czwartek, 13 kwietnia 2017

330. Wiktoriańska imprezka, czyli Wielka Kupa Gombrowiczowska (2/?)

Drodzy Czytelnicy! Zapraszamy na ciąg dalszy przygód wesołej gromadki złożonej z wampirów, piłkarzy i piosenkarzy.
Iiii… tak się bawią, tak się bawią WAM-PI-RY!!!


Analizują: Kura i Jasza



(Oczami Alice)
- Proszę, nie rób mi krzywdy! Ja naprawdę nie.. to nie była moja wina! Oni nie pokazali mi innego sposobu pożywiania, przysięgam! Jestem niewinny! Nie zabi… - lamenty tego łgarza przerwał chrzęst jego kręgów szyjnych. Bezwładne ciało opadło na ziemię, brudząc mi buty krwią. Skrzywiłam się z odrazą. Przeklęty krwiożerca.
To chyba wypluł to, czego nie przełknął, bo skręcenie karku nie powoduje krwotoku.


Otrzepując ubranie z trocin ruszyłam w stronę auta. Z przyjemnością wsunęłam się na siedzenie kierowcy i odpaliłam silnik.
Nie znoszę tej roboty.
Tja? A podobno nic nie wprawiało cię w tak dobry humor, jak zabijanie krwiożerców?


Ciągle krew i inne płyny wewnętrzne ludzi i innych stworzeń brudzące moje ubrania. W takim tempie zbankrutuję na ciągłej wymianie garderoby.
Polecamy zawsze modny i wygodny garniturek Hannibala:
http://www.fullerverse.com/wp-content/uploads/2015/09/murdersuit.jpg


Samochód z cichym pomrukiem przecinał mrok nocy. Rozluźniłam spięte mięśnie i przymknęłam oczy.
Uważaj! Przecież prowadzisz samochód!
Teraz jedzie na słuch. Nietoperzowy.


W głowie zaczęły mi się przesuwać obrazy wszystkich morderstw jakich dokonałam. W różnych miejscach, o różnych porach, różnymi narzędziami, na różnych osobach. Twarze ich wszystkich wykrzywione w bólu i te oczy. Każde o innym kształcie [jedne okrągłe, drugie kwadratowe], innym kolorze, jednak wszystkie wpatrzone we mnie w niemej prośbie o litość. Która nigdy nie nadchodzi. Ciąg obrazów przerwał dźwięki wibrowania na sąsiednim fotelu.
Znaczy, wyobrażanie sobie morderstw jest sposobem na wyciszenie telefonu? Niezła metoda wyłączania budzika z rana.


Dzwoni niejaki Timothy, jej wampirzy przyjaciel. Okazuje się, że Harry “Loczek” Styles nie wiedzieć skąd ma jego numer – czyżby Alice w pomieszaniu zapisała nie to, co trzeba, na nadgarstku chłopaka? – i nęka go teraz telefonami.
(raczej aŁtorka zapomniała o myku z zapisywaniem na nadgarstku, bo teraz Alice tłumaczy się Timowi, że “Mógł grzebać w moim telefonie, albo ja sama podałam mu ten numer, nie pamiętam dokładnie”)
Bardzo dużo dalej będzie wzmianka, że zapisała numer telefonu  na kłębku papieru toaletowego.
W każdym razie Alice postanawia znów spotkać się z Loczkiem.


***


- Alice, tęskniłem za Tobą!!!- takim okrzykiem zostałam powitana zaraz po wejściu do wyjątkowo pustego dziś klubu. Westchnęłam.


Był narąbany. Miałam ochotę na dokończenie tego co zaczęliśmy wtedy w łazience, bo chłopak był wart uwagi, ale jego stan stanowczo mnie zniechęcał.
Tamtym razem też był narąbany i jakoś jej nie przeszkadzało…
(wykończy się chłopak w tym tempie!)

Alkohol spowalnia przepływ krwi, także jej dopływ do męskich interesów. Tej nocy Harry nie byłby dobrym kochankiem.
Zadziwiająca i rzadko spotykana wśród boCHaterek opek świadomość!


Podeszłam do jego stolika, przy którym siedziało pięciu chłopaków. Najwyższy był ledwo przytomny od stężenia różnorakich trunków we krwi, ale reszta zdawała się być w miarę świadoma.
W sumie – prawo do kupowania alkoholu mają dopiero od niedawna (oprócz biednego Loczka), więc nie dziwię się, że korzystają ile wlezie.


Zatrzymałam się skonsternowana kilka metrów przed stolikiem.
Harry nie mówił, że przyprowadzi kolegów.  
Nie wiesz, że członkowie bojsbandów zawsze, ale to naprawdę zawsze są razem? Mieszkają w jednym domu, podróżują jednym samochodem, mają jedną dziewczynę?
Nieno, każdy ma swoją dziewczynę, ale one też czasami wprowadzają się do tego kołchozu (sprawdzić, czy nie yaoi).
Mają te swoje złe Barbi, ale jak zobaczą boChaterkę, to odchodzą od zmysłów i zaczynają się w niej na zabój kochać.


Westchnęłam ponownie i pokonałam ostatnie centymetry dzielące mnie od mężczyzn.
Teleportowała się? Przed chwilą była w odległości kilku metrów.


(...)
Siedzący po prawej stronie Harry’ego chłopak uśmiechnął się i wyciągnął do mnie rękę.  – Jestem Louis. A to są Zayn, – wskazał ręką na perfekcyjnie uczesanego mulata – Liam – siedzący z brzegu ciemny blondyn pomachał mi, dając znać, że to o nim mowa – i oczywiście Niall.
Ostatni był blondynem, na 200 % farbowanym, ale było mu całkiem do twarzy w tym kolorze. Zajadał orzeszki ziemne stojące [na baczność] na stoliku.
Już miałam coś powiedzieć, jednak w tym momencie Harry wypalił:
- Musisz być wykończona, bo przebiegasz przez moje myśli calutki dzień.
Jak to było? “Musisz być obolała, skoro spadłaś z nieba”?


(...)
Niall w tym czasie podsunął mi krzesło z sąsiedniego stolika, bo przez cały ten czas stałam nad nimi jak śmierć nad ofiarą. Hmm, co za interesujący dobór słów…
- Jesteśmy muzykami, śpiewamy w zespole. No że też ci trzeba takie oczywistości tłumaczyć, dziewczyno!


Nadal nie wiele [niewiele] mi to mówiło. Domyślałam się, że w takim razie chodziło im o studio nagraniowe, ale Liam patrzył na mnie z takim wyczekiwaniem, jakbym nie skapowała czegoś, co powinnam zrozumieć od razu. Wymienił z Zayn’em porozumiewawcze spojrzenie.
I strzelił w niego apostrofem.


- Naprawdę nie wiesz kim jesteśmy? – zapytał ostrożnie mulat.
Tak jak Jasmine w dziupli chowana nie rozpoznała piłkarzy, tak i Alice dopiero teraz wychyliła łebek z norki.


- Jak dotąd wiem, że jesteście muzykami i przyjaciółmi najbardziej pokręconego chłopaka, jakiego miałam okazję poznać. – mówiąc to uśmiechnęłam się w stronę Harry’ego.
- Oj, nie gadaj. Na pewno nas znasz. Wszystkie dziewczyny za nami szaleją! – odezwał się niecierpliwie Niall. Zaśmiałam się.
- Teraz wiem też, że jesteście niebywale skromni, a przynajmniej ty, Niall.
Na twarz blondynka wystąpiły rumieńce, przez co nagle zrobiłam się głodna.
Niedobrze.
I dziesięć lat nauki człowieczeństwa i tłumienia wampirzych instynktów poszło fpissss...

Czując sunący z głębi organizmu apetyt na krew, potrząsnęłam głową, targając swoje rude fale.

-Wybaczcie chłopaki, miło było was poznać, ale muszę już lecieć.
- JUŻ?! – odezwał się milczący dotąd Harry. Miałam na niego niezłą ochotę, ale nie mogłam zostać. Nie w takim stanie. Poza tym i tak był pijany.
Ojtam, miałaby od razu zagrychę z popitką.


- Tak, Hazz. Niektórzy ludzie mają własne życie, ty pokręcony kociaku. – odezwał się Louis, patrząc z politowaniem na pijanego kolegę.
Kolega mówi do niego per “kociaku”? Co tu się, to ja nawet nie…


Uśmiechnęłam się do niego z wdzięcznością i rzucając im przez ramię ostatnie spojrzenie wyszłam z klubu, zostawiając zdezorientowanych muzyków w jego wnętrzu.
Biedni muzycy. Nigdy jeszcze nie widzieli, jak panienka sama i z własnej woli się oddala, porzucając ich towarzystwo!


(...)


Rozdział szósty


"Doświadczenie jest sumą naszych rozczarowań..."


- „Bal przebierańców.” Nie wiem czemu się tak boję. Może dlatego, że nie mam jeszcze sukienki! Cholera jasna! Jutro bal, a ja NIE mam sukienki. Skąd ja o 3.30, wytrzasnę kieckę w stylu wiktoriańskim?!” – pomyślałam.
W Londynie jest Muzeum Figur Woskowych.

Jak wiemy - nie ma opka bez balu.


Siedziałam na krześle przy toaletce i wgapiałam się  w zaproszenie.
- „Konieczny strój w stylu wiktoriańskim i maska” – zacytowałam – Zachciało im się, cholera, balu weneckiego!
- Nie przesadzaj! – powiedziała powstrzymując się od śmiechu Alice.
- Tobie łatwiej mówić! Ty masz kieckę od miesiąca!
A ona co…? A, zapomniałam, przecież dopiero co przyjechała z dzikiego kraju, gdzie ani telefonu naprawić, ani kiecki kupić...


- A to podobno ty jesteś bardziej zorganizowana! – powiedziała wystawiając język.
Posłałam jej spojrzenie typu „nie pyskuj” i wzięłam się za przeszukiwanie swojej szafy.
- Dobrze, że przynajmniej maskę masz. – powiedziała siadając przy komputerze.
Wystukała coś na klawiaturze. Ja wróciłam do grzebania w szafie.
Wśród tych wszystkich ciuchów, które grzecznie czekały na nią przez czternaście lat nieobecności.


- Kiedy się urodziłaś?- zapytała nagle.
Zastanowiłam się chwilę.
- W 1820 roku.
- Tu jest napisane, że styl wiktoriański „panował” od 1850 do 1870.
Gdzie?
Zapewne w Wikipedii.


To znaczy, że powinnaś mieć jaką kieckę, nie?
Pomijając już to, że nie było żadnej mody “wiktoriańskiej” (bo trudno, żeby nic się w modzie nie zmieniło przez sześćdziesiąt cztery lata panowania królowej), to jednak ważniejsze jest, kiedy zmarła.
Bo może się zdarzyć, że nie wstrzeli się w epokę i wyglądać będzie jak nie przymierzając Izabela Łęcka w kiecce sprzed dekady.


Spojrzałam w głąb garderoby. Miałam coś, raczej. Chyba, że ją mole zżarły, co jest bardzo prawdopodobne.
No nie mów… Kostiumik po Mili Borejko?


Zniknęłam na chwilę w szafie, by wrócić za chwilę z wielkim pudłem. Postawiłam je na środku pokoju. Patrzyłam na nie.
- Otworzysz? – zapytała wreszcie Alice.
- Ty to zrób. – odpowiedziałam, nie odrywając wzroku od pudła.
Dziewczyna podeszła i otworzyła . Powoli zaczęła wyciągać z niej śnieżnobiałą suknię.
Śnieżnobiałą? Po ponad 150 latach? Buhahahahahaha!


Widok sukni budzi w Jasminie wspomnienia panny młodej, która w przeddzień ślubu (oczywiście) dowiaduje się o śmierci narzeczonego.
Pół biedy, że o śmierci, nie ucieczce – bo jeszcze musiałaby do końca życia (i nieżycia) popylać wciąż w tej sukni, jak panna Havisham.

(...)                                                  


Stałyśmy z Alice przed XIX-wiecznym budynkiem, ubrane w piękne wiktoriańskie sukienki. Wzięłam głęboki wdech. Ta suknia przywoływała złe wspomnienia. Obejrzałam się na towarzyszkę. Szarpała się z gorsetem.
Ale że co, chciała go zdjąć? Tak na środku ulicy?
Yyy, włożyła sobie rękę na tyle głęboko, aby szarpać się z bielizną?


Zaśmiałam się.
- Naprawdę bardzo śmieszne. – powiedziała sarkastycznie.
Tak. Naprawdę. Do łez.


Kiedy Alice ogarnęła się, ruszyłyśmy w stronę wejścia. W drzwiach stał wysoki, postawny mężczyzna, ubrany w smoking. Automatycznie pokazałam zaproszenia.
- Maski. – powiedział zatrzymując mnie.
Spojrzałam na niego z wyższością. Nałożyłam na twarz śliczną, białą maskę z piórkami. Alice włożyła swoją. Wchodząc uśmiechnęła się jeszcze wrednie do ochroniarza.
No tak, jak on śmie wypełniać swoje obowiązki!


- Uspokój się. Wpędzisz nas w kłopoty! – powiedziałam.
Ona tylko przewróciła oczami.
Weszłyśmy do sali balowej. Było tam mnóstwo par, ubranych podobnie jak my. Właśnie to, dekoracje, no i oczywiście oświetlenie, tworzyły nastrój wręcz tajemniczy i lekko straszny.
Ach strach, strach rany boskie! Rany boskie STRACH!

Od razu przypomniał mi się „Upiór w Operze”.
- Idę znaleźć bar. – powiedziała Alice odchodząc.
I tą regułą kierują się wszyscy pierwszo i drugoplanowi bohaterowie opka. Po prostu idą do baru i tam się zalewają w trupa. Bo jak się domyślacie, oni wszyscy tu trafili.


Ja rozejrzałam się po sali. Patrzyłam na ludzi, szczególnie mężczyzn. Nagle ujrzałam znajome mi postacie. Czterech chłopaków stało w kącie pokoju.
Widzę tych czterech chłopców w dużej sali przedszkola, jak stoją i ssą palce, bo nikt nie chce się z nimi bawić w pociąg.


Dwóch z nich było widocznie niezadowolonych. Wszyscy byli ubrani w smokingi. Jedyne co ich różniło to maski. W pewnej chwili trzech z nich zaczęło kierować się w stronę baru. Został jeden, blondyn. Rozmawiał z jakąś dziewczyną. Postanowiłam podejść. Gdy znalazłam się koło niego, nieznajoma spojrzała na mnie z przerażeniem i zniknęła.
Wzrok Jasmine musiał być bardzo wymowny…


(nie muszę dodawać, że blondynem jest Kuba, a pozostali to jego koledzy piłkarze?)


(...)
Rozejrzałam się po sali, w poszukiwaniu mojej mentorki. Dostrzegłam ją wirującą na parkiecie z jakimś niezbyt wysokim blondasem. Cóż, dobrze, że chociaż ona się dobrze bawi. Nagle mignęła mi przed oczami lokowana [w banku na 5%] czupryna, umiejscowiona na głowie dość wysokiego mężczyzny.
Zdziwiłabym się, gdyby mignęła jej lokowana czupryna umiejscowiona gdziekolwiek indziej niż na głowie. Oznaczałoby to, że jesteśmy na zupełnie innym balu i niepotrzebne były te wszystkie zabiegi, aby zdobyć odpowiednią suknię.


Harry?
Jak w całej Polsce jest tylko jeden Kuba, tak w całym Londynie tylko jeden blondyn z loczkami.


tumblr_n2mtlodp5q1ra8x1ao5_250.gif
http://68.media.tumblr.com/c9ba4a59f3caab233bbbe45d80d82063/tumblr_n2mtlodp5q1ra8x1ao5_250.gif


Odstawiłam pustą szklankę na blat baru i powoli wlokąc się w swojej beznadziejnej sukni, poszłam za niepokojąco znajomym facetem.
Obejrzał się, a ja błyskawicznie rozpoczęłam rozmowę z jakimś nieznajomym gościem.
- Piękny bal, nieprawdaż? – zagaiłam do brodatego facecika w brązowym fraku
[w czyyyyym???- no wiesz, w wygodnym wiejskim sztruksie ze skórzanymi łatami na łokciach] i – o, zgrozo – białej peruce na głowie.
Przebrał się za sędziego? Czy za członka Izby Lordów w stroju galowym?


Spojrzał na mnie zdziwiony, ale odpowiedział – Zaiste, panienko. Muzyka wyjątkowo poprawia mi dziś nastrój. Czy zechciałaby panienka towarzyszyć mi w tańcu?
Bogowie, ten to nie tylko się przebrał, ale chyba faktycznie teleportował z przeszłości.
I z Otchłani Zła.


– mówiąc to, wyciągnął dłoń z lekkim ukłonem. Cholera. Walc to zdecydowanie nie jest coś, w czym jestem dobra.
W Londynie w Sylwestra miała pewnie do wyboru jakiś milion imprez w najróżniejszych stylach, to akurat wybrała się tam, gdzie trzeba nosić niewygodne kiecki i tańczyć coś, czego nie umie.


Na szczęście pojawia się Harry To The Rescue.


Alice przypomina Harry’emu to, o czym chciałby zapomnieć.


- Wydzwaniałeś do mojego przyjaciela, choć nadal nie wiem skąd miałeś jego numer [z nadgarstka], chciałeś się ze mną spotkać, więc pojechałam do tego klubu co ostatnio. Tam zastałam Cię narąbanego jak świnia razem z czwórką Twoich przyjaciół. Jako że Ty nie byłeś w stanie prowadzić rozmowy, pogadałam trochę z nimi. Tak na marginesie, pozdrów ich, szczególnie Louis’ego.
Po jakiemu to?

(...)
- Tak w ogóle, to co tu robisz? – zainteresował się.
- Przyszłam tu z przyjaciółką. Nadal nie wiem, jak udało jej się namówić mnie na wbicie się w tą koszmarnie niewygodną kieckę. – mruknęłam, poprawiając materiał znienawidzonego stroju.
Też nie wiem, zwłaszcza, że Alice “miała kieckę od miesiąca” więc wybierała ją sobie sama, bez pomocy Jasmine.
Hmmm… a może przez ten miesiąc przytyło jej się i gorset bardziej uwierał?


- Masz za to śliczną maskę. – powiedział z szelmowskim uśmiechem.
- Dzięki. – uśmiechnęłam się nieśmiało w odpowiedzi.
No żesz kurwa mać, co się ze mną dzieje?! Ja i nieśmiałość?! Doszłam do wniosku, że muszę się napić. To też oznajmiłam Loczkowi. Kiwnął głową na znak zgody i ujmując mnie pod rękę poprowadził w stronę baru.
Tam zastaliśmy trójkę rozbawionych mężczyzn, każdego we fraku, każdego ze szklanką trunku w dłoni.
Przebrali się? Dopiero co byli w smokingach!

- Przepraszam. – odezwałam się, jak zawsze dotąd, po angielsku.
- Tak, już. – powiedział jeden z nich, ku mojemu zdziwieniu, po polsku. Uśmiechnęłam się szeroko. Jak dobrze po tylu latach usłyszeć ojczysty język!
- Panowie są z Polski? – zapytałam całej trójki, która już miała się oddalić, ale mój głos, w dodatku gadający po polsku, zatrzymał ich w miejscu.
Jej głos, tak samo jak Zapach Starego Rona uzyskał świadomość. Robi co chce i ma własny kod pocztowy.


Odwrócili się w moją stronę, a jeden z nich, wysoki i czarnowłosy, wyciągnął do mnie rękę.
- Owszem. Dobrze poznać kogoś, kto mówi po polsku. Jestem Robert Lewandowski.
Nie jechał taksówką z lotniska do centrum, więc wszystko wydaje mu się piękne.


– przedstawił się, a gdy i ja wyciągnęłam rękę, ujął moją dłoń i ucałował delikatnie jej wierzch.
- Mi także jest miło usłyszeć ojczysty język. Nazywam się Alice Pagello, a to mój przyjaciel – wskazałam na Loczka – Harry Styles.


Chłopak nie rozumiał ani słowa i błądził wzrokiem po naszej czwórce, ale gdy tylko usłyszał swoje nazwisko spojrzał na mnie pytająco.
- Ci panowie są z Polski, skąd pochodzę. Zapomniała Ci powiedzieć. – przetłumaczyłam.
Głupia moja, zapomniała!


Spojrzał na mnie spod przymrużonych powiek, ale nic nie powiedział tylko kiwnął głową i przysunąwszy się bliżej objął mnie w talii. Samiec.
Robertowi trochę zrzedła mina na widok innego faceta obejmującego mnie ściśle,
Wow, wow, najwyraźniej na widok Alicji każdemu mężczyźnie momentalnie skacze poziom testosteronu… Tylko się nie pobijcie!


ale nie stracił werwy i przedstawił swoich towarzyszy.
- To jest Łukasz Piszczek, a to Wojtek Szczęsny.
Co za szczęśliwy traf, że obie nasze wampirzyce z polskim otrzaskane i żadne chrząszcze w trzcinie im niestraszne!

Uśmiechnęli się kolejno i podali mi dłonie, rezygnując z całowania mojej – co w sumie było całkiem higieniczne. Głowa Harry’ego ponownie podskoczyła, gdy skierował ją gwałtownie na – o ile mi wiadomo – Wojtka.
Mam wizję Harrusia, który ciska swą głową jak piłką.


- Szczezny? – odezwał się łamaną polszczyzną [tam zaraz łamaną, “szcz” mu całkiem ładnie wyszło!], na co wspomniany Wojtek uśmiechnął się. Podali sobie dłonie.
Spojrzałam na nich zdębiała. Co tu się do cholery dzieje?!
Nooo… nic, witają się, a co? Wyglądają, jakby mieli zaraz zacząć badać sobie migdałki?


- To najlepszy bramkarz, jakiego miał kiedykolwiek Arsenal. – wyjaśnił mi Loczek. Acha. No tak, to wiele wyjaśnia.
- Mam rozumieć, że jesteście piłkarzami? – zapytałam całej nowopoznanej trójki. Kiwnęli głowami odzianymi w maski. Odlot. Najpierw znani muzycy, potem piłkarze światowej klasy… Krąg znajomości się rozrasta.
Brawo Ty!


(...)


Rozdział siódmy

Proszę Was, drogie czytelniczki o uruchomienie wszelkich pokładów wyobraźni przed przeczytaniem tego rozdziału :D
Bo po przeczytaniu Wasza wyobraźnia będzie leżeć i kwiczeć.


(...)
Wracałyśmy razem z Kubą, Wojtkiem, Łukaszem, Robertem i oczywiście Harrym. Chłopaki uparli się, że nas odprowadzą, a ja nie miałam siły im tłumaczyć, że nie. Alice była w stanie totalnego upojenia. Uwiesiła mi się na ręku i wrzeszczała do ucha. Sporo dzisiaj wypiliśmy. Choć akurat w tej kwestii, wampir ma o wiele lepiej od człowieka. Możemy się uchlać, ale nie musimy tego odczuwać. Po prostu możemy, ale nie musimy.
Jeśli ktoś jest masochistą i lubi mieć kaca - droga wolna!


To na pewno plus, bo patrząc na chłopaków to będą mieć jutro gigantycznego kaca.
Och, no przecież możecie solidarnie z nimi pocierpieć.

Tak, czy siak śpiewałyśmy na cały regulator, a płeć przeciwna (w tym stanie, w którym była) zdołała zawyć na koniec „Ooooooooooo”. Nagle koło mnie pojawił się Kuba. Alice odkleiła się ode mnie i przykleiła się do Roberta, wprawiając tym samym w złość Harry'ego.

Gdyby nie Wojtek, któremu nagle zachciało się nagle przytulić do Loczka, to pewnie rzuciłby się na przystojnego piłkarza.  
...i wychędożył go na środku ulicy.


*werbel*
A teraz przed Państwem nasza trupa zalana w trupa! Przedstawi  najśmieszniejszy numer sezonu, czyli “Dorośli ludzie na balu”! Voila!


W każdym razie blondyn przyglądał mi się troskliwie. Spojrzałam na swój strój. Piękna, śnieżnobiała suknia, nie była już taka śnieżnobiała. Szczególnie po tym, jak Alice wypluła na mnie zawartość swojego kieliszka z czerwonym winem. Stało się to wtedy, gdy Łukasz (pod wpływem całej butelki wódki) uklęknął i podarował stare, wymięte sreberko (w jego mniemaniu pierścionek z brylantem) Robertowi pytając „Zostaniesz moją żoną?”. Bobek spojrzał na niego, jak na idiotę i odpowiedział: „Są dwa, albo nawet trzy powody przez które odpowiem NIE!”. Po tych słowach Piszczu padł na podłogę i niestety on, jako jedyny, wracał na tarczy, a raczej na barkach Wojtka.
Hahaha!!! Ha-ha! Ha…


Tak, czy siak Kuba patrzył na mnie z troską. Nagle zdjął marynarkę i nałożył mi ją na ramiona. Rozwiązał swoją muszkę i rozpiął trzy guziki przy koszuli.
Dalej to jest noc sylwestrowa?
Tak. Gorrrący Sylwester w Londynie.


(...)
W tym momencie doszliśmy do naszego domu. Był to wielki, bardzo nowoczesny budynek. W końcu mieszkałyśmy tam nie same, lecz z całą zgrają wampirów. Po prostu wyborne towarzystwo!
Wszystkie wampiry cuzamen do kupy w jednym miejscu? Wystarczyłoby wpuścić tam Blade’a z bombą…


- To co? Poprawiny? – zapytał nagle Wojtek, próbując ustawić Łukasza do pionu.
- No pewnie! – krzyknęła Alice, zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć – Zapraszamy!
Posłałam jej mordercze spojrzenie, jednak ona go nie zauważyła zajęta wpuszczaniem chłopaków do środka.  
Eeee, zaraz… a to nie jest ta ich ściśle zakonspirowana tajna kwatera, do której żaden śmiertelnik nie ma wstępu?


Jedynie Kuba czekał i patrzył na mnie pytającym wzrokiem. Kiwnęłam głową, zapraszając go do środka.
- To coś… Jakby blok? – zapytał.
My w Polsce też takie mamy!


- Akademik dla wybrańców. – uśmiechnęłam się – Robię drugi kierunek studiów i wiesz…
...tu w Anglii mamy takie przepisy, że jak studiujesz, obowiązkowo musisz mieszkać w akademiku!


- Mieszkacie razem?
- Tak jakby. Mamy dwie oddzielne sypialnie złączone wspólnym salonem.
- To fajnie! – powiedział przepuszczając mnie w drzwiach.


 *  *  *


Gdyby ktoś teraz, nagle, wszedł do naszego pokoju to pewnie by wpadł w niezłą konsternację. Otóż na podłodze siedziały dwie dziewczyny i czterech chłopaków (Łukasz dogorywał na kanapie) i grało w pokera. Sądząc po ich stanie, w rozbieranego.
A nie w butelkę? Jestem rozczarowana!


(...)

Cała moja drużyna szczerzyła się, odsłaniając cały zestaw przednich zębów.




Bla bla bla, gra toczy się do momentu, kiedy chłopcy zostają w samych gaciach, potem Harry i Robert zaczynają się bić o Alice…


*  *  *
Rano obudziłam się porażona słońcem.
Jak każdy wampir, ona nie mogła powstrzymać się od radosnego “Ach, witaj mi złote słoneczko!”


Nie byłam ani wyspana, ani nie wyspana [niewyspana]. Wampiry nie muszą spać. Jak chcemy to możemy, ale nie musimy. Tak, czy siak poszłam w stronę łazienki.
Nie wiem, czy wampiry muszą dokonywać innych czynności, ale przecież muszą się poprzeglądać w lustrze.


Ubrałam, uczesałam i przygotowałam na spotkanie z Esme.
Poprawiłam zęby przyklejając je korega-cement-klejone-na-mur.
(...)


*Oczami Alice*
Cholera. Znowu piłam. A już miałam być grzeczna. Z westchnieniem pozwoliłam, aby stan upojenia i związany z nim kac spłynęły po mnie jak woda, zabierając ze sobą resztki snu. Dziękowałam bóstwom wszelakim za możliwość natychmiastowego doprowadzenia się do porządku. Pewnie gdyby nie ta umiejętność, wampiry nie byłyby takimi pijakami.
Ach, nie ma to jak być nowym, lepszym wampirem! Dzięki darowi człowieczeństwa  możesz patrzeć w słońce, jeść i pić jak każdy, ale dzięki wampirzym mocom kac ci nie grozi! I nawet nie sparklisz…


(...)
Nagle wspomnienia poprzedniej nocy wróciły, a ja otworzyłam szeroko oczy. Jak mogłam być tak głupia i bezmyślna, że wprowadziłam do całkowicie tajnego budynku pełnego wampirów piątkę nic nie podejrzewających, pijanych facetów?
Wzięły sobie po prostu fastfooda na wynos.


(...)
- Ja pierdolę… - to było pierwsze, co przyszło mi na język, ale Jass nie zamierzała nawet spojrzeć na mnie z naganą. Sama była pewnie jeszcze bardziej zaskoczona zjawiskiem w naszym salonie.
Na zielonej sofie stojącej pośrodku pokoju leżało czterech nagich mężczyzn. Chociaż, zaraz, jeśli policzyć głowy…
Pięciu. Pięciu nagich mężczyzn leżało na sofie w moim salonie.
Wszystkie yaoistki z Londynu i okolic zleciały się, piszcząc.

No, nie całkiem nagich – Ci trzej, których byłam w stanie rozróżnić spośród tej plątaniny kończyn miało na sobie bokserki. Na wierzchu ludzkiej kanapki leżeli Lewandowski i Harry, obejmujący się ściśle niczym Romeo i Julia na łożu śmierci. Robert, którego otwór gębowy był wyraźnie otwarty, dokładnie obślinił plecy kolejnego nagusa, który po dłuższej obserwacji okazał się być Łukaszem Piszczkiem we własnej osobie. Żadne płyny wydobywające się z ust kolegi nie były w stanie przerwać mu błogiego snu, podczas którego mocno obłapiał nogi kolejnego piłkarza, tym razem Wojtka Szczęsnego. Biedny bramkarz spał przewieszony jak zwłoki przez oparcie kanapy. Najmniej widoczny był Kubuś Błaszczykowski, którego głowa wystawała spod pachy Roberta, a cała reszta jego ciała ukryta była pod cielskami kolegów.
Takiej gombrowiczowskiej kupy jeszcze świat nie widział! A  gili-gili pod paszkami Bobusia, może Kubuś sturla się na podłogę?


Złapałam się ściany, bo od trzęsienia się ze śmiechu straciłam równowagę.
Po chwili dołączyła do mnie Jasmine, która aż usiadła na podłodze pod wpływem nagłej wesołości. Czekałam tylko, aż Kuba się ruszy i cała ta Wieża Babel ułożona z ponętnych męskich ciał runie.
Zagrajcie nimi w bierki!


Nasze śmiechy przerwało jednak coś innego. Ktoś zapukał do drzwi. Cholera. Jakiś wampir chce się dostać do naszego apartamentu, a na kanapie centralnie naprzeciwko wejścia leży grupa pijanych ludzi.
Śniadanko! I to zakrapiane!

Natychmiast spojrzałam na Jass szukając u niej jakiegoś genialnego pomysłu na wybrnięcie z tej sytuacji. Jednak w jej złotych tęczówkach dostrzegłam wyłącznie bezradność.
Cja… niektórzy mogą sobie żyć dwieście lat, mieć dar picia alkoholu bez upijania się, a i tak nie są w stanie pomyśleć o konsekwencjach swoich czynów.


Znowu rozległo się pukanie, a ja w przypływie inspiracji podbiegłam do komody, wyjęłam z niej czerwone prześcieradło i narzuciłam je na kochanych golasków.
Potem na wierzchu postawiła wazonik z kwiatkiem i wmawiała każdemu, że to nowy stolik.


Pojawiają się Alex i Timothy, oczywiście – odkrywają golców pod prześcieradłem...

Brown wytrzeszczył oczy, a Tim zaśmiał się dźwięcznie i powiedział:
- Musiała być niezła orgia, moje panie.
Nooo… taka bez naszego udziału!


(...)


Z wampirzego balu pozdrawiają Kura i Jasza w wiktoriańskich strojach z peruczkami,
a Maskotek przeszmuglował calą beczkę whisky i wznosi kolejne toasty za zdrowie umarlaków.

11 komentarzy:

BeBeBess pisze...

To opko jest... Żenujące. Wymyślania debilnych elemĘtów komicznych oduczyłam się tak mniej więcej w wieku trzynastu lat, ale widać ałtorki potrzebują więcej czasu.

BeBeBess pisze...

I jestem przekonana, że ałtorka trafiła z męskimi strojami epoki wiktoriańskiej całkiem przypadkowo, bo smokingi i fraki to się automatycznie kojarzą "wytwornie". Jakkolwiek frak to już na super hiper oficjalny bal, a smoking rozpowszechnił się w Anglii gdzieś w latach osiemdziesiątych XIX wieku, to mimo wszystko jednak w tamtych czasach były. Jakby ałtorka miała jakiekolwiek pojęcia o strojach z epoki, to napisałaby coś o surdutach, cylindrach, szapoklakach, kamizelkach i sukniach z krynoliną albo turniurą.

Anonimowy pisze...

Jakby ałtoreczki miały pojęcie o strojach/psychologii/zachowaniach dorosłych ludzi,to byśmy takiej zabawy z analiz nie mieli.
Ale tak ogólnie to racja.
Biedny Lewandowski obśliniający!!

Wesołych Świąt czytelnikom i analizatorom!

Chomik


we found a love pisze...

Jezusmaryjo, przeglądam ten blogasek, a tam..."Dziady", dokładniej część II i pieśń Pustelnika jako motto...*opadła jej szczęka* Mi...Mickiewicz...u ałtoreczki...Nie, lepiej wrócę do analizy, zanim mój wewnętrzny giaur zawyje wściekle.
Otrzepując ubranie z trocin - ona chyba żywi się Pinokiami. Albo sparklepirami.
Rozluźniłam spięte mięśnie i przymknęłam oczy. - I w tej chwili rozległ się huk jak stu gromów, a ja stanęłam przed bramą świętego Piotra...oh wait.
Zatrzymałam się skonsternowana kilka metrów przed stolikiem.
Harry nie mówił, że przyprowadzi kolegów. - oczywiście, Kuro, że żyją w kołchozie! Razem szerzą angsoc, jedyną słuszną ideologię, razem uprawiają orwellowski dobroseks, przecież to elementarne. *kiwa głową z uznaniem*
niestety on, jako jedyny, wracał na tarczy, a raczej na barkach Wojtka.
"Gniew Leonida opiewaj, bogini,
Któren się do zagłady ałtorek przyczynił,
Piej, jako trzystu gniewem uniesionych
Mężów, synów Aresa przez Furie wiedzionych
Ruszyło nań i starło ałtoreczkę śmiałą
Tak mężnie i potężnie, że się nie ostały
Ni zwłoki, ni Robercik, ni Bobek szalony,
A wszystko to opiewał syn pięknej Latony".

Wszystkiego dobrego, morza weny i uśmiechu na twarzach Szanownym Analizatorom, a Czytelnikom radości z dobrej lektury życzy Minami ;)

we found a love pisze...

Edit do wierszyka: zamiast "Bobusia szalonego" powinien być "Wojtuś szalony", przepraszam.

Donna Kichote pisze...

Jak to jest, że fanfiki z udziałem szeroko pojętych celebrytów z naszego polskiego piekiełka wyprawiają mnie w 5x większe zażenowanie niż jakiekolwiek inne?

Jostein Siwy pisze...

Jak to OT.TO parodiowali swego czasu Turnaua: "Jebudu. I leżu." Innego komentarza jakoś nie jestem w stanie napisać.

Mal pisze...

Eee, na razie to mi się wydaje takie głupiutko niewinne. Z naciskiem na "głupiutkie".

Mnie za to nurtuje jedna rzecz, właściwie już od poprzedniej części - skoro Jasmine się nie starzeje wizualnie (no bo jest wampirem, wiadomo), to jak to jest, że Błaszczu jej nie poznał? Znaczy, ja wiem, była tylko randomową babką, która otarła mu łzy (czy coś tam), jak miał parę lat, no można było zapomnieć, ale że nawet nie miał wrażenia, że ją skądś kojarzy...?

Anonimowy pisze...

@up

No chyba sobie odpowiedziałaś/łeś na własne pytanie. Miał osiem lat, widział ją przez parę minut, minęło sporo lat, nie pamiętam czy morda Dżazmin ma jakiekolwiek cechy charakterystyczne poza byciem (jak mniemam) zarąbiście piękną, ale wątpię. Jeśli gość nie ma całej półkuli mózgowej służącej wyłącznie rozpoznawaniu twarzy, albo zdolności paranienormalnych to nie wiem jak miałby ją skojarzyć z lasią, która przyszła i się zaraz zawinęła.

Mal pisze...

Wiesz, różne są sytuacje - nie pamięta się wszystkich ludzi, z którymi miało się w życiu interakcje, ale mogę sobie wyobrazić, że dziecku akurat taka sytuacja mogłaby utkwić w pamięci.

Choć z drugiej strony, nawet gdyby wydawała mu się cokolwiek znajoma, to pewnie zadziałało ludzkie przywiązanie do prawdopodobieństwa - niemożliwe, żeby to była ta sama kobieta, więc nawet nie przychodzi to do głowy :D

Anonimowy pisze...

Aż wstyd przyznać, ale kiedyś przekładałam wielokrotnie czytanie waszego bloga... A co do opka to chce mi się śmiać z wiedzy AŁTORKI na temat Anglii. Zacznijmy od tego, że główna bohaterka mogłaby mieć na nazwisko Brzęczyszykiewicz, a większość osób nawet nie byłaby zdziwiony tym. Ale co tam Alice Cośtam brzmi lepiej niż jakaś Małgorzata /s. Jedynie co to autorka jako tako trafiła opisywaniem pubów, bo praktycznie nie jeden angielski nastolatek po osiemnastce umie wypić lepiej niż polska ciocia lub wujek Janusz.

SklerosisWitch co była zbyt leniwa, aby zalogować się.

PS: Jeśli macie jakiekolwiek pytania na temat Anglii (szkoły, zachowanie ludzi, ipt.) to napiszcie w tekście pytanie, a ja postaram się odpowiedzieć na nie jak najszybciej.