czwartek, 24 listopada 2011

151. Mroczny bigos międzyplanetarny, czyli Sierotka w każdym uniwersum


Drodzy czytelnicy! Zdarza się czasami, że opko, które na pierwszy rzut oka aż się prosi o analizę, okazuje się być tForem opornym, a wszelkie wysiłki zmierzające do jego rozebrania na części pierwsze kończą się zbiorowym jękiem pełnym boleści. Przed Wami dwa fragmenty analiz porzuconych, które łączy jedno: łomatko, jakie łone były menconce!

Analizują: Sineira, Kura, Jasza i Dzidka.

http://przydzielona.blog.onet.pl/

Opko doczekało się oceny, oceniająca była zachwycona, acz zwróciła jej uwagę na przecinki i tym podobne... Za to jeden fragmencik mnie ujął:
“...dlaczego właśnie taki Nick sobie wybrałaś, a nie inny. Paulina Riddle – Kojarzy mi się to z Harry’ym Potterem. No cóż…Nie czytałam, ale kiedyś był na tą książkę niesamowity szał i to nazwisko obiło mi się o uszy.”
Czujecie tę nutkę wyższości...?

Tajemnica przeznaczenia. Prolog.

Opowiem ci bajkę. Ale nie taką zwykłą, jakich pełno w każdej podrzędnej księgarni. Ta bajka będzie inna
Taka z półki “Top 10” w Empiku.
Taka z przegródki “na podpałkę” w siedzibie dowolnego wydawnictwa.

- inna, bo magiczna.
Zanotować: zwykłe bajki są niemagiczne.

Nie, nie będzie w niej pięknej księżniczki czekającej na księcia, nie będzie smoka pilnującego zaklętej wieży.
Dla odmiany będziemy mieli księżniczkę brzydką jak smok i ożywioną wieżę miotającą księciem.

Będzie za to stary zamek, w którym rozgrywają się niesamowite wydarzenia. Będą Nieśmiertelni, Wieczne oraz Nieumarli.
Zanotować: trzy rodzaje niedotrupków.
Wieczne to takie Nieśmiertelne, ino bardziej?
Pomiędzy tymi półtrupiętami jest jakaś różnica?
Nieśmiertelni to tacy, co ich nie było, potem byli, a na końcu wciąż będą.
Wieczne to takie, co były, są i będą.
Nieumarli to tacy, co najpierw ich nie było, potem byli, potem ich przez chwilę nie było, a teraz znowu są, a na końcu mogą być lub nie, w zależności od tego, czy ktoś ich ostatecznie ukatrupi.
To tak na moje erpegowe oko, ale nie twierdzę, że mam rację.

Będą młodzi i starzy, dobrzy i źli. Będzie prawdziwa magia, o której pisało wielu autorów książek.
Na przykład Ks. Francesco Bamonte, zarabiający na ostrzeganiu niewinnych duszyczek przed wróżkami.

Mówisz,że bajki są tylko dla dzieci? Wydaje mi się, że to nieprawda. Czyż dorosłym nie zdarza się czasem podkraść książkę swojemu małemu dziecku, aby powrócić pamięcią do lat dzieciństwa, pełnych wzlotów i upadków?
Zaraz podkraść. Pożyczyć na chwilę.
Ja na przykład namiętnie podkradałam swojemu małemu dziecku takie oto książeczki, bo były milusie, miękkie i fajnie piszczały, jak się je dusiło.

Życie w nich jest dużo lepsze niż to, którego doświadczamy na co dzień. W bajkach nie ma przykrych niespodzianek, a życie nie funduje nam masy problemów. Wszyscy są obrzydliwie szczęśliwi.
Tak, Czerwony Kapturek w brzuchu wilka, Kopciuszek szorujący gary, Eliza tkająca z pokrzyw koszule dla braci zaklętych w łabędzie, Mała Syrenka - oniemiała i stąpająca jak po ostrzach noży, mogą coś na ten temat powiedzieć.
Nie mówiąc o klasycznych motywach wyrzucania najmłodszego dziecka z domu na pewną śmierć, o popadnięciu w niewolę, spaleniu kogoś żywcem, czy zamienieniu się w kamień. Nie zapominajmy o siostrach Kopciuszka, które odcięły sobie palce u stóp i pięty...
Oj, naiwny jesteś. Przecież teraz już się takich brzydkich bajek nie wypuszcza, teraz księgarnie pełne są bajek ugrzecznionych, zliftingowanych i wykastrowanych! Nawet Mała Syrenka się dobrze kończy.

Jednakże zdarzają się również bajki smutne, pełne cierpienia. To one ukazują prawdziwą rzeczywistość, nie idealizują świata i żyjących w nim ludzi.
Uhm. Na przykład słynna bajka o kupce.

Okazuje się, że nie zawsze to Dobro wygrywa - czasem Zło używa swojej najgroźniejszej broni,aby osiągnąć zamierzony cel. Ludzie są bezwzględni i pełni nienawiści, a jedyną - przypuszczalną - oazą
“Przypuszczalna oaza” cieszy mój wzrok i głaszcze mnie po zwojach.
oazą spokoju i bezpieczeństwa jest stare zamczysko, leżące gdzieś w Anglii.
Takie z duchami i upiorami?
Jak we wszystkich starych, angielskich zamczyskach, tak i w tym mieszkali ludzie dobrzy, kulturalni i mili, a jedyne co przez stulecia wycinali, to samosiejki... I tak z pokolenia na pokolenie.
Nawet Szekspir czasem opisywał tamtejsze idylle.

Jednak nikt nie wie, gdzie dokładnie. Nawet ja usilnie sięgam pamięcią, ale w mojej głowie powstaje wtedy jakby wielka, czarna dziura.
To pewnie był zamek w Inverness.
Dziura... Zwykła dziura.
I ssie...

Masz rację - to będzie współczesna opowieść. Bardzo chciałabym, aby była pełna humoru, szczęścia i radości, jednak obecne czasy nie pozwalają mi obiecać, że nie będzie bólu i cierpienia. Tak, to będą mroczne lata - pełne strachu i obawy o los najbliższych. Zło nie da o sobie zapomnieć, Oni na to nie pozwolą.
Ałtorka sama właściwie nie wie, o czym będzie opowiadać, więc plącze się w zeznaniach jak sznurówki w jeżynach.

Opowiem ci bajkę, w której aż roi się od niespodziewanych zwrotów akcji, a główna bohaterka jest - mimo swojego całkiem zwyczajnego wyglądu - niezwykła studentką szkoły zwanej Życiem.
Jak my wszyscy!
Skończ wreszcie to pitolenie i przejdź do meritumu, karważ twać!
Oj, bo jak zacznie, to dopiero krwawa maź będzie!
Krwawa rzeź karwaszem???

Naprawdę jesteś ciekaw, o co chodzi? Uśmiechasz się pod nosem, widzę to!
Błąd. Właśnie ziewnęłam.

Zatem usiądź wygodnie w fotelu, weź do ręki gorącą czekoladę i przekrocz bramy Krainy Upadłych.
Faktycznie raczej nie będzie szczęśliwie i radośnie...
Jak spadniesz z tego fotela, to przekroczysz bramy Krainy Upadłych, niewątpliwie.

Tajemnica przeznaczenia. Rozdział 1.

Bardzo dziękuję wszystkim za szczere komentarze. Na początku są one bardzo ważne. Rozdział pozwolę sobie zadedykować. Brooke, jako, że była moją pierwszą czytelniczką.
Oj, Taylor będzie zazdrosna.
A co na to powie Ridge?

Przetarłam oczy ziewając. Ociągając się usiadłam na łóżku i spojrzałam za okno. Słońce nieśmiało wyglądało zza pobliskiego lasu.
Błagam, niech raz, jeden raz, akcja rozpocznie się wieczorem, czy choćby w południe! I nie od przebudzenia!
Zacząć dzieło od polowania z ogarami, od genealogii rodu Billewiczów, albo od tego choćby, że “tymczasem wybuchła wojna i dostałem się do niewoli”? Mowy nie ma!
Albo od “Wiele lat później, stojąc naprzeciw plutonu analizatorów, aŁtoreczka miała przypomnieć sobie to dalekie popołudnie, kiedy to wpadło jej do głowy napisać opko”.
:D

Zmrużyłam oczy w obronie przed rażącymi promieniami. Tak, to zdecydowanie będzie dobry dzień... Z ochotą zbiegłam po schodach i w podskokach weszłam do kuchnia.
Jej! BoCHaterka mówi po dolnołużycku?!

-Dzień dobry! Jak się czujesz,mamo? - Ugryzłam jabłko.
-Witaj, słonko. A na co masz ochotę? - zignorowałam brak odpowiedzi na moje pytanie.
Narracja tymczasem ignorowała wszystko, co się dało.
Gdyby ugryzła mamę, miałaby jakąś odpowiedź.
Dobra pani, zignorowała. A mogła pobić.

- Ym... zjem musli z jogurtem.
- Już się robi - moja mama raczej nie zalicza się do stereotypów.
W sensie, że usługuje nastolatce posiadającej dwie górne kończyny chwytne? To chyba faktycznie już nie jest stereotyp.
No daj spokój, toż wyjęcie miseczki, nasypanie wiórków i zalanie jogurtem jest niebezpieczne, skomplikowane i wielce ryzykowne. Można się przy tym uszkodzić!

Chwyciłam przygotowane przez mamę śniadanie.
Matka próbuje rozruszać latorośl, robiąc jej rano testy na refleks. Rzut talerzem z owsianką i łapanie go w powietrzu świadczy o tym, że rodzicielka naprawdę nie jest stereotypową matką.

Usłyszałam pociągnięcie nosem. Obróciłam się w stronę, z której dobiegał dźwięk. W drzwiach stała moja młodsza siostra. Po jej policzku spływała pojedyncza, słona łza.
Jest pojedyncza (słona) łza!
*sięga po listę* Odhaczone.
Ej, ale tę słoność to jakoś sprawdziła? Może siostra też jest niestereotypowa i płacze na słodko?

W drobnej rączce trzymała swojego ulubionego misia. Odłożyłam kubeczek i łyżeczkę, i podbiegłam do dziewczynki.
- Maggie, co się stało? Zły sen? - Dziecko pokiwało główką. - Ciii... już nic ci nie grozi.
- Przytul mnie - moja mała, słodka dziewczynka. Twarzyczkę schowała w moich ramionach.
Zemdliło ją od nadmiaru słodyczy.
Słoności.

Wzięłam ją na ręce i miarowo kołysałam.
- Kochanie, co ci się śniło? - Mama przyglądała się nam ze zmartwieniem.
Wspominałam, że nasza mama jest opiekuńcza, ale na macierzyństwie zupełnie się nie zna.
- Nie to, co ja! - powiedziała wielce w tej materii doświadczona nastoletnia córeczka.
Mam wrażenie, że sporo aŁtoreczek marzy, by ich matka była taką meduzą.

Maggie wybiegła z kuchni, a ja zabrałam się robieniem dla niej posiłku.
Bo mama, jak zawsze, nie sprawdziła się w swojej roli.
Standard w opkach. Odhaczyć.

- Dzięki, znów wybawiłaś mnie z kłopotliwej sytuacji
Dla matki dwóch córek, ich poranne dąsy to rzeczywiście sytuacja nie do ogarnięcia.

- kobieta zaśmiała się - Jesteś tak podobna do ojca. też lepiej wiedział lepiej jak postępować z dziećmi - nieczęsto wspominała o tacie; w jej oczach widziałam wtedy miłość, młodzieńczą fascynację i tęsknotę. Minęło już siedem lat od kiedy on nie żyje, a mama przez cały ten czas była sama.
Znając życie,  za każdym razem, gdy na horyzoncie pojawiał się jakiś facet, córeczka odwalała wojnę podjazdową.
Ile lat ma Maggie, noszona przez siostrę na rękach?
Skoro ojciec nie żyje od siedmiu lat, to ma co najmniej siedem. Siostra jest widocznie młodocianym Pudzianem w spódniczce.

Chociaż wystarczyło, że wyszła na dwór, a już tłum mężczyzn się za nią oglądało.
Samochody wpadały na siebie, hydranty wybijały.
Tłum się oglądało, a mężczyzno stało i patrzało.

Mimo swoich czterdziestu paru lat jest niesamowicie ładną i żywiołową kobie.
Przyznaję, że jej wygląd może wzbudzać dzikie zainteresowanie.
Kiedy użytkownik szturchnie KOBIE, ten przekoziołkuje, będzie ruszał głową i tułowiem i zacznie się przyglądać człowiekowi, aż do momentu gdy go rozpozna”. Stawiam tu na silny uraz głowy i poważne wstrząśnienie mózgu.
Co za złom. Czterdziestoletni robot powinien już dawno zostać poddany utylizacji.

[Dzieci idą do szkoły, ciach!]

Jak w każdy poniedziałek, lekcje mijały niemiłosiernie długo.
Mała podpowiedź - gdybyś się czasem skupiła na tym, co mówi nauczyciel, mogłabyś nie tylko przestać się nudzić, ale nawet (o zgrozo!) nauczyć się czegoś.

Przez całe przedpołudnie czułam się, jakbym zaraz miała odpłynąć. Szczególnie nudna była fizyka. Co chwila przymykałam oczy i pogrążałam się w marzeniach. Na szczęście moja przyjaciółka nie pozwoliła mi zasnąć.<
Dziabiąc w udo cyrklem.
Lub, co skuteczniejsze - robiąc jej elektrowstrząsy.

Ostatnią lekcją była historia. Nauczyciel każdemu po kolei zadawał pytanie. I chociaż większość drugoklasistów nie znała odpowiedzi, mężczyzna testował uczniów nadal.
Dzielny człowiek, nie tracił nadziei, że znajdzie choć iskierkę inteligencji w oceanie głupoty.

Przyszła kolej i na mnie.
- Czym w czasach renesansu zajmowali się uczniowie? No? Jakieś pomysły?
- Ymm... Uczono ich, że zdrowe ciało zapewnia zdrowy umysł. Grali dużo w gry zespołowe.
Gry zespołowe szesnastowiecznych żaków: burdy w karczmach, tumulty uliczne...

Duży nacisk stawiano na dobre wychowanie - wtedy zadzwonił dzwonek.
Dzwonek też umiał zachować się w towarzystwie.

- Bardzo dobrze. Przygotujcie na następną lekcję referat o rewolucji francuskiej.
Dość chaotyczna realizacja programu nauczania, nie sądzicie? Dzisiaj renesans, na kolejnej lekcji rewolucja francuska... A za dwa tygodnie pewnie będzie upadek Muru Berlińskiego.
Albo demokracja ateńska.

Żegnam - spakowałam książki i - żegnając się ze wszystkimi - opuściłam klasę.
Słońce schowało się za ciemne chmury zwiastujące burzę. Wiatr smagał swymi mackami moje zarumienione z zimna policzki.
Plask, plask!
Mam nadzieję, że macki były sine.
Macki! Kocham macki! Zaraz, ale dlaczego twierdzisz, że to powinny być MOJE macki?

[Koniec lekcji, młodsze dzieci wesoło wybiegły ze szkoły - ciach.]

Rozejrzałam się w poszukiwaniu mojej myszki. Deszcz utrudniał widoczność, ale nie poddawałam się.
Fakt, mysz ciężko jest wypatrzyć, zwłaszcza że zlewa się kolorystycznie z chodnikiem.

Tłum przerzedzał się, a jej ani śladu. Przyznam, że zdenerwowałam się. A jeśli coś jej się stało? Jeśli ktoś zrobił jej krzywdę? Czarne wizje przerwał mi dziecięcy głosik.
- Idziemy? - Odetchnęłam z ulgą.
Co prawda oślepłam, ale przynajmniej nie ogłuchłam.

- Za chwilkę przyjedzie mama. Jak było w szkole? Pani spodobało się twoje opowiadanie?
- Yhym, pochwaliła mnie - pogłaskałam ją po głowie.
Dialog jest tak rozpisany, że nasuwa się podejrzenie o to, że starsza siostra odrabia zadania za młodszą.

Usłyszałam klakson samochodu. Czarne Audi TT (a to istotne? Tak, pokazuje status społeczny bohaterek) zatrzymało się na parkingu po drugiej stronie ulicy. Z pojazdu wysiadła uśmiechnięta brunetka. Ignorując deszcz, żwawym krokiem weszła na jezdnię. Wzrok cały czas miała utkwiony w nas.
Jak widać, nie tylko deszcz ignorowała. Łapka w górę, kto się NIE domyśla, co będzie dalej?

Już była w połowie drogi.
Pisk opon.
Krzyk.
Płacz.
Krew. Mnóstwo krwi.
No i na mamie też kładziemy krzyżyk, nie będzie się po opku pałętać.
Odhaczone.
Krew. Mnóstwo krwi.
Wpadła pod walec drogowy?!

Czy tyle rzeczy może wydarzyć się w ciągu kilku sekund? W moim życiu się wydarzyło. W jednej chwili uśmiech mamy zastąpił ogromny grymas przerażenia pomieszanego z bólem. Z mojego gardła wydobył się krzyk. Straciłam ją.
Awantura o Basię V2.0.
No, pozbyliśmy się mamusi, teraz można przystąpić do opisywania przygód. Co będzie dalej? Czy boChaterka pójdzie na zakupy, czy pogrąży się w Mhrocznym Oceanie Egzaltowanego Cierpienia?

Początki są najtrudniejsze. Starałam się nie popełniać błędów, ale jeśli coś wyłapiecie, to mi dajcie znać ;) Proszę o szczerą krytykę!
Po wygubieniu rodziców wreszcie można przejść do swobodnej, niezakłóconej niczym opowieści.
Nie ciesz się za wcześnie...

Tajemnica przeznaczenia. Rozdział 2.

Nostalgia. Paraliżujący ból, wypełniający mój umysł. I tylko jedna łza. Tylko jedna. Na więcej sobie nie pozwolę.
Co za pech, że te cholery raczej wolą występować w parach.
Pojedyncza po to, żeby się nie rozmnażała. Chyba.

łza nie jest ani słodka, ani słona - jak mówią. Jest gorzka. Ale nie poczuję już jej smaku. Obiecałam sobie.
Kilka lat temu Śmierć odebrała mi cząstkę duszy. Teraz wzięłam prawie wszystko. Prawie? Bo muszę przetrwać dla Maggie.
Aha, tym razem mamy wersję z Oceanem.

Zawisłam pomiędzy czymś nierealnym, pachnącym nutą malinowego musu i szorstką rzeczywistością, szczerzącą ostre, betonowe kły tuż pode mną.
Robotnikowi na budowie sok się rozlał?
… i Mus z Egzaltacji.
Muszę iść odeśmiać te betonowe kły rzeczywistości, zatopione w malinowym deserze...

I w tym wszystkim ja - kropelka ludzkiej łzy - niewarta wytarcia z policzka.
Psychika, ten dziwny mechanizm, który u mnie uległ zepsuciu, stał się areną niezwykłych wydarzeń. To psychika tworzyła te istoty, o których mówiły dzieci i ona jest odpowiedzialna za niczyi żal trawiący serca.
Nie psychika, tylko impulsy elektrochemiczne w mózgu.
Psychika.
Mózg.
Kusiciel czy kusicielka.
O przepraszam, MUSK. Teraz jasne?

Jakże to stworzenie, które siedzi w naszych głowach, jest dobrze wyszkolone do zniszczenia własnego domu - mnie.
Toxoplasma gondii. KLIK

Ona zaczęła sp,
Jej psychika zaczęła szkołę podstawową? To by się zgadzało...
Zaczęła sp***, byle dalej od właścicielki.

bo to, co w snach widziałam, to moja przeszłość. A raczej konkretne wydarzenia. Koszmarna kraina gnijących zwłok. Umierali każdej nocy i każdej nocy coraz bardziej cierpiałam. I chociaż we śnie niczego nie czułam, budziłam się ponownie, to strach pozostawał zimnym potem na moim ciele, kującym bólem w klatce piersiowej.
W Pacanowie kozy kują,
boChaterki wciąż angstują,
kłucie w trzewiach odczuwają,
kucia w szkole odmawiają,
zaś aŁtorki notorycznie
piszą nieortograficznie.

Psychika szepcze do ucha słowa dawano zapomniane. Zegar tyka, a dźwięki doprowadzają mnie do szału. Czas ciągle upływa, nie staje ani na chwilkę.
Czas upływa,
zegar tyka,
wstrętna dziwa
ta psychika!

To stało się niedawno. Niczym mrugnięcie powieką, ktoś trafnie [i celnie] odebrał jej życie. Zbyt szybko. Za wcześnie.
Ale sama mówisz, że trafnie?...
Trafił, to i trafnie.

Pamiętam dokładnie dzień pogrzebu. Ja i moja dziesięcioletnia siostra opłakujemy śmierć mamy. Czerwona róża ozdabia skromną trumnę. Łzy skapują na nagrobek,
Już kiedyś to wytykałam, ale się powtórzę: nagrobka nie stawia się na pogrzebie, tylko dużo później! Chodzi, ehm, o to, żeby ziemia się ułożyła.
Ojtam ojtam, może mieli wielopokoleniowy grobowiec rodzinny.
Grobowiec-apartamentowiec.

z ust daje się słyszeć ciche szepty nawołujące zmarłą. Bezgraniczna miłość, ból, tęsknota. Emocje nie do opisania. I w głowie nasunęło się pytanie "Czemu możemy być pewni tylko tego, że Śmierć i po nas przyjdzie?". Ona nikogo nie omija. O nikim nie zapomina. W końcu każdy jej ulegnie.
Ona cierpliwa jest, łaskawa jest. Nie zazdrości, nie szuka poklasku, nie unosi się pychą... A, sorry, to nie ta bajka.

Nigdy nie zastanawiałam się, dlaczego nie odwiedzałyśmy rodziny. Byłam tylko ja i mama. Potem urodziła się Maggie. Potem umarł tata.
Którego nie było, skoro była tylko ona, mama a potem Maggie?
Był, a jakoby go nie było.

Nigdy się nad tym nie zastanawiałam - aż do teraz. Policja dzwoniła do naszej dalekiej ciotki. Wyjaśnił, co się stało. Nie miałyśmy opiekuna. Odmówiła. Nie przyjęła nas.
Tyle że opiekuna ustanawia sąd, a wiosek o zwolnienie z obowiązku opieki można, owszem, złożyć, ale musi on być solidnie uzasadniony. Na pewno nie załatwia się takich spraw telefonicznie i nie robi tego policja.

Poczułam jakby ktoś mnie kopnął w brzuch, zabrakło mi tchu. Odrzucenie. Mam siedemnaście lat, nie jestem pełnoletnia. Sąd "oddał" nas do przytułku. Nie, nie do Domu Dziecka. To by było piękne. Ale to miejsce jest celą. Ciemna, zatęchłą klatką więzienną dla wyrzutków.Aby zapewnić sobie i Maggie lepszą przyszłość, sprzedałam nasz dom.
No i zapewniła!
Osoba niepełnoletnia nie jest zdolna do czynności prawnych. Nawet spadku nie może przejąć samodzielnie, nie mówiąc już o sprzedaży nieruchomości.
Oraz ruchomości, w postaci audi TT.

Już miesiąc tutaj przebywamy. Tutaj - mam na myśli pomieszczenie. Wychodzimy jedynie do łazienki i na posiłki. Nie chcę, aby doszło do konfrontacji z mieszkańcami budynku. Ci ludzie są brutalni nawet dla pracowników. Bójki, gwałty, kradzieże? Codzienność.
Nie spuszczam oka z siostry. Po prostu nie pasujemy do tego miejsca.
Siedziałam na twardym łóżku w zgniłozielonym pokoju. W pomieszczeniu było jedynie to łóżko, materac i jedna spróchniała komoda.
Na sprzedaży domu jak widać zrobiła dziki interes!
I one dwie na jednym legowisku?
To podkreśla dramatyzm.

- Kolacja! - Właścicielka tego "obozu" jest najbardziej zgorzchniałą osobą, jaka się urodziła.

Też “gorzCHnieję”, jak widzę takie błędy.

Przeczesałam włosy palcami i poszłyśmy z Maggie na kolację. Jeśli to "coś" można nazwać było pożywieniem. To znaczy, nie podawali nam niczego zepsutego.
O, to dziwne - powinien być, zgodnie z tradycją, ochłap zgniłej strawy.

Kuchnia jest domowa, ale po prostu pracownice nie potrafią dobrze gotować. Z niechęcią spojrzałam na grube kromki chleba i przeprawiony twarożek.
“Przeprawiony” czyli taki, w którym jest za dużo przypraw?
Albo przez rzekę przeprawiony, czyli z przemytu.
Kucharz miał ciężką przeprawę z tym twarożkiem.

Najedzone wstawałyśmy od stołu, kiedy zaczepił nas jakiś szatyn.
Grymasiły, grymasiły, ale jednak się nafutrowały.
Głód jest najlepszym kucharzem.

[Wycinamy scenę pokazującą ustalanie kolejności dziobania. Pojawia się sympatyczny obrońca i proponuje oprowadzenie po przybytku.]

- No cóż, miło się rozmawiało. Mieszkacie tutaj, prawda?
Nie, przychodzimy tu, bo nam w domu nudno.

To cześć - i tak, jak szybko się pojawił, tak szybko odszedł.
- Pa - mruknęłam.<
Iskierka nadziei pojawiła się. Może to miejsce nie będzie tak okropne? Taa,będzie będzie.
I to by było na tyle, jeśli chodzi o oprowadzanie. Klasyczna skleroza opkowa.

Okropny, natrętny dźwięk wyrwał mnie ze snu. Nie uchylając nawet powieki, usiłowałam zlokalizować źródło hałasu i jak najszybciej je unieszkodliwić. Całość akcji zakończyła się powodzeniem, oczywiście, o ile zaplątanie się we własną kołdrę i rzuceniem o podłogę budzika można uznać za sukces.
Nieśmiały Element Komiczny czy wątek autobiograficzny?

   Postanowiłam otworzyć oczy. Nie, nic się nie zmieniło. Nadal byłam w małym, obrzydliwym pokoju. Kilka minut zajęło mi wyczołganie się spod kołdry.
Kilka MINUT?!
Czyżby gospodynie domowe z Gorzyc zabrały się dla odmiany za bicie rekordu w robieniu pościeli i zwycięski produkt podarowały sierocińcowi?

Chciałam obudzić Maggie, ale zastałam puste łóżku. Na karku poczułam zimny pot. Wspomnienia przeszyły moją podświadomość.
Przeszyły, bo błyskawicznie przedarły się do strefy świadomości. Czy ktoś kiedyś wpadł na to, by sprząc psychologię z mechaniką kwantową?
Zakładam, że przypomniała sobie zarówno walec, rozjeżdżający mamę, jak i to, że rano sprzątaczka jeździ froterką po korytarzu.

Zakładając w pośpiechu szlafrok, poszłam zajrzeć do łazienki. Pusta. Już w biegu skierowałam się do jadalni. Wzrokiem ogarnęłam salę. Odetchnęłam głęboko. Roześmiana szatynka siedziała obok Nicholasa i w najlepsze zajadała kanapkę z Nutellą.
Mania określania bohaterów za pomocą koloru włosów jest wystarczająco wkurzająca przy opisywaniu różnych Sakur i innych Malfoyów, ale żeby własną siostrę tak traktować, to już przegięcie.

Żwawym krokiem podeszłam do dwójki.
- Dobrze się bawicie? - Oparłam dłonie na biodrach.
-Wyśmienicie. - Białe zęby Nicholasa ujrzały światło dzienne.
Pisnęły i zakryły oczka.
Jednym ruchem wyjął je z kieszeni.

Chłopak zmierzył mnie wzrokiem i jeszcze szerzej się uśmiechnął.
Tym razem światło dzienne ujrzały jego migdałki. Też pisnęły.

- Nie było czasu na ubranie? - Zachichotał.
- Oj, zamknij się - Z rezygnacją usiadłam obok siostry. Zrobiłam minę naburmuszonego dziecka i nałożyłam sobie coś na talerz.
Coś poruszyło wszystkimi sześcioma nóżkami i uciekło z chrzęstem pancerza.

[BoChaterka - albo jej siostra, trudno się połapać w narracji - ma wyjątkowo ponure (i całkiem nieźle opisane) koszmary senne...]

Wzrok skulonej ze strachu dziewczynki podążał jak cień za zakapturzoną postacią przemierzającą pomieszczenie od jednego kąta do drugiego. Był to mężczyzna szczelnie opatulony czarną peleryną z ciężkiego materiału, która szeleściła złowieszczo w kontakcie z drewnianą podłogą.
Czarny Charakter w nieodłącznej czarnej pelerynie. Naprawdę jest jeszcze ktoś, w kim czarna peleryna wywołuje strach zamiast napadu ziewania?

- Ojciec się spóźnia - mruknął bardziej do siebie niż do dziecka, a jego głos jeszcze przez chwilę odbijał się cichym echem od ścian. Wszystko szło po jego planie (A było ten plan kłaść na chodnik? Traktujmy go jako wycieraczkę do butów), nikt jej nie uratuje, już należy do niego. Jej ojciec najwyraźniej źle odczytał wskazówki.

[… po czym przenosi się do innego świata. Robi się ponuro i nudnawo, a analizatorzy mają już dość i porzucają analizę, ziewając potwornie.]

Usia, siusia, cepeliada,
W ogródeczku panna Mania,
Chmurka się przejęzyczyła,
Jaja nie do wytrzymania :P

------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Porzucamy angst i mhrok, przed nami bliskie spotkania trzeciego stopnia. Oto straszliwi międzygalaktyczni łowcy, nieustraszeni i honorowi, a wśród nich - ONA.

http://yautjanska-corka.blog.onet.pl/

Generalnie to opko nie byłoby takie złe - gdyby tylko bohaterka nie była taką wkurzającą Mary Sue z supermocami na każdą okazję!

KatD [ałtorka]
Zwariowana (kolejna...) szesnastolatka, której lepiej nie wchodzić za skórę. Zazwyczaj zamknięta w swoim pokoiku, w którym tworzy dzieła światowej listy bestsellerów :). Jeśli masz jakieś pytania lub po prostu chcesz pogadać - napisz do mnie.
Mam pytanie, mam! Na której liście bestsellerów widnieją Twoje dzieła?
I na którym miejscu?

Kat Dealeo
Przybrana córka Nihkou' te. Wśród Yautja jej pełne imię brzmi Katnha. Na Ziemi istnieje jako legenda Dziecka Przeznaczenia. Niezrównana w tradycji Łowców, pnie się po hierarchi Predatorów, zdobywając sobie tym sławę.
I tu zastanówmy się przez chwilę, jakim cudem przedstawicielka słabego, niewyposażonego w kły, szpony ani supertwardą skórę gatunku, nie tylko przeżywa, ale wręcz zdobywa sławę wśród tych urodzonych zabójców? Że co? Prawem Ogólnej Wszechzajebistości Mary Sue? Aha, no to wszystko jasne.
Przecież wiadomo, że boChaterka musi być zawsze bardziej.

Kainde
Brat Kat i Jehthe. Młodszy syn Nihkou' te. Nie ma sobie równych w walce na dzidę.
Przepraszam, ale mam skojarzenia.
*obraża się*

Jehthe
Brat Kat i Kainde. Starszy syn Nihkou' te. Najlepszy w walce na szpony.
Po cholerę takie opisy postaci? AŁtoreczkom ktoś płaci od wersu?

Witam wszystkich!
Jestem wielką fanką Predatora. :) Piszę sporo różnych opowiadań i to jest właśnie jedno takie.
Będzie to głównie historia dziewczyny, która wychowała się wśród Yautji. Reszty nie powiem, bo... nie. :)
Bo jeszcze nie wymyśliłam, co napiszę, ale wyjdzie w praniu.

Gęsty las spowijała pomarańczowa poświata. Lekkie opary unosiły się leniwie nad ziemią, zasłaniając zdradliwe bagniska i ruchome piaski. Jedynie ktoś z niespełna rozumem mógłby tu wkroczyć bez obaw.
Za chwilę zobaczymy, że bohaterka czuje się tu jak u siebie w domu ;)
Dlaczego wkroczyć ma "z niespełna rozumem"? Nie lepiej wkroczyć z bronią gotową do strzału?

Krótki, jakby urwany krzyk leśnego ptaka zaalarmował puszczę o obecności intruza.
Puszcza aż się zatrzęsła z wrażenia. Drzewa w podnieceniu falowały listkami, bagniska bulgotały, a drobne krzewy skuliły się u stóp swych wysokich kuzynów. Przez ostępy szła Zgroza.

Była to zwyczajna, szesnastoletnia może dziewczyna (a może chłopczyk) z rozpuszczonymi jasnymi włosami, sięgającymi do ramion. Stała teraz nieruchomo, próbując wypatrzyć w lesie jakiekolwiek oznaki grozy.
Wtem! Groźnie zaszeleścił krzak i zza niego wyłonił się jelonek Bambi.

Nie wiedziała czy aby krzyk praszota nie zdradził jej obecności. Zielone jak ziemskie leśne jeziorka oczy patrzyły czujnie wokoło.
Ziemskie jeziorka bywają zielone, jeśli są pokryte rzęsą. Rozumiem, że boChaterka miała zielone... rzęsy.

Dziewczyna może i wyglądała jak ziemianka, ale na pewno się tak nie ubierała. Jej strój był wszelako odmienny od jakichkolwiek kultur ludzkich.
Zwłaszcza od kultury pucharów lejkowych.

Lekka koszulka nie osłaniała ramion, ani dolnej części brzucha.
Oł rili? Znam liczne kultury ziemskie ubierające się w ten sposób. Np. kultura galerii handlowych lub dyskotek podmiejskich.
Rasowy strój wojowniczki. Odsłania słabe punty, wskazując przeciwnikowi, gdzie celować.
W takim wypadku “koszulka” nie osłaniała zbyt wiele. Hej! POKA CYCKI!

Zrobiona była ze skór, jakich na ziemi nie znalazłby w żaden sposób.
E tam. Pan Heniek mówi, że u niego na wysypisku, jak dobrze poszukać, to wszystko się znajdzie.
Dobry kuśnierz zrobi z kota takiego zająca, że prawdziwy zając ze wstydu zamieni się w kaczkę w buraczkach.
Biorąc pod uwagę ile tej skóry było, to jeden zaskroniec wystarczył.

Materiał był wytrzymały, a jednocześnie lekki i elastyczny, zapewniający dostateczną ilość ciepła.
Uhm, w tych miejscach, gdzie w ogóle był, a było ich niewiele. Za to brzuszek jej marzł.

Z tej samej skóry była zrobiona krótka spódniczka, nie krępująca ruchów dziewczyny. Wokół tali Zielonooka miała przepasany pas, do którego przytwierdzone były dwa okrągłe, metalowe dyski [Ołryli? Okrągłe dyski? A czemuż nie kwadratowe?], wielkości jej dłoni, kilka fiolek z różnokolorowymi płynami i masa innych drobiazgów [Puderniczka, błyszczyk, pudełko tamponów.]. Przez plecy przewieszona była pochwa, w której tkwiła długa na metr dzida.
No dobra. Wiem, że w powszechnie przyjętym tłumaczeniu, w odniesieniu do tego ustrojstwa funkcjonuje termin "dzida". Jednak nie mogę, nie mogę... To NIE JEST dzida! Dzida nie ma osobnego ostrza!
A dzida w pochwie się kojarzy...
Pochwa z dzidą na plecach. Nie, to nie była  Ziemianka...
Ale to chyba lepsze, niż Dzida z pochwą na plecach, prawda? Prawda?!
No wiesz, druga, dodatkowa pochwa daje tyle nowych możliwości...
Ale na plecach?
Och, nie bądź taka konserwatywna :P

Na prawym przedramieniu, z metalowej obudowy, wystawały dwa bliźniaczopodobne ostrza z mocno zarysowanymi zębami. Podobna obudowa na lewym ramieniu skrywała następną broń. Wysokie buty z mocnej, ciemnobrązowej skóry ukrywały w sobie ostry nóż bez rękojeści.
Skrzyżowanie Xeny i standardowego erpegowego Żelaznego Jeża.

Krzyk praszota
Dlaczego ja ciągle czytam “ptaszora”?!
Ja czytam “praszprota”;P
A ja - praszopa. Praszopa-prapracza.

tym razem nie dotyczył obecności Zielonookiej. Dziewczyna natychmiast odwróciła się w stronę skąd dobiegał odgłos ptaka. Zauważyła jedynie lekko poruszającą się gałązkę – ślad obecności jej przeciwnika. Zamknęła zielone oczy. Gdy je otworzyła miały lekko błękitny odcień. Znów rozejrzała się wokoło.
Wiedźmin wersja 2.0 - tamten do przemiany potrzebował eliksirów, ta tylko siły woli.
Ojtam, przeca to jasne, że łyknęła nieco Przyprawy zwanej też Melanżem (w zależności od tłumaczenia), którą dostała od wujcia Muad'Diba.

Teraz dostrzegła to, co chciała zobaczyć. Niedaleko poruszającej się gałęzi, jakiś metr od niej, na zwalonym pniu drzewa siedział wysoki na dwa metry osobnik.
Nowa specjalna umiejętność - ocenianie wzrostu siedzących osobników.
Zanotujmy, że Predatory stosują system metryczny.

Był wyposażony w broń podobną do broni dziewczyny, ale dodatkowo ubrany był w zbroję, a na twarzy miał hełm.
Hełm miał na twarzy, a nosal tudzież zasłonę - na potylicy. Prawie jak ten ruski sołdat z kawału, co to hełm założył na lewą stronę.
I też miał dzidę w pochwie? Nie dziwię się, że go pogięło.

Niewzruszony wpatrywał się w Zielonooką, pewny, że go nie dostrzega. Nie wiedział jednak, że dziewczyna niedawno nauczyła się daru postrzegania – teraz mogła go zobaczyć, mimo jego idealnego kamuflażu.
Nic nie jest idealne w obliczu Mary Sue!
Zbroja jako kamuflaż w lesie sprawdza się nadzwyczaj dobrze.

[...]
Nagle pień drzewa zapadł się i przeciwnik Zielonookiej spadł do wnętrza pnia. Ześlizgnął się po pochyłej i śliskiej korze i upadł u wylotu pnia. Wydał z siebie gniewliwy odgłos klikania
klik-klik! Tak zrobiła rozzłoszczona myszka, ukryta pod zbroją
i podniósł się na nogi.
Uważając na pochwę ofkoz.
No i na myszkę, w tej sytuacji, chyba też.

Ledwo wstał, a na jego ramiona spadła dziewczyna. Nim zdołał cokolwiek zrobić, Zielonooka odchyliła się mocno do tyłu. Jej przeciwnik, mimo że ciężki, przeleciał nad nią i uderzył głucho w spróchniały pień, całkowicie go roztrzaskując.
Miłe Panie! Nie próbujcie tego zrobić w domu. Przeciwnik, nawet przy mniejszej różnicy masy, wywali się co najwyżej na plecy i będzie wkurzony, bo obtłucze sobie kość ogonową.
Rozgniecie przy tym atakującą dzierlatkę.
A poza tym robić takie rzeczy z dzidą w pochwie???
Różne są ludzkie upodobania.

Wokoło rozległ się głuchy odgłos klikania i wściekły pomruk. Dziewczyna stanęła nad nim i zaśmiała się głośno.
-Kainde, znowu przegrałeś – powiedziała, gładko posługując się ojczystym językiem swojego przeciwnika.
Błehehe. O ile dobrze zrozumiałam wstęp, panna wychowała się wśród Yautja, a zatem ten język był również jej ojczystym, nespa?

-Jak mnie zobaczyłaś? – zapytał Kainde, wstając i otrzepując się z odłamków kory.
I poślinioną chusteczką polerując zbroję.
Anienie. Od polerowania zbroi to miał kogo innego.

-Dar postrzegania – powiedziała Zielonooka. – Ostatnio się nauczyłam. Teraz to nawet kamuflaże wam nie pomogą.
Boru, pierwszy rozdział, a jej już się supermoce włączają?

Kainde mruknął gniewnie i stanął obok dziewczyny.
-Chodź idziemy – powiedział Zielonooka, kładąc rękę na uzbrojonym ramieniu Kaindego. – Nasz ojciec czeka…

[Uwaga, uwaga, zaczyna się retrospekcja. Wycinamy opis paniki, która ma miejsce w...
Sami zobaczcie.]
Wszystko zaczęło się niewinnie. Niewielki wybuch w lesie, potem kilka osób zaginęło. Teraz jednak w niewielkim mieście Straconice w południowej Polsce rozpętało się prawdziwe piekło. Nieznane istoty, demony nocy, mordowały ludzi i nikt nie mógł ich powstrzymać.
Drżyjcie, mieszkańcy niewielkich miejscowości, albowiem nie znacie dnia ani godziny!
I to wszystko w okolicach Bielska-Białej?

W jednym z domów młoda kobieta z pośpiechem zbierała najpotrzebniejsze rzeczy, wciskając je do niewielkiej torby. Otwarte drzwi, prowadzące do ogrodu  wpuszczały świeże powietrze, powodując falowanie firanek.
Obraz sielanki. No i cóż z tego, że za płotem rozgrywa się inferno z demonami w roli głównej?

W kącie pokoju coś cicho zakwiliło. Kobieta natychmiast tam podeszła. Spojrzała na kołyskę – w środku leżało dziecko, być może kilkuletnia dziewczynka.
Ee, że łot? Kilkuletnie dziecko leży w kołysce i cicho kwili?!
Przyjmijmy litościwie, że miało być "kilkumiesięczna" albo "kilkutygodniowa". Potem jest mowa o niemowlęciu.
Zastrzeżenie brzmi “być może kilkuletnia dziewczynka”. A być może kilkutygodniowy chłopczyk, no.

Zielone oczy dziecka z ufnością wpatrywały się w matkę. Widząc, że dziecku nic nie jest, kobieta wróciła do pakowania. Musiała się śpieszyć, musiała uratować dziewczynkę. Jej córka była Dzieckiem Przeznaczenia – w jej los wpisane były już wielkie czyny dla dobra ludzkości. Kobieta znała przepowiednię, wypowiedzianą przez wieszczkę. To dziecko miało uratować Ziemię, gdy nadejdzie czas zagłady.
Oczywiście, wszystkie współczesne matki wierzą w przepowiednie. Jak cholera. A i wieszczek ci u nas dostatek.
I stąd te miniryngrafiki z Matką Boską, przywiązane czerwoną wstążeczką :-P do wózka.
Wyobrażam sobie Wróżkę, która pochyla się nad noworodkiem, macha ręką i mówi: “e, ty to kierowcą PKSu będziesz”...

Za oknem przebiegło sporej wielkości zwierzę, rzucając cień na szybę.
Słoń? Nosorożec? Cielna krowa?

Kobieta nie zauważyła tego. Zajęta pakowaniem, nie zwróciła nawet uwagi na wchodzącego do pokoju jaszczura.
Potwory w mieście, dziecko w kołysce - każda normalna kobieta w takich okolicznościach zauważy nie tylko jaszczura, ale nawet i szczura. Ba, te bardziej wyczulone to i mrówkę by zauważyły!
Zwłaszcza, gdyby mrówka miała rozmiar jaszczura.

Kobieta odwróciła się gwałtownie, słysząc zwierzęcy syk. Jej zduszony krzyk rozległ się w pokoju. Wycofała się w kąt, tam gdzie stała kołyska, zasłaniając swoim ciałem dziecko.
Mmm, zapachniało Gigerem, i to nie ze względu na potwora. Biologiczna kołyska, zasłaniająca dziecko swym ciałem, co za smakowita wizja!

[Jaszczur zabija kobietę, Predator zabija jaszczura, po czym zauważa dziecko i...]

Zamruczawszy ze zdziwieniem, opancerzony osobnik włożył sobie dzidę w pochwę [khem] na plecach i delikatnie ujął dziecko. Głuchy odgłos klikania zmieszał się ze śmiechem dziewczynki. Obcy spojrzał na martwą kobietę, a potem na dziecko. Zrozumiał, że ludzkie szczenię straciło matkę.
Bystry potwór, bez dwóch zdań.
Szkolony był.
Jak to w Terminatorze 3 było? “- Wal się!  - Nie mogę wykonać tego polecenia.”

Nagle dziecko rozszerzyło oczy z przerażeniem. Zakwiliło cicho i wyciągnęła jedną rączkę przed siebie.
Drugą złapało doniczkę z kaktusem i jak nie świśnie!

Obcy usłyszał za sobą odgłos ruchu. Odwrócił się gwałtownie. Z cichym odgłosem klikania spojrzał na najdziwniejszy widok, jaki mu przyszło dotychczas oglądać. Tuż przed nim, jakieś dwa metry nad ziemią, zawieszony w pół skoku, wisiał czarny jaszczur – następny demon nocy.
Iiii tam, to ta mrówka była.

Ze wściekłością bijąc w powietrzu ogonem i machając łapami, syczał rozpaczliwie. Nie mógł się ruszyć, niewidzialna siła przytrzymywała go w powietrzu, nie pozwalając mu spaść na ziemię.
Dzieckiem w kolebce kto bił Xenomorphy
ten młody zdusi Królową...
Nie mógł się ruszyć, ale wściekle się miotał.

Obcemu niedługo dane było przyjrzeć się dziwnemu zjawisku. Po chwili niemowlę, trzymane na rękach opancerzonego, zaśmiało się dziecinnie i z głośnym „Aaaa…” machnęło rączką. Jaszczur zwinął się w powietrzu i wyleciał jak z procy przez otwarte drzwi.
Dziecko chyba nie darzyło swojej mamy zbyt wielką sympatią, skoro dopiero teraz sięgnęło po superpałery.
Zrozumiała, że jako sierotka ma większe szanse zaistnienia w literaturze.

Obcy z lekką obawą przyjrzał się ponownie dziecku.
Po czym uważnie je obwąchał.

Niemowlę potarło rączkami oczy i włożywszy sobie kciuk do ust, wtuliło się w zbroję obcego, zasypiając.
Bo nie ma to jak zbroja zamiast poduszeczki.
Zostawiając wgłębienie na napierśniku.

[Yautja zabiera dziecko ze sobą, Łowcy przyjmują szczenię do gromady po krótkim pokazie magii, sielanka panie, sielanka.]
 
Yautjaal był planetą, znajdującą się we wschodniej stronie Drogi Mlecznej.
Rozumiem, że patrząc z Ziemi? Bo w Galaktyce to raczej trudno określić, które słońce gdzie wschodzi.

Zamieszkiwana przez Łowców, była jedną z tych planet, na której bujnie rozwijało się życie. Ziemię Yautjaal’u oświetlały aż trzy gwiazdy, z których największa i najważniejsza nazywana była Darem Paji. Według obiegu tej gwiazdy po niebie liczono czas Yautjański. Doba miała tam czterdzieści osiem godzin ziemskich, z czego tylko dwanaście przypadały na noc głęboką, gdzie panował całkowity mrok.
Całkowity? Mało prawdopodobne, przy aż trzech słońcach.

Ciepły klimat i mała wilgotność nie zmieniały się z mijaniem roku, nazywanego na Yautjaal’u cetaną. Nie było tam pór roku. Jedna cetana była równa dziesięciu paracjom, a z kolei paracje były równe trzydziestu dobom.
W przypadku braku pór roku mało prawdopodobne wydaje się powstanie takiego pojęcia. Brak wyraźniej cykliczności czyni mierzenie czasu w latach (czy cetanach) bezsensownym.

Jedynym źródłem wody na Yautjaal’u była nigdy nie wysychająca rzeka Vitaus. Spływała ona z wysokich i niebezpiecznych gór Kainde Thewi’ de. Dzięki jej wodom u podnóża gór wyrosła zielona i bujna Puszcza. Dalej woda zasilała Trawiaste Wzgórza i Zieloną Równinę. Rzeka ginęła wśród piasków Pustyni, cienkim strumyczkiem docierając do Oazy Ocalenia.
Hmmm, jeśli to była faktycznie jedyna rzeka, na planecie pod trzema słońcami, to klimat na moje oko, powinien tam być skrajnie pustynny. Szczerze wątpię w powstanie "zielonej i bujnej Puszczy". Ba! Jeśli nie było oceanów, z których woda mogłaby parować, a następnie opadać deszczem gdzieś w głębi kontynentu, to i powstanie samej rzeki jest wielce nieprawdopodobne.
Jeziorka z metanu mieli...

[Opis planety, blabla, ciach.]

Zaczęli szkolenie bardzo wcześnie – Kat i Jehthe mieli zaledwie po trzy i pół cetany (jakieś sześć lat). Kainde był jeszcze za młody na naukę, więc na jakiś czas miał spokój.
Jak na naukę sztuk walki, to wcale nie jest wcześnie. Toż u nas można sześciolatka zapisać na kendo, a na krav magę to i nawet czterolatki gdzieniegdzie przyjmują - a przecież nie jesteśmy straszliwie waleczną rasą międzygalaktycznych wymiataczy.

Kat miała więcej nauki niż Jehthe, czy nawet później Kainde. Nihkou’ te zadecydował, że dziewczyna, mimo że będzie wychowywana na Yautjaal’u, nie może zapomnieć o swoim pochodzeniu. Yautja dużo czasu poświęcał dla Kat i jej edukację.
Z gramatyką mu nie szło, ale w końcu to rasa wojowników, nie?

[Opis wczesnych lat życia, nauki i treningów sobie darujemy i skoczymy do miejsca, gdzie nasza Merysójka znowu pokazuje supermoce.]

Kat rozluźniła mięśnie i sięgnęła do paska, wyciągając przypięty do niego metalowy dysk wielkości jej dłoni.
Oczyma duszy widzę.

Trzymając go lekko między palcem wskazującym a kciukiem, rozłożyła broń. Z dysku wystrzeliło kilka ząbkowanych ostrzy. Dziewczyna uśmiechnęła się. Przeciętny Yautja musiał rozkładać shurikeny za pomocą kilku szybkich ruchów ręki. Jej wystarczała sama siła woli.
Jakże by inaczej. Jej zajebistość jest niedościgniona!
Jak ją raz posłali do kuchni, to z bizona w trzy minuty zrobiła befsztyki samym tylko krzyżowaniem palców.

Spojrzała na swój cel – odległą o jakieś trzydzieści metrów tarczę. Wcale nie zastanawiając się nad torem strzału, rzuciła dysk. Broń ze świstem przecięła powietrze (oraz szyję przypadkowego przechodnia i suszące się na sznurku gacie) i po kilku sekundach tkwiła w samym środku tarczy.
Trzydzieści metrów przeleciała w kilka sekund? Też mi supermoc, stara ciuchcia raczej. Toż sokół wędrowny dopada swoją ofiarę z prędkością 100 metrów na sekundę.
Może to była Supermoc Spowalniania Lotu.

Kat wyciągnęła rękę przed siebie i skupiła się na formie dysku. Trzydzieści metrów od niej dysk złożył się sam i… zniknął.
Dziewczyna ze westchnieniem znów rozłożyła dysk, który dosłownie przed chwilą pojawił się znów w jej dłoni. Jeszcze raz rzuciła broń.
Po co ona właściwie ćwiczy rzucanie, skoro mogłaby ten dysk zmaterializować pośrodku tarczy samą zajebistą siłą woli?

-Ładny strzał – usłyszała za sobą.
Kat odwrócił się i uśmiechnęła się do swojego Mei’hswei, brata.. Kainde też przyszedł ćwiczyć – niedługo razem mieli ruszyć na Rytuał Przejścia.
-Wrodzony talent – powiedziała Kat.
Yautja zamruczał powątpiewająco.
Wychowują się razem, trenują razem, aż tu nagle brat zachowuje się tak, jakby pierwszy raz widział wyczyny siostry na oczy. Zagranie na poziomie amerykańskiego filmu przygodowego, ale w opowiadaniu przydałoby się rozegrać to nieco subtelniej.

-Ciekawe czy tak samo potrafisz z CombatStaff? – zapytał.
I z Combatem, i z Leopoldem Staffem. Raz, jak do ręki wzięła Herberta, to do teraz ludzie wspominają.
To na Staff Meetingu było.

Kat wzruszyła ramionami. Stanęła na wprost od tarczy. Zniknął z niej shuriken  i pojawił się złożony przy pasku Kat. Dziewczyna złożyła i rozłożyła palce prawej dłoni. Po chwili miała już w nich CombatStaff. Chwyciła pewniej broń i praktycznie nie celując, rzuciła dzidę. Boroń przebiła tarczę i głęboko się w niej zanurzyła.
Po czym zrobiła jej makijaż permanentny.

-Oj, braciszku – powiedziała Kat. – Ze mą to się o takie rzeczy nie warto zakładać.
Oczywiście, o Wielka, Doskonała i Niedościgniona!

[Darujmy sobie opis walki wręcz. Napisany całkiem sprawnie, ale czytanie o kolejnych popisach naj-, naj-, najzajebistszej wojowniczki, której Yautja mogą co najwyżej buty czyścić, jest do urzygu nudne]

-Hej! – zawołał Kainde, dotychczas stojący z boku z założonymi rękoma i podpierający się o ścianę domu. – Bez magii!
Kat westchnęła ze zrezygnowaniem – jej szanse wygrania lekko zmalały.
Prooooszę, aŁtorko, nie pitol, bo i tak nikt w to nie uwierzy.
Och, zmalały w granicach błędu statystycznego.

[Łubudu, łubudu, zieeeew. Ojciec przerywa igraszki i informuje Kat i Kainde, że niebawem zostaną dopuszczeni do Rytuału Przejścia. Na kilka dni przed Rytuałem Kat zostaje wezwana na próbę - coś jakby wejściówkę przed egzaminem.]

-Odpowiadaj jedynie na zadane pytania – powiedział Kwei. – Milczenie będzie oznaczało błąd.
Kat uniosła lekko brwi. Pytania? Dość ciekawy model testu sprawności.
Widać Yautja nie mieli w zwyczaju sprawdzać sprawności umysłowej.

-Co zrobisz, gdy popełnisz błąd przy polowaniu? – zadał pierwsze pytanie Kwei.
Mówimy o polowaniu na kaczki?

-Zginę, gdyż lepiej umrzeć, niż żyć w hańbie – odparła Kat.
Racja.
Zawsze się zastanawiałam, jak długo przetrwałaby rasa, której członkowie faktycznie stosowaliby się do takich zasad. Hmmm, widzieliście kiedyś jakiegoś Yautja?
Przetrwałaby pod warunkiem, że płodzą duuuużo dzieci.

-Ofiara się nie broni, co robisz? – ciągnął Przewodniczący.
-Nie zabiję jej, gdyż nie ma w tym honoru dla mnie.
A ja się odwrócisz plecami, wbije ci w sztylet w nerkę, mwachacha.
Dlatego trzepotanie się karpia uznajemy za formę obrony i honorowo go zabijamy. Bo przecież może spoliczkować płetwą.

-Czy zaatakujesz ofiarę w kamuflażu?
-Nie – odparła pewnie Kat.
Przewodniczący Rady zaklikał cicho.
-Dlaczego?
Bo kamuflaż jest przereklamowany.
Już wiemy, dlaczego goła po lesie latała.

-Po pierwsze – to niehonorowe – powiedziała Kat. – A po drugie – kamuflaż Yautjański nie działa na mnie, mam za silne pole magiczne.
Kilku Yautja zamruczało ze śmiechu. Payas nabrał głęboko powietrze i wypuścił je powoli, powstrzymując się od śmiechu. Dagger z zainteresowaniem popatrzył na Kat.
Takiego okazu merysójki dawno nie widział.
Zdrowe reakcje mają ci Yautja, nie sądzicie?

-Co zrobisz, gdy znajdziesz zabitego Yautję? – ciągnął swoje Kwei, mimo lekkiego speszenia.
Przepraszam: a co go niby tak speszyło?
Cycki jej wylazły spod koszulki.

-Okażę mu honor – powiedziała Kat.
Przeczytałam “pokażę mu honor”. Kwik.
To przecież można podciągnąć pod bezczeszczenie zwłok!
Ciekawe, w jaki sposób. Były wszak plemiona, co okazywały cześć poległym, zjadając ich ciała.

-Ragta wstąpił w ciebie, co otrzymujesz?
-Dar ognia – odparła Kat.
Payas cicho zamruczał w stronę Kwei. Yautja zaklikał na odpowiedź. Kat wiedziała co to znaczy – nawet gdyby Ragta w nią wstąpił, nie poczułaby różnicy. I tak ma dar panowania nad ogniem.
Oesuuu, czy jest coś, czego ona nie ma?
Jak się ma baniak benzyny, szmatę i zapałki, phi! też mi sztuka stodołę podpalić!
*Oddala się na chwilę i wraca, wlokąc za sobą sześciu merysujków z darem ognia ;) *
Oooo, ten jeden to ma duże... pole magiczne.

-Zaprezentuj komplet broni – zażądał Kwei.
Kat posłusznie się skłoniła i pstryknęła palcami. Przed nią zmaterializowały się części lekkiego pancerza łownego
Pancerz łowny, to taki na który się poluje?
Pancerz powinien być łowny, a Yautja mowny.

dwie lekkie obudowy przedramienia – jedna ukrywająca ostrza nadgarstkowe, druga z wyrzutnią strzałek, CombatStaff, dwa shurikeny, nóż bez rękojeści
z ułamanym trzonkiem, pamiątkę po babci
i wyrzutnię siatki.

Ma Mary Sue taki pstryczek,
Mały pstryczek-cudowniczek,
Jak tym pstryczkiem zrobić pstryk,
To się pancerz zjawia w mig.
Matko moja!:
Pstryk - i zbroja!

Rada Starszych z zainteresowaniem przyglądnęła się ekwipunkowi, rozłożonemu równo przed Kat. Nie tyle zaintrygowali się rodzajom broni, co jej sposobowi pojawienia się.
Aż z tego zaintrygowania gramatyka im się do reszty pomieszała.

-A hełm? – zapytał Kwei, wskazując na komplet broni.
-Za silne pole magiczne – wyjaśniła Szarooka. – Nic mi z niego nie przychodzi.
Jak to powiada mistrz Magus z Magusowic, z zakutego łba maga nie zrobisz.
Nie rozumiem. Czy z tego pola nic jej nie przychodzi (a zwłaszcza hełm), czy może jak nałoży sobie garnek na głowę, to on neutralizuje pole?
Od jej pola magicznego broń odbija się skuteczniej niż od hełmu?

Rada Starszych znów zamruczała cicho. Kwei spojrzał znacząco na Dagger’a – młody król skiną głową.
-Katnho – powiedział głośno Przewodniczący. – Zostałaś oficjalnie dopuszczona do Rytuału Przejścia.
Wśród Yautja rozległ się głuchy odgłos dudnienia, wyrażający ich aprobatę. Kat skłoniła się nisko przed Radą i znów pstryknęła palcami. Cały jej ekwipunek znikł w mgnieniu oka.
Pstryknąć potem jeszcze raz -
Zbroja zniknie, rychło w czas.
A jak pstryknąć trzeci raz -
Merysójki świeci blask.
Taką siłę ma tajemną
Ten ukryty w opkach myk!
Tam, gdzie inni się namęczą,
BoChaterce starczy pstryk.

-Możesz odejść – powiedział Kwei.
Nosz durne te Yautja, durne! Cały czas czekałam, aż każą jej ZAPREZENTOWAĆ tę wciąż reklamowaną moc magiczną (najlepiej tak, jak książę Bogusław wędrownemu sprzedawcy moc balsamu przeciw ciosom szabli), a tu... uwierzyli na słowo?
Nieno, widzieli ją RAZ, to wystarczyło.

Zielonooka spojrzała na ojca. Ten kiwną[ł] głową i wskazał wyjście. Ukłoniła się lekko w stronę ojca i opuściła Salę.
I tak dalej  pstrykała, pstryk, pstryk, odpstrykując tyłki wrogom i przepstrykując się przez najdziksze ostępy dzikiego kosmosu. I co z tego, że aŁtoreczka miała dobre pomysły, łatwość pisania i umiejętność posługiwania się językiem sporo wyrastającą ponad przeciętną? Ciągłe opiewanie wszechzajebistości boChaterki ostatecznie zniechęciło nas nie tylko do analizy, ale przede wszystkim do dalszej lektury.


Z najciemniejszego zakątka kosmicznej otchłani blogasków pozdrawiają ledwo żywi ze znużenia analizatorzy: Dzid(k)a z pochwą tam, gdzie trzeba, Sine z kwadratowym dyskiem, Kura władająca mocą ognia,  Jasza z twarożkiem, którego nie zawaha się użyć oraz Maskotek, oficjalnie dopuszczony do Rytuału Przejścia na drugą stronę ulicy.


[Tymczasem za kulisami...]
[to kura przechodziła na drugą stronę w tym niezrozumiałym amerykańskim dowcipie :) ] Nie żałuj Maskotkowi, niech też przejdzie. Matka pod walec drogowy z nagła wskoczyła, więc Maskotek musi mieć certyfikat Umiejętności Ostrożnego Przechodzenia Ulicy.