czwartek, 7 stycznia 2016

305. Na arenie życie płynie jak łysemu po łysinie, czyli z pamiętnika młodego gladiatora (Arena 1/2)


Drodzy czytelnicy!
W Nowym Roku wkraczamy do całkiem nowej krainy. Zwiedzimy wyspiarskie państwo, niby umiejscowione w fantastycznej starożytności, lecz dysponujące całkiem potężną techniką, niby despotyczne i niewolnicze, a jednak zdumiewająco egalitarne, którego władca jest niespodziewanie miękkim tyranem.
Spotkacie tu Nataniela, młodego gladiatora o wielkich ambicjach i Garida, jego despotycznego pana, a także, jak zwykle, ociekające krwią upiory Gramatyki i Składni, i wierzgający nóżką w piachu Sens.
Opko miało być Ustawką, lecz ta niestety nie wyszła :(
Tak czy inaczej - indżojcie!


Analizują: Sineira, Babatunde i Kura

Dariusz Tychon


Część 1– Nataniel


Prolog
Za  dwiema  rzekami,  pięcioma  górami  i  ciemnym  lasem znajdowała się piękna kraina. Czas tam zdawał się stać w miejscu i być  łaskawym  dla  swych  mieszkańców.  
Mieszkaniec czasu? A, już wiem - soliter w trzewiach Chronosa.
W jednej z powieści Thomasa Pynchona występowali osadnicy, którzy zamieszkali w 11 dniach różnicy pomiędzy kalendarzem juliańskim a gregoriańskim. Może to podobny przypadek.


Mężczyźni  chodzili  na polowania,  a  potem  wracali  do  swych  drewnianych  lub materiałowych chatek…
Materiałowe chatki to chyba takie, których stawianiem zajmuje się inżynieria materiałowa.
Podejrzewam, że Pisak miał na myśli namioty, ale głowy nie dam.


powracali do kochających żon i beztroskich dzieci, które często do późna bawiły się wokół ogniska nie zważając na uprzedzenia rodziców by uważali [uważały], bo mogą się poparzyć.
Rodzice mieli doprawdy dziwne uprzedzenia do zabaw przy ognisku.


Mały, ciemnowłosy, pięcioletni Nataniel był jednym z takich właśnie dzieci.
No tak, czas stał w miejscu i biedny Nataniel musiał być pięcioletni na zawsze.
Może to była Nibylandia?


Zawsze chciał być wszędzie pierwszy, bez ustanku się spieszył i nie słuchał niczyich przestróg.
Natanielku, nie wkładaj główki do sieczkarni!
Ups.


Uśmiech nie schodził mu z buzi gdy wojował na drewniane miecze ze starszym bratem i jego  przyjaciółmi.  Ani  chłopiec,  ani  jego  rodzice,  ani  nikt mieszkający  nieopodal  nie  mogli  podejrzewać,  że  ich  wioska  jest obserwowana przez złych, chciwych, rządnych władzy i dobrobytu ludzi.
Jeśli ktoś jest “rządny”, to od razu widać, że zły, a jak jeszcze dobrobytu mu się zachciewa, to już w ogóle najgorszy.


Powód obserwacji był prosty. Kilka tysięcy kilometrów dalej,
System metryczny w każdym uniwersum…


za dużą wodą znajdowała się kolonia trzech wysp,
W sensie, że trzy wyspy wypączkowały i dokonały ekspansji na przyległe tereny?
Albo w sensie, że te wyspy były terytorium podległym jakiemuś innemu państwu.
Hmmm, szyk wskazuje raczej na to, że jakie s trzy wyspy mają za dużą wodą swoją  kolonię.


których władcy regularnie się spotykali w centralnej z nich,
Czyli już wiemy, że wyspy były ustawione w jednej linii (bo inaczej żadna z trzech nie mogłaby być centralną) i że ta środkowa jest wydrążona niczym dzwon.


na wielkiej arenie, gdzie rozgrywały  się  walki  pojmanych  niewolników  lub  biednych chłopców,  którzy  zwabieni  szybkim  choć  bolesnym  sposobem zdobycia lepszego statusu materialnego sami się godzili na to by być zwierzęciem estradowym  i  mordować,  byleby  nie  zostać zamordowanym.
Jeżu, Pisaku, “zwierzęciem estradowym” to może być Maryla Rodowicz, nie jakiś wannabe gladiator od siedmiu boleści.
Ej, spoko, totalnie to widzę!
maryla.jpg


Władcą  wyspy  o  nazwie  Aldain,  na  której  znajdowała  się wspomniana  przeze  mnie  [przypomniał o swym istnieniu Narrator] arena był  potężny  choć  despotyczny Garido.
Pisak śmiało sugeruje, że zwykle despotyzm jest domeną kurdupli.


Mężczyzna bardzo szybko owdowiał i posiadał tylko dwie słabości – zwycięstwo mimo wszystko i swoją jedyną piękną córkę – Aurorę, którą rozpuszczał, na każdy z możliwych sposobów chcąc jej w  ten  sposób  wynagrodzić  brak  matki,  utraconej  we  wczesnym dzieciństwie.
Może mi to ktoś przetłumaczyć na polski? Słabością tego gościa było zwycięstwo? Dafaq?
Ja z tego rozumiem, że nie umiał przegrywać, ale nie upieram się przy tej interpretacji.


Na arenie właśnie toczyła się kolejna walka, na którą możni wysp postawili wielkie fortuny, to naprawdę były duże pieniądze.  
Garido liczył na wygraną i miał już plan jak zainwestować zyskane dobra.  Wystawił  do  walki  dwudziestoletniego  chłopca,  który  od ośmiu lat ciężko trenował i dotychczas nie przegrał żadnej walki z zawodnikami  zachodniej  wyspy,  ale  wschód  był  o  wiele groźniejszym przeciwnikiem.
Chłopca. Dwudziestoletniego. Czuję się jak w kiepskim jaojcu o Naruto.
Może oni, jak hobbici, osiągali pełnoletniość w wieku lat trzydziestu trzech?
Tak, to wyjaśnienie ma sens.


Garido ani żaden z jego doradców tego nie przewidzieli, a być może nie chcieli tego zauważać. Woleli żyć nadzieją, albo raczej wiarą w wygraną.
Jakim cudem ten facet był władcą?
To pytanie powinno się powtarzać co jakiś czas w dalszej części opka.


Tłum podniósł krzyk, kobiety zasłoniły oczy, a władca Aldain szpetnie zaklął pod nosem widząc jak jego najlepszy wojownik traci rękę  i  wykrwawia  się  na  samym  środku  areny,  na  oczach  kilku tysięcy ludzi.
– Mamy go zabrać i zatamować krwawienie, panie? – zapytał Tristan, był prawą ręką Garida i bardzo liczył na to, że kiedyś po przez  jego  ślub  z  Aurorą  staną  się  rodziną.  
Yyy… znaczy, Tristan liczy na to, ze tatuś poślubi córkę? No dobra, w starożytnych społeczeństwach różne rzeczy się zdarzały, ale w jaki sposób miało to wprowadzić Tristana do rodziny?


Aurora  jednak  była jeszcze za mała by myśleć o małżeństwie. Miła zaledwie trzy lata.
Ale wcześniej Pisak stwierdził, że była “piękna”. W odniesieniu do trzylatki brzmi to dobrze tylko pod jednym warunkiem: że ta trzylatka jest klaczą.
I jeszcze utraciła matkę “we wczesnym dzieciństwie”, czyli, jak sugerował kontekst, już jakiś czas temu. Wyczuwam pętlę czasoprzestrzenną.


–  Nie  –  odpowiedział  Garido  i  pokręcił  głową  na  boki.  – Zostawcie go, niech zdycha jak pies. Po co nam wojownik bez ręki?
Ech, co za marnotrawstwo. Przecież ma jeszcze drugą!
I jeszcze może gryźć!


– Może chociaż skróćmy jego cierpienie, panie – nalegał drugi doradca o wdzięcznym imieniu Samuel.
Miał też zapewne dźwięczną kibić.


– Nie, powiedziałem nie – postanowił i bez cienie skrupułów patrzył  jak  dwudziestoletni  chłopiec,  mający  przecież przed sobą jeszcze całe życie i plany na założenie rodziny umiera.
To w końcu umiera z wykrwawienia, czy umiera na założenie rodziny?


W  wiosce  nikt  nie  wiedział  o  organizowanych  na  arenie walkach. Ba mieszkańcy nawet nie słyszeli o istnieniu takich wysp jak Aldain, Pedro czy Tander. U nich życie toczyło się wolno. Było biedne, ale spokojnie. Nie pragnęli niczego więcej, a zwłaszcza za cenę okrucieństwa. Jedynie czasami mali chłopcy marzyli, że będą jak rycerze z opowiadanych przez starsze panie-babcie opowieści,
Pani Babcia kojarzy mi się tylko z psem Pankracym...


często bawili się w ratowanie księżniczki z rąk złego króla i toczyli walki na drewniane miecze albo przeciąganie liny.
Jakim rodzajem broni jest przeciąganie liny?
Czymś w rodzaju garoty?


Nikt z dorosłych się tym nie przejmował, bo były to tylko dzieci, w końcu dorastali i zapominali o marzeniach z dzieciństwa.
Czas był tam nie dość, że łaskawy, to jeszcze na dodatek solidnie pokręcony, bo dorośli dorastali.


Wysłannicy Garida siedzieli zamaskowani na jednym z drzew i obserwowali jedną z takich dziecięcych walk.
Serio? Pisaku, serio? Kilka tysięcy kilometrów, żeby porwać jakiegoś smarka z wiochy zabitej dechami?
Widocznie nie lubili zbytnich ułatwień.


Mały chłopiec, choć był właściwie najmłodszy i najniższy z obecnych potrafił jak na swój wiek doskonale władać drewnianym narzędziem.
Dokładniej mówiąc, szypą do odgarniania śniegu.


Właśnie zbliżało się  do  niego  trzech  kolejnych  przeciwników,  a  on  zakasował pierwszego z nich pchnięciem, drugiemu podciął łydki mieczem, a trzeciego kopnął w brzuch. Niestety zaraz po tym stracił równowagę i upadł na piasek ręką zahaczając o kilka płomieni wydobywających się z ogniska.
Z powodu kaprysów czasu, który stał, płomienie zachowywały się jak sztachety w płocie. Albo sznurki. W każdym razie jak coś, o co da się zahaczyć. .


Zapłakał, jak to dziecko, a matka zaraz znalazła się przy  nim  i  zaniosła  do  namiotu. Położyła  chłopca  na  jednym  z materacy  i  poszła  tylko  przygotować  kompres  na  ranę  swojego najmłodszego dziecka.
Albo “zahaczenie” było tak naprawdę lądowaniem w ognisku, albo płomienie uznały, że sztachety są wieśniackie, i postanowiły udawać drut kolczasty.


Kiedy wróciła z miską i strzępkiem materiału w niej Nataniela już nie było w namiocie.
Zamiast niego znalazła tylko garść zagubionych przez Pisaka przecinków.


Z początku myślała, że chłopiec jak zazwyczaj na przekór wszystkim uczynił po swojemu więc  nawet  nie  przyszło  jej  do  głowy  by  szukać  malca  w  lesie  i podejrzewać  porwanie.  
Bo dzieciak, który dopiero co płakał z bólu i potrzebował pomocy, nie ma nic lepszego do roboty niż na przekór wszystkim chować się po lesie.


Przeszła  się  po  okolicznych  chatkach  i wypytywała sąsiadów. Dopiero kiedy jej mąż wrócił z polowania i dwójka pozostałych dzieci zjawiła się na kolacji, a Nataniela z nimi nie  było  rozpoczęli  poszukiwania.  Podejrzewali,  że  chłopiec  się zgubił, albo gdzieś zasłabł, może się uderzył i płacze skulony pod drzewem.  Pocieszali  się  nawzajem,  że  przecież  nie  mógł  odejść daleko, a on w tym czasie był już na łodzi, w drodze na wyspę – Aldain.
A byłą to naprawdę niezwykła łódź, gdyż…


Kiedy następnego dnia, z samego rana Garido zobaczył nowy nabytek  swoich  wysłanników  nie  mógł  powstrzymać  śmiechu.
…jej wytrzymałość i szybkość nie miały sobie równych. Pozwólcie, że przypomnę słowa Pisaka: “kilka tysięcy kilometrów dalej, za dużą wodą”.
Paaanie, nie takie odległości ze szwagrem na kajaku robilim!


W końcu  jednak  się  opanował,  spojrzał  na  zapłakanego  chłopca  i wrzasnął na swoich ludzi:
– Mieliście mi dostarczyć wojownika! Silnego chłopca, a nie czterolatka w majtkach!
Garido woli dwudziestoletnich chłopców bez majtek.


Przecież on ledwie stoi, trzęsie się jak osika. Wrzućcie go do wody, tylko odpłyńcie daleko, kto to wie czy taki mały to go woda nie utrzyma.
Bo małe dzieci są zrobione z korka.


– Królu, ale pan nie widział jak on włada mieczem. Jest silny. Ma dobre geny, widzieliśmy jego ojca i jego braci.
Bajki w dzieciństwie, dobranocki, kreskówki, seriale, filmy, lektury szkolne, lekcje historii, nawet gry komputerowe - tysiące okazji, by przeczytać czy usłyszeć, jak poddany zwraca się do władcy. Tysiące! A tu kolejny Pisak, którego bohaterowie zwracają się do króla per “pan”. Jak to możliwe? Jak?!?
Ale zauważ, że nauka i technika muszą w tym królestwie stać wysoko, wysoko, skoro nawet byle gwardzista zna pojęcie genów.
Skoro znali łodzie z silnikiem odrzutowym...


Za dziesięć lat, jeśli będzie solidnie trenował przerośnie tych z wyspy Pedro. Jestem o tym święcie przekonany.
...a nie prościej było porwać ojca albo któregoś z braci i nie musieć czekać tyle czasu?
Oni mogą już mieć nawyki, które by przeszkadzały w uczynieniu z nich porządnych killerów.


– On może mieć racje – poparł jasnego blondyna ciemnowłosy Tristan.
Żywnościowe?


– Wy  chyba nie sądzicie,  że będę utrzymywał nic niewarte dziecko, na którym nawet nie wiadomo czy zarobię.
–  Możemy  to  sprawdzić,  panie  –  zaproponował  Tristan.  – Wrzućmy chłopaka do klatki z dzikim psem. Dajmy dzieciakowi nóż. Jeśli  przeżyje  będę  z  nim  trenował  i  wychowam  na zabójcę,  jeśli jednak  umrze,  to problem  z  głowy, pożrą  go  ryby,  albo sam pies
nawet kości nie ostawi.
Mam nadzieję, że oni z tej wyprawy, parę tysięcy kilometrów w tę i nazad, przywieźli coś jeszcze poza jednym niewolnikiem…
Tak, ceramicznego delfinka na muszelce.


Garidowi  ten  pomysł  wydał  się  nie  tyle  zachęcający  co fascynujący. Bardzo chciał zobaczyć walkę kilkulatka ze wściekłym zwierzęciem.  
Zastanawiał się nawet, czy nie wprowadzić tej nowinki na publiczną arenę, ale po namyśle zrezygnował. Ludzie mają jakieś dziwnie emocjonalne podejście do dzieci, mogliby tego nie kupić.


Chwycił  więc  chłopca  za  przydługie  włosy  i szarpnięciem  zaciągnął  do  podziemnej  komnaty.  Wcisnął  w  dłoń malca  niewielkie  ostrze,  przypominające  sztylet  (tak naprawdę był to pilniczek do paznokci) i  pchnął  go  do głodnego Hermesa – psa o naprawdę dużym pysku i ostrych zębach.
Mały Nataniel obejrzał się do tyłu, a potem uskoczył aby zwierzę go nie dopadło. Kilka razy przyglądał się jak ojciec i inni mężczyźni zabijają  upolowane  zwierzęta,  dlatego  wiedział  gdzie  zadać  cios.
Z jakichś powodów mężczyźni w wiosce polowali głównie na drapieżniki, a nie na jelenie i inne takie.
Co więcej, zabijali je dopiero PO upolowaniu!


Skoncentrował się, patrzył wyłącznie na cel i pchnął podrzynając czworonogowi gardło jednym pewnym ruchem.
Nie próbujcie tego w domu. Po drodze jest paszcza z zębami.


Odetchnął z ulgą, bo przecież żył, ale dłonie trzęsły mu się tak bardzo, że sztylet wypadł z jego dziecięcej dłoni, a oczy zaszły łzami, które wkrótce wypłynęły na  pucołowate  policzki.  
Przez chwilę zastanawiałam się, w jaki sposób drżenie dłoni może powodować łzawienie.
Wibracje z dłoni przenoszą się w górę aż do gruczołów łzowych, powodując ich podrażnienie?


Już  wtedy  zdał  sobie  sprawę,  że  nie ucieknie, że nigdy nie wróci do domu, i że to nie jest jeden ze złych snów. Był w innym świecie, i został zmuszony by zastosować się do jego brutalnych reguł. Musiał to zrobić, jeśli chciał przeżyć.


Rozdział 1
Ludzie  od  wieków  mawiają,  że  czas  leczy  wszystkie  rany  i zwalcza  wszelkie dolegliwości,  oraz  nieprzyjemności.  Dzieci  więc wyobrażają sobie czas jako czarodzieja, który odejmuje trosk jakby za  dotknięciem  zaczarowanej  (czarodziejskiej!) różdżki.
Dość szybko przekonują się jednak, że jest to złośliwy skurczybyk, który rozciąga się w czasie lekcji i kurczy podczas zabawy.
A jako dorośli odkrywają, że tydzień pracy trwa znacznie dłużej niż tydzień urlopu.


Nataniel  miał  pięć  lat,  gdy rozpoczęło się jego szkolenie. Przestał  wierzyć w czary i bajki, a zaczął dostrzegać rzeczywistość. W jego przypadku czas nie leczył ran bo niemal każdego dnia powstawały nowe.
Aż w końcu wykrwawił się i umarł, koniec opka.


Pierwsze  tygodnie  jego  życia  na  wyspie  były  okropne.  Był głodzony tylko  po to  by  to  zagrzało  go do walki, bo  za  wygraną przysługiwał  mu  posiłek.
Jak wiadomo, wygłodzony fighter jest silniejszy i bardziej skuteczny.


Później  Garido  stwierdził,  że  nie  mogą zrobić z niego całkowitego dzikusa, trzymanego w ciemnościach, bo w końcu sami nad nim zapanują i będzie im za trudno się z nim porozumieć by móc coś od niego uzyskać.
Jak zapanują, to chyba im trudno nie będzie. Gorzej by było, gdyby nie zapanowali.
Hm, byłam przekonana, że na wyspach słynących z walk gladiatorów mają już dawno opracowane jakieś sposoby ich szkolenia, a nie tak z każdym metodą prób i błędów.
Do tej pory nie trenowali tak młodych zawodników.


Przyznali więc chłopcu jeden z osobnych pokoi i opiekunkę – młodą wtedy kobietę, która mała nauczyć go mówić (czterolatka??? pięcio!), myć naczynia gdy wróci z treningów, rozmasowywać obolałe mięśnie i leczyć zadane przez trenera lub przeciwnika rany.
A gdy już go tego wszystkiego nauczyła, to ją zjadł.


Po  latach  chłopiec  już  całkiem  zapomniał  o  swoim poprzednim domu. Nie umiał wypowiedzieć ni słowa w tamtejszym języku,  pozostało  tylko  echo  zlepku  słów  „kocham  cię  syneczku” wypowiadanych  mu  na  dobranoc  przez  matkę.  To  wspomnienie pozostało bo zawsze, gdy zasypiał przypominał sobie ten moment, gdy do niego mówiła, a następnie całowała w czoło i przykrywała ciepłym kocem  po samą  szyje.  Lata  dalej  płynęły, a chłopiec stał częścią  społeczeństwo, [a społeczeństwo stało się częścią chłopiec] pomimo,  że  formalnie  nadal  był wojownikiem.
Zanotujmy: w tym świecie wojownicy nie są częścią społeczeństwa.


Teraz jednak zasiadał do stołu razem z Garidem jego wysłannikami i doradcami.
Aha. Niewolnik szkolony na gladiatora zasiada do stołu razem z władcą i jego doradcami. Aha.
Po prostu traktują go jak psa.
To powinien siedzieć pod stołem :P


Nie odzywał się niepytany, wiedział, że mu  nie  wolno.  Pewnego  dnia  jednak  się  odważył  i  po  pierwszej ważnej wygranej walce, gdy miał jedenaście lat zapytał:
  • A gdzie kompot?


– Co ze mną będzie dalej?
–  Jak  to  dalej,  chłopcze?  –  dopytywał  Garido  siadając  na krześle  nieopodal  łóżka  dziecka,  które  teraz  leżało  brzuchem  na białym prześcieradle, a opiekunka ścierała krew z jego pleców, gdyż to właśnie tam dosięgło go ostrze noża. Na szczęście nie weszło za
głęboko, tylko o niego szurnęło. Przeżył.
Ale pozostał szurnięty, co jeszcze nie raz zobaczymy.


– Co gdy już dorosnę? – pytał. – Dalej będę walczył? Tak długo aż umrę?
– Takie twoje przeznaczenie, chłopcze – usłyszał.


Po  trzech  latach  podczas  przyglądania  się  ciemnej  nocy wyczuł  za  sobą  czyjąś  obecność.  
Znaczy, trzy lata tam stał i wypatrywał bór wie czego? To był trening gladiatora czy mistrza jogi?


Była  to  dziewczynka  –  Aurora, córka władcy. Odwrócił się w jej stronę, ale nie uśmiechnął. Ona także zdawała się być czujna. Przystanęła w pół drogi.
– Jest zimno – powiedziała.
–  To wracaj do domu. Ja nawykłem do zimna – odburknął i ponownie spojrzał w dal. Wtedy w jego głowie zrodził się pewien pomysł.  Czuł  się  tak  jakby  go  wyczytał  z  gwiazd,  albo  z  chmur nadchodzącej burzy.
Przy  śniadaniu  jedzonym  z  Garidem  w  przepięknych  i urodzajnych ogrodach (warzywnych?) zadał dokładnie takie samo pytanie co trzy lata temu:
–  Co  ze  mną,  gdy  dorosnę,  panie?  Czy  będę  walczył  do śmierci?
– Dlaczego o to pytasz?
–  Chcę  wiedzieć  co  mnie  czeka  w  przyszłości  i  czy  warto wychodzić jej naprzeciw – wytłumaczył mądrze.
Ciekawe, gdzie i kiedy tej mądrości nabrał. Już widzę grupę gladiatorów, jak siedzą, polerują miecze i przerzucają się filozoficznymi uwagami o naturze wszechrzeczy.
Nigdy nie wiesz - a może gladiatorami byli właśnie ubodzy studenci filozofii, którzy w ten sposób zarabiali na marne utrzymanie.


–  Czas biegnie do przodu, i niczym nurtu rzeki nie da się go zawrócić.
– Tylko rzeki nie da się zatrzymać, a swe życie mogę przerwać sam, bez niczyjej pomocy, albo w walce. Ponawiam więc pytanie, czy mam na co czekać w przyszłości?
–  Chyba  nie  chcesz  się  podłożyć  pod  ostrze  w  jednej  z ważniejszych walk w swoim życiu. Walki na pięści, ale i na śmierć i życie.
W walce na pięści to akurat trudno jest podłożyć się pod ostrze.
Chyba że przeciwnik od dawna nie obcinał paznokci.


Nataniel  wstał,  stanął  za  oparciem  krzesła,  położył  na  nim dłonie i ważąc każde słowo przemówił:
– To już zależy od ciebie, panie, a nie ode mnie. Jeśli nic w tym życiu mnie nie czeka, to ja nie chcę tego życia. Być może jeszcze nie teraz, ale za jakiś czas się znudzę i stracę zacięcie do boju. Wtedy przegram,  bo  walki  toczone  o  nic  są  nieważne  i  się  do  nich  nie przykładamy.
Chłopak się marnuje na tej arenie. Powinien przybrać pseudonim, na przykład “Paulo Coelho”, i zostać pisarzem.
Ględziator, co tu dużo mówić.


–  Walczysz o swoje życie, przypominam na wypadek gdybyś zapomniał – warknął Garido.
Nataniel uśmiechnął się ironicznie.
– A czymże jest moje życie i czym będzie by było warto mnie samemu o nie zawalczyć?
Po czym zadumał się głęboko, próbując rozwikłać te stylistyczne chaszcze, w jakie się był zaplątał i siedzi tak do dziś, a ptaki wiją gniazda na jego głowie.


–  Czego  oczekujesz?  –  zapytał  w  końcu  zirytowany  po przegranej dyskusji władca. Wychylił kilka łyków wina z mosiężnego pucharu.  Zawsze  tak  czynił  gdy  zostawał  pokonany,  wtedy  pił  i przywdziewał surową, niezadowoloną minę.
Mówiłem, nie umie przegrywać. Nawet w dyskusji z jakimś tam chłystkiem.
Tymczasem jakoś nie przyszła mu do despotycznej głowy myśl, że ma przecież w każdej dyskusji argument ostateczny - “Straże! Zabrać tego zuchwalca i wychłostać!”.


– Żony – odpowiedział bez większego zastanowienia Natan.
– A na cóż ci teraz żona?
–  Nie  teraz,  ale  za  jakiś  czas.  Jeśli  niewolnik  poślubi córkę jednego  z  możnych  przestaje  być  niewolnikiem,  a  staje  się pełnoprawnym obywatelem wyspy, prawda?
– Tak, ale do tej pory mieliśmy tylko dwa takie przypadki i… ty chyba nie chcesz.
Bo wiesz… w pozostałych dwustu przypadkach, kiedy to niewolnik śmiał podnieść oczy na pannę ze szlachetnego rodu, ścinano mu zuchwały łeb - a najpierw łamano kołem, obdzierano ze skóry i kastrowano.


–  Chcę. – Podszedł do stołu, oparł się  o jego blat dłońmi i przychylił do Garida. – Obiecaj mi córkę jednego z możnych inaczej położę walkę, jeśli nie tą, to kolejną. Wybór należy do ciebie, panie.
O, grozi samobójstwem? Powinien jeszcze dodać “ja się na świat nie prosiłem!”.
A może wywąchał, że jest jedynym źródłem dochodu Garida?
Wiesz co, faktycznie wygląda na to, że jest jedynym gladiatorem na tej wyspie, tak cennym i szanowanym, że nawet władca rozmawia z nim jak równy z równym.  


Siwiejący  już  Garido  nie  mógł  znieść  cynizmu  na  ustach Nataniela.
Zraniło to głęboko jego wrażliwe serduszko.


Wymierzył piętnastolatkowi policzek,
Przypomnijmy: kiedy Nataniel  pierwszy raz zadał pytanie o przyszłość, miał lat jedenaście (“po  pierwszej ważnej wygranej walce, gdy miał jedenaście lat “). Drugi raz zadał pytanie trzy lata później (“zadał dokładnie takie samo pytanie co trzy lata temu”). Jakim cudem jest teraz piętnastolatkiem?
Widocznie w rodzinnej wiosce Nataniela czas stoi, ale za to tutaj gna w przyspieszonym tempie (hej, czytałam kiedyś takie opowiadanie o świecie anomalii czasowych, gdzie dwadzieścia minut w jednym miejscu równało się kilkudziesięciu latom w innym!).


ale chłopak nawet się nie zachwiał, tylko lekko odskoczył twarzą na bok.
Twarz zrobiła - hyc! - i odskoczyła, a do Garida szeroko uśmiechnęła się czaszka.


Mógł uchylić się od tego uderzenia, ale nie chciał. Uznał, ze lepiej przyjąć je z dumą i godnością.
–  Czekam na odpowiedź przed walką. Uzgodnij z możnymi, panie, czy każdy z nich jest w stanie poświęcić swą córkę
Ejże, KAŻDY? To ile on chce mieć tych żon?


dla dobra kraju,  jego  inwestycji [no wiesz, budowy autostrad i takich tam] i  waszej  bezsumiennej  zabawy  w obserwatorów  tego  jak  przelewa  się  krew  niewinnych  niemal każdego dnia – wycedził z początku z gniewem, ale przy końcu się opanował i dokończył niczym dyplomowany student stoicyzmu.
Eeeeej, ale ja żartowałam z tym, że gladiatorami są studenci filozofii!
Od starożytności wiadomo, że myślicielstwo najbardziej wzbudza aktywność fizyczna.


– Czy mogę już odejść, panie? Chciałbym się oddalić na spoczynek, do swej komnaty.
Poczytać Senekę do poduszki.


–  Idź  –  warknął  ciągle  będący  w  wysokiej  irytacji  Garido.
Jego irytacja osiągała właśnie wysokie C. Jeszcze chwila, a zacznie tłuc szkło.


Ponownie  przyłożył  brzeg  pucharu  do  ust.  Nawet  nie  dostrzegł kiedy  wypił  całe  wino,  nie  tylko  z  tego  naczynia,  ale  także  z litrowego dzbanka.
Metry i litry w każdym uniwersum.
Bo to miary uniwersalne.


Nataniel miał słuszność stosując takie zagranie, gdyż jeszcze przed walką doszły go słuchy iż Garido po zebraniu z radą dwunastu możnych przystał na jego warunki.
Znaczy - sprowokował go do podjęcia decyzji po pijanemu?


–  Czy  tamci  panowie  także  się  zgodzili?  –  dopytywał  nie zważając na złamany nos i krew cieknącą ciurkiem z rozciętej brwi.
Przed walką? To gdzie się tak porozbijał? Zasnął nad Seneką i spadł z łóżka?


Dopiero, gdy usłyszał twierdzącą odpowiedź zanurzył bawełniany ręcznik w wodzie i przetarł nim twarz, następnie ręce i dłonie.
– Postawili jeden, jedyny warunek – rozpoczął Garido.
–  Jaki, panie? – Stanął przed nim i poczuł jak dwie stróżki krwi  ciekną  po  jego  policzku.
Były to zapewne stróżki krwi (zwane też strażniczkami juchy) z analiz nr 86 i 150.


Zupełnie  się  tym  nie  przejął.  Stał niemal w bezruchu i wbijał pytające spojrzenie w swojego króla.
Nawet  po  dłuższym  czasie  nie  wydawał  się  być  zniecierpliwiony.
Wyczekiwał z takim samym stoickim spokojem jaki wykazał się przy ciskaniu słowami prawdy w Garida.
Wbija spojrzenie, ciska słowami - nawet poza areną nie może się pozbyć przyzwyczajeń.


– Pół tysiąca zwyciężonych walk.
I drugie tyle wygranych przeciwników.


Nataniel  pierw  był  zaskoczony,  ruch  jego  brwi  na  to wskazywał,  ale  po  chwili  uśmiechnął  się  z  dużą  dozą  pewności siebie i wyciągnął rękę.
–  Zgadzam  się  –  powiedział.  –  Zostały  mi  czterysta dwadzieścia dwie walki. Wygram je – zapewnił.
Wygrał siedemdziesiąt osiem walk przez ostatnie trzy (albo nawet cztery) lata. W tym tempie osiągnięcie zakładanego wyniku zajmie mu (optymistycznie licząc) szesnaście lat.


–  Obyś  się  nie  przeliczył,  chłopcze.  Pamiętaj,  że  to  rada możnych  wybiera  twych  przeciwników  i  możliwe są walki nawet pięciu na jednego.
- O, to super, będzie szybciej! - ucieszył się Nataniel.
- Ale liczą się walki, a nie liczba przeciwników - zgasił go Garido.
Ciekawe, co ich w takim razie powstrzyma przed wystawieniem przeciw niemu całego legionu…
Kwestia widoczności - przy zbyt wielu przeciwnikach nie widać krwi i flaków.
Rada możnych już nie ma w tym kraju poważniejszych problemów?


Oni będą wyposażeni w różnego rodzaju bronie, a ty będziesz posiadał tylko swoje gołe ręce. (odpinane i chowane do szkatułki)
– Nie jest mi to straszne. Możecie zostawić mi taką polewę na ciastku  (eee… wisienkę na torcie, tak?) (w każdym razie jakąś kal(e)kę z angielskiego) na  sam  koniec  rozgrywki.  Chciałbym  móc  się  wykazać  i nabrać  doświadczenia  do  tego  czasu,  by  móc  was  wszystkich zadziwić.
...on się “Mocarza” naćpał, czy co?!


– A zadziwiaj. Jesteśmy ludźmi honoru, poza tym żony i córki to utrapienie mężczyzn, chętnie się choć jednej swojej pozbędą.
No to aż dziwne, że do Nataniela nie ustawiają się całe kolejki możnych wołając: “Weź moją żonę! Jest jeszcze całkiem młoda i dobrze gotuje!” - “Nie, weź moją, jest świetna w łóżku!”.
W sumie pewnym wyjściem byłoby wystawianie również ich do walk na arenie.


...żony i córki to utrapienie mężczyzn? Czyżbyśmy znów byli w Yaoilandzie?!


Taki Zachariasz na  przykład ma  ich  aż pić  i ani  jednego  syna jeść.  Biedny człowiek, nie uważasz? – zagadnął Garido zarzucając swoją rękę na ramie chłopca.
Rama chłopca była solidna, dębowa, bogato rzeźbiona wedle panującej na dworze mody.


– Ma osiem koni, pięć wołów, kilkaset hektarów roli uprawnej i  dom  wyglądający  niczym  pałac.  Faktycznie,  biedny  z  niego człowiek – zakpił Nataniel.
Metry, litry, a teraz jeszcze hektary - to się dzieje w Polsce?
Czyżby trzy wyspy były kolonią Imperium Lechitów?
Od morzaaaa do morzaaaa! - zawyła dziarsko Kura.


–  Lubię  cię,  nawet  do  tej  twojej  ironii  już  przywykłem.  – Garido poczochrał Natana po włosach. – Trzeba by je skrócić. Inaczej będą przeszkadzały ci w walkach.
– Powiem o tym Soledad, panie – zapewnił. I faktycznie zaraz po powrocie do domu i zmyciu z twarzy dwóch zaschniętych stróżek krwi poprosił piastunkę o przycięcie jego włosów.
Biedne stróżki, tyle im przyszło z ich stróżowania.


Udał się na długą drzemkę był zmęczony bojem i świadom tego, że jeszcze przed nim więcej niż pięciokrotność tego ile już wywalczył, ale postanowił nie tracić ducha i nie pozbawiać samego siebie pewności, że wszystko jest możliwe, i że sprawiedliwość musi kiedyś nadejść.
A sędziami wtedy będziem my!


Podsumowując: facet ma dokonać niemożliwego. A ponieważ jesteśmy w opku, z pewnością mu się to uda.


Nataniel  jak  zwykle  nocą  wyszedł  do  ciemnych,  ledwie oświetlonych ogrodów na spacer.
Ogrody na warzywa nie były wcale oświetlone, za to ogrody na jedzenie kolacji przy świecach jarzyły się od świec.


Lubił te chwile samotności. Wtedy mógł  oddawać  się  swoim  rozmyślaniom  i  ukoić  nerwy  po  całym dniu w ciszy nocy.
O, a dlaczego w ciągu dnia panowała nocna cisza?


Tym  razem jednak nie był sam. Czuł jak ktoś depcze mu po piętach.
Czuł, jak ktoś mu skrobie marchewki, ale wytrwale to ignorował.


Wiedział, że ta osoba jest niska i drobna, miał doskonały słuch.
Zaiste musiał być on doskonały, bo żeby usłyszeć, jakiego ktoś jest wzrostu, to trzeba być Zatoichim.
Albo nietoperzem.


W końcu obrócił się i zagarnął ją ręką do siebie.
Była to Aurora – prawie trzynastoletnia córka władcy.
Czy on swoim genialnym słuchem rozpoznał też, że to niegroźna dziewczynka, czy też ma zwyczaj przygarniać do piersi każdego skradającego się za nim w nocy typa? Jeśli to drugie, to ewentualni skrytobójcy nasłani przez konkurencję będą mieć znacznie ułatwione zadanie.


Zbliżył usta do jej ucha i wyszeptał:
– A panienka, to tak sama spaceruje?
– Puść mnie – zażądała niemal przez łzy, gdyż jego zaciśnięta dłoń  na  jej  drobnym  ramieniu  zadawała  ból.  –  Powie  ojcu  – poskarżyła się.
Kto powie?
Jej osoba.


–  To może  ja  powiem, gdzie  panienkę spotkałem  i  o  jakiej porze? – Okręcił ją tak, by przylegała do niego swoimi piersiami.
Nieśmiało zerknęła w jego twarz i pełne chłodu szare oczy. Chciała się odsunąć, wycofać, ale mocno ją trzymał. Pomimo, że był tylko dwa lata od niej starszy, wydawał się co najmniej dwa razy większy i dziesięćkroć silniejszy.
–  Nie  jestem  donosicielem  –  stwierdził  na  głos,  po  czym pozwolił jej wyswobodzić się ze swoich objęć i uciec z ogrodu, aż do domu,  gdzie  pośpiesznie  zamknęła  drzwi  i  ukryła  się  w  swoim pokoju.
Nataniel  zaśmiał  się  gorzko,  z  nutką  przeczuwalnego przedwczesnego zwycięstwa.
Nie wiem, jak się można zaśmiać z nutką zwycięstwa, ale wiem na pewno, że coś tu jest przedwczesne.
Publikacja.


Wcisnął dłonie do kieszeni szaty i z uśmiechem pełnym grozy powiedział sam do siebie:
–  Uciekaj Auroro, uciekaj. Ciekaw jestem dokąd uciekniesz? Dokądkolwiek byś nie uciekła i tak będziesz moja.
A twoje zdanie, droga Auroro, obchodzi mnie tyle, co zeszłoroczny śnieg, albowiem jestem praFdziFym mENSZczyznOM. Boru, rzygać mi się chce.
Roztropnie będzie już teraz przygotować sobie na przyszłość duże wiadro.


Zawrócił na piętach i ruszył dalej w mrok, po przez ogród, następnie wyszedł poza niego i udał się na plaże (wszystkie trzy, które były w okolicy). Zdjął sandały i bosymi stopami wszedł do wody. Lubił czuć delikatne fale obijające się o jego łydki niemal tak samo jak nocne spacery po urodziwym ogrodzie.
Dziwak jakiś. Normalny człowiek nie lubi, jak mu się nocne spacery obijają o łydki.


Rozdział 2
Przed wejściem na Arenę zawrzało od dyskusji młodych dam – córek możnych. Wszystko za winą Eryki, gdyż ta napomniała (napomknęła!) o obietnicy  jaką  rada  możnych  złożyła  jednemu  z  niewolników, stworzonych po to by walczyć i zwyciężać, nigdy nie przegrywać.


Wszystkie  panie  były  tym  faktem  poruszone  i  ukrywały  się  za filarem by zobaczyć słynnego Nataniela. Wejście na Arenę było dla nich  zamknięte,  były  stanowczo  za  młode  by  uczestniczyć  w  tak brutalnych rozgrywkach, a ojcowie i matki nie wtajemniczali ich w wydarzenia z ringu.
Na posiedzeniu komitetu Międzywyspowego Systemu Klasyfikacji Gier ustalono, że walki gladiatorów są nieodpowiednie dla osób poniżej szesnastego roku życia, chyba że osoby te są gladiatorami.


– Ale jak to możliwe by pozwolili mu powziąć za żonę, którąś z nas? – pytała jedna.
Niemożliwe, złociutka, niemożliwe. Powziąć można decyzję, a za żonę się kogoś pojmuje.
Niezależnie od niezręczności stylistycznych, też się zastanawiam, jak to możliwe.


Aurora na to wzruszyła ramionami i odpowiedziała:
– To nie możliwe by wygrał pół tysiąca walk, nie ma się czym martwić. Poza tym mój ojciec w życiu nie oddałby mnie pod pieczę takiego brutal.
On nie być brutal, on być Tarzan, ty być Jane.


–  Nikomu  przed  nim  nie  udało  się  wygrać  dwustu siedemdziesięciu  walk  –  napomniała  Eryka.  –  To  jego  trzy  setna rozgrywka.
Trzydzieści przegrał, czy matematyka szaleje na równi z czasem (i spacjami)?
Rozumiem, że pobił dotychczasowy rekord wyspy czy tam kolonii, a potem jeszcze wygrał trzydzieści. Ale na czym tu polega napomnienie?


Aurora  zupełnie  się  tym  nie  zmartwiła.  Zauważyła  jak  jej ojciec prowadzi nagiego do pasa mężczyznę. Wskazała koleżankom iż  to  właśnie  jest  Nataniel,  najlepszy  wojownik  jakiego  Aldain kiedykolwiek posiadło.
A teraz to one zamierzały go posiąść.


Jasnowłosa  Eryka  aż cała rozpromieniła się na  jego widok.
Zaczynała sobie wyobrażać jak to by było dotykać jego twardego ciała  swoimi  delikatnymi  dłońmi.  Od  tych  myśli  przybyło  jej wypieków na twarzy za co przyjaciółki ją wyśmiały.
Aurora  wybiegła  ojcu  naprzeciw  i  musnęła  go  w  policzek.
Spojrzała na Natana. Skłonił się jej i powiedział:
– Witam, pani.
– Witam, witam – odburknęła. Potem ponownie spojrzała na ojca,  uśmiechnęła  się  tak  jak  zwykle,  gdy  czegoś  od  niego oczekiwała. – Ja chcę zobaczyć tę walkę.
–  Wszystkie  chcemy,  panie  Garido,  prosimy  –  zgłosiła  się reszta dziewcząt.
To brzmi prawie jak “panie Fredziu”. Nie ma to jak odpowiednie zwracanie się do monarchy.


Nataniel  spojrzał  na  nie  z  wyższością.  Przyznał  sam  przed sobą, że oprócz urodziwych twarzy i mokrego krocza nie mają mu niczego  do  zaoferowania.  
Tak się skupił na (pogardliwym, oczywiście!) myśleniu o kroczach, że o wolności i prawach obywatelskich zupełnie zapomniał.


Pomimo  tego  jednak  się  skłonił  w  ich kierunku i przywitał. Eryka była zachwycona mieczem, który miał przy boku.
Przynajmniej taka była oficjalna wersja, którą dzieliła się z koleżankami.


Zastanawiała się ile też takie żelastwo może ważyć i jak silny musi być mężczyzna, który idzie z takim obciążeniem jakby w ogóle go nie dostrzegał.
Jeśli to miecz gladiatorski, to kilogram do półtora. Niejedna damska torebka waży więcej ;)


Wszystkie pragnęły zobaczyć jak włada tym mieczem, ale Garido stanowczo odmówił.
–  Nie, ja się nie zgadzam! – krzyknęła Aurora i pobiegła by zablokować  im  wejście  przez  bramę.  –  Ojcze,  albo  zobaczę  ten pojedynek, albo nie przejdziecie i twój niewolnik nie będzie walczył.
A więc na Arenę prowadziło tylko jedno wejście, z którego korzystali i widzowie, i gladiatorzy, i obsługa? Tego, kto zaprojektował, należałoby posmarować miodem i powiesić za jaja nad mrowiskiem.
- No pasarán! - wrzasnęła Aurora i ku uciesze gapiów rzuciła się na ziemię w pozie Rejtana.


Nataniel przewrócił oczami, po czym zaśmiał się pod nosem i spojrzał na Garida. Niewerbalnie oczekiwał od mężczyzny by coś zrobił.  
A ja werbalnie oczekuję od bohaterów, żeby ich zachowania wreszcie zaczęły mieć sens.


Panny nadal blokują wejście, aż wreszcie interweniują ich ojcowie; jedynie Aurora dostaje pozwolenie, by obejrzeć walkę.


Nataniel wszedł pewnie i spojrzał na publiczność.
– Jeszcze mniej niż połowa – powtarzał sam sobie i chwycił za miecz, gdy jakiś czarnoskóry mężczyzna wybiegł wprost na niego. Odskoczył u poderżnął mu gardło.
Takie odskakujące “u” jest strasznie niebezpieczne!


Czarnoskóry  chłopak  wykrwawiał  się  na  środku  areny pokrytej  plażowym  piaskiem,  a  Nataniel  zdawał  się  bez  cienia zmęczenia i mordęgi radzić sobie z dwoma kolejnymi. Jednak gdy przyszedł czwarty, równie dobry jak on, to nawet Natan wylądował na ziemi. Przeturlał się i ledwie uciekł od ostrza, które przeciwnik chciał mu wbić w oko. Podciął jego nogi, rozbroił i nadepnął stopą na gardziel. Spojrzał w przerażone oczy dwudziestojednolatka.
Wiek swojego przeciwnika również poznał za pomocą niezwykle czułego słuchu.


Ta ich niebieska barwa błagała go by darował mu życie, bo przecież już wygrał,  
...gdyby miał brązowe, oznaczałoby to “dobij mnie”?


ale  krzyki publiczności  zachęciły skutecznie Nataniela  do tego  by  urządził  widowisko.  Wymierzył  kopniak  piętą  w  nos przeciwnika wbijając mu go aż do czaszki. Krew trysnęła niczym z fontanny,  ale  Natan  nie  zamierzał  skracać  niczyjego  cierpienia. Schował miecz do pochwy i rozpoczął kopanie po żebrach i czaszce, następnie nachylił się i uderzył kilkakrotnie pięścią w twarz z taką siłą że z facjaty mężczyzny pozostała tylko krwawa miazga. Podniósł dłonie  do  góry  w  geście  zwycięstwa  i  warknął.  Niemal  wszyscy wstali i zabili mu brawo.
A on w odpowiedzi zabił im ćwieka.
A potem poszedł zakopać martwe brawo.


Skłonił się i opuścił ring.


Po  tym  zwycięstwie  prawie  niezraniony  Natan  otrzymał nagrodę od rady możnych. Były to trzy kochanki, które sam miał sobie  wybrać.  Miały  być  jego  pomocą  w  domu  dostawionym  do pałacu Garida.
Wyobrażam sobie taką przybudówkę na zapleczu...


–  Wiesz co z nimi zrobić, chłopcze? – dopytywał żartobliwie władca, podczas gdy oboje przechadzali się przed tuzinem piękności i podziwiali je od gry po sam dół.
Każda piękność, zamiast korony miss, na głowie miała przyczepioną jakąś grę - dla zaznaczenia, że służą nie tylko rozrywce cielesnej, ale również intelektualnej.


Ulubienicą Nataniela zostaje blondynka imieniem Isabel.


Nataniel uniósł kąciki swoich ust ku górze, ale uczynił to tylko na krótki moment. Uważał, że uśmiech mężczyźnie nie przystoi, no chyba, że jest oznaką cynizmu i  ironii.  Każdy inny  natomiast był tylko i wyłącznie oznaką słabości.
Nawet kiedy zwyciężał na arenie, robił minę skwaszoną i ponurą; niech nikt nie myśli, że cieszy się ze zwycięstwa, czy cuś.

Pomimo tego Isabel zauważyła ten pobłażliwy wyraz jego twarzy i rozchyliła delikatnie swoje wargi oraz  uda.  Usiadła  na  nim  okrakiem,  a  on  splótł  palce  ich  dłoni. Rozpoczęli jeden ze swych doskonale wyuczonych tańców.
Tak zwaną sambę na kiju.


Rozdział 3


Isabel okazuje się wykształconą kobietą - zna trzy języki, historię i filozofię. Uczy Nataniela czytać i pisać, ten nie jest szczególnie zainteresowany, ale rozumie, że to dla jego dobra.


Rozdział 4
Dwudziestopięcioletni  Nataniel  usiadł  na  jednym  z  białych, drewnianych  krzeseł  umiejscowionych  w  ogrodzie,  naokoło owalnego stołu. Łokcie wsparł na podłokietnikach, a palce swoich dłoni  splótł.  Trwonił  czas  na  obracanie  kciukami  i  starał  się pohamować  mimikę  własnej  twarzy  wskazującą  na  to,  że  nadal odczuwa ból w okolicy żeber i brzucha.
Ból żeber objawiał się drganiem lewej powieki, brzucha - lekkim opadnięciem dolnej wargi, a kiedy na przykład bolały go nogi - łopotał językiem jak zdyszany pies.


Poprosił Isabel o doniesienie koszyka z owocami, uwielbiał owoce.
– Długo będziesz jeszcze trzymał tę dziwkę? – zapytał Garido bezo grudek.
A bezo grudki nic nie odpowiedziały, gdyż właśnie były zjadane. Widelczykiem.


–  Nie jestem pewien, zapewne do czasu aż mnie nie znuży – odpowiedział tak jak zwykle spokojnie, ważąc każde słowo.
–  Nie znużyła cię, chłopcze… właściwie już mężczyzno przez siedem lat…
– Osiem – wtrącił Natan.
– Osiem lat, to szmat czasu. Może chciałbyś ją poślubić. Oboje wtedy odzyskalibyście wolność. O ile oczywiście wygrasz. – Garido skinął na służącą by napełniła puchary winem.
Nataniel  udał  jakby  się  zastanawiał,  ale  szybko  zmarszczył nos i pokręcił nieznacznie głową na boki.
–  Wtedy nadal tylko ja bym był wolny, a nie ona. Ona dalej byłaby pod moją pieczą, tak jest do tej pory. Po co więc mieć jedną, jeśli można mieć dwie, w tym jedną wysoko urodzoną i dysponować jej majątkiem.
– Całkiem dobrze kombinujesz.
Serio, zdumiewa mnie entuzjastyczne podejście zarówno władcy, jak i jego dostojników do tego, że niewolnik chce sobie wziąć za żonę którąś z ich córek, w dodatku teraz, kiedy jawnie przyznaje, że chodzi mu głównie o posag.


– Dziękuje za komplement, panie.
–  Przed  tobą  cztery  walki.  Może  wybrałeś  już  wybrankę? Eryka bez ustanku robi do ciebie maślane oczy.
Wybrana wybranka robi oczy z masła maślanego.


–  Eryka, to ta, którą spotkaliśmy na plaży? – Zmrużył oczy, gdyż naprawdę nie pamiętał, która z dziewcząt nosiła takie imię.
–  Nie, Natanielu. Eryka, to ta z ogrodów. Spacerowała z tobą zeszłego ranka.
–  Wczorajszego. Ta gadatliwa. Chyba nie chciałbym tak dużo mówiącej żony. – Natychmiast chwycił po puchar i wykonał kilka pośpiesznych łyków.
Chciał chwycić po prostu puchar, ale przez te zawirowania czasowe, kiedy sięgnął - już było po pucharze.
A łyki wykonał nożykiem z kory drzewa.
Uplótł z łyka.


– A córki Zachariasza?
– Panie, ich jest aż pięć. Ja nie mogłem spamiętać jednej Eryki, którą widziałem wczorajszego ranka, a pan mi każe przywoływać na myśl te wszystkie pięć niewiast?
– Tylko trzy. Dwie najmłodsze są jeszcze stanowczo za młode do zamążpójścia. Zachodzę jednak w myśl jak ty chcesz wybrać tą [tę!] jedyną, skoro nawet ich nie poznałeś.
Duch pana Oracabessy polatuje nad tym opkiem… i zachodzę w głowę, dlaczego za pisanie biorą się ludzie, którym tak strasznie nie po drodze jest z językiem polskim!


–  To proste, mój panie. Dzień przed ostatnią walką spotkam się  ze  wszystkimi  tymi  niewiastami,  na  dniu  wyspy.  Wtedy  będę mógł  spokojnie  oszacować  urodę,  inteligencje  i  łatwość  w małżeńskim współżyciu każdej z nich. Wybrać tą, która zaimponuje mi  charakterem,  nie  ujmując  przy  tym  samej  sobie  wdzięku  i kobiecej delikatności.
I tak oto Garido wraz z Natanielem wynaleźli reality show “Kto poślubi mojego niewolnika”.


– A co z łatwością we współżyciu?
– Każdą kobietę da się wychować. To pańskie słowa. W końcu to niewiasty w zamian za dobre słowo, opiekę i utrzymanie, mają odwdzięczać się swym mężom nie tylko w łożu, ale w wykonywaniu codziennych obowiązków. Mają być pokorne i uległe. Możliwie jak najmniej dyskutować, gdy ich pan sobie tego nie życzy.
I have baaaaad feelings about this...


–  Zamierzasz  stoczyć  wszystkie  cztery  bitwy  w  przeciągu trzech miesięcy? To naprawdę trudne boje, nie wiem czy zdążysz wyleczyć rany. Nawet dziś ledwie trzymałeś się na nogach.
–  Choćbym  upadł  i  szedł  na  kolanach,  nie  zrezygnuje  z możliwości  zaistnienia.  
Fejm, fejm przede wszystkim!


Zwycięstwo  w  rocznice  dnia,  w  którym powstała  wyspa,  w  dniu,  w  którym  nadano  jej  imię.  
Znaczy, dnia, w którym co? Wyłoniła się z oceanu? Bogowie ją stworzyli? Ludzie usypali?
Wszystkie z powyższych, skoro to miały być rocznice.


Za  każdym razem,  gdy  będę  widział  ten  festyn,  będę  się  czuł,  jakby  był zorganizowany właśnie na moją część.
Na cześć tej jego najważniejszej części.


Poza tym ta pierwsza noc z żoną  w  chwili,  gdy  na  rynku  jeszcze  śpiewają  i  tańczą,  to  chyba bezcenne.
Bo ja wiem…? Niektórzy wolą ciszę, a nie wrzaski pijanych przechodniów.


– Wcześniej nie zauważyłem byś był taki ckliwy, Natanielu.
–  Nie będę sam, panie, zaczynam się przyzwyczajać iż będę musiał nabyć nieco wrażliwości, by nie straszyć na każdym kroku swej wybranki.
– Chęć wyjścia jej naprzeciw akurat się chwali.
–  Wiem,  panie,  ale  na  wszelką  ewentualność  udam  się  do cieśli po jakiś delikatny bat.
Do cieśli?! Czy on tę swoją nieszczęsną żonę zamierza tłuc dechą, belką albo jakimś równie delikatnym narzędziem?!
Cieśla dorabia na boku jako rymarz.


Nataniel, wracając, spotyka Aurorę i wdaje w krótką pogawędkę, ta jednak czuje się urażona, że odezwał się do niej zbyt śmiało, a ponieważ “po ojcu odziedziczyła mściwość i brak litości”, wzywa strażników i każe im pojmać i wychłostać Nataniela - pod pretekstem, że ją spoliczkował.


Rozdział 5
Nataniel wisiał na lnie zaplecionej wokół nadgarstek [i bawełniu zawiązanym wokół kostków]. Ledwie dotykał podłoża bosymi stopami. Z całych sił starał się wytrzymać całość tej niezasłużonej kary bez łez w oczach i na prostych nogach.
No tak, z łzami na nogach to trochę niezbyt heroicznie.


–  Byleby nie upaść – powtarzał sam sobie, podczas gdy kat chlastał  jego  plecy  we  wszystkie  strony.  –  Byleby  nie  klęknąć  – dodawał pomimo półprzytomności.
No, w sytuacji kiedy wisi, ledwie dotykając stopami ziemi, to klęknąć byłoby mu jednak dość trudno.


Nigdy  nie  pozwolono  mu  stracić  jej  całkiem.  Ilekroć  tylko przymykał oczy zimna woda z wiadra lądowała na jego twarzy.
Garido  w  tym  czasie  starał  się  przekonać  Aurorę,  iż  tak brutalny  widok  nie  jest  przeznaczony  dla  dam  w  jej  wieku.
Aurora ma dwadzieścia trzy lata. Oni tam chyba naprawdę późno dojrzewają…


Dziewczyna  jednak  się  uparła,  argumentując,  że  przecież  walkę widziała (jedną, osiem lat temu), a ta też do łagodnych nie należała.
– On mnie obraził, chce widzieć jak cierpi – nalegała, bo same krzyki dobiegające z podziemi jej nie wystarczały.
– Dobrze – przystał Garido i wskazał swojej księżniczce drogę.
Zeszli stromymi, nierównomiernie wyłożonymi schodami do wilgotnej  piwnicy.  
Jest piwnica, jest zabawa. Tylko co się stało tym schodom?


Aurora  szła  pewnie.  W  taki  sam  sposób przestąpiła  przez  próg.  Uśmiechnęła  się  z  wyższością  widząc przegranie  malujące  się  na  twarzy  Natana.  Podeszła  bliżej  i powiedziała do kata:
– Daj mi bat, chcę spróbować.
Garido wkroczył między kata, a córkę, chcąc ją powstrzymać, ale  Nataniel  wtedy  przemówił  słabym,  ledwie  słyszalnym  i zachrypłym głosem:
– Pozwól jej panie.
– Nie i dosyć na dziś! – warknął wyrywając bat z dłoni rosłego mężczyzny. – On ma walczyć, przez was nie będzie wstanie.
- Ależ tato, ja tylko chciałam mu dodać zajebistości! Nigdy nie słyszałeś, że sponiewierany bohater ma plus 100…?


– Będę – zapewnił.
–  Właśnie  o  to  chodzi,  że  nie  będziesz!  –  Garido  złapał Nataniela za włosy i szarpnięciem zmusił by na niego spojrzał. – Nigdy więcej nie podniesiesz ręki na moją córkę.
– Nie podniosłem – wysyczał zbolałym głosem.
Garido  spojrzał  na  Aurorę.  Ta  lekko  się  zmieszała,  ale trzymała swojej wersji wydarzeń.
–  Sugerujesz,  że  moja  córka  kłamie?  –  zapytał  Garido  i zamachnął  się  na  odlew  wymierzając  swojemu  najlepszemu wojownikowi siarczysty policzek.
Natan językiem starł krew ze spierzchniętych ust i zmusił do cynicznego uśmiechu.
Tę krew zmusił.


– Pamiętaj, kobieta prawdy nie powie, chyba że przypadkiem skłamie – wypowiedział przerywanie i niezwykle powoli. Walczył sam z sobą by nie zamknąć powiek i nie utracić przytomności. – To chyba pańskie słowa, panie – przypomniał.
Garido  zamierzył  się  po  raz  kolejny,  ale  tak  naprawdę  nie chciał  Natana  zabijać.  
A co, dysponował mocą Śmiertelnego Strzału z Liścia?


Dlatego  opuścił  dłoń  i  nakazał  katowi zakończyć,  a  sam  odwrócił  się  na  piętach  i  skierował  w  stronę wyjścia.  Zawołał  Aurorę  by  szła  z  nim,  ale  ta  jeszcze  stanęła
naprzeciw Natana. Chwyciła go za brodę i policzki, zmusiła by na nią spojrzał.
–  Przegrałeś  –  wyszeptała.  Zamierzyła  się.  Jeden  cios  jej delikatnej dłoni na tyle już wymierzonych dla niego nic nie znaczył pod względem fizycznym. Znacznie bardziej bolała go męska duma iż przyłożyła mu kobieta.
Łojojoj, biedniusi.
*Miejsce na tradycyjny żart o honorze*


– To się jeszcze okaże – przemówił ledwie słyszalnie.
Aurora nachyliła się i wyszeptała mu wprost do ucha:
– Zapamiętaj aby ze mną nie zadzierać bo zginiesz.
Zamrugał  do  niej  znacząco,  dając  do  zrozumienia  by przystawiła ucho do jego ust.
– Mógłbym powiedzieć dokładnie to samo, ale szkoda byłoby zabijać taką piękność. Co najwyżej mógłbym obić, albo wykorzystać na setki innych sposobów, pani – zaakcentował ostatnie słowo, gdyż to właśnie ono doprowadziło go do obecnej, nie nazbyt komfortowej sytuacji.
Aurora tak bardzo się zdenerwowała, że tym razem uderzyła mężczyznę  z  półpięści.  
Już pal sześć to “pół-”, ale skąd się wzięła moda na bicie “z pięści”, zamiast po prostu “pięścią”?
Bo przyłożyć z półpięści to prawie jak kopnąć z półobrotu.


Nataniel jeszcze dobrze nie wylizał się z ran, a już...
Myślał o kolejnej walce, chciał mieć to już jak najszybciej za sobą i móc dokonać wyboru, a przede wszystkim zobaczyć minę Garida, gdy już pojmie i posiądzie Aurorę jako prawowity mąż.
“Natanielu, jaka jest ostatnia rzecz, którą chciałbyś zobaczyć przed śmiercią?”


Natan nie zważał na protesty innych, ani na ich rady. Jeszcze całkiem  nie  odzyskał  sił  i  zdrowia,  a  już  poprosił  Garida  o ustawienie kolejnej walki. Wyszedł na arenę jeszcze tego samego dnia,  ledwie  widząc  przez  zamglone  z  osłabienia  i  bólu  oczy.
I niezachwianie wierząc w moc osłaniającego go Imperatywu Narracyjnego.
Skoro walka ustawiona, to wszystko jasne.


Wiedział,  że  nie  da  rady  walczyć  i  urządzać  widowiska. Skoncentrował się więc na celu. Rzucił niewielkim sierpem wbijając go  w  samą  krtań  pierwszego  z  przeciwników.  
Bo ileż można rzucać młotem.


Ledwie  wkroczyło dwóch  następnych,  a  on  zakręcił  się  wokoło  i  ściął  ich  głowy mieczami,  a  dwóch  kolejnych  po  prostu  na  te  miecze  nadział. Ostatniemu wymierzył silny cios w samą brodę, a potem nos wcisnął mu w czaszkę kolejnym uderzeniem pięści, która była twarda jakby nie należała do człowieka, a została wykonana z kamienia. Upadł, ale
zanim policzono do dziesięciu wstał i podniósł rękę do góry.
Rzeź jak sto pięćdziesiąt, wszystkie chwyty dozwolone, a tu nagle liczenie do dziesięciu jak w boksie.


Zszedł z areny o własnych siłach, ale uczynił to jak najprędzej, by nie zrobić samemu sobie wstydu kolejnym upadkiem.
– Niebywałe, był taki słaby – rzekł Garido jakby sam do siebie.
–  Już myślałem, że go stracimy – przyznał jeden z możnych siedzący obok władcy. – Ta która zostanie jego żoną zyska sławę. Oddalone wyspy zaczną się z nami liczyć. On jest jak nie człowiek, jak pół bóg… jak heros.
Zaraz, to skąd właściwie pochodzili przeciwnicy Nataniela? Wychodzi na to, że z zagranicy, bo w przeciwnym wypadku kogo by interesowała jakaś wewnętrzna rozrywka wyspy Aldain.


Kolejne  dwie  walki  były  jeszcze  trudniejsze,  zwłaszcza,  że występowały jedna po drugiej, zaraz na kolejny dzień. Jak nietrudno się domyślić Nataniel mimo porozbijanych do krwi pięści i wycięciu przez miecz przeciwnika fragmentu skóry na ramieniu i głębokiej ranie w łydce dobrnął do zwycięstwa.
Mać Gramatyka została ubita na śmierć.


–  Pozostała ostatnia walka – napomniał Garido. – To już za tydzień. Nie chcesz jej przełożyć i nacieszyć się życiem. - rzekł tonem nad wyraz sugestywnym.


–  Wiesz,  że  umrę?  –  zapyta  Natan  korzystając  z  ciepłej, relaksującej  obolałe  mięśnie (i powodującej szybsze wykrwawienie)  kąpieli.  Następnie  w  planach  miał masaż (też świetna rzecz na otwarte rany).
–  To pięciu najlepszych z sąsiednich wysp. Nie masz szans, chłopcze.
– Póki jest nadzieja, póki tli się jej mały płomień można nawet procą i kamieniami pokonać dziesięciu uzbrojonych od stóp po same uszy mężczyzn – wyznał pewny siebie. – Proszę pamiętać, że choć naginamy nasze życia i życia innych, to bogowie władają losem, a los bywa zdradliwy.
Zastęp skrybów w pobliżu pilnie notował te złote myśli.


– Dlaczego nie chcesz poczekać. Możesz walczyć nawet za półroku, przygotować się do tej walki odpowiednio. Po co się aż tak śpieszysz, Natanielu.
– Chciałbym posiąść żonę pókim młody. Za pół roku będę już rok  starszy  (ach, te zakrzywienia czasoprzestrzeni!) –  uśmiechnął  się  cynicznie  i  wyszedł  z  wody  nie zważając na swoją nagość.
Isabel  ruszyła  do  niego  z ręcznikami. Jeden owinęła  wokół jego bioder, a drugim go wytarła. Wskazała mu leżankę i poczekała aż się położy. Następnie natarła jego ciało oliwką i rozpoczęła masaż starając  się nie urażać pociętych od bata i podrażnionych miejsc.
Natan  nakazał  jej  zaprzestać  być  taką  ostrożną  i  masować porządnie. Na oczach Garida ona musnęła go w ucho, a on okręcił się na plecy i pomimo ich bólu rozchylił wargi z uśmiechem (oczywiście cynicznym, bo innego nie uznawał) na ustach, a mężczyźnie wskazał drzwi.
Król zrobił swoje, król może odejść.


Czy Nataniel wygra swą ostatnią walkę? Jak Garido zareaguje, kiedy się dowie, że chodziło mu o Aurorę? To wszystko już w następnym odcinku!


Z areny wysypanej plażowym piaskiem pozdrawiają Analizatorzy toczący krwawy bój ze stadem byków,
a Maskotek bawi się mieczem gladiatorskim… ajj, i po paluszkach!

251 komentarzy:

«Najstarsze   ‹Starsze   201 – 251 z 251
kura z biura pisze...

No właśnie. Jak już wcześniej zwrócono uwagę w komentarzach, DD nie polega na samej przemocy fizycznej. To, co nas najbardziej oburza, czyli bicie, stanowi tylko wierzchołek góry lodowej. Zło tkwi u korzeni systemu - w założeniu, że kobieta jest wiecznym dzieckiem, istotą, która niezdolna jest do odróżniania dobra od zła oraz do podejmowania samodzielnych decyzji. I tak jak dziecko potrzebuje opieki i kierownictwa rodzica, tak kobieta, niezależnie od wieku, potrzebuje opieki i kierownictwa męża.
Swego czasu toczyła się u nas na forum burzliwa dyskusja na ten temat, kiedy ktoś znalazł blogi faceta określającego się jako "DD adwokat". On tam dość obszernie wyłożył teorię tego systemu i na tym się opieram.
W teorii można sobie wyobrazić układ DD bez kar fizycznych - tak samo jak wychowanie dziecka przecież może (i powinno) obywać się bez kar fizycznych - ale nie bez kar w ogóle (w praktyce, podejrzewam, żaden ze zwolenników DD nie wyrzeknie się bicia, bo ich to kręci - wspomniany "DD adwokat" z wyraźną lubością opisywał różne jego sposoby, a to pasem, a to ręką, ile razów wymierzać, jaką postawę powinna przyjąć karana...). Mężczyzna, jako osoba dorosła i odpowiedzialna, musi przecież wskazywać swojej wiecznie nieletniej podopiecznej właściwy sposób postępowania, a jeśli ona go nie stosuje, kara się należy. Przy czym celem wychowania dziecka jest osiągnięcie przez niego samodzielności - kobieta nigdy nie dociera do tego etapu. Pamiętam, jak "DD adwokat" wyjaśniał kwestię, co jeśli mąż wyjedzie na dłużej i kobieta zostanie sama, i siłą rzeczy będzie musiała sama podejmować pewne decyzje. Otóż najlepiej, gdyby nadal konsultowała wszystko z mężem, prosząc o pozwolenie w każdej kwestii, ale ze względów praktycznych można jej czasowo nadać pewne kompetencje, oczywiście wyłącznie w ściśle określonych sprawach, a jeśli jakaś kwestia leży poza tym zamkniętym katalogiem spraw, w których kobieta może decydować, absolutnie nie wolno zakładać, że wolno je samodzielnie ten zakres rozszerzyć. Oczywiście z chwilą powrotu męża wszystkie kompetencje zostają natychmiastowo cofnięte.
W takim układzie mężczyzna przejmuje też rolę Boga, ponieważ jeśli kobieta przekroczy zasady, powinna wyznać swoje winy, pokornie przyjąć karę, a on wtedy przebacza jej i sprawia, że znów ma czyste konto.
Zauważcie też - będzie to widać w opku, choć sporo powycinaliśmy - że kobieta jest nie tylko wiecznym dzieckiem, ale i podwładną męża. Kiedy on czegoś chce, nie prosi, a wydaje polecenie i oczekuje jego wykonania.
Teoretycznie system dopuszcza dyskusje, z zastrzeżeniem jednak, że ostatnie słowo zawsze ma mąż. Kobieta może zgłosić swoje uwagi, oczywiście z odpowiednią dozą pokory, a on może wziąć je pod uwagę lub nie; natomiast jeśli podejmie decyzję, ona powinna się bezdyskusyjnie jej podporządkować.

Nawiasem mówiąc, system byłby dokładnie tak samo zły, gdyby działał w drugą stronę, tj. osobą podporządkowaną byłby mężczyzna - ale jakoś tak się dziwnie składa, ze nigdy nie słyszałam o odwrotnym układzie.

Zdarza się też, że kobieta chce tkwić w takim układzie - bo owszem, jest "wychowywana", karana itd., ale jednocześnie zostaje z niej zdjęta wszelka odpowiedzialność za cokolwiek. Nie musi myśleć, nie musi decydować, musi jedynie wypełniać swe obowiązki - jak dziecko w szkole...

Anonimowy pisze...

"W moim domu to ja rządzę, a kobieta ma chodzić jak w zegarku." - Fajne cytaty bohaterów stworzonych przez ałtora, polecam, hehe. Jak któraś kobieta ma niedociśnienie, to dobrze poczytać sobie jego opowiadania.
/tuptuś

Anonimowy pisze...

+ myślę, że taka postawa wobec mężczyzn wynika z ogromnych kompleksów, dlatego lubią podporządkowywać sobie kobiety i raczej nie wybiorą sobie takiej silnej i inteligentnej, bo to mogłoby zachwiać ich "menskość i wyszszość".
/tuptuś

Anonimowy pisze...

postawa mężczyzn* :pp
/tuptuś

Anonimowy pisze...

"To ja już wolę dwóch kochających się facetów albo parę lesbijek, TO jest o niebo normalniejsze niż przemoc!"

Żebyś się tylko, anonimku, nie zachłysnął ogromem swojej tolerancji!

Anonimowy pisze...

Anonimie z 14:46 cos ci ta ironia nie wyszła.

Anonimowy pisze...

@kura z biura - jedna uwaga, nie "zdarza się", że kobieta chce tkwić w takim układzie. Kobieta musi dobrowolnie (!) zgodzić się na funkcjonowanie w takim układzie i mieć pełną świadomość tego, na co się godzi. I to jest właśnie powód, dla którego sprawa nie jest tak prosta, jak się niektórym wydaje - mamy tutaj do czynienia z sytuacją, w której w świetle prawa dorosła, zdolna do podejmowania samodzielnych decyzji, będąca w pełni władz umysłowych osoba zupełnie dobrowolnie godzi się na taki, a nie inny układ, ze wszystkimi możliwymi konsekwencjami tej decyzji.

W momencie, kiedy dobrowolność wejścia (i trwania) w takim układzie odpada, nie można już mówić o "czysto rozumianym" DD.

Dla mnie założenia tego rodzaju układów są nie do przyjęcia i z różnych względów nie mogę stwierdzić, że są to układy zupełnie zdrowe. Na pewno nie chciałabym żyć w świecie, gdzie są normą. Jednak, ponieważ lubię bawić się w adwokata Diabła, zastanówmy się przez moment: dwie dorosłe osoby budują sobie taki układ, twierdzą, że są w nim szczęśliwe, twierdzą, że są w nim spełnione, na dodatek argumentują swoją decyzję przekonaniami religijnymi (bo nie oszukujmy się, w większości przypadków u podstaw takich układów leżą właśnie one).

Co zrobić? Wysyłać takie pary na obowiązkowe badania i zmuszać do rozpoczęcia terapii mającej na celu przebudowanie ich światopoglądu na zdrowszy, czyli z ich punktu widzenia - fundować im pranie mózgu?

Czy człowiek powinien być wolny do tego stopnia, by móc dobrowolnie odstąpić swoją wolność innemu człowiekowi? Bo to właśnie robią kobiety w takich układach i choć nam może trudno to pojąć, one czują się z tym dobrze. Wiedzą, że można żyć inaczej, ale one naprawdę nie chcą i to bardzo często wychodzi w rozmowach z np. ortodoksyjnymi muzułmankami funkcjonującymi w zachodnim społeczeństwie. Im jest dobrze i wygodnie bez tego nadmiaru wolności, który nakładałby na nie obowiązek decydowania o każdym aspekcie swojego życia. Dla nich to my jesteśmy biedne, nieszczęśliwe i pokrzywdzone przez to straszne równouprawnienie, nie mówiąc już o tym, że ich zdaniem źle pojmujemy naturalne role kobiety i mężczyzny w związku. Zupełnie nie ta skala wartości.

Jeszcze przemoc. Czy jeśli jakaś osoba, dorosła i teoretycznie w pełni władz umysłowych, daje drugiej dorosłej osobie - bliskiej osobie - przyzwolenie na stosowanie wobec niej kar cielesnych, to czy jest to przemoc w klasycznym rozumieniu? Czy jest to złamanie prawa? Jeśli tak, to jakiego?

Jeszcze raz podkreślam, nie bronię DD. Po prostu... parę kwestii do przemyślenia. Co zrobić z człowiekiem, który swoją wolność rozumie inaczej niż my i nie chce takiej wolności, jaką my byśmy chcieli mu wcisnąć? Ubezwłasnowolnić? Uznać z automatu za chorego? Pozwolić, by żył własnym życiem i przekazywać podobne wartości dzieciom, przynajmniej dopóki jednoznacznie nie zacznie łamać prawa?

Wierszba

Anonimowy pisze...

Och. Kolejna podbudowuje sobie ego.

Anonimowy pisze...

Wierszbo – cóż, ja w takim wypadku spróbowała pokazać kobiecie (załóżmy, że mojej koleżance), jak da się żyć bez takiej męskiej „opieki”. Starałabym się też dojść do tego, czy decyzję o wejściu w taki układ podjęła z własnej, nieprzymuszonej woli. W wypadku, gdyby chciała do DD wrócić, nie zatrzymywałbym jej – jedyne co, to starałabym się ogarniać, czy jej facet nie robi jej poważnej krzywdy. Nic więcej nie mogłabym zrobić, nie czułabym też, że mam prawo decydować o tym, co jest dla niej dobre (aczkolwiek jeśli spytałaby mnie, co sądzę o jej związku, to powiedziałabym jej prawdę).

Elle

Anonimowy pisze...

Mówię oczywiście o sytuacji, w której partner tej mojej hipotetycznej koleżanki nie stosuje wobec niej przemocy, czy to psychicznej, czy to fizycznej.

Elle

Anonimowy pisze...

Wierszbo - To tak jak z tłumaczeniem, że byli czarnoskórzy, którzy z własnej woli chcieli być niewolnikami. Nie ma żadnych wątpliwości, że byli tacy, którzy bali się wolności. Zdarzało się, że życie jako wolny człowiek było gorsze od życia w niewoli. Jednak kiedy powszechnie uznano, że niewolnictwo jest złe, że niewolnictwo godzi w prawa człowieka, to zabroniono czarnoskórym posiadania panów. Nikt się nie cackał, że może jakiś czarnoskóry będzie chciał się tak umówić i niech biedak sobie ma tego pana. Obecnie nawet jak sporządzisz umowę, że będziesz cudzym niewolnikiem, bo np. tak chcesz spłacić dług, to taka umowa jest nieważna. Tak samo jak na zgodę na niewolnictwo patrzę na zgodę kobiet na to, że będą posłuszne i poddane swoim mężom. To jest nic nie warte.

Anonimowy pisze...

Dzięki anonimie 18.08. Zastanawiałam się, jak wytłumaczyć, że jesteśmy wszyscy ludźmi i jako tacy jesteśmy, że tak szumnie powiem, powołani do wolności, ale tylko do granicy, która oznacza wolność drugiego.
Ja_Kaś

Anonimowy pisze...

Podobnie z kanibalizmem. Newet jeśli ktoś się zgodzi na zostanie "obiadem" to sprawca - czyli nasz kanibal nadal popełnia zbrodnie. Nadal jest to złe i należy to potępiać tak samo z dd.

Anonimowy pisze...

Jednostka, która godzi się na życie w układzie gdzie występuje dd nie jest
normalna. Należałoby się zastanowić czy taka kobieta nie potrzebuje pomocy psychologa. Bo chyba tylko kobiety z niskim poczuciem własnej wartości godzą się na życie z kolesiem, który wyznaje zasady dd. Przez to są utwierdzane w tym, że same sobie nie poradzą. Podobnie dzieje się w związkach z alkoholikiem. Kobiety latami żyją z pijakami, bo boją się odejść. A co jeśli nie dam sobie rady? A co jeśli bez niego zginę? I tak dalej. Z dd jest podobnie. Kobieta jest utwierdzana w tym że SAMA nic nie umie. Że jest za głupia, żeby podejmować własne decyzje. Dlatego musi mieć PANA, który wszystko za nią robi. Nie przeczę może i są jednostki, którym coś takiego odpowiada. Ja zadam pytanie: dlaczego im to odpowiada? Może się boją? Może uważają że faktycznie same sobie nie poradzą? A może od dziecka wpajano im, że mają być posłuszne?
DD przybliża nas do islamu, gdzie kobieta jest mniej warta niż koza.

Anonimowy pisze...

"To ja już wolę dwóch kochających się facetów albo parę lesbijek, TO jest o niebo normalniejsze niż przemoc!"
Przeciwstawiasz homoseksualizm przemocy domowej. Jakby to też było coś złego. W ogóle skąd to porównanie?!
Co do reszty: Wierszba zwróciła uwagę na poziom niektórych komentarzy i nagle wszyscy zakręcili się w kółko. Serio, dyskusją już tego nazwać nie można. Przez ponad 100 postów pisano o tym, że dd to coś złego. Nikogo tutaj do niczego nie przekonacie, bo nikt dd nie popiera. Nie starczy już?

Anonimowy pisze...

Racja. DD wywołała spore poruszenie. I w sumie nie dziwię się. Ale
od jakiegoś czasu dyskusja zamiast o opku kręci się wokół autora. A przecież analizatorzy nas prosili, żebyśmy dali już temu spokój.

Anonimowy pisze...

Zrozumcie nas trochę. Niecodziennie odkrywa się, że ktoś praktykuje coś takiego jak DD. To wyjątkowa sytuacja. „Dzielić się radością to dwa razy tyle radości, dzielić się smutkiem to połowa smutku.”

Anonimowy pisze...

No to po tych wszystkich komentarzach nie powinno nic zostać :)

Nie no ja ogólną postawę popieram, tylko mam wrażenie, że:
1. niewiele nowego można tu wnieść, skoro wszyscy mają podobne podejście.
2. nie ma to za wiele wspólnego z samą analizą, więc może lepiej by to było przenieść na forum.
3. doszliśmy do punktu w którym zaczynamy się kłócić między sobą, co też jest średnio przyjemne.

Anonim z 16 stycznia 2016 18:32

Anonimowy pisze...

Zajrzycie sobie, powiedzmy, na jakieś forum dotyczące DD. Poczytajcie sobie, jak wypowiadają się tam kobiety, w jaki sposób argumentują swój wybór partnera z takimi, a nie innymi preferencjami - bo w wielu przypadkach to one z własnej inicjatywy takiego partnera sobie szukają. To nie są kobiety niewykształcone, nieświadome, ba! Są wśród nich takie, które deklarują, że są aktywne społecznie, pracują, uczą się. Czytając niektóre wypowiedzi w życiu bym nie pomyślała, że taka kobieta mogłaby choćby pomyśleć o całkowitej uległości względem swojego męża, z przyzwoleniem na karanie włącznie.

Odnoszę wrażenie, że poza pewnymi wyjątkami macie kompletnie mylne wyobrażenie o tym, na jakich zasadach (teoretycznie) funkcjonują takie związki i słysząc "DD" macie przed oczami typowego Zenka tłukącego swoją zapłakaną żonę z pięści, bo zupa była za słona. DD można, a w moim odczuciu nawet powinno się krytykować, ale najpierw wypadałoby chyba choćby z grubsza ogarnąć, o co w tym tak naprawdę chodzi i choćby spróbować zrozumieć, czego szukają w takich związkach zarówno kobiety, jak i mężczyźni. Dlaczego "normalny" związek z ich punktu widzenia "nie działa" i potrzebują do szczęścia DD. Odpowiadając na te pytania, piszą zwykle o szukaniu stabilizacji, harmonii, miłości, szacunku (!) - dziwne, nie?

Jeśli już chcecie kogoś obrzucać błotem, trudno, ale wypadałoby najpierw umieć wytłumaczyć, kogo tym błotem obrzucacie i za co konkretnie. Można oczywiście ciskać nim w każdego, kto w tym samym zdaniu użyje słów "kobieta" i "przemoc", ale czy na pewno o to w tym chodzi? O generalizowanie, o ocenianie jakiegoś zjawiska i ludzi z nim związanych bez zrozumienia ich motywów, założeń, sposobu myślenia...? O krytykowanie jednych stereotypów przy jednoczesnym tworzeniu nowych tam, gdzie to dla nas wygodne? Wracamy do myślenia zero jedynkowego?

Boru, co ja piszę. To przecież internety.

Swoją drogą, widzę, że mocno Was ubodła ta wzmianka o podbudowywaniu ego. Jak to mówią, uderz w stół... :)

Wierszba

Deni pisze...

Przeczytałam se opko. Przeczytałam se komcio aŁtora. Przeczytałam se inne komentarze.
Moja reakcja: Co ja paczę? 0_0
Szacun, że zmierzacie się z takim potworkiem.

Co do dyskusji: zdecydowanie nie popieram "ideologii" aŁtora.

Mal pisze...

Wierszbo, wypowiem się za siebie - bardzo krótko i tylko na temat ofiar, nie sprawców przemocy w DD.

Kiedy myślę o DD, widzę coś znacznie straszniejszego niż "typowego Zenka", który leje żonę po pijaku - widzę związek niesamowicie toksyczny emocjonalnie. Wypowiadam się jako osoba co prawda na początku drogi zawodowej, ale z wykształceniem psychologicznym - uważam, że ktoś, kto "dobrowolnie" poszukuje sobie takiego "pana" (czy też "pani", ale jednak ten model nie jest chyba aż tak popularny) jak to jest rozumiane w DD to nie jest osoba, u której wykształciła się w pełni zdrowa osobowość. Podkreślę - nie mówię tu o chorobie psychicznej, na przykład depresji czy schizofrenii, tylko zaburzeniach i deficytach na dużo głębszym, osobowościowym poziomie. Stąd też "dobrowolnie" w cudzysłowie - osoba podejmująca decyzję o wejściu w DD jest oczywiście poczytalna, sprawia też wrażenie całkowicie racjonalnej, ale mimo to uważam, że kwalifikuje się do terapii.

Mal pisze...

Drugi komentarz, bo w pierwszym trochę zabrakło mi konkluzji :) Generalnie wychodzi mi na to, że zgadzam się z Twoim (Wierszby) ostatnim komentarzem, ale nie dziwię się ostrej reakcji innych (choć "diagnozowanie" Pisaka już zirytowało). Jakkolwiek osoby wstępujące w taki "związek" rzeczywiście mają swoje powody i tego rodzaju relacja w pewien - patologiczny - sposób spełnia ich emocjonalne potrzeby - to, no właśnie, jest to patologiczne i sądzę, że stawianie sprawy w taki sposób ("z punktu widzenia ofiary normalny związek nie działa, więc wybrała sobie taki") niebezpiecznie zbliża się stwierdzenia, że nie uratuje się wisielca, co to się lubi bujać.

Anonimowy pisze...

"macie przed oczami typowego Zenka tłukącego swoją zapłakaną żonę z pięści, bo zupa była za słona"
A właśnie, że nie. Tak samo jak myśląc alkoholik wcale nie widzę byle Zenka spod sklepu, ale znanego i szanowanego lekarza, któremu nałóg powoli niszczył życie. Pewnie powinnam zauważyć, że nie pił nigdy byle czego, że dawał radę pracować, więc nie był to taki zwykły alkoholik. Ale nie. Doprowadzono do tego, że ten lekarz chodzi na spotkania AA, tak jak inni alkoholicy. Teraz mówi, że nie tknie już ani kropli alkoholu.

Jeśli chodzi o DD, to jest to przemoc domowa, ale z elementami manipulacji. Zenek być może powie wprost, że baba do garów, że baba ma się słuchać męża, bo tak ma być i będzie robił prostackie żarciki, a gościu od DD być może będzie to samo ubierał w bardziej mądre słowa, będzie tak kręcił żeby wydawało się, że chodzi o coś innego, o jakąś wielką filozofię, o drogę życiową.

Anonimowy pisze...

"Swoją drogą, widzę, że mocno Was ubodła ta wzmianka o podbudowywaniu ego. Jak to mówią, uderz w stół... :)" - Radziłabym rozważyć opcję, że jak ludzie twierdzą, że coś jest żałosne, to może dlatego, że jest to żałosne, a nie niesamowicie trafne. Bo prezentujesz podejście ałtoreczek "krytykujo mnie, więc na pewno mam rację, hehe".

Anonimowy pisze...

Na samym początku chciałam podziękować Armadzie za kolejną świetną analizę. Zespół jak zwykle odwala bardzo dobrą robotę. Oby było jak najwięcej tak fajnych komentarzy w tym roku, choć może nieco z innego źródła. Czasem naprawdę trzeba patrzeć na Internet jak na jakąś straszną, czarną otchłań, z której może wyjść jakiś przerażający twór.

Chciałam się jeszcze odnieść do niektórych komentarzy. To, że poglądy autora wywodzące się z a)jego bloga, b)utożsamianiem się mocnym z tym-czymś-co-ma-być-główną-postacią-(S)twora są po prostu obrzydliwe i trzeba tępić. Co do tego nie ma żadnej dyskusji. To samo dotyczy jego postawy do… dziecka (nie napisze „do wychowywania”, choćby mieli mnie kroić, bo to z wychowywaniem nie ma wiele wspólnego). Ughhrr, aż dreszcze przechodzą o tym co pisze autor o biciu po twarzy.
Chciałam jednak zwrócić uwagę na dwie sprawy.

1)Używanie skrótu DD. To jest zwykła przemoc domowa, nie należy tego nazywać DD. Trzeba mówić wprost: przemoc domowa. To nie ma nic wspólnego z Sado-Maso. W pewnym sensie używając tej terminologii daje się furtkę na takie zachowania.
2)pisanie osób „JA bym nie pozwolił(a) na takie traktowanie”. Problem właśnie z przemocą domową jest jej bardzo złożona natura i w pewnym sensie „powolne rośnięcie”(co częściowo zostało zauważone w komentarzach). Nie zaczyna się od bicia, jest pełznącym czymś, co wchodzi powoli w psychikę, dobrze się zakorzenia i nim osoba się zorientuje, w jak złej jest sytuacji, siedzi po pas w tym bagnie i jest już w ostatniej fazie "nowotworu”. Widziałam i słyszałam relacje kobiet (bo powiedzmy sobie szczerze, niestety głównie problem dotyczy kobiet), które doświadczyły przemocy domowej. Były często silnymi kobietami, wspaniałymi, otwartymi na świat i gotowymi czerpać z życia jak najwięcej. A jednak i je dopadał ten „rak”. Właśnie nie od „typowego sprawcy, Zenka-alkoholika spod sklepu monopolowego”, bo często i mylnie utożsamia się przemoc domową jedynie z patologicznym środowiskiem. Nie, sprawcami są osoby z wysokich sfer: adwokaci, sędziowie, lekarze, itd. I zaczyna się właśnie od „zmuszenia do nałożenia kurtki”. A ludzie często powiedzą: „och, przecież to taki romantyczny gest! Co się denerwujesz?”, „Na pewno mu zależało na tobie” itd. Potem, jak sprawca przeszedł przez pierwszą "barierę", są komentarze w stylu: „Czy ty chcesz to nałożyć? Przecież tak wyglądasz w tym wulgarnie?”, „Kochanie, przecież ja ciężko pracuje, aby nam się jak najlepiej żyło, a chce tylko, by obiad był gotowy na czas”, i tak, powoli wchodząc krok po kroczku do głowy… Resztę dopowiedzcie sobie sami. „Romantyczne filmy” też nie pomagają, bo ile razy ten wybrany bym gburem, chamem, a na końcu ulecza go miłość? Ale nie chce schodzić za bardzo z tematu. Clou mojego przydługiego wywodu jest takie, że „rak” może przytrafić się każdemu. KAŻDEMU. I nie można tego skwitować „JA bym sobie na to nie pozwoliła”. Zabrzmi to okrutnie, ale według mnie to może zabrzmieć na pośrednie przyzwolenie na zaistniałą sytuację. Wiem, że to nie jest zamysł osób tak piszących, ale osoby będące pod wpływem przemocy mogą to inaczej odczytać. Raczej odbiorą to w ten sposób: „JA sobie nie pozwalam, czemu TY sobie na to pozwalasz? Widzisz, TWOJA wina”. Więc drobna moja prośba: zamiast „JA” piszmy „Nie pozwoliMY, by tak się działo”. Niech osoby w takich związkach wiedzą, że nie są same, że jest nawet jakiś internetowy ktoś po drugiej stronie, co rozumie sytuacje. Bo uświadomienie problemu to dopiero przygotowanie się do kroku, zrobiony zostaje w momencie zrozumienia, że jest opcja wyjścia z tego koszmaru.

Dziękuję za wysłuchanie. Jeszcze raz gratuluje Armadzie i czekam z niecierpliwością na kolejną porcję nowych (S)tworów.
P.S. widziałam tutaj też komentarze osób, co miały z przemocą do czynienia. Bardzo gratuluje tej osobie/osobom, że dała/y rade wyjść z tej sytuacji, i to o własnych siłach.

Anonimowy pisze...

@Mal - "Stąd też "dobrowolnie" w cudzysłowie - osoba podejmująca decyzję o wejściu w DD jest oczywiście poczytalna, sprawia też wrażenie całkowicie racjonalnej, ale mimo to uważam, że kwalifikuje się do terapii."

W zasadzie też tak uważam - z wielu powodów, których nie będę tu już przytaczać, choć i tak w moim odczuciu każdy przypadek należałoby potraktować indywidualnie. Niemniej przy okazji takiego myślenia zawsze nachodzi mnie refleksja: w którym miejscu postawić granicę, po przekroczeniu której osoby trzecie będą mogły ingerować w związek dwojga dorosłych osób, które zgodnie twierdzą, że są w tym związku szczęśliwe i obie stwierdzą to zupełnie szczerze...?

Patologiczne jest na pewno zmuszanie partnera do życia zgodnego z takimi zasadami pomimo jego wyraźnych oporów czy wątpliwości. Patologiczne jest na pewno wykorzystywanie słabości jakiejś osoby po to, by zyskać nad nią całkowitą władzę - vide przypadki alkoholiczek i narkomanek, które "dzięki domowej dyscyplinie" wyszły na prostą i twierdzą teraz, że to było dla nich jedyne słuszne lekarstwo. To są jednak przypadki dość oczywiste.

Co do reszty... nie wiem. Czy dobrowolna rezygnacja ze sprawowania całkowitej kontroli nad swoim życiem, ze świadomością konsekwencji, jest automatycznie czymś patologicznym? Co w takim razie z wybitnie wierzącymi jednostkami, które są przekonane, że człowiek powinien powierzyć swoje życie Bogu, bo jako istota ludzka jest zbyt niedoskonały, by wybierać dla siebie odpowiednią drogę i by wiedzieć, co jest dla niego najlepsze? To w sumie trochę podobna postawa, tylko bogowie inni. Tak mi się jakoś skojarzyło.

Dobra, takie refleksje to nieomylny znak, że mam dość pisania na dzisiaj. Dziękuję za odpowiedź, Mal.

Wierszba

Anonimowy pisze...

Zarzuty:
"To ja już wolę dwóch kochających się facetów albo parę lesbijek, TO jest o niebo normalniejsze niż przemoc!"

Żebyś się tylko, anonimku, nie zachłysnął ogromem swojej tolerancji!

Odpowiedź:
No, no, aninomki zwei und drei, akurat jestem osobą bardzo tolerancyjną i dla mnie pary homoseksualne nie są żadnym zdziwieniem czy wybrykiem natury ;) Porównałam DD do homoseksualizmu, bo na forum została przytoczona wypowiedź autora, który przyznał, że gdyby jego syn był gejem, to by poniósł wychowawczą porażkę i się wykastrował, bo homoseksualizm jest okropny.
Ja wiem, że komentarzy dużo, ale jak ktoś się przyczepił do 188 komentarza, to chyba mógł przeczytać całą dyskusję? Wówczas by się domyślił, o co chodzi, nikt inny się nie przyczepił.

@kura z biura Mi się wydaje, że trafiłam na tego bloga, stamtąd dowiedziałam się o laniu prewencyjnym, artykule czym można bić i co zrobić, żeby jak najmniej hałasować podczas bicia i co na ten czas zrobić z dziećmi. Że to jeszcze w sieci istnieje, to mi się w głowie nie mieści.

A mieszanie Biblii do tego (CDD) to już cios poniżej pasa.

Moja teoria jest taka, że kobieta może i się zgodzić na DD, biorąc takie zachowanie mężczyzny za dobrą kartę: a bo silny, a bo opiekuńczy, a bo ją to kręci. A potem się okazuje, że za rozlanie mleka się jej obrywa. Moim zdaniem, jeśli oprawca (bo jak nazwać kogoś, kto z upodobaniem leje kobiety?) znalazł już sobie niezłą ofiarę, to tak łatwo nie popuści. Te kobiety są już potem tak zniewolone, że wątpię, że mogą odejść same z siebie.

Anonimowy pisze...

Mówienie o homoseksualizmie per "TO" i porównywanie go z czymkolwiek tak obrzydliwym jak dorabianie wzniosłej ideologii do przemocy wskazywałoby na poglądy bliższe raczej autorowi opka, niż osobie określającej się jako "tolerancyjna".

Pozwolę sobie założyć, że zarówno ja, jak i drugi anonimek przeczytaliśmy poprzednie 187 komentarzy, wrażenie natomiast odnieśliśmy podobne. Może dlatego, że zdanie w formie "No od tego X to już wolę Y!" nie tylko nie sugeruje pozytywnego nastawienia do Y, a niejako stawia obie rzeczy obok siebie, stąd nasza reakcja.

Anonimowy pisze...

Hm. Wydaje mi się, że kobiety, które decydują się na życie z kimś,
kto stosuje dd nie są do końca "normalne". I zanim ktoś się na mnie rzuci- niech przeczyta co napisałam dalej, ok? Ok. Kobiety, które wybierają takie związki zazwyczaj mają nie do końca zdrową osobowość. Bardzo prawdopodobne, że zostały wychowane przez rodziców w duchu : rodzice wszystko robią, a ty masz się tylko uczyć. Ewentualnie: jesteś za głupia na podejmowanie własnych decyzji, rodzice wszystko za ciebie zrobią. I mówię to jako osoba, która przyjaźniła się z kimś, kto żył w związku z kolesiem, który dd stosował. Ta moja przyjaciółka- nazwijmy ją Marysia. Pochodziła z domu inteligenckiego. Tatuś był prawnikiem, a mama siedziała w domu. Od najmłodszych lat tatuś wpierał Marysi, że podobnie jej matka nie wiele znaczy. Że zawsze ma być jak tatuś powie. Marysia wierzyła, że tak być musi. I nawet nie zastanawiała się dlaczego. W końcu dorosła. Wyjechała na studia i poznała... powiedźmy Mirka. Mirek już pracował. Młodzi zakochali się w sobie. Po roku było huczne weselisko. I trwała sielanka. Ale do czasu, kiedy Mirek zaczął Marysie bić. I to nie jak pan Zenek spod budki z piwem. Mirek usprawiedliwiał to bicie "miłosną do Marysi" "Bo Marysie trzeba wychować". Kiedy to usłyszałam coś mną telepło. Zapytałam dlaczego Marysia się na to zgadza. I wiecie co mi odpowiedziała? Że dla niej to normalne. Bo dzięki temu nie musi podejmować sama decyzji, zresztą i tak by nie umiała. Teraz widzicie gdzie leży problem? Jeśli nie znacie całej historii, to możecie mówić, że jest to dobrowolne godzenie się na taki układ. Nie. Jest to problem o wiele głębszy niż wam się wydaje. Mi osobiście taki schemat przypomina ten z córkami alkoholików, które szukają sobie na męża kolejnego alkoholika. Robią to podświadomie. Ten model rozumieją. To dla nich normalność. Nie mówię, że we wszystkich związkach z dd jest to samo co z Marysią i Mirkiem, ale możliwe, że to "godzenie się" również wynika z jakiś deficytów. A nie jak ktoś powiedział - świadomej decyzji.


Dziękuje za przeczytanie mojego postu.
Pozdrawiam Killia

Anonimowy pisze...

"Od najmłodszych lat tatuś wpierał Marysi, że podobnie jej matka nie wiele znaczy." Właśnie zauważyłam jak brzmi to zdanie. Oczywiście chodziło mi o - Od najmłodszych lat tatuś wpierał Marysi, że ona podobnie jak jej matka nie wiele znaczy. Przepraszam ze ten błąd. Jest rano i jestem jeszcze śpiąca. Wracając do dd i tego typu spraw: trzeba pokazywać kobietom, które żyją w takich związkach, że to nie jest normalne. Że społeczeństwo stoi po ICH stronie. Pokażmy im, że mogą żyć inaczej, że mają jakaś alternatywe. Nie odwracajmy się od nich. One potrzebują pomocy.

Killia

Anonimowy pisze...

"Co w takim razie z wybitnie wierzącymi jednostkami"

To zabawne, ale sam papież przestrzegał przed ludźmi szukającymi silnych struktur. Jego zdaniem mężczyzna chory psychicznie, albo mężczyzna z ostrym charakterem nie jest dobrym kandydatem na księdza. A takich chętnych nie brakuje.

"Papież Franciszek zaapelował o czujność przy przyjmowaniu kandydatów do seminarium. W przemówieniu do Kongregacji ds. Duchowieństwa mówił, że próbują do nich dostać się ludzie chorzy psychicznie szukający "silnych struktur", jak wojsko, policja, duchowieństwo. Podczas piątkowego spotkania z przedstawicielami watykańskiej kongregacji papież przywołał swe doświadczenia z zakonu jezuitów, gdy był nauczycielem grupy nowicjatu i spotykał się z przypadkami, że pozornie dobrzy kandydaci do kapłaństwa nie zdawali testów u psychiatry.

Franciszek relacjonował, że to ten lekarz zachęcił go do refleksji nad tym, "dlaczego są policjanci, którzy torturują" ludzi. Następnie papież wyraził opinię, że nie należy ufać kandydatowi do seminarium, który jest zbyt pewny siebie lub jest "surowym fundamentalistą". - Trzeba mieć oczy szeroko otwarte - stwierdził. Mówił też o tym, że wierni "nie mogą płacić za nerwice księży". - Nie jest normalne to, że ksiądz jest często smutny, zdenerwowany albo ma ostry charakter; to nie jest dobre i nie służy ani jemu samemu, ani jego wiernym - oświadczył Franciszek." (http://www.tvn24.pl)

Mal pisze...

@Wierszba

Pytanie o granice prawa do ingerencji jest słuszne i ciężko mi podejmować nad nim dyskusję, bo sama nie jestem pewna odpowiedzi. Jako osoba planująca zostać psychoterapeutą zgodzę się z tym, że przymusowe posyłanie każdego jak leci na terapię nie da wiele - ale też nie mogę zgodzić się z tym, żeby takie sytuacje traktować obojętnie. Od razu zaznaczę - nie chcę przez to powiedzieć, że w Twoich komentarzach doczytałam się propozycji ignorowania takich spraw, po prostu zaznaczam istnienie pewnego, hm, dylematu we mnie samej. Pogłębionego zresztą tym, że (odwołuję się do tego, bo i dalej w tym komentarzu, i w poprzednich o tym wspominałam) nawet jeżeli mamy do czynienia z diagnozowalnym zaburzeniem osobowości, kwestia "czy terapia jest niezbędna" też jest dyskusyjna. To nie jest tak, że z "niezdrową" osobowością absolutnie nie da się żyć (poza naprawdę skrajnymi przypadkami), zresztą jest mnóstwo rzeczy, które w jej rozwoju mogą pójść nie tak, więc i zaburzenia są różne - jedne bardziej utrudniają codzienne życie, inne mniej. A trzeba przy tym pamiętać, że takie zaburzenia to spektrum, nie zero-jedynkowe "jest/nie ma" - tak więc na dodatek jego obraz, intensywność i charakterystyka różnią się w zależności od osoby.

Odstawiając jednak na bok to wszystko, kwestia przemocy wobec drugiego człowieka jest czymś, co szczególnie mnie interesuje i wzbudza we mnie bardzo silny gniew, więc moje prywatne opinie na temat przemocowców - zwłaszcza tych emocjonalnych - są bardzo ostre, a podejście do ofiar, siłą rzeczy, bardziej opiekuńcze.

Co do samego słowa "patologiczne" - chyba powinnam była trochę bardziej rozwinąć myśl w poprzednich komentarzach, choćby dlatego, że "patologia" wiąże się z pojęciem "normy", a tę możemy rozumieć inaczej. Ja z racji studiów i planów zawodowych (przepraszam, że tak się na to powołuję, wiem, że w suchym internetowym tekście może to wyglądać trochę arogancko, ale chcę, żeby były jasne przyczyny, dla których widzę sprawę tak, a nie inaczej) patrzę na tę kwestię przez pryzmat różnych teorii i porównuję profil osoby "dobrowolnie" wchodzącej w związek przemocowy z obrazem człowieka niezaburzonego osobowościowo. Nie chcę za bardzo plątać w komentarzu, bo chyba nie potrafiłabym napisać o tym wystarczająco krótko i zwięźle, ale kiedy myślę o omawianej sytuacji, odruchowo widzę różne mechanizmy znajdujące się "głębiej", szukania których mnie uczono, stąd też tak wyrażona opinia. (Z drugiej strony zdaję sobie sprawę z tego, że powinnam w takiej dyskusji wychodzić poza mój "diagnostyczny" punkt widzenia - tym bardziej, że czasami to, co spełnia kryteria diagnostyczne zaburzenia osobowości nie musi być tak straszne, jak brzmi, np. "lżejszą" osobowość antyspołeczną [dawna psychopatia, na którą niestety się tu już powoływano] można zdiagnozować u wielu rekinów biznesu, co, jak można się domyślić, niespecjalnie im to w życiu przeszkadza. Ale to tak na marginesie, raczej dla pokazania, dlaczego może się pojawić rozdźwięk między moją wypowiedzią a argumentami rozmówców.)

Natomiast jeśli chodzi o kwestię osób bardzo religijnych - to też skomplikowana sprawa i nie podejmuję się wydawania jakichś ogólnych sądów. Myślę, że w zależności od stopnia oddania się "sile wyższej" także i w tym przypadku można by mówić o pewnych zaburzeniach i/lub deficytach osobowościowych, ale z punktu widzenia psychologicznego nie ma to wiele wspólnego z religią samą w sobie - w interpretacji przypadku ważna jest nie tyle postać samego "boga", co jej symbolika w świecie wewnętrznym tej konkretnej "poddanej" osoby i różne mechanizmy, jakie zachodzą w jej umyśle w związku z taką relacją.

Anonimowy pisze...

To ja tak tylko podziękuję za komentarz osobie z 17 stycznia 2016 00:53, która napisała dokładnie to, co ja bym chciała napisać, gdyby już wcześniej odpowiedniego komentarza nie było. :)

Ten drugi Anonim, co się czepiał.

Anonimowy pisze...

Muszę przyznać rację czepiającym się. Sądzę jednak, że to prawda, że osoba pisząca komentarz miała na myśli coś innego. Po prostu nie pomyślała, palnęła głupotę, a nie, że chciała potępić związki homoseksualne. Mi się zdarzyło, kiedyś powiedzieć, że nawet czarnoskórzy otrzymali pewne prawa przed kobietami. Uważałam, że jest to stwierdzenie faktu. Dopiero później pomyślałam jak to brzmi. Można by uznać, że jak mówię "nawet czarnoskórzy", to albo ich uważam za jakiś gorszych, albo kobiety uważam za jakieś gorsze. "TO", które jest w zdaniu zamiast relacji między kochającymi się ludźmi, może tam być tam jako taki skrót. Żeby nie powtarzać czegoś z pierwszej części zdania. Jednoznaczne, byłoby pisanie o jakieś osobie "to", a nie "ona", "on". Wtedy byłoby wiadomo, że chodzi o to, by komuś dokopać.

Anonimowy pisze...

Rozumiem i sama czasami robię podobne błędy. Problem w tym, że można myśleć stereotypowo nawet niezamierzenie i podświadomie. I trzeba nad tym pracować. Mam masę znajomych, którzy twierdzą, że są ach och tolerancyjni, przecież przyjaźnią się z gejami/lesbijkami, a jak coś powiedzą to szczęka opada i dopiero wychodzi szydło z worka.

Generalnie porównanie dalej uważam za obrzydliwe i nie obchodzi mnie to, że autor coś tam o gejach pisał, bo to niczego nie zmienia. Tym bardziej, że zamiast przeprosić za nietrafiony post, zarzucono mi niezrozumienie konwersacji.

Może się czepiam, ale słuchanie podobnych (i tych dużo gorszych) stwierdzeń przez całe życie jest delikatnie mówiąc nieprzyjemne. No i sprawia, że jest się wyczulonym na tego typu sformułowania.

Ten drugi Anonim, co się czepiał.

Anonimowy pisze...

No dobra, czyli mamy gościa, który z dumą przyznaje się do łamania prawa (przemoc fizyczna i psychiczna) i który napisał opowiadanie, gdzie Gary Stu spełnia jego fantazje o byciu Najbardziej Mięskim Sado-Maczo ever. Opowiadanie, rzekłabym, programowe - coś jak Terlik i jego Operacja Chusta.
Czy cokolwiek możemy z tym zrobić? Opeńko można i warto obśmiać. Realnego człowieka, który otwarcie chlubi się stosowaniem przemocy wobec swojej rodziny - możemy próbować krytykować, ale wątpię, żeby to coś dało. Komcie wykasuje i utwierdzi się w miłym przekonaniu, że kobiety to durne niższe byty. W sumie warto by go zgłosić policji, tyle że policja też oleje sprawę. Smutne.

Anonimowy pisze...

Zajrzałam co Pisak teraz wypisuje i przeczytałam trzy rozdziały jakiegoś innego opowiadania. To już AŁtorkasia była lepsza pisząc o przemocy wywodzącej się z tradycji:

"Czy kiedykolwiek przyszło Marszakowej do głowy, żeby pójść z tym na policję? Zgłosić pobicie i znęcanie się nad rodziną? Prawdę mówiąc, nie. Jej ojciec tłukł matkę, jej dziadek babkę, a pradziadek pewnie prababkę. Wszystkie jakoś to znosiły, wychowały dorodnych synów i powtarzały córkom:
– Mąż ma mieć rękę twardą, ale pracowitą.

I Zenon Marszak taki był. Gdy się poznali, był młody, przystojny, a mięśnie miał jak ze stali. Wszystkie dziewczyny zazdrościły Mariolce takiego chłopa.
Wprawdzie pierwszy raz podniósł na nią rękę jeszcze przed ślubem, gdy na dyskotece trochę sobie popił i nie spodobało mu się, jak jego narzeczoną obraca w tańcu inny, ale błagał ją potem na kolanach o wybaczenie.
– Przecież wiesz, jaki jestem zazdrosny. Wiesz, jak cię kocham...
Tak ją kochał, że przez tydzień chodziła w ciemnych okularach. Ale czy mogła mieć o to do niego pretensje? Przecież to była jej wina. To ona dała mu powody do zazdrości, pozwalając się obściskiwać tamtemu!"




A to z nowego opowiadania Pisaka:

"Oświadczając się tobie powiedziałem, że jestem konserwatywnym tradycjonalistą i nie mam zamiaru czynić jak większość ludzi naszych czasów, czyli wywalać mądrości i nauki przodków do kosza. Dla mnie to chore, że coś co trwało przez tyle wieków, nagle zostawia się na wysypisku. To tak jakby powiedzieć ojcom, dziadom, pradziadom, że źle żyli, byli głupi, niewykształceni, nie umieli być małżeństwem, ani wychowywać dzieci. Ciekawe jak ci ludzie, co teraz przeszłości nie uszanowali, zareagują jak ich dzieci i wnuki, zrobią to samo z ich systemem, z ich zasadami i morałami. "


Pisak zaraz przed tym wpisem pytał się czytelników, czy chcą żeby żona bohatera dostała lanie za karę. Czytelnicy wypowiadali się, że wolą żeby mąż i żona porozmawiali, żeby sobie wszystko wyjaśnili, że bohater też jest winny zaistniałej sytuacji, a nie tylko jego żona. Akurat jego czytelnicy potrafili pisać mądrze. Niestety wbrew poglądom autora. Pisak już skasował tamten wpis i komentarze czytelników. I zrobił po swojemu. Rozmowa między bohaterami była, ale zakończyła się wnioskiem, że bohaterka robi źle, bo bohater wcześniej zaniedbał bicie jej. Zdarzyło się, że jej darował parę razy karę fizyczną i przez to się rozbestwiła. Bohaterka przygotowała sporo jedzenia żeby tylko mąż jej darował i jej nie bił, prosiła go też o to ładnie. Zjadł sporo, smakowało mu, a i tak ją zbił.

Anonimowy pisze...

Ciekawiło mnie jacy są czytelnicy twórczości pisaka. Widzę, że są wśród nich również ludzie, którym jest żal Magdy (kobiety tkwiącej w związku DD).

http://otchlan-szarosci.blogspot.com/2016/01/sezon-1-czesc-36-nie-bedzie-mi-kobieta.html

" Tak sobie myślę, że skoro Szymon ma takie poglądy to może od razu zburzmy miasta i wróćmy do życia na drzewach czy w jaskiniach jak nasi praprzodkowie :P
Ta cała rozmowa to w sumie ciężko to nazwać dialogiem, bo on wypowiadał "swoje mądrości", a jej nie dopuszczał do słowa. On cąły czas upiera się przy swoim, że widziała jaki jest, więc teraz ma to akceptować. Jednak niech zważa na to, że Magda była abrdzo młoda gdy się zgadzała, teraz dojrzewa, mądrzeje i może już jej nie odpowiada taki styl życia. Zapytanie o to co jej się stało super, ale dużo za późno i już się nie liczy. Tak więc jak zwykle Szymuś wygłosił swój pogląd i w sumie nic więcej go nie interesowało. Do tego ten tekst, że on chcę wiedzieć co się dzieje, ale wie, że ona mu nie powie, więc tylko ją zleje dla zasady i po sprawie. Rzeczywiście przykładny i troskliwy mąż."


" Szkoda mi Madzi, bo po tej przemowie Szymona na koniec, o tym, że popełnił błąd jak jej wcześniej odpuścił kilka razy, to obawiam się, że tym razem będzie konsekwentny i nie zrezygnuje ze swojego "pomysłu". Madzia zrezygnowała, poddała się, uznała, że już nic nie da się zrobić,żeby Szymon zmienił zdanie i poszła do sypialni, aż mi się starsznie przykro zrobiło jak sobie ją taką biedną, zrezygnowaną z łezkami w oczach wyobraziłam.
A jeszcze, co do tego szacunku dla zasad ojców i dziadów na temat rodziny i wychowania, to nie do końca się zgadzam z Szymonem, dla mnie inne postepowanie nie jest brakiem szacunku, postepując inaczej nie mówie, że oni żyli źle, po prostu inaczej."


"Cieszę się, ze sobie co nieco wyjaśnili ale mi brakuje w tej rozmowie jej odczuć, jej spostrzeżeń i jak to wszystko bardziej z jej strony wyglądało. Szczerze miałam nadzieję, że jej jednak odpuści i nadal mam taką nadzieję. Czy on kiedyś wyrośnie z takiego stylu bycia zimnym i bezuczuciowym człowiekiem?"

Anonimowy pisze...

Opowiadania tego człowieka są szkodliwe, obrzydliwe i kretyńskie.
Już sam fakt, że autor opisuje dd jest czymś przerażającym. Taki człowiek powinien
do końca życia być sam.

Bumburus pisze...

Czekalnicy czytają na dal ciągszy :).

Unknown pisze...

Z jednej strony cholernie boję się następnej części, bo ten szatański tfur jest wyjątkowo źle zjadliwy dla mojej wrażliwej i podatnej na załamania psychiki, ale z drugiej po prostu nie mogę się jej doczekać. Chyba potrzebuję dobrego psychologa.

Bumburus pisze...

Ja już z psychologiem regularnie się spotykam, więc jestem zabezpieczona ;-).

kura z biura pisze...

Ciągamy tę dal, ciągamy, ale analiza będzie dopiero późno wieczorem, tak koło 22.

Bumburus pisze...

Cierplimy czekawie.

Unknown pisze...

Jakie emocje, łorany. :D

Dawno tak nie wyczekiwałam analizy, jak teraz. Jesteście niesamowici.

Ja ze swoim psychologiem i tak czekałam zbyt długo. Będzie mu o czym opowiadać, hehe. :)

Anonimowy pisze...

Już nie mogę się doczekać.

Anonimowy pisze...

Przeczytałam opko i całą dyskusję pod nim. Ciśnienie mi skoczyło. Autentycznie. Chylę czoła przed Analizatorami, że zdecydowali się zabrać za taki tfur. Dla mnie jest on po prostu zły, tak myślę i nic na to nie poradzę, do czego zapewne przyczynia się również fakt, że autor nie kryje swoich poglądów na jedną z najważniejszych kwestii społecznych. Nic na to nie poradzę.

Pozdrowienia ślę.

kotka_drapotka

Anonimowy pisze...

A ja się boję kolejnej części analizy. Oczywiście to nie wina analizatorów(bo wy drodzy analizatory jesteście boscy), a tego, że to opko jest straszne. Obawiam się, że przy kolejnej dawce szitu od pana D będę się trzęsła ze złości i finalnie wywalę laptopa przez okno.

Bea

Anonimowy pisze...

Dobra, komentarz będzie grubo po terminie, ale nie mogę odpuścić możliwości skorygowania błędnej informacji: otóż któryś anonim napisał, że psychopata może uderzyć, a potem żałować. Nie, nie może, wtedy nie jest to psychopatia tylko inne zaburzenie. Psychopatia polega na tym, że człowiek nie dostrzega nic złego w swoich uczynkach. Żeby kogoś żałować, trzeba mieć empatię, a tego psychopaci nie mają - oni widzą tylko "moje", a "ich" jest zupełnie inną grupą i podeptanie innych ludzi jest jak podeptanie mrówki - zupełnie nie ma porównania, poza tym mrówka to niższy gatunek, więc można ją zdeptać, a w ogóle mrówki nie mają uczuć takich jak ja. Problem z psychopatią jest właśnie taki, że ludzie jej nie rozumieją (i słusznie, bo to sine zaburzenie psychiczne i normalni ludzie nie powinni być w stanie tego pojąć) i zdarza się, że ją romantyzują jak w Milczeniu owiec. Obraz psychopaty z filmów jest zupełnie nieadekwatny.
Jeśli ktoś żałuje, że kogoś uderzył, to najpewniej ma problem z kontrolą agresji.
Nie sądzę, by autor blogaska był psychopatą. Jest zwyczajnym fanatykiem, tego samego sortu co nacjonaliści - oni też uważają, że krzywdzenie innych ludzi jest w dobrej sprawie, bo ojczyzna, kultura, tradycja. Kiedyś bicie żon było okej, ba, w USA w latach '90 można było niemal bezkarnie zgwałcić żonę. Powody takiego przywiązania do "tradycji" to zwykła bigoteria, często wynikająca z bardzo surowego wychowania, co by pasowało do przekonań autora - krótko mówiąc: domowe pranie mózgu. Nie wiem, czy ktoś zauważył na blogu DD wpis kobiety, który był o wiele łagodniejszy i biło z niego poczucia bycie zastraszonym.
Też sądzę, że należy o takich rzeczach dyskutować, ale martwi mnie, że chociaż w tym wypadku wyciągnięcie prywatnych (chyba nie do końca, skoro opisuje je na stronie, której celem jest dotarcie do innych ludzi a nie w prywatnym blogasku-pamiętniczku...) spraw autora jest słuszne, bo mówimy o przemocy i strasznym trendzie społecznym, tak zdarza się na Armadzie jeżdżenie po nastolatkach, które wypisują głupoty, bo nie wiedzą jeszcze jak się dobrze pisze. Nie piętnuję samego istnienia Armady i śmiania się z takich tekstów, ale wiele było bulwersów, że autorka naskoczyła na Armadę na swoim blogu i nagle wszyscy komentujący z Armady ruszyli z odsieczą, by jej dowieść, jaka jest głupia. To jest godne pożałowania.

Cyan

Henry77 pisze...

Autor kompletnie nie ma pojęcia o pisaniu, co widać i bez analizy. Błędy, pomyłki, nielogiczności i niezamierzone śmieszności aż kłują w oczy.

Maris Anna pisze...

Wiem, że data, ale ja nie mogę.
Boże, przecież to obrzydliwe. I przerażające. Jak można w ogóle pomyśleć o traktowaniu tak równej sobie osoby? To łamanie prawa w dodatku.

«Najstarsze ‹Starsze   201 – 251 z 251   Nowsze› Najnowsze»