czwartek, 19 października 2017

340. Związek zawodowy przestępców, czyli miecz na cienkiej sprzączce (Klątwa Przeznaczenia, cz. 1/?)

Drodzy Czytelnicy!


Oddajemy dziś w Wasze ręce analizę wybitnego dzieła fantasy, w którym znajdziecie trochę Hogwartu, trochę Gildii Magów z trylogii Czarnego Maga, dalekie echa Pieśni Lodu i Ognia, a przede wszystkim wielką miłoźdź pomiędzy archetypową Mary Sue i facetem, który w swoich skórzanych spodniach opiętych na zgrabnym tyłku zszedł prosto z okładki harlequina serii “Historical Romance”.
I właściwie to najważniejsze, co musicie wiedzieć o tym dziele.
Indżojcie!


Analizują: Kura i Vaherem
Dopisuje się: Babatunde Wolaka


Klątwa Przeznaczenia
Monika Magoska-Suchar, Sylwia Dubieniecka
Novae Res, 2017


Z mgieł zawieszonych nisko  nad  powierzchnią  wody  stopniowo  zaczynają  wyłaniać  się  ciemne  zarysy  ogromnej  budowli.  Dwie  kobiety  w łodzi  powoli  kierują  się  w stronę  strzelistej  Twierdzy.  
Rozumiem, że “Twierdza” jest nazwą własną?


Z ich  perspektywy  potężne  baszty  warowni  zdają  się  sięgać  kłębiastych,  deszczowych  chmur.  Starsza  z niewiast,  odziana  w fioletowy  płaszcz  podróżny,  siedzi  tyłem  do  zbliżającego  się  celu  i miarowo  wiosłuje.  Jej  wzrok  utkwiony  jest  w młodej  towarzyszce,  której  całe  dotychczasowe  życie  już  za  chwilę  odmieni  się  na  zawsze.  Nie  jest  pewna,  czy  będzie  to  dobra  zmiana,  ale  miejsce,  do  którego  zmierzają,  wydawało  się  jej  jedynym  ratunkiem  dla  dziewczyny.
–  Boję  się.  –  Przyglądając  się  oświetlonym blaskiem pochodni  murom  starego  zamku,  czuję,  jak  narasta  we  mnie  przerażenie.
Niespodziewana Zmiana Narratora, odsłona pierwsza. Przyzwyczajajcie się – będzie tak skakał pomiędzy pierwszą a trzecią osobą co scenę, a nawet co akapit. I tak przez 800 stron.
ILE!?
Dokładnie: 810. Powieść jest straszliwie przegadana, dlatego przystępujemy do niej uzbrojeni w okrutne analizatorskie nożyce.


–  Niepotrzebnie.  Długo  i bardzo  starannie  przygotowywałam  cię  do  tego,  abyś  dziś  mogła  się  zmierzyć  ze  swym  Przeznaczeniem.  –  W głosie czarodziejki brzmi  pewność  siebie.
I ehh, tak od razu ma się już mierzyć z przeznaczeniem i to takim przez duże “P”?
Tak, w tej powieści Mistrzowie, władający swymi Domenami i oznaczeni swymi Znakami, którymi są różne Zwierzęta, mierzą się ze swym Przeznaczeniem. Nie mogą przy tym poddać się Zakazanemu Uczuciu, bo ich Los będzie straszny.
Mam tylko nadzieję, że w ramach tego Losu nie zostaną Poskromieni.


–  Wiem…  –  odpowiadam bez  przekonania.
Tyle przecież  słyszałam  o Ravillonie  –  kolebce  przestępców,  gwałcicieli  i morderców.
Wszystkich obiecujących kandydatów wysyłano do Ravillonu na nauki.


 Podobno  mam  tu  wyznaczoną  opiekunkę,  która będzie  czuwać  nad  moim  bezpieczeństwem,  jednak  nie  mogę  odpędzić  od  siebie  wrażenia,  że  jedna  osoba  do  chronienia  mnie  przed  całym  złem  tego  miejsca  to  stanowczo  za  mało.  Poza  tym  –  mimo  że  przebywając  w Salmansarze  zdobyłam  wiele  umiejętności,  które  pozwolą  mi  zadbać  o siebie  –  i tak  mam  obawy,  że  posiadana  przeze  mnie  wiedza  magiczna  może  okazać  się  niewystarczająca  do  obrony  w chwili  prawdziwego  zagrożenia.
Zatem to, przed czym ucieka, musi być naprawdę przerażające, nieprawdaż?


Tamira wzdycha  ciężko,  gdy  zdaje  sobie  sprawę,  że  widoczny  niepokój  towarzyszki  udziela  się  i jej.  Czy  może  jednak  się  jej  dziwić?  Dziewczyna  jest  młodziutka.  Ma  szesnaście  lat  i zupełnie  nie  zna  życia,  gdyż  do  tej  pory  miała  wszystko  –  otaczały  ją  wyłącznie  miłość  i dostatek.  Teraz  zaś,  z dala  od  rodziny  i luksusu,  będzie  musiała  nauczyć  się  sama  o siebie  troszczyć.
–  Pamiętaj,  że  jeżeli tylko coś  złego  by  się  działo,  natychmiast  się  o tym  dowiem  i przybędę  po  ciebie.
Zapamiętajmy...


Kiwam potakująco  głową.  Czarodziejka  zaś  kilkakrotnie  powtarza  mi  słowa  zaklęcia,  które,  gdy  tylko  wypowiem,  pozwolą  mi  się  z nią  skontaktować.
Teraz? Świetny moment na naukę. Jakby tak uczyła ją wcześniej, to mogłyby to przećwiczyć. W małej łódce chyba nici z testów praktycznych.


Utwierdza  mnie  także  w przekonaniu,  że  jeżeli  nie  będę  w stanie  temu  sprostać,  wówczas  moja  przewodniczka  powiadomi  ją  o zaistniałej  sytuacji.  Świadomość  tego  nie  przynosi  mi  zbytniej  otuchy.
–  Może  jednak  zawrócimy?  –  wyszeptuję  z przestrachem,
SZEPCZĘ. Dokonane formy czasownika nie mają czasu teraźniejszego.


gdy przepływając  pod  uniesioną  kratą  bramy,  dostrzegam  niezliczone  ludzkie  szkielety,  zawieszone  bezpośrednio  na  murach  i obrywane  z resztek  mięsa  przez  drapieżne  ptactwo.
–  Nie  możesz  pozwolić,  aby  ktokolwiek  dostrzegł  twój  strach.  Od  razu  zostanie  to  odebrane  jako  twa  słabość  i wykorzystane  przeciwko  tobie.  –  Magiczka  z ciężkim  sercem  zdobywa  się  na  szorstki  ton.  Jednak  po  krótkiej  chwili,  widząc  bladość  na  obliczu  dziewczyny,  dodaje:  –  Pomyśl,  że  taki  Los  –  wskazuje  ruchem  głowy  na  gnijące  zwłoki  wisielców  –  spotyka tylko  tych,  którzy  popełnili  zbyt  wiele  przestępstw.  Taka  kara  dotyka  złoczyńców,  a nie  dobrych  ludzi.  To  sprawiedliwość.  
Ta-a. W świetle tego, czego dowiemy się w kolejnych rozdziałach, te zapewnienia brzmią… no cóż, sami zobaczycie.


(...)
Powoli dopływając do wewnętrznego muru, mijamy wystające z wody ostre końce bali i żelaznych pik, osadzone tam, aby zapobiec ewentualnym ucieczkom więźniów Ravillonu. Lawirując między nimi znanym tylko Tamirze szlakiem mrocznych kanałów biegnących w środku Twierdzy,
Brawa dla Tamiry, która jest w stanie lawirować między przeszkodami, siedząc do nich tyłem.


docieramy do kamiennej przystani, gdzie czarodziejka cumuje naszą łódź, lecz jej nie opuszcza.

Panie cumują przy bramie, przedstawiają się odźwiernemu i każą zawiadomić Milady Caris, która okazuje się czterdziestoletnią, rudowłosą, postawną kobietą. Ta stwierdza, że omal się nie spóźniły, właśnie trwa zebranie Związku (zawodowego?), jeśli nie zdążą przed końcem, Arienne zostanie natychmiast odprawiona, a następne takie zebranie dopiero za miesiąc. Obiecuje także Tamirze, że ze względu na to, co ta kiedyś dla niej zrobiła, będzie się dobrze opiekować Arienne, a także informować na bieżąco.


(...)
Bez sprzeciwu  podążam  za  ubraną  w długą,  czarną  suknię  przewodniczką.  Zważywszy  na  jej  krągłe  kształty  i zimne,  jesienne  powietrze,  jej  strój  wydaje  mi  się  bardzo  skąpy  i odważny.  Opięta  kreacja  ma  nie  tylko  dekolt  kończący  się  tuż  nad  pępkiem,  ale  także  dwa  inne  wycięcia  w spódnicy,  która  rozchyla  się  przy  każdym  kroku  i eksponuje  białe  uda  noszącej  ją  kobiety.  W duchu  modlę  się  do  bogów,  by  pozwolono  mi  zachować  własne  szaty  i bym  nie  została  zmuszona  do  noszenia  tak  wyzywającego  ubioru.
Zamek sprawia  wrażenie  zimnego  przez  surowość  swych  pomieszczeń  i panujący  w nim  chłód.  
A gdyby było w nim ciepło, niewątpliwie sprawiałby wrażenie gorącego.


Pękające  ściany  i kruszące  się  kamienie  ich  fundamentów  niezbicie  świadczą,  że  czasy  świetności  ma  dawno  za  sobą.  Niekończące  się,  mroczne  korytarze  rozjaśnia  blask  umieszczonych  w sporych  odstępach  pochodni.  Wszystkie  pomieszczenia  są  puste  i ubogie.  Proste  meble,  regały,  stoły  i krzesła  pozbawione  są  jakichkolwiek  zdobień,  na  gołych  ścianach  nie  wiszą  obrazy,  a wielkie  okna  zabezpieczono  grubymi  prętami  krat.  Wszędzie  unosi  się  zapach  wilgoci,  który  przyprawia  o dreszcze.
Te regały, stoły i krzesła stoją na korytarzach?
Najwyraźniej, skoro wszystkie pomieszczenia puste.


W końcu obie kobiety  docierają  do  celu  i stają  przed  niewielkimi,  żelaznymi  drzwiami,  które  otwierają  się  w momencie,  gdy  tylko  do  nich  podchodzą.  Dwóch  odzianych  w czerń  żołnierzy  z wyhaftowanym  symbolem  jakiegoś  zwierzęcia  na  plecach  wychodzi  ze  znajdującego  się  za  nimi  pomieszczenia,  ciągnąc  za  sobą  nieprzytomnego,  zakrwawionego  mężczyznę  –  po  jasnym  odcieniu  włosów  sądząc  –  wywodzącego  się  z Fenerii.
Przeczytałem “z Ferrinu”.


Mijają  nowo  przybyłe  bez  słowa  i znikają  w ciemnościach  korytarza.
–  Co  mu  się  stało?  –  przerażona  patrzę na Caris.
Obstawiam, że poślizgnął się na mokrych schodach.


Ta bez  najmniejszego  wzruszenia  spogląda  na  towarzyszkę  z ironicznym  uśmieszkiem  na  wydatnych  wargach.
–  Nic.  Najwyraźniej nie spodobał  się  egzaminującym.  Ale  ty  się  nie  musisz  o to  martwić.  Lady  Tamira  donosiła  mi  o twoich  talentach  i o tym,  jaką  pojętną  uczennicą  jesteś,  więc  taki  Los  na  pewno  cię  nie  spotka.  No,  idź  już,  zanim  będzie  za  późno.
Delikatnie,  lecz stanowczo,  kobieta  wpycha  swą  protegowaną  do  środka  i zamyka  za  nią  drzwi.
Miejsce,  do  którego  trafia  dziewczyna,  w przeciwieństwie  do  ponurych  holów  i wszystkich  pomieszczeń,  które  dopiero  co  przemierzyła,  porządnie  oświetlono.  Swym  kształtem  przywodzi  na  myśl  ogromny,  marmurowy  amfiteatr.  Kamienne  ławy  usytuowane  wokół  okrągłej  sceny  zajmuje  kilku  ubranych  w czerń  mężczyzn.  Dwóch  z nich  zajętych  jest  studiowaniem  dokumentów,  podczas  gdy  pozostali,  pogrążeni  w rozmowach,  raczą  się  trunkami  ze  srebrnych  kielichów  i zabawiają  z roześmianymi  kobietami.
Początkowo nikt nawet  nie  zauważa,  gdy  pojawiam  się  przed  nimi.  Po  mej  lewej  stronie  dostrzegam  ubranego  w skórzany  kaftan  pozbawiony  rękawów  młodzieńca,  który  w tym  momencie  skupiony  jest  na  patroszeniu  odyńca  leżącego  na  marmurowym  stole.  
Prawdę mówiąc spodziewałem się tiary przydziału, która skieruję bohaterkę do jednego z trzech domów Ravillonu - przestępców, gwałcicieli lub morderców.


Niejaki mistrz Argus rozpoczyna procedurę egzaminacyjną.


Ok, skoro jesteśmy już przy Mistrzach, to wkleję tu ściągawkę przygotowaną przez autorki dla czytelniczek skołowanych zbyt dużą liczbą bohaterów. Mistrzów jest trzynastu, każdy ma przynajmniej jedną nałożnicę (niektórzy dwie), a że zarówno oni, jak i ich kochanki (oraz kochankowie) odróżniani są od siebie głównie po kolorze włosów i oczu, zaś ich imiona używane są wymiennie z nazwami profesji oraz znakami – przyda się.


Najbardziej w zestawie z tymi wszystkimi fantastycznymi imionami uderzają swojscy Gavin, Harold i Wilbur, jakby wprost przeniesieni spod monopolowego w Nashville.


(...)
–  Arienne.  Adeptka  Akademii  Czarodziejów  w Salmansarze.  Zaszczyt!  –  Ostatnie słowo  wypowiada  z wyraźnie  wyczuwalną  kpiną.
–  Mistrzu  Argusie!  –  Stojąca za jego  plecami  Caris  błagalnym  tonem  zdaje  się  przypominać  o czymś  mężczyźnie.
A ta tutaj skąd? Przecież wepchnęła Arienne do sali i zamknęła za nią drzwi – sama nie wchodząc?


–  Strasznie mizerna,  ale…  no  dobrze…  Zobaczymy,  co  potrafi.  Myślistwo?
Kiwam przecząco  głową [o, Arienne jest Bułgarką?],  na  co  jasnowłosy  Związkowiec  marszczy  brwi  i wykreśla  coś  na  papierze.
–  Ale w ogóle  władasz  jakąś  bronią?
Nabieram powietrza  i słyszę,  jak  zdenerwowanie  odbiera  moc  memu  głosowi.  Ledwo  dosłyszalnie  wypowiadam:
–  Sztyletami.
–  Sztyletami!  –  Przesłuchujący  przedrzeźnia  Arienne  z pogardą,  ale  po  chwili  zwraca  się  do  młodzieńca  wycinającego  wnętrzności  zwierzęcia:  –  Tarlen,  daj jakiś  nożyk  tej  małej.  Niech  pokaże,  na  co  ją  stać.
Złotowłosy  mężczyzna, na którego  piersi  wisi  srebrny  wisior  z podobizną  Dzika,  odgarnia  ramieniem  kosmyki  włosów  opadające  mu  na  spocone  czoło,  po  czym  zwraca  ku  dziewczynie  niezadowolone  spojrzenie.  Gdy  tylko  jej  wzrok  spotyka  się  z jego,  początkowe  poirytowanie  blondyna  momentalnie  znika.  Mierzy  ją  swymi  jasnoniebieskimi  źrenicami [i czarnymi tęczówkami w oprawie różowych białek]  wyraźnie  zaintrygowany,  po  czym  uśmiecha  się  lekko.  Wyciera  o materię  spodni  jeden  z puginałów,  którego  właśnie  używał,
Pozwolę sobie stwierdzić, że puginał nie jest najwygodniejszym narzędziem do patroszenia zwierzyny. W ogóle… to dlaczego on to robi tutaj? Im dłużej zwleka się z patroszeniem, tym gorsza jakość mięsa. W Ravillonie raczej się dzików nie hoduje, więc nasz mistrz musiał jakiegoś ubić w lesie, przytachać do łodzi, zapakować i powiosłować przez jezioro i labirynt kanałów twierdzy, a następnie wyciągnąć, zarzucić na bary i zanieść do sali, gdzie trwają przesłuchania kandydatów, po czym jebnął biedaka na marmurowy stół i wziął się do roboty. Tak tylko jeszcze dodam, że komuś doświadczonemu wypatroszenie odyńca powinno zabrać nie więcej niż dziesięć minut. Mistrz łowiectwa, ehe.


 i wręcza  go  przesłuchiwanej,  puszczając  do  niej  oko  i zwracając  się  szeptem:
–  Odwdzięczysz  mi  się  później  –  po czym  odsuwa  się  i z zainteresowaniem  patrzy,  co  egzaminowana  zrobi  z bronią,  która  w jej  niewielkiej  dłoni  wygląda  niczym  kopia  w ręce  szykującego  się  do  turnieju  rycerza.
W takim razie Argus miał rację, że Arienne jest “strasznie mizerna”. Wiem, że się czepiam, ale próbuje to sobie wyobrazić z zachowaniem skali…


knight-4.jpg


Nie wiedząc  za  bardzo,  co  mam  począć  z otrzymanym  ostrzem,  przenoszę  pytające  spojrzenie  na  Argusa.  Ten  skinieniem  głowy  wskazuje  na  wiszącego  na  kamiennej  ścianie  wysoko  ponad  głowami  zebranych  wypchanego  niedźwiedzia.
–  Lewe  oko!  –  mężczyzna rzuca znad  dokumentów.
Czuję, jak wzbiera  we  mnie  panika.  Cel  wydaje  się  zupełnie  abstrakcyjny.  Czy  w ogóle  istnieje  w Naszym  Świecie [“nasz świat” też jest nazwą własną?] wojownik,  który  byłby  w stanie  w niego  trafić?  Zbieram  się  jednak  w sobie,  wymierzam,  i –  zgodnie  z mymi  przewidywaniami  –  sztylet  nie  dolatuje  do  martwego  zwierzęcia,  lecz  odbija  się  z głośnym  brzękiem  o położoną  najbliżej  sceny  ławę.
Hmm, mimo wszystko propsy za to, że bohaterka nie jest od razu ubernadczłowiekiem.
Poczekaj, poczekaj, nie spiesz się z opiniami…


Argus znowu  coś  pisze  na  swym  pergaminie,  kręcąc  przy  tym  ze  zdegustowaniem  głową.
–  Pewnie  ci  nie  mówiono,  że  nawet  najlepsi  magowie  muszą  umieć  walczyć,  na  wypadek  gdyby  ktoś  odebrał  im  moc?  Salmansarska  uczelnia  schodzi  na  psy.  –  Spluwa przez  ramię.
Hah, z tego co dowiemy się pózniej wynika, że mistrzowie Ravillonu to ostatni ludzie, którzy mogą powiedzieć, że jakaś inna placówka zeszła na psy.


Opuszczam spojrzenie  i zagryzam  wargi.  Nie  idzie  dobrze…
–  Zielarstwo i uzdrawianie?
Przytakuję  głową  z entuzjazmem. Wreszcie coś  dla  mnie!
(...)
–  Wystarczy!  –  przerywa  Argus.  –  To teraz  przejdźmy  do  umiejętności  magicznych.  Przenikanie  przez  ściany?
Potwierdzam skinieniem  głowy,  po  czym  na  znak  przechodzę  przez  drzwi  bez  otwierania  ich  i wracam  do  auli.
–  Dematerializowanie się?
Ponownie potakuję,  na  chwilę  znikam  i pojawiam  się  z powrotem.
–  Żywioły?
–  Nie  wszystkie.  Nie  opanowałam  jeszcze  ognia.  –  Gdy tylko  wypowiadam  te  słowa,  widzę,  jak  Argus  podnosi  rękę  i rzuca  we  mnie  płonącą  kulę.
Błyskawicznie wypowiadam zaklęcie  i w mojej  dłoni  pojawia  się  lustrzana  tarcza,  którą  się  zasłaniam.  Gdy  pocisk  uderza  w moją  osłonę,  czuję,  jak  nagle  robi  mi  się  gorąco,  jednak  za  chwilę  żar  ustępuje,  gdyż  ognisty  pocisk  wraca  ze  zdwojoną  prędkością  do  egzaminującego.
–  Może  być  –  przyznaje  mężczyzna,  w którego  dłoni  znika  parząca  kula.  –  Czytanie w myślach?
–  Owszem  –  odpowiadam pewnie.
Chyba muszę cofnąć to z ubernadczłowiekiem. Jaki sens jest wyposażać bohaterkę w tak potężne umiejętności gdy ledwo co rozpoczęliśmy jej historię? Taki Harry Potter potrzebował specjalnej pelerynki by zniknąć, Frodo potrzebował pierścienia. A teraz wyobraźcie sobie jakby potoczyły się ich historie, gdyby umieli przenikać przez ściany i czytać w myślach. Brawo autorki, wyposażyliście Arienne w umiejętności które praktycznie pozwolą jej uniknąć każdego niebezpieczeństwa i najprawdopodobniej zabiliście jakiekolwiek napięcie w scenach akcji.
Pssst, spoiler: supermoce bohaterki (a to, co widzimy, jest zaledwie ich ułamkiem) wyłączają się nagle, kiedy Imperatyw Narracyjny tak każe.


(...)
Nie mogę  się  teraz  martwić  –  wmawiam  sobie.  Wiem,  że  to  potrafię.  Tamira  tłumaczyła  mi,  że  do  tego  dojdzie  podczas  próby.  Będę  musiała  czytać  w myślach  ludzi,  którzy  mają  nałożone  na  siebie  specjalne,  magiczne  bariery,  a ja  muszę  wykorzystywać  swą  moc  tak,  aby  je  przełamywać.  
Nie wątpimy, że pójdzie ci doskonale.


Z pewną  nieśmiałością  wnikam  więc  w umysł  mężczyzny  i od  razu  czuję,  jak  blednę.  Nie  potrafię  wydusić  z siebie  słowa.
–  Długo  mam  jeszcze  czekać?  –  W głosie Argusa słychać  zniecierpliwienie.
–  On pomyślał…  On  mi  powiedział,  że…
Przeprowadzający [lepiej brzmiałoby: prowadzący] przesłuchanie przerywa jąkanie  [człowiek nie czuje, jak mu się rymuje] zażenowanej  dziewczyny:
–  Wiesz czy  nie?
–  Tak…  On  powiedział,  że  dzisiaj…  zabawi  się…  z moją…  –  Ostatnie słowo  nie  przechodzi  mi  przez  usta.
Argus unosi  brew  w zaskoczeniu  i spogląda  na  Związkowca,  którego  myśli  właśnie  zmuszona  była  czytać  podopieczna  Caris.
–  Chyba  kpisz,  Womarze!  –  zwraca  się  do  towarzysza  z politowaniem  w głosie.  –  Może  i jest niebrzydka,  ale popatrz  tylko,  jak  marnie  wygląda.  Nasze  kobiety  mają  dużo  lepsze  warunki.  Ta  zaś  jest  niczym  młodzian!  Prawie  w ogóle  nie  ma  piersi!
O, tu mamy typowy chwyt rodem z harlequina: deprecjonowanie urody bohaterki, przedstawianie jej jako nieatrakcyjnej, podczas gdy już za chwileczkę, już za momencik wszyscy będą tę urodę wynosić pod niebiosa – a zwłaszcza tróloff.


Arienne egzaminowana jest jeszcze ze “zmieniania form i kształtów”, przy czym nie chodzi o to, by sama się zmieniała, lecz o… rodzaj transmutacji? czy może tworzenie iluzji? W sumie nie wiadomo (zamienia zakrwawioną podłogę sali w elegancką, czarno-białą marmurową posadzkę). Ostatnim zadaniem jest ożywianie rzeczy martwych (konkretnie, tamtego upolowanego, wypatroszonego dzika) i tu ewidentnie Argus chce ją uwalić, bo jest to zadanie niemożliwe do wykonania.


(...)
–  A więc?  Zrobisz  to  czy  kończymy  i wracasz  na  doszkolenie  do  Akademii?  –  ponagla przesłuchujący,  zbierając  ze  stołu  dokumenty.
Dałam  z siebie wszystko,  co mogłam.  Kosztowało  mnie  to  naprawdę  wiele  wysiłku  i zużytej  mocy.  Czuję,  jak  narasta  we  mnie  złość,  gdyż  ten  mężczyzna  od  początku  mnie  skreślił,  a teraz  wydaje  mu  się,  że  dopiął  swego,  bo  wyznaczył  mi  zadanie  nierealne  [niemożliwe] do  wykonania.  Marszczę  brwi.
–  Chcesz  mieć  prosię,  to  je  będziesz  miał,  Mistrzu.  –  Ostatnie  słowo  akcentuję  uszczypliwym  tonem  głosu [Jasne, okazuj pogardę facetowi, od którego zależy teraz twój los, przepraszam, Los.].  Podchodzę  do  stołu,  obok  którego  stoi  Tarlen,  wybieram  z niego  śwński  ryj  i podaję  go  młodemu  Związkowcowi.  –  Proszę!  –  A następnie  zajmuję ponownie środek  sceny.
Wyraźnie zmieszany blondyn,  nie  mając  pojęcia,  co  to  niby  miało  znaczyć,  już  chce  coś  zakomunikować,  gdy  nagle,  ku  własnemu  zaskoczeniu,  stwierdza,  że  nie  może  wypowiedzieć  ani  jednego  słowa,  gdyż  jedyne  dźwięki  wydobywające  się  z jego  ust  to  zwierzęce  kwiczenie.
I nagle wszystkie oczy  kierują  się  na  rozwścieczonego  młodzieńca  i na  Arienne,  a potem  następuje  ogólny  wybuch  śmiechu.  Zewsząd  dobiegają  liczne  komentarze:
–  Argus,  niezła  jest,  przepuść  ją!
–  Już dawno nie  było  tak  zabawnie  w naszej  Twierdzy.
Ło panie, to wyście tu z nudów powinni dawno pomrzeć.


(...) Sądzisz,  że  to  było  zabawne?  –  Egzaminator przeszywa  młodą  dziewczynę  wzrokiem,  po  czym  nakazuje  jej  przywrócić  blondynowi  głos.
Znajdując  w sobie  odwagę, po wykonaniu  polecenia,  odpowiadam  spokojnie:
–  Nie bardziej  niż  polecenie  wykonania  niemożliwego.
–  Ja  utemperuję  tę  dziwkę!  –  odzywa  się  zachrypniętym  głosem  Tarlen.  –  Nie zna  się  w ogóle  na  myślistwie,  więc  będzie  miała  co  robić,  jak  ją  trochę  po  chaszczach  przegonię!
Wiecie, trochę mnie śmieszy, że w quasi średniowiecznym świecie traktuje się myślistwo niby sztukę tajemną. Idę o zakład, że byle kłusownik z wioski pod lasem okazałby się bardziej efektywnym myśliwym niż te wiecznie chlejące paniska z zamku, co to całymi dniami się nudzą mietosząc ponętne biusty.
Mnie śmieszy, że  – jak dowiemy się za jakiś czas – panowie tutaj są mistrzami jakichś dziedzin, w których się specjalizują, kształcą uczniów itd., a także, co ważne, przyjmują zlecenia od okolicznych wielmożów. Od tych zleceń zależy cały byt Związku.
Co takiego mogą więc zlecać Mistrzowi Łowiectwa? Może faktycznie polowania w tym świecie są sztuką tajemną i arystokracja w ogóle się nimi sama nie zajmuje?


Argus zdaje  się  rozważać  przez  chwilę  propozycję  rozzłoszczonego  Związkowca,  po  czym  kiwa  przecząco  głową. [O, kolejny Bułgar.]
–  To zostawimy  na  później.  Na  początku  popracujemy  nad  jej  ciałem.  Wszak  żeby  to  chuchro  w ogóle  mogło  udźwignąć  jakikolwiek  łuk  czy  miecz,  musi  mieć  najpierw  mięśnie.  Ćwiczenia  fizyczne,  zatem…  Mistrzu  Gavinie,  słyszałeś?
Wielki niczym  olbrzym  mężczyzna  unosi  łysą  głowę  znad  obnażonego  biustu  ponętnej  blondynki  i przytakuje  obojętnie.
–  O świcie,  na  dziedzińcu!  –  zwraca się  do  czarodziejki,  po  czym  powraca  do  całowania  kobiety.
Spoglądam  pytająco na Caris  i dostrzegam  w jej  zielonych  źrenicach,  


że  chyba  miałam  sporo  szczęścia  zostając  przydzieloną  pod  Domenę  tego  Mistrza.  Jednak  sama  szczerze  w nie  wątpię,  widząc,  z jakim  zapałem  i bez  cienia  skrępowania  wielkolud  pieści  przy  wszystkich  swą  towarzyszkę.
Tak, przypomnijmy - rada odbywa się raz w miesiącu, ale związkowcy i tak tylko chleją, nudzą się i macają kobiety. Pewnie normalnie i tak nie robią nic innego. O świcie na dziedzińcu mistrz Gavin nadal będzie zajmował się biustem ponętnej blondynki.
Rada odbywa się raz w miesiącu, więc ciekawa jestem, co z tymi wszystkimi kandydatami, którzy przybędą wcześniej. Mieszkają w zamku, czekając na egzamin? Zostają wyrzuceni, bo nie wstrzelili się w termin? Odsyła się ich do najbliższej wioski, żeby tam czekali?


Dobra, doszliśmy do pierwszej przerwy zaznaczonej trzema gwiazdkami i muszę powiedzieć z czym mam problem. Otóż totalnie nie wiem czym jest Ravillon, ani po co bohaterka tam trafiła. Znów dobrym przykładem będzie Harry Potter. Wyobraźcie sobie, że pierwszym tom zaczyna się od tego, że Harry wraz z innymi pierwszakami płyną łódką przez jezioro, wpatrzeni w potężne wieże Hogwartu… tylko nie wiemy czym właściwie Hogwart jest, a sam Harry nie przejawia chęci do dzielenia się informacjami. Zamiast tego mamy jednak w książce opisane życie Harry’ego u Dursleyów i pojawienie się Hagrida, który wyjaśnia bohaterowi kim jest i że jego przeznaczeniem jest nauka w szkole czarodziejów.
Ok, mnie to na tym etapie nie przeszkadza; nie wszystko musi być wyłożone kawa na ławę. Jednak mam inny problem. Wychodzi na to, że aby zostać przyjętym (na naukę?) do zamku, trzeba być nie lada wymiataczem. Tymczasem już niedługo zobaczymy nie tylko, kogo przyjęto wraz z Arienne, ale również, jakimi wymiataczami są Mistrzowie...
Niby tak, ale kiedy bohaterka w narracji pierwszoosobowej myśli w sposób jakby miała tajemnice przed samą sobą, to działa to na mnie jak płachta na byka. Tobie jest łatwiej, bo już przeczytałaś całość, a ja analizuje na bieżąco i dla mnie stężenie tajemnic jest za duże jak na tak krótki początek. Aż się prosi o jakieś dłuższe wspomnienie z Salmansaru, gdy bohaterka płynie łodzią. O, na przykład jej pierwsze dni tam, by potem w tekście walnąć piękny kontrast z Ravillonem. Oczywiście jeszcze nic straconego, można to dodać później. A z samym Ravillonem mam inny problem: dowiadujemy się o nim wszystkiego, oprócz  konkretów. Na razie wydaje mi się, że to jakaś Akademia Magów Bojowych, ale po co te zwłoki na murach? Po co te zabezpieczenia? Dlaczego to miejsce nazywane jest kolebką przestępców? Mam wrażenie, że autorki na samym początku chciały być jak najbardziej tajemnicze i budując nastrój pogubiły kilka konkretów, które przydałyby się wrzucić na początku.
Powiedzmy sobie tak – w tym tekście jest wiele niedopowiedzeń, wiele rzeczy niewyjaśnionych i wiele niekonsekwencji, na przykład właśnie jeśli chodzi o przedstawienie czym jest Ravillon, na jakiej zasadzie działa Związek i mnóstwo innych. Co, moim zdaniem, wynika z pisania “na gorąco”, przy co najwyżej mglistym obrazie tła, na zasadzie “ojtam, najwyżej później coś wymyślimy, a poza tym i tak najważniejsze są uczucia”. Dobra redakcja wyłapałaby takie rzeczy… ale mówimy o Novae Res.
Aha, o Salmansarze nie dowiemy się niczego. Bohaterka nie spotkała tam trólofa, znaczy – nie liczy się w tej opowieści.


***
–  Oho!  Mamy  nową!  –  dobiegają mych uszu  dźwięczne  damskie  głosy.
Gdy odwracam  się  na  posłaniu,  widzę,  jak  do  dormitorium,  do  którego  mnie  skierowano  po  przejściu  próbnych  testów,  wkracza  kilkanaście  niezwykle  urodziwych  dziewcząt.  Spowijające  je  skąpe  szaty  w obowiązującej  członków  Świętej  Organizacji® czerni  świadczą  o tym,  że  w przeciwieństwie  do  mnie  kobiety  te  nie  są  nowicjuszkami,  lecz  stałymi  mieszkankami  Ravillonu.  Od  razu  orientuję  się  też,  że  jestem  wśród  nich  najmłodsza.
Więc w Ravillonie mieszka sporo kobiet, ale chyba żadna nie ma statusu związkowca, tak? Ciekawe.
A bór jeden wie. Chodzą w czerni, więc może mają. Ale tak naprawdę nie wiemy i się nie dowiemy, bo już niedługo wszystkie towarzyszki Arienne, oprócz jednej, znikną nam kompletnie z oczu.


–  Mistrzowie  mają  coraz  gorszy  gust!  –  z ironią  mówi jedna z nowo  przybyłych,  która  przechodząc  obok,  rzuca  leżącej  pełne  politowania  spojrzenie.  Tak  jak  jej  towarzyszki  jest  od  niej  dużo  wyższa,  a ponętne  krągłości  podkreśla  ściśniętym  do  granic  wytrzymałości  gorsetem  sukni.
–  Daj  spokój,  Leila!  –  Blondynka  o wielkich,  cielęcych  oczach  płodnej  jałówki  [o, lubimy bawić się w oksymorony!] przysiada  na  sienniku  sąsiadującym  z tym,  który  przydzielono  Arienne.  –  Nie  przejmuj  się  nią!  –  Wskazuje  głową  na  odchodzącą  w przeciwny  kąt  wielkiego  pomieszczenia  kobietę.  –  Już  uważa  się  za  metresę  Związkowca,  bo  kilka  dni  temu  podoficer  Mistrza  Łowiectwa  wziął  ją  do  zbrojowni  po  zajęciach  z łucznictwa!  –  Dziewczyna parska  śmiechem,  patrząc  na  noszącą  się  dumnie  towarzyszkę,  która  wyciąga  ze  swych  sakw  złote  zwierciadło  i trzymając  je  w dłoni,  zaczyna  rozplatać  misternie  upięte  jasne  loki.
Złote zwierciadło? Musi być bogata. Ciekawe, czego szuka w Ravillonie...


(...)
–  Jeszcze  się  nie  zorientowała,  biedaczka  –  do  trójki  dołącza  interesująca,  mimo  swej  pulchnej  sylwetki,  dwudziestolatka,  która  przysiada  na  jednym  z kufrów  nowej  towarzyszki  i rozplątuje  gruby  warkocz  okalający  głowę  –  że  jedna  noc  z wysoko  postawionym  członkiem  Świętej  Organizacji  to  stanowczo  za  mało,  by  awansować…  Tu  potrzeba  albo  w istocie  być  niepokonaną  wojowniczką,  co  się  do  tej  pory  ponoć  jeszcze  nigdy  nie  zdarzyło,  albo  –  rudowłosa  piękność  nie  kryje  rozbawienia  –  mieć  wiele  szczęścia  i rzeczywiście  spodobać  się  któremuś  z Mistrzów,  którzy  rządzą  Związkiem.  Ale  tych  jest  tylko  trzynastu,  więc  szanse  na  to  są  marne.  Ale  życie  zwykłej  adeptki  wcale  nie  jest  takie  złe.  Za  służbę  w Czarnej  Twierdzy  otrzymasz  wikt,  opierunek  i dach  nad  głową,  a tych  musiałaś  szukać,  skoro  wybrałaś  Ravillon  na  swój  nowy  dom.  
Znaczy, Ravillon jest czymś w rodzaju schroniska dla bezdomnych?
(wyłącznie bardzo atrakcyjnych bezdomnych ofkors)


(...)
–  Jesteś  czarodziejką?  –  Clio spogląda  ciekawie  na  medalion  zawieszony  na  szyi  dziewczyny.  Arienne  dotyka  palcami  wizerunku  rozłożystego  drzewa  zamkniętego  w kręgu  kwiatów
Zapamiętajmy medalion Arienne, ok?


 i przez  chwilę  sama  na  niego  patrzy,  po  czym  przytakuje  głową.
A nie na przykład nogami.


Erica się cieszy, bo jak do tej pory jedyną magiczką w Związku była niejaka Karla, która jednak, odkąd została Milady, już do nich nie zagląda – a im przydałby się bardzo ktoś, kto potrafi na przykład czarami ogrzać pomieszczenie, gdyż bardzo marzną w nocy.


(...)
Na znak  zrozumienia  kiwam  głową.  Jestem  jednak  zaskoczona,  gdyż  przypuszczałam,  że  kobiety  wchodzące  do  Związku  to  głównie  czarodziejki.  Do  walki  na  miecze  trzeba  mieć  przecież  specjalne  predyspozycje,  których,  w moim  mniemaniu,  niewiasty  nie  mają.  Przyglądam  się  więc  najpierw  swoim  towarzyszkom,  a potem  pozostałym  dziewczętom  przebywającym  w pokoju.  Moją  uwagę  przykuwa  jedna  z nich,  zdejmująca  właśnie  opiętą  suknię  ze  swego  muskularnego  ciała.  Nie  mogę  się  nadziwić  niespotykanie  rozbudowanym  mięśniom  jej  ramion,  pleców  i nóg.  
Znaczy, dziewczę wygląda jakoś tak?
https://s-media-cache-ak0.pinimg.com/originals/8e/41/5e/8e415e7dc4c6b1c7d0ef7670923bea91.jpg


Po  chwili  ze  zgrozą  zauważam  krwawe  podbiegnięcia  na  nadgarstkach  i łydkach  kobiety.  Nawet  jej  dekolt  pokrywają  siniaki!
Czy to ty, Achajo?


–  To Doris.  Jest  tu  najdłużej  z nas  wszystkich.  Zajmuje  się…
–  Uwodzeniem  nie  tych  mężczyzn,  co  trzeba  –  szepcze Rozie,  wchodząc  w słowo  siostrze.
–  Przestań.  Myślę,  że Arienne bardziej  ciekawi  to,  co  tu  robimy,  niż  nieszczęsne  próby  Doris  zdobycia  atencji  tego  brutalnego  Severa.
Doris jest podopieczną Severa – Mistrza Walk. Czy naprawdę w Ravillonie nie znają stosowniejszego stroju dla wojowniczki niż opięta suknia?
Może Związek zatrudnił tego samego gościa, który projektował mundury armii Arkach?


Najwidoczniej rozbawiona  zdumieniem  czarodziejki  rudowłosa  Clio  pospiesznie  tłumaczy:
–  Większość  z nas  para  się  łowiectwem.  Ja  poluję,  używając  łuku,  podobnie  jak  Erica.  Rozie  woli  polować  z włócznią.  Tamte  dwie  z kolei  –  wskazuje  głową  na  rozgrzewające  dłonie  nad  dogasającym  paleniskiem  bliźniaczki  o śniadych  karnacjach  [każda miała własną, pojedynczą i niepowtarzalną] –  to  Maja  i Mija,  córki  anturyjskiego  kupca,  który  osierocił  je  niespełna  rok  temu.  Żeglują.  Czytają  drogę  z gwiazd  i,  jak  nikt  inny,  znają  tajniki  mórz  i oceanów.
Więc dlaczego siedzą w zamku zamiast, hm… żeglować?
Oj Kuro, Ravillon znajduje się po prostu na środku bardzo dużego jeziora. To im wystarczy.


–  W jej  głosie brzmi prawdziwy  podziw.
–  A ona?  –  Wskazuję  z zaciekawieniem na Leilę  zmywającą  krwistoczerwoną  pomadkę  z ust.
–  Ona nie  robi  tu  nic  oprócz  puszenia  się  i puszczania  się!
O, czyżbyśmy mieli Blond Barbie?


–  Słyszę  was!  –  Kobieta,  czyszcząc  z różu  gąbeczką  swą  bladą  twarz,  odwraca  się  w stronę  nowo  przyjętej.  –  Te wszystkie  tutaj  muszą  nieźle  się  namęczyć  fizycznie,  żeby  zrealizować  swoje  obowiązki,  zazdroszczą  mi  więc,  że  posiadłam  wiedzę  i umiejętności  pozwalające  skórze  mych  dłoni  zachować  delikatność.  Nigdy  też  żaden  siniak  nie  szpecił  mego  ciała!
–  Taaak…  –  Erica  prycha,  wywracając  oczami  i kiwając  głową.  –  Leila jest  najlepsza  z nas,  bo  zna  aż  siedem  języków!  I ciągle  uczy  się  nowych  u Mistrza  Etykiety.
–  W przerwach,  gdy  nie  poniża  się,  latając  za  kolejnym  podoficerem  Tarlena  niczym  kotka  w rui!  –  śmieje  się  Rozie.  –  A swoją  drogą,  licząc  język  ciała, to zna  ich  aż  osiem!
Zaintrygowana przyglądam  się  Leili.  Imponujące,  że  mówi  tyloma  językami,  co  ja!  
Nie może być, że ktoś dorównuje głównej bohaterce!


To  niespotykane  wśród  zwykłego  plebsu.  Musi  mieć  więc  co  najmniej  szlacheckie  pochodzenie!
Hm, co szlachcianka robi w takim miejscu?


–  Władasz nimi także  w piśmie?
Złotowłosa  piękność przenosi na  Arienne  przepełnione  dumą  spojrzenie,  po  czym,  z drobnymi  błędami [oczywiście, że z drobnymi, ale jednak błędami],  mówi  po  fregenordzku:
–  Te idiotki  nie  umieją  nawet  czytać,  a mimo  to  wciąż  łudzą  się,  że  zdobędą  tu  jakąkolwiek  pozycję.  A oprócz  mnie  i ciebie,  skoro  naprawdę  jesteś  czarodziejką,  żadna  z tej  sali  nigdy  nie  będzie  miała  szans,  by  zostać  Milady!  Ciemnota!
Tja, tyle że “stanowisko” Milady nie zależy bynajmniej od wiedzy i umiejętności, a po prostu od urody.


(...)
–  To co?  Powróżysz  nam?  Chyba  umiesz?
Ze zdumieniem  spoglądam  na  rozentuzjazmowaną  dziewczynę.  Nikt  na  Świecie  nie  potrafi  wróżyć  lepiej  niż  ja [nie żebym się chwaliła, po prostu stwierdzam fakt],  ale  teraz,  o tej  porze  i po  tym  egzaminie,  czuję,  że  mam  ochotę  wypocząć,  a nie  marnować  siły  na  zbędne  czary.  Nie  chce  mi  się  też  tłumaczyć,  jak  niebezpieczna  może  to  być  czynność.  Te  kobiety,  tak  jak  i większość  ludzi,  z pewnością  zdają  się  myśleć,  że  przepowiednie  to  tylko  czcze  słowa  rzucane  na  wiatr.  Z wyczuwalną  niechęcią  w głosie  odpowiadam  więc:
W narracji pierwszoosobowej wystarczyłoby w zupełności “z niechęcią” – przecież bohaterka nie obserwuje sama siebie z zewnątrz, analizując odcienie swojego głosu.


–  Tak,  ale to  nie  jest  takie  proste…
(...)


–  My tu  nie  mamy  pieniędzy.  Uczymy  się  i pracujemy  w zamian  za  strawę  i miejsce  do  spania.  
Po prostu stado bezpłatnych stażystek w korpo.  


Ale  jeśli  chcesz,  to  możemy  ci  się  odwdzięczyć,  pożyczając  pudry,  cienie  i perfumy…  Możemy  też  cię  pomalować,  bo  z tak  delikatnymi  rysami  będzie  ci  bardzo  ciężko  kogoś  tu  znaleźć.
Przy takiej proporcji kobiet do mężczyzn, jaka panuje w Ravillonie, to raczej powinny jej pożyczyć miotacz ognia, żeby mogła się oganiać od niechcianych zalotników.


Uśmiecham  się szeroko na  te  słowa.  Miałam  taką  właśnie  nadzieję,  że  moje  szare,  zabudowane  aż  pod  szyję,  wełniane  suknie  i nieuwydatnione  kolory  twarzy  pomogą  mi  jak  najdłużej  pozostać  niezauważoną.
Dobra strategia. Ciekawe, jak długo Arienne wytrwa w tym postanowieniu.


–  Nie to  miałam  na  myśli.  Magia  ma  swoje  następstwa.  Jeśli  decydujecie  się  poznać  prawdę  o przyszłości,  to  musicie  pamiętać  o tym,  że  każde  wypowiedziane  słowo  staje  się  Przeznaczeniem.  To,  co  zakryte,  może  się  zmienić,  ale  raz  ujawniona  przepowiednia  zawsze  się  ziści.
Sama najlepiej  się  o tym  przekonałam.  Nie  wiedziałam,  dokąd  się  udać,  i wróżba  zaprowadziła  mnie  tutaj.  Do  tej  pory  słyszę  głęboki  głos  w mojej  głowie  mówiący,  że  to  w Ravillonie  dopełni  się  mój  Los.
Czyli posłuchałaś głosu w głowie i dlatego trafiłaś do Ravillonu… a gdyby tak go nie posłuchać i pojechać w przeciwnym kierunku, to co by się stało?
Ahaaa, znaczy, wypowiadając przepowiednie można ukształtować przyszłość. To spora odpowiedzialność jak na smarkatą czarodziejkę świeżo po akademii.
Co do Twojego pytania, Vahu – być może w jakiś sposób Ravillon odnalazłby ją, tak jak Rzym odnalazł Twardowskiego ;)

(...) Na  przesłuchaniu  powiedziałam,  że  nie  władam  jeszcze  ogniem,  tak  jak  radziła  mi  Tamira.  Gdyby  egzaminujący  dowiedzieli  się,  że  moje  umiejętności  magiczne  są  kompletne,  wówczas  mogłoby  to  wzbudzić  ich  podejrzenia,  bo  niby  czego  osoba,  która  osiągnęła  Próg  Doskonałości  w takiej  dziedzinie  jak  magia,  szuka  jeszcze  w Ravillonie.  
Coś wspominałeś o ubernadczłowieku?
Próg Doskonałości. Subtelnie.


Swoją drogą, Arienne ma szesnaście lat. Ile czasu przebywała w Salmansarze, ile mogło jej zająć zdobycie Progu Doskonałości? Oczywiście jest Mary Sue, więc pewnie przyznali jej ten tytuł na samym wstępie, za ładne oczy…
(Odpowiedź: pół roku. W innym miejscu Arienne stwierdza, że ten wieczór przyniósł jej więcej wrażeń niż półroczny pobyt w Salmansarze.
Cóż, może ten Próg Doskonałości to taki odpowiednik “matury w rok”.)


Dziewczyny zaczynają dyskusję, jaką wróżbę chciałyby otrzymać, co szybko przeradza się w kłótnię na temat, która zaliczyła więcej facetów u władzy.


(...)  –  Ja również  zagościłam  w alkowie  Mistrza  i to  niejednego.  Tylko  że  się  tym  nie  chełpię  jak  ty,  durna  panno!  Co  z tego,  że  spałam  z Estonem,  Haroldem  czy  Tarlenem?  Prawdziwe  zwycięstwo  odniesie  tylko  ta  z nas,  która  uwiedzie  Mistrza  w taki  sposób,  żeby  nie  chciał  jej  tylko  na  jedną  noc,  lecz  uczynił  z niej  swą  Milady  i to  na  dłużej,  niż  czyni  to  Mistrz  Zielarstwa  ze  swymi  nałożnicami!  Wówczas  dla  takiej  adeptki  w istocie  zmieni  się  Los,  gdyż  otrzyma  ten  zaszczytny  tytuł  i awansuje  z roli  kocmołucha  do  pozycji  wielkiej  pani!
–  Mam  pomysł!  –  Erica  wykrzykuje  z entuzjazmem.  –  Powróż nam zatem,  który  z Mistrzów  uczyni  to  w najbliższym  czasie!
–  Właśnie!  I czy  któraś  z nas  zostanie  Milady!
Co to jest? Ravilliońska edycja programu Projekt Lady?

Wróżba wygląda w ten sposób, że Arienne wsypuje do ognia magiczną substancję, pod wpływem której płomienie przybierają kształt…


–  Lew?!  –  wykrzykują nieomal jednocześnie  wszystkie  kobiety  zgromadzone  przy  palenisku.
–  Jak  to  możliwe?!  –  Erica wyszeptuje,  rozszerzając  ze  zdumienia  wielkie  oczy.
–  Gorzej  trafić  nie  mogło!  –  Rozie  przykłada  dłonie  do  ust.  –  To mi  się  nie  podoba  i chyba  nie  chcę  już  nawet  wiedzieć,  którą  z nas  on  wybierze!
–  To  tylko  głupia  zabawa  dla  prostaków,  a wy  już  popadacie  w histerię.  –  Leila  parska  ze  wzgardą.  –  Poza  tym  może  po  prostu  nasza  nowa  adeptka  nie  umie  wróżyć?  –  Kobieta  patrzy  na  czarodziejkę  wyzywająco.  –  Wszyscy wszak  wiedzą,  że  nie  było  jeszcze  takiej  w Związku,  którą  by  oznaczył  jako  swoją.
–  To  prawda!  –  Clio  przytakuje  blondynce.  –  W wyborze kochanek nie  zniża  się  poniżej  poziomu  księżniczki!
–  Może,  ale  to  nie  zmienia  faktu,  że  przystojniejszego  mężczyzny  nie  znajdziesz  w Ravillonie  –  wyszeptuje z rozmarzeniem  milcząca  dotychczas  Doris.
Pik, pik, pik. O, uruchomił się mój wykrywacz trulovera.


–  Owszem!  Ale  co  mu  po  urodzie,  skoro  jest  potworem?!  –  Erica  patrzy  na  świetnie  wyćwiczoną  towarzyszkę  z politowaniem.  –  Treningi u jego  podoficerów  to  katorga,  a co  dopiero  nauka  u niego  samego!  Zobacz  w lustrze  swoje  odbicie  i porównaj,  czy  którakolwiek  z nas,  podległych  innym  Mistrzom,  tak  wygląda!  On  nie  oszczędza  nawet  własnych  ludzi!  Wyrafinowane  kary  nie  omijają  nawet  ich!
–  Poza tym  jest  mordercą!
–  Brutalnym oprawcą!
–  Wielkim Katem  Związku!
–  Barbarzyńcą!
PIK, PIK, PIK!


–  Mówi  się,  że  jak  już  go  przyciśnie  i weźmie  jakąś  adeptkę  do  łoża,  oczywiście  taką  z odpowiednim  wyglądem,  wyrzuca  ją  po  nocy  niczym  śmiecia.  Poniżoną,  skrwawioną,  pobitą.  Miłość  z nim  to  tortura.  O nie!  Milady  takiego  człowieka  nie  życzę  zostać  żadnej  z nas.  –  Sui  kręci  z niedowierzaniem  głową.  –  On gardzi  takimi  jak  my…  Musiałaś  się  pomylić,  Arienne!
Wykrywaczowi zabrakło skali i wybuchł.
Hm, o co się założymy, że jak już przyjdzie co do czego, to straszny Severo będzie jadł z ręki swojej Arienne i patrzył jej w oczy jak wierny piesek?
I ten straszny lew będzie wyglądał tak:


maxresdefault.jpg


(...)


Właśnie,  to  jednak  kolejny  problem  –  czy  będę  w stanie  zrealizować  polecenia  z zakresu  ćwiczeń  fizycznych?  Przecież  nie  każą  mi  tu  spacerować,  pływać,  jeździć  konno  czy  tańczyć,  a innej  formy  aktywności  nie  znam.  Z frustracją  stwierdzam,  że  może  być  trudno.
Chyba jednak Tamira nie przygotowała jej zbyt dobrze na pobyt tutaj.


I do tego jeszcze  ta  struktura  Związku.  To  chyba  najbardziej  przerażający  aspekt.  Zaledwie  kilkadziesiąt  kobiet  na  ponad  dwa  tysiące  mężczyzn  i wszystkie  tu  obecne  zabiegające  o względy  płci  przeciwnej  po  to,  aby  awansować.  I tylko  można  się  domyślać,  jakie  zabiegi  stosują,  aby  zdobyć  upragniony  cel.  
Czy nie wydaje wam się, że w takiej sytuacji kobiety powinny mieć o wiele lepszą pozycję, nawet jeśli oficjalnie mówiłoby się co innego? Kilkadziesiąt kobiet na dwa tysiące facetów to stan daleki od równowagi.
Hm, teoretycznie liczy się dopiero zostanie Milady, czyli nałożnicą któregoś z Mistrzów, a tych jest tylko trzynastu. W praktyce masz rację – oprócz Mistrzów musiało być tam przecież całkiem sporo wysoko postawionych oficerów czy urzędników, którzy mogliby zapewnić swoim kochankom niezłą pozycję.
Mnie jednak zastanawia co innego: czy naprawdę te wszystkie dziewczyny przybyły tutaj szukać chłopa? Bo zachowują się, jakby nic innego ich nie obchodziło. Wydawało mi się, że do “kolebki przestępców, gwałcicieli i morderców” zgłaszać się będą raczej rozbójniczki i desperatki, jakieś Kriss z Valnoru czy inne Renfri, a nie władające siedmioma językami piękności, które mogłyby sobie bez trudu znaleźć lepszego protektora lub wykwalifikowane żeglarki, które spokojnie znalazłyby zatrudnienie poza Związkiem.
(No cóż, rzecz cała w tym, że – jak pisałam wcześniej – nie bardzo wiadomo, czym jest Ravillon. Raz przedstawiany jest jako siedziba groźnej organizacji na kształt asasynów, raz jako rodzaj akademii, gdzie adepci kształcą się w różnych kunsztach, innym razem znowu  mamy do czynienia z siedzibą bandy najemników od najbrudniejszej roboty, a oprócz tego wszystkiego jest to więzienie, gdzie trzyma się najgroźniejszych przestępców Cesarstwa i wykonuje na nich wyroki.)


Te  ich  wyzywające  stroje  i makijaż…  Niektóre  czarodziejki  w Salmansarze  podobnie  się  nosiły,  jednak  nigdy  nie  słyszałam,  żeby  którakolwiek  z nich  rozpowiadała  o tym  tak  bezpośrednio.  Moje  nowe  towarzyszki  zaś  zdają  się  w ogóle  nie  mieć  poczucia  honoru,  za  krzty  godności.  Czy  naprawdę  nie  dostrzegają,  że  tak  otwarcie  uwodząc  mężczyzn,  nie  dość  że  nie  zyskują  ich  poważania,  to  jeszcze  same  mogą  stracić  szacunek  dla  siebie?  To  takie  żałosne,  ale  i smutne  zarazem.  Zwłaszcza,  gdy  się  pomyśli,  że  nie  mają  wielkiego  wyboru,  gdyż  jacy  po  prawdzie  są  ci  Związkowcy?  Z pewnością  nie  znają  dobrych  manier,  nie  wspominając  już  o okazywaniu  prawdziwych  i szczerych  uczuć  wypływających  z dobroci  serca…  Jak  więc  te  biedne  kobiety  mają  znaleźć  tu  szczęście?!  Zadowalając  się  tym,  co  puste  i powierzchowne?!
Och, mój ty najwyjątkowszy płateczku śniegu, oczywiście, że nie jesteś taka jak one!


Ponawiam pytanie: czy do takiego miejsca kobiety rzeczywiście przybywają szukać szczęścia – i to szczęścia w miłości?

(...)
Usypiając, ponownie odtwarzam  w myślach  groźne  spojrzenie  królewskiego  drapieżnika.
Lew  –  brrrrr…
Spotkać lwa – znaczy pech!

***
–  Żałuj,  że  nie  wróciłeś  parę  godzin  wcześniej.  –  Ciemnowłosy  mężczyzna  rozkłada  się  na  mahoniowej  ławie  przylegającej  do  ściany  wyłożonej  malowanymi  w Znaki  Związku  kaflami.  
Nie żebyśmy na tym etapie wiedzieli, jak taki Znak Związku wygląda.
Na tym etapie nawet nie wiemy czego związkiem jest Związek.
No jak to czego? Republik swobodnych!


Wpółleżąc  na  niej,  przygląda  się  swemu  towarzyszowi,  który  stojąc  tuż  przed  nim,  wspiera  prawą  stopę  na  niewielkim  zydlu,  z mozołem  zdejmując  jeden  z wysokich,  zabłoconych  butów.  –  Dużo  straciłeś  –  dodaje po  chwili,  by  przyciągnąć  uwagę  kompana.
–  Wątpię.  –  Wysoki brunet  rzuca  mu  krótkie  spojrzenie  swych  czarnych,  niczym  węgiel  źrenic [o, ten przynajmniej ma normalne!],  po  czym  z westchnieniem  ulgi  uwalnia  także  drugą  nogę  z niewygodnego  podróżnego  obuwia.
–  A jednak!  Mogłeś  mieć przydzielone na  nauki  u siebie  niezłe  ziółko.
Czarnowłosy  Związkowiec przerywa rozpinanie  haftek  bogato  zdobionego  w kwieciste  wzory  oraz  kamienie  szlachetne  kaftana,  zakurzonego  pyłem  przebytej  niedawno  drogi.  
Hm, drogie autorki, czy jadąc na wesele koleżanki na drugim końcu kraju, wsiadłybyście do pociągu od razu w pięknych sukniach (i niewygodnych butach), czy raczej założyły coś zwykłego i komfortowego, a suknie starannie zapakowały, by się nie pobrudziły lub zniszczyły?
Nie mówiąc już, że szlachetne kamienie na kaftanie Severa stanowiłyby niezłą pokusę dla wszystkich rabusiów po drodze.


Przez  moment  przygląda  się  rozmówcy,  by  po  krótkiej  chwili  uwagi  powrócić  do  swej  czynności.
–  Owszem.  Jednak Argus  wybrał  Gavina,  choć  ja  opiniowałem  za  tym,  by  dał  ją  do  ciebie.
–  To  tak,  jakby  wybrał  mnie!  –  odpowiada  mu  pozbawiony  zainteresowania  głos  towarzysza,  na  chwilę  stłumiony  materią  koronkowej  koszuli.  Gdy  i ją  mężczyzna  zrzuca  z siebie,  prezentując  swój  doskonale  umięśniony,  szeroki  tors,  przystępuje  do  rozwiązywania  spiętych  na  karku  włosów.  –  No,  dobrze.  To  co  to  za  kobieta?  –  pyta po  chwili,  przeczesując  palcami  skręcone  w kruczoczarne  pierścienie  włosy,  które  opadają  mu  teraz  luźno  za  łopatki.
Wyjaśnijmy sobie coś, autorki. Jak już raz napisaliście, że koleś ma czarne włosy, to nie powtarzajcie tej informacji jeszcze dwa razy co kilka linijek tekstu.


–  Ha!  A jednak  cię  zainteresowałem!  –  Jego przyjaciel  klaszcze  w dłonie  i siada  ze  śmiechem  na  ławie,  łapiąc  rzucony  mu  przez  kompana  pas.
–  Niech ci  będzie,  choć  mnie  zupełnie  nie  pociągają  tutejsze  kobiety.
Oczywiście.
W sumie pewnym wyjaśnieniem faktu, że kilkadziesiąt kobiet pośród dwóch tysięcy mężczyzn (nieprzestrzegających bynajmniej celibatu) nie żyje sobie jeszcze jak pączki w maśle, tylko musi wykonywać ciężkie prace i ze wszystkich sił zabiegać o protekcję, jest to, że Ravillon znajduje się w Yaoilandzie i garstka obecnych tam heteryków, nie mając konkurencji, faktycznie może wybierać, przebierać i nosa zadzierać ;)


(...) Myślałem  z początku,  że  to  jakaś  kolejna  głupia  gąska,  dziecko  niemalże,  szukająca  darmowego  schronienia  w Związku, [Związek najwyraźniej jest sierocińcem dla dziewcząt]  lecz  się  myliłem,  podobnie  zresztą  jak  inni.
–  A co  ja  mam  z tym  wspólnego,  skoro  to  jakaś  nierozgarnięta  młódka?  –  Czarnowłosy,  zrzucając aksamitne spodnie,  zatrzymuje  się  na  chwilę  całkiem  nagi  przed  Tessim.
I to wszystko!? “Całkiem nagi”? A gdzie opisy kruczoczarnych kędziorków zwisających do połowy ud? Gdzie ciemny dywan mchu na jego klatce piersiowej? Gdzie się podziały te dokładne opisy!?
Nima. Tak samo, jak nigdy się nie dowiemy, czy Biafra nosił regulaminową spódniczkę.


(...)
Kompan Tessiego  przystaje  i znów  odwraca  się  ku  niemu,  eksponując  swe  godne  prawdziwego  wojownika  ciało.  Jego  skóra  ma  odcień  brązu,  przez  co  srebrny  medalion  wiszący  na  szyi  wyraźnie  odcina  się  na  tle  wyćwiczonego  torsu.
–  Sprawiła,  że  Tarlen  zaczął  kwiczeć  jak  zarzynany  wieprzek  –  pospiesznie wyrzuca  z siebie  opowiadający,  by  jego  przyjaciel  znów  go  nie  zignorował.
Uśmiech na moment  rozjaśnia  surowe  oblicze  Severa.
–  Zawsze mówiłem,  że  to  głupi  dzieciak,  nienadający  się  na  Mistrza!  Dać  się  ośmieszyć  jakiejś  gówniarze!  To  żałosne  i niegodne.
–  Cóż…  –  Tessi  znów  rozwala  się  na  swej  ławie.  –  Gdyby nie  koneksje  rodzinne,  nie  byłoby  w Związku  podobnych  jemu  młokosów.
Powiedział szacowny starzec Tessi. O ile się orientuję, gość nie ma jeszcze trzydziestki.


–  Gdyby  nie  koneksje  rodzinne,  Związek  znów  przeżywałby  rozkwit!  –  ze złością  wycedza  [cedzi, do jasnej cholery!] czarnowłosy.
–  Wracając do dziewczyny…  Spodoba  ci  się.  To  twój  typ!
–  Taaak?!  –  Severo  opiera  się  łokciem  o kamienną  ściankę,  zadziornie  przekrzywiając  głowę.  –  To ja  mam  w ogóle  jakiś  ulubiony  typ?
–  Owszem  –  ze  śmiechem  odpowiada  mu  Tessi,  nonszalancko  bawiąc  się  swym  srebrnym  medalionem  przedstawiającym  zwiniętego  Węża.  –  Masz wielkie  ambicje.  Lubisz  sięgać  po  to,  co  jest  bardzo  trudne  czy  wręcz  nieosiągalne  do  zdobycia.  Wiążesz  się  z kobietami,  które  przynoszą  wraz  z sobą  kłopoty.  Odpowiadają  ci  takie,  o które  musisz  walczyć  lub  związek  z którymi  naraża  cię  na  niebezpieczeństwo.
Zaś Narrator Wszechwiedzący wyszeptał mu do uszka, że Arienne jest właśnie taka.


Czarnowłosy  mężczyzna wybucha śmiechem  na  te  słowa,  po  czym  wchodzi  za  kamienną  przegrodę  i sięga  po  stojące  pod  ścianą  wiadro,  którego  lodowatą  zawartość  wylewa  na  siebie  za  jednym  podejściem.  Parskając  z przyjemności,  strzepuje  srebrzyste  krople  wody  ze  swych  rozprostowanych  pod  ciężarem  wilgoci  włosów.
–  Swoją  drogą…  –  Tessi  podchodzi  do  przepierzenia  i wspiera  się  o jego  niską  ściankę.  –  Po sposobie,  w jaki  je  traktujesz,  zagadką  dla  mnie  pozostaje,  co  one  wszystkie  w tobie  widzą.
Kto wszystkie? Przecież adeptki unikają go jak ognia.
(W co, nawiasem mówiąc, zupełnie nie wierzę – facet jest ponadprzeciętnie przystojny, więc jestem absolutnie przekonana, że oprócz Doris jest tam jeszcze wiele dziewczyn, które marzą o wskoczeniu mu do łóżka. A jego osławiona brutalność… cóż, pozostali też nie są rycerskimi i delikatnymi kochankami.)


Severo zwraca  ku  niemu  magnetyczne  spojrzenie  czarnych  oczu,  a towarzyszy  temu  szelmowski  uśmieszek.
–  Myślę,  że  to  cudo!  –  Zaciska dłoń  na  swej  pokaźnej  męskości  i sugestywnie  porusza  lędźwiami.  Tessi  wybucha  śmiechem,  po  czym  rzuca  w mężczyznę  ręcznikiem.
–  Dureń!
Jego rozbawiony  towarzysz  wyciera  po  prysznicu  swą  oliwkową  skórę,  a potem  włosy,  które  natychmiast  odzyskują  niezwykłą  fakturę  grubych  loków.  
Tak się zastanawiałam, z kim mi się kojarzy Severo – i już wiem :)
http://www.tekstowo.pl/zdjecie_wykonawcy,thomas_anders,dGhvbWFzX2FuZGVyc185X2ZhM2UyMjNhXzU1ODgzNw.._800_600_.jpg


Wciąga  na  nagie  pośladki  podane  mu  skórzane  spodnie,
Trochę mnie bawi fakt, że na podróż założył spodnie aksamitne, a na “po domu” – skórzane. Niemniej doceniam fakt, że nie nosi bokserek ;) Chociaż coś mógłby nosić, bielizna męska znana była już w średniowieczu… ale rozumiem, że pięknemu Severo nie wypada wciągać na swój idealnie wyrzeźbiony tyłek płóciennych gaci wiązanych na troczki.

potem  sięga  po  prostą  w kroju  koszulę,  której  kołnierz  wiązany  jest  na  tasiemkę,  na  koniec  zaś  wkłada  rzemienny [skórzany – chyba że miałyście na myśli “upleciony z rzemieni”]  kaftan  i buty  z wysoką,  postawioną  cholewą.  Wszystko  w odcieniu  czerni.  
Już od czasów Felicjańskiej zastanawiam się, jakie właściwie odcienie ma czerń.


Skromne  i pozbawione  jakichkolwiek  zdobień.
–  Koniec  zabawy  w szlachcica.  –  Wzdycha ciężko,  wyciągając  spod  skórzanej  kurtki  srebrny  łańcuch  z medalionem  Mistrza.  Rzuca  przy  tym  krótkie,  tęskne  spojrzenie  na  piękne  szaty,  w których  przybył  do  Ravillonu.
–  Wróć  do  rzeczywistości,  Severo.  –  Tessi  pomaga  mu  zebrać  z posadzki  strojne  odzienie.  –  Tu nie  ma  dwórek  ani  królowych  do  obłapiania.  Może  już  czas,  byś  poszukał  sobie  kobiety  na  stałe  w miejscu,  gdzie  na  co  dzień  żyjesz  i egzystujesz,  zamiast  rozpaczliwie  czekać  na  kolejne  wezwanie  któregoś  z twych  królewskich  zleceniodawców,  by  wypełniając  rozkazy,  przy  okazji  wyrwać  się  ze  znienawidzonego  Ravillonu  i obskoczyć  kilka  alków,  gdzie  czekają  na  ciebie  spragnione  jedynie  chwilowej  namiętności,  niespełnione  szlachcianki.
Och, jak to pięknie brzmi i jak bardzo autorka musiała się napawać tym zdaniem – ale, do cholery, ludzie w normalnej rozmowie nie używają zwykle zdań wielokrotnie złożonych!
To najgorsze co może się przytrafić przy pisaniu dialogu… czyli zamienienie go w monolog służący jedynie ekspozycji.


–  Po  co  mi  tutaj  kochanka?  –  Czarnowłosy  Związkowiec patrzy poważnie  w brązowe  oczy  przyjaciela. – Moja prawa ręka zawsze jest na miejscu!
Ja bym się jednak skupił na tym poważnym patrzeniu w oczy przyjaciela. Zaczynam przychylać się do teorii o Yaoilandzie.


–  By  zabić  doskwierającą  ci,  odkąd  cię  znam,  nudę  i niechęć  do  Czarnej  Twierdzy
Hm… jak się niedługo dowiemy, niechęć Severa do Twierdzy wynika z całkiem czego innego niż braku kobiety – i jej obecność byłaby jak plasterek na uciętą rękę. Tessi, jako najbliższy przyjaciel Severa, powinien doskonale wiedzieć, że nie chodzi tu tylko o nudę.


A teraz, drodzy czytelnicy – najdziwniejszy zakład świata!


[Tessi:]
–  Założę  się,  że ta mała  będzie  twoja.  I to  bardzo  szybko.  Daję  ci  tydzień!
–  Aż  tak  ci  zależy  na  przegranej?  –  odpowiada mu  z powątpiewaniem  w głosie  przyjaciel,  splatając  wilgotne  włosy  na  karku.
–  Przyjmujesz  zakład  czy  tchórzysz,  Lordzie  Severo?  –  Jego towarzysz  nie  poddaje  się,  tłumiąc  śmiech.
–  Biorę twojego białego  wierzchowca  wraz  z rzędem,  Tessi!
–  Ha!  A ja  chcę  srebrną  pawęż  z rubinowym  makiem.  Tę,  którą przed godziną  wnosili  słudzy  do  twych  komnat.  Już  jest  moja!
–  Tarcza  Mityleny  zostanie  u mnie.  Zakład  stoi!  
A zatem, żeby wygrać zakład, Severo potrzebuje jedynie przez tydzień trzymać ptaka w spodniach; po upływie tygodnia hulaj dusza? Tessi albo jest całkowicie pewien, że Severo nie przepuści niczemu, co się rusza i na drzewo nie ucieka; nie jest też w stanie powstrzymać chcicy – albo jest idiotą.
Jest idiotą. Mogę się o to założyć.

–  Odpowiada  na  uścisk  dłoni  kompana,  dodając  z brzydkim  uśmiechem:  –  Za tydzień  będę  galopował  po  dziedzińcu  tuż  pod  twymi  oknami  i chełpił  się  zwycięstwem.
Uwielbiam  Barona.  To  piękny  rumak.  Zawsze  ci  go  zazdrościłem,  a teraz  nareszcie  będzie  stał  w mojej  stajni!
Oni trzymają swoje konie – tutaj? Na zamku znajdującym się na wyspie? I co, w razie potrzeby transportują je łodziami na ląd, a później z powrotem?


(...)


***
Tessi i Severo spotykają Gavina (Mistrza Siły) w towarzystwie jego dwóch nałożnic, Zoe i Nukki. Gavin zaprasza obydwu na przyjęcie wieczorem w swoich komnatach.


(...)
–  A teraz, zamiast snuć  się  bez  celu  po  Czarnej  Twierdzy,  lepiej  wracaj  do  łożnicy  i porządnie  się  wyśpij.  Czeka  cię  noc  pełna  wrażeń.
–  Nie mogę.  Muszę  zdać  raport  Eminencji,  a sam  wiesz,  ile  zajmuje  napisanie  podobnych  bzdur.  Potem  zaś  idę  rozliczyć  się  z mego  wynagrodzenia.
Biedny Severo, teraz przeistoczył się w twardego gliniarza, którego szef zmusza do pisania raportów po nocach. Facet jest bogaty i wpływowy, na pewno znalazłby się pisarczyk któremu mógłby podyktować raport. Z drugie strony, może statut wymaga, by mistrzowie sami wypełniali swoje dokumenty, bo cośtam cośtam. W końcu na przesłuchaniu Argus ciągle siedział w papierach.
Hm, szczegółowe raporty? Niezłe dossier sobie tam zbierają, biorąc pod uwagę, że Związkowcy wypełniają różne tajne i często nielegalne misje na zlecenie wielmożów cesarstwa.


(...)


–  Doszły mnie słuchy,  że  nieźle  się  tym  razem  nagimnastykowałeś,  by  dać  zadość  żądaniu  Sinistera.
“Sinister” to nazwisko cesarskiego rodu. Subtelnie.


–  Owszem.  Usuwanie ciąży  u saltimarskiej  księżniczki  krwi,  tak  by  nikt  nie  zorientował  się,  że  ktoś  maczał  w tym  palce,  i wszystko  wyglądało  na  naturalne,  było  niezłym  wyzwaniem.  
Khę… Severo jest Mistrzem Walk. Nie magii, nie zielarstwa, uzdrowicielstwa czy czegokolwiek w tym rodzaju. Dlaczego, na litość wszystkich miejscowych bogów, to jemu powierzono zadanie usunięcia ciąży księżniczki? Nie było nikogo bardziej kompetentnego?
Teraz wiesz dlaczego to było “niezłe wyzwanie”.
W każdym razie chodziło o usunięcie. Raz usunie ciążę, raz niewygodnego świadka, a innym razem ząb.


Saulo  zbyt  boi  się  swej  babki,  by  pozwolić  sobie  na  bękarta.  Nawet  z królewskim  rodowodem.
–  I ty  musiałeś…?
–  Nie pytaj  mnie  o to,  co  uczyniłem.  Łatwo  nie  było.
Severo westchnął ciężko i wzdrygnął się.
– Wyobraźcie sobie – zaczął niskim, ponurym głosem – operuję już trzecią godzinę, wszędzie pełno krwi... Wreszcie skończyłem! Mówię: “Księżniczko, już po wszystkim!” a ona nie odpowiada i jakoś się nie rusza… A tu już zza drzwi słychać Cesarza: “Kochanie, jak się czujesz? Wszystko w porządku?”. Co robić, myślę sobie, co robić? Odpowiadam więc cienkim głosem: “Tak, kochanie, ale nie wchodź jeszcze!” “Dobrze, odpocznij, przyjdę później!”. Uff, chłopaki, mówię wam, miałem pełne portki… A potem wychodzę, Cesarz wdzięczny, wyściskał mnie z całej siły… “Jak ona się czuje?” “Śpi, Wasza Wysokość, nie trzeba jej przeszkadzać” “No to chodź po zapłatę, Severo, zasłużyłeś jak nikt!”. Dopilnowałem więc tylko, żeby mi kufry załadował złotem, i spierdalałem, co koń wyskoczy!
To by w sumie wyjaśniało, dlaczego przybył do Ravillonu w zapaćkanych najlepszych ciuchach. Biedaczyna nawet nie miał czasu się przebrać.


–  Jednym słowem:  czyścisz  gówna,  jakie  narobi  Cesarz!
Takie czyściutkie gówno jest bardzo ozdobne, w sam raz do postawienia na kominku.


Gavin powtarza niemal dokładnie to, co Tessi: że Severowi potrzebna jest kobieta i oni mu właśnie taką znaleźli.


(...)
–  Ale  –  olbrzym  uśmiecha  się  zadziornie  –  już my z Tessim  obmyśliliśmy  plan,  by  zmienić  twe  podejście  do  miejsca,  które  będzie  naszym  domem  aż  po  mogiłę. (...)
Masz  trzydzieści  sześć  lat.  Młodszy  już  nie  będziesz.  Nigdy  też  nie  będziesz  mieć  żony,  bo  takie  są  reguły.  
Hmmm… Związkowcy mieszkają razem w zamku, ubierają się wyłącznie na czarno, nie mogą zakładać rodzin, a ich służba trwa aż do śmierci. Czy tylko ja nie mam żadnych skojarzeń?

Czemu  więc  nie  stworzysz  sobie  pozorów  rodziny  tu,  w Ravillonie,  zamiast  tułać  się  po  dworach  królewskich  w poszukiwaniu  chwilowej  namiętności?
No właśnie: Mistrzom nie wolno mieć żon. Nie jest to jednak jakieś olbrzymie poświęcenie, bo… właściwie chodzi tylko o nazwę; oficjalna konkubina w praktyce niczym się nie różni od żony. No dobra, jest jedna poważna różnica: Mistrzom nie wolno również mieć dzieci, dlatego wszystkie kobiety w zamku zobowiązane są stosować antykoncepcję (mają na to specjalne zioła).


Swoją drogą, czy te bezpłatne stażystki adeptki też zostają w Ravillonie aż do śmierci?


(...)  


Gavin o nowych adeptach:
Sami  cholerni  słabeusze.  –  Spluwa  z pogardą  pod  nogi.  –  To nie  są  czasy  świetności  Związku,  jak  za  panowania  Mistrzów  Starego  Porządku.  Oj,  nie  są…
Przez całą powieść będą nam się tu przewijały wzmianki o Mistrzach Starego i Nowego Porządku, z wyraźnym podkreśleniem, że Stary Porządek – cacy, Nowy Porządek – be. Mistrzem Starego Porządku jest oczywiście Severo, oprócz niego – Tessi, Gavin, Ven i Moru oraz oczywiście Frygill, stary, schorowany Arcymistrz; generalnie – wszyscy, którzy są przedstawiani jako postaci pozytywne i przyjaciele Severa. Mistrzem Nowego Porządku jest Gritton i jego ojciec Wilbur; co do innych, nie mam pewności (ale myślę, że w ciemno można obstawiać postaci negatywne). Główna różnica pomiędzy Starym i Nowym Porządkiem polega na tym, że za Starego Porządku związkowcy rekrutowani byli spośród najcięższych przestępców zamkniętych w ravillońskich lochach, a przyjmując do Związku, magicznie kasowano im pamięć, wobec czego zaczynali z czystą kartą.  Za Nowego Porządku, jak widać, można sobie po prostu przyjść na egzamin i zostać przyjętym, a Mistrzem zostać przez protekcję. Przy czym nie wiadomo dokładnie, kiedy właściwie wprowadzono ten Nowy Porządek – musiało to się stać względnie niedawno wobec akcji utworu, bo większość MSP jest dość młoda, a przecież dojście do statusu Mistrza też im musiało trochę czasu zająć (chociaż dowiadujemy się, że trzydziestosześcioletni Severo jest Mistrzem od lat dwunastu, więc…). Ale jednocześnie na tyle dawno, by Związek – potężna i starożytna organizacja – zdążył od tego czasu wyraźnie podupaść.

Severo nie  odpowiada.  Buzuje  wewnętrznie.  Nie  znosi  być  do  czegoś  zmuszany  ani  nie  lubi,  jeśli  coś  mu  się  wmawia.  A właśnie  dwóch  z jego  najbliższych  towarzyszy  stara  się  go  przekonać,  że  ulegnie  urokowi  jakiegoś  podlotka  tylko  dlatego,  że  ma  dość  przeklętego  Ravillonu!
Postępowanie przyjaciół Severa przypomina mi trochę panią Dulską, która podsuwała Zbyszkowi Hankę, żeby zaspokajał swoje chucie w domu, a nie lampartował się na mieście.


Ale  dobrze.  Niech  sądzą,  że  jest  zainteresowany  ich  wizją.  Baron  jest  wart  chwilowego  poświęcenia.  Gdy  już  zobaczy  dziewuchę,  która  niby  jest  tak  bardzo  w jego  guście,  upodli  ją  we  właściwy  sobie  sposób,  tak  by  trzymała  się  od  niego  z daleka,  jak  wszystkie  adeptki  przed  nią,  a piękny  wierzchowiec  będzie  jego!
Och, jeśli tylko ona sama będzie się trzymać z daleka, to sprawa załatwiona, a jeśli nie – cały misterny plan pójdzie fpisssdu.


(...)
Adepci zaczynają trening – od świtu, bez śniadania, które mają dostać dopiero po poranej porcji ćwiczeń. Podczas treningu pojawia się Severo, aby przyjrzeć się dziewczynie wybranej dla niego przez kumpli. Podczas całej tej sceny rozmawia w myślach z Gavinem, który zapowiedział, że zamierza na bieżąco sprawdzać, czy któraś z adeptek poruszyła Severa.


–  Stańcie pod ścianą  w szeregu.  Mistrz  Walk  pragnie  was  poznać!
(...)
Bezwzględne  posłuszeństwo  –  tego  mogłam  się  spodziewać  po  Świętej  Organizacji.  
Święta Organizacja, która jest jednocześnie bandą najemników?
(mam wrażenie, że tu się akurat autorkom zaplątały skojarzenia z “Zakonem” u Ziemiańskiego… albo Zakonem Białej Róży?).
A może to faktycznie był kiedyś Zakon, ale doszło do sekularyzacji rebrandingu?


Nawet  w Akademii  Czarodziejów  trzeba  było  niekiedy  z pokorą  pochylić  głowę  i milczeć,  nawet  gdy  wszystko  we  mnie  buntowało  się  przeciw  słowom  preceptorów.  
To już wiemy, czemu wytrzymała tam tylko pół roku.


Najbardziej  zaniepokoiło  mnie  jednak  zdanie  wygłoszone  przez  Jokina  wyraźnie  w moją  stronę: I żadnego  wspomagania  przy  ćwiczeniach.  Używanie  magii  w celu  wykonania  zadania  będzie  karane  brakiem  strawy  przez  trzy  dni!
Zapamiętajmy...


(...)


Przenoszę pochmurne spojrzenie  na  nowego  Związkowca  i nagle  zapominam  o głodzie.


Co za  aparycja!  Wysoki  i świetnie  zbudowany  mężczyzna,  o prostej  niczym  struna  posturze,  ma  nie  tylko  sylwetkę  wojownika,  ale  z pewnością  także  moc  panowania  nad  sobą  i innymi.  Już  wyobrażam  go  sobie  w granatowo-złotych  szatach  u boku  mego  ojca. [Ziew] Pasowałby  idealnie  na  dowódcę  Gwardii  Królewskiej  lub  nawet  lepiej  –  na  mojego  osobistego  rycerza,  który  ochroniłby  mnie  chociażby  przed  takim  Tarlenem.  
Z którego zrobiłaś sobie wroga wyłącznie dzięki chęci popisania się.


Uśmiecham  się  lekko  na  tę  myśl,  po  czym  ją  odganiam.  To  przecież  osławiony  Związek,  a jego  członkom  daleko  do  szlachetności  i rycerskości.  Przyglądam  się  dalej  nieznajomemu  –  lśniące  czernią  loki,  związane  ciemną  wstążką,  opadają  ciężko  za  szerokie  ramiona,  ukrywając  tym  samym  swoją  długość.  Magnetyczne  spojrzenie  [Zieeew] zdaje  się  przenikać  przez  każdego  ze  zgromadzonych.  Do  tego  śniada  karnacja  –  musi  być  Anturyjczykiem!  Jak  mój  ojciec…
Ojciec Arienne ma śniadą karnację, a ona sama opisywana jest jako alabastrowo biała? Nawet jeśli matkę ma białą, to dziecko takiej pary powinno jednak mieć skórę o ciemniejszym odcieniu.
Może za dziecka wpadła do kadzi z chemikaliami, jak Joker?


I jeszcze ta gracja  jego  ruchów.  Gesty  nieznajomego  w najmniejszym  stopniu  nie  wskazują,  że  jego  profesją  jest  władanie  mieczem  lub  inną  bronią.  
No ba. Mistrza szabli poznaje się przecież po niezdarnych, kanciastych ruchach, NIE WIEDZIELIŚCIE O TYM?!


Niewątpliwie  mógłby  służyć  za  wzór  niejednemu  rzeźbiarzowi  czy  malarzowi  do  stworzenia  wizerunku  Boga  Wojny.  Już  nie  mogę  się  doczekać,  żeby  przyjrzeć  mu  się  z bliska,  gdy  do  mnie  podejdzie.
– Khę, oczy mam wyżej. Klatę też!


Tymczasem Severo  zmierza  ku  pierwszemu  z ustawionych  w rzędzie  adeptów.  Długowłosy  szatyn  prostuje  się  natychmiast,  by  wydawać  się  wyższym  i nie  musieć  patrzeć  do  góry  w oczy  nowo  przybyłego  Mistrza.  Czarnowłosy  Związkowiec  rzuca  na  niego  jedno  przeciągłe  spojrzenie,  po  czym  stwierdza:
–  Astrolog z Esterwaldu.
(...)
–  Eldarczyk.  Kapłan. Zapewne służący  w Świątyni  Pokoju  w Gemmarze.
(...)
–  Uzdrowiciel z Tangeloru.
–  Mag z Gildii  Matki  Ziemi  w Fregenordzie.
–  Zielarz z Księstwa  Barri  na  Zachodnim  Półwyspie.
–  Bard z Cleavelandu…
Troszku nie rozumiem. Fajne zajęcia mieli chłopaki, to zachciało im się wszystkim zostać rabusiami, mordercami i gwałcicielami?
(pewnie fani RPG…)
Boże, zmieńcie mistrza gry. Ten obecny jest perfidnie złośliwy! Poza tym wrzucanie do tekstu stosiku nazw nie sprawi, że wasz świat wyda się czytelnikowi przemyślany i dopieszczony, jeśli za tymi nazwami nic nie stoi. Te tutaj są puste i równie dobrze możnaby powymieniać jedynie klasy postaci zawody chłopaków.
W każdym razie wygląda na to, że do Ravillonu ciągną ludzie z całego świata, zwabieni zapewne sławą tego miejsca. Zapamiętajmy.
Cleaveland, prawie jak Cleveland. A więc jednak nie Nashville.
A Esterwald to prawie jak Westerwald.


(...)


Ciekawe,  czy  będzie  wiedział  także,  kim  ja  jestem.  
Ciekawe, zwłaszcza w kontekście tego, że masz się w tym zamku przed czymś ukrywać.


A może  w ramach  rewanżu,  jeśli  spróbuje  wnikać  w mój  umysł,  ja  poczytam  sobie  jego  myśli?  To  mogłoby  być  ciekawe  –  dowiedzieć  się,  czy  wszystkie  odczucia  w jego  duszy  harmonijnie  współgrają  z pięknem  jego  ciała.
Czy Wy też widzicie w tym momencie Arienne – jakoś tak?
giphy.gif
https://media.giphy.com/media/iHcRqdoTI3MZO/giphy.gif

Przenoszę spojrzenie na  stojącego  obok  mnie  adepta.  Nawet  ja  nie  spodziewałabym  się  barda  w tych  murach.  Musi  doprawdy  marnie  znać  swój  zawód,  skoro  nie  znalazł  innego  zatrudnienia  i chce  zostać  najemnikiem.  
Może poczuł zew przygody, czy cuś.


(...)


–  Czy  to  jakaś  kpina?!  –  Dłonią  odzianą  w czarną  rękawiczkę  Severo  wskazuje  na  sześciu  stojących  przed  nim  mężczyzn.  –  Mag,  kapłan,  uzdrowiciel  czy  ten  żałosny  grajek.  To  żart,  prawda?!  –  Jego twarz  ściąga  się  w wyrazie  dezaprobaty.
–  Niestety  nie,  Mistrzu.  –  Jokin  wspiera  się  o ścianę,  patrząc  na  Severa  i starając  się  zachować  powagę.  –  Wszyscy tu  obecni  zostali  przyjęci  prawomocnym  wyrokiem  Zgromadzenia.
Naprawdę jestem ciekawa, kim był ten, który odpadł.


–  Czy oni  poszaleli?!  Przyjmować  do  Związku  samych  słabeuszy?!  Gdzie  się  podziali  prawdziwi  mężowie,  rycerze,  wojownicy,  paladyni?!
Khę. “Kolebka przestępców, morderców i gwałcicieli”. “Osławiony  Związek,  a jego  członkom  daleko  do  szlachetności  i rycerskości”. Najemnicy.
Już widzę tych rycerzy i paladynów, jak pchają się do Ravillonu drzwiami i oknami.
Dlaczego nie, skoro pchają się do niego kapłani, uzdrowiciele, zielarze?


Anturyjczyk marszczy  czoło  i nagle,  znów  niespodziewanie  szybko,  podchodzi  ku  rudowłosemu  kapłanowi.  Błyskawicznym  ruchem  wyciąga  swój  miecz  wiszący  u pasa  na  cienkiej  sprzączce  w pochwie  zdobionej  srebrnymi  wizerunkami  lwów  o rubinowych  oczach.
Ta scena miała dobre tempo, choć oczywiście epitetów podkreślających szybkość Severa jest za dużo, ale potem autorki ostatecznie ją dobiły, totalnie spowalniając zbędnym opisem. Przy takim nagłym wydarzeniu nikt nie będzie skupiał się na wyglądzie pochwy, tylko na mieczu którym z niej wyciągnięto. I na tym, co zrobi delikwent ten miecz trzymający. .


Podaje  go  młodzieńcowi,  kierując  rękojeść  w jego  stronę.
–  Jeśli  w ogóle masz pojęcie,  co  to  jest  i do  czego  służy,  stawaj!
–  Panie,  ja…
–  Jak  dla  ciebie  –  wojownik  mruży  piękne  oczy  –  Mistrzu!
–  Mistrzu…  –  wyszeptuje duchowny.
–  Głośniej!  –  władczym  tonem  rozkazuje  czarnowłosy.  –  Nie uczono  cię  w twym  klasztorze  odpowiedniej  dykcji,  by  czynić  modły  przed  rzeszą  wiernych?!
–  Mi…  Mistrzu!  –  jąkając  się,  nieco  głośniej  powtarza  kapłan.  –  Nigdy nie  trzymałem  w dłoni  miecza…  Nie  umiem  się  nim  posługiwać…  Moje  śluby  zabraniają  mi…
–  To  co  tu,  do  cholery,  robisz,  skoro  nie  wolno  ci  dotykać  broni,  głupcze?!
Chyba zmyliła go nazwa “Święty Związek” ;)
(A także: jak przeszedł egzamin? Przecież jednym z pierwszych pytań było: jaką bronią władasz.)


–  wybucha  Severo.  –  Stawaj,  jak mówię,  albo  spotka  cię  kara  za  nieposłuszeństwo  Mistrzowi!
Młodzieniec na rozdygotanych  nogach  podchodzi  po  wyciągnięty  ku  niemu,  błyszczący  srebrem  oręż.  Drżące  dłonie  zaciska  na  trzonie  olbrzymiej  rękojeści.
–  To  jest  miecz  jednoręczny,  ośle!  –  wypowiada jadowitym  tonem  Związkowiec.
Z ogromną rękojeścią. Seems legit.
No co. Do ogromnej ręki.
Yaoi miecz do yaoi ręki. Naprawdę jesteśmy w Yaoilandzie.
Gdybyście nie wiedzieli czym są “yaoi hands”, macie tu obrazek wyjaśniający. I błagam, nie szukajcie więcej na własną… rękę.


tumblr_oeth4pWGo21rsf0xso1_1280.jpg
http://78.media.tumblr.com/2b47556e92b7f5c091e5fc650ff987c4/tumblr_oeth4pWGo21rsf0xso1_1280.jpg


Kapłan czuje,  jak pot  zrasza  mu  czoło.  Wykonuje  polecenie  mężczyzny  i układa  oręż  w prawicy,  jednak  w chwili,  gdy  Mistrz  puszcza  sztych,  a cała  broń  znajduje  się  w mocy  młodzieńca,  ten  wraz  z potężnym  mieczem  przechyla  się  niezgrabie.  Traci  równowagę  pod  wpływem  ogromnego  ciężaru,  by  po  chwili  przewrócić  się  i upaść  u stóp  Severa.
Ach, te legendy o niemożliwie ciężkich mieczach. Ja wiem, że w wielu poradnikach pisania fantasy stoi, żeby chociaż raz wziąć miecz do ręki, ale serio… wystarczy internet i odrobina wyobraźni, żeby pozbyć się głupstwa z tekstu. A ten komiczny upadek kapłana to chyba najmniej prawdopodobna rzecz jaka mogłaby się wydarzyć. Kiedy poczuł, że nie utrzyma ciężaru miecza mógł go puścić, chwycić drugą dłonią albo oprzeć czubkiem o ziemię… ale nie, on upada.
Poza tym samo noszenie tak ciężkiej broni u boku powinno sprawić, że Severo cierpiałby na niezłe skrzywienie kręgosłupa.
Tak tylko zauważę, że ten nieprzeciętnie ciężki miecz dynda u pasa Severa na “cienkiej sprzączce”.


(...)
–  Ty!  –  Mistrz  wskazuje  na  czarodzieja.  –  Pokaż  mi,  co  potrafisz.  Zablokuj  mój  atak!  –  Po czym,  bez  dalszych  wyjaśnień,  naciera  na  maga  czczącego  w swej  Gildii  wyłącznie  Pokój  i Miłość  pod  patronatem  Matki  Ziemi.
Ta powieść jest tak koszmarnie przegadana, że domaganie się jakichś dodatkowych historii zakrawa na wyrafinowaną złośliwość – ale w tym przypadku naprawdę chętnie dowiedziałabym się, dlaczego ktoś taki trafił do Ravillonu.


Ze zgrozą  obserwuję,  jak  Związkowiec  rozgramia [gromi] kapłana,  a teraz  zabiera  się  za  kolejnego,  wyraźnie  niedoświadczonego  w bojach,  mężczyznę.  Nie  muszę  też  wnikać  w jego  umysł,  aby  stwierdzić,  jak  bardzo  pomyliłam  się  co  do  stanu  jego  duszy.  Oto  mam  przed  sobą  dokładne  odzwierciedlenie  legend,  jakie  słyszy  się  na  temat  członków  ravillońskiej  Organizacji.  Okrutny  i bezwzględny  oprawca!
No co ty nie powiesz. A może po prostu… trener sprawdzający umiejętności swoich zawodników? Przecież ich nie pozabijał, prawda?
Jestem ciekaw, co Arienne powiedziałaby o wiedźmińskim treningu.


Gdy mag  widzi  napierającego  na  niego  Anturyjczyka,  przesuwa  się  o krok  do  tyłu,  żeby  zdobyć  czas  na  wyjęcie  zza  pasa  drewnianego  miecza,  który,  tak  jak  pozostałym,  dano  mu  na  samym  początku  zbiórki.  
I znów bardzo głupie spowolnienie akcji, a wystarczyło informację o drewnianych mieczach przesunąć na początek, gdy Jokin wyjaśnia nowym co i jak. Na przykład coś w stylu  “bierzcie swoje drewniane miecze i nie zróbcie sobie krzywdy, łamagi”.


Chwyta  go  niegramotnie [Niezdarnie. “Niegramotny” początkowo było określeniem człowieka, który nie umiał czytać i pisać, a następnie – ogólnie tępego, nierozgarniętego.] w lewą  rękę  i zasłania  się  nim,  usiłując  obronić  się  przed  nadchodzącym  ciosem.  Jednocześnie  zamyka  oczy  w strachu  przed  siłą  napastnika.
Bardzo przypomina mi to Sama Tarly’ego. Ale on był jeden, a tu mają takich cały oddział. Ale z drugiej strony nie ma sie co dziwić, z opisu wynika, że Severo atakuje tym niemożliwie ciężkim jednoręcznym mieczem z ogromną rękojeścią. Też nie byłbym wzorem odwagi, mając w ręce tylko kawałek drewna.


No nie  wierzę!  Nic  dziwnego,  że  ten  Mistrz  patrzy  na  nas  z wyższością  i pogardą,  skoro  wszyscy  tylko  na  sam  jego  widok  boją  się  cokolwiek  uczynić.  Przecież  wywołany  do  walki  mężczyzna  jest  magiem  i mógłby  użyć  swej  mocy,  żeby  pokazać,  że  nie  jest  tak  całkowicie  bezbronny!
Jak to leciało? Użycie magii do wykonania zadania jest zabronione?
Szkoła pisania Andrzeja Ziemiańskiego, która głosi, że czytelnik nie zapamięta czegoś, co miało miejsce dwie strony temu.  


Marszczę na chwilę  brwi.  W sumie  mogę  mu  pomóc.  Związkowiec  wcale  nie  musi  się  zorientować,  że  czar  pochodzi  ode  mnie.
A taki miała dobry plan, żeby się nie wychylać…
Ale ok, ona ma szesnaście lat i właśnie spotkała faceta, na widok którego kolana zmiękły jej jak galaretka. Próba popisywania się jest jak najbardziej zrozumiała ;)

Udając,  że nie patrzę  na  nierówne  starcie,  zaklęciem  wypowiedzianym  pod  nosem  wyrywam  z dłoni  maga  miecz  i szybkim  manewrem  przerzucam  go  w powietrzu  za  plecy  Mistrza.  Jednym  cięciem  przerywam  wstążkę  wiążącą  jego  włosy.  
Ostry ten drewniany miecz.


Niech  poczuje  na  karku  niebezpieczeństwo  i nie  będzie  taki  pyszałkowaty  względem  nas!  
Jak śmiesz się wywyższać w obecności Mary Sue!


Po  tym  ruchu  miecz  wraca  w ręce  zdziwionego  czarodzieja,  który  momentalnie  blednie  ze  strachu.
Burza czarnych  loków  opada  w nieładzie  na  ramiona  Severa.
W slo-mo.
giphy.gif
https://media.giphy.com/media/e5Ix21qFNJME8/giphy.gif

–  No  proszę!  –  Mistrz Walk  wyhamowuje  potężne  uderzenie,  stając  naprzeciw  zebranych  i zdmuchując  kilka  niesfornych  kosmyków,  które  natychmiast  opadają  mu  do  oczu.
*tu miejsce na głośne piski i zbiorowe omdlenia wielbicielek*


(...)


–  Imponujące,  choć  szkoda,  że  stawiła  mi  czoła  niepozorna  kobieta,  a nie  prawdziwy  mąż,  w dodatku  czyniąc  to  anonimowo  i wierząc,  że  nie  zauważę  jej  magicznej  ingerencji!  –  wypowiada w tym  czasie  z brzydkim  uśmiechem.


Zielonooka odpada.  Od  razu  widać,  że  to  wieśniaczka.  Ma  takie  pospolite  rysy… –  przekazuje  towarzyszowi,  przyglądając  się  po  kolei  stojącym  przed  nim.  –  Ta blondynka  mogłaby  i być,  ale  patrząc  na  jej  bujne  kształty,  prędzej  dla  ciebie  lub  Vena  niż  dla  mnie.  Ruda…  Czy  ja  w ogóle  lubię  rude? [Nie wiem, może niech koledzy ci podpowiedzą.] No  i ostatnia.  Ta…  – Jednak zawiesza  swe  myśli (jak???),  gdy  dociera  do  czwartej  z niewiast.  I tu  zatrzymuje  kroki,  a jego  czarne  oczy  przeszywają  dziewczynę  na  wskroś.
Coś  zaniemówiłeś, Lordzie Severo! –  ponagla go  roześmiana  myśl  olbrzymiego  Mistrza.
Anturyjczyk świdruje  niewielką  adeptkę  wzrokiem.  Gdy  stoi  tuż  przed  nią,  tak  blisko,  że  rękojeść  jego  miecza  ociera  się  o jej  ramię,  wydaje  mu  się  krucha  i delikatna  niczym  porcelanowa  lalka.  Sięga  mu  zaledwie  do  połowy  szerokiego  torsu,  więc  mężczyzna  wyciąga  dłoń  i unosi  nią  twarz  kobiety,  by  lepiej  jej  się  przyjrzeć  w świetle  pobliskiej  pochodni.  
Jest ranek, a oni znajdują się na dziedzińcu. Faktycznie, bez pochodni ani rusz.
Związek jest bogaty, mają zadaszony dziedziniec, a że to bez sensu to już inna historia.


Jasność  błękitnych,  niczym  niebo  w środku  lata,  oczu  nie  poraża  go  tak,  jak  niewinność  i dobro,  które  w nich  dostrzega.  Opuszcza  wzrok,  by  nie  patrzeć  w ten  nieskalany  złą  myślą  lazur.  
Mój perfidny mózg za każdym razem opuszcza w tym zdaniu “złą” ;)
Mój też. Jesteśmy złymi ludźmi.
Jesteśmy ludźmi.


Jego  wzrok  przesuwa  się  dalej  po  ciele  uczennicy,  choć  trochę  zbyt  długo,  niżby  sobie  tego  życzył.
Wzrok ma własną wolę i będzie się gapił tak długo, jak chce!


A co mam ci  rzec?  –  odzywa się  w końcu  do  swego  przyjaciela.
Dalejże,  oceń  ją jak te  pozostałe!
Dobrze więc…  Toż  to  jakieś  dziecko!  Postradaliście  rozumy?  Przecież  ja  nie  gustuję  w takich  młódkach  i do  tego  karlicach!  
No bez jaj. Arienne jest niższa od niego, ale nie jakaś nieprzeciętnie niska.

(...)
Severo zaś  długimi,  chłodnymi  palcami  powoli  wiedzie  od  brody  nieznajomej  aż  po  zakryty  dekolt  szarej  sukni  i zamyka  je  w pięść  dopiero  na  jej  medalionie.
–  Salmansar.  Gildia  Bogini  Przeznaczenia.  Czarodziejka…  –  Bawi  się  wisiorem  przez  moment,  by  następnie  szybkim  ruchem  przywiązać  do  jego  złotego  łańcuszka  fragment  przeciętej  wstążki.  –  Odważne  posunięcie.  Pomóc  słabszemu,  choć  nikt  o to  nie  prosił  i nie  było  to  konieczne,  gdyż  nie  skrzywdziłbym  nowicjusza.  Jest  tylko  jedno  „ale”.  Każdy  atak  na  Mistrza  Związku  jest  tu  surowo  karany,  adeptko!  –  Złośliwy  uśmiech pojawia się  na  jego  ustach.
–  Mam  ją  wychłostać,  Mistrzu?  –  Jokin,  słysząc  te  słowa,  podchodzi  pospiesznie  do  czarnowłosego  wojownika,  patrząc  na  niego  z przestrachem.  Cóż  za  nieprzychylność  Losu  –  ktoś na jego  zajęciach  dopuścił  się  znieważenia  samego  Lorda  Severa!
A jednak  domyślił  się,  że to moja  sprawka!  Musi  władać  niemałą  mocą,  skoro  wyczuł  źródło  czaru.  
Albo po prostu wiedział, że użyto przeciwko niemu czaru i nie mógł być to mag trzymający miecz, a ty stoisz tuż obok z tym medalionem na wierzchu?


Zagryzam  wargi  i opuszczam  wzrok,  gdy  czarnowłosy  zawiązuje  wstążkę  na  mym  medalionie.  Ale  żeby  od  razu  chłosta?!  Otwieram  oczy  szerzej  ze  zdumienia.  To  niemożliwe!  Przecież  nie  zrobiłam  nic,  co  zagroziłoby  nietykalności  Związkowca.  
Nii, wcale, tylko machałaś mieczem nad jego głową.


A w ogóle – tak mnie właśnie olśniło – Mistrzem Walk jest Severo, a Gavin jest Mistrzem Siły. Czemu jego uczniowie trenują walkę mieczem, a nie np. podnoszenie ciężarów?


Unoszę  głowę  i dumnie  spoglądam  na  stojącego  nade  mną  mężczyznę.
–  Rozumiem,  lecz ja  nie  nastawałam  na  twoje  życie,  lecz  tylko  trochę…  poprawiłam  twą  fryzurę,  Mistrzu!
Spokojnym tonem  dodaję  jeszcze,  widząc,  jak  zebrani  wokół  mnie  adepci  i trener  bledną:
–  Myślę,  że  określenie  „urozmaicenie  ćwiczeń nowymi technikami”  to  bardziej  adekwatna  nazwa  na  to,  co  właśnie  się  wydarzyło  i nie  powinno  wiązać  się  z żadnymi  konsekwencjami!
Wow, wow, Mary Sue taka wyszczekana. Aż im w pięty poszło!
W Salmansarze wymaksowała retorykę.


https://steamuserimages-a.akamaihd.net/ugc/37495579404069116/8948D5186A9251D913004C4493559EDA2F978969/?interpolation=lanczos-none&output-format=jpeg&output-quality=95&fit=inside|268:268&composite-to%3D%2A%2C%2A%7C268%3A268&background-color=black


(...)
–  Mistrzu,  jedno słowo,  a ukarzę  tę  dziewkę  za  impertynencję!
Severo przygląda  się  z zaciekawieniem  bezczelnej  dziewczynie.  Maleńka  brunetka  o migdałowych,  błękitnych  oczach  zaintrygowała  go  jako  pierwsza  spośród  wszystkich  do  tej  pory  kobiet,  które  trafiły  do  Ravillonu.  I po  raz  pierwszy  od  tylu  lat  przez  moment  nie  wie,  co  powiedzieć.  On!  Niepokonany  wojownik!
Można być niepokonanym wojownikiem i kiepskim mówcą, jak widać. Szokujące.
Może był Wielkim Wojownikiem Ciętej Riposty.


(...)


–  Nie,  Jokinie.  Nie  chcę  jej  ukarać.  –  Mina czarnowłosego  Związkowca  i jego  spojrzenie  nie  wróżą  niczego  dobrego.
O,  nie tak  prędko,  Gavinie.  Baron  będzie  mój.  Nie  odstąpię  od  swojej  nagrody,  bo  jakaś  wyszczekana  smarkula  napluła  mi  właśnie  publicznie  w twarz,  a mnie  to  rozbawiło!
Co to mówiłeś, Sevciu, o Tarlenie? “Zawsze mówiłem,  że  to  głupi  dzieciak,  nienadający  się  na  Mistrza!  Dać  się  ośmieszyć  jakiejś  gówniarze!  To  żałosne  i niegodne.”


–  Chcę  ukarać  ich  wszystkich!  –  ogłasza,  wskazując  na  zebranych  w korytarzu (a nie na dziedzińcu?)  adeptów,  którzy  patrzą  na  niego  z niedowierzaniem  i przerażeniem,  słysząc  te  słowa.  –  A więc  –  Severo  ledwo  tłumi  śmiech,  zwracając  się  znów  do  podoficera  –  bieganie  po  murach  Twierdzy  z obciążeniem  i bez.  Wspinanie  się  po  ścianie  Wielkiej  Auli.
Najlepiej w czasie śniadania, żeby któryś spadł na talerz Argusa czy innej szychy.


Noszenie  wody  do  pokojów  Mistrzów  po  zewnętrznych  schodach.  
Oraz  sprzątanie  wychodków  pod  koniec  dnia.  Bez  jedzenia  i picia.  Do  wieczora.  Jeśli  ktoś  zemdleje  lub  padnie  z przemęczenia,  dawaj  go  do  Harolda  lub  Vena.  Niech  ich  cucą  i wysyłają  z powrotem  na  trening.  Już  ja  wam  pokażę,  miernoty,  co  to  znaczy  być  Związkowcem!  Mam  nadzieję,  że  nikt  z was  nie  przetrwa  do  jutra.  
Mam nadzieję, że pozycja Mistrzów w Związku, czy ich uposażenie, czy poważanie, jakim się cieszą, nie zależą od tego, ilu mają uczniów… bo Sevcio właśnie wykańcza cudzych.


Lepiej  od  razu  wracajcie,  skąd  przyszliście,  zamiast  tracić  nasz  czas!  Ravillon  to  nie  miejsce  darmowego  noclegu  i wyszynku!  To  szkoła  życia  i walki!  Żadne  z was  nie  nadaje  się  na  najemnika!
Nie miej pretensji do nich, tylko do Argusa, on ich przyjął. Poza tym, autorki, czy coś wam tu nie zgrzyta? Gdy Arienne pokazywała swoje umiejętności wydawało się, że ledwo co przeszła dalej… tymczasem przepuszczono też ludzi, którzy w ogóle nie powinni się dostać. Jak?
Jak to na prywatnej uczelni – kasa, misiu, kasa!


Nawet  ty,  mocna  w gębie  pannico!  –  Patrzy  znacząco  na  czarnowłosą  czarodziejkę.  –  
Naprawdę zapamiętaliśmy kolor ich włosów, nie musicie ciągle nam tego powtarzać.


I cóż  z tego,  że  władasz  magią,  skoro  nigdy  nie  utrzymasz  miecza  w swej  dłoni?!
Widocznie w tej krainie nie wpadli jeszcze na pomysł tworzenia broni dopasowanej do wzrostu i siły użytkownika.


Aha!  I jeszcze  jedno!  –  Podchodzi  znów  blisko  niesfornej  kobiety.  –  Jak  zamierzasz  wykonywać  ćwiczenia  fizyczne,  tyczy  się  to  zresztą  wszystkich  tu  obecnych  niewiast,  mając  na  sobie  to  coś?!  –  W tym  momencie  wyciąga  sztylet  z cholewy  swego  wysokiego  buta,  pochyla  się  i jednym  wprawnym  ruchem  pozbawia  młodziutką  magiczkę  dolnej  partii  sukni,  którą  ścina  tuż  nad  kolanami,  
Jednym ruchem? Jak?
Myślę, że tylko twórcy z Bollywood mogliby odpowiedzieć na to pytanie.


odsłaniając  przed  wszystkimi  obecnymi  na  zajęciach  odziane  w wełniane  pończochy  łydki  dziewczyny  i jej  niewielkie  stopy  ukryte  w zamszowych  trzewikach.  –  Jokinie,  dopilnuj,  by  wszystkie  pozbyły  się  tych  krępujących  ruchy  strojów.  Jak  dla  mnie  mogą  ćwiczyć  w samych  gorsetach.  
Oczywiście w tych miękkich, wygodnych gorsetach bez fiszbinów, które są tylko elegancką bielizną, c’nie?


Nie  zdążą  nawet  zmarznąć,  wykonując  moje  zadania.  Zresztą  w Ravillonie  nie  ma  miejsca  na  podobną  pruderię!  –  Śmiejąc  się  donośnie, odchodzi w stronę  swego  przyjaciela.
To dlaczego Doris musiała ćwiczyć w sukni?
Może to była bezpruderyjna miniówa.


Co za  upokorzenie!  Zawstydzona  spuszczam  wzrok  i już  nic  nie  mówię.  Jeszcze  w całym  moim  życiu  nikt  mnie  tak  nie  poniżył!  Trzeba  w ogóle  nie  mieć  skrupułów  i za  krzty  honoru,  żeby  obnażyć  kobietę  w obecności  innych!  Dobrze,  że  mój  ojciec  tego  nie  widzi,  bo  by  grzmiał.  A pomyśleć,  że  jeszcze  moment  temu  zastanawiałam  się,  jak  ten  zjawiskowo  urodziwy  Związkowiec  wyglądałby  w barwach  mego  rodzica!


–  No  to  nas  urządziłaś!  Głupia  gęś!  –  Oburzony  mag,  gdy  tylko  uczniowie  wychodzą  spod  arkad,  popycha  Arienne  z taką  siłą,  że  ta  aż  upada  na  brudne  płyty  dziedzińca.  –  Nikt  cię  nie  prosił  o pomoc!  Brawury  ci  się  zachciało,  co?!  A teraz  wszyscy,  zamiast  trenować,  będziemy  biegać  po  zamku  i czyścić  wychodki!  –  Dając  ujście swej złości,  kopie  w żwir  przed  czarodziejką [to dziedziniec jest wyłożony płytami, czy żwirowy?][to dziedziniec czy korytarz?],  która  musi  osłonić  twarz  dłonią,  aby  małe  kamyki  nie  powpadały  jej  do  oczu.  Pozostali  adepci  też  zaczynają  szemrać  przeciwko  niej.
–  Zostaw  ją!  –  Bard  odciąga  rozgniewanego  mężczyznę.  –  Może  i nierozsądnie  postąpiła, ale przecież  jest  jeszcze  bardzo  młoda.  To  dziecko  praktycznie!  A popatrz,  ile  ma  odwagi.  Jako  jedyna  ośmieliła  się  coś  zrobić,  gdy  ten  butny  Mistrz  chciał  nam  udowadniać,  jacy  to  z nas  nieudacznicy!
Ekhem. W tym udowadnianiu to mu sporo pomogliście.


Grajek wyciąga  rękę  w stronę  brunetki  i pomaga  jej  powstać.
–  Dziękuję,  panie…
–  Panie?  Ha,  jaki  tam  panie,  dziewczyno!  Przecież  to  nie  dwór  królewski,  możesz  mi  mówić  po  imieniu.  Jestem  Nemrod.  
Trochę mnie bawi, że bard nosi imię w przenośni oznaczające myśliwego… ale to jeszcze nic, poczekajmy, aż spotkamy pewnego króla.


A ty…  Do  stu  piorunów!  –  wykrzykuje  nagle,  gdy  przygląda  się  magiczce.  –  Co za  oczy!  Pieśni  tylko  mi  pisać  o pięknie  tego  błękitu!  Nic  dziwnego,  że  nawet  sam  potężny  Mistrz  Walk  zaniemówił  na  jego  widok!
Zieeew.
Aha. Pamiętacie, jaką kocówę dostała Achaja, kiedy cały oddział musiał przez nią szorować podłogi w koszarach?
Czy my właśnie pochwaliliśmy Ziemiańskiego i wskazaliśmy go jako pozytywny przykład?
(...)

Severo udaje się do gabinetu kanclerza (Argusa) by przekazać zapłatę, jaką otrzymał od cesarza za wykonanie zadania.
–  Dokładnie  dwieście  pięćdziesiąt  tysięcy  fenów!  I to  za  jedno  zlecenie!  –  Otwiera  rzeźbioną  kasetę,  opierając  przedramiona  na  jej  wieku  i z dumą  patrząc  w szare  oczy  jasnowłosego  mężczyzny.  –  Oczywiście  możesz to przeliczyć,  Argusie,  choć  trochę  ci  to  zajmie.
Postawny Kanclerz  rozsiada  się  nieco  wygodniej  na  krześle,  eksponując  zaokrąglający  się  coraz  bardziej  brzuch. Ostatnie  lata  zajmowania  się  administracją  i pieniędzmi  Związku  odsunęły  go  od  czynnej  służby,  praktycznie  przestał  używać  miecza,  a co  za  tym  idzie  –  dbać  o tężyznę  fizyczną.
A ta czynna służba to, jak pokazuje przykład Severa, przeprowadzanie aborcji na cesarskim dworze.


Zresztą  ta  jest  mu  teraz  w ogóle  niepotrzebna,  gdyż  piastując  jedno  z najwyższych  stanowisk  w Świętej  Organizacji,  dysponuje  ludźmi,  którym  może  zlecić  każde  zadanie.
Tja, ale na przesłuchaniu bardziej zajmowała go papierkowa robota niż Arienne.


Takimi,  jak  chociażby  stojący  teraz  przed  nim  Mistrz  Walk.  Uśmiecha  się  szeroko,  odsłaniając  tym  samym  brak  pełnego  uzębienia.
Gruby i szczerbaty – chyba nie mamy wątpliwości, że będzie Tym Złym?


–  Nie ma  takiej  potrzeby.  Gritton  zliczył  już  wszystko  dla  mnie.  Prawda,  Grittonie?
Niski dwudziestolatek  o czarnych,  krótkich  włosach,  małych,  zielonych  oczach  i przekrzywionym  na  skutek  niedawnej  bójki  nosie  [tak, ten też nie wygląda na postać pozytywną] spogląda  na  zawartość  skrzyni  z grymasem  wygranej.
Niski, ze złamanym nosem i małymi oczkami. Aż się dziwię, że autorki nie dorzuciły mu jeszcze przetłuszczonych włosów.


–  Dokładnie  trzysta  tysięcy  fenów  przywiozłeś  ze  sobą  z Fenis,  Severo.  Dobrze,  że  przyniosłeś  brakującą  różnicę,  bo  nie  mogłem  się  jej  doszukać  –  rzuca zuchwale,  po  czym  podchodzi  do  kasety,  zamyka  ją  i przenosi  do  Skarbca  znajdującego  się  za  żelaznymi  drzwiami  ukrytymi  w ścianie  zabudowanej  półkami  na  księgi.
Ale jak “przyniósł różnicę”...? Przecież w skrzyni jest właśnie te 250 tysięcy? *nie rozumie*


(...)
–  Jak śmiesz,  Argusie!  Czyżbyś  sugerował,  że  okradam  Związek?!  Po  tylu  latach  wiernej  służby!  Wypełniam  każdy  wasz  rozkaz,  nawet  ten  najbardziej  gówniany!  Bez  słowa  sprzeciwu  narażam  własne  życie,  podczas  gdy  wasze  tyłki  siedzą  bezpieczne  i coraz  grubsze  w Ravillonie!  Oddawaj  natychmiast  te  pięćdziesiąt  tysięcy!  Te  pieniądze  są  moje!  Każdy  pieprzony  fen!  Zasłużyłem  na  moje  wynagrodzenie  w pełni.  Nie  ma  go  w rachunkach  wystawionych  przez  Cesarską  Kancelarię,  gdyż  otrzymałem  je  od  Cesarza  w ramach  osobistego  daru!
Czy Wy też widzicie go, jak wrzeszczy, pieni się i tupie?
Tak.


Gkr542V.gif


–  O tak! Podobnie zresztą  jak  olbrzymią  srebrną  tarczę  z rubinowym  wizerunkiem  maku,  obraz  pędzla  Mistrza  Penna  pod  tytułem  Elfie panny  w kąpieli, arras ze  sceną  bitewną  przedstawiającą  króla  Agenora  rozgramiającego  Cienie  z Schatten,  
Cienie z cienia. Gdyż cokolwiek powiesz po niemiecku, brzmi mrrrrhocznie.


sztylet  i pas  wysadzane  diamentami,  karafkę  wykonaną  z niezwykle  rzadkiego  dziś  tahitańskiego  kryształu, haftowane  złotą  nicią  adamaszkowe  poduszki  pochodzące  zza  Mórz  w liczbie  dziesięciu…  
Ufff… Ciąża księżniczki musiała być naprawdę poważnym problemem, skoro cesarz zapłacił aż tak hojnie!


(...) Nie  od  dziś  wiadomo,  że  czarnowłosy  Związkowiec  coraz  rzadziej  bywa  w Ravillonie  i czyni  wszystko,  byle  tylko  jak  najprędzej  go  opuścić.  Mężczyzna  mówi  też  otwarcie  o swej  niechęci  do  Czarnej  Twierdzy  i tęsknocie  za  wolnością.  Eminencja  zaczął  się  więc  obawiać,  czy  aby  najlepszy  z jego  najemników  nie  planuje  ucieczki  ze  Związku.  
Jeśli Severo naprawdę chce uciec, to musiałby być idiotą, dając to tak wyraźnie do zrozumienia.
Ale nie przesądzajmy. Może faktycznie jest idiotą.


Mogłoby  wiązać  się  to  z katastrofalnymi  skutkami,  gdyż  Anturyjczyk  od  kilku  lat  jest  głównym,  a często  i jedynym,  dostarczycielem  pieniędzy  dla  Świętej  Organizacji.  
I dlatego wkurzam go i poniżam. Bardzo mądrze. Poza tym… ja wiem, że Severo jest och i ach, chodzące złoto i tak dalej… ale serio? Jedynie źródło finansów? Dotąd wyobrażałem sobie, że związek to grupa doświadczonych wojowników i oficerów, którzy w razie wojny stają się elitarnymi oddziałami cesarstwa i dowódcami armii, a że panuje pokój to nie za bardzo jest gdzie zdobyć majątek. Ale przecież Związek mógł inwestować łupy, kupować wioski, tworzyć własne warsztaty i kompanie handlowe, banki itd. Można by spokojnie wziąć za przykład templariuszy i wzorując się na nich stworzyć coś, co miałoby sens.
Ale jaki sens, przecież jesteśmy w opku, nie szkodzi, że wydrukowanym. To raz, a dwa, po co marnować energię i słowa na jakieś budowanie świata, stwarzanie wiarygodnie działających mechanizmów społecznych itp., skoro można przez 800 stron pisać o uczuciach!


Tylko  jego  zlecenia  opłacano  dotychczas  górami  złota.  Cesarz  go  uwielbia  i traktuje  jak  faworyta.  To  rzadkość,  gdyż  babka  władcy,  królowa  Mitylena,  pilnie  strzeże  dostępu  do  swego  wnuka.  Tymczasem  i ona  przejawia  niewyjaśnioną  słabość  do  tego  Związkowca.  
Ok, Sevcio cieszy się poparciem u samej najwyższej góry, więc jego pozycja w Związku powinna być raczej wysoka, c’nie?


A co do tego, że tylko Sevcio otrzymywał lukratywne zlecenia… Mają tam jeszcze między innymi Mistrza Magii, Mistrza Zielarstwa, Mistrza Żeglugi i, last but not least, Mistrza Szpiegostwa. Żaden z nich do niczego się nie nadawał?


Szpiedzy  Wilbura  szybko  donieśli  mu  o prezentach,  jakie  za  plecami  Związku  Severo  otrzymuje  od  swych  królewskich  patronów.  Trzeba  było  czym  prędzej  ukrócić  ten  proceder.  Eminencja  zaniepokoił  się,  że  to  dodatkowe  dofinansowanie,  gromadzone  w jakimś  nieznanym  mu  jeszcze  miejscu,  ma  w przyszłości posłużyć  dezercji  Anturyjczyka.  Ratując  sytuację,  zlecił  więc  swemu  synowi  zajęcie  się  tym  palącym  problemem.
A Severo nie mógłby przy następnej okazji po prostu stanąć przed cesarzem i powiedzieć mu, że odchodzi ze Związku i przydałaby mu się jakaś fucha na dworze? Jestem pewien, że cesarz byłby wniebowzięty. Poza tym, nikomu nie wpadło do głowy, że te wszystkie arrasy i poduszeczki były panu Severo potrzebne po to, żeby jakoś przytulniej urządzić swoją kwaterę w Ravillonie? I najważniejsze pytanie: jaki jest plan finansowy związku na wypadek śmierci Severa w czasie jednego z tych niebezpiecznych zadań?


Gritton i Argus oznajmiają, że wszystkie bogactwa Severa zostały zarekwirowane; ten wpada w szał i zaczyna dusić Argusa. Gritton wzywa posiłki...


(...)
Na ledwo  widoczne  skinienie  głowy  Grittona  jeden  z przybyłych  Związkowców  wyjmuje  zza  pasa  długi,  skórzany  bicz.  Strzela  z niego,  a końcówka  bata  owija  się  z mocą  wokół  nadgarstka  Severa.
“Każdy atak na Mistrza Związku jest tu surowo karany!” – powiedział Jokin do Arienne na ćwiczeniach. Zasada przestała obowiązywać?


–  Zaniechaj  tego,  co  czynisz,  wszak  widzisz,  że  przy  naszej  przewadze  nie  masz  szans  na  wygraną!  Nie  dasz  nam  rady  w pojedynkę!  –  wysapuje Argus [sapie – ta sama uwaga, co przy “wyszeptuje”],  a mężczyzna  dzierżący  bicz  pociąga  go,  wzmacniając  uścisk,  aby  oderwać  rękę  Mistrza  od  szyi  Kanclerza.
Argus jest bardzo elokwentny jak na kogoś duszonego.


Bla, bla, Severo oczywiście zwycięża przysłanych na pomoc żołnierzy...


Argus wciąż  jeszcze  nie  doszedł  do  siebie  po  przyduszeniu.  Leży  w swym  fotelu  na  wpół  przytomny,  charcząc  ochryple.  Gritton  zaś,  widząc,  co  się  stało,  pospiesznie  przemyka  w stronę  Skarbca,  licząc,  że  zdąży  się  w nim  zaryglować  przed  Severem,  nim  przybędą  posiłki.
Skarbiec zamykany od środka, bardzo ciekawe. Obstawiam, że szefostwo ma tajny korytarz, przez który wynosi majątek związku.


 Jednak  czarnowłosy  Mistrz  jest  szybszy.  
Tak tylko zauważę, że Gritton również ma czarne włosy i jest Mistrzem.


Dopada  otwartych  drzwi  prędzej  niż  syn  Wilbura  i zajmując  prawie  całe  ich  światło,  zwraca  się  do  Skarbnika:
–  A teraz,  szczeniaku,  siądziesz  grzecznie  przy  biurku,  sięgniesz  po  pióro  i pergamin  i napiszesz  rozporządzenie,  w którym  przekażesz  mi  wszystkie  dobra  skradzione  podstępnie  przez  ciebie  i tego  starego  capa.  –  Wskazuje  głową  na  Kanclerza,  który  właśnie  zasłabł.
Teraz, gdy już nie jest duszony? Pewnie tylko udaje ze strachu.


 –  Stwierdzisz  w nim  także,  że  jest  to  moje  prywatne  wynagrodzenie  za  trud  włożony  w misję.  Dodasz  do  tego  wszystkiego  jeszcze  dwadzieścia  tysięcy,  żebym  zapomniał  o całej  sprawie,  po  czym  posłusznie  podpiszesz  dokument!  –  Mówiąc  to,  sięga po miecz,  lecz  nim  udaje  mu  się  go  wyciągnąć  z pochwy [dzięki za doprecyzowanie, że z pochwy, bo przecież mógłby go jeszcze wyciągnąć, ja nie wiem, z tyłka?],  dobiega  go  rozwścieczony  głos  jednego  z trzech  mężczyzn,  wkraczających  właśnie  do  gabinetu.
–  Co tu  się,  do  kroćset,  dzieje?!
–  Ojcze!  –  Gritton natychmiast  wykorzystuje  moment  zaskoczenia  przeciwnika  i czmycha  w stronę  Wilbura.
I chowa się za jego plecami?


Eminencja,  odziany w sięgające  posadzki  czarne  szaty,  wspiera  się  na  długiej,  hebanowej  lasce,  na  której  gałce  wyrzeźbione  zostały  wszystkie  zwierzęta  odpowiadające  poszczególnym  Domenom  Mistrzów  Związku.  
To niezły tłok panuje na tej gałce, skoro Mistrzów jest trzynastu :)


(...)


–  Ojcze…  –  skomle  Wielki  Skarbnik,  kryjąc  się  za  plecami  rodzica.  
Borze, ja żartowałam...


–  Poddany ci  Mistrz  Walk  zaatakował  mnie  i moich  żołnierzy,  gdy  chciałem  wyegzekwować  od  niego  pieniądze,  jakie  otrzymał  od  Cesarskiego  Zleceniodawcy.  Chciał  okraść  Związek!
–  Oż  ty,  parszywa  kanalio!  Łgarzu!  –  Czarnowłosy wojownik czuje,  jak  znów  puszczają  mu  nerwy,  i mimo  obecności  swego  przełożonego  oraz  towarzyszących  mu  dwóch  innych  Mistrzów  rzuca  się  z nagim  mieczem  w stronę  Grittona.  Wystarczy  jednak  lekkie  uderzenie  magiczną  laską  w marmurową  posadzkę,  by  potężny  czar  zmiótł  Anturyjczyka  z nóg  i rzucił  nim  niczym  piórkiem  w stronę  Skarbca.
(...)
Severo leży  na  środku  niskiego  pomieszczenia.  Z każdej  strony  otaczają  go  stojące  na  sobie  stosy  szkatuł  i kufrów.  Pomiędzy  nimi  znajdują  się  przepełnione  pieniędzmi  worki.  Z tych  niedokładnie  zawiązanych  wysypują  się  srebrne  monety  i drogie  kamienie.
Bardzo filmowa scena, a nawet – kreskówkowa :) Totalnie widzę go, jak jedzie na plecach po posadzce, by na koniec walnąć głową w jakiś kufer, z którego zaczynają wysypywać się kosztowności :)

–  Dobrze,  że  jest  nieprzytomny  i tego  nie  widzi.  
Dobrze, że jest głupi i nie kojarzy, gdzie znikają wszystkie zarobione przez niego pieniądze (ba, na własne oczy widział, jak Gritton odnosił je do skarbca!).


–  Eminencja  wolnym  krokiem  podchodzi  do  Anturyjczyka  i szturcha  jego  twarz  obcasem,  by  się  jej  przyjrzeć.  Z prawej  skroni  wojownika  spływa  strużka  krwi.  –  Tarlenie?!  Jeszcze  dziś  wszystkie  te  bogactwa  mają  stąd  zniknąć,  zrozumiano?  Związek  jest  ubogą  instytucją.  Nikt  nie  może  się  dowiedzieć,  że  jesteśmy  w posiadaniu  aż  tylu  dóbr.  
No i miałem rację, szefostwo to złodzieje. Zresztą kto miałby zobaczyć majątek? Ci obici i nieprzytomni strażnicy? To przecież wystarczyłoby zamknąc skarbiec.
Zwłaszcza nie może tego wiedzieć Severo, który osobiście dostarczył nam wszystkie te bogactwa!
Poza tym… chwilę wcześniej Severo stanął w drzwiach do skarbca, tak że Gritton nie mógł ich zamknąć. Nie zauważył też przybycia Eminencji, więc musiał mieć wzrok skierowany w stronę wnętrza.


Btw, skoro mają tyle kasy, to może jednak naprawiliby te pękające ściany i kruszące się fundamenty zamku, bo tylko patrzeć, jak zostaną bez dachu nad głową.


Zajmij  się  tym  osobiście!  –  zwraca  się  do  młodego  Mistrza [biedny Tarlen będzie musiał sam tachać te wszystkie kufry na grzbiecie, ale dzięki treningom z dzikami powinien mieć wprawę],  nie  odrywając  pełnego  pogardy  wzroku  od  nieprzytomnego.  –  Ty  zaś,  Estonie,  zabierzesz  Severa  do  jego  komnat.  Tylko  dyskretnie!  –  dodaje.  –  Weź  z sobą  Grittona.  Będzie zachwycony.
Zadbajcie,  by nasz  Lord  solidnie  wypoczął.  Nie  chcę  go  widzieć  ani  o nim  słyszeć  aż  do  jutrzejszej  uczty.  Wystarczy,  że  Arcymistrz  to  właśnie  mnie  zlecił  jej  przygotowanie  na  cześć  tej  anturyjskiej  gnidy!  Gdyby  jako  jedyny  z nas (!!!)  nie  był  ulubieńcem  Cesarza,  już  dawno  gniłby  na  powrót  w Podziemiach,  gdzie  jego  miejsce!
Tak, tak, już widzę, jak władze Związku radośnie podcinają gałąź, na której siedzą, pomiatając facetem, od którego zależy ich byt. I to nie tylko w sensie dostarczania kasy, ale również takim, że przy najbliższej okazji może przecież szepnąć cesarzowi słówko o tym, jak jest tu traktowany, a wtedy polecą głowy...
Już prędzej widziałabym taką sytuację, że Eminencja, Kanclerz i reszta w oczy podlizują się Severowi ile wlezie, a za plecami knują, próbując podkopać jego pozycję na dworze cesarza.


Z mrocznych korytarzy Czarnej Twierdzy pozdrawiają: Kura z wymaksowaną retoryką, Vaherem z taaaakim wieeeelkim mieczem i Babatunde, który uciekł do Nashville,

a Maskotek przed lustrem przymierza szaty w różnych odcieniach czerni.