czwartek, 16 maja 2019

374. Raport z oblężonego miasta, czyli psiowłosa Anielka (1/?)

Drodzy Czytelnicy!
Dziś zabieramy Was do świata, w którym najlepszym kumplem archanioła jest wilkołak, mieszkańcy prowadzą bardzo dziwną wojnę, a bohaterka jest tak cudną, klasyczną merysujką, że łza wzruszenia w oku się kręci. Poza tym poznamy tajemnice rodzinne niejakiego Gabriela oraz techniki skutecznych negocjacji, a na koniec dowiemy się, co zrobić, by zawsze w towarzystwie uchodzić za interesującą osobę.
Indżojcie!

Analizują: Kura, Vaherem, Kazik i Jasza.



Przez całe osiemnaście lat żyłam w malutkim miasteczku Sanguiser - mieście krwi. Przez całe osiemnaście lat walczyłam o własne życie, jak i życie bliskich.
Dzieckiem w kolebce urywała łby hydrze i dusiła centaury.  
Trenować zaczęła jeszcze jako zygota.
Sanguiser było malutkim, podupadłym miasteczkiem utrzymującym się z wyrobu sangrii.

Ataki Upadłych, inaczej Caidosów były tu w porządku dziennym.
Leciały z nieba jak deszcz. Nawet w radio podawali prognozy gdzie będzie pizgało bardziej, a gdzie tylko trochę.
♪ It's raining men, hallelujah… ♫
Nie wiem, gdzie jesteśmy, ale to uniwersum najwyraźniej jest hiszpańskojęzyczne.

Mordowanie małych dzieci, czy branie do niewoli? Też mi coś.
Pfff, normalka, takie tam rozrywki pomiędzy poranną bułeczką a kawą.

Pewnie nasuwa Ci się pytanie: jak można być tak okrutnym? Ja to pytanie zadawałam sobie codziennie. Jednak już straciłam nadzieję. Wiem, że taki jest po prostu świat i nigdy nie zapanuje w nim spokój i porządek.

Prolog

Nagle do domu Ariego wpadł zakapturzony mężczyzna. Wilkołak zerwał się z krzesła i popatrzył na niego z przerażeniem.
Aaaa… ale wystraszyło wilkołaka!

Kto jest tak bezczelny, aby wchodzić do jego domu bez pukania?!
Wejście bez pukania jest najbardziej przerażającą rzeczą, jaka może spotkać wilkołaka.
Może akurat lizał się po jajkach, jak na typowego samca psowatych przystało?

Oczy chłopaka zmieniły się na kolor szmaragdowy. Zawsze tak się działo, gdy wściekłość opanowywała jego ciało.
I wtedy uaktywniał się chlorofil w oczach. Tak, dobrze czytacie - u wilkołaka.

Jednak, gdy nieproszony gość zdjął kaptur Arie uspokoił się. Popatrzył na niego z poważną miną.
- Mogę wiedzieć co ty tutaj do jasnej cholery robisz?! – Warknął Arie.
To się uspokoił!

- Zamknij się i mnie wysłuchaj. - Powiedział Gabriel.
Pamiętacie Drodzy Czytelnicy, że Gabriel to ten, który zwiastował Pannie Maryi że będzie mieć dziecko, prawda?
W sumie ciekawe, czy zwiastowanie zaczął od takich samych słów.
Nie, tam zaczął grzeczniej, od “Bądź pozdrowiona”.

Prychnął.
- Kiedy my się ostatnio widzieliśmy? Miesiąc, dwa?
Arie nie miał zamiaru ukrywać urazy do przyjaciela. A raczej już byłego przyjaciela. Zostawił ich wszystkich, kiedy najbardziej go potrzebowali. Siedział w tym swoim pieprzonym niebie nie dając znaku życia.
- Miałem coś do załatwienia. – Powiedział spokojnie.
Zawsze taki był... przyjaciele nie widzieli go nigdy zdenerwowanego. Nawet w obliczu śmierci [czyjej?] potrafił zachować zimną krew. Lecz jego postawa miała także swoje minusy. Często zdawało się jakby miał wszystko gdzieś.
Może miał. W końcu to najpotężniejszy z archaniołów, sprawy śmiertelników są dla niego jak liść na wietrze…

- Władza uderzyła ci do głowy? – Zaśmiał się bez krzty rozbawienia.
- Myślisz, że się zmieniłem? Myślisz, że zostawiłem was wszystkich z jakiegoś błahego powodu, albo dla głupiej władzy? - Arie wzruszył ramionami. Nawet nie miał zamiaru słuchać tłumaczeń Gabriela. – Nie jestem płytki Arie. Doskonale o tym wiesz.
Ani łatwy!

- A więc po co przyszedłeś? – Uniósł brew.
- Potrzebuję twojej pomocy.
- No jasne! Najlepiej udawajmy, że nic się nie stało. – Prychnął Arie. Wziął głęboki oddech. Wiedział, że jeśli zaraz się nie uspokoi może się przemienić, a to było ostatnią rzeczą, na którą miał teraz ochotę. – Przynajmniej zdejmij płacz i chodź do salonu.
Zdejmij płacz, ściągnij łzy…
To brzmi jak początek jakiegoś hitu radia Eska.

Nie będziemy rozmawiać w przejściu.
Bo to przynosi pecha.

Gabriel zrobił to i usiadł wygodnie na kanapie. Arie dopiero teraz zauważył, że jego przyjaciel trzyma coś na rękach.
Bukiet białych lilii?

– Co to jest? - Spytał patrząc zaciekawiony na przedmiot w jego dłoniach.
– Nie co, ale kto. – Syknął Gabriel wyraźnie urażony jego pytaniem.
- Dobra, to w takim razie kto?
- Dziecko. – Odpowiedział to takim tonem, jakby rozmawiali o pogodzie.
- Jasna cholera. Skąd to masz?
W Lidlu była promocja, niektórzy ludzie po pięć gówniaków wynosili.

- To moja córka. Właśnie w tej sprawie przyszedłem. - Popatrzył mu w oczy. – Chcę, abyś się nią zaopiekował.
Arie miał wrażenie jakby jego serce na chwilę się zatrzymało.
- Jak to twoja córka?! - Wrzasnął – Jesteś nieodpowiedzialnym idiotą! Dodatkowo mam się nią zaopiekować?! Chyba oszalałeś!
W sumie gdyby przyjaciel, który kiedyś mnie zawiódł, wparował mi na chatę bez pukania i stwierdził “elo ziom, sorry że dawno się nie odzywałem, >>zamknij się i mnie wysłuchaj<<, to moja córka, zaopiekuj się nią, to nie było pytanie tylko stwierdzenie” to też bym się wkurzył.

Mężczyzna wstał.
- Arie tylko tobie mogę ufać. Błagam cię.
Nie brzmisz zbyt przekonująco Gabrysiu. Czyny, nie słowa. Padnij chociaż dramatycznie na kolana, szatę na piersi rozedrzyj…
Ryby siną barwą kłute pokaż…

- Ale, dlaczego ja? Przecież Michael ma syna.
Taaa? Coś takiego.
Ciekawe, w jaki sposób rozmnażają się istoty generalnie bezpłciowe, nie mające tych no… instrumentów sprawczych.
No wiesz, są różne teorie na temat ich płciowości – nawet Biblia wspomina, że “synowie Boga” brali sobie za żony “córki człowiecze”, z czego rodzili się giganci. Niemniej, jesteśmy w świecie opek, nie Biblii, więc tu raczej anioł jest tylko piękniejszym mężczyzną.
I tego się trzymajmy. Alternatywą jest to, że aniołowie to tak naprawdę Anunnaki vel Jaszczury z kosmosu, które… Tak, lepiej trzymajmy się wersji o piękniejszych mężczyznach.
Pół królestwa za opko, w którym wszystko będzie tak samo badziewnie opkowate, tylko anioły będą tradycyjnie obręczami z oczami, sfinksami i tak dalej.

Wie jak się opiekować dziećmi, albo Elaren. On także ma dziecko. Dodatkowo jest ci winien przysługę.
- Ale tylko ty potrafisz wtopić się w tłum. Tylko ty będziesz potrafił jej bronić, gdy odejdę.
Wilkołak, który wkurzony może się przemienić, ma wtapiać się w tłum? No, no…
Zależy, jaki tłum. Może Gabryś chce wychować córkę właśnie w stadzie wilkołaków?

(...)
- Idę do piekła. Lucyfer posunął się za daleko. Mam już tego dość. Ten idiota nie potrafi się opanować.
- A, co z Victorią. Przecież ona...
- Od razu, gdy Aniel się urodziła, uciekła.
Przypomniała sobie lekcje religii w szkole i doszła do wniosku, że anioł + dziecko = same kłopoty.

Doskonale wiem, że gdybym ją znalazł i siłą oddał dziecko zostawiłaby je gdzieś w krzakach.
I jeszcze jakieś wilkołaki by je zeżarły, albo cóś.

Arie podszedł do przyjaciela i popatrzył na dziewczynkę. Była taka drobna i bezbronna. Uśmiechnął się lekko. Była śliczna. Miała mocno czerwone usta i długie czarne rzęsy.
Wilkołak poczuł jakąś dziwną więź (to się nazywa imperatyw narracyjny) z tą małą. Przypomniał sobie, co spotkało jego kuzyna Jacoba. Ogarnęło go przerażenie. Czuł potrzebę chronienia jej. Zamknął oczy. Westchnął głośno, a następnie popatrzył na Gabriela.
- Będę ją karmić własną piersią.

- Będziesz musiał walczyć przeciwko własnemu bratu. – Szepnął.
- Nawet nie wiesz, jak bardzo mnie to boli. – Westchnął.
Te silne związki rodzinne wśród aniołów i archaniołów, jasssne.

– Jednak bezpieczeństwo ludzi i was wszystkich jest moim obowiązkiem.
Archanioł Gabriel stający do boju z siłami ciemności w obronie wilkołaka. Aha...

- Przynajmniej obiecaj, że wrócisz. – Arie miał łzy w oczach. Nie chciał stracić przyjaciela. Wilkołaki zdecydowanie zbyt mocno się przywiązują.
Mają w sobie psi atawizm. Jak dojdzie do głosu, to przynoszą panu kapcie i aportują patyczek.

- Chciałbym obiecać, ale...
- Wrócisz, rozumiesz?
- Arie wiesz, że walka będzie nie równa. Nieco krzywa. Ale zrobię wszystko, aby wrócić.
Gabrielu, poczytaj “36 forteli”, chińską klasykę o strategii i naucz się zasady “wybieraj swoje bitwy”, czyli walcz tylko tam, gdzie masz szansę wygrać. Poza tym to słodko i miło, że robisz to dla bezpieczeństwa ludzi i innych, ale jak Lucyfer zrobi ci kuku, to czarno widzę przyszłość tych wszystkich, na których ci tak zależy.

- Zaopiekuję się nią obiecuję.
- Dziękuję ci z całego serca. Wtop się z nią w tłum. Ukryjcie się tam, gdzie nikt nie będzie podejrzewał, że jest Archaniołem.
Tylko pół-Archaniołem, coś po matce też przecież ma.
Biedny Arie. Bez względu na kwadrę księżyca, będzie musiał wtapiać się w tłum.

Potrafisz doskonale kłamać. Wychowaj ją na Anioła. Wyszkol na idealnego łowcę.

- Do dzieci mam słabość. Zawsze zjadam je gdy są jeszcze niedogotowane. Nie będę potrafił jej okłamać.
- Arie musisz to zrobić. Nie chcę, aby żyła ze świadomością, że ojciec zginął w piekle, a matka uciekła, bo jej nie chciała.
Gabrielu no ejjj, bez spoilerów!

- W końcu będzie musiała się dowiedzieć.
- Dowie się wszystkiego w odpowiednim czasie.
Będzie to tego dnia gdy zapyta: - tatusiu, dlaczego masz takie wielkie zęby?

- Znienawidzi mnie.
Za to, że się nią zaopiekowałeś, wychowałeś i wykształciłeś po tym jak została porzucona przez rodziców? Na pewno.

- Archanioły mają to w swojej naturze, że potrafią wybaczać. Jeśli to ty ją wychowasz to nie będzie miała do ciebie żalu.
Pachnie to tresurą i behawioralem, a nie wychowaniem.

- Ile ma lat? – Chłopak chciał zmienić temat. Nie chciał nawet myśleć o tym co będzie się dziać, gdy dowie się prawdy.
- Skończyła dziesięć miesięcy. Za dokładnie dwa skończy rok.
Tak na wypadek, jakbyś nie umiał policzyć do dwunastu.


- Zjedz coś. Snickersa. – Wilkołak próbował zatrzymać przyjaciela. Chciał przedłużyć jego wizytę, choć o kilka minut.
Archanioł wyobraził sobie zawartość spiżarni u wilkołaka i podjął decyzję:
-Nie jestem głodny.
Arie westchnął z rezygnacją. Wiedział, że bez względu na wszystko on i tak wyjdzie i już nie wróci. Chodź ze mną był najpotężniejszym Archaniołem na całym świecie nigdy nie dorówna Lucyferowi w piekle. Arie pogodził się z tym już dawno, że nawet Gabriel nie jest najlepszy. Do oczu napłynęły mu łzy. Wiedział, że straci przyjaciela na zawsze. Że nic go nie powstrzyma od odwrotu.
Podsumujmy: Gabriel nie chce samotnie wychowywać córki, decyduje się więc na samobójstwo rękami Lucusia.

- Powiedziałeś Michaelowi? - Spytał w końcu.
- Powiedziałem tylko, że wyjeżdżam na dłużej.
Znacznie dłużej. Prawie że na całą wieczność.

- Czy ty zawsze musisz być tak cholernie uparty i głupi odważny? To cię zgubi Gabrielu.
- Już zgubiło przyjacielu.
- Za to cię nienawidzę, wiesz? Mam nadzieję, że Aniel będzie strachliwą dziewczynką i będzie chciała siedzieć w domu i nigdzie nie wychodzić. - Gabriel zaśmiał się szczerze. – Kto jeszcze o niej wie?
- Nikt prócz ciebie.
A Madka?
Poszła w długą i tyle ją widzieli. Ewentualnie za osiemnaście lat zgłosi się po alimenty.

- Mam się czuć zaszczycony? – Uniósł brew.
- Jak najbardziej. – Gabriel uśmiechnął się, a następnie podał mu dziewczynkę. Wyglądała tak słodko i niewinnie, gdy spała. Nagle zaczął jej współczuć. Przecież, gdy dorośnie nie będzie miała, ani ojca, ani matki. Wychowa ją wilkołak, który nie ma pojęcia jak wychować Archanioła. Przecież to absurd.

(...)
- Czy, jeśli ci się nie powiedzie...- Zaczął Arie bojąc się odpowiedzi.
- ...To Aniel będzie musiała to za mnie skończyć? - Dokończył za niego Gabriel. – Jeśli Lucyfer się o niej dowie nie będzie miała wyjścia. Jeśli diabeł wtargnie do mojego umysłu i spojrzy na moje wspomnienia, które mam, nie spocznie póki jej nie znajdzie i nie zabije.
GABRIEL, NIE SPOILERUJ!

(...)
- To koniec, tak?
- Nie Arie. To dopiero początek. – Uśmiechnął się smutno i wyszedł. - Ale nie dla mnie, zaraz opuszczę to opko. Nara!
Arie przez dobre kilka minut zastanawiał się nad sensem słów przyjaciela. Co miał na myśli to mówiąc? Jednak przemyślenia wilkołaka przerwał cichy płacz dziewczynki. A więc teraz tak będzie wyglądało jego życie.
Pieluszki, zupki, kupki, nieprzespane noce…

- Gabrielu mogłeś przynajmniej zostawić jakieś drobne wskazówki, jak wychować dziecko! – Powiedział, a pomimo rozbawienia w jego głosie, na jego policzkach można było dostrzec łzy.
Arie, nie chcesz rad w tym temacie od typa, którego opieka nad dzieckiem ograniczyła się do gry w gorącego kartofla.

Rozdział 1

- Do swoich domów! – Krzyczałam władczo. – Ruchy do cholery!
A można do obcych domów?

Ataki Caidosów były tu prawie codziennością, a nadal wszyscy poruszali się, jak muchy w smole.
Nie powiem, trochę mnie to dziwi. Ale może ona zarządza kolonią żółwi?
Człowiekowi wszystko potrafi spowszechnieć. ;)

- Rozumiem, że jest jesień i nikomu nic się nie chce, ale chyba przesadzacie! – Wrzasnął mój przyjaciel Bruno.
Tak, to na pewno żółwie. Zimno je dodatkowo spowalnia.

Zawsze potrafił zachować zimną krew, za co bardzo go ceniłam. Był troskliwy i kochany. Jednak, gdy nadchodziły momenty takie, jak te potrafił być naprawdę groźny. Był czarownikiem, który bardzo pomagał w walce. Chociaż nie lubił zabijać, to zawsze osłabiał przeciwników [nucąc przy tym sprośną góralską przyśpiewkę], a mi zostawiał resztę. Był ode mnie wyższym, piegowatym brunetem.
To niezwykle ważny element opisu w momencie, kiedy akurat prezentujesz, jak się szykują do walki, autorko.

Odwróciłam się w stronę lasu, gdzie moja przyjaciółka Lily ujrzała Złe Anioły. Dzięki niej mieliśmy czas się przygotować. Jeszcze chwila, a zaatakują. Za mną stały wszystkie Anioły, które w chociażby minimalny [!] sposób były wyszkolone.
Dlaczego stały? Czyżby nie potrafiły latać?
No właśnie mam wrażenie, że anioły w tym opku są jakieś bezskrzydłe.

Przewodziłam małą grupką [małej grupce] amatorskich oferm. Niektórzy nawet nie potrafili utrzymać miecza w dłoni. Niesamowicie wyszkoleni.

Rozumiem, że to miał być taki chrzest bojowy rekrutów? Ale hej, nawet w świecie Achai posyłano ich najpierw na kilkutygodniowe szkolenie!
Tu jest jeszcze śmieszniej - to ona dowodzi tym oddziałem, więc tylko do siebie może mieć pretensje o nędzne wyszkolenie “amatorskich oferm”.
“Nie potrafili utrzymać miecza w dłoni”. Czy mamy tu do czynienia z tak znienawidzonym przeze mnie tropem “miecz taki ciężki, że nie mam siły go trzymać”, czy ci biedacy są aż tak wygłodzeni i osłabieni?

Irytowało mnie to, jednak wiedziałam, że tylko na nich mogę polegać. Dawno straciłam nadzieję, że Anioły ze stolicy przybiegną nam na ratunek.
Jak mają tak biec ze stolicy to mogą po prostu nie zdążyć. I mogą być zdeczka zdyszani jeśli dotrą na czas.

Z mojej lewej strony podeszła Lily, a z prawej Bruno. Zabrakło jedynie Ariego, czyli mojego wilkołaczego opiekuna, a zarazem przyjaciela i trenera. Rano powiedział mi, że ma coś ważnego do załatwienia i do tej pory nie wrócił.
To właśnie księżyc odmienił się złoty i Arie ma o wiele ważniejsze problemy, niż anioły - nieloty.

Akurat, gdy najbardziej go potrzebujemy. Po chwili zauważyłam, jak kilku Caidosów wychodzi z lasów uzbrojeni [uzbrojonych] po zęby. Wyjęłam swój tępy miecz z [popękanej] pochwy. W mieście nie było szans, aby znaleźć dobrą broń.
Ani żadnego kowala, płatnerza…
Samej naostrzyć miecza jej się zwyczajnie nie chciało…

Znaczy: mamy miasteczko, które od lat niemal codziennie doświadcza ataków wroga, nie mogąc liczyć na pomoc z zewnątrz. Z wewnątrz też nie bardzo, bo nie mają ani wyszkolonych ludzi, ani porządnej broni. A mimo to wciąż trwa i jeszcze nie padło.
Kogo tam na nich wysyłają te Caidosy? Starców, kaleki i niemowlęta?
Praktykantów.


- Weszliście na nie swoje terytorium. – Warknęłam.
Jeden z nich roześmiał się szyderczo.
– Możemy chodzić, gdzie chcemy panienko.
Heh, trochę jak utarczki słowne między dwiema grupkami na dużym osiedlu bloków z wielkiej płyty.

Uniosłam brew.
O, w prologu to Arie ciągle unosił brew. Musiała to od niego podłapać.

– Nie byłabym tego pewna. – Syknęłam. Lily puściła strzałę i po chwili wróg był martwy.
W jakiej odległości oni się znajdują, że słyszą tak dokładnie swoje syknięcia i warknięcia?
Może z łuków strzelają z przyłożenia?
Syczą i warczą przez megafony.

Gdy tylko upadł na ziemię z lasu zaczęli wyłaniać się kolejni.
Caidosy miały zasadę: nigdy nie atakujemy, póki nie padnie pierwszy z nas. Tego pierwszego wyłaniano w losowaniu.

- Teraz. – Powiedziałam. Nie musiałam dwa razy powtarzać, a wszyscy rzucili się do walki. Każdy był gotów oddać życie za to małe miasteczko. Wszyscy kochaliśmy je równie mocno.
Nic nie poradzisz na lokalny patriotyzm.

Nikt z nas nie chciał go oddać w ręce Upadłych. Wszyscy tutaj byliśmy jedną wielką rodziną i wszyscy byliśmy sobie równi. Nie ważne, czy byliśmy Aniołami, czarownikami, wilkołakami, czy nawet zwykłymi ludźmi. To było nasze miasto. Jedyne w swoim rodzaju, gdzie prawie wszystkie rasy były wymieszane. Za to je kochaliśmy.
Och, przypomina mi się Harry Potter, który był “Druidem, Wampirem, Elfem, Willą, Nekromantą, Neffarzem, Czarnym i Białym Aniołem. Oprócz mieszanki wybuchowej różnych ras, posiadał jeszcze w sobie krew jednorożca, pegaza i smoka. Dzięki temu potrafił zmieniać się również w te zwierzęta”. *ociera łezkę wzruszenia*


Ruszyłam razem ze swoimi ludźmi.
- Aniel! – Usłyszałam krzyk Lily. Z nadludzką szybkością odwróciłam się i wbiłam [tępy!] miecz prosto w brzuch Caidosa. Zaskoczony spojrzał na mnie. Bo przedtem gapił się w niebo i liczył chmurki. Uśmiechnęłam się arogancko i przekręciłam miecz, aby zadać mu większy ból.
A kiedy traciłam cenne sekundy na pastwienie się, inny Caidos nadbiegł z tyłu i wbił mi miecz w plecy.

Następnie odcięłam mu głowę w razie, gdyby udało mu się uzdrowić. Po zamordowaniu kilku Upadłych wpadłam w trans.
Na przyszłość w tym celu polecam grzybki albo zioła.



Już nawet nie liczyłam, ilu zabiłam. Każdy mój ruch był perfekcyjny i skuteczny. Nie mogłam sobie pozwolić na jakikolwiek błąd. Mogłoby to równać się z utratą życia. Po godzinie walki zabiliśmy wszystkich. Albo przynajmniej część, bo reszta uciekła.
Jak żółwie. Myk! Myk! Myk!
Wszystkich albo przynajmniej część, a na pewno co najmniej jednego.

Rozejrzałam się szacując straty. Dyszałam ciężko. Zacisnęłam szczękę ze złości.
O-ho! Ojcem naszej Anielki jest archanioł, ale matka musiała być wężycą!

- Zginęło więcej, niż ostatnio. – Powiedziała Lily podchodząc do mnie.
- Widzę. – Syknęłam. To syczenie potwierdza twoją teorię, Kuro. Oczyściłam, chociaż częściowo miecz z krwi i schowałam go na miejsce. Byłam wściekła. Z dnia na dzień traciliśmy coraz więcej osób. Z dnia na dzień coraz więcej dzieci stawało się sierotami. – O świeżym chlebie możesz zapomnieć.
Dziewczyna podążyła za moim wzrokiem. Andrew – nasz piekarz leżał na ziemi z ogromną raną na szyi. Miał trójkę małych dzieci, oraz żonę.
Za to możecie liczyć na świeże mięsko, mniam!

- O nowych butach też. – Odezwał się Bruno podchodząc do nas. – George nie żyje.
Andrew, George… Ech, chyba nie jesteśmy w hiszpańskojęzycznym uniwersum, a szkoda.
Cała Wielka Brytania została podbita przez Hiszpanię. Cała? Nie!
Offtop: alternatywna historia w której Wielka Armada nie zostaje zniszczona, a Hiszpania podbija Anglię. Spiski, zdrady, podwójni agenci, hiszpańska inkwizycja. Czytałbym.

- Zapowiada się dobry tydzień. – Prychnęłam. – Burmistrz?
- Jest ranny, ale na pewno nie tak jak ty. Chodź opatrzę cię.
- Trzeba coś najpierw zrobić z ciałami. Nie zostawimy ich tak. – Odpowiedziałam. - Lily idź poinformować rodziny Andrew i George, że mogą organizować pogrzeb.
Zgoda jest potrzebna, bo do tej pory coś ich powstrzymywało, a wszystko już mieli gotowe - łopaty, wieńce i produkty na stypę..

- Wiesz, że nienawidzę tego robić. – Jęknęła.
- A ja nienawidzę, gdy ktoś mi się sprzeciwia. – Syknęłam.
Dobra, to jest córka archanioła Gabriela czy Lorda Voldemorta?
Why not both?

Dziewczyna przewróciła oczami i poszła w stronę miasta zrobić to co jej kazałam.
- Aniel co mamy robić? – Spytał jakiś mężczyzna.
- Co kilka dni dzieje się to samo, a wy nadal nie wiecie co macie robić?! – Wrzasnęłam wściekła.
No fakt. Ten ich, hmmm… brak rutyny jest zadziwiający.
Mam teorię: mieszkańcy miasteczka są tak załamani sytuacją, że każdego wieczora upijają się aż do urwania filmu i rano nie pamiętają kompletnie nic.
I tak przez całe lata…

Byłam zła na wszystko. Na Caidosy, moich ludzi, że nie potrafią się obronić, siebie, że nie potrafię ich wytrenować (właśnie…), oraz radnych, którzy siedzieli w pieprzonym Claritas i nie chcieli nam pomóc. Starzec skulił się i odszedł.
No dobra, kochają swoje miasto (miasteczko? osadę?), ale czy w obliczu takich strat nie lepiej pomyśleć o ewakuacji? Czy może chcą żyć w świecie, gdzie ciągle grozi im atak, a rano nie można kupić ciepłych bułeczek?
Już nie mówiąc o zastraszającym tempie wybijania mieszkańców, w tym zawodowców (dzisiaj zapomnij o ciepłych bułeczkach i butach, jutro o leczeniu zębów i porządnej koszuli). Co musi być w takim miasteczku cennego, że dla niego poświęcisz resztę życia na grzebaniu krewnych i znajomych?

- Uspokój się. – Powiedział Bruno widząc mój wyraz twarzy. – Wszyscy jesteśmy zdruzgotani.
- Pójdę się rozejrzeć, czy nie zostawili swoich ludzi. – Powiedziałam nie mając siły z nim rozmawiać.
- Powinnaś choć trochę opatrzeć rany! – Zawołał.
Naaaah, bohaterka woli dramatycznie krwawić.

- Zaraz i tak się zagoi! – Krzyknęłam na odchodne.
To było prawdą. Aniołom i Caidosom rany goiły się bardzo szybko. A mi wyjątkowo jeszcze szybciej.
I nie pozostawiały szpecących blizn, prawda?
(...)

Weszłam do lasu, z którego wyłoniły się Caidosy. Dla własnego bezpieczeństwa wyjęłam miecz. W tym wszystkim najbardziej bolało mnie to, że nikt nie chciał nam pomóc. Że każdego dnia, ktoś stawał się sierotą. Tutaj nikt nie miał normalnego, szczęśliwego życia. Zasada była prosta: zabijaj, jeśli sam nie chcesz zostać zabity.
Myślałby kto, że w takich warunkach wszyscy mieszkańcy chcąc nie chcąc staną się wojownikami, c’nie?

Przez całe osiemnaście lat żyłam tą zasadą. Arie wytrenował mnie na idealną [podróbkę] Łowczyni, [!] dzięki czemu żyję. Jednak trudno jest wytrenować dorosłych ludzi.
Kuźwa, skoro to trwa już osiemnaście lat, to powinni mieć już całe nowe pokolenie które wchodzi w dorosłość. Powinni coś umieć. Ci dorośli też powinni mieć już nie lada doświadczenie. Ale najgorsze jest to, że przez osiemnaście lat nikt nie wpadł na pomysł, by otoczyć miasto palisadą, wykopać rów, wał, cokolwiek. Zamiast tego stoją przed swoją dzielnią i czekają aż ci drudzy wyłonią się z lasu. Jak jakaś ustawka kiboli normalnie.

Do walki Anioły przygotowują się dobre dziesięć lat. Razem z Lily byłyśmy jedynymi osobami, które opanowały sztukę walki do perfekcji.
Reszta wciąż potykała się o własne nogi i nadziewała na własne miecze.
Największe straty ponosili nie z powodu caidosów, a tego, że nowi rekruci łapali miecz za zły koniec.
Eee tam, nic sobie nie robili, bo były tępe.

Bruno potrafił władać magią od własnego ojca i to cud, że pomagał nam w bitwach. Jego rodzice byli przeciwko, aby narażał swoje życie, jednak on się im sprzeciwił przez co jest w miejscu, w którym jest.
Ach, tak. Rodzice Brunona zamknęli się w swojej wieży z kości słoniowej w środku obleganego miasteczka i mantrowali “nam się nic nie stanie, nas to nie dotyczy…”

Aniel wspomina chwilę, kiedy razem z Ariem przyjechała osiedlić się w Sanguiser (miała wtedy 5-6 lat) i spotkała Lily i Brunona.

(...)

Popatrzyłam na dwójkę dzieciaków. Skrzyżowałam ręce na piersi. Nie miałam zamiaru się z nimi dogadywać. Przyjechałam tu trenować, a nie bawić się z jakimiś dzieciakami. Od zawsze wiedziałam, kim jestem i postanowiłam, że będę się tego trzymać. Bez względu na wszystko.
Mocne słowa jak na pięciolatkę.

I przepraszam, przyjechała trenować – tutaj? Gdzie kompletnie nikt nie umie walczyć?

(...)

Nagle przede mną, wyrósł jak spod ziemi mężczyzna. Uniosłam brew.
- Mogę wiedzieć, gdzie się podziewałeś?
Wilkołak? W lesie? Pewnie czatował na dziewczynkę w czerwonych ciuchach i z pełnym koszyczkiem.

- Mogę wiedzieć, dlaczego chodzisz sama po lesie? – Arie próbował naśladować mój głos.
- Ponieważ ktoś musi się zająć Upadłymi. – Ssssssssyknęłam i wyminęłam go.
- Aniel wracaj do miasta.
Jak zwykle. Zawsze martwił się o mnie, a nie o miasto.
Może chce ci powiedzieć, że właśnie tam potrzebna jest pomoc?

- Będę robić co mi się podoba.
Wow, wow, takie to dorosłe, takie odpowiedzialne.

- Aniel!
- No co?! – Odwróciłam się w jego stronę. – Robię patrol, jak zwyczajny mieszkaniec miasta! To chyba mój obowiązek?!
- Ale nie sama!
- Przecież ty tu jesteś. – Wzruszyłam ramionami.
Wilkołak westchnął ciężko najprawdopodobniej uznając, że dalsza rozmowa ze mną nie ma sensu.
- Szybko okrążamy miasto i wracam. Mam wam wszystkim coś ważnego do powiedzenia. – Powiedział, a ja uśmiechnęłam się triumfalnie. Zawsze wychodzi na moje.
Czy ktoś jeszcze ma wątpliwości z jakiego typu bohaterką będziemy tu mieć do czynienia? *wzdech*
Niestety, cały cech zajmujący się wyrobem karnych jeżyków został wybity przy jednym z pierwszym ataków.

Rozdział 2

Razem z wilkołakiem okrążyliśmy całe miasteczko. Na szczęście nie natknęliśmy się już na żadnego Caidosa. Wróciliśmy do miasta i od razu skierowaliśmy się do domu. Jako, że byliśmy jednym [w trójcy jedynym] z niewielu, którzy potrafią walczyć  mieszkaliśmy na obrzeżach miasta. Gdyby nastąpił atak byliśmy pierwsi do odstrzału. W taki sposób ludzie ważniejsi? (zapytajmy z pewną taką egalitarną zadumą) jak burmistrz, czy piekarz mieli szanse na ucieczkę.
Słyszeliście o czymś takim jak wartownicy? Punkty obserwacyjne? Cokolwiek? A ja narzekałem na to jak do obrony przygotowało się Winterfell w “Grze o tron”...
Natomiast Caidosy atakują zawsze od jednej i tej samej strony, jeszcze nigdy nie wpadły na to, by podejść ich od zawietrznej.

Lily mieszkała po drugiej stronie miasta. Natomiast Bruno w centrum. Obok burmistrza i (nieżyjącego już) piekarza. Wywodził się z bardzo szanowanej i bogatej rodziny. To dzięki nim mieliśmy światło i czasem ciepłą wodę.
Robili “hokus pokus” i leciała.

Gdy doszliśmy do domu musiałam się umyć i przebrać, ponieważ cała byłam we krwi. Swojej i innych.
Uff, to całe szczęście że Arie nie wziął cię jednak za czerwonego kapturka. A tak poza tym  pewnie fajnie patroluje się las będąc uwalonym juchą od stóp po czubek głowy.
Ale dzięki temu zostawiasz ślady i wiesz, gdzie już byłeś.

Szybko weszłam pod prysznic, gdzie umyłam włosy i ciało.
Aaaachhh, walczą na miecze i łuki, ale w domach mają prysznice, światło i ciepłą wodę. Uwielbiam tę opkową spójność realiów.

Przebrałam się w czarną bluzkę i czarne spodnie. Nałożyłam na to swój płaszcz. Rozszczekałam (!!!) swoje czarne włosy, aby nie mieć aż tak potarganych.
Zawsze w takich chwilach zazdrościłam ciotce Meduzie – węże były zdecydowanie łatwiejsze w utrzymaniu niż te cholerne kundle.

Spojrzałam w swe czarne lustro. Na szczęście nie wyglądałam tak strasznie, jak się spodziewałam. Włosy zostawiłam rozpuszczone, aby wyschły. Wysuszone już tylko powarkiwały cicho.  Kiedy wyszłam z łazienki usłyszałam głos Ariego:
- Aniel weź sobie jakieś jabłko, bo wychodzimy na spotkanie z burmistrzem.
  1. Burmistrz jest liczykrupą i nie da im nic do jedzenia, więc lepiej zjeść jabłko niż nic?
  2. Może przeciwnie - nie ma co jeść obiadu, bo najedzą się u niego?
  3. A może ma wziąć zatrute jabłko?
  4. Odstawianie biblijnej scenki z jabłkiem zdecydowanie odrzucamy.
  5. Burmistrz lubi się bawić w Wilhelma Tella?

Tak, jak powiedział, tak zrobiłam. Nałożyłam jeszcze swoje długie buty, gdzie schowałam dwa noże i przyczepiłam do pasa swój jedyny miecz.
Burmistrz burmistrzem, a sprawiedliwość musi być po naszej stronie.

Na szczęście wilkołak pomyślał i wcześnie obmył go z krwi [wylizał] i nie musieliśmy tracić czasu. Wyszliśmy z domu.
- Jak się czujesz? – Spytał mnie nagle Arie.
- Bywało lepiej. – Uśmiechnęłam się do niego smutno. Chłopak odwzajemnił uśmiech. Był ode mnie straszny o mniej, niż dwadzieścia lat
Strrrrrrrasznie był stary!

przez co traktowałam go, jak brata, nie opiekuna.
Bohaterka ma osiemnaście lat, Arie musi więc powoli dobiegać czterdziestki… i nie jest traktowany jako starszy człowiek? W opku!?
No wiesz, “mniej niż dwadzieścia” to równie dobrze może być jeden… ;) (No ale nie, wiemy, że Arie był – chyba? – dorosły, gdy dostał Anielkę pod opiekę).


Miał dłuższe brązowe włosy, trzydniowy zarost, oraz ciemne oczy. Na jego lewym policzku znajdowała się blizna po walce ze Złymi Aniołami. Był wysoki i dobrze zbudowany.
W końcu doszliśmy do mieszkania burmistrza. Znajdowało się w samym centrum i był dosyć sporych rozmiarów, chociaż miał tylko żonę i córkę.
Pieprzona burżuazja.
Zjadł innych krewnych i powinowatych.

Jednak nie mogłam powiedzieć, że mężczyzna należał do zarozumiałych osób. Zawsze nam we wszystkim pomagał i brał udział w walkach przeciwko Caidosom.
Ciekawe, czy wiedział, którą stroną trzyma się miecz.

To od niego dostałam nową pelerynę i buty. Lily natomiast łuk i strzały.
Łaski nie robił. Z tego, co czytaliśmy chwilę temu, Anielka i Lily były jedynymi wyszkolonymi wojowniczkami w całym mieście. Powinny mieć zapewnione utrzymanie i wyposażenie.

Był Aniołem i jednym z niewielu, który potrafił dobrze walczyć.
I nie wpadł na pomysł, żeby wyszkolić sobie następców, gdyby jednak zginął.
Projekt starający się o dotację na koszary nie przeszedł.

(...)
– Chyba już każdy wie, lecz powtórzę, aby nadać powagi sytuacji. Zginęło więcej ludzi, niż zwykle. Spójrzmy prawdzie w oczy. Niedługo z tego miasta zostanie jedna wielka ruina.
- Nie możemy tracić nadziei. – Przewał jej ktoś z tłumu.
- Nadzieja w tym mieście już dawno umarła. – Prychnęłam. – Błagam was. Walczymy z nimi kilkadziesiąt lat.
KILKADZIESIĄT? A jednak ci starsi ludzie nic nie umiejo i do niczego sie nie nadajo? Bullshit.

- Te wszystkie dzieci zasługują na lepsze życie. – Dodał Arie.
- Więc co proponujecie? – Spytał ktoś. - Żebyśmy przeszli do stolicy? Radni nie tolerują ludzi, wilkołaków, czy czarowników. Dla nich wszystkich nie ma miejsca. W innych miastach jest bardzo podobnie. Claritas i Sindar to jedyne miasta, w których nie ma ataków Caidosów.
Hmm… Brzmi jakby to radni pociągali za sznurki, chcąc rękami caidosów pozbyć się mniejszości.

- Myślmy trzeźwo. Sindar jest zbyt bardzo od nas oddalone, nie damy rady przejść wszyscy. – Powiedziałam. – Natomiast Claritas to stolica. Każdy zdaje sobie sprawę, że tylko część z nas może tam być.
- Jakby nie patrzeć to ta najlepiej wyszkolona część. – Dodała Lily, na co przewróciłam oczami. - Co oznacza, że w mieście zostały by osoby bezbronne.
Zapamiętajmy to, ok?

- Dlatego dzisiaj Arie za moją prośbą wyruszył do stolicy. – Pierwszy raz odezwał się burmistrz. – Zdobył pewne informację. – Arie cały się spiął. Spojrzałam na niego ze zdziwieniem. Odchrząknął.
Ojej, ta stolica to musi być kawał drogi od was, skoro Arie polazł tam rano i już zdążył wrócić. Pytanie, czy stolica w świecie stylizowanym na średniowiecze (?) może sobie pozwolić, by kilkadziesiąt lat pustoszono osady w jej najbliższym sąsiedztwie? I dlaczego przez tyle lat aniołowie z Sanguiser woleli żyć w wiecznym strachu, zamiast przenieść się za bezpieczne mury stolicy?
Hmm, patrząc na taktykę obronną w tym świecie, zakładanie że stolica ma mury może być przejawem szaleńczego optymizmu z mojej strony.

- Radni obiecali pomóc. - Zacisnęłam dłonie w pięści.
- To fantastycznie. – Syknęłam zmuszając się na uśmiech.
- Mamy w to uwierzyć?! – Warknął ktoś z tłumu. Jednak nie są tacy głupi. – Mieli pomóc dobre kilkanaście lat temu.
- Rozmawiałem z właściwymi ludźmi. Teraz powinno być tylko lepiej. – Powiedział Arie ze spokojem.
Burmistrz uśmiechnął się. Lily zdezorientowała patrzyła to na mnie to na wilkołaka. Spojrzeniem kazałam jej być cicho. Arie będzie się tłumaczyć, gdy będziemy sami.
Już ja z gnoja wycisnę, co narozrabiał! Jak trzeba, to pasem, a szlaban i tak go nie minie!


Po zebraniu Arie przyznaje się, że kłamał – radni Claritas jak zwykle odmówili pomocy, gdyż “mieli ważniejsze sprawy”.

(...)
- Wolisz, żeby wszyscy wpadli w panikę? Każdy wie, że stoimy na przegranej pozycji, a nutka nadziei, jeszcze nikomu nie zaszkodziła.
Ale może jednak lepsza byłaby świadomość, na czym stoją, a nie fałszywa nadzieja na ratunek?

- On ma rację. – Odezwał się Bruno. – Nie powinniście być na niego złe. Doskonale wiecie, jak miasto reaguje na złe wiadomości. Ostatnio jedna ósma popełniła samobójstwo. Naraz???
Aha. Na każde sto osób, dwanaście wzięło sznur i poszło szukać gałęzi.
I wszyscy spotkali się pod tą samą. Śmiechom nie było końca.

Jest nas coraz mniej.
- Nie możemy pozwolić, aby jeszcze ktoś zmarł w wyniku samobójstwa, czy Bóg wie czego. – Powiedział burmistrz.
Lepiej żeby bohatersko zginęli wybebeszeni przez caidosy.

Złapałam się za głowę. To wszystko było jedną wielką porażką.
- Nadal jestem za tym, aby każdy poszedł w swoją stronę. – Odezwał się burmistrz. Na każdym spotkaniu mówił to samo.
Ceterum censeo, że mieszkańcy powinni spierdalać.

- Nie możemy tego zrobić! – Wybuchłam. – To nasz dom, nie możemy się poddać.
Choćby na kupie gruzu, bez jedzenia i wody, ale będziemy tu mieszkać i ciul!
Aniel, wiemy, że poza tym podupadłym umieralniopoligonem jesteś tylko nadętym smarkiem po kursie trzymania miecza ostrym do góry, ale może poświęcanie dziesiątków ludzi na rzecz twojego statusu to taki se pomysł.

Jeżeli każdy rozejdzie się w inne strony zginiemy jeszcze szybciej. Zawsze Pan mówił: w grupie siła...
- Statystyki wskazują, że...
- Gdyby patrzeć na statystyki to każdy z nas powinien jeść gówno, ponieważ miliardy much to robi. – Warknęłam. – Jeśli się poddamy, automatycznie Upadli wygrają.
Czy to miasteczko jest jakimś przedmurzem, punktem strategicznym, albo chociaż jest tam kopalnia złota lub melasy? Cokolwiek, co tłumaczyłoby nagłe zwycięstwo wroga po zajęciu tej mieściny?
Po utraceniu ostatniego miasta gracz automatycznie przegrywa. No jak ma dalej grać bez produkowania jednostek.  


- Zgadzam się z Aniel. Nie możemy się poddać. – Powiedziała Lily.
- Więc co chcecie zrobić, aby tak dużo z nas nie umierało podczas walki? – Mama Lily odezwała się po raz pierwszy.
Zdaje się, że więcej mają samobójców, niż poległych w walce.

- W mieście, jest ktoś kto chociaż minimalnie potrafi tworzyć coś z niczego? Powinniśmy mieć więcej broni. – Powiedział Bruno.
Coś z niczego to chyba wasze mózgi. Geez, zbudujcie chociaż tę palisadę. Zacznijcie porządnie trenować wszystkich zdolnych do noszenia broni. Albo mam lepszy pomysł! Opodatkujcie się i zatrudnijcie najemników!
Rozwiązanie jest zbyt banalne, żeby brać je pod uwagę.

- Benjamin Ross. – Odezwał się Arie. – To człowiek. Zna się na rzeczy.
Na czym?

- On jeden nie da rady stworzyć kilkuset mieczy. To potrwa lata. – Powiedziała Lily.
A przepraszam, do tej pory to CO robił, skoro broni w mieście niet i nawet najlepsza wojowniczka zmuszona jest walczyć jakimś tępym badziewiem?
Oni wszyscy, naprawdę, jakby się dziś obudzili.
Mam wrażenie, że Benjamin Ross do tej pory zajmował się budowaniem pozytywek i zegarów z kukułką.

- Więc Bruno i jego rodzice powinni mu pomóc. Jesteście czarownikami, powinniście coś umieć.
Umiemy coś tam coś tam!
Mieliśmy beznadziejną facetkę od transmutacji, umiem zamieniać miecze w mlecze, ale w drugą stronę to już nie.

Chłopak przytaknął głową.
- Nie ma sprawy. Następną rzeczą jest trening. Powinniśmy zwiększy ich ilość.
- Już każdy i tak jest zmęczony. – Powiedziałam. – Nie trenujemy dzieci, lecz osoby dorosłe. Tu potrzeba lat. Razem z Lily robimy co się da.
Mać gamratka, nie uczycie ich baletu ani filmowej szermierki z piruetami. I to przekonanie, że tylko dzieci da się odpowiednio wyszkolić… *wzdech* Hint: do walki mieczem niezbędna jest jednak siła fizyczna i wytrzymałość, jak prędko odpadnie taki sześciolatek?
Ja zacząłbym od wycięcia lasu, żeby caidosy nie mogły się tak łatwo podkradać. Potem budujemy palisadę, zza której możemy się bronić choćby rzucając kamieniami. Wytwarzamy proce, łuki, dzidy, tarcze, zbroje... zyskujemy czas. Ah, ale czego ja wymagam od autorki…

- Więc zezwólmy walczyć dzieciakom. – Powiedział Arie.
TO MUSI SIĘ UDAĆ, CO MOŻE PÓJŚĆ ŹLE.

- Oszalałeś. – Prychnęłam. – One nie mają pojęcia, który koniec miecza jest do trzymania.
W mieście musi być całkiem sporo dzieci bez paluszków.

Nie pozwolę, aby dwunastolatka walczyła z Upadłym. I tak wystarczająco dużo dzieciaków poszło do niewoli przez naszą nieuważność.
Zdaje się, że Caidosy mimo wszystko buszują w miasteczku jak chcą i porywają ludzi na ulicach.

Czy tylko ja się gubię w tej pętli niemożności? Bo tu nic “niedasię” - ani prowadzić treningów (bo są zbyt starzy i zmęczeni), ani prowadzić treningów, bo to jeszcze dzieci i są zbyt słabe. Ani powołać do obrony mieszkańców, bo nie wiedzą, za który koniec złapać miecz, ani wykuć mieczy, ani nawet zadbać o te, które są.


- Ty zaczęłaś walczyć w wieku czternastu.
- Ale ja, to ja! – Krzyknęłam. – Te dzieci nie mają o niczym pojęcia.
- Nie zostaje nam nic tylko się poddać. – Westchnął burmistrz.
- Gdyby ktoś z mieszkańców chciał, już dawno by odszedł. – Syknęłam. – Nikt tu nikogo nie trzyma, tak? Jeśli nikt nie odszedł oznacza, że zdają sobie sprawę, że sami sobie nie poradzą.
Ależ odchodzą, tylko tak bardziej ostatecznie. Sama słyszałaś przed chwilą: jedna ósma mieszkańców popełniła samobójstwo.
Lokalsi są po prostu szalenie gościnni i chcieli pomóc caidosom w ich codziennych trudach.

- Spróbujmy [!?] wyprodukować więcej broni. Aniel zacznij szkolić wszystkich chętnych. Nie możesz zabronić dzieciakowi walczyć, jeśli tego chce. – Odezwał się Arie. - Poza tym i tak połowa nie ma już rodziców.
Zacisnęłam dłonie w pięści. Wiedziałam, że innego wyjścia nie mam.
- Dobra, ale ja ostrzegałam.

Rozdział 3

Minęło kilka dni od ataku Caidosów. Tak, jak obiecałam zaczęłam trenować młodszych mieszkańców miasta. Większa część bardzo przykładała się do zajęć, jednak reszta... wydawało mi się, że ich zagonili rodzice. Zupełnie jak na zajęcia pozalekcyjne. Dlatego na nich nie zwracałam większej uwagi. Może, jeśli rodzice zobaczą, że się do tego nie nadają odpuszczą?
To jest, przepraszam, nauka walki we własnej obronie, czy trening karate dla przemęczonych dzieciaków aspirującej klasy średniej?

Aniel trenuje dzieci, następnie robi im wykład, czym się różni dobry wilkołak od złego wilkokształtnego demona, a potem…

(...)
– To nie jest zabawa, rozumiecie? Myślicie, że z łatwością będziecie zabijać? Myślicie, że to świetna zabawa? Mylicie się. Caidosy to także stworzenia ludzkie. Takie jak my. To Upadli, którzy zabłądzili.
Nie dość, że upadli to jeszcze potem zbłądzili. Biedni.
Jeśli upadli na głowę, to nic dziwnego, że są skołowani.

Chciałam uświadomić im, że zabijają istotę żyjącą. Arie zawarczał cicho chcąc mnie uciszyć. Ja jednak go zignorowałam.
- Oni czują tak samo, jak my. Może w mniejszym stopniu, ale to nie zmienia postaci rzeczy. Chcę, abyście byli tego świadomi. Nie chcę, abyście walczyli z czymś czego nie rozumiecie. Na końcu zostaną najsilniejsi i całkowicie świadomi, czego chcą od życia. Powiem wprost. Pozostaną ci, którzy nie mają uczuć. Którzy są po prostu mordercami.
Tak, zagrzewaj ich nadal do walki, świetnie ci idzie.
Może stąd bierze się ciąg “moralnych zwycięstw” obrońców? Zamiast treningów szermierki czy łucznictwa, obrońcy muszą słuchać moralnej ględy.

Jeśli ktoś chce odejść, proszę zrobić to w tej chwili. To nie tchórzostwo, a raczej czysty rozsądek.
Każdy, komu da się wybór między wysłuchiwaniem rzewnego pieprzenia. a pójściem do domu, wybierze to drugie. To jest właśnie objaw zdrowego rozsądku.

Parę dzieciaków naprawdę odeszło. Uśmiechnęłam się do siebie w duchu. Odeszły osoby, które nigdy nie ukazywały, że chcą walczyć.
Na treningach siedziały w kącie, żuły gumę kit z okien i marudziły “Ale proooszę paaani, ten miecz jest za ciężki! Ale mama mi powiedziała, że mam się nie spocić!”.

A teraz po mojej przemowie miały idealne argumenty. Plan zadziałał.
...plan?



- Mogę wiedzieć, co to do cholery było? – Warknął Arie. – Doskonale wiem, że tak nie uważasz, więc po jaką cholerę była ta przemowa?
Uśmiechnęłam się dumnie.
- Był to jeden ze sprawdzianów. – Wzruszyłam ramionami. – Jak mają sobie poradzić na polu bitwy, jeśli nie potrafią znieść słów?
Dość nietypowe podejście. Zwykle wojskowa propaganda dąży właśnie do odczłowieczenia wroga, aby żołnierz nie wahał się zabijać. Anielka odwrotnie. To szlachetne, ale… skutek niestety może być taki, że na polu bitwy jej oddziałek zostanie wyrżnięty zanim zdąży uporać się z wyrzutami sumienia.
Zginą, ale pobiją wroga swoją moralną wyższością.

Aż tu wtem! zjawia się Lily oznajmiając, że przyjechali goście ze stolicy.

(...)
- Nikt nie może ich zobaczyć, jasne? – Syknęłam. – Arie zajmij się tym. A ty. – Wskazałam na przyjaciółkę.
Nie no, fajny zwrot do przyjaciółki. Zwykle takie “a ty…” zapowiada coś w stylu “zostaniesz postawiona przed sądem, później się policzymy”.

– Gdzie oni są.
- W twoim domu. – Lily skuliła się. Zacisnęłam dłonie w pięści. – Musiałam ich umieścić gdzieś, gdzie nikt nie zajrzy.
Nikt, nawet sąsiadka nie zajrzy do Anielki.  
– Dziewczyna próbowała mi się tłumaczyć.
Trzeba ich było schować w komórce na miotły!

- Wystarczyło ich zabić i zakopać zwłoki i nikt by ich nie zauważył. – Wysyczałam ze złości i skierowałam się do mojego domu.
Stolica z pewnością nie wyciągnęłaby za ten numer brutalnych konsekwencji, wioseczko znienawidzonych odmieńców.


Trzasnęłam wściekła drzwiami i od razu skierowałam się do salonu, gdzie najprawdopodobniej siedzieli nieproszeni goście. Żadne z nich nawet nie spojrzało w moją stronę. Wściekła rzuciłam nożem w ścianę za nimi. Dopiero teraz raczyli na mnie spojrzeć.
Katniss Everdeen mode on.

Wszyscy, jak na zawołanie wstali z krzeseł i spojrzeli w moją stronę.
– Jak się masz, Dziewczyno Igrająca z Ogniem?

- Aniel, nie tak się traktuje gości! – Szepnęła Lily. Zgromiłam ją wzrokiem.
- I tak traktuję ich ulgowo. Normalnie to gości piorę po pyskach i częstuję zgniłymi kartoflami.  – Warknęłam. – Czego chcecie?
Jeden z chłopaków odchrząknął. Był wysokim blondynem. Miał kręcone włosy, które dawały mu trochę niewinności. Jednak jego oczy szaro-niebieskie wszystko zmieniały. Chłód w jego oczach można było zobaczyć spokojnie z kilkunastu metrów. Lecz nie mogłam powiedzieć, że nie jest przystojny. Raczej, że jest cholernie przystojny.
Oj, będzie się działo!

- Dowiedzieliśmy się, co dzieje się w miastach z nami sąsiadujących...
Prychnęłam.
- Macie niezły refleks. – Skrzyżowałam ramiona na piersi.
- Wybacz za tak późne przybycie. – Kontynuował. - Jesteś córką burmistrza?
“Późne przybycie” powiedziane w kontekście trwającego kilkadziesiąt lat kryzysu… bohaterko, wyciągnij nóż ze ściany i tym razem celuj w tego oślizgłego typa.
Za to bezpośrednio dotknięci kryzysem dopiero teraz się kapnęli, że może potrzebują broni i przeszkolenia, więc jedni warci drugich. Może w tym uniwersum doba trwa dwie godziny, to by coś tłumaczyło.

- Jestem jego prawą ręką.
- Czy moglibyśmy...
- Nie, nie moglibyście. Jedyne co wam wolno to wyjść i nie wracać.
Geeez, kto powierzył negocjacje tej gówniarze? Niech tu się zjawi ktoś rozsądny… Burmistrz? Ktokolwiek?

- Chcemy wam pomóc. – Odezwała się dziewczyna. Była ode mnie sporo wyższa, a swoimi brązowymi oczami jeździła po całym moim ciele.
Ale turlała je rękami, czy sterowała zdalnie?

Miała ciemne za ramiona włosy, oraz ciemniejszą karnację. – To chyba nic złego?
Mieć ciemniejszą karnację? No raczej.

Kiedy tylko nasze spojrzenia się skrzyżowały cofnęła się o krok. Uśmiechnęłam się w duchu. Przestraszyła się. O to właśnie chodziło. Podeszłam do nich trochę bliżej.
- Posłuchajcie mnie uważnie. – Powiedziałam powoli, aby mogli przetworzyć każde moje słowo. – Pomocy od takich, jak wy nie potrzebujemy.
Taaaaa, strzel se focha, i jeszcze jednego, a potem patrz, jak twoi przyjaciele giną w walce, trafiają do niewoli albo popełniają samobójstwa.
Ach, idę o zakład, że ci goście tutaj to akurat kowal, inżynier wojskowy i piekarz.
Grabarz też by się przydał.

- Aniel nie bądź taka dla nich. – Odezwała się nagle Lily. – Chcą pomóc.
- A wiesz za jaką cenę?! – Krzyknęłam. Prychnęłam widząc jej minę. – Oczywiście, że nie wiesz, bo skąd byś miała?!
Hm, a ty skąd właściwie wiesz?

– Spojrzałam na przybyszy. – Powiedzcie tym anielskim radnym, że nie potrzebujemy pomocy, czy to jasne?
- Czasy się zmieniły. No, przez kilkadziesiąt lat. – Próbował nadal chłopak. – Pomożemy wam całkowicie bezinteresownie.
To znaczy, że stolica państwa (?) udziela pomocy oblężonym miastom bardzo interesownie?


Zaśmiałam się głośno.
- Kłamiesz.
- Nigdy w życiu.
- Lily mogłabyś wyjść? Chciałabym z nimi porozmawiać na osobności.
Dziewczynie nie trzeba było dwa razy powtarzać. Po chwili usłyszałam zamykanie drzwi. Spojrzałam na każdego z kolei.
- No dobrze. – Westchnęłam. – Chcę znać warunki.
W tym samym czasie z drugiej strony miasta negocjacje z inną grupą gości prowadził Pan Zenek, miejscowy cieć, z trzeciej przedsiębiorca pogrzebowy podpisywał układ z Caidosami, zezwalając im na zajęcie miasta pod warunkiem zachowania monopolu na wyrób trumien, a z czwartej jakiś random okopał się i ogłosił niepodległość. Burmistrz jak zwykle nie miał nic do gadania.


Rozdział 4

Po moich słowach chłopak wyjął krótszy zwój, niż myślałam. Uniosłam brew.
- Tylko tyle? – Spytałam próbując znaleźć jakiś haczyk. Oni zawsze jakiś mieli.
Cóż, jeśli szukasz haczyków w kontrakcie, to sugerowałabym najpierw go przeczytać.
Na jeden rzut oka można było stwierdzić, że do pergaminu nie przyczepiono haczyków, takich wędkarskich z błyszczącymi przynętami i w ogóle.

- Jest coraz gorzej, więc nie możemy wymagać od mieszkańców Bóg wie czego. – Prychnęłam. I tak zawsze wymagali za dużo. – Przeczytaj i podpisz.
Ekskjuzmi, ale jaką właściwie moc wiążącą będzie miał jej podpis pod czymkolwiek?

- Widać, że jesteście tu pierwszy raz. – Zaśmiałam się bez cienia rozbawienia. – Sanguiser jeszcze nigdy nic nie podpisało.
Ostatni nauczyciel zginął podczas ataku czterdzieści lat temu, nikt z nas nie potrafi pisać.
I tak pozostanie, czy to jasne?
I dlatego teraz jesteście w tak czarnej dupie, bez sojuszy, bez niczego.
Przestaję dziwić się samobójcom.
Kolejny tłumek ze sznurami w rękach poszedł do lasu.

- Słuchaj. – Chłopak zaczął tracić cierpliwość. – To nie ty tu wydajesz rozkazy. Nawet nie jesteś z rodziny burmistrza. Nie masz prawa głosu.
O borze, ktoś tu myśli, a już się pożegnałam a nadzieją…
Ciągle mowa o burmistrzu, ale traktuje się go tutaj jak jakiegoś pana feudalnego.

Zbliżyłam się do niego.   
- Radzę ci zmienić ton, bo do swojej uroczej stolicy wrócisz bez głosu, albo wcale nie wrócisz, chłopczyku. – Syknęłam. – Teraz ty mnie posłuchaj. Burmistrz w porównaniu do mnie jest nikim.
Oooo… Zapamiętajmy tę eksplozję tłumionego ego.

Mogłabym powiedzieć, że to on jest moją prawą ręką. Dlatego licz się ze słowami. – Wyrwałam mu świstek papieru, który i tak nic dla mnie nie znaczył.
Dla ciebie nic, a może dla miasta bardzo wiele?

Miałam nadzieję, że chłopak uwierzy mi w to co mówię. Oczywiście, wszystko było kłamstwem. To burmistrz rządził miastem, ale musiałam zdobyć jego szacunek.
Twoje notowania rosną szybciej od PKB.

Jak każdego Anioła, który tu przybywał. Mieli się mnie bać. Burmistrz potraktowałby ich zbyt ulgowo i co gorsza, od razu by uległ. Gdyby to on załatwiał takie sprawy, Sanguiser dawno by już nie istniało.
A… aha… Mam rozumieć, że to nie pierwsza propozycja pomocy, którą Anielka odrzuca? A przy treningu robi wszystko, żeby zniechęcić swoich podopiecznych do walki… Hm, coś mi tu śmierdzi i to nie są niepogrzebane trupy Caidosów! Ta dziewczyna to jakaś piąta kolumna!

- Tym razem nie zabieramy dzieci. – Odezwał się inny chłopak, którego do tej pory nie widziałam. (wtapiał się w ścianę?)
Tym razem? To były jakieś inne? Przecież podobno do tej pory stolica miała ich głęboko w rzyci?
Ci goście są z opieki społecznej. Wcześniej usiłowali zabrać miejscowe sieroty do domów dziecka, ale nie udało im się przez Aniel. Tak to widzę.

Miał brązowe włosy, oraz niebieskie oczy. Był niższy od blondyna, lecz minimalnie wyższy od dziewczyny. – Potrzebujemy wyszkolonego wojownika.
- Tylko jednego? – Uniosłam brew.
- Tylko jednego, ale najlepiej wyszkolonego. W zamian oferujemy kilkuosobową straż. Będą bronić miasta, aż do [końca?] służby danego wojownika.
Geez, wielka mi propozycja pomocy, kilka osób… Chociaż z drugiej strony, skoro miasteczko trzyma się aż do teraz, mając jedynie dwie wyszkolone wojowniczki, to może faktycznie tych kilka osób zrobi różnicę.

(...)
- Mój ojciec chce dostać miecz Archanioła Gabriela, potrzebni mu najzdolniejsi Aniołowie, aby go odnaleźć. I ukraść. Zadanie jest tajne i tylko niektórzy o nim wiedzą. Służbę będą musieli pełnić, aż odnajdą miecz.
No to mają w plecy, bo Gabriel idąc walczyć z Lucyferem powinien zabrać go ze sobą.

- Po co mu miecz?
- Nie wiem. – Wzruszył ramionami.
- Spytam jeszcze raz. Po co mu miecz.
Chłopak zacisnął szczękę. (kolejny wężousty, niech mnie…)
- Mój ojciec przyjaźnił się z Gabrielem. Chce go odnaleźć.
Prychnęłam.
- W takim razie twój ojciec jest tępy. Nikt nie wie, gdzie jest miecz. Zaginął lata temu. Razem z właścicielem.
Ja jebie, dziunio, gdyby jego ojciec wiedział, gdzie jest miecz, to nie organizowałby drużyny lokalnych avengersów w celu jego odnalezienia, prawda?

- Jednak nie jest niemożliwy do odnalezienia. Aniel, tak?
- Dla ciebie Pani Aniel. – Syknęłam.
Mocna kandydatura na ripostę roku.
– T-tak jest! Tak jest, pani Aniel sir!

Aniel obiecuje przemyśleć propozycję. Umawiają się na spotkanie o zachodzie słońca na granicy miasta.

(...)


Aniel, Lily i parę innych osób siedzą w gabinecie burmistrza i się naradzają, próbując znaleźć haczyk w kontrakcie. Lily jest zdania, że to wszystko to podstęp.

(...)
– Miecz Gabriela zaginął nie wiadomo kiedy. – Kontynuowała Lily. Doskonale wiedziałam do czego zmierza. - Nikt nie wie co się z nim stało. Najprawdopodobniej został po prostu zniszczony. Przekuty na lemiesz. Jak wiecie poza miastem [bo w mieście to nic nie wiecie], aż roi się od Złych Aniołów. Nikt nie przeżył tygodnia w lesie, czy górach sam.
No i co z tego?
Hm, wychodzi na to, że miasteczko oddalone raptem o kilka godzin drogi od stolicy jest w stanie wiecznego oblężenia – i nikt z tym nic nie robi?
Kurde, przypomnieli mi się Krzyżacy buszujący pod samym Krakowem w “Burzliwych latach”...


A oni właśnie to nam każą zrobić. Odział kilkunastu Dobrych Aniołów przybędzie tu na tydzień, a potem zwieje zostawiając nas bez najlepszego wojownika.
- Po co chcą to zrobić? – Szepnęła jej matka. – To nie ma sensu.
- Udają dobrych chcą...
Nie wytrzymując zabrałam zwój.
- Koniec tego. – Syknęłam.
- Co chcesz zrobić? – Spytał Arie. Spojrzałam na niego.
- Będzie na moich warunkach, albo wcale.
Mary Sue rzekła!
So war es und so wird es immer sein
Sie will es und so ist es Brauch
Was sie will bekommt sie auch


To nowicjusze. Zgodzą się na wszystko. Będą chcieli przypodobać się radzie.
Fakt, nowicjusze – ktoś doświadczony nie wpadłby nawet na pomysł, żeby negocjować z jakąś randomową laską z przedmieścia tylko kazał od razu prowadzić się do ratusza.
Obawiam się, że tu mają tylko dom burmistrza.

- Jak chcesz to zrobić?
- Zobaczycie. – Uśmiechnęłam się tajemniczo i wyszłam z pomieszczenia.

Aniel idzie do domu przebrać się i wziąć więcej broni [a skoro w miasteczku nie było broni, więc wzięła co jej w ręce wpadło: pogrzebacz, pokrywkę, tłuczek do mięsa, grzebyk i ułamany pilnik do paznokci], przed umówionym spotkaniem z przedstawicielami stolicy. Po drodze, a również w domu, ma wrażenie, że ktoś ją obserwuje, ale nikogo nie dostrzega. Arie chce iść z nią dla bezpieczeństwa, ale ta wymyka się, myląc jego czujność.
W tej sytuacji wilkołak byłby najskuteczniejszą bronią. Gdyby to oczywiście był wilkołak, a nie mameja.

(...)

Rozdział 5

Moje kroki były idealnie ciche. Wstrzymałam oddech, gdy ich zobaczyłam. Stali we trójkę rozmawiając. Kiedy byłam około pięć metrów przed nimi, odwrócili się.
To chyba nie była aż tak idealnie cicha, skoro nie udało jej się podejść bliżej.

- Więc jak? - Odezwał się chłopak. Popatrzyłam na każdego po kolei.
- Jest jeden warunek. - Powiedziałam w końcu.
- W kontrakcie masz wszystko wyjaśnione.
- Słuchaj kochany. - Syknęłam. - Nie ty tu stawiasz warunki, jasne?
– Bez łaski, smarkulo, mamy w pobliżu jeszcze pięćdziesiąt takich miasteczek jak wasze, znajdziemy sobie kogoś innego! – prychnął gość, po czym cała grupka zabrała się i odjechała, a Anielka została z głupią miną.
I z dużą ilością felernej broni.

Chcecie zabrać najlepiej wyszkolonego Anioła, bo potrafimy przeżyć w takich warunkach, ponieważ zostaliśmy tak wychowani. Tylko od czasu do czasu mamy masowe samobójstwa. Jednak każdy wie, że nikt nie przeżył tygodnia sam w lesie. I nawet my nie przeżyjemy dłużej.
Ok, miasteczko otoczone jest przez nieprzebyte lasy, w których czai się Zło. Spoko. Ale jednocześnie delegacja ze stolicy dotarła tu bez przeszkód, a Arie nawet wyprawił się w pojedynkę i wrócił cały i zdrowy. Więc…?
W delegacji były trzy osoby. A nie wiemy przecież ilu wyruszyło ze stolicy.
Fakt.

Dziesięcioro anielątek w drogę przez las wyruszyło,
Aż tu nagle – och! pułapka! – i tak jedno im ubyło.

Dziewięcioro anielątek dalej brnie przez gęste chaszcze,
Ale jeden gdzieś za krzakiem wpadł w wampira głodną paszczę.

Więc ośmioro anielątek wroga rozsiec chce na strzępy,
Ale co poradzisz, kiedy miecz jednego całkiem tępy.

Już siedmioro anielątek poprzez lasy biegnie rączo,
Jeden padł i więcej nie wstał, własną splątał się opończą.

Sześć aniołków ocalałych w marszu zwiera znów swe szyki,
Ale jeden został z tyłu, w kłusownicze wpadłszy wnyki.

Pięć aniołków chce odsapnąć, przysiadają więc pod krzakiem
Lecz niestety! Oko w oko z rozwścieczonym wilkołakiem.

Cztery resztką sił się wloką, już miasteczka widać mury…
Ale tego najmniejszego rozdziobały dzikie kury.

Już u celu stoi trójka, nogi drżą im ze zmęczenia,
Wtem! Anielkę zobaczyli… I umarli z przerażenia.

W tydzień moje miasto utraci najlepszego Anioła, a wasi zabiorą się i już nie wrócą. Nie tak ma to działać? - Uniosłam brew. Cała trójka stała i nic nie mówiła. Prychnęłam. - Zrobimy tak. Zgodzę się pod jednym warunkiem. Piątka waszych Aniołków zostanie tu na zawsze. Mogą zabrać swoje rodziny i żyć z nami.
- Tak nie można. - Warknął blondyn.
Uśmiechnęłam się arogancko.
- Chyba wasi tatusiowie nie będą zadowoleni, jeśli kolejny raz Sanguiser nie będzie współpracować, co? Ale to już wasza decyzja.
Jeśli to “kolejny raz”, to po prostu spiszą je na straty i tyle.

Pomimo tego, że chłopak patrzył się na mnie z nienawiścią doskonale wiedziałam jaką decyzje podejmie. Jednak za nim zdążył odpowiedzieć, usłyszałam coś. Doskonale znałam ten dźwięk. Napięcie strzały. Wystrzał cięciwy. Zręcznie wydobyłam miecz z pochwy i w ostatniej chwili obroniłam się nim przed strzałą.
Aaaaa, wiedźminka! Strzałę w locie odbiła!
Zdążyła jeszcze wyjąć miecz z pochwy!

Wyjęłam nóż i od razu rzuciłam nim w stronę skąd nadleciała strzała. Usłyszałam, jak ktoś spada z drzewa z cichym jękiem. Podbiegłam w tamtą stronę. Caidos leżał martwy na ziemi. Jestem zajebista.
Tak jest w oryginale, nic nie dodaliśmy. *facepalm*
A nie było tak, że tępy nóż odbił się od ciała Caidosa, nie czyniąc mu krzywdy?

- A więc plotki są prawdziwe. - Uslyszałam męski głos. Wyjęłam nóż z ciała mężczyzny, a następnie odwróciłam się w stronę następnego wroga. Chłopak opierał się o drzewo, a cień zasłaniał jego twarz. - Muszę przyznać, że jestem pod wrażeniem.
Uniosłam dumnie głowę. Cmoknął i w końcu wyłonił się z cienia. Wstrzymałam oddech. Chłopak był mniej więcej z moim wieku. Kaptur zasłaniał mu twarz, ale byłam pewna, że jest przystojny.
Blask jego urody przeświecał przez materiał kaptura i rozjaśniał mrok.

Uśmiechnął się.
- Nie sądziłem, że będziesz aż tak drobna.
- Lubię zaskakiwać. - Uśmiechnęłam się i miałam ochotę walnąć się w ten pusty łeb. Dlaczego do cholery rozmawiam z moim śmiertelnym wrogiem?!
Hmmm… bo to też są ludzie, tylko upadli i pogubieni, czy jak to tam leciała twoja przemowa motywacyjna do dzieci?


Chłopak zaczął obracać miecz w dłoniach. Spojrzał na mnie, a moje serce zaczęło przyspieszać. Japierdole Aniel ogarnij się.


- Czego ty chcesz? - Warknęłam i przybiłam sobie mentalną piątkę za to, że brzmiałam groźnie.
*strzeliła mentalnego facepalma*

- Porozmawiać. - Powiedział co mnie totalnie zbiło z tropu. - No co? Czy od razu musimy się zabijać?
Zamrugałam kilka razy. On nie mówił poważnie. Pewnie gdzieś za mną stało kilkanaście Caidosów i chciał mnie zdezorientować.
- Nie rozmawiam z takimi, jak ty.
To, kuffa, nie gadaj, tylko rzuć tym nożem czy co, tak jak załatwiłaś poprzedniego…
Ale ten jest taki łaaaaaadnyyyyy, jeszcze zrobię mu krzywdę i co wtedy?

- Czyli z niegrzecznymi, przystojnymi chłopcami? - Kolejny raz się uśmiechnął, na co prychnęłam.
- Ty przystojny? - Uniosłam brew.
- Gdybym zdjął kaptur, oszalałabyś.
Podryw gimnazjalny jest tak bardzo gimnazjalny.

- Chłopak zaczął się do mnie przybliżać. Kiedy już podszedł zbyt blisko, końcówką miecza dotknęłam jego szyi.
- Przestrzeń osobista, kochany. - Syknęłam, na co się zaśmiał.
- Spokojnie. Przecież nie mam zamiaru zrobić ci krzywdę.
- Nie słyszałeś. Odejdź od niej. - Usłyszałam głos jednego z Aniołów z Los Angels.
C-c-co? Byłam przekonana, że są ze stolicy, która nazywa się Claritas.

Bardzo dobrze sobie radziłam. Chłopak odwrócił się w jego stronę.
- Witaj James.
- Isaac. - Warknął. - Czego tu chcesz?
Zaraz, moment. Aniołki ze stolicy są po imieniu z Caidosami z lasu, które od lat regularnie atakują Sanguiser i wyrzynają jego mieszkańców? Węszę tu jakiś grubszy szwindel…
Okaże się, że od lat panuje pokój, nikt nikogo nie krzywdzi, a to miasteczko jest skansenem i atrakcją turystyczną.

Isaac, bo tak miał najprawdopodobniej na imię [wywnioskowałam to po tym, że tak się do niego zwracano] spojrzał na mnie. Miecz, który nadal trzymałam na jego szyi odsunął od siebie. Jak idiotka poddałam się i teraz broń była skierowana w dół. Nasze spojrzenia się skrzyżowały.
- Do zobaczenia mała. - Szepnął i po chwili zniknął. Dopiero teraz mogłam zacząć oddychać normalnie.
W samą porę, bo już zsiniała.
(...)

- Do reszty oszalałaś?! - wrzasnął Arie, aż się wzdrygnęłam.
- To nasza jedyna szansa, aby miasto było bezpieczne.
- Ale nie kosztem twojego życia!
- Arie ma racje. - Odezwał się Bruno. - Nie chcemy cię stracić.
Przeczesałam dłonią włosy. Kolejny raz w tym dniu siedzieliśmy u burmistrza. Biedny burmistrz. Nie ma ani chwili spokoju. Powiedziałam im, jak przebiegła rozmowa z Aniołami. Oczywiście ominęłam kawałek z Caidosem. To im do szczęścia niepotrzebne.
No pewnie. Wiedza o tym, że ich rzekomi pomocnicy świetnie się znają z ich śmiertelnymi wrogami, też.

Bla bla, towarzystwo usiłuje przekonać Aniel, żeby została, lecz ta się upiera. Arie wymusza na niej obietnicę, że kiedy już będzie w stolicy, wszelkimi siłami będzie unikać wysłania w teren, gdyż grozi jej olbrzymie niebezpieczeństwo. Oczywiście nie ma tak dobrze, żeby powiedział jej, o co dokładnie chodzi…

(...)

Rozdział 6

Aniel w swoim domu zbiera się do wyjazdu, James nalega, żeby jechać w nocy, Arie protestuje, gdyż wiąże się to z dużym ryzykiem ataku Caidosów.

(...)

– Burmistrz podpisał umowę wilkołaku. Dziewczyna jest teraz własnością Claritas. I jeśli chcemy ją zabrać w nocy to możemy to zrobić. Wy już nie macie nic do powiedzenia.
Ekskjuzmi, to był kontrakt najemnika, a nie umowa kupna-sprzedaży.

(...)
Nie powinniśmy sprzeciwiać się Jamesowi. Wiedziałam, że konsekwencje tego mogą być tragiczne. Chłopak był dupkiem i z pewnością nie zawahałby się zabić Ariego, lub co gorsza zniszczyć miasto.
Serio? I to jemu ledwie parę godzin wcześniej pyskowała, że “nie ty tu stawiasz warunki, chłopczyku”?
Dupek, ale za to agresywny.


(...)
– Aniel nie. – szepnął Arie na co spojrzałam mu w oczy. – To jest niebezpieczne.
– Tak samo niebezpieczne jest trzymanie Aniołów ze stolicy. Arie, Caidosy już wiedzą, że ci tutaj są. Nie zmarnują takiej okazji.
E tam. Jak widzieliśmy - szybko się zakumplowali. Tylko nasza Anielka tego jeszcze nie ogarnęła.

– Skąd niby mogą wiedzieć? – warknął.
– Widzieli ich. Kiedy z nimi rozmawiałam.
Mężczyzna patrzył się na mnie z przerażeniem. Tak samo jak ja wiedział, że trzymanie Aniołów z Claritas spowoduje, iż Caidosy przyjdą tu ogromną armią, której my nie powstrzymamy.
Ale spokojnie, nie macie się czego obawiać, przecież to są Anioły z Angels!
(Btw, czy diabły tego świata mieszkają w Devils?)
A wszystkie konie w Koninie.

– Będę tuż za wami. – wypalił.
Przygryzłam wargę. Nie chciałam się z nim kłócić. Wilkołaki były całkowicie bezpieczne w nocy. Złe Anioły nie atakowały ich.
Wyobrażam sobie Mhrrroczne Anioły cierpiące na kurzą ślepotę.

Wojna zawsze toczyła się między nami a nimi. Dopiero, gdy któreś ze stworzeń naturalnych postanawiało nam pomóc Złe Anioły go atakowały chcąc się po prostu bronić.
Yyy… znaczy, wszystkie ataki na Sanguiser spowodowane są tym, że mieszka tam jakaś grupka aniołów? Gdyby ich nie było, Caidosy nawet nie zwróciłyby na miasteczko uwagi? W takim razie obawy Lily, że “skoro anioły odejdą, to zostaną sami bezbronni” są zupełnie pozbawione podstaw!
Ludzie (i wilkołaki), ogarnijcie się, róbcie rewolucję!

Nigdy nie miała pewności, dlaczego się tak działo. Zwłaszcza, iż te stworzenia nie miały serca. Zabijały przecież dla zabawy.
Jak elfy. Normalnie, jak elfy.

– W porządku. – Przytaknęłam głową. Z komody zabrałam kilka swoich noży i schowałam je gdzie tylko mogłam. Miecz, który był moją ulubioną bronią włożyłam do pochwy. Nałożyłam swój ulubiony płaszcz. I ulubione buty. Byłam gotowa do wyjścia. Chociaż James powiedział, że mam nic ze sobą nie brać to nie było opcji, abym zostawiła tutaj swoją broń. To były moje małe dzieci, których nikomu nie oddam.

Tymczasem pod domek Aniel przyszło całe miasteczko, podziękować jej za poświęcenie. Następuje wzruszające pożegnanie, po czym cała grupka wyrusza w drogę.

(...)


– A więc Aniel. – odezwała się nagle dziewczyna.
Szliśmy już ponad godzinę i wszystko było w jak najlepszym porządku.
Kurde, cały czas mi się wydawało, że oni jednak przyjechali konno, a tu wszyscy na piechotę zasuwają…
Zaczynam myśleć, że  w tym uniwersum nie ma koni.

Żadnych Caidosów, wampirów, czy czegoś podobnego. Pomimo tego, że czułam na sobie czyiś wzrok byłam pewna, że to tylko Arie.
– Nazywam się Abigail. (Eeee… to Anielka sprostowała?)
– Chwalisz się czy żalisz? – odpowiedziałam sarkastycznie.
Anielko, słodka dziecino, ZAMKNIJ SIĘ, DO KURWY NĘDZY.
Taki grepsik ze szkolnego korytarza. Musiał trafić do opka. A że w oderwaniu od sensu? A co tu się kupy trzyma?

Nie miałam zamiaru z żadnym z nich się zaprzyjaźniać. Rozpieszczone dzieciaczki, które uważają, że wszystko im się należy.
A z czego to wywnioskowałaś, panno “zawsze wychodzi na moje”?

Dziewczyna prychnęła jakby nie wzruszona moimi słowami.
– Nie przepadam za nim.
Za kim?
– Fantastycznie.
– Jejku, próbowałam być miła.
Tym razem nie zdołałam nie przewrócić oczami.
– A więc nie próbuj.
A ty może spróbuj. Nie przewracać. I w ogóle się zamknąć.
Ale skąd wtedy będą wiedzieli, że to ja jestem ta fajna?

Abigail westchnęła.
– A jak ci opowiem o wszystkim co czeka cię w Claritas? – Uśmiechnęła się przebiegle.
James odwrócił się w naszą stronę.
– Aniel dowie się wszystkiego na miejscu. Abigail wiesz doskonale, że nie wolno nam takich rzeczy zdradzać.
Przecież już wie – ma szukać miecza Gabriela. I sam jej to powiedziałeś.

(...)
– Abigail do cholery czego nie rozumiesz w zdaniu, że Aniel dowie się wszystkiego na miejscu. – syknął James.
– Przestań mi przerywać. – warknęła. – Pójdziemy wszyscy do ogromnej sali, gdzie każdy będzie mógł się rozgrzać i przystąpimy do walk. Dzięki nim dowiemy się kto jest najlepszy i jako pierwsi pójdą szukać miecza.
Turniej wyłoni najlepszych, których wyślą na śmierć. Okeeej… Jesteśmy w bezbronnym świecie atakowanym przez jakieś chuj-wi-co z innych wymiarów, ale wybijemy wszystkich robiących mieczem.
A mnie dziwiła fala samobójstw.

– Co się stanie z osobami, które zostaną? – spytałam nawet zaciekawiona.
– Zostaną, abyśmy mogli ich podszkolić.
Gdy dojdą do perfekcji, to wyślemy ich do diabła.

– Co ile wypuszczacie Anioły?
– Pewnie co jakiś miesiąc.
– A ile nas będzie w Claritas?
– Jeśli wszystkie miasta i miasteczka się zgodzą to koło czterdziestu.
Uniosłam brew.
– Z większych miast przybędzie pewnie koło trójki. Dużo osób marzy odnaleźć miecz dzięki czemu zdobyć miejsce w radzie.
Ojej, Abigal zaczęła mówić w stylu stereotypowego tubylca z dzikiej Afryki.

(...)
– Dobra zignorujmy jego zachowanie. Więc ten kto odnajdzie miecz ten zajmie miejsce w radzie. Dlatego każdy chce iść na pierwszy ogień. Miejsce w radzie jest tak jakby nagrodą. Ale tylko tak jakby, bo naprawdę to mnóstwo nudnych i upierdliwych obowiązków.
Nie tylko planują wybicie najlepszych żołnierzy, ale i to, że tego, który przeżyje zasypią papierami z sekretariatu.

Jednak każdy wie, że jest to nieosiągalne, bo legendy głoszą, że Gabriel zszedł do piekieł razem z mieczem. Co oznacza, że trzeba było by tam po niego wyruszyć. Nie rozumiem zapału tych wszystkich Aniołów. Są strasznie naiwni.
I tak, beztrosko paplając, zdradziła tajemnicę, że tak naprawdę to wybrali się rekrutować po miasteczkach mięso armatnie.

– Nigdy nie słyszałam historii o Gabrielu. – stwierdziłam uznając, że chętnie i tego się dowiem.
– W takim razie z chęcią ci o niej opowiem! Gabriel jest jednym z najpotężniejszych Archaniołów. Prawa ręka Boga i te sprawy.
I bohaterka nigdy o nim nie słyszała? W świecie, gdzie anioły żyją normalnie pomiędzy ludźmi? Czego oni ich uczą w tych szkołach?
Na pewno nie Wosu.

Chyba czaisz o co chodzi? – Przytaknęłam głową. – Gabriel czuł, że sprawy w piekle zaczęły wymykać się spod kontroli.
Ale co tak konkretnie, bo na razie dostajemy same ogólniki?

Chciał oczywiście temu zaradzić, więc polazł chcąc pokonać pana piekieł.
Tak na własną rękę, nie konsultując z szefem.

Rzecz jasna nie udało mu się.
– Nie wierz w to Aniel. To bajka dla dzieci. Gabriel po prostu jest tchórzem i odszedł zostawiajac wszystko. Dlatego wszyscy chcą odnaleźć miecz.
A to złośliwy ryj, nie dość, że spierdzielił, zostawiając wszystkich na pastwę losu, to jeszcze nie rozliczył się ze służbowego wyposażenia. I teraz trzeba szukać go po krzakach, żeby się inwentaryzacja zgadzała.
Więc odszedł “zostawiając wszystko” ale nie miecz? Złośnik.

Nikt z nich już nie wierzy w bajki. I tobie też to radzę, jeśli masz zamiar szukać razem z resztą. – Wtrącił Nicolas. – Nikt kto wszedł do piekieł nie przeżył w nich. Demony, które tam mieszkają rozerwały by tą osobę na kawałeczki. Nie sądzę, aby Gabriel chciał iść na misje samobójczą.
Khę, a może by tak jednak przyjąć, że Gabriel (najpotężniejszy z Archaniołów, prawa ręka Boga itp., itd.) jest jednak trochę bardziej wylevelowany niż zwykły zjadacz chleba?
Z drugiej strony - myśl o załaskotaniu Lucyfera liliami może wydać się interesująca.

– Nicolas ma racje. – Przytaknął James. – Mój Ojciec znał Gabriela i opowiadał mi, że był tchórzem. Nie miałby odwagi wejść do piekieł.
– Nie wierz im. – szepnęła Abigail. – Jestem pewna, że nie jest tchórzem. Inaczej...
– Oj skończ. – Prychnął James. – Abi kochana nikt nawet nie wie jak tam wejść.
To żaden argument. Gabriel z pewnością wiedział więcej niż szeregowy anioł.

(...)

Rozdział 7

Po kilku godzinnej wędrówce w końcu ujrzałam stolice. Słońce już dawno wzeszło. Dopiero teraz zrozumiałam dlaczego wyruszyliśmy w nocy. Zapewne koło stolicy, gdy księżyc jest na niebie jest o wiele więcej Złych Aniołów. A my chcieliśmy tego uniknąć.
I dlatego wybrali się w nocy przez las, gdzie Złe Anioły są zawsze (ale teraz akurat nie).
Smuci mnie brak patroli i bezpiecznych zajazdów na drodze do stolicy. Ba, zaczynam się zastanawiać czy tu w ogóle mają drogi.

Spojrzałam na miasto. Było takie jak się spodziewałam. Ogromne. Jednak nawet moja bujna wyobraźnia nie potrafiła stworzyć tego. Claritas otaczał wielki pozłacany mur, a jeszcze wyżej mogłam zauważyć niewidzialną barierę. Bardzo łatwo było ją ujrzeć pod słońcem. Wystarczyła tylko chwila skupienia. Za cholerę się tutaj nie przedostaniesz.
O, proszę. A w Sanguiser mieszkają i anioły, i czarownicy – nie mogliby spróbować stworzyć czegoś podobnego?
Pozłocić mury miejskie? Nie opędziliby się od wspinaczy-cwaniaczków.
Do dupy taka niewidzialna bariera, którą od razu widać.

– I jak? – spytała Abigail, a ja wzruszyłam ramionami.
– A jak ma być? Można było się spodziewać... tego.
Murów z pozłotką.

Zaśmiała się cicho.
– I tak wiem, że w środku jarasz się jak mała dziewczynka. Nie każdy ma prawo wejść od tak do stolicy.
Wejść od tak do stolicy – to coś w rodzaju “kopać od tamtej sosny do kolacji”?

Przewróciłam oczami. Ach no tak, bo to jest przecież ogromny zaszczyt. Dziewczyna nie miała racji. Nie obchodziło mnie to, że właśnie wchodzę do stolicy. Złoto, diamenty [na kranelażach - nie wiadomo po co, ale fajnie wyglądały], wielkie wille nie robiły na mnie wrażenia.
Jej, a może przynajmniej trochę ciekawości? W końcu widzisz takie rzeczy pierwszy raz w życiu.
Phi, a nasz burmistrz ma dom, i to nie byle jaki, bo sporych rozmiarów, choć ma tylko żonę i córkę. I ciepłą wodę w tym domu. Tak więc od razu mówię, że byle czym na mnie wrażenia nie zrobicie.

Nie byłam płytka. Wiedziałam co ma wartość w życiu, a to... nie to nie dla mnie.
Przez całe życie byłam wychowywana w surowym spartańskim duchu, łoże proste, okryte skórą itd.
I żadnej pozłotki na trampkach!
I’m NoT LiKe OtHeR GiLrS.

Weszliśmy przez ogromną bramę i już po chwili usłyszałem radosne rozmowy Aniołów. Rozejrzałam się i ujrzałam kawiarnie, gdzie wszyscy siedzieli i rozmawiali.
Hipsterzy.
Dzieci biegały wszędzie nie patrząc nawet przed siebie.
Bo główki miały wykręcone do tyłu?

Czułam jakbym wkroczyła do zupełnie innego świata. Jakby była na innej planecie. W Sanguister takie życie było marzeniem. Nikt nawet nie myślał nad tym, aby się zaśmiać, albo zatrzymać z przyjaciółmi na kawę. Zresztą, odkąd dziesięć lat temu zabili ostatniego baristę, nawet kawy nie było. Westchnęłam.
– Wszystko okay? – spytała Gal.
– No jasne – prychnęłam. Uniosłam dumnie głowę. – Gdzie idziemy?
– Tam. – Wskazała palcem zamek, a ja przełknęłam ślinę. – Robi wrażenie co?
– Zamek jak zamek. – Prychnęłam. Ta dziewczyna naprawdę próbowała wymusić u mnie entuzjazm.
Zamek jak zamek, co to ja zamku nie widziałam? Też taki mamy, tylko w ruinie.

Pojawia się ojciec Jamesa, który najwyraźniej jest władcą miasta.

(...)
– Dobrze, że już jesteście. – Spojrzał na mnie i cofnął się o krok. W jego oczach mogłam dostrzec strach. Uniosłam brew. Dobra wiem, że nie wyglądam na osobę, która właśnie wybiera się na bal, ale chyba tak źle nie jest, prawda?
– To jest Aniel. Przybyła z Sanguister – powiedział James.
“Aaaaa, to Aniel! Gdzie moje brązowe spodnie?!” – pomyślał z przerażeniem ojciec Jamesa.

– Doprawdy? – Spojrzał na syna. – Pierwszy raz widzę, aby ktoś stamtąd przybył.
Jedni zginęli, inni popełnili samobójstwo. Reszta (po śmierci piekarza) umrze z głodu.

– Powiedzmy, że poszliśmy na kompromis. – Uśmiechnęłam się słodko i popatrzyłam na Jamesa. Oblizał usta.
– Co zadecydowaliście? – spytał patrząc na mnie, więc uznałam, że to mnie pyta.
– Moje miasto jest najbardziej atakowane przez Caidosy. Prócz mnie mamy tylko jednego dobrze wyszkolonego Anioła. Każdy wie, że gdy wyruszę w teren po tygodniu można mi organizować pogrzeb.
Nie brzmi to jak reklama własnych umiejętności.

Dlatego moje miasto zdecydowało, że piątka Aniołów od was będzie żyła w Sanguister na zawsze.
Prychnął.
– I może jeszcze mam oddać najlepszego kucharza?
Nie, ale jeśli chodzi o piekarza...

– Nie będę miała nic przeciwko. Piekarz zginął nam w ostatnim ataku. – Uśmiechnęłam się. – I tak już za późno panie władcco, bo kontrakt jest podpisany.
Och, my sweet summer child… Jak już wyruszysz do piekła, co powstrzyma pana władcę przed ściągnięciem tych aniołów z powrotem? Podpisany papierek? Heh.
Magiczny kontrakt, który po złamaniu umowy wyczarowuje pistolet i zdejmuje oszusta na miejscu.

Zacisnął dłonie w pieści i popatrzył na syna. W duchu strzelał facepalma za facepalmem, że wysłał gówniarza na negocjacje, zamiast zlecić to któremuś ze swoich zaufanych doradców.
W sumie dziwię się, że władca miasta wysłał swojego gówniaka w drogę przez las pełen złych złoli.

– Mam nadzieję, że przynajmniej dobrze walczy.
– O to nie musisz się martwić – powiedział, a mnie przeszedł dreszcz.

James POV's
Geeeeez, nie dość, że mamy te cholerne POV-y, to jeszcze błędnie zapisane…

(...)
Było mi trochę żal Gal, bo naprawdę starała się zaprzyjaźnić z dziewczyną. Jednak czarnowłosa nic sobie z tego nie robiła. Nie rozumiałem jej postępowania. Przecież nic jej nie zrobiliśmy!
Och, my sweet summer child, pierwszy raz w życiu spotkałeś nabzdyczoną dziuńkę, która uważa się za lepszą od wszystkich dokoła?

(...)
– Nie wydaje ci się to trochę dziwne – zaczął mój ojciec, a ja zmarszczyłem brwi. – Po tylu latach Sanguister zgadza się na najbardziej niebezpieczną misję. Nagle chcą nam stawiać warunki. To niedorzeczne.
– Tam jest gorzej, niż opowiadałeś – wtrąciłem. – Ich domy są w przerażającym stanie.
Odkąd zginęli wszyscy budowlańcy nie ma kto ich remontować.
Poza tym zginęły wszystkie sprzątaczki oraz sprzedawca odkurzaczy.

– Aniel nie wyglądała jakby miała problemy w mieście.
– Dziewczyna nie jest strachliwa. Życie pewnie nauczyło ją wiele.
– Nie podoba mi się ona – powiedział. – Jest strasznie pewna siebie, bezczelna i mógłbym wymieniać tak cały dzień. Nie pasuję mi tu coś. Jej wzrok... po prostu coś tu nie gra.
Jej twarz nie brzmi znajomo?

Jeszcze nigdy nie widziałem ojca tak zmartwionego. Chodził w tą i spowrotem (a także fte i wefte) po pokoju jakby nad czymś gorączkowo rozmyślając.
Aaa, ten koleś to pewnie Michael.

Westchnąłem. Nie mogłem ukrywać, że mi także coś w niej nie pasowało. Dziewczyna zachowywała się jakby nigdy w życiu nie spotkało ją nic złego. Patrzyła na wszystko z taką obojętnością wymalowaną na twarzy, że aż to bolało. Wyglądała jakby nic nie mogło ją złamać. Widziałem jak walczy. A raczej jak rzuca nożem. Nikt tak nie potrafi. To było nierealne, aby trafić.
Jak na razie, to rzucając nożem trafiła w ścianę.
Nie no, ubiła też Caidosa na drzewie.
To mogło być zwykłe ślepe szczęście, ale trafić w ścianę to już jest coś!

– Myślisz...
– Nie wiem – przerwał mi. – Sanguister zawsze budziło we mnie niepokój. To jedyne miasto, które nie chciało nigdy naszej pomocy. Nigdy nie widziałem nikogo stamtąd. Jakby za wszelką cenę próbowali coś ukryć.
Serio? A przecież raptem wczoraj przyszedł do was Arie prosić (!) o pomoc.
Myślę, że po prostu nie wpuścili go do miasta, bo był wilkołakiem. Burmistrz nigdy nie wpadł na pomysł by wysłać kogoś innego.
Arie załatwił sprawę jak słabo opłacany kurier: podszedł pod bramę, zadzwonił, po trzech sekundach nikt się nie pojawił, to się zabrał, co będzie stał.

– Jedyne co mogliby ukryć to biedę – prychnąłem, za co ojciec skarcił mnie wzrokiem. – Taka prawda! Nie wyobrażasz sobie co tam się dzieje. To... tego nie da się opisać.
Nie mają kawiarni, wyobraź sobie.

(...)

Aniel POV's
James prowadził mi kota na smyczy w nieznanym mi kierunku, który nie był północą, południem, wschodem ani zachodem. Co się dziwisz idiotko. Pewnie gdybyś tu mieszkała to nie potrafiłabyś zapamiętać, gdzie jest twój pokój (chyba dom?). Już na całe szczęście wyglądałam jak człowiek. Umyłam się oraz przebrałam w rzeczy, które znalazłam w szafie. Szczęśliwie, mieli dokładnie mój rozmiar. Abigail powiedziała, że mogę brać wszystko co chcę, więc tak zrobiłam. I wyglądałam jak Django w służbie doktora Schulza. Oczywiście broń zostawiłam swoją. Nigdy nie oddam moich dzieci. Są tępe, ale i tak je kocham.
Weszliśmy do ogromnej sali. Rozejrzałam się dookoła. Wszyscy rozgrzewali się rozmawiając głośno.
Będą walczyć na rozdarte paszcze?
Tak! Rap battle!

Uniosłam brew.
Gdybym dostawał dolara za każdym razem gdy ktoś w tym opku unosi brew…

Pewnie się już znali. Kiedy mnie zobaczyli wszyscy ucichli.
Bohaterowie często unoszą brew, ale ja w czasie lektury jeszcze częściej przewracam oczami.
Vahu, bohaterka też często przewraca oczami, więc będziesz sobie musiał znaleźć inny tik :P

– Co znowu? – warknęłam mając dość, że każdy zwraca na mnie uwagę.
– Oni wszyscy się już dobrze znają, a ty jesteś nowa – wyjaśnił James. – Spokojnie nie zjedzą cię.
– Tylko spróbują. – Chłopak uniósł brew, lecz nic już nie powiedział.
Podszedł do nas jakiś chłopak. Uśmiechnął się.
– Jestem Charlie. – Podał mi rękę, a ja od niechcenia przyjęłam ją.
Odcięta ręka to osobliwy prezent, ale co kraj to obyczaj.

– Aniel – odpowiedziałam obojętnie. Nie miałam ochotę się z nikim zaprzyjaźniać.
Pssst, zdradzę ci wielką tajemnicę: to, że się z nim przywitasz, nie oznacza, że od razu zostaniecie najlepszymi przyjaciółmi, serio serio.

Ponieważ o kolejności wyjścia z miasta na poszukiwania ma decydować sprawność w walce, Aniel postanawia przyczaić się trochę, nie prezentować pełni swych umiejętności, aby nie zostać wysłana na pierwszy ogień. Ano, zobaczymy, jak jej wyjdzie.

(...)

Rozdział 8

Nagle ujrzałam jak do sali wchodzi ojciec Jamesa. Tak jak wcześniej wyglądał na osobę dumną i wiedzącą co chce od życia. Miałam nadzieję, że nigdy nie zostanę z nim sam na sam.
Od starcia waszych ego planeta mogłaby się rozpaść.

Klasnął w dłonie, a wszyscy zebrali się wokół niego. Zaczyna się. Z niechęcią także podeszłam do już w sumie dużej, zebranej grupki.
– Witajcie. – Uśmiechnął się, a ja wiedziałam, że to tylko na pokaz. Mam takie skille, że normalnie każdego rozszyfruję na pierwszy rzut oka.  – Miło was znowu widzieć. Jak zapewne zauważyliście mamy nową koleżankę.
Hm, to by oznaczało, że przedstawiciele innych miast częściej biorą udział w różnego rodzaju misjach – i jak widać żyją. Może te opowieści, że przeżycie tygodnia w lesie jest niemożliwe, to był tylko taki straszak Ariego, żeby mu Anielka nie uciekała z domu?
Albo ci tutaj trenują razem już od pewnego czasu?
Albo wszystkie pozostałe miasteczka mają do siebie dobry dojazd.

Aniel przedstaw się.
Wszyscy popatrzyli w moją stronę.
– Już mnie przedstawiłeś – odpowiedziałam krzyżując ramiona na piersi.
Oooo hooo hooo hooo!

Usłyszałam śmiechy. Natomiast blondynowi nie było do śmiechu. Skarcił mnie wzrokiem, ale nic nie powiedział.
Nawet władca miasta nie odważy się pyskować Anielce.

Opanował się i znowu na jego twarzy zagościł uśmiech.
– Uznałem, że nie ma czasu do stracenia i czym szybciej wytypujemy pierwsze trzy osoby tym lepiej, prawda?
Usłyszałem krzyki radości (“Idący na śmierć pozdrawiają cię!”). Boże co oni mają z głową.
Wiesz, może ich ktoś zmotywował skuteczniej niż ty twoje dzieciaki.
Fejm. Pieniądz. Przygoda życia. Możliwość wykazania się w fachu. Zobaczenie kawałka świata. Ucieczka od trenera chrzaniącego o tym, że regularnie napadający nas wróg, mordujący dla zabawy naszych bliskich, też ma uczucia.

– Jako że nasza Aniel jest tu pierwszy raz może powinna się wykazać jako pierwsza. – Uniosłam brew słysząc jego słowa.
– Z wielką chęcią – syknęłam.
– Myślę, że Charlie powinen z tobą walczyć.
Zassałam powietrze.
Odcięci od tlenu przeciwnicy padli, próbując złapać oddech.

Popatrzyłam na chłopaka, który patrzył się na mnie z uśmiechem. Nie chciałam dać mu tej satysfakcji, ale wiedziałam, że jeśli z nim wygram to najprawdopodobniej pójdę na pierwszy ogień. Cholera.
Co prędzej mnie zabije – wściekłe Caidosy, czy zraniona duma?

– Nie powinnismy dać jej kogoś gorszego – wtrąciła jakaś ruda laska.
Oooch, Zła Bicz nadchodzi, co by to było za opko bez Złej Biczy!
I do tego jeszcze ruda!

Z pewnością była ode mnie starsza, ale nie przekraczała trzydziestki. Patrzyła na mnie z góry. I w przenośni i dosłownie. Była chyba najwyższą dziewczyną jaką spotkałam w życiu. – Nie sądzę, aby wyszła z tego cało.
Zacisnęłam dłonie w pięści.
– A co jesteś chętna? – spytałam uśmiechając się słodko. – Nie wyglądasz na groźną.
Prychnęła.
– Chyba nie wiesz co mówisz. Widać, że jesteś tu nowa.
Zjechała mnie wzrokiem, a ja mając dość tej szopki powiedziałam:
– A więc wykaż się. Królewo.
Taka forma pośrednia między królewną a krową.
– Królu Ewo.
– Dla ciebie pani królu Ewo, smarkulo.

W oczach dziewczyny mogłam dostrzec wściekłość. Ach, jakie to typowe. Jeśli już na początku zdenerwujesz przeciwnika nie ma szans, abyś przegrał.
O, dobre. Spróbuję tego przy następnym spotkaniu z dresami.

Przynajmniej zawsze tak jest w moim przypadku. Ruda lala zaatakowała mnie, a ja z łatwością ominęłam jej atak.
Z jednym paluszkiem w nosie, a drugim w dupie.

Prychnęłam widząc dziewczynę leżącą na podłodze.
Czy ta ruda próbowała ją zgnieść? Czy miała po prostu rozwiązane buty?
Fala zajebistości Mary Sue podcięła jej nogi.

Popatrzyła na mnie z mordem w oczach. Uniosłam ręce w geście obronnym cofając się tyłem kilka kroków.
– Przecież sama tego chciałaś. – Uśmiechnęłam się niewinnie.
– Fart początkującej. – prychnęła.
– To chyba ty masz farta, że jeszcze twoja śliczna buźka jest w całości.
Odwróciłam się i dumnym krokiem miałam zamiar odejść w stronę tłumu (like a boss), ale usłyszałam jak dziewczyna się podnosi. Następnie szmer, wyciągnięcie noża i rzut. Zamknęłam oczy (bo z otwartymi to każdy głupi umie) i odwróciłam się w ostatniej chwili łapiąc nóż tuż przed twarzą.
A za który koniec chwyciłaś?

Prychnęłam widząc jej minę. Rzuciłam przedmiot na podłogę.
Brzdęk! – nóż. Pac, pac, pac, pac, pac – palce.

– Skończ się kompromitować kochana. – Skrzywiłam się. – Bo nawet mnie zaczyna to nudzić.
– Umiesz się tylko bronić. Zapewne atakować nawet nie umiesz. – Zaśmiała się, a ja uniosłam brew.
*Brzęk*
O, dolar!

– I co w związku z tym?
Po minie dziewczyny wywnioskowałam, że zapewne myślała, że się wkurzę i zacznę ją atakować. Nie ze mną te numery.
– Nie przeżyjesz dnia poza miastem.
– Martwisz się o mnie? – Uśmiechnęłam się arogancko. – To takie urocze.
Rudowłosa była wściekła. Zacisnęła dłonie w pieści. Znudzona zaczęłam oglądać swoje paznokcie. Matko jak one koszmarnie wyglądają. Codzienność. Chyba naprawdę powinnam zacząć o siebie dbać, bo to już jest przesada.
Niestety, kosmetyczka w Sanguiser była już od dawna martwa.
Mam wrażenie, że to nie jest pojedynek na miecze, noże czy sztuki walki, ale na to, która jest bardziej nastolatką.

– Dziewczyny po co ta agresja. – Ojciec Jamesa podszedł do mnie śmiejąc się. Lecz jego śmiech jak wszystko inne w nim, nie był szczery. – Dziękuję ci tyle wystarczy.
Przełknęłam ślinę. Cholera, poniosło mnie.
I cały misterny plan niewychylania się…

– Na dziś masz już koniec walk. Jutro ogłosimy kto idzie, więc do jutra wypocznij.
A ponieważ w zasadzie wypróbowali tylko Anielkę, więc werdykt jest oczywisty…
I jeszcze to “do jutra wypocznij”. :D

Charlie próbuje podrywać Aniel, ale zostaje spławiony. Następnie pojawia się Abigail.

(...)
– Masz już wolne? – spytała, na co wzruszyłam ramionami.
– Jak widać.
– To świetnie się składa! Chodź, pójdziemy do kawiarnii! Łii!
– Po co? – Uniosłam brew.
Na kawę?

– Pogadać. Oj co ci szkodzi. Zapewne i tak zaraz stąd spadasz. Do diabła na ruszt. Chcę porozmawiać z kimś normalnym.
Parsknęłam śmiechem.
– Ja? Normalna? Wybacz, ale musisz poszukać kogoś innego.
– Nie lecisz na hajs i władzę. W sumie nic cię nie interesuje.
Też mi komplement! :D
Najwyższy! Nie wiesz, że okazywać zainteresowanie czymkolwiek to frajerstwo?

Jesteś strasznie tajemnicza i inna od wszystkich co znam.
No proszzz, wystarczy parę znudzonych min, kilka chamskich odzywek i umiejętność unoszenia jednej brwi, by uchodzić za taką tajemniczą i interesującą!
Zauroczenie działa na tajemnicze sposoby. Za pięć lat Abigail nie będzie mogła z zażenowania zasnąć po przypomnieniu sobie, do jakiego buraka uderzała.

Westchnęłam. Szczerze powiedziawszy słowa dziewczyny sprawiły mi przyjemność. Nie przepadałam zbytnio za komplementami, ale Abigail wyraziła się o mnie w sposób szczery co bardzo ceniłam.
Oj, szkoda, że nie słyszycie, jakim szczerym śmiechem właśnie ryknęłam :D
(ciekawe, czy tak samo doceniłaby moją szczerą opinię o jej charakterze, jak sądzicie?)

Z murów oblężonego miasta pozdrawiają Analizatorzy, leniwie machając tępymi mieczami,

a Maskotek poszedł do sklepu wędkarskiego po haczyki do kontraktu.

42 komentarze:

Katka pisze...

Wiem, że wymagam dużo za dużo od tego opka, ale jakim cudem zła, ruda i wysoka się przewróciła, skoro Anielka jej nie atakowała? Wywaliła się o własne buty? Żeby nie było: da się oczywiście stracić równowagę i rymnąć na ziemię wskutek nieudanego ataku, ale do cholery, jakaś wzmianka o tym?
"Omijałam jej ataki"? W walce na broń białą raczej robi się uniki ;) Ewentualnie bohaterka mogłaby się zasłaniać, parować ciosy... tak, tak, po co o tym pisać :D Po prostu ona zalśniła zajebistością, a ruda rymc na ziemię. I już :D

Kwikałam srogo za każdym razem, gdy ałtoreczka podkreślała, jak niedołężni są mieszkańcy tej śmiesznej Sangrii. Czy tam zostali niepełnosprawni i starcy stojący nad grobem? A może to taka szkoła Jedi, że ktoś, kto ma 20-30 lat jest już grubo za stary? Ale na co tak właściwie? Przecież to nie trening olimpijczyków, tylko walka o przetrwanie.

Bohaterka cudowna :D Płaczę atramentem.

Katka pisze...

Oraz: przy takich stratach wśród ludzi dorosłych, kto rodzi i wychowuje dzieci?

Anonimowy pisze...

Co to jest do cholery?

Anonimowy pisze...

Takie tam typowe opko worek, do którego autorka porzucała
wszystkie fantastyczne postacie, o których w życiu słyszała. Wilkołaki i anioły idealnie pasują do tego samego Uniwersum.

Dlaczego w tym miasteczku nie ma broni? (bo już nawet nie widzę sensu pytać:"dlaczego ludzie tam zostali?"). Na początku teksu zostaliśmy poinformowani, że Ci źli (tu znowu pytanie:"po co oni to miasto atakują?") atakują uzbrojeni po zęby. Po wygranej walce przecież można zabrać ich broń itd. Po liczbie napastników można sądzić, że łatwo by wystarczyło broni dla wszystkich mieszkańców xd

"Archanioły mają to w swojej naturze, że potrafią wybaczać. Jeśli to ty ją wychowasz to nie będzie miała do ciebie żalu.
Pachnie to tresurą i behawioralem, a nie wychowaniem."
Wy też powielanie mit o tym, że terapia behawioralna jest czym złym, serio? Jest to jeden z nielicznych nurtów terapii, który ma skuteczność udowodnioną naukowo,szkoda że tyle mitów narosło na jego temat.
Eva

Eva

Hrotgar pisze...

Boru, jakie to opko jest głupie i nonsensowne, jaki ten świat jest niedorobiony, jak się tu nic kupy ni dupy nie trzyma!Bohaterka to wyjątkowo antypatyczny, rozwydrzony, durny i zadufany bachor. Jesteście pewni, że ałtoreczka nie jest dzieckiem z podstawówki?

Natalia pisze...

Kuro, Twój wierszyk wymiata:D

Anonimowy pisze...

Na Potrójną Boginię i Rogatego Boga! To ma 35 rozdziałów i pozytywne komcie. Myślałam,że to jakiś staroć a to nowe dzieuo.

Anonimowy pisze...

Jeśli szukacie opek do zanalizowania, to może to by się nadało - https://erazoloma.wordpress.com

Kuba Grom pisze...

Autoreczka bardzo chciała wykorzystać różne efektowne wątki, tylko jakoś wątek miasteczka atakowanego od dawna przez wrogów i wątek bohatera, który szkoli mieszkańców do walki, sam w mim od dawna mieszkając, nie bardzo się ze sobą kleją. T

Anonimowy pisze...

A ja się też przyczepię do powielania negatywnych stereotypów. Tym razem na temat walki na miecze :D. Otóż nie jest ważne, za który koniec miecza się trzyma, bo tak naprawdę oba końce są efektywne w walce. Chwytanie za ostrze było wykorzystywane w historii w momentach, gdy trzeba było m.in. wbić się pomiędzy płyty pancerza, był to tzw. "halfswording", czyli trzymanie ostrza miecza w połowie długości, co znacznie ułatwiało celowanie.
Co do tego, dlaczego zUa ruda Bijcz się wywróciła: obstawiam, że nasza heroina posiada zdolności Walkirii z For Honor podkręcone do potęgi n-tej :D
Mała demonstracja: https://www.youtube.com/watch?v=07Z_Dz2D0XY

Arka

Anonimowy pisze...

Wierszyku chyba się nauczę dla swojej własnej frajdy :D

Opko musiałam czytać na raty, bo g(ł)ówna bohaterka to ten typ, który działa mi na nerwy. Ale z waszymi komentarzami można było przez to przebrnąć i się szczerze uśmiać. Chociaż największy ubaw sprawiła mi sama autorka swoim "Jestem zajebista" :'D

Vaherem dostaje dolara za każdą uniesioną brew, a ja za każdym razem kiedy ktoś syczy i prycha. Już po tej jednej części analizy moglibyśmy sobie wybierać z katalogu domki letniskowe na Hawajach :')

Pozdrawiam Analizatorów!
Kasia~

Anonimowy pisze...


Wierszyk najlepszy!


Chomik

eksterytorialnysyndrombobra pisze...

Przeczytałam... I powiem wam że opko o Blair było bardzo sensowne a główna bohaterka - całkiem sympatyczna. Oczywiście w porównaniu z tym czymś. Opisy walk między siłami Nieba i Piekła bywają trudne do napisania (sam C.S.Lewis raz zrobił to bardzo nieciekawie), ale to tutaj... Wydaje mi się, że Aniela to skrajnie egoistyczna osoba, która pomocy dla swojego ginącego miasta tudzież przełamania status quo nie chce tylko dlatego, że to pokazałoby, jak bardzo sobie nie radzi. Taaa, anioł... Faktycznie córka Archanioła i żmii. Po ojcu odziedziczyła formę, po matce charakter.
Podziwiam analizę.

Anonimowy pisze...

Dlaczego ci Upadli nie zrobili jednego a porządnego ataku na miasto? Przecież ani to murów nie ma,ani obrońców,ani broni. No nic.
W średniowieczu,każdy Cech Rzemieślniczy miał swój kawałek muru miejskiego do obrony. Tylko teraz nie pamiętam,czy w razie wojny najmowali zbrojnych,czy sami się zbroili i walczyli.
Ja wiem,że to tylko opko ktore ma ukazać główną bohaterkę,alter ego autorki,w jak najlepszym świetle,otoczoną wianuszkiem przystojnych tróloffów,ale kurde.
Co ta młodzież robi na historii? Jak nie PKiN w 1942 to prysznice w średniowieczu. Już o braku sensu i logiki nie wspomnę. Przy tym Glątwa to majstersztyk pod względem jak najdokładniejszego odzwierciedlenia realiów historycznych.

eksterytorialnysyndrombobra pisze...

Owszem, cechy same się broniły,zwykle strzelając do wroga z murów. W Krakowie specjalizowało się w tym bractwo kurkowe na przykład.
No ale ci tutaj o ile zrozumiałam całego uzbrojenia mają 1 tępy miecz, 1 łuk i 1 czarodzieja który nic nie robi. Wszystko, aby nasza cienta Marysujka mogła błystszeć i być kwarda.

Anonimowy pisze...

Jak wy nic nie rozumiecie... To nie chodzi o to, ze ci muczaczos zli chcieli ich wybic. Oni po prostu mieli taka weekendowa rozrywke pokroju wyjazdu na lowienie ryb. Pan Zenek z wedka tez nie chce wszystkich ryb eksterminowac, tylko ze dwie sobie na patelnie wrzucic.

Sory za brak polskich znakow, lenistwo wrodzone i tablet.

Bzdzioch

Anonimowy pisze...

Ja wiem, że Eragon nie jest wzorem literatury, ale akurat cały motyw małej wioski, która musi obronić się przed oblężeniem był tam przeprowadzony porządnie, ałtorka opka mogłaby wziąć przykład.

Maris Anna pisze...

Rajuniu, ale ta Aniela wkurzająca! Taka tfarda, noże łapie w locie, pyskata... Współczuję Abigail, czy ha dobrzegu przeczuwam, że będzie "przyjaciółkowym" workiem do bicia typu Simon z Darów Anioła?

Katka pisze...

Też mam wrażenie, że dla złoli wypad na krótki wpierdol do tego miasteczka to ichni odpowiednik rytuału przejścia, sobotniego melanżu czy wieczoru kawalerskiego.
Innego sensu nie widzę.
I też zatęskniłam za uroczą Blair i logicznym światem Glątwy. O zgrozo

Anonimowy pisze...

Wiecie co, ten typ bohaterek jest na swój sposób rozbrajający. "Jestem groźna, jestem twarda, to ja dyktuję waru... Oszjakiprzystojniak *bohaterce zawiesza się system*

Stawiam diamenty przeciw orzechom, że wredna ruda ma swój odpowiednik w szkole aŁtorki. :D

Wierszyk zacny!

Hasz

Ellysia pisze...

Podbiegłam w tamtą stronę. Caidos leżał martwy na ziemi. Jestem zajebista.

Najlepszy, najbardziej opisujący to opko fragment. <3

A boChaterka (którą mój mózg notorycznie nazywał Arielką zamiast Anielką) tak bardzo merysujkowata, że aż uroniłam jedną kryształową łzę wzruszenia.

Ija Ijewna pisze...

Marzy mi się bohaterka opka, która się przejmuje światem. Wzrusza się, płacze, zachwyca, stara się być życzliwa wobec wszystkich, zadaje pytania i *słucha* odpowiedzi. Nie musi być odważna ani pyskata ani doskonała w walce. Ale niech będzie tą Wybraną, która się stara, bo jej zależy. I może to paprać, bo nigdy nie była dobra z w-fu i nie lubi przemocy. Taka troszkę pensjonareczka, ale gotowa się uczyć, bo czuje się odpowiedzialna.

I niech sobie później zyska wyczesane megamoce. A co.

Anonimowy pisze...

Na pewno takie opka i takie bohaterki instnieją.
Wszystko zależy od stopnia rozwoju emocjonalnego autora

eksterytorialnysyndrombobra pisze...

Myślę, że odpowiedź jest jedna i prosta: wszyscy w opku muszą być na tyle głupi, żeby Aniel na ich tle wyróżniała się ponadprzeciętną inteligencją.
Dzięki temu ponadprzeciętną inteligencją na tle ogółu wyróżniają się również: kamienie, dżdżownice i kalarepa.

Anonimowy pisze...

SPOILER! I jeszcze tłumaczenia Massia, że tak naprawdę wcale nie widział swej pani w wizjach, tylko na jakiejś tam imprezie. Błagam, zanalizujcie to!!!

Anonimowy pisze...

Wierszyk jest absolutnie boski.

Przy lekturze cały czas miałam przed oczami miasteczko nie średniowieczne, ale współczesne amerykańskie (wiecie, te białe domki itp) po apokalipsie zombie, gdzie walczy się mieczami, bo amunicji do strzelb dawno już nie ma.
Achika

Anonimowy pisze...

Masochizm czy ciekawość przezwyciężyła troskę o zdrowie psychiczne?

Anonimowy pisze...

U mnie ciekawość �� Ale cóż, po tej lekturze moja psychika nie byłaby taka, jak dawniej, gdybym nie podlała jej (psychiki) solidnym kuflem piwa miodowego. Tylko to pozwoliło mi przetrwać.

Anonimowy pisze...

Prowadzisz bloga o toksycznych związkach?

eksterytorialnysyndrombobra pisze...

Myślę, że nawet gdyby podwładni Anielki chcieli walczyć, nasza bohaterka by to olała. Umówmy się: gdyby wszyscy ludzie w wiosce zginęli byłoby jej wszystko jedno. Gdyby okazało się, że nie ona jedna w całej miejscowości umie dobrze machać mieczem (co w przypadku szkoleń byłoby raczej nieuniknione) - oj, ucierpiałoby jej ego! Co wybierze Anielka? Wiadomo.

Anonimowy pisze...

"Nie wyobrażasz sobie co tam się dzieje. To... tego nie da się opisać.
Nie mają kawiarni, wyobraź sobie."
Po kawę muszą chodzić aż do Winterfell!

Alice M.

Anonimowy pisze...

Universum TWD często odbiega od logiki i zdrowego rozsądku,ale zawsze osady są otoczone jakimś wysokim ogrodzeniem na którym wartę pełnią wartownicy,ludzie tworzą broń i większość wie jak się bronić przed zombie. A tutaj? Wyebongo i jakoś to będzie.

Anonimowy pisze...

Czyżby nasi Armadowcy porzucili to opko i zajeli się recenzowaniem najnowszego dzieua ałtorblanki?

Jesienny Żywiołak pisze...

Także ten: https://aszdziennik.pl/126629,dobra-wiadomosc-przeczytalismy-za-was-kolejne-365-dni-blanki-lipinskiej

Anonimowy pisze...

Oł maj gad. Z jednej strony to aszdziennik ale z drugiej mówimy o ałtorblance.
Jeżeli to jrdnak prawdziwe streszczenie to ja pierdziele..

Anonimowy pisze...

Matko,jakim cudem autorce do dupy nie dobrały się feministki?
Ok,Olga mogła tak powiedzieć ale powinna być do tego jakaś kontra.

Anonimowy pisze...

Hey Armado!
Żyjecie tam?

Siblaime pisze...

Gdybym dostawała złotówkę za każdą zobaczoną w zbiorkomie kogoś czytającego książkę Blanki L., mogłabym się przerzucić z karty miejskiej na kupowanie sobie codziennie normalnych biletów.
Ok, trochę przesadzam, ale prawda jest taka, że serio już kilka razy w ciągu ostatniego miesiąca widziałam kobitki w różnym wieku czytające to ksiopko.
Też macie wrażenie, że gdyby napisał to facet, to od razu książka byłaby zbojkotowana, a autor uznany za oblecha?

Anonimowy pisze...

Raczej na pewno. Może te kobiety pragną żeby ktoś je porwał i zamknął w złotej klatce? Zero odpowiedzialności,nie będą musiały się martwić o nic,tylko zakupy,inprezy i segzy.Tak serio,to ja nie mam nic do kobiet ktore szukają dla siebie bogatej partii. Nie mam nic do facetów ktorzy szukają sobie seksownej,urodziwej kobiety.
Mnie przeraża,że kogoś może podniecać taki psychol jak Massiu.Że ktoś chciałby takiego partnera. Że to niby wielka miłość? Czytając wypowiedzi tego goscia,odczuwam tylko obrzydzenie,strach a przecież to postać fikcyjna.

Siblaime pisze...

*zobaczonego, nie zobaczoną. Przprszm, formy mi się pokręciły przez to, że miałam na myśli kobiety, facetów czytających przygody Massia i Laury nie widziałam :P
To jest w sumie przykre: żyjemy w czasach, gdy można napisać toksyczną ksiunszkę, wrzucić do niej "mafię" i "erotykę", jedno i drugie w końcu dobrze się sprzedaje, wylansować i znajdzie się popyt, bo ooo, historia taka głęboka, segzy takie pikantne, truloff taki przystojny. Przecież to to samo, co z "Mistrzem" Ałtorkasi.

Anonimowy pisze...

Rzuciły się na to Grażki i Dżessiki którym marzy się bogaty sponsor. A to,że wyzywa,kontroluje,bije i gwałci to mała cena za zakupy

Nefersobek pisze...

Z półtoraroczną obsuwą, NOŁALE.

Wilkołak, który wkurzony może się przemienić, ma wtapiać się w tłum? No, no…
Zależy, jaki tłum. Może Gabryś chce wychować córkę właśnie w stadzie wilkołaków?

No i ktoś, kto w przyszłości zapyta Anielkę, czy wychowywały ją wilki, straciłby argument.

"- A, co z Victorią. Przecież ona...
- Od razu, gdy Aniel się urodziła, uciekła."

…wlokąc za sobą łożysko. Twarda babka!

Syczenie przez megafony – pikne!

O-ho! Ojcem naszej Anielki jest archanioł, ale matka musiała być wężycą!
Aaa, to dlatego Gabriel jej nie dogonił, jak nawiała! Ma to sens!

Ale może jednak lepsza byłaby świadomość, na czym stoją, a nie fałszywa nadzieja na ratunek?
Iiiii, po co? Jeszcze odmówiliby walki, i Anielka miałaby jeden powód do marudzenia mniej.

"Jeśli nikt nie odszedł oznacza, że zdają sobie sprawę, że sami sobie nie poradzą."
Ależ odchodzą, tylko tak bardziej ostatecznie. Sama słyszałaś przed chwilą: jedna ósma mieszkańców popełniła samobójstwo.
Lokalsi są po prostu szalenie gościnni i chcieli pomóc caidosom w ich codziennych trudach.

Ewentualnie boją się, że jeśli spróbują odejść żywi, to Aniel będzie darła na nich mordę o tchórzostwo, czym ściągnie Caidosy, i cały plan ucieczki pójdzie się paść.

"A teraz po mojej przemowie miały idealne argumenty. Plan zadziałał."
...plan?

No w tym momencie to już chyba oczywiste, że ona po prostu boi się, że ktoś mógłby okazać się lepszym wojownikiem od niej, i straci swoją zajebistość? Zniechęca potencjalną konkurencję.

"Nie powinniśmy sprzeciwiać się Jamesowi. Wiedziałam, że konsekwencje tego mogą być tragiczne. Chłopak był dupkiem i z pewnością nie zawahałby się zabić Ariego, lub co gorsza zniszczyć miasto."
Po prostu tutejsze powietrze szkodziło na mózg – człowiek robił się od niego agresywny, a jak dłużej posiedział, to i za nic nie chciał się wynieść. W „Amazonii” też tak było, może w mieście jest jakaś pradawna, zbierająca „strażników” forma życia?

Smuci mnie brak patroli i bezpiecznych zajazdów na drodze do stolicy. Ba, zaczynam się zastanawiać czy tu w ogóle mają drogi.
A na kij drogi? Przedzieranie się przez zarośla jest takie kul i tru.

"Pewnie się już znali. Kiedy mnie zobaczyli wszyscy ucichli."
Bohaterowie często unoszą brew, ale ja w czasie lektury jeszcze częściej przewracam oczami.
Vahu, bohaterka też często przewraca oczami, więc będziesz sobie musiał znaleźć inny tik :P

Ja mam drganie powieki i nerwowy chichot. Odstąpić ci któreś?

Mam wrażenie, że to nie jest pojedynek na miecze, noże czy sztuki walki, ale na to, która jest bardziej nastolatką.
Takie zbierają najwięcej ofiar, zwłaszcza wśród headdeskujących obserwatorów.

Odnoszę wrażenie, że mieszkańcy Sanguiser to takie matoły, bo wszyscy bystrzejsi od gotowanych ziemniaków ewakuowali się cichcem jeszcze w czasach, gdy była jakakolwiek nadzieja na wyjście z tego żywym. Albo to z zapijaniem wspomnień.

Wierszyk cudny! Takie w konwencji „Dziesięciu Żołnierzyków” są najlepsze.