wtorek, 22 lutego 2011

110. Wesołe jest życie sierotki, czyli Śpiąca Królewna na sianie




Drodzy Czytelnicy!  Dziś mamy dla Was niby dwa opka, niby dwa światy - na pozór swojski Koszalin i  miasteczko Virabble, leżące prawdopodobnie gdzieś w Australii...  Lecz akcja obu dzieje się w Świecie Przedziwnym, a bohaterki obu tworów też wiele łączy. Koszalin jest lądowiskiem Alienów z Kosmosu, Australia zaś rządzi się jak zawsze swoimi prawami - ludzie tam chodzą nogami do góry, głowami w dół i stąd dziwne zawirowania fabuły.
Opko pierwsze byłoby nawet sympatyczne w swej uroczej naiwności, gdyby nie pewien wybitnie irytujący motyw, który pojawił się już w początkowych zdaniach. Jaki? Przekonajcie się sami!


Analizują: Kura, Sineira i Jasza.

http://problematic-girl.blog.onet.pl/

Nie będę się zbytnio rozpisywać. No więc na imię mi Diana. Jestem 13-letnią dziewczyną o kasztanowatych włosach. Tak, wiem. Nie używa się za bardzo określenia ,,kasztanowatych", ale to mój świat i moja wola słów prawda ?
Rzekła ałtoreczka i stało się opko. I nie widziała ałtoreczka, że było ono kiepskie...
 

Choć rodzina... znaczy chciałam powiedzieć ,,godzina" ! Tak, już jest 21. godzina. Dwudziesta pierwsza ?! Aaaa nie... To tylko mój zegarek się zepsuł, a nawet już o nim zapomniałam... Znaczy ZAPOMNIAŁAM wymienić baterie. Pewnie myślicie, że jestem zakręconą nastolatką.
A skąd. Toż to starcza demencja, wypisz - wymaluj.

Eee tam. Mylicie się. Jak już coś to o was mowa.
Koleżanko Kuro, kolego Jaszo, do jesionek nam się układać, nie opka analizować!
Anienie. Ałtorka wszak mówi, że to czytelnicy są zakręconymi nastolatkami. Ach, czuję się znów młodo!

Moje życie jest takie jakie powinno być. Nie chcę nic a nic w nim zmieniać, ani ulepszać. Chcę, żeby zostało takie, jakim dotąd jest.
Blaszany Bębenek - Reaktywacja. 
Oraz marzenie o Dniu Świstaka.

Dobra... zaczęłam się rozpisywać, a obiecywałam, że nie będę. Ja już kończę, bo późno się robi, paa !
"Jest już późno, piszę bzdury
Kot zapędził mysz do dziury."


-Tak wyglądał mój wczorajszy wpis w pamiętniku.
Od kiedy to w pamiętniku, z zasady przeznaczonym na własny użytek, nastolatka się przedstawia i opisuje swój wygląd zewnętrzny? Czyżby maniera blogaskowa przeżarła młodzież do tego stopnia?
Ma problemy z pamięcią krótkotrwałą. Opisuje swój wygląd, żeby wiedzieć kogo widać w lustrze w czasie porannych obrządków.

Dzisiaj ? Jak o nim myślę, to chyba wolałabym go tu i teraz spalić...
-Dlaczego ?
-Bo już nie jest dla mnie ważny. Od dzisiaj. Chyba pójdę się...
-Utopić ? Powiesić ??? Niee rób teego proszę ! Ja do tego nie dopuszczę. Nie pozwolę Ci tego zroo... - Sandra nie zdążyła już dokończyć, bo w tym momencie zatkałam jej usta moją ręką.
-Chciałam powiedzieć PRZESPAĆ.
-Aaaa przespać... przepraszam Cię, wiesz że się o Ciebie martwię.
Ale oczywiście, skoro sobie tego nie życzysz, natychmiast przestanę.

-Tak, wiem. Ale teraz zostaw mnie samą.
-Ok. To do jutra, pa.
Czy zgadniecie, co było powodem pogorszenia nastroju i lekkiej senności?
Podpowiedz: nie jest to ciąża.
Nieno... wtedy miałaby mdłości i zatykała usta sobie, a nie przyjaciółce. Dla utrudnienia dodajemy, że przyjaciółka też nie jest w ciąży.

-Pa... - w moim głosie brzmiał sam smutek. Nie wiedziałam jak uporać się z odejściem mamy.
Ona była dla mnie najważniejszą osobą na świecie, a nawet nie zdążyłam się z nią pożegnać...
Czytacie to i pewnie nie wiecie o co chodzi.
Nie, nie wiemy.

Otóż, tematem jest moja mama, która nie wiadomo dlaczego umarła dzisiaj rano.
Prosimy nie regulować odbiorników, ani nie trzeć oczu. Tak, tego dnia zmarła mama Mary Só.
Nie wiadomo dlaczego? Ależ wiadomo! By nie przeszkadzać w spotkaniach z trólawerem i takich tam...

Tata mówił mi tylko, że mama źle się czuła i on bał się o nią, dlatego zawiózł ją do szpitala o 4.00 nad ranem. Później, coś ok. 6.00 doszła do nas wiadomość, że mama nie żyje. Teraz na czas dzisiejszy pozostały mi po niej tylko wspomnienia...
Oraz nieprzezwyciężona senność. Dobra, wiem, że szok może się objawić w różny sposób, ale beznamiętność narracji przyprawia mnie o lekki stupor.
Na dzień dzisiejszy jestem sierotką. Sierotką Marysią Só. I się napawam tym stanem, bo daje mi wejście do literatury.

***
Dni mijały, a Diana siedziała tylko w swoim pokoju. Chodziła do kuchni jedynie po to, by coś przekąsić, czy napić się czegoś [pogratulować - nie wpadła z żalu w anoreksję!] ale po dłuższych przemyśleniach doszła do wniosku, że nic nie naprawi jej złamanego serca po odejściu mamy.
Tak, nic jej nie pocieszy, ani krakersy, ani batoniki. Jeżu Borski, czy tylko mi włos się jeży, kiedy to czytam? Toż zdechnięciu chomika ludzie potrafią okazać więcej emocji!
Nic jej nie pocieszy, do końca życia będzie trwać w żałobie... aha, aha...

Siedziała, myślała, czekała i leżała. Ale po co ?
"- Siostro moja kochana! - zawołał Bachman. - Co ci się stało, że siedzisz na stole? O ile 
pamiętam, nigdy dotąd na stole nie siadywałaś.
- Siedzę na stole, żeby nie siedzieć na oknie - odparła Parysada
- A któż ci kazał siedzieć na oknie? - spytał Perwic.
- Siedziałam na oknie, żeby nie siedzieć na krześle - odrzekła Parysada."


-Diano, kochanie. Dlaczego nie wychodzisz z domu ? - zapytał zmartwiony ojciec.
-Idź dziecko pobiegać, pobaw się troszkę.
"Zupę zjedz, talerz gorącej, pomidorowa, przynajmniej dobra."

Zapadło długie milczenie. Potem popatrzyła krótkim wzrokiem na ojca i znowu patrzyła się w sufit.
Na odmianę, ojciec miał nadwzroczność starczą, więc popatrzył na nią swoim dalekim wzrokiem.

Rozdz. II

WTEM!
Drugiego dnia jakby się coś odmieniło w życiu młodej nastolatki.
Z przerażeniem odkryła, że stała się starą nastolatką.

Diana wyszła na świeże powietrze zauważając, że rozpaczania były już niepotrzebne.
I tyle mniej więcej trwa Standardowa Żałoba Opkowa.
A rozpacz można odwiesić na kołek. Zwłaszcza, że nietwarzowa.

Przypomniała sobie sytuację swojego kolegi z klasy, który został sam jak palec. W wypadku samochodowym umarła jego mama, tata, brat oraz dwie siostry. Tylko on jakimś cudem przeżył tę tragedię.
Taki Sierotek-Marcyś to dopiero ma dobrze! Wszystkich zmiotło za jednym zamachem. Wredne rodzeństwo też przy okazji uległo anihilacji.

Uświadomiła sobie także, że brak matki nie jest aż taki straszny.
Nie, wcale. Wreszcie nikt nie będzie odganiał od komputera i przypominał o sprzątaniu i odrabianiu lekcji.
Trzeba przyznać, że kanon opkowego pozbywania się rodziców został zachowany.
No nie, brakuje imprezki albo zakupów. 

Niektórzy są bez ojca, bez matki ale... przecież żyją i sobie jakoś radzą.
Niektórzy nawet świetnie sobie radzą. Na przykład taki Harry Potter.
Albo taka Sierotka Marysia. Też sobie poradziła. Szkoda tylko, że krasnoludków jakby ostatnio nie widać. 

Na każdego kiedyś przyjdzie ta chwila. Ta ostatnia, kiedy śmierć ,,zapuka do jego drzwi."
Głębokie.
Jak odmęty odstojnika w gminnej oczyszczalni ścieków.

***

,,Chyba przejdę się do Sandry"-pomyślała po długim spacerze.-,,Ciekawe co tam u niej słychać..."
Uczyła się tej frazy na pamięć, powtarzając ją sobie w kółko półgłosem.

Chwilę później...
-Hej, co słychać
Zapamiętała!

-Ooo Diana !
-Taak to ja, no chyba nie Michael Jackson nie ?
-No chyba nie. Znaczy... poczekaj, zaraz sprawdzę.
-Ejjj...
-Żartowałam przecież. Hahaha !
Nagły atak Elementu Komicznego. Jeżu, aż mnie w krzyżu łupnęło.

Tak. My to takie dwie chichotki, maskotki, małpiatki, wariatki. Z każdego spotkania potrafimy się roześmiać na całego.
Nie daj Boru, jak się spotkają na pogrzebie mamusi...
No, to wtedy czarna polewka na całego.

Heh... lepiej nas nie rozśmieszać dla własnego bezpieczeństwa. Jak to kiedyś powiedziała Sandra do pewnego chłopaka: ,,Przed spotkaniem skonsultuj się z lekarzem lub farmaceutą, gdyż każda sekunda spędzona ze mną zagraża Twojemu życiu lub zdrowiu".
Sine, Jaszo, skonsultowaliście się? Obawiam się, że każda sekunda kontaktu z opkiem też zagraża...
Myślisz, że po kontakcie z tyloma opkami pozostała w nas choć uncja zdrowych zmysłów?

Haha ! Ale było zamieszanie z tego powodu... W całej szkole o tym mówili.
I stałyśmy się celebrytkami chociaż na pięć minut. Cóż za piękne wspomnienie!

Pogłoski doszły nawet do małych dziewczynek z przedszkola, które chodziły korytarzami i mówiły: ,,Przed ciągnięciem za włosy skosztuj się z piłkarzem lub kosmonautą, gdyż jazda po korytarzu szkolnym zagraża Twojemu życiu lub zdrowiu". To był dopiero hit !
Tak, w to uwierzę, dla dziewczynek z przedszkola taki czerstwy tekst mógł być hitem.

Ale byłoby fajnie i w ogóle, jakby całego tego cytatu nie pozmieniały...
No właśnie, jak tak można, toż to zamach na naszą własność intelektualną!

Owe dziewczynki z przeczkola nazywaliśmy ,,laleczkami-dzieweczkami" ze względu na ich mowę, wygląd oraz barbi'owate zachowanie.
Ach, czujecie tę wyższość, tę dorosłość, ten styl?
Dystyngowane hrabianki, nie ma co.

No, to koniec bajki i bomba, kto nie słuchał ten trąba ! Hehe.
Nie no, Gombrowicz to z Ciebie nie jest...

A teraz wracamy do teraźniejszości, a w temacie SZKOŁA...

Mamy koniec wakacji, 28 sierpnia:
-Jeszcze tylko 2 dni i koniec laby. Szkoda nie ?-Sandra zapytała, oczekując szybkiej odpowiedzi.
-No pewnie, że szkoda...
Koniec wakacji jest niewątpliwie większą tragedią niż strata kogoś bliskiego, prawda?
Ależ Sine, myśl po opkowemu. Kogo takiego ona niby straciła? Zrzędząco-upierdliwą istotę, która nic tylko czegoś wymaga, wygłasza kazania, każe wracać przed zmrokiem i nie pozwala spotykać się z chłopakami!
No tak, dostarczyciel kasy nadal żyje, nie ma nad czym rozpaczać.

Dlaczego wakacje nie trwają 10 miesięcy, a nauka tylko 2 ? Byłoby duuużo lepiej dla wszystkich. Nawet dla rodziców, którzy nie musieliby dawać nam co dzień kieszonkowego.
O, rly? Znaczy, córeczka w wakacje nie ma żadnych potrzeb, żadnych wypadów do kina, na lody, na ciuchy? A może sama na siebie zarabia?
Oczywiście. W czasie wakacji podejmuje się prac sezonowych i tak zarabia na swoje wydatki.

(głośny śmiech) (z offu?)
Nie, to ja...


No, ale podczas roku szkolnego przynajmniej nie ma nudy.
Masz nawet na to gwarancję !
-Tak, ale jakby były jeszcze wakacje, to byśmy więcej czasu spędziły razem.
Mam mroczne podejrzenie, że matka musiała zginąć, bo np. wysłała córkę na kolonie, z dala od ukochanej psiapsiółki.

Prawdę mówiąc przy Sandrze czułam się, jakby to była moja siostra. Miałyśmy do omówień te same tematy, dzieliłyśmy się naszymi problemami i nawet największymi sekretami. Zawsze było nam razem dobrze. Jednym zdaniem: umiałyśmy sobie znaleźć czas i ,,zabić nudę" kiedy tylko trzeba było. Sama nie wiem, co zrobiłabym bez niej. Ona wspierała mnie nawet w najgorszych sytuacjach i za każdym razem umiała mnie z nich wyciągnąć. Nie wyobrażam sobie życia bez niej.
W przeciwieństwie do tych nikomu niepotrzebnych dodatków do karty kredytowej, powszechnie znanych pod nazwą "rodzice".

-Eeee... w sumie to racja. Może na (prawie)zakończenie wakacji, uczcimy to kilkugodzinnym
pobytem w mieście hmmm ?
-Aha ! Nawet nie pytaj, tylko bierz kasę i jedziemy.
-Ok, spotkamy się na przystanku.
Gromki huk obwieścił światu
że czoło Sineiry sięgnęło blatu. 
Oto zakupów czar, moje dziatki
czymże jest przy nich nagła śmierć matki?

Nie czekałam ani chwili, tylko od razu pobiegłam szybko do domu po pieniądze, komórkę oraz napisałam tacie kartkę, która brzmiała:
JESTEM NA MIEŚCIE Z SANDRĄ. BĘDĘ OK. 20:00. BIORĘ KOMÓRKĘ, JAK COŚ TO DZWOŃ.
POZDRAWIAM, DIANA.
O tym, że wzięła również pieniądze - ani mru mru...
Sam się zorientuje ;)
Przyzwyczajony.
Będzie wstrząśnięty, lecz nie zmieszany...

15:00, Koszalin.

Najpierw zdecydowałyśmy się pójść do kina na ,,Step Up" w 3D. Film był warty obejrzenia, a szczególnie w trójwymiarze.
Następnie zjadłyśmy pyszny obiad w miejscowej 3-gwiazdkowej restauracji.
Zapewne jadły TO?
<nagle zdezorientowana> Ale dlaczego w kasku?
Całe to menu jest przerażające, a kask dla bezpieczeństwa?

Później już na spokojnie chodziłyśmy po przeróżnych sklepach z różnymi ubraniami, butami itp.
Paczciepaństwo, co ten kapitalizm z dziećmi zrobił. Chociaż może to i dobrze, że chodziły, przynajmniej trochę ruchu miały.

Aż tu WTEM!
Idziemy sobie z Sandrą uliczką, aż tu nagle przed nami stoi duży doberman. Wyglądał, jakby urwał się z łańcucha, ponieważ miał na szyi jego kawałek. Wystraszyłyśmy się go aż tak, że zaczęłyśmy krzyczeć na cały głos i uciekać przed siebie ile sił w nogach. Niespodziewana była to chwila... Wystarczyło, że pies spostrzegł iż się go boimy, zaczął biec 3 razy szybciej niż my.
Wyprzedził je i już był w połowie drugiego okrążenia, gdy zauważył przed sobą peleton.

W jednej chwili doberman ugryzł mnie w nogę. Upadłam na chodnik. Przed sobą widziałam przez chwilę tylko Sandrę i psa, który nagle uciekł. W ułamku sekundy leżałam na zimnym chodniku już nieprzytomna...
Nie wiem, co on jej odgryzł, ale miała tam najistotniejsze ośrodki życiowe.
Hm, gdyby to był facet, to piesio mógłby mu niechcący o mózg zahaczyć, ale dziewczyna...?

Rozdz. III
I od tego momentu zaczyna się opowieść o inwazji Obcych z Kosmosu. Tylko w ten sposób można wytłumaczyć to, co dzieje się w opku.

Ten dzień już sam w sobie wydawał się być tragedią. Od przebudzenia nie wiedziałam co się ze mną stało,ani gdzie byłam. Myślałam, że to był po prostu jakiś straszny sen i miałam nadzieję, że już się dawno skończył. Lecz jedynie się myliłam. Przede mną stał jakiś nieznany mi człowiek.
Wyglądał na dość mądrego, ale sama nie wiedziałam czy się nie mylę.
Zapewne miał brodę. Zaś aŁtoreczka była zapewne tą młodą niewiastą, która ostatnio podrywała mojego Małża pytając, czy jest mędrcem.

Może ja nadal śnię ?
Nagle odchrząknął bardzo głośno i wtedy już wiedziałam, że nie śpię. Słyszałam tylko głośne ,,YHYYM !!!". Najpierw myślałam, że kichnął. Potem on sam potwierdził to, że jest uczulony na kurz. Nie zdziwiło mnie to, doprawdy...
Czy mamy zrozumieć, że ona padając wytarzała się w kurzu i teraz z prochu powstaje?
Albo odwrotnie - po tym pogryzieniu już w proch się obraca...

W czasie, gdy bohaterka leżała nieprzytomna, Alieny coś jej wszczepiły i teraz obserwują efekty eksperymentu:

-Już Ci lepiej ? Widzę, że o czymś myślisz.
Tych wyładowań i skwierczenia nie da się z niczym pomylić.
Skakała jej po głowie piłeczka, taka jak u Pomysłowego Dobromira. 

Może przypomniałaś sobie wczorajszy dzień ?
Sprawdza, czy udało się dokładnie wyczyścić jej pamięć.

Zastanawiałam się długo nad jego pytaniem. Rzeczywiście dumałam nad kilkoma kwestiami. Na przykład ciekawiło mnie to, że jestem w obcym mi, a jednocześnie-znanym miejscu.
Te ekrany, te migające światełka, gdzie ja to widziałam... Ach! Mostek kapitański Enterprise!

Trochę niezręcznie zapytałam pochylającego się nade mną ,,przedstawiciela gatunku ludzkiego" gdzie jestem oraz co się ze mną stało, że tutaj jestem.
Cudzysłów wskazuje, że przebranie było kiepskie, a tu i ówdzie wystawały mu macki. Abduction Starfleet's on the rise!

On opowiedział mi całą historię o psie, który ugryzł mnie w nogę oraz, że Sandra szybko zwołała pomoc dla mnie, bo się o mnie przeraźliwie bała. Miała też podobno obawę, że umrę...
Nie przesadzajmy. Wścieklizna jest, co prawda, chorobą śmiertelną, ale pierwsze symptomy występują najwcześniej po dwóch tygodniach od ugryzienia.

Zawsze zdawałam sobie sprawę z tego, że to jest dla mnie najważniejsza osoba zaraz po moim tacie. To jest moja najlepsza przyjaciółka. Znamy się od dzieciństwa od tak zwanej ,,piaskownicy".
No i sami widzicie, dlaczego mamusię można było uśmiercić bez większego wahania, gdzie jej tam do najlepsiejszej psiapsiółeczki!

Dowiedziałam się także o problemie z którym musiałam przezwyciężyć: do końca września nie wyjdę ze szpitala,
Po tym, jak pies ją ugryzł w nogę?! To nie był pies, to musiał być jakiś tygrys szablozębny!
W dodatku z zębami jadowymi.
Zwłaszcza że w dzisiejszych czasach już się nie robi serii bolesnych zastrzyków w brzuch.

a moimi ,,koleżankami" i ,,kolegami" będą tutejsze pielęgniarki. Nie tak wyobrażałam sobie początek roku szkolnego.
Myślałam, że będzie on bardziej pamiętliwy i interesujący...
No w dupę jeża, bachorze cholerny, Twoja matka nie żyje, a ty narzekasz na brak "pamiętliwych" elementow? <wyciąga spod biurka Wielki Dwuręczny Miecz> Ja ci zaraz zrobię pamiętny początek, ty...
Sine, toż ona nie jest pamiętliwa, o tragedii już zapomniała i wybaczyła Losowi...
Ale ja jestem. <bluzga pod nosem, ostrząc żelastwo>

Rozważałam nad tym, że poznam wiele przystojnych chłopców i życzliwe koleżanki, a nie jakieś 40-letnie kobiety, które co dzień będą do mnie przychodzić i pytać: ,,Witaj kochaneczko. Czy coś Ci dzisiaj potrzeba ? Może miseczkę zupki przynieść ? Może napijesz się szklanki wody ?" To jest żałosne... Dlaczego akurat mnie spotkała taka męczarnia ?!
Tak, to straszne. Zdecydowanie lepiej byłoby, gdybyś leżała zapomniana w kącie i ani jedna życzliwa dusza do ciebie nie zagadała, o przyniesieniu czegoś do jedzenia nie wspominając.
Daj spokój, toż to dla boChaterki nieziemska męka, leżeć tak odłogiem. Jeszcze, nie daj Bór, będzie musiała zacząć MYŚLEĆ. Chociaż nie, wystarczy jej przecież użalanie się nad sobą.
Yhy, widzę personel szpitala odgadujący życzenia Mary Só i biegający z miseczkami zupki! Pewnie jeszcze ugotowanej na zamówienie.

-Hmmm... trochę inaczej wyobrażałem sobie naszą rozmowę. Myślałem, że będziesz opowiadać
mi o całym tym wczorajszym incydencie. Nie przypuszczałem, że będziesz cały czas milczeć...
- Ale to nic - dodał z szerokim uśmiechem.  - Znamy tu parę sposobów na wyciąganie zeznań z opornych.

-Ooo... bardzo pana przepraszam panie... yyy-eee panie...
-Doktorze Makrowski. Nazywam się Stanisław Paweł Makrowski i jestem lekarzem.
-No tak. Jak mogłabym NIE ZAUWAŻYĆ...
Ma pan, co prawda, sześć macek i trąbkę, ale przecież kitel jest w porządku.

Ta odpowiedź była tandetna. Ze wstydu aż puściłam buraka. Musiałam aż przysłonić się kołdrą, żeby tego nie zauważył...
Burak to mało ruchliwa roślinka, łatwo ją ukryć. Gorzej byłoby, gdyby musiała gonić swego pawia...

-Nie dziwię Ci się. Jesteś jeszcze w szoku. Rozumiem Twoje samopoczucie.
-Jest pan jedyną osobą, która odczytuje mój nastrój. (galaktyczny telepata, mackowata jego mać) Ale ja chciałabym dowiedzieć się więcej.
Gdzie jest...
...moja torba z zakupami?!

I nawet nie zdążyłam dokończyć słowa, bo tu nagle do pokoju wpada przestraszony tata.
-Córeczko... ja... się... tak... bałem... o...
Tym razem ja mu przerwałam. Widziałam, że był bardzo zdyszany.
Tato, no weź tak nie dysz, bo obciach.

-Mnie ? Tak wiem... Masz ze mną same problemy.
-Diano, nie myśl tak. Poprostu się... martwię. Jak każdy rodzic zresztą. To nie nowość.
Błagam, wybacz mnie, niegodnemu. Jakże śmiałem zakłócać twoj cenny spokój, o boska.

To były trudne słowa. Tyle mu strachu narobiłam, że musiał się z pracy zwolnić. Zrobiło się małe zamieszanie z tego powodu, tylko on nie chciał mnie niepokoić. Było mi strasznie wstyd...
Jutrzenka nadziei?

Niestety lekarz zarządał, aby wszyscy opuścili pokój i żebym została sama i tzw. ,,odpoczęła". Jak ja mogę odpoczywać, myśląc o wszystkim na raz ?
Ha, mówiłam, że perspektywa myślenia ją przeraża!
W trakcie grzebania w mózgu coś musieli jej poprzestawiać lub popsuć. Przecież od myślenia mogą jej się zwoje przegrzać i będzie kicha.

Teraz najchętniej uciekłabym stąd i poszła do Sandry... Ohh ! Jaka ja jestem zła !
Chyba Bóg mnie w tym czasie wysłuchał. I raczej chciał, aby ta chwila zaistniała. Obejrzałam się przed siebie [po inwazji Bułgarów, teraz mamy babę-dziwo, która jeśli chce obejrzeć się przed siebie, to musi przekręcić łebek jak sowa...] zobaczyłam ślicznego chłopaka i nagle zmieniłam zdanie. Nie jestem już w złym humorze. Jestem zauroczona...
I po jutrzence.


Rozdz. IV.
Nie pamiętam już co się stało ze mną po wczorajszym ,,niebiańskim widoku", przez którego aż ponownie zemdlałam.
Nieno, jak ona mdleje na widok faceta, to zaczynam wierzyć, że po ugryzieniu w nogę musi leżeć miesiąc.

Zachowałam sobie w pamięci tylko to, że widziałam chłopaka opartego o ścianę i patrzącego w sufit, jakby czuł się winny. Owy [szukam tęgiego kija...] niedostępny chłopak miał migdałowe (sic!) włosy
Ale koloru migdała w łupince, czy obranego?

oraz przepiękne turkusowo-błękitne (hę?) oczy, które od samego patrzenia się na nie lśniły w blasku.
Kolejny kosmita. Inwazja już się rozpoczęła.

Próbowałam zapamiętać go sobie w głowie, tak na wszelki wypadek, gdyby jednak sobie poszedł.
Jasny portret Twój...
Uniosę go, ocalę wszędzie,
Czy ze mną będziesz, czy nie będziesz,
Talizman mój, zamyśleń nagłych Twych i rzęs...


Wprawdzie wyglądał na znudzonego, a jednocześnie czekającego na chwilę, w której się obudzę.
Ach, jak on ślicznie ziewa, jak pięknie dłubie w nosie!

Przypuszczalnie coś ode mnie chciał, bo raczej chyba nie pomylił pokoi ?
Niespodziewanie chłopak zauważył, że od pewnego czasu już nie śpię, więc odezwał się przyjemnym głosem:
-Cześć.
Nie wiedziałam jak zareagować.
No, ja też bym nie wiedziała, gdyby nagle odezwało się do mnie wczorajsze wspomnienie.

Jeszcze nie doszło do mnie to, że w moim pokoju i to w dodatku- w szpitalu stoi przystojny chłopak, który chce ze mną pogawędzić. Nieświadomie odpowiedziałam mu równie uroczym jak jego głosem:
-No cześć.
Ja chyba upadłam na głowę. Jeśli nadal będę gadała do niego jak przez sen, to pomyśli sobie, że jestem jakąś wariatką...
Hm, średnio ogarniam. Odezwać się do kogoś miłym głosem - to źle? Jak w takim razie należy prowadzić konwersację z zesłanym niespodziewanie przez Bora przystojniakiem?
Mając trzynaście lat? Wcale. Należy się zaczerwienić, spuścić wzrok i uciec.
Albo ryknąć "Co się gapisz ch**ju, przy**bać ci?"

Postanowiłam wziąć się w garść, wszak nie chciałam by odszedł, więc nie czekałam co on powie, tylko zaczęłam z nim po ,,ludzku" rozmawiać.
To ja się zgubiłam. Ona też jest kosmitką?
Trochę tylko z nią eksperymentowali.

Najpierw zapytałam się go, z jakiego powodu tutaj jest oraz czy coś ode mnie chciał. On tylko uśmiechnął się lekko i odpowiedział:
-Tak, chciałem z Tobą porozmawiać. Chodzi o psa, który zrobił ci wielką krzywdę i sprawił, że tutaj tkwisz.
-Hmmm... pies to inna sprawa, a ty to zupełnie inna. Nie uważasz ?
A bo ja wiem? W tym natłoku obcych gatunków można się pogubić...
Przesadzili ze wzmacnianiem obwodów logicznych.

-Rzeczywiście. Ale nie byłoby mnie tutaj, gdyby to mój pies cię nie ugryzł...
"Puszczaj charty ze smyczą, niechaj pannę uchwycą, towarzyszu mój!"

Zapadło długie milczenie. Właścicielem złośliwego brytana rasy doberman,
To coś jak jamnik rasy owczarek podhalański.

przez którego cierpię jest chłopak, w którym się bujam ???
"I nowa by się z tego zrobiła zawiłość -
Tu serce, tam powinność! Tu zemsta, tam miłość!"


-Yyy... tak. Ale proszę cię. Nie myśl, że on to zrobił specjalnie. Viper nie atakuje ludzi bez powodu. Musiał go zdenerwować hałas w mieście. Tam zawsze jest wrzawa i pełno ludzi, a akurat spodobałaś mu się ty...
Przypomnijmy, że ten przywiązany do budy pekińczyk rasy bullterier żył w nieustannym stresie. Jak nic - musiał od tego być trochę nerwowy. Na okrągło.
To był Pies Przeznaczenia, którego ukąszenie sprowadza Tró Laff.
Pies przeznaczenia ma dwa ostrz... tfu, kły. Oraz korkociąg, śrubokręt i otwieracz do konserw.
Ja sądzę, że raczej baryłkę z rumem.

-Taa, ale gdybym go upilnował, to nie musiałabyś tu leżeć.
-Wiesz co ci powiem ? To nie żaden problem. Wystarczy, że jesteś ty...
Blink! Blink! Sparkle! I deszcz małych, czerwonych serduszek.

W tej chwili nasze oczy patrzyły się na siebie jak gdyby były zaczarowane. Ta chwila także była magiczna. Nasze usta zetknęły się ze sobą. To było naprawdę bardzo romantyczne...
-Pocałowałem cię, a nawet nie wiem jak ci na imię. Jeszcze mi się to nie zdarzyło.
Zwykle przed pocałunkiem przeprowadzam ankietę personalną.
Oraz sprawdzam aktualność karty szczepień.

-Heh, ja mam na imię Diana i mieszkam 2 kilometry od Koszalina, w niewielkiej wsi. A ty ?
-Mam na imię Marek. Mieszkam w Koszalinie od 4 lat.
Znaczy, Marek być "wielki świat", a ona tylko biedna tubylka z wioski?
Archetypiczna prosta wieśniaczka;)

Dowiedzieliśmy się o sobie jeszcze wiele więcej. Nasza rozmowa trwała aż do północy, więc w tym czasie przyszła pielęgniarka i oznajmiła, że za 15 minut gasi światła i zamyka wszystkie drzwi.
Wizyty w szpitalu trwające do północy. I za chwilę jeszcze okaże się, że Diana ma przytulny pokoik tylko dla siebie. I pokojówkę... Muszą bardzo dbać o prototyp.

Dała do zrozumienia Markowi, że powinien już iść.
-Tylko się jeszcze pożegnam.
Wiadomo było, jak wyglądać będzie pożegnanie. Równało się to całusowi, zdaniu ,,paa, przyjdę jutro" oraz opuszczeniem pokoju. To była naprawdę wspaniała i niezapomniana noc...
Zwłaszcza dla szpitalnego personelu.

***

Możecie w komentarzach opisywać wasze wrażenia po każdym rozdziale =]
Dozwolone jest także komentowanie, co potoczy się dalej.
Dalej potoczą się łby, ot co!

Rozdz. V

Kolejny dzień był równie przyjemny jak wczorajszy. Można by powiedzieć, że wszystko szło po dobrej myśli. Już od 07.00 nad ranem Marek czekał na rozmowę ze mną.
Na nic szpitalny rytm dnia - mierzenie temperatury, obchód lekarski; na nic zabiegi, zastrzyki, kroplówki, pobieranie krwi, moczu i kału... i wiele innych rutynowych działań. Tru lof przyszedł pogadać.
Może był studentem medycyny?
E, tam. To jeden z Nich.  Przeprowadzał testy.


A teraz Brawurowy Element Komiczny!
Oczywiście powinien wiedzieć, że gdy obudzi mnie tak wcześnie, może się troszeczkę zdziwić. Zawsze ten budzący dostaje ode mnie poduszką w twarz. Nigdy nie zwracam uwagi na oblicze tego ,,owego" budzącego mnie ze snu, no ale cóż...
Nie zwracam tez uwagi na to, czy przedmiot, jaki chwyciłam, jest rzeczywiście poduszką. Kiedyś było wiele śmiechu, jak przywaliłam tatusiowi kowadłem. Musielibyście widzieć jego minę, hahaha!

Każdy ma jakieś wady i zalety nieprawdaż ?
Azaliż?

Tak więc zaczęliśmy naszą pogawędkę krótkim śmiechem po tym zdarzeniu. Potem, gdy już stawało się mniej śmieszniej, sprawiliśmy by do tego powrócić, zatem przystąpiliśmy do bitwy na poduszki. Przy bijatyce posypało się tyle pierza, że gdy pielęgniarka weszła do pokoju, nawrzeszczała na nas jakbyśmy byli małymi dziećmi, które nie umieją posługiwać się poduszkami, a następnie z pośpiechem pobiegła po sprzątaczkę mówiąc, że stał się nieobliczalny problem z dyscypliną.
Stał się problem nie tylko z dyscypliną, ale ze zdrowym rozsądkiem również. Po prostu bryknął, zapominając, że to szpital a nie kolonie.
Pierze. W szpitalnych poduszkach. Taaaa.

Pokojówka przybiegła do nas z taką szybkością, jakby miała jakiś odrzutowiec,
To tylko typowa dla Kosmitów umiejętność teleportacji.

także niestety nie można było wszcząć potyczki.
A także trzeba było udawać obłożnie chorą, której nie da się ze szpitala wypuścić.
Dyrektor szpitala miał tajemne układy z NFZ-em. Płacili mu za izolowanie niestabilnych emocjonalnie nastolatek.
Dopóki nie znajdzie się jakiś Bill, któremu można będzie je opchnąć.

Pilnowała nas przez jakąś dobrą godzinę.
W tym czasie w sali obok bezradna młoda matka na próżno czekała na pomoc, facet z nogami w gipsie cicho błagał o podanie kaczki, ktoś wył z bólu, ktoś umierał - ot, nieistotne detale. Tło.

Po dłuższej chwili stwierdziła, że pójdzie zrobić sobie kawę (żeby nie przysnąć) no i chyba jednak po drodze przysnęła, bo już do nas nie wróciła.
Albo teleportowała się na statek macierzysty.

-Eee tam. Nie ma czego współczuć, doprawdy. Tylko przydałoby się jakieś lekarstwo na ból.
-A czy przestanie boleć, jak cię pocałuję ?
-No nie wiem. Musisz sprawdzić...
Nie ma się co rozpisywać. Znowu był pocałunek, ale tym razem bardziej czuły.
W tę bolącą nogę, jak rozumiem.
Taaa, Indiana Jones też tak podpuszczał Marion ;)

-Diano, co się stało ?-zapytał po chwili widząc, że mój wyraz twarzy trochę się zmienił.
-Przypomniałam sobie o mojej niedawno zmarłej mamie...
Rychło w czas.

Już nikt ani słowem się nie odezwał. Marek przysunął się tylko i mnie przytulił, a moje łzy ciekły po jego białej koszuli. Nie śmiał nawet zapytać się o tamten najtragiczniejszy dla mnie dzień.
Dwie podstawowe korzyści ze śmierci matki: po pierwsze - nie łazi, nie smęci i nie przeszkadza, a po drugie - można się romantycznie wypłakać w rękaw trólawera.
Przecież tylko po to została przez aŁtoreczkę uśmiercona.

W bieżącej chwili odtworzyłam sobie wspomnienia, jak podobnie do Marka przytulała mnie mama w ciężkich chwilach. Jaka szkoda, że nie można cofnąć czasu... Pewnie wiedziałabym wtedy, jak zapobiec jej śmierci.
Uhm, czyżbyś odkryła pierwszy skuteczny lek na Opkową Zarazę Mordującą Rodziców? To wspaniale, ale szczerze mówiąc, wątpię, by inne ałtoreczki były Ci wdzięczne...
AŁtorka wie, że coś gdzieś dzwoni. Czuje podskórnie, że z jej opkiem coś jest nie tak. Jednak nie, nie pozwoli dojść do głosu rozsądkowi, przecież okazywanie jakichkolwiek uczuć wobec rodziców jest tak mało kul i dżezi!

***

-Czy już ci lepiej ?-Marek strasznie się o mnie martwił. Dlatego nie spuszczał mnie z oczu.
-Tak, już lepiej.-gdy wypowiedziałam te słowa, od razu mu ulżyło. Nie dziwię się. W końcu płakałam nie odzywając się do niego przez pół godziny. Tak więc powróciliśmy do naszej rozmowy.
Milczała przez całe pół godziny! Musiała więc szybko nadrobić zaległości.

-No coś ty. Zaraz walnę cię poduszką !
-O nieee. Ratunku, pomocy...
-Aaa już po tobie, nie masz żadnych szans.
Żal po mamusi odfajkowany, punkty do lansu zdobyte, można przejść do gier i zabaw towarzyskich.

I znowu przystąpiliśmy do ,,pojedynku na pierza". Tym razem posypało się go dwa razy więcej niż wcześniej, a poduszki były już do niczego, więc czym prędzej posprzątaliśmy w pokoju. Następnie zapożyczyliśmy poduszki z pokoju, w którym spał (w dodatku chrapiąc) jakiś starszy mężczyzna.
Wyrwali poduszkę spod głowy chorego. Cud, że go nią nie udusili.

Na szczęście nikt niczego nie widział, więc nikt nas ponownie nie ochrzanił.
Jeszcze śmieszniej byłoby, gdyby wrzucili pierze do sali tego śpiącego faceta. Po prostu - kupa śmiechu. Z przewagą kupy, oczywiście.
Młode to, płoche...

W sumie tak zastanawiając się nad wszystkim co się tutaj wydarzyło, nie mam ochoty wracać do szkoły. Byle by tylko Sandra i Marek do mnie przychodzili. A właśnie... Co z Sandrą ?
Dlaczego nie waruje przy moim łóżku?

Pomyślałam, że do niej zadzwonię i z ciekawości się zapytam co u niej słychać. Niestety- rozczarowałam się. Sandra w ogóle nie odbierała moich telefonów. Może się na mnie obraziła ? Odpowiedziała mi jedynie jej sekretarka mówiąc, że jest zajęta i żeby zadzwonić później. Mam nadzieję, że jej nie straciłam... Nie przeżyłabym tego.
Ojtam ojtam, ze śmiercią matki pogodziłaś się w dwa dni, to na płacz po najlepszej przyjaciółce wystarczy, powiedzmy, tydzień.

***

Mijały sekundy, minuty, godziny, dni, tygodnie.
Miesiące, lata, milenia, eony...

Każdy dzień był tylko i wyłącznie spędzonym z Markiem i nie były to dni zmarnowane. Lecz i dobre się kiedyś kończy.
Szpital, sukcesywnie pozbawiany poduszek, chylił się ku bankructwu. NFZ wystosował notę ostrzegawczą. W dodatku pacjenci narzekali na konieczność spania z głowami na złożonych kocach.

Tak więc nadszedł dzień, w którym mieli mnie wypuścić ze szpitala. Najgorsze jest to, że nie będę się widzieć z moim ukochanym...
Gdyż ukochany jest uwiązany
Jak pies do budy albo do ściany
Przykuty albo wręcz przyspawany,
Albo złym czarem przyblokowany?


-Żegnaj kochana. Pamiętaj, że w każdej chwili możesz do mnie przyjechać. Oto mój adres i numer telefonu.- i wręczył mi małą karteczkę w kształcie serca z jego adresem oraz numerem.
Ten zły czar nazywa się "nadzór prokuratora i zakaz opuszczania miejsca zamieszkania bez zawiadomienia odpowiednich organów".

Ja także zapisałam mu swój numer, tyle że na ręce, bo nie miałam przy sobie żadnego papieru.
Niestety, numer wypisała na jego ręce, a nie na własnej. Szkoda, bo wtedy "oddać mu swoją rękę" nabrałoby nowego znaczenia.

Pożegnania zawsze są trudne. Nie tylko dla mnie, ale dla każdego. Tak więc ostatnie słowo, które wypowiedziałam brzmiało:
-Żegnaj kochany...
I jak zwykle na pożegnanie był pocałunek. Przyjemny, raczej ostatni w tym miesiącu...
A co, przekroczyliście limit transferu?

Rozdz. VI
Od dzisiaj byłam już we własnym domu. Niestety, był to mój najgorszy dzień. Rano wstałam z łóżka chyba lewą nogą... Nie spałam już od 06:00 nad ranem, a gdy schodziłam na dół potknęłam się o schody i trochę się potłukłam.
W porównaniu z tym nieszczęściem, sieroctwo okazało się być tylko lekką niedogodnością.
Poharatanie przez psa, zakończone miesięcznym pobytem w szpitalu, też niegodne uwagi.

Postanowiłam, że pójdę do sklepu na zakupy.
Naprawdę, to najlepszy sposób na poprawę nastroju.

Tata ostatnimi czasy żywił się tylko w pracy, a na noc przyjeżdżał do domu tylko po to, aby się przespać.
Wykreślamy ojca. Od tej chwili staje się tylko automatem wydającym pieniądze.
BoChaterka jest zaiste kochającą córką. Me, Myself and I. Wrażliwość pantofelka pierwotniaka. Oczywiście fakt, że ojciec stracił ukochaną osobę i świat dosłownie się mu zawalił, nie ma najmniejszego znaczenia.
Uczucia? Żartujesz. W tym wieku? Toż to nie wypada!

Krótko mówiąc: nie było prawie niczego do jedzenia oprócz zgniłego, śmierdzącego ,,czegoś" i kilku dodatków w szafce. Wolałam nawet nie zgadywać, co ,,to" było...
Bo ani Król Ojciec, ani Księżniczka nie wpadli wcześniej na to, by zrobić zakupy, a w szafkach posprzątać?
Och, daj spokój, wszak Księżniczka była cierpiąca, a Król Ojciec to przecież mężczyzna, nie można od niego za dużo wymagać;>
Matka konając nie zdradziła sekretu, że lodówka sama się nie napełnia.

Tak więc wyszłam z domu i szłam sobie uliczką, rozglądając się na wszystkie strony nie myśląc o Bożym Świecie, aż tu nagle potknęłam się o wystający kamień. Przy tym zaczęłam przeklinać na cały głos, nie cenzurując swoich wypowiedzi i zupełnie nie świadoma tego co wygadywałam.
Duch na nią zstąpił? Zły duch, oczywiście.

Akurat z bloku wyszła moja sąsiadka patrząc się na mnie jakbym była jakąś kosmitką.
Widzicie! Nie ja jedna to dostrzegłam! Ona ma antenkę i macki! Człowiek nie może być do tego stopnia wyprany z empatii!
Antenkę? Chyba na bereciku.

Popatrzyłam się na nią przez moment trochę dziwnym spojrzeniem. Natomiast ona odwróciła się i poszła dalej.
Żegnając się ukradkiem i spluwając przez ramię.

Chwilę później byłam już w sklepie. Weszłam, przywitałam kasjerkę i zaczęłam robić zakupy. Skończyłam ok. pół godziny później i stanęłam w kolejce. Tkwiłam przez dobrą godzinę i zaczęłam się niecierpliwić. Zresztą jak zawsze.
Godzina w kolejce? Co to jest, wiejski sklepik czy Oszołom przez świętami?
Wiejski sklepik, gdzieś na środku pustkowia, jak ten, do którego wędrowały Lisa, Anna i Britta, podśpiewując "Kawałek kiełbasy dobrze obsuszonej!".

Wolałam już od razu wyciągnąć pieniądze, aby ludzie stojący za mną nie byli źli, że spowalniam kolejkę. Na moje nieszczęście, zapomniałam wziąć pieniądze. Pomyślałam, że może się wrócę ale z drugiej strony nie chciałoby mi się wrócić do domu (3 km), potem znowu do sklepu (3 km), zrobić zakupy (ok. pół godz.), stanąć w kolejce i czekając ponownie godzinę, a następnie jeszcze pójść do domu (3 km). W sumie obliczyłam, że zajmie mi to 9 kilometrów i półtorej godziny (tylko w sklepie) po to, żeby zrobić zakupy.
Zaraz. Wyszła z domu i po chwili była już w sklepie, a tu nagle z powrotem ma do pokonania trzy kilometry? Owszem, płyty tektoniczne się przesuwają, ale nie aż tak szybko!

Zdecydowałam, że wrócę się do domu, pożyczę trochę jaj od sąsiadki i zrobię sobie jajecznicę.
Będąc już w domu i trzymając w rękach 3 kurze jaja, zrealizowałam swój pomysł z wykonaniem własnego jedzenia.
AŁtorka opisuje to tak, jakby zrobienie sobie śniadania przez trzynastolatkę (sic!) było zadaniem godnym herosa, przedsięwzięciem tytanicznym, wyzwaniem tylko dla orłów. Witki opadają.
Wiesz jak to jest - projekt, kosztorys i rozrysowany schemat działań, żeby zrealizować plan wykonania posiłku...

Wyciągnęłam więc patelnię z szafki, posmarowałam ją masłem, pokroiłam drobno trochę cebuli, rozbiłam jajka i wrzuciłam na patelnię, a następnie przyprawiłam moje danie solą i pieprzem, zamieszałam. Pozostało mi tylko czekać. Akurat w tej chwili zadzwonił telefon. ,,To pewnie Sandra !"-krzyknęłam i szybko pobiegłam, żeby zdążyć odebrać. Trafiło mnie niezwykłe rozczarowanie-to tylko tata.
"Tylko". Murwa w kadź.
No tylko, tylko. Na pierwszym miejscu w hierarchii jest przecież trólawer, potem przyjaciółka, potem ta głupia Baśka z naprzeciwka, potem siostrzeniec Goździkowej, co przyjechał na wakacje, potem długo, długo nic... i na koniec dostarczyciel kasy.
Uhm. W takim razie TU mam taką specjalną dedykację dla tej i wszystkich pozostałych aŁtoreczek.

Rozmawialiśmy dość długo, a ja zaczynałam już zasypiać przy jego przynudzaniach o tym, o tamtym... Dopiero w porę przypomniałam sobie o mojej jajecznicy.
Raczej nie w porę...

Odłożyłam słuchawkę i co sił w nogach pobiegłam do kuchni. Niestety-było już za późno. Moje ,,danie" zdążyło się zwęglić, a patelnia przypalić. Zapach, który unosił się w kuchni był dosłownie okropny. Musiałam otworzyć wszystkie okna w domu, aby choć trochę przewietrzyć pomieszczenia. ,,Ja to mam szczęście..."-powiedziałam sobie w myśli. Co jeszcze przydarzy mi się w tym dniu ? Wolę nawet nie myśleć.
Omamusiu, jakież nieszczęście, jakież okrucieństwo losu! BTW gdybyś myślała, to nie spaliłabyś jajecznicy. Ale skoro wolisz nie myśleć - krzyżyk na drogę.
A zdawałoby się, że książki dla młodzieży i komedie na Disney Channel wystarczająco wyraźnie ostrzegają, co się dzieje, jeśli zostawisz obiad na kuchence i pójdziesz odebrać telefon...

***

Rozdziały są takie krótkie, aby dobrze Wam się je czytało oraz żeby nie było wszystkiego ,,na kupie".
Poza tym, przynajmniej będziecie mogli się domyślać co będzie w następnym rozdziale. ;)
I pamiętaj ! Czytasz-komentujesz =]
Opcji "czytasz = analizujesz" nie bierzesz pod uwagę?
Analiza też jest formą komentarza, w sumie.
A nie nie! Prawdziwy komentarz to taki:
"szybko dodawaj następne najchętniej poprosiła bym o wersji  całkowitej takiej w książce ( CO ZA BESTSELER !! Mówiły by media bardzo młodziutka;) pisarka stworzyła dzieło które dotarło do wszystkich : wydawane w 70 językach heh:)niejeden dorosły pisarz nie powstydził by się tego wystawić :):):) dzieło które podbiło serca milionów)
ale.................... niestety muszę poczekać"

Rozumiem, że cytujesz autentyk?
Świeży, ciepły, prosto spod opka.

Rozdz. VII
Poniedziałek, 07:00
Nadszedł dzień, w którym już przymusowo trzeba było pójść do szkoły. Oczywiście (jak prawie każdy) jestem osobą, która nie lubi chodzić do szkoły, a w dodatku jeszcze się uczyć (?)... Zatem obligatoryjnie wstałam z łóżka.
O-bli-ga-to-ryj-nie?

Niewyspana, odrażająca swoim wyglądem ze skołtunionymi włosami i szopą na głowie poszłam na śniadanie.
A poranne czynności gdzie?
BoChaterka podkreśla ogrom swego nieszczęścia oraz ogólną abnegację.

Miałam jeszcze trochę czasu, więc włączyłam sobie telewizor i zjadłam kanapki z szynką, które były całkiem smaczne.
Ciekawe, kto je zrobił, skoro matkę uśmierciła, z ojca zrobiła nieudacznika, a sama nadaje się tylko do palenia patelni.
Może jednak krasnoludki? W końcu to sierotka.

Oglądałam kreskówkę pt. ,,Fineasz & Ferb" i przez nią o mało nie spóźniłam się do szkoły. Wgapiona w telewizję po prostu nie liczyłam czasu i musiałam potem biec czym strzała na przystanek autobusowy. Na szczęście w porę zdążyłam, ale niewiele brakowało, żeby autobus odjechał beze mnie.
Czy mnie się zdaje, czy też widzę tu opis rzeczywistych poranków aŁtoreczki, która ma czas na oglądanie kreskówek, ale na uczesanie łebka - już nie?

Będąc w szkole czułam się, jakbym była obcym człowiekiem pozbawionym ludzkich cech. Wszyscy dziwnie się na mnie patrzyli, jakbym wróciła jako ktoś zupełnie inny.
Nie, to tylko ta skołtuniona szopa na głowie...
I odgryzione przez psa pół ciała. Detal...
I te macki...

No ale cóż, w końcu jestem w nowej szkole i po pierwsze, że połowę ludzi nie znam, a po drugie siedziałam bezczynnie przez 2 miesiące w szpitalu, więc nie dziwię się skąd to przypuszczenie.
Dwa? Toż pies pogryzł ją pod sam koniec wakacji, a w szpitalu miała leżeć do końca września.
Się dziwisz, jakbyś wczoraj zaczęła analizować;)


***

Po sześciu godzinach przebywania w szkole, będąc już w domu stwierdziłam, że zadzwonię do mojego chłopaka. Nie uważam, że zdecydował się na trwały związek. W końcu jak moglibyśmy być razem, skoro w ogóle się nie widywaliśmy?
Skąd w takim razie określenie "mój chłopak"?
Tak zwane zaklinanie rzeczywistości.

Myślałam, że do mnie choć raz zadzwoni. Niestety pozory mylą. Życie robi nam na złość w każdej chwili. Zadzwoniłam więc do Marka z prośbą, abyśmy się spotkali. Na moje zdziwienie przyszedł już po 15-stu min. i przywitał mnie pocałunkiem, ale tym razem tylko w policzek.
Przypominam, że Marek mieszka w Koszalinie, a boChaterka - w wiosce oddalonej o 2 km. Miał rakietowe wrotki, ot co.
Ojtam ojtam. Pomiędzy wioską a sklepem nagle przybyło 3 km - to skądś musiało ubyć.

Urządziłam wspólną kolację, aby było bardziej romantycznie i zapaliłam świece, aby się zrobił klimat.
Czyli boChaterka jednak MA niejakie pojęcie o przyrządzaniu posiłków. Chyba że, co bardziej prawdopodobne, ograniczyła się do podgrzania pizzy w mikrofali.

Marek był wtedy taki zagubiony i taki ,,nie swój", że zaczęłam się o niego martwić.
-Czy coś się stało ?
W tym momencie uniósł głowę bardziej do góry, bo przed chwilą miał jeszcze spuszczoną w dół i patrzył się na mnie dziwnym wzrokiem, tymi swoimi ślicznymi oczami po czym odpowiedział:
-Niee... znaczy nie wiem jak mam Ci to powiedzieć. To jest takie trudne.
-Ale co jest takie trudne ?-widziałam, że coś go trapiło, tylko nie mógł wydusić z siebie ani słowa więcej.
Aura się skończyła, świece oświetlały nam tylko część twarzy, podkreślając ich wyrazy.
<czyta>
<czyta jeszcze raz>
<poddaje się>

Pogrążeni w ponurych cieniach, wyglądali mniej więcej TAK.
Czego jak czego, ale aury temu panu nie brakuje. A im się skończyła!
- Puk puk! Sąsiadko, ma pani pożyczyć szklankę aury? Skończyła mi się, a mam gości!
- Łojezusicku, somsiadecko kochana, mom ałre ino w proszku, nado sie?

Zapadło długie milczenie.
-Wyduś to z siebie, kocha...
-Ja mam dziewczynę !
Uważam, że okrzyk "ja mam chłopaka!" brzmiałby bardziej dramatycznie.
Niech zgadnę - jego pies znów kogoś pogryzł?
A skąd. Tym razem odgryzł swojemu panu... zasadniczy element. Dziewczyna to tylko ściema.

Bohaterka w wrażenia spać nie może, budzi się o 4.00, wreszcie podejmuje trudną decyzję. A co tam, raz kozie śmierć! Wstanie i pójdzie do szkoły.

Trzy godziny później, postanowiłam wziąć się w garść i przygotować do szkoły. Na osłodę zrobiłam sobie gofry z bitą śmietaną i owocami oraz wypiłam ciepłą herbatę z cytryną. Takie dania zawsze poprawiały mi nastrój, szczególnie w niełatwe dla mnie dni.
A no to już wiemy, dlaczego śmierć matki zniosła tak lekko. Magiczna Moc Gofra!
W te trudne dni pomogą ci
ciepłe okłady na brzuch
z goferka
albo dwóch.


O godz. 07:45 wyszłam z domu, słuchając przy tym muzyki na ipodzie. Akurat szła moja ulubiona piosenka, więc z przyzwyczajenia zaczęłam ją śpiewać na cały głos idąc na przystanek.
Złamane serce? Odrzucona miłość, zawiedzione zaufanie? To było wczoraj. Dziś idzie ze śpiewem na ustach, podskakując w takt wesołej piosenki.
Skąd wiesz, że wesołej? Może ryczy na cały głos "Ich muss zerstööööööööören!"
Ohne dich kann ich nicht sein, ohne dich?
No dobrze.
Podskakuje w takt smutnej piosenki.

Gdy przeszłam już pewien kawał drogi, zaczął padać gruby deszcz. Nie miałam zamiaru się wracać, bo gimbus przyjedzie za 5 min., a za ten czas nie zdążyłabym wrócić się do domu (co zajęłoby mi ok. 20 min. w jedną stronę) i musiałabym w dodatku iść pieszo 5 km do szkoły.
Z czego wnoszę, że do domu ma dalej niż do szkoły.
Jak mieszkasz na ruchomej płycie tektonicznej, to nigdy nie wiesz, gdzie w danym momencie masz dalej.

Mnie zawsze trafiają się różne przykre rzeczy.
Tak, oczywiście, wszystkie nieszczęścia tego świata czyhają tylko na ciebie.

Gdy już dobiegłam na przystanek, miałam przemoczone włosy, wobec tego suchutcy ludzie siedzący w nim spoglądali na mnie osobliwym wzrokiem.
No faktycznie, zmoknąć na deszczu, to takie osobliwe!

[W szkole katastrofa goni katastrofę, boCHaterka najpierw musi wysłuchać rzępolenia na skrzypcach nauczycielki od muzyki, na wf-ie zostaje dodatkowo przegoniona wokół boiska, a na technice zostaje ukarana za przysypianie na lekcji. Ciach!]

Rozdz. IX
Dzień wcześniej po napisaniu sto razy zdania ,,Będę słuchać nauczycielkę od techniki i nie będę pyskować", bolała mnie tak bardzo prawa ręka, że myślałam, iż za chwilę mi ona odpadnie. Co prawda pani M. nie jest najlepszą polonistką, bo robi wiele błędów w zdaniu, no ale musiałam się do tego ,,kaleczenia" jakoś przyzwyczaić.
Przyganiał kocioł garnkowi, że tak powiem.
Przecież nie jest polonistką, tylko nauczycielką od techniki.

Tego dnia postanowiłam wybrać się z Sandrą po nowe jeansy do pobliskiej galerii handlowej, bo cała moja szafa była pełna starych dziadowskich dzwonów, które wyszły z mody chyba już w latach 80-tych.
Wynika z tego, że jej mama musiała chodzić w nich do szkoły. Tylko dlaczego Diana gromadzi stare gacie w swojej szafie?
Bo jak każda porządna sierotka, donasza po innych.
Teraz już wiemy, dlaczego matka musiała umrzeć. To była kara Niebios za zmuszanie boChaterki do chodzenia w starych szmatach, ot co!

Bohaterka idzie kupić sobie spodnie. Mamy tu i suspens, i Elementy Komiczne. Do wyboru. Generalnie - rozum tego nie ogarnia.


Tak więc, po wyłudzeniu od taty 200 zł i podziękowania mu za ten dobry czyn, pojechałyśmy busem na zakupy. Chodziłyśmy po różnych sklepach patrząc na każde jeansy, które mi się podobały. Nagle Sandra zobaczyła wielki sklep z ponad setką młodzieżowych jeansów.
Nie mam zamiaru się czepiać, ale setkę spodni można ułożyć na dwóch-trzech regalikach.

-To może być to !-krzyknęłam ogromnie podniecona.
Jak się przekonamy, widok setki par spodni zresetował mózg boChaterki. Odtąd nie padnie już ani słowo na temat matki czy niedoszłego chłopaka. Show must go on!

-Eeh... tutaj na pewno będzie bardzo drogo.-Sandra przejęta była cenami widniejącymi na wystawie na szybą.
-Co mi tam ! Muszę jakieś kupić. Nie będę się ubierać jak stara babka !
-No dobra, to chodźmy.
Przekupiona do setna moja wierna towarzyszka jednak skusiła się wejść. Będąc już w sklepie pośród przeróżnych jeansów poczułam się, jakbym była w raju.
Przekupywać przyjaciółkę, żeby weszła z nią do sklepu? Podejrzewam, że Diana ma naturalny talent do robienia obciachu, stąd przyjaciółki unikają jak mogą przebywania z nią w miejscach publicznych.

Dziwne, że nie zauważyłam sprzedawczyni stojącej zaraz koło mnie, która widocznie chciała mi coś powiedzieć.
-Eee... słucham ?
-Witaj młoda panno. Chciałam tylko cię powiadomić, iż nie pozwolę ci tak pałaszować mój sklep.-uśmiechała się od ucha do ucha ale widać było, że jest okropnie zła.
A to był sklep Baby Jagi, cały z piernika?
Sprzedawczyni nie wytrzymała, kiedy Diana zaczęła obgryzać wieszaki zrobione z kabanosów.
Rwanie zębami lady też nie umknęło jej uwadze.
A nie mówiłam? Też bym się wstydziła z taką pójść gdziekolwiek.

-Ale ja muszę znaleźć jakieś jeansy ! Muszę trochę poszperać.
-Ja nie pozwolę !-w tym momencie zaczęła wydzierać mi z rąk kilka par jeansów, które trzymałam.
-Zabieraj łapska ty niewdzięczna, okrutna, paskudna, obłudna stara babko !
Mujeju, co za epitety!

-Ah... nigdy nie spotkałam tak dziecinnego dziecka na całej naszej planecie !
Hmmm, ja chyba też nie.

-Tak ?! A ja nie wiedziałam, że w tym sklepie sprzedają zielone kosmitki !
Ach widać, widać, jaki docinek najbardziej zabolał ;)
Prawda w oczy kole.
I wszystko jasne: Koszalin jest lądowiskiem UFO.

W tej chwili doszło do słownej bijatyki pomiędzy nami ale gdyby nie Sandra, już dawno nas obydwie wzięłaby policja wezwana przez ,,milutką sprzedawczynię" jak głosiła reklama tego sklepu.
Tam reklamowali milutkie sprzedawczynie? A może to wcale nie był sklep, a dżinsy tylko dla zmyły?!
To by wyjaśniało zachowanie "sprzedawczyni". Ratowała po prostu ciuchy koleżanek, które akurat "pracowały" na zapleczu.
Nie zapominajmy o klientach tego przybytku i ich spodniach...

-Ja i tak kupię te jeansy. Ja muszę je mieć !
-Ale...ich...nie...dostaniesz !-sprzedawczyni musiała przerywać zdanie, bo siłowała się ze mną o jeansy.
Nie! Nie dostaniesz! Choćbyś złotem płaciła! W końcu nie po to pracuję w sklepie, żeby spodnie sprzedawać!
My precioussssss - wysyczała sprzedawczyni, kucając i czule obejmując naręcze dżinsów.

-Aha ! Zwyciężyłam ty kupo ludzkich klusek !
No i widzicie? Od samego początku mówiłam, że to opko o przybyszach z innej planety!
Latający Potwór Spaghetti też tutaj maczał swoje makaronowe wypustki.

-Jeszcze cię zapamiętam ! Zobaczysz, już nigdy nie kupisz u mnie żadnych jeansów...-powiedziała to siedząc na podłodze, co wyraźnie oznaczało, że ją to bardzo zmęczyło i nie miała już do mnie sił.
Tak na marginesie - osłabiasz nie tylko ekspedientki.

-A jednak masz te jeansy.-Sandra była dumna z mojej niewyobrażalnej siły. No... może nie siły, ale wytrwania.
-A jak żeby nie !-dopiero teraz poznałam, co to znaczy wygrać.
Ciekawe, czy po tym bitewnym szale raczyła zapłacić.

Generalnie to tak trochę nie ogarniam idei sklepu, w którym wyrywa się towar klientom z rąk i zabrania wstępu, ale ja wiem? Nigdy nie byłam w Koszalinie, może tam tak mają?
Wygląda to bardziej jak scenka z przygranicznego lumpeksu w dniu dostawy.
To ma sens. Tylko wtedy klientki raczej szarpią się między sobą, a nie z obsługą.
Chyba, że obsługa też coś sobie upatrzy.

***

Dzisiejszy rozdział będzie troszkę krótszy niż inne. ;)
Napiszcie w komentarzach, który tekst najbardziej Was rozbawił ;D
Eee... żaden?
Zaraz... to opko miało być śmieszne?


Rozdz. X


Od tygodnia miałam moje wymarzone jeansy, a myśl dotycząca zwycięstwa z upartą sprzedawczynią z jej sklepu cały czas chodziła mi po głowie.
Zapętliła się. Na początek sugeruję sprawdzenie, czy radiator dobrze przylega do procesora.
Myśl miała sklep, a w tym sklepie była uparta sprzedawczyni i teraz obie chodzą po głowie?

Wygrana sprawiła mi dużo radości, choć był to tylko ich ,,nietypowy" zakup. Ogólnie robienie zakupów i łażenie po galeriach handlowych sprawiało mi wielką przyjemność. Można nawet powiedzieć, że jest to moje hobby. Lecz najgorsi są sprzedawcy...
Jeszcze gorsi są kasjerzy! Bezlitośnie wydrą każdy grosz!
Tak, jaki piękny byłby świat, gdyby zamiast sklepów z ciuchami istniały po prostu ciuchodajnie! Markowe, rzecz jasna.

Oni tylko narzekają, wczepią Ci jakieś badziewie z ,,dolnej półki" i cieszą gęby jak gdyby nigdy nic, że udało im się coś tak badziewnego sprzedać. Przeważnie kupującymi są naiwni ludzie, a ja na szczęście nią nie jestem. Wydaje mi się, że właśnie to zdenerwowało sprzedawczynię w odzieżowym sklepie, co wynika z jej słów: ,,Ona się wypiera. Młoda, głupia i jeszcze do starszej zaczyna. Zero szacunku od tej dzisiejszej młodzieży !".
Nie to, żebym za bardzo rozumiała, o so właściwie cho, ale podobny stosunek do sprzedawców wykazywała moja babcia. Włącznie z uwagami na temat szacunku.
Uhm, moja też. Chociaż trzeba przyznać, że jako córka kupca bławatnego zapewne wiedziała, o czym mówi.

No cóż, nikt nie jest idealny, ale czasami ludzie powinni powiedzieć sobie w myśli kilka razy STOP, zanim coś zrobią.
Święta prawda. Na przykład zanim zaczną się wymądrzać. Albo pisać opka.

Święta Bożego Narodzenia przeminęły bardzo szybko. Tak ekspresowo, jak pstryknięcie palcem. Wigilię spędziłam z tatą i Sandrą wraz z jej rodziną. Przyznam, że ten dzień był naprawdę jednym z najlepszych. Wszyscy byli tacy mili i uprzejmi, nie było kłótni, złości. Jednym słowem: wymarzona Wigilia.
Hmmm... podejrzewam, że mamusia nieboszczka nie miała łatwego charakteru...

Sylwester był bardzo huczny.
Jak to zwykle w czasie żałoby.

Było, minęło - upłynęły już cztery miesiące, ile można?


Razem z mą najlepszą przyjaciółką zorganizowałyśmy imprezę sylwestrową dla klas pierwszych gimnazjum. Nawet koledzy i koleżanki ze starszych klas pogratulowali nam tak okazałej ,,dżampry". Po Sylwestrze wszyscy przyznali, że się świetnie bawili. Nareszcie udało nam się urządzić coś warte podziwu. Coś, z czego można być zadowolonym.
I z tym poczuciem zadowolenia i dobrze wykonanego obowiązku żegnamy się z pierwszą aŁtoreczką. A teraz Drodzy Czytelnicy, zapnijcie pasy, lecimy... gdzie? A nie wiadomo właściwie, ale daleko. Może być Australia!

*****************************************

http://historia-madeline.blog.onet.pl/


W małym mieście o nazwie Virabble mieszkała 15-letnia dziewczyna o imieniu Madeline. Była typową nastolatką z problemami. Nic w życiu nie układało jej się najlepiej.
Nic mi w życiu nie wyszło tak jak włosy... - powiedział porucznik Kojak.
Tajemnicza złośliwość losu sprawiała, że pieczone gołąbki nie wlatywały jej same do gąbki, a przekonanie o własnej zajebistości jakoś ni cholery nie wystarczało za przepustkę do wielkiego świata.

Kiedyś była podejrzana o branie narkotyków, ale zerwała z tym nałogiem.
Znaczy, zerwała z nałogiem rzucania na siebie podejrzeń?

Nie miała dużo przyjaciół, jeżeli już jakiś już był, to fałszywy.
Nuci: "She's got all the friends that money can buy..."
Czytaj: nie doceniał jej absolutnej doskonałości.

Nie była dobrą uczennicą. Jej pasją była moda. Za wszelką cenę chciała kupić aparat do robienia sesji, ale jej rodziców nie było na niego stać.
Znamy te profesjonalne sesje, znamy! Robione w łazience, na tle klozetu.
Z bardzo profesjonalnymi efektami świetlnymi w zaplamionym lustrze
I obowiązkowym dzióbkiem.

Pewnego dnia, gdy szła sobie chodnikiem podbiegł do niej pewnien mężczyzna z aparatem:
Z aparatem ortodontycznym?
Słuchowym? A może z tą aparaturą, za którą chcieli bacę aresztować?
Z aparatem kapitalistycznej przemocy w stosunku do mas ludowych.

-Hej, dziewczyno! [Spójrz na misia!] Chciałabyś może wziąć udział w sesji do magazynu "InStyle"?
Kiedyś podrywało się kociaki na słuchanie płyt z big-bitem, albo na kolekcję znaczków.
Kociaki? Big-bit? Jaszu, czy zdajesz sobie sprawę, że to co piszesz brzmi prawie jak "Daj, ać ja pobruszę a ty poczywaj"?
Hihihi. Znamy to, znamy. "Może przyjdziesz do mnie na profesjonalną sesję fotograficzną?"

Madeline rozejrzała się dookoła i mówi:
-To było do mnie?
-Jasne, że tak. Widzisz tu w pobliżu kogoś innego?
-Nie.
-To chcesz czy nie? Masz zgrabne ruchy, ładne ciało.
(tu nieznacznie otarł ślinę z kącika ust)
(i poruszył się niespokojnie, bo go obiektyw uwierał)

-Chciałabym.. To moje marzenie, ale..
-Nie ma żadnego ale. Zadzwoń do rodziców, że jedziesz do gazety, potem pojedziemy.
- Mamo, z jakimś obcym panem jadę do gazety. Zaczepił mnie na ulicy i wiesz... on ma aparat!
- Tylko dobrze się tam sprawuj i słuchaj starszych!

-Okey.
Gdy Madeline już zadzwoniła, wsiadła do samochodu mężczyzny, po czym zapytała się go:
-Gdzie znajduje się to studio?
W piwnicy - odpowiedział Pedobear i uśmiechnął się zachęcająco.

-Niedaleko od Twojego miasteczka.
-Czyli gdzie?
-Zobaczysz..
- odrzekł, tłumiąc złowieszcze "mwachacha"!

-Proszę mi natychmiast powiedzieć, gdzie jedziemy!
-Dziewczyno, nie krzycz. Bądź spokojna, zaraz będziemy.
Madeline jest grzeczna, więc natychmiast cichnie i już spokojnie jadą sobie dalej.

Madeline oparła się o siedzenie.
Jadą sobie, jadą, jadą i jadą...

Jazda dłużyła się w nieskończoność, w końcu ze zmęczenia zasnęła.
I śpi sobie, śpi i śpi.
To uprzejmie z jej strony. Gdyby nie spała, aŁtoreczka musiałaby opisać podróż, a na to nie starczyło jej konceptu.
Taaa, znamy te patenty. Mary Sue wsiada do Hogwart Expressu, wymienia kilka Ciętych Ripost z pozostałymi bohaterami, po czym "resztę drogi przebyli w milczeniu".

WTEM!


Po kilku godzinach jazdy obudziła się i krzyknęła:
-Jeszcze nie jesteśmy!? To miała być chwila!
Widocznie "niedaleko" mierzone jest miarą australijską, czyli do sąsiedniego miasteczka jest zaledwie 300 kilometrów.

-Był bardzo duży korek, więc nie zdążyliśmy w tę chwilkę dojechać.
Niezłe zadupie, z takimi ogromnymi korkami.
Może to jakaś miejscowość na poboczu Zakopianki?
Tam, gdzie niedźwiedzie urządzają demonstracje na środku drogi.

Madeline jest wyjątkowo ufna:
-Aha, dziękuje za wiadomość - powiedziała, po czym z powrotem zasnęła.
Kurde, nic jej nie rusza!

Kiedy już się obudziła, nie była w samochodzie lecz w ciemnej, zimnej piwnicy.
Kurka wodna, zamiast analizować opka powinnam grać w totolotka.
W dodatku na samo hasło "piwnica", wszyscy już wiedzą Co Będzie Dalej!

Zaczęła szukać swojej torebki, niestety jej nie znalazła. Przypomniała sobie, że w kieszeni ma komórkę. Wsadziła rękę do spodni, nic w niej nie było. Nagle krzyknęła:
-Cholera, zostałam oszukana! - po czym zaczęła głośno szlochać.
Choć wywieźli ją samochodem na jakieś zadupie i zamknęli w piwnicy, wciąż ufała, że to na pewno da się jakoś wyjaśnić. Dopiero utrata komórki stała się dla niej sygnałem alarmowym.
W każdym razie powodem do płaczu.

Miała tysiąc myśli na minut. Myślała, co teraz jej się stanie i co ten mężczyzna ma zamiar zrobić.
Nie myślcie, że wpadła w panikę, zaczęła szukać wyjścia lub wołać o pomoc. Nie, ona tym myśleniem strasznie się utrudziła, więc...

W pobliżu ujrzała stos siana, przeczołgała się w tamto miejsce, rozłożyła się w ususzoną trawę i zasnęła.
Nowoczesny farmer trzyma siano w piwnicy, bo stodoła jest zajęta przez aparaturę do pędzenia bimbru.
Zauważ, że "rozłożyła się w ususzoną trawę". Czyli morfowała. Siano było efektem morfingu poprzedniej ofiary.

Gdy się obudziła było już jasno, więc widziała, gdzie jest. W piwnicy było tylko jedno, małe okienko. Była tak zmartwiona, że z powrotem położyła się w siano i zasnęła.
Zasypianie przy każdej okazji należy chyba zaliczyć do cudów opkowej medycyny.
Tak się martwiła, że już nawet nie próbowała myśleć, bo należy do tych, co nie potrafią robić dwóch rzeczy jednocześnie.

Obudziła się bardzo szybko, bo coś zaczęło ją boleć. Zaczęła krzyczeć. Ujrzała nad sobą tego mężczyznę. Była cała naga. Dopiero po chwili zorientowała się, że ten facet ją gwałci.
Ciekawe, ile czasu zajęło jej domyślenie się tego? Kwadrans?
Mocny miała sen, skoro facet zdążył ją rozebrać do rosołu.
A może ją zahipnotyzował? Bo nie było mowy o częstowaniu cukierkami, czy papierosem, nie?
Tjaaa... zahipnotyzował, machając jej przed oczami teleobiektywem.

Madeline zaczęła krzyczeć i płakać równocześnie. Próbowała się wyrwać, niestety jej się nie udało. Tak strasznie ją to bolało...
...że zasnęła.
Ja cię gwałcę, a ty śpisz!


CIĄG DALSZY NASTĄPI.
Nastąpi, nastąpi, ale musimy go najpierw obudzić. Tego Ciąga Dalszego.

Madeline cały czas próbowała się wyrwać. Niestety, nie wychodziło to jej [bo przysypiała w trakcie]. Nagle zobaczyła, że mężczyzna zostawił za sobą otwarte drzwi. Pozbierała resztki sił, mocno uszczypnęła gwałciciela w nogę, chwyciła ubrania i wybiegła.
- Ała, szczypłaś mnie! - pisnął oburzony gwałciciel.
Ubrania były złożone w kostkę, nie traciła więc czasu na szukanie tego i owego.
W dodatku gwałciciel był uprzejmy nie mieszać swoich ciuchów z ubraniami ofiary.

Mężczyzna zaczął ją gonić.
Ale gonił ją bardzo powoli, bo go bolała uszczypnięta noga.

Gdy Made nie miała już siły biec [bardzo chciało jej się spać] pomyślała sobie "Madeline, jeżeli nie chcesz, żeby ten facet cały czas cię gwałcił, to nie poddawaj się".
"Ale jeśli chcesz, żeby od czasu do czasu, to oczywiście możesz się zatrzymać".
"A jak przestanie ci się podobać, to zawsze możesz go uszczypnąć."

Bardzo pomogła jej ta myśl. Zaczęła jeszcze szybciej biec, a mężczyzna został w tyle. Zrobiło jej się trochę zimno, [dlaczego? Przecież powinna zgrzać się w biegu!] więc weszła gdzieś w krzaki, włożyła ubranie i pobiegła do pobliskiego domu.
Eee... znaczy goło leciała? Ciekawe, czy przedtem zamiotła...
Owszem, biegła nago przez pustkowie, natomiast żeby się ubrać musiała poszukać zarośli.
Bo dopóki biegła, to była w locie, a w locie trudno kogoś rozpoznać, no!

Domownicy byli zdziwieni jej wizytą.
Najwyraźniej nie była umówiona.

-Co tu robisz, drogie dziewczę?
- Tak sobie tędy biegnę, widzę - świeci się, myślę - wpadnę na chwilę.

-No, bo.. bo.. To długa historia. Mogę skorzystać z państwa telefonu?
-Ależ oczywiście. Wejdź do środka, wypijesz sobie ciepłą herbatę, bo widać, że jesteś zmarznięta.
Zdyszana i zziajana po długim biegu, ale zmarznięta. Te wypieki to z zimna.
Może ją przewiało, gdy tak biegła nago.

-Dziękuje, dziękuje bardzo.
Madeline weszła do mieszkania, zapytała się gdzie jest telefon, a potem zadzwoniła do mamy.
-Halo? Kto mówi?
-Mamo, to ja, Made.
-Oh, córeczko. Jak tam twoja sesja? Udała się?
-Makijaż ci się nie rozmazał? Ładnie się uśmiechałaś?
Zastanawiam się, kto tu jest głupszy - boChaterka czy jej matka.
Matka z zadziwiającym spokojem podchodzi do faktu, że małolata spędziła noc poza domem, nie?
Ta matka z zadziwiającym spokojem podchodzi do wszystkiego. Może jest na prochach?

-Mamo.. Nie było żadnej sesji.. - powiedziała i zaczęła płakać.
-Co się dzieje!?
-Nie umyłaś zębów i miałaś osad ze szpinaku! Ty nigdy nie zrobisz kariery!

-Mamusiu, powiem ci w domu. Przyjedziesz po mnie? Jestem w.. yy.. - zasłoniła słuchawkę i woła do domowników:
-Jak nazywa się ta miejscowość?
-Balticberg, ulica Black Street 15.
Bałtyk, jak wiadomo, tworzy ogromne góry. Od tego nawet biorą się nazwy miejscowości.
A od nich, jak wiadomo, tworzy się nazwy firm.

Odsłoniła słuchawkę i mówi:
-Jestem w Balticbergu na ulicy Black Street 15.
Na Czarnej Ulicy - to wzmaga mhhhrok. Szkoda wielka, że nie 13.
Dlaczego "street" a nie "Strasse", skoro "berg"?
Ee... Logiki szukasz?!
<zmieszana> Nieee, no ten... Tak tylko zapytałam...

-Gdzie? Tak daleko?
-Tak..
-Kto cię tam wywiózł!?
-Ten sam, co powiedział, że będzie mnie lansować w magazynie.
- Przecież dzwoniłam, mówiłam ci! Że co, że akurat malowałaś paznokcie?

-Mamo, mówiłam przecież, że powiem ci w domu. Przyjedź jak najszybciej, pa!
-Pa kochanie.
- Bądź grzeczna.

Odłożyła słuchawkę i poszła do drugiego pokoju napić się herbaty. Pani Alice Muller, bo tak miała na imię właścicielka domu, zapytała dziewczyny:

-W jakiej miejscowości mieszkasz?
-W Virabble.
-O.. A jak się tu dostałaś?
-To bardzo długa historia.
-Opowiedz, masz dużo czasu. Z Virabble do Balticbergu jedzie się 2,5 godziny.
I to pod warunkiem, że nie trafisz na korki.

-No dobrze. Szłam sobie ulicą, podszedł do mnie jakiś pan i zaproponował mi sesję do magazynu.
Właściwie, nawet nie skłamał. Przecież to była sesja w magazynie siana.

To moje marzenie, więc się zgodziłam. Zadzwoniłam do mamy i powiedziałam jej, że jadę na sesje zdjęciową.
Ona też się zgodziła. Miała widać nadzieję, że wreszcie pozbędzie się nieudanej córeczki.
Albo po prostu zgadzała się na wszystko, byle tylko bachor jej przestał głowę zawracać.
Albo zapatrzyła się na matkę Samanthy Gailey.

Wsiadłam do samochodu i pojechaliśmy. Ten mężczyzna powiedział, że to studio jest niedaleko mojego miasta, ale wcale tak nie było.
I chociaż ewidentnie mnie okłamał, nie wpadłam na to, by zadzwonić do matki lub chociaż puścić jej eskę. To nie moja wina, że ałtoreczka stworzyła mnie tak bezdennie głupią!
No przecież nie mogła, bo zasnęła.

Zasnęłam w samochodzie, a jak się obudziłam byłam w jakiejś ciemnej piwnicy. Później znowu zasnęłam, ale się obudziłam, bo ten facet zaczął mnie gwałcić [gdyby nie to, spałabym do tej pory]. Próbowałam uciec, a jak już mi się udało to pobiegłam do was.
A teraz tak strasznie chce mi się spać!

-Dobrze, że tu przyszłaś. W tej okolicy nie ma dużo miłych ludzi.
Za to my jesteśmy milutcy, sama zobaczysz...

-Bardzo dziękuje za to, że mnie przyjęliście.
-Nie ma za co. Może chciałabyś obejrzeć jakiś film?
-Tak, dziękuje.
Tam na regale stoją filmy - puść sobie co chcesz.
"Różowa landrynka", "Nocny dyżur", "Akademik 2010"...

Niedługo potem przyjechała mama Madeline. Dziewczyna od razu usłyszała jej samochód i szybko pobiegła na dwór ją przywitać.
-Mamo! Jesteś!
-Córeczko, nic ci nie jest? Czemu ty zawsze masz takie problemy?
Nie tak cię wychowałam!
Nic, tylko kłopoty z tobą. Jeszcze trochę a wpadniesz pod tramwaj i co wtedy? Wiesz, jaki wstyd będzie?

-Nie, nic mi nie jest. Chodź do domu, podziękuj pani Alice. Ona mnie uratowała.
A zresztą, to wcale nie był wielki problem.

Mama Made weszła do domu i grzecznie podziękowała domownikom. Dziewczyna nałożyła kurtkę i wyszła na dwór. Jej mama została na kawę u Mullerów.
Kawa, ciasteczka, pogaduszki o sadzonkach begonii...
Uwagi ogólne o tej dzisiejszej młodzieży...

Madeline trochę już zapomniała o całym strasznym zajściu, chodziła sobie po drodze i rozmyślała.
Chodzi Madlen koło drogi
Nie ma ręki ani nogi.
Po co chodzi? Zapomniała,
Mózgu przecież też nie miała.

Najważniejsze, że miły pan z aparatem ani trochę nie zapomniał.
W pewnym momencie ujrzała za sobą gwałciciela. Zaczęła bardzo głośno krzyczeć. Meżczyzna chwycił ją za ręce. Mama Made i domownicy przestraszeni wybiegli z domu...
I zaczęli go dopingować, klaszcząc radośnie w ręce i dmąc w wuwuzele. 

__________________________

I jak? Podoba Wam się opowiadanie? Lubię kończyć rozdziały w ważnych momentach ;D
[edit] Ładny jest ten nowy szablon, czy za chudy? Proszę o opinie, nie wiem czy mam zmieniać.
Podtucz go trochę...

-Zostaw moją córkę, dzwonię na policję! - krzyknęła zdenerwowana matka Madeline.
Nie wpadła na to, by go uszczypnąć.
No co Ty. Jeszcze by tipsa złamała.

Mężczyzna wyjął z kieszeni nóż:
Jak? Zębami?

-Jeżeli gliny dowiedzą się o całym zajściu, twoja córeczka zginie!
-Dobrze, już dobrze, nie zadzwonię, ale zostaw ją! - krzyknęła i zaczęła płakać.
- Przerwałeś nam picie kawy! To niedopuszczalne!

Gwałciciel puścił Made i uciekł.
To po zarazę w ogóle ją łapał na tej drodze? Dla sportu? Żeby nie wyjść z wprawy?
A Ty byś nie łapał, gdyby Ci zdobycz sama się pchała w objęcia?
Gdyby łapać wszystko, co nieprzytomne łazi po drodze...

-Nie może tak być, powiadomcie policję, bo ten facet nie da wam spokoju - rzekła Alice Muller.
- I już nigdy nie uda ci się dopić kawy! - dodała złowieszczo.

-Ale on ją zabije! - powiedziała matka zgwałconej i zaczęła jeszcze bardziej płakać.
Zabije ją z takim samym okrucieństwem, z jakim tutaj zamordowano Logikę!

-Zgadzam się z mamą, zostawmy go w spokoju.
A niech sobie spokojnie żyje, robaczek. Przyda się na później.
Kiedy Made poczuje się samotna.

-Madeline, przecież on może znowu do ciebie przyjść i cię porwać, bez twojej zgody. Nie rozumiesz tego? - powiedziała pani Alice.
Zupełnie inaczej będzie, gdy porwie cię po wcześniejszym ustaleniu terminu i uzgodnieniu warunków.
I wynegocjowaniu z góry wysokości okupu (włącznie z tym, jaki procent dostanie porwana).

Potem matka i córka pożegnały się z domownikami, wsiadły do samochodu i odjechały. Minęła godzina jazdy, zrobiło się już ciemniej. Made zasnęła na siedzeniu.
Wiem! Ona leci na bateriach słonecznych! Póki jest jasno to jakoś jeszcze funkcjonuje, za to w ciemnościach robi jej się taki pstryk! i zasypia.
Niedoczynność tarczycy? Mononukleoza? Anemia? Cukrzyca? Wiem! Uraz głowy!
Toczeń?
To nigdy nie jest toczeń!

W pewnej chwili ktoś z tyłu nich zaczął trąbić. Dziewczyna szybko się obudziła, spojrzała do tyłu i od razu poznała, że to samochód tego mężczyzny.
Mam teorię: on się w niej zakochał, teraz nie może bez niej żyć i robi wszystko, żeby ją mieć na zawsze.
Zorientował się, że to idealny materiał na partnerkę życiową. Większość czasu przesypia i nie przeszkadza za bardzo, rozumem nie grzeszy, pamiętliwa nie jest - cud, nie kobieta!

Matka bardzo się przestraszyła, nie wiedziała co ma robić. Wpadła w taką panikę, że nie patrzała na drogę i zjechała w głęboki rów.
Do tej pory nikt i nigdy na nią nie zatrąbił, więc teraz w szoku próbowała sforsować Rów Mariański. I trzy metry mułu...

Z dala było słychać już wycie policji i karetki. Obie pasażerki samochodu zemdlały.
Tak na wszelki wypadek.
A nie zasnęły? Jestem rozczarowana.
Policja też wyła ze zdumienia.

Gwałciciel szybko uciekł z miejsca wypadku.
Gdyż był bardzo nieśmiały i płochliwy.

Gdy Madeline już się obudziła, poczuła, że ma na głowie opatrunek. Otworzyła szerzej oczy i zobaczyła, że jest w szpitalu. Od razu obudziła mamę:
-Mamo, mamusiu! Obudź się, jesteśmy w szpitalu.
-Obudź się, przestań udawać że jesteś nieprzytomna, to nie czas na fanaberie!

-Co? Gdzie? Co się stało?
-Pamiętam tylko to, że wjechałyśmy w jakiś rów.
Taaa, ten rów, na dnie którego pochowano Ciotkę Logikę i Kuzynkę Sens.

-Ale jak to się stało?
-Ten mężczyzna zaczął na nas trąbić.
Ja rozumiem - opkoidalna narkolepsja, ale żeby omdlewać na dźwięk klaksonu? Musiał ultradźwięki emitować, że zmieniło im mózgi we flaczki z parmezanem.
Ojtam, zmieniło. Od początku takie miały.
To one miały jakieś mózgi???

-Oh, córusiu, nic ci nie jest?
-Sama nie wiem, zawołam kogoś.
Nie ma pojęcia, czy boli ją noga, czy głowa. Musi kogoś o to zapytać. Ona jest tak cudownie obojętna na bodźce, że nie sposób jej nie lubić.
Zimna jak ryba, nieczuła jak głaz, senna jak niedźwiedź w gawrze i naiwna jak... jak... no, jak boCHaterka opka.

Przyszedł do nich lekarz, opowiedział im, w jakim są stanie.
Słuchały go z zapartym tchem.
- A poza tym, ma pani połamane paznokcie.
- Cooo? Och, nie, tylko nie to!

Dowiedziały się, że Madeline ma złamaną rękę i będzie musiała poleżeć w szpitalu,
Madeline aż jęknęła ze zdumienia. Ach więc to, co tutaj leży, to jest moja ręka? Naprawdę?
A dlaczego ta ręka jest owinięta w takie białe i bulwiaste?

Swoja drogą, dlaczego nie może wyjść ze szpitala? Przecież nikt od niej nie wymaga chodzenia na rękach.
a jej mama ma tylko duże zadrapania.
Na lakierze. Samochodowym.

Kiedy doktor już poszedł, mama pożegnała się z córką i pojechała do domu.
Ja wiem, to taka intryga! Zlekceważą zadrapania, po czym wda się gangrena i mamuśka UMRZE!
Natomiast ten z aparatem ma ukradzioną torebkę, a w niej dokumenty z adresem bohaterki, więc będzie ją prosił i namawiał na kolejne spotkania.
"Pani podrapano na głowa uprzejmie proszę won. Do domu."

Made zawołała pielęgniarkę i zapytała ją, czy ta może dać jej zeszyt i długopis. Jej prośba została spełniona. Dziewczyna pomyślała, że będzie pisała swój prywatny pamiętnik.
Hehe, w przypadku normalnej literatury przyjęłabym założenie, że bohaterka ma po prostu złamaną tę rękę, którą nie pisze. W przypadku opka - od razu podejrzewam, że aŁtorka napisała "złamana ręka" żeby było dramatycznie, po czym natychmiast o tym zapomniała.

Oto, co w nim napisała:
"Kochany pamiętniku. Dlaczego ja muszę mieć zawsze takie dziwne problemy?
Dlaczego los nie wynagradza mnie za bycie głupią, rozlazłą mameją? Przecież mi się należy! Jak psu zupa! Za sam fakt istnienia mi się należy, no przecież nie zacznę myśleć, bo po co?

Nikt w klasie mnie nie lubi, brałam narkotyki, byłam w sądzie, a jak już zaczęłam nowe życie, pojawił się ten gwałciciel. Nie wiem, dlaczego byłam taka naiwna i mu uwierzyłam. Przecież to jest pewne, że moje marzenia nigdy się nie spełnią.
No, jeśli będziesz się zabierać za ich realizację w ten sposób, to pewnie nie...

Czy ja jestem jakaś gorsza? Czemu nie zdarzyło się to jakiejś dziewczynie, która ma o wiele mniej problemów?
Chwila! To jest przedziwny tok rozumowania. Według boChaterki/aŁtorki w naturze musi być zachowana równowaga wyrządzonych krzywd, więc niech gwałcą i porywają, ale wyłącznie kogoś szczęśliwego.
Widocznie nie wzięła pod uwagę tego, że "dziewczyny, które mają mniej problemów"
najpierw myślą, a potem nie dają się skusić na "sesję w magazynie".

Czy ja zawszę muszę mieć pecha? Widocznie tak."
Widocznie tak...
W ustach.

Dni w szpitalu dłużyły się niecierpliwie, Madeline nie mogła się już doczekać powrotu do domu, bo nie była w nim już 2 tygodnie, może i więcej.
A może i mniej, kto to wie... Spała tyle, że kompletnie straciła rachubę czasu.

Pewnego dnia do sali, w której leżała, przyszedł w odwiedziny swojej babci przystojny chłopak.
O, i tu mamy Punkt Zwrotny, od którego czas w opku zaczyna biec na nowo!

Made cały czas patrzyła się na niego. W pewnym momencie chłopiec poczuł wzrok dziewczyny wpatrzony w niego. Podszedł do niej i powiedział:
- Nie wiem, czy wiesz, ale ze złamaną ręką możesz WSTAWAĆ. A nawet CHODZIĆ. Ale nie mów nikomu, że ci to powiedziałem.
Ciii, bo ona gotowa wykorzystać tę wiedzę i znów będzie jakieś nieszczęście.
Właśnie. Wyjdzie za próg, a tam - bu! Gwałciciel!

-Cześć, jestem Michael, zauważyłem, że cały czas się na mnie patrzysz.
-Yy.. Ee.. Cześć.
-Jak masz na imię?
-Madeline - odpowiedziała i uśmiechnęła się.
-Dlaczego tak mało mówisz?
Khe? A co jeszcze miała odpowiedzieć na pytanie o imię, przedstawić mu całe swoje cv?
Powinna zapiszczeć "bo ty jesteś taki śliiiicznyyyy!" i zamachać łapkami. No, jedną łapką.

-Bo, bo.. Nie wiem, wstydzę się.
-Czego? Też jestem człowiek, nie?
-Hehe, no.. chyba..
Choć nie jestem tak do końca pewna, jakiś taki zielonkawy jesteś...
I te macki...

-Kiedy wychodzisz ze szpitala?
-Dokładnie za godzinę.
Pacjentów z tego szpitala wypuszczają tylko kwadrans po nieparzystej. Kto nie zdąży, ten w pełnej gotowości musi czekać na kolejny gwizdek.

-A może chciałabyś iść ze mną do restauracji?
-No oczywiście!
Hm, a może chciałabyś też wybrać się na sesję zdjęciową do magazynu?
Pokażę ci mój obiektyw. Jest naprawdę długi!

Minęła godzina, Madeline ubrana w swoją ulubioną sukienkę
Którą, co za szczęście! właśnie miała przy sobie.
Ano miała - to zapewne ta sama sukienka, którą zerwał z niej gwałciciel, którą następnie miała na sobie w chwili wypadku... trochę poszarpana, trochę brudna i zakrwawiona, ale ulubiona!

poszła do restauracji.
Udało się jej stanąć na nogi i zrobić parę kroków! Oklaski!

Kiedy już dotarła, ujrzała tam Michaela.
Hmmm, nie mógł na nią poczekać w szpitalu? 

-Ślicznie wyglądasz - powiedział.
-Dziękuje.
-Co chciałabyś zjeść?
-Nie wiem, obojętnie.
- Ośmiorniczki - zdecydowała, patrząc na niego lekko nieprzytomnym wzrokiem.

Usiedli do stołu i siedzieli wpatrzeni w siebie.
-Gdzie mieszkasz? - zapytała Made.
-W Virabble.
-Serio!? Ja też! A ile masz lat?
-16.
-Nigdy nie widziałam cię w naszym miasteczku.
- Bo wiesz, mieszkam w bunkrze i wychodzę tylko po zmroku...

-Ja ciebie też nie. [Też mieszkasz w bunkrze?] Moglibyśmy codziennie się umawiać.
-Naprawdę? Chciałbyś? Wiesz, kiedy pierwszy raz cię ujrzałam, od razu się w tobie zakochałam...
Pierwszy znak, gdy serce drgnie,
Ledwo drgnie, a już się wie,
Że to właśnie ten, tylko ten.

<oddala się chwiejnym krokiem, śpiewając>
_________________________
I jak, podoba się? Może być? Nie wiedziałam, że ten rozdział będzie taki długi. Piszcie opinie.
Sasasasasasasasaaaa...
Jesteśmy oczarowani. Naprawdę.
Cóż za tempo akcji!


Ze Szpitala na Antypodach pozdrawiają sennie: Kura ze skrzydłem w gipsie, pochrapujący Jasza, falująca mackami Sine
oraz Maskotek Przeznaczenia z długim obiektywem.


4 komentarze:

Anonimowy pisze...

• Adwokat
Ach, ach! Jak cudnie! Ukwikałam się i jestem w świetnym nastroju. Mama zła, że siedzę nad analizami do pierwszej w nocy, no ale co ja poradzę?
Głupota drugiej boCHaterki mnie powala. Patrzałam z niedowierzaniem w komputer, przecierałam oczy, ale to jak widać prawda - mogą istnieć takie idiotyzmy!!! Jestem w szoku.
Najpiękniejszy według mnie:
Łojezusicku!
Pozdrawiam SERdecznie.
• Goma

To była jedna z najlepszych analiz, z jakich miałam przyjemność się zaśmiewać! Niemała w tym zasługa opek, szczególnie drugiego, ale komentarze były cudowne. A drugie opko z niektórymi komentarzami nawet przeczytałam na głos domownikom, żeby więcej osób mogło docenić sztukę analizowania. Dzięki za polepszenie nastroju!
• Adelaar

Cała analiza była świetna, ale za to:

"Wiejski sklepik, gdzieś na środku pustkowia, jak ten, do którego wędrowały Lisa, Anna i Britta, podśpiewując "Kawałek kiełbasy dobrze obsuszonej!".

jak kiedyś Was dorwę, to wyściskam :D

• Atle


"Tak strasznie ją to bolało......
że zasnęła.
Ja cię gwałcę, a ty śpisz!"
Ach! Taka mała rzecz, a jak cieszy :).

"Made zasnęła na siedzeniu.
Wiem! Ona leci na bateriach słonecznych! Póki jest jasno to jakoś jeszcze funkcjonuje, za to w ciemnościach robi jej się taki pstryk! i zasypia.
Niedoczynność tarczycy? Mononukleoza? Anemia? Cukrzyca? Wiem! Uraz głowy!
Toczeń?
To nigdy nie jest toczeń!"
Ómarłam! Ómarłam!

Co do sytuacji w sklepie... Nie rozumiem co to miało na celu. Dlaczego boChaterka wykłócała się ze sprzedawczynią o parę dżinsów? Wyjaśni mi ktoś?

Natomiast głupota drugiej boChaterki... Brak słów. Całe to opko było jakieś dzikie.

Gratuluję, że przebrnęliście przez tą głupotę.
Jesteście moimi bogami
*składa pokłony*

• triss.k


Sineira - komiks genialny! Opka idiotyczne jak zwykle, analiza wspaniała - jak zwykle... Sceny w szpitalu rozbawiły mnie do łez, podobnie miesiąc (dwa?) hospitalizacji po ugryzieniu przez psa...
Ja chyba nie byłam taka durna w gimnazjum...
• Sineira


No tak, Sadistic mnie nie lubi:( Znalazłam więc ten sam komiks w innym miejscu - oto on: http://pokato.net/demot/2011-01-17-08-31-351970746564.jpg

Anonimowy pisze...

Ewa


Zaciekawiona zacytowanym komentarzem, który przypomina opinię klakiera wynajętego przez dystrybutora filmów Kino Świat, poszukałam innych perełek i znalazłam to:

"Ból,który odczuwamy po odejściu bliskiej nam osoby jest opisany tak doskonale,że nawet ten,który nie doświadczył tego jeszcze poczuł go,a przecież rozdział nie opisuje bólu tak szczegółowo..."

Taa.

Zapomniałam napisać, że przy scenie w sklepie z dżinsami omal nie popłakałam się ze śmiechu. Brakowało jeszcze, żeby sprzedawczyni i Diana przewróciły stoły, zrobiły z nich barykady i wyciągnęły pistolety, po czym do akcji wkroczyli aktorzy z Monty Pythona.

• SStefania

"Wiejski sklepik, gdzieś na środku pustkowia, jak ten, do którego wędrowały Lisa, Anna i Britta, podśpiewując "Kawałek kiełbasy dobrze obsuszonej!"."
Tylko Lisa i Anna.

Sineiro, zdjęcie z Sadistica nie działa. Link miał być w tym fragmencie:
"Uhm. W takim razie TU mam taką specjalną dedykację dla tej i wszystkich pozostałych aŁtoreczek."

"Czy mnie się zdaje, czy też widzę tu opis rzeczywistych poranków aŁtoreczki, która ma czas na oglądanie kreskówek, ale na uczesanie łebka - już nie?"
Oj tam, Kuro, to Fineasz i Ferb, na nich zawsze jest czas :D

"- Puk puk! Sąsiadko, ma pani pożyczyć szklankę aury? Skończyła mi się, a mam gości!
- Łojezusicku, somsiadecko kochana, mom ałre ino w proszku, nado sie?"
Śmiechłam gromko.

Ten kawałek z dżinsami był... No dobrze, że poszłam po naleśnika zawczasu, to teraz było mi żal walnąć łbem w blat.

"To nigdy nie jest toczeń!"
Noale raz czy chyba nawet dwa to był toczeń!

Opka durne, bezsensowne i, przede wszystkim, NUDNE. Ja wiem, że ałtoreczki przeważnie nie rozpisują sobie planu wydarzeń, bo po co, ale niektóre piszą z konkretnym założeniem i je realizują (wiecie, jak "MarySue zdobywa popularność i Syriusza Blacka w Hogwarcie", albo "Sakura wstępuje do Akatsuki i uwodzi Itachiego") - te nie mogą się zdecydować, czy piszą obyczajówkę, czy romans, w efekcie wychodzi podlany sosem głupawki i pełen nieprawdopodobnych bzdur, quasi-pamiętniczek.

Anonimowy pisze...

Ewa


"Potem, gdy już stawało się mniej śmieszniej, sprawiliśmy by do tego powrócić" - to nawet języka Yody nie przypomina, prędzej Google Translator

Nauczyłam się kilku nowych wyrażeń: "przekupiona do setna", "nieobliczalny problem" i "jak żeby inaczej" - a myślałam, że po znalezieniu w Google 2 000 wyników wyszukiwania hasła "w tę deseń" żaden innowatorski sposób zapisywania niektórych zwrotów mnie nie zdziwi.

• czapla



"Na każdego kiedyś przyjdzie ta chwila. Ta ostatnia, kiedy śmierć ,,zapuka do jego drzwi.""

Czy znacie taką ładną piosenkę: "Pan Jezus już się zbliża już puka do mych drzwi pobiegnę się przywitać, z radości serce drży.".

• Ophelia

Takiego stężenia absurdu dawno nie kosztowałam. Sierotka była po prostu niesamowita. Te emocje! Ten realizm! Nic tylko paść na kolana i sławić geniusz aŁtorki! Gdyby tylko przenieść akcję z Koszalina (podejrzewam, że te wszystkie ufoludki zostały tam po ostatnim Kabaretonie)do Los Angeles, Nowego Jorku lub Waszyngtonu to byłby scenariusz filmowy godny "2012"! Mój tru lof oficjalnie zgłasza swoją kandydaturę na reżysera.

Co do Australijskiej Śpiącej Królewny, trzeba przyznać, że dziewczę jest w tej swojej głupiutkiej niewinności tak słodkie, że aż chce się je przytulić. Temu panu z obiektywem po prostu zrobiło się jej żal ;) I chciał ją pocieszyć, a że zasnęła to postanowił wykorzystać metodę budzenia a la Książę z "Przebudzenia Śpiącej Królewny".
I po cóż tu policję wzywać? Chociaż... Szkoda, że Sebcio Holmes się nie przypałętał. Na pewno rozwikłałby tę zagadkę szybciej. I może nawet obyłoby się bez złamanych paznokci ;)

P.S. Dziękuję za przypomnienie tekstu o Marysi i sromotnikach. A zatęskniłam do Kabaretu Olgi Lipińskiej...

• Sineira


@ LovelyAnne - nie zareagowałaś bluzgiem, to Ci się liczy na plus. W związku z tym mam szczerą nadzieję, że nasze uwagi okażą się przydatne i - jeśli nadal będziesz pisać - pomogą Ci dostrzec punkty, nad którymi musisz jeszcze mocno popracować. Powodzenia!

• Pigmejka


Jestem oczarowana, zauroczona, zmieciona i rozłożona na czynniki pierwsze. To, co działo się w tych opkach, wprawiło mnie w tak bezbrzeżne oszołomienie, że sama nie wiem, kiedy się pozbieram. Najpierw byłam tylko zdziwiona, potem zdumiona - by w pewnym momencie przejść do sąsiedniej rzeczywistości, gdzie krowy jeżdżą na różowych rowerkach i wszystko jest dziiiasst faaaajn. Teraz leżę na niebieskiej chmurce i czekam, aż zdrowy rozsądek, który uciekł z krzykiem przy mniej więcej dziesiątym fragmencie, wróci i zabierze mnie na ziemię.
Muszę tylko uważać, żeby nie zasnąć.

PS. Kocham Was, oczywiście.

Anonimowy pisze...

Kropka

Wiecie co, przez aŁtorki czuję się taka... nie kul i dżezi, bo otaczam swoich rodziców należytą estymą. I poważnie zaczynam się zastanawiać nad zgubnych wpływem Internetu i telewizji na psychikę moich rówieśników.
Analiza przecudna, a komentarz Sine odnośnie pilnowania boChaterki i tró lavera przez pielęgniarkę - bezcenny.
• DżejPi



LovelyAnne, analizatornie są i po to, by autorki opek miały szanse dostrzec prawdziwą wymowę tego co napisały. To bywa brutalne, ale jest trzeźwiące. Dla niektórych przynajmniej.

• lobo


Całkiem poważnie proponuję ustanowienie konkursu na najbrdziej bezmyślną bohaterkę opka. Walka byłaby bardziej zażarta niż pomiędzy Ripley a Alienem.
Powinnyśmi spojrzec na to wszystko ze strony opkowych rodziców - nie dziwię im się, że wolą zginąc/ zostac pracoholikiem/ porzucic owoce swoich lędźwi [niepotrzebne skreślic], biorąc pod uwagę, jak niesamowicie są one nieudane.
Analiza kwikaśna. Dziękuję za poprawienie mi nastroju i pozdrawiam
Lobo

• jasza


@ LovelyAnne

> Czyli ten blog to nie jest pośmiewisko z blogów, tylko analiza polegająca na komentowaniu poszczególnych fragmentów tekstu z bloga ?

Tak, to jest analizatornia. Tutaj ANALIZUJEMY teksty znalezione przez nas w sieci.

> Jeżeli tak, to nie wiedziałam. Nigdy się nie spotkałam z takim blogiem.

W prawej kolumnie, u góry znajdziesz linki do kilku innych analizatorni.

• LovelyAnne

Czyli ten blog to nie jest pośmiewisko z blogów, tylko analiza polegająca na komentowaniu poszczególnych fragmentów tekstu z bloga ? Jeżeli tak, to nie wiedziałam. Nigdy się nie spotkałam z takim blogiem.

• jasza


@ LovelyAnne

Przepraszam, gdzie jest napisane, że zgadzam się na zanalizowanie mojego opowiadania?

****
W tej samej chwili, kiedy umieściłaś opowiadanie w sieci, wyraziłaś zgodę na to, aby było przez każdego użytkownika internetu czytane, komentowane, oceniane i analizowane. Bez jakichkolwiek ograniczeń.

Naciśnięcie klawisza "wyślij" jest równoznaczne z decyzją o opublikowaniu pracy. Czyli uczynieniu jej PUBLICZNIE dostępną.
Odpowiedź na pytanie o to "gdzie jest napisane, że zgadzasz się na zanalizowanie Twojego opowiadania" znajdziesz pod adresem swojego bloga. Właśnie tam.

• LovelyAnne

Przepraszam, gdzie jest napisane, że zgadzam się na zanalizowanie mojego opowiadania ?

• Raven

@LovelyAnne - przecież analiza to taki rozbuodwany komć - tyle, że na innym blogu. Nawet statystyka Ci nie ucierpiała, bo komcia z informacją dostałaś. Kto po każdej notce prosi o komcie?

Świetna robota.
Bohaterka mieszkająca na płytach tektonicznych Koszalina w kolejce to chyba po bilet na Lecha stała, a nie po zakupy. W normalnym świecie ktoś myślący założyłby w pobliżu inny sklep, skoro tak chętnie mieszkańcy wsi chadzają na zakupy.

A Śpiąca Kurewna też genialna. Chyba już nie wyjdę na ulicę - jeszcze jakiś straszliwy Trąbiciel doprowadzi mnie do omdlenia...


"Mmrue" - Mrrr - moja reakcja na bohaterki z amputowanym mózgiem...

• jasza


@LovelyAnne

> Hmm... nie dostałam pytania o pozwolenie zanalizowania mojego opowiadania.

****
Przecież sama, osobiście zgodziłaś się na to, aby je zanalizować.

• kura z biura


@LovelyAnne: nie wiem, co masz na myśli pisząc "wątłej autorki bloga", nic nie mam do Twojej postury fizycznej...

• Miłypan


> LovelyAnne:

Zgodnie z dokumentem bywatela papragafu funkcjonariusza w przypadku niezwłocznie bywatela pozycjonisty - osobne pozwolenie nie jest wymagane.
• LovelyAnne

Hmm... nie dostałam pytania o pozwolenie zanalizowania mojego opowiadania. Czyżby to było robienie ze mnie wątłej autorki bloga, czy to tylko tak dla żartów ?