czwartek, 19 maja 2016

314. Królowa Krasula i księżniczka Mućka, czyli kto tu jest Sprite, a kto pragnienie? (Achaja, cz. 4)

Drodzy Czytelnicy!


To już niemal cztery lata, odkąd wzięliśmy na warsztat Achaję, wyobrażacie sobie?
Do analizy drugiego tomu zabieraliśmy się jak pies do jeża (a Sine zapowiedziała, że jeśli ją do tego zmuszę, ucieknie na Seszele). Materiał jest bowiem niewdzięczny, ględzenia jeszcze więcej niż w pierwszym tomie, tyleż filozoficznych rozważań o naturze bogów, Ziemców i ludzi, zaś marysuistyczne moce naszej ulubionej księżniczki wzrastają w błyskawicznym tempie.
Jednak doszły nas słuchy, że oto na dniach ma się ukazać piąty, ostatni tom “Pomnika cesarzowej Achai”, więc postanowiliśmy uczcić to wydarzenie kontynuacją analizy. Ekipę wspomógł Vaherem, zaprawiony w bojach z marysujkami młody padawan, i tak oto ruszyliśmy w drogę przez drugi tom epickiego dzieła fantasy.
A gdyby ktoś chciał sobie odświeżyć poprzednie części analizy…


Ta część będzie dość długa, przygotujcie się zawczasu.


Analizują: Kura, Vaherem i Jasza.


Jak pamiętamy (albo nie), tom pierwszy kończy się wielką rozpierduchą. Na orszak księcia Siriusa z Troy napadają Rycerze Zakonu przebrani za rabusiów w łachmanach, wyrzynają wszystkich… prawie wszystkich, bo wtem! na ich drodze staje płacząca i zasikana ze strachu Achaja, która rach-ciach-ninja-sru, morduje kilkunastu uzbrojonych napastników jakby rozdeptywała karaluchy. Potem drze się, że aż lisice ronią z wrażenia, a Horatio Caine wtóruje jej swoim “Yyyyyeeeeeeeeeaaaaaaaah!”. A nie, przepraszam, to był Zaan.


No więc napastnicy wybici, książę Sirius szczęśliwie ocalał, Zaan wrócił z żołnierzami (został wywabiony z obozu pod pretekstem wieczerzy u rycerza Vieese), można posprzątać i podyskutować o wielkiej polityce.


Większość ciał złożono w jednym miejscu. Naciągnięto na nie resztki, które pozostały z wozów.
Trupy na dole, nad nimi drewno? To barbecue nie może się udać.

Nie było ani oleju ani oliwy, całe zapasy zostały spalone, więc żołnierze pół dnia znosili chrust na pogrzebowy stos. Sirius, z miną jakby szedł na ścięcie, rzucił płonącą pochodnię. Nie wystarczyło. Trzeba było podpalać z wielu stron.
No ja myślę. Mamy około pięćdziesięciu trupów ludzkich i pewnie kilka (naście?) końskich, co daje nam ładne parę ton mięsa i kości. Spalić to wszystko na chruście i resztkach wozów? A w życiu.


Achaja w nowej, tym razem dość skromnej sukience stała z boku,
Ciekawe, co aŁtor miał na myśli - czy sukienka była skromna (zasłaniająca wszystko od pięt po grdykę), czy raczej był to skromny spłachetek materii ledwo zasłaniający podołek? Nie zapominajmy o obowiązkowym biusthalterze ze stali.
Obstawiam skromną w sensie pierwszym, zastanawiam się tylko, skąd taką miała, skoro orszakowi towarzyszyły same ladacznice, a te raczej miewają suknie skromne w sensie drugim. Niekoniecznie ze stalowym biusthalterem ;)
(a poza tym i tak wszystko się spaliło)


obserwując ciała przebranych w łachmany rycerzy,
bo to taki bal przebierańców był.



ułożone jedno przy drugim na drodze. Nie uznano ich za godnych całopalenia na wspólnym stosie. Dziewczyna odzyskała swoją sakiewkę ze złodziejskim łupem i wygranymi z drugiego dnia w Syrinx. Dobre i to. Skóra, z której została zrobiona, była ledwie nadpalona – dobrze ją ukryła pod podłogą wozu.
Znaczy: pożar był jak ta lala (podsycany tym olejem i oliwą), wozy się zhajcowały, że zostały tylko resztki, ale jej sakiewka ocalała! Pewnie wysmarowała ją magicznym olejkiem pożyczonym od Włóczykija.
Sakiewka z plot armor, tego jeszcze nie widziałem.


Skądś z oddali rozległ się dźwięk rogu. Żołnierze grupkami odbiegali [nie, nie odbiegli. Odbiegali] od stosu, gromadząc się przy koniach. Teraz byli czujni.
Bo wcześniej ogarniała ich senność.


– Kto, psiamać, się ośmiela? – ryknął Sirius.
Kto się ośmiela podjeżdżać, gdym ja tu paleniem trupów zajęty?!


Zaan uśmiechnął się zimno.
– To jaśnie pan rycerz Vieese – mruknął. – Jedzie kondolencje złożyć. A naprawdę zorientować się, jak poszło jego ludziom, czemu nie wrócili na umówione spotkanie.
Osobiście? Nie ma sług, żadnych szpiegów, którzy by mu donieśli? Dym i smród palonych ciał nie zaalarmował nikogo?
A w życiu! To byłoby niehonorowe wysyłać ciurę, aby opowiedział co tak śmierdzi na trakcie.


– To załatwmy ich.
– Nie. To ciągle ten sam Zakon. Wystąpimy przeciw nim jawnie, to i oni jawnie wystąpią.
– Przecież, psiamać, wystąpili!
– Nieeeee... Ci tutaj – wskazał na trupy pod swoimi stopami – to tylko rabusie. Co z tego, że w kolczugach.
Takie kolczugi można kupić na każdym straganie!


– Ty zawsze, żeby nic nie robić.
I tylko żreć orzeczenia.


Zaan uśmiechnął się szerzej. Ale ten uśmiech nie był przez to ani o ton cieplejszy.
– A czy ja mówię, żeby nic nie robić? – Dłuższą chwilę drapał się w policzek. – Oni zrobili gruby błąd. Błąd w sztuce. Nie sądzili, że będziemy mieli kogoś takiego jak luańska dziwka.
Dobra. Sytuacja jest taka: dookoła płoną wozy i drewno, nadpalone trupy śmierdzą straszliwie, ktoś się zbliża, a ci dwaj jak potłuczeni gaworzą sobie o dupie Maryni.


– Nie nazywaj jej dziwką.
– Dobra. Ja jej mogę nawet pomnik ze złota odlać.
Sirius wiercił się, obserwując coraz bliższy poczet. Wreszcie nie wytrzymał.
– Dlaczego popełnili błąd? – spytał.
– Widzisz, już nie musimy udawać, że między nami zgoda. Że nie zauważamy ich knowań. A oni muszą. Toż nie wystąpią jawnie przeciw księciu Troy, bo jaki krzyk by się podniósł. Owszem, zabić, zgładzić wszystkich świadków, ilu by ich było... Tak, to ich metoda. Ale teraz? My możemy napluć im w twarz i nie bać się, że kogoś obrazimy. Wiemy, czego chcą. Nie od dziś zresztą. A oni będą musieli to ścierpieć. Nie uderzą jawnie siłą, póki my nie uderzymy.
No, ok, zdemaskowali intrygę, i co z tym teraz mogą zrobić? Nic. Oficjalnie na orszak napadli rabusie i jestem gotowa założyć się, że jak przyjdzie co do czego, Zakon będzie przysięgał na wszystkie świętości, że nie ma z tym nic wspólnego. Tak samo jak wszyscy wiedzą, że zarazę w Troy wywołał Zakon… no i? Kto im coś udowodnił?


– Dobra. – Sirius poweselał nagle, jakby spotkało go wielkie szczęście. – Dobra. Napluję im w twarz.
– Szlag! Nie dosłownie. Powiem ci, co robić.
– Nie. Ty tylko stój i patrz.
Książę wyrwał się i skoczył do przodu.
– Halo! Panie Vieese – krzyknął. – Rycerzu! – I cicho dodał: – Kurwa twoja mać.
Ci z żołnierzy, którzy stali blisko, zarechotali, szturchając się łokciami.
Łomatkoborsko, będą Elementy Komiczne! - westchnęła ciężko Kura.


Vieese ponaglił konia, wysforowując się przed świtę. Nawet z oddali widać było, że na widok Siriusa i ciał leżących na drodze zwarł szczęki z wściekłości.
Szedł wśród zwałów ciał?
Dodajmy - płonących.
Leżeli chyba rycerze-rabusie, których uznano za niegodnych wspólnego stosu. Stos był wielki, ale na początku żołnierze odbiegają od niego… sam już nie wiem.


Tymczasem książę nie ustępował.
– Bywaj! – krzyknął. – Panie rycerzu. A zsiadajcie mi zaraz z konia, przywitać się chciałem.
Marchwia nać. Jeśli dwóch dowódców podjeżdża do siebie konno, to obaj zsiadają z koni, obaj podchodzą do siebie w towarzystwie obu pocztów.
Tyle, że Sirius chyba nawet nie siedział na koniu.


Vieese wstrzymał konia i... przymykając oczy, zsiadł.
Przymknął oczy, bo go dym gryzł.


– Słyszałem, że wasza książęca mość chory.
– Ano... Imaginujcie sobie, zbójcy na mnie napadli. A nie masz lepszego medykamentu niż głowy ścięcie przed wieczorem, prawda? – Sirius perorował w najlepsze, Zaan odwracał głowę, Vieese zgrzytał zębami. – Ale... Widzę przy waści młode rycerstwo, w liczbie kilkorga. – Zaan, słysząc to prostackie wyrażenie i błędy w wypowiedzi, aż ugiął ramiona.
Ej, albo mi się zmysł analizatorski stępił, albo co, ale nie widzę tu ani szczególnego prostactwa, ani jakichś rażących błędów…? Owszem, wyrażenie “młode rycerstwo w liczbie kilkorga” do najzgrabniejszych nie należy, ale jak dla mnie - trąci raczej urzędową nowomową niż prostactwem.
Mnie razi wcześniejsze: “A zsiadajcie mi zaraz z konia, przywitać się chciałem”. Tak można powiedzieć do ciury pławiącego konie w stawie.
No, Sirius ze swoją przeszłością galernika jest prostakiem, to wiadomo.


– Czyż nie godzi się, by również zsiedli i przybliżyli, żeby nauki pobierać? Czyż nie po to wodzisz ich z sobą?
– Oni mogą... – Vieese nie wiedział, co wymyślić.
Oni mogą zadławić się dymem! - podpowiedziała życzliwie Kura.
Mdli ich od smrodu palonych ciał - dodał Vaherem.
Oni zawsze mogą pokazać wała, drogi panie.


– Oni za mało znaczni, despekt mogą...
– Ja zapraszam! – warknął książę takim tonem, że nie czekając na rozkaz dowódcy, piątka młodych rycerzy Zakonu zeskoczyła z koni i zbliżyła się nieco.
Uuu, dyscyplina w zakonie upada.
Idę o zakład, że rycerz Vieese i jego oddział to zbiór największych miernot w Zakonie, którym powierzono jedno proste zadanie… a i tak nawalili.
Dobrze, że nikt im nie kazał łapać droida.
Albo przeczesać pustynię. W sumie, może to właśnie tak wyglądały poszukiwania zbiegłej Achai w pierwszym tomie?


– No i widzicie, panie Vieese... Jak wam tam? Tytułu zapomniałem.
– Rycerzu zakonny.
– O, właśnie. To chciałem powiedzieć: Vieese, snycerzu zakonny. Oooo... przepraszam – zakpił Sirius, a wielu z żołnierzy Królestwa Troy zasłaniało usta, żeby się nie roześmiać.
– Zacny suchar! – docenił Karol Strasburger.
Zasłaniali usta, bo w ich stronę zawiało smrodem ze stosu.


Swoją drogą, co im tak wesoło? Wrócili, zastali pobojowisko, przed chwilą uprzątali trupy swoich towarzyszy, powinni być raczej… wściekli? Żądni zemsty?
Zaan chciał trochę dorobić na boku i w tych spalonych wozach przemycał marihuanę. To wszystko wyjaśnia.


– Co waść myślisz o tych zbójach? – Wskazał trupy, którym spod łachmanów wystawały kolczugi. Młodzi rycerze Zakonu wiedzieli również, że patrzą na swoich martwych kolegów. Ich dłonie niebezpiecznie balansowały przy głowniach mieczy.
Przy głowniach? Ciekawy sposób wyciągania miecza. Ja bym próbował za rękojeść, ale co ja się tam znam...
Tak sobie teraz myślę, że gdyby Siriusowi albo Zaanowi przyszło do głowy obszukać trupy, może znaleźliby jeszcze oprócz kolczug coś charakterystycznego, co pozwoliłoby na powiązanie Zakonu z napadem. Później, mając takie dowody, można by było zawiązać jakąś koalicję antyzakonną, w końcu nie tylko dla Troyańczyków są wrzodem na dupie. No ale, co ja wymagam, Siriusowi wystarczy, że może okazać swoją przewagę tu i teraz, a Zaan też jakoś akurat wyłączył moduł myślenia strategicznego.


– To... niegodziwcy – szepnął Vieese.
– Co? Nie dosłyszałem.
– To niegodziwcy.
– No nieeee... Czy was tam, wybaczcie, w Zakonie uczą odpowiadać książętom jednym tylko słowem, czy całym zdaniem, co?
– Całym zdaniem, książę. – Vieese, gdyby mógł, połknąłby swój własny miecz.
– No, to mów. Głośno.
– To... – Vieese odchrząknął i wyrzekł naprawdę głośno: – To są niegodziwcy.
Sirius zwrócił się do młodych rycerzy Zakonu.
– I co? Nauki pobraliście? No, odpowiadaj jeden z drugim, jak pytam!
– Tttt... tak, panie!
– A wszystko zrozumieliście?
– Tak, panie.
– A dobrze zrozumieliście?
Rycerz, który odpowiadał, dosłownie słaniał się na nogach z wściekłości.
– Tak, panie.
No i tyle satysfakcji Syriuszka, że popatrzy sobie, jak Vieese się wścieka.


Sirius nadal upokarza Vieesego i pozostałych rycerzy, zmuszając ich do nazwania “zbójów” szubrawcami i mordercami, a ich mocodawców - chujami (Długa scena. Bardzo, bardzo długa scena), na koniec zaś do obsikania zwłok (boszzzz, ta obsesja na temat sikania…). Zakonnicy robią to, zgrzytając zębami z wściekłości, bo przecież wiedzą, kim naprawdę są “zbóje”, ale…
…Zakon do tej pory był nam przedstawiany jako coś w rodzaju Krzyżaków achajoświata - podstępnych, zdradzieckich, nie cofających się przed żadnymi, nawet haniebnymi metodami (skrytobójstwa, wywołanie zarazy w Troy itd.). Owszem, konieczność lżenia zabitych towarzyszy jest upokarzająca, ale Vieese mógłby z łatwością wygrać ten “pojedynek” - z kamienną twarzą zgadzając się z każdym słowem Siriusa, bo przecież jakim problemem dla szlachetnego rycerza byłoby obrzucenie wyzwiskami rabusiów włóczących się po gościńcu? Ba, powinien jeszcze pogratulować księciu sprawnej obrony! I takiego właśnie zachowania prędzej bym się po nim spodziewała. W końcu skoro zdecydowali się na niehonorowe działania, jak napaść w przebraniu na bezbronnych, to powinni liczyć się z tym, że przeciwnik nie będzie ich traktował z szacunkiem.
A i młodzi rycerze mogliby z tego spotkania wynieść cenną naukę, że “jak cię złapią za rękę, mów, że to nie twoja ręka”.
Ależ Kuro, to naczelna zasada kiepskiego opkofantasy - ci źli, kreowani na TAKICH ZŁYCH, debilnieją gdy spotykają głównych bohaterów.


V o ghule, to ja im dłużej się tej intrydze przyglądam, tym mniej ją rozumiem. Stupięćdziesięcioosobowy orszak księcia Siriusa jedzie sobie przez Luan. Tuż przed granicą spotykają poselstwo od rycerza Vieese, który zaprasza księcia (księcia! Nie Zaana!) na wspólną wieczerzę. Jedzie jednak Zaan – zabierając ze sobą wszystkich żołnierzy, zostawiając Siriusa jedynie z osobistą ochroną (ilu ich mogło być, kilku? kilkunastu?), sługami i ladacznicami. Prawdę mówiąc, dla mnie to wygląda, jakby był w zmowie z Vieesem i celowo wystawił Siriusa… Zwłaszcza, że sam wraca nietknięty, żadnemu z jego żołnierzy też włos z głowy nie spadł. Legenda, że “na księcia napadli włóczący się po gościńcu rabusie” też byłaby o wiele mniej wiarygodna, gdyby ci rabusie wyrżnęli w pień spory oddział wojska, więc należało wojsko zawczasu usunąć z pola widzenia. Sorry, Zaan, wszystko wskazuje, że jesteś zdrajcą…
Mnie ten plan zastanawia w innym miejscu… napadają na orszak Siriusa, by go zabić, lecz jednocześnie chcieli go zaprosić na wieczerzę. Czyli gdyby książę pojechał z Zaanem i żołnierzami, to przebrani za rabusiów rycerze zabiliby tylko służbę i ladacznice. Trochę skomplikowałoby to podróż bohaterom, ale w sumie nadal byliby żywi. Genialny plan, rycerzu Vieese.
A gdyby Sirius został ukatrupiony na uczcie u Vieesego, nijak nie dałoby się ukryć udziału Zakonu w całej sprawie. Sorry, Zaan, wszystko wskazuje...


A oto reakcja cesarza Luan, kiedy dostaje raport o zajściu:
Papiery przedstawiono cesarzowi. Ten przeczytał je skrupulatnie. Jak również inne papiery dotyczące zajścia, których nie było w teczce. Nie jęczał, bo nie był matką w połogu, ale cesarzem Luan. „Spalić! – rozkazał krótko. – Vieesego przeprosić za to, że widział zbójców (yyy, co?), ale tak, żeby musiał odpowiedzieć na piśmie i żeby musiał... potępić morderców”. Nie cierpiał Troy, nienawidził księcia Siriusa, ale jego metoda wyraźnie mu się spodobała. Popatrzył na osłupiałego szefa dyplomacji i dodał: „A co mi będą moich wrogów na drogach mordowali? Od tego ja jestem przecież!”
Nie będą mi się wpierdalać w kompetencje!
Cesarz Neron miał zwyczaj wraz z przyjaciółmi przebierać się w łachmany i nocami napadać na orszaki co znaczniejszych Rzymian. Totalnie widzę, jak cesarz Luan przebiera się za rabusia i morduje swoich wrogów na swoich drogach. W końcu od tego jest! Poza tym widzę, że nie jest w stanie zrozumieć, że dzięki zakonowi mógł pozbyć się problemu zachowując przy tym czyste ręce.
Może lubi, jak go nazywają “Brudnym Luanem”.


Długo nie mógł dojść do siebie. „Przecież immunitet dałem, który pogwałcili, psy! Niech więc teraz Vieese skamle jak pies!”
Rycerz Zakonu Vieese nie miał lekkiego życia. Nawiasem mówiąc, szef dyplomacji nie do końca zrozumiał intencje cesarza wyrażone słowem „spalić”, a pytać nie śmiał. Spalono więc zarówno teczkę, ciała „zbójców”, jak i prowincjonalnego prefekta.
Jak widać, cały wysiłek poszedł w zatuszowanie sprawy… o ile taką sprawę w ogóle da się zatuszować. Sytuacja dyplomatyczna jest teraz niezręczna jak jasna cholera i właściwie to wojna powinna wisieć na włosku. Na terenie Cesarstwa zaatakowano przecież i o mało co nie zabito syna Wielkiego Księcia z sąsiedniego kraju!
Chociaż… historia Achai, torturowanej na oczach własnego ojca, o którą potem pies z kulawą nogą się nie upomniał, nikt palcem nie kiwnął, by ją wykupić z niewoli, mogła nauczyć Luańczyków, że Wielcy Książęta Troy dbają o swe potomstwo jak o kupkę śmieci przy drodze i nikt nie będzie robił żadnych awantur, choćby nawet Syriuszka ubito.


Orszak księcia, składający się teraz z samych konnych, bez wozów siłą rzeczy, napotkał pierwszy patrol armii Arkach w dwa dni po opuszczeniu Luan.
A przez te dwa dni jechali przez co właściwie? Ziemię niczyją? I co jedli? Zapasy spłonęły przecież razem z taborem. Jeśli kupowali (bo zakładam, że nie rabowali) jedzenie od miejscowych wieśniaków, to przecież ktoś powinien zawiadomić najbliższy garnizon, że setka zbrojnych jedzie w głąb kraju.
Może wybrali sobie ze stosu co lepiej uwędzone kawałki i wzięli na drogę?
Ja NAPRAWDĘ mam nadzieję, że miałeś na myśli koninę...


Dwie dziewczyny z mieczami, na koniach, zastąpiły im drogę. Prawdą więc było, że tam baby wojują.
Wow, takie zdziwienie. Autor zapomniał, że w Troy też wojują baby?
Czego ty wymagasz Kuro, to było w pierwszym tomie! Jasne, że zapomniał.


Kilkunastoletnia raptem dziewczyna obciągnęła skórzaną spódniczkę na udach, by nie dawać zbyt niepoważnej perspektywy wrażym żołnierzom.
Ciekawe, co za debil projektował mundury tak, żeby na samym wstępie odbierać pewność siebie arkaskim wojowniczkom.
(i dlaczego “wrażym żołnierzom”? To nie wrogowie przecież, to poselstwo zdążające do ich królowej, żeby zawrzeć sojusz - było o tym w pierwszym tomie)
To nie wina projektanta, tylko cięć budżetowych.


– Stój! Kto idzie? – krzyknęła.
– Toż my jedziemy – odkrzyknął Zaan – nie idziemy, moja pani.
Ekstraordynaryjny dowcip Zaana, odsłona pierwsza i nie ostatnia, niestety.


– Dam ja ci krotochwile, pacanie. – Urwała nagle, widząc sto kusz w rękach stu żołnierzy. – No, kto tam? – Zagryzła wargi. – Przecież grzecznie pytam.
– Książę Sirius, syn Wielkiego Księcia Oriona, z poselstwem.
– O, żesz ty. Jest jeszcze jakiś gwiazdozbiór, którego nie wymieniłeś?
Dużo. Wymienił raptem jeden… No i znowu, cóż za jednolitość świata, w Arkach nie tylko mówią tym samym językiem, co w Troy, ale i gwiazdozbiory nazywają tak samo.
Bo to taki typowy opkofantasyland, kto by się przejmował takimi szczegółami... A może oprócz Oriona i naciąganego Siriusa, mają tam też takie gwiazdozbiory jak “Książę”, “Syn wielkiego”, “Z poselstwem”?


– My z Królestwa Troy. A tam imiona władców od gwiazd wzięte.
– Ha! – krzyknęła. – A u nas to od krów, co? – Usiłowała zakpić, ale nie jej było mierzyć się z Zaanem.
A u nich, to cholera wie właściwie od czego, bo aż do końca nie poznajemy imienia ani królowej, ani księżniczek. Może faktycznie zwą się Mućka, Krasula i Łaciata...
Żeby było śmieszniej, do końca trylogii nie poznajemy też ani imienia króla Troy, ani cesarza Luan. Nie i już. To najważniejsi polityczni gracze w świecie i… nic. Zaczynam się zastanawiać, czy nie nazywają się po prostu Troy i Luan.
Możesz mieć rację, bo np. władca księstwa Linnoy nazywa się… Linnoy. Pewnie to takie imiona przechodnie, jak “James Bond” (no co, nie wiecie, że po śmierci aktualnego agenta 007 kolejny dostaje ten sam numer i nazwisko?).


– Cóż, współczuć tylko. Ale to nie wasza chyba wina, pani?
– Kpisz?
– Gdzieżbym śmiał.
Żołnierze chichotali, zasłaniając usta kułakami. Żołnierz była coraz bardziej wściekła.
Ja przepraszam, ale takie powtórzenia to pani w podstawówce dzieciom podkreśla…
Ho, ho, ho. Teraz jestem pewien, że po drodze żywili się żołnierzami, którzy nie śmiali się z żarcików Zaana i Siriusa.


– I myślisz, że cię zaraz do naszej królowej zaprowadzę, co?
– Hm. Nie sądzę, żeby wasza królowa tu „zaraz” w krzakach na nas czekała. Więc pokornie pojedziemy dalej.
– Gadanie! – rozsierdziła się zupełnie. – Pewnie grabić przyjechaliście. Mów prawdę! Co?
– Cóż. Jeśli armia Arkach ucieknie przed stu zaledwie żołnierzami, to owszem, możemy coś zagrabić przy okazji. Ale póki co wolelibyśmy spotkać się na dworze.
– Kpisz? – przerwała mu ponownie dziewczyna.
– No teraz tak – wyznał szczerze.
– No! – Panna na koniu nie bardzo wiedziała, co powiedzieć. Jej towarzyszka również nie zdradzała nadmiaru inteligencji. Była młoda, piegowata i śliczna.
Bo jak śliczna, to głupia, CBDU.
Przy okazji - niemal za każdym razem, gdy pojawia się nowa kobieta-żołnierz, jej opis polega na tym, że wspomina się co miała ślicznego czy kształtnego.
Po prostu przy poborze do wojska brano pod uwagę tylko urodziwe, co sprytne dziewczyny wykorzystywały, okaleczając sobie twarze albo wybijając zęby.


– No! – Pociągnęła nosem. – Ani mi się waż!
Zaan, zrezygnowany, machnął ręką.
– Moglibyśmy zobaczyć... eeee... kogoś bardziej kompetentnego?
– No! – Dziewczyna zastanawiała się dłuższą chwilę. – Powiem dowódcy. Co?
– No! – odpowiedział Zaan, przedrzeźniając ją bez litości. – Powiedz. Co?
– Kpisz?
– Eeeeee... Teraz nie.
Dziewczyna uspokoiła się wyraźnie. Żołnierze Troy, sami wszak nie będący wyrafinowanymi intelektualistami, o mało nie pospadali z koni. Przynajmniej ci, który zatrzymali się w pobliżu. Wyraźnie oburzyło to tę drugą.
– Ty, czego się tak gapisz?! – krzyknęła, obciągając krótką spódniczkę jak przedtem koleżanka. – Taki mam mundur! Zarazo!
– Przepraszam – Stropiony winowajca odwrócił wzrok. Pozostali żołnierze nie odwrócili. Widok żołnierzy w spódniczkach ledwie zakrywających pośladki, rozkraczonych na koniach, nie był powszedni w Królestwie Troy.
Serio? Przecież kiedy Achaja szła do wojska, dostała mundur składający się między innymi właśnie z krótkiej, skórzanej spódniczki, “która (co za poniżenie...) nie sięgała jej nawet do połowy ud”.
Może w troyańskim wojsku kobiety nie służyły w konnicy… Albo konnica jednak nosiła spodnie.
A czy mundury facetów z armii Troy to też skórzane spódniczki nie sięgające nawet połowy ud?
Owszem, mają tam jeden wzór, przez co Achaja cierpi, bo mundur niedostosowany do kobiecego ciała cycki jej obciera.  


– Ja myślę tak... – odezwała się pierwsza.
– Niech bogom będą dzięki – mruknął Zaan. – Ktoś tu jednak myśli.
– Kpisz? Co?
– Nie!
– No! – Pociągnęła nosem. – Jedźcie do zajazdu. Dzień drogi stąd. A ja powiem dowódcy i po was przyjadą, co?
– No! – odparł Zaan.
Nawet najodporniejsi żołnierze zaczęli teraz chichotać. Tylko Sirius uśmiechał się promiennie. Panna strasznie mu się podobała. Ta jednak fuknęła na nich jak kotka:
– I bez żadnych mi takich – warknęła. – Ja powiem, że chcecie grabić, jak mówiliście!
Jesteście u pani!


Przypomnijmy może, co w pierwszym tomie powiedziane zostało na temat królestwa Arkach:
“Tam jest ciągła wojna. Nie tak jak u nas — wybuch i spokój, wybuch i spokój. Oni... hm... czy one raczej, walczą cały czas.”
Tja. I w tym pogrążonym w ciągłej wojnie królestwie pierwsze siły zbrojne, na jakie natykają się nasi bohaterowie, to dwie niedoświadczone i niekumate smarkule. Dwa dni drogi od granicy… I to nie od granicy z jakimś neutralnym państwem, ale z tym właśnie cesarstwem, z którym walczą!


(...)
Po dłuższej chwili do Zaana podjechał setnik.
– Panie. Może obóz rozbijemy? – zapytał. – Konie zdrożone, żołnierze zmęczeni okrutnie.
– Wolałbym jechać dalej. Mamy straszne opóźnienie.
W stosunku do czego? Przeca wygląda na to, że tam nikt nawet nie wie, że oni jadą, chcą się spotkać z królową…


– Tak, panie. Ale żołnierze zdrożeni.
– Mówiłeś, że konie.
Oj tam konie, jak padną, to najwyżej będziemy zapieprzać na piechotę, co to, nóg nie mamy?
Te konie pewnie jeszcze głodują od kilku dni, skoro zapasy spłonęły, a o zdobyciu nowych nie mamy żadnych informacji.
Trawę pewnie żarły, ale sama trawa to trochę za mało, zwłaszcza dla takiego wojskowego konia.


Sirius podjechał do nich. Słyszał całą dyskusję. Nie był człowiekiem mnożącym problemy. Uniósł się w strzemionach i krzyknął do tyłu:
– Chłopaki, przed nami całe Arkach leży! Wiecie, co mam na myśli?
Że my też się położymy?
„Zdrożeni” żołnierze ruszyli naprzód z zupełnie nowym zapałem.
Tylko koni żal…


Nie bardzo wiadomo, co miała na myśli śliczna i z pewnością dzielna żołnierz Arkach, mówiąc, że od zajazdu dzieli ich dzień drogi. Zaraza jedna wie, o jaką szybkość podejrzewała obcych.


Może chodziło o galop? Ale przecież żaden koń na świecie nie wytrzyma galopu przez cały dzień! Pozbawiony taborów oddział musiał jechać na poły błotnistą, na poły kamienistą drogą wijącą się wśród coraz wyższych gór aż dwa dni.
I przez te kolejne dwa dni nadal nikogo nie spotkali…?
Moja teoria jest taka, że ta żołnierz wcale nie była taka głupia i specjalnie puściła żartownisia Zaana starą, nieużywaną od dawna drogą.


Niewielka karczma, przylepiona do lesistego stoku nad zakolem górskiej rzeki, poprawiła im jednak humory.


Sirius, Zaan i Achaja idą do karczmy, żołnierze dostają rozkaz, by rozbić obóz pod lasem i spróbować kupić od miejscowych trochę owsa dla koni. W karczmie dostają twarde jak podeszwa kotlety baranie i jedząc, słuchają, jak chłopstwo narzeka.


– I wiecie, kumie – perorował najwyższy z nich, wymachując skórzanym kubkiem dla podkreślenia efektu. – I ta, psiamać, jaśnie pani oficyjer, nawet, psiamać, z konia nie zlazła, tylko mówi, żeby przejście dać dla wojska! Przez moje pole, psiamać, kumie, normalnie, no! Przez moją ojcowiznę! Cztery tuziny wojska tam, normalnie, było albo może i sto razy więcej!
– I co zrobiliście?
– No jak, co? Mówię, psiamać, po moim trupie! A ona, że wykup da.
Chłopi się roześmieli, jakby powiedział coś śmiesznego.
– A ja na to, że nie będą mi pola deptać, bo dopiero com je siał. Hajda w las! Mówię...
– I co? Poszli lasem?
– No, co ty? – Chłop spojrzał zdziwiony, jakby ducha zobaczył. – Toż lasem by nie przeszli, tam stromizna taka.
– No? No i co zrobiły wojaczki?


– No ona, że wykup. A ja, co mi będzie cenę urzędową dawała? Toż siew był, a w sianokosy ile zboże będzie stało [odpowiadam - jeśli jare, siane w marcu/kwietniu, to w sianokosy będzie stało na jakieś 5-7 centymetrów], pytam, wie ona?
Wot, w dalekiej krainie i chłopstwo zwyczaje ma insze, zboże zbiera w sianokosy, a we żniwa pewnikiem gruszki z wierzby trzęsie.
Potem biorą się za koszenie kartofli i młócenie siana.


Zaanowi nie mieściło się w głowie, że mogło gdzieś istnieć państwo, w którym oficer musiał tłumaczyć się przed chłopem. Ba! Jeszcze rynkową cenę za zboże musiał płacić za to, że zniszczył mu zasiewy na polu. To nie mieściło się w głowie.
– No – odezwał się drugi chłop. – Ten nasz wójt to okropnie głupi.
– Ano! – zakrzyknęła reszta. – Prawdę gadacie! Racja! Racja!
– A jeszcze głupszy to ten ekunom, co spis robił, nie?
– Prawda! Oj, głupi był.
– Ale głupszego niźli nasz pan szlachcic ze dwora to nie znajdziesz już.
– Łgarstwo! – krzyknął ktoś z drugiego stołu. – Głupsza od niego nasza księżniczka!
– Nieprawda! Łgarstwo!
– Kto mi, że nieprawdę mówię?!
– Głupszy dwór królewski! – odkrzyknięto z pierwszego stołu. – A najgłupsza królowa!
– Prawda! Eeeeee... znacie się! Samiście głupi! Prawdę gada! Głupia ona!
Zaan, roztrzęsiony, nachylił się nad swoim stołem.
– Słuchajcie – szepnął. – To jakaś prowokacja! Nie może być, żeby się chłopi panów nie bali.
Ja tak przypomnę, że w wizji autora ustrój Arkach stanowi jakąś dziwną próbę mariażu feudalizmu z demokracją. Z jednej strony mamy królową i księżniczki, z drugiej – księżniczki wybiera się jak rajców (chociaż być może pełnią funkcję księżniczek dożywotnio?), a ich dzieci nie dziedziczą tytułu ani majątku (o Biafrze: “po śmierci matki odebrali mu pałac”), żadna to więc rodowa arystokracja. I, na litość wszystkich miejscowych bogów, Zaan o tym wszystkim WIE, bo przecież od jakiegoś czasu jego “Biuro Handlowe” szpieguje w Arkach i wspiera Biafrę. Powinien się przynajmniej trochę orientować w panujących tu stosunkach.


Sirius i Achaja, sami przestraszeni tym, co słyszeli, rozglądali się podejrzliwie.
– To prowokacja – szepnął Zaan, usiłując zakryć usta. – Chcą, żebyśmy przytaknęli i wtedy nas zakują w żelazo, powód mając. To dzicz jakaś!
– Wystarczy, że nie zaprzeczymy głośno – Sirius mówił równie cicho. – Bogowie! Psiamać. Ale po co im ta propagacja, skoro usiec już na drodze mogli?
– Pewnie powodu potrzebują. Do kronik, czy ja wiem zresztą po co?
Tja, chcą poprawić statystyki wykrywania elementu wywrotowego.


Towarzystwo już chce się zbierać i uciekać, aż tu wtem! dosiada się do nich miejscowy szlachcic i zaczyna gadkę w tym samym stylu.


– Bo widzicie, panowie przybyszowie z krain, czy skąd tam. Kraj u nas taki: chłopi głupi, szlachta głupia (ciekawe, czy siebie też miał na myśli, czy uważał się za wyjątek?), dowództwo armii głupie, kapłani głupi przeraźliwie, magnaci głupi, dwór głupi, księżniczki to już nie powiem, bo gdybym rzekł, że głupie, to bym komplement powiedział, a królowa... To sami wiecie. U nas to tylko pijaństwo, łapownictwo i głupota straszliwa wszędzie. Nasz kraj pewnie będzie najgorszy ze wszystkich!
Zaan oniemiał, Sirius otworzył usta i tak już pozostał, Achaja wybałuszyła oczy.
– Głupek na głupku, powiadam – ciągnął szlachcic. – Same osły i barany.
– Hmmm... – Zaan desperacko usiłował zmienić temat – bo my z Syrinx jedziemy, od samego cesarza Luan...
– A tak, tak, słyszałem o nim – Szlachcic potarł brodę. – To też ponoć głupek pierwszej wody.
Po jego reakcji na napad na orszak Siriusa, przyznaję wam rację, panie szlachcic. Zdrowie!


Sirius zrozumiał nagle instynktownie i roześmiał się. Achaja też zrozumiała. Coś zaszkliło się w jej oczach, kiedy słuchała dalszej części wypowiedzi.
– Ale wracając do nas, to jest jak mówię: prywata, łapownictwo, pijaństwo i głupota. Popatrzcie na chłopów. Ten kraj…


– Popatrzyłam na chłopów – przerwała mu dziewczyna. – Ten kraj to jedyny, jaki znam, gdzie jest wolność. Wolność dla wszystkich! Wolność dla każdego! – Czuła, że coś ciepłego zbiera jej się pod powiekami. – To najpiękniejszy kraj, jaki mógł się komukolwiek choćby przyśnić! Nigdzie nie ma tak, żeby wejść do jakiejś zaplutej knajpy blisko granicy i zobaczyć coś tak ślicznego, coś, co sprawia, że przybysze zaczynają się wstydzić i bać. Bać nie napaści, ale tego, co w nich samych od dawna zakorzenione. Posłuchalibyście przerażonego milczenia w Luan. Posłuchalibyście usłużnej ciszy w Troy. A tu? Ten głupi, tamten głupi. Głośno, bez strachu.
Y, tak. I przy całym tym zniewoleniu i lęku przed “panami” możliwe jest, żeby córka Wielkiego Księcia poszła do wojska jako zwykły szeregowiec, służyła ramię w ramię z plebsem (nie dlatego przecież, że sama chciała, tylko tak wymagało prawo!), nie ciesząc się żadnymi przywilejami i była kocona przez starszych na równi z wszystkimi. A nawet bardziej, bo na samym początku podpadła.
Podobnie jak w przypadku pozycji i praw kobiet w tym świecie, autorowi kłębią się po głowie najzupełniej sprzeczne wizje i pisze raz tak, raz tak, w zależności, co mu w danym momencie muza podszepnie.


Swoją drogą, skoro narzekanie na wszystko wprowadza ją w tak ekstatyczny zachwyt, to zapraszamy do Polski :D


Powiedzcie w zajeździe cesarskim, że władca Luan jest głupi, i spróbujcie zachować głowę na karku przez czas dłuższy niż oddech! Może się uda przez chwilę. Pod warunkiem, że się szybko schylicie. Może świszcząca klinga przynajmniej za pierwszym razem przeleci ponad wami.
Mujborze, a skąd ona to wie, toż w Luan, poza obozem niewolników, spędziła raptem kilka dni, z czego większość w burdelu i po żadnych zajazdach się nie plątała.


Szlachcic skłonił lekko głowę przed Achają.
– Piękne słowa powiedzieliście, panienko. Rad wielcem ich wysłuchał. – Zmarszczył brwi. – Ale pozwólcie. Swojego zdania nie zmienię. – Przygryzł wargi i potarł brodę, jakby nad czymś się zastanawiał. – Nie, nie. Toż chłopi naprawdę kretyni, a rządzą nami idioci!


Tadammm! I mamy wreszcie to, na cośmy tak długo czekali…


Wstawali właśnie, kiedy drzwi otworzyły się znowu. Tym razem stanęła w nich... Ach! Pijany Sirius o mało nie wywrócił się z wrażenia. Piękna pani żołnierz miała na sobie skórzaną spódniczkę, tak krótką, że ledwie, naprawdę, ledwie ją zakrywała.
Im krótsza spódniczka, tym wyższy stopień?
Pani generał nosi tylko symboliczną opaskę…
Albo metalowe bikini!
Błyszczące nagolenice sprawiały wrażenie dopiero co wypolerowanych, skórzana kurtka nabijana ćwiekami sięgała jej do pasa, do którego przytroczyła krótki miecz i nóż. Przy rękawach kurtki wisiały długie frędzle, które, jeśli poruszyła ręką, plątały się z włosami. Dziewczyna miała bowiem długie, czarne włosy zaplecione w całe mnóstwo cieniutkich warkoczyków, ale tak sprytnie, że zwisały jej jedynie po lewej stronie głowy, sięgając kształtnych bioder.
Bardzo praktyczna fryzura w warunkach bojowych.
Jak cały opisany wyżej strój.


Kiedy wzrok przyzwyczaił się do mroku panującego we wnętrzu gospody, rozejrzała się i podeszła do stołu zajmowanego przez przybyszów.
– Przepraszam za despekt. Czy wśród gości jest...
– Chodzi ci o mnie, prawda? – Zaan podniósł rękę i przedstawił się uprzejmie.
Czemu o niego? Sirius jest tu chyba ważniejszą osobą?
Ty to wiesz, ja to wiem - ale nie pani porucznik, za którą myśli Autor, dla którego to Zaan jest ważniejszy.


Żołnierz stanęła na baczność, salutując otwartą dłonią do czoła, i krzyknęła na cały głos:
– Melduje się porucznik Harmeen! Armia Arkach, służba rozpoznania i zaopatrzenia, trzecia kompania garnizonu w Mai Lee!!!
– Aaaaaa... – Zaan nie był zbyt trzeźwy. – Może siądziesz... Tfu, przepraszam! Zechce pani spocząć?
Sirius wytrzeźwiał w znacznym stopniu. Wskazał jej zydel naprzeciw, rojąc sobie, że jeśli usiądzie na nim kobieta w tak krótkiej spódniczce, to będzie miał śliczną perspektywę.
Przez ten szklany stół, przy którym siedzieli, nieprawdaż.


Pani oficer zawiodła go jednak. Zrobiła sprężysty krok do przodu, usiadła sztywno, z prostymi plecami, jakby kij połknęła, noga przy nodze, że klingi między uda nie dałoby się wcisnąć.
Będę już nudna, pytając po raz kolejny, na cholerę im mundury, które raz, że wzbudzają kpiny, dwa – nie można się w nich swobodnie poruszać?
Po prostu wygląd tych, khem, mundurów robi dobrze autorowi i czytelnikom z gimnazjum.


– Dziękuję!
– Przysłał panią Biafra? – indagował Zaan.
– Generał Biafra, szef służby rozpoznania i zaopatrzenia, jest naszym naczelnym dowódcą!
Biafra, jedyny mężczyzna w żeńskiej armii. Jak sądzicie, czy nosi jakiś specjalnie dla niego zaprojektowany mundur ze spodniami, czy też spódniczkę tak krótką, że mu koniuszek wystaje?


– Spocznij! – roześmiał się Sirius. Znalazł nareszcie metodę. Łokciem, niby niechcący, strącił kubek na ziemię i schylił się pod stół, żeby móc sobie popatrzeć. Dziewczyna przykleiła nogę do nogi tak, aż naprężyły się wszystkie mięśnie jej kształtnych ud. Jednak resztą ciała nie wykonała żadnego ruchu, nawet nie opuściła wzroku.
– Oooooo... Bogowie – Podniósł się i szepnął konfidencjonalnie do Zaana: – Tak jak w Troy. Nie noszą żadnej bielizny.
Nie wiem, czemu on się tak dziwi, bo sądząc po wszelkich innych opisach strojów, i żołnierskich, i chłopskich, i szlacheckich, wynalazek bielizny w tym świecie w ogóle jest nieznany.
(Vahu, Ty też słyszysz to ciągłe “fapfapfapfap” w tle? Bardzo męczący odgłos…)
Nie na darmo na serię mówi się “Fapaja”. Muszę zainwestować w stopery do uszu, ciężko skupić się w tym hałasie…


– Spotkam, mam nadzieję, pana Biafrę? – powiedział Zaan, błagając wszystkich bogów, by nie usłyszała cichej uwagi księcia.
– Tak jest! Proszę pana!
– Czy moglibyśmy porozmawiać mniej oficjalnie?
– Tak jest! Proszę pana!
– Hmmm... No to zacznijmy.
– Tak jest! Proszę pana!
– Bogowie... Czy mogłoby być bez tego „tak jest!” i „pana” i nawet „proszę” na dodatek? Skąd te dziwne stopnie, na przykład? Setników u was nie ma?
*wywraca oczami* Stąd, że to inne państwo, khę?


– To reforma generała Biafry. Miała na celu sprowadzenie pułapu dowodzenia do szczebla kompanii i plutonu, jeśli chodzi o oficerów, a nawet do szczebla drużyny, jeśli chodzi o podoficerów, proszę pa... – Panna najwyraźniej nie wiedziała, czym zastąpić tradycyjną formułę, więc po chwili zakończyła sprężystym: – I już!
A czym, poza nazwą, różniło się to od systemu setników i dziesiętników?
...no dobra, może chodzi o większą samodzielność dowódców niższego szczebla?
To ma sens, bo wojna podjazdowa to jedyna opłacalna taktyka dla Arkach. Z drugiej strony wprowadzono współczesne nazwy tylko dlatego, że podobają się one autorowi. Albo dlatego, że Sapkowski też miał dywizje w Nilfgaardzie, a Ziemiański nie gorszy! Mnie wrzucanie do fantasy takich współczesnych nazw zgrzyta jak piasek między zębami.
Mnie akurat same te nazwy stopni wojskowych nie irytują, ale już na przykład ukazany na początku powieści cały ten cyrk z poborem do wojska, szkoleniem itd., jak żywcem zerżnięty z PRL-owskich kawałów o trepach i milicjantach – bardzo.


(...)
Zaan rozejrzał się za gospodarzem, jednak przy szynkwasie nie było nikogo. Poświęcił więc znowu własny kubek, napełnił go z dzbana i podał kobiecie.
– Mam nadzieję, że nie odmówi pani i będzie nam towarzyszyć. Wszak już koniec służby na dzisiaj.
O, doprawdy? I Zaan o tym decyduje?


Harmeen wzięła od niego kubek i wypiła do dna jak, nie przymierzając, Sirius. W przeciwieństwie do Achai, nie poznać było po niej żadnych ujemnych skutków przełknięcia palącej trucizny.
– Jeszcze raz. – Szlachcic opanował swoją własną, chwiejącą się głowę i mrugnął porozumiewawczo. – Dawaj!
Zaan ponownie napełnił kubek.
– Chciałem zaproponować, żebyśmy…
...wypili brudzia i przeszli na “ty”?
Dziewczyna bez słowa przyjęła naczynie i strzeliła drugą kolejkę w trakcie jego wypowiedzi, czym zresztą bardzo go skonfundowała. Jej głębokie, prawie czarne oczy rozświetlił lekki blask. Nie musiała niczym zakąszać. W końcu była żołnierzem.
– Czy... – Zaan nie mógł znaleźć słów. – Kiedy spotkamy się z Biafrą?
Rany, Zaan, już przynajmniej dla zachowania pozorów spytałbyś wpierw o królową...


– Nie wiem, panie. Otrzymałam rozkaz, żeby wyglądać poselstwa. Jakby do spotkania doszło, miałam list umyślnym słać do stolicy i eskortować. Reszta nie moja rzecz.
– A królowa? – przypomniało mu się. Miał tylko nadzieję, że pani oficer nie zauważyła jego gafy...
– Wszak przyjmie tak dostojnych gości. Biafra ciekaw również, inaczej zadania mojego bym nie otrzymała.
Odnoszę wrażenie, że Biafra ma tu więcej do gadania niż królowa.
Bo państwem władają kobiety, ale prawdziwy trud sprawowania władzy ciąży na barkach jednego biednego mężczyzny. Dlaczego mnie to nie dziwi?


– Słusznie.
– I jeszcze... Chciałam przeprosić za te dwie idiotki, które napotkaliście pierwszego dnia. One są... – dodała wyjaśniająco – z kawalerii.


– Proszę?
– To kawalerzystki. A w tej formacji to ważne tylko, by żołnierz umiała odróżnić łeb konia od zadu z ogonem i żeby usiadła twarzą we właściwym kierunku.
Zaan uśmiechnął się lekko.
– Tak, panie. – Dziewczyna podchwyciła jego uśmiech. – Dowcipy o inteligencji naszej jazdy to tutejsza specjalność.
– A jaka formacja jest najlepsza?
– Rozpoznanie i zaopatrzenie. Aż dziw, że nie zauważyliście, panie, tego sami. – Zmusiła Zaana do śmiechu. Wbrew pozorom była naprawdę inteligentna. – Piechota jest do chrzanu. Całkiem niezłe są dywizje górskie, dobrze mówią też o elitarnych pułkach.
I dziarska żołnierka tak bezrefleksyjnie zdradza w karczmie informacje o armii?


– A mógłbym usłyszeć jakąś krotochwilę o jeździe?
– Dlaczego w kawalerii konie mają numery, a żołnierze imiona? Ponieważ gdyby było inaczej, dowódca mógłby się pomylić i kazać wierzchowcom ujeżdżać dziewczyny.
Była naprawdę inteligentna!
Wow, wow, my też jesteśmy pod wrażeniem.
Karol Strasburger usiadł w kącie, schował twarz w dłoniach i cichutko zapłakał.


Zaanowi nie bardzo wypadało się roześmiać z, delikatnie mówiąc, dwuznacznego dowcipu.
Chyba powinniśmy wprowadzić licznik seksualnych aluzji.
Ja to bym jeszcze wprowadziła licznik miejsc, w których autor palcem wskazuje, że “o, tu była aluzja” albo “tu był żart”, w obawie, że czytelnik przegapi.


Szlachcic rechotał, Sirius nie zrozumiał (seeeerio? A podobno był z niego pierwszy świntuch w królestwie?), a Zaan musiał się wić w niby to uprzejmym uśmiechu, lawirując między obrażeniem kobiety jako tej, która opowiedziała dowcip, a obrażeniem oficera, gdyby okazał uciechę z czegoś takiego. Przechytrzyła go na słowa. Dopiero za chwilę jednak miała dać prawdziwy pokaz męstwa armii Arkach.
Nie możemy się doczekać.


Książę Sirius nie mógł usiedzieć spokojnie na miejscu. Dziewczyna strasznie mu się podobała. Wiercił się i kręcił. Po chwili postanowił powtórzyć numer z kubkiem. Niby przypadkiem strącił łokciem kolejne naczynie. A kiedy na podłodze wylądował z hukiem dzban, znowu wsadził głowę pod stół, niby, żeby go podnieść. Harmeen odrzuciła dumnie głowę.
– Nie zrzucajcie naczyń niepotrzebnie, bo je potłuczecie. – Ciągle siedziała wyprostowana na baczność, z kolanem przy kolanie, kompletnie nieruchoma. – Jeśli wam taka ciekawość, panie... to patrzcie! – Mając na sobie króciutką spódniczkę i nic pod spodem... nagle rozstawiła szeroko nogi! Szybko i sprężyście, jakby to była część wojskowej komendy. – Patrzcie! Jeśli honor pozwala.
Więc tak wygląda pokaz męstwa w wykonaniu kobiety? To ja nie mam już pytań…
Cja. Mężczyzna mężnie nadstawia karku, kobieta mężnie rozkłada nogi.
Honor miałby im co?


Sirius wyprysnął spod stołu. Był czerwony jak burak. Bogowie! Doprowadziła światowca i świntucha do tego, że dostał rumieńców. To on nie wiedział teraz, co zrobić z oczami. Spuścić nie mógł, patrzeć w sufit było nieuprzejmie, a spojrzeć jej w twarz się bał.


Zaan zaczął się śmiać, szlachcic uniósł brwi zaskoczony, a Achaja najchętniej zasalutowałaby pani porucznik. Armia Królestwa Arkach, nie bacząc na straty, odniosła w tym starciu zdecydowane zwycięstwo.
Niech mi ktoś wytłumaczy co za straty poniosła w tym starciu Armia Królestwa Arkach, nawet metaforycznie. Przecież w takich mundurach żołnierki udowadniają swoje “męstwo” niemal na każdym kroku.


Zaan szybko napełnił wszystkie kubki z garnca, który czekał na podorędziu.
– Piję za okazane w boju męstwo i zdecydowanie żołnierzy plutonu „B” trzeciej kompanii służby rozpoznania i zaopatrzenia, garnizonu w Mai Lee!
– Do dna! – ryknął szlachcic. Wypił i zwalił się pod stół.
I już miał monopol na oglądanie niewieściego krocza.


Siriusowi też niewiele brakowało, ale przygoda znacznie go otrzeźwiła.
No paczciepaństwo, można by to opatentować, zatrudnić na wytrzeźwiałkach panie odpowiedniej profesji...


Achaja stanowczo odmawia powrotu do Troy, stwierdza, że chce od życia już tylko spokoju, więc zostaje w Arkach. Wybiega z karczmy, na jej tyłach spotyka jeszcze porucznik Harmeen.


– Chodź. Jeśli chcesz spokoju, ten kraj, póki co, nadaje się do tego jak żaden inny.
Przypomnę jeszcze raz: “Tam jest ciągła wojna. Nie tak jak u nas — wybuch i spokój, wybuch i spokój. Oni... hm... czy one raczej, walczą cały czas.”
To było w poprzednim tomie, nie liczy się. Wystarczyło po prostu napisać, że walki podjazdowe z Luan trwają cały czas w jakiejś prowincji, czy na pograniczu, zaś reszta kraju funkcjonuje względnie spokojnie. Ale wymyślenie w miarę spójnego świata i zręczne wplecenie jego opisu w fabułę, jest dla frajerów, przecież wszyscy czekają tylko na to, by okazało się, że kolejna postać NIE MA MAJTEK.


– Wiem – powiedziała Achaja.
Harmeen podeszła do swojego konia. Wyjęła z juków skórzane spodnie, buty i ciepłą kurtkę.
Więc jednak mają spodnie na wyposażeniu.
Ale konno jeżdżą z gołymi zadkami. W państwach ościennych arkaskie wojowniczki znane są jako “pawianice” ze względu na ich wiecznie czerwone, spuchnięte, poodparzane tyłki.


– Jak daleko zamierzałaś dojechać w tych twoich sandałkach i przewiewnej kiecce? Do pierwszego kataru czy do zapalenia płuc? – Roześmiała się. – Przebieraj się.
– Tu?
– Jest ciemno. A w pobliżu same baby. – Wskazała na swój oddział. – Wybacz jedno, to wojskowa kurtka. Muszę zerwać swoje dystynkcje i odznaki pułku.
Ciekawe, jak potem się rozliczy z umundurowania.
Może nikt nie zauważy. Ale to by oznaczało, że formacja rozpoznania i zaopatrzenia nie działa tak świetnie, jakby to wynikało ze słów pani porucznik.


Achaja rozebrała się szybko i wciągnęła obcisłe skórzane spodnie na szelkach. Co za szczęście, że w tym wojsku służyły kobiety – szelki nie tylko nie ocierały jej niczego, ale wręcz były przystosowane do jej ciała.
Były to bowiem szelki z doczepionym biustonoszem, praprzodek skórzanego bikini.
Zauważcie też, że jeśli pojawiły się spodnie, to obowiązkowo muszą być obcisłe.


– Masz trochę szerszy tyłek niż ja – mruknęła Harmeen – i większe piersi [no ossszywiśście, jakżeby inaczej!], ale powinno pasować.
Narzuciła krótką, podbitą ciepłym barankiem kurtkę wprost na gołe ciało. Potem włożyła ciepłe buty.
Zastanawiacie się może, czemu Achaja zakłada kurtkę na gołe ciało, zamiast wykorzystać górę sukienki w charakterze koszuli? Ano, za parę scen okaże się, dlaczego.


– Dzięki!
Harmeen lekko skinęła głową.
– Na drogach w miarę bezpiecznie, ale jakbyś chciała kord...
– Dzięki, poradzę sobie.
– Wiem, wyglądasz na taką, co sobie poradzi. Słuchaj, nie jedź gościńcem, to droga do stolicy.
W Jankach zawsze korek.


Jak chcesz spokoju, mając... mmmm... to coś na twarzy...? Jedź do ludzi mniej światowych. Najlepiej na wyżynę, do górali. Oni nie z tych, co dzielą włos na czworo. No i powodzenia!
Achaja odwiązała swojego konia i wskoczyła na siodło.
– Słuchaj... – wstrzymała się jeszcze. – Dlaczego to robisz?
– Po prostu mi miło, że ktoś wybrał mój kraj, bo uważa, że tu będzie wolny.
– A poważnie?
– A poważnie, to wiesz, wzięli mnie do wojska, kazali zabijać. Ale jeśli tylko wolno, jeśli regulamin wyraźnie tego nie zabrania, to można czasem być także... człowiekiem – zakpiła delikatnie.
Odnoszę wrażenie, że regulamin jednak zabrania rozdawania elementów umundurowania na prawo i lewo, komu popadnie. Ba, ona nawet chce oddać Achai swoją broń, jak wytłumaczyłaby się z jej braku?
Że ją napadli, rozebrali, rozbroili. Nieznani sprawcy, khę?
Poza tym to, co mówi, zdecydowanie nie brzmi jak kwestia kogoś, kto broni swego kraju przed najeźdźcą...


Achaja roześmiała się na cały głos.
– Dzięki ci, człowieku! – krzyknęła, spinając konia. – Lubię twój kraj! Uwielbiam go po prostu.


Rozdział 2


Achaja dociera do wioski i w pierwszej chałupie z brzegu próbuje nająć się jako parobek. Z przemówienia gospodarza dowiadujemy się, jak wygląda los arkaskich żołnierek:


– Że z wojska cie wypuścili? – Popatrzył na jej strój. – Mieczem robić nie to samo, co cepem, mała. Oj, bidne wy, dziewuchy z wojska. Najpierw służyć trza dziesięć lat, a potem dają kuso sakiewkę i radź se jedna z drugo sama. Bidne wy, zaprawdę. Jak domu ni ma, rodzicieli ni ma, to co wy poczniecie? Pracy ni ma, ni ma i zarobku. A jaki kawaler zechce żołnierza brać, żeby mu w łożnicy rozkazywała?
Niektórzy lubią ;)
Ale to prosty chłop i prosta jego mowa.
I co we wianie wniesiecie? Ot, kapotę wojskowo i pludry... i kunia. Ale wasz kuń do kawaleryji jeno zdatny, w górach zara się zziaja, na nic on tu! Ani do wozu przyprząc, ani do pługa.
Ciekawam, jak atakuje ta kawaleryja, skoro… przypomnijmy sobie opis Arkach z pierwszego tomu:
“Górzysty kraj, biedny, za nim już tylko Wielki Las a za nim „Chorzy Ludzie”. (...) Kraj górzysty, ani ustawić wojsko, ani puścić w marsz. Bo dobrych dróg nie ma. (...) Eeeeee, błoto, góry, małe poletka i uwiędnięty handel. To wszystko.”
W kraju górzystym i pozbawionym dróg kawaleria nie na wiele się zda - o wiele lepiej sprawdzałaby się tam piechota, a w ogóle już najlepiej - partyzantka.


Hm, skoro za Arkach jest już tylko Wielki Las, to znaczy, że nasi bohaterowie, chcąc wrócić do Troy, muszą z powrotem przejechać przez całe Luan… Czarno to widzę. W ogóle sam pomysł, że szumnie, z wielkim orszakiem, jadą przez Luan, by zawrzeć sojusz z królestwem, które jest z nim w stanie wojny, jest… głupi?
(No dobra, później – sporo później – pojawiają się wzmianki o jeszcze innych krajach graniczących z Arkach, np. królestwie Nimmeth. Zakładam więc, że Sirius mógł wrócić do domu okrężną drogą, niemniej pytanie, dlaczego tak samo nie pojechał DO Arkach, pozostaje otwarte.)


– Machnął ręką. – Aż tu dojechałaś za praco? Gdzie indziej też cie nie chcieli? Niczym się na służbie nie wyróżniłaś, co? To i morgów odprawy nie dali. Eeeee... Co by i mogli dać, jeno by się spekulanty upasły, toć sama na spłachetku i tak byś nie gospodarzyła, czym? Gołymi rękami?


Gospodyni zaprasza Achaję do izby i każe jej się przebrać w ciuchy miejscowych.


– No to rozdziewaj się, dziecko, a ty stary, odwracajże się... aaaaaa... abo i nie. Staryś już, to se patrzaj. Chociaż se pikne rzeczy obaczysz. Tyle twego.
To oczywiście był dowcip, a nie znęcanie się nad starcem.


Achaja wzięła głębszy oddech i ściągnęła kurtkę. Stary patrzył, a oczy robiły mu się coraz większe. A niech tam. Przypomniała sobie występ Harmeen w karczmie. Ściągnęła spodnie. Stary o mało nie zemdlał.
No i już wiemy, dlaczego nie mogła włożyć nic pod kurtkę ;)


Włożyła szeroką koszulę do kolan i wzorzystą spódnicę, którą rzuciła jej gospodyni.


Achaja żyje sobie szczęśliwie we wsi, ciężko pracując - ale każda praca jest dla niej lekka po treningu w obozie niewolników. Zdobywa szacunek i sympatię miejscowych, zwłaszcza po tym, jak wyniosła na kopach wójta, który chciał jakoś tam oskubać jej gospodarza. W końcu nawet jeden z parobków jej się oświadcza i wydaje się, że faktycznie czeka ją spokojne życie… ale oczywiście każda sielanka musi się skończyć.
Pewnego dnia Achaja wędruje do faktorii (!) z osłem, dźwigającym na grzbiecie ładunek drzewa. Po drodze musi przejść przez chybotliwy most zawieszony na linach nad rzeką. Ponieważ osioł zapiera się i nie chce ruszyć ani kroku dalej, dziewczyna bierze go wraz z ładunkiem na plecy i przenosi. Niestety, kiedy jest już parę kroków od drugiego brzegu, spotyka się z wojskiem, które żąda ustąpienia drogi (most jest wąski, może iść nim tylko jedna osoba naraz). Żołnierka zaczyna bić Achaję, na co ta zabija ją jednym uderzeniem pięści.
Z tym osłem na ramionach?!
Nie, najpierw dotarła na brzeg i postawiła osła na ziemi.
Hmmm… to znaczy, że most był już wolny. Można było iść, a nie wywoływać burdy.


– Druga i trzecia kompania... sformować szyk i marsz! Ty! – Wskazała kogoś, również na koniu. – Twoja kompania na bok, w las! Jesteś odpowiedzialna za rozładowanie tego burdelu! Jak to zobaczy pułkownik... Wszyscy oficerowie o stopień w dół! A żołnierzom, to się lepiej było nie rodzić!!!
Powoli jaki taki ład zaczął wkraczać w pomieszane szeregi. Zator nie topniał co prawda jeszcze, ale dzielił się wyraźnie na poszczególne grupy. Kilkanaście osób wywrzaskiwało komendy, które, choć z pewnym oporem, wywoływały jednak skutek.
Cja. Pochód został niespodziewanie wstrzymany, bo Achaja zabiła żołnierkę, ok. Ale… zator przecież powstałby i tak. Jak sobie szanowna pani major wyobrażała szybkie przeprowadzenie wojska przez most będący jedynie chybotliwą kładką na linach, w dodatku tak wąski, że mozna po nim iść tylko gęsiego?
W dodatku w niezbyt zwartym szyku, bo jeśli to jest taka kładka jak ze Shreka, to nie utrzyma ciężaru ludzi, koni i broni.
I niewykluczone, że konie się spłoszą, podobnie jak osioł Achai.


Pani major podjechała do Achai.
– Wypadek? Tak? – Splunęła na ziemię. – Kurwa! Po takich stratach w ostatniej bitwie, po takim wysiłku, tracę kolejnego żołnierza. Rekrutów dostanę co kot napłakał, a za dziesięć dni mamy być z powrotem na froncie. Wypadek, psia wasza mać!
Ach, więc faktycznie trwa wojna i żołnierze giną. O idiotyzmie tworzenia wyłącznie żeńskiego wojska w warunkach pi razy oko średniowiecznych pisała już Sine we wcześniejszych częściach analizy, ja tylko przypomnę: przeciętna kobieta jest fizycznie słabsza od przeciętnego mężczyzny, więc tam, gdzie wchodzi w grę walka oparta głównie na machaniu mieczem, gorzej się sprawdza. Poza tym: co z odtwarzaniem populacji? Zapłodnić może nawet stary inwalida wojenny, byleby miał genitalia w porządku, a jeśli pozwolimy na wybicie lub okaleczenie młodych kobiet w najlepszym wieku wieku rozrodczym (do wojska idą szesnastolatki, na dziesięć lat służby), no to… ja się dziwię, ze już teraz wioski w Arkach nie straszą opuszczonymi chałupami i zdziczałymi sadami.
Nakaz ratowania w pierwszej kolejności kobiet i dzieci nie wziął się wcale z jakiegoś dżentelmeństwa ani z tego, że kiedyś nie było Tych Strasznych Feministek, tylko właśnie z troski o populację.


Swoją drogą, ciekawe, że wojna niby trwa cały czas, a do wioski, w której żyła Achaja, nie dotarły żadne jej echa. Żadna rodzina nie miała córki w wojsku, żaden chłop nie domagał się odszkodowania za stratowane pola, żadne wieści nie krążyły po okolicy…
Porucznik w pierwszym rozdziale kazała jechać Achai na wyżynę do mniej światowych górali. Teraz okazuje się, że to odludzie dzieli od frontu 10 dni drogi przez kraj z kiepską infrastrukturą drogową…


– Koń szarpnął się, ale opanowała go jednym ruchem. – Nie będzie żadnego sądu, wcielić ją do oddziału na miejsce Goel.
(...)
– Lanni, Mayfed, Zarrakh, Shha, Chloe! Psia wasza krew! Wyciągać z plecaków, co która ma zapasowego! Musimy skompletować tej kurwie mundur, a nie będziemy czekać na tabory!
Tabory? Przez ten wąski, wiszący na linach most chcą się przeprawić razem z taborami?!
Później okazuje się, że to elitarna dywizja górska, gdzie w taborach nie ma wozów, tylko same muły.


A teraz zwróćcie uwagę na imiona dziewczyn z oddziału. Sierżant Zinna, Lanni, Zarrakh, Shha, a we wcześniejszym rozdziale mieliśmy Zaana, rycerza Vieese i porucznik Harmeen. Patent Autora na imię fantasy: powtórz od czasu do czasu jedną literkę i już jest! To, że postacie pochodzą z różnych krajów i kultur, kompletnie nie ma znaczenia.
Różnych krajów, to owszem, ale kultur…? Echhh. Mówią jednym językiem, płacą jednymi pieniędzmi, gwiazdozbiory nazywają tak samo i bóstwa mają te same - bezimienne.
Ale… ale… Mamy Królestwa Północne; nadmorskie Troy z dziwną monarchooligarchią, zamordystyczne Cesarstwo Luan; matriarchalną monarchię (monarchorepublikę?) Arkach. Niektóre z tych krajów sąsiadują ze sobą, ale są oddzielone naturalnymi przeszkodami: pasmami górskimi, lasami, pustyniami. I chcesz mi powiedzieć, że mimo to wszystkie z nich mają taką samą kulturę?
To nie ja chcę Ci to powiedzieć, tylko autor :D
Jeżu, Jeżu, zmiłuj się nade mną. Chyba potrzebuję przerwy.


overthinking-gif.gif


– Chodziła pomiędzy żołnierzami, które klęły w żywy kamień, grzebiąc w swoich rzeczach. – Ruszać się, suki! Jak major opierdoli kapitana, a kapitan porucznika, wtedy ja wezmę w dupę! Ale potem to już mnie popamiętacie do dnia własnej śmierci!!! Na co może i długo czekać nie będzie trzeba!
Podeszła do Achai, a jej oczy miotały gromy.
– Rozbieraj się! No, już! Nie czas na wstyd, wokół same baby!
A co im w sumie za różnica, czy wkoło baby, czy chłopy, skoro i tak chodzą na co dzień w spódniczkach ledwie zakrywających tyłek; był czas przywyknąć.


Achai nie mieściło się w głowie. To co? Nie zabiją jej? Bogowie... Jakby zwykły chłop zabił żołnierza w Troy, nie miałby czasu się pomodlić. A w Luan? Wolała sobie nie wyobrażać.
– No, jazda! – Mea przemocą zerwała jej z ramion koszulę, kieckę i ze złością odrzuciła w krzaki. Butów Achaja nie miała, przecież była wiosna, wszyscy we wsi chodzili boso.
Sierżant, klnąc i pomstując, obeszła wkoło nagą dziewczynę.
O, wow, Achaja znów rozebrana. Autorze, to już naprawdę nikogo nie zaskakuje.
Weź, no przecież musiał, nie wiesz, że wydawca nie płaci, jeśli pisarz nie wyrobi normy gołych cycków i zadków na arkusz wydawniczy?


Nawiasem mówiąc, w wywiadzie z roku 2003 autor twierdzi, że mimo występowania potworów i magii, “Achaja” nie jest żadną fantasy, a science-fiction. No cóż, mimo akcji toczącej się na obcej planecie, elementu “science” nie jestem w stanie się tu doszukać, za to mam świetną nazwę dla gatunku, który “Achaja” doskonale reprezentuje: fap-tastyka.


– Do dupy... a... w jakim wojsku byłaś? – Nawet sierżant nie mogła powstrzymać ciekawości.
– Armia Troy. Piechota. Szeregowy Achaja, druga dziesiątka, skrajnej lewej setki, korpusu...
– Już, już – zgasiła jej meldunek Mea. – Z tak daleka. Hm. U nas inne stopnie, inne formacje, musisz się nauczyć. No, ale dobrze, żeś była żołnierz, przynajmniej mi nogi w marszu nie zmylisz. Ale z drugiej strony... zwykły piechociarz! Uuuuuuu! – Machnęła lekceważąco ręką. – I dałaś se coś takiego na tyłku zrobić. I na twarzy. Nie mogłaś się, dupo, na własny miecz rzucić?
Achaja, mimo że naga, stojąca przed ubraną dziewczyną, podniosła głowę i popatrzyła jej prosto w oczy.
– Gdybym wtedy wiedziała to, co wiem dzisiaj, to bym nie tylko sama się zabiła, ale wysiekłabym cały swój oddział! Ale wtedy nie wiedziałam, co to niewola, nie wiedziałam, co to nabić się na własny miecz. Mój dziesiętnik się zabił, miał trutkę, szczęściarz. Mądry człowiek, wiedział, przygotował się zawczasu. I powiedział mi przed śmiercią: „Myśl, dziewczyno!”. Ale właściwie nie sprawdziła się rada. Bo... kiedy mówiłam, że jednych brali do kopalni, innych jeszcze gdzieś tam, to ja... Ja miałam szczególnego pecha. Nie mów o własnym mieczu, jak nie wiesz, że mówisz o śmierci.
Nie wyjeżdżaj z takimi tekstami do zawodowej żołnierki...


– Ja nie wiem nic o śmierci?! Ja w ostatniej bitwie...
Achaja mówiła cicho, a jednak zdołała przerwać sierżantowi:
– W bitwie masz takie szanse jakby monetą rzucać. Raz życie, a raz śmierć. Z ludźmi, z którymi ja miałam do czynienia, masz takie same szanse jak biedna Goel ze mną. – Strzeliła palcami, jakby zmiatała niewidzialne pyłki z opuszków. – O, takie.
Mea wzruszyła ramionami.
– Gadanie. – Spojrzała na swoich żołnierzy. – No, co jest, suki?! Macie coś? Do dnia okupacji Syrinx będziemy tu siedzieć?
Przeszła się wśród dziewczyn i zaczęła rzucać części munduru. Achaja włożyła porządne buty z grubej skóry, sięgające nad kostkę i świetnie ją usztywniające, sznurowane z przodu – widziała coś takiego po raz pierwszy w życiu. Najpierw wkładało się grube, czarne skarpety, które potem trzeba było zrolować na niskie cholewki. Mea musiała jej pokazać, jak to się robi.
Trochę gryzą mnie w oczy te skarpety w quasiśredniowieczostarożytności. Niby mamy dowody na noszenie skarpet przez rzymskich legionistów… ale tutaj są opisane jakby pochodziły z naszego świata i naszych czasów.


Przez cały czas dogadywała:
– Nie bój się, że nie pasuje. W wojsku są tylko dwa rozmiary mundurów: „za duży” i „za mały”. Innych nie znajdziesz.
Z pewnym trudem wciągnęła obcisłą, skórzaną spódniczkę, tak krótką, że zastanawiała się, jak w czymś takim można kucnąć czy usiąść.
Albo nawet jeździć konno.


Ktoś pomógł jej zawiązać opaskę na piersiach, a właściwie krótki, wygodny gorset. Potem założyła skórzaną, sięgającą do pasa kurtkę.
Był to strój wygodny i funkcjonalny.



Pas, miecz długości raptem łokcia, wojskowy nóż. Plecaka nie dostała i całe szczęście. Uniknęła dźwigania rzeczy zmarłej wraz z tym, co miała tam prywatnego. Cały mundur, w przeciwieństwie do tego, który nosiła w Troy, był przystosowany do dziewczęcego ciała. Nic jej nie obcierało, nic nie ciążyło tam, gdzie nie trzeba.
I szczęśliwym trafem wszystko było dokładnie jej rozmiaru! Zwłaszcza buty!


No ok, ten mundur może nie wygra w Female Armor Bingo, ale parę punktów zarobi.
Krótki gorset? To co, może jeszcze z gołym brzuchem latała? I ta króciutka spódniczka, w której trudno usiąść czy kucnąć… musi być bardzo praktyczna w czasie partyzantki. Odnoszę wrażenie, że największym wrogiem wojsk Arkach nie były cesarskie armie, lecz infekcje pęcherza. Głupotę tego projektu widzą chyba wszyscy, poza autorem. Popatrzcie choćby jak wygląda Achaja na na ilustracji wykorzystanej jako okładka drugiego tomu i na nowszym wydaniu. Projekt wierny opisowi wyglądałby po prostu głupio, więc zamiast tego zafundowano nam Achaję w wersji “rzymski legionista” “ciężka piechota z Luan”.


Przed wymarszem Achaja pisze jeszcze list:


Gospodarzu, armia mnie wzięła. Nie odwołujcie się. Racja, niestety, po ich stronie. Czuję, że już nie wrócę. Prośbę mam. Dajcie całą moją sakiewkę chłopakowi. Niech będzie gospodarzem! Bardzo tego chcę!
Chłopakowi! Ten, co prawda, wyjątkowo ma imię (Kiela), ale co z tego, skoro nawet narzeczona tego imienia nie pamięta...


Rozdział trzeci
W rozdziale trzecim znów spotykamy Mereditha, który udaje się do szkoły czarowników, porozmawiać z jej mistrzem. Meredith jest teraz piaskowym dziadkiem, który zaraz was uśpi demonem, więc nie powinien w ogóle móc wejść na teren szkoły...
Szkoła była osłonięta potężnym czarem chroniącym ją przed intruzami, którzy chcieliby tu okazać swą złą wolę. Każdy, kto nie był wtajemniczony, każdy, kto nie był czarownikiem, nie mógł wejść – gubił się w labiryncie drzew i skał. Czary plątały jego ścieżkę, po kilkakroć wracał do tego samego miejsca i…
Meredith nagle zdał sobie sprawę, że sam nie może trafić do wejścia, niewielkiej bramy, którą przecież widział zza drzew, odległą raptem o kilkadziesiąt kroków.
(...)
Wrócił do wioski i przystanął przy drodze, udając, że poprawia sandały. Nie musiał czekać długo. Już po upływie jakichś dwóch modlitw zobaczył chłopca z koszem pełnym warzyw, który zmierzał w kierunku szkoły. Nic więc nie zmieniło się tu od jego czasów.
(...)
– Cierń wbił mi się w stopę – skłamał Meredith. – Mogę się na tobie oprzeć? – Mrugnął porozumiewawczo. – Wstawię się u mistrza, żebyś tego dłużej nie dźwigał.
Chłopak uśmiechnął się szerzej.
– To dla mnie zaszczyt, panie.
Meredith oparł dłoń na jego ramieniu. Ruszył za chłopcem, udając, że kuleje. Kiedy minęli kamienny krąg, zamknął oczy. Tym razem dotarli do wejścia bez przeszkód. Czar nie był taki dobry, jak można było się spodziewać. Inteligentny demon mógł przeniknąć za bramę.
Jeżeli do pokonania czaru broniącego wejścia wystarczyło trzymać się kogoś, kto właśnie wchodzi do środka, to co powstrzymywało demony przed inwazją np. w postaci pcheł, mrówek czy innych owadów, zaplątanych w odzieży czarowników?
Uczniowie też powinni być szkoleni, by nie dać się zwieść podstępom demonów przybierających postać szlachetnie wyglądającego starca…
Przy okazji spotyka też starego znajomego, nazywającego się Draggon. Autorze, ty nawet nie próbujesz się wysilić przy tych imionach, prawda?
E, nic nie przebije pisarza imieniem Gender (z pierwszego tomu) :D


Meredith dowiaduje się, że ksiażę Archentar przysłał sporo pieniędzy, by ktoś za pomocą wizji odnalazł jego córkę i napisał mu, co się z nią dzieje (teraz mu się, kuźwa, przypomniało? Cztery lata po tym, jak córka trafiła w niewolę?). Zażywa eliksir, jednak wizja, zamiast pokazać mu teraźniejszość, przenosi go tysiąc lat w przód. Widzi Achaję, rozmawiającą z “potworami”, wyglądającymi jak ludzie, ale jednak niebędącymi ludźmi. Achaja w tej wizji jest “martwa, a jednak żywa”. Kiedy Meredith budzi się z transu, obaj magowie dochodzą do wniosku, że “potwory” to Ziemcy, istoty stworzone przez złego boga Sepha, które mają kiedyś zjawić się w ich świecie i wpaść tam w zastawioną na nich pułapkę. Następnie szukają w księgach informacji, czym są Ziemcy. Pojawia się mnóstwo aluzji do naszego świata i do chrześcijaństwa (Oni nie przyjdą tu z kłami i pazurami. Oni przyjdą... z Dobrą Wiadomością!).  Konkluzją jest, że Ziemcy, kiedy już przyjdą, będą niepokonani, ponieważ stale dążą do celu, którego nie mogą osiągnąć, więc nigdy nie zatrzymają się w swej drodze.


Rozdział czwarty


Achaja trafia do obozu wojskowego. Na początek dostaje kocówę, ale tym razem nie zostaje dłużna i samodzielnie spuszcza łomot całemu oddziałowi. Rano nikt się szczególnie nie dziwi, że wszystkie dziewczyny mają posiniaczone twarze, kocówy są absolutnie normalne w armii Arkach. Następnie Achaja idzie załatwić formalności w kancelarii i pobrać sprzęt.


Pobrała plecak, dziryt, kuszę i brakujące części wyposażenia. Nie chciała, żeby złapano ją na tym, że nie wie, iż w plecaku znajduje się buława stratega, więc przejrzała jego zawartość. Trochę różniła się od tego, co zapamiętała z armii Troy (a zapamiętała dobrze). Ale przede wszystkim widać było, że to armia, w której walczyły kobiety – w środku były nawet czyste szmatki. Ktoś pomyślał o wszystkim.
Bo dopiero w armii, w której służą SAME kobiety ktoś może pomyśleć, że przydałyby im się jakieś podpaski. W armii, w której kobiety służą obok mężczyzn, nikt na taki pomysł nie wpadnie, bo po co. Koledzy najwyraźniej mają dziki ubaw, kiedy koleżankom krew cieknie po nogach i nie zamierzają z tego rezygnować.


Wyfasowała lekkie siodło, a właściwie rodzaj czapraka,
...czyli po prostu kawałek materiału do położenia na końskim grzbiecie. Tyle dobrze, że sobie tego gołego tyłka tak bardzo nie odparzy, ale z drugiej strony – byle szarpnięcie i już leci na ziemię.
W górach takie upadki musiały zdarzać się bardzo często. Czyżby kolejny powód dużej liczby zgonów w armii?


dostała porządne juki, które mogły pomieścić dużo więcej rzeczy niż miała przy sobie, a potem przydzielono jej konia. Mały, właściwie kuc a nie wierzchowiec, o grubych, silnych nogach, z wiecznie spuszczoną głową, o smutnych oczach i długiej grzywie. Wzorem pozostałych dziewczyn zaplotła tę grzywę w warkoczyki. Koń poddawał się zabiegowi obojętnie. Brała, oczywiście, nauki konnej jazdy, ale siodła, a nawet tak uproszczonej uprzęży założyć nie potrafiła. W Troy robiła to za nią służba, a potem nie miała już własnego konia.
Why? Przecież ona nie uczyła się jeździć rekreacyjnie, jak to księżniczka, lecz jej ojciec miał ambicję wyszkolić ją wojskowo. Elementem takiego wyszkolenia jest też nauka oporządzania konia.


Temu, którego dostała w Arkach od Zaana, po prostu nie zdejmowała siodła.
Fspułczuję temu koniu, musiał mieć paskudnie odparzony grzbiet.
A jak inni żołnierze z oddziału oporządzali swoje konie, to naszej Achai nie przyszło do głowy, że też powinna to zrobić albo poprosić kogoś o pomoc? A może nikt tego nie robił? Biorąc pod uwagę jak bardzo w dupie Zaan miał to, że konie są zmęczone, jestem w stanie w to uwierzyć.


Teraz po niekończących się, bezskutecznych wysiłkach i ciągłym plątaniu wszelkich pasków, ktoś zlitował się wreszcie i pokazał, jak należy to robić, a właściwie, zrobił za nią.
I w ten sposób znów niczego się nie nauczyła.
Btw, mieszkała chyba z rok na wsi, tam też nic?


Przy okazji jednak okazało się, dlaczego jej spódniczka jest tak bezlitośnie krótka. Dopiero na siodle zrozumiała, że może dzięki temu siedzieć na koniu jak chłopak, z rozstawionymi szeroko nogami i nic nie krępuje jej ruchów.
Przecież już w pierwszym tomie dowiedzieliśmy się, że Achaja umiała jeździć konno “z rozkraczonymi nogami, jak chłopak”. Co wówczas zakładała na siebie?


Widok jednak, jaki dzięki temu roztaczał się wokół, mógłby wielu mężczyzn przyprawić o szybsze bicie serca. Ciekawe, czy był to tajny pomysł sztabu na zdemoralizowanie obcej kawalerii, która atakowałaby rozkraczone na koniach dziewczyny w tak krótkich spódniczkach?
Prawdopodobnie tak, bo przecież one znają spodnie! Achaja dostała takie od porucznik Harmeen, więc…?
Jestem ciekaw jak działa to demoralizowanie wrogiej kawalerii. Wyobraźcie to sobie: łąka gdzieś na pograniczu, gdzie spotykają się oddziały jazdy walczących państw. Nad nimi ponure niebo o kolorze stali. Końskie kopyta ryją w ziemi, już, już za chwilę jeźdźcy zewrą się w walce, gdy nagle okrzyk pełen przerażenia niesie się po okolicy:
– NA BOGÓW, WIDZIAŁEM WAGINĘ! MIAŁA TAAAAAAAAAKIE ZĘBY!!!


Rozkraczone i na tych swoich kucykach wzbudziłyby raczej śmiech. Zaraz potem zaś, luańska kawaleria powinna oddać salwę z kusz, w które jest wyposażona (autor wspomina o tym trochę później) i po prostu wyrżnąć te dziewczyny, które przeżyłyby ostrzał.


Czyli: mamy kraj, w którym rządzą kobiety, wojsko składa się wyłącznie z kobiet, a jednak mundury zaprojektowane są jak fap-tazja nabuzowanych hormonami chłopaczków. Interesujące.


Porucznik Zinna, w długiej i kwiecistej przemowie, wyjaśnia Achai, czym jest i jak walczy ich “elitarna dywizja górska”. W skrócie: szybkość i zaskoczenie, walka głównie w lesie i trudnym terenie, żadnych walnych bitew, bo na to Luan ma zbyt wielką liczebną przewagę, tylko nieustająca partyzancka szarpanina. Całe zaopatrzenie wożą ze sobą na jucznych koniach, są więc niezależne od taborów.
Moim skromnym zdaniem, w takim kraju i przy takiej dysproporcji sił, to cała armia powinna tak walczyć, nie tylko ich dywizja.
Ten opis nie  byłby zły, niestety całe to zdroworozsądkowe podejście rozbija się o idiotyczny mundur dywizji górskich. Okazuje się też, że Achaja nie będzie radośnie szarżować na swoim kucyku, bo elitarna dywizja górska przemieszcza się na nich tylko w nagłych wypadkach. Szarżowanie pozostawia się kawalerii (po co biednemu Arkach droga w utrzymaniu i nie nadająca się do gór kawaleria już nie napisano), gdzie “pijany w sztok oficer mówi przed starciem: „Baby, jedźcie mniej więcej tam! Byle szybko i głośno!”. No oczywiście, formacja bohaterki musi być super, wszystko inne to dno, którym czytelnik powinien gardzić.
E, jakby trafiła do kawalerii, to tam pewnie też przełożeni opowiadaliby jej, że tylko ich formacja się liczy, w piechocie takoż, nie wspominając już o rozpoznaniu i zaopatrzeniu ;)
Kuro naprawdę w to wierzysz? Idę o zakład, że kawaleria jeszcze okaże się zbieraniną idiotek… ba, te dwie strażniczki na granicy, o niezbyt lotnych umysłach, chyba były z kawalerii.
Nie, chodzi mi tylko o to, że ten obraz dywizji górskiej jako najlepszej w całej armii przedstawia jej pani porucznik z tejże dywizji, a wiadomo, każda pliszka swój ogonek chwali. Porucznik Harmeen też wychwalała służby rozpoznania i zaopatrzenia jako najlepsze. Choć o inteligencji kawalerii akurat wszystkie były podobnego zdania...


Nie została dobrym strzelcem. Prawdę mówiąc, była ostatnią nogą. Potrafiła co prawda napiąć kuszę szybciej niż ktokolwiek inny, ale z celowaniem... Tu był istotny problem. Uczono ją w Troy, jeszcze we własnym pałacu, strzelać z łuku, ale kusza? To była broń w sam raz dla plebsu. Nie będzie przecież księżniczka tykać czegoś tak niskiego, tak zaprzeczającego honorowi jak kusza! Czegoś, czym zwykły chłop mógł ugodzić rycerza.
A z łuku to nie mógł, niiiii, ależ skąd.
Cepem bojowym, czy kosą na sztorc stawianą też nie. Historia nie zna takich wypadków. Niii...

Niestety. Teraz płaciła za to na przykrótkim szkoleniu. Napiąć, założyć bełt, wycelować... No gdzie, zarazo, mierzysz!!! I strzelić. O, bogowie! Poszła. No, ładnie, to teraz leć po bełt, a ja się zdrzemnę. Hej! Hop, hop... No gdzie, zarazo, polazłaś? Myszy szukasz na polu? Nieeeee. Nie tak. No, co ty robisz? To ma lecieć grotem do przodu. O, bogowie. Hej! Gdzie mierzysz?!!! Weź to ze mnie! Weź to ze mnie!!! O, żesz ty... Czy ci się wydaje, że oficer ma robić „padnij” przed szeregowcem? Gdzie mierzyłaś, małpo jedna?! Co ty mi chciałaś zrobić? Żesz ty... Bogowie! Nie zaciskaj palców na tej dźwigni!!!! Won z tym! Trzymaj to do góry, idiotko!!! Do góry!!! Kurwa... Ja ci dam zrobić mi „padnij”! Ja ci dam, zarazo! Ty mnie jeszcze popamiętasz! Sierżancie, ratunkuuuuu!!! Kurwa... No nie... Niech jej to ktoś zabierze!
Achaja widać przypomniała sobie, co się działo, kiedy jako świeżo upieczona rekrutka próbowała popisać się znajomością szermierki i zawstydziła przełożonego, więc teraz przesadza w drugą stronę. Nie wierzę, że ktoś, kto potrafi strzelać z łuku (“jak chłopak” – powiedziano w pierwszym tomie, a jak wiemy, w języku autora oznacza to “bardzo dobrze”), będzie miał aż takie trudności z przestawieniem się na kuszę, a zwłaszcza (!) z celowaniem.
Właściwie łatwiej nauczyć obsługi kuszy niż łuku. Wygląda to tak, jakby w przypływie trzeźwego myślenia autor wpadł na pomysł, że Achaja powinna czegoś nie umieć, bo wychodzi mu Mary Sue. Idę jednak o zakład, że to przypadkowa pomyłka i chodziło jedynie o kolejną śmieszną scenkę.


Achaja ma przechlapane w oddziale - wszyscy wiedzą, że była prostytutką w Luan i z tego powodu nie tylko pogardzają nią, ale i kpią z całej drużyny. Ocieplenie atmosfery następuje dopiero ostatniego wieczoru przed wymarszem na front. W międzyczasie do oddziału zostają przydzielone cztery rekrutki, które tegoż wieczoru zostają ostro przeczołgane i upokorzone przez starsze żołnierki.


– Melduje się szeregowy Kaisha...
– Wróć!!! – Lanni wzięła się pod boki. – Jak mi się przedstawiasz, oślico! Tu nie kancelaria!
– A jak mam powiedzieć? – Dała się zaskoczyć.
– „Dupa Kaisha”, czy jak ci tam. Szeregowymi to może zostaniecie po pierwszej bitwie, choć wątpię. No, na co czekasz? Mów!
Dziewczyna spąsowiała i zacięła się w sobie.
– To... to świństwo, tak nas...
– Milcz! Co masz w plecaku? Natychmiast!
Kaisha wykrzyczała nazwy wszystkich pięćdziesięciu ośmiu przedmiotów, które nosiła na plecach.
– Nie zapomniałaś o czymś?
– Nie!
– To zrób czterdzieści przysiadów, może sobie przypomnisz. Gdzie to kładziesz, kretynko?!!! – Głos Lanni wzniósł się nagle do krzyku, kiedy dziewczyna zsunęła z ramion plecak. – W oporządzeniu! Wykonać!


(okazuje się, że “brakującym” przedmiotem w plecaku jest własny rozum - “bo w głowie go przecież nie masz”)


Ta zabawa znudziła się jednak szybko. Shha powiedziała, że nowe są zbyt zakurzone po podróży i kazała im się oczyścić, co polegało na tym, że wszystkie musiały zdjąć swoje spódniczki i porządnie wytrzepać, uderzając nimi o własne głowy.
Strasznie śmieszna scenka. Wyobrażam sobie, jak aŁtor do łez kwiczał przy pisaniu. Potem zmęczony własnym dowcipem, szedł do kuchni, wypijał szklankę wody i wracał do komputera.
(...)
– Dobra – mruknęła Zarrakh. – Nie trzepać się już, bo huk straszny.
– No – dodała Mayfed. – Stanąć twarzą do ściany, nałożyć kiecki na głowy i czekać na dalsze rozkazy!


Potem dziewczyny piją razem wódkę, co w wojsku jest zabronione, więc pijąc każda zamyka oczy, aby w razie czego mogła zeznać pod przysięgą, że wprawdzie sama piła, ale nie widziała, żeby robił to ktokolwiek inny :)


Chloe przyniosła kubki, sarkając pod nosem, rozdała dziewczynom i już chciała położyć się z powrotem, kiedy powstrzymał ją głos Lanni:
– Jeszcze jeden.
– Dla kogo?
Shha zerknęła w stronę Achai.
– Chcesz z nią pić? – Wzruszyła ramionami, ale posłusznie przyniosła kubek.
Lanni zważyła go w ręku.
– Jutro wymarsz – powiedziała cicho. – Znowu będziemy tam... gdzie wiecie. Nie chcę mieć za plecami wroga we własnej drużynie.
Teraz się zorientowałaś, na dzień przed bitwą…? Lepiej późno niż wcale…


Achaja zagryzła wargi. Wstała lekko i podeszła do kaprala. Spojrzała w dół, przeniosła wzrok na cztery dziewczyny stojące pod ścianą z własnymi spódniczkami na głowach, (...)
Nie chcę zapeszać, ale chyba właśnie macie za plecami czterech wrogów we własnej drużynie…
I tak powstanie wojskowy jeżozwierz.


Następnie zaczynają się zwierzenia.


– Mnie to nie chcieli zwolnić nawet na pogrzeb taty.
– Bo miałaś dziesięć dni drogi do domu w jedną stronę. A spierniczyłabyś w pierwszym mieście.
...nie mówiąc już, że zanim do niej dotarłaby wiadomość, a potem ona sama do domu, ojca już i tak dawno by pochowano.
Może mają tam podobne zwyczaje pogrzebowe jak Torajanie?


– Słuchaj – spytała Achaja – skoro nie lubisz mieć wrogów za plecami... to czemu tak tresujesz te cztery? – Wskazała dziewczyny z gołymi tyłkami, ciągle wyprężone pod ścianą na baczność.
O matko, ktoś tu myśli!


Lanni uśmiechnęła się smutno.
– Byłaś w wojsku. Sama wiesz, że rekrut to jeszcze nie żołnierz. Nawet po obozie. Cha, cha...
– Wiem, ale... one teraz nie pałają do nas zbytnią miłością.
– Przecież zginą w pierwszej bitwie – szepnęła Lanni. – Wszystkie cztery.
A jeśli nie?
To dostaną wódki i już będzie przyjaźń na śmierć i życie.


Achaja przymknęła oczy, mimo że wcale nie podniosła kubka.
– Myślisz, że ja pierwszy raz? – szeptała Lanni. – Widziałam to już. Jak prowadzisz rekruta na małe potyczki, gdzieś w zarazę daleko, na nieważny odcinek. Ma szansę. Może zdąży się poduczyć, co i jak. Może zobaczy, co robią inni.
Rekrutki trafiają do oddziałów po pięćdziesięciodniowym szkoleniu. Czego tam się uczyły, skoro dopiero na polu walki mają szansę podpatrzeć (albo nie), co robią inni? Chyba tylko wkuwały na pamięć zawartość plecaków i kolejne regulaminy...


A jak te nowe pójdą tam, gdzie my idziemy jutro...
Takie gadanie: “w tej bitwie śmierć nam wszystkim, śmierć” - śmierdzi mi defetyzmem.


To przeżyją tylko do pierwszej luańskiej szarży. Przecież ty też byłaś w wojsku. Musiałaś kiedyś być rekrutem. Powiedz sama. Jakie miałaś wtedy szanse? Żyjesz, bo kazali ci się poddać.
Prawdę mówili chłopi w karczmie, że księżniczki głupie, a najdurniejsza królowa; dowództwo wojsk też im nie ustępuje. Po jaką nieprzeciętną cholerę pchać wojsko naprzeciw wielokrotnie silniejszego przeciwnika, na pewną rzeź? Nie lepiej uplątać Luańczyków w niekończącą się szarpaninę w górach, niech się wykrwawiają jak Ruscy w Afganistanie?!
Aż się prosi, żeby wciągnąć Luańczyków w jakąś dolinę, zatarasować przełęcze, szarpać podjazdami, budować pułapki i patrzeć jak każdego dnia pomagają ci głód i upadające morale.
Btw, Termopile? Mówi coś komuś ta nazwa?


W późniejszych rozdziałach pojawia się coś takiego jak “zdolność honorowa” państw, jeden z głupszych pomysłów Ziemiańskiego. Może to właśnie strach przed utratą tej zdolności nakazuje Arkchajczykom(?) (Arkachianom?) pchać piechotę na szarżującą jazdę?
Ktoś tu najwyraźniej zapomniał, że taką właśnie taktykę – żadnych walnych bitew, wieczne partyzanckie podchody – prezentowała Achai porucznik Zinna, gdy ta wstępowała do oddziału.
Teoria swoje, praktyka swoje?  


(W każdym razie, co do upokarzanych rekrutek, konkluzja jest taka, że mają się bać dowódców bardziej niż wroga, bo wtedy przynajmniej będą posłusznie wypełniać rozkazy.)


W kompletnej ciszy, już prawie po ciemku, czyjaś dłoń dotknęła jej szyi. To... Lanni? Ktoś objął ją z drugiej strony.
– Bardzo bolało?
– Co? – spytała zaskoczona.
– No, jak ci to robili... to, co ci robił mistrz umierania.
– Bardzo... Tak bardzo, że do dziś czasem zleję się w nocy, jak mi się przyśni.
Borze, znowu.
Wiem, gdzie stoi pomnik cesarzowej Achai! W Brukseli, a nazywa się “Siusiająca dziewczynka”!


– Czuła, jak pali ją twarz. Bogowie! Naprawdę mówiła takie rzeczy komuś innemu? Potrafiła to powiedzieć? Przeszło jej przez usta? – To jest... to jest jak... – Nie potrafiła znaleźć odpowiedniego słowa. Nie potrafiła znaleźć żadnego porównania. Musiała zmienić temat. – Skąd wiecie? – szepnęła zrezygnowana.
– Bo my... – Shha również nie potrafiła dobrać słów. – Następnej nocy, po tej durnej kocówie na początku, postanowiłyśmy cię pobić jeszcze raz. I tym razem fest! No i... podeszłyśmy do ciebie jak spałaś, żeby związać i chyba... zabić. Bo wkurwione byłyśmy. I... I ty... tak strasznie płakałaś przez sen. I... i mówiłaś, żeby mistrz ci już tego nie robił więcej, że... zdradzisz, że powiesz, co ci każe, tylko... żeby ci tego więcej nie robił. Że już nie możesz i czy on nie widzi, że ty już zupełnie nie możesz wytrzymać. I... – Shha pociągnęła nosem. – Jakoś głupio było cię lać jak beczysz... I beczeć, jak lejesz… No, tośmy poszły.
Achaja poczuła nagły ból w gardle, coś gorącego zbierało jej się pod powiekami.
– I... wiesz... następnej nocy też się rzucałaś. Wiesz... Sen masz jak królik, wystarczy cicho pociągnąć nosem w namiocie i już, choćby w środku nocy, widać te twoje ogromne oczy, szeroko otwarte. Ale... Kiedy cię najdzie, to... można topór ostrzyć nad twoim uchem, a ty nic... tylko beczysz i się rzucasz. I śpisz, ale to nie jest dobry sen, co?
Ciekawe, że przez te lata w obozie niewolników ani przez cały czas spędzony w górskiej wiosce nikt nic nie zauważył…


Rozdział piąty
Oddział wyrusza na front.


Dopiero teraz tak naprawdę dowiedziała się, dlaczego dla szeregowców górskiej dywizji wybrano kuce. Owszem, nie miała żadnych szans, żeby dogonić porucznik Zinnę, kiedy ta przyspieszała lekko, żeby dowiedzieć się, co na przedzie kolumny. Ale też oficerski rumak potknął się już kilka razy, a nawet o mało nie złamał nogi w pokrytym kamieniami korycie strumienia, którym musiały się poruszać. Kucom kamienie nie przeszkadzały.
A dlaczego dowódca elitarnej górskiej dywizji jedzie na koniu, który najwyraźniej w górach sobie nie daje rady, to już nawet miejscowe bóstwo wojny nie wie.


Okazuje się, że mają bronić Kupieckiego Szlaku.


– Co to jest Kupiecki Szlak? – spytała Achaja.
– Taka droga – mruknęła Lanni. – Połączenie pomiędzy Strath a przystanią w Korrneth na rzece. My musimy ją mieć, bo kupcy by nadpłacali, ciągnąc przez lasy, a oni ją przerywają, bo chcą nam zrobić kuku.
A kupcy by nadpłacali, bo w lasach pod każdym krzakiem siedzi troll pobierający myto, tak?


– Chyba gówno zrozumiałam.
– Nie przejmuj się, ja też niewiele rozumiem. – Machnęła ręką Lanni. – Tyle wiem, że to jedna z ostatnich dróg kupieckich, jakie łączą nas z rzekami, którymi nasze towary mogą spływać do morza. Inaczej kupcy musieliby ekspediować towary lasami i by ceny wzrosły wtedy, a to z kolei coś tam źle zrobi na nasz handel...
Aha, a przewóz towarów drogą będącą w wiecznym zagrożeniu przez wroga jest tańszy i bardziej opłacalny niż droga przez las.
Poza tym, tu mówią o eksporcie, a za chwilę...


Eeeee... Z grubsza chodzi o to, żeby pieniądza więcej było.
– Nie – mruknęła Chloe. – Słyszałam, że jak padnie handel, to po nas.
– Niby, że co? Nie możemy se sami zjeść własnego zboża?
– Akurat. My zboże wysyłamy... – Zarrakh postukała się ręką w czoło. – Raczej kupujemy.
Sprowadzają zboże, znaczy, własna produkcja nie wystarcza by wyżywić ludność (ciekawe, w rozdziale mówiącym o życiu Achai na wsi słowa nie było o głodzie czy jakichkolwiek trudnościach z zaopatrzeniem). Kupcy powinni błogosławić tę wojnę i dorabiać się fortun na spekulacji, że tak przypomnę karierę Retta Butlera podczas blokady Południa...


Uhm. W innym miejscu pada stwierdzenie, że “Arkach nie miało dostępu ani do morza, ani do wielkich jezior, ani nawet spławnych rzek”. Ergo, łatwo je zablokować nawet bez wojny, wystarczy zawrzeć sojusz z sąsiadami, aby odmówili dostępu do swoich portów. Po cholerę walczyć o jakąś drogę, skoro wystarczyłaby dyplomacja?
Te rzeki to pewnie w jakimś innym kraju leżą, takim… o którym jeszcze nic nie wspomniano. Jeśli wierzyć mapie przygotowywanej do planszówki Achai od RedImp, kraj ten nazywa się Nimmeth.
(tej mapie to bym tak do końca nie wierzyła, bo według niej przez środek Arkach płynie wielka rzeka)
Może w górnym biegu nie nadaje się do żeglugi? Albo nikt w Arkach jeszcze nie zajarzył, że przez środek królestwa płynie im rzeka. Jestem w stanie uwierzyć w to drugie :D


I tak się zastanawiam, patrząc na mapę - czy Sirius i Zaan nie mogli po prostu popłynąć do Nimmeth a potem udać się w podróż w górę rzeki, zamiast włóczyć się po pustyniach i przez Cesarstwo, przeciw któremu chcą zawiązać sojusz? I jeśli zastanawiacie się dlaczego RedImp pracuje tylko w oparciu o informacje z trylogii Achai, to z pomocą śpieszy wam sam Andrzej Ziemiański:
Nie mam pewności czy odpowie Pan na to pytanie, ale spróbuję...Jaka jest Pana najbardziej wstydliwa pomyłka w książce?


Wstydliwa pomyłka to wstydliwa sprawa. Ale OK, wszystko na sprzedaż. Największym błędem, który pamiętam było wyobrażenie świata Achai. Jej życie w zamyśle miało się toczyć na półkuli południowej a kopia naszego świata miała znajdować się na półkuli północnej. Taki był zamysł, który wynikał z racjonalnych przesłanek, ale w trzech pierwszych tomach nie był mi do niczego potrzebny. No i trochę o tym zapomniałem, pisałem więc o warunkach, które mnie otaczają. Na przykład Zaan jedzie na południe do ciepłych krain. Gdyby żył na półkuli południowej, zmierzałby jednak na biegun. Tak samo Królestwa Północy, zamiast być mroźną ostoją zakutego w stal rycerstwa powinny być tropikalnym rajem, gdzie nikt w równikowym upale w zbroję zakuć się nie da. A wszystko to wyszło na jaw dopiero w pierwszym tomie "Pomnika Cesarzowej Achai", gdzie Tomaszewski przypływa z półkuli północnej na południową. Cóż. Czytelnicy wielokrotnie pytają czy w końcu narysuję mapy świata Achai. Nie wiem, co odpowiadać. W tej chwili map tego świata narysować się już nie da. Chyba, że na wstędze Moebiusa…


http://www.wiadomosci24.pl/artykul/pierwsza_polska_bron_masowego_razenia_wywiad_z_a_ziemianskim_261077-2--1-d.html


Vahu… Vahu… Po co my to właściwie analizujemy, skoro sam autor przyznaje, że jego świat nie ma sensu?
Bo nasi tajemniczy mocodawcy płacą nam 80 groszy za każdą linijkę hejterskiego komcia?
Iiiileeee??? Cholera jasna, nawet w hejterstwie faceci mają lepiej!


W sumie to jest fajne pokazanie, jak stworzenie świata choćby o odmiennej geografii, nie mówiąc już o fizyce, wymaga ciągłego wysiłku pamiętania o tym, co się wymyśliło, bo inaczej pewne oczywistości naszego świata gładko wślizgują się na miejsce tamtych planowanych odmienności albo występują obok nich, tworząc zgrzyt. Przy czym tu akurat geografia achajoświata nie jest potknięciem na poziomie trzech pierwszych tomów, dopiero w “Pomniku” pojawia się niekonsekwencja i dopiero wtedy dowiadujemy się, że to od początku miało być nie tak. Nie prościej byłoby dostosować opisy późniejsze do wcześniejszych, a nie tłumaczyć, że “miało być inaczej, tylko zapomniałem”?


Zinna o mało nie zajechała swojego wierzchowca na kamienistej drodze. Jej oczy miotały gromy, szarpnęła uzdą, tak jakby chciała swojemu rumakowi skręcić kark.
– Plutooooon! – ryknęła, zarywając w miejscu. – Z koniiiii!!!
Wykonały rozkaz jak na ćwiczeniach, zeskakując z siodeł i chwytając w locie plecaki, kusze, kołczany i dziryty.
– Konie... Pęęęętaaaaaaać!!!
– O, kurwa! – wyrwało się którejś. Achaja nie mogła się obejrzeć. Ledwie umiała pętać nogi swojego kuca i przez cały czas miała wrażenie, że zostanie kopnięta dokładnie w sam środek czoła.
– Ładnie. – To była Shha. Tuż obok.
– Co?
– Zwykle co piąta dziewczyna zostaje do pilnowania zwierzaków – szepnęła Shha. – Jak jest bardzo źle, to co dziesiąta. A jak, kurwa, pętać... – splunęła na ziemię, pomagając Achai z powrozem, wyraźnie drżały jej ręce – ... znaczy, już tu nie wrócimy.
– Żywe – dodała Lanni.
Więc tak wygląda ta wojna podjazdowa? Rzuca się dziewczyny prosto do bitwy, a zamiast odesłać kuce z zaopatrzeniem gdzieś na tyły, to pęta się je, by łatwo wpadły w łapy wroga. Wow.
Ojtam, wróg ma za mało punktów ruchu, żeby wydostać się poza miejsce oznaczone jako “linia frontu”.
To pewnie ta czerwona krecha z serii gier Total War.


Po zrobieniu kilkuset kroków przypadły na grzbiecie zalesionego wzgórza.
Tuż obok Achai upadła rekrut Bei. Była tak spocona, że roje komarów dosłownie rzuciły się na nią, tnąc to, co nie było osłonięte mundurem. Owady miały wielkie pole do popisu, poza twarzą mogły wybierać między jej kształtnymi udami, łydkami i dłońmi.
Tak autorze, pamiętamy, że wszystkie te dziewczyny są bardzo seksowne. Przestań nam o tym przypominać przy każdej okazji.
No weś, przecież istnieje realne niebezpieczeństwo, że jak nie przeczytasz parę razy na rozdział, że ładne, zgrabne, cycate i półnagie, to zaczniesz je sobie wyobrażać w jakichś workowatych, zapiętych pod szyję mundurach, starannie ukrywających wszystkie wdzięki. Albo nawet… *zgroza, mrok i dramatyczne werble* ...pomyślisz, że mogły tam walczyć też jakieś weteranki po czterdziestce!


– Ty – szepnęła Achaja – jak masz miecz z przodu, nie padaj na twarz, idiotko! Zranisz se nogę i...
– Nie ucz jej – przerwała wykład Lanni. – Już i tak za późno.
– Jak mam... – Bei usiłowała coś powiedzieć, ale kapral przerwała jej brutalnie:
– Melduj się, głupia cipo!
– Dupa Bei melduje się na rozkaz!
– Ciszej, kretynko!
Na szczęście nikt nie zwracał na nie uwagi. Zinna kłusowała, usiłując nawiązać kontakt z innymi plutonami, sierżant Mea ustalała, gdzie są pozostałe drużyny.
Co tu się… Czy tylko ja mam wrażenie, że oni walczą trochę jak w czasie drugiej wojny światowej? Brakuje tylko kopania okopów i próśb o wsparcie artylerii polowej.


Usłyszały tętent pojedynczego konia.
– No dobra, dziewczyny. – Lanni spojrzała na cztery rekrutki. – Kaisha, Hommerth, Bei, Menne... Trzymać teraz tyłki ściśnięte jak szlag! Jak która popuści ze strachu, to nas koleżanki z innych plutonów zabiją śmiechem. Ale wcześniej spiorę was po ryjach, że rodzona matka nie pozna!


Brawo autorze, znowu coś o popuszczeniu. I jak koleżanki z innych plutonów mają się o tym dowiedzieć, skoro oficerowie “usiłują nawiązać z nimi kontakt” i ustalają “gdzie są pozostałe drużyny”?
No chyba że po bitwie zobaczą, że któraś tam ufajdana.


– Dobra, żołnierze – powiedziała spokojnie. – Przerwali szlak w kilku miejscach, obok siebie, więc nie taki znowu problem. Tyle że zajęli faktorię przy grobli. I my... – zająknęła się – mamy ją odzyskać. Ale póki co... Służba rozpoznania i zaopatrzenia twierdzi, że wali na nas drugi mieszany gwardyjski korpus cesarskich sił Luan. – Zinna zacięła się na chwilę. – Szlak już nie jest nasz. Ale też nie będzie ich. Tam za nami – wskazała kierunek skąd przyszły – korytem strumienia posuwa się nasze wojsko zmierzające do faktorii. Nie możemy przepuścić jakichkolwiek zagonów przeciwnika, które mogłyby przerwać nasz marsz. No – Zinna obejrzała się za siebie. – Gdyby doszło do rozproszenia... Koncentracja przy faktorii, a jak nie, to walcie na Strath, po drodze coś znajdziecie. I trzymać się swoich plutonów, żołnierze!
No po prostu II wojna. Autor traktuje kupiecki szlak jak jakieś tory kolejowe czy drogę, gdzie ciągle jadą pociągi i ciężarówki z zaopatrzeniem. Przy okazji, dziwie się, że przez tyle lat ciągłej walki, nie wycięto kupcom choćby zapasowej drogi przez las.
Nie opłacało się.


Dochodzi do bitwy, a właściwie serii potyczek, gdzie co chwila mamy scenki takie jak:


Luańczycy zaczęli szarżować. Pod górę, bez rozpędu. Szło im powoli. Stracili pięciu jeźdźców na jakichś piętnastu krokach. Bogowie, dziewczyny strzelały świetnie.
Jak to powiedział generał Bosquet, patrząc na szarżę  Lekkiej Brygady: „To wspaniałe, ale to nie wojna! To szaleństwo!”


Choć właściwie trudno było mówić o linii. Jeźdźcy manewrowali między drzewami, wielu z nich od razu odrzuciło lance i kusze, wyciągając miecze. Jakiś kawalerzysta zawisł na gałęzi drzewa, za którym kryła się Mea.


Inny zaatakował ją mieczem, ale nie miał szans wśród gałęzi. Ukryła się za konarem i dźgnęła go mocno, czując, jak drzewce drży w jej dłoni.


Achaja wyszarpnęła miecz i schowała się pod najgrubszym konarem. W samą porę. Ostrze następnego kawalerzysty wbiło się weń i uwięzło. I tak nie miała możliwości, żeby go sięgnąć. Czym? Z boku podjechał drugi, też nie miał lancy na szczęście. Wywijał mieczem jak pacan, licząc na to, że dziewczyna straci nerwy i zacznie uciekać. Siedząc na koniu, mógł jej najwyżej napluć na buty w tej gęstwinie.


Zobaczyła, jak Hommerth biegnie w jej kierunku, uciekając przed kawalerzystą uzbrojonym w lancę. Tamten nie mógł jechać szybko, nie mógł manewrować skutecznie między drzewami tak, żeby nie zawadzać drzewcem o gałęzie.


Dobra, czy tylko mnie się zdaje, że pomysł szarżowania konnicą w gęstym lesie jest głupi cokolwiek i dobrze ukryte (np. na drzewach) dziewczyny mogłyby wystrzelać wszystkich Luańczyków jak kaczki? Z jakichś powodów jednak tego nie robią, walczą z ziemi (pieszo!), ponosząc ciężkie straty… i w ogóle odnoszę wrażenie, że to jest taka wojna, w której jedna strona wygrywa tylko dlatego, że druga jest jeszcze głupsza.
Totalnie nie rozumiem co tam się wyprawia. To znaczy rozumiem, ale to jest głupie… Skoro konnica ma wsparcie piechoty, to dlaczego oficerowie z pióropuszami na hełmach radośnie sobie patatatajają przez las na czele wojsk? Może jeszcze mieli wymalowane tarcze strzeleckie na zbrojach, a w ich rękach dumnie powiewały proporce z napisem “zastrzel mnie”?
Spójrzmy też na tą wojnę w większej skali, bo tam też jest bez sensu. Autor wyraźnie inspirował się drugą wojną, coś tam przeczytał i wrzucił w swój starożytno-średniowieczny świat, nie zważając na to, że to wszystko zgrzyta. Mamy partyzantkę, która nie walczy jak partyzantka, a po drugiej stronie kawalerię i ciężką piechotę, walącą przez las i pod wzgórze. A przecież Luan nie powinno iść przez las, powinno ten las wycinać, tworząc jednocześnie drogi dla swoich wojsk i utrudniając partyzantom znalezienie schronienia. Wycinając las zyskaliby budulec potrzebny do wzniesienia strażnic wzdłuż np. kupieckiego szlaku. Potem przejmowaliby kontrole nad większymi miastami i wsiami, pozbawiając ukrywające się wojska Arkach wszystkiego. Ale wiecie, to ci ŹLI, więc wojsko bawi się w LARPa w lesie, a ich służby i tabory są zostawione same sobie na drodze. Ba, ich wozy z zaopatrzeniem jeżdżą tam sobie bez eskorty.
No właśnie, strażnice… Dlaczego Arkach sobie takich nie pobudowało, żeby kontrolować szlak?


Potem resztki oddziału przenoszą się na drogę, gdzie wdają się w kolejne walki,  z których dziewczyny wychodzą zwycięsko, głównie dzięki Achai (ta dwukrotnie wciąga oddziały wroga w zasadzkę, robiąc numer pt. “Jestem biedną, wędrowną kurwą, którą napadły i pobiły te dzikie baby, pomóżcie mi!!!”). Uwalniają też sporą grupę pędzonych do niewoli jeńców.


Oczywiście w czasie tej akcji musi mieć miejsce taki dialog:
– Nooo... – Chloe potrząsnęła głową. – Żesz wasze macie takie...
– No, co? – Lanni otarła pot z czoła. – Zeszczała się któraś?
– Z Bei chyba wylatuje i z tyłu, i z przodu – roześmiała się Shha.
A gdy Achaja udaje dziwkę:
– Co za suki! – wrzeszczała Achaja. – Wiecie, co woźnicom zrobiły? Co im ucięły? A jedna to... – Potknęła się niby to przypadkowo, co pozwoliło jej przedłużyć szarpaninę z kurtką na głowie. – Szlag! Dajcie mi napluć na te suki! Ze strachu na nogi se narobiłam!
Autorze, wstrzymaj się, błagam.
Fetysz to fetysz, co poradzisz… *wzdycha ciężko*


– Nie zgwałcili cię?
– Eeeeee... Dopadł mnie jeden. Nie pierwszy w moim życiu, choć pierwszy nie po dobrej woli. Niezły był w tym, co robił, dawno mu wybaczyłam – roześmiała się. – Może list mu poślę?
Skąpo ubrane żołnierki, oczywiście seksowne i jeszcze nie przeszkadzają im gwałty. Serio?


tumblr_lrqidb2kdt1qm1975o1_500.gif
No po prostu wojsko jak z mokrych fantazji nastoletniego koniotrzepa.


Jedynie Mayfed (przypadkowo raniona przez naszą bohaterkę) szturchnęła Achaję pięścią w ramię, mamrocząc:
– Po co nam Luańczycy? Mnie, kurde, załatwi moja własna armia!
Achaja przysunęła się bliżej.
– Daj, małpo, bo jakiejś choroby dostaniesz od tej ścierki.
Schyliła się i dokładnie wylizała jej ranę. Potem założyła opatrunek i zawiązała mocno. Podeszło do nich kilka dopiero co uwolnionych żołnierzy.
Taaak, wylizywanie ran. Widzę co tu robisz autorze!


I kolejna potyczka w lesie:


Dziewczyny zeskakiwały z drzew, chlastając mieczami plecy piechociarzy. Te, które się cofnęły, nacierały z furią, przeskakując wykroty i krzaki. Co mógł zrobić Luańczyk w pancerzu, z ciężką tarczą? Wystarczyło raz odbić mu miecz i rzucić się na tarczę całym ciężarem swojego ciała! I już był pod tobą! Wychędożyć, od nadmiaru dzielącego dwa ciała metalu, się nie da... Ale dziabnąć mieczem? Proszę bardzo. Wybierz sobie miejsce. I wal gdzie chcesz. W co chcesz. Gdzie masz ochotę.
Yyyyy… na przykład w tę tarczę, którą cały czas się osłania? W pancerz? Czy gdzie?
Autor bardzo przykłada się do tego, by pokazać, jak gęste krzaki utrudniają walkę ciężkiej piechocie. Szkoda tylko, że nie pomyślał, jak te same krzaki będą przeszkadzać żołnierzom w butach nad kostkę i krótkich spódniczkach, więc praktycznie z gołymi nogami.


Dziewczyny położyły trzecią część oddziału, zanim tamci zorientowali się w ogóle, że giną. Potem zaczęła ważyć ich przewaga liczebna. Żołnierze rzucali tarcze i siekli mieczami, ale... w co?
W mientkie i nieosłonięte.
Jeśli taka łodyga jeżyny wbiłaby się którejś w kształtną i nieosłoniętą nóżkę (albo między nóżki), to praktycznie już po niej. Chwila...
Żołnierze rzucali tarcze
Że co? Dlaczego żołnierze rzucali tarcze? Przecież to idiotyczne! Mamy tu quasistarożytność, a w starożytności odrzucano tarcze w dwóch przypadkach: 1) Uznałeś, że bitwa przegrana i trzeba zwiewać, więc pozbywasz się ciężkiej tarczy, która będzie cię spowalniać - niestety zostajesz usieczony przez wrogą kawalerię, dla której jesteś łatwym celem, 2) Masz pecha i walczysz z Rzymianami - ciężkie pilum wbiło się w twoją tarczę i uniemożliwia ci sprawne manewrowanie. Odrzucasz tarczę i giniesz, bo stajesz się łatwym celem dla rzymskiego legionisty, który ma dwa oszczepy na wyposażeniu. W sumie szkoda, że Ziemiański wzorując wyposażenie wojsk na Rzymianach, nie zadał sobie trudu poczytania o taktyce w starożytnym świecie. Mogliby już wejść w te krzaki, ale niech trzymają się w małych grupkach, wzajemnie osłaniając się tarczami, które mogłyby im nawet pomóc przedzierać się przez krzaki (no co, przecież te nie są z metalu, idziesz na chama i się łamią, a tarcza osłania twoje nogi). Zamiast tego mamy żołnierzy odrzucających tarcze i wystawiających się na trafienie z kuszy. Nie wiem, może to jest tak, że gęsta roślinność przeszkadza tylko najeźdźcy?
No wiesz, skoro się mówi, że gospodarzom pomagają ściany… to może i krzaki?


Mieli na sobie pancerze (świetne na bezleśnej równinie) (Światłoutwardzalne. W lesie, w cieniu, błyskawicznie miękły i przestawały cokolwiek chronić), a dziewczyny tylko lekkie skórzane kurtki i krótkie spódniczki. Odskoczyć? Tylko głupia nie zdąży. (Ale jak nie zdąży, to ma przerypane, bo jak oberwie mieczem po tym gołym udzie…Może oni rzucali tymi tarczami w te odskakujące dziewczyny?) Miecze tej samej długości (czyli krótkie), choć w obu przypadkach wypływało to z innych przyczyn. Piechota Luan walczyła z reguły w szeregu, ramię przy ramieniu. Gdyby mieli długie miecze, to robiąc zamach, jeden żołnierz mógł ściąć dwóch kolegów. Dla armii Arkach z kolei długi miecz był zbędnym ciężarem – główna broń to kusza i dziryt. Szanse były więc równe, tyle tylko, że... dziewczyny z Arkach były szkolone do walki w lesie. Luańczycy nie. U nich tylko gołe równiny i pustynia. (Serio, w całym ogromnym cesarstwie nie było żadnych lasów, w ogóle nic?) Żołnierze zaczęli się cofać.
Panie Ziemiański, to weź się pan zdecyduj, albo “o bogowie, straszliwa bitwa, nie mamy szans, a już na pewno nie mają te świeżo dołączone rekrutki, wszystkie zginiemy…”, albo laski szkolone do walki w lesie rąbią ciężkozbrojnych jak chcą, a ci nawet pisnąć nie zdążą. Nie wiem, kto tu w końcu ma być Sprite, a kto pragnienie.
Popatrzcie na tę walkę ciężkiej piechoty z lekką. Zwróćcie uwagę jaką przewagę mają Rzymianie nie tylko dzięki walce w formacji, ale i swoim tarczom: https://www.youtube.com/watch?v=J7MYlRzLqD0
Tak się zastanawiam, czy w Luan które od zawsze toczy walki w Arkach, nie powinno się wymyślić jakiejś lepszej taktyki do walki w górzystym, leśnym terenie? Czy nie powinni sformować jakichś oddziałów pomocniczych wzorowanych na górskich dywizjach przeciwników? Zamiast tego ciężka piechota Luan wchodzi w góry, dostaje wciry i wycofuje się, po czym piechota Arkach schodzi na równiny i zostaje rozjechana przez wrogą kawalerię. Faktycznie, racje mieli ci chłopi z gospody, wszyscy w tym świecie są głupi.
Ano, głupi. Wcześniej, kiedy porucznik Zinna tłumaczy Achai, jak walczy ich dywizja, padają też słowa, że i Luan, i Troy pozazdrościły im formacji, która walczy konno, używając jednocześnie kusz i postanowiły stworzyć własne takie, tylko że…
Bogowie! Każdy żołnierz miał kuszę, ale, szlag!, to była zwykła, ciężka kusza piechoty! Zero zrozumienia naszej koncepcji, choć nie jest to złe wojsko. Jak niby taki żołnierz zamierza walczyć? Wystrzeli, dajmy na to, z kuszy, potem musi zejść z konia, sądzę, oprzeć kuszę o ziemię, pokręcić korbką, żeby napiąć cięciwę, założyć strzałę, wsiąść z powrotem na konia i... nie wiem... strzelać, czy wyjąć swój długi miecz? Zaraza ich wie. Nie da się walczyć, mając taką broń w obu rękach, więc może oni mają wystrzelić tylko raz, a potem naparzać się mieczami?
Czyli i Luan, i Troy stworzyły oddziały do niczego nieprzydatne, co wyszłoby w praniu przy pierwszej potyczce z ich udziałem… a nawet i bez potyczki, na ćwiczeniach? Faktycznie, wszyscy w tym świecie…
Pamiętacie scenę, gdy orszak Siriusa wjeżdża do Arkach i napotyka na patrol? W pewnym momencie żołnierze wymierzają “setkę kusz”. Czyli co, ciągle jeżdżą z tymi naciągniętymi, gotowymi kuszami (trzymanymi pewnie jeszcze w jukach może), czy może zeskoczyli z koni, naciągnęli cięciwy, wskoczyli na siodła i dramatycznie podnieśli “sto kusz w stu rękach”?


A swoją drogą, totalnie wyobrażam sobie taki dialog pomiędzy np. cesarzem Luan a jego wojskowym doradcą:
– Najjaśniejszy panie, nasz wywiad donosi, że te baby z Arkach mają nową formację wojskową: konnicę uzbrojoną w kusze!
– Coooo? Jak to w kusze? Ależ te baby głupie, widać, że na wojaczce się nie znają. Przecież… (i tu ten wywód, co powyżej)
– No głupie, najjaśniejszy panie, skąd baby mogłyby się znać na wojaczce? A do garów!
*pięć minut śmiechu, rechotu, tarzania się po ziemi* Wreszcie…
– Najjaśniejszy panie… a może byśmy wprowadzili taką formację i u nas?
– Cooo? A pewnie, wprowadźmy! Nie szkodzi, że bez sensu, przecież nie będziemy gorsi od bab!


Hej, chwila, stop! Stop! Stop! Ustalmy coś… czy cesarstwo Luan, po zetknięciu się z lekkozbrojnymi dywizjami górskimi, które walczą pieszo (i tylko przemieszczają się na kucach w okolicę, gdzie toczą się walki), chcąc skopiować te formacje… stworzyły jazdę? Serio? Na dodatek autor nazwał ich “dragonami”. Otóż początkowo nasi dragoni walczyli jako piechota, ale poruszali się na koniach. Tymczasem ci z achajoświata walczą jako kawaleria  i chyba mają alergię na zeskakiwanie z siodeł:
Stworzyli formacje lekkiej jazdy, tak zwanych dragonów, uzbrojonych w lance, kusze i długie miecze kawalerii.
Ehehehehe, a może oni stworzyli lustrzane odbicie arkaskiej formacji? Dragonów, którzy na miejsce bitwy lecą pieszo i tam dopiero wsiadają na konie? :P


Walka trwa:
Achaja wzięła to do siebie i doskoczyła do dziesiętnika, wywracając go swoim ciężarem. Pchnęła silnie, rozwalając mu szyję. Wstała, zanim umarł, i skoczyła znowu. Potknęła się na jakimś korzeniu, upadła, przewracając w locie na plecy i parując cios miecza. Shha dokończyła luańskiego żołnierza, wbijając mu nóż w gardło.
– No i co, koleżanko? – sapnęła. – Starość nie radość, no nie?
– Ty małpo! – Achaja poderwała się jednym susem. – Jesteś raptem może o rok młodsza, suko!
Runęła na następnego żołnierza, wytrąciła mu miecz i w momencie kiedy już, już miała go zabić, potknęła się znowu. Naprawdę nie potrafiła walczyć w lesie.
Trochę się dziwię. Hekke i Krótki szkolili ją, by umiała walczyć w każdych warunkach i w każdy sposób, także z wielokrotnie silniejszym i/lub liczniejszym przeciwnikiem. Może i nie walczyła w lesie, ale trenowała na luźnych kamieniach, z łańcuchem krępującym jej nogi, biegała po pionowych ścianach… Naprawdę wszystko zapomniała?


Shha dokończyła go, uśmiechając się promiennie.
– Oczy nie te, szybkość nie ta... – mruknęła.
– Ty zarazo jedna! – Achaja gramoliła się z wykrotu, klnąc wulgarnie.
– Spoko! Przespałabym się z tobą, Achajko, gdyby było choć trochę czasu. Wiesz. Między nami, dziewczynami... Słyszałaś, co mówią o babskiej armii? To prawda.
Wow, mamy tu śmieszne gadki w czasie brutalnej i krwawej walki; Element Komiczny z wywalającą się Achają i wink, wink wspomnienie o lesbijskim seksie. Aż się dziwie, że Shha nie popuściła ze śmiechu czy coś. Autorze, jak mogłeś zmarnować taką okazję!?


Luańska piechota przegrupowała się z podziwu godną sprawnością. Żołnierze odrzucili niepotrzebne tarcze, sformowali klin i ruszyli do ataku z powrotem na zarośla, gdzie przed chwilą ponieśli klęskę.
– Phi, niepotrzebna – mruknęła tarcza – jeszcze po mnie wrócisz, durniu. O ile przeżyjesz.
Zwróćcie też uwagę, jak łatwo żołnierze formują klin, widać las wcale aż tak bardzo nie utrudnia walki w formacji - tym bardziej, że nawet oddział Achai staje w linii.
Podziwu godna wytrwałość. Nie tak znowu długo po opisywanych wydarzeniach oddział, który stracił trzydzieści procent stanu, według strategów uznany by został za oddział „obezwładniony”. A ci znowu szli do ataku z raptem połową początkowego stanu. Po prostu nie znali wyników obliczeń przyszłych pokoleń strategów.
A trzmiel lata, bo nie wie, że nie powinien.
Nie wiem, do jakich strategów robi aluzje autor, ale jestem przekonana, że dowódca Luańczyków nazywał się Pyrrus.


Klin luańskiej piechoty, dużo bardziej groźny niż za pierwszym razem, dotarł do skraju zarośli. Żołnierze przegrupowali się, usiłując dublować tych, którzy zajmowali kluczowe pozycje. Teraz jednak nie mieli już miażdżącej, podwójnej przewagi liczebnej. Wkroczyli między krzaki, tracąc impet i równy krok.
A nie mogli po prostu, ja nie wiem, iść powoli i trzymać szyk?


Luańczycy zwierają jednak szeregi, osłaniają się tarczami i zdobywają przewagę. Achaja łapie jedną z dziewczyn i każe jej strzelać z kuszy, którą potem sama ładuje.
Bei strzeliła, zabijając następnego, i podała kuszę Achai. Ta naciągnęła ją z lekkim stęknięciem.
– Masz.
Świst. Trzeci żołnierz upadł, robiąc wyrwę w szeregu. Chloe i Shha widząc, co się dzieje, cofnęły się, wyjmując swoje kusze. Achaja przeładowała po raz trzeci. Potem jeszcze raz.
– Słuchaj – Bei wytrzeszczyła oczy – regulamin zabrania ładowania o brzuch więcej niż trzy razy! A i trzy tylko w wyjątkowych wypadkach.
– Bo jego twórcy nie rozbijali skał gołymi rękami przez parę lat. – Achaja podała jej naciągniętą broń. – No już, spokojnie.
Krrrwa mać, co autor ma z tymi chorymi regulaminami? Kolejny Element Komiczny?
Raczej kolejny żywcem przeniesiony ze współczesności.


Tarcze i ciężkie zbroje nie chronią przed pociskami z kusz, Luańczycy łamią szyk i rzucają się do ataku:
Udało jej się zgromadzić wokół siebie kilka żołnierzy.
O, właśnie. Autor pisze o żeńskim wojsku, ale ma alergię na żeńskie formy rzeczowników i co chwila takie potworki sadzi.


Klnąc, sama rzuciła się do przodu. Achaja skoczyła za nią, parując cios luańskiego piechociarza. Tuż za nią, o dziwo, była Bei. Wywijała mieczem jak cepem, obsypując ich uciętymi gałązkami.
One faktycznie na tym szkoleniu uczą się tylko recytowania regulaminów...


– Au! – wrzasnęła Shha.
Achaja kopnęła w kolano atakującego ją żołnierza, wytrąciła mu miecz i dziabnęła od dołu, błyskawicznie zmieniając kierunek ciosu.
– Dzięki! – Shha macała swój brzuch i wyżej. – Widziałaś, co chciał mi zrobić?
– Dobra, tylko kurtkę ci rozciął. – Achaja sparowała następny cios i ostro ruszyła do przodu. – Piersi masz całe.
A to najważniejsze!
Ten dramatyzm, te emocje, ten czas na zbędne pogaduszki… yhh. Tak widzę walkę w wykonaniu Achai:
v0xrJ.gif


Po bitwie Lanni awansuje od razu na porucznika, Shha zostaje sierżantem, a Achaja kapralem.


– Płaczę, bo mój tata będzie teraz najważniejszy w miasteczku! – chlipnęła. – Pewnie radnym zostanie, mając córkę porucznika i dodatek dzierżawny za mój stopień.
Właściwie dlaczego w tym matriarchalnym społeczeństwie to ojciec, nie matka, ma zbierać zaszczyty za córkę? No chyba że matka Lanni nie żyje, ale nic nie wiemy na ten temat.
Autorowi się znowu zapomniało.
Nie tyle zapomniało, co wprowadził jeden element, którego nijak nie uzgodnił z pozostałymi. Na pierwszym planie mamy królową, księżniczki i żeńskie wojsko, a w tle społeczeństwo nadal działa w starym, dobrym, patriarchalnym trybie. Wójtem wioski jest mężczyzna, urzędnicy są mężczyznami, w karczmie piją sami mężczyźni, decyzję o wydaniu Achai za mąż podejmuje gospodarz, nie gospodyni i tak dalej. (W ogóle, tak sobie myślę, w matriarchalnym społeczeństwie to dziewczyna wybierałaby sobie męża i oświadczała mu się, nie sądzicie?)


– O, żesz wy dupy jedne! Zaraz... A gdzie Bei?
– Idę! – rozległo się z lasu.
Wszystkie odwróciły głowy. Mała Bei, szesnastolatka, tuż z poboru, przyniosła okrwawiony miecz i odciętą głowę jakiegoś piechociarza. Rzuciła obie rzeczy na ziemię.
– Jak... – zawahała się – jak to zrobiłam, to... strasznie wyłam – powiedziała cicho. – Wyłam i wyłam, myślałam, że gardło pęknie. Ale coś mi kazało. No, po prostu musiałam krzyczeć.
Ale po co przyniosła uchetaną głowę? Zupę składkową będą robić, czy co?
Może koleś miał złote zęby…?


– Otrząsnęła się nagle. – Dupa Bei melduje się na rozkaz! – wypaliła.
Shha podeszła do niej. Wokół zrobiło się cicho.
– Zapomnij o tej dupie. – Shha pokazała nagle, że może nie jest jakoś tam straszliwie mądra, ale na pewno jest człowiekiem. Uśmiechnęła się nagle. – Jesteś naszą koleżanką, teraz. Wilczycą, żołnierzu.
Pocałowała ją w okrwawione usta i wcale nie wydawało się to nie na miejscu.
...tja.


Rozdział szósty
Meredith w swej wędrówce znów spotyka Wirusa, znów rozmawiają o Bogach i Ziemcach, a Wirus najpierw opowiada Meredithowi o platońskiej jaskini, a potem znów puszcza aluzje do chrześcijaństwa:


Starszy syn Najwyższego Boga stworzył Ziemców.
Seph był już uwięziony, milion letnia (?) kara była mu już naznaczona. Młodszy syn Najwyższego Boga postanowił zlikwidować to zagrożenie. Zszedł pomiędzy Ziemców i nauczał o dążeniu do dobra. – Chłopak roześmiał się chrapliwie. – Oni naprawdę niczego nie zrozumieli, mówię o Bogach. Toż Ziemcy tylko do Dobra dążyć mogą.
Ziemiec, Ziemiański, Ziemkiewicz - tylko oni lecą filozofią Hegla. Oklask dla autora.


No, jednak... – zagryzł wargi – coś tam udało mu się zdziałać. Doprowadził do upadku wspaniałej cywilizacji, sądząc naiwnie, że prawie tysiąc lat wieków ciemnych, wieków głupoty i oczadzenia, niszczenia nauki, wystarczy, żeby Ziemcy byli opóźnieni wobec was w rozwoju.
Ja ostrzegam… Za nazywanie średniowiecza “wiekami ciemnymi” będę bez litości tłuc po łbie!


Mylił się. Na gruzach poprzedniej, na totalnym popielisku, na cmentarzu [no po prostu w leju atomowym, który pochłonął Rzym z przyległościami] powstała cywilizacja taka, że on sam pewnie by jej oglądać nawet nie chciał. Powstała kultura wredna, zabójcza jak szlag, wytrenowana w podnoszeniu się z każdego upadku, znająca już tylko kataklizmy i to okrutne dążenie…
Nie, serio? A toż w poprzednim tomie narrator gorąco nas przekonywał, że wszystko, co złe w tym odległym świecie, wzięło się stąd, że kobietom dano prawa wyborcze!
(...iiiii zaraz… mamy rozumieć, że ludy nieznające nauk “młodszego syna Najwyższego Boga” były miłującymi pokój barankami na pastwisku? Ano, pewnie tak, a jeśli historia mówi co innego, to tym gorzej dla historii.
Oraz zwróćcie uwagę na ten piękny europocentryzm. Ziemcy = chrześcijanie; że pół świata wyznaje inne religie – a co to kogo...)


Wirus wyjawia Meredithowi swe niecne plany: chce doprowadzić do upadku achajoświata, kierując go na drogę szybkiego rozwoju technicznego, na jaki nie jest on jeszcze przygotowany.


Moim zadaniem jest usłanie Ziemcom drogi różami, a wam muszę rzucać kłody pod nogi. (...)
Ale... myślałem sobie, skoro nie mogę doprowadzić do upadku, to przecież mogę spowodować coś zupełnie przeciwnego. Mogę spowodować wzrost waszej kultury.
O, tu mam takie ładne szalki Petriego!


– Jak to, wzrost? – żachnął się czarownik. – Toż twoi Ziemcy mieli upadek, a ty chcesz ich wrogom zafundować wzrost?
– Bo widzisz, Ziemcy z upadku podnieśli się silniejsi niż kiedykolwiek. Wy z nienaturalnym wzrostem nie poradzicie sobie, bo na to za wcześnie.
Znaczy, nie poradzą sobie i upadną… a skoro są tak podobni do Ziemców, to jacy podniosą się z upadku, hę? Genialny plan, Wirusie.


(...)
Potrzebowałem państwa, które jest odcięte od wszystkich, gdzie honoru nie ma ani tradycji. I znalazłem takie. Królestwo Chorych Ludzi. I szeptałem do uszka po nocy pewnemu człowiekowi, jak się odlewa mocną stal, jak się robi ognisty proch. A on słuchał. On śnił. Za dnia eksperymentował. I stworzył broń, o jakiej temu światu się nie śniło, pierwszy muszkiet. Długo potem, kiedy już oni umieli robić muszkiety, poszedłem do jego najgorszego wroga, do największego konkurenta i szeptałem mu do uszka, co to jest karabin…
Boszzz, co się tak ograniczasz, było mu od razu opowiedzieć o wzbogaconym uranie… Btw, proch sobie można robić w warunkach średniowieczno-starożytnych, ale żeby odlewać stal(!) potrzeba już całej infrastruktury, kopalni i hut; jeden człowiek, żeby nie wiem jak genialny, tego nie stworzy.


A poza tym – wszystko fajnie, tyle że parę akapitów wcześniej ten sam Wirus mówi tak:
– Było tak. Bogowie dowiedzieli się, że stworzyłem Ziemców i postanowili ten świat urządzić inaczej niż wszystkie, gdzie tylko dobro i harmonia. Cha, cha, cha... Wy macie magię jak inne światy, ale nie jesteście dobrzy. Wasi cisi bracia zza gór mają technologię jak Ziemcy. Jak nadejdzie czas, oba światy się połączą i razem stawicie czoła Ziemcom. Macie ich zniszczyć, by we wszechświecie zapanowało dobro.
To w końcu czyim planem był rozwój technologii w świecie Achai i czyjemu zniszczeniu miał służyć?
Sam Autor chyba do końca tego nie ustalił.


Wirus zleca także Meredithowi, by ten wypełnił zadanie, jakie postawił przed nim jego Bóg: ma zmierzyć się z czarownikiem Zakonu. Ale zaraz… przecież on już to zrobił! Było to opisane w rozdziale 34 pierwszego tomu! O, proszę:


— Potęga Zakonu nie uchroni cię starcze — syknął.
— Chcesz rzucić jakiś czar? — uśmiechnął się Dorion blado. — Proszę, rzucaj! — lekceważąco machnął ręką.
— Czar? A skąd — Meredith wstał, zmuszając do powstania również jego. — Chcę ci tylko powiedzieć, że mnie przekonałeś, uznaję twoje racje — obszedł stół, zbliżając się do starca. — I starożytnym obyczajem pragnę ugiąć się przed tobą — zrobił jeszcze krok i pocałował zdziwionego tak oszałamiającym zwycięstwem starca. Potem pochylił się, składając ukłon i wyprostował ręce.
— Już nie żyjesz — szepnął.
— Jednak czar — westchnął Dorion rozczarowany. — Czy też może spróbujesz pięściami? — zerknął, czy rycerze są wystarczająco blisko.
Nie mógł wiedzieć przecież, że przy pocałunku opadła go chmara okropieństw tak małych, że nikt nie był w stanie dostrzec ich gołym okiem.
— Ani tak, ani tak — Meredith ukłonił się grzecznie. — Już nie żyjesz, bo... to ja sam jestem śmiercią!
Odwrócił się i odszedł bez pożegnania.


A może Meredith, jak Syzyf, ma powtarzać swoje zadanie wciąż i wciąż, bez końca…?
Może wybrano kolejnego czarownika zakonu i znów trzeba go usiekać? A potem następnego i następnego…


Autor jednakże doszedł do wniosku, że z czytelnikiem to nie ma co się bawić w jakieś subtelności i aluzje, trzeba mu wytłumaczyć jak chłop krowie na rowie, bo inaczej nie załapie, kretyn jeden:


– Jak się nazywał ów młodszy syn Najwyższego Boga?
– Nie znacie go. Jego imię istnieje tylko w języku Ziemców.
– A jak brzmi to imię w języku Ziemców?
Chłopak uśmiechnął się nagle.
– Jezus.


Odwrócił się i ruszył polną drogą przed siebie.
– A jak Ziemcy nazywają Sepha? – zawołał drążony ciekawością czarownik. – Jak nazywają starszego syna Najwyższego Boga?
– Nazywają go Szatan – mruknął chłopak i zniknął.


Z pola straszliwej bitwy pozdrawiają ciężkozbrojny Vaherem, Kura na kucu (ale w spodniach) i Jasza z kuszą,
a Maskotek w opasce a’ la Rambo kryje się po krzakach i snajperzy z łuku do wroga.