Wiem, że czekacie z niecierpliwością na analizę... ale w tym tygodniu jej nie będzie. Pracujemy pilnie nad opkiem o tematyce piłkarskiej, ale materiału jest jeszcze za mało, żeby zamieszczać. Uzbrójcie się więc w cierpliwość, w przyszły czwartek to nadrobimy. A póki co, zgodnie z nową świecką tradycją zapoczątkowaną przez PLUS-a - słodki szczeniaczek na przeprosiny:
Nie zostawimy Was jednak tak całkiem bez niczego. Wen zaatakował wczoraj bezlitośnie, niczym brunet wieczorową porą... i powstała taka oto ballada. Indżoj!
Rymowali: Sineira, Purpurat i Kura.
Prosze Państwa, oto blożek
Blożek piękny jest jak bożek.
Zanim jednak treść ukaRZe,
Najpierw boChaterów twarze:
Piosenkarkę, garść aktorek
AŁtorka wrzuciła w worek
Jeszcze bisza dołożyła
Potem oczka swe zakryła,
Wyciągnęła coś przypadkiem,
Pośliniła się ukradkiem,
Wzięła cechy z kapelusza
No i w końcu z treścią rusza.
Z Voldkiem sparuje Lucjusza,
Biberowi spuści baty,
Tilla zamknie w kazamaty.
Gdzieś po drodze matki trup,
A na końcu będzie ślub.
Blożek piękny jest jak bożek.
Zanim jednak treść ukaRZe,
Najpierw boChaterów twarze:
Piosenkarkę, garść aktorek
AŁtorka wrzuciła w worek
Jeszcze bisza dołożyła
Potem oczka swe zakryła,
Wyciągnęła coś przypadkiem,
Pośliniła się ukradkiem,
Wzięła cechy z kapelusza
No i w końcu z treścią rusza.
Z Voldkiem sparuje Lucjusza,
Biberowi spuści baty,
Tilla zamknie w kazamaty.
Gdzieś po drodze matki trup,
A na końcu będzie ślub.
Ślub jak ślub – nim przed ołtarze
AŁtoreczka iść nam każe,
Najpierw program obbligato:
Wprzód czynności, na bogato,
Bo poranne i niezmienne;
Ale przy tym tak przyjemne,
Że się bez nich, jak bez ręki
Nie obejdzie. Żadne jęki,
Żadne płacze, nawet bitwa
Afer moc i żadna sitwa
Nie odciągną boChaterki
Od zwątpienia: czy klamerki
Czy też może rzep do kolan.
A gdy już i to pokona,
Czas już na makijaż letki
Jak futerko tchórzofretki
(czasem może się osypać,
ale nie ma tu co łypać
wszak:
Co kropelka sklei, sklei...)
A na koniec, drogie panie,
Czas na zejście na śniadanie.
Czasem jest i utrudnienie,
Jak tu bowiem na jedzenie
Zejść, gdy człek w piwnicy bydli?
Tu logika oczy mydli -
Ba, cóż to dla merysójki
W szkole miała same dwójki,
Czasem może jakieś tróje,
Lecz i tak świat uratuje.
AŁtoreczka iść nam każe,
Najpierw program obbligato:
Wprzód czynności, na bogato,
Bo poranne i niezmienne;
Ale przy tym tak przyjemne,
Że się bez nich, jak bez ręki
Nie obejdzie. Żadne jęki,
Żadne płacze, nawet bitwa
Afer moc i żadna sitwa
Nie odciągną boChaterki
Od zwątpienia: czy klamerki
Czy też może rzep do kolan.
A gdy już i to pokona,
Czas już na makijaż letki
Jak futerko tchórzofretki
(czasem może się osypać,
ale nie ma tu co łypać
wszak:
Co kropelka sklei, sklei...)
A na koniec, drogie panie,
Czas na zejście na śniadanie.
Czasem jest i utrudnienie,
Jak tu bowiem na jedzenie
Zejść, gdy człek w piwnicy bydli?
Tu logika oczy mydli -
Ba, cóż to dla merysójki
W szkole miała same dwójki,
Czasem może jakieś tróje,
Lecz i tak świat uratuje.
Po śniadaniu - czas do szkoły,
Lecz nie po to, by pierdoły
Jakieś wkuwać, nic z tych rzeczy!
Nikt tej prawdzie nie zaprzeczy,
Że dla Jej Doskonałości
Szkoła pasmem jest przykrości,
Czego Mary więc tam szuka?
Wszak dla wyższych niż nauka
Celów została stworzona!
Siedzi zatem, zniechęcona,
Aż tu skrzypią drzwi od sali,
Sam dyrektor w pełnej gali
Wkracza godnie, uroczyście,
By oznajmić, że na liście
Uczniów nowe dziś nazwisko
Pojawiło się - to wszystko.
Powitajcie więc kolegę,
Który wcześniej przez lat siedem
W popularnym grał zespole
Zanim skończył w naszej szkole.
Pisk i wrzaski, krzyk i wrzawa!
Zawitała do nas sława!
Lecą doń różowe barbie
Wrzeszcząc: "Misiu! Złotko! Skarbie!"
I na szyi się wieszają,
I na randkę umawiają,
I się mało nie pobiją,
Piszczą, gwiżdżą, skaczą, wyją.
Tylko Mary niewzruszona
Siedzi senna i znudzona.
Ale cóż, kiedy jedyne
Wolne miejsce w ławce - przy niej.
Tam więc nasz gwiazdorek siada
Ale z Mary nie zagada,
Bo ta z punktu go spojrzeniem
Zmrozi, zgasi, zrówna z cieniem.
A gdyby się rzucał gostek,
Pozna Ciętą jej Ripostę.
Lecz nie po to, by pierdoły
Jakieś wkuwać, nic z tych rzeczy!
Nikt tej prawdzie nie zaprzeczy,
Że dla Jej Doskonałości
Szkoła pasmem jest przykrości,
Czego Mary więc tam szuka?
Wszak dla wyższych niż nauka
Celów została stworzona!
Siedzi zatem, zniechęcona,
Aż tu skrzypią drzwi od sali,
Sam dyrektor w pełnej gali
Wkracza godnie, uroczyście,
By oznajmić, że na liście
Uczniów nowe dziś nazwisko
Pojawiło się - to wszystko.
Powitajcie więc kolegę,
Który wcześniej przez lat siedem
W popularnym grał zespole
Zanim skończył w naszej szkole.
Pisk i wrzaski, krzyk i wrzawa!
Zawitała do nas sława!
Lecą doń różowe barbie
Wrzeszcząc: "Misiu! Złotko! Skarbie!"
I na szyi się wieszają,
I na randkę umawiają,
I się mało nie pobiją,
Piszczą, gwiżdżą, skaczą, wyją.
Tylko Mary niewzruszona
Siedzi senna i znudzona.
Ale cóż, kiedy jedyne
Wolne miejsce w ławce - przy niej.
Tam więc nasz gwiazdorek siada
Ale z Mary nie zagada,
Bo ta z punktu go spojrzeniem
Zmrozi, zgasi, zrówna z cieniem.
A gdyby się rzucał gostek,
Pozna Ciętą jej Ripostę.
Mary gwiazdy ma w odwłoku
Mogą snuć się gdzieś na boku
To poniżej jej godności
Tracić czas na przyziemności.
Lico swe więc odwróciła
Wzrok ponury w ścianę wbiła
Kątem oka tylko zerka
Raz na gwiazdę, raz w lusterka
gładkie srebro. Czy to aby
Nie jest pryszczyk, co do żaby
Upodobnić chce ją wrednie?
Czy ma czyste zęby przednie?
Czy na czole się nie świeci?
A czas leci, leci, leci...
Cała lekcja przeleciała,
Mary nic nie spamiętała.
Nic nowego, wszak nauka
To jest jakieś buka-tuka
Dla lamerów i kujonów.
Lepsze malowanie szponów!
WTEM! Dyrektor bal ogłasza.
Myśli Mary: dobra nasza!
Wnet pokażę tej hołocie
Że jest niczym prosię w błocie.
Zaraz lecę na zakupy!
Barbie padną niczym trupy
Gdy zobaczą mą kreację!
(No i tutaj miała rację,
Bo sukienki naszej Mary
Ledwie jej cztery litery
Zasłaniały... Czysta zgroza
Jaki gust ma taka koza.)
Do tatusia chyżo bieży
By fundusze na odzieży
Zdobyć zakup.
Lecz co się dzieje?
Ojciec łzy rzęsiste leje
I tak rzecz do dzierlatki:
Dziecko, ty nie masz już matki!
Bo samochód w matkę ŁUP,
I się z matki zrobił trup.
Na te słowa Mary zbladła
I jak stała, tak usiadła
I wrzasnęła: "Co za ŻAL,
przecież ja mam jutro bal!"
Mogą snuć się gdzieś na boku
To poniżej jej godności
Tracić czas na przyziemności.
Lico swe więc odwróciła
Wzrok ponury w ścianę wbiła
Kątem oka tylko zerka
Raz na gwiazdę, raz w lusterka
gładkie srebro. Czy to aby
Nie jest pryszczyk, co do żaby
Upodobnić chce ją wrednie?
Czy ma czyste zęby przednie?
Czy na czole się nie świeci?
A czas leci, leci, leci...
Cała lekcja przeleciała,
Mary nic nie spamiętała.
Nic nowego, wszak nauka
To jest jakieś buka-tuka
Dla lamerów i kujonów.
Lepsze malowanie szponów!
WTEM! Dyrektor bal ogłasza.
Myśli Mary: dobra nasza!
Wnet pokażę tej hołocie
Że jest niczym prosię w błocie.
Zaraz lecę na zakupy!
Barbie padną niczym trupy
Gdy zobaczą mą kreację!
(No i tutaj miała rację,
Bo sukienki naszej Mary
Ledwie jej cztery litery
Zasłaniały... Czysta zgroza
Jaki gust ma taka koza.)
Do tatusia chyżo bieży
By fundusze na odzieży
Zdobyć zakup.
Lecz co się dzieje?
Ojciec łzy rzęsiste leje
I tak rzecz do dzierlatki:
Dziecko, ty nie masz już matki!
Bo samochód w matkę ŁUP,
I się z matki zrobił trup.
Na te słowa Mary zbladła
I jak stała, tak usiadła
I wrzasnęła: "Co za ŻAL,
przecież ja mam jutro bal!"
Ale co tam, trup niech stygnie,
BoChaterka żwawo dygnie
(bądź przed nowym, bądź na bal) -
Dobrać musi tylko szal,
Reszta różnie, wszak okazji
Mnogość jest, to i fantazji
Wodze można puścić w diabły,
Byle wszystkie baby padły
Czy z zachwytu, czy z zazdrości -
Ta myśl u niej nie zagości,
Żadna, zresztą, nie zagrzeje
Miejsca w główce tej mameje.
Jednak, pomna śmierci matki
Założyła czarne szatki:
Suknię godną wampirzycy
Co podkreśla krągłość cycy.
Teraz zaś idziemy w tany,
Kwiat młodzieży nieprzebrany
Gzić się pragnie, lecz nie idzie -
Nie mówimy tu o wstydzie,
Lecz o ciele, co lustruje
Czy tam nikt nie prokreuje.
Ale w końcu, jakby w snach!
Odnajduje się trólaff!
I wtedy...
Ach, wspomnijcie jak wtedy
Tańczyli walca
Ona mameja, zaś on lepszy chwat,
Ach, wspomnijcie jak ruszył
Hogwart do tańca,
Jak im obojgu zatoczył się świat!
Tępak, nie śmierciożerca,
Raz dotulał do serca
W utajeniu kwitnące te dwie
Unoszone gorąco, ciut fałszywie dyszące
Jak aŁtorka w pomroczności ćmie...
I tych dwoje, przed dwiema, co też są,
Lecz ich nie ma, bo cóż po półkulach,
Cóż po mózgu, gdy tam, właśnie tam,
Romans nam się otwiera
A tu bójka, cholera,
Bije się
Jeden gach
Z drugim w pół.
BoChaterka żwawo dygnie
(bądź przed nowym, bądź na bal) -
Dobrać musi tylko szal,
Reszta różnie, wszak okazji
Mnogość jest, to i fantazji
Wodze można puścić w diabły,
Byle wszystkie baby padły
Czy z zachwytu, czy z zazdrości -
Ta myśl u niej nie zagości,
Żadna, zresztą, nie zagrzeje
Miejsca w główce tej mameje.
Jednak, pomna śmierci matki
Założyła czarne szatki:
Suknię godną wampirzycy
Co podkreśla krągłość cycy.
Teraz zaś idziemy w tany,
Kwiat młodzieży nieprzebrany
Gzić się pragnie, lecz nie idzie -
Nie mówimy tu o wstydzie,
Lecz o ciele, co lustruje
Czy tam nikt nie prokreuje.
Ale w końcu, jakby w snach!
Odnajduje się trólaff!
I wtedy...
Ach, wspomnijcie jak wtedy
Tańczyli walca
Ona mameja, zaś on lepszy chwat,
Ach, wspomnijcie jak ruszył
Hogwart do tańca,
Jak im obojgu zatoczył się świat!
Tępak, nie śmierciożerca,
Raz dotulał do serca
W utajeniu kwitnące te dwie
Unoszone gorąco, ciut fałszywie dyszące
Jak aŁtorka w pomroczności ćmie...
I tych dwoje, przed dwiema, co też są,
Lecz ich nie ma, bo cóż po półkulach,
Cóż po mózgu, gdy tam, właśnie tam,
Romans nam się otwiera
A tu bójka, cholera,
Bije się
Jeden gach
Z drugim w pół.
Ciąg dalszy nastąpi... kiedyś tam.
Z rzęsiście oświetlonej kryształowymi żyrandolami Sali Balowej pozdrawiają: Sineira w czarnej sukni z dekoltem, Kura zblazowana i Purpurat wirujący w parze z Tuwimem,
a Maskotek przypiął sobie kotylion i udaje wodzireja.