czwartek, 19 maja 2011

124. Gorag, czyli My jesteśmy krasnoludki!


Drodzy Czytelnicy!

Sądząc z Waszych komentarzy (z których część zjadł, niestety, pad blogspota) chcecie dalszego ciągu Opka Specjalnej Troski. Okej! Ciąg dalszy będzie, choć nie zaraz. Tekst mamy przygotowany, na nic się zdało usunięcie bloga. Jednakże jego analiza zajmie dłuższą chwilę.

A tymczasem proponujemy Wam kolejne opowiadanie z forum Nowej Fantastyki. Dzisiaj: bajeczka o krasnoludku! Badźcie grzeczni i słuchajcie... To znaczy - czytajcie!

Analizują: Murazor, Sineira i Gabrielle.


Gorag

http://www.fantastyka.pl/4,3860.html
Dodał: Marwiliusz  2011-03-16  12:28


Gorag, jak na przedstawiciela swojej rasy, iście nietypowy ma życiorys.
Ten Gorag dość niekorzystnie
Wlazł w opko. I co my na to?
Garbaty żywot miał istnie
A opko ma składnię  garbatą.

W opko, swym własnym opkostwem niesyte,
Gorag, krasnolud istny, wraził łeb brodaty.
Piwa garniec wychylił, beknął jak z armaty,
Iże sens oraz składnia poległy zabite.

Matki i ojca swojego nie znał. Podobno zginęli gdzieś w tropikalnej głuszy, podczas jednej ze swoich ekspedycji.
Muszę przyznać, że Pisak wspina się na szczyty oryginalności już w pierwszych zdaniach opka. Jako żywo, nigdym dotąd nie słyszała, by krasnoludy po jakowychś tropikach się przetwierały!
Próbowali, ale padli z przegrzania.

Krasnoludzica jednak podczas tej wyprawy w ciąży już była. Wysiłki spowodowane trudną przeprawą przez dżungle spowodowały przedwczesny poród. Niestety rodzice krasnoluda, jeszcze przed poczęciem dziecka zachorowali na dziwną, tropikalną odmianę grypy.
Co tłumaczy idiotyzm całej wyprawy.
Jeśli ktoś widzi związek między grypą a ciążą.
Na jedną się zapada, w drugą się zachodzi?
Jedno i drugie się trafia nie wiadomo od czego;)

W ekspedycji towarzyszyła im siostra matki Goraga. To ona odebrała poród. Krótko po tym oboje rodzice w skutek pogorszenia się choroby pomarli, nie nadawszy synowi imienia.
Jak choroba się pogorszy, to zdrowie powinno się polepszyć!

Na łożu śmierci matka małego krasnoluda wyprosiła u siostry opiekę nad synem. Obietnicę zaś siostra owa przysięgą uroczystą przypieczętowała.
Paczciepaństwo, starczyło sił na wymuszanie przysiąg, a na nadanie imienia już nie?

Z niemowlęciem planowała udać się do krasnoludzkiego miasta w którym Gorag wychować się miał. Nie dane było im jednak dojść do celu. Podczas wędrówki przez las sosnowy, do zbocza łańcucha górskiego prowadzący, wataha wilków ich zaatakowała.
Zaiste ekstraordynaryjny był świat, w którym boChaterowie żyli, albowiem u nas lasy sosnowe, do zboczy górskich przylegające, nijak nie zwykły sąsiadować z tropikalnymi puszczami.

Ciotka Goraga poczęła uciekać przez skaliste klify górskie.
Nie dość nam było sosnowych lasów przy tropikalnej dżungli, teraz jeszcze dostajemy klify w górach! Pisaku, może tak przestań spać na lekcjach geografii?

Na domiar złego rozpętała się straszna burza. Pioruny strącały wielkie głazy które spadały na wąski trakt którym uciekała krasnoludzica z małym owiniętym w szmaty na rękach.
Ja bym raczej owinęła noworodkowi zadek, nie ręce, ale może u krasnoludów jest inaczej.
A te pierony to specjalnie na ścieżkę głazy zwalały.

Parę głazów co prawda przygniotło kilu oprawców,
Jakich oprawców? Ostatnio były tam tylko wilki!
Germańskich najeźdźców;)

konfrontacja jednak wydawała się nieunikniona. Ścieżka poszerzyła się w jednym miejscu. Tam doszło do walki.
Co za frajer uciekając wąską ścieżką przed ścigającą go grupą walczy tam, gdzie ścieżka się poszerza?!
No wiesz, trzeba mieć miejsce, żeby się porządnie zamachnąć toporem.

Ciotka walczyła jak lwica w obronie niemowlęcia. Siekał toporem w te i we w te.
Ciotka przed walką szybko zmieniła płeć, coby mieć większą parę w łapach.

Z całej watahy, ostał się ino przywódca.
Ostał mu się ino sznur.

Olbrzymi czarny wilk o ślepiach czerwonych jak słońce o zachodzie. W tym momencie wielki głaz strącony mocą błyskawicy i siłą wiatru przetoczył się obok bestii. Wilk obalony został kamieniem. Krasnoludzica postanowiła okazji nie marnować i uciekać dalej poczęła. Oprawca jednak nadal dwójkę ścigał.
Za to krasnoludzica okazję zmarnowała, bo trza było potrąconego wilka w łeb lutnąć, hej!
Wielki głaz spada z wysokości, powala wilka, który wstaje i biegnie dalej. Takie rzeczy tylko u Disneya.

Wył głośno złakniony widoku krwi.
A wył, jak mniemam, w biegu?

Wreszcie kobieta znalazła grotę w której szybko dziecię ukryła. Zakopała go pod stertą suchych liści, siana i sierści. [czyjej?] Sama zaś na spotkanie swego przeznaczenia ruszyła. Niestety przeznaczona jej śmierć była. Gorag został sam.
Czerwonooki wilk zaś nagle utracił był słuch i węch i zeżarł żylastą krasnoludkę, zamiast uraczyć się mięskiem miękkim i delikatnym. Zapewne od czasów Mowgliego wilki mają psychiczną skazę i nie jadają dzieci.
Otruł się nią. Albo topór mu w gardle stanął.

Dnia następnego, traktem górskim, dwójka wędrowców przechodziła. Młody elf Warthras oraz jego kamrat krasnolud Gorag. Do groty doszli gdzie dziecko było ukryte. Głośny płacz małego szybko ich zaalarmował.
Twardy żywot mają krasnoludzkie noworodki.
W końcu rodzą się ponoć na kamieniach.

Odkryli warstwę śmieci pod którą leżał mały. Postanowili go ze sobą zabrać. Elf przekonał swego przyjaciela że będzie to dla nich ciekawa nauka.
Można, na przykład, zrobić takiemu wiwisekcję. Bardzo pouczające, prawda?
Albo lewatywę!
Przybić do deski kawałkiem pinezki.

Przygarnęli więc krasnoludziątko imię mu nadawszy z połączenia swych dwóch.
Jak to z połączenia? Przecież na imię mu dali Gorag, tylko po jednym z nich, jak widać.
Może miał na drugie.

Wraz z dzieckiem osiedli w pustelni, w głębi pradawnej puszczy. A że bardzo się na wychowywaniu niemowląt nie znali, wiedźmę starą zatrudnili do opieki nad malcem.
Nie lepiej było kupić kozę? Kozy, w przeciwieństwie do starych wiedźm, przynajmniej dają mleko.
Ładna mi pustelnia...

Ta jako że kobietą był (bo to nie BYŁ wiedźma tylko wiedźmin transwestyta) większą miała znajomość w tej dziedzinie od dwóch nawet mężczyzn.
Wiedźma winna im była tą przysługę, bo dzięki nim tylko po tym łez padole chodzić jeszcze mogła. Elf zaś i krasnolud na spółkę, zajmowali się fizycznym ukształtowaniem Goraga.
Poprzez ugniatanie i rozciąganie.
To elf. Krasnolud obłupywał.
Obróbka skrawaniem.

Gdy dorastał uczyli go podstaw walki różnymi brońmy.
I żywmy.

Pokazywali jak radzić sobie z przeciwnikiem za pomocą samych nawet uników.
Drogi nasz synu! jak widzisz, żyjąc w głębi puszczy, radzimy sobie z przeciwnikami w ten sposób, że ich unikamy!
Sukcesu sens przy walce byków
Polega na sztuce uników
Byk żaden sam nie zacznie bóść
Więc ty go wciąż muletą kuś!
Niech wścieka się : Niech biega wkoło!
Niech myśli, że stawiasz mu czoło
I skocz w bok nim dosięgnie Cię
O le Ole O le! (Młynarski)

Wiedźma zaś intelektem krasnoluda się zajęła. Kazała mu książki czytać, opowiadała o miastach, rasach, zwyczajach ludzi. Słowem o wszystkim co mogło się Goragowi przydać gdy opuści już ich pustelnie.
O zwyczajach krasnoludów mu czytać nie kazała, bo uznała, że to się wysysa z mlekiem... eee... kozy?

Czas mijał Gorag z dzieciaka zmieniał się w mężczyznę. Gdy zaczęła mu rosnąć broda, Warthras postanowił że pora podopiecznego oddać cywilizacji. Gorag senior nie oponował. Przeciwnie. Zaproponował nawet że sam odeskortuje pobratymca do krasnoludzkiej osady. Nie długo potem wyruszyli w podróż.
Wyprawa choć długa, wydawało się że nie przyniesie nic wartego uwagi. Gorag senior opowiadał młodemu o kulturze krasnoludów, ich tradycjach, podejściu do życia [złoto, złoto, złoto?], najważniejszych wartościach.
Znaczy, o destylacji spirytusu i warzeniu piwa.

Podczas przemierzania równinnych suchych łąk, natrafili jednak na małe obozowisko. Składało się z ogniska i małego szałasu zbudowanego z powiązanych ze sobą patyków. Przy ognisku, siedział zaś stary, siwy, łysy krasnolud.
Szpakowaty, dzięciołowaty, osowiały, wyłysiały...

Wysuszony był tak że skóra którą był pokryty wyglądała jak niechlujnie narzucona szmata. Brodacz ćmił starą drewnianą fajkę. Znad dymu spojrzał na wędrowców i zaprosił do siebie. Po długiej dyspucie okazało się że stary jest dziadkiem Goraga Warthrasa.
Dziadek ex machina:D

Stwierdził to niechybnie po wyglądzie młodego. Ponąć do matki miał być podobny.
Miał identyczne znamię w kształcie wielkiego “WTF” na czole.

Wymieniwszy radosne uściski, stary w prezencie ofiarował wnukowi swoją drewnianą fajkę. Oraz torebkę ziela. Plus przyrządy do odpalania.
Podejrzewam, że przy pisaniu tego dzieUa przyrządy i ziele były w użyciu. I to nie jeden raz.

Po długich konwersacjach ekipa ta położyła się spać.
Ekipa - spać!

Rano przyjaciele zastali dziadka martwym.
[analizatorka parska śmiechem, zgoła niepasującym do tak poważnej sprawy jak zgon dziadka]
Z braku ziela kipnął.

Ze starości pomarł najpewniej. W jego wieku takie ekscytacje mogły być niebezpieczne.
Niezłą moc miało to ziele!

Gorag przeto swą fajkę spakował by odtąd dziadka zawsze w pamięci nosić.
I uważać, by ziela na zbyt długo nie odstawiać.

Dalsza droga minęła bez żadnych przygód.
… pomimo że Mistrz Gry turlał zawzięcie kostkami, modlił się do Bogów Chaosu  i ściskał w spotniałych dłoniach tabelę spotkań losowych.

Przedarli się przez suche równiny, potem lasy by dojść do górskich łańcuchów.
A gdzie tropikalna dżungla? Wyschła w międzyczasie?
Spadła z klifu.

W końcu po długiej wędrówce dotarli do bram krasnoludzkiej twierdzy. Tam Gorag senior pożegnał czule swego podopiecznego i kazał pamiętać o tym czego go z Elfem nauczył. Na koniec rzekł jeszcze, by Gorag nigdy nie dał się wcisnąć w schematy. I to sobie młody, na resztę życia, za maksymę uznał.
Co jak co, ale krasnoludzkie miasto nie jest najlepszym miejscem do pielęgnowania anarchistycznych przekonań:D

Wszedł przeto Gorag życiem już co nie co doświadczony, przez bramę ogromną w głąb krasnoludzkiego miasta. Nowego członka społeczeństwa brodacze przyjęli jak brata.
Dobrze, że nie jak siostrę.

Od razu wielką ucztę wydano by uczcić przybycie młodego.
Pewnie. Dla krasnali byle pretekst dobry, by popić.

Zaraz potem jednak, dnia następnego, szkolić mu się kazano. Gorag w krasnoludzkiej osadzie zostać miał medykiem, szamanem, zielarzem. Różne nazwy ten fach nosił. Ostatni kto tym się parał stary był niespotykanie i uciekł z miasta niedawno.
Co jak najgorzej wróżyło Goragowi, aleć młody był i naiwny wielce. (Tfu! Udziela mi się!)
Dlaczego ten poprzedni uciekł z miasta? Ktoś w kasie miejskiej odkrył wiatry hulające czy może jakiejś cycatej pielęgniarce podejrzanie brzuch spuchł?

Tak właśnie doszło do tego że Gorag nauki zaczął przyjmować w zakresie ziół i magicznych medykamentów.
Brodacze po prostu od pierwszej chwili wyczuli unoszący się wokół niego charakterystyczny zapach ziela i woleli trzymać go z daleka od kopalni i kuźni.

Uczyć zaś miał go stary mag Voimakas Magus.
Po fińsku “voimakas” znaczy “głośny”. Głośny Mag. Urocze.
Mnie to raczej “wymiotus magikus” przypomina.

Dziwne było to iż mag był człowiekiem. Niewolnik, pojmany przez krasnoludów w czasie rejzy na jedną z okolicznych ludzkich osad. Mógł okazać się przydatny to go zabrali.
- Coście wyszabrowali?
- Beczkę podłej okowity, kamień młyński, psią budę i maga. Mogą się przydać, no nie?
Zwłaszcza ta psia buda.

Zakuli w pradawne krasnoludzie kajdany uniemożliwiające skutemu korzystanie z magii. Przeto mag wyzwolić się nie mógł. Jak mu kazali tak nauczał młodego krasnoluda. Jednakże obaj mężczyźni okazali się być duszami bratnimi. Żaden z nich nie dawał się zakuć w kajdany rutyny.
Magowi jedne wystarczały, aż nadto.

Indywidualiści co się zowie. Voimakas w latach był mocno posunięty, mimo to nigdy nie przepuszczał okazji uszczypnięcia młodej krasnoludzicy w pośladek, czy sędziwemu krasnoludowi rzucenia laski pod nogi tak by ten się wywrócił.
Ponieważ krasnoludzie kobiety, jak powszechnie wiadomo, mają brody takie same, jak ich mężowie, dochodziło czasem do wybitnie niezręcznych sytuacji, a młodsze krasnoludy starannie unikały miejsc, w których mogłyby się natknąć na wesołego maga.

Gorag patrząc na takie ekscesy zmienił na życie poglądy i począł podobnie jak Magus postępować. Po niedługim czasie mistrz i uczeń stali się prawdziwymi przyjaciółmi. Długie godziny im mijały na wspólnych rozmowach.
Zapewne dlatego, że w pojedynkę rozmowa się jakoś nie klei.
Jedni mają kumpli od kieliszka, oni są kumplami od szczypania.

Gorag począł myśleć innymi kategoriami. W tym czasie zaczął palić ziele.
Oraz głupa.
Eee... Głupa to chyba się rżnie, co w oficjalnych protokołach poprawia się na “udaje Greka”.

Życie wydało mu się zbyt krótkie, żeby stracić je w kopalni nie zaznawszy dobrej zabawy (najpewniej miało i na to wpływ wieloletnie przebywanie z elfem i starą wiedźmą, która z resztą jak na wiedźmę przystało do najnormalniejszych nie należała). Niedługo krasnoluda trapić zaczął fakt iż jego przyjaciel w niewoli się znajduje. Zastanawiał się co poradzić można na ten fakt niemiły. Okazja jednak nadarzyła się niebawem. Do młodego przyszedł pan miasta.
Kustosz Pan przyjechał!

Potężny krasnolud władający twierdzą.
Na szczęście miał na sobie wszelkie insygnia swego urzędu, dzięki czemu uniknął uszczypnięcia w zadek.
Profilaktycznie przypiął je sobie na tyłku.

Oznajmił że krasnoludy z rejzą ponowną ruszają na osady ludzkie i umiejętności jego medyczne okazać się mogą niezbędne. Tu Gorag dla przyjaciela szansę wypatrzył. U władcy wyperswadował ażeby Rejnewan wraz z nimi wyruszył rozkuty jako asystent jego.
Tylko KOMU on to wyperswadował, u władcy będąc?
Zwłaszcza że władca był u niego.

Tłumaczył to też tym że jeszcze arkan dokładnie nie poznał i pomoc będzie mu potrzebna, mag natomiast długi czas żyje już z krasnoludami i się zasymilował.
Arkan to taki sznurek, drogi Pisaku. Widać, żeś nie poznał arkanów sztuki, którą uprawiasz...

Potężny krasnolud zastanawiał się chwilę ale na warunki Goraga przystał. Ten oznajmiwszy przyjacielowi wesołe nowiny do bitwy począł się wraz z nim sposobić.
Wesoły nam dzień dziś nastał
Którego Gorag pożądał
Władca na pomysł przystał
Alle fajnie!

Do bitwy wnet ruszyć pora
We krwi wroga się skąpać
Ziele spakuj do wora
Alle jazda!

Noc to była tydzień po ogłoszeniu terminu imprezy. Gorag zbroje swoją zakładał. Otrzymał ją od starego władcy twierdzy. Szaro-złota z wielkim czarnym pasem. Karwasze na przedramionach. Rogaty hełm na owłosionej jeszcze wtedy głowie. Iście bojowy wygląd.
Oooo, multiklasowiec! Ale wiesz, kochany Pisaku, że za założenie zbroi ma się ujemne punkty przy rzutach kostką na leczenie?;)

Magus pomógł przyjacielowi przywdziać piękną zbroję. Jako oręż dano mu zaś toporek nieduży i medykamentów torbę co już mniej bojo wyglądało.
Wedle tłumacza google “bojo” to po portugalsku “wybrzuszenie”. Znaczy co, mało napchana była ta torba?

Voimakas zaś na lasce swej się podpierał i patrzał tylko jak wypadki się rozwiną. Wielką kolumną wyszli główną bramą.
A już spodziewałem się czegoś w stylu: “wielką kolumną, użytą na kształt tarana, rozwalili bramę”.

Na przedzie Władca. Wielki i majestatyczny.
Jak na krasnoluda.

Za nim hetmani dwie kolumny idące za sobą wiodąc.
Kolumna rozdzieliła się na dwie.

Po bokach pana twierdzy szli jego doradcy i stratedzy. Za nimi zaś Gorag i Magus powoli dreptali.
Skutecznie spowalniając marsz dalszych oddziałów.

Krasnoludzcy żołnierze zaopatrzeni byli w oskardy, topory, kilofy, młoty i różnego rodzaju maczugi i broń obuchową.
Buzdygany, buławy, wekiery oraz pałki policyjne, tonfy i nunchaka.
“Więc narzeczony panienki czeka na niego pod borem
Z kopią, koncerzem, pancerzem, toporem i semaforem.” (Waligórski)

Szli dzień cały tempem równym, potem następny i jeszcze jeden. W końcu w oddali dostrzegli zarysy średnich rozmiarów osady. Raczej chłopskiej wioski. Pod wieczór byli już pod bramami. Osada okazała się większa niż się to początkowo wydawało.
Co jak co, ale wywiad wojskowy nie był najmocniejszą stroną krasnoludzkiej armii.
Wywiad u krasnoludów? Nie, to się praktycznie nie zdarza.

Ukryta częściowo w ścianie lasu ciągnącego się za nią. Władca kazał na przód wytoczyć wielkie katapulty.
Ki pieron - skąd on je wziął? Z kolumn zrobił?

Począł zdobywać miasto.
Osada, chłopska wioska (zapewne przeciwieństwo wioski babskiej), będąca jednocześnie miastem - wot, ani chybi magia!

Wystrzeliwywane były zarówno wielkie kamienie jak i smoła którą wcześniej podpalano. Prawdą było że jeżeli chodzi o technikę krasnoludy były zawszę trochę z przodu.
Jeden krasnolud przecina linę katapulty, drugi steruje pociskiem.

Wnet miasto zaczęło czerwoną łuną świecić. Paliły się dachy domów, świątyń, szkół.
… przedszkoli, centrów handlowych oraz Urzędu Skarbowego.
Zwłaszcza tego ostatniego.

Krasnoludy zaczęły krzyczeć i śpiewać jakieś wojenne pieśni.
Atlas to jest dobry klej - tandaradej, ach co za klej!

Walono w wielkie bębny. Noc stała się jasna jak dzień. Z bram miasta wybiegł posłaniec z propozycją pertraktacji i możliwością oddania okupu za miasto. Od razu odcięto mu głowę. Potem wzięto się za forsowanie bramy głównej. Krzyki palących się i uciekających w histerii ludzi zdawały się być głośniejsze od ryku krasnoludów. Do bramy przyciągnięto wielki taran. Wystarczyły trzy silne uderzenia nadpalona wcześniej brama pękła jak suchy patyk. Medykom kazano iść tuż za pierwszym oddziałem.
Medyków zazwyczaj trzyma się na tyłach, ale co ja tam wiem o krasnoludzkiej taktyce.
Oni szli jak NKWD z nagananami.
E tam. Gorzej. Ze strzykawkami i groźbą: albo grzecznie pójdziesz zdobywac to miasto, albo wujek Gorag zrobi ci bolesny zastrzyk w zadek.

Gorag w ramie w ramie z Rejnewanem wbiegł do miasta. Ujrzał tam straszny widok. Widok zapadający głęboko w pamięć. Widok którego nie można zapomnieć. Zobaczył wojnę i śmierć.
Apatia ogarnęła ciało i umysł krasnoluda.
Lipa jakaś, nie krasnolud!
To zgubny wpływ wychowania przez elfa.

Stanął jak wryty pośród swych pobratymców. Widział jak ogień pochłania kolejne budynki. Młodemu zdawało się nawet przez chwilę że w ogniu widzi czerwone oczy wilka. Widział jak dzikie krasnoludy tną toporami bezrozumne może (A może rozumne? A może morze?) pędzących ludzi. A tłum biegł tam gdzie krasnoludy go zaganiały. Kolejna fala wojowników z wrzaskiem wlała się do miasta, potrącając po drodze osłupiałego Goraga. Ten jednak dalej patrzył. Patrzył na śmierć matki tulącej do piersi własne dziecko. Po chwili śmierć tegoż właśnie. Patrzył jak z płonącego mieszkania wybiega palący się człowiek. Krzyczał w przeraźliwie. Głos tegoż człowieka wypełniał niewyobrażalny bul.
BUl i brak nadzieJi.
Hai!

Na to wszystko patrzył Gorag. I obraz ten pochłaniał. W końcu jak zza mgły usłyszał głos Magusa. Mag krzyczał że nie lza stać teraz jak słup ino uciekać. Chwycił krasnoluda za ramie i pociągnął mocno za sobą. Pobiegli w stronę stajni. Na szczęście ta nie była jaszcze pożarem opanowana. Gorag oprzytomniał trochę i począł samodzielnie biegać.
Oczyma duszy widzę krótkonogiego krasnoluda, jak lata chaotycznie, niczym kura na jezdni.
Przepraszam, zawsze grzecznie i zdyscyplinowanie przechodzę na światłach!
No i widzisz?! Kurę nam tu zwabiłaś...
Cip cip, chodź tu, chodź, ziela Ci nasypię!

Ba w przerażeniu wyprzedził nawet swego mistrza. Będąc już przed budynkiem Voimakas wszedł do środka i zajął się szykowaniem konia.
Jeśli bedąc przed - wszedł, to czy wchodząc jeszcze był?
Rozdwojenie jaźni: jedna stoi przed budynkiem i pilnuje, czy ktoś nie idzie, a druga lata po stajni w poszukiwaniu siodła.

Gorag stał zaś i obserwował przebieg najazdu. Krasnoludy zapędziły czarny tłum oszalałych z przerażenia ludzi do wnętrza jednej ze świątyń któregoś z Bogów. Smagały niemiłosiernie toporami.
Musiały to być bardzo elastyczne topory, pewnie gumowe.

Wbijały oskardy i kilofy.
Ciukanie wroga kilofem musi być cholernie nieporęczne.

Strzelały z kusz. W końcu gdy tłum znalazł się wewnątrz budynku, podpalili do. Ogień rozprzestrzenił się prędko w mig obejmując ściany sklepienie i drewniane słupy.
Tym razem czepnę się zawodowo: sklepienie to nie jest synonim sufitu!
Ani dachu.

Tych którzy próbowali uciekać w [ w co?]  pchnięci niepohamowaną siłą strachu, natychmiast zabijano. Ulice spłynęły krwią, która pieniła się w dziurach i rynsztokach wpadając do nich. Lekki wietrzyk niósł zapach palonego mięsa i drewna. Zwęglone płatki leciały wraz z nim niczym groteskowy śnieg.
A wiecie, że to nawet ładny obrazek? Jak tak sobie zwizualizuję, to widzę, że Pisak ma jakiś potencjał, tylko starannie ukrywa go pod grubą warstwą lenistwa.

Magus tym czasem wyleciał ze stajni na osiodłanym już koniu.
Na pegaza trafił.

Niestety zauważyło to kilku krasnoludów nie zajętych akurat mordowaniem ludzi. Wrzasnęli coś o dezerterach i z głuchym rykiem padli na dwójkę przyjaciół.
Padli na wznak niczym zemdlone lube.

Mag wiele nie myśląc począł rękoma gesty dziwne wykonywać i pod nosem co mruczeć. Pomiędzy jego palcami iskra przeskoczyła po chwili w płomyk się przemieniając. Rósł jednak owy [khrr...] płomyk w szybkim tempie i kształt ognistej kuli przybrał. Kula zaś magmą wnętrze swoje wypełniła. Ogień lizał dłonie i przedramiona Rejnewana.
Jak wesoły szczeniaczek.

Gdy krasnoludy były już dość blisko, cisnął w nich magiczną kulą.
Podmiot domyślny w tym zdaniu to “ogień”.
“Podmiot domyślny”, łomatko, Ty wykształciuchu!

Ta ugodziła wprost między nich popłoch czyniąc w ekipie. Brody zajęły im się ogniem a magma parzyła do skóry przylgnąwszy. Gorag chwycił się wyciągniętej ręki maga i na konia wskoczył za Magusem siadając.
Na to koń odmówił dalszej współpracy.

Pognali wybrukowanym kamieniami dziedzińcem, a następnie wąską uliczką wiodącą ku drugiej bramie miasta. Tu jednak też dotarły oddziały krasnoludów. Stali na przejściu bijąc ludzi salwujących się ucieczką. Brama wiodła w las za miastem. W mieście zaś zaczęła się wielka grabież. Brodacze poczęli wchodzić do domów w których jeszcze nie objął pożar.
A mówił mądry Wiking: “Najpierw rabować, potem palić, idioto!”

Wyniesione rzeczy gromadzili zaś na rynku.
Z powyższego opisu wynika, że rynek tego osado / wsio / miasta znajdował się tuz koło bramy prowadzącej do lasu.

Rejnewan jednak nie miał zamiaru czekać aż się nimi zajmą. (Tymi rzeczami?) Odważnie wjechał naprzeciw krasnoludom. Całą nadzieję pokładał w koniu. Rozpędził go do galopu. Brodacze gdy zauważyły poczynania maga się w ławie wyciągając kusze.
CO oni się w ławie?!

Magus pędził wprost na karłów w ostatnim momencie poderwał konia do skoku. Gorag kurczowo chwycił się przyjaciela. Ten zaś rękę z rozpostartymi palcami wyciągnął zaklęcie ochronnej tarczy szepcząc. Krasnoludy wystrzeliły. Trafił tylko jeden a zaklęcie było na tyle silne by pocisk odbić. Koń i jeźdźcy przeskoczyli ponad głowami krasnoludów. Szybko pomknęli ku bramie a przekroczywszy jej próg uciekli głęboko w las.
Próg to mają drzwi, a nie brama. Swoją drogą niezła metropolia to była, że aż dwie bramy miała.

Jechali starą, rzadko wybieraną ścieżką za sobą zostawiając krzyki, mord, pożogę.
Po kija była brama prowadząca do rzadko używanej ścieżki w las - nie wiadomo.
Żeby osłabić właściwości obronne... A właśnie! Czego, kto wie? Było tu chociaż słowo o murze, częstokole, wale ziemnym czy czymkolwiek w tym stylu?
Szturmowali dla samej przyjemności szturmu.

Gdy byli już daleko spojrzeli na horyzont widzieli tylko jasną łunę. Koloru krwi.
Koloru krwi - jest nasza łuna
koloru krwi - ruda jak kuna
Gorag dobrze wie, że ten pożar kiedyś skończy się...
Jak jasną, to była to krew tętnicza.

Tak wyglądała pierwsza bitwa której Gorag był świadkiem. Obraz mordu mocno wbił się w jego młody mózg. Na zawszę wypaczając i tak już wypaczony umysł.
O, to zupełnie jak analizowanie opek!;)

Po zakończonej sukcesem ucieczce, krasnolud i mag wędrowali przez czas jakiś po lesie. Żywili się upolowanymi zwierzętami które mag oprawiał i w magiczny sposób przyrządzał, oraz wodą ze strumieni. Tu młody jeszcze krasnolud nauczył się przetrwania w ciężkich warunkach leśnej głuszy. Będąc na (w!) pustelni z Warthrasem i Goragem Seniorem nie musiał się troszczyć o takie banały. Wszystkim zajmowali się opiekuni i wiedźma.
Jasny dowód, ależ to była dysfunkcyjna rodzina... Może mu jeszcze wstępnie przeżuwali pokarm?
Nie podciągałbym jednak krasnala elfa i wiedźmy pod “rodzinę”. Nawet zastępczą...

Teraz jednak kolej przyszła na niego. Voimakas postanowił nie ograniczać przyjaciela i pozwolił mu się uczyć.
Na własnych błędach. Na przykład nie ograniczał go, kiedy ten próbował zjeść muchomora. Albo przelecieć jeża.
Twardy krasnolud nie takie rzeczy potrafi!

Tułaczka jednak nie trwała długo. Po jakimś czasie drzewa zaczęły się przerzedzać a podróżnicy dotarli do pierwszego miasta widzianego przez nich od czasu okrutnej rzezi. Mag nalegał by udać się od razu do karczmy. Krasnolud nie oponował.
A tam natknęli się na niedobitków z miasta, którzy ich rozpoznali i wydali na lincz. U-hu-hu!

Nie znał wszak jeszcze smaku piwa z picia którego znana była jego rasa. Nie wiedział że smak trunku odmieni jego życie.
Na litość, jak się osadza akcję opka w pseudo-średniowieczu, to wypadałoby wiedzieć, że piwo było wówczas podstawowym napojem, więc jest raczej mało prawdopodobne, by Gorag go nigdy nie próbował.
Jako porządny krasnal, gdy wyrósł z mleka, przeszedł od razu na spirytus.

Voimakas wszedł do przybytku pierwszy. Zanim udali się do karczmy postanowili jednak sprzedać kilka skór, które zdjął mag z zabitych w lesie zwierząt i miał teraz przy sobie. Zrobili to na wypadek dłuższego posiedzenia w gospodzie gdyż jeszcze małą sakiewką, zabraną z krasnoludzkiej twierdzy, dysponowali.
Hmmm... *duma* No tak, jakby nie mieli tej małej sakiewki, to nie byłoby po co sprzedawać skór, bo nie mieliby gdzie schować pieniędzy.

Mag siadł na ławie ustawionej wzdłuż długiego stołu. Obok niego umiejscowił się krasnolud. Po chwili do przyjaciół podszedł opasły karczmarz w białym fartuchu pytając o zamówienie. Poprosili o antałek piwa przede wszystkim oraz do tego wieprza całego. Gdy karczmarz odchodził od ich stolika mag klepnął go w tyłek laską, a gdy mężczyzna się odwrócił, starzec zalotnie zatrzebiotał rzęsami.
“Trzebiotanie” to chyba jakieś skrzyżowanie trzepotania ze szczebiotaniem. Rzęsy mu szczebiotały. Taaa, zaiste za dużo było tego ziela...

Wszak mowa była że do pospolitych nigdy się nie zaliczał.
To może on dlatego te krasnoludzice wcześniej nagabywał, że miały brody?

Po krótkiej nieobecności do towarzyszów podróży dotarło piwo i wieprz niesione przez zgrabne kelnerki.
Następny, który w karczmie umieszcza KELNERKI. I co jeszcze tam było, może telewizor i kasa fiskalna?!?
Spore musiały być te kelnerki, skoro całego wieprza przyniosły.
Wieprza, a potem osiem kufli piwa naraz!

Żaden z nich nie powstrzymał się przed szczypnięciem i klapsem. Starzy zboczeńcy.
Tym razem podmiotem domyślnym były wieprz i piwo.
Że wieprz, to rozumiem, w końcu świnia. Ale żeby piwo?!

Ale wreszcie nadeszła ta wiekopomna chwila. Gorag po patrzał na piwo po czym do kufla miarkę sobie nalał. Wąsa jeszcze nie miał to go w pianie nie zanurzył. Broda mu jeno rosła powoli. Usta jednak zwilżył w złocistym napoju. W momencie zetknięcia się warg krasnoluda z płynem nastąpiła jakby eksplozja w jego mózgu. Goragowi naraz wydawało się że rzeczy w karczmie kolory poczęły zmieniać. Muzyka jaka skoczna grać zaczęła, którą tylko on słyszał. Świat stał się nagle niespotykanie piękny. Spojrzał na maga starego. Ten wokół siebie magicznie świetlistą poświatę wytwarzał. Gorag naraz cały kufel opróżnił a potem i antałek.
Antałek to pół antała, czyli 9 garnców. Przyjmując najmniejszy możliwy garniec (krakowski), mamy tu 9 x2,75 litra, czyli 24,74 litrów. Muszę komentować?
Nie musisz, wszyscy widzą tę wielką kałużę na podłodze.

Uczyniwszy to padł nieprzytomny [w kałużę]. Powaliły go nie procenty lecz miłość szaleńcza jaką nagle poczuł. I wiedział że czuć ją będzie po kres swych dni.
Nie “miłość”, tylko wątpia mu pękły.

Następnego dnia Voimakas, znając dobrze przyjaciela, do łóżka przyniósł mu kufel zimnego piwa.
Trunek natychmiast orzeźwił krasnoluda i na nogi postawił. Ruszać mogli w drogę.
Wędrowali razem przez wiele lat. Gorag uczył się wielu rzeczy od starego maga ten zaś po latach spędzonych z przyjacielem począł się w końcu uczyć od niego.
Zauważcie - wiele lat nauki. Wiele lat wspólnej wędrówki.

Nadal młodzi duchem, (choć krasnolud już łysiał powoli) zawsze weseli. Nigdy nie przejmowali się zdaniem innych. Indywidualiści. Nie myśleli o przyszłości. Zawsze cieszyli się dniem dzisiejszym. Z karczm wychodzili oknami, a z burdeli drzwiami z kolei. Co też dziwne było bo zamtuzy w tamtych czasach odwiedzała tylko biedota która nigdy nie płaciła, za co przez okna była wyrzucana.
Czyli zamtuzy były prowadzone charytatywnie, non-profit, z dobroci serca.
Budynek użyteczności publicznej.

Stany wyższe uważały domy publiczne za sodomie i wylęgarnie demonów.
Stany wyższe po prostu nie lubiły, jak im ktoś robił konkurencję w temacie sodomii.
I gomorii.

Gorag i Voimakas tak nie uważali. Dnia pewnego w mieście w którym przebywali zapanowała zaraza.
I jedno wynikało z drugiego? Akapit, Pisaczku, wiesz, co to jest akapit?

Przyjaciele jako medycy z powołania poczęli leczyć.
Zapamiętajcie - z powołania.

Zatrudnili się w miejscowym szpitalu i tam w pocie czoła używając magii i ziół zajmowali się chorymi. Zaraza jednak za wygraną nie dawała. Voimakas po miesiącu walki z zarazą stwierdził że konieczna będzie narada z panem miasta. Tak zrobili. Gorag i Magus umówili się na audiencje u burmistrza miasta, by poruszyć kwestie epidemii. Po długich dysputach i naradach uzgodnili że w mieście miejsce miał sabotaż. Ktoś chcący pozbyć się burmistrza zaraził wody pitne w mieście. Studnie, okoliczną rzekę, sieć kanalizacji.
Nie prościej byłoby wrzucić mu trutkę na szczury do zupy? Na Bogów, sami fachowcy w tym opku, jeden lepszy pd drugiego.
Po prostu musieli mieć na kogo zwalić całe to nieszczęście, bo inaczej ludzie mogliby się dobrać do zadków i władzom i medykom.

Wszystko to musiało być dokładnie przeszukane. Po ekspedycji której przewodniczyli krasnolud i starzec, okazało się że faktycznie ktoś do studni i rzeczki i do kanalizacji nawet rozczłonkowane truchła zarażonych chorobą świń.
Orzeczenia nie stwierdzono. Za to stwierdzono rozczłonkowane truchła w wodzie po miesiącu. I stwierdzono, ze nie dość, iż były to świnie, to jeszcze zarażone.
Akurat w mieście bawił słynny mag Patomorfologus Zwierzogrzebek.

Informacje podano burmistrzowi który wraz z medykami i szefem gwardii ustalił plan jak złapać partyzantów na gorącym uczynku.
“Partyzantów” rymuje się, co prawda, z “dywersantów”, ale to trochę za mało, by używać tych wyrazów zamiennie.

Strategiczne punkty miasta obstawił strażą pod dowództwem gwardzistów. W nocy mieli się zaczaić na sabotażystów i złapać na gorącym uczynku.
Aha, teraz “sabotażystów”? Ciut bliżej, ale to jeszcze nie to.

Jak postanowili tak zrobili. Gorag i Magus w obstawie dwóch uzbrojonych strażników obserwowali główną studnie w mieście. Długo czekali na jakieś poruszenie. Warto było jednak cierpliwością się wykazać, bo niespodziewanie z mroku wyłoniła się postać ubrana w czerń. Osobnik owy (ÓW, na Bogów Chaosu!!!) szedł powoli delikatnie stawiając kroki. Rozglądał się co rusz na boki jakby się bał kogo niespodziewanego ujrzeć.
Nie bał się natomiast zupełnie osób, których w takich okolicznościach należałoby się spodziewać, czyli na przykład strażników.

Nikogo takiego jednak nie dostrzegł i mięso na pół zgniłe do studni wrzucił. Na ten znak mag oświetlił czarnego światła magicznym promieniem a strażnicy z ukrycia nań się rzucili. Czarny szarpać się próbował i może by mu się udało gdyby go Gorag w łeb nie zdzielił lagą. Sbotarzyste [zimniej, zimniej...] na tortury posłano gdzie wyśpiewał wszystko. Przyjaciele zaś za zasługi oddane miastu zostali uhonorowani i złotem obsypani.
Hehehehe, przypomina mi się stary i ograny numer, powtarzany przez różnych Mistrzów Gry, kiedy ktoś zażyczy sobie, żeby go obsypano złotem. Wiecie, złoto trochę waży, co daje się odczuć zwłaszcza kiedy spada z dużej wysokości...

Burmistrz zaś sam od siebie Goragowi potężny młot oddał (znaleziony ponąć w jamie starego smoka który owego młotu (Młota, na cycki Shally’i!) jako wykałaczki używał) Vojmakas zaś nowy kostur ze słoniowej kości w posiadanie dostał.
Jakby smok używał w tym charakterze: miecza, lancy, kopii - to jeszcze bym zrozumiał.
Miał duże przerwy między zębami.

Po tej przygodzie przyjaciele postanowili opuścić miasto, a niedługo potem siebie nawzajem. Gorag ruszył we własną stronę Magus we własną.
I tak się rozeszli, a od tej momentu akcja zaczęła nawet nie galopować, ale cwałować dziko z grzywą rozwianą. Pisak się znudził pisaniem, w związku z czym postanowił streścić resztę życia boChatera w kilku zdaniach:

Krasnolud swoją broń MŁOTEM zaczął nazywać bo pomysłu lepszego nie miał. Nazwa ta mu, jak mówił sam, do gustu szybko przypadła. Według niego brzmiała finezyjnie.
Element Komiczny atakuje znienacka, niczym smok trójgłowy zza węgła.
Finezyjnie jak młot.

Podróżować począł po świecie. Wojaczką począł się parać.
Traumatyczne wspomnienie pierwszej bitwy zwietrzało niczym zapomniane piwo. AŁtorowi gratulujemy konsekwencji.

Do straży się zaciągnął przez czas jakiś. Medycyny już zapomniał prawie. W meandrach jego pamięci znajdywał tylko podstawy niezbędne bo te nigdy z głowy nie wylatują.
Pamiętacie, jak zwracałam uwagę na dwa fakty? Pierwszy, że krasnolud przez wiele lat uczył się od maga i drugi, że Pisak określił boChaterów jako “medyków z powołania”? Pamiętacie? Pisak już zapomniał.

Nadal pił masę ukochanego piwa. Palił sporo ziela. Dbał o fajkę dziadka. Przez ten czas czaszka wyłysiała mu zupełnie, broda zaś kolor mleka zsiadłego przybrała. W reszcie po długiej tułaczce, stary lecz duchem młodszy od wielu młodzieńców, postanowił osiąść gdzieś. Zaciągnął się tedy na statek,( jako załogant) płynący do starego portowego miasta w innej krainie. Chciał się wreszcie ustatkować i odpocząć trochę. Gdy do portu przybił z łajby uciekł dywersantem nazwany na stare lata.
Aaaa, czyli Pisak jednak zna wyraz “dywersant”! Szkoda tylko, że zupełnie nie rozumie słów, których używa. Mniemam, że tym razem miał na myśli “dezertera”.

Tam miał nadzieję jeszcze więcej piwa wypić, nowe persony poznać. A może i starego duha spotkać…
No i weź, czytelniku, zrozum, czy Pisak miał na myśli druha czy ducha...
… oraz co właściwie chciał nam opowiedzieć.


Z portowego miasta w innej krainie pozdrawiają Was: Sine z flachą krasnoludzkiego (podwójnie destylowanego), Gabs z paczką ziela, stary duch Murazor i wierny druh Maskotek.

15 komentarzy:

Dzidka pisze...

I teraz przez Sine siedzę nad robotą i śpiewam pod nosem "W kolorze krwi" Sośnickiej.

Anonimowy pisze...

Czytana mistrza Yody głosem jeszcze śmieszniejsza jest analiza ta.

Hasło: imash
I masz, krzacie, toporkiem!

Anonimowy pisze...

Borze zielony! Ja rozumiem, że tak stylizacja. Ale nie. Nie, nie i nie. Nigdy więcej. Tutaj zdecydowanie nie wyszła (ta stylizacja) i musiałam niektóre zdania czytać po dwa razy, żeby się w ogóle zacząć domyślać co Pisak miał na myśli. Jakkolwiek Wasze komentarze jak zwykle bardzo trafione.
Poza tym, fajnie takie krasnoludy mają, ja, jak pierwszy raz spróbowałam piwa to stwierdziłam, że szału nie ma, a tu takie cuda-wianki...
Kolejnym plusem (oprócz waszych komentarzy) tej analizy jest to, że nabrałam ochoty na odświeżenie sobie "Wiedźmina", w którym to krasnoludy zachowują się tak jak powinni a nie jak to to, co tam było:)
Efka

Gabrielle pisze...

Ja to chciałam wyrazy uznania na ręce Sine złożyć i głowę nisko pochylić.

Pigmejka pisze...

A ja rzec chciałam, że analiza ta wielce zacna jest i urody niezwykłej. Aczkolwiek Pisaka na haku bym powiesiła. I niechaj wilki zjedzą go.

Anonimowy pisze...

Piękna jest zaprawdę analiza ta...lecz ałtora losem winna lekcja polskiego być a takoż z logiki zajęcia.
Zgodziłby się ze mną mistrz Yoda zapewne.

Goma pisze...

Jakoś i to opko i poprzednie jeszcze bardziej nie pozwoliły mi przebrnąć przez analizę. Tę czytałam w kawałkach, w poprzedniej w ogóle ugrzęzłam i nie dałam rady. Apeluję o lżejszy repertuar!

kura z biura pisze...

@Goma: będzie! W następnej analizie szykujemy Opkowy Kanon w stanie czystym, z Marysią, Trólawerem, a nawet śpiączką!

Goma pisze...

@Kura z biura: Jak ze śpiączką to rozumiem!

atha pisze...

A mnie sie wlaśnie podobało! Genialne! Motyw pedalskiej pary elfio-krasnoludziej, wynajmującej wiedźmę jako niańkę bardzo przypadł mi do gustu ^^

Ulubione fragmenty:
"Gorag przeto swą fajkę spakował by odtąd dziadka zawsze w pamięci nosić.
I uważać, by ziela na zbyt długo nie odstawiać."

"Dziwne było to iż mag był człowiekiem. Niewolnik, pojmany przez krasnoludów w czasie rejzy na jedną z okolicznych ludzkich osad. Mógł okazać się przydatny to go zabrali.
- Coście wyszabrowali?
- Beczkę podłej okowity, kamień młyński, psią budę i maga. Mogą się przydać, no nie?
Zwłaszcza ta psia buda."


"Potężny krasnolud władający twierdzą.
Na szczęście miał na sobie wszelkie insygnia swego urzędu, dzięki czemu uniknął uszczypnięcia w zadek.
Profilaktycznie przypiął je sobie na tyłku."

I wieeele innych, ale musiałabym zacytować bez mała pół analizy.

Hasło: emorthed. Emować sie nie będe, zbytnio nastrój mi poprawiliście.

Anonimowy pisze...

Ha! Naprawdę szczerze dziękuję za tą analizę mojego wielkiego dzieła xD Pierwszy raz od bardzo długiego czasu popłakałem się ze śmiechu xD Przepraszam za te wszystkie błędy ortograficzne i za to, że nie rozumiem słów których używam, ale podczas pisania doszedłem do wniosku, że jak wkleję kilka takich trudnych słów to będzie ładnie wyglądać xD Tak naprawdę to jestem z siebie dumny, że ktoś mnie zauważył i chciało mu się czytać całe to opowiadanie :D Dziękuje ;) Marwiliusz

Anonimowy pisze...

A ja nadal zastanawiam się co ałtor chciał przekazać. To chyba miało być coś dłuższego, ale w3n@ zawiodła w pewnym momencie...

Anonimowy pisze...

Marwiliuszu, ja także dziękuję. Wielkiejś mi uciechy przysporzył i tuszę, że była ona nie mniejszą od tej, jaką miałeś pisząc powyższe dzieło. Gratuluję dystansu do siebie i życzę wielu dobrych tekstów!

Murazor pisze...

O to-to Sine! Z ust mi to wyjęłaś razem z przedostatnim zębem.
Myślę, że nie od rzeczy będzie zaprosić Marwiliusza na nasze forum (link w ramce na stronie), życząc mu jednocześnie sprawnej przemiany z pisaka w pisarza.

Anonimowy pisze...

"Ulice spłynęły krwią, która pieniła się w dziurach i rynsztokach wpadając do nich. Lekki wietrzyk niósł zapach palonego mięsa i drewna. Zwęglone płatki leciały wraz z nim niczym groteskowy śnieg.
A wiecie, że to nawet ładny obrazek?"

Yhy, tylko te rynsztoki w małej, chłopskiej, średniowiecznej wiosce...

"Żaden z nich nie powstrzymał się przed szczypnięciem i klapsem. Starzy zboczeńcy.
Tym razem podmiotem domyślnym były wieprz i piwo.
Że wieprz, to rozumiem, w końcu świnia. Ale żeby piwo?!"

Spłakałam się. 11/10, zrobiło mi wieczór, itd.