czwartek, 30 marca 2017

329. Wampirzyca z Truskolasów, czyli tylu pięknych chłopców naraz (1/?)

Drodzy Czytelnicy!
Witajcie po przerwie :) Dziś mamy dla Was opko, które jest jak róg obfitości, znajdziemy w nim wszystko, czego dusza potrzebuje. Poznamy pewną wampirzycę wypełniającą Bardzo Tajną Misję, niezwykle nieśmiałego piłkarza oraz słodkiego blondynka, który lepiej pije niż całuje. Oraz dowiemy się, co jest potrzebne, by zostać człowiekiem.
Indżojcie!

Analizują: Kura, Jasza i Babatunde Wolaka



Prolog
"Był chwilą, którą warto było łapać"

Patrzyłam w jego piękne, zielone oczy. Leżał spokojnie. Wiedział, że rana go zabija, jednak nie chciał mi tego pokazać. Nie wiedziałam co robić! Dopóki nóż tkwił w jego sercu - żył.
- Kocham cię. – wyszeptał ochryple.
- Nie, nie rób tego! Rozumiesz? Nie mów tego tak, jakbyśmy mieli się więcej nie zobaczyć!
Intonacja, pamiętaj o prawidłowej intonacji!

Uśmiechnął się delikatnie. Wiedziałam, że jeśli on umrze to ja pójdę w jego ślady. Jednak nie oto [o to] się martwiłam. Całe moje wampirze życie poświęciłam na walkę - z krwiożercami i uczuciem. Cały czas mi powtarzali - jak się zakochasz, to umrzesz i trafisz do piekła! Będziesz cierpieć wiecznie.


Jeszcze raz spojrzałam w jego oczy. Były przepełnione bólem. Resztkami sił podniósł rękę i pogładził mnie po mokrym od łez policzku. Stałam przed trudnym wyborem. Mogłam zamienić go w wampira. Wtedy przeżylibyśmy  i on, i ja. Jednak skazałabym go na wieczne potępienie. Jeśli on by umarł na pewno poszedłby prosto do Nieba, ja wprost do szatana.
Takie są rozważania głęboko religijnej, chrześcijańskiej wampirzycy.



Zapatrzyłam się na wystającą część noża.
- Nie pozwolę ci tego zrobić. Wtedy i ty umrzesz… - wyszeptał prawie niesłyszalnie.
Życie u jego boku przez całą wieczność? O ile ktoś nas nie zbije…
Zbitemu wampirowi nie zostaje nic innego, jak tylko umrzeć ze wstydu.

- Przepraszam… - wyszeptałam przez łzy.
Wzięłam głęboki wdech. Byłam pewna tej decyzji…
Ale co się nazastanawiała, to jej.


Rozdział pierwszy
„Tęsknię za chwilami, których nigdy nie przeżyłam…”

Dłuższą chwilę zajęło mi zlokalizowanie mięśni odpowiadających za otwieranie oczu.
Wspomnienia z egzaminu z anatomii?

W końcu dźwignęłam powieki i zaraz pozwoliłam im bezwładnie opaść, porażona nieokreślonym blaskiem.
Gdzie ja jestem?!

Do pomieszczenia, w którym znajduje się nasza bohaterka, wchodzi inna kobieta i zaczyna coś w rodzaju przesłuchania.


- A więc urodziłaś się w Polsce, masz jedną młodszą siostrę, a raczej miałaś, lubisz koty i książki, pomagasz ludziom… kujonka.- z zamyślenia wyrwał mnie jej głos.
A, to polska wampirzyca. Już nie będę się dziwić.
Wąpierzyca, krótko mówiąc.

Na te słowa z głębi mojego gardła wydobył się ostrzegawczy warkot. Słysząc go, uśmiechnęła się.

– uwaga – nagła zmiana narratora! –
- Dobrze. – powiedziałam powstrzymując śmiech – Nazywasz się, a zresztą nieważne. Masz 18 lat, a raczej rok...
- Słucham? – spytała patrząc się na mnie, jak na idiotkę.
- Wampiry liczą lata od momentu śmierci…
W tym momencie dziewczyna spojrzała na mnie zszokowana. Powoli zaczęła się ode mnie oddalać. W jej oczach widziałam przerażenie.
Nagle z ogromną prędkością pobiegła w stronę ściany, gdzie wcześniej znajdowały się drzwi. Zaczęła szukać klamki.
- Nie wiem czego się boisz. – powiedziałam czytając dalej jej akta.
A ty byś się nie bała zamknięcia w domu bez klamek?
Zwłaszcza, jeśli ktoś w dodatku zamurował drzwi, które kiedyś tam były.

- Nie wiem kim ty jesteś albo czym ale masz się do mnie nie zbliżać! – powiedziała opierając się o ścianę.
- I nie będę rozmawiać z obcymi!
Odwróciłam się. Rudowłosa patrzyła na mnie, jak na jakiegoś potwora. Może miała rację…
- Masz rację. Nie wiesz kim jestem! Nazywam się Jasmine Sophie Stewart.
Dziewczyna spojrzała na mnie nieco łagodniej. Westchnęłam.


- Posłuchaj… Nie wiem, jak mam ci to powiedzieć… Wiem, że możesz mnie wziąć za wariatkę ale… - próbowałam łagodnie – Jesteś wampirem.
W tym momencie nowonarodzona wybuchła niepohamowanym śmiechem. Ja wstałam i wyprostowałam się.
- To żart! – rzuciła w moją stronę – Jestem w ukrytej kamerze?!

Jasmine bierze scyzoryk i pokazuje, że ostrze nie zostawia żadnego śladu na jej skórze; potem oddaje go nowonarodzonej, żeby sama spróbowała. No cóż, jeżeli to ma być dowód zwampirzenia, to wystarczy wziąć odpowiednio tępy nóż...
Lub rozgotowany makaron.

- Od kiedy? – zapytała wpatrując się tępo w blat stołu.
- Rozumiem, że pogodziłaś się z faktem bycia wampirem. – powiedziałam patrząc na stępiony już scyzoryk.
Nie, po prostu czekam, aż dostarczysz mi nowy!

(...)
- Więc moja droga… umarłaś.
- Kiedy?
- Dwa lata temu.

Młoda wampirzyca spojrzała na mnie tak jakby miała się zaraz rozpłakać. Złapała się rękami za głowę i położyła ją na blacie.
Tylko cichutko chrupnęło w karku, gdy urywała sobie szyję.
I w ten sposób przekonała się, że w rzeczy samej umarła.

Zrobiło mi się jej strasznie żal. Przypominała mi mnie. Wtedy…
- Najprawdopodobniej- zaczęłam – wracając z imprezy zostałaś zaatakowana przez krwiożercę. Nie wiemy dokładnie czemu nie wypił z ciebie krwi tylko wpuścił jad.
Bo lubił zostawiać po sobie kinderniespodzianki.

Tak czy siak, znalazł cię nasz wywiad i natychmiast zostałaś skierowana tu.
Skoro umarła dwa lata temu, to czemu według wampirzej chronologii liczy sobie rok? Skoro od roku czy dwóch żyje jako wampir, dlaczego teraz dopiero budzi się, nie wiedząc, kim jest i co się z nią stało?
Skutkiem ubocznym wampiryzmu jest totalna utrata poczucia czasu.
Nie dziwmy się - wampir, który ją pogryzł miał zgorzel dziąseł i od tego zrobiło jej się kuku na muniu.

- Co z moją rodziną?
- Dostali informację, że nie żyjesz ale podobno cały czas cię szukają.
No, skoro tylko “dostali informację”, a nie zobaczyli ciała...

Oczy dziewczyny napełniły się łzami.
- Wampiry mogą płakać? – zapytała gdy zorientowała się przecierając oczy
Pokiwałam lekko głową. Zastanowiła się.
- Możesz mi opowiedzieć wszystko? – spytała
- Wampiry dzielą się na krwiożerców i złotożerców. Ty jesteś na razie nowonarodzoną.
- Nie rozumiem…
- Nowonarodzeni to takie nie do końca wampiry. Okres ten trwa trzy lata. Przez ten czas musisz wybrać, czy chcesz być krwiożercą, czy złotożercą.
- Czym…
- Się różnią? Otóż krwiożercy żywią się ludzką krwią, a złotożercy [złotem] zwierzęcą lub zwykłym jedzeniem.
Kupowanym za złotówki, rzecz jasna.

- To czemu taka dzika nazwa? –spytała.
- Po kolorze tęczówki.
Prychnęła.
- Krwiożercy żyją po to, by uprzykrzać ludziom życie. My nie. Jeśli przez te trzy lata powstrzymasz się od picia ludzkiej krwi dostaniesz tak zwany „dar człowieczeństwa”.
Stwierdzony na piśmie. Z okrągłą pieczątką.
Hm, a jeśli nie? Jeśli stwierdzi, że woli być krwiożercą? Będą jej dostarczać posiłki od zaprzyjaźnionych krwiodawców, a po trzech latach wypuszczą w świat, niech żywi się sama?
I uprzykrza życie ludziom na własną rękę.

- Tak jest mistrzu Yoda. – powiedziała rozbawiona.
- Już się nie boisz? – spytałam unosząc brwi – „Dar człowieczeństwa” polega na tym, że możesz żyć normalnie, jak człowiek.
To po zarazę wszystkie te wampirze ćmoje-boje? Żeby chodzić do szkoły i wkuwać przed klasówką z fizyki?
No ba. Edzio, choć liczył sobie setkę z hakiem, też w kółko powtarzał liceum.

- Bardzo odkrywcze…
Spojrzałam na nią wściekła. Coraz bardziej przypominała mi mnie.

- Jeszcze nie wiesz, ale te złe wampiry są dość łatwe do odróżnienia. Szczególnie w słonecznie dni. Po prostu błyszczą się.
Meyerpiry atakują ze wszystkich stron.
Tęsknię już za prawdziwymi wampirami. Takimi, co za dnia śpią w trumnach, a nocami latają na nietoperzych skrzydłach. Niech mają ziemistą cerę, peruczkę i garb!
Ale przynajmniej tym razem otwarcie powiedziano, że meyerpiry to są te złe.
Nie ciesz się za wcześnie...

Ich tęczówki mają krwawy kolor, można je zabić rozszarpując i paląc, i jak już wspominałam żywią się ludzką krwią [te tęczówki].
To jak z kartofelkami! Najpierw trzeba wydłubać oczka i usunąć kiełki, potem poddać obróbce termicznej.

A my nie. Możemy z łatwością wmieszać się w tłum. Żyć jak inni.
Wyjeżdżać latem nad morze, opalać się na plaży, jeść kiełbasę czosnkową i żonglować osikowymi kołkami.  

Niestety, często musimy zmieniać miejsce zamieszkania. Nie starzejemy się, więc ludzie mogliby się czegoś domyśleć.
Że mamy kufry pełne pieniędzy na chirurgów plastycznych.
- Czyli mogę sobie żyć z innymi, normalnie uczyć się, jeść, pić, i tak dalej, tylko mam nikomu nie mówić, że już nie żyję? To mi pasuje. – powiedziała, uśmiechając się – Chcę być złotożercą, czy jakoś tak.
Ciekawe ile razy w życiu człowiek zwierza się innym, że nie żyje?
Średnio na drugi dzień po każdej popijawie?

- Tutaj w Anglii jest nasza stacja dowodzenia. Co jakiś czas możesz być wzywana do walki z tymi złymi. Jednak naj…
- Jesteśmy w Anglii?!
To po jakiemu rozmawiają?
W opkowym basicu.

- Możesz mi nie przerywać?! – powiedziałam przez zęby – Jednak najpierw musisz przejść dziesięcioletnie szkoleniem które nauczy cię bycia człowiekiem.
Coś się tu nie trzyma kupy. Po trzech latach zostaje się człowiekiem, a tu nagle - wymagane ukończenie dziesięcioletniego kursu?!

- Co?! Przecież ja jeszcze pamiętam, jak się normalnie żyło. Chyba… Wszyscy fajni chłopcy poumierają!
A reszta się zestarzeje.


Spojrzałam na nią zszokowanym wzrokiem.
- Nie możesz się zakochać! To jest zakazane!
- Miłość jest zakazana?! Niby co się stanie, gdy oddam swe serce jakiemuś osobnikowi płci męskiej? – zapytała uśmiechając się.
- Umrzesz… - powiedziałam, powodując, że uśmiech znikł z jej twarzy
A żeńskiej?
Nie wszystko trzeba brać dosłownie.

- Przecież ja nie żyję!
- Teoretycznie nie…
Ale praktycznie, to jak najbardziej!

Słuchaj! Z chwilą z którą stałaś się wampirem utraciłaś duszę. Czyli jedyną możliwość dostania się do Nieba.
E-e. Do tego dochodzi jeszcze kilka elementów.

Złotożerców nie można zabić, dopóki się nie zakochają. Jeśli twoim wybrankiem będzie wampir to tracisz dar nieśmiertelności, będę mogła cię zabić w taki sposób jak człowieka.
Każdy człowiek umiera po przebiciu serca kołkiem. Każdy. Każden.

Wystarczy na przykład, że wsadzę cię do lodowatej wody, a po pewnym czasie… - zamyśliłam się
- A jeśli zakocham się w człowieku? – po chwili zapytała.
- Zasada jest ta sama. Tylko jest większa szansa, że on umrze.
- Znowu cię nie rozumiem.
Nie ma ludzi nieśmiertelnych.
****
Lenin! Nie wstawaj, gdy nie mówię o tobie!

- W obydwu przypadkach zasada jest ta sama. Jeśli zakochasz się i twoja bratnia dusza umrze, ty robisz dokładnie to samo i lądujesz prosto w piekle.
Uhm, skoro nie ma duszy, to raczej rozpływa się w nicość.

Ludzie się starzeją i umierają to normalne.
- Wampir zakochuje się tylko raz w życiu? – zapytała.
Pokiwałam głową.
- A można… zajść w ciążę?
Wybuchłam śmiechem.
- Można, ale zaraz po urodzeniu dziecka kobieta umiera.
Na krwotok, czy na gorączkę połogową?
Zastanawia mnie proces płodzenia dziecka u dwojga nieumarłych. W związku Belki z Edwardem przynajmniej ona była żywa…

- Kiepska sprawa…
- Niestety… To co? Chcesz zacząć szkolenie?
Pokiwała głową i obydwie ruszyłyśmy w stronę drzwi.
- A, żebym nie zapomniała. – powiedziałam już za drzwiami pokoju - Nie możesz mieć polskiego imienia. Od dzisiaj nazywasz się Alice Charlotte Pagello.
No ba, przecież wampirzycy nie wypada nazywać się Gosia Kowalska, czy jakoś tak.
Natomiast Pagello brzmi tak światowo. Pogięłło.

Tymczasem pytanie, po co wampir ma przechodzić kurs bycia człowiekiem, chociaż jeszcze pamięta swoje poprzednie życie, miało pozostać bez odpowiedzi.
Może po tym kursie będzie jakimś bardziej świadomym człowiekiem? Coś jak Hermiona, która zapisała się na mugoloznawstwo…
(ok, w wyciętych fragmentach mieliśmy sugestie, że uczą się między innymi bardzo wielu języków, więc może te 10 lat nie jest takie całkiem bez sensu)

Rozdział drugi
"Jesteśmy marionetkami naszej nieświadomości"
Kojlo przestał być modny. Teraz cytuje się Carlosa Ruíza Zafóna

Jasmine idzie do swojej szefowej, porozmawiać o nowej podopiecznej.


- Tak. Trzy lata zajęło jej dźganie się nożem, żeby wreszcie zrozumieć, że jest nieśmiertelna.
Znaczy: trzy lata siedziała w tym pokoju przesłuchań, bezustannie dziabiąc się nożem i nie robiąc nic poza tym?!
I w dodatku nic nie rozumiejąc. Trzy lata.
Brak głodu i pragnienia powinien był wcześniej co nieco jej zasugerować...

Szefowa rozkazuje Jasmine zabić rodziców Alice, bo nie wierzą w jej śmierć i za bardzo węszą.


- Nie mogę!! Nie zrobię tego!! – zaczęłam wrzeszczeć.
Z podwójnym wykrzyknikiem dla zwiększenia efektu.

- Takie są procedury. – powiedziawszy to z pomocą wampirze :mocy” podbiegła do szafki i wyjęła z niej książkę.
Z pomocą wampirzej mocy? Zwykłe podejście nie jest wystarczająco tró?
Przecież to jest Szafka z Książkami. Może zaatakować, albo co.
– Zasada mówi: „Jeśli rodzina swoimi działaniami, naraża nasze społeczeństwo na ujawnienie musi zostać usunięta.”
Przecinek z wrażenia przewędrował tam, gdzie go nie powinno być.

- Czym oni się tak narazili?!
- Cały czas szukają jej. Trzy lata temu, zaraz po jej przemianie [to znaczy kiedy, bo już się gubię? Ile lat Alice jest wampirem, ile siedzi w tym ośrodku?], zaaranżowaliśmy jej samobójstwo. Jednak ta mądra rodzina zrobiła sekcję zwłok i wyszło na jaw, że to nie ona.
Znaczy… nasze “dobre”, niepijące krwi ludzkiej wampiry zabiły jednak jakąś Bogu ducha winną dziewczynę, żeby upozorować samobójstwo swojej podopiecznej?
I co to musiał być za sposób samobójstwa, skoro rodzice nie byli w stanie na pierwszy rzut oka stwierdzić, że to nie ich córka?
Granatem, jak Hans Kloss w pierwszym odcinku.

Oni cały czas jej szukają i są blisko znalezienia naszej kryjówki.
Domyślili się, że trop prowadzi do Anglii.

(...)
- A co jeśli tego nie zrobię? – powiedziałam przez zęby
- Ja to zrobię. Zrobię to tak by umierali przez co najmniej parę dni, na jej oczach…
Niezwykle skuteczny sposób przekonywania, że my jesteśmy te dobre wampiry, po ukończonych wieloletnich kursach człowieczeństwa.

Patrzyłam na nią zszokowanym wzrokiem. Nie wiedziałam, że nawet w wampirach może być tyle zła.
Wiadomo, że wampiry to takie dobroduszne stworki.
I jedzą wyłącznie Oreo.
Poślinione.

- Morderca... – szepnęłam gdy znowu zaczęła kierować się wstanę biurka
Kobieta usłyszała to. Szybko podbiegła w moją stronę i złapała mnie za ramiona.
- NIE JA TU JESTEM MORDERCĄ! – krzyczała z całych sił – TO NIE JA ZABIŁAM MOJEGO UKOCHANEGO!
- Ty go wcale nie kochałaś!
- KOCHAŁAM!
- Skoro tak, to czemu żyjesz?
No to się wapirzyce poprztykały.

Rozluźniła lekko uścisk. Odeszła parę centymetrów ode mnie. Brała głębokie wdechy i wolno wypuszczała powietrze. Nigdy nie widziałam, żeby była aż tak wściekła. Nagle złapała mnie za szyję unosząc ponad ziemię.
- Jutro masz mi powiedzieć czy podejmujesz się tego zadania, Jasne?! Jeśli tak to pojutrze wyjeżdżasz do Polski i robisz to co musisz! Przez ten okres Alice zajmie się ktoś inny. – mówiąc ostatnie zdanie puściła mnie. -  Dowiedzenia.
- Buy, buy!

Odwróciła się i ruszyłam w stronę wyjścia. Ona spokojnie usiadła za biurkiem.
- Jasmine! – krzyknęła gdy stałam już w drzwiach – Zastanawiając się nad tym rozważ moje słowa, słowa Esme Cullen.
Esme Cullen? A więc Carlisle nie żyje?

Tymczasem zbuntowana Alice robi totalną rozpierduchę w swoim pokoju. Jasmine informuje ją, że jej rodzice nie żyją (“zginęli w wypadku”), a ona sama wyjeżdża – właśnie do Polski.  


Rozdział trzeci
"Ludzkość stale kroczy naprzód, ale człowiek pozostaje ten sam."

Rozdział zawiera streszczenie losów Alice i Jasmine przez kolejne 14 lat (od roku 1997 do 2011) w formie wymienianej pomiędzy nimi korespondencji. W skrócie: Alice rozrabia w wampirzej szkole i dostaje kolejne szlabany, a Jasmine zostaje sekretarką prezydenta (1997, więc Kwaśniewskiego). Nie ma sensu zamieszczać tutaj całej tej korespondencji, więc wrzucamy tylko co ciekawsze wyjątki.

             
                      Warszawa, 31.01.1997r.
                                                       Droga Alice!                                                                                                                                                                                                                                     
Doleciałam. Obeszło się bez większych komplikacji. Wszystko jest tak, jak opisywałaś. Daję radę! Nawet mówienie po polsku dobrze mi wychodzi.
Długie kły wydatnie pomagają w wokalizacji szczelinowych.

Muszę Ci przyznać rację. Polacy to bardzo sympatyczni ludzie. Jednak niestety nie ci pracujący w urzędach. Prawie pogryzłam się z „panią” (przysięgam, że na nią nie wyglądała), która dawała mi mój nowy dowód.
Ale że co, że jak? Po co polski dowód cudzoziemce? I w jaki sposób go sobie tak o po prostu wyrobiła, nie będąc obywatelką naszego kraju?
Po znajomości.
   
                                                                                                                

                                                                                                               Truskolasy, 1.11.1999r.
                                                            Droga Alice!
Przepraszam, że tak długo się nie odzywałam. Miałam dużo pracy. Jednak zważając na sytuację, musiałam napisać.
Dostałam wczoraj list, od samego Ed dyrektora placówki. Nie jestem zadowolona Twoim zachowaniem.
A my - Twoją gramatyką.
Ed długo udawał, że nie ma z tym wszystkim nic wspólnego.

Jasmine opisuje, jak “znalazła” grób rodziców Alice w Truskolasach i kogo tam spotkała:

Grób Twoich rodziców znajduje się obok wielkiego drzewa z jednej strony i nagrobka z drugiej.
A to jej podała dokładne współrzędne...
I w ogóle, to jest wkopany głęboko w ziemię.

Właśnie dzisiaj razem z babcią stało tam dwóch chłopców. Byli bardzo przybici. Myślę, że leży tam ich matka. Tak, czy siak najbardziej zrobiło mi się żal tego młodszego. Mały blondynek strasznie się rozkleił. Jego babcia długo nie mogła znaleźć chusteczek, więc ja nadeszłam z pomocą.
Na sygnale! I gaz do dechy!

Podałam małemu opakowanie i spojrzałam mu w jego smutne oczka. Prawie sama się rozkleiłam. Nie pytałam się o osobę dla której tu przyszli. Jedyne czego się dowiedziałam to, że chłopak ma na imię Kuba.
Taaa, zastanawialiśmy się, o które Truskolasy chodzi, bo Wiki pokazuje kilka miejscowości o tej nazwie, w województwach śląskim, podlaskim i świętokrzyskim. Ale teraz już nie mamy wątpliwości.
Swoją drogą, wykorzystywanie rzeczywistej tragedii Błaszczykowskiego w durnym opku o wampirach jest jakieś takie… meh.


(...)                           

                  Truskolasy,1.04.2006r.
                                                          Droga Alice!                                                                            Pewnie dziwi Cię to, że zamiast dzwonić piszę, ale niestety mój telefon odmówił posłuszeństwa.
A ponieważ żyję w dzikim kraju, który zatrzymał się w rozwoju na poziomie średniowiecza, nie mogę kupić nowego.


Dzisiaj kolejny nudny dzień w pracy. Bycie sekretarką prezydenta jest bardzo nużące. Jednak dzięki temu mogę wykonywać polecone mi przez Radę zadania.
2006 - a zatem to już Kaczyński.
Chyba jej trochę niewygodnie dojeżdżać do pracy z Truskolasów…
A mnie cieszy wizja wampirzycy pracującej w Kancelarii Prezydenta Lecha K.

Dwa dni temu, dołączyły do mnie dwie nowe wampirzyce.
O, aż trzy wampirki tam pracowały!
Strach pomyśleć, kto tam może pracować dzisiaj…

Mają mi pomóc w nowej tajnej misji. Już nie mogę się doczekać! (czujesz ten sarkazm?)
Mam cichą nadzieję, że po tej „tajnej misji” wrócę do domu.
I have baaaaaaad feelings about this...
Już nie parówki, puszka z piwem, ani inne fiuuu-bździuuuu, ale po prostu robota wampirów.




                                                                                                               Warszawa, 16.12.2011r.        
                                                            Droga Alice!
Mam nadzieję, że jak dostaniesz ten list to z krzesła nie spadniesz. Po tym, jak weszły w obieg telefony i podróże samolotami stały się bardziej popularne, zaprzestałyśmy pisania.
Khę, telefony istniały już w 1997, nawet komórkowe!
Jak wszystkie szanujące się wampiry, one do siebie pisały gęsim piórem na pergaminie, bo nie było maili, esemesów, komunikatorów. Nic nie było.
Może w pakiecie z wampiryzmem miały powodowanie awarii prądu w bezpośrednim otoczeniu. Coś jak marvelowski Blackout, w którego obecności zawsze gasły światła.
Trzeba ten pomysł podsunąć do zbadania wiadomej komisji.

(...)

Dzisiaj był mój ostatni dzień w pracy. Prezydent przyniósł mi kwiaty i podziękował za te piętnaście lat pracy u niego.
Prezydenci najwyraźniej mają jakąś wspólną jaźń, bo w 2011 to już z kolei Komorowski.
Rządy przemijają, lecz sekretarki trwają na swoich stanowiskach.
Podziękowanie złożyła funkcja, nie zaś osoba, która ją pełni.

Boże! Jak ten czas szybko leci! Dodał jeszcze, że naprawdę nie wyglądam na czterdziestolatkę (według mojego polskiego dowodu, urodziłam się w 1971r.). Ja tylko się uśmiechnęłam i pominęłam fakt, że w tym roku powinnam skończyć 191 lat. Tak, czy siak były jeszcze inne prezenty i oczywiście łzy (również moje).
Niestety nie zobaczymy się w święta. Wracam dopiero 29.12. Mam jeszcze parę spraw do załatwienia.
                                                                                                                        Pozdrawiam
                                                                                                                    Jasmine Stewart                                         


Rozdział czwarty

"Najcenniejsze przyjaźnie zawierane są przypadkiem."

Siedziałam w poczekalni. Mój lot opóźniał się już godzinę. Mimo to nawet się cieszyłam. Mogłam dłużej być w Polsce! Bardzo się przywiązałam do tego kraju i głupio mi było z niego wyjeżdżać.
Myślałby kto, że to XIX-wieczna emigrantka tuż przed wejściem na statek, który zawiezie ją do Ameryki – na zawsze.
Trochę nie wiadomo dlaczego wampiry latają samolotami, no ale niech jej będzie. Imperatyw Narracyjny ma swoje prawa.
Eno, Dracula Stokera też do Anglii wybrał się statkiem.
Ale w trumnie. Tu nie ma ani słowa o podróżowaniu w luku bagażowym.
- Pasażerowie lotu: Warszawa-Londyn. Proszeni do bramki nr 2. Dziękuję. – usłyszałam.
Westchnęłam i podniosłam się z krzesła. Złapałam za swój bagaż podręczny i ostatni raz spojrzałam przez okno. Łezka zakręciła mi się w oku.
- Nie będziesz się mazać! Zrozumiałaś Jasmine?! – mówiłam pod nosem.
- Maria Zapolska, pasażerka lotu Warszawa-Londyn proszona do bramki nr 2. Dziękuję – usłyszałam znowu.
Uśmiechnęłam się pod nosem. Przez piętnaście lat to było moje nazwisko.
Nadal nie rozumiem, po kij od jakiej mietły był jej potrzebny ten myk ze zmianą nazwiska.
Możliwe, że jako Jasmine Sophie Stewart nie zrobiłaby kariery w Kancelarii.
Wygląda na to, że wysoko postawiona wampiressa ma więcej imion niż cesarz chiński, każde na inną okazję.

Pobiegłam w stronę tej nieszczęsnej bramki.
- Pani Zapolska? – zapytała stewardessa – Proszę!
Mówiąc to uśmiechnęła się i wskazał mi wejście do samolotu. Wbiegłam szybko na pokład. Udawałam zdyszaną. Na bilecie sprawdziłam miejsce i ruszyłam w jego stronę. Nie miałam daleko. Znajdowało się ono w Business klasie.

Zobaczyłam, że fotel koło mnie jest już zajęty. Zajmował go jakiś facet. Nie widział jego twarzy [zapewne narrator], gdyż był odwrócony do mnie tyłem. Rozmawiał z dwoma innymi chłopakami siedzącymi za nim. Nie wiem dlaczego ale wydali mi się oni wszyscy znajomi.

Klasa trzecia be w autokarze na wycieczce szkolnej:

- Piszczu, weź się odwal, dobra? – powiedział do jednego z nich.
- Oj, nie denerwuj się zaraz! – odpowiedział „Piszczu”.
- No właśnie! On ma rację. Znajdź se wreszcie dziewczynę! Ja mam, on ma, nawet Wojtek! – dołączył się drugi.
Wsyscy po dziewusce majom
Ino jego omijajom.

- Dobrze! – krzyknął zirytowany blondynek – Jeśli obok mnie usiądzie dziewczyna, to zaproszę ja na randkę! Zadowoleni?!
Domoooowe przedszkole wszystkie dzieci koooocha...


W tym momencie „Piszczu” miał coś powiedzieć, ale go zamurowało. Zresztą jego towarzysza też. Znajomy mi od tyłu mężczyzna,
Znaczy: poznała go od dupy strony?

odwrócił się, żeby zobaczyć o co im chodzi i zrobił wielkie oczy. Teraz cała trójka patrzyła prosto na mnie.
Trudno mieć lepsze wejście.

Ja lekko uśmiechnęłam się i zajęłam miejsce obok blondyna. Chłopaki jeszcze chwilę przyglądali mi się. Potem dwójka siedząca za nami zaczęła się strasznie śmiać, a chłopak siedzący obok mnie zrobił się czerwony, jak burak.
Chłopak. Śliczny, subtelny blondynek, wyglądający tak młodo i niewinnie, że można by mu z marszu dać jakieś dziesięć lat mniej.

Z drugiej strony, ona ma prawie dwieście lat, z jej punktu widzenia to rzeczywiście “chłopak”.

Przełknął głośno ślinę i wziął się do czytania jakiejś ulotki, którą dostał od stewardessy. Ci dwaj z tyłu prawie pospadali z foteli. Mi zrobiło się żal chłopaka. Spojrzałam na niego lekko. Wyglądał strasznie znajomo.
- Jestem Jasmine. – wyciągnęłam rękę w jego stronę
Już nie Maria Zapolska? Przeszło jej?
Z chwilą wejścia na pokład samolotu zostawiła dawne życie za sobą...


On spojrzał na mnie lekko zdezorientowany. Jego policzki cały czas były czerwone.  Uśmiechnęłam się lekko. Odwzajemnił ten gest.
- Kuba. – powiedział ściskając moją dłoń
Spojrzał mi w oczy. Nagle sobie coś uświadomiłam.
- Jak ten czas szybko leci…- palnęłam.
Aha, rozpoznała go jako dziecko spotkane niegdyś na cmentarzu. Gdyż albowiem w Polsce jest tylko jeden Kuba.
Spojrzał jej w oczy, może rozpoznała go po wzorze tęczówki.

On spojrzał na mnie jak na wariatkę.
- Znaczy… Jak ten lot szybko nam zleci, to może zdążę się jeszcze z tobą dzisiaj umówić. – powiedziałam uśmiechając szeroko.
Opuścił lekko głowę i zaczął się śmiać.
- Przepraszam za moich kolegów. To oni mnie do tego zmusili. Normalnie bym tego nie powiedział.  – mówiąc to wskazał na dwóch chłopaków rechoczących z tyłu.
Wyglądało to naprawdę zabawnie! Oni śmiejący się do rozpuku i dwie stewardessy pochylone nad nimi i usiłujące poprzypinać ich pasami.
To są piłkarze nożni, rąk używać nieprzyzwyczajeni.

Spojrzałam na mojego sąsiada. Nie zwracał już uwagi na swoich towarzyszy, teraz siłował się z tym pasami.
- Mogę? – zapytałam wskazując na zapięcie.
Kuba podniósł ręce w geście „poddaję się”, co wywołało na mojej twarzy uśmiech. Złapałam za sprzączkę, trochę pokombinowałam i przypięłam go.
Tja… Dwudziestosiedmioletni (w czasie akcji opka) Błaszczykowski, zawodowy piłkarz od wielu lat, grający w zagranicznym klubie, nigdy jeszcze nie leciał samolotem i nie wie, jak się pas zapina.
Może to właśnie on podróżował dotąd w luku bagażowym.

Jasmine zapoznaje się też z Robertem (Lewandowskim) i Łukaszem (Piszczkiem).  

- Długo mieszkałaś w Polsce? – do rozmowy przyłączył się Kuba.
Zastanowiłam się chwilę. Nie mogę im powiedzieć, że piętnaście lat.
...bo?

- Pięć lat. – odpowiedziałam uśmiechając się.
- To całkiem sporo. – zainteresował się Robert.

- Dostałam zlecenie z firmy w Anglii. Jestem… tłumaczem.  A wy?
- A jak myślisz? – zapytał z uśmiechem Łukasz.
Przyjrzałam się im. Znałam ich skądś, znaczy Kubę wiedziałam skąd, ale ich…
- Łukasz jest informatykiem, Kuba farmaceutą, a Robert wizażystą. – powiedziałam na jednym wdechu.
Chłopaków zamurowało. Patrzyli na mnie przez chwilę, jak na kosmitkę.
- Ty mówisz serio? – zapytał nagle Łukasz.
- Boże… - wydusił Robert.
Kuba zaczął się śmiać.
- To kim jesteście?  -zapytałam.
- Piłkarzami. – odpowiedział Kuba przez łzy.
No nie wiedziałaś, że każdy, kto mieszka w Polsce, ma obowiązek znać z twarzy całą reprezentację narodową?


- To stąd was znam! – wykrzyknęłam
I tak zaczęła się nasz rozmowa. Przez cały lot wszyscy oprócz Roberta gadaliśmy o jakiś głupotach. On cały czas patrzył się zszokowanym wzrokiem w fotel.  
I cóż go tak zszokowało, cóż?

Kiedy kapitan poinformował nas, że zaraz lądujemy, wszyscy zaczęliśmy się przypinać, z wyjątkiem Roberta. Zauważyła to stewardessa.
- Musi się pan zapiąć. – powiedział łapiąc się za jego pas.
- Jestem wizażystą. – powiedział patrząc jej prosto w oczy, wprawiając ją tym samym w osłupienie.
A co dopiero będzie, jak się zorientuje, że został twarzą szamponu przeciwłupieżowego?

Narracja “oczami Alice”. Borze, że też ja muszę to dopisywać za aŁtorkę... (w opku zmiana narracji początkowo była zaznaczana przez pisanie boldem, potem dopiero pojawiło się standardowe “oczami tego, oczami tamtego”)
Szłam pustą ulicą w popołudniowym zmroku. Zabijanie krwiożerców zawsze wprawiało mnie w dobry nastrój.
Każdemu jego porno. Wielki Mistrz Krzyżacki rozrywał się spuszczając rozmówców do rzeki.


Przeszłam przez kolejną przecznicę, wygięłam wargi w zadziorny uśmiech i weszłam do pulsującego od muzyki klubu. Zmarszczyłam delikatnie nos.
Fuj fuj, tyle spoconych ciał ludzkich naraz.

Po porządnej akcji, należy się porządnie nawalić. Kierując się tą myślą Tima, podeszłam do baru.
- W czym mogę pomóc, ślicznotko? – odezwał się do mnie barman o wyglądzie playboya nie do końca zdającego sobie sprawę z upływu lat.
Przywdziałam więc najsłodszy uśmiech jaki miałam w repertuarze i zaszczebiotałam do niego – Poproszę podwójną whisky z lodem, a wszelkie opinie na mój temat niech pan sobie zachowa dla siebie, bo może pan niedługo podrywać kobiety na niepełny zgryz.
Ha! A to mu przygadała.

Zamknął jadaczkę i sięgnął pod ladę po szklankę. Gdy już dostałam złoty trunek odwróciłam się przodem do parkietu, posyłając barmanowi ostatnie, pełne politowania spojrzenie.
Ludzie tańczyli. A raczej nie tańczyli, tylko… Opisałabym to jako ocieranie się samców swoimi spoconymi ciałami o spocone ciała napalonych samic. Cóż, ludzkość wyginie, to pewne.
Alice w niewinności swojej sądzi, że na tym ocieraniu się skończy?

(...)
Przeszłam wzdłuż parkietu szukając jakiegoś stolika w miarę daleko od jazgotu zwanego muzyką. Mało było ludzi, którzy nie gibali się na parkiecie. Przy jednym ze stolików siedział facet wyglądający na kogoś, kto ledwo uszedł z życiem w walce z hienami, dwa miejsca dalej skulona na stołku barowym siedziała drobna brunetka, najwyraźniej pochlipując i popijając namiętnie burbona.
W angielskim pubie podają amerykańską kukurydziankę?!

Cóż, złamane serca bolą najbardziej.
Rozejrzałam się w poszukiwaniu odpowiedniego stolika i wtedy go zobaczyłam.
Siedział przy barze. Zatopiony we własnych myślach, leniwie popijając brandy. Zaciekawiona, zajęłam stolik kilka miejsc dalej, wzięłam chłodną szklankę do ręki i zaczęłam mu się dyskretnie przyglądać. Ciemna marynarka, bordowa koszula, czarne spodnie.
Upiłam łyk alkoholu, czując przyjemne ciepło w przełyku. On wyglądał jakby był tu już dłuższą chwilę, z mętnym spojrzeniem i bałaganem w kręconych włosach.
Tu papierek, tam ogryzek...

Na widok jego loczków uśmiechnęłam się wbrew woli. Sprawiały, że wyglądał na kilka lat młodszego [to znaczy? Dwunastolatka?] i tak niewinnego, że bałam się podejść. Zaraz, bałam?
Zdjął ją metafizyczny lęk.

Zabawne. Na przekór swoim idiotycznym myślom wstałam i niosąc pusta już szklankę, zbliżyłam się do baru.
- Jeszcze raz to samo. – rzuciłam w stronę barmana.

Bez słowa podał mi alkohol. Wtedy pan Loczek zaczął mi się przyglądać swoimi mętnymi patrzałkami. Zielonymi.
Ale ją wzięło! Loczek, patrzałki, sama słodycz i niewinność.

Wzięłam szklankę do ręki i zaczęłam pić, aż zobaczyłam dno. Oblizałam usta i odstawiłam szkło na blat.
Whisky duszkiem? Bluźnierstwo!
Czego się nie robi żeby zaimponować kolesiowi w pubie...

Potem po raz pierwszy usłyszałam jego głos. – Nieźle pijesz.
- Dzięki.- odpowiedziałam uśmiechając się półgębkiem. – Jesteś pierwszą osobą, która to chwali, a nie krytykuje. Miło.
Bo się nie zna.


Uśmiechnął się ukazując dołeczki w policzkach, a ja poczułam się co najmniej dziwnie.
- Cieszę się, że mogłem poprawić Ci humor. Jestem Harry. Harry Styles.
One Direction wkroczyło do akcji.


Jasmine Sophie Stewart ląduje w Londynie.

Kiedy wylądowaliśmy, wszyscy zaczęliśmy się kierować w stronę naszych bagaży. Stanęliśmy przy taśmie cały czas śmiejąc się z Roberta.
Czasami któryś trzepnął go w głowę, lub szturchnął łokciem dla draki.

- Może Jasmine umówi się do ciebie na malowanie rzęs. – zaśmiał się Kuba
Robert spojrzał się na niego morderczym wzrokiem. Nagle w jego oczach zobaczyła iskierkę
- A właśnie! – krzyknął – Co z waszą randką? – zapytał posyłając mu pełen wyższości uśmiech
Kuba od razu spoważniał. Starał się unikać mojego wzroku.
A to się zdetonował!

- No właśnie, Kubusiu! – dołączył się Łukasz
- Długo tutaj będziecie? –zapytałam
- Do 5 stycznia. – odpowiedział Łukasz cały czas patrząc na blondyna
- Dobrze. Jutro o 19.00 tutaj, na lotnisku. – powiedziałam, podeszłam do Kuby i wcisnęłam mu w rękę moją wizytówkę – Do zobaczenia kiedyś chłopcy!
Ciut romantyczne miejsce:
Hm, niech się umówią w jakimś punkcie charakterystycznym, bo się będą szukać do uśmiechniętej śmierci.

Posłałam im szczery uśmiech i ruszyłam w stronę wyjścia. Westchnęłam ciężko. Ledwo co wróciłam do Londynu, a już się wpakowałam w kłopoty. Randkowanie w naszym świecie jest zabronione, szczególnie z ludźmi. Do tego nie chcę wykorzystać tego dzieciaka. No dobra może nie dzieciaka, ma on 27 lat ale…
...ale zachowuje się jak przedszkolak, jego koledzy też.

(...)


Alice

Jego usta były nieziemsko smaczne, soczyste, pełne krwi, zmysłowe. Błądząc nimi po mojej szyi Harry vel Loczek zamknął oczy i objął mnie w pasie. Oboje byliśmy lekko wstawieni.
I szesnastolatek też.
W czasie akcji opka - prawie osiemnastolatek. Ale prawie robi różnicę, na razie legalnie może pić wino, piwo i cydr, a i to, jeśli ktoś dorosły dla niego zamówi ;)

Szumienie w mojej głowie zdecydowanie nie było pożądanym stanem [ciekawe co jej szumi, bo krwi przecież już nie ma w sobie], ale to co wyprawiał swoimi wargami ten chłopak było warte największego wykroczenia. Przyciągnął mnie jeszcze bliżej siebie, nie pozostawiając między nami już żadnej przestrzeni. Przymknęłam powieki, gdy jego pocałunki schodziły coraz niżej, w dół mojego dekoltu. Nagle namiętną atmosferę przerwał dźwięk mojego telefonu. Harry nie przejął się tym zbytnio i wznowił swoje działania, ale ja wyjęłam komórkę z kieszeni i spojrzałam na wyświetlacz.
Sms od Tim’a – „Nie zapomnij odebrać Jasmine, Śpiąca Królewno.”
Cholera.
Chcąc, nie chcąc wzięłam twarz Loczka w swoje dłonie, tym samym odciągając go od zdejmowania mi bluzki.
...zębami???

- Harry, wybacz, ale muszę spadać. Żałuję, ale muszę. Jego zdezorientowane spojrzenie tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że rezygnowanie z tej rozkoszy to błąd. Jednak obowiązki wzywają.
- Zadzwoniłbym, ale nie mam numeru. – powiedział trochę przybity.
Podniosłam z podłogi męskiej toalety swoją skórzaną kurtkę.
Jasne, no bo gdzie indziej mogłaby się dziać taka scena, jak nie w męskiej toalecie jakiegoś klubu.

- Sprawdź nadgarstki, kochanie. – odpowiedziałam z tajemniczym uśmiechem i ucałowałam go prosto w usta. Przymknął oczy, pewnie oczekując bardziej ckliwego pożegnania, ale dla mnie i tak norma ckliwości została przekroczona. Wyszłam z męskiej łazienki, żegnana zdziwionymi spojrzeniami.
Gdyż była tam grupka świadków, dopingująca naszą napaloną parkę.

Na prawym nadgarstku chłopaka napisałam mu swój numer.
Jak rozumiem, było tak: on ją całuje po szyi i dekolcie, a ona w tym czasie szuka po kieszeniach długopisu* mazaka* szminki (* niepotrzebne skreślić), chwyta go za prawą rękę, wykręca ją tak, aby było wygodniej (bo przecież nie jest mańkutką) i zapisuje wielocyfrowy numer. Co najciekawsze, on na to nie zwraca żadnej uwagi.

(...)

Rozdział piąty

"Niewiele jest powodów, żeby mówić prawdę, za to jest ich bez liku, żeby kłamać..."
Tylko potem trzeba pamietać, co się komu nakłamało...

Siedziałam przed lustrem w swoim pokoju, który nic się nie zmienił od chwili kiedy widziałam go po raz ostatni.
Tylko przybyły w nim ze dwie tony kurzu.

Nagle usłyszałam pukanie.
- Proszę! – krzyknęłam.
Zza drzwi wychylił się Alex. Uśmiechnął się szeroko.
Szybko wstałam i ruszyłam w jego stronę. Przytuliłam go z całej siły. Nie widziałam go rok! W sumie dobrze, że tylko rok! Gdyby nie samoloty, to pewnie bym go zobaczyła pierwszy raz od piętnastu lat.
Jasne, przed wynalezieniem samolotów ludzie w ogóle nie podróżowali.

- Co tam u ciebie? – zapytał, wyswobadzając się z mojego uścisku.
- O to samo powinnam zapytać ciebie. Jak tam Sara?
- Dobrze. – odpowiedział.
Sara była jego dziewczyną. Co prawda bycie z kimś kto jest tej  samej rasy nie jest zabronione, ale już ludzkiej… Niestety Sara jest człowiekiem. Jednak mimo to, Rada w końcu zaakceptowała ich związek. Szczerze mówiąc nie wiem, jak on to zrobił. Poznali się 12 lat temu. Teraz ona ma 31 lat. Podobno planują ślub.
Ej, zaraz, a co z absolutnym zakazem zakochiwania się i śmiertelnymi konsekwencjami tegoż?
Wezmą ślub bez miłości.

(...)
- Jasmine… Zostaniesz moją świadkową? – zapytał nagle, a mnie zatkało.
Patrzyłam na niego zszokowana. W końcu dotarło to do mnie. Uśmiechnęłam się szeroko i pokiwałam głową. On zadowolony wstał, podniósł mnie i obrócił wokół własnej osi.
- Tylko jest jeszcze jeden mały problem. – powiedział stawiając mnie na ziemi – Musisz sobie znaleźć partnera.
- Co?!
- Sara nie ma pomysłu na świadka.
Nie ma znajomych, rodziny, nikogo, sama jak palec w tym wielkim świecie...

- A Alice?
- Dobra. Tylko która z was przebierze się za faceta? – zapytał uśmiechając się.
Khę, nie ma takiego przepisu, że świadkowie koniecznie muszą być różnych płci.

Odwzajemniłam ten gest. Spojrzałam mu w oczy. Miały taki błagalny wyraz. Kurde, chłopak umie wziąć mnie pod włos.
- Okej… - powiedziałam markotnym tonem – Ale nie licz na niewiadomo kogo.
- Spokojnie. W ostateczności możesz poprosić Esme. Ona nawet nie będzie musiała się przebierać.
Eee… ha ha ha?

Oboje wybuchliśmy niepohamowanym śmiechem.
Dobrze zgadłam, że ha ha ha.

(...)

Równo o dziewiętnastej byłam na lotnisku. Chłopaka jeszcze nie było. Patrzyłam na ludzi. Wyglądali, jakby było im zimno, więc postanowiłam też „wczuć się w rolę”.
Znaczy co, ona na płycie stoi? Bo wnętrza to chyba jednak są ogrzewane?
- Cześć! – usłyszałam za swoimi plecami.
Odwróciłam się i moim oczom ukazał się Kuba. Był ubrany tak, jak wszyscy: ciepło. Ja spojrzałam na swój strój i doszłam do wniosku, że mogłam włożyć zimowy, a nie jesienny płaszczyk.
- Nie jest ci zimno? – zapytał.
- Troszeczkę. Może pójdziemy jakieś ciepłe miejsce? – powiedziałam „trzęsąc się” z zimna.
Pokiwał głową.
Szekspir napisał scenę balkonową, która weszła do klasyki literatury, a tu mamy scenę taksówkową.
Jeśli nawet nigdzie nie wejdzie, to warto się jej przyjrzeć.

Zawołał jakąś taksówkę. Wsiedliśmy do niej. Chłopak podał taksówkarzowi adres. Droga mijała nam w cisz, trochę niezręcznej ciszy.
- Coś kiepsko idzie wam ta randka. – nagle odezwał się kierowca.
- Słucham? – zapytał zdziwionym głosem Kuba.
- Powiedziałem, że…
- Wiem co pan powiedział. – dołączyłam się -  A co pan ma na myśli?
- No wiedzą państwo. Ja od piętnastu lat jestem taksówkarzem i przywykłem, że siedzące za mną pary randkę zaczynają od całowania się albo… - nie dokończył.

Jak mi tylko minie atak stuporu, to postaram się to skomentować. Na razie się nie da…

Obydwoje spojrzeliśmy na siebie ze zdziwieniem w oczach. Kierowca zaczął się śmiać. Po chwili dołączyliśmy do niego.
- No, czułem, że źle zaczęliśmy randkę. – powiedział w końcu i zarumienił się.
No to do roboty, Kubusiu, do roboty, taksówkarz chce popatrzeć!


Uśmiechnęłam się szeroko. Chciałam coś dodać, ale już dojechaliśmy. Kuba zapłacił i pokierował mnie do środka restauracji. Wnętrze było bardzo przytulne.  Zajęliśmy miejsce w kącie, przy wielkim parawanie. Chłopak pomógł mi usiąść. Za chwilę przyszedł kelner i odebrał od nas zamówienie. Znowu zapadła niezręczna cisza. Przyjrzałam się chłopakowi. Wyglądał na dość skrępowanego.
Rumienił się, spuszczał oczy i miętolił w palcach róg obrusa.

- Byłeś kiedyś na randce? – zapytałam nagle.
Spojrzała na mnie lekko zdziwiony.
I ze zdziwienia zmieniła płeć.

- Tak. – odpowiedział.
- Ile razy? – zapytałam z uśmiechem.
- Tak strasznie widać? – zapytał.
Zaczęłam się śmiać.
- Dwa, trzy razy. A ty?
Uśmiech znikł mi z twarzy.
Noooo, trzydziestolatek z bogatą przeszłością. Można zaryzykować nawet stwierdzenie - oto mężczyzna po przejściach.

(...)
Opowiedziałam mu koleją zmyśloną historię mojego życia.
Moje życie z TLK.


- A tak właściwie, to jeśli oczywiście mogę spytać, ile masz lat? – troszeczkę zszokował mnie tym pytaniem.
Uśmiechnęłam się, jednocześnie kalkulując w głowie ile to ja lat mogę mieć.
Borze, kobieto, ustaliłabyś sobie raz jakąś legendę, bo potem faktycznie się nie połapiesz, co, komu i kiedy nakłamałaś.

Już miałam odpowiedzieć, gdy…
- Co za pacan! Pytać się o wiek na pierwszej randce. – usłyszeliśmy polski szept.
Można nabawić się polonofobii - jak nie polski taksówkarz, który odwala wiochę tysiąclecia, to jeszcze komentarze w restauracji.


Spojrzeliśmy na siebie zdziwieni. Nagle Kuba ciężko westchnął.
- Chłopaki, możecie już wyjść… - powiedział.
Chwilę potem, zza parawanu, wyszli Łukasz, Robert i jeden facet, którego nie znałam. Ustawili się w rządku. Wszyscy mieli spuszczone głowy.
A, Element Komiczny! Hał najs tu si ju agajn!



- Czekam na wytłumaczenie. – powiedział nagle Kuba.
Dawać dzienniczki! Rodzice jutro mają przyjść do szkoły, jasne!

- No bo my… - zaczął jeden z nich.
A reszta obcasami wierciła dziury w podłodze.

(...)

- Dobrze moi panowie. –zaczęłam – Rozumiem, że martwicie się o kolegę, ale to była przesada. Dlatego za karę to wy zapłacicie za naszą kolację. -
powiedziałam i wstałam. Mój towarzysz zrobił to samo. Obydwoje wzięliśmy kurtki i ruszyliśmy w stronę drzwi.
- Miło było poznać! – rzuciłam w kierunku nowo poznanego.
Kuba posłał im mordercze spojrzenia. Zostawiliśmy ich zszokowanych, stojących na środku sali restauracyjnej.
I tak stali z opadniętymi szczękami, stali, jak figury u Madame Tussaud...

(...)
- Jutro o tej porze będzie nowy rok… – powiedziałam – Możesz odprowadzić mnie na lotnisko.
- Słucham? – spytał
Zaśmiałam się.
- Nie mogę ci zdradzić miejsca swojego zamieszkania, ale z lotniska mam niedaleko, więc tam będzie w sam raz.
Miejmy nadzieję, że nie mieszkała gdzieś koło Stansed.

Wzruszył ramionami. Ruszyliśmy. Do lotniska było pół godziny. Szliśmy w ciszy.
Pieszo?
No dobra. Było opko, w którym kazano nam wierzyć, że Mediolan to wieś nad morzem.
Woleli nie narażać się na kolejny kontakt z taksówkarskim poczuciem humoru.

Głupio mi było. Mam nadzieję, że nie wziął mnie za wariatkę. Nie mogłam mu zdradzić miejsca swojego zamieszkania. Nasz dom był ściśle tajny. Jakby go ktoś tam zauważył…
...to by go zjadł.

Bla bla, gadki szmatki i zwierzenia, Jasmine i Kuba ustalają, że oboje nie mają “drugiej połówki”, a także, jakie mają plany na najbliższy wieczór, tj. Sylwester. Okazuje się, że zarówno on z kolegami, jak i ona ze swymi wampirzymi przyjaciółmi idą na bal przebierańców do “jakiegoś klubu” (zapewne tego jedynego w całym Londynie).


(...)
Podałam kierowcy adres. Ruszyliśmy. Ostatni raz obejrzałam się za siebie. Chłopak stał jeszcze w tym samym miejscu. Na jego jasne włosy spadały płatki śniegu. Wyglądał pięknie.

błaszczu.gif


- „Boże! Jasmine! O czym ty myślisz?!” – skarciłam się w duchu.
Poczułam dziwne ukłucie w sercu.
Ale to nie był osikowy kołek...

Z romantycznego lotniska pozdrawiają Analizatorzy, sprawdzający swą wampirzość za pomocą rozgotowanego makaronu,
a Maskotek zapisuje swój numer na nadgarstkach dziewcząt poznanych w męskiej toalecie.