czwartek, 2 stycznia 2020

385. Bigos poświąteczny czyli podsumowanie 2019

Drodzy Czytelnicy!
Wszyscy robią podsumowania, robimy i my!
Dawno już nie było u nas tak zwanego bigosu, czyli najsmakowitszych fragmentów wcześniejszych analiz. Zapraszamy więc, dziś w naszym kramie wszystkiego po trochu! Są kotki i kogutki, są mroczni asasyni i równie mroczne anielice, a przede wszystkim - są erotyczne przygody Laury Biel. Indżojcie!


Analizują: Kura, Gabrielle, Dzidka, Jasza, Vaherem, Kazik i Babatunde Wolaka


Na początek - Jessie, Paul i Noah (zwany też Noe), którzy jadą na biwak nad jezioro, by przeżyć gorący trójkącik. 
(no dobra, tu trochę naciągamy, bo to analiza jeszcze z 2018, ale szkoda byłoby ją pominąć)


Paul dostał dyplom z zarządzania, a następnie otworzył biznes robiąc to, co kochał najbardziej, czyli przywracał wygląd klasycznym samochodom. Ona zawsze dokuczała mu, że ten zawód nie jest odpowiedni dla biseksualnego człowieka.
To mechanik naprawia samochód penisem?
Poleruje karoserię odnowionych aut jądrami.
Naprawdę jestem ciekawa, jaka jest lista zawodów dozwolonych dla biseksualnych osób.


Zaciskając oczy, próbowała zamknąć umysł  na bodźce zewnętrzne, próbowała pozbyć się obrazów Paula i Noego, dotykających się wzajemnie. Dotykających  jej. Ale przychodziły, jeden zmysłowy błysk po drugim, aż była mokra, walcząc nadal starała się, aby zatrzymać swoją rękę od pełznięcia między jej uda,  rozłożonych warg jej cipki, aby znaleźć pączek łechtaczki, spełniając potrzebe orgazmu. Stłumiła potrzebę jęku.
Chwilę później musiała pójść za potrzebą.

Usłyszała  delikatny dźwięk  i odwróciła głowę.  Paul leżał na Noe po  jego stronie, przesuwał ręką w dół, po twardych mięśniach pośladków. Ona ledwo rozpoznawała ich  sylwetki, cienie ich rąk, ale mogła powiedzieć, oni pragnęli siebie, głaszcząc powoli. Czysta tortura oglądać to, ale nie mogła odwrócić wzroku. Była spalana. Dla Paula. Dla Noego.
A  gdy  Paul podniósł  się na łokciu, pochylił się i pocałował  Noah, nie mogła temu zapobiec, że uciekł jej mały jęk.
Aby połączyć się z Małym Głodem.


"Przykro nam, Jess, nie budziliśmy Cię?" Głos Paula był niski, podniecony, ostrożny.
Swoją drogą, naprawdę jestem ciekawa rozmów chłopaków przed tym wyjazdem – o ile oczywiście od początku nie planowali trójkącika. “Hej, słuchaj, wiem, że planowałeś ten romantyczny wypad nad jezioro, tylko nas dwóch – ale może weźmy ze sobą moją starą kumpelę, co? Nie no, oczywiście, że w tym samym namiocie, a co? To w czymś przeszkadza?”


Paul wziął ją w ramiona, a usta spoczęły na niej, całowali się, jego język błądził, w jej ustach. I było to tak cholernie słodkie i mokre i prawdziwe. Paul.
Przyciągnął ją bliżej, aż wyszła mu na przeciw, jego język coraz głębiej ruszał się w jej ustach, z jedną ręką wokół jej talii.
Język… z ręką… wokół talii… *mdleje*


Krótki śmiech zadowolenia opuściła wargi Noah (krótka śmiecha jak już). Następnie przeniósł ręce na piersi, ugniatając ciało jak ciasto drożdżowe, podczas gdy Paul spuścił głowę, przykrył Noego rękę swoją,
I przykrył Paul Noego ręką swoją. I widział Pan, że to było grzeszne.

i złapał jeden sutek w usta. Gorące i ssące i Boże, przyjemność z jazdy kierująca się prosto do jej  pulsującej łechtaczki, głęboko w jej płci.
A nawet w jej dżenderze.

Noah przycisnął  się bliżej, i czuła  jego wyposażenie (latarkę, linę, raki, czekan)  na  małych  plecach.  
Na dużych plecach natomiast czuła jego wielki… plecak.
*kwili* Borze, ona naprawdę przetłumaczyła “small back” jako ”małe plecy”... ojejusiu...


Ona  nawet  nie wiedziała,  który z nich to był aż Paul nie powiedział:  "Zawsze wiedziałem, że możesz być taka. Mokra. Gotowa. Chrystusie, Jess.  
:D aż się ciśnie na usta “... poznajcie Noaha.”


Usta męskie ocierały się o nią, a następnie otworzyli się na siebie, a może ona po prostu nie mogła tego zrozumieć, mokre ciało pokryte językami jak futrem, usłyszała ich ciche  jęki.
Rany, to brzmi jak opis seksu z jakimś naprawdę egzotycznym gatunkiem kosmity...

Jej  cipka  pokryta  bólem oczekiwania,  a im dłużej patrzyła  na ich pocałunek, tym gorętsza  się stawała.
Coraz ciekawsza ta anatomia. Nie dość, że łechtaczka jest w pochwie, to jeszcze cipka ma oczy.
I jest pokryta bólem.

Po  prostu,  kiedy była  pewna, że nie  będzie mogła tego dłużej znieść, Noah schylił się i chwycił jedną z jej piersi, używając palcy, drażnił sutek. A Paul nagle znalazł się między jej udami.
"Oh! Boże ... "
" Czy tak dobrze, Jess? " Szeptał Paul. "Chcę by było dla ciebie dobre."
"Och, tak. Tak dobrze. " Ledwie mogła mówić przez to nacięcie w jej ciele.
I tu po prostu nie mogę się nie zastanawiać, czy Tłumoczka ma na myśli usta, czy kolejne nietypowe umiejętności cipki :D


Jej cipka pulsowała.  Musiała być naprawdę dotykana, naciskana palcami  w jej wnętrzu.
Wyrzuciła biodrami prosto w ręce Paula, a piersi do Noego.
Ręka, noga, mózg na ścianie.


"Nasza dziewczynka jest potrzebująca"  powiedział Noe, słychać było humor w jego głosie, ale był zdecydowanie szorstki  z pożądania. "Dajmy jej to, czego potrzebuje," powiedział Paul. "Czy chcesz, żebyśmy poszli na całość,  Jess? Marzyłem o tym od lat. Muszę wiedzieć, jak smakujesz. "
Ale z cebulką czy bez?
W każdym razie - musi ją popieprzyć.


Patrzyła, zafascynowana, jak Noe gładził fiuta ręką. Potem opuścił usta, kogut Paula przesuwał się między jego wargami. Kogut Paula był mokry od śliny Noego, lśniący i piał ochryple.


Kiedy  jego ręka dotarła do jej pupy, ścisnął ją, pociągnął jej biodra bliżej, jego wybrzuszenie naciskało miękko na jej brzuch. Wiła się, jej kotek był gorący i napięty z potrzeby,
Pussy! *kwiczy ze śmiechu*


Kiedy otwierał mały foliowy pakiecik, Jessie syciła oczy jego  ciałem, szczupłym, jego twardymi mięśniami, napiętymi mięśniami, z tym kuszącym śladem ciemnych włosów prowadzących z jego pępka do jego pięknie twardego koguta.  Jej usta właściwie wyschły, kiedy nałożył prezerwatywę na tę sztywną długość swojego ciała.
Skąd on wziął gumki, do których zmieści się noga?


"Chrystusie,  tak diabelnie jesteś mokra, dziecinko. Kocham,  kiedy robisz się taka mokra.”
Dobry Jeżu Anaszpanie, jakieś bluźnierstwa tu odchodzą…


Jego usta były słodkie, mokre. Tak, było znacznie lepiej.
Ciesz się tym, ciesz się nimi oboma i przestań myśleć, czy to tak diabelnie dużo.
Jej kotek zwilgotniał, pulsował.
Jak mój kot pulsuje, znaczy, zaraz puści pawia.

Paul spojrzał na nią, uśmiechnął się, kiedy ubierał w prezerwatywę swojego koguta,
Miała baba koguta, koguta, koguta,
wsadziła go do…?
Dupy.


następnie wszystko pokrył lubrykantem.
Kondom, siebie, materace, śpiwory, ściany namiotu i tyczkę go podtrzymującą.
ZWŁASZCZA tyczkę.

Wtedy dopiero skierował swoją uwagę na Noah. "Czy jesteś gotowy?”
"Zawsze.”
Paul  pokrył  palce żelem,  używał go, by rozciągnąć policzki  dupy Noah
Taaa, “całowałem, ale tylko w policzek” nabiera nowego, niepokojącego znaczenia…

i  wsunąć palce  do jego wnętrza.  Tam gdzie siedziała  Jessie, widziała doskonale  gładką krzywiznę dupy Noah,
Rrrany, jest tyle słów, jakich można by użyć w miejsce “ass”, które, jak przypuszczam, znajduje się tu w oryginale…


Jego oczy były wspaniałe, połyskujące, oglądała jak pompował w tyłek Noah.
Dla niego wciąż korzystał ze stacji pomp!

Noah złapał  oddech między  jej udami, jego  usta torturujące jej  kotka,

jego  gorący język wijący się w jej sokach.
Oni w tym namiocie już chyba muszą mieć tratwę.
Jaki Noe, taki potop.

Matrioszka po rycersku czyli wzorek orła


W tym opku poznaliśmy niejakiego Alfreda, który będąc wpierw Krzyżakiem, przeszedł na stronę Asasynów i wykonał wiele tajnych misji na polskich ziemiach. 


Analizują: Kura, Vaherem i Jasza.


Alfred wiedział, że nie będzie mu dane dostąpić zaszczytu awansu do wyższej rangi członka jeśli się nie wykaże.
Wyższe rangą członki nie biorą sobie byle kogo!

Dlatego zgłosił się do tej misji na ochotnika. Gdy dowiedział się o tym Ulrich nie chciał puścić przyjaciela samego. Wyruszyli więc wspólnie na tą misję. Zabrali z sobą to co najpotrzebniejsze, a więc ubrania noszone przez zwykłych ludzi, miecze, jedzenie, wodę, koce, pieniądze oraz swoje konie.
Upchnęli to w zgrabnych walizkach i docisnęli kolanami, bo zwłaszcza końskie kopyta nie bardzo chciały się mieścić.
– Alfred, co tak lecisz, zaczekaj! Za lekko ci?
– O żesz kurde, konia zapomniałem!


[Bohaterowie spotykają w lesie bandę oprychów]\


- Panowie. Nie chcemy kłopotów. Jesteśmy tylko zwykłymi kupcami w drodze.
- Zwykłymi kupcami powiadasz? Czy zwykli kupcy trzymają się z dala od traktu?
- My zwyczajnie chciałyśmy...
Gender atakował już w XIV wieku!

- Alfred nie do końca wiedział co ma powiedzieć. Znajdywali się w misternie [?] sytuacji.  - My chcieliśmy jedynie przy okazji zwiedzić okolicę. Tu są takie piękne widoki.
Turyści. W. Czternastym. Wieku. Zapisać się do PTTK to nie łaska?!

- Za plątanie się po naszym lesie należy się opłata. - warknął herszt bandy
Aaa, to hersztem zostawał ten, który miał najwięcej blizn na pysku?
Sugestia inkasowania opłat klimatycznych budziła agresję wśród kuracjuszy.


[Bohaterowie przyjeżdżają do Wieliczki, gdzie mają nawiązać kontakt z informatorem]


Nie wiedzieli czego, a co gorsza kogo szukać. Odjeżdżając powiedziano im tylko, że na miejscu mają odszukać swój kontakt. Nikt jednak nie przekazał ani imienia kontaktu, ani sposobu w jaki mieli się z nim skontaktować, ani miejsca w którym mogli by go szukać.
I co? I teraz pójdą przepytywać każdego mieszkańca Wieliczki na okoliczność, czy aby nie jest ich kontaktem?
—  Panie, bo my szukamy takiego kogoś, ktoś nas zaprowadzi do takiego czegoś i...eee…


Nagle nieznajomy wstał i ruszył w kierunku drzwi. Nie zastanawiając się Alfred wstał i ruszył za Nim. Widział tylko swój cel. Ruszył za Nim. Tym razem nie mijał stołów. Wskoczył na jeden ze stołów i przeskakując z jednego na drugi skoczył na nieznajomego. Przetoczyli się po podłodze. Kaptur spadł mu z głowy ukazując ciemne włosy, brązowe włosy, oraz jeszcze trochę włosów o innych kolorach, garbaty nos, wystające kości policzkowe, wydatny podbródek, skórę spaloną słońcem. Przez czoło od skroni do skroni przebiegła blizna.
- Zwariowałeś? - nieznajomy odezwał się zdziwionym, głębokim głosem.
- Kim jesteś? - Alfred zarządzał odpowiedzi.
Skończył Wyższą Szkołę Zarządzania Odpowiedzią.


(...)


Poczuł jak coś zimnego tkwi w jego boku. Gdy spojrzał w dół widział jak miecz Ulrich wystaje z Jego ciała. Natychmiast zalała go fala bólu.
Nie boli, póki nie zobaczysz. To tak jak z Kojotem: nie spada póki nie zobaczy, że stoi w powietrzu.
Wielka jest moc ignorowania faktów.


(...)
— Czy ja... umarłem?
— Wyjdzie porszę.
Szewrolet non olet, porsze wyjdzie gorsze.
Wyjdzie porsche, wejdzie cadillac.


(...)
I wtedy zrozumiałem. Masz rzadki dar. Nazywamy go Wzorkiem Orła.
— Wzrokiem Orła?
– Nie słyszałeś? Mówię przecież wyraźnie - Wzorkiem Orła!


Na główkę w siano, czyli trening czyni mistrza


Życie Alfreda po stronie Asasynów zaczęło się przed świtem w 1384 roku.
A skończyło w grudniu po południu.


- Sam powiedziałeś wczoraj, że dla Templariuszy jestem martwy. Oni dla mnie też.
- Skoro tak. Nie traćmy czasu. Dotarli na tył klasztoru. Był tam duży plac z areną do walk, posłami różnej wielkości [!!!], po których skakali Asasyni [ej, to nieładnie skakać po posłach, szczególnie kiedy chroni ich list żelazny!], niektórzy wspinali się na wieże klasztoru skakali do wozu z sianem stojącego nieopodal.[Btw, zwróciliście uwagę, że to nadal dialog, prawda?]


Oto Kaer Morhen na miarę smętnej wyobraźni:
- Tak. Wiesz co masz robić. Zostawiam Was samych. - Henryk odszedł w stronę klasztoru.
- Nie zostaje nam nic innego niż zabrać się do pracy.
- Co będę robić? Mam się na coś wdrapać?
- Spokojnie. Będziesz mieć jeszcze na to czas. Zaczniemy do czegoś innego. Choć [choć za mną na sznurku klekoczą puszki po konserwach - chodź] za mną.
Poszli w stronę areny. Wysław rzucił w kierunku Alfreda długi kij.
- Co to?
- Twoja broń.
- Umiem walczyć.
- Dobrze. Nie będziesz mieć więc problemu żeby mnie trafić.
Weszli na arenę i Alfred zamachnął się kijem jednak ten nie trafił w Wysława, a w ziemię.
Cud, że w ogóle w coś trafił. Gdyby nie to, jeszcze przez długi czas kręciłby się jak bączek.


Przez kolejne dwa miesiące trening Alfreda polegał na próbie trafienia kijem w Wysława.
Tak. Dwa miesiące treningów polegających na próbie trafienia kijem przeciwnika.
To musiało być cholernie frustrujące.


Z czasem refleks poprawił się mu na tyle, że był w stanie trafić Wysława. Gdy już za każdym razem trafiał w cel przeszli do kolejnego etapu treningu.
Ten ostatni etap musiał być dla Wysława wyjątkowo bolesny.


(...)


Jednak nie każdy Asasyn to Dominikanin, tak samo jak nie każdy Krzyżak to Templariusz. Właściwie tylko Henryk jest Asasynem i Dominikaninem. Wydaje się, że jemu to nie przeszkadza.
Za to cała reszta asasynów w naszym klasztorze to karmelici, cystersi, elfy i woźnice.


— Jak to się dzieje, że jeden człowiek mógł przyciągnąć innych do swej... nieco szalonej idei.
— Głównie z tego samego powodu, z którego i Ty postanowiłeś do Nas dołączyć. Chodzi o zemstę. Dołączają bo chcą zemścić się na kimś. Czasem się zdarza, że na Templariuszu czasem nie.
Na niewiernej żonie za rogi, dworskim kucharzu za rozwolnienie, na wuju bo upomina się o zwrot pieniędzy.


(...)
— Widziałeś jak skaczą inni rekruci. Widziałeś nie raz jak skaczę Ja. Jak widzisz nic nam się nie stało. Czy to szaleństwo? Pewnie tak, ale przestajesz z szaleńcami więc czego się spodziewałeś?
Ja rozumiem, że mur klasztorny skrywał to co dzieje się na dziedzińcu, ale ciekawi mnie, co myśleli chłopi pracujący na okolicznych polach, widząc jak raz za razem jakiś dominikanin rzuca się z wieży.
Może w ten sposób odliczali czas?  “Jeszcze trzech i wracam do domu”.


(...)


Wykonał unik, a wilk wylądował tuż za nim.
Zwierze widząc w Nim rywala znów rzuciło się w Jego stronę. Tym razem jednak Alfred wypuścił z ręki skórę, aktywował ukryte ostrze i gdy wilk mijał go w locie głośno trzepocząc skrzydłami chwycił go prawą ręką za kark i wbił ostrze. Krew obryzgała mu całą szatę. Drapieżca padł bez życia na ziemię. Po całym tym zajściu Alfred wziął skórę i wrócił do Wysława. Alfred rozłożył skórę jelenia przed Nim. Gdy spojrzał na Noego natychmiast poderwał się ze swojego miejsca przy drzewie.
No też bym się poderwał na widok Noego. I pewnie całej Arki za nim. A już na pewno gdyby był to Noe z przedświątecznej  analizy.


(...)
Sklepienie tonęło w mroku.
Główny ołtarz ozdabiały obrazy i płaskorzeźby związane z religią chrześcijańską.
No nie mów! Żadnych elementów shintō, czy choćby rodzimych kultów pogańskich?
Może chociaż Bafomet?


(...)
Kraków nie był dla Alfreda obcym miastem. Choć wcześniej znał go tylko z perspektywy ćwiczenia skoków między budynkami.
Ani chybi to wzorek orła, albo inna papieroplastyka stosowana do celów treningowych.
Drewniana makieta w skali 1:1, na noc chowana do piwnicy.
O. Szkoda tylko, że przez całą dotychczasową opowieść autor nie wspominał, że w czasie swojego szkolenia Alfred opuszczał Brzeg i patatajał do Krakowa (prawie 200 kilometrów w lini prostej) by poćwiczyć skakanie między budynkami). I nie, nie mógł robić tego jako Krzyżak/templariusz, bo wtedy znałby już wcześniej okolice Wieliczki.


Chciał mieć widok na cały Rynek. Ruszył więc w stronę Kościoła Mariackiego. Uznał, że wieże tego budynku będzie odpowiednim punktem orientacyjnym, aby poznać topografię miasta.
A to nie znał go już doskonale “z perspektywy ćwiczenia skoków między budynkami”?


Wdrapał się na wieżę po fasadzie budynku, zaczynając od tylnej strony budowli, aby nie zwracać na siebie uwagi.
To znaczy od cmentarza mariackiego, Małego Rynku i świętej Barbary? Tam nikt nie zwróci uwagi na człowieka-muchę…
Schody zeżarł smok.


Siema, Władziu, czyli wuxia pod Grunwaldem


Alfred udaje się do Lublina, gdzie poznaje asasynkę Marię. 


— I jak oceniasz moja walkę?
— Nienajgorzej. — znów uśmiechnęła się. Tym razem kanał nie był w stanie się powstrzymać i odwzajemnił uśmiech.
W Lublinie kanały były bardziej zanieczyszczone niż rzeka Ankh. Właściwie były tak zanieczyszczone, że stały się samodzielnymi formami życia, zdolnymi choćby się uśmiechać. Wśród mieszkańców Lublina popularne było mówienie “kiedy uśmiechasz się do kanału, on zaczyna uśmiechać się do ciebie”.


Po chwili wdrapał się na dach. Ten sam, na którym zniknęła Maria. Biegli teraz razem.
Gdyż w kupie raźniej. Zwłaszcza gdy biegnie się po dachach.

— Zdradzisz mi gdzie biegniemy?
— Do kryjówki. Tam będziemy mogli dokończyć rozmowę.
— Dlaczego czekałaś przy bramie wjazdowej?
I dlaczego biegniemy po dachu, zamiast iść jak ludzie, ulicami?
Bo na ulicy takie błoto, pobrudziłbyś sobie swój asasyński mundurek!


Alfred wszedł do pokoju i ujrzał wychodzącą z kąpieli Marię w całej swej okazałości. Odwrócił się natychmiast, miał jednak wyraźne poczucie, że szaty stały się za ciasne.
Jezus Maria!


Alfred walczy z bandą terroryzujących miasto zbójów:


Przeciwnicy nie dali się jednak zaskoczyć i zaczęli okrążać Alfreda. Nie zamierzał jednak czekać, aż stacji dwójkę z nich z pola widzenia [temu to dopiero peron odjechał!] więc rozpoczął bieg w kierunku oprycha uzbrojonego w topór.
Do biegu… gotowi… start!

Ten wziął zamach jednak szabla zablokowała cios. W tym momencie Alfred aktywował Ostrze na lewej ręce i wbił go w szyję człowieka stojącego przed nim, tak że koniec Ostrza wyszedł po drugiej stronie. To jeszcze bardziej rozzłościło pozostałych.
– Och, terefere! – zaklęli paskudnie.


Gdy w stronę Alfreda zmierzał przeciwnik z maczugą, aby nie mierzyć się z nim bezpośrednio pobiegł w stronę najbliższego drzewa i przylgnął do niego plecami udając, że nie ma dokąd uciec.
Jak ten pijak, którego zamurowali w słupie ogłoszeniowym?
Rozumiem, gdyby udawał coś takiego w ślepej uliczce, ale ziom, zrób krok w bok i możesz znów uciekać.

Alfred upuścił szablę, chwycił miecz i wbił go w czaszkę ostatniego z bandy.
Ten to lubi sobie komplikować.

Gdy było po wszystkim Alfred zabrał szablę oraz odciętą dłoń, aby na drzwiach za pomocą krwi z niej wypływającej nakreślić symbol Bractwa.
Kaligrafia ekstremalna.

Po czym poznać tajne bractwo? Że chodzą w strojach służbowych i wszędzie malują swój znak.


Ale że w naszym dzielnym wojowniku wciąż krew się gotowała, to:
Alfred niewiele myśląc rzucił się pędem w kierunku strażnika. Aktywował Ukryte Ostrze i wbił go w kark strażnika powalając ciało na ziemię.
Wykończył kolejnego strażnika, zupełnie nie wiadomo dlaczego i po co.
Taki atawizm; jak widzi mundur, to atakuje. A potem wypisuje na murach tajny symbol CHWDP.


Alfred poznaje Władysława Jagiełłę; informuje go o planach zamachu i razem próbują dociec, kto za tym stoi. 


- Zaczęło się od tego, że podpisałem układ z Krzyżakami przeciw ojcu Witolda. Uwięziłem też Witolda jednak gdy uciekł z więzienia sam zgłosił się do Krzyżaków z prośbą o ochronę i pomoc.
No cóż, brzmi jak całkiem rozsądny powód do zemsty, czyż nie?

Ostatecznie się pogodziliśmy. Jednak wszystko zaczyna się od nowa.
- Zakładam, że skoro układłeś się z Krzyżakami mimo wszystko nie zostałeś Templariuszem? – Alfred spoglądał na króla surowo i karcąco.


- Nie. – Jagiełło wzruszył ramionami, starając się zachować spokój, ale oczy uciekały mu jakoś na boki.
- Co do Twego kuzyna nie ma żadnej pewności. Przyjrzę się temu.
- Dziękuję Ci.
- Jeszcze nie ma za co.
- Powiedziałeś, że tym razem jest inaczej. Co miałeś na myśli?
- Jednej nocy gdy się obudziłem obok Naszego łoża leżał sztylet wycelowany we mnie.
Leżał i tak strasznie lśnił w ciemności!

Innego razu w czasie uczty dałem trochę mięsa najpierw psu. Zdechł chwilę przed tym jak miałem wziąć pierwszy kęs.
Trucizny instant to jednak nie jest dobry pomysł.

Zdarza mi się czasem zasnąć w sali tronowej przy stole do obmyślania strategii.
Stół do obmyślania strategii. Ciekawe, czy mają tam jeszcze inne stoły, np.: do zmiany strategii, rozmyślania nad finansami, kwestii wiary, luźnych pogaduszek…

Obudziłem się w środku nocy i miecz wbity był w tron, dokładnie w to miejsce gdzie zwykle spoczywa moja głowa. Raz część moich szat była poszarpana.
Ale dlaczego ktoś tak straszy Jagiełłę, zamiast go tak po prostu… no wiecie, ukatrupić w końcu raz a dobrze? Przecież chcieli go zabić przy zastosowaniu trucizny i szczęśliwie uratował Jagiełłę pies. A teraz dramatyzowanie z mieczem wbitym w tron…
Też sobie lubią komplikować.
Można wnioskować, że nikt nie chce go zabić. Może chcą postraszyć, może odebrać sen i apetyt, ale nie zabić.


Po spotkaniu Alfred dyskretnie odeskortował Jagiełłę do zamku.
Przebrał się za furmankę z sianem. Nikt nie zwrócił na niego uwagi, tylko kiedy przejeżdżali obok wieży kościelnej znienacka jakiś gostek w białych szatach spadł mu na łeb.


Ten koszmarny dzień, czyli moje wielkie sycylijskie wesele


Analizują: Kura, Vaherem i Kazik.


Zdawkowe informacje, jakie przekazywał pomazaniec, nie zadowalały mnie, wysłałem więc tam swoich ludzi, którzy potwierdzali wszystko, czego się dowiadywałem.
Pomazaniec! Hohoho, wiedzieliśmy, że Massimo to najpotężniejszy z donów, ale żeby miał samego Mesjasza na swoje usługi?
(Ja rozumiem, że aŁtorka, ale żeby redakcja też nie odróżniała “pomazańca” od “posłańca”?)

W porze lunchu odbyłem telekonferencję z ludźmi ze Stanów Zjednoczonych.
Hm, jeśli rozmawiał ze wschodnim wybrzeżem, to zerwał ich z łóżek o szóstej rano; jeśli z zachodnim – o trzeciej w nocy.

Musiałem mieć pewność, że będą uczestniczyli w weneckim festiwalu filmowym. Potrzebowałem spotkania z nimi w cztery oczy; zamówienie kolejnej dostawy broni, którą miałem zamiar sprzedać na Bliskim Wschodzie, wymagało mojej obecności.
No. I po to jeździ się na festiwale filmowe, jakbyście nie wiedzieli. Ciekawe, jakie biznesy są ubijane na Oscarach…
Zamówioną broń chowano w pudełkach z popcornem.
Czekajcie, Massiu pobudził tych ludzi w środku nocy na telekonferencję tylko po to, by się upewnić, że spotkają się w Wenecji?

Był to doskonały dzień na poczęcie, jakby cały wszechświat chciał, by zaszła w ciążę. Ciała niebieskie zastygły w napięciu, Przedwieczni wstrzymali oddech, A’Tuin obgryzał płetwę ze zdenerwowania. Walczyła i odpychała mnie od siebie, ale była zbyt drobna na to, by przeciwstawić się mojej sile. Po chwili opadłem na nią gorący i spocony.
Czekam teraz na te wywiady, w których autorka będzie tłumaczyć “Nie, no co wy, to przecież wcale nie był gwałt, ależ skąd!”
Mówisz, masz. “Nie, pierwszy seks już jest z miłości!”. Pierwsze 50 sekund.


– Kiedy mnie postrzelono, potrzebowałem krwi – wtrącił Czarny. – No i badania wykazały u nas dość duże zbieżności genetyczne.
Od kiedy przy zwykłym przetaczaniu krwi wykonuje się badania genetyczne?
“Proszę przetaczanie delux, tak, ten najdroższy zestaw ze sprawdzaniem pokrewieństwa, wybraną mutacją i kompletem True Blood na DVD.”

Towarzystwo je kolację na statku, ale Laura jest tak zafiksowana na seksie, że z chuci nie jest w stanie skupić się na rozmowach, kombinując, jak tu wyciągnąć Massimo na szybki numerek. Przez cały akapit mózg jej się przegrzewa, rozkminia scenariusze, że choroby nie będzie symulować bo luby dostanie histerii, nie wyjdzie bez słowa bo Olga za nią pobiegnie, no jakby tu tego Massimo od stołu odciągnąć, wszystkie szare komórki zaprzężono do rozwiązania tego problemu, gwiżdżą na najwyższych obrotach, aż w końcu JEST! EUREKA! Udaje się wymyślić szczwany plan:
Cóż, jest ryzyko, jest zabawa, pomyślałam.
– Massimo, czy możemy zamienić słowo? – zapytałam, wstając od stołu i kierując się w stronę schodów na dolny pokład.

– Myślisz, że lepsze jest posuwanie kilku różnych lasek w nocy i budzenie się rano samemu w łóżku? Zarabianie pieniędzy już dawno przestało mnie bawić, zostało więc już tylko umacnianie rodziny. – Westchnął. – Tylko widzisz, robiłem to wszystko i żyłem tak, jakbym co dnia zaczynał od nowa, nie miałem dla kogo tego ciągnąć. Co noc inne dupy, czasem imprezy, narkotyki, później kac. To może się wydawać fajne, ale jak długo? A kiedy cię dopadają myśli, czy skończyć z tym, nasuwa się pytanie: po co to zmieniać, skoro nie wiesz, czy warto, albo nie masz dla kogo? – Ponownie westchnął. I otarł samotną łzę, ubolewając nad swym ciężkim życiem.


Przebierałam nerwowo nogami i kiwałam się, jakbym miała chorobę sierocą.
– Na co czekamy? – rzuciłam zniecierpliwiona. Nagle wokół nas rozbrzmiała muzyka i jakiś niezwykle piękny kobiecy głos zaczął śpiewać Ave Maria.
– Na to. – Uniósł brwi i uśmiechnął się lekko. – Chodź.
Pociągnął mnie nieznacznie w stronę wejścia i zaczęliśmy iść, a mój niebotycznie długi tren ciągnął się za mną. Na schodach obstawionych przez ochronę stały dziesiątki przypadkowych gapiów, którzy oklaskami zareagowali na mój widok.
I ta ochrona, zamiast zabezpieczyć teren i nie dopuszczać nikogo zbyt blisko, ułatwia ewentualnemu mordercy wmieszanie się w tłum i znalezienie się w pobliżu dona, jego prawie żony i innych ważnych osobistości. Pełna profeska.
Już w pierwszej części widzieliśmy ich profesjonalizm. Mam wrażenie, że dla aŁtorki ochroniarze to tylko jedna więcej oznaka statusu, jak wypasione auto i ciuchy od najdroższych projektantów.

Byłam zdenerwowana i spokojna zarazem, szczęśliwa i spanikowana. Im bliżej było do wejścia, tym mocniej waliło mi serce.
To biedne, chore serce…? Ciekawe, jak długo wytrzyma.

W końcu przekroczyliśmy próg, a pieśń rozbrzmiała jeszcze głośniej, wdzierając się w każdą cząstkę mojego ciała.
Ludzie osuwali się na posadzkę, przyciskając dłońmi uszy. Spomiędzy ich palców ciekła krew.

Stojący w kościele ludzie aż zamarli,
– Don Vincento, widzisz ile ta kobieta ma podkładu na twarzy?
– Carlo, to najnowsza mafijna ślubna moda. Taki makijaż zatrzymuje pocisk wystrzelony z Beretty.


Po wszystkim poszliśmy do kaplicy podpisać dokumenty i dopiero idąc, rozejrzałam się po wnętrzu. Goście ledwo się mieścili w ławkach, a dominująca czerń sugerowała raczej pogrzeb niż ślub. Jeśli kiedykolwiek ktoś kazałby mi wyobrazić sobie mafijną ceremonię ślubną, miałabym dokładnie taki obraz w głowie. Mężczyźni z twarzami ewidentnie zdradzającymi ich charakter beznamiętnie spoglądali na nas, szepcząc coś do siebie, a ich znudzone, odpicowane partnerki przewracały niecierpliwie oczami, co sekundę zerkając na komórki.
Typuję, że to nie są ci prawdziwi goście weselni, tylko statyści. Zresztą miernie opłaceni.

Wszystkie formalności zajęły nam więcej czasu, niż się spodziewałam, tak że gdy wyszliśmy, ze zdziwieniem odkryłam, że nikogo już nie ma.
Wszyscy się zwinęli. Goście, ochrona, przypadkowi gapie. Szacun dla dona Massimo level 9000.


– Są tu głowy praktycznie wszystkich sycylijskich rodzin, a dodatkowo moi kontrahenci z kontynentu i Ameryki.
A ponieważ podjąłem decyzję o ślubie dokładnie tydzień temu, patrz, jak posłusznie rzucili wszystko i przyjechali.
Kontrahenci z Ameryki i Europy, tak? Tajniakowi z policji stojącemu w tłumie “przypadkowych” gapiów przed kościołem aż grzał się aparat od trzaskanych zdjęć.

Olga przysunęła się do mnie i z nieukrywanym rozbawieniem zaczęła po polsku:
– Czy ty, kurwa, widzisz to co ja, Lari? Przecież to jakiś zlot mafiosów (mafiosi?? na ślubie dona???) i prostytutek. Nie namierzyłam nawet jednego normalnego gościa. Koleś z prawej ma chyba dwieście lat, a dupa, którą smyra po kolanie (wild anatomy attacks), jest chyba młodsza od nas. – Olo skrzywiła się zabawnie. – Nawet jak dla mnie to obleśne. A ten czarny dwa stoliki dalej…
A sądziłam, że sycylijska mafia jest taka tradycyjna i panowie przyjdą jednak ze swymi szanownymi małżonkami, w ten sposób okazując respekt dla Massima…?
One i ich córki są na konkurencyjnym weselu. Ze swoimi prostytutami.


Wróciłam na salę i usiadłam obok męża.
– Wszystko dobrze, Mała?
– Dziecku chyba nie smakuje wino bez alkoholu – odparłam bez związku.
– Jeśli czujesz się lepiej, chciałbym cię przedstawić kilku osobom. Chodź.
Lawirowaliśmy między stolikami, witając kolejnych smutnych panów.
Mafiozi nie potrafią się bawić.
Rosół zimny, wino ciepłe, didżej taki se.

Tak nazwałyśmy z Olgą facetów, po których gębach widać było, że są z mafii. Zdradzały ich szramy, blizny, a czasem po prostu puste, zimne spojrzenie. Poza tym nietrudno było ich rozpoznać, bo niemal koło każdego za plecami stał jeden lub dwóch ludzi.
To już jest komiczne. Hotel jest odcięty od świata, a ci i tak mają przy sobie ochroniarzy.
Uzbrojonych. Totalnie widzę, jak jeden don krzywo spogląda na drugiego albo mówi mu dwa słowa za dużo… i nagle z wesela Massima robią się Krwawe Gody.


Wdzięczyłam się i byłam słodka ponad miarę, dokładnie tak, jak życzył sobie tego Czarny. Oni natomiast ostentacyjnie pokazywali, jak bardzo mają mnie w dupie.
Chyba pozycja Massima nie jest jednak tak wysoka, jak mu się wydaje, skoro goście mogą sobie pozwolić na ostentacyjną pogardę wobec jego świeżo poślubionej żony...

Nie lubiłam tego rodzaju ignorancji (!!!), wiedziałam, że jestem inteligentniejsza od siedemdziesięciu procent z nich, co udowodniła przeprowadzona przed drugim daniem niezależna ankieta. Mogłam spokojnie pokonać ich wiedzą i obyciem.
Ojojoj, tylko się nie zachłyśnij własną doskonałością.
Laura dostała zaproszenie do Mensy jeszcze nim lekarz zdążył wystawić jej ocenę w skali Apgar.

– To przerażające – warknęłam. – To jest kurewsko przerażające, Massimo. Kiedy zamierzałeś mi powiedzieć, że masz brata bliźniaka?
A jakoś tak, w przerwie między jednym a drugim dymankiem, kiedy będziesz zbyt rozkojarzona, żeby w ogóle zrozumieć, co mówię.


Czarny skrzywił się i przegarnął włosy ręką.
– Nie sądziłem, że się zjawi. Dawno nie było go na Sycylii, mieszka w Anglii.
I to dobry powód, żeby o nim wcale nie wspominać. Co za granicą, to tak jakby w ogóle nie istniało.
Jak rodzina Laury?


Wielka ucieczka, czyli nie ma takiego miasta Budapeszt!


To  zadziwiające,  jak różni bywają  mężczyźni i jak różnie  działają na kobiety. Nigdy  nie byłam szczególnie łatwa i  chętna, mama wychowała mnie tak,  że nie wklejałam się w epokę ani aktualne obyczaje.


iM nOt LiKe ThE oThEr GiRlS, urodziłam się w złej epoce, ja to ręce w buzię, małdrzyk w ciup xD
W buzię to akurat całkiem co innego…


Laura i Olga wyjeżdżają do luksusowego hotelu położonego kilkadziesiąt kilometrów od posiadłości, ale Laura nie może usiedzieć spokojnie na miejscu…

–  Wiesz  co, Olo,  mam pomysł.  – Odłożyłam konspiracyjnym ruchem  telefon. – Zrobię mu niespodziankę i pojadę wieczorem na chwilę do domu.  Wyrwę go podstępem ze spotkania, obciągnę mu i wrócę.
Znając Laurę, podstępny podstęp będzie się sprowadzał do akcji w stylu “wbijam na spotkanie biznesowe męża i na cały głos oświadczam, że juuuhuuu, skarbie, ale jestem napalona!”.


Za  ciuchy  spokojnie mogłam  zapłacić z konta, Massimo już i tak na  pewno wiedział, że jestem w Polsce, choć w tej chwili  nic nie mógł zrobić z tą wiedzą.
No bo przecież nie przyszłoby mu do głowy zadzwonić do swoich ludzi, choćby tego Karola, i kazać schwytać Laurę.
A do kompletu mógłby się zezłościć, że za hajs męża baluje.

Bla bla, pamiętamy tę intrygę, Laura wpada znienacka do domu i widzi jak jej mąż posuwa swoją byłą, Annę, wobec czego ucieka tak jak stała i razem z Olgą natychmiast lecą do Polski (a tam robią wielkie zakupy). 


Spora  suma, która  wyświetliła się  na kasie, nie zrobiła  na mnie wrażenia – traktowałam  te zakupy jako jego pokutę, należne  mi zadośćuczynienie, mimo że zdawałam sobie  sprawę, że on i tak jej nie odczuje. Kobieta,  która przyjmowała płatność, zrobiła minę, którą chciałabym  mieć w telefonie na poprawę humoru. Coś jak połączenie srającego  kota i zdumienia białego ojca, kiedy rodzi mu się czarne dziecko.
Albo Laury, gdyby się okazało, że jej małżeństwo jednak jest nieważne.

– Dzięki – rzuciłam nonszalancko, biorąc paragon, i wyszłam. Nie zapomniałam uśmiechnąć się z wyższością i machnąć ekspedientkom przed nosem złotą kartą, proszę, niech powąchają trochę luksusu. Biedaki-robaki zarabiające pińć złotych na godzinę, nawet mi tych frajerek nie żal.


Laura wypłaca sobie jeszcze milion euro w gotówce z konta męża...


– A ile miałam wziąć? Uważasz, że to mało? Ja chcę iść do pracy po urodzeniu  dziecka, a to ma być nasza polisa – jego i moja – do czasu porodu. Nie mam zamiaru żyć na koszt Massima (powiedziała po wypłaceniu sobie miliona euro z jego konta),  a przynajmniej  nie na takim poziomie jak na Sycylii, udając burżuazję.
Skończyły się szanele i dolczegabany, zostały sieciówki…
Nawet ta specjalnie kupiona torba miała logo Biedronki.


Po dłuższym okresie ukrywania się, Laura spotyka się jednak z Massimem, który ma doskonałe wytłumaczenie tego, co właściwie widziała:


–  Jeśli  przyjrzysz  się dokładnie  temu, co jest po  lewej stronie, zobaczysz  na pośladku mojego brata pieprzyk, którego ja nie mam  – odezwał się. – Jeśli popatrzysz na prawą stronę ekranu, zobaczysz, że w tym samym czasie siedziałem z ludźmi z Mediolanu w ogrodzie.
Tak, bo we wzburzeniu, kiedy wydawało jej się, że nakryła go na zdradzie, akurat miała głowę do tego, by przyglądać się pieprzykom na jego dupie.
Jestem ciekaw jak długo Massimo przyglądał się dupie własnego brata, aż triumfalnie znalazł na niej pieprzyk w miejscu w którym on sam żadnego nie ma. I czy robił to sam czy z całym sztabem, na którego czele stał jego consigliere. A jeszcze bardziej jestem ciekaw jakim cudem Anna znalazła się w tak dobrze strzeżonej posiadłości Massima. Niby zakopali topór wojenny, ale i tak…
Mnie też zastanawia rozdzielczość tego obrazu; zobaczyć pieprzyk na dupie na scenie nagranej w ciemnym pomieszczeniu...

Słysząc  jego głos,  o mało się nie  rozpłakałam – był  tu, czułam jego zapach, ale zupełnie nie słuchałam tego, co mówi.
Standard. Któregoś dnia oznajmi “zabiję cię, Lauro”, a ona tylko będzie się ślinić do seksownego brzmienia jego głosu, w ogóle nie rejestrując treści.

Przewinął  kilkanaście minut do tyłu i wyraźnie zobaczyłam, jak wstaje od stołu, a po kilku chwilach zjawia się w bibliotece, w której jego brat posuwa Annę.  
Było  mi źle.  Tak potwornie,  jak w tej chwili,  nie czułam się chyba  jeszcze nigdy w życiu.  Zjebałam, zwyczajnie, po ludzku, pomyliłam  się i zjebałam.
No i tak o. Tak wygląda najważniejszy plot twist u Blanki Lipińskiej. Od początku wiemy, że Massimo ma identycznego bliźniaka, wie o tym Laura, wie Olga (aż za dobrze), a mimo to żadnej z tych dwóch tytanek intelektu nie przyszło do głowy, że A MOŻE to był Adriano? Nieeeee, nigdy mu nie wybaczę, przecież WIEM, CO WIDZIAŁAM!


Zbliżamy się do sceny, którą autorka w wywiadzie dla CKMu określiła jako najostrzejszą z punktu widzenia mężczyzny, sceny, która miała sprawić, że każdy czytający ją samiec zaciśnie zwieracze. Panie i w szczególności panowie, przygotujmy się!


–  Rozluźnij  się, kochanie  – powiedziałam,  oblizując wskazujący palec i wsuwając go między jego pośladki.
Ciało Massima zesztywniało, a on sam przestał oddychać.
Umarł?
Zabiła go z palcem w dupie.


Festiwal facetów, czyli historia lubi się powtarzać


Krążyłyśmy po sklepach, wydając górę pieniędzy i obładowując się kolejnymi torbami pełnymi zimowych rzeczy. Nie wiedziałyśmy do końca, po co nam takie ilości, skoro we Włoszech zupełnie nam się to nie przyda.
Duuuuh, kobity, a jak Massimo wyciągnie was w Alpy na narty?
Albo na oglądanie tortur w chłodni?

W końcu, aby zagłuszyć wyrzuty sumienia, zgodnie ustaliłyśmy, że zostawimy to wszystko w Polsce, bo z pewnością kiedyś tego będziemy jeszcze potrzebować. Wiedzione tą myślą nadal beztrosko trwoniłyśmy ciężko zarobione pieniądze naszych facetów.
Ona jest taka cyniczna, czy taka jednak głupia?
Nie ma miększego futra z żywcem oskórowanych foczek nad to, za które zapłaciło się zakrwawionymi banknotami z lekką nutką koki. Ktoś musi mieć betonowe buty, by inny ktoś mógł mieć kozaczki.


Koniec końców, obie jadą do swoich rodzin. Laura przygotowana jest na bohaterskie łgarstwa, byle tylko ukryć swoje małżeństwo i ciążę, ale nie wpada na to, że pasowałoby przygotować też jakieś wytłumaczenie, dlaczego nie pije alkoholu (ahahaha powodzenia z wymyśleniem tego alibi!); dopiero na widok kieliszka wina, który nalewa jej matka, zaskakuje “łokurwa, i co ja teraz zrobię”. Zaczyna wymyślać jakieś ściemniactwa…

–  Ożeż  w dupę…  – zaklęłam  pod nosem. Tej  części wieczoru nie przewidziałam, a powinnam była.
Faktycznie, było to niespodziewane jak Hiszpańska Inkwizycja.
(...)
–  Właściwie  to przestałam  pić. – Jej zaskoczony  wzrok wbity we mnie nie  zwiastował nic dobrego. –  No, bo widzisz mamo, we Włoszech ciągle się pije. – Szyłam kłamstwo, zastanawiając się, co chcę powiedzieć.  – A alkohol to przecież węglowodany – dokończyłam, uśmiechając się głupkowato.
No tak, od alkoholu się tyje… To wyjaśnienie nawet miałoby jakiś sens, gdyby nie następująca później scena, w której Laura na kolację zjada tyle, że rodzice patrzą na nią w niemym zdumieniu.



–  Eee,  nie mam  czasu ćwiczyć,  ale niestety mam  czas jeść, zwłaszcza  w pracy. Wiesz, bez przerwy  pizza, pasty i tyłek rośnie, dlatego  odstawiłam alkohol, oczyszczam organizm.  – W myślach modliłam się, by mi uwierzyła.  Nie było to łatwe, bo od zawsze uwielbiałam wino  i nigdy go nie odmawiałam. Prędzej przestałabym przyjmować pokarmy stałe, niż odmówiła alkoholu.
Oczywiście. Ale przecież było absolutnie nie do przewidzenia, że matka poczęstuje ją ulubionym winem.


Oszaleję, pomyślałam, jeśli jutro stąd nie wyjadę. Tata ratuje mnie przed mamą, mama przed nim, zaraz się pogubię we własnych kłamstwach, dawno już nie miałam takiego wysiłku intelektualnego.
Tak sobie tylko pokwiczę cichutko :D


Laura i Olga spotykają w restauracji byłego Olgi:


– Adam, zdzwonimy się – powiedziała, ciągnąc mnie za sobą. Usiłowała minąć swojego anielskiego sponsora, ale ten ani myślał dawać za wygraną. Złapał ją w ramiona i wpakował jej język do ust.
Słabo mi. Ta książka wysysa ze mnie życie. Każde zdanie to jedna godzina mniej. Co ten koleś sobie myśli? “Hmm, chyba jest zajęta i wyraźnie mnie spławia, czas zagrać va banque, czas na szturm ozorem!”?

Dłoń Olgi puściła moją i obydwiema rękoma z całej siły odepchnęła napalonego bogacza. 
Dłoń z dwiema rękami? Kryć się, wild anatomy attacks!

Po czym zamachnęła się i walnęła go z taką siłą, że plaśnięcie ciosu zmieniło kąt nachylenia osi ziemskiej zagłuszyło muzykę, fala uderzeniowa zbiła kieliszki, a wzrok gości skierował się na naszą trójkę. Odsunęłam się od nich i kątem oka spostrzegłam Domenica, który zdecydowanym krokiem zmierzał w naszą stronę.
– Domenico… – Zdążyłam tylko wybełkotać, nim jego zaciśnięta pięść dosięgła twarzy Adama. Blondyn padł jak długi, ale Sycylijczyk nie przestawał okładać go pięściami (krzycząc przy tym “DOMENICO SMASH!”), póki ochrona nie podjęła interwencji.
Menedżer głośno wrzeszczał, goście powstawali z krzeseł, a pałający żądzą mordu Młody rzucał się, trzymany przez dwóch goryli. Ochrona Włochów próbowała oswobodzić Domenica, ale niestety, tych z obsługi restauracji było więcej.
Kolejny przykład skuteczności massimowej obstawy.
Nagle, nie wiedzieć kiedy ani skąd (puf!), pojawiła się policja, która skuła kajdankami Domenica. Adam tymczasem zbierał twarz z podłogi (moja lewa dziurka z nosa, ej, czy ktoś jej przypadkiem nie przydepnął?), wykrzykując pod nosem jakieś groźby i przekleństwa, a zalana łzami Olga niezrozumiale coś mamrotała. Boże, czy kiedyś przyjdzie taka chwila, że nasze życie zrobi się proste, łatwe i przyjemne?, pomyślałam.


Laura zostaje porwana przez niejakiego Marcelo Nacho Matosa, który jest przystojny, cały wytatuowany i rzewnie zwierza się jej ze swego życia:


–  Nic  mi nie  mów. Ja wolałbym  prowadzić szkołę surfingu  i kite’a, zamiast strzelać ludziom  w głowę. (...)
Zapewne za każdym razem czuje przy tym wielkie obrzydzenie, a stojąc nad stygnącym ciałem ofiary z niedowierzaniem wpatruje się w lufę pistoletu i kręcąc przy tym głową zadaje sobie jedno pytanie: “gdzie w moim życiu popełniłem błąd?”

 – Wiesz, ja mam wysokie oczekiwania wobec kobiet, inteligentna: ma być ładna (wy pewnie myślicie, że niechlujnie kopiujemy, ale nie, spostrzegawczy: tak stoi w oryginale) (przynajmniej tym ebookowym na Legimi, MOŻE w papierze to poprawiono), bystra,  wysportowana,  no i najlepiej,  żeby nie miała pojęcia,  kim jest mój ojciec, a to  mała wyspa. – Wyciągnął dwa  talerze z szafki. – A na kontynencie  wszystkie one są jakieś takie… – Chwilę  myślał. – Loca, wiesz, o co mi chodzi?
Nie  miałam  pojęcia,  ale przytaknęłam,  bo tak zgrabnie wyglądał, krzątając się po kuchni.
Sposób na Laurę: pokazać jej zgrabne pośladki, a przytaknie wszystkiemu.


(...)
– Albo śni ci się koszmar, albo właśnie uprawiasz seks – usłyszałam w głowie jego cichy pomruk i otworzyłam oczy.
Leżał  obok mnie  lekko zaspany  i uśmiechał się  promiennie. Po chwili  zamknął oczy i przekręcił  się lekko, zdejmując rękę, którą  tulił mnie do siebie.
– A więc seks czy koszmar? – Milczałam. – Po krzyku wnioskuję, że seks.  
No seks, seks, ale kosz-mar-ny, mówię ci!


Laura żegna się z Nacho:
–  Będzie  mi cię brakować  – wyszeptałam, przerywając  mu, a na dźwięk wypowiadanych  słów, aż go zamurowało. – To jest  takie niesprawiedliwe, że tak zajebistego  człowieka poznałam w takich okolicznościach.
Koleś jest egzekutorem! Płatnym mordercą! No, ale czego ja wymagam od żony mafijnego bossa, która uwielbia szastać gotówką mężą, mówiąc o niej “ciężko zarobione pieniądze”.
Koleś jest też potencjalnym (albo i nie) gwałcicielem, no ale czego ja wymagam od Laury, która rozpoznałaby gwałt dopiero wtedy, gdyby zrobił to brzydki i śmierdzący żul.
Koleś jest palantem. No ale czego ja wymagam.

–  Oparłam  czoło o jego  nieruchome ciało.  – Normalnie moglibyśmy  się przyjaźnić [FRIENDZONE ALERT],  pływać  razem – wypowiadałam kolejne słowa pełne żalu i czułam, jak pod koszulą wali mu serce.
– Możesz zostać – wyszeptał.
Taaak, festiwal facetów, i to niedościgłe marzenie, żeby mieć tego jednego, najpiękniejszego, najbogatszego i z największym sprzętem – oraz cały harem innych, którzy kochają, pożądają, tęsknią i gotowi są przybiec na każde wezwanie.


Zleceniodawca porwania to niejaki Flavio, któremu kiedyś Massimo w ataku zazdrości przestrzelił ręce. Teraz nadszedł czas zemsty!


–  A to  pamiętasz,  szmato? – Zerwał  się z miejsca i waląc  mnie w twarz jedną ręką,  podsunął dłonie pod twarz,  przytrzymując za włosy. – Twój  chłoptaś przestrzelił mi ręce. –  Popatrzyłam na jego dłonie z dwiema niemal identycznymi okrągłymi bliznami.
W  tym  momencie,  jak w czasoprzestrzeni,  przeniosłam się do wieczoru w Nostro  i przypomniałam sobie, jak po tańcu na  rurce jeden z mężczyzn uznał, że jestem dziwką, i złapał mnie, a Massimo… Na myśl o tym zakryłam dłońmi usta. Przestrzelił mu ręce.
Więc evil mastermindem tej książki jest jakiś koleś z tła, tak randomowy, że w pierwszym tomie nawet nie pada jego imię i nazwisko? Nazwijmy to, delikatnie mówiąc, odważnym ruchem.
Zdradzę teraz tajemnicę – evil mastermind okazuje się też mężem Amelii (pamiętamy? ten Włoch, troglodyta, paskudny jak gil z nosa, z którego tak kpił Nacho), na imię ma Flavio. Nazwiska brak.
Mnie mastermind mocno zaskoczył. Głównie dlatego, że fabuła jest tak skonstruowana, że nawet nie podejrzewasz istnienia jakiegokolwiek masterminda.
Jakiegokolwiek minda, niekoniecznie nawet master.

Zwróciłem  większość rodzin  przeciwko twojemu mężowi,  jednak strzegł cię tak dobrze,  że porwanie okazało się niełatwym  zadaniem.
Zmagania porywaczy od Flavia z ochroną Massima wyobrażam sobie jakoś tak:
https://media.giphy.com/media/sQuAl34ke6SyY/giphy.gif0

Rozległ  się hałas  i nagle jak  burza do pomieszczenia  wpadł Massimo, a za nim Domenico i kilkunastu innych  ludzi. Boże, był taki piękny, władczy i mój.
Totalnie pierwsza rzecz, o jakiej myślisz w sytuacji zagrożenia życia.

Wybuchnęłam  płaczem i kiedy  wzrok Czarnego spoczął  na mnie, widziałam, jak niemal eksploduje ze złości. Ten wzrok. Stał  kilka metrów  ode mnie, a jego  przepełnione bólem oczy  wpatrywały się w moją twarz.  Z dzikim wrzaskiem wyciągnął broń  i wycelował we Flavia.
Dopiero teraz? A tak to co, szturmował willę wroga z pistoletem w kaburze?

Wtedy  dwoje bocznych  wejść otworzyło się  i do pokoju wbiegło kilkadziesiąt osób, w tym także Nacho, który zamarł na mój widok.
Ile? Jak wielki był ten pokój? Czy jeśli rozpęta się strzelanina, ci kolesie będą robić za żywe tarcze?

Na końcu, powoli i dostojnie, z cygarem w ręce, jak na prawdziwym gangsterskim filmie wtoczył się Fernando Matos.
Efekt trochę zepsuł fakt, że musiał przepychać się przez gęsty tłum.
Przepraszam, przepraszam, proszę nie tamować przejścia, przepraszam, aj, proszę uważać na cygaro!, przepraszam, przepraszam...
Śmiem zaryzykować stwierdzenie, że nie widziałaś zbyt wielu gangsterskich filmów, autorko.
A już na pewno nic z tych dobrych.


Czterej  mężczyźni  rozmawiali przez  chwilę, tkwiąc jak  kamienie każdy na swoim  miejscu.
Myślę, że ta scena może być najmocniejszym punktem ekranizacji.
– Bangla, bangla?
– Bangla.
– Baaangla?
– Bangla!

Po  ich minach  wnioskowałam,  że chyba się dogadali. Chwilę później rozległ się spokojny głos mojego męża:
– Chodź do mnie, Lauro.
Na opis kozaczków i gwałtów zawsze jest czas. Główna intryga musi zadowolić się trzema stronami, a rozmowa rozwiązująca wielkie napięcie między głowami mafii gotowymi się wymordować – brakiem dialogów i opisem “no, stanęli, pogadali, dobrze jest”.
Jeszcze mogło być tak, że Laura mdleje i budzi się już po wszystkim.
Tudzież “nie mam zamiaru znosić waszych humorów, załatwcie to między sobą” i wyjść na zakupy, trzasnąwszy drzwiami.

Wtedy  rozległ  się huk, a ja poczułam  coś jakby uderzenie i nagle po moim ciele  rozlała się fala ciepła.  
Ojej, ktoś postrzelił Laurę. Ojej. Dramatyzm. Napięcie. Emocje. Oh, jej.
Ciekawe, kto. Fernando nie żyje, Flavio też, Domenico przecież by jej nie skrzywdził, a Nacho tak bardzo ją kocha… Lenin wiecznie żywy?
Wielka tajemnica, przez którą będziemy musieli przeczytać trzeci tom. Obstawiam, że to był Flavio, który mimo postrzału ostatkiem sił imperatywu narracyjnego oddał strzał. Domenico pojawia się w ostatniej scenie, więc odpada. Nacho… Nacho właśnie stracił ojca, co oznacza że już nie musi bawić się w fuchę mafijnego egzekutora i może surfować gdziekolwiek zapragnie.
Plot twist! To Anna zakradła się i zrobiła pif-paf.

(...)
***
–  Massimo!  – Z otępienia  wyrwał mnie głos  Domenica. – Oni nie mogą  dłużej czekać. – Cichy, spokojny  ton brata wydawał mi się wrzaskiem.
Odwróciłem  się od okna w stronę pomieszczenia,  patrząc na gromadę lekarzy stojących przede mną.
Dlaczego oni stoją przed Massimem, zamiast zajmować się Laurą? Czekają na jego najjaśniejsze pozwolenie?
Żaden facet nie będzie dotykał mojej kobiety! Zabierać te łapy, bo zaraz sami będziecie je sobie operować!


Nie  wiedziałem,  czy dam radę bez niej wychować  syna, nie wiedziałem też, czy życie bez niej  będzie miało sens. Moje dziecko...
Część jej i mnie, dziedzic i następca. Przez głowę przelatywał mi milion myśli, ale żadna nie niosła ukojenia.
Podniosłem wzrok na lekarzy i wziąłem głęboki wdech.
– Ratujcie...
No kogo? Mnie. Mnie ratujcie po tej lekturze. Urwało nam stronę? Czy może ostatnie słowa są gdzieś na okładce, bo wydawca chciał zrobić coś w stylu marvelowskiej sceny po napisach? Hm? Serio, co jest?
Nie.
Nie, to nie może być prawdziwe zakończenie. Serio, gdzie jest to prawdziwe? No bez jaj. Naprawdę. Nie.
Nie.
Nie.

Jestem przekonana, że gdzieś, może na fejsbuku ałtorki albo jej instagramie, kryje się prawdziwe zakończenie: ankieta, kogo mają ratować lekarze. Zgodnie z odpowiedziami czytelników ałtorblanka napisze następny tom ;)


Raport z oblężonego miasta, czyli psiowłosa Anielka


W tym opku poznaliśmy Anielkę, córkę Archanioła Gabriela. W prologu świeżo upieczony tatuś podrzuca dziecko swemu najlepszemu przyjacielowi, który… jest wilkołakiem. 


– Co to jest? - Spytał patrząc zaciekawiony na przedmiot w jego dłoniach.
– Nie co, ale kto. – Syknął Gabriel wyraźnie urażony jego pytaniem.
- Dobra, to w takim razie kto?
- Dziecko. – Odpowiedział to takim tonem, jakby rozmawiali o pogodzie.
- Jasna cholera. Skąd to masz?
W Lidlu była promocja, niektórzy ludzie po pięć gówniaków wynosili.


- Idę do piekła. Lucyfer posunął się za daleko. Mam już tego dość. Ten idiota nie potrafi się opanować.
- A, co z Victorią. Przecież ona...
- Od razu, gdy Aniel się urodziła, uciekła.
Przypomniała sobie lekcje religii w szkole i doszła do wniosku, że anioł + dziecko = same kłopoty.


Arie podszedł do przyjaciela i popatrzył na dziewczynkę. Była taka drobna i bezbronna. Uśmiechnął się lekko. Była śliczna. Miała mocno czerwone usta i długie czarne rzęsy.
Wilkołak poczuł jakąś dziwną więź (to się nazywa imperatyw narracyjny) z tą małą. Przypomniał sobie, co spotkało jego kuzyna Jacoba. Ogarnęło go przerażenie. Czuł potrzebę chronienia jej. Zamknął oczy. Westchnął głośno, a następnie popatrzył na Gabriela.
- Będę ją karmić własną piersią.


Anielka, już dorosła, kieruje obroną swego miasteczka, Sanguiser, przed atakami Upadłych Aniołów – Caidosów. 


Przebrałam się w czarną bluzkę i czarne spodnie. Nałożyłam na to swój płaszcz. Rozszczekałam (!!!) swoje czarne włosy, aby nie mieć aż tak potarganych.
Zawsze w takich chwilach zazdrościłam ciotce Meduzie – węże były zdecydowanie łatwiejsze w utrzymaniu niż te cholerne kundle.


Przewodziłam małą grupką [małej grupce] amatorskich oferm. Niektórzy nawet nie potrafili utrzymać miecza w dłoni. Niesamowicie wyszkoleni.


Rozumiem, że to miał być taki chrzest bojowy rekrutów? Ale hej, nawet w świecie Achai posyłano ich najpierw na kilkutygodniowe szkolenie!
Tu jest jeszcze śmieszniej - to ona dowodzi tym oddziałem, więc tylko do siebie może mieć pretensje o nędzne wyszkolenie “amatorskich oferm”.
“Nie potrafili utrzymać miecza w dłoni”. Czy mamy tu do czynienia z tak znienawidzonym przeze mnie tropem “miecz taki ciężki, że nie mam siły go trzymać”, czy ci biedacy są aż tak wygłodzeni i osłabieni?


Z mojej lewej strony podeszła Lily, a z prawej Bruno. Zabrakło jedynie Ariego, czyli mojego wilkołaczego opiekuna, a zarazem przyjaciela i trenera. Rano powiedział mi, że ma coś ważnego do załatwienia i do tej pory nie wrócił.
To właśnie księżyc odmienił się złoty i Arie ma o wiele ważniejsze problemy, niż anioły - nieloty.


Akurat, gdy najbardziej go potrzebujemy. Po chwili zauważyłam, jak kilku Caidosów wychodzi z lasów uzbrojeni [uzbrojonych] po zęby. Wyjęłam swój tępy miecz z [popękanej] pochwy. W mieście nie było szans, aby znaleźć dobrą broń.
Ani żadnego kowala, płatnerza…
Samej naostrzyć miecza jej się zwyczajnie nie chciało…


Znaczy: mamy miasteczko, które od lat niemal codziennie doświadcza ataków wroga, nie mogąc liczyć na pomoc z zewnątrz. Z wewnątrz też nie bardzo, bo nie mają ani wyszkolonych ludzi, ani porządnej broni. A mimo to wciąż trwa i jeszcze nie padło.
Kogo tam na nich wysyłają te Caidosy? Starców, kaleki i niemowlęta?
Praktykantów.


Dziewczyna przewróciła oczami i poszła w stronę miasta zrobić to co jej kazałam.
- Aniel co mamy robić? – Spytał jakiś mężczyzna.
- Co kilka dni dzieje się to samo, a wy nadal nie wiecie co macie robić?! – Wrzasnęłam wściekła.
No fakt. Ten ich, hmmm… brak rutyny jest zadziwiający.
Mam teorię: mieszkańcy miasteczka są tak załamani sytuacją, że każdego wieczora upijają się aż do urwania filmu i rano nie pamiętają kompletnie nic.
I tak przez całe lata…


Byłam zła na wszystko. Na Caidosy, moich ludzi, że nie potrafią się obronić, siebie, że nie potrafię ich wytrenować (właśnie…), oraz radnych, którzy siedzieli w pieprzonym Claritas i nie chcieli nam pomóc. Starzec skulił się i odszedł.
No dobra, kochają swoje miasto (miasteczko? osadę?), ale czy w obliczu takich strat nie lepiej pomyśleć o ewakuacji? Czy może chcą żyć w świecie, gdzie ciągle grozi im atak, a rano nie można kupić ciepłych bułeczek?
Już nie mówiąc o zastraszającym tempie wybijania mieszkańców, w tym zawodowców (dzisiaj zapomnij o ciepłych bułeczkach i butach, jutro o leczeniu zębów i porządnej koszuli). Co musi być w takim miasteczku cennego, że dla niego poświęcisz resztę życia na grzebaniu krewnych i znajomych?


Przez całe osiemnaście lat żyłam tą zasadą. Arie wytrenował mnie na idealną [podróbkę] Łowczyni, [!] dzięki czemu żyję. Jednak trudno jest wytrenować dorosłych ludzi.
Kuźwa, skoro to trwa już osiemnaście lat, to powinni mieć już całe nowe pokolenie które wchodzi w dorosłość. Powinni coś umieć. Ci dorośli też powinni mieć już nie lada doświadczenie. Ale najgorsze jest to, że przez osiemnaście lat nikt nie wpadł na pomysł, by otoczyć miasto palisadą, wykopać rów, wał, cokolwiek. Zamiast tego stoją przed swoją dzielnią i czekają aż ci drudzy wyłonią się z lasu. Jak jakaś ustawka kiboli normalnie.


Do walki Anioły przygotowują się dobre dziesięć lat. Razem z Lily byłyśmy jedynymi osobami, które opanowały sztukę walki do perfekcji.
Reszta wciąż potykała się o własne nogi i nadziewała na własne miecze.
Największe straty ponosili nie z powodu caidosów, a tego, że nowi rekruci łapali miecz za zły koniec.
Eee tam, nic sobie nie robili, bo były tępe.

Czy tylko ja się gubię w tej pętli niemożności? Bo tu nic “niedasię” - ani prowadzić treningów (bo są zbyt starzy i zmęczeni), ani prowadzić treningów, bo to jeszcze dzieci i są zbyt słabe. Ani powołać do obrony mieszkańców, bo nie wiedzą, za który koniec złapać miecz, ani wykuć mieczy, ani nawet zadbać o te, które są.


Tymczasem w miasteczku pojawia się grupka przybyszów ze stolicy, którzy oferują swą pomoc w walce z napastnikami. Nie wiedzieć czemu, negocjuje z nimi właśnie Anielka:


- Lily mogłabyś wyjść? Chciałabym z nimi porozmawiać na osobności.
Dziewczynie nie trzeba było dwa razy powtarzać. Po chwili usłyszałam zamykanie drzwi. Spojrzałam na każdego z kolei.
- No dobrze. – Westchnęłam. – Chcę znać warunki.
W tym samym czasie z drugiej strony miasta negocjacje z inną grupą gości prowadził Pan Zenek, miejscowy cieć, z trzeciej przedsiębiorca pogrzebowy podpisywał układ z Caidosami, zezwalając im na zajęcie miasta pod warunkiem zachowania monopolu na wyrób trumien, a z czwartej jakiś random okopał się i ogłosił niepodległość. Burmistrz jak zwykle nie miał nic do gadania.

- Widać, że jesteście tu pierwszy raz. – Zaśmiałam się bez cienia rozbawienia. – Sanguiser jeszcze nigdy nic nie podpisało.
Ostatni nauczyciel zginął podczas ataku czterdzieści lat temu, nikt z nas nie potrafi pisać.


Chcecie zabrać najlepiej wyszkolonego Anioła, bo potrafimy przeżyć w takich warunkach, ponieważ zostaliśmy tak wychowani. Tylko od czasu do czasu mamy masowe samobójstwa. Jednak każdy wie, że nikt nie przeżył tygodnia sam w lesie. I nawet my nie przeżyjemy dłużej.
Ok, miasteczko otoczone jest przez nieprzebyte lasy, w których czai się Zło. Spoko. Ale jednocześnie delegacja ze stolicy dotarła tu bez przeszkód, a Arie nawet wyprawił się w pojedynkę i wrócił cały i zdrowy. Więc…?
W delegacji były trzy osoby. A nie wiemy przecież ilu wyruszyło ze stolicy.
Fakt.


Dziesięcioro anielątek w drogę przez las wyruszyło,
Aż tu nagle – och! pułapka! – i tak jedno im ubyło.


Dziewięcioro anielątek dalej brnie przez gęste chaszcze,
Ale jeden gdzieś za krzakiem wpadł w wampira głodną paszczę.


Więc ośmioro anielątek wroga rozsiec chce na strzępy,
Ale co poradzisz, kiedy miecz jednego całkiem tępy.


Już siedmioro anielątek poprzez lasy biegnie rączo,
Jeden padł i więcej nie wstał, własną splątał się opończą.


Sześć aniołków ocalałych w marszu zwiera znów swe szyki,
Ale jeden został z tyłu, w kłusownicze wpadłszy wnyki.


Pięć aniołków chce odsapnąć, przysiadają więc pod krzakiem
Lecz niestety! Oko w oko z rozwścieczonym wilkołakiem.


Cztery resztką sił się wloką, już miasteczka widać mury…
Ale tego najmniejszego rozdziobały dzikie kury.


Już u celu stoi trójka, nogi drżą im ze zmęczenia,
Wtem! Anielkę zobaczyli… I umarli z przerażenia.


Anielka znalazła się w stolicy, gdzie ma wziąć udział w tajnej misji; do misji zostaną wybrani tylko najlepsi wojownicy. 

Aniel POV's
James prowadził mi kota na smyczy w nieznanym mi kierunku, który nie był północą, południem, wschodem ani zachodem. Co się dziwisz idiotko. Pewnie gdybyś tu mieszkała to nie potrafiłabyś zapamiętać, gdzie jest twój pokój (chyba dom?). Już na całe szczęście wyglądałam jak człowiek. Umyłam się oraz przebrałam w rzeczy, które znalazłam w szafie. Szczęśliwie, mieli dokładnie mój rozmiar. Abigail powiedziała, że mogę brać wszystko co chcę, więc tak zrobiłam. I wyglądałam jak Django w służbie doktora Schulza. Oczywiście broń zostawiłam swoją. Nigdy nie oddam moich dzieci. Są tępe, ale i tak je kocham.
Weszliśmy do ogromnej sali. Rozejrzałam się dookoła. Wszyscy rozgrzewali się rozmawiając głośno.
Będą walczyć na rozdarte paszcze?
Tak! Rap battle!


(...)
– Chyba nie wiesz co mówisz. Widać, że jesteś tu nowa.
Zjechała mnie wzrokiem, a ja mając dość tej szopki powiedziałam:
– A więc wykaż się. Królewo.
Taka forma pośrednia między królewną a krową.
– Królu Ewo.
– Dla ciebie pani królu Ewo, smarkulo.

Odwróciłam się i dumnym krokiem miałam zamiar odejść w stronę tłumu (like a boss), ale usłyszałam jak dziewczyna się podnosi. Następnie szmer, wyciągnięcie noża i rzut. Zamknęłam oczy (bo z otwartymi to każdy głupi umie) i odwróciłam się w ostatniej chwili łapiąc nóż tuż przed twarzą.
A za który koniec chwyciłaś?


Prychnęłam widząc jej minę. Rzuciłam przedmiot na podłogę.
Brzdęk! – nóż. Pac, pac, pac, pac, pac – palce.


Książka pod Durnym Tytułem, czyli antydepresyjne kozaczki


I wracamy do przygód Laury Biel, które tak dramatycznie urwały się w końcówce “Tego dnia”. Laura budzi się w szpitalu, oplątana “kilometrami rurek”. 


– Kochanie – jego oczy się zaszkliły. – Dzięki Bogu!
Twarz Czarnego była zmęczona i zdawało mi się, że jest o połowę chudszy, niż go pamiętałam. Złapał głęboki oddech i zaczął gładzić mnie po policzku, a ja na jego widok zupełnie zapomniałam o duszącej mnie rurce.
To jest dobry moment na seks, Lauro. Łóżko jest, Czarny jest, a ty się ociągasz. Rura w gardle nie powinna być przeszkodą.


Z oczu zaczęły lecieć mi łzy, a on ścierał każdą, nie odrywając ust od mojej dłoni. Nagle do pokoju weszły pielęgniarki i uciszyły nieznośną maszynę.
Brawo! Jeśli maszyna monitorująca stan pacjenta zaczyna wyć, należy wyłączyć maszynę, bez zawracania sobie głowy czy pacjentowi coś może dolega.

Po nich w drzwiach pojawili się lekarze.
Którzy włączyli maszynę, którą wyłączyły pielęgniarki, a która natychmiast zaczęła wyć...

– Panie Torricelli, proszę wyjść. Zajmiemy się pańską żoną niech już nie wyje! – powiedział starszy mężczyzna w białym kitlu, a kiedy Don nie reagował, powtórzył polecenie głośniej.
Massimo wyprostował się i górując nad nim, zmienił oblicze na najzimniejsze, jak to tylko możliwe,


a potem rzucił przez zaciśnięte zęby:
– Moja żona pierwszy raz od dwóch tygodni otworzyła oczy [proszę, proszę - oto mamy śpiączkę opkową] i jeśli sądzi pan, że wyjdę, to jest pan w niewiarygodnym błędzie – warknął po angielsku, a lekarz machnął ręką.
Po tym, jak wyciągali mi z gardła rurę przypominającą tę od odkurzacza, uznałam, że faktycznie byłoby lepiej, gdyby Czarny tego nie oglądał.
A co dopiero będzie jak zobaczy woreczek z moczem dyndający u boku łóżka…
Woreczek na odchody może być takiej firmy, że tylko potentatów naftowych na to stać…

Ale cóż, stało się. Już chwilę później do mojego pokoju zaczęły ciągnąć wycieczki lekarzy najróżniejszych specjalizacji.
I z najróżniejszych krajów. Prym wiedli ci z Japonii, a każdy z wieloma aparatami fotograficznymi.
Przewodnicy wycieczek wymachiwali w górze stetoskopami. Dyrektor szpitala zacierał łapki, licząc przychody z biletów. Laryngolodzy, okuliści, dermatolodzy i ortopedzi – każdy znalazł w Laurze coś fascynującego.
A i pewnie ze dwóch weterynarzy też się tam kręciło.


W trakcie operacji moje serce postanowiło odmówić współpracy.
Nawet poszczególne organy bohaterki stwierdziły, że mają dość uczestniczenia w tej fatalnej farsie jaką jest fabuła tych książek.

Specjalnie mnie to nie zdziwiło.
A co tam! Ono zawsze działało jak chciało.

Zaskoczył mnie natomiast fakt, że lekarzom udało się je naprawić. Coś udrożnili, coś wszyli, jeszcze coś wycieli i podobno miało działać.
Tja, coś jej wszyli. Pewnie budzik.


Uhmm… Lauro, lepiej nie ściągaj kołdry. Jeden z doktorów się trochę zapędził z wycinaniem.


Jasssne. Podczas operacji usuwania kul z nerki tak przy okazji zrobili jej serce.
Domyślam się, że Massimo z bronią asystował przy operacji, chirurgowi zadrżały ręce… Aaaa, skoro już nam się tak chlasnęło na odlew, to czemu nie skorzystać?
A skoro już śpi, to zdejmiemy jeszcze kamień z zębów i obetniemy pazury.
Tylko nie pazury! Bo was pozwie o odszkodowanie!


(...)


Zaraz po wejściu do restauracji zamówiłyśmy butelkę szampana. Niby nie było czego opijać, ale fakt, że nie ma okazji, również ją tworzył. (...)
Gdy wreszcie butelka pojawiła się na stole, poczułam niezdrową ekscytację. Pierwszy raz od wielu miesięcy miałam poczuć w ustach smak alkoholu.
Wycięcie nerki, operacja serca -  furda!

– Za nas – powiedziała Olo, biorąc do ręki kieliszek. – Za zakupy, wycieczki, za życie, za to, co mamy i co nas czeka.
Puściła do mnie oko i upiła łyk. Ja, kiedy tylko poczułam swój ukochany smak, jak prawdziwa chamka opróżniłam szkło jednym haustem.
Nareszcie! Woda życia z Fontanny Wiecznej Młodości! Nektar olimpijskich bogów!


(...)


– Kto dzwonił?
Splecione ręce Olo wystukiwały palcami nerwowy rytm.
– Czarny – rzuciłam, nie patrząc na nią.
– Czemu kłamiesz?
– Bo prawda jest zbyt trudna – westchnęłam. – Poza tym nie wiem, co ci powiedzieć.
Och, jak rozkosznie przyznaje się, że jeszcze nie obmyśliła żadnych kłamstw… :)
I jednocześnie tekstem “prawda jest zbyt trudna” zachęca do ciągnięcia za język…

Wzięłam widelec i zaczęłam ładować do ust mule tak, aby się nimi zatkać i nie musieć odpowiadać na kolejne pytania.
Grzeczna dziewczynka. Wie, że się nie mówi z pełną buzią.
Nie wiem, czy tak dasz radę przez resztę życia, bo Olga nie odpuści.


(...)
– On był tak inny – westchnęłam, obracając nóżkę kieliszka. – Koleś, który mnie porwał. Marcelo Nacho Matos.
Przepraszam, ale imię tego kolesia zawsze wywołuje u mnie przynajmniej cichy chichot. Marcelo Nacho Matos. Niby każda część jest realna, ale zbite razem ciągle mnie śmieszą.
Marcelo Macho Nachos.  


(...)
Pożycie małżeńskie państwa Massimostwa:

Tej prowokacji nie był w stanie zignorować. Chwycił moje biodra i nim zdążyłam złapać powietrze, poczułam, jak zanurza się we mnie. Nie był delikatny, robił to brutalnie i szybko, szarpiąc mnie za ciemne włosy. Pierwszy orgazm przyszedł po chwili, ale pijany Massimo pod wpływem narkotyków był jak karabin maszynowy.
Cały czas krzyczał TRATATATATATATA, a jego lufa rozgrzewała się do czerwoności?
Blitzkrieg mit dem Fleischgewehr!

Szczytowałam kolejny raz i następny, a on nadal z niesłabnącym tempem nabijał mnie na siebie. Po godzinie i kilkunastu zmianach pozycji wreszcie doszedł kolejny raz i wlał się we mnie.
Cały się wlał, aż po kilku sekundach po Massimie został jedynie wilgotny ślad na pościeli.
Spracowany Benvenuto stwierdził: strajkuję, nie wstaję przez tydzień!

...po godzinie…? Godzinie samego rein raus?
Jutro trzeba będzie odwiedzić ten nowy butik… – myślała Laura. – A w Messynie widziałam takie cudne... AAAAOOOOOAAAAACH MASSIMO! ...torebki od Prady… I przydałyby się nowe szpil… ACH, ACH, MOCNIEJ, MASSIMO, MOCNIEJ! ...ciekawe, czy już mają letnią kolekcję Versace… ała, kurwa, gdzie on mi tę nogę zadziera, zwariował? TAK, TAK, MASSIMO, JESZCZE!!!

(...)
– Massimo – krzyknęłam, a on się zatrzymał i obrócił. – Powiedziałeś wczoraj, że nie szanuję swojego nowego serca. O co ci chodziło?
Stał, wpatrując się we mnie lodowato, by po chwili rzucić bez emocji:
– Miałaś przeszczep, Lauro.
Szkoda, że nie mózgu.


https://www.blasty.pl/upload/images/large/2016/05/trzymaj-wypadl-ci_2016-05-22_10-56-56.jpg
Czy przeszczepione serce może kochać?

Powiedział to tak, jakby zamawiał kanapkę z szynką, i zniknął.
I Laura nic o tym nie wiedziała, nikt - nawet lekarze - nie raczyli jej poinformować. Super. Rozumiem, że leków przeciw odrzuceniu przeszczepu też nie brała. Brawo, to durnota z najwyższej ałtoreczkowej ligi. Brawo Lipińska. Choć nie, wcześniej wspomina że ciągle brała jakieś leki. W takim razie nie sprawdziła w ogóle na co one są. Też pięknie.
Jak widać - zażywała opkoidynę.


Laura na targach mody w Lagos:


Dwie godziny później znałam już chyba wszystkich, których warto było znać. Producentów tkanin, właścicieli szwalni, projektantów, kilka gwiazd z Karlem Lagerfeldem na czele, który z aprobatą pokiwał głową, widząc moją suknię.
Pojawienie się Karla Lagerfelda wzbudziło niejaką sensację. Zmarły przed trzema miesiącami projektant specjalnie wstał z grobu, aby skomplementować suknię Laury.
Zombie, ale jaki szarmancki!


(...)
– Muszę czasem pracować – wyszeptał Nacho, a ja poczułam na szyi ciepło jego oddechu. – Niestety, po śmierci ojca zostałem szefem.
I mam na głowie tyle problemów, że nie dasz wiary.

Przed moją twarzą pojawił się kieliszek czerwonego wina.
– Lubię, a raczej lubiłem swoją pracę – opowiadał.
A patrzcie, w poprzednim tomie narzekał jak to musi być zabójcą, bo tatuś go zmusza. Krętacz i kłamca.

Wciąż stał za mną, a ja upajałam się bliskością i łagodnym brzmieniem jego głosu.
– Lubiłem desenie rozbryźniętej krwi na ścianie… – ciągnął Nacho rozmarzonym tonem. – A wiesz, że jak trafisz pod odpowiednim kątem, plama przypomina orchideę?
Artysta! – wzruszyła się Laura.

– Do wszystkiego można się przyzwyczaić, zwłaszcza kiedy traktujesz to jak sport.
– Zabijanie i porywanie ludzi to dla ciebie sport? – spytałam, wciąż stojąc w progu i gapiąc się na wielkie, czarne biurko.
– Uwielbiam, kiedy ludzie drżą na dźwięk mojego nazwiska.
Marcelo Macho Nachos.
*drży próbując powstrzymać śmiech*


Za hajs męża baluj, czyli czarne przegrywa, kolor wygrywa


– Prosiłam o czas. Massimo zrozumiał, a ty...
– Właśnie dlatego, że on zrozumiał, ja mogłem pojawić się tutaj. Nie masz ochrony, dziewczynko, nie licząc tego fightera w mercedesie.
Proszę, taki poliglota, polski na poziomie C1, ale prostego “nie, chcę być sama” nie rozumie. 
Nie rozumiesz, Kaziku. On po prostu lepiej od Laury wie, czego ona naprawdę potrzebuje. A potrzebuje oczywiście JEGO, Macho Nachosa!
Apel o wprowadzenie poziomu C3: “Osoba posługująca się językiem na tym poziomie po prostu wie lepiej, co interlokutor miał na myśli.”


(...)
Kiedy wokół mnie zabrzmiała Kat DeLuna i Busta Rhymes w piosence Run The Show, poczułam, jak wracam do życia. Tak, właśnie tego potrzebowałam: dużo basów, dużo rytmu i muzyki. Tańcząc, nałożyłam mikroskopijne granatowe szorty Dolce & Gabbana, czarne trampki Marc by Marc Jacobs i króciutką, szarą, dekatyzowaną koszulkę z trupią czachą. 
Ej, ale trupia czacha jakiej marki? Nie zasnę, jeśli się tego nie dowiem! 
Ghoulcci.

To go zabije,  pomyślałam, wkładając na nos cieniowane aviatory, i zaczęłam wić się w rytm muzyki.
Potnie się na mojej zbuntowanej edgy stylówie i wykrwawi. 
I w ten sposób Laura uniknie rozwodu, a za wdowi grosz kupi sobie czarne ciuchy.


Nacho stał przy blacie i popijając sok, rozmawiał po hiszpańsku. Na jego pupie luźno wisiały wytarte, jasne dżinsy, a klatkę opinała czarna koszulka z krótkim rękawem. Popatrzyłam na dół i się uśmiechnęłam – miał na nogach japonki. Morderca i mafioso w japonkach.
Jakie to słodkie i rozczulające! 


(...)


– Nigdy nie byłem w związku, jeśli to chcesz wiedzieć. – Przytuliłam się do jego pleców, kiedy udawał, że przekłada jedzenie na ruszcie. – Mówiłem ci w grudniu, że zawsze chciałem kobiety, która będzie inna niż wszystkie.
I znalazłem: nie tak mądrą jak inne, nie tak empatyczną jak inne, nie tak ciekawą jak inne… 
Za to o tak wysokiej samoocenie, jak żadna inna nie ma! 
Naśmiewacie się, a ja ze wzruszenia staram się powstrzymać łzy! 
https://i.gifer.com/4Ijw.gif

(...)


Na weselu Olgi Laura zostaje porwana przez massima; ten jakiś czas więzi ją w swojej willi, ale ostatecznie jednak postanawia uwolnić… albo przynajmniej tak mówi. 
– Podpiszę papiery rozwodowe przed i odprawię całą obsługę z posiadłości. –  Przesunął w moją stronę kopertę, która leżała obok niego. – Dokumenty – powiedział i wyciągnął z kieszeni telefon. – Mario, zabierz wszystkich ludzi do Messyny – powiedział po angielsku, tak bym zrozumiała. 
(...) Poprowadził mnie przez ogród, aż doszliśmy do podjazdu, gdzie do podstawionych busów wsiadali ludzie. Z nieukrywanym zdziwieniem patrzyłam, jak dziesiątki osób ładują się do nich i odjeżdżają.
Mario usiłował przekrzyczeć tłum podekscytowanych gangsterów. – Kto jeszcze nie skorzystał z toalety? Następny postój dopiero za pół godziny w Macu! Niech każdy sprawdzi, czy ma przy sobie wodę i czapkę! 
Ani chybi nieskończenie wielka willa Massima musi mieć jeszcze samowystarczalne podziemia w stylu krypt z Falloutów, gdzie na co dzień przesiaduje cała ta ferajna.


(...)


Zjawia się odsiecz w postaci Komandosa Maczo Naczo:
Nacho pociągnął mnie za sobą i zaczął biec. Kilka sekund później usłyszałam za plecami, jak drzwi biblioteki otwierają się z hukiem. Byliśmy już na schodach, kiedy rozległ się pierwszy strzał. Marcelo biegł, a ja usiłowałam dotrzymać mu tempa. Już niemal widziałam drzwi wyjściowe, kiedy jak słup wyrósł przed nami Mario.
Zahamowaliśmy, a nim Nacho zdążył unieść broń, wycelowany w niego pistolet przysłonił mi cały świat.
– Proszę – jęknęłam żałośnie, a starszy mężczyzna popatrzył na mnie. – Ja nie chcę tu być, nie chcę żeby to trwało dalej... – Głos mi się łamał, a łzy płynęły po policzkach, kiedy słyszałam kroki Massimo na piętrze. – To potwór, boję się go. – Słyszałam tylko oddech Nacho i kroki, które były coraz bliżej.
I wtedy Mario opuścił broń, wzdychając ciężko, i odsunął się z drogi.
– Gdyby jego ojciec żył, nigdy by do tego nie doszło – wyrzucił z siebie i schował w mrok korytarza, robiąc nam przejście.
Na korytarzu dało się słyszeć ponure mruczenie pod nosem. – Stary Torricelli w życiu by nie pozwolił na te cyrki, tyle pieniędzy namarnowanych, tyle kontraktów zerwanych, tylu ludzi rozlokowanych bez sensu, jakieś wojny z Wyspami Kanaryjskimi, a to wszystko dla jakiejś dziuni, żeby to jeszcze porządna dziewczyna z Sycylii była, wszyscy się z nas śmieją...

Bóg jednak trochę mnie kocha, bo poza tym, że nie dał mi w życiu farta, dał mi rozum, który działał całkiem sprawnie.
Tymi słowami pocieszały się te dwie ostatnie, wychudzone, zmarznięte szare komórki oczekujące nieuchronnego końca w pustej, cichej czaszce.


Godzina brunatnej róży, czyli SSłodziak Reini


W tym opku współczesna nastolatka, Kasia, za pomocą magicznego zegarka przenosi się w przeszłość, by spotkać swego idola - Reinharda Heydricha. 


- Przykro mi, panie Heydrich, ale nie doczekasz końca wojny - ściszyłam głos. - Rozumiesz pan? 

- Jak to? - mina mu zrzędła.
Będzie zrzędzić.
Trochę jakby się dowiedział, że nie dożyje końca Tysiącletniej Rzeszy.

- Umrze, pan w zamachu - dodałam jeszcze ciszej.
Oberwie, Przecinkiem z Dupy Wziętym. 

- Po pierwsze, mów mi po imieniu, a nie panie Heydrich, po drugie, gdzie moje maniery, siadajcie, kawki, herbatki? jeśli mi powiesz szczegóły to obiecuję, że krzywdy ci nie zrobię, a do tego może nawet dam ci fałszywe dokumenty i połączymy siły, co ty na to? - zaczął się we mnie wpatrywać. 
- No nie wiem - wachałam się.
Nazistowska szycha i podczłowiek, ja i ty, Reinek i Kaśka, Traumpaar! Nic nas nie powstrzyma!

Spostrzegłam też, że dziewczyny wyszły z transu i zaczęły podchodzić  do Reinharda, a Ania trzymała w dłoni długą metalową rurkę (standardowe wyposażenie gabinetu ważnej szychy z III Rzeszy. Może Reinhard wykorzystywał przerwy w pracy na hobbystyczne dmuchanie szkła.). Nie no, nie wierzę, Zosia przyłożyła palec do ust nakazując bym była cicho. Gdy były dość blisko nas, Ania wzięła szybki zamach i uderzyła mężczyznę w głowę. 

- Co ty zrobiłaś?! - wydarłam się na przyjaciółkę.
- Ratuje nas z opresji.
- Ale mi dobrze się z nim rozmawiało, dopóki on nie odzyska przytomności, nigdzie nie idę - odwróciłam się.
Otoczę go opieką, biedaczka mojego. 
Na przepoconym sienniku umierać będę razem z nim.


(...)
- A może połączymy siły i uniknę śmierci, a przy okazji zmienimy bieg całej wojny [jak na truloffa przystało, będzie wzorem kochanka, a “zmienianie historii” będzie polegać na tym, że Niemcom nic nie będzie zagrażać], co ty na to? - szturchnął mnie w ramię.
- Ale będzie fajnie! Może byś postarał się o pracę w Warszawie? 

- A twoja żona, Lina? Nie spodoba jej się, że trzymasz z Polką - stwierdziłam.
- Liny, często nie ma w domu więc nie będzie większego problemu - wzruszył ramionami. 
Gdyby nie to, że RH był stałym gościem burdeli i alkoholikiem, to ten fragment mógłby być wzruszający.

- Ale jest też taki problem, że nie mam, gdzie mieszkać - westchnęłam teatralnie. Gość łyka wszystko jak odkurzacz drobniaki, w tym tempie będę mieć zaraz kluczyki, portfel i willę w Vichy.
- Wprowadzę się więc do ciebie. Cieszysz się? Poznamy się bliżej.


(...)
- No dobra, chodź na górę - blondyn wziął mnie za rękę i zaprowadził do pokoju, w którym stało łóżko, szafa, biurko i dwa krzesła. Gdy ścieliłam łóżko (mądra dziewczyna, wie od razu, o co chodzi!), Reinhard siedział na krześle i wszystkiemu się przyglądał. Gdy skończyłam usiadł obok mnie. 
- No to opowiedz coś o sobie - przysunął się bliżej mnie.
Czy tylko mnie RH wydaje się w tym opku przerażająco creepny?
Trzydziestoletniicoś gość pod nieobecność żony wywozi do pustego domu osiemnastolatkę-uczennicę, kusząc ją wyrobieniem dokumentów (bez których prędzej czy później zostanie rozstrzelana), po czym siedzi i patrzy, jak ścieli łóżko. Tylu czerwonych flag to chyba nawet w Moskwie nie ma. 
(...)
Bohaterka przenosi się na chwilę do współczesności, zabiera parę przydatnych gadżetów i wraca:


Znowu obudziłam się w domu Reinharda. Szybko zaczęłam wypakowywać ciuchy i układać je w szafie (już się zdecydowała do  niego wprowadzić?), gdy nagle Reinhard wszedł do pokoju.
- Mein Gott, gdzie ty byłaś? Martwiłem się, że coś ci się stało - objął mnie.
Ugh, z każdą taką scenką zaczynam coraz bardziej obawiać się, że dojdziemy do seksów.

No proszę, Herr generał martwił się o mnie.
- Emm, no - jąkałam się.
Zrobiło mi się ciepło i poczułam jak robię się czerwona na twarzy, do tego Reini tak ładnie pachnie, wiadomix, że nie będzie go czuć krwią, prochem i gazem, od brudnej roboty ma przecież ludzi... zaraz, zaraz, o czym ja myślę?
Eh.

- Byłam w swoich czasach - odpowiedziałam z wachaniem.
Wąchaniem?

- A, no tak - dopiero teraz mnie puścił. - A to, co? - wskazał na urządzenie, które wisiało na mojej ręce.
- To jest smartwatch, inteligentny zegarek - odparłam, gdy mężczyzna zaczął przeglądać aplikacje na zegarku.
Kurde, fajną masz bransoletkę, można w niej zmieniać kolorki i wzorki… Przywieź mi z przyszłości drugą taką dla żony, co? 

- Fajny, a to co? - zapytał biorąc do ręki telefon. 
- To jest smartfon, czyli telefon taki super nowoczesny - odparłam, próbując zabrać mu urządzenie. 
- O, jest aparat - uśmiechnął się i go włączył. Poznał po ikonce!  - Chodź tu - przyciągnął mnie do siebie, przytulił i zrobił nam zdjęcie. Od razu takie z dog filter i brokatowymi swastykami. 
Facet szybko uczy się nowych technologii. 
Jedno spojrzenie mu wystarczyło. Inteligentny, skubaniec!


(...)
- Czyli do 1941 roku wszystko jest w porządku, nadal kierujesz Głównym Urzędem Bezpieczeństwa Rzeszy i opracowujesz plany ostatecznego rozwiązania, potem zostajesz Protektorem Czech i Moraw, rządzisz w dobry sposób, czyli mało egzekucji, łapanek i tym podobnych, jasne? - po raz kolejny pytałam mężczyznę.
- Moja droga, ale to nie jest dobry sposób. 
Spójrz na to inaczej - dzięki terrorowi podludzie chodzą jak po sznurku.


- Tak, będę dla mieszkańców dobrym Protektorem - uśmiechnął się, a po chwili zmarszczył brwi.
- Mam wrażenie, że Himmlerowi to się nie spodoba.
Hej, tam w Pradze jest pan Protektor
blondas i taki miły,
przez okno rzuca spojrzenia bystre,
bo chce, by dla ciebie były
zimą sopelki, śniegi i lody:
wszystkie zimowe wygody.


 - Możesz przenosić się w czasie, tak? - wyjął z mojej kieszeni wystający zegarek. 
Będę musiała, go lepiej chować. Potwierdziłam skinieniem głowy.
- Nie będziesz tu siedziała specjalnie dla mnie, więc przeniesiemy się do września 1941 roku, kiedy Hitler mianował mnie Protektorem, co ty na to? 
Szybciej, szybciej do tego zamachu, co się będziemy bawić w jakieś nudne życie. Ważne, żeby Mary Sue nie czekała za długo. 


(...)
Heydrich idzie na spotkanie z Hitlerem, Kasia czeka na korytarzu. 

W tym samym czasie, gdy czekałam, obok mnie, co chwila przechodzili SS-mani i gapili się na mnie. 
***

Reini: Łapska z daleka *robi groźną minę* 
Megan: Człowieku nie wtrącaj się w środku książki *łapie go za ucho i zabiera* 
Vaherem: Co tu się…
Kazik: Człowieku nie wtrącaj się w środku analizy *łapie go za ucho i zabiera*

***

Jednak ja starałam się zachować kamienną twarz, chociaż Reinchardowi lepiej to wychodziło. W końcu, po paru minutach Reinhard wyszedł z pomieszczenia, niestety ku mojemu przerażeniu z samym Hitlerem. Mam przechlapane.
- Mein Führer to jest Andrea, moja sprzątaczka - tłumaczył pewien siebie, ale naprawdę, sprzątaczka? 
No serio, Reinhard, nie mogłeś wymyślić jej lepszej legendy? Sekretarka, zaufana asystentka? Kuzynka?  

- Miło poznać - Führer uścisnął mi dłoń. - Cieszę się To dla mnie zaszczyt, że mogę poznać służącą mojego najlepszego Obergruppenführera. 
Nawet mnie to ucieszyło, że Hitler był taki miły. Chociaż, jakby się dowiedział, że jestem Polką to nie byłby taki miły. 
Co za szczęście, że nie taki ładny jak Reini, bo byśmy tu mieli opko o Adku, który tak naprawdę nie chce tej wojny i tylko czeka na marysujkę, która przeciągnie go na jasną stronę mocy. 
A wiesz, myślałem dziś o takim opku: młody Hitler spotyka kobietę w której się zakochuje i dzięki jej wsparciu dalej maluje obrazy i utrzymuje się z ich sprzedaży…
Mnie za to przyszło do głowy opko w stylu boys bandu, że wszyscy mieszkają na kupie, zostają sparowani z koleżankami autorki, grają w butelkę i mówią do siebie ksywami typu “Czarny”. Tylko zamiast nastoletnich idoli - nazi elity. 
“Kiedy zeszłam na śniadanie, Adolf gonił Rosenberga ze szczypcami do kastracji byków, krzycząc: “Ty elemencie zdegenerowany, ja ci zaraz zrobię higienę rasową!”, Göring założył sobie poroże na głowę i udawał łosia, aż Zuza wpadła ze śmiechu pod stół, a Goebbels ściemniał Zosi, że żadna kobieta oprócz niej go tak naprawdę nie rozumiała”.

- Zabierasz ją ze sobą, Heydrich? - Hitler zwrócił się do Niemca.
- Tak, mein Führer - potwierdził.
- Eh, a chciałem zaprosić was na obiad wśród mojej elity. 
Ciebie, Andreo, jako honorowego gościa, rzecz jasna. 
Ewa nie umywa się do tej twojej sprzątaczki.


(...)
- Będziemy musieli tylko dopilnować, żeby żaden z wyższych rangą hitlerowców nie dowiedział się o twojej łagodnej polityce - podeszłam do niego i spojrzałam mu w oczy.
Więc na początek zarządzimy trochę aresztowań, jakieś rozstrzelania, ale tylko tak dla picu, żeby się Himmler nie zorientował. Czechom się wytłumaczy, że to tylko dla ich dobra!

- Tak, ale nie bój się, damy radę - przytulił mnie do siebie. - Dziękuję za wszystko, co dla mnie robisz - szepnął.
Staliśmy tak przytuleni dopóki, nie zadzwoniono do drzwi. Natychmiast oderwaliśmy się od siebie, a Reini poszedł otworzyć. Jakiś, Niemiec dostarczył nasze rzeczy i zaparkował pod domem Mercedesa, Reinharda. 
Ten konkretny mercedes nazywał się Reinhard, czy to może nazwa modelu? 
Marka: Mercedes, model: Reinhard, imię: Bubuś. 


(...)
- To idź ubrać mundur. 
- Mundur Luftwaffe - poprawił mnie i poszedł. 
Po chwili wrócił w mundurze majora Luftwaffe. 
- Jaki przystojniak - zaśmiałam się.
- Wiadomo - poprawił włosy i wyprowadził mnie z domu. 
Opko, w którym bohaterka ciągle przebiera się w nowe sukieniusie, ale tą bohaterką jest nazistowski zbrodniarz, a sukieniusie to mundury różnych formacji wojskowych Trzeciej Rzeszy. Gdyby miesiąc temu ktoś mi powiedział, że będziemy analizować takie opko, to bym mu odpowiedział “tu się jebnij”. 
mam 32 lata i zszedlem na śniadanie. ubarlem szary mundur na ramiaczkach od hugo bosa czarne kozaki i wlozylem medale (takie jak na zjedciu http://odznaczenianazistowskie.jpg 


Nadchodzi dzień zamachu na Heydricha…


- Przyszedłem tylko powiedzieć, żebyś zapamiętała te nasze wspólne i szalone chwile - zaśmiał się i spojrzał na mój telefon. - Uśmiechnij się - otarłam nos i uśmiechnęłam się.
Objął mnie ramieniem i zrobił zdjęcie, takie słodkie.
- Żegnaj Reini - łzy zaczęły lecieć mi po policzkach.
- Nie płacz, Kasiu - otarł moje łzy, przytulił mnie i wyszedł z pokoju. 
Przepraszam, ale jaki to, kurwa, ma sens?
Laska przyleciała z przyszłości, zna dokładnie przebieg zamachu, może mu powiedzieć choćby “nie jedź tą ulicą” albo “weź inny samochód”, “jedź z obstawą”, cokolwiek. A tu nic, siedzą i biernie czekają na godzinę zero, nie podejmując nawet podstawowych środków ostrożności.  Chyba “Oszukać przeznaczenie” weszło Kasi za mocno. 
Oraz nie wierzę, ani jedną komórką mózgu nie wierzę, że Heydricha tak nic a nic nie zainteresowały nazwiska zamachowców i szczegóły operacji… 


*1 maj 1942*
Znowu cofnęła się w czasie?

Już od dwóch dni, nie odwiedzam Reinharda w szpitalu, nie mam siły patrzeć na jego cierpienie. A poza tym pewnie są tam żona i dzieci.  Lada moment wiedrze mu się sepsa w wiadrze, a w przeklętej III Rzeszy nie ma penecyliny. Siedziałam na łóżku Reinharda w ciepłym domu i wspominałam te wspólne chwile, patrzyłam na nasze wspólne zdjęcie, które zrobił przed wyjazdem. W tym momencie przyszedł mi do głowy świetny pomysł. Zegarek, mój rodzinny dom, a w nim peniceliny! Mogę uratować, mojego ukochanego Reinharda! Natychmiast wybiegłam do swojego pokoju i odkopałam zegarek z pod sterty ubrań czym prędzej wcisnęłam guzik. 
Strasznie jej się z nerwów język plącze. Penecy… penelicy… peniceli…



*13 czerwiec 2019*
Ej, a co nią tak miotnęło? Do tej pory lądowała w przyszłości w tym samym dniu a nawet o tej samej godzinie, o której startowała z przeszłości i odwrotnie.
W maju w hurtowniach nie było penicyliny, zapowiedzieli dostawę na czerwiec. 

Znalazłam się w moim domu, nikogo nie było. Pewnie rodzice wyszli na miasto. Natychmiastowo dobrałam się do szafki z lekami i wyciągnęłam to, co uratuje życie Reiniego. Na wszelki wypadek już nie próbowałam powtarzać nazwy. Dumna z siebie, wróciłam do przeszłości.
Niestety, wyrzuciło ją też 13 czerwca, tydzień po pogrzebie. Ups. 
Co za baran przerywa antybiotykoterapię i kisi penicylinę w szufladzie?!


Kasia i Reini uciekają do aliantów, wojna kończy się trzy lata wcześniej, w końcu oboje postanawiają przenieść się do Kasinej teraźniejszości. 


*2023 rok*

Obejrzałam się dookoła, obok mnie przebudzał się Reinhard. Kiedy wstałam z ziemi, zobaczyłam gmach mojej starej szkoły podstawowej, włączyłam telefon. Wszystko w nim działało, udało się, wróciliśmy do moich czasów. Reini rozglądał się, co chwila.
Swoją drogą, naprawdę jestem ciekawa, do jakich czasów wróciła. Pomyślmy: wojna skończyła się dużo wcześniej, zawarty po niej pokój musiał uwzględniać aktualny układ sił… Polska ma prawdopodobnie zupełnie inne granice, nie było przecież konferencji w Jałcie, a Berlin zdobyli nie Sowieci tylko Anglicy. A co z postępem technologicznym? Czy faktycznie jej smartfon będzie działał? Przecież to właśnie wojnie zawdzięczamy wiele wynalazków i technologii, które bez niej prawdopodobnie w ogóle by nie powstały (albo dużo, dużo później). Może smartfon w jej ręce zmienił się właśnie w kilogramową cegłę z antenką i bez wyświetlacza…


- Chodźmy do mojego domu, nie było mnie półtora roku - Reinhard kiwnął głową i ruszyliśmy w kierunku miejsca mojego zamieszkania. 
Półtora? Od maja 2019? Długie ostatnio te lata, to pewnie przez zmiany klimatu… 

Po drodze ustaliliśmy, że spróbujemy wyjaśnić to wszystko moim rodzicom. Ustaliliśmy też, że dla innych ludzi, Reinhard będzie nazywał się Mateusz. 
Reini, powtórz: MA-TE-USZ. Nie “uś”! Twardo! 


- Czy to naprawdę...? - mój tata wskazał palcem na blondyna.
- Reinhard Heydrich, tak - przytuliłam się do mężczyzny. 
Oho, rodzice też nieźle przez córkę wytresowani, skoro tak na pierwszy rzut oka rozpoznają jej tróloffa. Pewnie ma cały pokój w jego plakatach. 

Rodzice patrzyli chwilę na niego, aż w końcu odważyli się podejść.
- Ile ty masz lat chłopaku? - mama przyglądała się mężczyźnie.
- Trzydzieści sześć, szanowna pani - ucałował dłoń mojej matki. 
Bo to jest przecież najbardziej istotne w tym momencie :D
Rodzice rozpoznają, że to Heydrich, czyli mają świadomość, kto to jest i czym się zajmował. I nawet nie zastanawia ich, jakim cudem w 2019 hitlerowski zbrodniarz wojenny ma 36 lat, tylko pytają o wiek (wobec młodego wieku córki, jak rozumiem), po czym….

Akurat rodzice mieli przygotowywać obiad. Reinhard postanowił pochwalić się zdolnościami kucharskimi i pomóc rodzicom przy obiedzie.
Nie mogę, nie mogę! Sami rozumiecie, dlaczego nie mogę, prawda? :D 
Może to są Borejkowie. Najważniejsze, że córka złapała chłopa, uff, kamień z serca, nie zostanie starą panną. 


A skoro Reini już znalazł się we współczesnych czasach, to trzeba go zalegalizować… 

Nie będę opowiadać, co działo się w urzędzie, ale siedzieliśmy tam dwie godziny, takie kolejki były. Przynajmniej Reini, ma już polskie obywatelstwo i dowód osobisty, teraz nazywa się Krystian Heydrich. Jak udało mu się zachować nazwisko? Po prostu powiedział, że jest prawnukiem Heydricha. Ta bajeczka, którą opowiedział babce w okienku mnie rozwaliła.
No, to teraz już wiecie – polskie obywatelstwo dostaje się od ręki, trzeba tylko odstać swoje w kolejce i naopowiadać kocopołów babce w okienku. 
Byłoby interesującym zwrotem akcji, gdyby Reinhard Heydrich wstąpił do polskiej reprezentacji futbolowej, żeby szybciej dostać obywatelstwo. 


I na tym kończymy przegląd roku 2019…

Szczęśliwego Nowego Roku! 

21 komentarzy:

Katka pisze...

Opko o nazistach... yyyyy...
chyba coś bardzo poważnego mnie ominęło o__O

Anonimowy pisze...

Cudnie śmieszne są te skrawki wymysłów autorBlanki z komentarzami - gdy się oczywiście mimo wszystko mniej więcej pamięta ciąg... No, ten... Jakiś tam ciąg luźno powiązanych ze sobą niby-wydarzeń. Przejście od punktu A do punktu B. Przesunięcie się od jakiegokolwiek punktu do punktu. To, co się działo pomiędzy jednym penisem a drugimi kozaczkami. Który był pierwszym truloffem i czemu to jednak ten drugi.
Podsumowanie zacne.
Bea

Anonimowy pisze...

Podsumowanie kwikaśne, ale przyznam szczerze, że tęsknię za Glątwą albo za kocopołami duetu Marcel&Gargaś.

Ela TBG

Cichy Protagonista pisze...

Proszę o numer analizy pierwszego opka. Że mi takie cudo umknęło!

Jak teraz patrzę na "przygody" Laury to już wolę to o naziolu, przynajmniej tam młoda ałtoreczka może jeszcze zmądrzeje, wyrobi się i napisze coś zdatnego.

Shadow Memory pisze...

Przygody laury doczekały się zwiastuny kochani!

Anonimowy pisze...

O mój Boru...
Ela TBG

Shadow Memory pisze...

Dla zainteresowanych:Niestety nie mogę odnaleźć tego zwiastuny, ale dla waszej informacji, był wyświetlany przed paszkwilem Futro z Misia. Jeśli o sam klip chodzi, przedstawiał sceny "gorącego seksu", kozaczki, sycylijskie widoki, Laurę, Olgę i tego jej pierwszego(Polaka). Penissima też dużo, wpychany niemal na siłę, Domenico też się przewija, jest parę scen ze spluwami, żeby nadać mafijnego. Armado, proszę, zrecenzujcie to dla nas gdy wyjdzie.

Anonimowy pisze...

Doskonałe... :) To był dobry rok. A czy i w tym roku dokonała się sylwestrowa ustawka czy coś? :)

Anonimowy pisze...

Są jakieś skrawki na yt ale nie odwazyłam się zobaczyć...

Anonimowy pisze...

Hej, będzie w ten czwartek analiza? Czy w następny?

Cichy Protagonista pisze...

Jest zwiastun na YT... https://www.youtube.com/watch?v=SaZOy5Zq1dY

Ellysia pisze...

Noe i jego zwierzyniec śmieszy jak zawsze. <3
Z asasynowatego opka brakowało mi ulubionego fragmentu, gdzie brzuchata Maria otrzymuje kolejny liścik "sorry kochanie, latam na misje" i sama wspomina, że kiedyś też taka była i w sumie na co jej były te dzieciaki. :D
Brakowało mi też (to z tego roku?) starwarsowego opka z merysujką. Akurat w temacie niedawnego wyjścia ep IX.
Patolaurcia jest dużo strawniejsza i śmieszniejsza w fragmentach.
Psiowłosa Arielka to coś co po grafomańskiej, szkodliwej i złej na wszelkie możliwe sposoby Glątwie było mi trzeba. Uroczo-kwilaśne i naiwne pseudofantasy z merysujką. <3

Kocham Was.

Anonimowy pisze...

Mi zabrakło jednego fragmentu z psiowłosej Arielki:

"- Zamknij się i mnie wysłuchaj. - Powiedział Gabriel.

Pamiętacie Drodzy Czytelnicy, że Gabriel to ten, który zwiastował Pannie Maryi że będzie mieć dziecko, prawda?
W sumie ciekawe, czy zwiastowanie zaczął od takich samych słów.
Nie, tam zaczął grzeczniej, od “Bądź pozdrowiona”. "

najlepszy fragment tamtej analizy :D

Anonimowy pisze...

Tylko który trulof był pierwszy? Bo w każdym tomie to ona się za jakimś penisem oglądała bez względu na aktualny status związku

Ellysia pisze...

Wiecie, co mnie przeraża/zaskakuje?
Ludzie na różnych portalach pod zwiastunami "365 dni" (ale też na lubimyczytać) autentycznie zachwycają się jaka to świetna książka, że czyta się ją z wypiekami na twarzy, że jest zaskakująca, pełna zwrotów akcji. Że jest ostra, "pikantna" a Grey przy niej to bajka dla dzieci (sic!)
I naprawdę, takich komentarzy jest od groma...

Anonimowy pisze...

Może to kupione komentarze?

Ellysia pisze...

Konta na fb (niestety) nie wyglądały na kupione.

Anonimowy pisze...

Moze różne agencje PRowe maja swoje farmy troli gdzie płacą za pozytywne komentarze.

Anonimowy pisze...

Obawiam się,że istnieją osoby, które mogą naprawdę pisać takie rzeczy. To jak z filmami Vegi, każdy kto widział więcej niż jeden film, widzi jakimi grubymi nićmi szyta jest fabuła. Ale niewyrobiony odbiorca się zachwyca. Są też ludzi uważający, że "Trudne sprawy" to serial na faktach i wierzący w każdą jedną historię. Może z drugiej strony należy się cieszyć, że ktoś sięgnie po Lipińską, a potem zachęcony zacznie czytać regularnie i kiedyś trafi na dobre powieści?

Memphis pisze...

Macho Nacho Maaaaaan!
https://youtu.be/hMqeNpP2PCo

Anonimowy pisze...

Aaaah, przypomniałyście mi tym pierwszym opkiem jak opisywałam je koleżance z ławki za mną. Opowiadałam o tym nieszczęsnym kotku, który pożąda kogutka w swoim wnętrzu. Dziewczyna zgłupiała, no to jej przetłumaczyłam: "My pussy wants cock" czy coś w ten deseń. I nagle słyszę zza siebie skrzekliwy głos jednej z bliższych znajomych rzeczonej koleżanki.
"TaKA naPAlonA jestEŚ żE muusIsz sIę DZIeliĆ swoiMi fantazjAmI z WSzySTkiMi dOokOła?!!"Nie, nie mówiła z sarkazmem. To była druga klasa LICEUM. (Żeby nie było, mówiłam półszeptem i jeszcze się pochylałam nad ławką). Po dziś dzień nie wiem, nudziło jej się, czy co.
(Aaa, i dla zmartwionych: koleżanka z którą rozmawiałam wszystko jej wytłumaczyła i poza jednym wielkim WTF z mojej strony nic się nie stało)
@Pstrung