czwartek, 29 stycznia 2015

285. Rycerskość wieśniacza, czyli bełt bełtem w bełcie bełta (1/2)

Drodzy Czytelnicy!
Dziś wszyscy sobie odpoczniemy - i Wy, i my, tylko boCHater opka utrudzi się straszliwie. Dobra nowina: w tym opku nie będzie żadnych seksów. Cieszycie się, prawda? Za to będzie krew, pot i łzy, sztuczki cyrkowe z mieczem i tarczą, mury drewnianych zamków, gęsto latające bełty oraz strategia i planowanie level master. Zapraszamy na tragiczny krwawy kotlecik… znaczy, opko wojenne osadzone w uniwersum gry Mount & Blade.
Indżojcie!

Analizują: Sineira, Jasza i Kura





Część I
Jestem Derek ze wsi Nomar.
Brzęczę cienko niczym komar.
(Sorry, samo się zrymowało!)

Pewnego zimnego ranka, pracowałem nad naszą starą stodołą, za wsią.
Jakoś mnie to “nad” zaintrygowało. Albo chłopak lewitował, albo w szale natchnienia pokrywał stodołę wzorkami ludowymi.
Pracował nad ulepszeniem stodoły, wyposażeniem jej np. w automatycznie zamykane drzwi, podajniki siana i takie tam.

Nagle zza spichlerza wyłoniły się jakieś uzbrojone postaci. Chwyciłem siekierę z myślą, że to bandyci.
Chłop żywemu nie przepuści
Jak sie żywe napatoczy
nie pożyje se, a jużci!
A to były tasiemce. Uzbrojone.

Jeden miał kuszę ale z niej nie strzelił, pomyślałem więc, że lepiej podejść i zapoznać się z sytuacją.
Jak się dowiesz, że kusznik był krótkowidzem, będzie już za późno na ucieczkę.

Wtem poznałem, iż to królewscy żołnierze.
Mieli identyfikatory na piersiach, z daleka nie było widać.

- Witam panie zbrojny. Widzę żeś Swadiański żołdak, czego tu w naszej biednej wsi.
Czego tu? Paszoł won!

On na to.
- Ano sprawy, nas sprowadzają. Wojna wieśniaku, wojna. Szukamy chłopów zdolnych, silnych, zdrowych i odważnych.
I, niech zgadnę, głupich?

Którzy w boje z nami ruszą za Swadię.
Jeszcze o niczym nie myślałem, zaprowadziłem tychże miłych żołnierzy (miły żołnierz to rzadkość w owych czasach) do wójta.
Kochany narratorze, nie zjadaj czasowników. Jeśli w owych czasach, to ta rzadkość była..

Część II
Minęły dwa dni. Żołnierze zebrali rekrutów, jednak nie wiedziałem, że też mojego brata. Poszedłem do ojca.
- Ojcze, czy wiesz, że Orlan poszedł do woja??
Derek nie wiedział, a jednak wiedział i powiedział.

- Tak synu. Nie chciałem ci nic mówić do jutra.
I całą niespodziankę diabli wzięli.

Jako, że on pierworodnym jest, wymagam od ciebie, żebyś poszedł za nim, niczym giermek za rycerzem do wojska.
Nawet nie będę pisać, jak bardzo mnie rozbawia koncepcja dwóch chłopów idących do wojska jako rycerz i giermek.

Żołnierze bracia, daję wam błogosławieństwo i ruszajcie.
A kto na gospodarce zostanie? Głupi Jasio?
Dyć już dwa roki, jak matula w mogiłce leży, a tatulo młodą żonkę se wzięli, nowe bachory z nią porobili… A starsze niech idą w świat, na poniewierkę!

Ja zaskoczony
- Ojcze ależ nie tak żwawo. Ja nie wojownik. Ja do wsi stworzony......
Wielokropki sieję jak jęczmień.

- Milcz! Albo sam tam się udasz, albo ja cię tam za uszy zawlokę.
Idź i zgiń!
W chałupie za duży tłok.

Więc musiałem się tam udać. Niestety tak znienacka, nie pożegnawszy się musiałem udać się do namiotu żołnierzy.
Ociec łokrutni byli niepomiernie, nawet łonuców spakować nie dozwolili.
Ani matuchnę pod kolana ująć, ani próg chałupy ucałować na ostatek.
Ino w staro bobe leżałek nasypali.

Wchodząc rzekłem.
-Ja do woja.
Żołnierz ze zdziwieniem.
My tu wszyscy woje!

- Dobra. Bez namysłu pewnie skończysz już po oblężeniu, kaleka albo sztywny.
A to ci udany werbownik, umie zachęcić, nie ma co! (Narratorze, nie zjadaj przecinków!)
A z namysłem, to już nie wiadomo jak.

- Ano może, wola ojca.
Nigdy mnie nie kochał.

Żołnierz zapisał na pergaminie wszystkie informacje. Wskazał na stojak z bronią.
- Bierz ten wyszczerbiony miecz i starą moją tarczę. Jak przeżyjesz to może coś więcej dostaniesz.
No niby prawda, że rekrutom się dawało ekwipunek gorszego sortu, ale żeby aż tak?
Mało mają tego lepszego sortu, więc liczą na to, że po bitwie nie zostanie zbyt wielu chętnych.

Podszedłem i wziąłem ten ekwipunek, pochwa nie pasowała do miecza.
- Panie sierżancie można o inną prosić pochwę, ta za mała jest, miecz się stępi.
- To se za pas wsadź, albo zrób własną. Albo obuch będziesz mieć, hahaha.
Obuch. Zaiste. Uroda tego dialogu walnęła mnie jak obuchem.

Część III
Nazajutrz udaliśmy się pod zamek Grunwalder. Były tam setki żołnierzy króla.
W tym zamku?
Ludzie króla są wszędzie.
Przyłażą tu z innych analiz.

Zamek robił ogromne wrażenie, ogromne mury, blanki i wieże. Na górze mur pawęży, żołnierze ustawili je w obawie o nagły ostrzał.
Pawęże to owszem, przy oblężeniach były przydatne, ale tak jakby nie po tej stronie muru.
Ale paczpani, szybko się chłopak uczy, ledwie drugi dzień w wojsku, a już wie, co to pawęż. Chłop od pługa oderwany.

Każdy wiedział, że szturm będzie już niedługo.
Na szczęście przeciwnik był na tyle uprzejmy, że zostawił czas i na rekrutację wojska, i na jego przeszkolenie, i na zgromadzenie zapasów.

Co gorsza, po poszukiwaniu brata na miejscu dowiedziałem się, że został skierowany do garnizonu w Suno, byłem więc sam wraz z sierżantem Raksonem, który mnie zwerbował.
W takim razie werbunek przebiegał dość dziwnie. Werbownik siedział we wsi tygodniami i przyjmował zapisy, odsyłając pojedynczych chętnych gdzieś dalej?
Odsyłał ich i odsyłał, aż został sam z tym jednym wieśniakiem.
I tak we dwóch jeno przygotowywali się do szturmu na zamek.

Wszyscy służyliśmy lordowi Ryisowi. Poszliśmy spać, cały czas myślałem co będzie, jednak byłem spokojny, cały czas myślałem, że na przedzie do boju pójdą doświadczeni żołnierze.
Ojojoj, biedaku… Jakiś ty naiwny!

Rano zostaliśmy obudzeni przez odgłos rogu bojowego, lord Devilan zadecydował, że trzeba zaatakować rano. Chwyciłem broń i pobiegłem do miejsca zgrupowania oddziału, gdzie dowiedziałem się, że jako pierwsi szturmujemy mur południowy. Mieliśmy go zdobyć i czekać na rycerstwo.
Chwila, moment. Królewscy żołnierze werbują ludzi, którzy - służąc lordowi Ryisowi - mają zaatakować zamek, w którym siedzą setki żołnierzy króla ???
Dobra, głupka udaję. Ale nie, drogi Pisaku, pisanie fanfika dla miłośników Mount & Blade, nie uzasadnia chaosu w tekście.

Drabiny zostały szybko ustawione, na znak mieliśmy wchodzić.
Podczas ustawiania drabin obrońcy zamku grali w bierki i nie przejmowali się dziwnym zachowaniem oblegających. Przecież powszechnie wiadomo, że drabiny służą do wchodzenia na stryszek lub na jabłonkę i nie mają nic wspólnego z militariami.

Część IV
Róg znów zabrzmiał, ruszyliśmy po drabinie. Specjalnie się ociągałem, byłem przerażony, wszędzie świszczały Rhodockie bełty. Zasłoniłem się tarczą, ktoś za mną dostał w oko.
Rogiem tej tarczy, jak mniemam.

Krew trysnęła mi na ucho.
Uuu, to nieźle mu trysnęło, jakieś dwa metry w górę. Swoją drogą, skąd nasz bohater wie, jaką ranę ma ktoś za nim?!
Bo zdążył krzyknąć “Ałć, moje oko!”.

Ja dostałem w tarczę chyba ze sto razy i z boskiej opatrzności się nie rozpadła.
Za to ze starości rozpadła się przy sto pierwszym uderzeniu.

Ktoś spadł z drabiny, inny miał bełt w brzuchu, wchodził jeszcze chwile i skonał na stojąco.
No raczej nie. I nawet nie dlatego, że po drabinie kiepsko się wchodzi, gdy taki sterczący bełt haczy o szczebelki.
Epicki opis, doprawdy.

Na końcu drabiny wrzała walka.
Drabina przeznaczenia ma dwa końce. Na jednym możesz być ty.

Co chwila ktoś spadał, ja posuwałem się do przodu wiedząc, że mam uzupełnić tych co zginęli. Byłem już ze pięć osób od walki i powstał wyłom, wlaliśmy się na mury. Ja też zacząłem bić ale tylko po tarczach. Cały czas bałem się zabić.
Każdy inny na jego miejscu bałby się DAĆ zabić, ale nasz boChater, przemocą oderwany od pługa, jest widocznie jakiś inny.
Fundamentalistyczny pacyfista.

Lord Ryis wskoczył na mur i zabił trzech kuszników, nachylił miecz, przyjął cios na tarczę i pozbawił plemieńca głowy.
Mam niejakie podejrzenia, że przedstawiciele Królestwa Rhodoków byliby nieco urażeni gdyby wiedzieli, że ktoś nazywa ich “plemieńcami”. Przy okazji… jak, do licha ciężkiego, można nachylić miecz?!?
O, tak jakoś nadgarstkiem…

Ja biegłem dalej, gdy już załoga murów została pokonana.
- Po prawej kuuuszeeee!!!!!
Po prawej kusze
Po lewej kusze
A dołem załoga ginie
Tu legnie trup
Tam legnie trup
Z godziny na godzinę.
Krwawe flaki czerwienią migają
Gdy mieczami wojowie się krają.
Wciąż większy gwar, wciąż więcej zwłok
w Grunwalderze ogromny jest tłok.

Krzyknął Ryis, pokazał sierżantowi grupę kuszników, on zasunął przyłbicę i pognał na nich z okrzykiem.
Awruk!
Motyla noga!

Nagle dostał w nogę, podbiegł do niego młody żołnierz, ja z krzykiem ruszyłem na niego i przebiłem go od tyłu.
Sierżanta?!?
I tak się nie lubili.

Poczułem się niezwyciężony, pomogłem wstać sierżantowi i on kulawy ze mną (a beze mnie w pełni sprawny) ruszyliśmy zabić resztę.
Mówiłam, że ich tam tylko dwóch było.

Schowali się za murem, on po potężnym zamachu przepołowił w pasie kusznika (ten mur?), ja za to wpadłem w wir walki z innym (murem).
Próbowałem go podciąć, jednak byłem słabym wojownikiem, lekko rozciął mi ramię, ja z obrotu trafiłem go w bark i szybkim ciosem po głowie zakończyłem jego żywot.
Byłem słabym wojownikiem, na szczęście przeciwnik był paralitykiem.
Gdzie on się nauczył atakować z obrotu? Myślałam raczej, że będzie machał mieczem jak cepem.

Z dołu zamku rozpoczął się ostrzał.
Załoga twardo broniła piwniczki z winem.

Ruszyliśmy do walki ze schodów, nagle przeraziłem się. Obok głowy przeleciał mi oszczep,
i z takim strasznym bzdziąggg wbił się w ścianę,

pobiegłem w stronę wrogów, myśląc, że ktoś z naszych za mną biegnie, to był błąd. Zostałem powalony i zraniony bełtem w udo.
Najpierw go powalili, potem dziabnęli bełtem, bo sztylety się skończyły.

Nie mogłem się podnieść, po krótkiej naradzie i głosowaniu postanowili mnie dobić, lecz wtem do walki weszło rycerstwo i jakimś cudem rzucili się do walki zapomniawszy o mnie.
Jak by mu wyjaśnić, że cudem byłoby, gdyby olali walkę i zajęli się ciurą ze świeżego zaciągu...

Zostałem odciągnięty, dzięki interwencji harcowników.
Proszę się nie czepiać, Pisakowi wszystko wolno, bo to jest fantasy, tu harcownicy uaktywniają się dopiero pod koniec bitwy.
E, nie, to po prostu nasz chłopek od pługa jeszcze nie bardzo wie, jak to się wszystko w tym wojsku nazywa.
Harcownicy po to właśnie ruszyli pod koniec bitwy, aby zwrócić uwagę na rannego i kazać go leczyć. Nie widzę innego zastosowania ich w tym momencie walki.

Trafiłem do namiotu przed zamkiem,
Ale dlaczego wywlekli go poza zdobyty zamek?
Żeby nie psuł powietrza.

zemdlałem wiedząc, że jeśli bitwa będzie wygrana
Wcześniejsze opisy wskazywały na to, że twierdzę jednak zdobyto.

i mnie nie pojmają, będę musiał walczyć w innych bitwach.........
Kurczę, facet, nikt ci wcześniej nie powiedział, że na tym właśnie polega praca żołnierza?

DOWN: Pisałem trochę na szybko. Następnym razem postaram się opisać walkę, bardziej krwisto i lepiej oddać myśli żołnierza. O ile będziecie chcieli w ankiecie :)        
Lubimy krwisto (my, Sine), ale jednak poprosimy “bardziej gramatyczno” oraz “bardziej sensowno”.

Akt II Sojusznik Rhodoków.

Część I
...obudziłem się. Ale już nie w obozie, obudziłem się w zdobytym zamku. Ranni dookoła mnie, poległo wielu naszych. Ale zamek został przejęty, jakiś szarlatan siedział nade mną.
Jakoś nie widzę związku między obecnością szarlatana a przejęciem zamku, ale to pewnie dlatego, że się nie znam na zdobywaniu twierdz. Swoją drogą skąd boChater wiedział, że to szarlatan, a nie solidny felczer?
Z zasady nie ufał tym konowałom, bo przeca każdy chłop wie, że na choroby najlepszy garniec okowity i na trzy pacierze pod pierzynę. A w ogóle, samo weszło, samo wyjdzie.

- No i wstałeś, teraz idź do koszar.
Ja ze zdumieniem
My też ze zdumieniem - jakie, wszetecznica, koszary?!
Zdobyczne, zamkowe!

- Ajć ale byłem ranny.
Liczyłem na zwolnienie lekarskie!
Mam kuku na nóżce!

- Nic już ci nie jest, ciesz się, że żyjesz. Normalnie nie pomagamy rekrutom, teraz każdy wojownik się liczy. Idźże sierżant czeka na oddział.
Jednoosobowy.

Okazało się, że miał rację, o dziwo została tylko blizna. Czyżby jakieś szatańskie praktyki??
Ucałowałem krzyż, który stał na wielkiej ławie w dolnych salach zamku i udałem się na dziedziniec, jeszcze trochę utykając.
Boru, znowu chrześcijaństwo w każdym uniwersum.

Przyszedłem na dziedziniec, nie było wielu żołnierzy.
Zaledwie kilku spacerowało sobie tam i z powrotem, jak to po bitwie.

Jeszcze ściągano ciała z murów.
Ale co, przyszyli ich z łuków do murów? Trupy pokazały wała grawitacji?

Robili to głównie pojmani w bitwie. Choroby ich dziesiątkowały.
Żółtaczka, sraczka i białaczka.
Chyba ebola, skoro byli dziesiątkowani w takim tempie, że boChater to stwierdził przechodząc przez dziedziniec.

Zobaczyłem sierżanta.
- Panie przybywam.
W pokoju?

Sierżant mnie zaskoczył
- Wojowniku zasłużyłeś się!!
Przecinek mu użarło, temu wojowniku.
Za to rzygnęło wykrzyknikiem.

Za uratowanie mnie przed tymi Rhodockimi cymbałami, chciałbym cię wyróżnić. Wstąpisz, do lekkozbrojnych jednostek piechoty. Masz to coś, będziesz dobrym wojem.
O kugwiazdka, ale go wyróżnił! (A przedtem to w czym on niby był? W ciężkozbrojnej konnicy?)
Przedtem był w jednostkach kiepskozbrojnych.

Ja cały czas zdziwiony, myślałem, że zostanę ukarany za to, że nie dokończyłem walki.
Ojtam ojtam, tylu innych jej nie dokończyło i w dodatku bezczelnie zginęło, jest kogo karać.
Tamci dostali karę śmierci.

Jednak sierżant ma wpływy u lordów, pewnie dzięki niemu zostałem nagrodzony.
Gdzie ta nagroda, bo nadal nie widzę?!?

- Dziękuję panie. Pójdę za tobą choćby w ogień.
- Ano idziemy w ogień! Zostałeś na stałe przydzielony, oddziałowi lorda Ryisa.
Jako pucybut.

Idziesz z nimi. Ja zostaję tutaj, być może się kiedyś jeszcze spotkamy, wyruszacie jutro. Odmaszerować!
Poczułem smutek, że opuszczam sierżanta. Jedyny żołnierz który nie patrzył na mnie z góry, na pewno nie pochodził ze szlachty, rozumiał takich jak ja.
Tja, bo ta cała reszta, którą werbowano po wsiach, z pewnością pochodziła ze szlachty.
Może zaściankowej.

Udałem się do dolnych komnat, chyba na tym polegała nagroda, że… zresztą, nieważne. położyłem się i usnąłem. Byłem jeszcze zmęczony a chciałem być gotów do podróży wraz z wielkim oddziałem lorda.
Brzmi to tak, jakby zaprosili go na majówkę.

Część II

Ranek był mglisty, jednak w miarę dobra widoczność, za murem płonął stos Rhodockich trupów.
I orzeczeń, które mogłyby to zdanie uczynić zrozumiałym.
Rhodokowie, podobnie jak czarownice, są zrobieni z drewna. Oraz ważą tyle co kaczka.

Miałem zgłosić się do zbrojowni po nowy ekwipunek. Dostałem wreszcie normalny miecz z dobrą pochwą, o dziwo też dobrą tarczę, tylko trochę porysowaną i z Rhodockim herbem.
Lord kazał nam zeskrobać to co zostało z tych malowideł.
To chyba pierwszy przejaw rozsądku w tym opku.

Godzinę później kazał się zabrać przed bramą, zdziwiła mnie duża ilość rycerzy w oddziale.
W oddziale piechoty? Każdy by się zdziwił.

Patrzyli na nas piechotę z pogardą, ich błyszczące zbroje i groźnie wyglądające hełmy garnczkowe były imponujące. Do tego potężne konie z ciężkimi kolczugami na grzbietach, marzyłem by też takim być,
BoChater chciał być koniem?!?
Ale za to w kolczudze.
Chcąc dorównać rycerzom skoczył prędko do pobliskiej wsi i porwał z płotu suszący się właśnie garnek. Ja też mam hełm!

sprawiali wrażenie niepokonanych, bałem się czy Rhodocy też mają takich żołnierzy, jednak na razie wszystko szło po naszej myśli, sam jednak nie znałem celów tej kampanii, zostałem nagle wciągnięty w wir walki z biednej wioski.
Niczym Dorotkę do Krainy Oz. Ślurp! I nie ma chłopa.

Lord Ryis swoją mową rozwiał wszystkie wątpliwości. Czekała nas krwawa jatka jeszcze tego dnia.
- Wojownicy! Rebelianci Rhodoccy splamili nasz honor!!
Chyba dawno nie było… HONOR!

Zgarnęli nasze dawne ziemie, teraz zwą się ich posiadaczami!! Każdy lennik Rhodockiego króla jest wyjęty spod prawa, mamy ich zmieść!! Bez litości!!
Plugawy lud, nie znający prawdziwych władców ziem Swadiańskich!! Zwiadowcy donieśli, że te cymbały planują kontratak!
Skoro to Rhodokowie zaatakowali Swadię, to zaiste są cymbałami, planując kontratak.

Musimy ich powstrzymać w szczerym polu i ruszyć na zamek Almera!, pustosząc przy tym ich ziemie.
No paczpan, a jeszcze pięć zdań temu te ziemie były “nasze”.
Ryis kieruje się pokrętną logiką - głupio jakoś pustoszyć własne ziemie.

Za Swadię!!!!! Jeszcze dziś, tam dalej na polach, pokażemy im!!!
Pokażemy im ten drugi honor!

Wszyscy wznieśli ten okrzyk razem z nim, ja się przyłączyłem. Poczułem się mężczyzną, wojownikiem, prawdziwym mężem.
A żoną mu była porysowana tarcza.
Tylko niech mu tak nie zostanie, bo priapizm przeszkadza w walce.

- Za Swadię!!! Śmierć zdrajcom!!! Za Swadię!!! Śmierć zdrajcom!!!!
Ryis zawrócił i poprowadził nas, my ruszyliśmy za dowódcą, wszyscy cicho.
Nikt się nie ośmielił zwrócić Ryisowi uwagi, że skoro zawrócił, to zaraz znajdą się z powrotem w zamku Grunwalder.
No cóż, może Ryis doszedł do wniosku, że lepiej wrócić do już zdobytego zamku, niż walczyć o Almera! (silnia).

Dumni lecz i przerażeni, wiedzieliśmy co będzie niedługo i że wielu z nas nie wróci.
Część zginie marnie, trafiona zbłąkanymi przecinkami.

Część III

Staliśmy na polu, jakieś dwie mile od zamku. Dowódca dał sygnał, stanęliśmy w szyku bojowym. Powrócił jeden ze zwiadowców, podjechał na rumaku do lorda.
On sapał, koń parskał. Wydusił z siebie
Lord sapał na konia, koń parskał i wyduszał z siebie końskie jabłuszka.

- Panie, panie!! Oni już blisko, 50 strzałów z kuszy już są!!
Przyjmując w miarę realny zasięg kuszy, wynoszący jakieś 250 metrów, możemy łatwo policzyć, że wróg oddalony jest o 12,5 km, więc w najlepszym przypadku dojdzie na miejsce za jakieś dwie godziny. Zapamiętajmy.
Natomiast Almera! (silnia) jest oddalona zaledwie o 4 km. Czy Wy też widzicie wrogów ukrywających się osiem kilometrów za twierdzą?

- A więc nadchodzą, z przewagą jaką??
Pesymista z tego Ryisa, od razu zakłada, że z przewagą.

Zwiadowca
- Z siedemset woja pawężnicy, kusznicy i włócznicy. Na szarżę naszą gotowi, tak ich nie weźmiemy. Rycerstwo pod końmi skończy.
Pod jakimi końmi, skoro to wszystko lata na własnych nogach?

Rycerz zza Ryisa nagle
- Jakże śmiesz tak nas hańbić??? Weźmiemy ich choćby z powietrza!!!
Odstąp, Miazmacie.



Nam nikt nie straszny, z diabłem staniemy w szranki!!!
Akcji “chrześcijaństwo w każdym…” ciąg dalszy.
Ej, w wiedźminlandzie też był diaboł, choć chrześcijaństwa nie było.

Ryis go uspokoił
- Ręczę, że prawdę powiadasz. Wszak musimy ostrożnie, piechotę poślemy aby włócznie przytrzymali, wy zaś z boku ich weźmiecie.
Kochany Pisaku! Słowo, którego chciałeś użyć, brzmi “wszelako”, nie “wszak”.

-Tak panie! Jak sobie życzysz! Chociażbym mógł.....
Ryis surowo
-NIC NIE MOŻECIE BEZ ZGODY MOJEJ!!!! CO WAM KAŻĘ UCZYNICIE!!!
- Oczywiście, przepraszam panie.
Sorki, zią. Żem się zapomniał.

Lord zwrócił się do oddziałów piechoty
- Idźcie walczyć, pola dotrzymajcie. My w ukryciu za to, przemkniemy i w ich boki uderzymy. Nie bójcie się! Żwawo! Żwawo!
Ktoś coś wcześniej wspominał o polu. Szczerym polu. Jak oni chcą się przemykać w ukryciu? Za strachy na wróble się przebiorą?

Obejrzałem się za siebie, nie umiałem liczyć, ale wiedziałem, że nas jest mniej. Ruszyliśmy, mgła ustąpiła, było widać jakieś postacie dalej. Wiedzieliśmy, że to wróg.
Pamiętacie, jak daleko miał się znajdować? Wygląda na to, że Ryis przekomarzał się z anonimowym rycerzem przez bite dwie godziny.

Marsz był krótki jednak miałem wrażenie, że trwał wieki.

A teraz, drodzy Czytelnicy, nalejcie sobie herbaty, weźcie ciasteczka i przygotujcie się na opis bitwy. Jest tak drewniany, że z monitora wylatują sęki:

Rozpoczął się ostrzał, niebo przysłoniła salwa kuszników (Też widzcie tych szybujących kuszników?), zrobiło się ciemniej, spadły na nas tysiące bełtów, uświadomiłem sobie jak ich wiele, ilu trzeba ludzi żeby wystrzelić tyle bełtów.
BoChaterowi obwody logiczne włączyły się w najmniej spodziewanym momencie.

Na kilka chwil przed uderzeniem salwy padliśmy na kolana,
Gdyż bełty leciały powoli i statecznie, dając ciurom czas na takie wygibasy.

szybko zakrywając głowy tarczami od góry. Było okropnie, po prostu koszmar.
Tak, też mam takie odczucia jak to czytam.

- Kur*a co to?? Na boga koniec świata!!!!
Dobra, dość tego. Czas sobie wyjaśnić jedno: w tym uniwersum nie ma żadnych bogów ani żadnej religii. Nie ma i tyle. Czy naprawdę tak trudno się z tym pogodzić?

Zakrzyknął rekrut, na to jego sierżant.
- Kur*e to ja ci dam w du*e!! Siedź cicho jak nie wiesz co się dzieje zacofany wsiunie!!!
Kurgwiazdka w dugwiazdce! I motyla noga też!
Bo jak nie, to dostaniesz klapsa! - Sierżant był straszny w ataku berserku.

Żołnierz stojący z boku dostał w brzuch, złapał się za ranę i upadł, tarcza już go nie przysłaniała, poprzebijały go dziesiątki bełtów, krew tryskała okropnie.
Tak tylko cicho wspomnę, że wbite drzewce działa jak korek i hamuje krwotok, dlatego nie należy pochopnie wyciągać strzały z ciała.

Ostrzał się zakończył, spojrzałem na tego nieszczęśnika, zdarło mu skórę z głowy, widocznie bełty nie przebiły się przez czaszkę.
W poprzednim zdaniu “poprzebijały go dziesiątki bełtów”, a teraz “zdarło mu skórę”. Uhm. Zapewne także paznokcie mu połamało.
Tipsy mu odpadły!
Hmmm, może to, co mu zdarło z głowy, to nie była skóra, tylko tupecik?

Ruszyliśmy dalej, musieliśmy zostawić rannych i konających, co niektórym strzaskało tarcze, ale przeżyli.
Fakt pozostawienia rannych strzaskał niektórym tarcze. Chyba duchowe.

Byliśmy już blisko, sierżant idący na czele zatrzymał nas.
- Patrzcie na te szumowiny!!!! Boją się nas, choć jesteśmy w ilości mniejszej!! Pokażmy im prawdziwe męstwo!! NAAPRZÓDD!!!!
Sierżant był naprawdę utalentowanym człowiekiem, potrafił krzyknąć podwójne “d”.

Wszyscy popędziliśmy jak szaleńcy, miałem wrażenie, że jadę konno.
Też widzicie scenę?

Pędziliśmy i w końcu zbiliśmy się z wrogiem. Okropny skrzek łamanych kości (KLIK!), byli tam żołnierze z ciężkimi obuchami.
To dlatego, że mieli za małe pochwy, nie pasujące do mieczy.
I z tej przyczyny ze skrzeczeniem łamali sobie kości miednicy.

Inni nadziewali się na włócznie, pod naporem reszty.
Ale że jak, że sami się nadziewali na własne? Nagła plaga samobójstw?
Reszta wywierała na nich straszną presję: “co ty, własnej dzidy się boisz?”

Sam tak jak i wielu innych, uniknąłem włóczni, postanowiłem trzymać się trochę z tyłu.
Licząc na to, że wrogowie mnie nie zauważą.

Rhodocy szybko odbudowali szyk  i nas odepchnęli, wypieli włócznie
Dobrze, że nie tyłki.
Jak Szkoci w “Braveheart”?


i nadziali cały rząd, krwiste włócznie siały wśród nas postrach.
Miazmacie, prosiłam, odstąp!

Wyskoczyliśmy wszyscy na raz i pod ogromnym parciem uderzyliśmy w pawęże, szyk Rhodocki został rozerwany.
Rozpoczęła się normalna walka,
Miejmy nadzieję, bo poprzednia część była srogo popierniczona.

trafiłem na jakiegoś pawężnika, dwa razy przyjmowałem ciosy na tarczę, próbowałem go uderzyć w głowę, jednak ten zasłaniał się tarczą i straszył mieczem (krzycząc “buuu!”), przykucnąłem podbiłem tarczą jego pawęż (przypomnijmy: bardzo, bardzo  ciężką, dużą, prostokątną tarczę, którą opierało się o ziemię)
I niewiele tylko mniejszą od szafy.

http://1.bp.blogspot.com/-81qq6gEjx-Q/U0P9dUfv5yI/AAAAAAAAGG0/_81COpFj6vA/s1600/1405+G%C3%B6ttinger+MS+Philos.+63+Bellifortis+1405+Niemcy.jpg

i podciąłem po nogach, jego leżącego dobiłem ciosem w klatkę schodową, okropne było uczucie gdy mój miecz przecierał żebra miękką szmatką do połysku.
Usłyszeliśmy róg bojowy konnicy, spojrzałem na bok i zobaczyłem kawalerię wbijającą się w rhodoków. Rycerze po odrzuceniu złamanych kopii, wywijali mieczami, piechota wroga kładła się rzędami, nie byli na to gotowi.
Kładli się na kocykach, żeby w spokoju przeczekać fazę wywijania.
A psycholodzy pomagali im przezwyciężyć traumę.

Biegłem dalej, natrafiłem na wrogiego sierżanta. Przerażony próbowałem uciec, on jednak mnie odciął od reszty, pobiegłem w jego stronę, on lekko ciął mnie po nodze glewią, ja zablokowałem ją tarczą, on jednak był silniejszy i mnie powalił, ja przewalając się pociągnąłem go ze sobą, wszedłem mi na brzuch i podciąłem gardło.
Baron Münchhausen, który swego czasu wyciągnął się za włosy z bagna, spojrzał na boChatera z podziwem.
Skoro wszedł sobie na brzuch, to komu podciął gardło? Też sobie?
Może chciał zostać sprzedawcą pasztecików?

Zaczął pluć krwią i skonał. Zauważyłem, że rhodoków zostało niewielu, pobiegłem za ostatnią szarżą konnicy.
Bał się, że go zostawią samego.

Cały byłem mokry i czerwony. Pewien rekrut pognał na mnie, sparowałem cios mieczem i uderzyłem go w głowę tarczą, pewnie stracił przytomność. Ale nie dobijałem go, pobiegłem dalej.
BoChater miota się po polu bitwy jak kura z uciętym łbem.
Wypraszam sobie!

Część IV
Nagle się przeraziłem, cały nasz szyk stanął.
Pędzili na oślep i wpadli na mur.

Rycerstwo się cofnęło, większość straciła konie.
Od tego stanięcia? To było cholernie gwałtowne hamowanie.

Nadciągała jakaś szarża.
Jakaś. Pewnikiem wściekłych ryjówek, jadących na oklep na chomikach bojowych.

Ryis rzekł
-Czyż to nie Khergici?? Te psy zyskały sprzymierzeńców!!! Ustawić mur z piechoty!!!
Stanęliśmy w rzędzie, byli już blisko. My zdziwieni, wzięliśmy włócznie od martwych rhodoków, kucnęliśmy i nadzialiśmy ich nagle na nie.
Wskutek czego oni też byli zdziwieni, ale krótko, bo potem już byli martwi.

Nie wiedzieli, że swadiańska piechota może mieć włócznie, wszyscy ruszyli biegiem, podnieceni nadziewaliśmy kolejnych konnych. Odgłos łamanych kości zamienił się w odgłos łamanych drzewców i przebijanych ciał.
I jakoś tak swojsko się boChaterowi zrobiło, aż mu się łza w oku zakręciła. Wspomniał z rozrzewnieniem, jak ojciec na jesieni urządzał świniobicie.
I te kiełbaski nadziane na patyk, pieczone nad ogniskiem.

Krew znów tryskała, trafiłem kogoś w głowę, grot włóczni się złamał, khergit z zalaną twarzą pognał dalej i spadł z konia, oko wypłynęło z oczodołu.
Od ogółu do szczegółu, jak ładnie. Jedno dobre zdanie w tej kupie wiórów. Szkoda, że to wypadek przy pracy.

Swadianie wygrywają, Ryis wygłasza bardzo krótką przemowę motywacyjną. Ciach.

Podziękowałem bogu w modlitwie i usiadłem przy ognisku, najeść się do syta i iść odpoczywać przed trudniejszymi bojami, być może podczas wyprawy poznam też w oddziale jakichś przyjaciół........
Refleksje ma całkiem, jakby się wybierał na obóz harcerski.

Pisak ma napad samokrytyki:

DOWN: Gramatyka kuleje, a taki nawał tekstu nie poprawia sytuacji :)
Prawiście, kumie.

Akt III
Eeee… to jest sztuka teatralna?

Część I

Lord Ryis narzucił tempo. Ja gnałem wraz z kawalerzystą Kavronem, za nim na grzbiecie jego konia bojowego.
E? We dwóch na jednym koniu? Templariusze, czy kto?

Był on wysokim szlachcicem (ten koń?!?) w sędziwym wieku, o czarnych włosach i krótkiej brodzie, często bluźnił ale tylko w bitwie, poza zgiełkiem zachowywał maniery.
Sędziwy człek o czarnych włosach. Ech, niektórzy to wygrywają w loterii genowej, a inni już przed trzydziestką zaczynają siwieć.
Spójrz na to z perspektywy Pisaka: jak się ma te piętnaście lat, to trzydziestka już jest wiekiem sędziwym.

O jego doświadczeniu w wojaczce, mówiła sama za siebie wielka blizna na policzku.
Pssst! Nie mówcie nikomu, ale tak naprawdę Kavron w dzieciństwie nadział się na wystający gwóźdź!
I nigdy nie dał się namówić do zdjęcia koszuli z grzbietu, w każdym razie - nie publicznie.

- Derek młodzieńcze! Zamek Almerra na horyzoncie!
Gdy ujrzałem zamek, pomyślałem o rodzinie w Nomar i o bracie w Praven. Miałem nadzieję, że wszystko jest w porządku, zacząłem znów myśleć o wyzwaniu moim i naszego oddziału.
Mam wrażenie, że Pisak od czasu do czasu przypomina sobie, że powinien nadać swemu boChaterowi nieco głębi, więc czym prędzej każe mu pomyśleć o czymś kompletnie nie związanym z sytuacją. Refleksja zaliczona, jedziemy dalej.

Lord zatrzymał oddział, kazał rozbić obóz i ostrzegł, że się nie wyśpimy, szturm przypuścimy w nocy.
Że kugwiazdka co?!?
Za dnia to każdy głupi potrafi.

Słońce zaczęło szybko zachodzić, ostatnie promienie słońca oświetlały drewniany zamek na wzgórzu, na dole zapadała ciemność.
Szykowałem się do snu, pewnie krótkiego, szturm miał rozpocząć się nocą. Został mi przydzielony mały namiot, miałem go dzielić z ciężkim piechurem Ralurelem.
… oraz lekkim rowerzystą Larulerem.
(hint: “piechur” to nie to samo co “piechociarz”)
Ale o co mu chodzi? Boi się, że ten ciężki piechur przygniecie go w nocy, czy jak?

Udałem się tam, on już był i kładł się do snu.
- Witam wojowniku!
Rzekłem donośnym głosem wchodząc, on odparł.
- Witajże w skromnym naszym namiocie.
Cudny widok przedstawiać musiała owa armia, kiedy tak rozbijała setki dwuosobowych namiocików w różnych kolorkach. A oficerom przysługiwały przyczepy kempingowe.

Słyszałem żeś jakiegoś sierżanta na Grunwalderze ocalił.
- Ano to ja, dobre żeś słyszał.
Jasssne, od razu cała armia o niczym innym nie gada.

On na to z kwaśną miną, przejawiał zazdrość.
- I od razu cie na piechura dali, ja kilka roków walczyłem.
Jako pełzacz?

Nikt nie doceniał, ano tak świat ułożony, ciesz się żeś tamtej bitwy życiem nie przypłacił. Wielu zginęło, ty jakoś wyszedłeś. Teraz dobranoc, ażeby ci myśl o szturmie snu nie przysłoniła, śpij dla siły, inżynierowie już pracują nad drabinami.
JUŻ??? Za kilka godzin szturm, a ty mówisz, że JUŻ???
Inżynierowie już rozrysowali pierwsze projekty. Teraz obliczają wytrzymałość.

- Więc się na spoczynek udam.
Odparłem zmieszany, on wspominając o szturmie zepsuł mi już sen, który i tak długo nie trwał.
Bo inżynierowie strasznie hałasowali przy tych drabinach:  

Część II

Róg zabrzmiał, po północy. Wszystkim się zdawało,
Że ten róg wciąż gra jeszcze. To wojsko pierdziało.
Najadłszy się grochowej arcytłustej zupy,
Grzmiały zgodnym chórem wszystkie wojów dupy.

- Długi dech ma!
“Gdyby nie ten dech, to by człowiek zdechł.”

Wykrzyknął mój towarzysz, zrywając się z prowizorycznego łoża. Wbiegł do namiotu jakiś harcownik.
- Wróg wyszedł zza bram!! Za miecze łapcie, rycerze i lord w walce ich związali żeby obozu nie spalili, długo nie wytrzymają!! Wszyscy do broni!!!!
Ot, siurpryza! Miał być nocny szturm na mury, a tu - nocna wycieczka na oblegających.
Widocznie sprytnie wykoncypowali, że unikną oblężenia, jeśli nie pozwolą inżynierom na dokończenie prac nad drabinami.

Chwyciłem za miecz, szybko zarzuciłem tarczę na plecy. Pobiegliśmy w stronę bramy.
Walka była zażarta, rzuciłem się we wrogów, z nadzieją, że kogoś przebiję mieczem.
Tak na wylot!
I tak na oślep!

Podciąłem pawężnika, przewalił się, dorwał go rycerz i poharatał.
Czy Wy też widzicie rozróbę pod kioskiem z piwem?
Czy boChater koniecznie musi ciągle kogoś podcinać?

Wszyscy się rozbiegli, walka toczyła się w luźnym szyku.
Wpadając na wroga, uderzyłem go w szyję tarczą, powstała rana, chyba się wykrwawił.
Boru, jakbym czytała raport policyjny: Wskutek uderzenia tarczą powstała rana szarpana o długości dziesięciu centymetrów. Poszkodowany doznał uszkodzenia ciała i zmarł w wyniku wykrwawienia.

Następnego atakowałem mieczem, ten jednak parował pawężą, cały czas zasłonięty. Zacząłem napierać, on się cofał, wskoczyłem na pawęż.
Co to jest, do licha? Bitwa, czy pokazy cyrkowe?

Nam strzelać nie kazano. Wskoczyłem na pawęż
I spojrzałem na pole. Tu przede mną na węż-
szym końcu muru wroga kłębi się piechota,
Lecą bełty, oszczepy, ktoś z procy też miota.
Ja żem był wojak dzielny, jam się nie zestrachał
Prędko miecza dobyłem, jak żem nim zamachał,
Świst powietrza, wrzask niby potępionej duszy!…
O żeż motyla noga, obciąłem se uszy.

On się przewalił, ja kilka razy w gniewie dźgałem go mieczem,
A masz, a masz, a masz, ty wstrętny wrogu!

uświadomiłem sobie, że cały jestem we krwi. Obtarłem miecz o tabard
Swój, czy tego podźganego?
i ruszyłem dalej, za naszymi.
A oni jak na mnie popatrzyli, jak zaczęli zwiewać!

- Napierać, za bramy ich!! Jak nie zamkną wchodzimy!!
A jak zamkną, to poczekamy pod murem.

Krzyczał Ryis.
Rycerstwo zaczęło na prawdę zażarcie walczyć.
Bo wcześniej tylko udawało.


Wrogowie nie dotrzymywali nam pola, wypuścili jednak na pastwisko najlepszych żołnierzy, zaczęła się krwawa jatka.
Wpadł na mnie Rhodok, nawiązałem równą walkę.
Z jednym z najlepszych żołnierzy? Ten wieśniak bez żadnego przeszkolenia?

Te ich pawęże okazały się zabójcze, w rękach dobrego wojownika.
Oni naprawdę napierdzielają się tymi kredensami!
W ogóle mam wrażenie, że w tym opku tarcze są skuteczniejsze (i chętniej używane) od mieczy.

Powalił mnie, próbował dobić, ja sparowałem tarczą i ciąłem za kolanem. Ból musiał być niesamowity, krew wleciała mi do oczu i oślepiła.
Aby podciąć przeciwnika ZA kolanem, i jeszcze dostać przy tym krwią w oko, to nasz dzielny wojak musiał go jakoś obejść dookoła, co w sytuacji, że leżał, musiało dość dziwacznie wyglądać.
Był gibki jak wąż i błyskawicznie go opełznął.

Wstałem i przetarłem oczy, ujrzałem jak próbuje wstać.
- Nie zabijaj mnie!
Poczułem się okropnie, widziałem jego cierpienie.
I krew tak ładnie chlustała.

Odbiegłem w stronę następnych wrogów. Potem usłyszałem krzyk, wiedziałem, że ktoś go dobił. Poczułem się jeszcze gorzej, zagłuszałem wyrzuty sumienia tym, że walczyłem o życie, ale jego krew wciąż spływała po mnie. 
Ciągle ten zapach krwi!
Wszystkie wonie Arabii nie odejmą tego zapachu z tej małej ręki.
Och! och! och!

Dopiero teraz uświadomiłem sobie, że oni też są ludźmi, ślepota na cierpienie innych minęła, ale musiałem walczyć dalej.
Rozterki duchowe - odhaczone, a teraz lecim dalej, kłuć, rąbać i rozpruwać brzuchy.

Część III

Byliśmy już pod bramą, jednemu rycerzowi zmiażdżyli hełm. Krew trysnęła spod niego, zalała całe ciało które upadło. 
Czyżby ucho me słyszało odległe echa “Pieśni o Rolandzie”?

Odciągnąłem jednego ranionego bełtam za bramę i wróciłem walczyć. Rhodocy się cofnęli.
- Wchodzimy!!! Do walki!!! Wróg nie zamknął bram!!!
Ktoś tu chyba gra na kodach, bo żeby wróg sam z siebie był taki głupi…?
Za dużo bełtów, siara wypala nie tylko przełyk.

Dał rozkaz Ryis wiedząc, że możemy szybko zdobyć zamek, jednak wciąż nas dziesiątkowali. Wbiegając zauważyliśmy nagle kuszników, zwróconych na dziedziniec przez wielkiego smoka, który ich połknął, na którym byliśmy już.
- Nieee!!! Zasłaniać się, to pułapka!!!
Och, ach, kto by się spodziewał?
Wielu się zasłoniło, w tym i ja. Przylgnąłem do ściany muru, nie opuszczając tarczy. Wszyscy którzy nie zdążyli się zasłonić, zostali poszatkowani przez bełty. 


Okropna śmierć, staliśmy w morzu krwi.
- Biec na mury!! Wybić ich!!
Włażą do góry, pną się na mury,
Tną mieczyskami, aż lecą wióry,
Na dół spadają rhodockie ciołki,
W locie fikając niezłe koziołki,
Tam jeszcze główkę strzaska buławka,
Tu sika kadłub krwią jak sikawka.

Jak rozkazano tak zrobiliśmy, ja rozciąłem mieczem bełty wbite w tarczę (Eeee... Po co?) i zrzuciłem z muru dwóch kuszników.
Zamek Almerra wygląda TAK. Niech mi ktoś paluszkiem pokaże, gdzie tam jest chociaż kawałek muru.
Muru rzeczywiście nie ma ani na lekarstwo, za to wojownicy mają tendencję do lewitowania. Trupy też.

Trafiliśmy na kilku sierżantów. Tam nie ma innych szarż? Jeden zamachem nadział na włócznię rycerza, idealne trafienie między płyty zbroi, przechylił włócznię i nieszczęśnik spadł z muru. Ciąłem go po szyi (tego nieszczęśnika, żeby się dłużej nie męczył), reszta przebiegła za moimi plecami i dobili kuszników z małej wierzy.
Nie wierzę!
Jesteś człekiem małej wiary. Tfu, małej wierzy.

Pobiegliśmy dalej, kilku z naszych oberwało bełtami, jeden dostał bełtem w brzuch, spadł z muru i nabił się na drewniany pal.
Który okazał się być (oczywiście) bełtem.

Walka wciąż trwała, spotkaliśmy Ryisa i jego straż przyboczną, pognaliśmy razem po murach. Napotkaliśmy lorda Rhodoków.
- Rhodocki rebeliancie, złóż broń a twa śmierć będzie szybka i łagodna!
Ryis wykrzyknął w jego stronę.
- Ha! Wciąż nie przegraliśmy Swadiański psie! Walcz a może uratujesz resztki swego honoru!
Oni to sobie lubią pogadać w czasie walki...
Mają taką sekretną technikę bojową - używają przecinków zamiast dopalaczy. 

Rycerze walczyli jak opętani. Ja z boku ciąłem w jakiegoś plemieńca, nie mogłem wyciągnąć miecza z jego ciała. Wtem poczułem ból z tyłu głowy, upadłem na kolana, zalała mnie krew i przede mną spadł mały, zakrwawiony bełt.........


DOWN: On już zginął. Jeśli napiszę następną część (może jeszcze dziś), to inaczej podejdę do walki.
I wtedy on nie zginie?

Spod drewnianych murów rebelianckiego zamku pozdrawiają:
Sineira obliczająca wytrzymałość drabiny, Kura siekająca wrogów na plasterki i Jasza z wyostrzoną tarczą,
a Maskotek wyciągnął bełta i dobrodusznie przeklina.