czwartek, 24 października 2013

235. Trzpiotka, sierotka, idiotka, czyli Co wydziobały sikorki?

Kochani Czytelnicy! Dzisiaj kolejne Przygody Jednego z Justinów Bieberów w świecie Ałtoreczek. Zaczyna się od tego, że nie wiemy, gdzie jesteśmy (może w alternatywnej rzeczywistości z odrodzonym Imperium Brytyjskim?) a potem już leeeci. Na pysk, na łeb, na szyję. Na rozbite i cudownie zagojone czoło. Prosto w błoto. Oraz kurcgalopkiem po Nagrodę Darwina.
Indżojcie!

Analizują: Kura, Babatunde Wolaka, Mikan i Dzidka.

http://personalstalker.blogspot.com


Chapter 1

Bo “rozdział” jest takie niemodne.
Co bardziej kreatywne blogoaŁtorki używają łacińskiego “caput”.
Serio? Jeszcze nie widziałam. Oby nie pomyliło im się z “kaputt”.
Często na jedno wychodzi.

- Jesteśmy na miejscu. Należy się 15 funtów.
Wręczyłam wyliczone pieniądze kierowcy i cała w skowronkach wysiadłam z wozu. Jestem w LA.
Największym mieście Zachodniego Wybrzeża Zjednoczonych Stanów Wielkiej Brytanii.
Taksówkarz przyjmował zapłatę w naturze i chodziło mu o 15 funtów wołowiny.

Już czuję zapach niedopalonych papierosów i wylanego alkoholu,
Czyżbyśmy znaleźli się w czasach prohibicji i policja właśnie wpadła na nielegalną imprezę?
Chyba, że mamy na myśli alkohol wylany z żołądka…
Bohaterka chyba przechodziła pod tym mostem, o którym mówi przebój Chili Peppers.

mimo to nie zniechęca mnie do zamieszkania tutaj.
Bo ja nie lubię tych czystych, wypachnionych miast, nie jestem taka!


Był wieczór, a ja miałam tylko 10 minut drogi przez las do domu.
W lesie dołączył jeszcze smród uryny spod każdego krzaka.
A taksówkarz nie mógł cię podwieźć pod sam dom, bo?...
Bo rzeczywistość opkowa nagina się elastycznie do mających nadejść wydarzeń zaplanowanych przez aŁtorkę.

Wysokie drzewa całkowicie zasłoniły zachodzące słońce, przez co las wyglądał mrocznie.
Zadaję sobie pytanie, jak w ogóle aŁtorka wyobraża sobie Los Angeles. Bo chyba jakoś… dziwnie.
Może to Las Andżeles?
A może Las Ardeński?
Jak wynika z doświadczeń PLUS-a, lasy w Los Angeles to wcale popularny motyw.

Mimo przechodzących obok mnie ludzi czułam na sobie kogoś wzrok, jednak za każdym razem gdy się obróciłam nikogo tam nie było, tylko cichy szelest liści.
Przechodzący ludzie błyskawicznie chowali się za drzewami.
I tylko ogonki myk! myk!
Entowie w LA zrobili się ostatnio natrętni.

Nie zwracałam już na to uwagi i powędrowałam do nowego domu.
Wychodząc z lasu oślepił mnie średnio duży szyld
W LA szyldy przechadzają się po lasach.
Ale tylko te średnio duże. Marlboro Man chodzi po górach.

z napisem „Corner Shop”, z czego literka „n” i „p” nie świeciła.
Po prostu  - Sklep na Rogu Lasu i Pastwiska.

Postanowiłam tam wejść, byłam świadoma, że w lodówce niczego nie będzie, a nie jadłam nic od samego rana. Sklep wyglądał przytulnie, był mały. W kolejce byłam druga, więc w międzyczasie oglądałam gazety. Jedna przykuła moją uwagę. Artykuł brzmiał : „Kolejny zakrwawiony nóż, kolejna ofiara niezidentyfikowanego przestępcy”. Szczerze to zainteresował mnie ten artykuł, lecz nie zdążyłam nic więcej przeczytać, nadeszła moja kolej.
Kupiłam mały chleb, nutellę i żelki. Nie wpadło mi natomiast do głowy, by kupić również gazetę. Zakupy spakowałam do torebki i ruszyłam pod dom. Na dworze zapadł zmrok, wszyscy byli już w domach, (dziwna to musi być okolica, skoro już w czasie zapadania zmroku wszyscy są w domach… Nocą pewnie nie ma gdzie zrobić zakupów.)
To wszystko musi być na niewłaściwym końcu Sunset Boulevard.

lecz ja nadal czułam ten przeszywający mnie wzrok na sobie.
Byłam blisko, ale nadal bałam się, że coś mi się stanie.
Stanęłam na rozdrożu dróg, oby dwie były ciemne, zero latarni.
Kryzys energetyczny, jakiego najstarsi górale nie pamiętają.
Taki, że nawet na osiedlu domków już latarni nie opłaca się montować.

Mój dom był na ulicy Parker Street, lecz przez mrok nie mogłam przeczytać tabliczek.
Ale North Parker Street czy South Parker Street?
A w ogóle to IMHO miejscówka taka bardziej średnia.
Bo deweloper jak zwykle miał piękne plany, a wyszło jak wyszło :)


Popatrzyłam w lewą uliczkę, zamrugałam kilkakrotnie myśląc, że mam zwidy. Nie miałam.
W ciemnej uliczce widziałam cień, cień człowieka, jakiegoś chłopaka.
Miał na sobie okulary,
Na sobie?!
Faktycznie, chłopak ubrany caly w okulary nie wróży najlepiej.
Cień ubrany w okulary - tym bardziej.

ale i przez nie byłam w stanie zauważyć, że patrzył na mnie.
Ale to chyba jemu miały pomagać w widzeniu, nie tobie?
Podejrzewam jakieś straszliwe kłopoty ze wzrokiem - tabliczek nie jest w stanie odczytać, ale że daleki cień się na nią gapi, to hula że hej!
Gdyby aŁtorka sprecyzowała, że chodzi o ciemne okulary, zawartość sensu w tej scenie stałaby się ciut wyższa.
Ciut, bo facet w ciemnych okularach w ciemnej uliczce w nocy to nadal mało sensowne :D

Światło księżyca oświetliło tabliczkę na lewą uliczkę.
Resztę skrzętnie ominąwszy.

Pisało : Parker Street.
To światło pisało. OK.
Może to były runy księżycowe, co by oznaczało, że LA leży w Śródziemiu.

Czyli to tam miałam iść.
Połknęłam głośno ślinę i ruszyłam się z miejsca.
Ale… takie “GULP!” to się robi tylko w komiksach, serio.
No nie wiem, mój kot tak robił za każdym razem, gdy go głaskałem.

Nieznajomy figlarsko [i łobuzernie] się do mnie uśmiechnął. Do mnie, bo przecież nikogo innego tam nie było. Pewnie myślał, że ide do niego.
Ojć, pomylił się, za żadne skarby nie poszłabym tam, koło niego, do niego. Los aż tak się do mnie uśmiechnął, że nie miałam wyjścia nie przejść obok nieznajomego.
O nie, nie, nie, nie, nie, nie pójdę tam, absolutnie nie ma mowy… no dobrze, może ostatecznie… ej, poczekaj, już lecę, pędzę, rzucam się na szyję!

Mój dom był dokładnie tam gdzie stał.
A to dziwne, bo mój jest zwykle zupełnie gdzie indziej.
A skąd ona to wie, skoro nawet uliczek nie zna?
Promień księżyca uformował się w strzałkę, a potem neonowy napis “O TU!”

Zaczęłam się zastanawiać, czy ON przypadkiem specjalnie tam nie stoi.
Albo przypadkiem, albo specjalnie...

Byłam blisko furtki, ręce trzęsły mi się niesamowicie, chociaż były schowane w bluzie. Przeszłam obok nieznajomego cicho odchrząkając, no co on uniósł brwi do góry.
Zdziwił się, bo nie co dzień spotyka się prawdziwe gwiazdy.


Nie zareagowałam. Otworzyłam bramkę i nie zauważając nawet piękna [albo brzydoty - skąd ma to wiedzieć, skoro nie zauważa?] mojego nowego domu podeszłam do drzwi wejściowych. Z trudem odnalazłam kluczyki i przekręciłam zamek.
Przy czym niestety nie dowiadujemy się, skąd i dlaczego boCHaterka wprowadza się do nowego domu, w LA, w którym dodatku Tajemnicza Ręka Wolnego Rynku dba, aby nie musiała się kłopotać o takie drobiazgi jak jedzenie czy sprzątanie.

Drzwi otworzyły się skrzypiąc (eeee, fuszerka!)(nie żadna fuszerka, tylko NASTRÓJ), szybko weszłam do środka, zamykając je zauważyłam, że ON nadal tam stał i patrzył się prosto na mnie.

Chapter 2

Byłam przerażona, od razu pozasłaniałam wszystkie rolety, co też pewnie widział i dopiero zaczęłam oglądać mój nowy dom.
Wot, szybko jej ten strach przeszedł.
No wiesz, po zasłonięciu rolet przecież już nikt się do domu nie dostanie, ależ skąd.
Może miała antywłamaniowe...

Wszystko przepięknie ze sobą kontrastowało, biało czarne meble, srebrny żyrandol. Kuchnia była bardzo duża, a lodówka jak się okazało wypełniona po brzegi.
Przez kogo?
Przez Anioła Stróża Merysujek.
Cała lodówka nutelli i żelków. Będzie niezła wyżerka.

Łazienka była moim ulubionym pomieszczeniem w tym domu. Wchodziła w kontrast czerwono czarny, moje ulubione kolory.
Wyobrażam sobie długą, relaksującą kąpiel w pomieszczeniu o ścianach w czerwono-czarne kafelki.
Wchodziła w ten kontrast marszowym krokiem.

Cały dom tworzył jedną wielką całość.
No tak, gorzej by było z wygódką pod płotem.
A zamiast kuchni mogłaby mieć palenisko na podwórzu.

Był spełnieniem moich marzeń.
Walizki miały dotrzeć wcześniej, jak też zauważyłam stały już koło mojego nowego łóżka.
Ale że jak, same przyjechały i wniosły się do domu?
Niewidzialna Ręka - to także Ty!!!”
No tak. Ktoś urządził dom, napełnił lodówkę, przywiózł bagaże, a boCHaterka nawet nie powie “Gracias!”

Otworzyłam jedną z czterech, wyciągnęłam kosmetyki, piżamę i bieliznę, z czym udałam się do łazienki, przed czym położyłam mój Iphone5 na wierzchu.
Przed łazienką czy przed bielizną?

Odkręciłam kurek w nienaturalnie dużej wannie, a sama rozebrałam się do naga zmywając makijaż [z całego ciała][ciuchy z peelingiem].
Może ona po prostu miała ubranie namalowane na sobie?

Po chwili siedziałam już w wannie relaksując się po długim dniu z wystarczająco dużą dawką stresu.
Ja się relaksuję z wystarczająco dużą dawką soli do kąpieli.
Może chodzi o to, że przy odpowiednio dużej dawce stresu człowiek w końcu osiąga punkt krytyczny i się relaksuje, bo stres już mu się znudził? Niektórzy określają to zwrotem “najeść się strachu”.

(...)
Przerwał mi trzask zamykanego okna. Zlękłam się.
Szybko wsunęłam na siebie bieliznę, owinęłam się ponownie ręcznikiem i wybiegłam z łazienki, która była w mojej sypialni.
Natomiast w kuchni znajdował się salon.

Okno było uchylone (przed chwilą było zamknięte?), a na szybie czerwonym markerem było napisane : „WOLNOŚĆ MA SWOJĄ CENĘ”. A MURY RUNĄ, RUNĄ, RUNĄ. BĄDŹ WIERNY. IDŹ. Odruchowo spojrzałam na mój telefon.
Torebka, dokumenty, portfel mniej ważne.

Był odwrócony inną stroną, niż wtedy gdy ja go zostawiłam. Wiem to, bo jestem pedantką.
Jesteś raczej spostrzegawcza. No dobra, możesz ewentualnie być spostrzegawczą pedantką ;)

Zwinnie (i lekko) zamknęłam okno, po czym podniosłam mój telefon.

Przesunęłam palcem, aby go odblokować. Notatki były otwarte, a w nich wpis : „Wyglądasz słodko gdy się boisz, a myślałem, że jesteś taka twarda. Następnym razem dokładniej zamknij drzwi. Xx – PS”
PS była kobietą?
Na karteczce nie można było tego napisać?
Oj weź, nosić ze sobą kartkę, długopis, to takie staroświeckie! A tu jak znalazł, leży sobie niezabezpieczony żadnym hasłem telefon.
W sumie mój też nie jest zabezpieczony hasłem i każdy mógłby w nim zostawić notatkę. Gdyby chciało mu się szukać, gdzie ona jest w tym akurat modelu.
Właściwie dlaczego tego też nie napisał na szybie czerwonym markerem?....
Bo zabrakło miejsca?

Chapter 3

Czy ja przypadkiem nie występuje w jakiejś porypanej komedii?!
Ko-ko-ko-komedii?!
Nooo, na przykład w “Scary Movie”.

Ponownie tego dnia przełknęłam głośno ślinę i wróciłam do łazienki, by się ubrać.
Nie wiem jak wy, ale ja już bym dzwoniła po policję. No ale są rzeczy ważne i ważniejsze.
Ważne, żeby przełknąć ślinę i się nie zakrztusić.
No dajcie spokój, policja miałaby zastać boCHaterkę nieubraną?

Bałam się zasnąć. Bałam się, że ten PS przyjdzie tu i coś mi zrobi.
A może to było Post Scriptum, tylko komuś się za wcześnie wysłało?

Postanowiłam. Dziś w nocy nie zmrużę oka nawet na sekundę.
Przemyślenia przerwał mi dźwięk nowej wiadomości. Ostrożnie wyciągnęłam rękę i chwyciłam telefon.
Wiadomość była od nieznanego mi numeru, przeczytałam ją na głos : „Nie bój się usnąć, teraz nic Ci nie zrobię. – PS”.
Oł, a może on się nazywa Post Scriptum?
Imię - Post, nazwisko - Scriptum. Daleki kuzyn Achtunga Minena.
A pradziadkiem ich obu był Wstęp Bronisław.

Jeśli myślał, że teraz spokojnie zasnę, to się mylił.
Jak się za chwilę okaże, zdrowy rozsądek jest porządnie tłuczony przez trzpiotkę-idiotkę, gdyż albowiem sekundę później…

Jeszcze bardziej się boje, skoro wie, że nie śpię, a rolety są pozasłaniane, to on… Musi być u mnie w domu.
Przewróciłam się na prawy bok i ufając nieznajomemu poszłam spać.HELLYEAH!
Brawo. +1000 do zdolności przeżycia w sytuacji zagrożenia.
Oj no, chłop w domu, to już nie ma się czego bać.
Odnoszę wrażenie, że z całej informacji zostawionej przez Tajemniczego Nieznajomego zrozumiała tylko “Wyglądasz słodko”.
No wiesz, skoro napisał, że TERAZ nic jej nie zrobi, to czym się przejmować.
Najadła się strachu, jak dziecko, któremu przed snem opowiedziano straszną historię, i najedzona spokojnie zasypia.

Obudziłam się w o wiele lepszym humorze niż wczorajszego dnia.
Pierwsze co zrobiłam to pościeliłam łóżko. No nie mów, serio?
Później wybrałam zestaw ciuchów na dziś (zajęło mi to tylko chwilkę, wszak miałam tylko cztery walizki) i udałam się do łazienki.


Umyłam zęby, zrobiłam lekki make-up, a włosy spięłam w niechlujnego koka, jak mam w zwyczaju.
Czyli zrobiła tak zwane wronie gniazdo?


Na końcu dopiero ubrałam się w to :


Ostatni raz przeglądając się w lusterku wyszłam z łazienki.
Czas na rozpakowanie! – pomyślałam.
Wszystko co było w moich czterech walizkach znajdowało się w całej mojej sypialni.
To znaczy, że walizki zajmowały całą sypialnię???
Zawartość. “Wszystko, co było w walizkach.” Ale też nieźle. Moja sypialnia ma dziewięć metrów kwadratowych, a nie wyobrażam sobie, jak mogłabym zapchać ją całą ciuchami.

Pierw [mówi się “najsampierw”] zajęłam się butami, mam ich naprawdę sporo, potem ciuchy, reszta kosmetyków, biżuteria. Na końcu rzeczy typu książki, różne ozdoby, które poszły do salonu, przybory kuchenne etc.
Łochoroba, to na pewno nie był Bagaż?
Albo magiczna torebka Hermiony Granger.
U mnie zaś taka wyliczanka wyglądałaby tak: “pierw” zajęłam się książkami, potem akcesoria do hobby, filmy, przybory kuchenne, kosmetyki. Na końcu rzeczy typu ciuchy i buty ;)
Same here. Ciuchy mogą poczekać, ważne, żeby sprawdzić, czy książki przeżyły podróż!
Jeżeli ona faktycznie przeprowadzała się wraz ze wszystkimi niezbędnymi pierdoletami, to powinna mieć teraz cały dom zastawiony pudłami, a nie marne cztery walizki.

Na końcu wyciągnęłam mojego laptopa z firmy Apple i położyłam go na biurku w sypialni.
Wyciągnęła go z firmy, wbrew bezsilnym protestom Chief Executive Managera.
No wiesz - z każdego spotkania powinno się coś wynieść.

Wszystko było powyciągane, a dom wyglądał już typowo na mój dom.
Przedtem był nietypowo cudzy.
Brakowało tylko czerwonej tabliczki na zewnątrz, jak na domu sołtysa, tyle że nie z napisem “SOŁTYS”, a “MARY SUE”.

Zeszłam do kuchni, skąd wzięłam czerwone jabłko i zaczęłam je powoli jeść, zbliżając się do drzwi wejściowych.
Chciałam pójść na spacer, wszystko przemyśleć.
Miałam za dużo myśli w głowie.
Najgorsze, że wszystkie dotyczyły JEGO.
Weszłam w las, w którym o dziwo było dużo ludzi jak na las.
Kochana, może to był po prostu park…
A może to zakładowa wycieczka przyjechała na grzybobranie.
Z chińskiej korporacji. Albo to był Las Vegas.

Zeszłam trochę na bok i zaczęłam iść przed siebie.
W pewnym nie fortunnym momencie światło słońca oślepiło mnie, jak na złość, a ja potknęłam się o kamień. Runęłam o brudną ziemię (ach, ta ziemia, zawsze taka brudna, fuj) całym ciężarem ciała i leżałam jak długa.
Nagle usłyszałam dziwny śmiech za mną, od razu się odwróciłam, ale jak zawsze nikogo tam nie było.
To analizatorzy chichotali nad opkiem, chichotali i przestać nie mogli.

Praktycznie wszyscy się śmiali, ale ten specyficzny śmiech, który słyszałam ja był inny. Zdecydowanie inny.
Nikogo nie było, ale wszyscy się śmiali. Może to… drzewa?


Chapter 4

W mojej głowie znów kumulowały się myśli, a miałam je wyrzucić.
Myślę, że nikt nie zauważyłby różnicy.
Biedna, nieprzyzwyczajona do obecności myśli w głowie. To musi być stresujące.
Jak się za bardzo skumulują, to mózg jej wypłynie uszami.

[Bohaterka poznaje niejaką Morgan, z czego absolutnie nic nie wynika, więc wycinamy]

Mimo niezbyt miłego rozpoczęcia dnia, nadal chciałam wszystko na spokojnie przemyśleć sama, więc pożegnałam się z Morgan, ale nie poszłam do domu, bałam się, że ON tam będzie.
I chciałabym, i boję się. ICOTERAS?

Tak więc, przeszłam przez las i udałam się do najbliższej kawiarenki, jak się okazało do Nando’s. Usiadłam przy stoliku dla dwóch osób w kącie i grzecznie czekałam na kelnera rozglądając się przy okazji.
Napotkałam wzrokiem zakapturzonego chłopaka z pięknymi karmelowymi oczami.
A białka tych oczu były śmietankowe i sztywno ubite, powieki - jak płatki marcepanu, rzęsy zaś były czarne jak lukrecjowe cukierki.
I tylko źrenice nie pasowały do reszty, bezdenną czernią przypominając carbo medicinalis.

W tym momencie przyłapał mnie na patrzeniu się na niego.
Czyli po prostu spojrzeliście na siebie, o rany.

Dopiero teraz zorientowałam się, że miał taką samą bluzę jak PS, a okulary, które leżały na stoliku identyczne jak wtedy.
Doskonała pamięć do szczegółów - zwłaszcza, że tajemniczego PS-a widziała tylko przez chwilę na uliczce pogrążonej w ciemnościach.

To musiał być ON. Pośpiesznie wstałam i wyszłam z kawiarni. Za sobą usłyszałam charakterystyczny dźwięk przesuwanego krzesła.
Szurnął nim tak, że aż na ulicy było słychać?

Czy on teraz pójdzie za mną? Ten chłopak mnie przerażał. Co ja mu zrobiłam?
Zaczęłam biec, lecz już na początku na kogoś wpadłam.
-Oh! Przepraszam, śpieszę się! – powiedziałam pośpiesznie.
-Spokojnie, nic się nie stało shawty. Dasz wyciągnąć się na spotkanie?
Jestem Kayle – odpowiedział.
- Naprawdę mi się śpieszy! – krzyknęłam.
- Woah! To po prostu daj mi swój numer.
- Dobrze, daj mi telefon. – powiedziałam nieco spokojniej.



Po chwili Kayle podał mi jego komórka, a ja wpisałam mój numer [w tego komórka] i pożegnałam się.
No to w sumie już wiadomo, skąd PS ma jej numer telefonu. Przecież ona je rozdaje na lewo i prawo, nie patrząc komu!
Oj no, chłopak strzelił jej komplement (prostacki, ale zawsze), przecież nie może być zły!

Z nikąd pojawił się deszcz, ostra ulewa zmroziła moje policzki i zmoczyła włosy.
Eee, to tylko ludzie z Komunalnego Zakładu Budżetowego podlewali kwiaty w gazonach.Chyba masz rację, bo, jak twierdzi Ciocia Wiki, “Zdecydowana większość dni w roku w Los Angeles jest słoneczna, ze średnią zaledwie 35 dni z wymiernymi opadami na rok”.
Widocznie trafiło na ten jeden dzień powyżej średniej.

Usłyszałam krzyk, krzyk jak się okazało Kayla.
Leżał na zimnej i mokrej już ziemi, widziałam krew na jego ręce i twarzy.
Ale że co, wyszedł i krew go zalała?
To była ulewa krwi. Slayer, znany z utworu “Raining Blood”, też jest z LA.
No to może jednak to jest Egipt? *rozgląda się za faraonem*
Faraon też by się znalazł w Kalifornii.

Byłam sparaliżowana, nie umiałam się ruszyć, do momentu gdy zobaczyłam jak ciemna postać biegnie w moim kierunku. Moje źrenice powiększyły się [co zaobserwowałam w unoszącym się stale przed moją twarzą lusterku], a usta lekko otworzyły.
No dopsz, a kawiarenka mieści się też w środku lasu i znikąd pomocy?
Musi samoobsługowa jest :P
W dodatku albo to jedyna w okolicy, albo jej prześladowca ma dar prorocki, bo przecież siedział już tam, kiedy ona przyszła.

Chapter 5

Biegł. Był coraz bliżej mnie, a ja nie mogłam nic zrobić.
No ale może on nie biegnie do ciebie?

Słyszałam tylko coraz głośniejszy tupot nóg nieznajomego. Myślałam, że weźmie mnie na ręce czy coś, tak jak w filmach akcji [albo padnie na kolana i wyciągnie pierścionek jak w komedii romantycznej], a tu tylko lekko mnie popchał.
Chromolić zakrwawionego Kayla, Mary Sue się liczy!


Chciał, żebym za nim poszła? Wolałam nie ryzykować, więc ruszyłam za NIM.
Bo jakby za nim  nie poszła, to…?
Jakoś nie ogarniam. Laska wpada na chłopaka, ten za chwilę się przewraca i broczy krwią jak postrzelony odyniec, drugi chłopak biegnie, jakby go goniło stado słoni, zagarnia dziewczynę i biegną sobie dalej. WTF.
Jak w jakiejś grze, nie?
GTA: Las w Angeles.

Biegł dosyć szybko, więc ja musiałam przyśpieszyć. Woda była praktycznie wszędzie, na moje nieszczęście wdepnęłam w wielką kałuże błota. Nie dość, że mój prawy but był cały w błocie, to moja niezdarność właśnie w tym momencie chciała ‘się wykazać’ i chcąc wyjść z błota zaliczyłam glebę.
No, kochana, jak ty się wybierasz na spacery po lesie w butach takich jak na wklejonym powyżej obrazku, to się nie dziw, że zaliczasz glebę co chwila.
Cud, że dawała radę w nich biec w ogóle.


Nieznajomy oddalał się, a ja nie wiedziałam co zrobić [uciekać, idiotko!], gdy odwrócił się i zobaczył mnie daleko od niego na ziemi. Zawrócił.
Spanikowałam, szybko wstałam z brudnej i mokrej ziemi, po czym otrzepałam spodenki, moja ręka znów była mokra.
Dziwne, że do tej pory, w takiej ulewie, udało ci się utrzymać ją suchą.
Rozczula mnie otrzepywanie spodenek w sytuacji zagrożenia, zamiast szybkiego uruchomienia znajdujących się w nich nóg.

ON był dosłownie kilka kroków ode mnie, nerwowo i groźnie wyciągnął rękę (aż ręka warknęła) i wręcz szarpnął mnie za ramie.
Długą miał tę rękę…
Mogła to być ręka na drzewcu, tradycyjna broń chińska.


Myślał, że specjalnie za nim nie szłam.
Tak. Specjalnie biegłaś wolniej i specjalnie wyłożyłaś się w błoto.

Byłam cała obolała, do tego chłopak zacisnął uścisk na nadgarstku. Czułam jak nie dopływa mi krew.
To było imadło kieszonkowe.

- J-ja się przew-wróciłam. – zająkałam się cicho. W odpowiedzi rozluźnił uścisk, na co ja westchnęłam. Szliśmy prosto przez puste ulice.
Cała ludność Los Angeles pochowała się w domach, wyglądając tylko trwożliwie przez szpary w zasłonach.
Płatność w funtach, naokoło las, ludności tyle, co kot napłakał, jeden sklep, jedna kafejka… To zdecydowanie nie jest LA.
Ha! Ktoś wywiózł naszą boCHaterkę do jakiejś brytyjskiej pipidówy, licząc na to, że jak zobaczy sfałszowaną tablicę przy wjeździe, to się nie zorientuje!
Zatem LA to pewnie skrót od Lancashire.
W sumie - lasy i pustkowia by się zgadzały.

Co chwilę siąkałam nosem, nie że płakałam, po prostu miałam katar.
I oczy mi się pociły, tak troszeczkę.
I żadnych pytań o to, gdzie idą, po co idą. Jakim mnie stworzyłeś, takim mnie masz.

Gdy skręcaliśmy w lewo usłyszałam, że ON grzebał w kieszeni spodni z obniżonym krokiem, jak sądzę.
A może wcale nie obniżonym, może właśnie… takim jak trzeba.
Przepraszam uprzejmie, jaki dźwięk wydaje grzebanie w kieszeni spodni z obniżonym krokiem, że jest słyszalne na ulicy?...
(oraz - czy obniżenie kroku ma wpływ na jakość dźwięku? Czy w spodniach z normalnym krokiem grzebanie brzmi inaczej? A w spodniach wpijających się miedzy pośladki? I czy ktoś już przedstawiał dysertację naukową na ten temat?)
Nie wiem, ale w stringach można zrobić BDIĄG!
W spodniach z obniżonym krokiem jest więcej miejsca, więc działają jak pudło rezonansowe.

Nie myliłam się, wyciągnął rękę do tyłu (czyt. Do mnie) (jezujezunieczyt.), miał w niej chusteczki. Czy ON jest dla mnie miły?
Tam zaraz miły, po prostu wkurzają go te ślurpiące dźwięki.

Wzięłam je niepewnie i wysiąkałam nos. Nareszcie mogłam swobodnie oddychać przez nos. Tylko teraz co z nimi zrobić… Oddać, czy zachować.
Ale te zużyte?



–Yyyy, dziękuje. – podniosłam chusteczki na wysokość jego ucha. Wziął je i schował nadal nic się nie odzywając. To było trochę krępujące, szczególnie gdy przypadkiem dotknął moją rękę.
Dotknął swoją nagą skórą mojej nagiej skóry, TO STRASZNE!!!

W oddali zauważyłam mój dom i co teraz, może jeszcze się wprosi?
Zdaje się, że już się wprosił, poprzedniej nocy.
“Przyszedłem na obiadek”.

Nieznajomy niespodziewanie się zatrzymał i odwrócił przodem do mnie.
Przestraszyłam się.
Nie spodziewałam się tego!!oneone

– Teraz idź do domu. Najlepiej o tym nie myśl, no i nic nie widziałaś, nie słyszałaś, jasne? – powiedział powoli zachrypniętym głosem, jakby myślał, że gdy powie szybko nie zrozumiem.
Przypuszczenie niepozbawione podstaw…
Na bora, ale co się takiego stało? Że się chłopak przewrócił, a oni sobie pobiegali po mieście???

Podniosłam brwi do góry, ON zrobił to samo.
Patrz! Patrz! Ja też tak umiem!

Chciało mi się śmiać. Pewnie oczekiwał odpowiedzi.
Zwłaszcza, że zadał pytanie.

Nie umiałam się odezwać, jego głos był taki… gorący. Tak, gorący. Więc tylko skinęłam głową na tak.
Takiemu gorącemu się nie odmawia!

Chłopak chyba chciał odejść, ale zebrałam w sobie odwagę i nie pozwoliłam mu. – Kim jesteś, i dlaczego mnie prześladujesz? – zaczęłam iść w jego kierunku. -  Daj sobie spokój i idź do domu, dobra? – powiedział, zaczynając się śmiać. Nic z tego nie rozumiałam, myślałam, że jest zły czy zdenerwowany, a on się śmiał?! Pokiwałam głową i ruszyłam do domu (no to się dowiedziała siła pożytecznych rzeczy), jedyne o czym teraz marzyłam to sen.
I oczywiście nie dowiemy się, po jaką cholerę właściwie biegali razem po mieście… (czy tam lesie, sama już nie wiem)
Ale narkolepsja jest!
I to zaawansowana.

Potrzebowałam go, mimo iż spałam dziś długo, chciałam odpocząć, a to było najlepsze rozwiązanie.
Yhy. Minęły może jakieś dwie godziny odkąd wyszła z domu. To się dopiero  nazywa słaba bateria.
Może Wi-fi jej tak dużo zżera.
Jeżeli zaś te wszystkie wydarzenia trwały pół dnia, to niezła jest, na śniadanie zjadła tylko jabłko.

Nie miałam siły na kąpiel czy cokolwiek innego, więc tylko przebrałam się w wygodny dres i weszłam pod pierzynę.
A fuj, przecież przynajmniej dwa razy wytarzała się w błocie.
O to niech się już niewidzialna señoritfu, pokojówka martwi.

Zamknęłam oczy i w jednej chwili odpłynęłam w krainę Morfeusza.
Na miejscu Morfeusza pomyślałabym o jakichś solidnych szlabanach. I straży granicznej z psami.

A tak w ogóle - czy ktoś rozumie, o co chodziło w tej całej akcji z gonieniem się po lesie? Bo ja nie.

Chapter 6

Rano obudziło mnie głośne wręcz walenie do drzwi. Pierw pomyślałam, że to mogą być złodzieje czy coś w tym stylu, no ale jest przecież jasno.
Złodziej zawsze puka dwa razy! I tylko nocą!
Och, nawet gdyby to byli złodzieje, to przecież ona ich wpuści, wystarczy, że gorąco ją poproszą.
I będą przystojni.

Wstałam z ciepłego i wygodnego łóżka ubierając od razu moje papucie z motywem misia, miał nawet rączki i nóżki. Uwielbiałam je.
Te rączki.
Papucie stały rozebrane całą noc.
Rączki i nóżki drżały im z zimna.

W niepokoju zeszłam w dół po schodach (a spróbuj zejść w górę) (chyba że po schodach Eschera), drzwi wejściowe były już naprzeciw mojej twarzy. Przekręciłam zamek, a drzwi zostały otworzone i wydały charakterystyczny dźwięk.
- Iiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiii!...

Jedyne co po tym usłyszałam, czy poczułam (whatever) to przeraźliwy ból w okolicach czoła i kroki nie jednej osoby.
Poczuła kroki, usłyszała ból.

Wszystko działo się w jakby zwolnionym tępię, przynajmniej ja tak to odczułam.
Jak to, jeszcze nikt z nas nie wymyślił stosownego komentarza? ;)
Tępię w sobie różne przekleństwa.

Moja ręka powędrowała na czoło, które ciągle mnie polało (sosem), a nos zmarszczyłam próbując wyostrzyć wzrok.
Od uderzenia pomyliły jej się narządy zmysłów…
A jak zmrużyła oczy, to lepiej czuła zapach?


Kiedy już udało mi się to zrobić zobaczyłam ustawionych w rządku trzech, czy nawet czterech facetów.
Znokautowali kobietę na wejściu i stanęli na baczność, czekając na rozwój wydarzeń, brawo. Dobrze, że się szybko pozbierała, bo mogli zdrętwieć z lekka.
Czekają na Kapitana Kirka, żeby powalczył z nimi po kolei ;)

Byli ubrani identycznie. Nadal nie wiedziałam o co chodzi, przecież nic nie zrobiłam.
Czyżby policja? Chociaż intensywność wizyty wskazuje raczej na niemieckich nihilistów.
Skąd, Faceci w Czerni.
Albo i nie.


Powoli wstając chwyciłam się za poręcz moich jasnobrązowych schodów,
Kolor schodów ma tutaj niewątpliwie kluczowe znaczenie.
Przy biało-czarno-czerwonym wystroju, na pewno :)

a moje myśli - jak zwykle - nie dawały mi choćby chwili spokoju i przez cały ten czas zadręczały się mnóstwem pytań.
Samozadręczające SIĘ myśli to kolejne stadium czarnowidztwa i nerwicy natręctw?
Ona się gubi w tych określeniach, bo zdaje się, pierwszy raz doznaje pracy mózgu.


Szczerze powiedziawszy, serio byłam ciekawa co tu robią, tym bardziej, że z natury też jestem bardzo ciekawska.
Gdybym nie była, to właściwie byłoby mi wszystko jedno kim są i czego chcą.
I tak jest jej wszystko jedno.

-Ymmm, pomóc w czymś? - starałam się być miła, ale na prawdę to chciałam wydrapać im oczy i rozładować właśnie na nich swoje wszystkie emocje, wszystkie.
-Jesteśmy z policji (a jednak!), chcieliśmy dowiedzieć się od pani co pani widziała bądź słyszała wczoraj pod barem Nado's, gdzie była bójka.
- A to nie mogę panom pomóc, bo ja byłam w barze Nando’s.
BÓJKA??? *rozgląda się niepewnie* Ktoś gdzieś czytał o jakiejś bójce?
Ulewa była, ani chybi płanetnicy się pobili.

Wiemy, że pani też tam była, a no i bardzo przepraszamy za te drzwi...
Przy takim wejściu do chaty, możemy podejrzewać, że była dla nich osobą podejrzaną, w każdym innym przypadku wystarczyło chyba wezwać na przesłuchanie? AŁtorka nie troszczy się o wyjaśnienie czytającym SKĄD panowie policjanci wiedzą, że MerySójka tam była, a także skąd mają jej adres zamieszkania. Na upartego mógłby to być dobry monitoring w mieście, czy tam sieć życzliwych donosicieli, ale co ja się tu będę w aŁtorkę zabawiać.

Myśleliśmy, że...ym, za dużo myślimy. - przytaknęłam niepewnie głową, zapamiętując co jeden z tych gości do mnie mówi.
A potem, wysuwając czubek języka z wysiłku, pracowicie nagryzmoliła w notesiku: “ZAPAMIĘTAĆ - policja w LA myśli za dużo”.

Miałam jeszcze więcej mętliku w głowie, przecież ON mówił, że mam nic nie mówić, znaczy, że nic nie widziałam, nie słyszałam. Wole ich okłamać niż dostać opierdol od Cudownie Niebezpiecznego Chłopaka, hm, to chyba będzie dobra nazwa dla NIEGO, przecież nie wiem jak ma na imię.
Borze. W całym internecie nie ma tylu gifów z facepalmami, żeby wyrazić to, co w tej chwili myślę o boCHaterce...


- J-ja owszem tam byłam, ale nic nie usłyszałam, bo....bo miałam słuchawki w uszach! - nie jestem dobra w kłamaniu, a szczególnie na szybkiego, jak nie mam czasu nic obmyśleć, mimo to miałam nadzieje, że mi uwierzą.
A nawet jeżeli coś widziałam, to przecież nie słyszałam, a jak nie słyszałam, to tak, jakbym nie widziała!

Mówią, że nadzieja to matka głupich, zdecydowanie jest i moją mamą.
O tak, dobrze, że zdajesz sobie z tego sprawę.

Czasem po prostu mam za dużo nadziei i ludzie mnie ranią, wykorzystują moje dobre serce. Są podli. Moja mama [tj. nadzieja?] zawsze mi powtarzała, że ludziom nie warto ufać tak do końca szczególnie w naszych dzisiejszych czasach.
Do tej pory jej nie słuchałam i często zawodziłam się na ludziach. Chce to zmienić, dlatego wyjechałam, wyprowadziłam się z mojej historii.
Bo gdzie indziej są inni ludzie, a trawa bardziej zielona.
I jak widać, taktyka zawiodła na całej linii: w innym mieście dziołcha tak samo ufa nieznajomym, jak dawniej.

Ale wspomnienia mnie niestety nie opuszczą, ani ja je.
Oł je je je!

Jedynej osobie jakiej ufałam w 100% była moja mama [winna pieniądze]. No właśnie była...Została zabita dwa lata temu, w jej własnym domu, wtedy też moim domu. To wszystko przez mojego brata, z którym aktualnie nie utrzymuje kontaktu.
No raczej trudno jej trochę, skoro jest martwa.

Tak na prawdę nigdy nie przestanę go o to obwiniać, bo on nigdy nie odda mi mamy. Z tego co mi powiedział to około popołudnia tamtego dnia do domu przyszli, a raczej wkradli się bandyci. On sam był... nie wiadomo gdzie, przypuszczam, że szlajał się gdzieś z bandą swoich kumpli i grupką ich dziwek. Był strasznym kobieciarzem, można powiedzieć dziwkarzem.


Nawet ja to widziałam. Taty w domu nigdy nie było, tak na prawdę wiem tylko jak wyglądał gdy miałam 7 urodziny.
Na bora, to zdanie kuleje w tylu miejscach, że nie wiem z której strony zacząć podpierać.

Później od nas odszedł, tak mówiła mi mama. Do domu weszli bandyci,
Tata wyszedł, bandyci weszli?
Chłop w domu musi być i już.

gdy ja wychodziłam w łazienki.
Mówi się “do Łazienek”.
A może grała w jakąś bliżej nieznaną grę karcianą, w której używa się naprawdę dziwnych nazw kolorów?
No, w sumie. Skoro może być “kotek w galarecie”, ewentualnie “żołędź” i “jupek”... :)
Dupek żołędny!

Usłyszałam krzyk, byłam dość inteligentną dziewczynką (no właśnie, BYŁAM), więc najciszej jak mogłam poszłam w stronę kuchni, skąd dobiegał krzyk.
Stanęłam w rogu ściany, gdzie nikt nie mógł mnie zobaczyć. Jeden z bandytów trzymał nóż przy gardle mamy. Łzy lały się ciurkiem po moich policzkach. Wcale nie chciał je zadźgać, te łzy, opowiadał później płacząc, to ten drugi z nich tak po prostu strzelił jej prosto w środek głowy, gdy mama chciała się wydostać. Potem jakby nigdy nic wyszli.
Do dzisiejszego dnia nikt nie wie, że byłam tego świadkiem. Nikt. Wersja mojego brata była całkiem inna, nie mówił mi prawdy, a ja widziałam wszystko i nadal duszę wszystkie uczucia w sobie.
Litości. Jaka wersja jej brata, skoro go przy tym nie było?! Czy ona podejrzewa, że to brat nasłał bandytów na matkę?
Najwyraźniej. Tylko, że wersja brata wydaje się być identyczna z jej wersją. Bandyci się wkradli, zabili matkę. Albo się gdzieś zgubiłam i już sama nie wiem, gdzie jestem.
Wersja jej brata jest dlatego identyczna z jej wersją, że to właśnie brat jej o wszystkim opowiedział, chociaż jego tam nie było, a ona tak i wszystko widziała. Minister Blogasków ostrzega, że próba logicznego zrozumienia powyższego może być przyczyną katastrofy [Iiiiiiijjjjjjuuu bziuut!!!].

-No dobrze, może coś pani widziała? Znała pani Kayla lub tego niezidentyfikowanego? - spytał jeden z policjantów.
Tak, zwłaszcza niezidentyfikowanego znam bardzo dobrze!

Skoro skłamałam raz, mogę i drugi prawda?
-Nie znam żadnego z nich. Nic nie widziałam. Tak na marginesie, co stało się z Kaylem? - wkopałam sama siebie, no brawo Hoppe!
Gdzie jest najbliższy sklep z fejspalmami? Potrzebny nowy zapas.

-Jest lekko pobity i ma dziwne szlaczki na rękach, oczywiście od noża.
Tajemniczy Złoczyńca pracowicie powycinał mu na rękach takie na przykład coś:
I nie wyszedł poza linię!

- a myślałam, że nie wolno zdradzać takich informacji "nieznajomym".
Bo nie wolno. Ale co innego, gdy są “nieznajomymi” w cudzysłowiu.

Lekko skinęłam głową, że rozumiem. Nie miałam więcej pytań, więc chciałam aby w końcu wyszli, ale chyba nie pasowało wyganiać policjantów.
-Powinna pani udać się do lekarza.
-Słucham?!
-Przez te drzwi...
No przecież chyba tak się zazwyczaj wychodzi.


ma pani rozcięte czoło.- zupełnie zapomniałam o bólu, za dużo wspomnień.
Nie potrafię myśleć i odczuwać bólu jednocześnie.
Takiej to i operację bez znieczulenia można by zrobić.
Pod warunkiem, że uda się ją zmusić do nieprzerwanego myślenia przez cały czas. Może być ciężko.
Dać jej kartkę z napisem “Odwróć” po obu stronach i będzie spokój przynajmniej na parę godzin.

Nie potrzebuje przecież doktora, żeby umyć ranę i ją zakleić plastrem...
(...)
Zawieźli mnie pod największy szpital w mieście, myślałam, że to tylko lekarz.

W takim sensie?

Miałam nadzieje, że to nic poważnego. Podziękowałam za podwózkę i ruszyłam do środka.

Chapter 7

"Czasem przypadkowa osoba staje się kimś więcej"
A jak się zbierze dużo przypadkowych osób, to powstaje społeczeństwo.

Od razu po przekroczeniu progu szpitala poczułam ten okropny zapach kroplówek, krwi, szpitalnej pościeli czy jedzenia.
Kurczę, bywam w szpitalach służbowo co kilka tygodni, ale czuję najwyżej zapach antyseptyków - a i to nie wszędzie. Co to za szpital, lazaret wojenny z “Przeminęło z wiatrem”?
Zły sen przeciwników Obamy i jego wielkich reform.

Nienawidzę szpitali, są dla mnie taką koniecznością, gdy nic więcej nie da się zrobić.
Bo inni przychodzą do nich dla rozrywki, jak już centrum handlowe im się znudzi.
Pojeździć na deskorolce.

Niepewnie podeszłam do recepcji. (...)
-Ym, dzień dobry. Ja chciałam...ymm...
-Zaszyć tą ranę? - dokończyła za mnie wskazując na rozcięcie.
-Tak! Właśnie tak. Gdzie mam iść?
Jakie iść, gdzie iść? Ma tu igłę z nitką, siada i szyje, sama chciała zaszyć TĄ ranę, co nie?

-Czwarte piętro, pokój numer 93.
Szycie ran na czwartym piętrze???
Na piątym - cerowanie artystyczne.


-Dziękuje. - podziękowałam cicho i odeszłam od recepcji. Szłam w kierunku windy. Wszyscy jakoś dziwnie się na mnie patrzyli, aż sama spojrzałam. -No tak, jestem w piżamie - pomyślałam i wywróciłam oczami.
Policja nie dała jej się ubrać przed wyjściem z domu?  Dobrze, że nie była w samym prześcieradle :-P


A jednak długie spodnie od piżamy w kucyki ponny, krótka koszulka, nie zasłaniająca nawet pępka i kapcie to nie jest dobry strój do szpitala.
Jak wiadomo, w szpitalu wymaga się sukien wieczorowych i 12-centymetrowych szpilek.
Nawet nie wiesz, jak bardzo NIE wyróżniasz się z tłumu :)

Weszłam do windy z kilkoma osobami, jakieś dzieci z rodzicem przeważnie. Gdy winda zatrzymała się na czwartym piętrze szybko z niej wyszłam i zaczęłam wzrokiem szukać sali 93 powoli idąc przed siebie.
W normalnym szpitalu wszelkiej pomocy doraźnej udziela się w ambulatorium, a nie gdzieś na jakimś oddziale, pomiędzy salami, na których leżą pacjenci, nespa? Ale może się mylę?
Potocznie mówiąc, na “pogotowiu”. Ciekawe jak sobie aŁtorka to wyobraża, tych mniej broczących krwią na czwarte piętro, a tych z przeciętą tętniczką może gdzieś niżej?


Jeden pokój przykuł moją uwagę, miał numer 87, a w środku na łóżku leżała pewna dziewczynka, wyglądem przypominająca 7-8 lat.
Czyli wyglądała jak sterta kalendarzy?

Widać było, że na coś chora [no shit, Sherlock!], była cała blada, miała podkrążone oczy, a do tego kroplówka, obok niej siedział jakiś chłopak, miał cudne jasno brązowe włosy, postawione na żelu, granatowa bluzka i skórzana kurtka, supry na... czekaj, czekaj.
I oto znowu dowiedziałam się czegoś dzięki opku - tym razem tego, co to są supry. BTW ciekawe na czym mógł je mieć, poza stopami?
Wiesz, mieliśmy kiedyś opko o Jonasie, co nosił trampki na głowie…
Skoro są sznurowane, to mógł je zawiesić na szyi.

To nie możliwe! To był ON. Tylko co tu robi? Oczywiście nie chciałam, aby mnie zobaczył. Mimo to nadal stałam w drzwiach jak kołek i obserwowałam nieznajomych, do momentu gdy ON zaczął powoli się odwracać, a oczy dziewczyny były zwrócone na mnie. Pośpiesznie wycofałam się do tyłu, aby teraz jakby nigdy nic przejść obok sali. Uniemożliwiła mi to ręka chłopaka o którą się niechcący otarłam.
Ale jak, skoro ona była na korytarzu, a on w sali? Może to był Inspektor Gadżet?
To znowu była ręka na kiju, kupiona w sklepie z pamiątkami w Chinatown.

-Przepraszam. - powiedział cicho chcąc iść dalej, lecz nieznajomy delikatnie chwycił moją dłoń i pociągnął mnie w swoją stronę. Chyba nie wiedział kim jestem, nie wydaje mi się, żeby był dla mnie tak miły.
Tak, zaczepia wszystkie dziewczyny przechodzące obok.

Starałam się wyglądać normalnie, ale moja piżama skutecznie mi to uniemożliwiła,
Tak, piżama w szpitalu to coś absolutnie nienormalnego.
Widocznie to był luksusowy szpital, gdzie przyjmowano wyłącznie pacjentów w smokingach. I pod krawatem, bo pacjent w krawacie jest mniej awanturujący się.

więc tylko lekko się uśmiechnęłam.
- Fajna piżama.- skomplementował mnie, chociaż wiedziałam o co mu chodzi. Otworzyłam już buzię żeby coś powiedzieć, ale wyprzedził mnie.
- Jak masz na imię mała?- spytał mierząc mnie wzrokiem, po czym szeroko się uśmiechnął.
- Jestem Hoppe, Hoppe McLucke
Czyżby nazwisko boChaterki nawiązywało do tego, że nadzieja matką głupich, a głupi ma szczęście?
Przy czym zarówno nadzieja, jak i szczęście są kulawe, bo nieortograficzne.

i... nie jestem mała, jestem niska. - burknęłam, na co jasny brunet się zaśmiał.
“Jasny brunet” to chyba taki, który nie używał Perwollu i wypłowiał… A poza tym, facet ma włosy jasnobrązowe, co oznacza, że w ogóle nie jest brunetem, a najwyżej szatynem.


-Zadziorna, Justin Bieber, ale możesz mówić mi Jay. Odwiozę Cię do domu.
-Ale ja miałam jeszcze... - To nie było pytanie. - przerwał mi bezczelnie.
- Przy okazji, masz fajny halloweenowy makijaż! - dodał.

Zamknęłam buzie [wszystkie trzy], i chwyciłam jego rękę, którą mi podał. Opuściliśmy szpital udając się na parking. Wszędzie były jakieś brudne i zapewne stare auta, byłam bardzo ciekawa które jest jego.
Najstarsze i najbrudniejsze, to oczywiste.
Ten poobijany maluch z trawą wyrastającą zza zderzaka.

W oddali zauważyłam coś podobnego do motoru.
Ale nie wiem dokładnie, co to było, bo krew z rozciętego czoła wciąż zalewała mi oczy.
Coś podobnego do motoru leżało na parkingu:


Właśnie w tamtym kierunku udał się Justin, tak na marginesie, bardzo ładne to imię. Jay zwinnie wsiadł na motor i spojrzał na mnie. Byłam przerażona.
-Wsiadasz? - spytał
(...)
-Chwileczkę, wsiądę, ale musisz mi coś obiecać. - lepiej dmuchać na zimne, ale nie mówcie, że jestem nudna, bo nie jestem.
FCALE.

- Dobra. Wal śmiało. - zachęcił mnie
- Obiecaj, że mnie nie zgwałcisz. - westchnęłam, a Jay tylko się roześmiał. -Mówie na poważnie. - dopowiedziałam i wyciągnęłam mały palec do przodu. Po chwili Justin chwycił go swoim, [raz] za razem obiecując że mnie nie zgwałci, zawsze coś.
Pomijając kolejny facepalm, ciekawe, czym swoim Justin chwycił jej palec.
Czy na to pytanie istnieje odpowiedź nie obejmująca Miazmatu?
Ojno, paluszkiem swoim małym chwycił, wy przesiąknięte Miazmatem zboczuszki!



Wolno weszłam na motocykl i mocno chwyciłam się Biebera.
-Woah! Nie moge się ruszyć! - zaśmiał się, a ja troche rozluźniłam uścisk. Odpalił motor i ruszył.
Pierw wolno, potem szybciej, szybciej... Byłam pewna, że jedziemy więcej niż 200 km/h.
A policja LA uśmiechała się i machała do nich.
Takim lizaczkiem, ładnym, czerwonym.
Ojtam, boCHaterka nie rozbije sobie głowy, bo już ma rozbitą!

Wiatr wiał w moje włosy, przez co czułam się dobrze. Jednak szybkość, wcale nie jest taka zła, a jechaliśmy bez kasków.
Mam słabą nadzieję, że chociaż nie pod prąd.
Może przynajmniej Justin wie, czy są w Stanach, czy w Wielkiej Brytanii...

Już po chwili byliśmy pod moim domem. Cicho westchnęłam, a Justin od razu na mnie spojrzał.
-Co? - spytałam podnosząc brwi.
-Spodobało Ci się, huh?- zaśmiał się i tak bosko uśmiechnął. Rozpływam się w jego uśmiechu, jest piękny.
-I to jeszcze jak!- odwzajemniłam uśmiech schodząc z motoru. -Wejdziesz?
-Ja tu poczekam, przebież się, bo musze Cię gdzieś zabrać. Na przebieżkę - powiedział, ciągle mając ten cudowny uśmiech na swojej twarzy.
Na swojej? Dziwne.

Ponownie odwzajemniłam uśmiech i weszłam do domu. Nic się nie zmieniło odkąd ostatni raz tu byłam (wiem, bo posprawdzałam wszystkie pokoje, a na koniec jeszcze liczniki), więc szybko poszłam do sypialni, przebrałam się, poprawiłam fryzurę oraz makijaż.
Domalowałam sobie jeszcze parę strużek krwi, a co se będę żałować.
A pamiętasz, że wczoraj taplałaś się w błocie i nie chciało ci się kąpać?
Od tamtego czasu już wyschło i odpadło.

Oczywiście dostajemy również wklejkę ze strojem boCHaterki. Powinna być dołączona jeszcze taka laleczka do wycięcia i ubierania…

Po czym wyszłam na pole (Los Angeles leży pod Krakowem!), i podeszłam do Jay'a.
-Ślicznie wyglądasz.- pochwalił mnie.
-Dziękuje - opowiedziałam uśmiechnięta i wsiadłam na motor. - Tooo, gdzie jedziemy?- spytałam przeciągając literkę o.
A toooo ma jakieś znaczenie?
Sprawia, że od razu jesteś postrzegana jako osoba wesoła, nie poddająca się konwenansom, szalona krejzolka i WOGLE.
WOOOOOOGLE.

To zdecydowanie nie był ten sam Justin co stał pod moim domem.
Pod jej domem stał ten drugi Justin, który miał ksywkę Post Scriptum.
Jeżeli to nie był ten sam Justin, to skąd wiedział, gdzie ona mieszka? A, zaraz, my nie mamy brać tego dosłownie? A w ogóle, to czemu on się podpisywał PS?
W adresie bloga mamy “personal stalker”, więc pewnie o to chodzi… Kolejna wychowana na Edku i Belli aŁtoreczka, która uważa to za romantyczne.

"Zaszyte rany z przeszłości. Odnowione rany z przyszłości"
Zapomniane rany na czole.
Naród z Partią, Partia z Narodem.

Chapter 8

Justin's POV
Że co?
Jak widać, anglicyzm skutecznie wypiera z blogasków swojskie “oczami tego i owego”.

-Tooo gdzie jedziemy? - spytała słodko Hoppe wsiadając na motor, nie zdążyłem jej odpowiedzieć, bo mój telefon zaczął dzwonić. Sprawnie go wyciągnąłem i odebrałem połączenie przeciągając palcem po ekranie.
-Halo?
-Gdziekolwiek i z kimkolwiek jesteś musisz wracać. - oznajmił jak myślę Matthew
Myślę, że oznajmił, ale może jednak zapytał?

-Jestem z Hoppe, naprawdę sądzisz że już teraz mam wracać? - burknąłem znużony, miałem dosyć, że ciągle wszyscy mi mówią co mam robić. To bardzo wkurza.
- Synu, idziesz na imprezę? Baw się dobrze!
- NIE WAŻ SIĘ MÓWIĆ MI, CO MAM ROBIĆ!!!


-TĄ Hoppe?! - krzyknął aż tak głośno, że musiałem odsunąć komórkę od ucha, nie miałem ochoty dalej z nim rozmawiać, więc się rozłączyłem. Muszę wracać.
-Hoppe... - zacząłem - jest mała zmiana planów. - spojrzałem w jej tęczówki czekając na odpowiedź.
-Em..czyli ja mam iść do domu, jasne. -powiedziała wstając z motoru. Szybko się otrząsnąłem i chwyciłem ją za nadgarstek.
-Nie, Hoppe jedziesz ze mną tylko po prostu nie tam gdzie mieliśmy jechać, rozumiesz?
Że tak przypomnę… “ciągle wszyscy mi mówią co mam robić. To bardzo wkurza”.

-Powiedzmy, że rozumiem..Czyli, gdzie jedziemy?
-Nie chce zawierać nowej znajomości opartej na kłamstwie...cóż  prawdopodobnie poznasz swojego ojca.
Voldek? Ty tutaj?

-Następny żart proszę. -zaśmiała się
-Ale wiesz..ja mówię na poważnie, zawsze nam mówił jak to bardzo chciał by cię zobaczyć..teraz będzie miał okazję. -odpaliłem motor
-A co jeśli ja nie chce? Skąd wy się w ogóle znacie?
-Nie masz wyjścia mała, wiesz, twój tata ma coś w stylu gangu, jedni sprzedają trawkę, inni ją 'kupują' i możemy siedzieć w jego domu ile chcemy [i bez ograniczeń korzystać z zapasów zioła]. -Hoppe rozszerzyła oczy, czy ona się wystraszyła? Słodko wyglądała bojąc się.
Pomyliłam się, to nie Voldek, to Janusz Pyziak!
Ale argumentacja - cudowna.

Odwróciłem się przodem (wierzgnąłem tyłem)  i ruszyłem w drogę.
A ona gładko przełknęła te rewelacje i posłusznie ruszyła za nim.


Tak. Czyli tatuś sobie gdzieś tam czekał, aż Justin przypadkowo spotka Hoppe na ulicy i przyprowadzi ją przed jego oblicze? Czy też w jakiś sposób wiedział gdzie jego córka jest, co robi, jak wygląda? Wtedy Justin w ogóle nie musiałby pytać jej, jak się nazywa. No nijak się to kupy nie trzyma.
Ewentualnie: tatuś wysłał Justina, żeby śledził córkę i w odpowiednim momencie przyprowadził ją do niego. Policjanci byli fałszywi i celowo rozwalili jej czoło, żeby musiała pojechać do szpitala, a Justin tylko udawał, że jej nie zna. Przy okazji nadgorliwiec postanowił pobawić się w straszenie. To miałoby sens, gdyby nie… zaraz sami zobaczycie.

***
W oddali wyłaniał się jasno-kremowy średni dom z ciemnym szaro-czarnym dachem.
Czarno-szary dach jest OK, ale jak wygląda kolor jasno-kremowy?
Nie wiem, ale ciemnokremowy powstaje wtedy, kiedy dodasz kakao.
Ale bez myślnika?
Myślnikiem możesz zamieszać.


Hoppe's POV
Po wejściu do domu prawdopodobnie mojego ojca ściągnęłam buty i wspólnie z Justinem udaliśmy się jak mniemam do salony
Salonowcy. “W gościach” u kompletnie obcych ludzi zaczynają od zdjęcia butów.
Może wychowywali się w Polsce (ale gospodarz raczej nie, bo nie zaproponował im kapci).
Bo gdyby wychowywali się, dajmy na to, w Turcji, to zdjęliby buty PRZED wejściem do domu.
Weszła Hoppe do salony, a peron odjechał.

skąd można było usłyszeć głośne rozmowy i śmiech.
Gdy inni nas zobaczyli wszystko ucichło. Cztery pary oczy były wpatrzone we mnie, czułam się źle. Nigdy nie lubiłam być w centrum uwagi, szczególnie w towarzystwie chłopaków.
I wtem! przypomniało mi się, że przecież mam rozwalone czoło (heh, ona faktycznie nie czuje bólu, kiedy myśli. Szkoda, że u normalnych ludzi to raczej działa odwrotnie).

-Chłopcy, to właśnie Hoppe. - odezwał się Justin
-Hej! Jestem Matthew. -krzyknął chłopak o zielono-niebieskich tęczówkach oraz brązowych postawionych do góry włosach. Był przystojny. Następny odezwał się Brandon, który miał ładne karmelowe oczy, ale nic nie równało się z tęczówkami Justina. Ostatnia dwójka to bliźniacy Tommy i Chris. Tommy to farbowany blondyn natomiast Chris był brunetem.
Poza włosami chłopcy nie posiadali absolutnie żadnych cech. Bliźniacy nawet nie mieli oczu.
To się anoftalmia nazywa, bardzo rzadkie schorzenie ;)
Jezus, co one wszystkie z tymi tęczówkami???
To brzmi romantyczniej niż banalne i pospolite “oczy” przecież.

-Jest Andrew? -Justin ponownie przemówił
-Nie ma, niedawno wyszedł.- odpowiedział chyba Matthew lekko się uśmiechając.
Domyślam się, że Andrew to właśnie ojciec Hoppe. No więc? Tu piętrowe intrygi, by tylko sprowadzić ją przed swoje oblicze - a tu wychodzi i już do końca opka nie wraca…
Przypomniał sobie, że jest Opkowym Rodzicem i ma obowiązek być nieobecny.
A kartę kredytową zostawił?

-No dobra, siadasz?- spytał Jus, tym razem mnie.
-Umm, tak, pewnie. -spojrzałam na duży narożnik, gdzie nie było nawet troszkę miejsca, gdzie mogłabym usiąść, chłopcy strasznie się poukładali. Jeden leżał na drugim, ale miejsca nadal nie było.
Ale tak przy ludziach?

On dwie różne osoby w jedno ciało łączy,
Gdy go tak ciasno wepchną, że się z niego sączy,
Albo tym gwoździem obie tak sklamrują rzyci,
Że by szwabskiej między nie nie podewlekł nici.
(Jan Andrzej Morsztyn, Nagrobek kusiowi)

(przepraszam, Miazmat mnie dziś dopadł na staropolską modłę:)

Gdy dostrzegli, że nie ma odpowiednio dużo miejsca normalnie usiedli. Usiadłam między Brandon'em a Tommy'im a rozmowa znowu się zaczęła.
Pogoda, spadki na giełdzie, obławy policyjne, a co to tak swędzi? A nic, to tylko oblazły was niepotrzebne apostrofy.

Nie było chociaż minuty ciszy, co z jednej strony było plusem.
Z drugiej niestety minusem, gdyż boCHaterka miała akurat ochotę coś uczcić - a tu nic z tego.

Oczywiście nie obyło się bez alkoholu, jak się okazało procentu w tym domu nie brakowało.
Największy procent był na kredycie hipotecznym.

Zaczynaliśmy drugą butelkę.
W miarę opróżniania butelek kwestia niewidzianego od lat ojca, który okazał się lokalnym mafiozem, schodziła na coraz dalszy plan i zajmowała coraz mniej miejsca w ślicznej główce naszej boCHaterki.
Zorientowała się, że to tylko taka bajera dla podtrzymania zainteresowania.

-Ej! Hoppe! -moją uwagę zwrócił Bieber. - Umówisz się ze mną? -spytał, a mnie zatkało.
-Przecież ja Cię nawet nie znam! Pomyśl może trochę!-burknęłam w zakłopotaniu.
-Zawsze możesz poznać. Mam taki pomysł...-O nie! Zaczyna się...-pomyślałam - Może spędzimy ze sobą tydzień w jakimś hotelu pięciogwiazdkowym w gorących krajach? O! I możemy też pisać na kartkach co o sobie wiemy, a na koniec wyjazdu przeczytamy to sobie! -oznajmił uradowany, a chłopcy zaśmiali się razem ze mną z jego pomysłów.
Hat. Hat. Hat.
To pomysł podpatrzony w jakiejś “Randce w ciemno”?

-Oh tak? Ciekawe kto by za to wszystko zapłacił...
-No przecież ja! Ale czekaj...to znaczy że się zgadzasz?! - uśmiechnął się szeroko ukazując swoje śnieżnobiałe zęby. Na szybko w głowie próbowałam przemyśleć wszystkie za i przeciw. Za: śliczne oczy, uśmiech i zęby. I gorący głos.
Przeciw: znam go od godziny, jest członkiem gangu narkotykowego, prawdopodobnie to on włamał mi się do domu i pobił chłopaka przed barem. Poza tym ryzykownie jeździ na motorze i ma empatię na poziomie upośledzonej ameby (patrz scena w szpitalu).
Hmmm, co tu wybrać, co wybrać...

Więcej 'głosów' było za.
- Yep. Zgadzam się. -odwzajemniłam jego uśmiech,
Dziękuję, nie mam więcej pytań, wygrała pani…


Jeszcze żyje, więc na razie Wyróżnienie. Ale dziewczyna ma szansę na pełną Nagrodę Darwina.

jednak on szybko wstał i mocno, ale też czule mnie przytulił przez co nie mogłam nawet się ruszyć. Chyba to zauważył bo poluźnił uścisk, wtedy również go przytuliłam opierając głowę o jego ramię, a z ust chłopaków wydobyły się słowa 'awww'.
Zapowiada się ciekawy tydzień…
O, niewątpliwie. Tylko może nie być ciekawy w takim sensie, w jakim to sobie teraz wyobrażasz...


Informacja

Przykro mi, że tylko dwie osoby napisały, więc chyba nie mam wyboru.
Zawieszam bloga na czas nieokreślony.

Nie, to nie jest nowy rozdział.
Nie będę pisać jaka to jestem beznadziejna i do bani, bo już tak długo nie było nowego rozdziału.
Chcę napisać, że to kiedy dodam NN zależy w dużej mierze od Was.
Dodałam ankietę i okazało się, że aż 10 osób czyta, ale nie komentuje, natomiast tylko 2 komentują. Nie myślicie, że wypadałoby napisać co sądzicie o rozdziale, co zajmuje Wam nie więcej niż kilka minut, kiedy ja na rozdział przeznaczam od 3 godzin wzwyż.
A efekt dalej mizerny. Lepiej przeznacz te godziny na coś innego.

A teraz… czujecie tę desperację?
Nie będę pisać "CZYTASZ = KOMENTUJESZ" bo wiem, że to nic nie daje.
Podsumowując, jeśli chcecie następny rozdział, komentujcie.
Nawet bez czytania.

Nie chcę pisać sama dla siebie, bo od tego mam pamiętnik.
JEŚLI KOMENTARZY NIE PRZYBĘDZIE ZAWIESZAM BLOGA
ps. czekam do środy (2.10)

I co, zawiesiła?
Jak połeć słoniny na haku!
A analizatorzy jak sikorki, dziobu, dziobu, dziobu…


(Sikorka - gatunek specjalny, analizatorski)


Z lasów i wrzosowisk Lancashire pozdrawiają: Kura przesiąknięta staropolskim Miazmatem, Dzidka z największego szpitala w mieście, w którym  Mikan ceruje artystycznie ranę na piątym piętrze, a Babatunde Wolaka uzbrojony w rękę na kiju przegania Maskotka szalejącego na czymś podobnym do motoru.

30 komentarzy:

Anonimowy pisze...

Rozczulił mnie apel o komcie i grożenie zawieszeniem bloga, bo pisać do siebie to aŁtorka może pisać w pamiętniku. Awwww, że pozwolę sobie zacytować opko ;)

Upraszam tylko: nie "w cudzysłowiU" a "w cudzisłowiE", bo nie mówi się "w dupiU" a "w dupiE" ;)
Chyba, że to tak specjalnie było, a ja nie załapałam ;)

Anonimowy pisze...

miał na sobie okulary? może tylko okulary? hmm... http://25.media.tumblr.com/7f903a64c0030964f754c8ac8333fb30/tumblr_msh98e0hko1r16rqlo4_1280.jpg
*warca do czytania* -W.

Anonimowy pisze...

Ciekawe, wiedziała, że "aż" 10 osób czyta, tylko 2 komentują. No to oczywiście trzeba być "fejmem", skoro nie piszesz mi, jaka jestem super i utalentowana, to nie będę pisać NIC, chrzań się. jak ja lubię tę gimbusiarską logikę. I jeszcze co mnie do pasji doprowadza, to ciuchy boCHaterek. To naprawdę takie istotne? Naprawdę trzeba to opisywać, naprawdę trzeba wklejać zdjęcia, naprawdę wszystkie muszą się nosić jak modelki?

Jadzia pisze...

Eeeeeej, chciałam napisać komentarz, a ona usunęła blogaska :(
Foch.

Anonimowy pisze...

Przeczytam, ale muszę wam przekazać!!!




http://dramione-love-never-goes-out.blogspot.com/




Straszne!!!

NN.

Ralts pisze...

Anonimie pierwszy, 'dupa' jest rodzaju żeńskiego, 'cudzysłów' - męskiego. Mówi się 'we WrocławiU', więc czemu nie 'w cudzysłowiU'?

Anonimowy pisze...

Opko totalnie rozwala brakiem logiki. Kiedy wydaje się, że cokolwiek zaczyna się układać w całość, boCHaterka robi takie rzeczy, że nawet tysiąc facepalmów nie wystarczy. Sama analiza też cudna, świetnych komentarzy było tyle, że nawet nie ma co wypisywać :)

Tonks

Babatunde Wolaka pisze...

@Ralts
Ja bym się orientował na Kraków, nie na Wrocław...

Anonimowy pisze...

TO NIE VOLDEK, TO JANUSZ PYZIAK! <3
Fantastyczne^^ Nawiasem, nie wiem, czy ekipa NAKW-y zauważyła recenzję McDusi w tym magazynie Wyborcza-Książki. Autor dochodzi do całkiem podobnych wniosków, co Wy. :)
pozdrawiam, Adria

Dzidka pisze...

Mea culpa, zawsze mi się to miesza. W cudzysłowie, jak w rowie :)
*bije się w piersi*

Anonimowy pisze...

W mojej głowie znów kumulowały się myśli, a miałam je wyrzucić.

Kojarzy mi się, że ona nie wyrzuciła myśli, tak, jak ja zapomniałam wyrzucić śmieci... ;___;

"Chciał, żebym za nim poszła? Wolałam nie ryzykować, więc ruszyłam za NIM."

Oj, no weźcie... Domyślić się trzeba, że to będą TRULOFFY, więc czemu by sobie nie pobiec?...

A zresztą - chcę pogratulować autorce! *klask, klask*.Dość szybko zawiesiła i nawet nie było co analizować...

NN.
A raczej PS...

mysza pisze...

Moja koleżanka z klasy zwie się Hoppe - to prawdziwe nazwisko :D

Dzidka pisze...

Nazwisko, nie imię :)

Anonimowy pisze...

O,jakie dziewczę rozkoszne!
Pamiętnik Ałtorki i kpt Kirk wiecznie żywy !!!
I drzewa i Ku Klux Klan!Bomba.

Chomik

Frikey Slender pisze...

"Imię - Post, nazwisko - Scriptum. Daleki kuzyn Achtunga Minena."
Ten komentarz mnie tak definitywnie rozwalil, ze ledwo powstrzymalam atak smiechu. A czytam na lekcji, gdzie komputer ma sluzyc tylko do nauki ;)

Captcha: musickg. No tak, bez muzyki to sie tego nie da przeczytac :)

Gratuluje cierpliwosci i pozdrawiam :)

blinkowa

Anonimowy pisze...

Podałyście zły link do zasad pisowni kolorów: w większości przypadków kolory mieszane pisze się łącznie http://so.pwn.pl/zasady.php?id=629465
Analiza miodzio :)

Dzidka pisze...

Wzdech.
Podałam link, bo aŁtorka napisała nieprawidłowo. Nie ma koloru "jasno-kremowego", może być najwyżej jasnokremowy. Link dotyczył pisowni z myślnikiem, i jest tam wyraźnie wyjaśnione, kiedy piszemy z myślnikiem, a kiedy bez.

Anonimowy pisze...

Wzdech.
Ale jest wyjaśnione źle, bo i jasnoczerwony i szaroczerwony pisze się łącznie. Na podanej stronie jest wyłożona zła zasada- jeżeli ktoś zechce napisać ,,szaroczerwony" i skorzysta z niej, popełni błąd, a wszak analizy mają pełnić funkcję edukacyjną.

Anonimowy pisze...

Może prościej- co to za zasada, której połowa jest zła?

Rufus pisze...

Z pisownią kolorów nie jest po prostu tak, że myślnik ląduje tam, gdzie można wyróżnić wymienione barwy? Np. zielono-niebieski jest przedmiot i zielony, i niebieski, natomiast zielononiebieski jest morski. To samo tyczy się określeń jasny/ciemny, nie wyróżniamy dwóch kolorów, a więc piszemy bez myślnika.

Analiza bardzo ładna, choć lektura wymagała rozłożenia na raty.

Dzidka pisze...

> Ale jest wyjaśnione źle, bo i jasnoczerwony i szaroczerwony pisze się łącznie.

No właśnie. W linku jest wyjaśnione:
"Jeżeli kolor składa się z dwóch barw, pisze się z myślnikiem: niebiesko-zielony, czarno-czerwony; biało-czerwono-czarny. Jeżeli chodzi o odcień koloru, pisze się razem: ciemnoniebieski, jasnożółty, ciemnogranatowy."

Więc w czym problem? Link wyjaśnia, jak należy napisać poprawnie, bo nie istnieje coś takiego jak kolor "jasno-kremowy", tylko "jasnokremowy".

Dopytuję usilnie, bo może po prostu sie nie rozumiemy :)

Monika pisze...

U mnie zaś taka wyliczanka wyglądałaby tak: “pierw” zajęłam się książkami, potem akcesoria do hobby, filmy, przybory kuchenne, kosmetyki. Na końcu rzeczy typu ciuchy i buty ;)

ja bym jeszcze dorzuciła środki czyszczące, bo nie wiadomo co się na początek zastanie (kto wynajmuje, ten wie) :)

Bez boChaterek życie byłoby takie smutne... nawet chciałam tego blogaska zobaczyć - niestety groźba została spełniona, aŁtoreczka poszła do pamiętnika, a ja do ubikacji, płakać rzewnie :)

Bosko :D

Anonimowy pisze...

W pierwszej kolejności wypakowuję ciuchy, w ostatniej - książki. Których zresztą mam bardzo niewiele, bo czytam głównie biblioteczne. Taki pustak ze mnie :P

Melomanka

Anonimowy pisze...

Noo, tak a propos pisania różnych kolorów zlożonych, Armado ma ukochana...

http://so.pwn.pl/zasady.php?id=629465

eld pisze...

Uch... o tej godzinie i po przeczytaniu analizy mój mózg zawiesił się niczym blogasek i ciśnie mi się na klawiaturę tylko taki suchy komentarz podsumowujący opko: (H)oppa gang-nam stajl...

Anonimowy pisze...

Wzdech... Kochani Anonimowi, to może wyjaśnię łopatologicznie:
1. Jeżeli kolor powstał ze zmieszania barw, to piszemy go łącznie, np. żółtozielona piłka, żółtobrązowy sweter. Dotyczy to też odcieni - np. jasnozielona, ciemnoniebieski.

2. Jeżeli przedmiot ma dwa (lub więcej) odrębne (!), dające się łatwo odróżnić kolory, czyli jest w paski, ciapki, ma lewą stronę taką, a prawą owaką itp., to kolor piszemy z myślnikiem, np. zielono-niebieska piłka, żółto-brązowy sweter.

Dzidka pisze...
Ten komentarz został usunięty przez autora.
Dzidka pisze...

Dziękuję, Sine, bo już moje bladoróżowe ręce mi opadły do kolan odzianych w niebiesko-czarny dres, a twarz przybrała apoplektyczny fioletowosiny kolor.

Anonimowy pisze...

@Ralts Ten cudzysłów, ten rów. Zatem ktoś leżey w rowie, czy w rowiu? Coś jest w cudzysłowie, nie w cudzysłowiu.

Natomiast sama analiza bardzo udana, a opko... próbowałam, starałam się, chociałam, ale sensu i logiki nie znalazłam. R.I.P

Osa

Anonimowy pisze...

P.S
Bohaterka nie umówi się z Justinem na randkę, bo go nie zna, ale na motor z nim wsiadła i jeszcze chciała wyruszyć na tygodniowy wypoczynek... tego się nawet nie da skomentować.

Osa