Drodzy Czytelnicy!
Wydawać by się mogło, że uratowanie Sary i Tomka Żółtki stanowi ten punkt kulminacyjny powieści, po którym nastąpić powinien już wyłącznie happy end. Lecz niestety, autor zaplanował trylogię. W tej części zatem będziemy świadkami Straszliwego Spisku, jaki przeciw Brodzkiemu zawiązali Mały Łysy w kapeluszu i skorumpowany komendant Halicki.
Indżoj!
Analizują: Jasza, Królowa Matka, Kura i Babatunde Wolaka.
W amerykańskich filmach o bandziorach jest tak, że zUy człowiek przez kwadrans opowiada co zrobił i co komu zrobi jeszcze. Przy okazji próbuje wygładzić dziury w scenariuszu, a widz ma w bezwarunkowo uwierzyć w te bzdury.
Tu jest odaŁtorskie “wypełnianie entymametu”, czyli bredzenie Brodzkiego wyjaśniające zawiłości fabuły, czyli niedorzeczności, które zostały bezmyślnie wepchnięte w fabulę.
21
– Wstępne ustalenia dały ogólny obraz minionych dni – rzekł Leon.
W ciemnym pomieszczeniu z jedną lampką siedział naprzeciwko prokuratora, którego twarz nie wyrażała wiele ponad przenikliwość i bezbarwność.
Przenikliwy prokurator. Dla Leona to musi być zaprawdę wyzwanie.
Brodzki powinien założyć nogę na nogę, to wtedy prokurator by się zainteresował.
– Proszę powiedzieć, jak pana zdaniem doszło do zawiązania współpracy między Zapaśnikiem a Danielem.
– Daniel wszedł we współpracę z Zapaśnikiem bez wiedzy Kosmy. Z mojego przesłuchania Kosmy wynika, że ten nie wiedział o planach Daniela. Pomysł z zabawą w maski i zamiany ciał to była tylko jego fantazja.
W relacji z bratem zawsze to Daniel był osobą bierną i słabszą. Po aresztowaniu Kosmy role się odwróciły.
Aresztowanie Kosmy nastąpiło 4 września. Już 5 września Daniel przeprowadził dwie spektakularne akcje: powieszenie na moście ciała nie-Żółtki oraz utopienie nie-Sary. Przygotowania do nich musiały mu zająć trochę czasu – porwanie i zamordowanie kelnera oraz Patrycji z ośrodka wychowawczego, przygotowanie silikonowych masek, porwanie Żółtki i Sary, przewiezienie ich do Darłowa i uwięzienie w silosie. Jeśli faktycznie Daniel uaktywnił się dopiero po aresztowaniu Kosmy, to brakuje mi tu jakichś dwóch tygodni (i ze trzech-czterech pomocników, przecież np.wieszanie Żółtki i topienie Sary miały miejsce w dwóch różnych miastach położonych w sporej odległości od siebie) pomiędzy 4 a 5 września na te wszystkie działania…
Zapaśnik działał do tej pory na własną rękę, mordując trzy osoby z pobudek homofobicznych, choć według ustaleń sam był homoseksualistą.
A te ustalenia to Brodzki poczynił, rzucając niezobowiązująco podczas ulicznej pogawędki “A może ty sam chłopców wolisz?”, jak mniemam.
Czemu wybór padł na Darłowo? Mogę domniemywać, że miało mieć to związek z historią mojej rodziny.
To stąd pochodzi moja żona.
– Żona?
– Była żona. W Toruniu Kosma i Daniel działali podobnie. Moim zdaniem to właśnie Zapaśnik odpowiadał za powieszenie ciała kelnera z maską Żółtki na moście
5 września w godzinach popołudniowych, on zamordował siostrę Klementynę
7 września tuż przed północą,
on zgwałcił dziennikarkę Grażynę Sędzimir
też 7 września, tylko o szóstej rano
on kursował wywrotką ze zbożem
podejrzewam, że musiał zacząć 6-7 września, o ile nie wcześniej.
Tak mogę tylko przypuszczać, bo jest problem z ramami czasowymi
no ja myślę, że jest. I jeszcze z ramą narracyjną. Z ramą narracyjną też jest problem.
– Do ram zaraz wrócimy. Jakie było modus operandi?
– Daniel nie miał planu. Początkowym modus operandi była chęć zemsty na mnie i ojcu.
Modus operandi oznacza "sposób działania". Chęć zemsty to raczej motyw.
(dzięki, 2kπ, za komentarz, niektóre rzeczy jednak nam umykają ;)
Zostało to poniekąd spełnione wraz ze śmiercią Franka.
Modus operandi oznacza "sposób działania". Chęć zemsty to raczej motyw.
(dzięki, 2kπ, za komentarz, niektóre rzeczy jednak nam umykają ;)
Zostało to poniekąd spełnione wraz ze śmiercią Franka.
Kurczę, jakoś mi nie pasuje, że Brodzki o ojcu mówi “Franek”.
Dalsze jego działanie było charakterystyczną dla tego typu sprawców chęcią nękania i okrucieństwem, będącymi realizacją fantazji seksualnych. Przykładem na to są jego artystyczne zabiegi z maskami, archetyp czerwonego kapturka, nagietków i czerwonego koloru, a także świętego Mikołaja i elfów, kneblowanie ust, mutylacja, zaczerpnięty z literatury motyw kwiatów.
...i wszystko inne, co wydawało mi się konieczne do stworzenia Bardzo Mrocznego oraz Intelektualnego Kryminału, pełnego odniesień kulturalnych i strzelającego iskrami z Bateryjki Erudycyjnej na wszystkie strony.
– Jak pańskim zdaniem przebiegały zdarzenia z udziałem Sary i Tomka?
– Jak ujawnił monitoring, zostali uprowadzeni ze szpitala jeszcze w poniedziałek [5 września]. Tomka zwabił przebrany za lekarza Daniel, który tuż przed porwaniem wyznał, że jest ojcem noworodka, syna Laury Mostowicz.
Co doskonale nagrało się na kamerkach szpitalnego monitoringu.
Dziecko przebywa w tym samym szpitalu. Nie wiadomo, dlaczego Daniel go nie zabrał. Prawdopodobnie nie czuł z nim żadnej więzi emocjonalnej. Ma na tyle niski poziom serotoniny
tyle mundrości dzięki Marcie, bo nikt poziomu serotoniny nie zbadał
i tak infantylną osobowość, że odruchy ojcowskie w jego głowie nigdy nie istniały. Sama ciąża była zaaranżowana
jak można zaaranżować ciążę?! Poduszką?
i nastawiona na efekt: poród miał nastąpić pierwszego września, w dniu przejścia przeze mnie na emeryturę.
A równo jak obszył dziewięć miesięcy wcześniej zgadał się z policyjną kadrową, pod pretekstem organizowania cateringu na tę uroczystość.
Oraz o porodach i punktualności przychodzących na świat dzieci nasz Marcel wie dokładnie tyle, co o wszystkim innym :D.
Nie no, odbył wyznaczonego dnia seksualny stosunek z kobietą, która miała urodzić dokładnie w wyznaczonym dniu.
I to przed 16.oo, czyli przed wyjściem Brodzkiego z budynku.
Nie rozumiem, czego się czepiacie, przecież po Zwiastowaniu (25 marca) Boże Narodzenie następuje 25 grudnia, ani dnia w tę czy wewtę.
Wychodzi, że zajście w zaaranżowaną ciążę odbyło się pierwszego grudnia?
Skubany, musiał jeszcze dokładnie znać cykl dni płodnych i niepłodnych Laury…
Dobra, my tu sobie śmichu-chichu, ale cała ta koncepcja “porodu na umówiony termin” jest tak niewiarygodna, że ja uznałabym ją raczej za objaw megalomanii Brodzkiego, który uważa, że wszystko na świecie powinno się kręcić wokół jego jakże ważnej osoby.
Nie zdziwiłoby mnie, gdyby trzeciego grudnia badanie USG ujawniło płeć.
Nie takie rzeczy widzieliśmy w opkach.
Wreszcie: Daniel uwiódł również Patrycję, przyjaciółkę Laury Mostowicz.
Pan aŁtor - nowatorsko i z rozmachem - wyjaśnia czytelnikom co miał na myśli, za pomocą Leona Brodzkiego posadzonego przed bezbarwnym i przenikliwym prokuratorem i "zeznającym w sprawie".
A prokurator naprowadza, naprowadza…
– Proszę wrócić do wątku Sary i Tomka.
– Tomek próbował uratować Sarę, ale został znokautowany przez Zapaśnika. Zostali uprowadzeni i prawdopodobnie przewiezieni do Darłowa jeszcze tego samego dnia. Problematyczne pozostają ramy czasowe.
Jak rozumiem, aŁor tekstem o “problematycznych ramach czasowych” zamierza tuszować wszystkie niedoróbki, których się dopuścił? Jeśli tak, przygotujmy się na powtarzanie “jest problem z ramami czasowymi” częściej niż “entymemat”.
Najgorsze, że ten cholerny entymemat jest całkiem serio pojęciem z zakresu retoryki i wyobraźcie sobie teraz sytuację, że czyta czlowiek jakieś poważne dzieło, natyka się na nie i przypomina mu się Brodzki…
– Możemy teraz do nich wrócić. Dlaczego są problematyczne?
– Musieli powiesić ciało kelnera na moście drogowym, podjechać tam ciężarówką, przedtem zaopatrzyć się w wysięgnik, rozpylić punktową mgłę...
Jest też wątek z poprzedniej niedzieli, śmierć Janki (no tak, jeszcze śmierć Janki! 4 września. W życiu mordercą nie zostanę, toż natyra się człowiek bardziej niż górnik na przodku!), kobiety, która wykrwawiła się na pręgierzu.
W tym czasie trwał pościg za Danielem. Pręgierz był
jest! sama wczoraj widziałam, jak również turystów sadzających na nim niewinne pacholęta, nieświadome, że je zaraz przetnie. Nawet, o, własnotelefonowo robiona fota
przy okazji można zwrócić uwagę na okoliczności, w których Daniel, nie zauważony przez nikogo, podrzucał trupa Janki
w sąsiedztwie wieży, pod którą porzucono auto, i wkrótce doszło tam do mojej konfrontacji z Kosmą. Pozostaje pytanie, kiedy Daniel zniknął z miejsca zbrodni.
A może był trzeci człowiek? Sprawcy musieli również pojawić się w mieszkaniu Sary. Tam na pewno był Zapaśnik [nikt nie ustalił jego tożsamości, więc tak o nim mówię], widział go świadek, przebranego w pomarańczowy strój.
W Toruniu przy hasioku.
No to nie “może był”, tylko na pewno, co nie?
W mieszkaniu zostawiono w widocznym miejscu fotografię, która – jak się miało okazać – prezentowała miejsce zbrodni.
– Elewator.
– Dokładnie. Tak jak mówiłem, Daniel działał chaotycznie.
Precyzyjne i niewątpliwie wielomiesięczne planowanie, od uwodzenia dziewczyny w określonym dniu, żeby urodziła dokładnie 1 września, przez produkowanie masek i robienie fotograficznej ekspozycji miejsc zbrodni to jest chaotyczne działanie?
Tak samo chaotyczne, jak działania Brodzkiego są logiczne.
Angażował się emocjonalnie, zmieniał plan.
Możemy się tylko domyślać, że kiedy mu się koncepcja zmieniła, tony silikonowych masek i innych rekwizytów szły do śmieci.
Chciał grać, być może chciał nawet zostać złapanym lub zginąć.
– Inne szczegóły odnośnie do przetrzymywania Sary i Tomka?
– Dostali jeden posiłek.
Na długim kiju, bo silos był głęboki. Hmmm… ale przecież usta mieli zaklejone taśmą.
To chyba dożylnie?
Daniel nie rozmawiał z nimi, ale masturbował się, patrząc na unieruchomione ciała,
które patrzyły na to ze zgrozą przez te worki na głowach.
– Czy poczuwa się pan do śmierci Zapaśnika lub Daniela Góreckiego? Czy był pan poczytalny podczas obu zdarzeń?
- O tak, byłem bardzo spokojny, wręcz wyluzowany.
– Należy rozpatrywać je oddzielnie. Zapaśnik został potrącony przez auto, kierowane prawdopodobnie przez Daniela.
W jakiś tajemniczy sposób ciężarówka nie odrzuciła ciała w górę i do tyłu (co się dzieje zazwyczaj przy takich wypadkach) oraz nie zrobiła krzywdy Brodzkiemu, stojącemu krok dalej.
Metafizyka atakuje!
Wykaże to analiza odcisków palców, które prokuratura na miejscu, mam nadzieję, zabezpieczyła…
Miejmy nadzieję, że Bryk tam niczego nie obmacał.
Ale jaki Bryk, przecież Brodzki wyłuskiwał spośród zgliszcz ciężarówki ziarno pszenicy, zapewne się i kierownicy uchwycił, i przetarł szmatką resztki fotela, żeby sobie spodni nie powalać…
– A Daniel Górecki?
– Nie został przeze mnie zrzucony. Sam się wyswobodził. Liczył na miękkie lądowanie w wodzie.
“Miękkie lądowanie w wodzie”... wmawiaj to autorom Anatomii Głupoty, którzy bez końca tłumaczą, że niekontrolowany skok w wodę jest jak zderzenie z betonem.
– Jest duże podobieństwo między tym, jak pan potraktował obu braci. Obaj spadli z wysokości.
– Jak to mówią: jak spadać, to…
– Proszę odpowiadać na temat.
I dać sobie spokój z tymi popisami dowcipu.
– Nie ma związku. Z Kosmą była walka wręcz, zakończona upadkiem na skokochron. Daniel spadł na własne życzenie. Chciałbym przypomnieć, że omal nie pozbawił życia dwójki ludzi.
– Nie to jest przedmiotem tej rozmowy. Miga się pan od odpowiedzi. Na szczęście szczegółowe wyjaśnienia złożył Roland Bryk. Jest pan wolny.
– Mogę wracać do Torunia?
– Tak. Sprawę przejmie tamtejsza prokuratura.
Znaczy, że siedział przed prokuratorem powiatowym sławeńskim, lub nawet wojewódzkim zachodniopomorskim.
– Dziękuję.
Trochę nic tu nie bangla, ale co zrobić.
Był czas przywyknąć przecie!
Na korytarzu czekali na Leona Dagmara i Roland.
– I jak, kochanie? – Dagmara odruchowo złapała go za rękę.
– Jedźmy do Sary. Są w domu?
– Tak, dziadkowie się nimi zajęli. Roland załatwił patrol policji, który pilnuje domu.
A skąd on wziął patrol policji, skoro jest jedynym jej pracownikiem?
Ze Sławna. Ci z Darłowa wszystko ściągają ze Sławna. AŁtor tak mówi, aŁtor wie.
Jutro przyjedzie ktoś z Torunia.
Leon przytulił Dagmarę. Ta powoli wypuściła powietrze.
To jak z dmuchanym materacem, który trzeba zwinąć i jeszcze przycisnąć łokciem i kolanem, aby uszły resztki powietrza.
(...)
9 września 2016
(...)
2
Na placu przed Hotelem Apollo stała policyjna kia i taksówka należąca do Henryka, oba auta były na toruńskich tablicach. Dmący od morza wiatr wdzierał się w szczeliny blachy fiata 125p z milionami ziarenek piasku, ale wewnątrz pojazdu panowała cisza. Sara leżała przykryta kopczykiem nawianego piasku wełnianym kocem na tylnej kanapie i przyglądała się stojącemu [zapamiętajmy - stał i gawędził] na zewnątrz Tomkowi.
Czy nie ma lepszych samochodów do przewożenia rannych i umierających, niż Polski Fiat 125, z resorami godnymi furmanki? Jeśli w dodatku jest to “taksówka pana Henia”, to mamy sprasowane auto świeżo po wypadku.
Ależ jak najbardziej, to powypadkowa ruina Henia jest.
(...)
Aspirant Żółtko i sierżant Jacek Nowak, który przejechał o świcie, by ich eskortować w drodze powrotnej, rozmawiali jak starzy przyjaciele, opierając się o maskę wozu.
Żółtko w tej grze dotarł do flakonu z eliksirem i pasek życia naładował mu się na zielono.
– Jeśli wcześniej byłeś pogrobowcem, bo urodziłeś się po śmierci ojca… to jak nazwać cię teraz? Przedgrobowcem?
Czyżby ojciec Żółtko zmartwychwstał i zrobił go na nowo?
Nowak, trzeba cię zmartwić. On jak był, tak dalej jest pogrobowcem (jeśli już musisz tak go nazywać). Przypomnijmy - “pogrobowcami” nazywano dzieci urodzone po śmierci ojca.
Gdyby zbrodzień go wypatroszył, to Żółtko byłby podrobowcem, ale niestety...
(...)
– Co z Halickim? Myślałem, że tu przyjedzie – kontynuował Żółtko.
– Coś mu się w dupie poprzewracało. – Nowak odruchowo ściszył głos, jak to bywa w momentach wypowiadania opinii na temat osób trzecich. – Miał iść na emeryturę, teraz go pchają na wojewódzkiego. A najgorsze, że on coś kombinuje.
– Co? – spytał Żółtko, na co Nowak pokazał palcem na swoją skroń. – A, rozumiem. Twoja intuicja.
(...)
Dagmara cały czas patrzyła na Leona z uwagą. Widziała na jego twarzy te same cechy, za które pokochała go dawno temu. Dobro, odwagę, ciepło. Widziała jego siłę, którą zawsze emanował na wszystko dookoła.
http://evilopedia.blogspot.com/2012/04/angel-of-light.html
Siłę, która kilka lat temu przygasła, by wrócić w decydującym momencie, gdy zagrożone zostało życie Sary. Znów miał ten błysk w oku, tę pewność w pociągnięciach ruchów, tę uwagę i ten luz. Znów był tym człowiekiem, którego wybrała kiedyś na męża. Magnetycznym Leonem Brodzkim.
AŁtor tak bardzo chce być polskim Jo Nesbo, i tak bardzo chce, żeby Brodzki był polskim Harry Hole’m, że czasem aż przykro na to patrzeć. Jak na każdą sytuację przekraczającą dopuszczalny i nieszkodliwy dla organizmu poziom żenady.
– Jedźmy już stąd. Jedźmy. Do Torunia. – Brodzki po raz ostatni omiótł wzrokiem morski horyzont i odpalił silnik.
A gdzie siedział wierny pan Henio?
Wierny pan Henio siedział w Toruniu, gdyż pożyczył swój najdroższy samochód wielkiemu Leonowi Brodzkiemu, by ten miał czym pognać do Darłowa, aby nieść pomoc ukochanej córce.
To Brodzkiego nie było w Darłowie? Kto w takim razie gawędził z prokuratorem? Ramy czasowe wypaczyły.się tak bardzo...
<ze współczuciem> Za dużo Marcela! Brodzki był w Darłowie, przypędził pożyczoną od Henia taksówką, a Henio został w Toruniu.
Zmylił mnie wypadek, kiedy skasowało auto Henia.
Normalny człowiek oddałby zrujnowany samochód do naprawy, o ile nie na szrot. A tu niespodzianka - Brodzki wsiada i jedzie wrakiem przez pół Polski. Brak szyby nie był dla niego przeszkodą.
Po chwili auta wykręciły na promenadzie i ruszyły, znikając w tumanach piasku za Hotelem Apollo.
Droga za Hotelem Apollo:
https://cdn.pixabay.com/photo/2014/11/17/17/27/rally-off-road-534911_960_720.jpg
Czerwono-zielone sygnalizatory awanportu dawały znać chowającym się przed sztormem statkom. Nadciągała burza, a wszyscy w Darłowie wiedzieli, że przy takiej pogodzie deszcz pada tutaj poziomo. Jak w Burzy Szekspira.
Burza będzie wspominana wielokrotnie. Można wnioskować, że to kolejny kamień milowy w lekturach aŁtora.
Sara i Tomek zostają przewiezieni do Torunia i trafiają do szpitala – tego samego, w którym Brodzki nocą plątał się po prosektorium.
Przecież w Toruniu nie ma innego. Jak sądzę, Kaklińska już jest na miejscu i się nimi zajmuje.
4
Do ochrony sali, w której położono Tomka i Sarę
A Tomka to czemu? skoro - mimo rany w szyi, z której trzy dni sączyła się krew, odwodnienia, jakichś odparzeń czy innych odleżyn, nabytych na skutek spędzenia trzech ostatnich dni związanym na dnie silosa - jeszcze rano w Darłowie z Nowakiem “rozmawiali jak starzy przyjaciele, opierając się o maskę wozu” o pogrobowacach i innych duperelach, obaj swobodni i najwyraźniej w doskonałym stanie?
Musieli, bo w Toruniu jest szpital z salami koedukacyjnymi, więc szkoda żeby się marnowała taka okazja, no.
Nie wiem, jak w Toruniu, ale w Bydgoszczy leżałam na sali dla najtrudniejszych przypadków w sytuacji zagrożenia życia, takich, co muszą być bez przerwy na oku, i sala była koedukacyjna, owszem. Bardzo się starano, żeby zapewnić intymność podczas badań i zabiegów higienicznych, ale poza tym sala była w zasadzie otwarta, miała przeszklone ściany i rzeczywiście nie zwracano uwagi na płeć osoby, która na nią trafiała. Może to ten przypadek.
OIOMy faktycznie są koedukacyjne, ale wydaje mi się, że oni leżą na zwykłej sali.
Niech Was grzeszne myśli nie nachodzą, bo pamiętajmy, że te sale są monitorowane.
****
Czyżby pokątny handel nagraniami z sal był sposobem na dofinansowanie szpitala?
[Do ochrony sali] przydzielono młodego policjanta, oddelegowanego do Torunia z Bydgoszczy.
Był prosto po akademii.
Jak się dalej okaże po Akademii Policyjnej XXII, tej najśmieszniejszej.
Gdy Tomek na niego spojrzał, zdał sobie sprawę, jak długą drogę sam pokonał przez ostatnie dni. Jak daleko było mu od tego, kim jest dziś, do siebie samego z pierwszego dnia służby w Toruniu, wypisującego mandat na skrzyżowaniu przy hotelu Merkury. Dziś miał na koncie uratowanie życia dziecka, pogoń przez osiedle Dębowa Góra, rozpracowanie monitoringu, odkrycie powiązań w sprawie, policyjny pościg, ranę postrzałową. A nawet własną śmierć.
Tak, to był intensywny tydzień.
Możesz iść na zasłużoną emeryturę.
Zwłaszcza to ostatnie było solidną kartą przetargową w każdej rozmowie na temat zdobytego doświadczenia.
Gdy pilnujący sali policjant poszedł po kawę, Sara i Tomek wymknęli się trzymając się za ręce i podskakując na oddział noworodkowy.
Za szybą zobaczyli niepozorne dzieciątko.
(...)
– Mój bliźniak, Tomasz Pogrobowiec Pierwszy [drugi - według Nowaka] – zaśmiał się Żółtko.
Był to pierwszy raz, kiedy Tomek odetchnął.
Wcześniej nie mógł tego zrobić, bo mu przez te przestrzeloną szyję powietrze uciekało.
Porwanie nie należy do najprzyjemniejszych wydarzeń. Nawet policjantowi, nawet komuś, kto widział śmierć i krew, takie zdarzenie musi wryć się w pamięć.
Do tego jeszcze wisielec, wnętrzności, odcinanie pępowiny od żyjącego dziecka
w przeciwieństwie do standardowej procedury, która każe odcinać pępowinę dopiero, gdy dziecko zmarło…
Dramatyczne i drastyczne sceny zawsze zapadają w pamięć.
To jest myśl, której głębia wskazuje na wielkie doświadczenie życiowe.
Matura potrafi śnić się przez długie lata.
(...)
Dziura po ranie goiła się szybko,
Dziura po ranie.
Na skraju wysiłku.
Dekada palców.
Frazeologizmy Marcela zasługują na jakiś osobny rozdział w słowniku, a Pan Redachtór tegoż dzieła – na publiczne wybatożenie pod pręgierzem na toruńskim rynku.
ale kilkudniowe „wakacje” w elewatorze regeneracji nie przyspieszyły.
Tak, w silosie z rany jeszcze się krew lała.
(...)
W szpitalu niewiele osób wiedziało, kim są,
bo policyjna ochrona, do której oddelegowano policjanta z Bydgoszczy, jest przecież jedną ze standardowych usług medycznych.
– i to im odpowiadało. Ta cisza. Podobnie jak Sara, także on przez krótki czas był oficjalnie uznany za zmarłego, teraz nie spieszyło im się do powrotu z zaświatów.
Wprost z piekła, skoro przejechali drogę z Darłowa do Torunia we fiacie 125 i jeszcze dychają.
O, widzisz, to pewnie dlatego położyli go do szpitala! Porwanie i siedzenie na dnie silosa z jednym posiłkiem na dwie doby oraz workiem na głowie, że o sączącej się nieustannie z rany na szyi krwi nie wspomnę, to pikuś, ale cztery godziny jazdy w rozklekotanym fiacie 125 załatwiłoby najsilniejszego!
Obawiam się, że o wiele dłużej, bo wrak po wypadku nie mógł jechać szybciej.
Przez tę krótką chwilę [krótka chwila to trzy dni na dnie elewatora, czy kilka godzin w taksówce pana Henia?] Sara i Tomek pozostawali zawieszeni między życiem a śmiercią i ta perspektywa w tym momencie im nie przeszkadzała.
A jedno, co wiedzieli, to to, że im większe brzemię człowieka, tym jego życie prawdziwsze i bliższe ziemi. Wiedzieli też, że wspólne przeżycia połączyły ich na zawsze. Harry’ego Pottera i Hermionę.
A rudy Ron Weasley?
Może Hermiona zatęskni za Kosmą? Może za Danielem?
(...)
Wrócili do sali, kiedy policjant gorączkowo sprawdzał pomieszczenie.
Szukał ich pod łóżkami czy w szufladach nocnych stolików?
– Gdzie byliście?! Nie możecie opuszczać pokoju! – wykrzykiwał, jakby uczestniczył w pierwszej w życiu grze w podchody.
Chyba mu się pomyliło z pilnowaniem przewiezionych do szpitala więźniów.
(...)
– Gdzie jest obstawa?! – zagrzmiało na korytarzu.
Słychać było narastający odgłos kroków. Do sali energicznie weszli komendant Halicki z prezydentem miasta Michałem Nalewskim.
Taka lekka zmiana brzmienia nazwiska jest tylko po to, aby chronić sempiternę. Zmienia się jedną literkę w nazwisku i już!
Za nimi drobiła rzeczniczka prasowa, zasłonięta wielkim bukietem hortensji i koszem wiktuałów.
Wszystko to w ramach chronienia incognito Żółtki i Sary.
(...)
– Cześć, Tomek, jak się czujesz? – spytał troskliwie komendant, klepiąc Żółtkę po ramieniu. Ten spojrzał wymownie na Sarę.
Halicki zwykł raczej rugać Żółtkę jak sztubaka, a ich ostatnie spotkania nie należały do miłych. Zwłaszcza kiedy Tomek z Brodzkim odwiedzili komendanta pod osłoną nocy, by oznajmić mu, że wiedzą, iż znał Laurę Mostowicz – ofiarę, od której śmierci zaczęła się cała „powtórka Brodzkiego”, a która była spokrewniona z Halickim, ale ten nie puścił pary z ust.
Brodzki, widzę, lubi nawiedzać Halickiego w nocy, a to razem z Żółtką, a to w masce Żółtki…
Gdy Żółtko trafił na trop, Halicki mydlił mu oczy nagrodą za uratowanie życia noworodkowi. Wreszcie to sam Halicki nie wezwał prokuratora, kiedy znaleziono ciało rzekomo należące do Tomka i to on sam stwierdził, że ciało to faktycznie należy do Żółtki. Mimo że w rzeczywistości miało na twarz nałożoną silikonową maskę.
Już wiem. AŁtor ma na pewno mieszkanie w kamienicy, z pokojami w amfiladzie. Tylko olbrzymia ilość futryn w jego otoczeniu wyjaśniać może, czemu bez przerwy przypomina nam to, co sam napisał kilka stron wcześniej. Po prostu przy okazji każdego udania się do toalety albo żeby sobie kanapki zrobić się, nieszczęsny, resetuje i ma wrażenie, że każde “była to maska z silikonu” albo “Jacek Nowak bardzo się zmienił” pisze po raz pierwszy.
Tak, ani Żółtko, ani Sara nie mieli dobrego zdania o Halickim, więc tym większe zdziwienie wzbudziło w nich jego przejęcie.
– Dziękuję. Żyję, jeśli pan zauważył – dociął mu Tomek. – Można powiedzieć: zmartwychwstałem.
– Błyskotliwy jak zawsze – odparł z przyklejonym uśmiechem komendant. – Panie prezydencie, to jest ten dzielny policjant wyznaczony do nagrody.
– Następca Brodzkiego, co? Jesteś wzorem dla młodzieży i godnym naśladowania przykładem wzorowej służby na rzecz mieszkańców tego miasta
A co on takiego zrobił w ramach bycia godnym następcą i wzorem dla dzieci i młodzieży, dał się porwać i więzić w silosie? Chociaż w sumie ma to sens, i tak był bardziej aktywny niż Wielki Brodzki.
– powiedział na jednym oddechu sternik miasta. Obdarzony był solidnym wzrostem, więc jego sylwetka górowała tak nad Halickim, jak i nad leżącym na łóżku hospitalizowanym Tomkiem Żółtką.
Ja też góruję nad każdą leżącą osobą!
– Dałabym głowę, że tak samo napisane jest na dyplomie, jaki otrzymał mój tata – wycedziła Sara. – Czy jego też spotka nagroda? Panie prezydencie, to on uratował nam życie.
– Tak, słyszałem, słyszałem… – Prezydent nie był zachwycony wątkiem Leona Brodzkiego.
Bo? To znaczy, ja też nie jestem zachwycona wątkiem Leona Brodzkiego, ale dlaczego niby rusza to prezydenta, który wszak nie czytał “Powtórki”?
– Niemniej to w młodzieży widzimy przyszłość tego kraju. Chciałem wam osobiście pogratulować w imieniu mieszkańców Torunia. – Tu spojrzał karcąco na rzeczniczkę, która podskoczyła jak oparzona i podbiegła z kwiatami i koszem słodyczy. Prezydent przejął od niej pakunki. – Proszę bardzo, na osłodę kosz toruńskich pierników.
Mam nadzieję, że dla mieszkańców Torunia to najwspanialsze przysmaki.
Nie wiem, jak innych mieszkańców, mówię w swoim imieniu - jeśli w tym koszu były Katarzynki i wafle “Teatralne” to tak, poproszę.
(...)
5
Na biurku Brodzkiego pojawiła się przeszłość.
Ojacie… Pojawiła się i wyła upiornie uuuu….
Zmaterializowała się pod postacią przedmiotów, na które czekał od kilku dni.
Widać, jak bardzo zależało mu na pośpiechu w śledztwie, skoro pogodził się z tym, że materiały, które miały wnieść wiele nowego musiały być a) spakowane przez pracownika domu opieki, b) zaniesione na pocztę c) dostarczone Brodzkiemu.
Widzicie ten gorączkowy pośpiech Leona?
Były to rzeczy po ojcu, przesłane z ośrodka, w którym Franek spędził ostatnie miesiące swojego życia. Notes, ubrania, zardzewiałe żyletki.
Te zardzewiałe żyletki powinny budzić ciekawość detektywa. Rdza to, czy krew?
Uwaga, zaczyna się bredzenie:
Ale Leon nie miał już w głowie tylu reminiscencji i powtórek, co jeszcze niedawno. Ze śmiercią się pogodził, podobnie jak ze śmiertelnością. Ze swoim miejscem w sztafecie pokoleń. Problematyczne było co innego: zbrodnia i kara. Czy mógł wierzyć słowom Daniela? I co wspólnego miała z tym jego matka, Salomea Brodzka?
(...)
Pojawia się archiwista Maks:
– Mam coś jeszcze. Archiwa przekopałem na wszystkie strony. Aż znalazłem – rzekł, ściszając głos.
(...)
– Co to jest? Gdzie to masz?
– Pierwszą część masz wklejoną pod szufladą w biurku.
Maks ma możliwość wchodzenia do mieszkań, rozbijania zamków w biurkach i podklejania czegoś pod szufladami.
To jest więcej niż prezentowali współpracownicy doktora Hausa.
Nie, chyba chodzi o szufladę biurka w pracy. Ale i tak te manewry powinny zwrócić czyjąś uwagę.
– Czyli jest więcej części?
– Idź do domu. Tam znajdziesz klucz.
A przepraszam bardzo, nie mógł dostarczyć mu wszystkiego w jednym pakiecie? Czy my jesteśmy w jakiejś przygodówce, gdzie w lokacji A znajdujesz jeden puzzel, w lokacji B następny…?
(...)
6
Brodzki wraca do swego mieszkania.
W dole pionu klatki rozległ się szczęk zamka, a żarówka na piętrze zgasła. Leon powinien teraz wstać, wymacać przycisk światła na ścianie, na powrót się schylić, sięgnąć po klucz, otworzyć drzwi i wejść do swojego mieszkania – tak jak robią ludzie od czasów, kiedy wymyślono drzwi, rygle, w końcu zamki i klucze…
Ale jakaś przemożna siła, władana mocami ciekawości i przestrachu … eeee… czym władana?, zatrzymała go w pozycji dyskobola.
(...)
Brodzki nie wiedział do końca, dlaczego przywiera do ziemi w pozycji zawodowego grzybiarza, zawodowego grzybiarza i amatorskiego dyskobola ale zdał sobie właśnie sprawę, że nie tylko nie wie, dlaczego tak dziwnie się zachowuje, lecz że również nie orientuje się, kto pod nim mieszka.
Kurka wodna, najwyraźniej całe życie a) źle otwierałam drzwi, b) źle zbierałam grzyby c) oba
Chciał mu lunąć koszykiem w splot słoneczny.
Może miał w nim wyjątkowo dorodne prawdziwki, których gotów był bronić jak niepodległości.
Brodzki znajduje klucz tam, gdzie go Marta zostawiła – pod wycieraczką.
(...)
Przekręcił klucz w zamku, otworzył drzwi i zrobił krok na przód, po czym się zatrzymał. Coś przykuło jego uwagę.
Był to dźwięk owej wycieraczki, która pod ciężarem stopy wykrocznej przesunęła się nieznacznie na podłożu.
Czytając Marcela zaknebluj swego wewnętrznego polonistę!
Brodzki sięgnął pod nią. Była tam przyklejona koperta. Z wnętrza kurtki wyjął drugą, obie były identyczne.
I tak stał na klatce schodowej, stał, oglądał i porównywał obie koperty. A framuga czekała.
***
Jesteśmy w tym samym miejscu, gdzie Brodzki już (co najmniej raz) został pobity. Przyzwyczajenie czyni mistrza.
Przyglądał im się przez chwilę, a kiedy światło zgasło, wszedł do swojego mieszkania i nacisnął włącznik oświetlenia.
„Klucz”. – Brodzki przypomniał sobie wskazówkę Maksa.
No, klucz w zamku zostawiłeś!
Pośrodku korytarza siedział Szarik.
Jak to pies, który dwa dni nie widział pana.
Nawet nie zaszczekał, skubaniec!
Brodzki aż podskoczył.
To pies powinien podskakiwać, a nie Brodzki.
(...)
– Widzę, że ciocia Marta zadbała o ciebie lepiej niż ja? Chyba nie chcesz mi o czymś powiedzieć? – I pogłaskał go.
Szarik zamerdał ogonem, ale wyczuł niepokój w twarzy i zapachu swojego pana.
Wącha – a z tego zapachu,
który mógł być skutkiem strachu,
wnosi, że to nieboszczyk i że już nieświeży.
(Adam Mickiewicz, Przyjaciele)
– No co? – spytał Leon. – Żałujesz, że nie pojechałeś ze mną? Że nie jesteś jak ten pies ze Śląska? Jak on się wabił… Gucio? Co to rozwiązuje zagadki z tym byłym gliną, Szymonem Solańskim?
Ojej. Jakie to urocze. Kolejna osoba - po Grzegorzu Giedrysie i Robercie Małeckim - którą aŁtor mizia po ego (Się podlizuje. Albo podkreśla, że oho, kogo on to nie zna! Albo pozostaje w serdecznych stosunkach i umieszcza w swoim wiekopomnym dziele ku niewinnej rozrywce. Do wyboru. Oczywiście).
Rzecz jasna u tak Niebywale Kulturalnej Osoby, jaką jest nasz aŁtor może to być po prostu nawiązanie kulturalne albo intertekstualność według koncepcji Gerarda Genette’a. A świadomość (o brak której nie można wszak podejrzewać człowieka tak wysoce kształconego jak nasz Marcel), że autorka opowieści o Szymonie Soleckim i Guciu jest redaktor naczelną portalu kryminalnego, gdzie się recenzuje polskie kryminały, nie ma tu nic do rzeczy :D.
Może i na ciebie przyjdzie pora. Najpierw musisz nauczyć się robić zakupy…
Leon odpalił na gramofonie ostatnią płytę. Było to wciąż Samurai zespołu Grand Prix.
Zespół nagrał to w 1983 roku.
Z urządzenia popłynęły słowa utworu.
In a country where there were no wars, no castles to defend.
The king in all his wisdom was so loyal to the end. But peace
would never reign for long, to paint the story grey. The mighty
son of Genghis-Khan was planning to invade…
Usiadł na kanapie. Podniósł głowę – w pokoju znowu wisiały lampki od Marty, które dopiero co zdejmował.
Marta wieszała je ponownie, mamrocząc mściwie: A właśnie, że zaznaczę swoje terytorium! Nie myśl sobie!
Otworzył pierwszą kopertę. W niej znajdowało się zdjęcie, o którym Maks mówił przez telefon.
Słynny Elf i dwójka dzieci, młodocianych gangsterów, bliźniaków. Przetrwało przez przypadek, skleiło się z innym dokumentem.
Zdjęcie. Jak rozumiem, na papierze fotograficznym, grubszym i sztywniejszym od zwykłego. I tak się po prostu wzięło i skleiło, i nikt tego nie zauważył.
Przypominam ci, że mówimy o aŁtorze, który wiesza swoich bohaterów na przęśle mostu w środku dnia / każe im podrzucać trupy w turystycznym centrum miasta, i nikt tego nie zauważa. Czym jest w porównaniu z tym jakieś tam zdjęcie.
Czy po gościach, którzy nie potrafili odróżnić lateksowej maski od skóry, można się spodziewać, że zauważą coś takiego?
Jeśli jednak ta fotografia nie miała ujrzeć światła dziennego, to druga, którą Leon miał za chwilę zobaczyć, nigdy nie powinna było nawet powstać. Miał już sięgnąć po kopertę, kiedy mieszkanie Brodzkiego przeszył dźwięk telefonu. Dzwonił nieznany, stacjonarny numer z Torunia.
– Nie wszyscy są temi, za którech się podają – powiedział w słuchawce głos starej kobiety.
– Kto mówi?
– Już nie pamiętasz? Oczy.
Oczy, które mówią? Jak on może nie pamiętać gadających oczu?
Cóż, już w “Powtórce” zastanawiał się, czy kobieta miała brzuch. Widocznie takie drobiazgi, jak nietypowe szczegóły anatomii umykają jego uwadze.
– Oczy?
– Boga. Oczy Boga.
Jasssne. Jeszcze lepiej.
To bardzo ciekawe, co pani mówi. A co mówi lekarz?
– To pani… Kobieta w czerni.
– Dopóki nie rozwiążesz do końca sprawy, będziesz pachniał trupem. Tak jak całe to miasto. Toruń stoi nad złą, zatrutą wodą.
Nie dość, że do Wisły spływają pestycydy, to jeszcze siuśki z połowy Polski!
Dźwięk w słuchawce się urwał. Rozmawiał z tą kobietą kilka dni temu. Twierdziła, że znała Franka Brodzkiego.
A teraz dzwoni, żeby powiedzieć kilka dziwnych słów i wprowadzić Mroczny Nastrój.
Gdy Leon otworzył drugą kopertę, długo patrzył na zdjęcie. Tak długo, że igła zdążyła unieść się nad stroną A płyty, która dograła do końca, za oknem było dawno ciemno, a Szarik, który długo siedział z przechyloną w zaciekawieniu głową, w końcu usnął.
Brodzki zrozumiał wszystko.
I zaraz nam to wywali, kawa na ławę, co oczywiście w żadnym razie nie oznacza, że i my zrozumiemy.
***
Wszystko jest jasne od dawna. Cały cykl z Brodzkim to żart towarzyski, efekt zakładu zawartego po dawce płynnych środków imagogennych na bazie etanolu. Dlatego nie ma tu ani sensu, ani (koniecznego w kryminałach) napięcia, nie mówiąc już o jakiejkolwiek intrydze. W dodatku doszliśmy do ostatnich rozdziałów Mgnienia, gdzie aŁtor odpuścił sobie nawet te resztki przyzwoitości, które każą udawać, że szanuje się czytelnika.
Tym niemniej wolałabym, drogi aŁtorze, abyś w przyszłości swoje żarty towarzyskie ograniczał do towarzystwa, które potrafi je docenić (czyli do wąskiego, jak mniemam, grona), zamiast je upubliczniać i narażać niewinne (i niewykluczone, że nie dość zamożne, by mogły pozwalać sobie na luksus wyrzucania pieniędzy w błoto) osoby na nabycie ich drogą kupna w cenie 35,99 zł.
.
7
– On wie – wymamrotał komendant Gromosław Halicki i opadł na skórzany fotel w swoim domu. Siedział przy sekretarzyku w eklektycznym salonie, zapełnionym sztukaterią i kiczowatymi dziełami sztuki, gdy do pokoju weszła jego małżonka Zofia. (...)
Na oświetlonym lampką biurku przy sekretarzyku stała fotografia w ramce. Czarno-białe zdjęcie z lat dziewięćdziesiątych (dziewiętnastego wieku, rzecz jasna. Zdjęcia z lat dziewięćdziesiątych wieku dwudziestego miały takie śliczne, obrzydliwie intensywne kolorki) sklejone z dwóch, z urwanym brzegiem.
Jedno zdjęcie sklejone z dwóch - czy to coś na kształt dziewiętnastowiecznych pierwocin fotomontażu?
I to tajne, bardzo tajne oraz kompromitujące, bardzo kompromitujące zdjęcie Halicki miał na biurku. W ramce. No ależ przecież, że oczywiście.
Zrobiono je w jednej ze starych kawiarni na Bydgoskim Przedmieściu. Takiej, w której była okafelkowana szatnia, bufet, palarnia i sala taneczna.
Wystrój też bardziej pasuje do lat 70.
Przy stoliku siedziała piątka osób. Po prawej stronie siedział mężczyzna w kapeluszu oraz dwójka dzieci. Po lewej stał mężczyzna – był to Franciszek Brodzki. Obok niego zdjęcie było oderwane.
Zgaduję: była tam żona?
Halicki stał teraz w półmroku, spoglądając w smagane deszczem okno. Wiedział, czyjego wizerunku na zdjęciu brakuje. Bo fotografię sklejono taśmą tak, że połączyła swym wybrzuszeniem teraźniejszość i przeszłość. Powtórka przeszłości sprawiła, że teraźniejszość stała się mgnieniem.
A tytuły pierwszej i drugiej części pięknie i przewrotnie splotły się ze sobą.
10 września 2016
(...)
Gdy Brodzki wyjrzał przez okno komendy, zobaczył jedynie pojedyncze, podłużne obłoki malujące na błękicie zygzaki.
Chemtrailsy?
(...)
Na dziedzińcu Komendy trwa konferencja prasowa, ale tym razem bez kanapek.
Halicki przemawiał do zgromadzonych dziennikarzy. Tłumaczył im coś, gestykulował niby dyrygent, a jego ruchy były płynne i zamaszyste.
Ani razu nie zerknął w stronę Brodzkiego. Nie musiał. Dziś o świcie zadzwonił do niego z informacją, że mają się spotkać na osobności. Nie w komendzie, w terenie. Tylko we dwóch.
Leon zamknął okno i ruszył w głąb głównej sali na pierwszym piętrze.
Szybki rzut oka wystarczył, by zauważyć, że komenda wyraźnie opustoszała. Niewygaszone monitory, niedopite kubki kawy, resztek jedzenia szuka pies pod stołem rozłożone na biurkach gazety – wszystko to wyglądało na porzucone w pośpiechu.
Ach, te detektywistyczne talenty!
Pod jego biurkiem Szarik leżał, nie wydając żadnego dźwięku. (...)
Na klatce spotkał Nowaka. Ostatnie dni wyraźnie odmieniły sierżanta. Jego ruchy były sprężyste, a wzrok bystry.
Znowu! Bo przecież już raz go odmieniło w tym tomie, w trzecim to go wręcz nie poznamy (ale tego nie sprawdzimy, bo tomu trzeciego nie ruszymy nawet kijem, ot, co).
Mijali się właśnie, gdy Brodzki zatrzymał policjanta, łapiąc go za przegub ręki.
– Cokolwiek by się stało, zawsze walcz o prawdę, sierżancie – rzekł cicho Brodzki. Nowak rozejrzał się niepewnie.
– Detektywie Brodzki, mówisz, jakbyś miał raka – odparł Nowak,
(...)
– Z rakiem łączy mnie tylko to, że ciągle mam wrażenie, jakbym się cofał. – Brodzki puścił Nowaka i przygryzł wargi. Sierżant zauważył, że umysł detektywa pracuje intensywnie.
Taki bystry, a aż na twarzy mu widać, jak się trybiki w głowie obracają, zacinając się z lekka?
Jeśli w biegu Brodzki czuje dekady palców, to dlaczego Nowak ma nie widzieć trybików w głowie Brodzkiego?
Jego oblicze wskazywało na niepokój i rozdrażnienie.
– Szukam tego w kapeluszu. A ty ciągle drążysz temat Franka? – spytał Nowak.
– Cokolwiek ma się stać, bądź na to gotowy. – Brodzki ruszył na dół.
Nadciąga Mhrrrrrok!
– Na co, Leon?
– Na burzę. Jak u Szekspira – krzyknął już z półpiętra.
Cobyśmy przypadkiem nie przegapili nawiązania!
(...)
Chwilę później Nowak zobaczył go przez okno, jak wsiada do taksówki Henryka i odjeżdża.
– Czyli coś pierdolnie
Taksówka Heńka.
“pokiereszowana, z poobrywanymi zderzaki*) i pogiętą blachą”, “szyba poszła w drobny mak, ale kula minęła mężczyzn, rozpruwając radio i tapicerkę tylnej kanapy” - stan taksówki z dnia 4 września według słów samego aŁtora, potem trasa do Darłowa, po Darłowie, z powrotem, no pewnie, że pierdolnie.
Bądźmy szczerzy - musi.
___
*) tak w oryginale
– rzucił pod nosem i wyszedł. Idąc po schodach, minął podążającego w przeciwną stronę człowieka. Nie zauważył, że człowiek ten miał pod ręką kapelusz.
Co za szczęście, że Mały Łysy nie rozstaje się ze swoim nakryciem głowy od lat dziewięćdziesiątych, inaczej byłby nie do poznania! Jak widać na powyższym obrazku - facet ma kapelusz pod pachą i tyle starczy, żeby Nowak minął go jak obcego.
2
Archiwista Maks przybiega na komisariat, szukając Brodzkiego, ale spotyka tylko Nowaka.
Z okien komisariatu, tych zamkniętych i tych uchylonych, nie dobiegały żadne dźwięki. Policyjny parking przepełniała absolutna cisza, przerywana jedynie szumem klimatyzatorów z boku budynku.
W tym bezruchu materii ujawniał się cały bezkres czasu i przestrzeni, wszystkich znanych człowiekowi wymiarów. W żadnym innym momencie nie ukazywała się tak właśnie jak w tym w całej istocie tkanka dnia i faktura historii.
Ładne, no nie?
Ale to nie koniec.
Majestatyczny, ośmiopiętrowy, niebieski budynek komendy Toruń Śródmieście tym bardziej wyrastał na rogu ulic Grudziądzkiej i Polskiego Czerwonego Krzyża, im mniej coś zakłócało jego widok. Eeeee… Tym bardziej górował nad okolicą, im mniej ptaków przecinało wokół niebo. Tym bardziej straszył swoją mocą, im wolniej płynęły ciemne chmury nad miastem. A płynęły coraz wolniej i niżej. Tak nisko, że w mieście zaczynało brakować tlenu. Złowrogość tego momentu czuli i siwowłosy Maksymilian, i muskularny Jacek Nowak. Pierwszy partycypował w chwili swoimi krecimi oczami, drugi – orlim nosem.
Dzieci sprzed monitorów proszę takoż won, gdyż muszę sobie ulżyć!
Już?
Wszyscy niepełnoletni grzecznie odeszli?
No to.
&*^%^&&###, gdyż zwykłe "KURWA MAĆ, JA PIER…” to za mało.
(...)
– A wy co tu robicie? – krzyknął z okienka dyżurki Dżony, posterunkowy. Cała trójka spojrzała na siebie pytająco. Dżony zdjął nogi z biurka, zamknął szybkę i po chwili wyskoczył ze szklanych drzwi. Poprawił opadający na czoło lok i przylizał bokobrody.
Był jaszczurem. Tylko takich zatrudnia się w policji
– Nie słyszeliście? Halicki z prokuratorem posłali wszystkich na nowy most. Robią obławę.
– Na kogo? Przecież wszyscy zostali złapani.
– Ja tu tylko sprzątam – wybełkotał Dżony.
– Na kogo? – Nowak złapał go za fraki. – Mów, laluś.
– Na naszą gwiazdę.
– Co? – Sierżant zaśmiał się niepewnie. – Maks, rozumiesz coś z tego?
Archiwista Maks podniósł do światła szary karteluszek, który cały czas trzymał w prawej dłoni. Przytrzymał dokument trzęsącą się, delikatną ręką.
Choć niebo było zachmurzone, przebijające się gdzieniegdzie promienie docierały na policyjny parking. Właśnie w tej chwili jedna z chmur czmychnęła z nieboskłonu, ustępując miejsce snopowi światła, który niby laser padł dokładnie na trzymaną przez starego człowieka kartkę.
Właśnie już noc schodziła i przez niebo mleczne,
Różowe, biegną pierwsze promyki słoneczne.
Wpadły przez szyby jako strzały brylantowe,
Odbiły się na łożu o chorego głowę
I ubrały mu złotem oblicze i skronie,
Że błyszczał jako święty w ognistej koronie.
Okazuje się, że na kartce znajdują się odbite ślady podpisów z innego dokumentu.
Dopompujmy powieść pustosłowiem, niech książka będzie gruba, skoro fabułka licha.
Okładka. Okładkę ma ładną.
Ostrzeżenie “nie oceniaj książki po okładce” nabrało sensu…
– Co tam masz? – spytał podejrzliwie Nowak.
– Pamiętasz te zabawy z dzieciństwa, kiedy odrysowywało się ołówkiem jakiś wzór, odbity czyimś pismem?
– Ja kładłem kartkę na monetach i bazgrałem, odwzorowując orzełka i reszkę.
– Tak zrobiłem z naszymi podniszczonymi aktami. Sprawa zabójstwa z 1996 roku. Pismo odbiło się na kartce pod spodem.
– I co tam odkryłeś? – Nowak chciał jak najszybciej poznać szczegóły. – Maks!
– Obawiam się, że nasz przyjaciel padnie dziś ofiarą recens crimen.
– Maks, po naszemu mów, co nie?
– Gorące prawo – odparł tajemniczo człowiek o krecich oczach. – Jak to mawiano: „na gorącym prawie starosta każdego pojmać zawsze może”.
– Maks, po ludzku. Coś grozi Brodzkiemu? – Nowak spojrzał na kartkę. – Co tam jest napisane?
– Rzecz w tym… – zawiesił głos Maks. – Rzecz w tym, co nie jest tu napisane. Pozostały tylko ślady podpisów. Dwóch sygnatur, które dawno ustaliły porządek rzeczy w tym mieście.
– Czyje to podpisy? Czyje to nazwiska? – dopytywał Nowak.
– Gorące prawo, czyli takie, które pozwalało niegdyś szybko i doraźnie karać przestępców. Taka instytucja skróconego procesu karnego…
– Wciąż nie rozumiem. Odpowiadaj, kurwa, na temat. Czyje to podpisy?
– Prokuratora Bojarskiego i Franciszka Brodzkiego.
– Obaj nie żyją… Bojarskiego uduszono. Brodzki… martwy – zauważył przytomnie Nowak.
Naprawdę, te ostatnie dni bardzo Nowaka odmieniły.
– Czego dotyczą dokumenty?
– W 1996 roku o morderstwo podejrzani byli Kosma i Daniel Góreccy. Oraz Mikołaj R., pseudonim „Elf”. Nie zgadniesz, kto ich wybronił.
– Kto, Maks?
– Halicki i Brodzki.
– Nie wierzę…
– Natomiast jest jeszcze drugi dokument, a właściwie fotografia.
– Fotografia? – zdziwił się Nowak.
– Zdaje się, że jest na niej twój człowiek w kapeluszu.
– Mówiłeś, że kapelusz o niczym nie świadczy, Maks.
– Chyba się myliłem.
To absolutnie jedyny i niepowtarzalny kapelusz, który w dodatku przyrósł do głowy właściciela na dobre dwadzieścia lat!
– Więc co jest na zdjęciu?
– Cała rodzina. Franek Brodzki, komendant Halicki, młody Kosma i młody Daniel, a także twój ulubieniec, człowiek w kapeluszu, czyli…
– Elf! – krzyknął Nowak, a jego krzyk poniósł się po ścianach budynku komisariatu. – O ja pierdolę… Jak rozumiem, Halicki bardzo nie chce, żeby się o tym dowiedziano. Nasz komendant i nieboszczyk Franek? I dwaj mordercy? Matko Boska! Czy Brodzki o tym wie?
– O fotografii tak. Najwyraźniej Halicki też się już o jej istnieniu dowiedział, stąd ten cały ambaras.
– Myślisz, że Halicki chce się z Brodzkim targować o przeszłość? Uwalając Franka Brodzkiego, Leon uwali samego siebie.
Polecą mu po mitochondrialnym DNA.
Mitochondrialne DNA dziedziczy się w linii żeńskiej. I tajemnica, po co Zbrodzieniowi Salomea Brodzka rozwiązany! Będzie ją powiązywał z Leonem! Zupełnie po nic, czyli z powodu pasującego do dzieła.
Mam jeszcze gorsze podejrzenia…
– Obawiam się, że Halicki ma jakiegoś asa w rękawie.
– Jakiego asa?
Piątego.
– Sprawa Pękalskiego. Coś jest z tą sprawą nie tak. Boję się, że Leon oberwie za coś, czemu nie jest winien. Za to, że „Brodzki jest winny”.
– Musimy go ratować! Co mu grozi?
– W najlepszym wypadku? Infamia. Poniżenie, pozbawienie praw.
– A w najgorszym…? – spytał z przestrachem Nowak, ale Maks nie odpowiedział.
Jprdl. Oto przeleciałam wzrokiem trzy strony bełkotu o tym, co ukrywa Halicki i w jaki sposób to zaszkodzi Brodzkiemu, pełnego zdań typu "Ale co się stało?" "Rigor mortis oznacza..." "Ale mów z sensem" "Duch ludzki przenika ciemności jak wiatr. Brodzki musi uważać" "Mów po polsku", i tak cięgiem, dzieuo dobiega końca, a ja - zamiast gryźć palce z ciekawości, co będzie dalej - jestem głównie znudzona, zirytowana i nienawidzę Wydawnictwa Czwarta Strona.
Stali tak chwilę w milczeniu, gdy z okna komisariatu dało się słyszeć szczekanie psa. Nowak spojrzał odruchowo w kierunku okna. Zwierzę zaskamlało i dźwięk ustał. Sierżant zmarszczył brwi.
– Przecież nikogo nie ma w środku, prawda? – Spojrzał pytająco na archiwistę i dyżurnego. – Zaczekaj tu, Maks. Zaraz wrócę. – I ruszył w kierunku budynku.
Sierżant Jacek Nowak zmienił się przez ostatnie dni.
TAK. WIEMY. Jeszcze nie zdążyliśmy zapomnieć ostatnich dwudziestu stron, może dlatego, że w naszym otoczeniu nie ma wystarczającej ilości framug.
(...)
Nie stał się błyskotliwym oratorem ani komisarzem Aleksem, ale to, co natura mu dała, zaczął wykorzystywać z maksymalną intensywnością.
Tak tylko przypomnę, że komisarz Aleks to pies. Gdyby Nowak zmienił się w psa, uznałabym, że ta przemiana zaszła jednak zbyt daleko.
Nie był więc szybki jak wiatr, ale miał dobry refleks. Nie był twardy jak skała, ale umiał bić. Nie miał sokolego wzroku, ale potrafił rozpoznać złodzieja. Nie potrafił także przewidywać pogody, ale potrafił rozpoznać zagrożenie.
Rozumiem, że przed swą słynną przemianą tego wszystkiego nie potrafił?
A jego zwiastun, niewinne preludium stanowiło właśnie skomlenie psa.
Kiedy zniknął za drzwiami, przed szlabanem zatrzymało się ciemne auto z przyciemnianymi szybami, z którego wysypało się czterech rosłych mężczyzn w dobrych, ale mało stylowych garniturach. Wyglądali na pracowników służb. Maks nie był pewien, czy było to CBA, czy ABW. Fryzurami i sylwetkami przypominali starych, solidnych kamratów z Wojskowych Służb Informacyjnych. Ruchy mieli wyćwiczone, sprężyste i automatyczne.
Całkiem jak źli funkcjonariusze FBI ze złego filmu.
– Pan pójdzie z nami – zwrócił się do Maksa wysoki, obcięty na krótko mężczyzna ze słuchawką w uchu i okularach przeciwsłonecznych na nosie. Archiwista przycisnął do piersi papiery.
– Nigdzie nie idę – odparł cicho Maks i spojrzał na Dżonego. – Dżony…? – spytał, błagając o pomoc. Ale ten, na polecenie innego z mężczyzn, posłusznie odwrócił się na pięcie i wrócił do portierni. Maks, człowiek o krecich oczach i delikatnych dłoniach, stał otoczony przez czterech ludzi o niejasnych intencjach.
A już się odwiesiłam, to nie! AŁtor nie mógł się powstrzymać.
– Nigdzie nie idę – powtórzył nieco głośniej. Jego stare płuca nie nadały jednak temu zdaniu metalicznego rezonu. Przeciwnie, zabrzmiało ono matowo i bojaźliwie.
– W porządku, nie musi pan iść – rzekł uprzejmie człowiek ze słuchawką. – Podwieziemy pana.
– Archiwa nie płoną – zdążył powiedzieć Maks.
Kompletnie bez sensu. Zwłaszcza, że archiwa płoną. To rękopisy nie płoną. AŁtorze, jeśli już musisz popisać się znajomością cytatów przynajmniej używaj ich prawidłowo!
Choć zaraz zawahał się w myślach, przypominając sobie o Bibliotece Aleksandryjskiej, której przepastne zbiory strawił pożar.
Która była, jak nazwa wskazuje - biblioteką.
(...)
– Pan jest, zdaje się, z pochodzenia Niemcem, prawda?
- Dlatego rozstrzelamy pana w lesie na Barbarce.
Chwilę potem auto odjechało ulicą Polskiego Czerwonego Krzyża i zniknęło, skręcając w Młodzieżową. Gdy Dżony dobiegł z portierni, na chodniku zobaczył strużkę krwi.
To była czysta, niemiecka krew!
Bardzo to dramatyczne i bardzo, ale ach, jak bardzo bez sensu.
3
Leon Brodzki stał niewzruszony pod dwiema estakadami mostu drogowego. Światło wdzierające się spomiędzy przęseł padało prosto na niego, wykreślając w powietrzu linię niby napięty, świetlisty łuk.
Światło padało prosto jak łuk! Takie rzeczy tylko w Marceloversum!
Trzymał ręce w kieszeniach, nasłuchując szumu wiatru i wody. Dzisiejszego dnia ubrał się w zadumę, spokój… oraz trencz.
Jakież to literackie.
Niestety, zaraz mamy bełkot i chlupot:
„Mgnienie. Woda. Córka bezpieczna. Dwóch morderców, jeden nie żyje. Pamięć i tożsamość. Wisła płynie, jak płynęła. Ani jej, ani historii się nie cofnie. Z obu można jednak wyczytać wiele prawdy.
Koryto jednej i drugiej zostawia swój wyrazisty ślad, który jakby snuł opowieść o swoim biegu i jego zakrętach. Znawcy i badacze spierać się będą o drobinki, przechodnie rzucą okiem, przystaną i ruszą dalej. I o to chodzi. Żeby pamiętać. Nic więcej, bo tylko pamięć zostaje. Dla jednych będzie pustym gestem. Dla drugich – wydmuszką, której nie zrozumieją, ale która wzrusza. Wywoła złość i żal lub pogardę dla przeszłości. Nie zatrzyma, nie zastanowi, rozśmieszy. Dzięki temu, jak zapamiętamy historię, złączymy się w niewidzialne kręgi z ludźmi, którzy pamiętają podobnie. Kto zabił, kto zawinił, kto pierwszy podniósł kamień. Jak było naprawdę, a jak pisano. Oczywiście część z tego to takie symulakrum i fikcja.
Symulakrum! Symulakrum entymematyczne!
Ten kryminał coraz bardziej zamienia się w horror. Nie dlatego, że fabuła nabiera tempa, ale dlatego, że czytelnik blady z napięcia czeka na kolejną dawkę absurdu Słownikiem Wyrazów Obcych podszytego.
Symulakrum i persyflaż. Z akcentem na “syf”.
Czerpię pociechę z faktu, że aŁtor najwyraźniej dotarł już do litery “s” w Słowniku Wyrazów Obcych. Widzę w tym pewne szanse na minimalny (nie więcej, nie żądajmy niemożliwego) wzrost poziomu tomu trzeciego.
Wspomnienia są zawsze na tyle odległe, że pozwalają pomyśleć, powartościować, poodnosić się, popodróżować w myślach tam i z powrotem, docenić, zdemaskować, zatęsknić. To tworzy naszą tożsamość. Bez względu na prawdę o Franku, chcę ją poznać. W żadnej rodzinie nie powinno się zapominać katastrofy, która przytrafiła się przodkom. To tworzy tożsamość. Naszą własną. Pamięć o niej jest bliższa złotym dyskom z Voyagera niż szumiącym pamięciom przenośnym. Kiedyś, być może, dzięki niej ktoś coś zrozumie”.
Zaczynam trzymać kciuki za Halickiego, żeby udało mu się zastrzelić Brodzkiego w czasie akcji.
Nie jesteś w tym sama!
Brodzki wyglądał na spokojnego i pogodzonego z tym, co się wydarzy.
Czekała go najtrudniejsza rozmowa w życiu. Zdziwił się więc, kiedy usłyszał w oddali odgłosy helikoptera. Burzyło to trochę założenie spotkania na osobności, jakie zapowiadał Halicki.
„Co on kombinuje – zastanawiał się Leon – dlaczego chce mieć świadków? Chyba nie chce, żeby wszyscy dowiedzieli się o fotografii”.
Tymczasem od Szosy Lubickiej zajechał w tumanach kurzu citroen.
(...)
Komendant wysiadł i ruszył w stronę stojącego pod kolumnami detektywa. (...)
Brodzki celował swoim podejrzliwym wzrokiem z daleka i Halicki czuł to. Dobrze wiedział, że Leon nie spodziewał się ani helikoptera, ani innych niespodzianek. Spodziewanie się niespodzianki rujnuje ideę niespodzianki jako takiej.
Może niedźwiedź na rowerku spuszczony z nieba wśród baniek mydlanych mógłby być niespodzianką?
(...)
Starzy policjanci byli coraz bliżej siebie. Potężna konstrukcja górowała nad nimi, głównie przez najdłuższe w Polsce przęsła łukowe o wadze pięciu i pół tysiąca ton, które teraz stwarzały monstrualne wrażenie.
Z kolei podtrzymujące most betonowe słupy, ustawione w szeregu, przypominały wyglądem filary gotyckich katedr, jakich w Toruniu przecież nie brakowało. W połączeniu z ledwo przebijającym się słońcem, mozaiką światłocieni szelfowych chmur i zieloną tonią mrocznej Wisły wszystko to składało się na zagadkowy obraz przedstawiający zmaganie człowieka z naturą.
JA PIE... pierniczę. Ja pierniczę.
W tych okolicznościach przyrody Halicki zbliżył się do Brodzkiego, zwalniając kroku na ostatnich metrach.
– Witaj, detektywie.
– Witaj, komendancie. Mam dla ciebie niespodziankę. Niespodziankę-wycinankę.
– Zabawne. Bo ja też pomyślałem o prezentach. Będą też goście. Jak impreza, to impreza. Z górującej nad nimi estakady wychyliły się lufy policyjnych karabinów.
Nagle pojawiają się snajperzy z laserowymi celownikami, korek jak stąd do Bydgoszczy, helikoptery-bajery, bo dwóch facetów chce pogadać pod mostem.
4
Mężczyzna w kapeluszu przeszedł spokojnie po piętrze opustoszałej komendy. Minął biurka, wreszcie przysiadł na odginanym, teleskopowym krześle, wyciągnął nogi na blat i przejrzał rozłożoną obok gazetę. Drugą ręką chwycić[ł] pilota telewizyjnego i włączył kanał informacyjny. Nadawano właśnie transmisję z okolic nowego mostu drogowego w Toruniu.
Jeśliby spojrzeć na tego tajemniczego człowieka od frontu, zza szerokiej płachty papieru wystawał tylko kapelusz. Niżej, na pierwszej stronie gazety, widniało zdjęcie garstki gapiów, w której jedna postać wyróżniona była czerwonym kolorem. Nagłówek
brzmiał: „Kim jest ten człowiek?”.
Boru, jaka amatorszczyzna.
A człowiek na zdjęciu miał kapelusz, a także wiele innych cech, które wskazywać mogły na zbieżność z wizerunkiem mężczyzny, który egzemplarz tej gazety teraz czytał. Można wręcz powiedzieć, że był to ten sam człowiek.
Nie, dopiero teraz JA PIER... niczę. Tylko bardziej.
Trzeci człowiek.
Mężczyzna zagwizdał, tak jak gwiżdże się na psa, ale przestrzeni komisariatu nie zagłuszył żaden szmer.
Bezszmerowe gwizdanie, level expert.
Są takie świstawki nadające w paśmie słyszalnym tylko dla psów, czego paszczowo człowiek nie dokona.
Wątpię wszakże, czy to akurat miał na myśli nasz Miszcz Słowa.
A teraz będzie okrucieństwo i przemoc wobec Psa..
Wszystkich Psubratów prosimy, aby tego nie czytali, bo to jest wielkie FUJ.
Wstał, zrobił kilka kroków, cofnął się. Zrobił kilka kroków i zatrzymał się przy biurku Leona Brodzkiego. Leżał pod nim Szarik. Miał zjeżoną sierść i wielkie, wystraszone oczy.
Mężczyzna złapał psa za głowę i skierował ją w stronę telewizora.
– Poznajesz? Poznajesz tego złego człowieka? – Pies skomlał i wyrywał się, ale mężczyzna nie rozluźnił uścisku. Przeciwnie, wbił mu palce w sierść tak, że pies zaczął charczeć i dusić się, ślina toczyła mu się z pyska. – Nie udawaj, że nie widzisz. To plazmowy telewizor, ma taką częstotliwość obrazu, że spokojnie zobaczysz na ekranie ruch.
Istotnie, gałki oczne Szarika się poruszały. Na widok znajomej twarzy zaszczekał i zaczął się wyrywać.
Mężczyzna jednym ruchem rzucił go na ziemię i przygniótł jego pysk kolanem. Zdjął kapelusz, położył go na blacie. Rozpiął ekspres [kto jeszcze tak mówi na zamek błyskawiczny?!] kurtki ze skaju i z wypchanej, wewnętrznej kieszeni wyjął obrożę z kagańcem. Pies szamotał się, ale siła nacisku była olbrzymia. Po chwili pysk Szarika przyobleczony był w nabity ćwiekami kaganiec i obrożę z medalikiem. Był na nim wygrawerowany napis:
Bundy.
– Przypomniało ci się, skąd jesteś?
- Ted Bundy, prawda szefie?
– Mężczyzna pogłaskał go po głowie. – A pamiętasz, co robiliśmy razem? Pamiętasz, jak zagryzłeś raz człowieka?
Border collie. Rasa, która otwiera wszystkie spisy ras szczególnie agresywnych.
Może to był mieszaniec: murder collie.
Pies przestał się szamotać. Przez chwilę wyrzucał pysk do góry jak koń, ale w końcu dał za wygraną. Obwąchał znajomy zapach rzemyków, aż w końcu położył się na ziemi i zapiszczał cicho.
5
Szpitalny korytarz na oddziale obserwacyjnym o, jeszcze im nie postawiono diagnozy? wypełniał szelest otwieranych opakowań pierników, którymi zajadali się młody policjant, pielęgniarka oraz szpitalny technik.
W drugiej od końca beżowego korytarza sali, po lewej [inwersja rozpanoszyła się nad podziw] Tomek Żółtko przełączał beznamiętnie kanały w szpitalnym telewizorze na monety. W śmietnik w rogu wciśnięte były kwiaty, na stoliku leżała świeża prasa z artykułem o tajemniczym człowieku na pierwszej stronie.
Sara spała w sąsiednim łóżku. Tomek spoglądał na nią co chwilę, gdy mamrotała przez sen. Wiedział, że choć dziewczyna udaje twardą, porwanie i walka o życie mocno wryły się w jej pamięć.
No shit, Winnetou.
Słyszał to dzisiejszej nocy, kiedy kilka razy budziła się z krzykiem.
I właśnie kiedy odwrócił od niej wzrok i spojrzał na telewizor, obraz przykuł jego uwagę. Poderwał się z łóżka jak oparzony.
– Co jest… – zająknął się. Na te słowa Sara przekręciła się w jego stronę. Spojrzała na ekran.
– To… – zawiesiła głos.
– To twój ojciec.
Telewizja nadawała relację na żywo znad mostu drogowego. Nie było żadnej informacji w pasku. Widniała tylko belka z napisem: breaking news. Tak jakby wiedziano, że coś za chwilę się wydarzy.
I zajęli czas antenowy na jakieś bórwico?
– Mam złe przeczucia. Dzwonię do mamy, Tomek. – Sara chwyciła telefon i podeszła do Tomka.
– A ja do Heńka – przytaknął Żółtko. Ale dlaczego do Heńka? Bo to jedyny posiadacz samochodu w całym Toruniu. Złapali się za ręce.
– Mama nie odbiera – odpowiedziała po chwili Sara.
Zadzwoń do Rolanda, może jest u niego.
– Rozumiem, Heniu. – Tomek odłożył telefon. – Mówi, że Leon kazał zawieźć się na spotkanie z Halickim.
A, jasssne. Oczywiście! Brodzki pojechał na spotkanie jedyną taksówką w mieście.
Nie chodzi o to, że w Toruniu jest jedna korporacja - jest tylko jeden samochód,
nic to, że odrobinkę poobtłukiwany, obity i bez szyby.
Co za szczęście, że auto jeszcze trzyma się na kołach, a Henio nie ma kursu na drugi koniec Torunia, bo plany Halickiego spaliłyby na panewce.
I że policjanci odcięli Rubinkowo, Lubicką, Żółkiewskiego i wjazd na most od Rudaka.
<torunianka mode - on> Najruchliwsze arterie miasta w środku dnia <3. Dlatego, że Halicki chciał udupić Brodzkiego. Policja będzie noszona na rękach po tej akcji :D <torunianka mode - off>.
– Na co ci to wygląda?
Na srogą bzdurę.
– Na polowanie.
Sara spojrzała na Tomka tak, jak patrzą ludzie, którzy od strachu i braku nadziei mogli lada chwila postradać zmysły.
Trzynaście lat. Trzynaście lat, i ani dnia więcej.
– Nie daj się, Leon – wyszeptał Żółtko i zaczął szukać ubrań. Poruszał się powoli, rana postrzałowa wciąż dawała się we znaki.
Gdy schylił się, żeby włożyć skarpetki, tchawica wyskoczyła mu z dziurki.
(...)
6
Nowak penetruje budynek komendy:
– Szarik? – zawołał Nowak, mijając kolejne biurka na pierwszym piętrze komendy.
Gdzieś za rogiem słychać było stłumiony pisk zwierzęcia. Sierżant ruszył powoli w kierunku dźwięku. Był już niedaleko zakrętu, kiedy na blacie pobliskiego biurka spostrzegł osobliwy przedmiot.
– Kapelusz…? – wymamrotał do siebie i w tej samej sekundzie pewna myśl, niczym błyskawica, przeszyła jego umysł. Orli nos Nowaka, teraz idealnie zespolony ze zmarszczonym czołem i wybałuszonymi oczami, cała jego fizis wizualizowała zdziwienie, jakie stało się jego udziałem. Nowak w lot pojął, gdzie widział owe nakrycie głowy i do kogo ono należy.
Nie. Nie. Nie. To NAPRAWDĘ nie może być serio.
Nie jest. Naprawdę - nie jest.
Może to był taki kapelusz:
Wtedy faktycznie – trudno byłoby zapomnieć.
Na odgłos przyspieszonych kroków za winklem zareagował błyskawicznie. Przylgnął do ściany, wyjął pistolet z kabury, przeładował broń.
Był to ten moment, na który młodzi gliniarze czekają od chwili przekroczeniu[a] progu akademii policyjnej. Moment konfrontacji ze złem. Moment próby.
Sierżant zaczął liczyć do trzech. Znał rozkład komendy, wiedział, ile metrów ma wnęka za zakrętem. Była obok kuchni, nie więcej jak trzy metry.
– Raz… – szeptał. Już zamierzał wychylić się zza ściany i wycelować broń w tego, kto naruszył przestrzeń komisariatu. Był gotów na to spotkanie. – Dwa…
– Trzy – wyszeptał mężczyzna za rogiem.
Nowak zobaczył tylko błysk. Wszystko trwało ułamek sekundy. Precyzyjne pociągnięcie ostrza przecięło jego tętnicę szyjną, która teraz strzeliła strugą krwi.
Czego to ludzie w szyjach nie mają! Tętnice jakieś!
Wypuścił broń i osunął się na ziemię, zostawiając na ścianie rozmazany, rubinowy ślad.
Zastanawia mnie tylko, jak możliwe jest podcięcie gardła (uzbrojonemu w pistolet) człowiekowi stojącemu za załomem muru.
– Nigdy nie licz na głos, chłopcze – rzekł miły, miękki głos mężczyzny.
Rośnie we mnie chęć, by napisać do pani Michalak miły list, w którym wspomnę, jak dobrze pisze, jak cenię jej poczucie humoru oraz rysunek postaci, po mistrzowsku subtelny.
Jacek Nowak broczył krwią.
Jego oczy były olbrzymie, nie wiadomo, czy ze strachu, czy z powodu reakcji ciała na nagły spadek ciśnienia spowodowany ubytkiem krwi.
Sierżant czuł smak krwi w ustach. Słodki i gorzki jednocześnie.
Najgorszy był puls. Szalony puls w tętnicy, która – ugodzona ostrzem – wyrzucała z siebie dziesiątki mililitrów czerwonawej cieczy, niczym przerwana tama na Wiśle. Wiśle czerwonej od krwi.
– No to się znaleźliśmy. Muszę przyznać, deptałeś mi po piętach – rzucił miłym głosem człowiek. Przetarł wojskowy nóż o kurtkę
Tak się robi ubranie maskujące, dzięki któremu nikt cię na mieście nie zauważy.
i schował go do ukrytej, wewnętrznej kieszeni.
– Gra w podchody modna była w latach osiemdziesiątych, wiesz?
Nie, to nie tak. To jest stara, harcerska gra. Grano w podchody od chwili powstania skautingu.
A w latach osiemdziesiątych niestety to ja rządziłem tym miastem. Game over.
Ale dlaczego “niestety”?
Dopiero wtedy Nowak usłyszał pisk Szarika. Pies skomlał i próbował go obwąchać, ale ciasno założony kaganiec i krótko uwiązana smycz nie pozwalały mu zbliżyć się do znajomego policjanta.
Mężczyzna wybrał na tarczy telefonu numer 112 i położył słuchawkę w plamie krwi, tuż przy głowie coraz bledszego chłopaka <niewinnie> ”Tarcza numerowa - w latach dziewięćdziesiątych XX wieku sukcesywnie zastępowana klawiaturą numeryczną. Wraz z wprowadzeniem elektronicznych aparatów telefonicznych oraz central elektronicznych z wybieraniem tonowym tarcza numerowa zanikła” (by Wikipedia).
– Masz, wezwij pomoc. Za grzebanie w przeszłości powinna spotkać cię kara, ale… Mam miękkie serce – rzekł uprzejmie człowiek, po czym nałożył kapelusz, zapiął kurtkę, ściągnął smycz i wyszedł.
Cień jego sylwetki przemknął niewyraźnie w odbiciu kałuży krwi.
– Tu numer alarmowy sto dwanaście, co się stało? – zadźwięczał w słuchawce znany głos dyspozytora Filipa. – Halo…?
Pomoc była na wyciągnięcie ręki. Niestety z powodu podciętego gardła sierżant Jacek Nowak nie mógł wydobyć z siebie ani słowa. Dyspozytor usłyszał w słuchawce tylko charczenie.
Trzymaj się, Nowak, trzymaj się! Żółtko dał radę, to i ty sobie poradzisz, w końcu w szyi nie ma żadnych ważnych organów!
No i czemu charczy? Przebitą ma tylko tętnicę, więc co to za fanaberie. Taki Żółtko gada w kilka dni po przebiciu szyi na wylot.
7
– Chcesz udowadniać przeszłość, która nie istnieje – zaczął Halicki.
Był zimny i obojętny, jego skóra sprawiała wrażenie grubszej.
Może to nie Halicki? Może to Mały Łysy w Kapeluszu bez kapelusza, za to w masce z Halickiego?
(...)
– Doprawdy, nie istnieje? To najpierw musimy ustalić. Ale czuję, że są rzeczy, których faktycznie wolałbyś nie pamiętać. Jak jest? Jak było? Kim są te osoby? – Brodzki pokazał mu plik starych, czarno-białych fotografii portretowych. – Kto prowadził te sprawy? Kto odpowiada za śmierć tych ludzi? Kto krył morderców?
– Nie brnij, Leon. Możesz jeszcze się z tego wycofać.
– Za późno.
Helikopter telewizyjny krążył nad osiedlem Winnica, w okolicach nowego mostu drogowego imienia Elżbiety Zawackiej.
Kilka szczegółów więcej, poprosimy. Nic innego tak nie zaciekawia!
Może wykładzik o osiedlu Winnica?
W którym już od XIII wieku na położonej na wschód od średniowiecznego Torunia wiślanej skarpie uprawiano winorośl. Winnice kilkakrotnie były palone (szczególnie podczas wojen w XV wieku), jednak w ograniczonym zakresie uprawę winorośli prowadzono do XVII wieku.
I to jest ciekawostka, którą warto znać...
Przyznaj, że o tym nie wiedziałeś, i że dowiedzieć się o tym jest o wiele pożyteczniejsze niż przeczytanie dalszych, mrożących krew w żyłach, Przygód Gwiazdy Toruńskiej Policji.
– Dostałem twoją przesyłkę – zaczął Halicki, nawiązując do fotografii, jaką podrzucono mu w nocy. – A potem długo myślałem, co mam z nią zrobić. Postawiłeś mnie w trudnej sytuacji.
– Ja ciebie? Halicki, moja córka omal nie zginęła. Tomek Żółtko omal nie zginął. Co robiłeś w tym czasie? Co próbowałeś przykryć?
– Sprawa była wielowątkowa.
– Co robisz na zdjęciu z tymi gnojkami, Halicki? Co robisz na zdjęciu z Elfem?
Pozujemy. Obaj.
– Nie zrozumiesz tych czasów. Afera węglowa, bomby w kawiarniach, śmierć Marka Papały, ministra Dębskiego. Pruszków, Wołomin. Chyba nie myślisz, że w Toruniu mieliśmy gwardię szwajcarską? Gówno wiesz.
Byliśmy tacy skorumpowani… ach, to były piękne czasy.
– Co się stało z moją matką?
– No… Żyła. A potem przestała. Musiałbyś spytać Franka.
– Jak ci jebnę…! – Brodzki skoczył mu do gardła.
– Jeszcze raz podniesiesz na mnie rękę, to ci ją upierdolę, słowo daję. Nie miałem nic wspólnego ze śmiercią Salomei. W przeciwieństwie do twojego ojca i Hanny Krosny.
To znaczy, Halicki miał coś wspólnego ze śmiercią Franka Brodzkiego i Hanny Krosny, czy Hanna Krosny i Franciszek Brodzki mieli coś wspólnego ze śmiercią Salomei Brodzkiej? Bo z powyższej wypowiedzi nie da się tego wywnioskować.
– Hanny Krosny?! – Brodzki był zdziwiony nazwiskiem Dziewczyny w Czerwonym Płaszczu, ofiary z 1988 roku. To od znalezienia jej oprawców Leon zaczął wspinaczkę po szczeblach policyjnej kariery.
– Gdzie jest Halicki, z którym rozmawiałem przy zupie o potrzebach tego świata? Gdzie jest przyjaciel, który obiecywał pomoc?
Gdzie są niegdysiejsze śniegi?
– Tam, gdzie Brodzki, który wolał wódkę i dupeczki, a nie walkę z wiatrakami. Co z ciebie nagle taki mroczny rycerz?
– Bo to miasto stoi nad zepsutą wodą. Czuję to.
Śmierdzi z kanałów?
– Może więc pora stąd wyjechać? Daję ci szansę.
– O czym ty, kurwa, mówisz? Jak można dawać szansę komuś, kto nic złego nie zrobił?
Brodzki, zrób coś złego, to szansa będzie ci się należała jak psu zupa.
– Jesteś pewien, że nie chcesz szansy? – Halicki miał minę karcianego szulera.
– „Brodzki jest winny” – to hasło było aktualne od chwili, kiedy ktoś je spisał na ciele dzieciaka.
Brodzki pierwszy raz zobaczył takie oblicze komendanta, wykrzywione w przedziwnym, aroganckim grymasie.
– To ty jesteś czarnym charakterem w tej historii. Po moim trupie… – rzucił do Halickiego.
Nie łudźmy się płochą nadzieją. Brodzki nie będzie trupem, niestety.
– Raczej twój stary. Sprawa „młotkarza z Torunia”, mówi ci to coś? Połowa lat osiemdziesiątych.
– Nie wrobisz go w sprawę Pękalskiego. Ani ty, ani ja nie byliśmy jeszcze wtedy w milicji.
– Zgadza się. A czy mówią ci coś personalia Ewa P., Teresa L., Anna J.?
Kuźwa, to powieść, nie notatka gazetowa, gdzie trzeba wykropkowywać nazwiska. Poza tym zakaz publikacji danych dotyczy osób, przeciwko którym toczy się postępowanie sądowe, a nie ofiar morderstwa sprzed wielu lat.
Brodzkiego zmroziło. Widział te imiona, widział je razem ze zdjęciami na lustrach w elewatorze.
– Widzę, że główkujesz, Leon. Pomogę ci. Sprawa Pękalskiego. Trzy trupy. Przy wszystkich trupach dziwnym trafem jako pierwszy był Franek…
No i co z tego? Mamy wierzyć, że najbardziej podejrzani są policjanci, którzy przyjeżdżają na miejsce zbrodni?
No pewnie, znajdzie taki ofiarę jeszcze żywą, to dobije.
– Nie wrobisz mojego ojca w te stare sprawy.
– Sam się wrobił. Tak jak w sprawę Szabańskiego i Hani Krosny. Ale o tym dowiesz się w swoim czasie.
– To jest jakieś pierdolenie, Czytelniku Halicki.
W przeciwieństwie do ciebie ja nie boję się prawdy. Ani o mnie, ani o moim ojcu. Ty za to boisz się strasznie. Jesteś tym obślizgłym typem ludzkim, tym postkomunistycznym cwaniakiem na stołku. A naczelna zasada takich jak ty to nie szukać, nie grzebać, nie odkopywać, nie dać się ruszyć! I wiesz co? To jest pierdolenie w bambus.
TAK!!!
Przez takich jak ty ten kraj ciągle tonie w gównie. Tacy jak ty, ci wszyscy dyrektorzy i pajace na stołkach zamiast patrzeć na ludzi dookoła, spoglądają tylko na tych, co nimi rządzą. A ci najczęściej, kolejne aparatczyki, patrzą na innych nad nimi. Jakby spojrzeć z boku, to by się okazało, że jest taka drabina i każdy temu nad nim zagląda w dupę. Nic dziwnego, że nikt nie chce przyznać się do takiej prawdy, bo to gówniana prawda. I zamiast zmieniać ten piękny kraj, zamiast oczyszczać ulice i instytucje ze złodziejstwa i kurewstwa, utrzymujecie to kurewstwo, pierdolony status quo. Jak swój folwark, najlepiej do usranej śmierci. Ale coś ci powiem, Halicki, powiem ci coś, czego nauczyłem się przez ostatnie dni.
To była rozgrzewka, małe preludium. Prawdziwa gadka dopiero nadciąga:
Życie i prawda składają się z czegoś więcej niż doczesnego, ciepłego kurwidołka. Historia nas ocenia, że o Bogu nie wspomnę, żeby sobie jeszcze bardziej nie nagrabić u góry. Też nie byłem nigdy święty i pogodziłem się z tym, że walczę ze złem, będąc mniejszym złem. Nie jestem pierdolonym bohaterem, nawet jeśli tak sądzi te ileś milionów ludzi, co obejrzeli ten filmik. Jestem zwykłym człowiekiem, ojcem, gliną. Tak samo jak wszyscy płacę podatki, tak samo napierdala mnie wątroba i tak samo nie wiem, za ile lat będę srał do worka albo spał w pampersach. Ale zanim to się stanie, chcę patrzeć sobie w lustro.
Jak człowiek, jak Polak, jak gliniarz.
Absolutnie, każdy gliniarz siedzi i patrzy sobie w lustro. Godzinami.
Żeby już nigdy nie było powtórki… z powtórki.
I żeby już nic nie mgniało. Mgniwało? Mgnęło?
Marcel Brodzki zmęczył się tym monologiem, ale był z siebie niesłychanie dumny.
Nikt w to nie wątpi. Nikt.
Nawet sam po sobie nie spodziewał się takiego talentu oratorskiego [ale nas, czytelników, nie zwiedzie swoją skromnością! My znamy go jako faceta, który przepada za mendzeniem bez końca], a tym bardziej tak jasnego osądu sytuacji [tak, tak…], który w tym – decydującym – momencie mógłby Halickiemu wyłożyć.
AŁtor mnie wisi za stół, któren byłam rozwaliłam skutkiem headdesków. Za lekarza niewykluczone, że też.
– Rozumiem… – rzekł powoli i tajemniczo Halicki. Wyglądał, jakby nie był przygotowany na taką rozmowę, ale mimo to zachowywał jakiś dziwny spokój. Stali tak chwilę w zawiesinie wypowiedzianych słów.
To nie zawiesina, to muł, ze trzy kilometry mułu.
Leon sięgnął do poły płaszcza. Reakcja mundurowych była błyskawiczna. W jednej sekundzie na przęsłach mostu dało się posłyszeć szczęk odbezpieczania broni.
Na klatce piersiowej Brodzki zobaczył czerwoną plamkę lasera. Patrzył na nią chwilę.
I jak szalony ruszył za nią w pogoń, próbując złapać światełko.
Naprężył szyję, sięgnął do kieszeni
Rany julek…. tego nawet łabędź nie zrobi bez treningu!
A snajper w tym momencie strzelił – bo przecież mógł sięgać po broń, prawda?
i długo nie wyciągał z niej ręki.
Bo nie znalazł ptaszka.
(...)
Brodzki wyjął z kieszeni miękką paczkę żółtych cameli i benzynowe zippo. Wsadził do ust papierosa prosto z paczki, schował opakowanie. Zarzucił zapalniczką, zębatka zaskoczyła bezbłędnie. Trzymając wciąż głowę opuszczoną, z laserem broni wycelowanej na wysokości serca, zaciągnął sią[ę] papierosem.
– Idee są kuloodporne, Halicki – powiedział spokojnym głosem Leon Brodzki i wypuścił dym.
Nie wiadomo, czemu uparł się przy tym idiotyzmie i powtarza je jak mantrę. Pewnie zachwycił się, gdy to wymyślił.
– Nie wiem, co zrobił Franek, ale teraz nie żyje.
Jedyny wniosek - umarł.
Byłeś jedynym, który nie chciał potraktować go z szacunkiem.
– Kule są bardzo szybkie, Brodzki – zripostował komendant. – A na szacunek trzeba zasłużyć.
– Wszystko jest kwestią rzędu wielkości. Albo małości. Takiej jak twoja. – I spojrzał wymownie na komendanta.
Ale mu dociął! Meksykańska fala dla tego pana!
– Rozwiń swą myśl, póki jeszcze masz prawo wypowiedzi. – Impertynencja Halickiego nie miała granic.
Nadal nic o sprawie, poza niejasnymi sugestiami, jakoby Brodzki senior jako pierwszy był przy trzech ofiarach wielokrotnego mordercy, i że to coś znaczy, wydedukuj sobie, Leon.
– Pocisk z takiego karabinku jak ten, którym mierzą we mnie, leci około ośmiuset metrów na sekundę. Oznacza to, że dostałbym strzał, zanim wypowiedziałbym pierwszą literę słowa „pocisk”.
– Zgadza się, matematyku.
Ale z polskiego toś słaby. Liter się nie wypowiada, tylko głoski.
– A teraz odpowiedz mi na pytanie, Halicki. Ile z perspektywy dziejów, z perspektywy lat i dekad (palców?), ile z tego punktu widzenia trwać będzie dojście do prawdy na temat matactw, układów, morderstw i przekrętów, które otaczałeś parasolem ochronnym?
– Nie wiem, o czym mówisz.
– Ależ dobrze wiesz. No więc jak? Ile trwa taki proces? Skup się.
Kiedy myślisz o takim Juliuszu Cezarze, o tym, jak go Brutus i Kasjusz zaszlachtowali w idy marcowe, to ile to trwało? Ile trwało, nim Brutus popełnił samobójstwo? Odpowiem ci. To była chwila. Jedno mgnienie.
Bingo! Jest mgnienie! Jak myślicie, czy zakład obejmował też konieczność upchnięcia jak najgęściej w fabułę słowa będącego tytułem powieści?
– Twoje filozoficzne mądrości nie wepchną mnie na stryczek.
I nie dam się powiesić na gilotynie!
– Pamiętasz, jak przyjechałeś po mnie tydzień temu, żebym zajął się tą sprawą? Chwilę wcześniej usłyszałem zabawne zdanie od chłystków w parku.
– A jak ono brzmiało?
– Że psy idą do piachu tak samo jak ludzie.
– Pierdolenie kotka za pomocą młotka. Chyba ci się do reszty we łbie poprzestawiało, Brodzki. Może za dużo książek? – Halicki najwyraźniej drwił z detektywa.
Metatekst interpersonalny? Zdarza się. Ale z niego trzeba korzystać z wdziękiem i umiarem.
– Przeciwnie. Książki są bardzo pouczające. Czy wiesz, skąd wzięło się określenie „wieszać na kimś psy”?
A jeśli nie wiemy, to zaraz się dowiemy.
Dasz wiarę, że były czasy, kiedy psy sądzono jak ludzi? Bywało, że je aresztowano, torturowano. Jeśli któremuś udowodniono winę, a bronić się raczej nie mógł, skazywany był na ścięcie albo powieszenie.
Każda pora jest dobra na pogawędki historyczno-językowe.
– Tak, Brodzki. I o ile wiem, czasem wieszano i ludzi, i psy razem. Z nas dwóch to ty miałeś kundla. Powieszenie z kundlem było symboliczne, chodziło o pokazanie zezwierzęcenia człowieka. Potem wisiał biedak z głową w dół, a pies zżerał go żywcem… Mnie to raczej nie czeka. Ale na twoim miejscu sprawdziłbym, gdzie jest twój pies. – Halicki uśmiechnął się pogardliwie.
Brodzkiemu drgnął policzek.
– Skurwysynu, zawiśniesz. Jak ten pies. Do celi wepchną cię dowody.
– Jakie? Masz na myśli staruszka Maksa? O ile wiem, magluje go właśnie „abwehra”. Zostanie wkrótce wydalony z komendy za złamanie przepisów o informacjach jawnych i tajnych. Archiwa, które opracowywał, zostały przejęte przez prokuratora.
– Który siedzi w tym tak samo jak ty? – Na te słowa Halicki nie odpowiedział. – Tak jak ten prokurator Bojarski, uduszony liną, którego znalazł Nowak? Zamknę teraz oczy. Na chwilę. Na tyle, że zdążę odbyć podróż w czasie. Zaciągnąć się papierosem. Ktoś w tym czasie zdąży przewrócić stronę książki. To będzie jedno mgnienie.
No tak, trzeba jakoś uzasadnić tytuł, więc na tych ostatnich stronach naćkamy tego słowa ile wlezie.
Halicki jednak go nie słuchał. Wyciągnął zamiast tego smartfon i włączył na nim nagranie.
– W porządku. Dałem ci szansę, żebyś zamknął dziób. Nie skorzystałeś. Więc teraz patrz – rzucił Halicki, pokazując Brodzkiemu ekran. – Przypatrz się uważnie i jeszcze raz powiedz, kto robi krecią robotę.
Brodzki stanął jak wryty. Nie wiedział, że to, co pokazał mu komendant, oglądali właśnie widzowie w całej Polsce.
Dziennikarze z telewizyjnego śmigłowca posiadają nieprawdopodobnie doskonałe kamery. Z helikoptera (w powietrzu!) na żywo przekazują filmik ze smartfonu.
Smartfon jest w dłoni kolesia stojącego pod mostem…
Nieno, domyślam się, że Halicki wcześniej przesłał im samo nagranie.
Było to nagranie z monitoringu zainstalowanego w areszcie śledczym w Toruniu.
(Tu następują dwie strony opisu stanów wewnętrznych grabarzy, kopiących groby na Cmentarzu Komunalnym, zakończone udarem tego starszego, związek ze sprawą zerowy)
9
Sierżant Jacek Nowak nie dał za wygraną. Szalejący puls zwalniał obroty, ale umysł wciąż zachował świadomość. Policjant powolnym ruchem wyjął z kieszeni telefon wiedział bowiem, że z telefonu z tarczą, którego słuchawkę położył mu przy uchu Mały Łysy w Kapeluszu - i których nie ma już na żadnym komisariacie, nie tylko w Toruniu - nie dodzwoni się na numer 112 i przesunął go po wykładzinie ku swojej twarzy.
Facet z podciętym gardłem i krwią sikającą na kafelki w ła..., znaczy, na wykładzinę w komisariacie. Jak bardzo to widzę to nawet wy nie.
Ma czas by wyjąć z kieszeni telefon i tyle siły, aby UWAGA: napisać smsa. To twardziel. Jak z filmu.
Wzrok zaczął odmawiać już posłuszeństwa, rozmazywała się ostrość widzenia, ale Nowak zwarł się w sobie.
Oczywiście nie wolno nam zapomnieć, że ostatnie dni bardzo Nowaka zmieniły.
Powolnymi ruchami wskazującego palca wklepał na telefonie krótką wiadomość, po czym nacisnął ikonkę mikrofonu w aplikacji tekstowej. Wbudowany w urządzenie syntezator mowy natychmiast odczytał wiadomość:
komenda srodmiecie ranny policjant pomocy
– Proszę powtórzyć, halo?! – krzyczał głos w słuchawce.
Nowak mlasnął cicho, po czym zwarł się w sobie i jeszcze raz przesunął palec w kierunku wyświetlacza. Nacisnął ikonkę.
Tym razem dyspozytor zrozumiał komunikat.
– Już wysyłam. Czy jest puls? Halo, czy jest puls?
Jackowi starczyło sił tylko na wciśnięcie przycisku mikrofonu, który wydał pojedynczy dźwięk.
Prawie jak seans spirytystyczny i stukanie w stolik.
Oddychał coraz ciężej. Zakrztusił się, plując krwią, której plamy rysowały nowe, fantastyczne wzory na wykładzinie komisariatu.
Gdzieś nad nim, z podwieszonego pod sufitem telewizora, dudniły komunikaty prasowe. Nowak otworzył jedno oko i spojrzał w górę.
Nic nie jest tak potrzebne umierającemu, jak oglądanie telewizji.
Zaraz tam umierającemu. Założę się, że Nowak - który tak się zmienił, tak zmienił - w następnym tomie, opatrzony plasterkiem na ranie, będzie bezlitośnie ścigał Małego Łysego w kapeluszu po innych miejscowościach, znanych Marcelowi (może po rodzinnym Kwidzyniu aŁtora?), korzystając z faktu, że w szyi nie ma żadnych ważnych organów.
Nie był pewien, ale wydawało mu się, że na ekranie widzi Kosmę Góreckiego, w nagraniu z monitoringu. Kosma czekał w pokoju przesłuchań, kiedy nagle do pomieszczenia wszedł jakiś człowiek i poderżnął Góreckiemu gardło.
Wyobraźmy sobie telewizję, która w ogólnopolskim paśmie pokazuje podrzynanie gardła.
Yyyy, ale że co, że jak, że kiedy? Jak ostatni raz widzieliśmy Kosmę, to jechał do szpitala po próbie samobójczej, nie padło ani słowo, że wrócił do aresztu!
Nowak zamrugał niepewnie.
Bo znał twarz mordercy.
I zaraz popędzi na pomoc, podtrzymując jedną dłonią szaliczek na ranie i wymachując rękami!
10
Kiedy człowiek na nagraniu odwrócił się do kamery, Brodzki rozpoznał jego twarz. Mroczną. Trupiobladą. Swoją własną.
– Przecież wiesz, że to nie ja!
– Czyżby, Brodzki?
– Czyżby co?
– Zrzuciłeś Heraklita z wieży ratusza w Toruniu, a Daniela z elewatora w Darłowie. Drugi zginął na miejscu, pierwszego udało się uratować. Więc nie dałeś za wygraną…
– Dobrze wiesz, że to nieprawda. Co ty pieprzysz?
– Zemsta przybiera różne oblicza. Zaślepienie, pragnienie sprawiedliwości…
Oczywiście, film był nagrywany w tym samym czasie, gdy Leon B. leciał w głąb elewatora. To był bardzo długi skok, więc miał czas być gdzie indziej, na jedno mgnienie oka.
No właśnie. Wiemy, że Kosma żył po przesłuchaniu przez Brodzkiego – następnego rana podejmuje próbę samobójczą, w celu wydostania się z aresztu. Kiedy wiozą go karetką do szpitala, radio nadaje akurat wiadomość o ponownym uderzeniu Heraklita. W tym czasie Brodzki jest już w Darłowie i cały czas towarzyszy mu Bryk. Powrót z Darłowa też odbywa się przy świadkach. Chyba że chodzi o te kilka godzin, które już po powrocie Brodzki spędził sam w mieszkaniu…? Ale Kosma powinien jeszcze w tym czasie być w szpitalu…
W dodatku, kiedy Brodzki jest w Darłowie, jest tam również zabójca posługujący się jego maską! Zuza Jurek robi mu zdjęcie.
(...)
– Doświadczyłeś ostatnio wielkiego stresu. Nie chciałem ci mówić, ale rozmawiałem z Martą. Poprosiłem ją o opinię na twój temat. I… Cóż, nie była ona zbyt zachęcająca. Zdaniem naszej pani psycholog żyłeś ostatnio pod wpływem dużego stresu.
Coś takiego, naprawdę? Przecież tylko córkę mu porwali i to ma być powód do zdenerwowania?
Miałeś stany lękowe, halucynacje, próby samookaleczenia.
Raczej próby wymuszenia samobójstwa u słuchaczy niekończącego się ględzenia.
– Co ty pieprzysz, Halicki?! – Insynuacje komendanta wybiły Brodzkiego z rytmu rozmowy. Zaczął nerwowo zagryzać usta.
– A pamiętasz postać, która miała napaść cię w twoim własnym domu? Podobno był olbrzymi. Stłukł szybę, napadł cię. Wiele wskazuje na to, że nic takiego nie miało miejsca.
– Mam świadków. – Brodzki nawet nie zauważył, kiedy zaczął się bronić. Cała rozmowa była dla niego absurdalna. – Wiem, co widziałem i z kim walczyłem, nie zmieniaj tematu!
Żadnego “Zapaśnika” nie było i tego się trzymajmy. Był wytworem Imperatywu Narracyjnego, ale teraz nie ma jak wytłumaczyć po co się pojawił i jak się nazywał.
Został oddany w ofierze bogu grafomanów, wielkiemu Bo Tak.
– Kogo, Leon, widziałeś?
– Sąsiada z piętra. – I znów się bronił, choć wcale nie chciał. Dyskomfort z powodu posądzenia o postradanie zmysłów był jednak zbyt silny, by sprawę zostawić ot tak.
– Na twoim piętrze nikt nie mieszka – uciął Halicki.
Nie ma to jak ściągnięcie pomysłu z Vabank. Tyle, że to co u Machulskiego było świeże i śmieszne, tu jest blade i wtórne.
„O czym on mówi – gorączkował się Leon – przecież tamten człowiek wybiegł wtedy ze mną, pomógł mi.
I wcześniej kilka razy prosił o kasę na piwo.
Ale wczoraj…? Ta dziwna sytuacja na klatce?
Ta dziwna sytuacja, która polegała na tym, że stałem tak długo, że światło zgasło. Niezwykła rzecz, nie przytrafia się innym ludziom.
Gdzie popełniłem błąd? Gdzie zawiodła mnie intuicja, czego nie sprawdziłem? Nie dam z siebie zrobić wariata. I dlaczego mąci mi, wplątując w to Martę?”
– Nie oszukujmy się, Leon. Na nagraniu jest twoja twarz.
– Przy tej twarzy nawet fantom do ćwiczenia reanimacji wygląda na prawdziwszego – próbował się odgryźć, ale z jakiegoś powodu czuł, że w tej rozmowie jest w głębokiej defensywie, a przeciwnik napiera atakiem pozycyjnym.
Skończyliśmy z szachami, zaczęliśmy koszykówkę.
– Świadkowie twierdzą co innego. Podobno miałeś grozić Kosmie śmiercią.
Świadkami przesłuchania Kosmy byli tylko Nowak i Marta.
Nowak się właśnie wykrwawia. Marta, ty zdrajczyni!
Na słowa Halickiego Brodzki jeszcze bardziej zapadł się w sobie.
– Ach, to już przesłuchałeś świadków? – spytał i dopiero po wypowiedzeniu tych słów zdał sobie sprawę z dziecinnego tonu, jakim wycedził ostatnie pytanie.
A skrzywił buzię w podkówkę?
– Prokurator przesłuchał.
Nikt nie nagrywał przesłuchania?
– Tu Halicki wskazał na postać stojącą w oddali przy citroenie.
– Obaj wiemy, że to maska – powtórzył Leon, ale czuł, że pętla na jego szyi się zaciska.
– Jaka maska?
– Jak to „jaka maska”… – Brodzki nie mógł się opanować. „Chce ze mnie zrobić debila! Po moim trupie”.
E tam, nie będzie wielkiej różnicy.
– Taka sama, jaką miał trup z twarzą Tomka Żółtki. Może pamiętasz, przyniosłem ci ją w środku nocy do domu, żebyś uwierzył, że coś w tej sprawie śmierdzi. Maskę miała też wrzucona do kanału dziewczyna – wymieniał Brodzki.
– Oni nie byli podejrzani o morderstwo. Byli ofiarami.
– Motyw jest ten sam. Ktoś podrabiał twarz, żeby wyglądała znajomo, nakładał ją na jakiegoś trupa i odgrywał scenki rodzajowe.
Po prostu – żywe obrazy, płynnie przechodzące w martwą naturę.
– Dalej nie rozumiem, co to ma wspólnego, Leon. – Halicki ponownie powiedział coś, co kompletnie nie pasowało do jego ekspresji.
– Jak to „co to ma wspólnego”?! – warknął Leon. – Moją maskę również wykonał. Mówiłem ci przecież!
A trzeba było nie mówić, Leosiu, tylko postępować zgodnie z procedurami. Jakby rzecz widziały trzy tuziny osób, techników policyjnych, fotografów, policjantów, lekarzy i innych takich, to by było ociupinkę trudniej zamiatać sprawę pod dywan i głupa palić.
Nie zapominajmy, że Mgnienie to powieść edukacyjna. Poza wszystkim innym, uczy też czego nie wolno robić, gdy trupowi zdejmie się silikonową maskę.
Halicki odebrał telefon. Rozłączył się.
– Rozumiem, Brodzki. Czy możesz mi i prokuratorowi pokazać tę maskę?
– Oczywiście, mam ją w domu.
W DOMU? Jeden z najważniejszych dowodów w sprawie wielki Leon Brodzki ma W DOMU?
– Sprawdziliśmy. Nie ma jej tam.
Brodzki myślał, że się przesłyszał.
– Jak to „sprawdziliście”?
– Prokurator wydał nakaz.
– Przecież nie byłem podejrzany.
– Teraz jesteś, przyjacielu. W twoim mieszkaniu nie ma żadnej maski.
– Jestem pewien, że była. Leżała na… – Brodzki w końcu zrozumiał.
Halicki patrzył na niego tym wzrokiem małych ludzi, którzy odnieśli swoje haniebne zwycięstwo.
– Maska to za mało, żeby kogoś skazać, Halicki.
– Twarz mordercy to dobry początek. Nie sądzisz? A potem znajdzie się reszta. Odciski, ślady krwi, włosy, świadkowie. W zasadzie prokurator chyba już je ma.
I to twoje własne, najwłaśniejsze, Leosiu, prokurator nie musiał być nawet przekupiony / nieudolny / głupawy / leniwy, co tam jeszcze chcesz. Wszak sam, własnemi ręcami, zdzierałeś te maski z ciał zamordowanych, nie dbając o przestrzeganie żadnych zasad, wpychałeś sobie jedną z nich na twarz, potem ściągałeś, niewątpliwie jakiś włos się tam przykleił, o odciskach palców nie wspomnę, geniuszu.
Halicki dał znać służbom, by weszły do akcji. Mundurowi zwarli szyki i ruszyli. Helikopter obniżył się teraz bardzo nisko, tuż nad lustrem Wisły. Operator telewizji miał dobre ujęcie.
– Dojeżdżaj, dojeżdżaj! – krzyczał niski reporter telewizji kablowej. Po wysokim czole spływał mu pot wymieszany z żelem do włosów. I brokatem.
(...)
– Dajemy na żywo – krzyknął Mario.
Do tej pory nadawali na trupio
– Trzy, dwa, jeden, poszło!
A teraz zajęcia praktyczne “jak rozdąć książkę do granic wytrzymałości czytelników, gdy wydawca płaci za objętość”.
Widzowie telewizji w całej Polsce zobaczyli postać detektywa Leona Brodzkiego, stojącego na brzegu Wisły pod zwalistą konstrukcją wielkiego mostu. Dagmara wspólnie z Sarą i Tomkiem oglądali transmisję w szpitalnej sali. Heniek na postoju taxi pod teatrem razem z innymi taksówkarzami dyskutował gorączkowo o przyszłości policjanta. Marta Gradowska siedziała w wykuszu w swoim mieszkaniu, ze swetrem naciągniętym na koniuszki palców i patrzyła na ekran. Ignacy i Wanda Kulwiccy w swoim darłowskim domu śledzili przekaz na żywo wspólnie z Rolandem Brykiem, który kręcił głową z niedowierzaniem i poczuciem niesprawiedliwości. Łukasz Brodzki w budce strażniczej w Bieszczadach wpatrywał się uważnie w telewizor mimo zanikającego sygnału TV. Marek Bener nie odrywał wzroku od ekranu w Pubie Kotwica, w którym siedział, by napisać reportaż śledczy. Pewien mężczyzna w kapeluszu, sączący herbatę w kawiarni na Bydgoskim Przedmieściu, również oglądał ze spokojem transmisję. Podobnie jak leżący u jego nóg pies. Gdy zapiszczał, mężczyzna kopnął go. Pisk ustał.
Matki budziły swoje dzieci i sadzały je przed telewizorami; grupa bezdomnych w kanałach koło ciepłowni wpatrywała się w czternastocalowy ekran telewizora znalezionego na wysypisku; panna Basia z Myszkowa chlipała cicho, bo Brodzki przypominał jej Staśka, który wciąż nie dzwoni. I tak dalej… takie smętne snuje można ciągnąć bardzo długo.
Przerwano transmisję filmów i programów sportowych… Zresztą, był tylko jeden program telewizyjny. A gdy przełączałeś na inny kanał, prezenter groził paluszkiem: “Obywatelu, dlaczego nie oglądacie przygód Leona Brodzkiego?”
Mundurowi byli coraz bliżej, garstka policjantów otaczała go ze wszystkich stron i nawet niezaprawiony w seansach filmów sensacyjnych widz wiedział, że człowiek w środku kadru nie ma drogi ucieczki.
Operator dojeżdżał ze zbliżeniem do twarzy ściganego policjanta. Po chwili widzowie zobaczyli jego popiersie.
Postawiony wysoko kołnierz płaszcza, mimo silnych podmuchów powietrza, nawet nie drgnął. Tylko pasek, którym przewiązany był płaszcz, dygotał niespiesznie.
Na piersi, czy może znacząco - pasek już był na szyi?
Telewidzowie czekali w napięciu na ostatni, finałowy akt. Na przemianę bohatera w antybohatera. Protagonistę w antagonistę. Policjanta w zbrodniarza. Przemianę na miarę Eugène’a Françoisa Vidocq, który przecież twierdził, że człowiek wzbudza u gliniarza tylko podejrzliwość i pogardę.
A w przypadku Vidocqa to nie było przypadkiem w drugą stronę? Z kryminalisty w policjanta?
Celem transmisji było przekonanie telewidzów, że podejrzliwość i pogardę można poczuć także względem funkcjonariusza policji. Jak za starych czasów…
Chuligan, wypisujący właśnie HWDP na murze, zacukał się lekko. “Zaraz, to co ja właściwie do tej pory pisałem…? Hwała Wszystkim Dzielnym Policjantom?”
Na paskach informacyjnych w telewizorach pojawiły się pierwsze doniesienia: „BREAKING NEWS: Detektyw Leon Brodzki podejrzany o morderstwo”, „Policjant zabójcą”, „Spodziewany awans Gromosława Halickiego na stanowisko komendanta wojewódzkiego”.
Zwłaszcza to ostatnie było niezmiernie interesujące dla widzów w całej Polsce.
Pokazywano sekwencje obrazów: nagrania Heraklita, sceny z monitoringu z aresztu, a nawet napis na ciele noworodka „Brodzki jest winny”. Przypomniano archiwalne nagrania dotyczące trzech zabójstw w latach 1984 i 1985, montując to ze zdjęciami Franka i Leona Brodzkich.
Tak tylko wspomnę, że takie informacje w mediach nie biorą się z powietrza, tylko najpierw ktoś musi je wyszukać i przygotować. Wydaje się, że akcja przeciw Brodzkiemu była pracowicie montowana od dłuższego czasu.
Ostatni napis na pasku brzmiał: „Jaki ojciec, taki syn”.
TVP Info i wszystko jasne. A dziadek nie był przypadkiem ubekiem?
A w ogóle to się panu Marcelu pomyliła Polska AD 2016 z Dzikim Zachodem AD 1886, gdzie szeryf mógł sobie aresztować bandytę na podstawie własnego widzimisię, tak jak to w tej chwili robi Halicki. Gdzie nakaz aresztowania? W dodatku wszystko na żywo filmują kamery, telewizja podaje dane tak Leona, jak i jego ojca – gdzie ochrona danych w związku z domniemaniem niewinności?
I wtedy, kiedy obraz był już tak blisko, że bliżej się nie da, gdy prostokąt ekranu, zoomowany do granic możliwości kamery, drgał od podmuchów smagających helikopter, wtedy właśnie detektyw powoli uniósł głowę. Jego zmęczone oblicze, naprężona i twarda jak stal szyja,
My tu chichu-śmichu, ale naprężona, twarda szyja to dla aŁtora musi być jakiś fetysz. A jeśli nie fetysz, to choćby przenośnia.
zmarszczka przecinająca czoło i skrzące się kilkoma siwymi włosami skronie, jego mocna szczęka i metalicznoniebieskie oczy – całe oblicze detektywa uniosło się.
I odfrunęło w dal, unoszone podmuchami wiatru.
Broda oderwała się od korpusu, przypominającego samurajską zbroję ō-yoroi,
No nie wiem…
a twarz detektywa, zroszona bryzą wody, była teraz zwrócona en face, prosto w oko kamery.
Najniezwyklejsze w tym widoku były oczy. Palące ogniem, witalne, o nieprzeniknionym spojrzeniu. Oczy człowieka, który zabił, by ocalić najbliższych.
Brodzki spojrzał na drugą stronę rzeki. Krążący przy moście helikopter telewizyjny wzbijał tumany kurzu na nabrzeżu, a na tafli wody tworzył okręgi pulsujące ku brzegowi, na którym stał detektyw.
Podążył wzrokiem za tymi kręgami, cofając się przez zieloną otchłań Wisły, aż do czubków swoich butów.
To znaczy, że Brodzki przeszedł (tyłem?!) po wodzie.
I chyba boso?
Tak. Szedł przez otchłań Wisły w kierunku swoich butów.
– Kości zostały rzucone! – krzyknął Brodzki. Były to słowa Gajusza Juliusza Cezara, ur. 12 lipca 100 r pne (13 lipca 102 r. p.n.e. – koncepcja Mommsena i Diona) w Rzymie, zm. 15 marca 44 r tamże, rzymskiego polityka, wodza, dyktatora i pisarza, autora między innymi Commentarii rerum gestarum belli Gallici albo inaczej De bello Gallico, według Swetoniusza wypowiedziane po łacinie - Alea iacta est, gdy ten przekraczał Rubikon (rzekę, która stanowiła granicę między Italią a Galią Przedalpejską) 10 stycznia w 49 roku przed naszą erą.
– Co mówisz? – odkrzyknął Halicki.
Gwar zbliżających się oddziałów, warkot pojazdów sunących ścieżką i szum wirników helikopterów telewizyjnych wzmagały hałas.
Proszę, proszę… tych helikopterów jest coraz więcej.
– Kości zostały rzucone – powtórzył przez ramię Brodzki, ale nie odwracał się, wystawiając wciąż do kamery lepszy profil. Kątem oka dostrzegł postać prokuratora, który postawił wyżej kołnierz i wsiadł do auta.
Leon pamiętał z rozmowy z Brykiem, że przekroczenie Rubikonu w praktyce rozpoczynało w rzymskiej republice wojnę domową. Było to jawne przeciwstawienie się Pompejuszowi i optymatom.
Ach, nasza wdzięczność nie ma granic!
Brodzki wiedział już, kto jest kim w tej rozgrywce, a zasłyszane od darłowskiego gliniarza antyczne sentencje teraz nabrały właściwego sensu, więc powtórzył w myślach raz jeszcze:
„Kości zostały rzucone. Teraz trzeba je tylko znaleźć.
Czyżby spadły i potoczyły się pod stół?
Czy znowu będę musiał wejść w otchłań tej samej rzeki? Nie cofnę się przed niczym. By pokonać wodę, sam będę wodą. Wejdę w każdą szczelinę, wypłuczę każdy brud, jaki napotkam na swojej drodze. Nawet brud swojego nazwiska. To będzie jedno mgnienie”.
Można się obawiać, że gonitwa myśli i kotłowanina bezsensownych skojarzeń to objaw ciężkiego schorzenia, wymagającego długiej terapii.
Ekrany telewizorów w sali szpitalnej Tomka Żółtki, w darłowskim domu Ignacego i Wandy Kulwickich, na postoju taksówek (???), w lombardzie Żyda Szlomo, w gabinecie lekarskim Natalii Kaklińskiej, w budce Łukasza Grotowskiego, w tysiącach toruńskich i innych polskich domów – wszystkie te ekrany wypełniała twarz człowieka, który nie boi się śmierci, nie zamierza kapitulować w walce i który nie spocznie, póki nie wygra ze złem.
No więc wszyscy już wiemy, że Halicki, ta świnia, wrobił Brodzkiego w morderstwa, które popełniał Mały Łysy w kapeluszu w masce Brodzkiego.
Chociaż w trzeciej części na pewno okaże się, że to nie Halicki, tylko Jacek Nowak w masce Halickiego, bo Halicki w masce Jacka Nowaka wykrwawiał się, biegając z szalikiem na ranie na komendzie.
Ale my już tego nie sprawdzimy, gdyż mamy to w dupie.
Gdy policjanci zakuli Leona Brodzkiego w kajdanki, transmisję przerwano. Nadawca umieścił po chwili napis u dołu ekranu:
(Niestety, nie wiemy jaki, gdyż w pdf-ie go brak… i tak oto wielka zapewne puenta poszła się gonić w krzaki.)
EPILOG
– Ktoś do ciebie! – rzekł strażnik, otwierając drzwi celi, w której siedział detektyw Leon Brodzki. W drzwiach stanął po chwili Tomasz Żółtko.
– Macie trzy minuty. Oficjalnie Brodzki ma zakaz odwiedzin – rzucił strażnik, wychodząc.
– Nie mamy dużo czasu – powiedział ściszonym głosem aspirant, gdy zostali sami.
– Musisz dotrzeć do prawdy przed nimi, co nie będzie łatwe, skoro jestem po tej stronie krat – wyszeptał Brodzki.
– Wierz mi, że stoisz po właściwej stronie. (Znaczy: wreszcie jesteś tam, gdzie twoje miejsce?) Ale póki co, musimy cię stąd wyciągnąć.
– Niby jak? – Leon spojrzał pytająco na Tomka.
– Zaufaj mojej intuicji, detektywie – rzekł, poprawiając okulary na swojej szczupłej twarzy. – Więc jak?
– Dobrze, detektywie.
Gdy Tomek wyszedł, cela zapadła w otchłań ciemności.
O co zakład, że tytuł następnej części to będzie “Otchłań”?
Zgadywałaś czy wiedziałaś :D?
O kur… czaczki, zgadywałam, przysięgam!
CIĄG DALSZY JUŻ WKRÓTCE.
A TAKIEGO!!!! Mwahahahaha (oddala się w poszukiwaniu futryn, między którymi zamierza biegać w nadziei wyparcia tego, ekhm, literackiego doświadczenia).
A w ramach suplementu - jako, że chciałam sprawdzić, ile jeszcze przede mną tej udręki rzuciłam okiem na koniec książki, a tam słowo od autora oraz podziękowania.
Zaś w podziękowaniach mamy:
"Nie bez powodu twórcy zwykli mówić o swoich utworach jak o dzieciach, których droga na świat była krótsza lub dłuższa. A na ogół jest wyboista i pełna morderstw (mam nadzieję, że to wyznanie nie stanie się powodem wszczęcia śledztwa). Tym bardziej więc należy docenić, jak świetną robotę zrobiło Wydawnictwo Czwarta Strona. Nie mam na myśli sztampowych zwrotów, znanych z elektronicznych pocztówek. Chodzi o pewne cienkie i kruche tworzywo, jakim jest wzajemne zaufanie i wiara w magiczną moc literatury. Patryku – dziękuję za pewną głęboką i ważną rozmowę o życiu i książkach oraz zaufanie. Bartku – jesteś dobrym duchem tej opowieści, równie ważnym jak jej bohaterowie. Wykrzesałeś ich z chropowatego kawału żelastwa, jakim bywają moje przyrdzewiałe zdania i poetyckie fikołki. Bez twojego redaktorskiego oka nie byłoby tej książki".
Szybkie gugle pokazało, że pan Bartek redagował li i jedynie Marcela. A trochę dokładniejsze (ale zdecydowanie na podstawowym poziomie, żadnego włamywania się na konta prywatne i innego hakerstwa, każdy może rzecz znaleźć) - że Marcel jest jednym ze scenarzystów w kabarecie, w którym występuje pan Bartek, który jest redaktorem Marcela, który mu wylewnie dziękuje, czyli rączka rączkę myje, i to tyle, jeśli chodzi o wydawnictwo, które powinno się wstydzić i redaktorów, którzy powinni popełniać zbiorowe seppuku.
A skoro o kobietach się tak mówi to nie widzę powodu, by nie powiedzieć tego o mężczyźnie -
- otóż ciekawe, co musi nasz Marcel robić i jakich środków perswazji używać, że tak sobie wszystko (jak na przykład wydanie powieści noszącej niewątpliwe znamiona twórczości bardzo młodzieńczej bez poprawek - bo przecież to niemożliwe, że ją poprawiono, - oraz wybór redaktora, w dodatku na takiego, który niczego innego nie redagował) ślicznie załatwia.
Ze środka nurtu Wisły w Toruniu pozdrawia Was chodząca po wodzie ekipa Niezatapialnej Armady,
a Maskotek coś knuje i robi maski z silikonu.
48 komentarzy:
>> ”Tarcza numerowa - w latach dziewięćdziesiątych XX wieku sukcesywnie zastępowana klawiaturą numeryczną. Wraz z wprowadzeniem elektronicznych aparatów telefonicznych oraz central elektronicznych z wybieraniem tonowym tarcza numerowa zanikła” (by Wikipedia)
Ej, ja wiem, co to było! https://play.google.com/store/apps/details?id=com.ssaurel.rotarydialer&hl=en_US – ot, wszystkie smartfony w posiadaniu policji mają fabrycznie preinstalowaną taką app-kę! A słuchawka… no, on normalnie podłączył do telefonu słuchawki!
>> Wyglądali na pracowników służb. Maks nie był pewien, czy było to CBA, czy ABW.
Dlatego mówi, że „archiwa nie płoną”, zamiast grzecznie poprosić ich o wylegitymowanie się, czy podstawę prawną zatrzymania...
PS. „CBA, czy ABW”, LOL. Tak, jasne, komendant „jeszcze-nie-wojewódzki” oraz prezydent Torunia mają takie chody, żeby szefowie CBA i ABW gnąc się w ukłonach wysyłali funkcjonariuszy.
W ogóle zaś intryga cała jest tak głupia, że głupsza być nie może. Halicki robiący ze sprawy Brodzkiego praktycznie „celebrity case”? I jak to mu niby ma pomóc? Brodzki mógł być mordercą, ale przecież nadal ma te „och, ach straszne!” fotografie, które przeraziły Halickiego. I że niby – jeśli Brodzki np. przekazał je panu Heniowi, bojąc się o swoje życie, a ten wysłał je do prasy – to „Fakt” i „Superexpress” radośnie zrezygnowałyby z relacjonowania odsłony takiego wielkiego skandalu?br>> Wyglądali na pracowników służb. Maks nie był pewien, czy było to CBA, czy ABW.
Dlatego mówi, że „archiwa nie płoną”, zamiast grzecznie poprosić ich o wylegitymowanie się, czy podstawę prawną zatrzymania...
PS. „CBA, czy ABW”, LOL. Tak, jasne, komendant „jeszcze-nie-wojewódzki” oraz prezydent Torunia mają takie chody, żeby szefowie CBA i ABW gnąc się w ukłonach wysyłali funkcjonariuszy.
W ogóle zaś intryga cała jest tak głupia, że głupsza być nie może. Halicki robiący ze sprawy Brodzkiego praktycznie „celebrity case”? I jak to mu niby ma pomóc? Brodzki mógł być mordercą, ale przecież nadal ma te „och, ach straszne!” fotografie, które przeraziły Halickiego. I że niby – jeśli Brodzki np. przekazał je panu Heniowi, bojąc się o swoje życie, a ten wysłał je do prasy – to „Fakt” i „Superexpress” radośnie zrezygnowałyby z relacjonowania odsłony takiego wielkiego skandalu?
Marcel powinien się zdecydować. >albo< sprawa jest na tyle medialna, że cała Polska oniemiała, oszołomiona przestępstwami Brodzkiego, >albo< da się coś łatwo zamieść pod dywanik.
"Początkowym modus operandi była chęć zemsty na mnie i ojcu".
I teraz nie wiem, czy pan autor naprawdę uważa, że motyw i modus operandi to mniej więcej to samo, czy po prostu do tego stopnia nie potrafi budować logicznych zdań w języku polskim.
Leon zamknął okno i ruszył w głąb głównej sali na pierwszym piętrze.
Szybki rzut oka wystarczył, by zauważyć, że komenda wyraźnie opustoszała. Niewygaszone monitory, niedopite kubki kawy, RESZTEK JEDZENIA SZUKA PIES POD STOŁEM rozłożone na biurkach gazety – wszystko to wyglądało na porzucone w pośpiechu.
I tak, proszę Państwa, robi się aluzje literackie!
Za Kaczmarskiego zawsze plus :)
A co jezeli to miala byc taka wspolczesna, przewrotna parodia Stirlitza, a tytul to nawiazanie do Siedemnastu Mgnien Wiosny? :D
"Dziura po ranie.
Na skraju wysiłku.
Dekada palców."
Toż to prawie haiku! I jakie awangardowe.
Achika
Czego się UCZY w koEDUKACYJNEJ sali szpitalnej?
Sztuki przeżycia w polskiej służbie zdrowia.
Może entymemat między mymi uszami jest powodem deficytu zrozumienia Genialnej Fabuły, ale czy ktoś może mi rozrysować tę intrygę? Serio, o co chodzi z tym yyy starszym Brodzkim i jego powiązaniami z Halickim, co ma Halicki do Kosmy i Daniela, i co sprawa sprzed 20 lat ma do teraźniejszości i wrabiania Leoncjusza?
Aha, i rozumiem, że na komisariacie nie było kamer, a Człowiek Bez Kapelusza sobie tam spokojnie wszedł i panoszył się po wszystkich pomieszczeniach, nic nie zarejestrowało ani kradzieży psa, ani zabójstwa Zmienionego Nowaka?
Plus Halicki mówiąc o tym psie strzela sobie w stopę, bo skąd miał o tym niby wiedzieć będąc w terenie? A skoro wiedział, to o pocięciu Nowaka też musiał wiedzieć - panie Halicki, czemu nic pan nie zrobił? No strzał w stopę.
Elf w przemegacharakterystycznym kapeluszu, który morduje? Jarlaxle, co Ty tam robisz?!
Nie jestem w stanie czytać analiz tego... czegoś, na raz, mimo komentarzy i łobrazków. A Wyście czytali pełen tekst. Podziwiam odporność na głupotę. I wielce się dziwuję, że aŁtor ma więcej niż 13 lat.
– Jeśli wcześniej byłeś pogrobowcem, bo urodziłeś się po śmierci ojca… to jak nazwać cię teraz? Przedgrobowcem?
Gdyby urodziła go krowa, byłby pokrowcem.
Siedział przy sekretarzyku w eklektycznym salonie, zapełnionym sztukaterią i kiczowatymi dziełami sztuki, gdy do pokoju weszła jego małżonka Zofia.
Panowie pozwolą... Moja żona Zofia!
https://youtube.com/watch?v=YlEdy6aPqLU
mozaiką światłocieni szelfowych chmur
To są po polsku WAŁY SZKWAŁOWE, panie Kalkuję-Wszystko-Z-Angielskiego-Jak-Leci!
To była chwila. Jedno mgnienie.
Boru, Boru, a ja pisząc opko w wieku lat siedemnastu, martwiłam się, czy użycie w tekście dwa razy słowa stanowiącego tytuł nie będzie zbyt banalne.
Dołączam się do próśb o rozrysowanie intrygi, bo umysł mój skromny jej nie pojmuje.
Zyd Szlomo, ja piorkuje. Nie wiem jak sprawdzic czy sa obecnie w PL osoby o danym imieniu ale stawiam dolary prZeciwko orzechom, ze niewielu jest Szlomow.
Do.irytacji ogolnych, acz drobnych, dorzucam jeszcze irytacje sztucznym psem. Normalne zwierze sie tak nie zachowuje!
Człowiek w Kapeluszu z jakichś powodów wzbudza moją sympatię... mimo traktowania psa i Przemienionego! Nowaka - jestem pewna, że w adekwatnej sytuacji (poderżnięcie gardła człowiekowi) Brodzki nawet nie rzuciłby mu słuchawki, tylko tekst w stylu "Och. przepraszam, pomyliłem pana ze świnią" i sobie poszedł, powiewając metaforyczną samurajską peleryną. A potem relacjonował rodzicom chłopaka: "Państwa syn stał się ostatnio dość wylewny... wręcz krew go zalewa", czy coś takiego.
Przestałam się łapać w tej intrydze -kto kogo i po co?
>> Na przemianę bohatera w antybohatera. Protagonistę w antagonistę. Policjanta w zbrodniarza.
Przepraszam, "antybohatera"? Co takiego "antybohaterskiego" jest w mordercy, za którego uznano Brodzkiego? Jak już, to IMO narracja powinna się trzymać tylko tego antagonisty i zbrodniarza - antybohater to przecie nie to samo co villain :(
framuga raz! dla każdego kto to przeczytał
a.
Tego samego, czego w koedukacyjnych szatniach, basensch, siłowniach, gabinetach, przymierzalniach, i tak ad mortem defecatum.
Alleluja. Wreszcie koniec. Przy Glątwie było przynajmniej wesoło. Tutaj niewiadomo o co chodzi.
Może mała podpowiedź co będzie analizowane w następnej analizie?
Nie no, odbył wyznaczonego dnia seksualny stosunek z kobietą, która miała urodzić dokładnie w wyznaczonym dniu.
I tu Hannibal Lecter i wszyscy inni zbrodniarze zapłakali
"Wszystkie zbiry wzięte razem patrzą w niego jak w obrazek"
Brak szyby nie był dla niego przeszkodą.
A dla drogówki nie był?
Rośnie we mnie chęć, by napisać do pani Michalak miły list, w którym wspomnę, jak dobrze pisze, jak cenię jej poczucie humoru oraz rysunek postaci, po mistrzowsku subtelny.
Ratujecie Królową Matkę!
ale tego nie sprawdzimy, bo tomu trzeciego nie ruszymy nawet kijem, ot, co).
Bądźcie silni dla nas...A może lepiej nie...
To jest totalna bzdura i bełkot,nie wiem o co chodzi,co to za telefon był od kobiet z oczami...Ale będę z tym żyć..
Współczuję Wam czytania tego czegoś.
Chomik
Nic mnie tak nie poraziło w tej pełnej kretynizmów książce, jak NIEDOPITE KUBKI KAWY. Chyba chodziło o kubki z niedopitą kawą? Jak dopić kubek? Wiem, że niektórzy tak mówią, ale w narracji to jest ewidentne przeoczenie redakcji. Jedno z wielu, ofc.
Jeśli to wypowiedź postaci, to spoko, skrót myślowy, też mi się zdarza tak mówić. Ale w narracji jednak powinno być jak mówisz, a przynajmniej "niedopita kawa".
Przeczytałam to kilka razy, nadal coś mi nie trybi. Ponawiam błaganie o rozrysowanie mi tej intrygi i sprawy sprzed x lat, bo im dalej w las tym mniej mój mózg pracuje.
Powiem krótko: to bełkot. Dobrze, że już koniec.
Eva
To jest narracja i dlatego tak razi... Wypowiedziom postaci pozwoliłabym na więcej swobody, bo w końcu bohaterowie mają mówić jak zwykli ludzie, naturalnie. Niestety, tak czy tak nie mówią, jakby mi tak Brodzki pie...rniczył na moście, to bym go sama utopiła w Wiśle.
Ałtor postanowił popełnić zbrodnię doskonałą i zmusić czytelników do samobójstwa, zaględzając ich na śmierć. Zgadzam się, ałtorKasia to przy Marcelu niezła pisarka. O borze, co ja piszę, ta grafomania rzuciła mi się mózg :/
Ze względu na tego dziwnego archiwistę, oto moja propozycja, jak powstało to dzieuo i skąd się bierze tyle nieścisłości i dziwnych przypadków. Otóż, autor grał z kimś w tekstówkę (z Bartusiem Redaktorem?) i oto Brodzki był jego postacią, a resztą prowadził Mistrz Gry, więc mamy rozbieżność pomiędzy wizjami Gracza i Mistrza w wyobrażeniu świata, niesprawdzanie spójności, tylko parcie do przodu i dodanie na siłę bateryjki, żeby nie wyglądało tak bardzo jak RPG. K6 wyrzuciło 6, uniknąłeś zderzenia z pojazdem, ale drugi rzut to 1, rozbryzgało kolesia z dziwnymi uszami. Im bardziej myślę, tym bardziej to ma sens :D Zwłaszcza epickości z helikopterami, zjazdami na linie... tak, to brzmi jak detektywistyczny RPG, gdzie MG popycha akcję do przodu, a gracz dodaje swoje heheszki pomiędzy.
Zacna analiza, współczuję i życzę nieco lepszych dzieu. Ale Kasia i tak jest zua.
''kto jeszcze tak mówi na zamek błyskawiczny?!'' - ja tak mówię! :x I proszę mnie nie dyskryminować, bo gotów jestem sięgnąć po narzędzie ostatecznej zemsty - część trzecią w pdf na waszych skrzynkach mailowych!
I to jest komentarz na miarę analizowanej książki.
Co do tekstu "Idee są kuloodporne.": owszem, są, ale tylko wtedy, kiedy pod ciuszkiem nosi się coś twardego, jak kawał pancerza albo kamizelkę kuloodporną. Nie oszukujmy się, wszyscy wiemy, skąd pochodzi ten motyw: https://www.youtube.com/watch?v=8WZ0XSf23rs
"...ale z jakiegoś powodu czuł, że w tej rozmowie jest w głębokiej defensywie, a przeciwnik napiera atakiem pozycyjnym.
Skończyliśmy z szachami, zaczęliśmy koszykówkę."
Tak tylko napomknę, że "atak pozycyjny" może się też odnosić do szachów.
A analizę właśnie zmęczyłem dzisiaj rano. I powiem, że to chyba najbardziej męczący twór jaki analizowaliście. Nawet z komentarzem ciężko było czytać tę koszmarną ględę autora. Cieszę się, że to już koniec i nigdy nie dotykajcie innych dzieł tego aŁtora.
Tylko dlaczego starzy pozbyli się bliźniaków? Ten brat Leonia nie pamiętałby ciąży matki?
Prędzej to albo synowie starego Brodzkiego albo synowie Salomei. Na pewno nie ich wspólne.
O matko, jakie to ksioopko jest złe.Nie wiem, czy starczy mi w domu framug, aby o nim zapomnieć. Nie wierzę,że to zostało wydane, no po prostu nie wierzę.
Swoją drogą, czy tylko ja zauważyłam, że mniej więcej od połowy chyba tego tomu Panmarcel robił najwyraźniej jakieś zakłusy na ewentualną ekranizację tego dzieła? Te wszystkie twarze odbijające się w kałużach, "zbliżenia" na stróżki krwi, chmury przelatujące w "kadrze"?
Pozostaje mieć nadzieję, że ałtor nie ma żadnych znajomych wśród producentów filmowych.
LookAtYouBoy
Wat? Czytam tą analizę od początku i temat ciąży Salomei kompletnie mi umknął.
ZawodowaOlewaczka -mnie też
Starred Shinra -nie znam się aż tak na zwyczajach samurajów, przepraszam, jeśli ich dodatkowo uraziłam... już i tak musieli czuć się sfrustrowani porównywaniem ich do Brodzkiego, tak myślę :/
Haori jak haori, ale gdyby tak Brodzki popierniczał przez Toruń i Darłowo z horo na plecach, to dopiero byłoby widowisko.
Łukasz i Leonio raczej pamietaliby Salomeę,jeżeli byłaby w ciąży bliźniaczej.
Kosma i Daniel to raczej dzieci starego Brodzkiego.
No w końcu! I oby Bór was bronił, żebyście już nigdy nie brali (cóż, przynajmniej takich) książek do analizy.
„BREAKING NEWS: Detektyw Leon Brodzki podejrzany o morderstwo”, „Policjant zabójcą”, „Spodziewany awans Gromosława Halickiego na stanowisko komendanta wojewódzkiego”.
Zwłaszcza to ostatnie było niezmiernie interesujące dla widzów w całej Polsce.
*headdesk*
Ten ostatni news mnie rozwalił całkiem. Chyba straciłam wiarę w to, że autor jakkolwiek zastanowił się nad tym, co pisze.
Analiza jak zwykle wspaniała. Mam pytanie: czy kiepska książka dla młodzieży też mogłaby znaleźć tutaj miejsce? Moim kandytatem jest "Pamiętnik księżniczki". Jako dziecko czytywałam sobie, ale gdy teraz spojrzę na toto, to krew mnie zalewa. Są nieścisłości, aŁtorkizm i jest to długie na chyba osiemnaście (na szczęście niezbyt długich) tomów. Idealne pod warsztat. Liczę na odpowiedź i pozdrawiam.
Z tego, co mi wiadomo, "Pamiętnik księżniczki" z założenia miał być prostym czytadłem z nieco naiwną historią i nigdy nie pretendował do miana ambitnej literatury. To raczej książki takie jak Achaja, Klątwa, Mgnienie czy dowolny tfur Autorkasi - książki, których autorzy są przekonani o tym, że tworzą dzieła wybitne mimo ewidentnych braków - zasługują na analizy. Tak myślę.
A ja dla odmiany chciałam zapytać, czy szanowni analizatorzy mają w planach analizę jakiejś książki pana Mroza? Aż żal się za to nie wziąć, zwłaszcza "Kasację" bardzo bym polecała.
Pozdrawiam,
Ludka
Przez tę Salomeę i nadrabianie analiz opków z HP przypomniało mi się krótkie opowiadanie: Severus Snape i uroki leczenia, autorstwa: Sophie27. Polecam na przekąskę.
Kochani, czy będzie jeszcze analiza w czerwcu, czy już udaliście się na wakacyjną przerwę? :)
Popieram postulat Ludki z komentarza powyżej i też proszę o analizę jakiejś ksiązki Remigiusza Mroza! Czytałem tylko "Kasację", ale jeśli wszystkie są napisane z taką samą dozą talentu i logiki to materiałów do analizy nie zabraknie Wam na długie lata.
Ja ponawiam prosbe o analize Szeptuchy Bereniki Miszczuk. To naprawde perla yntelektu jesli o konstrukcje chodzi, okazji do zabawy nie zabraknie. A w Inernetach głownie zachwyty wiec warto zeby cos przeciwstawic.
Hannah
Anonimowy z 20:32 - Oprócz "Kasacji" czytałam jeszcze "Ekspozycję", bo chciałam dać autorowi szansę, i tu też mnóstwo kontentu, a zaczęłabym w ogóle od analizy tytułu, jakże głęboko wyjaśnionego na tylnej okładce. Mimo wszystko jednak "Kasacja" bije na głowę wszystko, co do tej pory czytałam, zwłaszcza zakończeniem - redaktor chyba zasnął w połowie i do niego nie dotrwał.
Poza tym pan Mróz jest ciągle popularny, bo przecież co dwa tygodnie wydaje nową powieść, więc zainteresowanie na blożku z pewnością byłoby spore.
Pozdrawiam,
Ludka
Jak już rzucamy propozycję do analizy, to ja poproszę Sandrę Brown "mistyfikację". książka fajna, dopóki nie skończysz czytac tyłu okładki i nie weźmiesz się za samą treść dzieła... najpierw jest po prostu pisane dośc sztywnym stylem, jak z reklamy. Ale cóż, może się rozkręci... na początku poznajemy dwie główne hohaterki -siostry bliźniaczki. Jedna właśnie poddała się operacji zapłodnienia klinicznego (o czym mówi jak reklama właśnie), druga jest supermegawypasioną lasencją i... już nie pamiętam, o co dokładnie chodziło, niemniej ląduje w łóżku z supermegaprzystojnym indiańskim astronautą. I wtedy poznajemy zbrodzienia! Tak, tego, kto jest mordercą, możemy się domyślić już przy wejściu postaci na scenę. Jako też motywu, sposobu, w jaki zatrze ślady, kto zostanie oskarżony, dlaczego akurat ta osoba i całej reszty... mamy stronę ok 70, jeszcze nie doszło do morderstwa. Około strony 76 nieco zweryfikowałam hipotezę (myślę, że tym razem na słuszną), a potem przerwałam lekturę, bo zaczęła się robić zbyt niesmaczna, szkalująca i... pamiętacie Nie Oddam Dzieci pani Michalak? Złole w powieści pani Brown musieli być z tej samej fabryki villainów. Tak więc... (nie) polecam.
I know this is one of the most meaningful information for me.obat aborsi And I'm animated reading your article. But should remark on some general things, the website style is perfect; the articles are great. Thanks for the ton of tangible and attainable help.
obat penggugur kandungan
Prześlij komentarz