piątek, 18 lutego 2011

23. Lily Evans i Mroki VooDoo, czyli Uczmy się języka polskiego (1/2)



Proszę Państwa. Oto opko niecodzienne, bo pisane przez Polonistkę. W każdym razie przez kogoś, kto sam o sobie mówi, że polonistykę studiuje
(a pija Cherbatę z malinami).
Nie wnikajmy gdzie i za jak wysokie czesne przyjmują na polonistykę takich „polonistów”. Ale włos się jeży, ząb się szczerzy na widok takich byków.

Była analizowana dwa razy:
http://buzumbura.blogasek.pl/
tu dała swój głos w dyskusji
oraz: tu:
 
http://dementor-demonter.blog.onet.pl/
ale tu już nie... Ciekawe.

To pierwsza moja analiza u Sierżant und Sapera, nie mająca pretensji do „bycia dowcipną”. Była pisana na najwyższym poziomie złości i bezradności wobec ogromu błędów wszelkiej maści.
Jeśli nie wiecie jak pisać – bierzcie z tego przykład i TAK nie piszcie!

Ktoś musi bronić honoru analizatorni, więc i my dodaliśmy coś od siebie.

Nie uważacie, że tytuł opka Lily Evans i Mroki Voodoo sam w sobie jest już kwikaśny?




 
Uwaga!
Blog może zawierać sceny drastycznych MORDERSTW, lub opisów MAKABRY,
Abry Makabry? A całkiem ładnie narysowana historia. Co prawda nieco nie moja estetyka, ale swój klimat ma...

a także sceny o PODTEKSTACH EROTYCZNYCH.
Ha, już się nie mogę doczekać!
Czego? Dopisywania swoich niskich, banalnych erotycznych skojarzeń?
Dokładnie *szczerzy się*

Nie są już dziećmi, a nawet sami będą mieli dziecko. Czy uda im się utrzymać to w tajemnicy?
No cóż, brzuch można zamaskować, ale co z malutkim Potterkiem jak się już urodzi?
Do Austrii wyjadą i w piwnicy zamkną, ot co.

Wrogowie nie śpią i choć jeden z nich został pokonany, to Lord Voldemort, ciągle gdzieś jest, wściekły, iż pokrzyżowano mu plany.
Wściekły, ale za to z nosem, o!

Czy szykuje coś niedobrego?
Pomidorową? Pomidorowa jest niedobra.
*wyobraża sobie Voldemorta w fartuszku i czapie szefa kuchni*

BLOG JEST DRUGĄ CZĘŚCIĄ OPOWIADANIA - Lily Evans i Filar Równowagi.
Aka Rilar Równowagi.
Tak. W razie czego analizę znajdziecie TU 

O autorce (Borze broń aŁtorce!):
Zapragnęłam być pisarką już w wieku kilku lat i spełniam swoje marzenie, teraz jako pełnoletnia już osoba, jak na razie tylko piszę bloga.
Chciała być kilkuletnią pisarką?
Doogie Howser literatury.

Ulubione słowa:
aczkolwiek, jednakże i wiolonczela.
A ja lubię kopytko. I kopulować oczywiście.
Jak cie znam kopulować nawet bardziej.
Ach, znasz mnie, znasz.

Ulubiony kolor:
cielisty brzoskwiniowy pomarańcz i mroczna czerń.
Jak wygląda brzoskwiniowy pomarańcz? O jego cielistości łaskawie nie wspomnę.
Jak ziemista oliwkowa żółć.
A jak czerń to tylko mrohna?
A jaka? Sweet?

O bohaterach:
*JAMES MORTIMER POTTER
Chwała Borowi za to T w środku.
By się chyba Piekara z Madderdinem pocięli makaronem.

Po latach dowiaduje się prawdy o swoim prawdziwym ojcu.
Voldemort? Synów też płodzi?
A nie, to by było za mało oryginalne. Ojcem Pottera jest jakiś Mortimer Regindoffore, ale kto to, co to? Nikt nie wie.

Jego ciemne, kruczo czarne, wiecznie rozczochrane włosy wprawiłyby w depresję nie jednego fryzjera.
Nie jednego? Może dwóch?
Trzystu.

Wolał odwrócić się od najlepszego przyjaciela niż strącić jej miłość.
Pewnie. Jeszcze by się potłukła.

Ostatnio wokół Jamesa działo się wiele przerażających rzeczy, on sam dopiero nie dawno dowiedział się prawdy o sobie.
Do tej pory był przekonany, że jest kobietą.
I ma na imię Sarah.


*SYRIUSZ BLACK
(...) Duchowy brat Jamesa, który z początku był jednym z wrogów jego związku z Evans.
A to Syriusz też kręcił z Lili?
Skoro Hermiona może z Draco, to czemu nie Syriusz z Lili?
 
 

Opko... a nie, przepraszamy. Ćwiczenia literackie tworzone ku zabawie ludności. Innymi słowy: chałturzenie.
Wyjaśnienia – James oświadczył się Lily w Walentynki, po balu – notka „Miłość” (z ich wspólnej euforii wzięła się ta cała ciąża),
Uruchamiam całą swą wiedzę na temat prokreacji ssaków i wychodzi na to, że euforia nie jest koniecznym czynnikiem zapładniającym.
A co?
Kocie, Ty już nie pamiętasz


-Wyjaśnij natychmiast! Oni wszyscy tacy są, ci czarodzieje!? Mogli by się nauczyć przyzwoitości…
Crucio wystarcza, aby brylować w najlepszym towarzystwie.
Ciepnie zaklęciem i wszyscy grzeczni?
I to jak grzeczni!


-Nie miała już na ojca siły.
Ale za to miała na ojca garść toksycznych pestycydów. Herbatki?


-Najwyraźniej są jakąś rozpustną bandą! - Warknął pan Evans nie słuchając jej wyjaśnień. – I ten cały James, wolę, żeby cię nie uczył wyuzdania.
Załóżcie kółko samokształceniowe do spraw robienia pończoch na drutach.


-Mnie się podobało!- Wrzasnęła jeszcze podchodząc do schodów i po sekundzie znikając u ich szczytu.
Czegoś ją ten czarodziej nauczył - teleportacji. Żeby w sekundę być na szczycie schodów?
 

-Mówiłem, że będzie z tego problem. Ten chłopak nam jeszcze dziecko zmarnuje.
Potem da na szrot, lub nawet do Bakutilu na kocią karmę ją odda, jak starego, ślepego konia.
  Mniam. Kocham karmę ze starych, ślepych szkap i zmarnowanych dziewcząt.


-Romantyczne? Co jest romantycznego w wkładaniu sobie języków do gardeł? – Pan Evans wciąż zionął goryczą.
Głos może ziać goryczą, człowiek może co najwyżej ziać nieumytymi zębami i nieświeżym oddechem.



Mimo szybkiej przemiany materii nigdy nie osiągnęła takiego poziomu chudości. Tym razem pomogły wymioty i poranne mdłości
Poranne mdłości nie są wymiotami? Więc czym, u licha?
Kłaczek? No co, tak się tylko pytam.


W końcu i tak chciała wyjść za Jamesa inaczej nigdy nie przyjęłaby jego zaręczyn.
Normalnie, zaręczyny przyjmuje się ot tak, dla jaj.


Przejechała opuszkiem palca po pierścionku. Był ładny i wyglądał na drogi. Zdecydowanie za drogi…
Prosta nakrętka na śrubę już by wystarczyła.


Witaj przyszła żono. Zapomniałaś o swojej sowie. Poważnie się boję, iż kiedyś zapomnisz naszego dziecka, a wtedy co?
Co to za forma gramatyczna - [zapomnisz dziecka]? Zapomnisz o kim, o czym – o dziecku.


Przecież nigdy nie zostawiłaby na dworcu dziecka. Sam przecież nie był wzorem sumienności, wystarczy wziąć pod uwagę ten numer z pocałunkiem na stacji.
Ciąg pojęć: dworzec, stacja, pociąg, tunel – pożywka dla freudystów...


Pokiwała przecząco głową.
Pokiwać głową można twierdząco, przecząco można pokręcić. Chyba, że jesteśmy w Bułgarii.


Nie dość , że James napisał tak mało to jeszcze od razu założył, że będzie miał syna. Typowy męski tok myślenia…
Ale za to 50% trafień. Dobre i to.


Możesz wpaść, ale obawiam się, że mój ojciec nie będzie zadowolony.
On już wpadł, nie zauważyła?


Tak zdecydowanie był sens się nie zamartwiać, więc zdecydowała się czytać.
Nie było sensu się zamartwiać. Jednakże sądzę, że jest sens martwić się o sens pisanych zdań.

Powtarzamy tak długo, póki nie przyswoimy poprawnej formy:
Nie było sensu się zamartwiać
Nie było sensu się zamartwiać
Nie było sensu się zamartwiać
Sądzisz, że jest sens to tłumaczyć?
Nie tracę nadziei.


***

Bella westchnęła podając mu miskę z parującą zupą.
Łakomczuszek! Talerz nie wystarczy, matka zupę musi nalewać do miski. Mam nadzieję, że je łyżką


-E tam…- Bąknął James po raz drugi. – O tym to ja zadecyduję. –Przełknął łyżkę zupy obfitą w makaron.
Co było obfite w makaron? Ha, może jednak przełknął łyżkę?



- A kiedy byłeś mały, byłeś taki grzeczny… Chcesz doprowadzić do zawału swoją biedną matkę?
James uśmiechnął się pod nosem. No cóż, prawdopodobnie niedługo Bella padnie z wrażenia…
Matkobójstwo z wyrachowaniem

***

Niespodziewanie coś huknęło cicho.
Ach, huknęło cicho! Te krzykliwe szepty, ten grom ciszy – lecimy Przybosiem, prawda?


-No i nie powiedziałaś mi, że jutro się zjawi. Trzeba przecież posprzątać w domu…
To jak reklama środka do szorowania.
Ach, goście idą, trzeba wysprzątać chlewik!


Lily westchnęła, coś czuła, że wywołała kolejną rundę trucia i przestróg.
Trucie wygrywa 31:17
U Ciebie jest zawsze pół na pół. Trujesz i przestrzegasz. I się odgrażasz. Za to Cię lubię!


-Dziecko, chyba wolałabym, żebyś się widywała z jakimś innym chłopcem. W sąsiedztwie pojawiła się nowa rodzina, mają syna, a on może jest miły. –Zaproponowała nieśmiało.
http://video.google.com/videoplay?docid=5421159522320280330


-Ten twój James, to miły chłopak, jest przystojny i ma w sobie takie coś, że rozumiem, iż cię do niego ciągnie… Ale jest taki trochę nieokrzesany…
Je zupę z miski i połyka łyżki.


Nie ma sensu robić cokolwiek w tak zwane dowody miłości… - Pani Evans najwyraźniej starała się być delikatna.
Ja też uruchomię całą swą delikatność stwierdzając, że błędy gramatyczne nie przystoją polonistce.


Pani Evans chyba doznała szoku.
My też.

-Dobranoc.-Warknęła Lily i wsunęła się pod kołdrę, nakrywając nią na głowę.
Nakrywając nią głowę, chowając się pod nią z głową, naciągając ją na głowę, nakrywając nią głowę... Tyle możliwości, a Polonistka sobie folguje strzelając kolejny, straszny błąd składniowy.


Miała ochotę się rozpłakać z wściekłości i bezsilności. Wszystko szło nie tak…
Wszystko idzie nie tak, o egzaminie z kultury języka nie wspominając. Współczujemy.

***

Matka nie odezwała się ani razu od felernego wieczora,
wieczoru

a ojciec wyszedł rano. Pojechał pewnie po Petunie,
Petunię. Po kogo, co? Petunię. Tę Petunię, [l.p.]a nie na targ kwietny po petunie [l.mn.] na rabatki.


-Jasna cholera!- Warknęła gdy jedna z siatek, które niosła, pękła. Pomarańcze rozsypały się po ulicy.
Coś jak w filmowej wersji „Pestki” Anki Kowalskiej? Lubię tropić tropy literackie :D
Dzięki Boru Wszechlistnemu, że Polonistki oglądają adaptacje filmowe powieści, lecz nadal uważam, że nie czytają niczego więcej niż bryki i streszczenia.


-To w międzyczasie zdążę się poznać.
Sam się będzie poznawać?
Potraktujmy to jako sesję u psychoanalityka


-Chodziliśmy kiedyś razem do przedszkola. Nie sądzę byś mnie pamiętała, jestem od ciebie dwa lata starszy.
Boru, co za pamięć! Ja nie poznałbym kumpli ze studiów, a ten przedszkole pamięta.


-Nie wyglądasz na nudną. Nie wiem co i z kim robiłaś w nocy, ale widać, że nie spałaś ani minuty.
Co za tekst na uliczny podryw! Muszę to przećwiczyć.


-Przepraszam ale sądzę, że powinniśmy tu się rozstać.-Stwierdziła chcąc wydawać się stanowcza. Otoczenie w przeciwieństwie do niej było spokojne. Stary plac zabaw znajdował się już całkiem blisko jej domu.
Zazwyczaj uciekał o przecznicę dalej. Tupiąc nóżkami karuzeli i skrzypiąc huśtawkami.


-Czego ty chcesz, właściwie?- Zapytała, a on chyba dosłyszał drżenie w jej głosie.
-Może causa?- Zażartował, przysuwając się za blisko.
Causa? Wertujemy z uwagą Kodeks Postępowania Administracyjnego.


-Puść!- Zażądała, ale chyba się nie przestraszył… Zachichotał tylko jakby złośliwie.
Jakby. Kocham Jakby. Są takie jakieś jakbowate.

Drugą dłonią dotknął jej szyi. Nie było to jednak delikatne muśnięcie. Za bardzo przypominało ucisk i zdawało się boleć.
Jakby bolało :)


Niezdrowe milczenie spowodowało, że wszyscy usiedli.
Pamiętajmy – zamiast niezdrowo milcząc, lepiej usiąść.


Nikt nie poruszył tematu pocałunku na dworcu.
Nie zarzucali epuzerowi, że zachował się jak świnia.

[James] zachowywał się nienagannie i co Lily dopiero dostrzegła, w najbardziej dystyngowany sposób pił herbatę. Tak śmiesznie odginał mały palec. Jak jakiś szlachcic z dawnego filmu.
Mamy nadzieję, że paznokieć małego palca miał 3 centymetry długości. To przecież takie dystyngowane! Odginanie paluszka jest rzeczywiście potwornie wytworne.


Państwo Evans zamarli, Petunia wsadziła w usta łyżeczkę, żując ją z zaskoczeniem.
Żuła łyżeczkę? Przemamlała ją w elastyczną kulkę i niezauważalnie przykleiła pod blatem stołu.


Petunia na nowo zaczęła bawić się łyżką do herbaty.
Druga łyżeczka do żucia była miętowa.


Skoro rodzice już byli w szoku i nie umarli, to było warto wyrzucić wszystkie wiadomości i argumenty, oprócz tego najmocniejszego, o powiększeniu rodziny o dzidzię.
Przedzidzie przedzidzia, śróddzidzie przeddzidzia


-Szykuje się kupa sprzątania.-Stwierdziła z żalem. Miała mieć przecież gości.
Bo sprzątamy kupy tylko przed najściem gości.


Płomienie nagle buchnęły i rozrosły się. Wydłużyły niemal do połowy metra.
Od Kabatów do Świętokrzyskiej...


Petunia wciąż nerwowo gryzła łyżeczkę, zamyślona i chyba nieco zła.
Ciekawe zajęcie sobie znalazła, nie ma co. To już trzecia (?) żuta łyżeczka


-Pójdę zobaczyć co robią...-Stwierdziła pani Evans. W milczeniu odeszła od stołu.
Cokolwiek robią, a robią to we dwójkę, to pewnie nie chcą Trzeciego do Brydża. Pani Evans szybko wczuwa się w rolę teściowej.


Kobieta przysunęła się do drzwi, w szyprze zobaczyła ich wtulonych w siebie.
Szpyra, czyli wielki kawał słoniny. Państwo Evans, jako dobrzy mieszczanie zatykają drzwi sadłem. Na czas oblężenia – jak znalazł.


-Mimo wszystko byłbym spokojniejszy, gdybyś się przebadała.-Troska z jaką chłopka się do niej zwracał byłą szczera.
Przyszła stara, mądra chłopka od kopania ziemniaków, wytarła ręce w zapaskę i zafrasowała się troskliwie.


Jej matka odsunęła się od szpary w drzwiach, bojąc się, że Lily nagle się odwróci, ale ona tylko przytuliła Jamesa pociągając nosem.
Pociągając go nosem. Kocham małe słoniątka, są takie rozczulające!


Szepnął coś nagle, ale pani Evans nie zdążyła zbliżyć się dostatnio by to usłyszeć.
Nie dość dostatni był dostatek, słonina zbyt cienka i w ogóle – wiatr w oczy.


-Richardzie...-Usiadła naprzeciw męża, wymieniającego niemiłe uwagi ze starszą córką.
Ochrzaniał ją, że przeżutych łyżeczek nie przykleja się do mebli!

Pociąg wlókł się niesamowicie, a Lily miała już dosyć zrzędzenia petunii.
Te cholerne kwiatki marudne są nad podziw


Nie dość, że rodzina wzgardziła magicznymi sposobami lokomocji i proszkiem Fiu, to jeszcze wybrali okropnie taki, który zmuszał rudowłosą do ponad czterogodzinnego kontaktu z nimi.
Ke?

Dopiero co dowiedziała się, że na Miętowym Wzgórzu mieszka nie tylko James z Matką, ale i kuzyn Kastor i jego przybrana siostra Nabucco,
Nabucco! To zwaliło mnie z krzesła. Leżę na podłodze, głaszczę oniemiałego kota i kontempluję sufit. Nabucco. Siostra ma na imię Nabuchodonozor. Po prostu. Gdyby choć Aida, Tosca, Turandot lub od biedy Madame Butterfly – ale nie! siostra ma na imię Nabuchodonozor.
Leżę i nucę.


***

Niespodziewanie podmuch powietrza rozwiał mu włosy. Nie dostrzegł, że pościg pojawił się na stacji.
Nadciągnęła wreszcie 8 Brygada Kawalerii w pogoni za Apaczami.
Przepraszam, ale Nabucco dało mi w kość.


Pociąg ruszył... Z za jego wagonu wyjrzało płonące złotem i krwią oko. Zarejestrowała postać młodego mężczyzny zbliżającego się do stojących przed nim osób, po czym rozmyło się w podmuchu powietrza.
To oko było rodzaju żeńskiego.
*zachwycona* Sauron...!

***

-Daleko jeszcze?-Petunia nie mogła się powstrzymać od komentarza.
-Już prawie jesteśmy.-Kulturalnie odparł James, a ona przedrzeźniała go bezdźwięcznie.
Daleko jeszcze?
Daleko jeszcze?
Daaleeko jeeszcze?
Szrek! Daleko jeszcze?


Chyba po porostu chwilowy brak weny...
Porasta porostami, mchem i grzybami.


Był to dziwny dom.
-Może zanim pieczeń będzie gotowa, James pokarze państwu pokoje.
Polonistka rozszerza pole działania i przechodzi od błędów gramatycznych w ortograficzne.


-Jesteś w ciąży?- Zapytała z lekiem.
Z lekiem na ciążę w dłoni. Tabletki na katar, lek na ciążę...


-Masz jeszcze Syriusza, Nabucco i Kastora…- Rzekła cicho starając się Bellę pocieszyć.
-To nie to samo. Oni nie są moimi dziećmi…- Bella otarła łzę, która niespodziewanie spłynęła jej po policzku.
Bez samotnej łzy nie byłoby prawdziwego opka, a tak wiemy co robimy.


-Ja pójdę po rodziców.- Lily wybiegła z kuchni czym prędzej. Serce waliło jej ponad przeciętnie szybko.
723 razy na minutę. Czy jest na sali lekarz?

O mały włos na jaw wyszła ich mała tajemnica. Dotknęła swego brzucha i uśmiechnęła się.
Mała tajemnica ma już kilka centymetrów długości, skrzela i ogonek.

-Ojciec Jamesa był czymś w rodzaju arystokraty. ..
Ktoś w rodzaju arystokraty, taki Sapiecha przez [ch] - niby brzmi podobnie, no ale jednak. Wrzucamy tu „Jakba” i mamy prawie jakby Sapiehę.
Ojciec był czymś. Ojciec był łopatą!

Teraz nad stołem nie wisiała już jemioła, a zasuszone białe róże. Za to zastawa była ta sama. Biała, delikatna porcelana już z daleka sprawiała wrażenie eleganckiej i drogiej.
Zeschnięte badylki trochę się zmieniły, natomiast zastawa z bliska dalej była ordynarnym fajansem.

Żal było cokolwiek na niej jeść.
Odbierało apetyt, rilli?
Wiesz, jakby to powiedzieć... ale ta nowa miska też mi się nie podoba.
Prawdziwy, firmowy arkorok, nie stłuczesz jej tak łatwo.


-Jakie skutki?!-Jęknęła Petunia odrzucając od siebie widelec jakby miał ją pogryźć.
Wreszcie mamy odwet Materii Nieożywionej nad Petunią. Do tej pory ona żarła sztućce, teraz widelec szczerzy na nią zęby.

Mamy opis biblioteczki domowej, wykluty w wyobraźni khę... polonistki. Proszę prześledzić szczegóły...

-Jeny, co to Biblioteka Narodowa?- Stęknęła Petunia gdy drzwi wpuściły ich do środka.
Pachniało kurzem i makulaturą.
Kocham Cię, Polonistko za określenie „makulatura”, dotyczące Biblioteki.


W środku pokoju był kawałek pustej przestrzeni z sofą i fotelami. Był też kominek. Ogólnie wyglądało to wszystko naprawdę przytulnie choć ogień w kominku nie palił się.
W Bibliotece. Kominek. Na środku... Idę odpocząć, bo mam wrażenie, że aŁtorka nie dość, że nie wie, co pisze, a w dodatku nie wie jak wyglądają biblioteki, do tego chyba nie nawiedziła nawet biblioteczki osiedlowej.

Jestem zły.


Ogień rozjuszył się tylko.
Rozjuszony ogień, to nic z moim obecnym stanem ducha! To JA jestem rozjuszony!
Ogień może buchnąć, strzelić, roznieść się, ogarnąć etc. Rozjuszyć może się Analizator!


ostudzone wiązką wody twory podniosły się wysuszając stworzoną przez Jamesa wodą.
Jeżeli wysuszając to [kogo, co] wodę. Polonistko – WODĘ!
Nie w narzędniku „wodą” [kim, czym] do diabła!


Wystrzelił ku niej ognista łapa. James dziewczynę pospiesznie, zasłaniając sobą.
Pożarł. Jak nic dziewczynę pożarł... bo nie ma tu innego czasownika, a ten nam najbardziej akurat pasuje.


Płonąca żywym ogniem dłoń schwyciła go za bark. Zapach płonącego mięsa rozległ sie po pomieszczeniu.
Rozlec może się tylko dźwięk. Zapach, według zasad języka polskiego może się roznieść. Zapamiętaj, polonistko od siedmiu boleści – zapachy się ROZNOSZĄ!


Lily na raka zaczęła umykać przed skołowanym ognistym stworem.
Nie chcę w to wnikać. To jest zbyt za przeproszeniem – kuriozalne.

Użył magnetazji.
Coś jak magnezja skrzyżowana z eutanazją?


Fala energii rozprysłą się. Cisza i lekki szum w uszach pozostały po niej.
A zaimek z lęku zsunął się na koniec zdania.


-Ty głupi dzieciaku!- Rozpłakała się. Lily czułą, ze zaraz i ona wpadnie w rozpacz. James był siny.
Lily czułą, James sinym, kwiecie zbierane dziewicą. Figlaski składniowe rodem z XVIII wieku.


-Oddychaj!-Wrzasnęła Bella uderzając go pod mostkiem. Krew pociekła mu z nosa. Musiała się dostać też do płuc. Wykrztusił ją jakoś.
Nowatorski sposób resuscytacji.

-Już dobrze...-Wydyszał i dostał w twarz.
O, to już awangarda pierwszej pomocy.


To tylko pierwsza część, bo zostawiam sobie pozostałych osiemdziesiąt stron do dalszej, wnikliwej lektury i analizy. Tego nie dało się zrobić za jednym podejściem. W dodatku lituję się nad Walerianem, który zaczął gryźć własny ogon.

Znerwicowany Jasza, gryzący Walerian,
Rozkwikana Sierżant, Saper z zaświatów i Maskotek w śpiączce
Pozdrawiają z Głębi Lochów.


6 komentarzy:

jasza pisze...

• Calysium
• 2009-06-03

Z gory przepraszam za brak polskich znakow.
Jak dla mnie analiza byla swietna a komentarze trafne. To ze nie byly zabawne nie znaczy ze jakosc analizy byla gorsza. Fabula opka rozsmiesza sama w sobie. Co wiecej natchnela mnie do narysowania tego czegos:

http://calysium.deviantart.com/art/Voldi-is-SOOOOOO-evil-125373360

Sorry, ale zamiast czapki kucharskiej narysowalam mu siateczke. Musialam, nie moglam sie powstrzymac.

• Zielona Żaba
Analiza ładna. Ale ja mam inne, czysto techniczne pytanie. Może to tylko ja jej nie widzę, ale gdzie się podziała analiza numer 45?

• Furia
Dla mnie ta analiza jest świetna. Moim zdaniem dobra analiza powinna zawierać nie tylko komentarze dowcipne, ale i merytoryczne, odnoszące się do zawartości opka. Taka analiza bawi i uczy. Mogę nawet powiedzieć, że ta analiza jest bliska wzorcowej analizie, ale nie chce wyjść na jakąś "wazelinę" więc nie powiem.

• Adzia

A ja smialam sie jak glupia. Dostalam "ope" od Pana i Wladcy, ze pod 22 nie wyje sie na caly regulator bo sasiedzi skarge zloza. Powaznie mowiac, dla mnie ta analiza jest jedna z najlepszych.

• kura z biura

Cóż, jest to analiza "polonistki" dokonana przez Polonistę, skoncentrowana na tychże właśnie polonistycznych kwestiach.
Zresztą, Jasza wyjaśnił na początku, że tym razem nie chodziło mu o "zabawność" tekstu. Cytuję: "To pierwsza moja analiza u Sierżant und Sapera, nie mająca pretensji do „bycia dowcipną”. Była pisana na najwyższym poziomie złości i bezradności wobec ogromu błędów wszelkiej maści".
Z własnego doświadczenia analizatorskiego powiem, ze czasami faktycznie człowiek osiąga taki poziom wkurwu, że po prostu nie jest w stanie skomentować niektórych bzdur. A co dopiero dowcipnie skomentować.

• Martuś
Jestem waszą wierną czytelniczką, ale z przykrością muszę stwierdzić, że ta analiza nie jest najwyższych lotów... Być może dlatego, że "opko" też trochę odbiega od przyjętych "słitaśnych" standardów... Ogólnie jestem trochę zawiedziona, mam nadzieję, że powrócicie do poziomu analiz opowiadań o Horejszo i Tokio Motelach ;-)))
Pozdrawiam!

• jimenes


Poświęciłam kilka wieczorów na przeczytanie calutkiego archiwum i nie żałuję. Brechtałam jak szalona, używając slangu opkowiczów i nie tylko.

Tęsknię (z łezką w oku) za czasami, kiedy małolaty pisywały dużo, nieskładnie, niegramatycznie, ale do szuflady... Jeśli chodzi o zaspokajanie przez współczesne małolaty niezrozumiałej potrzeby dzielenia się swoimi marniutkimi wypocinami z szerokim gornem im podobnych, Internet jest przekleństwem;)

Mam nadzieję, że autorka nie zostanie in spe moją koleżanką po fachu...

Czekam na kolejną analizę z niecierpliwością:)

• jasza


Monaco! Czy nazwanie dziewczyny "grubą rurą" nie jest jeszcze straszniejsze niż Nabuchodonozor?

• Monaco


Ale. Jasza, to może wcale nie chodziło o Nabuchodonozora? Naducco to również "nazwa proponowanego gazociągu, którym transportowany będzie gaz ziemny z Iranu, Azerbejdżanu, Rosji lub wschodniej części Turcji do Austrii poprzez Bułgarię, Rumunię i Węgry." Może o to chodziło naszej polonistce... A sama aUtorka - bardzo rozkoszna. Co do analizy to najbardziej mi się podobał pierwszy Wasz komentarz: "Kocie, Ty już tego nie pamiętasz". Pozdrawiam i owocnej pracy nad dalszymi blogowymi bredniami!

jasza pisze...

• jasza


Jak do tej pory, w dyskusji skupiliśmy się na problemie "czy dyslektyk może być polonistą".
Mnie natomiast dręczy pytanie (i to wcale nie retoryczne): jak polonista może walić aż TAKIE błędy?!

Od braków leksykalnych, nieświadomość istnienia słowa "talerz" i zastępowanie go "miską" - jakież to urocze! poprzez kuriozalne "był sens się nie zamartwiać" aż po ulubioną przeze mnie brednię, czyli wdzięczne, dziewczęce imię Nabuchodonozor.


• Amelia

Jeeeej! Czuję się sławna ^^
A także zawiedziona - tylko mojej analizy ONA nie skomentowała *idzie się pociąć deską sedesową*

Mniejsza z tym - gratuluję S&S, kłaniam się Walerianowi i całuję stopy Jaszy; analiza tego pseudopolonistycznego tForu to nie lada wyzwanie - jesteście niebywale wytrwali.
Oby tak dalej (liczę na ciąg dalszy, oby zjadliwy)

Pozdrawiam dosyć wietrznie (ach, ta tutejsza pogoda)

• Adzia

Poruszana jest tutaj sprawa studiow tej aLtorki. Jezeli prawda jest, ze studiuje to musiala zdac mature. Jak ona zdala mature z polskiego? Pomijajac bledy ortograficzne, literowki ale cala reszta? Czytajac jej tworczosc odnosze wrazenie, ze ona nie zna znaczenia wiekszosci slow ktorych uzywa. Laczy pewne slowa ze soba bo ladnie to wyglada? Mnie rozwalila (tak rozwalila) "wiazka wody". Wiazka to moze byc slomy albo swiatla ale nie wody. Wiele tu mozna wymieniac. Najgorsze jest to, ze bedzie coraz gorzej. Na pierwszym roku matematyki sa studenci, ktorzy mieli 32% z matury podstawowej z matematyki. Rece opadaja.

• czytelnik

ekhm... "Saper z zaświatów"

?

jasza pisze...

Furia

Kuro, ja właśnie absolutnie tak tego kierunku nie traktuję i sama się oburzam na takie szufladkowanie. Nie chciałam po prostu robić szczegółowego rozróżnienia kto, na jaką specjalność się nadaje lub też nie, bo jest bardzo dużo.
U mnie bibliotekoznawstwo jest osobnym kierunkiem więc nie brałam go pod uwagę, ale czy wyobrażasz sobie edytora lub tekstologa z dysleksją albo człowieka z nieskorygowaną wadą wymowy na dyskursie publicznym czy logopedii? Nawet, jeżeli taka osoba przejdzie całe pięć lat i się obroni, to będzie miała zamknięte drzwi do kariery naukowej. Nie, po prostu sobie tego nie wyobrażam. Może jestem wstrętna konserwą i niszczę czyjeś marzenia, ale ja też pewnych zawodów wykonywać nie mogę i nie robię z tego powodu tragedii.

jasza pisze...

• Ome


Furia i Sineira mają moim zdaniem sporo racji. Pisarz-dyslektyk - ależ oczywiście, przecież nie trzeba być polonistą, by być pisarzem. Ale polonista-dyslektyk? To tak, jakby z wadą serca chcieć zostać kosmonautą. Moja profesor od kultury języka na pierwszym roku zrobiła wielkie dyktando, dzięki któremu duża grupa zakończyła swoją polonistyczną przygodę. Na pytanie jakiejś dziewczyny: "A pani profesor zwalnia przy zaświadczeniu o dysleksji?" odpowiedziała, że jak się ma dysleksję/dysortografię/etc., to się nie idzie na takie studia. I ja również to popieram.

Skoro masz dysleksję - znajdź sobie polonistkę-betę. Albo jakąkolwiek inną korektorkę. Natomiast dysleksja nie usprawiedliwi błędów stricte logicznych ani marnej fabuły.

I tak, moja droga - krytykujemy to, ci jak piszesz, a tym, co i jak piszesz, ukazujesz jakąś część siebie. Nie ma tekstu w stanie czystym, wyabstrahowanym - autor/autorka zawsze w nim zawrze jakiś element swego "ja". Więc nie dziw się, że na podstawie Twojego sposobu budowania akcji, dialogów etc. - a tym bardziej na podstawie Twoich błędów - budujemy sobie jakiś obraz Ciebie. Obraz przedstawiający osobę niby to o zapędach filologicznych, która, wiedząc o swoich nieostatkach (dysleksja), nie kwapi się poszukać korektorki.

Nie zależy nam, byś się obraziła ani nie zamierzamy Ci ubliżyć (ciekawe, to słowo mi tu zdecydowanie nie pasuje). Jeżeli śmiejemy się z Twojej polonistyki, to na tej samej zasadzie, na której śmiałybyśmy się z osoby, która chce być chirurgiem, a mdleje na widok igły lub kogoś, kto chcąc być tłumaczem, nie jest w stanie przyswoić sobie podstaw wybranego języka.

Zrozum, ortografię często traktuje się per noga - ale przecież braki w ortografii, tak jak braki w gramatyce, braki w znajomości epok literackich czy nierozróżnianie rodzajów oraz gatunków - dyskwalifikują potencjalnego polonistę. Jak oddasz pracę zaliczeniową lub magisterską? Z błędami? Czy może wtedy już zdecydujesz się poprosić kogoś o sprawdzenie poprawności? A jeżeli tak, jeżeli się zdecydujesz wówczas - to czemu nie zrobiłaś tego i teraz? Każdy pisany przez siebie tekst należy traktować poważnie - albo go nie pisać. Gdy piszesz z nastawieniem "a mam to głęboko", nie dziw się reakcjom. Podejście autora do jego tekstu łatwo wyczuć. Skoro, jak twierdzisz, szanujesz swoją pracę - czemu tego po niej nie widać?

A z tą "publiczną krytyką" musisz się liczyć zawsze - bo z nią spotyka się każdy autor, bez względu na to, gdzie i jak publikuje.

I na zakończenie - mimo wszystko, co Ci się wydaje po moich i wcześniejszych uwagach - życzę powodzenia. Tylko zastanów się jeszcze nad tą analizą, bo to nie jest tak, że analizatorzy atakują każdy niewinny tekst i na upartego wyszukują w nim błędy, wyrywają słowa z kontekstu i ośmieszają utwór. Nie. Na łamy analiz trafia się nie bez powodów i nie bez własnej winy. Przejrzyj sobie poprzednie wpisy - sama zobaczysz.
Jesteśmy normalnymi ludźmi. Jeśli tekst jest sensowny, a nam się nie podoba, po prostu go nie czytamy dalej. Jeśli dobry i się podoba - czytamy do upadłego. Jeżeli jest zły technicznie/fabularnie/etc., denerwujemy się. W dobie "interdemokratycznego" publikowania reagujemy wściekłością na zalewanie sieci badziewiem, którego autor nawet nie jest łaskaw sprawdzić pod względem poprawności językowej. I stąd się wzięły analizy. To taki swoisty kuzyn programów telewizyjnych, które wyśmiewają głupotę i chamstwo różnych wysoko postawionych osób.

Pozdrawiam ogólnie i niech mnie Walerian nie drapie za to, że zajęłam tak wiele miejsca.

Anonimowy pisze...

"Jak do tej pory, w dyskusji skupiliśmy się na problemie "czy dyslektyk może być polonistą". "

Otóż może. Nie zwracacie uwagi na to, że większość "chorób" typu dysleksja czy dysortografia są wymyślone tylko po to, by lekarze trzepali pieniądze na naiwnych ludziach. Moja wychowawczyni, polonistka, stwierdziła, że jest dyslektyczką. Nie wyobrażacie sobie, jak bardzo się zdziwiłam, a wiecie dlaczego? BO ONA JEST GENIALNA. Nie wiem, kto stwierdził u niej tę głupotę, ale ona prawie nie robi błędów! Prawie, bo każdemu się zdarzają, nawet najlepszemu poloniście. To tyle w tej kwestii, gratuluję cudnej analizy, lecę czytać dalej ^^

Pozdrawiam,
Paranoja96

Marath pisze...

Czy mi się tylko wydaje, czy część komentarzy wam zjadło?
A takie były ładne
Hamerykańskie
Szkoda...