sobota, 19 lutego 2011

73. Resztki wiedzy z liceum, czyli czapka z logo oraz szejk wstrząśnięty i zmieszany (2/2)

 
W dzisiejszym odcinku dowiemy się, że resztkami wiedzy z polskiego liceum można zakasować najtęższe inżynierskie głowy z całej Europy. Poznamy również wredne podstępy eksów, dowiemy się, jak doręcza się list polecony oraz zapoznamy się z egzotycznymi obyczajami weselnymi. Indżoj!
Analizują: Kura, Dzidka, Gabrielle i Mikan.

http://f1-story.blog.onet.pl
 
 
Nadszedł ten dzień... Wychodzę ze szpitala i założenie na życie moje jest takie, że już nie chcę tutaj wrócić! Nigdy, przenigdy!
Gdybyś planowała kiedyś jakieś dziecko, zacznij już załatwiać sobie poród domowy...
Nic z tego, chłe chłe. Parę odcinków po tym, na którym zakończyłyśmy analizę, Roksana - uwaga uwaga - znowu zostaje porwana, następnie odbita z rąk porywaczy przez nowego trólawera, po czym trafia w ciężkim stanie do szpitala. Niestety nie wiem, ile razy ten schemat się jeszcze powtarza, bo utknęłam na odcinku 34.
 
Wsiadłam w samochód i zapięłam pas.
Podjechaliśmy na parking, a stamtąd już tylko do hotelu.
MY?
My. Ja i mój wóz.
I pas, nie zapominaj o pasie.
 
- Witaj znowu w domu! - ktoś wykrzyknął mi nad uchem.
- Ta... W domu! - zaśmiałam się rozglądając po hotelowym korytarzu.
Rozpakowałam swoje rzeczy i zajęłam się rysowaniem.
 Po cóż dzwonić do mamy, brata, przyjaciółki, że oto wyszłam ze szpitala? Iść na spacer, nacieszyć się światem? Nasza boChaterka to prawdziwy nałogowiec!
Musi mieć niezły syf w domu.
 
Odłożyłam na chwilę ołówek by nacisnąć czapkę na głowę.
- O! Tak zdecydowanie lepiej! - mruknęłam sama do siebie patrząc w lustro i wyciągając z tyłu kucyk.
Niezbędna konfiguracja sprzętu.
 
Wróciłam do rysowania. Wydawało mi się jakby ołówek sam jeździł po kartce, a moja ręka tylko go podtrzymywała, ale tak nie było na pewno. To ja rysowałam i to dzieło było moje...
Buuu! A już myślałam, że po postrzale nawiązała kontakt ze światem nadprzyrodzonym, który w ten sposób przekazuje nam swe przesłanie!
 
- Za chwilę masz zejść do boksu, zaczynamy testy na KERS... - oznajmił ktoś, lecz zanim odwróciłam głowę już go nie było.
Kiedy wychodzi się ze szpitala, zwłaszcza po postrzale, dostaje się chyba spore zwolnienie na rekonwalescencję. Ale nie Mary Sue.
 
Odłożyłam więc swoje rysowanie i zeszłam na dół. Zawiązałam jeszcze buta i poszłam dalej.
Ach, te wszystkie nad wyraz istotne i niezbędne dla akcji szczegóły!
Jak widzę "zawiązałam buta" to zaraz mam smaka na noża.
 
- Dobrze, że jesteś... - usłyszałam od szefa.
- Coś nie tak? - otworzyłam szerzej oczy.
 Dziewczyno! System padł, bolidy się rozpadają, kierowcy chleją, a mafia pierze u nas brudne pieniądze!
A w piwnicy zalęgły się myszy.

Jeden z mechaników podszedł do bolidu i dotknął maski po czym odpadł jak oparzony. Musieliśmy skończyć pracę gdyż kopnął go prąd. Chciał jedynie pomóc Christianowi zaparkować... Na szczęście nic poważnego mu się nie stało. Uderzenie nie było dosyć mocne, ale jednak było...
Nie było również słabe, było takie jednakowoż.
 
- Jedziemy! - krzyknął Robert i pociągnął mnie za rękę.
 Myślałam, że to reakcja Roberta na porażenie prądem mechanika. A tu...
 
Chwilę szliśmy razem, aż doszliśmy na start toru wyścigowego.
- Co ty chcesz zrobić? - spytałam z lekką obawą patrząc na jego chytry znikomy uśmiech.
Jak wygląda "chytry znikomy uśmiech"?
Chytrze i znikomo.
 
- Wsiadaj! - nie wiadomo skąd nagle za mną pojawiło się czarne lśniące BMW.
 A tam, nie wiadomo skąd. "Accio, BMW!"
 
- Ale po co? - moje obawy nie ustępowały, wręcz przeciwnie.
Na gwałt jesteś potrzebna!
Jedziemy, jedziemy, mam taką małą sprawę do załatwienia...
 
 
Niepewnie otworzyłam drzwi czarnego BMW, wsiadłam i zapięłam pas. Wkrótce Robert usiadł obok mnie na siedzeniu obitym szarą tapicerką.
- Jedziemy! - włożył klucz do stacyjki i uśmiechnął się zerkając na mnie.
- Gdzie chcesz jechać na torze F1? Do klubu nocnego?! [oh no pewnie, pełno takich przy torze!]
- Skoro jest to tor F1 no to jasne, że będziemy po nim jeździć, prawda? A do klubu nocnego nie pojadę chyba, że ty tam będziesz tańczyć!
- Twoje marzenia! - założyłam ręce i odwróciłam głowę udając obrażenie.
Ale tylko udając, gdyż w gruncie rzeczy marzyłam o tym, by tańczyć w nocnym klubie.
 
Robert ruszył nagle tak gwałtownie, że moja reakcja była zbędna. Jeździł jak szatan!
- Ostrzegam ciebie, że nie jesteś w bolidzie i ja nie mam ochoty na taką jazdę! - trzymałam się za boki fotela.
On jednak nic nie odpowiedział. Najgorzej było na zakrętach, wtedy jego umysł puszczał wodze fantazji.
Bo zamiast jechać prosto jeździł w poprzek, a nawet zdarzały mu się wykrętasy rodem z łyżwiarstwa figurowego.
I skoki. Potrójny lutz telemarkiem.
 
To był horror! Pięć okrążeń! Chyba pięć... Nie liczyłam dokładnie, ale coś koło tego.
- Ty wariacie! - wykrzyknęłam odpinając pas, wychodząc i zatrzaskując drzwi od samochodu.
Nieskończenie długi ten okrzyk musiał być. Albo się spryciula migusiem uwinęła.
Podejrzewam raczej braki w resztkach wiedzy z liceum, dotyczącej imiesłowów.
Imiesłowy mnożą się tu jak króliki.
Chcąc, nie chcąc.
 
Stanęłam obok samochodu czekając aż mój zacny chłopak raczy zgasić silnik, wysiąść i wytłumaczyć to całe zamieszanie.
Prędzej słoń przejdzie przez ucho igielne niż ci drzwi babo otworzę - pomyślał zacny Robert.
 
- I jak się podobało? - wyszczerzył się, a ja założyłam ręce.
- Wcale się nie podobało!
- Nie wierzę! - podszedł do mnie i wziął za rękę - Nie obrażaj się już!
No ale to oni w końcu GDZIE pojechali?
A tak o, w kółko po torze.
Bo Robuś na co dzień nie ma tego dosyć.
 
 Zajęłam się rysowaniem bolidu, który stał przede mną.
Ona naprawdę bez przerwy ten szkicownik ze sobą taszczy!! *Doznała takiego zdziwienia, że oczy wylazly jej z orbit. I wpadły na okołoziemską.*
 
Wycieniowałam go ołówkiem i popatrzyłam na swoje dzieło. Uśmiechałam się od czasu do czasu rysując coraz to nowe rzeczy. Bolid z przodu, z tyłu, z boku, z góry.. [z dołu też?]. Wszystko co tylko można było.
W tle byl jeszcze zachód słońca i srebrny jednorożec na rykowisku.
Ja tam się nie znam, ja humanistka jestem, ale czy w jej pracy to nie są potrzebne raczej rysunki techniczne, a nie artystyczne?
No przecież jest wszechstronna.
 
- Masz chwilkę? - usłyszałam głos za sobą.
- Jasne... - odwróciłam się kłamiąc Jasona.
*stawia przed sobą portrecik Dextera i powolnymi, wysmakowanymi ruchami zaczyna ostrzyć długi nóż*
 
Czy mam chwilkę? Oczywiście, że nie! Właśnie zabrałam się za wyliczenia, które potrwają dobrą godzinę albo i więcej, a właśnie teraz skłamałam mówiąc, że posiadam czas.
Później znów przez kilka godzin zamierzam szkicować bolid, człowieku nie wiem na jakim świecie żyję!
HINT: posiadać można rzeczy materialne. Samochód, psa, kanapkę, łysinę. Co i tak głupio brzmi. Czas, wysokie mniemanie o sobie i poczucie humoru się MA. Ewentualnie się NIE MA.
 
- Coś się stało? - w moim głosie dało się odczuć wyraźnie zaniepokojenie.
- Nie. Chodzi o to, żebyś na pomogła. Nasi inżynierowie mają pewien problem.
- Super. Jak coś schrzanicie, to zawsze muszę to odkręcać! - westchnęłam schodząc z krzesła i kierując się na korytarz.
Inżynierowie odkryli głowy w milczeniu pełnym szacunku i nabożnie przypatrywali się, jak Roksana rozwiązuje problem, z którym nikt nie umiał sobie poradzić. 
Chodź, Robercie! Od godziny stoisz tu jak kołek i nic nie mówisz, bo aŁtorka o tobie zapomniała.
 
No cóż, trzeba robić co każą, a więc wyciągnęłam z szafki narzędzia i zabrałam się za pracę. Przykręcanie, dokręcanie, dopasowywanie... Multum pracy, a jeszcze nie wszystko zrobione...
Zaraz, kim ona tam właściwie jest? Inżynierem od szkiców i obliczeń, czy mechanikiem od śrubokręta?
Śpiewa, tańczy, projektuje, kręci śrubki, demontuje.
 
 
Skończyłam kiedy była dziewiąta. Zaniosłam wyliczenia szefowi, a ten podziękował i powiedział, że mam wolne...
Postanowiłam wrócić dopiero po jakiejś godzinie.
Godzina wolnego... To już nawet przedwojenne służące dostawały wychodne na cały wieczór!
Zwróć uwagę, że to ONA postanowiła wrócić DOPIERO po godzinie. Pracoholiczka, pani. Pracoholiczka. Jak te Japończyki, co urlop spędzają w pracy. 
 
 Musiałam zająć się projektowaniem jakichś ulepszeń na rok 2009. Robert patrzył jak tworzę, a ja od czasu do czasu zerkałam na niego z uśmiechem, bo wyglądał jakby zobaczył ducha czy coś w tym stylu.
I znowu, siedzi i projektuje. A gdzie te laboratoria, ogromne hale, w których robi się testy, gdzie te komputery z ogromną mocą?
Ona jest mentatem, ma to wszystko w głowie.
 
- Edyta?! - zdziwił się Robert.
To była jego była dziewczyna. Ja też się zdziwiłam. Co ona tu robi?! A tym bardziej czego chce?
- Musimy pogadać... - powiedziała kierując wzrok na Roberta.
- To ja może wyjdę... - wstałam z krzesła.
- Lepiej żebyś słyszała...
Skierowałam wzrok na Roberta, potem na nią i usiadłam na krześle.
- Robert ja... - zaczęła jakoś niepewnie.
- Lepiej żebyś się streszczała, nie mam czasu... - odpowiedział bez jakichkolwiek emocji.
- Jestem w ciąży... - powiedziała dosyć pewnie, a ja o mało nie wybuchnęłam.
 
[tu następuje kilka rozdziałów poświęconych kłótniom kochanków i cierpieniu Roksanki. Darujemy sobie, prawda?]
 
Weszłam do jakiegoś pokoju, myślałam, że to pomieszczenie z narzędziami, a dostałam się do jakiegoś innego.
Szukałam komórki na miotły, a znalazłam Pokój Życzeń.
 
 Na środku, na stoliku stał laptop, otwarty. Ktoś zaczął coś pisać, chyba maila... Rozglądnęłam się czy nikt nie idzie. Moja ciekawość była większa, choć wiedziałam, że postępuję źle.
Ciekawość wzrosła tym bardziej gdy zobaczyłam kto zaczął pisać wiadomość. W sumie to już się podpisał, więc skończył. Edyta! Muszę to przeczytać! Przeczytajmy i my! Usiadłam na fotelu i zaczęłam czytać. Brzmiało to mniej więcej tak:
Hey Aniu!
Tu jest świetnie, przynajmniej ja świetnie się bawię! Rozumiesz? Kocham cię! Nabrali się na ciążę! Oboje! Twoje świstki są niepokonane! Jak dobrze, że zostałaś lekarzem, w końcu to doceniłam! Rozwaliłam ich związek, rozumiesz? Rozwaliłam! Haha! On był tak zaskoczony, że jego mina mnie rozbroiła! A ona? Zdenerwowana wyszła z pomieszczenia, a potem kłócili się w boksie! Warto było posłuchać! Potem jeszcze... NIE UWIERZYSZ! Odegrała rolę mojej przyjaciółki! Zrobiła mu aferę o to, że się mną nie opiekował! Och, szkoda, że cię tu ze mną nie ma. Teraz jestem górą, góruję! Odzyskam jego, sławę, pieniądze i wszystko co miałam wcześniej! On głupi będzie myślał że byłam w ciąży i miałam jego dziecko! A ta głupia może iść się wypchać, haha!
Pozdrawiam, twoja przyjaciółka, Edyta.
 
Jestem szalenie ciekawa, co pani Edyta, była dziewczyna Kubicy, powiedziałaby na to opko. Ma ktoś na nią namiary?
Sytuacja zaczyna nam się gmatwać, ale proszsz, oto przebiegła Edytka, jakby natchniona, czy może zagubiona, nieopatrznie a jakby celowo zostawia otwarty laptop i otwarty list. Cóż za niesamowity zwrot w akcji, cóż za zaskoczenie! Kto by się spodziewał?!
 
[Roksana, podniecona odkryciem, szuka Roberta - i dowiaduje się, że pojechał właśnie na lotnisko, wraca do Polski, aby "to wszystko przemyśleć"]
 
Nacisnęłam czapkę na głowę i kładąc kartkę do schowka w samochodzie zapięłam pas.
- Boże, tylko nie teraz! - silnik nie chciał zapalić...
Za drugim razem już zapalił. Dodałam gazu i ruszyłam ulicami. Korek... No nie! Tylko nie teraz, proszę! Zielone światło, tak! Zaparkowałam samochód na pierwszym lepszym miejscu i wybiegłam z samochodu zamykając go i biegnąc przez prawie cały parking. Byłam strasznie zdyszana.
Jeszcze powinien lać deszcz. Pojednanie zakochanych zawsze odbywa się w deszczu. Czemu? To już wielka tajemnica scenarzystów romantycznych komedii!
 
- Mogę autograf? - zaczepiła mnie jakaś kobieta.
- W porządku... - odparłam zdyszana, podpisałam się na zdjęciu z bolidem i pobiegłam dalej. 
Autograf? Jakaś babka na lotnisku prosi JĄ o autograf? Ten balonik Mary Sue nadyma się coraz bardziej...
Autorko droga, przyznaj się z ręką na sercu: czy Ty znasz z twarzy wszystkich mechaników swego ulubionego zespołu, czy rozpoznałabyś takiego na ulicy i poprosiła o autograf?
 
Nie mogłam spytać nikogo o to, czy go widział. Mogłam w sumie zapytać o wysokiego bruneta z zielonymi oczami, ale wolałam nie robić zamieszania. Zaraz zrobiłby się szum, że on tu jest.
Bo z twarzy nikt go nie zna, wszyscy po nazwisku.
Wysoki brunet z zielonymi oczami = Kubica.
Herr Felsenheimer, właśnie stracił pan resztki swej oryginalności!
Sierżant będzie zła. Bardzo zła.
 
Jest! Znalazłam! Odprawa samolotu do Polski. Że co?! Zamknięta?!
- Nie może pani już wejść... Odprawa zamknięta... - oznajmił mi gość w czarnej czapce z napisem "Ochrona" pokazując palcem tablicę informacyjną.
- A-ale ja muszę! - ścisnęłam mocniej kartkę w dłoni.
- Niestety, przykro mi...
Ściągnęłam czapkę i ścisnęłam ją w drugiej dłoni, a potem znów założyłam na głowę.
Co ona ma z tą czapką, co drugie zdanie wzmianka o czapce, fetysz jakiś czy co?!
 
- Musi mnie pan zrozumieć... To sprawa życia lub śmierci!
- A kto ma umrzeć?
Mądre pytanie! Kto?
To zależy, kto jest w tym samolocie...
 
- Niech sobie pan ze mnie głupa nie rżnie! Musi mnie pan przepuścić albo...! No sama nie wiem no! - zniecierpliwiłam się.
- Dobrze, niech pani już idzie i nie robi tego cyrku... - przewalił oczami, a ja czym prędzej pobiegłam naprzód.
Drodzy Międzynarodowi Terroryści! Macie tu pełną instrukcję, jak dostać się na pokład samolotu bez kontroli! Przeczytane? Zrozumiane?
Pod wpływem lekkiego zniecierpliwienia Roxanki i groźby "sama-nie-wiem-czego" i ochrona skapitulowała całkowicie..
 
Zostawiłam już te jego docinki chociaż miałam wielką ochotę się odgryźć. Przeskoczyłam przez jakąś bramkę, która nie chciała się otworzyć. Ludzie zgromadzeni wkoło patrzyli na mnie jak na debilkę, ale nie obchodziło mnie to teraz. Nie zwracałam też uwagi na to, że jakieś panie zza "kasy" krzyczą do mnie żebym wracała. Wbiegłam zdyszana do jakiegoś wielkiego, białego pomieszczenia ze srebrnymi dodatkami pchając jakieś drzwi.
Jakieś. W ałtoreczkowym świecie wszystko jest "jakieś". I co to za srebrne dodatki w pomieszczeniu? Kandelabry?
Być może był to samolot. A być może jakieś inne pomieszczenie.
 
Zobaczyłam nagle jak Robert wychodzi przez jakieś drzwi. Pobiegłam tam i zagrodziłam mu drogę. Nie krył zaskoczenia...
Eee tam, wyszedł przez drzwi? A gdzie wielka akcja z zatrzymywaniem samolotu kołującego już po pasie startowym? Buuuu...
Powinna się rzucić na runway! Albo przynajmniej aŁtoreczka powinna napisać scenę jak z  Marisą Tomei w "Only You" :)
 
Rzuciłam mu się na szyję, a on objął mnie równie mocno. Trwaliśmy tak chwilę, z oka poleciała mi łza i stoczyła się po policzku.
- Kocham cię... - szepnęłam czując kolejną łzę, która chce zaznać ziemskiego życia.
Och! Poezyją powiało!
Co?! Łzę, która chce zaznać ziemskiego życia?! Przecież ziemskie życie łzy polega na jej wydaleniu i upadku. Czy aŁtoreczka wymyśliła taką karkołomną paralelę jej związku z Kubicą?
 

Niestety! Nad głową bohaterki zbierają się czarne chmury!
 
- O co wam wszystkim chodzi? Czy ja o czymś nie wiem?
- Do tej pory my nie wiedzieliśmy chyba... - popatrzył na mnie marszcząc czoło.
Dalej nie wiedziałam o co chodzi, siedziałam na krześle czekając na jakiekolwiek wyjaśnienia, bo sprawa zaczynała być coraz bardziej irytująca. Zaczęła przybierać niemiły wyraz.
Jej twarz, czy ta sprawa?
 
- W Formule 1 była już jedna afera szpiegowska. Niepotrzebna nam druga... - burknął po chwili. [szef]
- Ale ja dalej nic nie rozumiem! Szef raczy mi wytłumaczyć, czy nie? - dało się odczuć najwyraźniej moje coraz większe zdenerwowanie.
- Dajesz im swoje szkice, prawda?
 A jakie to ma znaczenie? W końcu już wcześniej zauważyłyśmy, tam żadnych tajemnic nie ma, wszyscy sobie łażą gdzie chcą, wszyscy siedzą na kupie w jednym miejscu i nieomalże wymieniają się bolidami.
 
- Im, to znaczy komu?
- Inżynierom zespołu Williams... - westchnął.
- J-ja?! Nieprawda!
- Zaprzeczasz...?
- Tak!
Podał mi zdjęcia. Co na nich zobaczyłam? Siebie z kartkami papieru i kogoś w czapce zespołu Williams.
 Miażdżące, niepodważalne dowody. Dajcie mi czapkę zespołu Williams, a sfabrykuję podobne u siebie w pracy w minutę. W biurze kartek mamy sporo.
 
- Ale to nieprawda! Ktoś sfałszował te zdjęcia! - byłam tego pewna w stu procentach.
- Przykro mi... Będę chyba musiał cię zwolnić...
I skończyło się bolidowanie!
Jak szybko przyjął, tak szybko zwolnił.
Czapeczkę jej zabrał i po sprawie.
 
- Nawet nie wiem kto to mógł być. Komu może zależeć żeby mnie wywalić? - zastanowiłam się idąc chodnikiem.
- A ja chyba wiem! - u Roberta na twarzy widać było pokaźny grymas.
- Kto? - ożywił się Fernando.
- No zgadnij... - Robert odwrócił wzrok biorąc mnie za rękę.
- Twoja ex? - zgadł Fernando, a Robert przytaknął mu skinieniem głowy. - No to wszystko wyjaśnia... CHYBA!
Jak wiadomo, za wszystkie nieszczęścia świata odpowiedzialne są zazdrosne eks.
Jeszcze chciałabym wiedzieć, skąd te potężne wpływy Edyty w BMW Sauber.
 
Nagle ktoś z czapką z daszkiem na głowie pociągnął mnie za ramię odciągając na bok. Lecz nie była to czapka BMW Sauber, nie miała koloru granatowego ani jakiegokolwiek napisu wskazującego napis, że pochodzi właśnie z niemieckiego teamu.
No i po co mu twarz? Wystarczy czapka.
Słowo "czapka" pojawia się teraz tak często, że już wydaje mi się jakieś nienaturalne.
Swoją drogą podziwiam Roxankę, za te logiczne wywody i szerlokowski wręcz umysł - czapka niewłaściwa? o, podejrzane! :)
Bo żadne inne czapki się nie liczą. Nie istnieją. W zimie powinno się nosić uszanki z logo BMW.
Był to Tomek, mój dawny powiedzmy chłopak. Rozstaliśmy się po dość burzliwej rozmowie, a potem wyprowadziłam się do innego miasta wraz z rodzicami.
To musiało być bardzo dawno temu, skoro tata nie żyje już od dwóch lat. I facet nadal ją ściga?
Jeżeli był jej rówieśnikiem, czyli miał w najlepszym przypadku 16 lat (albo mniej) jak się rozstali - to pewnie dojrzał już do zemsty.
 
Tomek - typowy wysoki, szczupły szatyn o brązowych oczach. Ciągle czarny kaszkiet z czerwoną obwódką na głowie. Dość luzacki typ i nonszalancki styl bycia.
I oczywiście czapka jako najistotniejszy element opisu postaci. Ona naprawdę ma jakiś fetysz.
Po czapce go poznacie.
I po czerwonej obwódce na głowie. Pewnie od noszenia czapki.
 

[Roksana siedzi w hotelowej restauracji i pije kawę.]
 Mój wzrok przykuło dwóch gości w czarnych płaszczach i kapeluszach. Chciałam usłyszeć do kogo przyszli, bo wydawali się dość podejrzani jak na mój gust. Pokazali jakieś legitymacje wyciągnięte z górniej kieszeni płaszcza i wypowiedzieli moje imię i nazwisko.
Czyżby policja zainteresowała się wreszcie aferą na lotnisku?
Faceci się legitymują, a jej wydają się podejrzani?
Oczywiście. Nie mają czapek z logo, tylko kapelusze.
 
 Dopiłam ostatni łyk kawy zostawiając na serwetce zapłatę po czym szybko przemknęłam na górę tak, żeby mnie nie zauważyli. Sprawdziłam czy mój pokój jest zamknięty i pobiegłam do Roberta. W sumie nie wiem czego się bałam u tych gości, ale coś wzbudziło we mnie podejrzenia.  Zapukałam do jego drzwi.
- Robert, szybciej, proszę! - mój ton był podobny do tonu kogoś, kto chce zrobić siusiu i nie ma gdzie.
Kiedy tylko drzwi się uchyliły przytuliłam się do stojącego za nimi bruneta.
- Ratuj mnie! - ległam na sofę.
Przybierając wdzięczną pozę omdlewającej królewny.
 
- Przed czym, albo... Przed kim? - drzwi zostawił uchylone.
- Jejku, co się dzieje? - popatrzył na mnie mierząc mnie z góry do dołu.
- Oni mnie szukają!
- Ale kto...? Kto cię szuka?
- Oni!
- ONI to znaczy kto?
- Sama nie wiem! Jacyś dwaj goście w czarnych płaszczach i kapeluszach!
Ścigają ją Men in Black? Czyżby bolidy BMW wykorzystywały technologię kosmitów?
 
[Bohaterka stwierdza, że już bezpiecznie i wraca do siebie]
Usiadłam na fotelu i włączyłam telewizor po raz drugi. Nagle ktoś zapukał do drzwi. Zamarłam, ale uspokoiłam się niepewnie podchodząc do drzwi.
Zamarła.
Uspokoiła się.
Podeszła do drzwi.
ŁOJ!
 
Otworzyłam je z zamachem.
Pokojówka runęła nieprzytomna, z rozkrwawionym nosem.
 
Zobaczyłam tych samych dwóch gości, których widziałam wcześniej na dole.
- Panowie do kogo? - spytałam z małym wyszczerzeniem zębów.
- Do ciebie - odpowiedzieli, jeden z wielkim wywaleniem jęzora, a drugi ze średnim strzyżeniem ucha.
 
- No chyba do ciebie! - weszli rozpychając się w wejściu i potrącając mnie łokciem.
Nie jesteśmy całkiem pewni, ale chyba jednak...
 
- Moglibyście chociaż wchodząc okazać trochę kultury! - masowałam swoje ramię.
- Nie ma na to czasu panienko. W tych czasach nie ma kulturalnych ludzi. - wyciągnął jakiś notesik.
- Dobra, no to szybko. Załatwiacie i wyłazicie. Nie mam najmniejszej ochoty was oglądać - skwitowałam odpłacając im się równie chamskim brakiem kultury.
Gwałcicie i spadacie, biegusiem, myk myk!
 
Oni usiedli na krzesłach jak gdyby nigdy nic i zaczęli rozglądać się po hotelowym pokoju. Wyższy typ cały czas ściskał w swoich łapskach ten mały notesik. W końcu otworzył go i zaczął czytać.
- Ile pani ma lat? - spytał po chwili.
- A co to ja, na przesłuchaniu jestem czy jak?
- Można to tak ująć.
- Pff... Kobiet się o wiek nie pyta. Mam tyle na ile się czuję.
Cóż za kokietka. Mężczyźni lubią takie.
Pięć?
 
- No i masz minusa.
Ups, a jednak nie wszyscy.
 
- Słucham?
- Minusa masz, powiedziałem. - podniósł na mnie swoje oczy.
- Jakiego minusa?
To pytanie bardzo zaskoczyło niecnego typa. Nie dał jednak tego po sobie poznać. Lekceważąco więc prychnął...
 
- Dobra, nieważne mała. Następne pytanie.
- Nie odpowiadam na żadne wasze pytania! Najpierw by się pasowało przedstawić, nie uważacie?
- No to się przedstawiaj... - zapisał coś w swoim notesiku.
Nie miałam dłuższej ochoty z nimi rozmawiać. Usiadłam na łóżku i zaczęłam oglądać telewizor.
Zajrzałam z tyłu, żeby sprawdzić kabelki, przetarłam szmatką ekran, na koniec wymiotłam kurz spod spodu.
Następnie zrobiłam sobie herbatę. Zdjęłam czapkę, żeby poprawić włosy. Chwilkę poleżałam na kanapie i zupełnie:
 
Nie zwracałam na nich uwagi. Zadawali mi jakieś pytania, ale nie słuchałam ich. Ignorowałam ich poczynania.
Roksana twardzielka. Nie złamie jej żadne przesłuchanie. Nic z niej nie wydrą.
Nawet po związaniu sznurówką.
Nie wiadomo natomiast, jak by się zachowała po przyprowadzeniu kozy do lizania jej podeszew.
 
 Wstałam jednak, bo zaczęli mnie irytować, przeginali.
- Dobra, prosto z mostu, czego chcecie? - odłożyłam pilota i spojrzałam im prosto w oczy.
- Chodzi o Tomka.
- O Tomka...? Tzn. TEGO Tomka?
O tego Tomka?
Afera Tomekgate odbiła się szerokim echem po całym świecie, jak widać.
 
- Tak, tego Tomka. Kazał ci przekazać to. - podał mi kopertę.
Znalazłam w niej jedno z fałszywych zdjęć i kartkę na której pisało: Musimy się spotkać. Dzisiaj - 18.00. Kawiarenka za rogiem.
- I cała ta szopka tylko o tą kopertę? - zdziwiłam się odkładając kopertę na stolik.
- Tak...
Całkowicie normalna procedura przy doręczaniu listów poleconych, nie wiesz o tym?
Tajne służby wpadły, przesłuchać nie przesłuchały, choć chciały, pomamrotały coś pod nosem do siebie, a na końcu doręczyły kopertę od ob. Tomka. Przepraszam. *udała się na długi wypoczynek do Ciechocinka w celu leczenia nadszarpniętych nerwów, opadniętej szczęki i dziwnie obolałego czoła*
 
[Roksana spotyka się ze swoim byłym. Okazuje się, ze to on był odpowiedzialny za aferę ze zdjęciami, ponieważ chciał w ten sposób doprowadzić do tego, by straciła pracę, wróciła do Polski i do niego. Co z tym mieli wspólnego Men in Black - nie wyjaśniono. W każdym razie szczęśliwie wraca do pracy - w samą porę, bo straszliwa awaria komputera stawia pod dużym znakiem zapytania start teamu w kolejnym wyścigu.]
 
- System padł... - westchnął Mario i opuścił ręce w geście bezradności.
- A-ale jak to...? Tak po prostu? - usiadłam obok niego i próbowałam przywołać tryb awaryjny.
Niestety nie działało nawet to. Przy takim układzie pada team radio, pada jakakolwiek kontrola... Po prostu wszystko pada! Każdy załamywał ręce i głowił się jak przywrócić system do sprawnego działania.
- A co, jeśli nie wystartujemy? - zagadnął Nick.
- Jak to co, głupku? Stracimy punkty! - odparł z irytacją jeden z pracowników.
Nie, naprawdę? W życiu bym się nie domyślił! - westchnął Nick Heidfeld, wieloletni kierowca Formuły 1.
 
Położyłam sobie palec na ustach, co zawsze oznaczało, że myślę.
A na drzwiach zapalił się czerwony neon z napisem: Cisza! Roksana myśli!
Nie, nie na drzwiach. Na czapce.
 
Przekręciłam czapkę w bok.
Już wiem, ona ma w czapce ukryty włącznik, dzięki któremu przestawia się na trans mentacki!
 
 Zasiadłam przed głównym komputerem i próbowałam odgrzebać resztki wiedzy informatycznej z liceum. W końcu byłam na profilu matematyczno-informatycznym z elementami fizyki. Także jakieś resztki wiedzy pozostać musiały. Nacisnęłam na klawiaturze kombinację klawiszy, która przywołuje system od wewnętrznej strony i zaczęłam doszukiwać się błędów. Im bardziej się zagłębiałam tym więcej potrafiłam sobie przypomnieć.
BoCHAterka lepsza niż informatycy i reszta speców F1. Wszystko dzięki wiedzy z liceum. *z rozpaczy padła, rozlała się i przeciekła do sąsiadów*
 
W końcu udało mi się przywrócić sprawność systemowi w kilku procentach.
Resztki wiedzy z liceum biją na łeb niejednego programistę.
Od lat wiadomo, że kudy tam zachodniej edukacji do naszej! *puchnie z dumy*
 
- Ej... Coś nie gra... - stwierdziłam wstając z krzesła i przechodząc za komputer.[resztki wiedzy jednak nie wystarczyły?]
Pech chciał, że gdy już byłam prawie przy krawędzi stołu, potknęłam się o czyjeś buty i wylądowałam nadgarstkiem na ostrzu noża w związku z czym zabrudziłam podłogę krwią.
Ona ten system naprawiała NOŻEM?
To nóż Dzidki, co go to była ostrzyła...
Przystawiła mu nóż do zwojów  - "Zeznawaj, co się dzieje, albo przetnę kabelki!"
 
Po długich godzinach udało mi się rozgryźć o co w tym wszystkim chodzi. Chodziło o drobnostkę, a nikt nie mógł sobie poradzić...
Skromność boChaterki zaczyna zalewać zewnętrzne rubieże Wszechświata. Aż dziw bierze jak to wszystko działało do momentu jej zatrudnienia.
Kim właściwie jest Roksanka? Inżynierem? Mechanikiem? Konstruktorem? Wieloczynnościowym komputerem mobilnym?
 
 - Mam problemy z przyczepnością! - krzyczał do mnie Robert przez team radio podczas piątkowego treningu.
- Ok, spokojnie, wytrzymaj! - zerknęłam na monitor.
- NIE DA SIĘ WYTRZYMAĆ!
Nie odpowiedziałam nic. Zaczęłam wyliczać coś na kartce.
- Dacie mu opony z super miękkiej mieszanki! Jasne? - porozumiałam się z mechanikami.
Co wy na to, żeby zwolnić cały staff BMW? Przecież jedna Roksanka da sobie radę ze wszystkim. Taniej im wyjdzie.
Super miękkiej mieszanki czego z czym?
Kisielku z galaretką. (no dobra, wiemy, że to taki żargon wyścigowy, wiemy...) 
 
Boksy opustoszały, zostałam tylko ja i moje rysunki... No i bolid.
Czyli zwolnili!
 
Wszedł Robert.
- Obmówmy wyścig! - usiadł koło mnie.
Obmawianie to bardzo, ale to bardzo brzydka rzecz!
Wyścig jest gópi i ma krzywe nogi.
 
- Nie ma sprawy! - uśmiechnęłam się przesiadając na krzesło i odkładając rysunki.
- Była słaba przyczepność... Opony miały duże wibracje, walczyłem z bolidem... - westchnął kładąc ręce na kolanach.
- Nie wiem co się stało... To było ponad moją kontrolą... Przepraszam, nic więcej nie mogę...
- Nick jechał lepiej...
- Ma innego inżyniera wyścigowego... - wstałam z krzesła. - Widocznie lepszego, dużo lepszego ode mnie.
Kokietka.
A więc sorry Roksana! You are out, he's in!
 
- Przestań! - Robert wstał gwałtownie i podszedł do mnie - jesteś świetnym inżynierem! Najlepszym na całym świecie! Jasne?
 
Po co dzisiaj mam się uczyć?
Po co się po studiach włóczyć?
Po co tracić cenny czas?
Wszak geniuszem jestem ja!
 
Po co słuchać profesora
O resorach i zaworach?
W mojej głowie świta dziś
godna boCHaterki mysl!
 
Ja sobie pójdę do Saubera,
Czyli BMW
I na etacie inżyniera
Będę Mary Sue!
 
 
- Jasne... - pokręciłam głową podnosząc kącik ust.
Za pomocą małego dźwigu.
 
- Widziałaś dzisiejszą gazetę...? - Robert wsadził mi w rękę jakiś brukowiec.
Odłożyłam filiżankę z kawą.
- Nie, a co? - zerknęłam na pierwszą stronę.
- No to patrz... - wziął gazetę i otworzył na jakiejś stronie pod koniec.
Ugryzłam ciastko i zerknęłam na gazetę, a tam co...? Wielki nagłówek pisany czerwonymi literami: "Dziewczyna w objęciach Roberta Kubicy" (no to się podjarali...).
No pewnie...podjarać to by się można było jakby to był chłopak.
 
- Ojj... Oni muszą mieć temat żeby zarobić te złoty dwadzieścia na każdej gazecie! - przysunął się z krzesłem bliżej.
AŁtoreczka czytuje chyba "Fakt"?
Niekoniecznie, Viva z E. Górniak na okładce była po 0,99 zł. Z Kubicą mogła być za 1,20.
Tanio wyceniają te nasze "gwiazdy".
Takie to "gwiazdy".
Raz da, i gwiazda.
 
 - Ciekawe czy cię ktoś pozna... - zastanowił się Robert.
- To znaczy...?
- No chodzi mi o to czy jak wyjdziemy razem gdzieś i ktoś to zobaczy to czy się zorientują po wyglądzie, że ty to przecież mój inżynier wyścigowy!
 Jak na dorosłego mężczyznę, Robertino ma fascynujące problemy.
 
- Chcesz mi zasugerować, że mamy udawać przyjaciół żeby nie było więcej plotek?
- Nie! No co ty! Źle mnie zrozumiałaś - uśmiechnął się - Chodzi mi o to, że niektórzy wiedzą jak wyglądają inżynierzy wyścigowi...
 Mają ciemnobrązowe futro na całym ciele, białe oczy, żółte zęby i róg na środku czoła.
 
I zastanawiałam się czy jak cię ktoś zobaczy ze mną jako moją dziewczyną, to czy pozna, że moja dziewczyna to mój inżynier wyścigowy...?
Jeśli nie będzie tego miała napisane na czapeczce, to nie.
 
Zastanowiłam się chwile aby od początku przeanalizować to, co mówił.
Rzesza czytelników  razem z nią.
 
- Uhm, rozumiem! - zaśmiałam się.
- Dokładna analiza, co?
- Tak! Skrzywienie zawodowe! - zmierzwiłam mu czarne włosy.
I tu właśnie nie dorastamy boCHaterce do pięt i nadal tkwimy w niezręcznym niezrozumieniu.
 
Siedziałam tuż obok szefa i studiowałam pomiary z bolidu Roberta.(...) Nagle poczułam lekkie ukłucie w okolicy ucha.
- Aua... - skrzywiłam się chwytając za głowę.
- Co ci jest? - szef odwrócił wzrok.
- Nie, nie... Nic takiego... - wymusiłam uśmiech próbując skupić się na pracy. - Mam tylko dziwne przeczucie...
- Przeczucie...? Jakie...?
- Tak jakbym... Wiedziała, że stanie się coś złego... Tylko, że nie wiem co...
Super Moce Profetyczne Mary Sue mode on!
A nie początki zapalenia ucha?
 
- Obyś nie miała racji. - zmartwił się Mario poklepując mnie po ramieniu.
Zerknęłam nudnym wzrokiem na ekran z relacją telewizyjną,
Jaki ona ma nudny wzrok, na kogo spojrzy, ten zaczyna zieeeeewać.
 
ale to co tam ujrzałam zmusiło mnie do rozwarcia powiek dużo szerzej i ożywienia pracy.
Podzielność uwagi godna mistrzów!
No Jaśku, taż ona Mary Sue jest!
Szybciej studiuj te pomiary, szybciej!
 
- Sebastian! - wykrzyknęłam ściągając słuchawki z uszu.
- Co Sebastian? - zerknął Mario.
- Wypadek! - wskazałam na monitor - Wiedziałam... Wiedziałam, że coś się stanie!
Wybiegłam ze swojego stanowiska i pędem pognałam na miejsce. Nie wiem czemu, ale coś mi podpowiadało, że muszę tam iść.
W budce telefonicznej założyła rajstopki i kostium z literami MS i...
Is it a bird? Is it a plane? No! It' s SUPER ROXANA!
 
Prawie każdy odwracał się za mną aby zerknąć co dalej zrobię.
Co z satysfakcją zauważała, pomimo skupienia na misji ratunkowej.
 
- Pali się! - krzyknęłam i przeskoczyłam przez ogrodzenie wymijając stojącego przede mną mężczyznę.
On odwrócił się i odprowadził mnie wzrokiem. Z baku z paliwem bolidu zaczął się wydobywać niepokojąco gęsty dym i lekki płomień wkoło otworu.
 Zaraz mi się przypomina Chmielewska: "Pies, który stał w kącie pokoju, kopcił tak strasznie, że trzeba było mu otwór zalepić gliną".
.
- Szybko, wychodź! - krzyknęłam do siedzącego w bolidzie Sebastiana.
Wyciągnął kierownicę, ale po wielu okrążeniach był dość zmęczony.
Zmęczył go ten wypadek.
 
Jego ruchy wskazywały na to, że lekko podtruł się dymem. Nie znam się na chemii i nie wiem co mogło mu zaszkodzić.
Jako konstruktorko-inżyniero-mechaniczka powinna mieć o tym jakieś pojęcie. Resztki wiedzy z liceum w zakresie chemii wyparowały?...
Wtedy zaspała do szkoły. Chociaż... Czy Marysie Zuzie zasypiają na zajęcia?
Nie, one na tak trywialne zajęcia po prostu nie chodzą. Uwłaczają ich Marysujskiej godności.
 
- Podaj mi rękę... - wyciągnęłam dłoń w jego kierunku.
Zrobił to, co powiedziałam. Przy mojej pomocy wysiadł z kokpitu. Przytrzymał się mnie, a ja pomogłam mu odejść na bok. Jakoś nikt z ludzi stojących obok nie raczył mi pomóc.
Zostawili boCHaterce pole do popisu. No bo któż jak nie ONA?
Po prostu zerkali, żeby sprawdzić, co dalej zrobi.
 
 
Ledwo co odeszliśmy, bolid rozprysł się na kawałki przez wybuch. Upadliśmy odruchowo na kolana, a ludzie wkoło odskoczyli zakrywając dłońmi oczy.
Panna się W-11 naoglądała.
 
Do oczu dostał mi się dym, próbowałam jakoś się obronić, ale nie mogłam zatrzeć ręką powiek, bo by było jeszcze gorzej. Na dodatek zaczęłam kaszleć. Pomogłam Sebastianowi ściągnąć kask.
Dym "oddalił" się na pewną odległość [już nie mógł na to patrzeć?] i można było spojrzeć normalnie... Jakiś mężczyzna w białym kitlu podszedł do nas i pomógł Sebastianowi wstać. Mi udało się to o własnych siłach mimo trudu. Moja biała bluzka była teraz prawie czarna... Chwilę patrzyłam jeszcze jak mężczyzna idzie z ledwo wlekącym się Sebastianem w stronę karetki.
Z powodu deficytów budżetowych, w karetkach zlikwidowano nosze. Pacjent musi dojść do karetki o własnych siłach. Co lżej poszkodowani biegną do szpitala ZA karetką.
 
Sebastian odwrócił tylko głowę, uniósł kciuk w górę i uśmiechnął się lekko. Odwzajemniłam uśmiech.
Roxanie nie trzeba pomagać. Wszyscy wiedzą, że taka dziewczyna jak ona weźmie teraz resztki bolidu na plecy, zataszczy je do hangaru, usiądzie nad kartką papieru i w mig opracuje przyczyny tego wypadku.
Phi! Ona od razu zmontuje ten bolid na nowo i jeszcze zdąży ponownie włączyć go do wyścigu.
 
 
[uwaga, uwaga, robi się wakat na stanowisku trólawera. Robercik okazuje się zuy, nie dość, że nie przejął się wystarczająco wypadkiem kolegi, to jeszcze obściskuje się po kątach z Edytą, która jak na zawołanie zostaje przywrócona do fabuły.]
[Innymi słowy, aŁtoreczka przeniosła swoje uczucia z Kubicy na... Ale nie uprzedzajmy wypadków.]
 
Wstałam zaraz i podeszłam powoli do łóżka kładąc się na nim i przytulając poduszkę. Trzymałam w ręce telefon, który zaraz zaczął dzwonić. Mama...? Czego ona może chcieć w takiej chwili?
- Tak, słucham?
- Musimy się spotkać... To bardzo ważne, będę za niedługo u ciebie. Spotkajmy się w tej kawiarence zaraz na rogu, pa.
Szanowna Mamusia ma dyspozycji nieliche środki lokomocji. Będąc wyjechaną - jak utrzymuje aŁtoreczka, jest w stanie spotkać z córką za niedługo. Szacun.
Wiesz, generalnie nikt nie wie, w jakim punkcie czasoprzestrzeni znajduje się aktualnie tak ona, jak i Roksana. Kto wie, może akurat w tym samym mieście?
 
Nacisnęłam czerwoną słuchawkę z lekkim zdziwieniem. Patrzyłam się jeszcze przez chwilkę na ekran komórki. Podeszłam do szafy i przebrałam się we własne ubrania. [Cudze nie dały się ubrać] [Nikt niczego nie wciskał] Złapałam torebkę i wyszłam z parasolką na dwór. Kiedy przybyłam na miejsce, mama już tam czekała. Złożyłam parasolkę i wolno skierowałam się w stronę stolika.
Jeśli w powieści lub sztuce na ścianie wisi strzelba, to musowo pod koniec wystrzeli. Dlaczego aŁtoreczka tak podkreśla parasolkę? Stłucze nią mamusię po łbie?
 
- Chyba się zakochałam! - westchnęła mama a ja o mało co nie wyplułam wody, którą miałam w ustach.
Zakryłam je sobie ręką i po chwili uspokojenia przełknęłam ślinę.
- Że co?! - skrzywiłam się.
- To co słyszałaś!
- Mamo...? A tato...?
- Ale on nie żyje...
- I co z tego...? Przewraca się w grobie zgrzytając zębami jak nic!
- No... No nie wiem...
- Mamo, w którym wieku ty żyjesz?!
- W XXI? - uśmiechnęła się.
- Ta, prawidłowa odpowiedź... - podparłam się na ręce i zerknęłam na sufit z ironią. - Jak ty sobie to wyobrażasz...?
W odpowiedzi matka wyciągnęła z torby potężny plik katalogów ślubnych...
 
Wyglądała jakby nad czymś myślała. Miałam szczerą nadzieję, że ona nie mówiła poważnie. A jeśli tak, to jestem w stanie stwierdzić, że postradała zmysły!
- Nie mówisz poważnie, prawda?
- Oczywiście, że mówię prawdę... Zakochałam się w pewnym mężczyźnie! I już! Stało się.
- O nie, nawet o tym nie myśl. Tato był twoim mężem i według prawa dalej nim jest! Pomimo tego, że zginął...
Jak widać instytucja małżeństwa według aŁtoreczki trwa także w życiu pozagrobowym albo i jeszcze dłużej. Wszyscy wdowcy powtórnie ożenieni popełnili bigamię.
Jest to rozmowa, której skomentowanie zostawiłam sobie na sam koniec, bo nie mogłam znaleźć stosownych słów. Dalej nie mogę. 
Boru liściasty najzieleńszy! *miota się po pokoju w panice, zastanawiając się, czy przypadkiem nie żyjemy w średniowieczu, kiedy to wdowy szły do klasztoru, bądź też w dawnych Indiach, gdzie wysyłano je na stos*.
Przy tych przemieszczających się pokojach hotelowych, mobilnej mamie i przyjaciółce, zmiana epoki by mnie nie zdziwiła.
 
 
[Ponieważ boski Robertino wyleciał z hukiem z serca Roksanki, nie ma powodu, by dalej pracowała ona dla BMW Sauber. Przejmuje ją Ferrari.]
 - Roksana?! Co ty wyprawiasz?! - krzyknął Jim.
Przycisnęłam przycisk, który informował kierowcę, że ma zjechać na swój pit stop.
- To co widzisz! Wolisz żeby się zatrzymał w połowie okrążenia, bo opony mu nawaliły?!
Ach, Roksanka podejmuje Kontrowersyjną Decyzję! Gryziemy paluchy, co dalej...
 
Wrócił na tor pierwszy, nie oddał prowadzenia. Teraz już tylko tak do końca... Ostatnie okrążenie, prosta startowa, linia mety, JEST!
No ba. I tylko dzięki Roksanie!
 
Sebastian zszedł do nas uradowany. Jeszcze tylko fotoreporterzy zrobią fotki.
- No i jak? - spytałam.
- Super!
- A te opony... Co wtedy się z nimi działo?
- Były bardzo zużyte... Dobrze, że wzięliście mnie wcześniej na pit stop, nie wiem czy bym dojechał na ten późniejszy...
- Och, nie ma sprawy! - machnęłam ręką. Skromnie przewaliła oczami. *Zapomniała że Dzidka czai się gdzieś za rogiem. Z wielkim. Kamieniem*
- Ta, jasne! - przewalił oczami.
Łups! Tym kamieniem.
 
Kiedy tylko Sebastian wszedł do boksu, szef oblał go szampanem.
- Ej panowie! - odsunęłam szefa - Konferencja! Jak chłopak pójdzie? Cały zalany szampanem?
No tak, chłopaki znów rozrabiają, Roksi jako jedyna może ustawić ich do pionu.
Bo oczywiście, nikt z teamu nigdy nie miał do czynienia z oblewaniem zwycięzcy szampanem, nie wie, jak się w takiej sytuacji zachować i co robić. 
 
Szef zaczął się śmiać, a Sebastianowi ściekał szampan z czapki. Poszedł na konferencje, a szef nie mógł się naopowiadać jaki to jest szczęśliwy. Wszyscy uśmiechaliśmy się pod nosem. Nikt nie wierzył, że szef potrafi aż tyle mówić!
Zatrudnienie SuperRoxy przywróciło mu wiarę w ludzi i przywołało tak długo nieobecny uśmiech na jego twarzy. Roxy lekiem na całe zło!
I nadzieją na przyszły... sezon.
 
[Tymczasem Robertino cierpi...]
 
Robert potrzebował bycia z przyjacielem. Nie mógł powiedzieć, że nie tęsknił za Roksaną.
- Fernando, co ja mam zrobić...?
- Ale co...? - Fernando oglądał gazetę.
- Przestań czytać ten brukowiec i mi pomóż! - Robert wyrwał mu gazetę i rzucił ze śmiechem na ziemię, chociaż nie było mu wcale do śmiechu.
- No stary, nie wiesz jak się dziewczynę przeprasza? Kwiatek, kino, wiesz... Te bajery!
- Ale zrozum, chłopie! Ona jest inna, ona nie jest taka jak wszystkie.
- Ciekawe... To jej kup klucz francuski i plik śrubokrętów, wiesz? - założył ręce i usiadł na fotelu.
- Śmieszne... - przewalił oczami Robert.
- Wiesz co stary? Ja to już nie wiem jak ci pomóc. Staram się jak mogę, a ty wybrzydzasz jak baba w ciąży!
Robert rzucił w przyjaciela poduszką.
A potem nawzajem zaczęli się pocieszać... Dzieci, spać!
 
 
- Witam serdecznie kierowców, zarządców oraz pracowników! - zaczął szef kiedy wszyscy zebraliśmy się w sali - Zebraliśmy się tutaj aby omówić pewną kwestię. Otóż mamy możliwość nowego sponsoringu ze strony pewnego... Uwaga! Arabskiego szejka.
Popatrzyliśmy po sobie. Nie spodziewaliśmy się takiego zwrotu akcji. Rozumieliśmy, że potrzebujemy jakiegoś nowego źródła finansów, ale że aż tak...?
Zatrudnienie Roxanki znacznie uszczupliło konta teamu i  zaburzyło płynność finansową.
 
- Powitajcie Ahmeda del Ahmabi!
Ahmed DEL Ahmabi?
Mamunia była hiszpańską arystokratką?
Nie, to pamiątka po Ctrl+Alt+Del.
 
Przez frontowe drzwi wszedł starszy facet przy kości odziany w tygrysią skórę.
Tego tygrysa udusił pewnie własnymi rękami?
Zagryzł.
 
Na rękach miał jakieś złote pierścienie z brylantami, a na szyi złoty łańcuch.
Ona ma NAPRAWDĘ bardzo dziwne wyobrażenia na temat wyglądu współczesnych szejków arabskich.
A pierścienie były... jakie? JAKIEŚ!
 
Jego skóra miała ciemniejszy odcień, a włosy na wpół siwe. Powitaliśmy go brawami kiedy wchodził na scenę.
- Roksana, poprosiłbym cię teraz abyś przedstawiła Panu Ahmedowi budowę bolidu! - [szef] puścił do mnie oko.
I znacząco zamachał rękami na wysokości klatki piersiowej.
 
Niepewnie podeszłam do stolika przy którym ugoszczono szejka. Położyłam przed nim projekty pracowników teamu, które zostały wyświetlone na tablicy za mną tak, aby każdy mógł je zobaczyć. Ktoś podetknął mi mikrofon prawie pod nos. Zaczęłam opowiadać wszystko po kolei od budowy poszczególnych "narządów", poprzez rozmieszczenie ich w środku, aż po budowę zewnętrzną w tym aerodynamikę i tak dalej. Pan Ahmed słuchał z niemałym zainteresowaniem.
Roksanka zna biegle język arabski? Zapewne resztki wiedzy z liceum...
I to język branżowy!
A tak BTW to ten szejk to niezły jeleń. Decyduje się sponsorować team nie mając pojęcia nawet o "budowie zewnętrznej" bolidu. Będzie można niezłe przewały robić mu pod samym nosem.
E tam. Zagapił się na budowę zewnętrzną Roksanki.
Ferrari potrzebuje sponsora...Buahahahahahaha *Z dzikim śmiechem i szałem w oczach, przegalopowała po pokoju *
 
Szef uśmiechał się pod nosem i popijał kawę z małej filiżanki. Pozwolono szejkowi zadać kilka pytań, na które na szczęście potrafiłam bez problemu odpowiedzieć.
Tłumaczą szejkowi budowę bolidu, a ona boi się, że szejk ją na czymś zagnie?
Mnie rozczuliło, że POZWOLONO mu zadać kilka pytań.
 
Następnie do swojej pracy przeszli moi koledzy po fachu. Do nich należało już jednak całkiem co innego.
"Negocjatorzy!" - zaśmiałam się.
Załatwiono szejkowi miejsce w hotelu aby mógł podczas treningów, testów, kwalifikacji i wyścigu doglądać naszą pracę i podjąć decyzję.
Szejkowie zazwyczaj przylatują tylko na parę godzin, rzecz jasna samolotem rejsowym, z przesiadką. Ewentualne "miejsce" w hotelu trzeba mu ZAŁATWIAĆ. *rży*
 
On jednak wybrał prostszą metodę. Po wysłuchaniu naszej czwórki bezproblemowo zgodził się sponsorować nasz team.
Skromnośc nie pozwala Roksance podkreślić, że decydujący głos miała ona, ze swą nienaganną arabszczyzną.
 
 
- Scarlett! Tak, Scarlett! - usłyszałam głos szejka za sobą.
Oglądnęłam się czy on na pewno woła za mną... Był ciepły wieczór... Singapur.
Był ciepły wieczór w Singapurze,
On jej szkarłatne wręczał róże,
Lecz nie wstrząsnęło to Roksanką,
Nie chciała zostać szejka branką!
 
- Nie jestem Scarlett! Panu się coś pomyliło!
- Nic mi się nie pomyliło! Nie pamiętasz? Dwa lata temu byłaś u mnie, mieliśmy wziąć ślub!
- Przepraszam, ale czy pan nie zażył dzisiaj jakichś pigułek, czy co?! Coś się panu pomieszało w tej arabskiej głowie! - wykrzyknęłam.
- Pojedziemy razem do Arabii i znów się pobierzemy! Już teraz nam nic nie przeszkodzi!
- POBIERZEMY?! Czy pan oszalał?! Ja mam dwadzieścia lat!
- To nie problem!
Nikt nie jest doskonały!
 
Stanęłam jak osłupiała. Gościowi się coś poprzewracało w głowie! Po pierwsze nie jestem Scarlett, po drugie nigdy wcześniej nie widziałam go na oczy, po trzecie nigdy się z nim nie żeniłam [to by było trudne, nie mówię że niewykonalne, ale trudne], po czwarte nie mam takiego zamiaru, po piąte nigdzie nie jadę!
- Michael! Przynieś jej rzeczy z hotelu!
Jakiś murzyn skinął głową i pobiegł do hotelu.
Sforsował drzwi do jej pokoju własną klatą, wcześniej bez trudu domyślając się, gdzie ma się udać.
 
- Panie Franz, ja do Arabii wyjeżdżam! - powiedział Ahmed.
Panie Franz, ja za te trzi pari spodniów sto rubelków chcę!
 
- Ale jak to? Tak szybko? - zdziwił się Franz Tost.
- A no, zabieram Scarlett ze sobą!
- Scarlett? Jaką Scarlett? - zdziwił się Tost popijając kawę.
- Tą inżynier!
- Roksanę, tak?
Bo mamy tu wiele kobiet inżynierów.
Ale fakt, że taką bez wyższych studiów inżynierskich to chyba jedną.
 
- Scarlett!
- No dobrze, jak zwał tak zwał...
Jedna w tę, jedna wewtę...
Monitor komputera właśnie powiedział, że mu wstyd, że takie głupoty wyświetla.
 
- Ej, co to za cyrki?! - wykrzyknęłam gdy jakieś dwie dziewczyny podbiegły i zaczęły mi z koszyków rzucać płatki pod nogi.
- Przyszła królowa musi stąpać po płatkach róży, aby jej stopom nic się nie stało! - powiedział jakiś murzyn.
- Człowieku! Ja mam na nogach buty! - wskazałam z wyrazem idiotyzmu na twarzy.
Te przebłyski samokrytyki bardzo mi się podobają.
Wiesz, nawet ją rozumiem. Gdyby mi ktoś powiedział, że lepszą ochroną będzie płatek róży niż solidny glan, to też nie miałabym mądrej miny.
 
- O tak! - skłonił się - Ale to nic nie zmienia! Pani pozwoli, że wsiądzie do samochodu, Pani rzeczy już spakowane.
- Ale że co?! Ja się nigdzie nie wybieram!
I nie pozwalam, że wsiądę!
 
Nikt już nic nie odpowiedział. Przyszedł szejk, a "kwiaciarki" dalej wykonywały swoją bezsensowną robotę... Musiałam mimowolnie wsiąść do tego auta, a tam jak w domu. [generalnie bajzel ale lodówka pełna piwa] Myślałam, że wykituję.
Tja. Luksus zabija.
 
 Takie rzeczy kojarzą mi się z pustymi ludźmi, którzy za przeproszeniem srają kasą i nie wiedzą co z nią zrobić...
Zły sponsor, zły! Sponsorowi nie wolno mieć aż tylu pieniędzy!
 
Mimowolnie wsiadła do auta?
No....Tak jakby przypadkiem....
"Ups, niechcący mi się wsiadło".
 
- Jesteśmy na miejscu! - krzyknął Ahmed i gestem ręki zachęcił mnie do wyjścia z samochodu.
Kiedy wyszłam przeżyłam szok. Wszystko było tak przepełnione złotem i innymi bajerami, że mdłości miałam na każdym kroku. Wielki wybrukowany plac, na środku pokaźna fontanna. W tle ogromny pałac z wysoką wieżą.  Dalej, po obu bokach pałacu zaczynały się wielkie ogrody ze złotą bramą. Roiło się tam od przeróżnych egzotycznych drzewek, ale nie zabrakło też krzewów ozdobnych.
Na zwykłe zielsko już zabrakło miejsca.
A wkoło latały złote pawie.
Zaraz, oni tam samochodem pojechali? Całą drogę?
No przecież mieli tam jak w domu, to im te parę tysięcy kilometrów minęło raz dwa. A  może szejk otworzył filię pałacu jakieś 200 km od toru.
Nie no, co wy? Mimowolnie przesiadła się z samochodu do samolotu. AŁtoreczka oszczędziła nam tej sceny.

Jakaś starsza gruba pani podeszła do mnie i kazała za sobą iść. Kiedy weszłam do pałacu po raz kolejny przeżyłam szok... Kicz, kicz, kicz... I tak w kółko, na każdym kroku. Pewnie inna by się cieszyła, ale mi nie było do śmiechu.
Jak rozumiem traktuje ten pałac jak swój, przecież ma zostać żoną szejka i obrzydem niezmiernym napawa ja myśl, że będzie musiała to wszystko zburzyć i zbudować od nowa. Już bez kiczu.
IMHO bardziej ją niepokoi, że będzie musiała pucować te wszystkie złote ozdoby i myć hektary kryształowych szyb.
 
- Scarlett, witaj w domu! - uśmiechnęła się do mnie starsza pani.
- Ile można powtarzać?! Nie jestem Scarlett! Mam na imię Roksana! R o k s a n a! - przeliterowałam w razie czego swoje imię.
Ale w razie czego?
W razie gdyby zapomniała, że tak jej na imię.
 
[Roksana zostaje zaprowadzona do fryzjera i kosmetyczki, obdarowana suknią i butami na szpilkach. Niestety, niewdzięczne dziewczę postanawia zwiać]
 
 "Domek" był jakoś dziwnie pusty. Zeszłam na dół po wielkich schodach trzymając się poręczy. Zejście po tych schodach, w tych butach, w moim wykonaniu to prawie to samo co mission imposible...
Jej zwoje mózgowe doznały takiego szoku, że nie przyszło jej na myśl, aby buty po prostu zdjąć.
 
- Scarlett! Jak ty pięknie wyglądasz! - wykrzyknął szejk gdy zeszłam na dół i oglądnęłam się w lewo.
Nie odezwałam się słowem i skręciłam w najbliższy korytarz.
Szejk, chwilowo niepotrzebny w tej scenie, niepostrzeżenie rozpłynął się w powietrzu.
 
Jakiś pokój w głębi był uchylony. Moja ciekawość była większa, weszłam...
Też bym umarła z ciekawości, gdybym zobaczyła uchylony pokój.
 
Było w nim bardzo ciemno, jednak jeden obraz był podświetlony mdłym białym światłem. Pod spodem była tabliczka "Scarlett".
- A więc to ty... - szepnęłam.
Moje zdziwienie było niezmierne! Ja nawet nie byłam do niej podobna! Podobne włosy i figura, ale to wszystko!
Szejk najwyraźniej niedomagał wzrokowo.
Ta czy inna, byle blondynna.
 
 Muszę się jakoś wyrwać z tego domu wariatów!
- Przygotowania do ślubu już się zaczęły! - ktoś powiedział do kogoś przechodząc korytarzem.
Uwaga, zaczynamy odliczanie. Do ślubu dziesięć... dziewięć...
 
Wystraszyłam się, że mogą mnie tutaj nakryć. Popatrzyłam jeszcze raz na PRAWDZIWĄ Scarlett.
"Chwila, chwila... DO ŚLUBU?! Omg... Więc oni na prawdę nie żartowali!"
Czuję się zwalona z nóg.
 
[szejk w porywie dobroci zwraca Roksanie zabraną wcześniej komórkę]
 
Popatrzyłam na niego badawczo, a potem chwyciłam komórkę i odnalazłam numer Sebastiana.
- Nie, nie teraz! - krzyknęłam, kiedy komórka traciła zasięg...
- Możesz ją zatrzymać, nie chcę byś czuła się tutaj jak w więzieniu - uśmiechnął się.
Udałam się do swojego pokoju z niemałym zdziwieniem. Jeszcze niedawno zabrali mi komórkę mówiąc, że tutaj się nie używa takich rzeczy, a dzisiaj bez większego wysiłku ją odzyskuję. Niestety bez zasięgu... Długo siedziałam na krześle w pokoju czekając na jakikolwiek znak, że zasięg jest. Bezskutecznie, komórka nie raczyła zasięgnąć nawet jednej kreski. Klikałam na niej co popadnie jednak było to klikanie po nic. Nigdy jeszcze nie czułam się tak bezsilna.
No niemożliwe! Taki spec od komputerów, samochodów, nie może sobie poradzić z brakiem zasięgu?
Powinna umieć ją włączyć samą swą mocą psychiczną.
 
Nikomu nie mogę powiedzieć, że nie chcę brać ślubu ze starym szejkiem, bo poczują się urażeni i przyszłość Toro Rosso zawiśnie na włosku. Ale czy jednak ten team jest wart takich poświęceń? Nie, nie zostawię ich... Nie mogę! Sama coś wymyślę.
Myśl, MacGyver, myśl...
 
Ja i szejk siedzieliśmy przy śniadaniu. Nie pokazywałam po sobie zniechęcenia. On co chwila się do mnie uśmiechał, ja ten uśmiech wymuszałam. Jakaś młoda kobieta podeszła do stołu i oznajmiła, że przygotowania do ślubu idą zgodnie z planem i nic nie stoi na przeszkodzie, by odbył się za kilka dni. Uradowany szejk aż klasnął w dłonie, a mnie sparaliżowało ze strachu. Nie spodziewałam się, że nastąpi to tak szybko. Bardzo mało czasu do myślenia, bardzo mało czasu do działania... Muszę się pospieszyć, albo sobie zawalę życie.
Normalnie do ślubu potrzebny jest stos dokumentów, wypisy z USC, zaświadczenia, ale co tam! Jak widać większość z nas nie ma pojęcia, że ślub można sobie wziąć ot tak!
Musierowicz to wie.
No wiecie, jesteśmy w Arabii Szczęśliwej. Podejrzewam, że tam za całą ceremonię starczy jedno, krótkie "Biorę sobie ciebie, Roksano, za żonę i nie masz nic do gadania w tej kwestii". A kilka dni przygotowań to tylko dlatego, że szejk lubi przepych i chce się pokazać.
 
[Tymczasem Sebastian Vettel...]
Do tej pory jeszcze nie czuł, że ją kocha, czy coś... Ale kiedy sprawa bardzo się zaostrzyła i ważyło się to, czy ma u niej jakieś szanse, poczuł, że nie może tego zmarnować. Chciał ją wyciągnąć spod "noża" szejka.
Ja mimo wszystko tak bym TEGO nie określiła.
Może spod miecza? *chichocze jak gupek*
 
Nie chciał uszczęśliwiać jej na siłę, ale nie chciał też aby coś jej się stało.
Wszedł do pokoju szefa i usiadł na krześle...
- Panie Franz, poproszę urlop! - oznajmił z uśmiechem.
- Urlop? Jak to urlop? - zdziwił się szef - Tak w środku sezonu?!
Sebastian zrobił słodkie oczka, a szef kręcąc głową wpisał mu do grafiku "usprawiedliwioną nieobecność".
*osuwa się pod biurką, łcząc cicho i bezsilnie" Fajnie mają ci kierowcy Formuły Jeden...
Pewnie, że fajnie. Mógł zażądać usprawiedliwienia od mamy.
Robił słodkie oczka do szefa? Czuję, że będzie musiał ten urlop odpracować...
 
Sebastian otworzył komputer i wszedł na internet.[z internetu był piękny widok] Trzymał laptopa na kolanach jadąc w żółtej taksówce. Już wcześniej znalazł zdjęcie prawdziwej Scarlett. Sprawa była w owych czasach dość głośna, księżniczkę porwano, a szejk był bliski załamaniu. Miał wydrukowane jej zdjęcie. [szejk, znaczy?] Wysiadł przy najbliższej alei, schował do teczki laptopa i wziął w rękę zdjęcie. Wśród mieszkańców zaczął szukać Scarlett. Spotkał starego mężczyznę...
- Zna pan ją? - spytał błagalnym głosem.
- O tak chłopcze, ooo tak... [jęczał z rozkoszą starzec] Mieszka w domu zaraz obok mojego. Chodź, zaprowadzę cię. - uśmiechnął się do Sebastiana.
Obrzucił go przy tym bystrym spojrzeniem, w myślach oceniając błyskawicznie ciuchy, zegarek, laptop i spodziewaną zawartość portfela.
 
Sebastian zapukał do drzwi wskazanego domu. Otworzyła mu jakaś dziewczyna.
- Szukam Scarlett... - wystawił jej zdjęcie przed nos dziewczyny.
- Ej! Scarly! Szuka cię jakiś przystojniak! - krzyknęła żując gumę.
W drzwiach stanęła Scarlett.
- Tak, to ty! - krzyknął Sebastian. - Musisz jechać ze mną!
- Czemu? - dziewczyna nie kryła zdziwienia.
- Po drodze ci wszystko wytłumaczę! Teraz musimy iść... A taaa, nie znasz człowieka, ale idź z nim, to taki grzeczny chłopak.
 
Jakie to proste! Wziął, i ją znalazł. A szejk dochodził do siebie przez parę lat po utracie ukochanej. Powinien swoje służby specjalne wywalić na zbity pysk. Albo na ścięty łeb.
Scarlett jakąś miarą zdołała już zapomnieć, że szejk miał zostać jej mężem. Ułożyła sobie życie z porywaczami, i żyli szczęśliwie, aż się zjawił Seba i wszystko popsuł.
Syndrom sztokholmski.
"""*"""
Weszliśmy do jakiegoś kościoła, czy jak to się tam u nich nazywa...
[Zalicza zgon]
Eee... Meczet?
Cholernie trudno to wyguglać, nie?
 
- Nie, proszę nie... - szepnęłam do siebie, a ktoś lekko pchnął mnie do przodu.
Zaczęłam symulować omdlenia, na darmo... [bo ciągnęli ją dalej za włosy po posadzce].Nic szejkowi nie stawało na przeszkodzie, aby zaczął rujnować mi życie doszczętnie.
Jakiś ksiądz już czekał za ołtarzem uśmiechając się do nas. Stanęliśmy na przeciwko...
Szejk arabski oraz kościół, ksiądz, ołtarz. Zaraz przyjmą może jeszcze Komunię Świętą. Po czym zapłacą księdzu złotówkami, a on kupi za to mnóstwo rzeczy na Allegro i pochwali się tym znajomym przez Gadu-Gadu.
Ekumenizm pełną gębą *osunęła się na podłogę*
 
Ksiądz zaczął swoją pospolitą gadkę.
W końcu tylu szejków już tu widział...
Pospolitą gadkę? Kuro, Twoje Małżoństwo zostało w kościele spospolitowane gadką księdza?...
Cóż, MałŻoństwo to rzecz dość pospolita...
A mnie cały czas zastanawia w jakim języku oni się porozumiewają.
Szczegół! Nieistotny szczegół! To wszystko jest tylko po to, żeby Seba zdążył.
 
- Czy ty Ahmedzie chcesz, aby ta oto Scarlett została twoją żoną? - uśmiechnął się do niego.
- Oczywiście, że tak... - odwzajemnił uśmiech i spojrzał na mnie.
Ściskałam w rękach bukiet kwiatków.
- A czy ty Scarlett chcesz, aby szejk Ahmed został twoim mężem?
- Ja... Ja...
To po niemiecku, proszę księdza!
 
- Oczywiście, że Scarlett chce zostać moją żoną! - krzyknął szejk.
- Panie Ahmed, proszę pozwolić mówić kobiecie... - zgromił go ksiądz.
Właśnie! Gdzie postęp, gdzie równouprawnienie?
 
Oglądnęłam się na cały kościół i znów odwróciłam głowę do księdza. Łza poleciała mi po policzku. Zgromadzeni ludzie chyba zaczęli się niecierpliwić.
- To z emocji... I ze szczęścia! - uśmiechnął się szejk.
Zerknęłam na niego. Nie wiedziałam co mam dalej zrobić... Nie miałam żadnego pomysłu. Uciekać nie mogę, ktoś na pewno mnie zatrzyma... Powiedzieć "nie"? Szejk zrezygnuje ze sponsorowania teamu.
Prawdziwa bohaterka! Poświęci swą cnotę dla dobra teamu! *ociera samotną łzę*
 
Krzyknąć, że nie jestem Scarlett? I tak nikt mi nie uwierzy...
Więc co mam zrobić...?
Idź na całość!

- Stop! - ktoś z tyłu krzyknął zdyszanym głosem.
Wszyscy odwrócili się w stronę drzwi. Kiedy tylko odwróciłam głowę uśmiechnęłam się promiennie, a kamień spadł mi z serca.
- Sebek! - krzyknęłam, a on podniósł wzrok i uśmiechnął się do mnie.
Podniosłam lekko przód sukienki i zeszłam po schodkach.
Ochrona, czy jak to się tam u nich nazywa, miała jakieś milion lat na złapanie jej na schodkach.
Taka piękna, filmowa scena, a ty marudzisz!
 
 
Jakaś dziewczyna zaczęła płakać, nawet nie wiadomo dlaczego. Kiedy się odwróciłam zobaczyłam jakiegoś gościa, który trzymał w ręce pistolet i biały proszek w przeźroczystej torebce.
Dwa środki przymusu niewątpliwie, ale proszku nie rozszyfrowałam.
To była groźba: "Spiorę cię!"
 
- C-co ty chcesz zrobić? - cofnęłam się o krok.
Chwycił mnie w milczeniu za brzuch od tyłu i przyłożył pistolet do głowy.
- Albo ożenisz się z szejkiem albo cię zabiję... - mówił to bardzo spokojnie.
Szejk ze spokojem obserwował sytuację. Nie było nic niepokojącego w tym, że ktoś groził jego prawie żonie, że zaraz odbierze jej życie. Ot, żizn...
 
Mówił to tak jakby był do takich sytuacji przyzwyczajony. Więc zabije mnie z zimną krwią.
- Zostaw ją! - wyrywał się Sebastian.
- Zamknij się... - usłyszał w odpowiedzi.
Przełknęłam głośno ślinę podczas gdy gościu odbezpieczył pistolet. Słyszałam bicie własnego serca, widziałam wzroki zgromadzonych. To było straszne.
Straszne wzroki, krwawe tęczówki, płonące źrenice... (tak, bredzę, wiem).
Skąd wiesz jak teraz wyglądam?
 
 Z każdą chwilą byłam coraz bliżej strzału w głowę.
- Żenisz się z nim?! - szarpnął mną nie odsuwając pistoletu od głowy.
Wie pan, jeśli już muszę, to wolałabym jednak wyjść za niego za mąż.
 
- Nie!
Zacisnęłam powieki, usłyszałam strzał, ale nie poczułam bólu. Poczułam tylko że spadam na ziemię. Kiedy otworzyłam oczy zobaczyłam Sebastiana.
- Nie płacz już... - przytulił mnie.
Łzy same płynęły mi do oczu.
- Miałem tylko jeden strzał! A ty go zmarnowałeś! - krzyknął gościu trzęsąc przeźroczystym woreczkiem.
- Ojej, przepraszam - skonfundował się Sebek.
To już da pan ten woreczek, sam się naćpam.
Trzymał pistolet przy jej głowie, a i tak skubany spudłował.
 
Sebastian chciał coś powiedzieć, ale szejk mu przerwał.
- Wstawać! Nic mi nie stanie na przeszkodzie!
Wszyscy nagle zwrócili się w stronę drzwi.
- No i co teraz...? - popatrzyłam na Sebka.
- Wszystko będzie dobrze, on cię nie poślubi!
- Skąd wiesz...?
- Po prostu wiem!
On też ma Moce Profetyczne Mariana Słoja?
 
Podniosłam jedną brew, a potem usłyszałam krzyk szejka: Scarlett! Wstałam szybko aby zobaczyć całą akcję.
- To ona! - szepnęłam do Sebka.
On tylko się uśmiechnął. O co mu chodzi?! Ja tu koszmar przeżywam, a on się śmieje!
Szejk podszedł i przeprosił mnie z całego serca. Pozwolił odejść. Odnalazł prawdziwą Scarlett.
Zauważcie jak dotychczas rozwleczona narracja, nagle skraca się do krótkich zdań. AŁtorka najwyraźniej też ma już dość.
Żartujesz? Jesteśmy dopiero gdzieś około 1/3 oryginalnego opcia!
U. To pewnie kolejne pomysły tłoczą się w głowie naszej aŁtorki i już już czekają na opisanie.
Bez obaw, Drodzy Czytelnicy, my na tym rozdziale skończymy.
 
Przeprosił, że narażał mnie na niebezpieczeństwo.
A nie mieli żyć długo i szczęśliwie?
 
Wyszłam z kościoła. Ktoś oddał mi moje rzeczy spakowane do walizki.
Spakowane walizki jeździły wszędzie za domniemaną księżniczką
 
 Wzięłam je i udałam się do kościelnego wucecika.
Trzymałam się dzielnie cały czas. Ale teraz umarłam.
Nosz gdzie tak przy samym końcu zgon analizatora? Nie ma tak dobrze. *Nie na darmo przeszła kurs pierwszej pomocy*
Won z tym defibrylatorem, nie będziesz mnie tu prądem kopać, no! *wierzga*
Cholercia, jaka żywotna!
 
 Przebrałam się w normalne rzeczy tj. koszulka STR Ferrari, krótkie jeansowe spodenki, skarpetki i ukochane adidasy. Boże, jak to dobrze mieć na nogach coś co nie nazywa się "szpilki".
- Noo, nareszcie! - ciągnęłam za sobą walizkę.
- Wyglądasz...
- Co?
- Nie, nic! Tak inaczej!
- Nie przypominaj mi nawet! - rzuciłam w Sebka miśkiem który "siedział" na walizce.
Sebek złapał miśka w locie i uśmiechnął się. Teraz niósł go trzymając za łapkę.
I cała szczęśliwa rodzina odżeglowała w zachodzące słońce i wulkaniczny popiół.
Tęcza zgody zaświeciła na błękitnym niebie, a lekka bryza bawiła się białymi obłoczkami przeganiając je to tu tam.
Opko ma jeszcze czterdzieści (tak, CZTERDZIEŚCI) rozdziałów, ale zaprawdę powiadam wam - nie chcecie ich czytać... My też nie.
 
Umęczona Dzidka, konająca Kura, zupełnie do Scarlett niepodobna Gabs oraz jakoś omdlała Mikan i sponsorujący całość Maskotek
pozdrawiają z płonącego bolidu przed pałacem szejka.


6 komentarzy:

Anonimowy pisze...

• Goma


To było tak tragiczne, że aż nie mogłam uwierzyć. I jeszcze w takich ilościach, że musiałam się przez to ze trzy dni przebijać...
Nic, tylko przewalić oczami i wymazać z pamięci (ale jakby się Wam kiedyś zachciało zanalizować jeszcze jakiś fragmencik, to chętnie zobaczę, co się święci - może bohaterkę porwą jeszcze kosmici?)
Pozdrawiam!

• Ome


Nieee, do szejka to była tandetka, ale od szejka zaczął się koszmar. Szczególnie ta "znajomość realiów" w wykonaniu aŁtorki - wydaje mi się, że nie trzeba być zbytnim znawcą, by domyślić się chociaż tego, że Arabowie nie biegają co niedziela do chrześcijańskiego kościoła na mszę i "Te Deum".

Tego jest naprawdę tak dużo? No, aŁtorce pomysłów się napłodziło do licha i trochę, tylko widać, że wszystkie to jakieś monstra.
Za to analiza wspaniała i odprężająca, uśmiałam się do łez, dziękuję :)

• Ewa


Ten przykościelny wucecik to wcale nie jest taki absurd. W Berlinie jest meczet w okolicach Columbiahalle, tworzy on kompleks razem z biblioteką, bufetem i ubikacją właśnie. Wchodzić do niej trzeba niestety na boso.

• Aelfarran


Wasze analizy są bardzo pouczające. Dzięki nim wiem, że za wszelką cenę powinno unikać się toalet publicznych, kierowców F1, Facetów w Czerni i arabskich szejków.
"Śpiewa, tańczy, projektuje, kręci śrubki, demontuje" - genialne!
Jeśli kiedykolwiek pojadę do arabskiego kraju, koniecznie pójdę obejrzeć miejscowy kościół. I przykościelny wucecik.
Idę nieco zwiększyć resztki wiedzy licealnej - może ktoś zatrudni mnie jako inżyniera.

Anonimowy pisze...

Hybrydka


Jejuniu... Pojawienie się szejka zbiło mnie totalnie z tropu, sprowadziło do poziomu podłogi i jeszcze ją mną wyfroterowało.
Dziękuję za piękną analizę, żem się uśmiała aż miło, i za rymowanko/piosenki w środku. Bezczelnie sobie tę o Mary Sue skopiowałam do pliku na smutniejsze dni bez internetu.
Dziękować wam zacni Analizatorzy! xD

• Sierżant


Ale o co chodziło z tym woreczkiem? *rozgląda się zdezorientowana*

• jasza


Meczecik z wucecikiem w minareciku.
Nie, tego nie da się tak łatwo wymazać z pamięci.

A tu dowód na zapóźnienia technologiczne arabskich terrorystów, posługujących się jednostrzałowcem:

> Miałem tylko jeden strzał! A ty go zmarnowałeś!

Czyżby krócicę od Azji Tuhajbejowicza pożyczył? Taką nabijaną z mozołem od przodu?

• Flybutter


Wielka szkoda, bo miło się czytało.
Ale znam ten ból podczas czytania owego opowiadania. Sama do siebie jeszcze nie doszłam.
Wytrwałości życzę.
Pozdrawiam.

• kura z biura


Jeśli chodzi o dalsze losy Roksanki, to my z tym opkiem na razie kończymy, bo męczące jest straszliwie, ale kto wie, może jeszcze do niego kiedyś wrócimy, za jakiś czas...

• Flybutter


Chelsea, potem się dowiesz, jakie to straszne rzeczy będą się działy z tym nowym wybrankiem mamusi.
Z ciekawości przeczytałam opowiadanie do końca. Niestety, po tym wszystkim trzeba leki brać.
Jestem tylko ciekawa, co w tym czasie robi Hanna Prater ;D

• Ewa


Widzę dwa błędy: "ma dyspozycji" i "chichocze jak gupek". Chyba że to drugie to tak specjalnie.

Anonimowy pisze...

Ktosza


Analiza boska, faktycznie wszystko od momentu pojawienia się szejka było nieskończenie kwikaśne, ale z drugiej strony bohaterka była absolutnie dobijająca ze swoim poświęceniem i cielęcą łagodnością w imię załatwienia sponsora dla teamu. Tak sobie przypadkiem wchodzi do tego samochodu, pałęta się po domu szejka i myśli jaka jest nieszczęśliwa, ale jak tylko tró loffer przyjdzie i wrzaśnie męskim głosem, to idzie za nim jak kurczątko za kurą, zapominając o tym, że niby chciała coś zrobić. Co za rozlazłe babsko.

• jaszofanka


Borska analiza, uśmiałam się jak nigdy. Chwała Wam za to, że nie rzuciliście tego w cholerę po samym wstępie! :)
Mimo wszystko najbardziej zabił mnie przykościelny wucecik. :D
A zauważył ktoś, że w ostatnim opisie swojego ubrania Roxanka pominęła czapkę? Aż strach pomyśleć, co może się wydarzyć!

• Pigmejka


O looooosie. Przykościelny wucecik i szejk w skórze tygrysa i złotym łańcuchu na szyi. I żeby tylko to...
*wali głową w ścianę*
Analizę czytałam tuż po kolokwium, na okienku między zajęciami. Przywróciła mi równowagę psychiczną i poprawiła nastrój. Dzięki! :D

• Mała Ygrek


Ja się ciągle zastanawiam, po co temu niedoszłemu zabójcy woreczek z proszkiem i jaki sens miało ukazanie spotkania z matką... Ktoś wie?

Pozdrawiam

M.

Anonimowy pisze...

Chelsea


ojtam ojtam nie mówcie, że nigdy o takim scenariuszu nie marzyłyście drogie Panie :D
*przewala oczami*

• jimenes


Hahahahahahahahahahaha! Dawno się tak nie uśmiałam, dawno takich głupot nie czytałam! Opko mnie zmiażdżyło... Mamusia, szejk, wucecik, nie no,padłam zamroczona:)
Wydaje mi się, że ona raczej bezpowrotnie utraciła resztki wiedzy z podstawówki, a nie przypominała sobie liceum, bo do tego etapu swojego życia jeszcze raczej nie dotarła. Za to jest chyba wierną fanką "Mody na sukces":)

• 'N.


Co jeden pomysł aŁtoreckzi, to głupszy. Aż się zastanawiam - skąd się u nich bierze takie wyobrażenie o świecie, pracy, związkach? Przecież każdy wie jak to naprawdę wygląda, a jak nie wie - to poczytać o tym można i w ogóle. Albo co. Niepojęte...

P.s: A tak naprawdę to zazdrość przez nas wszystkich przemawia, jak nic ;)

• Croyance


Wiedza altorki o kulturze arabskiej jest kuriozalna i ociera sie o rasizm.

I jak jeszcze raz przeczytam te neandertalskie 'ze co??? ale ze co???', to naprawde nie recze za siebie ...

• Pani Minister


Do pojawienia się szejka opko było po na normalnym dla aŁtoreczek poziomie głupoty. Potem stężenie kretynizmów stało się tak przytłaczające, że musiałam sobie zaaplikować beta - blokery ;).

Smuci mnie tylko fakt, że dzieci, których jedno lub oboje rodzice są singlami niestety często myślą tak, jak aŁtoreczka. :(

Anonimowy pisze...

jasza


Szejk wystrojony w skórę tygrysa musiał wyglądać tak:

http://www.intriguing.com/mp/_pictures/life/iii-tige.jpg

Tu, na zdjęciu w towarzystwie tłumacza.

A tak poważnie. Różne bzdury były analizowane, ale czegoś równie komicznego jak "intryga arabska" - to jeszcze nie. Tego nie można zrzucić na pisanie pod wpływem mniej czy bardziej nielegalnych środków odurzających.
Tu możliwe są tylko dwa warianty:
1. lobotomia
2. zbyt wielka dawka "Mody na eksces".

• triss


Nie dałam rady na raz, musiałam rozłożyć czytanie analizy na raty. Ale końcówka a szejkiem mnie zabiła - tak idiotycznej fabuły dawno nie widziałam. Zupełnie nie rozumiem, jak ałtorka, wykazująca jakieś oznaki inteligencji i pisząca w miarę poprawnie, może wymyślać takie bzdury. Mózg mnie rozbolał.

• Kamyq


Aż nie wiem, co napisać... Ten szejk, Scarlett i jej poszukiwania, i ten kościół z wucecikiem... Nie, ja nie mogę...

• Sineira


Za tekst "Śpiewa, tańczy, projektuje, kręci śrubki, demontuje." niniejszym przyznaję Mikan nagrodę miesiąca - uśmiech kierownika odciśnięty w betonie oraz wuchtę pyrów w tytce!

• TokioIce


Po lekturze musze do wucecika! Moze byc przykoscielny.
Boskie!

• Insomnia


Od momentu pojawienia się szejka nie przestawałam się śmiać. Jaaaaaaakie to jest głuuuuuuuuuuuuuuuuuuuupie!!! Tak głupie, że aż śmieszne. Ałtorka mogłaby pracować jako scenarzysta "Mody na sukces". Styl bardzo podobny. No i widać, że też jest długodystansowcem w liczbie odcinków. A wracając jeszcze do szejka, mam niejasne przeczucie, że inspiracją był "Książę w Nowym Jorku", kojarzycie tę komedię? Tam była i skóra ze zwierza, złote pierścienie, no i płatki róż pod nogi ^_^

Kwikaśnie dziś było, oj bardzo :)

Anonimowy pisze...

Ech, wspomnienia...
Sam kiedyś popełniłem formułowe opko, ale obiektem moich westchnień był Sergio Perez. Był Vettel chlejący whiskacza przed wyścigiem, Grosjean przypominający o GP Kanady sms-em, wyścigi na bolidach Fittipaldiego i Stewarta, kalumnie an Ecclestone'a... I obowiązkowo wypadek! Pereza oczywiście, niczym Jim Clark wpadł w poślizg przy 273 na godzinę... Ale bolid z niewyjaśnionych przyczyn zaczął się filmowo fajczyć.
A, i perełka - ja załatwiający Perezowi pozostanie w Force Indii i powstrzymanie go przed transferem do Lotusa (albo McLarena, nie pamiętam). Tyle dobrze, że nie umieściłem Marussi i Catterham na szczycie stawki. To była historia pisana w sezonie 2013.
Ach, i Alonso jako główny badass. Chyba dlatego, że straszliwie pieniła mnie jego relacja z Vettelem.

Jeśli bardzo będziecie tego chcieli, mogę tę broń masowego rażenia odkopać i wam podrzucić. Z dziką chęcią wręcz.


Jurek Turpin