sobota, 19 lutego 2011

79. Tajemnicze Złote Miasta, czyli Ślimak jaskiniowy w natarciu


Drogi czytelniku! W dzisiejszym odcinku poznasz bohaterkę przybyłą wprost z epoki kamienia łupanego, dowiesz się, jak przechytrzyć pudzian-doga, do czego może służyć lusterko oraz w czym specjalizowały się ludy przedkolumbijskiej Ameryki. Indżoj!
(Na prośbę Sierżant, analiza dedykowana reprezentacji Włoch. Co prawda nie wyszli z grupy, ale przynajmniej nigdy nie spotkają na swej drodze takiej Marysi!)

http://in-shadow.blog.onet.pl/


Analizują: Sierżant, Jasza i Kura.

Zanim zaczniesz czytać
* Opowiadanie może zawierać wulgaryzmy oraz sceny drastyczne
Bohaterkę bez makijażu?
I to, co powiedziała, gdy się zorientowała, że zapomniała go zrobić.

* To opowiadanie jest fikcją wymyśloną prze ze mnie. Żadna z zawartych tu treści nie jest kopiowana z żadnego z innych blogów. Przestrzegaj więc moich praw autorskich i nie kopiuj stąd nawet zdania, bez mojej zgody
A jak skopiuję, to co?
To w ryj!
Uwielbiam igrać z autorkami *cieszy się*


Tabliczka znamionowa, czyli podstawowe parametry bohaterki:
O głównej bohaterce
Alice Winter
CHARAKTER I OGÓLNA CHARAKTERYSTYKA
Jest osobą bardzo opanowaną, poważną.. Ale i pogodną i roześmianą.
Traktuje czynność śmiania się bardzo serio i wykonuje ją pod pełną kontrolą.

 Lubi mieć wszystko dopracowane.
Jak za chwilę się dowiemy, jej życie to bukiet niespodzianek.

Głównie dlatego iż boi się niepewności, jakichś trudnych decyzji w sytuacjach gdy coś pójdzie nie tak. Jest raczej typem przywódcy. Lubi wiedzieć że to ona tu rządzi.
Typ przywódcy, który boi się podejmowania decyzji. Co z tego, że głupie, ważne, że ładnie brzmi.
Po prostu ze zdania na zdanie płynnie przechodzimy od opisywania rzeczywistości, do marzeń.

Jest przebiegła, sprytna, jest dobra w wielu rzeczach. Zawodowa alpinistka - Zdobyła Mount Vinson, Mount Blanc, Kilimandżaro, a także Annapurnę i polskie Rysy. Płetwonurek z dyplomem. Może się także pochwalić wygimnastykowanym ciałem.
Dyplom z nurkowania dają każdemu wczasowiczowi w Chorwacji po tygodniowej zabawie z płetwami i rurką nurka.

Mądra, inteligentna, zabawna.
A przynajmniej tak się jej wydaje.

 Doskonały znawca balistyki (broń). Potrafi także nieźle strzelać. Kierowca... Motoru.
Operator... Koparki.
Kierowca bombowca.

Jeździ konno z powodzeniem
Nie spadła z siodła od razu, tylko dopiero wtedy, gdy koń ruszył.

Lubi ryzyko i przypływy adrenaliny, jednak nie pozwala sobie na żadne posunięcie, które choć w najmniejszym procencie mogłyby się skończyć śmiercią.
Podobno najwięcej śmiertelnych wypadków przydarza się w domu. Rozumiem już, czemu ucieka aż na Annapurnę.
Po tym, gdy zaatakował ją czajnik, a potem rzucił się na nią wściekły ręcznik, musiała uciekać z domu na koniec świata.

WYGLĄD ZEWNĘTRZNY
Wysoka brunetka o krótkich, ładnie przyciętych włosach. Mały nos, wydatne usta. Duże, błękitne oczy. Szczupła. O długich nogach.
Jeśli kiedyś spotkam w opku bohaterkę, która ma lekką nadwagę, orli nos i kacze nóżki, to obiecuję, że udam się do klasztoru i resztę życia spędzę na modłach do Boskiego Beli.
Pff, też mi pokuta... ;P

Życie nie jest prostą drogą... Jest cholernym, ciemnym labiryntem, z mnóstwem zakrętów, ślepych uliczek.. I celem naszego życia jest to, aby odnaleźć jego sens.. Takie światełko.. Ale kiedy już to światełko w tunelu znajdziemy, często jest już za późno, aby coś zmienić.
Bo pociągi mają cholernie długą drogę hamowania.

Ja miałam dość czasu, aby się nad tym zastanowić, wyrobić sobie własne poglądy, znaleźć to światełko przed końcem wyznaczonego mi czasu. Zwykłemu człowiekowi, niestety, nie jest to dane. Ale ja nie jestem zwykła. Nigdy taka nie byłam... Ode mnie zależały.. zależą losy świata.
W końcu bycie Mary Sue do czegoś zobowiązuje.
Nie, żebyśmy się spodziewali czegokolwiek mniej...

 Przyszłam na Ziemię w konkretnym, wyznaczonym celu. I muszę tą moją misję wypełnić. Nim będzie za późno. Nie dla mnie, ale dla świata. Ten bowiem, stacza się ku wielkiej przepaści, z której się już nie podniesie.
2012 jest coraz bliżej. A my ciągle nie mamy autostrad...

 Ja mam tu odegrać rolę bariery, która zagrodzi mu drogę ku tej przepaści, i odwróci ten światek w drugą stronę. Ku przyszłości. Jeżeli jednak mi się nie uda... Będzie to koniec Ziemi i ludzkości. Najgorsze jest to, że nie mam odwrotu, bo jeżeli się wycofam... Nie będzie już nic do ratowania. Lepiej więc o tym nie myśleć i zająć się teraźniejszymi sprawami.
I tak skutecznie się nimi zajęła, że... ale nie uprzedzajmy faktów.

 Nie wolno oglądać się w tył - nigdy nie wiemy co się tam czai,
Pozwólmy nieprzyjaciołom zajść nas od tyłu.
Może być przyjemnie.

nie wolno także robić NIC pochopnie - skutki mogą być fatalne, każdy plan, trzeba dopracować do milimetra, starać się przewidzieć każdą możliwość - gram brawury i można już nigdy nie wstać.
Wyobrażam ją sobie przy planowaniu kampanii wojennej - nasze wojska stoją o trzy milimetry za bardzo w lewo, a pociski są za ciężkie o dziesięć gramów!

To są moje trzy najważniejsze zasady. Jest ich mnóstwo, ale te są najważniejsze. Nigdy nie złamałam żadnej z tych zasad. Wielu moich znajomych "po fachu" złamało je i już nigdy nie dane było im podnieść się z ziemi. Podobnie też nigdy nie oszukałam nikogo i jak dotąd nigdy nie złamałam danej obietnicy.
Co oczywiście nie przeszkadza mi w byciu bezczelną i chamską smarkulą.

Nigdy też nie patrzę na jutro, ani na wczoraj.
Yyyy, to jak z tym planowaniem "co do milimetra"?

Liczy się tylko dziś, tu i teraz. To ja.. Alice Winter. Jedyna prawdziwa, z niemożliwym zadaniem do wykonania. Witaj w dzienniku, który opisuje moje losy.
Dziennik, który sam opisuje jej losy? Zapisuje się nocą, czy w komplecie jest jeszcze pióro samopiszące?
"Kochany Pamiętniczku, mam Ci tyle do opowiedzenia"...

***
No więc prolog wyszedł mi trochę przykrótki, ale to przez małą czcionkę.
Kwiiiik!
Tjaaa, "przez dużą czcionkę" byłby dłuższy...

 Myślę, że was wciągnął, bo mnie pisanie jego tak. Już niedługo pierwszy rozdział.
Jasne. My też się wciągamy.
Ślurp!

Jest rok 3015. Ziemia, a raczej jej wrak, jest jedną wielką pustynią. Sahara rozlała się najpierw na całą północną Afrykę, potem objęła południową Europę.
Sahara to się mogła co najwyżej rozsypać.

W roku 2460 trwała wojna nuklearna między Rosją, a Ameryką. Atomówki wykończyły wszystko co żyło na tych dwóch kontynentach.
A myślałby kto, że przez te czterysta pięćdziesiąt lat wymyślą jakąś nową broń masowej zagłady. A tu nie, babrzemy się w starodawnych atomówkach.
Nie, to były TE Atomówki!
Poza tym, od kiedy Rosja jest kontynentem?

Nie zostało nic, tylko martwe pustkowie zasypane piachem. Moja misja dobiega końca. Albo teraz mi się uda, albo nic już nie zostanie.
Wojna spustynniła solidny kawał Ziemi, a bohaterce ma się jeszcze cokolwiek udać? Nie wydaje Wam się, że i tak już lekko dała ciała? 
Może... eee... może chce uchronić Ziemię przed przekształceniem w kosmiczną kocią kuwetę?

Ale najpierw powiedzmy sobie jak to się zaczęło....
Powiedzmy to sobie szczerze...

 Urodziłam się w 6780r. p.n.e. jako członkini tajemnego bractwa meferatich
Meferaty odnotowały przyjście Chrystusa i posłusznie zmieniły kalendarz.
***
W dodatku fajnie jest się urodzić od razu jako członek tajnego bractwa. Żadnych tam obrzędów przejścia, rytuałów inicjacyjnych. Taki meferat wrzaśnie, strzeli w pieluchę i gotowe.

- Aniołów na Ziemi, Obrońców Świata. Uczyłam się wszystkiego, co mogłoby się mi kiedyś przydać.
W międzyczasie obserwowałam powstawanie kanału La Manche, podglądałam odłączenie się Nowej Gwinei od Australii.
Wybrałam się także nad Bosfor, popatrzeć na potop.
Pomyśleć, że to wszystko na trzy tysiące lat przed biblijnym powstaniem świata.

Znam działanie ok. 1000 gatunków ziół leczniczych, ale też potrafię sporządzić ok. 500 trucizn z leśnych roślin.
Mnie tam jeden muchomor starczy...
Wielkie mi co! Idź do stołówki studenckiej, tam są mistrzowie! Załatwią nawet kartoflami.

Uczyłam się wschodnich sztuk walki, zgłębiałam tajniki używania miecza, katany* i szabli.
Tak, sześć tysięcy lat przed Chrystusem wymachiwało się szablami. Tak. 
Szable, miecze i katany były, rzecz jasna, wykonane z miedzi. A może jeszcze z krzemienia?
Razili wrogów odłupkami.
No i te wschodnie sztuki walki. W tym okresie mogłaby pisać co najwyżej o "wschodnich sztukach udomawiania bydła".

Jeździłam konno.
Jak wyżej. Chyba, że to ona nauczyła tej sztuki kazachskich pasterzy?

Wszystko musiałam umieć - chociaż w stopniu podstawowym - do ukończenia 17 r.ż.
17 r.ż., 6000 p.n.e., 300 m n.p.m. itp, itd i wgl.
A po 18 r.ż. wsz. w st. dosk.
I wgl jak w sql.

Wyobraźcie sobie ośmioletnie dziecko, katowane na brutalnych walkach.
Oczywiście. W Kaer Morhen to norma.
Szkoda jedynie, że nie katowali aŁtorki na języku polskim, bo nie na walkach, lecz w walkach

Nie, to nie nazywało się walką. To były lekcje. Dla mnie, były to najgorsze chwile mojego życia, ale kodeks jest jasny. Albo dam radę i wytrzymam, albo mnie zabiją.
Dziecko, ciesz się, że nie urodziłaś się krzywa. Wtedy zostawiliby Cię w górach żeby się zwierzątka Twoim truchełkiem najadły.

Zasady meferatich są bardzo proste i przejrzyste. Żadnych w nich haczyków, czy podstępnych zdań. Wszystko jest bardzo klarowne. Najbardziej jasna jest jedna - Trzymasz się zasad lub giniesz. Baaardzo proste prawda? Ale i trudne do dotrzymania.
Bardzo proste. Tak samo jak "Szef ma zawsze rację, a jeśli nie, to patrz punkt pierwszy".

Mnie się udało, ale pięciorgu moim równolatkom - niestety nie. Przeżyłam ja jedna z całego rocznika. Wszystkie obowiązki rozdzielone na pięcioro - spoczęły na mnie.
Nie martwcie się, drodzy czytelnicy, przepracowanie jej nie grozi.

Oto, gdy ukończyłam tą cholerną siedemnastkę, musiałam czekać, aż Rada Główna przydzieli mi zadanie. W między czasie doskonaliłam poznane mi umiejętności.
Poznane JEJ umiejętności? Gramatyki wśród nich nie było...

 Mijały tysiące lat. Meferati się nie starzeją, więc właściwie było mi wszystko jedno ile mija. Właściwie to starzejemy się, rośniemy do 25 r. ż. i potem się to zatrzymuje. Im więcej lat - tym jestem lepsza, lepiej przygotowana, wiec to chyba nawet lepiej, że tyle minęło. Przez te wieki ludzie zdążyli wynaleźć broń palną i od tej pory uczyłam się korzystać także z niej.
Uhm, takie superistoty muszą czekać, aż ludzkość coś wynajdzie?
Matko Borska, ja bym chyba z nudów umarła przez te tysiące lat. Boziu, przecież nawet wampiry po kilku setkach fiksowały. 
Ależ doskonaliłabyś się. Wyobrażasz sobie, jakie analizy powstawałyby po kilku tysiącach lat ćwiczeń?


Przez cały ten czas Rada obradowała, zaczytywała się w zwojach z epoki dinozaurów.
Tyrannosaurus rex. Dzieye moye własne, gwoli pamięci potomnych spisane.
Czy ona chce zasugerować, że dinozaury wyginęły z powodu wynalezienia opek?
Jasny gwint... Poszukiwaliśmy praopka nie w tej epoce.

To nie jest żadna przenośnia. My istnieliśmy niemal od początków istnienia Ziemi po to, by ją chronić i zachowywać jej naturalny porządek.
Znowu coś się pokitłasiło. Ziemia ma jakieś 5.000.000.000 (pięć miliardów) lat, a nie osiem tysięcy.
Eno, może to tylko boCHaterka taka młodziutka. Relatywnie.
No, tak. Jak nic musiała mieć dziadunia, opowiadającego o prekambrze...
Pewnie Qfwfq.

W końcu wyewoluował człowiek i wszystko spieprzył. Zaczął się mieszać do natury, zmieniać ją. Wyginęło wiele szlachetnych gatunków zwierząt, które miały dotrwać aż do ostatecznej zagłady.
To nie można było wytłuc tałatajstwa w zarodku, zanim szkód narobiło? Kiepscy z nich Obrońcy Świata.
I dlaczego ci obrońcy są człekokształtni? No chyba, że bohaterka jest chmurką, ale jak to się ma do długich nóg i ładnie przyciętych włosów? 

[...]Wyginęło wiele szlachetnych gatunków zwierząt, które miały dotrwać aż do ostatecznej zagłady.
A to jakaś różnica? I tak przecież miały zostać zgładzone.
Ale zostały zgładzone za wcześnie i w kosmicznej księgowości przestało się zgadzać.

No, ale cóż... Zaczęły też powstawać i nowe gatunki, potrafiące się dostosować do człowieka. [tasiemiec?] Niestety - nie było to zgodne z jednym z praw zapisanych w wielkiej książce trzymanej w zamkniętej części naszej olbrzymiej biblioteki.
Biorąc pod uwagę, że oni istnieją od początków Ziemi, że liczą sobie kilka miliardów lat, to ich biblioteka, logicznie rzecz biorąc, powinna zawierać wszystkie książki, jakie kiedykolwiek napisano. Raj dla bibliofila.
Piekło dla bibliotekarzy.

"To człowiek ma się przystosować do natury, nie ona do niego. On jest jej ogniwem, a nie władcą"
"Mądrzejszy" człowiek zaś nie posłuchał.
Widać bardziej pasował mu inny nakaz, jak np. "Czyńcie sobie ziemię poddaną".

No, ale wróćmy do obrad. W końcu, w 1975r., Rada przedstawiła swój werdykt. Miałam zostać mesjanką Ziemi.
Mikroskopijnej planety krążącej wokół jednej z najmniejszych gwiazd, gdzieś na zadupiu niewielkiej galaktyki, leżącej tam, gdzie już nawet Kosmos się zagina.
Czekała na to bezczynnie przez dokładnie 8755 lat. 
Że też nie umarła z nudów.
Widocznie głupszych od niej nie było, a Ziemię i tak spisano na straty.

Widzieli oni, że zmierza ona ku przepaści i trzeba ją powstrzymać. Wszystko było pięknie. Od Wielkich dostałam swoją własną unikatową zdolność - szybkość. Szybkość to nawet mało powiedziane. Potrafiłam w ułamku sekundy znaleźć się 1000km dalej.
Ja bym z tym jednak uważała. Twoja szybkość wielokrotnie przekracza prędkość ucieczki z powierzchni Ziemi. Możesz ocknąć się nagle w próżni kosmicznej, w dodatku mocno przypieczona.

Tylko jeszcze trzeba było wykombinować, jak mnie umieścić na Ziemi. Oto nadarzyła się okazja. Dokładnie 23 września 1976r.
Założono Komitet Obrony Robotników.
*węszy spisek* Nie dość, że masoni, Żydzi i cykliści, to jeszcze paluchy maczały w tym jakieś meferaty.

o godzinie 11.23, pewna kobieta urodziła bardzo słabą dziewczynkę.
Zmarłaby ona za dwa, może trzy dni. Miałam przybrać jej postać, a dosłownie wejść w nią i dać jej żyć, abym ja mogła żyć i wypełnić zadanie. Mijały lata. Osiągnęłam już ziemski wiek 25 lat i od tego momentu zaczynała się moja misja. Miałam 2024 lata na jej ukończenie. W przeciwnym razie, będzie za późno.
I ani minuty dłużej. Czy włączyłaś już zegar?
Przez 2024 lata to bym gołymi rękami zbudowała Ziemię od nowa...

I od tego momentu zaczyna się moja dalsza historia...
Nasza przygoda rozpoczyna się w Himalajach, a dokładniej w wiosce Saga. Stąd moja ekipa miała wyruszyć na Annapurnę (8091m n.p.m.). Ooo, tak! Górami interesowałam się już jako 9 latka czasu ziemskiego. Podobnie jak nurkowaniem. Zaczęło się od wycieczki w Tatry pod eskortą tatusia, który dostał się tam w kierunku pracy ratownika górskiego.
Y?
Szedł, szedł w kierunku Tatr, a jak już dotarł, to się rozejrzał za robotą.
Że też nie kazali mu owiec doić...

Pamiętam włażenie na te góry. Było to coś cudownego! Jako 12 latka osiągnęłam Rysy. 15 lat - moje ukochane Mont Blanc. Potem lat 18 - wycieczka na Kilimandżaro.
Rozkoszne są te wspomnienia z dzieciństwa prastarych, nieśmiertelnych istot...

 Następnie dłuugie przygotowania i w wieku 21 lat wyruszam na Mount Vinson na Antarktydzie.
*ziewa*. Kochana, ty nam lepiej opowiedz kto, jak i po co zrobił rysunki w Cuzco, albo coś o Atlantydzie, a nie pieprz o morderczym podejściu na Pilsko!

Teraz... Teraz zdobywam ośmiotysięcznika. Annapurnie do Everestu daleko, ale lepiej na razie nie porywać się z motyką na słońce. Sprawdzamy sprzęt, opłacamy tragarzy.
Tragarzy? A po jakiego grzyba tragarze? Z takimi Mocami boChaterka powinna sama na barana nieść co najmniej pięciu Szerpów.

 Łączność z helikopterem i bazą.... Jest! Butle z tlenem w porządku. Raki, haki, czekany i liny obecne. Jesteśmy gotowi. Co to są za chwile nie da się opisać. Wreszcie wyruszamy. Wszyscy patrzą się na nas dziwnie. W końcu upał 28*C, a my w plecakach mamy polarowe kurtki, spodnie. Wysokie buty i grube rękawice. Dopiero później mój tłumacz Manepti przetłumaczył że ruszamy na Annapurnę.
Tia, bo mieszkańcy podhimalajskich wiosek nigdy wcześniej nie widzieli wypraw w góry i dziwią się niezmiernie białym z plecakami i sprzętem.
I oczywiście mają rentgeny w oczach żeby bez problemu zorientować się w zawartości tych plecaków.
Bo Nepalczycy wcale a wcale nie robią interesów z himalaistami i nie sprzedają im sprzętu potrzebnego w czasie wypraw.

[Bohaterka i reszta ekipy rozkładają obóz na wysokości 7650 metrów n.p.m. Niestety, nie dane jest im długo odpocząć...]

Widziałam tylko masę śniegu pędzącą w naszą stronę. Następne chwile przelatywały mi jak na zwolnionym filmie. Tragarze zaczęli krzyczeć. Wszyscy wybiegli z namiotów. Ktoś mnie szturchnął.
Nie wiedzieli, jak się pozbyć aroganckiej dziewoi, więc próbowali zepchnąć ją w lawinę.

Potknęłam się i zaczęłam zsuwać w dół, podobnie jak lawina.
Po drodze robiła się większa i większa.

W locie zdążyłam chwycić jakiś czekan [jakiś? Tak sobie leżał na boczku?] i zawiesić się nad przepaścią. Zobaczyłam tam lodową jaskinię. Bez namysłu rozhuśtałam się i wpadłam do środka. Odczepiłam czekan od ściany lodowej i poszłam w głąb ciemności....
Usiłuję to sobie zwizualizować. Kiepsko mi idzie.
Ciemność widzisz?
Ja też. Bo wynika z tego, że ona najpierw wskoczyła do jaskini, potem wróciła na lodową skałę, odczepiła czekan i poszła w głąb ciemności.


[Bohaterka ląduje w opustoszałej jaskini, w której wre życie i mieszkają różne pomioty]

 Na szczęście miałam przy sobie latarkę. Gdy ją zapaliłam tak mi się jasno zrobiło, że musiałam przymrużyć oczy, co było dość dziwne. [Bo latarki speleologów świecą jak Słońca] Okazało się, że światło latarki odbijało się od czegoś. Na początku myślałam, że to woda, ale gdy podeszłam bliżej... Z ogromnym zdziwieniem stwierdziłam iż nie jest to woda, lecz... Dach jakiegoś domu. Nie był to jednak zwykły dach. Raz, że był ze złota, a dwa - cały dom przypominał starodawne chatki Azteków z Ameryki Południowej i Środkowej.
Jeśli Azteków, to Środkowej. Meksyk, konkretnie. Naprawdę, tak trudno w gugla to wpisać?

Skąd Aztekowie w Azji?!
Pierwszy to i jedyny przykład, gdy bohaterka zauważa, że coś tu się jednak nie zgadza.
Nieistotne. Przyjmijmy, że rozleźli się po okolicy.

Nie miałam pojęcia, ale z zaciekawienia podeszłam bliżej. To był błąd. To był wielki błąd. Usłyszałam tylko głuche warkoty, a potem ujrzałam ich... Sforę potężnych, barczystych, czarnych jak smoła wilków. Właściwie przypominały krzyżówkę kojota, wilka, szakala i doga niemieckiego.
Czyli wyglądały jak zwykłe kundle.
Ale dla odróżnienia od zwykłych kundli, te były barczyste. Wiesz, takie pudzian-dogi.
Na sterydach.

 Były potężne, szybkie, silne i sprytne.
Szczególnie spryt było widać na pierwszy rzut oka.
Miały takie chytre oczka.

 W mgnieniu oka mnie otoczyły. Ich ślepia były dzikie i przekrwione - jak u wściekłych psów. Strach mnie obleciał na chwilę. Tylko na chwilę. W mgnieniu oka zaczęłam biec w kierunku wylotu z jaskini, ale lawina zasypała go doszczętnie. Nie było drogi ucieczki. Albo wyjść na przeciw tym stworzeniom, albo... Właściwie to nie miałam nawet wyboru, bo biegły za mną. Dlaczego nie miałam przy sobie żadnej broni?
Bo na wspinaczki wysokogórskie się raczej karabinów nie zabiera?
Chyba, że się planuje polowanie na Yeti.

 Nie wiem, ale wiedziałam za to, że już od podstawówki byłam świetnie wygimnastykowana. Mały rozpęd - przeskoczyłam przez jedno z wściekłych stworzeń i pobiegłam w kierunku miasta.
Niechby była i mistrzynią świata w lekkoatletyce - człowiek przeciw bestii nie ma zbyt wielu szans...
Jednego psa przeskoczyła, a resztę sfory zamurowało ze zdziwienia.

Zaryglowałam się w jednym z domków. Liczyłam w myślach minuty, po których bestie rozszarpią te mizerne drewniane drzwiczki, ale chociaż miałam czas na myślenie.
Dachy ze złota, ale drzwiczki mizerne i drewniane. Dachówka wyczerpała budżet przeznaczony na dekoracje.
Logiczne, w sumie. Po co inwestować w drzwi, skoro każdy złodziej od razu leci na dach?
A gdzie pierniczki? To powinna być chatka z łakoci!

 Nagle coś mi przebłysnęło. Z uśmiechem na ustach stwierdziłam że to strzelba.
Samoświecąca.
I nadająca ciche pii pii pii..

 Ktoś inny musiał tu przede mną być.
Zaczęłam szybko przeszukiwać półki w poszukiwaniu nabojów
Tak, zamieszkał, rozgościł się, na półkach rozłożył dobytek...


gdy nagle, w ciemnym zakamarku dotknęłam czegoś bardzo gładkiego, śliskiego, a zarazem lepkiego i oślizgłego. Gdy zapaliłam latarkę mimowolnie krzyknęłam. Właśnie znalazłam poprzedniego właściciela strzelby.
Jesteśmy w lodowej jaskini, jest zimno, a facet wygląda jak zwyczajny topielec. W tym opku nawet trupy nie zachowują się prawidłowo.
Za to bohaterka zachowuje się zgodnie z Prawami Taniego Horroru: ukrywa się w miejscu, z którego nie ma wyjścia oraz natyka się na Obrzydliwego Truposza.

 Wilki zaczęły rozdrapywać drzwi. Jeden wsadził już swój wściekły łeb w głąb chatki. Z przerażeniem zaczęłam jeszcze szybciej przeszukiwać azteckie półki.
Azteckie półki, masajskie szafki, szuflady w czukockiej komódce...

Nagle wpadł mi do głowy genialny pomysł. Przeszukałam trupa. Miał w górnej kieszeni kamizeli małe pudełeczko naboi.
"Naboje do strzelby" i "małe pudełeczko" jakoś mi razem nie pasują.
Może to była wiatrówka?
Albo pradawny garłacz, ładowany siekańcami?

 zaczęłam szybko umieszczać je w strzelbie.
Strzelbie? Dlaczego nie znalazła CKMu?
A na co jej pisemko z panienkami? ;P
Bo by się zaczytała, psy by ją zjadły i byłby święty spokój.

Ręce trzęsły mi się niemiłosiernie. Nigdy nie byłam w takim stanie! Dwa na pięć naboi spadały mi na ziemię.
A gdzie te Moce i opanowanie?

W końcu udało mi się ją naładować. W samą porę bo jedna z tych istot właśnie wydrapała kawałek drzwiczek, dążąc w moją stronę. Nacisnęłam spust.. Głuchy huk, a potem to straszne zwierzę upadło na ziemię.. Już się nie wahałam.
Wystrzelała po kolei całą sforę, czy wszystkie załatwiła jednym strzałem? Coś powątpiewam w spryt tych bestii...

Po kilku minutach byłam bezpieczna. Wyszłam na zewnątrz, aby przyjrzeć się wiosce. Była przecudna. Dachy błyszczały w słońcu, które przedzierało się przez otwór w sklepieniu. Zdziwiło mnie tylko to, iż chatki całe były z mocnego drewna - tylko drzwiczki miały liche - a dachy były złote.
Wykosztowali się na dachy, to im później na drzwi funduszy zabrakło. Mówiłam już przecież.

 Wspięłam się na jeden z nich i zobaczyłam linie ciągnące się wzdłuż całości. Przeskoczyłam na następny dach. Linie układały się inaczej. Dopiero później zauważyłam, że każda chatka ma na dachu umocowane małe lusterko.
Aaaa, małe lusterko. No ja, naturlich.
Już wiemy, gdzie dawne mieszkanki wioski wykonywały poranne czynności.
Siedząc okrakiem na kalenicy. Potem schodziły na śniadanie.

W skale nad wielką bramą, która była zamknięta, tkwił natomiast jakichś szlachetny kamień. Rozglądając się zauważyłam także, że przy sklepieniu, w miejscu gdzie wpada słońce, jest jakby nieco luźne lusterko.
Tak sobie luźno wisi.

Lustrując [lustrami i lusterkami] pomieszczenie wysnułam teorię: Żeby otworzyć bramę, wiązka światła musi padać na kamień tkwiący nad nią.
Ot, taka starożytna fotokomórka.

 Aby skierować wiązkę światła w tamtym kierunku, należy skierować światło ze sklepienia na odpowiedni domek za pomocą ruchomego lusterka. No dobrze, ale do którego domku wiązka powinna powędrować najpierw? No i jak się dostać pod to cholerne sklepienie?
- Myśl, Alice, myśl!!! - mówiłam do siebie, ale nic nie wychodziło [czemu mnie to nie dziwi...], więc postanowiłam najpierw poszukać czegoś, dzięki czemu będę mogła wejść na górę, a potem przyjrzę się sekwencji ustawienia domków.

Przeszukałam większość chatek. W jednej znalazłam kilka haków, w innej linę.
W trzeciej tort czekoladowy i hulajnogę.

Plus mój czekan daje wynik prowizorycznego zestawu wspinaczkowego.
Jeżu borski, dlaczego mam wrażenie, że czytam scenariusz gry przygodowej?
Dlatego właśnie wolę FPSy - tam scenariusz gra najmniejszą rolę.

[po najeżonej trudnościami wspinaczce, bohaterka dociera pod sklepienie...]

Teraz przyglądałam się domkom i ustawieniu lusterka na poszczególnych chatkach. Lusterko, które się ustawiało, bardzo luźno się trzymało w skale, wiec najprawdopodobniej miałam tylko jedną szansę. Gorączkowo przypatrywałam się wioseczce. W końcu udało mi się wypatrzeć sekwencję.
Domki ustawione były w tajemniczy napis: SZCZEBRZESZYN.
Po jego rozszyfrowaniu triumfalnie rozbrzmiewał brzęczyk chrząszcza.

Powoli, z drgalnicą rąk [drgalnica to coś jak krajalnica?], zaczęłam obracać lusterkiem kierując światło na odpowiedni domek. Wbrew pozorom, wcale takie proste to nie było. Nareszcie, udało się. Usłyszałam szczęk bramy. Nagle grunt osunął mi się pod nogami. W ułamku sekundy znalazłam się na innej półce skalnej. Znalazłam się w jeszcze gorszym położeniu. Z dala od haków i co gorsza - czekan został tam, na górze. Pod sobą zobaczyłam niewielki zbiornik wodny. Jeżeli odpowiednio bym się wybiła - wpadłabym do niego i mogła spokojnie wypłynąć.
Albo i nie, bo jesteśmy w lodowej jaskini, więc woda będzie lodowata, więc istnieje spore prawdopodobieństwo, że nam bohaterka zamarznie *trzyma kciuki*
A może w ogóle to jest tylko kałuża roztopionego lodu? Płytka.
Albo kolejne lustro, które robi ją w konia. Skoczy, stłucze i będzie mieć siedem lat nieszczęścia.

 Jeśli jednak podczas skoku coś pójdzie nie tak - spadnę w dół [dlaczego wyklucza spadanie w górę???] prosto ku śmierci. Ludzie są tacy krusi... No i dlaczego!! Dobra... Nie ma innego wyjścia. Oddech... Drugi... Wybicie. Czuję ze lecę. Złożyłam odpowiednio ręce. Nawet jeśli nie wpadnę do wody, to może złamię tylko ręce.
Khem, ona chce skoczyć na ręce? I ma nadzieje, że nie rozwali sobie łepka? Optymistka.

 Usłyszałam plusk.
No tak, Mary Sue. Nikt inny nie słyszy plusków mając głowę pod wodą.

To chyba dobrze. Oj nie, nie dobrze. Zza bramy biegł olbrzymi niedźwiedź.
Zadziwiająco obfita fauna zamieszkuje tę jałową, lodową jaskinię tuż pod szczytem ośmiotysięcznika. Czekam jeszcze na tygrysy szablozębne.

 Musiałam wcześniej wyrzucić gdzieś strzelbę, bo leżała teraz koło basenika.
Tuż obok leżaczka, ręczniczka i piłeczki plażowej.

Zauważyłam też kawałek grubej tkaniny [patrz, Sierżant, faktycznie ręczniczek! :D] i sznurek. Z tej pozycji strzelać nie mogłam. Jak nic bym chybiła i tylko zwróciła na siebie uwagę niedźwiedzia. Wzięłam więc powoli tkaninę i sznurek, po czym zaczęłam zawijać strzelbę w materiał.
Po co? To jest dobre do oddawania strzałów z bliska tzw. "egzekucyjnych", z przyłożenia, ale po co jej to było na misia - nie wiem.
Nie chciała mu futra uciaprać, estetka.

Miałam pewien plan, ale żeby się ziścił niedźwiedź [ziści nam, spuści nam - niedźwiedzia!] musiał mnie wypatrzeć w odpowiednim momencie. Po upewnieniu się, że strzelba jest dokładnie owinięta, przewiązałam tkaninę sznurkiem zostawiając pętlę,
A po cholerę ta pętla? Chce nieszczęsnego niedźwiedzia za łeb ciągnąć za sobą?

po czym zawiesiłam sobie takie zawiniątko na plecach. Upewniłam się że naboje mam w kieszeni. Z drugiej wyciągnęłam tylko szczelny woreczek i włożyłam tam owe pudełeczko, które następnie powędrowało z powrotem do kieszeni.
Mokre naboje do strzelby to tylko 50% szans na wystrzał. No, chyba, że autorka już zapomniała, że bohaterka przed chwilą zażyła przyjemnej, lodowatej kąpieli.
Poza tym, po co zabezpieczać i tak już mokre naboje?
A ten misiu do tej pory jej jeszcze nie zauważył, rozumiem?

Czułam jak krople potu spływają mi po czole.
To nie pot, to lodowata woda.

 Zerknęłam pod wodę. Był tam jakiś korytarz.
Mam pytanie: ile właściwie światła może wpadać do jaskini przez otwór w sklepieniu, że bohaterka jest w stanie tak dokładnie dostrzec wszystkie szczegóły, włącznie z tym, co pod wodą?

Miałam tylko nadzieję, że prowadzi do jakiegoś miejsca za bramą i że nie jest specjalnie długi. Plan był następujący. Krzyczę głośno, tak aby niedźwiedź tu przybiegł. Nurkuję i płynę korytarzem, który (mam nadzieję) prowadzi do baseniku za bramą.
Muszę przyznać, że to najgłupszy plan jaki w życiu widziałam. Ale oczywiście się uda, w końcu to opko.
Cóż, wiemy, czyją mamą jest nadzieja.

- Heeej! Ty misiek! Tuuuuuutajjj!!! - darłam się wniebogłosy. Podziałało. Niedźwiedź zaczął wściekle biec w moim kierunku. Przeżegnałam się tylko i wzięłam głęboki wdech, po czym zanurkowałam. To, co było pod wodą, było cudowne. Były tam jakieś ruiny, złote puchary wysadzane drogocennymi kamieniami. Płynęłam długo. Powoli zaczynało kończyć mi się powietrze.
O hipotermii łaskawie nie wspomnę. O tym, że gruba kurtka utrudniała ruchy, ani że ciężkie buty ciągnęły na dno, też nie.
Myślę, że pisząc to, autorka miała raczej wizję bohaterki w krótkich spodenkach, obcisłej bluzce i z kaburami przypiętymi do ud.

Że też musiałam wpaść tu bez butli tlenowej!!! Ja to zawsze mam szczęście. Widziałam jakieś białe snopki światła. Czyli słońce świeciło z góry, a to znaczy, że jest tam wylot. Przyspieszyłam nieco tempo i wypłynęłam biorąc głęboki wdech. Tak jak myślałam - wypłynęłam po drugiej stronie bramy.
To cudownie! Podziemna rzeka nie ma zwężeń, syfonów, nagłych uskoków i oczywiście zawsze prowadzi na drugą stronę.
W grach i opkach - owszem.

Cicho podeszłam nieco bliżej. Widziałam jak ten wścieknięty grizzly obwąchuje basenik po tamtej stronie.
Uwaga, zdradzam wielki sekret: każdy grizzly jest niedźwiedziem, lecz nie każdy niedźwiedź - grizzlym.
A ja się zastanawiam, co ten niedźwiedź tam jadł. Obgryzał drzazgi z drzwi?
Polował na zabłąkanych himalaistów.

 Nagle zauważyłam pokrętło. Sądząc po linach od niego idących - można było nim zamknąć bramę.
Pokrętło niewielkie takie
da sobie radę z ptakiem.
Lecz gdy większe, do tego

uwięzi nawet grizzlego.

Zaczęłam szybko nim obracać. Brama niemiłosiernie szczękała,
Brama szczękała, psy szczekały, miś czkał, szczał i czekał.

więc niedźwiadek szybko się zorientował, gdzie jestem. Brama zaczęła się coraz szybciej zsuwać, ale i niedźwiedź był przerażająco blisko!!! Minuta, dwie.. Niedźwiedź przyspiesza. Pokrętłem już coraz ciężej się kręci. Mija kolejna minuta..
Znów zapętlenia czasoprzestrzeni. Niedźwiedź jest "przerażająco blisko" i leci ku niej galopem, a mimo to przez kolejne co najmniej trzy minuty nie jest w stanie jej dopaść. Może to był tylko gigantyczny jaskiniowy ślimak?

 Lina od pokrętła się urywa.. Brama szybko opada zostawiając grizzly po drugiej stronie.
No dobra. Przestańmy udawać, że nie wiemy, skąd biorą się pomysły autorki i zajrzyjmy do scenariusza gry Tomb Raider.

Postanowiłam chwilę ochłonąć. Za dużo wrażeń jak na jeden dzień. Potem ruszyłam dalej. Po chwili zobaczyłam je.. Wspaniałe, wielkie, połyskujące... Złote Miasto....
Bo wcześniej robiłam wszystko, byle tylko go nie zauważyć.

 Zaciekawiona ruszyłam w głąb nieznanego miejsca. Do miasta prowadziły długie schody. Znowu coś mi się tu Aztekowie widzą. No nic. Weszłam powoli na górę. Rozglądałam się uważnie dookoła. Nie natrafiłam na żadne ślady zwierząt, wiec - już nieco spokojniejsza - ruszyłam na zbadanie owego miejsca.
Gdyby zobaczyła krowie placki, to musiałaby zawrócić...

Znalazłam wejście w głąb grodu. Była to olbrzymia, pozłacana brama. Oczywiście zamknięta - jak zwykle. Cholera! Jakby nie mogli zostawić wszystkiego otwartego.
No w sumie, dlaczego nie. Bramy do Tajemniczych Złotych Miast powinny być zawsze otwarte na oścież, a w dolinach umieszczone wyraźne drogowskazy.
Skoro brama była olbrzymia, to pewnie zasłaniała to, co za nią było. Więc skąd ona wie, że znalazła wejście do grodu, a nie na przykład do wypasionego wychodka?
Bo to była brama jak się patrzy! 

 Jak zwykle, jak zwykle! Nie może być dnia, w którym nie musiałabym czegoś szukać.
Mary Sue i Poszukiwania Zaginionego Rozumu.

Nie cierpię tego. Nie cierpię to zbyt mało powiedziane! Ale odejdźmy już od tych moich wywodów i zajmijmy się opisaniem poszukiwań jakiejś dźwigni czy czegoś.
Czegokolwiek. Może być dźwignia, ale i kółko zębate się przyda, a w ostateczności może być puszka po piwie.

Ok, znalazłam coś. Coś to dobre określenie, bo nie całkiem wiadomo mi było co to. Wyglądało to jak kamień, ale z pewnością kamieniem nie było. Wyglądało to trochę jak klucz.
Więc wyglądało jak kamień, ale jednak jak klucz. Może to fortepian?
I tak sobie leżało u stóp bramy do Tajemniczego Złotego Miasta. Pewnie miało jeszcze breloczek z napisem "brama nr 4"

 Ale klucz do czego? Właśnie, oto jest pytanie! Do czego ten klucz.... Hm... Zamka tu żadnego nie było, a i to nie było zwykłym kluczem. To było.. Jak kamień - tak, właśnie! - było kamieniem z nietypowymi żłobieniami z tyłu, a z przodu był wizerunek siedmioramiennej kobiety, która rozrywała na strzępy jakiegoś człowieka. 
To ja rozrywałam bohaterkę opka. A byłam pewna, że nikt tego nie widział...
Czyli generalnie to była płaskorzeźba, w której bohaterka, przebłyskiem marysuistycznego geniuszu, domyśliła się klucza. Taaaak.

- Ciekawy obrazek - mruknęłam do siebie, po czym rozpoczęłam poszukiwania czegokolwiek, do czego owy [jeśli już, to na Bora Mrocznego! ów, a jeszcze lepiej ten] niesamowity klucz mógłby pasować. Prześledziłam wszelkie ściany, obrazy (na dłużej zatrzymałam się przy Bitwie Pod Grunwaldem), aż rzucił mi się w oczy pewien posąg.
 Przedstawiał on coś człekopodobnego, ale było jakieś takie... Małe i powykrzywiane.
Sméagol?
Zgredek?
Lustro?

Od szyi tej postaci szły dwa sznury - jak gdyby od łańcuszka, medalika czy czegoś takiego, ale w miejscu gdzie się złączały był tylko okrąg i dziura. Dziura tej wielkości co mój "klucz". Włożyłam więc go w tę dziurę.
Dochodzę do wniosku, że mózg mam zryty dokumentnie i nieodwracalnie...
Kuro, nie jesteś sama *wcale nie ma skojarzeń*

Usłyszałam skrzypnięcie, a potem odgłos otwieranego przejścia. Ku mojemu zdziwieniu brama nawet nie drgnęła. Za to otworzył się mały korytarzyk po prawej stronie. Było tam cholernie ciemno, więc znowu wyjęłam latarkę.
Himalaiści zawsze mają przy sobie wodoodporne latarki...

 Tym razem jednak umocowałam ją na lufie broni.
A jasne. Celownik, latarka, jeszcze co? Pozytywka?
Lusterko.

Gdy wyszłam... Mogłam nie wychodzić.. Przede mną był stół... Stół ofiarny... Od niego szedł wąski kanał wpadający do rzeki. Czerwonej rzeki. Wszystko ok, ale dziwne było jedynie to, że na stole leżały świeże zwłoki bez głowy, a kanalikiem płynęła jeszcze ciepła krew.. Głowa nieszczęśnika leżała pod moimi stopami. Był to jeden z tragarzy, z którymi wyruszyłam na szczyt.. Niedaleko, na palach, były powbijane głowy pozostałych - w tym także i Jacka. Skoro ta głowa nie była jeszcze na palu, to oznacza, że komuś przerwałam. Ale komu? Lub czemu... Usłyszałam kroki. Potem poczułam tylko silne uderzenie w tył głowy. A potem... Potem była już tylko ciemność...
Z wikipedii: Dodatkową atrakcją turystyczną Nepalu są partyzanci maoistowscy.

***
Ok, ciekawie nie jest. Czemu? Bo jakieś pokurcze mnie związały. Potem umyły ten stół i mnie na nim położyły.
No ba. BHP musi zostać zachowane. Po każdej ofierze starannie czyścimy stół, inaczej jaskiniowy sanepid wypisze mandacik.

Teraz coś na miarę plemienia Pigmejów, skacze dookoła ogniska i coś śpiewa po pigmejsku.
Koleżanko Pigmejko, co koleżanka robi w naszym opku?

Szaman, czy coś w tym stylu [a to na pewno była Kalevatar!], wymachiwał jakąś maczetą ozdobioną piórami, co dobrze nie wróżyło
To załoga PLUSa właśnie przygotowuje się do kolejnej analizy.
Khę, Jaszo, a Ty skąd znasz sekrety ich warsztatu? *patrzy podejrzliwie*

Ok, jeszcze odsłonili pomnik tego siedmioramiennego bóstwa
Szaman maczetą przeciął wstęgę.
I w tejże chwili orkiestra zagrała skocznego marsza.

Czyli jest jeszcze cudniej! Tak wiem, jestem trochę zbyt sarkastyczna. Cóż... Moja matka taka była, więc co się dziwić.
Złe geny. Ale w tych okolicznościach ci wybaczamy.

Dobra. Pigmeje przestali śpiewać, a szaman w kiecce zaczął coś gadać.
Odporny, skubaniec. Przypominam, że wciąż znajdujemy się w LODOWEJ jaskini. Chyba, że kiecka była futrzana?
Pigmejscy Aztekowie z Azji odśpiewali hymn, potem zaczęły się przemówienia.

 Wychwytywałam pojedyncze słowa. Moja wcześniej wymieniona rodzicielka, studiowała języki martwe, czy coś takiego, a potem przychodziła do domu i mi wszystko tłumaczyła.
Języki martwe, czy coś takiego. Może grekę, może łacinę, może starocerkiewnosłowiański? Dość, że jednym uchem wpadało, drugim wypadało, ale teraz jest w stanie wszystko zrozumieć, gieniusia jedna.
Dlaczego ona myśli, że Pigmeje posługują się językiem martwym?
Dlaczego ona myśli, że to są Pigmeje?
Bo są niscy?

 Mówił coś o dopełnieniu się czegoś przez krew i odkupieniu kogoś.
Coś, czegoś, kogoś... I w ogóle to wszystko było... jakieś takie.
Całkiem jak w jakąś niedzielę, gdzieś, jakimś przedpołudniem.

 Potem modlił się do babki o siedmiu rękach i moczył maczetę w jakimś płynie. [odkażającym zapewne] Ostatnia chwila aby wiać. W bucie miałam scyzoryk, a strzelba leżała jakieś trzy metry ode mnie. Po za tym miałam wrażenie, że moje drzwi się zamykają. Na dodatek przemowa gościa ubranego w trawę, [w trawę! To on faktycznie cholernie odporny... I skąd ją wziął właściwie?!] właśnie się kończyła. Kręciłam się na tym stole niczym glista jakaś, aby choć trochę poluzować niezwykle mocny, pigmejski węzeł.
Różne węzły znam, knagowy, babski, refowy, nawet flagowy, ale o pigmejskim to nie słyszałam.
A słyszałaś o Pigmejach na Annapurnie?
Racja.

Gościu chyba kończył. O nie! Dzięki Bogu! Zaczął znowu kłapać paszczęką. Niech se kłapie, dla mnie to lepiej. W końcu udało mi się sięgnąć do buta.
Jak?! Skoro była przywiązana do stołu ofiarnego? Nikt nie zauważył, że wyciągnęła rękę z więzów?
Zbyt byli zajęci kłapaniem paszczękami.
Miała bardzo krótkie nóżki i niewiarygodnie długie ręce. Stojąc na baczność mogła podrapać się po stopie.

 Dobra, teraz trzeba rozłożyć nożyk. Proste to nie było. Dlaczego? Ponieważ oprócz nożyka była tam miniaturowa piła, pęseta, nożyczki i wiele różnego sprzętu [igła z nitką, pilniczek do paznokci...]. Koniec z wielofunkcyjnymi rzeczami.
MacGyver, wszystko przez ciebie! Od dziś noszę tylko nóż w stylu Rambo!

 W końcu się udało. Cholera!  Drzwi zaczęły niebezpiecznie zbliżać się do podłogi. Przecięłam węzły w momencie, kiedy zostało mi zapewne jakieś dwadzieścia sekund. Trzy.... Dwa... Jeden.. I skok w kierunku strzelby. Pigmeje zaczęły mnie gonić, ale ja tylko chwyciłam strzelbę i przeturlałam się po podłodze prosto przez szparę, która została miedzy drzwiami, a podłogą.
*nuci* Między drzwiami a podłogą wszystko po staremu, spokojnie, to tylko świątynia Azteków...

A kapelusz ci nie spadł z głowy?


Potem tylko wstałam i rzuciłam się do ucieczki.
No i proszę, jakie to wszystko było proste, prawda?
Pomyśleć, że żaden z właścicieli nabitych na pal głów na to nie wpadł. No ale to w końcu Mary Sue...

[teraz bohaterka wydostaje się z jaskini, wykonując mniej więcej COŚ TAKIEGO.]

Gdy już doszłam do wylotu, podciągnęłam się wyżej i cudem znalazłam w śniegu zestaw łącznościowy naszej wyprawy i połączyłam się z bazą.
Jakim tam cudem. Mary Sue zawsze znajdzie przypadkiem pod nogami to, co jej akurat potrzebne. Strzelbę, radio, trólawera.

Zażądałam natychmiastowego przylotu helikoptera. Długo nie musiałam czekać. 20 min. i transport już był. Po opowiedzeniu kierownikowi wyprawy o wszystkim, usadowiłam się wygodnie na swoim miejscu.
Kierownik tymczasem dyskretnie się oddalił, wezwać ekipę z mocnym kaftanem.

Po chwili lotu wylądowaliśmy w Sadze. Podszedł do mnie jakiś starszy mężczyzna, ubrany w tradycyjny, azjatycki strój.
Tj. buty Nike, dżinsy Lewisa i koszulkę Lacoste. Wszystko podrabiane.

Szczerze? Wyglądał jak jakiś biedny zbieracz ryżu.
Ciekawe, czy według autorki tak wyglądają biedni zbieracze ryżu.

- Witaj Alice - powiedział dziwnym głosem. Był on ochrypły, ale jednak bardzo przekonywujący i jakiś taki delikatny.
Bela? Czemu podszywasz się pod starego Azjatę?
Ochrypły, przekonywujący głos? Himilsbach jak nic!

- Hej, skąd znasz moje...
- Asenar karen masseran kash - przemówił niespotykanym akcentem.
- Ashir massen avanar - sama nie wiem skąd znałam dokończenie jego wypowiedzi. Potem wszystko sobie przypomniałam. Widzicie, meferati, w momencie przyjścia na Ziemię, zapominają o swoim poprzednim życiu. Zanikają zdolności. Liczy się tylko życie człowieka.
Podsumujmy. Kilkanaście lat morderczego treningu. Potem kilka tysięcy - śmiertelnej nudy. A to wszystko diabli biorą przy wcieleniu się w człowieka? Przerypane.

Każdy "posłaniec" bractwa ma zapisane jakieś ważne zadanie, które jest jego próbą. Po jej przeżyciu, nadchodzi "opiekun". Starszy członek bractwa, który już od dłuższego czasu przebywa w ludzkim świecie. Wraz z nadejściem opiekuna i wymówieniu przez niego słów w języku meferatich, mimowolnie dokańczamy to zdanie i wracają wspomnienia z naszego poprzedniego życia. Moim opiekunem był ten Azjata, a moją próbą, była jaskinia Pigmejów. Dobra, Majów.
Aztekowie, Pigmeje, Majowie, jeden czort. A Eskimosów tam Waćpanna nie widziałaś?

Skąd wiem, ze to jednak Majowie? Cóż, tylko ci starożytni idioci obcinali ludziom głowy, więc wnioskuję, że to oni.
Tak, Henryk VIII też musiał sprowadzić takiego na swój dwór w celu ostatecznego rozwiązania sprawy Anny Boleyn.
W tym właśnie momencie wszyscy kaci poszli się pociąć.
Powiesić. Ciąć się nie mogą, nie są Majami.

- Nazywam się Karai Asham i będę ci towarzyszyć w trakcie twej dalszej podróży, a także przy wypełnianiu misji.
- Jakiej.. Ach, tej misji. No dobra, możesz iść. Zresztą i tak pójdziesz, ja nie mam nic do gadania. Tylko postaraj się za bardzo nie odstawać w tyle. Lubię szybkie tempo - powiedziałam oschle.
- Raczej TY postaraj się nie odstawać - uśmiechnął się starzec. Zanim zdążyłam zareagować, dziadek stał już przy aucie.
- Uroczo.. - mruknęłam do siebie.
 Staruszek wywiózł mnie na jakieś pustkowie. W promieniu ok. 10km nie było żywej duszy.
- Dobrze... Teraz czas, abyś dowiedziała się o Upadłych Aniołach - mruknął Karai.
- Upadłych co?! - krzyknęłam.
Kurcze, miała 8755 lat żeby nauczyć się WSZYSTKIEGO, a ona jeszcze ma braki w wiedzy?
No i jak można nie wiedzieć, co to jest Folen Endżel?!

- Możesz mnie w końcu posłuchać! - wrzasnął staruszek.
- W porządku - odparłam.
- Dziękuję - dodał już spokojniejszym głosem - Upadłe Anioły są zaprzysięgłymi wrogami naszego bractwa. Nie wiem jak zostałaś przygotowana,
Bądźmy szczerzy - nie najlepiej.

natomiast twoje zadanie jest niezwykle ważne. Musisz mieć siłę, aby odeprzeć Anioły, gdyż te, będą próbowały za wszelką cenę ci przeszkodzić.
Tak sobie myślę, prastare istoty żyjące kilka miliardów nie mają nic lepszego do roboty niż opiekować się Ziemią, tak? Ale jak zwykle ostateczna misja uratowania świata spada na głowę jednej Marysi. Mam pytanie: co robią w tym czasie pozostali meferati? Nudzą się?
Siedzą w kręgu i biadolą: "Oj oj, jak to źle, że pojawił się człowiek, teraz doprowadzi całą Ziemię do upadku, cóż my poczniemy, biedni jej obrońcy, cóż?".
Przy czym puszczają do siebie perskie oko, chytrze się uśmiechają i zacierają łapki.

Mój opiekun wyraźnie zdziwił się na widok mojej miny.
- Myślałaś, że nie mamy żadnych wrogów? Wtedy nasze zadania byłyby zbyt proste! Alice, musisz zrozumieć...
- Haloo? Co zrozumieć? Hej! Dziadku słyszysz mnie?
- Cicho! To Araini. Sama generał legionów Upadłych Aniołów. Dlaczego jest sama?
Eee... Bo jest aspołeczna?
Bo wybiera się tam, gdzie nawet król chadza piechotą i bez obstawy?

- Co ona tu...
- Cicho bądź! Nauczył cię ktoś kiedykolwiek co znaczy to słowo! Może nas minie. A ty do jasnej cholery zamknij w końcu tą jadaczkę, bo ci wytnę język!
- Spokojnie, nie chciałam...
- Ucisz się wreszcie!!! - Azjata wyraźnie się bał. Najśmieszniejsze jest to, że można było wywnioskować iż nie boi się o siebie, ale o mnie! Nagle zobaczyłam ją... Samą Araini. Generała Upadłych Aniołów. Była to przerażająca istota w długiej kiecce z kapturem, który zasłaniał niemal całą twarz. Jej biała szata była miejscami czerwona. Kaptur był nierównomiernie uciapany krwisto czerwonymi plamami.
Uhm. Ona, jak rozumiem, chce przerazić czytelnika? Niestety "uciapana kiecka" daje w tym miejscu taki efekt, jakby hitchcockowskie ptaki, zamiast rzucać się na ludzi z dziobami i szponami, obsrywały ich.

 Zakończone ostrymi igłami skrzydła promieniały czerwonym światłem, miejscami były białe, lecz dominowała czerwień. W ręce tej istoty tkwił kurczowo zaciśnięty na rękojeści miecz z najwyższej jakości varnaski*, o nierównomiernych brzegach wyszlifowanych w fale.
Nie dość, że miecz się zaciska na rękojeści, to jeszcze jest całkowicie niepraktyczny. No ale liczy się lans, prawda?

 Cała broń iskrzyła się ogniem. Za ognistym pasem u szaty tkwił sztylet z najczystszego argnavu**. Pod kapturem widać było jedynie fale czarnych jak noc włosów, krwiste oczy i mocno zaciśnięte usta,
Bez nosa? Kolejna córka Voldzia?

 które przegryzione przez ostre zęby uwolniły małą strużkę krwi, która płynęła teraz aż do brody i skapywała na szatę Araini.
To jakiś świeżo upieczony wąpierz chyba, skoro się jeszcze nie umie obchodzić z kłami...

- Kurwa, co to za... - nie dokończyłam, bo Karai zatkał mi usta. Zaczynałam się powoli bać, ze jednak wytnie mi ten język. [kurde, powinien! A aŁtorce paluszki.] Zauważyłam, że starzec płakał. Gdy pani generał odfrunęła ochłonęłam nieco i przeszłam do zalewania biednego Azjaty pytaniami.
Aha, to taka piekielna szycha tylko wyszła na spacer? Tak bez celu połaziła, powyglądała i poleciała w cholerę?
No wiesz, to był wybieg z najnowszymi modelami uciapranych kiecek...

- Dlaczego płakałeś? - spytałam niepewnie.
- Nie twój interes - warknął przez zęby.
- Ech, skoro masz ze mną podróżować, to raczej mój - powiedziałam.
- To... To moja... córka - powiedział staruszek. Zauważyłam, ze wypowiedzenie tych słów wymagało od niego wiele wysiłku.
- Co?! - krzyknęłam.
- Do jasnej cholery, dlaczego akurat ciebie mi przydzieli! Jesteś taka... taka...
Głupia?

_________________________________________
* varnaska - Tu metal pozyskiwany ze spadających gwiazd; metal ten można było zdobyć tylko za pomocą jednej istoty, tak więc niezwykle drogi (fikcja);
** argnav - Tu metal uzyskiwany z roztopu meteorytów pod ogniem z "żywych drzew". Z racji iż "żywe drzewa" spotyka się nadzwyczaj rzadko, metal ten jest niezwykle drogi. Podobnie jak varnaska (fikcja);
Wniosek: Upadłe Anioły bogate są.

Ponad sto dwadzieścia kilometrów przejechaliśmy w milczeniu. W końcu nie wytrzymałam.
- Jak to twoja córka?! W sensie, że jak to możliwe?! - krzyknęłam.
No wiesz, tatuś kocha mamusię i z ich miłości rodzą się dzieci...
"Tatuś przytula mamusię w taki specjalny sposób"

- No! Jesteśmy na miejscu! - oznajmił entuzjastycznie. Wokół nas nie było nic poza trawą i trawą... No i... Trawą?!
Próba Traw, jak nic...

A nie, przepraszam. Były jeszcze gryzonie. No i jakieś robaki. I jedno drzewo.
Na którym siedział szaleniec i darł się: ja chcę kobiety!

- Co to za cholerne pustkowie?! - krzyknęłam.
- Zaraz zobaczysz.
- Ale o to chodzi, że ja tu nic nie widzę poza tą cholerną trawą, szczurkami i robalami! Chyba, że ty widzisz jakiś głębszy sens w przebywaniu na tym popieprzonym pustkowiu!
- Jesteś okropna! Do cholery jasnej, gdyby to nie było pustkowie, to by cię ludzie widzieli!
- I co w tym złego?
Jestem przecież Mary Sue, a blaskiem mej zajebistości można oświetlić całe miasto! Odbierasz ludziom szansę podziwiania mnie?

- To, że musisz trochę potrenować walkę!
- Było mówić tak od razu.
- To zaczynajmy... - powiedział starzec, po czym rzucił mi katanę pod nogi.
- Zdajesz sobie dziadziu sprawę, że to ostre? - zapytałam lekceważąco.
- Lepiej martw się o siebie...- powiedział Azjata.
- Wiesz, że tym cackiem można rozciąć trzy świnie za jednym zamachem? A ja jestem silna.
Myślałam, że w walce samurajskim mieczem siła jest najmniej ważna.

- To spróbuj mnie pokonać.
- No nie wiem, możesz czasem nie wyjść z tego cało - powiedziałam krzywo się uśmiechając.
Ech, dziecko. Powinnaś wiedzieć, że azjatyckich staruszków raczej nie należy lekceważyć.

 Nagle Azjata zamachnął się rozcinając mi rękę poniżej łokcia.
- Ej! Mogłeś mi odciąć rękę!
Wkurzył się wreszcie? Ale faktycznie, w jęzor trzeba było celować...

- Grunt to precyzja. Nie możesz machać ostrą bronią na prawo i lewo, bo raz - nikogo nie trafisz, a dwa - zrobisz sobie krzywdę - staruszek zawiesił na jakimś samotnym drzewie drewniane koło - wytnij w nim trójkąt równoboczny. Kiedy to zrobisz, będziesz gotowa.
- Pojebało cię już całkiem! - wrzasnęłam.
Uch. Z sadystyczną przyjemnością wyobrażam sobie, co by jej zrobił w tym momencie mistrz Pai Mei.

- Patrz i ucz się - mruknął Karai po czym wyciął swoją kataną... Trójkąt równoboczny!
 Trzy dni spędziłam na próbie wycięcia tego cholernego trójkąta. W końcu się udało.
Zastanawiam się, jakie wyczesane w kosmos umiejętności posiadła bohaterka w czasie tych 8755 lat nudy, że walka kataną ją przerasta.
Zastanawiam się, po kij ona właściwie przechodziła jakikolwiek trening przed "zesłaniem" na Ziemię.

 Wtedy Karai zgodził się powiedzieć mi więcej o tych czerwonych aniołkach.
Zwą się one Kupidynki,
Wyrajają w Walentynki.

- No więc, wszystko zaczęło się w czasach, kiedy pierwszy raz archanioł zbuntował się przeciwko Bogu, i został stracony do piekła jako Lucyfer.
- Tak, tak, wszyscy znamy tę bajkę - mruknęłam.
A w dodatku dziadek Qwfwq opowiadał mi, że to wcale nie tak, nie było żadnego strącenia. Po prostu Lucek po pijanemu wychylił się za bardzo.

- Cisza! Wtedy pociągnął za sobą zwolenników - pierwsze szatany. Upadłe Anioły są czymś więcej. Są czystym złem. Zostały wygnane z Niebios i są tak potężne, że nie chciano ich nawet w piekle. Tak powstała Rada Trzynastu. Trzynaście pierwszych Upadłych Aniołów. Następni, dochodzili w nieco inny sposób.
Czytali Lwa Starowicza i wprowadzali w czyn jego rady?

Pewnie znana ci jest legenda, o potężnym Aniele Śmierci?
- To ten kościotrupek ze skrzydełkami?
Taak, słodki, mały kościotrupek z różową czaszeczką.

- Taak. A dokładniej szkielet Anioła, z czarnymi skrzydłami.
Szkielet Bezcielesnego, no jasne...

Z resztą na pewno się o nim uczyłaś. Tak więc pierwsze Anioły znalazły starożytne relikty - w tym Ostrze Ofiarne, Runy oraz Księgę Tajemnych.
Pytanie, gdzie ją znalazły. Pewnie w tej gromadzonej od zarania dziejów bibliotece meferatich.

 W Księdze była dokładnie opisana budowa Ołtarza Anioła Śmierci, a także sposób wtapiania w niego Run. Gdy ołtarz był gotowy, Anioły oplotły go Runami. Od tego momentu, każdy śmiertelnik położony na Ołtarzu i przebity Ostrzem Ofiarnym, stawał się jednym z nich... Stawał się posłuszną maszyną, żołnierzem kolejnego Legionu Upadłych. Tylko najbardziej zasłużonym zwracano wolną wolę. Tylko najposłuszniejszym.
Uhm, ciekawe, jak ich typowali, skoro nikt nie miał wolnej woli i wszyscy wypełniali rozkazy jak maszyny.
Pewną rolę w tym odgrywała Wielka Maszyna Losująca oraz kolorowe piłeczki...

Generałom, oficerom, dowódcom. Szary żołnierz wykonuje bezwiednie rozkazy, w nadziei, że kiedyś odzyska własne zdanie.
- Straszne! - krzyknęłam - masz popcorn?
No pewnie, Marysia już nie takie rzeczy widziała i słyszała...

- Ty... Ty... Ught! - staruszek nie wytrzymał - wiesz teraz co stało się z moją córką?
- Tak.
- I wiesz co teraz zrobimy?
- Nie.
- Zabierzemy im to ostrze!
- Fajnie.
Luzik. Powinna jeszcze w tym momencie strzelić balonem z gumy do żucia.
Czy wśród tych kulerskich zasad meferatich nie było gdzieś posłuszeństwa, albo szacunku dla starszych?

[bohaterka ma sen, w którym jest świadkiem rytuału przemiany młodej dziewczyny w Upadłego Anioła.]

Biegłam... Wciąż biegłam... Coraz wolniej... W końcu dotarłam do jaskini. Czuć było od niej śmiercią. Lecz weszłam do środka. Nie zawahałam się ani chwili. Czułam, że to jest cel mojego szaleńczego biegu. Ukryłam się za potężnym głazem. Serce biło mi bardzo szybko. Wyraźnie słyszałam każdy swój oddech. Wychyliłam się nieco. Widziałam je. Upadłe Anioły. Stały ułożone równo, jak szeregi najlepiej zdyscyplinowanego wojska.
Tak sobie leżały w pionie?
Były ułożone wertykalnie, po prostu.

 Na końcu jaskini stał ołtarz. Ołtarz Anioła Śmierci. Na nim leżał sztylet. Taa, Ostrze Ofiarne. Do ołtarza podszedł jeden z Aniołów. Wyglądał niemal tak samo, a jednak się różnił.
Jak gołąb od zwłaszczy.
Tak samo, ale jednak inaczej. Niby identyczny, ale jakiś taki niepodobny.

 Kaptur jego szaty był nieco większy. Miał jasnoniebieskie refleksy. Musiał być jednym z pierwszych strąconych.
Po kapturach ich poznacie?

[dalszy opis opuszczamy, dłuuuugi jest. W skrócie: ofiara na ołtarzu zostaje zasztyletowana, przez co przemienia się w Upadłego. Bohaterka ucieka]

Otworzyłam oczy. Rozejrzałam się dookoła, szybko łapiąc powietrze. Spostrzegłam, że trzymam nóż przy gardle mojego opiekuna.
Który dał się zajść jak małe dziecko. Fajny opiekun, sam potrzebuje opieki.

Dotknęłam niepewnie swojej szyi. Krew. Czyli to jednak nie był tylko sen. Miałam poranione ręce, a w ranach tkwiły małe kamienie.
Kamienie w ranach? Może jej czipy wszczepili pod skórę, takie no... czipy z epoki kamienia giglanego.

Wspinaczka. Miałam mokre włosy i ubranie. Czołgałam się po wodzie.
Gdy osiągnie wyższe stadium wtajemniczenia, będzie umiała po niej chodzić.
Niekoniecznie się czołgała... mogła po pijanemu taplać się w fontannie.

 Tylko dlaczego tak było, skoro to był sen? Dlaczego tak wyglądałam mimo tego, iż nawet nie ruszyłam się ze swojego namiotu? Te pytania dudniły w mojej głowie strasznie głośno.
Odbijały się echem w pustce.

 Karai przysiadł na małym stołku i złapał się za głowę.
Facepalm.

O co tu chodziło? Nie wiedziałam. Chciałam wiedzieć. Nawet potworny ból głowy i zimno które czułam, nie powstrzymały mnie od zadania pytania.
Ba! Nie powstrzymałoby jej nawet kilo gipsu w paszczy.

- Co... Co się stało? O co... Tu chodzi? Co to miało być? - dukałam powoli. Czułam się tak, jakby mnie nie było. Wszystko mnie bolało, nie byłam w stanie się ruszyć.
Się kwiatuszku zdecyduj, czy cię wszystko boli i przy każdym ruchu wiesz, że żyjesz, czy "jakby cię nie było".

Jednak w żółwim tempie usiadłam na łóżku oczekując odpowiedzi.
Siooooostroooo, baaaaaseeeeen?

- Nie wiem... Dlaczego, ale.. Miałaś coś w rodzaju wizji. Masz jakiś związek z Aniołami i to mnie martwi. Widziałaś najprawdopodobniej kolejną ofiarę. Nie wiem tylko dlaczego. Ktoś z nas najwyraźniej zesłał ci te wizje abyś mogła się czegoś dowiedzieć... Tak.. innego wytłumaczenia nie ma - mruknął staruszek.
Ekhem. Znaczy, "nasi" wiedzą o wszystkim i nie reagują?

- Ale dlaczego mam te wszystkie ślady? - wciąż byłam nieco otępiona.
- W nocy "popracowałem" trochę nad tobą, mwahahahahhaha!

- Nie wiem... A na razie zjedz śniadanie i odpocznij trochę. Ja tym czasem wyjadę na trochę i spróbuję się dowiedzieć co dokładnie się z tobą stało i dlaczego. Nie rób niczego głupiego - powiedział Azjata [bez większego przekonania], po czym podał mi miskę ryżu z potrawką chińską [Knorra z torebki] i wyszedł. Ja powoli zjadłam tę potrawę i padłam wykończona na łóżko [łóżko, khę? Oni w namiocie są...], po czym postanowiłam sobie trochę poleżeć i przeanalizować to, co niedawno widziałam. Chyba jeszcze nie wiem wszystkiego, a Karai najwyraźniej nie zamierza mi jeszcze wszystkiego wyjaśniać.
Wychodzi na to, że w poprzednim życiu (które rzekomo sobie przypomniała) nikt jej nie opowiadał o najgorszych wrogach meferatich i sposobach ich działania. Ktoś tu chyba nieźle robi naszą Marysię w bambuko...
Cały czas mam wrażenie, że po prostu za wszelką cenę chcieli się jej pozbyć...

Sierżant w uciapanej (morwami) kiecce, Kura tuląca w objęciach misia grizzly, Jasza polujący na jaskiniowe ślimaki i Maskotek grający na bębenku hymn azteckich Pigmejów

pozdrawiają nie wiadomo skąd.




9 komentarzy:

Anonimowy pisze...

• Techni

Buahahaha. Super to analizujecie. Czy moglibyście się ponabijać z mojego 'opka'?
racingstory.blog.onet.pl


• Aartz


powiem tyle... idę pograć w Tomb Raidera.

A tak zupełnie poważnie - jedna z lepszych analiz, to fakt.
Momentami samo opowiadanko kojarzyło mi się z jakimiś scenariuszami jakichś gier RPG w które ktoś tam, gdzieś tam kiedyś grywa :) Zapiski dinozaurów, majopigmejoaztecy, Mary Sue po resecie i tępy dziadunio-mistrzunio (swoją drogą strasznie mnie mierzi takie przedstawianie sprawy. Ja rozumiem, że Mary Sue itd. ale po co w takim razie ten cały azjatycki staruszek, skoro boChaterka na niego gwiżdże?) to mieszanka jakiej chyba do tej pory nie było. A, no i pozostaje jeszcze kwestia zmutowanego zimnolubnego i ryczącego ślimaka, którego niedoszła Lary Crue pomyliła ze złym, strasznym grizzly. To też mnie umrzyło. Pozdrawiam serdecznie całą ekipę i z niecierpliwością czekam kolejnego czwartku (to już jutro!)
no to do zo. i napi. i wgl. i w szczgl. 3mCie sie ćpło. :))

PS:
hasło na dziś
byciw byciw
szybko je wpisz
by dziw by dziw
i Azteków moc
straszną strzaszną
jak ciemną noc
cichą cichą
opisać tu
w komentarzu
pod analizą SUSu.

Ah. Poeezjaaa.

Anonimowy pisze...

Owca

Jaszu, widocznie od częstego przebywania z Walerianem trochę tego słynnego zwierzęcego magnetyzmu na Ciebie skapnęło ;)

A analiza jest borska, cała załoga SUSełków spisała się świetnie :D

• gabrielle


Ja też Jaszę loffciam. A co! WOLNO MI!

@Irie:
Komentarze lecą z serca. Czasem uśmiechnę się tylko nad analizą, czasem roześmieję. Czasem mamunia przychodzi zamknąć drzwi od pokoju, bo tak się śmieję, że nie słyszy radia. Nigdy nie piszę orgazmicznych komentarzy, jeśli nie ubawiłam się do łez, bo po co. Sławetne "oplułam monitor" nie przejdzie mi przez klawiaturę.

• Inzell


Jaszu, ależ nikt nie umniejsza zasług Kury i Sierżant! Je też kochamy, tylko bardziej platonicznie ;)

Zabrakło mi może tylko Waleriana... Ale cóż, nie można mieć wszystkiego!

• Sierżant


Irie, nie za bardzo rozumiem, o co Ci chodzi. Nie podobają Ci się komentarze czytelników? Nie muszą. Generalizujesz zakładając, że wszyscy mają takie samo poczucie humoru jak Ty i Twoje koleżanki. Być może niektórzy faktycznie dostają spazmów ze śmiechu, nie zabraniaj im wyrazić tego w komentarzu. Panuje całkowita wolność słowa, więc jeśli ktoś chce zostawić "autoreczkowo-orgazmiczne"
komentarze, to ma do tego prawo.

• jasza


@Inzell i FJ


Miło mi i w ogóle, ale ta analiza jest naszym wspólnym dziełem, o czym nie wolno zapominać. Komentarze Sierżant i Kury były dla mnie zachętą do kolejnego skojarzenia i wpisu.

A co do "Jasza na Prezydenta":

Poczekamy, zobaczymy.
Mrożek, jak Go znam, z pewnością będzie na mnie głosować.

Anonimowy pisze...

Irie



Dodam swoje trzy grosze. Analiza fajna, uśmiałam się przy niektórych tekstach, mianowicie:
"Po tym, gdy zaatakował ją czajnik, a potem rzucił się na nią wściekły ręcznik, musiała uciekać z domu na koniec świata."

"Może... eee... może chce uchronić Ziemię przed przekształceniem w kosmiczną kocią kuwetę?"

"Wielkie mi co! Idź do stołówki studenckiej, tam są mistrzowie! Załatwią nawet kartoflami."

"Tragarzy? A po jakiego grzyba tragarze? Z takimi Mocami boChaterka powinna sama na barana nieść co najmniej pięciu Szerpów."

"Ale dla odróżnienia od zwykłych kundli, te były barczyste. Wiesz, takie pudzian-dogi.
Na sterydach."

"Jednego psa przeskoczyła, a resztę sfory zamurowało ze zdziwienia."

... i jeszcze kilka, przy których jeśli się nie zaśmiałam, to chociaż uśmiechnęłam szeroko.
Co mnie zdziwiło? To będą komentarze, które są totalnie... i tu właśnie zaczyna się problem, bo nie potrafię znaleźć dla nich określenia. Lukrowate? Wazeliniarskie? DZIWNE. Naprawdę, zdziwiłam się czytając niektóre z nich, bo albo czytelniczki mają coś nie tak z głową, albo analizy faktycznie wzbudzają w nich aż takie emocje, że nie wytrzymują i... np. popuszczają w majtki. Niby nie powinno mnie to ani grzać, ani ziębić, ale trudno przejść obok nich obojętnie. Nie będę wytykać palcami, sami będziecie wiedzieli o jakie mi komentarze chodzi, ale powiem, że są niesamowicie autoreczkowo-orgazmiczne. Wiem, wiem, czytelnicy NIBY nie mają nic wspólnego z dobrą analizą. I tu właściwie NIBY jednak mają. Są denerwujące, nie tylko dla mnie. Wydawało mi się, że to ja mam jakiś dziwny na nie pogląd, ale pokazałam je koleżance, a ta popukała się głowę z niesmakiem. Wiem, że to trochę wyrwane z kontekstu, ale musiałam wyrzucić, co mi na sercu leżało.
Pozdrawiam.

Irie

• bÓka


Analiza cudowna ale chyba bardziej wolałam te o TH. W pewnym momencie gdy był kawałek o runach i ostrzach ofiarnych doznałam uczucia że aŁtorka gra nałogowo w Nightwood.

Wybaczcie brak przecinków, owy klawisz się zepsuł T^T
• Inzell


Ja też loffciam Jaszę. Proponuję założyć fanklub na facebooku. Jasza będzie mógł przy okazji oglądać profile ewentualnych kandydatek na żonę, które wszak kochają go miłością wielką, szczerą i namiętną.

Moja madre dziwnie na mnie patrzyła. W końcu śmiałam się jak głupia do monitora.

Wasza wina!

"a z przodu był wizerunek siedmioramiennej kobiety, która rozrywała na strzępy jakiegoś człowieka.

To ja rozrywałam bohaterkę opka. A byłam pewna, że nikt tego nie widział..."

Zabraniam mordowania autoreczek. Jak pozabijacie wszystkie, to wy zostaniecie bezrobotni, a nam, biednym, uzależnionym czytelnikom zabraknie pożywki.

Anonimowy pisze...

FJ


Ja chciałabym tylko powiedzieć, że loffciam Jaszę swoim całym małym dziewiczym serduszkiem :*
i lovam też.

Analiza jest boska tylko dzięki obecności Jaszy.

JASZA na Prezydenta!!!


• Lien Smoczyca


Wróćcie do analizowania blogów o TH. Były najlepsze i to przy nich ryczałam ze śmiechu...

• xxx

Eh, właśnie sobie uświadomiłam że Graf Drakula musiał być potomkiem Majów... . No bo jak inaczej wytłumaczyć to, że nabijał odcięte głowy swoich wrogów na paliki by przyozdobić sobie nimi ogródek? Krew przodków się w nim odezwała, ot co :D

Boska analiza. Zwoje z czasów dinozaurów sprawiły że zaczęłam się zastanawiać czy aby Discovery mnie nie okłamuje :D

• Pigmejka

Nooo, nareszcie mam czas na skomcianie analizy! :D

Przy fragmencie o Pigmeju i szamanie popłakałam się ze śmiechu! :D Taaaak, to oczywiście byłyśmy my. Przed pisaniem analizy zawsze odprawiamy stosowny rytuał, coby dobry duch Składni i Logiki na nas zstąpił i ochronił przed złymi mocami ukrytymi w opkach. :D Ale skąd Jasza o tym wie, to nawet ja nie mam pojęcia. No i wydało się - nie jestem takim zwykłym Pigmejem - jestem pigmejskim Aztekiem z Azji, o! :>
Załoga PLUSa pozdrawia SuS. ^^

"Czyli generalnie to była płaskorzeźba, w której bohaterka, przebłyskiem marysuistycznego geniuszu, domyśliła się klucza. Taaaak."
To mi przypomniało, jak byłam na festiwalu Najgorszych Filmów Świata - konkretnie na filmie "Zły mózg z kosmosu" w którym to w pewnym momencie główny (super)bohater krzyczy: "Ten pokój to logiczne miejsce na ukrycie mózgu!" Widzicie, superbohaterowie po prostu mają takiego skilla, żeby mogli ratować swoje światy. ;)

Co do reszty analizy: przepiękna. :) Ach, co ta Marysia Zuzia tu wyprawia, i och, jaka jest dzielna! A Wasze komentarze są przecudowne. Dziękuję Wam, odrobina humoru była mi dziś naprawdę bardzo potrzebna... :)

Anonimowy pisze...

Furia


Po jaką cholerkę marnotrawiła Zuzia tyle czasu na naukę, skoro, gdy ją cudownie przetransportowali do ciała jakiejś Boru ducha winnej dziewuszki, zrobili jej format dysku? Ech, dawno nie widziałam tylu dziur w fabule.

"Wilki zaczęły roezdrapywać drzwi. Jeden wsadził już swój wściekły łeb w głąb chatki. Z przerażeniem zaczęłam jeszcze szybciej przeszukiwać azteckie półki."
Trzeba było rzucić pudzian-dogom tego trupa. Zatrułyby się maźglatym mięsem i problem by się rozwiązał.

"Znów zapętlenia czasoprzestrzeni. Niedźwiedź jest "przerażająco blisko" i leci ku niej galopem, a mimo to przez kolejne co najmniej trzy minuty nie jest w stanie jej dopaść. Może to był tylko gigantyczny jaskiniowy ślimak?"
Pewnie ślizgał się na lodzie, jak Tom i Jerry. ;)

• aganoreg


Wpisuje sie, zeby wyrazic uwielbienie dla tercetu Sierzant, Kura i Jasza. Jak Wy to robicie? Zaczynam podejrzewac przynaleznosc do meferatich i doskonalenie od prawie 9 tysiecy lat. I wgl.

A, prosze nie bic za brak polskich znakow!

• Croyance


Oooooo!

Czytam SuS od dawien dawna, przezylam juz i Kolonasa Waazona i pieska Bakalie, ale ta analiza jest IMHO najlepsza, jaka czytalam. Wylam ze smiechu (jak Dzidka, najbardziej rozbawil mnie Tyrannosaurus i 'Dzieye moye' oraz sql), i padam do nozek. Przeszliscie samych siebie! *klania sie*

Opko z gatunku moich ulubionych - nie bardzo lubie HP, TH tez juz mnie znudzilo, a takie opka niezrzeszone kocham i uwielbiam :-D

Gratulacje dla calej zalogi.

• deina


Przedmiot:obejrzyj/podnieś/umieść w ekwipunku/połącz z innym przedmiotem. Lusterka ustaw. Dźwignie przesuń...
Pudzian-dogi mnie zabiły:)

Anonimowy pisze...

Dzidka


O własnie, a propos Wujka Gugla:
AŁtoreczka pisze: "*varnaska - Tu metal pozyskiwany ze spadających gwiazd(...)
** argnav - Tu metal uzyskiwany z roztopu meteorytów pod ogniem z "żywych drzew"."
W przypisie użycie słówka "tu" (i tam powinien być dwukropek) oznacza, że przypis odnosi się tylko i wyłącznie do kontekstu, w jakim słowo zostało użyte na tej stronie.
Niestety Wujek Gugiel nie zna słów "varnaska" i "argnav", co znaczy, że wymyśliła je jedynie aŁtoreczka i nie posiadają żadnego innego znaczenia.
Czyli znowu: pannie się spodobało eleganckie brzmienie i napisała bez sprawdzenia. *Wzdycha ciężko*

• Pani Minister


Zapytałam wujka Gugla o meferatich i nie dowiedziałam się niczego. Moje pierwsze, narzucające się skojarzenie: opko powstało, ponieważ aŁtoreczka przedawkowała mefedron, a następnie oglądała Tomb Raider. Minister Zdrowia zaleca natychmiastowe odstawienie środków psychotropowych.
P.S. Na urlop Pani Minister uda się do Nepalu. Dodatkowa atrakcja w postaci maoistowskich partyzantów mnie skusiła :D.

• Che


Dawno nie widziałam opka, z którego tak dobitnie biłoby "UWAGA! MARY SUE!" :D Na dodatek przez całą analizę miałam skojarzenia z grami - Tomb Raiderem (ogół), Prince of Persia ("zagadka" z lustrami) i Assassin's Creed (przedwieczni opiekunowie Ziemi i ludzie w kapturach).
Dzieye tyranozaura boskie :D

Anonimowy pisze...

Tinwerina Miriel


Borska analiza! Co tego, że dziewczę błędów nie robi? Kocopoły takie wypisuje, że aż miło poczytać i się pośmiać.
Tylko jednego nie rozumiem. Jaszu, dlaczegóż to taplać się w fontannie można jeno po pijanemu? Mnie się zdarzyło taplać w jednej i to na głównym placu mojego pięknego miasta, a byłam wtedy jak najbardziej trzeźwa :D

• Ome


Dusiłam się ze śmiechu, bo za wszelką cenę starałam się opanować, żeby całego domu nie ściągnąć sobie na głowę. Analiza jest boska, jest boska, jest boska.

Zdecydowanie bardziej wolę opka o ukochanych zespołach spotykanych przez idealną nastolatkę na Zadupiu Zaciemnionym, serio. Te tworki jeszcze jakoś przełykam. Natomiast dobijają mnie do poziomu morza i głębiej opka silące się na wielką (pseudo)poezję (Poetessy precz), na wielką (pseudo)filozofię i na wielkie (pseudo)mesjanistyczne wątki z (pseudo)przygodówką. To, co dziś zanalizowaliście, należy do kategorii trzeciej plus trochę drugiej. Au.

Co nie zmienia faktu, że analiza jest boska, jest boska, jest boska. Ustawiamy się w Komitecie Powitalnym oczekującym najazdu rozwścieczonej aŁtorki i jej Stada Wiernych Fanek?

• gabrielle

Analiza jest ZUA! ZUA, bo bolą mnie mięśnie brzucha, hiperwentylowałam się, muszę sobie rozmasować policzki i skończyły mi się chusteczki:) W trakcie czytania zastanawiałam się, gdzie mam schować się z laptopem, dzidka proponowała łazienkę, ale odmówiłam, bo sąsiedzi z parteru usłyszeliby moje kwiki.

Nie wiem, co rozwaliło mnie bardziej. Czy to praopko w nieodpowiedniej epoce poszukiwane, czy "17 r.ż., 6000 p.n.e., 300 m n.p.m. itp, itd i wgl.
A po 18 r.ż. wsz. w st. dosk.
I wgl jak w sql." Naprawdę nie wiem, mam za dużo tlenu we krwi.

• Dzidka


Doigraliście się! Świry! :D

Prawdopodobnie sąsiedzi z tej samej galeryjki (mam otwarte drzwi) ze zgrozą przysłuchiwali się dobiegającym z mojego domu odgłosom zarzynanej świni: kwik, rzęgot, rzężenie, charczenie, kwik, wycie, i rzęgot na koniec. I tak po kilka razy.

Najpierw śmiałam się ze skrótów: "17 r.ż., 6000 p.n.e., 300 m n.p.m. itp, itd i wgl.
A po 18 r.ż. wsz. w st. dosk.
I wgl jak w sql."
oraz innych takich.

Ale apogeum nastąpiło przy:
"Tyrannosaurus rex. Dzieye moye własne, gwoli pamięci potomnych spisane."

Kuro, zemszczę się. Przy tym popuściłam :D

Na koniec optymistyczna zaś ma konkluzja:

Jstem godna być SuS-łem! Czytając tę analizę, mam identyczne uwagi i skojarzenia jak te, które znajduję za chwilę pod danym akapitem!

:)

• Dzidka


A jeśli testowanym lekiem - labelka :-)

• gabrielle


"Tabliczka znamionowa, czyli podstawowe parametry bohaterki:"

Gdyby aŁtoreczka była mapą to to nazywałoby się metryka.

• Anka aka Eowyn


Jej, pierwsza jestem! No cóż, aŁtorka, może i nie robi aż tak rażących błędów ortograficznych, ale zestawienie Maryśki Zuzi, Tomb Raidera i elfickiej długowieczności dało przekomiczny efekt. A w tej jaskini pod górą to całe Zapomniane Podziemne Odporne Na Mróz Miasto było. I pomyśleć, że Gollum miał pod ziemią tylko marną wysepkę.

Anonimowy pisze...

Zapiski z epoki dinozaurów i "Dzieye" tyranozaura rządzą.

A poza tym jeszcze jedna rzecz nie daje mi spokoju: jeśli "argnav" to "metal uzyskiwany z roztopu meteorytów", to z czego jest "varnaska"? Tak, wiem, ze spadających gwiazd, ale zawsze wydawało mi się, że "spadająca gwiazda" to taka potoczna nazwa meteorytu (a konkretnie tego świecącego śladu po meteoroidzie). Hm, może ten metal nie bez powodu taki drogi? Może ta jedyna istota, która umie go pozyskać, robi tak: siedzi sobie i patrzy, o, spada Vega albo nasze słońce, więc szybko podlatuje i cabas! trochę plazmy w łapę.

Annorelka pisze...

Analiza genialna, ale przez tytuł się nastawiłam na Mendozę z Tajemniczych Złotych Miast jako trulovera, buuuuu!
(chociaż w sumie ostatecznie jestem kontent, że go nie skrzywdzono).