czwartek, 28 listopada 2013

240. Miłość od pierwszej kraksy, czyli pełzające oczy Lokiego (1/2)

Drodzy nasi Czytelnicy Płci Obojga!
Oddajemy w wasze ręce opko oftalmologiczne, którego aŁtorzy (wg informacji na blogu, pracują przy tym trzy osoby) pozazdrościli E.L. James. Dlaczego? Zaraz się dowiecie...
Opko opowiada o spotkaniu dwóch panów, z których jeden nazywa się Loki, a drugi… co prawda nie nazywa się Thor, ale wygląda zupełnie jak on. (Oczywiście nie chodzi o skandynawskie bóstwa, lecz postaci z uniwersum Marvela.) Uściślając: opko wyrosło z fanfika, którego bohaterami byli właśnie ci dwaj, lecz autorzy wpadli na pomysł, by to wydać na papierze, dlatego (dość niekonsekwentnie) zmienili realia. Na fejsbukowym fanpejdżu zapewniają też, że przeprowadzili autoanalizę (ciekawe, czy wnioski podobne były do naszych?) i w książce pojawi się zupełnie przerobiona wersja 3.0:


W przygotowaniu mamy też dla Was zeszycik z najzabawniejszymi fragmentami, które podczas poprawek musieliśmy wyrzucić. Dołączymy do niego też nasze komentarze, jakie mieliśmy do tekstu. Pośmiejecie się z nas…


Tylko dzięki niezwykłej rozwlekłości rozdziałów nie musieliśmy męczyć się ze złymi opisami gejseksów, do których to wszystko zmierza w tempie żółwim, acz nieubłaganie. I całe szczęście, bo chyba nie dalibyśmy rady [no coś Ty, my nie damy rady? My?]. (Ale jeśli kiedyś aŁtorzy toto dokończą, przyjrzymy się ciągowi dalszemu bliżej, jak zwykle z bezlitosną miłością.)
Opko jest, jak dobra kasza skwarkami, naszpikowane tzw. polochronizmami (© Dzidka), czyli elementami naszej rzeczywistości nieudolnie przeniesionymi na obcy grunt. Zazwyczaj w podobnych przypadkach funduje się czytelnikom dowody osobiste, Gadu-Gadu, Allegro, gimnazjum, w wersji hardcore lekcję polskiego - tym razem mamy zdejmowanie butów “w gościach”, bentleya otwieranego kluczykiem niczym polonez, wielką prężną korporację działającą niczym PHU w średniej wielkości miasteczku, dziwne telefony komórkowe i tak dalej, i tak dalej. Wyłapywanie tego wszystkiego przysporzyło nam ogromnej uciechy. A zatem zapraszamy - poindżojcie i Wy!
Oczywiście - z odpowiednim podkładem muzycznym.


Analizują: Babatunde Wolaka, Dzidka i Kura
oraz gościnnie: Prezydent Internetu Q.


I jeszcze jedno:

ZŁE SPOJRZENIE



"To coś naprawdę dużego" powieść slash (18+).
Khem. Khem. Miazmat mnie przygniótł z taką siłą, że libido przezornie uciekło pod szafę.
Taki był chyba zamiar autorów. Jesteśmy w pułapce!


Pisząc go zakładaliśmy, że będzie to przesłodzony harlekin pełen uroczych sytuacji i ciepłych uczuć... idąc za tą myślą dostrzegliśmy, że całkowicie od niej odbiegamy, a fabuła żyje własnym życiem [powstał przesłodzony harlekin pełen WTF-nych sytuacji i ciepłych uczuć, np. zgagi czytelników po przeczytania opcia]. Bohaterowie zdają się naprawdę posiadać własne umysły [jakież to niezwykłe w przypadku bohaterów,  ehem, powieści!], serca i motywy. My jedynie spisujemy ich historię, która toczy się sama i zdążyła nas już wielokrotnie zaskoczyć. A to dopiero początek.
Dalej będzie gorzej.
Jak u Hitchcocka - jest bardzo źle, a potem jeszcze gorzej...


To opowieść osadzona w realiach rzeczywistego świata, a zaczyna się w Nowym Yorku w 2012 roku.
Nowy York, New Jork, a kto by się tam przejmował.
Ważne, że nie zaczyna się w Nowym Yorkshire Terierze.
Piszą to zapewne Timesem Nowym Romanem.
Timesem Nowym Rzymianinem.


Opisuje znajomość dwójki mężczyzn z kompletnie dwóch różnych światów, których drogi przypadkowo się krzyżują, splatając ich losy. Tytuł oznaczający klątwę nieszczęścia, metaforycznie nawiązuje do zniewolenia przez materialne aspekty życia, złudnie oferujące to, czego nam brakuje.
Ten tytuł oznacza dokładnie to, co oznacza. Nie bardzo rozumiem, jak złe spojrzenie miałoby, w dodatku metaforycznie, “nawiązywać do zniewolenia przez materialne aspekty życia”? Jedyne, co potrafię wymyślić, to zazdrosny wzrok sąsiada “a Kowalski ma nowy samochód!”
Generalnie, im dalej aŁtorzy próbują iść w metafory i upiększanie języka, tym bardziej koślawo im to wychodzi… tak więc uzbrójmy się w cierpliwość.


Niektórych rzeczy nie możemy sobie zrekompensować, ani kupić - te rzeczy może naprawić i dać nam jedynie drugi człowiek.
Yh, jakie to wszczonsajonce, tak na wejściu oberwać między oczy komunałem.



ROZDZIAŁ 1 - Wąż spotyka lwa
Ej, ale to nie jest uniwersum Harry’ego Pottera?
Ciesz się, że nie “lew zakochał się w jagnięciu”.
Zamienić jagnię na kozę, wymieszać i wyjdzie chimera.


Biznes to nie praca, to sposób życia. Kiedy postanawiasz zaistnieć w tym świecie, musisz być gotowy na podążające za tą decyzją konsekwencje [wynikające z tej decyzji, raczej]. Biznes zmieni twój sposób patrzenia na otaczających cię ludzi i dostrzegania rzeczy. Pochłonie cały twój czas. Sprawi, że stanie się dla ciebie najwyższą wartością. Nie pozwoli się skupić na rodzinie, miłości ani nawet wypoczynku. Pożre cię w całości niczym zaborczy i zazdrosny kochanek, który wymaga 110% uwagi. Jeżeli zdecydujesz, że chcesz, by rzucił na ciebie swój urok, sam nie dasz już rady się z niego uwolnić.
Paulo Corporelho.
Narrator trochę brzmi, jakby kiedyś pracował w callcenter. W zasadzie podobnie, tylko mniej ciemnodębowych stołów od Calvina Kleina polecanych przez Madonnę.


***


Zegar pokazywał godzinę szesnastą pięćdziesiąt, jednak korytarze i biura Frost Company wciąż tętniły licznymi pracownikami.
...oraz naprawdę złą frazeologią.
To brzmi tak, jakby cały budynek rozbrzmiewał odgłosem pracowników odbijających się od ścian.
Nic dziwnego, że o szesnastej pięćdziesiąt wciąż trwała praca, skoro standardowe godziny biurowe w Stanach to 9-17. Był nawet taki film ;)


Tutaj ludzka praca nigdy nie zwalniała tempa. Mężczyźni w drogich garniturach przemierzali pospiesznie korytarze, nosząc dokumenty.
Bo na tym polega praca w korpo :) Aby nic nie robić, ale sprawiać wrażenie zarobionych po pachy, należy porwać plik papierów i nosić go po firmie around the clock.
… a przynajmniej tak się niektórym wydaje.
Trochę jak w łagrze - kto próbował wyrobić normę, szybko umierał, przeżywali ci, którzy symulowali pracę.


Kobiety w markowych garsonkach i szpilkach monitorowały w biurach udziały firmy.
Ci w strojach z sieciówek siedzieli na zapleczu i parzyli kawę dla swoich szefów.
Na czym polega monitorowanie udziałów?
Mnie nie pytaj, nie pracuję w korpo.
No ale JA pracuję, a nie wiem! Dlaczego moja praca nie polega na monitorowaniu udziałów, czymkolwiek to jest???
Bo nie masz monitora o odpowiedniej rozdzielczości, o!


Cały budynek tętnił oddechem poświęcenia,
Coś mi się wydaję, że ktoś tu naprawdę nie rozumie słowa “tętnić”. Jeśli jakikolwiek oddech tętni, jest to chyba skutek jakiejś paskudnej mutacji genetycznej.
Albo narrator jest gibonem i tętni mu worek rezonansowy.
Nie, to budynek jest gibonem.


by firma uzyskała jak najlepsze notowania na giełdzie, sprzedała jak najwięcej udziałów, zdobyła najwięcej sojuszników na rynku, wykupiła najlepiej zapowiadające się przedsiębiorstwa.
Każdy wiedział, co robić, znał swoje miejsce i rolę, którą musi wykonać - niczym wielka machina, której trybikami są ludzie.
Ta metafora już w ubiegłym wieku przydeptywała sobie własną siwą brodę.
Teraz tylko leży, od czasu do czasu jęcząc na czacie “r3spawn, pls?”


Sercem tego molocha, jego założycielem, dyrektorem, szefem i ojcem była jedna osoba - mężczyzna o nazwisku Layford.
Loki wyszedł ze swojego biura, zamykając drzwi na klucz. Mężczyzna ubrany był w ciemnozielony garnitur od Gucciego.
Autorzy opowiadania w swoim udawaniu, że to nieee, wcale nieee jest fanfik mogliby konspirą przebić nawet Stirlitza.
Dziwne jest to udawanie. Innym postaciom zmieniono imiona, a Loki pozostał Lokim. Mogli mu dać na imię choćby, nie wiem, Louis.
A Layford wcale, ale to wcale nie kojarzy się z Laufeysonem.



Jednorzędowa marynarka zapinana na dwa guziki była rozpięta, tak samo jak kołnierzyk białej koszuli. Schował klucz do wewnętrznej kieszeni na piersi  i odwrócił się, zostawiając za plecami ciemnodębowe drzwi, oznaczone złotą tabliczką z napisem “Dyrektor Naczelny”.
Trochę ciemny, trochę drewniany. W zasadzie to jak Daniel Craig w dowolnym filmie z Danielem Craigiem.
Generalnie, od początku opka do samego końca aŁtorzy przy zapisie kolorów konsekwentnie stosują zasadę “wszystko na odwrót”, zapisując nazwy odcieni z łącznikiem albo w ogóle oddzielnie, a kolorów składowych - razem. Tu akurat NIBY zapis jest prawidłowy, bo łącznika nie ma, ale wszystko rozbija się o to, że o ile “mahoniowy” czy “hebanowy” może funkcjonować jako określenie koloru, nie tylko materiału - to “dębowy” już nie, sorry.
Co prawda “ciemny dąb” funkcjonuje jako kolor bejcy do drewna. Miałem kiedyś prześcieradło ze śladami kocich łap w takim kolorze.
No więc właśnie - drzwi powinny być albo “ciemne, dębowe” - określamy i kolor, i materiał - albo “w  odcieniu ciemnego dębu”.


Jego biuro oddzielone było od głównego korytarza przedsionkiem, w którym znajdowała się recepcja.
Raczej sekretariat. Recepcja to tam na dole, w głównym holu.


Obcasy wypolerowanych butów stukały miarowo o ciemne drewno podłogi, gdy szedł przez pomieszczenie.
Drewniana podłoga? Chciałabym ją widzieć po jednym dniu pracy.
Może to drewno tylko w gabinecie szefa, sam aż tak nie zadepcze.
A interesantom każe zakładać kapcie.


Wewnątrz znajdowało się kilka krzeseł stojących pod ścianą, na których mogli spocząć oczekujący na wizytację.
Loki pracuje w kuratorium?
To by wiele wyjaśniało w kwestii stanu polskiego szkolnictwa.


Obok stał mały, metalowy regał na ulotki i gazetę firmową, zaś przy nim duży, wypielęgnowany figowiec benjamiński.
Regał był mały i metalowy, natomiast figowiec - duży i wypielęgnowany. Czy ktoś ma jeszcze wątpliwości, że to yaoi?
Boję się podążać drogą twoich skojarzeń.


Tak serio, to to wygląda raczej na biuro kierownika wydziału w jakimś urzędzie. Rozumiem, że można nie mieć na co dzień do czynienia z wielkimi korporacjami i ich szefostwem, lecz tu polecam literaturę - u takiego np. Grishama z pewnością znajdzie się jakiś smakowity opis.


Loki skierował się do biurka, stojącego przy wejściu. Przy nim za komputerem siedziała piękna, ciemnoskóra kobieta - jego prywatna sekretarka.
Może lepiej “osobista asystentka”, bo to “prywatna” brzmi jakoś dwuznacznie.


- Dopiero do domu? Zawsze zapracowany, co szefie? - zapytała kobieta, unosząc na niego brązowe oczy.
Cóż za krwawa ironia.
Że sobie pozwala na takie teksty, nie?


To opowiadanie ogólnie cierpi na jakiś fetysz gałek ocznych. W nawet-nie-trzech analizowanych rozdziałach słowo “oczy” pojawia się, uwaga, sto trzy (!) razy. I to jedynie w formie mianownika. “Spojrzenie” dzielnie je goni, z liczbą 57 powtórzeń. Najczęściej opko lubi wspominać o tym, że Loki ma zielone oczy, ta informacja pojawiła się 67 razy. Przy jakimś dziesiątym miałem ochotę mu je wydłubać, ciekawe, czy wtedy słowo “bezoki” pojawiałoby się z podobną częstotliwością.
Co chcesz, tytuł to “złe spojrzenie”, gdyby blog nazywał się “zły dźwięk”, byłoby o uszach.


Mężczyzna uśmiechnął się. Zagarnął do tyłu przydługie, czarne włosy, których jedwabiste kosmyki wciąż uparcie uciekały zza uszu. Są i uszy!
Stojący nieopodal kamerzysta zrobił zoom. Nareszcie udało mu się uchwycić idealne ujęcie do reklamy odżywki do włosów.
Suchy suchar jest suchy, ale…
[Loki bierze od sekretarki teczkę z przygotowanymi dokumentami do przejrzenia w domu i chwilę gawędzi z nią o modzie ;) ]


Czarnowłosy [jedno słowo, a mówi o jakości opowiadania więcej niż tysiąc recenzji <3] szybko dotarł do windy, rzucając niedbałe pożegnania swoim pracownikom. Wszedł do środka i gdy tylko drzwi odgrodziły go od niepożądanych spojrzeń, spuścił z wycieńczenia głowę. To trwało tak długo, ta pogoń bez wytchnienia.
Te plotki z sekretarką, odgarnianie fryzu, wybieranie garniaka odpowiednio się komponującego z dywanem w biurze… Koszmar.


Zamrugał, ponownie odrzucając zmęczenie na dalszy tor, a dzwonek dźwiga [straszny ciężar?] zakomunikował dotarcie na parter.


Loki wymaszerował dumnie z biurowca, żegnając po drodze portiera.
Podsunął mu but do ucałowania.


Ruchome, szklane drzwi zamknęły za nim kolejny, identyczny dzień walki o władzę i przetrwanie na rynku zakończony o siedemnastej, hihi.
Po godzinie siedemnastej życie w miejskiej dżungli zamiera, a drapieżniki udają się na zasłużony odpoczynek. Czytała Krystyna Czubówna.


Odszedł parę kroków i zatrzymał się na małym placyku, przy kulistym cyprysie, gdzie wyznaczone było miejsce dla palaczy. Westchnął ciężko, odpalając czarną cygaretkę.
Brawo, Loki, dajesz dobry przykład pracownikom, paląc tylko w wyznaczonym miejscu.


Te trzy minuty, gdy będzie palić, należą tylko i wyłącznie do niego. Nikt i nic mu nie przeszkodzi. Zielone, zmęczone oczy spojrzały w ciemniejące niebo.



Mężczyzna zamyślił się odpływając bardzo daleko w miejsca dzikie i niedostępne nikomu, oprócz jemu [“oprócz niego” albo “tylko jemu”], który znał do nich ukryte ścieżki aż za dobrze. Zaciągnął się trującym dymem a w międzyczasie kilka osób opuściło budynek Frost Company, żegnając się ze swoim szefem. Jednak Loki nie odpowiedział już nikomu.
Dym był naprawdę trujący.


Zdawał się nie słyszeć niczego wpatrzony w powoli przesuwające się po niebie chmury. W końcu papieros zgasł. Wrzucił kiep do stojącej przy metalowej ławce popielnicy i ruszył przed siebie.
Uważajcie, zdradzę Wam wielką tajemnicę: w języku literackim to się nazywa “niedopałek”.


Powietrze było ciężkie od wilgoci i oblepiało ciało późnojesiennym zimnem. Loki szybkim krokiem przemaszerował przez chodnik z czerwonego bruku. Biurowiec Frost Company od ulicy oddzielał ogromny trawnik. Na równo przyciętej zieleni dryfowały samotne wyspy klombów i małych ozdobnych drzewek.
Dryfowały, pozostawiając za sobą kilwater głębokich bruzd. Pracownikom odpowiedzialnym za utrzymanie zieleni powoli kończył się repertuar przekleństw.


Teren od miasta odgradzał wysoki, metalowy płot.
Mężczyzna okrążył biurowiec, kierując się na firmowy parking. Jedną ręką otulał się szczelniej ubraniem,
Takie korpo, taki szef, a parkuje swoje (zapewne super) auto pod chmurką, nie w podziemnym garażu na miejscu specjalnie dla niego?
Że tak pojadę odniesieniem do Marvela - może ta cała Frost Company to jakaś nieważna, boczna odnoga Frost International? Taka filia z budżetem minimalnym, ale wysokim mniemaniem o własnych kompetencjach? To by nawet zgadzało…
Dobrze kombinujesz - zauważcie, że Loki jest tylko “Dyrektorem naczelnym”, co oznacza, że powinien mieć jeszcze nad sobą jakiegoś PREZESA.
A czy on przypadkiem nie był dalej nazywany prezesem właśnie?
Nie, to MY go tak nazywamy :D :D :D
*kaja się*


trzymając dokumenty pod pachą, a drugą szukał kluczy po kieszeniach. Jego samochód stał na najbliższym miejscu, oznaczonym tabliczką z jego nazwiskiem. Bentley, model Continental GT, sprowadzony specjalnie z Wielkiej Brytanii.
Ciekawe, czy kierownicę przestawili.
E, z puli eksportowej był, od razu po bożemu robiony.


Zielone oczy dotknęły nowego, czarnego lakieru, a język go polizał.
Miałem wizję Lokiego walącego głową centralnie w maskę samochodu.
Szczęście, że nie miał rollsa, bo by sobie oko o znaczek wybił.


Ta zabaweczka była nie tylko czarująca z wyglądu, ale też charakterna. Pod opływową maską kryło się serce jego ukochanego auta - czterorzędowy silnik, każdy po trzy cylindry, który nadawał maszynie moc 560 koni mechanicznych. Potrafiła jechać z prędkością ponad 300 km/h, a przyspieszała do 100 km w zaledwie 4,8 s.
Ja nie wiem, ja się nie znam, ale ciotka Wiki donosi, że “Z założenia Continental GT ma być "tanim" Bentleyem, tak więc jego ceny kształtują się na poziomie około 160 000 $ (w USA), bądź tyleż samo euro na starym kontynencie”. Jeśli wybór tej marki ma pokazywać chwalebną oszczędność Lokiego, to ok, ale jeśli chciał zaimponować samochodem innym szefom wielkich korporacji, to chyba średnio mu wyszło.
Chce być jak papież Franciszek - tanie auta i bratanie się z wiernymi.
No i skoro samochód jest dostępny na rynku amerykańskim, to po kij sprowadzać go SPECJALNIE z Wielkiej Brytanii?


Nim brunet stanął przed swoim samochodem, w jego kieszeni zadzwonił telefon.
- Kurwa... - zaklął, chwytając kluczyki w zęby i sięgając po niecierpliwie wibrującą słuchawkę. Spojrzał na ekran, zanim odebrał i zemlł w ustach kolejne przekleństwo.
Co zrobił?! Zmełł, jeśli już.
Zmnlłnmlł. Ty tak nie robisz?
Ja kiedy klnę, to klnę i nic nie memlam.
Zemlył!


- Słucham ciebie - przywitał oschle swego znajomego.
- Witaj, Layford - odezwał się znajomy głos.
- Co tak oficjalnie? Czego chcesz?
- Nic. Jak dziś w biurze, dużo pracy?
- SSDD. [??!! Same Shit, Different Day] Właśnie zamierzałem wracać, ale mi przeszkodziłeś. - Głos w słuchawce zaśmiał się, podczas gdy Loki zmagał się z otworzeniem drzwi auta. Zaczynał się irytować; jednocześnie przytrzymywał ramieniem telefon i trzymał grubą aktówkę, w międzyczasie starając się trafić kluczem w zamek tak, by nie porysować czarnego lakieru jego pięknego bentleya.
Kluczem w zamek? Bentleya?!
(owszem, z tego co widziałam, w komentarzach pod oryginalnym opkiem ktoś zwrócił uwagę na ten ogłuszający drobiazg, i nawet któryś z aŁtorów napisał, że to poprawią. No, skoro napisał, że poprawią - to napisał :P)
Może w tej wersji książkowej będzie poprawione...
Obawiam się, że będzie poprawione jedynie to.


W końcu warknął pod nosem i odłożył skórzaną teczkę na wilgotny dach. - Chciałeś ode mnie coś ważnego czy naprawdę się stęskniłeś?
- Można powiedzieć, że jedno i drugie.
- Zadzwoniłeś na mój służbowy, Derek. Nie mam obowiązku odbierać poza biurem, więc lepiej żeby to było coś istotnego.
A przed chwilą tak się cieszył, że ma dla siebie chociaż trzy minuty na fajkę!
Poza tym, szef prężnej firmy, który tuż po opuszczeniu biura foszy się,że ktoś dzwoni na jego służbową komórkę?! Służbową, podkreślmy to - czyli ma ją po to, żeby być osiągalnym także poza biurem. Może już niekoniecznie w godzinach np. późnowieczornych, ale o siedemnastej?...
Nie mówiąc już o tym, że szef Takiej Wielkiej Korporacji, który - jak autor wielokrotnie zapewnia - haruje w niej ponad siły, o siedemnastej powinien jeszcze siedzieć kamieniem w biurze. A jeśli wyjeżdżać - to na spotkanie biznesowe, nie do domu.
Noweś, pracować po siedemnastej, jak jacyś studenci w kebabie? Phi.


Mężczyzna w końcu otworzył samochód i wsiadł doń, zabierając aktówkę. Położył ją obok siebie, na siedzeniu pasażera, wilgotną stroną do góry, by nie zmoczyła jasnej, skórzanej tapicerki. Deska rozdzielcza z ciemnego drewna lśniła lakierem. Całe wnętrze samochodu pachniało skórą i drogą nowością.
Były już choinki zapachowe o zapachu nowego samochodu, producenci poszli o krok dalej - choinki o zapachu drogiej nowości.
Podebrał Wujkowi Sknerusowi perfumy o zapachu bilonu.


Loki rozparł się na siedzeniu odpalając silnik. Obudził się z warkotem, zagłuszając jęk w telefonie.
- Nie musisz być nieuprzejmy, wiesz? - powiedział z urazą silnik, obudzony znienacka.


[wycinamy rozmowę Lokiego z zastępcą o sprawach biznesowych]


- Prowadzę, Hampton. Pa pa! - Loki przerwał mężczyźnie zdenerwowanym tonem. Nie czekając na odpowiedź rozłączył się. Samochód powoli wytaczał się na ulicę. - Argh! Te twoje bezsensowne telefony! Potrafisz jak nikt inny blokować mi linię.
Mężczyzna zatrzymał pojazd, rozejrzał się i schylił do skrytki, by odłożyć telefon.
Parking na powietrzu, kluczyk otwierający samochód, telefon po rozmowie wrzucany do skrytki  (a gdzie zestaw głośnomówiący z drugim aparatem, na stałe umieszczonym w samochodzie?) - Loki zaczyna wyglądać na kierownika jakiegoś PHU, a nie szefa amerykańskiej korporacji… Już pal sześć, że sam jeździ, a nie ma kierowcy - może lubi przynajmniej do i z pracy…
I ta “ciężka harówka” do, bagatela, siedemnastej!
Nadal utrzymuję, że jest jakimś podpodpodpodpodwładnym Emmy Frost.  


Chciał zapalić, jednak postanowił, że nie będzie tego robić w nowym samochodzie. Był wykończony, nie tylko dzisiejszym dniem, ale i całokształtem swojego życia. W głowie szybko sporządzał listę rzeczy, które musi dokończyć w domu, i telefonów, które musi wykonać.
No to naprawdę, nie mógł zostać dłużej w biurze? Sprzątaczka ze ścierą stała w drzwiach i poganiała?
Pani Halinka miała o osiemnastej ulubiony serial. Siłą rzeczy - biuro musi być zamknięte.
“Kurze wycieram, bo to się rano nie zdąży!”
Sio stąd, sama se wytrę!


Całkowicie rozkojarzony, ruszył. Jego stopa nacisnęła na pedał gazu i nagle coś uderzyło w przód samochodu. Loki gwałtownie zahamował. Podniósł wzrok akurat w momencie, gdy czyjeś bezwładne ciało osuwało się z maski.
- O ja pierdolę. - Zastygł. Zielone oczy otworzyły się szeroko, gdy postać zniknęła z pola jego widzenia.
Zastanawiam się, co narrator chce nam zasugerować chronicznym i bezsensowym używaniem  zwrotu “zielone oczy”. Może Loki ma jeszcze parę innego koloru, usytuowaną np. na dupie?
Wiesz, to niewykluczone, bo jak zauważyłam, te ich oczy nie trzymają się głowy jak Bozia przykazała, tylko ciągle a to się ślizgają, a to przesuwają, a to pełzają…
Prawdziwym ojcem Lokiego jest Ślepy Io.



Usłyszał, jak ktoś upada na chodnik. - Proszę, powiedz mi, że nie...
Wyskoczył z auta, rozglądając się, czy nikt nie widział tego co się stało. Całe szczęście nikogo nie było w pobliżu, chyba. Chyba, że ktoś widział zajście z okna biurowca.
A że biurowców tu jak mrówków, a w każdym tyyyle pięter i tyyyle okien, a na każdym rogu kamery ochrony… sorry, Loki, ktoś MUSIAŁ widzieć.
Rozumiem, że ta ulica w biurowcowym centrum “Nowego Yorku”, o siedemnastej (godziny szczytu!) jest zupełnie opustoszała? Może to jednak chodzi o New York w Lincolnshire?


Nie, to się nie może wydać. Kurwa. Dyrektor i założyciel jednej z największych firm w Stanach nie może nikogo zabić. Nie oficjalnie!
Przecież już jest po godzinach…
Zabije go incognito.


To by zniszczyło jego reputację, jego firmę, wszystko. Loki zakręcił się na pięcie, rozglądając w narastającym zdenerwowaniu, bojąc, że znajdzie jakiegoś świadka.
Podejść, musi podejść i sprawdzić. Spokojnie. Jeden krok, drugi. Krew dudniła mu w skroniach. Z duszą na ramieniu podszedł do maski i spojrzał na nieprzytomnego mężczyznę.
No ale zaraz, z jaką siłą on go mógł uderzyć? Przecież dopiero ruszał, a bentley to nie rakieta, nie startuje setką zaraz po naciśnięciu gazu! Facet powinien co najwyżej niegroźnie się potłuc - chyba że akurat przyklęknął, żeby zawiązać but, a Loki rąbnął go zderzakiem prosto w głowę…
Może go nie uderzył, tylko tamten miał akurat napad opkowej narkolepsji i sobie po prostu śpi?


Leżał na plecach. Długie, blond włosy zastygły [takie brudne miał?] rozrzucone dookoła twarzy, pokrytej kilkudniowym zarostem. Miał na sobie jasno-brązową, skórzaną kurtkę, spod której wystawała flanelowa koszula w czerwoną kratę. Jego znoszone jeansy wyglądały na [były. Po prostu były.] brudne i poszarpane, zupełnie jakby to była jedyna para jaką posiadał. Obok, na chodniku, leżał, zgniło-zielony i mocno przetarty wojskowy plecak.
Jasnobrązowa kurtka i zgniłozielony plecak - chyba że autor ma na myśli nie kolor, a faktyczną zgniliznę…


Jedno jego ramiączko wciąż uparcie oplatało dłoń mężczyzny.
Wżarło się i nie chce puścić, aaaaa!
 
- O gówno... Powiedzcie mi, że on żyje...
Nie, dosłowne tłumaczenie “Oh, shit” nie brzmi dobrze.
Mogło być jeszcze “Och, ekskrement”.


- jęknął cicho, wplatając nerwowo obie dłonie we włosy i szarpiąc za nie. Podszedł bliżej i pochylił się nad ciałem.
- Hej? Halo, proszę pana. Żyje pan? - Rozejrzał się i szturchnął czubkiem buta ramię mężczyzny.
Postępowanie rekomendowane wobec ofiar wypadku drogowego.
Jak powie “ała”, to żyje.



Niespodziewanie ten wykrzywił twarz w grymasie bólu i stęknął. Ulga spłynęła na Lokiego, niczym błogosławieństwo z niebios. Odetchnął głęboko.
- Całe kurwa szczęście... - mruknął do siebie. Jeszcze raz rozejrzał się, sprawdzając czy aby na pewno nikt ich nie widzi. Przykucnął przy poszkodowanym.
- Wybacz gościu, ale nie możesz tutaj tak leżeć. Pozwolisz, że cię pozbieram - przemówił do dopiero budzącego się mężczyzny, otumanionego po zderzeniu z samochodem. Chwycił go pod ramię i ze stęknięciem wysiłku, poderwał do pozycji siedzącej.
Mężczyzna zawył z bólu i zemdlał ponownie, gdyż Loki szarpnął go akurat za złamaną rękę.


- Rety, kawał chłopa z ciebie... No dalej, współpracuj. -Nie był pewien, czy mówił do niego czy do siebie. Jedyne co wiedział to to, że musi jak najszybciej go stąd usunąć, zanim całe zajście wyjdzie na jaw.
Loki był tak zaabsorbowany pracą w korpo, że zapomniał o istnieniu pogotowia ratunkowego.
Dobrze mówią, że robota ogłupia.


W głowie szumiała mu adrenalina. Kurwa, ale zjebał...
Muskularnej postawy blondyn zaczął odzyskiwać trzeźwość.
Hm, nic nam nie wiadomo, żeby był pijany..
No przecież dałem wyżej obrazek. To się rozumie samo przez się..


Chwycił za maskę bentleya i dźwignął się, podczas gdy Loki ciągnął go w górę. Poszkodowanemu ugięły się nogi, jednak jakoś utrzymał równowagę, opierając się na brunecie, który stęknął pod ciężarem jego ciała. Para zachwiała się, jednak zachowała pion.
Już para? A buzi?
Są przewidujący. Wiedzą, że to yaoi, więc wszelki opór jest bezcelowy.


- Ok... A teraz do auta - polecił łagodnym tonem Layford. Poprowadził mężczyznę, otworzył przed nim drzwi i prawie wepchnął do środka, na miejsce pasażera. Blondyn opadł na skórzaną aktówkę, a Loki warknął do siebie, zatrzaskując drzwi za mężczyzną. - Kurwa, dokumenty...
Potruchtał na miejsce kierowcy, zgarnąwszy plecak mężczyzny i nie czekając na nic, odjechał z piskiem opon.
Pracownicy pobliskich biur odeszli od okien i rzucili się zamieszczać nagrane właśnie filmiki w sieci.
Ten najbardziej przewidujący przy montowaniu filmiku wkleił do niego dwa śmieszne koty.


***


Czarny bentley przemierzał ulice Nowego Jorku. Skręcił, wjeżdżając do dzielnicy Manhattan, kierując się prosto do Central Parku.
A nie do najbliższego szpitala?! O_o
Wiesz, to jest opko. Logice wstęp wzbroniony.
Ale z tego opka ma być książka! *chlip* Książka!
Umówmy się - idą z tym do wydawnictwa The Cold Desire, czyli czegoś, o czym nikt nie słyszał, a jak przypadkiem słyszał, to głównie w kontekście tego, że wydają blogaskowe opcia yaoi. Tak więc to opcio, jeśli zostanie wydanie, zginie w mroku historii…
A lasy Amazonii?...
Tam mają taki nakład, że zejdzie mniej papieru niż na kserówki dla pierwszego roku wyższych studiów kiszenia kapusty w New Sączu.


Loki odrzucił trzecie połączenie telefoniczne, klnąc cały czas pod nosem. Nie mógł teraz rozmawiać - sytuacja kryzysowa. Miał tylko nadzieję, że to nic ważnego.
No, jakżeś Waćpan nauczył podwładnych, żeby z każdą pierdołą dzwonili do ciebie…
Paaanie prezesie, w męskim skończył się papier!


Mężczyzna obok niego patrzył dookoła lekko nieobecnym wzrokiem. Jego jasne, niespotykanie intensywnie niebieskie oczy zatrzymały wzrok na kolanach eleganta, na których leżała jego kostka.
Nieznajomy był polskim imigrantem?
Hipsterem.


Z powracającą trzeźwością, obserwowały bladą twarz Lokiego. Marszcząc brwi z bólu i dyskomfortu, wyjął spod siebie teczkę.
Czuł dyskomfort, bo teczka go w tyłek uwierała?
Drażniła wspomniane wyżej oczy na dupie.


Żelazne dłonie oznakowane bliznami przywodziły na myśl skojarzenia o bójkach [z bójkami] i niestandardowym trybie [trybem] życia tego mężczyzny.
Termina-thor :>


Trzymając aktówkę w dłoniach, powoli dochodził do siebie. Pełzł zmrużonymi oczyma, to po twarzy drugiego mężczyzny (a fuuj, zabieraj to! - wrzasnął spanikowany Loki), to po teczce, którą delikatnie opatulał [szaliczkiem?] swymi palcami o zaniedbanych paznokciach. Zdawał sobie sprawę, że nienaturalny ból nogi i szok w jakim się znalazł, został spowodowany właśnie przez tą [tę!] maszynę, w której się znajdował.
Oraz przez wepchnięcie go do samochodu bez względu na odniesione urazy. Się niech cieszy, że nie miał uszkodzenia kręgosłupa.
Zadziwiające, ale bardziej niż wszelkie urazy Wcale-Nie-Thora interesuje anatomia bohaterów. Zwłaszcza te pełzające gałki oczne. Pocieszam się tym, że to ma być yaoi, więc większość czytelników jest bardziej zainteresowana anatomią bohaterów niż fabułą… tylko w nieco innym kontekście :>


Twarz zasłonił włosami i uśmiechnął się niepewnie pod nosem, skwaszony całokształtem sytuacji.
Ja w takiej sytuacji bym się raczej wydarł na idiotę, który mnie potrącił i nie udzielił pomocy, ale rozumiecie - yaoi, więc można się tylko durnie uśmiechać do przedstawiciela płci tej samej. I tak wiadomo, że w ciągu następnych kilkunastu stron nastąpią gejseksy. I to bez względu na stopień uszkodzeń wewnętrznych bohaterów.


Nie chciał przecież przysporzyć temu drobnemu panu kłopotu swoją personą.
Frazeologia to suka, naprawdę.


Mógł przecież zostać spisany przez policję, dostać wysoki mandat, zostać zawieszonym albo mogli odebrać mu prawo jazdy.
Wpadł pod samochód, więc dadzą mu mandat i odbiorą mu prawo jazdy. Logiczne.
Odbiorą mu prawo pieszego, od tej pory będzie musiał poruszać się wszędzie rowerem.
Albo chodzić na rękach.


Po chwili rzekł z uśmiechem, by rozluźnić napiętą atmosferę, przerywaną stresującymi telefonami.
- Poczułem się jak jeleń potrącony na szosie. Wybacz, że władowałem ci się pod koła. Powinienem bardziej uważać. - Żartobliwy ton głosu zaskakiwał perlistością śmiechu, niczym nieskrępowanego i luźnego. Mężczyzna zdawał się zupełnie nie dostrzegać winy Lokiego, przyjmując całą na siebie.
Brunet zerknął na zgniecioną aktówkę, mając nadzieję, że skóra okazała się na tyle wytrzymała, jak zapewniano go.
O ile nie przewoził w niej jajek od szczęśliwych kur, to nie powinien się przejmować. W teczce to nawet telefon trudno zgnieść zadem.
No, chyba żeby zabrał na przejażdżkę Tony’ego Starka w stroju służbowym…
No nie wiem, w jednym filmie zbroję Iron Mana nosili sobie właśnie w teczuszce i nie wyglądała ona na ciężką… Za to MarvelWikia powiada, że waga Thora wynosi niemalże 300kg. Więc chyba dobrze, że tu mamy jakąś podróbę, bo by mógł siedzenia zarwać :)
Umówmy się, że wierzymy w to, co zostało podane na początku - “akcja dzieje się w świecie rzeczywistym”.
Ale wcale nie wierzymy! Ludzi z pełzającymi gałkami ocznymi jeszcze można jakoś wyjaśnić… Ale brak ruchu drogowego w centrum Nowego Jorku o siedemnastej?!
Policja zamknęła ulice na całym Manhattanie. Dlaczego? Bo może.


Zmarszczył lekko brwi zauważając coraz więcej niechlujnych detali w wyglądzie mężczyzny na siedzeniu obok. Zielone oczy spojrzały podejrzliwie na blondyna.
Ty na drogę patrzaj, a nie na blondyna! Bo znowu kogoś potrącisz i wreszcie skończą ci się miejsca w samochodzie!
Oraz nie będziesz wiedział, kogo tróloffciać!
Ojtam. Wtedy by się tróloffciali grupowo.


Jego postawa była nie na miejscu. Biorąc pod uwagę co przed chwilą zaszło, dobór słów osobnika był co najmniej zaskakujący.
- W porządku - rzekł krótko, nie bardzo wiedząc, co innego mógłby odpowiedzieć. Nie chciał wdawać się w dyskusję. Nie chciał wiedzieć kim jest mężczyzna. Starał się skupić na jeździe i jak najszybciej pozbyć problemu. Śmiech, który na chwilę zadźwięczał w samochodzie, wydał mu się obcy. Nie wierzył w jego szczerość. Wiedział, aż za dobrze, że gdy ludzie wyczują, choćby najmniejszą szansę na wykorzystanie jego wysokiego stanowiska, zrobią to. Zawsze próbują go oskubać z pieniędzy. Znaleźć coś, czym będzie można go publicznie ośmieszyć, zaszantażować lub pozbawić wiarygodności jako szefa. A ten mężczyzna miał teraz wszystko czego potrzebował, by spełnić te cztery warunki.
Trzeba było wcześniej myśleć, pacanie, i wezwać od razu karetkę, miałbyś teraz nie tylko gościa z głowy, ale i żadnych obaw przed ewentualnym szantażem.



Myśli kołatały się w głowie Lokiego. Miał nadzieję, że zarośnięty mężczyzna nie interesował się sprawami wielkiego świata i że go nie kojarzył. Kolejne spojrzenie utrwaliło go w tej wierze.
Utrwalić to go mogło w formalinie; w wierze się utwierdza.


Nigdy jednak nie wiadomo. Ich wzrok skrzyżował się. Dziwny człowiek, pomyślał (ten wzrok?), odwracając się ku drodze.
A może to ucharakteryzowany na włóczęgę dziennikarz?
Mnie bardziej intryguje to, że mają jeden wzrok na dwóch. Zastanawiające przy takiej ilości gałek ocznych…
Pełzają sobie to tu, to tam, raz do jednego, raz do drugiego. Wzrok kolektywny.
Jak u Graj.


Blondyn zaś zapadł w zadumę w chwili, w której ich spojrzenia się skrzyżowały. Zieleń oczu eleganta przysporzyła go o dreszcz i ubogaciła o gęsią skórkę obudziła z omglonego szoku oraz pomroczności jasnej. Przypomniał sobie soczyście zielone lasy i łąki, na które natknął się podczas jednej z wypraw. Ale tylko jednej, gdyż właściwie to wolał wędrować po pustyniach. Po pewnym czasie jego niski głos rozbrzmiał z nutką zatroskania.
- Na pewno w porządku?
- Mhm - mruknął w odpowiedzi Loki. Zignorował spojrzenie mężczyzny, które pozostało na nim, mimo iż się odwrócił.
Przylepiło się na amen.


W tym czasie jego dziwny towarzysz kontynuował.
- To drugi raz kiedy ktoś mnie potrącił. Za pierwszym razem trafiłem do szpitala, ale nic mi nie było, jednak kobieta, która mnie potrąciła, uszkodziła trwale swój wóz.
Tak, pamiętamy tę scenę z “Thora”. Loki, strzeż się, twój nowy znajomy ma zwyczaj zakochiwać się w sprawcy wypadku…
Raczej w pierwszym przedstawicielu obcej rasy, na którego wpadnie. Zresztą - na jedno wychodzi.
No, Asgardczycy raczej nie mieli problemów, jeśli chodzi o rozmnażanie się z wszystkim, co się rusza. Tylko dzieci czasami wychodziły dziwne.


Mam nadzieję, że twój nie ucierpiał i nic ci się nie stało... - dodał rozbawiony i zmartwiony równocześnie. Nie stać go było na naprawę takiego samochodu. Dostrzegł jego błysk nowości, a lustrując mężczyznę w pięknym garniturze stwierdził, że na pewno nie należał do tanich.
Tak, przykro mi, chłopcze, ale na usługi Lokiego z pewnością cię nie stać.
Albo ten Thor ma niezłe wstrząśnienie mózgu, albo asertywność na poziomie psa, któremu właśnie macha się przed nosem kiełbasą. “Tak bardzo przepraszam, że mnie potrąciłeś, pozwól mi się kajać w blasku twojej zajedwabistości…” Gdyby był kobietą w analogicznej sytuacji, już od kilku stron byłyby głosy na temat Edzia i Belki czy innej Any i Greya...


Loki posłał blondynowi zmieszane spojrzenie. Miał wypadek, z którego wyszedł cało, chociaż zniszczył samochód, który go uderzył? Z jak twardego materiału musiało być zbudowane jego ciało, by coś takiego mogło mieć miejsce? To nie możliwe.
Ano, niemożliwe - chyba że to jednak był prawdziwy Thor...
Gdyby dodatkowo to był ten komiksowy, to by jeszcze zrobił z tego bentleya przycisk do papieru.


Nagle przez głowę przeszła mu myśl, czy aby na pewno jego ukochany samochód nie ucierpiał. Zaklął w duchu. Przez zdenerwowanie zapomniał sprawdzić maskę bentleya. Zielone spojrzenie ześlizgnęło się po ciele mężczyzny obok. Jego spodnie były rozdarte w kilku miejscach a twarz zakurzona, jednak oprócz tego zdawał się nie doznać poważniejszych obrażeń. Zdawał się być osobą w sile wieku i zdrowia.
To ostatnie widoczne było zwłaszcza zaraz po tym, jak wybudził się po utracie przytomności z powodu tego, że przygrzał w niego samochód.


Jego oczy spoglądały trzeźwo z zarośniętej twarzy. Jego jasne, niemalże platynowe włosy [Malfoy, ty tutaj?! Od kiedy, do thorwy nędzy, Thor ma “jasne, niemalże platynowe włosy”?! To facet pisał, oni się nie znają na odcieniach :D] opadały w prostych pasmach na ramiona. Nieszkodliwy, zbuntowany, nie warty uwagi młodzieniec jakich wiele [wielu!] na ulicach Nowego Jorku.
Właśnie widzimy, jak “niewarty uwagi”.
*ponuro* Jesteś w jaojcu, przywyknij.
*z rozpaczą* Co mi przyszło do głowy brać się za jaojca, jak ja tego nienawidzę…
*pocieszająco* Ale seksy będą dopiero w wydaniu książkowym!
(ups, chyba zniechęciłyśmy czytelników analizy…)
Nie martwcie się, drodzy czytelnicy, uroczyście obiecałem, że jak dzieło wyjdzie, to je zrecenzuję. Tak więc seksy nikogo nie ominą… chociaż wolelibyście, aby było inaczej.


Blondyn był zamyślony. Wpatrywał się w aktówkę w swych dłoniach. Zastanawiał się kim jest jego czarnowłosy towarzysz. Co się właściwie stało, iż był w takim amoku, że go nie zauważył.
A co się stało, że ty nie zauważyłeś samochodu?
Nie spodziewał się po prostu. Ustaliliśmy już, że o tej porze w Nowym Jorku ruch jest zerowy. Przynajmniej w tej alternatywnej rzeczywistości.


Otworzył teczkę z dokumentami, chcąc znów znaleźć się myślami tu i teraz. Szczęk klamerek zmieszał się z szelestem papieru, jednak mężczyzna przeglądając te świstki wartościowych dokumentów, zawiódł się.
“Świstki wartościowych dokumentów” brzmią tak trochę oksymoronicznie.


- Myślałem, że masz tu rysunki - rzekł z rozczarowaniem w głosie. Przewertował pobieżnie papiery, które po chwili znów znalazły się w teczce.
Konkurencja nie śpi, każdy sposób na wykradnięcie tajemnic służbowych jest dobry…


Dzidu, Ty jeździsz w sprawach służbowych i wozisz ze sobą dokumenty, jak byś zareagowała na takie coś?
Nie zdążyłby nawet otworzyć tej teczki. Poza tym nie powinna leżeć na wierzchu, gdzie byle złodziej może ją ukraść na przykład na czerwonym świetle. Ale już pominąwszy kwestię służbowości papierów: wyobraź sobie, że wchodzę do ciebie do domu, biorę twoją torebkę, otwieram ją i zaczynam przeglądać jej zawartość?...
Dla mnie Thor tu się ogólnie zachowuje trochę jak upośledzony/bardzo mocno walnięty w głowę, więc bym mu wybaczył. Za to widząc na tyle nienormalne zachowanie przydałoby się go odstawić na pogotowie.
Prawdę mówiąc, Loki powinien był to zrobić i tak. Od razu po zd(a/e)rzeniu.


Potrącony zrozumiał, że ten mężczyzna i jego  słodkawy zapach perfum, elegancja, szyk i wyczucie smaku nie wywodziły się z profesji artysty, tylko nowobogackiego stylu życia biznesmena.
Nowobogackiego!!!
Nuworysz, pewnie i hochsztapler, a co.
Pewnie w Pimpindkowie Średnim dobry samochód jest oznaką nowobogactwa, ale w Nowym Jorku?
Może w tym samochodzie wszędzie walały się złote łańcuchy, bezsensowne, brzydkie, ale bardzo drogie gadżety typu napędzana fuzją jądrową różowa prostownica, a Loki miał komplet złotych zębów?
A integralną częścią wyposażenia auta był uchwyt do szampana, po którego uszkodzeniu trzeba kupować nowy samochód?


A swoją drogą, interesujące założenie, że jak mężczyzna jest elegancki i ładnie pachnie, to musi być artystą…
Nowobogackim.
Musi być też gejem, ale to zbyt oczywiste na to opko.
Na ile znam lokalne środowisko artystyczne, to przeważnie bywa wprost przeciwnie.


Papierkowa robota nudziła blondyna do tego stopnia, iż dziwił się tym wszystkim biedakom, zaprzężonym niczym bydło do machin.
Bydło do machin? Wół poruszający sieczkarnię?
Konie w kieracie…
No widzisz, to samo, a jakże inaczej brzmi.


Dziwił się tym ludziom zaprzedającym swoją wolność, która była przecież najcenniejszą wartością ich bytu. Oddawali siebie w zamian za świstki papieru…
Thor, nie hipsteryzuj.


http://7770647a14b0867efc75-b939f832d8cd9c860ce8909163419528.r92.cf2.rackcdn.com/13500.jpg


Czarnowłosy mężczyzna ponownie oderwał oczy od drogi.
Ślurp!


Nie mógł uwierzyć, że ten człowiek mógł być tak bezczelny. Jak śmiał dotykać jego aktówki? Jego prywatne rzeczy, dokumenty dotyczące jego firmy, umowy, nad którymi dopiero pracował, i które nigdy nie powinny zostać przeczytanie przez osoby postronne. Nagle zakłopotanie wewnątrz niego zamieniło się w złość.
- Mógłbyś nie grzebać w moich rzeczach? - Ignorując zmieniające się na czerwono światła, wyrwał mu teczkę z dłoni i cisnął na tylne siedzenie. - To prywatne dokumenty.
Teraz mu to mówisz? A przedtem spokojnie się gapiłeś, jak sobie przegląda zawartość teczuszki?
Thor przeskoczył yaoiowy scenariusz o trzy strony i myślał, że już są po ślubie.
I chciał przeczytać intercyzę?


Blondyn przyjrzał mu się uważniej. Zdziwił się, mimo iż wiedział, że wtykał nos w nie swoje sprawy.
- Wybacz... - mruknął ze zdecydowaniem i uśmiechnął się szczeniacko. Zielone oczy rzuciły towarzyszowi ostrzegawcze spojrzenie. - Czym się zajmujesz? - zapytał blondyn w nadziei, że człowiek, który go potrącił nie jest taki jak reszta tych ponumerowanych imionami ludzi?
No bo to przecież straszny dyshonor, zostać potrąconym przez zwykłego zjadacza chleba.
Gorsze może być tylko potrącenie przez zaporożca - hańba dla całej rodziny do dziesiątego pokolenia.
Mówisz?


E, to nie ten model, chodziło mi o ZAZ-966.
Zawsze jeszcze mógł zostać potrącony przez Optimusa Prime’a.


...ponumerowanych imionami ludzi…
J-23, spieprzaj stąd, to nie twoje uniwersum!
Może to była X-23? Uniwersum się zgadza...


- Na pewno nie rysowaniem... - odpowiedział, starając się, by jego słowa nie zabrzmiały jak wrogie warknięcie. Wciąż nie wiedział z kim ma do czynienia. Mógł jednak podejrzewać, że skoro mężczyzna zapytał o jego profesję, to nie znał też jego nazwiska. Dobrze, niech tak pozostanie.
- Wielka szkoda. Wyglądasz na miłośnika sztuki.
I myślałem, że masz w teczce Renoiry.
Renułary i Wangogi, każdy z nich cholernie drogi!
A w ogóle jeżeli się spodziewałeś, że nowy znajomy jest artystą (niby dlaczego właściwie?), to skąd pomysł, że nosi swoje rysunki w skórzanej aktówce? Żeby to teczka malarska jeszcze była…
Hipsthor uznał, że znalazł pokrewną duszę, a noszenie rysunków w teczce malarskiej jest zbyt mainstreamowe.


- Spostrzegł, przyglądając się bacznie swemu towarzyszowi. Nagle uznał, że mimo swej oziębłości, zielonooki mężczyzna jest niezwykle uprzejmy. W końcu nie musiał go podnosić z ulicy i zabierać do samochodu. Mógł po nim przejechać i pozostawić samemu sobie.
Zainteresowanie ofiarą wywołanego bez siebie wypadku = wielka uprzejmość. Aha.


W ogóle na tym etapie zacząłem się zastanawiać, na ile opko zostało zmodyfikowane. Zaczynało ono od pełnoprawnego fanfika, zamieszczonego tutaj. Wersja, którą analizujemy jest pierwszą wersją nie-fanfikową, autorzy zapewniają, że istnieje jeszcze jedna, która pójdzie do druku. Z ciekawości przejrzałem wersję pierwszą, gdzie Loki naprawdę był TYM Lokim, a potrącony przez niego facet był TYM Thorem. I wiecie co? Te wersje różnią się TYLKO imionami postaci. A to oznacza, że zamiana Thora na upośledzonego hipstera nie była zmianą zamierzoną, w pierwotnej wersji Thor “Jak Śmiesz Patrzeć Na Mnie Tak Krzywo, Nędzna Kreaturo *jebs młotem*” Odinson właśnie tak się zachowuje.


Layford w milczeniu starał się uspokoić buzującą w nim irytację. Całe szczęście był już prawie na miejscu. Okrążał nowojorski park, starając się znaleźć jakiekolwiek miejsce, gdzie mógłby się zatrzymać. Nie miał zielonego pojęcia, gdzie mógłby odwieźć mężczyznę i nie miał zamiaru go o to pytać.
Bo?...
Bo wtedy by go odwiózł gdzieś i zapomniał, i nie byłoby buttseksów. Dlatego.


Central Park z jakiegoś powodu wydał mu się odpowiednim miejscem. W zasadzie to Loki nie wiedział, dlaczego wybrał akurat to miejsce, a nie inne.
O to samo właśnie miałam zapytać.
Ja wiem, ja wiem! To jedyne miejsce w Nowym Jorku, które autorzy kojarzą. Dostanę ciasteczko?
Z kawą!


Wszak trudno było tutaj zaparkować.
- To, że na takiego wyglądam, nie znaczy, że muszę być rysownikiem. Prawda? - sarknął pod nosem na błyskotliwą, chociaż źle zinterpretowaną uwagę.
Uwaga, przypominam, brzmiała: “Wyglądasz na miłośnika sztuki.” Można od biedy uznać, że była błyskotliwa, ale przez kogo została źle zinterpretowana?
(oczywiście, wiem, chodziło o błędną “interpretację zawodu” “czarnowłosego”, jednak od aŁtorów, którzy mają ambicję wydać swoje dzieUo jako *krztusi się* książkę, należałoby oczekiwać… oh wait.)
Daj spokój. Wymagasz od pisarzy umiejętności pisania? Phi.


Niezręczna cisza zapadła w aucie, jedynie szperanie w teczce przerywało ciche warczenie silnika, przypominające bardziej pomruk kota niż maszyny.
Składnia to suka jeszcze większa niż frazeologia. Póki co, z tego fragmentu wynika, że kiedy Loki zaszeleścił papierami w teczce, silnik natychmiast gasł, gdyż te dwa dźwięki nie mogły rozbrzmiewać razem.


Blondyn spojrzał znacząco na eleganta, prosząc go błękitem swych oczu o zwrócenie jego własności.
Poczułam się jak w “Trędowatej”.
A ja - jak w “Brulionie Bebe B”.  “Zawisnę wzrokiem na twych ustach, chcesz?”
A ja chyba jestem nieoczytany, bo nadal czuję się jak w opku :<<<


- Czy mogę…? - zapytał cicho, wyciągając ostrożnie dłoń w kierunku plecaka. Wiedział już, że jego przygoda dobiega końca, że powinien się zmywać, bo ten człowiek na pewno ma wiele zajęć.
Zabrał go potrąconego z ulicy, ni w dupę ni w oko woził po całym mieście, w końcu zatrzymał się przy Central Parku. So logical on so many levels...
Srsly, w pięć minut wymyśliłam trzy sposoby, jak rozwinąć sytuację “OMG, potrąciłem człowieka, ICOTERAS?!” tak, żeby miała więcej sensu (i oczywiście prowadziła do dalszej znajomości) niż to tutaj.
Ja wpadłem na bardzo fajną wersję zawierającą potrąconego, potrącającego i półnagiego Roberta Downeya, który akurat tak sobie przechodził w pobliżu. Też ma więcej sensu :>


Kolejny telefon zaczął przeszkadzać, dzwoniąc denerwująco wewnątrz skrytki,
Zawartość skrytki w bentleyu:




lecz nie doczekał się odsłuchu.
Odsłuch to ma zespół na koncercie, a telefon mógł się nie doczekać co najwyżej odebrania.


Loki w odpowiedzi kiwnął tylko głową i podał mu ciężki bagaż. Ten dźwignął go, po czym otworzył na chwilę klapę, sprawdzając, czy aby na pewno niczego nie zgubił. Wewnątrz plecaka dostrzec można było koc i pachnące, soczyście czerwone jabłka z jesiennych zbiorów.
Ekologiczne, niepryskane, ręcznie zbierane w sadzie - i w związku z tym drogie jak jasna cholera. No dobra, ok, rozumiem, że sam je zbierał gdzieś tam w trakcie swych wędrówek.
Wiesz, jak pachnące i soczyście czerwone, to podejrzewam jabłka-plastikówki na polepszaczach. Te często wyglądają lepiej niż normalne… a rosnąć też gdzieś muszą.


Po chwili zobojętniały zapiął kostkę i zaczął grzebać po kieszeniach kurtki, potem brudnych, dżinsowych spodni i znowu kurtki. Spojrzał niebieskimi oczyma w stronę bladoskórego mężczyzny zaś jego wzrok pytał o coś, co powinien mieć.
Ten wzrok? Pewnie odrobinę inteligencji...


Loki ściągnął brwi. Rzucił mu przelotne spojrzenie, kontynuując poszukiwania w aktówce.
- Niczego nie zabrałem, jeżeli to chciałeś sprawdzić.
Mężczyzna wzdrygnął się wyrwany z zamyślenia.
- Nie. Wydawało mi się, że coś zostawiłem pod tym dużym biurowcem... Ale chyba wszystko mam. - Nie trudno było się domyśleć, że chodziło mu o zgubienie czegoś pod wpływem alkoholu? uderzenia. Jasnowłosy skrzywił się mimowolnie, a wyglądało to tak, jakby zapomniał o czymś ważnym.
- Na pewno nic ci się nie stało? Przepraszam za to wszystko, niezdara ze mnie... - zabrzmiał głosem pełnym trosk i żalów.
Dżizas, facet… to TY wpadłeś pod samochód, nie on! Jak ktoś w ciemnej uliczce przyłoży ci cegłówką w głowę, to też zapytasz z troską, czy aby rączka mu nie zdrętwiała?
[Rozumiem, że autorzy chcieli zrobić z Thora poczciwego misia-tulisia, ale jednak bez przesady!
Jak myślisz, doczekamy się kiedyś jaojca, w którym będzie dwóch rasowych, twardych facetów, czy zawsze będziemy miec do czynienia z przerabianiem jednego z nich na dziubidziubidziubaska?
Dzi, mogę Cię uroczyście zapewnić, że takie istnieją :)
Ale nie nadają się pewnie do analizy ;)]
Yaoice z twardymi, męskimi facetami nie istnieją. Jak w gejporno są męscy faceci, to się to nazywa bara.
Ok, obiecuję, że nie będę już stosować nazwy “yaoi” do całej tematyki m/m. :)


- Nie wiem jak mój samochód, ale ja jestem cały. Nie ważne z resztą [zresztą] - czarnowłosy w końcu znalazł to czego szukał. Wyciągnął czarny portfel z krokodylej skóry i [ze] złotym zapięciem. I wydał mu resztę. Otworzył go i wyciągnął kilka studolarówek, zwijając je palcami jednej dłoni. - Zapomnijmy o tym, co się stało.
Loki wepchnął blondynowi w dłoń rulonik banknotów. I zanim ten zdążył zrozumieć co otrzymał, otworzył mu drzwi, naciskając przycisk na desce rozdzielczej, które odskoczyły z cichym kliknięciem.
Składnia to… dobra, nie będę się powtarzać.


Odwrócił się w stronę swojego okna, opierając brodę na wierzchu dłoni. Nie mógł już chyba bardziej wyraźnie dać mężczyźnie do zrozumienia, że ma opuścić jego samochód.
Blondyn wstał automatycznie,
Wstał w samochodzie. Aha.
To był zapluty karzeł reakcji.
Automatycznej.


zabierając swoje rzeczy. Wyszedł na zewnątrz. Wówczas poprawił kurtkę i założył plecak, lecz spostrzegłszy pieniądze w swojej dłoni zrozumiał, co tak na prawdę [naprawdę!] zaszło.
Bo przedtem myślał, że dostał - co? Numer telefonu?
Przedtem myślał, że Loki dał mu tylko potrzymać parę banknotów na czas robienia porządku w portfelu.
Myślał, że zaprasza go do gry w Monopoly, a banknoty są sztuczne.


Gwałtownie odwrócił się, z miną wyrażającą szok i zażenowanie. Loki zatrzasnął drzwi za przybłędą i natychmiast ruszył. Wyjechał na ulicę, ani razu nie oglądając się za siebie.
Wymusił pierwszeństwo jakiejś kobiecie w czerwonym BMW.
Czyli… co? Przepuścił ją, zatrzymując inne pojazdy?
Jakie pojazdy? :>


Chciał jak najszybciej oddalić się od Central Parku, od tego człowieka, od tego co dzisiaj się stało.


***


Layford był zamożnym człowiekiem. Posiadał kilka mieszkań w różnych dzielnicach Nowego Jorku.
Po cholerę?
Aby fangirle nie wiedziały, gdzie akurat jest i mniej zawracały głowę.
Ojtam, po prostu każde dla innej kochanki (albo innego kochanka).


Najczęściej przebywał w przestronnym apartamencie w Soho. Dziś jednak zmierzał do Long Island City. Skierował się na Ed Koch Queensboro Brigde, by przejechać na drugą stronę rzeki. Późna godzina wciąż nie zmniejszyła tłoku na ulicach. Ludzie wracali do domów z wieczornej zmiany i czarnowłosy w końcu utknął w korku na Queens Plaza South. Westchnął, przeczesując palcami śliskie włosy.
Śliskie? Błeeee, fuj.


- Co za dzień, niech to szlag - czuł dużą ulgę, że miał już najgorsze za sobą. Miał też nadzieję, że dał wystarczająco dużo pieniędzy, by zaspokoić chciwość nieznanego mężczyzny.
No, dałeś mu parę setek, a może jego chciwość liczy się w tysiącach?


[Loki oddzwania do swego zastępcy]


- Coś ty robił? Co było tak ważne, że lekceważysz swoje obowiązki?
- Jesteś moim zastępcą, więc nie ekscytuj się tak, księżniczko. - Czarnowłosy poczuł złość, że jego wspólnik podnosi na niego głos.
To w końcu zastępca, czy wspólnik? To są zupełnie inne pojęcia!
W ogóle te ich rozmowy trochę walą gimbazą, zauważyliście?
W ogóle, to Loki wcale nie zachowuje się jak szef wszystkich szefów w Takiej Wielkiej Firmie, tylko jak menedżer, który ma nad sobą jeszcze hohoho, tyyyylu przełożonych.


Może i zignorowanie telefonów było nie na miejscu, jednak wciąż to on był najważniejszą osobą we Frost Company. Należał mu się szacunek, niezależnie od jego zachowania.
Ohohohoho.
Dziwne, myślałam, że Loki jest świeckim…
Ej, ale on nie może być najważniejszą osobą, skoro powinien mieć nad sobą co najmniej jednego prezesa, nie?


- Powinieneś wiedzieć jak się zająć organizacją konferencji. Do tego cię szkoliłem i za to ci płacę.
Jaka płaca, taka praca...


Mężczyzna, z którym rozmawiał, najwyraźniej rozpoznał karcący ton głosu szefa, bo momentalnie spuścił z tonu.
- No... No tak - zająknął się. - Oczywiście, że potrafię się wszystkim zająć, stary. Chciałem tylko...
- Nie nazywaj mnie tak - przerwał mu nagle Loki. - Nie jesteśmy kolegami, tylko współpracownikami. Jedna noc jeszcze nie daje ci prawa do poufałości. To raz. A dwa... - przerwał, by z sadytyczną powolnością zaciągnąć się dymem, karząc [AAAAAARRRRRRGHH!!!] czekać mężczyźnie w napięciu. - Wydawało mi się, że posiadasz wszystkie potrzebne kompetencje, by doprowadzić negocjacje do końca - wypuścił szary dym z płuc, który otarł się o jego twarz, po czym uciekł na zewnątrz auta przez uchylone okno.
A to go sadystycznie ukarał, facet się nie pozbiera! Ciekawe, czy w pakiecie medycznym ma psychologa…



- Oczywiście, panie Layford.
- Świetnie. W takim razie nie rozwiewaj mojej dobrej opinii na twój temat i zdaj raport z tego na jakim etapie prac jesteśmy.


***


Następnego ranka jasnowłosy czuł efekt spotkania z tajemniczym elegantem. Całe jego ciało promieniowało od bólu spowodowanego siniakami i stłuczeniami po wypadku. Jego nogi poobijane bardziej niż zwykle, dokuczały odczuwalnym dyskomfortem w nieco bardziej zranionych miejscach.
W tych mniej poranionych było całkiem nieźle.


Znoszone, brudne, dżinsowe spodnie ozdobione były nową dziurą, tuż pod kolanem. Tkanina strzępiła się co w połączeniu z niedbale zawiązanymi opinaczami nadawało mu charakter włóczęgi.
Raczej wygląd. Charakter to miał swój własny.
Sprawa podobna jak z kostką: opinacze (a raczej trzewiki z opinaczami, bo samo słowo “opinacz” właściwie oznacza właśnie tę dodatkową cholewkę zapinaną na sprzączki, potocznie bywa używane na określenie takich butów w ogóle) to typowo polski typ obuwia kojarzącego się z “alternatywną młodzieżą”. Chociaż kto wie, gdzie Thor przedtem wędrował, może zdobył buty wojskowe podobnego typu.
Zatem uznajmy, że i do Polski zajrzał.


Podróżnik wyglądał niecodziennie wśród porannych ptaszków w kafejce naprzeciwko Central Parku.Siedział z szeroko rozwartymi nogami na ławie w kącie [a że spodnie miał porozdzierane tu i ówdzie, stanowił ciekawy widok. Od lat mnie zastanawia, dlaczego taka poza uchodzi za taką męską i cool…  przynajmniej wśród niedorostków], sącząc kawę za pięć dolców. Upajał się jej smakiem i aromatem. Mimo iż była to miejscowa kawiarenka, mała i pospolita, parzono tu dobrą kawę za przyzwoitą cenę - jak na Nowy Jork.  
Dobrą jak na Nowy Jork, czy za przyzwoitą cenę? Bo akurat kawiarni w Nowym Jorku jest tak wiele, że nawet Sting o tym wspominał. Nic nadzwyczajnego znaleźć dobrą kawiarenkę.
Przecież wiesz, że oni piszą o Nowym Jorku wzorując się na Nowym Sączu (z całym szacunkiem dla Nowego Sącza).


Zastanawiał się także nad mężczyzną, którego wczoraj miał zaszczyt spotkać, ładując mu się pod koła samochodu.
TE óczucie, gdy nie wiesz, czy to ironia, czy oni tak na serio z tymi zaszczytami...


Wyglądał na zmarnowanego, jakby zaprzedał swoją duszę. Blondyn wychylił ostatni łyk i z myślą o biznesmenie postanowił działać. Wstał zdecydowanie nie okazując bólu jaki mu towarzyszył przy poruszaniu się. Ignorował go z niebywałą wprawą i wytrwałością. Przecież wczoraj nawet nie czuł, żeby coś go bolało.
- Wiesz, że Józek dziś w nocy umarł?
- Dziwne, przecież wczoraj jeszcze żył!


Zabrał swoje rzeczy, po czym udał się w stronę przystanku autobusowego. Wiedział co musi zrobić. Nawet jeżeli jest w “takiej” sytuacji, nie będzie łamać swoich zasad.
Była godzina dziesiąta, kiedy dotarł pod siedzibę główną Frost Company. Wysoki i przeszklony biurowiec, pałający nowoczesną architekturą,
Jak dzięcielina...
Jak wcześniej wspomniano, budynek miał kształt gibona. Prawdziwa awangarda!


pochylał się groźnie nad tą częścią miasta, rzucając długi cień, który z każdą minutą malał i wędrował wraz ze słońcem. Niebieskooki stał pod ową budowlą, przez krótką chwilę rozglądając się wokół wyjazdu z parkingu w poszukiwaniu swojej zguby. Nie odnalazłszy jej przeczesał rękoma długie blond włosy i nerwowo poczochrał.
Tym, co zgubił, była gumka do włosów.


- A niech to... - sapnął pod nosem. - Trudno, coś się wymyśli - w tym momencie odwrócił się leniwie w stronę wejścia do budowli, drzwi automatyczne wpuszczały i wypuszczały co jakiś czas, ubranych na galowo ludzi, którzy zatrzymywali się na chwilę w bramce, aby dokonać identyfikacji przepustek.
Na galowo? Znaczy, panowie w smokingach, panie w wieczorowych sukniach? Jak na premierę w teatrze?
Tak to jest, kiedy garnitury, krawaty, garsonki i czółenka kojarzą się ze szkolnym “przychodzeniem na galowo”.
Byli ubrani tak:


Wszedł dziarsko do środka rozglądając się za tajemniczym mężczyzną, który najprawdopodobniej był pracownikiem w tej firmie, lecz nim zdołał zabawić tu dłużej, podszedł do niego przechadzający się z wolna ochroniarz.
- Czego pan tu szuka? - zapytał, warczącą intonacją od razu pozbawiając swą wypowiedź grzeczności.
Nie żeby zwrot “czego pan tu szuka” był jakiś wyjątkowo grzeczny sam z siebie...
Lepsze to niż: “Czego szuka? Wypełni papir i przyjdzie jutro!


- Cześć. Widziałeś tu gdzieś może takiego faceta… - przyłożył rękę do swojej brwi, pokazując wzrost mężczyzny, którego chciał opisać. - Z czarnymi, falowanymi włosami dotąd - znów machnął rękoma przy linii szczęki. - Zielone oczy, bardzo intensywne. Blady, drobnej budowy... - spoglądał na mężczyznę wyczekująco, uśmiechając się krzywo.
Czemu on szuka Bena Whishawa?
I to w wersji photoshop disaster?



...Blady, drobnej budowy…
Hm, nie wiem, czy jesteśmy ciągle w fanfiku, czy już bardziej w opku oryginalnym, ale jeśli to jest Hiddles!Loki, to ten swój metr osiemdziesiąt siedem ma!
(I przy okazji, strona wzrostgwiazd twierdzi, że jest AKTORKĄ).


Widział jak ochroniarz skrzywił się najwyraźniej kojarząc opisywaną postać. Znał go, z całą pewnością! Jednak nie spodobało mu się to, że ten przybłęda go szuka.
Ochroniarz zmierzył wzrokiem od stóp do głów postać mężczyzny przed nim. Był zarośnięty, w niechlujnych ubraniach i to w dodatku podartych.
Prawdziwy bezdomny, wszystkie ubrania nosi na sobie.


Uśmiechał się serdecznie, jednak wyglądał jak jakiś bezdomny. Zdecydowanie nie powinno go tutaj być. Zastanowiło go, dlaczego ktoś taki miałby pytać o pana Layforda. Bez wątpienia chodziło o niego, nikt inny nie był tak charakterystyczną postacią w tej firmie.
Nikogo więcej niskiego, bladego, czarnowłosego…? No, chyba że tak charakterystyczne były te zielone oczy…


Jego piękne zielone oczy,
Lśniące zielone oczy
Ich nie przeoczysz,
Wiem, że nie!


Natomiast Lokiego pociąga w Nie-Thorze coś innego, hjehje.




Nie spodobało mu się w jaki sposób mówił o nim przybłęda. Jego postawa była podejrzana.
- Dlaczego pan pyta? - zapytał, marszcząc groźnie brwi.
- Wiesz, chcę z nim pogadać - jasnowłosy uśmiechnął się już nieco mniej życzliwie. Wiedział, że ochroniarz wie o kim jest mowa, ale jak zwykle tacy jak on chcą utrudnić każdą, nawet najprostszą sprawę. Kontynuował. - Jeżeli to nie problem, wejdę, pogadam z nim i pójdę. W porządku? - Zapytał, spoglądając nań z błyskiem w oku.
Ochroniarz splótł ramiona na piersi, myśląc nad tym dziwnym przypadkiem, z którym przyszło mu się zmierzyć.
W powietrzu rozniósł się swąd przepalonych zwojów.


- To dopiero się okaże czy to problem. Można poznać pana godność i sprawę w jakiej chciałby pan pomówić?
- Donar Brekken.
Donar. Aluzja subtelna jak ruska katiusza.
I tak dobrze, że nie Donar Wetter.


Zaszło pewne nieporozumienie. Chciałbym oddać mu coś, co dostałem od niego przez pomyłkę. Nie mogę tego przyjąć - rzekł niskim, lecz miękkim głosem. Musiał wyglądać jak jakiś sympatyczny bezdomny, który liczył na coś z wyższej półki. “Popapraniec”.
Ochroniarz pokiwał w zastanowieniu głową, jakby myślał nad tym co usłyszał.
- Rozumiem - powiedział. Brzmiało to bardziej jakby mówił do siebie, nie mężczyzny przed nim. - Proszę tu poczekać.
Odwrócił się i skierował do dyżurki. Cały czas spoglądał na Donara, pilnując go wzrokiem, by nagle gdzieś nie zniknął. Sięgnął po telefon i wykręcił numer wewnętrzny do biura dyrektora. Po kilku sygnałach usłyszał kliknięcie podnoszonej słuchawki.
- Biuro dyrektora, Lokiego Layforda. W czym mogę pomóc? - odezwał się kobiecy głos.
Tak. Loki zdecydowanie jest jednym z wielu dyrektorów w tej firmie.


- Cześć Tabitho, tu Desmond. Słuchaj, mam tutaj dziwnego typa, który pyta o szefa.
- Wybacz, ale nie rozumiem.
- Jakiś blond włóczykij w podartych portkach chce się zobaczyć z szefem.
Ta, jasne, “blond włóczykij”. Niech jeszcze doda “o błękitnych oczach”, a co! Sorry, ale kolor włosów jakiegoś potencjalnie niebezpiecznego świra będzie ostatnią rzeczą, jaka zainteresuje ochroniarza…
Może ochroniarz też ma chętkę na yaoi.
Przykro mi, drogi Desmondzie, hierarchia musi być zachowana. Przystojni blond wikingowie należą się szefostwu, tobie musi wystarczyć wąsaty Gonzalez z drugiej zmiany.


Przedstawił się jako Donar Brekken. Zapytałem czego chce, odpowiedział, że ma coś mu oddać. Wiesz coś na ten temat?
- Nie. Pierwsze słyszę o kimś takim - głos sekretarki stał się niepewny. - Powiedziałeś “blond włóczykij”?
- Albo grungowy wiking. [Taaa, Kurt Cobain] Nie ważne. Mogłabyś go dla mnie sprawdzić? - wzrok ochroniarza, wciąż przyszpilał przybłędę do podłogi.
- Oczywiście, poczekaj - w słuchawce coś stuknęło, gdy kobieta odłożyła ją na stół. Ochroniarz dał ręką Donarowi sygnał, że ma jeszcze chwilę poczekać.


***


Dzisiejszego dnia w biurze było od zatrzęsienia rzeczy do wykonania. Jak zazwyczaj przed południem, telefony urywały się.
Ale w gabinecie u szefa? A sekretarka co robi, paznokcie maluje?
Sekretarką jest pani Halinka. I wszystko jasne.


Loki upił solidny łyk mocnej, czarnej kawy. Ramieniem przytrzymywał słuchawkę przy uchu, a wolną ręką przerzucał rozłożone na biurku teczki z dokumentami.
- Tak, mam ją przed sobą - powiedział, otwierając właściwą. Odłożył kubek, chwytając normalnie telefon. Wertował kartki umowy o budowę elektrowni. - Już mówię, w którym miejscu jest błąd. Mm... Artykuł 15, podpunkt drugi. “W razie odstąpienia od umowy przez Inwestorów z przyczyn nie leżących po stronie Wykonawcy oraz innych niż w pkt. 10...” Co?
Loki złapał się za grzbiet nosa, czując jak dręczący go od rana ból głowy narasta.
- Nie. Umowa w tym miejscu jest nieprecyzyjna. Masz uściślić warunki kary za wycofanie się ze zlecenia. Tak, to wszystko.
Panie prezesie, pan nie powinien przypadkiem mieć od tego ludzi?! Za co pan płaci swoim prawnikom?
Coraz bardziej mi to wygląda na firmę składającą się maksymalnie z dziesięciu osób…
No toć mówię, PHU!
I do tego wszyscy z wyuczoną bezradnością.


Mężczyzna odłożył słuchawkę i odrzuconą umowę na bok. Spojrzał w sufit. Nienawidził tego stanu, gdy po przepracowanej nocy łapała go migrena. Wziął głębszy oddech, starając się ponownie skupić. Przed chwilą z jego biura wyszedł Derek. Poinformował go o tym, że sala konferencyjna jest już zarezerwowana i będzie dostępna od piętnastek trzydzieści. Chłopak potrafił działać, jeżeli chciał. Szkoda tylko, że przy okazji tak dużo gadał.
Mujborze, ileż zabiegów wymaga zarezerwowanie sali konferencyjnej w budynku korporacji dla prezesa tejże! Ile się nalatać trzeba i nagadać! Co za szczęście, że Derekowi się udało.
Cud wgl, że te korporacje istnieją, skoro to wszystko takie trudne.


Dźwięk dzwonka telefonu ponownie poniósł się po biurze, odbijając się od ciemnych, dębowych mebli. Loki automatycznie wyciągnął rękę, by odebrać, gdy drzwi się otworzyły i stanęła w nich Tabitha
- Przepraszam, że przeszkadzam, ale... - przerwała, gdy jej szef uciszył ją gestem dłoni.
- Tak? - zapytał rozmówcę. Nastała chwila ciszy, podczas której Loki słuchał głosu w słuchawce, a sekretarka zamknęła za sobą drzwi. Wiedziała, że jej szef nie lubi, gdy pozostają otwarte.
- Na litość, Richards... - warknął. - Zwróć się z tym do właściwej osoby, a mnie nie zawracaj głowy pierdołami. Szczegóły ilości zamówień uzgadniaj z dyrektorem działu ekspedycji. Bez odbioru.
Przez jedną straszną chwilę myślałem, że to Reed Richards (vel Mr. Fantastic) również pracuje w tym PHU.
Pssst, autorzy drodzy, zdradzę Wam kolejną tajemnicę: w firmach po to istnieje struktura organizacyjna i hierarchia służbowa, żeby pracownicy właśnie nie musieli dzwonić do szefa z każdą pierdołą i uzgadniać każdego szczegółu z nim osobiście. Od tego są kierownicy niższych szczebli, dyrektorzy, managerowie… Na sam szczyt powinny docierać tylko najważniejsze sprawy, a jeśli tak nie jest, to znaczy, że firma jest źle zarządzana.


Mężczyzna wypuścił nerwowo powietrze nosem [z takim ffffuuuu!?], odkładając słuchawkę na widełki.
Widełki???!!!
Chyba że Loki lubił styl retro…



Zielone oczy spojrzały na kobietę, stojącą przed nim.
Też już mnie zaczyna denerwować ta monochromatyczność opisów.
To trochę źle, bo nie jesteśmy nawet w połowie opka i niedługo zapewne będziemy rzygać oczami niczym kanibale-hipsterzy z grypą żołądkową.


- Coś się stało?
- Trudno mi powiedzieć... - odpowiedziała jej uniesiona w niemym pytaniu brew dyrektora.
Aaaaa, ratunku! Pełzające oczy, gadające brwi!!!
W dodatku gadające w niemym pytaniu. Każdy by się przestraszył.


- Przyszedł pewien mężczyzna, Donar Brekken. Pytał o pana, twierdząc, że chce z panem pilnie pomówić. Wspomniał też, że ma coś, co należy do pana.
Boru zielony, ZERO SAMODZIELNOŚCI W TYCH LUDZIACH. Zero ustalonego zakresu kompetencji. Ochroniarz powinien SAM spławić włóczęgę (sorry, ale każdy natręt zawsze chce rozmawiać z samym szefem, powinien mieć wprawę). Sekretarka tak samo - zawracać szefowi głowę nieumówionym gościem o wyglądzie bezdomnego?! NO BEZ JAJ.
Pani Halinka nie dostała dzisiaj pianek. Mści się, wpuszcząc do biura każdego, kto prosi o spotkanie z “kierownikiem”.


Loki zmarszczył brwi, nie rozumiejąc o czym tak w zasadzie jego sekretarka do niego mówi.
-  Nie kojarzę nikogo o takim nazwisku. Możesz mi powiedzieć coś więcej na jego temat?
- Nie za wiele, proszę pana. Desmond opisał go jako “blond włóczykija” i “grungowego  wikinga”.
To się Desmond popisał precyzją.
Poetycki ochroniarz.
Na pewno po pracy czyta Tołstoja i współczesne wiersze.


[Loki panikuje na myśl, że włóczęga może “zniszczyć wszystko, na co pracował całe życie” i poleca sekretarce spławić go, ale jednocześnie dowiedzieć się wszystkiego o tym osobniku.
Sporo musi mieć na sumieniu. Bo co się właściwie takiego stało? Trzepnął lekko maską faceta na ulicy, facet nie odniósł poważnych obrażeń, przejechali się po mieście i na tym koniec. Nawet nie rozmawiali zbyt wiele. Więc dlaczego Loki tak panikuje?
Bo był idiotą i pozwolił mu przejrzeć swoją teczkę z papierami? Nie, to by miało sens.
Panikuje, bo jest w yaoiu, a ostatnie kilka stron spędził gadając z ochroniarzem. Boi się, że jak nie przejdzie do rzeczy, to aŁtorzy wymyślą z nim jakiś inny pairing…
I każą mu pójść z Desmondem na zaplecze?]


***


[Ochroniarz nadal usiłuje spławić natręta, ale nie z Thorem takie numery]


Denerwowało go zachowanie tych wszystkich ludzi. Nie mogli nawet odetchnąć od pracy, aby wyjść i poświęcić dwóch minut na rozmowę. To było śmieszne, a wręcz żałosne.
I nie przyszło mu do głowy, że ktoś mógłby NIE CHCIEĆ z nim rozmawiać…
Albo że, na przykład, przeszkadza ludziom w pracy?
Bo on, rozumiecie, jest PONAD. Taki duch wolny, co to z wyższością patrzy na tych, co zarabiają pieniądze. Taki amerykański Borejko, co można z nim iść na wrzosowisko i zapomnieć wszystko :-P


- Słuchaj, kolego, wygląda na to, że nie zrozumieliśmy się - ton stróża zmienił się. - Pozwól więc, że wyjaśnię ci to inaczej. Nie możesz go zastać, ani nie możesz tutaj poczekać. Proszę bez mojej pomocy opuścić budynek.
- To chyba żart... - Donar uśmiechnął się pobłażliwie, skrywając narastającą odrazę. Czuł się urażony, był człowiekiem takim samym jak ten ochroniarz czy też ten tajemniczy elegancik, który najwyraźniej był zbyt pochłonięty pracą. Został zbagatelizowany tylko i wyłącznie przez swój niecodzienny wygląd? Jakie to płytkie. Nie mając garnituru, ludzie patrzą na ciebie spod byka.
Zootechnik w czasie inseminacji faktycznie raczej nie nosi garnituru.
Ja jednak wytknę, bo mnie zaraz coś strzeli. Po pierwsze: nie ”nie mając garnituru, ludzie patrzą na ciebie”, bo to nie ludzie nie mają garnituru, tylko ty; powinno więc być “jeżeli nie masz garnituru, ludzie patrzą na ciebie… itd.”, i to jest jeden z najbardziej wkurzających błędów (ostatnio natknęłam się na “mieszkając w Trójmieście omijały ją wszystkie ważniejsze imprezy”). Ktoś, kto pretenduje do wydawania tego, co pisze, w dowolnym wydawnictwie, powinien najpierw nauczyć się poprawnie pisać. Po drugie, nie “patrzą spod byka”, tylko “patrzą spode łba”, ewentualnie “patrzą bykiem”, choć to drugie mocno dyskusyjne jest. Niestety, ten błąd występuje coraz częściej, co jednak nie usprawiedliwia językowego matołectwa. *odkłada kredę* Dziękuję za uwagę.
A nie przychodzi mu do głowy, że spławiają go, ponieważ próbuje się dostać na chama do biura, będąc przy tym nieumówionym i nie wiedząc nawet, z kim chce się spotkać? Co on sobie wyobraża, że np. do takiego Microsoftu przychodzą ludzie z ulicy, wołając “Hej panie ochrona, chcę rozmawiać z Johnem Gatesem, czy jak mu tam!”, a ochrona na to: “O, ma pan garnitur, naturlich, już prowadzę”???
On jak on, aŁtorzy najwyraźniej tak.


Roześmiał się cicho mrużąc oczy, przepełnione gotowością do ataku. Podszedł o krok bliżej ochroniarza.
- Chłopie, nie chcę się z tobą mierzyć. Proszę tylko o przysługę... - Przygryzł zawadiacko wargę. - Możesz mi chociaż powiedzieć, jak się nazywa? - zapytał silnym głosem, zaciskając mocniej pięści.
Ochroniarz spiął ciało, gotowy do działania. Mężczyzna nie zaskoczył go, podczas swojej służby spotykał się już nie z takimi typami. I z nim sobie poradzi.
- Spokojnie, kolego - ostrzegł, podnosząc ku niemu oczy. Donar miał zdecydowaną przewagę fizyczną, był wyższy. W niczym to jednak nie przeszkadzało, ponieważ Desmond miał przewagę na wielu innych polach.
Miał większego prawnika!
Desmond miał tę przewagę, że nie podlegał zyaoicowieniu, co sprawiało, że zachował resztki męskości i zdrowego rozsądku.


- Wierzę, że chcesz uniknąć kłopotów tak samo jak ja. Jednak jeżeli nie pozwolisz mi wykonywać mojej pracy, będę musiał użyć siły.
Zastanawiające było to, że ten mężczyzna naprawdę zdawał się nie mieć zielonego pojęcia z jaką osobą starał się spotkać. Ochroniarza ciekawiło, czy gdyby znał stanowisko pana Layforda, czy w dalszym ciągu byłby taki uparty.
A co, sama nazwa “Dyrektor naczelny” powinna go onieśmielić?
Nie, powinna wywołać typową opkową pogardę dla sławnych i bogatych, tak.


Spojrzał w jaśniejące, niebieskie oczy. Wzbierała w nich burza [i wkurw analizatorów po faftylianowym czytaniu opisu w tym stylu]. Nie, na pewno by nie odpuścił, niezależnie od posiadania tej wiedzy.
- Najwidoczniej to, co tak usilnie starasz się zwrócić, nie jest potrzebne osobie, o którą pytasz. A teraz proszę wyjść. - Gestem ręki wskazał mu kierunek drzwi.
Donar nie dał się uspokoić. Był zdenerwowany, pomiatano nim, nawet nie pozwolono mu dowiedzieć się jak ten mężczyzna ma na imię. Z jednej strony chciał posłuchać ochroniarza, zdając sobie doskonale sprawę z tego, że on tylko wypełnia rozkazy, ale z drugiej strony mógł mu chociaż zdradzić tej nic nie wartej informacji?
A może jakbyś próbował zrobić oczka szczeniaczka i wyjąkać “Ale ja go tak ko… ko… kocham!”?


Co to dla niego, imię byle pracownika?
- Nie, to ty się uspokój - sapnął Donar. - Nie chcę kłopotów i obiecuję, że zniknę, gdy tylko powiesz mi jak on ma na imię. Muszę mu to oddać, rozumiemy się? Imię, a ja znikam. - Blondyn uparł się na zwrot tych pieniędzy. Traktował to jak sprawę honoru. Nie złamie swoich zasad, nawet gdyby miał się teraz bić z tym żałosnym człowiekiem, robiącym wszystko co mu karzą.
Karzą go raczej wtedy, gdy nie robi.
Hjehje, śmiesznie by było, gdyby okazało się, że donarowy wybranek nazywa się John i jest jednym z pięćdziesięciu Johnów pracujących akurat w tym budynku...


Nie zdawał sobie sprawy z tego, kim był owy [krwi!] elegancik i co znaczył dla tej firmy.
Krew zagotowała się w niższym mężczyźnie, słysząc aroganckie słowa natręta.
Jeden ma pełzające oczy i gadającą brew, drugi - krew obdarzoną zmysłem słuchu. Te soczyste jabłka faktycznie musiały być nieźle pryskane...


Miał dbać o porządek i bezpieczeństwo w biurowcu, za to mu płacono. Wziął głęboki oddech, starając się opanować. Tak długo jak było to możliwe, musiał uniknąć użycia siły. Chociaż gdyby mógł, już jakiś czas temu chwyciłby blondyna za kaftan i wyrzucił za drzwi. Odchrząknął.
- Kodeks prawny [dobrze, że nie karalny]  i umowa o poufności zabrania mi zdradzania jakichkolwiek danych dotyczących firmy i wszystkich jej pracowników. Przykro mi, ale nie mogę odpowiedzieć na twoje pytanie.
Taaa. Ktoś tu pracował w call center, zdecydowanie.


Nastąpiła chwila ciszy i ochroniarz otworzył usta, by ponownie ponaglić Donara do wyjścia, gdy zza bramek pojawił się drugi stróż. Blondyn mierzył się jeszcze przez chwilę spojrzeniem z tym przeklętym człowiekiem, starając się coś wskórać w swojej sprawie, gdy nagle dostrzegł zbliżającą się hienę.


Jasny szlag go trafiał na samą myśl o sporze z tymi ludźmi, tak bardzo pragnął rzucić się do gardła jednego z nich! Tyle kłopotu o głupią informację, o banalny zwrot cudzej własności. Kazałby im przekazać te pieniądze, gdyby nie fakt, że tacy jak oni zatrzymają je dla siebie, albo [p]osądzą o kradzież... Ale najważniejsze było to, że tak po prostu “nie wypada”. Chciał osobiście oddać i przeprosić tego eleganckiego mężczyznę za wszystkie kłopoty, jakie mu przysporzył.
*wywraca oczami* Przeproś go jeszcze, że się urodziłeś, zapłać odszkodowanie za straty moralne i wystaw dupę do bicia. KURNAĆ, AŁTORZY, PRZEGINACIE.
*mamrocze pod nosem* do bicia jak do bicia...
Naprawdę, ten Thor tak obrósł mentalną pizdą, że powinien nie chodzić, a się toczyć...


- Witam - odezwał się drugi stróż, mijając barierki i zbliżając się do dwójki spierających się mężczyzn. - Jest jakiś problem?
Przez korytarz przeszło kilka osób, zmierzających do wnętrza biurowca. Dwie kobiety i mężczyzna w oficjalnych ubraniach przyglądali się scenie, gdy mijali dwójkę ochroniarzy i dziwnego obdartusa. Tego tutaj jeszcze nie grali…
Nie? A przecież ochroniarz twierdzi, że podczas swojej pracy już zetknął się z takimi typami.
No właśnie “nie z takimi”.


- Ależ skąd, nic się nie dzieje - warknął Donar, powstrzymując wściekłość. Rzucał nerwowe spojrzenie to na jednego, to na drugiego. Pragnął dać upust swojej złości. Mógł teraz eksplodować i wywołać piekło.
Tróloff to zło, tróloff to kop w słabiznę. Donar mógłby z wściekłości roznieść cały ten biurowiec, ale starczy, że wspomni zielone oczy Lokiego, a już kolana mu miękną i myśli tylko o przepraszaniu...


Wziął płytki, orzeźwiający oddech, po czym zamknął oczy.
- Kodeks, co? W porządku - mruknął przełykając gorączkę. [tylko se gardła nie poparz] - Niech będzie. - Wyciągnął ręce z kieszeni, ściśnięte do białości knykci. Odwrócił się gwałtownie w stronę drzwi i zamaszystymi krokami ruszył w stronę wyjścia. Oczy ochroniarzy i pracowników biurowca odprowadziły go zdziwonymi a zarazem zniesmaczonymi spojrzeniami. Kilka szeptów wydobyło się z ich ust (tych oczu?), a życie tej budowli znowu wróciło do swego codziennego rytmu i wszyscy wrócili na swoje stanowiska.
- Rozejść się, rozejść się! - nawoływał monotonnie ochroniarz. - Wracajcie do pracy, tu nie ma nic ciekawego do oglądania!


Jasnowłosy przeszedł na drugą stronę ulicy, nie zważając na jadące i trąbiące samochody.
Nawet gdyby go ktoś potrącił - co z tego, ma już wprawę.


Szedł przed siebie tak długo, aż ból nie zaczął omdlewać jego nóg.
Naprawdę, składnia to takie podstępne, jadowite chujstwo, które trzeba omijać z daleka i wystrzegać się choćby przelotnego kontaktu.


Usiadł na krawężniku, rzucając kostką pomiędzy swoje stopy (ale nie udało mu się wyrzucić szóstki) i począł w niej nerwowo szperać, szukając książki. Był wściekły. Głos rozsądku przeważył nad nim, zdzierając z niego dumę przed tymi oprychami.
Jeżeli to był głos rozsądku, to ja nie chcę słyszeć tego drugiego…


Gościnnie: gen zdrowego rozsądku. Thorowi by się przydał.


Czuł się tak okropnie, że mógłby teraz skrzywdzić niejednego mężczyznę w eleganckim garniturze.
Nie ma sprawy. Neo przyda się każda pomoc.





***


[Loki] Miał już wyjść na dwór, gdy siedzący w stróżówce ochroniarz zauważył go. Wstał niczym rażony prądem.
- Panie Layford! - zawołał. Czarnowłosy mężczyzna warknął pod nosem, jednak zatrzymał się. Płonące zielenią oczy spojrzały na zbliżającego się Desmonda.



- O co chodzi?
- Przed chwilą był tu podejrzany mężczyzna, który uparcie chciał się z panem zobaczyć - Loki zacisnął mocno szczękę.
Jedną? Miał w niej ruchome kości, jak wąż?


[Loki stwierdza, że nie ma pojęcia, kim był nieznajomy i wychodzi. Tymczasem Donar…]


***


Donar siedział, uspokajając się podczas czytania. Wciąż pragnął wejść do tego cholernego holu i stłuc ochroniarzy. Nerwy opadały z każdym wydechem i kolejnym przeczytanym zdaniem dotyczącym wojny w Wietnamie.
Mnie też uspokaja czytanie o wojnach. W chwilach największego stresu na przemian zaczytuję się w biografiach psychopatów i opisach ludobójstw.
Dobrze jest czasem poczytać o tym, że ktoś miał gorzej.


Każde wyobrażenie sobie pocisków trafiających w nieprzyjaciela koiło jego urażoną dumę, którą bądź co bądź pielęgnował i niestety, łatwo było ją zranić. Każde kolejne słowo o tryskającej krwi i głośnym wystrzale z karabinu sprawiało, że jego oddech stawał się bardziej równy i spokojny.
Dobrze, że nikt mu jeszcze nie podrzucił książek Chucka Palahiuka, bo by się uspokoił do tego stopnia, że by mu serce stanęło.
Mógłby obejrzeć film “Idź i patrz”, to już w ogóle relaks totalny.


W końcu poderwał się, wciąż trzymając nos w książce. Szedł wolno pomiędzy spieszącymi się ludźmi i spacerowiczami z psami - nic go nie dotyczyło.
Trudno, aby dotyczyły go cudze spacery z psami.


Na chwilę tylko odsunął twarz od lektury, gdy w jego głowie znów pokazały się te oczy, zielone jak wzgórza Irlandii, które zamieszkiwał przez wiele miesięcy.
Tak samo pasły się w nich owce i od czasu do czasu przytrafiała się średniowieczna ruina z szarego kamienia.


A potem pomyślał o tym, jak głupio się zachował, nadgorliwie chcąc oddać coś komuś, kogo nawet nie znał. Prawdopodobnie pachołek reżimu miał rację mówiąc o czarnowłosym, że nie chce zwrotu pieniędzy - ale on musiał je oddać. Nie mógł, po prostu nie mógł ich przyjąć!
Zatrzymał się na chwilę starając się skupić na tekście. “...wojna strasznie wykańczała człowieka, zostawiając nie jednemu żołnierzowi [jak nie jednemu, to ilu?] niewidzialne blizny...”
Nie wiem, co on czyta, ale to nie jest dobra literatura.
Bohaterki książek Katarzyny “AŁtorkasi” Michalak czytają książki rzeczonej Ałtorkasi, więc może Nie-Thor czyta kolejną książkę autorów powieści o nim? Brzmi bardzo prawdopodobnie.
Literatura szkatułkowa?


czytał to zdanie chyba cztery razy, aż w końcu zamknął książkę, poddając się spojrzeniu wewnątrz niego. Zdjął kostkę z ramienia, wpychając w jej wnętrze książkę. Stał tak przez chwilę pośród wiecznie poruszających się ludzi, zdając sobie sprawę z tego, że przegrał z własną dumą. Złamał swoje zasady. Postanowił oddać mu pieniądze i dotrzyma swojego postanowienia. Odwrócił się gwałtownie w kierunku głównej siedziby Frost Company, miał zamiar oddać mu te cholerne pieniądze i mu je odda! Nawet jeżeli będzie miał bić się ze wszystkimi pracownikami w biurowcu, odda mu to, co do niego należało.
A mógłby się nie wygłupiać i wysłać przelew.
Nie mógłby, nie zna danych.


Ruszył pewnym krokiem, gotowy na wszystko. Nie zdążył jednak przejść choćby jednej przecznicy, gdy nagle niedaleko niego z piskiem opon zahamował samochód. Silnik maszyny zgrzytnął [oooouć, do warsztatu, natychmiast!] i czarny bentley z pomrukiem ruszył do tyłu. Przejechał kilka metrów na wstecznym [waląc z impetem w maskę samochodu za nim], by zatrzymać się na wysokości blondyna, który wraz z kilkoma innymi pieszymi zatrzymał się, patrząc na to, co dzieje się na jezdni. Szyba od strony pasażera opuściła się ukazując znajome wnętrze pojazdu oraz mężczyznę w idealnie dobranym garniturze i czarnym płaszczu. Jego zielone oczy jaśniały dziwnym wewnętrznym blaskiem.
Zapytałbym, jakie jest prawdopodobieństwo, by dwa razy wpaść pod ten sam samochód w Nowym Jorku. Nie zapytam, bo sobie przypomniałem w porę, że to Nowy York, a nie Nowy Jork i yaoi, a nie żadne prawdopodobieństwo.
Cóż, mamy tu powtórzoną scenę z “Thora”, tylko zamiast Lokiego w bentleyu mieliśmy tam Jane w furgonetce, a zamiast wielomilionowego miasta, w którym można rozpłynąć się i zniknąć jak kamfora - zadupie w Nowym Meksyku z trzema ulicami na krzyż.



- Wsiadaj. Zdaje się, że mamy do pogadania. - Głos Lokiego zabrzmiał metalicznym echem. Pewność siebie, którą prezentował nawet w najmniejszym stopniu nie zdradzała tego, jak bardzo niepokoiła go sytuacja, w której się znalazł. Szukając mężczyzny układał w głowie scenariusze rozmowy, którą chciał odbyć z dziwnym włóczęgą, jednak teraz, gdy błękitne oczy spojrzały na niego, nie miał pojęcia co powiedzieć.
Tylko serduszko mu zapukało w rytmie cza-cza.


Brunet przełknął ślinę, zdeterminowany, by osiągnąć swój cel - obronić swoje stanowisko i dobre imię oraz pozbyć się natręta raz na zawsze.
Gdyby nie fakt, że Donar przed chwilą ukołysał swoje nerwy, zapewne rzuciłby się na niego.
Czy Wy też, czytając o wściekłości Donara, macie przed oczami szczeniaczka, który szarpie pluszową zabawkę - “wrrrrr, jestem groźnym, złym psem, zabiję cię, rozerwę na strzępy!” - jednocześnie merdając ogonkiem tak gorliwie, że mało mu się nie urwie?
Tak.
Ja kiedyś znalazłem taki komiks o tym, co by wyszło, gdyby przerobić ostatniego Bonda na mangę dla dziewczyn. I teraz sobie wyobrażam Thora i Lokiego w takim stylu. Pasuje bardzo.


Nawet teraz czuł wyrzut za to, że musiał obnażyć swoją dumę i zasadę przed tymi gburami z jego powodu.
Dobrze, że nie musiał obnażyć honoru.


Chciał mu powiedzieć co o tym myśli, jednak gdy tylko ujrzał zielone oczy z powagą spoglądające zza okna samochodu, uśmiechnął się mimo silnej woli. W zasadzie, ucieszył się na jego widok.
Hehe. Hehehehe. He.
*miejsce na wdzięczny suchar o ruloniku dolarówek w kieszeni*
*O Mjolnirze*
Czuł już na honorze nieuchronny oddech imperatywu yaoicowego.


Przez chwilę myślał, że to radość spowodowana bliskim rozwiązaniem problemu, mógł oddać mu pieniądze i zakończyć tę farsę.
Łudź się, łudź.
Też bym chciał zakończyć farsę, ale do końca opka daleko ;<<


Przyjął zaproszenie, po czym bez ogródek wsiadł do auta.
Rozczarował się samym sobą, miał w zamiarze skrzyczeć go albo chociaż podnieść głos, okazując jak przed chwilą czuł się wstrętnie, a mimo tej chęci nie był w stanie wydusić z siebie niczego.
Również gardło mu czymś zarosło i lepiej nie wnikajmy, czym.
Czymś mentalnym.


Po tym jak usiadł w fotelu tuż obok miejsca kierowcy zastygł w chwili zamyślenia. Niebieskie oczy utkwiły na moment w zieleni.
*podaje łyżkę cedzakową* Masz, spróbuj tym wyłowić.


[Donar zwraca Lokiemu pieniądze]


Czego mógł chcieć, jeżeli nie pieniędzy? Niepokój zatrzepotał w jego głowie, by chwilę potem uspokoić się [ten niepokój się uspokoił, tak?]. Donar nie wiedział kim jest - przypomniał sobie.
Nie, Donar wiedział, kim jest, za to nie miał pojęcia, kim TY jesteś.
Nie miał pojęcia, kim jest, ale na pewno już go kocha nad życie i aż po grób. Uwielbiam te miłości w proszku - zalać i gotowe...


To oznaczało, że nie mógł też chcieć niczego na nim wymusić, ponieważ nie miał motywu.
Jasssne. Obdarty włóczęga spotyka faceta, który wygląda jak bogaty biznesmen. Nawet jeżeli nie wie, że to sam Szef Wielkiej Korporacji, to i tak jest tysiąc rzeczy, jakich mógłby zażądać w ramach zadośćuczynienia...


- Nie rozumiem - przyznał.
- Przykro mi, nie mogę ich przyjąć. Chciałem cię tylko przeprosić za to, co zaszło - powiedział jednym tchem. - Nie przyjmę od ciebie żadnych pieniędzy. To nie w porządku. - Położył plik pieniędzy obok skrzyni biegów, nie odrywając chłodnego błękitu od twarzy biznesmena.
Wiecie co? To mi się kojarzy z mackami meduzy…
Loki miał na twarzy chełbię modrą.


- To wszystko, nie chcę przysparzać ci więcej kłopotów. - Mówiąc to mógł teraz, podczas jazdy samochodem, otworzyć drzwi i wysiąść, aby z dumą odejść i nigdy się nie pokazać.
Wpadnę sobie pod inny samochód, nie myśl, że jesteś jedyny na świecie!
Foch.


Ale mimo to zapiął pas i jechał dalej w towarzystwie tajemniczego dżentelmena.
Takiego tajemniczego dżentelmena?


Nie miał pojęcia dokąd on zmierzał, a na zadane wcześniej pytanie odpowiedział kompletnie bezsensownie. Blondyn zaniepokojony całą tą sytuacją poczuł jak coś w jego brzuchu przekręciło się gwałtownie. Może spowodowała to szybka jazda bentleyem?
Wziuuuuuuu!!! Ulicami Nowego Jorku jak po torze Formuły 1!


Loki milczał przez chwilę, przetrawiając to, co przed chwilą się stało. To nie miało sensu. Zatrzymał się łagodnie na czerwonym świetle. Wpatrzył się w sygnalizację i nagle zaśmiał. Wyjrzał przez okno na ludzi, przechodzących w pośpiechu przez przejście dla pieszych. Po chwili odwrócił się do mężczyzny, opierając ramię na kierownicy.
- Wytłumacz mi coś, dobrze? Potrąciłem cię, dałem w łapę, a ty przyłazisz do mnie do pracy, żeby oddać mi pieniądze i przeprosić za wszystko? - Na twarzy czarnowłosego błądził dziwny uśmieszek. - Gdzie to ma sens?
Blondyn roześmiał się perliście, ukazując szereg białych zębów. Nie wiedział, [chyba raczej: nie sądził] że ten facet nie dostrzeże sedna jego wypowiedzi - to było przecież jasne jak Słońce. Uśmiechał się wesoło pod nosem, unosząc z zaskoczenia brwi [też pod nosem].  
- A jaki sens ma dawanie komuś pięciuset dolarów w ramach tego, że wszedł mu pod koła? Nie przyjmuję pieniędzy, na które nie zasłużyłem. Nie jestem złodziejem ani darmozjadem - rzekł twardo. - A na przeprosiny zasługujesz, dobrze wiesz dlaczego.
Bo ja co prawda wpadłem pod twój samochód, ale ty przeze mnie wpadłeś w fabułę jaojca i niedługo pójdziemy do łóżka, niezależnie, czy tego chcesz, czy nie i jaka jest twoja orientacja. Właśnie dlatego.
Thor nie przeprasza Lokiego, Thor przeprasza czytelników za to, że już ponad dwadzieścia stron opka, a buttseksów nadal niet.


Blondyn zdawał się być wyrwany z kompletnie innego świata, z którym Loki spotkał się po raz pierwszy. Nie mógł uwierzyć w szczerość intencji i uczciwość tego człowieka, nie z tym miał do czynienia przez całe życie. Równie dobrze ktoś mógłby mu pokazać jednorożca i powiedzieć, że one faktycznie istnieją.
A… nie istnieją? *zdruzgotana*


Skręcił w lewo, jadąc gdziekolwiek, zastanawiając się nad słowami towarzysza. Zasłużył na przeprosiny... Donar nie wiedział o jego wysokim stanowisku, więc skąd to stwierdzenie?
- Ja wiem dlaczego mógłbyś mnie przepraszać, jednak ty tego nie wiesz.
Ok, pomijając fakt, że sytuacja, w której ofiara wypadku przeprasza sprawcę jest cokolwiek idiotyczna - co właściwie Loki ma na myśli? Że przeprosiny należą mu się z racji wysokiego stanowiska? Ale w takim razie za co? Czyżby za to, że szary człowiek śmiał zastąpić mu drogę? Kurnać, całkiem jak carscy urzędnicy u Gogola...
Bo widzisz, on się zagapił, bo myślał o przyszłości kraju, i Thor wtedy mu wlazł i przerwał patriotyczne rozmyślania. I dlatego ma przeprosić.


- Pociągnął temat, który go zaciekawił. - Co więc według ciebie jest powodem tego, że sobie zasłużyłem na przeprosiny?
Błękitne oczy spoglądały na niego ukradkiem, nie mogąc powstrzymać swych radosnych iskier.
- Przestań! - ryknął Loki. - Natychmiast przestań! Powypalasz mi dziury w tapicerce!


Donar mimo początkowego zaskoczenia, był teraz kompletnie opanowany.
- Dobrze wiesz, ile stresu kosztuje taki wypadek. Pewnie zepsułem ci resztę dnia - powiedział otwarcie z wyraźną mocą w głosie. Mówił ciepłym, nieco głębszym i bardziej jednostajnym głosem. Spojrzenie niebieskich oczu było przyjemne i spokojne.
Dlaczego mam wrażenie, że w wyobraźni Tfurców Wcale-Nie-Thor wygląda teraz jakoś tak?


Myślę, że bardziej prawdopodobna jest ta wersja:



Odpowiedziało na nie jedynie krótkie, podejrzliwe zerknięcie zielonych oczu jego rozmówcy.
Nie, to jest nie do wytrzymania. TAK, WIEMY, ŻE MIAŁ ZIELONE OCZY. WSZYSCY TO JUŻ WIEDZĄ. PREZYDENT USA NAKAZAŁ UMIEŚCIĆ TĘ INFORMACJĘ NA JEDNODOLARÓWCE, A PAPIEŻ O TYM WSPOMNIAŁ W NAJNOWSZEJ ENCYKLICE.



Zdawał się nie do końca rozumieć, tudzież wierzyć w to, o czym toczy się rozmowa.
- A co według ciebie było tym powodem? - zapytał Donar, tak jakby w obawie, że rozczarował swego towarzysza. Loki parsknął śmiechem. W odpowiedzi wzruszył tylko ramionami, nie chcąc się zdradzać.
- Nie żartujesz, prawda? - Brunet pokręcił głową z niedowierzaniem. Zerknął na ciepłe, niebieskie oczy towarzysza i poczuł się bardzo nieswojo.
Dojrzał w ich głębi przebłyskujący znacząco Imperatyw Jaojcowy i mimowolnie spiął pośladki.
Przyrzekł sobie, że tanio dupy nie sprzeda.


- Nie wierzę. Ty naprawdę mówisz poważnie!
Zamilkł obserwując własne emocje. To było dziwne, być anonimowym i spotkać się z, no czym, życzliwością? Sam nie wiedział, co o tym myśleć. Zastanawiał się, czy przybłęda inaczej by go potraktował, gdyby wiedział kim jest. Donar nie zrozumiał nagłego wybuchu śmiechu mężczyzny, nie zrozumiał też czemu tak bardzo się dziwił jego “powagą”. Niby dlaczego miałby żartować? Uśmiechnął się doń ciepło, chcąc ośmielić towarzysza, gdyż ten najwidoczniej zamknął się w sobie.
I zaraz pójdzie się pociąć żelkami Haribo.


Nie wiedzieli o sobie nic, kompletnie. A mimo to zachował chłód i spokój, najwidoczniej czuł się bardzo komfortowo w niecodziennych sytuacjach. Samochód skręcił i oboje jechali gdzieś, nie wiadomo gdzie.
- A więc... Jak masz na imię? - zapytał Brekken po krótkiej chwili niezręcznej ciszy. Nie wiedział czy to odpowiedni moment na takie niuanse, ale skoro nic o sobie nie wiedzieli to chyba warto byłoby się zapoznać.
Loki spojrzał z niepokojem na swego towarzysza. Oczy Donara utraciły blask i zdawały się spoglądać gdzieś w dal, głos stał się chrapliwy i nabrał dziwnego akcentu - jakby jakaś obca moc sterowała jego wargami, językiem i strunami głosowymi. Zdrętwiał od nagłego chłodu. Coś potężnego… jakaś niezwalczona siła nadciągała z odległej przestrzeni, by złamać ich wolę i poddać pod swoje rozkazy.
Z rozpaczą uświadomił sobie, że nie ma przed nią ratunku. Może tylko - w ostatnim, słabym drgnieniu buntu - spróbować ocalić choć odrobinę swej niezależności.
- Marcus. - Skłamał bez zawahania. - Ty jesteś Donar. Mam rację? - Zielone oczy rzuciły drugiemu mężczyźnie przelotne spojrzenie. Czarnowłosy pogładził kciukiem kierownicę, czując że pakuje się w coś, w co nie powinien.
W tył ciężarówki.
W tył Thora.


Blondyn uśmiechnął się promiennie, rad słysząc imię swego towarzysza.
- Zgadza się, Donar. Miło mi cię w końcu poznać, Marcusie. - Uśmiech zamienił się w bardziej czarujący niż poprzednio. Fakt faktem, wciąż się nie znali, ale przynajmniej blondyn mógł zwracać się do rozmówcy po ludzku, nie musząc mówić na niego “ten facet” lub “hej, ty”. Podał dłoń mężczyźnie siedzącemu obok, zupełnie tak, jakby widzieli się po raz pierwszy.
- Ostatnim razem nie udało mi się z tobą porozmawiać. Pracujesz w tej firmie, Frost Company, co nie? - Przyglądał się oczom Marcusa, podziwiając ich soczystą zieleń, lecz unikał długich spojrzeń, by jego nowy znajomy nie uznał tego za poufałość.


Skojarzeń o dziko rosnącej florze było coraz więcej, a każde coraz bardziej intrygowało wędrowca.




Loki wymusił na sobie uśmiech w kąciku ust, gdy drugi mężczyzna podał mu dłoń.
Dokonał na sobie wymuszenia rozbójniczego.


Rzucił krótkie spojrzenie najpierw na niego, a potem na rękę. Uścisnął ją, a jego smukłe palce zatonęły w dużej, lekko szorstkiej dłoni Donara. Czarnowłosy miał wrażenie, że jego dotyk jest trochę suchy, niczym kora drzewa, a jednocześnie ciepły i pewny.
Bo to było drzewo opałowe.


Zacisnął uścisk, pokazując, że wcale nie jest słabszy od towarzysza, który w przeciwieństwie do niego, bez wątpienia pracował fizycznie.
- Tak - odpowiedział krótko. W głowie dodał “mniej więcej”, bo będąc założycielem i szefem firmy, w zasadzie zatrudnia się samego siebie. - Czy wiesz, że prawie wpakowałeś się w naprawdę poważne kłopoty, upierając się ze mną zobaczyć?
Blondyn czując delikatną, zadbaną dłoń mężczyzny w swojej żelaznej, uścisnął ją lekko, jakby w obawie, że wyrządzi mu krzywdę. Uśmiechnął się szeroko, gdy ten z chłopięcą siłą, starał się zaimponować mu mocnym uściskiem.
Jasnowłosy wydobył z pamięci ochroniarza, który grał na strunach nerwów Donara. Ścinągnął brwi i zrolował usta
CO ZROBIŁ?! :D :D :D
Dziubek zrobił!
Rolowanie ust kojarzy mi się raczej ze zwijaniem ich w rulonik, ale wzdłuż. Mick Jagger może by umiał...
Ale nawet on miałby problem ze ścinągnięciem brwi.


, po czym cmoknął zaciskając zęby.
To wszystko razem wygląda na jakiś bardzo skomplikowany szyfr mimiczny.



- Wiem - odparł krótko. - Nie dbam o to - dodał pokrótce, a po chwili milczenia kontynuował, przyglądając się mijanym na ulicy budynkom. - Swoją drogą, dlaczego nie mogłeś się ze mną zobaczyć? Naprawdę jesteście więźniami...? - Zapytał żartobliwie, jednak w jego głosie wyczuwalne było zmartwienie. Nienawidził zależności, która była przykazaniem pracy, a teraz miał okazję poznać kogoś, kto był temu wiernym wyznawcą, przestrzegającym prawa ponad własną wolę.
Składnia w tym zdaniu została wychłostana wałem korbowym.
A sens się w ten wał wkręcił.
Bogowie, ale on tępy… Serio, ałtorzy, Thor nie był AŻ TAK tępy. Ten wasz niedługo zapomni, jak się jednocześnie chodzi i oddycha...


- Więźniami? - Zastanowił się. Cóż za wyjątkowy umysł posiadał jego rozmówca. Jeżeli dobrze go wyczuł, to musiał być jakimś niepoprawnym idealistą. - Nie można uwięzić człowieka wolnego. Jedyne okowy, które skuwają nam ręce to te, które sami sobie zakładamy.
Nastał moment milczenia, w którym Loki jeszcze raz powtórzył sobie w myślach to, co przed chwilą powiedział.
I postanowił pochwalić sekretarkę za ten zbiór złotych myśli, jaki ostatnio mu podrzuciła.


Uśmiechnął się gorzko pod nosem.
A gdzie, do jasnej cholery, miał się uśmiechać, na czole?


Serce Donara zabiło szybciej, słysząc słowa [o, serce z uszami!], które w rzeczy samej brzmiały tak, jakby sam je wypowiedział. Otworzył szerzej oczy, zainteresowany tym, co usłyszał.
- A więc nie masz żadnych obowiązków? Nie pali się nigdzie stos ważnych, prywatnych papierów? - zapytał po chwili, śmiejąc się pod nosem.
W tym opku wyrażenie “pod nosem” występuje 21 razy. Nos próbował dogonić oczy, ale mu nie wyszło.
Z czego osiem razy zostało użyte prawidłowo (np. mamrotać, kląć pod nosem).


- Zdaje się, że nasze podejścia do obowiązku są diametralne różne - stwierdził czarnowłosy mężczyzna. - Biorąc to pod uwagę, tak, w twoim rozumowaniu [rozumieniu?] mam ich mnóstwo. Jednak ja do końca ich tak nie traktuję, ponieważ sam je sobie stworzyłem.
Donar odwrócił twarz w jego stronę.
- Bez żartów... Nawet jeżeli nasze zdania się różnią, każdy głupi widzi twoje zmęczenie... - spostrzegł, przyglądając mu się uważniej. - Nadanie sobie szczęścia jest banałem -
Z pewnością jest prostsze, niż nadanie tytułu szlacheckiego.


kontynuował Donar. - A ty nakładasz na siebie serię śmiesznych codzienności, które pożerają twój czas i spokój.
Ja nie wierzę, że on nie jest pijany. Naprawdę. Trzeźwi ludzie nie dzielą się takimi “mądrościami” z otoczeniem.
On nie jest pijany. On jest naćpany, w końcu to artysta.


Wystarczy pozbyć się okowy, każdej, co do jednej, nawet tej najbardziej błahej jak chęć posiadania, aby móc poczuć coś... pięknego. Po co mieć, skoro można być?
Bo jak się nie ma, to po jakimś czasie przestaje się być - z głodu na przykład.


- Mówił z przekonaniem, czystym, silnym głosem. - Gdy zdasz sobie sprawę z tego, że tak na prawdę niczego nie potrzebujesz, będziesz mieć wszystko. Nic nie będzie cię ograniczać. Pomijam tu obowiązki, mówię o tym, że zawsze mamy wybór.
Zawsze mamy wybór, za wyjątkiem sytuacji, kiedy mamy obowiązki.


- Wyprowadź mnie z błędu, jeżeli się mylę, ale czy właśnie nie uznałeś mnie za nieszczęśliwego, ponieważ nie dosypiam?
Donar roześmiał się, czując bezsens tej konwersacji.
Omujborze, nawet on? To dobrze, jest nadzieja, że to się prędko skończy.


- Nie udawaj głupka. Nie mówię o niedosypianiu - skwitował. - Naprawdę chcesz abym ci tłumaczył, co się dzieje z ludźmi, którzy nigdy nie mają czasu na swoje życie?
Zielone oczy zmrużyły się, wpatrzone w światło sygnalizacji, która odbijała w nich swoje czerwone światło.
Dzięki czemu Loki wyglądał jak wampir na głodzie.


Lokiemu nie spodobał się ton mężczyzny ani to, że próbował go nauczyć o jego życiu czegoś, o czym nie miał pojęcia. W okresie dorastania zrozumiał, że nie może na to pozwalać innym, bo jedynie on sam jest w stanie zadbać o siebie.
Aha, znaczy, to nastoletnie “nie mów mi, co mam robić!” zostało mu na całe życie?


- Nie chcę. Dobrze wiem, co masz na myśli - odpowiedział oschle. - Poświęcam swój czas dokładnie w taki sposób, w jaki chcę, i nic ci do tego jak ułożyłem sobie życie. Powiem jeszcze inaczej - sam stworzyłem swoją pracę i schemat według którego żyję, bo tego chciałem. To jest moja wolność i moje szczęście - wybór. Rozumiesz?
Nie, nie zrozumie. Osobniki borejkopodobne nigdy nie zrozumieją, że zarabianie pieniędzy niekoniecznie musi oznaczać zaprzedanie duszy Złemu.


Loki rzucił blondynowi rozzłoszczone spojrzenie, gdy światła zmieniły się i ponownie ruszył. Donar zaś zadumał [się!] nad słowami mężczyzny, przez dłuższą chwilę w milczeniu przyglądając się jego twarzy.
- Zgadzam się z tobą - odparł szczerze. Nie mógł przecież wpłynąć na wybór człowieka, nawet jeżeli uważał go za niewłaściwy. - Nigdy nie myślałeś o tym, by podążyć inną drogą? - Zapytał po chwili, nie odwracając się od rozmówcy.
*wzdech* Nie odpuści…Będzie wiercił dziurę w brzuchu, póki rozmówca się nie podda…
Jednak ten bentley za bardzo w niego wjechał. Widzę symptomy uszkodzenia mózgu.


- Podążyłem najlepszą drogą, jaką mogłem - Loki sarknął ciszej pod nosem.
Blondyn uśmiechnął się łagodnie, marszcząc brwi. Nie widzieć czemu, wycofał się. Postanowił zmienić temat, albowiem poczuł się jak nieproszony gość.
- Nie będę ci już przeszkadzał... - złapał pewniej za szelki plecaka, dając znać, że szykuje się do wyjścia. - Jeszcze raz, przepraszam za wszystko - popatrzył na niego znacząco, jakby oczekując wygnania. Przeczesał ręką włosy, zastanawiając się nad słowami Marcusa. Ogarnął go dziwny smutek, nie chciał się jeszcze rozstawać, mimo iż wiedział, że nie jest tu mile widziany.
Natrętni wielbiciele to zło. Złe zło.


- Chcesz wysiąść z samochodu na środku czteropasmówki? Bardzo rozważne - zaśmiał się Loki a wraz za nim Donar.
- Cóż, teraz już wiesz, jak znalazłem się pod twoimi kołami.
Wyskoczył z samochodu Tony’ego Starka, czy z kim tam jeszcze go łączyli w poprzednim opku?


[Na pytanie Lokiego, czy podwieźć go do domu lub pracy, Donar odpowiada, że nie ma ani jednego, ani drugiego, więc jest mu obojętne, gdzie wysiądzie]


- Um, Donarze, nie będzie to nieuprzejme, jeżeli zapytam, co w takim razie robisz?
- Hmm... nie będzie to nieuprzejme. Pytaj o co chcesz - zastanowił się. - O co dokładnie pytasz? Nie mam pracy, jeżeli o to ci chodzi - po chwili dodał. -  Interesuję się rzemisołem.
Rzemieniem sołtysa? Rzepaku misą?
Do-rze-mi-fa-solem.


- Znaczy się nie masz stałej pracy, ale dorabiasz w jakiś sposób?
- Tak jakby. Przed każdą wyprawą zbieram pieniądze, sprzedając swoje prace. Są dosyć kosztowne... A tak po za tym, lubię coś strugać podczas podróży.
Najczęściej wariata.
Bo głupa to już nie.


Nie rozstaję się ze scyzorykiem, jeżeli wiesz co mam na myśli.
Ich schlaf mit einem Messer ein...
[Borze, te nieudolne próby nadania dwuznaczności każdemu zdaniu…]


Zazwyczaj nie biorę pieniędzy od ludzi, wolę zapracować na nocleg i posiłek.
Czyli przed wyprawą jego prace są kosztowne, a  w jej trakcie warte już tylko tyle, co dach nad głową i posiłek?
W podróży ma mniej czasu i sił, żeby dopracowywać swoje dzieła.
Wobec tego ten Donar musi mieć np. zęby w pięknym stanie, skoro mieszka w Ameryce, gdzie wszelkie usługi medyczne są drogie jak cholera…
Nie mieszka, wędruje po całym świecie. Może leczy się gdzieś, gdzie jest tanio. Albo ma zdrowie jak koń i świetne geny.
Stawiałbym raczej na jedną z zasad yaoi - brzydcy ludzie nie mają tróluvvu.
Ale jakieś pieniądze jednak musi mieć - w końcu sączył kawę za pięć dolców, nieprawdaż?


- Czekaj, znaczy się, że nie jesteś z Nowego Jorku - zauważył Loki. - Cały czas podróżujesz? Skąd jesteś?
- Tak, ciągle się przemieszczam i akurat teraz “utknąłem” tutaj - westchnął płytko. - Pochodzę z Norwegii.
Norwegia! Zielone oczy otworzyły się szeroko. Na co dzień spotykał się z ważnymi osobowościami [!!!] z całego świata i nie dziwiło go absolutnie nic, w tej chwili jednak Loki poczuł, że faktycznie ciekawi go to, co mówi Donar. Ten abstrakcyjny [chyba miało być “atrakcyjny” ;)] mężczyzna, włóczęga, epikur... sokrates… kirkorek epikurek... wróbelek elemelek… deoksyadenozyno-5’-monofosforan trójniklowy Chciałby się dowiedzieć o nim więcej. Może wynikało to z jego wrodzonej chęci posiadania wiedzy o wszystkim, co było możliwe. Na pewno nie zainteresował się drugim człowiekiem, który w dodatku był bezdomnym, bo nigdy mu się to nie zdarzało. Chyba faktycznie był przepracowany...
- Niezwykłe - powiedział do siebie. - To taki piękny kraj. Po co przyjechałeś do Stanów?
- Piękny i mroźny - odparł z dumą w głosie. - Przyjechałem odwiedzić przyjaciółkę, tą [tę!], która mnie potrąciła przed tobą - roześmiał się, mrużąc oczy.
Czarnowłosy pokręcił głową, słuchając opowieści.
- Zaprzyjaźniłeś się z nią przed czy po tym, jak po tobie przejechała?
- Oczywiście, że po. Tak się poznaliśmy.
- Masz tak oryginalny sposób poznawania ludzi, jak ty sam jesteś - zaśmiał się biznesmen. - Czy to znaczy, że ze mną też masz zamiar się zaprzyjaźnić, bo prawie cię zabiłem?
Tak, specjalnie rzucam się pod samochody co bardziej atrakcyjnych przedstawicieli płci obojga!


- Dlaczego nie? Wydajesz się być porządnym facetem - roześmiał się gromko.
Loki spojrzał na niego z dziwną miną, unosząc wysoko jedną brew. Jak miał to rozumieć? On, porządny? Raczej nie, sarknął pod nosem.
- Dobrze, że chociaż sprawiam takie wrażenie... - na jego ustach błądził tajemniczy uśmiech. Bentley wjechał do tunelu, pokonując rzekę pod jej powierzchnią. Po czarnej masce samochodu ślizgały się pomarańczowawe światła lamp. - Jest z Nowego Jorku? Może do niej cię podwiozę? - sprawnie odwrócił uwagę Donara od swojej osoby.
- Nie mogę już u niej nocować. Powinienem być już w drodze na Alaskę.
- Hm - mruknął Loki, zaś jego rozmówca kontynuował.
- Zima na Alasce piękniejsza jest od wszystkiego, co widziałem.
- Rozumiem - odpowiedział biznesmen. Po chwili dodał. - Jesteś trochę jak taki współczesny Włóczykij.
- Możliwe, ale z tego co pamiętam, on był finem a nie norwegiem - roześmiał się, podczas gdy Loki zaledwie uśmiechnął zdawkowo.
Po pierwsze: nazwy narodowości wielką literą. Po drugie, jeśli chodzi o Włóczykija z Muminków, to był on trollem - czy trolle mają narodowość? Ot, zagadka.
Yup, mają. Pochodzą z Internetu.
Dobra, głupi żart, trolle gromadzą się na wyspie Darkspear. Widać, że macie życie i nie ogarniacie nawet podstaw WoWa.
Muminki w uniwersum WoWa… to by było nawet interesujące.


- Wracając do tematu - powiedział. - Co tak w zasadzie tworzysz? Rozumiem, że pracujesz z drewnem - przyjrzał się towarzyszowi uważniej.
W takim razie pewnie polski film.
Polski film z udziałem dzieci, dodam.
Film z Danielem Craigiem.


Wspomniał wcześniej, że jego dzieła są kosztowne. Jak bardzo musiał być uzdolniony, by rzeźbiąc zarobić wystarczająco dużo, by pozwolić sobie na takie włóczęgi?
- Tak, pracuję w drewnie. Często w podróży znajduję jakieś kawałki i mam co robić, gdy siedzę przy ognisku. Mam jedną nie dokończoną pracę przy sobie, jeżeli chcesz zobaczyć - wskazał palcem na swój plecak. - Tak po za tym to pracuję z metalem i czasem z kamieniem, ale to brudna robota.
- Jasne, pokaż... - mruknął, podczas gdy jego towarzysz rozpinał swoją kostkę, grzebiąc w niej energicznie.
I za chwilę się przekonamy, ze kostka Donara ma właściwości torebki Hermiony Granger.



Położył na kolana ciepły, wełniany koc,
Koc w plecaku, taaa. Wiecie, ile miejsca zajmuje koc i to jeszcze oldskulowy, wełniany, nie jakieś supernowoczesne, cienkie ale ciepłe cudeńko ze sztucznych włókien?
Współczesny wędrowiec z wełnianym kocem to coś jak trzydzieści lat temu gość na szlaku w Dolinie Miętusiej z walizką i pierzyną.


lniany worek z ubraniami,
Bo reklamówka gryzie się z romantycznym wizerunkiem blond Włóczykija, grunge’owego wikinga… Nic to, że w razie ulewy ochroni ubrania, podczas gdy lniany worek przemoknie.


trzy grube książki,
...serio?!
No dobra, znałam takiego, co na obóz wędrowny w górach wziął ze sobą kilka książek po angielsku i gruby słownik. Ale generalnie człowiek, który wędruje na własnych nogach, raczej dba o to, żeby nie zabierać niepotrzebnego obciążenia. Jedna, ukochana, zniszczona od ciągłego czytania książka - ok, jeszcze zrozumiem.
*cichuteńko* Kindle?...
Nie pasuje do imidżu.
Może były grube, ale w małym formacie.


dwa jabłka, aż w końcu wydobył kawałek drewna z wyrytą płaskorzeźbą przedstawiającą smoka, spowitego w liczne, misternie wykonane celtyckie węzły.
Hm, czegoś mi tu brakuje… Ok, przyjmijmy, że nie wyciągnął wszystkiego i gdzieś w głębiach plecaka kryje się jeszcze menażka, kubek, nóż, latarka i sryliard innych drobiazgów przydatnych w wędrówce.
No więc… Kostka to raczej mały plecak, jak on tam to upchał?
Akurat kostka to plecak bardzo pojemny i myślę, że ubrania na 2-3 dni, 3 książki, jabłka i jakieś duperele bez problemu by się zmieściły. Natomiast jeśli chodzi o wełniany noc - widziałem raz taki na tyle duży, aby okryć takiego Thora. Trzeba było go nosić obiema rękoma, bo jedną nie dało się dobrze złapać…
Na 2-3 dni, ale on w trasie jest całymi miesiącami… Jedzie spędzić zimę na Alasce, jakaś kurtka by mu się przydała, zamiast ramoneski, itd.
No i jednak to jest plecak, a nie wspomniana wyżej torebka Hermiony!


A w ogóle to...


Praca, chociaż nie dokończona, miała swój wciągający klimat. Donar podał mężczyźnie kawałek drewna.
Loki odebrał pracę, starając się przyjrzeć jej jak najdokładniej, jednocześnie jedną dłonią prowadząc samochód. Płaskorzeźba wyryta była na połowie pieńka jakiegoś jasnego drzewa.
O, i jeszcze połowę pniaczka tam upchał.


Wciąż pachniała lasem i żywicą. Oparł ją o kierownicę, by było mu wygodniej. Długie palce pogładziły małego smoka.
Ty lepiej trzymaj ręce na kierownicy…
Miazmat...


- Ach, mam jeszcze jedną prace przy sobie. Nie rozstaje się z nią nigdy. To mój amulet - powiedział blondyn poważnym głosem, po czym zaczął rozpinać guziki flanelowej koszuli. Zielone oczy spojrzały na dłonie mężczyzny. Masywne palce z wprawą radziły sobie z małymi guzikami ubrania.
No raczej dziwne byłoby, gdyby dorosły mężczyzna robił to niewprawnie, co?


- Amulet? - zdziwił się Loki.
- Dokładnie... Amulet Asatru - mężczyzna rozpiąwszy koszulę, wydobył spod białego bezrękawnika srebrny, pięknie zdobiony medalion, symbolicznie przedstawiający Mjiolnir, młot pogańskiego, staroskandynawskiego bóstwa piorunów i urodzaju.
Miał po prostu medalik ze swym patronem ;)


- Czym jest Asatru? - mężczyzna ściągnął brwi, nie do końca wiedząc o czym mowa.
- Odłamem pogaństwa, tradycyjną religią rodzimowierczą - wyjaśnił. Loki spojrzał na okazały wisior i gwizdnął. - To też sam zrobiłeś? No, nieźle.
- Tak, dużo prób i błędów zajęło mi zrobienie go.
- A niech cię. Potrafisz coś jeszcze?
- A o co pytasz? - Donar zapytał, uśmiechając się dwuznacznie.
Borze (zielony, pogański) - jak dwa nabuzowane hormonami nastolatki, którym wszystko się kojarzy...


Mężczyzna prowadzący samochód uniósł brwi. Kątem oka wychwycił podejrzany uśmieszek. Zastanawiał się jak powinien to zrozumieć. Postanowił wybadać blondyna, a jeżeli okaże się, że faktycznie było to zuchwałością, a nie tylko przypadkową aluzją to... Cóż. Przypomni rozmówcy z kim ma do czynienia i gdzie jest jego miejsce.
- Pytam oczywiście o twoje zdolności manualne - odpowiedział neutralnym tonem, wyjeżdżając na Canal Street.
- Nie wiem... zajmuję się głównie drewnem i metalem, ale jak już wspomniałem radzę sobie też z kamieniem. Po za [aargh!] tym lubię czasem coś ulepić z gliny, mimo iż ceramika mnie nie pociąga. Kiedyś chciałem nauczyć się rysować, ale nie stworzę nic bardziej ambitnego od szkicu technicznego - stwierdził Donar, wciąż uśmiechając się w ten sposób.
Loki posłał mu badawcze spojrzenie spod długich rzęs, nie odwracając się od drogi.
- Całkiem sporo tego, co? Nazwałbym cię bardziej wędrownym artystą, niż jak sam siebie określiłeś, rzemieślnikiem.
- Można by tak powiedzieć. A ty? Jakie masz zdolności manualne? - blondyn uśmiechnął się szerzej, ledwie powstrzymując się od śmiechu.
Już sobie wyobrażał minę Lokiego, gdy zada następne pytanie, tym razem o zdolności językowe.
Niech od razu poprosi go o naukę francuskiego.


- Potrafię grać na skrzypcach i pianinie - odpowiedział czarnowłosy, zachowując neutralny wyraz twarzy, choć wewnętrznie coraz bardziej zaczynał zastanawiać się, o czym tak naprawdę zaczęli rozmawiać.
Widać nie spotkałeś w życiu prawdziwego hobbysty - oni tak potrafią godzinami :)


- Naprawdę? - blondyn najwidoczniej był pozytywnie zaskoczony. - Swojego czasu trochę grałem na gitarze, ale niewiele się nauczyłem... paru chwytów. Mógłbyś mi coś kiedyś zagrać?
- Może. Jeżeli ty zrobiłbyś dla mnie jakąś rzeźbę - nie, nie wierzył, że to powiedział. Miał pozbyć się tego natręta ze swojego życia raz na zawsze, a właśnie umówił się z nim na kolejne spotkanie.
*kiwa głową ze współczuciem* Imperatyw to imperatyw. Nie poradzisz.


Zacisnął mocniej dłoń na kierownicy ze złości na siebie, chociaż gdzieś wewnątrz nie wierzył, by mężczyzna wziął tą umowę na poważnie. Spojrzał na niego, był dziwakiem, Loki nie mógł być pewny co mu odbije.
- W porządku - rzekł Donar z błyskiem w oku. Błękit jego spojrzenia zatrzymał się na chwilę w zieleni, gdy rozmyślał nad kolejną pracą, pasującą do Marcusa.
Ja to cały czas mam wrażenie, że z ich oczu wydzielają się jakieś takie kolorowe fluidy...



To musiało być coś wyjątkowego, coś co by do niego przemówiło, a najlepiej, by nie mógł się z tym rozstać.
Obroża?


- Będziesz musiał trochę poczekać na swoją rzeźbę, ale obiecuję, że ją otrzymasz - zamyślił się. - Mam nadzieję, że gdy się znowu spotkamy, zagrasz mi coś na skrzypcach.
- Możesz być pewny, że jeżeli przyniesiesz mi obiecaną rzeźbę i ja dotrzymam swojego słowa.
No to się umówiliście...


[Loki wysadza Donara gdzieś przy Broadwayu]


- Do zobaczenia, Marcusie - uścisnął jego dłoń tak mocno, jakby ściskał w ręku kawałek metalu, chcąc go wygiąć.
Póki co, w charakterze pamiątki po sobie zostawi mu gips i długie miesiące rehabilitacji.


Uśmiechnął się promiennie, zapadając po raz ostatni w niezwykłą zieleń oczu Marcusa.
PLUM!


Otworzył gwałtownie drzwi samochodu, po czym wyszedł, zabierając swój plecak. Zatrzaskując za sobą drzwi od auta, powędrował gdzieś pomiędzy budynkami i zniknął.
Wyrwał drzwi i zabrał ze sobą, żeby móc nimi trzaskać, wędrując między budynkami.


Donar zniknął… ale my wrócimy, mwahahahahahahahaha!



Z siedziby Przedsiębiorstwa Handlowo-Usługowego Thorimpex w New Sączu pozdrawiają: Uberkierownik Dzidka, Wiceprezes Kura, Naczelny Dyrektor Generalny Babatunde Wolaka oraz Prezydent Wszystkich Prezydentów Q,
a Maskotek parzy kawę w szklankach i odbiera telefon na korbkę.