czwartek, 19 grudnia 2013

243. Pierwsza gwiazdka nad śmietnikiem, czyli wykąp sobie bezdomną (cz. 1)




Noc Bożego Narodzenia to czas cudów. Dlatego, choć do Świąt jeszcze parę dni, dajemy Wam dziś do poczytania fragment powieści Katarzyny Michalak [zwanej dalej ałtorkasią], o tym, ile dobra może nieść Noc Wigilijna.
Zatem penetrujmy śmietniki moi mili!
(przeczytałam: perfumujmy)
Niewątpliwie, miałoby to więcej sensu.


Analizują: Kura, Jasza i Szprota,
z doskoku: Dzidka.


Katarzyna Michalak: Bezdomna, wyd. Znak, Kraków 2013


Zaczyna się od dedykacji:


Wszystkim prawdziwym, cudownym, dobrym Matkom, kochającym swe dzieci tak, jak ja kocham moje.
Żeby mogły podbudować swoje ego tym, że są lepsze od bohaterki?



Nie pogardzaj drugim człowiekiem, dopóki nie poznasz jego historii.
A gdy tylko poznasz, to bądź sobą i spluń.


Może się bowiem okazać, że znalazł się na dnie przez nieszczęście, chorobę lub ludzką podłość, zaś dla ciebie Los – jako lekcję pokory – szykuje podobną niespodziankę.
Kataolo Michaelho.
Możliwe też, że nie szykuje. Wtedy możesz spokojnie pogardzać.


Dla nieoswojonych z twórczością Michalakowej, tu będzie spojler. Z początku nic się kupy nie trzyma, ale z biegiem czytania da się zauważyć, że Opkowy Imperatyw Narracyjny rządzi.
Mamy jakieś warszawskie osiedle z zamykanym na klucz śmietnikiem. A potem to lecą już same niespodziewane przypadki.


A więc zaczynamy: Czas akcji: noc z 24 na 25 grudnia, blisko północy. Miejsce akcji: śmietnik, TEN śmietnik osiedlowy, typu altanka, gdzieś w Warszawie. Jedność akcji - jest! Zresztą, zaraz zobaczymy.
Drzwi śmietnika zamknęły się za nią z trzaskiem.
Kiedy była już w środku, w ciasnym pomieszczeniu zastawionym przepełnionymi pojemnikami, włożyła klucz do zamka i przekręciła.
Tym samym zamieniając śmietnik w jakąś hermetycznie szczelną kapsułę, z której nawet mysz się nie prześliźnie, a co dopiero jakiś większy zwierzak.


Nikt nie powinien jej przeszkodzić aż do rana.
To będzie pierwszy dzień Bożego Narodzenia. W tym czasie wszyscy świętują. Stróż też.


Bądź co bądź była prawie północ. O tej porze w Wigilię żaden normalny człowiek nie robi porządków, no nie?
I tu mamy pierwszy atak Opkowego Imperatywu Narracyjnego. Coś miało być niemożliwe, a jednak srrruuu… nadszedł zbrodniczy Absurd, który zamordował Sens i brutalnie obszedł się z Logiką.


Tylko ona, Kinga, zrobi dziś porządek ze swoim życiem.
I ten magiczny czas - Boże Narodzenie, tuż przed północą. Bóg się rodzi, blask ciemnieje.


Usiadła w kącie śmietnika, niewidoczna z ulicy, i owinęła się ciaśniej kurtką, bo mróz sięgnął chyba minus dziesięciu stopni. Kurtka była porządna, watowana.
Nie może nasza boChaterka chodzić przecież w byle paltociku.


Kinga prychnęła na wspomnienie tego, jak ją zdobyła: najpierw pobiła się o nią ze Smu­taską, a potem klęła ofiarodawcę, który – niech go szlag! – wrzucił do pojemnika PCK rzecz upapraną gównem.
Jasne, sięgnęła dna, więc na kurtce to nie krew, nie ketchup, ale gówno. Jak można upaprać kurtkę fekaliami?
Hm… przejść śladem psiarzy z osiedla, pośliznąć się na jednej minie i usiąść z impetem w drugiej?
I temu komuś, kto upaprał sobie porządną kurtkę, nie przyszło do głowy użycie pralki...



Smutaska potem kpiła z Kingi w żywe oczy, gdy ta, niemal płacząc, prała łach w fontannie przy Pałacu Kultury.
To taki wątek martyrologiczny. Pałac Kultury i Nauki, w centrum stolicy, fontanna, rechot Smutaski.
Fontanna pod Pałacem działa w zimie?
Nie.
Ale kurtka mogła być wyszarpana z pojemnika PCK już w czerwcu.



Ta głupia kurtka stała się symbolem całego jej życia – niby porządne i godne zazdrości, a
w rzeczywistości całe w gównie.
Pluskające się żwawo w fontannie pod Pałacem Kultury.
Porządne i godne zazdrości życie bezdomnej.


Pora kończyć ten show.
Jaki show? Osiecka pisała tylko, że życie to bal jest nad bale.
And show must go on.


Sięgnęła do kieszeni, namacała paczuszkę i uśmiechnęła się do siebie. Doktorki z psychiatryka hojnie faszerowały pacjentów psychotropami.
Idioci z tych doktorków. Sypali tabletkami jak kurom poślad, garściami na podłogę. I patrzyli, jak wariaty biją się o dropsy. Mieli z tego wiele uciechy.


Tak hojnie, że niemal każdy miał uciułany [niezły] zapasik na czarną godzinę.
Bo nikt nie kontrolował tego, czy pacjenci połykają lekarstwa, czy chowają je za pazuchę.
Nawet znacząco zostawiano otwarte drzwi do składzików z lekami.


Kinga na początku naśmiewała się z kumpelek wariatek chwalących się potajemnie, ile która nazbierała i gdzie która garść leków ukryła, żeby personel szpitala nie znalazł tabletek szczęścia, po czym… sama zaczęła zbierać, czekając na wypis. Tak uzbierała dwadzieścia.
Czterdzieści siedem! Osiemdziesiąt pięć! Kingo, jesteś boChaterką opka, wszak nic cię nie ogranicza!
Dwadzieścia czego?
Dwadzieścia wariatek. Chyba.
...na umrzyka skrzyni. I butelka rumu.


Dziś w nocy będzie jak znalazł.
Co będzie? Może jednak prawem gramatyki języka polskiego [te tabletki] “będą”?


Rozwiązała marynarski worek, z którym nie rozstawała się ani na moment – miała w nim cały dobytek, dosłownie i w przenośni – zanurzyła w nim rękę aż do ramienia i oto jest, tadam!, zdobycz ostatnich dni: flaszka wódki.
...nie butelka rumu? Ta recesja…
Mazowsze moje. Płasko, daleko - pod potokami szumiących gwiazd, pod sosen rzeką. Tu nie ma miejsca na rum.
Faktycznie, do płaskowyżów nie masz jak flaszka siwuchy i butelka środków psychoaktywnych.


Będzie imprezka. Ostatnia imprezka w życiu Kingi Król.
Na bogato! Prawdziwa wódka… Za tę cenę mogłaby mieć kilka flaszek mózgotrzepa.


W słabym świetle latarni, które z trudem docierało w ten kąt śmietnika, sięgnęła po karton z makulaturą
Heh, czyżby nie prowadzili tam segregacji śmieci, nie mieli pojemników na “frakcję suchą”?


– po raz pierwszy stos gazet nie wywołał w Kindze radosnego podniecenia, nie zastanawiała się, ile zapłacą za niego w skupie i co ona sobie za to kupi – przewróciła karton do góry nogami, żeby mieć elegancki stolik, rozłożyła kolorowe czasopismo, jest i obrusik!, i z worka wyciągnęła kieliszek. Co za parodia! Tej nocy będzie popijać wódkę z kryształowego kielonka!
I teraz wyobraźmy sobie tę scenę: samobójczyni in spe siedzi sobie w zamkniętym śmietniku, przy kartonie, który świątecznie zasłany jest kolorową gazetą i ona w tej chwili dzierży w dłoni kryształ.
Pewnie to jest rodowa pamiątka z utraconego przez pradziadów dworu na Rusi.
Od razu widać, że to szlachetna jednostka.
***
Potem okaże się, że w dodatku jest piękna i szczupła.
Z naciskiem na: szczupła.


Gdyby ktoś z bezdomnej braci ją widział... normalnie nie miałaby potem życia.
A co, zabiliby ją śmiechem?
Raczej by się połaszczyli na kryształ. Chociaż - kto dziś się jara kryształami? To raczej snobizm z epoki gierkowskiej chyba?



Siedziała chwilę, czując na policzkach palące łzy, po czym otarła je wierzchem dłoni odzianej w rękawiczkę bez palców
Bo wszyscy bezdomni noszą mitenki. Prawda? Inaczej nie dostaje się legitymacji bezdomnego.
A jeśli ktoś “domny” nosi mitenki? Ojej.
Ja mam kilka par, pewnie jestem potrójnie bezdomna.


i wychyliwszy wódkę jednym haustem, wychrypiała do siebie:
– Niech cię szlag, Kingo Król. Będziesz się smażyć w piekle za to, co zrobiłaś.
Bo jesteś grzeczną dziewczynką, która zawsze grzecznie chodziła na religię i wiesz, że za samobójstwo masz zapewniony kociołek ze smołą.
Przyjmijmy na wiarę, że samobójcy mają myśli o wiecznym potępieniu swojej duszy...


Wysypała na „stolik”małe białe tabletki i zaczęła łykać jedną po drugiej, w pełni świadomie, ciskając przekleństwa i przepijając wódką.
- KUCHWA MHAĆ! - grzmiało na pół osiedla.
I gdyby nie to, że została namaszczona na główną boChaterkę opka, to wysypałaby wszystkie piguły na dłoń i połknęła od razu. I umarłaby na tym śmietniku, i byłby koniec pieśni, ale nic z tego. Ona musi elegancko połykać tabletki po jednej, przepijając wódką z kryształu. W efekcie nie jest w stanie kontynuować swego samobójstwa. No i przeżyła...
Przeżyjmy to i my.



Prędzej się upiła niż zaćpała, karton jej odjechał i mamy ciąg dalszy opowieści.


– Przecież musisz się zabić! Musisz!!! Jeśli dziś ci się nie uda... jeśli zmarnujesz te prochy... Jak zdobędziesz nowe?
Znów trafisz na oddział obserwacyjny i nachapiesz pigułek?


Padła twarzą na pudło i nagle proszki znalazły się tuż-tuż, w zasięgu języka. Ha! Zwycięstwo! Zagarnęła je i już miała przełknąć, gdy... jęk, cichy, ale pełen rozpaczy jęk sprawił, że zamarła z wywalonym językiem i przyklejonymi doń tabletkami.
Dziecko! – to była pierwsza myśl.
I oblizała kły.
W Wigilię kwili noworodek na śmietniku. “Płacze z zimna, nie dała mu matusia sukienki”?



Kot! To tylko kot.
Kątem oka naćpana Kinga rejestruje, że to tylko Kot tak piszczy. Kamień nam spada z serca.


Dzięki Ci, Panie Boże... Dla kota nie zrezygnuje ze swych planów. Nie przedłuży swej nędznej egzystencji nawet o minutę.
Ale gdyby to było dziecko wyrzucone na śmietnik, to...


Jakimś cudem uniosła butelkę z wódką do ust i przełknęła oporne proszki. No. Teraz może odpocząć. Może spokojnie rozliczyć się z życiem, Bogiem, Szatanem i... tamtym bydlakiem, a potem odejść. Na swoich warunkach.
Jakie są jej warunki? Samobójstwo na śmietniku? Tyle patetycznych bzdur w jednym akapicie.


Tylko tyle godności ludzkiej w niej zostało: odejść jak człowiek, nie jak byle gówno.
PLUM.
Bo znalezienie zwłok na śmietniku jest baaardziej epickie od znalezienia ciała na klatce schodowej.


Dotknięcie ciepłego, szorstkiego języka wstrząsnęło nią niczym uderzenie w twarz.
– Odejdź– wymamrotała, cofając dłoń.
Uniosła na milimetr powieki i spiorunowała kota wzrokiem. Był brzydki i chudy, taki jak ona. I tak jak ona sam. Niech go szlag. Lizał ją po ręce raz po raz. A ona nie była już w stanie jej cofnąć.
Już widzę dzikiego kota śmietnikowego, który podchodzi do człowieka na mniej niż dwa metry.
Może ma taki długi język…
Zapamiętajmy: brzydki i chudy.


Wskoczył na ramię kobiety i zaczął ją szturchać zimnym nosem w policzek. Miauczał przy tym żałośnie, jakby prosił o zlitowanie.
Nie, droga pani aŁtorko (ponoć z epizodem na weterynarii) - wąż nie jest pusty w środku, a śmietnikowy kot nie podejdzie do człowieka.



Z własnym życiem może robić, co jej się podoba, ale kot nie był niczemu winien. Nie zasłużył na śmierć. Ona, Kinga, owszem.
Zwierzę myślało chyba podobnie,
Znaczy: że Kinga zasłużyła na śmierć?


a może całkiem inaczej, bo nie ustawało w wysiłkach ocucenia kobiety. Lizało ją teraz po policzku, czole, włosach, powiekach. Normalnie stawało się coraz bardziej upierdliwe!
Po prostu głodne. Umrzesz i zostaniesz pożarta przez koty, mwahahahahahaha!!!



– Jeeezu – z drętwiejących ust wydobył się jęk tak samo żałosny jak pomiaukiwanie kota.
Wypuści go – postanowiła. – Wypuści tę kocią mendę, a potem zaśnie spokojnie i bez wyrzutów sumienia, że pociągnęła za sobą w śmierć niewinną istotę.
Ale w jaką śmierć, co to, kot ze śmietnika nie wylezie?
(ok, jest pijana i naćpana, nie myśli jasno)
Pamiętajmy, że zamknęła śmietnik na klucz, co uczyniło z niego szczelną izolatkę.


[Kinga postanawia przeżyć, by uratować kota, wobec czego prowokuje wymioty, po czym bierze kota pod kurtkę, aby trochę go ogrzać i siedzi tak z nim w śmietniku przez bliżej nieokreślony czas]



I WTEM!
Ktoś krzyknął.
– O Boże, przestraszyłeś mnie! Co tu robisz, burasku? Chcesz wyjść? To chodź, zmykaj, nim cię dozorca przegoni.
Dozorca miałby pracować w Wigilię i Święta?  Nie wiem też, dlaczego otwarcie bramki do śmietnika i groźne kszszsz! miałoby cokolwiek zrobić Kotu. Chyba, że dozorca dorabia jako rakarz.
Heh, a jaka to właściwie różnica, czy kota przegoni dozorca, czy ktokolwiek inny?


Kinga westchnęła z ulgą. Kot jest uratowany. Ona sama mogła zdychać.
– Chcesz tutaj zostać? Twoja wola…
No ale nie, więc Kinga też daje głos, informując, że oprócz Kota i ona też tu jest:


Nie! On nie chce tu zostać! – chciała krzyknąć Kinga. – Zabierz go ze sobą, kretynko!
(...)
– Ja nic nie chcę. Proszę tylko zabrać stąd kota – powiedziała cicho, ale wyraźnie, wyciągając przed siebie ręce.
Kot zawisł między dwiema kobietami.
W normalnych okolicznościach obie byłyby już pochlastane pazurami, że hej.


– Nic nie chcę. Tylko wypuść kota – powtórzyła Kinga, czując, że jej czas się kończy.
Była coraz bliżej utraty przytomności.
Śmierć spoglądał to na klepsydrę, to na nią, coraz bardziej poirytowany przedłużającym się spektaklem.
Tym bardziej, że chciał uratować Kota. KOTY SĄ MIŁE.


A te dwie mendy – wypindrzona laska i zawszony [zapchlony] kot – nie dadzą jej spokojnie umrzeć. Wszystko nie tak. I to przez tego pieprzonego kota, niech to szlag, wszystko nie tak! A wyzwolenie było już tak blisko…
One wiele potrafią, więc co tam kotu uratować samobójczynię…


Stawiając kroki jak lunatyczka, chciała minąć tamtą i wyjść na zewnątrz [jasne, jasne - to samobójstwo było na niby], ale gdy znalazła się w świetle latarni, tamta krzyknęła cicho i złapała Kingę za ramię. I natychmiast cofnęła dłoń.
– Ja... ja cię znam!
Wzruszenie chwyta  nas za gardło, a sekcja rytmiczna podpowiada ta-da tsss...
And this is crazy
so here’s my number
call me maybe.


Kinga spojrzała na nią beznamiętnie. Oczywiście, że mnie znasz. Choć nie wiesz skąd. Może kiedyś ci to zdradzę. A może nie. Ale klucze do tego śmietnika mam od ciebie.
Przyznaję, że nie rozumiem.


Nie powiedziała tego na głos. Nie rzekła nic. Bo jakie znaczenie miała teraz krzywda wyrządzona Kindze przez tę laskę i pewnego zdradliwego skurwiela dawno temu?
Tego, który oddał swojej żonie kluczyki do śmietnika kochanki? Z dokładnym namiarem, który to jest.
Kluczykami można wyrządzić krzywdę.
Zapamiętajmy, że Kinga ją rozpoznała, ok?
Obie się rozpoznały. W ślad za Kingą ze śmietnika wylazł też Suspens. A Sens jak leżał, tak leży. I chyba się już nie podniesie.


Młoda kobieta wahała się krótką chwilę, by zacząć:
– Może... może wstąpiłaby pani do mnie na kolację?
A to wszystko w środku nocy. O tej porze można najwyżej wybierać się na Pasterkę, a nie szykować Wigilię.
Albo wracać - powinno być już grubo po północy.


Przygotowałam jedno nakrycie dla zbłąkanego wędrowca. Ja... zapraszam. Was oboje, oczywiście. – Na znak dobrej woli pogłaskała główkę zwierzęcia.
I odgryzła z chrzęstem.


Zamruczało w odpowiedzi.
Dla tych, którzy się już pogubili w narracji - zamruczało zwierzę z pogłaskaną główką.


Kinga spojrzała na tamtą jak na wariatkę.
– Zapraszasz? Mnie? Na wigilię? – Po prostu nie mieściło się jej to w głowie! Była
brudna i wstrętna, śmierdziała wymiocinami i wódką, a ta wymuskana lalunia, ot tak, zaprasza bezdomną na wigilijną wieczerzę?
Jak sądzimy, lalunia jeszcze przed wyjściem ze śmieciami (Boże Narodzenie, po północy) poprawiła makijaż i założyła szpilki.


– Co na to rodzinka? – ostatnie pytanie zadała na głos.
– Ja... pokłóciłam się z rodziną i... to pierwsza taka samotna wigilia.
To też warte jest zapamiętania, że ledwo minął rok.


Trudno... trudno mi to znieść. Zapraszam was oboje – kobieta powtórzyła to niemal z rozpaczą.
Aha, czyli chcesz mieć maskotkę przy nakryciu dla zbłąkanego wędrowca.


Kinga powoli skinęła głową.
Tak. Chce być maskotką.


Jeszcze zdąży się zabić. Najpierw jednak znajdzie buremu kotu dobry dom.
Jakie to cudne. Naprawdę.



– Proszę, proszę, chodźcie. Będziecie moimi honorowymi gośćmi.
Poszła przodem, oglądając się co chwila, czy okutana w chustę i brudną kurtkę kobieta i wychudzony kot o zaropiałych oczach na pewno podążają za nią.
Bo Koty śmietnikowe zawsze zamykają pochód. Zawsze.



Była coraz bardziej zachwycona tym spotkaniem i własnym altruizmem.
I już wiemy, co mamy myśleć o tej hienie.
Ale nie wiemy, co myśleć o Kocie. Chyba oszalał.


Oto ona, Joanna Reszka, otwiera drzwi swego domu w ten wigilijny wieczór [raczej - w noc] dla bezdomnej i jej kota!
W tym wyimaginowanym cyrku brak lwów i słoni. Żonglerów już mamy.


Nigdy wcześniej nakrycie dla zbłąkanego wędrowca – tradycja tak pilnowana przez mamę Aśki, jak wyśmiewana przez jej (byłego) faceta – nie było potrzebne, aż do dzisiaj. Dziś nakarmi głodnych, napoi spragnionych, nagich odzieje
Bo Kinga (absolutnym przypadkiem!) trafiła właśnie na ten śmietnik, aby w nim umrzeć.


U mnie pod blokiem są dwa identyczne śmietniki po dwóch stronach wąskiej ścieżki. I wiemy, że każdy z nich należy do tej drugiej Administracji. W związku z tym, nikt z nas nie wysypuje śmieci do obcych kubłów. Napawam się precyzją Kingi, która wie, gdzie dokonać żywota.


– bo Bezdomna nie zasiądzie chyba do wigilii w tej śmierdzącej kurtce?
Bo smrodem kurtki zagłuszy zapach kapusty?  


– i takie tam: pukajcie, a będzie wam otworzone.
Zaprawdę na ego wasze zaległo, a musicie się puszyć na kartach powieści.


Zupełnie przy okazji redaktor Reszka będzie miała genialny materiał na felieton.
Ha! Dziennikarka! To już wiadomo, że hiena!


Po świętach jak znalazł. Szkoda, że nie trafiła na Bezdomną przed świętami, wtedy felieton poszedłby w wydaniu specjalnym w nakładzie wprost kosmicznym. Może zatrzyma ten temat do następnych świąt i wtedy ogłosi miastu i światu – na własnym przykładzie – jak trzeba otwierać serca na bliźnich w ten wigilijny czas?
No dobra, ale jakby trafiła na nią PRZED świętami, to felieton musiałby być jednak o czymś innym, niż o zapraszaniu bezdomnej prosto ze śmietnika na Wigilię...


Już widząc swoje nazwisko pod artykułem i siebie odbierającą Złoty Laur, nagrodę dla najlepszego dziennikarza, przeszła przez wypucowaną do połysku klatkę schodową, otworzyła drzwi do swego apartamentu i szerokim gestem zaprosiła Bezdomną, ściskającą w objęciach kota, do środka.
Tak, już widzę ten Złoty Laur za felieton pt. “Zobaczcie, jaka jestem święta, normalnie Matka Teresa, a wy się wstydźcie, egoiści”.



– Może się przedstawimy i przełamiemy pierwsze lody? – Właścicielka mieszkania wyciągnęła rękę. – Jestem Aśka Reszka, dziennikarka, freelancerka.
Ojej.


Obecnie piszę dla kilku kolorowych tygodników, wiesz, takie tam…
Vogue, National, Forbes, nie ma o czym mówić w ogóle…


Bezdomna podała dłoń, odruchowo wycierając ją najpierw o kurtkę.
– Kinga Król.


Aśka uścisnęła rękę swego gościa, podziwiając w duchu własną otwartość i odwagę: dotknijcie skóry bezdomnego, to sami wpadniecie w podziw.
A mogę sobie podpimpować ego jakoś inaczej?


Wszy, świerzb, liszaje, kto wie, co taki kloszard u siebie wyhodował! O dziwo, Kinga dłoń miała czystą, a skórę miękką. Tylko wierzch dłoni był spierzchnięty od mrozu. Aśka stwierdziła to naocznie, oglądając rękę dziewczyny.
- Linię życia ma panienka cokolwiek poszarpaną - zaskrzeczała złowróżbnie.


Ta po dłuższej chwili wyrwała dłoń.
– Czego szukasz? Trądu? – prychnęła. – Wyobraź sobie, że codziennie się myję. Częściej niż co poniektórzy mający własne łazienki.
– W Wiśle? – chlapnęła Aśka...
Jest duża szansa, droga warszawianko, że sama kąpiesz się w Wiśle.
Ale to byłoby zbyt uciążliwe sprawdzić. w czym kąpią się warszawiacy.
Ałtorkasia wszak mieszka w głuszy, nic nie wie o Warszawie.


…nim zdążyła ugryźć się w język, ale osoba Bezdomnej w tym nieskazitelnie czystym mieszkaniu po prostu ją fascynowała, odbierając zdolność logicznego myślenia.
Bardziej niż małpka w klatce.
Natomiast zdrowy rozsądek czytelników został już dawno powieszony na haku rzeźniczym.
Przecież “lalunia” zna Kingę, więc skąd ten orgazm okolicznościowy?
Zna, ale nie wie skąd.


– Taaa... Szczególnie teraz aura zachęca do kąpieli w Wiśle. Tylko przerębel oddechem wytopię i mogę się chlapać do woli. – Kinga patrzyła na kobietę z mieszaniną pobłażliwości i gniewu.
I JA SIĘ NA TEN ŚWIAT NIE PROSIŁAM! - dodała z nawyku.


Owszem, ona sama wyglądała parszywie, szczególnie dziś: pijana i naćpana, owszem, cuchnęła trochę wódką i wymiocinami, ale umysł miała nie gorszy niż ta zarozumiała laska, no i nadal, mimo wszystko, była nie eksponatem w zoo ani plugawym detalem miejskiej architektury, ale człowiekiem, któremu należała się choć odrobina szacunku.
Słusznie. Ale ponieważ ałtorka nie ma zaufania do czytelnika, że będzie wiedział to sam z siebie, podkreśli nam to iście angstowym zachowaniem Kingi.


„Gówno prawda. Po tym, co zrobiłaś, nie jesteś człowiekiem i nie masz prawa do szacunku”– upomniała się w myślach i natychmiast zmalała, spokorniała. Powróciło śmiertelnie zmęczenie, senność wywołana prochami i wódką i poczucie totalnej beznadziei. Co z tego, że dziś zje kolację przy normalnym stole z normalną ludzką istotą. „– Jesteś poza marginesem życia i lepiej o tym nie zapominaj...”
Ok, wiemy już, że boCHaterka ma TraŁmę.


Aśka, zmieszana własną głupotą i odpowiedzią Bezdomnej, stała pośrodku korytarza, bezwiednie pocierając ręką o rękę.
Po skrzesaniu ognia zaczęła opiekać nad nim kiełbaskę.
No co Ty! Wigilia w pełni - pewnie będzie osmażać karpia!
Barszczyk grzać.


– Może, na dobry początek, weźmiesz kąpiel? – zaproponowała wreszcie.
– Nie uważam, że jesteś brudna, oczywiście, nie zrozum mnie źle,
- może jednak weźmiesz kąpiel?
ale po przebywaniu na takim mrozie gorąca kąpiel w pachnącej pianie jest kusząca, czyż nie?
- A jak się zanurzysz, to wszy wypłyną na wierzch i będę je zgarniać szufelką.


Sama bym się zanurzyła po szyję, gdybym nie musiała zająć się kolacją. Co ty na to, Kinga?
No nie wiem, skoro jest czysta, to kąpiel u obcej osoby nie brzmi jak taktowna propozycja.


– Dość późna ta kolacja – zauważyła zapytana wypranym z uczuć głosem.
Prawdę mówiąc, było jej wszystko jedno: kąpiel, kolacja, wigilia, śmietnik, bury kot.
Marzyła jedynie o starym materacu, ukrytym w jej tylko znanym miejscu, gdzie mogła zwinąć się w kłębek i spać spokojnie aż do rana.
Jak powszechnie wiadomo, kryjówki bezdomnych są wzorem przytulności i zapewniają poczucie bezpieczeństwa.


Weszła do łazienki, urządzonej w chłodnym minimalistycznym stylu, i zaczęła ściągać z
siebie ciuchy.
Teraz będzie opis antyminimalistyczny:


Warstwę po warstwie: chusta, kurtka, bezrękawnik o kilka numerów za duży jak na tak drobną kobietę, sweter rozciągnięty do granic możliwości, jedna sportowa bluza, druga...
Asia patrzyła na rosnącą stertę na początku ze zgrozą, potem ze zrozumieniem. Żeby spać w taki mróz na dworcu, trzeba mieć na sobie wszystko, co się posiada.
– Upiorę ci je, dobrze?
(...)
Wejdź do wanny. – Zanurzyła rękę w pianie. – Woda jest w sam raz. Ja znikam. Częstuj się
płynem do kąpieli, szamponami, pilingami, czym tam sobie chcesz. Dziś, co moje, jest też twoje. Mamy Wigilię! – wykrzyknęła i wybiegła z łazienki, zamykając za sobą drzwi.
Christmas time! Mistletoe and wine! Dziś możesz korzystać ze wszystkiego, tylko pamiętaj, jutro nie tknij nawet czubkiem palca!


Kinga pokręciła głową. Jak samotna musiała się czuć ta cała Joanna Reszka, dziennikarka i free­lancerka, by tak cieszyć się z towarzystwa zupełnie obcej osoby.
–Niezupełnie obcej – mruknęła. – Dzieliłyśmy męża. I łóżko, bo pieprzyliście się też w mojej sypialni. Ale będziesz miała minę, gdy ci to powiem.
Zara, moment. Czy Kinga specjalnie udała się na osiedle, na którym mieszkała kochanka męża, żeby umrzeć w śmietniku pod jej blokiem - a masz, zobacz, co mi zrobiłaś, ty zła kobieto, ty - czy też był to absolutnie czysty PSZYPADEG?!


Nie ma przypadków. To musiało być tak, że Kinga wiedziała, że Aśka zawsze robi porządki w Wigilię około północy i śmiga na śmietnik z barachłem. Dlatego miała fantazję popełnić samobójstwo u jej stóp.  



– Mogę wejść? Znalazłam nową szczoteczkę do zębów!
A gdzie ją trzymała, skoro nie w łazience?
W schowku na miotły.


– Wsunęła głowę do środka i pokazała opakowanie rozradowana jak dziecko. – Mam też to – z dumą podała Kindze prostą, elegancką sukienkę i czystą bawełnianą piżamę. – I... to – nieco zawstydzona wyciągnęła zza pleców koron­kowe majteczki. – Z czasów gdy byłam szczupła jak ty. Powinny pasować.
Tak! Wszystko to trzymałam na czarną godzinę. Cieszysz się?


[Kinga] Wciągnęła koronkowe majteczki, włożyła sukienkę, podpięła włosy, stanęła przed lustrem i z trudem spojrzała sobie w twarz. W tym momencie nikt by nie powiedział, że od roku błąka się po dworcach i parkach. Ta w lustrze była zwyczajną, niebrzydką, trzydziestoletnią kobietą. Taką jak miliony zwyczajnych kobiet.
Tyle, że bez stanika, pijana i ućpana. Chyba jednak pomimo kąpieli miała trochę dworcowego sznytu.
Jak widać, bezdomność to coś w rodzaju kostiumu Kopciuszka - Kingę wystarczy tylko umyć i przebrać, by mogła bez wstydu pokazać się na każdym balu.
No ale to przecież oczywiste, że Główną Bohaterką Powieści nie może być np. sześćdziesięcioletnia alkoholiczka o zniszczonym ciele i bez zębów.


I z tej “lekko spóźnionej” wspólnej Wigilii nic nie wyszło, bo Kinga po przejrzeniu się w lustrze zachwiała się i padła jak kwiat lilii w stos swoich łachmanów i zasnęła.
Joanna R. zawlekła ją do pokoju, rozebrała, rzuciła na łóżko, okryła kołderką i poszła pić w towarzystwie Kota.


Rozczulona bezbronnością młodej kobiety i swoim dobrym sercem Aśka wyszła na palcach z pokoju i zamknęła za sobą drzwi.
W drodze do kuchni natknęła się na kota. Miauknął cicho.
– Zapomniałam o tobie, biedaku. To co, najpierw podzielimy się opłatkiem, potem poczęstuję cię rybką, a na koniec kąpiel?
Brudny pchlarzu.
Tylko nie zapomnij złożyć życzeń przy opłatku!


Kot otarł się o nogi kobiety i tanecznym krokiem – jak to koty – przeszedł do salonu, wskoczył na krzesło i sięgnął łapką do złotej bombki, bujającej się na miniaturowej choince kupionej w Tesco, brzydkiej i sztucznej, ale tylko takie mieli tuż przed zamknięciem hipermarketu.
Joasia z uroczystą miną przełamała opłatek, wyszeptała życzenia, wsunęła zwierzakowi kawałek do pyszczka,
(trochę wypluwał, bo jaki kot jadłby wafelek, skoro ma pod nosem rybę)
Ale to dobry, Prawdziwie Polski i Rzymskokatolicki Kot. Takie szamają opłatek jak dzikie, a potem mówią ludzkim głosem.


nałożyła mu na talerzyk śledzia z puszki i przez chwilę patrzyła, jak kot z apetytem wcina.
Oczywiście, żeby było bardziej drrrhamatycznie, Aśka nie mogła kupić na swą samotną Wigilię gotowych śledzi przyrządzanych na różne sposoby - gwarantuję, że nawet tuż przed zamknięciem hipermarketu miałaby jeszcze całkiem niezły wybór - nie, to musiał być Śledź z Puszki.


Potem oparła czoło na skrzyżowanych ramionach i rozszlochała się równie żałośnie jak Kinga, płacząc dotąd, aż i jej zabrakło łez.


[Aśka zaczyna zwierzać się kotu, opowiadając mu całe swoje życie - m. in. jak to rodzice uparli się, żeby szła na prawo lub medycynę, a ona zbuntowała się, bo…
“Kurwa, czy wszyscy rodzice marzą o tym dla swoich dzieci? O karierze w sądzie czy służbie zdrowia? Luuudzie!!! Prawnik nie jest zbyt szanowanym zawodem, a państwowa służba zdrowia to jakiś ponury żart!”
i poszła na dziennikarstwo.]



Kiedyś, gdy już ukończyłam dziennikarstwo i dostałam pierwszą pracę – w najgorszym szmatławcu, za to szmatławcu o dużym ogólnopolskim nakładzie – i gdy rodzice mogli pochwalić się sąsiadom moim pierwszym artykułem, no, bądźmy szczere: artykulikiem na ostatniej stronie – przyszło mi do głowy, że to całe dziennikarstwo sobie wymyśliłam im, rodzicom, na złość.
Swoją drogą, ciekawy wybór pierwszego miejsca pracy, jak na osobę, która zrezygnowała ze studiów medycznych czy prawniczych motywując to zbyt niskim prestiżem zawodu.


Właściwie było mi wszystko jedno, jak zarobię na apartament w Warszawie i dobry samochód,
Jest tyle dobrych zawodów na [d]. Dyrektorka Departamentu, Dziennikarka, Dziwka.


którym raz w miesiącu zajadę do rodzinnej wsi pokazać, kim jest Aśka Reszka – bo to, i tylko to, było moim celem: superchata i wypasiony wóz.
No to się trochę zabrała do tego od dupy strony, bo w szmatławcach też płacą grosze, a w dodatku… ojej, ojej, prestiż raczej niski.
I ambicja też taka sobie.
I nie wiem, czy moi rodzice by się tak chwalili sąsiadom moim artykułem w szmatławcu.


Mogłabym bronić morderców lub leczyć psychopatów. Liczy się cel, a nie środki do celu.
Mogłabyś też oskarżać morderców lub bronić niewinnych. Albo leczyć dzieci chore na raka.
(Serio, to mam wrażenie, że bohaterka próbuje sama siebie usilnie przekonać, że jej wybór jednak był dobry, a tamte kierunki zuuuuue, bo tak.)
I nie wiem, po co, dziennikarstwo może być wcale szlachetnym zawodem, o czym poucza nas serial The Hour.
Ale jak inaczej z Joanny R. zrobić szmatę, jak nie poprzez włączenie jej do grona ścierwojadów?


Ja wybrałam: będę tropiła afery, celebrytów, ofiary i ich katów, różnych pojebów i psycholi, wszystko jedno.
A do jednego wora z nimi! Przecież nikt od wykształconej dziennikarki nie będzie wymagać  myślenia.  
Może jeszcze obiektywizmu? No chyba sobie kpisz.


Byle pisać wieeelkie artykuły na pierwszą stronę.
Przecież:  “Obecnie piszę dla kilku kolorowych tygodników”. W tygodnikach na pierwszej stronie jest kolorowa okładka i kilka zajawek.


Nie cofnę się przed niczym. Nikt mnie nie zastraszy, nikt nie weźmie na litość. Wywlokę każdy brud. I opiszę. Nawet w szmatławcu. Byle dobrze płacili. Jeśli będzie trzeba, to i dupy dam naczelnemu. Mi [oj ty dziennikarko, której na studiach nawet nie nauczono poprawnej polszczyzny] nic nie ubędzie, a forsa jest forsą. Cel uświęca środki, czyż nie?
Autorka ma naprawdę jakieś dziwne wyobrażenie o stawkach dla początkujących dziennikarzy… A jeśli Aśce nie przeszkadza dawanie dupy naczelnemu, to mogłaby się od razu zakręcić za bogatym mężem, a co.
Może w Wielkich Miastach już nie ma mężów, tylko sami sponsorzy.



Dopiero, gdy wypłynęła sprawa tej mendy ze Śląska, co zamordowała, kurwa jedna, swoją półroczną córeczkę, i to ja, Aśka Reszka, przeprowadziłam z nią pierwszy wywiad, to mnie się zwierzyła i to moje nazwisko zabłysło na dziennikarskim firmamencie, wtedy... i ojciec, i matka zaczęli traktować mnie z respektem.
Za co?
Ze strachu, że za nich też się weźmie. Jako rodzice celebrytki są już na celowniku…



Amnezja opkowa tknęła Ałtorkasię. Zapomniała, że Aśka ponoć po wyborze studiów pokłóciła się z rodzicami, więc nie wiadomo dlaczego teraz po raz pierwszy samotnie obchodzi Wigilię.
Może poprzednie mimo wszystko spędzała z rodziną - wysłuchując przy opłatku życzeń “Żebyś sobie, dziecko, wreszcie znalazła jakiś porządny zawód”.


A swoją drogą… mamy tu oczywiste nawiązanie do “mamy Madzi”, więc powiedzcie, drodzy Czytelnicy, czy pamiętacie jakiekolwiek nazwisko piszącego o tym dziennikarza “Faktu” czy “Super Expressu”? Ja nie. Oraz mam głębokie przekonanie, że aby “zabłysnąć na dziennikarskim firmamencie” naprawdę trzeba dużo, dużo więcej.


Tak mi się przynajmniej wydawało. Hahaha, respekt!
Szacun na dzielni!


Ja, dziennikarka, nie zauważyłam drobnej różnicy między szacunkiem a pogardą! Dumą a
rozczarowaniem!
Hm, ciekawa jestem, jak to okazywali, skoro można było jedno z drugim pomylić...
- No, no - mówiła na przykład matka przez lekko zaciśnięte zęby. - A to nasza córeczka przeorała tę dzieciobójczynię, w pięty musiało jej pójść i odechciało się jej miewać śliskie kocyki do końca życia!



No, nic. Od tamtej pory byłam w domu traktowana jak honorowy gość. Aż do dnia, w którym... w ­którym…
Tu następuje Dramatyczne Zawieszenie Narracji i nie dowiadujemy się, co takiego złego zrobiła Aśka, że aż rodzina się jej wyrzekła. Ale wszystko przed nami.



A jako wisienka na torcie Aśkowych żalów na paskudne życie, występuje to:
Już wystarczy, że ze słodyczy musiałam zrezygnować, bo widzisz, jak wyglądam. Ze
szczupłej laski, za którą faceci na ulicy strzelali oczami, zmieniłam się w niewidzialnego
wieloryba.
Chronologia kiwa się w kąciku i szepce: a to wszystko w niespełna rok!
A może w rekina-widmo?



Niewidzialnego dla facetów, bo przez wredne społeczeństwo jestem zauważana, a jakże. Ale wyobraź sobie, że moja „puszystość”– okej, jestem już na tyle pijana, by walić prosto z mostu – moja gruba dupa w pracy mi pomaga! Wprawdzie celebryci już mniej chętnie zapraszają mnie na party – i pierdolę te ich zaproszenia, gdzie jedynym żarciem są chipsy i krakersy z niejadalną breją – za to ofiary losu, te wszystkie maltretowane i gwałcone przez mężusiów i konkubentów sieroty, z którymi wywiady przynoszą mi krocie, zwierzą się ze swoich porażek raczej grubej i brzydkiej niż szczupłej i pięknej. Rozumiesz: w ich oczach jestem tak samo przegrana. I coś w tym, kurwa, jest.
Miałam problem z tym fragmentem. Z jednej strony to, co Aśka wygłasza na temat ludzi otyłych jest obrzydliwe - z drugiej strony uważam, że POSTAĆ ma prawo do dowolnie głupich, szkodliwych i paskudnych poglądów, byleby później w komentarzu odautorskim nie wciskano nam, że są one dobre i słuszne. Więc może po prostu tak tutaj zostawię ten kawałek...
Mnie się podobnie nie podoba jej pogarda dla ofiar małżeńskich gwałtów. Ale fakt: może autorka ma powód, by tak pisać postać.


W moim świecie nie ma przyjaciół. To sadzawka z rekinami. Chwila nieuwagi i odgryzą ci rękę. Chwila słabości i rozszarpią na krwawe strzępy.
Nie żeby sama Aśka nie miała w tym wprawy...


Mnie teraz chroni tusza. Te moje sto parę kilogramów.
W rok?
Bezproblemowo, chociaż raczej przy silnej zmianie diety i trybu życia. Albo nagłej chorobie.
Którą się olewa?
Samo weszło, samo wyjdzie.


Trochę głupio podkładać świnię komuś, kto wygląda jak świnia, no nie, burasku?
Serio? Nie widzę przeciwwskazań, zwłaszcza dla takich krwiożerczych, rozszarpujących wszystko rekinów.


Poza tym do paszczy bym się zawistnikom nie zmieściła. Ale jak jeszcze kiedyś miałam z kim pogadać w naszej obskurnej stołówce, tak teraz omijają mnie jak trędowatą.
Obawiam się, że to raczej z powodu twojego charakteru, złotko, a nie tuszy...



Aśka ocknęła się nad ranem. Zwisała z krzesła, z policzkiem wtulonym w blat stołu.
Oraz w kotlet schabowy panierowany? A nie, to Wigilia, więc raczej w śledzia...


Uchyliła opuchnięte od wódki i łez powieki. Kot siedział obok swojego talerza, na którym leżała puszka z napoczętym śledziem,
a Kot ani tknął rybki. Jasssne.
Teskowego śledzia jakiś porządnie dopieszczony kocur to by i może nie tknął. Ale wygłodzony bezdomny kotek?


i patrzył na kobietę zielonymi oczami zupełnie bez wyrazu. Ani jej nie potępiał, ani nie pochwalał. Była mu za to wdzięczna, choć nie do końca rozumiała, skąd w jej lśniącym czystością mieszkaniu znalazło się jakiekolwiek zwierzę.
Pomyśli o tym później.
Uniosła się na miękkich nogach i powlokła do sypialni. Już miała paść na łóżko, gdy aż zatoczyła się na ścianę. Kot to kot, ale kobieta? Obca kobieta w jej sypialni?


Jej mózg zrobił PING!


Kolejne przebudzenie było bardziej świadome, ale i bardziej bolesne. Łyknęła parę prochów na kaca i gdy w końcu zaczęły działać, zajrzała do sypialni. Kinga spała.
Aśka wymruczała parę niepochlebnych słów o niewdzięcznych gościach, po czym okryła Bezdomną kołdrą, która zsunęła się z chudych ramion kobiety, i wróciła do salonu nakarmić kota.
Ty niewdzięczna! Uratowałam cię, a ty śpisz i śpisz, podczas gdy powinnaś mi tu już sprzątać i podawać śniadanie do łóżka!


Kinga z trudem odzyskiwała świadomość. To nie było przebudzenie godne Śpiącej Królewny: uniesienie powiek, uśmiech do słonecznego promienia, pieszczącego policzek, rozkoszne ziewnięcie, przeciągnięcie się i dzwoneczek wzywający służbę.
Na ile pamiętam Śpiącą Królewnę, to jej pierwszą myślą po przebudzeniu było raczej: co robi ten kolesław przy moim łóżku i czemu się tak gapi?


Nie. Oprzytomniała, jakby koś pstryknął przełącznikiem w mózgu z „off”na „on”, i już siedziała na łóżku, rozglądając się w panice po nieznanym pokoju, gotowa zbierać łachy i uciekać, gdy tylko policjant szarpnie ją za ramię i warknie: „Wynoś się stąd, no już!”.
Zaraz, zaraz... Nie zasnęła wciśnięta w kąt gdzieś na Centralnym. Nie znajdowała się nawet w swojej kryjówce, wykopanej pod starą szopą jakiegoś działkowicza. To była normalna ludzka sypialnia w normalnym ludzkim domu! Skąd, do cholery...?!
No więc najpierw jest architekt, który wymyśla domek, a potem trzeba go wybudować.


Bury kot, który leżał do tej pory zwinięty u jej stóp, wstał, przeciągnął się, przeszedł przez łóżko krokiem baletnicy, omijając kolana dziewczyny, liznął swoją nową panią w zaciśniętą na kołdrze rękę i miauknął pytająco.





Ten kot przywrócił Kindze pamięć. Przynajmniej część pamięci. Zamknęła się z nim w śmietniku, zapijała proszki nasenne wódką ukradzioną ze stacji benzynowej – „możecie mnie szukać, mendy, do sądnego dnia!”
No nie wiem, na stacjach, zwłaszcza w mieście stołecznym, są kamery…
Oraz nie wyobrażam sobie, że pracownik stacji nie zwróci uwagi na pałętającą mu się po sklepie [i za ladą] bezdomną.


– i już miała odlecieć  do krainy nigdy-nigdy, gdy zbłąkana wędrowczyni vel dobra samarytanka o imieniu... Kasia? Gosia?... zaprosiła ich oboje na wigilię.
Ej, podobno Kinga ją znała i dlatego chciała umrzeć jej na złość.
Nie, chciała umrzeć bo tak, a ją spotkała absolutnym PSZYPADGIEM.



Wstała niepewnie, bo nogi się pod nią uginały, i chciała ruszyć do drzwi, gdy w tym momencie rozległo się pukanie i ktoś, nie czekając na odpowiedź, nacisnął na klamkę.
Kasio-Gosia weszła do sypialni i... rozpromieniła się.
I cała była jak słoneczko.


– Kinga! Obudziłaś się! No wreszcie! Już chciałam wzywać lekarza!
– Lekarza? Po co? – odważyła się zapytać, przyglądając się stojącej przed nią kobiecie.
– Spałaś dwa dni! Przespałaś Wigilię i Boże Narodzenie.
Pytanie do Czytelników: Wasz gość pada na podłogę w łazience i leży bez czucia przez dwa dni. Co robicie?
1. Przez cały ten czas mówicie sobie “jak się wyśpi, to wstanie”?
2. Po dwóch dniach jednak dzwonicie na pogotowie?
3. Widząc, że gość jest naćpany i pijany - wzywacie lekarza od razu.
4. Przykuwacie kajdankami do łóżka (opko piwniczne).
5. Masaj.


Tu Kinga zrobiła wielkie oczy. Dziura w pamięci była większa, niż się spodziewała.
Tamta mówiła dalej:
– Byłaś naprana jak miś koala. Bałam się, że spadniesz z eukaliptusa, i... Przecież żartuję!
– zaśmiała się, widząc minę swego gościa. – A tak bardziej serio, znalazłam w kieszeni twojej kurtki to... Sięgnęła na półkę, gdzie stały równo ułożone książki, widać, że nigdy nieczytane,
Takie z obwolutami pod kolor dywanu.
I przycięte piłką pod rozmiar półki.
Nie, serio… Autorka zdaje się tu wyznawać podobne poglądy co Musierowicz, według której o oczytaniu domowników świadczyły pokrywające się kurzem stosiki książek na meblach i parapetach. Jeśli stoją grzecznie na półce - widać, że to tylko kupowana na metry ozdoba do salonu.



i pokazała Kindze garść tabletek.
Jeśli Kinga nawet nie wyjęła ich z kieszeni, to cały rzewny fragment z samobójstwem był tylko dla śmiechu.
Ba, kiedy wyjęła, wysypała elegancko na stoliczek z kartonu po makulaturze, część zdążyła połknąć… Może potem nieświadomie pozbierała resztę, czego nie pamięta ani ona, ani ałtorka?
Nie bądź bezpieczny - analizator pamięta!


Mniej więcej połowę tego, co w wigilijny wieczór Bezdomna zdążyła pochłonąć, dopóki nie przeszkodził jej w tym bury ­kocur.
– Biorąc pod uwagę, że byłaś pijana w trzy dupy, na dworze panował mróz jak sto pięćdziesiąt, w kieszeni miałaś baterię prochów i dodając jedno do drugiego... Chciałaś się zabić, co?
Nie, skarbie, jestem przewlekle chora i zrobiłam sobie małą imprezkę. Gdybym nie budziła się przez tydzień, też byś nie wzywała lekarza?


W szarych oczach Kaśko-Gośki błyszczało... coś niepokojącego. Nie zwykła ludzka ciekawość – nie co dzień człowiek ratuje niedoszłą samobójczynię i jest ciekaw motywów jej czynu, ale... ta kobieta, która przygarnęła Kingę pod swój dach, była podniecona. I bynajmniej nie było to podniecenie lesbijki na widok roznegliżowanej młodej ładnej kobiety – to specjalnie by Kingi nie ruszyło
Bo jest młodą, ładną kobietą, na widok której pół miasta się ślini, norma.
Co tam pół. Całe! Minus siedem procent gejów.
Ale za to wszystkie lesbijki też.


– lecz Kaśko-Gośka miała oczy jak rekin czujący krew.
– Miałaś dość sypiania po dworcach? – zapytała domyślnie. – Straciłaś wszystko i po prostu miałaś dosyć? – w głosie tamtej zabrzmiało współczucie.
- A nie, ten cyrk tylko tak dla jaj, naprawdę.


Czy było ono szczere czy wyuczone, tego jeszcze Kinga nie wiedziała. Ale się dowie. Tak jak się dowiedziała, że to z tą, Kaśko-Gośką, zdradzał Kingę menda-eks w czasie, gdy najbardziej go potrzebowała. A może zdradzał ją już od ślubu? Może Aśka – ufff, przypomniała sobie imię swojej „dobrodziejki”, prochy i wódka nie całkiem wyżarły Kindze mózg – była nie pierwszą i nie ostatnią? Dziwkarz pozostanie dziwkarzem. Nic tego nie zmieni. A na pewno nie czas. Będzie pieprzył wszystko, co się rusza, aż do uwiądu starczego. Aśka – sądząc po zapiskach w tajnym notesiku pana Króla – była jedną z wielu.
A w jaki sposób tajny notesik wpadł w jej ręce?
Przez przypadek, rzecz jasna. Bo niechcący wyorała go z szuflady zamkniętej na klucz, ale że miał na okładce wielki, wyraźny napis “Tajny notesik męża-dziwkarza”, to tak tylko przypadkiem rzuciła okiem na zapiski.
No to po kij od mietły ona się zastanawia, czy Aśka była “nie pierwszą i nie ostatnią”, skoro doskonale WIE, że była? Skleroza aŁtoreczkowa atakuje ze zdania na zdanie?


Kinga patrzyła na kobietę, która najwyraźniej oczekiwała odpowiedzi – z mieszaniną pogardy i współczucia. Ciekawe, czy Aśka – przypominająca już nie szczupłą powabną nimfę znad leśnego jeziorka, ale sporych rozmiarów wielorybicę – nadal cieszy się względami Krzysia Króla.
*usilnie przekonuje sama siebie, że pogarda skierowana jest w stronę “kochanki męża”, a nie “grubej kobiety”*


Może eksmężuś Kingi wpadnie na świąteczne śniadanko i spożyją je we troje, podając sobie uprzejmie talerz z wędliną i koszyczek z chlebem.
Gdyby nadal cieszyła się względami, co szkodziłoby mu wpaść i na samą Wigilię? Żony już przecież nie ma.


– Tak, rzeczywiście miałam dosyć– wykrztusiła wreszcie Kinga. – Po dziurki w nosie miałam dość tego, jak mój mąż pieprzy inną. A dokładnie: ciebie.
Dlatego tak starannie wybrałam miejsce swojej śmierci, wywłoko!


Kobieta cofnęła się, jakby Bezdomna dała jej w twarz.
Ja tu ci kąpiel i spyżę, a ty mi o mężu?


– Ja... nie wiem, o czym mówisz – wychrypiała, bo nagle zaschło jej w gardle. – Mój partner nie ma żony. Nie miał – poprawiła się po chwili, choć doprawdy tej szurniętej kobiecie nie była winna wyjaśnień.
No nie miał!


– Miał, miał. I ta żona dowiedziała się o was, oczywiście przypadkiem i w najmniej odpowiednim momencie, znajdując twoje zdjęcie w jego portfelu, a potem słodkie i bardzo niegrzeczne esemesiki do pewnej „gorącej cipci”.
To tylko przypadek, że grzebnęła mężowi w portfelu i przejrzała jego esemesy.
Panie sędzio, telefon sam wpadł mi w rękę, odblokował się i wyświetlił skrzynkę odbiorczą. Kilkanaście razy.


No błagam, nie miej tak zszokowanej miny!
A ten śmietnik to tylko zbieg okoliczności! Znalazłam klucz w jego kurtce i całą Warszawę zeszłam dookoła, żeby go dopasować! Wiesz ile czasu mi to zajęło?!


Czyżby Krzyś Król nie przyznał się, że ma żonę? W tym cholernym portfelu nosił i moje zdjęcie!
I fotkę czwórki dzieci, które ma z Adrianną Pypeć.
A ty mu nawet nie zajrzałaś do portfela! Co z ciebie za kochanka!
No co, bezinteresowna.


Aśka, blada jak ściana, pokręciła głową. Świadomość, że to przez nią Bezdomna nałykała się proszków i gdyby nie przypadek – głupie śmieci, które Aśka postanowiła wynieść o północy w Wigilię
(taka wielkomiejska forma pasterki, rozumiecie)
Zamiast z darami do żłóbka, to z kubłem do śmietnika.


– tamta być może byłaby zimnym trupem, wynoszonym nad ranem ze śmietnika przez smutnych facetów…
Oparła się ciężko o ścianę, czując, że zaraz zemdleje.
Ale... nagle wyprostowała się.
To ściana, zdenerwowana ciągłym osuwaniem się po niej, wystawiła zapomniany gwoździk na wysokości pośladków Aśki.
Policzyła, zrozumiała...



To było ponad rok temu! Gdyby zdrada męża popchnęła Kingę do samobójstwa, nie czekałaby chyba kilkanaście miesięcy na tak desperacki czyn!
Jeśli się Krzysio dobrze maskował z romansem, jego ukrywanie mogło mu zabrać tych kilkanaście miesięcy, czyż nie?


– Słuchaj, ja nie wiedziałam, że on jest żonaty – odezwała się do przyglądającej się jej w milczeniu Kingi. – On słowem się nie zająknął o tym, że ma żonę. Myślisz, że gdybym o tobie wiedziała, spotykałabym się z tym typem?
Gdyby opowiedział, że żona go nie rozumie i wcale ze sobą nie śpią? No powiedz, Kingo, co myślisz?
Asieńka z poprzednich opisów wcale nam nie wygląda na osobę mającą takie skrupuły… ale ok, MOŻE TYLKO TAK MÓWI.


– Myślę, że tak – odparła Kinga po prostu. – Byłaś w naszej sypialni. Korzystałaś z moich kosmetyków i mojego szlafroka.
I piłaś z mojego kubeczka!



Widziałaś nasze ślubne zdjęcia na komodzie.
Może mąż je chował na czas wizyty kochanki? Ja bym chowała. Gdybym miała zdjęcia ślubne i kochankę.


I moje, gdy byłam... – zachłysnęła się słowem, które miała wypowiedzieć. Ale dławienie w gardle minęło natychmiast. Gniew wyparł rozpacz. – Taaak, Joanno Reszko, myślę, że gówno to cię obeszło.
A więc podsumujmy: Kinga i Aśka znają się wyłącznie ze zdjęć. Rozpoznały się nawzajem, choć Aśka nie wiedziała, skąd tamtą zna - i to jest ok. Bardziej dziwi mnie to, że Kinga rozpoznała Aśkę, choć ta przytyła kilkadziesiąt kilo, co przecież zmienia nie tylko figurę, ale i twarz!


[Tymczasem Aśka, targana wyrzutami sumienia, postanawia pomóc Kindze]



– Nie musisz tam wracać.
I sama się zdziwiła prostotą tego stwierdzenia.
Kurde, to było takie... łatwe! Znaleźć Kindze maleńkie mieszkanko, skombinować jakieś zajęcie – chyba nie będzie wybredna? – wydobyć ją z bagna ludzkiego marginesu, przywrócić godność i miejsce w normalnym społeczeństwie.
W sumie jest w tym jakaś wstrząsająco prosta logika - znaleźć bezdomnej mieszkanie, to przestanie być bez-domna! Szkoda, że w prawdziwym życiu proces wychodzenia z bezdomności wcale taki łatwy nie jest...



Kinga wytarła twarz ręcznikiem, sięgnęła po bluzę i uniosła oczy na przyglądającą się jej z dziwnym wyrazem twarzy kobietę. Ta tym razem miała w rekinich oczach nie głód, ale... Kinga wolała się nie domyślać, co chodziło po głowie pannie Reszce.
CHUUUUĆ!



Naprawdę piękna z niej kobieta, gdy tak sobie siedzi w mojej sukience, tej sprzed roku, gdy nosiłam rozmiar 36. Nawet bez makijażu, z podpiętymi włosami wygląda na modelkę, a nie bezdomną łajzę
Widzicie, co rozstanie z mężem robi z piękną, młodą kobietą? Tak - natychmiast się stacza, ląduje na dworcu i chodzi w umazanej fekaliami kurtce!
No właściwie, tam było coś więcej - ale faktycznie pierwszą przyczyną upadku Kingi był Zły Mąż.


– myślała Aśka, podsuwając Kindze co smaczniejsze kąski. Ten jej kot w świetle dnia też nie wygląda na zawszonego burasa. Owszem, to zwykły dachowiec, ale futro ma lśniące, nosi obróżkę przeciwpchelną... Ciekawe: Kinga mu ją kupiła czy ukradła?
Tak. Nie tylko Kinga musi być Kopciuszkiem, który po odszorowaniu ukaże swe prawdziwe piękno. Nawet kot nie może być zwykłym śmietnikowcem, tylko zadbanym kotem domowym, który najwyraźniej  komuś uciekł. Ale wróć! We wcześniejszych opisach powtarza się, że był brudny, chudy, z zaropiałymi oczami… Może kiedy Aśka i Kinga spały, jakiś uzurpator zajął miejsce tamtego burasa?
Albo wtarł w siebie jakąś diabelską miksturę, po której stał się piękny, czysty i lśniący?


A jeszcze ciekawsze, jakim cudem taka śliczna kobieta jak ona trafiła pod most. Każdy facet chętnie by się taką laską zaopiekował. Nawet bezinteresownie. Gdyby tylko zechciała.
I gdyby on też zechciał. Jakie to proste. Bo życie jest piękne i proste.
A męska opieka jest jej koniecznie potrzebna, bo…? Przecież dziewczyna przez świat nie może iść całkiem sama?
Nie może, bo zaraz wyląduje w rynsztoku lub na śmietniku.
A swoją drogą, czy w stwierdzeniu, że młodą, śliczną kobietą każdy facet by się zaopiekował, NAWET bezinteresownie, nie pobrzmiewa jakaś głęboka pogarda wobec mężczyzn?


A może została bezdomną z wyboru, nie z musu? Słyszałam przecież o takich przypadkach. Człowiek, który nie ma niczego, jest prawdziwie wolny! Jak ją o to zapytać...?
Noo, w szczególności może kontemplować swą doskonałą wolność, siedząc w mroźną noc na śmietniku. Naiwność godna aŁtorów opka o Lokim i Donarze…


Ciąg Dalszy Niewątpliwie Nastąpi.


Z hermetycznie zamkniętego śmietnika w środku wielkiego miasta pozdrawiają: Jasza z bezdomnym Kotem, Kura zagryzająca śledzikiem, Szprota z mitenkami i w kurtce na wacie
i Maskotek, wcinający barszcz z uszkami.

A teraz, zgodnie z tradycją, Analizatorzy udają się na przerwę świąteczną. Wesołych!