czwartek, 22 grudnia 2011

155. Bracia, patrzcie jeno - bigos nam się grzeje, czyli Świąteczna uczta dla ducha

  Gdy ciała już zaspokoją się świątecznymi łakociami, to pójdźmy wszyscy do stajenki, bo wyszykowaliśmy cokolwiek i dla Waszych dusz. A jest tego jak maku w świątecznej kutii. I wszystkie są słodkie, jak bakalie. Jest tu i Justin B. jako rodzynek lukrowany; jest i ten stary piernik Died Moroz; i kandyzowany dawno-dawno temu trulover  w Krakowie;  cukrowana opowieść o tym, że nie należy naćpanym chodzić do kościoła, ani tym bardziej narażać się Mikołajowi;  są Ninja grające w butelkę i syberyjski horror, wprost z Kołymy.
Wesołych Świąt, Czytelnicy!
Analizują: Kura, Gabrielle, Sineira, Mikan, Dzidka, Jasza i Purpurat.
 
http://wiele-serc-jedno-bicie.blog.onet.pl/Rozdzial-15-Boze-Narodzenie-Po,2,ID426014688,n
   
  
Przekonałyście mnie, żebym pisała to piszę! ;) Oświecenie i wena przyszła jak nudziłam się w kościele na kazaniu ;D  
Romantyzm i natchnienie przychodzą zaś najczęściej na lekcji matematyki.
Niektórzy doznają olśnienia w kibelku. Ja w wannie.
Kiedyś to można było jeszcze w kolejce za mięsem.
Jednakowoż trzeba przyznać, że oświeciło ją w miejscu odpowiednim do oświeceń.

- Hej, mamo! Wiesz, że święta za trzy dni? – zapytałam. Mama się poderwała z miną „Że co?!”
- Co?! Na śmierć zapomniałam!
Te choinki w centrach miast, mikołaje, lampki, ozdoby na witrynach sklepowych wywieszane często już na dwa miesiące przed świętami są przecież marną wskazówką.
Może ją świąteczna ciężarówka Coca-coli potrąciła i stąd amnezja?
Przedświąteczna amnezja - naturalny mechanizm zapobiegający nerwicom.
Wyparcie.
Matka była wściekła. “Już myślałam, że smarkula nie przypomni” myślała.

Trzeba wszystko przygotować! – zaczęła się gorączkowo kręcić po pokoju.
A to na fotel przerzuciła kiecki leżące na kanapie, a to rękawem starła kurz z telewizora, a to kopniakiem wepchnęła buty pod szafkę...
Po czym wysłała córkę do Lidla po mrożone uszka i barszczyk w proszku.
Do zakamuflowanej opcji niemieckiej po nasze, wszechpolskie uszka?!
Zdemaskowałeś mój spisek!

Ja westchnęłam.
- Nie musisz
wzdychać.
...robić świątecznych porządków, bo
Justin zaprosił nas na Wigilię do siebie...
- Uff... Kamień mi spadł z serca – powiedziała mama z wyraźną ulgą.
A następnie wróciła do typowego dla opkowych matek stanu niebytu.
I zaczęła piłować paznokcie.
W kuchni, miejscu ulubionym.
Niech ta mamunia się tak nie cieszy, bo Justin jest Kanadyjczykiem z Ontario, a tam Wigilii się nie obchodzi. Ciekawe, co wymyślił.
                                                               ***
Nadszedł dzień Wigilii... Myślałam, że Justin ją zrobi w swoim domu, ale nie! O 19 zapukał do mnie do domu. Ja, ubrana w niebieską, błyszczącą sukienkę do kolan, otworzyłam mu.
A buty? Jakie miałaś buty?!?
Poszła boso.

- Hej – powiedział i pocałował mnie.
- Witam :)
Czy Wy też mówicie z emotkami?
A Ty nie? LOL.
Zawsze  :D
No skąd! ^^
Tak, odkąd mam aparacik na zęby: :-#

Mama zaraz zejdzie... – zaczęłam, ale nagle zobaczyłam limuzynę za nim. – Justin! Co to ma być? Ja nie chciałam jakiegoś efektownego Bożego Narodzenia –
Boże Narodzenie jest - technicznie biorąc - samo w sobie efektowne. Dajcie spokój: dziewica zostaje matką, ludzie walą do żłoba, bo ich aniołowie / gwiazdy / inne efekty specjalne doprowadziły... Mocna rzecz.
Ale ona chciała jedną kolędę i listek sałaty!
A dostała TO i wypaliło jej oczy.

jęknęłam. Jus wzniósł oczy do nieba.
- Kobieto, to tylko środek transportu, nie wydurniaj się. Prezenty będą później.
A co, czy ta limuzyna zaprzężona była w renifery i choinkę miała na dachu?
Szofer miał czerwone wdzianko i powtarzał “Ho, ho, ho”.
I miał wielki czerwony nos. No... To był nos, prawda?
Bombardował miłością i wciągał sobie małe dzieci na kolana.
Jus! Dlaczego, u diabła, nie przyjechałeś skodą?!

- A ja chciałem, żeby to było coś wyjątkowego! Czasem mogę użyć sławy – powiedział i uśmiechnął się łobuzersko.
Use the Fame, Jus!
Ciemna strona sławy silna jest... - wycharczał szofer ubrany na czarno i w dziwnym kasku.
Ale dla zaakcentowania świątecznego nastroju, kask obszyty był białym futerkiem, a na szczycie dyndał pomponik.


Westchnęłam cichutko, a on wziął mnie za rękę i wprowadził do limuzyny. W niej czekała jego mama – Pattie, a za nami weszła moja mama.
W drodze nasze mamy gadały o czymś z przejęciem, a ja zaczęłam się robić podejrzliwa i zaczęłam wypytywać Justina co planuje.
Potrójne morderstwo - pomyślał Justin i uśmiechnął się z rozmarzeniem.

Na każde pytanie odpowiedział wymijająco : „Zobaczysz” i znowu posłał mi swój łobuzerski uśmiech. Nagle podjechaliśmy pod jakiś wielki, 20 piętrowy hotel.
Tego typu hotele absolutnie nie rzucają się w oczy. Można pod nie podjechać z nagła.

Wyrwało mi się ciche : „Justin...” Justin wyszedł z limuzyny, a ja za nim. Nagle ze wszystkich stron otoczyli nas paparazzi.
Czyżby Justin sam po nich zadzwonił?
Oczywiście. “Będę tu i tu, ubrany tak i tak”. Stara metoda, podpatrzona u cioci Britney.
Z powodzeniem stosowana przez babcię Edytkę i kuzynkę Dodę: “W poniedziałek o dwunastej pojawię się na balkonie pod tym adresem na tajemnej schadzce z nowym chłopakiem”.
Był to jedyny hotel w mieście, za bardzo nie mieli gdzie się podziać.

Brunet wyraźnie się zaklął [w kamień] pod nosem i zaczęliśmy uciekać w stronę drzwi hotelu (a mamy za nami). Zewsząd padały pytania : „Od kiedy jesteście razem?” „Emmo Evans, jak udało ci się zdobyć Justina Biebera?”(o,to już wiedzą jak się nazywa?) „Zaczekajcie! Zrobię wam sesję fotograficzną!” „Tylko jedna fotka!” itd. Itp. Ja byłam przerażona. Wreszcie dopchaliśmy się do drzwi i obsługa zamknęła je za nami, bo zewsząd próbowali się wcisnąć reporterzy.
Hotel może i był duży, ale obsługa kiepska.
Panie menedżer, zainwestuj pan w ochronę, bo inaczej nie masz co liczyć na dalsze wizyty Sławnych i Bogatych.
Ale zauważcie, jak się dziewczę kryguje... Przerażona, te rzeczy... Zaskakujące u merysójki.

Jakiś mężczyzna jak gdyby nigdy nic poprowadził nas do jakiejś restauracji (hotelowej może?). Okazało się, że była to jakaś wspólna Wigilia gwiazd! :O
Bo gwiazdy z definicji nie mają własnych domów, rodzin, ani co robić w Wigilię.
To była ściepkowa impreza dla kumpli.
Na koniec odśpiewali nową wersję “Do They Know It’s Christmas”.

Zauważyłam tam [jakiegoś] Ushera, [jakąś] Rihannę, Katy Perry, Demi Lovato, Taylor Swift i wiele [jakichś] innych gwiazd.
Nagle poczułam (jakiś) dziwny zapaszek. To Lady Gaga paradowała w sukni z karpi.
Reporterów się boi, gwiazdy nie robią już na niej takiego wrażenia.
Drogie Bravo, czy to normalne, że nawet, jak o którejś z tych gwiazd słyszałem, to nie wiem, co robią (poza byciem gwiazdą i statystą w opku)?
Szykuj sobie jesionkę, do krypty czas. Mogę Ci udostępnić kawałek podłogi koło mojego sarkofagu.
Wycofuję się z pomysłu nowej wersji “Do They Know...” *wyobraża sobie Ushera i Demi Lovato razem śpiewających*

- Justin! Cieszę się, że jesteś! – zawołał Usher i uściskał Justina.
- Hej, brachu – rzucił Jus, klepiąc go po plecach. Usher go puścił. Mnie zatkało na chwilę.
Bo zobaczyłam, że wskutek tego uścisku Usherowi coś się zaczęło odznaczać...
Kuro, przesiąkłaś Miazmatem:D
Już dawno!
Jeśli to ten Justin, to na odznaczenie się u niego nie ma co liczyć. Na oko sądząc.
To Usherowi się odznaczyło. Usher to ten obok Justina. Jak poguglasz, to zobaczysz, że akurat w tym przypadku jest na co liczyć;>

Justin chyba wyczuł, że to dla mnie krępujące, więc szybko przedstawił mnie Usherowi i poprowadził nas do takiego długaśnego stołu, gdzie leżały różne potrawy, dalej grał jakiś zespół i gwiazdy tańczyły w rytm muzyki.
Impreza korporacyjna, cud - miód - orzeszki.
Na wejściu każdy dostał kuponik uprawniający do określonej liczby drinków.
Boszsz... Impra jak z remizy w Skrzelopiszczkach Dolnych.
Gwiazdy grające dla gwiazd. Ciekawe, które zgodziły się odwalać całą czarną robotę. Bo chyba nie wynajęli takiego pierwszego z brzegu zespołu?

Uśmiechnęłam się jak Justin mnie złapał i też zaczęliśmy tańczyć. I też w rytm muzyki?! Zauważyłam, że nasze mamy częstują się potrawami i śmieją się.
Zobaczyły Billa K. zatkniętego na czubku choinki.
To chyba w nagrodę za dobre sprawowanie.

Nagle muzyka ucichła i Usher wziął mikrofon.
- Zebraliśmy się tu wszyscy, żeby świętować Boże Narodzenie! A co to za Boże Narodzenie bez kolęd, życzeń i łamania się opłatkiem?
- Żadne! – krzyknął ktoś z sali.
Amerykańskie?


Usher uśmiechnął się i zaczął śpiewać „Wśród nocnej ciszy...” potem inni się dołączyli i salę wypełnił melodyjny śpiew wszystkich gwiazd.
Usher śpiewający polską kolędę z XIX wieku to lepszy motyw, niż rozmowy przez gadu-gadu z Tokio Hotel.
Oj no, nauczył się chłopak specjalnie na tę okazję, a na koniec powiedział “Postraffiam fszystkich polskich czytelnikuff!”.
Mhm. Już to widzę. Zwłaszcza ten fragment “którzy trzód swych strzegli”.
We’re all living in Poland, Poland ist wunderbar!

Nawet nie zauważyłam, że dalej przytulam się do Justina. Po odśpiewaniu kolęd do sali weszli kelnerzy z opłatkami na tacy. Każda gwiazda [beltejemska?] łamała się opłatkiem z inną i było po prostu cudownie! Połamałam się opłatkiem z Justinem.
Opłatki, wraz z instrukcją obsługi, zostały przywiezione z dalekiego, egzotycznego kraju , w którym białe niedźwiedzie w strojach łowickich biegają po ulicach, piją wódkę i zakąszają kiełbasą.
W wolnych chwilach tłukąc się z żubrami w krakuskach.

- Ja ci życzę, żebyśmy zostali razem i żebyś się nigdy nie zmieniła – powiedział Jus i złożył na moich ustach namiętny pocałunek.
Stefan, no błaaagam... I tak do końca z niedojrzałą mameją się bujać?
On pewnie stan fizyczny miał na myśli.
Tyż głupio!

Potem się rozeszliśmy i składaliśmy każdej gwieździe życzenia. Trwało to bardzo długo, więc kiedy sobie już pożyczyliśmy [płyty, książki i kasę], opadliśmy z Jusem na krzesła.
Justinie! Następnym razem nie zapraszaj tylu gości.
Ech, nigdy więcej importowanych zwyczajów - sapnął Jus.

Mimo, że było tu tyle innych osób, czułam jakbym na tej Wigilii była tylko ja i Justin.  Tańczyliśmy, rozmawialiśmy z innymi gwiazdami i jedliśmy potrawy i było cudownie. Potem Justin zniknął mi z oczu, więc wyszłam na balkon się przewietrzyć.
I złapać zapalenie płuc.
Moglibyśmy co prawda założyć, że akcja dzieje się w jakimś ciepłym i przyjemnym miejscu, nieprawdaż? Ale...

Na balkonie było tak romantycznie! Gwiazdy rzucały blade promienie na balkon, opleciony pnączami róż.
Nooo, ostatecznie Słońce to też gwiazda.
I do tego tłum gwiazd w restauracji rzucał poświatę przez okna.

Patrzyłam na światła, widniejące z okien domów w oddali. Ogród przy hotelu, wyglądał tak pięknie! Fontanna, alejki pełne róż [ciepło, ciepło] zupełna ciemność. Rozmarzyłam się totalnie.
Ojejku, ojejku, zupełnie jak na kreskówkach Disneya!
Być może też dlatego, że nie czułam już zimna, nie czułam już mrozu i zaczęłam być lekko senna.
No, te alejki i róże to też zwidy od hipotermii.

Nagle ktoś złapał mnie w talii. Podskoczyłam.
- Łoj maluśkimaluśkimaluśki!...

- Och! Justin, ale mnie przestraszyłeś – uśmiechnęłam się do niego.
- Pięknie tu, nieprawdaż – powiedział wskazując na ogród.
- Tak...
- Idziemy się po nim przejść? – zapytał, trzymając mnie za rękę. Nie czekał na odpowiedź, ale pociągnął mnie po schodach balkonu wprost do ogrodu. Ta chwila była taka magiczna!
Tylko trochę ciągnęło mrozem po nerach, ale czego to człowiek nie zniesie dla miłości.
Kiedy mroźno, kiedy ziąb,
Z głąbem spaceruje głąb.
Bo romantyzm takiej chwili,
Kiedy tylko słowik kwili
Żąda ofiar od kochanków -
Nie diamentów ani zamków,
Lecz by jeden z drugim fircyk
Odstawiając chuci ten cyrk
Oprócz krtani, co nią madry-
gały słodkie
By ucieszyć swą idiotkę
Śpiewa, niech cynadry
Też przeziębi, dla miłości,
I niech mu spróchnieją kości.

Wszędzie otaczała nas ciemność i oboje mieliśmy siebie nawzajem. Usiedliśmy na ławeczce obok fontanny, wtuleni w siebie [cieplej, cieplej...]. Oparłam głowę na jego ramieniu. Wszędzie każda roślina była otulona kożuchem śniegu.
ZIMNO!
Czy ja w trakcie edukacji przegapiłam fakt istnienia odmiany róż, która kwitnie w zimie?
*wizualizuje sobie Justina wracającego do sali z zadkiem oklejonym śniegiem*
Jezu... Nerki, pęcherz, jajniki... AŁ.
Khę, podejrzewasz Bieberka o posiadanie jajników?
Nie no, razem siedzieli, nie? Ale obstawiam, że ginekologa też mają wspólnego... :>
A ja się w międzyczasie dowiedziałam, gdzie ta impreza. W ogródku naszej Raven kwitną właśnie róże! Tylko śniegu jakoś nie widać.

Nagle poczułam jego pocałunki na włosach, potem na czole aż w końcu skupił się na moich ustach. Przycisnęłam go mocniej do siebie, trzymając ręce na jego szyi, on obejmował mnie w talii. Nagle zza krzaków wyskoczył paparazzi!
Ten hotel naprawdę jest kiepski, chyba że z racji kryzysu tną koszty i nie zatrudniają ochrony.
Może to tylko przydrożny motel - plus szczypta wyobraźni zakochanej boCHaterki.
Może i szczypta, ale chyba nie wyobraźni. Prędzej grzybki-halucypki.
Albo ochrona dorabia na boku.

Odskoczyliśmy od siebie. Ten dureń popsuł cały romantyzm chwili! Krzyknął, że ma dość fotek i wybiegł w siną dal.


Justin przytulił mnie do siebie i wróciliśmy do hotelu. Dalszą część przyjęcia mieliśmy zepsutą.
Och, jacy wrażliwi.
No pewnie! Ciebie nie martwiłoby, czy dobrze wyszłaś na zdjęciach?
Gdyby mi ktoś zrobił zdjęcie z Bieberem, wolałabym być jak najmniej podobna do siebie.

Mamy pytały się nas co się stało, ale Justin odpowiedział wymijająco, że za dużo tańczyliśmy.
W sumie i tak dowiedzą się jutro z gazet.

Potem mamy zostawiły nas w spokoju.
- Jak myślisz? – zapytałam bruneta, biorąc do ręki jakieś ciastko.
- Że co? – otrząsnął się z myśli.
- Że nasze fotki będą zdobić każdą okładkę gazet? – szepnęłam.
Tak, nawet w “Gościu Niedzielnym” i “Uważam Rze”.
Rozkładówka w “Naszym Dzienniku”...
E tam, w “Gazecie Polskiej Codziennie”!

Justin skrzywił się i westchnął.
Teatralnie, kokieteryjnie i fałszywie.

- A tak chciałem, żeby nie było z tobą tak jak z poprzednimi dziewczynami – pokręcił głową.
- A co się stało? – powiedziałam, ale coś mi świtało, bo czytałam taki artykuł z Taylor.
- Że paparazzi nas dogonią, gazety i net pełne plotek o nas, fanki grożące śmiercią... A tak chciałem trzymać ten związek jak najdalej od prasy – westchnął. – Myślałem, że im przejdzie, ale gdzie tam! Byłem głupi, tak uważając.
No, byłeś głupi przede wszystkim, urządzając wielką imprezę dla “wszystkich gwiazd” i licząc na to, ze paparazzi się nie zainteresują.
Chyba zamierzał się gdzieś zabunkrować, bo  nie wyobrażam sobie, żeby w jakiś inny sposób to się udało.
No to się zabunkrował. A że myślał, że w motelu wujka Elroya będzie mógł liczyć na profesjonalną ochronę...

- Może i tak... Ale co mi tam! Niech sobie myślą co chcą! My zostaniemy razem, nie ważne co się stanie!
Wysilcie się choć trochę i dajcie komentarze! :O
A proszę, dajemy, znaj nasze chamskie serca.
Moszna, serio? To prącie bardzo.


http://fallout-corner.pl/e107_plugins/content/content.php?content.15   
                         
Cześć nazywam się Mikołaj, Święty Mikołaj. Ha, myślicie, że nie istnieję, nawet wojna nuklearna mnie nie zabiła.
Karaluch?
Zaraz, a! Bakteria.

Mimo, że wszyscy moi pomocnicy nie żyją, ja dalej rozwożę prezenty do grzecznych dzieci. Ha, przynajmniej mam teraz nieco mniej pracy.
Zdecydowanie mniej, bo i dzieci wytłukło, i grzeczne raczej nie są. Ale czy postnuklearne mutanty wciąż można uważać za dzieci?
Można. Mutant, nie mutant, prawo do bycia grzecznym, a więc do prezentu też ma. Tylko co takiemu dać?
Licznik Geigera w różowej obudowie.
Z kryształkami Swarovskiego.
Cykający na melodię hitu Biebera.
Albo trochę kapsli, też się przydadzą.

U mnie, na biegunie, trochę mniej śniegu ale dalej jeżdżę zaprzęgiem.
AŁtor nie zna pojęcia “zimy nuklearnej”?

Może nie mam już reniferów, tylko milutke Deathclawy, jeden nazywa się nawet Rudolf czerwononosy.
Biorąc po uwagę budowę i sposób poruszania Deathclawów, Yao Quai chyba lepiej by się nadawały na zwierzęta pociągowe;)
W wersji wolnobieżnej niezłe byłyby też Brahminy...

W tych cięzkich czasach zdażyło mi się parę śmiesznych sytuacji.
Dwa lata temu, gdy mknąłem sobie przez Californię, zatrzymało mnie parę dzieciaków, byli ubrani jak clowni. Więc wysiadłem z pojazdu, chwyciłem swój worek, podszedłem.
-How how howw... wesołych Świąt - zacząłem.
- How can I help you? - dokończyłem, zażenowany nagłym atakiem jąkania.

-Ha ha ha.... - widzieliście jakiś frajer. - powiedział chłopak w niebieskim stroju z żółtą trzynastką na plecach.
Nie dziwmy się, jeśli to opko będzie płaskie. W końcu w najlepszym razie jesteśmy w Falloucie II, czyli jeszcze w 2D...

Ja, nie dając się zdenerwować, kontynuowałem.
-Byliście grzeczni???? - zapytałem.
-Jasne że tak, zabiliśmy tylko ok 142 ludzi, i dużo mutantów, deathclawów, i innych kłopotów. - powiedział dzieciak w czerwonych trampkach.
W tej chwili moje deathclwy popatrzały się w stronę smarkaczy.
-To należy sie wam ruzga a nie prezent - powiedziałem poważnie.
Ech, gdyby tak za każdego orta Mikołaj przynosił aŁtoreczkom rózgę...
...to padłby z wyczerpania. Poza tym szybko zabrakłoby surowca na rózgi.

-Nie gadaj głupot tylko dawaj kasę, dziadku... - powiedział ten z trzynastką.
-Ha, jesteście niegrzecznymi dziećmi - powiedziałem.
Zabijaliście, zamiast dać się grzecznie zjeść!
Słuchajcie, to zaczyna pachnieć orgietką BDSM...
A Mikołaj był grzeczny?

-No i co k**wa z tego - powiedział dzieciak w combat armor i wyciągnął swojego CAWS'a.
-Ja tego nie chciałem - mówiąc to, zrzuciłem swą czerwoną pelerynę.
Zza pasu wyciągnełem SŚM (Stare Śmierdzące Mięcho) (Strasznie Śluzowaty Musk).
Dlaczego nie “wyciągłem”?
Nie dziwne, że mięso było śmierdzące, skoro pochodziło z zapasu, bór wie, jak starego.
...a nie, sorry, orgiastyczna jest tu tylko gramatyka.

SŚM oznaczała: Splówa (Spluwa za stówę) Świętego Mikołaja.
Szczerze? To ja już wolałem BFG, przynajmniej nazwa bardziej chwytliwa.
“Podaj mi eseśem” - robi wrażenie.

Wycelowałem temu z trzynastką w środek czoła, ten myślał, że chyba żartuję. Wystrzeliłem pocisk, leciał powoli [falując wdzięcznie Spowalniającymi Skrzydełkami], miał kolor biało-czerwony. 13-stkowy dostał, popatrzał się wokół , na siebie.
Rozsadziło go i udekorowało okoliczne skały kawałkami mięska i flaczków.
Trafienie krytyczne, to lubię.
Wystrzałowa robota.

-Hahaha - zaczął się śmiać - chyba coś nie działa dzia.... - w tej właśnie chwili zmienił się w mały kartonik zawiązany niebiesko-żółtą wstążką.
Hm, zestaw kolorów (pocisku i prezentu) daje do myślenia... Czyżby ta wojna nuklearna wybuchła po Euro 2012?

-O, k**wa patrzcie, co on zrobił z Chosen One - powiedział dzieciak.
I słusznie, bo z wybrańcami zawsze są kłopoty. A to ocali świat przed zagładą, a to coś wysadzi w powietrze... Lepiej się takiego zawczasu pozbyć.
Jakie czasy, taki wybraniec?

- Nie będziesz mi tu przeklinać - powiedziałem i strzeliłem w smarkacza w czerwonych trampkach.
On zamienił sie w podłużny prezent z czerwoną wstążką.
Wiem, wiem! *podskakuje* Te trampki zamieniły się we wstążkę! Zgadłam?
Nie podskakuj, bo Cię Mikołaj dorwie.

- Ja nie nie, proszę - zaczął mamrotać i płakać ten w bojowym pancerzu.
- Dobra, ale będziesz moim pomocnikiem - powiedziałem.
- Poza tym nie wiem, w co mógłby się zamienić ten twój pancerz. Prezent w pancernej puszcze mógłby wyglądać trochę głupio. No i jak to potem otworzyć?
Jak żółwia.
Otwieraczem do konserw?
Wysłać do psychoterapeuty, niech się sam otworzy.
Tak, tak... Żarówka może się sama zmienić, ale musi tego chcieć.

- Tak, tylko nie zamieniaj mnie w prezent -mamrotał dalej.
- Dobra, chodź tu i przynieś te prezenty.... - powiedziałem
I tak zdobyłem pomocnika, nazywał sie Cassidy. Opowiedział mi o swych kumplach, mieli dużo dobrych akcji za sobą, byli po stronie dobrych.
Ups, szkoda. Ale Mikołaj zawsze najpierw strzela, potem pyta.
Nikt nie powiedział, po której stronie jest Mikołaj  :>

Ale, kto stanie na drodze Świętego Mikołaja, kończy jako prezent.
A to, że Hana Solo załatwił Boba Fett, to bujda na resorach.
Hyhy, przypomniała mi się scenka z “Siedem” z pudełkiem.

A natomiast rok temu, w wiosce Arroyo, jakoś nikt nie chciał nawet ze mną pogadać. Nie chciałem zamieniać całej wiochy w prezenty, bo nie zmieściłbym ich w moim pojeździe.
Nie wspominając już o tym, że w tych całych świętach zasadniczo chodziło o dawanie prezentów a nie ich kolekcjonowanie. Ale cóż, jakie czasy, taki Mikołaj.

[I tak dalej, i tak dalej... Kto chętny, niech sobie przeczyta całość, my idziemy dalej.]


http://naruto-hinata-inne.bloog.pl/id,4355282,title,rozdzial6,index.html

Następnego dnia, do domu Naruto włamała się pewna osoba. Miała ona krótkie czarne włosy i białe oczy. Powoli wchodziła po schodach. Cicho uchylając drzwi zobaczyła blondynka z oczyma nadal skrytymi pod powiekami.
Skryte miał? Niemożliwe, powinien je położyć na szafce obok łóżka.

Hinata wskoczyła na łóżko liska. Chłopak tak się przestraszył, że wybiegł na ulice w piżamie krzycząc „ Złodziej! Pedofil! Ratunku! „ Hinata umierała ze śmiechu.
Nie o taki efekt jej chodziło, ale cóż, trzeba robić dobrą minę do złej gry.

Kiedy Naruto się uspokoił i wykonał poranną toaletkę (to chłopaki tez to robią? Oo" - dop.autorka) (żebyście nie sarkały, że z nich takie fleje niedomyte - dop. mikan) został zmuszony do rozmowy z Hinatą.
- Naruto może zorganizujemy przyjęcie bożonarodzeniowe?
A co to jest???
No wiesz, przyjęcie z okazji festiwalu gajdzińskiej komerchy, kiczu i szału zakupów, ciągnącego się już od listopada.
Już pobieżna lektura kilku stron opisujących sposób obchodzenia Bożego Narodzenia w Japonii pozwala mi na odpowiedź: impreza bożonarodzeniowa. Japończycy jedzą strasznie słodkie ciasto, idą do restauracji, dla wielu ten dzień do świetna okazja do oświadczyn.

- Możemy. Tylko gdzie?
- Może...Hm... U Ciebie?
- Ok... Tylko, że mam bałagan.
Jest na to rada. Należy użyć sekretnej techniki: sprzątanie no jutsu!

- Jak to? Przecież tu jest porządek.
-  Ale to jest tylko mieszkanie. Mam jeszcze dom.
Skromnie nie wspomnę o rezydencji z trzema basenami.

- Co? Aha kumam. To chodźmy go zobaczyć. - Powiedziała i pociągnęła Naruto za rękę.
Do rezydencji Uzumakiego nie było daleko. Tylko jakieś 3km (boshe... dla mnie kilometr to daleko- dop.autorka) (kondyszyn słabowaty - dop. Gabs)
No paczpani, te aŁtoreczki cienkie jak zadek węża. A na chodzenie godzinami po sklepach to im kondycji wystarcza.
Na końcu każdego biegu na 600 m powinien być sklep z wyprzedażą.

Gdy Naruto otworzył drzwi od swojego domu, prosto na Hinate wysypała się stos śmieci.
To już wiemy, dlaczego nie mieszkał w rezydencji.
Bo by go zabiła lawina Elementów Komicznych.

- Faktycznie trzeba posprzątać...
- Może weźmiemy kogoś do pomocy?
- SasuSaku? - spytał podejrzliwie Naruto.
Jak ktoś się jąka i sepleni naraz, to ma przechlapane...

- Oczywiście.
Naruto i Hinata pobiegli do domu Uchihy. Okazało się, że Sakura też tam była. Zmuszała Sasuke, aby poszedł z nią po choinkę.
Tę ze złota, co ją w Tokio postawili?

- A wy co? Papużki nierozłączki? - Zażartował Naruto, ale szybko tego pożałował.
- Chcieliśmy zaprosić was na imprezę. Dzisiaj u Naruto.Przyjdziecie? - Zapytała Hinata.
- Ja przyjdę na pewno. - Powiedziała Sakura.
- Jak Sakura to ja też. - Odpowiedział brunet.
Gdzie ty Saku, tam ja Sasu. (fragment starojapońskiej ceremonii zaślubin)

- A pomożecie w przygotowaniach? - Naruto zrobił słodkie oczka.
- Ok. - odpowiedzieli SasuSaku.
- Więc...Musimy kupić choinkę i jakieś żarcie, iść wypożyczyć film i posprzątać w domu. Co najpierw? - Wyliczała Hinata
*głosem Karola Strasburgera* Przypomina mi to stary kawał:
- Dziadku, masz ochotę na herbatę?
- Mam, wnusiu.
- To zrób mi też!

- Eeeeee... - Cała trojka spojrzała po sobie - jedzenie! -Powiedzieli chórem.
- Ok. Idziemy!
Przyjaciele poszli po prowiant. Kupili chipsy, sześciopakTiger'ów (napój energetyzujący) i paluszki z sezamem.
To się, cholera, nawpieprzają jak wieprze.
A skąd oni wzięli Tigera w Japonii?
W Japonii jest WSZYSTKO. Nawet Żubra widziałam.
Prawdziwie świąteczne klimaty, nie ma co. Będzie co wspominać i opowiadać dzieciom.

Sakura dostrzegła, że w tym sklepie sprzedają też choinki. (damn... Baka ze mnie xD).
Hehehe, czyli był to jeden z tych uroczych sklepików “wszystko po 100 jenów”.

Poprosiła Sasuke żeby pomógł przytaszczyć jej choinkę do kasy.Zapłacili za zakupy i wyszli na zewnątrz. Przeszli spacerkiem do wypożyczalni.Naruto i dziewczyny pobiegli po film, a Sasuke został z choinką.
- No i zostawili mnie samego z tym iglakiem... - Narzekał Sasuke. (tekst z iglakiem na prośbę Leny ;P )
Jakie to słodkie, aŁtorka spełnia prośby czytelniczek. To ja w takim razie poproszę o zdanie z użyciem słowa “wężownica”.
Choinka była bardzo wiotka i gięła się jak wężownica.

Sasuke postanowił iść za przyjaciółmi. Wpuścili go do wypożyczalni z drzewkiem, ponieważ uważali ze to bardzo normalne na święta.
Poza tym drzewko stało grzecznie przy nodze, nie szczekało i nie próbowało sikać po kątach.
A Sasuke miał przy sobie torebkę na igły.

Zobaczył Naruto przy polce z bajkami , Sakure przy [tangu i] komediach, a Hinate przy [walcu wiedeńskim i] filmach romantycznych. Załamał się. Podszedł do Naruto pokazał mu półkę z horrorami. Podeszli do niej. Wybrali ' Klątwę '. Wrócili do domu i wzięli się za sprzątanie. Zeszło im to w 30 minut.
Przejechali przez chałupę buldożerem?
Takim czymś. Japońskie, blisko do producenta.
Extreme Makeover?

- No i po robocie. - Westchnęła Hinata
- Na szczęście. Teraz możemy ubrać choinkę. - Krzyknął uradowany Naruto.
- Hola Hola ziom... - Zaczął Sasuke (jak ziomowsko xD) -posiadasz coś takiego jak bombki?
Różne, różniste! - odpowiedział Naruto.

- Jasne! Są w szafie! - Chłopak podszedł i wyjął z szafy bombki. Przyjaciele złapali za karton z bombkami.
- Naruto...?
- Hm?
- Dlaczego wszystkie bombki są żółte?
- Bo pasowały mi pod kolor włosów.
Czy to źle, że do mnie trafia ten argument?
Nie, ale choinka będzie wyglądać jak jajecznica ze szczypiorkiem.

* Po ubraniu choinki*
- To może film? - Zapytała Sakura.
- Jasne. - Powiedziała reszta.
Dyskretnie ziewając.

* Pod koniec filmu *
Sakura była wtulona w Sasuke. Z każdą krwawą sceną chowała swoją głowę w jego tors.
Co czyniło scenę jeszcze bardziej krwawą.

Czuła się szczęśliwa.
Lubiła podroby, zwłaszcza płucka.
Ale flaczki to nie na te święta.

Hinata robiła to samo z młodym Uzumakim. Jednak raz zdarzyło się coś ciekawego. Hinata i Naruto pocałowali się.
Niezwykle ciekawy ten film. Jedni grzebią w torsach, inni się całują.

Jednak film się skończył i musieli przerwać to cudowne zajęcie. Grzebanie w torsach? Po obejrzeniu filmu Hinata wymyśliła im ciekawe zajęcie.
- Może zagramy w butelkę? - Zaproponowała Hinata.
Patrząc na te opkowe imprezy zastanawiam się, jak wielkiej dozy masochizmu wymaga chodzenie na nie z własnej i nieprzymuszonej woli. Nuuuuudaaaa! Resztę (łącznie z graniem w butelkę flaszką od sake) wycinamy.



http://szalona122.blog.onet.pl/2,ID354694192,index.html

A teraz opowiadanie Świąteczne :D :
I czego się cieszy, jak głupi do sera?

...:::Opowiadanie:::...
Dawno,dawno temu żyła sobie pewna nastolatka o imieniu Julia. Miała ona 17 lat mieszkała w Krakowie. Była to normalna nastolatka.
To podejrzane, przecież standardowa nastolatka powinna być zwariowana.
Szalona. I mieć tysiąc pomysłów na minutę.
W KRÁKOWIE?

Miała ona chłopaka o mieniu Wiktor.
A było to mienie nabyte.
Na Kleparzu można okazyjnie nabyć to i owo.
A może przesiedleńcze?

Miał on na nią bardzo duży wpływ. Kiedy zbliżały się Święta Bożego Narodzenia Julka robiła generalne porządki i piekła przepyszne ciasteczka.
Rozumiem, że robiła to pod wpływem Wiktora. Gdyby nie on, miałaby bajzel jak Naruto i żywiła się paluszkami.
Co chcesz, Wiktor wychowywał sobie porządną, krakowską żonę.

Była bardzo wesoła jednak cały czas myślała o swoim chłopaku który musiał wyjechać do Anglii.
Ciekawe, czym i jak wywierał na nią presję, skoro Julka cieszy się z jego nieobecności.
Romantyczna hebefreniczka. Sooo sweet.

W dzień Wigili wszystko pięknie było naszykowane i cała rodzina zasiadła do stołu. Kiedy łamali się opłatkiem ktoś zapukał do drzwi. Tata Julki otworzył. Był to biedny człowiek który szukał pomocy nie miał ani rodziny ani domu.
Ten tata Julki, tak? Czy jego alter ego?

Rodzina oczywiście przyjęła go bez żadnego zastanowienia nawet zaproponowali nocleg.
No nic dziwnego, własnego ojca przecież za drzwi nie wystawią.
Jeżeli ojciec Julki był bezdomny i bez rodziny, a mieszkał z nimi, to wynika z tego, że mieszkał ze swoją urojoną rodziną na dworcu albo pod mostem.

Staruszek bardzo im podziękował za hojność.
O rany! To tam jest jeszcze jakiś staruszek, czy tata Julki się tak nagle postarzał?
Późne dziecko, musi, albo omam.

Było już dość późno kiedy Julka usłyszała że ktoś puka do drzwi. Ubrała się by otworzyć.
Siedzieli nago przy stole???
Rozebrali się do rosołu.
Ważne, że choinka była ubrana.

Był to jej chłopak Wiktor.
Przypomnijmy - ponoć był w Anglii. Nawet jeśli akcja dzieje się “dawno, dawno temu”, to poczta już istniała i można było powiadomić o powrocie z dalekich wojaży.
A po co? Lepiej z zaskoczenia. Kontrola podstawą zaufania.

Bardzo się ucieszyła że Święta spędzą razem.
Rodzice nie podzielaliby jej entuzjazmu, ale na szczęście mieli twardy sen.
Dobry wybrał moment, żeby przyjść. Nie będzie musiał prowadzić grzecznych kowersacji przy stole, aczkolwiek noc jeszcze młoda mhihihihi
I tak to z Bożego Narodzenia zrobiło się Święto Wiosny...

Opowiedziała mu o staruszku i poszli spać.
We troje.
Zapewniła, że staruszek nie chrapie i nie jest zawszony.
Wiktor zaś nie miał nic zupełnie do powiedzenia o swoim pobycie na obczyźnie.
No wiesz, może “kawalerskie życie na obczyźnie” nie nadawało się do streszczania ukochanej?
Może, jak teść Chmielewskiej, przywiózł wór pustych butelek i starych skarpetek?

Ok. godziny 3.00 nad ranem Wiktora obudziły dziwne kroki i szelesty ale stwierdził że to na pewno pies Łatek którego miała Julia tak robi.
Co za bzdura, psy nie szeleszczą. Tylko Jeż Jak Byk potrafi szeleścić.
Nie tylko. Mój kot też.

Po dwóch godzinach znowu go coś obudziło jednak gdy otworzył oczy cały pokój był w ogniu.
A był to ogień magiczny, nie wydzielający ciepła ani dymu, a przy tym płonący bezgłośnie.
Bardzo dobrze wychowany ogień, nie hałasujący w godzinach nocnych.
Ognie świętego Elma?

Nie wiedziała co robić.
Zwłaszcza że nagle stała się Wiktorią.
“Dżemem” powiało...
Więc leżał(a) dalej i myślał(a).

Natychmiast wziął Julkę na ręce i wyskoczył z okna które znajdowało się na parterze. Julia przerażona nie wiedziała co robić (boru, no, czy naprawdę nikt nie uczy teraz jak się zachować w przypadku pożaru??? Sikać? Gdy u nas w sąsiedniej klatce o 2 w nocy paliły się piwnice, moja mamusia robiła herbatę. Herbatą też ugasisz.) natomiast Wiktor szybko zadzwonił po straż i karetkę.
Jednak na wszelki wypadek nie budzili rodziców. Starzy na pewno mieliby do nich pretensje o ten magiczny ogień.
I znów zaczęliby zrzędzić, bo o piątej nad ranem, niewyspani, mieliby bardzo złe humory.
Zwłaszcza, że w tym pożarze przeżywali pewnie pierwszą od dawna gorącą noc.

Straż przyjechała bardzo szybko jednak nie udało ocalić się domu. Wszyscy mieszkańcy zginęli na miejscu oprócz Juli i Wiktora.
Morał: każdy dobry uczynek zostanie ukarany.
Staruszek też zginął? To mu się przyfarciło...
Co się pchał brudas do porządnego domu.
Do tego piesek i wszyscy lokatorzy krakowskiej kamienicy.

Dziewczyna długo nie wracała do siebie.
Nie bardzo mogła, skoro chałupa spłonęła.

Chodziła do psychologa i w końcu pomogło.
Tak długo go molestowała, że odbudował jej ten dom.

Wróciła do siebie. Była bardzo wdzięczna Wiktorowi za ocalenie jej życia. Żyli długo i szczęśliwie
I nigdy już w okresie świątecznym nie wpuszczali obcych do domu.
A święta nie kojarzyły im się absolutnie z niczym. No, może z tym, że mieli szczęście, że udało im się wyskoczyć przez okno.
Z parteru. Magia Świąt...

                                           Koniec :)
W książkach hebrajskich bywa taka formułka - “zakończone i domknięte, chwała i dzięki Bogu”. Jak stworzona dla opek...


http://pomoc-dla-nastolatek.blog.onet.pl/6199415,418307722,1,200,200,86958822,418308138,7576754,0,forum.html

Pewnego, mroźnego dnia gdy ulice były opustoszałe, a drzewa pokryte śniegiem ulicą przechadzała się Lily. Była to brunetka średniego wzrostu, o jasnej cerze i niebieskich oczach. Zmierzała właśnie w stronę pobliskiego kościoła. Nagle usłyszała za sobą szybkie kroki. Odwróciła się mimowolnie (tak niechcący?) i ujrzała za sobą mężczyznę z długą brodą, pokrytą szronem.
- Kim pan jest? - zapytała.
- Jestem Dziadek Mróz - odpowiedział  facet, marszcząc czoło.
Дед Мороз! A где вы Снегурочкy потеряли?
Stoi przy A 4, krasawica!

- Dziadek Mróz? Przecież to postać z bajek! - zaprzeczyła gorąco.
Ho, ho, ho, to dzieciom się jeszcze czyta rosyjskie bajki?
Może są jeszcze tacy dziadkowie, konserwatywni komuniści?

- W święta wszystko jest możliwe - powiedział i zniknął.
Był i nie ma. Normalnie, jak w ruskim cyrku.

Dziewczyna szła dalej, myśląc że to halucynacje, pewnie z zimna. Nagle przed nią jakby wyrosła z ziemi - choinka. Nie była to zwykła choinka. Miała oczy i usta.
O, zaginiona entowa żona! Ha, to dlatego choinki się stroi w świecidełka!

- WHAT THE F*CK - krzyknęła dziewczynka.
- Jestem choinką.
O chole... tfu, choinka!


- Rośliny nie gadają - powiedziała i zaczęła biec.
- W święta wszystko jest możliwe - usłyszała jak echem powiało.  
I wiatrem się odbiło.

Weszła do kościoła. Zaczęła  się gorliwie modlić.
Panie, uwolnij mnie błagam od tych halunów, przysięgam, że więcej tego świństwa do ust nie wezmę, będę grzeczną dziewczynką i nigdy więcej nie zapomnę o odrobieniu lekcji!

Podeszła do niej jakaś staruszka i wręczyła jej kupon z lotto o wartości 1.000.000 zł.  
- ależ proszę pani..
- weź to proszę, w święta wszystko jest możliwe.
Podszedł do niej poborca podatkowy i zażądał zgłoszenia darowizny do Urzędu Skarbowego!
- Ależ proszę pana, skąd taka szybka reakcja Urzędu?
- W Święta wszystko jest możliwe.

Lily kupiła sobie wyspę Madagaskar i żyła długo i szczęśliwie.






****

http://zryte-przygody-jonas-brothers.bloog.pl/kat,0,page,3,index.html

* 25 grudnia *
Nadszedł ten szczególny dzień w roku. Od rana wszyscy mają świateczne humory. Uroczysta kolacja miała odbyc się o godzinie 18:00, na która pani Jonas zaprosiła Aly i Alyson wraz z ich rodzicami i królikiem Johnem xD.
John IksDe czuł się nieco niezręcznie w czapeczce Mikołaja, która przykrywała jego królicze uszy, ale dzielnie trzymał fason.

Wszyscy próbowali pomóc mamie chłopaków, ale oczywiscie narobili jej tylko kłopotu.
Zwłaszcza John Iksde, któremu zlecono obieranie marchewki.

- Idźcie mi stad i zajmijcie sie swoimi sprawami!!!!!!!!!! - rozkazała i wygoniła wszystkich z kuchni...
Dlaczego tylko dziesięć wykrzykników. Dodałabym jeszcze z piętnaście i od razu zdanie nabrałoby innej wymowy!!!!!11!!!
Każdy wykrzyknik oznacza 10 decybeli.
To ona hałasuje jak młot pneumatyczny.

* Godzina 18:00 *
Nadszła 18. Państwo Peterson juz przyszli. Wszyscy zgromadzili sie wokół stołu i odspiewali kilka kolęd. Po kolacji rozpakowali prezenty. Ann dostała od "Świętego Mikołaja" słodkiego małego Golden Retrivera, z którego cieszyła się tak bardzo, że o mało co nie zacałowała tego jej Mikołaja na śmierć.
Retriever cieszył się nieco mniej. Wiedział, że za najdalej parę miesięcy wyląduje w schronisku... o ile będzie miał szczęście.

Aly dostała GIGANTYCZNEGO pluszowego miśka i wielka torbę cuksów (była równa jej wzrostowi xD). Alyson otrzymała słodziutkiego szynszyla, z którego cieszyła się jak głupia.
Szynszyl natomiast miał to w odwłoku i spał.
Niech śpi póki może - zanim się znudzi i trafi na fermę.
Może obdzieranie ze skóry też prześpi.

Nick dobrze wiedział co lubi Maddie i kupił jej słodziutkiego źrebaczka.


- Trochę uparty ten twój prezent... - powiedział i uśmiechnał się.
Może to osiołek, nie źrebaczek?
Robi się z tego niezły zwierzyniec. Ciekawe co się będzie działo, gdy przyjdzie posprzątać po źrebaczku.

- Matko świeta!!!!!!! - wrzeszczała dziewczyna - Jestes najwspanialszym chłopakiem pod słońcem!!!!
- Jestem kobietą! - oburzyła się Matka święta.

- powiedziała i rzuciła mu sie na szyje, tak że oboje wylądowali na śniegu. - Jest tylko mały szkopół (Szkopa pół? Jak szkop duży, to i pół wystarczy!). Gdzie ja go będę trzymać?! - załamała się.
W szafie. Pod łóżkiem. W garażu.
W szufladzie, kurnać. Wrrr.

- Nie martw się. Jutro zawieziemy go do stadniny. Ma tam wynajęty boks. - uspokoił ją.
- Ojej, jak cudnie! Marzyłam o tym, żeby codziennie wstawać bladym świtem i zapitalać ileś kilosów, żeby codziennie nakarmić i napoić źrebaczka, wywozić gnój, ścielić słomę, czyścić jego sierść i tak ze dwadzieścia lat z okładem!
- Fajnie, tylko jak ja tam go zawiozę? - dalej wypytywała.
- I gdzie jest jego mama?
Przerobiona na kabanosy. Przed chwilą je zjedliśmy.

- Big Rob nas tam zawiezie. - odparł i pocałował ją.
Limuzyną???
Fiatem uno.
A źrebaczek będzie zap**dalał za nami na kopytach; przywiążemy go łańcuchem, żeby się nie zgubił.

Joe dostał od Ann srebrny zegarek, giga torbę słodyczy i wielgaśną, pluszową żabę z wielkim napisem " I'm crazy! ".
- A ta żabcia to twoja podobizna kotku? - zapytał Joe przytulając Ann.
- No pewnie! - odpowiedziała a on czule ją pocałował.
BoChaterka opka  pyta swojego chłopaka:
- Czy to prawda, że płazy nie mają mózgu?
- Prawda żabciu.

Nick dostał od Maddie bransoletkę z białego złota (niezły gadżet xD), torbe słodkości i .... bokserki w piłki do gry w kosza!! - Najbardziej się cieszę z tych bokserek! - rozpromienił się na co wszyscy wybuchli śmiechem i dał Maddie całusa.
- To fajnie, kochanie, znaczy że nie będziesz nosił tej bransoletki i mogę sobie wziąć?
Mdli mnie od tej ilości słodyczy.
Kiszonego ogóreczka?

Alex dostał od Alyson nowy pokrowiec na gitarę ( jego był z epoki kamienia łupanego <3).
W takim razie był cholernie cenny i faktycznie, lepiej było go oddać do muzeum.
Razem z gitarą.

Kevin dostał gigantyczne pluszowe serducho i również wielką torbę łakoci.
A po świętach wszyscy pognali kolejno do dietetyka, diabetologa i osobistego trenera.
A najpierw do łazienki, bo w końcu  ich też zemdliło.

Następnie na środek salponu [sali do zabawy kucykami pony] wyszli Ann, Maddie i Alex. Ann zaczęła swoją "przemowę":
- W podziekowaniu a mieszkanie i opiekę nad nami...
Testament odczytują?!

- Chcielibyśmy złożyć państwu najserdeczniejsze życzenia... - wtraciła Mad.
- I podarować małe upominki. - dokonczył Alex i wreczyli je państwu Jonas.
- Co dostaliście?! - zaczął  wypytywać Joe.
- Joe zachowuj się! - skarciła go Dennise. Gdy otworzyła pudełeczko ujrzała srebrny łańcuszek z wisiorkiem i kolczyki z brylancikami. Kevin "Starszy" dostał butelkę pół wytrawnego wina i czekoladki Merci.
- O matko! Przeciez to kosztowało majątek! - westchnęła Dennise.
Merci? A gdzie tam, z przeceny były.

- O! Moje ulubione wino! Bardzo wam dziękujemy! - powiedział tata Jonasów.
Z czego wynika, że tata Jonasów jest prawdziwym dżentelmenem i umie się znaleźć nawet gdy jego goście strzelają gafę za gafą.

Frankie dostał od Rose'ów tor HotWheels i słodycze. Wszyscy byli bardzo zadowoleni ze swoich prezentów...
… a najbardziej cieszył się mieszkający tuż obok dentysta.

http://www.harrypotter.org.pl/dorcas_burska.php

Wielka Sala wyglądała olśniewająco. Naprzeciwko drzwi, na końcu sali stał drewniany podest. Jednak nie było widać co się na nim znajduje, ponieważ był zasłonięty niebieską kurtyną. Przed nim był duży parkiet do tańczenia. Cztery główne stoły zostały zamienione na kilkadziesiąt mniejszych dziesięcioosobowych. Na każdym stał świecznik a pokryte były delikatnym niebieskim materiałem. Nad salą unosiły się także lampiony. Dawały one niebieskie światło co dodawało sali tajemniczości.
I sprawiało, że twarze zgromadzonych osób miały arcyciekawy odcień.
A ich ząbki lśniły upiorną bielą.
Goście zaś łzawili z radości.

Ruszyłam za moimi przyjaciółmi(James z Lily, Jesi z Remusem, Syriusz i Peter) w stronę wolnego stolika. Tom nie wyglądał na zadowolonego z wyboru miejsca, ale gdy pociągnęłam go za rękę w końcu ruszył.
Tak tylko zaznaczę dla porządku, że tym razem, wyjątkowo, imię “Tom” nie oznacza Voldemorta.

Zajęliśmy swoje miejsca. Jesica i Remus o czymś cicho rozmawiali. Lily złość przeszła i rozglądała się po sali.
Złość rozglądająca się po sali nie wróży najlepiej. Pewnie kombinuje, co by tu zepsuć.
Zaraz ciśnie na salę jabłko z napisem “Dla najpiękniejszej”...

James i Syriusz jakoś dziwnie patrzyli na Toma, a on rozglądał się za swoimi znajomymi. Nagle zawołał jakiegoś Krukana.
Krukan - Krukon po diecie Dukana.
Tańczący kankana.
Od wieczora do rana.

Kojarzę go z korytarza. Strasznie przystojny z cwaniackim uśmiecham na ustach. Był taki…lalusiowaty. Za nim szła dziewczyna…nie raczej prawdziwa lalka Barbie. Długowłosa blondyna z toną tapety na twarzy i dekoltem do pępka .
Hmmm, myślałam, że w kwestii uczniowskich strojów - nawet szat na bal - w Hogwarcie mają dość konserwatywne poglądy.
Prawdziwa zUa opkowa Barbie za nic ma zasady!
Włamie się do każdego opka.

-To mój kolego z dormitorium.
Kolego p-ci nieokreślonej.
Za dnia mężczyzną, w nocy zaś kobietą.

Scott, a to jego dziewczyna Massen.- powiedział Tom a oni dosiedli się do naszego stolika. Tom zaczął rozmawiać ze Scottem. Ja zaś spojrzałam na moich przyjaciół. Wszyscy wpatrywali się w tą piękność(jeśli można tak uznać bo nic w niej nie było naturalnego).
Pępek był.
E tam, pewnie też poprawiany.

Po chwili chłopcy opamiętali się i zaczęli rozmawiać ze sobą. Hmm… wydawało mi się, że raczej Syriusz zacznie z nią flirtować a tu nic.
Zapatrzył się w dekolt i mowę mu odebrało. Zdarza się.
Planował małe tête à tête.

Spojrzałam jeszcze raz na nią i doznałam olśnienia! To był Ślizgonka na piątym roku! Patrzyła na nas tak jakoś dziwnie…
Ciekawie się dzieje przy tym stole. Wygląda na to, że wszyscy tylko po sobie spoglądają. Głównie.
Nie “głównie”, tylko “dziwnie”.

-Tak jak już powiedział Tom jestem Massen. Może się przedstawicie? Bo kojarzę tylko ciebie- i spojrzała na Lily- Lilianna Evans…ulubienica Slughorna i przystojniaka Pottera. –spojrzałam na Lilke. Wpatrywała się w Ślizgonkę z kwaśną miną.
-Tak, jestem Lily Evans. –dziewczyna spojrzała na mnie.
-Jestem Dorcas Burska, a to Jesica Medasow.- przedstawiłam również przyjaciółkę.
Tak, dobrze widzicie, drodzy Czytelnicy, Dorcas w tym opku nazywa się Burska! Niestety, nie udało się ustalić, czy ma coś wspólnego z doktorem Jakubem... By jednak nazwisko Meadowes nie zmarnowało się, aŁtorka przydzieliła je, po lekkim przekształceniu, innej postaci.  

Massen zaszczyciła ją wzrokiem tylko chwile i znów na mnie spojrzała.
-Tom dużo mi o tobie mówił. Jesteś czystej krwi?- zaskoczyło mnie to pytanie - Bo w pierwszym odruchu skojarzyło mi się to z koniem czystej krwi arabskiej. Na ,,czysta krew” Remus, Syriusz i James przestali rozmawiać i zaczęli się nam przyglądać. Jedynymi osobami, które dalej rozmawiały(i to dziwnie po cichu) to Tom i Scott.
-To nie ma nic do rzeczy!- odpowiedziałam.
-Ma i to wiele. Ja jestem czystej krwi i jestem z tego powodu dumna. Gdybym była szlamą chyba bym popełniła samobójstwo.-spojrzałam na chłopaków.
-Lepiej już pochodzić z rodziny mugoli niż…-zaczął James ale przerwał mu dyrektor.
-Proszę o spokój-wszystkie rozmowy na sali ucichły. Chłopcy patrzyli się na Ślizgonke gniewnie. Jednak wielu chłopaków przy sąsiednich stolikach często spoglądali (spoglądało, na litość Bora!) na naszą ,,uroczą koleżankę”.
–Witam was na tegorocznym balu sylwestrowym. Mam nadzieje, że to będzie dla was wspaniała zabawa. Bal będzie trwał do ostatnich tańczących par.
Czasoprzetrzeń po Hogwarcku, czyli będziecie tańczyć od teraz do końca parkietu.

A teraz zapraszam was na ucztę!- Na stolikach przed nami pojawiły się złote talerze, sztućce i kielichy. Były też różne dania. Zaczęliśmy jeść. Przy naszym stoliku panowała dziwna kłopotliwa cisza.
Czyżby chołodziec litewski milczkiem żwawo jedli?
Myśl wielka zwykle usta do milczenia zmusza.

Ostatnie zdanie Massem wciąż dźwięczało mi w uszach. Myślałam że Tom jakoś lepiej dopiera sobie towarzystwo.
Niestety, nie stosuje Vanisha i plamy wciąż zostają. Na honorze.
Jak na zaprzyjaźnione ze sobą grono, nie za bardzo potrafią razem dobrze się bawić.

Trzeba będzie z nim pogadać (żeby przestał zadawać się z osobami czystej krwi, bo psuje jej to krew?). W końcu atmosfera trochę się rozładowała i Rogacz z Łapą zaczęli opowiadać dowcipy. Zrobiło się nawet wesoło. Jak zauważyłam ta Ślizgonka bardzo przyglądała się Syriuszowi. Łapa zaś wyglądał trochę na zmieszanego. W końcu brzdęk sztućcy ucichł i dyrektor wstał.
Trzymając tę “sztućcę” w dłoni, żeby nie brzęczała.

-Skoro wszyscy się najedli…oficjalnie uznaje bal za otwarty!- powiedział i razem z profesor MacGonadall [aaaa!!! Kwiiiiiik!!!] wszedł na środek sali i zaczęli tańczyć(niesamowity widok:P).
Niewątpliwie niesamowity, tańczące gonady nie trafiają się codziennie.

Ludzie wokół zaczęli wstawać i również ruszyli na parkiet.

http://uroki-zakazanej-milosci.blog.onet.pl/Boze-Narodzenie-i-Sylwester,2,ID427064058,RS1,n


Wigilia upłynęła we względnym spokoju. Mimo, że w poprzednich latach Tom zapraszał na Święta Śmierciożęrców, tym razem przeżywał Boże Narodzenie w gronie rodziny.
Wyobraźcie sobie wigilijną wieczerzę w gronie Śmierciożerców. Ciepła atmosfera wzajemnej życzliwości, prezenty, życzenia... *ociera samotną łzę wzruszenia*
To jedno z tych opek, w których Śmierciożercy przedstawiani są jako gromadka zajefajnych kumpli, więc co się dziwić w sumie.

W tych dniach w Riddle Manor byli obecni tylko on, jego córka, narzeczona oraz jej rodzice.
Drodzy Czytelnicy, mini-konkurs dla Was! Kto tym razem jest córką Voldemorta, a kto jego narzeczoną? Kto nie zgadnie, tego się avadnie ;)

No i jeszcze ich mały synek, który jaszcze był w brzuchu mamy. To były jego pierwsze w życiu prawdziwe rodzinne Święta.
Tego synka w brzuszku?
Wsadzili mu choinkę do środka?
Tak, razem z lampkami...
A synek, jak już się urodzi, będzie wyglądał TAK.

Państwo Granger zadbali o to, by na stole pojawiły się tradycyjne, mugolskie potrawy. Z pomocą Hermiony przekonali Toma do postawienia choinki.
Z łańcuchami w kolorze avadzim.
Postawił TAKĄ choinkę i udekorował TAKIMI bombkami.


Hermiona i Ginny nieźle uśmiały się z miny Toma, gdy opowiedziały mu o mugolskiej tradycji dawania prazentów przez świętego Mikołaja.
Tom miał niejakie trudności z ogarnięciem tej idei, ale w końcu ją przyswoił. Zanotował nawet w tajnym kajeciku, by przed następnymi świętami zaopatrzyć Śmierciożerców w stosowne kostiumy.
Nieno, też byś miała dziwną minę, gdyby ktoś zaproponował Ci pra-zent.

W ogóle Riddle był bardzo zdziwiony, gdy zobaczyl, w jaki sposób mugole obchodzą Boże Narodzenie. Ale sam musiał przyznać, że spodobało mu się to. Mimo, że przeżył kolejny lekki szok na widok prezentu, jaki kupili mu przyszli teściowie, mianowicie grubego wełnianego swetra w kolorze oczu Hermiony.
Dostał również ciepłe skarpetki i bokserki w małe, słodziuchne węże.
A sweterek wyglądał TAK.

Do końca grudnia Tom, Ginny, Hermiona oraz jej rodzice nie opuszczali Riddle Manor.
Ukrywali się? Przed kim, skoro...

Śmierciożercy chwilowo pozbawieni kontroli swojego pana bez przeszkód niszczyli kolejne wioski i miasteczka mugoli, na co Tom wcześniej rzadko im pozwalał, nie chcąc ściągać na siebie zbytniej uwagi. Teraz mogli obchodzić Święta, dręcząc mugoli i niepokojąc czarodziejów.
Magia świąt, proszę Państwa.

Tymczasem w Riddle Manor trwały przygotowania do balu sylwestrowego. mieli byc na niego zaproszeni wszyscy podwładni Czarnego Pana. Z tej okazji Tom, Hermiona i Ginny zaczarowali salę tronową tak, że byle niemal nie do poznania.
Czarne ściany zostały przemalowane na kolor kremowy.
Było to niejakim ustępstwem na rzecz Toma, dla którego kolor różowy to już zbyt wiele.
Zakładając, że ściany nie były w kolorze kremu truskawkowego.

Zniknął długi stół z wieloma krzesłami oraz tron; na ich miejscu pojawiły sie małe stoliczki nakryte czerwonymi obrusikami. Przy kazdym stały cztery krzesła. Zostało wyczarowane podium, na którym miał stanąć wynajęty przez Toma zespół muzyczny, Fatalne Jędze. Tak, zgodziły się grac na przyjęciu u Czarnego Pana. chyba nie miały wyboru, prawda? Był też duży, wyłożony machoniowymi panelami parkiet.
Machoniowymi, czyli zrobionymi ze skór bardzo męskich facetów.
Obowiązkowy mahoń - odhaczyć (przez CH, bo w takim ciepłym odcieniu).

Hermiona wyczarowała mnóstwo elfów, które nadały sali dodatkowego uroku.
Wisiały tu i ówdzie, poprzebierane za mikołaje, bądź choinkowe aniołki...

Państwo Granger natomiast zajęli się rozsyłaniem zaproszeń.
W specjalnych świątecznych kopertach.

Trzydziestego pierwszego grudnia w Riddle Manor od samego rana było zamieszanie. Hermiona, Ginny i pani Granger wygrzebywały ze swoich szaf (mama Hermiony rzecz jasna miała w swojej komnacie ogromną szafę) co ładniejsze sukienki, nie mogąc zdecydować się na rzadną (muhihihi, naprawdę myślałam, że takich błędów już nikt nie robi!) z nich. Potem buty, makijaz...
Makijaż wygrzebany z szafy może wyglądać nieco nieświeżo.
Zwłaszcza jeśli wygrzebała go spomiędzy butów.

Gotowe były dopiero o dwudziestej pierwszej, dokładnie w godzine rozpoczęcia balu. Wszystkie trzy wyglądały olśniewająco.
Hermiona miała satynową, rózową sukienkę z szalem
Tu aŁtoreczka wkleiła zdjęcie. Widocznie przyjęła, że wyobrażenie sobie sukienki przerasta możliwości przeciętnego blogaskoczytacza.

Do tego ubrała sandały na obcasach
Tu też był obrazek. Między nami mówiąc, sandałki na nim przedstawione były gołe, nawet bielizny na sobie nie miały!

Ubrała tą samą kolię i kolczyki, co na zaręczynach z Tomem. Na palcu rzecz jasna miała pierścionek raręczynowy.
Z wbudowanym zaklęciem kompresji bezstratnej.

Postawila na delikatny makijaz: bezbarwny błyszczyk, tusz do rzęs i brązowy cien do powiek. Włosy pozostawiła rozpuszczone. Umyła je wcześniej oczywiście szamponem Ulizanna
Ginny (dwojga imion) miała pomarańczową suknię [zdjęcie, a jakże] Czarne szpilki [tak, tak, zdjęcie!] Włożyła też złotą biżuterię [Zgadnijcie, co tu było?] Pomalowała się zdecydowanie bardziej widocznie od Hermiony, bo miała krwistoczerwoną szminkę i taki sam cień do powiek.
Słowem, stylizacja na Operę Pekińską. Me gusta!

Włosy upięa w wysoki kok z tyłu głowy, pozostawiając pare wolnych pasemek.
Pani Granger ubrała się klasycznie [Oczywiście, zdjęcie.] Szpilki [następne] Nie ubierała biżuterii.
Biżuteria odetchnęła z ulgą. Nie lubiła przegrzewania, preferowała naturyzm.

Włosy podobnie jak Ginny związała w kucyk.
Nooo, jeżeli kok i kucyk to to samo...

Postawiła na delikatny makijaz, jak Hermiona.
Tymczasem mężczyźni równie niespokojnie dopasowywali garnitury i buty,
Czyżby, jak za nieboszczki komuny, kupowali nie patrząc na rozmiar, zadowoleni, że w sklepie w ogóle COKOLWIEK jest?

wybierali najlepsza wodę kolońska...
Przemysławka, Brutal czy Rywal?

W końcu byli gotowi na tą samą godzinę, co panie.
O dziewiątej wieczorem na sali byli zebrani wszyscy Śmierciożercy, byli tam też Ginny i państwo Granger.
Ginny i pani Granger zmieniły w międzyczasie płeć. Widocznie stwierdziły, że kiecki są zbyt niewygodne i postanowiły zamienić je na garnitury.

Teraz czekano tylko na Mrocznych Władców. W końcu, dziesięć po dziewiątej, stanęli w drzwiach sali.
Voldzio przygotował na tę okazję świąteczną niespodziankę.

Fatalne jędze zagrały wolną, romantyczną piosenkę. Tom podał dłoń Hermionie.
-Zatańczy pani? -zapytał z uśmiechem.
-Oczywiście. -Hermiona podała mu dłoń i zaczęli tańczyć. Wyglądali pięknie, wszyscy Śmierciożercy musieli to przyznać.
Słowo kluczowe: musieli. Nie sądzę, by którykolwiek ośmielił się być innego zdania.

Gdy muzyka zamilkła, wybuchły wielkie brawa. Potem Fatalne Jędze zagrały szybka piosenkę. Hermiona została poproszona do tańca przez swojego ojca, a Tom przez teściową. Tańczyli ponad godzinę. W końcu, zmęczeni, usiedli przy stoliku. Po chwili dołączyła do nich Ginny, przyciągając sobie krzesło z sąsiedniego stolika.
-Gdzieś ty była, ginny? -zapytał Tom. -Nigdzie cię nie widziałem.
-Musiałam obtańczyć wszystkich młodych Śmierciożerców. Padam z nóg!
-Już? Przecież to dopiero początek balu! Taki z ciebie mięczak? -zaśmiała się Hermiona.
Dwie godziny potem wszyscy razem zaczęli odliczać sekundy pozostające do końca roku (pomysł państwa Granger, który wszystkim się spodobał). Rozlegl się głos:
-DZIESIĘĆ, DZIEWIĘC, OSIEM... TRZY, DWA, JEDEN, ZERO!!!!
Z chwilą wybicia północy w powietrze wystrzelil Mroczny /znak, a Tom długo i namiętnie pocałował narzeczoną. Gdy się wreszcie od siebie oderwali, znowu wybuchły gromkie brawa.
-Szczęśliwego Nowego Roku, skarbie... -szepnął tom.


Na zakończenie sylwestrowy horror, Drogim Czytelnikom płci męskiej ku przestrodze.

http://www.opowiadania.pl/main.php?id=showitem&item=61283&fs=5

Mroczny Sylwester
...czyli koszmar polonisty.
Mroczny Sylwester

Rok 2009, Grudzień 31 (Sylwester)
Dobrze, że aŁtorka uściśla, bo można na to nie wpaść.

Był zimny grudniowy wieczór, na dworze wieje chłodem, jakieś -7oC.
-70 gradusów?! Toż to karaczany “Magadan” podśpiewują...

Zdawało by się że pogoda godna wyjścia na zewnątrz [za dobre sprawowanie dostała dodatkowe pół godziny na spacerniaku], lecz organizm stanowczo odradza wyjście na taką pogodę, na dodatek że wieje mocny wiatr (logika i sens poszybowały razem z tym wiatrem). Często bywało gorzej lecz dzisiaj wyjątkowo nie był to dzień na nocne wojaże.
Nocne wojaże zazwyczaj mają to do siebie, że ciężko je odbywać w dzień.
Tak, tak... Filozoficzna kwestia, co jest o 17:00 w grudniu...

Kolejnym faktem jest to że godzina już późna i do nowego roku już blisko.
Po mimo wszelkich rozmyślań i protestów intuicyjnych,
Intuicja się oflagowała, ogłosiła strajk i zamknęła się na stołówce.

przeznaczenie, że tak się wyrażę nie pozwala na siedzenie w ciepłym mieszkaniu, albowiem nieoczekiwanie przychodzi wiadomość tekstowa na telefon delikwenta, był to Sony Ericsson k500i.
Delikwent był telefonem. To tłumaczy nieco nienaturalny sposób wyrażania myśli.
Urzeka mnie ten czas teraźniejszy. Ale tak się zastanawiam - wiadomość to jeszcze nie przeznaczenie, a na pewno nie wymusza niczego...

Wiadomość brzmiała "Witaj, spotkajmy się dzisiaj na rynku o północy, bądź a nie pożałujesz", wiadomość była owiana wielką niewiadomą ponieważ nikt nie podpisał się pod wiadomością...czyżby przypadek?
Nie, to tylko reklama. Wydział Promocji chwyta się wszelkich metod, by podnieść frekwencję na imprezie organizowanej przez Urząd Miasta.
Lub też Gildia Złodziei wyrabia normę przed Nowym Rokiem.

Mężczyzna pomyślał że ktoś musiał wiedzieć co robię w danym momencie że prosi mnie o spotkanie na płycie rynku.
Tajemniczy mężczyzna bacznie obserwował narratora. “Wiem, co robisz” - powiedział - “Zmieniasz narrację z trzecioosobowej na pierwszoosobową. Zostaniesz ukarany, mwachacha!”
Nic nie daje takiego poczucia wolności, jak mowa niezależna w narracji. Wolność to uświadomiona konieczność.
Właśnie sprawdzasz stan swojego konta, szoruj na płytę rynku, ale najpierw zajdź do bankomatu.

Po jakimś czasie przychodzi kolejny SMS, o dziwo wcale nie zaskoczył go.
Jesteś szalona, mówię ci,
Moja ty składnio...

Wczytując się w treść smsa twarz jego stała się dziwnie jak by zakłopotana.
Twarz zorientowała się, że gdzieś zgubiła resztę ciała. Cholera - pomyślała - jakim cudem czytam tego sms-a, skoro jestem twarzą i nie mam rąk?
Może to twarz sms-a się zakłopotała, skoro delikwent wyglądał TAK?
Obły był, zaiste.

Najprawdopodobniej spowodowała to treść Smsa która nie była do końcu zrozumiała dla niego.
To znaczy sms sam nie był w stanie się zrozumieć.

Jak wiadomo nie był człowiekiem który pozostawiał niewiadome bez sprawdzenia o co chodzi.
Komu wiadomo, drogi AŁtorze?
Ojtam, ojtam... Powszechnie wiadomo. W końcu to boChater opka.
Więc poleciał na Saturna, tam jeszcze wiele pozostało do odkrycia.

Treścią tej wiadomości cechowała się tajemnicza dziewczyna [dziewczyna cechująca się treścią? Chyba żołądka...] z którą rzekomo miał by się on spotkać, z racji że jego życie towarzyskie nie było zbyt barwne [w odróżnieniu od mieniącej się kolorami tajemniczej treści przewodu pokarmowego] to decydowało na jego entuzjazm w sprawie spotkania.
Tajemnicza dziewczyna cechowała się treścią, życie decydowało (się?) na entuzjazm, gramatyka wyła cicho pod choinką.
Mam wrażenie, że aŁtorka uczy się korzystać ze słownika. Uczy się, celując w słowa na chybił trafił.

Gdybyście tylko widzieli jego zadowolenie na jego twarzy gdy dowiedział się że już dzisiejszego pięknego, choć chłodnego wieczoru spotka się z tą piękną kobietą. Był to dla niego ideał kobiety, o której myślał, którą pragnął od pierwszego spojrzenia na nią na mieście.
I to wszystko wywnioskował z wyżej przytoczonego sms-a??? Wot, prorok.
Raczej desperat.
Niedopchnięty jak czołg w bagnie...
W dodatku z przerostem wyobraźni.

Wiedział że ten dzień zmieni jego życie, i nie mylił się.
Z rumieńcami na twarzy szykował się do wyjścia na rynek, w jego myślach była tylko Ona, piękna, smukła, pachnąca francuskimi perfumami, Muza w pełnej okazałości.
Wydawało by się że to wydarzenie zmieni jego życie, strąci jego pełne błędów i niepowodzeń marny żywot w powodzenie.
Ano, założy chłop biznes przynoszący spory dochód. Wiadomo, energia teraz w cenie.
Strącić w powodzenie, strącić w powodzenie... Boję się czytać dalej.

* * *
Wychodząc z mieszkania, nie zapomniał aby je zamknąć na klucz, robił to zawsze z obaw o złodziei (żeby złodzieje sobie krzywdy nie zrobili), był przezorny i mądry, zamek przekręcał na dwa razy.
Co jest niepodważalnym dowodem mądrości i przezorności.
Zwłaszcza w kontekście wybiegania na spotkanie z Bóg wie kim, bo przysłał SMSa.

Zbiegając po klatce spotkał miłego sąsiada który wyszedł z psem o tak późnej godzinie. Nie wdawał się specjalnie w jakieś dialogi gdyż nie myślał nawet o przywitaniu się z Romanem bo tak było na imię sąsiadowi.
To fascynujące. Fascynujące!
Na bucometrze skończyła się skala i licznik wyzionął ducha.
Nie bądź zbyt miły dla miłego sąsiada, bo go rozpuścisz i wlezie ci na głowę.

Zbiegając po klatce jak to on upuścił kluczę, które brzękły (i pękły), a sąsiad tylko odwrócił się i zwrócił uwagę naszemu bohaterowi że upuścił klucze. Dziwne gdyż nasz bohater mimo tego hałasu którego narobił nie zauważył że upuścił klucze.
Może był lekko przygłuchy?
Niewykluczone!
Bo ogłuchł, gdy upuścił klucze?

Schylił się, podniósł klucze i podziękował. Sąsiad w końcu zrozumiał że On nie jest takim gburem jak myślał do tej pory, w końcu podziękował.
A mógł zabić.

Mi wydaję się że spowodowane było to tym że był zdezorientowany i zamyślony wiadomą sprawą.
AŁtorze, nie wpieprzaj się w kompetencje narratora!
Aczkolwiek o zamknięciu drzwi pamiętał.

W momencie wyjścia z klatki mroźny wiatr buchnął w jego twarz. Ta noc zafundowała mu już wiele wrażeń, a jeszcze to wszystko, ten sms...
Wiele wrażeń: mróz, wiatr, a to wszystko w środku zimy!
Reasumując: dużym wydarzeniem było dla gościa, że pogoda była zimowa (drogowiec? Tak, oni zawsze są zaskoczeni) oraz, że załapał się na SMS nie-wiadomo-skąd-i-od-kogo.
http://i1.memy.pl/obrazki/a188108138_zaiste_milordzie.jpg

* * *
Jego mieszkanie znajdowało się w bloku 3 piętrowym, kolor zielonkawy, od samego bloku do rynku
Jezu, przy tych kolorkach to im cała ulica podgniła...

prowadziła długa ulica.
Kolor trupio-fioletowy.

Idąc wzdłuż niej co 2 latarnia dziwnie mrugała, jak by żarówki (kolor żółtawy) stawały się coraz słabsze i traciły swoją moc.
Nic dziwnego. Latarnie pourywały sobie kabelki, kiedy wyruszały na spacer wzdłuż ulicy
Tak, pourywało im od Mocy...
A wszetecznice pod latarniami też mrugały na niego znacząco.
To te żarówki nie żółtawe, tylko takie bardziej czerwone były.

Mimo tego że mogło się to wydawać dość dziwne on prowadził wzrokiem po chodniku
Nie, prowadzenie wzrokiem po chodniku wcale nie jest dziwne. Wcale...
I tak szedł, jak pocisk naprowadzany przewodowo przez pijanego operatora.

zamiast martwić się jakimiś latarniami które według niego po prostu się psuły.
Na takim mrozie -70*C, to nawet prąd w gniazdkach zamarza.
Był rozczarowany poziomem dbałości o infrastrukturę w GUŁagu. A Kołyma była pod tym względem szczególnie zaniedbana.

W końcu odkąd pamięta to 7 z kolei latarnia zawsze szwankowała, ale wszystkie, w sumie dziwne.
A to, że latarnie szły, wcale go nie zdziwiło, taki był zamyślony.
Z Magadanu wszystko spiernicza, nawet latarnie uliczne.
Wiecie, rudy uranu dają dziwne efekty. Trafiają się nawet chodzące latarnie.

Chcąc się rozglądnąć podniósł głowę do góry i znowu przeszyła go wiązka zimna.
Tam, to nawet zimno w pęczki wiążą.
Pomimo permanentnego deficytu sznurka do snopowiązałek.

Jest grudzień więc się przyzwyczaił do takiej pogody i tych warunków atmosferycznych.
Nooo, w tamtej okolicy to tak może być nawet do dziesięciu miesięcy w roku...
Skoro jest grudzień to znaczy, że jestem przyzwyczajony. W listopadzie marznę.

Dzisiejszy wieczór mógł dawać wiele do myślenia, w jego głowie kłębiły się dziwne myśli, zawsze dużo myślał, po prostu to lubił, mogło być też tak że miał o czym myśleć.
Żywy dowód na to, że ilość nie przechodzi w jakość.



Jego żywot był barwny
Znaczy, miał brzuchol pomalowany farbami?
Pomalował go sobie w chwili nudy, bo przecież nieco wcześniej wmawiano Czytelnikom, że prowadzi szare życie
i często wyznawał hasło: "carpe diem", czyli żył chwilą, często robił rzeczy których żałował po mimo tego że żył lekko.
Brzuch żyjący lekko mógłby zrobić niezłą karierę w reklamie. Każdy producent środków na wzdęcia z radością nawiązałby z nim współpracę.
I jakże urzeka ta gimnazjalna, płaska jak Keira Knightley, interpretacja Horacego... :>

Był impulsywny i działał pod wpływem chwili i impulsu, impulsu który dawały mu wspomnienia z dzieciństwa. Zawsze przypominał sobie jak nie było dla niego miejsca w domu bo ojciec pił, matki nigdy nie było w domu, no i nie miał rodzeństwa.
Zrobić nie miał kto, a bociany strajkowały.
Na Kołymie to w ogóle ciężko - ziąb taki, że bocianów niet, kapusta nie rośnie, pozostaje się modlić o ciepłe lato, to może foki przypłyną. Z tym, że małe są, to i dziecka nie uniosą. I mamy takie ułomki, jak nasz boChater. Odmiana niskopienna, jak pomidory Łysenki.

* * *
Rozmyślając tak i idąc ulicą nagle przyszedł do niego kolejny sms,
Podszedł, szarpnął go za rękaw i powiedział “Cześć, to ja!”.
Hallo, to ja, pędzę do ciebie światłowodem...
Zgredek ma wiadomość...

czyżby jakaś wiadomość od tajemniczej kobiety, tak właśnie wpisał ją do kontaktów.
Wie jak wygląda, jakich używa perfum, wie co go z nią czeka, mimo wszystko nadal w kontaktach występuje jako Tajemnicza Kobieta.
Nie pomylił się, treść smsa była informująca go o miejscu spotkania, miało to być w ciemnej uliczce gdzie mieszkali bezdomni
Bezdomni ze stałym miejscem zamieszkania?
Osiedle im. Żeromskiego - uliczka Ludzi Bezdomnych sąsiadowała ze Szklanych Domów i popiołami przy Wiernej Rzeki, bo usuwanie ich było dla administracji syzyfowymi pracami.
Hał romantik.

i nikt nie interesował się co się tam dzieję.
Wygląda na to, że tajemnicza niewiasta była fanką doggingu.
I to w wersji BDSM. Ale w tej temperaturze to nie dogging, tylko huskying.
Albo foking.
Jak foking, to tylko z NAVY SEALS! (btw, czy w doggingu nie chodzi właśnie o to, żeby ktoś się interesował?)
No przecież mieszkają tam bezdomni!

O dziwo miejsce spotkania wcale go nie zniechęciło do pójścia tam, wtedy już zapomniał co ukazywało mu się w ciemnościach i że to nie jest sprzyjające jego wyobraźni miejsce.
Wyobraźnia, oburzona takim traktowaniem strzeliła focha i poszła gdzie indziej.
Chwilunia. W ciemności miał zwidy, poszedł w ciemny zaułek i to tym zwidom nie sprzyjało? Czy tylko ja siedzę z WTF na twarzy?
Był to bowiem Zaułek Oświecenia.

Cały w skowronkach zastanawiał się do czego może dojść, zastanawiał się czy pozostawi już za sobą etap życia pełny pasm nie powodzeń i porażek życiowych.
On tam leci na spotkanie z babą czy z notariuszem, przynoszącym testament zaginionego wujka z Hameryki?
Na razie myka na spotkanie, nie wiadomo, czemu, nie wiadomo, dokąd, nie wiadomo, z kim, nie wiadomo, po co. Węszę duże zmiany w życiu.

zastanawiał się do czego może dojść
Jak na razie doszedł do slumsów. Jaki Nowy Rok, taki cały rok! Juhuuu!
Slumsy po bloku (zielonkawym i od morza do morza) to jednak jest jakaś zmiana.

Do końca nie wiadomo czego oczekiwał po spotkaniu z kobietą o której nie zna i nic o niej nie wie oprócz tego że jest tajemnicza.
Nie wie nawet, czy faktycznie jest kobietą. A może to Obcy?
A może to Krzywy Rycho, który nie wie, komu w mordę dać?!
“Mam na imię Wojtuś i też mam 12 lat.”

Kolejny raz jego fantazje przerwał jakiś szmer, pomyślał że to bezdomny ale nikogo tam nie widział.
Marznął tam czekając, spotkanie prawdę mówiąc było umówione na punkt 12, czyli godzina dla jego żywota przełomowa,
Miał widać stałe pory karmienia i stałe wypróżniania się.
Jego żywot doświadczał w tej godzinie przełomów Missouri, co nie ułatwiało czekania.

lecz on był tam już za kwadrans 12. Stał i stał, myśli już mu się tak kumulowały że sam nie widział co z nich wynika
Dominowała jedna, wypływająca z fizjologicznej potrzeby ugięcia kolan.
“Masz 25 lat, możesz wygrać ze swoim zwieraczem!”
“Póki walczysz, jesteś zwycięzcą.” - św. Augustyn
Miał kumulację, jak w Dużym Lotku, a liczył na Szczęśliwy Numerek....

i czy mają jakiś sens skoro nie dotyczą rzeczy realnych.
Pełnoobjawowa hipotermia, jeszcze chwilę i chłop padnie sztywny na bruk.
Tam hipotermia... Koleś połowę F-ek wyczerpuje.

Otoczenie wydawało się być spokojne, pomijając te parę incydentów które mogły być po prostu wyobraźnią mężczyzny, silne powiewy wiatru były tłumione przez ściany starych kamienic, z zachmurzonego nieba zaczęły się w końcu pojawiać malutkie płatki śniegu, które z czasem stawały się większe i a opad coraz intensywniejszy.
On to sobie wyobraził, prawda? No to niech bierze się do roboty i wyobrazi sobie upał.
NA KOŁYMIE?! Znaczy co, -10 i marznąca mżawka?
W Stanach miewają burze lodowe. Bór zmarznięty jeden wie, co pada na Kołymie.

Zahartowane ciało faceta stawało się coraz bardziej wrażliwe na zimno i chęć wyrwania się stąd jak najszybciej chodziła mu po głowie bardzo intensywnie.
To po jaką cholerę przychodził kwadrans wcześniej?
Zahartowany bez odpuszczania... Kruchy się zrobił.

Spojrzał na zegarek w telefonie, który wskazywał że za 3 minuty będzie już 2010 rok. Rynek słynął z dobrej oprawy sylwestrowej koncerty które było lekko słychać (wyjmij te zatyczki z uszu!), fajerwerki na które wszyscy tak z niecierpliwością czekają i kobieta na którą on właśnie czeka najbardziej.
Znaczy, ona stanowiła część tej oprawy sylwestrowej, do kompletu z fajerwerkami.
Wystrzałowa lasia.
Może najadła się mentosów i popiła colą?

Kolejny szelest już nie robił na nim wrażenia, choć wiedział że może być to coś złego [na przykład Jeż jak Byk], w końcu mrok to dla niego zło konieczne.
Nie chcesz nam chyba powiedzieć, drogi AŁtorze, że w świetle dnia nasz boChater SPARKLIŁ?
Premier Cthulhu - czas na większe zło.
Rany, jak on się poświęca. Chłopu rozum odjęło zupełnie.

Nie przejmował się bo przecież każde jego zaniepokojenie kończyło się na tym że po prostu było to coś oczywistego. Od strony ulicy co jakiś czas przechodziły grupki ludzi jak do tej pory nie był przez nikogo zauważany po mimo tego że tylu ludzi przechodziło do słownie obok. Każdy w natłoku myśli może się zapomnieć, w tym momencie właśnie nastąpiło to u niego.
Zagubiłem się w mieście po raz kolejny
Pomyliłem ulice. Czy ja to ty?
Splątał się, biedusia...
[brak odpowiedzi]

Z przeciwnej strony od ulicy znajdowała się klatka schodowa do kamienicy i jakieś śmietniki, z tej właśnie strony wyjawiła się postać. Bezdomny? Raczej nie, była to postura bardziej kobieca, ubrana ciepło w futro z jakichś niewinnych zwierzątek.
Na przykład kucyponków.
(U)bitych kucyponków.
A Tobie tylko BDSM w głowie...
To było futro z malusich, niewinnych foczek.

Powolnym krokiem, jak by się skradała zbliżała się coraz bardziej do czekającego mężczyzny, szkoda że tyle czekał a teraz nie wie że nastąpił moment w którym spotka się z kobietą.
Ojtam, ojtam, po prostu mu uszy zamarzły.

No bo się zawiesił!

Zbliżała się coraz szybciej widząc że on nie reaguję nawet na uderzanie w kostkę brukową obcasów jej butów,
Coś jak Nikita Siergiejewicz Chruszczow w ONZ.

ale skoro tyle razy każdy szelest stawał się po prostu wymysłem (przed chwilą droga-kurnać-aŁtorko/ drogi-kurnać-Pisaku  przekonywałaś/łeś, że czymś oczywistym) to można było sobie odpuścić każdy dźwięk (na przykład ryk tyranozaura), na dodatek był sylwester, muzyka grała coś z repertuaru muzyki popularnej, nie gustował w tym typie, kręciło go coś bardziej z rytmów ulicy,
Och, w przypadku popularnej często nie wiadomo, czy to “zajebista nuta”, czy sąsiad kosiarkę włączył.
Albo w rurach coś wyje.

z którą często się utożsamiał w końcu ta go wychowała.
Jak na kogoś wychowanego na ulicy, facet przejawia wyjątkowy brak czujności. Stukania obcasów naprawdę nie da się pomylić z tupotaniem zgłodniałych szczurów w śmietniku.
Utożsamiać się z asfaltem i podsypką. To raczej smutne.
Niska samoocena.

Nagle coś go tknęło żeby spojrzeć znowu na telefon, w końcu ile można czekać, już zastanawiał się czy to wszystko ma sens, czas mu się dłużył jak by mijała wieczność.
Ale nie wpadł na to, by się rozejrzeć? Może jego mózg zapadł w sen zimowy.
Wieczność nie może mijać. Nie ma takiej opcji.

Niestety zegarek pokazywał mu minutę do północy. Już chciał spojrzeć w stronę lewą, czyli w stronę śmietników od której to strony nadchodziła tajemnicza kobieta, kiedy to usłyszał jakieś głośne krzyki ludzi, przerażenia? Nie, raczej euforii, spostrzegł się że to odliczanie ludzi do końca roku, który mógł uznać za nieudany tak samo jak całe życie (jak papier toaletowy) będące szarym i długim (i do dupy) po mino jego 25 lat życia na tym świecie.
Jeżeli 25 lat to długie życie, to chyba mimochodem zahaczamy o kamień łupany. A to niedobrze, można się pokaleczyć.
Wiesz, 25 lat życia “po(śród) min” to naprawdę niezły wynik.

Uwaga, teraz groza będzie narastać.
Weź nie rób smaku.

-10,9,8... kobieta zbliża się coraz bardziej
Emocje, jak na rybach. I to na grunt.
Eeee, na rybach to chociaż komary tną.

-7,6,5,4..
Suspens aż dławi.
z za płaszcza wyciąga jakiś przedmiot, prawdopodobnie telefon żeby mu dać znać że już jest (temu telefonu), ale myśląc realnie to dla czego ma informować go o przybyciu prawdopodobnie telefonem skoro jest od niego jakieś 3 metry, może dla tego że on jej nie widzi (*zrezygnowana* dziast kilmi atłans, ja już nie mogę!). Ale przecież wystarczy się odezwać, może się nie przestraszy.
A może psiknie gazem pieprzowym w oczy i skopie bez litości, któż to wie.
Zwłaszcza, jeżeli przywita się głębokim “siemasz”.

-3,2,1... to nie był telefon!
Zakrzyknęli zgromadzeni na rynku.

Nagle zaczęły strzelać bardzo głośno fajerwerki, rozświetlały całą tą ciemną uliczkę, przez ten dźwięk głośnych rozprysków fajerwerek i petard usłyszał tylko lekki brzęk ostrza, jak by ktoś wyciągał z futerału nóż (a to była piła motorowa), dźwięk ten wydał mu się właśnie podobny do noża (ach, jakie poetyckie porównanie) dla tego że w dzieciństwie często bawił się takim sprzętem, ale zdziwił się że taki właśnie dźwięk usłyszał, tym razem to nie mógł być omam spowodowany pogodą czy też ciemnością, był to odgłos tak realny.
Nie wiem, czym bawił się boChater w dzieciństwie, ale uszy musiał mieć czulsze od zajęczych. Ciekawe, że obcasy zignorował, a usłyszał coś, czego usłyszeć się nie da.
Sprawdźmy lepiej co stoi w tej szklaneczce w kuchni i czemu ma taki podejrzanie fioletowy kolor.

Nie minęło 5 sekund od tego dźwięku jak naglę odwrócił się w lewo i zobaczył szarżującą postać kobiety z narzędziem skierowanym ostrzem w jego klatkę piersiową,
Szarżującą z odległości metra, hell yeah.

W dodatku szarżującą spacerkiem, skoro przebycie metra zajęło jej aż pięć sekund.
Oszczem szczałki.

Pierwsza myśl jaka go przeszyła to że musi być ta kobieta z którą kontaktował się przez smsy (a nie - uciekaj, bo zaraz zamienisz się w nieżywą kupę mięsa?), i że go podstępem sprowadziła do tej właśnie uliczki.
No shit, Sherlock.

Nóż przebił się przez grubą kurtkę, on poczuł przeszywający go ból i zimno ostrza, zaczął krzyczeć o pomoc, ludzie idący ruchliwą ulicą
Do tej pory myśleliśmy, że czekał w ciemnym, zapyziałym zaułku...
I ledwo było słychać muzykę z imprezy na rynku.

byli tak zafascynowani tym co się dzieję na rynku że nie spojrzeli nawet na sekundę na w tym momencie już jasną uliczkę
A, już wszystko jasne! Latarnie przywlokły się aż tutaj...

w której kobieta natarczywie (i bezczelnie) uderzała w mężczyznę nożem, kiedy się przewrócił weszła na niego żeby się nie motał (i zaczęła po nim skakać) i uderzała tak mocno i tak szybko że facet nie mógł już wydobyć z siebie żadnych słów oprócz tych dwóch: "dla czego?".
Dla jaj.
Bo to zła kobieta była...
Ale za to bardzo wysportowana. Bo żeby stać na przewróconym człowieku i jednocześnie dziabać go nożem, trzeba mieć giętkie plecy.
To tylko kwestia odpowiedniego obuwia.

Krew wypływała mu z ust, lała się po jego ubraniach, kobiecie nie sprawiało to żadnego problemu dźgać go jak by to robiła codziennie (na przykład przygotowując obiad), a na jego pytanie: "dla czego?" uśmiechnęła się i tylko (pogardliwie, bo słyszała tę spację, której nie powinno tam być) zagryzła wargi żeby móc skupić się na dalszym masakrowaniu ciała bo on już dawno nie żył.
Masakrowanie zwłok wymaga skupienia. Dużo. To nie tak, że po prostu dźgasz, jakbyś z motyczką między grządkami latał, o, nie.
No coś ty! Nawet motyczką należy dziabać w skupieniu!

Tak właśnie wstąpił do nowego roku, śmiercią, nie miał nawet okazji wyprostować spraw której na nim ciążyły i z którymi się za życia jeszcze nie uporał ale co z tego jak teraz jest już w zaświatach.


* * *
Rok 2010, Grudzień 31(sylwester)
Za oknem pogoda zdaje się że podobna do zeszło rocznej, wieje, -8 stopni C.
Podobna? W porównaniu z zeszłorocznymi -70 stopniami, to wręcz upał!

Arek bo tak mu było na imię dostał wiadomość SMS od nieznajomego numeru.
Dostać smsa od numeru, to niezły numer!

Wydała mu się być dziwna gdyż nigdy wcześniej nikt nie pisał do niego nie podpisując się, a na dodatek ta tajemniczość w jego treści.
Znowu reklama, cholera by to wzięła!

Arek mieszkał sam w domu mieszkalnym,
Purpurowy konkurs dla Czytelników: o co kaman? Jaki dom nie jest mieszkalny?
Publiczny ;P
Dom Partii?
W sumie jedno i drugie burdel...

radził sobie w życiu i nie był byle kim, lecz był samotny, to pewnie spowodowało że na SMSa proszącego o spotkanie napisanego przez kobietę zachęcającą go do spotkania odpisał że jest gotów.
Sms poprosił go o spotkanie a kobieta poparła tę prośbę. W końcu takiemu smsowi też się coś od życia należy.

Wychodząc z mieszkania słuch o nim zaginął (kwiiik!), od tamtej pory zdarzenia o podobnej fabule zdażały się [ałtor nie jest pewien pisowni, więc na wszelki wypadek stosuje obie wersje] co roku a ofiarami byli mężczyźni samotni zwabiani przez psychopatyczną kobietę,
Psychopatia to dość poważna diagnoza. A może po prostu nie lubi samotnych facetów, którzy są na tyle durni, żeby dać się złapać na anonimowego SMSa? A może to Dobry Duch Doboru Naturalnego?
A może pani działa w komisji kwalifikującej do Nagrody Darwina?

niestety pozostanie to zagadką do końca gdyż każde [żadne!]  z tych morderstw nie wychodzi na światło dzienne a zwłoki mężczyzn znajdują się w pobliskim lesie, zakopane 6 stóp pod ziemią.
Gnijąc razem ze zdziczałymi imiesłowami przysłówkowymi współczesnymi.
Sześć błota stóp,
Sześć błota stóp,
Dziewięć sążni wody
I sześć błota stóp.

Trzeba mieć niezłą krzepę, żeby trupa przeciągnąć z centrum miasta do lasu i wykopać dół w wiecznej zmarzlinie.
Mam wizję, jak rozbija się po okolicy koparkoładowarką, podśpiewując блатные песни. Znaczy, te tradycyjne, zekowskie z Kołymy.



Spod choinki pozdrawiają: Kura śpiewająca tradycyjne amerykańskie kolędy,  Dzidka podsypująca tylko odrobinę swoich grzybków do bigosu,  Gabs taszcząca choinkę, Sineira w stroju Śnieżynki, Mikan szarżująca z ostrzem noża na karpia, Jasza zajadający się makowcem, Purpurat lepiący uszka
oraz Maskotek, przebrany za bombkę  atomową.

A teraz, zgodnie z tradycją, Analizatorzy udają się na zasłużony świąteczny urlop. Następny odcinek piątego stycznia.
Wesołych Świąt!