poniedziałek, 31 października 2016

321. Krzyż, feniks i flegma, czyli Lord Goldemort wybiera małżonkę (4/4)

 
Drodzy Czytelnicy!
W poprzedniej części zostawiliśmy Wokulskiego aka lorda Goldena aka Fochulskiego (jak celnie nazwała go jedna z komentatorek) wielce zadowolonego z siebie po tym, jak oświadczył się Adelinie Dalskiej… wrrróć, nie tyle oświadczył, co zakomunikował jej, że od dziś ma się uważać za jego narzeczoną. Dziś doczekamy się wreszcie ślubu i tego, co zwykle następuje po nim… a czasami przed. Ale któż będzie szczęśliwą wybranką, któż?
Ężoje - wu!

Analizują: Kura, Jasza i Babatunde Wolaka.



Rozdział XL

Izabela Łęcka była sama w swoim małym domu. Służąca Magda poprosiła o wychodne. Wychodziła teraz dość często. Izabela domyślała się, że służąca jest zakochana, ale nie miała nic przeciwko temu.
Służąca latała na randki, a tymczasem w domu Łęckiej koty z kurzu ganiały po pokojach, obiadu nie było od tygodnia, bielizna nieuprana, srebra nieczyszczone, no smród, brud i ubóstwo. I to samo u Wokulskiego, kiedy Żorżyk oprowadzał Magdę po kolejnych warszawskich pałacach.
Ciekawe, czy zaprowadził ją też do tego najwyższego pałacu w centrum miasta.
Cóż, Izabela mogła to potraktować jako część niesienia krzyża.

Niech się kocha! Musi tylko porozmawiać z Wokulskim, by miał na oku to rozwijające się uczucie. Izabela nie znała służącego Wokulskiego, znała jednak swoją służącą. to była uczciwa, dziewczyna i Izabela nie chciała, by została skrzywdzona.
Zwłaszcza, że gdyby Magda zaszła w ciążę, Izabela nie będzie mieć żadnych skrupułów, by ją zwolnić – tak jak to zrobiła z poprzednią służącą.

Koniecznie więc musi porozmawiać z Wokulskim o jego służącym i uczulić Lorda Goldena, by miał na oku to rozwijające się uczucie.
“Aby miał na oku” - czy ma wypytywać George’a o jego romans? A może ma chodzić za służącym krok w krok i pilnować, czy nie kombinuje schadzki?
Wydawać mu deputat w wyrobach gumowych.

Porozmawiać z Wokulskim…no właśnie Wokulski… Izabela rozejrzała się po swoim salonie i już miała iść po Florentynę, żle jej bowiem było siędzieć  tu samotnie, kiedy przypomniała sobie, że Florentyny również nie ma w domu. Westchnęła. Florentyna teraz bardzo często wychodziła na jakieś tajemnicze spotkania.
Albo to loża masońska, albo co gorszego - jakieś odczyty, którymi ówczesna Warszawa mogła się szczycić.

Nie mówiła Izabeli, gdzie idzie, ale Izabela domyślała się,  chodzi o spotkania z mężczyzną.
Kiedy bowiem rezydentka wracała jej suknia była przesiąknięta zapachem cygar. Izabela westchnęła.  Nawet wierna Florcia kogoś sobie znalazła.
Izabela wtulała się w suknie Florci i wywąchiwała zakazane odory rozpusty.

Florentyna przekroczyła już czterdziestkę i kiedy często ze sobą rozmawiały śmiała się z siebie i mówiła, że jest jak uwiędnięty kwiat i że obie je czeka dola staropanieńska.
Tymczasem…okazało się, że wierna w niedoli Florcia kogoś sobie znalazła.
Już widzę jak Belcia idzie do zakonu szarytek z panną do towarzystwa.
Izabela znowu westchnęła. Dookoła otaczało ją szczęście. Tymczasem ona była samotna i…była prawdziwą starą panną. Przeszła do swojego skromnego buduaru i spojrzała w wielkie lustro. I kogo ujrzała? Ujrzała w nim steraną życiem starą pannę w szarej, spranej, staromodnej sukni z włosami zaplecionymi w dwa warkocze.
Skoro suknie w tym opku mają głowy, to logiczne, że warkocze też.

(...)
-” Nikt już na mnie nie poleci!”
aż do końca dwudziestego wieku, gdy to sformułowanie będzie cokolwiek znaczyło.
Może chodzi o to, że mężczyźni na jej widok nie będą mdleć i padać jak ścięci toporem prosto na nią (o ile nie odskoczy).

(...)
- ” Wokulski…” – Pomyślała i po raz pierwszy znienawidziła swoją szarą suknię, w którą się z własnej woli od dziesięciu lat ubierała.
Od chwili ponownego ujrzenia go na pamiętnym balu w ratuszu nie wiązała z nim żadnych nadziei.
Ale dopiero od tej chwili, bo przedtem miała takie nadzieje, że ho ho!

Wiedział, że nie zasługiwała już na niego i on nie był już dla niej. Nie zdjęła swoich szarych strojów, dalej nosiła staromodną budkę na głowie i nie walczyła o Wokulskiego, bo wiedziała, że jedyne co jej pozostało to z pokorą nosić swój krzyż.
Cytuję komentarz Kazik pod ostatnią analizą: Nie mogę już słuchać, jak to Izabela musi dźwigać swój krzyż, niech ta kobieta go w końcu odłoży i sobie odsapnie.
Święte słowa!
Niestety, Izabela ani myśli rozstać się z krzyżem.

Teraz zaś, kiedy roznamiętniała szczęście swojej służącej, [co robiła?! Roznamiętniała szczęście Magdy?] być może szczęście Florentyna, która, myślała, będzie do śmierci wierną towarzyszką niedoli, kiedy popatrzyła na swoje odbicie w lustrze ukazujące obraz steranej życiem starej panny, uczuła, że ten krzyż wyjątkowo jej ciąży.

Wokulski był już stracony. Po Warszawie rozeszła się wieść, że zaręczył się z Adeliną Dalską. Dalscy wszem i wobec chwalili się, że usidlili feniksa znaczyyyy, że co?
pokonali niepokonanego Lorda Goldena.
[“Lord” to musi być imię, skoro pisane jest konsekwentnie z wielkiej litery]

Teraz szykowali bal zaręczynowy. Bal ma się odbyć pod koniec września i niewątpliwie ma przyćmić wszystkie wydarzenia. Oczywiście Izabela też jest zaproszona.
Ponieważ żaden bal nie może się obyć bez siedzącej w kącie starej panny.

(...)
Izabela pogratulowała szczęścia Wokulskiemu, potraktował ją jak zwykle z cyniczną ironią i…jak zwykle nie miała mu tego za złe. A jednak szczęście Wokulskiego, które nie było jej udziałem, bolało i…to bardzo. Nawet nie zdawała sobie sprawy, jak wyciągnęła z szafy suknię i kapelusz, które od niego otrzymała. Nie zdawała sobie sprawy, jak się w nie ubrała.
Musiała być pod wpływem hipnozy, bo ubieranie się w ówczesną suknię (i wszystkie te niezbędne do tego gadżety typu koszula, gorset, halki, upinanie tego razem, mocowanie tiurniury, zapinanie fafnastu pirdylionów haftek) wymagało pomocy służącej i trwało około godziny.

Dopiero spojrzenie w lustro ją otrzeżwiało. Widziała przed sobą widok, jakiego już dawno nie widziała. Widziała damę w bordowej sukni, może trochę nieprzyzwoicie wyzywającą, ale jednak damę.
Niestety - albo rybka, albo pipka. Inaczej uzyskuje się efekt “każdemudamy”.

Mimowolnie uśmiechnęła się do swojego odbicia. Szybko jednak się zorientowała, co robi i…spuściła głowę.
Dzięki czemu mogła szczerzyć się do podłogi.

Zamierzała ściągnąć strój, który, jak mniemała do niej nie pasował, kiedy rozdżwięczała się kołatka u drzwi wejściowych. Ponieważ w domu nikogo nie było, Izabela sama poszła otworzyć. Otworzyła i…stanęła oko w oko ze swoją ciotką Hrabiną Karolową.
Hrabina to też imię.

Szybko skontatowała, że jest nieprzyzwoicie ubrana i…spłonęła rumieńcem.
Lordzio Goldzio sprowadził jej suknię prosto z Paryża:


(...)
Ciotka wstała, posadziła delikatnie Izabelę na kanapie, a potem usiadła obok.
- Nie jesteś wcale wystrojona jak pajac. – Tłumaczyła delikatnie. – Wyglądasz tak, jak powinna wyglądać dama z twojej sfery.
Jeśli jesteś damą z półświatka.

No może ta suknia jest rzeczywiście zbyt wyzywająca. Ty jednak dawno nie nosiłaś eleganckich strojów.
Strój wyzywający nie będzie nigdy elegancki!

Straciłaś wprawę.
Straciła wprawę w noszeniu eleganckich sukien i teraz zakłada je dekoltem w stronę pleców, a tiurniurę przypina z przodu.

Izabela informuje ciotkę, że sukienka jest podarunkiem od Goldena; ciotka jest wniebowzięta, bo to dla niej dowód, że uczucia Goldena nie wygasły, więc stanowczo nakazuje Izabeli znów zacząć go kokietować.

- Między ustami a brzegiem pucharu wiele się jeszcze może zdarzyć…- Zaczęła hrabina Karolowa tajemniczo, ale Izabela jej przerwała.
- Nic się nie zdarzy! – Powiedziała dobitnie. – Nasze losy już dawno zostały ustalone tam…w niebie i…ja nie zamierzam przeciwstawić się wyrokom Boskim. [boskim, bo przymiotnik]
Zwalaj wszystko na brodatego dziadunia z obrazka. Z pewnością się ucieszy.

Poślę życzenia szczęścia Wokulskiemu i Adelinie Dalskiej. Będzie jak ma być!
Tu tupnęła nóżką, zafurkotała fartuszkiem i pokazała wała.

- Nasze losy już dawno zostały ustalone tam w niebie…- Mówiła hrabina Karolowa w zamyśleniu i bacznie przyglądała się bratanicy.
Izabela zdjęła niewygodny kapelusz i położyła go na stole. Włosy miała w nieładzie, z warkoczy wychylały się kosmyki włosów. Wyglądała bardzo atrakcyjnie.
Jak dla kogo. Rozczochrana, czterdziestoletnia lolitka w wyzywającej sukni, to obraz ani elegancki, ani atrakcyjny.


(...)
Nie będzie pozbawiała złudzeń starej kobiety, której sensem życia było…kojarzenie par. Niech się bawi! A ona jutro włoży swoją szarą suknię i staromodną budkę i…odwiedzi Wokulskiego. Pójdzie mu pogratulować zaręczyn.
Przecież już to zrobiła, czytaliśmy to parę akapitów temu. A on “potraktował ją cynicznie”.
Chyba że w ramach samobiczowania za grzechy ma zamiar robić to codziennie...


Izabela deklaruje w duszy, że będzie przyjaciółką Wokulskiego.
Miała kiedyś swoje pięć minut, ale przez własną głupotę bezpowrotnie to straciła. Dziś musi obserwować szczęście innej i…dżwigać nadal swój krzyż, który już tak dawno nałożyła na swoje barki, a który…właśnie teraz stał się jeszcze cięższy. Wprost nie do wytrzymania…Taki jednak jest jej Los już dawno zapisany. I musi mu się poddawać z pokorą.
Wokulski będzie należał do innej…
Czy Wy też macie takie wrażenie zaciętej płyty?

Rozdział XLI

Krzysztof Wolski rozpamiętuje utratę swojej miłości i wraz ze swym przyjacielem Romanem postanawia pocieszyć się w burdelu.

Rozdział XLII

Adelina Dalska była narzeczoną potężnego Lorda Goldena.
Coś jej tam powiedział, pierścionek z brylantem kupił, ale to jak mierzwa na wietrze, bo ani ona się nie zgodziła, ani on nie zachowuje się jak narzeczony po słowie.

Dziwnie się z tym czuła. Myślała, że bycie narzeczoną to coś nieoczekiwanego, niespotykanego w życiu, że jej życie zmieni się diametralnie. Tymczasem nic takiego się nie stało. Dalej czuła się normalną dziewczyną. Dalej mężczyżni się do niej uśmiechali i mogła ich kokietować, a oni tego od niej oczekiwali.
Tego się właśnie oczekuje od młodej narzeczonej: że będzie flirtowała na prawo i lewo.
Narzeczonego już złapała, to teraz może sobie pofolgować.

Lord Golden nie ograniczał jej swobody, mówił jej nawet, że bawi go, jak kokietuje innych mężczyzn i…sam ją do tego zachęcał. Jedyne co narzeczeństwo zmieniło w jej życiu, to to, że mogła swobodnie sam na sam rozmawiać z Lordem Goldenem. Matka już nie wysyłała do nich przyzwoitki.
Tak jakby wcześniej wysyłała.
A poza tym, okres narzeczeństwa wcale nie był czasem pełnej swobody:
Im bardziej zbliża się dzień ślubu, tem poufalsze może być zachowanie się narzeczonych; matka może ich opuszczać na czas jakiś i wychodzić do swoich apartamentów, drzwi jednak do salonu powinny być zawsze otwarte, tak aby co chwila była w możności wejść niespodzianie. Ucałowanie rąk narzeczonej a nawet czasem i czoła dozwala się narzeczonemu, ale zawsze tylko w obecności rodziców.
Gdy już się zbliża dzień ślubu, matka może czasami zostawiać sam na sam narzeczonych, ale lepiej gdy zostawi zawsze drzwi otwarte i pod jakimbądź pozorem od czasu do czasu wraca do nich. Narzeczonemu wolno już teraz być poufałej ale zawsze z wielkim szacunkiem, a podczas wszelkich wizyt, ramię swoje ofiarować ma nie swojej narzeczonej ale jej matce.

Adelina rozmyśla o tajnikach życia małżeńskiego, które zna tylko z pokątnie czytanych romansów – wydaje jej się, że najbardziej nieprzyzwoitą rzeczą, jaką mężczyzna może zrobić z kobietą, jest całowanie u nasady szyi :)

Adelina właśnie otrzymała od narzeczonego pierścionek zaręczynowy. Był taki jaki chciała. Lord Golden sprowadził go aż z Afryki Południowej. Był gruby, cały ze złota, a na czubku błyszczał olbrzymi brylant. Adelina była dumna z posiadania tego pierścionka, wiedziała bowiem, że żadna dama w Przywiślańskim Kraju takiego niemu [nie ma].
Ale po jaką zarazę sprowadzać brylanty z ogarniętej wojną Afryki Południowej, skoro Rosja była sławna w świecie ze swoich brylantów?
W tej rzeczywistości alternatywnej Rosja znajduje się na granicy nieistnienia - vide brak Rosjan na Zamku Królewskim.

Jednocześnie bardzo go się wstydziła, był to najwulgarniejszy pierścionek jaki widziała, raził jej dobry smak i bardzo dobrze wiedziała, że Lord Golden sprowadzając go dla niej zakpił sobie z niej.
No to ja nie wiem. Była dumna z pierścionka, czy się go wstydziła? Był taki jak chciała, czy najwulgarniejszy?
Znowu kalka z “Przeminęło z wiatrem”.

Z początku chciała nawet zademonstrować swoją dumę i odłożyć go w głąb szuflady,matka jednak, kiedy zobaczyła, że nie ma na palcu pierścionka, była bardzo zła.
Zapamiętajmy - panna już nosi pierścionek zaręczynowy! I mamy lato lub wczesną jesień AD 1890.

Powiedziała, że Lord Golden może się obrazić i kazała go włożyć. Adelina więc nosiła pierścionek i…trzymała główkę wysoko. Tym wyżej, kiedy przez przypadek usłyszała jak dwie przyjaciółki zazdrośnie rozmawiały o jej pierścionku i powiedziały, że stary, bogaty Lord Golden sobie ją kupił.

Teraz już wiedziała, czego chce. Z początku nie była pewna, czy dobrze zrobiła zgadzając się zostać żoną Lorda Goldena. Teraz była pewna. Zostanie potężną lady Golden i…zagra na nosie zazdrośnicą.
Zazdrośnica – rodzaj fletu, który wtyka się w dziurkę od nosa.

Rodzice się bardzo ucieszyli i postanowili zorganizować bal zaręczynowy, który przyćmi wszystkie wydarzenia w Warszawie.


(...)

- No i jak ci się podoba pierścionek zaręczynowy? – Zauważył Lord Golden uśmiechając się.
Adelina podniosła głowę. Poczuła się jak obudzona z głębokiego snu.
(...)
- No …może jest trochę zbyt wyzywający…- Powiedziała cicho.
Wokulski się roześmiał i puścił ją.
- Wyzywający? – Powiedział ze śmiechem. – Jest wulgarny. Wiedziałem jednak, że będzie podobał się twoim rodzicom.
- Mnie się też podoba. – Adelina odzyskała kontrolę nad sobą . – Zapowiada realizację wiele [wielu] tajemnic małżeńskich.
- Gdy wsuwam go na paluszek, to mogę tak przez dłuższy czas...ojej!


Wokulski spojrzał jej prosto w oczy i zapytał żdziwiony:
- Jakich tajemnic?
- Mógłbyś już np. pokazać mi niektóre tajemnice…- Powiedziała Adelina bez namysłu.
- Jakie tajemnice?
Tu i teraz?! Przed zaślubinami?
O “tajemnicach” będzie jeszcze mowa później.
“Ale nie uprzedzajmy wypadków” - mistrz Wołoszański kiwa głową aprobująco.

- Mógłbyś pocałować mnie u nasady szyi! – Powiedziała Adelina pewna swojej przewagi.
- Pocałować u nasady szyi? – Zapytał Wokulski żdziwiony.
- Matka może wejść w każdej chwili!

- To przecież robią małżonkowie w noc poślubną! – Wypaliła Adelina bez namysłu.
Wokulski roześmiał się, a potem pochylił się i musnął wargami nasadę jej szyi.
- Proszę, bo bardzo tego chciałaś! – Powiedział. – Bardzo nieprzyzwoity pocałunek u nasady szyi. Niech no tylko matka zobaczy! – Śmiał się . – Ale w noc poślubną będę cię całował gdzie indziej…- Powiedział bardzo tajemniczo.
- A gdzie? – Zapytała Adelina zaciekawiona nie zastanawiając się.
To bardzo niebezpieczne pytanie, zwłaszcza skierowane do kogoś, kto dżentelmenem jest tylko nominalnie.

Wokulski znowu się roześmiał.
- Za dużo chcesz wiedzieć! – Mówił wśród śmiechu.
I ścierał z ust bąble flegmy. Angielskiej flegmy.

– Damy takich rzeczy dowiadują się dopiero w noc poślubną. Musisz zachować cierpliwość. Czy mam uznać, że nie jesteś damą? – Znowu ujął jej twarz w swoje dłonie i przybliżył jej twarz ku swojej.
Adelina poczuła się zdetonowana. Zawstydziła się swojej ” nowoczesności”.
- Puszczaj impertynencie! – Krzyknęła wyrywając mu się. – Bo zerwę zaręczyny!
Wokulski bawił się w najlepsze. Śmiał się na całego.
- Nie zerwiesz! Nie zerwiesz! – Mówił pośród śmiechu.
Zauważcie proszę, jakim wesołkiem-matołkiem jest Wokulski, i w jakich sytuacjach wybucha śmiechem.
Generalnie, jak widać, bawi go do łez rozmawianie z kobietami, bo takie one przecież głupiutkie.

Wesoły nastrój przerwało wejście służącej. Oboje ucichli. W oka mgnieniu przedstawiali wzór narzeczonych z czasów fin de sieclu.
Musieli tylko uważać, żeby im się epoki nie pomyliły, bo gdyby tak zajechali renesansem albo co gorsza - manieryzmem!

[Wokulski] Miał co do tego narzeczeństwa zupełnie inne plany i…postanowił się ich trzymać. Mimo wszystko! I mimo wartości, które wyznawał! Odbije to sobie w noc poślubną…O będzie ją całował wszędzie…wszędzie, gdzie zakazane. Nie będzie jej traktował jak damę…Będzie ją traktował, jak na to zasługuje…O byle tylko wytrzymał!!!
Stasiu - idź do lupanaru w którym pracuje Daria, bo z tego wszystkiego masz nieźle  pobabrane w głowie.

Rozdział XLIII

Wokulski tego dnia obudził się dość póżno i z bólem głowy.  Wczoraj do piątej nad ranem ucztowali. Przyszli do niego przyjaciele i wymusili na nim wieczór kawalerski. Musiał z nimi pić, choć nie bardzo miał ochotę.
Wieczór kawalerski – przed balem?
W dodatku zaręczynowym. Mam wrażenie, że w każdym opku musi być bal, bez tego nieważne.
Przynajmniej śpiączki i szpitala jeszcze nie było.

Kiedy już u niego skończył się alkohol, przyjaciele wyciągnęli go na miasto. Poszli do madamme Toussot.  Musiał przyznać, że bawił się wyśmienicie. Nie skorzystał jednak z usług żadnej panienki, do czego usilnie namawiali go przyjaciele. Twierdzili, że to jego ostatnie dni wolności i musi je spełnić tak, by na zawsze zapamiętać. Ostatnie dni wolności kawalerskiej, szampan i dobra panienka to polska tradycja, a on jest w Polsce i musi się podporządkować.
No raczej nie. Wizyta w burdelu z okazji “wieczoru kawalerskiego” byłaby raczej potężnym skandalem towarzyskim, a nawet pretekstem do zerwania zaręczyn.
Piszącej te słowa nie mieści się w głowie, że kiedyś ani nie ściągano striptizerek na spotkania kawalerskie, ani nie organizowano ich w burdelu.
Obrzęd przejścia z udziałem panienek to raczej było coś, co się urządzało po skończeniu (ówczesnego) gimnazjum.

Wokulski odmawia skorzystania z usług prostytutek, natomiast oddaje się obserwacjom. Tymczasem baron Krzeszowski bierze sobie Darię.

Wokulski z zainteresowaniem obserwował piękną prostytutkę i choć wiele przeżył i wiele widział, nie potrafił się nadziwić, jak można dobrowolnie i dla własnej przyjemności uprawiać ten zawód.
A skąd ten wniosek, że dobrowolnie i dla przyjemności?

Nie to jednak przykuło jego uwagę. W kącie salonu siedział młody człowiek z notatnikiem, Wokulski niejedno widział i domyślił się, że to dziennikarz. Uśmiechnął się nawet do siebie.
- ” O, jutro prasa warszawska będzie miała używanie. Lord Golden obchodzi wieczór kawalerski” – Roześmiał się, machnął ręką i szybko zapomniał o tych myślach, bo go to nic a nic nie obchodziło.
To nie czasy “Faktu”, gdzie paparazzi czają się na celebrytów nawet w wychodku…

(...)
Po godzinie baron Krzeszowski i Daria wyszli z garsoniery.
Zapamiętajmy, kto korzystał z wdzięków Darii, dobrze?
***
PS. Garsoniera to osobne mieszkanie, natomiast w tym przybytku uciech były pewnie tylko pokoje.

On miał krawat krzywo związany, ona wyglądała kwitnąco i świeżo, jakby przez tę godzinę nie pracowała ciężko, tylko sobie spała spokojnym snem.
- ” Gdybym był malarzem…” – Pomyślał Wokulski . – „Ją malowałbym jako Madonnę.”
Ciekawe skojarzenie na widok prostytutki wychodzącej z pokoju po numerku.

Następnego dnia Wokulskiego odwiedza Ewelina Dalska – tylko po to, żeby się dowiedzieć, że ze związku, na który liczyła, nic nie będzie. Przyjmuje to dość spokojnie, wypomina mu jedynie, że “Wokulski by tak nie postąpił”.
Gdyby ktoś się pogubił - to ta kobieta z ruin Zasławka.

” Wokulski by tak nie postąpił! Wokulski by tak nie postąpił!
Prawda, ale Wokulski był głupcem. Rzucił pustą filiżanką o podłogę. Dłuższą chwilę obserwował, jak tłukła się na drobne kawałeczki.
Tłukła się w slo-mo.

Ale on jest Lord Golden i wie co robi. Przed oczami stanęła mu prostytutka od madamme Toussot i znowu uderzyło go podobieństwo jej do Adeliny Dalskiej.
- ” Wszystkieście takie same!” – Pomyślał. – „Ale ja i tak ożenię się z Adeliną Dalską.”
Tu wziął notesik i zapisał: ożenić się z Adeliną, nie z prostytutką!

(...)

Potężny Lord Golden zna się przecież na kobietach!
Nie, mój drogi, oznajmienie “uważaj się za moją narzeczoną”, nie czekając, aż panna powie “tak”, to żadna znajomość kobiet.

Rozdział XLIV

Wokulski szykuje się na popołudniową herbatkę u Dalskich.

Właśnie wychodził, kiedy pewne drobne, niewinne zdarzenie przykuło go do fotela. Padł na fotel i pół na nim leżąc miał idealną pustkę w głowie. Po raz pierwszy wszechwładny Lord Golden nie miał nic do powiedzenia.
Cóż go tak zszokowało, ach cóż?


Kiedy zamierzał wyjść, do jego gabinetu wszedł służący George i podał mu popołudniowy ” Kurier”. Wokulski nie zamierzał już czytać gazety, przeczyta ją wieczorem, ale jedno spojrzenie na tytuł na pierwszej stronie spowodowało, że zmienił zamiar. Szybko wyprosił służącego, a kiedy został sam w gabinecie, usiadł w fotelu i przebiegł wzrokiem pierwszą stronę. W ” Kronice Towarzyskiej” rzucał się w oczy wielki tytuł: ” Szampańska zabawa w wieczór kawalerski Bożyszcza Warszawy u …pierwszej damy rozrywkowej Warszawy”.
Słyszeliście ten świst za oknem? To właśnie wylatuje z pracy redaktor, który ośmielił się przynieść taki artykuł i pokazać naczelnemu.
No przecież: ” O, jutro prasa warszawska będzie miała używanie. Lord Golden obchodzi wieczór kawalerski” – Roześmiał się, machnął ręką i szybko zapomniał o tych myślach, bo go to nic a nic nie obchodziło.
Co się dziwisz? To kaczka. Kaczka sra.

Trudno było przeoczyć treść notatki pod tym tytułem:
” Znany i szanowany arystokrata angielski przebywający z interesami w Warszawie Lord Golden prawdopodobnie planuje się zaokrętować w Warszawie na dłużej. I zakisi ogóra. Urzekły go piękne Warszawianki. Z jedną z nich się zaręczył, w pośród innych świętował swój ostatni wieczór wolności, wieczór kawalerski. Dzisiejszą noc spędził w przybytku znanej w całej Warszawie królowej rozrywki Madamme Toussot. Co tam robił znany arystokrata angielski? Wiadomo. Szampan, dziewczynki, jak to w wieczór kawalerski. A sposoby spędzania wieczorów kawalerskich przez panów z warszawskiego towarzystwa są znane. Nie będę więc opowiadał, co robił wielki Lord Golden u Madamme Toussot, bo każdy czytelnik ma to zapewne przed oczami.
A zwłaszcza Szanowne Małżonki naszych P.T. Czytelników i ich nieletnie córki; ho, ho, ho, już my wiemy, co kryje się pod tymi niewinnymi minkami i skromnym rumieńcem!
To brzmi jak artykuł zamówiony przez przeciwnika lorda G.
Prawda? Artykuł sponsorowany, po którym Dalscy, jeśli mają odrobinę szacunku dla własnej rodziny, powinni wywalić lordzia Goldzia na zbitą paszczę.

Wielkiemu Lordowi Goldenowi nasza redakcja życzy szczęśliwego zawarcia małżeństwa, poznania uroków Warszawy i zaszczycenia jej swoją osobą na stałe oraz…miłego rozczarowania w noc poślubną.”
Żekurwaco…

Headdesk w stylu epoki:


Wokulskiemu gazeta wypadła z ręki i wkrótce całkowicie o niej zapomniał. Co innego go dręczyło. Artykuł o jego nocnej zabawie go nie przejął.
A powinien. Samą wizytę u madame Toussot pewnie dałoby się ukryć, przypuszczam, że żaden z uczestników wieczoru kawalerskiego nie miał zamiaru się tym przechwalać, ale skoro już zajęła się tym prasa, należało oczekiwać naprawdę hucznego skandalu.

Miał w Anglii różne grzeszki i nie jeden raz był bohaterem skandalicznych rubryk londyńskich brukowców.
A wiktoriańskie społeczeństwo wcale nie było tym oburzone. Co więcej - sama królowa Wiktoria obdarzała tego wschodnioeuropejskiego przybłędę kolejnymi tytułami.
Przyznawała mu je na odczepnego, żeby w końcu przestał ją nachodzić.

Takie rewelacje zwykle spływały po nim jak woda po kaczce. Ba, śmiał się z nich, chwalił się wymysłami redaktorów, często osobiście dostarczał im wiadomości. Lubił jak o nim pisano, a krytyki wywoływały w nim nawet masochistyczną radość.
Miał parcie na szkło. To znaczy - z braku telewizji miał parcie na ołów czcionek i celulozę gazet..

(...)
I…zamierzał się śmiać, ale…rzucił okiem na ostatnie zdanie notatki w ” Rubryce Towarzyskiej” i śmiech zmarł mu na ustach.
Dość dosłowne tłumaczenie angielskiego “his laughter died down”.

Pisało [dydko]  wyrażnie : ” Życzymy miłego rozczarowania w noc poślubną”
“Miłe rozczarowanie”? Mimo tego że wziął gąskę to Fochulski będzie zadowolony?
Zastanawiam się, czy pisząc “miłe rozczarowanie” dziennikarz miał na myśli “sądził, że dostanie dziewicę, a to rozpustnica”, czy odwrotnie.

Była to…wyrażna aluzja do jego narzeczonej.
Lub do jego khm… sprawności?

Lord Golden nie miał dobrego zdania o kobietach, nie cenił wysoko kobiet, które znał do tej pory i być może, gdyby chodziło o obcą kobietę, puściłby ten przytyk mimo uszu.
Tu jednak wyrażnie obrażano jego narzeczoną.
Albo ciebie, Fochulski, albo wprost ciebie...

Tego duma nie pozwoliła mu znieść. Rzucił się więc na fotel i…rozmyślał o zemście na redakcji. Tymczasem zegar wybił siedemnastą. Wokulski ocknął się.
- ‚ A, herbatka u Dalskich!” – Pomyślał i rozpogodził się. Zobaczy swoją narzeczoną, piękną i zalotną Adelinę Dalską i jej wizja spowodowała, że całkowicie zapomniał o zemście. Przynajmniej na razie.
Mam poważne obawy o kondycję psychiczną Wokulskiego. Jakoś tak… reaguje dziwnie zerojedynkowo, nie sądzicie?
Pstryk – i jest w szoku na widok artykułu.
Pstryk – i zapomina o nim.
Pstryk – i oburza się, myśli o zemście.
Pstryk – i znów całkowicie zapomina.

Wokulski wszedł do willi Dalskich. Służąca już w przedpokoju odebrała od niego paltot i kapelusz i zaprosiła do salonu. Nie zdążył jeszcze wejść, kiedy na niego wypadła baronowa niczym furia wymachując gazetą.
- ” O! Ho! Szykują się kłopoty!” – Pomyślał Wokulski i nie wiedząc czemu uśmiechnął się. Widok postawnej baronowej jako bohaterki tragedii Sofoklesa wymachującej gazetą niczym mieczem damasceńskim bardzo go ubawił.
Powinno być jeszcze “damasceńskim mieczem Damoklesa”, żeby już ten misz-masz był kompletny.
Damascenoklesa.

(...)
– Co za upokorzenie! Pan milordzie ma się przecież ożenić z moją córką!
- A o to! – Machnął od niechcenia ręką Wokulski. – Nie ma się czym denerwować. Stek bzdur!
I te aluzje do dziewictwa pani córki to też stek bzdur!
I do tego małżeństwa też.

- Stek bzdur! Stek bzdur! – Napadała na niego baronowa. – Zaprzeczysz milordzie, że cię tam nie było?
Zaprzeczy, że go nie było = potwierdzi, że był.

- Toż to normalna zabawa w wieczór kawalerski. Zwyczajowa. Wszyscy panowie z towarzystwa się tak bawią. Nie ma się czym podniecać! To tylko pozory…
Wie pani, dziewczyny udają, że pracują, a my udajemy, że płacimy.

- Uśmiechał się,
- Pozory! Ładne mi pozory! – Krzyczała już baronowa. – I pan milordzie ma się żenić z mą córką! Chyba zerwiemy zaręczyny!
Wokulski roześmiał się głośno. Bo słowa baronowej były…dobrym żartem.
A on jak zwykle wie lepiej.

- Nie zerwiecie! Nie zerwiecie…- Zaczął i umilkł, bo w drzwiach stanęła Adelina Dalska. Była piękna, przepiękna i…wyglądała jak Antygona po pochówku brata.
Umorusana cmentarną glebą?

- Mamo, dlaczego nie prosisz mojego narzeczonego do salonu? – Zapytała dżwięcznym głosikiem, który piękną melodią zabrzmiał w uszach Wokulskiego.
Zapomniał o wygadywanych przed chwilą przez baronową absurdach i podszedł do Adeliny.
Absurdach? Poważne zastrzeżenia, co do jego moralności (a co za tym idzie – i wątpliwości, czy po ślubie nie będzie zdradzał i kompromitował jej córki ) – są absurdem?!

Pocałował ją w rękę.
Baronawa [jakby baronowa, ale tylko trochę] widząc ich razem zapomniała o złości.
-” Co ja nawygadywałam?” – Pomyślała. – ” Jeszcze się rozmyśli!”
Aaaaha, znaczy – niechby pił, niechby bił, niechby szlajał się po lupanarach, byle był? On i pieniądze jego.

Swoją drogą, zwróćcie uwagę, jak strasznie niekonsekwentnie jest budowany wizerunek baronowej. Tu niby głupia gęś, chciwa, ambitna i bez gustu – a w poprzednim odcinku mieliśmy z kolei bohaterską filantropkę, która bez rozgłosu niesie pomoc najuboższym.
A kto tu w ogóle jest konsekwentnie zbudowany?
Fochulski jest bardzo konsekwentnym bucem.
Jest więc zbucowany i tylko tyle w nim konsekwencji.

(...)
Podał rękę narzeczonej i weszli do salonu. Usiedli przy małym empirowym stoliku i służąca podała herbatę.
Wokulski pił angielski napój i patrzył na swoją narzeczoną.
- ” Piękna!” -Myślał i wkrótce będzie jego i tylko jego. Tylko on będzie miał prawo całować jej usta. I…wiedział, że nie rozczaruje się w noc poślubną, bo znał damy.
Ale to miało być “miłe” rozczarowanie.

Za to jaki ogień będzie należał tylko do niego!
Tylko ta matka…No, ale na szczęście nie żeni się z matką…
Westchnął.
- Ale jutro trzeba pomyśleć o zemście na tym brukowcu!” – Pomyślał. Wypił herbatę, poczekał aż służąca mu znowu zapełni filiżankę i rozpoczął inteligentną konwersację z Baronem.
Spoiler – o zemście na brukowcu dalej nie ma słowa, wszechpotężny lord Golden, który pojedynkował się z Krzeszowskim za głupią uwagę o kapeluszu, teraz puścił płazem tekst, który naprawdę mógł zaszkodzić jego narzeczonej.
Skoro narzeczonej, a nie jemu, to niech się narzeczona tym martwi.

Rozdział XLV

Data balu, na którym mają zostać ogłoszone zaręczyny Lorda Goldena i baronówny Dalskiej, została wyznaczona 30 listopada. Andrzejki.
Dlaczego tak późno? Zaręczyli się przecież w sierpniu, po zaręczynach powinni już ustalić i ogłosić datę ślubu, a nie jakiegoś tam balu...
Zwłaszcza, że wieczór kawalerski już się odbył, i to w dodatku dość szumnie i skandalicznie.
Ba! I był to przecież wieczór przed balem zaręczynowym, który miał się odbyć pod koniec września! Skąd to dwumiesięczne opóźnienie? Normalnie podejrzewałabym poważne ochłodzenie stosunków po skandalu, tu jednak podejrzewam tylko AŁtoreczkową Sklerozę.
Która już pozwoliła Adelinie nosić ten wulgarnie wielki brylant i denerwować nim zawistne znajome. Czyli zaręczyny też już były.

I bardzo dobrze! Wielu ludzi z warszawskiej society zaczynało się już martwić. Pażdziernik się skończył, listopad w szybkim tempie biegł naprzód, nieubłaganie nadciągał adwent [nie, już nadciągnął] i zakaz wszelkich zabaw, a baronostwo Dalscy nie mogli się zdecydować.
Na co? Czy przyjąć oświadczyny, czy je odrzucić?!

Co ciekawe - na tym blogu natrafiłam na wzmiankę o istniejących wówczas zakazach organizowania balów poza karnawałem!

A warszawska societa była wesołym ludem i nade wszystko lubiła się bawić i przykro jej było, że taka okazja na bal jak zaręczyny córki barona Dalskiego, jednego z najbardziej wpływowych mieszkańców Warszawy, przejdzie jej koło nosa. I wreszcie radość. Baron się zdecydował. Uradowane damy warszawskiej society już się szykowały.
Cała Warszawa była rodziną baronostwa?
Z powodu zaręczyn, które jak najśpieszniej po przyrzeczeniu powinny mieć miejsce, rodzice panny dają obiad albo wieczorek, na który zaprasza się tylko rodziców narzeczonych, najbliższych krewnych i bardzo małe grono serdecznych przyjaciół. Nazajutrz rodzice kawalera dają również obiad, zapraszając ze swej strony jak najmniej osób, tak tylko, aby członkowie obydwóch rodzin poznali się wzajemnie z najbliższymi krewnymi i najszczerszymi przyjaciółmi.

Znane modystki przeżywały oblężenie. Ich terminy były zapełnione. I…nowe zmartwienie. Jak tu zdążyć z uszyciem sukni na 30 listopada.
Skoro zamawiano suknie u modystki, to buty pewnie u rymarza.
Modystki robiły kapelusze (oraz przybrania do nich, te wszystkie sztuczne kwiaty, woalki itede), natomiast suknie szyły krawcowe.

Księżniczka Anastazja Wiłkomirska jedna z honorowo zaproszonych dam,
To znaczy jak – za darmo? Innym gościom kazano płacić?

spuściła głowę zmartwiona. Przecież księżniczka Wiłkomirska nie pójdzie na bal u baronostwa Dalskich w sukni kupionej w Domu Handlowym Szlanbaum and Krzeszowski!
No raczej. W domu handlowym mogłaby sobie co najwyżej wybrać model, który następnie zostanie dla niej uszyty na miarę.

Tymczasem na wysłanie zamówienia do Paryża nie było już czasu. Podobne problemy co księżniczka Wiłkomirska miało wiele warszawskich dam.
Dać zarobić warszawskim szwaczkom już nie łaska?

Tylko jedną zdawały się nie obchodzić gorączkowe przygotowania do balu, tylko jedna zdawała się być obojętna na to wydarzenie. Tylko czy ona była damą?
Skoro nie miała wściku przedimprezowego, to pewno nie.

A może ta obojętność to była tylko poza?

Bla, bla, Izabela po raz kolejny rozmyśla o swych zmarnowanych szansach i po raz kolejny przychodzi hrabina Karolowa, wobec czego mamy kolejną odsłonę tej samej rozmowy o wychodzeniu w świat, i te same dywagacje nad purpurową suknią od Goldena. Oraz ten sam argument, że “między ustami a brzegiem pucharu może się wiele wydarzyć”. Ile można.



Rozdział XLVI

Krzysztof Wolski dalej przeżywa utraconą miłość. Aż tu wtem! przychodzi jego kolega Roman, oznajmiając, że wkręcił się jako przedstawiciel prasy na bal u Dalskich, napisze reportaż, za który zarobi kupę pieniędzy.


– Baronowa Dalska osobiście przyszła do naszej redakcji i prosiła, by bal opisać w gazecie.
Baronowa Dalska co najwyżej mogła posłać do redakcji umyślnego z pismem, aby redaktor chciał spotkać się z jej mężem dla omówienia ważnej sprawy.

A że naczelny zrobi dla mnie wszystko…wybrał mnie do tej misji.  – Śmiał się na całego. – Co za splendor, będę się bawił na balu w wielkim świecie. Ja…który zakochałem się w prostytutce…- Urwał, nie chciał takiego efekty, ale śmiech zakończył się goryczą.

Wolskiego nie interesowały zwierzenia kolegi. Słuchał go tylko jednym uchem, ale co chciał, wyłowił z niego przemowy. Miał już plan.
- Jesteś zakochany? – Zapytał słodko.
- Przecież wiesz. – Odpowiedział Załuski. – Kocham się nieszczęśliwie w prostytutce Darii.
- Jak ją kochasz, to się żeń! – Wyrwało się Wolskiemu. – Tobie nic nie stoi na przeszkodzie.
Nieeee, nic… Tylko po ślubie Daria nadal będzie musiała zarabiać w wiadomy sposób, żeby utrzymać dom, bo przecież nasz Romuś jest wesołym wolnym ptakiem, który brzydzi się uzależnieniem od konkretnej gazety, pisuje tam, gdzie ma ochotę, a raczej tam, gdzie mają ochotę mu wydrukować i w rezultacie jest jeszcze bardziej goły niż jego kolega malarz.

Od słowa do słowa, Załuski zakochany w Darii i Wolski zakochany w Adelinie idą na bal zaręczynowy. Ich przekomarzanki darujemy i sobie, i Wam, Czytelnicy.

Rozdział XLVII

Sala balowa warszawskiego Ratusza była pełna gości.
Opanował ją kwiat arystokracji warszawskiego [półświatka?].  
Baronostwo Dalscy nie pominęli ani jednej osoby, która liczyła się w Przywiślańskim Kraju.
Zabrał się więc całkiem niezły tłum, bo Kraj Nadwiślański, to choć państewko było niewielkie (zaledwie 10 guberni), to jednak liczące kilkanaście milionów ludzi. https://pl.wikipedia.org/wiki/Kraj_Nadwi%C5%9Bla%C5%84ski#/media/File:Privisl.jpg


Zaręczyny ich córki to miało być epokowe wydarzenie i na trwałe odbić się w życiu niejednego przedstawiciela warszawskiego Bon Mondu.
Widzę, że szykuje się impreza jak góralskie wesele - z kilkoma trupami oraz trwałymi okaleczeniami.

Był więc książę K, był hrabia l, był baron Krzeszowski z żoną i z racji tego, że był wspólnikiem barona Krzeszowskiego i liczącą się w Warszawie osobą Henryk Szlangbaun z żoną.
Patrz odcinek pierwszy –  arystokracja mogła robić z Żydem interesy, ale na salony by go nie wpuściła.

Izabela tymczasem nadal przeżywa rozterki – iść, nie iść, a jeśli, to jak się ubrać...

Schowała suknię z powrotem do szafy i wyjęła swoją starą znoszoną suknię balową. Biel była już mocno zżółkła, a jedwabisty tarlatan, z którego była uszyta po wielu latach, [jakieś zawirowanie czasowe tu wyczuwam!] przez które jej służył, oklapł i niegdyś wspaniała rozkloszowana suknia balowa upięta na tiurniurze oklapła i wyglądała jak skrzydła umarłej świtezianki.
Ładne porównanie.

Na dodatek prezentowała modę z czasów, kiedy to ona, Izabela Łęcka zaręczyła się ze Stanisławem Wokulskim.
Za to kapelusz prezentował modę z czasów, kiedy jej prababcia zaręczyła się z pradziadkiem.

Izabela włożyła suknię i przejrzała się w lustrze.
- ” Tak właśnie ona jest odpowiednia na bal. A że to bal zaręczynowy Stanisława Wokulskiego…Cóż każdy musi dżwigać swój krzyż.”
A do tego starą kieckę i jeszcze starszy kapelusz.

Opko bez balu jest jak pornos bez analu!

Adelina promieniała. Miała na sobie niewątpliwie najpiękniejszą suknię wieczoru. Znać było rękę najdroższego paryskiego projektanta.
Jednakże w sukni nie było ani krzty snobistycznego snobizmu, zniewalała elegancką elegancją, prostą prostotą i szykownym szykiem.

Była śnieżnobiała / Izabela mimo wszystko z przykrością porównała zżółkłą biel swojej sukni ze świeżością bieli sukni baronówny Dalskiej/
I nikt z obecnych na balu nie wyjął z kieszeni litrowej butli z płynem do prania, aby zareklamować nowy środek dla uzyskania jeszcze bielszej bieli?

Bal trwa, Izabela ze swego kącika starej panny obserwuje – zauważa “niepospolicie przystojnego młodzieńca” wpatrzonego w Adelinę.

-” Ten młody człowiek kocha się w Adelinie.” – Pomyślała nie bez satysfakcji Izabela. -” potężny Lord Golden ma rywala.”
Zabrzmiał walc. Izabela obserwowała młodzieńca o artystycznym wyglądzie. Podszedł do baronówny Dalskiej. Ukłonił się Wokulskiemu i pocałował w rękę Adelinę. Wkrótce młoda para wirowała w takt walca.
Odbijany?
Po skończonym tańcu partner odprowadzał partnerkę na miejsce [że tak powiem “do rąk własnych” starszej osoby która jej towarzyszyła na balu - jeśli to panna, to do matki lub ojca, jeśli mężatka, to oczywiście do męża], a ona w karneciku sprawdzała, komu obiecała kolejny, a nie, że ktoś tak bez pytania się wcina.

Adelina była wyborną tancerką, ale nie to uderzyło w niej Izabelę. Młodzieniec silnie przyciskał swoją partnerkę, a…Adelina wykorzystywała wszelkie niuanse sytuacji, by jeszcze mocniej się do niego zbliżyć.
Napierała nań biustem jak lodołamacz.

- ” Jest zadowolona, że z nim tańczy.” – Pomyślała po kobiecemu Izabela i zauważyła coś, czego nikt z obecnych, nawet znawca niewieścich serc Lord Golden, nie zauważył.
- ” Oni się kochają. ” – Oceniła i zauważyła, że…w Lordzie Golden jednak dużo pozostało z dawnego Wokulskiego.
Znaczy że co, tak samo jak dawniej jest ślepy na fakt, że narzeczona jeszcze przed ślubem przyprawia mu rogi?

Tymczasem baron Dalski wygłasza przemówienie:

- Wszyscy wiedzą, po cośmy się tu zebrali. Oficjalnie ogłaszam, że moja córka i jedyna spadkobierczyni mojego majątku zaręczyła się z obecnym tu angielski arystokratą Lordem Goldenem. Wiwat młodzi! – Krzyknął, a Lord Golden się uśmiechnął.
Jak angielski arystokrata?! – Rozległy się okrzyki w tłumie gości. – Jaki Lord Golden?! To swój człowiek! Warszawiak z krwi i kości! Nasza chluba, która rozsławiła Polskę na całym świecie! Stanisław Wokulski!!!
To brzmi jak konferansjer z meczu bokserskiego.
Staaaaaaniiiiisłaaaaw – Goooooldeeeen – WoooookuuuuulSKIIIIIIIII!!!
OOOoooUUUuuuIIIiii! - ryknął tłum.



Wiwatom nie było końca. Wokulski milczał i tylko się uśmiechał i nikt nie potrafił odkryć zagadki jego uśmiechu. Jedynie Izabela Łęcka…
- ” Bawią go te hołdy.” – Pomyślała i skonkludowała, jak bardzo się zmienił przez te dziesięć lat.
-” Zasługuje na szczęście i niech mu je da Adelina.” – Pomyślała.
Ciekawa uwaga w sytuacji, kiedy Izabela właśnie odkryła, że Adelina kocha innego.

– A ja za to, że zniszczyłam najlepszego człowieka na świecie zasługuję, by nieść krzyż staropanieństwa do końca życia.”
To nieś go już i nie zawracaj głowy.

Rozdział XLVIII

Wokulski obudził się koło południa, narzucił na siebie podomkę i wszedł do gabinetu.
W tamtych czasach mężczyźni rano nosili bonżurki, a nie podomki. Tak między nami: konkurs, jak po polsku nazwać szlafrok, odbył się dzięki Przekrojowi dopiero pod koniec lat ‘50 dwudziestego wieku.

George przyniósł mu poranną kawę i z lubością wdychał aromat parującej, smakowitej kawy. Zaczął ją pić.
George, natychmiast zostaw tę filiżankę! To kawa twojego pana!
Ależ on tylko wziął łyka, żeby nie rozlać po drodze! Zaraz przed podaniem przeleje z powrotem do filiżanki.

Był zadowolony w siebie [i od siebie] i po raz pierwszy miał czas tylko dla siebie, więc był zadowolony.
I był zadowolony z tego, że jest zadowolony.

Od balu zaręczynowego nie miał chwili wolnego dla siebie. Czas wypełniały mu różne rewizyty. Razem z narzeczoną odwiedzał różnych znajomych arystokratów. Były więc wieczorki, herbatki, five o’ clocki, wszystko co pozwalało się bawić w czas adwentu.
No raczej nie. W okresie narzeczeństwa życie towarzyskie ulegało ograniczeniu:
Po ogłoszeniu małżeństwa rodzina panny przestaje przyjmować gości. Dnie recepcyjne znoszą się, dom dla obcych zamyka się, a gospodarze przestają bywać w świecie. Ma się rozumieć, że obie rodziny mające się połączyć bywają u siebie ciągle i dla rodziców, rodzeństwa i najbliższych krewnych drzwi domu rodziców narzeczonej muszą stać zawsze otworem.

Teraz rok się kończył i wreszcie znalazł chwilę dla siebie, choć nie na długo, bo na biurko już czekało go zaproszenie razem z narzeczoną na zabawę sylwestrową do księcia K.
Rok się kończy, a daty ślubu nadal nie ustalili?

Aż tu wtem! zjawia się służący starszego barona Dalskiego z informacją, że jego pan umiera i chce jeszcze przed śmiercią zobaczyć się z Wokulskim.

Wokulski zadzwonił po Georga. Kiedy ten wszedł powiedział:
- George, czy wiesz, gdzie jest ” dom” madamme Toussot?
George wyprężył się z prawdziwą dumą.
- A jaki męzcyzna nie wiedziałby, gdzie jest dom madamme Toussot? – Wyprostował się z dumą i odpowiedział pytaniem na pytanie.
Ciekawe, czy tam też prowadzał Magdę.
Oczywiście! Niech Magda wie, że jest dżentelmenem. Wyprężonym i wyprostowanym.

- W podskokach polecisz do przybytku madamme Toussot. – Powiedział. – i sprowadzisz, a jakby nie chciała to siłą pracownicę madamme Toussot Darię.
A gdyby akurat pracowała, to razem z klientem.

Oboje przyjedziecie do domu starszego barona Dalskiego. Zrozumiałeś? – Zapytał ostro.
George się wyprężył.
Jeszcze bardziej?!

- Tak jest! – Skłonił się uniżenie i wyszedł.
Wokulski został sam na sam ze starym sługą Dalskiego.
Stary człowiek uśmiechnął się do Wokulskiego i z szacunkiem delikatnie dotknął jego ramienia.
I pieszczotliwie uszczypnął w policzek. Puci-puci-puci!

Przybywają do Dalskiego.

Wokulski pochylił się nad chorym.
- Mam dla ciebie niespodziankę. – Powiedział.
Hellou! To Kinder-niespodzianka!

Umierający spojrzał na niego ze żdziwieniem, ale nie zdążył nic powiedzieć, bo do pokoju wszedł George z młodą dziewczyną. Wszyscy ze zdumieniem spojrzeli na dziwną parę. Daria wyglądała jak normalna, młoda panienka, tylko suknia miała czerwony wyzywający kolor, który zdradzał jej profesję.
I wyglądała jak normalna wszetecznica.

Wokulski podszedł do niej, wziął ją za rękę i podprowadził do łóżka konającego.
Stary druhu! To ostatnie twe chwile, zabaw się póki życia starcza!

- Przyprowadziłem ci córkę. – Powiedział by tylko umierający go słyszał.
Przypomnijmy, że baronowi nie spieszyło się do poprawy doli córki, a wręcz przeciwnie - uważał, że dom publiczny to dla niej wystarczająco dobre miejsce.

Stary baron Dalski popatrzył na córkę, na Wokulskiego, na brata, na obecnych przyjaciół i mobilizując wszystkie swoje siły powiedział głośno:
- To jest moja córka! – Chciał jeszcze powtórzyć, ale nie miał już siły i opadł na poduszki. Nie trzeba jednak było, wszyscy słyszeli i rozejrzeli się po sali zdumieni. Stary baron nigdy do tej pory nie wspomniał, że ma córkę.
Jak stary Bezuchow z Wojny i Pokoju Lwa Tołstoja.

Tymczasem Dalski odpoczął, nabrał sił i przywołał brata.
- Chcę ją oficjalnie uznać! – Powiedział zbierając wszystkie swoje moce. – Natychmiast przyprowadż rejenta! – Był jakiś władczy ton w głosie umierającego, brat natychmiast posłuchał.
A rejent już czekał w pokoju obok.
Akurat przechodził z tragarzami.

(...)
Wszedł baron Dalski z rejentem. Umierający podniósł się na poduszkach i przywołał rejenta. Zdać by się mogło, że siły mu powróciły. Podyktował bowiem akt uznania.

Rejent go spisał, napisał standardową formułkę: ” Będąc zdrowy na ciele i umyśle,” (a zwłaszcza na ciele) a potem Wokulski i brat umierającego podpisali się jako świadkowie. Daria została oficjalną córką starego barona Dalskiego.
(...)
Umierający uśmiechnął się. Wziął w swoje już prawie bezwładne ręce dłoń Darii i dłoń brata i połączył je.
- Córko…- Powiedział. – Oto ojciec twój… bracie…Oto córka twoja… – I opadł nieprzytomnie na poduszkę.

Piękna, piękna scena, ale nic z tego nie będzie. Ani spadku, bo Dalski ponoć przehulał resztki majątku, ani poważania, bo za Darią mimo wszelkich wysiłków będzie się ciągnęła opinia ladacznicy z domu uciech cielesnych.
Chciał w ostatniej chwili zabrzmieć jak Jezus z krzyża, a Ty mu efekt psujesz!

(...)
Umarł ostatni romantyk.
Kto?! Jaki romantyk?! Hulaka, dziwkarz i bankrut.
Po tym wszystkim tylko romantyzm jeszcze mu został. Czy tam reumatyzm.

Odeszło ostatnie ogniwo łączące go z przeszłością. No nie ostanie. Była jeszcze Izabela Łęcka, ale ona się nie liczyła, przynajmniej dla niego była nikim.
Zapamiętajmy - była dla niego nikim.


Rozdział XLIX

Daria została bardzo życzliwie przyjęta w rodzinie barona Dalskiego. Można wręcz powiedzieć, że w rodzinie ucieszono się z nowej krewnej. Szczególnie ciepło nową kuzynkę przyjęła Adelina.
Rodzina nie wiedziała, z jakiego środowiska wywodzi się ich nowa krewna.
A podobno “przez służbę wszystko się rozchodzi”.

Dalscy wymyślają więc legendę pochodzenia Darii tak skomplikowaną, że od tych bujd odpadał tynk z sufitów i lustra ciemniały. “Moda na sukces” to pikuś przy tej intrydze.

Baron Dalski był bardzo powściągliwy w wyjaśnianiu bardzo ” zawiłych” korzeni swojej bratanicy. Powiedział, że jego brat umierając przedstawił ją jako swoją córkę z nieprawego łoża i uznał. Powiedział, że Daria jest wynikiem jego krótkiego romansu z panienką niższego stanu, ale…bardzo uczciwą.
Jasne. Czytajmy dalej. Panienka niższego stanu… Grimaldi idą w kąt płakać.

Dorobienie szczytnej genealogii nowej krewnej wzięła na siebie baronowa Dalska. Zaczęła rozgłaszać w towarzystwie, że jej szwagier był niegdyś w Monte Carlo. Tam się zakochał i…zawarł cichy ślub z księżniczką znanego w Europie rodu.
Grimaldowie mieli tylko syna, no ale to szczegół. Maria Wiktoria Hamilton nie była szczęśliwa w roli księżnej Monako. 12 lipca 1870 urodziła księciu syna i następcę tronu, Ludwika. Wkrótce jednak wyjechała z kraju do Niemiec, zabierając ze sobą chłopca. Albert uzyskał rozwód, a jego małżeństwo unieważniono w 1880 roku. [...] Ludwik zaś został zmuszony do powrotu do Monako, gdyż musiał wykonywać obowiązki następcy tronu. [Wikipedia]
No chyba, że Dalski wygrał ją w kasynie od jakiegoś innego księcia.
Na przykład z jakiegoś drobnego księstwa niemieckiego czy włoskiego, którego władca, utraciwszy koronę w wyniku zjednoczenia kraju, na wygnaniu w Monte Carlo przepijał i przegrywał resztki majątku.
***
Nie dość, że posiadł księżniczkę Monte Carlo [?!] to jeszcze “niższego stanu, ale uczciwą”

Niestety, krewnym jego żony nie w smak był mariaż z baronem [Borze! Jakie potworne zdziczenie obyczajów!] i to nie istniejącego państwa.
Tak samo jak nie istniało państwo Monte Carlo, tylko Monako.
Znaczy, trafił swój na swego.

Znależli kruczek prawny i unieważnili małżęństwo. Małżeństwo jednak zostało skonsumowane, a jego efektem była właśnie Daria. Szwagier baronowej Dalskiej nic nie wiedział o narodzinach córki. Dowiedział się dopiero teraz, kiedy zmarła matka Darii i krewni chcąc pozbyć się niewygodnego członka rodziny wysłali ją do Przywiślańskiego Kraju do domu publicznego do ojca. Tak Daria została księżniczką.  
Zachwycając starych znajomych swoim dworskim, francuskim językiem.
Wszyscy myśleli, że to po prostu montekarlijski.

Towarzystwo Warszawskie życzliwie przyjęło nową członkinię. Mile połechtało miłość własną warszawskiej society to, że wśród nich znalazła się księżniczka z Monte Carlo.
Tylko wielu panów na jej widok uśmiechało się pod wąsem.
Zwłaszcza Krzeszowski, który może był stuknięty, ale pamięć miał dobrą.

Baronowej Dalskiej nie wystarczyły jednak plotki i ustne przekazy, poszła dalej. Odwiedziła redaktora Warszawskiego Kuriera i zleciła mu napisanie biografii Darii jako księżniczki Monte Carlo. Pracę ten redaktor Kuriera zlecił…Romanowi Załuskiemu. Załuski pierwszorzędnie wywiązał się z powierzonej pracy. Artykuł pt. ” Tajemnicza księżniczka” w pełni zadowolił baronową Dalską. Do redakcji Kuriera Warszawskiego wpłynął hojny datek pieniężny.
A cała Warszawa chichotała w kułak.

Nie, serio, naprawdę lepiej już zostaliby przy wersji “Daria jest córką ubogiej, ale uczciwej dziewczyny, którą starszy Dalski uwiódł”.
Niektórzy naprawdę nie mają wyczucia, w którym miejscu skończyć konfabulacje.

A sama zainteresowana…
Daria szybko zaaklimatyzowała się w nowym środowisku i uznała je za swoje własne. Zapomniała o swojej dawnej profesji.
Ale czy panowie zapomnieli?
Udawali, że nie pamiętają.

Była teraz księżniczką, przeszłość się nie liczy i musi się zachowywać jak księżniczka. Nauka dobrych manier poszła jej łatwo. Daria była ponętną uczennicą, a i nauczycielkę miała wyborową. Uczyła ją Adelina.
Mmm, ponętna uczennica z równie ponętną nauczycielką… Tylko kto kogo uczył – i czego?

Obie panienki były w tym samym wieku i przypadły sobie do gustu. Daria była dumna, że jest krewną tak wielkiej damy jak Adelina, a Adelinie imponowała bezpośredniość w obcowaniu kuzynki, tak obca w środowisku wielkich dam.
Zastanawia mnie, na czym ta bezpośredniość w wykonaniu (byłej) prostytutki polegała...

Obie dziewczyny stały się więc nierozłącznymi przyjaciółkami. Adelina zamieniła swój pokój na pokój kuzynki i spały w jednym pokoju.
A pokój był z nimi.

Wieczory więc spędzały na cichych zwierzeniach, a zwierzały się sobie z najgorętszych pragnień. Daria poznała tajemnicę Adeliny. Otóż kochała ona do szaleństwa malarza, który ją portretował. Niestety, ta miłość na zawsze zostanie niespełniona, bo obowiązek wobec rodziny, wobec własnej sfery wymagał, by wyszła za wszechpotężnego Lorda Goldena.
Dość nieoczekiwana odmiana uczuć, bo do tej pory czytaliśmy tylko, że Adelina jest całkiem zadowolona z tego narzeczeństwa, a pocałunki Goldena podobały jej się bardziej niż Wolskiego.

- Żebyś wiedziała Da …- Mówiła podczas tajemniczych wieczorów zwierzeń w ich wspólnej sypialni. – Jaki wstręd (i wstyt) budzą u mnie pocałunki starego Lorda Goldena. Wyobrażam sobie jednak, że całuje mnie Krzysztof. I jest lżej….Nawet bardzo dobrze…

Daria w zamian opowiedziała kuzynce, pomijając jednak fakt, gdzie go poznała o swoim zauroczeniu do pewnego warszawskiego dziennikarza. Daria chętnie by się zwierzyła ze swojej przeszłości. Nie robiła jednak tego ze względu na kuzynkę. Wiedziała, że jej kuzynka jest niewinną panienką wychowaną w cnocie i czystości i postanowiła jej oszczędzić brutalności życia, jakim było jej dotychczasowe życie.

Jest teraz księżniczką Monte Carlo i tak już zostanie.
Chyba że Krzeszowski jednak się wygada.

Roman Załuski w rozmowie z Krzysztofem Wolskim obraża Adelinę, więc ten wyzywa go na pojedynek. Sekundantem Wolskiego ma być Wokulski.

Rozdział L

Wokulski odwiedza Ochockiego. Ochocki prosi go, by został chrzestnym jego najmłodszego dziecka; chrzestną ma być Łęcka.

Rozdział LI

(...)

Zwaśnione strony wybrały szable. Stanęli na środku polany na przeciwko siebie w rozkroku wytrawnego szermierza.
Im wytrawniejszy szermierz, tym większy rozkrok; najlepsi bili się w szpagacie.

Tylko Wolski był szlachcicem, jednakże po prawidłowej postawie szermieńczej było widać, że obu nie są obce arkana tej sztuki.
W postawie szermieńczej widać było dużo buty młodzieńczej.

Pojedynek kończy się tym, że obaj panowie zostają draśnięci, a potem się godzą. Opis pomijamy, bo jest równie fascynujący, co “była wielka bitwa i Voldemort zginął”.


Wokulskiego nachodzą wątpliwości co do planowanego małżeństwa; postanawia więc zwrócić się po radę do Wyższej Instancji.

Zamknął oczy i westchnął, a póżniej uśmiechnął się. Częstochowa! Tam jest rozwikłanie tej zagadki. Pojedzie do Częstochowy i przy Cudownym Obrazie pomodli się, by Najświętsza Panienka pozwoliła mu wybrać właściwą drogę życiową. Tak postąpi!
Panna Madonna jako swatka?
W tym miejscu zawsze chichoczę, bo przypomina mi się taki cytat:
Na katolickim uniwersytecie, który kończyłem, panowało przeświadczenie, że nie wolno się modlić do Marii o miłość, bo ona, mimo najlepszych chęci, wszystko pomyli i poplącze, jako że się na tym nie zna.
(Piotr Kuncewicz, Antyk zmęczonej Europy)


Rozdział LII

Izabela szykuje się na chrzciny u Ochockich; tym razem hrabina Karolowa postanawia wziąć sprawy w swoje ręce i sama zadbać o jej strój.

Hrabina wstała i podeszła do szafy. Zainteresowana zaczęła przeglądać garderobę bratanicy. Na jej twarzy ukazał się wyraz niesmaku. Rzeczywiście nic godnego uwagi. Już miała zamknąć szafę i pogodzić się z myślą, że jej bratanica wystąpi na chrzcinach ubrana jak robotnica do szwalni, gdy jej wzrok padł na ukrywający się w rogu szafy zwój purpurowego materiału. Wyjęła. Była to elegancka suknia, którą Izabela otrzymała od Lorda Goldena, a która kilka miesięcy leżała zapomniana w szafie.
A mole na niej harcowały.

Hrabina Karolowa rozłożyła suknię na łóżku i przez dłuższy czas patrzyła na nią z podziwem. Chyba żle oceniła bratanicę? Izabela ma jeszcze gust.
- Masz piękną suknię. – Powiedziała. – Możesz w niej śmiało wystąpić jako matka chrzestna.
Izabela spuściła skromnie oczy.
- Jest wulgarna. – Powiedziała. – Dostałam ją od Lorda Goldena.
Hrabina Karolowa aż wykrzyknęła z radości.
- Wokulski daje ci prezenty! Zależy mu na tobie!
Hrabina ma sklerozę? Przecież już widziała tę suknię, i to nawet kilka razy. Wie, że Izabela dostała ją od Goldena, parokrotnie próbowała ją przekonać, że dawanie prezentów świadczy o uczuciach… Ile można tak w kółko?

- Wątpię. – Uśmiechnęła się gorzko Izabela. – To raczej mało zaszczytny prezent. Jest wulgarna i nie nadaje się na chrzciny.
Hrabina Karolowa przyjrzała się zwojowi materiału.
To w końcu suknia czy zwój, który Izabela miałaby nosić na zasadzie sari?

- Prawda, jest trochę wyzywająca. – Powiedziała. – Ale ty już wyrosłaś z okresu kiedy ci pasowały skromne suknie. Wybacz, panna w twoim wieku powinna wyglądać wyzywająco, by zwrócić na siebie uwagę.
Kochana, dobijasz czterdziestki, musisz wyglądać jak krówa…  no ten tego! Jak kurew!

Będziesz chrzestną razem z Wokulskim, wszystkie oczy będą zwrócone na was. Może wreszcie Wokulski zwróci na ciebie uwagę?
Jeśli hrabina Karolowa rzeczywiście chce, żeby Izabela “złapała” Wokulskiego, to powinna jej stanowczo wyperswadować zostanie matką chrzestną dziecka Ochockich, kiedy Wokulski jest ojcem! “Kumów” tradycyjnie uważało się za złączonych powinowactwem stanowiącym przeszkodę do zawarcia małżeństwa (choć przepisy kościelne zabraniały jedynie małżeństwa pomiędzy chrzestnym a chrześniakiem lub rodzicem chrześniaka).

(...)
Dom państwa Julianostwa Ochockich był już pełen gości.
Jak można zrozumieć, dziecko było ciężko chore i Ochoccy nie odważyli się przejść do kościoła, tylko chrzcili w domu.
Tylko po co ta cała parada?!
Nie wiem, w “Rodzinie Połanieckich” też chrzczono dziecko w domu, więc może był taki zwyczaj.

W powietrzu czuć było drogie perfumy dam, salon mienił się różnymi kolorami sukien.
Niemniej, na chrzciny też zapraszano rodzinę i przyjaciół, a nie wszystkich jak leci.

Adelina w pięknej sukni bryluje u boku narzeczonego, zawistne koleżanki obgadują ją po kątach, aż tu nagle!

Na twarzach obecnych pojawiły się wyrazy zachwytu i żdziwienia. Weszła piękność. Weszło zjawisko. Weszła Izabela Łęcka. Nikt już nie pamiętał Izabeli Łęckiej tak pięknej. Szczupłą talię podkreślała mocno wcięta w pasie suknia. Jej ciało opływał bordowy aksamit, który powodował, że zwracała uwagę i gasiła urodę innych pań.

Przestano się zajmować baronówną Adeliną Dalską. Oczy wszystkich wbiły się w mocno wycięty obramowany tiulem i króliczym futrem dekolt.
...króliczym futrem?!
To ma być ta superelegancka, choć nieco wyzywająca suknia?!
Jakby to powiedzieć… na samym dnie szlachty byli szaraczkowi, strojący się w futra z szaraków, czyli w zajęcze skórki.
A króliki, to już Proszę Państwa - ohyda!

Dojrzałe piersi dumnie wychylały się z dekoltu i przyciągały spojrzenia obecnych.
- Poka cycki, Belka! - Rozległo się z różnych stron sali.
(...)
Tymczasem zebranych nie interesowała ceremonia, jak urzeczeni wpatrywali się w parę rodziców chrzestnych.
Chrzest jakich wiele, ale te cycki Łęckiej!
To dobry znak, dziecko będzie w życiu porządnie wykarmione.

- Jaka piękna para! Jak pasują do siebie! – po salonie rozszedł się szept i…dotarł do Adeliny.
(...)
Adelina nie była zakochana w Lordzie Goldenie, nie czuła do niego namiętności, myśl jednak, że Wokulski ją może rzucić dla innej była nieznośna i raniła jej miłość własną. Przybliżyła się więc do narzeczonego i włożyła rękę do kieszeni jego surduta.
I ukradkiem wyciągnęła portfel. Skoro już Golden ma ją rzucić, niech przynajmniej coś po nim zostanie!

Wokulski poczuł ciepło ręki narzeczonej i przysunął się do niej, patrzył jednak na Izabelę Łęcką.
Widział ją inną, jakże odmienioną i inne myśli i uczucia go nachodziły. Czy dobrze robi żeniąc się z baronówną Dalską? Adelina go pociągała. Pociągała go jej uroda, pociągała go jej młodość, pociągał go jej temperament. Będzie wymarzoną żoną dla niego.
Ale…dziś zauważył, że piękna również jest Izabela Łęcka, że piękne są inne kobiety. Czy nie pośpieszył się z Wyborem?
Z Wyborem przez duże Wu nie można się spieszyć!

Popatrzył na Adelinę i wyjął jej dłoń z kieszeni swojego surduta, ale jej nie puścił tylko mocno ścisnął i uczuł, że gorąco uderzyło mu do głowy.
- Oddawaj ten portfel! - Wyszeptał jej do ucha.
Co ma robić?
Sprawdzić, czy nie łapsnęła też zegarka.

I nagle nieoczekiwana myśl przyszła mu do głowy. Częstochowa! Pojedzie na Jasną Górę i przed Cudownym Obrazem pomodli się o szczęście. Tak, w tym Świętym Miejscu znajdzie odpowiedż na swojej rozterki.
Zaiste nieoczekiwana. Przyszła mu przecież już wtedy, kiedy sekundował Wolskiemu w pojedynku… Może tyle czasu błąkała się szukając mózgu.

Popatrzył jeszcze raz na Izabelę Łęcką, ścisnął mocniej drobną rączkę narzeczonej i…był pewien, że Święta Panienka pozwoli mu wybrać właściwie.
A gdy wybór okaże się niewłaściwy, to niech Królowa Polski drży przed wszechwładnym Lordem Goldemortem!

Rozdział LIII

Wokulski modli się w Częstochowie pod obrazem Matki Boskiej, ale czuje się nieswojo i wychodzi, każe wieźć się dorożką gdzieś na oślep po ulicach…

Wsiadł w stojącą pod Jasnogórskim Wzgórzem dorożkę i kazał się wieżć do miasta.
Daleko nie miał - Jasna Góra leży praktycznie w centrum.

Nadal nie interesował się tym, co się dookoła niego dzieje. Jechał na oślep, nie wiedział, dokąd jedzie. Kazał się wysadzić na chybił trafił, na pierwszej lepszej częstochowskiej ulicy. Było mu wszystko jedno, gdzie się znajduje. A może to Los go niósł? Wysiadł z dorożki. Zapłacił i znalazł się na nieznanej ulicy w nieznanym mieście. I zaczął się zastanawiać: ” Po co on tu w końcu przyjechał?”
Pewnie na Krakowskiej. Też bym się zastanawiał.

Jego wzrok padł na znajdujący się na przeciwko sklep. Zainteresował go. W dalekim od Anglii kraju, w prowincjonalnym mieście szyld nad wystawą sklepową głosił angielską nazwę: ” Grocery”. Wokulski uśmiechnął się i przyszło mu do głowy, że powinien kupić cygara.
W spożywczaku?

Nigdy nie palił, ale…teraz miał dziwną, niepowtarzalną ochotę kupić cygara. I to w sklepie noszącym angielską nazwę!
Zaraz tam angielską. Juliusz Grocer i synowie, czyli Grocery!

Wszedł do sklepu. Rozległ się głos gongu znajdującego się przy drzwiach. Zza lady odezwał się do niego kobiecy głos: – Pan sobie czegoś życzy? Wokulski przyjrzał się ekspedientce. Była to piękna, postawna i dojrzała kobieta. Coś w niej wydało mu się znajome, nie wiedział jednak co. Błysnęło mu jednak w myśli, że ta kobieta jest związana z jego przeszłością. Szukał więc w swojej przeszłości punktu zaczepienia. Jak na razie bez skutku.  – Ma pani hawajskie cygara? – Zapytał. Kobieta się uśmiechnęła.
- Nie, ale mamy akurat gitarę hawańską.

Aż tu wtem! okazuje się, że ekspedientka to nie kto inny a pani Helena Mraczewska, primo voto Stawska. Za pieniądze otrzymane w zapisie od Wokulskiego otworzyła wraz z mężem ten sklep (bór jeden wie, czemu wyprowadzili się na prowincję).

Pojawia się też osiemnastoletnia obecnie Helunia Stawska. Wszyscy w dość radosnym nastroju wspominają przeszłość.


Rozdział LIV

Wokulski w hotelu w Częstochowie snuje marzenia o swym zbliżającym się małżeństwie, aż tu wtem!

Rozległo się pukanie do drzwi. Wokulski zapiął dokładnie szlafrok i otworzył drzwi. Przed nim stał boy hotelowy.  – Proszę pana. – Ukłonił się i powiedział usłużnie.- Przyszła jakaś młoda dama i chce się z panem widzieć. Mówi, że ma ważną sprawę.
Już wtedy panienki natrętnie wpychały się do pokojów gości hotelowych.
Miałem rację, to musi być region Krakowskiej albo Mikołajewskiej (dziś Katedralna).
Sugerujesz, że nawet w Mieście Świętej Wieży były jakieś szemrane dzielnice?
Były. I od tej pory niewiele się zmieniło.

Wprowadzić ją?  
- Oczywiście! Tu masz pięć kopiejek i znikaj!

Wokulski skrzywił się niemiłosiernie. -” Jaka dama?” – pomyślał. I tu go znalazły. Nawet na prowincji ” damy” nie dają mu spokoju. Jednakże był ogromnie ciekawy, jaka to prowincjonalna „dama” go tu znalazła i jaki ma do niego interes.
Dobrze kombinujesz z tą “damą” i “interesem”.

– Przyprowadż ją! – Powiedział rozkazującym głosem do boya.
Ż wrażenia żaczął mówicz ż żagranicznym akczentem.

(...) Kiedy widział Helunię ostatni raz była ośmioletnim berbeciem, bardzo wdzięcznym i ufnym do świata, który z dziecinną ufnością siadał mu na kolanach i zadawał dziecinne pytania, by na swój dziecięcy sposób poznać świat. Teraz do jego pokoju hotelowego weszła młoda panienka, bardzo ładna i ponętna panienka, pełna tych zalet, którymi osiemnastolatka może do wniebowzięcia zachwycić każdego mężczyznę. I zachwyciła Wokulskiego, Była ubrana w dopasowany do figury, jednym słowem bardzo dopasowany kożuszek, spod którego wyłaniała się suknia, jeszcze jak u podlotka do kostek. Mimo wszystko Wokulskiemu rzuciła się różnica między nią a jego narzeczoną. Adelina Dalska choć również miała osiemnaście lat, nosiła suknie jak dorosła kobieta. Ten podlotek, który objawił się w pokoju hotelowym Wokulskiego mimo krótkiej sukni wywoływał wrażenia jak dojrzała kobieta.
Kolejna lolitka? Osiemnastoletnia panna uważana już była za dorosłą, nie było powodu, dla którego miałaby nosić dziecinne sukienki.
Te długie pantalony z troczkami musiały działać na gości hotelowych jak szkolny mundurek na czytelników hentai.

Ale…to była córka jego dawnej przyjaciółki, kobiety , która mu niegdyś ufała, nie wyjdzie więc poza ramy tego jak ma się zachowywać dżentelmen względem damy.
Był znawcą i koneserem kobiet, kiedy trzeba potrafił nad sobą panować, ten owoc był zakazany i go nie uszczknie.
– Witam! – Uśmiechnął się do Heluni Stawskiej, która znalazła się w pokoju i zamknęła za sobą drzwi.

Helenka dobiera się do Wokulskiego, Wokulski się przed nią opędza (bo ona taka młoda, a on taki stary) i taki byłby koniec wizyty w Częstochowie, ale jeszcze pojawia się Madonna i rozbrzmiewa muzyka Morfeusza.

(...)
– Rezolutna z ciebie panienka i masz taki zmysł kupiecki. Trzeba pomyśleć o twojej przyszłości…- Powiedział. – Przyszłam właśnie z myślą o mojej przyszłości! – Powiedziała z mocą Helunia i usiadła mu na kolanach.
Na tych kolanach zdobędę moją przyszłość!

Wokulski nie protestował, bo znowu poczuł się jak wuj Stach, któremu na kolanach usiadła ośmiolatka.
Czuł się tak błogo, tak błogo…
I tak niewinnie…

– A jaką to przyszłość wymyśliłaś dla siebie? – Zapytał i roześmiał się. – Zwierz się! Pomogę! Helunia objęła go za szyję .
- Planuję studia w Bazylei, a może na Sorbonie...

– Mój wuj Stach! Tylko mój! – Powiedziała z egzaltacją i…pocałowała Wokulskiego w Usta.
Usta Wokulskiego były odrębnym bytem, dlatego należało im się własne imię.
Usta po turecku znaczy “mistrz”, był to jeden z tytułów w Imperium Osmańskim. Czyżby ktoś ze “Wspaniałego stulecia” się tu zaplątał?

W Wokulskim obudził się Lord Golden. Na Boga jej usta są świeże, dziewicze i pachną pożądaniem.
Daj namiar na producenta pasty.


Objął ją i zmusił do otwarcia ust. Jego język wtargnął do jej ust, penetrował je ze znawstwem, powoli subtelnie. Helunia z wdziękiem podlotka, który po raz pierwszy się całuje oddawała mu pocałunki. Wokulski zapomniał się.
Naiwnyś, Goldziu. Panienka, która przychodzi do pokoju hotelowego obcego mężczyzny, pakuje mu się na kolana i zabiera do całowania, raczej nie jest niewinnym podlotkiem, który całuje się pierwszy raz w życiu.

– „A niech tam, skoro sama chce, dlaczego ma nie uszczknąć kwiatu dziewictwa!”
Znaczy – Helunia ma uszczknąć kwiat dziewictwa Wokulskiego?
Bo Wokulski licząc na dziewictwo Heluni jest chyba zbytnim optymistą...

– Pomyślał i…rozpiął z tyłu zapięcie sukienki Heluni.  Odsunęła się na chwilę , by nabrać tchu i powiedziała.
- Mój wuj Stach…Kocham cię…tak…tak…zapomnijmy się …- I znowu przywarła do ust Wokulskiego. Wokulski zachłannie spijał słodycz jej ust i powoli zsuwał sukienkę, gdy…Przyszło olśnienie! Przecież to dziecko, które on w tej chwili zamierza niecnie wykorzystać…
- Nie, nie Sorbona, może Heidelberg?
Sorbona i Gomora.

Ile on ma lat? Jaka jest między nimi różnica wieku? Co ich może łączyć? A co ich połączy, kiedy ona będzie miała trzydzieści lat, a on… Odsunął się od niej, założył jej sukienkę na ramiona i zasunął zamek.
Zamek błyskawiczny? Chyba sam go wymyślił po dwudziestu trzech latach mordowania się z haczykami.


Helunia popatrzyła na niego żdziwiona.
– Dlaczego się rozmyśliłeś? – Zapytała. – To była chwila zapomnienia. – Odpowiedział trzeżwy za ich oboje. – Popełnilibyśmy rzecz ohydną .
– Chcesz powiedzieć, że nie zapłacisz?!

– Wuju…- Zaczęła, ale Wokulski położył jej palec na ustach i nie dał dokończyć. – No właśnie wuju i nie tak zostanie! – Powiedział kategorycznie.
Jeśli nie tak, to jak?

Helunia wstała z jego kolan. popatrzyła na niego uważnie, długo patrzyła mu w oczy, a potem porwała swój kożuszek i pędem wybiegła z pokoju. Na odchodnym krzyknęła: – Już dla mnie nie możesz być wujem!
Złośliwe wierszyki będę układać o tobie, wuju!

– I trzasnąwszy drzwiami uciekła. Wokulski wstał powoli z fotela i położył się na łóżku. – ” Czasami lepiej wyciąć ranę, choć to bardzo boli, by pozwolić, by toczyła ją gangrena.” – Pomyślał i zamknął oczy. Przed oczami stanęła mu zalotna Adelina Dalska. Nie bawiła go już jej zalotność. Już wie, co zrobi i…przyszedł sen. Zasnął spokojny, odprężony jak nigdy i pełny realnych planów na przyszłość, a nie mrzonek. ” Dziękuję ci Madonno!” – Wymamrotał jeszcze zanim na dobre objął go swoją muzyką Morfeusz.
Morfeusz, Orfeusz – jeden pies…
“Muzyka Morfeusza” to takie chrapanie, że drży żyrandol u sąsiadów.

I oto nagle, po pięćdziesięciu rozdziałach rozwodzenia się, jak to z Adeliny będzie doskonała żona dla wszechpotężnego lorda Goldena, Wokulskiemu nagle się coś odmienia…
Wali go w głowę Imperatyw Pairingowy.

Rozdział LV

Wokulski przyjeżdża do Dalskich, gdzie wita go Adelina, znów sama w domu.

– Usiądżmy na kanapie. – Powiedział z iście angielską flegmą.
A weź i się nią udław, zacharkany palancie!

Adelina mruknęła do niego porozumiewawczo
- mrrraauuu?
– Tak, usiądżmy na kanapie. Jesteśmy sami. – Powiedziała cicho, niby do siebie, ale kątem oka obserwowała narzeczonego, czy usłyszał. Wokulski podszedł do niej, ujął ją w pasie i posadził na kanapie.
Bo sama usiąść nie potrafiła?

Przyszło mu do głowy, że jeszcze nie tak dawno ten gest wywołałby u niego szał zmysłów, teraz nie czuł nic.
I poczuł się jak wykastrowany.

(...)
– Chcesz mnie rzucić? – Rzuciła mu wprost. Jej umysł pracował intensywnie jak po spirali.
Ale w dół czy w górę?

(...)
– Dużo myślałem o…naszym dziwnym narzeczeństwie…- Zaczął.
Ale dlaczego dziwnym? Według standardów epoki mieściło się w normie.

– I do jakich doszedłeś wniosków? – Adelina nie wytrzymała i wpadła mu w słowa pytaniem – Nasze narzeczeństwo było pomyłką…- Kontynuował spokojnie. – Chwilowym zauroczeniem. Walką zmysłów. Ale to się skończyło i przyszło otrzeżwienie. – Ale ja nie chcę otrzeżwienia! – Wyrwało się Adelinie. – Teraz tak mówisz. – Uśmiechnął się Wokulski. – Różni nas jednak zbyt duża różnica wieku. Stary grzyb i podfruwajka! – Roześmiał się Lord Golden. – Za dziesięć lat inaczej powiesz. Otrzeżwienie na ciebie przyjdzie i…to bardzo brutalnie, bo będziesz spętana nierozwiązywalnymi więzami. – Dokończył, kiedy się wyśmiał.
Widzę go takiego rozdziawionego jak żaba i rechoczącego, Wy też?
Zawsze.

– A może ja chcę być spętana nierozerwalnymi więzami z tobą? – Mówiła Adelina, by coś mówić, bo szybko bijące serce zdradzało jej inne uczucia.
– Zwracam ci więc słowo! – Podniósł głos Wokulski. – I możesz wyjść za tego, kogo pokochało twoje serce.
Lordzio Goldzio chyba nie zdaje sobie sprawy, że zrywając zaręczyny stawia pannę w bardzo niezręcznej sytuacji, poddaje w wątpliwość jej reputację i generalnie naraża ją na skandal. Last but not least, skoro już czuje się takim Anglikiem do szpiku kości, powinien pamiętać, że w Anglii za złamanie obietnicy małżeństwa można było trafić do więzienia!

Pomogę. – Powiedział z nowu przechodząc na angielską flegmę.
O fuj!
Nie poślizgnij się aby.

Tak żeby uprzedzić ewentualne uwagi Czytelników: oczywiście wyrażenie “angielska flegma” jest poprawne, ale kiedy występuje w takim natężeniu, jak w tym opku, można mieć trochę dosyć.

W Adelinie skumulowało się teraz wiele uczuć, a na wierzch wyszła i dała o sobie znać zraniona miłość własna.
– Znalazłeś sobie inną! – Krzyknęła z pasją. Wokulskiego jednak nie opuszczała angielska flegma [niech jedzie do Otwocka, tam leczą gruźlików], bo wiedział, że ta pasja to tylko teatralne przedstawienie.
Odda mu ten pierścień z wielkim brylantem czy nie?

– Uspokój się, bo zbiegnie się służba. Chcesz tego? – Powiedział. – A co mnie obchodzi służba! – Krzyczała Adelina starając się dobierać mocno dramatyczne słowa. – Nie się zleci! Niech cały świat zobaczy twoją podłość! Niech cały świat ujrzy, jaka jestem nieszczęśliwa! Och, jak ja cię nienawidzę! – Zdjęła pierścionek i teatralnym gestem rzuciła mu w twarz. – Niech ten pierścionek co dnia ci przypomina, jak mnie skrzywdziłeś! Niech ci się rzuca zawsze w oczy, kiedy będziesz chciał…zaznać szczęścia z inną! – Odwróciła się na pięcie i nie obdarzając go na odchodnym nawet jednym spojrzeniem wybiegła z salonu i trzasnęła drzwiami.

Wokulski został sam i uśmiechnął się do siebie.
Oderwał pierścionek od zaflegmionego podbródka i był zadowolony.

Jedną z ważniejszych w życiu rozmów miał za sobą, nawet nie wiedział, że pójdzie tak łatwo.
A co mogło pójść źle? To, że dziewczyna krzyczy i protestuje… a co go to obchodzi, czy on kiedykolwiek zwracał uwagę, co mówią kobiety?  

Opuściła willę baronostwa Dalskich.
Adelina? Stanisława?

Teraz miał do załatwienia drugą sprawę, znacznie trudniejszą i wymagającą z jego strony dużo samozaparcia. Jednak sobie postanowił i doprowadzi swoje plany do końca.

Rozdział LVI

Izabela Łęcka siedzi i rozmyśla o tym, jak bardzo jest samotna (i musi nieść swój krzyż), podczas gdy nawet jej wierna Florentyna kogoś sobie znalazła, a służąca się zaręczyła.

Siedziała więc w swoim mieszkaniu sama i samotna, kiedy zadżwięczał dzwonek u drzwi wejściowych. Poszła otworzyć i otworzywszy drzwi żdziwiła się niepomiernie. U wejścia stała Stanisław Wokulski dla świata Lord Wiliam Golden.
Stanisław była kobietą, co przy wysokiej zmienności bohaterów w tym opku nie powinno szczególnie dziwić.


Wszedł do środka ośmielony gestem Izabeli, która go wpuściła. Izabela Łęcka poprowadziła gościa do saloniku i wskazała mu miejsce na krześle. Usiadł i rozciągnął się bardzo swobodnie.
– Niestety, nie ma służącej ani Florentyny, muszę cię więc zostawić samego.
Przyniosę jakiś poczęstunek. – Powiedziała Izabela i ruszyła w stronę kuchni.
Dobrze, że panienka z arystokracji wiedziała gdzie jest kuchnia.
Musiała sobie jakoś radzić, kiedy służąca szwendała się po mieście z Irlandczykiem.

Wokulski wstał i zatrzymał ją. – Nie! – Powiedział kategorycznie. – Nie chcę poczęstunku! To co chcę ci powiedzieć, lepiej powiedzieć bez poczęstunku.
Bo się jeszcze zakrztusisz!

Usiądż!
Iza, siad!

– Rozkazał i sam na powrót usiadł na krześle i znowu rozciągnął się swobodnie.
Wywalając nogi na środek pokoju.


Izabela nie miała siły oponować. Był bardzo kategoryczny. Usiadła więc posłusznie na krześle na przeciwko, usiadła skromniutko jak przystało na starą pannę.
Skromniutko i posłusznie (oraz natychmiast) to Goldemort powinien wyjść, gdy tylko usłyszał, że w domu nie ma Florentyny.

– Zerwałem swoje zaręczyny. – Powiedział Wokulski bardziej do siebie niż do niej. Izabela jednak usłyszała. – Bardzo mi przykro, że narzeczona cię zawiodła. – Powiedziała. Lord Golden roześmiał się ironicznie. – Narzeczona mnie nie zawiodła. Baronówna Dalska to wzór cnót.
- Straszna z niej flirciara, wyobraź sobie, że publicznie obściskuje się z jakimś malarzyną, a jej matka to pomiot wszeteczny i jedyne czego chce, to drogo przehandlować cnotę córeczki.

– Popatrzył uważnie w oczy Izabeli Łęckiej. Izabela nie mogła znieść tego wzroku i opuściła głowę. Wokulski się tym nie przejął.
– To ja uznałem, – Kontynuował obojętnie. – Że młoda żona to już nie dla mnie. Muszę sobie poszukać żony w odpowiednim wieku.
Która nie będzie zachowywać się jak kotka w rui.

– I będziesz jej szukał tu w Polsce? – Zapytała zaciekawiona Izabela i popatrzyła na Lorda Goldena.
– Nie będę szukał. Już ją znalazłem! – Powiedział Wokulski z naciskiem i znowu spojrzał Izabeli Łęckiej prosto w oczy.
Co prawda jeszcze nie pytałem jej o zgodę, ale nie żeby mi to cokolwiek przeszkadzało!

Tym razem ona nie odwróciła głowy. – Gratuluję! – Powiedziała, a głos jej brzmiał szczerze. Tymczasem Wokulski nie spuszczał z niej oczu. Poczuł się znowu jak zimny, wyrafinowany Anglik – Lord Golden.
Nie wiem, czy autorka nie myli nam tu przypadkiem “wyrafinowanego” z “wyrachowanym”.

– Pamiętaj, że stosunku do ciebie nie zmieniłem i nigdy ci nie wybaczyłem. – Mówił powoli, spokojnie z iście angielską flegmą.
Trochę się przy tym zapluwając z zapiekłej nienawiści, którą podsycał przez te długie lata.

– Wiem, że mi nigdy nie wybaczysz, nie możesz wybaczyć. Nie oczekuję tego, choć chciałabym ci jakoś zadośćuczynić krzywdę, którą ci niegdyś wybaczyłam.
Na przykład dawno już wybaczyłam ci, że zalecałeś się do mnie będąc jedynie kupcem galanteryjnym o czerwonych rękach!

Chciałabym być w zgodzie ze swoim sumieniem i z Bogiem, ale…nie wiem, czy potrafię.
– Powiedziała Izabela Łęcka i spuściła oczy.
Bóg i sumienie idą w las, gdy charakter bierze nad nimi górę.


(...)
Tymczasem Lord Golden rozparł się wygodnie na krześle [a żeby ci drzazga w dupsko wlazła!] i powiedział z ironicznym śmiechem. – Owszem, możesz zadośćuczynić krzywdzie, którą mi niegdyś wyrządziłaś.
Słyszałam, że należy zadośćuczynić Panu Bogu i bliźniemu, ale żeby krzywdzie też?

Urodż mi syna! – Powiedział rozkazującym głosem.
Ale że teraz, tutaj, już?
- I niech ci nawet do głowy nie przyjdzie urodzić córkę! Jesteś złośliwa i niedobra, ale tego byłoby zbyt wiele!

Wstał z krzesła, podszedł do niej, ujął jej twarz w swoje dłonie, przybliżył do swojej twarzy i z bliska popatrzył jej w oczy. Izabela Łęcka nie potrafiła wytrzymać tego wzroku. Chciała spuścić oczy, ale nie pozwolił jej.
– Chcesz za karę zrobić ze mnie swoją kochankę? – Zapytała nieśmiało i aż zachłysnęła się. W duszy pragnęła, by zaprzeczył.
No nie wiem, nie wiem… ta sukienka z głębokim dekoltem obszytym króliczkami powinna Belci podpowiadać co innego.

Chciała żyć w zgodzie z Chrystusem, a i…miała jeszcze resztki swojego honoru, a bała się mu odmówić.
Bo co by jej zrobił? Ocharchał swoją angielską flegmą?

To nie był Wokulski jakiego niegdyś znała. To był zimny, wyrachowany cyniczny Anglik – Lord Golden. Ale czy na takie jego zachowanie nie zasłużyła. Tymczasem Wokulski puścił ją i roześmiał się.
– Zmieniłaś się! – Mówił wśród śmiechu. – Dawna Izabela Łęcka spoliczkowałaby mnie za taką propozycję, ale…do dawnej Izabeli Łęckiej nie przyszedłbym z taką propozycją.
Żądanie, aby natychmiast urodziła mu syna, nie dotknęłoby Izabeli, ale przede wszystkim okryłoby hańbą i śmiesznością samego Wokulskiego.

Proponuję to dzisiejszej Izabeli Łęckiej – zahukanej starej pannie, wyglądającej w tej sukni, jakby ją krewni trzymali w szwalni.
Tak, Goldziu, od samego progu zdobywasz punkty za urok.
http://img.sadistic.pl/pics/bb3a4bc157f2.jpg

Ale nie zależy mi na ładnym i eleganckim wyglądzie żony. Jakbym chciał reprezentacyjnej żony, nie zerwałbym zaręczyn z Adeliną Dalską.
– Co zatem ode mnie chcesz? – Izabela się uspokoiła i zapytała z zaciekawieniem.
Skoro otwarcie mówi, że jest zbyt brzydka aby wziąć ją na kochankę, to spłynęła na nią fala spokoju. Do czasu...

– Miss Iza to są oświadczyny. – Powiedział sztywno Wokulski.
– Ośw…- Zaczęła Izabela i zaniemówiła, bo nie mogła uwierzyć w to, co usłyszała.
– Tak. Proponuję ci małżeństwo. – Powiedział z flegmą angielską Wokulski.
Zbyt brzydka na kochankę, będzie wystarczająco dobra na żonę. Patrz na sufit i nie myśl o flegmie, Belcia.

– Małżeństwo?- Izabela Łęcka podniosła do góry brwi ze żdziwienia. – A zatem kochasz mnie?
Wokulski się roześmiał.
– Paradne! – Mówił pośród śmiechu. – Kochać cię!? Na Boga nie! Proponuję ci transakcję wiązaną: Ty otrzymasz moje miliony i poważanie lady Golden zamiast statusu śmiesznej starej panny, a w zamian masz tylko godnie reprezentować moje nazwisko i …urodzić mi syna. – Zakończył i przestał się śmiać.
Mam już powyżej uszu tych jego rechotów podczas rozmów z kobietami.

– A co pan na to panie Lordzie Golden jak się nie zgodzę? – Zapytała dumnie.
Wokulski znowu się roześmiał.
– Ale ja wiem, że się zgodzisz! – Powiedział z naciskiem.
A poza tym, chuj mnie obchodzi twoja zgoda.

– Ale ślub będzie w lipcu. Lato to najlepszy czas na śluby. – Powiedziała Izabela Łęcka, bo nie miała już siły oponować. Zdominował ją . – ” Gdyby był taki dziesięć lat temu, to już dziesięć lat byliby szczęśliwym małżeństwem i nie miałabym podstaw do dżwigania krzyża.”
Gdyby już dziesięć lat temu był takim bucem? Może i bylibyście małżeństwem, ale czy szczęśliwym? Chociaż w sumie, co kto lubi, może Izabelka gustuje w chamach.

– Pomyślała. On tymczasem nie był zainteresowany jej rozterkami, spokojnie kontynuował, to co zamierzał.
– Ślub będzie za tydzień…- Bo się mogę rozmyślić….
Grozisz, czy obiecujesz?

- Ściszył głos, by po chwili kontynuować spokojnie. – A w podróż poślubną zaraz po ślubie zabieram cię do Anglii. Zobaczysz mój pałac w Anglii i powinien cię zadowolić. Nasza noc poślubna odbędzie się w wagonie kolejowym.
Żeby każdy szczegół przypominał ci, gdzie i jak nastąpiło nasze zerwanie!

Mam zamiar wynająć wagon królewski.
Znaczy – carski?
Który poznamy po szerszym rozstawie kół.

Izabela Łęcka próbowała coś powiedzieć, ale nie pozwolił jej.
Cja, najlepszy sposób, żeby nie usłyszeć “nie”.

– A teraz miss Iza daję ci czas na ochłonięcie i przygotowanie się do ślubu. Na razie farwelle Miss Iza! Niedługo przyjdę znowu i przyniosę ci farelkę! pierścionek zaręczynowy.
Ten z odzysku. Co się ma marnować tyle dobra.
Swoją drogą, ciekawy pomysł, żeby zaczynać wspólne życie od “żegnaj”. (Choć w tej jego wersji to było raczej “żgnij”)

– Powiedział i nie czekając aż odprowadzi go do wyjścia sam wyszedł. Za drzwiami mieszkania Izabeli Łęckiej odetchnął z ulgą.
- Zrobione!

Zostało powiedziane wszystko, co chciał powiedzieć. Uruchomił teraz całą lawinę wypadków. Wszystko potoczy się w zawrotnym tempie i nie ma już odwrotów.
No, jeśli to będzie tak zawrotne tempo, jak przygotowań do ślubu z Dalską, to doczekacie wojny w tym stanie.

A nagrodą będzie zdobycie upragnionego potomka.
Wiem, że wtedy szwankowała edukacja seksualna, ale nie tak robi się dzieci.

Uśmiechnął się do siebie. Jest potężnym Lordem Goldem, jest Bogiem (“give it to the Golden God!”), sam kształtuje swoją rzeczywistość i sprawy potoczą się jak zaplanował. Jest potężnym Lordem Golden i tak będzie.
Powtórzył tę afirmację jeszcze kilkanaście razy, z każdym kolejnym coraz bardziej nerwowo.

Uśmiechnął się do swojego życia w ciągu ostatnich dziesięciu lat, które sam kształtował i tak będzie dalej i zszedł po schodach. Na podwórzu kamienicy praczki śpiewały dumki ukraińskie wyrażając swoją radość życia.
E tam. Nic tak nie wyraża radości życia jak porządna elegia.

Rozdział LVII

(...)
Czuł się trochę dziwnie. Jeszcze nigdy się nie żenił. To będzie pierwszy jego ślub.
Pani Małgorzata Wokulska, primo voto Mincel, bardzo stanowczo przewróciła się w grobie.
Tożsamość lorda Goldena znów wychynęła na zewnątrz, całkowicie przejmując kontrolę nad Wokulskim.

Jakże dziwnie brzmiało wyobrażenie sobie, że już za niecały tydzień będzie człowiekiem żonatym! Pamiętał kiedyś wiązał ślub z miłością, nie wyobrażał sobie, że może poślubić kobietę nie kochając jej.
A jednak to zrobił.
Małżeństwo z Minclową zawarł też jakoś bez większej miłości.

A były przecież czasy, że tę miłość i małżeństwo utożsamiał wyłącznie z Izabelą Łęcką. Potem przyszło rozczarowanie, zerwanie zaręczyn i postanowienie sobie, że nigdy nie obdarzy takim skarbem jak małżeństwo żadnej kobiety. I konsekwentnie to postanowienie realizował przez dziesięć lat będąc wszechwładnym Lordem Goldenem.
Tak nawiasem mówiąc, to chciałabym wreszcie zobaczyć jakiś przykład jego wszechwładzy. Nie wiem, może niech namówi królową Wiktorię na interwencję w sprawie niepodległości Polski… ba, niech sam tę niepodległość dla Polski odzyska!


Kobiety traktował lekko jako obiekty, którym można było okazywać namiętność i zaspokajać je, ale nigdy kochać. Nawet jego krótkie narzeczeństwo z Adeliną Dalską było efektem wyrachowania nie miłości. Po prostu zapragnął się ustatkować, założyć rodzinę, dać światu lady Golden i piękna baronówna ze swoją młodością i temperamentnym charakterem była idealną kandydatką na żonę. A przy tym budziła w nim namiętność i wiedział, że młodej damy z towarzystwa, do tego jeszcze polskiego nie mógł tak po prostu uwieść. Tu w katolickiej Polsce obowiązywały inne zasady moralne niż w wiktoriańskiej Anglii, choć, doszedł do wniosku, że fałsz i kołtuństwo wyższych sfer były takie same.
Bo wszyscy przecież wiedzą, że w wiktoriańskiej Anglii to nic, tylko ruja i porubstwo, i w bardzo złym tonie było, by hrabianka czy baronówna doczekała czternastych urodzin jako dziewica. Co za szczęście, że w katolickiej Polsce ostała się jeszcze jakaś moralność!

(...)
Nie ma miłości. jest chłodny kontrakt. Czy tak już będzie zawsze w jego życiu? Tego nie mógł odgadnąć nawet on- wszechmocny niczym Bóg Lord Golden tworzący świat niczym karty w bridgu.
Jeśli jest takim stwórcą jak brydżystą, to już wiemy, czemu ten świat taki spartaczony.

Wiedział jedno: teraz go czeka zadanie bycia ojcem. Resztę swojego życia poświęci dla syna, którego mu da Izabela. Dla młodego pokolenia – spadkobiercy nazwiska i przodków warto żyć. I będzie dla niego żył, bo namiętność już mu się znudziła.
A teraz nudzi beznamiętnie.

Zresztą nie sądzi, by Izabela była w stanie dać mu namiętność, jest przecież sztywną, spiętą konwenansami laką wychowaną w Przywiślańskim Kraju. A i on już jej nie pożąda!
Niech mi ktoś wytłumaczy, po kij od jakiej chędożonej mietły on się żeni z kobietą, której ani nie kocha, ani nie szanuje, ani nawet nie pożąda? Adelina przynajmniej mu się podobała i pociągała go! A jeśli celem nadrzędnym jest spłodzenie potomka, to też powinien rozejrzeć się za młodszą, bo trzydziestoośmiolatka, zwłaszcza w tamtych czasach, to jednak miała sporo mniejsze szanse na zdrową ciążę i szczęśliwy poród.
Celem nadrzędnym jest zrealizowanie pairingu, bez względu na koszty.

Izabela jako spięta konwenansami laka:
Znalezione obrazy dla zapytania szkatułka z laki


Tak, za niecały tydzień będzie statecznym małżonkiem, a ślub będzie skromny i cichy, tylko państwo młodzi, drużbowie i ksiądz. Nie chce rozgłosu i o jego ślubie nikt się nie dowie.
Zapamiętajmy.
Aha.
Swoją drogą ciekawe, kogo poprosił na drużbę. Jeszcze się okaże, że Szlangbauma...


Wywiezie żonę do Anglii i…tam ją przedstawi jako lady Golden i nie wrócą już do Przywiślańskiego kraju, bo nie będą mieli po co. Tak postanowił, on- wszechwładny jak Bóg Lord Golden i tak będzie.
Nie wiem, czy wszechwładny jak Bóg, ale z pewnością pyszny jak Szatan.

(...)
Do salonu wszedł jego irlandzki służący George. Żdziwił się niepomiernie, bo ostatnio rzadko widywał służącego.
Sam sobie czyścił buty i kapelusz, sam robił sobie posiłki i podawał do stołu, sam latał po drobne zakupy…
Sam też otwierał drzwi gościom i oznajmiał, że pana nie ma w domu.

Ponoć George był zajęty swoimi sprawami osobistymi, coś słyszał, że jego służący się zakochał, ale go to nie obchodziło. Ostatnio był zajęty wyłącznie swoją osobą.
To po co jeszcze trzyma służącego?

– Wielmozny panie! – Dygnął usłużnie lokaj.
Dygnął! Zgodnie z zasadami, czubkami palców trzymał rąbek fartuszka.
http://www.freeindex.co.uk/media/listingpics/637/85/withacursty-curtsy.jpg


– Mam do wielmoznego pana ogromną prosbę! Wokulski się ocknął z zamyślenia. Popatrzył uważnie na służącego. – Mów proszę! – Powiedział miłym głosem. – Wielmozny panie – Mówił z pokorą lokaj. – Zaręcyłem się z panną Magdaleną. Wokulski popatrzył na lokaja żdziwiony, jakby go po raz pierwszy zobaczył. – Kto to jest panna Magdalena? – Zapytał. George zgiął się w służalczym ukłonie.
George “służył komuś bez poczucia godności i bezkrytycznie wypełniał wszystkie jego polecenia”?


– To słuząca hrabianki Izabeli Łęckiej – Powiedział. – Bardzo poządna i ucciwa panienka. Miała epizod w zyciu, że pracowała w jakiejś spelunce i…chlebodawcyni chciała ją wykozystać, ale ja wiezę, że panna Magdalena jest dziewicą.
Chlebodawczyni nie udało się rozdziewiczyć Magdy? Doprawdy, femmslasz w tym opku atakuje znienacka!
Przy okazji wyszło, że to panna Izabela chciała ją wykorzystać.
Ba, przypomnijmy sobie, że przecież “roznamiętniała jej szczęście”!
Niby taka skromna i potulna, a jaki w niej temperament! Nawet służącej nie odpuści.

– Zakończył z mocą w głosie lokaj. ” Ot, rozumowanie prostych serc.” – Pomyślał Wokulski. – ” Wierzy, że panna jest dziewicą.”
"Oto logika prostych serc! - pomyślał Wokulski. - Pogarda dla występku, miłosierdzie dla nieszczęścia".
Stolarz Węgiełek wiedział doskonale, że jego wybranka nie jest dziewicą, ale potrafił być ponad to – w przeciwieństwie do boCHaterów tego opka, którzy zdają się wszyscy mieć jakiś fetysz.  

– Dodał sobie w myślach i westchnął. On nigdy w życiu nie miał do czynienia z dziewicą, ba, nie wiedziałby co się robi mając do czynienia z dziewicą.
Bierze się wiertło...

Był niepisany kodeks dżentelmena angielskiego: Nigdy na kochankę nie wybiera się dziewicy!
Chyba szkockiego, bo za dziewicę panowie musieli dużo więcej zapłacić.

I on się go trzymał. A teraz? Cóż panna Łęcka na pewno nie zaspokoi jego chęci, by posiąść dziewicę. Westchnął, a po chwili uśmiechnął się i pomyślał. ” Ale ja wcale nie chcę, by Izabela Łęcka była dziewicą!”  
To może się zdecyduj, czego chcesz?

Wokulski łaskawie pochwala plany służącego, a nawet obiecuje, że da jego narzeczonej hojny posag.

– I będziecie mieli huczny ślub, który do końca życia zapamiętacie. Jestem ci to dłużny za dobrą służbę! – Powiedział.
No, biorąc pod uwagę, jak ostatnio wyglądała służba George’a, to mam pewne obawy o ten ślub.
Lecz czy ślub nie powinien być uroczysty, a huczne wesele?

– Za pięć dni się żenię, będziemy mieli wspólną ceremonię.
Pan i sługa, zawsze razem. Żonami też się wymienią, jakby co.

(...)
” Niech przynajmniej mój lokaj będzie szczęśliwy” . I zaczął myśleć nad organizacją ślubu. Trzeba zawiadomić towarzystwo. Przecież na tym ślubie nie może być samych lokai. ”
Szykuje się skromny, cichy ślub.

Ciekawy jestem, co by powiedziała hrabianka Łęcka. gdyby na jej ślubie byli sami służący?” – Pomyślał i roześmiał się, kiedy wyobraził sobie minę dumnej Izabeli Łęckiej, gdy w kościele zobaczy samych służących.
Ale sama niegdyś zachowywała się jak służąca i taka kara jej się należy, swój ma na ślubie swoich.
Czasem mam wrażenie, że “treść” tego opka ogranicza się do losowo wybranych słów i układanie ich bez większego sensu.

Pomyślał z goryczą i zajął się formułowaniem anonsu do Kroniki Towarzyskiej Kuriera zawiadamiającej o…podwójnym ślubie.
“Nie chce rozgłosu i o jego ślubie nikt się nie dowie”...
Wszyscy z towarzystwa byli dla niego nikim.

Rozdział LVIII

Adelina Dalska siedzi sama w domu, rodzice wraz z Darią poszli na “soirek” do hrabiny Karolowej, na którym mają zostać ogłoszone zaręczyny Łęckiej i Wokulskiego. Żadnej godności w tych ludziach, każda inna rodzina po takim afroncie natychmiast zerwałaby z Wokulskim stosunki. Ba, co więcej, prawdopodobnie baronowa, zastanawiając się nad przyczyną rejterady Goldena, skojarzyłaby ją z przyjęciem pod swój dach tajemniczej bratanicy i wywaliła ją z powrotem na bruk.

Przychodzi malarz Wolski na sesję.
Swoją drogą, ile czasu można malować jeden portret? Zaczął jeszcze na wiosnę poprzedniego roku!

Podszedł do żywej Jutrzenki Miłości i usiadł obok niej na szezlągu.
SzezlONgu.

Żeby móc usiąść obok Adeliny musiał odgarnąć skraj szaty zakrywający jej nogi. Ręka mu na moment zadrżała. Był jednak artystą. Dotknął więc nogi modelki i odsunął przeżroczystą szatę.
(...)
Adelina kiedy poczuła dotknięcie jego ręki na swojej nodze, przeszedł ją prąd.
I odeszła ją gramatyka.

Odchyliła się na szezlągu i przymknęła oczy. Takich emocji przy spotkaniu z mężczyzną nie przeżyła jeszcze nigdy.
Jakoś nikt jej nigdy po nogach nie macał.

Z doświadczonym artystą malarzem Krzysztofem Wolskim też działy się dziwne rzeczy. Cofnął swoją rękę od wspaniałej nóżki i…umocnił swoją pozycję na szezlągu.
I w negocjacjach.

Damy tu Czerwony Kwadrat!  
E, tu zaledwie różowy, dalej będzie ciekawiej.

Popatrzył na pół leżącą Jutrzenkę Miłości, na jej przymknięte oczy, na twarz wciąż jeszcze zwyrazem rozmarzenia i kokieteryjnym uśmiechem na ustach i…prawidłowo odczytał sygnały jakie mu wysyłała. Położył się na niej i zbliżył swoje usta do jej. Adelina …mocniej przycisnęła się do niego. Przywarła całym ciałem do jego ciała i otworzyła usta na jego spotkanie. On skorzystał z zachęty. Jego język wtargnął do jej ust i badał aksamitne wnętrze i chłonął boski zapach, zapach kojarzący się wyłącznie z Adeliną.
Migdałkowy.

Adelina oddawała mu pocałunek za pocałunkiem. I zapomnieli się…Ręka Krzysztofa błądziła po nodze Adeliny. Osuwał materię i sięgał coraz wyżej po delikatnej skórze . Adelina syknęła i…odsunęła usta od ust malarza. Padła wniebowzięta na szezląg i odchyliła głowę do tyłu.
Czekała…Co będzie dalej?
Pocałuje ją u nasady szyi, czy nie?

On…opamiętał się. Okrył materiałem greckiej szaty szczelnie jej nóżkę i odsunął się od niej. Jeszcze mu się kręciło w głowie od nagłej namiętności, ale już panował nad sobą.
– Kocham cię! – Powiedział. Adelina drgnęła. Kolejna fala rozkoszy nie nadchodziła. I to stwierdzenie podsumowujące ich działania. Podniosła się i usiadła na szezlągu już zupełnie trzeżwa. – To żart? – Spytała.

Wolski chce, żeby wszystko odbyło się “z błogosławieństwem Bożym” i oświadcza się, ale Adelina wyrzuca go z domu.

Wolski ujął jej dłoń i z czcią pocałował, a potem się ukłonił i wyszedł z salonu baronostwa Dalskich. Adelina stała czerwona ze złości. Szukała ujścia dla swojego gniewu. Musiała coś zrobić, bo inaczej oszaleje.
Pirzgnij jakimś wazonikiem o kominek!

Błądziła wzrokiem po salonie i jej spojrzenie padło na obraz. Znalazła! Chwyciła obraz ze sztalug i wybiegła za malarzem. Otworzyła drzwi wejściowe. Wolski już był przy bramie wjazdowej na dziedziniec.  Było świeżo po deszczu. – Nigdy nie pokazuj mi się na oczy! – Krzyknęła Adelina, cisnęła za malarzem obraz i znikła wewnątrz willi baronostwa Dalskich z impetem zatrzaskując za sobą drzwi. Obraz upadł w rozjeżdżone powozami błoto. Wolski popatrzył na drzwi, za którymi znikła Adelina, a potem się wrócił. Wyjął obraz z błota i popatrzył na ubrudzoną i częściowo rozmytą twarz Jutrzenki Miłości.
To nie był obraz olejny ale akwarelka, że się rozmazała w błocie?

– ” To się naprawi i obraz będzie jak nowy!” – Pomyślał. Wziął obraz pod pachę i opuścił teren należący do barona Dalskiego.

Rozdział LIX

Wokulski stał w kościele przed ołtarzem obok Izabeli Łęckiej i przyglądał się jej. Wyglądała dziś bardzo ładnie i wyjątkowo młodo. To strój ją odmładzał.
Tylko mi nie mówcie, że miała na sobie krótką sukienkę pensjonarki…?!

Choć nie była panną młodą ze snów Wokulskiego, jaką sobie wyobrażał dziesięć lat temu, kiedy to do szaleństwa ją kochał i marzył o poprowadzeniu Izabeli Łęckiej jako dziewicy w białej sukni i białym welonie do ołtarza. Jego marzenia się rozwiały. Dziś miał Izabelę Łęcką przed ołtarzem obok siebie, ale w błękitnej sukni i takim toczku z woalką i musiał przyznać, że wyglądała uroczo i wiośniano.
O mujeju, za jakie grzechy?! Teraz wiośniana będzie Łęcka...

Ale złudzeń nie miał! To małżeństwo nie zadowoli go całkowicie. Znajomi dowiedzieli się o ślubie, który miał się odbyć w tajemnicy.
Najwyższy stopień tajemnicy: dać anons do gazety.
Poliszynel approves.

Katedra Św. Jana pełna była arystokratów warszawskich, którzy przyszli zobaczyć jak potężny Lord Golden się żeni.
Tak se przyszli popatrzeć, jak na cyrkowe widowisko. Niezapraszani.

(...)
Ale żdziwienie im szybko przeszło. Kwitowali: niezbadane są postępki angielskich lordów! Tymczasem Wokulski spojrzał na ołtarz. Ksiądz właśnie dawał ślub jego lokajowi.
Arystokracja warszawska była wniebowzięta, że może towarzyszyć lokajowi i służącej.

I Wokulski z zachwytem spoglądał na pannę młodą z gminu. Służąca Izabeli Łęckiej wyglądała przeuroczo i niezwykle niewinnie w białej sukni i welonie, który podczas ceremonii ślubnej odsunęła z twarzy. Wokulski westchnął: – ” Ach, posiąść dziewicę!” – Pomyślał i szybko zdławił tę myśl.
A mógł się domagać prawa pierwszej nocy!

Jego marzenia o dziewicy rozwiały się, gdy poprosił Izabelę Łęcką o rękę.
Mujborze, przecież jako wszechwładny lord Golden mógł załatwić to jednym, stanowczym “Od dziś jesteś znów dziewicą!”.

Wokulski przełknął ślinę i ciężko westchnął. Teraz był kolej na jego ślub. Podeszli z Izabelą do ołtarza. Wydarzenia potoczyły się migiem. Wokulski nie miał czasu się nad nimi zastanowić, ba, nie pragnął się zastanawiać. chciał, by ta głupia ceremonia, w którą się sam z wyrachowania wplątał już się skończyła.
Borze, niech on się wreszcie zdecyduje, czego właściwie chce. Fochulski jeden.


Ach, mieć to już za sobą i…oby nie było idiotycznych życzeń szczęścia ze strony znajomych. W tym bowiem ślubie nie ma miejsca na szczęście.
To ja się jeszcze raz, ale już ostatni raz, zdziwię – na cholerę mu to było? Naprawdę, nie mógł sobie znaleźć jakiejś, którą by chociaż lubił?

Zdecydował się nań z wyrachowania i od swojej żony oczekuje tylko potomka i tego, by godnie reprezentowała funkcję żony Lorda Goldena. Ksiądz związał im stułą ręce. Wokulski powtarzał słowa przysięgi małżeńskiej. Czynił to szybko, mechanicznie bez zastanawiania się nad treścią wypowiadanych słów.
I tak mu się wypsnęło “Oraz, że cię nie dopuszczę…” :P

A nad czym się tu zastanawiać? Mieć te konieczne preludium do małżeństwa za sobą! Teraz ksiądz zwrócił się do panny młodej. Izabela powtarzała: I ślubuję ci wierność, miłość i uczciwość małżeńską i to że cię nie opuszczę aż do śmierci! Izabela mówiła to spokojnie, z gracją, wyważając każde słowo, tak jakby chciała wywrzeć jak najlepsze wrażenie. Wokulski spuścił głowę, bo siłą powstrzymywał się od wybuchnięcia śmiechem. ” Ślubuję ci wierność, miłość i uczciwość małżeńską!” Uczciwość małżeńską?  Czy hrabianka Łęcka wie, co oznacza to słowo?
Nie wiem, ale w 1891 roku to się nie miała co zastanawiać nad uczciwością, bo ślubowała posłuszeństwo.


Wokulski przypomniał sobie judaistyczny ślub ze starą Minclową.
Co?!
Na macki Cthulhu, Minclowie byli Niemcami, nie Żydami!  
Był to judaistyczny ślub w cerkwi. Takie multi-kulti.
A obrządek prowadził mułła.
Po węgiersku.
I wszyscy siedzieli jak na tureckim kazaniu.
Czasami wyskakiwali dziwni kolesie śpiewając: Hare Kryszna, Hare Kryszna, Kryszna Kryszna, Hare Hare…

Ach, jak teraz pragnął trzymać w ręku rytualny kieliszek, stłukłby go z wyjątkową lubością!
Zakładając, że Minclowa faktycznie byłaby Żydówką – czy taki ślub mógłby być w ogóle ważny, skoro Wokulski nie zmienił wiary?
Ale skąd! W dodatku zawarcie takiego ślubu byłoby niemożliwe z przyczyn prawnych. Współmałżonek musiałby najpierw przejść na judaizm (bo w tamtym czasie w Rosji nie było ślubów cywilnych, tylko religijne, co wykluczało tzw. "małżeństwa mieszane"), a to z kolei było karane wieloletnim więzieniem za odrzucenie chrześcijaństwa.
W dodatku konwertyta musiałby przyjąć wszystkie ograniczenia prawne dotyczące Żydów, czyli daleko idącą degradację społeczną.

Uczciwość małżeńską? Niech tylko jego żona spróbuje zgrzeszyć przeciwko uczciwości małżeńskiej! Nadszedł czas na włożenie obrączek. Wokulski włożył Izabeli obrączkę – ten symbol małżeństwa z wyjątkową godnością i dystynkcją.
A jaki jest symbol małżeństwa bez godności?
Pantofel.

Na jego twarzy, kiedy ją zakładał nie dało się widzieć ani trochę gry namiętności. Kiedy Izabela wkładała na jego palec obrączkę, poczuł, że jej ręka drży. – ” Ma wyrzuty sumienia!”
[a może jest wzruszona?] – Pomyślał i poczuł niebywałą satysfakcję, że  ją tak zranił tym symbolicznym gestem, który powinien być gestem miłości.
Wiemy, że to buc i dureń, wiemy.

Fochulski oznajmia na głos, że żadnego wesela (a nawet poczęstunku) nie będzie, bo zaraz w tej chwili od świątyni progu jadą w podróż poślubną do Anglii.

Pragnę pokazać swojej żonie, jakie brzemię przyjęła na siebie godząc się na zostanie żoną Lorda Goldena.
O, jak ja jej pokażę!

(...)
– Właśnie spieszymy się na pociąg. – Powiedział i…siłą wpakował swoją nowo poślubioną żonę do powozu, który wcześniej podczas trwania ślubu ludzie zebrani pod kościołem udekorowali kwiatami.
Tak w czynie społecznym.

Wokulski poprowadził swoją żonę do eleganckiego wagonu. Wprowadził ją do środka i zamknął drzwi na klucz. Izabelę aż zatkało. Niegdyś jako bogata hrabianka podróżowała po Europie różnymi eleganckimi wagonami pierwszej klasy, ten jednak przerósł jej wszelkie wyobrażenia. – Wynająłem wagon królewski. – Powiedział Wokulski od niechcenia. – I mamy dużo czasu, bo podróżujemy nim aż do Lignicy.
Ciekawe, czy aŁtorka będzie pamiętać, że Londyn leży na wyspie?
Jechali przez Legnicę? Trochę okrężną drogą, prościej byłoby przez Łowicz i Kutno do Torunia, stamtąd na Berlin i do jakiegoś portu, np. Szczecina.
Ale za to jechać będą nieco dłużej.

Izabela wpatrywała się we wspaniałości wagonu królewskiego. Centralny punkt stanowiło wielkie rokokowe łoże. Zarumieniła się na jego widok i trudno jej było ukryć ten rumieniec. Wokulski to zauważył: – Dziewiczy wstyd? – Powiedział ze śmiechem. – Nie będę ci tłumaczył do czego ono służy, bo pewnie wiesz dobrze. – Bawił się wybornie. – Czeka cię teraz niemiły obowiązek małżeński – Mówił – Rozumiem cię i ci współczuję z całego serca, ale cię on nie ominie.
W nagłym błysku oświecenia Lordzio Goldzio uświadomił sobie, że w sztuce miłosnej jest tylko nędznym wyrobnikiem i stosunek z nim żadnej kobiecie nie może dać przyjemności.

Mam zamiar skonsumować to małżeństwo, żebyś nie miała pretekstu do jego unieważnienia.
Oj, Lordziu, nie słyszałeś ty o dziewicach konsystorskich…
Poza tym – nieskonsumowanie nie było jedynym powodem do ewentualnego unieważnienia.

– Śmiał się na całego, a potem powiedział rzeczowo. – Jesteśmy dorośli ludzie i z niejednego pieca żeśmy chleb jedli, więc nie musimy się bawić w …poskromienie dziewicy. Ściągnij suknię i połóż się! – Rozkazał.
Dobrze, że nie “ściąg piżamke!”
No, po takim wstępie to każda jedna padnie i będzie błagać “weź mnie teraz”. Czerwona jak cegła, rozgrzana jak piec.

Izabela chciała coś powiedzieć, ale rozmyśliła się. Żeby nie dać mu satysfakcji ujrzenia jej zakłopotania, spuściła oczy, a póżniej położyła się w sukni na łóżku. Wokulski roześmiał się. – Widzę, że hołdujesz nowej modzie nocy poślubnej. – Powiedział. – Jak chcesz, ale radzę zdjąć suknię. Jest elegancka i ładna i się pogniecie, a ja dobrze pamiętam jaką wagę przywiązujesz do ładnych i eleganckich rzeczy. I…jest bardzo droga. Izabela się nie odezwała i nie zdjęła sukni, leżała tylko na łóżku jak martwa i oczekiwała na nieuniknione. Wokulski się rozebrał. Ubranie złożył obok na fotelu i nie krępując się swojej nagości wkroczył do łoża. – Rozłóż nogi! Rozkazał i szybko pozbył się bielizny, która ją przed nim skrywała.
Taaak. Wytrawny znawca i koneser kobiet, prawdziwy miszcz sztuki miłosnej!

To była dziwna noc poślubna. Nie było namiętnych pocałunków, nie było gorących szeptów do ucha; Kocham cię!, nie było poznawania ciała ukochanej młodej żony. Twarda i gotowa męskość Wokulskiego szybko naparła na Izabelę. Wokulski energicznie pchnął i…poczuł opór.
Mówiłam, że trzeba brać wiertło!

Izabela krzyknęła z bólu. Wokulski się zawahał. Był doświadczony i obeznany w sztuce miłości i wiedział, co to znaczy. Cały jego cyniczny humor go odszedł. Na chwilę zamarł w bezruchu, a póżniej powiedział spokojnie i bez cienia cynicznego naigrywania się . – Cicho…Spokojnie…- Powiedział. – Dotrzemy razem… – I wszedł w nią powoli z wyważeniem każdego ruchu.
Balansował jak na równoważni.

Poruszał się najpierw powoli i ostrożnie jak przystało na doświadczonego kochanka, który posiadł dziewicę. Póżniej zaś szybciej i coraz szybciej i jeszcze szybciej, dokładnie penetrował jej wnętrze, by na moment zamarnąć, a póżniej wytrysnąć w jej wnętrze swoją namiętnością.
Marny z niego kochanek, skoro tak zamarnął. No i namiętności, sądząc po jego wcześniejszym zachowaniu, też nie miał w sobie za dużo.

Izabela na początku pokornie poddawała się jego rozkazom, by póżniej poczuć ból. Zamarła na dłuższą chwilę, by póżniej stracić kontrolę nad sobą. Poczuła gwałtowny skurcz i przyszła nieoczekiwana rozkosz, uczucie jakie do tej pory było jej obce. I było piękne. I wiedziała, że już do końca życia chce tylko tego mężczyznę.
Wcisnął jej właściwy guzik?
Tak, ukryty za błonką.  

Ej, ale skoro jednak Iza była dziewicą, to czemu nie wystąpiła na ślubie w bieli? Suknię ślubną też jej kupował Golden?

Rozdział LX

Londyński high life z sympatią powitał Izabelę. Wszyscy byli ciekawi kobiety, która usidliła niedostępnego dotąd Lorda Goldena. I nie rozczarowali się. Byli zachwyceni lady Golden, jej manierami, klasą, sposobem bycia, dowcipem. Izabela szybko się odnalazła w angielskim towarzystwie i z klasą chodziła na wszystkie bale i rauty wydawane na jej cześć. Przedstawiciele londyńskiego high lifu prześcigali się, by zaimponować lady Golden i podlizać się Lordowi Goldenowi.
Przedstawiciele najstarszej angielskiej arystokracji pchali się na wyścigi, żeby wleźć w dupę świeżo uszlachconemu wschodnioeuropejskiemu nuworyszowi o manierach woźnicy. W dodatku nawet mówiącemu po angielsku niezbyt dobrze! (patrz: “farwelle”)

Pożycie małżeńskie Wokulskich układa się tak, że w nocy – wulkan namiętności, ale w dzień Wokulski jest dla żony przykry i opryskliwy; ona zaś znosi to z pokorą, bo go kocha.

Siedziała w buduarze, który w swojej angielskiej rezydencji Lord Golden oddał do dyspozycji żony , na szezlongu i była pogrążona w swoich niewesołych myślach, które ją gnębiły. Nieoczekiwanie drzwi się otworzyły i wszedł Wokulski. Podszedł do niej, popatrzył na nią z niezwykłą uwagę i zagadnął. -  Masz co na siebie włożyć na wypadek bardzo reprezentacyjnego wyjścia?
(...)
– Mamy prywatną audiencję u królowej. – dokończył.  – Audiencja u królowej! – Izabela aż podniosła do góry brwi ze żdziwienia. – Jesteś aż taki ważny? – Widzisz wyszłaś za nie byle kogo. – Powiedział Wokulski od niechcenia lecz nie ukrywając chełpliwości.
Aureolkę z pawich piór miał nad głową.

Potem jednak wrócił do obojętnego tonu. – Musisz włożyć coś na prawdę wyjątkowego, by ludzie wiedzieli, jaką damą jest żona lorda Goldena.
Sugeruję kostium króliczka…

(...)
Poradzę ci tylko jedną rzecz: Pamiętaj, że do królowej nie można obracać się tyłem! – To znaczy, że po skończonej audiencji mam salę opuszczać tyłem? – Zapytała i roześmiała się, bo widok jej cofającej się jak rak do drzwi, rozbawił ją. – Tak, właśnie tak. – Powiedział całkiem poważnie Wokulski. – A jak żle wycyrkluję odległość i tyłem rąbnę w drzwi? – Izabela mówiła to ze śmiechem, miała ochotę rozbawić męża.
Nas też, niestety...
-  Dama robi to tak, by…nie rąbnąć zadkiem w drzwi.
No już dobrze. Element Komiczny został zaliczony.

(...)
Izabela bardzo powoli podniosła się z szezlonga i zrezygnowana przeszła do sypialni. Otworzyła wielką szafę i przyjrzała się swoim sukniom .
Wynajmowali tak maleńkie mieszkanko, że ubrania trzymali w sypialni, a nie w garderobie.

To Wokulski je kupował. Były piękne i wyjątkowo eleganckie, nie będzie kłopotu z wybraniem jednej na audiencję u królowej. Jej mąż miał dobry gust.
Tylko taki nieco burdelowy.

(...)
Wokulski z żoną weszli do Pałacu Królewskiego. Tam podszedł do nich lokaj w eleganckiej liberii i poprowadził dalej. Zatrzymali się przed drzwiami sali, w której królowa przyjmowała prywatne audiencje. Musieli zaczekać , a lokaj się oddalił. Po kilkunastu minutach otworzono drzwi sali i goście weszli. Na środku sali stał wielki renesansowy tron, pamiętający jeszcze czasy Elżbiety Tudor, na którym siedziała Wiktoria.
Szczerze mówiąc już nie starczyło nam energii na sprawdzanie w szczegółach, jak mogła wyglądać taka prywatna audiencja, czy odbywała się w sali tronowej itd. – jeśli ktoś z Czytelników ma taką wiedzę i zechce się podzielić, będziemy wdzięczni :)

W pewnym oddaleniu z boku tronu stał premier rządu Anglii.  Za tronem królowej stał pierworodny syn Wiktorii i następca tronu.
Wiktoria Adelajda Maria Ludwika przykleiła sobie wąsy i udawała Bertiego, który właśnie bawił się w towarzystwie pań lekkich obyczajów.
Tak, Berti był następcą tronu, ale nie był pierworodnym dzieckiem Wiktorii i Alberta.

Goście podeszli do stóp tronu i z uniżoną dystynkcją i arystokratyczną elegancją ukłonili się królewskiej rodzinie.
Dlaczego ja tu widzę nadętego Goldzia szurającego złotymi trzewikami, z których wystaje słoma...

Wiktoria podała prawą dłoń z olbrzymim królewskim pierścieniem na środkowym palcu Izabeli.
Najpierw odgryzła jej ten palec, a potem podała rękę?
Ludzie mówili, że królowa Wiktoria była nieobliczalna, kapryśna i łakoma. Mieli rację.

Ta przyklękła na kolano i z czcią ucałowała pierścień.
Królową Wiktorię witało się jak papieża?
(w sumie - też była głową Kościoła…)
Raczej respektowano zakaz dotykania Jej Wysokości, czyli o żadnych obłapkach nie mogło być mowy.

Królowa mająca już słaby wzrok przymrużyła oczy i z uwagą obserwowała lady Golden
Mówiąc po ludzku, wszystko jej się pierniczyło.

– Madamme, vous avez la belle robe. – Powiedziała z życzliwym uśmiechem Wiktoria po francusku. – Merci Madamme. – Powiedziała Izabela i ukłoniła się.
Dlaczego rozmawiają po francusku, skoro lady Golden zna angielski?
I dlaczego to brzmi jak rozmówki ze szkolnego podręcznika?
I dlaczego gadają o fatałaszkach?

Królowa długo obserwowała świeżo upieczoną lady Golden, o czymś myślała, coś warzyła w swoim umyśle.
Od tego ukropu szła jej para z uszu.
Zapowiada się apetycznie - jedna z nich upieczona, druga uwarzona.

– Vous etes Polonaise? – Zapytała w końcu.
– Oui Madamme.
mme… mmee… mmerdeee
Madamme Van Damme. Nawet na dworze królewskim nikt tu nie wie, jak “madame” się pisze.
Bo oni znają francuski tylko w mowie.

– Odpowiedziała lady Golden.
Wiktoria się uśmiechnęła przeznaczając ten uśmiech tylko do lady Golden. – Riche pays qui a cette splendide nation!!!
Dzieci jedzą robaki, czy robaki jedzą dzieci?

– Powiedziała z uśmiechem i ze szczególnym naciskiem na słowo ” nation”. Królowa skinęła ręką i audiencja się skończyła.
To se pogadali...

Goście zginając się w ukłonach zaczęli wycofywać się do drzwi. Wszystko odbyło się z dworską etykietą, nikt nie…rąbnął zadkiem w drzwi.
hahahaha!!!

Rozdział LXI

Izabela oznajmia, że jest w ciąży i w związku z tym wyprasza u męża powrót do Warszawy.

Rozdział LXII

Z okazji powrotu Goldena i Izabeli hrabina Karolowa wydaje bal. Wszystkim, którzy pamiętali Izabelę jako starą pannę w szarej sukni, opada szczęka na jej widok.

Przemianę Izabeli nie dostrzegli tylko inni goście, dostrzegł także Wokulski. I on zauważył, że jego żona wygląda tak pięknie jak w czasach kiedy był w niej zadurzony jak Adam Mickiewicz w Maryli Wereszczakównie i…wszystkie złe wspomnienia wróciły i boleśnie ukłuły go w serce.
Wygląda licho i durnowato – źle. Wygląda pięknie – jeszcze gorzej.

To bolało, bardzo bolało, otworzyła się stara rana. Oj, jak potrzebował środka znieczulającego. Rozejrzał się po sali, dojrzał Adelinę, piękną jak wiośniany poranek i …znalazł go. Żonę potraktował oficjalnie nie szczędząc jej zjadliwej ironii i opuścił miejsce przy niej, gdzie u boku hrabiny Karolowej witali gości.  
Zjadliwa ironia? Podejrzewam raczej zwykłe buractwo.

Orkiestra zagrała pierwsze akordy mazura. Wokulski stanął przed Adeliną Dalską i nawet nie kłaniając się jej jak kazał zwyczaj i dobre wychowanie zapytał obcesowo: – Poprowadzisz ze mną mazura?
O właśnie! Tak wyrywało się laski na melanżu w 1891 roku!

Adelina przyjrzała się uważnie byłemu narzeczonemu i na jej twarzy ukazał się nieukrywany wyraz ironii: – Jak śmie pan prosić mnie do mazura po tym jak mnie pan potraktował? – Powiedziała siląc się na ton oficjalny, ale nie bardzo wychodziło.
– Jak śmie pan myśleć, że z panem zatańczę? – Rzuciła krótko i wykręciła się na pięcie, by demonstracyjnie odejść. Wokulski roześmiał się ubawiony jej zachowaniem.
Takie te dziewczęta zabawne, dąsają się nie wiadomo o co!

– Ja wiem, że poprowadzisz ze mną mazura! – Powiedział z naciskiem. Chwycił ją za rękę i mocno pociągnął.
Nagle poczuł czyjąś dłoń na ramieniu. Obejrzał się. Za nim stało kilku mężczyzn, w tym baron Dalski z grupą przyjaciół. Po ich minach poznał, że nie podoba im się to, że szarpie Adelinę i wbrew jej woli ciągnie na parkiet.

Wyprowadził ją na parkiet. Adelinie nie pozostało nic innego jak dać się…zaprosić do tańca.
Niech ktoś mu kiedyś da przez łeb parasolką…
Raczej kilka gram ołowiu dosercowo. W porannym brzasku, w Bielańskim Lasku...

Wokulski tańczy z Adeliną, Izabela z jakimś młodym hrabią; Wokulski jest zazdrosny, ale ukrywa to, natomiast w czasie tańca zaczyna namawiać Adelinę, żeby wyszła za mąż za malarza Wolskiego. Im bardziej Adelina okazuje brak zainteresowania, tym bardziej ten się zapiera, że jednak ich połączy.


Rozdział LXIII
W Zamku Królewskim w Warszawie odbywała się wystawa malarstwa zorganizowana przez Towarzystwo Zachęty Sztuk Pięknych pt. ” Jeunes et Fourieux”.
Tjaaa… w tym samym Zamku Królewskim, który (przypomnijmy) był siedzibą różnych carskich władz i urzędów, oraz koszarami dla rosyjskiego wojska.
Dlaczego właściwie wojsko nie miałoby sobie pooglądać obrazów?

Wystawa miała promować  malarstwo malarzy młodych i ambitnych, prezentujących najnowsze i najmodniejsze trendy w malarstwie.

Na honorowym miejscu wiszą dwa obrazy Krzysztofa Wolskiego: “Jutrzenka Miłości” (Adelina) i “Triumf Miłości” (Daria). Baronową Dalską na ten widok mało apopleksja nie trafia, bo sądzi, że na drugim obrazie, w wyuzdanej pozie i stroju, także jest przedstawiona jej córka. Postanawia się zemścić na malarzu.
Przy czym zapomniała, że wychowuje dziewczynę łudząco podobną do córki, bratanicę męża, tajemniczą Darię.
Czy na tym etapie czytelników jeszcze dziwi takie zapominalstwo?

Wokulski ze swojego miejsca nie tracił ani chwili uwagi z baronowej. Widział, co się z nią dzieje i…odkrył jej intencje. – ” Ostrzec malarza?” – Pomyślał, ale zrezygnował z tego i roześmiał się do siebie, bo całą tą sytuacją bawił się wyśmienicie. – ” Wydarzenia idą w pożądanym przeze mnie kierunku.” – Powiedział do siebie i popatrzył w kierunku obrazów, które wywołały taką burzę uczuć u baronowej Dalskiej.
Znaczy – pożądanym kierunkiem było to, że baronowa wkurwi się na Wolskiego i zabroni mu przekraczać próg ich domu? Interesująca metoda połączenia kochanków.

Wokulski chwali talent Wolskiego i oferuje mu stypendium. Mimochodem rzuca też wzmiankę, że powinien starać się o Adelinę, bo ona go kocha.

” Dziwny człowiek!” – Pomyślał o Lordzie Golden i podszedł do bufetu. Zaczął wychylać kieliszek za kieliszkiem do czasu kiedy się całkowicie nie upił. Nikt jednak nie miał mu tego za złe, nikt go nie obserwował, bo koneserzy sztuki już wyszli z wystawy. Ci co zostali interesowali się już wyłącznie szampanem. Na starej mozaice podłogowej sali zaczęły pojawiać się pawie, a wielu gości wystawy leżało już pijanych pod ścianami.
Chyba faktycznie wpuścili tam Kozaków…

na nich zaś ze ścian patrzyły obrazy i ” Jutrzenka Miłości” i ” Triumf Miłości’ też. Czy triumfowała sztuka?
Ależ oczywiście, przecież to zwykłe rozrywki artystów.

Rozdział LXIV

Baronowa Dalska realizuje plan zemsty na malarzu Wolskim. W tym celu idzie do redakcji “Kuriera” i zamawia artykuł szkalujący go – traf chciał, że rozmawia z nią Załuski, który widzi w tym swoją szansę. Jako zapłaty za artykuł żąda zgody na poślubienie Darii. Ma co prawda pewne wyrzuty sumienia, że podkłada świnię koledze, ale prędko się usprawiedliwia. Baronowa wraca zadowolona do domu; oznajmia Darii, że znalazła dla niej męża.

Rozdział LXV

Krzysztof Wolski czyta paszkwilancki artykuł o sobie i choć ten jest podpisany inicjałami R.Z., nie kojarzy autora. Zjawia się Golden, który obiecuje mu pomóc.


– Przyszedłem wyjaśnić te pańskie bzdury na dzisiejszej pierwszej stronie Kuriera. Załuski się obruszył i odezwał wyniośle. – To nie jest mój artykuł! Wokulski roześmiał się. – Inicjały R.Z. – Powiedział wyniośle. – Roman Załuski. Oszukać to pan może wierzącego, że ludzie są dobrzy, swojego naiwnego przyjaciela malarza, a nie mnie. Ile zapłaciła panu za ten artykuł baronowa Dalska? – Zapytał bez obcesowo.
Groźnie i stanowczo to “obcesowo”. Natomiast “bez obcesowo” w ogóle nie istnieje, ale gdyby nawet istniało, to znaczyłoby “łagodnie”, “grzecznie”, “uprzejmie”.

Załuski się zbiesił.
Czyli wściekł się i wpadł w furię.
Nie wiedział, co powiedzieć na taki bezpardonowy atak Lorda Goldena. – Skąd p…pan w…wie, że to bbb…baronowa D…Dalska zle…cc…iła mi tt…en art…ykuł? – Zapytał jąkając się.
– Mniejsza z tym skąd wiem. – Powiedział twardo Wokulski.
– Zarobił pan sporo na tym artykule, a teraz pan o wiele więcej straci, bo swoje dobre imię, jak jutro na pierwszej stronie nie opublikuje pan sprostowania i nie przeprosi pan malarza Wolskiego. Inaczej obiecuję, że zniszczę pana. Ja mogę więcej niż baronowa Dalska.
Mogę na przykład sikać na stojąco!

A podejrzewam i ona nie zechce panu pomóc. Wybieraj pan! – Spojrzał Załuskiemu prosto w oczy Wokulski i powiedział z naciskiem. – Albo jutro zobaczę na pierwszej stronie pańskie pokalanie się,
Oczekuje fotografii przedstawiającej Załuskiego ubabranego powiedzmy - sosem grzybowym?

albo nie tylko dowie się pański przyjaciel, że napisał pan o nim oszczerczy paszkwil, ale cała Warszawa, bo do sądu wpłynie pozew przeciwko panu i temu brukowcowi.
O, tak, Dalscy będą zachwyceni, że ciąga się ich po sądach i szarga nazwisko w prasie.

Miał jeszcze jedno zadanie do wykonania zanim urodzi mu się dziecko. Sam nie był szczęśliwy, ale spowoduje, że ludzie wokół niego będą szczęśliwi.
A jak nie będą chcieli, to siłą ich uszczęśliwi!

(...)
To ciężko godzić zakochanych, ale podoła temu. Nie zapewnił sobie szczęścia. Jego misją jest dawanie szczęścia innym. A może zapewnił? Tylko nie zdaje sobie jeszcze z tego sprawy. Teraz czeka na dziecko, jedyną osobę, która będzie tylko jego i będzie go kochało bezwarunkowo.

Rozdział LXVI

Golden załatwia nie tylko sprostowanie w gazecie, ale również to, ze Dalscy znów zapraszają Wolskiego do domu, żeby malował tym razem Darię.

Daria zresztą bardzo się zmieniła. Bardzo uważała, by zachowywać się jak dama. Była damą, choć czasami wychodziły z niej dawne przywary.
To znaczy – znikała na kwadransik ze znajomymi panami w sypialni?

Baronowa, pod wpływem Goldena, zaczyna myśleć o Wolskim  jako o dobrej partii dla córki, zwłaszcza, że ten okazuje się hrabią, choć zbiedniałym.


Powiedział jeszcze, że Wolskiego jak na osobę z ich świata, był hrabią chociaż zbiedniałym, Bóg obdarzył naprawdę niepospolitym talentem.
Nierówno Pan Bóg swe dary rozdziela: jednym daje talent malarski, a innym odmawia umiejętności składania prostych zdań.

Baronowa zarządza koniec malowania i zabiera Darię na spacer.

Z fotela podniosła się także Adelina, ale matka osadziła ją na miejscu gestem dłoni.
– Ty zostań! Ktoś musi dotrzymać towarzystwa naszemu mistrzowi!
Mistrzowi w takim wypadku mówi się “Dziękujemy, do widzenia, zapraszamy jutro”.
Ale nie wtedy, gdy się ma dwie panny na wydaniu.

– Baronowa z Darią wyszły. Młodzi zostali sami w salonie i…w całym domu, bo w willi nie licząc służby, która nie wezwana do salonu nie wejdzie, nie było nikogo.
Baronowa to już całkiem zachowuje się jak rajfurka.


Wolski i Adelina korzystają z okazji i całują się, ale Adelina znów wygania go z gromkim “Precz!”. Mimo to Wolski nie traci nadziei...

Rozdział LXVII
Krzysztof Wolski nie był w stanie dotrzymać słowa, że już go Adelina nigdy nie ujrzy. Sam nie byłby w stanie wytrzymać bez ponownego ujrzenia Adeliny. Chciałby przez cały czas patrzeć na nią i nigdy nie odrywać od niej oczu. Był beznadziejnie zakochany. Beznadziejnie, bo zdawał sobie sprawę, że piękna baronówna go nie kocha i nigdy nie pokocha.
No ale jak to, przecież dopiero co był pewien, że kocha i to od dawna?
Ale od tej pory wytrzeźwiał.

Baronowa znowu zostawia ich sam na sam, młodzi znowu korzystają z okazji, ale tym razem Krzysio jest śmielszy ;)

Stracili nad sobą kontrolę i upadli na kanapę. Adelina znalazła się pod Wolskim i…objęła go rękami. On dotknął ręką jej nogi. Wrażenie było piorunujące i…zatracił się zupełnie. Sięgnął ręką pod suknię i ruszył na poszukiwanie dalej. Sięgnął do jedwabnej pończoszki. Odchylił podwiązkę i wędrował dalej, gdzie niedosięgłą dla niego tajemnicę skrywała bielizna.
Krzysio aż do dziś nie miał pojęcia, co też kryje się pod dziewczęcą bielizną – jak wiemy, był bardzo przyzwoitym chłopcem i nawet w burdelu ograniczał się do malowania ubranych (!) prostytutek.
Cóż miał robić? Na rozebrane nie starczyło mu kasy. Tak to bywa, kiedy się przez rok wykonuje jedno zlecenie.

Ale on już nie panował nad sobą. W głowie już mu się nie kręciło, a wirowało. Serce biło jak oszalałe, a zmysły porażał cudowny zapach Adeliny. Bielizna nie była już przeszkodą. Sięgnął ręką za nią i…dorwał się do skrywanej tajemnicy panienki Adeliny.
Adelina była chłopcem?!
To by był ciekawy zwrot akcji.

Adelina syknęła, odchyliła głowę i …mocniej objęła go rękami. Wbiła mu paznokcie w plecy.
A że przypadkiem była spokrewniona z Wolverine’em...

On…otrzeżwiał. – ” Przecież to anioł!”
Pozbawiony cech płciowych i innych otworów poniżej pasa.
Od pewnego stopnia napalenia to już nie przeszkoda.
Aaaa, to była ta tajemnica...

– Strofował w myślach swoje zapomnienie.
Zapomnienie! Ostatni raz cię ostrzegam, nie zapominaj się!

Już myślał logicznie. Zabrał rękę i zakrył nogi Adeliny suknią.
Póżniej ją posadził na kanapie i sam usiadł. Adelina patrzyła na niego żdziwiona. Wolski ujął jej dłoń i z czcią pocałował. – Wybacz, to się już nigdy nie powtórzy! – Powiedział skruszony. – Co nie powtórzy? – Zapytała żdziwiona Adelina. – Jesteś damą, ja jestem dżentelmenem i nie wykorzystam cię bez ślubu.
Za to po ślubie będzie już wykorzystywał ile wlezie. Taki to i dżentelmen.
Ba, zapis dialogu sugeruje, że to Adelina jest dżentelmenem i nie wykorzysta!

(...)
To się już nigdy nie powtórzy. Wybacz! – Pochylił kornie głowę i znowu ją z czcią pocałował w rękę. Adelina ze złością wyrwała mu rękę. – Precz rozpustniku! – Krzyknęła nie panując nad sobą. Wolski popatrzył jej w oczy, a póżniej wstał, ukłonił się niski i wyszedł.
Krzysiu, ty ciołku, wyciągnij wreszcie logiczne wnioski z tego, że Adelina omdlewa z rozkoszy kiedy się miziacie, za to stanowczo wygania cię, kiedy oznajmiasz, że nigdy więcej!

Opuścił willę baronostwa Dalskich. Szedł ze spuszczoną głową, czuł niepomierny smutek, ale w głowie niewymownym natręctwem kłębiło mu się, że w willi barona Dalskiego zostawił niedokończone sprawy. – ” O co może chodzić i czego jego mózg płata mu takie figle?” – gnębiły go myśli.
Co to ja właściwie miałem u tych Dalskich, co to ja...


Adelina siedziała sama w salonie i myślała. – ” Matka celowo zostawia ją z tym malarzem samą. Co matka ma na myśli? Czy jej myśli pokrywają się z zamysłem matki?” – Przypomniała sobie niedawną scenę z Wolskim i pomyślała o tym, do czego o mały włos nie doszło. Oblała ją fala gorąca. Zarumieniła się i… nienawiść jej do Wolskiego jeszcze wzrosła. Jak on mógł ją tak zostawić!
I nawet nie próbował jej całować u nasady szyi, tylko nie wiadomo po co dobierał się do nóg!

Nigdy za niego nie wyjdzie! Jej matka na pewno nie miała na myśli, by malarz Wolski się z nią ożenił.
Na pewno. Jako dobra, nowoczesna mama chce po prostu, żebyś się wyszumiała, zanim cię sprzedadzą jakiemuś staremu, nudnemu bogaczowi.

…Ale tajemnice, które przed nią odkrywał wywoływały dreszcze emocji. Może to małżeństwo nie jest takie złe?

Rozdział LXVIII

Roman Załuski daje dobrą radę Krzysztofowi Wolskiemu:

– To co ja mam zrobić? – Zapytał Wolski bardziej siebie niż przyjaciela, bo wpatrywał się w łóżko. Załuski roześmiał się. – Jest na to prosty sposób. – Powiedział. – Uwiedż ją! – Dodał z naciskiem. (...) – Uwiedż tego swojego romantycznego anioła, a będzie musiała wyjść za ciebie i problem zniknie.
A najlepiej zrób jej dziecko, wtedy będą błagać na kolanach, żebyś “uczynił z niej uczciwą kobietę”.

Wolski spuścił głowę i intensywnie myślał, a potem powiedział po cichu w podłogę. – Być może to dobry pomysł, ale czy dam radę?
Jakoś tak zawsze w kulminacyjnym momencie… wszystko mi opada.


Rozdział LXIX
Krzysztof Wolski przebywał sam na sam z baronówną Adeliną Dalską w salonie willi baronostwa Dalskich. Cała rodzina powiedziała, że mają pilne rzeczy do załatwienia i wyszła z domu.
A zanim wyszli, baronowa wzięła go na stronę i nieznoszącym sprzeciwu szeptem ponagliła, żeby zrobił coś wreszcie z tą jej córką, bo już jej się dziewictwo na mózg rzuca!

Adelina i Wolski spacerują po ogrodzie.

Znależli się w pięknym, stylowym wnętrzu altany, wystylizowanym na wnętrze zamku gotyckiego. Upadli na kanapę  i…zmysły im puściły.
Lepiej, że zmysły, niż zwieracze.

Kanapa jest kanapą, jest kanapą… też jej się coś należy.
Seksy sprowadzamy do absurdu.

Podniósł jej nogi co mają tak stać na podłodze i ułożył na kanapie,
Stoliczku, nakryj się!
Nogami?!

a sam przykrył ją  kanapę swoim ciałem i całował dalej.
W poręcz.

Adelinę ogarnęło gorąco. Jej serce pod ciałem Wolskiego biło niespokojnie, a jego pocałunki nie pozwalały jej złapać powietrza. Poczuła wielką słabość, była bezwolna, nie mogła się poruszyć. Była to jednak słabość z rozkoszy. Przyjemna. Och, jaka przyjemna! mogła trwać bez końca.
Tymczasem…tama przyzwoitości w Wolskim pękła.
Co, już po wszystkiem?

Malarz błądził rękami po kostkach dziewczyny i sięgnął…za suknię.
Dotknął palcami tapicerki, wyczuwał zmienną fakturę i tłoczenia tkaniny.
Jego ręka wędrowała wyżej i wyżej…ku niedosięgłej tajemnicy Adeliny.
Wiedział, że cukierki chowa między poduchami.
Adelina syknęła i…opadła na kanapę.
- Nie dam! Nie dam! To moje!

Wolski przestał całować jej usta i…przycisnął swoje ciało do jej ciała.
Jęknęły sprężyny.

Suknia poszła wysoko w górę, a…koronkowe dessous kryjące do tej pory nieosiągalną największą tajemnicę Adeliny zostało  odrzucone gdzieś daleko.
Lądując na żyrandolu w sąsiednim pokoju.
Było co prawda trochę problemu ze ściąganiem tych długich nogawek, ale trzask, trzask, i Krzysio poradził sobie.

Adelina poczuła…największą tajemnicę Wolskiego jak napiera na miejsce jej największej rozkoszy.
A co to za tajemnica, skoro ją znają nawet w miejskich burdelach.

Zrobiło jej się gorąco i całkiem bezwolna nie mogła się poruszyć. Chciała tylko, by…Wolski odkrył ją całkowicie. Malarz natrafił na opór i…odzyskał zdrowy rozsądek. Wycofał się i przykrył nagość Adeliny suknią.
Do kraju tego, gdzie iście pancerna
Błonka dziewicę chroni przed skalaniem,
Że chce czy nie chce – jest czysta i wierna…
Tęskno mi, Panie.


Nie chciał, by go kusiła. Nie  był w stanie myśleć. Nie wiedział, czy zmysły pozwolą mu …nadal pozostać dżentelmenem. Adelina czekała na to, co będzie dalej. Kiedy się nie doczekała, była zawiedziona. Jej zmysły szalały. Nie była w stanie już wytrzymać, a on…pozbawiał ją zabawki.
Oprócz cukierków wygarnął też jej ulubionego pajacyka.

– Weż mnie, proszę! Weż mnie tu i teraz!
Po tym “weż” Wolski po prostu zgłupiał. Wesz? Wąż? Więź?

– Wyszeptała z prośbą i sama nie zdawała sobie sprawy, że była to błagalna prośba.
Wolski myślał trzeżwo. Popatrzył jej w oczy i wypatrzył w niej nieposkromioną namiętność.
Prawdę mówiąc “nieposkromiona namiętność” była czymś, co dyskwalifikowało ją jako przyzwoitą pannę, dobrą kandydatkę na żonę. Od “porządnych kobiet” oczekiwano wówczas skromności, a wręcz oziębłości; uważano, że kobieta nie powinna mieć potrzeb seksualnych.

Jednak kalkulował na trzeżwo. – „A może tak wykorzystać sytuację?” – Pomyślał i znowu popatrzył jej w oczy. – Sprawię ci przyjemność, ale musisz mi coś obiecać. – Powiedział. Adelina odchyliła głowę. Namiętność nią zawładnęła. Było jej gorąco. Nie była w stanie myśleć, chciała tylko, by wróciła rozkosz. Wolski podniósł suknię i mocno wtulił swoje ciało do ciała Adeliny. – Obie …cam wszyst…ko, co …ze…zechcesz…- Powiedziała Adelina, a głos jej się rwał z niezaspokojonej rozkoszy.
Niezaspokojonej rozkoszy i niebiańskiej żądzy.

Wolski nakierował swoją tajemnicę na największą tajemnicę Adeliny.
I tak złamano szyfr Enigmy.

– Sprawię ci przyjemność, jak zostaniesz moją żona.
Żadnych przyjemności przed ślubem!

– Powiedział z wyjątkową trzeżwością jak na sytuację, w której się znalazł.
– Zostanę! – Krzyknęła nie mogąc wytrzymać, bo rozkosz jego dotknięcia pomieszała jej zmysły. Wolski nie wierząc w swoje szczęście odruchowo pchnął. – I nie zmienisz zdania, bo się wycofam?
Wolski, w tę albo wewtę, bo już mnie to wkurwiać zaczyna!

– Zapytał. Adelina poczuła ból, ale…zmysły nie dawały jej oddychać. Nie była już w stanie się wycofać. – Taaak…taaak, nnie…zmie…zmienię zda…zdania.
I właśnie tak, pani baronowo, organizuje się oficjalne oświadczyny.

– wyszeptała i cała oddała się rozkoszy. Nie rozczarowała się. Ból był chwilowy, a potem rozbłysło w niej tysiące barw szczęścia. Zatonęła w rozkoszy i pragnęła, by ona wiecznie trwała. Rozkosz, której nie da się opisać słowami, jak jej się nie przeżyje.Ekstaza sięgająca nieba.

Jak bosko, że okazało się, iż Świątynia Dumania nie służy do…dumania.
Może pomyliła [u] z [y]? Taka literówka?



Drodzy Czytelnicy! Wymęczyło nas to opko okrutnie – ponad siedemdziesiąt rozdziałów! – wobec czego streścimy Wam już tylko końcówkę.
Daria i Roman oraz Adelina i Krzysztof zaręczają się przy aprobacie baronowej, Izabela martwi się, że będąc w ciąży nie jest dla męża atrakcyjna, a sam Wokulski zachowuje się wobec niej szorstko i daje do zrozumienia, że jedynym, co go obchodzi, jest, aby wypełniła swój obowiązek i urodziła dziecko. Wreszcie nadchodzi poród, życie Izabeli jest zagrożone i wtedy dopiero Wokulski uświadamia sobie, że jednak ją kocha. Na szczęście wszystko kończy się dobrze i państwo Wokulscy/Goldenowie, wraz z synkiem Ignasiem, żyją długo i szczęśliwie.  




Z balu zaręczynowego, połączonego z wernisażem w koszarach i jazdą carskim wagonem pozdrawiają rozpasani okolicznościami - Jasza z kanapą, Kura w sukni obszytej króliczym futerkiem (sztucznym!), Babatunde Wolaka z mieczem Damascenoklesa

i Maskotek, choć temu wszystkiemu się tylko przyglądał, to swoje wiedział i dopchał się do bufetu.