czwartek, 26 stycznia 2012

159. Będąc młodą kapłanką, przyszedł raz do mnię wojownik, czyli O wampirzej pobożności traktat (2/2)


Drodzy Czytelnicy!
Niestety, zaczynamy od smutnej wiadomości - ACTA podpisano, a nam, obywatelom (podobno) demokratycznego państwa, pokazano, gdzie nasze miejsce.
No ale przecież nie będziemy z tego powodu strajkować, prawda? Załoga Niezatapialnej Armady nie jest z tych, co to na złość babci odmrażają sobie uszy.
Zapraszamy więc na dalszą część przygód naszej młodej i dzielnej wampirzycy w szkole integracyjnej. Dziś zapoznamy się z systemem wampirzych wierzeń, a także przekonamy się, że nawet wszechzajebista Mary Sue nie powinna wkurzać szkolnych barbie. Indżoj!


Analizują: Kura, Sineira i Suin.

3 Rozdział

Kiedy Dylan poszedł postanowiłam że opowiem o tym Miley.
- Halo? Lilka jesteś tu?
- Tak, jestem. Muszę ci coś opowiedzieć.
- No to nawijaj. - opowiedziałam jej wszystko ze szczegułami.
A wyglądało to mniej więcej TAK i trwało baaardzo dłuuugo.

Niezdziwiła się kiedy powiedziałam o tym dziwacznym wpisie w księdze.
- Miley, ty wiesz o tej legendzie prawda?
- No jasne. Słyszy ją każdy kto przekroczy próg akademii Charm.
W progu stoi woźna i zatrzymuje wszystkich, krzycząc: Nie przejdziecie, póki nie zmienicie obuwia i nie wysłuchacie legendy!
*wizualizuje sobie woźną w stroju Gandalfa, mówiącą ponuro “thou shall not pass” i wymachującą miotłą*

- Myślisz że to o mnie?
- Ja nie myślę, ja to wiem.
Może mi ktoś wyjaśnić, dlaczego dyrektorka szkoły nie raczyła poruszyć tego arcyciekawego tematu, kiedy rozmawiała z nową uczennicą?
Może przepowiednia ma jakiś dopisek małymi literami: “Zainteresowana ma dowiedzieć się ostatnia”.

- I co że niby ja mam uratować świat? Nawet niemam tych głupich mocy... - Machnełam ręką i szklanka poleciała metr dalej na stolik nocny.
- Aaaaaa!
- Miley! Uspokuj się!
- Widziałaś to?
- Tak!
- Masz moc wiatru i ziemii!
Taaaak? A wyglądało jak zwykła telekineza.
Telekineza? Po prostu niezdarność i maślane łapy.

- Wcale nie. - Kiedy to powiedziałam woda wyleciała ze szklanki i ochlapała plakat.
- I wody!
- Nie!!! - I to zdecydowało. Moja dłoń rozpaliła się i poczułam ciepło. Nawet nie musiałam patrzeć w dół by wiedzieć co tam zobaczę.
To?

- Chryste Panie! Włądasz czterema żywiołami!
Bardzo pobożne te wąpierze, nie? Albo elfy, w sumie nie wiadomo, do jakiej rasy należy Miley.

- OMG. Żeczywiście!
Rzeczywiście nimi włĄda, bo na władanie to jakoś nie wygląda. Być może “włądanie” to po prostu “władanie w błędami”. W takim razie możemy z czystym sumieniem dodać, że aŁtoreczka włĄda ortografią.

- Musisz natychmiast powiedzieć o tym Lucii!
- Zwariowałaś?! Słyszałaś kiedyś o adeptce z jakimś darem?
Phi! Słyszałam o lepszym - nazywał się Harry i był Wałdcą Dziewięciu Żywiołów!
Emmm... myślałam, że uczniowie takiej super-duper magicznej Akademii trafiają tam, bo właśnie MAJĄ jakiś dar?

- Nie, ale nie słyszałam też o adeptce z tatułażem. Lilka jesteś... wyjątkowa.
No coś Ty? Podobno w tej akademii uczą się też elfy, a jak tak sobie przeglądam ikonografię, dochodzę do wniosku, że tatuaż u uczennicy nie powinien być niczym wyjątkowym.
Zwłaszcza tak popularny motyw jak spirala.

- No proszę, a więc jestem jeszcze wiekszym dziwactwem niż myślałam...
- Dobrze myślałaś.
Powtórzcie to jeszcze milion razy, żeby wszyscy dobrze zapamiętali, że boChaterka jest niezwykłym... wybrykiem natury.

- Paris? Susan? Alana? Co wy tu robicie?
- Przyszłam cie ostrzec. Dylan jest mój. Niepozwole by taka mysz jak ty mi go odebrała.
- Właśnie, kretynko. - To powiedziały te przebrzydłe mole.
Bitchfight! Yeah! Suin, leć po kisiel!
Walka myszy z molami? Zapowiada się ciekawie.
Ciekawie to się zrobi po walce, jak się zaczną krzyżować;)

- Susan, masz plamę na włosach.
- Co? Gdzie?! Ratunku! Moje włosy! Moje cudeńka! - Po tym co jej powiedziałam wyleciała z pokoju i wrzeszczała różne takie głupoty.
Droga Sis, czy kiedykolwiek widziałaś coś równie niezrozumiałego? Toż Amerykanie zachowują więcej powagi i rozsądku w swojej bezkresnej głupocie.
Wiesz... Dawno, dawno temu, kiedy jeszcze dinozaury chodziły po świecie, jeździłam do liceum autobusem, którym jeździły również młode adeptki szkoły fryzjerskiej. Zachowywały się właśnie w ten sposób, czasami nawet gorzej.. Teraz odgradzam się od otoczenia słuchawkami, tak na wszelki wypadek.
Odgradzanie się ponad toną stali wydaje się być lepszym rozwiązaniem, chociaż prawo wciąż nie uznaje eutanazji, tym bardziej narzuconej przez oszalałego kierowcę.
Sugerujesz, że takie panny należy traktować TIR-em?
Gdybym mógł je potraktować samochodem ciężarowym, to nie było by dowodów popełnionej zbrodni. Po kilkuset kilometrach ciało zaczęłoby odpadać od maski po kawałeczku ;)

- Idiotka. Alano zajmij się Majlejówką. Ja mam upolowana większa rybke. - No one są beszczelne!
Szczelna czy nieszczelna, to sprawa dla hydraulika.

Alana złapała za włosy Miley, a Paris złapała mnie w sztywnym uścisku i podduszała.
Sztywny uścisk. Znaczy, że ona niby ghulem była?
Była b.szczelna, czyli miała bardzo szczelny uchwyt.
Cholera, przeczytałem “bi szczelna”...
W sensie, że podwójnie szczelna?;>
Zaczynam wątpić, że ma to cokolwiek wspólnego z podduszaniem. Chyba, że BDSM.

- I co? Nikt ci teraz nie pomorze (a nie, bo Mazowsze) co, kretynko. - Byłam zła jak osa! A kiedy się denerwuje...
- Ała! Skąd masz ogień! Cholerna pipiduwo! Spaliłaś mi spodnie! Masz za swoje! - Spoliczkowała mnie z niemałym rozmachem. Chciała zrobić to znowu, ale za ręke złapał ja... Lucas!
A kiedy się denerwuję to wybucham niekontrolowanym wybuchem buchającej magii która jest buchająco precyzyjna.
Hmmm, za moich czasów “pipidówa” to było określenie małej, zapyziałej miejscowości. No ale język to żywa materia, nieprawdaż.
Może jej chodziło o małe zapyziałe miejsce intymne?
Tak czy siak, dziura.

- Nie podnoś nigdy więcej ręki na moją siostrę!
- Ooo! Lucas! Witaj przystojniaczku. Pujdziemy na kawkę?
Na litość... Przez to “u” przeczytałam “pukniemy się na kawce”.
Pukanie jest w menu, czy trzeba to przynieść ze sobą?
To już zależy od dobrej woli obsługi.
Ostatnio w restauracji widziałem w menu “kawa z dodatkami”. Prawie się skusiłem, czysta ciekawość, coś czuję, że bym tego bardzo żałował.

- Nie, nigdzie z toba nie pójde. Odwal się od mojej siostry.
- To... ona... jest... twoją... siostrą?
Prosimy o powtórzenie, że ona jest jego siostrą. Ta pani postanowiła pośmiertnie nie myć uszu.
Nie, ona po prostu nie używa mózgu. Przypuszczam, że za życia też nie używała.

- Tak. I dobrze radzę ci z nią nie zadzierać.
- Niby czemu?! To gówno nic nie może mi zrobić!
- Zdziwisz się ale może i to bardzo dużo. Włada czterema żywiołami.
- Co?
No właśnie, co? Fabuła zaczyna przypominać Avatara.
W którym miejscu???

- Widzisz ty masz za ledwie dar wizjii. Dla niej to pestka.
Ona ma jeszcze dar fonii!
I stereo. Przepraszam, stereło.

- Ugh! Jeszcze się policzymy! - I wyszła nawet się ucieszyłam.
- A ty skąd wiedzialaś ze mam władze nad żywiołami? Nikomu jeszcze o tym nie mówilam.
A te dziwne zjawiska przed chwilą to zwykły przypadek.

- Jesteśmy jedynym wampirzym rodzeństwem na swiecie i... możemy czytać sobie w myślach jeśli się dostatecznie skupimy.
Widząc poziom jaki reprezentujecie, nie dziwię się, że zostaliście ostatni.
Czytanie w myślach? To w sumie masz szczęście, chłopie, bo za dużego hałasu ci siostra w mózgu nie narobi, oj nie.
Znaczy, pozostałe wampiry skrupulatnie realizują chińską zasadę jednego dziecka?

- I ty mówisz mi to dopiero teraz?
- Tak jakos wyszło. Radze Ci lepiej nie zadzieraj z Paris.
Bo...? Toż przed chwilą dowiedzieliśmy się, że nasza Mary Sue ma moce wielokrotnie przewyższające tamtą.

- Nie zadarłam z nią!
- To czemu cię spoliczkowała?
- Bo... no... tego...
- Lily! Nawet nie waz się wiązac z tym chłopakiem!
Zaraz tam wiązać... O bondage jeszcze nie było mowy.
Jak nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o chłopa?

- Dylan jest fajny!
- Nie możesz mieć chłopaka!
- Czemu?!
- " Dług który wszyscy płacimy!"
- Już rozumiesz?
Za cholerę.
Chodzi o spłatę kredytu, zaciągniętego na budowę poznańskiego stadionu.

- Ej! Czemu wdarłeś się do mojej głowy?
- Bo nie chce mówić przy wszystkich.
- Miley to nie wróg!
Wiem to! Przecież znam ją od wczoraj!

- OK. Ja wychodzę.
- Nie Miley to ja wychodzę! - Krzyknełam i wyszłam. Skierowałam sie do biblioteki. Co za beszczel!
A może szczebel.
Albo beszamel.

Będzie mi jeszcze wmawial ze Miley to może wróg?! Ugh! Mam ochote skopać kommuś tyłek!
- Zostawcie mnie prosze... - Co to?
- Nino nie nauczyłaś się że raty się oddaje? - Hmm czego Paris chce od tej całej Niny?
"Dług który wszyscy płacimy!".

- Oddałam! Oddałam z nawiązką! - Boże! Jaka ona jest wystraszona!
- Nie mam więcej! - Nina płakała. Niedobrze trzeba coś zrobić. Wiem! Jak sie skupie może uda mi się włączyć alarm przeciwpożarowy! Skup sie Lilka skup! Jest!
- Spadamy stąd! Ktos niezgasił peta i włączył się alarm! A z toba suko jeszcze nie skończyłam.
A ta whompirzyca posiada dar idiotycznego tłumaczenia sobie każdej sytuacji.

- Kiedy odeszły podeszłam do Niny.
- Nic Ci nie jest?
- Nie dzięki... - Spojżal (ghrrr) na mnie a jej źrenice się rozszerzyły.
- Napewno?
- Tak... Musze iść. Doo widzenia kapłanko. - Kapłanko?
- Zaczekaj! - Nie zaczekała. O co jej chodziło z ta kapłanką? Zara gdzie ja szłam? Do biblioteki!
O ile wiem, żadna Zara nie jest połączona z biblioteką. Trochę nie ten target.
Kapłanki w bibliotekach też raczej nie przesiadują... no chyba, że to kapłanka Świątyni Wiedzy. Ale to nie ona, nie z tą ortografią.

Wszystko było by dobrze gdybym na kogoś nie wpadła wychodząc zza rogu.
- Ups! Przepraszam.
- Lily Phoebus? - Spojżałam w górę i zobaczyłam chłopaka o blond czuprynie i szarych stalowych oczach.
Malfoy? Co ty tu robisz?

- Ttaaakk. - Co to było?
- Witam w akademii.
- Dziekuje.
- Jestem Marcus. Marcus Allen. Jestem jednym z synów Kalimy.
Kali ma, Kali da.

- Kogo?
- Hahaha, no tak nie wiesz. Synowie Kalimy to taka hmm... elita męska. (Czyli buce nad bucami?) Szkolimy się na wojowników.
- Ooo!
Poka bicepsaaa!
Jak to musiał od pierwszych słów zaznaczyć, że nie jest byle kim... ;)

- Gdzie szłaś?
- Do biblioteki.
- Zatem idź. Do zobaczenia młoda kapłanko.
Będąc młodą kapłanką, wszedł raz do mej świątyni penitent.

- Pa! - Oddaliłam się. Kiedy weszłam do bbiblioteki zajełam najdalsze miejsce w kącie. Cholera! Co oni wszyscy maja z tą kapłanką? Czemu mnie tak nazywają?
Mała podpowiedź: jesteś w bibliotece. Tam są takie prostokątne cegiełki z papieru. W środku można znaleźć różne przydatne informacje.
No co Ty, to współczesna dziewczyna, wychowana na googlach i wiki, sądzisz, że będzie umiała skorzystać z katalogu?

- Bu!
- Aaaaaaaaaaaa! - Upadły mi książki i krzesło. Zachwiałam się ale złapałam równowage. Boże! Ja tu prędzej umre na zawał niż nieprzyjęcie sie przemiany!
- Przepraszam nie myślalem że przestraszysz się aż tak bardzo.
Tak się zachowują osoby pełnoletnie. Omajgad.
Ojtam ojtam, mnie też się tak zdarza.
No owszem, ale to na pewnym stopniu zażyłości, a nie tak z obcymi, no.

- Nic się nie stało.
- Moze miałabyś ochotę popływać?
- Macie tu basen?
Tak, między regałami, żeby się móc odprężyć po stresującym kontakcie z książkami.

- Nie, pływamy w jeziorze.
- Może się skuszę. Kiedy?
- Dziś o zachodzie słońca. Gdybyś nie wiedziała gdzie spytaj Miley. - I zrobił coś najbardziej nieoczekiwanego. Cmoknoł mnie w policzek na odchodne. Ach... jak on cudnie całuje.
Nie wiem, co może być szczególnego w zwykłym cmoknięciu. Hmmm, może na tle innych smarkatych kolegów wyróżniał się tym, że nie obśliniał.
Może wydał z siebie wyjątkowo melodyjne cmoknięcie. A może to już ten etap zadurzenia, kiedy obiekt wszystko robi cudnie, nawet pluje.

Hmm... w co ja się ubiorę? Muszę lecieć do pokoju cos wybrać.
Oczywiście ZAPOMINAJĄC, po co poszła do biblioteki. Co tam jakieś przepowiednie, spirale i inne tajemnice, najważniejszy jest lans i podrywanie chłopaków.
Zaraz... ale KTO właściwie tam był i cmoknął ją w policzek?! AŁtorka nie pofatygowała się nawet, by wymienić imię tajemniczego amanta...
W poprzednim rozdziale Dylan zaprowadził boChaterkę do biblioteki, więc pewnie chodzi o niego. Ma gawrę między regałami.

Podążałam kotytarzem, a maja tu takie piękne, i nawet nie wyśniłabym tego co zobaczyłam w pokoju. Lucas całował się z Miley!
- Lucas!
- Lily! Ja... tego...
- Już ja dobrze wiem co ty tego! Jak możesz? Mnie nie pozwalasz sę z nikim całowac a ty możesz? Chamstwo! Wynocha! - Wypchnełam go i zatrzasnełam drzwi przed jego zdziwionymi oczami.
A on stał tak przez dłuższą chwilę, nie mogąc pojąć, jak można być na tyle bezczelnym, by już drugiego dnia od przyjazdu rozstawiać wszystkich po kątach.
No dajże spokój, skoro na rozkaz dyrektorki cała szkoła się jej nisko kłania...

- Miley! Czy masz mi cos do powiedzenia.
- Nie. To sprawa prywatna.
- OK. A teraz zmieńmy temat, co mam założyć nad jezioro?
I oto widzimy, jakie są PRAWDZIWE priorytety. Nic nie może być ważniejsze od nieśmiertelnego “co na siebie włożyć”.

- Ooo! Kupilam sobie ostatnio taki mega odjazdowy kostium. Sama zobacz!
- Wow! - Było to bardzo skompe (zdjęte z kompa) bikini w różowa panterkę wiązane po bokach.
- Pożyczam Ci.
- Serio.
- Mhm. Jasne. Idź przymierz.
- Dzięx.
- Nie ma za co. - Poszłam do naszej małej łazienki i przymierzyłam. Przejżałam (aghhrrr) sie w lustrze i...
- Kurde! Bomba! Wyglądam sexi.
Jak się wyłącza wizualizację, do cholery, bo ja zaraz oślepnę!!
Biedny braciszku, też masz alergię na róż?
Bomba? Kapitan Bomba?

- Słyszałam! Pokarz się!
Co za wredna koleżanka, każe się jej pokarać za docenianie własnego wyglądu.
Tak, pycha musi zostać ukarana! Mwahahahaha!

- OK. - Wyszłam z łazienki wprost tanecznym krokiem.
- OMG! Wyglądasz o niebo lepiej ode mnie.
- Myslisz że Dylanowi sie spodoba?
- Będzie tobą zauroczony.
Phi, już ją widział w koronkowej bieliźnie, bikini nie zrobi na nim większego wrażenia. Chociaż te majteczki rozwiązywane po bokach dają pewne zabawne możliwości.

- Mam nadzieje. Swoją drogą wiesz że jego dar na mnie nie działa?
- What! Co ty gadasz? On działa na każdego adepta i człowieka!
- Nie na mnie.
Ponieważ władam  mocą Impregnatu.

- Kobieto! Ale ty masz farta!
- Aha bo zapomne, o co chodzi z tą całą "kapłanką"?
- Nie wiesz?
- Nie.
- Lucia się dowiedziała że masz moc 4 żywiołów i mianowała cię młodą kapłanką.
Tylko zapomniała cię o tym poinformować.
Dobrze, że nie władała (przepraszam: włĄdała) mocą dziewięciu, bo ani chybi zostałaby STARĄ kapłanką.

- A kto to?
- Ktoś kto jest oczami, uszami i ustami Nefreteti.
- Nefreteti?
* Boże! Jaka ty jesteś niekumata. Nefreteti to nasza Bogini, a Kalima to jej Syn.
Jak się nazywa syn pyłu i wiatru? Tuman.
A jak się do tego mają te wszystkie wykrzykniki “Jezu Chryste”?
W niesławnym “dziele” niejakiego Szczerbica kapłanki Melitele też krzyczały “O Jezu!”
Jak ekumenizm, to ekumenizm, a co.

- Już rozumiem. A jest taka organizacja jak... no nie wiem... dzieci Nefreteti?
- Są Córki Nefreteti i Synowie Kalimy. A co?
- Hmm... spotkalam jednego Syna Kalimy. - Miley poruszyła się niespokojnie.
Dotarło do niej, że nowa koleżanka jest merysójką i, jako taka, zgarnie wszystkie ciacha w szkole.

- Serio? Gadaj kto to był?
- Marcus.
- Marcus? Marcus Allen?
- Tak, chyba tak.
- O ja cie kręce! To ich dowódca!
No ba. Niezawodny instynkt Mary Sue zawsze kieruje ją w stronę VIP-ów.

- Serio?
- Jasne! Ale radzę Ci trzymać się od niego z daleka.
- Niby czemu?
- Bo... zresztą nieważne.
- Ważne! Nawijaj!
- Bo widzisz... oskarżono go kiedyś o kontakt płciowy z jedną adeptką.
*headdesk* To nastolatki teraz używają takich wyszukanych określeń???

- No i co z tego?
- On jest nie tylko Synem Kalimy, ale i naszym nauczycielem. Nie wiedziałaś?
Samowystarczalna ta szkoła, starsi adepci uczą młodszych, a dyrektorka oszczędza na pensjach pracowników (pamiętamy? Marcus, przedstawiając się, stwierdził, że szkoli się na wojownika). Sprytne!

- Nie. A czego uczy?
- Wampirskiej historii.
Cholera jasna, skąd ona wzięła to kretyńskie “wampirskiej”? Nie można normalnie i po ludzku napisać “wampirzej”?

- To fajnie. Widziałas moze dziś Dylana?
No jasne, po kij od mietły dowiadywać się czegoś więcej o tutejszych zwyczajach, religii, a w ostateczności o nauczycielu będącym potencjalnym zagrożeniem.

- Nie a bo co?
- Cmoknoł mnie w policzek.
- Jeju ale ty masz fatra! Ach!
Mała Fatra, Wielka Fatra, w każdym razie Karpaty, a Karpaty mają znaczenie dla wampirów. Logiczne.

- Wiesz gdzie jest jezioro?
- Jesne. Narysuje Ci mapkę. - To co ona nazywała mapka mnie wydawało się niekontrolowanymi liniami o przeróżnych skrętach.
Typowa ofiara reformy edukacji.

Wiły się i wiły, [jak konary wiązów w zagajniku] ale juz wiedziałam gdzie jest jezioro. Znajdowało się ono za lasem, który rósł tuż obok stajni.
Za chlewikiem natomiast rozpościerały się pustkowia, a trzy kroki od wygódki piętrzyły się Góry Mgliste.

Kiedy przemierzałm las miałam wrażenie ze jestem obserwowana. Dziwne.
To Jeż Jak Byk szeleścił w krzakach.

- Lily! Trafiłaś!
- James? Co tu robisz?
- To co każdy. Bawię się.
- Amanda i Amelia też tu są?
- No jasne, to dusze toważystwa. Spójż.
AŁtorko, uwierz mi, oprócz “ż” istnieje też “rz” i naprawdę nie potrzebujesz specjalnej licencji na jego używanie!

- Kiedy się obruciłam we wskazanym kierunku zobaczyłam bliźniaczki flirtujące z jakimiś 2 kolesiami. Gdy tak patrzyłam w tamtym kierunku, dostrzegłam że ktos mi się przygląda, a dokładniej pożera wzrokiem. To był Marcus Allen. Szybko odwruciłam wzrok i wpadłam na Dylana.
*teatralnie łapie się za głowę* Och, och, jaka jestem oblegana, ruszyć się nie mogę, wszędzie wielbiciele!

- Ejże! Nie mów że już się upiłaś?
- Nie jasne że nie.
- Masz. - Podał mi jakis napój.
- Co to?
- Martini, no przecierz jasne że Cola głuptasku.
Przecież wyciąg z ciecierzycy.

- Nie jestem głuptaskiem! - Obużyłam się. Niestety obok było jezioro i jego zawartość (łącznie z glonami) (oraz pewną ilością zwierząt) wylądowała na głowie...
- Hahaha! - Wszyscy się śmiali. Paris wyglądala jak zmokła kura. Na dodatek z wlosów i drinka zwisały jej jakieś glony.
Właśnie nas stratował Galopujący Element Komiczny. Medyka!

- Kto to zrobił?
- Ja. - Nigdy nie byłam tchurzem [nigdy nie zabrakło jej tchu z powodu kurzu?] ale to nie były moje słowa.
- Marcus? Nie to przecierz...
Przecież ciećwierz.

- Tak, to ja. Miałem dosyć tego że rozgadywałas że jestesmy razem.
- Ale kochanie... - Co? Paris mówiła do niego kochanie?
Czujecie to oburzenie? Panna wbiła na kwadrat zaledwie poprzedniego dnia, a już jej się instynkt terytorialny rozwinął.

- Nie ma Nas. Wbij to sobie do tej pustej łepetyny. - I odszedł. Paris życiła drinka na ziemię aż stłukła kielich. Odeszła ale przechodząc obok mnie (poślizgnęła się na skórce od banana i) powiedziała:
- Zapłacisz mi za to suko! - Na te słowa Dylan objoł mnie w pasie i przyciągnął do siebie. Pocałował mnie w głowę.
Żeby Paris przypadkiem nie przeoczyła, że ma jeszcze inne powody, by zmieść boChaterkę z powierzchni ziemi. Iście po męsku.
Zaznacza terytorium.

- Nie martw się, to tylko puste pogróżki.
- Wiem i nie boję się jej.
- I za to cię kocham. - Poczym pocałował mnie. Przy wszystkich. Jego usta błądzily po moich wargach. Czułam się dziwenie... jakbym miała ze 40 stopni i miała sie zagotować, do tego sciskało mnie w rzołądku.
AŁtoreczka w końcu odkryła “erzet” i z tej radości usadziła je w przypadkowym miejscu.
Nieno, po prostu usłyszała, że “żołądek” to “mały żołądź” i stwierdziła, że to w brzuchu to przecież coś innego, więc i pisać trzeba inaczej.

To bardzo dziwne uczucie, ale mnie się bardzo podobało. W jego silnych ramionach czułam sie taka mała, niewinna, krucha ale przede wszystkim czułam się bezpiecznie.
Potworny banał, który aŁtoreczki przepisują od siebie nawzajem. Brakuje tylko motylków w brzuszku.

Te chwile które spedzaliśmy na całowaniu były jednymi z tych które śnią mi się po nocach oprawione w różowe ramki.


Kiedy skończyliśmy by zaczerpnąc tchu, spojżałam na jego twarz. Jego policzki były lekko zaróżowione a usta nabrzmiałe.
Khhh... Khhhh...
Wy też myślicie “i nie tylko usta”?

Pochłaniał mnie wzrokiem. Patrzył na mnie z takim podziwem że naprawde czułam się jak... jak dorosła kobieta.
- Ja też ciebie kocham.
Rasowa opkowa miłość instant, nawet wrzątku nie trzeba. Zaczynam się zastanawiać, czy aŁtoreczka celowo robi z boChaterki kretynkę, czy po prostu... hmmm, nie dokończę..

- Oczywiście, a masz jakiś inny wybór? - Wyszczerzył się w tym swoim opanowanym do perfekcji szelmowskim uszmieszku.
A to szelma, miał mieszek uwieszony na uszach!
I jeszcze się szczerzył tymi uszami...

- Hmm... pomyślmy. Nie! - Wruciliśmy do akademii objęci. Podprowadził mnie pod same drzwi. Dostałam też buziaka na noc. Już wiedziałm że tej nocy będe snić tylko o Nim. Albo nie, poprawka, będe śnić o NAS.
Network-attached storage?
O NASA, tylko końcówkę jej zjadło.

Nic bardziej mylnego. Kiedy położyłam się nie mogłam zasnąć. Miałam bardzo dziwne przeczucie że jutro cos się zdarzy. W głowie huczały mi groźby Paris. OMG! Jak ja nienawidzę tej rózowej pindy! Tylko by nasmiewala sie z innych.
Paris to idealnie kanoniczna Zła Różowa Barbie, brakuje jej tylko małego pieseczka z kokardką. Ciekawe, czy aŁtoreczka ma na ścianach plakaty z Hiltonówną.

Myślałam tez nad słowami Marcusa "młoda kapłanko". Skąd On o tym wiedział? Nawet mnie nie znał.
Bo, do cholery, wiedzą o tym wszystkie wampiry oprócz jednej bezdennej idiotki.

Kiedy w końcu zasnełam śnił mi się przepiękny ogród. Siedzialm na ławeczce w przepięknej, jasnej sukni. Moja aurę spowijała lekka (przepiękna) poświata. Usłyszałam (przepiękny) odgłos łamanej gałęzi, obruciłam się w tamtą strone i zobaczyłam trzech (przepięknych) mężczyzn.
Obrucić się - obrzucić się rutą. Niby słusznie, bo kiedyś wierzono, że ruta odpędza zło, ale w sytuacji, gdy zbliżają się do ciebie trzy wampiry, lepiej byłoby się obczosnkować.
Ale ponieważ ruta jest także symbolem panieństwa, przyjmijmy, że boCHaterka w ten sposób zaznacza, że jest do wzięcia.

A mianowicie: Joe'go, Dylana i Marcusa.
Kim jest Joe? Poznaliśmy wcześniej niejakiego Jamesa, ale o Joem nie było mowy.

Ten ostatni stał bardziej w tyle, jak zwykle mroczny i niprzenikniony. Nie wiedziałam co zrobić, ale moje serce wiedziało.
*głosem Hanki Ordonówny*
Pierwszy znak, gdy serce drgnie,
Ledwo drgnie, a już się wie,
Że to wlaśnie ten, tylko ten.

Podeszłam do Dylana dotknełam jego skroni i nic. [...napięcie wzrasta...] Podeszłam do Joe'go zrobiłam to samo i równierz nic się nie wydarzyło. [...i wzrasta...] Kiedy podchodziłam do Marcusa, moje bose stopy nie wydawały żadnego dźwięku.
A wcześniej robiły głośne “plask, plask”.
Łup!

Gdy podeszłam wystarczająco blisko, Marcus złapał mnie, rozłożył swoje skrzydła(O!) (pożyczył od Snape’a?) i porwał mnie. Nie tego chciałam.
Aha, aha. Zupełnie jak kot, co nie chciał zjeść szyneczki.

4 Rozdział

- Lily! - Ze snu wyrwała mnie Miley.
- Co?
- Krzyczłaś jak opętana.
- Niemożliwe.
- Tak. Martwię sie o ciebie.
- Niepotrzebnie. Idę do kuchni zrobić sobie sniadanie.
E? Przecież mają stołówkę. Chyba że młodej kapłance przysługuje jakaś specjalna dieta...

- Ok. - Przemieżałam (rrranyyy...) korytarz w zamyśleniu. Co miał oznaczać ten sen?
O skrzydlatym facecie z długimi zębami śnić - znak, że czas przestać czytać kiepskie opka.

Z resztą, nie ważne.
Dwa słowa, dwa byki. Ech, zresztą... Nieważne.

Wchodząc do kuchni poczułam aromat kawy i swieżego chleba, podniosłam wzrok i zaniemówiłam! Przy wielkim blacie kuchennym stał Marcus w długich, ciemnych dżinsach. No właśnie! TYLKO w dżinsach.
Przerażające. Kłaki z klaty mogły przecież wpaść do masła!
Rentgenowskim wzrokiem sprawdziła, że bokserek też nie miał?

Niemogłam spuścić wzroku z jego umięśnionego torsu. Docierało do mnie z jakim przystojniakiem mam do czynienia. On jest... Boski.
Jak tańczący Ganeśa.

Żadne inne słowo tak dobrze go nie określało.
- Witaj Lily. Chcesz może kanapkę?
- Co? A nie, dzięki. - Cholera! Ja się chyba sliniłam?! Ale nic na to nie poradzę wywołuje takie dziwne emocje...
*Wizualizuje sobie Lily śliniącą się jak rottweiler na widok befsztyka. Lśniące niteczki zwisają boChaterce z kącików ust. Ślina kapie na ciemne dżinsy Marcusa...*
Dodajmy do tego jeszcze pusty wzrok i tępy wyraz twarzy ;>

- Czy przyszłaś po to co wszystkie?
- Co? Jakie wszystkie?
- No dziewczyny zwykle przychodzą tu żeby (się poślinić na mój widok) popatrzeć jak jem a potem jak biegam.
Taki codzienny, mały rytuał.

O nie! - Jęknął.
Zobaczył plamę na spodniach?

- Co o nie? - Nie odpowiedział bo sama zrozumiałam. Przepchneły mnie na bok jak jakąś szmaciana lalkę i pobiegły do Marcusa. Ale kim one są?! Zobaczylam na jednej koszulce napis " Niech żyje nasz Boski Marc!" To jego fanki! On ma fanki! Zaczełam się ewakułować (ewakuować się przy pomocy kułaków) z kuchni i od razu tego pożałowałam. Marcus biegł w moją stronę, a jego fanki tuż za nim. Już miałam coś krzyknąć, lecz on złapał mnie wpół i popędził. Zgubiliśmy fanki za jakimś zakrętem.
Widzicie to stado fanek, gnających za Marcusem? Jak się ogląda najbardziej szajsowate produkcje Disney Channel i przeplata je reklamami dezodorantu, powstaje taki właśnie Element Komiczny.
Tak to mogło wyglądać, mniej więcej.

- Wow! Ale biegasz! Dziwne że nie jestes w reprezentacji!
- Jakiej reprezentacji?
- Akademii.
- Oczywiście że jestem. - Posłał mi ten swój szelmowski uśmieszek a ja przysięgam że nogi się podemną ugieły.
- Sserioo?
- Jasne biegam zawodowo.
- Wow! - Palnełam jak idiotka. Nic innego nie przeszło mi przez gardło. Poczułam ze korytarz się trzęsie. Dosłownie.
To nie trzęsienie ziemi, to tylko tobie trzęsą się kolana.

- Co to?
- A jak myślisz?
- Znalazły nas?!
I z radości zatrzęsły korytarzem?
Taaa, złapały za jeden koniec i wziuuu!

- Mam pomysł. Ufasz mi?
- Chyba tak.
- To dobrze. - Pochylił się przycisnął mnie do muru i pocalował. Nie był to zwykły pocałunek. Nie przypominał tego z Dylanem. Ten był bardziej zaborczy, natarczywi i pełen pasji. Poczułam palący żar, on widocznie też bo mocniej na mnie natarł. Fanki przebiegły obok nas i nawet się nie zoriętowały. Widocznie taki widok był zupełnie normalny.
To jest tak głupie, że nie wiem, co powiedzieć. Ale zapamiętajcie, że widok Marcusa całującego się z kimkolwiek jest normalny i nie zwraca uwagi.
Może Marcus ma dar niewidzialności, uaktywniający się właśnie w trakcie pocałunku? Inaczej nie jestem w stanie zrozumieć tej sceny.

Odsunął się ode mnie po czym bez słowa wyjasnienia zaczął swój poranny bieg. Coś jest nie tak. Tylko co?
A bo ja wiem? Może to, że drugi dzień w nowej szkole boChaterka zaczyna od całowania się z drugim chłopakiem? W tym tempie nie tylko facetów nie starczy, ale i katalog uczniowskich bakterii i wirusów ulegnie zadziwiającemu ujednoliceniu. A potem nauczyciele się będą zastanawiać, skąd ta epidemia opryszczki.
Ja wiem, co jest nie tak. Jogging zwykle uprawia się na świeżym powietrzu, nie po szkolnych korytarzach, nieprawdaż?

Muszę porozmawiać z Miley. Poczułam cios z tyłu głowy i upadłam. Potem była tylko ciemność.
I nikt by się nie obraził, gdyby tak zostało.
Aha! Fanki z opóźnionym zapłonem zorientowały się, co właściwie widziały i wróciły.

- Myślisz ze ona się ocknie?
- Nie wiem obojętne mi to.
- Paris! - Paris? A ten pierwszy głos to Susan.
- No co?
- Czego ode mnie chcecie? - Powiedziałam.
Bo zamiast zyskać na czasie i przy okazji podsłuchać, co mówią porywaczki, trzeba koniecznie dać im znać, że się odzyskało przytomność.

- O! Nasza Śpiąca Królewna się zbudziła.
- Czego chcecie!
- Masz zostawić w spokoju Dylana i Marcusa!
- Bo co? To wszystko?
No problem, znajdę sobie kolejnych.

- Ach! - Wyszczeżyła się w perfidnym uśmieszku.
Wytrzeszczyła? Wyszczała żyłę?

- Co?
- Zapomniałabym o najwarzniejszym. Ośmieszyłaś mnie! I nie próbój tych swoich sztuczek. - Rzeczywiście gdy chciałam żeby kajdanki opadły (dziwne były z drewna) oczułam piekący ból taki że aż syknełam.
- Co to? Czemu moja moc nie działa?
Tak, kurgwiazdka, pytaj wroga o takie rzeczy! Ja pierniczę... Jeszcze jej powiedz, jakie masz najsłabsze punkty i gdzie schowałaś pamiętniczek.

- To kajdanki z drzewa oliwnego. Nie działa na nie żadna magia.
BoCHaterka nie ma przypadkiem jakiejś Mocy Władania Termitami? Tak tylko pytam.

Dziewczęta! Czas na zabawę. - Na te słowa z cienia piwnicy wyłoniły się fanki Marcusa! Szły ku mnie swoim tanecznym krokiem, ale ich twarze były... opętane.
Znowu coś z dupy wziętego. Załóżmy, że panienki są pod władzą Paris... Tylko że Paris ma jedynie dar wizji. Nie było mowy o żadnym innym. Fail.
Ty naprawdę sądzisz, że aŁtorka, w połowie czwartego rozdziału, pamięta jeszcze, jakie moce komu przydzieliła w drugim?

- Zapłacisz za to! Widziałyśmy jak całowałaś naszego Marca!
Chwilę wcześniej aŁtorka napisała, że przebiegły obok i się nawet nie zorientowały. Naprawdę tak ciężko zadbać, by historia trzymała się kupy przynajmniej w obrębie rozdziału?

- Nie. To on pocałował mnie! - Za te słowa oberwałam obcasem jednej. Z ust zaczeła mi sływać krew.
- Kłamiesz! On by cie nigdy nie pocałował! Masz to co ci się należy! - Podchodziły do mnie ze wszystkich stron. Nie mogłam się obronić. Potem znowu nastała ciemność.
Wszystko to dzieje się w szkole, której dyrektorka ma zdolność czytania w myślach. I traktuje boCHaterkę jak bóstwo, któremu należy się cześć i pokłony. Rozumiem, że aŁtoreczka uważa dorosłych za debili, ale wypadałoby jednak wziąć pod uwagę, że dziewczyna, o której mowa w przepowiedni, jest w jakiś sposób ważna, a więc nie pozostawiono by jej bez dyskretnego nadzoru.
Eeeej, mam teorię! Może te nachalne pokazy czołobitności w stosunku do naszej Mary Sue miały właśnie na celu wzbudzenie żywiołowej niechęci pozostałych uczniów, żeby wzięli sprawy w swoje ręce?

- Lily... - Powiedział ktoś cichym szeptem. Poczułam że ten ktoś podnosi mnie i przeszywa mnie okropny ból. Czułam już tylko ten okropny ból. Nie docierały do mnie żadne słowa. Nie mogłam tak dalej, nie wytrzymam. Czuje jak moje serce wyrywa mi się z piersi niczym koliber.
Eee tam, koliber ma za mały kaliber.
Lecz za to na sekundę do dwustu uderzeń!

Czuje coraz mniej, coraz mniej aż w końcu dopada mnie błoga ciemność, ale zanim to sie dzieje słyszę kolejny szept
- Lily nie zostawiaj mnie. - Nic więcej nie pamiętam. Kiedy się obudziłam wciąż widziałam ciemność. Czy to nie dziwne?
Zapomniałaś otworzyć oczęta.

Wkładasz całą swoja siłę w to żeby się obudzić a kiedy już to zrobisz znów widzisz ciemność. Zaraz to nie ta sama ciemnośc! To noc! Prubowałam (próbuj dalej...) wstać ale wyrwało mi sie tylko ciche słowo... [a myślałam, że serce. Jak koliber.]
- Cholera!
- Lily! - Dylan? Co on robi w moim pokoju?
W dodatku co on tam robi po ciemku?

[Koleżanki wołają dyrektorkę.]

- Dobrze. Masz wypij to lekarstwo. - Podała mi jakiś kieliszek a w nim był bardzo niesmaczny płyn. Wypilam do dna. No co? Jeśli to ma mi pomóc.
Jedyny w całym opku przejaw rozsądku. Patrzcie i podziwiajcie.

- Lily? Czy pamietasz kogoś?
- Dylan! Ajj...
- Cii! Spokojnie. Jestem tu. - Pocałował mnie w czoło. Był cały czas przy mnie. Po mimo strzaszliwego bólu przytuliłam sie do niego. Oparłam głowę o jego tors. Tak mi było wygodniej i tak mogłabym spędzić wieczność.
Biorąc pod uwagę opisane niżej obrażenia, przytulanie się do kogoś i wyginanie ciała, żeby się ułożyć na męskim torsie, faktycznie mogłoby jej zapewnić wieczność. I światłość wiekuistą do kompletu.

- Pamiętam... Paris i chyba... tak. Tłum fanek Marcusa. - Poczułam jak Dylan spina mięśnie. Niedobrze.
Tors mu się sfałdował i zrobiło się niewygodnie.

- Zajmę się tym obiecuję.
- A co mi jest? - Poczułam sie trochę lepiej po tym lekarstwie
- Widzisz... ktoś pobił cię tak mocno że złamano ci 3 żebra. Jadno przekłuło sercę.
Omijając przy tym płuco?
Pewnie tak. Nie wiemy w sumie, co to jest “serca” i gdzie leży.

Przeżyłaś śmierć kliniczną tylko dzięki mocy Pani Mercedes, [eee... to nowe imię dyrektorki, czy jakaś kolejna Postać z Dupy Wzięta?] ale i tak było trudno. Masz tez niezliczenie wiele siniaków. Oraz...
… wybite wszystkie przednie zęby i złamany nos, którego niestety nie dało się wyprostować.

- Co?
Haha, żartowałam, przecież aŁtoreczka nie pozwoliłaby  oszpecić boChaterki.

- Lily pamiętaj zawsze jestem przy tobie...
- Dylan co się stało?
- Na tobie nie poprzestali.
Niby to szkoła z internatem, a wygląda na to, że nadzór nad uczniami praktycznie nie istniał, a nauczyciele i inni uczniowie byli ślepi i głusi.

- Lucas!
- Nie, on jest cały.
- W takim razie kto... - Urwałam. Poczułam napływające łzy. Już wiedziałam co chce powiedzieć. Tego było za dużo. A może źle ich zrozumiałam? To nie moze być prawda!
- Lily tak mi przykro. Nic nie dało się zrobić. Powiesili ją. Wiem że to okropne stracić matkę. - Nie mogłam wydusić ani słowa. A jednak to była prawda.
Przypomnijmy, że szkoła mieściła się w wielkim zamku otoczonym wielkim murem, zaś bramy strzegł (wielki) strażnik. Jakim więc cudem “tłum fanek Marcusa” mógł opuścić teren szkoły? I skąd wiedziały, gdzie mieszka matka boChaterki?
I dlaczego, do jasnej cholery, rodzina wybranki i kapłanki nie ma żadnej ochrony?

Dylan przytulił mnie mocniej ( choc nie na tyle bym poczuła ból). Poczułm jego łzy sływające po moich włosach. Dopiero wtedy i ja uroniłam swoje.
Jasssne, nastoletni chłopak - w dodatku wampir - opłakuje obcą osobę, której w życiu nie widział. Takie rzeczy to tylko w opkach. Chyba że płacze nad zmarnowaną krwią, której już nikt nie wypije, chlip, chlip.

Nic sie dla mnie już nie liczyło. Jak tak można? Pobili mnie. Prawie umarłam. Byłam już jedną nogą w grobie. Pobiły mnie. To jeszcze byłabym w stanie zrozumieć ale to że powiesiły całkiem niewinną osobę? To jest już okrutne, to jest... chore! One są chore.
IMHO twierdzenie, że jest się w stanie zrozumieć pobicie z powodu jakiegoś obszczymurka, też jest co najmniej chore.

Poprzysięgam w imię wszystkiego co mi pozostało, poprzysięgam na duszę mojej matki, poprzysiegam zemstę równie gorzką, bolesną, trwałą, nieodwracalną jaką one urządziły mnie! A jeśli nie wytrwam w tym postanowieniu to nic się już dla mnie nie liczy. Nic!
I tym sposobem boChaterka dołączyła do wielkiej rodziny opkowych sierotek. Natomiast aŁtoreczkę zmęczyło pisanie tych głupot i przerzuciła się na inne dzieUo. Nie zapomniała przy tym o tradycyjnym żebraniu o komciuszki:

Na razie nie będe pisała na tym blogu. Nie mam weny:(... Może tu jeszcze kiedyś napiszę, ale musi być więćej komów...
Dziecko. Zrób coś dla ojczyzny i nie pisz nigdy więcej. Nie walcz z brakiem weny, pielęgnuj ten stan.

Z basenu w bibliotece pozdrawiają: Sineira w stroju (kąpielowym) Gandalfa, Suin pijący kawę z dodatkami i Kura zawodząca pieśń ku czci Kali Ma,
a tymczasem Maskotek co sił zmyka przed fankami.