czwartek, 24 września 2020

398. Wielka wojna o książkę kucharską, czyli telewizja to zuuuuo! (Zaginiony świat koni, cz. 2/?)

 

Drodzy Czytelnicy!

Wracamy dziś do krainy pacyfistycznych konisiów-tulisiów i prześladujących ich złych (arysto)Kratów. Przypomnijmy: trzynastoletnia Milena na wakacjach odkrywa, że konie w jej ulubionej stajni nie są tak naprawdę końmi, lecz kosmitami z odległej planety Ermir. Ich rasie grozi zagłada, gdyż polują na nich bezwzględni Kraci, a Milena jest ich jedyną nadzieją na ocalenie. Milena zostaje zabrana na ich planetę, gdzie poznaje starożytną wiedzę…


Tomasz Jarosz

Zaginiony świat koni

wyd. Novae Res, 2014


część 1


Analizują: Kura i Vaherem


ROZDZIAŁ VI

KUNICE PO RAZ DRUGI


Milena wyszła z Sali Przemiany. Karo popatrzyła na nią. Widziała w niej coraz większą moc — jednak sama cały czas miała wątpliwości. Co zrobić, żeby lepiej to wszystko wiedzieć? Co zrobić, żeby pomóc Milenie?

— Ty nie możesz mieć wątpliwości — wysłała jej informację Milena. Po raz pierwszy sama rozpoczęła dialog za pomocą myśli.

Rzeczywistość zafalowała. Bibliotekę ogarnęła ciemność. Dziewczyny spojrzały na siebie. Obydwie poczuły, że do ich umysłów wkrada się purpura otaczająca je złą poświatą. Podeszły do wielkiego okna. Nad biblioteką zawisł potężny statek kosmiczny. Jego ogromny, obły kształt przypominający monstrualnego czarnego żołędzia przewyższał nawet bibliotekę. 

Żołądź Śmierci. 

Zgadnijcie, co mój zepsuty mózg widzi na to hasło :D



Z dołu brzuchatego wnętrza wystawały jelitka skupione wiązki różnych broni, których końcówki żarzyły się na niebiesko, jakby przygotowane były do ataku. Za chwilę z tych niebieskich końcówek zaczęło sączyć się jasne światło, które otoczyło bibliotekę.

To nie żaden statek, to reflektor sceniczny! Zaczynamy koncert! 


— Chcą wyssać naszą wiedzę. Już wiedzą, że zniknęliśmy z naszej planety! — zmartwiona Karo wysłała sygnał ostrzegawczy.

Strumień promieni przeniknął do wielkiego kryształowego mózgu biblioteki. Ten, pełen światła, raptownie zmatowiał.

Moment prawdy nadszedł, zobaczymy czy kosmiczne konie umieją w firewalla. 


Milena uniosła się w powietrze. Przypomniała sobie nagle, że ma bacik, ponieważ zaczął drżeć w jej kieszeni. Wzięła go do ręki. Miał ogromną moc, która przeszła teraz przez całą Milenę i objęła ją w kokon siły.

Poleciała w górę. Karo uniosła się za nią. Szerokimi pustymi korytarzami przeleciały przez wiele pięter. Wszędzie były wejścia do różnych pomieszczeń, wielkie ekrany i hełmy na głowy do przekazywania wiedzy.

Poglądowe foto przedstawia studentki w Kosmicznym Instytucie Naukowym:

https://i2.wp.com/my-perfect.ru/wp-content/uploads/2018/images_7/istoriya_himicheskoj_zavivki_39_foto_ot_sozdaniya_i_do_nashih_dnej_11.jpg


Kiedy znalazły się na samej górze, w szczycie piramidy nad sobą zobaczyły z bliska olbrzymi brzuch statku kosmicznego, pod którym się znalazły.

— Można otworzyć szklany szczyt? — spytała Milena.

— Tak, pomyśl tylko o tym — w myślach odparła Karo.

Milena przesłała polecenie i ogromna kopuła otworzyła się.

Szczyt piramidy z ogromną kopułą. 

Ciekawy projekt. 

Otwierany myślą przez dowolną przypadkową osobę. Tak na co dzień to chyba studentów i pracowników musiał szlag trafiać od tego ciągłego kłapania. 


 Wtedy, nie zastanawiając się, dziewczyna machnęła bacikiem i strumień potężnej fali uderzeniowej został skierowany na statek. To uderzenie skondensowanym powietrzem spowodowało, że statek Kratów dostał cios ogromną, powietrzną pięścią. 

W przeciwieństwie do uderzenia skondensowaną ziemią, które powodowało cios ogromną ziemną pięścią. 


Dziewczyny jak zahipnotyzowane patrzyły, co się dzieje. Milena oczekiwała jakiegoś wybuchu, strumienia promieni, ognia, a to wszystko rozgrywało się w prawie idealnej ciszy.

To jakieś anty-Gwiezdne Wojny; tam było słychać wybuchy podczas bitew prowadzonych w kosmiczej próżni, tu najwyraźniej dźwięk nie rozchodzi się w powietrzu. 



Ogromny pojazd zaczął się błyskawicznie kręcić wokół własnej osi i koziołkować, wypychany niesamowitą siłą. Przypominał osę, która konała po wydaniu żądła, próbując w locie złapać równowagę. 

Kącik przyrodniczy NAKWy: Osa może żądlić wiele razy, bo nie traci żądła. Autorowi pomyliło się z pszczołą…

 

Podczas szalonych ruchów wszystkie urządzenia w środku rozsypywały się. W wielkim pędzie został wypchany z atmosfery planety i koziołkował dalej — gnając przed siebie. Zatrzymał się dopiero po uderzeniu w małe, sztuczne słońce krążące wokoło planety. 

Może jestem ograniczona, ale nie potrafię sobie wyobrazić, jak Ermirowie doszli do takiego stopnia zaawansowania cywilizacyjnego, podczas gdy nawet myśl o zniszczeniu czegoś jest dla nich niewyobrażalna. Rozwój technologii wiąże się z niszczeniem, np. żeby wytopić metal trzeba zniszczyć jakąś połać ziemi wydobywając rudę i węgiel...


Wybuch rozjaśnił niebo. Mimo że odległość była bardzo duża, rozbłysk było widać na turkusowym dachu planety Ermir. Była to pierwsza porażka Kratów z ręki Mileny. I nie ostatnia.

Ej, serio? Laska ot tak, jedną myślą rozwaliła potężny statek kosmiczny? To o czym będzie cała reszta książki, skoro Milena jest w stanie w sekundę pokonać każdego wroga? 


— Jak to zrobiłaś? — wykrzyknęła w jej głowie Karo.

— Nie wiem. Naprawdę. Poczułam teraz wielką moc — tak wielką, że mogłabym zniszczyć wszystko.

I już wiemy, jak Milena wygląda naprawdę:

https://i.pinimg.com/originals/08/7c/c0/087cc033d6b5f982daa8be230e22d64f.jpg



— Jak to zniszczyć? Przecież nie można niszczyć, my nie możemy tego robić, przecież wiesz. Nie mogliśmy wymyślić takiej broni, a tym bardziej jej użyć.

— Więc, jak widzisz, używam jej ja — spokojnie odparła Milena. — Tak to wymyślił Erdmunda. Zrozumiałam to już w tej fontannie, w bibliotece. 

Rasa kosmicznych pacyfistycznych koni, które nawet nie potrafią myśleć o walce i zniszczeniu, znajduje sobie perfekcyjną obrończynię w postaci trzynastoletniej dziewczynki. Wiadomo, że z takich są najlepsze machiny zagłady! 



A teraz musimy wracać na ziemię i to szybko — pozostało niewiele czasu. Tam mają zaatakować Kratowie. Może nie zaatakować, ale szukają was. I nie mogą znaleźć, dlatego są bardzo, bardzo wściekli.

Ta broń była przygotowana specjalnie dla młodej dziewczyny z Ziemi… No cóż, może to ona uratuje wszechświat… Ale nie wiedziała, czy jej się uda. Bała się po prostu…

Dziewczyny wyszły z biblioteki.

— Będziemy się przenosić. Tak jak ostatnio, nic nie bolało, prawda? — Koński pysk Karo rozciągnął się w uśmiechu.

Wizja uśmiechającego się, humanoidalnego konia jest… brrr. 

https://image.shutterstock.com/image-illustration/funny-portrait-smiling-horse-unreal-260nw-154804691.jpg


— Widzisz, potrafimy tyle rzeczy, a nie możemy się oprzeć tym potworom.

— Jak to nie umiecie? Ja jestem odpowiedzią na ich moc. — Milena po zniszczeniu statku kosmicznego poczuła wielką siłę. Czuła, że może przenosić góry. 

Żeby tylko! 


Że rozumie kosmos, jego język, widzi jego granice. Tylko nie wiedziała jeszcze, co ma zrobić z taką potęgą.

A tak akurat ma większość ludzi po wypiciu pierwszej kawy danego dnia. 


Skupiła się bardzo mocno. Wyobraziła sobie Kunice, stajnię, w której to się zaczęło, i otaczający ją mrok kosmosu. Spojrzała na Karo i opatuliła ją swoją mocą. Jej umysł zmienił je obydwie w transfer myśli i jako własna myśl przeniosła się wraz z Karo na Ziemię. Tam się zmaterializowała. W starej stajni. To było bardzo proste. 

Mujborze, dlaczego tak nie można, zamiast dojeżdżania do pracy! 


Przynajmniej tak się jej wtedy zdawało. Gdy się tam znalazły — zemdlała.

Do stajni wbiegła Ania i przerażona spojrzała na leżącą Milenę.

— Co się stało? — krzyknęła. — Co jest, Milena?

Opiekunka koni zupełnie nie wiedziała, co się mogło stać. Czyżby Milenę kopnął koń? Ale to było niemożliwe, bo dziewczyna niesamowicie znała się na koniach.

Na takiej samej zasadzie opiekun tygrysa w cyrku nie może zostać ugryzionym, bo doskonale zna się na tygrysach… 


 Pochyliła się nad nią zdenerwowana. Przyłożyła rękę do jej czoła. Było gorące, ale oddech miała spokojny.

— Milena, odezwij się, proszę — szeptała do niej.

Milena przeciągnęła się. Czuła straszny ból głowy. Przez jej ciało przebiegły dreszcze. Zaczęła się trząść.

— Lecę po pogotowie — powiedziała w zdecydowany sposób Ania.

Milena otworzyła oczy.

— Nie, nie, zaraz mi przejdzie — powiedziała słabym głosem dziewczyna. — Właśnie przeleciałam kilka tysięcy lat świetlnych, więc chyba mogę być nieco osłabiona?

— Boże, Milena, koń cię kopnął? — Ania powróciła do pierwszej koncepcji, jednak zaczynała się uspokajać.

No ja jednak zacząłbym się niepokoić, gdyby ktoś teoretycznie kopnięty przez konia opowiadał takie kocopoły. 


(...)

Na dworze zbierały się czarne chmury. Milena spojrzała zaciekawiona, ale również z obawą. Powietrze przyniosło jej niewielką ulgę. Lolek skakał wokół niej. Bacik drżał w kieszeni. Niebo były granatowe, prawie czarne. Jednak było cicho, ptaki przestały śpiewać, a wiatr całkowicie ustał. Taki moment zawieszenia, coś, co można określić jako fotografię rzeczywistości. To Kratowie zrobili zdjęcie Ziemi. 

Kratowie zawołali: “Popatrz, popatrz, tu ptaszek!” i cała Ziemia znieruchomiała?


Prześwietlili cały jej potencjał. Wielki statek, który ukrył się za Księżycem, był niewidoczny przez ziemskie teleskopy. 

Tego, jak leciał w jego stronę, też nikt nie zauważył. 


Kratowie zawsze przed atakiem zbierali informacje.

Bardzo mądrze, to ich kolejna wielka przewaga nad Ermirami, którzy… sami zobaczycie. 


— Co możemy zrobić? — w myślach Milena wysłała zapytanie do Karo.

— Nic, na razie nie możemy nic robić — odparła Karo. — Nie wiemy, co oni szykują, kiedy zaatakują. Poza tym twoja broń jest zbyt potężna, a ty niedoświadczona. Musimy spotkać się z Erdmundą. Koniecznie.

— A gdzie on jest? Tu gdzieś niedaleko?

— Jest całkiem blisko, bo w Irlandii.

— W Irlandii? Jak to blisko? — Milena zaczęła się zastanawiać, jak przewiezie Karo do Irlandii i co powie rodzicom.

— Milena, przecież niedawno przelecieliśmy kilka tysięcy lat świetlnych. Nie musisz się martwić — w myśli Karo słychać było śmiech.

— Hmmm, no tak — odparła jej Milena. — Tylko nie wiem, czy ja potrafię…

— Potrafisz, potrafisz. Masz ogromną moc, Mileno. Jesteś nadzieją kosmosu, nadzieją dobra na pokonanie zła.

You’re the Chosen One! Your name is… Mary! Mary Sue! 


Milenie znowu zakręciło się w głowie.

— Aniu, nie będę dzisiaj jeździć, nie gniewaj się — powiedziała słabym głosem do swojej trenerki i przyjaciółki.

— No jasne, to oczywiste. — Ania uśmiechnęła się do niej. — Zabiorę cię jednak do lekarza, żeby zrobił ci małe badanie…

— Nie, nie, nie trzeba. Jest mi o wiele lepiej, naprawdę. — Milena uśmiechnęła się przekonywająco.

— Milena, nie wygłupiaj się, masz iść ze mną — nie dawała za wygraną Ania.

Czyli ten uśmiech nie był jednak przekonywujący. 


— Aniu, jutro przyjdę i opowiem ci, co się stało… — Milena nie zamierzała w sumie nic ukrywać, ale pamiętając filmy nieprawdopodobne jak jej historia, była pewna, że Ania jej nie uwierzy.

Ba, wtedy już na pewno zaciągnęłaby ją do lekarza. 


— Mileno — w jej głowie rozległ się głos Karo — nie możesz nikomu o tym powiedzieć. To zbyt niebezpieczne. Im więcej ludzi wie, tym łatwiej Kratowie nas znajdą. Oni są naprawdę straszni.

Milena zamyśliła się. Po tym, jak zniszczyła ich jeden statek kosmiczny, wydawali się zupełnie nieszkodliwi, a ona taka potężna. Była jak ta, która ma potężną broń w grze komputerowej, i nikt nie może jej pokonać.

I jeszcze gra na kodach. 


Nagle zrozumiała, że zaczyna wpadać w pychę. Przypomniała się jej złota komnata i uświadomiła sobie, że przed nią samą też była uodporniana. Przed możliwością stania się potworem, tyranem, władcą wszechświata. Została przecież obdarzona wielką mocą.

Tak wiemy, prosimy się nie powtarzać. 


Powoli wracała do domu babci. Szła noga za nogą, a Lolek wlókł się za nią, trochę jakby przegrany. 

Biedny piesek przegrał z końmi. :( 


Przypomniała sobie nagle, że jest bardzo głodna i zmęczona. W sumie nie jadła od kilkunastu godzin, chociaż tutaj minęło tylko kilka minut.

Gdy babcia ją zobaczyła, mało co nie zemdlała.

— Co się stało? — spytała przestraszona.

— Nic, babciu, nic się nie martw — muszę się tylko przespać.

I zapadła długa noc połączona nierozerwalnie z dniem.

WTF. Babcia prawie mdleje, ale słyszy żeby o nic się nie martwić i cyk, zapadła noc. Zapamiętajcie ten patent przed trudnymi rozmowami z rodziną. 

To te nowe supermoce Mileny!


*

W stajni Karo spojrzała na Ar Schira.

— Jest ciężko, prawda? — spytał.

— Hmmm, nie. Zdziwię cię, ale sądzę, że może jej się udać… — Na Karo działał ten sam złoty pył, który otoczył Milenę.

Ar Schir spojrzał na nią.

— Wiesz, że statek Kratów jest ukryty za Księżycem? — spytał na głos zaniepokojony.

— Dlaczego mówisz do mnie za pomocą głosu? — odparła pytaniem na pytanie.

— Sytuacja jest bardzo niebezpieczna. Jak wiesz, Kratowie mają urządzenia, które potrafią namierzać myśli. To urządzenia, maszyny, ale bardzo dokładne. Naszego głosu nie rozpoznają, ale wiedzą, że ludzie nie potrafią porozumiewać się za pomocą myśli. Oznacza to, że jeśli namierzą swoimi „radarami” nasze myśli, którymi się wymieniamy, będą wiedzieć, że tu jesteśmy. 

I tak wiedzą. Z jakiego innego powodu przyczailiby się akurat za Księżycem tej niepozornej planetki na uboczu Galaktyki? 

Poza tym… naiwnym mi się wydaje, że Kratowie mogliby korzystać z urządzeń namierzających myśli, ale kompletnie zaniedbać kwestię nagrywania głosu. 


Atak jednego statku Milena odeprze, a może nawet my wiązką naszych myśli, jednak zaraz zjawią się tu wszyscy i zniszczą nie tylko nas, ale również Ziemię i Milenę. A ona jest ostatnią nadzieją.

Hm, to nie można było, nie wiem… ukryć się na innej planecie niż ta, na której mieszka Wybranka? 


— To wiem, ale musimy pojechać do Erdmundy. Musi dokończyć szkolenie Mileny.

— Wiem, niestety, wygląda na to, że nie możecie przenieść się za pomocą myśli, a wyłącznie dojechać tam… — Ar Schir niepewnie spojrzał na córkę.

— Jak to dojechać? Przecież zajmie nam to kilkanaście dni. — Zniecierpliwiona Karo spojrzała z wyraźną niechęcią.

— Pojedziecie autem, a ty będziesz prowadzić — pewnie rzekł Ar Schir.

— Jak to ja? Przecież jestem koniem! — Nawet trochę ją to rozbawiło. — Co prawda koniem z planety Ermir, ale jednak koniem. 

Nie, sorry, ona nie jest koniem. Jest kosmitą o kształcie… nawet nie do końca końskopodobnym, bo z tego co do tej pory wiemy, tylko głowy Ermirów przypominają końskie, reszta ciała jest raczej humanoidalna, chodzą w postawie wyprostowanej itd. 


Ludzie trochę by się zdziwili, jakby zobaczyli, że mam ręce, palce i nogi, no i umiem mówić.

Znaczy – ona MA te ręce, palce itd.? W tym momencie, gdy tak sobie stoi w stajni w Kunicach? I nikt tego nie zauważył? A Milena galopowała sobie na niej przez łąki? 


— Dlatego zrobimy małą transformację. Jak wiesz, nasza rasa jest bardzo stara i ma parę dziwnych umiejętności. (Nie, tato, zupełnie o tym nie wiem, pierwszy raz słyszę!) Jedną z nich jest dokonywanie transformacji, trochę podobnie jak tutaj, gdzie przyjęliśmy wygląd koni — takich, jakie są na ziemi.

— No tak, ale one miały zbliżone DNA, tak jak ludzie i małpy — mądrze zauważyła Karo.

— To prawda, że tutaj jest nieco więcej komplikacji, ale nie bój się. Nie będzie bolało. A przynajmniej nie bardzo. Milena jest za młoda, żeby prowadzić samochód, dlatego trochę cię postarzymy. Ale niewiele, jakieś dziesięć lat. Będziesz 25-letnią dziewczyną, która pojedzie z siostrą do Irlandii…

Skubane, znają się na wszystkim, jedno wie, z jakimi gatunkami są spokrewnione te alieny z Ziemi, drugie doskonale sobie zdaje sprawę, jakie przepisy obowiązują w ich społeczeństwie...

A… Karo umie prowadzić ten wytwór obcej technologii? 


— No dobrze, ale może jednak wezwiemy tutaj Erdmundę? — z nadzieją w głosie spytała Karo.

— Nie. Tam jest ukryty statek, w którym jest urządzenie niezbędne do wytworzenia wokół Mileny pola. A jak wiesz, nie możemy teraz używać naszych urządzeń. I tak mam małe wątpliwości, czy Kratowie czegoś nie knują. Łączyłem się z Erdmundą przez ludzki telefon, ale musiałem bardzo uważać. Jak by ludzie zauważyli, że koń rozmawia przez telefon…? Chyba wysłaliby tę informację w kosmos. — Roześmiał się na samą myśl.

Albo zrobili o tym serial. (Btw, czy BoJack jest upadłym, zdegenerowanym Ermirem?)

https://decider.com/wp-content/uploads/2020/01/bojack-horseman-review-1.jpg?quality=80&strip=all&w=646&h=431&crop=1


Swoją drogą… Jak to technicznie wyglądało? Ar-Schir, teraz w pełni w końskiej postaci, wytuptał ze stajni, poszedł gdzieś… do jakichś pomieszczeń administracji? ...gdzie znalazł telefon, wystukał numer kopytem… a może na tę chwilę wrócił do postaci Ermira i znów miał ręce z palcami? ...dodzwonił się do jakiejś stajni w Irlandii i poprosił do telefonu Erdmundę z boksu numer trzy? 



— Jaką małą transformację? — Karo była przerażona. — Mam się zmienić w człowieka?

— No tak, moja córko — powiedział cicho. — Ta cała sytuacja wymaga poświęceń.

Ach, już wiem z kim mi się kojarzy Ar Schir. 

https://i.gifer.com/1AJR.gif



 Nasza rasa jest w zasadzie bezbronna. Dawno temu wielcy myśliciele, w tym Erdmunda, uznali, że umysł jest tak potężny, że pokona zło bez użycia siły. I tak przez setki, tysiące lat było. 

Ermirowie są mega długowieczni (ok. 200-letnia Karo “na ludzkie” jest dzieckiem lat 13), więc tysiąc lat to dla nich… dwa pokolenia? 

Ta era pokoju wydaje się dość świeżym wynalazkiem. 


Okazało się jednak, że spotkaliśmy tak potężną dawkę nienawiści, że nie byliśmy do niej przygotowani. I oznacza to, że musimy zmienić nasze myślenie. Mówię to z wielkim żalem.

— Ależ, tato, ja przestanę być koniem. Przecież to straszne — aż się żachnęła, jak to nastolatka, nawet ermirska.

— Nie martw się, wrócisz do swojej postaci. Jak przylecisz z Irlandii, staniesz się z powrotem koniem. — Ar Schir się uśmiechnął. — Na razie będziesz człowiekiem. Tylko pamiętaj, to nie takie proste. Jeszcze jedno — zaczynamy tylko rozmawiać, bez udziału myśli. Kratowie na pewno coś szykują, czuję to ja, mówił to również przez telefon Erdmunda.

— No dobrze, ale jako człowiek będę taka jak oni? — spytała Karo.

— Pozostanie ci nasza ermirowska, końska siła. I końskie zdrowie. Jednak dalej nie będziesz miała w sobie agresji. Gdyby była taka możliwość, sami pokonalibyśmy Kratów pod postacią ludzką. 

Tak z ciekawości, czy inteligentne rasy w tym uniwersum mają tylko dwa kształty: ludzki i koński? 



Jednak Erdmunda to wykluczył.

— Chyba że on też się mylił — po cichu, w myślach dodała Karo. Tylko uzmysłowiła sobie, że to pierwszy raz, kiedy poddaje w wątpliwość moc Erdmundy… Nigdy dotychczas jej się to nie zdarzyło.

I bardzo dobrze, należy kwestionować autorytety, a nie być im ślepo posłusznym! 


Ar Schir poruszył się w swoim boksie. Jego postać nagle zaczęła się zmieniać. Z ogromnego ziemskiego konia przeistoczył się w wielkiego, ermirskiego konia, stojącego na dwóch nogach i mającego ręce z palcami.

— Tato, a jak ktoś wejdzie…? — prawie krzyknęła w myślach Karo.

— Nie przez myśli — cicho odezwał się Ar Schir. — Mam całą okolicę usłaną naszymi kryształami. Wiem, co się dzieje, widzę wszystko; chociaż nie jestem magiem, a Królem, to znam się na ocenianiu zagrożenia — powiedział, choć czuł, że jego słowa nie brzmią zbyt przekonująco. 

Od początku tego dialogu nie brzmi zbyt przekonująco, tak szczerze. 


Przede wszystkim, z uwagi na swoją moc, nigdy wcześniej nie znali zagrożeń. Potrafili wyczuwać, że ktoś jest im wrogi i za pomocą myśli sprowadzać go na dobrą drogę.

No, ale znał się na ocenianiu zagrożeń. 


Teraz również Karo przyjęła ermirską postać. W dłoniach Ar Schira pojawił się kryształ — rozjarzył się zielonym światłem i otworzył. W środku znajdowała się maleńka tabletka zielonego koloru.

— Co to takiego? — spytała Karo zdziwiona.

— To są tabletki przemiany — wiem, że nigdy nie widziałaś tabletek, ale na ziemi są dosyć często używane. Jak ludzie chorują, leczą się tym…

— Co to znaczy, że chorują? — zapytała po raz kolejny Karo.

— No, jakby ci to wytłumaczyć słowami… — Ar Schir się zastanowił. — Po prostu ich organizmy dostają jakieś obce ciała, które starają się zniszczyć ludzi, i osłabiają ich — tabletki mają im pomóc w walce — to słowo wypowiadamy coraz częściej, niestety.

Swoją drogą, język Ermirów, pozbawiony – jak rozumiem – wszelkich odniesień do walki, przemocy, użycia siły, musi byc fascynujący dla językoznawcy. 

A może wytworzyli sobie system skomplikowanych eufemizmów, pozwalających ominąć słowa tabu? 



— Czyli choroba to coś takiego jak Kraci? — Karo dowiadywała się ciekawych rzeczy, o których nigdy nie słyszała na Ermirze.

O rany rety, znaczy, z jakiegoś totalnie aseptycznego świata, nieznającego chorób (hm, a kości sobie też nigdy nie łamali?) trafili do naszego, pełnego bakterii i wirusów… NO POWODZENIA. 


— Hmmm, dobre porównanie — potwierdził Król. — Może potrzebujemy jakchiś tabletek na Kratów… Na ich chorobę, która nazywa się zło.

Młoda Księżniczka z lekkim niepokojem, ale zarazem ciekawością wzięła pigułkę do ręki. Tabletka była na tyle malutka, że gubiła się w długich palcach Karo. Okręciła się wokół i prawie jej spadła. Otaczała ją zielonkawa poświata, a jej dotyk sprawił, że Księżniczka poczuła dreszcz emocji. Miała stać się zupełnie innym organizmem, z innego świata, z innej czasoprzestrzeni, cywilizacji. 

Łobosiu, taka terapia genetyczna w jednej pigułce? 


Zobaczyła nagle w głowie swoje dzieciństwo, planetę, dom. Zrozumiała, jak dużo straciła. Zobaczyła przyjaciół ze szkoły, swoich rodziców, Erdmundę, popatrzyła na ojca… Mama przebywała w Irlandii z Magiem, pomagając mu w przygotowaniach do szkolenia Mileny. 

Aaaalbo po prostu miała dość swojego męża i skorzystała z okazji na skok w bok. 


Mogli przenosić się bardzo szybko, dopóki nie było Kratów ukrytych za Księżycem. Teraz niestety pozostały im tylko ludzkie środki lokomocji.

— Tato, Królu planety Ermir — powiedziała patetycznie. — Twoja córka jest gotowa do poświęceń. Gotowa, by spełnić swoje zadanie.

— Tę tabletkę odnalazł Erdmunda w bibliotece, w strefie, w której byłyście z Mileną. Działa tylko na organizmy nie do końca ukształtowane.

Nie miał na kim jej wypróbować, więc… Ale zaufaj mi, to nic strasznego!


— Słuchaj, odpowiedz mi na jedno pytanie… — Karo zrobiła poważną minę. — Czy wrócę jeszcze do mojej normalnej postaci?

Ar Schir spojrzał na nią poważnie.

— Nie wiem, naprawdę — powiedział, patrząc jej w oczy. — Erdmunda pracuje nad tym. Z twoją mamą. Jak wiesz, jej talent do robienia potraw bardzo pomaga w przygotowaniu odtrutki.

— Hmmm, jak to? — Karo zdziwiła się. — Jak pomaga?

— Przygotowywanie potraw na Ermirze polega na bardzo skomplikowanej procedurze, którą miałaś mieć dopiero w ostatnich 15 latach nauki. Mądrość, odporność, długowieczność zawdzięczamy jedzeniu. Nasze jedzenie jest wykładnią setek tysięcy lat doświadczeń. To, co jesz, to kombinacja wielu skomplikowanych procesów. 


Kraci są specjalistami w zabijaniu, a my tak naprawdę w gotowaniu… — Ar Schir się uśmiechnął. — Jesteśmy najlepszymi kucharzami we wszechświecie.

Doceńmy, jak tatuś zręcznie zmienił temat. Na ekspozycję… 

Magda Gessler aprobuje. 


— Czyli to, co jedliśmy, miało taką moc? — Karo była bardzo zaskoczona.

— Tak, ma ogromną moc.

— Ale my jemy bardzo mało. Jak patrzę, ile ludzie pochłaniają, to jest mi słabo — Karo bardzo zdziwiona stwierdziła, że jednak wie bardzo niewiele.

— Tak, ale jemy rzeczy najlepsze z najlepszych. Połączenie mocy kosmosu z jego naturalną witalnością daje naprawdę niesamowite efekty. To najdziwniejsza rzecz w całym tym problemie, Karo. Kraci walczą o przepisy naszej kuchni. Tylko to da im nieśmiertelność i władzę we wszechświecie.

AAAaaaaaAAAAAAaaaaAAAAAaaaa wojna o książkę kucharską!!!



— Przepisy kuchenne? Tato, nie żartuj, proszę cię… — Księżniczka wietrzyła podstęp u ojca.

— To głównie; poza tym chcą nas zniszczyć, bo niesiemy dobro. Wiemy. Jesteśmy ich całkowitym przeciwieństwem i to się im nie podoba. Wiemy. Chcą nas pokonać, by wydobyć od nas sposób na wieczne życie. Albo prawie wieczne.

Karo poczuła impuls. W głowie jeszcze raz ujrzała swój stary świat i połknęła tabletkę. Stajnia zawirowała. Zaczęła się kręcić bardzo szybko. Ojciec złapał ją za ramię. W innym wypadku pewnie by się wywróciła.

Zobaczyła Ziemię. Kulę ziemską widzianą z kosmosu. Wniknęła w nią, a następnie stała się na chwilę piaskiem, morzem, drzewem, rośliną, jeziorem, rzeką. Została stworzona. Była w Egipcie, Chinach, Grecji, Rzymie, Atlantydzie, 

Tak na moje, to autor leci tu chronologicznie, więc zgodnie ze wszystkimi wierzeniami na temat Atlantydy, ta powinna być wymieniona pierwsza, a nie ostatnia. Trochę tak jakby autor wymienił te klasyczne cywilizacje i stwierdził “yyyy trochę nuda”, więc doprawił je starą, dobrą Atlantydą. 


przerażona cierpieniem zobaczyła głód, wojny, choroby, epidemie, zarazy [gdy zdanie powinno być dłuższe, ale tobie skończyły się złe rzeczy do wymienienia, więc zaglądasz do słownika synonimów]… 

Doznała oświecenia i została Buddą. 


Poznała wszystkie ścieżki tego miejsca, ujrzała powstanie człowieka oraz jego pierwsze kroki na twardym gruncie. Włosy zaczęły z niej znikać i znacznie zmniejszyły się wszystkie części ciała. 

Dla mężczyzn taka przemiana musiała być podwójnie bolesna. 


Czuła, że się kurczy, ale jednocześnie odnalazła w sobie ogromną moc. Skondensowaną! Światło wpadło przez okno. Słońce przypomniało o sobie i, zachodząc, zajrzało, chcąc zobaczyć jej przemianę. Przemianę konia w człowieka. Pierwszą w historii dziejów świata. Przynajmniej tak im się wydawało.


ROZDZIAŁ VII

PODRÓŻ


Har popatrzył na małych Kratów kręcących się wokół niego. Od kiedy stał się z wyglądu wielkim Ermirem, czuł pogardę do niskich Kratów. Przewyższał ich wszystkich o dwie głowy i miał siłę czterech Kratów. Pchnął jednego z niskiej kategorii rasy.

Autorze, mamy takie słowo “kasta”. 


— Śmieciu, pospiesz się. — Popatrzył na niego z góry. — Zniszczę cię, jeśli się nie będziesz szybszy. — Nie wiedział naprawdę, dlaczego akurat ma się spieszyć ten mały Krat, ale był wściekły. Zawsze był wściekły, ale teraz miał ochotę zabić kogoś dla przyjemności. Podszedł i swoją wielką ermirowską ręką uderzył na odlew swojego podwładnego.

Kratowie są źli, ale czy przy okazji muszą być jeszcze tak nudni w tym źle?


— Jak możesz, karle, patrzeć się na mnie? — wrzasnął.

Ten, którego uderzył, przeleciał kilka metrów i zalał się krwią.

— Dlaczego go uderzyłeś? — Dowódca statku był zły. — To moi ludzie i tylko ja mogę ich bić — wiedział, że mówiąc tak do Hara, ryzykuje wiele. Ale Kraci lubili ryzyko i konfrontację. Dlatego często ginęli.

W przeciwieństwie do Ermirów, u których najczęstszą przyczyną śmierci była nuda. 


Harowi brwi podeszły do góry. 

Har ma teraz koński łeb; czy konie mają brwi? 


Jak ten parch śmie mu się sprzeciwiać. Zastanawiał się, czy go zabić od razu — kiedy nagle sufit statku rozbłysnął i włączyły się wszystkie sygnały alarmowe. To Król Wasiliew postanowił odezwać się do swojej załogi. Wszyscy padli na kolana. Na szczęście dla kapitana statku Har zapomniał, że miał go zabić. Wyleciało mu to po prostu z głowy. Jak inne mało ważne sprawy. Może to przez ból, który go trawił od czasu przemiany. Każdy skrawek ciała płonął. Środki przeciwbólowe dawały małe ukojenie.

— Słuchajcie, moi słudzy, mówi Wasz Największy Pan. Być może słyszycie mój niebiański głos po raz ostatni, co jest waszą największą tragedią. 

O? Król przewiduje własną śmierć, czy jak? 


Wasza misja podbicia tej małej planety jest bardzo ważna. Te prymitywne istoty są bardzo podobne do nas, co oznacza, że będą nadawać się na organy zastępcze, a może na niewolników. Jednak jest tam jeden organizm, który musimy dostać. Pozostaje wam zrobić wszystko, żeby ją przywieźć. Pamiętajcie, trzeba zrobić jej kompletne badania, dlatego powinna być żywa.

Nagle tyrada została przerwana i padły słowa.

— Mówi wasz Pan. Mówi wasz Pan. Mówi wasz Pan. Mówi wasz Pan. Mówi wasz Pan. Mówi wasz Pan. Mówi wasz Pan. — To był przerywnik, który miał pozostać w ich głowach. Nie mogli zapomnieć, że przemawia do nich ich Władca.

Bez tego zapominali, kto mówi, zanim przebrzmiało pierwsze zdanie.


— Poza tym szukamy Ermirów. Są tutaj istoty podobne do nich, zwane końmi, ale bez ich wiedzy i inteligencji. Dlatego na razie obserwujemy Ziemię. Pamiętajcie, musimy zdobyć małą ziemiankę, która była na ich planecie. Ona ma wielką broń. Zniszczyła statek kosmiczny, taki jak ten, którym lecicie, jednym machnięciem ręki. To jedyny taki przypadek, jaki znamy. 

Ależ królu, co to za propaganda klęski? Nie mówi się takich rzeczy żołnierzom wysyłanym do bitwy! 


Nie wiemy, jak to uczyniła, bo Ermirowie nie mogą ani walczyć, ani zabijać. Może dlatego, że nie jest Ermirką. Macie obserwować Ziemię bardzo spokojnie, żeby nikt nie wiedział, że jesteśmy. Waszym obowiązkiem jest znaleźć Ermirów, a potem zrobić z ziemian niewolników. 

Ej, no ale to przecież proste. Wybić wszystkie konie – a między nimi ukrywających się Ermirów. Przecież tacy geniusze zła nie będą się przejmować losem zwierząt! 


Wiecie, jaka jest zasada — jeśli nie wykonacie zadania, będziecie służyć niewolnikom jak najgorsza padlina. Dowództwo zostanie ukarane śmiercią.

— Mówi wasz Pan. Mówi wasz Pan. Mówi wasz Pan. Mówi wasz Pan. Mówi wasz Pan. Mówi wasz Pan. Mówi wasz Pan.

Proszę czekać. Wszyscy nasi konsultanci są chwilowo zajęci. Proszę czekać. Wszyscy nasi konsultanci są chwilowo zajęci. Proszę czekać. 


Rano okazuje się, że wszystkie jabłka na jabłonce za domem dziadków Mileny przybrały złoty kolor (to musiała być jakaś mega wczesna odmiana, przecież mamy dopiero początek wakacji). 

To była odmiana z ogrodu Hesperyd! 

Każdy zjada po kawałku jabłka – wiadomo, jak coś podejrzanego dzieje się z twoją roślinką, to najlepiej ją zjeść – i wtem! dziadkowie jak o rzeczy oczywistej zaczynają mówić o tym, że za chwilę po Milenę przyjdzie Karo i razem polecą do Irlandii. 



Przed bramką stała młoda kobieta. Miła długie rude włosy i uśmiechała się od ucha do ucha. Była wysoka i szczupła, a w oczach miała coś nie z tej ziemi.

— Dzień dobry, ja do Mileny — powiedziała bardzo wyraźnie.

— Tak, wiemy — wtrącił się dziadek. W rękach miał kluczyki i dowód rejestracyjny.

— Przepraszam, że to tak szybko, ale naprawdę samolot nie będzie czekał — tłumaczyła się Karo.

Milena szybko wrzucała jakieś rzeczy do małego plecaka. Wybiegła z domu. Dziadkowie patrzyli trochę zdezorientowani na to, co się dzieje. Jabłko, które spróbowali, miało zakodowane informacje, które wyświetliły im całą sytuację w głowie, i dorobiło nieistniejące zdarzenia. Było to niewielkie skrzywienie ich umysłów, ale Ar Schir nie miał wyjścia. 

ALE JAK TO?! Ar-Schirze!!! Przecież skrzywienie umysłów, wgrywanie fałszywych wspomnień to PRZEMOC!!!

Cii, to dla większego dobra. 


Puścił wodami gruntowymi wiadomość do drzewa, a informacja została zakodowana w owocach.

Wow, zadziwiająca technika, ale dlaczego mam wizję Ar-Schira sikającego do źródełka… 


(...)


Milena nagle podskoczyła.

— Karo, ty masz jakieś dokumenty? Bez dokumentów nie polecisz, musisz mieć dowód osobisty albo paszport, no i co z biletami? — zmartwiła się.

— Wszystko przygotowane, bilety mamy zarezerwowane, paszport (chyba polsatu) również jest wyprodukowany, więc polecimy. Nie zapominaj, że jesteśmy najbardziej rozwiniętą cywilizacją we wszechświecie. Takie rzeczy jak wyprodukowanie dokumentów to minimalny problem.

Tak, są tak rozwinięci, że wyprodukowali paszport, którego nie potrzebują: w końcu Irlandia jest w Unii Europejskiej… 


Dziewczyny pobiegły do odprawy. Nie miały wydrukowanych z Internetu biletów, więc musiały uiścić dodatkową opłatę. Jak się okazało, i to przewidzieli Ermirowie. 

Znaczy: dali im dodatkową kasę? Też “wyprodukowaną”?

Nie, “znalezioną”. 

https://kz1.pl/img/porady/pieniadze_eurobiznes.jpg


Samolot najtańszych linii był zajęty do ostatniego miejsca. Suuuabo, konisie, mogłyście się bardziej postarać. Rejsy do Irlandii były bardzo popularne, wiele osób znalazło tam pracę, co wiązało się z częstymi lotami i obłożeniem samolotów.

— Tym mam lecieć? — Karo była przerażona. — Tą metalową puszką?

— Nie mamy nic lepszego pod ręką. A gdzie są wasze statki kosmiczne, którymi przylecieliście na ziemię?

— Ukryliśmy je we wnętrzu ziemi. Przylecieliśmy pod osłoną niewidzialności, a potem przez rów tektoniczny w oceanie złożyliśmy pod jego dnem.

To… chyba dość niepraktyczne. Znaczy wiem, mogą się teleportować, tylko że jeśli będa musieli zwiewać z Ziemi, to Kratowie od razu wykryją ich teleportacje. 


— Nauczycie nas budowy statków kosmicznych?

Tak jest Mileno! Spróbuj z tej sytuacji wycisnąć jak najwięcej dla twojego gatunku! 

— Mileno, musimy przetrwać. Potem zobaczymy. Dotychczas nawet nie wiedzieliśmy, że istniejecie. Znaleźliśmy was tylko dlatego, że macie tu konie…

(...)


Na lotnisku na dziewczyny czeka wujek Mileny – Miłosz.


Z oddali zobaczyła swojego wielkiego wujka. Miał prawie 2 metry, długie kręcone włosy i szeroko się uśmiechał. Wyglądał bardzo sympatycznie.

— Cześć, Milenka! — Uśmiechnął się. — Nareszcie cię widzę. — Uściskał ją mocno, tak że Milena myślała, że napadł ją niedźwiedź. — A któż to? — spytał zaskoczony, patrząc na zjawiskową towarzyszkę Mileny.

— To moja nauczycielka — odparła Milena, mając nadzieję, że wszystkie kłamstwa zostaną jej wybaczone z uwagi na to, że działa w imieniu wszechświata i wszystkich jego mieszkańców. — Poznajcie się, to jest Karo, a to mój wujek Miłosz.

Spojrzeli na siebie i podali sobie ręce. Karo pomyślała, że wygląda ciekawie — jak na człowieka. Natomiast Miłosz przyglądał się zachwycony Karo. Jej rude włosy i zielone oczy wyglądały niesamowicie w połączeniu z ciemną karnacją i brzoskwiniową skórą. 

Nie będę kłamał, mam problemy z wyobrażeniem sobie Karo. 

Zwłaszcza, ze “brzoskwiniowa skóra” oznacza cerę raczej jasną, o ciepłym odcieniu. 


Sprawiała wrażenie osoby nie z tego świata i w tym momencie Miłosz się nie mylił.

— Skąd jesteś? — spytał zaciekawiony.

— Z daleka, nawet bardzo daleka. Mocno byś się zdziwił — dodała nieco rozbawiona.

Milena przyglądała się im zaskoczona. Nie rozumiała, z czego się tak cieszą. Przecież ermirska Księżniczka, która ma dwieście lat, a na ziemskie lata powinna mieć trzynaście, mimo że w tej chwili wygląda na dwadzieścia parę, nie może przeżywać miłości, zwłaszcza że naprawdę jest wielkim, niesamowicie mądrym koniem, który ma większą wiedzę o fizyce niż wszyscy naukowcy na ziemi razem wzięci. I właściwie nie wiadomo, ile ma lat…

Przede wszystkim nie może przeżywać miłości, bo dopiero co spotkała typa i nawet sobie porządnie nie porozmawiali. Ojtam ojtam, od pierwszego wejrzenia ich trafiło, panie nieromantyczny :P A już wyjaśnienie, że na ludzkie lata powinna mieć trzynaście lat jest… brrrr. 

(...)


Kiedy przyjeżdżają do domu (stary, duży, w wiktoriańskim stylu) ni stąd ni zowąd przyczepia się do nich dziwny staruszek, który każe na siebie mówić Robin Goodfellow albo Pooka. Karo ma wrażenie, że skądś go zna, ale nie wie, skąd. 


(...)

Tymczasem na statku Kratów...


— Rozumiecie, podmioty — wrzasnął Har i uderzył kolejnego Krata. — Rozumiecie? Ja tu jestem najważniejszy, nie ten śmieszny kapitan. Jeśli ktoś się sprzeciwi — zginie.

— Tak jest, Panie — powiedział przerażony i wściekły Krat.

Har podszedł do modułu łączności. Wymówił imię Mendela, a ten pojawił się natychmiast.

— Nie ma żadnego dowodu, że Ermirowie są na tej planecie, nic nie znaleźliśmy — rozpoczął bez wstępu.

— Nasz receptory umieszczone w telewizorach wskazują na jakieś dziwnie zakłócenia na tej planecie. Zwiększył się znacząco potencjał mieszkańców. Potencjał intelektualny badamy na podbijanych stworzeniach za pośrednictwem telewizorów. 

Ach, no tak, ta zła telewizja, świat bez niej był taki pięęęęęękny… oh, wait. 


Ten wynalazek przekazujemy mieszkańcom wcześniej, żeby zdobyć kontrolę. W wielu światach to się sprawdziło.

— To my im daliśmy telewizję? — Har był zdumiony. Nie mógł uwierzyć, że Krat mógł coś komuś dać.

Har trochę chyba nie ogarnia rzeczywistości, skoro to standardowe działanie Kratów. 

UUUUUPS, no to się Ermirowie wkopali. Ukryli się na planecie, którą Kraci inwigilują od stu lat! Pierwsze eksperymenty z telewizją to lata dwudzieste XX wieku… 

No ale tak to jest, jak się przed akcją nie przeprowadza rozpoznania. 



— Jesteś prymitywny, Har, niestety. To po to, żeby ich kontrolować. W każdym domu mamy taki kontroler, który sprawdza stan inteligencji. Kiedy na Ziemi została wynaleziona maszyna parowa — wiadomo było, że pójdą do przodu. Nasi zwiadowcy donieśli nam, że rośnie konkurencyjna cywilizacja, która rozwija się bardzo szybko i do tego jest wojownicza. Dlatego postanowiliśmy, że będziemy ich cały czas sprawdzać. 

...od więcej niż stu. No to sobie wybrali azyl, naprawdę. 


Przez kilka tysięcy lat zrobili taki postęp, jak my w kilka milionów. 

Wyobrażam sobie te setki pokoleń Kratów marznących w ciemnościach, zanim odkryli, jak rozpalać ogień, to powszechne oburzenie, gdy ktoś obłupał pięściaka inaczej niż tradycja nakazuje!

...jakim cudem oni wynaleźli telewizję? I statki kosmiczne? 



Uznaliśmy, że należy wzmocnić kontrolę, żeby zareagować w odpowiednim momencie.

— Przecież nie mogą nam zagrozić, a jeśli tak, to wysadźmy tę ich niebieską skorupę. — Uśmiechnął się drwiąco.

— Har, my chcemy mieć dużo niewolników. Trupy są ładne, ale nie potrafią służyć. 

– Pfffff! – parsknął nekromanta ;)


Zniewolimy ich, tylko znajdź dziewczynkę. — Nie znalazł więcej argumentów, jednak nagle uśmiechnął się i dodał. — Ludzie są bardzo niebezpieczni, bo za szybko się uczą. I jeszcze raz powtarzam — znajdź tę gówniarę.

— Co to za kolejny idiotyzm? Dziewczynka. Kobiety nie powinny w ogóle się pokazywać na oczy, tylko siedzieć w swoich kabinach i czekać na swoich panów. Ale rozkazów Króla trzeba słuchać. Macie wszędzie te telewizory?

— W każdym domu. Tylko powinniśmy zwiększyć częstotliwość nadawania. Było 24h na dobę, teraz będzie 28! Masz pomysł na to, jak dorwać dziewczynkę i nie ujawnić nas ludziom?

— Mam, ale nie powiem ci. To mój plan, nic ci do tego — warknął Har.

— Pamiętaj, że za mną stoi Król. A ty jesteś teraz Ermirem.

— Nie mów tak do mnie. Jeśli uważasz, że robię coś źle, zamelduj Królowi. Tylko wiesz, jak to się może dla ciebie skończyć, jeśli donos będzie niedobry. Wiesz, prawda, Mendele?

— Zamknij się. Jeśli coś pójdzie nie tak, na zawsze zostaniesz Ermirem. Nikt ci nie pomoże.

— Tere fere! 

— Ty też tere fere! 


„To się okaże — pomyślał Har. — Będę pierwszym królem, królem całego wszechświata…”. Jednak za chwilę poczuł, że żałuje ponieważ… uderzył jakiegoś żołnierza. Otrząsnął się. Doświadczył odrętwienia z bólu. Nie mógł zrozumieć, co się z nim dzieje. Nigdy nie doznał czegoś takiego. Ściany statku zaczęły falować i poczuł, że dusi się w tych stopach metali wydobywanych z różnych podbitych planet. 

Ciekawe, swoją drogą, z czego były statki Ermirów… Utkane z pnączy roślinnych i księżycowej poświaty? 


Zrozumiał, że po przemianie dostał coś, co nie było mu dotąd znane. Była to odrobina dobroci, która wpłynęła do jego czarnego umysłu przez przyjęcie postaci Ermirów. Przemiana bardzo bolała, ale jednocześnie spowodowała, że przyjął część tożsamości kosmicznych koni, bardzo niewielką, ale jednak. 

Dobro zakodowane w genach, no proszę! 


Po raz pierwszy w życiu był przerażony. Stał ledwo na nogach i pomyślał, że zaraz upadnie. Ta oznaka słabości mogła kosztować go nawet życie, jeśli pozostali zrozumieliby, że nie ma żadnej mocy, że już się wypalił. Na dodatek z powodu jego wyglądu uważali go za kogoś innego, obcego. Jednak był wysłannikiem Króla i nie mogli mu nic zrobić, bo zemsta byłaby straszna. Kratowie zawsze rewanżowali się potwornie…



ROZDZIAŁ VIII

BIAŁE KONIE


Robin Goodfellow robi głupie kawały – a to podstawi nogę, a to podrzuci pinezkę na krzesło. Niszczy też telewizor Miłosza. W rozmowie przyznaje się, że on też jest Ermirem, tylko od setek lat żyje na Ziemi w ludzkiej postaci. 

Pinezka na krześle jest pretty evil, przynajmniej dla mnie. 

Trzeba jednak przyznać, że za czasów Szekspira koleżka Robin alias Puk był jednak jakiś bardziej polotny. 


Pojawia się kolejna osoba – niejaki Mike, lat 13, którego Milena zna z wcześniejszych wizyt w Irlandii. 


— Powiem wam coś bardzo ważnego — nagle odezwał się Robin. — To nie będzie żart. Słuchajcie uważnie, bo nie będę powtarzać. Musicie polecieć do Anglii. Tutaj macie bilety i instrukcje. Pamiętajcie, koniecznie trzeba tam dotrzeć. Pomogłem wam raz i więcej mi się nie chce, ale przecież Robin Goodfellow może kłamać, prawda? A ty, Mike, lepiej daj rodzicom to jabłko, żeby je zjedli.

Robin wyciągnął z kieszeni złote jabłko i podał je Mike’owi.

— Co to za jabłko? Jak to do Anglii? Dlaczego jest złote? — Mocno zaskoczony Mike zadawał pytania bardzo szybko.

Aaaaa, właśnie! Rodzice Mike’a dostaną jabłkowego mózgozmieniacza – a co z rodzicami Mileny? O nich nikt nie pomyślał, co to będzie jak zadzwonią do Kunic i dowiedzą się, że córka ni z tego, ni z owego poleciała do Irlandii? 


— Tak, niestety nie możemy teraz inaczej działać — zagadkowo powiedział Robin. Stuknął przy tym w stół, a wszystkie szklanki popękały i na blacie zrobiła się kałuża.

— Miłego sprzątania, Miłosz…— Robin znowu zarechotał złośliwie. — Przeczytajcie instrukcję.

I wyszedł. Miłosz zobaczył telewizor i zrobił się czerwony jak dojrzały włoski pomidor. Pomyślał, że nic go nie powstrzyma przed uduszeniem Robina. Chciał za nim biec, ale Milena złapała go za rękę i popatrzyła błagalnie. Zmiękł trochę, jednak nie chciał odpuścić. Karo wyciągnęła z torebki 500 euro i wcisnęła mu do ręki. Trochę się uspokoił, ale był jeszcze bardziej skołowany.

A jeszcze bardziej będzie, jak spróbuje gdzieś nimi zapłacić i się okaże, że to fałszywki. 


Dziewczyny patrzyły to na siebie, to na Mike’a. Milena wzięła leżące na stole papiery. Były tam trzy bilety z nazwiskami: Milena Dul, Mike Gallager i Karo Eclipse. 

I tu, drodzy wszyscy piszący opka, widzicie dlaczego choćby dłużą chwilę warto zastanowić się, jak powinny nazywać się wasze postacie. 

A swoją drogą uważam, że imiona Kratów to zmarnowany potencjał. Chętnie zobaczyłabym bohaterów o imionach np. Arysto, Demo albo Biuro. 


Data wylotu zaplanowana była na dzień następny z samego rana. Data powrotu równo za trzy dni. Pod biletami leżała koperta — zalakowana jak stare pisma. Na pieczęci odbitej na laku była głowa konia, pięknego konia w koronie. (...) Napisany odręcznie list nie był długi.

 

Ermirowie i Ludzie!

Nadszedł czas, że będziecie musieli skorzystać z mojej pomocy. Jestem na tej planecie już setki lat, mając w pamięci swoje wygnanie. Czekałem na to, że przyjdziecie prosić mnie o pomoc. I będę mógł powiedzieć “mwahahahahaha, a takiego wała!”. Mówiłem ojcu Ar Schira — Fryzyliuszowi, że zbliża się potężne zło, którego nie opanujemy. Miałem nawet styczność z Kratami wiele stuleci temu. Byłem Wielkim Magiem, tak jak teraz Erdmunda. To, co wymyśliłem, miało ich zatrzymać. To na skutek działań wielkich Królów zostałem wolą ich myśli wygnany z planety Ermirów. 

Aha, królowie Ermirów widać też wyznają ten pogląd (tylko po ermirsku złagodzony), że posłańcowi złych wieści należy ścinać głowę. 


Byłem inny niż wszyscy w tym raju. Diagnozy wskazywały, że dotknęła mnie trucizna Kratów, jeszcze jak byłem dzieckiem i mój umysł został nieco zdeformowany. Próbowano mnie leczyć, zmieniać mój umysł, dać mi jakiś moment ukojenia. 

Więc jego umysł został zdeformowany jeszcze w dzieciństwie, ale i tak zdobył pozycję Wielkiego Maga? Szacun. 

Może właśnie dlatego…? 

A potem pozbawili go godności i wygnali. W sumie brzmi całkiem realistycznie, ale znów okazuje się, że ta nasza przedobra rasa wcale nie jest taka milusia. 


To ja wynalazłem broń, którą trzymasz przy sobie, ziemianko. Uważaj, bo to skondensowana potęga mocy, największa w całym wszechświecie. A ty tak beztrosko nosisz ją w kieszeni! Żeby zwyciężyć, musisz odnaleźć jeszcze bojowy pojazd, który został ukryty po moim przylocie. Białe konie wskażą ci drogę. W celu zatarcia śladów zrobiłem wielkiego białego konia na skale (no faktycznie, lepszą metodą byłaby tylko wielka, czerwona strzałka), a po kilkuset latach kilka nowych, żeby zatrzeć ślady. 

Po kilkuset latach wpadł na pomysł, że hej, figura wielkiego, białego konia w miejscu, gdzie zostały ukryte tajemnice wielkich, kosmicznych koni, to jednak nienajlepszy pomysł…?

Ale może on jest ze szkoły “Powiedz przyjacielu i wejdź”. 


Z łatwością więc odnajdziecie tego właściwego. Niestety, mój umysł nie jest zbyt świeży, co oznacza, że nie mogę wam pomóc, a poza tym jestem wygnańcem, więc dlaczego mam pomagać tym, co mnie zesłali na banicję… Byłem tym jedynym złym. A może nie? Zatem… w drogę, do Londynu.

 

— O co tu chodzi? — wyszeptał Mike i zastygł w bezruchu, chyba pierwszy raz w życiu.

O to, że autor próbuje stworzyć bohatera niejednoznacznego, ale idzie mu tak se. 


*

Wielki statek kosmiczny położony po ciemnej stronie Księżyca sprawiał wrażenie góry, która nagle wyrosła na wymarłej satelicie Ziemi. 

To jest “ten satelita”, nie “ta satelita”. 


Nieżywa powierzchnia, szara i popękana, pełna kraterów pasowała wyglądem do kosmicznego potwora, jakim był niewątpliwie bojowy okręt Kratów. Jego wyrzutnie bomb, potężne armaty wyrzucające śmierć, złowrogo patrzyły w niebo usiane gwiazdami. W środku były stworzenia podobne do ludzi, wyglądające czasem jak gwiazdorzy seriali popołudniowych, jednocześnie niosące w sobie ogromne pokłady zła.

Autor ma naprawde na pieńku z telewizją. 


(...)

Har podszedł do wejścia na statek. Miał znaleźć się na Ziemi, kiedy nagle przypomniał sobie, że wygląda jak Ermir. Jeśli tam przyleci pod taką postacią, nie ma szans na bycie niezauważonym. 

Tak się zastanawiam: po cholerę on się zmieniał w ermira, skoro jako krat mógłby się wtopić w tłum ludzi? 


Har, korzystając z “transmitera myśli”, szuka sposobu na porwanie Mileny; snuje też marzenia o wielkości i władzy. Wreszcie znajduje sposób, który wydaje mu się idealny. 


(...)


*

W samochodzie wiozącym ich na lotnisko Mike aż podskakiwał na siedzeniu. Cały czas pytał ich, o co chodzi. Wsiedli do samolotu. Kiedy usiedli wszyscy koło siebie, Mike mało co nie wybuchł. 

Aaaaaa!!! Żywa bomba na pokładzie!!!


Straszenie nurtowało go (nie strasz, nie strasz, bo się…), co się dzieje, zwłaszcza że był bardzo ciekawskim chłopakiem.

— Karo jest z innej planety — pierwsza odezwała się Milena.

— Ja powiem. — Księżniczka nabrała powietrza. 

No na to już trochę za późno. 


— Wyglądam trochę inaczej, jestem podobna do waszych koni, tylko chodzę na dwóch nogach, mam ręce z palcami i kopyta.

— I wielki mózg, większy od naszego — dodała Milena.

Przypomina mi się obrazek orła z analizy pierwszego tomu Achai… 


— Coooooooo? [wspomnienia z Achai atakują mocniej] Żartujecie, prawda? — Mike był bardzo szczery i patrzył na nie jak na wariatki.

— Posłuchaj, Mike. Jesteśmy stworzeni do czynienia dobra. Gdy przybywamy na planety, na których toczą się wojny, nasza myśl, wola kieruje zbrodnicze działania na dobro. 

Aaaach, znamy to, jesteśmy w domu. Zbrodniarze często tłumaczą się tym, że działali “dla większego dobra”. 


Mieszkańcy planet kierowali się w stronę dobrobytu i równości wszystkich. 

I od mgławicy do mgławicy rozbrzmiewał potężny dźwięk “Międzyplanetarki”. 


Kiedy zetknęliśmy się z nienawiścią Kratów, nie mogliśmy odnaleźć tam ani jednej pozytywnej myśli. Panowała tam pustka i nie było możliwości podlewania jej swoją miłością dla wszystkich. Nie chciała wyrosnąć żadna roślina owocująca empatią, równością, zrozumieniem, ciepłem, solidarnością i pokojem. Tam wschodziły i pięły się do góry tylko trujące bluszcze, które teraz zostały zaszczepione do ich plantacji. To tyle…

— Jasne, a ja jestem kosmicznym dżokejem. Szkoda, że robicie sobie ze mnie jaja — powiedział zły i przestał się na chwilę odzywać.

Ktoś się chłopakowi dziwi? 


(...)


Milena znajduje w Wikipedii informacje o “białych koniach na skale”; ustalają, że najważniejszy jest koń z Uffington:

https://pl.wikipedia.org/wiki/Bia%C5%82y_Ko%C5%84_z_Uffington


— Koń koło Zamku Uffington wyrzeźbiony jest na wysokim wzgórzu. Jego śnieżnobiała biel odcina się wyraźnie od otaczającej go okolicznej szmaragdowozielonej zieleni.



https://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/f/f3/Aerial_view_from_Paramotor_of_Uffington_White_Horse_-_geograph.org.uk_-_305467.jpg

(...)


— Co możemy tu znaleźć? — Milena była rozczarowana. — Karo, wymyśl coś, przecież jesteś Ermirem.

— Ale dobrym. Nie wiem, jak zachowuje się umysł zatruty przez Kratów. Chociaż jesteśmy przyzwyczajeni do tego, że uważamy się za centrum myśli wszechświata. To bardzo proste — przecież oznacza to, że w centrum tego konia powinna być jakaś informacja. Coś, co nam pozostawił.

Uważamy się za pępek świata, szukajmy w pępku konia. 


(...)


— Wejdźmy na środek konia. Może coś to da.

Tak. Mandat. 


 — Karo spojrzała na ten wielki znak. Wiedziała, że setki ludzi oglądają to, czyszczą, doglądają. Skąd wiedziała? Czy podczas przemiany wchłonęła całą Wikipedię? Jednak przypomniała sobie konstrukcje na Ermirze. I co było u nich najważniejsze? Co było najważniejsze?

...Fundamenty? 


— Umysł! — krzyknęła. — Przecież u nas wszystko zaczyna się w mózgu. Tam jest nasza cała potęga. Teraz nie możemy używać myśli, ale normalnie to najważniejsza część ciała każdego ermirskiego konia.

Myśl jest częścią ciała? 


— Idziemy do głowy — zakomenderowała Milena.

Mike patrzył na nie jeszcze bardziej zdziwiony.

— Jak to nie możesz używać myśli? — spytał zaskoczony. — A czego używacie?

— Kopyt! — Karo roześmiała się.

Niektórzy cały rozum mają w nogach. 

A jeszcze inni między nogami.


Wdrapali się do głowy konia. Nagle zauważyli, że w oddali widać zbliżających się ludzi. Pokazywali ich palcami. Jeden wyciągnął telefon komórkowy.

— Pewnie tu nie wolno wchodzić. Zaraz przyjedzie policja, musimy się pospieszyć.

Milena wyciągnęła bacik. Ruszyła nim przy pysku białego konia i poczuła nagle znajome wibracje. Bacik drżał coraz mocniej, gdy zbliżali się do głowy. Nagle powierzchnia rzeźby zaczęła falować. Biała skała znajdująca się na wysokości pyska konia zaczęła się trząść i delikatnie poruszać.

— Trzęsienie ziemi — krzyknął Mike. — Ale, cholera, w Anglii nie ma trzęsień ziemi — jego trzeźwy, młody, irlandzki umysł zauważył to natychmiast. 

Well, trzeźwy młody umysł musi się jeszcze wiele nauczyć. Piszę ten komentarz 23 września, a ostatnie trzęsienie ziemi w Anglii miało miejsce… wczoraj. I zdarzają się dość regularnie


Nie przeklinał nigdy, teraz o tym zapomniał.

Niespodziewanie białe kamienie się rozstąpiły i pożarła ich ciemność.

(...)


Mrok otoczył ich swoimi skrzydłami i poniósł delikatnie na dół. Milena nie wypuszczała bacika z ręki, a ciemność, z przyczyn zupełnie jej nieznanych, uspokoiła ją. Miała wrażenie jakby schowała się pod kołdrą, a wszystkie lęki i niepokoje pozostały daleko. Uśmiechnęła się. Jednak poczuła też ogromne zdziwienie. Nie słyszała nic. Chciała krzyknąć, ale głos nie wydostawał się z jej gardła. Usłyszała za to w głowie szept:

— Milena, jesteś? — to cichutki głos Karo, ale wypowiedziany w myślach.

— Nie wolno mówić poprzez umysł — odparła jej Milena w ten sam sposób. Jednak czuła, że tylko tak można, że to jedyny sposób porozumiewania się.

— Nie martw się, jesteśmy w jakiejś dziwnej substancji, o której uczyłam się w szkole. To całkowicie bezpieczna materia, która oddziela nas od świata zewnętrznego i pozwala przepływać tylko myślom. Myślałam, że to tylko wymysł, ale widać, że Robin Goodfellow znalazł tę substancję w kosmosie.

Czarne i znalezione w kosmosie? Nie byłbym taki pewien czy to bezpieczne… 

https://64.media.tumblr.com/c007a3a228993fb5f64e1cc16d22c664/tumblr_p7pioomL561xqsn6ko1_540.gif



 Ma jeszcze właściwości uspokajające, leczące i upiększające. Ziemski odpowiednik spa.

Jeśli bohaterka ksiopka nie ma czasu na spa,to  spa przyjdzie do niej! 

...chyba ermirski odpowiednik? 


Milena, unosząc się w tej dziwnej mazi, uśmiechnęła się. Ale nagle zdała sobie sprawę, że nie wie, co się dzieje z Mikiem. Wytężyła umysł, szukając innych fal mózgowych.

— Mike! — krzyknęła w myślach. Cisza. Spróbowała jeszcze raz, wytężając całą moc swojego umysłu. Znalazła nagle jakiś cichy impuls, małe drgnienie rzeczywistości, jakiś niewielki odruch w otaczającej ją czarnej poświacie.

Myśl oddzieliła się od niej i samodzielnie powędrowała po materii. Milena prawie czuła, jak ta wychodzi jej z głowy i staje się niezależna — poszukiwawcza. Wśród ciemności, w dziwnej substancji dotknęła nagle ręką czegoś bardzo ciepłego i przyjemnego. Nie wiedziała, co to jest, kiedy nagle zrozumiała, że to ręka. Delikatna i tak nie do końca ludzka.

— Karo — krzyknęła w myślach.

— Tak, to ja. Gdzie jest Mike? — zapytała.

— Moja wysłana myśl go szuka — powiedziała to i natychmiast zrozumiała, jak absurdalne może to być. — Powędrowała sobie po tym czymś i szuka naszego irlandzkiego przyjaciela.

Nagle do głowy Mileny przyszedł impuls, jakby informacja, jednak mało czytelna, od myśli, którą wysłała za Mikiem. Przesunęła się przez tworzywo, które łatwo ją przyjęło, i poszła, a właściwie popłynęła za impulsem, jakby trochę w powietrzu. Ciemna masa łatwo ustępowała pod jej ciężarem, Milena nawet poczuła, że pomaga jej w przesuwaniu i kieruje ją w stronę jej przyjaciela. Nagle substancja się rozstąpiła i dziewczyna znalazła się w niewielkim pomieszczeniu, w którym na ogromnym fotelu w kolorze materii, w której się znaleźli, siedział młody Irlandczyk. 

Ciekawi mnie, czy w tym pomieszczeniu jest jakiekolwiek źródło światła. 

W sumie cała ta koncepcja dziwnej substancji przewodzącej myśli nawet mi się podoba. 

A mi to, że statek pozaziemskiej cywilizacji naprawde ma taką “pozaziemską aurę”. 


Na jej widok zerwał się z wyraźną ulgą i krzyknął:

— Milena, Milena, to coś niesamowitego, prawda? — Jego twarz wyrażała mnóstwo emocji.

— Tak, Mike, znalazłeś się w centrum wojny światów. To niestety nie film, a nasza planeta, cała ludzkość jest naprawdę zagrożona. Dostałam misję — doprawdy nie wiem, dlaczego ja — pokonania zła. I to, gdzie się znaleźliśmy, jest jednym z elementów tej układanki — nie wiem jeszcze jakim. Chociaż chyba się powoli domyślam.

— O, widzę, że się odnaleźliście. — Z ciemnej ściany wypłynęła Karo. — Tak więc, moje drogie dzieci, znaleźliście statek kosmiczny. Znalazłam w swojej ludzko-końskiej głowie małą notatkę z moich lekcji o próbie stworzenia statku z żywej materii, która przemieszcza się po wszechświecie z szybkością myśli i łączy się z umysłami koni, które się w niej znajdą. Z informacji, które zostały mi przekazane, nie udało się tego stworzyć. Mujborze, w szkołach ich okłamują! Jak widać, i nasza rasa ma swoje tajemnice — podejrzewam, że królowie bali się wielkiej mocy Robina Goodfellowa i wyrzucili go z naszej planety — chociaż o tym nie uczą w naszych szkołach.

Aj waj, kolejna rysa na idealnej rasie. 


— Kurczę, czy to się dzieje naprawdę? — Mike ciągle miał otwartą buzię ze zdumienia.

— Miałam zupełnie tak samo, Mike. Nie wiedziałam, czy śnię, czy to jakieś halucynacje. Wiesz, tak sobie myślę — bez względu na to, jak się to skończy — mamy szczęście — odezwała się Milena. — I to wszystko prawda.

Milena nie wiedziała, jak bardzo się myli co do tego, że mają szczęście. Nie spodziewała się, że Kraci to naprawdę czyste zło i potrafią robić straszne rzeczy.

Dziękuję. Czy możemy już obdarzyć narratora przydomkiem “profetyczny”, czy może jeszcze się wstrzymać? 


— Czyli mamy statek kosmiczny? — Mike ni z tego, ni z owego zaczął się śmiać, głośno i trochę nerwowo.

— Tak. Musimy go na razie tutaj zostawić. Będzie na nas czekał. — Taki plan wydał się Karo najbardziej sensowny. — Musimy tylko poinformować Robina i Erdmundę, gdzie jest statek. Erdmunda mówił mi kiedyś, że musimy zebrać wszystkie urządzenia niezbędne do walki. Wtedy będziemy mogli wyruszyć przeciwko Kratom.

Aha, quest ze zbieraniem przedmiotów!


— Hmmm, dziwne to dosyć. Bacik dostałam od niego… ciekawe, skąd go miał…

Przecież napisał Ci w liście, że jest twórcą bacika. 


 A może spróbujemy polecieć tym statkiem? — spytała Milena, chociaż w tym właśnie momencie zrozumiała, że decyzja tak naprawdę należy do niej.

Nie pytaj, odpalaj!


— A jeśli ktoś to zauważy? — Karo miała niewyraźną minę.

— Byłoby super, tylko jak to się prowadzi…? — Mike zaczął podskakiwać, a jego palce zaczęły szukać jakichś przycisków, szorując po wewnętrznej powierzchni statku.

Milena dotknęła dłońmi ściany. Była miękka i ciepła, bardzo przyjemna, aksamitna w dotyku. Skupiła się na własnych odczuciach i nagle poczuła delikatne drżenie. Ledwo wyczuwalne, jednak przez ręce przeniosło się do jej głowy. To drżenie spowodowało, że w jej głowie pojawiły się obrazy miejsc, do których chciałaby się udać. Widziała jednak tylko planetę Ermir i Księżyc, który pamiętała ze zdjęć. Otworzyła się przed nią czarna brama, droga do innych światów.

— Stój, Milena, to statek kosmiczny! — krzyknęła Karo. — Może nas zabrać tylko do miejsc poza Ziemią.

Taki fajny, podróżowanie z prędkością myśli (ktoś wie jak to przeliczyć na metry na sekundę?), ale po planecie nim nie polatasz. 


Milena i reszta zanurzają się w tajemniczą substancję, która jest ciepła i daje im poczucie bezpieczeństwa – a potem nagle pojawiają się na powierzchni ziemi; w międzyczasie zapadła już noc. 


(...)

Wtedy kolejny niesamowity widok ją lekko zszokował. Ze ściany wyszli Karo i Mike, przypominając ludzi, którzy umieli przechodzić przez ściany. 

Jakby wyszli z tunelu, przypominaliby ludzi umiejących wychodzić z tunelu? 


Ich spojrzenia się spotkały i wiedzieli, że dotknęli nowej, wielkiej tajemnicy.

A w pobliżu, na dużej łące, w poświacie Księżyca pasły się białe konie. Jakby specjalnie tu poustawiane. 

Całe popołudnie lokalsi znosili i ustawiali na miejscu atrapy z dykty. Bo przecież nikt nie urządzał pastwiska w pobliżu szacownego, celtyckiego zabytku, prawda? 


„To chyba ktoś kręci film” — nie wiedzieć czemu pomyślała Milena i przypomniała sobie, że od kilkunastu dni nawet nie włączyła telewizora. Jej świat był znaczenie ciekawszy od tego, co tam pokazywali. I co najbardziej ważne — był prawdziwy.

Tak, tak. Ciekawe swoją drogą, co tam słychać w internetach, czy pojawiły się już filmiki z tajemniczego zniknięcia turystów obok Konia z Uffington. 

Panie autorze, w książce z 2014 roku umieszczać przekaz “telewizja jest zła dla dzieci i młodzieży”, gdy od dawna istnieją, te no… gry komputerowe!? 




Ze szmaradowych wzgórz Irlandii pozdrawiają Analizatorzy, pilnie studiujący książkę kucharską z przepisami na eliksiry nieśmiertelności,

a Maskotek na kucyku galopuje dokoła, wrzeszcząc “Ihahahahaha!!!”