czwartek, 22 października 2020

400. Jak Maćko i Zbyszko ze szlachtą wojowali, czyli Rzeczpospolita alternatywna

 

Drodzy Czytelnicy!

Ciągu dalszego przygód Wiktorii na razie nie będzie (może kiedyś, jeśli jednak zakupię ebooka), ale mamy dziś dla Was coś podobnego: też historyczne i też o chłopach. A konkretnie, o wielkim chłopskim buncie na terenie Rzeczpospolitej Obojga Narodów w końcówce XVI wieku.

Że co? Że nie pamiętacie niczego takiego z historii? Owszem, bo to historia alternatywna, w której nogawki spodni czasu rozeszły się – jakoś prawdopodobnie za czasów Zygmunta Augusta. Nie czepiamy się więc tutaj stricte zgodności z historią – ale bez obaw, opko i tak kryje w sobie wystarczająco dużo absurdów. 

(Tak, wiem, że skaczemy po tematach jak pijane pasikoniki, ale konisie-tulisie, które tak się Wam podobają, są niestety strasznie ciężkie w obróbce… Ale wrócimy i do nich!)

Indżojcie!


Analizują: Kura i Vaherem




Omnes enim, qui acceperint gladium, gladio peribunt

[Kto mieczem wojuje, od miecza ginie]

https://www.opowi.pl/omnes-enim-qui-acceperint-gladium-gladio-a13720/?fbclid=IwAR0VZerooP7pLEs7ckW4KiwSnLj3pn2SpNyCBpoxLTVMhhSmDF_jgZyL5wI



Hej, od czasu do czasu coś sobie popisuję i tak powstało to opowiadanie. Zachęcam do przeczytania i oczywiście skomentowania ;) .Przy czym zaznaczam że jeszcze popełniam wiele niedoskonałości, ale pracuję nad nimi :)

Wydawałoby się, że taka zapowiedź dobrze rokuje, ale w praktyce – autor przez cztery lata nie miał czasu albo chęci poprawić błędów wskazanych mu konkretnie palcem przez czytelnika. Przeczytajmy więc to opko w całej jego surowej urodzie… 

 


Promienie słońca leniwie otuliły wyniosłe ponad wszystkie wzgórze, a na nim małe prowincjonalne miasteczko, którego z daleka znakiem rozpoznawczym była wyniosła wysoce szpiczasta wieża kościoła. Owa mieścina, zaledwie piętnaście wyniosłych kominów, dworek szlachecki, wspomniany kościół i gospoda dla odmiany przysadzista ulokowana przy niewielkim ryneczku huczała od samego rana z gwaru, wytworzonego przez wybierających się w pole chłopów.

No z opisu to jednak wieś wyszła. 

Widzę tych chłopów jak taki wielki, bzyczący rój pszczół… 


 Ciągnęli oni ze sobą wszelakie sprzęty jak sierpy, kosy, siekiery (zboże latoś porosło grube i twarde kiej drzewa, bez siekiery ani rusz) oraz woły, zaprzęgnięte w pługi. 

– Macieju! A po co wam ten pług, przeca do żniw idziem!

– Łoj, co wy mówicie, Bartoszu?! A mnie się tak ten… wicie… zygar biolegiczny rozlegurował, żech myślał, że to czas już orać!

Teraz już wiecie na czym polegał sekret trójpolówki: jedni żęli zboże, drudzy za nimi orali, a trzeci od razu siali. 


Praca wrzała a tłumy ludzi odzianych w jasne kubraki i najczęściej bosych, krzątały się w pocie czoła między łanami zbóż. Dopiero gdy najjaśniejsza gwiazda na niebie poczęła przygasać ,dotychczas skoncentrowane głowy owych ludzi zaczęły się rozrzedzać spoglądać ze zdziwieniem ku niebu. Czas powrotu nastawał.

Dlaczego pierwszy akapit to po prostu streszczenie dnia? Autor chciał zacząć od opisu okolicy, ale zrobił to w jeden z najgorszych sposobów. Stracił “pierwsze zdanie” i szansę na zrobienie dobrego, pierwszego wrażenia na czytelniku. Aż prosi się by zacząć ten tekst od jakiegoś dialogu i chłopów wracających z pola. I jeśli autor koniecznie chciał walnąć opis okolicy, to trzeba było po prostu opisać co mają przed sobą ludzie wracający do domów. 


Pomimo zmęczenia całodniową pracą, któż z tych chłopów nie miał ochoty ani sił na udział w libacji w gospodzie. Chmiel lał się się strumieniami a podjęczmieni parobkowie 

Podjęczmieni…

Nie ostatni to przykład fantazji słowotwórczej autora. Ja tylko ostrzegam. 


śpiewali czy może wręcz darli się w niebo głosy leciały ze słowami :"Hej, hej! Panie krowy bezuchej, do ruch*** gotowej! Hej, hej!" 

Jak to się śpiewało? Do ruchtrzygwiazdki gotowej? Język sobie można połamać...


.Jednak wśród całego towarzystwa znalazła się postać która odstawał od innych. Siedziała w samym końcu izby przy zaledwie jednej świecy, ślęcząc nad kuflem piwa. 

Ja wiem kto to! Ja wiem!

https://i.pinimg.com/originals/d5/5c/a6/d55ca6be9a4cd68c0f246c97e8f49bab.gif


Zauważył go jeden z najgłośniej "śpiewających" chłopów, imieniem Zbyszko. Człek wielkości dwóch antałów wina, 

Antał to jedna czwarta dużej beczki na wino. Autorze - oprócz tego że fajnie to dla ciebie brzmi, co ten opis właściwie ma nam powiedzieć o Zbyszku? Niby wiem, miało wyjść że chłop jak dąb, ale nie mogę przestać sobie go wyobrażać jako ziomka mającego wzrost połowy dużej beczki… 


włosami krótko lecz niechlujnie przystrzyżonymi i na domiar dziwacznego wyglądu, krótkimi nóżkami. 

A więc jednak był niski! 

Może był w barach szeroki a w nóżkach krótki, jak ten Kozak z kreskówki. 

https://www.superkino.info/images/Ausserirdische.jpg


Usiadłszy naprzeciw niego obaj lekko uśmiechnęli się, albowiem znali się od dłuższego czasu.

Kim był ten trzeci? 


-Coś Ty tak spochmurniał? Żniwa jak na razie idą po myśli. Być może - przerwał na zaczerpnięcie łyka - gdy wcześniej obrobimy ziemie pana, zwolni on nas z reszty pańszczyzny do końca lata - 

Raczej wam znajdzie nową robotę...


rzekł tęgi mężczyzna, pijąc piwo z kufla który zabrał kompanowi, po czym zaczął wycierać cieknący po brodzie trunek mankietem rękawu sukni.

-Nic nie rozumiesz Zbyszku.

-Więc powiedz – rzekł lekkoduchem.

Yyygghh. Strasznie zgrzyta to stwierdzenie. 

Takie coś pomiędzy “rzekł lekko” a “rzekł mimochodem”?


-Zwolni z pańszczyzny powiadasz? - pochylił twarz nad ławą, przybliżając się do rozmówcy który teraz mógł ujrzeć jego twarz. Pod nosem gęsty siwy wąs, włosy dłuższe opadające luźno, prawy policzek poraniony trzema równoległymi bliznami, jakby od draśnięcia zwierzęcym pazurem. Nie był osobą starą lecz w sile wieku, jednak kipiąca irytacją i złością twarz, usta ułożone jak do warknięcia potęgowały wrażenie postarzenia.

Dajcie mu jeszcze miecz na plecy i może zacząć dorabiać jako wiedźmin. 


 - Nic nie rozumiesz. Wczoraj wróciłem z jarmarku z Janosławca. W mieście rozeszło się wici iż umierający król nadał chłopom ziemię i zwolnił z jakiejkolwiek pańszczyzny. 

Ah, te jarmarczne miejskie legendy… 


Ale tutaj nikt o tym nie wie gdyż podstarosta Michałowski zabronił w ogóle o tym mówić pod groźbą batów! Nic z tego nie będzie, jeżeli szlachta trzyma nas w garści - w tej chwili jego głos momentalnie się załamał a oczy opuścił w dół, spoglądając na podłogę.

- Przecież to mogą być plotki - Przysunął się bliżej.

-Nic z tych rzeczy, sam ksiądz z Janosławca obwieszczał tą wiadomość z ambony wraz z potwierdzeniem edyktu przez królową Annę i króla Filipa.

...króla Filipa?

Jeśli założyć, że “królowa Anna” to Anna Jagiellonka, wychodziłoby, że mamy tu alternatywną wersję historii, w której, zamiast Walezjusza, jej mężem został… Filip Habsburg

Brzmi jak cool scenariusz do odegrania w Europie Universalis IV. 


-Tak nie może być, to łamanie praw królewskich!

-Jeszcze raz powtórzę, szlachta trzyma władzę i nie pozwoli sobie na takie zmiany - powiedziawszy to przechylił kufel i wypił ostatki chmielowego naparu. 

Autor się stara, chce brzmieć fajnie i lekko, ale ma przy tym jeden problem - nie rozumie znaczenia używanych słów. I im bardziej stara się brzmieć fajnie, tym bardziej karkołomne konstrukcje tworzy. 

Przede wszystkim – piwo nie jest naparem. 


Obaj oparli się o oparcia ławek i przez chwilę pozostawali w ciszy. W tym samym czasie rozbawiona gawiedź bawiła się dalej wyśmienicie a śpiewy jeszcze bardziej się natężyły, dzięki pulsującemu w głowie trunkowi. 

Bawią się, jakby to już co najmniej były dożynki, a nie koniec jednego dnia pańszczyzny przed następnym dniem pańszczyzny… 


Tylko na zewnątrz zapanował błogi spokój pośród mroku, gdzieniegdzie rozpraszanego światłem pochodni i świec zza szyb domostw i gospody.

Bogate to były domostwa i bogata gospoda, skoro stać je było na szyby w oknach.  


-Musimy się sprzeciwić, zbuntować - przerwał milczenie Maćko, wychodząc z pomysłem, który zapłonął w jego oczach - To nam zostaje.

-Zdajesz sobie sprawę że to nie takie proste a spalenie dworku starosty nic nie da? 

Ledwo przebąknął o buncie, a ci już o paleniu dworka! Mają rozmach. 


Tym bardziej że stoi za nim Pan Jabłonowski, to człek zamożny, magnat, nawet prywatnym wojskiem nas rozbije - pokręcił głową dając dezaprobatę.

A Maćko dał na to okejkę. 


-Zbyszku, a czyż jedynie chłopstwo to na ziemi kamienieckiej pomieszkuje? 

Dlaczego oni muszą się nazywać Maćko i Zbyszko… 


Gdyby rozesłać wezwanie do buntu do innych wsi, miasteczek z pewnością przyłączą do nas. Jeżeli wyrwiemy się tutaj z uścisku wyzysku pójdzie za nami reszta pospólstwa ziemi mazowieckiej, później kaliskiej, sieradzkiej, małopolskiej, ukraińskiej... - wraz z każdym kolejnym słowa rosły, budząc płomyk nadziei na sukces. 

Dla buntowników - gawędziarzy nie ma nic niemożliwego. 

Ten biznesplan ma kilka wad. Po pierwsze: czy naprawdę są aż tak wyzyskiwani, skoro mają szyby w oknach? Po drugie i bardziej na serio: ciekaw jestem jak im pójdzie starcie z jakimś bardziej regularnym wojskiem, gdy nie będą mieli elementu zaskoczenia po swojej stronie. I po trzecie: skoro król wydał edykt i tylko tutaj podstarosta go ukrywa, to dlaczego chłopi z innych regionów mają się buntować? I co, zostawią odłogiem świeżo otrzymaną własną ziemię i pójdą się naparzać ze szlachtą? 


Pozostawało jedynie zapanować nad bezwładną masą chłopstwa i podłożyć iskrę. 

Pffff, kaszka z mleczkiem! 


Po chwili wahania odpowiedział

-Zgadzam się. Niechaj dzieje się wola Boża! Pieprzyć to!

Niech się dzieje wola nieba, cała reszta – idź się jebać!

(Fredro, Zemsta – niewydany rękopis)


Maćko poklepując kompana po ręce, powierzył Zbyszkowi zadanie.

-Powiadomisz całe tutejsze chłopstwo o edykcie i zachęcisz do zbuntowania się. Ja wyruszę do okolicznych wsi i zrobię to samo. Spotkamy się wszyscy przed świtem w starym magazynie, niechaj wezmą ze sobą siekiery, kosy i co jeszcze tam mają

Mało czasu sobie dał na odwiedzenie tych wsi - jest lato, więc świtać będzie wcześnie, a już mamy ciemno. 


 - Zanim jeszcze skończył mówić wstał od stołu i zmierzył ku drzwiom wyjściowym z gospody,

Gospoda miała też pewnie drzwi wejściowe. 


 na moment odwracając się aby wypowiedzieć ostatnie słowo, po czym zniknął.


Stary magazyn nieopodal Kamieńca 

Magazyn czego? Spichlerz zbożowy? Bo jakiś skład towarów kupieckich to ja bym jednak widziała bliżej miasta, gdzie łatwiej byłoby tego dopilnować, a nie w szczerym polu. Spichlerz w sumie też – gdzieś w pobliżu spławnej rzeki...


był tak na prawdę (i napewno) ruderą, służącą jednak często wieśniakom za miejsca spotkań czy potajemnych popijawek w czasie odrabiania pańszczyzny. 

Aha. A ekonom, który miał pilnować roboty, dostawał gąsiorek bimbru i przymykał oko? 

Mam skojarzenia z grupką uczniów i ich sekretnym miejscem na papierosa w czasie przerwy. 


Według opowieści został zbudowany specjalnie na rozkaz króla Władysława Jagiełły, który szykował się na Wielką Wojnę z Zakonem Krzyżackim. 

Sieć strategicznie rozmieszczonych magazynów pozwalała mu lootować bez ograniczeń. 



Miało to pewne potwierdzenie w źródłach i dotyczyło głównie historii dalekiego przodka bohatera. Otóż król wizytując przygotowania do wojny zajechał do jeszcze wtedy wsi. Wyczerpany podróżą konno nie został ugoszczony przez wieśniaków, którzy wystraszyli się majestatu królewskiego. Oprócz jednego. Był nim Mikołaj, wiele razy pra, pradziadek Maćka,który poświęcił na ucztę dla władcy jedyną swą krowę oraz beczkę piwa.

A miejscowy kasztelan, który przygotował i nocleg, i ucztę, klął w żywy kamień tego dzikiego Litwina, który nic nie potrafi uszanować i w ogóle zachować się jak na króla przystało. 

Aż w końcu tak się wkurwił, że poszedł i dołączył do Krzyżaków. 


Mimo że nie była to uczta godna króla szanowanego królestwa to jednak Władysław Jagiełło w podzięce za jego poświęcenie nadał mu herb Snopek. 

Snopek? A dlaczego nie “Beczka” albo “Krowa”, żeby przynajmniej jakoś nawiązywał do tego zdarzenia? 

Pan Zbyszko, herbu Krasula. Albo Mućka. 


Dzięki nobilitacji jego rodzinie otworzyła się droga do sukcesu finansowego. Los się odwrócił wraz z wyegzekwowaniem przez ruch popularystów zwrotu ziem do królewszczyzny, dokonany z inicjatywy starosty Michałowskiego w latach 40., który przejął "zwrócone" włości. 

Uhm…

Widzę tu nawiązanie do ruchu egzekucyjnego, który między innym dążył do odebrania magnaterii bezprawnie przetrzymywanych królewszczyzn i zwrócenia ich do skarbu państwa. Ale to by znaczyło, że pradziadek Mikołaj oprócz herbu nie dostał nic na stałe, skoro jego potomkowie trzymali tę ziemię nielegalnie. 

I tak właśnie kończą te chłopskie start-upy. 


Wtedy też majątek rodzinny uległ ruinie. Gdy Maćko się narodził, nie wiele im pozostało oprócz herbu i przynależności do tzw. szlachty gołoty, czyli herbowych żyjących na poziomie chłopstwa.

Mimo wszystko, choć materialnie gołota żyła na poziomie chłopstwa, to jej status prawny był wyższy. Była najniższą kategorią szlachty, ale szlachtą, mogła głosować na sejmikach i sejmach oraz cieszyła się wolnością osobistą i nie odrabiała pańszczyzny!


Pośród ścieżek biegnących przez gęstwinę leśną można było dostrzec palące się pochodnie, które zbliżały się sukcesywnie w stronę ruin. Bohater stanął na jednym z pni ściętego drzewa (ścięto cud natury, rzadkie drzewo wielopienne) i spoglądał na schodzenie się chłopów z okolicy uzbrojonych w narzędzia rolnicze małej i dużej wielkości z nietęgimi minami na twarzach. 

– Ej, pługu, co się tak krzywisz? – spytała kosa.

– Aśćka sama nietęgą masz minę, pewnie dawno nieostrzona! – odburknął pług. 


Gdy nastał nowy dzień, co oznajmiły promienie słońca przebijające śnieżnobiałe obłoki, 

W alternatywnym świecie i fizyka jest alternatywna, skoro słońce nie wschodzi na czerwono. 


Maćko zawarł głos do tłumu.

Zawrzeć to mógł co najwyżej gębę. 


-Zebraliśmy się tutaj aby walczyć o nasze prawa nadane specjalnym, królewskim edyktem a bezprawnie wstrzymanym przez samowolę szlacheckich panów! - przemówił z ogromnym przejęciem i natężeniem głosu do motłochu, który wpatrzony w niego odpowiedział na te słowa bojowym okrzykiem - Nie możemy negocjować ze starostą ani nikim innym, oni nie mają zamiaru pozbywać się niewolniczej siły jaką jesteśmy! - Kontynuował - Musimy walczyć i napadniemy na dworek!

Tłum po raz kolejny zapiał z zachwytu. 

Lecz gdy odgłosy ucichły odezwał się spośród tłumu głos niezdecydowania, zachwiania.

- A cóż się z nami stanie gdy odeprą nasz atak?!

- Wszystko się zesra - Odezwał dziwny człowiek ubrany w zielony płaszcz i jako chyba jedyny z łukiem, 

Robin Hood?! 

Albo Legolas. 


stojący chwiejnym krokiem koło dębu stojącego dwa metry od ruiny, najwidoczniej mocno podchmielony. 

A nie “podjęczmieniony”?


Lecz jego słowa wywołały spory ubaw wśród reszty - Andrzejku, boisz się że ta pałka którą trzymasz w ręku też nie działa? - Wypalił w stronę pytającego chłopa, przy okazji gestykulując w dosyć specyficzny sposób - Popieram Jaśnie Pana, przepraszam - Przerwał - Kamrata, jak dokopać szlacheckim tyłkom to tu i teraz!


Bojowe głosy gawiedzi znów się odezwały. Maćko spoglądając na personę z łukiem, pochylił się w stronę stojącego obok Zbyszka.

- Co to za chłystek?

Jurand!!!


- Ten? - Wskazał kiwnięciem głową - To Anzelm, lokalny kłusownik i największa pijaczyna, z tym łukiem może się przydać.

Pijany łucznik. Co może pójść źle… 


- Dobra chłopy. Słuchajcie. Plan jest taki, otoczymy dworek i spróbujemy zakraść się do wewnętrznej strony palisady, gdy to się powiedzie - Zastopował po czym wysyczał - wiecie co robić... 



Anzelm ze mną idziesz.

Anzelm. Kolejne imię tak bardzo chłopskie… 

 


Cała gromada być może dwustu mężczyzn ruszyło przez las ku siedzibie podstarosty Michałowskiego, znienawidzonego za ucisk rządcy Kamieńca i okolicznych wsi. Niespodziewający się żadnego ataku strażnicy na niskiej dosyć palisadzie nie zauważyli zataczających okrąg uzbrojonych chłopów. 

A tymczasem chłopi ustawili się w kółeczku i zaczęli wesołe pląsy. 



Być może z tego powodu że okolica należała do spokojnych, być może że dzień dopiero co wstawał. Maćko, Zbyszko i Anzelm ukryci w krzakach dzikiej borówki obserwowali teren. 

Musi to była jakaś borówka hamerykancka, skoro trzech chłopa było w stanie się w niej ukryć. Bo taka zwykła to by im sięgała w najlepszym razie do kolan. 

Poza tym… ten dwór zbudowany był jakoś w samym lesie, że tu borówki, tam nie sposób dostrzec podkradających się ludzi? A nie, jak porządny dwór obronny, w miejscu z dobrą widocznością, najlepiej na jakimś wzgórzu? 


Znaczy się obserwowali Ci dwaj pierwsi, natomiast Anzelm spożywał nieznanego pochodzenia wino, patrząc po małym jasnej barwie czerwieni najpewniej mszalne. 

...Co? 


Pytanie brzmiało tylko skąd je wziął...


-I odpuszczam wam grzechy w imię Ojca bla bla bla bla, phik - zamamrotał śmiejąc się jak prosiak.

-Możesz to odłożyć i skupić się? - rzekł Zbyszko.

-Tak Ojcze, wybacz mi moje grzechy - Zachichotał, po czym podniósł łuk, naciągnął cięciwę i wypuścił strzałę w kierunku strażnika na palisadzie. Strzała zaświstała w powietrzu, leciała dosyć wysoko po czym poczęła zmniejszać kąt nachylenia aż wreszcie.... wbiła się w ziemię... - No co? Strzelam do królików a nie do żelaznych kapeluszników - skomentował bez przejęcia z rechotem - Ale poeta ze mnie wytrawny, królika kapelusznika.

Po pierwsze: autorze, ten element komiczny nie działa. Po drugie: mali ci strażnicy, skoro trudniej ich trafić niż królika. 


-Co robimy? - odezwał się najtęższy z nich.

-Podchodzimy i atakujemy.

– A może jednak spierdalamy?

– Ja bym poszedł na obiad.

– Przepraszam, ja pracuję osiem godzin i właśnie mi się kończy zmiana, gdzie kierownik? 


Raptownie Zbyszko podniósł topór i ile mając w piersi tchu zakrzyczał "Bić chałastrę!" po czym wyskoczył z zarośli rzucając się na palisadę a za nim ruszyła reszta z głośnym hukiem. Maćko zdążył tylko dodać

- Po cichu...

Stojący na warcie najemni landskhnechi (khhchhto takkhhhi?) zauważywszy i usłyszawszy chmarę wieśniaków natychmiast zadzwonili w dzwon.

-Alarm! Uns anzugreifen! Alarm! Uns anzugreifen!

– Nas atakować! Nas atakować! – wrzeszczeli w łamanym niemieckim, bo tak naprawdę byli gastarbaiterami z Imperium Osmańskiego. 



Odgłosy bojowe zaczął przeplatać odgłos strzałów z muszkietów. Padli pierwsi zabici. Zbyszko pomimo otyłości dosyć sprytnie wdrapał się na drewniany mur (mur, z samej definicji, jest murowany…) i chwyciwszy Niemca za nogi zrzucił go na ziemie, a ten głośno upadł obijając się kirysem o grunt. 

*krzyk Wilhelma*


Od strony zabudowań gospodarczych, ulokowanych po lewej i prawej stronie dworku nadbiegali uzbrojeni służący i pozostali najemni piechurzy. Wywiązała się ostra walka przy palach, szczękały widły z szablami i rapierami. Nie mogący wdrapać się chłopi powzięli pół żywego, zrzuconego Niemca i jego głową okrytą morionem postanowili wyważyć bramę. Nie opierała się zbyt długo. 

Pękła, ochlapując wszystkich rozbryźniętym mózgiem. 


Do środka wlała się kolejna fala rozwścieczonej gawiedzi. Zauważywszy to słudzy starosty odstąpili pola. 

Jakby nie zauważyli, to by nadal tam stali?


Zmierzajace ku dworkowi pospólstwo rozleciało się na kilka części, niektórzy pobiegli rabować, inni gonić uciekających. W samym centrum placu ustawili się w rzędzie landsknechci, którzy na szarżę chłopstwa odpowiedzieli salwą z muszkietów. 

Ale jaką szarżę? Przecież całe towarzystwo już lata bezładnie po dziedzińcu, rabując co się da. 


Nie zatrzymała ona nieuchronnego, zachodnioeuropejscy wojacy w kilka chwil zostali przewaleni przez tłum chłopów i zakatowni. 

Tłum zakatowni to naprawdę straszna siła. 


Na placu nie było żadnych już obrońców...


 


W powietrzu czuć było swąd palonych ciał i zabudowań. Pole przesłaniała gęsta kłeba siarczystego dymu, który wdychającego dusił od razu. Zdobywcy zajęli się tym czym zajmują się zwycięscy – łupieniem, paleniem, gwałceniem. Ze stodoły dobywały się gromkie odgłosy wzywającej pomocy dziewki służebnej, na którą rzuciło się pięciu chłopów. 

Przprszm, ja wiem, że sytuacja nie do śmiechu, ale te “gromkie odgłosy”... 


Z powybijanych okien dworku ulatywał ku górze wspomniany dym a już pijani grabieżcy wyrzucali z niego wszystko co uznawali za niepotrzebne, robiąc w nim „porządki”. 

Taki nieporządny ten dym, taki jakiś kłębiasty, fuj! 



Od tej chmary, jeśli ją tak nazwać odstawał Anzelm, który jakimś sposobem wyciągnął z chaty podstarosty skórzany fotel i bezceremonialnie siedział po środku placu, pijąc wino nalewane z karafki do posrebrzanego kielicha. W tym samym czasie grupa chłopów przyciągnęła na sznurze mocno poobijanego człowieka, w drodze kopiąc go ciągle i krzycząc w niebogłosy. Owa persona ściągnęła z powrotem do kupy zajętych różnymi sprawkami wieśniaków, wywołując u nich dziką wściekłość. Był to podstarosta Michałowski. Zamieszanie na dziedzińcu przyciągnęło uwagę także Maćka i Zbyszka, którzy zainteresowani sytuacją pozostawili dotychczas konsumowanego knurka i mięsiwa wyłożone na złotej zastawie.

Szybkie z nich juchy, szturm ledwie się skończył, a ci już obiad sobie skombinowali. No i panu Michałowskiemu nieźle się powodzi, zastawę ma chyba lepszą niż sam król jegomość.  


- Stójcie! Stójcie! – Dało się usłyszeć głos zza pleców gawiedzi, który należał do ich zwycięskiego przywódcy – Nie zabijajcie go. Żywien cenniejszy!

Martwien nic nie warcien! 


Tłum jednak nie posłuchał i dalej oddawał się swym sadystycznym zajęciom, bijąc kijami, pięściami i nogami szlachcica, pomimo jego błagań na litość Boską. Dało się tylko usłyszeć:

-Zabić go!

-Powiesić!

-Poćwiartować i rzucić świniom!

-Na pal z nim jak on z nami!

– Azja, nie odzywaj się! 


-Łeb poderżnąć!

– Gardło rozwalić! 


Tusza Zbyszka pozwoliła mu odepchnąć część chłopów na odległość ujrzenia skrwawionej twarzy podstarosty, 

W sensie? Szedł przez nich jak lodołamacz przez krę, rozpychając na boki swym wielkim bandziochem? 



lecz reszta motłochu zbita w kupę nie dawała mu i jemu kompanowi dojść bezpośrednio. 

ODEJDŹ, MIAZMACIE...


Sytuacja coraz bardziej gotowała się, jeden z mężczyzn uderzył obuchem siekiery katowanego w krzyż, w wyniku czego ten mocno zaskamlał. 

...w wyniku czego wyżej wymieniony wydał dźwięk skamlący… – kończył pisać urzędowy skryba, kształcony w Wyższej Szkole Biurokratycznego Bełkotu. 



Nagle, ku zdziwieniu wszystkich padł strzał z pistoletu, który powalił całkowicie na ziemię podstarostę. Wszystkich wzrok zwrócił się ku strzelcowi a był nim… Anzelm. 

Łucznik szybko upgradujący. 

Poszedł z duchem czasu. 

Fotel, wino, posrebrzany kielich i pistolet - koleś zlootował najlepsze itemy. 


Zapadła na chwilę cisza o słyszalnym iskrzeniu wznieconego ognia pochłaniającego zabudowę.

...i wyraźnie słyszalnym huku facepalmów od strony biurka Kury. 


-Dał Bóg zwycięstwo, dał karę Bożą dla tego psubrata – rzekł kłusownik zaciągając za pas jeszcze dymiące narzędzie zbrodni.

-To ma być kara dla tego – Splunął na ziemię – Bezbożnego diabła?! – zakrzyczał z gniewu jeden z zebranych – Dupa z tym! Powiesić za przyrodzenie truposza!

– Urwie się! – zaprotestował jeden rozsądny, ale szybko się zamknął. 


Plebs zawył z zachwytu i podniósł zwłoki po czym zawlókł je na wieżę strażniczką (strażniczka klęła wniebogłosy, zmuszona do ciągnięcia trupa), gdzie dokonał profanacji zwłok. Do siedzącego „na tronie” Anzelma podszedł Maćko.


-Po cóż na Boga go zabiłeś?! Mógł się nam przydać – Zasyczał nie kryjąc gniewu – Przecież nie wiadomo cóżen ukrył po skrytkach (pewnie jakiś różen) a teraz nic się nie dowiemy! – Rzucił na ziemię z impetem zdobyczną szablę.

Jeśli pochował coś w dworku, to żadna strata bo już go puściliście z dymem. 


-Spójrzże na tą hałastrę, z jaką lubością dokonuje wyroku na nieboszczyku. Pierwej utłukliby go aniżeli ten wyjawił jakieś tajemnice. Po za tym – Zastopował – zanim doszliby w jaki sposób zakatować starostę, sami pięć razy pobiliby się o to – Odparł, ponownie oddając się pijaństwu.

Maćkowi po tych słowach zeszła złość, podniósł broń i opierając się o fotel przemyślał to i uznał że niepozorny kłusownik odznacza się wyrobioną spostrzegawczością i inteligencją a dokonany wyrok na ciemiężcy chłopstwa był jednak właściwy.

A gdy ocknął się z tych rozmyślań, ze zdumieniem zauważył, że słońce już zaszło. 


-Być może masz rację – Odparł po namyśle, poklepując go po plecach - Przydasz się nam.

-Jam myślę.

Jam ci jest ten, który myśli! 


Autorze, przestań się bawić w stylizacje na staropolszczyznę, przynajmniej dopóki się nie dowiesz, co to takiego te ruchome końcówki i jak się ich używa...


Wystąpienie chłopstwa w starostwie kamienieckim spowodowało falę rebelii i wystąpień antyfeudalnych w całej Wielkopolsce. 

Kurczę blade, cały czas, czytając o Kamieńcu, miałam na myśli Kamieniec Podolski, a tu wychodzi na to, że może chodzić na przykład o ten Kamieniec



Rzeczpospolita coraz bardziej pogrążona w odmętach wojny domowej przestawała tracić kontrolę nad jakimikolwiek czynnikami. Do kraju napłynęły wojska sąsiednich państw, Brandenburczyk, Moskale, Cesarscy, Szwedzi. 

– Ja nie chciałem… – wyjąkał Maćko pobladłymi usty. 


Poczęły powstawać lokalne jak i pomiędzy większymi graczami sojusze. Z jednej strony Król, wspierany przez interwencję wojsk niemieckich oraz zbuntowanego chłopstwa, z drugiej magnateria pod wodzą kanclerza Jana Zamoyskiego, średnia szlachta wiedzona przez Mikołaja Chodkiewicza jako regimentarza konfederacji podolskiej oraz interweniującej po jej stronie wojska moskiewskie i Jana III Szwedzkiego. Okres szabli i prochu sprzyjał pospólstwu, które mogło zrzucić jarzmo zniewolenia pod postacią pańszczyzny.


 Nadeszła jesień, chłopska armia pod dowództwem Maćka i Zbyszka przemierzyła już niemal całą Rzeczpospolitą...


(...)

-Gdzie to my jesteśmy?

-Jakieś dwaście kilometrów od Żytomierza.

– Ale że gdzie? – burknął Zbyszko, zastanawiając się, jak to będzie po ludzku, w milach albo stajach. No i dwanaście czy dwieście? 


-Diabli nadali ten chłód, było trzeba zostać w Łucku – odparł drżący z zimna Maćko, otulony w owczy płaszcz.

-Pierwej nie było go palić – stwierdził drwiąco Zbyszko.

-A cóżeśmy mieli zrobić? Tracić czas na oblężenie?! Bez kolubryn, przed samiutką zimą?!

Nie mogli go zdobyć oblężeniem, więc go spalili? 

No jakoś tak. Tylko nie rozumiem, gdzie on w takim razie chciał zostawać. 

A ja nie rozumiem jak mogli spalić miasto, którego nie zdobyli. 

Wypuścili gołębie z płonącymi wiechciami przyczepionymi do ogonów? 


-Porubaszcie ciutkę a się rozgrzejecie mocium pany – przerwał rechotem Anzelm, podtrzymując siedzącą na jego kolanach miejscową dziewkę, która coraz bardziej chichotała z opowiadanych do ucga sprośnych żartów. Oprócz słów po chwili doszła ręka, która coraz bardziej starała się zatoczyć suknię młodej kobiety.

Ale tylko zataczała krąg gdzieś daleko stąd między szklanki brzegiem a dnem. 


-Zamiast tu siedzieć i marznąć wolę już zmęczyć nogi – rzekł pierwszy z nich, podnosząc kapelusz i szablę.

-Jak uważasz – machnął ręką Zbyszko, przerzucając przez kolano złapaną wiejską dziewczynę, która przechodziła koło niego z dzbanem pełnym trunku – Anzelm chyba ma rację…

-Róbcie co chcecie – odrzekł cicho, odchodząc od ogniska.


Usidławszy konia (to coś pomiędzy osiodłaniem a usidleniem) razem z czterema innymi jeźdźcami ruszył przez szeroką polanę, na której rozłożony był obóz. Przejeżdżając między licznymi namiotami i mijając grupy swych chłopskich żołnierzy, którzy pomimo odurzenia alkoholowego kiwali na jego widok z szacunkiem głową, był dumny z liczby jaką udało mu się objąć pod swoim przywództwem. Jeszcze kilka miesięcy wcześniej dopiero co palił dworek starościński z dwustoma chłopami, a teraz miał pod swoją komendą kilka tysięcy chłopów. Nie byłoby to możliwe gdyby nie udany rajd przezeń Wielkopolskę i Małopolskę, przejście kilkuset kilometrów i zdobycie kilkunastu miast koronnych. 

Nie ma innej opcji, musiał grać na kodach. Totalnie widzę zdobywanie miast bandą chłopstwa uzbrojonego w widły. 

Chyba że po drodze dołączyła do nich grupa ogarniętych puszkarzy… a nie, autor wspomniał, że nie mieli armat.  


Chłopstwo widziało w nim obrońcę, szablę przeciw magnaterii i szlachcie oraz człeka który podtrzyma reformy króla Zygmunta Augusta. 

W sensie? Znowu chodzi o postulaty ruchu egzekucyjnego? Sorry, ale to wciąż była sprawa między szlachtą, chłopstwu nic do tego. 

Nie, w tej alternatywnej wersji historii umierający Zygmunt wydał edykt uwalniający wszystkich chłopów od pańszczyzny i nadający im ziemię na własność. I chyba nawet nie było elekcji po śmierci króla, bo autor o niczym takim nie wspomina. 

Nie było? A skąd się wziął na polskim tronie jakiś Filip? 


Swą pozycję ugruntował jeszcze fakt nadania licznych włości w imieniu zasług przez królową Annę Jagiellonkę i króla Filipa Orańczyka.

O, nie trafiłam z Filipem. Wychodzi na to, że czy w naszej rzeczywistości, czy w alternatywnej, Annie zawsze swatano trzydzieści lat młodszego męża!


Ale… za co właściwie król nadał mu te włości? Za wzniecenie buntu w kraju, osłabienie go i wydanie na pastwę obcych wojsk?  

Widać nowy król podtrzymał edykt poprzednika, co zaskutkowało buntem szlachty i ściągnięciem obcych wojsk interweniujących w sprawie obydwu stron konfliktu. Chłopi to może wojsko marne, ale zawsze może się przydać - stąd takie postępowanie króla. 

Aha, ok, to jakoś inaczej czytamy tę alternatywną historię. Chłopi ponoć zdobywali “miasta koronne” – no nie wiem, ja to rozumiem jako królewskie, czyli zamiast występować przeciwko magnaterii, stanęli przecie swojemu dobrodziejowi, królowi. 

No, chyba że chodzi o miasta na terenie Korony, a nie Litwy. 


Autor ma na to wszystko pomysł, po prostu nie potrafi go przedstawić w jasny sposób. 

Tak czy siak, mój cynizm i znajomość historii podpowiadają, że Maćko prędzej by się doczekał nawleczenia na pal niż zaszczytów. 


-Moścccciiii Paaaanie, dokąąąd jeeedzzziemyyy? – wyjąkał jeden z konnych, jadący koło niego i coraz bardziej strachliwie spoglądający w ciemną knieję, w którą się zagłębiali.

-W podjazd Andrzeju, jedziemy zbadać cóż przed nam czyha, czy diabeł czy anieł – Zażartował ku rozładowaniu spiętej atmosfery.

-Mośccccciii Paaaanie, bom jaaa jaaa jaaa słyszaaałem że że że tttu jużż graaaasują TTT…


-Wyduś z siebie na litość Boską!

-…TTTAATAARZY.

Tu-tu-duuu! Strach się bać! 


-Licha bzdura – Rzucił z szybka - W te tereny zapuszczają się z rzadka a i z pewnością któryś dobry mędrzec by nas o tym powiadomił 

A ciekawe skąd miałby o tym wiedzieć? 

No, popatrzy w kryształową kulę albo w magiczne źródło… 

W sumie to bardzo beztroskie to chłopskie wojsko: w kraju grasują Moskale i Szwedzi, i ze dwie armie szlachty, a oni tacy wyluzowani… W sumie gdybym był chanem tatarskim, to bym sobie zrobił wypad do Rzeczpospolitej, bo skoro wszyscy z okolicy wpadają, to czemu nie ja? 


– Zburzył nabrzmiewającą grozę na słowo Tatarzy, którzy na wschodnich kresach Rzeczpospolitej byli istną plagą i utrapieniem. Czy to w Koronie czy na Litwie powtarzano potworne wieści o wyczynach „mongolskich barbarzyńców” – dzieciach jedzonych na oczach matek, mężczyznach siekanych krzemieniami czy torturach dokonywanych na brzemiennych niewiastach. 

To chyba wspomnienia z najazdów mongolskich w XIII wieku, bo później napadającym Tatarom chodziło głównie o rabunek i jasyr, więc czy psuliby sobie w ten sposób dobry towar? 



W każdym europejskim glosariuszu (czyli słowniku) powtarzano iż granica Bugu, to brama do wschodnich piekieł tatarskich, gdzie trzeba mieć się na baczności przed zagonami tych koczowników

Khę… ale serio, proszę nie stosować dzisiejszej perspektywy. W czasach Rzeczpospolitej Obojga Narodów Bug płynął sobie przez centralną Polskę, do granic z posiadłościami tureckimi i tatarskimi to było hohoho i jeszcze dalej. Owszem, w czasie najazdów Tatarzy potrafili zapuścić się głęboko na terytorium Polski, ale mimo wszystko stwierdzenie, że za Bugiem zaczynało się “piekło tatarskie” jest grubo na wyrost. 



 – I nie mów na mnie per mości panie, lecz moim mianem imiennym, Maćko – Wyciągnął rękę w stronę jeźdźca.

– Wolę mówić waszą nazwą nazwiskową! 


-Andddrzeeej – Odrzekł – Tttooo zaaaszczyyyt dlaaa mnieee.

Lasem pokonali jeszcze jakieś dziesięć kilometrów, zanim napotkali słup trakcyjny stojący na rozwidleniu ścieżek. 

Serio, autorze, serio?

Domyślam się, że chodziło o drogowskaz, bo słup trakcyjny wygląda tak:


JAK. Jak on wymyślił ten słup trakcyjny, no jak! Muszę wiedzieć!  

Myślę, że chodzi o trakt. Słup stojący na trakcie to słup trakcyjny, elementarne. 


Napisy wyryte na drzeworycie były Rusińskie (znaczy – tam do słupa był przybity jeszcze jakiś drzeworyt? Może ogłoszenie “Poszukiwany żywy lub martwy” i portret pamięciowy chana krymskiego?) ale nie był to problem gdyż wśród nich znalazł się miejscowy Rusin. 

I jeszcze czytać umiał!


(dla nieczytających bukw: w lewo - Chujnia, w prawo - Pizdiec. Inspirowane tą piosenką krokodyla Gieny). 



Pokierował na lewo wzdłuż długiego jeziora w toni którego odbijał się blask umieszczonego nad czubkami głów księżyca. 

Ostrożnie, panocku, nie stawajcie na palcach, bo se guza o księżyc nabijecie! 



Noc była pełna, w domku rybaka ulokowanego na wysokim stoku, tworzącym krótki bok jeziora nie paliły się żadne świece, a sam właściciel nawet nie mając pojęcia o przejezdnych spał smacznie.



Jadąc dalej napotkali stado saren, które przebiegły im drogę. Stary Rusin pogładziwszy swe długie, siwe wąsy stwierdził że według prastarych słowiańskich legend to dobry znak. 

Stare legendy głoszą, że jeśli stado saren spotkasz, pieczeń na kolację będziesz miał. 


I w pewnym sensie tak było. Minąwszy najbliższy zakręt ujrzeli przed sobą wieś. Zadowoleni z tego przyspieszyli konie i triumfalnie wjechali w zagrody. Aczkolwiek szczęście tutaj się skończyło. Ku zdziwieniu siedlisko było opustoszałe a ślady pozostawione przez byłych mieszkańców wskazywały że w wielkim pędzie opuszczali domostwa.

Wieś, której mieszkańcy spieprzyli przed łupiącym okolice wojskiem? Niespotykane!


-Wy dwaj, sprawdźcie tamtą chatę z ubocza na wprost – Wskazał dom stojący dalej od reszty, schodząc z konia i wyjmując szablę – Reszta przeszuka zabudowy.


Podjazd podzielił się na dwie grupy z czego pozostała wchodząc i wychodząc z domostw nikogo ani niczego nie znalazła. Ni krwi, ni trupów, ni ludzi, ni zwierząt, po prostu niczego. 

UFO ich porwało!

To może tak: SPIERDOLILI ZE WSZYSTKIM Z CZYM MOGLI. 


Po piętnastu minutach zjawili się dwaj konni, którzy mieli sprawdzić pustelnię. 

Pustelnię? Znaczy, mieli tam jakiś klasztor mnichów-eremitów? 


Przybyli razem z osobą, którą z daleka było trudno dostrzec przez mrok. Gdy zbliżyli się, Maćko ujrzał starca.

-Dziadku, cóż to się tu stało że żadnego żywego ducha nie widać ani nie słychać? – zapytał zaniepokojony, na co starzec odpowiedział mu wykonaniem krzyża świętego i słowem:

-TATARZY.

I? Żadnego śladu walki, łupienia, czegokolwiek? Co ci Tatarzy rozpylili tam jakiś gaz usypiający?  


Na hasło „Tatarzy” wszyscy spochmurnieli i zamilkli. Maćko stanąwszy koło studni, oparł się na szabli. Przez chwilę zastanawiania się, przeleciał oczyma po wszystkich zebranych. Jąkający się Andrzej głośno stukał zębami ze strachu, nie kryjąc przestraszenia, starzec stał jak stał wcześniej, lecz dopiero teraz bohater zobaczył że jest on ślepy gdyż ma piecze na oczach. 

CO ON KURWA MA NA TYCH OCZACH?!

Pieczęcie? Pieczeń? Picze? Pieczę boską, bo Bóg ślepca poprowadzi?



Inni jakby chcąc ukryć swoje emocje, mierzwili brody bądź wpatrywali się w ziemię. W końcu podjął decyzję.

-Wracamy do obozu, nic tu po nas. Jeżeli w okolicy grasuje jakaś orda, trzeba powiadomić o tym resztę.

-Aaaaaaa…cccoooo… jeeeeślliiii nieee….nieeeee…..nieeee… żyją?! – Wydusił Andrzej, jeszcze mocniej szczękając.

To zrobimy seans spirytystyczny!


-W koń i w drogę – Stanowczo zadecydował, szturchając narwiście (jak???) konia, czym ten ruszył szybki stępem.

Szybki. Chyba te w oknach, bo generalnie stęp jest właśnie tym najwolniejszym chodem konia. 


Wracali tą samą drogą, mijając staw oraz dom rybaka. 

Jeszcze przed chwilą staw był jeziorem! Pewnie wredni Tatarzy wodę spuścili. 


Z przestrachem w blasku księżyca ujrzeli odbijając się krew na drzwiach domostwa. 

W sensie? Krew się w czymś odbijała? Blask księżyca się odbijał? Oni się odbili od braku sensu w tym zdaniu? 


Do głowy przychodził tylko jeden wniosek… 

...to była noc Paschy, a rybak pomazał krwią próg domu, żeby ominął go Anioł Śmierci zabierający wszystko, co pierworodne? 


Przyspieszyli konie i jadąc już galopem przebijali się ścieżką przez las. Gdy przejechali dwa kilometry ujrzeli ogniska na horyzoncie, zwiastujące obóz. Mrok powoli ustępował szarej jasności. Za lasem rozciągała się polana. Już byli niedaleko…. Na miejscu okazało się że „ogniska” które widzieli z daleka były faktycznie płonącymi namiotami. Całe miejsce stacjonowania armii trawiła pożoga, wkoło leżały trupy chłopów ze śladami po ranach zadanych szablami i strzałami w plecach.

I tylko w plecach. W twarz Tatarzy nie strzelali. 


 Ocalali wśród krzyków i jęków umierających próbowali gasić pożar a zarazem pomagać poszkodowanym. Widok napawał odrazą. Oddział zatrzymał się i przez moment stał, rozglądając się po bokach. Wszędzie widok był taki sam, odór palonych ciał zatykał nozdrza. 

Tatarzy potraktowali ich napalmem, czy jak? 

Dzięki, teraz mam wizje tatarów zrzucających napalm na chłopów, a w tle leci “Fortune son”. 

https://youtu.be/N7qkQewyubs?t=13 


Maćko jak zaklęty dzierżył uzdę i z otwartymi ustami wpatrywał się w pobojowisko, nie chcąc dopuścić do siebie myśli o pogromie. 

Znaczy, to wielkie wojsko, które po drodze z palcem w nosie zdobyło kilkanaście miast, teraz ot, tak dało się podejść byle zagonowi tatarskiemu?

Bo gdyby właśnie przez te ziemie ciągnęły główne siły ordy, to chyba coś by o tym wiedzieli, nie? 

Kilka tysięcy pijanych chłopów. Obóz rozstawiony pewnie byle jak. “Easy prey” - mruknął dowódca Tatarów. 


Bardziej dziwi mnie jak szybko Tatarzy się z tym wszystkim uwinęli. 


Ze snu zbudził go rudy mężczyzna, ze strachem w oczach kilka razy powtarzając pytanie do najeźdźcy germańskiego kurwa oprawcy.


-Co mamy robić? Co rozkazujesz?

-Ja, ja…. – Zawiesił głos, po czym zdjął rękawiczkę i chcąc jakby zbudzić się z tego koszmaru, przetarł oczy. Nadal wszystko było takie same… - Nie wiem co robić… - Odparł z załamaniem.

Toś dupa, nie wódz. 


Wszyscy spojrzeli na niego. Rudy piechur cofnął się do tyłu i z zagubieniem wlepił swoje oczy w Maćka. Liczył od niego na podjęcie szybkiej i zdecydowanej decyzji, która pozwoli uratować co się da. Zawiódł się. Dopiero gdy przeszli do centralnego miejsca obozowiska, skąd przed kilkoma godzinami wyjeżdżał podjazd usłyszał odpowiedź.

-Zabierzcie broń i racje żywnościowe, zbędny tabor pozostawić na miejscu. Ruszamy do Kijowa… - Bał się tego pytania i chciał go uniknąć, ale nie miał innego wybory – Czy Zbyszko i Anzelm przeżyli?

Chłop przez chwilę nie wiedział co odpowiedzieć, po czym odparł.

-Niestety zginęli. Ciało Anzelma znaleźliśmy tutaj i rzuciliśmy na stos poległych. Zbyszko … - Nie mogąc z siebie wydusić ani słowa wskazał palcem tylko spalony namiot, na którym nadal powiewała poczerniała czerwona kokarda…

Ojej… Kokarda… To taki odpowiednik buńczuka czy innej wodzowskiej oznaki? 


-Rozumiem – odparł, nie chcąc dalej męczyć siebie i chłopa tym jak zginęli jego kompani – Przygotujcie się do wymarszu…


 


Dotychczas zwycięska armia chłopska idąca z pieśnią na ustach teraz wyglądała jak kondukt żałobny. Długi sznur ludzi w podziurawionych szmatach szedł w ciszy i milczeniu. Na przodzie jechał Maćko i jego kompania z ostatniej nocy. Szli długo i bez ustanku. Racje żywnościowe które powzięli okazały się niewystarczające, być może źle postąpili maszerując dalej, ku upartemu na Kijów.

Mao Zedong z uznaniem pokiwał głową. 


 Ci którzy przeżyli teraz musieli się zmierzyć z chłodem. Wielu nie wytrwało. Po dwóch dniach marszu zobaczyli bramy stolicy ziem ukrainnych, centrum prawosławia i rusinizmu w Rzeczpospolitej. 

Rusinizmu. 

Rusinizmu…

Widmo rusinizmu krąży nad Rzeczpospolitą! 

https://www.glamour.pl/media/cache/default_view/uploads/media/default/0004/55/ebacbdb76f5c912fc68fa4561524a713ecf482e6.jpg


Poza tym niezłe tempo mieli! Od Żytomierza do Kijowa jest ok. 140 kilometrów (a może i więcej ówczesnymi drogami), a tu jeszcze piechotą, na głodniaka, z rannymi… Aragorn, Legolas i Gimli pożółkli z zazdrości!


Miasto ujrzawszy nadejście armii naprzód otworzyło swe bramy, wpuszczając nadchodzących przybyszów. 

Hm… właściwie dlaczego? Przecież to zbuntowana armia chłopska, która po drodze zdobywała lub paliła inne miasta, a teraz, osłabiona i wyczerpana, raczej nie miałaby szansy porwać się na Kijów. Nie lepiej byłoby zostawić ich własnemu losowi za murami? 


Zobaczywszy obraz nędzy i rozpaczy, jaki roztaczał przed ludnością widok zbuntowanych chłopów, nie wywołał euforii radości.

Aaaargh, dlaczego, żeby wytłumaczyć, co jest nie tak w jednym koślawym zdaniu, trzeba pisać cały nudny elaborat z gramatyki...


- Witaj Jaśnie Panie w Kijowie – zwrócił się ku jeźdźcom brodaty mężczyzna, odziany w drogocenne, pozłacane szaty z tiarą na głowie, dodając – Jam arcybiskup metropolita kijowska Jonasz IV.

Metropolita kijowska. Po tylu szalejących w Rzeczypospolitej plagach nadeszła najgorsza - dżender. 

Sam metropolita wychodzi witać bandę oberwańców? 


Maćko zszedłszy z konia, zdjął kapelusz i szerokim gestem ukłoni się patriarsze. Idąc za jego przykładem reszta chłopstwa uklękła przed dostojnikiem. Byli zmieszani tą sytuacją, gdyż w większości byli katolikami, jednakże osoba przed którą stali piastowała godność arcybiskupią i należał jej się z bogobojności szacunek.

Mój cynizm podpowiada, że podczas tego szalonego rajdu przez Rzeczpospolitą złupili już tyle kościołów i klasztorów, że im wszelka bogobojność dawno przeszła. 


-Maćko herbu Snopek – Odparł – Oto moi ludzie metropolito, przeszliśmy całą Najjaśniejszą Rzeczpospolitą aby dotrzeć tutaj. Po drodze łupiliśmy i puszczaliśmy z dymem miasta. Pragnę abyśmy dostali strawy i schronienia, dwa dni temu zostaliśmy napadnięci przez tatarów…[How rude, jak oni mogli!] - Zebrani ludzie usłyszawszy to zareagowali jednakowo szmerem oraz słowami „Gospodi pomiluy nas” – Czy nie widzieliście nigdzie ich?


Patriarcha na zapytanie zareagował stęknięciem i pokręceniem głowy.

-Strawy i schronienia jak dla chrześcijan zawsze znajdziemy, lecz jeśli jakaś orda w pobliżu – Na chwilę przerwał – Zgubny nasz los…

-Przecież znajdujemy się za murami

Łuck też miał mury, a jakoś go puściliście z dymem i to bez oblężenia!



-W kilku miejscach są wyłomy po ostatnim oblężeniu miasta przez wojska regimentarza Chodkiewicza – Stwierdził arcybiskup, przyglądając się bacznie znędzniałym chłopom.

I nawet ich prowizorycznie nie naprawili, choć wiedzą jaka jest sytuacja w kraju? 


Niespodziewanie z wież cerkiewnych zaczęły bić dzwony, na które wszyscy skierowali wzrok. Strażnik stojący na jednej z nich wymachując ręką wskazywał na południe, kierunek z którego przyszli przybysze. To nadciągała orda tatarska, która najwidoczniej od kilku dni podążała za armią. W mieście wybuchła panika, metropolita wraz ze sługami skrył się w monastyrze. Okazało się że miasto posiadało niewielu obrońców co z około przybyłą dwusetką tworzyło mały regiment.

Mury dziurawe, obrońców tyle co nic… jak oni się obronili przed tym Chodkiewiczem? 

Kto powiedział, że się obronili… Może zdobył, złupił i poszedł dalej? 


Za mało na hordę kilku tysięcy jeźdźców ze stepu…

Taka horda musi się szybko poruszać, więc pewnie nie ma armat. Gdyby tylko ktoś wpadł na pomysł, by jednak coś zrobić z tymi wyłomami. 


-Rozstawcie się na wyłomach i nie dopuśćcie aby do miasta wtargnął wróg! – Nakazał Maćko, wskazując miejsca gdzie były dziury w murze – Reszta niech ustawi się na murach i ostrzeliwuje nadciągające zagony. Niech Bóg ma nas w opiece…


Mężczyźni prędko ustawili się na wyznaczonych pozycjach, lecz gołym okiem była widoczna ich małość. W niektórych wyłomach stała zaledwie podwójna linia…

W sztuce wojennej XVI wieku znano prowizoryczne umocnienia np. z faszyny (pęków wikliny), ziemi, kamieni – dlaczego tu nie mogli zapchać tych dziur choćby czymś takim? 



Tatarzy poruszając się swymi krępymi i szybkimi końmi w krótkim czasie znaleźli się pod murami. W typowy dla siebie sposób zaczęli pozorować szarżę, po dojściu na odległość stu metrów wycofując się ciągle ostrzeliwując obrońców z łuków. Na te manewry żołnierze stojący na murach odpowiedzieli ostrzałem z broni palnej i kilku dział. Co chwilę wzdłuż muru przesuwał się zagon tatarski, siejąc spore straty wśród żołnierzy na dole.

Więc jakieś oddziały zostały jeszcze poza tymi murami? 

To pewnie chodzi o tych w wyłomach. 


-Celujcie w konie! Celujcie w konie! Jeden ładuje, drugi strzela! – Komenderował Maćko z szablą w ręku, stojąc za plecami obrońców wyłomu. Niespodziewanie jedna ze strzał tatarskich przeleciała ponad murem i po zawirowaniu w powietrzu wbiła się w jego rękę. 

Wykonała z wdziękiem kilka salt, axli i toe loopów, nim wreszcie dosięgła celu. 


Natychmiast kilku żołnierzy przetrzymało go i odciągnęło do tyłu, pomimo oporu bohatera, który chciał dalej rozkazywać, pomimo odniesionej rany.

-Zostawcie! To nic, brońcie wyłomu!

-Muuuusiiiiszzzz się wyyycoooofaaaać naaaa tyyłł – Zaleciał jąkaty młodzieniaszek.

Mam nadzieję, że Maćko nie zrobił go swym adiutantem i posłańcem…?!

Heroldem!


Pomimo dalszego nie zgadzania się został zabrany do monasteru, w którym już nie było arcybiskupa, który ponoć zbiegł tajnym przejściem z zagrożonego Kijowa. Miejsce było pokryte w całości ściennymi freskami na których wisiały ikony, wszystkie przedstawiające świętych. Znad ołtarza na nawę główną spoglądał wykonany z drewna ukrzyżowany Jezus.

Architektura taka trochę niezbyt cerkiewna… Gdzie ikonostas, gdzie carskie wrota? 


 Jego ciało pokrywała krew, ta sama krew która lała się w tym samym czasie na ulicach i na murach…Powietrze przeszył świst, witraż rozbił się na drobny mak a do świątyni wpadła kula armatnia. To biła artyleria wroga… Tylko skąd Tatarzy wzięli działa? 

Imperatyw Narracyjny im podesłał. 


Maćko chciał wrócić na pole walki, lecz przeczucie mówiło mu że wszystko stracone, coraz cichsze dobiegały odgłosy walki, linia obrony została przełamana. Stojąc przodem do krzyża w jednej ręce trzymał szablę a drugą, zdrętwiałą od przebicia strzałą przetrzymywał płaszcz. Stojąc tak wpatrywał się w twarz ukrzyżowanego Chrystusa, w podświadomości prosząc Boga o przebaczenie za wszystkie niegodziwości, prosząc go tym bardziej iż działał w dobrej mierze (wierze), aby skończyć z bezbożnym wyzyskiem chłopów. Stał i czekał na to co miało i go spotkać. Drzwi od monasteru zaskrzypiały i otworzywszy się huknęły o ściany. Lecz zamiast oczekiwanego okrzyku w niezrozumiałym języku i przeraźliwego biegu kilkudziesięciu par stóp, usłyszał jedynie… pojedyncze kroki w podbitych butach… Odwrócił się i ujrzał ku swemu zaskoczeniu… Zbyszka! Szedł on dumnie, stawiając krok po kroku (długo ćwiczył tę awangardową technikę chodzenia) zmierzając ku ołtarzowi. Maćko nie wiedząc jak zareagować na widok ponoć umarłego kompana wyszedł mu naprzeciw z uśmiechem na ustach. Miał nadzieję że jednak jego druh uszedł z pogromu i przyszedł mu z odsieczą. Jednak zamiast przyjacielskiej ręki ujrzał pistolet, który po chwili spośród szat pojawił się w dłoni Zbyszka. Padł strzał. Kula trafiła w brzuch a Maćko padł na kolana. Teraz niezrozumiałymi oczyma spoglądał w strzelca, który po wystrzeleniu kuli szedł dalej aż stanęli przed sobą.

-Ale, ale, dlaczego? – Wydukał z siebie.

Wydukał. Po prostu wydukał, żadne “z siebie”. 


-Widzisz przyjacielu – Odrzekł Zbyszko kucając przed swoim kompanem – Nic nie może trwać wiecznie – Stwierdził z charakterystycznym dla siebie uśmiechem na ustach. – Co zesłał los trzeba będzie stracić. 

-Jak to?

-Jak byś widział dalej los tej bezwolnej masy? Sądzisz że coś oni mogą znaczyć? Że gdy wojna domowa zakończy się, będą mogli powrócić do domów i żyć wolnością, którą nadał im umierający król tylko po to aby poparli w przyszłej konfrontacji do korony jego córkę?

Więc to nie była Anna Jagiellonka, lecz fikcyjna Anna córka Zygmunta Augusta. Który to nadał chłopom wolność, by przysporzyć jej poparcia. Przy okazji całkowicie pozbawiając ją poparcia szlachty. Nie wiem na co Zygmuś zmarł, ale na pewno rzuciło mu się to na mózg. 

Syfilis. Syfilis się rzuca. 


 Jedynie pojedyncze jednostki osiągnął korzyść na tej sytuacji, i ja chcę być w tej grupie, w grupie ZWYCIĘZCÓW – Rzekł z wielkim przekonaniem, podnosząc leżącą na ziemi szablę. Miała solidną rękojeść, gdzieniegdzie pozłacaną oraz ostrą jak brzytwa klingę, cała oddawała majestat osobie, która ją nosiła.

Oddaje tobie co kryje w sobie! 


-Czyli o to chodzi…

-Spójrz na to – Wskazał zwój papieru który wyjął z buta – To oficjalny akt nobilitujący mnie na szlachcica i nadający liczne włości z nadania przyszłego króla. 

Przyszłego? Hmmm, to nie liczyłabym tak na sto procent na te zaszczyty… 


Tutaj – Zagrzechotał kiesą, która raptem znalazła się w jego drugiej dłoni – Moja przepustka dla lepszego życia niż zwykłego chłop pańszczyźnianego.

No i? Maćko też przecież dostał włości, zaszczyty i pieniądze, i to od aktualnego króla. 


-Ty stałeś za atakiem na obóz? – Zapytał nagle.

-Ja – Odparł – Po tym jak dokonaliśmy rajdu przez Wielkopolskę stronnicy kanclerza Zamoyskiego zaproponowali mi szlachectwo oraz pieniądze za to że wyprowadzę z Tobą wojska na Ukrainę, gdzie przy współdziałaniu wojsk koronnych i tatarskich zostaniecie zniszczeni. 

Bo wcześniej nie można było ich rozbić, nie i już. Trzeba było pozwolić im iść przez cały kraj, a po drodze niszczyć, palić i zdobywać miasta. A co tam, stać nas. 


Udało się – Stwierdził z satysfakcją - Atak na obóz był już wcześniej przemyślany i wiedziałem o nim doskonale. Gdy spalono obóz i za Tobą ruszył pościg. 

Pościg tak skuteczny, że nie spotkał Maćka, choć ten wracał tą samą drogą. 


Lecz szybciej zjawiłeś się z powrotem niż przypuszczaliśmy. I tak dotarliśmy tutaj….


Przez chwilę wpatrywali się w siebie, zachowując kamienne twarze pomimo że przez tyle lat byli przyjaciółmi, znosili znoje wojenne, walczyli ramię w ramię, pili razem. Maćko leżąc na posadzkach monastyru zaczął krwawić, plując krwią. Zbliżał się jego koniec. Zanim to nastąpiło, przetarł usta mankietem i ostatnim tchnieniem orzekł:


-Dałeś się przekupić kiesą monet i tytułem, zdradzając swych kompanów, z którymi przez tyle bitew przelewałeś krew. Doprowadziłeś do tego że to szlachta zamiast króla będzie władać Rzeczpospolitą, sprowadzając na nie w przyszłości… nieszczęście – Wypowiedziawszy to wyzionął ducha, opadając całkowicie na ziemie.

Wyprorokował i umarł. 



Wojna trwała nadal.

Ale opko na szczęście się skończyło.


Z obozu chłopskiej rebelii pozdrawiają Analizatorzy uzbrojeni w widły i cepy, 

a Maskotek przebrał się za Tatarzyna i hula dokoła na lajkoniku. 




19 komentarzy:

Hrotgar pisze...

Już od pierwszego dialogu Maćko i Zbyszko kojarzą mi się z Wojtkiem i Benedylbertem: https://www.youtube.com/watch?v=R5b4VUkcn8c

Unknown pisze...

Piękne! Dawno się tak nie uśmiałam. Ale skąd Wy bierzecie te dziełka? Gdzie można sobie poczytać takie wspaniale wytwory (bo utworami tego nazwać się nie da)?

ZaKotem pisze...

Te szyby w oknach i kilometry były już pewną wskazówką, ale dopiero po słupie trakcyjnym doznałem oświecenia. To jest o grupie współczesnych polskich rolników, którzy po srogich grzybach postanowili udać się na protesty do Warszawy. Na skutek owych grzybów i niedawnego pomagania swoim zdalnie uczącym się dzieciom w lekturach szkolnych, trochę im się pomełło i doznali wizji mistycznej buntu chłopskiego w bliżej niesprecyzowanych okolicznościach historii. Brakuje tylko zakończenia w postaci szarży janczarów że wsparciem artylerii, którzy po ustąpieniu działania grzybów zaczną zamieniać się w oddział prewencji z armatką wodną.

eksterytorialnysyndrombobra pisze...

Tak więc jak poprzednia analiza wydała mi się na wyrost, tak obecna jest w punkt, a nawet w niektórych miejscach coś pominęła...
Rzeczy niewiele, ale wieszanie ikon na freskach to dość niestandardowy pomysł. Freski same w sobie są obrazami. I raczej nie występują w cerkwiach, z tego, co wiem...
Zastanawiam się też czy arcybiskup Kijowa napewno mieszka (mieszkał?) w monasterze...
Bo nie każdy ksiądz jest mnichem, a arcybiskupi (czy też może bardziej metropolici - Kijów miał wtedy metropolitę} zwykle mieli własne siedziby, nie mieszkali w klasztorach.

I szczerze mówiąc pogubiłam się w tym, kto w końcu popiera chłopów a kto nie... Czasem jest powiedziane, że chłopi walczą ramię w ramię z wojskami króla, ale wygląda to, jakby walczyli sami, a gdzieś jest chyba nawet powiedziane, że uciekają przed królewskimi wojskami... Jeśli sytuacja jest zmienna, to w tekście, powinno być to powiedziane (chyba, że było, ale przegapiłam)

ZaKotem pisze...

W kościele prawosławnym wprawdzie nie każdy ksiądz, ale za to każdy biskup musiał być mnichem. Dzisiaj to chyba nie jest już tak ściśle przestrzegane, ale parę wieków temu na pewno. A klasztory bywały biskupimi siedzibami. Zaś w cerkwiach jak najbardziej bywają freski. Akurat pod tym względem nie ma się czego czepić :)

Anonimowy pisze...

"Jego ciało pokrywała krew, ta sama krew która lała się w tym samym czasie na ulicach i na murach…"
Sporo tej juchy miał w sobie, skubaniec. Hektolitry!

Norma pisze...

Mhroczny, straszny wilkołak siedział na wzgórzu. Zadarł łeb do góry i powietrze napełniło się jego przejmującym wyciem.
- Auuu, auuu...Au! - zaprotestował nagle, pocierając przednią łapą obolały łeb. - Tak się nie da pracować!
- Mój błąd! - anioł trzymający belkę, z której na sznurku zwisał księżyc, oblał się rumieńcem i poleciał wyżej.

Przy "pieczach na oczach" miałam wizję gościa z zalakowanymi oczami. Zbyt szybko o tym nie zapomnę...

Ci landsknechci musieli się szkolić w tej lidze samobójców z Żywota Briana, mówię wam.

Czytam Wasze analizy już od wielu lat i chciałam bardzo podziękować za to, że zawsze poprawiacie mi humor. Wyjątek stanowi jedynie analiza piwnicznego opka o Rammsteinie. Till jest mężczyzną mojego życia, więc podczas lektury tego...utworu płakałam, jak bóbr. Ale dzięki temu jestem w stanie czytać już wszystko.

Inspirowana ciężką pracą Analizatorów stworzyłam historię, podczas której czerpałam garściami z ich wskazówek. Główna Bohaterka ma być taką anty-Mary Sue - jest niezbyt ładna, narwana i nie schodzi na śniadanie.

Gdyby Szanowni Analizatorzy zechcieli zerknąć swymi bezlitosnymi oczami i wskazać, czy te szumne antyopkowe zamysły udało mi się jako tako zrealizować, byłabym zaszczycona jak nie wiem. I wdzięczna, bo stworzyłam tę historię również z miłości do Tilla, a w związku z tym musi być idealna (no bo jak to tak?) ;)

https://nazistka-i-dziwkarz.blogspot.com/2020/10/ja-i-moj-detektyw-luzne-rozwazania.html

Jeszcze raz dziękuję serdecznie, życzę wytrwałości i miłego dnia/wieczoru/kiedykolwiek to czytacie.

Ku chwale poprawnej polszczyzny i Tilla,

Norma Bates

Anonimowy pisze...

Pani Bates, pani tak na poważnie? Linkować opowiadanie z ortami i literówkami rzucającymi się w oczy zaraz po otwarciu?

Anonimowy pisze...

Analiza piękna, a opko - jedno z tych, które miały potencjał, ale pisak zręcznie ukręcił mu łeb. Właściwie, gdyby research (i słownik) nie nawalił, mogłoby być z tego coś sensownego. Myślę, że skala opisywanych wydarzeń niejako przerosła pisaka - a co szkodziłoby mu opisać bunt chłopów w jednej czy kilku wsiach, spalenie dworu i zdradę Zbyszka (byle nie na odwrót...), i na tym poprzestać? Uniknąłby wtedy takich głupot, jak chłopstwo zdobywające kolejne miasta (widłami i pługiem?), a alternatywna historia wcale nie byłaby tu potrzebna (nie żeby historia alternatywna była sama w sobie czymś złym - ale do czegoś takiego trzeba najpierw bardzo dobrze znać tę prawdziwą, żeby zachować logikę wydarzeń).

Tło historyczne jest tak mętnie przedstawione, że nawet z komentarzami Analizatorów ja już nie wiem, kto w tym opku z kim walczy i co w ogóle doprowadziło do decyzji o uwłaszczeniu chłopów.

Co do doboru imion głównych bohaterów... Zbyszko i Maćko, serio? Już nawet jakiś Andrzej i Michał byliby mniej charakterystyczni, jeśli koniecznie pisak musiał zrzynać z Sienkiewicza. Ten Anzelm też pasuje tam jak wół do karety (albo jak chłop do fotela).

A wizja Jagiełły, przed którym chłopi ze strachu barykadują drzwi, jest w szczególny sposób urzekająca.


Kżyżak

asia pisze...

"człeka który podtrzyma reformy króla Zygmunta Augusta" - wyobraziłam sobie króla w reformach i człowieka który za nim biega trzymając, żeby nie opadły :D

Nefersobek pisze...

A wy właściwie macie jakąś listę dzieU do analiz, czy idziecie na żywioł?

Teraz już wiecie na czym polegał sekret trójpolówki: jedni żęli zboże, drudzy za nimi orali, a trzeci od razu siali.
A jak od czasu któremuś pług stopę uchetał, to zboże rosło lepiej.

"podjęczmieni parobkowie"
Przeczytałam „podjęczmienni” i uznałam, że to tacy specjalni parobkowie do karczem.

"[postać]Siedziała w samym końcu izby przy zaledwie jednej świecy, ślęcząc nad kuflem piwa."
Ja wiem kto to! Ja wiem!
https://i.pinimg.com/originals/d5/5c/a6/d55ca6be9a4cd68c0f246c97e8f49bab.gif

*zaciąga paski plecaka, pod jedną pachę bierze kota, pod drugą Combi Stick* Zwarta i gotowa do siekania orków!

"-Więc powiedz – rzekł lekkoduchem."
Yyygghh. Strasznie zgrzyta to stwierdzenie.
Takie coś pomiędzy “rzekł lekko” a “rzekł mimochodem”?

Teatrzyk pacynkowy se odstawiał.

Dlaczego oni muszą się nazywać Maćko i Zbyszko…
Czekam na Jagienkę, Danusię, Zycha, Juranda (lub chociaż Jurka).

Pan Zbyszko, herbu Krasula. Albo Mućka.
Drugim tomem „Achai” powiało.

"Dzięki nobilitacji jego rodzinie otworzyła się droga do sukcesu finansowego. Los się odwrócił wraz z wyegzekwowaniem przez ruch popularystów zwrotu ziem do królewszczyzny, dokonany z inicjatywy starosty Michałowskiego w latach 40., który przejął "zwrócone" włości."
Dlaczego to brzmi jak lekcja WOS-u o dotacjach UE?

Robin Hood?!
Albo Legolas.

A nie, bo Oliver Quinn aka Green Arrow!

"stojący chwiejnym krokiem"
Znaczy… Dreptał w miejscu, kolebiąc się?

"Pole przesłaniała gęsta kłeba"
WTF i kłeba?! Kiełbia? Latała im tam zagęszczona ryba?

"Anzelm, który jakimś sposobem wyciągnął z chaty podstarosty skórzany fotel i bezceremonialnie siedział po środku placu, pijąc wino nalewane z karafki do posrebrzanego kielicha"
Czemu ja widzę Benicio Del Toro w „Ostatnim Jedi”?

"Zapadła na chwilę cisza o słyszalnym iskrzeniu wznieconego ognia pochłaniającego zabudowę."
...i wyraźnie słyszalnym huku facepalmów od strony biurka Kury.

…oraz nieco mniej słyszalnym odgłosie chichotu Damy.

Inne hity – wiedźmin, niewydana wersja „Zemsty”, pijany łucznik, pląsający w kółeczku chłopi, „Nas atakować!”, Zbyszko-lodołamacz, Wyższa Szkoła Biurokratycznego Bełkotu, gołębie z podpalonymi ogonami, słup trakcyjny, list gończy na drzeworycie, Tatarzy spuszczający wodę z jeziora i noc Paschy.

Innymi słowy: analiza tak bogata w błędy i kwikaśna, żem się niczem norka uśmiała.

PS. @ZaKotem, świetne to o rolnikach po grzybkach! A @Mamuska Bates gratuluję tego o wilkołaku, siem popłakała.

BeBeBess pisze...

KWIIIK! *jedyny konstruktywny komentarz*
*po chwili* To chyba pisał jakiś wielbiciel Dona Kalesona.

Anonimowy pisze...

"Być może - przerwał na zaczerpnięcie łyka - gdy wcześniej obrobimy ziemie pana, zwolni on nas z reszty pańszczyzny do końca lata"

Pańszczyzna jako forma umowy o dzieło?

Mela Bruxa pisze...

Dotarłam do "stojącego chwiejnym krokiem" i chyba muszę odpocząć.

Hrotgar pisze...

Przeczytane do końca. Z bólem przepony muszę przyznać, że dzisiejsza analiza miodną jest nad wyraz. Komentarze celne i zabawne, bo i materiał źródłowy trafił się nader wdzięczny. A słup trakcyjny powinien się stać forumową rangą.

Anonimowy pisze...

Ale cudne!
Skąd oni biorą takie pomysły? Filip chyba z konopi.
Podoba mi się wizja ZAKOTEM.
Ale panienki Wiktorii żal,fajne toto było.

Chomik

eksterytorialnysyndrombobra pisze...

O, dzięki za poprawienie :)
*Zwraca trochę honora opku, ale nie za dużo*
A to z ikonami na freskach też się zdarza?

Memphis pisze...

Coś jednak autorowi wyszło...
"Mośccccciii Paaaanie, bom jaaa jaaa jaaa słyszaaałem że że że tttu jużż graaaasują TTT..."
W pierwszym odruchu chciałam napisać, że to brzmi jak jąkała szczekający zębami. Ale pomyślałam, że ktoś mi zarzuci drwiny z osób z zaburzeniami mowy, więc się powstrzymam. I coz me oczy widzą:
" Jąkający się Andrzej głośno stukał zębami ze strachu"!

Anonimowy pisze...

Droga Załogo Armady,

Czy pamiętacie może dzieło pewne, wieki temu promowane uparcie jako konkurencję dla HP? Zwało się toto "Trzeci Naiwny Człowiek".

Niestety, wątpię w istnienie wydania w formie e-booka (książeczka została, zdaje się, zapomniana) - tym niemniej, mogłaby okazać się smacznym dla Was kąskiem.

Pozdrawiam serdecznie,
Szm.