czwartek, 10 maja 2018

354. Pułapka podłych padalców, czyli Brodzki spada w otchłań (Mgnienie, cz. 5/5)


Drodzy Czytelnicy!
Wydawać by się mogło, że uratowanie Sary i Tomka Żółtki stanowi ten punkt kulminacyjny powieści, po którym nastąpić powinien już wyłącznie happy end. Lecz niestety, autor zaplanował trylogię. W tej części zatem będziemy świadkami Straszliwego Spisku, jaki przeciw Brodzkiemu zawiązali Mały Łysy w kapeluszu i skorumpowany komendant Halicki.
Indżoj!

Analizują: Jasza, Królowa Matka, Kura i Babatunde Wolaka.


W amerykańskich filmach o bandziorach jest tak, że zUy człowiek przez kwadrans opowiada co zrobił i co komu zrobi jeszcze. Przy okazji próbuje wygładzić dziury w scenariuszu, a widz ma w bezwarunkowo uwierzyć w te bzdury.
Tu jest odaŁtorskie “wypełnianie entymametu”, czyli bredzenie Brodzkiego wyjaśniające zawiłości fabuły, czyli niedorzeczności,  które zostały bezmyślnie wepchnięte w fabulę.

21
– Wstępne ustalenia dały  ogólny obraz minionych dni –  rzekł Leon.
W  ciemnym  pomieszczeniu  z jedną lampką  siedział naprzeciwko prokuratora, którego twarz nie wyrażała wiele ponad przenikliwość i bezbarwność.
Przenikliwy prokurator. Dla Leona to musi być zaprawdę wyzwanie.
Brodzki powinien założyć nogę na nogę, to wtedy prokurator by się zainteresował.

–  Proszę  powiedzieć,  jak pana zdaniem  doszło do zawiązania współpracy między Zapaśnikiem a Danielem.
–  Daniel  wszedł we  współpracę z  Zapaśnikiem bez  wiedzy Kosmy. Z mojego przesłuchania  Kosmy wynika, że ten nie wiedział o planach Daniela. Pomysł z zabawą w maski i zamiany ciał to była tylko  jego fantazja.
W  relacji  z bratem  zawsze to Daniel  był osobą bierną i  słabszą. Po aresztowaniu  Kosmy role się odwróciły.
Aresztowanie Kosmy nastąpiło 4 września. Już 5 września Daniel przeprowadził dwie spektakularne akcje: powieszenie na moście ciała nie-Żółtki oraz utopienie nie-Sary. Przygotowania do nich musiały mu zająć trochę czasu – porwanie i zamordowanie kelnera oraz Patrycji z ośrodka wychowawczego, przygotowanie silikonowych masek, porwanie Żółtki i Sary, przewiezienie ich do Darłowa i uwięzienie w silosie. Jeśli faktycznie Daniel uaktywnił się dopiero po aresztowaniu Kosmy, to brakuje mi tu jakichś dwóch tygodni (i ze trzech-czterech pomocników, przecież np.wieszanie Żółtki i topienie Sary miały miejsce w dwóch różnych miastach położonych w sporej odległości od siebie) pomiędzy 4 a 5 września na te wszystkie działania…

Zapaśnik  działał do  tej pory na  własną rękę, mordując  trzy osoby z pobudek homofobicznych,  choć według ustaleń sam był homoseksualistą.
A te ustalenia to Brodzki poczynił, rzucając niezobowiązująco podczas ulicznej pogawędki “A może ty sam chłopców wolisz?”, jak mniemam.

Czemu  wybór padł  na Darłowo? Mogę domniemywać,  że miało mieć to związek z historią  mojej rodziny.
To stąd pochodzi moja żona.
– Żona?
– Była żona. W Toruniu Kosma i Daniel działali podobnie. Moim zdaniem  to właśnie Zapaśnik odpowiadał za powieszenie ciała kelnera z maską  Żółtki na moście
5 września w godzinach popołudniowych,  on zamordował  siostrę Klementynę
7 września tuż przed północą,  
on  zgwałcił  dziennikarkę  Grażynę Sędzimir
też 7 września, tylko o szóstej rano
on kursował  wywrotką ze zbożem
podejrzewam, że musiał zacząć 6-7 września, o ile nie wcześniej.  
Tak  mogę tylko  przypuszczać,  bo jest problem z ramami czasowymi
no ja myślę, że jest. I jeszcze z ramą narracyjną. Z ramą narracyjną też jest problem.
– Do ram zaraz wrócimy. Jakie było modus operandi?
–  Daniel  nie miał  planu. Początkowym  modus operandi była chęć  zemsty na mnie i ojcu. 
Modus operandi oznacza "sposób działania". Chęć zemsty to raczej motyw. 
(dzięki, 2kπ, za komentarz, niektóre rzeczy jednak nam umykają ;)

 Zostało  to poniekąd spełnione wraz ze śmiercią  Franka.
Kurczę, jakoś mi nie pasuje, że Brodzki o ojcu mówi “Franek”.

Dalsze  jego działanie  było charakterystyczną  dla tego typu sprawców chęcią  nękania i okrucieństwem, będącymi realizacją  fantazji seksualnych. Przykładem na to są jego artystyczne  zabiegi z maskami, archetyp czerwonego kapturka, nagietków  i czerwonego  koloru, a także świętego Mikołaja i elfów,  kneblowanie  ust, mutylacja,  zaczerpnięty z literatury motyw kwiatów.
...i wszystko inne, co wydawało mi się konieczne do stworzenia Bardzo Mrocznego oraz Intelektualnego Kryminału, pełnego odniesień kulturalnych i strzelającego iskrami z Bateryjki Erudycyjnej na wszystkie strony.

– Jak pańskim zdaniem przebiegały zdarzenia z udziałem Sary i Tomka?
–  Jak  ujawnił  monitoring,  zostali uprowadzeni  ze szpitala jeszcze w poniedziałek [5 września]. Tomka  zwabił przebrany  za lekarza Daniel, który  tuż przed porwaniem wyznał,  że jest ojcem noworodka, syna Laury  Mostowicz.
Co doskonale nagrało się na kamerkach szpitalnego monitoringu.

Dziecko  przebywa w  tym samym szpitalu.  Nie wiadomo, dlaczego Daniel  go nie zabrał. Prawdopodobnie  nie czuł z nim żadnej więzi emocjonalnej.  Ma na tyle niski poziom serotoniny
tyle mundrości dzięki Marcie, bo nikt poziomu serotoniny nie zbadał
i  tak  infantylną  osobowość, że  odruchy ojcowskie  w jego głowie nigdy  nie istniały. Sama ciąża  była zaaranżowana
jak można zaaranżować ciążę?! Poduszką?
 i nastawiona  na efekt: poród  miał nastąpić pierwszego  września, w dniu przejścia przeze  mnie na emeryturę.
A równo jak obszył dziewięć miesięcy wcześniej zgadał się z policyjną kadrową, pod pretekstem organizowania cateringu na tę uroczystość.
Oraz o porodach i punktualności przychodzących na świat dzieci nasz Marcel wie dokładnie tyle, co o wszystkim innym :D.
Nie no, odbył wyznaczonego dnia seksualny stosunek z kobietą, która miała urodzić dokładnie w wyznaczonym dniu.
I to przed 16.oo, czyli przed wyjściem Brodzkiego z budynku.

Nie rozumiem, czego się czepiacie, przecież po Zwiastowaniu (25 marca) Boże Narodzenie następuje 25 grudnia, ani dnia w tę czy wewtę.
Wychodzi, że zajście w zaaranżowaną ciążę odbyło się pierwszego grudnia?
Skubany, musiał jeszcze dokładnie znać cykl dni płodnych i niepłodnych Laury…

Dobra, my tu sobie śmichu-chichu, ale cała ta koncepcja “porodu na umówiony termin” jest tak niewiarygodna, że ja uznałabym ją raczej za objaw megalomanii Brodzkiego, który uważa, że wszystko na świecie powinno się kręcić wokół jego jakże ważnej osoby.
Nie zdziwiłoby mnie, gdyby trzeciego grudnia badanie USG ujawniło płeć.
Nie takie rzeczy widzieliśmy w opkach.

Wreszcie:  Daniel uwiódł  również Patrycję, przyjaciółkę Laury Mostowicz.
Pan aŁtor - nowatorsko i z rozmachem - wyjaśnia czytelnikom co miał na myśli, za pomocą Leona Brodzkiego posadzonego przed bezbarwnym i przenikliwym prokuratorem i "zeznającym w sprawie".

A prokurator naprowadza, naprowadza…

– Proszę wrócić do wątku Sary i Tomka.
–  Tomek  próbował  uratować Sarę,  ale został znokautowany przez  Zapaśnika. Zostali uprowadzeni i  prawdopodobnie przewiezieni do Darłowa  jeszcze tego samego dnia. Problematyczne pozostają ramy czasowe.

Jak rozumiem, aŁor tekstem o “problematycznych ramach czasowych” zamierza tuszować wszystkie niedoróbki, których się dopuścił? Jeśli tak, przygotujmy się na powtarzanie “jest problem z ramami czasowymi” częściej niż “entymemat”.
Najgorsze, że ten cholerny entymemat jest całkiem serio pojęciem z zakresu retoryki i wyobraźcie sobie teraz sytuację, że czyta czlowiek jakieś poważne dzieło, natyka się na nie i przypomina mu się Brodzki…  

– Możemy teraz do nich wrócić. Dlaczego są problematyczne?
–  Musieli  powiesić ciało  kelnera na moście  drogowym, podjechać tam  ciężarówką, przedtem zaopatrzyć się w wysięgnik, rozpylić punktową mgłę...  
Jest  też wątek  z poprzedniej  niedzieli, śmierć Janki (no tak, jeszcze śmierć Janki! 4 września. W życiu mordercą nie zostanę, toż natyra się człowiek bardziej niż górnik na przodku!),  kobiety,  która wykrwawiła  się na pręgierzu.  

W  tym  czasie trwał  pościg za Danielem.  Pręgierz był
jest! sama wczoraj widziałam, jak również turystów sadzających na nim niewinne pacholęta, nieświadome, że je zaraz przetnie. Nawet, o, własnotelefonowo robiona fota

przy okazji można zwrócić uwagę na okoliczności, w których Daniel, nie zauważony przez nikogo, podrzucał trupa Janki
w  sąsiedztwie  wieży, pod którą  porzucono auto, i  wkrótce doszło tam do  mojej konfrontacji z Kosmą.  Pozostaje pytanie, kiedy Daniel  zniknął z miejsca zbrodni.

A  może  był trzeci  człowiek? Sprawcy  musieli również pojawić  się w mieszkaniu Sary. Tam  na pewno był Zapaśnik [nikt nie ustalił jego tożsamości, więc tak o nim mówię],  widział  go świadek, przebranego  w pomarańczowy strój.
W Toruniu przy hasioku.
No to nie “może był”, tylko na pewno, co nie?

W  mieszkaniu  zostawiono w widocznym  miejscu fotografię, która  – jak się miało okazać – prezentowała miejsce zbrodni.
– Elewator.
–  Dokładnie.  Tak jak mówiłem,  Daniel działał chaotycznie.
Precyzyjne i niewątpliwie wielomiesięczne planowanie, od uwodzenia dziewczyny w określonym dniu, żeby urodziła dokładnie 1 września, przez produkowanie masek i robienie fotograficznej ekspozycji miejsc zbrodni to jest chaotyczne działanie?
Tak samo chaotyczne, jak działania Brodzkiego są  logiczne.

Angażował  się emocjonalnie,  zmieniał plan.
Możemy się tylko domyślać, że kiedy mu się koncepcja zmieniła, tony silikonowych masek i innych rekwizytów szły do śmieci.  

Chciał  grać, być  może chciał nawet zostać złapanym lub zginąć.
– Inne szczegóły odnośnie do przetrzymywania Sary i Tomka?
–  Dostali  jeden posiłek.
Na długim kiju, bo silos był głęboki. Hmmm… ale przecież usta mieli zaklejone taśmą.
To chyba dożylnie?

Daniel  nie rozmawiał  z nimi, ale masturbował się, patrząc na unieruchomione ciała,
które patrzyły na to ze zgrozą przez te worki na głowach.
–  Czy  poczuwa  się pan do  śmierci Zapaśnika  lub Daniela Góreckiego? Czy był pan poczytalny podczas obu zdarzeń?
- O tak, byłem bardzo spokojny, wręcz wyluzowany.

–  Należy  rozpatrywać  je oddzielnie.  Zapaśnik został potrącony przez  auto, kierowane prawdopodobnie przez  Daniela.
W jakiś tajemniczy sposób ciężarówka nie odrzuciła ciała w górę i do tyłu (co się dzieje zazwyczaj przy takich wypadkach) oraz nie zrobiła krzywdy Brodzkiemu, stojącemu krok dalej.
Metafizyka atakuje!

Wykaże  to analiza  odcisków palców,  które prokuratura na  miejscu, mam nadzieję, zabezpieczyła…
Miejmy nadzieję, że Bryk tam niczego nie obmacał.
Ale jaki Bryk, przecież Brodzki wyłuskiwał spośród zgliszcz ciężarówki ziarno pszenicy, zapewne się i kierownicy uchwycił, i przetarł szmatką resztki fotela, żeby sobie spodni nie powalać…

– A Daniel Górecki?
–  Nie  został  przeze mnie  zrzucony. Sam  się wyswobodził.  Liczył na miękkie lądowanie w wodzie.
“Miękkie lądowanie w wodzie”... wmawiaj to autorom  Anatomii  Głupoty, którzy bez końca tłumaczą, że niekontrolowany skok w wodę jest jak zderzenie z betonem.

–  Jest  duże podobieństwo  między tym, jak pan  potraktował obu braci. Obaj spadli z wysokości.
– Jak to mówią: jak spadać, to…
– Proszę odpowiadać na temat.
I dać sobie spokój z tymi popisami dowcipu.

–  Nie  ma związku.  Z Kosmą była  walka wręcz, zakończona upadkiem  na skokochron. Daniel spadł na własne  życzenie. Chciałbym przypomnieć, że omal nie pozbawił życia dwójki ludzi.

–  Nie  to jest  przedmiotem  tej rozmowy.  Miga się pan od odpowiedzi.  Na szczęście szczegółowe wyjaśnienia  złożył Roland Bryk. Jest pan wolny.
– Mogę wracać do Torunia?
– Tak. Sprawę przejmie tamtejsza prokuratura.
Znaczy, że siedział przed prokuratorem powiatowym sławeńskim, lub nawet wojewódzkim zachodniopomorskim.
– Dziękuję.
Trochę nic tu nie bangla, ale co zrobić.
Był czas przywyknąć przecie!

Na korytarzu czekali na Leona Dagmara i Roland.
– I jak, kochanie? – Dagmara odruchowo złapała go za rękę.
– Jedźmy do Sary. Są w domu?
–  Tak,  dziadkowie  się nimi zajęli.  Roland załatwił patrol  policji, który pilnuje domu.
A skąd on wziął patrol policji, skoro jest jedynym jej pracownikiem?
Ze Sławna. Ci z Darłowa wszystko ściągają ze Sławna. AŁtor tak mówi, aŁtor wie.

Jutro przyjedzie ktoś z Torunia.
Leon  przytulił  Dagmarę. Ta  powoli wypuściła  powietrze.
To jak z dmuchanym materacem, który trzeba zwinąć i jeszcze przycisnąć łokciem i kolanem, aby uszły resztki powietrza.

(...)

9 września 2016

(...)
2
Na  placu  przed Hotelem  Apollo stała policyjna  kia i taksówka należąca do Henryka, oba auta były na toruńskich tablicach. Dmący  od morza wiatr wdzierał się w szczeliny blachy fiata 125p z milionami ziarenek piasku, ale wewnątrz pojazdu panowała cisza.  Sara leżała przykryta  kopczykiem nawianego piasku wełnianym  kocem na tylnej  kanapie i przyglądała  się stojącemu [zapamiętajmy - stał i gawędził] na  zewnątrz  Tomkowi.
Czy nie ma lepszych samochodów do przewożenia rannych i umierających, niż Polski Fiat 125, z resorami godnymi furmanki? Jeśli w dodatku jest to “taksówka pana Henia”, to mamy sprasowane auto świeżo po wypadku.
Ależ jak najbardziej, to powypadkowa ruina Henia jest.

(...)
Aspirant  Żółtko i sierżant  Jacek Nowak, który przejechał  o świcie, by ich eskortować w drodze  powrotnej, rozmawiali jak starzy przyjaciele, opierając się o maskę wozu.
Żółtko w tej grze dotarł do flakonu z eliksirem i pasek życia naładował mu się na zielono.

–  Jeśli  wcześniej  byłeś pogrobowcem,  bo urodziłeś się po  śmierci ojca… to jak nazwać  cię teraz? Przedgrobowcem?
Czyżby ojciec Żółtko zmartwychwstał i zrobił go na nowo?
Nowak, trzeba cię zmartwić. On jak był, tak dalej jest pogrobowcem (jeśli już musisz tak go nazywać). Przypomnijmy - “pogrobowcami” nazywano dzieci urodzone po śmierci ojca.
Gdyby zbrodzień go wypatroszył, to Żółtko byłby podrobowcem, ale niestety...

(...)
–  Co z  Halickim?  Myślałem, że  tu przyjedzie –  kontynuował Żółtko.
– Coś mu się w dupie poprzewracało. – Nowak odruchowo ściszył głos, jak to bywa w momentach wypowiadania opinii na temat osób trzecich.  – Miał iść na emeryturę, teraz go pchają na wojewódzkiego. A najgorsze, że on coś kombinuje.

–  Co?  – spytał  Żółtko, na  co Nowak pokazał  palcem na swoją skroń. – A, rozumiem. Twoja intuicja.
(...)

Dagmara  cały czas patrzyła na Leona  z uwagą. Widziała na jego twarzy  te same cechy, za które pokochała  go dawno temu. Dobro, odwagę, ciepło.  Widziała jego siłę, którą zawsze emanował  na wszystko dookoła.

http://evilopedia.blogspot.com/2012/04/angel-of-light.html

Siłę,  która kilka  lat temu przygasła,  by wrócić w decydującym  momencie, gdy zagrożone zostało  życie Sary. Znów miał ten błysk w  oku, tę pewność w pociągnięciach ruchów,  tę uwagę i ten luz. Znów był tym człowiekiem, którego wybrała kiedyś na męża. Magnetycznym Leonem Brodzkim.

AŁtor tak bardzo chce być polskim Jo Nesbo, i tak bardzo chce, żeby Brodzki był polskim Harry Hole’m, że czasem aż przykro na to patrzeć. Jak na każdą sytuację przekraczającą dopuszczalny i nieszkodliwy dla organizmu poziom żenady.

– Jedźmy już stąd. Jedźmy. Do Torunia. – Brodzki po raz ostatni omiótł  wzrokiem morski horyzont i odpalił silnik.
A gdzie siedział wierny pan Henio?
Wierny pan Henio siedział w Toruniu, gdyż pożyczył swój najdroższy samochód wielkiemu Leonowi Brodzkiemu, by ten miał czym pognać do Darłowa, aby nieść pomoc ukochanej córce.
To Brodzkiego nie było w Darłowie? Kto w takim razie gawędził z prokuratorem? Ramy czasowe wypaczyły.się tak bardzo...
<ze współczuciem> Za dużo Marcela! Brodzki był w Darłowie, przypędził pożyczoną od Henia taksówką, a Henio został w Toruniu.
Zmylił mnie wypadek, kiedy skasowało auto Henia.
Normalny człowiek oddałby zrujnowany samochód do naprawy, o ile nie na szrot. A tu niespodzianka - Brodzki wsiada i jedzie wrakiem przez pół Polski. Brak szyby nie był dla niego przeszkodą.

Po  chwili  auta wykręciły  na promenadzie i  ruszyły, znikając w  tumanach piasku za Hotelem Apollo.
Droga za Hotelem Apollo:
https://cdn.pixabay.com/photo/2014/11/17/17/27/rally-off-road-534911_960_720.jpg

Czerwono-zielone  sygnalizatory awanportu  dawały znać chowającym się  przed sztormem statkom. Nadciągała  burza, a wszyscy w Darłowie wiedzieli,  że przy takiej pogodzie deszcz pada tutaj poziomo. Jak w Burzy Szekspira.
Burza będzie wspominana wielokrotnie. Można wnioskować, że to kolejny kamień milowy w lekturach aŁtora.

Sara i Tomek zostają przewiezieni do Torunia i trafiają do szpitala – tego samego, w którym Brodzki nocą plątał się po prosektorium.
Przecież w Toruniu nie ma innego. Jak sądzę, Kaklińska już jest na miejscu i się nimi zajmuje.

4
Do  ochrony  sali, w której  położono Tomka i Sarę
A Tomka to czemu? skoro - mimo rany w szyi, z której trzy dni sączyła się krew, odwodnienia, jakichś odparzeń czy innych odleżyn, nabytych na skutek spędzenia trzech ostatnich dni związanym na dnie silosa - jeszcze rano w Darłowie z Nowakiem “rozmawiali  jak starzy przyjaciele, opierając się o maskę wozu” o pogrobowacach i innych duperelach, obaj swobodni i najwyraźniej w doskonałym stanie?
Musieli, bo w Toruniu jest szpital z salami koedukacyjnymi, więc szkoda żeby się marnowała taka okazja, no.

Nie wiem, jak w Toruniu, ale w Bydgoszczy leżałam na sali dla najtrudniejszych przypadków w sytuacji zagrożenia życia, takich, co muszą być bez przerwy na oku, i sala była koedukacyjna, owszem. Bardzo się starano, żeby zapewnić intymność podczas badań i zabiegów higienicznych, ale poza tym sala była w zasadzie otwarta, miała przeszklone ściany i rzeczywiście nie zwracano uwagi na płeć osoby, która na nią trafiała. Może to ten przypadek.
OIOMy faktycznie są koedukacyjne, ale wydaje mi się, że oni leżą na zwykłej sali.
Niech Was grzeszne myśli nie nachodzą, bo pamiętajmy, że te sale są monitorowane.
****
Czyżby pokątny handel nagraniami z sal był sposobem na dofinansowanie szpitala?

[Do ochrony sali] przydzielono młodego  policjanta, oddelegowanego do Torunia  z Bydgoszczy.
Był prosto  po akademii.  
Jak się dalej okaże po Akademii Policyjnej XXII, tej najśmieszniejszej.

Gdy  Tomek  na niego  spojrzał, zdał  sobie sprawę, jak  długą drogę sam pokonał  przez ostatnie dni. Jak daleko  było mu od tego, kim jest dziś,  do siebie samego z pierwszego dnia służby  w Toruniu, wypisującego mandat na skrzyżowaniu  przy hotelu Merkury. Dziś miał na koncie uratowanie  życia dziecka, pogoń przez osiedle Dębowa Góra, rozpracowanie  monitoringu, odkrycie powiązań w sprawie, policyjny pościg, ranę  postrzałową. A nawet własną śmierć.
Tak, to był intensywny tydzień.
Możesz iść na zasłużoną emeryturę.

Zwłaszcza  to ostatnie  było solidną kartą  przetargową w każdej rozmowie na temat zdobytego doświadczenia.
Gdy  pilnujący  sali policjant  poszedł po kawę,  Sara i Tomek wymknęli  się trzymając się za ręce i podskakując na  oddział  noworodkowy.  
Za  szybą  zobaczyli niepozorne  dzieciątko.

(...)
–  Mój  bliźniak,  Tomasz Pogrobowiec  Pierwszy [drugi - według Nowaka]  –  zaśmiał  się Żółtko.
Był  to pierwszy  raz, kiedy Tomek  odetchnął.
Wcześniej nie mógł tego zrobić, bo mu przez te przestrzeloną szyję powietrze uciekało.  

Porwanie  nie należy  do najprzyjemniejszych  wydarzeń. Nawet policjantowi, nawet komuś, kto widział śmierć i krew, takie zdarzenie musi wryć się  w pamięć.


Do  tego  jeszcze  wisielec,  wnętrzności,  odcinanie pępowiny od żyjącego dziecka
w przeciwieństwie do standardowej procedury, która każe odcinać pępowinę dopiero, gdy dziecko zmarło

Dramatyczne i drastyczne sceny zawsze zapadają w pamięć.
To jest myśl, której głębia wskazuje na wielkie doświadczenie życiowe.
Matura potrafi śnić się przez długie lata.
(...)

Dziura po  ranie goiła  się szybko,
Dziura po ranie.
Na skraju wysiłku.
Dekada palców.

Frazeologizmy Marcela zasługują na jakiś osobny rozdział w słowniku, a Pan Redachtór tegoż dzieła – na publiczne wybatożenie pod pręgierzem na toruńskim rynku.

ale  kilkudniowe  „wakacje” w elewatorze regeneracji nie przyspieszyły.
Tak, w silosie z rany jeszcze się krew lała.

(...)

W  szpitalu  niewiele osób  wiedziało, kim są,
bo policyjna ochrona, do której oddelegowano policjanta z Bydgoszczy, jest przecież jedną ze standardowych usług medycznych.
–  i to  im odpowiadało.  Ta cisza. Podobnie  jak Sara, także on przez  krótki czas był oficjalnie uznany za zmarłego, teraz nie spieszyło im się do powrotu  z zaświatów.
Wprost z piekła, skoro przejechali drogę z Darłowa do Torunia we fiacie 125 i jeszcze dychają.
O, widzisz, to pewnie dlatego położyli go do szpitala! Porwanie i siedzenie na dnie silosa z jednym posiłkiem na dwie doby oraz workiem na głowie, że o sączącej się nieustannie z rany na szyi krwi nie wspomnę, to pikuś, ale cztery godziny  jazdy w rozklekotanym fiacie 125 załatwiłoby najsilniejszego!
Obawiam się, że o wiele dłużej, bo wrak po wypadku nie mógł jechać szybciej.

Przez  tę krótką  chwilę [krótka chwila to trzy dni na dnie elewatora, czy kilka godzin w taksówce pana Henia?] Sara  i Tomek pozostawali  zawieszeni między życiem  a śmiercią i ta perspektywa w  tym momencie im nie przeszkadzała.  

A  jedno,  co wiedzieli,  to to, że im większe  brzemię człowieka, tym jego  życie prawdziwsze i bliższe ziemi.  Wiedzieli też, że wspólne przeżycia  połączyły ich na zawsze. Harry’ego Pottera i Hermionę.
A rudy Ron Weasley?
Może Hermiona zatęskni za Kosmą? Może za Danielem?

(...)
Wrócili  do sali,  kiedy policjant  gorączkowo sprawdzał pomieszczenie.
Szukał ich pod łóżkami czy w szufladach nocnych stolików?

–  Gdzie  byliście?!  Nie możecie  opuszczać pokoju!  – wykrzykiwał, jakby uczestniczył w pierwszej w życiu grze w podchody.
Chyba mu się pomyliło z pilnowaniem przewiezionych do szpitala więźniów.
(...)

– Gdzie jest obstawa?! – zagrzmiało na korytarzu.
Słychać  było narastający  odgłos kroków. Do  sali energicznie weszli  komendant Halicki z prezydentem  miasta Michałem Nalewskim.
Taka lekka zmiana brzmienia nazwiska jest tylko po to, aby chronić sempiternę. Zmienia się jedną literkę w nazwisku i już!

Za  nimi  drobiła  rzeczniczka  prasowa, zasłonięta wielkim bukietem hortensji i koszem wiktuałów.
Wszystko to w ramach chronienia incognito Żółtki i Sary.

(...)
–  Cześć,  Tomek, jak  się czujesz?  – spytał troskliwie  komendant, klepiąc Żółtkę po ramieniu. Ten spojrzał wymownie na Sarę.
Halicki  zwykł raczej  rugać Żółtkę jak  sztubaka, a ich ostatnie spotkania  nie należały do miłych. Zwłaszcza kiedy  Tomek z Brodzkim odwiedzili komendanta pod osłoną nocy, by oznajmić mu, że  wiedzą, iż znał Laurę Mostowicz – ofiarę, od której śmierci zaczęła się  cała „powtórka Brodzkiego”, a która była spokrewniona z Halickim, ale ten nie  puścił pary z ust.
Brodzki, widzę, lubi nawiedzać Halickiego w nocy, a to razem z Żółtką, a to w masce Żółtki…

Gdy  Żółtko  trafił na  trop, Halicki  mydlił mu oczy  nagrodą za uratowanie  życia noworodkowi. Wreszcie  to sam Halicki nie wezwał prokuratora,  kiedy znaleziono ciało rzekomo należące do  Tomka i to on sam stwierdził, że ciało to faktycznie  należy do Żółtki. Mimo że w rzeczywistości miało na twarz nałożoną silikonową maskę.
Już wiem. AŁtor ma na pewno mieszkanie w kamienicy, z pokojami w amfiladzie. Tylko olbrzymia ilość futryn w jego otoczeniu wyjaśniać może, czemu bez przerwy przypomina nam to, co sam napisał kilka stron wcześniej. Po prostu przy okazji każdego udania się do toalety albo żeby sobie kanapki zrobić się, nieszczęsny, resetuje i ma wrażenie, że każde “była to maska z silikonu” albo “Jacek Nowak bardzo się zmienił” pisze po raz pierwszy.

Tak,  ani Żółtko,  ani Sara nie  mieli dobrego zdania  o Halickim, więc tym większe zdziwienie wzbudziło w nich jego przejęcie.
–  Dziękuję.  Żyję, jeśli  pan zauważył –  dociął mu Tomek.  – Można powiedzieć: zmartwychwstałem.
–  Błyskotliwy  jak zawsze –  odparł z przyklejonym  uśmiechem komendant. – Panie  prezydencie, to jest ten dzielny  policjant wyznaczony do nagrody.
–  Następca  Brodzkiego,  co? Jesteś wzorem  dla młodzieży i godnym  naśladowania przykładem wzorowej  służby na rzecz mieszkańców tego miasta  
A co on takiego zrobił w ramach bycia godnym następcą i wzorem dla dzieci i młodzieży, dał się porwać i więzić w silosie? Chociaż w sumie ma to sens, i tak był bardziej aktywny niż Wielki Brodzki.

–  powiedział  na jednym oddechu  sternik miasta. Obdarzony  był solidnym wzrostem, więc  jego sylwetka górowała tak nad  Halickim, jak i nad leżącym na  łóżku hospitalizowanym Tomkiem Żółtką.
Ja też góruję nad każdą leżącą osobą!

–  Dałabym  głowę, że  tak samo napisane  jest na dyplomie, jaki otrzymał mój tata – wycedziła Sara. – Czy jego też spotka nagroda? Panie prezydencie, to on uratował nam życie.
–  Tak,  słyszałem,  słyszałem… –  Prezydent nie był  zachwycony wątkiem Leona  Brodzkiego.
Bo? To znaczy, ja też nie jestem zachwycona wątkiem Leona Brodzkiego, ale dlaczego niby rusza to prezydenta, który wszak nie czytał “Powtórki”?

–  Niemniej  to w młodzieży  widzimy przyszłość  tego kraju. Chciałem  wam osobiście pogratulować  w imieniu mieszkańców Torunia.  – Tu spojrzał karcąco na rzeczniczkę, która podskoczyła jak oparzona i podbiegła z kwiatami i  koszem słodyczy. Prezydent przejął od niej pakunki. – Proszę bardzo, na osłodę kosz toruńskich pierników.
Mam nadzieję, że dla mieszkańców Torunia to najwspanialsze przysmaki.
Nie wiem, jak innych mieszkańców, mówię w swoim imieniu -  jeśli w tym koszu były Katarzynki i wafle “Teatralne” to tak, poproszę.

(...)

5
Na biurku Brodzkiego pojawiła się przeszłość.
Ojacie… Pojawiła się i wyła upiornie uuuu….

Zmaterializowała się pod postacią przedmiotów, na które czekał od kilku dni.
Widać, jak bardzo zależało mu na pośpiechu w śledztwie, skoro pogodził się z tym, że materiały, które miały wnieść wiele nowego musiały być a) spakowane przez pracownika domu opieki, b) zaniesione na pocztę c) dostarczone Brodzkiemu.
Widzicie ten gorączkowy pośpiech Leona?

Były  to rzeczy  po ojcu, przesłane  z ośrodka, w którym  Franek spędził ostatnie  miesiące swojego życia. Notes,  ubrania, zardzewiałe żyletki.
Te zardzewiałe żyletki powinny budzić ciekawość detektywa. Rdza to, czy krew?

Uwaga, zaczyna się bredzenie:
Ale  Leon nie  miał już w  głowie tylu reminiscencji  i powtórek, co jeszcze niedawno.  Ze śmiercią się pogodził, podobnie  jak ze śmiertelnością. Ze swoim miejscem  w sztafecie pokoleń. Problematyczne było co  innego: zbrodnia i kara. Czy mógł wierzyć słowom  Daniela? I co wspólnego miała z tym jego matka, Salomea Brodzka?

(...)

Pojawia się archiwista Maks:

–  Mam  coś jeszcze.  Archiwa przekopałem  na wszystkie strony. Aż znalazłem – rzekł, ściszając głos.
(...)
– Co to jest? Gdzie to masz?
– Pierwszą część masz wklejoną pod szufladą w biurku.
Maks ma możliwość wchodzenia do mieszkań, rozbijania zamków w biurkach i podklejania czegoś pod szufladami.
To jest więcej niż prezentowali współpracownicy doktora Hausa.
Nie, chyba chodzi o szufladę biurka w pracy. Ale i tak te manewry powinny zwrócić czyjąś uwagę.

– Czyli jest więcej części?
–  Idź  do domu.  Tam znajdziesz  klucz.
A przepraszam bardzo, nie mógł dostarczyć mu wszystkiego w jednym pakiecie? Czy my jesteśmy w jakiejś przygodówce, gdzie w lokacji A znajdujesz jeden puzzel, w lokacji B następny…?

(...)

6
Brodzki wraca do swego mieszkania.

W dole pionu klatki rozległ się szczęk zamka, a żarówka na piętrze zgasła. Leon powinien teraz wstać, wymacać przycisk światła na ścianie, na powrót się schylić, sięgnąć po klucz, otworzyć drzwi i wejść do swojego mieszkania – tak jak robią ludzie od czasów, kiedy wymyślono drzwi, rygle, w końcu zamki i klucze…
Ale jakaś przemożna siła, władana mocami ciekawości i przestrachu …  eeee… czym władana?, zatrzymała go w pozycji dyskobola.

(...)

Brodzki nie wiedział do końca, dlaczego przywiera do ziemi w pozycji zawodowego grzybiarza, zawodowego grzybiarza i amatorskiego dyskobola ale zdał sobie właśnie sprawę, że nie tylko nie wie, dlaczego tak dziwnie się zachowuje, lecz że również nie orientuje się, kto pod nim mieszka.
Kurka wodna, najwyraźniej całe życie a) źle otwierałam drzwi, b) źle zbierałam grzyby c) oba


Chciał mu lunąć koszykiem w splot słoneczny.
Może miał w nim wyjątkowo dorodne prawdziwki, których gotów był bronić jak niepodległości.

Brodzki znajduje klucz tam, gdzie go Marta zostawiła – pod wycieraczką.

(...)

Przekręcił klucz w zamku, otworzył drzwi i zrobił krok na przód, po czym się zatrzymał. Coś przykuło jego uwagę.
Był  to dźwięk  owej wycieraczki,  która pod ciężarem  stopy wykrocznej przesunęła się nieznacznie na podłożu.
Czytając Marcela zaknebluj swego wewnętrznego polonistę!

Brodzki  sięgnął pod  nią. Była tam  przyklejona koperta.  Z wnętrza kurtki wyjął drugą, obie były identyczne.
I tak stał na klatce schodowej, stał, oglądał i porównywał obie koperty. A framuga czekała.
***
Jesteśmy w tym samym miejscu, gdzie Brodzki już (co najmniej raz) został pobity. Przyzwyczajenie czyni mistrza.

Przyglądał im się przez  chwilę, a kiedy światło  zgasło, wszedł do swojego  mieszkania i nacisnął włącznik oświetlenia.
„Klucz”. – Brodzki przypomniał sobie wskazówkę Maksa.
No, klucz w zamku zostawiłeś!

Pośrodku korytarza siedział Szarik.
Jak to pies, który dwa dni nie widział pana.
Nawet nie zaszczekał, skubaniec!
Brodzki aż podskoczył.
To pies powinien podskakiwać, a nie Brodzki.

(...)
– Widzę, że ciocia Marta zadbała o ciebie lepiej niż ja? Chyba nie chcesz mi o czymś powiedzieć? – I pogłaskał go.
Szarik  zamerdał  ogonem, ale  wyczuł niepokój  w twarzy i zapachu swojego pana.
Wącha – a z tego zapachu,
który mógł być skutkiem strachu,
wnosi, że to nieboszczyk i że już nieświeży.
(Adam Mickiewicz, Przyjaciele)

–  No co?  – spytał  Leon. – Żałujesz,  że nie pojechałeś ze  mną? Że nie jesteś jak  ten pies ze Śląska? Jak  on się wabił… Gucio? Co to rozwiązuje  zagadki z tym byłym gliną, Szymonem Solańskim?

Ojej. Jakie to urocze. Kolejna osoba - po Grzegorzu Giedrysie i Robercie Małeckim - którą aŁtor mizia po ego (Się podlizuje. Albo podkreśla, że oho, kogo on to nie zna! Albo pozostaje w serdecznych stosunkach i umieszcza w swoim wiekopomnym dziele ku niewinnej rozrywce. Do wyboru. Oczywiście).

Rzecz jasna u tak Niebywale Kulturalnej Osoby, jaką jest nasz aŁtor może to być po prostu nawiązanie kulturalne albo intertekstualność według koncepcji Gerarda Genette’a. A świadomość (o brak której nie można wszak podejrzewać człowieka tak wysoce kształconego jak nasz Marcel), że autorka opowieści o Szymonie Soleckim i Guciu jest redaktor naczelną portalu kryminalnego, gdzie się recenzuje polskie kryminały, nie ma tu nic do rzeczy :D.

Może  i na ciebie  przyjdzie pora.  Najpierw musisz nauczyć  się robić zakupy…
Leon  odpalił  na gramofonie  ostatnią płytę.  Było to wciąż Samurai  zespołu Grand Prix.
Zespół nagrał to w 1983 roku.
Z  urządzenia  popłynęły słowa utworu.

In  a country  where there  were no wars,  no castles to defend.
The  king in  all his wisdom  was so loyal to  the end. But peace
would never reign  for long, to paint  the story grey. The mighty
son of Genghis-Khan was planning to invade…

Usiadł  na kanapie.  Podniósł głowę  – w pokoju znowu  wisiały lampki od Marty,  które dopiero co zdejmował.  
Marta wieszała je ponownie, mamrocząc mściwie: A właśnie, że zaznaczę swoje terytorium! Nie myśl sobie!

Otworzył  pierwszą kopertę. W  niej znajdowało się  zdjęcie, o którym Maks  mówił przez telefon.
Słynny  Elf i dwójka  dzieci, młodocianych  gangsterów, bliźniaków.  Przetrwało przez przypadek,  skleiło się z innym dokumentem.
Zdjęcie. Jak rozumiem, na papierze fotograficznym, grubszym i sztywniejszym od zwykłego. I tak się po prostu wzięło i skleiło, i nikt tego nie zauważył.  
Przypominam ci, że mówimy o aŁtorze, który wiesza swoich bohaterów na przęśle mostu w środku dnia / każe im podrzucać trupy w turystycznym centrum miasta, i nikt tego nie zauważa. Czym jest w porównaniu z tym jakieś tam zdjęcie.
Czy po gościach, którzy nie potrafili odróżnić lateksowej maski od skóry, można się spodziewać, że zauważą coś takiego?

Jeśli  jednak ta  fotografia nie  miała ujrzeć światła  dziennego, to druga, którą  Leon miał za chwilę zobaczyć,  nigdy nie powinna było nawet powstać.  Miał już sięgnąć po kopertę, kiedy mieszkanie Brodzkiego  przeszył dźwięk telefonu. Dzwonił nieznany, stacjonarny numer z Torunia.

–  Nie  wszyscy  są temi,  za którech  się podają –  powiedział w słuchawce głos starej kobiety.
– Kto mówi?
– Już nie pamiętasz? Oczy.
Oczy, które mówią? Jak on może nie pamiętać gadających oczu?
Cóż, już w “Powtórce” zastanawiał się, czy kobieta miała brzuch. Widocznie takie drobiazgi, jak nietypowe szczegóły anatomii umykają jego uwadze.

– Oczy?
– Boga. Oczy Boga.
Jasssne. Jeszcze lepiej.
To bardzo ciekawe, co pani mówi. A co mówi lekarz?

– To pani… Kobieta w czerni.

–  Dopóki  nie rozwiążesz  do końca sprawy,  będziesz pachniał trupem. Tak jak całe to miasto. Toruń stoi nad złą, zatrutą wodą.
Nie dość, że do Wisły spływają  pestycydy, to jeszcze siuśki z połowy Polski!

Dźwięk w słuchawce się urwał. Rozmawiał z tą kobietą kilka dni temu. Twierdziła, że znała Franka Brodzkiego.
A teraz dzwoni, żeby powiedzieć kilka dziwnych słów i wprowadzić Mroczny Nastrój.

Gdy  Leon otworzył  drugą kopertę, długo  patrzył na zdjęcie. Tak długo,  że igła zdążyła unieść się nad  stroną A płyty, która dograła do końca,  za oknem było dawno ciemno, a Szarik, który  długo siedział z przechyloną w zaciekawieniu głową, w końcu usnął.
Brodzki zrozumiał wszystko.
I zaraz nam to wywali, kawa na ławę, co oczywiście w żadnym razie nie oznacza, że i my zrozumiemy.
***
Wszystko jest jasne od dawna. Cały cykl z Brodzkim to żart towarzyski, efekt zakładu zawartego po dawce płynnych środków imagogennych na bazie etanolu. Dlatego nie ma tu ani sensu, ani (koniecznego w kryminałach) napięcia, nie mówiąc już o jakiejkolwiek intrydze. W dodatku doszliśmy do ostatnich rozdziałów Mgnienia, gdzie aŁtor odpuścił sobie nawet te resztki przyzwoitości, które każą udawać, że szanuje się czytelnika.

Tym niemniej wolałabym, drogi aŁtorze, abyś w przyszłości swoje żarty towarzyskie ograniczał do towarzystwa, które potrafi je docenić (czyli do wąskiego, jak mniemam, grona), zamiast je upubliczniać i narażać niewinne (i niewykluczone, że nie dość zamożne, by mogły pozwalać sobie na luksus wyrzucania pieniędzy w błoto) osoby na nabycie ich drogą kupna w cenie 35,99 zł.
.

7
–  On wie  – wymamrotał  komendant Gromosław  Halicki i opadł na skórzany  fotel w swoim domu. Siedział  przy sekretarzyku w eklektycznym  salonie, zapełnionym sztukaterią i  kiczowatymi dziełami sztuki, gdy do pokoju  weszła jego małżonka Zofia. (...)
Na  oświetlonym  lampką biurku  przy sekretarzyku  stała fotografia w ramce.  Czarno-białe zdjęcie z lat  dziewięćdziesiątych (dziewiętnastego wieku, rzecz jasna. Zdjęcia z lat dziewięćdziesiątych wieku dwudziestego miały takie śliczne, obrzydliwie intensywne kolorki) sklejone z dwóch, z urwanym brzegiem.
Jedno zdjęcie sklejone z dwóch - czy to coś na kształt dziewiętnastowiecznych pierwocin fotomontażu?
I to tajne, bardzo tajne oraz kompromitujące, bardzo kompromitujące zdjęcie Halicki miał na biurku. W ramce. No ależ przecież, że oczywiście.

Zrobiono  je w jednej  ze starych kawiarni  na Bydgoskim Przedmieściu.  Takiej, w której była okafelkowana  szatnia, bufet, palarnia i sala taneczna.
Wystrój też bardziej pasuje do lat 70.

Przy stoliku siedziała piątka osób. Po  prawej stronie siedział mężczyzna w kapeluszu  oraz dwójka dzieci. Po lewej stał mężczyzna – był  to Franciszek Brodzki. Obok niego zdjęcie było oderwane.
Zgaduję: była tam żona?

Halicki stał teraz w półmroku, spoglądając w smagane deszczem okno. Wiedział, czyjego wizerunku na zdjęciu brakuje. Bo fotografię sklejono  taśmą tak, że połączyła swym wybrzuszeniem teraźniejszość i przeszłość. Powtórka przeszłości sprawiła, że teraźniejszość stała się mgnieniem.
A tytuły pierwszej i drugiej części pięknie i przewrotnie splotły się ze sobą.

10 września 2016

(...)
Gdy  Brodzki  wyjrzał przez  okno komendy, zobaczył  jedynie pojedyncze, podłużne  obłoki malujące na błękicie zygzaki.
Chemtrailsy?  
(...)

Na dziedzińcu Komendy trwa konferencja prasowa, ale tym razem bez kanapek.

Halicki  przemawiał  do zgromadzonych  dziennikarzy. Tłumaczył  im coś, gestykulował niby  dyrygent, a jego ruchy były płynne i zamaszyste.
Ani  razu nie  zerknął w stronę  Brodzkiego. Nie musiał.  Dziś o świcie zadzwonił do  niego z informacją, że mają  się spotkać na osobności. Nie w komendzie, w terenie. Tylko we dwóch.

Leon  zamknął  okno i ruszył  w głąb głównej sali  na pierwszym piętrze.
Szybki  rzut oka  wystarczył,  by zauważyć,  że komenda wyraźnie  opustoszała. Niewygaszone  monitory, niedopite kubki kawy, resztek jedzenia szuka pies pod stołem rozłożone  na biurkach  gazety – wszystko  to wyglądało na porzucone w pośpiechu.
Ach, te detektywistyczne talenty!

Pod  jego biurkiem  Szarik leżał, nie  wydając żadnego dźwięku. (...)

Na  klatce  spotkał Nowaka.  Ostatnie dni wyraźnie  odmieniły sierżanta. Jego  ruchy były sprężyste, a wzrok  bystry.  
Znowu! Bo przecież już raz go odmieniło w tym tomie, w trzecim to go wręcz nie poznamy (ale tego nie sprawdzimy, bo tomu trzeciego nie ruszymy nawet kijem, ot, co).

Mijali  się właśnie,  gdy Brodzki zatrzymał  policjanta, łapiąc go za  przegub ręki.
–  Cokolwiek  by się stało,  zawsze walcz o prawdę,  sierżancie – rzekł cicho Brodzki. Nowak rozejrzał się niepewnie.
–  Detektywie  Brodzki, mówisz,  jakbyś miał raka –  odparł Nowak,
(...)
–  Z rakiem  łączy mnie tylko  to, że ciągle mam  wrażenie, jakbym się cofał. – Brodzki puścił Nowaka i przygryzł wargi. Sierżant  zauważył, że umysł detektywa pracuje intensywnie.
Taki bystry, a aż na twarzy mu widać, jak się trybiki w głowie obracają, zacinając się z lekka?
Jeśli w biegu Brodzki czuje dekady palców, to dlaczego Nowak ma nie widzieć trybików w głowie Brodzkiego?

Jego oblicze wskazywało na niepokój i rozdrażnienie.


–  Szukam  tego w kapeluszu.  A ty ciągle drążysz  temat Franka? – spytał Nowak.
–  Cokolwiek  ma się stać,  bądź na to gotowy.  – Brodzki ruszył na dół.
Nadciąga Mhrrrrrok!

– Na co, Leon?
– Na burzę. Jak u Szekspira – krzyknął już z półpiętra.
Cobyśmy przypadkiem nie przegapili nawiązania!

(...)
Chwilę  później Nowak  zobaczył go przez  okno, jak wsiada do taksówki Henryka i odjeżdża.
– Czyli coś pierdolnie
Taksówka Heńka.
“pokiereszowana, z poobrywanymi zderzaki*) i pogiętą blachą”, “szyba poszła w drobny mak, ale kula minęła mężczyzn, rozpruwając radio i tapicerkę tylnej kanapy” - stan taksówki z dnia 4 września według słów samego aŁtora, potem trasa do Darłowa, po Darłowie, z powrotem, no pewnie, że pierdolnie.
Bądźmy szczerzy - musi.
___
*) tak w oryginale

– rzucił pod nosem i wyszedł. Idąc  po schodach, minął podążającego w  przeciwną stronę człowieka. Nie zauważył, że człowiek ten miał pod ręką kapelusz.
Co za szczęście, że Mały Łysy nie rozstaje się ze swoim nakryciem głowy od lat dziewięćdziesiątych, inaczej byłby nie do poznania! Jak widać na powyższym obrazku - facet ma kapelusz pod pachą i tyle starczy, żeby Nowak minął go jak obcego.

2
Archiwista Maks przybiega na komisariat, szukając Brodzkiego, ale spotyka tylko Nowaka.

Z  okien  komisariatu,  tych zamkniętych  i tych uchylonych,  nie dobiegały żadne dźwięki.  Policyjny parking przepełniała  absolutna cisza, przerywana jedynie  szumem klimatyzatorów z boku budynku.
W tym bezruchu materii ujawniał się cały bezkres czasu i przestrzeni,  wszystkich znanych człowiekowi wymiarów. W żadnym innym momencie  nie ukazywała się tak właśnie jak w tym w całej istocie tkanka dnia  i faktura historii.
Ładne, no nie?
Ale to nie koniec.
Majestatyczny, ośmiopiętrowy,  niebieski budynek komendy Toruń  Śródmieście tym bardziej wyrastał na  rogu ulic Grudziądzkiej i Polskiego Czerwonego  Krzyża, im mniej coś zakłócało jego widok. Eeeee… Tym bardziej  górował nad okolicą,  im mniej ptaków przecinało  wokół niebo. Tym bardziej straszył swoją mocą, im wolniej płynęły ciemne chmury  nad miastem. A płynęły coraz wolniej i niżej. Tak nisko, że w mieście zaczynało  brakować tlenu. Złowrogość tego momentu czuli i siwowłosy Maksymilian, i muskularny Jacek  Nowak. Pierwszy partycypował w chwili swoimi krecimi oczami, drugi – orlim nosem.

Dzieci sprzed monitorów proszę takoż won, gdyż muszę sobie ulżyć!

Już?

Wszyscy niepełnoletni grzecznie odeszli?

No to.

&*^%^&&###, gdyż zwykłe "KURWA MAĆ, JA PIER…” to za mało.

(...)
–  A wy  co tu robicie?  – krzyknął z okienka  dyżurki Dżony, posterunkowy. Cała trójka spojrzała na siebie pytająco. Dżony zdjął nogi  z biurka, zamknął szybkę i po chwili wyskoczył ze szklanych drzwi. Poprawił opadający  na czoło lok i przylizał bokobrody.
Był jaszczurem. Tylko takich zatrudnia się w policji

–  Nie słyszeliście?  Halicki z prokuratorem  posłali wszystkich na nowy most. Robią obławę.
– Na kogo? Przecież wszyscy zostali złapani.
– Ja tu tylko sprzątam – wybełkotał Dżony.
– Na kogo? – Nowak złapał go za fraki. – Mów, laluś.
– Na naszą gwiazdę.
–  Co?  – Sierżant  zaśmiał się niepewnie.  – Maks, rozumiesz coś z tego?

Archiwista  Maks podniósł  do światła szary  karteluszek, który cały  czas trzymał w prawej dłoni.  Przytrzymał dokument trzęsącą się,  delikatną ręką.
Choć  niebo było  zachmurzone, przebijające  się gdzieniegdzie promienie  docierały na policyjny parking.  Właśnie w tej chwili jedna z chmur  czmychnęła z nieboskłonu, ustępując miejsce  snopowi światła, który niby laser padł dokładnie  na trzymaną przez starego człowieka kartkę.
Właśnie już noc schodziła i przez niebo mleczne,
Różowe, biegną pierwsze promyki słoneczne.
Wpadły przez szyby jako strzały brylantowe,
Odbiły się na łożu o chorego głowę

I ubrały mu złotem oblicze i skronie,
Że błyszczał jako święty w ognistej koronie.

Okazuje się, że na kartce znajdują się odbite ślady podpisów z innego dokumentu.

Dopompujmy powieść pustosłowiem, niech książka będzie gruba, skoro fabułka licha.
Okładka. Okładkę ma ładną.
Ostrzeżenie “nie oceniaj książki po okładce” nabrało sensu…

– Co tam masz? – spytał podejrzliwie Nowak.
–  Pamiętasz  te zabawy z  dzieciństwa, kiedy  odrysowywało się ołówkiem jakiś wzór, odbity czyimś pismem?
–  Ja kładłem  kartkę na monetach  i bazgrałem, odwzorowując orzełka i reszkę.
–  Tak  zrobiłem  z naszymi  podniszczonymi  aktami. Sprawa zabójstwa z 1996 roku. Pismo odbiło się na kartce pod spodem.
–  I co  tam odkryłeś?  – Nowak chciał  jak najszybciej poznać szczegóły. – Maks!
–  Obawiam  się, że nasz  przyjaciel padnie  dziś ofiarą recens crimen.
– Maks, po naszemu mów, co nie?

–  Gorące  prawo –  odparł tajemniczo  człowiek o krecich  oczach. – Jak to mawiano:  „na gorącym prawie starosta  każdego pojmać zawsze może”.
–  Maks,  po ludzku.  Coś grozi Brodzkiemu?  – Nowak spojrzał na kartkę. – Co tam jest napisane?
– Rzecz w tym… – zawiesił głos Maks. – Rzecz w tym, co nie jest tu  napisane. Pozostały tylko ślady podpisów. Dwóch sygnatur, które dawno ustaliły porządek rzeczy w tym mieście.
– Czyje to podpisy? Czyje to nazwiska? – dopytywał Nowak.
–  Gorące  prawo, czyli  takie, które pozwalało  niegdyś szybko i doraźnie  karać przestępców. Taka instytucja  skróconego procesu karnego…
– Wciąż nie rozumiem. Odpowiadaj, kurwa, na temat. Czyje to podpisy?
– Prokuratora Bojarskiego i Franciszka Brodzkiego.
–  Obaj  nie żyją…  Bojarskiego uduszono.  Brodzki… martwy – zauważył przytomnie Nowak.
Naprawdę, te ostatnie dni bardzo Nowaka odmieniły.

– Czego dotyczą dokumenty?
–  W 1996  roku o morderstwo  podejrzani byli Kosma  i Daniel Góreccy. Oraz Mikołaj  R., pseudonim „Elf”. Nie zgadniesz,  kto ich wybronił.
– Kto, Maks?
– Halicki i Brodzki.
– Nie wierzę…
– Natomiast jest jeszcze drugi dokument, a właściwie fotografia.
– Fotografia? – zdziwił się Nowak.
– Zdaje się, że jest na niej twój człowiek w kapeluszu.
– Mówiłeś, że kapelusz o niczym nie świadczy, Maks.
– Chyba się myliłem.
To absolutnie jedyny i niepowtarzalny kapelusz, który w dodatku przyrósł do głowy właściciela na dobre dwadzieścia lat!

– Więc co jest na zdjęciu?
–  Cała  rodzina.  Franek Brodzki,  komendant Halicki,  młody Kosma i młody  Daniel, a także twój  ulubieniec, człowiek w kapeluszu, czyli…
–  Elf!  – krzyknął  Nowak, a jego  krzyk poniósł się  po ścianach budynku komisariatu.  – O ja pierdolę… Jak rozumiem, Halicki bardzo  nie chce, żeby się o tym dowiedziano. Nasz komendant  i nieboszczyk Franek? I dwaj mordercy? Matko Boska! Czy Brodzki o tym wie?
– O fotografii tak. Najwyraźniej Halicki też się już o jej istnieniu dowiedział, stąd ten cały ambaras.
–  Myślisz,  że Halicki  chce się z Brodzkim  targować o przeszłość? Uwalając Franka Brodzkiego, Leon uwali samego siebie.
Polecą mu po mitochondrialnym DNA.
Mitochondrialne DNA dziedziczy się w linii żeńskiej. I tajemnica, po co Zbrodzieniowi Salomea Brodzka rozwiązany! Będzie ją powiązywał z Leonem! Zupełnie po nic, czyli z powodu pasującego do dzieła.
Mam jeszcze gorsze podejrzenia…  

– Obawiam się, że Halicki ma jakiegoś asa w rękawie.
– Jakiego asa?
Piątego.
–  Sprawa  Pękalskiego.  Coś jest z tą  sprawą nie tak. Boję  się, że Leon oberwie za  coś, czemu nie jest winien.  Za to, że „Brodzki jest winny”.
– Musimy go ratować! Co mu grozi?
–  W najlepszym  wypadku? Infamia.  Poniżenie, pozbawienie praw.
–  A w  najgorszym…?  – spytał z przestrachem  Nowak, ale Maks nie odpowiedział.

Jprdl. Oto przeleciałam wzrokiem trzy strony bełkotu o tym, co ukrywa Halicki i w jaki sposób to zaszkodzi Brodzkiemu, pełnego zdań typu "Ale co się stało?" "Rigor mortis oznacza..." "Ale mów z sensem" "Duch ludzki przenika ciemności jak wiatr. Brodzki musi uważać" "Mów po polsku", i tak cięgiem, dzieuo dobiega końca, a ja - zamiast gryźć palce z ciekawości, co będzie dalej - jestem głównie znudzona, zirytowana i nienawidzę Wydawnictwa Czwarta Strona.

Stali  tak chwilę  w milczeniu,  gdy z okna komisariatu  dało się słyszeć szczekanie psa. Nowak  spojrzał odruchowo w kierunku okna. Zwierzę zaskamlało i dźwięk ustał. Sierżant zmarszczył brwi.
–  Przecież  nikogo nie  ma w środku,  prawda? – Spojrzał  pytająco na archiwistę  i dyżurnego. – Zaczekaj  tu, Maks. Zaraz wrócę. –  I ruszył w kierunku budynku.
Sierżant  Jacek Nowak  zmienił się przez  ostatnie dni.
TAK. WIEMY. Jeszcze nie zdążyliśmy zapomnieć ostatnich dwudziestu stron, może dlatego, że w naszym otoczeniu nie ma wystarczającej ilości framug.

(...)
Nie  stał się  błyskotliwym  oratorem ani komisarzem  Aleksem, ale to, co natura  mu dała, zaczął wykorzystywać z maksymalną intensywnością.
Tak tylko przypomnę, że komisarz Aleks to pies. Gdyby Nowak zmienił się w psa, uznałabym, że ta przemiana zaszła jednak zbyt daleko.

Nie  był więc  szybki jak  wiatr, ale miał  dobry refleks. Nie  był twardy jak skała,  ale umiał bić. Nie miał  sokolego wzroku, ale potrafił  rozpoznać złodzieja. Nie potrafił  także przewidywać pogody, ale potrafił  rozpoznać zagrożenie.
Rozumiem, że przed swą słynną przemianą tego wszystkiego nie potrafił?

A  jego  zwiastun, niewinne preludium stanowiło właśnie skomlenie psa.

Kiedy  zniknął  za drzwiami,  przed szlabanem  zatrzymało się ciemne  auto z przyciemnianymi  szybami, z którego wysypało  się czterech rosłych mężczyzn w  dobrych, ale mało stylowych garniturach.  Wyglądali na pracowników służb. Maks nie  był pewien, czy było to CBA, czy ABW. Fryzurami  i sylwetkami przypominali starych, solidnych kamratów  z Wojskowych Służb Informacyjnych. Ruchy mieli wyćwiczone,  sprężyste i automatyczne.
Całkiem jak źli funkcjonariusze FBI ze złego filmu.

–  Pan  pójdzie  z nami –  zwrócił się  do Maksa wysoki,  obcięty na krótko mężczyzna  ze słuchawką w uchu i okularach przeciwsłonecznych  na nosie. Archiwista przycisnął do piersi papiery.
–  Nigdzie  nie idę –  odparł cicho  Maks i spojrzał  na Dżonego. – Dżony…?  – spytał, błagając o pomoc. Ale  ten, na polecenie innego z mężczyzn, posłusznie odwrócił się na pięcie i wrócił do portierni. Maks,  człowiek o krecich oczach i delikatnych dłoniach, stał otoczony przez czterech ludzi o niejasnych intencjach.
A już się odwiesiłam, to nie! AŁtor nie mógł się powstrzymać.

– Nigdzie  nie idę –  powtórzył nieco  głośniej. Jego stare  płuca nie nadały jednak  temu zdaniu metalicznego rezonu.  Przeciwnie, zabrzmiało ono matowo i bojaźliwie.
–  W porządku,  nie musi pan  iść – rzekł uprzejmie  człowiek ze słuchawką. – Podwieziemy pana.
–  Archiwa  nie płoną  – zdążył powiedzieć  Maks.
Kompletnie bez sensu. Zwłaszcza, że archiwa płoną. To rękopisy nie płoną. AŁtorze, jeśli już musisz popisać się znajomością cytatów przynajmniej używaj ich prawidłowo!

Choć  zaraz zawahał  się w myślach,  przypominając sobie  o Bibliotece Aleksandryjskiej,  której przepastne zbiory strawił  pożar.
Która była, jak nazwa wskazuje - biblioteką.
(...)

– Pan jest, zdaje się, z pochodzenia Niemcem, prawda?
- Dlatego rozstrzelamy pana w lesie na Barbarce.

Chwilę potem auto odjechało ulicą Polskiego Czerwonego Krzyża i  zniknęło, skręcając w Młodzieżową. Gdy Dżony dobiegł z portierni, na chodniku zobaczył strużkę krwi.
To była czysta, niemiecka krew!
Bardzo to dramatyczne i bardzo, ale ach, jak bardzo bez sensu.

3
Leon  Brodzki  stał niewzruszony  pod dwiema estakadami  mostu drogowego. Światło  wdzierające się spomiędzy  przęseł padało prosto na niego,  wykreślając w powietrzu linię niby  napięty, świetlisty łuk.
Światło padało prosto jak łuk! Takie rzeczy tylko w Marceloversum!

Trzymał  ręce w kieszeniach,  nasłuchując szumu wiatru  i wody. Dzisiejszego dnia  ubrał się w zadumę, spokój…  oraz trencz.
Jakież to literackie.

Niestety, zaraz mamy bełkot i chlupot:
„Mgnienie.  Woda. Córka  bezpieczna. Dwóch  morderców, jeden nie  żyje. Pamięć i tożsamość.  Wisła płynie, jak płynęła. Ani  jej, ani historii się nie cofnie.  Z obu można jednak wyczytać wiele prawdy.

Koryto  jednej i  drugiej zostawia  swój wyrazisty ślad,  który jakby snuł opowieść  o swoim biegu i jego zakrętach.  Znawcy i badacze spierać się będą o  drobinki, przechodnie rzucą okiem, przystaną  i ruszą dalej. I o to chodzi. Żeby pamiętać.  Nic więcej, bo tylko pamięć zostaje. Dla jednych  będzie pustym gestem. Dla drugich – wydmuszką, której  nie zrozumieją, ale która wzrusza. Wywoła złość i żal lub pogardę dla przeszłości. Nie zatrzyma, nie zastanowi, rozśmieszy. Dzięki temu,  jak zapamiętamy historię, złączymy się w niewidzialne kręgi z ludźmi, którzy pamiętają podobnie. Kto zabił, kto zawinił, kto pierwszy  podniósł kamień. Jak było naprawdę, a jak pisano. Oczywiście część z tego to takie symulakrum i fikcja.
Symulakrum! Symulakrum entymematyczne!

Ten kryminał coraz bardziej zamienia się w horror. Nie dlatego, że fabuła nabiera tempa, ale dlatego, że czytelnik blady z napięcia czeka na kolejną dawkę absurdu Słownikiem Wyrazów Obcych podszytego.
Symulakrum i persyflaż. Z akcentem na “syf”.
Czerpię pociechę z faktu, że aŁtor najwyraźniej dotarł już do litery “s” w Słowniku Wyrazów Obcych. Widzę w tym pewne szanse na minimalny (nie więcej, nie żądajmy niemożliwego) wzrost poziomu tomu trzeciego.

Wspomnienia  są zawsze na  tyle odległe, że  pozwalają pomyśleć, powartościować,  poodnosić się, popodróżować w myślach  tam i z powrotem, docenić, zdemaskować,  zatęsknić. To tworzy naszą tożsamość. Bez  względu na prawdę o Franku, chcę ją poznać.  W żadnej rodzinie nie powinno się zapominać katastrofy,  która przytrafiła się przodkom. To tworzy tożsamość. Naszą  własną. Pamięć o niej jest bliższa złotym dyskom z Voyagera  niż szumiącym pamięciom przenośnym. Kiedyś, być może, dzięki niej ktoś coś zrozumie”.
Zaczynam trzymać kciuki za Halickiego, żeby udało mu się zastrzelić Brodzkiego w czasie akcji.
Nie jesteś w tym sama!

Brodzki  wyglądał na  spokojnego i pogodzonego  z tym, co się wydarzy.
Czekała  go najtrudniejsza  rozmowa w życiu. Zdziwił  się więc, kiedy usłyszał w oddali odgłosy helikoptera. Burzyło to trochę założenie spotkania na osobności, jakie zapowiadał Halicki.
„Co  on kombinuje  – zastanawiał się  Leon – dlaczego chce  mieć świadków? Chyba nie  chce, żeby wszyscy dowiedzieli  się o fotografii”.
Tymczasem  od Szosy Lubickiej  zajechał w tumanach kurzu citroen.
(...)
Komendant  wysiadł i ruszył  w stronę stojącego  pod kolumnami detektywa.  (...)
Brodzki  celował swoim  podejrzliwym wzrokiem  z daleka i Halicki czuł  to. Dobrze wiedział, że Leon  nie spodziewał się ani helikoptera,  ani innych niespodzianek. Spodziewanie się niespodzianki rujnuje ideę niespodzianki jako takiej.
Może niedźwiedź na rowerku spuszczony z nieba wśród baniek mydlanych mógłby być niespodzianką?

(...)
Starzy  policjanci  byli coraz bliżej  siebie. Potężna konstrukcja górowała  nad nimi, głównie przez najdłuższe w  Polsce przęsła łukowe o wadze pięciu i  pół tysiąca ton, które teraz stwarzały monstrualne  wrażenie.
Z  kolei  podtrzymujące  most betonowe słupy,  ustawione w szeregu, przypominały  wyglądem filary gotyckich katedr, jakich  w Toruniu przecież nie brakowało. W połączeniu z ledwo przebijającym się słońcem, mozaiką światłocieni szelfowych  chmur i zieloną tonią mrocznej Wisły wszystko to składało się na zagadkowy obraz przedstawiający zmaganie człowieka z naturą.
JA PIE... pierniczę. Ja pierniczę.

W  tych  okolicznościach  przyrody Halicki  zbliżył się do Brodzkiego, zwalniając kroku na ostatnich metrach.
– Witaj, detektywie.
–  Witaj,  komendancie.  Mam dla ciebie  niespodziankę. Niespodziankę-wycinankę.
–  Zabawne.  Bo ja też  pomyślałem o  prezentach. Będą  też goście. Jak impreza, to impreza.  Z górującej nad nimi estakady wychyliły  się lufy policyjnych karabinów.
Nagle pojawiają się snajperzy z laserowymi celownikami, korek jak stąd do Bydgoszczy, helikoptery-bajery, bo dwóch facetów chce pogadać pod mostem.

4
Mężczyzna w kapeluszu przeszedł spokojnie po piętrze opustoszałej komendy.  Minął biurka, wreszcie przysiadł na odginanym, teleskopowym krześle, wyciągnął  nogi na blat i przejrzał rozłożoną obok gazetę. Drugą ręką chwycić[ł]  pilota  telewizyjnego  i włączył kanał  informacyjny. Nadawano  właśnie transmisję z okolic  nowego mostu drogowego w Toruniu.
Jeśliby  spojrzeć na  tego tajemniczego  człowieka od frontu,  zza szerokiej płachty papieru  wystawał tylko kapelusz. Niżej,  na pierwszej stronie gazety, widniało  zdjęcie garstki gapiów, w której jedna  postać wyróżniona była czerwonym kolorem.  Nagłówek
brzmiał: „Kim jest ten człowiek?”.
Boru, jaka amatorszczyzna.

A  człowiek  na zdjęciu  miał kapelusz,  a także wiele innych  cech, które wskazywać mogły  na zbieżność z wizerunkiem mężczyzny, który  egzemplarz tej gazety teraz czytał. Można wręcz  powiedzieć, że był to ten sam człowiek.

Nie, dopiero teraz JA PIER... niczę.  Tylko bardziej.
Trzeci człowiek.
Mężczyzna  zagwizdał, tak  jak gwiżdże się  na psa, ale przestrzeni  komisariatu nie zagłuszył  żaden szmer.
Bezszmerowe gwizdanie, level expert.
Są takie świstawki nadające w paśmie słyszalnym tylko dla psów, czego paszczowo człowiek nie dokona.
Wątpię wszakże, czy to akurat miał na myśli nasz Miszcz Słowa.

A teraz będzie okrucieństwo i przemoc wobec Psa..
Wszystkich Psubratów prosimy, aby tego nie czytali, bo to jest wielkie FUJ.

Wstał,  zrobił kilka  kroków, cofnął  się. Zrobił kilka  kroków i zatrzymał się  przy biurku Leona Brodzkiego.  Leżał pod nim Szarik. Miał zjeżoną sierść i wielkie, wystraszone oczy.
Mężczyzna  złapał psa  za głowę i skierował  ją w stronę telewizora.
–  Poznajesz?  Poznajesz tego  złego człowieka?  – Pies skomlał i wyrywał  się, ale mężczyzna nie rozluźnił  uścisku. Przeciwnie, wbił mu palce w  sierść tak, że pies zaczął charczeć i  dusić się, ślina toczyła mu się z pyska.  – Nie udawaj, że nie widzisz. To plazmowy telewizor,  ma taką częstotliwość obrazu, że spokojnie zobaczysz na ekranie ruch.

Istotnie,  gałki oczne  Szarika się poruszały.  Na widok znajomej twarzy zaszczekał i zaczął się wyrywać.
Mężczyzna  jednym ruchem  rzucił go na ziemię  i przygniótł jego pysk kolanem. Zdjął kapelusz, położył go na blacie. Rozpiął ekspres [kto jeszcze tak mówi na zamek błyskawiczny?!] kurtki  ze skaju  i z wypchanej,  wewnętrznej kieszeni  wyjął obrożę z kagańcem. Pies szamotał się, ale siła nacisku była olbrzymia. Po  chwili pysk Szarika przyobleczony był w nabity ćwiekami kaganiec i obrożę z medalikiem. Był na nim wygrawerowany napis:
Bundy.
–  Przypomniało  ci się, skąd  jesteś?
- Ted Bundy, prawda szefie?

–  Mężczyzna  pogłaskał go  po głowie. – A  pamiętasz, co robiliśmy  razem? Pamiętasz, jak zagryzłeś raz człowieka?
Border collie. Rasa, która otwiera wszystkie spisy ras szczególnie agresywnych.


Może to był mieszaniec: murder collie.

Pies  przestał  się szamotać.  Przez chwilę wyrzucał  pysk do góry jak koń, ale  w końcu dał za wygraną. Obwąchał  znajomy zapach rzemyków, aż w końcu położył się na ziemi i zapiszczał cicho.

5
Szpitalny  korytarz na  oddziale obserwacyjnym o, jeszcze im nie postawiono diagnozy?  wypełniał  szelest otwieranych  opakowań pierników, którymi  zajadali się młody policjant, pielęgniarka oraz szpitalny technik.

W  drugiej  od końca  beżowego korytarza  sali, po lewej [inwersja rozpanoszyła się nad podziw] Tomek Żółtko przełączał beznamiętnie kanały w szpitalnym telewizorze na monety. W śmietnik w rogu wciśnięte były kwiaty, na stoliku leżała świeża  prasa z artykułem o tajemniczym człowieku na pierwszej stronie.

Sara  spała w  sąsiednim łóżku.  Tomek spoglądał na  nią co chwilę, gdy mamrotała  przez sen. Wiedział, że choć dziewczyna udaje  twardą, porwanie i walka o życie mocno wryły się  w jej pamięć.
No shit, Winnetou.

Słyszał  to dzisiejszej  nocy, kiedy kilka  razy budziła się z krzykiem.
I  właśnie  kiedy odwrócił  od niej wzrok i  spojrzał na telewizor, obraz przykuł jego uwagę. Poderwał się z łóżka jak oparzony.
–  Co jest…  – zająknął  się. Na te słowa  Sara przekręciła się  w jego stronę. Spojrzała na ekran.
– To… – zawiesiła głos.
– To twój ojciec.
Telewizja  nadawała relację  na żywo znad mostu  drogowego. Nie było żadnej  informacji w pasku. Widniała  tylko belka z napisem: breaking news. Tak jakby wiedziano, że coś za chwilę się wydarzy.
I zajęli czas antenowy na jakieś bórwico?

–  Mam  złe przeczucia.  Dzwonię do mamy,  Tomek. – Sara chwyciła telefon i podeszła do Tomka.
– A ja do Heńka – przytaknął Żółtko. Ale dlaczego do Heńka? Bo to jedyny posiadacz samochodu w całym Toruniu. Złapali się za ręce.
– Mama nie odbiera – odpowiedziała po chwili Sara.
Zadzwoń do Rolanda, może jest u niego.

–  Rozumiem,  Heniu. – Tomek  odłożył telefon. –  Mówi, że Leon kazał zawieźć  się na spotkanie z Halickim.  
A, jasssne. Oczywiście! Brodzki pojechał na spotkanie jedyną taksówką w mieście.
Nie chodzi o to, że w Toruniu jest jedna korporacja - jest tylko jeden samochód,
nic to, że odrobinkę poobtłukiwany, obity i bez szyby.
Co za szczęście, że auto jeszcze trzyma się na kołach, a Henio nie ma kursu na drugi koniec Torunia, bo plany Halickiego spaliłyby na panewce.

I  że policjanci  odcięli Rubinkowo, Lubicką, Żółkiewskiego i wjazd na most od Rudaka.

<torunianka mode - on> Najruchliwsze arterie miasta w środku dnia <3. Dlatego, że Halicki chciał udupić Brodzkiego. Policja będzie noszona na rękach po tej akcji :D <torunianka mode - off>.

– Na co ci to wygląda?
Na srogą bzdurę.
– Na polowanie.

Sara  spojrzała  na Tomka tak,  jak patrzą ludzie,  którzy od strachu i braku nadziei mogli lada chwila postradać zmysły.
Trzynaście lat. Trzynaście lat, i ani dnia więcej.

–  Nie  daj się,  Leon – wyszeptał  Żółtko i zaczął szukać  ubrań. Poruszał się powoli, rana postrzałowa wciąż dawała się we znaki.
Gdy schylił się, żeby włożyć skarpetki, tchawica wyskoczyła mu z dziurki.

(...)

6
Nowak penetruje budynek komendy:

–  Szarik?  – zawołał  Nowak, mijając  kolejne biurka na  pierwszym piętrze komendy.
Gdzieś  za rogiem  słychać było  stłumiony pisk  zwierzęcia. Sierżant  ruszył powoli w kierunku  dźwięku. Był już niedaleko zakrętu,  kiedy na blacie pobliskiego biurka spostrzegł  osobliwy przedmiot.
–  Kapelusz…?  – wymamrotał  do siebie i w  tej samej sekundzie pewna  myśl, niczym błyskawica, przeszyła  jego umysł. Orli nos Nowaka, teraz idealnie  zespolony ze zmarszczonym czołem i wybałuszonymi  oczami, cała jego fizis wizualizowała zdziwienie, jakie  stało się jego udziałem. Nowak w lot pojął, gdzie widział  owe nakrycie głowy i do kogo ono należy.

Nie. Nie. Nie. To NAPRAWDĘ nie może być serio.
Nie jest. Naprawdę - nie jest.
Może to był taki kapelusz:
Wtedy faktycznie – trudno byłoby zapomnieć.

Na  odgłos  przyspieszonych  kroków za winklem  zareagował błyskawicznie.  Przylgnął do ściany, wyjął  pistolet z kabury, przeładował broń.

Był  to ten  moment, na  który młodzi  gliniarze czekają  od chwili przekroczeniu[a] progu akademii  policyjnej. Moment  konfrontacji ze złem. Moment próby.
Sierżant zaczął liczyć do trzech. Znał rozkład komendy, wiedział, ile  metrów ma wnęka za zakrętem. Była obok kuchni, nie więcej jak trzy metry.

–  Raz…  – szeptał.  Już zamierzał  wychylić się zza  ściany i wycelować broń  w tego, kto naruszył przestrzeń  komisariatu. Był gotów na to spotkanie. – Dwa…
– Trzy – wyszeptał mężczyzna za rogiem.

Nowak  zobaczył  tylko błysk.  Wszystko trwało  ułamek sekundy. Precyzyjne  pociągnięcie ostrza przecięło  jego tętnicę szyjną, która teraz  strzeliła strugą krwi.
Czego to ludzie w szyjach nie mają! Tętnice jakieś!

Wypuścił  broń i osunął  się na ziemię, zostawiając na ścianie rozmazany, rubinowy ślad.
Zastanawia mnie tylko, jak możliwe jest podcięcie gardła (uzbrojonemu w pistolet) człowiekowi stojącemu za załomem muru.
–  Nigdy  nie licz  na głos, chłopcze  – rzekł miły, miękki  głos mężczyzny.

Rośnie we mnie chęć, by napisać do pani Michalak miły list, w którym wspomnę, jak dobrze pisze,  jak cenię jej poczucie humoru oraz rysunek postaci, po mistrzowsku subtelny.

Jacek  Nowak broczył  krwią.
Jego  oczy były  olbrzymie, nie wiadomo,  czy ze strachu, czy z powodu  reakcji ciała na nagły spadek ciśnienia  spowodowany ubytkiem krwi.

Sierżant  czuł smak krwi  w ustach. Słodki  i gorzki jednocześnie.  

Najgorszy  był puls. Szalony  puls w tętnicy, która  – ugodzona ostrzem – wyrzucała  z siebie dziesiątki mililitrów czerwonawej  cieczy, niczym przerwana tama na Wiśle. Wiśle czerwonej od krwi.
–  No to  się znaleźliśmy.  Muszę przyznać, deptałeś  mi po piętach – rzucił miłym  głosem człowiek. Przetarł wojskowy  nóż o kurtkę
Tak się robi ubranie maskujące, dzięki któremu nikt cię na mieście nie zauważy.  
i schował  go do ukrytej,  wewnętrznej kieszeni.
–  Gra w  podchody modna  była w latach osiemdziesiątych,  wiesz?
Nie, to nie tak. To jest stara, harcerska gra. Grano w podchody od chwili powstania skautingu.

A  w latach osiemdziesiątych niestety to ja rządziłem tym miastem. Game over.
Ale dlaczego “niestety”?

Dopiero  wtedy Nowak  usłyszał pisk  Szarika. Pies skomlał  i próbował go obwąchać,  ale ciasno założony kaganiec  i krótko uwiązana smycz nie pozwalały  mu zbliżyć się do znajomego policjanta.
Mężczyzna  wybrał na tarczy  telefonu numer 112  i położył słuchawkę w  plamie krwi, tuż przy głowie  coraz bledszego chłopaka <niewinnie> ”Tarcza numerowa - w latach dziewięćdziesiątych XX wieku sukcesywnie zastępowana klawiaturą numeryczną. Wraz z wprowadzeniem elektronicznych aparatów telefonicznych oraz central elektronicznych z wybieraniem tonowym tarcza numerowa zanikła” (by Wikipedia).

–  Masz,  wezwij pomoc.  Za grzebanie w  przeszłości powinna spotkać  cię kara, ale… Mam miękkie  serce – rzekł uprzejmie człowiek,  po czym nałożył kapelusz, zapiął kurtkę,  ściągnął smycz i wyszedł.

Cień  jego sylwetki  przemknął niewyraźnie  w odbiciu kałuży krwi.
–  Tu numer  alarmowy sto  dwanaście, co się  stało? – zadźwięczał w słuchawce znany głos dyspozytora Filipa. – Halo…?
Pomoc  była na  wyciągnięcie  ręki. Niestety  z powodu podciętego gardła  sierżant Jacek Nowak nie mógł  wydobyć z siebie ani słowa. Dyspozytor usłyszał w słuchawce tylko charczenie.

Trzymaj się, Nowak, trzymaj się! Żółtko dał radę, to i ty sobie poradzisz, w końcu w szyi nie ma żadnych ważnych organów!
No i czemu charczy? Przebitą ma tylko tętnicę, więc co to za fanaberie. Taki Żółtko  gada w kilka dni po przebiciu szyi na wylot.

7
– Chcesz udowadniać przeszłość, która nie istnieje – zaczął Halicki.
Był  zimny  i obojętny,  jego skóra sprawiała  wrażenie grubszej.
Może to nie Halicki? Może to Mały Łysy w Kapeluszu bez kapelusza, za to w masce z Halickiego?

(...)

– Doprawdy, nie istnieje? To najpierw musimy ustalić. Ale czuję, że  są rzeczy, których faktycznie wolałbyś nie pamiętać. Jak jest? Jak  było? Kim są te osoby? – Brodzki pokazał mu plik starych, czarno-białych  fotografii portretowych. – Kto prowadził te sprawy? Kto odpowiada za śmierć tych ludzi? Kto krył morderców?
– Nie brnij, Leon. Możesz jeszcze się z tego wycofać.
– Za późno.
Helikopter  telewizyjny krążył  nad osiedlem Winnica,  w okolicach nowego mostu drogowego imienia Elżbiety Zawackiej.
Kilka szczegółów więcej, poprosimy. Nic innego tak nie zaciekawia!
Może wykładzik o osiedlu Winnica?
W którym już od XIII wieku na położonej na wschód od średniowiecznego Torunia wiślanej skarpie uprawiano winorośl. Winnice kilkakrotnie były palone (szczególnie podczas wojen w XV wieku), jednak w ograniczonym zakresie uprawę winorośli prowadzono do XVII wieku.
I to jest ciekawostka, którą warto znać...
Przyznaj, że o tym nie wiedziałeś, i że dowiedzieć się o tym jest o wiele pożyteczniejsze niż przeczytanie dalszych, mrożących krew w żyłach, Przygód Gwiazdy Toruńskiej Policji.

–  Dostałem  twoją przesyłkę  – zaczął Halicki,  nawiązując do fotografii,  jaką podrzucono mu w nocy.  – A potem długo myślałem, co mam z nią zrobić. Postawiłeś mnie w trudnej sytuacji.
–  Ja ciebie?  Halicki, moja  córka omal nie  zginęła. Tomek Żółtko omal nie zginął. Co robiłeś w tym czasie? Co próbowałeś przykryć?
– Sprawa była wielowątkowa.
–  Co robisz  na zdjęciu z  tymi gnojkami, Halicki?  Co robisz na zdjęciu z Elfem?
Pozujemy. Obaj.

–  Nie  zrozumiesz  tych czasów.  Afera węglowa,  bomby w kawiarniach, śmierć Marka Papały, ministra Dębskiego. Pruszków, Wołomin.  Chyba nie myślisz, że w Toruniu mieliśmy gwardię szwajcarską? Gówno wiesz.
Byliśmy tacy skorumpowani… ach, to były piękne czasy.

– Co się stało z moją matką?
– No… Żyła. A potem przestała. Musiałbyś spytać Franka.
– Jak ci jebnę…! – Brodzki skoczył mu do gardła.
–  Jeszcze  raz podniesiesz  na mnie rękę, to  ci ją upierdolę, słowo daję.  Nie miałem nic wspólnego ze śmiercią  Salomei. W przeciwieństwie do twojego ojca i Hanny Krosny.
To znaczy, Halicki miał coś wspólnego ze śmiercią Franka Brodzkiego i Hanny Krosny, czy Hanna Krosny i Franciszek Brodzki mieli coś wspólnego ze śmiercią Salomei Brodzkiej? Bo z powyższej wypowiedzi nie da się tego wywnioskować.

–  Hanny  Krosny?!  – Brodzki  był zdziwiony  nazwiskiem Dziewczyny  w Czerwonym Płaszczu,  ofiary z 1988 roku. To  od znalezienia jej oprawców  Leon zaczął wspinaczkę po szczeblach policyjnej kariery.

– Gdzie jest Halicki, z którym rozmawiałem przy zupie  o potrzebach tego świata? Gdzie jest przyjaciel, który obiecywał pomoc?
Gdzie są niegdysiejsze śniegi?

– Tam,  gdzie Brodzki,  który wolał wódkę  i dupeczki, a nie walkę z wiatrakami. Co z ciebie nagle taki mroczny rycerz?
– Bo to miasto stoi nad zepsutą wodą. Czuję to.
Śmierdzi z kanałów?

– Może więc pora stąd wyjechać? Daję ci szansę.
–  O czym  ty, kurwa,  mówisz? Jak można  dawać szansę komuś, kto nic złego nie zrobił?
Brodzki, zrób coś złego, to szansa będzie ci się należała jak psu zupa.

–  Jesteś  pewien, że  nie chcesz szansy?  – Halicki miał minę karcianego  szulera.

–  „Brodzki  jest winny”  – to hasło było  aktualne od chwili, kiedy ktoś je spisał na ciele dzieciaka.
Brodzki  pierwszy raz  zobaczył takie  oblicze komendanta, wykrzywione w przedziwnym, aroganckim grymasie.
–  To ty  jesteś czarnym  charakterem w tej  historii. Po moim trupie… – rzucił do Halickiego.
Nie łudźmy się płochą nadzieją. Brodzki nie będzie trupem, niestety.

–  Raczej  twój stary.  Sprawa „młotkarza  z Torunia”, mówi ci  to coś? Połowa lat osiemdziesiątych.
–  Nie  wrobisz  go w sprawę  Pękalskiego. Ani  ty, ani ja nie byliśmy jeszcze wtedy w milicji.
–  Zgadza  się. A czy  mówią ci coś  personalia Ewa P.,  Teresa L., Anna J.?
Tak: Ewa Piątkowska, Teresa Liszcz i Anna Jantar, co wygrałem?
Kuźwa, to powieść, nie notatka gazetowa, gdzie trzeba wykropkowywać nazwiska. Poza tym zakaz publikacji danych dotyczy osób, przeciwko którym toczy się postępowanie sądowe, a nie ofiar morderstwa sprzed wielu lat.

Brodzkiego  zmroziło. Widział  te imiona, widział  je razem ze zdjęciami na lustrach w elewatorze.
–  Widzę,  że główkujesz,  Leon. Pomogę ci.  Sprawa Pękalskiego. Trzy  trupy. Przy wszystkich trupach  dziwnym trafem jako pierwszy był Franek…
No i co z tego? Mamy wierzyć, że najbardziej podejrzani są policjanci, którzy przyjeżdżają na miejsce zbrodni?
No pewnie, znajdzie taki ofiarę jeszcze żywą, to dobije.

– Nie wrobisz mojego ojca w te stare sprawy.
–  Sam  się wrobił.  Tak jak w sprawę  Szabańskiego i Hani Krosny. Ale o tym dowiesz się w swoim czasie.
– To jest jakieś pierdolenie, Czytelniku Halicki.

W przeciwieństwie do ciebie ja  nie boję się prawdy. Ani o mnie,  ani o moim ojcu. Ty za to boisz się  strasznie. Jesteś tym obślizgłym typem ludzkim,  tym postkomunistycznym cwaniakiem na stołku. A naczelna  zasada takich jak ty to nie szukać, nie grzebać, nie odkopywać,  nie dać się ruszyć! I wiesz co? To jest pierdolenie w bambus.
TAK!!!

Przez  takich jak ty  ten kraj ciągle  tonie w gównie. Tacy  jak ty, ci wszyscy dyrektorzy  i pajace na stołkach zamiast patrzeć  na ludzi dookoła, spoglądają tylko na tych,  co nimi rządzą. A ci najczęściej, kolejne aparatczyki,  patrzą na innych nad nimi. Jakby spojrzeć z boku, to by  się okazało, że jest taka drabina i każdy temu nad nim zagląda w  dupę. Nic dziwnego, że nikt nie chce przyznać się do takiej prawdy,  bo to gówniana prawda. I zamiast zmieniać ten piękny kraj, zamiast oczyszczać  ulice i instytucje ze złodziejstwa i kurewstwa, utrzymujecie to kurewstwo, pierdolony  status quo. Jak swój folwark, najlepiej do usranej śmierci. Ale coś ci powiem, Halicki,  powiem ci coś, czego nauczyłem się przez ostatnie dni.

To była rozgrzewka, małe preludium. Prawdziwa gadka dopiero nadciąga:
Życie  i prawda  składają się  z czegoś więcej  niż doczesnego, ciepłego kurwidołka.  Historia nas ocenia, że o Bogu nie  wspomnę, żeby sobie jeszcze bardziej nie  nagrabić u góry. Też nie byłem nigdy święty  i pogodziłem się z tym, że walczę ze złem, będąc  mniejszym złem. Nie jestem pierdolonym bohaterem, nawet  jeśli tak sądzi te ileś milionów ludzi, co obejrzeli ten  filmik. Jestem zwykłym człowiekiem, ojcem, gliną. Tak samo jak wszyscy płacę podatki,  tak samo napierdala mnie wątroba i tak samo nie wiem, za ile lat będę srał do worka  albo spał w pampersach. Ale zanim to się stanie, chcę patrzeć sobie w lustro.  
Jak  człowiek,  jak Polak,  jak gliniarz.
Absolutnie, każdy gliniarz siedzi i patrzy sobie w lustro. Godzinami.

Żeby już nigdy nie było powtórki… z powtórki.
I żeby już nic nie mgniało. Mgniwało? Mgnęło?

Marcel Brodzki zmęczył  się tym monologiem,  ale był z siebie niesłychanie  dumny.
Nikt w to nie wątpi. Nikt.

Nawet  sam po sobie  nie spodziewał się takiego  talentu oratorskiego [ale nas, czytelników, nie zwiedzie swoją skromnością! My znamy go jako faceta, który przepada za mendzeniem bez końca],  a tym  bardziej  tak jasnego  osądu sytuacji [tak, tak…],  który  w tym –  decydującym  – momencie mógłby Halickiemu wyłożyć.
AŁtor mnie wisi za stół, któren byłam rozwaliłam skutkiem headdesków. Za lekarza niewykluczone, że też.

–  Rozumiem…  – rzekł powoli  i tajemniczo Halicki.  Wyglądał, jakby nie był  przygotowany na taką rozmowę,  ale mimo to zachowywał jakiś dziwny  spokój. Stali tak chwilę w zawiesinie wypowiedzianych słów.
To nie zawiesina, to muł, ze trzy kilometry mułu.

Leon  sięgnął  do poły płaszcza.  Reakcja mundurowych była błyskawiczna.  W jednej sekundzie na przęsłach mostu  dało się posłyszeć szczęk odbezpieczania broni.  

Na  klatce  piersiowej Brodzki  zobaczył czerwoną plamkę  lasera. Patrzył na nią chwilę.
I jak szalony ruszył za nią w pogoń, próbując złapać światełko.

Naprężył szyję, sięgnął do kieszeni
Rany julek…. tego nawet łabędź nie zrobi bez treningu!
A snajper w tym momencie strzelił – bo przecież mógł sięgać po broń, prawda?

i długo nie wyciągał z niej ręki.
Bo nie znalazł ptaszka.

(...)

Brodzki  wyjął z kieszeni  miękką paczkę żółtych  cameli i benzynowe zippo.  Wsadził do ust papierosa prosto  z paczki, schował opakowanie. Zarzucił  zapalniczką, zębatka zaskoczyła bezbłędnie.  Trzymając wciąż głowę opuszczoną, z laserem  broni wycelowanej na wysokości serca, zaciągnął sią[ę] papierosem.

–  Idee  są kuloodporne,  Halicki – powiedział  spokojnym głosem Leon Brodzki  i wypuścił dym.
Nie wiadomo, czemu uparł się przy tym idiotyzmie i powtarza je jak mantrę. Pewnie zachwycił się, gdy to wymyślił.

–  Nie  wiem,  co zrobił  Franek, ale teraz  nie żyje.
Jedyny wniosek - umarł.

Byłeś  jedynym,  który nie  chciał potraktować  go z szacunkiem.
– Kule  są bardzo  szybkie, Brodzki –  zripostował komendant. – A na szacunek trzeba zasłużyć.
–  Wszystko  jest kwestią  rzędu wielkości.  Albo małości. Takiej jak twoja. – I spojrzał wymownie na komendanta.
Ale mu dociął! Meksykańska fala dla tego pana!

–  Rozwiń  swą myśl,  póki jeszcze  masz prawo wypowiedzi.  – Impertynencja Halickiego nie miała granic.
Nadal nic o sprawie, poza niejasnymi sugestiami, jakoby Brodzki senior jako pierwszy był przy trzech ofiarach wielokrotnego mordercy, i że to coś znaczy, wydedukuj sobie, Leon.

–  Pocisk  z takiego  karabinku jak  ten, którym mierzą  we mnie, leci około ośmiuset  metrów na sekundę. Oznacza to,  że dostałbym strzał, zanim wypowiedziałbym pierwszą literę słowa „pocisk”.
– Zgadza się, matematyku.
Ale z polskiego toś słaby. Liter się nie wypowiada, tylko głoski.

–  A teraz  odpowiedz mi  na pytanie, Halicki.  Ile z perspektywy dziejów,  z perspektywy lat i dekad (palców?),  ile  z tego  punktu widzenia trwać  będzie dojście do prawdy  na temat matactw, układów, morderstw i przekrętów, które otaczałeś parasolem ochronnym?
– Nie wiem, o czym mówisz.
– Ależ dobrze wiesz. No więc  jak? Ile trwa taki proces? Skup  się.
Kiedy  myślisz  o takim Juliuszu  Cezarze, o tym, jak  go Brutus i Kasjusz zaszlachtowali  w idy marcowe, to ile to trwało? Ile  trwało, nim Brutus popełnił samobójstwo? Odpowiem  ci. To była chwila. Jedno mgnienie.
Bingo! Jest mgnienie! Jak myślicie, czy zakład obejmował też konieczność upchnięcia  jak najgęściej w fabułę słowa będącego tytułem powieści?

– Twoje filozoficzne mądrości nie wepchną mnie na stryczek.
I nie dam się powiesić na gilotynie!

–  Pamiętasz,  jak przyjechałeś  po mnie tydzień temu,  żebym zajął się tą sprawą?  Chwilę wcześniej usłyszałem zabawne  zdanie od chłystków w parku.
– A jak ono brzmiało?
– Że psy idą do piachu tak samo jak ludzie.
– Pierdolenie kotka za pomocą młotka. Chyba ci się do reszty we łbie  poprzestawiało, Brodzki. Może za dużo książek? – Halicki najwyraźniej drwił z detektywa.
Metatekst interpersonalny? Zdarza się. Ale z niego trzeba korzystać z wdziękiem i umiarem.

–  Przeciwnie.  Książki są bardzo  pouczające. Czy wiesz,  skąd wzięło się określenie  „wieszać na kimś psy”?
A jeśli nie wiemy, to zaraz się dowiemy.

Dasz  wiarę,  że były czasy,  kiedy psy sądzono  jak ludzi? Bywało, że  je aresztowano, torturowano.  Jeśli któremuś udowodniono winę,  a bronić się raczej nie mógł, skazywany był na ścięcie albo powieszenie.
Każda pora jest dobra na pogawędki historyczno-językowe.  

–  Tak,  Brodzki.  I o ile wiem,  czasem wieszano i  ludzi, i psy razem.  Z nas dwóch to ty miałeś  kundla. Powieszenie z kundlem było  symboliczne, chodziło o pokazanie zezwierzęcenia  człowieka. Potem wisiał biedak z głową w dół, a pies zżerał go żywcem… Mnie to  raczej nie czeka. Ale na twoim miejscu sprawdziłbym, gdzie jest twój pies. – Halicki uśmiechnął się pogardliwie.
Brodzkiemu drgnął policzek.
–  Skurwysynu,  zawiśniesz. Jak  ten pies. Do celi  wepchną cię dowody.
–  Jakie?  Masz na  myśli staruszka  Maksa? O ile wiem,  magluje go właśnie „abwehra”.  Zostanie wkrótce wydalony z komendy  za złamanie przepisów o informacjach jawnych  i tajnych. Archiwa, które opracowywał, zostały przejęte przez prokuratora.

–  Który  siedzi w  tym tak samo  jak ty? – Na te  słowa Halicki nie odpowiedział.  – Tak jak ten prokurator Bojarski,  uduszony liną, którego znalazł Nowak? Zamknę  teraz oczy. Na chwilę. Na tyle, że zdążę odbyć podróż w czasie. Zaciągnąć się papierosem. Ktoś w tym czasie zdąży przewrócić stronę książki. To będzie jedno mgnienie.
No tak, trzeba jakoś uzasadnić tytuł, więc na tych ostatnich stronach naćkamy tego słowa ile wlezie.

Halicki  jednak go  nie słuchał.  Wyciągnął zamiast  tego smartfon i włączył na nim nagranie.
–  W porządku.  Dałem ci szansę,  żebyś zamknął dziób.  Nie skorzystałeś. Więc teraz  patrz – rzucił Halicki, pokazując Brodzkiemu  ekran. – Przypatrz się uważnie i jeszcze raz  powiedz, kto robi krecią robotę.
Brodzki  stanął jak  wryty. Nie wiedział,  że to, co pokazał mu komendant,  oglądali właśnie widzowie w całej  Polsce.
Dziennikarze z telewizyjnego śmigłowca posiadają nieprawdopodobnie doskonałe kamery. Z helikoptera (w powietrzu!) na żywo przekazują filmik ze smartfonu.
Smartfon jest w dłoni kolesia stojącego pod mostem…
Nieno, domyślam się, że Halicki wcześniej przesłał im samo nagranie.

Było  to nagranie  z monitoringu  zainstalowanego w  areszcie śledczym w Toruniu.

(Tu następują dwie strony opisu stanów wewnętrznych grabarzy, kopiących groby na Cmentarzu Komunalnym, zakończone udarem tego starszego, związek ze sprawą zerowy)
9
Sierżant  Jacek Nowak  nie dał za wygraną.  Szalejący puls zwalniał obroty, ale umysł wciąż zachował świadomość. Policjant  powolnym ruchem wyjął z kieszeni telefon wiedział bowiem, że z telefonu z tarczą, którego słuchawkę położył mu przy uchu Mały Łysy w Kapeluszu - i których nie ma już na żadnym komisariacie, nie tylko w Toruniu - nie dodzwoni się na numer 112  i przesunął go po wykładzinie ku swojej twarzy.

Facet z podciętym gardłem i krwią sikającą na kafelki w ła..., znaczy, na wykładzinę w komisariacie. Jak bardzo to widzę to nawet wy nie.

Ma czas by wyjąć z kieszeni telefon i tyle siły, aby UWAGA: napisać smsa. To twardziel. Jak z filmu.

Wzrok  zaczął odmawiać  już posłuszeństwa,  rozmazywała się ostrość widzenia,  ale Nowak zwarł się w sobie.
Oczywiście nie wolno nam zapomnieć, że ostatnie dni bardzo Nowaka zmieniły.

Powolnymi  ruchami wskazującego  palca wklepał na telefonie  krótką wiadomość, po czym nacisnął ikonkę mikrofonu w aplikacji tekstowej. Wbudowany w urządzenie syntezator mowy natychmiast odczytał wiadomość:

komenda srodmiecie ranny policjant pomocy

– Proszę powtórzyć, halo?! – krzyczał głos w słuchawce.
Nowak  mlasnął  cicho, po  czym zwarł się  w sobie i jeszcze  raz przesunął palec w kierunku wyświetlacza. Nacisnął ikonkę.
Tym razem dyspozytor zrozumiał komunikat.
– Już wysyłam. Czy jest puls? Halo, czy jest puls?

Jackowi  starczyło  sił tylko na  wciśnięcie przycisku  mikrofonu, który wydał pojedynczy dźwięk.
Prawie jak seans spirytystyczny i stukanie w stolik.

Oddychał  coraz ciężej.  Zakrztusił się,  plując krwią, której  plamy rysowały nowe, fantastyczne wzory na wykładzinie komisariatu.
Gdzieś  nad nim,  z podwieszonego  pod sufitem telewizora, dudniły  komunikaty prasowe. Nowak otworzył  jedno oko i spojrzał w górę.
Nic nie jest tak potrzebne umierającemu, jak oglądanie telewizji.
Zaraz tam umierającemu. Założę się, że Nowak - który tak się zmienił, tak zmienił - w następnym tomie, opatrzony plasterkiem na ranie,  będzie bezlitośnie ścigał Małego Łysego w kapeluszu po innych miejscowościach, znanych Marcelowi (może po rodzinnym Kwidzyniu aŁtora?), korzystając z faktu, że w szyi nie ma żadnych ważnych organów.

Nie  był pewien,  ale wydawało mu  się, że na ekranie  widzi Kosmę Góreckiego,  w nagraniu z monitoringu.  Kosma czekał w pokoju przesłuchań,  kiedy nagle do pomieszczenia wszedł  jakiś człowiek i poderżnął Góreckiemu gardło.  
Wyobraźmy sobie telewizję, która w ogólnopolskim paśmie pokazuje podrzynanie gardła.

Yyyy, ale że co, że jak, że kiedy? Jak ostatni raz widzieliśmy Kosmę, to jechał do szpitala po próbie samobójczej, nie padło ani słowo, że wrócił do aresztu!

Nowak  zamrugał niepewnie.
Bo znał twarz mordercy.
I zaraz popędzi na pomoc, podtrzymując jedną dłonią szaliczek na ranie i wymachując rękami!

10
Kiedy  człowiek  na nagraniu  odwrócił się do  kamery, Brodzki rozpoznał jego twarz. Mroczną. Trupiobladą. Swoją własną.
– Przecież wiesz, że to nie ja!
– Czyżby, Brodzki?
– Czyżby co?
–  Zrzuciłeś  Heraklita z  wieży ratusza  w Toruniu, a Daniela  z elewatora w Darłowie.  Drugi zginął na miejscu,  pierwszego udało się uratować. Więc nie dałeś za wygraną…
– Dobrze wiesz, że to nieprawda. Co ty pieprzysz?
–  Zemsta  przybiera  różne oblicza.  Zaślepienie, pragnienie sprawiedliwości…
Oczywiście, film był nagrywany w tym samym czasie, gdy Leon B. leciał w głąb elewatora. To był bardzo długi skok, więc miał czas być gdzie indziej, na jedno mgnienie oka.
No właśnie. Wiemy, że Kosma żył po przesłuchaniu przez Brodzkiego – następnego rana podejmuje próbę samobójczą, w celu wydostania się z aresztu. Kiedy wiozą go karetką do szpitala, radio nadaje akurat wiadomość o ponownym uderzeniu Heraklita. W tym czasie Brodzki jest już w Darłowie i cały czas towarzyszy mu Bryk. Powrót z Darłowa też odbywa się przy świadkach. Chyba że chodzi o te kilka godzin, które już po powrocie Brodzki spędził sam w mieszkaniu…? Ale Kosma powinien jeszcze w tym czasie być w szpitalu…
W dodatku, kiedy Brodzki jest w Darłowie, jest tam również zabójca posługujący się jego maską! Zuza Jurek robi mu zdjęcie.

(...)

–  Doświadczyłeś  ostatnio wielkiego  stresu. Nie chciałem  ci mówić, ale rozmawiałem  z Martą. Poprosiłem ją o opinię  na twój temat. I… Cóż, nie była ona  zbyt zachęcająca. Zdaniem naszej pani psycholog  żyłeś ostatnio pod wpływem dużego stresu.
Coś takiego, naprawdę? Przecież tylko córkę mu porwali i to ma być powód do zdenerwowania?

Miałeś  stany lękowe, halucynacje, próby samookaleczenia.
Raczej próby wymuszenia samobójstwa u słuchaczy niekończącego się ględzenia.

–  Co ty  pieprzysz,  Halicki?! –  Insynuacje komendanta  wybiły Brodzkiego z rytmu rozmowy. Zaczął nerwowo zagryzać usta.
–  A pamiętasz  postać, która  miała napaść cię  w twoim własnym domu?  Podobno był olbrzymi. Stłukł  szybę, napadł cię. Wiele wskazuje na to, że nic takiego nie miało miejsca.
–  Mam  świadków.  – Brodzki nawet  nie zauważył, kiedy  zaczął się bronić. Cała  rozmowa była dla niego absurdalna.  – Wiem, co widziałem i z kim walczyłem, nie zmieniaj tematu!
Żadnego “Zapaśnika” nie było i tego się trzymajmy. Był wytworem Imperatywu Narracyjnego, ale teraz nie ma jak wytłumaczyć po co się pojawił i jak się nazywał.
Został oddany w ofierze bogu grafomanów, wielkiemu Bo Tak.

– Kogo, Leon, widziałeś?
–  Sąsiada  z piętra.  – I znów się  bronił, choć wcale  nie chciał. Dyskomfort  z powodu posądzenia o postradanie  zmysłów był jednak zbyt silny, by sprawę zostawić ot tak.
– Na twoim piętrze nikt nie mieszka – uciął Halicki.
Nie ma to jak ściągnięcie pomysłu z Vabank. Tyle, że to co u Machulskiego było świeże i śmieszne, tu jest blade i wtórne.

„O  czym  on mówi  – gorączkował  się Leon – przecież  tamten człowiek wybiegł  wtedy ze mną, pomógł mi.  
I wcześniej kilka razy prosił o kasę na piwo.

Ale  wczoraj…?  Ta dziwna sytuacja  na klatce?
Ta dziwna sytuacja, która polegała na tym, że  stałem tak długo, że światło zgasło. Niezwykła rzecz, nie przytrafia się innym ludziom.

Gdzie  popełniłem  błąd? Gdzie  zawiodła mnie intuicja,  czego nie sprawdziłem? Nie  dam z siebie zrobić wariata. I dlaczego mąci mi, wplątując w to Martę?”
– Nie oszukujmy się, Leon. Na nagraniu jest twoja twarz.
–  Przy  tej twarzy  nawet fantom  do ćwiczenia reanimacji wygląda  na prawdziwszego – próbował się  odgryźć, ale z jakiegoś powodu czuł,  że w tej rozmowie jest w głębokiej defensywie,  a przeciwnik napiera atakiem pozycyjnym.
Skończyliśmy z szachami, zaczęliśmy koszykówkę.

– Świadkowie twierdzą co innego. Podobno miałeś grozić Kosmie śmiercią.
Świadkami przesłuchania Kosmy byli tylko Nowak i Marta.
Nowak się właśnie wykrwawia. Marta, ty zdrajczyni!

Na słowa Halickiego Brodzki jeszcze bardziej zapadł się w sobie.
–  Ach,  to już  przesłuchałeś  świadków? – spytał  i dopiero po wypowiedzeniu  tych słów zdał sobie sprawę  z dziecinnego tonu, jakim wycedził ostatnie pytanie.
A skrzywił buzię w podkówkę?

–  Prokurator  przesłuchał.  
Nikt nie nagrywał przesłuchania?

–  Tu Halicki  wskazał na postać stojącą w oddali przy citroenie.
–  Obaj  wiemy,  że to maska  – powtórzył Leon,  ale czuł, że pętla na jego szyi się zaciska.
– Jaka maska?
– Jak  to „jaka maska”… – Brodzki nie mógł się opanować.  „Chce ze mnie zrobić debila! Po moim trupie”.
E tam, nie będzie wielkiej różnicy.

–  Taka  sama, jaką  miał trup z twarzą  Tomka Żółtki. Może pamiętasz,  przyniosłem ci ją w środku nocy  do domu, żebyś uwierzył, że coś w  tej sprawie śmierdzi. Maskę miała też  wrzucona do kanału dziewczyna – wymieniał Brodzki.
– Oni nie byli podejrzani o morderstwo. Byli ofiarami.
–  Motyw  jest ten  sam. Ktoś podrabiał  twarz, żeby wyglądała znajomo,  nakładał ją na jakiegoś trupa i  odgrywał scenki rodzajowe.
Po prostu – żywe obrazy, płynnie przechodzące w martwą naturę.

–  Dalej  nie rozumiem,  co to ma wspólnego,  Leon. – Halicki ponownie  powiedział coś, co kompletnie  nie pasowało do jego ekspresji.
–  Jak  to „co  to ma wspólnego”?!  – warknął Leon. – Moją  maskę również wykonał. Mówiłem ci przecież!
A trzeba było nie mówić, Leosiu, tylko postępować zgodnie z procedurami. Jakby rzecz widziały trzy tuziny osób, techników policyjnych, fotografów, policjantów, lekarzy i innych takich, to by było ociupinkę trudniej zamiatać sprawę pod dywan i głupa palić.
Nie zapominajmy, że Mgnienie to powieść edukacyjna. Poza wszystkim innym, uczy też czego nie wolno robić, gdy trupowi zdejmie się silikonową maskę.

Halicki odebrał telefon. Rozłączył się.
–  Rozumiem,  Brodzki. Czy  możesz mi i prokuratorowi  pokazać tę maskę?
– Oczywiście, mam ją w domu.
W DOMU? Jeden z najważniejszych dowodów w sprawie wielki Leon Brodzki ma W DOMU?

– Sprawdziliśmy. Nie ma jej tam.
Brodzki myślał, że się przesłyszał.
– Jak to „sprawdziliście”?
– Prokurator wydał nakaz.
– Przecież nie byłem podejrzany.
–  Teraz  jesteś,  przyjacielu.  W twoim mieszkaniu  nie ma żadnej maski.
–  Jestem  pewien, że  była. Leżała  na… – Brodzki  w końcu zrozumiał.
Halicki  patrzył na  niego tym wzrokiem  małych ludzi, którzy odnieśli swoje haniebne zwycięstwo.
– Maska to za mało, żeby kogoś skazać, Halicki.
–  Twarz  mordercy  to dobry początek.  Nie sądzisz? A potem znajdzie  się reszta. Odciski, ślady krwi,  włosy, świadkowie. W zasadzie prokurator chyba już je ma.
I to twoje własne, najwłaśniejsze, Leosiu, prokurator nie musiał być nawet przekupiony / nieudolny / głupawy / leniwy, co tam jeszcze chcesz. Wszak sam, własnemi ręcami, zdzierałeś te maski z ciał zamordowanych, nie dbając o przestrzeganie żadnych zasad, wpychałeś sobie jedną z nich na twarz, potem ściągałeś, niewątpliwie jakiś włos się tam przykleił, o odciskach palców nie wspomnę, geniuszu.

Halicki  dał znać  służbom, by  weszły do akcji.  Mundurowi zwarli szyki  i ruszyli. Helikopter obniżył  się teraz bardzo nisko, tuż nad lustrem Wisły. Operator telewizji miał dobre ujęcie.
–  Dojeżdżaj,  dojeżdżaj! –  krzyczał niski  reporter telewizji kablowej. Po wysokim czole spływał mu pot wymieszany z żelem do włosów. I brokatem.
(...)

– Dajemy na żywo – krzyknął Mario.
Do tej pory nadawali na trupio
– Trzy, dwa, jeden, poszło!

A teraz zajęcia praktyczne “jak rozdąć książkę do granic wytrzymałości czytelników, gdy wydawca płaci za objętość”.

Widzowie  telewizji w  całej Polsce zobaczyli  postać detektywa Leona Brodzkiego,  stojącego na brzegu Wisły pod zwalistą konstrukcją  wielkiego mostu. Dagmara wspólnie z Sarą i Tomkiem oglądali  transmisję w szpitalnej sali. Heniek na postoju taxi pod teatrem  razem z innymi taksówkarzami dyskutował gorączkowo o przyszłości policjanta.  Marta Gradowska siedziała w wykuszu w swoim mieszkaniu, ze swetrem naciągniętym na koniuszki palców i patrzyła  na ekran. Ignacy i Wanda Kulwiccy w swoim darłowskim domu śledzili przekaz na żywo wspólnie z Rolandem  Brykiem, który kręcił głową z niedowierzaniem i poczuciem niesprawiedliwości. Łukasz Brodzki w budce strażniczej  w Bieszczadach wpatrywał się uważnie w telewizor mimo zanikającego sygnału TV. Marek Bener nie odrywał wzroku od ekranu  w Pubie Kotwica, w którym siedział, by napisać reportaż śledczy. Pewien mężczyzna w kapeluszu, sączący herbatę w kawiarni na Bydgoskim Przedmieściu, również oglądał ze spokojem transmisję.  Podobnie jak leżący u jego nóg pies. Gdy zapiszczał, mężczyzna kopnął go. Pisk ustał.

Matki budziły swoje dzieci i sadzały je przed telewizorami; grupa bezdomnych w kanałach koło ciepłowni wpatrywała się w czternastocalowy ekran telewizora znalezionego na wysypisku; panna Basia z Myszkowa chlipała cicho, bo Brodzki przypominał jej Staśka, który wciąż nie dzwoni. I tak dalej… takie smętne snuje można ciągnąć bardzo długo.

Przerwano transmisję filmów i programów sportowych… Zresztą, był tylko jeden program telewizyjny. A gdy przełączałeś na inny kanał, prezenter groził paluszkiem: “Obywatelu, dlaczego nie oglądacie przygód Leona Brodzkiego?”

Mundurowi  byli coraz  bliżej, garstka  policjantów otaczała  go ze wszystkich stron  i nawet niezaprawiony w  seansach filmów sensacyjnych  widz wiedział, że człowiek w  środku kadru nie ma drogi ucieczki.  

Operator  dojeżdżał ze  zbliżeniem do twarzy ściganego policjanta. Po chwili widzowie zobaczyli jego popiersie.
Postawiony  wysoko kołnierz  płaszcza, mimo silnych  podmuchów powietrza, nawet  nie drgnął. Tylko pasek, którym  przewiązany był płaszcz, dygotał niespiesznie.
Na piersi, czy może znacząco - pasek już był na szyi?

Telewidzowie  czekali w napięciu  na ostatni, finałowy  akt. Na przemianę bohatera  w antybohatera. Protagonistę  w antagonistę. Policjanta w zbrodniarza.  Przemianę na miarę Eugène’a Françoisa Vidocq,  który przecież twierdził, że człowiek wzbudza u  gliniarza tylko podejrzliwość i pogardę.
A w przypadku Vidocqa to nie było przypadkiem w drugą stronę? Z kryminalisty w policjanta?

Celem  transmisji  było przekonanie telewidzów,  że podejrzliwość i pogardę można  poczuć także względem funkcjonariusza policji. Jak za starych czasów…
Chuligan, wypisujący właśnie HWDP na murze, zacukał się lekko. “Zaraz, to co ja właściwie do tej pory pisałem…? Hwała Wszystkim Dzielnym Policjantom?”

Na  paskach  informacyjnych  w telewizorach pojawiły  się pierwsze doniesienia: „BREAKING NEWS: Detektyw Leon Brodzki podejrzany  o morderstwo”, „Policjant zabójcą”, „Spodziewany awans Gromosława Halickiego  na stanowisko komendanta wojewódzkiego”.
Zwłaszcza to ostatnie było niezmiernie interesujące dla widzów w całej Polsce.

Pokazywano  sekwencje obrazów:  nagrania Heraklita, sceny  z monitoringu z aresztu, a  nawet napis na ciele noworodka  „Brodzki jest winny”. Przypomniano  archiwalne nagrania dotyczące trzech zabójstw w  latach 1984 i 1985, montując to ze zdjęciami Franka  i Leona Brodzkich.
Tak tylko wspomnę, że takie informacje w mediach nie biorą się z powietrza, tylko najpierw ktoś musi je wyszukać i przygotować. Wydaje się, że akcja przeciw Brodzkiemu była pracowicie montowana od dłuższego czasu.

Ostatni  napis na  pasku brzmiał: „Jaki ojciec, taki syn”.
TVP Info i wszystko jasne. A dziadek nie był przypadkiem ubekiem?

A w ogóle to się panu Marcelu pomyliła Polska AD 2016 z Dzikim Zachodem AD 1886, gdzie szeryf mógł sobie aresztować bandytę na podstawie własnego widzimisię, tak jak to w tej chwili robi Halicki. Gdzie nakaz aresztowania? W dodatku wszystko na żywo filmują kamery, telewizja podaje dane tak Leona, jak i jego ojca – gdzie ochrona danych w związku z domniemaniem niewinności?

I  wtedy,  kiedy obraz  był już tak blisko,  że bliżej się nie da,  gdy prostokąt ekranu, zoomowany  do granic możliwości kamery, drgał od  podmuchów smagających helikopter, wtedy właśnie  detektyw powoli uniósł głowę. Jego zmęczone oblicze, naprężona  i twarda jak stal szyja,
My tu chichu-śmichu, ale naprężona, twarda szyja to dla aŁtora musi być jakiś fetysz. A jeśli nie fetysz, to choćby przenośnia.

zmarszczka  przecinająca  czoło i skrzące  się kilkoma siwymi włosami skronie, jego mocna szczęka i metalicznoniebieskie oczy  – całe oblicze detektywa uniosło się.
I odfrunęło w dal, unoszone podmuchami wiatru.  

Broda  oderwała  się od korpusu,  przypominającego samurajską  zbroję ō-yoroi,
No nie wiem…

a twarz detektywa,  zroszona bryzą wody,  była teraz zwrócona en  face, prosto w oko kamery.

Najniezwyklejsze  w tym widoku były  oczy. Palące ogniem, witalne,  o nieprzeniknionym spojrzeniu. Oczy  człowieka, który zabił, by ocalić najbliższych.

Brodzki  spojrzał na  drugą stronę rzeki.  Krążący przy moście helikopter  telewizyjny wzbijał tumany kurzu  na nabrzeżu, a na tafli wody tworzył  okręgi pulsujące ku brzegowi, na którym  stał detektyw.
Podążył  wzrokiem za  tymi kręgami,  cofając się przez zieloną otchłań Wisły, aż do czubków swoich butów.
To znaczy, że Brodzki przeszedł (tyłem?!) po wodzie.
I chyba boso?
Tak. Szedł przez otchłań Wisły w kierunku swoich butów.

–  Kości  zostały  rzucone! –  krzyknął Brodzki.  Były to słowa Gajusza Juliusza  Cezara, ur. 12 lipca 100 r pne (13 lipca 102 r. p.n.e. – koncepcja Mommsena i Diona) w Rzymie, zm. 15 marca 44 r tamże, rzymskiego polityka, wodza, dyktatora i pisarza, autora między innymi Commentarii rerum gestarum belli Gallici albo inaczej De bello Gallico, według Swetoniusza wypowiedziane po łacinie - Alea iacta est,  gdy  ten przekraczał  Rubikon (rzekę, która stanowiła granicę między Italią a Galią Przedalpejską) 10 stycznia w 49 roku przed naszą erą.

– Co mówisz? – odkrzyknął Halicki.
Gwar  zbliżających  się oddziałów,  warkot pojazdów sunących ścieżką  i szum wirników helikopterów telewizyjnych  wzmagały hałas.
Proszę, proszę… tych helikopterów jest coraz więcej.


– Kości  zostały rzucone – powtórzył przez  ramię Brodzki, ale nie odwracał się, wystawiając wciąż do kamery lepszy profil.  Kątem  oka dostrzegł  postać prokuratora,  który postawił wyżej kołnierz  i wsiadł do auta.
Leon  pamiętał  z rozmowy z  Brykiem, że przekroczenie  Rubikonu w praktyce rozpoczynało  w rzymskiej republice wojnę domową. Było to jawne przeciwstawienie się  Pompejuszowi i optymatom.
Ach, nasza wdzięczność nie ma granic!

Brodzki  wiedział już,  kto jest kim w  tej rozgrywce, a  zasłyszane od darłowskiego  gliniarza antyczne sentencje teraz  nabrały właściwego sensu, więc powtórzył  w myślach raz jeszcze:
„Kości  zostały rzucone.  Teraz trzeba je tylko  znaleźć.
Czyżby spadły i potoczyły się pod stół?  

Czy  znowu będę  musiał wejść  w otchłań tej  samej rzeki? Nie  cofnę się przed niczym.  By pokonać wodę, sam będę  wodą. Wejdę w każdą szczelinę,  wypłuczę każdy brud, jaki napotkam  na swojej drodze. Nawet brud swojego nazwiska. To będzie jedno mgnienie”.
Można się obawiać, że gonitwa myśli i kotłowanina bezsensownych skojarzeń to objaw ciężkiego schorzenia, wymagającego długiej terapii.

Ekrany  telewizorów  w sali szpitalnej  Tomka Żółtki, w darłowskim  domu Ignacego i Wandy Kulwickich,  na postoju taksówek (???),  w lombardzie  Żyda Szlomo, w  gabinecie lekarskim Natalii  Kaklińskiej, w budce Łukasza  Grotowskiego, w tysiącach toruńskich  i innych polskich domów – wszystkie  te ekrany wypełniała twarz człowieka, który  nie boi się śmierci, nie zamierza kapitulować w walce i który nie spocznie, póki nie wygra ze złem.


No więc wszyscy już wiemy, że Halicki, ta świnia, wrobił Brodzkiego w morderstwa, które popełniał Mały Łysy w kapeluszu w masce Brodzkiego.
Chociaż w trzeciej części na pewno okaże się, że to nie Halicki, tylko Jacek Nowak w masce Halickiego, bo Halicki w masce Jacka Nowaka wykrwawiał się, biegając z szalikiem na ranie na komendzie.
Ale my już tego nie sprawdzimy, gdyż mamy to w dupie.

Gdy  policjanci  zakuli Leona  Brodzkiego w kajdanki,  transmisję przerwano. Nadawca umieścił po chwili napis u dołu ekranu:

(Niestety, nie wiemy jaki, gdyż w pdf-ie go brak… i tak oto wielka zapewne puenta poszła się gonić w krzaki.)

EPILOG

–  Ktoś  do ciebie!  – rzekł strażnik,  otwierając drzwi celi,  w której siedział detektyw Leon Brodzki. W drzwiach stanął po chwili Tomasz Żółtko.
–  Macie  trzy minuty.  Oficjalnie Brodzki  ma zakaz odwiedzin – rzucił strażnik, wychodząc.
– Nie mamy dużo czasu – powiedział ściszonym głosem aspirant, gdy zostali sami.
–  Musisz  dotrzeć do  prawdy przed  nimi, co nie będzie  łatwe, skoro jestem po tej stronie krat – wyszeptał Brodzki.
–  Wierz  mi, że  stoisz po  właściwej stronie. (Znaczy: wreszcie jesteś tam, gdzie twoje miejsce?) Ale  póki co,  musimy cię stąd wyciągnąć.
– Niby jak? – Leon spojrzał pytająco na Tomka.
–  Zaufaj  mojej intuicji,  detektywie – rzekł,  poprawiając okulary na swojej szczupłej twarzy. – Więc jak?
– Dobrze, detektywie.
Gdy Tomek wyszedł, cela zapadła w otchłań ciemności.

O co zakład, że tytuł następnej części to będzie “Otchłań”?
Zgadywałaś czy wiedziałaś :D?
O kur… czaczki, zgadywałam, przysięgam!

CIĄG DALSZY JUŻ WKRÓTCE.

A TAKIEGO!!!! Mwahahahaha (oddala się w poszukiwaniu futryn, między którymi zamierza biegać w nadziei wyparcia tego, ekhm, literackiego doświadczenia).

A w ramach suplementu - jako, że chciałam sprawdzić, ile jeszcze przede mną tej udręki  rzuciłam okiem na koniec książki, a tam słowo od autora oraz podziękowania.

Zaś w podziękowaniach mamy:

"Nie bez powodu twórcy zwykli mówić o swoich utworach jak o dzieciach, których droga na świat była krótsza lub dłuższa. A na ogół jest wyboista i pełna morderstw (mam nadzieję, że to wyznanie nie stanie się powodem wszczęcia śledztwa). Tym bardziej więc należy docenić, jak świetną robotę zrobiło Wydawnictwo Czwarta Strona. Nie mam na myśli sztampowych zwrotów, znanych z elektronicznych pocztówek. Chodzi o pewne cienkie i kruche tworzywo, jakim jest wzajemne zaufanie i wiara w magiczną moc literatury. Patryku – dziękuję za pewną głęboką i ważną rozmowę o życiu i książkach oraz zaufanie. Bartku – jesteś dobrym duchem tej opowieści, równie ważnym jak jej bohaterowie. Wykrzesałeś ich z chropowatego kawału żelastwa, jakim bywają moje przyrdzewiałe zdania i poetyckie fikołki. Bez twojego redaktorskiego oka nie byłoby tej książki".

Szybkie gugle pokazało, że pan Bartek redagował li i jedynie Marcela. A trochę dokładniejsze (ale zdecydowanie na podstawowym poziomie, żadnego włamywania się na konta prywatne  i innego hakerstwa, każdy może rzecz znaleźć) - że Marcel jest jednym ze scenarzystów w kabarecie, w którym występuje pan Bartek, który jest redaktorem Marcela, który mu wylewnie dziękuje, czyli rączka rączkę myje, i to tyle, jeśli chodzi o wydawnictwo, które powinno się wstydzić i redaktorów, którzy powinni popełniać zbiorowe seppuku.

A skoro o kobietach się tak mówi to nie widzę powodu, by nie powiedzieć tego o mężczyźnie -

- otóż ciekawe, co musi nasz Marcel robić i jakich środków perswazji używać, że tak sobie wszystko (jak na przykład wydanie powieści noszącej niewątpliwe znamiona twórczości bardzo młodzieńczej bez poprawek - bo przecież to niemożliwe, że ją poprawiono, - oraz wybór redaktora, w dodatku na takiego, który niczego innego nie redagował) ślicznie załatwia.

Ze środka nurtu Wisły w Toruniu pozdrawia Was chodząca po wodzie ekipa Niezatapialnej Armady,
a Maskotek coś knuje i robi maski z silikonu.

48 komentarzy:

Anonimowy pisze...

>> ”Tarcza numerowa - w latach dziewięćdziesiątych XX wieku sukcesywnie zastępowana klawiaturą numeryczną. Wraz z wprowadzeniem elektronicznych aparatów telefonicznych oraz central elektronicznych z wybieraniem tonowym tarcza numerowa zanikła” (by Wikipedia)

Ej, ja wiem, co to było! https://play.google.com/store/apps/details?id=com.ssaurel.rotarydialer&hl=en_US – ot, wszystkie smartfony w posiadaniu policji mają fabrycznie preinstalowaną taką app-kę! A słuchawka… no, on normalnie podłączył do telefonu słuchawki!

Anonimowy pisze...


>> Wyglądali na pracowników służb. Maks nie był pewien, czy było to CBA, czy ABW.

Dlatego mówi, że „archiwa nie płoną”, zamiast grzecznie poprosić ich o wylegitymowanie się, czy podstawę prawną zatrzymania...

PS. „CBA, czy ABW”, LOL. Tak, jasne, komendant „jeszcze-nie-wojewódzki” oraz prezydent Torunia mają takie chody, żeby szefowie CBA i ABW gnąc się w ukłonach wysyłali funkcjonariuszy.

W ogóle zaś intryga cała jest tak głupia, że głupsza być nie może. Halicki robiący ze sprawy Brodzkiego praktycznie „celebrity case”? I jak to mu niby ma pomóc? Brodzki mógł być mordercą, ale przecież nadal ma te „och, ach straszne!” fotografie, które przeraziły Halickiego. I że niby – jeśli Brodzki np. przekazał je panu Heniowi, bojąc się o swoje życie, a ten wysłał je do prasy – to „Fakt” i „Superexpress” radośnie zrezygnowałyby z relacjonowania odsłony takiego wielkiego skandalu?br>> Wyglądali na pracowników służb. Maks nie był pewien, czy było to CBA, czy ABW.

Dlatego mówi, że „archiwa nie płoną”, zamiast grzecznie poprosić ich o wylegitymowanie się, czy podstawę prawną zatrzymania...

PS. „CBA, czy ABW”, LOL. Tak, jasne, komendant „jeszcze-nie-wojewódzki” oraz prezydent Torunia mają takie chody, żeby szefowie CBA i ABW gnąc się w ukłonach wysyłali funkcjonariuszy.

W ogóle zaś intryga cała jest tak głupia, że głupsza być nie może. Halicki robiący ze sprawy Brodzkiego praktycznie „celebrity case”? I jak to mu niby ma pomóc? Brodzki mógł być mordercą, ale przecież nadal ma te „och, ach straszne!” fotografie, które przeraziły Halickiego. I że niby – jeśli Brodzki np. przekazał je panu Heniowi, bojąc się o swoje życie, a ten wysłał je do prasy – to „Fakt” i „Superexpress” radośnie zrezygnowałyby z relacjonowania odsłony takiego wielkiego skandalu?

Marcel powinien się zdecydować. >albo< sprawa jest na tyle medialna, że cała Polska oniemiała, oszołomiona przestępstwami Brodzkiego, >albo< da się coś łatwo zamieść pod dywanik.

warząchew w kotle pisze...

"Początkowym modus operandi była chęć zemsty na mnie i ojcu".

I teraz nie wiem, czy pan autor naprawdę uważa, że motyw i modus operandi to mniej więcej to samo, czy po prostu do tego stopnia nie potrafi budować logicznych zdań w języku polskim.

Anonimowy pisze...

Leon zamknął okno i ruszył w głąb głównej sali na pierwszym piętrze.
Szybki rzut oka wystarczył, by zauważyć, że komenda wyraźnie opustoszała. Niewygaszone monitory, niedopite kubki kawy, RESZTEK JEDZENIA SZUKA PIES POD STOŁEM rozłożone na biurkach gazety – wszystko to wyglądało na porzucone w pośpiechu.

I tak, proszę Państwa, robi się aluzje literackie!
Za Kaczmarskiego zawsze plus :)

Gayaruthiel pisze...

A co jezeli to miala byc taka wspolczesna, przewrotna parodia Stirlitza, a tytul to nawiazanie do Siedemnastu Mgnien Wiosny? :D

Anonimowy pisze...

"Dziura po ranie.
Na skraju wysiłku.
Dekada palców."

Toż to prawie haiku! I jakie awangardowe.
Achika

PPaweł pisze...

Czego się UCZY w koEDUKACYJNEJ sali szpitalnej?

Żaneta H'ghar pisze...

Sztuki przeżycia w polskiej służbie zdrowia.

Anonimowy pisze...

Może entymemat między mymi uszami jest powodem deficytu zrozumienia Genialnej Fabuły, ale czy ktoś może mi rozrysować tę intrygę? Serio, o co chodzi z tym yyy starszym Brodzkim i jego powiązaniami z Halickim, co ma Halicki do Kosmy i Daniela, i co sprawa sprzed 20 lat ma do teraźniejszości i wrabiania Leoncjusza?

Anonimowy pisze...

Aha, i rozumiem, że na komisariacie nie było kamer, a Człowiek Bez Kapelusza sobie tam spokojnie wszedł i panoszył się po wszystkich pomieszczeniach, nic nie zarejestrowało ani kradzieży psa, ani zabójstwa Zmienionego Nowaka?
Plus Halicki mówiąc o tym psie strzela sobie w stopę, bo skąd miał o tym niby wiedzieć będąc w terenie? A skoro wiedział, to o pocięciu Nowaka też musiał wiedzieć - panie Halicki, czemu nic pan nie zrobił? No strzał w stopę.

Seraf pisze...

Elf w przemegacharakterystycznym kapeluszu, który morduje? Jarlaxle, co Ty tam robisz?!

Nie jestem w stanie czytać analiz tego... czegoś, na raz, mimo komentarzy i łobrazków. A Wyście czytali pełen tekst. Podziwiam odporność na głupotę. I wielce się dziwuję, że aŁtor ma więcej niż 13 lat.

Anonimowy pisze...

– Jeśli wcześniej byłeś pogrobowcem, bo urodziłeś się po śmierci ojca… to jak nazwać cię teraz? Przedgrobowcem?

Gdyby urodziła go krowa, byłby pokrowcem.

Siedział przy sekretarzyku w eklektycznym salonie, zapełnionym sztukaterią i kiczowatymi dziełami sztuki, gdy do pokoju weszła jego małżonka Zofia.

Panowie pozwolą... Moja żona Zofia!
https://youtube.com/watch?v=YlEdy6aPqLU

mozaiką światłocieni szelfowych chmur

To są po polsku WAŁY SZKWAŁOWE, panie Kalkuję-Wszystko-Z-Angielskiego-Jak-Leci!

To była chwila. Jedno mgnienie.

Boru, Boru, a ja pisząc opko w wieku lat siedemnastu, martwiłam się, czy użycie w tekście dwa razy słowa stanowiącego tytuł nie będzie zbyt banalne.

Dołączam się do próśb o rozrysowanie intrygi, bo umysł mój skromny jej nie pojmuje.

MMM pisze...

Zyd Szlomo, ja piorkuje. Nie wiem jak sprawdzic czy sa obecnie w PL osoby o danym imieniu ale stawiam dolary prZeciwko orzechom, ze niewielu jest Szlomow.

Do.irytacji ogolnych, acz drobnych, dorzucam jeszcze irytacje sztucznym psem. Normalne zwierze sie tak nie zachowuje!

eksterytorialnysyndrombobra pisze...

Człowiek w Kapeluszu z jakichś powodów wzbudza moją sympatię... mimo traktowania psa i Przemienionego! Nowaka - jestem pewna, że w adekwatnej sytuacji (poderżnięcie gardła człowiekowi) Brodzki nawet nie rzuciłby mu słuchawki, tylko tekst w stylu "Och. przepraszam, pomyliłem pana ze świnią" i sobie poszedł, powiewając metaforyczną samurajską peleryną. A potem relacjonował rodzicom chłopaka: "Państwa syn stał się ostatnio dość wylewny... wręcz krew go zalewa", czy coś takiego.
Przestałam się łapać w tej intrydze -kto kogo i po co?

Lovissa pisze...

>> Na przemianę bohatera w antybohatera. Protagonistę w antagonistę. Policjanta w zbrodniarza.

Przepraszam, "antybohatera"? Co takiego "antybohaterskiego" jest w mordercy, za którego uznano Brodzkiego? Jak już, to IMO narracja powinna się trzymać tylko tego antagonisty i zbrodniarza - antybohater to przecie nie to samo co villain :(

Anonimowy pisze...

framuga raz! dla każdego kto to przeczytał
a.

ZawodowaOlewaczka pisze...

Tego samego, czego w koedukacyjnych szatniach, basensch, siłowniach, gabinetach, przymierzalniach, i tak ad mortem defecatum.

Anonimowy pisze...

Alleluja. Wreszcie koniec. Przy Glątwie było przynajmniej wesoło. Tutaj niewiadomo o co chodzi.
Może mała podpowiedź co będzie analizowane w następnej analizie?

Anonimowy pisze...

Nie no, odbył wyznaczonego dnia seksualny stosunek z kobietą, która miała urodzić dokładnie w wyznaczonym dniu.
I tu Hannibal Lecter i wszyscy inni zbrodniarze zapłakali
"Wszystkie zbiry wzięte razem patrzą w niego jak w obrazek"
Brak szyby nie był dla niego przeszkodą.
A dla drogówki nie był?
Rośnie we mnie chęć, by napisać do pani Michalak miły list, w którym wspomnę, jak dobrze pisze, jak cenię jej poczucie humoru oraz rysunek postaci, po mistrzowsku subtelny.
Ratujecie Królową Matkę!
ale tego nie sprawdzimy, bo tomu trzeciego nie ruszymy nawet kijem, ot, co).
Bądźcie silni dla nas...A może lepiej nie...

To jest totalna bzdura i bełkot,nie wiem o co chodzi,co to za telefon był od kobiet z oczami...Ale będę z tym żyć..
Współczuję Wam czytania tego czegoś.


Chomik

Sha pisze...

Nic mnie tak nie poraziło w tej pełnej kretynizmów książce, jak NIEDOPITE KUBKI KAWY. Chyba chodziło o kubki z niedopitą kawą? Jak dopić kubek? Wiem, że niektórzy tak mówią, ale w narracji to jest ewidentne przeoczenie redakcji. Jedno z wielu, ofc.

Anonimowy pisze...

Jeśli to wypowiedź postaci, to spoko, skrót myślowy, też mi się zdarza tak mówić. Ale w narracji jednak powinno być jak mówisz, a przynajmniej "niedopita kawa".

Anonimowy pisze...

Przeczytałam to kilka razy, nadal coś mi nie trybi. Ponawiam błaganie o rozrysowanie mi tej intrygi i sprawy sprzed x lat, bo im dalej w las tym mniej mój mózg pracuje.

Anonimowy pisze...

Powiem krótko: to bełkot. Dobrze, że już koniec.

Eva

Sha pisze...

To jest narracja i dlatego tak razi... Wypowiedziom postaci pozwoliłabym na więcej swobody, bo w końcu bohaterowie mają mówić jak zwykli ludzie, naturalnie. Niestety, tak czy tak nie mówią, jakby mi tak Brodzki pie...rniczył na moście, to bym go sama utopiła w Wiśle.

Anonimowy pisze...

Ałtor postanowił popełnić zbrodnię doskonałą i zmusić czytelników do samobójstwa, zaględzając ich na śmierć. Zgadzam się, ałtorKasia to przy Marcelu niezła pisarka. O borze, co ja piszę, ta grafomania rzuciła mi się mózg :/

W Filiżance pisze...

Ze względu na tego dziwnego archiwistę, oto moja propozycja, jak powstało to dzieuo i skąd się bierze tyle nieścisłości i dziwnych przypadków. Otóż, autor grał z kimś w tekstówkę (z Bartusiem Redaktorem?) i oto Brodzki był jego postacią, a resztą prowadził Mistrz Gry, więc mamy rozbieżność pomiędzy wizjami Gracza i Mistrza w wyobrażeniu świata, niesprawdzanie spójności, tylko parcie do przodu i dodanie na siłę bateryjki, żeby nie wyglądało tak bardzo jak RPG. K6 wyrzuciło 6, uniknąłeś zderzenia z pojazdem, ale drugi rzut to 1, rozbryzgało kolesia z dziwnymi uszami. Im bardziej myślę, tym bardziej to ma sens :D Zwłaszcza epickości z helikopterami, zjazdami na linie... tak, to brzmi jak detektywistyczny RPG, gdzie MG popycha akcję do przodu, a gracz dodaje swoje heheszki pomiędzy.

Zacna analiza, współczuję i życzę nieco lepszych dzieu. Ale Kasia i tak jest zua.

Mrówek pisze...

''kto jeszcze tak mówi na zamek błyskawiczny?!'' - ja tak mówię! :x I proszę mnie nie dyskryminować, bo gotów jestem sięgnąć po narzędzie ostatecznej zemsty - część trzecią w pdf na waszych skrzynkach mailowych!

Babatunde Wolaka pisze...

I to jest komentarz na miarę analizowanej książki.

Anonimowy pisze...

Co do tekstu "Idee są kuloodporne.": owszem, są, ale tylko wtedy, kiedy pod ciuszkiem nosi się coś twardego, jak kawał pancerza albo kamizelkę kuloodporną. Nie oszukujmy się, wszyscy wiemy, skąd pochodzi ten motyw: https://www.youtube.com/watch?v=8WZ0XSf23rs

no_names pisze...

"...ale z jakiegoś powodu czuł, że w tej rozmowie jest w głębokiej defensywie, a przeciwnik napiera atakiem pozycyjnym.
Skończyliśmy z szachami, zaczęliśmy koszykówkę."

Tak tylko napomknę, że "atak pozycyjny" może się też odnosić do szachów.


A analizę właśnie zmęczyłem dzisiaj rano. I powiem, że to chyba najbardziej męczący twór jaki analizowaliście. Nawet z komentarzem ciężko było czytać tę koszmarną ględę autora. Cieszę się, że to już koniec i nigdy nie dotykajcie innych dzieł tego aŁtora.

Anonimowy pisze...

Tylko dlaczego starzy pozbyli się bliźniaków? Ten brat Leonia nie pamiętałby ciąży matki?
Prędzej to albo synowie starego Brodzkiego albo synowie Salomei. Na pewno nie ich wspólne.

Anonimowy pisze...

O matko, jakie to ksioopko jest złe.Nie wiem, czy starczy mi w domu framug, aby o nim zapomnieć. Nie wierzę,że to zostało wydane, no po prostu nie wierzę.
Swoją drogą, czy tylko ja zauważyłam, że mniej więcej od połowy chyba tego tomu Panmarcel robił najwyraźniej jakieś zakłusy na ewentualną ekranizację tego dzieła? Te wszystkie twarze odbijające się w kałużach, "zbliżenia" na stróżki krwi, chmury przelatujące w "kadrze"?
Pozostaje mieć nadzieję, że ałtor nie ma żadnych znajomych wśród producentów filmowych.

LookAtYouBoy

ZawodowaOlewaczka pisze...

Wat? Czytam tą analizę od początku i temat ciąży Salomei kompletnie mi umknął.

eksterytorialnysyndrombobra pisze...

ZawodowaOlewaczka -mnie też
Starred Shinra -nie znam się aż tak na zwyczajach samurajów, przepraszam, jeśli ich dodatkowo uraziłam... już i tak musieli czuć się sfrustrowani porównywaniem ich do Brodzkiego, tak myślę :/

Włóczykill pisze...

Haori jak haori, ale gdyby tak Brodzki popierniczał przez Toruń i Darłowo z horo na plecach, to dopiero byłoby widowisko.

Anonimowy pisze...

Łukasz i Leonio raczej pamietaliby Salomeę,jeżeli byłaby w ciąży bliźniaczej.
Kosma i Daniel to raczej dzieci starego Brodzkiego.

Anonimowy pisze...

No w końcu! I oby Bór was bronił, żebyście już nigdy nie brali (cóż, przynajmniej takich) książek do analizy.

Anonimowy pisze...

„BREAKING NEWS: Detektyw Leon Brodzki podejrzany o morderstwo”, „Policjant zabójcą”, „Spodziewany awans Gromosława Halickiego na stanowisko komendanta wojewódzkiego”.

Zwłaszcza to ostatnie było niezmiernie interesujące dla widzów w całej Polsce.

*headdesk*
Ten ostatni news mnie rozwalił całkiem. Chyba straciłam wiarę w to, że autor jakkolwiek zastanowił się nad tym, co pisze.

Anonimowy pisze...

Analiza jak zwykle wspaniała. Mam pytanie: czy kiepska książka dla młodzieży też mogłaby znaleźć tutaj miejsce? Moim kandytatem jest "Pamiętnik księżniczki". Jako dziecko czytywałam sobie, ale gdy teraz spojrzę na toto, to krew mnie zalewa. Są nieścisłości, aŁtorkizm i jest to długie na chyba osiemnaście (na szczęście niezbyt długich) tomów. Idealne pod warsztat. Liczę na odpowiedź i pozdrawiam.

Anonimowy pisze...

Z tego, co mi wiadomo, "Pamiętnik księżniczki" z założenia miał być prostym czytadłem z nieco naiwną historią i nigdy nie pretendował do miana ambitnej literatury. To raczej książki takie jak Achaja, Klątwa, Mgnienie czy dowolny tfur Autorkasi - książki, których autorzy są przekonani o tym, że tworzą dzieła wybitne mimo ewidentnych braków - zasługują na analizy. Tak myślę.

Anonimowy pisze...

A ja dla odmiany chciałam zapytać, czy szanowni analizatorzy mają w planach analizę jakiejś książki pana Mroza? Aż żal się za to nie wziąć, zwłaszcza "Kasację" bardzo bym polecała.
Pozdrawiam,
Ludka

Podlotek pisze...

Przez tę Salomeę i nadrabianie analiz opków z HP przypomniało mi się krótkie opowiadanie: Severus Snape i uroki leczenia, autorstwa: Sophie27. Polecam na przekąskę.

Anonimowy pisze...

Kochani, czy będzie jeszcze analiza w czerwcu, czy już udaliście się na wakacyjną przerwę? :)

Anonimowy pisze...

Popieram postulat Ludki z komentarza powyżej i też proszę o analizę jakiejś ksiązki Remigiusza Mroza! Czytałem tylko "Kasację", ale jeśli wszystkie są napisane z taką samą dozą talentu i logiki to materiałów do analizy nie zabraknie Wam na długie lata.

Anonimowy pisze...

Ja ponawiam prosbe o analize Szeptuchy Bereniki Miszczuk. To naprawde perla yntelektu jesli o konstrukcje chodzi, okazji do zabawy nie zabraknie. A w Inernetach głownie zachwyty wiec warto zeby cos przeciwstawic.

Hannah

Anonimowy pisze...

Anonimowy z 20:32 - Oprócz "Kasacji" czytałam jeszcze "Ekspozycję", bo chciałam dać autorowi szansę, i tu też mnóstwo kontentu, a zaczęłabym w ogóle od analizy tytułu, jakże głęboko wyjaśnionego na tylnej okładce. Mimo wszystko jednak "Kasacja" bije na głowę wszystko, co do tej pory czytałam, zwłaszcza zakończeniem - redaktor chyba zasnął w połowie i do niego nie dotrwał.
Poza tym pan Mróz jest ciągle popularny, bo przecież co dwa tygodnie wydaje nową powieść, więc zainteresowanie na blożku z pewnością byłoby spore.
Pozdrawiam,
Ludka

eksterytorialnysyndrombobra pisze...

Jak już rzucamy propozycję do analizy, to ja poproszę Sandrę Brown "mistyfikację". książka fajna, dopóki nie skończysz czytac tyłu okładki i nie weźmiesz się za samą treść dzieła... najpierw jest po prostu pisane dośc sztywnym stylem, jak z reklamy. Ale cóż, może się rozkręci... na początku poznajemy dwie główne hohaterki -siostry bliźniaczki. Jedna właśnie poddała się operacji zapłodnienia klinicznego (o czym mówi jak reklama właśnie), druga jest supermegawypasioną lasencją i... już nie pamiętam, o co dokładnie chodziło, niemniej ląduje w łóżku z supermegaprzystojnym indiańskim astronautą. I wtedy poznajemy zbrodzienia! Tak, tego, kto jest mordercą, możemy się domyślić już przy wejściu postaci na scenę. Jako też motywu, sposobu, w jaki zatrze ślady, kto zostanie oskarżony, dlaczego akurat ta osoba i całej reszty... mamy stronę ok 70, jeszcze nie doszło do morderstwa. Około strony 76 nieco zweryfikowałam hipotezę (myślę, że tym razem na słuszną), a potem przerwałam lekturę, bo zaczęła się robić zbyt niesmaczna, szkalująca i... pamiętacie Nie Oddam Dzieci pani Michalak? Złole w powieści pani Brown musieli być z tej samej fabryki villainów. Tak więc... (nie) polecam.

jual obat aborsi pisze...

I know this is one of the most meaningful information for me.obat aborsi And I'm animated reading your article. But should remark on some general things, the website style is perfect; the articles are great. Thanks for the ton of tangible and attainable help.
obat penggugur kandungan