wtorek, 22 lutego 2011

106. Wespół w zespół, czyli Blade twarze na oddziale zamkniętym (1/2)




Drodzy Czytelnicy! Analiza, którą macie przed sobą, jest wynikiem pewnego eksperymentu, a mianowicie Sylwestrowej Ustawki. Otóż Jasza, zorientowawszy się, że sporo analizatorów w sylwestrowy wieczór i tak spędzi przynajmniej godzinkę
[hehehe, godzinkę!] przed kompem, zaproponował, żeby w takim razie wziąć się za obróbkę jakiegoś zwariowanego tekstu - wspólnie, połączonymi siłami PLUS i SUS. Analiza ta ukaże się zatem na obydwu blogach, w tej samej formie.
W dzisiejszym odcinku znów spotkamy się z Billem Kaulitzem i zakochaną w nim bohaterką mniszkowatego rodu. Nie dziwcie się wielości różnokolorowych dopisków - każde zdanie tego opka budzi głębokie refleksje i chęć do dyskusji, roztrząsania i drobiazgowej interpretacji. A i tak zamieszczamy tu najwyżej 1/3 wyjątkowo celnych cytatów - i bądźcie nam za to wdzięczni. Indżoj!


Analizują połączone ekipy PLUS i SuS:
Pigmejka
Kalevatar
Jasza
Kura
Dzidka
Szprota

http://bevor-du-abgehst.blog.onet.pl

Jeżeli analizować...
Jeżeli analizować, to nie indywidualnie
Analizować - co najmniej we dwóch!
Czy zwiedzasz szpital, czy Billa sypialnię
Niech w harówce wspiera dzielnie Cię druh!


Bo pojedynczo się z tym opkiem nie upora
Analiz kwiat - ni PLUS ani SuS
więc Ty drugiego sobie dobierz analizatora
I wespół w zespół, by bzdur moc móc zmóc

A gdy się rzucą na Ciebie paskudne
hordy ałtorek i czytelniczek
Dla samotnego to cios - aż zadudni,
Dla dwóch zaś, to prztyczek.

Jeśli analizować, to czemu nie z PLUSem?
opko wespół szarpać jest lżej.
Co niebezpieczne jest dla zdrowia psychicznego,
To z Pigmejem i Kal niebezpiecznym jest mniej.


I wespół w zespół,
by bzdur moc móc zmóc
ach, ach - móc zmóc!


AŁtorska dedykacja dla czytelników SuSa i PLUSa:

Dla wszystkich,
którzy czekali.

Mówcie, komu czego braknie,
Kto z was pragnie, kto z was łaknie.

Nie chciałam żyć już dłużej w takim świecie. Dlatego postanowiłam się zabić. Pomyślicie pewnie, wariatka. Odważna, ale jednak wariatka.
Ja pozostanę przy wariatce. Zwłaszcza, że sama do końca nie wiem, czy samobójstwo to objaw odwagi, czy tchórzostwa.

Otóż, nie ma w tym nic trudnego. Po prostu. Bierzesz do ręki pistolet i pociągasz za spust. Po sprawie, nikt się nie dowie. Co najwyżej sąsiadka z pieskiem usłyszy strzał. Jej problem.

No i sprzątaczka, która będzie musiała umyć podłogę z krwi i resztek mózgu. Czy Ty wiesz, jak trudno zmyć krew, samolubna istoto?
Trzeba jeszcze zdobyć pozwolenie na broń. I samą broń takoż. Nie dość, że wariatka, to jeszcze burżujka – a żyły sobie podciąć w kąpieli to już nie łaska?



Albo połykasz tabletki, to nic nie boli. Zasypiasz spokojnie, zapadasz się w nieopisaną miękkość i odpływasz (A później rzygasz jak kot po Whiskasie, jeśli nie wzięłaś ich wystarczająco dużo, albo coś pójdzie nie tak.) z zasięgu tak zgubnego natężenia dźwięków i barw, które kłują twoje zmęczone oczy już od tylu jałowych lat.
Hm, zawsze myślałam, że ludzie zabijają się, bo życie ich przerosło, albo dotknęła ich ciężka choroba czy inne nieszczęście... a nie dlatego, że denerwują ich kolory i dźwięki. Ściany w pokoju można przemalować, a sąsiada poprosić grzecznie, by ściszył ten cholerny telewizor.
Albo po prostu wyleczyć się z neurozy. Wbrew pozorom są na świecie specjaliści.

W innym przypadku odkręcasz gaz, włączasz swoją ukochaną melodię na pełen regulator, odchodzisz po cichu i niepostrzeżenie.
O kuropatwo - jakie "po cichu"? Z muzyką na cały regulator? Sąsiedzi po kilku minutach będą dzwonić po policję!
A może ona słucha tej melodii przez słuchawki, co?
Z głową w piekarniku?
Albo w wannie, pod wodą.
Z dobrego serca dorzućmy jej toster, niech zrobi sobie grzanki.
Jeśli jej dorzucimy toster do wanny, grzanki zrobi raczej z siebie. Poza tym pół biedy, jak ulubioną melodią jest "Fear of the Dark", ale co mają począć ci, którzy najbardziej lubią "Majteczki w kropeczki"?


Metoda tak naprawdę jest nieważna, liczy się skutek. Mówisz ‘nie chcę już dłużej żyć, wybaczcie mamo, tato’, lub też nie mówisz nic i po raz ostatni obejmujesz w myślach kochane, jedwabiste włosy utkane z dziecięcych marzeń, które całe życie cichutko kumulowały się pod skórą.
Rozumiem, że włosy pod skórą mogą być krępujące, ale może najpierw dermatolog albo endokrynolog, a nie od razu samobójstwo?
Po depilacji czasem wrastają, ale na to pomaga peeling albo ostra szczotka.


Zrobię to. Skoczę.
Bding, bding, bding...
Kic, kic, kic...
I hopsasa.
I plask!


Postawiła stopy na krawędzi przyprószonego śniegiem betonu. (...) Jeszcze nie spoglądała w dół, jeszcze nie, choć słyszała już obce, puste głosy przypadkowych ludzi, którzy zatrzymali się w drodze do pracy, domu, swoich kochanków, by obejrzeć sobie przedstawienie.
Pozwoliła sobie spojrzeć w dół. Natychmiast zrobiło jej się niedobrze i zakręciło w głowie. Musiała złapać się mocniej firmamentu, aby nie spaść w czarną otchłań, która otworzyła się przed nią, jak na zawołanie.
O szlag, chmury się przytrzymała? Mocne wejście w akcję, nawet jak na Mary Sue.
...sie müssen sich an Sterne krallen (ganz fest)
damit sie nicht vom Himmel fallen...

*wizualizuje sobie Tyfona – Marysujkę, głową sięgającą chmur, a rękoma od wschodu do zachodu* Kurde, z takimi gabarytami popełnienie samobójstwa może być naprawdę problematyczne.
Tjaaa, bo zawsze zahaczy o jakieś Himalaje, a oceany sięgać będą do kolan.

[Bill]


Zapiął skórzaną kurtkę pod szyję i zatopił swoje delikatne dłonie w kieszeniach.
Dłonie mu się stopiły? Co było w tych kieszeniach, Kret?
Nuci: "Ręce w kieszeniach, a kieszenie jak ocean, powoli idę i rozglądam się".

Nagle swoimi bystrymi oczyma ukrytymi pod ciemną oprawą okularów, spostrzegł rozedrgany tłum piętnastu, może dwudziestu osób zebranych pod studiem. Wyglądali na przejętych, zadzierali głowy wysoko, wysoko, wyglądając przy tym jak żurawie.
Łoboru, takie długaśne szyje mieli? I robili TAK?

Ci ludzie rozmawiali przyciszonymi głosami, zakrywali sobie dłonią usta i kompletnie nie zwracali uwagi na niego; gwiazdora światowego formatu opuszczającego studio nagraniowe w obowiązkowej obstawie.
Skandal!
Hańba i sromota.
I rozwolnienie!
Nie zapominajcie o hemoroidach!
O nich się nie da zapomnieć...

- Co się dzieje? – zapytał Sakiego, który również przystanął nieopodal z głową zadartą, uniesioną wysoko i z szeroko rozpostartymi ustami, jak gdyby chciał połknąć chmurne niebo.
Saki był w istocie wilkiem Skollem, który przymierzał się właśnie do pożarcia słońca i zapoczątkowania Ragnaröku.

- Jakiś świr chce skoczyć z dachu studia. – odpowiedział mu sennym głosem.
Dzień jak co dzień, sam rozumiesz.

- Nazywam się Bill Kaulitz. – powiedział zdecydowanie. – Czy mógłbym w czymś pomóc?
Skoro już tu jesteś... Byłbyś łaskaw zostać Trulawerem i uratować tę pannę z opresji?

- Bill, daj spokój... – próbował wpaść mu w słowo.
- Chcę tam wejść! Teraz!– powtórzył raz jeszcze, głośniej i dobitniej.
Co tam psycholog czy policja! Przejście dla Trulawera, JUŻ!

I nagle doznał oświecenia.
Iluminacji i objawienia. Nie oszczędzajmy mu wrażeń.
Pod stopami wykwitły mu pąki lotosu, zaś on sam zadumał się nad złudną naturą rzeczywistości. Już wiedział, że życie jest pełne cierpienia, a on również swą muzyką wiele cierpienia światu przysporzył.


Wyjął z kieszeni luźny plik zielonych banknotów i wcisnął je w pulchną, obwisłą dłoń grubego policjanta.
Zielonych? A to burżuj, stówy nosi luzem w kieszeni, wciska w łapę nie licząc... No chyba, że aŁtorka starym PRLowskim zwyczajem mówi "zielone" na każdą obcą walutę.
Tam poeci kieszenie mają pełne dolarów.
Sądzisz, że Bill za szczęście ludzkości przelewa swój tusz?
W każdym razie - bataliony dziewczątek pragną lizać mu stopy.
A on im mannę gwiazd sypnie...
Żeby miały co jeść...


Że też od razu nie spojrzał na całe zajście jego żałosnymi oczami! Mężczyzna spojrzał na niego zdumiony, lecz po chwili wskazał mu głową wejście i przywdział swój zwykły, szyderczy wyraz twarzy.
- Skurwiele. – mruknął do siebie czarnowłosy, zmierzając w kierunku wyjścia awaryjnego, skąd łatwo mógł dostać się na dach. Jego buty lekko muskały ziemię z największą czułością.
Tamta łapała się sklepienia niebieskiego, ten frunie nad ziemią jak jakiś Hermes... To opko o bogach olimpijskich?
Gdyby po prostu frunął, to jeszcze jeszcze dałoby się znieść, ale on butami muska ziemię z największą czułością. Nosz kurde - stopami podłoże całuje?
Może ma buty z przyssawkami w kształcie ust na podeszwach i robi nimi "cmok, cmok"?
Takie cmoktanie butów to najczęściej da się zaobserwować przy mocarnym błocku ;]

- Bill, to szaleństwo. Nie rób tego!
Nie cmokaj betonu!
Ani żadnej pompki.

- Nie wyglądasz na samobójczynię. – odezwał się znów po chwili, wysuwając do niej delikatnie otwartą dłoń.
Jak wygląda dłoń otwarta niedelikatnie?
Zgaduję - może przy niedelikatnym obchodzeniu, pokruszy się na drobne kawałki i odpadnie?
Jeśli w tych kieszeniach miał faktycznie kreta, nie dziwię się tym obawom.

Spojrzała nań nieufnie.
Nie dziwimy się. Też spoglądamy nieufnie.

Rzuciła się tak nagle, że nawet nie zdał sobie z tego sprawy. Drgnęła całym ciałem, by w ostatniej chwili, raz jeszcze złapać się śliskiej, betonowej krawędzi.
Czy ktoś jest w stanie wyjaśnić jakoś tę scenę? Rzuciła się z dachu i złapała za krawędź? Tego nawet chińscy linoskoczkowie nie potrafiliby zrobić.
Obróciła się w locie? Może ma ogon, jak kot?
I chwytne stopy. Ona jest makakiem, wspomnicie moje słowa.

Jego oczy rejestrowały to wszystko jakby w zwolnionym tempie.
Klatka po klatce, a potem replay.

Wciąż tutaj była.
- Bitte, spring nicht. – powiedział i poczuł się jak w jakimś kurewskim filmie klasy B.
Jej szczęście, że trafiła na Billa, a nie na Tilla - bo jakby ten jej ryknął "Spriiiiiing!!!", to by było już pozamiatane.
*krąży myślą wokół Tilla ryczącego cokolwiek po niemiecku i wtyka łeb w śnieg*
*wtyka łeb w zaspę obok. Dwa słupy pary wzbijają się ku niebiosom.*

Nie sądził, że go posłucha. Nie wierzył w to, podobnie jak ona nie wierzyła, że kiedykolwiek od kogokolwiek usłyszy podobne słowa. Słowa, które zdołają choć w małym stopniu rozmrozić wszelakie nieczułości jej serca i kości.
Ach, rozmroź me nieczułości
Rozgrzej serce i... przyległości
niech poczuję Twój gorący termofor
aż do kości!

I ogarną mnie mdłości
Od miłości!!!

Nic nie daje tak pojęcia o nagości
Jak serce rozebrane do kości!


______________________________
Tak sobie. Nie jestem do końca zadowolona, ale w pełni chyba jeszcze nigdy nie byłam z niczego co napisałam. W końcu zawsze jest coś, co można zrobić lepiej, nie? Ocena i tak zawsze należy do Was;)
Wiemy, sesesese...

Publikuję już dzisiaj, bo za osiem dni piszę egzamin gimnazjalny i nie mam zielonego pojęcia, kiedy coś tu się pojawi. Ah! I dziękuję za wszystkie ciepłe słowa po prologu;**
Tak, to mnie zawsze zdumiewa - pod największymi durnotami zjawiają się najbardziej orgazmiczne komentarze.
Bo durnoty i orgazmiczne komentarze mnożą się przez dobór naturalny.


BoChaterka przebywa w psychiatryku:
- Psychiatryku24? - nie mogła powstrzymać się Szpro.

Godzinami błąkała się samotnie po cichym, sterylnym psychiatryku, nasłuchując odgłosów czyichś szlochań, pisków i mrożących krew w żyłach, obłąkańczych śmiechów przebijających się przez ściany i rozdzierających bezsenną noc.
No - cicho i sterylnie jak cholera.
Tak. Zwłaszcza to przebijanie ścian było na pewno bardzo ciche i sterylne.

Była tu już długie dwa tygodnie.

[Bill czyta artykuł o swej bohaterskiej postawie. Przy okazji dowiadujemy się, ze niedoszła samobójczyni nazywa się bardzo po niemiecku - Malavi Lovey, jest sierotą, wychowywała się w hamburskim domu dziecka]

Bill Kaulitz zawsze uważał, że Bild to największy szmatławiec wszech czasów
Ale po tym pochwalnym artykule zmienił zdanie.


Zamieszał świeżo parzoną kawę raz w jedną, raz w drugą stronę, stukając przy tym łyżeczką o dno porcelanowej filiżanki.
Siedem razy. Koterski się kłania. Nerwica natręctw wzmaga się przy lekturze porannej gazety.
A potem popija to do siedmiu, po łyku czwartym - oblizując wargi.
Ciekawe, czy przed wyjściem całuje jezuska w stópkę.

Po chwili przytknął ją do ust i począł powoli spijać gorącą, gorzką ciecz, która wypełniała jego przełyk przyjemnym ciepłem. Czynność ta pochłonęła go doszczętnie,
bo picie kawy to bardzo zajmujące zajęcie. Chyba że Bill należy do tych, co nie potrafią jednocześnie pić i patrzeć...
Czynność ta pochłonęła go doszczętnie do tego stopnia, że zauważył swojego brata dopiero w chwili, gdy ten już usiadł obok niego zapadając się w rażącą miękkość kremowej kanapy
Miękkość ta była do tego stopnia porażająca, że najpierw poraziła go prądem, a później zassała do wnętrza kanapy z cichym mlaśnięciem.
Potem rozległo się głośne beknięcie. Kanapa powoli trawiła...
Co stało się później, można obejrzeć w pierwszej części Koszmaru z Ulicy Wiązów.

i roznosząc drobinki swojego przyjemnego zapachu po całym pomieszczeniu.
Oj... skoro jego zapach jest już do tego stopnia materialny, to ja bym sugerowała porządną kąpiel.
Pod warunkiem zmiany wody w wannie.
Pewnie miał na skórze cała kolonię tych stworków z reklamy Domestosa... tych, co to rzekomo sedes zasiedlają.
A mimo to zapach był przyjemny, hm... Ja wiem, że o gustach się nie dyskutuje, ale...

Gitarzysta spojrzał na rozłożoną gazetę zdobiącą nagi stół
To znaczy, gazeta pełni tu rolę serwety? Tokio Hotel też przeżywa kryzys ekonomiczny, czy co?
Tak, a kawę zapewne pił z musztardówki.

i wykrzywił wargi w nikłym uśmiechu. Zlustrował brata zaciekawionym spojrzeniem.
A jednak współpracował ze Stasi, skubany... Lustracyjne spojrzenie jeszcze nigdy go nie zawiodło.

[Tom wjeżdża bratu na sumienie za pomocą cytatu z Małego Księcia o oswajaniu i braniu na siebie odpowiedzialności. Już wiemy, co się święci, prawda?]

***

[Zagłębiamy się w mroczne wspomnienia bohaterki o latach przeżytych w sierocińcu]

Podchodziła cichutko do okna, stawiając małe, przemarznięte paluszki płasko na podłodze i niepewnie.
Niepewno było powierzchnią śliską i zdradliwą.

Kusił ją nikły blask sączący się spoza przestrzeni firanek,
Nie idź w stronę światła, kretynko!
blask, który przedostawał się z zewnątrz i rzucał roztańczone cienie na brudną i wyblakłą, hebanową onegdaj podłogę.
Jeszcze przedwczoraj była hebanowa, dziś zmieniła się w zwykłą sosnę.
Do tego rozdartą jak u Żeromskiego.

Przesuwając swoje małe, nieporadne ciałko do przodu ścierała srebrnoszary dywan kurzu ze skrzypiących desek,
Kurz nie jest srebrnoszary. Kurz to buroszary brud: zawiera między innymi roztocza, grzyby i... i kicham od niego.
Ej, roztocza są Twoimi przyjaciółmi! Śpią z Tobą w łóżku, zjadają Twoją skórę...

brudziła sobie brzoskwiniowe piętki,
Znaczy - owłosione takie?
Nie, pomarańczową skórkę na nich miała.
Cellulit na piętach? Tego nawet najgrubsze Amerykanki nie osiągnęły.
Ot, masz potęgę Mary Sue. Rekordy w każdej dziedzinie.

a maleńkimi jak okruszki paluszkami raz po raz zahaczała o wystające z desek drzazgi, a gdzieniegdzie również i gwoździe.
Jaki to rozkoszny obrazek! Brakuje tylko drutu kolczastego i rozsypanego szkła.
Min przeciwpiechotnych i ostrzału artyleryjskiego. Gdzież ona lezie, przez plażę Omaha? O.O
Po kilkunastu krokach z paluszków rzeczywiście zostały tylko krwawe okruszki. I walające się tu i ówdzie paznokcie.
*paznokietki! :P
*Kura resztką sił powstrzymuje berserka, jaki budzi się w niej na widok zdrobnień, spieszczeń oraz infantylizacji*

Miała tylko dziewięć lat i ani trochę nie znała się na mechanizmach przemierzania pożądanych odległości, ani na ich prawidłowej ocenie za pomocą zmysłu wzroku.
No nie żartuj sobie, aŁtorko. Toż musiała być poważnie opóźniona w rozwoju!
Ekhem, przetłumaczy mi to ktoś na polski? Ałtorka próbuje nam powiedzieć, że dziewięcioletnie dziecko nie potrafiło chodzić?
A jak już zaczęło dreptać, to rozwalało się o meble, ściany i niekiedy wypadało z okna.
No, jeśli ją ojciec w kufrze trzymał i wypuszczał tylko na jarmark, co by ludziom dziwo pokazać...

Tajemniczy, do szpiku zUy mężczyzna krzywdzi Marysujkę:
- No proszę, proszę. – powiedział, opluwając ją przy tym strużką śliny. [strzyknął jak lama?]
– Kogo my tutaj mamy... – po czym złapał ją z całej siły za niewinną muszlę ucha
Wyuzdane muszle uszu Pigmejki załopotały czujnie, słysząc to zdanie.
rozpustne muszle uszu Szproty wręcz zafalowały na wietrze jak proporce

i prawie odrywając od podłogi wniósł do pogrążonego w mdłym świetle jarzeniówki pokoju i zatrzasnął za sobą drzwi. Czując jak w kanalikach łzowych zbierają się już gorące, piekące łezki
Zapewne samotne, czekające w kolejce, by wypływać po kolei kryształowym strumyczkiem...

dostrzegła jeszcze jasną, jędrną pierś kobiety, gdy ta chowała ją pod bluzką i nerwowo zapinała guziki pod szyję.
Chodzić to jeszcze nie potrafi, ale dostrzega, że pierś była jędrna.
W sumie logiczne: większość ludzi zaczyna poznawanie świata od cycka.

[Pomijamy dalszą część opisu splątanego bardziej niż dwieście metrów sznurka w kieszeni. W skrócie: jeśli dobrze zrozumiałam, bohaterka jest świadkiem, jak plujący mężczyzna odbywa stosunek z kobietą o jędrnej piersi, opiekunką z sierocińca. Scena ta staje się dla niej źródłem powracających koszmarów. Koniec wspomnień, wracamy do teraźniejszości]

Dziewczyna mruknęła coś cicho i niezrozumiale, i z powrotem opadła bezsilnie na poduszki. W tym prozaicznym geście była jakaś niezwykła lekkość; kości jej pleców zetknęły się z przyjemnym puchem,
Boru, to ona była szkieletem? O.O To opko o nieumarłej?!
W dodatku zmiennopostaciowej, skoro opada na poduszki, a plecy dotykają puchu. Albo była księżniczką z na ziarnku grochu, śpiącą na puchowych materacach, albo w tych niemieckich szpitalach jest jak w bajkach.
Od tych dotacji z Unii we łbach im się poprzewracało, ot co.
Zamiast, jak przystało na polskie tradycje, dogorywać na przepoconym sienniku.

jak gdyby opadło na nie zaledwie nieważkie piórko.
A to tylko sterta kości się rozsypała po kołdrze.

Salowa krzątała się jeszcze przez chwilę w zupełnej ciszy, niczym złodziej niepostrzeżenie przemykając po niewielkiej powierzchni pomieszczenia.
A to podstępna salowa!
Salowa don Pedro. Karramba!
Pewnie jeszcze niezauważalnie wsuwa ludziom baseny pod tyłki.
To by już była salowa-ninja.

Zwinnymi, wyćwiczonymi ruchami swobodnych rąk ścierała kurz z kilku nieważnych mebli obecnych w samotności tego pokoju.
Meble czuły się bardzo niedowartościowane. Były tak nieważne, że wypełniony nimi pokój wzdychał ciężko: "Pełno was, a jakoby niczego nie było!".
Szafka przy łóżku rozważała nawet akty autoagresji celem zwrócenia na siebie uwagi.

Mebli, które owszem, stały tu, ponieważ tak nakazywały wymogi sanitarne i zwykłe, ludzkie potrzeby, natomiast swoją obecnością nie wnosiły nic istotnego.
Chrzanić łóżko, stół i szafkę! Spanie, jedzenie i segregowanie rzeczy jest dla mięczaków, a nie dla takich uduchowionych mistyczek, jak Ty!

W swoim własnym domu, czy mieszkaniu można mieć mebel, który się kocha; fotel, w którego nieznośną miękkość zapada się każdego wieczora lub też zabytkowy, ręcznie rzeźbiony zegar z mahoniowego drewna, który swoim cichutkim i jednostajnym tykaniem odmierza twoje powolne, doczesne minuty.
Innymi słowy, skoro wychowywałam się w blokowym mieszkanku, niewyposażonym w żadne antyki, mam z góry przerąbane, tak?
Tak. Znamy zresztą takie memy w literaturze młodzieżowej.

W swoich czterech kątach zawsze można znaleźć coś, co możemy pokochać, powodów zawsze jest aż nazbyt wiele. Można kochać metalowe łoże z alabastrowym baldachimem,
Baldachim z alabastru? To prawie jak kamienny jedwab!
Takie są znamiona nieprzebranego dobrobytu. Za chwilę okaże się, że prawdziwi bogacze mają wszystko wykładane marmurem.
Zwłaszcza talerze.
A już najbardziej nocniki.
A ja jestem ciekawa, co będzie, jak to-to się urwie...

naiwną imitacją niedoścignionego nieboskłonu, pod którym onegdaj, miliony lat świetlnych temu
Nie, nie i jeszcze raz nie. "Onegdaj" nie znaczy "dawno temu", tylko "przedwczoraj" (to drugie, podobne, to "ongiś"), a lata świetlne nie są miarą czasu, lecz odległości!

przeczesywało się zachłannymi opuszkami ukochane włosy, pieściło się ustami różaną skórę, która ustępowała pod naszym dotykiem.
Eeee... znaczy co, schodziła płatami, przypieczona taka, czy jak? *otrząsa się ze zgrozy*
Nie dość, że makak z chwytnymi stopami, to jeszcze porośnięty łuską. Dżizas.

Można kochać stary, drewniany stół, na którym w odległym dzieciństwie matka stawiała zawsze kusząco parujący obiad, którego smaku i zapachowi nie potrafiliśmy się oprzeć.
*pogrąża się we wspomnieniach koszmaru dzieciństwa - barszczu ukraińskiego z pływającą obślizgłą botwinką*

Smaki i zapachy dzieciństwa to nasze najcenniejsze wspomnienia; to właśnie one, zmodyfikowane odpowiednio przez czas na podobieństwo wieczności,
Nie wiedziałam, że wieczność można modyfikować za pomocą czasu. Myślałam, że ona tak jakby po prostu jest. Jak ja jednak niewiele wiem o świecie, ech...
Nie, nie. To smaki modyfikowane są przez czas i wieczność, bór jeden wie, jak i po co.
Aaa... To może chodzi o taki na przykład ser, leżakujący sobie kilka miesięcy? Fakt, po takim czasie jego zapach jest bardzo zmodyfikowany.
A sam ser nabiera cech indywidualnych. W tym miejscu chciałabym pozdrowić Horacego.

kształtują nas w przyszłości, która zawsze nieubłaganie nadchodzi i żąda swoich odwiecznych ofiar. Wspomnienia ulotnego zapachu ciast własnego wyrobu, smak potraw i dzikich owoców,
A te uprawiane to co, pies?!
Nie są tru.
No wiecie, opryski, pestycydy...

które rozpierzchały się, niczym frywolne stadko rozkoszy po wszystkich kubkach smakowych,
Ja bym jednak wolała, by owoce, jakie jem, nie rozpierzchały mi się nagle w ustach, dziękuję bardzo. Nie lubię się dławić, wiecie.
Te dzikie owoce najpierw z kwikiem spierdzielają z miski.
- Żywność powinna być tak świeża, by się jeszcze ruszała na talerzu - stwierdziła ze znawstwem męska część osobowości Szpro.

by w kulminacyjnym stadium na upragnioną chwilkę dotknąć podniebienia; to najcenniejsze, co posiadasz.
A wiara, nadzieja, miłość... już nie w modzie? Teraz tylko stół i dzikie jabłka się liczą?
Konsumpcjonizm, makdonaldyzacja i czwarta fala!

Dzieciństwo to fundament, który cementuje przyszłe szczęście jednostki. Stajesz się połowicznie pusty, gdy omija cię dar dorastania wśród smaków i zapachów, które tylko tobie pozostaną na zawsze w nietrwałej i obłudnej pamięci.
Fakt, osoby spędzające całe życie w komorze próżniowej i odżywiające się przez kroplówkę, nie mogą być zbyt szczęśliwe.
Tyle słów, gdy można było użyć czterech: "deprywacja sensoryczna jezd gópia".

A cóż to za frywolne smaki i zapachy można przechowywać w zakamarkach pamięci z dzieciństwa spędzonego w bidulu, gdzie każdy obskurny, połamany mebel oznaczał to samo;
Łóżko - spać, stół - spać (pod nim), szafa - spać (w niej), biurko - spać (na nim).
Hm, w sumie jak student po weekendzie.

Bo przed weekendem te meble raczej kojarzyłyby mu się z seksem, fakt.

nienaturalny i okrutny brak matczynych ramion, które przekazałyby choć odrobinę ciepła przemarzniętym długim marszem w poszukiwaniu jej kojącej obecności stopom.
Ok, ok. Rozumiem, że życie sieroty może być ciężkie, ale na bora! Boso po śniegu?
I jak, do ciężkiej cholery, to wszystko ma się do mebli?!
Każdy połamany mebel oznaczał to samo: że należy sierotę mocno chwycić za nogi. Benito M. w tej sytuacji nie wyglądał jednak na zachwyconego.

- Umiesz dochować tajemnicy?
- Masz gościa. – powiedziała wesoło pielęgniarka i puściła do niej oko.
- Gościa? – prychnęła Malavi, a jej słaby głos przedostał się przez zaplataną i wzburzoną powierzchnię pościeli.
- O tak. Już tu jest, przyjechał tutaj skoro świt. – odparła kobieta. - Czeka na ciebie w sali odwiedzin.
Dlaczego trzeba ten fakt ukrywać i trzymać w tajemnicy?
Może to jakiś Bardzo Tajny Agent?
Może przyszło takie curiosum, że nawet personel szpitala psychiatrycznego uznał, że lepiej się nie afiszować z takimi gośćmi.

Rozkojarzona Malavi złapała między linię rzęs jej ciemny obraz,gdy murzynka opuszczała pokój, kołysząc zabawnie krągłymi biodrami.
Podstępne, nazistowskie rzęsy trzymały tymczasem mocno jej ciemny, murzyński obraz i wlokły go do obozu.

Gdy zamknęła za sobą drzwi i ostatnie atomy kłamliwej namiastki jej matczynej obecności pouciekały w atmosferę,
Zastanawia mnie materialność zapachów i emocji w tym opku. Czyżby pielęgniarka też roztaczała wokół siebie dość intensywny fetorek - i była jak Paskudny Stary Ron i jego Zapach?
Mam rozumieć, że w międzyczasie nastąpiła dezintegracja murzynki i to jej resztki właśnie uciekają w przestrzeń? Ha, nazistowskie rzęsy jak nic skrywają za sobą lasery o wielkiej mocy.
Trochę jak oczy Wyroczni w Niekończącej się Opowieści.

Po raz kolejny tego ranka, bezsilnie opadła na łóżko z uchylonymi szeroko ustami łaknąc powietrza, niczym ostatecznego zbawienia.
Podpowiem Ci coś: otwórz okno, porządne wietrzenie powinno pomóc.
Skoro to łóżko ucapiło ją w szeroko otwarte usta, to już wietrzenie nie pomoże. Konieczny jest kaftan.
Najlepfe kaftanki fą w Tworkach!


Palce odbywały podróż w nieokreśloną stronę świadomości, spacerując po śnieżnobiałej pierzynie.
Rączka z rodziny Adamsów, do tego na prochach. No pięknie.
E, to normalne po hibernacji. Dajcie mi znać, jak zacznie tańczyć Deszczową Piosenkę w wersji Alexa z "Clockwork Orange".

Wzruszyła ramionami, bezwiednie nadając im nieuchwytną własność wzburzonej fali.
Spieniła się i zaszumiała?
A spod pach ruszyło mordercze tsunami.


Lekarz chrząknął i zakasłał dwukrotnie.
Raz, raz, raz... próba mikrofonu!
Musiał jakoś zwrócić na siebie uwagę Lujki zapatrzonej w głąb własnego jestestwa.
Wyjął nawet dezodorant i zaczął do niego podśpiewywać, ale po chwili umilkł, zmieszany.

Miał szerokie bruzdy na czole i policzkach, a jego szare oczy, w którym tliły się dwie małe iskierki światła przesączały jego mądre, ojcowskie spojrzenie poprzez grube szkło okularów-połówek.
Okulary połówki?! DUMBLEDORE?! O.O
Chyba tak: tylko czarodziej potrafi przesączać swoje spojrzenie przez szkło.
Kiedyś to się denaturkę przez watę i chleb przesączało.
On też miał lasery w oczach. Okulary działały jak tłumik.
To jest Superman. Pod kitlem nosi majtki na rajstopkach.
I tak dobrze, że POD kitlem...

- Bardzo chciałbym ci pomóc, Malavi. – zwrócił się do niej już innym, bardziej personalnym, ludzkim tembrem głosu.
Nieludzki tembr zachował na później, dla żony.

– Ale wpierw musisz pomóc sama sobie. Moja rola w tym wszystkim jest niewielka, znikoma, można by nawet rzec. Twoje życie zależy przede wszystkim od ciebie.
Ilu psychologów trzeba, żeby wkręcić żarówkę?
Jednego - ale tylko jeśli żarówka zechce współpracować.


Widzenie z Billem:

Weszła do pomieszczenia stukając bosymi piętami o parkiet.
Nieźle musiała mieć zrogowaciałe, skoro aż stukały.
Po prostu - miała kopyta. Nie zapominajmy, w jakich warunkach uczyła się chodzić po pokoju...
Aż się dziwię, że nie była podkuta.


Siedział tam, przy stoliku z dłońmi złożonymi jak do modlitwy, lecz uwiędniętymi
Zwiędły mu, uschły? Od czego, na Bora?!
Och, pamiętasz te dziewiętnastowieczne teorie, dotyczące straszliwych skutków masturbacji?
Znaczy, stolik trzepał... eee, walił w poręcz i od tego mu dłonie uwiędły? Bo mnie ze zdania wychodzi, że to stolik dłonie do modlitwy składał.
Stolik, jako czworonożne stworzenie, jest li jedynie zwierzęciem, nic zatem dziwnego, że ulega zwierzęcym instynktom.


i spoglądał na nią. Spoglądał na nią.
Mamoooooo! Stolik na mnie patrzy!!!

Jego wzrok był miękki i odrobinę zbyt natarczywy, jak gdyby próbował objąć całą jej dziecięcą postać i dostać się pod powłokę tkanek i palących wspomnień.
Kolejny z rentgenowskim wzrokiem. Jakiś desant X-menów czy ki czort?
Pożyczył magiczne oko od Moody'ego.


Jego ciemne, rozmarzone oczy przewiercały się przez skórę.
Litości, mam wizualizację gałek ocznych próbujących przegryźć się przez brzuch tej dziewczyny.
OMNOMNOMNOM.

Pomyślała; jakie on ma prawo do bycia tu?
Jest dzieckiem Wszechświata. Ma prawo być tutaj.

Tymczasem jego wątpliwa postać poruszyła się zwinnie [postać Schroedingera?], tak że nie mogła już zrzucić jej na karb swojej galopującej o wiele zbyt daleko wyobraźni.
Wątpliwa postać zrzucona na karb wyobraźni. Dzika narracja rozwija się niepohamowanie.
Ciekawe, czy to dopiero galop, czy już cwał.
Moim zdaniem - jazda bez poręczy.
Ewentualnie - bez siodełka.

- Witaj. – wstał uśmiechając się lekko i wyciągnął ku niej białą dłoń. Po nieznacznej chwili wahania, usiadła naprzeciw niego, lustrując go uważnym spojrzeniem spod kurtyny długich, ciemnych rzęs.
TAKIM?

Patrząc na nią z tak bliska pomyślał, że była blada i okrutnie wychudzona; poszarzałe ubrania nieporadnie obejmowały jej znikomą postać, jak zbyt wysoka fala, która pochłania ulotne, zbyt nieświadomie siebie istnienie.
Wysokie fale rzadko kiedy są nieporadne. Powiedziałabym, że wręcz przeciwnie - bardzo skutecznie zmiatają wszystko i wszystkich, którzy stoją na ich drodze.
Mam rozumieć, że jej ubrania miały większą samoświadomość niż ona sama?
Zważywszy, że dotychczas nam zaprezentowała umysłowość ameby - nie jestem zaskoczona.

- Jak się masz? – zagadnął, nie zrażony wyraźnym i niezaprzeczalnym chłodem, który bił od jej osóbki. Ukradkiem oblizała koniuszkiem języka spierzchnięte, tkliwie rozwarte usteczka.
Czyli gapiła się na niego z otwartą gębą. Mam nadzieję, że z kącika ust nie spływała jej strużka śliny.
I oblizywała się żarłocznie (w końcu lekarz nakazał jej się lepiej odżywiać, czyż nie?).
- Masz piękne oczy - zagaiła nieporadnie. - Ciekawe, jak smakują.
Czekoladowo.

- O, świetnie. – odparła natarczywie, podkulając pod siebie kończyny.
Wszystkie cztery. I nie ma się co dziwić, że ją w psychuszce zamknęli.
Czepiacie się. Dziewczyna po prostu stała się kotem, który udaje chleb!

- Pomijając to, że od ponad dwóch tygodni siedzę zamknięta w psychiatryku, gdzie nie mogę posiadać nawet tak prozaicznej rzeczy, jak obuwie. Och, wszystko jest idealnie.
Tak, zapamiętajmy to sobie - w tym psychiatryku pacjenci chodzą na bosaka. Żadnych kapci, ba, skarpetek nawet. Ałtorka chyba za bardzo przejęła się opowieściami o odbieraniu pasków, krawatów i sznurowadeł...

- Dlaczego chciałeś mnie wtedy ratować? – zapytała niespodziewanie.
- Słucham?
Uśmiechnęła się kpiąco, wykrzywiając wąskie usta koloru bezbronnego bławatka.
Kolor bezbronnego bławatka, niewinna muszla ucha... Ciekawe, co jeszcze.
...koralowe piersi?
Dziewczę ma niebieskie usta? Ha, więc nie jest tak źle, skoro pozwolili jej zachować kosmetyczkę. :)
Chyba że ałtoreczka chciała w ten poetycki sposób napisać, że boChaterce usta zsiniały.

- Chciałem... Chciałem, żebyś przemyślała sobie wszystko jeszcze raz. Żebyś jeszcze raz... spróbowała.
Jeśli chodzi mu o ponowną próbę zabicia się, to uważam, że pomysł jest dość ekstrawagancki.
Może ma na myśli to, że "pierwszy raz" najczęściej niestety trochę boli? ;>
Nie no, racja - próba samobójcza jest rzeczą słuszną i chwalebną, ale potrzeba dziewczęciu jeszcze nieco inwencji. Każdy cieć potrafi skoczyć z dachu... Ale żeby tak np. wkroczyć ze świeżo zalaną zupką chińską do akademika na przednówku?

- Posłuchaj, ja tylko...
- Nie, to ty posłuchaj. Gwiazdorze. – to ostatnie słowo wypowiedziała wyjątkowo kpiąco i nieporadnie.
Gwiiizd... Gewia... Gwziiii... Tyle spółgłosek naraz, każdemu się język może poplątać.

Boleśnie wwiercała się w jego bezbronną osobę rozjątrzonym wzrokiem.
O, teraz jej się włączył świder oczny. W ogóle wyjątkowo agresywne ma te oczy: rzęsy chwytają Boru ducha winnych ludzi, wzrok ma wmontowaną wiertarkę...
Jeszcze trochę takich wwierceń i boChaterowie zaczną przypominać poduszeczki do igieł :(
*doznaje olśnienia* Toż to nie ludzie, to Cenobici!

Skąd ty możesz wiedzieć cokolwiek o próbowaniu, co? Ty, któremu wszystko podkładają pod twarz;
Pod "twarzą" to można co najwyżej śliniaczek niemowlakowi zawiązać.
- Co Ty, kurwa, wiesz o zabijaniu? - splunęła z pogardą i dodała tonem koniecznego wyjaśnienia: -To znaczy, zabijaniu siebie.

ty, który nie musisz się o nic martwić, masz pełną kieszeń zielonych (Ekologów ma w kieszeni? A to chytrus!), sztab chłopców na posyłki i wszystko w domu wykładane marmurem. – prychnęła, splótłszy chude ręce na piersiach.
Już lepiej być ubogim i uniknąć wykładanego marmurem laptopa, szklanek, marmurowych drzwi i okien. I oczywiście - marmurowego baldachimu.
I gacioszków krochmalonych marmurem.

Za wszystkie sprawy, które teraz ważą się w przerzedzonych minutach służalczej ciszy...;
...bo wybierzemy dobrze! Dobrze,
i na zawsze będziemy krzyczeć w wieczności.
Gardła zdarte do krwi, popękane bębenki... chromolę taką wieczność.

[Tokio Hotel w trasie]

Leniwym wzrokiem spoglądał przez lufcik tourbusa na zmieniające się plamy barwne i coraz to bardziej przybliżającą się do niego linię pomarańczowego horyzontu.
"To był naprawdę dobry stuff!" pomyślał.
Przeniósł wzrok na siedzącego obok Jezusa i utwierdził się w tym przekonaniu.

Doczesny świat, pozbawiony tak banalnych elementów jak jakakolwiek ludzka dusza przy drodze,
Specjalnie dla Billa:
"Idzie samotna dusza polem,
idzie ze swoim złem i bólem,
po zbożnym łanie i po lesie,
wszędy zło swoje, swój ból niesie..."
Oj tam, Pigmejko - chłop "grzybiarek" szukał, a Ty tu z poezyją wyjeżdżasz. ;)
Przylaszczek. Takie panie nazywają się przylaszczki.
Albo ssaki leśne. ^^


zmieniał się na jego oczach w miarę jak pojazd pokonywał kolejne kilometry, przybliżając go do następnego przystanku podróży. Paradoksalnie, owa podróż, która każdego dnia okazywała się być dla niego nieprzewidywalną niespodzianką była jego pracą. Pracą, z której czerpał zarobek i satysfakcję.
Zwierzenia kierowcy TIRa?


Jako jedna z nielicznych istot, on miał to szczęście robić właśnie to, co kocha i nic poza tym.
Nawet robienie kupy kochał całym swym jestestwem.
U facetów punkt G jest w odbycie. Jestem w stanie to zrozumieć (ale, swoją drogą, biedni!).
To tylko utwierdza mnie w przekonaniu, że slashowanie dwóch panów jest ze wszech miar słuszne i korzystne dla obydwu.

Mimo młodego wieku od wielu lat siłą napędową jego życia była rozbierzno-zbierzna wiązka marzeń i planów, które w zalążku jego rozwijającego się z biegiem lat umysłu miały stać się jego udziałem w nieokreślonej przyszłości, którą majaczył i ku której kierował niezmiennie swe oblicze.
Jak się majaczy przyszłością?
Bierze się ją za ogonek i lekko huśta.
Rozbierzno-zbierzna czyli rozbiera i zbiera porozrzucane ciuchy. Tej wiązki.

To było jak wieczne bycie rozczochranym i rozochoconym chłopcem z dziurą na kolanie, trzymającym mocno w zamkniętej dłoni niepozorną nitkę latawca swej wyśnionej, wyidealizowanej przyszłości.
Rozczochranie mu jednak pozostało.
Miejmy nadzieję, że mu choć w to kolano wstawili jakąś protezę, bo kuśtykając za latawcem chłopak daleko nie zajdzie.

A jego przyszłość, owszem nadeszła.
Zupełnie inaczej niż w przypadku zwykłych ludzi, którzy swą przyszłość muszą nęcić okruszkami.

Nie musiał długo na nią czekać. Właściwie, od samego początku on sam był swoją przyszłością. Sam był dla siebie alfą i omegą marzeń, pragnień i aspiracji,
On sam był swoją przyszłością oraz alfą i omegą tych wszystkich rzeczy? Ha, od początku mówiłam, że to opowiadanie o jakimś bogu, a nie o Billu!
Swoją drogą, nie uważacie, że "Bóg Bill" brzmi dumnie? Prawie tak dumnie, jak O'Bóg Kaca.

Bóg Bill. Bóg nieposłusznych fryzur, rozmazanych makijaży i dziur w kolanach.


Przy odrobinie szczęścia byłby tym żałosnym człowiekiem odrobinę mniej żałosnym, niż pozostali, odnajdując wsparcie w bratu [w bracie!], który, bądź co bądź kroczył u jego boku zawsze, odkąd tylko sięgał pamięcią wstecz.
Bo gdy sięgał pamięcią naprzód, wyświetlał się komunikat: +++Błąd dzielenia przez ogórek+++Zainstaluj wszechświat+++
+++I rebutuj+++


Oddychając miarowo, obserwował melancholijną przemijalność krajobrazu za oknem.
Ach, te efemeryczne góry, te ulotne kotliny...
Ach, to Grand Prix Dryfu Kontynentalnego...


Bill Kaulitz odpalił cicho filtr papierosa od ozdobnej zapalniczki i ujął go czule w szczupłe palce.
Bill Kaulitz jednym ruchem rasowego kciuka skrzesał złote iskry żywiołu i klasycznym ruchem podsunął ku nim filtr zaczynający białą papierową rurkę nasyconą zielonymi kłaczkami rozkosznego nałogu. Zmienił jego położenie w trzecim wymiarze poprzez oplecenie go chwytnymi wyrostkami kończącymi jego nerwowe dłonie i przezwyciężenie grawitacji.
Tylko nadal nie wiem, dlaczego on FILTR odpalał.
Nigdy nie odpalałaś od filtra? Stan znany ludzkości od czasów wynalezienia alkoholu, niewyspania i euforii.


Zaczesane do tyłu włosy, swobodnie opadły mu na wyrzeźbione oczekiwaniem ramiona.
Ech, pakerzy męczą się w siłowniach, biorą różne odżywki, a temu samo oczekiwanie ramiona rzeźbi... No i powiedzcie jeszcze, że to nie jest jakieś bóstwo.
Czekał, czekał, aż się doczekał.
Zen, Billu, Zen.


Zapragnął ukryć twarz w dłoniach i na spokojnie poskładać myśli, zamiast tego jednak wypuścił tylko z ust fantazyjne kształty nikotynowego dymu (kółka, serduszka, pentagramy...) i zacisnął szczelnie usta.
Od tej chwili dym puszczał uszami i cewką moczową.
To mi przypomina pewnego maga ognia, który na ostatniej sesji puścił ogień odbytem.
To była JEGO ostatnia sesja, jak mniemam.
Gorzej miał się jego przeciwnik, zapewniam. Nie bardzo spodziewał się ataku z tej strony.


- Hej, bracie.
- Hej, Tom.
- Hej, na szybkim koniu gdzie pędzisz, kozacze?
- Hej hej, ułani
Malowane dzieci!


- Jestem twoim bliźniakiem. Widzę i czuję wszystko to, co ty.
I dlatego kiedy jeden idzie na randkę, drugi nic nie traci, zostając w hotelowym pokoju.


[Wracamy do naszej zamkniętej w psychuszce bohaterki]

Tkwiła tam już od dobrej godziny, zamknięta ramionami wymownego strachu i przymuszenia wśród całej tej rozwiązłości emocjonalnej i ekshibicjonizmu myślowego.
Czekajta, prości ludzie, spróbuję tłumaczyć: była otoczona przez ludzi cierpiących na słowotok?
W jednym przebłysku samoświadomości zdała sobie sprawę, że jest bohaterką opka tworzonego przez pomiot Mniszkówny.

Lustrując uważnie skrawek nagiego nieba za przyprószonym granatem oknem,
Obawiam się, że "przyprószenie" granatem mogłoby się dla okna (i ściany budynku także) skończyć dość katastrofalnie, choć widowiskowo.

marzyła tylko o tym, by choć przez chwilę znaleźć się teraz w jakimkolwiek innym miejscu na świecie, byle nie siedzieć tutaj z tymi wszystkimi wariatami i nie być tak brutalnie zmuszoną do wgłębiania się w czeluści i najciemniejsze zakamarki ich chorych wspomnień, prawd i zniewolonych przez strach umysłów.
Tłumacząc na ludzki: bohaterka bierze udział w terapii grupowej.
I się tym wyraźnie brzydzi. Nie żebyśmy byli zdziwieni.


Jedyną osobą, jaką tu tolerowała i do której żywiła marne strzępki sympatii była złotowłosa Lori, dziewczyna niewiele starsza od niej, która znalazła się tu z powodu jej podobnego, i to właśnie ona szturchnęła ją w tym momencie w ramię odziane słabą powłoką wełnistego swetra.
Sweter też czuł się niezbyt dobrze: towarzystwo jego właścicielki wyraźnie mu nie służyło - wełna była już tak osłabiona, że nawet sztachnięcia z Perwollu nie poprawiały jej samopoczucia.
Ramię zaś drgnęło i wyświetliło z wyrzutem siniaka.

Malavi powoli odwróciła głowę w jej stronę i ku swojemu zdumieniu spostrzegła, że wszystkie spojrzenia utkwione są w niej. Poczuła się zewsząd atakowana tymi ciekawskimi, pożądliwymi spojrzeniami, które zdawały się złowrogo prosić, łkać o każdy kawałek jej duszy i niezauważalnie skuliła się pod okryciem swetra.
Biedna, pożądana przez wszystkich Mary Sue. Tylko patrzeć, jak ją poćwiartują i na relikwie przerobią.
Tak, ja ją świetnie rozumiem, mnie też już męczy ta uroda.


Przebierała palcami w rozrzedzonym emocjami i sprężonym ciepłymi, wilgotnymi oddechami powietrzu, [znaczy, było tam porno i duszno?] jakby w poszukiwaniu czegoś. Starzec dotknął czule obramowania swoich okularów.
Z największą miłością popieścił je opuszkami palców. Ten doskonały kształt... ten idealnie gładki plastik zauszników... ten doprowadzający do ekstazy mały, lecz zgrabny nanosek! E... ekhm... odchrząknął z zażenowaniem i rozejrzał się po sali spojrzeniem z lekka nieprzytomnym.


Cisza, która wystrzeliła w muszlę jej ucha była nie do zniesienia. Siedem bladych twarzy wciąż wpatrywało się w nią napastliwie.
A nie nie, to nie scenka z Dzikiego Zachodu, to budząca grozę chwila w szpitalu dla nerwowo i psychicznie chorych.
Bu. A już miałam nadzieję, że zaraz do sali wejdzie Winnetou.
I rzeknie poważnie: - Widzę, że moi biali bracia również wpadli w to opko?

Lori posłała jej na odchodnym uśmiech, który w zamyśle miał być pewnie typem dodającego otuchy, w rzeczywistości był jednak przerażającym grymasem, który niczym bezlitosna klinga przeciął jej mało urodziwą, pooraną bruzdami i bliznami twarz.
No i kolejna blizna do kolekcji. Może niech ta dziewczyna lepiej się nie uśmiecha, co?
Wystarczy, by pamiętała o zmywaniu maseczki, bo z nałożoną uśmiech faktycznie bywa bolesny.

Malavi obserwowała jak bosi pacjenci wylewają się z pomieszczenia, uparcie stukając bezbożnie nagimi piętami o wypolerowany parkiet.
Każda mniszkowata ma swój fetysz, u ostatniej to była ślina, u tej - stukające pięty.
Zastanawiam się nad tymi "bezbożnie nagimi". Gdyby noszono kapcie, to pięty stałyby się pobożniejsze?
No pewnie. Nie byłyby bezwstydnie obnażone. Jeszcze jakiś fetyszysta dostanie spazmów na widok nagiej kobiecej stopy i co wtedy?
Wtedy w sumie niewiele. Ślinotok, kilka pospiesznych ruchów i ejakulacja.
Ale to byłaby Obrzydliwość! I Pan mógłby wywrzeć na nim srogą pomstę - a armia cherubów z ognistymi mieczami, latająca po szpitalnych korytarzach, to marny sposób terapii dla psychicznie chorych.
Ee tam, większości z nich wydałoby się to całkowicie normalne.

Lekarz stanął na przeciwko niej, splótłszy ręce za sobą. Na razie nic jeszcze nie mówił, choć i tak przecież doskonale wiedziała, że słowa w końcu padną, rozsypią się z nieznośnym hukiem o podłogę,
On ma zamiar używać tych kostek od scrabbli do rozmowy z nią? Bo innych możliwości do rozsypania słów po podłodze jakoś nie widzę.
Oj, lekarz po prostu rzuca k20, czy mu się wypowiedź uda ;]

rozpadną się na miliardowe części składowe;
Słowo z miliarda głosek? Co on, recytował jej nazwy skomplikowanych związków chemicznych?
Albo irlandzkich miejscowości.

- Nie ukrywam, że zależy mi na tym, abyś brała czynny udział w terapii grupowej. To najlepszy sposób leczenia przypadłości podobnych twoim. Poznaje się inne osoby, które czują to samo co ty, myślą to samo co ty, być może i wierzą w podobne wartości...
- Panie doktorze, nikt tutaj nie myśli i nie czuje podobnie jak ja.
Albowiem jam jest Mary Sue! Myśli Moje nie są myślami waszymi, a drogi Moje drogami waszymi…

Pomyślała, że w jej idealnym świecie zbudowanym z jej własnych, tłumionych pragnień i utyskiwań na ten realny wymiar egzystencji, mógłby być jej dziadkiem. Miał wszystko to, co, jej zdaniem powinien mieć prawdziwy, namacalnie realny dziadek,
Dwie ręce, dwie nogi i paczkę Werters Original.
Mnie trochę martwi słowo "namacalność" użyte w kontekście dziadka. Trochę.

więc dlaczego by nie? Jej umysł mógł wszystko. Był jej największą potęgą.
Ale poza tym była całkiem normalna. Tylko troszkę zagubiona, tak.
Na drugie imię miała Gustaw-Konrad.

- Być może jeszcze nie nadszedł odpowiedni czas.
- Być może on nigdy nie nadejdzie.
- Nie nadejdzie, jeśli będziesz wciąż się pętała i kneblowała. – powiedział twardo.
A może ona lubi takie zabawy, co?
Czas nadejdzie, gdy dziewczę pojmie, że do takich zabaw trzeba dwojga. ^^
Co najmniej. I, oczywiście, piwnicy.
Myślicie, że Bill byłby chętny? Mnie on wygląda na takiego, co raczej sam dałby się spętać...

- Pieprzenie. – burknęła. – To wszystko to jedno, wielkie pieprzenie. Niczego w sobie nie knebluje, ani tym bardziej nie pętam. Po prostu jestem butna i trudna w koegzystencji. Taka moja natura.
Innymi słowy: jestem zarozumiałą, nadętą, egoistyczną pannicą, która uważa, że wszelkie nieszczęście dotyka tylko mnie.
Jakie szczęście, że mija to wraz z pozostałymi udrękami wieku dojrzewania.

Jedna jej część krzyczała ‘nie chcę go więcej tutaj widzieć!’, druga rozdzierała jej serce
Musiało jej więc urwać głowę z krtanią i płuckami, potem rozszczepiło jej tułów, pozostawiając jednak sprawne ręce z pazurami.
Pan Rąsia strikes back!

Niestety, na taką to nawet rozdzieranie końmi za mało. Przeżywa... Spotkamy się z nią w przyszłym tygodniu.

Z białego, sterylnego szpitala radośnie machają rączkami połączone ekipy PLUS i SuS, wylewające mroki swych jaźni podczas terapii grupowej
oraz Maskotek, koordynujący wszystko dobrotliwym spojrzeniem znad okularów-połówek. I wrzepiający nam bezlitośnie pigułki na uspokojenie...


7 komentarzy:

Anonimowy pisze...

• Lien Smoczyca


To opko jest nie na mój "musk". Już się zaczynam ślinić, więc nie obiecuję, że przebrnę przez drugą część :P

• Maraneth

Zostałam porażona bzdurnością tego opka i debilizmem jego formy. Wasze komentarze są niezrównane jak zwykle, ale to opko i tak krzywdzi i wkur**a. Sineira świetnie to podsumowała. Myślę dokładnie to samo, ale nie umiałam ubrać tego tak ładnie w słowa :). Pozdrowienia dla zjednoczonej ekipy.

• chaoskid

Trzy razy próbowałam to przeczytać! Trzy!
I za każdym razem mózg mi się resetował. Toż to jest okrutne. Gdybym się zagłębiła w jej psychikę,to zaprzyjaźniłabym się z panami w białych kitlach. I to by była przyjaźń długa i bolesna.
Najlepsze kwiki;

Lekarz chrząknął i zakasłał dwukrotnie.
Raz, raz, raz... próba mikrofonu!
Musiał jakoś zwrócić na siebie uwagę Lujki zapatrzonej w głąb własnego jestestwa.
Wyjął nawet dezodorant i zaczął do niego podśpiewywać, ale po chwili umilkł, zmieszany

Umarłam, niech mnie pochowają.

Leniwym wzrokiem spoglądał przez lufcik tourbusa na zmieniające się plamy barwne i coraz to bardziej przybliżającą się do niego linię pomarańczowego horyzontu.
"To był naprawdę dobry stuff!" pomyślał.
Przeniósł wzrok na siedzącego obok Jezusa i utwierdził się w tym przekonaniu.

Kwiik!

Przy odrobinie szczęścia byłby tym żałosnym człowiekiem odrobinę mniej żałosnym, niż pozostali, odnajdując wsparcie w bratu [w bracie!], który, bądź co bądź kroczył u jego boku zawsze, odkąd tylko sięgał pamięcią wstecz.
Bo gdy sięgał pamięcią naprzód, wyświetlał się komunikat: +++Błąd dzielenia przez ogórek+++Zainstaluj wszechświat+++
+++I rebutuj+++


Dlaczego wy mi to robicie?! Potwory!
Umarłam ze śmiechu i teraz mój duch do was pisze.
Pozdrawiam.

Anonimowy pisze...

deina


Lubię łączone analizy:)
Jeżeli jednak chodzi o formę "onegdaj", to, o ile mi wiadomo, została już obecnie uznana za odpowiednik "kiedyś, dawniej", nie tylko "przedwczoraj". Można tego nie akceptować i trzymać się dawnej definicji(bo zmiana jest sprzed paru lat), ale uczciwie rzecz ujmując - nie jest to błąd.

• Adelaar


@jasza
www.break-the-walls.blog.onet.pl
Jak to Panna Ałtorka napisała "połowicznie o TH, połowicznie o mojej starej-nowej miłości"
Taka mała potwora, w trzech słowach...

• Sineira


Dzięki Boru, że nie uległam pokusie zgłoszenia akcesu w tej analizie, nie zajrzawszy uprzednio do tekstu źródłowego (rrrwamać, ten styl się udziela)! Wkurw by mnie zabił. Co za bełkot! Potworna, plugawa, przedwieczna i pradawna sraczka werbalna. I kolejna egocentryczna, antypatyczna bohaterka, którą ma się ochotę trzasnąć w durny łeb siekierą. AŁtoreczce się zdaje, że tworzy misterną słów koronkę, ach, ach. Szkoda tylko, że efekt wygląda jak te śmierdzące gluty ze sznurków, wodorostów i Bór-wie-czego, które można znaleźć na brzegu morza po każdym sztormie. Wyrazy podziwu, że udało się Wam przez to przebrnąć.

• Goma


Chciałam napisać wierszyk, ale już się naprodukowałam na PLUSie, więc pozostanę przy tradycyjnych wyrazach uwielbienia i podziwu dla pomysłodawców i wykonawców tego wspaniałego przedsięwzięcia, które okrasiło drobinkami złotego blasku ten chłodny zimowy wieczór.

• Fajerka

Spłakałam się kilka razy ze śmiechu, genialne :D
Dzięki za poprawę humoru ^^

Anonimowy pisze...

mys


makak i musztardówka rulez :P
od paru dni czytam i czytam tego bloga i cóż tu rzec... jestem zachwycona od czubka głowy po koniuszki stukających o posadzke pięt.

• Laura Absinth


Jest za późno, żebym dodała jakikolwiek sensowny komentarz, ale opko o realnie namacalnym dziadku, bosych pacjentach i nieznośnie, a wręcz rażąco, wygodnych meblach było urzekające.
Wasze komentarze jak zwykle bezbłędnie trafiały w sedno problemu, a problemów było dużo - ze zrozumieniem treści głównie.

• sin

Nie ma to jak sylwester z klasą ^^. A efekt po prostu genialny. Tekst o roztoczach i muszlach ucha mnie zabił. W ogóle co to za trauma: oglądania stosunku. Rozumiem, że zbyt przyjemne dla 9-latki to nie było, ale mogła przecież sama być zgwałcona i byłoby bardziej angstowo. Ale z tym "onegdaj" nie byłabym taka pewna, ponoć co do tego "przedwczoraj" jest wiele kontrowersji. Cóż, to i tak przerażający pseudofilozoficzny bełkot, którego nie rozumie pewnie i sama aŁtorka (która ma swoją drogą jakąś obsesję na temat dzieciństwa, bo ciągle o nim wspomina). " zamiast tego jednak wypuścił tylko z ust fantazyjne kształty nikotynowego dymu". Pewnie zrobił statek tak jak Gandalf, palący fajkowe ziele! Zawsze chciałam coś takiego zobaczyć! No i bezbożne pięty! No ale dziś nie waliłam głową w biurko. To dobrze, bo moja siostra zagroziła, że jeśli jeszcze raz ją obudzę "to się poskarży mamie".

Anonimowy pisze...

bestiaZua


• "Kusił ją nikły blask sączący się spoza przestrzeni firanek,
Nie idź w stronę światła, kretynko!"

Ech. Chyba powinnam powiedzieć tak sama sobie, gdy czytałam dalszą część opka...
Co tu dużo pisać, patos i wzniosłość wylewają się z bevor-du-abgehst hektolitrami, zalewając mi pół biurka oraz podłogi, a także rujnując psychikę, do której wcześniej dotarły oczywiście za sprawą muszli mego ucha i kanalików łzowych, gdy kości moich pleców zetknęły się z przyjemnym puchem sosnowo-mahoniowej podłogi tego jakże cichego psychiatryka... Tak, mój obolały mózg nigdy już nie będzie tym samym mózgiem.
Serio, wolę już Esmeraldy Black i Panny Lestrange.

Nawiasem mówiąc, skoro już o tym mowa, to czy SuS przewiduje kontynuację analizy wyżej wymienionego bloga o córeczce Bellatrix? Bo tak właśnie zerknęłam na archiwum analizatorni i widzę, że autorka nadal prowadzi to fanfiction, a że opka o złych Ślizgonkach sikających ripostą na cztery strony świata zawsze są najbardziej kwikogenne, to... No, to fajnie byłoby przeczytać dalsze części, wiecie. Ale ja nic nie mówię, oczywiście, żeby nie zapeszyć.

Pozdrawiam serdecznie i kłaniam się w pas,
bestiaZua.

Atle
Jeżu kolczasty! Połączenie SuSa z PLUSem to połączenie które grozi zgonem. Ze śmiechu bądź też przez wbite w moje, turlające się po ziemi, ciało drzazgi ze sosnowej ogniś hebanowej podłogi.

Tekst Szproty: "Mamoooo! Stolik się na mnie patrzy!" mnie ómarł.

Masochistycznie czekam na dalszą sylwestrowej zabawy :).

• jasza


@ Ewa:

Tak, analizowaliśmy, ale tamto miało być horrorem - analiza 114.

• zaraza

Trzymałam się dzielnie. Przetrwałam rozważania samobójcze, "bitte, spring nicht" (chociaż przy Tillu było mi strasznie ciężko). Paluszki, paznokietki, niewinne muszelki uszu i usta bezradnie bławatkowate. Ale przy błędzie dzielenia przez ogórek nie zdzierżyłam i po raz kolejny niepokoję domowników śmiejąc się do laptopa jak głupia. Bill - Hex! Toż to herezja!
Swoją drogą, aŁtorka jest niesamowicie utalentowana w grafomaństwie. Boli, ale masochistycznie wyczekuje kolejnej analizy:D

• Ewa


To ich spotkanie w szpitalu i spostrzeżenia Billa odnośnie bladości i chudości niedoszłej samobójczyni z czymś mi się kojarzą - czy wy tu już nie analizowaliście jakiegoś opka, w którym Bill opiekował się biedną sierotką?

"Wszelakie nieczułości jej serca i kości" - przypomina mi się Danusia Filipiak i jej wiersz "żegnaj mi życie, brudna czerni i kałużo, tego to już naprawdę za dużo!"

Poza tym zauważyłam w metaforach pewną powtarzalność:
- rażąca miękkość kremowej kanapy
- nieznośna miękkość fotela
- niewinne muszle uszu
- usta koloru bezbronnego bławatka
Czemu autorka tak chętnie powraca do motywów niewinności, bezbronności i niechęci do miękkości, intrygujące.

Anonimowy pisze...

jasza



@ Adelaar:

>Drodzy Analizatorzy, zaglądaliście może na drugiego bloga panny Ałtorki? Ja to niestety zrobiłam i kiedy ogarnęłam, nad jakim zespołem panna Ałtorka się znęca...


Adres, adres poproszę!

:D

• Ewa


Jestem dopiero na początku i już nie wyrabiam. Ten sielankowy opis metod popełnienia samobójstwa i towarzyszące mu założenie "wy się, dzieciaczki, nie znacie, więc ja wam opowiem", a po wymienieniu wszystkich rzekomo przyjemnych metod, które nie zwrócą niczyjej uwagi, wybór skoku z dachu...

• Adelaar


"- Nie, to ty posłuchaj. Gwiazdorze. – to ostatnie słowo wypowiedziała wyjątkowo kpiąco i nieporadnie. "
Święta boChaterki najwyraźniej upłynęły w mało przyjemnej atmosferze, skoro biednego Gwiazdora się czepia >.>
Swoją droga ciekawi mnie fakt, jak można powiedzieć coś kpiąco i nieporadnie zarazem *idzie poćwiczyć przed lustrem*
Imię boChaterki kojarzyło mi się tylko z afrykańskim zadupiem, przykro mi, panno Malawi, tfu, Malavi.
Zasadniczo opko utwierdziło mnie w przekonaniu, że bełkot ubrany w piękne słowa pozostaje bełkotem. Amen.

Drodzy Analizatorzy, zaglądaliście może na drugiego bloga panny Ałtorki? Ja to niestety zrobiłam i kiedy ogarnęłam, nad jakim zespołem panna Ałtorka się znęca... nagły zakwik zwalił mnie z krzesła. Przypomniały mi się chwile dzieciństwa i "kusząco parujący obiad, którego smaku i zapachowi nie potrafiliśmy się oprzeć".

Taaak... kod na dziś: fukva.

• SStefania

A, to w pytkę, idę komentować tam, bo wygodniej - można używać HTMLa :D

• Cyn


Czy aŁtorka ma jakiś problem ze słowem "miękkość", że wydaje jej się "rażąca" albo "nieznośna"?

>> - Bitte, spring nicht. – powiedział i poczuł się jak w jakimś kurewskim filmie klasy B.
Jej szczęście, że trafiła na Billa, a nie na Tilla - bo jakby ten jej ryknął "Spriiiiiing!!!", to by było już pozamiatane.
*krąży myślą wokół Tilla ryczącego cokolwiek po niemiecku i wtyka łeb w śnieg*
*wtyka łeb w zaspę obok. Dwa słupy pary wzbijają się ku niebiosom.*

Chyba nie muszę pisać o moim uwielbieniu do tego fragmentu? I, że teraz to już trzy słupy pary? :D
(zwiąż mnie, bierz i mów po niemiecku, Herr Till!)


Mam dziwne wrażenie, że nie jestem dość inteligentna, aby pojąć zawiłe losy Mniszkowatych. Ach, ten Weltschmerz... *oddala się do swego łoża z alabastrowym baldachimem, stukając bezbożnie nagimi piętami*

• gabrielle

Muszę podzielić to na części, bo kretyństwa aŁtoreczki wyżrą mi szare komórki.

Przy Bitte, spring nicht i dwóch słupach pary wzbijających się ku niebiosom zeszłam całkiem:D

• World Ruler

Hm, tak... Hm... Prawda, tego...
Nie, poddaję się, nie umiem nic powiedzieć na temat treści. Zauważyłam, że mój mózg nagminnie się wyłączał przy dłuższych fragmentach, starałam się więc wrócić kilka linijek, ale to nie pomagało. Nie wiem, jak udało się Wam nie ulec hipnotyzującej sile bohaterki na "M", ale gratuluję. Ciekawy i trafiony pomysł z tą kolaboracją (lustracyjne słownictwo się udziela) dwóch analizatorni.
Co za ból, że egzaminy gimnazjalne spowalniają powstawanie takich dzieł! Drżę z niecierpliwości, co też jeszcze objawi się ałtorce w jakimś dziwnym widzie.
Pozdrawiam.

Anonimowy pisze...

No proszę, jaka perełka z archiwum! Siedzący obok Jezus, Till śpiewający "Spring" i drugi bliźniak, który nic nie traci, zostając w hotelu, wspólnie zrobili mi dzień, wcześniej niemal doszczętnie zrujnowany przez nieznośnie miękkie kanapy i niewinne muszle uszu. Dobra robota!

Anonimowy pisze...

Aha, w wespole-zespole, który tak pięknie zrobił mi dzień, gra jeszcze Winnetou i jego biali bracia, którzy też wdepnęli w to opko (Winnetou na basie, bracia chórki).