Drodzy Czytelnicy!
Oddajemy dziś w Wasze ręce analizę wybitnego dzieła fantasy, w którym znajdziecie trochę Hogwartu, trochę Gildii Magów z trylogii Czarnego Maga, dalekie echa Pieśni Lodu i Ognia, a przede wszystkim wielką miłoźdź pomiędzy archetypową Mary Sue i facetem, który w swoich skórzanych spodniach opiętych na zgrabnym tyłku zszedł prosto z okładki harlequina serii “Historical Romance”.
I właściwie to najważniejsze, co musicie wiedzieć o tym dziele.
Indżojcie!
Analizują: Kura i Vaherem
Dopisuje się: Babatunde Wolaka
Klątwa Przeznaczenia
Monika Magoska-Suchar, Sylwia Dubieniecka
Novae Res, 2017
Z mgieł zawieszonych nisko nad powierzchnią wody stopniowo zaczynają wyłaniać się ciemne zarysy ogromnej budowli. Dwie kobiety w łodzi powoli kierują się w stronę strzelistej Twierdzy.
Rozumiem, że “Twierdza” jest nazwą własną?
Z ich perspektywy potężne baszty warowni zdają się sięgać kłębiastych, deszczowych chmur. Starsza z niewiast, odziana w fioletowy płaszcz podróżny, siedzi tyłem do zbliżającego się celu i miarowo wiosłuje. Jej wzrok utkwiony jest w młodej towarzyszce, której całe dotychczasowe życie już za chwilę odmieni się na zawsze. Nie jest pewna, czy będzie to dobra zmiana, ale miejsce, do którego zmierzają, wydawało się jej jedynym ratunkiem dla dziewczyny.
– Boję się. – Przyglądając się oświetlonym blaskiem pochodni murom starego zamku, czuję, jak narasta we mnie przerażenie.
Niespodziewana Zmiana Narratora, odsłona pierwsza. Przyzwyczajajcie się – będzie tak skakał pomiędzy pierwszą a trzecią osobą co scenę, a nawet co akapit. I tak przez 800 stron.
ILE!?
Dokładnie: 810. Powieść jest straszliwie przegadana, dlatego przystępujemy do niej uzbrojeni w okrutne analizatorskie nożyce.
– Niepotrzebnie. Długo i bardzo starannie przygotowywałam cię do tego, abyś dziś mogła się zmierzyć ze swym Przeznaczeniem. – W głosie czarodziejki brzmi pewność siebie.
I ehh, tak od razu ma się już mierzyć z przeznaczeniem i to takim przez duże “P”?
Tak, w tej powieści Mistrzowie, władający swymi Domenami i oznaczeni swymi Znakami, którymi są różne Zwierzęta, mierzą się ze swym Przeznaczeniem. Nie mogą przy tym poddać się Zakazanemu Uczuciu, bo ich Los będzie straszny.
Mam tylko nadzieję, że w ramach tego Losu nie zostaną Poskromieni.
– Wiem… – odpowiadam bez przekonania.
Tyle przecież słyszałam o Ravillonie – kolebce przestępców, gwałcicieli i morderców.
Wszystkich obiecujących kandydatów wysyłano do Ravillonu na nauki.
Podobno mam tu wyznaczoną opiekunkę, która będzie czuwać nad moim bezpieczeństwem, jednak nie mogę odpędzić od siebie wrażenia, że jedna osoba do chronienia mnie przed całym złem tego miejsca to stanowczo za mało. Poza tym – mimo że przebywając w Salmansarze zdobyłam wiele umiejętności, które pozwolą mi zadbać o siebie – i tak mam obawy, że posiadana przeze mnie wiedza magiczna może okazać się niewystarczająca do obrony w chwili prawdziwego zagrożenia.
Zatem to, przed czym ucieka, musi być naprawdę przerażające, nieprawdaż?
Tamira wzdycha ciężko, gdy zdaje sobie sprawę, że widoczny niepokój towarzyszki udziela się i jej. Czy może jednak się jej dziwić? Dziewczyna jest młodziutka. Ma szesnaście lat i zupełnie nie zna życia, gdyż do tej pory miała wszystko – otaczały ją wyłącznie miłość i dostatek. Teraz zaś, z dala od rodziny i luksusu, będzie musiała nauczyć się sama o siebie troszczyć.
– Pamiętaj, że jeżeli tylko coś złego by się działo, natychmiast się o tym dowiem i przybędę po ciebie.
Zapamiętajmy...
Kiwam potakująco głową. Czarodziejka zaś kilkakrotnie powtarza mi słowa zaklęcia, które, gdy tylko wypowiem, pozwolą mi się z nią skontaktować.
Teraz? Świetny moment na naukę. Jakby tak uczyła ją wcześniej, to mogłyby to przećwiczyć. W małej łódce chyba nici z testów praktycznych.
Utwierdza mnie także w przekonaniu, że jeżeli nie będę w stanie temu sprostać, wówczas moja przewodniczka powiadomi ją o zaistniałej sytuacji. Świadomość tego nie przynosi mi zbytniej otuchy.
– Może jednak zawrócimy? – wyszeptuję z przestrachem,
SZEPCZĘ. Dokonane formy czasownika nie mają czasu teraźniejszego.
gdy przepływając pod uniesioną kratą bramy, dostrzegam niezliczone ludzkie szkielety, zawieszone bezpośrednio na murach i obrywane z resztek mięsa przez drapieżne ptactwo.
– Nie możesz pozwolić, aby ktokolwiek dostrzegł twój strach. Od razu zostanie to odebrane jako twa słabość i wykorzystane przeciwko tobie. – Magiczka z ciężkim sercem zdobywa się na szorstki ton. Jednak po krótkiej chwili, widząc bladość na obliczu dziewczyny, dodaje: – Pomyśl, że taki Los – wskazuje ruchem głowy na gnijące zwłoki wisielców – spotyka tylko tych, którzy popełnili zbyt wiele przestępstw. Taka kara dotyka złoczyńców, a nie dobrych ludzi. To sprawiedliwość.
Ta-a. W świetle tego, czego dowiemy się w kolejnych rozdziałach, te zapewnienia brzmią… no cóż, sami zobaczycie.
(...)
Powoli dopływając do wewnętrznego muru, mijamy wystające z wody ostre końce bali i żelaznych pik, osadzone tam, aby zapobiec ewentualnym ucieczkom więźniów Ravillonu. Lawirując między nimi znanym tylko Tamirze szlakiem mrocznych kanałów biegnących w środku Twierdzy,
Brawa dla Tamiry, która jest w stanie lawirować między przeszkodami, siedząc do nich tyłem.
docieramy do kamiennej przystani, gdzie czarodziejka cumuje naszą łódź, lecz jej nie opuszcza.
Panie cumują przy bramie, przedstawiają się odźwiernemu i każą zawiadomić Milady Caris, która okazuje się czterdziestoletnią, rudowłosą, postawną kobietą. Ta stwierdza, że omal się nie spóźniły, właśnie trwa zebranie Związku (zawodowego?), jeśli nie zdążą przed końcem, Arienne zostanie natychmiast odprawiona, a następne takie zebranie dopiero za miesiąc. Obiecuje także Tamirze, że ze względu na to, co ta kiedyś dla niej zrobiła, będzie się dobrze opiekować Arienne, a także informować na bieżąco.
(...)
Bez sprzeciwu podążam za ubraną w długą, czarną suknię przewodniczką. Zważywszy na jej krągłe kształty i zimne, jesienne powietrze, jej strój wydaje mi się bardzo skąpy i odważny. Opięta kreacja ma nie tylko dekolt kończący się tuż nad pępkiem, ale także dwa inne wycięcia w spódnicy, która rozchyla się przy każdym kroku i eksponuje białe uda noszącej ją kobiety. W duchu modlę się do bogów, by pozwolono mi zachować własne szaty i bym nie została zmuszona do noszenia tak wyzywającego ubioru.
Zamek sprawia wrażenie zimnego przez surowość swych pomieszczeń i panujący w nim chłód.
A gdyby było w nim ciepło, niewątpliwie sprawiałby wrażenie gorącego.
Pękające ściany i kruszące się kamienie ich fundamentów niezbicie świadczą, że czasy świetności ma dawno za sobą. Niekończące się, mroczne korytarze rozjaśnia blask umieszczonych w sporych odstępach pochodni. Wszystkie pomieszczenia są puste i ubogie. Proste meble, regały, stoły i krzesła pozbawione są jakichkolwiek zdobień, na gołych ścianach nie wiszą obrazy, a wielkie okna zabezpieczono grubymi prętami krat. Wszędzie unosi się zapach wilgoci, który przyprawia o dreszcze.
Te regały, stoły i krzesła stoją na korytarzach?
Najwyraźniej, skoro wszystkie pomieszczenia puste.
W końcu obie kobiety docierają do celu i stają przed niewielkimi, żelaznymi drzwiami, które otwierają się w momencie, gdy tylko do nich podchodzą. Dwóch odzianych w czerń żołnierzy z wyhaftowanym symbolem jakiegoś zwierzęcia na plecach wychodzi ze znajdującego się za nimi pomieszczenia, ciągnąc za sobą nieprzytomnego, zakrwawionego mężczyznę – po jasnym odcieniu włosów sądząc – wywodzącego się z Fenerii.
Przeczytałem “z Ferrinu”.
Mijają nowo przybyłe bez słowa i znikają w ciemnościach korytarza.
– Co mu się stało? – przerażona patrzę na Caris.
Obstawiam, że poślizgnął się na mokrych schodach.
Ta bez najmniejszego wzruszenia spogląda na towarzyszkę z ironicznym uśmieszkiem na wydatnych wargach.
– Nic. Najwyraźniej nie spodobał się egzaminującym. Ale ty się nie musisz o to martwić. Lady Tamira donosiła mi o twoich talentach i o tym, jaką pojętną uczennicą jesteś, więc taki Los na pewno cię nie spotka. No, idź już, zanim będzie za późno.
Delikatnie, lecz stanowczo, kobieta wpycha swą protegowaną do środka i zamyka za nią drzwi.
Miejsce, do którego trafia dziewczyna, w przeciwieństwie do ponurych holów i wszystkich pomieszczeń, które dopiero co przemierzyła, porządnie oświetlono. Swym kształtem przywodzi na myśl ogromny, marmurowy amfiteatr. Kamienne ławy usytuowane wokół okrągłej sceny zajmuje kilku ubranych w czerń mężczyzn. Dwóch z nich zajętych jest studiowaniem dokumentów, podczas gdy pozostali, pogrążeni w rozmowach, raczą się trunkami ze srebrnych kielichów i zabawiają z roześmianymi kobietami.
Początkowo nikt nawet nie zauważa, gdy pojawiam się przed nimi. Po mej lewej stronie dostrzegam ubranego w skórzany kaftan pozbawiony rękawów młodzieńca, który w tym momencie skupiony jest na patroszeniu odyńca leżącego na marmurowym stole.
Prawdę mówiąc spodziewałem się tiary przydziału, która skieruję bohaterkę do jednego z trzech domów Ravillonu - przestępców, gwałcicieli lub morderców.
Niejaki mistrz Argus rozpoczyna procedurę egzaminacyjną.
Ok, skoro jesteśmy już przy Mistrzach, to wkleję tu ściągawkę przygotowaną przez autorki dla czytelniczek skołowanych zbyt dużą liczbą bohaterów. Mistrzów jest trzynastu, każdy ma przynajmniej jedną nałożnicę (niektórzy dwie), a że zarówno oni, jak i ich kochanki (oraz kochankowie) odróżniani są od siebie głównie po kolorze włosów i oczu, zaś ich imiona używane są wymiennie z nazwami profesji oraz znakami – przyda się.
Żródło: strona autorska https://www.facebook.com/KlatwaPrzeznaczenia/
Najbardziej w zestawie z tymi wszystkimi fantastycznymi imionami uderzają swojscy Gavin, Harold i Wilbur, jakby wprost przeniesieni spod monopolowego w Nashville.
(...)
– Arienne. Adeptka Akademii Czarodziejów w Salmansarze. Zaszczyt! – Ostatnie słowo wypowiada z wyraźnie wyczuwalną kpiną.
– Mistrzu Argusie! – Stojąca za jego plecami Caris błagalnym tonem zdaje się przypominać o czymś mężczyźnie.
A ta tutaj skąd? Przecież wepchnęła Arienne do sali i zamknęła za nią drzwi – sama nie wchodząc?
– Strasznie mizerna, ale… no dobrze… Zobaczymy, co potrafi. Myślistwo?
Kiwam przecząco głową [o, Arienne jest Bułgarką?], na co jasnowłosy Związkowiec marszczy brwi i wykreśla coś na papierze.
– Ale w ogóle władasz jakąś bronią?
Nabieram powietrza i słyszę, jak zdenerwowanie odbiera moc memu głosowi. Ledwo dosłyszalnie wypowiadam:
– Sztyletami.
– Sztyletami! – Przesłuchujący przedrzeźnia Arienne z pogardą, ale po chwili zwraca się do młodzieńca wycinającego wnętrzności zwierzęcia: – Tarlen, daj jakiś nożyk tej małej. Niech pokaże, na co ją stać.
Złotowłosy mężczyzna, na którego piersi wisi srebrny wisior z podobizną Dzika, odgarnia ramieniem kosmyki włosów opadające mu na spocone czoło, po czym zwraca ku dziewczynie niezadowolone spojrzenie. Gdy tylko jej wzrok spotyka się z jego, początkowe poirytowanie blondyna momentalnie znika. Mierzy ją swymi jasnoniebieskimi źrenicami [i czarnymi tęczówkami w oprawie różowych białek] wyraźnie zaintrygowany, po czym uśmiecha się lekko. Wyciera o materię spodni jeden z puginałów, którego właśnie używał,
Pozwolę sobie stwierdzić, że puginał nie jest najwygodniejszym narzędziem do patroszenia zwierzyny. W ogóle… to dlaczego on to robi tutaj? Im dłużej zwleka się z patroszeniem, tym gorsza jakość mięsa. W Ravillonie raczej się dzików nie hoduje, więc nasz mistrz musiał jakiegoś ubić w lesie, przytachać do łodzi, zapakować i powiosłować przez jezioro i labirynt kanałów twierdzy, a następnie wyciągnąć, zarzucić na bary i zanieść do sali, gdzie trwają przesłuchania kandydatów, po czym jebnął biedaka na marmurowy stół i wziął się do roboty. Tak tylko jeszcze dodam, że komuś doświadczonemu wypatroszenie odyńca powinno zabrać nie więcej niż dziesięć minut. Mistrz łowiectwa, ehe.
i wręcza go przesłuchiwanej, puszczając do niej oko i zwracając się szeptem:
– Odwdzięczysz mi się później – po czym odsuwa się i z zainteresowaniem patrzy, co egzaminowana zrobi z bronią, która w jej niewielkiej dłoni wygląda niczym kopia w ręce szykującego się do turnieju rycerza.
W takim razie Argus miał rację, że Arienne jest “strasznie mizerna”. Wiem, że się czepiam, ale próbuje to sobie wyobrazić z zachowaniem skali…
Nie wiedząc za bardzo, co mam począć z otrzymanym ostrzem, przenoszę pytające spojrzenie na Argusa. Ten skinieniem głowy wskazuje na wiszącego na kamiennej ścianie wysoko ponad głowami zebranych wypchanego niedźwiedzia.
– Lewe oko! – mężczyzna rzuca znad dokumentów.
Czuję, jak wzbiera we mnie panika. Cel wydaje się zupełnie abstrakcyjny. Czy w ogóle istnieje w Naszym Świecie [“nasz świat” też jest nazwą własną?] wojownik, który byłby w stanie w niego trafić? Zbieram się jednak w sobie, wymierzam, i – zgodnie z mymi przewidywaniami – sztylet nie dolatuje do martwego zwierzęcia, lecz odbija się z głośnym brzękiem o położoną najbliżej sceny ławę.
Hmm, mimo wszystko propsy za to, że bohaterka nie jest od razu ubernadczłowiekiem.
Poczekaj, poczekaj, nie spiesz się z opiniami…
Argus znowu coś pisze na swym pergaminie, kręcąc przy tym ze zdegustowaniem głową.
– Pewnie ci nie mówiono, że nawet najlepsi magowie muszą umieć walczyć, na wypadek gdyby ktoś odebrał im moc? Salmansarska uczelnia schodzi na psy. – Spluwa przez ramię.
Hah, z tego co dowiemy się pózniej wynika, że mistrzowie Ravillonu to ostatni ludzie, którzy mogą powiedzieć, że jakaś inna placówka zeszła na psy.
Opuszczam spojrzenie i zagryzam wargi. Nie idzie dobrze…
– Zielarstwo i uzdrawianie?
Przytakuję głową z entuzjazmem. Wreszcie coś dla mnie!
(...)
– Wystarczy! – przerywa Argus. – To teraz przejdźmy do umiejętności magicznych. Przenikanie przez ściany?
Potwierdzam skinieniem głowy, po czym na znak przechodzę przez drzwi bez otwierania ich i wracam do auli.
– Dematerializowanie się?
Ponownie potakuję, na chwilę znikam i pojawiam się z powrotem.
– Żywioły?
– Nie wszystkie. Nie opanowałam jeszcze ognia. – Gdy tylko wypowiadam te słowa, widzę, jak Argus podnosi rękę i rzuca we mnie płonącą kulę.
Błyskawicznie wypowiadam zaklęcie i w mojej dłoni pojawia się lustrzana tarcza, którą się zasłaniam. Gdy pocisk uderza w moją osłonę, czuję, jak nagle robi mi się gorąco, jednak za chwilę żar ustępuje, gdyż ognisty pocisk wraca ze zdwojoną prędkością do egzaminującego.
– Może być – przyznaje mężczyzna, w którego dłoni znika parząca kula. – Czytanie w myślach?
– Owszem – odpowiadam pewnie.
Chyba muszę cofnąć to z ubernadczłowiekiem. Jaki sens jest wyposażać bohaterkę w tak potężne umiejętności gdy ledwo co rozpoczęliśmy jej historię? Taki Harry Potter potrzebował specjalnej pelerynki by zniknąć, Frodo potrzebował pierścienia. A teraz wyobraźcie sobie jakby potoczyły się ich historie, gdyby umieli przenikać przez ściany i czytać w myślach. Brawo autorki, wyposażyliście Arienne w umiejętności które praktycznie pozwolą jej uniknąć każdego niebezpieczeństwa i najprawdopodobniej zabiliście jakiekolwiek napięcie w scenach akcji.
Pssst, spoiler: supermoce bohaterki (a to, co widzimy, jest zaledwie ich ułamkiem) wyłączają się nagle, kiedy Imperatyw Narracyjny tak każe.
(...)
Nie mogę się teraz martwić – wmawiam sobie. Wiem, że to potrafię. Tamira tłumaczyła mi, że do tego dojdzie podczas próby. Będę musiała czytać w myślach ludzi, którzy mają nałożone na siebie specjalne, magiczne bariery, a ja muszę wykorzystywać swą moc tak, aby je przełamywać.
Nie wątpimy, że pójdzie ci doskonale.
Z pewną nieśmiałością wnikam więc w umysł mężczyzny i od razu czuję, jak blednę. Nie potrafię wydusić z siebie słowa.
– Długo mam jeszcze czekać? – W głosie Argusa słychać zniecierpliwienie.
– On pomyślał… On mi powiedział, że…
Przeprowadzający [lepiej brzmiałoby: prowadzący] przesłuchanie przerywa jąkanie [człowiek nie czuje, jak mu się rymuje] zażenowanej dziewczyny:
– Wiesz czy nie?
– Tak… On powiedział, że dzisiaj… zabawi się… z moją… – Ostatnie słowo nie przechodzi mi przez usta.
Argus unosi brew w zaskoczeniu i spogląda na Związkowca, którego myśli właśnie zmuszona była czytać podopieczna Caris.
– Chyba kpisz, Womarze! – zwraca się do towarzysza z politowaniem w głosie. – Może i jest niebrzydka, ale popatrz tylko, jak marnie wygląda. Nasze kobiety mają dużo lepsze warunki. Ta zaś jest niczym młodzian! Prawie w ogóle nie ma piersi!
O, tu mamy typowy chwyt rodem z harlequina: deprecjonowanie urody bohaterki, przedstawianie jej jako nieatrakcyjnej, podczas gdy już za chwileczkę, już za momencik wszyscy będą tę urodę wynosić pod niebiosa – a zwłaszcza tróloff.
Arienne egzaminowana jest jeszcze ze “zmieniania form i kształtów”, przy czym nie chodzi o to, by sama się zmieniała, lecz o… rodzaj transmutacji? czy może tworzenie iluzji? W sumie nie wiadomo (zamienia zakrwawioną podłogę sali w elegancką, czarno-białą marmurową posadzkę). Ostatnim zadaniem jest ożywianie rzeczy martwych (konkretnie, tamtego upolowanego, wypatroszonego dzika) i tu ewidentnie Argus chce ją uwalić, bo jest to zadanie niemożliwe do wykonania.
(...)
– A więc? Zrobisz to czy kończymy i wracasz na doszkolenie do Akademii? – ponagla przesłuchujący, zbierając ze stołu dokumenty.
Dałam z siebie wszystko, co mogłam. Kosztowało mnie to naprawdę wiele wysiłku i zużytej mocy. Czuję, jak narasta we mnie złość, gdyż ten mężczyzna od początku mnie skreślił, a teraz wydaje mu się, że dopiął swego, bo wyznaczył mi zadanie nierealne [niemożliwe] do wykonania. Marszczę brwi.
– Chcesz mieć prosię, to je będziesz miał, Mistrzu. – Ostatnie słowo akcentuję uszczypliwym tonem głosu [Jasne, okazuj pogardę facetowi, od którego zależy teraz twój los, przepraszam, Los.]. Podchodzę do stołu, obok którego stoi Tarlen, wybieram z niego śwński ryj i podaję go młodemu Związkowcowi. – Proszę! – A następnie zajmuję ponownie środek sceny.
Wyraźnie zmieszany blondyn, nie mając pojęcia, co to niby miało znaczyć, już chce coś zakomunikować, gdy nagle, ku własnemu zaskoczeniu, stwierdza, że nie może wypowiedzieć ani jednego słowa, gdyż jedyne dźwięki wydobywające się z jego ust to zwierzęce kwiczenie.
I nagle wszystkie oczy kierują się na rozwścieczonego młodzieńca i na Arienne, a potem następuje ogólny wybuch śmiechu. Zewsząd dobiegają liczne komentarze:
– Argus, niezła jest, przepuść ją!
– Już dawno nie było tak zabawnie w naszej Twierdzy.
Ło panie, to wyście tu z nudów powinni dawno pomrzeć.
(...) Sądzisz, że to było zabawne? – Egzaminator przeszywa młodą dziewczynę wzrokiem, po czym nakazuje jej przywrócić blondynowi głos.
Znajdując w sobie odwagę, po wykonaniu polecenia, odpowiadam spokojnie:
– Nie bardziej niż polecenie wykonania niemożliwego.
– Ja utemperuję tę dziwkę! – odzywa się zachrypniętym głosem Tarlen. – Nie zna się w ogóle na myślistwie, więc będzie miała co robić, jak ją trochę po chaszczach przegonię!
Wiecie, trochę mnie śmieszy, że w quasi średniowiecznym świecie traktuje się myślistwo niby sztukę tajemną. Idę o zakład, że byle kłusownik z wioski pod lasem okazałby się bardziej efektywnym myśliwym niż te wiecznie chlejące paniska z zamku, co to całymi dniami się nudzą mietosząc ponętne biusty.
Mnie śmieszy, że – jak dowiemy się za jakiś czas – panowie tutaj są mistrzami jakichś dziedzin, w których się specjalizują, kształcą uczniów itd., a także, co ważne, przyjmują zlecenia od okolicznych wielmożów. Od tych zleceń zależy cały byt Związku.
Co takiego mogą więc zlecać Mistrzowi Łowiectwa? Może faktycznie polowania w tym świecie są sztuką tajemną i arystokracja w ogóle się nimi sama nie zajmuje?
Argus zdaje się rozważać przez chwilę propozycję rozzłoszczonego Związkowca, po czym kiwa przecząco głową. [O, kolejny Bułgar.]
– To zostawimy na później. Na początku popracujemy nad jej ciałem. Wszak żeby to chuchro w ogóle mogło udźwignąć jakikolwiek łuk czy miecz, musi mieć najpierw mięśnie. Ćwiczenia fizyczne, zatem… Mistrzu Gavinie, słyszałeś?
Wielki niczym olbrzym mężczyzna unosi łysą głowę znad obnażonego biustu ponętnej blondynki i przytakuje obojętnie.
– O świcie, na dziedzińcu! – zwraca się do czarodziejki, po czym powraca do całowania kobiety.
Spoglądam pytająco na Caris i dostrzegam w jej zielonych źrenicach,
że chyba miałam sporo szczęścia zostając przydzieloną pod Domenę tego Mistrza. Jednak sama szczerze w nie wątpię, widząc, z jakim zapałem i bez cienia skrępowania wielkolud pieści przy wszystkich swą towarzyszkę.
Tak, przypomnijmy - rada odbywa się raz w miesiącu, ale związkowcy i tak tylko chleją, nudzą się i macają kobiety. Pewnie normalnie i tak nie robią nic innego. O świcie na dziedzińcu mistrz Gavin nadal będzie zajmował się biustem ponętnej blondynki.
Rada odbywa się raz w miesiącu, więc ciekawa jestem, co z tymi wszystkimi kandydatami, którzy przybędą wcześniej. Mieszkają w zamku, czekając na egzamin? Zostają wyrzuceni, bo nie wstrzelili się w termin? Odsyła się ich do najbliższej wioski, żeby tam czekali?
Dobra, doszliśmy do pierwszej przerwy zaznaczonej trzema gwiazdkami i muszę powiedzieć z czym mam problem. Otóż totalnie nie wiem czym jest Ravillon, ani po co bohaterka tam trafiła. Znów dobrym przykładem będzie Harry Potter. Wyobraźcie sobie, że pierwszym tom zaczyna się od tego, że Harry wraz z innymi pierwszakami płyną łódką przez jezioro, wpatrzeni w potężne wieże Hogwartu… tylko nie wiemy czym właściwie Hogwart jest, a sam Harry nie przejawia chęci do dzielenia się informacjami. Zamiast tego mamy jednak w książce opisane życie Harry’ego u Dursleyów i pojawienie się Hagrida, który wyjaśnia bohaterowi kim jest i że jego przeznaczeniem jest nauka w szkole czarodziejów.
Ok, mnie to na tym etapie nie przeszkadza; nie wszystko musi być wyłożone kawa na ławę. Jednak mam inny problem. Wychodzi na to, że aby zostać przyjętym (na naukę?) do zamku, trzeba być nie lada wymiataczem. Tymczasem już niedługo zobaczymy nie tylko, kogo przyjęto wraz z Arienne, ale również, jakimi wymiataczami są Mistrzowie...
Niby tak, ale kiedy bohaterka w narracji pierwszoosobowej myśli w sposób jakby miała tajemnice przed samą sobą, to działa to na mnie jak płachta na byka. Tobie jest łatwiej, bo już przeczytałaś całość, a ja analizuje na bieżąco i dla mnie stężenie tajemnic jest za duże jak na tak krótki początek. Aż się prosi o jakieś dłuższe wspomnienie z Salmansaru, gdy bohaterka płynie łodzią. O, na przykład jej pierwsze dni tam, by potem w tekście walnąć piękny kontrast z Ravillonem. Oczywiście jeszcze nic straconego, można to dodać później. A z samym Ravillonem mam inny problem: dowiadujemy się o nim wszystkiego, oprócz konkretów. Na razie wydaje mi się, że to jakaś Akademia Magów Bojowych, ale po co te zwłoki na murach? Po co te zabezpieczenia? Dlaczego to miejsce nazywane jest kolebką przestępców? Mam wrażenie, że autorki na samym początku chciały być jak najbardziej tajemnicze i budując nastrój pogubiły kilka konkretów, które przydałyby się wrzucić na początku.
Powiedzmy sobie tak – w tym tekście jest wiele niedopowiedzeń, wiele rzeczy niewyjaśnionych i wiele niekonsekwencji, na przykład właśnie jeśli chodzi o przedstawienie czym jest Ravillon, na jakiej zasadzie działa Związek i mnóstwo innych. Co, moim zdaniem, wynika z pisania “na gorąco”, przy co najwyżej mglistym obrazie tła, na zasadzie “ojtam, najwyżej później coś wymyślimy, a poza tym i tak najważniejsze są uczucia”. Dobra redakcja wyłapałaby takie rzeczy… ale mówimy o Novae Res.
Aha, o Salmansarze nie dowiemy się niczego. Bohaterka nie spotkała tam trólofa, znaczy – nie liczy się w tej opowieści.
***
– Oho! Mamy nową! – dobiegają mych uszu dźwięczne damskie głosy.
Gdy odwracam się na posłaniu, widzę, jak do dormitorium, do którego mnie skierowano po przejściu próbnych testów, wkracza kilkanaście niezwykle urodziwych dziewcząt. Spowijające je skąpe szaty w obowiązującej członków Świętej Organizacji® czerni świadczą o tym, że w przeciwieństwie do mnie kobiety te nie są nowicjuszkami, lecz stałymi mieszkankami Ravillonu. Od razu orientuję się też, że jestem wśród nich najmłodsza.
Więc w Ravillonie mieszka sporo kobiet, ale chyba żadna nie ma statusu związkowca, tak? Ciekawe.
A bór jeden wie. Chodzą w czerni, więc może mają. Ale tak naprawdę nie wiemy i się nie dowiemy, bo już niedługo wszystkie towarzyszki Arienne, oprócz jednej, znikną nam kompletnie z oczu.
– Mistrzowie mają coraz gorszy gust! – z ironią mówi jedna z nowo przybyłych, która przechodząc obok, rzuca leżącej pełne politowania spojrzenie. Tak jak jej towarzyszki jest od niej dużo wyższa, a ponętne krągłości podkreśla ściśniętym do granic wytrzymałości gorsetem sukni.
– Daj spokój, Leila! – Blondynka o wielkich, cielęcych oczach płodnej jałówki [o, lubimy bawić się w oksymorony!] przysiada na sienniku sąsiadującym z tym, który przydzielono Arienne. – Nie przejmuj się nią! – Wskazuje głową na odchodzącą w przeciwny kąt wielkiego pomieszczenia kobietę. – Już uważa się za metresę Związkowca, bo kilka dni temu podoficer Mistrza Łowiectwa wziął ją do zbrojowni po zajęciach z łucznictwa! – Dziewczyna parska śmiechem, patrząc na noszącą się dumnie towarzyszkę, która wyciąga ze swych sakw złote zwierciadło i trzymając je w dłoni, zaczyna rozplatać misternie upięte jasne loki.
Złote zwierciadło? Musi być bogata. Ciekawe, czego szuka w Ravillonie...
(...)
– Jeszcze się nie zorientowała, biedaczka – do trójki dołącza interesująca, mimo swej pulchnej sylwetki, dwudziestolatka, która przysiada na jednym z kufrów nowej towarzyszki i rozplątuje gruby warkocz okalający głowę – że jedna noc z wysoko postawionym członkiem Świętej Organizacji to stanowczo za mało, by awansować… Tu potrzeba albo w istocie być niepokonaną wojowniczką, co się do tej pory ponoć jeszcze nigdy nie zdarzyło, albo – rudowłosa piękność nie kryje rozbawienia – mieć wiele szczęścia i rzeczywiście spodobać się któremuś z Mistrzów, którzy rządzą Związkiem. Ale tych jest tylko trzynastu, więc szanse na to są marne. Ale życie zwykłej adeptki wcale nie jest takie złe. Za służbę w Czarnej Twierdzy otrzymasz wikt, opierunek i dach nad głową, a tych musiałaś szukać, skoro wybrałaś Ravillon na swój nowy dom.
Znaczy, Ravillon jest czymś w rodzaju schroniska dla bezdomnych?
(wyłącznie bardzo atrakcyjnych bezdomnych ofkors)
(...)
– Jesteś czarodziejką? – Clio spogląda ciekawie na medalion zawieszony na szyi dziewczyny. Arienne dotyka palcami wizerunku rozłożystego drzewa zamkniętego w kręgu kwiatów
Zapamiętajmy medalion Arienne, ok?
i przez chwilę sama na niego patrzy, po czym przytakuje głową.
A nie na przykład nogami.
Erica się cieszy, bo jak do tej pory jedyną magiczką w Związku była niejaka Karla, która jednak, odkąd została Milady, już do nich nie zagląda – a im przydałby się bardzo ktoś, kto potrafi na przykład czarami ogrzać pomieszczenie, gdyż bardzo marzną w nocy.
(...)
Na znak zrozumienia kiwam głową. Jestem jednak zaskoczona, gdyż przypuszczałam, że kobiety wchodzące do Związku to głównie czarodziejki. Do walki na miecze trzeba mieć przecież specjalne predyspozycje, których, w moim mniemaniu, niewiasty nie mają. Przyglądam się więc najpierw swoim towarzyszkom, a potem pozostałym dziewczętom przebywającym w pokoju. Moją uwagę przykuwa jedna z nich, zdejmująca właśnie opiętą suknię ze swego muskularnego ciała. Nie mogę się nadziwić niespotykanie rozbudowanym mięśniom jej ramion, pleców i nóg.
Znaczy, dziewczę wygląda jakoś tak?
https://s-media-cache-ak0.pinimg.com/originals/8e/41/5e/8e415e7dc4c6b1c7d0ef7670923bea91.jpg
Po chwili ze zgrozą zauważam krwawe podbiegnięcia na nadgarstkach i łydkach kobiety. Nawet jej dekolt pokrywają siniaki!
Czy to ty, Achajo?
– To Doris. Jest tu najdłużej z nas wszystkich. Zajmuje się…
– Uwodzeniem nie tych mężczyzn, co trzeba – szepcze Rozie, wchodząc w słowo siostrze.
– Przestań. Myślę, że Arienne bardziej ciekawi to, co tu robimy, niż nieszczęsne próby Doris zdobycia atencji tego brutalnego Severa.
Doris jest podopieczną Severa – Mistrza Walk. Czy naprawdę w Ravillonie nie znają stosowniejszego stroju dla wojowniczki niż opięta suknia?
Może Związek zatrudnił tego samego gościa, który projektował mundury armii Arkach?
Najwidoczniej rozbawiona zdumieniem czarodziejki rudowłosa Clio pospiesznie tłumaczy:
– Większość z nas para się łowiectwem. Ja poluję, używając łuku, podobnie jak Erica. Rozie woli polować z włócznią. Tamte dwie z kolei – wskazuje głową na rozgrzewające dłonie nad dogasającym paleniskiem bliźniaczki o śniadych karnacjach [każda miała własną, pojedynczą i niepowtarzalną] – to Maja i Mija, córki anturyjskiego kupca, który osierocił je niespełna rok temu. Żeglują. Czytają drogę z gwiazd i, jak nikt inny, znają tajniki mórz i oceanów.
Więc dlaczego siedzą w zamku zamiast, hm… żeglować?
Oj Kuro, Ravillon znajduje się po prostu na środku bardzo dużego jeziora. To im wystarczy.
– W jej głosie brzmi prawdziwy podziw.
– A ona? – Wskazuję z zaciekawieniem na Leilę zmywającą krwistoczerwoną pomadkę z ust.
– Ona nie robi tu nic oprócz puszenia się i puszczania się!
O, czyżbyśmy mieli Blond Barbie?
– Słyszę was! – Kobieta, czyszcząc z różu gąbeczką swą bladą twarz, odwraca się w stronę nowo przyjętej. – Te wszystkie tutaj muszą nieźle się namęczyć fizycznie, żeby zrealizować swoje obowiązki, zazdroszczą mi więc, że posiadłam wiedzę i umiejętności pozwalające skórze mych dłoni zachować delikatność. Nigdy też żaden siniak nie szpecił mego ciała!
– Taaak… – Erica prycha, wywracając oczami i kiwając głową. – Leila jest najlepsza z nas, bo zna aż siedem języków! I ciągle uczy się nowych u Mistrza Etykiety.
– W przerwach, gdy nie poniża się, latając za kolejnym podoficerem Tarlena niczym kotka w rui! – śmieje się Rozie. – A swoją drogą, licząc język ciała, to zna ich aż osiem!
Zaintrygowana przyglądam się Leili. Imponujące, że mówi tyloma językami, co ja!
Nie może być, że ktoś dorównuje głównej bohaterce!
To niespotykane wśród zwykłego plebsu. Musi mieć więc co najmniej szlacheckie pochodzenie!
Hm, co szlachcianka robi w takim miejscu?
– Władasz nimi także w piśmie?
Złotowłosa piękność przenosi na Arienne przepełnione dumą spojrzenie, po czym, z drobnymi błędami [oczywiście, że z drobnymi, ale jednak błędami], mówi po fregenordzku:
– Te idiotki nie umieją nawet czytać, a mimo to wciąż łudzą się, że zdobędą tu jakąkolwiek pozycję. A oprócz mnie i ciebie, skoro naprawdę jesteś czarodziejką, żadna z tej sali nigdy nie będzie miała szans, by zostać Milady! Ciemnota!
Tja, tyle że “stanowisko” Milady nie zależy bynajmniej od wiedzy i umiejętności, a po prostu od urody.
(...)
– To co? Powróżysz nam? Chyba umiesz?
Ze zdumieniem spoglądam na rozentuzjazmowaną dziewczynę. Nikt na Świecie nie potrafi wróżyć lepiej niż ja [nie żebym się chwaliła, po prostu stwierdzam fakt], ale teraz, o tej porze i po tym egzaminie, czuję, że mam ochotę wypocząć, a nie marnować siły na zbędne czary. Nie chce mi się też tłumaczyć, jak niebezpieczna może to być czynność. Te kobiety, tak jak i większość ludzi, z pewnością zdają się myśleć, że przepowiednie to tylko czcze słowa rzucane na wiatr. Z wyczuwalną niechęcią w głosie odpowiadam więc:
W narracji pierwszoosobowej wystarczyłoby w zupełności “z niechęcią” – przecież bohaterka nie obserwuje sama siebie z zewnątrz, analizując odcienie swojego głosu.
– Tak, ale to nie jest takie proste…
(...)
– My tu nie mamy pieniędzy. Uczymy się i pracujemy w zamian za strawę i miejsce do spania.
Po prostu stado bezpłatnych stażystek w korpo.
Ale jeśli chcesz, to możemy ci się odwdzięczyć, pożyczając pudry, cienie i perfumy… Możemy też cię pomalować, bo z tak delikatnymi rysami będzie ci bardzo ciężko kogoś tu znaleźć.
Przy takiej proporcji kobiet do mężczyzn, jaka panuje w Ravillonie, to raczej powinny jej pożyczyć miotacz ognia, żeby mogła się oganiać od niechcianych zalotników.
Uśmiecham się szeroko na te słowa. Miałam taką właśnie nadzieję, że moje szare, zabudowane aż pod szyję, wełniane suknie i nieuwydatnione kolory twarzy pomogą mi jak najdłużej pozostać niezauważoną.
Dobra strategia. Ciekawe, jak długo Arienne wytrwa w tym postanowieniu.
– Nie to miałam na myśli. Magia ma swoje następstwa. Jeśli decydujecie się poznać prawdę o przyszłości, to musicie pamiętać o tym, że każde wypowiedziane słowo staje się Przeznaczeniem. To, co zakryte, może się zmienić, ale raz ujawniona przepowiednia zawsze się ziści.
Sama najlepiej się o tym przekonałam. Nie wiedziałam, dokąd się udać, i wróżba zaprowadziła mnie tutaj. Do tej pory słyszę głęboki głos w mojej głowie mówiący, że to w Ravillonie dopełni się mój Los.
Czyli posłuchałaś głosu w głowie i dlatego trafiłaś do Ravillonu… a gdyby tak go nie posłuchać i pojechać w przeciwnym kierunku, to co by się stało?
Ahaaa, znaczy, wypowiadając przepowiednie można ukształtować przyszłość. To spora odpowiedzialność jak na smarkatą czarodziejkę świeżo po akademii.
Co do Twojego pytania, Vahu – być może w jakiś sposób Ravillon odnalazłby ją, tak jak Rzym odnalazł Twardowskiego ;)
(...) Na przesłuchaniu powiedziałam, że nie władam jeszcze ogniem, tak jak radziła mi Tamira. Gdyby egzaminujący dowiedzieli się, że moje umiejętności magiczne są kompletne, wówczas mogłoby to wzbudzić ich podejrzenia, bo niby czego osoba, która osiągnęła Próg Doskonałości w takiej dziedzinie jak magia, szuka jeszcze w Ravillonie.
Coś wspominałeś o ubernadczłowieku?
Próg Doskonałości. Subtelnie.
Swoją drogą, Arienne ma szesnaście lat. Ile czasu przebywała w Salmansarze, ile mogło jej zająć zdobycie Progu Doskonałości? Oczywiście jest Mary Sue, więc pewnie przyznali jej ten tytuł na samym wstępie, za ładne oczy…
(Odpowiedź: pół roku. W innym miejscu Arienne stwierdza, że ten wieczór przyniósł jej więcej wrażeń niż półroczny pobyt w Salmansarze.
Cóż, może ten Próg Doskonałości to taki odpowiednik “matury w rok”.)
Dziewczyny zaczynają dyskusję, jaką wróżbę chciałyby otrzymać, co szybko przeradza się w kłótnię na temat, która zaliczyła więcej facetów u władzy.
(...) – Ja również zagościłam w alkowie Mistrza i to niejednego. Tylko że się tym nie chełpię jak ty, durna panno! Co z tego, że spałam z Estonem, Haroldem czy Tarlenem? Prawdziwe zwycięstwo odniesie tylko ta z nas, która uwiedzie Mistrza w taki sposób, żeby nie chciał jej tylko na jedną noc, lecz uczynił z niej swą Milady i to na dłużej, niż czyni to Mistrz Zielarstwa ze swymi nałożnicami! Wówczas dla takiej adeptki w istocie zmieni się Los, gdyż otrzyma ten zaszczytny tytuł i awansuje z roli kocmołucha do pozycji wielkiej pani!
– Mam pomysł! – Erica wykrzykuje z entuzjazmem. – Powróż nam zatem, który z Mistrzów uczyni to w najbliższym czasie!
– Właśnie! I czy któraś z nas zostanie Milady!
Co to jest? Ravilliońska edycja programu Projekt Lady?
Wróżba wygląda w ten sposób, że Arienne wsypuje do ognia magiczną substancję, pod wpływem której płomienie przybierają kształt…
– Lew?! – wykrzykują nieomal jednocześnie wszystkie kobiety zgromadzone przy palenisku.
– Jak to możliwe?! – Erica wyszeptuje, rozszerzając ze zdumienia wielkie oczy.
– Gorzej trafić nie mogło! – Rozie przykłada dłonie do ust. – To mi się nie podoba i chyba nie chcę już nawet wiedzieć, którą z nas on wybierze!
– To tylko głupia zabawa dla prostaków, a wy już popadacie w histerię. – Leila parska ze wzgardą. – Poza tym może po prostu nasza nowa adeptka nie umie wróżyć? – Kobieta patrzy na czarodziejkę wyzywająco. – Wszyscy wszak wiedzą, że nie było jeszcze takiej w Związku, którą by oznaczył jako swoją.
– To prawda! – Clio przytakuje blondynce. – W wyborze kochanek nie zniża się poniżej poziomu księżniczki!
– Może, ale to nie zmienia faktu, że przystojniejszego mężczyzny nie znajdziesz w Ravillonie – wyszeptuje z rozmarzeniem milcząca dotychczas Doris.
Pik, pik, pik. O, uruchomił się mój wykrywacz trulovera.
– Owszem! Ale co mu po urodzie, skoro jest potworem?! – Erica patrzy na świetnie wyćwiczoną towarzyszkę z politowaniem. – Treningi u jego podoficerów to katorga, a co dopiero nauka u niego samego! Zobacz w lustrze swoje odbicie i porównaj, czy którakolwiek z nas, podległych innym Mistrzom, tak wygląda! On nie oszczędza nawet własnych ludzi! Wyrafinowane kary nie omijają nawet ich!
– Poza tym jest mordercą!
– Brutalnym oprawcą!
– Wielkim Katem Związku!
– Barbarzyńcą!
PIK, PIK, PIK!
– Mówi się, że jak już go przyciśnie i weźmie jakąś adeptkę do łoża, oczywiście taką z odpowiednim wyglądem, wyrzuca ją po nocy niczym śmiecia. Poniżoną, skrwawioną, pobitą. Miłość z nim to tortura. O nie! Milady takiego człowieka nie życzę zostać żadnej z nas. – Sui kręci z niedowierzaniem głową. – On gardzi takimi jak my… Musiałaś się pomylić, Arienne!
Wykrywaczowi zabrakło skali i wybuchł.
Hm, o co się założymy, że jak już przyjdzie co do czego, to straszny Severo będzie jadł z ręki swojej Arienne i patrzył jej w oczy jak wierny piesek?
I ten straszny lew będzie wyglądał tak:
(...)
Właśnie, to jednak kolejny problem – czy będę w stanie zrealizować polecenia z zakresu ćwiczeń fizycznych? Przecież nie każą mi tu spacerować, pływać, jeździć konno czy tańczyć, a innej formy aktywności nie znam. Z frustracją stwierdzam, że może być trudno.
Chyba jednak Tamira nie przygotowała jej zbyt dobrze na pobyt tutaj.
I do tego jeszcze ta struktura Związku. To chyba najbardziej przerażający aspekt. Zaledwie kilkadziesiąt kobiet na ponad dwa tysiące mężczyzn i wszystkie tu obecne zabiegające o względy płci przeciwnej po to, aby awansować. I tylko można się domyślać, jakie zabiegi stosują, aby zdobyć upragniony cel.
Czy nie wydaje wam się, że w takiej sytuacji kobiety powinny mieć o wiele lepszą pozycję, nawet jeśli oficjalnie mówiłoby się co innego? Kilkadziesiąt kobiet na dwa tysiące facetów to stan daleki od równowagi.
Hm, teoretycznie liczy się dopiero zostanie Milady, czyli nałożnicą któregoś z Mistrzów, a tych jest tylko trzynastu. W praktyce masz rację – oprócz Mistrzów musiało być tam przecież całkiem sporo wysoko postawionych oficerów czy urzędników, którzy mogliby zapewnić swoim kochankom niezłą pozycję.
Mnie jednak zastanawia co innego: czy naprawdę te wszystkie dziewczyny przybyły tutaj szukać chłopa? Bo zachowują się, jakby nic innego ich nie obchodziło. Wydawało mi się, że do “kolebki przestępców, gwałcicieli i morderców” zgłaszać się będą raczej rozbójniczki i desperatki, jakieś Kriss z Valnoru czy inne Renfri, a nie władające siedmioma językami piękności, które mogłyby sobie bez trudu znaleźć lepszego protektora lub wykwalifikowane żeglarki, które spokojnie znalazłyby zatrudnienie poza Związkiem.
(No cóż, rzecz cała w tym, że – jak pisałam wcześniej – nie bardzo wiadomo, czym jest Ravillon. Raz przedstawiany jest jako siedziba groźnej organizacji na kształt asasynów, raz jako rodzaj akademii, gdzie adepci kształcą się w różnych kunsztach, innym razem znowu mamy do czynienia z siedzibą bandy najemników od najbrudniejszej roboty, a oprócz tego wszystkiego jest to więzienie, gdzie trzyma się najgroźniejszych przestępców Cesarstwa i wykonuje na nich wyroki.)
Te ich wyzywające stroje i makijaż… Niektóre czarodziejki w Salmansarze podobnie się nosiły, jednak nigdy nie słyszałam, żeby którakolwiek z nich rozpowiadała o tym tak bezpośrednio. Moje nowe towarzyszki zaś zdają się w ogóle nie mieć poczucia honoru, za krzty godności. Czy naprawdę nie dostrzegają, że tak otwarcie uwodząc mężczyzn, nie dość że nie zyskują ich poważania, to jeszcze same mogą stracić szacunek dla siebie? To takie żałosne, ale i smutne zarazem. Zwłaszcza, gdy się pomyśli, że nie mają wielkiego wyboru, gdyż jacy po prawdzie są ci Związkowcy? Z pewnością nie znają dobrych manier, nie wspominając już o okazywaniu prawdziwych i szczerych uczuć wypływających z dobroci serca… Jak więc te biedne kobiety mają znaleźć tu szczęście?! Zadowalając się tym, co puste i powierzchowne?!
Och, mój ty najwyjątkowszy płateczku śniegu, oczywiście, że nie jesteś taka jak one!
Ponawiam pytanie: czy do takiego miejsca kobiety rzeczywiście przybywają szukać szczęścia – i to szczęścia w miłości?
(...)
Usypiając, ponownie odtwarzam w myślach groźne spojrzenie królewskiego drapieżnika.
Lew – brrrrr…
Spotkać lwa – znaczy pech!
***
– Żałuj, że nie wróciłeś parę godzin wcześniej. – Ciemnowłosy mężczyzna rozkłada się na mahoniowej ławie przylegającej do ściany wyłożonej malowanymi w Znaki Związku kaflami.
Nie żebyśmy na tym etapie wiedzieli, jak taki Znak Związku wygląda.
Na tym etapie nawet nie wiemy czego związkiem jest Związek.
No jak to czego? Republik swobodnych!
Wpółleżąc na niej, przygląda się swemu towarzyszowi, który stojąc tuż przed nim, wspiera prawą stopę na niewielkim zydlu, z mozołem zdejmując jeden z wysokich, zabłoconych butów. – Dużo straciłeś – dodaje po chwili, by przyciągnąć uwagę kompana.
– Wątpię. – Wysoki brunet rzuca mu krótkie spojrzenie swych czarnych, niczym węgiel źrenic [o, ten przynajmniej ma normalne!], po czym z westchnieniem ulgi uwalnia także drugą nogę z niewygodnego podróżnego obuwia.
– A jednak! Mogłeś mieć przydzielone na nauki u siebie niezłe ziółko.
Czarnowłosy Związkowiec przerywa rozpinanie haftek bogato zdobionego w kwieciste wzory oraz kamienie szlachetne kaftana, zakurzonego pyłem przebytej niedawno drogi.
Hm, drogie autorki, czy jadąc na wesele koleżanki na drugim końcu kraju, wsiadłybyście do pociągu od razu w pięknych sukniach (i niewygodnych butach), czy raczej założyły coś zwykłego i komfortowego, a suknie starannie zapakowały, by się nie pobrudziły lub zniszczyły?
Nie mówiąc już, że szlachetne kamienie na kaftanie Severa stanowiłyby niezłą pokusę dla wszystkich rabusiów po drodze.
Przez moment przygląda się rozmówcy, by po krótkiej chwili uwagi powrócić do swej czynności.
– Owszem. Jednak Argus wybrał Gavina, choć ja opiniowałem za tym, by dał ją do ciebie.
– To tak, jakby wybrał mnie! – odpowiada mu pozbawiony zainteresowania głos towarzysza, na chwilę stłumiony materią koronkowej koszuli. Gdy i ją mężczyzna zrzuca z siebie, prezentując swój doskonale umięśniony, szeroki tors, przystępuje do rozwiązywania spiętych na karku włosów. – No, dobrze. To co to za kobieta? – pyta po chwili, przeczesując palcami skręcone w kruczoczarne pierścienie włosy, które opadają mu teraz luźno za łopatki.
Wyjaśnijmy sobie coś, autorki. Jak już raz napisaliście, że koleś ma czarne włosy, to nie powtarzajcie tej informacji jeszcze dwa razy co kilka linijek tekstu.
– Ha! A jednak cię zainteresowałem! – Jego przyjaciel klaszcze w dłonie i siada ze śmiechem na ławie, łapiąc rzucony mu przez kompana pas.
– Niech ci będzie, choć mnie zupełnie nie pociągają tutejsze kobiety.
Oczywiście.
W sumie pewnym wyjaśnieniem faktu, że kilkadziesiąt kobiet pośród dwóch tysięcy mężczyzn (nieprzestrzegających bynajmniej celibatu) nie żyje sobie jeszcze jak pączki w maśle, tylko musi wykonywać ciężkie prace i ze wszystkich sił zabiegać o protekcję, jest to, że Ravillon znajduje się w Yaoilandzie i garstka obecnych tam heteryków, nie mając konkurencji, faktycznie może wybierać, przebierać i nosa zadzierać ;)
(...) Myślałem z początku, że to jakaś kolejna głupia gąska, dziecko niemalże, szukająca darmowego schronienia w Związku, [Związek najwyraźniej jest sierocińcem dla dziewcząt] lecz się myliłem, podobnie zresztą jak inni.
– A co ja mam z tym wspólnego, skoro to jakaś nierozgarnięta młódka? – Czarnowłosy, zrzucając aksamitne spodnie, zatrzymuje się na chwilę całkiem nagi przed Tessim.
I to wszystko!? “Całkiem nagi”? A gdzie opisy kruczoczarnych kędziorków zwisających do połowy ud? Gdzie ciemny dywan mchu na jego klatce piersiowej? Gdzie się podziały te dokładne opisy!?
Nima. Tak samo, jak nigdy się nie dowiemy, czy Biafra nosił regulaminową spódniczkę.
(...)
Kompan Tessiego przystaje i znów odwraca się ku niemu, eksponując swe godne prawdziwego wojownika ciało. Jego skóra ma odcień brązu, przez co srebrny medalion wiszący na szyi wyraźnie odcina się na tle wyćwiczonego torsu.
– Sprawiła, że Tarlen zaczął kwiczeć jak zarzynany wieprzek – pospiesznie wyrzuca z siebie opowiadający, by jego przyjaciel znów go nie zignorował.
Uśmiech na moment rozjaśnia surowe oblicze Severa.
– Zawsze mówiłem, że to głupi dzieciak, nienadający się na Mistrza! Dać się ośmieszyć jakiejś gówniarze! To żałosne i niegodne.
– Cóż… – Tessi znów rozwala się na swej ławie. – Gdyby nie koneksje rodzinne, nie byłoby w Związku podobnych jemu młokosów.
Powiedział szacowny starzec Tessi. O ile się orientuję, gość nie ma jeszcze trzydziestki.
– Gdyby nie koneksje rodzinne, Związek znów przeżywałby rozkwit! – ze złością wycedza [cedzi, do jasnej cholery!] czarnowłosy.
– Wracając do dziewczyny… Spodoba ci się. To twój typ!
– Taaak?! – Severo opiera się łokciem o kamienną ściankę, zadziornie przekrzywiając głowę. – To ja mam w ogóle jakiś ulubiony typ?
– Owszem – ze śmiechem odpowiada mu Tessi, nonszalancko bawiąc się swym srebrnym medalionem przedstawiającym zwiniętego Węża. – Masz wielkie ambicje. Lubisz sięgać po to, co jest bardzo trudne czy wręcz nieosiągalne do zdobycia. Wiążesz się z kobietami, które przynoszą wraz z sobą kłopoty. Odpowiadają ci takie, o które musisz walczyć lub związek z którymi naraża cię na niebezpieczeństwo.
Zaś Narrator Wszechwiedzący wyszeptał mu do uszka, że Arienne jest właśnie taka.
Czarnowłosy mężczyzna wybucha śmiechem na te słowa, po czym wchodzi za kamienną przegrodę i sięga po stojące pod ścianą wiadro, którego lodowatą zawartość wylewa na siebie za jednym podejściem. Parskając z przyjemności, strzepuje srebrzyste krople wody ze swych rozprostowanych pod ciężarem wilgoci włosów.
– Swoją drogą… – Tessi podchodzi do przepierzenia i wspiera się o jego niską ściankę. – Po sposobie, w jaki je traktujesz, zagadką dla mnie pozostaje, co one wszystkie w tobie widzą.
Kto wszystkie? Przecież adeptki unikają go jak ognia.
(W co, nawiasem mówiąc, zupełnie nie wierzę – facet jest ponadprzeciętnie przystojny, więc jestem absolutnie przekonana, że oprócz Doris jest tam jeszcze wiele dziewczyn, które marzą o wskoczeniu mu do łóżka. A jego osławiona brutalność… cóż, pozostali też nie są rycerskimi i delikatnymi kochankami.)
Severo zwraca ku niemu magnetyczne spojrzenie czarnych oczu, a towarzyszy temu szelmowski uśmieszek.
– Myślę, że to cudo! – Zaciska dłoń na swej pokaźnej męskości i sugestywnie porusza lędźwiami. Tessi wybucha śmiechem, po czym rzuca w mężczyznę ręcznikiem.
– Dureń!
Jego rozbawiony towarzysz wyciera po prysznicu swą oliwkową skórę, a potem włosy, które natychmiast odzyskują niezwykłą fakturę grubych loków.
Tak się zastanawiałam, z kim mi się kojarzy Severo – i już wiem :)
http://www.tekstowo.pl/zdjecie_wykonawcy,thomas_anders,dGhvbWFzX2FuZGVyc185X2ZhM2UyMjNhXzU1ODgzNw.._800_600_.jpg
Wciąga na nagie pośladki podane mu skórzane spodnie,
Trochę mnie bawi fakt, że na podróż założył spodnie aksamitne, a na “po domu” – skórzane. Niemniej doceniam fakt, że nie nosi bokserek ;) Chociaż coś mógłby nosić, bielizna męska znana była już w średniowieczu… ale rozumiem, że pięknemu Severo nie wypada wciągać na swój idealnie wyrzeźbiony tyłek płóciennych gaci wiązanych na troczki.
potem sięga po prostą w kroju koszulę, której kołnierz wiązany jest na tasiemkę, na koniec zaś wkłada rzemienny [skórzany – chyba że miałyście na myśli “upleciony z rzemieni”] kaftan i buty z wysoką, postawioną cholewą. Wszystko w odcieniu czerni.
Już od czasów Felicjańskiej zastanawiam się, jakie właściwie odcienie ma czerń.
Skromne i pozbawione jakichkolwiek zdobień.
– Koniec zabawy w szlachcica. – Wzdycha ciężko, wyciągając spod skórzanej kurtki srebrny łańcuch z medalionem Mistrza. Rzuca przy tym krótkie, tęskne spojrzenie na piękne szaty, w których przybył do Ravillonu.
– Wróć do rzeczywistości, Severo. – Tessi pomaga mu zebrać z posadzki strojne odzienie. – Tu nie ma dwórek ani królowych do obłapiania. Może już czas, byś poszukał sobie kobiety na stałe w miejscu, gdzie na co dzień żyjesz i egzystujesz, zamiast rozpaczliwie czekać na kolejne wezwanie któregoś z twych królewskich zleceniodawców, by wypełniając rozkazy, przy okazji wyrwać się ze znienawidzonego Ravillonu i obskoczyć kilka alków, gdzie czekają na ciebie spragnione jedynie chwilowej namiętności, niespełnione szlachcianki.
Och, jak to pięknie brzmi i jak bardzo autorka musiała się napawać tym zdaniem – ale, do cholery, ludzie w normalnej rozmowie nie używają zwykle zdań wielokrotnie złożonych!
To najgorsze co może się przytrafić przy pisaniu dialogu… czyli zamienienie go w monolog służący jedynie ekspozycji.
– Po co mi tutaj kochanka? – Czarnowłosy Związkowiec patrzy poważnie w brązowe oczy przyjaciela. – Moja prawa ręka zawsze jest na miejscu!
Ja bym się jednak skupił na tym poważnym patrzeniu w oczy przyjaciela. Zaczynam przychylać się do teorii o Yaoilandzie.
– By zabić doskwierającą ci, odkąd cię znam, nudę i niechęć do Czarnej Twierdzy
Hm… jak się niedługo dowiemy, niechęć Severa do Twierdzy wynika z całkiem czego innego niż braku kobiety – i jej obecność byłaby jak plasterek na uciętą rękę. Tessi, jako najbliższy przyjaciel Severa, powinien doskonale wiedzieć, że nie chodzi tu tylko o nudę.
A teraz, drodzy czytelnicy – najdziwniejszy zakład świata!
[Tessi:]
– Założę się, że ta mała będzie twoja. I to bardzo szybko. Daję ci tydzień!
– Aż tak ci zależy na przegranej? – odpowiada mu z powątpiewaniem w głosie przyjaciel, splatając wilgotne włosy na karku.
– Przyjmujesz zakład czy tchórzysz, Lordzie Severo? – Jego towarzysz nie poddaje się, tłumiąc śmiech.
– Biorę twojego białego wierzchowca wraz z rzędem, Tessi!
– Ha! A ja chcę srebrną pawęż z rubinowym makiem. Tę, którą przed godziną wnosili słudzy do twych komnat. Już jest moja!
– Tarcza Mityleny zostanie u mnie. Zakład stoi!
A zatem, żeby wygrać zakład, Severo potrzebuje jedynie przez tydzień trzymać ptaka w spodniach; po upływie tygodnia hulaj dusza? Tessi albo jest całkowicie pewien, że Severo nie przepuści niczemu, co się rusza i na drzewo nie ucieka; nie jest też w stanie powstrzymać chcicy – albo jest idiotą.
Jest idiotą. Mogę się o to założyć.
– Odpowiada na uścisk dłoni kompana, dodając z brzydkim uśmiechem: – Za tydzień będę galopował po dziedzińcu tuż pod twymi oknami i chełpił się zwycięstwem.
Uwielbiam Barona. To piękny rumak. Zawsze ci go zazdrościłem, a teraz nareszcie będzie stał w mojej stajni!
Oni trzymają swoje konie – tutaj? Na zamku znajdującym się na wyspie? I co, w razie potrzeby transportują je łodziami na ląd, a później z powrotem?
(...)
***
Tessi i Severo spotykają Gavina (Mistrza Siły) w towarzystwie jego dwóch nałożnic, Zoe i Nukki. Gavin zaprasza obydwu na przyjęcie wieczorem w swoich komnatach.
(...)
– A teraz, zamiast snuć się bez celu po Czarnej Twierdzy, lepiej wracaj do łożnicy i porządnie się wyśpij. Czeka cię noc pełna wrażeń.
– Nie mogę. Muszę zdać raport Eminencji, a sam wiesz, ile zajmuje napisanie podobnych bzdur. Potem zaś idę rozliczyć się z mego wynagrodzenia.
Biedny Severo, teraz przeistoczył się w twardego gliniarza, którego szef zmusza do pisania raportów po nocach. Facet jest bogaty i wpływowy, na pewno znalazłby się pisarczyk któremu mógłby podyktować raport. Z drugie strony, może statut wymaga, by mistrzowie sami wypełniali swoje dokumenty, bo cośtam cośtam. W końcu na przesłuchaniu Argus ciągle siedział w papierach.
Hm, szczegółowe raporty? Niezłe dossier sobie tam zbierają, biorąc pod uwagę, że Związkowcy wypełniają różne tajne i często nielegalne misje na zlecenie wielmożów cesarstwa.
(...)
– Doszły mnie słuchy, że nieźle się tym razem nagimnastykowałeś, by dać zadość żądaniu Sinistera.
“Sinister” to nazwisko cesarskiego rodu. Subtelnie.
– Owszem. Usuwanie ciąży u saltimarskiej księżniczki krwi, tak by nikt nie zorientował się, że ktoś maczał w tym palce, i wszystko wyglądało na naturalne, było niezłym wyzwaniem.
Khę… Severo jest Mistrzem Walk. Nie magii, nie zielarstwa, uzdrowicielstwa czy czegokolwiek w tym rodzaju. Dlaczego, na litość wszystkich miejscowych bogów, to jemu powierzono zadanie usunięcia ciąży księżniczki? Nie było nikogo bardziej kompetentnego?
Teraz wiesz dlaczego to było “niezłe wyzwanie”.
W każdym razie chodziło o usunięcie. Raz usunie ciążę, raz niewygodnego świadka, a innym razem ząb.
Saulo zbyt boi się swej babki, by pozwolić sobie na bękarta. Nawet z królewskim rodowodem.
– I ty musiałeś…?
– Nie pytaj mnie o to, co uczyniłem. Łatwo nie było.
Severo westchnął ciężko i wzdrygnął się.
– Wyobraźcie sobie – zaczął niskim, ponurym głosem – operuję już trzecią godzinę, wszędzie pełno krwi... Wreszcie skończyłem! Mówię: “Księżniczko, już po wszystkim!” a ona nie odpowiada i jakoś się nie rusza… A tu już zza drzwi słychać Cesarza: “Kochanie, jak się czujesz? Wszystko w porządku?”. Co robić, myślę sobie, co robić? Odpowiadam więc cienkim głosem: “Tak, kochanie, ale nie wchodź jeszcze!” “Dobrze, odpocznij, przyjdę później!”. Uff, chłopaki, mówię wam, miałem pełne portki… A potem wychodzę, Cesarz wdzięczny, wyściskał mnie z całej siły… “Jak ona się czuje?” “Śpi, Wasza Wysokość, nie trzeba jej przeszkadzać” “No to chodź po zapłatę, Severo, zasłużyłeś jak nikt!”. Dopilnowałem więc tylko, żeby mi kufry załadował złotem, i spierdalałem, co koń wyskoczy!
To by w sumie wyjaśniało, dlaczego przybył do Ravillonu w zapaćkanych najlepszych ciuchach. Biedaczyna nawet nie miał czasu się przebrać.
– Jednym słowem: czyścisz gówna, jakie narobi Cesarz!
Takie czyściutkie gówno jest bardzo ozdobne, w sam raz do postawienia na kominku.
Gavin powtarza niemal dokładnie to, co Tessi: że Severowi potrzebna jest kobieta i oni mu właśnie taką znaleźli.
(...)
– Ale – olbrzym uśmiecha się zadziornie – już my z Tessim obmyśliliśmy plan, by zmienić twe podejście do miejsca, które będzie naszym domem aż po mogiłę. (...)
Masz trzydzieści sześć lat. Młodszy już nie będziesz. Nigdy też nie będziesz mieć żony, bo takie są reguły.
Hmmm… Związkowcy mieszkają razem w zamku, ubierają się wyłącznie na czarno, nie mogą zakładać rodzin, a ich służba trwa aż do śmierci. Czy tylko ja nie mam żadnych skojarzeń?
Czemu więc nie stworzysz sobie pozorów rodziny tu, w Ravillonie, zamiast tułać się po dworach królewskich w poszukiwaniu chwilowej namiętności?
No właśnie: Mistrzom nie wolno mieć żon. Nie jest to jednak jakieś olbrzymie poświęcenie, bo… właściwie chodzi tylko o nazwę; oficjalna konkubina w praktyce niczym się nie różni od żony. No dobra, jest jedna poważna różnica: Mistrzom nie wolno również mieć dzieci, dlatego wszystkie kobiety w zamku zobowiązane są stosować antykoncepcję (mają na to specjalne zioła).
Swoją drogą, czy te bezpłatne stażystki adeptki też zostają w Ravillonie aż do śmierci?
(...)
Gavin o nowych adeptach:
Sami cholerni słabeusze. – Spluwa z pogardą pod nogi. – To nie są czasy świetności Związku, jak za panowania Mistrzów Starego Porządku. Oj, nie są…
Przez całą powieść będą nam się tu przewijały wzmianki o Mistrzach Starego i Nowego Porządku, z wyraźnym podkreśleniem, że Stary Porządek – cacy, Nowy Porządek – be. Mistrzem Starego Porządku jest oczywiście Severo, oprócz niego – Tessi, Gavin, Ven i Moru oraz oczywiście Frygill, stary, schorowany Arcymistrz; generalnie – wszyscy, którzy są przedstawiani jako postaci pozytywne i przyjaciele Severa. Mistrzem Nowego Porządku jest Gritton i jego ojciec Wilbur; co do innych, nie mam pewności (ale myślę, że w ciemno można obstawiać postaci negatywne). Główna różnica pomiędzy Starym i Nowym Porządkiem polega na tym, że za Starego Porządku związkowcy rekrutowani byli spośród najcięższych przestępców zamkniętych w ravillońskich lochach, a przyjmując do Związku, magicznie kasowano im pamięć, wobec czego zaczynali z czystą kartą. Za Nowego Porządku, jak widać, można sobie po prostu przyjść na egzamin i zostać przyjętym, a Mistrzem zostać przez protekcję. Przy czym nie wiadomo dokładnie, kiedy właściwie wprowadzono ten Nowy Porządek – musiało to się stać względnie niedawno wobec akcji utworu, bo większość MSP jest dość młoda, a przecież dojście do statusu Mistrza też im musiało trochę czasu zająć (chociaż dowiadujemy się, że trzydziestosześcioletni Severo jest Mistrzem od lat dwunastu, więc…). Ale jednocześnie na tyle dawno, by Związek – potężna i starożytna organizacja – zdążył od tego czasu wyraźnie podupaść.
Severo nie odpowiada. Buzuje wewnętrznie. Nie znosi być do czegoś zmuszany ani nie lubi, jeśli coś mu się wmawia. A właśnie dwóch z jego najbliższych towarzyszy stara się go przekonać, że ulegnie urokowi jakiegoś podlotka tylko dlatego, że ma dość przeklętego Ravillonu!
Postępowanie przyjaciół Severa przypomina mi trochę panią Dulską, która podsuwała Zbyszkowi Hankę, żeby zaspokajał swoje chucie w domu, a nie lampartował się na mieście.
Ale dobrze. Niech sądzą, że jest zainteresowany ich wizją. Baron jest wart chwilowego poświęcenia. Gdy już zobaczy dziewuchę, która niby jest tak bardzo w jego guście, upodli ją we właściwy sobie sposób, tak by trzymała się od niego z daleka, jak wszystkie adeptki przed nią, a piękny wierzchowiec będzie jego!
Och, jeśli tylko ona sama będzie się trzymać z daleka, to sprawa załatwiona, a jeśli nie – cały misterny plan pójdzie fpisssdu.
(...)
Adepci zaczynają trening – od świtu, bez śniadania, które mają dostać dopiero po poranej porcji ćwiczeń. Podczas treningu pojawia się Severo, aby przyjrzeć się dziewczynie wybranej dla niego przez kumpli. Podczas całej tej sceny rozmawia w myślach z Gavinem, który zapowiedział, że zamierza na bieżąco sprawdzać, czy któraś z adeptek poruszyła Severa.
– Stańcie pod ścianą w szeregu. Mistrz Walk pragnie was poznać!
(...)
Bezwzględne posłuszeństwo – tego mogłam się spodziewać po Świętej Organizacji.
Święta Organizacja, która jest jednocześnie bandą najemników?
(mam wrażenie, że tu się akurat autorkom zaplątały skojarzenia z “Zakonem” u Ziemiańskiego… albo Zakonem Białej Róży?).
A może to faktycznie był kiedyś Zakon, ale doszło do sekularyzacji rebrandingu?
Nawet w Akademii Czarodziejów trzeba było niekiedy z pokorą pochylić głowę i milczeć, nawet gdy wszystko we mnie buntowało się przeciw słowom preceptorów.
To już wiemy, czemu wytrzymała tam tylko pół roku.
Najbardziej zaniepokoiło mnie jednak zdanie wygłoszone przez Jokina wyraźnie w moją stronę: I żadnego wspomagania przy ćwiczeniach. Używanie magii w celu wykonania zadania będzie karane brakiem strawy przez trzy dni!
Zapamiętajmy...
(...)
Przenoszę pochmurne spojrzenie na nowego Związkowca i nagle zapominam o głodzie.
Co za aparycja! Wysoki i świetnie zbudowany mężczyzna, o prostej niczym struna posturze, ma nie tylko sylwetkę wojownika, ale z pewnością także moc panowania nad sobą i innymi. Już wyobrażam go sobie w granatowo-złotych szatach u boku mego ojca. [Ziew] Pasowałby idealnie na dowódcę Gwardii Królewskiej lub nawet lepiej – na mojego osobistego rycerza, który ochroniłby mnie chociażby przed takim Tarlenem.
Z którego zrobiłaś sobie wroga wyłącznie dzięki chęci popisania się.
Uśmiecham się lekko na tę myśl, po czym ją odganiam. To przecież osławiony Związek, a jego członkom daleko do szlachetności i rycerskości. Przyglądam się dalej nieznajomemu – lśniące czernią loki, związane ciemną wstążką, opadają ciężko za szerokie ramiona, ukrywając tym samym swoją długość. Magnetyczne spojrzenie [Zieeew] zdaje się przenikać przez każdego ze zgromadzonych. Do tego śniada karnacja – musi być Anturyjczykiem! Jak mój ojciec…
Ojciec Arienne ma śniadą karnację, a ona sama opisywana jest jako alabastrowo biała? Nawet jeśli matkę ma białą, to dziecko takiej pary powinno jednak mieć skórę o ciemniejszym odcieniu.
Może za dziecka wpadła do kadzi z chemikaliami, jak Joker?
I jeszcze ta gracja jego ruchów. Gesty nieznajomego w najmniejszym stopniu nie wskazują, że jego profesją jest władanie mieczem lub inną bronią.
No ba. Mistrza szabli poznaje się przecież po niezdarnych, kanciastych ruchach, NIE WIEDZIELIŚCIE O TYM?!
Niewątpliwie mógłby służyć za wzór niejednemu rzeźbiarzowi czy malarzowi do stworzenia wizerunku Boga Wojny. Już nie mogę się doczekać, żeby przyjrzeć mu się z bliska, gdy do mnie podejdzie.
– Khę, oczy mam wyżej. Klatę też!
Tymczasem Severo zmierza ku pierwszemu z ustawionych w rzędzie adeptów. Długowłosy szatyn prostuje się natychmiast, by wydawać się wyższym i nie musieć patrzeć do góry w oczy nowo przybyłego Mistrza. Czarnowłosy Związkowiec rzuca na niego jedno przeciągłe spojrzenie, po czym stwierdza:
– Astrolog z Esterwaldu.
(...)
– Eldarczyk. Kapłan. Zapewne służący w Świątyni Pokoju w Gemmarze.
(...)
– Uzdrowiciel z Tangeloru.
– Mag z Gildii Matki Ziemi w Fregenordzie.
– Zielarz z Księstwa Barri na Zachodnim Półwyspie.
– Bard z Cleavelandu…
Troszku nie rozumiem. Fajne zajęcia mieli chłopaki, to zachciało im się wszystkim zostać rabusiami, mordercami i gwałcicielami?
(pewnie fani RPG…)
Boże, zmieńcie mistrza gry. Ten obecny jest perfidnie złośliwy! Poza tym wrzucanie do tekstu stosiku nazw nie sprawi, że wasz świat wyda się czytelnikowi przemyślany i dopieszczony, jeśli za tymi nazwami nic nie stoi. Te tutaj są puste i równie dobrze możnaby powymieniać jedynie klasy postaci zawody chłopaków.
W każdym razie wygląda na to, że do Ravillonu ciągną ludzie z całego świata, zwabieni zapewne sławą tego miejsca. Zapamiętajmy.
Cleaveland, prawie jak Cleveland. A więc jednak nie Nashville.
(...)
Ciekawe, czy będzie wiedział także, kim ja jestem.
Ciekawe, zwłaszcza w kontekście tego, że masz się w tym zamku przed czymś ukrywać.
A może w ramach rewanżu, jeśli spróbuje wnikać w mój umysł, ja poczytam sobie jego myśli? To mogłoby być ciekawe – dowiedzieć się, czy wszystkie odczucia w jego duszy harmonijnie współgrają z pięknem jego ciała.
Czy Wy też widzicie w tym momencie Arienne – jakoś tak?
https://media.giphy.com/media/iHcRqdoTI3MZO/giphy.gif
Przenoszę spojrzenie na stojącego obok mnie adepta. Nawet ja nie spodziewałabym się barda w tych murach. Musi doprawdy marnie znać swój zawód, skoro nie znalazł innego zatrudnienia i chce zostać najemnikiem.
Może poczuł zew przygody, czy cuś.
(...)
– Czy to jakaś kpina?! – Dłonią odzianą w czarną rękawiczkę Severo wskazuje na sześciu stojących przed nim mężczyzn. – Mag, kapłan, uzdrowiciel czy ten żałosny grajek. To żart, prawda?! – Jego twarz ściąga się w wyrazie dezaprobaty.
– Niestety nie, Mistrzu. – Jokin wspiera się o ścianę, patrząc na Severa i starając się zachować powagę. – Wszyscy tu obecni zostali przyjęci prawomocnym wyrokiem Zgromadzenia.
Naprawdę jestem ciekawa, kim był ten, który odpadł.
– Czy oni poszaleli?! Przyjmować do Związku samych słabeuszy?! Gdzie się podziali prawdziwi mężowie, rycerze, wojownicy, paladyni?!
Khę. “Kolebka przestępców, morderców i gwałcicieli”. “Osławiony Związek, a jego członkom daleko do szlachetności i rycerskości”. Najemnicy.
Już widzę tych rycerzy i paladynów, jak pchają się do Ravillonu drzwiami i oknami.
Dlaczego nie, skoro pchają się do niego kapłani, uzdrowiciele, zielarze?
Anturyjczyk marszczy czoło i nagle, znów niespodziewanie szybko, podchodzi ku rudowłosemu kapłanowi. Błyskawicznym ruchem wyciąga swój miecz wiszący u pasa na cienkiej sprzączce w pochwie zdobionej srebrnymi wizerunkami lwów o rubinowych oczach.
Ta scena miała dobre tempo, choć oczywiście epitetów podkreślających szybkość Severa jest za dużo, ale potem autorki ostatecznie ją dobiły, totalnie spowalniając zbędnym opisem. Przy takim nagłym wydarzeniu nikt nie będzie skupiał się na wyglądzie pochwy, tylko na mieczu którym z niej wyciągnięto. I na tym, co zrobi delikwent ten miecz trzymający. .
Podaje go młodzieńcowi, kierując rękojeść w jego stronę.
– Jeśli w ogóle masz pojęcie, co to jest i do czego służy, stawaj!
– Panie, ja…
– Jak dla ciebie – wojownik mruży piękne oczy – Mistrzu!
– Mistrzu… – wyszeptuje duchowny.
– Głośniej! – władczym tonem rozkazuje czarnowłosy. – Nie uczono cię w twym klasztorze odpowiedniej dykcji, by czynić modły przed rzeszą wiernych?!
– Mi… Mistrzu! – jąkając się, nieco głośniej powtarza kapłan. – Nigdy nie trzymałem w dłoni miecza… Nie umiem się nim posługiwać… Moje śluby zabraniają mi…
– To co tu, do cholery, robisz, skoro nie wolno ci dotykać broni, głupcze?!
Chyba zmyliła go nazwa “Święty Związek” ;)
(A także: jak przeszedł egzamin? Przecież jednym z pierwszych pytań było: jaką bronią władasz.)
– wybucha Severo. – Stawaj, jak mówię, albo spotka cię kara za nieposłuszeństwo Mistrzowi!
Młodzieniec na rozdygotanych nogach podchodzi po wyciągnięty ku niemu, błyszczący srebrem oręż. Drżące dłonie zaciska na trzonie olbrzymiej rękojeści.
– To jest miecz jednoręczny, ośle! – wypowiada jadowitym tonem Związkowiec.
Z ogromną rękojeścią. Seems legit.
No co. Do ogromnej ręki.
Yaoi miecz do yaoi ręki. Naprawdę jesteśmy w Yaoilandzie.
Gdybyście nie wiedzieli czym są “yaoi hands”, macie tu obrazek wyjaśniający. I błagam, nie szukajcie więcej na własną… rękę.
http://78.media.tumblr.com/2b47556e92b7f5c091e5fc650ff987c4/tumblr_oeth4pWGo21rsf0xso1_1280.jpg
Kapłan czuje, jak pot zrasza mu czoło. Wykonuje polecenie mężczyzny i układa oręż w prawicy, jednak w chwili, gdy Mistrz puszcza sztych, a cała broń znajduje się w mocy młodzieńca, ten wraz z potężnym mieczem przechyla się niezgrabie. Traci równowagę pod wpływem ogromnego ciężaru, by po chwili przewrócić się i upaść u stóp Severa.
Ach, te legendy o niemożliwie ciężkich mieczach. Ja wiem, że w wielu poradnikach pisania fantasy stoi, żeby chociaż raz wziąć miecz do ręki, ale serio… wystarczy internet i odrobina wyobraźni, żeby pozbyć się głupstwa z tekstu. A ten komiczny upadek kapłana to chyba najmniej prawdopodobna rzecz jaka mogłaby się wydarzyć. Kiedy poczuł, że nie utrzyma ciężaru miecza mógł go puścić, chwycić drugą dłonią albo oprzeć czubkiem o ziemię… ale nie, on upada.
Poza tym samo noszenie tak ciężkiej broni u boku powinno sprawić, że Severo cierpiałby na niezłe skrzywienie kręgosłupa.
Tak tylko zauważę, że ten nieprzeciętnie ciężki miecz dynda u pasa Severa na “cienkiej sprzączce”.
(...)
– Ty! – Mistrz wskazuje na czarodzieja. – Pokaż mi, co potrafisz. Zablokuj mój atak! – Po czym, bez dalszych wyjaśnień, naciera na maga czczącego w swej Gildii wyłącznie Pokój i Miłość pod patronatem Matki Ziemi.
Ta powieść jest tak koszmarnie przegadana, że domaganie się jakichś dodatkowych historii zakrawa na wyrafinowaną złośliwość – ale w tym przypadku naprawdę chętnie dowiedziałabym się, dlaczego ktoś taki trafił do Ravillonu.
Ze zgrozą obserwuję, jak Związkowiec rozgramia [gromi] kapłana, a teraz zabiera się za kolejnego, wyraźnie niedoświadczonego w bojach, mężczyznę. Nie muszę też wnikać w jego umysł, aby stwierdzić, jak bardzo pomyliłam się co do stanu jego duszy. Oto mam przed sobą dokładne odzwierciedlenie legend, jakie słyszy się na temat członków ravillońskiej Organizacji. Okrutny i bezwzględny oprawca!
No co ty nie powiesz. A może po prostu… trener sprawdzający umiejętności swoich zawodników? Przecież ich nie pozabijał, prawda?
Jestem ciekaw, co Arienne powiedziałaby o wiedźmińskim treningu.
Gdy mag widzi napierającego na niego Anturyjczyka, przesuwa się o krok do tyłu, żeby zdobyć czas na wyjęcie zza pasa drewnianego miecza, który, tak jak pozostałym, dano mu na samym początku zbiórki.
I znów bardzo głupie spowolnienie akcji, a wystarczyło informację o drewnianych mieczach przesunąć na początek, gdy Jokin wyjaśnia nowym co i jak. Na przykład coś w stylu “bierzcie swoje drewniane miecze i nie zróbcie sobie krzywdy, łamagi”.
Chwyta go niegramotnie [Niezdarnie. “Niegramotny” początkowo było określeniem człowieka, który nie umiał czytać i pisać, a następnie – ogólnie tępego, nierozgarniętego.] w lewą rękę i zasłania się nim, usiłując obronić się przed nadchodzącym ciosem. Jednocześnie zamyka oczy w strachu przed siłą napastnika.
Bardzo przypomina mi to Sama Tarly’ego. Ale on był jeden, a tu mają takich cały oddział. Ale z drugiej strony nie ma sie co dziwić, z opisu wynika, że Severo atakuje tym niemożliwie ciężkim jednoręcznym mieczem z ogromną rękojeścią. Też nie byłbym wzorem odwagi, mając w ręce tylko kawałek drewna.
No nie wierzę! Nic dziwnego, że ten Mistrz patrzy na nas z wyższością i pogardą, skoro wszyscy tylko na sam jego widok boją się cokolwiek uczynić. Przecież wywołany do walki mężczyzna jest magiem i mógłby użyć swej mocy, żeby pokazać, że nie jest tak całkowicie bezbronny!
Jak to leciało? Użycie magii do wykonania zadania jest zabronione?
Szkoła pisania Andrzeja Ziemiańskiego, która głosi, że czytelnik nie zapamięta czegoś, co miało miejsce dwie strony temu.
Marszczę na chwilę brwi. W sumie mogę mu pomóc. Związkowiec wcale nie musi się zorientować, że czar pochodzi ode mnie.
A taki miała dobry plan, żeby się nie wychylać…
Ale ok, ona ma szesnaście lat i właśnie spotkała faceta, na widok którego kolana zmiękły jej jak galaretka. Próba popisywania się jest jak najbardziej zrozumiała ;)
Udając, że nie patrzę na nierówne starcie, zaklęciem wypowiedzianym pod nosem wyrywam z dłoni maga miecz i szybkim manewrem przerzucam go w powietrzu za plecy Mistrza. Jednym cięciem przerywam wstążkę wiążącą jego włosy.
Ostry ten drewniany miecz.
Niech poczuje na karku niebezpieczeństwo i nie będzie taki pyszałkowaty względem nas!
Jak śmiesz się wywyższać w obecności Mary Sue!
Po tym ruchu miecz wraca w ręce zdziwionego czarodzieja, który momentalnie blednie ze strachu.
Burza czarnych loków opada w nieładzie na ramiona Severa.
W slo-mo.
https://media.giphy.com/media/e5Ix21qFNJME8/giphy.gif
– No proszę! – Mistrz Walk wyhamowuje potężne uderzenie, stając naprzeciw zebranych i zdmuchując kilka niesfornych kosmyków, które natychmiast opadają mu do oczu.
*tu miejsce na głośne piski i zbiorowe omdlenia wielbicielek*
(...)
– Imponujące, choć szkoda, że stawiła mi czoła niepozorna kobieta, a nie prawdziwy mąż, w dodatku czyniąc to anonimowo i wierząc, że nie zauważę jej magicznej ingerencji! – wypowiada w tym czasie z brzydkim uśmiechem.
Zielonooka odpada. Od razu widać, że to wieśniaczka. Ma takie pospolite rysy… – przekazuje towarzyszowi, przyglądając się po kolei stojącym przed nim. – Ta blondynka mogłaby i być, ale patrząc na jej bujne kształty, prędzej dla ciebie lub Vena niż dla mnie. Ruda… Czy ja w ogóle lubię rude? [Nie wiem, może niech koledzy ci podpowiedzą.] No i ostatnia. Ta… – Jednak zawiesza swe myśli (jak???), gdy dociera do czwartej z niewiast. I tu zatrzymuje kroki, a jego czarne oczy przeszywają dziewczynę na wskroś.
Coś zaniemówiłeś, Lordzie Severo! – ponagla go roześmiana myśl olbrzymiego Mistrza.
Anturyjczyk świdruje niewielką adeptkę wzrokiem. Gdy stoi tuż przed nią, tak blisko, że rękojeść jego miecza ociera się o jej ramię, wydaje mu się krucha i delikatna niczym porcelanowa lalka. Sięga mu zaledwie do połowy szerokiego torsu, więc mężczyzna wyciąga dłoń i unosi nią twarz kobiety, by lepiej jej się przyjrzeć w świetle pobliskiej pochodni.
Jest ranek, a oni znajdują się na dziedzińcu. Faktycznie, bez pochodni ani rusz.
Związek jest bogaty, mają zadaszony dziedziniec, a że to bez sensu to już inna historia.
Jasność błękitnych, niczym niebo w środku lata, oczu nie poraża go tak, jak niewinność i dobro, które w nich dostrzega. Opuszcza wzrok, by nie patrzeć w ten nieskalany złą myślą lazur.
Mój perfidny mózg za każdym razem opuszcza w tym zdaniu “złą” ;)
Mój też. Jesteśmy złymi ludźmi.
Jesteśmy ludźmi.
Jego wzrok przesuwa się dalej po ciele uczennicy, choć trochę zbyt długo, niżby sobie tego życzył.
Wzrok ma własną wolę i będzie się gapił tak długo, jak chce!
A co mam ci rzec? – odzywa się w końcu do swego przyjaciela.
Dalejże, oceń ją jak te pozostałe!
Dobrze więc… Toż to jakieś dziecko! Postradaliście rozumy? Przecież ja nie gustuję w takich młódkach i do tego karlicach!
No bez jaj. Arienne jest niższa od niego, ale nie jakaś nieprzeciętnie niska.
(...)
Severo zaś długimi, chłodnymi palcami powoli wiedzie od brody nieznajomej aż po zakryty dekolt szarej sukni i zamyka je w pięść dopiero na jej medalionie.
– Salmansar. Gildia Bogini Przeznaczenia. Czarodziejka… – Bawi się wisiorem przez moment, by następnie szybkim ruchem przywiązać do jego złotego łańcuszka fragment przeciętej wstążki. – Odważne posunięcie. Pomóc słabszemu, choć nikt o to nie prosił i nie było to konieczne, gdyż nie skrzywdziłbym nowicjusza. Jest tylko jedno „ale”. Każdy atak na Mistrza Związku jest tu surowo karany, adeptko! – Złośliwy uśmiech pojawia się na jego ustach.
– Mam ją wychłostać, Mistrzu? – Jokin, słysząc te słowa, podchodzi pospiesznie do czarnowłosego wojownika, patrząc na niego z przestrachem. Cóż za nieprzychylność Losu – ktoś na jego zajęciach dopuścił się znieważenia samego Lorda Severa!
A jednak domyślił się, że to moja sprawka! Musi władać niemałą mocą, skoro wyczuł źródło czaru.
Albo po prostu wiedział, że użyto przeciwko niemu czaru i nie mógł być to mag trzymający miecz, a ty stoisz tuż obok z tym medalionem na wierzchu?
Zagryzam wargi i opuszczam wzrok, gdy czarnowłosy zawiązuje wstążkę na mym medalionie. Ale żeby od razu chłosta?! Otwieram oczy szerzej ze zdumienia. To niemożliwe! Przecież nie zrobiłam nic, co zagroziłoby nietykalności Związkowca.
Nii, wcale, tylko machałaś mieczem nad jego głową.
A w ogóle – tak mnie właśnie olśniło – Mistrzem Walk jest Severo, a Gavin jest Mistrzem Siły. Czemu jego uczniowie trenują walkę mieczem, a nie np. podnoszenie ciężarów?
Unoszę głowę i dumnie spoglądam na stojącego nade mną mężczyznę.
– Rozumiem, lecz ja nie nastawałam na twoje życie, lecz tylko trochę… poprawiłam twą fryzurę, Mistrzu!
Spokojnym tonem dodaję jeszcze, widząc, jak zebrani wokół mnie adepci i trener bledną:
– Myślę, że określenie „urozmaicenie ćwiczeń nowymi technikami” to bardziej adekwatna nazwa na to, co właśnie się wydarzyło i nie powinno wiązać się z żadnymi konsekwencjami!
Wow, wow, Mary Sue taka wyszczekana. Aż im w pięty poszło!
W Salmansarze wymaksowała retorykę.
https://steamuserimages-a.akamaihd.net/ugc/37495579404069116/8948D5186A9251D913004C4493559EDA2F978969/?interpolation=lanczos-none&output-format=jpeg&output-quality=95&fit=inside|268:268&composite-to%3D%2A%2C%2A%7C268%3A268&background-color=black
(...)
– Mistrzu, jedno słowo, a ukarzę tę dziewkę za impertynencję!
Severo przygląda się z zaciekawieniem bezczelnej dziewczynie. Maleńka brunetka o migdałowych, błękitnych oczach zaintrygowała go jako pierwsza spośród wszystkich do tej pory kobiet, które trafiły do Ravillonu. I po raz pierwszy od tylu lat przez moment nie wie, co powiedzieć. On! Niepokonany wojownik!
Można być niepokonanym wojownikiem i kiepskim mówcą, jak widać. Szokujące.
Może był Wielkim Wojownikiem Ciętej Riposty.
(...)
– Nie, Jokinie. Nie chcę jej ukarać. – Mina czarnowłosego Związkowca i jego spojrzenie nie wróżą niczego dobrego.
O, nie tak prędko, Gavinie. Baron będzie mój. Nie odstąpię od swojej nagrody, bo jakaś wyszczekana smarkula napluła mi właśnie publicznie w twarz, a mnie to rozbawiło!
Co to mówiłeś, Sevciu, o Tarlenie? “Zawsze mówiłem, że to głupi dzieciak, nienadający się na Mistrza! Dać się ośmieszyć jakiejś gówniarze! To żałosne i niegodne.”
– Chcę ukarać ich wszystkich! – ogłasza, wskazując na zebranych w korytarzu (a nie na dziedzińcu?) adeptów, którzy patrzą na niego z niedowierzaniem i przerażeniem, słysząc te słowa. – A więc – Severo ledwo tłumi śmiech, zwracając się znów do podoficera – bieganie po murach Twierdzy z obciążeniem i bez. Wspinanie się po ścianie Wielkiej Auli.
Najlepiej w czasie śniadania, żeby któryś spadł na talerz Argusa czy innej szychy.
Noszenie wody do pokojów Mistrzów po zewnętrznych schodach.
Oraz sprzątanie wychodków pod koniec dnia. Bez jedzenia i picia. Do wieczora. Jeśli ktoś zemdleje lub padnie z przemęczenia, dawaj go do Harolda lub Vena. Niech ich cucą i wysyłają z powrotem na trening. Już ja wam pokażę, miernoty, co to znaczy być Związkowcem! Mam nadzieję, że nikt z was nie przetrwa do jutra.
Mam nadzieję, że pozycja Mistrzów w Związku, czy ich uposażenie, czy poważanie, jakim się cieszą, nie zależą od tego, ilu mają uczniów… bo Sevcio właśnie wykańcza cudzych.
Lepiej od razu wracajcie, skąd przyszliście, zamiast tracić nasz czas! Ravillon to nie miejsce darmowego noclegu i wyszynku! To szkoła życia i walki! Żadne z was nie nadaje się na najemnika!
Nie miej pretensji do nich, tylko do Argusa, on ich przyjął. Poza tym, autorki, czy coś wam tu nie zgrzyta? Gdy Arienne pokazywała swoje umiejętności wydawało się, że ledwo co przeszła dalej… tymczasem przepuszczono też ludzi, którzy w ogóle nie powinni się dostać. Jak?
Jak to na prywatnej uczelni – kasa, misiu, kasa!
Nawet ty, mocna w gębie pannico! – Patrzy znacząco na czarnowłosą czarodziejkę. –
Naprawdę zapamiętaliśmy kolor ich włosów, nie musicie ciągle nam tego powtarzać.
I cóż z tego, że władasz magią, skoro nigdy nie utrzymasz miecza w swej dłoni?!
Widocznie w tej krainie nie wpadli jeszcze na pomysł tworzenia broni dopasowanej do wzrostu i siły użytkownika.
Aha! I jeszcze jedno! – Podchodzi znów blisko niesfornej kobiety. – Jak zamierzasz wykonywać ćwiczenia fizyczne, tyczy się to zresztą wszystkich tu obecnych niewiast, mając na sobie to coś?! – W tym momencie wyciąga sztylet z cholewy swego wysokiego buta, pochyla się i jednym wprawnym ruchem pozbawia młodziutką magiczkę dolnej partii sukni, którą ścina tuż nad kolanami,
Jednym ruchem? Jak?
Myślę, że tylko twórcy z Bollywood mogliby odpowiedzieć na to pytanie.
odsłaniając przed wszystkimi obecnymi na zajęciach odziane w wełniane pończochy łydki dziewczyny i jej niewielkie stopy ukryte w zamszowych trzewikach. – Jokinie, dopilnuj, by wszystkie pozbyły się tych krępujących ruchy strojów. Jak dla mnie mogą ćwiczyć w samych gorsetach.
Oczywiście w tych miękkich, wygodnych gorsetach bez fiszbinów, które są tylko elegancką bielizną, c’nie?
Nie zdążą nawet zmarznąć, wykonując moje zadania. Zresztą w Ravillonie nie ma miejsca na podobną pruderię! – Śmiejąc się donośnie, odchodzi w stronę swego przyjaciela.
To dlaczego Doris musiała ćwiczyć w sukni?
Może to była bezpruderyjna miniówa.
Co za upokorzenie! Zawstydzona spuszczam wzrok i już nic nie mówię. Jeszcze w całym moim życiu nikt mnie tak nie poniżył! Trzeba w ogóle nie mieć skrupułów i za krzty honoru, żeby obnażyć kobietę w obecności innych! Dobrze, że mój ojciec tego nie widzi, bo by grzmiał. A pomyśleć, że jeszcze moment temu zastanawiałam się, jak ten zjawiskowo urodziwy Związkowiec wyglądałby w barwach mego rodzica!
– No to nas urządziłaś! Głupia gęś! – Oburzony mag, gdy tylko uczniowie wychodzą spod arkad, popycha Arienne z taką siłą, że ta aż upada na brudne płyty dziedzińca. – Nikt cię nie prosił o pomoc! Brawury ci się zachciało, co?! A teraz wszyscy, zamiast trenować, będziemy biegać po zamku i czyścić wychodki! – Dając ujście swej złości, kopie w żwir przed czarodziejką [to dziedziniec jest wyłożony płytami, czy żwirowy?][to dziedziniec czy korytarz?], która musi osłonić twarz dłonią, aby małe kamyki nie powpadały jej do oczu. Pozostali adepci też zaczynają szemrać przeciwko niej.
– Zostaw ją! – Bard odciąga rozgniewanego mężczyznę. – Może i nierozsądnie postąpiła, ale przecież jest jeszcze bardzo młoda. To dziecko praktycznie! A popatrz, ile ma odwagi. Jako jedyna ośmieliła się coś zrobić, gdy ten butny Mistrz chciał nam udowadniać, jacy to z nas nieudacznicy!
Ekhem. W tym udowadnianiu to mu sporo pomogliście.
Grajek wyciąga rękę w stronę brunetki i pomaga jej powstać.
– Dziękuję, panie…
– Panie? Ha, jaki tam panie, dziewczyno! Przecież to nie dwór królewski, możesz mi mówić po imieniu. Jestem Nemrod.
Trochę mnie bawi, że bard nosi imię w przenośni oznaczające myśliwego… ale to jeszcze nic, poczekajmy, aż spotkamy pewnego króla.
A ty… Do stu piorunów! – wykrzykuje nagle, gdy przygląda się magiczce. – Co za oczy! Pieśni tylko mi pisać o pięknie tego błękitu! Nic dziwnego, że nawet sam potężny Mistrz Walk zaniemówił na jego widok!
Zieeew.
Aha. Pamiętacie, jaką kocówę dostała Achaja, kiedy cały oddział musiał przez nią szorować podłogi w koszarach?
Czy my właśnie pochwaliliśmy Ziemiańskiego i wskazaliśmy go jako pozytywny przykład?
(...)
Severo udaje się do gabinetu kanclerza (Argusa) by przekazać zapłatę, jaką otrzymał od cesarza za wykonanie zadania.
– Dokładnie dwieście pięćdziesiąt tysięcy fenów! I to za jedno zlecenie! – Otwiera rzeźbioną kasetę, opierając przedramiona na jej wieku i z dumą patrząc w szare oczy jasnowłosego mężczyzny. – Oczywiście możesz to przeliczyć, Argusie, choć trochę ci to zajmie.
Postawny Kanclerz rozsiada się nieco wygodniej na krześle, eksponując zaokrąglający się coraz bardziej brzuch. Ostatnie lata zajmowania się administracją i pieniędzmi Związku odsunęły go od czynnej służby, praktycznie przestał używać miecza, a co za tym idzie – dbać o tężyznę fizyczną.
A ta czynna służba to, jak pokazuje przykład Severa, przeprowadzanie aborcji na cesarskim dworze.
Zresztą ta jest mu teraz w ogóle niepotrzebna, gdyż piastując jedno z najwyższych stanowisk w Świętej Organizacji, dysponuje ludźmi, którym może zlecić każde zadanie.
Tja, ale na przesłuchaniu bardziej zajmowała go papierkowa robota niż Arienne.
Takimi, jak chociażby stojący teraz przed nim Mistrz Walk. Uśmiecha się szeroko, odsłaniając tym samym brak pełnego uzębienia.
Gruby i szczerbaty – chyba nie mamy wątpliwości, że będzie Tym Złym?
– Nie ma takiej potrzeby. Gritton zliczył już wszystko dla mnie. Prawda, Grittonie?
Niski dwudziestolatek o czarnych, krótkich włosach, małych, zielonych oczach i przekrzywionym na skutek niedawnej bójki nosie [tak, ten też nie wygląda na postać pozytywną] spogląda na zawartość skrzyni z grymasem wygranej.
Niski, ze złamanym nosem i małymi oczkami. Aż się dziwię, że autorki nie dorzuciły mu jeszcze przetłuszczonych włosów.
– Dokładnie trzysta tysięcy fenów przywiozłeś ze sobą z Fenis, Severo. Dobrze, że przyniosłeś brakującą różnicę, bo nie mogłem się jej doszukać – rzuca zuchwale, po czym podchodzi do kasety, zamyka ją i przenosi do Skarbca znajdującego się za żelaznymi drzwiami ukrytymi w ścianie zabudowanej półkami na księgi.
Ale jak “przyniósł różnicę”...? Przecież w skrzyni jest właśnie te 250 tysięcy? *nie rozumie*
(...)
– Jak śmiesz, Argusie! Czyżbyś sugerował, że okradam Związek?! Po tylu latach wiernej służby! Wypełniam każdy wasz rozkaz, nawet ten najbardziej gówniany! Bez słowa sprzeciwu narażam własne życie, podczas gdy wasze tyłki siedzą bezpieczne i coraz grubsze w Ravillonie! Oddawaj natychmiast te pięćdziesiąt tysięcy! Te pieniądze są moje! Każdy pieprzony fen! Zasłużyłem na moje wynagrodzenie w pełni. Nie ma go w rachunkach wystawionych przez Cesarską Kancelarię, gdyż otrzymałem je od Cesarza w ramach osobistego daru!
Czy Wy też widzicie go, jak wrzeszczy, pieni się i tupie?
Tak.
– O tak! Podobnie zresztą jak olbrzymią srebrną tarczę z rubinowym wizerunkiem maku, obraz pędzla Mistrza Penna pod tytułem Elfie panny w kąpieli, arras ze sceną bitewną przedstawiającą króla Agenora rozgramiającego Cienie z Schatten,
Cienie z cienia. Gdyż cokolwiek powiesz po niemiecku, brzmi mrrrrhocznie.
sztylet i pas wysadzane diamentami, karafkę wykonaną z niezwykle rzadkiego dziś tahitańskiego kryształu, haftowane złotą nicią adamaszkowe poduszki pochodzące zza Mórz w liczbie dziesięciu…
Ufff… Ciąża księżniczki musiała być naprawdę poważnym problemem, skoro cesarz zapłacił aż tak hojnie!
(...) Nie od dziś wiadomo, że czarnowłosy Związkowiec coraz rzadziej bywa w Ravillonie i czyni wszystko, byle tylko jak najprędzej go opuścić. Mężczyzna mówi też otwarcie o swej niechęci do Czarnej Twierdzy i tęsknocie za wolnością. Eminencja zaczął się więc obawiać, czy aby najlepszy z jego najemników nie planuje ucieczki ze Związku.
Jeśli Severo naprawdę chce uciec, to musiałby być idiotą, dając to tak wyraźnie do zrozumienia.
Ale nie przesądzajmy. Może faktycznie jest idiotą.
Mogłoby wiązać się to z katastrofalnymi skutkami, gdyż Anturyjczyk od kilku lat jest głównym, a często i jedynym, dostarczycielem pieniędzy dla Świętej Organizacji.
I dlatego wkurzam go i poniżam. Bardzo mądrze. Poza tym… ja wiem, że Severo jest och i ach, chodzące złoto i tak dalej… ale serio? Jedynie źródło finansów? Dotąd wyobrażałem sobie, że związek to grupa doświadczonych wojowników i oficerów, którzy w razie wojny stają się elitarnymi oddziałami cesarstwa i dowódcami armii, a że panuje pokój to nie za bardzo jest gdzie zdobyć majątek. Ale przecież Związek mógł inwestować łupy, kupować wioski, tworzyć własne warsztaty i kompanie handlowe, banki itd. Można by spokojnie wziąć za przykład templariuszy i wzorując się na nich stworzyć coś, co miałoby sens.
Ale jaki sens, przecież jesteśmy w opku, nie szkodzi, że wydrukowanym. To raz, a dwa, po co marnować energię i słowa na jakieś budowanie świata, stwarzanie wiarygodnie działających mechanizmów społecznych itp., skoro można przez 800 stron pisać o uczuciach!
Tylko jego zlecenia opłacano dotychczas górami złota. Cesarz go uwielbia i traktuje jak faworyta. To rzadkość, gdyż babka władcy, królowa Mitylena, pilnie strzeże dostępu do swego wnuka. Tymczasem i ona przejawia niewyjaśnioną słabość do tego Związkowca.
Ok, Sevcio cieszy się poparciem u samej najwyższej góry, więc jego pozycja w Związku powinna być raczej wysoka, c’nie?
A co do tego, że tylko Sevcio otrzymywał lukratywne zlecenia… Mają tam jeszcze między innymi Mistrza Magii, Mistrza Zielarstwa, Mistrza Żeglugi i, last but not least, Mistrza Szpiegostwa. Żaden z nich do niczego się nie nadawał?
Szpiedzy Wilbura szybko donieśli mu o prezentach, jakie za plecami Związku Severo otrzymuje od swych królewskich patronów. Trzeba było czym prędzej ukrócić ten proceder. Eminencja zaniepokoił się, że to dodatkowe dofinansowanie, gromadzone w jakimś nieznanym mu jeszcze miejscu, ma w przyszłości posłużyć dezercji Anturyjczyka. Ratując sytuację, zlecił więc swemu synowi zajęcie się tym palącym problemem.
A Severo nie mógłby przy następnej okazji po prostu stanąć przed cesarzem i powiedzieć mu, że odchodzi ze Związku i przydałaby mu się jakaś fucha na dworze? Jestem pewien, że cesarz byłby wniebowzięty. Poza tym, nikomu nie wpadło do głowy, że te wszystkie arrasy i poduszeczki były panu Severo potrzebne po to, żeby jakoś przytulniej urządzić swoją kwaterę w Ravillonie? I najważniejsze pytanie: jaki jest plan finansowy związku na wypadek śmierci Severa w czasie jednego z tych niebezpiecznych zadań?
Gritton i Argus oznajmiają, że wszystkie bogactwa Severa zostały zarekwirowane; ten wpada w szał i zaczyna dusić Argusa. Gritton wzywa posiłki...
(...)
Na ledwo widoczne skinienie głowy Grittona jeden z przybyłych Związkowców wyjmuje zza pasa długi, skórzany bicz. Strzela z niego, a końcówka bata owija się z mocą wokół nadgarstka Severa.
“Każdy atak na Mistrza Związku jest tu surowo karany!” – powiedział Jokin do Arienne na ćwiczeniach. Zasada przestała obowiązywać?
– Zaniechaj tego, co czynisz, wszak widzisz, że przy naszej przewadze nie masz szans na wygraną! Nie dasz nam rady w pojedynkę! – wysapuje Argus [sapie – ta sama uwaga, co przy “wyszeptuje”], a mężczyzna dzierżący bicz pociąga go, wzmacniając uścisk, aby oderwać rękę Mistrza od szyi Kanclerza.
Argus jest bardzo elokwentny jak na kogoś duszonego.
Bla, bla, Severo oczywiście zwycięża przysłanych na pomoc żołnierzy...
Argus wciąż jeszcze nie doszedł do siebie po przyduszeniu. Leży w swym fotelu na wpół przytomny, charcząc ochryple. Gritton zaś, widząc, co się stało, pospiesznie przemyka w stronę Skarbca, licząc, że zdąży się w nim zaryglować przed Severem, nim przybędą posiłki.
Skarbiec zamykany od środka, bardzo ciekawe. Obstawiam, że szefostwo ma tajny korytarz, przez który wynosi majątek związku.
Jednak czarnowłosy Mistrz jest szybszy.
Tak tylko zauważę, że Gritton również ma czarne włosy i jest Mistrzem.
Dopada otwartych drzwi prędzej niż syn Wilbura i zajmując prawie całe ich światło, zwraca się do Skarbnika:
– A teraz, szczeniaku, siądziesz grzecznie przy biurku, sięgniesz po pióro i pergamin i napiszesz rozporządzenie, w którym przekażesz mi wszystkie dobra skradzione podstępnie przez ciebie i tego starego capa. – Wskazuje głową na Kanclerza, który właśnie zasłabł.
Teraz, gdy już nie jest duszony? Pewnie tylko udaje ze strachu.
– Stwierdzisz w nim także, że jest to moje prywatne wynagrodzenie za trud włożony w misję. Dodasz do tego wszystkiego jeszcze dwadzieścia tysięcy, żebym zapomniał o całej sprawie, po czym posłusznie podpiszesz dokument! – Mówiąc to, sięga po miecz, lecz nim udaje mu się go wyciągnąć z pochwy [dzięki za doprecyzowanie, że z pochwy, bo przecież mógłby go jeszcze wyciągnąć, ja nie wiem, z tyłka?], dobiega go rozwścieczony głos jednego z trzech mężczyzn, wkraczających właśnie do gabinetu.
– Co tu się, do kroćset, dzieje?!
– Ojcze! – Gritton natychmiast wykorzystuje moment zaskoczenia przeciwnika i czmycha w stronę Wilbura.
I chowa się za jego plecami?
Eminencja, odziany w sięgające posadzki czarne szaty, wspiera się na długiej, hebanowej lasce, na której gałce wyrzeźbione zostały wszystkie zwierzęta odpowiadające poszczególnym Domenom Mistrzów Związku.
To niezły tłok panuje na tej gałce, skoro Mistrzów jest trzynastu :)
(...)
– Ojcze… – skomle Wielki Skarbnik, kryjąc się za plecami rodzica.
Borze, ja żartowałam...
– Poddany ci Mistrz Walk zaatakował mnie i moich żołnierzy, gdy chciałem wyegzekwować od niego pieniądze, jakie otrzymał od Cesarskiego Zleceniodawcy. Chciał okraść Związek!
– Oż ty, parszywa kanalio! Łgarzu! – Czarnowłosy wojownik czuje, jak znów puszczają mu nerwy, i mimo obecności swego przełożonego oraz towarzyszących mu dwóch innych Mistrzów rzuca się z nagim mieczem w stronę Grittona. Wystarczy jednak lekkie uderzenie magiczną laską w marmurową posadzkę, by potężny czar zmiótł Anturyjczyka z nóg i rzucił nim niczym piórkiem w stronę Skarbca.
(...)
Severo leży na środku niskiego pomieszczenia. Z każdej strony otaczają go stojące na sobie stosy szkatuł i kufrów. Pomiędzy nimi znajdują się przepełnione pieniędzmi worki. Z tych niedokładnie zawiązanych wysypują się srebrne monety i drogie kamienie.
Bardzo filmowa scena, a nawet – kreskówkowa :) Totalnie widzę go, jak jedzie na plecach po posadzce, by na koniec walnąć głową w jakiś kufer, z którego zaczynają wysypywać się kosztowności :)
– Dobrze, że jest nieprzytomny i tego nie widzi.
Dobrze, że jest głupi i nie kojarzy, gdzie znikają wszystkie zarobione przez niego pieniądze (ba, na własne oczy widział, jak Gritton odnosił je do skarbca!).
– Eminencja wolnym krokiem podchodzi do Anturyjczyka i szturcha jego twarz obcasem, by się jej przyjrzeć. Z prawej skroni wojownika spływa strużka krwi. – Tarlenie?! Jeszcze dziś wszystkie te bogactwa mają stąd zniknąć, zrozumiano? Związek jest ubogą instytucją. Nikt nie może się dowiedzieć, że jesteśmy w posiadaniu aż tylu dóbr.
No i miałem rację, szefostwo to złodzieje. Zresztą kto miałby zobaczyć majątek? Ci obici i nieprzytomni strażnicy? To przecież wystarczyłoby zamknąc skarbiec.
Zwłaszcza nie może tego wiedzieć Severo, który osobiście dostarczył nam wszystkie te bogactwa!
Poza tym… chwilę wcześniej Severo stanął w drzwiach do skarbca, tak że Gritton nie mógł ich zamknąć. Nie zauważył też przybycia Eminencji, więc musiał mieć wzrok skierowany w stronę wnętrza.
Btw, skoro mają tyle kasy, to może jednak naprawiliby te pękające ściany i kruszące się fundamenty zamku, bo tylko patrzeć, jak zostaną bez dachu nad głową.
Zajmij się tym osobiście! – zwraca się do młodego Mistrza [biedny Tarlen będzie musiał sam tachać te wszystkie kufry na grzbiecie, ale dzięki treningom z dzikami powinien mieć wprawę], nie odrywając pełnego pogardy wzroku od nieprzytomnego. – Ty zaś, Estonie, zabierzesz Severa do jego komnat. Tylko dyskretnie! – dodaje. – Weź z sobą Grittona. Będzie zachwycony.
Zadbajcie, by nasz Lord solidnie wypoczął. Nie chcę go widzieć ani o nim słyszeć aż do jutrzejszej uczty. Wystarczy, że Arcymistrz to właśnie mnie zlecił jej przygotowanie na cześć tej anturyjskiej gnidy! Gdyby jako jedyny z nas (!!!) nie był ulubieńcem Cesarza, już dawno gniłby na powrót w Podziemiach, gdzie jego miejsce!
Tak, tak, już widzę, jak władze Związku radośnie podcinają gałąź, na której siedzą, pomiatając facetem, od którego zależy ich byt. I to nie tylko w sensie dostarczania kasy, ale również takim, że przy najbliższej okazji może przecież szepnąć cesarzowi słówko o tym, jak jest tu traktowany, a wtedy polecą głowy...
Już prędzej widziałabym taką sytuację, że Eminencja, Kanclerz i reszta w oczy podlizują się Severowi ile wlezie, a za plecami knują, próbując podkopać jego pozycję na dworze cesarza.
Z mrocznych korytarzy Czarnej Twierdzy pozdrawiają: Kura z wymaksowaną retoryką, Vaherem z taaaakim wieeeelkim mieczem i Babatunde, który uciekł do Nashville,
a Maskotek przed lustrem przymierza szaty w różnych odcieniach czerni.