czwartek, 16 kwietnia 2015

290. Bękarty konspiry, czyli Złotowłosa ścina warkocz (2/2)

Drodzy Czytelnicy!
Siedziałam tak sobie i dłubałam w drugiej części analizy, gdy wtem! olśniła mnie straszna myśl:




Jak wiemy, Tarantino w “Bękartach” nieźle sobie przyszalał z historią. A więc może - tak miało być? Może to, co uważamy za babole i brak wiedzy aŁtorki, to tak naprawdę rzeczywistość tarantinowska, oparta na filmach klasy B, C, D i Z? Może to wszystko było celowe, a my po prostu nie łapiemy ironii?
No ale cóż. Po ubiegłotygodniowym shitstormie wracamy do analizy skasowanego w międzyczasie przez aŁtorkę opeńka. AŁtorka, wg swojej koleżanki, “nie miała siły” przyjść do nas i podyskutować o opku, miała za to dużo siły, żeby wykrzykiwać obelgi pod naszym adresem na swoim twitterze. Mamy zatem nadzieję, że wykrzesze jeszcze nieco sił, aby poczytać ciąg dalszy. W którym dowiemy się, jak wyglądała zabawa młodych podczas okupacji, jak niemieccy rodzice dbają o swoje córki, co dla młodych żołnierzy Podziemia oznacza słowo “rozkaz” i po jakiemu rozmawiają ze sobą okupanci.
A także - jaki film był hitem w warszawskich kinach wiosną 1943.


Indżojcie!


Zapraszają Kura, Dzidka, Babatunde Wolaka, Jasza oraz Gabrielle.


Niezbyt Nince uśmiechała się jazda na zabawę z Zośką w jednym samochodzie, bo znosili swoją obecność tylko wtedy, kiedy było to konieczne. Ale w końcu – aby jakoś uszczęśliwić Eden, musiała się zgodzić.
Eden postanowiła, że zeswata ich, choćby miała pęknąć.


Raz im się zdarzyło, w obecności Rudego, porozmawiać na spokojnie.
"Zwykle jestem raczej sam" zwierzył się jej Zośka, a Nina wtedy podniosła wzrok, zaciekawiona, że nagle zebrało mu się na wyzwania [chyba wyznania]. Była jednak osobą z natury wyrozumiałą, więc wzruszyła lekko ramionami i odpowiedziała mu szczerze:
"Ostatnimi czasy – ja też".
Obydwoje upewnili się, że mają zielone światło?


Nina bywała bardzo spontaniczna i nerwowa, podczas gdy Tadeusz był oazą spokoju. Ale to była jedyna różnica. [Rudy] Nie pojmował dlatego, jakim cudem tak bardzo się nienawidzą.
Och, my wiemy.
“Bo jak się tak napatrzę, to TAK NIENAWIDZĘ!”


Łatwo się więc domyślić, że celem zabawy Alka nie było tylko poznanie nowych przyjaciółek – wszyscy chcieli, żeby dwie ważne osoby się zaprzyjaźniły.
Widzicie to? Furda inne problemy konspiratorów, najważniejsze dla działaczy Podziemia było to, żeby Zośka pokochał Ninę.
W ogóle całe to towarzycho budzi we mnie skojarzenia z okupacyjną “tombakową młodzieżą”, szpanującą na mieście oficerkami, a jak najdalszą od prawdziwej konspiracji.


Ostatniego dnia sierpnia było wyjątkowo wietrznie, ale to nie powstrzymało pana Dawidowskiego od wyprawienia cudownego balu.  
Przprszm, a w czym miałby mu przeszkadzać wiatr - o ile to nie tornado?


Jeżeli chodzi o możliwości w tym ciężkim dla wszystkich okresie – zabawa była naprawdę udana.
Ciekawe, czy takie cudowne bale urządzał w każdą rocznicę wybuchu wojny…
I GDZIE je wyprawiał, skoro - jak się zaraz dowiemy - była tam kapela i scena, a jednocześnie było to miejsce tajne.


Pytanie zasadnicze z rzędu kładących: ok, oczywiście, ludzie nawet podczas wojny organizowali sobie różne rozrywki, starali się żyć w miarę normalnie, spotykali się towarzysko, ale… czy akurat taka młodzież jak Zośka, Rudy i Alek zorganizowałaby zabawę taneczną? Imho, jest to już przekroczenie pewnej granicy, w końcu każdy niemal miał kogoś bliskiego zabitego lub uwięzionego, zresztą nawet gdyby nie - to czas, kiedy kraj jest pod okupacją, nie jest odpowiedni na takie zabawy.


Anoda, jeden ze znajomych i część całego ugrupowania, ściągnął zza miasta małą kapelę.
Fiu fiu! Normalnie na potańcówki musiał wystarczyć gramofon i kilka starych płyt, a jak ktoś miał znajomego z akordeonem, to zabawa była że hej!
Oni tu potrzebują kapeli, pewnie z keyboardem, perkusją i gitarą basową.


Nie mieli oni co prawda solistki ani solisty, ale Alek machnął na to ręką i powiedział, że jak Nince się zechce – a zechce się jej na pewno – to ona zaśpiewa. I było po problemie.
Anoda wiedział, że Nina nie przepuści żadnej okazji, żeby zabrylować.
W sumie dlaczego kapela przygrywająca do tańca miałaby mieć solistę lub solistkę - też nie rozumiem.


Gdy Nina weszła na salę w towarzystwie Falki i Zośki – nie mogła uwierzyć własnym oczom. Właściwie to nie wiedziała, co o tym wszystkim myśleć. Niby takie tajemne, spokojne spotkanko – a oni się tam wszyscy naprawdę nieźle i głośno bawili. Wszelkie okna w budynku zasłoniono kilkoma warstwami z kartonu, aby światła z wewnątrz ich nie zdradziły, a każdy przybywający samochód wyłączał reflektory, bo zagrażałyby ukazaniu położenia zabawy.
Położenie zabawy leżało i kwiczało.
Brykami na imprezę się zjeżdżają. W dodatku po zmroku.
Jaszu, przecież to oczywiste, że brykami. Przecież samochód każdy ma, a jak nie ma, to weźmie od starych. Dotrzeć na miejsce kolejką czy rowerem? - pfff, to chyba jakaś biedota.
(w ogóle - to chyba normalne, że parkujący samochód wyłącza reflektory? Czy może miały tak stać i świecić aż do wyładowania akumulatorów?)


Nina niezbyt chętnie podążyła za Zośką. Powitał ich Wesoły, kłaniając się nisko. Ucałował dłonie swoich (byłych) stałych klientek w pijalni czekolady Wedla, a Falka zaśmiała się cicho, kiedy odprowadzał ją do stolików ze słodyczami.
Tyle słodyczy! Dla wielu osób na sali była to główna atrakcja.
No ja myślę! W warunkach wojennych, przy takich deficytach wszystkiego, kiedy co prawda cukierni w Warszawie nie brakowało, ale były bardzo drogie i co najmniej dwuznaczne moralnie, załapać się nagle na darmowy poczęstunek…
Dobre, bogate niemieckie panie przyniosły słodycze dla biednych polskich dzieci.


Przez większość zabawy Nina siedziała przy jednym ze stolików, a towarzyszyły jej tylko Elsa i Zosia. Razem obserwowały, jak wolność, beztroska i szczęście tańcują razem z ich przyjaciółmi. Rudy wyrwał Rudą na parkiet i nie odrywał od niej wzroku. Był to naprawdę przyjemny widok – dwoje ludzi, tak mocno w sobie zakochanych, że nie widzieli nic poza sobą.
A pewnym momencie trzy kobiety usłyszały dźwięk przesuwanego krzesła i dosiadł się do nich Alek, uśmiechając się szeroko.
Taki opis miałby sens, gdyby Alek znajdował się gdzieś za ich plecami albo one patrzyły w inną stronę i dopiero szurnięcie krzesła zwróciło ich uwagę. Jednak przypuszczam, że widziały, jak podchodził?
Mały sabotaż wyrobił w nim umiejętność dyskretnego poruszania się.


Oczy Zosi wychodziły oczywiście z orbit, bo nie znała Alka i widziała go po raz pierwszy w życiu.
Czy ona na każdą nowo poznaną osobę reaguje wytrzeszczem?
Rozumiem, gdyby przysiadł się Bodo albo Zabczyński, wtedy wytrzeszcz i szok byłyby uzasadnione, ale wyrapiać gały na normalnego, dość przystojnego, ale jednak nie jakiegoś oszałamiająco pięknego, chłopaka?...


Chłopcy zwykle czepiali się jej nawet na ulicy, więc ten jeden nie robił różnicy – następny, co uważa, że jest niewiarygodnie piękna.
Dosiadł się do stolika = uważa, że jest niewiarygodnie piękna, właśnie ona, nie żadna z jej koleżanek. I nawet ten wytrzeszcz mu nie przeszkadza.
On się dosiadł, ona wytrzeszcza oczka i już pewnie planuje ślub.
Niewiarygodnie pięknym oczy nie wychodzą z orbit na widok obcego chłopaka, bo są przyzwyczajone, że mnóstwo takich się dokoła nich kręci.


Widząc, że Alek wdał się w ciekawą i zabawną rozmowę z jej dwoma [dwiema!] przyjaciółkami, Dresner wstała od stołu, wzdychając ciężko. Nigdy nie lubiła takich zabaw. Kochała śpiewać, tak, ale nigdy nie tańczyła, bo najzwyczajniej w świecie nie potrafiła.
To też ciekawe - przed wojną nauka tańca była czymś powszechnym, niemal wszyscy uczyli się tańczyć, wiele szkół miało takie kursy w programach zajęć. No ale skoro jest dysleksja, dyskalkulia, to może też i… dyschoreja?
Jest, ja na nią cierpię :) ale żeby przed wojną nigdy nie tańczyć?! Nawet gdyby nie umiała, to wtedy tańczyli wszyscy!


Wcale jej to nie bawiło, więc na takie zabawy najzwyczajniej w świecie nie chodziła.
No to jej życie towarzyskie, przynajmniej tam, w Berlinie, musiało leżeć martwe.
Widocznie ojciec wmówił jej, że prawdziwi Niemcy nie tańczą, prawdziwi Niemcy MASZERUJĄ!


[Wycinamy fragment, w którym Zośka uczy Ninę tańczyć - no, sami wiecie: wrrr, grrr, nie chcę, nie umiem, nienawidzę cię, zostaw mnie w spokoju, ojej, jaką masz słodką mordkę!]


– Zobacz, tańczymy. – Nina zerknęła na swoje stopy i odkryła, że jej partner ma rację. – Patrz się na mnie, bo coś pomylisz i wszystko zepsujesz – zaśmiał się pobłażliwie Tadeusz, widząc, że jego partnerka zaczyna się denerwować. – Tego się właśnie boisz, prawda? Że się pomylisz. A musisz pozwolić się prowadzić.
– No nie gadaj, Zośka…
Mały fakt do zapamiętania: Nina mogła nie przepadać za Tadeuszem, ale ufała mu bezgranicznie jako swojemu dowódcy.
Niewątpliwie, partnerowi w tańcu trzeba bezgranicznie ufać i dać się prowadzić :)


A potem usłyszała znajomą muzykę, którą zaczęła grać mała kapela znaleziona przez Alka.
Naprawdę nie rozumiem, dlaczego nie mogli bawić się do patefonu, jak wszyscy wtedy.
Ciężkie czasy, trzeba dać kumplom zarobić. Ale zaraz, jak to przez Alka? Wyżej było, że przez Anodę!
Anoda ją zgubił, Alek znalazł, przecież to elementarne.


Nina wyskakuje na scenę i zaczyna śpiewać - tę piosenkę. Skąd ją zna, dlaczego śpiewa polską piosenkę, zamiast jakiejś Lili Marlene? Cała scena jest zresztą dokładnym odwzorowaniem tej z filmu “Jutro idziemy do kina”.
I masz od razu odpowiedź, dlaczego akurat tę piosenkę. Bo ją aŁtorka zna.


Oczywiście nie trudno się chyba domyślić, że po incydencie na zabawie Alka – a mam tu na myśli naukę tańca – dla Niny już nigdy nic nie było takie samo. Czuła się dziwnie, gdy Zośka obserwował, jak ona szybko wyjmuje wszelkie zdobyte przedmioty;
Ojej, otwieracz do konserw! Ciepłe gacie! Lizak!


kiedy na nią patrzył i kiedy sama na niego patrzyła. Czuła się dziwnie w jego obecności i nie mogła się pozbyć wrażenia, że on też się tak czuje. Niekomfortowo. Nie było to już to samo, gdy stał za nią i czuła jego oddech na karku.
Uciekała wtedy jak najdalej.
Też bym uciekała, jakby ktoś mi dyszał w kark!


I choć Zośka nie rozumiał jej zachowania, to sam też czuł się nieswojo, kiedy była w pobliżu. Przestał rzucać czasami zgryźliwymi komentarzami, był spokojniejszy. Najgorsze z tego wszystkiego było to, że nie chciała z nim dużo rozmawiać. Ograniczała się do tematów o pracy Małego Sabotażu, wspominała o dywersji – i tyle.
Jak na córcię pana z urzędu na Szucha przystało.


Tadeusz i Nina nie przeprowadzali razem akcji. We wszystkich Ninka towarzyszyła Alkowi, który bardzo sobie cenił jej zdolności. Była niezwykle sprytna i zwinna. Potrafiła narysować idealną kotwiczkę w mniej niż kilka sekund, a potem spokojnym krokiem odejść z miejsca zbrodni, by namalować drugą, nie tak daleko od poprzedniej.
A wiecie, tak sobie myślę - istniały sensowne sposoby wykorzystania dziewczyn w konspiracji. Po pierwsze, skoro już mają ojców - gestapowców, pracujących na Szucha - niech zbierają informacje. Po drugie - w akcji “N”. “Enowe” ulotki musiały być pisane doskonałą, ale jednocześnie potoczną niemczyzną, żeby nic nie zdradzało ich polskiego pochodzenia - bo straciłyby całą siłę oddziaływania. Rodowite berlinianki, myślę, doskonale by się do tego nadawały.
Akcja N była tak tajna, że nie trafiła do opkolandii.


Często pytała, kto na początku sierpnia usiał całą stolicę kotwicami, ale wszyscy wzruszali ramionami. Dopiero Rudy powiedział jej – śmiejąc się cicho pod nosem, że taka uparta była, żeby się dowiedzieć – że to była sprawka Zośki.
Konspiratorzy jak z koziej nogi waltornia. Po pierwsze - nie zadaje się takich pytań, po drugie, nie dekonspiruje się kolegów rozgłaszając kto, co i jak zrobił.
Robi się te akcje, nie?


Po tym odkryciu Ninka jeszcze bardziej szanowała Zośkę.
Otagował całą dzielnię, szacun!
Przy kolacji powiem tatusiowi, jakich fajnych mam koleżków!


Jeżeli chodzi o Eden i Rudego – nie ma tu wiele do gadania. Na każdą akcję chodzili razem i Bóg wie, ile z nich się powiodło. Wiadomo jednak, że zrywanie flag było ich ulubionym zajęciem, bo świetnie się przy tym bawili.
I o to przecież chodzi, nie? O świetną zabawę. I jeszcze zrobienie na złość starym.


Monia znalazła swoje miejsce blisko Ninki. Trzymały się razem. Pod koniec 1942, na święta, Nina postanowiła zaprosić najbliższych przyjaciół do swojego domu, a Monia znalazła się w tym gronie jako pierwsza. Razem zastawiały stół, szykowały choinkę.
I choć państwo Dresner wybyli na wieś –
Jaką znowuż wieś? Skoro już ojciec Niny dostał na święta urlop - to dlaczego nie pojechali do domu, do Berlina?
Może dzięki Kraft durch Freude wyjechali na Zamojszczyznę?
Sugerujesz, że chcą sobie sprezentować pod choinkę nowe, blondwłose i niebieskookie dziecko?


Buki i tak miały lekkie zmartwienie


buki.jpg


co do takiego zdarzenia, jak spędzenie świąt Bożego Narodzenia w Niemieckim domu Ninki. Przekonywała ich do tego przez cały miesiąc, ale wyszło na to, że tylko Alek, Rudy, Zośka i Wesoły zgodzili się przyjść. Po jakimś czasie namyślił się jeszcze Anoda i Słoń.
Zaproście jeszcze Montera, Grota i Niedźwiadka, będzie fajnie!
Nie rozumiem, skąd nagle ich opory, skoro ufają im na tyle, że razem chodzą na akcje.


Po południu zjawili się wszyscy razem. Zasiedli do stołu, zjedli obiad, śmiejąc się przy tym wesoło. A takiego obiadu dawno już wszyscy nie jedli, bo przydział żywności na kartki im na to po prostu nie pozwalał. Eden, Nina i Elsa doskonale o tym wiedziały, a Zosia nawet przyniosła wypieki od swojego ojca (miał własną piekarnię w centrum stolicy, i wystarczająco na niej zarabiał, żeby utrzymać rodzinę w dobrym stanie materialnym).
Węszę czarny rynek.
Albo jakieś dostawy dla wojska.


A potem nadszedł czas na prezenty. Chłopcy nie spodziewali się żadnych, więc było to dla nich miłym zaskoczeniem.
Każdy dostał po worku z rewolwerami.
Ale bez nabojów.


Czuli się jednak trochę nieswojo, bo oni dziewczętom nie przynieśli nic, ale one zapewniały ich, że nic się nie stało.
– Nic nie szkodzi – machnęła ręką Eden. – Możecie nam to w inny sposób wynagrodzić.
- W naturze? - szepnęli ze zgrozą.


Rudy mógł – inni byli w tej gorszej sytuacji, ale pomimo to wszyscy zaśmiali się wesoło. W takim towarzystwie po prostu nie można było się nie zaśmiać.
Ja nie wiem, ale to naprawdę brzmi, jakby Rudy odwdzięczał się w naturze...


Jednak jemioła, która wisiała w przejściu z kuchni do salonu, omijana była szerokim łukiem i chłopcy uważali, aby przypadkiem w drzwiach nie mijać się z którąś z dziewcząt.
Ten angielski zwyczaj już przed wojną przyjął się na całym świecie.
Ojciec dziewczyn, choć esesman, hołdował zasadzie “ale Anglików to ty szanuj”.


Tak. Nina już wcześniej przyznała się przed samą sobą, że czuła coś do Tadeusza Zawadzkiego zwanego Zośką. Ale nigdy by nie pomyślała – ba, nie odważyłaby się, nie śmiała pomyśleć – że on mógłby też coś do niej czuć. Coś innego niż obowiązek, żeby wydawać jej rozkazy i ją prowadzić.
“Czuję do ciebie obowiązek” - fakt, niezbyt romantycznie. Ale wydawanie rozkazów stwarza sporo możliwości!


– Wszystko się zmieniło – powiedziała w końcu, uśmiechając się blado. Zośka pokiwał delikatnie głową, znowu na nią patrząc. Na to, jak jej złote włosy lśniły w blasku lampeczek choinkowych.
Lampeczek. Lelekstrycznych.


Jak delikatnymi dłońmi strzepywała okruszki ciasteczek z kolan.
Kolanek! Zdecydowanie za mało zdrobnionek w tym opisiku!


I tutaj właśnie zaczyna się zabawa. Tego wieczoru wszystko miało się zmienić.
Zmieniło się, kiedy Rudy, Alek i Zośka wstali, podnosząc kieliszki, i stanęli we trzech w kącie pokoju. A potem Rudy zaczął mówić:
– Panowie, pijemy dzisiaj za trzy rzeczy. – już same te słowa przyciągnęły uwagę Falki, Ninki i Moni. – Za oszustwo…
Wszystkie zmarszczyły czoła, zaskoczone.
– …żeby oszukać śmierć. – i nagle zrobiło się znowu ciekawie. Zrozumiały, że aby pojąć sens, trzeba wysłuchać całego zdania, a Rudy mówił dalej. – Za bijatykę, żeby bić się za przyjaciela. I za kradzież. Żeby skraść kobiecie serce.
Po pierwsze - to znów scena z “Jutro idziemy do kina”, a po drugie - chłopcy byli harcerzami, a więc zgodnie z Prawem Harcerskim - nie pili! Wiem, że trudno w to uwierzyć teraz, kiedy nawet pielgrzymka do Częstochowy jest okazją do narąbania się jak messerschmitt…


Anoda, Słoń i Wesoły zdążyli wrócić do domów przed godziną policyjną – ta trójka, która piła za trzy rzeczy, niestety już nie.
Nóżki im się za bardzo plątały, nieprzyzwyczajonym.


Nina nawet się nie wahała, kiedy proponowała im nocleg. Była na to przygotowana, miejsca miała pod dostatkiem w tym wielkim domu, który zawsze wydawał jej się nazbyt pusty.
Może powinna była odszukać tę rodzinę, do której dom kiedyś należał, i zaprosić ją z powrotem?


Prędko naszykowała dla wszystkich miejsce do spania. Choć wcale nie spali. Nadeszła taka chwila, w której siedzieli na podłodze w salonie, przy słabym świetle kilku świeczek, opatuleni ciepłymi kocami i z kubkami gorących napojów w dłoniach. I opowiadali o swoich przeżyciach. Śmiali się do rozpuku, kiedy Elsa mówiła, jak razem z Niną wylądowały w błocie po pas, uciekając raz przed matkami.
Te dzikie bagna Berlina…
Wir sind die Moorsoldaten… Tylko że nie.


A to była tylko jedna z historii.
Chłopcy nie pozostawali im dłużni – odkrywali co raz to nowe informacje.
Które Elsa starannie notowała w swoim małym notesiku, który dostała od tatusia.


Ta noc tak ich do siebie wszystkich zbliżyła, że po świętach nie potrafili się już rozstawać na dłużej niż kilka godzin snu.
A i tak raz dziewczyny zostały nawiedzone w nocy.
Obawiam się, że były nieźle nawiedzone, i to już od dawna.


Był marzec, a one urządzały sobie nocne spotkanie. Jak to młode kobiety. Około pierwszej rano w okienko sypialni Niny zaczęły uderzać kamyczki.
Jeden.
[Na dole czekają Rudy, Alek i Zośka, którzy zapraszają dziewczyny na akcję]
Orły konspiry, ich mać.


– Wyjdźcie! Musicie nam w czymś pomóc!
– Niby w czym?
– Was łatwiej podnieść, jesteście lżejsze. Zawiesimy flagi na mieście.
– Gdzie?
– Wszędzie!
- Będzie morze flag, rozumiesz?
Ale co im strzeliło do głów wieszać te flagi - w marcu? Owszem, Szare Szeregi przeprowadzały takie akcje, ale nie w przypadkowe dni, a w święta narodowe - 3 maja i 11 listopada.
Do maja daleko, a adrenalina nie może czekać.


Rozdział 4: "Czwarta trzydzieści z rana"

Następnego dnia wszystkich Polaków powitał cudowny widok biało-czerwonych flag. Były wszędzie. I ktokolwiek na taką spojrzał, nie mógł się powstrzymać od uśmiechu.


Tak, tak - flagi były wszędzie dookoła, a budy zgarniały dozorców i mieszkańców kamienic w ramach odpowiedzialności zbiorowej.
Powiedziałabym, że może - tak jak w książce - wywieszali flagi na drutach tramwajowych i latarniach, ale z tymi tutaj opkowymi wersjami bohaterów “Kamieni” to nic nie wiadomo. Mogli te flagi wywieszać nawet z własnych okien.
Albo nosić japońską metodą na drzewcach przytwierdzonych do pleców.


Co prawda władze niemieckie do południa uporały się z kłopotem, ale chyba każdy widział pracę młodych buntowników. A oni byli z siebie dumni.
Gdy nazajutrz zobaczyli malinowe płachty z nazwiskami skazańców, to przybili żółwika.


  Dlaczego Nina się tak prędko zgodziła, zapytacie. Cóż, warto tu wspomnieć o pewnym wydarzeniu.
W styczniu roku 1943 Nina miała problemy z rozmową z własną matką.
W styczniu miała problemy z matką, więc w marcu zgodziła się pójść na akcję, widzę związek jak stąd na Alaskę.
Była wolnotląca, w swym gniewie rozkręcała się powoli.


Regina uważała, że dziewczyna już dawno powinna wyjść za mąż za bogatego mężczyznę i w końcu na coś się przydać – Nina odmówiła. I nie zrobiła tego kulturalnie, o nie. Jak to było w zwyczaju Niny, zrobiła to z hukiem. Trzasnęła drzwiami i wyszła z domu, nie wracając przez tydzień.
A starej aż w pięty poszło!


Najpierw poszła do Elsy, bo jej ufała najbardziej, ale jej akurat nie było w domu, więc Nina nie chciała się narzucać. A było zimno! Styczeń był istnym koszmarem! Następnym przystankiem był więc dom Zosi, ale i ona wybyła na krótką akcję u boku Moni i Alka, więc Dresner załamana usiadła w Wedlu i wyżaliła się na dobry początek Wesołemu.
- No wiesz Wesoły, jestem taka załamana, bo jakoś pusto w Warszawie… Dziewczyny na akcjach, a ja sama jak ten kołek. Przytul mnie.
Skąd wiedziała, że Zosia na akcji? Jakieś znaki na drzwiach kredą pisane? Kartka zostawiona na stole?


A potem doprawdy nie wiedziała, co ma ze sobą zrobić. Mróz był coraz to większy, ale honor nie pozwalał jej wracać do domu. I nawet nie wiedziała, jakim cudem i kiedy znalazła się pod mieszkaniem przy ulicy Koszykowej 75. Nie była nawet świadoma, że się tam znajduje, dopóki nie zapukała do drzwi.
Ale nie otworzyła ta osoba, której się spodziewała, więc Ninka z początku spanikowała.
“Idąc na ślepo, nie pilnując drogi” nie pojmowała, w czyje zaszła progi - i co się dziwi, że jakaś obca osoba jej otwiera?


– Nina? Co ty tu robisz, coś się stało? – Anna Zawadzka, starsza siostra Zośki,
Aaaahahahaha, pamiętamy, że na początku opka Tadeusz kupował ptasie mleczko dla swej MŁODSZEJ siostry, Ani? W czasie okupacji dzieci szybko dorastają...


znała Ninę z widzenia i opowieści brata. To też Nina nie odpowiedziała na jej pytanie, ale zadała swoje własne.
– Jest Tadeusz? – Wtedy w drzwiach pojawiła się osoba, której Nina szukała. Zośka zmarszczył czoło na jej widok i zadał takie samo pytanie, co jego siostra. – Matka chce mnie wydać za mąż za faceta, którego wcale nie znam, tak, jak Elsę,
Co? O ile się dobrze orientuję, to w XX wieku w Niemczech nie było zwyczaju aranżowania małżeństw z nieznajomymi… Może jeszcze rodzice wybrali tego, kto przypędził większe stado wielbłądów?
Skoro tak dobrze znasz Elsę, to wyjdź za nią. Proste.


więc… trzasnęłam drzwiami i powiedziałam, że nie wrócę, póki nie zmieni zdania, ale nikogo nie było w domu, bo wszyscy akurat mają jakąś akcję, więc pomyślałam, że może ty… zapomnij, to był głupi pomysł… w ogóle nie powinnam była tu przychodzić, nie wiem, co mnie napadło…
Nina już chciała odejść, zawstydzona, ale zatrzymał ją głos Zośki. Spokojny. Jak zwykle.
– Wejdź i odpocznij, Ania zrobi ci gorącej wody z cytryną.
Ciekawe, skąd weźmie cytrynę.
Fiku-miku na patyku
a cytryna bęc!


Ten też zaopatrywał się u Meinla?
Herbaty nie ma, bo wojna. Ale cytryny są.


Nina przeprowadza się do Zośki (Tadeusza). Nie, żadnych seksów nie ma, choć właśnie wtedy uświadamia sobie, że jest w nim zakochana. Nie ma jednak odwagi mu tego wyznać - no bo jakże to tak, zakochać się w swoim dowódcy?


Krótka historia, te noclegi Niny u Tadeusza. Spała na kanapie w salonie i wcale jej to nie przeszkadzało, bo było to miłe, kiedy w nocy światło księżyca padało na podłogę przed jej "łóżkiem". Uśmiechała się wtedy delikatnie. Uśmiechała się też z rana, kiedy budziła ją Ania robiąca śniadanie. Uśmiechała się jakoś częściej niż zwykle. Może dlatego, że nie było przy niej jej matki, która zwykle bardzo ją ograniczała.
I nie pozwalała się uśmiechać, Niemra jedna ponura.


Nina wróciła do domu dopiero 20 marca
O, to był długi tydzień!
Deszczowy, to wiesz.


i nie zastała w nim matki. Była za to Eden, która powiedziała, że Regina wyszła akurat na kawę do znajomej.
Uhm, mammi nieszczególnie się przejęła, że córka gdzieś zniknęła na dwa miesiące…
Uznała, że skoro córka zniknęła, to ona też se zniknie, a co.


Ta wiadomość nawet ucieszyła Ninę, która unikała matki jak ognia i dobrze jej to wychodziło – do domu wracała późno, wychodziła wcześnie. Jadła na mieście, odwiedzała Elsę i Zosię. I dobrze się miała.
A mamusia nie chciała porozmawiać z córką, kiedy ta wróciła do domu po - powiedzmy, że tygodniowym - gigancie? Tak bez komentarza zaakceptowała, że córka wróciła i że nadal rano wychodzi, wieczorem wraca?
Tak sobie wspomnę o tym tutaj, bo dlaczego nie - rodzice wszystkich tych dziewczyn musieli być ślepi, głusi i kompletnie pozbawieni instynktu samozachowawczego. Przecież, do licha, widać, że z córkami coś się dzieje. Wychodzą przed świtem albo wracają późno wieczorem; mają jakichś znajomych, o których nie chcą pisnąć ani słowa…
Przecież jak to wszystko się rypnie, to cała rodzina pójdzie pod ścianę jako zdrajcy narodu. A rypnąć się musi, bo panny zostawiają ślady jak szalone - że tak przypomnę: “Czasami nawet chodziły na Szucha i udawało im się zaświadczyć o niewinności niektórych aresztowanych.”
I ten obrazek z Szucha, gdy umoczone w konspirę Frauliny zeznają:
- Znasz ten Bandit?
- Nie, nie znam, on nie działa w ruchu oporu!
- Jesteś niewinny, wracaj do domu!


Należy wspomnieć o ważnym spacerze Eden i Janka 22 marca. Zrozumiecie później, dlaczego on był taki ważny, dajcie mi szansę wyjaśnić.
Idiotyczny, zupełnie niepotrzebny wtręt. Nie pierwszy zresztą.
To jest Narrator Domagający Się Uwagi.


Wybrali się do parku, niedaleko mieszkania Zosi.
Znaczy, do Ogrodu Saskiego. Który był tylko dla Niemców. Mam nadzieję, że Janek mówi po niemiecku równie dobrze, co Eden po polsku, bo inaczej pierwszy napotkany przechodzień ich wsypie.
A po co w ogóle mają mówić? Niech, zgodnie z opkową tradycją, siedzą i godzinami patrzą sobie w oczy.


Śmiali się, dokazywali, nie myśleli choć przez chwilę o tym wszystkim, co ich otaczało.
Skakali jak kangury?


– Słowa mają wielką moc – mówiła wtedy Eden. – Zobacz. Jeden mężczyzna zapanował nad prawie całym światem. I praktycznie rzecz biorąc nawet nie zrobił tego wojskami, tylko słowami.
Wszystkie dywizje Wehrmachtu strzeliły focha i wróciły do domów.
I tylko nieszczęsny Paulus z okrążenia wrócić nie mógł, więc zirytował się jak diabli.


Powiedział, że idealni Aryjczycy powinni być wysocy, mieć złote włosy i jasne oczy. I zobacz, nagle tak się stało. Tylko niech on sam na siebie spojrzy.
– Na idealnego Aryjczyka to on mi nie wygląda – zaśmiał się pod nosem Janek, przekręcając stronę w gazecie. – W piątek w kinie leci "Życie jest piękne". Ale my nie chodzimy do kina, więc…
Przepraszam… macie na myśli TO “Życie jest piękne”???!!!




Pomijając anachronizm - aŁtorko, czy naprawdę myślisz, że w kinie w okupowanym kraju puszczono by film, którego głównym, pozytywnym bohaterem był Żyd, a akcja toczyła się w obozie koncentracyjnym?!
I to jest ten moment, w którym zeszłam ze śmiechu prawie jak przy meldującym Himmlerze :D :D :D


Uwaga! czytelniczka znalazła inny film "Życie jest piękne", z 1940 roku, tak więc możliwe, że chodziło o ten właśnie - jeśli tak, zwracam honor.

23 marca był najczarniejszym dniem w życiu wszystkich tych młodych ludzi.
W Wedlu zabrakło czekolady.


Razem z Zosią i Elsą, Nina pracowała w małej kawiarni po przeciwnej stronie Nowego Światu, znanej jako "Gastronomia", ale powszechnie jako "Cafe Gabler". Spłonęła w czasie powstania, w roku 1944 [powiedział Narrator Profetyczny], ale dla wszystkich dziewcząt była ważnym miejscem.
Nina śpiewała.
Elsa grała na fortepianie.
Zosia była kelnerką.
Tak, tak, porządne, niemieckie dziewczyny z porządnych, niemieckich rodzin pracowały jako szansonistki w jakiejś knajpie. Już to widzę.


Co prawda te pierwsze dwie nie musiały wcale pracować, ale przyjemność im sprawiało to, co robiły, a poza tym miały szansę spędzić więcej czasu z Zosią.
Dzień zaczął się jak każdy – duży ruch w "Gastronomii", francuskie piosenki [?!], spokój i cisza.
Duży ruch, spokój i cisza w ten pochmurny dzień pełen słońca.
Francuskie piosenki. Aha.


A potem nadszedł przełom. Do kawiarni wpadło trzech chłopców – Alek, Zośka i Buzdygan. Zosia pierwsza ich zauważyła. Byli zmęczeni, najwyraźniej biegli przez całą drogę.
Uhm, tak. Pierwszy patrol po drodze zacząłby ich ścigać. Podstawowa zasada: nie zwracać na siebie uwagi!


– Jezu Chryste, a wam co się stało? – zapytała Zosia, zapominając o pracy. – Pali się, czy co?
– Świat się wali, a ta sobie stoi i śpiewa! – Zośka wskazał na Ninkę, która właśnie wykonywała "J'attendrai". – W sumie… nawet ładnie.
W momencie, kiedy “świat się wali”, aresztowano twego najlepszego przyjaciela, ostatnią rzeczą, na którą będziesz zwracać uwagę, jest to, czy ktoś śpiewa ładnie, czy brzydko...


Tłumaczenie: "będę czekać". Piosenka ta opowiada o ukochanym i dziewczynie, która czeka na jego powrót.
Niech zaśpiewa jeszcze “Kriegsgefangenenpost”, co sobie będzie żałować.


Jakże ironiczne – los chyba już wtedy zaczął im się śmiać prosto w oczy.
Kiedy piosenka się skończyła, a Elsa i Nina zeszły ze sceny, aby powitać chłopców, Zośka wcale nie zamierzał owijać w bawełnę. On po prostu powiedział im to, co przyszedł im zakomunikować.
– Rudego aresztowali dzisiaj rano.
I tyle. To wystarczyło, żeby Elsa wymamrotała kilka słów: "Jezus Maryja, Józefie święty…". A Nina tylko usiadła przy najbliższym stoliku, zakryła twarz dłońmi i zaczęła szeptać:
Gott, denn was. Denn was. Warum er. – i tak w kółko, choć tylko Elsa ją rozumiała. – Boże, za co. Za co. Dlaczego on.
Ja się dziwię, że Elsa rozumiała ten dziwny niegramatyczny bełkot.
Najbardziej mnie fascynuje, skąd aŁtorka wzięła to denn was.
Nawet translator mówi, że to “po co”, a nie “za co”.


Eee… wycofuję pomysł, żeby zatrudnić je w Akcji N.


Tego samego dnia, jak się później okazało, aresztowano ojca Zosi, bo w jej mieszkaniu po rewizji znaleziono pudełko z polskimi flagami i ulotkami drukowanymi przez Rudego. Oskarżony o działalność konspiracyjną, Władysław Pałasz został zesłany do Oświęcimia, bezdyskusyjnie.
A panny nie poleciały na Szucha, zaświadczyć o jego niewinności?
Etam… Nie po to w mieszkaniu Zosia zrobiła magazyn bibuły, żeby teraz zawracać sobie       głowę aresztowanym ojcem.


Trafił na niewłaściwych ludzi, i tyle. Do córki już nigdy nie wrócił.
Nawet mu się nie dziwię.


Gdy tylko się o tym dowiedziano, Zosia została zatrzymana w mieszkaniu Niny. Miała nie wychodzić pod żadnym pozorem.
Ale czekajcie… aresztowano go w związku ze sprawą Rudego, czy tak po prostu przypadkowo? A może córka jednak z czymś się wsypała? W takim razie dom Dresnerów absolutnie nie jest bezpieczny!
Oj nie Kuro! Ty myślisz jak człowiek myślący, a to przecież opko o Dresnerównach. Ich nie dotyczą realia okupowanej Polski.
Myślę, że informacja o aresztowanym ojcu Zosi miała pokazać, że jednak dotyczą… Ale to był taki przebłysk i zaraz wracamy w opkowe koleiny.
Ja bym to nazwał “dekoracją fabularną” - ot, jakoś tam przypomina, że wojna i okupacja, ale jest powierzchowne i nie ma wpływu na akcję.


Kiedy wszyscy wpadli do tego domu [przypomnijmy: Alek, Zośka, Buzdygan i towarzyszące im dziewczyny], to rzeczywiście nie było czasu się nad niczym zastanawiać.
Matka tylko stała w progu i obserwowała, czy starannie wycierają buty.


Nina wybrała numer telefonu na Alei Szucha, choć sama nie wiedziała, co powinna powiedzieć.
Ninie trzeba przypomnieć, że jej ojciec jest esesmanem a nie gestapowcem.
Ale OK. AŁtorka wsadziła esesmana do gestapo, ciągnijmy to dalej.
Akurat gestapo podlegało Głównemu Urzędowi Bezpieczeństwa Rzeszy, który niewątpliwie był częścią SS. Esesmanów można było zresztą spotkać w bardzo różnych formacjach policji niemieckiej, nawet w straży pocztowej. SS i policja były ze sobą splecione w dość skomplikowany sposób.


– Papa – wyszeptała w końcu, kiedy usłyszała głos ojca. – Papa, papa.
– Nina, was ist los?
Pytał, co się dzieje. Od razu wiedział, że coś jest nie tak.
Ależ byłaby ironia losu, gdyby to właśnie ojciec Niny przesłuchiwał Rudego!
To byłby kolejny banał opkowy. Aż dziwne, że aŁtorka na to nie wpadła.


– Papa – powtórzyła jeszcze raz Nina, ale w tej samej chwili ktoś delikatnie potrząsnął jej ramieniem. Obudzona z transu, zaczęła mówić. – Papo, Rudy.
– Co? –
- Kim jest Rudi? - spytał nieco zdezorientowany ojciec.


jej ojciec o niczym nie wiedział, ale ona musiała w to brnąć, bo wiedziała, że był dobrym człowiekiem.
Takim naprawdę dobrym, z głębi serca.


A jej przyjaciół nigdy by nie skrzywdził.
Żebyś się nie zdziwiła…


Wtedy nie pójdzie do przesłuchania. Nie będzie częścią tego wszystkiego.
Tatuś nie pójdzie? To pójdzie kto inny.
Już widzę jak raportuje przełożonemu, że nie przesłucha aresztowanego, bo to przyjaciel córki.
Wiadomo nie od dziś, że aŁtorki opek mają cokolwiek dziwne pojęcie o pracy zawodowej. Tak jest i w tym przypadku. Papa nie dlatego codziennie chodzi na Szucha, bo ma po drodze, ale dlatego, że tam pracuje, a jego praca polega właśnie na tropieniu i likwidowaniu działaczy podziemia. Temu właśnie służyły przesłuchania z torturami. Boru, dlaczego trzeba tłumaczyć takie oczywistości?


– Janek – poprawiła się. – Janek Bytnar.
Zadzwonić na Szucha, podać jednocześnie czyjś pseudonim oraz dane osobowe. Powiedz jeszcze, jakie pseudonimy mają, jak się nazywają jego współpracownicy i podaj ich wszystkich na tacy. Co się mają przemęczać?


Kiedy w słuchawce zapadła cisza, Nina już wiedziała. Już wiedziała, co się dzieje.
   Papcio już też wiedział, że ma Rudego, Janka Bytnara.


– O której? – zapytała cicho, jakby ktoś w pokoju był zdrajcą.
Four-thirty in the morning. – odparł jej ojciec po angielsku.
Co-co-co-co-co?!
Dziwnie on jakoś po angielsku mówi… Forma “half past” jest mu nieznana?
Ale skąd, do konia, po angielsku?!
No wiesz, konspira. Gestapowcy głupi są i żaden nie zna obcych języków.
Ojciec Niny wygląda mi na anglofila. Tu jemioła, tam wtręty po angielsku…


Czwarta trzydzieści z rana.
Mieszanina języków używanych w rozmowie już dawno skołowała resztę ludzi w domu państwa Dresner, ale nie Ninę i jej ojca po drugiej stronie połączenia.
Natomiast Hans, Karl i Sepp aż przyciszyli radio i zaczęli podsłuchiwać.


Oni byli trzeźwi i pewni tego, co mówią.
A co ma trzeźwość do języków obcych?
Nie rozumiem tej konspiry. Laska otwarcie podaje imię, nazwisko i pseudonim, ojciec nagle szyfruje godzinę aresztowania (dlaczego ona w ogóle o to pyta? Jakie ma znaczenie, o której go aresztowali?). Sorry, ale rozmowa, w której nagle przechodzi się na obcy język, wzbudzi podejrzliwość każdego, a przypominam, że telefony są na podsłuchu!
No właśnie!
Popatrzmy, jak kwestię używania języka angielskiego podczas wojny w III Rzeszy - już nawet nie w okupowanym kraju - wspomina w swojej autobiografii Loda Halama, która tuż przed wybuchem wojny wyszła za mąż za Szwajcara, wyjechała z nim do Szwajcarii, i w 1940 roku, zbrojna w szwajcarski paszport, zdecydowała, wariatka, wrócić do Warszawy. Ponieważ mimo paszportu podczas podróży lepiej było nie ujawniać, że jest z urodzenia Polką…
“Powrót był o tyle trudny, że moja znajomość niemieckiego daleka była od doskonałości. Mąż prosił więc, abym dla uniknięcia podejrzeń lub indagacji w podróży nie mówiła ani po polsku, ani po niemiecku. (...) Dramatyczna, a jednocześnie komiczna sytuacja wytworzyła się, gdy przesiadając się w Berlinie natknęłam się na gestapowca w drzwiach dworca i niezręcznie mocno go potrąciłam. Odruchowo chciałam przeprosić, ale przypomniawszy sobie ostrzeżenie męża, automatycznie wybąkałam: I’m sorry. Pamiętam ogłupiałą minę Niemca, który widocznie potraktował to jako dowcip, bo coś zamamrotał i nawet jakby się uśmiechnął. Mąż natomiast zbladł jak papier. Szarpnął mnie za rękę, abym co prędzej szła, sycząc: Idiotka!”
[Loda Halama “Moje nogi i ja”, str.74, WAiF, Warszawa 1984]


Zbyt dobrze znali się nawzajem.
– Pomóż – wyszeptała, a Thomas Dresner ponownie westchnął ciężko. Mogłaby przysiąc, że przetarł twarz wolną dłonią.
Ich werde es versuchen. – odparł, powoli odkładając słuchawkę.
Spróbuję. Dla Niny to oświadczenie było czymś okropnie ważnym. Bardzo, bardzo ważnym.
Tak, spróbuje. Narażając życie swoje, żony i obu córek. Esesman.
Jeśli faktycznie chciałby pomóc - córce, nie Rudemu - to powinien wpakować obie smarkate w pierwszy pociąg do Berlina i modlić się, żeby na tym się skończyło.
Najwyżej potem powie, że infiltrował.


Mało, co nie upadła, kiedy sama odłożyła telefon. Alek musiał ją podtrzymać, bo zakręciło jej się w głowie. A potem powiedziała jedno, proste zdanie:
– Trzeba powiedzieć Eden.
Ale chyba nikt nie chciał tego robić.
Przecież można poczekać, aż kumple tatusia przyjdą i sami powiedzą.


Kiedy w końcu Zosia poinformowała młodą Dresner o tym, co się stało, Eden nie dała rady oddychać.
Więc się udusiła, koniec op… a nie, niestety, są jeszcze trzy bohaterki.


Ale najbardziej wściekły był Zośka. Kiedy tylko Nina uporała się z depresją młodszej siostry, zabrała go na mały spacer i zaczęła mówić wszystko, co wiedziała. Dosłownie wszystko.
Z przerażenia Zośka bladł coraz bardziej. “Ileż ona wie!”
Gdy zaczęła powtarzać czasowniki trzeciej koniugacji, nawet z lekka pozieleniał.


Mówiła, którędy jedzie więźniarka, kiedy przewożą więźniów z Szucha na Pawiak. W pewnej chwili zatrzymali się przy Arsenale.
– Tu zawsze zwalniają – powiedziała, choć głos jej drżał. – Zawsze. Zośka, wy go odbijecie, prawda? Zrobicie to?
A skąd ona to wszystko wie, na litość boską? Czyżby czytała “Kamienie na szaniec”? A może oglądała “Akcję pod Arsenałem”?


Autorka “Alfabetu Mary Sue” też znała ten typ bohaterki. Przed państwem Georgia!


G is for Georgia
Likes watching TV
Replaying the movie
Upon DVD
'Til one day by magic
The screen opened wide
Before Georgia knew it
It sucked her inside!
Now she'll save the hero
By hook or by crook
She knows all the future
'Cause she's read the book


(Owszem, byłoby całkiem logiczne, gdyby Nina posiadała takie informacje, bo np. odwiedzała ojca w pracy specjalnie po to, by prowadzić rozpoznanie. Pisałam już wcześniej, że to byłby sensowny sposób wykorzystywania dziewczyn w konspiracji. Ale nie mamy o tym ani słowa, wyłącznie o malowaniu kotwiczek i zrywaniu/zawieszaniu flag.)


Tadeusz nawet się nie zastanawiał nad tą odpowiedzią. Była krótka i treściwa. I zdecydowana. I spokojna.
Jak zawsze.
– Tak. Odbijemy go.
Nie było to jednak pewne.


Rozdział 5: "Miłość jest silniejsza niż śmierć"

Szarość tak dumnie brzmi, warta każdego dnia.
Od tego momentu zaczyna się przeplatanie narracji piosenkami. Czasami nieco od czapy.


Kiedy Nina wróciła ze "spaceru" z Zośką, zastała w domu tylko Eden.
A gdzie podziała się Zofia, córka aresztowanego cukiernika?
Chwilowo nie jest potrzebna, więc Imperatyw Narracyjny usunął ją z pola widzenia.


W ogóle ta cała Zosia potrzebna jest w opku jak piąte koło u wozu. Czy ona odegrała jakąkolwiek rolę w wydarzeniach? Jest, bo jest, jak te wszystkie psiapsiółeczki głównej bohaterki w opkach “szkolnych”, które można odróżnić od siebie tylko po imieniu i kolorze włosów, i które służą do tego, by było z kim sparować kolegów głównego tróloffa.
W sumie - marginalna Zosia została sparowana z marginalnym Alkiem...


Ninka i Tadeusz zrobili tego przedpołudnia tyle, ile mogli – policzyli kroki, sprawdzili, w których uliczkach można ustawić chłopaków. Potem mieli się spotkać dopiero po szesnastej, pod Arsenałem.
Skoro w poprzednim odcinku wystąpił PKiN, to teraz też zaszalejmy: umówili się w KFC, choć Ninka wolała iść na kawę do Starbucksa. No i mieli niezły dojazd metrem na miejsce.


W ciągu kilku godzin cała Warszawa została postawiona na nogi. Wesoły biegał po mieście, roznosząc wici,
No tak - nie musi prowadzić żadnego rozpoznania na Szucha, bo przecież Nina już dokładnie wyjaśniła, co, gdzie, jak i którędy.
Postawienie całej Warszawy na nogi też tchnie konspiratorskim profesjonalizmem.
a Orsza już prowadził rozmowy ze swoimi kontaktami w AK.
Ściśle rzecz biorąc - ze swoimi przełożonymi.


Zośka tłumaczył Ninie, że nie mogą nic zrobić bez ich zgody, co z lekka ją zdenerwowało, ale w końcu odrobinę się uspokoiła i uznała, że histerią nic nie pomoże. Musiała być skupiona na zadaniu.
Jeżeli u Niny lekkie zdenerwowanie = histeria, to nie chcę wiedzieć, co się dzieje, gdy jest bardzo zdenerwowana.


Była już na Szucha w drodze powrotnej, ale ojciec odprawił ją z kwitkiem. Po pierwsze: nie miała najmniejszego powodu, aby tam być, więc jej obecność była z lekka podejrzana.
Ale kto miałby ją z lekka podejrzewać i o co?  Przecież była u papy częstym gościem.


Po drugie: uznał, że uważają Rudego za jeden z głównych organów wykonawczych w ich szeregach.
Zośka był organem ustawodawczym, a Alek - sądowniczym. Wesoły to czwarta władza czyli media.
Kto uznał? Ojciec, jak wynika z tekstu - ale co to w takim razie znaczy “w ich szeregach”? W szeregach Gestapo? :-P
AŁtorka chciała, żeby to zabrzmiało mądrze i po policyjnemu, a w rezultacie zdanie tchnie takim stuprocentowym bełkotem, że mózg się zawiesza przy próbie interpretacji.


Nie wydał Zośki.
Kto, przesłuchiwany Rudy, czy ojciec Niny?


Z jednej strony Nina odetchnęła z ulgą, ale z drugiej miała ochotę kopać, gryźć i strzelać do tych ludzi, aby tylko oddali jej przyjaciela.
Wtedy, słysząc jego krzyk z pokoju obok, doszła do jednego wniosku:
Wykopię drzwi i powiem, że on jest niewinny!


jedynymi istniejącymi potworami byli ludzie. I, o zgrozo, zwykła tych ludzi nazywać wujkami i ciotkami, kiedy była młodsza.
Hm, papcio Dresner załatwił zatrudnienie wszystkim krewnym i znajomym, czy co?


– Zabiją go.
W głębi serca Nina wiedziała, że to prawda. W pewnej części nawet się już z tym pogodziła. Ale z drugiej strony kierowała się nadzieją, a nadzieja – jej zdaniem – była jedynym uczuciem silniejszym niż strach.
Jej babcia zwykła powtarzać jedno, zapadłe jej w pamięć zdanie: "Die Liebie ist stärker als der Tod". W wolnym tłumaczeniu? "Miłość jest silniejsza niż śmierć",
A w dosłownym?
W dosłownym to chyba “mniełość”.


a wierząc w to, Nina sądziła, że miłość Eden do Janka z łatwością wyciągnie go z kłopotów.
Znaczy: wierzyła, że miłość z łatwością (!) wyciągnie go z kłopotów, ale pogodziła się już z jego śmiercią.
No w sumie fakt, śmierć jest końcem wszelkich kłopotów…
“Nie ma człowieka - nie ma problemu” (cytat przypisywany Stalinowi).


Dalej. Dalej.
– Tego nie wiesz – pokręciła głową delikatnie starsza z sióstr, próbując jakoś pocieszyć tą młodszą. Okrążyła stół i zaczęła się w nią intensywnie wpatrywać, opierając się o niego. – Nie możesz tego wiedzieć. Poza tym, ojciec będzie próbował mu pomóc.
– A co ojciec może zrobić, do jasnej cholery, Nina! On jest jednym z nich!
– A co mnie to obchodzi? Jest naszym ojcem!
Od facepalmów niedługo wyglądać będę jak Rudy na Szucha. Takie dialogi na cztery nogi to mogą prowadzić córki nauczycielki, czy matka “załatwi” jakoś z historykiem ostatnią lufę ze sprawdzianu.


– Jest mi wstyd, że jesteśmy Niemkami. Wstyd, rozumiesz? Kiedyś byłam z tego dumna, ale zobaczyłam, do czego są zdolni. A potem spojrzałam na Polaków. Jak walczą o to, co im się należy. Jak są odważni. I wstyd mi za to, kim jestem, tak bardzo. – Nina przeczesała włosy palcami, zanurzając w nich obydwie dłonie. Była wściekła, a jej wściekłość zwykle kończyła się płaczem. Eden o tym wiedziała, ale nic nie mówiła. To wszystko były nerwy. Nerwy i zmartwienie, tak intensywne, że brakło im obydwu tchu. – Ale nie czuję się już jak Niemka, już nigdy się tak nie poczuję.
Taką historię mogłabym czytać - o dziewczynach, które przeżyły tak głęboki szok i wstrząs, odkrywając, za co odpowiedzialni są ich rodacy, że aż przeszły na stronę wroga. O ich szarpaninie wewnętrznej i wątpliwościach. A nie, kurnać, o tym, że “zrywamy flagi, bo tak świetnie się przy tym bawimy”, a w ogóle wychodzi na to, że najważniejszą motywacją do przejścia na drugą stronę (zdrady swojego kraju!) byli przystojni, młodzi chłopcy.


– Ale Nina, czy ty tego nie widzisz? Pomagamy im, walczymy z nimi, a co za to dostajemy? Zabierają nam to, co kochamy.
No ale przepraszam bardzo, kto zabiera, Polacy aresztowali Rudego, czy jak?


Polska, to ten kraj, który kochasz? W Niemczech by ci nie zabrali ukochanego, Nina…
Buahahaha! A o tych zorganizowanych przez Führera wycieczkach to panna nie słyszała?
Masz na myśli tę wycieczkę pod Stalingrad?
Oberkommando der Wehrmacht jako biuro podróży miało niezły zasięg. Poza Anglią obejmowało prawie całą Europę i Afrykę Północną. Gwarantowano wycieczki piesze, morskie i lotnicze.  
A poprzedniego sezonu modne były nawet turnusy na Kaukazie czy, o zgrozo, na Krymie.
Nie mówiąc już, że gdyby ukochany przypadkiem miał poglądy niezgodne z linią Führera, Fundusz Wczasowy Gestapo mógłby mu zorganizować na przykład pobyt w sanatorium Dachau.
I krótki urlop w Moabicie.


– Polska ci tego ukochanego dała, Eden! – Nina wydarła się na cały głos, a jej słowa zawisły nad ich głowami, dźwięcząc echem w wielkim holu. – Dała ci go! Ci ludzie w tym kraju wiedzą, co to jest cierpienie! Wiedziałaś, na co się zapisujemy, Eden.
A tam, wiedziała. Poszła, bo pewnie Vati nie chciał jej kupić nowej koronkowej sukienki.


Dobrze pamiętam plan, choć tak odległy jest.
Kiedy Nina zaszła pod Arsenał po szesnastej, zrobiło się chłodno, toteż musiała ubrać się cieplej i trochę się spóźniła.
Dżizas, w co ona się ubierała? Pewnie, jak to opkowe bohaterki, trzy godziny spędziła przed szafą, dobierając “stylizacje”.
Co tam akcja zbrojna i niezwykle istotne w tym momencie idealne zgranie w czasie wszystkich elementów - ważne, żeby się ubrać odpowiednio.
Uhm, właśnie znalazłam, że swego czasu ogłoszono wśród szafiarek konkurs na “stylizację powstańczą”...


Pierwszą osobą, którą zauważyła, był Anoda. Wszyscy zajęli już swoje miejsca, więc chłopak wskazał jej Zośkę, a ona prędko do niego podbiegła.
W rogu ulicy zauważyła Elsę, która siedziała przy stoliku wraz ze Słoniem.
Ale w sensie, że w ogródku kawiarni? W marcu? I gdzie - w ruinach Pasażu Simonsa?
No dobra, wiem, że Słoń był postacią autentyczną, ale przy kompletnej absurdalności tego opka mam ochotę dopisać, że dobrze, że nie siedziała z nim przy fortepianie.


Wypatrywali więźniarki. Na jej widok, Elsa mrugnęła do niej pocieszająco,
Do tej więźniarki?


a Nina odpowiedziała jej tym samym.
...a więźniarka odmrugała jej światłami.


A potem w końcu dosięgła Zośki i złapała go za ramię.
Transformers!
I wciągnęła go na pakę. Tym sposobem Niemcy mieli już i Zośkę.


Wszyscy czekają na Orszę, który ma powiadomić, czy udzielono zgody na akcję.


– Nie ma zgody – powiedział stanowczo, mierząc się wzrokiem z Zośką, który poczuł, że tętno niebezpiecznie mu przyspiesza. – Odwołaj akcję.
Nina i Elsa świdrowały dwóch mężczyzn wzrokiem. Ta pierwsza patrzyła z wściekłością i niedowierzaniem. Druga patrzyła wyczekująco i ze zmartwieniem, jakby bojąc się, że zaraz się na siebie rzucą i zrobi się nieciekawie.
Zwłaszcza nieciekawie, jeśli bójką na ulicy zainteresuje się policja.


By stanąć obok nich, ratować ulic gwar.
Ja wiem, że to jest tekst piosenki z filmu. Ale dlaczego on też jest taki głupi?!


– Co?
– Powiedz chłopakom – powtórzył już głośniej Zośka, – że Rudego nie ma w więźniarce.
Orsza kiwnął głową i odszedł, klepiąc Zośkę po ramieniu. Chłopak odwrócił się do Niny i spojrzał na nią przepraszająco. Sam był załamany i łatwo było to dostrzec, więc dziewczyna odpuściła. Cierpiał wystarczająco bardzo.
– Patrz na mnie – powiedziała, kiedy więźniarka ich mijała.
A więźniarka wlepiła w nią swe wielkie reflektorzyska.


Ściskało ich wszystkich w żołądkach, kiedy słyszeli głos Orszy: "Rudego nie ma w więźniarce, odwołujemy akcję", a potem zdziwione głosy chłopaków: "jak to go nie ma? Ninka mówiła, że będzie!". Ale Tadeusz nie odrywał wzroku od młodej kobiety stojącej przed nim. I może być właśnie dzięki temu sam nie wyrwał się jak ten idiota i nie pobiegł za więźniarką.
Chociaż nie – pobiegliby razem, gdyby nie to spojrzenie.
A Elsa zaraz za nimi.
I spieprzyłyby wszystko dokumentnie. Zośka, naucz się wreszcie nie brać na akcję amatorów!


A potem, Nina musiała dać upust emocjom. Szybkim krokiem podeszła do Orszy i zmierzyła go morderczym spojrzeniem. To wystarczyło, aby odwrócił wzrok, zażenowany.
Zły Orsza, zły! Siadł i wstydził się!


Odeszła, pozostawiając wszystkich w tym niemym zaskoczeniu i realizacji:
Ta “realizacja” mi tu angielszczyzną jedzie.


Rudy był w więźniarce.
Orsza ich okłamał.
Ktoś wydał rozkaz, ktoś go nie wydał.
Tak, kurwa, podważaj autorytet dowódcy na oczach jego podwładnych.


Na skrzyżowaniu Długiej i Bielańskiej pozostali tylko "Zośka", "Giewont" i "Orsza". Po kilku minutach obok nich przejechała policyjna "buda". Na jej widok "Zośka" bezsilnie zacisnął dłoń na pistolecie...
"Mam pełne przeświadczenie, że byłem świadkiem najwyższego misterium pojęcia karności..." - tak po latach relacjonował te chwile "Orsza". (źródło)


Co ratowało Rudego? Wspomnienia. Rudy trzymał się tylko dzięki wspomnieniom. Wspominał, jak w lato, jeszcze zanim wszyscy tak dobrze się znali, leżeli w parku na ziemi i śmiali się głupio.


Rudy wspomina również światłe sentencje, jakimi częstowała ich Nina:


– Kiedy dorastasz, twoje serce umiera.
I dlatego wszyscy 20+ to zombie.
Pffff, ja tam stara baba jestem, a nic mi nie umarło.
Dzi, jaka stara baba? Zapomniałaś, że jesteśmy dziećmi, które nie mają życia?

Rozdział 6: "Mój Boże, jakie wszystko jest dzisiaj dziwne."



A teraz przyjrzyjmy się, jak Nina i chłopaki własnoręcznie, sposobem gospodarczym, montują akcję pod Arsenałem.


Przez dwa dni Nina biegała po całej Warszawie, ale w końcu doszła do wniosku, że nie ma innego wyjścia.
Musiała ściąć włosy.
Wykorzystała siatkę informatorów w poszukiwaniu dobrego fryzjera.


Chłopcy potrzebowali amunicji, o którą akurat teraz było naprawdę trudno. Kedyw nie chciał ich zaopatrzyć, bo uznali, że akcja, którą planują, jest bezsensowna. Że nie ma powodu, by zatrzymywać więźniarkę na zapełnionej ludźmi ulicy, aby uratować – spójrzmy prawdzie w oczy – jednego chłopaka.
Tak, Kedyw początkowo nie chciał się zgodzić. Za Kamińskim: “Nie odbijano wielkich przywódców Polski Podziemnej, nie odbijano aresztowanego niedawno Delegata Rządu, nie odbijano największych polskich polityków, wojskowych, uczonych…”. Akcję odwleczono o kilka dni, bo w Warszawie nie było wówczas dowódcy Kedywu, a jego zastępca uznał, że nie może wydać takiej decyzji sam.
Ale - aŁtorko, patrz mi na usta - Rudy, Alek, Zośka i ich ludzie to nie była po prostu grupa przyjaciół. To było wojsko. A w wojsku słucha się rozkazów i samowolka w rodzaju tej, jaką tu opisujesz, jest absolutnie niedopuszczalna.
A Kedyw w końcu się zgodził. A uratowanych było dwudziestu jeden.
Po prostu nie mogę wyjść ze zgrozy, jak bardzo w tym opku AK/Szare Szeregi NIE SĄ wojskiem. Brak dyscypliny, brak struktury, ot, “zrywam flagi, gdyż nie mam co robić”.
Raczej: zrywam flagi, bo to świetna zabawa.
“Wstępuję do polskiego ruchu oporu, bo focham się na rodziców.”


Ojca o pieniądze poprosić nie mogła. To by było zbyt podejrzane, gdyby wzięła aż taką sumę.
A jak brała pieniądze na pistolety, to dobrze było?


Poza tym, nie wypuszczali go z Alei Szucha [to jeden z tych zawodów, gdy nie da się wziąć roboty do domu] i Nina martwiła się, że zaczynają coś podejrzewać. Co prawda wydawało jej się, że nigdy nie udało im się ich przyłapać, ale Bóg jeden wiedział kto na nich doniósł.
Wiesz, gestapowcy nie byli głupi, a jeszcze jak ktoś im się sam podkładał...


Wyjście było jedno: sprzedać włosy i za otrzymane pieniądze wyposażyć chłopców w wystarczająco dużo amunicji, aby odbić Rudego.
Nina pilnie czytała “Nędzników”.


Wyszła od fryzjera z pieniędzmi w dłoni i lżejszą głową.
A tych pieniędzy było tyyyle, że nie tylko amunicję mogła kupić, ale nawet czołg!
Dzisiejsze ceny za kilogram włosów: http://www.skupujemywlosy.com/images/cennik.jpg
ale że w czasie wojny wiele kobiet ratowało budżet w ten sposób, to i ceny włosów były nędzne.


Kiedy przyniosła zakupioną amunicję do domu Zośki i zaczęła ją rozpakowywać i rozdzielać, z początku się nie odzywał.
Amunicję, jak rozumiem, kupiła tam, gdzie przedtem kupowała pistolety na worki?
I tym razem pewnie na kila. Ciekawe, czy sprawdziła, czy ta amunicja ma aby właściwy kaliber.
Co to jest kaliber? To jakiś egzotyczny ptak?
Mała ptaszyna, wszystkiego parę milimetrów, ale jak dziobnie, to już po człowieku.


Przyzwyczaił się już do tego, że wchodziła do jego domu bez pukania, zostawiała rzeczy i zwykle wychodziła, albo wręcz przeciwnie – zostawała i robiła herbatę. Poza tym, Tadeusz był zbyt zajęty dopracowywaniem planu akcji, aby coś zauważyć. Dopiero kiedy Nina usiadła obok niego, coś zaczęło mu nie pasować.
Coś ciasno się zrobiło na tym fotelu, czyżby aż tak mnie wzdęło po tej starej fasoli? - pomyślał ze zdumieniem.
- Oraju! Ostrzygli cię za kontakty z Niemcami?
- Nie, za kontakty z Polakami, matołku!


– Nie mamy samochodu – powiedział Zośka, wskazując na mały kwadracik narysowany na kartce. Nina westchnęła cicho.
– Ja mam
- Volkswagena. Dostałam od papcia na urodziny.


– zaczęła, z przyzwyczajenia poprawiając włosy, których przecież nie było.
Jakie tam “nie było”. Kawałek dalej jest wzmianka, że zostawiła sobie włosy do ramion.


Wzdrygnęła się lekko. – Zabiorę z pod [spod] domu. Rodzice raczej nie zauważą, ojciec nie opuszcza Szucha, a matka spędza większość czasu u swoich koleżanek.
A teraz wyobraźmy sobie zdumienie kolegów z pracy Herr Dresnera, którzy widzą, że w zbrojnej akcji przeciwko nim ktoś korzysta z jego auta.
Jako zdrajca i domniemany współorganizator zamachu, zostałby natychmiast aresztowany i nieźle skatowany w poszukiwaniu powiązań z Grupami Szturmowymi AK.
Nie sądzę, aby Dresner mógł kiedykolwiek opuścić Szucha o własnych siłach.


Nie będzie problemu z podstawieniem. A co się stało z twoim?
- Zgłupiałaś? - spytał Zośka. - Przecież Polakom nie wolno mieć samochodów, jeszcze tego nie zauważyłaś?
No właśnie -  samochody używane w konspiracji były “legalizowane” - wyrabiano im komplet fałszywych papierów, tablic, po akcjach były przemalowywane itd. Przeważnie udawały samochody służbowe różnych niemieckich firm i instytucji.
Nina, jak rozumiem, też trzyma w domu komplet fałszywych tablic, na wypadek, gdyby przyszło użyć ich prywatnego samochodu do jakiejś nielegalnej akcji? A może, wzorem Klossa, zamierza przemalować numer za pomocą pasty do zębów?
I w ogóle co to za okupowana Warszawa bez riksz… (w każdym razie przed czerwcem 1944, bo wtedy i riksz Niemcy zakazali).


– Anoda pojechał dzisiaj po broń do Alka. Wpadł w poślizg i uderzył w słup, dobrze, że nic mu się nie stało.
W pierwszej wersji planowano ewakuować "Rudego" dorożką obstawioną przez "Grubego". GS-y nie posiadały samochodów - jeszcze nie nauczyły się ich zdobywać. "Jeremi" [Jerzy Zborowski] prowadził negocjacje w sprawie zakupu jakiejś starej "dekawki", lecz kasa GS była pusta i zakup wozu nastąpił dopiero dzień przed akcją - 25 III 1943.” (źródło)


W nocy z 24 na 25 marca, Zośka dzwonił do Niny, że nadal nie dostali zgody. Zdenerwowało ją to okropnie, aż zdemolowała cały swój pokój i potem Zosia pomagała jej sprzątać.
Aha, to już wiemy, co robi Nina, gdy jest bardzo zdenerwowana.


Sporo było z tym kłopotu, ale wyszło i tak na to, że całą noc nie spały.
Eden dała siostrze niezłą reprymendę, chociaż przecież była od niej młodsza. Nie wierzyła, że Ninka sprzedała włosy, aby wymienić pieniądze na amunicję. Na amunicję! Którą równie dobrze Elsa mogła podkraść ze skrytki ojca!
Trzymał tam całe wory amunicji do pistoletów maszynowych; tak na wszelki wypadek.
Maszynowych? To w tej rzeczywistości alternatywnej używa się czegokolwiek innego niż pistoleto-rewolwery?
Tatuś oczywiście niczego by nie zauważył, bo nie jest tak, że jest odpowiedzialny za broń, którą dostaje, i musi wiedzieć, ile ma naboi do dyspozycji.


"Przecież wiem", powiedziała wtedy Nina, "ale to by nie wystarczyło".
Elsa i Nina najbardziej jednak wściekały się, bo Orsza nie pozwolił im brać bezpośredniego udziału w akcji. Powiedział, że nie, i koniec. Bo to nie jest robota dla dziewcząt.
Raczej: to nie jest robota dla amatorek, które nigdy nie miały broni w ręku. W 1943 chłopcy działali już w Grupach Szturmowych, oswoili się z dywersją… to znaczy, prawdziwi, bo ci opkowi to chyba nie wyszli poza etap rysowania kotwiczek i zrywania flag.


Ale one się z tym nie zgadzały.
Orsza! Ty szowinistyczna męska świnio!


Dziewczyny proszą Zośkę, by nauczył je strzelać. Trenują w jakimś lesie.
A tu z jednej strony hyc-hyc! partyzanci, bo ich zaalarmowano, że w lesie ktoś strzela, i to pewnie Niemcy - a z drugiej strony hyc-hyc! Niemcy, bo ich zaalarmowano, że w lesie ktoś strzela, i to pewnie partyzanci!
A z trzeciej strony leśniczy.


Nina załapała szybko. Zośka uznał, że to dlatego, że miała już niegdyś broń w dłoni. No bo w końcu nosiła ze sobą rewolwer od ojca, ale nigdy go nie używała. Przynajmniej nie tak na poważnie.
Przestrzeliła kiedyś kolano kuzynowi, ale to tylko tak dla jaj!


Elsie wszystko przychodziło trudnej. Trzęsły jej się dłonie, ale i ona po jakimś czasie zrozumiała, o co chodzi. Znalazła swój własny sposób.
Trochę skomplikowany, ale skuteczny.


This is the most impressive thing you're going to see all day
Posted by Viral Thread on 22 lutego 2015



Dobra, fajnie, nauczyły się obsługiwać broń i strzelać do celu - ale to jeszcze za mało, by wziąć udział w akcji, gdzie zabija się ludzi. Czy panny będą w stanie przełamać tę barierę psychiczną?


W środku nocy do Niny dzwoni płacząca Elsa, prosząc, żeby ta zabrała ją do siebie jak najszybciej. Nina dzwoni do Zośki.


– Zośka, proszę, pojedziesz po Elsę? – ton, jakim się do niego zwróciła, natychmiast zmienił jego nastawienie. – Przepraszam, że cię budzę, naprawdę, ale… ty masz mój samochód… przywieziesz ją do mnie?
–  Jak najszybciej tylko będę mógł, ale wiesz, że godzina policyjna trwa do 6 rano?
– Zośka, błagam. Powołaj się na mnie, na mojego ojca. Cokolwiek.
Tak, zostawiaj dalej ślady prowadzące do Dresnerów. Zresztą takie powołanie się paszczą na kogokolwiek niewiele by mu dało, potrzebował nocnej przepustki.
Będzie wmawiać, że karmi wszy, mrugając znacząco do Elsy.


Może wyjaśnię, o co tym razem chodzi z tymi wszami: w czasie okupacji profesor Rudolf Weigl produkował szczepionkę przeciw tyfusowi, używając do hodowli zarazków żywych wszy, karmionych ludzką krwią. Praca “karmiciela wszy” była świetną przykrywką dla konspiratorów, bo dawała dużo czasu na inne zajęcia - i, co ważniejsze, doskonałe, mocne papiery, chroniące przed łapankami i wywózką.
Co prawda, Instytut Weigla mieścił się we Lwowie, no ale na potrzeby opka można go przenieść do Warszawy, nie?
(długo się głowiłam, gdzie ja, do jasnej cholery, czytałam wspomnienia karmiciela wszy - i proszę państwa, to jest w necie, w necie jest wszystko! :D )


W tym czasie Janek, otoczony tylko przez ciemność i ciszę, zaczynał wątpić.
A ja szczerze wątpię w tę ciszę i ciemność na Pawiaku. O warunkach tam panujących można poczytać tu.
To tak samo jak z Harrym Potterem, który po crucio leżał i podziwiał parkiet.


Ludzie zapominają, odchodzą, układają sobie życie na nowo. Zostawiają cię w tym bałaganie zupełnie samego, szukającego drogi ucieczki. Błądzisz tak bezsensownie wierząc, że oni wciąż o tobie myślą, że nadal jesteś częścią ich życia. Aż któregoś dnia uświadamiasz sobie, że przecież nic nie trwa wiecznie. Gdyby pamiętali... Gdyby kochali, nigdy nie pozostawiliby cię samego w najgorszym momencie twojego życia.
Prawda?
Prawda, prawda, też daliby się złapać i przesłuchiwać.


Okazuje się, że Elsę próbował zgwałcić jej narzeczony - Paul. Dlaczego w opkach ZAWSZE musi znaleźć się próba gwałtu? Bez tego nie dostaną certyfikatu opkowości?
Opkowatości. Oczywiście.


Tego samego poranka Nina zadzwoniła do ojca i powiedziała mu o sprawie Elsy. Paul już nigdy jej nie tknął, to mogę wam was! zapewnić. Mogę wam także zdradzić, że jak na Niemca, który był idealnym przedstawicielem Aryjczyka – nie skończył najlepiej. Skończył jak Żyd, którym się brzydził.
Który Żyd?
Hm, nawet jeśli za próbę gwałtu na Niemce trafił do obozu, to i tak jako Niemiec i kryminalista miał tam o wiele lepiej niż dowolny Żyd. Niemieccy kryminaliści często zostawali funkcyjnymi, co dawało im zdecydowanie większe szanse przeżycia.
Poza tym - nie wiemy, jak odbyła się akcja zabierania Elsy z domu, ale jeśli Zośka skonfrontował się z Paulem… to ten dostał do ręki doskonały materiał do szantażu. Mógłby oskarżyć Elsę o kontakty z Polakami i cała sprawa natychmiast obróciłaby się przeciwko niej.
I znowu ta idiotyczna przemowa narratora do czytelników. Nie można było jakoś inaczej tego napisać? Ach przepraszam: to trzeba by umieć...


Po południu Nina dowiedziała się, że Orsza zwołał spotkanie, na które nie była zaproszona.
A dowiedziała się o tym, bo…? Który z orłów konspiry jej wypaplał?


Nie ucieszona tym faktem, wybyła z domu, prosząc Zosię i Eden, żeby zajęły się Elsą.
Chcieli mnie wysiudać! Ale ja się nie dam!


Biegnąc przez Warszawę, Nina próbowała w głowie ułożyć sobie plan wypowiedzi. Naprawdę próbowała, ale skończyło się na tym, że gdy tylko wpadła do mieszkania Broniewskiego, nie potrafiła wydusić słowa. Nie, nie była wściekła.




Zraniło ją to, że jej nie ufali. Bolało ją to, że to przez nią Janek mógł wylądować na Szucha – tak, jak powiedział jej Zośka. Stanęła więc na środku korytarza, a na jej widok wszyscy lekko podnieśli się na swoich miejscach.
Gotowi do ucieczki.


– Dwa dni – zaczęła, choć głos jej się łamał. Orsza splótł ręce na piersi, obserwując ją uważnie, a ona zacisnęła pięści tak, że posiniały jej knykcie, a paznokcie wbite w skórę prawie upuściły krwi. – Dwa dni już im pozwalacie go tam trzymać.
- A wiesz, mamy z tego perwersyjną frajdę.


– Twoi pobratymcy, musisz być dumna – machnął ręką Stanisław, a Nina zmarszczyła groźnie czoło. Zośka wstał, czując, że to się wcale dobrze nie skończy. – Wyjdź, Dresner. To jest rozkaz. Wracaj do domu, nie jesteś tu potrzebna.
– Moim dowódcą jest Zośka, a nie ty, pragnę przypomnieć – Nina nie dawała za wygraną.
A dowódcą Zośki jest Orsza, Ninko - kretynko.
Przecież to nie wojsko ze swoją strukturą, tylko cywilbanda gdzie każdy robi co chce, a jak nie chce, to nie robi.
I pyskuje.


Orsza zerknął na Tadeusza, ale wzrok Zawadzkiego mówił jasno, że dziewczyny z kwitkiem nie odeśle.
- No i co Orsza, ty patałachu - podskoczysz nam, co nie?


– Są pewne zasady, których musimy…
– Zasady są po to, żeby je łamać! – przerwała Orszy Ninka rozżalonym krzykiem.
Aaaaargh, weźcie ją stąd zabierzcie!
Ałtorko, powiem szczerze - gratulacje. Stworzyłaś postać doskonałej kretynki, która do końca nie ogarnia powagi sytuacji. Wyobraź sobie, że kierownictwo AK nie dlatego nie dawało zgody na akcję, bo to źli ludzie byli - tylko dlatego, że ratowanie jednego człowieka mogło się zakończyć śmiercią wielu. Albo dekonspiracją całej organizacji (i śmiercią bardzo, bardzo wielu). Ryzyko było ogromne.


– Nina, powoli, nie tak ostro – Zośka podszedł do dziewczyny i delikatnie złapał ją za ramiona, kiedy próbowała cofnąć się o kilka kroków. – Pamiętasz, co ci mówiłem? W służbie najważniejszy jest spokój i…
Przytoczę fragment przysięgi Szarych Szeregów: „Ślubuję na Twoje ręce pełnić służbę w Szarych Szeregach, tajemnic organizacyjnych dochować, do rozkazów służbowych się stosować, nie cofnąć się przed ofiarą życia”.


– Nie denerwuj mnie – warknęła Nina, wyrywając się z uścisku chłopaka. – Chociaż ty mnie nie denerwuj.
To przekroczyło granicę. Wiedziała, że sama ją przekroczyła – wiedziała, że to był jej błąd, ale liczyła na to, że przynajmniej on zrozumie jej złość. Zośka westchnął ciężko i powiedział:
– Wyjdź, to jest rozkaz. Uspokój się. Jak się opanujesz, możesz wrócić.
Na karnego jeżyka!


Nie powiedziała już ani słowa. Zniknęła wraz z głośnym trzaśnięciem drzwiami. Reszta odetchnęła z ulgą, że jednak odpuściła, bo mogło się to wszystko skończyć gorzej.
Dałaby Orszy w twarz? Czy wsadziła mu kosz na głowę?


– Jeszcze mi tu tylko Niemki brakowało – Orsza zacmokał, kręcąc głową z politowaniem. – Niemki z syndromem przywódcy. Nieźle ją odchowałeś, Zośka, dumny z siebie jesteś?
Orsza ma przebłyski zdroworozsądkowego myślenia, tyle że o wiele za późno.


– Wczoraj w nocy narzeczony Elsy… – Zośka próbował jakoś przemówić dowódcy do rozumu, wzbudzić w nim coś na kształt litości. – Boże, Orsza, gdybyś ty ją widział.
I wtem Orsza usiadł i zapłakał nad losem gestapówki. Potem nad losem swoim i całego oddziału.
Dobra, żarty na bok, ale dlaczego dowódca przygotowujący zbrojną akcję, ma nagle rozczulać się nad córką zbrodniarza?
Bo to jest Ta Dobra Niemka.


Też nie rozumiem, ossocho w tej scenie. Skoro Orsza wcześniej zgodził się na udział ich wszystkich w konspiracji, skoro chodziły na akcje z Szarymi Szeregami - to znaczy, że uznał je za “swoje”, a ich niemieckie pochodzenie jakoś mu nie przeszkadzało. Skąd nagle te wątpliwości? Czyżby podejrzewał, że panny miały coś wspólnego z aresztowaniem Rudego? Ale w takim razie wszyscy powinni w tej chwili zniknąć z powierzchni ziemi, opuścić znane im lokale, zabrać wszystkie kompromitujące materiały itd. Nawiasem mówiąc, Kamiński pisze, że po aresztowaniu Rudego cały dzień trwało gorączkowe oczyszczanie lokali, które znał, przenoszenie magazynu broni i inne działania, by ograniczyć ewentualną wsypę.


– Poradzi sobie.
To było już dla Tadeusza zbyt wiele. Ta Niemka – i tu chodziło mu o Ninę – pomagała mu we wszystkim. Robiła to, co się jej powiedziało.
Albo nie...


Bezużyteczna, jak to Orsza przed chwilą określił, ryzykowała własnym życiem, żeby zdobyć dla nich broń i amunicję, bez której przecież nie mieliby żadnych szans na odbicie Rudego. Była na Szucha kilka razy – nie Orsza, nie któryś z chłopaków – ONA.
Aaaaargh! Dajcie mi stena! Albo filipinkę!
*podaje od razu PIAT-a*


Dlatego właśnie, kiedy Orsza – nie dosłownie, ale jednak – uznał pannę Dresner za bezużyteczną, Zośce puściły nerwy. Ona pomagała im z własnej woli; z własnego, dobrego, odważnego serca. Niekt jej o to nie prosił. Nikt jej do tego nie zmuszał.
– Nie wszyscy Niemcy są tacy sami – mruknął w końcu
Jedni są głupi, a drudzy sprytni, o tym już było. Założę się, że bywają też grubi i chudzi.


i pomimo krzyków Orszy, opuścił pomieszczenie, ale Niny już nigdzie nie było.
Wziął sobie i wyszedł, a Orsza mógł mu naskoczyć!

Rozdział 7: "Pro publico bono, dla dobra ogółu."

Zośka przybiega do domu Niny i oznajmia jej matce (Reginie), że musi się natychmiast z nią widzieć. Nina u siebie w pokoju rzewnie szlocha.


– Zobacz, Tadeusz, dokąd doprowadził nas ten świat – wyszeptała, pociągając rzewnie nosem.
Mądre słowa. Bolesne słowa. Ale jakże adekwatne do sytuacji.
Tak jak ten świetnie pasujący do całości przysłówek w “pociągając rzewnie nosem” :D


– Zośka, przepraszam, ja nie powinnam – zaczęła znowu, już nie silna, jak wtedy, przed Orszą. Była załamana. Złamali ją. Świat ją zniszczył. Złamali Ninę Dresner. Złamali jej ducha.
Bo jedna (słownie: jedna) osoba była przeciw niej. Aha.


Dopiero, kiedy Tadeusz podszedł bliżej, zauważył jej rewolwer, który leżał na podłodze obok niej. Ale widząc zmartwienie na twarzy Zośki, wzruszyła lekko ramionami.
Grała w rosyjską ruletkę? Do tego nadaje się tylko rewolwer.


– Ach, to – wskazała głową na broń. – Ta… rozważałam to na początku, wiesz? I tak nikt nie zauważyłby, że zniknęłam. Nikt by się nie przejął.
Nikt mnie nie kocha, każdy olewa, wezmę rewolwer i pójdę do nieba!


– Zośka miał ochotę protestować, przekonywać ją, że wcale tak nie jest. Że istnieje kilka osób, dla których jest niesamowicie ważna. Eden, jej ojciec, Regina, Zosia, Elsa. On sam. Dla niego Nina była ważna. – Nie jestem tu potrzebna, nie chcę tu być, nie chcę być tego częścią, nie chcę…
I pomyśleć, tak niewiele brakowało żeby się zabiła...


Zaczęła szlochać, rozhisteryzowana, i zakryła twarz dłońmi. Teraz wcale nie przypominała już Zośce tej dziewczyny, która razem z nim i chłopakami wysadzała tory, malowała kotwiczki czy przynosiła broń.
Ach, więc jeszcze i tory wysadzała?
Co się miała ograniczać do małego sabotażu. Ona sypała piach w tryby machiny III Rzeszy.
Zaraz się dowiemy, że załatwiała “tygrysy”, lejąc im gorącą czekoladę do baku.


Oh, nie. Teraz Nina Dresner była jak bezbronna, załamana dziewczynka, która rozpaczała na podłodze w kącie swojego pokoju. Sama. Bo nikt o nią nie dbał.
I nic to, że Rudego katują na Szucha, biją, przypalają, kopią, miażdżą palce, rozdeptują jądra, złamali na jego głowie gruby, dębowy kij. Jaaaaa maaaaaam gooooorzej!!!


Nina dość długo użala się nad sobą, przy czym patetycznie bredzi, w końcu wypala Zośce:


– Ale wiesz ty, co? Prędzej i mocniej zabija was odwaga, niż tchórzostwo.


Zośka nie mógł się potem przez długi czas pogodzić z tym, jak ogromną rację miała wtedy Nina. Och, gdyby tylko wiedziała, że akcja "Meksyk" przypieczętuje los tak wielu istnień – powstrzymałaby to.
Och, a czego niby się spodziewała? Że zbrojna akcja odbijania więźniów będzie tak prosta, jak wypicie filiżanki czekolady w Wedlu?
Bo do tej pory wszystko było tak dla jaj. Worki broni, konspira u Wedla, odwracanie uwagi żandarmów podskakiwaniem na ulicy.


Bo Janek by zrozumiał.
Pro publico bono.
Dla dobra ogółu.
Znaczy: dowództwo wydaje zgodę, wszyscy są już przygotowani, aż tu wtem! Nina rzuca się przed nimi na ziemię jak Rejtan, wrzeszcząc: zmieniłam zdanie! Odwołać akcję!
Gdyby wiedziała, że na wojnie giną ludzie, to nakrzyczałaby na wujcia Adiego i by się powstrzymał.


Chciałabym powiedzieć, że wszyscy chłopcy, których tutaj wymieniłam, przeżyli wojnę i razem z ukochanymi wiedli długie, szczęśliwe życie.
Jakaż to szkoda, że napisać tego nie mogę. O ile nie chcę kłamać. A nie lubię kłamać.
Ignorancja to przecież nie kłamstwo, prawda?


Ale cudownymi osobami byli ci chłopcy. Wiedzieli, że to, co nieuniknione, nadejdzie, że to stać się musi, zawsze znajdzie sposób, by zaistnieć. A kiedy ten moment nadchodził, nie wahali się, nie tracili okazji, nie pozwalali umknąć ani jednej cudownej chwili. Potrafili uszanować doniosłość każdej sekundy.
Szkoda, że nikt już więcej nie zobaczył, jak Janek Bytnar szanował doniosłość każdej sekundy, ach, szkoda.
Ja tam bym chętnie zobaczyła, jak się szanuje doniosłość każdej sekundy.


Informacja warta zapamiętania: ludzie są i odchodzą.
Co to jest, zapiski komandora Daty w zetknięciu z obcą cywilizacją?


Tak właśnie myślał Janek. Tak myślał, kiedy ból przyćmił strach, a ciemność uśmierzyła cierpienie. Ludzie czasami spędzają z nami całe życie, momentami odchodzą wraz z powiewem wiatru. Jedyne, co po nich zostaje, to wspomnienia. Tak silne i trwałe, że nic nie pomoże ci w pozbyciu się ich z twojego umysłu. Każda najmniejsza chwila, zwykły uśmiech, pocałunek, szczęście. Wszystko to masz na wyciągnięcie ręki.
Tak, tak, tak. Romantycznie sobie wyobrażamy, że skatowany niemal na śmierć człowiek ma jeszcze siłę wymyślać takie coelhizmy.


A przynajmniej tak ci się wydaje. Takie masz wrażenie, przynajmniej przez kilka sekund, nim z tego cudownego snu nie obudzi cię okrutna rzeczywistość, która nie ma litości.
Biedny Janek.
Stracił wiarę w przyjaciół.
Okrutna rzeczywistość była taka, że Janek nie miał prawa spodziewać się, że ktoś spróbuje go odbić. Może na początku liczył na jakieś zabiegi mające na celu uwolnienie go np. za łapówkę, ale po pierwszym dniu katowania musiał sobie zdawać sprawę, że raczej tego nie dożyje.
W najlepszym wypadku mógł liczyć na to, że ktoś podeśle mu ampułkę cyjanku.
Było to niewiarygodnie trudne i niebezpieczne zadanie - przemycić śmiertelną truciznę dla przesłuchiwanego przez Gestapo.


Kiedy drzwi za Tadeuszem zatrzasnęły się z hukiem, jedyną osobą, która się odezwała, była Regina Dresner, która trzymając w dłoni ścierkę, wpatrywała się w córkę z niedowierzaniem.
– Nina, was machst du? – Pytanie było proste. Co ty dziewczyno wyrabiasz. – Morgen? Co jutro? Co się jutro stanie? Nina, sagen Sie die Wahrheit.
Nina, mówże prawdę.
Nie. “Nina, niech pani powie prawdę”. Ni z gruchy, ni z pietruchy matka zwraca się do córki per “pani”, chociaż zdanie wcześniej mówiła jej na “ty”.


Nina zerknęła na swoje przyjaciółki i siostrę, które stały na schodach i przypatrywały się scenie. Machnęła lekko głową i wszystkie sobie poszły, rozumiejąc, że nie mają się w to wtrącać. Wszystkie, prócz Elsy. Ona stanęła obok przyjaciółki i pustymi oczami wpatrywała się w matkę Niny.
– Jutro odbiją naszego przyjaciela – powiedziała Elsa.
- O, to dobrze! Już dzwonię do męża! Elsien - powiedz, gdzie go odbiją? Na Długiej?


– W co żeście się wpakowały, dziewczyny!
– Mammi. Ja wiem, że to Polacy – zaczęła Nina, wycierając z policzków łzy. – Ale to dobrzy ludzie. Młodzi ludzie. Niewinni. Oni… oni tylko chcieli wolności, mammi. I ja ich rozumiem.
– A ten tutaj to kto był?
– Nasz dowódca, mammi.
Dekonspiracja idzie pełną parą. Dziękujemy!


– Dowódca? Dla ciebie to chyba ktoś więcej.
Oczywiście to jest najważniejsze, gdy matka dowiaduje się, że córka przeszła na stronę wroga i od jakiegoś czasu naraża całą rodzinę na rozstrzelanie lub Oświęcim.


– Może.
– I co, wyjdziesz za Polaka?
Yes, please. Maybe.
Tak, proszę. Może.
Ale że co? Dlaczego “proszę” i dlaczego po angielsku?...


Regina kiedyś zapewne tak właśnie by uczyniła – spoliczkowałaby Ninkę. Ale nie tym razem. W końcu i do niej dotarło to, co Niemcy robili ludziom.


Nasłuchała się u Gridy Steinmann, matki Elsy, o tym, jak to jej mąż dumnie wykonuje pracę w Oświęcimiu.
Kiedy go przenieśli? Na początku tego opka pracował na Szucha. I dlaczego, skoro załogę obozu stanowiło SS, nie Gestapo?
Ponieważ wcześniej namąciłem, że Gestapo to też (między innymi) SS - teraz podkreślam, że obozami zajmowały się w ramach SS zupełnie odrębne jednostki organizacyjne.
I cóż jej takiego Grida opowiadała?


Jakaż to była praca, o Jezu, Bóg raczył wiedzieć, czy mu jego czyny kiedykolwiek wybaczone zostaną…
A tu niespodzianka - Herr Steinmann wciąż awansował, sam Himmler rękę mu podał i obiecał, że Tysiącletnia Rzesza godnie wynagrodzi swoich najwierniejszych synów. To jest przecież rok 1943 i tylko najgorsi defetyści wietrzą przegraną. A rozliczania tego, co robili naziści ku chwale Rzeszy, to już nikt nie brał pod uwagę.


Grida Steinmann była dumna. Gardziła tymi, którzy nosili żółte gwiazdy. Nazywała ich robakami. A Regina się nie odzywała, bo nie chciała kłopotów. Ale serce jej pękało, kiedy słuchała o tym, co się działo w obozach. Słuchała o piecach. Słuchała o laboratoriach. Słuchała. I słuchała, i słuchała, i słuchała…
A potem już nie miała czego słuchać, bo Herr Steinmanna rozstrzelano za zdradzanie tajemnic państwowych.


– Boże, dziewczynki… czego wam potrzeba?
W jeden dzień dom rodziny Dresner zamienił się w punkt sanitarny.
Frau Regina udostępniła swój dom grupie Polaków z ruchu oporu.


Gruber-allo-allo-bbc-sitcom-8985743-1537-1053.jpg
[http://images2.fanpop.com/image/photos/8900000/Gruber-allo-allo-bbc-sitcom-8985743-1537-1053.jpg]


A Regina Dresner była naprawdę dobrym lekarzem.
O, tak. Zaraz zobaczymy.


Gwizdek Orszy obwieścił koniec akcji.
Była wielka bitwa i Voldemort zginął.


Dwa strzały. Padły dwa strzały, a jeden dopadł celu. Filigranowa blondynka osunęła się na ziemię, plamiąc ścianę Arsenału czerwoną cieczą.
Tylko dwa strzały? Chłopaki z sekcji “STEN 1”, “STEN 2”, “GRANATY” I “BUTELKI” rozglądali się dokoła z głupimi minami: Po cholerę żeście nas tu ściągali, skoro nie byliśmy potrzebni?


Ale uśmiechnęła się. Uśmiechnęła się widząc, jak chłopak na noszach, skatowany i ubrudzony krwią, zostaje umieszczony w samochodzie – ICH samochodzie – i odwieziony ku bezpieczeństwu.
– Rudy. Janek, mój kochany Janek.
- Będzie teraz bezpieczny w domu moich rodziców nazistów.
Najciemniej pod latarnią.


Zaśmiała się z własnej głupoty. Myślała, że strzelanina się skończyła, bo wszystko tak ucichło. Ale padło jeszcze kilka strzałów, w tym jeden, który rykoszetem trafił w jej prawy bok. Upadła na kolana, trzymając się za brzuch.
– Rudy.
Gdyby chociaż raz posłuchała Niny…
Gdybyś, kretynko, posłuchała dowódcy. Przecież zabronił wam brać udział w akcji!


Zośka wstrzymał oddech na widok młodszej siostry Dresner. Plan uległ z lekka zmianie. Alek i Rudy odjechali, on został z chłopakami. Ale Eden. Eden, o Boże, Eden…
Moje przemyślenia o Eden Dresner: powinna mieć szansę jeszcze raz zobaczyć ukochanego. - powiedział Narrator, Który Wie Lepiej.
Fakt o Eden Dresner: nie umarła od razu.
Mojego pradziadka zabito w I Wojnie Światowej za spojlerowanie.


Zośka podbiegł od niej i ukląkł, przerażony.
– Boże, Eden, co ty tu robisz? – pytał, kiedy oglądał jej ranę.
Dookoła nich zebrał się wianuszek ciekawskich.
  
Ale jej już było wszystko jedno. Uśmiechała się błogo, bo jej Janek był bezpieczny.
Rozkwitały pąki białych róż.
– Eden! Czy Nina wie, że tu jesteś? – Zośka dalej zadawał swoje pytania. Podbiegł do niego Orsza, zainteresowany, dlaczego jego człowiek klęczy przy jakiejś blondynce. Kiedy jednak ją rozpoznał, poczuł się odrobinę winny temu wszystkiemu.
To wszystko twoja wina, Orsza, powinieneś był przewidzieć, że na hasło “nie idź tam” takie jak ona lecą dokładnie tam, gdzie im zakazano!


– Jezu Chryste, Dresner, co ty tu do cholery jasnej–
– Rudy – przerwała Orszy Ruda. – Musiałam zobaczyć Rudego.
– Zabierz ją do szpitala, natychmiast!
Zośka wziął dziewczynę na ręce i wsiedli do bryczki.
Bo to wcale nie było tak, że mieli dokładnie opracowane, ile i jakich środków transportu będzie obstawiać akcję, a każdy miał przydzielone zadania. Zawsze można przecież zmienić plany, co nie?


Wszystko potoczyło się dość szybko. Orsza powiedział mu, na kogo ma się powołać i co powiedzieć. Chwilę później zmierzali już w kierunku Szpitala Wolskiego.
Żekurwaco. Jaki szpital, na litość boską, przecież po takiej akcji pierwsze miejsca, jakie będą przeszukiwać Niemcy, to szpitale!
Niech ją od razu zawiozą do szpitala na Biskupińskiej, tam jest dla niej właściwe miejsce.


Eden przez całą drogę się uśmiechała. Powiedziała bardzo mądre słowa, które sobie wziął do serca: powiedziała mu, że życie idzie dalej. Mówił jej, żeby nie spisywała samej siebie na straty, bo jest silna i na pewno z tego wyjdzie. Ale widział też, że traciła strasznie dużo krwi.
Dla tych, którzy nie wiedzą: z ranami brzucha trzeba postępować ostrożnie. A już na pewno nie można się wtedy bardzo ruszać.
O, to chyba informacja ściągnięta prosto z książki Kamińskiego, dobrze pamiętam, że tam była.
Tak, Kamiński opisuje, jak to Alek, prowadzony przez kolegów, szedł na własnych nogach do mieszkania. W porównaniu z nim Eden, którą Zośka od razu wziął na ręce i niósł, miała jednak większe szanse. No ale z Imperatywem nie wygrasz.


Wróć Jasieńku z tej wojenki wróć.


Rozdział 8: "Żyłem z wami, cierpiałem i płakałem z wami..."

A teraz żyjcie, cierpcie, płaczcie sobie sami.


– Dajcie go do pokoju na górze! – wrzasnęła pewnie Regina Dresner, otwierając szerzej drzwi, aby wpuścić do domu bandę chłopców. – A wszyscy inni do salonu! I ma być cicho!
   Jeśli ona wywrzeszczała te komendy po niemiecku (wszak była Niemką), to żal mi Rudego.
No, sama ałtorka tylko przypuszcza, że wrzasnęła. Pewnie wrzasnęła, ale może i nie wrzasnęła...


Na dole Elsa odciągnęła Alka od reszty grupy i razem z Zosią zaczęły go o wszystko wypytywać.
– Gdzie Zośka? Gdzie Orsza? – chciała wiedzieć Elsa.
– Jacyś ranni? Ktoś zginął? – zamartwiała się Zosia. Alek westchnął ciężko, głaszcząc ją po głowie. Patrzył jednak na Elsę, aby ona nie poczuła się odrzucona. Była jego przyjaciółką, a kiedy usłyszał, co jej zrobili, miał ochotę wziąć karabin i zastrzelić kilku Niemców.
Bo do tej pory nic nie było w stanie naruszyć jego zen - ani łapanki, ani publiczne egzekucje, ani katowanie więźniów na Pawiaku, ani aresztowania jego bliskich i przyjaciół - ale KTOŚ ŚMIAŁ TKNĄĆ ELSĘ! O, nie! Krrrrrwiiii!!!


– Co z nim? – dopytywał się, zmartwiony o los przyjaciela. Nina westchnęła cicho, przeczesując niesforne, krótkie loki palcami.
– Mammi mówi, że powinno mu się polepszyć. Musi się najeść i dużo pić, [normalnie, jak to przy perforacji jelit, odbitych nerkach i wątrobie oraz zmiażdżeniu kilku innych narządów] z ranami na zewnątrz sobie poradzi.
Regina Dresner była świetną lekarką. Choroby eliminowała w stu procentach. Najczęściej razem z pacjentami.


Te wewnętrzne… będzie musiał przeboleć.
Poboli, poboli i przestanie. A wtedy zapalimy świeczkę.


Poleży. I to długo. Ale mammi jest dobrej myśli, i…


Tymczasem Eden umiera w szpitalu, jest przy niej Zośka.


– Umieram, prawda? – wychrypiała cicho, tak, że ledwo ją usłyszał. Przysunął sobie krzesło i usiadł obok niej, kiwając ze smutkiem głową. Poczuł, że zbiera mu się na płacz. Zawiódł. Zawiódł wszystkich.
Przede wszystkim zawiódł Rudego, bo powinien teraz być z nim. A zresztą… kto by się przejmował Rudym. Przecież nie o nim jest to opko.
No weś, przeca przy nim jest Nina, starczy za dziesięciu takich Zośków.


Ją, Ninę, samego siebie. Jak miał sobie z tym poradzić? Eden zaśmiała się gorzko. – Boże, jakaż ja byłam głupia!
– Nie byłaś – zaprzeczył natychmiast Zośka. – Też bym tak zrobił na twoim miejscu. Nina też by tak zrobiła.
Tak, oczywiście, gdyby dowódca dał ci wyraźny rozkaz, że masz nie brać udziału w akcji, ty byś go złamał i polazł jak kretyn na jej miejsce, i dał się zabić. Tak.


Na korytarzu dało się usłyszeć podniesione głosy, a już po chwili do sali wtargnął Orsza z pielęgniarką, która wcześniej poinformowała Zośkę o słabym stanie Eden.
Zwołajcie jeszcze na miejsce resztę orłów konspiry, żeby gestapo nie musiało szukać ich po całym mieście.


– Jezus Maryja, Dresner, nie waż mi się umierać – Orsza pogroził dziewczynie palcem. Co prawda nie był do niej do końca przekonany, ale była tylko dzieciakiem. Dziewczyną, która nie zasłużyła na taką śmierć. – Słyszysz?
A jak przeżyjesz, to dostaniesz kopa w dupę i zakaz powrotu do konspiracji, bo takiej niesubordynacji nie mogę tolerować.


Przed śmiercią Eden prosi o papier i pisze długi list do siostry.


Smutno mi powiedzieć, iż Eden Dresner odeszła o godzinie czwartej trzydzieści, dnia 27 marca 1943 roku. Była to ta sama godzina, o której aresztowano jej ukochanego Rudego. Czy muszę mówić, że nienawidzę poczucia humoru, jakim cechuje się los? To poczucie humoru jest okropne. Jego wyczucie czasu też nie należy do najlepszych.
Dziękujemy ci za twe refleksje, Narratorze Zrzędzący.


"Ludzi cierpiących po stracie kogoś bliskiego w żaden sposób nie można pocieszyć. Oni po prostu muszą to przecierpieć.", pisał potem w swoim dzienniku Alek.
Potem, czyli kiedy? Po śmierci?
Heh, aŁtorka darowała Alkowi życie, bo przecież stokroć romantyczniej będzie, kiedy w akcji zginie ukochana Rudego, c’nie?
Tu wspomnijmy, że opko miało kontynuację, w której Alek i Zośka wraz z ocalałymi dziewczynami walczyli w Powstaniu. Niestety (albo stety), nie zostało dokończone, więc nie wiemy, czy bohaterowie czasem przy okazji nie zabili Hitlera w jakimś kinie.


Być może miał rację. Być może nie.
Do domu rodziny Dresner wszedł Zośka, trzymając w dłoni kopertę z listem od Eden. Dźwigał ciężar śmierci zbyt wielu jak na ten wiek osób. Szkoda mi go, bo naprawdę zasłużył na więcej. - powiedział Narrator Współczujący.
Więcej ciężaru?
Na ten cały produkt ruchooporopodobny należałoby spuścić jakiś ciężar. Najlepiej 15-tonowy.


Zośka przekazuje informację o śmierci Eden, Nina idzie płakać do jej pokoju.


Eden była w tym pokoju. Była razem z siostrą i wydawać by się mogło, że w kółko powtarzała: "życie idzie dalej, Ninka". Ale dla Niny nic już nie było w porządku. Nic już nie było takie samo. Wszystko było nie tak, jak powinno być. Eden była z nią w tym pokoju, powtórzę raz jeszcze.
W tym pokoju była, gdybyście nie zapamiętali.


Eden była w Polskich flagach, które wystawały z szafek. Była też i w tych Niemieckich, zdobycznych flagach z jej ukochanym Rudym.
Niemieckie flagi były ze swastyką, a nie z Rudym.
Taki ciąg skojarzeniowy: swastyka -> ogień -> Rudy.
Dżizas, one to wszystko trzymały tak na wierzchu…?!
Czemu się dziwisz?


Rudy umiera. Przed śmiercią słucha jeszcze recytacji “Testamentu mojego” Słowackiego. Oczywiście, recytuje Nina. Oczywiście, z pamięci. Nieźle ją przeszkolili… a może uczestniczyła w wakacyjnym kursie dla cudzoziemców?


Ostatnie myśli Jana Bytnara: rodzice. Ojciec. Mama. Duśka. Zośka. Chłopaki. Alek. Buzdygan, oni wszyscy… Nina, Elsa… Zosia… Eden. Eden.
Odszedł tego samego wieczoru.
Do Edenu.


Dam ci za to róży kwiat.


Rozdział 9: "Dziękuję ci za wspomnienia."

Warszawa nocą była niezwykłym widokiem. Ale nie w marcu.
I raczej nie przy obowiązującym zaciemnieniu.


Kiedy na dworze w nocy jest cholernie zimno.
I na ogół mokro. Albo wręcz śnieg leży.


Ale Ninie to chyba nie przeszkadzało, bo siedziała na dachu domu wpatrując się w gwiazdy. Otuliła się kocem i co chwilę ocierała łzy, załamana.
I popijała kakao z kubka.


Życie dało jej w kość. Trudno jej było uwierzyć, że jeszcze jakieś kilka tygodni temu wszyscy razem doskonale bawili się zawieszając Polskie flagi. Albo dość niedawno, na zabawie Alka… albo w parku… to wszystko wydawało się teraz Ninie takie odległe i nieosiągalne.
No właśnie, to wszystko wygląda, jak wesoła zabawa… i nagle wtem! nie wiadomo czemu, nie wiadomo jak, ktoś aresztuje Rudego… Dlaczego go torturują, czego od niego chcą? Nie sposób wywnioskować tego z opka. Takie fanfikowe pójście na skróty, bo przecież każdy zna tę historię.


Można odurzyć się pierwszym pocałunkiem. Można przeżyć na samej słodkiej herbacie i bożych łaskach. Można kochać jak grzesznik, przegrywać jak zwycięzca. Nic nie jest odporne na stłuczenie...
Dupa jest! Przecież mówi się “dupa nie szklanka”!


Można upaść na samo dno, a potem powrócić jako ktoś nowy. Tego wszystkiego nauczyła się od ludzi, których poznała w tym kraju.
Ktoś usiadł na dachu obok niej, więc podzieliła się z nim kocem. Kto to był?
Oczywiście Elsa.
Któżby inny.
– Co zrobimy teraz? – zapytała cicho. Nina westchnęła ciężko. Sama nie wiedziała. Niby miała rodzinę w Wielkiej Brytanii; mogłaby się tam udać,
Jasne, najlepiej samolotem, tak jak poleciał wujcio Rudi Hess.
...i zostać natychmiast internowana jako obywatelka wrogiego państwa.
No i tu mamy jakiś trop, pozwalający wyjaśnić, skąd u Niny takie nietypowe poglądy - jeśli kontaktowała się ze swymi angielskimi krewnymi, mogła zyskać inną perspektywę. Ale! Ojciec Niny był esesmanem; czy pozwolono by mu utrzymywać kontakty z brytyjską rodziną? Czy sam pozwoliłby na to córce, widząc, jaki wpływ mają na nią krewni? No i przede wszystkim - czy nie byłby pod pilną obserwacją jako potencjalny szpieg?
Może to krewni w Anglii byli szpiegami i kontaktował się z nimi w ramach obowiązków zawodowych. Powinien co prawda być gdzieś bliżej, w Holandii czy Belgii, ale przełożeni zorientowali się, że wykorzystuje kanały służbowe do korespondencji prywatnej, więc zdjęli go z tego stanowiska i przenieśli do GG.


ale… miałaby zostawić tutaj wszystkich? Nie.


Eden pochowano “w tajemnicy przed władzami” tego samego dnia, co Rudego i obok jego grobu (a z jej mogiły wyrósł krzak głogu, który… a nie, przepraszam, nie ta bajka). Przejdźmy do jej pożegnalnego listu.


I mamy oto najdłuższe “ostatnie słowo” osoby umierającej.
Raczej ostatni słowotok.


Moja kochana, najcudowniejsza siostrzyczko!
Przepraszam. Nawet nie wiesz, jak mi teraz głupio, jak okropnie się czuję. Boże, jak mi wstyd. Nigdy cię nie słuchałam, a jak już powinnam – to zignorowałam. Głupia, naiwna ja. Wybaczysz mi kiedykolwiek to, że cię zostawiam? Mam taką nadzieję. Nie wiń Zośki, chłopak i tak już ma tyle na sumieniu. On nie miał z tym nic wspólnego, on próbował pomóc, naprawdę, Orsza też. Szkoda, że ich nie widziałaś, jak mnie zobaczyli! Ich miny…
No, mina Orszy musiała wyrażać niezły wkurw.


Chciałam ci tylko powiedzieć, jak bardzo cię kocham. Nigdy ci tego nie powiedziałam. Nigdy. I tak mi szkoda. Boże, tak mi przykro… chciałabym cię jeszcze raz przytulić, żebyś mnie skarciła za wszelkie moje zachowanie, ale nie chcę, żebyś mnie widziała w takim stanie. Chcę, żebyś zapamiętała tą inną mnie. Tą mnie, która bawiła się z tobą na małym podwórku naszego domu w Berlinie. Tą, która nie wie, że pisze i mówi się “tę”. Pomyśl czasami o mnie, dobrze? Nie zapomnij. Nie pozwól, żeby o mnie zapomnieli. Chcę, żeby ludzie pamiętali.
Pomniczek jakiś? Tyci-tyci? Najlepiej gdzieś koło Wedla!


Lepszy żywy obywatel niż martwy bohater.


Życiem możesz dużo więcej dać niż tym, że zginiesz. Nawet jak będą o tobie pamiętać, warto sobie zadać pytanie: i co z tego? Ale ja, jako ta głupia, i tak cię o to błagam – pamiętaj o mnie. Przynajmniej ty.
Powiedz Elsie, że zawsze była dla mnie jak druga siostra, i Zosia też. Ucałuj je ode mnie na pożegnanie i przekaż, jak bardzo będzie mi ich brakowało. Ale ciebie mi będzie brakowało najbardziej… ciebie i Janka.
Rozstanie boli tak bardzo dlatego, że nasze dusze stanowią jedno. Może zawsze tak było i może na zawsze tak pozostanie. Może przed tym wcieleniem żyliśmy po tysiąc razy i w każdym życiu siebie odnajdowaliśmy. I może za każdym razem z tego samego powodu nas rozdzielano. Co oznaczałoby, że dzisiejsze pożegnanie równa się pożegnaniu sprzed dziesięciu tysięcy lat i stanowi preludium przyszłego pożegnania. Smutne. Mam nadzieję, że się mylę. Mam nadzieję, że kiedy go już ponownie spotkam, to go rozpoznam, i nie pozwolę losowi ponownie nas rozdzielić.
Nicholas Sparks, Pamiętnik


A ty! Ty… daj sobie szansę na szczęście, którego się tak boisz. Zbyt łatwo się poddajesz, Nina. Mówisz: "boję się jego reakcji", ale to nie tego tak naprawdę się obawiasz. Boisz się tego, że cię zostawi. Nina, tacy już są ludzie! Odchodzą! Ale przychodzą nowi! Sama mi to zawsze mówiłaś!
Nie ten, to będzie inny!


Miałaś rację. Polska to piękna rzecz. Dała nam tyle! Co z tego, że tyle samo odebrała!
A ta uparcie trwa na stanowisku, że to Polacy aresztowali Rudego...


Cóż ona nam dała! Dała nam wolność, przynajmniej w pewnym sensie. Dała nam miłość, przyjaźń, życie. Bo widzisz, miałaś rację, całkowitą rację: rzecz nie polega na tym, aby przetrwać. Chodzi o to, żeby żyć. Żyć pełnią życia, czerpać z niego garściami.
Powiedziałaś to już? Kocham cię. Nie chcę żyć bez ciebie. Zmieniłeś moje życie. Ja to powiedziałam, i nie żałuję. Szkoda tylko, że nie będę w stanie mu tego powtórzyć. Ale Nina, rozejrzyj się. Bo to jest właśnie to. To wszystko… może zniknąć jutro.
Zajmij się moim kochanym Jankiem, dobrze? On potrzebuje kogoś takiego, jak wy. Ty, Elsa i Zosia. Zaopiekujcie się nim. Nie musicie mu mówić, że go bardzo kocham… on to wie. Tak samo, jak ja to wiem. Będę za wami wszystkimi tak bardzo tęsknić!
A jak już nie będziesz mogła znieść samotności, to wspominaj. Pamiętasz, jak śpiewałaś tą swoją ukochaną piosenkę? Dla wszystkich nastoletnich bohaterów wojennych, którzy nigdy nie mieli szansy ukończyć swojego ostatniego tańca… tak mi potem powiedziałaś.
Nie mówcie tylko, że chodzi o “Może kiedyś innym razem”, bo ostatnia rzecz, z jaką się kojarzy, to młodzi bohaterowie.


Miałaś rację. Zawsze miałaś rację, a ja głupia nigdy cię nie słuchałam.
No i mammi i papa. Ich też nigdy co prawda nie słuchałam. Byłam młoda i głupia, i zbyt późno zaczęłam dostrzegać to, co jest ważne. Nie wiedziałam, co mam. Póki tego nie straciłam. Moi kochani rodzice… przeproś ich. Ja nie chciałam. Naprawdę… tak wyszło. Tak miało być, najwyraźniej. Mam nadzieję, że pomimo to nadal będą mnie kochać. Bo ja zawsze będę was kochać. Nie ważne, gdzie będę, Nina. Zawsze będę przy tobie. Jesteś moją siostrą, a siostry trzymają się razem. Zawsze i na zawsze. Kocham was wszystkich, tak bardzo was kocham.
Czas się pożegnać. Czas najwyższy, i przykro mi, że nie mogę być tam teraz z wami. Z tobą, Ninka. Czas, abyś mnie puściła wolno. Dziękuję, że byłaś aż tak wielką częścią mojego życia. Dziękuję, że uczyniłaś je lepszym, choć może nie zawsze ci to okazywałam… dziękuję ci za wszystko.
Dziękuję ci za wspomnienia.
I pamiętaj, Nina: ludzie, którzy odchodzą, zamieniają się we wspomnienia i duchy, które żyją w nas. I właśnie w ten sposób utrzymujemy ich przy życiu.
Kocham cię i nigdy nie przestanę.
Może kiedyś, innym razem, jutro, kto to wie?
O matko, jednak o to...


Dzisiaj głowa jest pod gazem i nie wie, czego chce. Może w maju, może w grudniu, może jutro po południu – może będzie lepiej. Dziś jest jeszcze źle.
Eden.
Jak na umierającą to strasznie dużo tego naklepała.
Blisko dwie strony standardowego maszynopisu.
Zawstydziła Tarasa Bulbę.


Jedyną różnicą pomiędzy śmiercią Eden a Janka było to, że Janek miał przyjaciół wokół siebie. Byli przy nim aż do końca.
No nie wiem, znalazłabym jeszcze parę różnic pomiędzy śmiercią od postrzału, a od długotrwałego bicia i tortur.


Eden umarła samotnie, bo choć był przy niej Zośka i Orsza także przy niej czuwał, to czuła się okropnie osamotniona.
A to opko było dobre, bo chociaż analizatorzy wykazali w nim liczne błędy, to aŁtorka czuła, że jest dobre.


Epilog: "Czas ucieka"

Twoja wiara była silna, ale potrzebowałeś dowodu.
Robiłem, co mogłem; to nie było wiele.
Nie mogłem czuć, więc próbowałem poczuć.
Powiedziałem prawdę - nie przyszedłem tu, aby cię okłamywać.
I nawet, jeżeli wszystko poszło źle,
Stanę przed Panem Pieśni,
Z niczym innym na moich ustach, niż Alleluja.
Boszzzz… Skoro już do czegoś było ci potrzebne “Alleluja” Cohena, to nie mogłaś przynajmniej skorzystać z tłumaczenia Zembatego?


Na ulicy Szpitalnej numer 8 w Warszawie od wielu lat ulokowana była pijalnia czekolady Wedla. Każdego dnia liczba klientów z lekka malała, więc właściciel powoli zwalniał personel, tłumacząc się tym, że już tak wiele ludzi nie potrzebuje.
Poczekałby trochę i liczba personelu też zaczęłaby z lekka maleć.


I to właśnie ten mały lokal na swoje ulubione miejsce obrała niska, filigranowa blondynka – Nina Dresner, młoda Niemka, która Warszawę znała niczym własną kieszeń w ukochanym, czarnym płaszczyku. Siedziała właśnie przy stoliku obok okna, z którego rozciągał się widok na zatłoczoną warszawską ulicę i Pałac Kultury i Nauki w oddali.
Chciałam powiedzieć, że w komentarzach do poprzedniej części pojawiło się bardzo ciekawe wyjaśnienie, skąd się tam wziął PKiN:
Jedyne logiczne wyjaśnienie dla Pekinu w Warszawie lat 40. widzę w założeniu, że w 1920 Tuchaczewski jednak zajął Warszawę... Posiedział w niej z dziesięć lat, sprowadził Rudniewa, ten wybudował Pałac, a potem obaj - ale niestety bez Pałacu - zwiali z Polski, bo Piłsudski zorganizował skuteczny ruch oporu.
© Alla


W kawiarni było cicho. Jak makiem zasiał. Ruch był mały, a Wesoły, ociągając się, postawił przez trzema kobietami filiżanki z gorącą czekoladą.
Śmierć Eden pogrążyła w żałobie całe miasto, ludzie przestali pić czekoladę i bawić się w lokalach. Na jej pogrzeb przyjechał sam Hans Frank, który, lejąc rzęsiste łzy, padł w ramiona Grota, niczym stary Kapulet w ramiona Montekiego i przysiągł, że od tej pory żadna niezgoda nie powstanie pomiędzy ich (na)rodami.


Przy stoliku były cztery krzesła. Jedno było wolne. Żadna z dziewcząt nie śmiała na nie spojrzeć. To było krzesło Eden – nic nie mogło tego zmienić.
Kiedy wychodziły z lokalu, Wesoły wynosił krzesło na zaplecze, żeby żaden inny klient nie sprofanował go swą niegodną dupą.


Wiele się zmieniło. Był rok 1944, marzec. Rocznica śmierci Eden. Chodziły pogłoski, że Polska Podziemna planuje większą akcję.
Na rocznicę jej śmierci?!
Eeetam, pogłoski to se mogą chodzić.
No przecież tylko dlatego wybuchło Powstanie Warszawskie, nie wiecie? W ramach obchodów. Trochę im się tylko termin obsunął, bo Elsa, Nina i Monia pomagały w przygotowaniach.


Wszystkie się na to cieszyły, chociaż na razie były to dla nich tylko plotki. Ale… to już jest inna historia. Może kiedyś wam ją opowiem. Kiedyś, jak już uda mi się o niej zapomnieć.
Z pamięci, czy z niepamięci - wszystko jedno, i tak brednie.


Ważne jest to, że wszystkie jakoś poukładały sobie życia. Jak się można spodziewać, Alek nie odstępował Falki na krok. Byli nierozłączni.
I Elsa i Nina cieszyły się ich szczęściem na tyle, na ile potrafiły i mogły.
Monia, która nie wróciła już do rodzinnego domu, zamieszkała u swojej najlepszej przyjaciółki. Żyły jak siostry. Ale żadnej z nich nic nie było w stanie wypełnić pustki po stracie Eden. I wszyscy to rozumieli.
Wszyscy pamiętają Eden. A Rudy… jaki Rudy?


Przez jakiś czas Falka kazała im jechać razem z nią na wieś.
Tak im kazała, kazała i kazała, aż w końcu pojechali, żeby wreszcie dała im spokój.
(chyba chodziło o “jakiś czas temu”?)
Raczej “po jakimś czasie”.


Spędzili tam kilka miesięcy, próbując zapomnieć o okropieństwach życia w Warszawie. Okupowanym mieście, które stało się więzieniem dla wszystkich ludzi w nim mieszkających.
Stało się więzieniem dla wszystkich, ale gdyby ktoś chciał wyjechać na wieś, to spoko.
A robota konspiracyjna nie zając, nie ucieknie.


Zośka i Ninka stawali się sobie coraz bliżsi i bliżsi, aż w końcu doszło do tego, że nie potrafili bez siebie żyć. A oni wszyscy żyli jednym: żyli nadzieją. Bo prawda jest taka, że chwytamy się każdej nadziei. Sięgamy w nicość i czasem wbrew wszystkiemu, wbrew logice udaje nam się ją schwycić.
A czasami z nicości, wbrew nadziei i logice, wychodzi opko.
I rzewne pierdololo.


Ale podczas gdy my próbujemy pozbierać się po stracie, dzieje się coś jeszcze. Czas ucieka. Czas na nikogo nie czeka. Czas leczy rany. Wszyscy chcielibyśmy mieć więcej czasu. Czas wstać, dorosnąć. Oj tak, tak. Czas zapomnieć, czas…
Time everlasting, time to play B-sides, time ain’t on my side, time I’ll never know - tak mi się skojarzyła ta wyliczanka.


Być może gdzieś tam jest Bóg.
Alleluja, Alleluja.
I tu ja bym dopisała coś do rymu, ale się powstrzymam.

Z okolic Arsenału pozdrawiają: Jasza jadący na akcję metrem, Kura rozmawiająca przez telefon w trzech językach naraz, Dzidka śpiewająca “Teraz jest wojna” w KFC, Gabrielle konspiracyjnie owinięta flagą,  Babatunde Wolaka na niewidzialnej rikszy
oraz Maskotek rżnący głupa na Szucha.

104 komentarze:

Bumburus pisze...

Jak rozumiem, aŁtorka "wykrzesa", ponieważ jest aŁtorką. Albowiem każda mająca się za porządną autorka stwierdziłaby, że ona to raczej wykrzesze (albo i nie): http://sjp.pwn.pl/so/wykrzesac;4534360.html

Anonimowy pisze...

analiza, yay!

Dzidka pisze...

Słusznie prawisz - tam pierwotnie było "zdoła wykrzesać", a potem zaczęłam poprawiać i zostawiłam takie ni to, ni sio.

Sileana pisze...

"W piątek w kinie leci "Życie jest piękne". Ale my nie chodzimy do kina, więc…"

Ale... co? Jeszcze PKiN można zrozumieć, bo wybudowany przed urodzeniem aŁtorki, więc to tak, jakby dinozaury wyrzeźbiły pazurkami, ale no film?!

Rosalia pisze...

Jestem w połowie analizy. I czuję przemożną ochotę znaleźć aŁtorkę, aby okładać ją po głowie czymś ciężkim. Za ten fragment:
"I nic to, że Rudego katują na Szucha, biją, przypalają, kopią, miażdżą palce, rozdeptują jądra, złamali na jego głowie gruby, dębowy kij. Jaaaaa maaaaaam gooooorzej!!!"
Bo to, ten opis tortur, uświadomił mi z całą bolesnością, że takie grafomanki, piszące sobie o swojej romantycznej wizji wojny-nie-wojny, nie mają nawet pojęcia o prawdziwym cierpieniu. Mają gdzieś, co działo się na Szucha. Pewnie bili, ale co tam, skupmy się na fikcyjnych wątkach miłosnych i ładnych pyszczkach aktorów z 2014, kogo obchodzi, JAK bili, pewnie jak na ustawce za szkołą. To, że aŁtorka nie ma pojęcia, jak wygląda okupacja, bije z opka cały czas, jednak dopiero przy tym mnie tak cholernie uderzyła cała ta ignorancja. I czuję jeszcze większy niesmak, że można było coś takiego napisać. Brzydzę się tym opkiem. Po prostu brzydzę.

Baj de łej, aŁtorka na swoim wattpadzie w komciu popisała się fałszywą skromnością, aż zacytuję: "a to mi się nie często zdarza, żeby podobało mi się to, co stworzyłam :)". Zresztą, na swoim skasowanym już głównym blogu, co rozdział pisała te elaboraty "ojej to takie okropne, zabijecie mnie za to, hi hi". No. To skoro tak rzadko jest z siebie zadowolona, to skąd ta ogromna drama po pierwszej części analizy?

Ech. Wracam do czytania.

Anonimowy pisze...

"Od facepalmów niedługo wyglądać będę jak Rudy na Szucha" - nie podobało mi się to zdanie... ale może jestem przewrażliwiona?

Niemniej, o ile pierwsza część opka była denna i skandaliczna, pomieszanie z poplątaniem i bajki z mchu i paproci w wojennych klimatach, o tyle ta jest już katastrofą. Tyle pierdół, co ałtorka tam powymyślała i nawciskała, nie czytałam już dawno. Co tam Rudy? Co tam Rudy, który żył naprawdę i naprawdę cierpiał?! Nikt nie może się pozbierać po stracie jakieś tam wymyślonej opkowej postaci! Okropność! Jak można w ogóle coś takiego wymyśleć?

Jakby zamiast Zośki, Alka i Rudego były wymyślone postaci... ale tego nie można ałtorce darować. Wstyd, że ałtorka nie ma jaj, żeby tu przyjść i powiedzieć, że stworzyła chałę.
Męczyłam się na tej drugiej części analizy, bo była po prostu niezrozumiała, wiele się działo dziwnych rzeczy, ni z gruchy ni z pietruchy, bohaterki-idiotki... ech.

Cieszę się jednak, że wróciliście i macie siłę rozprawiać się z marnymi opkami.

Anonimowy pisze...

Z tradycjami i kotwicą.
To opko mnie ómarło.

Anonimowy pisze...

"Kiedy dorastasz, twoje serce umiera".

A to akurat cytat z filmu "Klub winowajców" (fajny film swoją drogą :)
Opko ultranędzne i żenujące, na szczęście komentarze czynią z niego lolkontent pierwszej klasy:)

Bumburus pisze...

Dostanę ciacho za spostrzegawczość? (najlepiej marmurek ;P)

Anonimowy pisze...

Nie ma to jak zabawa podczas gdy inni umierają za ojczyznę. Szkoda, że jeszcze orgii nie urządzili.

Sileana pisze...

"Przy stoliku były cztery krzesła. Jedno było wolne. Żadna z dziewcząt nie śmiała na nie spojrzeć. To było krzesło Eden – nic nie mogło tego zmienić."

Zaraz, co?! Ich tam cztery były?! Ałtorka jest pewna, że nie trzy...?

Babatunde Wolaka pisze...

No, cztery: Nina, Eden, Zosia/Falka i Elsa/Monia, która dokonspirowała się później.

Unknown pisze...

Napisała bym coś... Ale szczerze nie mam już do was siły...

Sileana pisze...

To ta Eden nie była Monią? O_o
No, na Dagona, rozmnożyły się przez pączkowanie.

Rosalia pisze...

Eden była Rudą. Bo w końcu nie ma to jak ułatwiać wrogowi dekonspirację.

Liska pisze...

Powinnam hejtować, że jesteście niedojrzałymi emocjonalnie dziećmi, wyzywać od chujów albo po prostu pieprzyć, że to opko jest piękne. To, że nawet ja, jako potencjalna obrończyni autorki, mam ochotę hejtować ją za ignorancję i głupotę, to chyba już coś znaczy. Bo o ile poprzednia część była żenująca przez idiotyzm analizowanego tekstu, to ta jest po prostu beznadziejnie żałosna. Kompletny zanik mózgu u bohaterek, jakieś imprezy, i jeszcze ta straszliwie straszliwa śmierć Eden... no proszę. Nie ma to jak pisać opko o prawdziwych wydarzeniach, w międzyczasie zmieniając wojnę w jakąś zabawę. To już nawet ja, chociaż powinnam gryźć, warczeć i odpychać wszystkich zUych hejterów od Loksa, pozwalam, żebyście ją umarli. I chętnie umrę ją razem z wami, bo to jest skraj debilizmu. Na Szucha było na pewno tak miło i wesoło! Pogłaskali Rudego po głowie i dali sobie z nim spokój, ale żeby nie było zamieszania, to wszyscy podają informację, że umarł. Przecież wszystkie postacie historyczne są takie nieważne! W ogóle, najlepiej, jakby ci ludzie nie istnieli, łatwiej byłoby pisać opko! Postawa autorki mnie załamała, zarówno jak postawa Madame Choise. Myślałam, że rozmawiam z dojrzalszymi ludźmi.

Anonimowy pisze...

Opko jest straszne, najbardziej irytowała mnie ta narracja. Ałtoreczka chyba próbowała naśladować Markusa Zusaka. Oczywiście nie wyszło.

Kazik pisze...

Uuuuuuurgh. Te mundrości, te dramy, ten foch z niedopuszczeniem do akcji, ta próba zrobienia z Orszy niemiłego popsujzabawa... Zemdliło mnie. Ktoś na Waszym profilu na fejsie napisał, że to opko "nie było takie złe, bywały gorsze", ale mnie dużo bardziej mierzi lukrowanie tragedii i brak empatii, niż niepoprawnie zapisane zdania.

A z rzeczy weselszych... Przy "niegodnej dupie" parsknęłam śmiechem, co za piękne podstawienie nogi temu smęcącemu za Eden Patosowi na koturnach!

Co do rozlicznych grzechów autorki dochodzi jeszcze zżynanie całych fragmentów z cudzych książek, no ładnie. Jak wyczailiście, że zerżnięto z "Pamiętnika", znaliście tę książkę, czy to przypadek?

Chciałam podziękować za tyle interesujących informacji, chociażby o akcji "N" czy karmicielach wszy (do tej pory znałam w tym temacie piosenkę Kaczmarskiego). Armada uczy!

Z wyrazami szacunku
Kazik

Anonimowy pisze...

"bo przecież każdy zna tę historię".
Jak widać,nie każdy...
Gdy nazajutrz zobaczyli malinowe płachty z nazwiskami skazańców, to przybili żółwika.
Ludzie,dajcie spokój,bo dreszcze biorą..
O,Halamę ktoś czytał!Strasznie mnie wzruszyło,jak tańczyła za granicą,przedstawiając losy Warszawy.
Może to wszystko było celowe, a my po prostu nie łapiemy ironii?
Jasne,zniszczyliście młody talent,ajwaj!Wypiję za to!
To opko to koszmarna bzdura,obraźliwa dla naszej historii i dla ludzi,którzy przeżyli wojnę.Napisane bez znajomości realiów i wyobraźni.
Czytać hadko.

Chomik

Anonimowy pisze...

Z góry przepraszając za odbiegnięcie od tematyki okupacyjnej, zwracam się z prośbą o wyjaśnienie problemów technicznych:
na moim komputerze tekst rozlazł się po całej stronie, część znajduje się nawet pod kolumną po prawej, np. pod listą poprzednich analiz (tych od 1 do 288).
Nie ukrywam, że bardzo mi to przeszkadza w czytaniu. Specjalnie sprawdziłam i taki rozstrzelony tekst występuje u mnie tylko w okupacyjnym opku - obu częściach. Poprzednie analizy mieszczą się w przewidzianym dla nich obszarze.
Czy problem leży po stronie mojego sprzętu, czy coś się skopało na stronie? Ktoś ma ten sam problem?

Bumburus pisze...

A propos "Teraz jest wojna" - nie zapomnę zaskoczenia na twarzy mojej śp. babci na dźwięk (i widok) tego:
https://www.youtube.com/watch?v=PcDMKlAuKDI - skąd ONI to znali?

Aadrianka pisze...

"Spędzili tam kilka miesięcy, próbując zapomnieć o okropieństwach życia w Warszawie. Okupowanym mieście, które stało się więzieniem dla wszystkich ludzi w nim mieszkających."

A może należałoby, zamiast przepisywać zdania ze szkolnego wypracowania, bodaj słówkiem napomknąć, na czym te okropieństwa polegały? Z opka wynika, że największą niedogodnością godziny policyjnej było ograniczenie dostępu do czekolady. Ponadto, autorka nie stworzyła postaci "dobrych Niemek". Wykreowała wyjątkowo irytującą, egocentryczną smarkulę o ptasim móżdżku. Pozostałe bohaterki mogłyby nie istnieć, tak bardzo są nijakie.

Ethlenn pisze...

Chyba napisałam już wszystko co chciałam odnośnie braku jakiegokolwiek zwoju mózgowego ałtorki. To w jaki sposób olała Rudego wzbudził we mnie nie tylko niesmak, co chęć mordu.
Chciałabym ałtorkę wysłać do Syrii, Jemenu czy też Donbasu by sobie pożyła, pobalowała i posiedziała na dachu podziwiając swoje własne emo-rozdarcie.
Borze, jakie to opko obrzydliwe. Jak każde z prawdziwymi postaciami.
E.

Unknown pisze...

Trochę się zgadzam z waszą dzisiejszą analizą.. Loks napisała wiele innych, cudownych opowiadań, lecz ta zabawa to lekki nie wypał.. Dziękuję i pozdrawiam.

Anonimowy pisze...

Czy tylko mi się wydaje czy autorka baaardzo inspiruje się narracją ze "Złodziejki Książek"? Ale boże, jak boli czytanie tego. Bardzo, bardzo. Jedno z najgorszych opowiadań jakie czytałam, nie przez błędy, tylko przez totalną bezmyślność i niewrażliwość autorki.

Anonimowy pisze...

Madame Choice miło że podeszłaś do analizy na chłodno. Szkoda że pierwsze wrażenie można zrobić tylko raz...

Rosalia pisze...

Zwłaszcza po ponownym zwyzywaniu analizatorów na twitterze od debili...

Rosalia pisze...

Nawiasem mówiąc: oprócz skopiowanego fragmentu "Pamiętnika" Sparksa i kwestii z "Klubu Winowajców", aŁtorka wsadziła tu również przetłumaczony tekst Taylor Swift. W narrację. Konkretnie:
""Można odurzyć się pierwszym pocałunkiem. Można przeżyć na samej słodkiej herbacie i bożych łaskach. Można kochać jak grzesznik, przegrywać jak zwycięzca. Nic nie jest odporne na stłuczenie... " i "Można upaść na samo dno, a potem powrócić jako ktoś nowy."

Serdeczne pozdrowienia dla mojej koleżanki, która to wytknęła. Nie ma to jak po chamsku przepisywać fragmenty cudzej pracy do swojego opcia. Pozdrawiam aŁtorkę, jeśli kiedyś dojdzie do tego, że będzie musiała napisać licencjat.

Liska pisze...

A nie powinno być ,,nie pozdrawiam? :p

Anonimowy pisze...

W nich też poprzepisywała fragmenty innych utworów?

kura z biura pisze...

@Rosalia: No właśnie tak po tym Sparksie nabrałam podejrzeń, że inne poetyckie fragmenty też tak sobie jakoś przewędrowały z innych dzieł... Zwłaszcza, że niektóre kawałki są zupełnie od czapy, nie pasują do sytuacji, np. to z pożegnalnego listu: " Czas się pożegnać. Czas najwyższy, i przykro mi, że nie mogę być tam teraz z wami. Z tobą, Ninka. Czas, abyś mnie puściła wolno. Dziękuję, że byłaś aż tak wielką częścią mojego życia. Dziękuję, że uczyniłaś je lepszym, choć może nie zawsze ci to okazywałam… dziękuję ci za wszystko.
Dziękuję ci za wspomnienia." - czy tak się pisze do siostry? I co to znaczy "czas, abyś mnie puściła wolno"?
Tak więc ten... Fajnie, że Loks dużo czyta, ale pochwały za swój wspaniały styl i magię powinna oddać innym autorom ;)

Rosalia pisze...

Ciekawe, ile razy, przeklejając fragment opek Loks do wyszukiwarki, dostalibyśmy jakiś tekst źródłowy, z którego aŁtorka pożyczyła sobie poetycki fragment. :P
Najbardziej bolesne jest w tym wszystkim, że pod tą koszmarną stylizacją na "Złodziejkę książek" i toną absurdów świta jakiś zalążek talentu. Gdyby dziewczyna nie była wobec siebie tak bezkrytyczna, a co więcej znalazła betę, która wybiłaby jej z głowy głupie pomysły, naprawdę mogłaby wyjść na ludzi. A tak... Cóż.

kura z biura pisze...

No, znalazłam na przykład to:

Chwytamy się każdej nadziei. Sięgamy w nicość i czasem wbrew wszystkiemu, wbrew logice udaje nam się ją schwycić. — Meredith Grey, Chirurdzy

Unknown pisze...

Szczerze nie obchodzi mnie moje "pierwsze wrażenie" na tej stronie. Nie obchodzi mnie wasze zdanie na temat mnie. Po prostu wypowiedziałam się i tyle.

Anonimowy pisze...

Również odnoszę takie wrażenie, zwracanie się do czytelników jakby to opko było przez kogoś opowiadane oraz to spostrzeżenie odnośnie śmierci Eden tak bardzo podobne do tych, których Zusak używał w "Złodziejce" odnośnie m.in. śmierci Rudy'ego...Z tym, że u niego trzymało się to kupy, a tutaj...nie bardzo

Liska pisze...

Jestem zdołowana, bo z naszej strony jest zero argumentów i tylko pieprzenie o tym, jacy to analizatorzy źli i okropni, a mają rację. Oficjalnie dołączam do zUych.

Rosalia pisze...

@Liska - szczerze powiedziawszy to od poprzedniej analizy czytam Twoje komentarze i cieszę się, że choć jedna osoba z otoczenia Loks wykazuje się rozsądkiem i nie przejawia ślepego uwielbienia dla jej plagia... tfurczości. Serio, to budujące, że nie całe moje pokolenie jest już stracone.

Liska pisze...

@Anonimowy z 20:59
Nawet bym przebolała to, że złote myśli są przepisane po chamsku, ale podawanie ich jako swoich? Mogłaby podać źródło, cokolwiek.

Anonimowy pisze...

Tylko po co? Znalazłam, spodobało mi się, innym też się pewnie spodoba, wkleję u siebie i będą się zachwycać, a że nie moja praca? Aj tam, jak znalazłam to moje ;)
Anonimowy 20:59

Anonimowy pisze...

Nawiązując do komcia Anonima z 16 kwietnia 2015 19:21 - też mam dziwny format tekstu, ale tylko na telefonie. Wielkie przerwy, tekst rozciągnięty niemożebnie i włażący na linki i pod ramki. Tylko z analizami tego opka tak mam.
Jak dla mnie w tej części wygrali Dresnerowie. Przecież ałtorka przedstawiała ich z jak najgorszej strony - ojciec esesman czy inne gestapo (bez znaczenia, co nieee), matka - wredna helga, co to na siłę chce córkę wydać za obcego helmuta, żeby ta "się do czegoś przydała". Nagle POOF - rodzice som dobszy! Nincia bez zająknięcia wydaje kumpli i, jak gdyby nigdy nic, przyznaje się do zabawy w konspirę.
- Kto to był, Nina?
- Mój dowódca, mammi. Komendant Grup Szturmowych, no wiesz.
- Aha... to dlatego nie ma cię od rana do wieczora, czasem znikasz na całe tygodnie, ojcu ginie broń i amunicja, po domu walają się polskie flagi i w ogóle kręcisz, kłamiesz, nie szanujesz nas, pyskujesz i wzbudzasz zgorszenie w aryjskich somsiadach, i, swoją drogą, dziwię się, że jeszcze na nas nie donieśli?
- No, tak, w sumie...
- Wkręć mnie w to! #yolo
- #yolo

No i ojciec, puchaty miś-tuliś na Szucha. So done

~FruitPonchiSamurai

Liska pisze...

Może trochę przesadzony przykład, ale na tej samej zasadzie mogę sobie wziąć znaleziony portfel. Jak znalazłam, to moje.
Strasznie irytujące, jak już to zauważyłam. Teraz czytam wszystkie opka po kolei i szukam kopiujwklejonych fragmentów. Niezła zabawa, bo praktycznie co rozdział można się do czegoś przyczepić.

Anonimowy pisze...

Ja...ja. No.Wiecie,staram się zabrać myśli, ale jakoś mi nie wychodzi.Bo wszystkie słowa jakie przychodzą mi na myśl są niecenzuralne. Tak, tak bardzo niecenzuralne. Rzadko tak reaguje, ale teraz serio...I'm done. To opcio mnie umarło.


Kas

Broz-Tito pisze...

"– Nie ma zgody – powiedział stanowczo, mierząc się wzrokiem z Zośką, który poczuł, że tętno niebezpiecznie mu przyspiesza. – Odwołaj akcję.
– Co?
– Powiedz chłopakom – powtórzył już głośniej Zośka, – że Rudego nie ma w więźniarce." - a to jest przepisany w słowo w słowo dialog z filmu "Kamienie na szaniec". Tak mi zabrzmiało znajomo, bo oglądałam niedawno drugi raz i... No cóż, nie pierwszy i nie ostatni cudzy tekst, który autorka sobie wzięła i przypisała.

""Dowódca? Dla ciebie to chyba ktoś więcej."" - no przepraszam, ale skisłam. Tutaj coelhizmy leją się strumieniami, jest drama, aż tu nagle bam! Matce coś przestawia się w głowie i zadaje pytanie jak typowa matka z typowej komedii romantycznej. W ogóle przedstawienie matki w tych dziś zanalizowanych rozdziałach jest ciekawe. Bo na początku Dresnerowie to taka liberalna rodzina, hurr durr, aż tu matka nagle wyskakuje z próbą wyswatania swojej córki z jakimś obcym facetem, czyli z akcją jak z XIX wieku. Jakoś mi się to nie składa.

"Smutno mi powiedzieć, iż Eden Dresner odeszła o godzinie czwartej trzydzieści, dnia 27 marca 1943 roku. Była to ta sama godzina, o której aresztowano jej ukochanego Rudego." - bardziej SYMBOLICZNIE i tandetnie się już nie dało, prawda, autorko?

A to o Hansie Franku lejącym rzęsiste łzy na pogrzebie... Po przeczytaniu "Kaputt" Malaparte (Malapartego?) jakoś dziwnie jestem sobie to w stanie wytłumaczyć.

Ale wiecie, co mnie najbardziej boli w tej części analizy? Nie ta durna, też przecież anachroniczna zabawa, nie te coelhizmy, tanie wzruszenia, kiepskie zagrania fabularne... Boli mnie najbardziej Orsza z tymi idiotycznymi tekstami i zachowaniami pod tytułem *histeriahisteriatylkomitunieumierajhisteriahisteria* jakby żywcem przepisanymi z podręcznika dla opkopisarek. Taż on głupszy jest i jeszcze głupiej sprowadzany do parteru przez bandę równie głupich szczyli niż w filmie, który ewidentnie był pierwowzorem dla tego opeńka.

Przy okazji chciałam powiedzieć, że teraz to już zupełnie widać, że autorka nie ma pojęcia, jak skonstruowane było polskie podziemie, jak zachowywali się ludzie w tamtych czasach i jak wyglądała konspiracja. Tak sobie snuję teoretycznie romantyczną opowiastkę...

Anonimowy pisze...

Pozwoliłam sobie wejść na jej wattpada...To definitywnie NIE SĄ opowiadania, którymi można się zachwycać. Smutne jest to, że sama autorka zachwyca się postacią z jednego z wielu opek, który sporą część ma pozżynanych i posklejanych z innych książek, a najbardziej ze "Złodziejki książek", choć gdy odświeżyłam stronę wszystko magicznie zniknęło...Czyżby ktoś przemówił jej do rozsądku? A może aŁtoreczka jednak wpadła na Armadę, gdzie przekonała się, że jednak ktoś się zorientował, że już gdzieś coś takiego było i cały misterny plan poszedł się paść...? Tego się chyba nie dowiemy
dalej ten sam Anonim

Anonimowy pisze...

Proszę, niech ktoś powie że to opko to iluzja, nie istniało, nie istnieje i nie będzie istnieć w jakiejkolwiek wersji rzeczywistości. Jestem przerażona. Jakim cudem, osoba podobno zainteresowana historią, próbuje realizować "kanon złych opek" w tak tragicznym okresie? Dlaczego na siłę próbuje dopasować fakty do swojej wizji historii? Dlaczego wojna ma być jedynie nieistotnym tłem, bo tak się Mary Sue korzystniej prezentuje?

Mimo wszystko dziękuję Wam z całego serca i w trzech językach za analizę i zawarte w niej wszystkie wiadomości historyczne.

Pozdrawiam i składam ukłony

Ejżja

Anonimowy pisze...

„Wiedzieli, że to, co nieuniknione, nadejdzie, że to stać się musi, zawsze znajdzie sposób, by zaistnieć. A kiedy ten moment nadchodził, nie wahali się, nie tracili okazji, nie pozwalali umknąć ani jednej cudownej chwili. Potrafili uszanować doniosłość każdej sekundy.„
To też Paulo Coelho "Jedenaście minut".

Musiałam sprawdzić, bo ta "doniosłość każdej sekundy" była dla mnie już zbyt Coelhiowa...

M.W.

Royal Bee pisze...

Ja już wymiękłam przy tej piosence i nawiązaniu do filmu... Niechby aŁtorka przynajmniej o nich poczytała i zrozumiała, jak nietaktowne jest umiejscowienie tej sceny w wojennych realiach. Jak kompletnie innego znaczenia nabrał wtedy ten utwór. Naprawdę zrobiło mi się smutno.

Anonimowy pisze...

Nadzieja jako jedyna rzecz silniejsza od strachu była w filmowej wersji Igrzysk Śmierci. Dużo tych zaporzyczeń. A samo opko przerażające w swojej głupocie. Wielkie brawa dla was za ro, że mimo wszystko je analizujecie.

Unknown pisze...

Szczerze mówiąc nie do końca rozumiem czasem pojawiające się stwierdzenie, że aŁtorka może jednak jakieś zalążki talentu tam ma. Tać przecież wszelkie fragmenty, które mają w sobie więcej sensu to kopiuj+wklej, do tego mocno nieudolne i niedopasowane do reszty opka. Wszystko pomiędzy to wyjątkowo niesmaczny i naiwny bełkot.

A Armadzie dziękuje bardzo za bycie tak merytoryczną i za niesamowitą ilość ciekawych informacji (Akcja N! wspaniałe i ciesze się, że się o tym dowiedziałam) i podziwiam, że Wam jeszcze muski uszami nie wypłynęły.

kura z biura pisze...

@Mała Kudłata: no właśnie to było dla mnie wielkie rozczarowanie, bo myślałam sobie, że owszem, merytorycznie to opko leży, ale przynajmniej od czasu do czasu aŁtorka próbuje oddać jakiś nastrój, klimat, napisać coś więcej niż proste "poszli tam i zrobili to" - a tu zonk. Ten Sparks zabrzmiał mi jak coś, co już kiedyś gdzieś czytałam, uruchomił w głowie guziczek alarmowy... no i cóż, jak widać, nie tylko on.

Btw, chyba akurat te kawałki wycięliśmy, ale Nina często jest określana "złodziejką broni" - czy to też ze "Złodziejki książek"? Takie zdania jak np. "Tadeusz i Nina, mistrz malowania kotwiczek i złodziejka broni".

Anonimowy pisze...

O, patchwork. To się wyjaśniła zagadka z przeskokami od stylu wypracowania z "Moim zdaniem..." do doniosłości każdej sekundy.

Ad reszty: akurat bohater snujący głębokie rozważania po torturach to tak częsty opkowy motyw, że byłabym zdziwiona, gdyby autorka odpuściła Rudemu. Zwłaszcza, że uczyniła go tró loffem.

Za to przy telefonie do tatki wypadły mi oczy. O curwa, ale kyrk. Orły konspiry, taka ich mać. Nawrócenie SS-mamuśki i jej zbawienne recepty (co chcecie, Rudy zgodnie z wszelkim prawdopodobieństwem umarł)to już tylko dopełnienie tej grozy.

Pozdrawiam,
Hasz

Anonimowy pisze...

"Anonimowy pisze...

Z góry przepraszając za odbiegnięcie od tematyki okupacyjnej, zwracam się z prośbą o wyjaśnienie problemów technicznych:
na moim komputerze tekst rozlazł się po całej stronie, część znajduje się nawet pod kolumną po prawej, np. pod listą poprzednich analiz (tych od 1 do 288).
Nie ukrywam, że bardzo mi to przeszkadza w czytaniu. Specjalnie sprawdziłam i taki rozstrzelony tekst występuje u mnie tylko w okupacyjnym opku - obu częściach. Poprzednie analizy mieszczą się w przewidzianym dla nich obszarze.
Czy problem leży po stronie mojego sprzętu, czy coś się skopało na stronie? Ktoś ma ten sam problem?
16 kwietnia 2015 19:21"

U mnie dzieje się to samo. Co ciekawe, tylko w przeglądarce Opera. W IE i Firefoksie strona wygląda normalnie.

Anonimowy pisze...

Liska: "Może trochę przesadzony przykład, ale na tej samej zasadzie mogę sobie wziąć znaleziony portfel. Jak znalazłam, to moje."
Mam nadzieję, że to nie było na serio, bo przywłaszczenie sobie cudzego portfela to zwykła kradzież ("Artykuły od 183 do 189 KC wyjaśniają, że znalazca czyli osoba, która znalazła zagubioną rzecz musi niezwłocznie zawiadomić o tym osobę uprawnioną do odbioru rzeczy. Jeżeli nie ma takiej możliwości, znalazca i tak nie może jej zatrzymać na własność - nawet wówczas, gdy nie wie kim jest właściciel rzeczy, czy nie zna jego adresu. W takim przypadku należy skontaktować się z odpowiednią instytucją").
Przykład jest zresztą rzeczywiście nieadekwatny, bo ten, kto znalazł portfel, może nie wiedzieć, do kogo on należy. Ktoś, kto wyczytał złote myśli u Sparksa i skopiował je do swojego opowiadania, świetnie wie, skąd one pochodzą. Ponadto znalazca portfela nie domaga się pochwał za samodzielne zarobienie znajdujących się w nim pieniędzy, podczas gdy autorka tego czegoś radośnie przyjmuje wyrazy uznania za "piękny styl", którego wcale nie wypracowała.

Unknown pisze...

Kuro, nie wiem jak po polsku, po angielsku Liesel bardzo często jest określana "the book thief", więc może.

W ogóle smutne są takie rozczarowania. Zwłaszcza że poza tym że okazało się, że u aŁtorki pisarsko jest co najmniej kiepsko, to i jeśli chodzi o ogładę i kulturę - jeszcze gorzej.

K pisze...

A już myślałam, że te piękne zdania z tego opka to jednak jakiś przejaw talentu aŁtorki, a tu okazuje się, że są to cytaty z różnych książek. Smutne to tak kopiować czyjąś pracę, sentencje i podpisywać jako swoje.

Siberian tiger pisze...

„ (…) jedynymi istniejącymi potworami byli ludzie. I, o zgrozo, zwykła tych ludzi nazywać wujkami i ciotkami, kiedy była młodsza.”
Kura: "Hm, papcio Dresner załatwił zatrudnienie wszystkim krewnym i znajomym, czy co?"
Raczej chodziło o takie zjawisko, że jako dziecko nazywała wszystkich znajomych rodziców ciociami lub wujkami, a teraz się tego wstydzi. Też tak kiedyś miałem:)

Anonimowy: „Liska: "Może trochę przesadzony przykład, ale na tej samej zasadzie mogę sobie wziąć znaleziony portfel. Jak znalazłam, to moje."
Mam nadzieję, że to nie było na serio, bo przywłaszczenie sobie cudzego portfela to zwykła kradzież ("Artykuły od 183 do 189 KC wyjaśniają, że znalazca czyli osoba, która znalazła zagubioną rzecz musi niezwłocznie zawiadomić o tym osobę uprawnioną do odbioru rzeczy. Jeżeli nie ma takiej możliwości, znalazca i tak nie może jej zatrzymać na własność - nawet wówczas, gdy nie wie kim jest właściciel rzeczy, czy nie zna jego adresu. W takim przypadku należy skontaktować się z odpowiednią instytucją").”

Nie mylmy kategorii i nie wprowadzajmy w błąd. Co innego kradzież, regulowana przez k.k., która polega na zabraniu cudzej rzeczy, a co innego, regulowane przez k.c., znalezienie rzeczy. Znalezienie i zabranie to dwie różne czynności. Liska mówiła o znalezieniu portfela, a nie o przywłaszczeniu cudzego portfela. A przy znalezieniu pamiętajmy, że k.c. ma też art. 181 w brzmieniu: „Własność ruchomej rzeczy niczyjej nabywa się przez jej objęcie w posiadanie samoistne”. Imho analogia tak czy siak nietrafiona, bo właśnie w sytuacji znalezienia pustego portfela (do tego w śmietniku np.) własność przejdzie na znalazcę. Nazwijmy rzecz po imieniu, tutaj jest to standardowy, ordynarny plagiat – przecież objęty tym jest nie tylko cały utwór, ale także przywłaszczenie sobie lub wprowadzenie w błąd co do autorstwa części utworu.

Generalnie po lekturze tego opka mnie przede wszystkim przeraża brak chociażby najmniejszej próby wczucia się w swoich bohaterów i w ich sytuację. Żeby nie było, że czepiam się osoby autorki – wszyscy bohaterowie i większość zdarzeń są tutaj po prostu idiotyczne, bo tak nierealne, że aż strach. Oni się cały czas zachowują, jakby byli na jakiejś wycieczce klasowej. To malowanie kotwic jest jak malowanie klamek pastą do zębów; Orsza jako wychowawca, który lubi swoją klasę, ale jednak jako dorosły czasem reprymendę musi dać, a naziści są niedobrymi nauczycielami, przed którymi dobrze jest się chować, ale jak już się wpadnie, to coś się wykombinuje (vide poświadczanie przez dziewczyny za zatrzymanych z Pawiaka). Godzina policyjna też jest tak potraktowana jak na obozach – wygląda, jakby bardziej była wprowadzona dla wysypiania się, a pewnie gdyby ich naziści przyłapali, to by krzyknęli „marsz do łóżek!” Zadziwiające, że można napisać tak długi tekst o wojnie, jednocześnie nie poświęcając jej ani jednej zgłębionej refleksji.

Rosalia pisze...

Co do tych wątpliwości odnośnie zalążka talentu Loks to czuję się w obowiązku wypowiedzieć: żeby powiedzieć o tym cokolwiek, zapoznałam się z jej innymi tekstami. Szczerze powiedziawszy, nie wiem, ile fragmentów jest tam przeklejonych od innych autorów i obawiam się, że gdybym to sprawdziła to pomimo niewiary zaczęłabym się modlić, żeby ta dziewczyna dożywotnio straciła dostęp do internetu. Ale gdzieś tam, w tych dziesięciu bardzo aŁtoreczkowych opkach z wattpada, jakby poskładać do kupy te ułamki zalążków pomysłu czy znośnego stylu (nie mówię o fragmentach gUEMbokich, bo te na pewno skopiowała), to złożyłoby się do kupy minimum potencjału. Zapewne byłabym mniej wierząca w to, ale znam dziewczyny, które kiedyś pisały naprawdę okropnie, sucho i nielogicznie, a w ciągu półtora roku (!) dzięki ćwiczeniom i kontaktowi z krytyką czasem wręcz ostrą, ale zawsze konstruktywną, wyszły na ludzi. Oczywiście, nadal się uczą, jednak idzie im coraz lepiej. Problem w tym, że one nie miały grona wielbicielek zakochanych w swoich pracach i zapewne w tym leży problem. No i żadna nigdy nie posunęła się do plagiatu.

Liska pisze...

@Anonimowy z 17 kwietnia, 10:50
Pzykład z portfelem to był sarkazm. Przywłaszczenie sobie go to zwykła kradzież, tak samo jak plagiat. Autorka wciska czytelnikom kit, że dobrze pisze. Pomijając gUEMbokie fragmenty opek i czytając tylko tekst autorstwa Loks, można znaleźć coś, co przy dużej dozie optymizmu nazwę zalążkiem talentu. Odrobina samokrytyki i zlikwidowanie metody ,,kopiujwklejenia", a mogłaby się rozwinąć. Szkoda tylko, że ma grono oddanych wielbicielek, które nie krytykują jej w najmniejszym stopniu, a nawet chwalą te najokropniejsze pomysły. Gdyby nie to kółeczko wzajemnej adoracji, Loks i jej drużyna mogłyby wziąć się w garść i zacząć nad sobą pracować.

Anonimowy pisze...

@Madame Choice:''Debilizm ludzi z armady mnie przeraża...''

Naprawdę? Mnie przeraża debilizm ludzi ślepo zapatrzonych w swoje opka.

Anonimowy pisze...

Na temat opka trudno już coś nowego napisać to wspomnę na jedną sprawę. Otóż w analizie padło stwierdzenie że dziewczyna naraża (niemiecką) rodzinę na Oświęcim. Otóż nie. KL Auschwitz nie był obozem dla Niemców. Oczywiście byli tam więźniowie tej narodowości ale głównie kryminaliści (BV) lub aspołeczni (Aso). Polityczni - a zapewne tak zostaliby potraktowani ci Niemcy którzy współpracowali z polskimi "bandytami" -trafiali raczej do Sachsenhausen, Mauthausen albo Gusen a kobiety do Ravensbrück. Tam traktowano ich jak Żydów.

Tezet74

Anonimowy pisze...

To określenie może być wzięte ze "Złodziejki książek", wtrącający się narrator i zestawienie "moje przemyślenia o Eden" i "fakt o Eden" bardzo przypominają tę książkę.

Anonimowy pisze...

Mógłby ktoś dać link do twittera i bloga o IŚ ałtorki? z góry dziękuję :)

Anonimowy pisze...

Blog jest usunięty, twitter zabezpieczony.

Anonimowy pisze...

http://www.wattpad.com/user/Milky_Maze Na wattpadzie są opka o IŚ aŁtorki.

Anonimowy pisze...

Nie podawajcie tych linków, to już jest imo przesada - my się tu śmiejemy z durnego opka i na tym poprzestańmy. Najwyraźniej niektórzy są tak chorobliwie spragnieni dram, że wchodzą z buciorami w prywatne życie aŁtorki. Uspokójta się, już.

Bumburus pisze...

Twitter i wattpad to raczej nie jest "prywatne życie", ale apel przedpiścy jak najbardziej popieram.

kura z biura pisze...

Bumburus i anonim mają rację, ściganie jej po innych portalach jest słabe.

mrija pisze...

Dawno temu, w odległej galaktyce, byłam harcerką Hufca Warszawa Mokotów im. Szarych Szeregów. Wychowałam się na legendzie Zośki, Rudego i Alka. O ile dobrze liczę uczestniczyłam w siedmiu Rajdach "Arsenał". Zdążyłam poznać druhnę Dusię Bytnar, siostrę Rudego.

I wciąż pamiętam to tak żywo, że dziękuję Wam tylko za jedno: że analizą (wspaniałą) skłoniliście to... coś do zniknięcia z internetów zanim ja ją znalazłam i zrobiłam z nią to wszystko, co ona w swoim... czymś z moimi Bohaterom.
Tylko z większym okrucieństwem...

Dzidka pisze...

Tezet74: "Oświęcim" napisałam umownie, acz przyznam, że się zbytnio nad tym nie zastanawiając. OK, wiadomo, o co chodziło.

Dzidka pisze...

Bumburus i anonim mają rację, ściganie jej po innych portalach jest słabe.

... tym bardziej, że się to potem odbija na Armadzie.

Anonimowy pisze...

Hm, mi się wydaje, że ałtorka porwała się z motyką na słońce. Bo owszem wśród Niemców byli również racy, którzy byli całkiem ok(nawet zdarzało się, że pomagali). Tyle, że w tym opciu mamy młodą Niemkę, która wychowała się w Berlinie. Czyli powinna być od najmłodszych lat karmiona propagandą nazistowską. W gruncie rzeczy nawet nie ma skąd czerpać innych wzorców. A skoro tak, to niby skąd u niej taka miłość do narodu podludzi, którymi każdy normalny Niemiec gardził? Jeśli ałtorka chciała stworzyć kreacje wrażliwej Niemki to mogła napomknąć, że Nina wychowała się u nas. Poznała mnóstwo dobrych ludzi i żarzyła się z Polską. Wtedy jej postawę można jako tak uzasadnić. Ale to co zaserwowała nam ałtorka jest idiotyczne.

Przeczytałam wasze komentarze i o zgrozo...okazało się, że to co miałam za przebłyski talentu, to tak naprawdę kopiuj wklej. Straciłam wiarę w ludzi.

steff/ciociacesia pisze...

mam teorie ze na tej potańcówce to kapela Grzesiuka z Dachau grała. ale nie czepiałabym sie tak tej zabawy. to ze ludzie tracili bliskich nie znaczy ze siedzieli caly czas smutni i udreczeni. chociaz raczej konspiratorzy nie trawili czasu na organizowanie balów. przyznam zee im dłuzej czytam tym bardziej rozczula mnie ten fanfik. i przypominaja mi sie moje własne absurdalne do uzrzygu wymysły których nigdy nie spisałam. i podziwiam ałtorki samozaparcie

Anonimowy pisze...

Czuje się zażenowana i jest mi ogromnie wstyd za osobę, która napisała coś takiego. Zero elementarnej wiedzy, zero poszanowania dla bohaterów i ich rodzin, zero poszanowania dla ludzi żyjących w tamtych czasach, w tym dla moich dziadków, którzy swoje nastoletnie lata spędzili pod okupacją i różnie się wtedy z nimi działo.
Wojna to poważna sprawa a nie poletko do takiej zabawy.
Przeżyłabym gdyby chodziło tu o fikcyjne postaci, wyśmiałabym niekompetencje autorki i olała sprawę ale gdy w grę wchodzą autentyczne postaci... nie mogę zdzierżyć takiego braku szacunku.
Jeszcze to zachowanie autorki wobec analizatorów...gdyby jeszcze zrozumiała, że głupio zrobiła.
Mimo to uważam, że ściganie jej po innych portalach jest słabe, jeśli sama nie dojdzie do tego, to nikt jej nie przetłumaczy a i agresją nic nie wskóracie. Lepiej to zostawić

Pozdrawiam analizatorów, wasze komentarze pozwoliły mi wytrwać w czytaniu!

Anonimowy pisze...

Prawdę mówiąc, też jestem za tym, żeby już nie ścigać jej na innych portalach. Niech ona zniknie w mrokach Internetu...tak będzie najlepiej dla wszystkich, my się nie będziemy obrzydzać a jej wątpliwe dzieła będą czytać tylko zajadłe wielbicielki. Dla takich nie ma chyba ratunku, skoro nie rozumieją, jak bardzo złe jest to opko. Nic gorszego nie czytałam :)

Anonimowy pisze...

Nie pamiętam już kiedy ostatnio jakieś opko bolało mnie tak bardzo. Ale o tym już pisano wielokrotnie.
Od siebie dodam tylko trochę domysłów skąd wzięło się "Życie jest piękne". W "Jutro idziemy do kina" w bodajże ostatniej scenie widać kino, a na nim napis "Życie jest piękne". Tak więc wątpię by aŁtoreszczka chociaż sprawdziła co za film przywołuje i w którym roku powstał. Tym bardziej, że wcześniej dosyć wyraźnie inspirowała się "Jutro idziemy...".
Tyle ode mnie. Przepraszam jeśli już ktoś pisał o tym w komentarzach, mogłam nie doczytać.
Analizatorni jak zawsze wielkie dzięki za świetną analizę~

Anonimowy pisze...

TO JEST CUDNE!
http://you-will-be-forever-raura.blogspot.com

Anna Maria smutną ma twarz.(~Anika6) pisze...

Zośka mieszkał przy Koszykowej 75? Hmm... Numeracja oczywiście mogła się zmienić, ale obecnie ten adres ma wydział MiNI PW (budynek kilkuletni), ale także Fizyka (budynek chyba był już tam w 1942) i Nowa Kreślarnia, czyli Transport (ten budynek na 100% był już w tamtym czasie). Ale to tylko moje rozważania, nie znam za dobrze historii tej ulicy, aczkolwiek adres od razu mi się skojarzył z moim wydziałem ;p
Może ktoś wie, jak to było z adresem?

Anna Maria smutną ma twarz.(~Anika6) pisze...

Aa, no i gmach Technologii Chemicznej, też dość stary, a w sumie Zośka był synem profesora chemii (który był z resztą rektorem PW). Jest jakieś powiązanie :D
Przepraszam, ale po prostu mnie to zaintrygowało, a nie pamiętam, czy w książce gdzieś podano ten adres.

steff/ciociacesia pisze...

powinnam czytac jakas prawdziwa ksiazke, ale to je takie wciagające

+Pekari pisze...

Opko totalnie nie w moim stylu, przeczytałam pierwszą część i nie mam siły czytać tej. A po komentarzach widzę, że jest gorsza od tamtej, więc nawet nie żałuję. Dziwię się że jeszcze trzymacie się psychicznie, powodzenia w dalszych analizach! Czekam :)

Bumburus pisze...

Zahartowani w bojach są i tyle :).

Anonimowy pisze...

Ja, podobnie jak Mrija parę postów wyżej, jestem starym harcerzem, wychowałem się na legendzie chłopaków z Szarych Szeregów, i chcę tylko napisać, że dawno mnie taka jasna cholera nie trafiła, jak przy okazji tego UTFORU!
Dziękuję za analizę. Głupotę należy piętnować!

Irytek

Anonimowy pisze...

Cześć, Iryt. Kopę lat.

Mnie takoż trag szlafia i na pewno paru rzeczy tu się przyczepię w utworze, jak doczytam, na razie jednak czepnę się komentarzy.

[[(amunicji)Którą równie dobrze Elsa mogła podkraść ze skrytki ojca!]
Trzymał tam całe wory amunicji do pistoletów maszynowych;]

Akurat amunicja do niemieckich pistoletów maszynowych jest taka sama jak do walthera 38 lub do parabelki.
Co prawda w formacjach policyjnych bardziej prawdopodobne jest coś mniejszego, jakaś siódemka, ale pistolet typowo wojskowy mieści się w granicach prawdopodobieństwa.

[przecież Polakom nie wolno mieć samochodów!]

To też nie jest takie oczywiste. Osobówki Polakowi nie można było sprzedać, ale ciężarowe samochody Polacy miewali. Czego przykładem ciężarówki, które Zośka odbierał w komendzie policji.
Natomiast do absurdów samochodowych dochodzi jeszcze jeden: skąd te reflektory do gaszenia w kraju, w którym tak ściśle pilnuje się zaciemnienia?

Nie widzę, szczerze mówiąc, nic nieprawdopodobnego w śpiewaniu francuskich piosenek. Francja jest w danym momencie krajem życzliwie neutralnym wobec Niemiec, a ochotnicy francuscy walczą u boku Wehrmachtu z bolszewikami.


Arthur Weasley

Nefariel pisze...

Pierwszy raz zdarzyło mi się, że opko omal nie doprowadziło mnie do łez. Śmiałam się nawet przy opisie dwunastolatka gwałcącego młodszego o pięć lat brata, ale kurwa mać, TO jest po prostu straszne.

Jak można być tak bezmyślną, żeby uczucia prawdziwego, istniejącego człowieka do ukochanej osoby - mniejsza z tym, czy chodzi o miłość braterską, czy romantyczną - zastępować płytkimi rozterkami merysójek? Nazi-opko Kaulitzowskie było wkurzające i komiczne w swym tragizmie, to jest po prostu smutne i przerażające.

Nie doczytałam analizy do końca, ale cieszę się, że powstała. Swoją drogą... przeczytałabym porządnego fanfika na ten temat. Nie musiałby być nawet "dobry", ba, nawet "przyzwoity" by nie musiał być. Grunt żeby autorka zrobiła jako taki research i żeby jej celem było uczczenie pamięci bohaterów (albo chociaż inne spojrzenie na ich historię), a nie zrobienie z nich pierdolonych laleczek do ustawiania i fapania.

Anonimowy pisze...

Byłam harcerką. W Warszawie. Były drużynowy mojej drużyny też występuje w książce Kamińskiego (dobrze, że nie w tym opku, bo bym już zupełnie rozszarpała ałtorkę - na szczęście nie brał udziału w ratowaniu Rudego), więc "Kamienie..." towarzyszyły mi całe życie. I gdy widzę , jak można nie szanować pamięci o takich ludziach, to jestem załamana. Ałtorka jest w moim wieku, jezu. Przecież w 2014 była 70 rocznica powstania warszawskiego. Przeciez powchodziło na ekrany tyle filmów! Co prawda ani filmowe "Kamienie..." ani "Miasto 44" nie są wybitne pod względem historycznym, ale takie "Powstanie warszawskie"? Nie wyobrażam sobie, że przyszła maturzystka nie widzi w "Kamieniach..." czegoś więcej niz piekne buzki Rudego i Zoski (bo Alek nie istnieje - co z tego, ze wg ksiazki to on jest najlepszym przyjacielem Rudego, a Zoska jest nimi zafascynowany...). Czytając to opko, dochodze do strasznego wniosku: lepiej by bylo, gdyby rezyser nie ruszal ksiazki Kaminskiego, bo zamiast w prosty i przystepny sposob zapoznac mlodziez z historia - dal dziewczynkom pożywke, nowych tró lowerów. ;_; gdyby aktorzy byli brzydcy (wgl aktor grający Zośkę, gra teraz w M jak Miłość, oesuu), to nikt by nie pisal takich opek...

Bardzo zdegustowany anonim.

Vespera pisze...

Może dobrze, że są tylko dwie części tej analizy. kolejny tydzień z tą ałtorką to mogłoby być już za wiele.

Anonimowy pisze...

Analizę sobie odpuszczam, dla dobra własnej psychiki. Bolą mnie opka, w których występują Rudy i Zośka, więc nie przerżnę przez tę lekturę.
Wyrazy podziwu dla Analizatorów, a ałtoreczkę niech piekło pochłonie.

Anonimowy pisze...

Po lekturze tego opka mam ochotę się zerzygać. Nie wierzyłam kolegom i koleżankom z uczelni, że teraz szkoły produkują bezmózgie owsiki - bo na moim kierunku nie mamy jednak aż tylu i aż takich bezrefleksyjnych idiotów. Ałtorka skończy zapewne politologię lub historię w wyższej szkole robienia lodów w Pikutowie a potem będzie uczyć w szkole ..paaaaaaaaaaaaaaaaw

Anonimowy pisze...

Anonimku z 01:19, ałtorka tego opka jest tegoroczną maturzystką, także ...ten xd

bukiet chabrów pisze...

Aż wstyd teraz się przyznać, że jestem z tego samego rocznika T__T

This just got personal.

Anonimowy pisze...

[Okrutna rzeczywistość była taka, że Janek nie miał prawa spodziewać się, że ktoś spróbuje go odbić.]

Niby dlaczego?
Już nie mówię o tym, że człowiek w sytuacji beznadziejnej potrafi się krzepić nadzieją kompletnie irracjonalną, ale Arsenał to nie jest ani pierwsze uwolnienie więżniów z rąk gestapo w Warszawie, bo to zrobiła Konfederacja Narodu dużo wcześniej, tyle że podstępem, a nie siłą, ani pierwsze odbicie zbrojne, vide rozbicie więzienia w Końskich. Owszem,jedno i drugie naraz (czyli żeby i zbrojnie, i w Warszawie) - to się wcześniej nie zdarzyło.

Anonimowy pisze...

Czyżby ktoś z MiNI? ;)

Jak się wchodzi na teren Politechniki przez bramę na Koszykowej, to z prawej strony mija się taki niski budynek (tuż za budką strażnika). Wisi na nim tablica pamiątkowa. Nie pamiętam, ale wydaje się, że to był dom Zośki.

Opko faktycznie okrutne.
~tymon

Anna Maria smutną ma twarz.(~Anika6) pisze...

Nie, Transport ;)
No właśnie zawsze szłam od strony MiNI, no czyli bramą od Armii Ludowej (ciekły azot zawsze rano ^^), a teraz, jak zamknęli mi tylne wejście do NK z powodu budowy nowego skrzydła, to i tak wchodzę od Noakowskiego, więc nie miałam wielu okazji, żeby przyglądać się takim rzeczom jak tablica (z resztą zazwyczaj rano nie jestem zbyt spostrzegawcza), niemniej jednak fajnie wiedzieć taką rzecz, dzięki za odpowiedź i trzymaj się ciepło, bo u was ta klima jest zuaaa ;)

Anonimowy pisze...

https://www.facebook.com/pawelopydo/posts/699563003488992

Anonimowy pisze...

Raz, gwałcenie historii jest w tym opku karygodne, ale o tym już wiele osób we wcześniejszych komentarzach wypowiedziało się lepiej, niż ja bym umiała.
Dwa, bolą mnie nawiązania czy też zżynanie z książek/filmów, która osobiście bardzo lubię ("Jutro idziemy do kina", "Życie jest piękne", "Złodziejka książek").
Trzy, mój dziadek znał Orszę. Jest emerytowanym nauczycielem, na kilku spotkaniach ze środowiskami harcerskimi miał okazję z panem Orszą porozmawiać. Jak opowiadał o tych spotkaniach, opisywał go z ogromnym szacunkiem. Co w ogóle on robi w tym opku???
Zastanawiałam się nawet, czy dziadkowi nie dać tego tforu do przeczytania, może dorzuciłby jeszcze kilka komentarzy, ale dawanie tego komukolwiek do czytania jest torturą.

Anonimowy pisze...

Wird es heute keine Analyse geben?

Anonimowy pisze...

Ale ten tryb dwutygodniowy to nie na zawsze?

Anonimowy pisze...

Rozumiemy.
Też mamy Pyrkon,kace do leczenia,seriale do oglądania,teściowe do odwiedzania..


Chomik

Anonimowy pisze...

To jeszcze raz ja.

W nawiązaniu do licznych komentarzy chciałem napisać, że jak dla mnie samo to, że w jakimś utworze literackim występują "realne", niegdyś żyjące osoby, nie jest dyskredytujące. Jak by nie było, na tym w końcu polega powieść historyczna. Jeremiego Wiśniowieckiego też nikt nie pytał, czy chce być główną postacią drugoplanową w Ogniem i Mieczem. A okres okupacji to już jednak jest historia.

Więc jak dla mnie to nie w tym główny pies pogrzebion, że aŁtorka napisała sobie o realnych osobach. Wydaje mi się, że gdyby zamiast Rudego, Zośki et consortes w uTForze występowały wyłącznie postacie fikcyjne, to opko to nie zrobiło by się ani na jotę mniej głupie i beznadziejne. Bo niezależnie od tego, czy to był realny Zośka, czy fikcyjny Kazik, ludzie z Szarych Szeregów po prostu tak nie postępowali, tak nie myśleli i nie tak wyglądała konspiracja w okupowanej Polsce! A pomysł, że mogliby tak myśleć i tak postępować, uwłaszcza im wszystkim.

Irytek

Bumburus pisze...

Mnie się w takim razie nasuwa pytanie, czy gdyby jakiś utwór uwłaczał w podobny sposób wspomnianemu Jeremiemu Wiśniowieckiemu czy, dajmy na to, Juliuszowi Cezarowi (pomijając Asteriksa, bo to jednak trochę inna kwestia), czy spotkałoby się to z takim samym odzewem, a jeśli tak, to jaka byłaby reakcja na tenże odzew...

Anonimowy pisze...

@Bumburus

Piosenka, którą zalinkowałeś - Cielito lindo pochodzi z Meksyku i powstała w XIXw.

Melodia jest bardzo popularna, była wykorzystywana przez wielu wykonawców, zespoły (także hiszpańskie, portugalskie, angielskie), z różnymi tekstami.

Nie wiem, w jakich okolicznościach trafiła do Polski, może była wykorzystywana w jakimś filmie czy popularnym przedstawieniu... W każdym razie, to raczej "oni" się dziwią, skąd my to znamy ;-))

zla.m

Bumburus pisze...

Zalinkowałaś - jestem kobietą ;)
Cóż, ja o tym wiem, babcia najwyraźniej nie wiedziała i miała prawo się zdziwić, że Katalończyk, Bask półkrwi oraz Włoch śpiewają polską, w jej mniemaniu, piosenkę.

Anonimowy pisze...

http://olettaa.blogspot.com/

Anonimowy pisze...

Ta narracja profetyczna, elementy stylu i pewne wtrącenia każą mi sądzić, że autorka niedługo przed stworzeniem opka czytała: "Złodziejkę książek" Markusa Zusaka.

(Może ktoś już to zauważył. Nie wiem. Sama przeczytałam ww. książkę niedawno i tak mi się teraz nasunęło skojarzenie).