czwartek, 25 września 2014

271. Utracona cześć Harry’ego Pottera, czyli straszne skutki mieszania trunków (Czarna Walkiria, cz. 1)

Drodzy Czytelnicy!
Dziś robimy sobie przerwę w wędrówkach z don Kalesonem, ale bez obaw - wrócimy do niego, by poznać głębię krzyżackiej chytrości i podstępności. Przenieśmy się zatem w doskonale nam znane realia Hogwartu. Uprzedzam - analiza może być mało zabawna, gdyż opko jest ZŁE, naprawdę złe, na bardzo wielu poziomach. Ci, którzy czytają blog Q, mieli okazję zapoznać się już z recenzją komiksu powstałego na podstawie tegoż opka. Tak - dziś gości u nas “Czarna Walkiria” Sitriel.
Życzymy Wam siły i wytrwałości przy lekturze. Przygotujcie sobie też na wszelki wypadek miękkie poduszki, by nie uszkodzić ani czoła, ani biurka...

Analizują: Kura, Prezydent Internetu Q oraz Babatunde Wolaka.


Szedł do lochów nie zważając na przestraszone spojrzenia uczniów, których zwymyślał po raz ostatni tego roku. Miał z tego czystą satysfakcję, zwłaszcza, że to był rok, gdy pupilek Dumbledore'a w końcu skończy szkołę. Z pomocą Zakonu udało mu się pokonać Czarnego Pana i nierozłączna trójka gryfonów wróciła dokończyć swoją edukację.
A teraz w końcu pozbędzie się ich. I to na zawsze! Severus Snape nie wiedział, jak ma wyrazić swoją radość z tego faktu. Jeżeli zacznie się teraz radośnie uśmiechać, to najprawdopodobniej zatrwoży większą liczbę uczniów niż wtedy, gdy na nich wrzeszczał pod byle pretekstem, na swoich zajęciach.
A poza tym nie wypada, żeby Postrach Hogwartu ni stąd, ni zowąd zaczął się uśmiechać jak jakiś gupek; mógłby stracić cały rispekt i szacun na dzielni.
Snape to takie przeciwieństwo Jokera - smutny pan w czarnej szacie i z nosem na kwintę.
Poza tym - czy Snape wrzeszczał?! Możliwe, że coś przegapiłam, ale zawsze zdawało mi się, że odzywał się raczej chłodno i spokojnie, za to z miażdżącą pogardą.

[Severus użala się nad swoim losem, wspominając, jak to się przez siedem lat męczył z nieznośnymi Gryfonami - przy okazji wychodzi na jaw, że w walce z Voldemortem nie zginął nikt albo wyłącznie jakieś piątoplanowe postacie, bo wszyscy kanoniczni bohaterowie żyją i mają się dobrze. Włącznie z Dumbledore’em.]

Severus doszedł do wniosku, że próby zapanowania nad uczniami, którzy kończyli właśnie szkołę i tak nie przyniosą rezultatu toteż postanowił poświętować w samotności. Zbył Albusa szybko, mówiąc, że po 7 latach męczarni z tym cholernym rocznikiem należy się mu wolny wieczór. Dodał do tego swoje słynne spojrzenie (w sensie - pogardliwie łypnął na dyrektora?) i już był w drodze do kuchni, gdzie z radością sterroryzował skrzaty domowe. Wziął od nich kilka butelek wina, ognistej whisky i co tam jeszcze mógł znaleźć, np. Domestosa, Kreta i płyn do szyb.
Wino, whisky i bór wi co jeszcze, czyli najpierw mieszanie, potem bełtanie.
Najwyraźniej to Snape jest tytułową Czarną Walkirią, bo będzie walić i kirać różne substancje.

Miał zamiar po raz pierwszy w życiu upić się na całego z radości.
Raczej zaliczyć delirkę i zgon. Chyba że ma magiczną odporność…
Wsadzi sobie różdżkę w gardło i rzuci cirrhosis hepatis nihilis.
Może, skoro nigdy się tak nie upił, to nie wie, czym to grozi.

Pierwszym powodem oczywiście będzie pozbycie się Pottera i jego wianuszka wielbicieli, drugim śmierć Voldemorta!
No, jeśli mowa o roczniku Harry’ego, to ewidentnie nie pozbędzie się wszystkich jego wielbicieli. Co najmniej kilka osób z młodszych roczników przyjaźniło się z Potterem.
Ba, przede wszystkim musiałby pozbyć się Dumbledore’a.

Niech mu piekło ciężkim będzie…. Ewentualnie może jeszcze wypić za pozbycie się Neville'a Longbottoma. W końcu odejdzie największa niedojda w dziedzinie eliksirów z ostatnich lat i może po raz pierwszy od dawna w tej szkole zapanuje spokój!
Można by pomyśleć, że Neville rozrabiał bardziej niż obaj bliźniacy Weasley razem wzięci.
Zauważ też jedną rzecz - jeśli to jakaś dzika alternatywa, gdzie Snape nie zginął i nadal uczył eliksirów, to zapewne przyjmował na nie na takiej samej zasadzie, jak w poprzednich latach: uczniów z Wybitnym na SUMach. Wobec czego zapewne I TAK nie widział Neville’a od dwóch lat, chyba że na korytarzu...

Może jeszcze dorzucić toast za swojego durnego chrześniaka, który omal nie skończył, jak jego arystokratyczny ojciec.
Ale czego nie skończył? Nauki interpunkcji?
Tego to chyba nawet nie zaczął.

Może też wypić za Lily…
No właśnie… Lily Evans, a potem Potter. Zdrajczyni wyszła za jego największego wroga, rywala, jak zwał tak zwał, ale wyszła za niego cholera jasna! I jeszcze urodziła mu dziecko, które miało identyczne oczy, jak ona. Tak samo zielone, o tym samym kształcie i sposobie patrzenia. Do diabła! Nie powinien tak w ogóle myśleć. Nie ma sensu myśleć o tym, że dziewczyna, w której kochał się tyle lat wyszła za innego. W końcu już nie żyła. Co więc da myślenie o niej?
Koszmarnie tandetny i lekko WTFny wątek w siódmym tomie?

Cholernie go to wkurzało! Motyla noga! Zaszył się w pustej klasie niedaleko kuchni i po kolei otwierał butelki.
Nie mógł się zwyczajnie nawalić w swoich pomieszczeniach mieszkalnych albo, nie wiem, w gabinecie?
Pffff, to dobre dla jakiejś Sybilli Trelawney, próbującej ukryć fakt, że pije. Severus niczego się nie wstydzi!
Dobrze, że Harry’ego nie zgwałcił w Wielkiej Sali… ups, spoiler.

Nie potrzeba było wiele czasu żeby powoli zatracił poczucie rzeczywistości i czasu. Nie wiedział ile czasu minęło,
ale, sądząc po powtórzeniach, to musiała być jakaś mała pętla czasu.
TARDIS się zawiesiła.

ale był w stanie zauważyć, że skończyły mu się trunki. Będzie musiał iść po kolejne. Wstał i chwiejnie wyszedł z klasy. Musiała być już cisza nocna i tylko z Wielkiej Sali dochodziły jeszcze odgłosy zabawy.
Znaczy: cisza nocna, ale tak nie do końca?
Skrzaty robiły bibę. Im wolno.

Oparł się ręką o ścianę nie będąc w stanie iść dalej. Oparł się o nią plecami klnąc, że wszystko wiruje mu przed oczami i osunął się na zimną posadzkę ledwo to zauważając.
A o posadzkę czym się oparł?

- Cholera... – Zaklął pod nosem i wtedy usłyszał ten znienawidzony głos:
- Panie profesorze? Wszystko w porządku?
Podniósł głowę i napotkał spojrzenie zielonych tęczówek [a jakże!] ukrytych za okrągłymi okularami. Nad nim pochylał się nie, kto inny [nieeee, to nie on, to kto inny] tylko uwielbiany przez wszystkich, a przez niego znienawidzony syn jego największego szkolnego wroga. Harry Potter stał nad nim i mówił coś do niego…

[Harry z przyjaciółmi wraca do dormitorium; opuszcza ich jednak, bo chce pójść do kuchni pożegnać się ze Zgredkiem. Po drodze snuje plany, jak to ożeni się, założy rodzinę i wreszcie będzie sobie normalnie, spokojnie żył…Tropy literacko-filmowe podpowiadają, że to się nie może dobrze skończyć!]

Wychodził już zza zakrętu na korytarz, gdzie było wejście do kuchni, gdy omal się o kogoś nie potknął. Odskoczył szybko i zerknął niepewnie. Na ducha to nie wyglądało skoro omal tego kogoś [nie] podeptał, ale nie była to też osoba, którą chciałby widzieć tego wieczoru… Pod ściana siedział nie, kto inny tylko [borze, on też się z kimś zamienił?] jego „ulubiony" profesor od eliksirów. Harry westchnął i podszedł bliżej. Zdawało mu się czy mężczyzna zaklął pod nosem?
To była bardzo duża motyla noga.
Ta sama, co przedtem, tyle że teraz widziana zielonymi oczyma Pottera.

- Panie profesorze? Wszystko w porządku? – Spytał uprzejmie, chociaż nie za bardzo go to obchodziło. Snape był dla niego wredny przez te wszystkie lata w Hogwarcie, więc czemu miałby się nim teraz przejmować? Niestety, jego instynkt moralny wziął górę.
Zawsze wiedziałam, że moralność to zło.

Chłopak podszedł bliżej i poczuł smród alkoholu. Skrzywił się od razu marszcząc nos.



- Rozumiem, że pan świętuje pozbycie się nas, ale chyba Pan nieco przeholował… -powiedział chłopak wzdychając.
- Nie twoja sprawa durny chłopaku… - warknął mężczyzna łypiąc na niego swoim najgroźniejszym spojrzeniem. – Raz w życiu przydaj się na coś i przynieś mi z kuchni kolejną butelkę. Zamierzam dziś świętować do upadłego, że więcej nie zobaczę twojej osoby w tej szkole.
Et tu, Severusie… Ty także używasz tego okropnego “twoja osoba”...
Do Snape’a to chyba nawet trochę pasuje.

Harry przewrócił oczami, gdy mężczyzna chwiejnie próbował wstać. Ale heca! Snape się spił niemal do nieprzytomności!
Hjehje, on jeszcze nie wie, co może zrobić Snape spity “niemalże do nieprzytomności”.

Pierwszy raz widział Mistrza Eliksirów w stanie wskazującym.
To już nie jest stan wskazujący, to jest jak najbardziej stan nietrzeźwości. Grozi wybuchem alkomatu.
To nie stan wskazujący. To stan upadły i jęczący, aby go doprowadzić do najbliższej toalety.

Hagrida widział kilka razy podpitego, a raz dość mocno pijanego, ale to przekraczało wszelkie normy. Jakoś odruchowo złapał mężczyznę za ramię, gdy zobaczył, że ten chwieje się niebezpiecznie. Co, jak co, ale nie miał zamiaru się tłumaczyć, czemu Snape jest pijany.
Yyyy, znaczy co, Harry jest opiekunem prawnym Snape’a i spodziewa się, że za chwilę dyrektor wezwie go przed swoje oblicze, pytając z groźną miną: “Dlaczego dopuściłeś, żeby twój podopieczny się uchlał?”.

- Odprowadzę pana do pana komnat. – Powiedział Harry stanowczo pozwalając mu się oprzeć na sobie.
Nie, Harry! Nie rób tego! Nie do komnat! JESTEŚ W YAOIU!
Ale pozwolił mu tak stanowczo, że Snape nie mógł się oprzeć, żeby się nie oprzeć.

[Komnat Snape’a strzeże namalowany wąż, Harry prosi go w wężomowie o przepuszczenie ich]

Otworzył jednak przejście i Harry po kilku minutach, nie wiedząc, jakim cudem zapakował mężczyznę do łóżka.
Co zrobił Harry po kilku minutach? Poprzestawiał przecinki?
Po dłuższej analizie gramatycznej tego zdania dochodzę do wniosku, że otworzył przejście. Z czego wynika, że najpierw wrzucił Snape’a do łóżka, a dopiero potem sobie otworzył. Magia.

Odetchnął z ulgą, gdy pozbył się ciężaru ze swoich ramion. Co, jak co, ale Snape ważył swoje, mimo, że wyglądał tak niemrawo.
Niemrawo to może wyglądać ślimak, którego znalazłeś pod kamieniem. Jeśli Snape NAPRAWDĘ jest spity do nieprzytomności, to powinien, raz, capić na cały korytarz, dwa, promieniować niemalże namacalną groźbą podzielenia się zawartością żołądka z otoczeniem…
Pamiętajmy również, że wchłonął kilka litrów różnych płynów, jak mu zaraz zwieracz puści...

- Musi pan wytrzeźwieć… - mruknął chłopak mając zamiar odejść. Pamiętał, że jak jego wuj przesadził z trunkami po przyjęciach to szybko zasypiał. Oczywiście budził się z wielkim kacem, za który obrywało się Harry'emu, ale cóż… Chłopak westchnął życząc profesorowi dobrej nocy i już się odwracał, gdy silna ręka złapał go za nadgarstek.
Silna Ręka to jakiś Indianin?
Tak. Znany z tego, że… eee… nie załapał się do yaoica.
Był samowystarczalny.

Harry odwrócił głowę i napotkał spojrzenie ciemnych oczu, od których przeszedł go dreszcz. Nawet Voldemort nie patrzył na niego z takim zacięciem i nienawiścią.
Bo Voldek widział zawsze tylko jednego Harry’ego, a Snape miał przed sobą cały tłum!

Harry przez całą szkołę zachodził w głowie [o, paczciepaństwo, całkiem jak Zeus! Ciekawe, co mu się rodziło?] [niekoniecznie bogini mądrości], co zrobił Snape'owi, że ten tak go nienawidził i upokarzał, gdy tylko mógł.
Zagadka - co teraz zrobi Harry? Jednym, stanowczym ruchem strząśnie z siebie rękę Snape’a, odwróci się z obrzydzeniem i wyjdzie? Jak obstawiacie?
Podaję hasło: okoń.

- Profesorze…? – Zaczął niepewnie, ale w następnej chwili mężczyzna pociągnął go na łóżko silnym szarpnięciem, od którego chłopak aż jęknął z bólu. Zanim zdarzył [się cud] pomyśleć wylądował na plecach, przyciśnięty do materaca przez Snape'a, który mocno trzymał jego obie ręce nad głową. Mężczyzna warknął i zerwał mu z szyi krawat omal go przy tym nie dusząc.
Wychodzi na to, że zębami, skoro ręce miał zajęte. Do tego jeszcze warknął. Profesorze Lupin, wie pan coś na ten temat?

Harry kaszlnął gwałtownie łapiąc oddech. Od Snejpa jechało jak z gorzelni. Jeszcze bardziej się przeraził, gdy poczuł, jak mężczyzna związuje mu ręce jego własnym krawatem i przywiązuje je do wezgłowia łóżka.
Taaaa. Harry najwyraźniej został sparaliżowany przez ukąszenie Imperatywu, bo nie uwierzę, żeby trzeźwy, wysportowany chłopak nie był w stanie poradzić sobie z kolesiem naprutym tak, że ledwo trzyma się na nogach.
Inna sprawa, że, ponownie - JEŚLI Snape rzeczywiście był schlany tak, że groziło to urwaniem filmu, to do jakichkolwiek gwałtów potrzebowałby zaklęcia Erectus maximus. Rzuconego przez kogoś, kto byłby w stanie utrzymać różdżkę.
Sevo był napruty tak potężnie, że sama zawartość alkoholu w wydychanym powietrzu wystarczała, aby pogorszyć czas reakcji każdego, kto by się z nim zetknął.

- Co pan robi? Pani Robinson, czy próbuje mnie pani uwieść? – Krzyknął przestraszony próbując się uwolnić. Szarpnął się zawzięcie, ale węzeł był mocny i trzymał porządnie. Nie dał rady go poluzować.
Tak samo, jak nie uwierzę, że koleś napruty do tego stopnia będzie w stanie związać chłopaka, który, przynajmniej teoretycznie, powinien się bronić…
Może Snape i nie miał takiego zamiaru. Może chciał założyć ten krawat, ale tak mu się ręce trzęsły, że zamiast tego związał Pottera.
Przy tym poziomie upojenia to nawet możliwe, że chciał sobie po prostu zawiązać sznurówki.

Mam teorię: mieszkanie Snape’a było magiczną wytrzeźwiałką, wystarczyło odetchnąć jego powietrzem, by znikały wszelkie skutki alkoholu. Tylko tak można wytłumaczyć ten nagły przypływ sił i wigoru.
Może niechcący zamiast whisky Snape wypił leżący akurat nieopodal wywar zapewniający chutliwość a bezsensowność?


- Zamknij się! - Warknął mu prosto w twarz, a następnie uderzył go otwartą dłonią w policzek. Uderzenie sprawiło, że głowa chłopaka odskoczyła boleśnie na bok, a policzek zaczął piec. Cała krew odpłynęła mu z twarzy, gdy ujrzał wyraz twarzy mężczyzny. Była wręcz obłąkana z wściekłości. Harry lekko otworzył usta jakby bał się cokolwiek powiedzieć. W tym momencie bał się nawet głębiej odetchnął, gdy mężczyzna pochylił się nad nim. Oddech przesycony alkoholem owiał drżące ze strachu usta chłopaka.
Taaaaak. Usta wykrzywiły się w podkówkę, twarzyczkę zalał rumieniec, a w oczach zalśniły łzy - i Harry zmienił się w pełnoobjawową Bezbronną Sarenkę.
Trochę uke, trochę sarna.
Snape: trochę seme, trochę cieć w zoo.

Mężczyzna pochylał się nad nim jak wielki drapieżny ptak szykujący się do ataku.
Ptak istotnie miał zaraz zaatakować.
To nie ptak, tylko tygrys!
tygrys.jpg

- Zapłacisz mi teraz za wszystko, co zrobiłeś ty! Zabiłeś Voldka! A ja go tak ko- ko- kochałem! Twój ojciec! I twój cholerny ojciec chrzestny! - Syknął złowieszczo, a potem nagle przywarł ustami do warg chłopaka. - Więc teraz mi go zastąpisz! Harry pisnął próbując się odsunąć. Nie mógł zrozumieć, co się dzieje. Jego profesor nagle go pocałował. Czy tak robi ktoś, kto nienawidzi drugiej strony?
Ależ skąd, to tró loff, jedyna, prawdziwa i głęboka, chwilowo jedynie skryta pod pozorami gwałtu.
W naprawdę złych fanfikach bazujących na pseudobiologii yaoicowej rozdziewiczenie dodupne uaktywnia przycisk prawdziwej miłości. Schowany tam, gdzie słońce nie dochodzi.

Nie miał jednak czasu dłużej się nad tym zastanawiać, kiedy poczuł jak zimna dłoń o długich palcach wpełza mu pod koszulę i dotyka skóry.
- Proszę przestać! – Krzyknął zdesperowany próbując się pozbyć uczucia bycia dotykanym.
Tak siedzę i próbuję to rozkminić: jak on to robił? Jak można “pozbyć się uczucia bycia dotykanym” w chwili, gdy dotyk wciąż trwa? Chyba że próbował naprędce wprowadzić się w jakiś trans, w którym nie docierałyby do niego bodźce zewnętrzne...
Odmawiał jakieś sutry czy coś...
Czy serio W KAŻDEJ analizie muszę rzucić żartem o chloroformie? :<
Niekoniecznie, jest jeszcze eter i parę innych substancji.
W sumie dla Snape’a to już tylko 120px-Hydrogen-cyanide-2D.png

Nie chciał czuć rąk mężczyzny na swoim ciele. – Co pan robi?
- Sprawdzam, czy masz dość tłuszczu, bo chcę cię upiec… na rożnie! - wyjaśnił uprzejmie Snape.
Wstawcie tu dowolny gif z Hannibala. Wiem, że się spodziewaliście.

- Zapłacisz mi teraz za wszystko… -powiedział znowu mężczyzna. – Za wszystkie upokorzenia… Za to, że twój ojciec odebrał mi jedyną kobietę, którą kochałem… Za to, że ona wolała jego i urodziła ciebie… - warknął, a Harry otworzył szeroko oczy ze zdumienia. Czy to miało znaczyć, że Snape kochał się w jego matce? Wiedział, że razem chodzili do szkoły, ale żeby aż tak…? To było dla niego niepojęte
Tak, teraz się nad tym zastanawiaj, masz czas i warunki.
Czytałam kiedyś książkę o jakiejś sławnej japońskiej poetce (?) która zaraz po gwałcie poczuła, że musi napisać wiersz o tym przeżyciu. Może Harry jest jej duchowym spadkobiorcą.
Rozmyślania stanowiły część strategii pozbywania się uczucia bycia dotykanym - byleby zająć umysł czymś innym...

- Ale… -zaczął chłopak, lecz ponownie został uderzony w twarz. Tym razem poczuł w ustach smak krwi. Pod wpływem uderzenia pękła mu warga i teraz krew sączyła się czerwonymi kropelkami. Harry poczuł, jak zakręciło mu się w głowie i przez chwilę nie mógł jasno myśleć. Następną rzeczą, jaką zakodował jego umysł było to, że profesor zdziera z niego ubranie, które Harry przezornie zrobił z papieru toaletowego, aby nachlany w trzy dupy facet mógł je zdzierać efektywnie. Krzyknął głośno jednak mężczyzna zasłonił mu usta dłonią skutecznie tłumiąc wszelkie dźwięki, jakie chłopak wydawał.
Ekskjuze mła, niech mi ktoś wyjaśni, co stało się z chłopakiem, który walczył ze Śmierciożercami, bazyliszkiem, dementorami, samym Voldkiem wreszcie… i czym jest ta kreatura, która go zastępuje?
Niech sprawdzę. O, mam.

yaoi_virus_by_otakuyoru-d30hamj.png

Harry zaczął się szarpać. Jego rozum podpowiadał mu, do czego to wszystko zmierza i desperacko starał się uwolnić.
Dotychczasowy przebieg akcji wskazuje, że rozum już dawno się uwolnił...

Udało mu się uwolnić jedną nogę, którą wcześniej Snape przygniatał kolanem do łóżka i mocno kopnął mężczyznę na oślep. I to był błąd.
Snape nosił mithrilowy ochraniacz na klejnoty?
Nie miał ich! Jak rurkowiec! Hahaha.

10565165_788964177791569_6609458329589091374_n.jpg

Snape popatrzył na niego z furią w oczach. Złapał go tak mocno, że chłopak krzyknął głośno z bólu.
- Proszę mnie puścić… - pisnął cicho starając się powstrzymać łzy.
Krzyknął głośno, ale pisnął cicho. Dobry uke, trzyma się konwencji.

Chłodne powietrze, które czuł na skórze oznaczało, że starszy mężczyzna zdarł z niego ubranie i miał teraz swobodny dostęp do jego ciała.
Harry zacisnął mocno powieki. Nie chciał patrzeć na niego. Nigdy nie czuł do Nietoperza sympatii, bo gdyby czuł choć trochę, to co innego, a teraz… Czuł tylko czystą odrazę do tego człowieka. Próbował nie myśleć o tym, że dłonie profesora pożądliwie błądzą po jego ciele dotykając go wszędzie tam, gdzie nawet on sam nie odważyłby się dotykać siebie.
Mam rozumieć, że są takie miejsca na ciele Harry’ego, których ten… nie myje?
Może miział mu palcem migdałki. Niewielu ludzi robi to samodzielnie.

Krzyknął, gdy zimne palce ścisnęły jego sutki boleśnie. Zagryzł zęby usilnie starając się nie wydać żadnego dźwięku, pomimo że jego zmysły rejestrowały ból, jaki mu sprawiał ciemnooki mężczyzna.
Nie no, naprawdę, ałtorka opisuje to tak, jakbyśmy mieli tu dziecko metr dwadzieścia wzrostu przeciwko wielkiemu, umięśnionemu bydlakowi, a nie osiemnastoletniego, zdrowego, wysportowanego chłopaka przeciwko chudemu i napranemu w drebiezgi profesorkowi! Dżizas, jeśli już naprawdę tak bardzo potrzebowała dla rozwoju dalszej akcji (i tróloffu między boCHaterami), żeby Harry został zgwałcony, to mogła zadbać o jakieś bardziej wiarygodne okoliczności tegoż… (np. to Harry jest pijany, bądź pod wpływem jakiegoś zakazanego eliksiru).
Mnie zastanawia, czemu on nie wrzeszczy? Dobra, komnaty Snape’a mogą być nawet zagrzebane w lochach, ale zawsze jest szansa, że ktoś usłyszy. Choćby Irytek czy inny duch…
Nie wrzeszczy, bo już się poddał, już wie, że przed Imperatywem nie ma ratunku.

Zaciskał mocno palce u rąk wbijając paznokcie w dłonie. Dłonie mężczyzny dotarły między jego uda i ponownie chłopak mocno zaoponował zaciskając je.
Ja wiem, że to nie czas i pora na stylistyczne rozkminy, ale w dwóch zdaniach dwukrotnie powtarza się “zaciskać”, “mocno” i “dłonie”.
Celowy zabieg, paralelizm czy coś takiego, raczej to nie jest.

Dobra, akcja już poszła na tyle do przodu, że chyba już czas na półgołego Wolverine’a, który nie ma absolutnie nic wspólnego z opkiem, ale i tak wolicie na niego patrzeć, niż to czytać. O, proszę:
Hugh-Jackman-shirtless-for-Empire-300x336.jpg

Severus warknął łapiąc go za szyję jedną ręką, a drugą próbował rozewrzeć mu siłą uda. Wcisnął między nie kolano.
Odnoszę wrażenie, że Snape ma w tym opku dość dużo rąk i kolan.
Może to pająk???
Nietoperz-Pająk. Jak go wyrzucą z Hogwartu, może spróbować szczęścia w branży superbohaterskiej.

Chłopak próbował go kopać, ale zyskał tylko kolejne uderzenie, które odrzuciło jego głowę i zamroczyło na chwilę.
Sam się kopnął w głowę?!

Ta chwila wystarczyła żeby chłopak zauważył, że jego nogi są już szeroko rozłożone, a wzrok agresora utkwiony jest dokładnie w tamtym miejscu.
Znaczy, tak to nie widział, ale jak go zamroczyło, to zauważył?
Pomroczność jasna.
Poczuł jak jego twarz na zmianę pokrywa się czerwienią i zielenią oraz bordowymi szlaczkami, a potem gwałtownie blednie.
Próbował jeszcze jakoś, chociaż trochę się zakryć podciągając nogi i próbując je złączyć.
Zastanawiam się - co tak usilnie zasłaniał Harry? Bo męskie genitaliumy są dość wydatnie widoczne niezależnie od podciągania i złączania nóg (chyba że je się wepchnie między uda), natomiast jeśli chodzi o… eee… honor czarodzieja… to leżąc na plecach płasko i tak ciul widać...

Snape widzą jego zamiary siłą rozdzielił mu kolana warcząc:
- Nawet nie próbuj się zakrywać… - po czym odsunął się nieco od chłopaka omiatając go wzrokiem. Tak… Chłopak wyglądał cudownie. Nigdy wcześniej nie pomyślałby, że Potter może być właśnie taki. Zaczynał rozumieć, czemu spora liczba ludzi interesowała się nim,
Voldi też wzdychał do jego pięknego ciała!
Z tego by wynikało, że Harry sporej liczbie ludzi pokazywał się nago.

ale tylko tej małej rudej Weasley udało się do niego zbliżyć w stu procentach.
Widzę, że Snape jest doskonale zorientowany w hogwarckich ploteczkach: kto z kim i ile razy.

Uśmiechnął się mściwie. Tak… Dziewczyna nie dostanie swojego wymarzonego kochasia w stanie idealnym.
Żegnaj, błonko… oh wait.

Ciało Harrego było szczupłe i ładnie umięśnione od gry w quidditcha. Skóra nabrała brązowego koloru od częstego przebywania na powietrzu.
Hm, jeśli facet gwałci po to, by się zemścić, to raczej wszystko mu jedno, jak wygląda jego ofiara…
Widocznie w tym momencie próbował przekonać sam siebie, że w sumie to nie gwałci.
Mnie bardziej zastanawia, czy w tym sezonie drużyna quidditcha trenowała w kąpielówkach, skoro Harry miał opaleniznę na całym ciele…
No wiesz, jest siatkówka plażowa, to może i quidditch plażowy?
Quidditch nudystów. Potem trzeba wyjmować drzazgi z…
Grunt, żeby kij od mietły, tym razem całkiem dosłowny, nie był za bardzo sękaty.

Przejechał dłonią pożądliwie wzdłuż boku chłopaka. Zaśmiał się źle i mrocznie widząc, jak brązowe ciało wzdrygnęło się pod wpływem jego dotyku,
- Co? – Spytał przysuwając się do niego rozbawiony widząc jak jego ofiara próbuje się, chociaż minimalnie od niego odsunąć. – Nie podoba ci się? – Dodał i przejechał palcem po członku chłopaka.
- N… Nie… - zaprotestował chłopak. – Nie dotykaj mnie tam! – Krzyknął.
- Dlaczego? –Zapytał wrednie. – Przecież ci się to podoba. – Stwierdził, po czym objął członek chłopaka całą dłonią i ścisnął lekko. Harry krzyknął próbując kopnąć go ponownie.
Severus może i był pijany, ale nie stracił nic ze swojej siły.
W tajemnicy przed wszystkimi przez całe lata wytrwale pakował, używając kociołków zamiast hantli.
Harry natomiast na treningach głównie się opalał.

Złapał nogę chłopaka bez problemu chroniąc się przed ponownym kopnięciem.
- Spróbuj tego jeszcze raz mała dziwko to popamiętasz. – Wysyczał złowieszczo. –Jesteś taki sam jak twoja matka… Taka sama mała dziwka… - warczał do przerażonego chłopaka. Imperatyw Yaojcowy, który do tej pory przytrzymywał Harry’ego, spojrzał na zegarek i zawołał: “Sorry, muszę lecieć do następnego opka, dasz sobie z nim radę sam, prawda?”, więc Snape... Wyjął różdżkę i jednym zaklęciem ograniczył możliwości ruchowe chłopaka na tyle, by móc się samemu rozebrać.
No ale właściwie… Harry i tak był związany, nie? Mógł jedynie wierzgać nogami, ale najwidoczniej Snape nie wpadł na to, by odsunąć się parę kroków, poza zasięg jego kopniaków,  i dopiero się rozbierać.
I w ogóle dlaczego od razu nie rzucił zaklęcia, zamiast się wygłupiać z krawatem?
Bo by było mniej fetysznie.

Harry patrzył na to przerażony. Nie, nie, nie! Krzyczał jego umysł. Całe jego ciało wołało, żeby uciekał, ale jak miał to zrobić? Różdżka została w dormitorium, a nigdy w życiu nie przypuszczałby, że jego własny profesor będzie chciał zrobić mu coś takiego.
Bo bez różdżki jestem taki bezbronny, ojej, i wcale nie dzieją się żadne dziwne rzeczy, kiedy jestem przerażony albo wściekły, i nigdy nie zrobiłem nic złego ciotce Marge, po prostu ją wzdęło po grochówce!

Starał się nie patrzeć na mężczyznę. Po chwili znowu poczuł uderzenie w twarz. Tym razem jednak krzyknął z bólu. Cios rozbił jego okulary, a kawałki szkła wbiły mu się w twarz. Poczuł jak krew zaczyna płynąć mu po buzi, ale nawet to nie powstrzymało Snape'a przed tym, co zamierzał z nim zrobić.
Zastanawiam się, czy ta “buzia” tutaj to tylko przejaw braku wyczucia językowego aŁtorki, czy raczej celowe udziecinnianie bohatera (jak w opku o dziewięcioogoniastym lisie).
Wydaje mi się, że tu jednak brak wyczucia, chyba kilka razy już to spotkałam...
Też tak sądzę, to nie pierwsza analiza, w której rzucona ni z gruchy, ni z pietruchy “buzia” całkowicie rozbija atmosferę.

Po chwil doświadczył potwornego bólu, gdy mężczyzna bez żadnego ostrzeżenia siłą wdarł się w niego. Harry słyszał swój własny krzyk przeplatany błaganiami:
- NIE NIE NIE! Przestań! Błagam przestań! To boli!
Gdyby Snape ostrzegł, bolałoby mniej?

[Opis gwałtu maksymalnie skrócimy, jednak musi pozostać przynajmniej częściowo, byście docenili dalsze rozwinięcie akcji]

- Puść mnie… Proszę… -płakał chłopak. Rozsierdziło i rozśmieszyło go to jednocześnie. Nie mógł pożałować sobie jednak również sarkazmu:
Bo czymże byłby Snape bez swego nieodłącznego Snejpowego Sarkazmu™!

- Wielki Harry Potter błaga mnie o litość? – Szydził patrząc mu prosto w oczy. W te zielone oczy, które przez te wszystkie lata przypominały mu, że nigdy nie dostał tego, czego naprawdę pragnął. Ilekroć w nie spoglądał przypominało mu się, że James Potter odebrał mu to, czego w swoim życiu najbardziej pragną [wszyscy Snejpowie] i na czym mu zależało.
- Puść… - usłyszał jeszcze ciche błaganie nim ponownie wbił się znowu mocno w gryfona.
Wbił w niego swego ślizgona!

10568875_491953457614678_6229982938871100059_n.png

Harry już nie miał łez by płakać, a od krzyku głos odmówił mu posłuszeństwa. Nie wiedział ile to trwało. Gdy mężczyzna kończył i odsuwał się od niego chłopak czekał dłuższą chwilę by znów spróbować uciec. Jednak ledwo zdarzył się poruszyć, a silne ramię łapało go i wciągało po raz kolejny do łóżka, a członek mężczyzny natychmiast się w niego wdzierał.
To nie było tylko Erectus Maximus, to musiało być też Petrificus Członkus, Gruboskórus Żołędzius i Productionis Spermum Bezustannus.
Myślę, że wzorowanie się na pełnometrażowych pornosach przy pisaniu opek nie jest najlepszym pomysłem.
Wzorowanie się na pełnometrażowych pornosach przy czymkolwiek to w ogóle średniej dobroci pomysł.

Kiedy mężczyzna zmęczony brutalnym seksem i alkoholem w końcu zasnął była 3 w nocy. Harry mgliście zauważył tarczę zegara. Bez okularów widział bardzo słabo.
Zapamiętajmy.

Będąc na granicy paniki znalazł jakieś prześcieradło, którym się owinął jak najszczelniej. Z jego ubrań nic nie zostało poza strzępami.
W przerwach między gwałceniem Snape chwytał ciuchy Harry’ego i darł na strzępki, żeby zająć czymś ręce, tak mu z tych nerw latały.
Albo pogryzł.
Poza tym, jeśli “jakieś prześcieradło” - to chyba to, na którym leżeli, zaplamione krwią, spermą i bór wi czym jeszcze, bo szczerze wątpię, żeby chłopak będąc “na granicy paniki” (i mając świadomość, że prześladowca może się w każdej chwili obudzić) przegrzebywał komody Snape’a w poszukiwaniu bielizny pościelowej.
(O ile Snape w ogóle jakąkolwiek ma, przecież mieszkają w zamku, gdzie wszystkimi domowymi czynnościami zajmują się skrzaty).
To, na którym leżeli, musiałby najpierw wyciągnąć spod Snape’a, więc stawiam na to, że jednak było tam gdzieś drugie prześcieradło.

[Harry wraca do swego dormitorium]
Poczuł kolejne łzy napływające mu do oczu, kiedy cicho wyjął za duże ubranie i włożył je na siebie zakrywając formujące się już siniaki i zadrapania od paznokci.
Za duże? Myślałam, że już dawno przestał donaszać ciuchy po Dudleyu.
Za duże ubranie to chyba jeden ze standardowych atrybutów uke.

Pozbierał nieliczne rzeczy, których nie zdążył spakować, zmniejszył kufer i włożył go do kieszeni. Na łóżku zostawił kawałek pergaminu z kilkoma słowami.
Wyszedł z wieży mimo protestów Grubej Damy, a następnie ze szkoły i aportował się nie wiedząc gdzie potem pójdzie.
Mgliście pomyślał tylko o przyjaciołach i Ginny, z którą już nie mógł się ożenić.
No ba, jakże to tak, czy wypada pannie szlachetnego rodu brać sobie nie-prawiczka? Harry, idź do klasztoru!
Przed ślubem czarodziejom obu płci sprawdzają komisyjnie dziewictwo. I wiadomo, że:

10172685_491953370948020_5688408522954743611_n.jpg

Pomyślał o tych wszystkich, na których mu zależało, a których musiał teraz zostawić.
Wstyd i upokorzenie było zbyt wielki by mógł powiedzieć komukolwiek, co się stało.
Wylądował w pobliżu dziurawego Kotła.


Pod peleryna niewidką przedostał się na ulicę Pokątną i swoje kroki skierował do banku Gringotta. Za kontuarem siedział goblin mający nocny dyżur. Uniósł brwi widząc młodego mężczyznę o tej porze w banku.
Uniosłam brwi, widząc bank, który pracuje w nocy…
Goblin był włamywaczem, który na widok niespodziewanego klienta zaczął udawać pracownika.

Zanim jednak o coś spytał, Harry ubiegł go mówiąc:
- Wiem, że pora jest późna, ale potrzebuję podjąć sporo złota z mojej skrytki. Ponadto mam wielką prośbę…
Jak widać, Harry mimo całego szoku o pieniądzach zawsze myśli trzeźwo.

[Ron budzi się, zauważa, że Harry zniknął, zostawiając list]

Na pergaminie, który ściskał w dłoni było tylko kilka słów:

Musiałem odejść. Coś się stało…
Nie szukajcie mnie…
Kocham was.
Harry
Taaaaa. Najlepsza metoda, by wzbudzić niepokój i wręcz zmusić do poszukiwań!

[Budzi się również straszliwie skacowany Severus, nic nie pamiętając z poprzedniej nocy]

Przeciągnął się zerkając, dookoła, gdy jego wzrok padł na ślady krwi na pościeli. Uniósł brew. Skaleczył się czymś? Obejrzał szybko ręce i nogi, ale nie znalazł żadnych zranień poza siniakiem na żebrach.
Ja bym na jego miejscu zaczęła od obmacania sobie nosa.
Ja, wiedząc jakie to opko, od obmacania tyłka.

Wstał powoli i ubrał szlafrok. Nagle jego wzrok padł na leżący częściowo pod poduszką krawat w czerwono-złote paski.
Po namyśle założył szlafrokowi także i krawat.

Nie ulegało wątpliwości, że był to krawat należący do jakiegoś gryfona. Pytaniem pozostało jednak skąd się tutaj wziął?
Sięgnął po niego i zauważył, że krawat wygląda jakby go zerwano siłą z czyjejś szyi.
To znaczy - jak? Krawat odrobinkę się różni od koronkowych majteczek i nie tak łatwo poszarpać go przy zrywaniu...
Pisałam - ubranie z papieru.

Zmarszczył czoło. Co on wyprawiał? Czy aż tak się upił, że po pijaku próbował udusić jakiegoś gryfona?
Nagle prócz krwi na pościeli zobaczył coś jeszcze. Od razu rozpoznał zaschniętą na materiale spermę. Co gorsza łóżko wyglądało tak, jakby w nocy odbyła się w nim dzika orgia [a przynajmniej, jakby ktoś w nim całą noc dusił gryfona] [w śmietanie]. Obszedł je powoli i dokładnie wszystko zlustrował.
A potem zrobił test Rorschacha na plamach.
Zawołał Horatia i ekipę do badań.

Znalazł potargane ubranie, a konkretnie mundurek z emblematem lwa. Nie miał już wątpliwości, że musiał zrobić coś złego. Jednak dopiero, gdy dostrzegł leżące na podłodze stłuczone okulary poczuł jak twarz mu tężeje, a krew całkiem z niej odpływa. To były okulary Pottera! Były zbyt charakterystyczne żeby pomylić je z innymi. Ale skąd się tutaj wzięły? I dlaczego ubranie chłopaka jest w strzępach?

[Ponieważ Snape nic nie pamięta, postanawia użyć myślodsiewni, by dowiedzieć się prawdy. Zastanawiałam się, czy myślodsiewnia jest w stanie pokazać coś, czego jej właściciel nie pamięta, ale ok, po konsultacji na forum uznaliśmy, że mogła (patrz: Slughorn oddający Harry’emu prawdziwe wspomnienie o rozmowie z Tomem Riddle, mimo że wcześniej zmodyfikował je, a zatem tego prawdziwego jakby też nie pamięta)]


Stał jakby jego stopy przyrosły do podłogi. Mógł tylko patrzeć, jak wielokrotnie gwałcił chłopaka, nie pozwalając mu odejść. Widział, jak dzieciak w końcu powoli wstaje drżąc na całym ciele, jak owija się byle jak prześcieradłem i chwiejnie wychodzi z sypialni.
Eee, że co? Ałtorce chyba się myślodsiewnia pomyliła z kamerą monitoringu. Jakim cudem Snape mógł widzieć w swoich wspomnieniach wychodzącego Pottera, skoro wtedy spał i niczego nie zarejestrował?
Krótkotrwałe rozdwojenie jaźni na śpiącą i czuwającą.
Widział go oczami duszy swojej.

Gdy myślodsiewnia wyrzuciła go w końcu opadł na kolana nie wiedząc, co ma myśleć. Zrobił temu chłopakowi chyba największa krzywdę, jaka mogła go spotkać. Czuł odrazę sam do siebie, a co dopiero musiał czuć ten młody chłopak, który tylko chciał mu pomóc. A on, co zrobił? Zdarł z niego ubranie i siłą wykorzystał.
-Ojtam ojtam - odezwała się z portretu obleśna gęba niejakiego RAZ-a. - Kto nigdy nie wykorzystał pijanego, niech pierwszy rzuci kamieniem! Aaaaa, to ty byłeś pijany? To tym bardziej, po pijaku się nie liczy!

Fakt! Nienawidził jego ojca, a chłopaka nie cierpiał. Ale sam przed sobą musiał przyznać, że nie podejrzewał się o coś takiego. Musiał znaleźć chłopaka i jakoś spróbować mu pomóc. Wolał nawet nie myśleć, w jakim może być stanie po tej nocy.
I co, znajdzie go i powie “Ej, noweś, ja nie chciałem”?!
Ups. Spoiler.

W końcu jego doświadczenie jako szpiega się na coś przyda.
Jako szpieg miał taaaakie doświadczenie w pomaganiu ofiarom gwałtu.

Jedyny problem polegał na tym, że absolutnie nikomu nie mógł powiedzieć o tym, co zrobił.
Jedyny.
JEDYNY.


Zlinczowaliby go, gdyby tylko wiedzieli. A opinia publiczna dodałaby od siebie to i owo.
Czarodziejski kodeks karny najwyraźniej nie przewiduje żadnych sankcji za gwałt, skoro Snape nie obawia się Azkabanu...
To alternatywa, w której świat Pottera został skrzyżowany z rzeczywistością sprzed kilku tysięcy lat. Jeśli by gwałt wyszedł na jaw, Snape by musiał się z Harrym hajtnąć w ramach kary.

Póki, co miał całe lato żeby znaleźć chłopaka.
Zamknął, myślodsiewnię w szafce na klucz, złapał pelerynę i pozbywszy się dowodów zbrodni
Zamknięcie w szafce nazywa “pozbyciem się”? Żałosny amator.
Posypał jeszcze przecinkami, żeby trudniej było znaleźć.

wyszedł z zamiarem odnalezienia chłopaka.
I zabicia, żeby go nie wydał?
Przeprosi i da snickersa.

[Minęło kilka miesięcy. Harry budzi się w jaskini w górach, gdzie wciąż się ukrywa. A w sumie - czemu? Jeśli chciał się ukrywać, to nie mógł się teleportować, powiedzmy, na Hawaje, do jakiejś miłej wioski? Żeby było bardziej drrrhamatycznie.]

Uśmiechnął się smutno. Poczuł delikatne kopnięcie i mimo woli uśmiechnął się. Przyłożył dłoń do brzucha i powiedział z czułością:
- Wcześnie się dziś obudziłeś…
...mój głodny brzuszku.

Dziecko, które nosił było obecnie jedynym jasnym promyczkiem w jego życiu. Nie miał, dokąd iść, ale miał, dla kogo żyć.
Nadprzecinkoza w tym zdaniu symbolizuje plemniki, które, wniknąwszy do organizmu Harry’ego, zmieniły jego poglądy (zgodnie z teorią JKM).

Kiedy w lipcu zaczął odczuwać mdłości i wymiotował, co rano nie wytrzymał. A co wieczór puścił. Dobrze, że przebywał akurat w innym kraju, gdzie nikt nie zadawał mu głupich pytań.
Bo w innych krajach jest normalne, że faceci zachodzą w ciążę, tylko ta Anglia taka zacofana.
A właściwie w jakim on jest kraju?
W Chujwiegdziu Północnym.
To wiele wyjaśnia.
W Yaoilandzie.

Właściwie, to dlaczego mieliby mu zadawać głupie pytania? Czy w Anglii, czy w dowolnym innym kraju, facet rzygający o poranku kojarzy się przede wszystkim z tym, że poprzedniego wieczoru zbytnio zaszalał.
Ewentualnie z grypą żołądkową.

Gapili się na niego tylko z powodu szpecącej blizny po szkle na twarzy. Biegła od czoła, przez nasadę nosa i lewy policzek.
To by oznaczało, że Snape celowo ciachnął go na skos przez twarz. Odłamki rozbitych okularów mogły wbić mu się w skórę, uszkodzić oko, ale takiej rany by nie zadały.

Harry nienawidził jej i próbował wszystkiego żeby się jej pozbyć. Bezskutecznie. Ta blizna przypominała mu o tym, co go spotkało i dobre pół roku nie był w stanie patrzeć na siebie w lustrze. Niemniej jednak wtedy czuł się tak chory, że wyszukał szpital czarodziei i poszedł tam. Trafił szczęśliwie na czarodziei mówiących po angielsku, którzy poprosili żeby usiadł i poczekał aż znajdą kogoś, kto umie powiedzieć więcej niż “Please, sit down and wait here” na swoją kolej.
Po pół godzinie mógł wejść do gabinetu i powiedział, co się z nim dzieje. Uzdrowiciel wykonał kilka testów, po czym najspokojniej w świecie pogratulował mu mówiąc, że będzie miał dziecko.
Dziecko… Harry był tak zszokowany, że dłuższa chwilę nie wiedział, jak ma zareagować. Dziecko z tym… z tym….
Jako że mamy do czynienia z yaoilandem, Harry’ego bardziej szokuje fakt, że jest w ciąży ze Snape’em, niż że w ogóle zaszedł w ciążę, będąc facetem.
Wiecie, mnie zajście w ciążę przez odbytnicę zaszokowałoby niezależnie od płci poszkodowanego. Chociaż w sumie kloaka (wspólne ujście układu wydalniczego, pokarmowego i rozrodczego) jest dość częstym rozwiązaniem w przyrodzie, może więc Harry jest dziobakiem. Albo przynajmniej tygrysem z głową gołębia i ciałem gołębia...
I zielonymi oczami, nie zapominajmy o oczach.

Gdy wrócił do siebie spytał uzdrowiciela czy jest możliwość usunięcia. Nie chciał tego dziecka. Nie wtedy!
A… kiedy? Kiedy jest dobry moment na dziecko z gwałtu?
To zależy od tego, jak stwierdzą w Sejmie.

Zaskoczony uzdrowiciel wyjaśnił mu, że byłoby to zbyt niebezpieczne. Mogłoby dojść do szoku magiczne i uszkodzenia rdzenia. A to była niemal pewna śmierć. W najlepszym przypadku zostałby charłakiem do końca życia.
Oczywiście nie ma takiej opcji, że ciąża w organiźmie do niej nieprzystosowanym stanowi jakieś zagrożenie dla ...eeee, ojca? matki? Albo że przynajmniej wymaga jakiegoś magicznego podtrzymania...
Zaraz. Wyjęcie dziecka z dupy uszkadza magię, więc to oznacza, że czarodzieje trzymają ją w naprawdę śmiesznym miejscu...

Harry nie pamiętał, jak wyszedł z gabinetu i co robił potem. Zadrżał na to wspomnienie. Nienawidził wtedy tej małej istotki, która nie była niczemu winna, a która powstała w tak niegodny pozbawiony miłości sposób. Starał się zupełnie ignorować fakt, że jest w ciąży.
Nie miał bladego pojęcia, że czarodzieje mogli rodzić dzieci. Wyszukał potajemnie jakieś informacje na ten temat.
Tak z ciekawości: w jaki sposób? Nie ma dostępu do biblioteki w Hogwarcie, ukrywa się, więc raczej nie będzie rozpytywał ludzi, a Internetu świat magiczny nie zna… Choć z drugiej strony, jeśli w magicznym świecie męskie ciąże nie są niczym nadzwyczajnym, to może wystarczyło kupić w kiosku jakieś “Twoje dziecko”?
Wyszukał w sieci artykuł: “Omegaverse. Metaanaliza.”

Dowiedział się, że jeśli obaj mieli silną sygnaturę magiczną to było to możliwe nawet bez specjalnych eliksirów czy zaklęć.
A nawet jeśli mieli słabą sygnaturę magiczną (e, znaczy, podpis?) to wystarczyło słowo aŁtorki.

[Harry wyrusza, by znaleźć jakieś lepsze schronienie.]
Falcon kończył właśnie patrol, gdy rozszalała się śnieżyca. Jego smok mruknął coś po swojemu.

Okej, mam zdjęcie Falcona i jego smoka z głową sokoła i ciałem sokoła (wiem, że macie dość tego żartu, ale mnie śmieszy, więc CIERPCIE):

4242g.jpg

- Tak wiem Diun… Zaraz wracamy. – Powiedział do smoka, który zawrócił i skierował się w stronę niedostępnego zbocza.
Falcon też nie marzył w tej chwili o niczym innym, jak o czymś ciepłym do picia i ciepłym łóżku. Nagle jednak dostrzegł drobną postać, która upadł na wąskiej ścieżce w śnieg.
Już z daleka rozpoznał płeć postaci.
No chyba jednak nie do końca.
W tym opku wiele rzeczy jest nie do końca.
Powiem wręcz, że wiele rzeczy jest robionych od dupy strony.
Akurat te są do końca.

- Diun… Lecimy tam. Pewnie znowu jakiś nieszczęśnik zabłądził. – Powiedział do smoka i obaj podlecieli bliżej.
A to co? Magiczny GOPR?
Po cholerę Harry tam się pchał? I czemu się nie teleportował?

Smok ryknął i Falcon zobaczył, jak postać próbuje się cofnąć. Smok wylądował na niewielkim występie skalnym, a mężczyzna zeskoczył z niego i podszedł do postaci siedzącej w śniegu.
- Wszystko w porządku? – Spytał. – Zabłądziłeś? – Dodał. Postać podniosła głowę ukazując piękne zielone oczy i twarz przeciętą brzydką blizną. – Możesz wstać? – Spytał wpatrując się w te zielone niczym jezioro oczy.
Aaaaaaa, ratunku! Zielone oczy znów atakują!

- Tak… -powiedziała postać cicho wstając powoli. Teraz mógł zobaczyć wyraźnie, że to był młody chłopak. Mógł mieć 18 może 19 lat. Ale co najbardziej zaskoczyło Falcona to fakt, że chłopak najwyraźniej spodziewał się dziecka. I taki włóczył się po górach? No chyba, że przed kimś uciekał.
Tam zaraz uciekał, po prostu uprawiał turystykę prenatalną.
Aborcja ekstremalna.

- Chodź. – Powiedział podając chłopakowi rękę, którą ten przyjął po dłuższej chwili wahania. Chłopak wzdrygnął się wyraźnie. Falcon posadził go przed sobą na smoku po kilku chwilach i wznieśli się w powietrze. Mężczyzna mógł powiedzieć, że chłopak jest ładny.
- Ładny jesteś. No co, mówię, bo mogę, kto mi zabroni?
Autorka. To by rozbijało Jedyną Słuszną Parę Połączoną Gwałtem.

Nawet bardzo ładny pomimo szpecącej twarz bliźnie.
Tak ładny, że aż język znienacka zaczął mu się plątać.

Trzymał go mocno jedną ręką, ale chłopak usilnie starał się nieco odsunąć.
- Jak ci na imię? – Spytał Falcon.
- Nie chcę używać mojego starego imienia… -powiedział chłopak cicho spuszczając głowę.
- W takim razie, jak mogę do ciebie mówić?
Chłopak milczał dłuższą chwilę zanim powiedział:
- Emerald.
A weź się od razu nazwij Esmeraldą, co se będziesz żałował…
Mnie się bardziej podoba “Erewań”.
Mnie się natomiast podoba sformułowanie “dyskredytacja równań różniczkowych metodą Eurela”. Jak kiedyś będę potrzebowała pseudonimu, to się tak nazwę - nadal mniej głupkowate niż Emerald.

Smok zniżył lot i oczom chłopaka ukazał się wielki zamek wbudowany w skałę. Dookoła kręciły się smoki, na grzbietach, których siedzieli ludzie.
Smoki latały na grzbietach??? A ludzie, jeśli już, to nie “ich siedzieli” tylko “ich dosiadali”.

Tego nigdy jeszcze nie widział. Żeby latać na smokach. Głową w dół. Falcon zaśmiał się widząc jego reakcję. Chłopak może był magiczny, ale zdecydowanie ze smokami miał niewiele wspólnego. Wylądowali na dziedzińcu i mężczyzna pomógł mu zejść.
- Witaj w zamku Czarnych Walkirii Emerald. – Powiedział i zaśmiał się widząc zaskoczoną minę chłopaka.
-Ojej, zamek Czarnych Walkirii nazywa się Emerald, tak samo jak ja! - ucieszył się chłopak.


[Minęły cztery lata, wciąż nikt nic nie wie o Potterze; Snape ma wyrzuty sumienia, ale oczywiście nie przyznał się nikomu do wydarzeń tamtej nocy. Teraz zaś wybiera się po składniki eliksiru]

Mężczyzna sięgnął po płaszcz wiszący przy wyjściu z jego komnat. Musiał wyjątkowo udać się na ulicę Pokątną, jeśli chciał w terminie skończyć pracę, której się podjął. Ważył właśnie wyjątkowo trudny i wymagający skupienia eliksir,
Pół funta i cztery uncje!

jednak potrzebował kilku świeżych składników.
Założywszy płaszcz wyszedł, a za bramami zamku aportował się do Londynu i na ulicę Pokątną.
Kurde noooo… DE-portujesz się w punkcie wyjścia, a A-portujesz w punkcie przybycia, czy to tak trudno pojąć?
“Deportacja” źle się kojarzy.
“Aport” też nie najlepiej.

[Na ulicy Śmiertelnego Nokturnu Snape zauważa zbiegowisko i kręcących się aurorów]

Severus przepchał się przez tłum do starszego mężczyzny, który zauważywszy go łypnął na niego swoimi oczami. I tym zdrowym i tym magicznym.
Ciekawa jestem, kto właściwie zginął w walce z Voldkiem, skoro nawet Moody żyje.
Nikt nie zginął. Voldemort sam sobie wydymił avadą w łeb po tym, jak Harry przeczytał mu kilka opek yaoi.
Mam inną teorię. Voldek wyjechał do Albanii i rzucił na Anglię zaklęcie Yaoius totalus w ramach zemsty.

- O proszę… - mruknął. – Witaj Snape…
- Alastorze… - przywitał się powściągliwie. – Mogę spytać, co to za dzikie zbiegowisko?
- Pytać możesz… Morderstwo… - prychnął cicho rozglądając się czy nikt ich nie podsłuchuje.
A ten tłumek kłębiący się przy wejściu na Nokturn zebrał się, bo akurat rozdawano tam czekoladowe żaby za darmo, a nie dlatego, że ludzie zauważyli coś podejrzanego.

Snape uniósł brwi jeszcze wyżej.
- Zaskoczony co? – Spytał Moody. – Od czasów Sam-Wiesz-Kogo nie było żadnego mordu.
Ach, już wiem! W walce z Voldkiem wybito wszystkich złych, zostali jedynie ci dobrzy, o kryształowych charakterach i łagodni jak baranki. Nawet złodzieje kieszonkowi przeszli masowe nawrócenie i zajęli się uczciwą pracą.

A już na pewno nie w takim stylu. Dlatego wykluczamy, że to niewyłapane niedobitki, które umknęły sprawiedliwości.
No to głupio wykluczacie, od pokonania Voldemorta minęło około pięciu lat, co to dla takich niedobitków zaszyć się gdzieś na ten czas? Za granicą na przykład, jak, nie przymierzając, hitlerowcy w Argentynie.

Zwłaszcza, że facet nie był śmierciożercą.
A co, niedobitki śmierciożerców miały prikaz mordować wyłącznie swoich?

[Tymczasem na miejscu zbrodni Tonks przeprowadza oględziny zwłok]

Tymoteusz Denver. 47 lat. Polityk i straszny mąciciel.-Dodała od siebie. - Jeden z tych, dla których polityka Sam-Wiesz-Kogo była korzystna dla interesów. Zginął od precyzyjnego ciosu w serce zadanego srebrnym sztyletem, więc ciężko powiedzieć, kto go zabił i dlaczego.
Nooo… zwykle tak jest na początku śledztwa, nie? Chyba że w magicznym świecie mordercy mają zwyczaj zostawiać liściki, w których wyjaśniają swoje motywy.
Chciałam się zapytać, skąd wiedzą, że sztylet był srebrny, ale może zapytali ducha Tymoteusza Denvera.
Zabójca miał kasy jak lodu i za każdym razem zostawiał srebra w ciele ofiary.

Zobacz Moody. – Powiedziała odsłaniając ranę na piersi. – Nawet nie miał czasu krzyknąć sądząc po jego wyrazie twarzy. Cios spadł szybko i pewnie. Gdyby to był amator szukający zemsty czy coś zabito by go różdżką.
Bo zawodowcy nie zabijają różdżką, to kompletnie nie w ich stylu.
Nie, nie. Z tego zdania wynika, że amatorzy giną od różdżki.

Severus zerknął na martwego mężczyznę. Słyszał o nich. Jeden z tych, którzy byli chętni poprzeć Voldemorta, gdy ten obiecał im władzę i bogactwo. Naiwniak.
- I nikt nic nie widział? – Spytał Moody. – Ty też niczego podejrzane nie widziałeś Snape?
Ja widział podejrzane, mnogo podejrzane! Mrowie a mrowie!

- W sumie może i widziałem… - mruknął po chwili. – Gdy wchodziłem do apteki na Nokturn ktoś wchodził. Nie wiem, kto, bo nie widziałem twarzy, a cała postać miała na sobie płaszcz. Mogła bez problemu ukryć sztylet.
No tak, tylko że Śmiertelny Nokturn zwykle pełen był podejrzanych, zakapturzonych postaci. Dlaczego akurat ta jedna miałaby zwrócić uwagę Snape’a?
Płaszcz był różowy? Albo miał wyszyte “To ja jestem zabójcą”?

- Taaa… Tylko skąd wiedzieli, że facet tu jest…? – Mruknął Moody.
- Alastorze! – Usłyszeli nagle i podszedł do nich młody auror w towarzystwie samego Borggin'a. – Mówi, że widział kogoś, jak szedł za ofiarą. – Dodał przejęty.
Wszyscy popatrzyli wyczekująco na mężczyznę, który zaczął mówić.
- Widziałem go tu już wcześniej. Zawsze ubrany w czarny płaszcz z kapturem i zakryta dolna część twarzy. – Opisywał mężczyzna. – Niezbyt wysoki. Raz widziałem, że ma zielone oczy, bo popatrzył na naszą wystawę, a spod kaptura wystawał mu kosmyk włosów.
Gdy spod kaptura wystają ci włoski,
Musisz mieć oczy zielone jak groszki.
Gdy na ramiona włos spływa obficie
Można utonąć w ócz twoich błękicie.
Warkocz francuski albo dobierany
To znak, że oczy masz niby kasztany,
Bladość, brak nosa, a zwłaszcza łysina -
Masz niewątpliwie oczy w barwie wina!

Chyba ciemnych… - powiedział niepewnie. – A poza tym twarz przecinała mu na skos brzydka blizna, a kiedy podniósł prawą rękę widziałem na dłoni jakiś tatuaż… Jakby jakiś czarny ptak…
Coś mi się zdaje, że nasz Tajemniczy Ukryty Morderczy Asasyn Nieuchwytny łaził po uliczce i łaził, póki wreszcie wszyscy potencjalni świadkowie nie obejrzeli go sobie dokładnie, nie wbili sobie w pamięć szczegółów takich, jak kolor oczu, blizna i tatuaż…
To nie asasyn, tylko terrorysta, skoro zależy mu na rozgłosie.
To był przechodzący akurat cosplayer crossoverujący Opiora w uperze i Asassin Creeda.

- mruknął, a wszyscy zobaczyli, że Moody mruknął niespokojnie.
Mruknięcie Moody’ego przybrało formę ponurego borsuka i powoli przemaszerowało uliczką, łypiąc spode łba.

- Dobra dzięki… - burknął po swojemu i Borggin odszedł do sklepu. – Na brodę Merlina… Tylko ich tu brakowało… - mruczał.
- Alastorze, o czym ty mówisz? – Spytała zaskoczona Tonks.
Były auror łypnął na nią. Minęła chwila zanim zaczął mówić.
- Ten tatuaż… Takie tatuaże w postaci czarnego feniksa na dłoni mają Czarne Walkirie. - mruknął niechętnie. – Jeśli mieli coś wspólnego z tym… - wskazał głową na zwłoki. – To lepiej się w to nie mieszać…
- Czarne Walkirie? – Spytała Tonks. – Nigdy o nich nie słyszałam.
- Nie wiem, co ty robiłaś na szkoleniach dziewczyno! – Parsknął. – Ale dla twojej wiadomości… Czarne Walkirie to najlepsi zabójcy na świecie. Ich zamek jest gdzieś w górach. Nie wiadomo, w jakim kraju. Strzegą go smoki, a każdego, który nie poda wystarczająco dobrego powodu dla naruszenia ich terytorium, zabijają bez mrugnięcia okiem.
Najwyraźniej “zgubiłem się i jestem w ciąży” jest wystarczająco dobrym powodem. A może Walkirie tak naprawdę są miłosiernymi samarytanami, przygarniającymi każdego zagubionego włóczęgę - a tylko na zewnątrz utrzymują swój mroczny imidż?
Jakoś muszą rekrutować personel.
Nawet nie pytam, na ciul w uniwersum Pottera jacyś asasyni rodem z groszowego fantasy. Czemu ktokolwiek miałby zabijać sztyletem, skoro to metoda brudna i wątpliwej skuteczności w porównaniu z Avadą. Na cholerę asasynom smoki, które, tak jakby, cholernie zwracają na siebie uwagę?
Ale dają +1000 do zajebistości.

– Ciągnął Moody. – Będę o tym musiał powiedzieć Albusowi. Mam nadzieję, że zatuszuje całą sprawę zanim ministerstwo zacznie mieszać.
Yyyyyy, znaczy że co, Dumbledore ma zatuszować sprawę morderstwa??? (A właściwie w jaki sposób i po co, skoro nie dotyczy to Hogwartu?)
W niekanonicznym Potterlandzie wszystko dotyczy Hogwartu.

Choćby wystawili wszystkich aurorów Walkirie dałyby sobie z nimi radę w kilka minut… Widziałem je kiedyś w akcji. Raz! I o jeden raz za dużo… -mruczał pod nosem odchodząc żeby złożyć raport.
Aaaaaha, trzeba zatuszować morderstwo, bo inaczej narazimy się Naprawdę Groźnej Mafii. Nieno, Moody, nie spodziewałam się tego po tobie!

Snape stał przez chwilę nie wiedząc, co ma myśleć. Czarne włosy i zielone oczy…
Loki!!!
Ben Whishaw?

Ale ta blizna na twarzy? Mgliście przypominał sobie, że „wtedy" chłopakowi wbiło się w twarz szkło, a ponieważ naprawiał okulary nie raz zaklęciami, to nie było łatwo zaleczyć ranę po utwardzonym magicznie szkle.
Mujborze, a skąd Snape zna takie szczegóły z życia Harry’ego? Zaraz dowiemy się, że przez lata potajemnie go śledził…
Biorąc pod uwagę wcześniejszą wzmiankę o Ginny, można sądzić, że Severus miał jakieś ciągoty podglądackie.

Zatrząsnął się [co zrobił?!] z obrzydzenia mając świadomość, że prawdopodobnie oszpecił chłopaka na całe życie. Teraz jednak musiał wrócić do Hogwartu. Był pewien, że do wieczora dostanie wezwanie do gabinetu Dumbledore'a.
Postać przemykała ciemnymi uliczkami niezauważona. Dobrze wiedziała, jak się zamaskować, żeby inni nie zwracali na nią uwagi. Tutaj wszyscy nosili peleryny bądź płaszcze z kapturami. To znacznie ułatwiało wytropienie ofiary.
- Wooow, wooow, Harry, jesteś naprawdę doskonałym tropicielem! Jak udało ci się odróżnić twoją ofiarę od mnóstwa takich samych zakapturzonych peleryniarzy?!
-To elementarne, drogi Falconie - spójrz, każdy z nich ma na plecach wyszyte nazwisko!

A już na ulicy Śmiertelnego Nokturnu nikt nie zwracał na nikogo uwagi. Tutaj pełno było różnych szumowin i niebezpiecznych typków. Jedna więcej nie robiła różnicy.
Łatwo było podejść cel i wbić sztylet w serce zanim ofiara zdążyła choćby krzyknąć. Potem tylko wytrzeć sztylet i odejść jak gdyby nigdy nic, a następnie aportować się na obrzeża Londynu gdzie czekał smok.
Pffff. Prawdziwy asasyn powinien umieć wedrzeć się do najpilniej strzeżonych miejsc, typu gabinet Ministra Magii, a nie chlubić się tym, że udało mu się zabić ciemnego typa w ciemnej uliczce.
Prawdopodobnie nie dostaniemy wyjaśnienia, czemu Harry nagle nie ma nic przeciwko zasztyletowaniu obcego gościa. Zresztą, co ja się pytam, patrzcie, Ben Whishaw z łyżką na nosie! Czyż nie jest uroczy? <3

enhanced-buzz-23880-1380627228-4.jpg



Postać zdjęła z głowy kaptur i długie czarne włosy rozwiał wiatr. Po chwili płaszcz został zdjęty i zastąpiony skórzaną kurtką podbitą ciepłym futrem. Smok prychnął wypuszczając nosem trochę dymu, gdy postać usiadła mu na grzbiecie. Po chwili już byli w powietrzu i wracali do zamku Walkirii.
Teraz widać było, że smoka dosiadał młody mężczyzna z blizną, która szpeciła mu twarz. Zielone oczy patrzyły bez emocji, ale umysł rozpamiętywał pierwsze zabójstwo, którym naznaczono go wiele, wiele lat temu.
„Złoty chłopiec", „Chłopiec, który przeżył", „Chłopiec, który pokonał Czarnego Pana". Różnie go kiedyś nazywali.
“Złoty Chłopiec”? Harry musiał czytać jakieś fanfiki na swój temat.
Szkoda, że nie przeczytał “Czarnej Walkirii”, uniknąłby wielu nieszczęść.

Starał się, jak najmniej o tym myśleć. Chciał zapomnieć o swojej przeszłości. Jednak nie mógł zapomnieć, że przyszło mu zabić postrach czarodziejskiego świata, gdy był jeszcze nastolatkiem. Wszyscy tego od niego oczekiwali. Wszyscy chcieli żeby stał się mordercą. Bo dla niego to był zabójstwo. Nic innego. W czym on był w tamtym momencie lepszy od innych morderców?
Ekskjuze mła, ale nie kupuję tych biadoleń nad Harrym, który jest taki biedny, bo musiał ZAMORDOWAĆ Voldka (i oczywiście zrobił to tylko dlatego, że zmusił go zły Dumbledore). Voldemort był zbrodniarzem, największym zagrożeniem dla świata czarodziejów i tu akurat chętnie posłużyłabym się słowami pana Tarkowskiego do Stasia: “pal mu w łeb, ani pytaj, i nie czyń sobie z tego żadnych wyrzutów”.
Do angstu każdy pretekst dobry.

Harry westchnął. Czasem czuł w sobie jakąś dziwną tęsknotę za przeszłością i żal, że wszystko mogło się potoczyć zupełnie inaczej. Gdyby nie to, co się wtedy stało… Potrząsnął głową. Nie chciał o tym znowu myśleć, ale prawda była taka, że wtedy wszyscy liczyli, że on go zabije, a sami umywali ręce wierząc w jakąś głupią przepowiednię.
Znaczy, przepraszam bardzo, ale CO mogłoby się potoczyć zupełnie inaczej?! Sądziłam w pierwszej chwili, że Harry myśli o gwałcie, ale najwyraźniej chodzi mu o śmierć Voldka, więc…? Wyobrażał sobie, że padną sobie w ramiona, szlochając “Źle cię oceniałem, wybacz!” i od tej pory zapanuje pokój, a na łąkach zaczną się pasać tęczowe jednorożce?!
Może miał nadzieję na yaoia z udziałem Voldka, który w przeszłości był podobno niezły, więc chociaż dzieci byłyby ładne… a tu ałtorka przeznaczyła mu paskudnego Snape’a...

Śmiechu warte… Miał ochotę zaśmiać się jakoś desperacko, ale pamiętał, co mówił mu zawsze Falcon: „Trzymaj emocje na wodzy, gdy wykonujesz zadanie. W takim momencie nie możesz sobie pozwolić na chwilę słabości czy zawahania."
No ale jest już PO zadaniu, teraz może.

Zgadzał się z tym. Od czasu, gdy trafił do zamku Czarnych Walkirii całe jego życie się zmieniło. Pół roku po tym, jak do nich trafił poprosił o możliwość zastania na stałe. Pamiętał, że Falcon długo milczał zanim wyraził zgodę.
Rozważał długo i starannie… Miał przed sobą smarkacza bez żadnego przeszkolenia, w dodatku obarczonego noworodkiem. W walce jeszcze długo nie będzie z niego pożytku, a wypuścić go też nie można, bo może zdradzić miejsce ich supertajnej kryjówki. Zimna logika nakazywała mu zabić chłopaka, ale… Falcon poruszył się niespokojnie. Ale on był przecież TAKI PIĘKNY!!!

Nie chciał żeby chłopak podjął decyzję pod wpływem emocji. Kto raz został Czarną Walkirią zostanie nią już na zawsze. Harry jednak był pewien, jak nigdy w życiu. Nie mógł wyobrazić sobie bezpieczniejszego miejsca dla swojego dziecka i na dłoni nosił teraz tatuaż czarnego feniksa.
Dziecko… Uśmiechnął się na myśl o swoim małym synku, który pewnie teraz wywracał zamek do góry nogami albo znowu wszedł któremuś smokowi do jaskini i czekał aż młode się wyklują. Robił tak odkąd nauczył się chodzić i zauważać, która samica spodziewa się młodych.
Że co??? Na litość boską, nawet najsłodsza i najpuchatsza domowa koteczka broni swego miotu (i potrafi natrzaskać po pysku trzy razy większego od niej psa, gdy ten pcha się do jej legowiska), a co dopiero SMOCZYCA!!!
Może traktowały dziecioka jako jedno z młodych ze stada.

Harry kochał swojego synka, jak nikogo innego. I dziękował wszystkim dobrym duchom, że mały nie jest podobny do swojego drugiego ojca. Jedynie kształt oczu i ośli upór odziedziczył z tamtej strony. A tak to nic.
No cóż, Snejpowi wystarczyło, że Harry miał oczy po matce...

Mały miał ciemno [na góra kadłuba] zielone oczka, czarne włoski i wiecznie roześmiane usta. I był zmorą całego zamku, bo zawsze wszędzie było go pełno, a starszym Walkiriom uwielbiał zadawać dziwne pytania, które albo wszystkich zaskakiwały albo doprowadzały do szewskiej pasji.
Aaaaaha, czyli będziemy mieć Standardowego Opkowego Upierdliwego Dzieciaka, generator Elementów Komicznych oraz Słodkości i Puchatości.
Ty ciesz się, że nie widziałaś tej abominacji w komiksie. Do tej pory mam dreszcze.

Najwięcej jednak mały męczył oczywiście jego i Falcona, który przerobił to wszystko kilka lat wcześniej mając kilkuletnią córkę. Mała teraz chodziła własnymi drogami i była najstarszym dzieckiem w zamku. W sumie dzieci było sześcioro. Dwie dziewczynki i czterech chłopców i cała szóstka, jak jeden powiedziała, że po skończeniu szkoły chce zostać Walkiriami.
A póki co, całe to wesołe przedszkole bawi się mieczami, sztyletami i shurikenami tatusiów… Rozumiem, że Harry nie miał komu oddać synka, ale dlaczego pozostali asasyni też upierali się wychowywać dzieciaki samodzielnie?
Kasy z kontraktów nie wystarczało na utrzymanie na zamku żłobka przyzakładowego.

Harry był nieco zaniepokojonym pomysłem swojego trzyletniego synka i wiedział, że prędzej czy później będzie musiał mu wyjaśnić, że świat nie jest taki różowy i bycie Walkirią to wyrok za życia.
A bycie zombie to wyrok po śmierci.

Synek był ponadto jedyną osobą, która mogła go dotykać bez powodowania u niego tężenia mięśni. Harry ledwo tolerował dotyk drugiej osoby.
Yyy, znaczy, ktoś go dotyka, a ten momentalnie zastyga w miejscu, jak trafiony “Petrificus Totalus” i pada jak kłoda? Cuś mi się zdaje, że Walkirie miały z nim niezłą rozrywkę.

Jedynie jego synek mógł się do niego przytulać. Ewentualnie Falcon mógł go dotykać w ramach morderczych treningów, jakie musiał przejść żeby zostać Walkirią.
A jak niby wyobrażał sobie walkę wręcz bez kontaktu fizycznego?
Może chciał się uczyć sztuk walki na sposób Karate Kida - pucując smokom łuski i takie tam...

Całość obejmowała głównie walkę różnego rodzaju bronią oraz trening fizyczny. Musiał wyrobić sobie skoczność, szybkość i siłę.
Oczywiście, mocą Imperatywu Opkowego, wzrok Harry’ego cudownie się naprawił i chłopak widział doskonale bez żadnych okularów.

Pamiętał, jak przez dwa miesiące ledwo mógł się doczołgać do swojego pokoju, gdzie jego synek spał sobie spokojnie, podczas gdy on katował swoje ciało treningami.
Synek chyba był pojony wywarem z maku, że tak sobie spał spokojnie przez cały dzień, podczas gdy nikt nim się nie interesował, nie karmił, nie zmieniał pieluchy...
Cóż, magia.

Robił to jednak z premedytacją. Pomagało mu to zapomnieć o tym, co się stało. Poza tym nikt go tutaj o nic nie pytał. Nie interesowało ich skąd jest ani jak się naprawdę nazywał. Liczyło się tylko, że skutecznie i bez gadania wykonywał swoje zlecenia.
Długo lecieli zanim smok zniżył lot żeby potem wylądować gładko na dziedzińcu zamku.
Latanie na smoku nijak miało się do latania na miotle. Niemniej jednak jego umiejętności ułatwiły mu naukę. Smokiem sterowało się podobnie jak miotłą, ale potrzebny był większy nacisk.
Ale smokiem nie zamieciesz podłogi.
Za to może służyć jako spalarka do śmieci.
I większy szpan na dzielni.

Poza tym smok był żywą istotą. Kiedy po raz pierwszy Falcon kazał mu dosiąść smoka myślał, że mu serce wyskoczy ze strachu. Doskonale pamiętał Turniej Trójmagiczny i tą [tę] smoczycę, która omal nie upiekła go na początku. A teraz mógł spokojnie podejść do każdego smoka, a nawet do ich gniazd na pewną odległość.
A więc nawet Harry wie, że smoki broniące gniazd są groźne. A może... *bluźnierstwo mode on* Harry podświadomie chce się pozbyć synka, który samym swym istnieniem przypomina mu o gwałcie? *bluźnierstwo mode off*

Nauka latania zajęła mu dobre kilka tygodni, a zgranie się ze smokiem prawie rok. Teraz byli jednak w dobrej komitywie i chętnie ze sobą współpracowali.
Po wylądowaniu Harry zeskoczył ze smoka, który odszedł do swojej jaskini w pobliżu.
- Tatuś! – Usłyszał nagle i zobaczył, że w jego kierunku biegnie mały czarnowłosy chłopiec. Uśmiechnął się łapiąc go i biorąc na ręce.
- Tancred! Zmoro moja ty mała. Znowu siedziałeś w pieczarach? – Spytał patrząc na synka, który pokiwał główką i zaczął szczebiotać coś o smoczych jajach.
Boże… Myślał, że nie przeżyje porodu.
No właśnie, trafiając na mpreg, zawsze się zastanawiam… którędy???!!!
Przez kloakę. Nie dziękuj.

Nigdy więcej! To było stwierdzenie, którego nie zamierzał nigdy złamać.
Stwierdzenia są łamliwe? “Przyrzeczenie” albo coś w tym rodzaju brzmiałoby naturalniej.

Gdyby miał drugi raz przez to przechodzić to prędzej by rzucił na siebie Avadę czy coś w tym stylu. Tego bólu nie zapomni do końca życia, ale nie żałował. Miał ślicznego, kochanego synka, którego nie zamieniłby na nic innego.
Przez kilka miesięcy uczył się, jak ma się nim zajmować. Załamał się nie raz, gdy był zmęczony, ale potem znowu uparcie starał się nie popełniać błędów. Czasem prosił Falcon'a o radę. Albo żeby mógł zostawić z nim małego na kilka godzin.
Oczywiście kierownik tej całej gildii nie miał nic innego do roboty, jak tylko zajmować się dzieckiem jednego z podwładnych.

Wtedy szedł do miasteczka w dolinie po drugiej stronie góry kupić potrzebne mu rzeczy. Odczuł na własnej skórze ile dziecko tak naprawdę kosztuje.
A Dumbledore i jego becikowe byli tak daleko...

A potem przeszedł treningi i pierwsze zlecenie…
Jego pierwszy cel. Wysoko postawiony polityk, który tak naprawdę zarządzał przemytem nielegalnych substancji. Niby taki wzorowy obywatel, a tu proszę. Dwa dni zajęła mu obserwacja i poznanie jego zwyczajów.
Amator. Porządni wywiadowcy obserwują ofiarę tygodniami, miesiącami wręcz, by być całkowicie pewnymi jej zwyczajów. Tydzień to absolutne minimum - co, jeśli ofiara w poniedziałek i wtorek wraca z pracy prosto do domu, ale w środy chodzi na siłownię?

Musiał znaleźć moment, gdy mężczyzna zostanie całkiem sam. Okazja nadarzyła się, gdy został w gabinecie pod pretekstem przygotowania dokumentów. Harry już wcześniej zaczaił się na niego. Nie wahał się ani chwili. Tak jak kiedyś nie mógł się wahać przy pokonaniu Voldemorta, tak teraz nie mógł pozwolić sobie by jego ręka zadrżała, gdy wbijał sztylet w plecy mężczyzny. Po wszystkim wycofał się cicho i wrócił do zamku,
Ooook. Znaczy, mężczyzna w ulicy Śmiertelnego Nokturnu nie był jego pierwszą ofiarą. Inne Walkirie też raczej nie próżnowały. A tymczasem Moody twierdził, że to zabójstwo było pierwszym od czasu pokonania Voldemorta!
Powinno być: pierwszym WYKRYTYM.

Czy coś czuł wtedy? Sam nie wiedział. Skupił się na pracy. Dla niego była to zwykła praca. W końcu gdyby został aurorem byłoby zapewne bardzo podobnie. Nie raz musiałby kogoś zranić czy nawet zabić.
Eno, jak widać, wcale niekoniecznie.
Przede wszystkim… jakim aurorem? Pamiętacie może rozterki Harry’ego na temat tego, że do zostania aurorem potrzebuje OWUTEMa z eliksirów, a Snape go nie przyjmie? Upiekło mu się w książkach, ale skoro tu Dumbledore żyje i Snape żyje, to oznacza, że Harry nie miał prawa przez ostatnie dwa lata szkoły uczęszczać na eliksiry, ergo - nie ma szans na zostanie aurorem.
Ojtam, myślisz, że Dumbel nie załatwiłby tego dla swojego pupilka? Tu przysługa, tam mały szantażyk, tu dyskretnie wręczona kieska galeonów i zaraz okazałoby się, że wystarczy eksternistyczny egzamin np. u Slughorna.

Dlatego nie myślał o tym. Swój czas dzielił pomiędzy synka, pracę i treningi.
Wszedł do sali, gdzie siedział Falcon czytając jakieś dokumenty i spokojnym głosem zameldował mu, że wykonał zadanie bez problemów.
-Odmaszerować! - wrzasnęli analizatorzy.

Z ukrytego zamku w niedostępnych górach pozdrawiają Kura, Babatunde Wolaka i Q, lecący na smokach głowami w dół,
a Maskotek spił się Ognistą Whisky i śpi jak kamień.
(uważaj! Ziemkiewicz za tobą!)