czwartek, 26 czerwca 2014

267. Medycyna ci u nas w Lipcach stanęła wysoko, wysoko, czyli Jebaryka parobkiem podszyty (cz. 3)


Drodzy Czytelnicy!
Chyba już trochę mamy dość. Przed nami trzeci i - proszę, Borze - ostatni odcinek przygód Baryki i jego haremu. Tym razem Baryka posiada na plecach wajchę zmieniającą go chwilami w młodego chłopa małorolnego, pokrętło wzmacniające poziom bucery, guzik wyłączający szczątki logiki, ma także TARDIS, za pomocą której lata podpatrywać kolegów z przyszłości.
Dostaniemy: wątków kazirodczych ciąg dalszy, krótki poradnik, jak zrobić karierę w filmie, brawurową akcję odbijania uwięzionej w klasztorze heroiny i prawie-że-crossover z Trędowatą.


Indżojcie!

Analizują: Babatunde Wolaka, Kura, Szprota, Dzidka i Jasza.


Wstał nowy dzień, z radością niosąc ze sobą nowe zdarzenia, których niezliczona ilość kłębiła się gdzieś daleko, daleko w ludzkim wnętrzu.
Znowu ktoś popił śliwki piwem?
Albo ogórki zsiadłym mlekiem.
Albo tasiemca motylicą wątrobową.
Tak wygląda patetyczny opis bogatego życia wewnętrznego.

Ludzie mieli różne problemy, często były to zwykłe błahostki, ale były także takie, z którymi nie jeden [ani nie nawet tysiąc atletów] nie dałby sobie rady, a wielu musiało. Wśród tego grona znajdowała się delikatna, ale i bardzo złośliwa panna Konstancja, która nosiła w sobie sekret, sekret tak bolesny, przeszywający ją całą do głębi.
“a o moim istnieniu świadczą ci nudności”...

Tak wiele osób już ją osądziło, skazano ją bez możności procesu, wytłumaczenia się. Gdyby tylko wiedzieli co ją spotkało, gdyby tylko wiedzieli ...  
Lepiej jednak, żeby nie wiedzieli - patrz komentarz Jaszy z poprzedniego odcinka.
Btw, Czaruś i Konstancja mieszkają razem, mogliby więc udawać małżeństwo i wówczas nikt złego słowa by nie powiedział.

Ubierała się jak zawsze bardzo starannie, z rozwagą dobierając każdy element stroju, była to jedna z niewielu czynności, która naprawdę sprawiała jej przyjemność. Nie przywiązywała co prawda wielkiej wagi do swojego wyglądu, ale jednocześnie lubiła dobrze wyglądać.
Jest to wewnętrznie sprzeczne, ale nie doszukujmy się konsekwencji w działaniu boChaterów.
Są rozdarci jak Judymowa sosna, czego tu po nich oczekiwać.

Skromność i elegancja, te cechy bardzo do niej pasowały. Rozczesując włosy przed lustrem, odruchowo zerknęła na swój brzuch, powiększający się z każdym dniem. Prostaczka, która chce oddać własne dziecko, tak o niej mówiono.
A ona oczywiście była na tyle durna, by oznajmiać wszystkim swój zamiar.


Jakież było zdziwienie Baryki, kiedy panna Opolska przywlokła go na powrót do Borowiec, by zakosztować gościnności starej pani Dąbrowskiej, u której niegdyś mieszkała. Po kilku dniach przebywania na gospodarstwie panna zaznała chęci zasmakowania dawnych przygód i skoro tylko nastał poranek nakazała osiodłać sobie swoją ulubienicę, klacz Kasztankę.
Kolejny trop wskazujący, że nie mamy tu do czynienia z chłopstwem, tylko ziemianami. Zapamiętajmy to, ta informacja jeszcze się przyda.
Zresztą jakiejkolwiek konsekwencji fabularnej tu za grosz nie ma, więc równie dobrze może to być Kasztanka Marszałka spędzająca swój żywot na orce pod jęczmień.
W ciąży konno? Tropy literackie wyraźnie zeznają, że to się źle kończy.

Cezary zaniepokojony jej pogarszającym się stanem, postanowił towarzyszyć jej w tej przejażdżce wraz z niedoszłą samobójczynią Emilką.
Emilkę wziął jako memento?
- Pani będzie jeździć? - pytał Konstancji zdumiony.
Pytał i pytał, a deklinacja leżała zemdlona.
- Będę.
- W pani stanie ... ?
- Ciąża to nie choroba.
Zapewne, ale… Który to miesiąc?
Skoro już widać, to co najmniej drugi trymestr.

- Wydaję mi się jednak, że dziecko może źle znieść taką jazdę. Czy nie rozsądniej ... ?
- Nie - mówiła dosiadając konia - Jedziesz pan ...? - dopytywała niecierpliwie.

Jak można się było domyślić, przestraszona klacz ponosi i zrzuca Konstancję, która roni. I ja nie wiem, może nie taka była intencja - ale dla mnie wygląda to na celowe działanie Konstancji…

***

Po tym co się stało Cezary uznał iż najlepiej będzie jeśli na jakiś czas Konstancja pomieszka w Borowcach.
Przecież ona właśnie przyjechała na jakiś czas do Borowiec.
A pomieszkać to może PRZEZ jakiś czas, nie NA.


Nie wiedział jak miałby teraz z nią rozmawiać, jak w ogóle rozmawiać z kobietą, która straciła dziecko.
Uhm… pocieszyć, że trumna jej tanio wyjdzie, bo nieduża?
Ba, wtedy chyba płodków się nie chowało, chyba że jak Cechna z Nowolipek trzymało się na pamiątkę w słoiku, więc w ogóle - oszczędność!
Bo przecież ile może kosztować formalina?

[Tymczasem Cezary nawiązuje przyjaźń z Wandą; zaczyna też  wspominać Laurę i stwierdza, że mógłby teraz być z nią szczęśliwy, gdyby Konstancja wszystkiego nie zepsuła. Postanawia więc nieodwołalnie zerwać z panną Opolską. Wanda wstawia się za nią.]

- Bądź pan człowiekiem. Na litość boską! Okaż pan choć odrobinę współczucia! Panie ...!
- Ja miałbym jej współczuć? A to ciekawe ... - skwitował cynicznym uśmiechem.
Niech Zabielski jej współczuje!
A, prawda, to Baryka, organicznie niezdolny do empatii wobec kogokolwiek poza samym sobą.

- Straciła dziecko, została zhańbiona* ...
To brzmi tak, jakby poronienie było hańbą...
Może w oczach Wandzi była, cholera wie, co lęgnie się w głowach tych boChaterów.

Jest naprawdę dzielna, pomimo wszystko chciała je urodzić, ale bała się, że nie będzie w stanie pokochać. A pan ... Pan nawet nie wie jak kobieta czuje się po czymś takim ...
- A pani przepraszam ... wie coś na ten temat ...?
- Jak pan może! - Wandzia zaczęła szlochać.
- Ach! Jakie to wzruszające! Zamiast mię okłamywać mogła od razu wyznać mi prawdę, powiedzieć, że to nie jest dziecko tego burżuja i nie łgać w kwestii ślubu.
- Nie mogła, wstydziła się tego co się stało! A czy ona kiedykolwiek wyjawiła panu kto jest ojcem dziecka? I proszę mi z łaski swojej nie obrażać Zabielskiego, pomógł jej wtedy bardzo jak ojciec córce, nie chciał by stała się tematem plotek więc zaproponował udawane małżeństwo …
Aaaach, więc aŁtorka zrozumiała, jak paskudną rzecz napisała i próbuje się cichcem-chyłkiem z tego wycofać. Fajnie, tylko że w poprzedniej części mieliśmy wyraźnie powiedziane, że Konstancja planowała małżeństwo z Zabielskim jeszcze kilka lat wcześniej, kiedy o żadnej ciąży mowy nie było! Przed czym chciał ją wtedy po ojcowsku chronić?
Przed światem, tak ogólnie.

- Proszę pani, Konstancja jest jakby to ująć, żeby nie skłamać ... podłą żmiją histeryczką, która uwielbia skupiać na sobie uwagę. To nie mój poziom. Znam ją trochę dłużej niż pani i lepiej wiem jaka jest.
A niewiele wcześniej (u nas w poprzedniej analizie) ich miłość była wprost niewysłowiona.
Po tym co się stało oboje wiedzieli, że to co ich łączy nie można było już nazwać przyjaźnią ani też zwykłym prymitywnym uczuciem kryjącym się pod definicją miłości, to było coś więcej niż miłość, nie potrafili nawet tego zdefiniować.
Co prawda z poprzedniej analizy wiemy również, że Cezary szybko popada w znudzenie.
W sumie - bucem on jest strasznym, ale taka postać, dobrze napisana, dałaby się obronić. Widzę w nim człowieka, którego interesuje wyłącznie dążenie do celu, sam cel, osiągnięty, natychmiast zaczyna go nudzić. Widać to i w jego związkach, i w pracy zawodowej, i w każdej innej dziedzinie życia. Tylko to dobrze napisać i osadzić w jakiejś spójnej historii...

Jednego z pierwszych dni grudnia szedł Cezary Baryka jedną z mniejszych warszawskich uliczek Było ich w tym mieście tak wiele, że szkoda byłoby tracić czas na ich zliczanie.
W Warszawie ulice noszą nazwy, nie trzeba ich liczyć.

Szedł wolno, z cicha licząc każdy swój krok. " Raz ... dwa ... trzy ... i raz ... i dwa ... i trzy ... I tak w kółko do znudzenia.
Cezary umie liczyć do mnóstwa? (Raz, dwa, trzy, mnóstwo)
No właśnie nie potrafi, bo zaczyna od początku.
Nerwica anankastyczna. Corey Taylor z grupy Slipknot też tak miał, tyle że liczył do ośmiu.

Cezary spotyka przypadkiem Emilkę; okazuje się, że studiuje ona malarstwo na Akademii Sztuk Pięknych.
Pamiętamy również, że kilka akapitów wcześniej galopował z nią po Borowcach.

Och! Wytworna dama była już z tej panny Emilii. Tak prześlicznie wyglądała w swym białym zimowym płaszczyku. Był to widok przecudny, grzechem byłoby choćby na chwilę nie nacieszyć nim oka. Włosy tak pięknie ufryzowane, zapewne dzieło najdroższego warszawskiego fryzjera.
Studentka ASP i najdroższy fryzjer.
Może miała stypendium.

Poezja, poezja, rozpływał się Cezary w dzikim zachwycie dla urody swej towarzyszki.

W czasie spaceru z Emilią w Barykę uderza grom (niestety - tylko metaforyczny), opętują go chucie i chęć porubstwa. A że Emilka jest “nie od tego”, więc mamy opis dzikiej namiętności.
Spacer nie jest zbyt długi, gdyż oboje szybko lądują w przytulnej norze Baryki.

Artystka wyciągnęła właśnie swoje prace by mu je pokazać, lecz on zdołał niemal w ostatniej chwili pochwycić jej dłoń, ująć w swoją, by zaraz potem wyszeptać ledwie słyszalne słowa.
- Z całą pewnością są to najwspanialsze rysunki jakie kiedykolwiek widziało ludzkie oko. Niezaprzeczalne arcydzieła, ale miałem, mam okazję podziwiać coś znacznie piękniejszego ...
- Co takiego?
- Panią ... - pchnięty przez niepochamowanął [nie-po-cham-o...ąąłłł?] siłę pożądania wiódł wargami po rękach panny Emilii.
Zostawiając wilgotny ślad i smugę błyszczyka.

A z jakimż to oddaniem, pasją, dzikością całował czując jednocześnie, że za moment wybuchnie niczym rozgniewany Wezuwiusz.
I kto to potem posprząta.

- Co pan robisz ...? Panie ... Panie to się nie godzi tak postępować ...!
- Ile pani ma lat?
- Dziewiętnaście proszę pana.
- Doskonale …
Prokurator nie siada!

- Oszalał pan ... ?- mówiła już bez większego przekonania.
- Mam przestać ...? Chce pani wracać?
- Och nie! Nie, proszę pana ... Całuj pan, całuj pan dalej ... - szeptała z cicha dygocąc na całym ciele.
- Mów do mnie!
- Kocham cię jak szalona ...! Kocham cię Czaruś cała.! Kocham się w twoich oczach jak dwa księżyce ... Kocham się w twoich włosach ... Jesteś cudowny ... najcudowniejszy ... piękny ... przepiękny ... śliczny, prześliczny ... ! Pachniesz tak cudnie ...! Du riechst so gut! Och! Tyś jest mój .... mój Czaruś ...!
- Mów do mnie ... mów do mnie jeszcze ... !
Czaruś podnieca się komplementami.
Mów głośniej, mów więcej, bo opada! Mów!!!

- Jesteś boski ... boski ... tyś jest boski Cezarze! Uwielbiam cię ...Wielbię cię całego! Ludzie winni ci składać boską cześć. Tyś winien obcować z bogami na szczycie Olimpu ... !

r22b.gif

Och tak, niech poobcuje z Zeusem pod postacią rozjuszonego byka, bardzo proszę.
Wolałby pewnie z Afrodytą, ale jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma.
Hefajstosowi też należy się.

[Przprszm, mam wizję Cezarego szczytującego na Olimpie. Z bykiem.]

Uwielbiam cię całować, uwielbiam cię dotykać ...! Dotykaj ... Dotykaj mię jeszcze ...  
KWIIIIIIIIIIIIII :D
Nie będę spojlerować, ale rzeczywiście tę scenę należy zapamiętać. I śmiech Kury.
To był chichot Losu.


****************************************************

* Hańba w tym konkretnym przypadku oznacza po prostu gwałt.
Dzień bez łopatologii dniem straconym.

[reszta przypisów - ciach, bo ich poziom uwłacza inteligencji czytelnika]

A teraz mamy deja vu - znowu pojawia się mała Lilka. Tym razem jej matka leży w szpitalu, a Cezary znowu decyduje się wziąć dziecko do siebie. Ałtorko, mogłabyś przestać kopiować własne pomysły...
Samotnemu mężczyźnie trudno jest żyć z dzieckiem, więc Baryka z Lilką wyrusza do Konstancji.
Przepełniony po brzegi pociąg powoli zbliżał się do celu swej podróży.

Pociąg_w_Indiach.jpg


Wszechobecny zgiełk nie pozwolił Baryce na należyte skupienie się na tekście znajdującym się w gazecie" *Motłoch tutaj, motłoch w polityce. Skaranie boskie z tym rządem! Polska, kraj Jagiellonów! Kpina, po prostu wstyd! I kamieni kupa! Jak im nie wstyd? Chyba sam się za nich wezmę, bo jak widać nie radzą sobie. Oj, już ja się za nich wezmę, będą chodzić jak w zegarku, oj będą ..."
Jak wkroczę ja do Sejmu z batem!
Ja go trochę rozumiem, też czasem fantazjuję w ten sposób.

Odłożył gazetę i zerknął ukradkiem na śpiącą obok niego dziewczynkę. Było to już tydzień jak Lilka wmieszkała się w jego włości, czego tak po prawdzie doktor powoli zaczynał żałować, jednocześnie nie mając serca jej opuścić. Irytowała go bardzo swoim zachowaniem, ciągłymi bezsensownymi pytaniami i nakazami, które musiał wypełniać. Do takowych należało chociażby ubieranie, czesanie czy czytanie bajek i ... O zgrozo ...! CAŁOWANIE NA DOBRANOC!
O karmieniu ani słowa.
Umie już chodzić, niech sobie sama jedzenia poszuka.
Może zresztą samo przypełznie.



Pociąg stanął, byli już na miejscu.(...) Łoskot ulicy nie pozwolił Baryce na dalsze rozmyślenia (dlaczego, do murwy szmurwy, to zawsze są rozmyślEnia???), wziął Lilkę za rękę (ten łoskot)  i udał się do celu.
A teraz pytanie: skąd i dokąd jechał Cezary?
Ma zamiar odwieźć dziecko do Konstancji, która przebywa właśnie w Borowcach. “Łoskot ulicy” sugeruje, że wysiedli w mieście, a nie na małej, wiejskiej stacyjce. Czyżby Warszawa? Ustaliliśmy poprzednio, że Borowce leżą gdzieś niedaleko niej. Ale… przecież Cezary mieszka i pracuje w Warszawie, a ten szpital, w którym leży matka Lilki, też się tam znajduje!
Może przejechał SKMką z Ochoty na Służewiec.

Dziewczynka co chwila zerkała na mijane budynki, rozglądała się to tu, to tam wprawiając Cezarego w złość. Milczał jednak wytrwale chcąc być jak najszybciej u celu.
- Dokąd idziemy? - zapytała spogląjdąc przed siebie.
- Do pewnej pani.
- Jest ładna?
- Bardzo.
- A to trzeba kupić kwiaty proszę pana, kobiety lubią kwiaty.
- Odezwała się panna Mądralińska. Już kupiłem.
- To dobrze. A kupi mi pan loda?
Może jeszcze Magnum miętowe, kurwa? Jest początek XX wieku!!!
Oraz zima. W lecie można by jeszcze spotkać na ulicy lodziarza z maszynką, czemu nie.
Natomiast zimą wystarczyłoby pójść nad jakiś zbiornik wodny. I wyszłoby taniej.

- Loda?! Dziecko drogie jest środek zimy,jeszcze mi się zaziębisz.
- Proszę, proszę, proszę! - mówiła składając rączki w błagalnym geście.
- Nie ma mowy!
- A lizaczka ...?
- Jesteś nieznośna ... Kupię, kupię ...
- Och dziękuję! Jest pan najukochańszym doktorem na całym świecie! Kocham pana, zostanie pan moim mężem! - pisnęła radośnie.
- Weź do buzi - zanucił Cezary, wręczając lizaka dziewczynce.
Ałtorka do kompletu zapomina, jak bardzo autorytarny był model wychowywania dzieci w międzywojniu.
Umówmy się - międzywojnie to ten okres, kiedy nosiło się ładne suknie i kapelusze, i mówiło “mię”. Tyle wiedzy do pisania opka wystarczy.

Zmierzchało już powoli, gdy dotarli do wyznaczonego miejsca. Cezary stanął przed drzwiami z nadzieją, że te same być może wkrótce raczą się otworzyć.
Doświadczenie mówiło mu, że nie ma takich bram, które przed nim nie zostaną w końcu otwarte.

Wewnątrz niego odbywał się teraz jakiś spór, nieporządek, jakiś chaos. Kłócił się sam ze sobą jak jaki wariat, bo kto to widział, żeby zdrowy na umyśle człowiek bełkotał do siebie jakieś niezrozumiałe wyrazy.
*przypomina sobie siebie poszukującą skarpetki do pary i drżącymi rękami wyszukuje adres najbliższego psychiatry*

Tymczasem Cezary na myśl o Konstancji popada w poetyckie uniesienie i po raz kolejny dochodzi do wniosku, że to ona jest najwspanialsza, idealna… Nuda.


Pamiętamy, jak Cezary narzekał na bidę, nyndzę i zacofanie Borowiec? No to teraz się zdziwimy...

***

Ogrody Elizejskie mieściły się kilka wiorst* drogi od wsi Borowce i były miejscem zarówno zimowego jak i letniego wypoczynku mieszkających niegdyś w tych stronach magnatów, którzy w Polsce zapragneli mieć chociaż namiastkę paryskich *Palais de L'Elysée.
Piękne to było miejsce. Ach, jakie piękne! Zwłaszcza latem. Ze wszech stron rozciągająca się bujna roślinność przywodziła, na myśl biblijny Eden, który swym urokiem raczył Adama i Ewę. Kwiaty rośliny, powietrze, to wszystko sprawiało, że ogrody te stanowiły doskonały punkt dla szukających odpoczynku, ale i nierzadko również ozdrowienia. Najważniejszą jednak ozdobą wspaniałych ogrodów był mały pałacyk pozostałość czasów magnackich, rzecz jasna niespełniający swej dawnej roli w dzisiejszych czasach, będąc teraz przystanią dla przybyłych gości ot co ważnym elementem procesu ich uzdrawiania.
Mamy tu przykład na to, że aŁtorka mimo swej woli pisze coś dobrego, z czego sama sobie nie zdaje sprawy. Otóż jak można mniemać, właściciel Borowiec oddaje część swoich włości na użytek publiczny, organizuje we wsi szkołę, ściąga nauczycielkę i lekarza. Tak właśnie wyglądało mądre społecznikowstwo. Niestety, zalewa nas kicz, bełkot i pustosłowie, które ma być dowodem na szlachetność, erudycję i wdzięk Baryki.


Rzec można nawet, że gdy delikwent zjawiał się na miejscu wnet jakieś siły witalne wstępować w niego zaczęły. Rześki jakiś taki się stawał zrazu, jakby nowy duch w niego wstępował. Niesłychane!
Aaaa, to może dlatego miejscowe kobiety tak masowo zachodziły w ciąże, przysparzając roboty biednemu doktorkowi!
Plemniki po prostu unosiły się w powietrzu jak puszki dmuchawca.

Zimą, zaś Ogrody Elizejskie były prawdziwym ośrodkiem kulturalnym, ich uderzające podobieństwo do Łazienek króla Stanisława uczyniło zeń ich wiernego następce. *Mon dieu! Prawdziwy raj na ziemi!
I tylko te ludzie jakieś takie ciemne i tępe.
I nie nabywają oświecenia przez osmozę. Może by trzeba było ich jakoś poedukować?
Już były próby, ale z takim personelem...

Jedną z bocznych parkowych ścieżek zmierzała właśnie jakaś para ludzi w rozmowie wielce zatopionych.
- Cóż to za plebejska nazwa panno Konstancjo, Ogrody Elizejskie! Słyszała pani, kiedy taką nazwę? - obruszył się Cezary.
A temu znowu się coś nie podoba… *wywraca oczami*
Ogrody Elizejskie jako nazwa plebejska. Nieźle oczytany ten plebs.
Tu byłam. Stasia Bozowska.

Oczywiście, wątek Ogrodów Elizejskich nie zostaje w żaden sposób pociągnięty, ot, przeleciał aŁtorce przez mózg i znikł.
To opko jest jak autostrada, nowe wątki co jakiś czas przemykają i zanim się spostrzeżesz, już ich nie ma...

[Cezary znów zapewnia Konstancję, że ją kocha, tylko ją na całym świecie, lecz tym razem ona go odtrąca i robi mu wyrzuty z powodu tych wszystkich innych kobiet, jakie w życiu uwiódł.]


***

Kolejne dni mijały niezauważone odbijając w sobie echo przeszłości.
Znaczy co, mijał wtorek i mówił: “blurrp! sobota!”?
A świstak robił sobie kolejny dzień.

Cezary wciąż nosił w sobie pamięć rozmowy z Konstancją sprzed kilku dni. Nie mógł, a może nie potrafił wyrzucić jej ze swojej pamięci.
Mieszkał, jak się domyślamy - u Konstancji.
To wyjaśnia, czemu nie mógł wyrzucić.

Poraz pierwszy, poraz pierwszy [mamy stado byczków] od bardzo dawna kochał kogoś, tak prawdziwie. Postanowił wyjechać, czuł się tu jak piąte koło u wozu.
Och jak bardzo wcale nam go nie szkoda.

A oto przed nami wyjątkowo epicki opis operacji wycięcia wyrostka *szlocha*

W dzień wyjazdu jego plany pokrzyżowało jednak pewne nieoczkiwane zdarzenie. Wracał właśnie z codziennej porannej przechadzki po okolicy, kiedy na spotkanie wybiegła mu Konstancja, która w panice donosiła, że z Lilką coś się dzieje. Bez chwili namysłu udał się na miejsce, zastał ją w potwornym stanie.

Dziewczynka leżała na łóżku z podkulonymi nogami płacząc  wniebogłosy, podszedł do niej i powiedział najdelikatniej jak tylko potrafił:
- Posłuchaj musisz mi powiedzieć gdzie cię boli, to bardzo ważne.
- Brzuszek ... brzuszek bardzo boli mię brzuszek.
- Bardzo dobrze.
- No bo gdyby cię bolała główka, to mielibyśmy problem.
Przynajmniej przestałaby płakać wniebogłosy.

- Jakiś robaczek chodzi mi w brzuszku. Teraz poszedł sobie na dół.
W pięty jej poszło?
A mówiłam ci, Lilka, nie czytaj o tych modnych dietach z połykaniem jaj tasiemca.

- Rozumiem ... Jesteś cala rozpalona!- Cezary nacisnął brzuch po prawej stronie.
- Boli! - krzyknęła Lilka.
- I co się dzieje? - zapytała Konstancja zjawaiąc się w pobliżu.
- Prawdopodobnie atak wyrostka. Wymiotowała dzisiaj?
- Podobno tak, chwilę przed pańskim przyjściem.
- No to mamy jasność. Wyrostek, będę operował.
Dlatego to się nazywa “wyrostek robaczkowy”, bo chory czuje że robak w nim chodzi. “Ślepa kiszka” dlatego, że ten robak nic nie widzi i obija się o jelita.
“To wycieczka ze ślepej kiszki, ci to nic w ogóle w życiu nie widzieli” ;)
Zaś “atak wyrostka” może mieć coś wspólnego z mieszkaniem w podejrzanej dzielnicy.
Gdyby zachorowała na dur brzuszny, zdurniałaby ze szczętem.

- Tu?
- Tak, a pani mi pomoże.
- Co mam robić?
- Proszę przyłożyć jej to do ust - nakazał podając Konstancji materiał nasiąknięty eterem.
- Czy to bezpieczne?
O ile mała panią nie pogryzie, to powinno być w porządku.
- Konstancjo, żadna operacja nie jest bezpieczna, ale jeśli tego nie zrobię, ona umrze.
- Wyjmie mi pan robaczka z brzuszka? - pytała mała.
- Wyjmę.
Tu i teraz.
I zjem.

- Kolorowych snów mała księżniczko - szepnęła panna Opolska patrząc jak dziewczynka powoli zamyka oczka - Gotowe.
A teraz ją pokroimy, potrzymamy w marynacie i upieczemy. Rozpalaj grilla.
Z tego, co zostanie, Baryka skonstruuje robocopa.

- Dobrze. Teraz proszę ją rozebrać
Nieco łatwiej jest rozebrać dziecko przytomne, ale nie jestem Baryką.
nauczycielka i to polecenie posłusznie wykonała - Dziękuję, jest już pani wolna.
- Mogłabym przy niej zostać? - Cezary namyślił się chwilę
- Niech i tak będzie, skoro pani musi.

Skoro pani musi… Że tak przypomnę, co napisała Kobalamina w pierwszej części: Każdy rozsądny lekarz pozostawiłby przynajmniej jednego pomocnika/pomocnicę, bo operacja jamy brzusznej w pojedynkę jest co najmniej awykonalna.
Baryka nie dałby sobie rady?! Jest taki wyluzowany, że z Konstancją ucinają sobie pogawędkę o polityce i naprawianiu świata.

Po chwili Baryka z kieszeni wyjął kozik, wytarł o spodnie i wbił go w brzuch Lilki.

- Przemyślę co trzeba. Teraz proszę mi nie przeszkadzać, tnę ...- powiedział i zaciskając wargi w skupieniu,wykonał małe skośne nacięcie po prawej stronie pępka małej pacjentki.
Tak po prostu, położył ją na stole i rozciął.
Nawet na stół jej nie przeniósł. Operował ją jak była - w łóżku.
I to bez odkrywania.
Przymrużył jedno oko i dziabnął.

Jako lekarz dobrze wiedział, że najdrobniejszy jego błąd może kosztować zdrowie, a nawet życie tej małej istotki. Ścierpieć nie umiał jednej prostej myśli, że mógłby ją stracić - Jest cholerstwo!
- Coś nie tak? - zmartwiła się Konstancja.

- Skądże. Proszę tylko zobaczyć ... oto wyrostek
Ładny taki, zakręcony jak świński ogonek!
matrix-bug-implant-o.gif


- nakazał jej ruchem ręki by podeszła bliżej. Uderzył ją niezbyt przyjemny widok poskręcanych jelit w obrzydliwie krwistym kolorze
Krwawa kiszka po prostu.
A w ogóle to jelita nie mają krwistego koloru.
Koleś nie bawił się w podwiązywanie naczyń krwionośnych, więc w obrzydliwie krwistym kolorze są nie tylko jelita, ale po prostu wszystko dookoła.

- Widzi pani to jest jelito ślepe
Rozpoznał je po czarnych okularach, białej lasce i psie przewodniku.
- wskazał na jeden z wijących się narządów
IT’S ALIVE!!!

- A tu widzi pani ?... O tu na samym końcu ...powód tego rabanu.
- Wyrostek?
- Tak! Poznajemy go po szyjce od butelki w ręku, rozwichrzonej czuprynie i wulgarnej mowie.
Ty się nie baw w przewodnika wycieczki, tylko operuj; co to jest, lekcja anatomii doktora Baryki?

- Tak jest.
- Proszę wybaczyć, ale mdli mię.
- Ach wy kobiety, zawsze takie wrażliwe.
Jak dziabnę w okrężnicę, to będzie prawdziwy smród! Hehehe ale pani zbladła!

- Takie małe a taka szkoda.
- Zaraz tej szkody nie będzie ... I ciach! - uśmiechnął się triumfalnie sam do siebie patrząc na wycięty wyrostek po czym z zadowoleniem na ustach obwieścił zakończenie operacji.
- Już?
Już. Masz, Mruczek, jedz!


- Proszę pani wycięcie wyrostka to jeden z najkrótszych i najprostszych zabiegów. No to teraz idę nas pakować.
Czaruś chce jechać z rozkrojonym dzieckiem, w kilka godzin po operacji brzucha? Jeśli tak, to dla Lilki najlepiej poszukać jakiejś poręcznej trumienki.

Mała powinna za chwilę się obudzić.
Wprawdzie zapomniałem tego wszystkiego pozaszywać, ale pani jakąś gumką przewiąże.
A może on nie robi operacji, tylko gra w “Operację”?


- Palować! Wyjeżdża pan?!
- Owszem.
- Dokąd?
Do zamku Vlada Palownika.
Zainspirował mię widok tej całej krwi.

- Do Lublina. Dostałem posadę lekarza w tamtejszym uzdrowisku, odbudowanym dopiero co po wojnie. Potrzebują rąk do pracy.
- A gdzie dokładnie? Jaka to nazwa?
- Nałęczów.*
- Ach to ładna nazwa, ładnie się wymawia. Nałęczów, w takim razie idę się pakować.
Gdyby miasteczko nosiło inną nazwę, to nie ma zmiłuj! Nawet byś się nie ruszyła z miejsca!
Jakiż to byłby namiętny romans w Sfornychgaciach, no sama powiedz?
Ale w Cycowie nie byłoby tak źle!
Oraz w Szczecinie.
Romansowałam kiedyś w Zgniłym Błocie. Polecam, Szpro.

- Pani? A  pocóż pani?
- Jadę z panem, z wami.
- A skąd ta zmiana?
- Kocham cię Czaruś, też cię kocham - szepnęła na odchodnym.  
Zapomniane dziecko powoli wykrwawiało się w kącie.
A wyrostek schował się w drugim kącie i rozpoczął przemianę w ksenomorfa.

 ***************************************************************

* Motłoch - pogardliwie:
1. tłum ludzi zachowujących się niekulturalnie, wywołujących burdy, bijatyki; hołota, swołocz, tłuszcza;
2. ludzie przeciętni, nienależący do elity; plebs, tłum, masy, pospólstwo.
3. Potencjalni czytelnicy tego blogaska, którzy oczywiście nie zrozumieją trudniejszego słowa, więc trzeba im objaśniać

* Wiorsta – rosyjska miara długości, równa 1/7 mili rosyjskiej.
Dużo to powie komuś, kto nie wie, ile wynosi mila rosyjska. Nie lepiej było przeliczyć na kilometry?
Zwłaszcza, że po odzyskaniu niepodległości wprowadzono w Polsce system metryczny.
Nie wiem, czemu ma służyć to tłumaczenie nieznanego przez nieznane, zwłaszcza że ciocia Wiki, z której zaczerpnięto tę definicję, jest na tyle uprzejma, że podaje również długość wiorsty w metrach: 1066,78.

No dobra to ode mnie tyle, Teraz czas na Was ...  
A co niby robimy już trzeci tydzień?
Daleko jeszcze?

Była wiosna 1926 roku, doktor wstał skoro świt wyspawszy się znakomicie, z zewnątrz dało się słyszeć pierwsze oznaki dnia, gwar, śmiech i tysiące rozmów dookoła.
Po nałęczowskim parku od rana przewalały się tłumy ogromne jak w Tokio w godzinach szczytu, a rozwrzeszczane jak na perskim jarmarku.

Żyło się tu raczej spokojnie, ludzie mili, pomocni, nieskorzy do wszczynania jakichkolwiek awantur. Jednak, gdy mieszka się w sąsiedztwie uzdrowiska trudno o błogą ciszę jakiej człowiek od czasu do czasu bądź, co bądź potrzebuje.
Inaczej staje się chaotyczny i krzywdzi zdania w interpunkcję, czego przykład mamy powyżej.

Po dłuższych przemyśleniach na temat swojej niedoli, Cezary Baryka postanowił ubrać się i udać do kuchni. Otworzył jeszcze tylko okno swojej sypialni wpuszczając doń gorące majowe powietrze oraz niezbyt przyjemny zapach ulicy i wyszedł z pokoju.
A temu zawsze źle, wszędzie źle i wszystko źle. Boże, co za męczący człowiek.

Po kuchni hasa Konstancja w zwiewnej koszuli nocnej, budząc u Baryki nieprzyzwoite myśli ;)
- Proszę pójść coś na siebie włożyć panno Konstancjo.
Ale właściwie czemu?

- Co proszę?
- Niechże pani choć raz w życiu mię usłucha. Bardzo proszę.
- Nie zwykłam słuchać mężczyzn to mi uwłacza.
- Uwłacza pani! Ach tak! A ja jestem tylko mężczyzną, tylko mężczyzną ...- rzekł Baryka po czym dla odwrócenia uwagi wziął do ręki leżącą na stole kartkę papieru:
Aha, więc nie dość, że zarządza, co ona ma na sobie, to jeszcze jej papiery przegląda!

 *Bez serc, bez ducha, to szkieletów ludy;
Młodości! dodaj mi skrzydła!
Niech nad martwym wzlecę światem
W rajską dziedzinę ułudy:
Kędy zapał tworzy cudy,
Nowości potrząsa kwiatem
I obleka w nadziei złote malowidła ...

- Oddaj to pan lepiej, bo czytasz to pan jakbyś sam był bez ducha - rzekła Konstancja siadając przy stole.
- Pani to zna?
- Nie. Ktoś to przyniósł i tak leży.

- Pytanie! To Mickiewicz proszę pana,Mickiewicz. Czego was uczą w tym Baku, mój Boże. Matka pana nie uczyła?
- Może być, że uczyła, ale wie pani ja zawsze niespecjalnie do nauki się garnąłem.
- Skandal!Skandal i jeszcze raz skandal!
- Po co od razu takie wyrazy? Przecie sama pani chciała obalać tradycję. Czyż nie?
- Prawda to, przeczyć temu nie wypada.
- A widzi pani, mam słuszność. Mickiewicza również trzeba obalić.
- Obalcie Mickiewicza! - zaskowyczał.
- A gdzieżby! Ja chcę obalać mity związane z tradycją, anie tradycję samą w sobie. Kto to widział, żeby obalać Mickiewicza?! Kto widział ...?
d3cff87d-4967-4eb8-b239-4de2a3c966e9

Mnie z obalaniem Mickiewicza kojarzy się raczej to:

images


- Ja widziałem rewolucję siedemnastego roku. To dopiero była grabież tradycji.
AŁtorka tak kocha odsyłacze, więc niech ma i ten: oto, czym jest grabież.
A teraz proszę mi wytłumaczyć, kto kogo okradał z tradycji w 1917 roku.

- Gadaj pan sobie, gadaj pan dalej. Pan i te pańskie bolszewidzkie bzdury.
I ta “bolszewidzka” ortografia.


Wyłazi z pana bolszewik.
Jeśli “bolszewidzkie”, to “bolszewid”.
Bolsze widisz, dalsze budiesz.

- Nie mam zamiaru znów się z panią spierać. Nie czas to, ani miejsce na tego rodzaju dysputy. Po cóż pani ten papier?
- To moja rola.
- Rola. Dobre sobie - zaśmiał się kpiąco Cezary.
- Kpi pan?
- Kpić? Z pani? Nie śmiałbym, zdziwiony jestem tylko. Pani taka wykształcona kobieta i takie ekscesy, czyli jednak idzie pani na te [to] przesłuchanie.

Tak, moi drodzy, Konstancja idzie na przesłuchanie - nie policyjne bynajmniej, tylko do roli w filmie “Biała róża”.
Na castingu maglują Odę do młodości. No naprawdę, niezłe kryterium.
Uhm. Mamy lata 20-te, to nie są czasy castingów do popularnych seriali. Wystarczy przejrzeć biografie aktorek międzywojnia, żeby zobaczyć, że nie były to amatorki - każda praktycznie ma za sobą szkołę baletową lub aktorską, występy w teatrze albo przynajmniej rewii. Jeśli reżyser potrzebował młodej, świeżej, “nieopatrzonej” buzi - to szukał jej właśnie w teatrach, kabaretach, rewiach, tam, gdzie miał szansę znaleźć dziewczynę i zdolną, i mającą przynajmniej podstawy zawodu. Zapotrzebowanie na naturszczyków, którzy drewnianymi głosami dukają swoje kwestie w różnych “Ukrytych prawdach” to już wymysł naszych czasów…
A w ogóle, po kij od mietły jej te deklamacje, skoro pierwszy film dźwiękowy powstanie dopiero za rok i to oczywiście nie w Polsce, a w Stanach?
Musi realistycznie poruszać ustami.

- Idę. Moja matka zawsze powtarzała " Dziecko aktorstwo to nie zawód, to istna fanaberia! Z tego chleba nie ma. " Dostawała potem ataku migreny, resztę dnia spędzając w sypialni.
- To ona kazała pani zostać nauczycielką?
- Zgadł pan, nigdy tego nie chciałam. Ona mówiła, że to praktyczny zawód, ale nie jej decydować o moim losie. Nie jej.
Tak na marginesie nasza buntowniczko: matka również wepchnęła cię w małżeństwo ze swoim kochankiem, aby spłacić długi. I nie miałaś wiele do gadania.

- Życzę więc pani szczęścia na nowej drodze życia, choć przyznam szczerze, na drodze, której nie dane jest mi pojąć. Może nie wszystko trzeba rozumieć, tak od razu.
To powinno być motto niniejszego opka.

- Słuszna myśl, dobrze prawisz przyjacielu. Mógłbyś zostać świeckim *kaznodzieją, albo jakim myślicielem.
Tu analizatorom na chwilę mózgi się zawiesiły.
- Nie, nie mógłby - odwiesił się mózg Szpro.

- Daleko mi do kaznodziei, czasem tylko jaka złota myśl wpadnie mi do głowy by zaraz ulecieć niepostrzeżenie niczym kolorowy motyl w bezchmurny dzień.
Omujejku, jak mądrze się wysłowił!
Wpadnie i wypadnie, nie zostawiając śladu.
Gada szybciej niż myśli, czyli pieprzy bez sensu.

***

Termin przesłuchania zbliżał się wielkimi krokami wpędzając biedną pannę Konstancję w skrajne stany,od płaczu, aż po dziki rechot.
Te słynne nałęczowskie studia filmowe! Kuźnie talentów recytatorskich!

Padała teatralnie na łóżko zanosząc się w bek, by zaraz podnieść się i dostać nieludzko wręcz spazmatycznego śmiechu.
To zupełnie jak ja podczas czytania tego fragmentu.
Ja jeszcze biegam wokół krzesła i palę dużo papierosów.

Baryka dzielnie znosił wszystkie jej humorki w nadziei, że te wkrótce ustąpią, szkoda mu było Lilki, biedne dziecko w ogóle nie zdawało sobie sprawy z tego co się wokół niego dzieje.
A to ona żyje? Nie dawaliśmy takiej szansy dziecku z rozprutym brzuchem.
Znalazła w kącie zszywacz i się sama naprawiła.
Stapler chirurgiczny. Doktor podrzucił.

Aż tu wtem! Ni stąd, ni zowąd Cezary spotyka w Nałęczowie Szymona Gajowca.

Co słychać w rządzie? Przyznaję, ostatnio nie mam w tych sprawach rozeznania.
- Nic nie mów, młody jesteś Czaruś. Gdzie ci tam do polityki, tobie trzeba życia smakować. Życia. A u nas po staremu, po staremu.
No nie wiem, w polityce jest sporo szans posmakowania życia.

- A może właśnie potrzeba wam jakiej młodej krwi? Świeżego spojrzenia na ten bezład? Może trzeba kogoś z zewnątrz?

- Cezary, to *mrzonki.
Czy ktoś mi może podać powód, dla którego gwiazdka od przypisu znajduje się PRZED słowem wyjaśnianym w przypisie?
Baryka taki buntownik, to i gwiazdka musi być nie z tej strony, co u wszystkich innych.
Chcecie mi powiedzieć, że do słowa “mrzonki” nasza aŁtorka też dała przypis?!
Jasne, jeszcze ktoś mógłby pomyśleć, że chodzi o pierogi, kluski, mieszanki warzywne i inne takie z zamrażalnika.

Cezary stara się zainteresować Gajowca swoją osobą, deklaruje, że mógłby agitować za jego programem (jasssne, pamiętamy lekcję w wiejskiej szkółce) i w ogóle pcha się do polityki. Gajowiec go olewa, bo oczy mu się śmieją do fotosów z piękną dziewczyną. Stary zbereźnik!

- Co ty możesz dla nas zrobić? - zapytał Gajowiec również sięgając po egzemplarz Kuriera codziennego.
Który przestał wychodzić w 1905.
Dla ministra robili specjalne wydanie w jednym egzemplarzu.
Z samymi dobrymi wiadomościami, po co ministra denerwować...

- Niech pan nie zapomina, że jestem lekarzem, a lekarz to jednak coś znaczy. Poza tym mię nie krępują żadne romantyczne wizje Polski, reasumując mógłbym wam się przydać.
A masz kontakty albo pieniądze? Nie? No to możesz nasze broszurki porozdawać.

- Może to i racja - mruknął urzędnik patrząc w gazetę - Och! Widzę, że mamy nową *diwę polskiego kina. Piękna kobieta, oczu mało, żeby się napatrzeć. Popatrz tylko Czaruś jaka piękna! Popatrz tylko - mówił stary podsuwając Baryce swoją gazetę pod nos. Oczom młodego doktora ukazała się czarno - biała fotografia ... pani Laury Kościnieckiej! Cezary znieruchomiał.
I tak stoją dwa pryki przed kioskiem i ślinią się do szmatławca z aktorkami.


- " Jako pierwsi mamy zaszczyt przedstawić państwu debiutującą aktorkę i gwiazdę *) najnowszego filmu Jana Dębskiego pod tytułem "Biała róża" ( premiera wkrótce!) Ta przepiękna kobieta to Laura Jabłońska pracująca pod pseudonimem Henrieta, która jak sama mówi z kinem wiąże swoją przyszłość.Chciałaby w ten sposób rozpocząć nowy rozdział w swoim życiu. Czy jej się to uda? Głęboko wierzymy, że tak, ma wdzięk, styl, jej talent i uroda nie budzą żadnych wątpliwości! A czyż to właśnie nie jest recepta na sukces?" - przeczytał polityk. "
*) Jeśli debiutuje, to nie jest gwiazdą.
Styl taki mocno pudelkowy.

Do diaska, musiała zmienić nazwisko! Konstancja nie może się o niczym dowiedzieć. To będzie katastrofa!" - pomyślał Cezary prosząc Gajowca na herbatę.
Taaaa, Konstancja, która przecież zna Laurę z widzenia (nazwijmy to tak eufemistycznie), nie tylko nazwiska, rzeczywiście nie skojarzy, kim jest “Henrietta”, taaaa.


W 1928 na ekrany kin weszło “Przedwiośnie”  Mała rzecz, a cieszy.

Pan minister jako człowiek elokwentny szybko zorientował się, że w domu brakuje gospodyni.
Autorko, może jakiś przypis do słowa “elokwencja”? Bo jeszcze czytelnik gotów pomylić je ze “spostrzegawczością”.
Może to miało być “inteligentny”?
Trochę jak “ambiwalentny” i “obojętny”: skoro się rymuje, to musi być synonim.

Gospodyni, która jak sam stwierdził zawsze kojarzyła mu się " z ciepłem domowego ogniska " Baryka nie miał innego wyjścia, musiał sprowadzić Konstancję na dół.
A co, przedtem trzymał ją na wieży?
Nie, w piwnicy ^^
I zabraniał emitowania kobiecego ciepła.

Widok jaki zastał w sypialni panny Opolskiej wielce go zadziwił. Dziewoja ani nie płakała ani nie krzyczała. Nic z tych rzeczy, Konstancja po prostu, jak zwykle w ataku furii, wyrzucała wszystkie swoje stroje z wielkiej dębowej szafy.
- Jedna suknia, druga suknia, trzecia suknia, dobry wieczór, prababciu, piąta suknia, no sam widzisz, że nie mam co na siebie włożyć!

- A cóż to? - zląkł się Baryka patrząc na wszechobecny rozgardiasz.
- Robię porządek. Nie widać? - odparła Konstancja wyrzucając z szafy kolejną ze swoich sukien.
- Co się stało?
- Wyglądam jak mężczyzna! To będę się nosić jak mężczyzna! - warknęła.
- Ujednolicić! - zawyrokowała grupa ESD. Gabrysia Borejko już zbliżała się, szczękając nożycami.


- Ach tak! A kto pani takich bzdur naopowiadał? - pytał Baryka zaśmiewając się w najlepsze.
- To nie istotne. Mają już tę rolę obsadzoną, od dawna. Niech ja tylko dorwę tę pożal się Boże, aktoreczkę! Niech ja ją tylko dorwę, a przysięgam, urwę jej łeb.
Yyyyy, znaczy, Konstancja nie dostała roli, bo wygląda zbyt męsko?



No i tak o. Nawet jeśli z początku to opko miało jakiś potencjał, to teraz… Czasami zaczyna się jakiś ciekawszy temat, ot choćby próby zrobienia kariery w filmie  przez Konstancję  - aczkolwiek zupełnie z d*** wzięty, wszak nic wcześniej o takich marzeniach Konstancji nie było - czy jakaś sugestia wątku politycznego związanego z osobą Gajowca - ale zostaje ucięty po dwóch - trzech akapitach i znowu wracamy w stare, wygodne telenowelowe schematy, i znowu wszystko kręci się wokół dupy Czarka…
Zapamiętajcie, drodzy potencjalni pisarze - tak się kończy pisanie bez planu.

Tymczasem Gajowiec dostrzega nieoczekiwane podobieństwo...
- Ach Cezarku! Czyż panna Konstancja nie jest łudząco podobna do twej świętej pamięci matki? Spójrz tylko, przyjrzyj się choć na chwilę. Moja Jadzia! Moja droga Jadwisia!
- Nie wydaje mi się - burknął Baryka.
- Ależ oczywiście, że tak! Młoda panna Jadwiga Dąbrowska - utwierdzał sam siebie Szymon Gajowiec.
Zapamiętujemy i odkładamy na zaś.

Po wizycie Gajowca Cezary dla rozluźnienia przynosi butelkę bimbru, który pędzą sobie z doktorem Stóżyńskim i proponuje Konstancji kielicha przed snem. Dialog wyleciałby w całości, ale… ;)
- I co wy tak pijecie. I co?
Meliskę.
Ja zimną kawkę.

- I analizujemy.
- Co analizujecie?
Opko, a co.

***

* Oda do młodości Adam Mickiewicz ( fragment)
No coś ty, nie rozpoznalibyśmy.
Ile mieliście lat, jak poznaliście Odę do Młodości? Ja z dwanaście.

* Kaznodzieja - osoba wygłaszająca kazania lub też osoba o błyskotliwym umyśle.
?!
Jedno nie zawsze idzie w parze z drugim.

* Mrzonki - marzenia
No, niezupełnie.
*zgrzyta zębami*

* Agitacja - działanie mające na celu rozpowszechnienie pewnej ideologii dzięki masowym środkom przekazu, ma ona często charakter propagandowy.
Również: nadaktywność ruchowa kończyn, często objaw nerwicy (patrz: agitacja nóg).

* Diwa - przestrzale diwa operowa. Bardziej współcześnie, aktorka, słynna artystka.
Ni wuja, aŁtorko. Nie zmyślaj.
AŁtorka ma na myśli divę po postrzale.

Gorączkował się wielce Cezary Baryka zbliżającą się premierą, wiedział, że nie wyniknie z tego nic dobrego, próbował nawet wpłynąć znacznie na bieg wydarzeń, a tu klops. Prosił, błagał, gadał do znudzenia, zresztą, co on jeden mógł zrobić?
Ale jaką premierą, o co chodzi? Przecież Konstancja nie dostała roli. I w jaki sposób chciał wpłynąć na bieg wydarzeń - sabotować produkcję filmu? Nie dopuścić, by grano go w Nałęczowie? NIE ROZUMIEM.
Podłożyć bombę pod plan filmowy, spalić taśmy, uwieść mimochodem kilka dziewcząt i zabić Jenny.
Tu nie ma co rozumieć, tu chodzi o to, żeby współczuć bidnemu Cezaremu, któremu ciągle los rzuca klopsy pod nogi.

Cóż zdziałać przeciwko bandzie feministek? Jak baba się na coś uweźmie, to już nie ma przeproś, to już nie ma zmiłuj! A dwie baby, Jezusie nieszczęście gotowe!
A jak są we trzy i zagarną do tego dwóch chłopa i się wezmą za analizowanie, to normalnie jakby Japonia spuściła atomówkę na USA.

I tak to właśnie on był, był sam jeden przeciwko dwóm wstrętnym babom, nie dość jego męki, że musiał znosić Konstancję, to jeszcze masz ci los, Wanda mu się na łeb napatoczyła, bo podobnież posprzeczała się z małżonkiem, tak przynajmniej twierdziła Konstancja.
I co, Wanda też chciała do filmu, czy jak?
No a co? Laura, Konstancja, to i Wandziuta też!

Wychodził rano do pracy, wracał późno, ale nie dlatego, że miał tak dużo roboty na głowie. Nie chciał się widzieć z nimi dwiema, ot, cała przyczyna.
Było nie kręcić. Zero współczucia.

Dziw bierze, że nie zwariował, każdy normalny człowiek dostałby obłędu w takiej sytuacji, ale nie, Cezary, nie on. Lubił prosektorium, było to jedyne miejsce gdzie tak naprawdę mógł normalnie pomyśleć, bez obawy, ze zaraz ktoś zechce mu w tym przeszkodzić, tam przynajmniej było cicho.
Czasem spadło coś ze stołu albo ktoś…
Z początku powyższego akapitu można wywnioskować, że “normalny człowiek dostałby obłędu” z powodu sytuacji z dwiema kobietami. Ale następne zdanie wprowadza zamęt - ale nie Cezary, on lubił prosektorium. Z czego wynika, że Cezary, Wanda i Konstancja wspólnie żyli w prosektorium, i przynajmniej Cezaremu sie to podobało.
A najprzyjemniej, rzecz jasna, było nad ranem.

W sąsiedztwie mieszka umierająca na gruźlicę panna Kornelia, która twierdzi, że rozmawia z duchami i od czasu do czasu rysuje portrety tych, które do niej przychodzą. Na widok jednego z tych portretów Cezary reaguje dość nerwowo...

Kiedy zobaczył rysunek swojej pacjentki, coś w nim drgnęło. Nie wierzył w to co widzi, a oczy wyszły mu na wierzch stając się krwiście czerwone i wręcz potwornie wyłupiaste.

gdzie.JPG

Gapił się, gapił i gapił nie mogąc tchu pochwycić.
- Co się dzieje doktorze?
- To jest moja matka - wydyszał oniemiały - Ale to niemożliwe, ona nie żyje od ośmiu lat!
I właśnie dlatego pojawia się jako duch. Proste.
Kurczę, jesteśmy w świecie, w którym są castingi do filmów niemych, rozcięte operacyjnie brzuchy zrastają się siłą woli, a ten się duchom dziwi nagle.

Dyszał cały, trząsł się, klął, darł się  wniebogłosy. Serce waliło mu jak młotem,a pulsująca krew uderzała do mózgu.
Na usta wystąpiła biała piana, paznokcie przemorfowały w szpony, a kark pokrył się sztywną, czarniawą sierścią.

Ledwo, ledwo uspokoił się by dojść do domu, a tu już od progu zalała go kolejna fala wściekłości, dwie wstrętne sekutnice siedziały w salonie przy fortepianie i trajkotały jedna przez drugą. Cezary na ten widok zagotował się w sobie jeszcze bardziej

- CISZA! - wrzasnął w ataku konwulsyjnych drgawek.
Od tych konwulsji Baryce pochrzaniło się na amen. Znienacka odnalazł w sobie wewnętrznego parobka, a że Wanda i Konstancja nie chciały zostać w tyle, dostaliśmy po oczach gwałtownym atakiem folkloru.

Nie wiadomo skąd ten pomysł (chyba po lekturze, jak to Antek awanturuje się z Maciejem Boryną, ja wręcz jestem pewna, że tak :D), ale robi wrażenie.
Przynieście no flaszkę, kumie Jaszo, a wy, kumo Dzidko, dajcie tych dobrych ogóreczków małosolnych. Popatrzym, bo tu widowisko, jakby cyrk zjechał!
A jazgot robią kiejby te wieprzki na jarmark ciągnione!

- Patrzcie się tu Wando. mężczyzna nam rozkazuje - pod boki dziarsko się podparła i zaczęła Konstancja lecz Cezary zaraz złapał ją za gardło i rzucił na kanapę.
Tu nie ma co patrzeć, tu trzeba policję wzywać i personel z mocnym kaftanem.

Btw, ona też niezła - widzi, że jej chłop wpada cały czerwony, w drgawkach, wrzeszcząc i bełkocząc coś niezrozumiale; każdy normalny człowiek by się przeraził, wezwał lekarza albo przynajmniej zapytał, co się stało - a dla niej najważniejsze to “łohohohohoho, mężczyzna nie będzie mi rozkazywał”.

- Cicho być! Jedna i druga, teraz ja mówię! Skończyło się pobłażałem wam aż nadto, pozwalałem robić z siebie durnia!
Adyć zawrzyjta się baby, gębami nie kłapta!
- Słyszałaś coś, Konstancjo? Jakby mucha brzęczała - zauważyła sennie Wanda.
- Komar - orzekła Konstancja. - Ubić trza, bez litości.

Nie ma, ja tu jestem mężczyzna i ja tu rządzę! - wypluwał kolejne wyrazy łażąc po pokoju.
I drapiąc się po kołtuniastych kłakach, co mu spod koszuliny marnej wylazły.

Po czym podszedł do stojącego w kącie fortepianu i począł weń walić, wygrywając na całą okolicę Marsz Żałobny Chopina.
Słuchajta, jak wom gram i tańczta! A żywo!

- Cezary ciszej na litość boską właśnie żem Florkę uśpiła - szeptała zlękniona Wanda.
Za oknem bolszewiDZki agent zacierał ręce z zadowoleniem. Nowa tajna broń, bomba klasowa, spisywała się znakomicie. Już niedługo nie będzie już “polskich panów” - wszyscy schłopieją.


- Coś się pani nie podoba? Przecie pani tak kocha Chopina? Jak coś nie tak to won stąd zaraz, ja tam nie wiem o co żeście się z mężem pożarli i wiedzieć nie chcę! Niech pani lepiej leci go pilnować, bo chłop bez baby długo nie wytrzyma!
Tu zasunął Etiudę rewolucyjną, aż klawisze pod sufit latały.
- A to już, to już było wstrętne!

- Wstrętne? Pani zaraz się przekona co naprawdę jest wstrętne - na te słowa nastroszył się jak kogut, siadł przy fortepianie i tak do niej rzecze:
A dyć un jużci siedzioł przy fortepiano!
- Pani zaraz stąd wyjdzie, albo wywalę to próchno przez okno!
Jękną głuche kamienie, ideał sięgnie bruku!
Fortepianie, wyjdź na bróg! ;)

- Morderca sztuki! - zakrzyknęła Konstancja.
- A ty siedź cicho, do garów mi najlepiej! Głodny jestem i lepiej dla pani, żeby mi smakowało! - warczał prowadząc pannę Konstancję do kuchni - O tu ma, o tu ma siedzieć i robić obiad. I żeby mi to było, już, zaraz w trymiga.
A krupów omaszczonych mi tu babo nagotuj, a mlika kiszonego dawaj!
A zupy, uważaj, nie przesól!

- A jeśli nie?! - wyrwała się z pytaniem.
- Może się pani wynosić razem z Wandą już, zaraz, natychmiast!
- Ach tak, a więc dobrze wynoszę się razem z Wandą. Wyniosę się i zostanę niezależną artystką!
“Nie chcę być zdrowa i rumiana! Chcę być blada i interesująca!”

- A idź pani, droga wolna.
- Idźta przez las, we wsi Moskal stoi!

- Co z pana za człowiek! Naraz się pan zakochuje i odkochuje! Laura, Gabrysia, ja, Emilka i te wszystkie inne, których imion zapewne nigdy nie dane mi będzie poznać.
Po tych słowach wajcha w głowie Baryki znów przeskoczyła, bo nagle przestał gadać z chłopska i wrócił do swojego górnolotnego bredzenia.

- Czy ja kiedykolwiek kochał jest sprawą dyskusji droga pani. O Laurze wspominać tutaj nie będę za długo by mówić, Gabrysia, słodkie dziewczę, ale to wciąż jeszcze dziecko ledwo jej mleko od ust odjeli, a ta już miłować się chce.
Sama lgnęła i jeszcze mnie na złą drogę sprowadziła!
Musi, córka rozwodników.
W każdym razie z nieprawego łoża.

Emilka, z Emilką nigdy nic nie było raptem kilka drobnych słów, trochę pieszczot, skończyło się nim się na dobre rozwinęło, zresztą tak samo rzecz się tyczy borowieckich panien.
Nawet wieśniaczkom nie przepuszczał.

Pani zaś Konstancjo zostanie mi chyba już na zawsze nieodgadnioną, sam ja nie wiem co do pani czuję. Czy w ogóle coś czuję.
A tak w ogóle… - Cezary przymknął oczy i wniknął w głąb swej jaźni. - Tak w ogóle, to ja jestem poliamorystą. I co mi zrobicie?

***

Ledwie tylko Konstancja zdołała wyjechać już Cezarego wziął w swoje sidła owy stan okropny, który co mądrzejsi ludzie nazywają melancholią.
A co głupsi - fumami w nosie i wdupiesięprzewracaniem.

No cóż, sam na własne życzenie sobie ten stan zafundował, to i sam musiał się z niego wyciągnąć. Lilkę zostawił teraz u Wandy, która pomimo swoich licznych gróźb nie opuściła Warszawy i została przy mężu, a sam, sam wałęsał się nieustannie po nałęczowskich uliczkach. Łaził, tak łaził, aż noc go zastała i wracał do domu znurzony snem.
Znurzony snem i w sen zanużony.
Futurysta z nużem w bżuhu?
Zabużanin.
Zaburzony.
Hihi, a teraz mówimy szybko: “Zaburzony zabużanin!”

Kornelia - Nie! Bynajmniej to nie o niej myślał, rozważając swój ożenek. Tak sobie tylko umyślił, że może prawdą są te jej dziwactwa i poszedł prosić o radę.
 -Wiedziałam, że pan przyjdziesz - uśmiechnęła się serdecznie na powitanie.
- Pani naprawdę ją widziała.
- Pańską matkę? Tak, kazała panu przekazać, że pana kocha i nad panem czuwa.
Albo się mało stara, albo i ona już nie daje rady.

Jadwiga jej było na imię, prawda? Ładne imię - mówią grzebiąc w kartach.
Stylizacja przekroczyła granicę komunikatywności. Kto mówią grzebiąc?

3fe0322bfd87f2c0086e149492d9d20f_original.jpg


Emilka sterczała tak już z dobrą godzinę przed bramami uzdrowiska, nie chcąc wejść do środka.
Gdyż Nałęczów wieczorami zamykali na skobel.

Uparte jak osioł dziewczę nie chciało za żadne skarby świata powiedzieć o celach swej wizyty, a kiedy ją o nie pytano mówiła spokojnym głosem, że ona owszem niecierpliwa, bo jej pilno, ale, że poczeka ile trzeba, bo przyszła mówić tylko z doktorem Baryką. Nikt już wobec tego jej więcej o nic nie pytał, buzia na kłódkę i amen w pacierzu. I niech tak stoi, będziemy mówić, że to nowa rzeźba do palmiarni. Uznano, że musi być to nadzwyczaj pilna sprawa skoro pannie chce się tak długo czekać i w końcu posłano po doktora. Mówiła szybko bez zbędnych ceregieli, gdyż czas był jej cennym, zresztą i sam Cezary jakoś nie cierpiał na jego dostatek.
Taaa, czas jest cenny, sprawa pilna, ale tak będę stać i nie powiem, o co mi chodzi!
Te dziewczyny. Zawsze muszą mieć jakieś tajemnice.

- Zna pan Lusię? - wyrzuciła Emilia.
- Jakże mam nie znać? Ja u jej babki mieszkał, dawno to było co prawda, ale znam.
A jak ona karocą spod przyzby hen pojechała, tożem się dziwował.

Dobre dziewczę, ale dlaczego tak nagle zniknęło, tego ja nie wiem - powiedział Baryka wzruszając ramionami.
A co on nagle tak skresowiał, spodlasiał, Kargulem z Pawlakiem zaczął gadać?

- Właśnie, a właśnie zniknęło. Kpina! - szepnęła dama zaciskając zęby.
- Do rzeczy - pospieszał Cezary - ja czasu nie mam. Pacjenci czekają.
- Prawda mię też czas nagli. Musimy jej pomóc panie Cezary, nim na zmarnowanie pójdzie.
- Na zmarnowanie? Co to ma znaczyć?
Nie rozumiem co mówili, ale że niby na jakieś przyrządy ją wezmą, czy jakoś tak. Ekskrementa będą na niej robić!
W occie. Z listkiem laurowym, czosneczkiem i cebulką.

- Do zakonu ją chcą dawać, bo na żonę to już się nie nadaje, a u nas na wsi jak się panny za mąż nie wyda to już trędowata
Natomiast klasztory z otwartymi ramionami witały każdą ubogą wiejską dziewkę.
Tak. Przed wojną, idąc do zakonu, też trzeba było wnosić “wiano”.

Hm, a Lusia to już nie siedzi w klasztorze od ładnych paru miesięcy? Roku?
Może siedzi, ale pógębkiem, a trzeba, żeby całym.

- chlipała artystka - Ja sama, ja sama wiem jak to jest, uciekać stamtąd musiałam, bo już mi chłopa jakiego znaleźli i kazali iść za mąż.
Pewno, za mąż trza ją wydać jak najprędzej, bo te wszystkie fumy, fochy, trucia się i artyzmy - to ino z niedopchnięcia. A najlepiej za chłopa małorolnego, weźmie się taka do roboty przy obejściu, to jej zaraz głupoty z głowy wywietrzeją.
A nie dlatego, że byłaś u babki w gościnie i po prostu musiałaś wracać z wakacji?
Może po wakacjach się podejrzanie zaokrągliła albo co.

A pan myśli, jaki od nas chłop zechce Lusię, co do niego ni słowem się nie odezwie?
Myślę, że wielu uważałoby to za zaletę.


Prawdą były, jakże gorzką prawdą słowa Emilki i Cezary dobrze o tym wiedział, ale milczał, bo taka złość go brała na to całe borowieckie towarzystwo, że i gdyby się odezwał, najpewniej wybuchnąłby gniewem. Toteż siedział, milczał i słuchał.

- Do szkół pewnie też jej nie posłali, bo i po co? Baba jest nie od tego, żeby myśleć, ona jest po to, żeby dzieci rodzić i ślubnemu dogadzać - ironizowała dalej Emilka
*spojler* Jak to po co, Emilko? Po to, abyś mogła czytać jej pamiętnik i po to, abyś mogła z nią korespondować.


- U nas to połowa czytać i pisać nie umie, skoro zdrowi nie umieją to po co to jakiejś kalece - westchnęła - Posyłali? Niech pan mi powie posyłali?
Nie, kurnać, na naukę czytania i pisania szkoda im było czasu i pieniędzy, ale na naukę gry na fortepianie już nie. *wywraca oczami* A może panna Lusia te walce Chopina tak wygrywała w natchnieniu, improwizując?
Na fujarce...

- Jak ja tam byłem to nie, ale czytać i pisać panna Lusia potrafi, no i jeszcze gra na fortepianie.
Jak chodziła gęsi pasać, to tak jej cosik w boru grlało, matulu, tak grlało!
A potem z kilku deszczułek, co to na sztachety się nie nadały, zmyślnie wystrugała sobie fortepian.
Konie z całej gminy użyczyły ogonów na struny.

Więc może wcześniej ...? - odezwał się z odpowiedzią Baryka.
- Cała rzecz w tym leży drogi panie, że wcześniej to ja bym coś wiedziała. Znam ja Lusię odkąd jej dziesięć wiosen przyszło.
Pannie Emilce z tych nerwów też się stylizacja reymontowska włączyła. Btw, zna Lusię znacznie dłużej niż Cezary, powinna orientować się w tak podstawowych sprawach jak to, czy posłano ją do szkoły.


Często żeśmy się razem bawiły jak żem do babki na wieś przyjeżdżała, ale skoro tylko babunia poczęła mi męża szukać, to już rzadziej… No nie mogę, cholera jasna, samo mi to z ust wypływa - jęknęła w popłochu, rozglądając się bezradnie.

(swoją drogą, wzbudziło to we mnie potężny podziw - pisać opko i nawet się nie zorientować, że własnołapnie stworzeni bohaterowie nagle wszyscy zaczynają mówić, jak babusia na przyzbie?
Jestem pewna, że zrobiła to świadomie, w przekonaniu, że tak się wtedy mówiło, ona to wie, bo czytała “Chłopów”.
No ale tak nagle, po tym, jak przez pięć szóstych opka posługiwali się… no, bynajmniej nie polszczyzną charakterystyczną dla dwudziestolecia, ale jednak zdecydowanie inną?)



- Niechże się Emilka uspokoi na litość boską! To nie przystoi tak beczeć, żeby to jeszcze był jaki powód do takich lamętów! - pouczał podając jej chusteczkę.
[Lamentów] - pouczamy, podając słownik ortograficzny.

- Ona jest tam nieszczęśliwa. Najpierw jesteśmy własnością rodziny, potem męża, takie to już losy kobiet.
- Co za głupstwa pani plecie?!
Właśnie? Kobieto, otrząśnij się, kodeks napoleoński już dawno nieaktualny, teraz macie prawa obywatelskie, prawo głosu, prawo do rozporządzania własnym majątkiem, nie jesteście “wiecznymi nieletnimi” pod opieką męża lub rodziny…

- Dlatego uciekłam, nie chciałam tak żyć! Żyć jak one wszystkie [jak kto?!], jestem wolnym człowiekiem!

Ona nie może nic zrobić, babka jej nagadała jakiś bzdur, że niby tak będzie lepiej, że urodziła się, żeby służyć Bogu! - histeryzowała Emilka - A wie pan co jest najgorsze? Ona naprawdę w to wierzy! Myśli, że nic jej już w życiu nie czeka - rozpaczała dalej. Wyła i wyła i wyła, a Cezary czekał, aż skończy.
A że miała siłę i zasięg syreny strażackiej, mogło to potrwać dłuższą chwilę...


- Pani wie gdzie ona jest?
- A jakże! Ja ... ja wszystko wiem proszę pana, a nawet jeszcze więcej. Pisuję do niej listy, to i wiem. Aluś za kilka dni składa śluby czystości. Czy pan wie co to dla niej oznacza?
Nie będzie mogła się ciupciać!!!
- Tak, wiem - Cezary zadrżał ze zgrozy. - Trzeba ją ratować!
Btw, w poprzedniej części pół rozdziału było poświęcone pobytowi Lusi w klasztorze. Niespodzianka - podobało jej się tam i myślała o wstąpieniu do zakonu z własnej woli. Niebywałe, prawda? Absolutnie nie ma takiej opcji, żeby młoda dziewczyna sama z siebie czuła powołanie zakonne!

Druga niespodzianka - wstąpienie do zakonu nie oznacza od razu odcięcia od świata na wieki; początkowo jest postulat (rok), potem nowicjat (zwykle dwa lata), następnie składa się śluby czasowe (odnawiane co roku). Dopiero po kilku, czasem kilkunastu latach, zależnie od reguły, składa się śluby wieczyste, ale nawet i wtedy, po uzyskaniu dyspensy, można wystąpić z zakonu.

Trzecia niespodzianka - Emilka, która nawet nie wie, czy Lusia potrafi czytać, wyznaje w końcu, że regularnie z nią koresponduje.
“Piszę do ciebie powoli, bo wiem, że słabo czytasz”


- Jutro z rana pojedziemy my gdzie trzeba i zabierzemy ją stamtąd.


- Jest w Krakowie u klarysek, ale mamy kłopot.
- Jaki? - westchnął znudzony lekarz.
- Pan jest mężczyzna, pana tam nie wpuszczą. Tam nikogo nie wpuszczają, to jest żeński klasztor, to trzeba sposobem - Baryka roześmiał się głośno.
Najlepiej opowiedzieć jej historyjkę o tym, że przyjaciółka leży umierająca i na łożu śmierci chce jeszcze raz na nią popatrzeć.

- Pani chodzi o tę zgraję wyemancypowanych religijnych fanatyczek? One mi niestraszne, tak samo niegroźne jak te wszystkie klechy, mistrzowie demagogji.
Do Czarusia nie dociera, że nikt nie będzie chciał z nim rozmawiać.
Właśnie. Nie wpuszczą go za furtę i co im zrobi?
Przeskoczy przez płot.
I wyrwie zęby krat.

- Bluźnisz pan! - upomniała go Emilka. Cezary na te słowa tylko machnął ręką rzucając ciche:
- Dowidzenia.
Wow, przedwojenna ortografia.


[Cezary i Emilia jadą po Lusię do klasztoru. Cezary wspomina, jak to poszedł do Stóżyńskich prosić, żeby Lusia mogła u nich zamieszkać.]

Pani Stóżyńska rzecz jasna zgodziła się z dobroci serca i tylko przez wzgląd na biedną pannę Rudecką (Stefcię?), której było jej żal. Po otrzymaniu tej wiadomości Cezary ucieszył się głęboko i podziękował najpiękniej jak tylko potrafił w imieniu przyszłej lokatorki za okazaną jej pomoc i gościnę. Wiedząc jednak, że jego dłuższa obecność w tym miejscu z powodu napiętych stosunków z domownikami, nie jest wskazana postanowił jak najszybciej ulotnić się.
Gdy Wanda poprztyka się z mężem, pomieszkuje u Czarka, natomiast Lusia ma mieszkać ze Stóżyńskim.
Stóżyński natomiast wpada na genialny pomysł - odda Wandę komuś obcemu - najlepiej Baryce (!) a sobie weźmie kochankę.

Był już na zewnątrz, prawie u wyjścia, gdy znienacka dopadł go Michał, z takim to oto pytaniem:
- Powiedz, że Cezary, uchyl no rąbka tajemnicy. Jak ty to robisz?(...)
- Lgną do ciebie jak te pszczoły do miodu. Masz ty pewnie jakiś koncept, jakąś tajemnicę? Mówże prędko, co ci szkodzi!
- Nie mię takich rzeczy radzić, ja się na tym nie znam. Nie wiem jak tu podejść Wandę, żeby była twoją.
Wiem tylko, jak podchodzić kobiety, żeby były moje!

- Moją? Ja jej już nie chcę, zbrzydło mi w małżeństwie, myślę jak tu się uwolnić, Wandę by się pchnęło w ramiona innego i byłby święty spokój - Cezary zamrugał, otworzył ślepia najszerzej jak tylko potrafił. Wprost nie wierzył w to co szłyszy.
Tak mu czosz zaszeleszcziło.


- Posłuchaj ty mię teraz bardzo, ale to bardzo uważnie - szeptał nie na żarty rozgniewany - Wanda to jest złoty człowiek, ma tam swoje dziwadztwa (!) jak każdy (ot, takie drobne upodobanie do rozwiązywania konfliktów za pomocą strychniny), ale krzywdzić jej tobie nie dam! Ty *metresy szukasz, a ja do tego ręki nie przłożę!
W Warszawie były wtedy całe kwartały zamieszkałe przez szwaczki, więc negocjowanie afektu nie było ani trudne, ani wymagające pomocy kolegi.
No ale on szuka METRESY, a nie zwykłej dupy.

- Co tobie przyjacielu?!
- Trzymaj się tej Wandy, dobrze ja ci radzę. Lepiej mieć jedną, a porządną babę w domu, niż ich cały harem, bo z tego to nigdy nic dobrego nie wychodzi.
Wiesz, znałem kiedyś jednego takiego Karola...


Wlezą ci potem wszystkie na głowę i żyć nie dają i każą się kochać, kochać, każdą z osobna i wszystkie naraz.
I tak noc w noc… A weź powiedz, że głowa cię boli, jaki foch! Rozpacz, bracie, rozpacz!


Wracamy do pociągu, którym Cezary i Emilka jadą na odsiecz Lusi.
Cezary tak bardzo myśli o naprawianiu świata, że nieledwie świeci.

Byłby pewnie dalej grał rolę Mesjasza, gdyby nie pewien starszy jegomość Olgierd Chełmiński mu było, który nioespodziewanie się doń dosiadł.
Głupio mu się zrobiło tak mesjaszyć przed obcym.

- A dokąd to łaskawy pan jedzie? - pytał z lubością starszy, również lekarz zacny człowiek. Bywał czesto w dalekim świecie, ale, że był patriota, zawsze w sercu do Polski tęskno mu było. Barykę średnio jednak interesowała ta opowieść rodem wyjęta z kart Pana Tadeusza.
Ojtam, jakby z XIII księgi, to bym posłuchała.

Dosyć miał już takich historyji, powiewały mu nudą i Gajowcowymi bajaniami.
- Do żony - odrzekł znudzony doktor, nie wiedząc co już gada.
Właściwie to chciał powiedzieć “do żopy”, ale tak się jakoś przejęzyczył.

- Do żony powiada pan. A ja myślał, że to jest właśnie żona łaskawego pana? - wskazał wzrokiem na śpiącą Emilkę.
- Znajoma
Zapamiętajmy. Czarek jasno i wyraźnie odpowiada, że Emilka NIE jest jego żoną.
A wzięło się toto przyczepiło i tak się za mną wlecze.

ledwie młody człowiek swoje odpowiedział, już tamten mu się wcina z kolejną opowieścią o swojej młodej i pięknej żonie. Ooo! Jaka ona piękna, jaka mądra, a jaka zdolna!
O, może jednak będzie XIII księga? *zaciekawiona*

- Mówię panu cudo z tej mojej Anci. Kiedyś ja jeszcze myślał, że samemu żyć przyjdzie na stare lata, że starym kawalerem zostanę, ale los się dla mnie odmienił - mówił klaszcząc w dłonie - Dogadał ja wszystko z jej ojcem, dał pieniędzy ile trzeba i stado owiec, i wielbłąda, i jurtę wojłokową całkiem nową i już Anuś moją - słysząc co też mówi ten człowiek Cezary nagle uświadomił sobie prawdziwość słów Emilki. " Najpierw jesteśmy własnością rodziny, potem męża, takie to już losy kobiet. "

[Nieznajomy z pociągu zaprasza Cezarego i Emilię z wizytą do siebie, nie kiedyś tam w przyszłości, tylko teraz, zaraz, już. Oni, oczywiście, mimo że mają taaaaką ważną misję i taaaak bardzo czas ich nagli, przystają na tę propozycję.]

Anna Chełmińska była nad wyraz urodziwą niewiastą, zgrabna pełna kurtuazji o filigramowych kształtach. Cezarego jednak jakoś nie bawił ten widok, nieszczególnym mu się jakimś takim wydał.
Przecież na widok filigramu każdy popłakałby się ze śmiechu.
Yep.
tumblr_mf56n6dYXW1qlxbtso1_250.gif


Co prawda Cezary grzecznym pozostawał jak to należalo w towarzystwie, a w gościnie zwłaszcza, ale zupełnie odpornym na Anusiowe wdzięki. Co z nim było, tego on sam nie wiedział.
Znaczy Baryka do tego stopnia lata za wszystkim, co na drzewo nie ucieka, że uznaje za niepokojące to, że któraś dama nie budzi jego zainteresowania?
On się nie powinien Jebaka nazywać?
Jebaryka. Cezary Jebaryka.

- Pan Baryka żonę zgubił - zachichotał pan Olgierd - szuka jej teraz po klasztorach - Emilka zaraz rzuciła Cezaremu zdziwione spojrzenie - Ładna chociaż, warta takich wypraw?
- Bardzo ładna - wtrąciła kąśliwie Emilka wyciągając zdjęcie Lusi.
V0F7r7W.jpg


- *Sacrebleu! - wykrzyknął stary doktor.
Poszukiwania panny Alicji okazały się nadzwyczaj owocne i zaskakujące dla samych detektywów,
Ale jakie poszukiwania, jakich detektywów? Przecież wiedzieli dokładnie, gdzie ona jest - w klasztorze klarysek w Krakowie - i jechali po prostu odebrać ją stamtąd.
Dlatego właśnie okazały się owocne.

ku ich wielkiemu zdumieniu Alicja Rudecka była od dość długiego czasu pacjentką doktora Chełmińskiego. Biedaczka, nieprzytomna trafiła do jego szpitala po tym jak uległa tajemniczemu wypadkowi, nikt nie znał ani jej tożsamości ani też szczegółółw samego zajścia.
Zastanawiam się, jak bardzo musiał być to tajemniczy wypadek, że Lusia wypadła aż poza klauzurę. I w dodatku żadna z sióstr zakonnych nie zdziwiła się, że jednej brakuje?
Na dziedzińcu klasztornym diabeł ogonem zakręcił, aż siostrzyczki za mur powylatywały.
Dawno, dawno temu jedna z gazet ogłosiła konkurs literacki na ciąg dalszy “Trędowatej” i trzeba było w związku z tym wymyślić, jak to się stało, że Stefcia jednak nie umarła, chociaż wszyscy ją w trumnie widzieli. Pośród najdzikszych fabularnych wygibasów znalazł się oczywiście także i ten o identycznej bliźniaczce zamkniętej w klasztorze. Nawet nazwisko się zgadza…
(Właściwie taki crossover “Przedwiośnia” z “Trędowatą” byłby niezłym pomysłem, temu opku i tak już nic nie może zaszkodzić…)

Wszyscy myśleli, że po jej przebudzeniu prawda wyjdzie na jaw, jednakże z wiadomych przyczyn było to niemożliwe.
Śpiączkę opkową odhaczyć.


- Ona nadal tam jest? Leży u pana ? - dopytywał Baryka.
Tak, pod tamtym klombem z liliami.

- Jest, szukaliśmy kogoś z jej rodziny, ale jej milczenie. Sam pan wie,to sprawy nie ułatwia.
- Moglibyśmy zabrać ją do domu? - zapytała Emilka
- Myślę, że tak, jest już całkiem zdrowa. Przynajmniej ficzycznie. Bo kto wie co siedzi w jej głowie?
Czy Lusia straciła także umiejętność pisania? Serio pytam, bo rzeczywiście po tajemniczym wypadku afazja mogła jej się pogłębić. Ale wygląda na to, że wszystko rozbija się o jej niemotę… (nie rozumiem naprawdę, jak aŁtorka żyjąca w epoce sms-ów może całkiem serio twierdzić, że brak zdolności MÓWIENIA automatycznie oznacza niemożliwość POROZUMIENIA).


Oczywiście najlepej byłoby, gdyby sprawę załatwić zaraz, " od ręki ", jednakże rozsądek podpowiadał zarówno Cezaremu jak i Emilce,żeby z tym jednak zaczekać. Zmęczeni byli oboje całodzienną podróżą i nim się spostrzegli już noc ich zastała, więc nie było innego wyboru jak zanocować u państwa Chełmińskich tę jedną noc. Cezary nie mógł spać, po raz wtóry umartwiając się o błędy ludzkości i o swoje własne.
Biczował się tymi błędami, powtarzając “Bestrafe mich”!


- Pan nie powinien się tak zamartwiać, to do pana niepodobne - wyznała z wejścia Emilka. spoczywając obok niego na łóżku.
Eeee… w całym dworku nie było dwóch pokoi gościnnych, czy może Chełmińscy dorabiają  sobie rajfurzeniem?
Och, może wkradła się podstępnie.

- Tak? Co więc pani zdaniem jest do mnie podobne? - zapytał złośliwie zapalając lampkę stojącą na komodzie - Ja taki bez serca jestem, nieprzymierzając podlec.
- Niech pan się tak nie unosi. Już dosyć, ja nie chciałam nic złego. Zaskoczył mię pan dzisiaj, pani Anna, taka piękna kobieta, a pan nic, ni drgnie? No, no taka młoda wdzięczy się do pana, zaloty, komplementy, a tu pan jak kamień.
Bo normalne byłoby, gdyby Cezary rzucił się lubieżnie na panią domu, najlepiej już od progu, a najpóźniej przy herbacie.


- Pani mi tu żarty stroi, a ja mówię serio. Ile ona, ta Anna ma się rozumieć, ile ona może mieć lat?
- Ze dwadzieścia pięć wiosen najwyżej. Dlatego też w zdumieniu jestem, że pan taki amator i obojętny dla tak wonnego kwiatu, wpatrzona w pana jak w święty obraz ...
Oczywiście dowolnej pannie wystarczy spojrzeć na Cezarego , żeby natychmiast paść mu do stóp z okrzykiem “weź mnie!”

Nie to po prostu! ... Może pan masz gorączkę?
- Starzeję się widać - rzekł Cezary.
Patrz pani na moją kuśkę. W supeł zawiązana...
- O to, to, też tak myślę - wyznała panna z pisakiem w ręku.
Z pisakiem?! Aaaa, bo ona jest malarką, więc nawet do łóżka idzie z ołówkiem.



* Metresa - przestarzale kochanka, utrzymanka. zwłaszcza króla, magnata.
* sacrebleu / zakreble ( fr.) - przekleństwo, dość brzydkie  :)
E tam, zaraz brzydkie. Przede wszystkim, mocno staroświeckie. Dosłownie znaczy “święty niebieski”, a jego pochodzenie sięga średniowiecza, kiedy to starano się wytępić przekleństwa z użyciem imienia Boga, dlatego też słowo “Dieu” zastępowane było przez “bleu”. TU szerzej :)
* Dalibóg - przestarzałe słówko wzmacniające pewną myśl
Jaką? Skoro piszesz “pewną myśl”, oznacza to, że chodzi o jakąś konkretną.
Wzmacniające pewną, w odróżnieniu od niepewnej.


Lusia zostaje u Wandy w Warszawie, a tymczasem Cezary planuje wybrać się do Krakowa. Wanda ma jednakże problemy małżeńskie, które kończą się tym, że zabiera dziecko i wyjeżdża do Paryża. Co w tym czasie z Lusią - a diabli wiedzą.
A i co do nich też nie ma pewności.

Myślał, żeby odwiedzić Gabrysię, kiedy będzie już w Krakowie, wypadki tak się dla niego potoczyły, że nie widział już innego wyboru jak tylko raz na zawsze zamknąć stare sprawy. Miał Gabrysi sporo do powiedzenia i do wytłumaczenia, doskonale zdawał sobie sprawę, że jej wyjazd i wstąpienie do zakonu jest w dużej mierze jego winą. W rzecze wspomnień i w tym dojmującym oceanie goryczy, było coś o czym na zawsze chciał zapomnieć, gdyż wiedział, że jeśli tego nie uczyni, będzie mu to skazą na zawsze. Tak jak sobie umyślił, a raczej na jej wyraźną prośbę, spotkał się więc z klaryską
Gabrysia też u klarysek wylądowała, ale czytajcie dalej…
Tak. Było tyle okazji, by wrzucić chociaż najmniejszą wzmiankę o jej dalszych losach. Był cały wątek z Lusią, można było wspomnieć, że w tym samym klasztorze znajduje się i Gabrysia. No ale tak to jest, jak wpada się na genialne pomysły z rozdziału na rozdział i nie poświęci ani ćwierć myśli temu, czy będą one pasować do tego, co wcześniej napisane.

nie myślał, że to będzie jakie, takie proste spotkanie, ot, zwykła towarzyska rozmowa dwójki starych druhów, wszak rozstanie przecie nie może być proste.
Cześć, Gabrysiu, miło cię znów widzieć! Mów, co tam u ciebie, co się działo od czasów, kiedy zostawiłem cię - nieletnią, uwiedzioną,  bez środków do życia?


Jednak, nie mógł przypuszczać, że ta jedna przyjacielska "pogawędka" tak diametralnie zmieni jego życie.
Pierwszy wstrząs przeżył już na samym początku, kiedy dostrzegł dziwnie znajomą postać wchodzącą do małej, przytulnej kawiarni.
Ciekawe, w jaki sposób Czarek umówił się z mniszką, że czekać będzie na nią w kawiarni. Wysłał gołąbka z liścikiem? Stał pod murem klasztoru i krzyczał? Czy po prostu puścił smsa? Bo w to, że dostał zgodę na rozmowę przy kracie, to nie wierzę.
Przerzucił przez mur liścik przywiązany do cegły.

Ku wielkiemu zdumieniu Baryki owa tajemniczo znajoma kobieca postać, zmierzała w jego kierunku i jak się później okazało, była dawną, dobrze mu znaną Gabrysią, ale jakże inną w stosunku do tej, która teraz jawiła mu się przed oczyma.
Znaczy, ta, którą widział, różniła się od tej, którą widział?
W oczach mu się mieniła.

Dopiero, kiedy usiadła Cezary począł dostrzegać kolejne tajemnicze szczegóły i różnice, w jej ubiorze czy chociażby zachowaniu.
- Pani bez habitu? - wyrzucił jeszcze dobrze się nie przywitawszy.

roz2585994.jpg
Za ciepło na habit.


- Wystąpiłam z zakonu, w przeciwnym razie w ogóle nie miałabym szansy się z panem zobaczyć. To nie dla mnie, te wszystkie zasady - wyjaśniła.
Poszła do zakonu z jego powodu, wystąpiła z jego powodu, boszzzz...
Gabrysia z zakonu wystąpiła tego dnia rano, gdy tylko dowiedziała się że Baryka chce się z nią spotkać.

- Prawda, nie pomyślałem. Co teraz zamierza pani robić?
- Spróbuje zdawać na medycynę - uśmiechnęła się - choć szczerze panu powiem, nie wiem czy coś z tego będzie - dodała nerwowo gładząc czerwoną sukienkę.
No faktycznie, tylko po tajemniczych szczegółach można taką odróżnić od habitu klarysek.
03.jpg



- Darujmy sobie te zbędne mowy. Może wreszcie dowiem się o celach tego spotkania?
Cel to Gabrysia ma już dosyć.
- Dobrze więc, ma pan pozdrowienia od mojej siostry nieszczęśniczki.
- Konstancja, jest tutaj? - rozgorączkował się Baryka.
- A gdzieżby! - zaśmiała się panna - Jest i owszem, ale w Londynie, pracuje w kabarecie.
W gnieździe zgnilizny i zepsucia.
Wanda w Paryżu, Konstancja w Londynie, a Laura… Zobaczycie, znajdzie się i Laura! *złośliwy chichot*

- Wie pani coś jeszcze? Co się u niej dzieje? - dopytywał z ciekawością doktor.
U Konstancji wszystko w porządku, natomiast u Gabrysi...


- Mężczyzna! - żachnęła się panna Opolska - Dziecko! Ja pańskie dziecko urodziłam!
- Gdzie? Kiedy? Jakim sposobem?
No cóż panie doktorze… jakby to powiedzieć.
Dlaczego pani ni słowa nie rzekła? Sposób by się znalazł, jaka rada na to - rzucił rozedrgany lekarz.
Baryka rzeczywiście do trzech liczy z trudem, a potem to już tylko “mnóstwo”. Dziewięć istnieje tylko jako “mnóstwo-mnóstwo”.

- Chce je zobaczyć.
- Obawiam się, że to niemożliwe.
- Chyba mam prawo zobaczyć własne dziecko! - oburzył się Baryka wstając z miejsca.
- Ciszej panie! Ciszej, tu są ludzie! - upominała Gabrysia - Siadaj pan - rozkazała. Usiadł. - On nie żyje, był zbyt słaby.
- On?
- To był chłopiec, ochrzciłam go przed śmiercią i dałam na imię Cezary.

- Doprawdy szlachetne. Pani kłamie, nie było żadnego dziecka!
- Owszem było! I jest nadal, jego się pan nie wyprze! Nie pozwolę na to!
Ciekawe, w jaki sposób ona mu nie pozwoli?
- Teraz pani się unosi. I co? I co teraz? Może mam go kochać, tak pośmiertnie?
- Nie bądź pan cyniczny, to było pana dziecko.
- Moje - zaśmiał się ironicznie - moje dziecko, któregom nawet na oczy nie widział. Idę stąd, nie chcę z panią mówić, już nie mamy o czym! - krzyknął zmierzając ku drzwiom kawiarni.
Jezu... Jezuuuu… Jakie to jest niewypowiedzianie GŁUPIE...

- Proszę zaczekać! - Cezary niechętnie odwrócił głowę - Dostał pan list?
- Jaki znów list?
- Konstancja do pana pisała ...
Sprawę naszego dziecka, które zmarło, odfajkowałam, teraz przejdźmy do kwestii istotnych.
- Niestety, przykro mi.
***


Do ponownego spotkania panny Gabrysi i Cezarego nie doszło, bardziej z powodu pychy i zawziętości tej dwójki niż zwykłej niemożności następnego spotkania.
Noooo, uczuć Gabrysi w tej sytuacji raczej nie nazwałabym “pychą i zawziętością”.

Był zwyczajny lipcowy dzień, z pozoru niczym nieróżniący się od reszty letnich południ. Słońce grzało niemiłosiernie dając się mocno we znaki zarówno przechodniom jak i właścicielom wszelkiego rodzaju pojazdów. Cezary szedł niespiesznie w zamyśleniu mijając kolejne budynki mając nadzieję wkrótce zobaczyć swoje małe mieszkanko, w którym jak zwykle czekała na niego Lusia.
Aha, znaczy po wyjeździe Wandy do Paryża, Lusia zamieszkała w Nałęczowie z Cezarym. Musiał uchodzić wśród kolegów z uzdrowiska za niezłego ogiera, co chwila inna kobieta...

Po kilku godzinach spędzonych w uzdrowisku z wiecznie uskarżającymi się na liczne bóle pacjentami, marzył tylko o jednym - Chwili wytchnienia, jednak ta nie nastała jak się spodziewał Baryka, szybko, gdyż już od progu dało się wyczuć niemiłą,a atmosferę panującą w domu. A jak się później okazało w domu, oprócz Emilki, która była w nim stałym gościem, byli jeszcze inni - dwie zakonnice, które siłą chciały zabrać Lusię z powrotem do zakonu.
A to spryciule! jak im Lusia zniknęła w tajemniczych okolicznościach, to ani mru-mru, a teraz jak zobaczyły, że Akcja leży i kwiczy, a Logika poszła się powiesić, to nagle pojawiają się w Nałęczowie.

- Co się tutaj dzieje? - zapytał zdezorientowany Cezary.
- Te panie - rzekła Emilka wskazując na zakonnice - chcą zabrać naszą Lusię z powrotem do siebie ...
- Po moim trupie!
- Synu, tak będzie dla niej lepiej - odezwała się jedna z zakonnic.
- Po pierwsze, ja nie jestem siostry synem [bo byłbym swoim własnym siostrzeńcem, a i tak jestem nieźle pokręcony], miałem już matkę, innej nie potrzebuję ... Po drugie, mam na imię Cezary ... Po trzecie i co najważniejsze, Lusia nigdzie się stąd nie ruszy!
- Dziecko, nie unoś się proszę. My to dla jej dobra, ona musi złożyć śluby.
- Musi?
- Za mąż wyjść nie może, więc jej zakon pozostaje - wyjaśniła zakonnica.
Do wodewilu jej nie wezmą, więc albo zakon, albo kariera szwaczki.
- A co jest w tym przeszkodą? Język do miłowania raczej zbędny.
Oj, panie Baryka, widać w Baku nie tylko Mickiewicza nie czytaliście, ale i starego, dobrego Fredry… ;)


Więc, co? Co to za przeszkoda? - drążył dalej Baryka z dziką rozkoszą zwycięstwa na ustach.
Naprawdę ordynatem Michorowskim zajeżdża...

- Ona jest nieczystą, okrutne czasy bolszewizmu nawet pannę Alę dotknęły. Żaden mężczyzna nie zechce kobiety z bolszewidzką skazą -
WYTATUOWALI JEJ LENINA!!!

1052e036905c6701b38d53ea9e3f466c.jpg

posłyszane wtenczas przez Barykę słowa, były jak piorun, grzmot, błysk, które chciały naraz wedrzeć się do jego głowy i rozpętać w niej burzę.
W takim razie zakon tym bardziej nie chciałby mieć komunistki w swoich murach.


- Ja zechcę, jeśli tylko dacie Lusi spokój, obiecuję pojąć za żonę.
UCZYNIĘ Z NIEJ UCZCIWĄ KOBIETĘ!!! A te komunizmy, feminizmy i inne -izmy osobiście jej ze łba wytłukę!

Cezary wypytuje Emilkę:
- Pani o tym wiedziała? - zapytał wreszcie.
- A skąd, domyślałam się tylko. Znalazłam ja kiedyś Alusiowy pamiętnik, wiem, że nie powinnam, ale zaczęłam czytać.
- I co w nim było?
- Opisała w nim wszystko, wszystko dokładnie, ale, że mała byłam to i nie wiedziałam do końca co to ma znaczyć.
Jeśli Emilka była dzieckiem, to Lusia też. Co może pisać kilkuletnia dziewczynka w swoim pamiętniku o ideologii komunistycznej? Że misia nazwała Lenin, a laleczkę Krupska?
Nieno, Jaszu, przecież wszyscy domyślamy się, że nie o żadną ideologię chodzi, tylko Lusia prawdopodobnie została zgwałcona przez bolszewików podczas wojny, z tego powodu też straciła mowę. Przynajmniej ja sądzę, że to o to chodzi.



Z tego co tam w piśmie jest zawarte wynika, że babka jej, stara gospodyni Andrzejewska, rodziną jej wcale nie jest, przygarnęła ją tylko po tym co się stało.
- Nie jest?!
- Dziwna to rzecz i ja to wiem proszę pana. Jest jeszcze coś, co w spokojności żyć nie daje, ona tam pisze o sobie,Marguerite zdrobniale Margot. Czyżby więc Alicja nie była Lusią?
Nie, kuźwa, jest w połowie królową Margot, a w połowie różowym kucyponkiem.

Cezary mimo wszystko zdaje sobie sprawę, że Lusia niekoniecznie ma ochotę na pożycie małżeńskie, ale chce dotrzymać słowa. Wpada więc na genialny pomysł - białe małżeństwo!


- Obiecuję kochać! Wielbić! Wszystko bez ustanku Pozwól mi siebie kochać .Żyć ja z tobą będę jak z boginią, traktować będę jak Najświętszy Sakrament. Kochać obiecuję romantycznie, Werterycznie, a jeśli kiedykolwiek umowy tej nie dotrzymam w którymkolwiek z punktów, niechaj spłonę w ogniu piekielnym
Borze zielony, jak łatwo mu przychodzą przysięgi miłosne! Nawet wobec - może zwłaszcza wobec? - dziewczyny, do której nigdy nie czuł nic oprócz sympatii i litości.

- panna twarz zakrywa, zawstydzona widać już ma się uśmiechać, znak to że się zgadza, kiedy ... papier wnet porywa i pisze takie słowa:
- " Ja do ślubu nie gotwa, nie mogę żyć z Panem jak z mężem" - Baryka zaraz na rozum przekłada co jest napisane, uśmiecha się do panny i szepce jej do ucha.
Ja nie gotwa, mątwa mi się gmatwa.


- Obiecuję wielbić, szanować, nic więcej. Przyrzekam na wszystko co mi święte. Zwalniam panią z tego obowiązku co to niby ślub za sobą niesie, śmieszne to i niepodobne do człowieka, żeby takie przysięgi składał. Więc jak będzie?
Luśka, jagze bendzie wzglendem tego, co i owszem?

***

Ślub mieli skromny, raptem kilka chwil z urzędnikiem i panna Emilka jako jedyny gość uroczystości, który co tu dużo mówić bardzo ułatwił Cezaremu całą sprawę. Emilia z czystej dobroci i przez wzgląd na pannę Lusię naświetliła cała sytuację znajomemu urzędnikowi, a ten po prędce [naprędce] przygotował tylko niezbędne do podpisu dokumenty.
A teraz najważniejszym pytaniem staje się, GDZIE oni zawierają ten ślub.
Polska międzywojenna odziedziczyła po zaborcach najróżniejsze systemy prawne, niekoniecznie ze sobą zgodne, co dotyczyło również prawa małżeńskiego. W skrócie: śluby cywilne, jak też i rozwody były możliwe na terenie dawnych zaborów pruskiego i austriackiego, zaś w dawnym Królestwie Polskim możliwe były wyłącznie śluby wyznaniowe (TU bardziej szczegółowe omówienie). Niestety, wszelkie przesłanki wskazują na to, że ślub odbywa się w Nałęczowie, a więc tam, gdzie obowiązywało prawo dawnego Królestwa Polskiego. Przykro mi, Czaruś, zawarliście nieważny związek…
Ponadto, nawet zawarcie ślubu cywilnego to nie było takie hop siup, od ręki - tu też obowiązywały pewne procedury, o których można przeczytać w linkowanym opracowaniu.



* akuratny -  dokładny, punktualny, porządny, poukładany, roztropny ect, ect, ect ...
Co to jest za skrót: ect? Etylina Całkowicie Toksyczna? Epizod Cudownie Traumatyczny?

* Zastanawiacie się pewnie o co chodzi z tą uległością? I dobrze :) Otóż od 1614 do 1928 roku w Kościele Katolickim obowiązywała całkiem inna przysięga małżeńska niż ta, którą mamy teraz.
Ej, ale oni ponoć zawarli ślub cywilny, co ma do tego przysięga katolicka?

Podobno była dłuższa i bardziej romantyczna ( od razu mówię w internecie jej nie znajdziecie choćbyście nie wiem jak się starali.
Widocznie masz innego gugla. Mój wypluł tekst w ułamku sekundy.

Wiem to z autopsji. No chyba, ze ktoś ma w domu przedwojenny mszalnik, albo jakiś modlitewnik no to wtedy co innego) W starym rycie przysięgi małżeńskiej, mąż przysięgał żonie m.in zapewnienie statusu majątkowego, a żona już wcześniej przeze mnie wspomnianą uległość.
Zastanawiam się, skąd ta informacja o zapewnieniu statusu majątkowego. Mam wrażenie, że tekst przysięgi ślubnej pomieszał się autorce z przepisami Kodeksu Napoleona:
213. Mąż winien obronę dla żony, a żona posłuszeństwo dla męża.
214. Żona powinna z mężem mieszkać, i iść za nim wszędzie, gdzie mu mieszkanie przenieść wypada. Mąż obowiązany przyjąć żonę i dostarczyć wszystkiego, co do życia potrzebne, podług swoiei możności i stanu.

Niestety jak się pewnie domyślacie nie pasowało to feministkom i stara przysięga zostałą zastąpiona obecną.
Widmo zlewaczałego feminizmu krążyło nad Europą w roku pańskim 1928, kiedy to Kościół usunął z przysięgi małżeńskiej fragment o posłuszeństwie.

Jednak, dla chcącego, nic trudnego i specjalnie dla Was moi mili wykopałam jednak spod ziemi szczątkowy fragment starej przysięgi
Szkoda, że się tak nie starałaś przy researchu.

(ten mówiący o uległości) a brzmi on następująco: Słowa panny młodej  :  " Ślubuję miłować Cię i szanować, dzielić z Tobą radość i smutek, szczęście i nieszczęście, być wierną i uległą, i nie opuszczać Cię aż do śmierci, a Boga Wszechmogącego proszę o pomoc i błogosławieństwo " Prawda, że przepięknie brzmi? Full romantic można powiedzieć! :=D Zdecydowanie bardziej wolałabym składać tę przysięgę, anie obecną :) 
Żaden problem, wystarczy zostać zielonoświątkowcem.
Ehehehehe, chyba nic w całym opku tak mnie nie ubawiło, jak odkrycie, że taka stara, taka romantyczna i taka niedostępna przysięga, którą można znaleźć tylko w takim starym modlitewniku... jest używana współcześnie przez jedno z wyznań, i to wcale nie jakieś egzotyczne ;)


Pisząc ten odcinek aŁtorka a to po Berenta sięga, a to a to po Zegadłowicza, by po chwili oczy Zarzycką nasycić. Obojętnie zresztą, co ówczas czytała, najważniejsze, że znów maniera jest się zmanierowała i czasem teraźniejszym po narracji się krząta, a orzeczenie precz na koniec zdania wysyła.

Śmierć panny Kornelii spadła gromem na tę normalność, do której Cezary Baryka już przywykł. Wzgarda z jaką teraz traktował życie była nie do opisania. Mijały dni, długie godziny tego bolesnego jestestwa, a dusza jego z całą potęgą swej mocy wyła z rozpaczy nad bolączkami ludzkiego żywota. Wałęsał się tak bez celu, bez drogi po ścieżkach okrutnego życia, szukając weń sensu i sensu nie znajdując. Życia mało, żeby zrozumieć, żeby zrozumieć życie. A cóż on może, cóż może marny człeczyna? Pluł na to, pluł na niedolę ludzką i na swoją własną. I śmiej się, chichocz plugawy losie, bo jakby tego mu było mało Lusia mu zaginęła. Tak po prostu wybiegła z domu i już nie wróciła i pewnie gdyby nie Emilka Cezary na dobre podupadłby na duchu.
Czyli po staremu: nie ta, to będzie inna.


Godziny teraz, długie godziny spędzał Cezary Baryka w prosektorium. Raz, że musiał, bo mu od niedawna takie zadanie wyznaczono, rzecz to niemała, nauczanie studentów.
E? Podobno on jest lekarzem w uzdrowisku, kiedy przekwalifikował się na wykładowcę na uczelni?
Matrix się zresetował. Zdarza się, zwłaszcza w tym opku.

Dwa - że on to lubił, znał się na tym i odnajdywał w tym pewną perwersyjną przyjemność nawet.
Medycyna zna taką perwersję. Ma nawet swoją nazwę.

Dziwny był człowiek z naszego doktora, ale dobry też przy tym i nad wyraz szlachetny.
O tak, widzieliśmy jego dobroć i szlachetność niejednokrotnie w akcji.
Przestał już krzywdzić żywych, a martwym jest wszystko jedno.

Dumny być powinien z nowego stanowiska , bo to przecie zaszczyt dla lekarza, ważne obowiązki prestiż co niemiara, ale dumny nie był. Mówił, gadał coś tłumaczył wesołej młodzieży, a i tak nie wiedział co jego usta na świat wydają.
Młodzież szczególnie lubiła, gdy usta doktora wydawały na świat czastuszki krasnoarmiejskie na przemian z ułańskimi żurawiejkami. Notowali wówczas nad wyraz pilnie!


Tak był sobą zajęty, myśleniem o żonie, o Kornelii, bardziej chyba w takich chwilach właśnie o niej myślał, bo kiedy patrzył na te wszystkie martwe ciała, krojąc je i zaszywając, ona mu w pamięci pozostała, taka, zimna, bladziutka, ale jak zawsze radosna.

blogger-image--386754675.jpg


Pamiętał, choć było to już tak dawno, ich ostatnią rozmowę. Przyszedł do niej wówczas z radosną nowiną, że już chyba odkrył powód jej dolegliwości i chce operować.
- Może być pani z siebie dumna? - rzekł jak nigdy sam z siebie wesoły.
Jak ten wesołek - matołek, który śmieje się z własnych facecji.
- Dumna, a dlaczego? Jaki to mam powód do tego ?
- Nosi pani w sobie chorobę Chopina, to zaszczyt.
Ale ja jestem lepszy, noszę w sobie chorobę Lincolna!

- Nie od dziś mi to wiadome. Czyli to jednak gruźlica?
- Choroba płuc owszem, ale nie gruźlica. Pogrzebałem trochę w książkach, porównałem objawy. Dodałem dwa, do dwóch …
...i nagle sruuu! Chromosomy, geny, allele i grupy krwi, przeszczepy... w jednej sekundzie olśnienia widziałem to!
A przecinków stawiać nadal nie umie.

- Doktorze zagadkami do chorej nie przystoi. Mów pan jaśniej - dopominała się Kornelia.
- Za mało ja wiem o tej chorobie, żeby cokolwiek orzec. Nie wiem nawet jaka to nazwa. Mnie się jednak widzi, że pani trzeba nowe płuca i będzie po kłopocie.
- Nowe płuca?
- Od zmarłego
Geniusz z elementami profetyzmu. Przeszczepy płuc i wątroby przy mukowiscydozie zaczęto robić dopiero od 1990 roku.
Ojtam, naczytał się Mary Shelley, a nie skojarzył, że to fantastyka.
W ogóle przeszczepy jako takie to lata 50-te XX wieku.

Ach, zrozumiałam wreszcie to nachalnie powtarzane “bolszewidzki”! Baryka rzeczywiście był bolsze-widzem; widział więcej, dalej, przewidywał przyszłość!

Z wrażenia kobiecina zaczyna lecieć koknejem spod Sieradza:
- Tego ja nigdy nie słyszała. Czy to tak można?
Łoj dyć panocku, jakie dziwa mówicie!
- A ja nie wiem - wzruszył ramionami młody doktor - sam ja to wymyślił dopiero co.
NIE MOGĘ!!!!!!!! To nie jest Baryka, to jest młody Boryna!!!!!!
Cezary Boryna, też nieźle brzmi.

Taki właśnie bieg miała ich ostatnia rozmowa, a skoro tylko świt nastał dnia następnego, dzwoni do Baryki ciotka panny Ludkiewicz z wiadomością, że siostrzenica jej już martwa, że zmarła w nocy, że odeszła do Pana.
Hm, kto w latach 20-tych, w małym miasteczku mógł mieć telefon? Urzędy, instytucje, policja i być może miejscowa elita. Ale zwykli, szarzy mieszkańcy?
Mieli komórkowe. Baryka je wymyślił.

Baryka, dzięki sekcji zwłok Kornelii, odkrywa nową chorobę (na którą jakoby zmarł także Chopin), dzięki czemu zyskuje sławę. Nie potrafi jednak się nią cieszyć, gdyż jego żona, Lusia, uciekła, zostawiając tylko list  " Cezary wybacz, ja tak nie potrafię. To było złe, to było złe".

Mocno on tę śmierć odchorował, bo przecie miał ją leczyć, uleczyć, a słowa nie dotrzymał.
Lekarz, który mając do czynienia z niebezpieczną, często śmiertelną chorobą, obiecuje wyleczenie, jest idiotą. Oh wait.
Ba, chciał ją operować, płuca przeszczepiać…
*zastanawia się* wspomnieć w ogóle o kolejnej megabzdurze pod tytułem - wiejski lekarz leczący w zapadłej dziurze, nie prowadzący żadnych badań, nie zajmujący się publikacjami naukowymi, nie biorący udziału w konferencjach i spotkaniach, nagle odkrywa nową chorobę oraz “tak sobie wymyśla” przeszczep płuc?... *rezygnuje* Nieeee, nie będę wspominać.


***

Nie miała Emilka szczęścia ani w miłości ani też w rodzinie. Z racji swoich artystycznych zapędów często była wyśmiewana w rodzimej wsi, a opiekunowie jej co zresztą już było wspomniane, mało jej przez to z domu nie pognali.
Nie. Sorry, nie, nie i jeszcze raz nie. Ałtorka chce nam teraz przedstawić rodzinę Emilki jako ciemne chłopstwo, a przecież wcześniej niejednokrotnie dostawaliśmy sygnały, że jest to raczej ziemiaństwo, może niebogate, ale jednak stanowiące wyższą warstwę społeczną. “Zapędy artystyczne” nie były w tym środowisku żadnym kuriozum ani też powodem do potępienia.


Zadowolona była panna z siebie, że taka zaradna, Zosia Samosia, że uczy się i mieszka sama.
A jak zarabia? Coś tam było o najdroższym fryzjerze, o eleganckim płaszczyku…

Jednak gdy przyszło jej do domu wracać, radość jej gdzieś znikała. Babka jej, ojciec i matka wszyscy naraz podsuwali jej co rusz innych kandydatów na męża. Emilka jak to Emilka stawiała się, to wiadome, inaczej życie swe widziała.
Jako ta wiejska dziewka między oborą a chlewem chowana, tak do świata szerokiego zatęskniła srodze, że aż się zabijać z nudów wiejskich chciała.
A laudanum ukradła jaśnie pani z dworku, tego, co do niego Ogrody Elizejskie należały, kiedy raz poszła tam z matką do pomocy przy wielkim praniu.


I tak, któregoś dnia, w takiej właśnie awanturze, usłyszała, że oni nie takiej wnuczki i córki chcieli, że to i dobrze, że ona nie jest ich rodzoną. Emilka na tę wieść tak się w sobie zszokowała, zadziwiła, rozzłościła, że nie wiedziała co jest z nią. Na myśl tylko jej przyszło, żeby do doktora zaraz jechać. Wiedziała, że późna pora, ale nie miała innej rady na to. Może jak usłyszy, co ją trapi to przyjmie pod swój dach na tę jedną noc? Tak też zrobiła, poszła do niego cała we łzach zalana. Doktor jej otwiera, pyta co się stało, a ona mu na to:
- Piąty rok mija, a Ja jestem niczyja.
Doktorze - o jednym oku, byle w tym roku!

Baryka ani myślał wyrzucać Emilkę w takim stanie na bruk.
Tak zapytam z ciekawości, gdzie teraz mieszka Baryka? W Nałęczowie? W Warszawie?
W przestrzeni, która od czasu do czasu formuje się wokół niego w takie lub inne miejsce.


Kazał jej wpierw zrobić badania krwi, żeby sprawdzić, czy faktem jest, że więzów żadnych z rodzicami nie ma.
Nie ma ani słowa o tym, że krew rodziców też wypadałoby zbadać. Widzę wizytę Baryki w Borowcach i:
Emilkowi rodzeni, chłopstwo proste acz ufne nad wyraz, z nabożnym lękiem patrzyli, jak dochtór im krew serdeczną z ręki puszcza, a do szklanych flaszeczek rozlewa.
Wot, prekursor, Hirszfeld uczył się od niego!


Panna ma się rozumieć posłuszna ufna doktorowi, więc badania robi. I co się okazuje? Dziewoja im obca zupełnie, tak z badań wynika. Emilka chodzi załamana, w rozpacz dziką wpada [bo ojciec z furii pozieleniał, matkę z chałupiny precz wygnał i sam się na lejcach w stajni obwiesił], ale potem chce szukać rodziny swojej i klnie na matkę, że ją oddała.
Wiecie co? Tym razem to chyba stylizacja na “Starą baśń” Kraszewskiego...


Wzieli mię pewnie, żeby do roboty rąk mieć więcej. Na wsi to wiadomo, jest co robić. Wściekli na mnie teraz, bom im się za tę "dobroć" stosownie nie wywdzięczyła. W małżeństwie, ma się rozumieć, w małżeństwie.
Po pierwsze, na wsi raczej liczyli gęby do wykarmienia, a nie ręce do roboty. Po drugie, jak się dziewkę bierze, to trza jej wiano dać i posag szykować. Lepiej by wyszli biorąc chłopaka.
Cuthbertowie też tak myśleli ;)
Po trzecie, dziatek było już jedenaścioro, z Emilką tuzin (wspomina o tym w jednym z fragmentów, które wycięliśmy), więc nie było mowy o braku rąk do pracy. Pojechałaś aŁtorko po bandzie, aż iskry poszły.

Cezary z Emilką jadą do Borowiec, żeby wydusić zeznania z babci Emilii. Starsza pani wreszcie niechętnie zdradza imię kobiety, która “Bóli u nas dostała i u nas cię urodziła, tutaj na tym tapczanie.”

- Przedstawiła się jako Jadwiga, Jadwiga Dąbrowska ... - Cezary raptem zbladł na twarzy, milczał dobrą chwilę, język mu gdzieś w gardle zginął. W głowie mu coś z nagła łomotać zaczęło, a serce mało mu z piersi nie wyskoczyło. Gorąco mu było jak diabli ... Wyszedł, nie słyszał dalej co było mówione i stał tak dobrych chwil kilka nim się w sobie zebrał. Emilka zmartwiona zaraz za nim biegnie.
- Zbladł pan. Jaka jest tego przyczyna? - pyta prawdziwie zmartwiona - sam nie wiedział czy jej o tym mówić, bo i nie był pewien czy przeczucie go oby nie myli, ale wyznał w końcu:
-  Pani jest moją ... pani jest chyba moją siostrą.
Uhm… Imię Jadwiga było wówczas bardzo popularne. Nazwisko Dąbrowska też jest dość często spotykane. Skąd pewność, że to TA Jadwiga?
Powinien zrobić badania DNA. Że też nie wpadł na to!
W dodatku, mieliśmy wcześniej fragment, w którym Szymon Gajowiec dostrzegał podobieństwo do swej ukochanej Jadwigi… ale w Konstancji, nie w Emilce!

Poza tym, nie wiem jak aŁtorka, ale Cezary powinien umieć dodać dwa do dwóch i skojarzyć, że skoro jego matka od czasu ślubu nie opuszczała Rosji, a Emilka jest od niego sześć - siedem lat młodsza, to siłą rzeczy, nie pani Barykowa urodziła ją w podwarszawskich Borowcach.

***
Tymczasem Lusia duma o czymś ponuro nad “przeźroczystą taflą jeziora”...

Teraz jednak była możliwość jedna, Lusia chciała zniknąć, zapomnieć, o bólu i cierpieniu. Dróg jest wiele, ale dla niej droga była oczywista, tylko jedna.
- Żegnaj, żegnaj na zawsze księżniczko Margot ...
Alabastrowy anioł niech strzeże twą cichą mogiłkę, droga Lusiu.
Gdy nie wiadomo co zrobić z postacią taką jak ty, to się ją wywala z fabuły. Jasne? Jasne.



**************************************

* Najnowsze badania wykazują, że Fryderyk Chopin zmarł na genetyczną chorobę - mukowiscydozę, anie jak wcześniej sądzono, gruźlicę.
A Cezary odkrył to na kilkadziesiąt lat przed najnowszymi badaniami.

* Wielką miłością matki Cezarego był pewien minister, Szymon Gajowiec ( wyst. w rozdziale szesnastym) , z którym spędziła swą młodość pod pewną kapliczką  :)
Zimą śniegi na nich sypały, ptaszęta na wiosnę ćwierkały, latem z pobliskich pól dochodził świst kos, jesienią jeże przebiegały po nich z jabłkami na kolcach, a oni tak tam spędzali młodość i spędzali.
A potem oboje wyglądali tak:

53ec5632c7.jpeg

Jeśli ktoś zechce, może przeczytać końcówkę tego rozdziału - List Konstancji do Cezarego. z tzw podkładem muzycznym :) Dostępnym w dwóch wersjach.Niestety nie jestem w stanie sprawdzić jakości tych utworów ze względu na ograniczony transfer ( nie mogę korzystać z TOU TUBE) więc jakby komuś bardzo zależało na tej muzyce, a coś było nie tak, to niech sobie wyszuka ją u siebie.
To ja sobie podłożę “Wielką Wojnę Ojczyźnianą” albo “Schnappi, das Kleine Krokodil”. Skoro i tak mam sama wyszukiwać...

WERJA PIERWSZA - Ostatni list (Anita Lipnicka )
WERSJA DRUGA -WALC WIEDEŃSKI " NOCE I DNIE"
KWIIIIK!!!!
~~*~~*~~*~~*~~*~~

- Cezary jak ja sobie pomyślę czego myśmy mało nie zrobili ... - rzuciła raptem Emilka podczas jednej z wielu ich rozmów w ostatnim czasie - Bóg nad nami czuwał.

Nie zrobili???
Ehehehehe, totalnie widzę, jak w tej chwili namiętności Emilka wykrzykuje: “Dotykaj ... Dotykaj mię jeszcze... Albo nie, przestań, zniszczysz moją fryzurę od najdroższego fryzjera!”, zawija się i wychodzi, a Cezary zostaje jak gupek z opuszczonymi spodniami :D


A oto wizja powyższej scenki w wykonaniu Eśki z  http://margaj-willa.blogspot.com

6Y5u1n7.png
uo4KNZm.png

DZIĘ-KU-JE-MY!

A swoją drogą, mnie też natchnęło ;)




- Rychle pocieszenia szukasz! Jeszcze ci Lusia w grobie dobrze nie ostygła, a ty już ...!
Ona i za życia oziębłą była.
- Taką to ja mam siostrę co wyrok na mnie wydała! Ja nie z tych co lamęty w nieskończoność urządzają ... Aj tam! Emilka jeszcze może tego nie widzi, ale my po jednych pieniądzach jesteśmy! Z tej samej formy, z gliny jednakiej!
Hej! Jako te sokoły dwa siedzące na gałęzi!
Był już z nią na “ty”, a teraz nagle w trzeciej osobie? Niech Emilka???
Jak do służącej, nie?


Dobra, wycinamy ileś tam jeszcze akapitów takiego właśnie rzewnego pierdolenia oraz utyskiwania na Gajowca i matkę, że taki numer wywinęli. Czaruś dochodzi do wniosku, że do życia rodzinnego to on się nie nadaje i czas zająć się czym innym. Inspiracją są dla niego rozmowy z Gajowcem:


- Źle jest, nie będę cię kłamał Czaruś.
- Co źle jest? Przez tą waszą pożal się Boże "politykę" ludzie umierają. Czy tak jest według pana dobrze panie Szymonie, żeby ludzie w łeb sobie na ulicy strzelali? Jeden po drugim ...
- Komunizmu się boją, tego, że on wróci.
I znowu będą puste półki i ocet, i czyny społeczne, i XXVII plenum...

- Wy jesteście władza i wy macie obywateli chronić! Co to jest, żeby ludzie się we własnym kraju bali?! Nie po to,żem gnał komunistów*, żeby oni teraz do Polski jak do siebie przyszli!

[Cezary] postanowił wyjechać. Daleko, daleko, w głąb samej Rosji może? A może, gdzie jeszcze dalej, w końcu jemu to obojętne gdzie żyć będzie? Wolny ptak z niego, *baryńczyszka. Wszędzie mu było jak w domu i wszędzie jak piąte koło u wozu.
Człowiek zbędny, krótko mówiąc.


Ja w rodzinie żyć nie mogę, ja na politykę skazany. Nie ma bata!
Na szczęście jeszcze tylko kilka latek i patrzeć, jak będziesz za politykę skazany.


Pakując się do wyjazdu, Cezary po raz kolejny czyta ostatni list od Konstancji - ten z dowolnym podkładem muzycznym ;)

Najmilszy mój!

Wszystko co wiesz, jest nieprawdą, nie taką Konstancją jestem i nie taką Konstancją chciałam być dla Ciebie. Tyle rzeczy chciałabym Ci teraz powiedzieć, tyle spraw wytłumaczyć. Nie potrafię, nie mogę. Nie mam nawet dość mocy by to wszystko, całe me bolączki przelać na papier i stosownie opisać. Byłeś mi bliski, zawsze będziesz, Ty jeden wiedziałeś co czuję, wierzyłeś we mnie w każdej chwili mego zwątpienia. Powracam myślami do naszych miejsc, do naszych rozmów i kłótni niezliczonych, tak trudno nam było się odnaleźć. Teraz wiem, że tak musiało być ,bo choć my, jak dwa ciała jedną duszą złączone, zawsze będziem osobno. Nam do siebie nie po drodze Cezary. Piszę do Ciebie, bo wiem, że już czas zgasić ten płomień co nieśmiało nadal tli się w nas . Jedyny mój! Tęskno mi do Ciebie, zbyt silne jest to uczucie, którym Ciebie darzę, zbyt głębokie bym mogła tak zapomnieć bez bólu. Miłuję ja Ciebie, ale nie taką miłością co to o niej piszą w romansach - mi Twej duszy braknie Kochany, dusza mię boli na myśl, że Twojej przy mnie nie ma, jakoś mi tak źle w sercu. Już zawsze będziesz częścią mnie, będziesz gdzieś blisko, gdzieś niedaleko Jedyna dla mnie pociecha w tym, że kiedyś los może się dla nas odmieni? To jest jak sen, żegnam się z Tobą, choć wierzę, że to jeszcze nie koniec. Jeszcze nie teraz, ale kiedyś, w kolejnym życiu, bądź pewny - odnajdę Cię! 
Oddana Tobie Jednemu na wieki, wieków - Konstancja.

To ja proponuję “Kiedyś cię znajdę” ;)



Oczywiście w tym kontekście komuniści to rzecz jasna bolszewicy. Nie? Piszę jakby ktoś się nie połapał :) Choć szczerze wierzę, że mądre z Was istoty :P
A w jakim kontekście bolszewicy nie są komunistami?
Dla jakichś skrajnych maoistów mogli być za mało tró.

baryńczyszka - inaczej, radziecki bezpaństwowiec. 
Że co???
Bezpaństwowiec to apatrid, a “barynczyszka” to pogardliwe przezwisko nadane Cezaremu jeszcze w Baku: “Nazwisko Baryka i wzgardliwie określana narodowość Polaczyszka zrosły się w przezwisko Barynczyszka, którego brzmienie nie znamionowało afektów przyjaznych”. Dodatkowo “barin” to “pan”, a więc w Rosji sowieckiej też wyzwisko.


Tytuł rozdziału bardzo istotny.


Rok cały minął. Czyli jest 1928 albo 1929. Długi rok, godzin i dni niezliczonych (gdyż był to rok przestępny, pomnożony przez Dzień Świstaka), które kłębiąc się gdzieś w umyśle człowieczym, przywołują mieszany obraz przeszłości. Jaka to przeszłość była i u kogo? Nie o tym ta rozprawa, nie tego rzecz się tyczy. Ale człowieka, bo to człowiek ze wszechrzeczy, jest istotą najpierwszą, a jeśli człowiek dobry, to znak jest, że dusza jego dobra. Gorzej, że takim co to dobrzy są zawsze źle w życiu, zawsze wiatr w oczy im powiewa. Przykre to, ale prawdziwe, przykre, bo jeśli człowiekowi wiatr ten dłużej w twarz powieje, to nie ma co. To koniec. To już amen.
Miejmy nadzieję, że chodzi o koniec tego bełkotu.

Szedł właśnie ulicami Rosji, pewien młody człowiek.
Wszystkimi naraz, był jednocześnie w Moskwie, Leningradzie i Odessie.
Nie mówiąc o Archangielsku, Omsku i Ulianowsku
Oraz o Czeboksarach, Niżnym Tagile i Uriupińsku.
W Wielkim Guslarze przyjął formę krupika.


Było późno dosyć, godzina dziesiąta, a on spóźniony już o dwa kwadranse. " Psiakrew" - pomyślał i przyspieszył kroku. Siedziba rządu mieściła się już ciut, ciut niedaleko [zaledwie za murami Kremla, czyli za siedmioma bramami, za siedmioma strażnicami], więc zwolnił kroku, szedł teraz wolno noga, za nogą każdy swój ruch starannie obserwując z braku lepszych zajęć.
А я иду, шагаю по Москве,
И я пройти еще смогу
Соленый тихий океан,
И тундру, и тайгу.

I może jeszcze liczył przy tym do mnóstwa?


Banda interesantów, wszyscy coś chcieli, o czymś mu gadali, gderali nad uchem jak ta stara zrzędliwa ciotka, ale on nie słuchał. Nie chciał słuchać, puszczał wszystko hen, hen daleko mimo uszu. Tak mu się przykryło w tej jego nowej pracy. Choć to może o jego gderliwych podwładnych się rozchodziło w tej całej jego niedoli, anie o samą pracę?
Raczej o to, że jaśnie panu Barynczyszce nic się nie podoba, nigdy i nigdzie.


Praca wszak sama w sobie mu nie szkodziła w niczym, to jest rzecz prawa i szlachetna, ta której się podjął. Tak, to chyba właśnie o ludzi w tym wszystkim chodziło. " Niekompetentna hołota!" - pomyślał rozeźlony.
Pomyśl to Czarku na głos, a jutro oni znikną.
Kto zniknie, ten zniknie...

- Zdrastwujcie* towarzysze - przywitał się sztucznym uśmiechem.
Na co od razu ta fatalna wymowa zdradziła w nim polskawo szpiona i padł strzał.

- Zdrastwujcie towarzyszu Baryka! - odpowiedzieli tamci i zaraz zaczęli się nań rzucać z
przeróżnymi uwagami, sugestiami, stenogramami i prośbami. Przykrzyło mu było wysłuchiwać tych bolesnych narzekań na wszystko i na wszystkich dookoła, a ponadto próśb, by on Cezary Baryka, sam jeden ten ich bajzel uprzątnął.
Czy im się przypadkiem Baryka z Leninem nie pomylił?...
Wołodia już nie żył, ale że Czaruś wchodzi w buty Stalina, to nie wróżę mu zbyt dobrze.

Westchnął głęboko nad swoją niedolą, wyrzekł kilka nieładnych wyrazów w myśli swojej, a na głos powiedział:
- Do roboty towarzysze do roboty.
- Melduje posłusznie towarzyszu Baryka, że jesteśmy w trakcie ważnych działań ...
- I *haraszo - urwał mu Baryka - Haraszo.
Zgodnie z polską trankrypcją, to słowo piszemy przez “ch”.
No i “o” zapisujemy jako “o”, niezależnie od tego, czy jest akcentowane, czy nie jest i podlega zjawisku akania.

Odszedł nie chciał słuchać więcej, wszak już wiedział wszystko.
Już miał listę nazwisk, wystarczyło ją tylko uzupełnić o kilka szczegółów.

Reszta mu zbyteczna, nie garnął się sam w sobie do większej roboty niż sam sobie powziął, bo to nie tak miało być. Ale jak jak już sobie coś poprzysiągł, wypadało sprawę dokończyć. Choćby nie wiem co, choćby się waliło, to co zaczął on dokończy!
Dokończy dzieła towarzysza Feliksa! A nawet więcej - udowodni, że można pracować szybciej, sprawniej, efektywniej.

Bo jakby, to znowu wyglądało, gdyby on tak ważną rzecz zawalił?
Znaczy - Czaruś wrócił do Związku Radzieckiego, jest teraz towarzyszem, komunistycznym politykiem? Ma swoje biuro w siedzibie rządu???
W dodatku, tytuł rozdziału brzmi “W stronę Belwederu”, więc… przygotowuje się do przejęcia władzy? A dopiero co deklarował, że nie po to gonił komunistów, żeby teraz do Polski wracali...
Chyba że zamierza zbudować w Moskwie nowy, ludowy Belweder.

Może nie najlepszy lekarz, z niego był, ale za to będzie*) wyśmienity polityk. On już tego dopilnuje! Osobiście!
A jeszcze chętniej dopilnuje tego wujaszek Stalin. Mamy koniec lat 20-tych, czystki już stoją u progu...
*) założymy się, że nie?


I tak pośród tych wszystkich rozmyślań, umartwień i bóli niemałych zaszedł w końcu do swego gabinetu, co go jednego w tej swojej robocie lubił. Mały, przytulny pokoik, widać z gustem urządzony. Fotel, biurko, a na biurku pozytywka niewielkich rozmiarów, ładana, pozłacana. Baryka ją włącza, bolszewicka pieśń* to, nic innego. "
*przewraca się ze śmiechu* Na biurku bolszewickiego urzędola stoi pozłacana pozytywka. Burżujskie ciągoty ma tawariszcz Baryka, nie ma co! Poza tym już widzę taką pozytywkę grającą masowe pieśni bolszewickie! *płacze* Prawie jak ten zegar z kukułką, która co godzinę wołała “Le-nin! Le-nin!”
(a w południe z zegara wyskakiwał Lenin i robił “ku-ku! ku-ku!”)


*Swołocz nieposkładana" - myśli Cezary i przy biurku siada. Na to wszystko się składa cudny widok za oknem, moskiewska panorama.
To znaczy na tę swołocz nieposkładaną składa się uroczy widoczek za oknem? I bądź tu mądry, człowieku.

Popatrzył chwilę, nasycił się tym widokiem, bo sam widok przecie piękny, uroku rzeczom ładnym odejmować nie wypada choćby nawet to co piękne miało tylko takie przyodzianie, a w środku sama zgnilizna, robactwo wszelakie. Napatrzył się już widać młody człowiek, bo za telefon łapie.
A jak się tak napatrzę, napatrzę… to potem tak nienawidzę!



- Przyślijcie mi tu zaraz towarzysza Tkaczenkę. Prędko, prędko towarzyszko - mówi i słuchawkę odkłada. Patrzy się znowu, tym razem na portrety co mu wiszą na ścianach: Lenin, Marks* i jeszcze paru innych, ważnych elegantów. Westchnął ciężko w duchu i zaczyna rozmyślenia nowe, o życiu o śmierci, wszystko to jałowe. On to już widział, temu się przyglądał, w dzieciństwie, za młodu, dużo tego przeszedł. Myśleć o tym nie chce dłużej, więc myśli o zapale co mu jego młode serce rozpiera, oj zapał, zapał święty, u niego rzecz wrodzona. Tylko słomiana taka jakby trochę. Uśmiecha się do swych myśli podstępnych, co mu podsuwają kolejne rozwarzania wstrętne.
Nie ma nic paskudniejszego, niż rozgotowana papka w mózgu.


Bierze papier, pióro w rękę i pisze na prędce [zamiast na papierze], co mu z myśli wzięte:
Jeśli Pani ma dziś chęć się ze mną zobaczyć, proszę być tam gdzie zwykle i o zwykłej porze - po czym list swój składa starannie, do koperty wkłada i adres wypisuje co ostatnie. Na to wchodzi towarzysz, blady dosyć, niewielkiego wzrostu.

[Baryka najpierw obsobacza Tkaczenkę za obijanie się i brak chęci do pracy, a potem powierza mu Misję:]

- Dostarczycie to, tam gdzie zawsze - tłumaczy Baryka - A teraz już idźcie i pamiętajcie co wam powiedziałem.
Tkaczenko wyjął kopertę zza pazuchy, adres przeczytał i pomyślał sobie: “już ja cię szpionie, ty wraży Polaczku załatwię, że popamiętasz”.
Reasumując, Baryka powierza kremlowskiemu posłańcowi list, w którym mało, że tajemniczo ustala godzinę i miejsce jakiegoś spotkania, to jeszcze zwraca się do adresatki per “Pani” (w Rosji, gdzie bolszewicy “po karkach panów na konie wsiadali”). Stawiam, że Baryka wylądowałby pod murem mniej więcej w godzinę po wyjściu posłańca.

A to się zdziwi, gdy zamiast tajemniczej Pani, zobaczy kolegów z GPU.


***
Bojaźń go wielka brała. Och jaka wielka to bojaźń była na myśl tego spotkania, bo to już tydzień będzie jak się nie widzieli.
Po tym, jak rozpracowano siatkę szpiegowską w Donbasie i rozstrzelano wszystkich od brygadzisty w górę, Baryka musiał być ostrożny.
Już się tak, towarzyszu Baryka, nie przechwalajcie, u nas bojaźń bierze każdego!

Jest! Jest ona! Jak zawsze piękna, wykwintna, wyszukana, pachnąca, powabna ...
Która wcale nie zwraca na siebie uwagi wśród proletariackiej szarzyzny.

Jest ona! Ta której serce oddał, rozum swój [eee?], duszę ... Wszystko jej zaprzedał! Wszystko dla niej jednej oddał!
Aaaaaaa, no i teraz wszystko jasne. Tajemnicza Ona była bolszewiDZką agentką, która zwerbowała Czarusia!

Ją jedną zawsze kochał, o niej myślał, kiedy innym pocałunki składał, kiedy mówił, że kocha o niej jednej myślał, bo to ją jedną zawsze kochał, ona mu w pamięci była, ona mu pachniała każdym zapachem jakim tylko czuć mu było dane.
Rozkładem i formaliną w prosektorium, obornikiem podczas wiosennej przechadzki wśród pól...

Tęskno mu było do niej! Ile on dni wytęsknił, ile myśli wydobył z siebie, żeby móc ją jeszcze raz zobaczyć? Naprawić wszystko naprawić i na nowo pokochać. Raz jeszcze przeżyć te wspomnienia co żyją w nim, żyją chęcią zapomnienia. Chwila ta, jedna chwila niezapomniana, co znajduje swój wyraz tylko w podobnej chwili bolesnego czucia, jest mu największą świętością. Bo oto Ona teraz idzie do niego przez te parkowe aleje, mówi coś, szepcze, a on spija z jej ust każde słowo niewypowiedziane i bezgłośnie cudowne. Tyle dni wyczekanych, tyle nocy samotnie spędzonych [nie martw się, od tej pory nie będziesz już narzekał na samotność], być może szczęśliwych, ale nie mogących się równać z tą błogością, która go teraz całego rozpierała od wnętrza. I wreszcie dreszcz go przechodzi szalony, kiedy słyszy z ust jej boskie powitanie:
- Witaj Cezary - mówi słowiczym szeptem.
- Witaj Lauro - odpowiada na jej powitanie.
No i mówiłam, że jeszcze się znajdzie?
~~K O N I E C ~~



***********************************
* zdrastwujcie ( ros) -witaj/witajcie
* haraszo - ( ros) - dobrze, w porządku.
* swołocz - W tym kontekście człowiek postępujący źle, hultaj, łobuz.
* Tutaj bolszewidzka pieśń to oczywiście Hymn partii bolszewidzkiej.  
To akurat nie jest takie oczywiste. Równie dobrze mogłaby to być Międzynarodówka.

* Karol Marks - niemiecki filozof, socjalista. Uznawany za współtwórcę komunizmu.
Kim był Lenin nie wyjaśniam, to chyba każdy wie? :)  
Ależ wyjaśnij, lubię czytać te wyjaśnienia.

Z okazałego pałacu przy Placu Łubiańskim pozdrawiają:
Jasza z portretem ducha nad biurkiem, Dzidka przeszczepiająca Konstancji płuco na miejsce tyłka, Babatunde Wolaka skaczący przez płot na klasztorny dziedziniec, Kura obalająca Mickiewicza i Szpro trenująca głos przed zagraniem doktora Caligari

oraz Maskotek, zdradzający aŁtorce pewną tajemnicę:

Tak wygląda odmiana przymiotników bolszewicki / bolszewicka / bolszewickie w liczbie pojedynczej:

M. kto, co? bolszewicki, bolszewicka, bolszewickie
D. kogo? czego? bolszewickiego, bolszewickiej, bolszewickiego
C. komu? czemu? bolszewickiemu, bolszewickiej, bolszewickiemu
B. kogo? co? bolszewickiego, bolszewickiej, bolszewickiego
N. kim? czym? bolszewickim, bolszewicką, bolszewickim
Mc. o kim? o czym?  o bolszewickim, bolszewickiej, bolszewickim.

A teraz - do zobaczenia!
Od dzisiaj załoga Niezatapialnej Armady Kolonasa Waazona udaje się na zasłużone wakacje.
Żeglować będziemy po lazurowych morzach, wygrzewać się na tropikalnych plażach i generalnie tarzać się w hedonizmie, ale gdy tylko lato się skończy, przybijemy znów do portu. Czekajcie na nas tak, jak my czekamy na spotkanie z Wami!