czwartek, 2 czerwca 2016

315. Idź i zabij się własną kuśką, czyli pojedynek na zaględzenie (Achaja, cz. 5)

Drodzy Czytelnicy,
chcieliście Achaję, no to zrobiliśmy dla Was kolejną analizę.
To nic, że co chwila kuksańcami budziliśmy się nawzajem, bo pochrapywaliśmy nad tym tekstem... i że czasem padaliśmy do stóp Kury, aby przestała wymachiwać nad nami biczem ukradzionym Indianie - nic to…
Jaszu, nie marudź. Tylko trzaskałam!
Wymachując.
Ale tak niewinnie! I wcale nie spoglądałam na Was groźnie, wcale!
Mimo takich przeciwności, nie zniechęciliśmy się do wnikliwej pracy nad tym tekstem.
Analizę dokończyliśmy, mimo siniaków na czołach od bicia nimi o klawiatury.
Za to dostaniecie dzisiaj opis galowych mundurów dywizji górskiej, dowiecie się, na czym polega honor państwa oraz pokrętność dyplomacji, co nosi ze sobą bezlitosny morderca i najważniejsze - dzięki jakim umiejętnościom wygrywa się pojedynek na miecze.


A to był tylko jeden (słownie: jeden) rozdział oryginalnego tekstu. Za to o stężeniu łotdefaka zagrażającym życiu i zdrowiu.


Śmiertce umknęli Kura, Jasza i Vaherem

Rozdział siódmy


Po bitwie wojsko ma chwilę odpoczynku. Korzystając z okazji, sierżant Shha rozkazuje kapralowi Achai zameldować się u niej w łóżku. Mamy więc mizianki, mamy Elementy Komiczne z biegającymi nago po obozie dziewczynami, no dzień jak co dzień.


Lanni, choć teraz porucznik, wolała być z nimi. Raz poszła – w końcu siedemnastoletnia dziewczyna zaledwie – do oficerskiej kantyny i poobijała się biedna o wykształcone, obyte, pochodzące wyłącznie z wielkich miast dwudziesto – i trzydziestolatki.
Wielkich miast? W tej ubogiej, górzystej krainie na zadupiu wszystkiego, gdzie ani dróg, ani upraw porządnych, tylko kamienie i błoto – mieli wielkie miasta?
Takie jak w Skyrim: kilkanaście chat i z pięćdziesięciu npc-tów mieszkańców.
Ano tak, wszystko zależy od skali porównania ;)
Te trzydziestolatki z wielkich miast były w garsonkach i między sobą porozumiewały się  korposlangiem.


Przybywają dwie nowe rekrutki, jednej żołnierki każą się rozebrać, a potem nagą wysyłają do obozu po coś tam, a druga…


– A ta druga niech skrobie naczynia! Do połysku!
Naczyń nie było wiele, ale za to porządnie zapaćkane. Korzystając z faktu, że były tu pierwsze, zrabowały w pobliskiej wsi kilka kur, zanim reszta wojska nie ogołociła chałup doszczętnie, zmuszając chłopów do wyprowadzki.
Eee tam, chłopi wyprowadzili się dla świętego spokoju, ale potem jak wrócą, jak pójdą do dowództwa po odszkodowania, to armia pójdzie z torbami.
Zaraz, zaraz, przecież porucznik Zinna tłumaczyła wcześniej Achai, że:


Widziałaś nasze tabory? Tam nie ma ani jednego wozu. Same muły. A mimo to możemy działać nawet w zimie i to naprawdę długo. Całe zaopatrzenie bierzemy ze sobą. Dlatego, jeśli można, typowym marszem naszych oddziałów jest taki tryb, że każdy żołnierz prowadzi swojego konia za uzdę. A koń dźwiga na grzbiecie [muła? Bo trzy zdania wcześniej w oddziale były same muły] juki z zaopatrzeniem.
Dzięki czemu jest jednocześnie wierzchowcem bojowym, jak i zwierzęciem jucznym. Gdyby to były pegazy, mieliby też lotnictwo.
Nie, każdy żołnierz ma kuca, który wozi jego zaopatrzenie i dobytek. Muły są w taborach. Po co górskiej dywizji takie tabory, skoro każdy żołnierz ma kuca, to ja nie wiem.


Jesteśmy zwykłą piechotą, tyle że niezależną od baz i magazynów, niezależną od zaopatrzenia, które inni muszą zdobywać w drodze, grabiąc własne wsie.
To tyle jeśli chodzi o wspaniałą dywizję górską, która nie rabuje własnych wsi. Swoją drogą, ten opis wyżej brzmi, jakby juki kucyków uzupełniały się same z siebie.
A kiedy koń padnie, oddział żywi się padliną.


Potem Shha, sama przecież ze wsi, więc doświadczona, nałowiła w rzeczce sporo dość dużych ryb (nikt psichkrwi nie potrafił nazwać, choć padały różne propozycje, od nazw swojsko chłopskich, przez bardziej wyrafinowane, które miejskie dziewczyny znały z targu (złowione przez chłopów ryby w drodze na targ magicznie zmieniały nazwy), po rekina nawet, którym rzuciła Achaja). Żadna nie miała pojęcia, co to za gatunek, ale smakowały nieźle.
Ach, więc zawędrowały w jakieś dalekie, egzotyczne kraje, gdzie żyją zupełnie inne, nieznane im stworzenia? A może w Arkach każda rzeczka, każdy las i każde pole ma swoją endemiczną florę i faunę, całkiem różną od tej w sąsiedztwie?
(Borze, jak strasznie przez to przebija myślenie mieszczucha, dla którego ryby dzielą się na dwa gatunki: wigilijnego karpia i mrożoną kostkę z fileta. Nie, przepraszam, trzy, bo przecież są jeszcze te z puszki.)
Rekiny w górskich potokach?
To był pomysł Achai z nadmorskiego Troy. A raczej to był kolejny Element Komiczny.


Po rybach i kurach ich przydziałowe naczynia wyglądały ślicznie – nikt ich przecież nie mył pomiędzy posiłkami, bo wszyscy wiedzieli, że niedługo przyślą uzupełnienia.
Ciekawie musiała smakować ta ryba przyrządzana na resztkach z kury… A poza tym w armii Arkach najwyraźniej jeszcze nie odkryli, że dla morale wojska pewne znaczenie ma też utrzymywanie w porządku swego wyposażenia.


...a właściwie, dlaczego one się żywią na własną rękę? Regulamin nic nie mówi o kuchni polowej w obozie?
Drużyna Achai sprawia wrażenie jakby była na letnim obozie przetrwania, a nie w wojsku - obozują sobie nad jeziorkiem z dala od reszty, żywią się tym, co same zdobędą, a poza tym lenią się całymi dniami.


Rozległ się tętent konia. Rzecz dziwna w obozie, bo był rozkaz, żeby trawy nie rozjeździć, bo się kurz będzie robił i z daleka wrogowie zobaczą miejsce, gdzie stacjonują.
Gdyż dym z ognisk, na których gotowały sobie jedzenie, rozwiewały spódniczkami.


Zerwały się, widząc galopującego oficera, przestraszone tym, że teraz je ścigną za to, że wysłały do obozu gołego żołnierza. (Naprawdę nie można było napisać choćby “gołą żołnierz”?) Pani kapitan nie zamierzała wdawać się w drobiazgi, albo nawet nie wiedziała o sprawie.


Koń zatrzymał się tuż przy dziewczynach.
Jeśli w tym obozie stacjonuje cała dywizja, mająca kilka tysięcy żołnierzy, to ta trawa zostanie wydeptana i nikt nawet nie zauważy kiedy to się stanie. Okazuje się jednak, że za tym durnowatym rozkazem coś się kryje:
– Nie pękaj, mała. Warunki bojowe, wiele się wam wybaczy jakby co. Dla pewności jednak posłałam tu gońców z nowiutkimi mundurami i wyposażeniem, zaraz będą, to się przebierzecie.
To znaczy - rozbierzecie się malowniczo.


– Znowu uśmiech. – Teraz już wiesz, dlaczego zakazali nam tu konie sprowadzać. Niby kurz, he, he, szefowa wiedziała od razu, że ktoś ważny przyjedzie, jeśli wydano tak durnowaty rozkaz. A teraz najważniejsze. Dlaczego ci to w ogóle mówię. ONA – znowu palec wskazujący niebo – pewnie będzie chciała porozmawiać z liniowymi żołnierzami w szeregu. A najmłodsza porucznik w armii to świetna okazja do pochwalenia jednostki. Więc nie spieprz tego, dziewczyno!
ONA. Tja, przyjedzie ktoś ważny, ale pani kapitan boi się powiedzieć kto, bo… nie wiem.
Szkoda, że nie kazała im malować trawy na zielono...


– O! Postawna dziewczyna. Wypisz, wymaluj, klasyczny żołnierz Arkach, tak jak się go maluje na obrazach. Świetnie, damy cię na strategiczną pozycję przy drugiej drużynie. Wiem, żeś ze wsi, więc nie będę kazała niczego zapamiętywać z kartki. Ale to nie szkodzi. Jak cię zapyta, to masz stanąć jak teraz i ryknąć: „Tak jest! Z honorem, Wasza...”
Z honorem, jasssne.


– Kapitan przerwała nagle, rozglądając się wokół. – I tu wstawisz Jej tytuł. Zrozumiałaś?
Dobra, SPOILER: Przyjedzie sama królowa i jakieś poselstwo z Luan. I teraz się zastanawiam, dlaczego tak trudno powiedzieć “Ej, Dupy, sama królowa przyjedzie!”? Zamiast tego kapitan bawi się w “Sami-wiecie-kto”.
Widać imię, a nawet samo słowo “królowa” było równie groźne, co “Voldemort”.
Albo tajemnica wojskowa o wizytacji jest tak tajna, że strach nauczyć pełnej formułki meldunku.


– „Pytanie: Żołnierzu. Ciężko było, co?” – odczytywała Achaja z kartki. – „Odpowiedź: Ciężko – tu wstawić pełny tytuł pytającego – ale dzięki naszym dowódcom przetrwaliśmy i możemy zameldować o zwycięstwie!” – Podniosła oczy znad kartki i popatrzyła bezmyślnie na Lanni. – Jak to? Przecież przegrałyśmy.
Tak się zastanawiam, skąd te biedne, proste dziewczyny miał znać pełen tytuł królowej. Nie można im go było dla pewności napisać?
Może to była Kartka Uniwersalna na Każdą Okazję. Niemniej, przy założeniu, że one są wszystkie durne jak stołowa noga (a pani oficer najwyraźniej to zakłada), napisanie pełnego tytułu byłoby wskazane, bo inaczej ryzykują, że żołnierka wykuje na pamięć i wywrzeszczy formułkę “Ciężko tu wstawić pełny tytuł pytającego ale dzięki naszym dowódcom” itd ;)


Swoją drogą, mają szczęście, że ich królową nie była Daenerys…
https://s-media-cache-ak0.pinimg.com/736x/8d/ce/d4/8dced4ed0646ee3bf5a538763405681e.jpg


Nie, tylko nie Dany! Idź mi stąd! A tak z drugiej strony, może to “tu wstawić tytuł pytającego” to taki wybieg… bo nikt nie zna imienia królowej. Całe to “ONA”, jak mówią o swojej władczyni arkaskie żołnierki, ma zakamuflować, że nikt nie wie jak królowa się nazywa.
Albo im wstyd, bo faktycznie nazywa się Krasula.


Dziewczyny dostają nowe umundurowanie:


...gońcy przyniosły nowe mundury. Całą masę. Mogły wybierać, dopasowywać, guzdrać się. Po dłuższym czasie wyglądały jak reprezentacyjna gwardia przyboczna. Nowe kurtki i spódniczki były z jakiegoś dziwnego gatunku skóry. Błyszczały i lśniły w słońcu, jakby pokryte cieniutkim lodem.
Wyobraźnia podsuwa wizję kobiecej armii w lateksowych, skromnych mundurkach:




Buty ktoś wyglansował tak, że można było zobaczyć odbicie własnej twarzy, jeśli tylko ktoś był w stanie podnieść nogę do głowy. Zrobiono je również z jakiegoś innego gatunku skóry, który nie marszczył się w ogóle w miejscach zgięć – za to każda para była makabrycznie niewygodna.
Dziewczyny dostały bojowe lakierki. Idę odeśmiać sobie płuco.

Z trudem można było zrobić w nich kilka kroków i mimo wspaniałych, również lśniących skarpet (chyba od wplecionej w wełnę złotej nitki – nie były sobie w stanie wyobrazić niczego innego) miało się już otarte stopy.
A można było to nieźle opisać.
Żołnierki dywizji górskiej, które pokonują pieszo ogromne odległości, przez cały czas męczą się w ciężkich, twardych buciorach. Dopiero teraz, na paradę, dostały lekkie i wygodne buty o jakich mogłyby tylko pomarzyć. I wiedzą, że w chwili gdy ten cyrk się skończy, będą musiały je oddać.


W nowych, poskrzypujących z lekka mundurach różniły się od reszty wojska jak rasowy wierzchowiec różnił się od ich kucyków. Odznaki pułku, przypięte do kurtek, z całą pewnością były pozłacane, gwiazdki, kanty i belki, które dodatkowo przypięły do rękawów Lanni, Shha i Achaja, mogły być z czystego złota. Pasy natomiast, nowiuteńka broń, miecze, noże, kusze i dziryty, to był już czysty śmiech. Żaden z tych elementów oporządzenia nie mógł służyć do walki – były dziwnie lekkie, śliczne i kompletnie nieprzydatne.
Zastanawia mnie to. Królowa ma zwizytować frontowe oddziały, które dopiero co uczestniczyły w bitwie. Jaki jest sens przebierania ich za kompanię reprezentacyjną? Czy doradcy uważają królową za idiotkę, która nie odróżni broni bojowej od paradnych atrap? A może ona – ta władczyni państwa, w którym trwa ciągła wojna – rzeczywiście tego nie odróżni? Może od prawdziwej relacji z frontu woli wykute na pamięć formułki (które musiała słyszeć milion pińcet razy, wizytując inne obozy)? To chyba faktycznie jest idiotką…
Stawiam na fiksacje autora na punkcie “ale głupi ci wojskowi!”.


Ale najlepszy numer to plecaki. Tam, gdzie w normalnym armijnym modelu zastosowano podwójne płótno (zwane „żaglowym”, choć nie wiadomo skąd ta nazwa, bo Arkach nie miało dostępu ani do morza, ani do wielkich jezior, ani nawet spławnych rzek)
...a jak wiadomo, języki w achajoświecie są totalnie izolowane od siebie nawzajem i nigdy nie pojawiają się w nich żadne zapożyczenia. Oraz, jeśli tylko przekroczysz granicę, nie masz nawet co marzyć o zrozumieniu tubylców.
Nie, znowu to! Na samo wspomnienie tego jak w poprzedniej analizie doszliśmy do wniosku, że mimo wszystkich różnic geograficznych w achajoświecie kraje nie różnią się kulturą i językiem, wyskakuje mi przed oczami niebieski ekran śmierci.


w ich egzemplarzach zastąpiono cieniutkim... aksamitem! Zamiast skórzanych wykończeń zastosowano metalowe okucia, a całość wzmocniono nie zwykłymi sznurkami ale... jedwabnymi wstążkami!
Różowymi. AŁtorze, nie ograniczaj się, zrób z oddziału kobiet bandę nierządnic, ucharakteryzowanych na infantylne seksbomby.
Och, nie musiałby wprowadzać zbyt wielu zmian w ich codziennym umundurowaniu.


Shha walnęła haust jakiejś gorzały, wyciągniętej Bogowie wiedzą skąd, i żuła coś, żeby pozbyć się zapachu z ust. Bogowie Bogami, Achaja szybko wyczaiła, gdzie ukryty jest bukłak i strzeliła dwa wielkie łyki. Piłaby pewnie dalej, ale Lanni zabrała jej naczynie, zrobiła ruch, jakby chciała wylać zawartość, ale coś w niej pękło i wlała resztę we własne gardło. Potem obie poprosiły Shhę o to coś, co zabija zapach. O mało się nie wyrzygały, kiedy ta powiedziała im, że piły kałówkę – wódkę pędzoną z końskiego nawozu. Podobno rarytas w małej wioseczce, skąd pochodziła sierżant.
Ta, kałówka.
BEK - Brawurowy Element Komiczny.


Pani major, skrzywiona, jakby zjadła kilka cytryn, wymamrotała:
– Już jadą... Jedni i drudzy. – Zmełła przekleństwo. – Znaczy ONA i wrogie poselstwo. Jak dożyjemy nocy, znak, że Bogowie mają nas w swojej szczególnej opiece.
Czy ktoś może mi wyjaśnić, dlaczego w cudownym, “fajnym” Arkach, gdzie w karczmie chłopi mogą spokojnie wyzywać wszystkich od głupków i idiotów, panuje taki strach przed królową? Tak wielki, że boją się wypowiedzieć choćby imienia czy tytułu? Achaja i jej kumpele piją gorzałę dla wzmocnienie, pani major mamrocze…
A za powiedzenie choćby słowa nie tak w obecności królowej grozi karna kompania, w której “żyje się średnio dziesięć dni”.
Nie wymagajmy zbyt wiele od pamięci aŁtora. Napisał, co napisał, bo tak mu się spodobało.
Oj autor po prostu chciał, by czytelnicy drżeli ze strachu o Achajkę i jej wesołą drużynę… a że nie pasuje do tego co wcześniej wykreował? Pffff. Kto by się tym przejmował.


Pani pułkownik osobiście wyszła z namiotu
No nie mów, naprawdę “osobiście”? - czyli ani nie wysłała zastępczyni, ani też nie wynieśli jej w lektyce?
i z miejsca zaserwowała im nowy przegląd umundurowania. Potem podeszła do Lanni.
– Dziecko, wiem, że masz tylko siedemnaście lat. Ale zrób co w ludzkiej mocy, albo i dużo więcej, żeby ratować honor dywizji.
Nie można było bardziej dobić porucznik. Stojąca obok Achaja marzyła o kolejnym łyku wódy. Nawet kałówki! Shha zamieniła się w skałę, zdaje się, że przestała nawet oddychać. Potem z namiotu wyszła księżniczka, prawdziwy, choć „nieoperacyjny” dowódca dywizji.
Ja przepraszam, ja laik jestem, ale mnie z tego zdania wynika, że księżniczka właśnie była dowódcą tylko nominalnym, nie “prawdziwym”.


Ta była zdecydowanie mniej przestraszona od reszty oficerów. Choć nazwać ją pewną siebie byłoby dużą przesadą. No, ale... była młoda, tak jak jej żołnierze, poza tym obyta na dworze, no i... miała raczej nieograniczony dostęp do gorzałki, co widać było po lekko zygzakowatym kroku.
Mujborze, jeśli księżniczki też nieustannie chleją ze strachu przed królową, to wymiana kadr na dworze musi odbywać się szybciej niż u nas po wyborach…


Tadam, tadam, nadciąga apokalipsa… to znaczy Najdostojniejsza Wizytacja.


Orszak zatrzymywał się właśnie przed namiotem sztabu. Gwardzistki wyrównały szereg, ale żadna z nich nie zsiadła z konia. Wozy podjechały trochę bliżej. Stanęły równocześnie, jak na komendę. Achaja poczuła, jak dziewczyny wokół biorą głębszy oddech. Jakaś porucznik z gwardyjskimi odznakami rzuciła się z podręcznymi schodkami. A potem... Ukazała się ONA. Królowa Arkach we własnej osobie. Pani pułkownik zamieniła się w słup soli, księżniczka wytrzeźwiała momentalnie, przestała się chwiać na nogach i zasalutowała dziarsko. Reszta wyższych oficerów zaczęła udawać, że ich nie ma. Po prostu kilkanaście kobiet znikło nagle z pola widzenia. Choć przecież żadnego czarownika nie było w pobliżu. Musiały więc znajdować się tam nadal... ale gdzie?
Widać w achajoświecie już wymyślono mundury moro.
Albo wszystkie były szkolone przez Batmana. Znikając cichutko podśpiewywały “na, na, na, na”.


Królowa nie była stara. W swojej dość skromnej sukni zeszła po schodkach na trawę,
...ale młoda też najwyraźniej nie była, bo inaczej doczekalibyśmy się szczegółowego opisu jej wdzięków ;) Oraz sukni skromnej – w sensie drugim.


uśmiechnęła się do pani pułkownik, o mało nie wywołując u niej apopleksji.
Stan uzębienia Królowej musiał być zaiste wstrząsający.


Gwardzistki zsiadały właśnie z koni, więc dziewczyny nie usłyszały słów powitania. Krótki raport, prezentacja i obie ruszyły w stronę plutonu w reprezentacyjnych strojach.
Obie, czyli? Królowa i pani pułkownik? Królowa i wytrzeźwiała księżniczka? Królowa i jeszcze jakaś inna osoba, która z przerażenia zrobiła się już całkiem niewidzialna, ale nadal dzielnie trwała w pobliżu?


Królowa zatrzymała się przed Lanni. Biedna dziewczyna. Gdyby mogła, najchętniej zamieniłaby się w skałę.
Jedno nie daje mi spokoju - skąd dziewczyny z wioch zabitych dechami, wychowywane w dziczy, a nie na dworze królewskim, miały wiedzieć kto przed nimi stoi? Zwłaszcza, że wizytację otoczono na tyle głęboką tajemnicą, że nawet w tekstach do wykucia na pamięć, pomijano tytuł Jej Wysokości.
Eno, wiedziały przecież – pani pułkownik dała do zrozumienia, reszty się domyśliły, a zresztą gdyby nawet nie wiedziały, że to sama królowa, to wystarczająco dobitnie zapowiedziano im, jakie będą konsekwencje obrażenia dostojnego gościa.
To aż cud, że nie poszły w ślady ludzi z gospody i nie krzyknęły czegoś w rodzaju “cześć, głupia krowo”.


– To ty powstrzymałaś atak kawalerii na nasz okrążony pułk? – spytała Królowa, uśmiechając się lekko. – Dziękuję ci, dziecko.
Nachyliła się nagle i pocałowała Lanni w policzek.
Większej kary nie można było wymyślić dla porucznik. Skołowana dziewczyna nie miała pojęcia, czy powinna wyrwać się z objęć i stanąć na „jeszcze bardziej baczność”, czyli pozrywać sobie wszystkie mięśnie i ścięgna, czy też, o Bogowie... o tym lepiej nie myśleć... oddać pocałunek. Królowa na szczęście odsunęła się trochę, dziewczyna dokonała cudu i wyprężyła się jeszcze bardziej (o włos przynajmniej) i ryknęła:
– Porucznik Lanni melduje pluton „C” pierwszej kompanii batalionu Zulu w trzecim pułku pierwszej dywizji górskiej, proszę pani!
Dowództwu dywizji opadły ręce. Powiedzieć per „proszę pani” do samej Królowej! Pułkownik wyglądała tak, jakby coś stanęło jej w gardle. Reszta oficerów zniknęła w jeszcze większym stopniu.
Zostały po nich tylko rozpływające się powoli w powietrzu grymasy przerażenia.


Podeszła do Achai, a tej (choć wprawionej za młodu na dworze) wydało się nagle, że to mistrz Anai podchodzi.
– Córko...                                            
– Tak jest! Wasza Wysokość!
Pani pułkownik zza pleców Dostojnego Gościa spojrzała na kaprala z nową nadzieją.
– Co masz na twarzy?
– Byłam luańską ku... niewolnicą, Wasza Wysokość!
Na to niedokończone słowo dostojnicy za plecami zmartwieli, potem jednak odetchnęli lekko.
Tja… Achaja ma na twarzy tatuaż ladacznicy, oficerowie drętwieją na myśl, że mogłaby użyć zakazanego słowa, a jednak… czy to przypadek bądź niedopatrzenie sprawiły, że znalazła się w pierwszym szeregu, zamiast na tyłach, by się nie rzucać w oczy? Ależ skąd! Wróćmy do momentu, gdy pani kapitan udziela dziewczynom instrukcji...
Aha. Jeszcze jedno. Ta twój kapral (dlaczego nie “twoja kapral” na litość borską… Czy np. o pani doktor powie się “ta twój doktor”?) ma stać tuż przy tobie.
– Żeby w razie czego mi podpowiedzieć?
– No nie. Nie będzie szans, żeby podpowiadać. Ma na twarzy ten tatuaż, więc może ONA o to zapyta. A najlepsze pytania to takie, które można przewidzieć. Tak, że kapral spadła nam jak dar od Bogów. – Kapitan podała Achai kartkę. – To dla ciebie, wykuj na pamięć i recytuj z przekonaniem.
(Nie wiemy, co było na kartce z odpowiedzią, gdyż Achaja spaliła ją nie czytając)


– I uciekłaś? Dosłużyłaś się u nas rangi kaprala?
– Tak jest, Wasza Wysokość! Bo w Królestwie Arkach jest wolność, Wasza Wysokość! Ja bardzo kocham ten kraj, Wasza Wysokość!
– Aż tak, że chcesz się za niego bić?
Achaja uśmiechnęła się szeroko, choć było to wbrew regulaminowi. Ale była doświadczona, wiedziała, na co może sobie pozwolić.
A jeszcze przed chwilą była totalnie przerażona!


– Arkach jest fajne! (Za każdym razem jak widzę zbitkę “Arkach jest fajne” mam ochotę strzelić sobie kielona, choćby z kałówki)  Wasza Wysokość! Trzeba go bronić przed wrogami, trzeba im pokazać, że za to wszystko, co tu jest... warto! Wasza Wysokość!
Także za możliwość trafienia do karnej kompanii, jeśli tylko królowej nie spodoba się cokolwiek w twojej przemowie?


Oficerowie z tyłu zmarnieli nagle, mając już przed oczami utratę stopni. Co za karygodna poufałość! Nie znali jednak tak dobrze jak Achaja wielkich władców. Nie bywali na dworze.
Królowa uśmiechnęła się nagle.
– „Fajnych” masz żołnierzy, Lanni – rzuciła. – Chciałabym, żeby moja córka była taka. Żeby walczyła bo... warto.
Nie daje mi to spokoju - królowa zachowuje się spoko, Lanni dostała nawet buziaczka w policzek, a jednak oficerowie są zdegustowani tym jak Achaja spoufala się z władczynią. Ta rozbieżność między tym co się dzieje, a co wmawia nam narrator, działa mi na nerwy.
Polecam na zahartowanie którąś z nowszych powieści Małgorzaty Musierowicz :)


Pani pułkownik jakby urosła, wzdychając z ulgą. Oficerowie, „zniknięci” uprzednio, teraz pojawili się nagle w magiczny sposób, każdy na swoim miejscu.
Z towarzyszeniem cichego trzasku aportacji.


Królowa ruszyła wzdłuż szeregu i zatrzymała się, dokładnie tak jak przewidziało dowództwo (jednak znali się na strategii! I to całkiem nieźle!) przy drugiej drużynie.
Znali się na strategii… Szkoda, że w bitwie jakoś nie było tego widać.


– Sierżancie...
– Melduje się sierżant Shha!!! – ryknęła dziewczyna tak głośno, że można było mieć obawy, czy Królowa zachowa jeszcze zdolność słyszenia czegokolwiek. – Pluton „C” pierwszej kompanii batalionu Zulu w trzecim pułku pierwszej dywizji górskiej, Wasza Wysokość!!!
– Ile masz lat, dziecko?
– Siedemnaście, proszę pani – Shha zachłysnęła się nagle. – Bogowie! Wasza Wysokość, znaczy! Ojej... – wyrwało się skołowanej dziewczynie. – Ale narobiłam.
Królowa roześmiała się.
– Jesteś tym, czym powinni być żołnierze Królestwa Arkach.
– Ja, przepraszam! Ja jestem ze wsi, Wasza Wysokość!
Królowa roześmiała się znowu.
– Jesteś świetną żołnierz, sierżancie! Daliby Bogowie więcej takich. Choćby i ze wsi.
Królowa ruszyła dalej, a za nią zupełnie już skołowane dowództwo.
Dowództwo było skołowane, bo ktoś im tę królową najwyraźniej zaczarował albo podmienił. Jeszcze wczoraj była wyniosła i niedostępna jak sam cesarz Luan, wściekała się bez powodu, ścinała głowy i wbijała na pal, a dziś? Zachowuje się, jakby odbyła szkolenie u Lei Organy!
Już wiem co się stało. Królowa znalazła się po prostu w strefie oddziaływania aury Mary Sue.


Przegląd plutonu odbył się szybko. Reszta wojska trwała w bezruchu z zamkniętymi oczami, modląc się, żeby do nich nie doszedł wraży atak.
Hm:
Wraży
dawniej, dziś książkowo: związany z wrogiem, nieprzyjacielem; wrogi, nieprzyjazny, nieprzychylnie nastawiony
Skoro wojsko odbiera swoją królową jako nieprzyjaciela, to się nie dziwię, że Arkach tak bardzo dostaje.


Kiedy Królowa skierowała jednak kroki do namiotu sztabu, tylne szeregi zalała fala współczucia dla plutonu „C”, rozsieczonego w pierwszym starciu. Biedne dupy! Ale, faktem jest, że je uratowały, uchroniły swoim poświęceniem. Walczyły dzielnie na swych z góry przegranych pozycjach.
Ale dlaczego właściwie? Skąd ten pesymizm i te czarne przewidywania? Przecież królowa była zadowolona, uśmiechała się, chwaliła dziewczyny…


– No, Chloe – szepnęła Lanni – w karnej kompanii naprawdę nosi się stare worki?
– Mhm. Ale za długo nie ponosisz. Tam się żyje, średnio, dziesięć dni.
– Zalewasz?
– Chciałabyś.
– Shha!
– Co? – jęknęła sierżant. – Ja, psiamać, naprawdę nieuczona!
– Fajnie z wami było. Przepraszam was obie za to, że mówiłam o tym gżeniu z Achajką.
– No! A ja przepraszam za tę wódę. Naprawdę nie mogłam.
– Ja też – wtrąciła Achaja.
– Ty przynajmniej coś tam wydukałaś. A teraz zginiemy wszystkie... mając na sobie stare worki.
I wychodzi na to, że jak poskrobać głębiej, to “fajne” Arkach niewiele się różni od “niefajnego” Luan.


Królowa jest bardzo zadowolona, wizja karnej kompanii się oddala, za to pani major przynosi nowe rozkazy: Achaja i Shha mają stanąć na warcie przy JEJ namiocie.


– Lanni, reszta plutonu stoi przy gwardii. No już, już. Też się napij. I trzymajcie się! Przecież w ostatniej bitwie też ciężko było. No wiem, nie aż tak, ale zawsze jakieś tam niebezpieczeństwo przecież wtedy było.
Ojtam, ciężkozbrojna luańska piechota, no przeca to nawet nie ma porównania z wartą przy królewskim namiocie.
–  Pamiętasz tę wrzeszczącą dziewczynę, którą lanca przybiła do drzewa? –  spytała Achaja, poziewując.
–  Pamiętam - odpowiedziała Shha, walcząc z opadającymi powiekami.
–  Chciałabym być na jej miejscu.


Nadciąga orszak posła z Luan (dwieście koni i trzy wozy) i zaczyna się uczta.


Namiot dowództwa, choć wielki, nie mógł pomieścić wszystkich, a poza tym „wszyscy” nie byli przewidziani w protokole, więc przy obu wartowniczkach zebrał się tłum oficerów, przechadzających się tam i z powrotem. Obie nie mogły nawet głębiej odetchnąć.
Ale dlaczego nie mogły? Czyżby zatkało je od widoku przełożonych łażących tam i sam?


Na szczęście uczta, choć przeciągała się niepomiernie, sprawiła, że niektórzy goście wychodzili na zewnątrz, by zaczerpnąć świeżego powietrza. Oficerowie przy królewskim namiocie natychmiast udali się w bardziej bezpieczne rejony, takie, gdzie nie można było nikomu wpaść w oko i wokół zrobiło się luźniej.
Zawsze mi się wydawało, że oficerowie, chcąc zrobić karierę, powinni właśnie starać się przy odpowiedniej okazji wpaść w oko królowej, księżniczkom, czy innym ważnym osobistościom – ale w Arkach najwyraźniej wszystko robi się na odwrót.
Może to karykatura Armii Czerwonej, gdzie lepiej było się nie wychylać, żeby nie trafić do czyszczenia latryn?


[Achaja] Zauważyła natomiast starszego mężczyznę z okrągłym brzuchem, wielką łysiną i obwisłą dolną wargą. Skądś go znała. Nie. Nie mogła przypomnieć sobie twarzy, ale z całą pewnością go znała. Z jakiegoś przypadkowego spotkania? Z opowieści? A szlag! Mężczyzna po chwili zniknął we wnętrzu namiotu.
Zapamiętajmy tego gościa.


Po chwili pokazała się jeszcze ciekawsza para. Mężczyzna (sądząc po mundurze, wysoki oficer Arkach – o dziwo! – z całą pewnością nie była to kobieta (mężczyzna, który z całą pewnością nie był kobietą, a cóż to za dziwo niespotykane, cóż!)) i jeden z sekretarzy luańskiego posła.
Autorze! Co to za opierdalanie się?! Wysoki oficer, mężczyzna, w mundurze? A GDZIE OPIS??? Ja chcę wiedzieć, czy włosy miał zaplecione w regulaminowe warkoczyki, czy nosił skórzany gorsecik odsłaniający pępek, a przede wszystkim – czy ponętny tyłeczek opinała mu skórzana spódniczka, tak krótka, że spod niej to i owo wyglądało ciekawie na świat?!
O-pis, o-pis, o-pis!!! :P


No dobra, dostajemy opis:
To był Biafra! Achaja pamiętała, że Zaan, najsprytniejszy człowiek, jakiego znała, odbył specjalnie długą wędrówkę z Troy, tylko po to, żeby spotkać się z Biafrą.
Czy ma to znaczyć, że do Biafry się pielgrzymuje?


Przyjrzała mu się dokładnie. Był młody, mógł mieć jakieś dwadzieścia pięć lat, może i mniej. Był zabójczo przystojny, śliczny nawet, jeśli to określenie da się zastosować wobec mężczyzny. Zauważyła wypielęgnowane dłonie, bardziej zadbane niż wszyscy wyżsi oficerowie w pułku.
– niż MIELI wszyscy wyżsi oficerowie w pułku,
– niż u wszystkich wyższych oficerów w pułku,
bo tak to wychodzi, że dłonie Biafry były bardziej zadbane niż reszta oficerów w całości.


Miał regulaminową fryzurę, ale najwyraźniej mu to nie przeszkadzało.
W przeciwieństwie do innych żołnierzy, którym ta zwariowana fryzura przeszkadzała jak mało co.


Najważniejsze były jednak jego oczy. Obojętne do granic możliwości na zupełnie pozbawionej ekspresji twarzy, jakby nieżywe, jakby wykonane z górskiego kryształu i wstawione w oczodoły. Były zimne, martwe, nieruchome. Jakby się patrzyło na twarz rzeźby wykutej w kamieniu.
No cóż, wiemy przynajmniej, ze Biafra jest biszem o wypielęgnowanych dłoniach; dobre i to. Kto by się tam przejmował wzrostem, budową, kolorem oczu czy włosów (chwila, a “regulaminowa fryzura? Czy to są te warkoczyki zaczesane na jeden bok?), jakimiś innymi elementami charakterystycznymi. Aczkolwiek dalej mamy doprecyzowanie:
To skurwysyn! Achaja przypomniała sobie określenie Zaana. Tak. Miał rację. Biafra wyglądał na straszliwego sukinsyna, choć robił wszystko, żeby to ukryć.
Konkurs dla czytelników: proszę według powyższego opisu narysować portret skurwysyna ;P
Zaciągnąłem porady u wyroczni Guglijskiej, ale jak to z wyroczniami bywa… odpowiedz nie jest zbyt jasna.


Jedynak, perfekcyjnie wykształcony, z jakiejś bardzo dobrej rodziny, skrzywdzony przez kogoś... A może tylko przez to, że był jedynym mężczyzną w armii kobiet?
Oto elementarna psychoanaliza sukinsyna.
Jak zwykle wszystko przez te baby.


Wbrew pozorom można było wiele wyczytać z jego twarzy, choć on sam wolałby zapewne, żeby tak nie było.
Tak, miał na czole wypisane “Jestem taki biedny, skrzywdzony, pociesz mnie!”
Po co ten sarkazm, Kuro! Może biedny Biafra też miał na twarzy tatuaż luańskiej ladacznicy?


Biafra i sekretarz posła prowadzą rozmowę, z której dowiadujemy się tego i owego o polityce regionu. W skrócie: sekretarz chwali się, ileż to tysięcy wojska jest w stanie wystawić cesarstwo Luan, zaś Biafra straszy go, że sąsiednie królestwa tylko czekają na okazję, by rzucić się na nich i rozszarpać.


– Nie ma pan racji – argumentował sekretarz posła. – Luan jest w stanie zmobilizować sześćdziesiąt tysięcy wojska na granicy z Arkach.
– Osiemdziesiąt tysięcy – mruknął oficer.
– Ach! Niech pan nie wierzy plotkom, panie Biafra. (...) Zapewniam pana, że maksimum sześćdziesiąt.
[tu przeskoczę trochę, bo panowie zaczynają rozmawiać o czym innym – i wrzucę od razu puentę]
– Was i czterdzieści tysięcy powstrzyma. Drugie czterdzieści na Północ ruszy, bo tam tyle wystarczy.
– Zaraz, przed chwilą mówiliście, że sześćdziesiąt tutaj, to góra. A teraz osiemdziesiąt, wedle mojej pierwszej miary, się zrobiło? Zdecyduj się, panie.
Kpina Biafry sprawiła, że tamten zagryzł wargi.
– Przejęzyczyłem się – warknął.
Nie bardzo rozumiem zmieszanie posła; co innego, gdyby było odwrotnie, tj. on chwalił się, że są w stanie wystawić więcej wojska, a potem niechcący wypsnęło mu się, że jednak mniej. Zresztą, biorąc pod uwagę całość rozmowy, to cholera wie, ile właściwie wojsk ma Luan, bo padła również liczba stu tysięcy, które mogliby wystawić przeciwko Troy.
I znów wróćmy do porucznik Zinny:


– My – powiedziała po chwili – jesteśmy w stanie wystawić jakieś dwadzieścia, trzydzieści tysięcy żołnierzy. Licząc wszystkie granice, garnizony, służbę wewnętrzną. Luan w samej prowincji Negger Bank, która z nami graniczy, mógłby wystawić sto tysięcy. Mają pewnie z osiemdziesiąt, siedemdziesiąt. Korpus, który z nami walczy, ma czterdzieści, czterdzieści pięć tysięcy wojska w linii. W linii! Nie liczę służb. Przez cały czas. Czy ponoszą straty, czy wygrywają, czy jest lato, czy zima, przez cały czas czterdzieści tysięcy na froncie.


Inna rzecz, że ja w ogóle tych rozmów nie traktowałabym serio, bo facet tak beztrosko zdradzający wrogowi liczbę własnych wojsk jest idiotą albo prowokatorem, a ponieważ nie podejrzewam, by poseł z Luan miał za sekretarza idiotę...
Może ten sekretarz pochodził z Arkach, a tam to każdy idiota, jeden większy od drugiego…
Lepsze to, niż publiczne opowiadanie o bezbronności kraju.


– Wiem, co mówię. Mieliśmy wszak rozmawiać szczerze. Ale niech ktoś wielmożom z Troy zaświeci w oczy większym bogactwem. Co wtedy będzie? Nie rzucą się na was jak psy?
– Toż ich zgnieciemy. Przewaga po naszej stronie!
– Przewaga, owszem. Tyle że wy, wchodząc na teren Troy, zostaniecie zatrzymani, bo u nich armia z poboru, która dopiero widząc zagrożenie na progu swoich domów, naprawdę zaczyna walczyć. A jak wojska Troy rozleją się na równinie Syrinx, wtedy będzie po was, bo w luańskim wojsku głównie najemnicy, którzy bronią jedynie swoich sakiewek, a po roku im płacić nie będzie z czego.
Serio? Takie wielkie, potężne cesarstwo i jako jedyne nie przeprowadza poboru do wojska? I te dziesiątki, setki tysięcy jego żołnierzy – to wszystko najemnicy? Musi ich to cholernie dużo kosztować, ale w sumie, kto bogatemu zabroni.
Znów porucznik Zinna:
Ich stać na uzupełnienia, na najemników, na budowę fortów i umocnień. Nas nie.


Wydaje mi się, że w tym tekście widać podział na armię zawodową i pełniących pomocniczą rolę najemników. Sam opis walk też wskazywał na ciężką piechotę wzorowaną na rzymskich legionistach i dowodzących nimi oficerach-rycerzach. Swoich nieszczęsnych dragonów Luan stworzyło, a nie najęło. Wydaje mi się, że to moment w którym autor zajarzył, że Luan jest od początku zbyt mocne, by z nim wygrać, więc postanawia je zmienić, zaczynając od przejścia z zawodowej armii do oddziałów najemników.


Aż tu wtem! Biafra zostaje przywołany przez królową. Chwilę potem mamy scenę z gatunku, który zawsze mnie irytuje w kryminałach: trzeba coś wyjaśnić czytelnikowi/widzowi, więc dwoje starych wyjadaczy tłumaczy sobie nawzajem podstawowe procedury, które powinni mieć w małym paluszku i po prostu je wykonywać. Tu też Biafra wyjaśnia królowej rzeczy, która ta powinna znać od zawsze, a przynajmniej odkąd zaczęła rządzić Arkach. Gdybyż jeszcze królowa była niedoświadczoną młódką, która dopiero co objęła tron – ale wiemy, że nie jest.
Wiemy jednak, że jest idiotką, może trzeba jej ciągle przypominać o podstawach.


– To Virion, pani.
Achaja o mało nie zemdlała. O, Bogowie! Zrozumiała nagle. Zrozumiała, skąd zna tego człowieka z dużym brzuchem, z łysiną, z obwisłą wargą. Z opowieści Hekkego!
Hekke musiał mieć dar wyjątkowo plastycznego opisu, skoro Achaja “z całą pewnością znała” człowieka, którego nigdy w życiu nie widziała na oczy.
Przecież ten opis jest taki wyjątkowy! Zastanówcie się sami - spotkaliście kiedyś faceta z dużym brzuchem, łysiną i z obwisłą wargą? No właśnie!


To Virion. To szermierz natchniony. Przypomniała sobie, jak wyciął z „synami” do nogi legion Moy. Zrozumiała nagle, o czym mówią dwie osoby w namiocie. No, to koniec! Żegnajcie koleżanki, żegnajcie ptaszki, kwiatki, chmurki... Pa, pa. Zachwiała się na nogach.
Tak. Przypomnijmy tu koncept “szermierza natchnionego”, który jest medżik nindżą, superskuteczną maszyną do zabijania, co to nie cofnie się przed niczym, stanie do walki z każdym i w każdych warunkach, nie zważając na siłę i liczebność wroga. Wspomniany Virion walczył niegdyś sam przeciw czterdziestu przeciwnikom i położył wszystkich trupem; tak więc w starciu z szermierzem natchnionym nie masz najmniejszych szans… eee… chyba że to on ma pecha, jak wspomniany w rozdziale 24. pierwszego tomu mistrz Lirion (ciekawe, czy wszyscy mistrzowie nosili imiona według jednego schematu, czy to tylko przypadkowa zbieżność), którego wykończyła  para wieśniaków do spółki z kilkorgiem dzieci.
Dzieci bywają okrutne.


Okazuje się, że jedna z księżniczek wpadła w pułapkę – pozwoliła, by Virion ją obraził i wyzwała go na pojedynek. Pojedynek musi się odbyć, bo inaczej…


– Nie udawaj idioty! Skoro już ta kretynka księżniczka [jedna jedyna w całym królestwie, dlatego nie trzeba wymieniać jej imienia] dała się obrazić i wyzwała Viriona na pojedynek, to przecież możemy się nie zgodzić! Możemy powiedzieć, że była niespełna rozumu, co zresztą byłoby prawdą!


– Pani... – jęknął Biafra. – Obraza została uczyniona w obecności posłów Luan. To już koniec. Jeśli odmówimy pojedynku, albo zabijemy posłów, rezultat będzie ten sam.
– To znaczy jaki? Wymień wszystkie za i przeciw.
– Nie ma żadnych: „za”, pani. Natomiast „przeciw” to: staniemy się państwem bez honoru.
Jasne. Tyle że nie…  Państwo to nie naród, państwo to administracja, struktura władzy. Jeśli aŁtor myśli, że na przykład podział administracyjny gdzieś ma honor, to niech wyjaśni gdzie.
Gdzieś.


Żaden układ, z tych, które mamy podpisane, nie będzie już miał mocy prawnej.
Już widzę to na przykładzie znanej nam Japonii - kraju, w którym honor (i lęk przed jego utratą), jest najważniejszym elementem działań, a gdzie od losu jednego samuraja zależałaby polityka międzynarodowa i kontrakty handlowe.  
No właśnie, ciekawa jestem, jak daleko “wniż” przenosi się ta honorowa odpowiedzialność. Gdyby królowa wyzwała cesarza, albo choćby właśnie posła, no to ok, sprawa międzypaństwowa. Ale tu mamy Viriona, który – o ile nam wiadomo – żadnej funkcji dyplomatycznej nie pełni i księżniczkę, która – no, nie wiadomo, kim właściwie dokładnie jest, oprócz tego, że dowódcą górskiej dywizji. Dlaczego całe państwo miałoby z jej powodu tracić honor, nie ona sama tylko? A jeśli luański dziesiętnik uszczypnie w zadek naszą kapral Achaję, to czy jest to już powód do konfilktu międzypaństwowego, czy nie? A jeśli ciura z taborów nadepnie na nogę drugiemu ciurze?


Soloth, Dery, Nimmeth rzucą się na nas, kiedy będą tylko miały na to ochotę, w majestacie prawa.
– No, nie mów, że się na nas dotąd nie rzucają, bo podpisaliśmy układy! Boją się, psiekrwie!
Czy to był gwałtowny atak ironii?
Psiekrwie, juchy! Lipcami powiało.


– Akurat. Luan da im złoto i rzucą się jak psy. W majestacie prawa, bo będziemy państwem bez „zdolności honorowej”. Upadnie nasz handel.
– No nie... Nie wmówisz mi, że kupcy handlują z nami nie dla zysku, ale dlatego, że mają jakieś układy!
– Kupcy jak kupcy. Wystarczy, że Soloth, Dery, Nimmeth podwyższą cła na nasze produkty. My retorsyjnie zablokujemy trakt pomiędzy Dery a Nimmeth, i koniec. Już nas nie ma. Wtedy się rzucą, cała trójka, zwabiona luańskim złotem i mirażem Wielkiego Lasu. Będziemy mieli cztery wojny w trzech pasach granicznych i za rok będziemy wspomnieniem. Może i pięknym. Ale tylko wspomnieniem.
Zdolność honorowa, którą posiadają państwa i ma wpływ na przestrzeganie układów z innymi krajami. Zdolność honorowa. Coś takiego mógł wymyślić tylko Polak. Dobrze, że taka Francja idąc na układy z Imperium Osmańskim przeciw Habsburgom nie straciła zdolności honorowej. I może nie mieści mi się to w głowie, bo jestem Ziemcem stworzonym przez Sepha-Szatana, ale ludzie z achajoświata mieli być jak my, mieli być pułapką na nas...
A swoją drogą, ciekawe, co jeszcze może skutkować utratą tej zdolności honorowej, bo najwyraźniej torturowanie dziecka na oczach ojca, żeby wymusić na nim podpisanie niekorzystnego traktatu – nie. No, chyba że tu akurat zadziałała stara, sprawdzona zasada “duży może więcej” i co wolno potężnemu cesarstwu Luan, to nie małemu Arkach.
Państwo, którego wojsko strzela z kusz do szlachetnie urodzonych rycerzy też pewnie może stracić... oh, wait.
Gdy pisał tamte scenki, nie miał pojęcia co dalej wymyśli.


Generalnie, sytuacja państwa, na które “w majestacie prawa” można napadać, bo nie jest traktowane jak równorzędny partner, skojarzyła mi się z sytuacją państw pogańskich w średniowiecznej Europie i może właśnie takie nawiązanie autor miał na myśli.
Tyle, że tu mamy państwo, które “traci honor”, gdy ktoś obraża księżniczkę… wróć! Gdy księżniczka wyzywa buca na pojedynek. Nie, też źle. Gdy obrażona przez buca księżniczka wyzywa go na pojedynek i sama w nim ginie?
Nie, gdy odmawia stanięcia do pojedynku.
To się ni kupy ni dupy nie trzyma, ale za to będzie rozpierducha.


Najbardziej drętwa, jaką widziały światy i ich bogowie.


– Ty mi nie opowiadaj koncepcji rodem z podręcznika dla uczniów świątynnej szkoły!
– Pani. Oczywiście, że nikt nie powstrzymuje się od wojen, bo wiążą go układy. Oczywiście, że kupcy z nami nie handlują wyłącznie dzięki układom. To jest jasne dla wszystkich. Ale uznanie nas za „państwo bez zdolności honorowej” to mniej więcej tyle, ile napis na mapie wrogich sztabów: „Szarp kto może – Luan pomoże!”
A wcześniej nie łamano traktatów i nie korzystano ze słabości Arkach, bo tak było wygodnie Autorowi, prawda?
Ja bym powiedziała, że wcześniej nikogo nie interesowało małe, górskie zadupie, gdzie nie ma nic cennego, a Luan uplątało się w tę wojnę z powodu, nie wiem, jakiejś chorej ambicji najwyraźniej. Ale w miarę rozwoju akcji okazuje się, że Arkach jest jak TARDIS, w środku większe niż na zewnątrz; toż mają i wielkie miasta, i dobrze rozwinięty handel; i bór wie co jeszcze… No to pewnie państwa ościenne mają na co ostrzyć sobie zęby.


Serio, dotarliśmy do jednego z najgłupszych momentów całej trylogii. I jesteśmy dopiero na jego początku.
Nasza partia w Nimmeth wyraźnie słabnie i to od dawna. A jak utracimy honor? Co będzie? Ano, będą zaporowe cła, albo w ogóle fora ze dwora. A z drugiej strony na szali wagi luańskie złoto. Luańskie koneksje, ich olbrzymie porty.
Czy będę bardzo naiwna, pytając, co do tej pory powstrzymywało Luan przed uruchomieniem swoich koneksji i złota, by zablokować Arkach bez wojny i bez drętwych gadek o honorze?
Nie co, tylko kto - sam Autor ;)


Dotąd Luańczykom było za daleko, ale teraz zaświeciło im w oczy legendarne złoto z Wielkiego Lasu. (o którym nikt wcześniej nie słyszał, ale ojtam) To idioci, jeśli sądzą, że przejdą Las, by handlować z Chorymi Ludźmi. Ale z legendą nie da się dyskutować. Przekonają się sami... ale dopiero gdy już zajmą całe Arkach w przyszłym roku. Za dwa lata, powiedzmy.
Poszczujemy ich smokiem.
Zresztą, dajmy sobie z tym spokój.
Bo smoków też nie mamy.
Naszym głównym odbiorcą towarów jest Troy, księstwo Linnoy i Symm. Oczywiście, przez pośredników ale jednak.
No to sorki, ale głównym odbiorcą towarów są właśnie ci pośrednicy (Nimmeth?).


Ciekawe, co zrobi władca Troy, jeśli usłyszy, że jesteśmy państwem bez honoru? Nic nam nie zrobi – statki Troy nie zawijają ani do nas – bo to niemożliwe – ani do Nimmeth. Tylko pośrednicy. Żadnych zakazów handlu więc nie będzie, siłą rzeczy. Wystarczy jednak, że podwyższą cła i leżymy (a podwyższą te cła tylko dlatego, że Arkach jest niehonorowym państwem? Seeeerio?). Nasze towary będą za drogie, by je kupować.
Miałam pytać, co oni tam właściwie produkują i eksportują… wełnę? owcze serki? ...ale skoro już ustaliliśmy, że Arkach tylko sprawia wrażenie małego, biednego kraiku, to cholera wie, może tak naprawdę mają tam w górach olbrzymie plantacje bawełny albo potężne huty, albo słynne w całym świecie szlifiernie diamentów...


– Toż Troy też wojuje z Luan. Staną po ich stronie?
– Bogowie! Troy ma na karku niekończącą się wojnę z Luan, a na drugiej granicy upokorzoną przegraną z Linnoy, Tyranię Symm – dyszącą, żeby komukolwiek pokazać, gdzie jego miejsce i wreszcie przeprowadzić zwycięską wojnę – a z boku wściekłe o niedopuszczanie do morza Królestwa Północy.
Hm, w geografii achajoświata trochę trudno się zorientować, ale z tego co pamiętam, Zaan z Siriusem podróżowali dość długo, zanim od granicy z Królestwami Północy dostali się na dwór księcia Oriona w nadmorskim mieście. Na pewno nie był to dzień drogi; myślę, że co najmniej tydzień. Na moje oko, to Królestwa Północy mogą sobie rościć pretensje do morza równie zasadnie, jak u nas, powiedzmy, Czechy.


Coś o tym wiemy, prawda? Myślisz, pani, że Troy zaryzykuje wojnę na dwóch frontach w naszym interesie?
Nie w waszym, tylko swoim. Troy powinno robić wszystko, by nie wzmacniać cesarstwa. Właściwie przeciwko Luan już dawno powinna się zawiązać koalicja mniejszych państewek. Sąsiedzi Arkach powinni się liczyć z tym, że po rozszarpaniu państwa kobiet, Luan może się zabrać za dotychczasowych pomocników.
Wątpię. Tam władzy naprawdę nie dzierżą sami idioci. Nie to, co u nas. Ale to jeszcze nic. Prawie cały z kolei handel Troy przechodzi przez cieśniny we władaniu księstwa Linnoy. Ciekawe, czy Troy z czystej miłości do nas zaryzykuje wojnę handlową z księciem Linnoyem? A stary książę ma fioła na punkcie honoru. Sam przecież wywołał trzydziestoletnią wojnę z Symm tylko dlatego, że ktoś nieopatrznie roześmiał się, kiedy on na oficjalnej uczcie puszczał wiatry.
I ten Brawurowy Element Komiczny na końcu!
A puszczanie wiatrów na uczcie było takie honorowe, że łomatkoborsko. Chociaż właściwie, jak się tak zastanowić… ma to dużo wspólnego z honorem!


Zapanowała dłuższa cisza.
– A... drugie wyjście? – zapytała w końcu Królowa.
– O jakim wyjściu mówisz, pani?
Biafra potrafił być okrutny nawet wobec własnej władczyni. Oprócz tego, że był maminsynkiem, paniczykiem, skurwysynem jakich mało... był jeszcze dość odważny!
Już chyba drugi raz autor powtarza, ze Biafra był maminsynkiem. A może jakieś słowa na potwierdzenie? Nie, nic?
Śliczny jest i ręce ma wypielęgnowane, mało Ci jeszcze?
(Już któryś raz powtarza, że jest skurwysynem, ale cokolwiek na potwierdzenie…? Nie, pyskowanie się nie liczy.)


– Nie irytuj mnie.
– Mówisz, pani, o przyjęciu pojedynku? Cóż. Prawo honorowe stanowi, że jeśli wyzwany poprosi o pomoc swoją rodzinę, to cała rodzina wyzywającego również musi stanąć na ubitej ziemi. Dam sobie rękę uciąć, że Virion ma wśród orszaku ze trzydziestu swoich „synów”.
– Trzydziestu???
A kto jebace zabroni?


(potem Biafra wyjaśnia, że to nie prawdziwi synowie, a usynowieni zabijacy – jak pamiętamy, w Troy też znali ten zwyczaj i ochrona książąt to zwykle byli “kuzyni” albo nawet “rodzeni bracia”)


On, na swój sposób, jest sprytny.
– Jest sprytny, skoro zdołał obrazić naszą księżniczkę!
Bo ona, na swój sposób, jest strasznie obrażalska.
– A to akurat nie sztuka. Wybacz pani, że jestem brutalnie szczery.
– To znaczy, ja jestem głupia, że ją postawiłam na czele dywizji?
Tak. Ale, proszę pani, proszę się nie przejmować. Cały wasz kraj jest głupi, ale to nie pani jest winna, tylko szanowny Autor. Arkach nie ma po prostu sensu. Państwo z wojskiem złożonym z samych młodych kobiet (i jednego Biafry), silne i słabe gospodarczo jednocześnie itd, itd… to się powinno zapaść pod ziemię z powodu swojej bezsensowności. Między Luan a Wielkim Lasem powinien zostać już tylko wielki lej.
W dodatku państwo, w którym w wojsku walczą kobiety, bo… mają tam za mało ludzi! Tak jest, pozwólcie, że przypomnę z pierwszego tomu:
Wymyślili sobie, że skoro mają tak mało ludności, to mężczyźni będą produkować wszelkie dobra, a baby walczyć, żeby nie umniejszać potencjału.
Dzieci znajdowane są w kapuście.


– A tego to już nie potwierdzę, bo pal naostrzony mi się zwidział między nogami. – Biafra albo był straceńcem, albo pomiędzy nim a Królową wisiała jakaś niesamowita tajemnica.
Albo aŁtor wymyślił takie fajne zdanie o palu między nogami i nie mógł się powstrzymać. Szkoda było, żeby miało się zmarnować.


Coś przedziwnego ich łączyło. Nikt przecież, na całym świecie, nie odezwałby się tak do swojego władcy!
A bo ja wiem? Z takim Napoleonem podobno dowódcy wojskowi rozmawiali całkiem swobodnie.


(Na wypadek, gdyby nie dotarło, autor powtarza jeszcze kilkakrotnie – przy każdej śmielszej odzywce Biafry – informację, że coś szczególnego łączy go z królową. Czytelnik wzdycha, zgrzyta zębami, i zastanawia się tylko, czy ten okaże się jej kochankiem, czy raczej nieślubnym dzieckiem.)


– Nie ja, na szczęście, stworzyłem ten kretynizm, gdzie baba w mitrze kieruje wielkim związkiem taktycznym.
– Ty się hamuj!!!
– Oczywiście, pani. Już nic nie mówię.
– Przeciwnie. Mów!
Oh, Biafra to taka zabawna postać, tylko że nie.


– Służę. Hm... Tak więc, jeśli Virion stanie z „synami”, nasza przemądra księżniczka będzie musiała stanąć ze swoją rodziną. A dla żołnierza jego oddział rodziną. Szkoda, że taki duży i dobry. Wytną psy całą dywizję.
Nie. To jest zbyt głupie. Nie. Podsumujmy - Virion obraził księżniczkę, ta wyzwała go na pojedynek. Szermierz stanie wraz ze swoją rodziną, a księżniczka ze swoją - czyli całą pieprzoną elitarną dywizją górską. I Królowa wraz z Biafrą pozwolą, by tych kilkudziesięciu facetów wyrżnęło dwa tysiące dziewczyn, bo nie chcą by Arkach straciło zdolność honorową. Wow, to jest tak głupie, że po prostu wow, autorze, czapki z głów.
To, że “dla żołnierza oddział jest rodziną” wywodzi się oczywiście ze “starożytnego prawa”, o którym nikt wcześniej nie słyszał, jak też i o osławionej “zdolności honorowej” państw.


Wiecie, Biafra wcale nie jest takim legendarnym skurwysynem na jakiego kreuje go autor. Na jego miejscu wezwałbym do namiotu księżniczkę i po prostu bym ją zabił. Potem sprzedałbym posłom z Luan bajkę o tym, że wściekła pijana dziewczyna rzuciła się ze sztyletem na swoją matkę [nie wiadomo, czy matkę, nie mamy pojęcia, czy to księżniczka z urodzenia, czy jedna z tych “wybieranych jak rajcy”] i Biafra był zmuszony ją zabić. Jedynymi świadkami byliby królowa ONA i Biafra. Pojedynek? Jaki pojedynek, skoro wyzywająca jest martwa?
A trupa, to sobie mości panowie, możecie zabrać ze sobą na drogę.


Następuje rzewny fragment, w którym narrator roni ślozy nad ciężkim losem arkaskich żołnierek, którym, jeśli przeżyją dziesięć lat służby, pisana jest tylko nędza, poniewierka i staropanieństwo – serio? W kraju, w którym musi, po prostu musi rozpaczliwie brakować młodych kobiet? W którym to mężczyźni powinni lecieć na wyścigi z worami pieniędzy, żeby sobie znaleźć jakąkolwiek żonę?
A może to zakamuflowany yaoiland i baby naprawdę są im potrzebne tylko do walki…  


Fragment jest naprawdę nudny i bądźcie wdzięczni, że go wycięliśmy. Autorowi wydaje się, że pisze niezwykle wzruszający i życiowy opis, ale tak naprawdę pisze same banały.
Nie tylko jemu tak się wydaje… *wspomina głuchą dziewczynę, na którą spadła koparka*


Achaja uświadamia koleżankom, kim jest Virion i co wobec tego czeka je wszystkie. Dziewczyny popadają w panikę, potem w rezygnację, i marzą już tylko, by się urżnąć w trupa, bo wtedy śmierć będzie lżejsza. Panie oficer podzielają ten pogląd i same częstują żołnierki wódką. Ogólny płacz i zgrzytanie zębów, ale w końcu udaje się opanować chaos i ustawić wojsko na placu apelowym.


A teraz, drodzy czytelnicy, przygotujcie sobie mocną kawę, yerbę, guaranę, czy czego tam jeszcze używacie na pobudzenie, bo czekają nas fascynujące opisy walk z “synami”, a na koniec z samym Virionem, chowającym w zanadrzu prawdziwą Wunderwaffe – Śmiertelną Ględę.


Wyznaczono plac do pojedynku. Pierwsza wystąpiła księżniczka, jeszcze zajadła,  wywijająca swoim mieczem wykonanym przez najlepszych rzemieślników.
Nie dopytujmy się, czy byli to płatnerze czy kuśnierze, stolarze czy kaletnicy. Ważne, że byli rzemieślnikami.


Naprzeciw niej sam Virion. Cha, cha, cha... Wykpiła się niczym, jak przewidział Biafra. Szermierz natchniony wyjął swój miecz i zabił ją tym samym ruchem! Nawet nie wiedziała, że ginie!
Virion miał 50 level, księżniczka tylko 2.


Jakaś straszliwa cisza zapadła na placu.
On wyjął miecz z pochwy, a ona padła martwa? Niebywałe.
Chyba od szoku, bo inaczej – jak blisko siebie musieliby stać, żeby tak od razu dosięgnął?


I tak oto zginęła jedna z licznych Bezimiennych Księżniczek.
Wiecie co? Mam teorię. Może w przypadku królowej i księżniczek Arkach było tak samo, jak z Tenar/Arhą, tj. po objęciu stanowiska osoba traciła swoje imię i od tej pory jej imieniem stawał się wyłącznie oficjalny tytuł? Ciekawe rozwiązanie, ale dziejopisów i studentów historii musiało przyprawiać o nieustające migreny.


Trzeci pułk miał pecha. A właściwie, chyba wielkie szczęście. Stał pierwszy od prawej i od niego się zaczęło.
Yyy, to pułki tak sobie same wybierały miejsce w szyku? Taka elitarna dywizja nie przestrzega kolejności?


Mnie interesuje jedno: Biafra w rozmowie z królową kpi, że Virion co prawda wysiecze ich najlepszą dywizję, ale oszczędzi służby tyłowe, kucharzy, koniuszych, gońców i tak dalej. I ten pierwszy sukinsyn w królestwie naprawdę nie wpadł na pomysł, żeby to ciury poprzebierać za żołnierki i wystawić na rzeź, a bojową elitę odesłać na tyły?


Kolejny rzewny fragment o tym, jak dziewczyny się kłócą o to, która gdzie ma stać, która ma iść pierwsza pod miecz i która nie chce patrzeć na śmierć którejś koleżanki.
Zaznaczmy, że księżniczkę ukatrupił osobiście sam Virion, ale za resztę zabrali się już “synowie”, zmieniając się po kolei.


Pierwsza z dziewczyn z ich kompanii wyszła na plac. Wyciągnęła swój miecz. Ciach. Gwardyjki odniosły jej ciało. Następna. Ciach! Bogowie! Czy oni naprawdę potrzebują tylko jednego cięcia? Jednego zamachu? Co może zrobić zwykły żołnierz ze wsi czy z miasta w walce z mistrzem szermierki? Ciach! To już trzecia! Kurwa! Kurwa! Kurwa! Niech ktoś coś zrobi! Ciach!
Ostrzegaliśmy przed wielce dynamicznymi opisami walki? Ostrzegaliśmy.


Bogowie. Gdzie gwardyjki będą układać ciała przy końcu? To już czwarta. Ciach! Piąta. O kurwa! Ale szybko!
Więcej tych kurw, Autorze, więcej! WIĘCEJ!


– Bogowie! Już po pierwszym plutonie. To tak szybko?
– Nie wzywaj Bogów, dupo! – krzyknęła któraś z tych małych, dołączona do nich na siłę. – Jakby Bogowie byli, to by na to nie pozwolili! (...)
– Ty, kurwa. Zaraz będziesz mniej gadatliwa!
– Stul pysk, cipo!


Aż wreszcie przychodzi kolej na Achaję:
Wyszarpnął miecz, ale ona była szybsza. Doskoczyła błyskawicznie i wydłubała mu oczy. Hekke powinien być z niej dumny, słysząc ryk bólu przeciwnika! Po co walczyć? Przecież sam tak mówił. Trzeba tylko wygrać. Nie spiesząc się, wyjęła swój nóż i dobiła go.
Ona pierwsza. Ona pierwsza, na litość boską – nawet nie to, że zabiła przeciwnika, ale ZROBIŁA COKOLWIEK. Cała reszta po prostu dawała się zabijać. Nożeż kurde, jakimi mistrzami nie byliby “synowie” Viriona, nie poruszali się przecież z prędkością światła!
Koleś, który dotąd zabijał jednym ruchem miecza, w czasie wyjmowania go z pochwy, zdążył to zrobić, ale dał sobie wydłubać oczy. Brzmi prawdopodobnie.
Tu wszystko brzmi prawdopodobnie; każde następne zdanie bardziej od poprzedniego.


– Biorę twój miecz – powiedziała do nieruchomego ciała. – A tak nawiasem mówiąc... Jeśli nasze wojsko wynosi nasze trupy, to kto wynosi wasze?
Gwardyjki na szczęście załapały. Żadna się nie ruszyła. Nawet nie drgnęła. Dwóch szermierzy Viriona musiało odciągnąć ciało. A Achaja miała czas, żeby sobie wyważyć miecz w dłoni.
Yyyy, znaczy, ona wcześniej nie miała miecza?
Miała, ale go nie wyciągnęła, żeby uzyskać bardziej dramatyczny efekt. Może później wzięła miecz szermierza, bo bardziej jej pasował niż krótki miecz piechoty?
Przecież do tych mundurów z lateksu dano im blaszaną broń. Nic dziwnego, że musiała mu oczy palcami wyłupić.
Możliwe, ale… parę zdań wcześniej mamy powiedziane, że: “Kodeks honorowy wyraźnie stwierdzał, że obaj adwersarze mają mieć broń w ręku.”
    No to Achajka złamała kodeks i tak oto Arkach straciło zdolność honorową. Rok później Luan podbiło górzysty kraj i zaczęło wycinać Wielki Las. KONIEC.


Następny jej przeciwnik był bardzo młody. Sam jednak jego widok mógł napawać przerażeniem. Skoczył do kręgu jednym susem, wyćwiczony jak szlag!
Tak siedzę i podziwiam talent narracyjny aŁtora. To nie talent, to dar od samego Homera.


Duża blizna na prawym policzku, obcięte kiedyś ucho. Mistrz.
Yyyy. Chyba jednak nie, skoro ktoś lewą ręką tak go pokancerował.


Ruszył na Achaję składając się do co najmniej trzech różnych ciosów po drodze.
A co, nie mógł się zdecydować?
Jakoś tak to widzę:


„Czy to jest cesarski balet w Syrinx? – spytał Hekke w jej głowie. – A on zaraz gotów tu zatańczyć, do wszystkich Bogów razem wziętych! Uderzy z góry – dodał w jej wnętrzu. – Liczy, że nie jesteś tak silna jak on, pacan jeden”.
Ujęła miecz całą dłonią, nie trzema palcami, jak ją uczył. Chce iść na siłę, kretyn? Nie ma sprawy.
Uderzył z góry. Dzięki, Hekke! Nadstawiła własną klingę. Łomotnęło tak, że jego miecz pękł w połowie, w ruchu nie mógł dobrać odpowiedniego kąta uderzenia, Achaja nieruchomo, miała czas, mogła patrzeć spokojnie i odpowiednio ustawić dłoń. Jej ledwie ręka drgnęła.
Mujborze, wygrywanie pojedynków takie proste, wystarczy stać bez ruchu!


A on? Bez miecza i ze zwichniętym nadgarstkiem. Co mógł zrobić, kiedy doskoczyła do niego, neutralizując własnym mieczem jego sztylet i przykładając nóż do szyi?!
– Aaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa!!! – wrzasnęła dywizja, widząc walące się ciało.
Błeeeee, wyrazili swoją opinię Analizatorzy, widząc tak durnowaty opis.


I kolejny:
– Boisz się, suko? – warknął tamten.
– Och tak, tak, tak, panie – zakpiła i ryknęła śmiechem. – Szczam po nogach!
Ah, no tak. Fetysze Autora.  


kJYPYBy.gif


– Co? Zaczynamy?
Uch! Doczekała się u nich nawet pewnego rodzaju szacunku. Teraz to nie „Ciach! I już!”, co, chłopaki?
Eeee… *rozgląda się bezradnie* - co to było?


– Moment, głodna jestem.
Z zadowoleniem obserwowała, jak jego brwi wędrują do góry. Rozejrzała się wokół i... podniosła z ziemi wielką, oślizłą gąsienicę. Podniosła wijącego się robala do oczu. Miał jakieś takie malutkie włoski, jakieś cętki, plamki. Włożyła go sobie do ust i rozgryzła powoli. Jej przeciwnik wytrzeszczył oczy. Zerknęła na niego, a potem wysunęła język i spojrzała w dół, żeby zobaczyć, jak wygląda robak po rozgryzieniu. Ktoś z otoczenia Królowej nie wytrzymał i zwymiotował. Achaja przełknęła głośno i oblizała się.
– Wiesz, co ci zaraz zjem? – Uśmiechnęła się do swojego przeciwnika. – Wiesz, co?


Jednak to przedstawienie nie robi większego wrażenia na przeciwniku, który okazuje się być naprawdę niezłym.
Tak. Po kilku próbach oboje dochodzą do wniosku, że przewidują nawzajem swoje zamiary i nie są w stanie niczym się zaskoczyć.
Jeśli dłużej będą tak się rozpoznawać w boju, to się w sobie zakochają.


Żadne z nich nie usiłowało nawet zadać ciosu. Bo niby w co bić? W powietrze? Toż żadnego z nich już dawno nie będzie w miejscu, gdzie stało w chwili, kiedy się zaczynało wyprowadzać cios. Ot, zagwozdka. Obydwoje naraz, jakby na komendę, zrobili krok w tył. On przesunął się w bok, odrobinę podniósł miecz. Ona dotknęła palcem swojej skroni, pokazując mu, że wie, gdzie będzie bił. Wzruszył ramionami, opuszczając broń. Ona niedostrzegalnie ustawiła stopy, on wzrokiem pokazał jej miejsce na trawie, z którego zamierzała się odbić do ostatecznego skoku. I niby co zrobić w takiej sytuacji? Czekać do rana? Rzucać monetą?
Taaak, to niewątpliwie jest jakieś wyjście. Oni zachowują się teraz jak ci dwaj najmądrzejsi na świecie rabini, którzy, zamiast prowadzić fascynującą dyskusję, siedzieli w milczeniu, bo “ja wiem wszystko i on wie wszystko, to o czym mamy rozmawiać?”.


– Dobra, stary – mruknęła. – Zrobimy coś, czy będziemy tak stali do świtu?
– Niby co? Chcesz, żebyśmy się rzucili na siebie i niech szczęście decyduje?
– No, nie wiem. A ty co proponujesz?
Dużą porcję popkornu.
Nie jedz przez sen, bo się udławisz!


Znowu wzruszył ramionami.
– No to może rzeczywiście, dajmy po dwa kroki do przodu i sytuacja nas zmusi, żeby coś zrobić.
– No. Może i tak. Coś się przynajmniej będzie działo, nie?
Kiwnął głową.
– No. To róbmy.
Postąpili o krok. Jedno i drugie. Chłopak wziął głębszy oddech, dziewczyna zagryzła zęby. Oboje zrobili drugi krok. Jego miecz wystrzelił nagle, ale odbiła bezbłędnie, tnąc nożem. Odskoczył. Przypadł znowu, wyprowadzając cios, uderzyła w bok jego miecza, doskoczyli do siebie, kopnęła go w nogę, ale tylko w bok, bo się usunął, on trzasnął ją głową w czoło. Wcale nie była szybsza!
Znowu znaleźli się o cztery kroki od siebie.
– No wiesz co, zdziro? Kopnęłaś mnie w nogę!
– Już nie narzekaj. Chciałam trafić w krocze.
– A ty mnie w czoło walnąłeś! Co to jest, do kurwy nędzy? Wiejska potańcówka po tym, jak już się chłopi schlali?
Roześmiał się.
– Czemu nie ciachnęłaś nożem w zwarciu? – spytał nagle.
– A bo ja wiem, czemu ty tak dziwnie tę rękę trzymasz? I co w niej masz?
– Ty, kurwa, spryciaro! – Odgiął rękę, wcale nie była chora. Ukryty w dłoni miał krótki dahmeryjski sztylet.
Tak, pokazuj jej swoje asy w rękawie, zdradzaj planowane podstępy...


Nie użył go, bo nie wiedział, co ona zrobi ze swoim nożem. Nie uderzyła, więc nie miał wolnego pola. – Kto cię uczył, suko?
– Nolaan – skłamała.
O, kolejne imię z podwójną literką. Jakoś to wydało mi się najbardziej interesujące w całym tym dramatycznym starciu.


Wreszcie, nie mogąc rozstrzygnąć tego pata, postanawiają rzucić się na siebie z rozpędu.
– No to... z ilu kroków?
Uśmiechnął się znowu.
– Nie wyglądasz na taką, co się musi długo rozpędzać. Robimy po pięć kroków do tyłu i biegiem na siebie. – Machnął ręką. – Niech szczęście decyduje.
– No, dobra – Cofnęła się o swoje pięć, on też. Każde z nich obmyślało sztuczki i szachrajstwa, jakimi zamierzało oszukać przeciwnika. Ale co tu zrobić? Jakby jedno przestało biec, drugie też to zrobi. Jakby któreś skręciło, drugie też skręci.
Achaję ktoś oszukał i zamiast przeciwnika podstawił jej lustro.


A jak walną w siebie ciałami, to naprawdę będą dwa trupy. Zadadzą sobie wzajemnie po kilka ciosów, zanim zginą. Więc trzeba będzie walczyć na dystans w ułamkach chwil. W momencie, kiedy jedno ciało uderzy o drugie... tamto musi być już martwe! A w takiej sytuacji naprawdę tylko szczęście decyduje. A, szlag!
Może naprawdę rzućcie monetą…


Metoda “rzućmy się na siebie jak wariaci” zdaje egzamin: Achai udaje się kopnąć przeciwnika w głowę i zamroczyć, ale...


– Może krótka przerwa, młody, co? – rzuciła.
Nie mógł uwierzyć, że daruje mu życie. W takiej chwili? Kiedy była górą?
Ja też nie wierzę.


Dywizja wyła, napełniając wielką polanę niesamowitym wrzaskiem.
– Zabij go! Zabij go!!! Achaaaaajaaaaaa!!! – Teraz już wszystkie znały jej imię. Poczta pantoflowa działała bez zarzutu. – Zabij ich wszystkich!!!
Pokuśtykała do porzuconego noża, podniosła i wbiła ostrze w tyłek i udo, likwidując skurcze.
Co, kurwa, zrobiła? Muszę to powtórzyć: Achaja zlikwidowała skurcze w pośladku i udzie, wbijając tam sobie sztylet. Tak, a Idy Marcowe to była sesja akupunktury.
No, istotnie, skurcze mięśni można likwidować przez akupunkturę, ale Achajo droga, chyba ciutkę przesadzasz z twardzielstwem...


Zdjęła swoją kurtkę i odrzuciła daleko. Usiadła na ziemi, rozsznurowała i zdjęła paradne buty od razu ze skarpetami.
Cooooo??? One musiały walczyć w tych butach, które obcierały je przy każdym kroku? I może jeszcze tą bronią, która stanowiła tylko błyszczące, “śliczne”, do niczego nieprzydatne atrapy???
No to tłumaczy, dlaczego wzięła miecz od pierwszego usiekanego gościa.
Dziwne, że nie zdarła mu butów.


Wstała, mając na sobie jedynie krótką spódniczkę i opaskę.
Demoralizacja przeciwnika za 3… 2… 1…
– BOGOWIE, WAGINA! - I tak krzycząc, Virion, jego szermierze i poselstwo Luan uciekli do lasu.
Achaja ściągnęła wargi, wyszczerzyła zęby i ruszyła do walki.


W końcu po teatrzyku z malowaniem twarzy krwią wcześniej zabitych dziewczyn i kolejnej rozmowie na poziomie przedszkola, Achaja ubija przeciwnika:
Rzucił się na nią, odbijając od słupa. Nawet oszołomiony był niesamowicie dobry. Uchyliła się, wyginając kręgosłup, i poczuła, jak zimne ostrze jego miecza, na szczęście na płask, przesuwa się po jej skórze na boku. Sama wyprowadziła cios, ale też się uchylił, gnój. Usiłował ciąć ją w nogi. Wbiegła na słup, odbiła się, robiąc obrót w powietrzu i wylądowała za jego plecami. Chwyciła za ramię, odwróciła go sobie przodem jednym ruchem ręki i wbiła mu miecz w płuca po rękojeść! Zwiotczał. Upadł na ziemię. Znieruchomiał.


Trzymajcie się, pozostało już tylko trzydziestu sześciu szermierzy! Na szczęście sam Virion postanowił się nad nami zlitować i osobiście staje do walki z Achajką.


Czterdzieści małych pszczółek
Mieszkało w lesie na drzewie
A jedna była mizerna
Zostało trzydzieści dziewięć


Trzydzieści dziewięć pszczółek
Zaprzyjaźniło się z łosiem
A jednej łoś nie lubił
Zostało trzydzieści osiem


Trzydzieści osiem pszczółek
Klepało jesienią biedę
I w ten oto sposób
Zostało trzydzieści siedem


Trzydzieści siedem pszczółek
Zimą nie miało co jeść
I że tak zażartuję
Zostało trzydzieści sześć


Trzydzieści sześć pszczółek
Mieszkało w lesie pod listkiem
I przyleciała wrona
I zadziobała wszystkie!!!!


Być może w tej piosence
Optymizmu jest mało
Ale przynajmniej krócej
Niż się zapowiadało!


Artur Andrus “Pszczółki”


Virion wyszedł, trzymając już miecz w ręku. Gruby, łysy, z obwisłą dolną wargą ukazującą żółte, nierówne zęby. Istny demon śmierci, jak go się przedstawia na rycinach w książkach o Bogach! Cha, cha, cha... Słaby dowcip. Płaski.
Autor analizuje sam siebie, oszczędzając nam roboty.


Szedł powoli, dość obojętny, ale nie „na pokaz”, bo patrzył na nią uważnie.
No to chyba raczej właśnie BYŁ obojętny tylko na pokaz?
Frazeologia taka podstępna.


Przynajmniej tyle. Nie zlekceważył jej zupełnie. Facet, który pijany, obrzygany, obrzucony śmieciami przez kurwy, załatwił w burdelu dwudziestu rycerzy Zakonu. W zamkniętym pomieszczeniu. Najlepszych! Bo, w przeciwieństwie do przypadku Achai (nie mówiąc o liczbie), tamci rycerze spodziewali się, że będą walczyć z szermierzem natchnionym.
No i…?
Przecież Achaja też wie, że walczy z szermierzem natchnionym, to raz.
Dwa – w jaki sposób ta wiedza miałaby osłabić rycerzy Zakonu? Chyba że sama świadomość walki z takim niepokonanym mistrzem paraliżuje przeciwnika; taki efekt psychologiczny. No ale, jak wyżej, Achaja też wie, z kim ma do czynienia, więc nie widzę tu żadnego “w przeciwieństwie do przypadku”.
Trzy – dwudziestu naraz w zamkniętym pomieszczeniu? Toż sami ułatwiali Virionowi zadanie, tłocząc się i przeszkadzając sobie nawzajem.
Pewnie  jeszcze ustawili się w rządku w bardzo wąskim korytarzu.


„Ty, mała – mruknął w jej głowie Krótki. – Ja parę lat na dworze Luan udawałem czarodzieja. Może byś tak przynajmniej poudawała choć trochę, że jesteś szermierzem, co? Może jakieś pół modlitwy? Zanim się zsikasz ze strachu i rozpłaczesz nad własnym, obszczanym osobiście losem?”
Odhacza ze znudzeniem...


No, może i tak. Może zetnie szybko, nie wiedząc do końca, że głupia małpa mu nie dorównuje? Ruszyła przed siebie kilka kroków. Potem zatrzymała się i uśmiechnęła.
I zaczęła gadać:
– Jesteś moim mistrzem – powiedziała szczerze. – To ty zabiłeś dwudziestu rycerzy w burdelu i gdyby to ode mnie zależało, postawiłabym ci za to pomnik! Kocham cię, kocham cię, ty stary, łysy repie. Kocham cię razem z twoją obwisłą wargą i wielkim brzuchem! Ty jesteś dla mnie wolnością, tyś moim szczęściem, tyś legendą, w którą wierzyłam. To ty mi się śniłeś, kiedy marzyłam, żeby ktoś zdjął kajdany z moich nóg! Kocham cię, Virion! Kocham cię!
Zastosowała broń psychologiczną, bestyjka!


Był zaskoczony. Trochę. W każdym razie nie atakował. Achaja uśmiechnęła się jeszcze szerzej, zrobiła minę „dziewicy”, a potem... wysunęła język i oblizała się tak, że wszystkich mężczyzn w zasięgu wzroku przeszły ciarki. Ciarki i coś jeszcze.
Co oprócz ciarek jeszcze ich przeszło? Pojęcie?


– Przespałabym się z tobą – mrugnęła do niego. – Krzyczałabym w twoim łóżku. Kocham cię, Virion! Słuchaj, ja umiem to robić!
Dotknęła swojego tatuażu końcem noża i przeciągnęła nim po policzku, zostawiając czerwoną pręgę. Jej własna krew spływała po twarzy, mieszając się z krwią zabitych koleżanek.
No, fajna umiejętność, ale nie wiem, w jaki sposób może być przydatna w łóżku.


– Umiem to robić, stary! Jestem kurwą. Jestem nauczona. Ze mną byłoby ci dobrze. Jak w domu na święta, jak z młodą głupią żoną, jak z czymś bardzo ciepłym, co masz przy boku.
– Termofor! – ucieszył się Virion. – Zawsze chciałem taki mieć, wiesz, jakie zimne są noce w Luan? A zrobisz mi na niego wełniany pokrowiec w różowe kwiatuszki?


Werbalne podniecanie żołnierza trwa nadal:
Czymś miękkim, ale i ostrym, czymś, co jest głupie, ale przylepiłoby się do ciebie.
Owoc opuncji? Tylko ostrzegam, te kolce wydłubuje się tygodniami.


A potem, po wszystkim, powiedziałbyś: „Achaja, skocz po wino”, a ja bym pobiegła. A ty byś marzył, żeby znowu mieć mnie przy swym boku, coś ciepłego, Virion, coś, czemu nie musisz płacić.
Zdecydowanie termofor.
Czy ona ma nadzieję, że od tego ględzenia Virion w końcu zabije się własną kuśką?


Powiedziałbyś „śpiewaj”, to bym ci śpiewała, powiedziałbyś: „stań na rzęsach”, a ja bym stanęła. Ze mną byłoby ci fajnie, Virion! Naprawdę bym krzyczała, nie dlatego, żem nierządnica, po prostu sprawiasz, że dopiero widząc ciebie, wiem, co to mężczyzna.
Priapizm to nie w kij dmuchał.
Właśnie w kij. Poniekąd.


Kocham cię! Virion, ty stary capie! Nie wyglądasz na młodego kochanka, ale wszystkie na świecie, wszystkie takie jak ja... sikałyby po nogach, żeby móc być z tobą!
Lubisz zapach moczu o świcie?


A ja... A ja, niestety, muszę ci wypruć flaki! Niefart, co? – Wzruszyła ramionami. – Tak się z reguły pierniczy w życiu. Spotkasz tego twojego wyśnionego bohatera... I go, psiamać, musisz zabić, albo on zabije ciebie.
Virion zachwiał się, upadł, oparł grube cielsko na dłoni. Paznokciami drapał ziemię. W końcu padł na twarz i skonał, zagadany na śmierć.
Tak, to ma sens. Błagam, o bogowie, wirusy i czarownicy achajoświata, sprawcie, by w całej tej przemowie chodziło o dekoncentrację Viriona, spowodowanie, żeby cała krew uciekła mu do tej drugiej główki… Ale niestety, mam poważne podejrzenia, że Achaja tak serio.


Achaja ględzi w mowie, Virion ględzi w myśli i niestety! tę ględę też dostajemy przytoczoną w całości. Gdzie moja kawa?
Weź dożylnie, inaczej nie zadziała.


Coś tam osiągnęła swoją przemową. Stary alkoholik ze zwiotczałymi mięśniami, wydatnym brzuchem i obwisłą wargą ukazującą żółte zęby, popatrzył na nią, a w jego wzroku było coś dziwnego.
Przeczytajmy to sobie jeszcze raz, powoli:
– stary alkoholik
– ze zwiotczałymi mięśniami
– wydatnym brzuchem
– i obwisłą wargą (problemy neurologiczne?)
Ja nie wiem, ja się nie znam, ja jestem biurwa, co całe życie płaszczy dupę przed kompem… ale czy walka, szermierka, zabijanie nie wymaga przypadkiem pewnej sprawności fizycznej? Dlaczego, do murwy przędzy, mielibyśmy uwierzyć, że stary, zniszczony, otyły alkoholik, przy całym swym, niewątpliwie ogromnym, doświadczeniu i całym tym talencie, który czyni z niego szermierza natchnionego – miałby w tej chwili w ogóle dotrzymać pola młodej dziewczynie, nadludzko sprawnej, silnej i szybkiej, jak co chwila zapewnia nas autor? Sorry, o narzędzie pracy trzeba dbać, nie pozwolić, by miecz stępiał i zardzewiał, a ciało zwiotczało i sflaczało…
No, chyba że teraz zabija już sama groza otaczająca imię Viriona, a na jego dźwięk każdy przeciwnik staje słupka jak królik złapany w światła samochodu i bez protestu daje się zarżnąć.


Znaczy, domniemywam, że za takim przedstawieniem Viriona kryje się pewien zamysł: oto on, dawniej szermierz natchniony, a teraz stary, zniszczony dziad, którego wszyscy lekceważą. Virion? Virion się skończył, owszem, kiedyś wyrżnął legion Moy, ale to było dziesięć lat, trzydzieści kilo i morze wódki temu! Aż tu wtem! ten obwisły stary cap pokazuje, że nadal jest mistrzem. Kupiłabym to nawet, ale… autor sam rozwala swój koncept, wmawiając nam usilnie, że nadal wszyscy umierają z przerażenia na dźwięk imienia Viriona, że nadal wszyscy uważają spotkanie z nim za oczywisty, nieodwołalny wyrok śmierci!


On też marzył. On w jakimś tam sensie uwierzył, że są na świecie prawdziwe kobiety, takie, jakimi chcą je widzieć mężczyźni.
Pssst, Virion, to są właśnie te nieprawdziwe, wiesz?


On poczuł nagle, że świat nie musi być taki brzydki, że nie musi ograniczać się do płatnej miłości (obojętnie, srebrnymi monetami w burdelu, czy ciuchami, wyżerką i pięknym malowanym wozem, zaprzężonym w sześć koni w domu).
Ale dlaczego ktoś miałby zaprzęgać konie – w domu? Na dworze byłoby wygodniej, słowo daję.


Płać jak chcesz, monetami czy dobrem, bylebyś wiedział, za co płacisz, palancie. Byle cię było stać, bylebyś był pewny, że dostajesz to, za co płacisz, idioto.
Ach, te męskie marzenia o idealnych kobietach, damach na salonach i dziwkach w sypialni jednocześnie. Wyczuwam potężny kryzys wieku średniego.
Szczerze współczuję Virionowi, musiał mieć naprawdę smutne życie, skoro dopiero na starość pierwszy raz usłyszał, że ktoś chciałby się z nim przespać z własnej woli i za darmo.


Mało było Śmiercionośnej Ględy Paszczowej, to na dobitkę jest jeszcze Głos Wewnętrzny.
Równie porywający.
Psiamać! Życie czasem płata figle, czasem ta twoja wyśniona baba staje naprzeciw ciebie i mówi, że wypruje z ciebie flaki. Ach! Pokaż jej. Pokaż jej, że się myli! To jej wypruj flaki! Albo daj jej się zabić. Wszystko jedno, draniu.
Nie, nie wszystko jedno. Daj się w końcu zabić, natchniony nudziarzu - giń! I zamknij się wreszcie.
Nie licz na to, on i po śmierci będzie kłapał wyschłą szczęką...


To jest właśnie ta piękna śmierć, o której tyle mówią ci wszyscy, którzy jej nie doświadczyli. No, to zdecyduj się nareszcie! Chcesz walczyć... z nią? Właśnie z nią? Czy chcesz się poddać?
I takie to myśli kotłują się w głowie niepokonanego szermierza.


A... Może niech to będzie taka babska śmierć. Taka głupia, przypadkowa, która przyszła gdzieś w zupełnie dowolnym miejscu, kretyńsko uśmiechnięta. No, taka Mariolka-krejzolka. Bogowie! Jeśli tak jest naprawdę... Jeśli śmierć jest kobietą, taką właśnie głupio uśmiechniętą, paplającą o bzdetach babą, to czemu nie, chłopaki?
A tu się zdziwił, bo śmierć co prawda była babą, ale wyglądała tak:
http://szuflada.net/wp-content/uploads/2016/04/3686761.jpg


A niech nas bierze, niech paple nad uchem, przecież to, kurde, nie boli. I tak lepiej, niż miałaby być mężczyzną o zaciśniętych wargach, wyniosłym, perfekcyjnym, nie chybiającym nigdy strzelcem. A, szlag! Śmierć to kobieta – nie potrafi nawet porządnie napiąć cięciwy. Dlatego ciągle żyjemy, choć to na zdrowy rozum niepodobieństwo i idiotyzm.
– Mówiłeś coś, chłopcze? – mruknęła pod nosem Artemida, sięgając powoli do kołczana.


Śmierć to kobieta. Przecież przyjdzie w końcu i powie: „Wiesz, to ja” – z debilnym uśmiechem. To ja ciebie zrozumiem, to ja cię przytulę, to ja ci zaśpiewam tę piękną piosenkę, której słów pewnie sama nie pojmę. To ja, mój miły, to ja. To nareszcie ja. Już koniec twoich zmagań, to już kres, mój mały. Ja ci powiem, że jesteś piękny, ja ci powiem, że jesteś mądry, ja ci powiem, że jesteś odważny, że jesteś wielki, że jesteś strasznie fajny i naprawdę będę w to wierzyć. A przynajmniej ty będziesz wierzyć, że ja tak serio. To ja. Ja jestem Śmiercią, mój miły. Chodź. Chodź, proszę, i nie płacz więcej. Ja cię ukoję, ja jestem twoją żoną, ja jestem kochanką, ja jestem tą pierwszą dziewczyną, którą pocałowałeś ukradkiem, ja jestem Twoją Śmiercią, kochanie, tylko proszę, nie śmiej się przez łzy, i tak nie zrozumiem, bo ja... jestem tak strasznie głupia.
W końcu jestem babą, c’nie?
Niech on w końcu przestanie gadać!


giphy.gif


Wiecie, przypomina mi to Wielką Improwizację Dariusza Szpakowskiego, który w końcówce meczu Polska-Słowenia zaczął gadać. I gadał (choć niektórzy twierdzili, że na pewno czytał z kartki) przez prawie przez 10 minut, nie zważając na to co dzieje się na boisku.
A ja mam ochotę zawołać “Kończ, Turku!”.


No, chodź, pocałuj mnie w usta. Tylko uprzedzam – ja mam strasznie zimne usta, mój miły. Ale nie bój się, teraz będzie ci dobrze, teraz nie musisz się gryźć, nie musisz się bać. Jak ja cię strasznie kocham. No, chodź. To ja. O, Bogowie, jak my dobrze się znamy. Jak brat i siostra, prawda? Jak kochanek i kochanka. Jak mężczyzna i Śmierć, co? Jak Ty i Ja. O, kochanie, jak bardzo Cię pragnę. No, chodź już, głuptasie. Kochanie. Jaki ty jesteś piękny, jaki ty jesteś mądry, jaki ty jesteś odważny. Kocham cię.
Ja... nie mogę z tym walczyć… ja… ja… jestem zbyt słaby, ja… ZZzzZZzzZZzzzz.


Kocham cię, mój mężczyzno, no chodź. Coś się kończy, a nic się nie zaczyna.
I nagle zapachniało jesienią ;)
I niczego nie mogą już zmienić brylanty… na końcach… chrrrrr…


Oczy Viriona zamgliły się lekko.
Też walczył z sennością.


Był stary. Był nawet nie alkoholikiem już, ale opojem. On zaczynał dzień od kąpieli w wódzie. Pił zamiast śniadania, pił zamiast obiadu, wchłaniał gorzałę od wieczora do rana, kiedy znowu spragniony mógł wreszcie wypić coś na śniadanie.
To nie był żaden alkoholizm, po prostu Virion od lat specjalizował się w walce w stylu pijanego mistrza – i tak wyglądał jego codzienny trening.


A jednak patrząc w jej oczy, poczuł coś, czego nie czuł od wczesnej młodości, kiedy rzuciła go jakaś głupia dziewczyna, bo znalazła bardziej wymownego kawalera, a on po raz pierwszy wziął miecz do ręki i machając nim niewprawnie jeszcze, jak cepem, zachlastał tego mężczyznę, zakłuł ją i wszystkich, którzy stanęli mu na drodze...
Och jej, Virion został zabójcą, bo miał TraŁmę, och, wzruszonam! Jak stary siennik wojskowy!
Jednak dalej nie wiadomo co takiego poczuł.


On znał wszystkie burdele na całym cywilizowanym świecie. Od tych najlepszych w Troy, poprzez przepysznie bogate, ale bezduszne w Luan, aż do tych najtańszych w każdym porcie... Nie, nie, port to coś, gdzie przynajmniej powiewa wielkim światem. On znał nawet te przy traktach w lesie, przy karczmach, gdzie normalny człowiek by nie wszedł, bo do karczmy wchodzi się po to, by coś zjeść, a nie po to, by samemu zostać zjedzonym przez wszy i pchły, które tam panowały.


Dobra.
Jeśli to miał być “film życia”, przewijający się umierającemu w ostatniej chwili, to był nieprawdopodobnie nudny. Coś jakby Tarkowski nakręcił pornola.
I tak oto rozwiały się nasze złudzenia na temat fascynującego życia zawodowych zabójców.


Skoczyła nagle, bez żadnego uprzedzenia, bez żadnego zerkania na przeciwnika, bez żadnego brania głębszego oddechu, bez błysku w oczach. W chwili, o której sama właściwie nie wiedziała, kiedy nastąpi, dopóki nie nastąpiła. Wyprowadziła cios. O, Bogowie! Hekke, byłbyś ze mnie dumny – ale zwód! Co?
No. Jaki zwrot akcji i to bez uprzedzenia.


Zobaczyła coś, chyba błysk klingi. Ocknęła się po zrobieniu jakichś dziesięciu kroków.
Może jednak należało spojrzeć na przeciwnika?


O! Skąd ta krew? O, kurwa! Z jej lewej ręki krew waliła jak z cesarskiej fontanny w Syrinx. Mięśnie rozcięte tak, że widać było złamanie kości w dwóch miejscach, rozerwane ścięgna (i widziała to wszystko mimo krwi, która waliła jak z cesarskiej fontanny w Syrinx). Nie mogła nią poruszyć. Palce tkwiły w jakimś przedziwnym przykurczu, drgając lekko, zupełnie niezależnie od jej woli. Ale mnie załatwił!, przebiegło jej przez głowę. O, mamo! Straszny skurcz w lewej łydce, skurcze w obu stopach, w boku. Szlag! Czy człowiek ma jakieś mięśnie w boku?
Tak. Całkiem sporo.


Skurcze w barku, szyi, jakoś tak dziwnie, pod prawym łokciem i gdzieś z tyłu, ale na plecach strasznie trudno określić konkretne miejsce, człowiek tam niewiele czuje. Kurwa. Już nie nadawała się do walki. Była załatwiona. Ale boli, skonstatowała nagle, chyba się zrzygam.
I nie zapomnij do kompletu się posikać.


Była ogłupiała, jak dziecko wystrychnięte na dudka przez starszego kolegę. Już się nie nadawała do walki. Nawet z garbatym studentem poezji, który miałby związane nogi. Kaszlnęła kilka razy. Ale ta krew cieknie.
Znaczy, Achaja ma w tej chwili elegancko popodrzynane tętniczki. Zostało jej kilka minut do utraty przytomności, a potem, jeśli nie otrzyma pomocy, wykrwawi się i umrze. Tymczasem…


W kompletnej, niesamowitej wręcz ciszy rozległ się pojedynczy okrzyk:
– Achaja! – To była Shha. – Zabij skurwysyna, albo ja to zrobię!
Siedź spokojnie! Nie gwałć międzynarodowych traktatów - powiedziała spokojnie Achaja.


Nie mogła się nawet roześmiać. W tym stanie udałoby się być może zabić muchę, pod warunkiem, że ktoś by ją trzymał unieruchomioną w palcach. Ale przynajmniej jakiś człowiek w nią wierzył. Ślina ciekła jej z ust, bo nie potrafiła ich zamknąć. No, ale przynajmniej się nie zsikała.
No, to najważniejsze!


Klnąc, Virion wyraża podziw dla Achai. Klasyczny wręcz przykład pełnego uwielbienia hołdu składanego Mary Sue.
– Kurwa! Taka pierdolona maszynka do zabijania! I ktoś se ją wyhodował gdzieś na boku, w tajemnicy, i ja, psiamać, nic o tym nie wiem. Skurwiele przebrali ją w ten pierdolony mundurek i postawili naprzeciw. – Rzucił złym spojrzeniem i dopiero teraz zrozumiała, że mówi o niej. – Normalnie, babska maszyna do mielenia mięsa! W rzeźni postawić, tam się nada!
To swoją drogą ciekawe, że pieje te hymny pochwalne właśnie teraz, kiedy ona go nawet nie drasnęła, a on prawie odchlastał jej rękę – czyli nie okazała się taka świetna, jak można było sądzić po jej poprzednich pojedynkach.


(...)
– O, żesz ty, mogłem się domyślić! Była niewolnica. Mięśnie z żelaza, biegnąc, robi małe kroczki.
Znaczy, po ponad roku na wolności, Achaja wciąż poruszała się tak, jakby dopiero co zdjęto jej kajdany i jeszcze nie zdążyła się przyzwyczaić?
Ciekawe, jak maszerowała razem z wojskiem.
Drobiąc stópkami.


Silna jak wół. Odporna jak pień, na którym się drzewo rąbie. – Splunął na trawę. – Mało jej ręki nie uciąłem, a ta stoi dalej na dwóch nogach i się głupio uśmiecha! Teraz cię powinien ktoś batem po plecach walnąć, jeszcze większą przyjemność ci robiąc, co?
(...)
– Noż, kurwa twoja mać! Ból szarpie jej wnętrznościami i to taki, że dziesięciu facetów by wyło i zwijało się na trawie, a ta nie dość, że stoi, to jeszcze ze mną dyskutuje! No, co ten Hekke z ciebie zrobił? Co? Kamienną rzeźbę, w którą jakiś czarownik tchnął życie? – Splunął jeszcze raz i uspokoił się trochę.
Sprytny sukinsyn! On gada, gada, gada… Ona krwawi, krwawi, krwawi… Zaraz zemdleje, padnie i po ptokach!


– Dobra. Zasługujesz na łaskę – mruknął. – Dehrin, weź sztylet i stań jej za plecami.
Powiedział to na głos, żeby wszyscy słyszeli.
Czy chodzi o łaskę dobicia, by się nie męczyła?
Nad nami nikt się nie lituje.


– To wbrew przepisom! – ryknął Biafra. – Ma być jeden na jednego!
A cwaniaczek! Nie na darmo znany był jako sukinsyn.


– Zamknij się – warknął Virion.
– Niech on to zrobi – poprosiła Achaja.
I padła na kolana, prosząc, aby ją kto dobił.
Zazdroszczę.


Dehrin, jeden z najlepszych szermierzy wśród „synów”, stanął za jej plecami ze sztyletem w ręku. Wbijając ostrze w jej mięśnie, zlikwidował większość skurczów.
Prześwietlając ją uprzednio swym rentgenowskim wzrokiem.
I w ten sposób uwolnił ją od dokuczliwego bólu. Od razu poczuła się dużo lepiej.
Przepraszam, nie mogę.
Zaś Achaja tak bardzo zaufała swemu idolowi, że pozwoliła, by facet z nożem stanął za jej plecami. Tjaaaa. Ja też nie mogę.


risa%2Bnicolas.gif


Potem zdjął własny pas i przewiązał nim przedramię dziewczyny. To nie był opatrunek; pewnie chciał sprawić, żeby [nic] nie oderwało się od reszty przy gwałtowniejszym ruchu.


Następnie szermierz otrzeźwia Achaję za pomocą walenia w twarz i w splot słoneczny. Tak.


Virion stanął nad nią i pochylił się trochę.
– Odzyskałaś choć trochę świadomości? Dobra. Odpowiadam na twoje pytanie, dupo. Nie obciąłem ci ręki, bo cię musiałem poznać (i żeby to zrobić, prawie obciąłem ci rękę, ale fajne dynda na tej skórze). Musiałem zobaczyć, jak walczysz.
– Prze... – rozkaszlała się znowu – przecież widziałeś…
– Widziały moje oczy. A ja musiałem zapoznać z tobą moje ciało. Nie rozum, nie oczy, nie mnie samego. Wiedziałem, że jesteś dobra, więc musiałem nauczyć ciebie swoje ciało. A tego się nie da zrobić, nie krzyżując mieczy.
No fakt, na inne metody nauki nie bardzo mieli warunki.


I teraz już wiem, jesteś nieobliczalna. Jesteś jak wiatr w górach: raz cię popieści, przyniesie ulgę w skwarze, a zaraz zepchnie z turni w przepaść. W tej chwili jesteś już w połowie załatwiona. Ale też... jesteś pierwszym natchnionym szermierzem z jakim się biłem. Pierwszym w moim życiu!
Hm, czy w świecie szermierzy natchnionych to odpowiednik utraty dziewictwa?


Tu Virion opowiada, jak to naprawdę było z walką Hekkego z Nolaanem… A krew kap… kap… kap…
A analizatorzy ziew… ziew… ziew...
A czytelnicy: daleko jeszcze? Autorze, daleko jeszcze?


To może chwila oddechu, bo ta adrenalina nas zabije.


Virion wyprostował się nagle.
– Nie wiem, co Hekke ci zrobił. Nie mam pojęcia. Sprawiasz wrażenie, jakby od dziecka kazali ci łupać skały gołymi rękami. Ale tak nie było, mówisz jak ktoś wykształcony i to wybitnie.
Mujborze, po tych wszystkich latach spędzonych w wojsku, w niewoli, na wsi i znów w wojsku, ona wciąż jeszcze wysławia się jak arystokratka? I musi tu chodzić o ten akcent i przydechy, bo przecież – cóż ona takiego powiedziała, po czym mógłby poznać jej wykształcenie? “Jestem kurwą, umiem to robić, krzyczałabym pod tobą”?
Mam teorię: Achaja jest żoną ze Stepford. Ciało ma z plastiku, więc nie zmienia się nawet pod wpływem śmiertelnej harówy w obozie niewolników, a jej głos to jakiś ichni odpowiednik Ivony; raz wgrany, całe życie brzmi tak samo.


Jak więc w swoim krótkim życiu zdołałaś się wykształcić, nauczyć łupać skałę rękami i walczyć. Niewolnictwo? Nie. Byłaś za dobrze odżywiona jak na niewolnika, nie masz żadnych zniekształceń ciała. Nawet mięśnie nie urosły ci jakoś przesadnie, nadal masz zgrabną figurę i wielkie cycki. Wniosek: Hekke cię hodował, jak roślinkę.
Bo ja wiem? Raczej jak zwierzątko, takie małe ruchadełko pustynne...


Nauczył cię, ale to nie wszystko. Nie tylko Hekke zrobił z ciebie szermierza natchnionego. Był ktoś jeszcze, jakiś mistrz nad mistrze! Jakiś Półbóg!
Potrząsnęła głową, nie mogąc go zrozumieć.
– Był ktoś, kto cię nauczył, że ból czujesz tylko w umyśle. Że ciało samo w sobie bólu nie czuje. To tylko rozum!
Patrz mi w oczy… Nie ma uciętej ręki… Nie ma krwotoku… To jest tylko w twoim umyśle… Patrz mi w oczy… Adin, dwa, tri...


A jest bardzo niewielu ludzi na świecie, którzy dobrze pojęli tę naukę i jeszcze żyją. Ty spójrz na siebie. Klęczysz tutaj, wykrwawiając się na śmierć, i zamiast wyć, skomleć, płakać... słuchasz mnie uważnie. Ty mi powiedz jedną rzecz, dziewczyno. Kto to był? Kto cię tego nauczył?
– zapytał niecierpliwie Virion, zastanawiając się w głębi ducha, ile krwi ona jeszcze ma w sobie i jak długo będzie musiał ględzić, zanim wreszcie padnie przed nim martwa.


Zrozumiała nagle. Stęknęła głucho, i zaciskając zęby, wstała na nogi. Odetchnęła głęboko.
– Mistrz Anai.
Tamtemu zwęziły się oczy.
– Aż przez to trzeba przejść? – wyszeptał. – Aż przez to? – Potrząsnął głową. – Czasem myślę, że chciałbym, żeby on mi to zrobił.
– Nie chciałbyś, Virion. Uwierz mi, nie chciałbyś. – Oddychała z trudem. – Chyba że lubisz się budzić, krzycząc w obszczanej pościeli.
NEEEEEXT...


Kiwnął głową. Cofnął się poza środek kręgu.
– No, dobra. Uderzaj, kiedy będziesz gotowa. Tylko nie czekaj za długo, bo zaraz się wykrwawisz, stracisz siły, a potem umrzesz. – Uśmiechnął się lekko i wypowiedział słowa, które nią wstrząsnęły: – Żegnaj, siostro!
– Że... żegnaj... braciszku.
Virion uśmiechnął się szeroko, podziwiając swój perfekcyjny timing, bo z tymi słowami Achaja wreszcie zachwiała się, padła i skonała…
...niestety, nie przewidział, że Imperatyw Narracyjny ją wskrzesi.


Drodzy Czytelnicy, mamy nad Wami litość, więc wycinamy drobny fragmencik, ot, niewiele ponad tysiąc słów, w którym Achaja we własnym umyśle spiera się z Hekkem, snuje rozważania o śmierci (z podziałem na śmierć babską, która jest belejaka i śmierć męską, która jest wow, taka groźna, taka cool), a następnie – już nie w umyśle, tylko naprawdę – prosi o pomoc Shhę. Pomoc ma polegać na tym, że ta kopniakiem w tyłek wypchnie ją z powrotem na pole walki. Tak.


Achaja wystrzeliła do przodu, zamykając oczy…
Aaaaaaaaaa!!!
Coś nią szarpnęło
Bum!
coś świsnęło.
Ciiiiiiśśś!
Ocknęła się po trzech krokach, na kolanach, patrząc jak z jej własnego brzucha tryska krew.
A, B, C, już było. Teraz będzie D jak “durności dalej się snują”.


– Kurwa! Zabił mnie – jęknęła.
Już nie miała miecza w dłoni. Leżał obok. Chwyciła się więc sprawną ręką za brzuch. Jakoś tak strasznie miękko zrobiło jej się w nogach. Jakoś tak strasznie ciepło. Miała skurcze we wszystkich mięśniach swojego ciała.
Ja nie wiem, o co chodzi z tymi skurczami. Łapią ją i łapią cały czas, a przecież, do cholery, jest taka super-duper sprawna fizycznie, ciało ma wyćwiczone i odporne… no, chyba że teraz to już jest jakiś efekt wstrząsu?


Ale nie czuła bólu. Już unosiła się gdzieś w górę, ku śmierci, czy – jak mówią niektórzy – innemu życiu. Już nie była za bardzo przytomna. Zobojętniała, płakała cicho. Tu jestem. No, gdzie ta pierdolona śmierć, czy i ona musi się spóźniać? Tu jestem. No, chodź!
Ale cisza.
Tak miękko w nogach... Dlaczego się nie przewraca? Ach! To skurcze ją trzymają. Ale cisza. A może to już? Już umarła?
No właśnie, to nie skurcze, to rigor mortis.
(borze, jakie “nie przewraca”, przecież nawet jakby była spetryfikowana totalnie, to powinna właśnie rąbnąć na ziemię jak deska… Może w achajoświecie efektem ubocznym skurczów jest zapuszczenie korzeni w ziemię?)


Otworzyła oczy.
Ktoś wrzasnął. A potem cała dywizja zaczęła wyć! To było coś niesamowitego. Parę tysięcy zerwanych strun głosowych, bo które mogłyby to przetrzymać?
Iiii, na koncertach się nie bywało.


Królowa z rękami przy twarzy krzyczała, jakby o pożar w pałacu chodziło. Jakby już ją płomienie lizały.
Achaja z trudem odwróciła głowę. Shha, z oczami jak talerze, klęczała na trawie. A bliżej... leżał Virion z szeroko rozrzuconymi rękami.
Muszę przyznać, że ten opis jako żywo przypomina mi słynne “a potem była wielka bitwa i Voldemort zginął”.
Nie, serio, co to ma być? Człowiek czeka na walkę wieczoru, przetrwał z zaciśniętymi zębami tamte poprzednie, przetrwał kilometrowe ględy i pseudofilozoficzne rozważania obojga, nastawia się na starcie tytanów, a co dostaje? Zamknęła oczy i sama nie wie, co właściwie się stało, tyle że ona krwawi, a on leży. Piiii bzzzziuuuu!!!


Niestety, Virion, choć został ciężko ranny, to nie umarł, więc wycinamy kolejny króciutki, tym razem tylko niecały tysiąc słów, fragmencik, w którym usiłuje zmobilizować Achaję, by zebrała resztkę sił, wzięła miecz i podpełzła do niego dokończyć pojedynek.


Szarpnęła rękojeść, o mało nie wypuszczając jej ze zmartwiałych palców. Jęknęła, mocno, to płynęło gdzieś z jej trzewi, i... uniosła miecz.
– Jestem teraz w twojej mocy, dziewczyno? – spytał.
– No... jesteś... – szepnęła z trudem, bo robiło jej się ciemno w oczach.
– To patrz. Tylko najpierw muszę się pożegnać z moim dwuletnim dzieckiem. – Teraz on zagryzł wargi, z najwyższym trudem sięgając do kieszeni.
Będzie pokazywać fotografię! Jesteśmy pewni, że zginie.


– Mam takiego brzdąca, dziewczynkę...
Któraś z tych niezliczonych ladacznic wmówiła mu ojcostwo?


Jest strasznie fajna, dopiero ona pokazała mi, co to miłość.
Fajna. Nożeż, wszetecznica babilońska, czy naprawdę NIKT w tym świecie nie zna żadnego innego określenia?


I mam ze sobą jej – spojrzał jakoś tak smutno – jej mały szaliczek i czapeczkę.
I tego smutnego misia, co nie zdążyłem jej dać na urodziny!


Wyjął z kieszeni kłębek kolorowej wełny, którą jakaś biedna, niczemu nie winna jego dziewczyna zamieniła w taki mały... malutki szaliczek i czapeczkę dla swojego dziecka.
Pewnie przed zaśnięciem przyglądał im się z rozczuleniem i z trudem powstrzymywał płacz.
Żenometr mi się przepala.


O, Bogowie. Oczy Achai wywróciły się i straciła przytomność. Upadła tuż przy jego twarzy.
Omdlała z nudów, czy poziomu kiczu?


– Prawdziwy mistrz, dziecko – szepnął, choć nie mogła go słyszeć – zwycięża nawet wtedy, kiedy nie może ruszyć ręką ani nogą. Ktoś ci kiedyś wyjaśni, o co chodzi. Pomogłem ci. Tylko musisz to zrozumieć.
Sam stracił przytomność chwilę później.
Uffffff, wreszcie…
Tylko odleciał. Królowo, każ go dobić, proszę!
Za waszą i naszą Sprawę. Dobij go, niech nie wstaje.
Nawiasem mówiąc, podstęp z szaliczkiem i czapeczką – bo chyba nikt nie wątpi, że to podstęp? – wydaje się specjalnie przygotowany pod walkę z kobietą, bo wiadomo, baby to takie sentymentalne, na gadkę o dziecku zawsze się złapią. Czy zatem Virion zakładał, że którakolwiek z arkaskich żołnierek dotrzyma mu placu na tyle, że aż będzie musiał tego podstępu użyć? No raczej nie, jest przecież autentycznie zaskoczony skillami Achai. A zatem nosił ze sobą ten szaliczek cały czas? A co, jakby trafił na zimnego, bezdusznego, męskiego zabijakę?
Oczywiście Virion nie mógł tego wiedzieć, ale wiedział Autor. Tak to jest, kiedy w czasie pisania zapomina się, że postacie nie powinny wiedzieć tego co my.
Albo Virion nosi ze sobą zestawy dekoncentracyjne na każdą okazję, dostosowane do różnych przeciwników… Oby mu się nigdy kieszenie nie pomyliły!


Żeby już dobrnąć do końca tego rozdziału – Biafra wykorzystuje sytuację, wmawiając Luańczykom, że pozostałe dziewczyny z oddziału Achai, wszystkie co do jednej, też są mistrzyniami szermierki, wynajętymi za tyle złota, ile same ważą, i bez problemów wykończą resztę “synów” Viriona, a królowa Arkach świadomie poświęciła pierwszy pluton, żeby tylko podstęp nie wydał się zbyt szybko. Nawet galowe mundury przydają mu się w tej mistyfikacji – no wicie rozumicie, to są baby, baby nie dały się ubrać w zwykłe mundury żołnierek, zażyczyły sobie nowych i ślicznych! Luańskie poselstwo rezygnuje z kontynuowania pojedynku, zabiera dupy w troki i odjeżdża, królowa postanawia uhonorować Achaję – jeśli przeżyje – tytułem księżniczki, pozostałe księżniczki protestują, bo jak to, niewolnica i prostytutka? Na koniec Biafra życzy sobie, żeby Achaję zrobiono majorem służb zaopatrzenia i rozpoznania, i oddano w ten sposób pod jego generalskie rozkazy.
To był naprawdę długi rozdział…

P.S.: Jeden z komentujących zwrócił uwagę na rzecz, którą przegapiliśmy, chcąc jak najszybciej już skończyć ten rozdział, który umęczył nas dokumentnie. Otóż: jakim prawem właściwie Luańczycy wycofali się z pojedynku? Niejaki Dehrin, kiedy już Biafra zdążył ich solidnie nastraszyć, mówi tak:
A gówno! My się możemy wycofać i nici z twojego planu, Biafra!
He. Niby jak?
My jesteśmy pozwani i my też możemy obrazę darować. Ot co!

Khę... ale nie oni tu przecież zostali obrażeni, tylko księżniczka, która w konsekwencji ich pozwała. To ona ewentualnie (albo królowa, bo ta przecież już nie żyje), mogłaby okazać łaskę i darować obrazę, wyzwany musiałby się podporządkować jej decyzji!
Wychodzi na to, że teraz cesarstwo Luan straciło zdolność honorową, czego jakoś nikt nie zauważył... 



Z papierowej fabryki leków nasennych pozdrawiają: Jasza w świecących się kamaszach, Kura, która chrapie cicho opierając się na mieczu i Vaherem w malutkiej czapeczce i szaliku

oraz Maskotek, który na targu kupił sobie blaszany miecz oraz złote skarpetki i teraz cieszy się jak dziecko.

43 komentarze:

Vespera pisze...

Wciąż nie mogę uwierzyć, że to wyszło drukiem. I że istnieją fani tego dzieła.

Anonimowy pisze...

No co ja poradzę,że mi się podobało? Te sceny też,najbardziej chyba.W pewnym momencie Achaja krzyczy "Lanni, pisz ten list!" do koleżanki,która miała być przed nią i to mnie bierze za każdym razem.
A ten cytat :„Ty, mała – mruknął w jej głowie Krótki. – Ja parę lat na dworze Luan udawałem czarodzieja. Może byś tak przynajmniej poudawała choć trochę, że jesteś szermierzem" to sobie ostatnio powtarzałam,idąc na rozmowę o pracę...
Ale analiza jest cudowna, wierszyk i karaluch też-zakrztusiłam się śmiechem..Wspaniali jesteście..
Czasami człowiekowi podobają się różne ..no,grzeszne przyjemności...

Chomik

Nefariel pisze...

Pod względem zajebistości major >>> księżniczka i nikt mi nie wmówi, że nie!

A tak serio - Boże, jakie to jest koszmarnie słabe. Naprawdę ciężko mi uwierzyć, że tego nie pisało dziecko. Powaga - gdybym znalazła to na blogasku, w życiu nie dałabym aŁtorowi więcej niż 16 lat. A i to byłoby bardzo na wyrost, bo chociaż autorką natchnioną na pewno nie jestem, to lepiej pisałam pod koniec podstawówki.
Najbardziej mnie zepsuł opis Biafry - chociaż, jak by nie patrzeć, wpasowywał się w upodobania targetu. Trzynastoletni chłopcy może ekscytują się cyckami, ale trzynastoletnie dziewczynki jednak wolą chmurnych-durnych mrocznych biszonenów. Powaga, miałam przed oczami mangoludka.

Anonimowy pisze...

Ugh, jakie to było nuuuudne. Podziwiam was, że udało wam się to przeżyć. Nie jestem pewna, czy przetrwam kolejne części, jeśli będą tak nudne jak to.

Samara Adrianna Felcenloben pisze...

(Otwiera oczy obudzona wrzaskami z pobliskiego orlika)
''Jakaś porucznik z gwardyjskimi odznakami rzuciła się z podręcznymi schodkami. ''-ale o co chodzi w tym zdaniu.

''...księżniczka wytrzeźwiała momentalnie, przestała się chwiać na nogach i zasalutowała dziarsko. ''-dlaczego księżniczka salutuje przed królową.?

Czy mógłby mi ktoś wytłumaczyć ten fragment bo nie rozumiem:
''– No, Chloe – szepnęła Lanni – w karnej kompanii naprawdę nosi się stare worki?
– Mhm. Ale za długo nie ponosisz. Tam się żyje, średnio, dziesięć dni.
– Zalewasz?
– Chciałabyś.
– Shha!
– Co? – jęknęła sierżant. – Ja, psiamać, naprawdę nieuczona!
– Fajnie z wami było. Przepraszam was obie za to, że mówiłam o tym gżeniu z Achajką.
– No! A ja przepraszam za tę wódę. Naprawdę nie mogłam.
– Ja też – wtrąciła Achaja.
– Ty przynajmniej coś tam wydukałaś. A teraz zginiemy wszystkie... mając na sobie stare worki.''

''...bo tak to wychodzi, że dłonie Biafry były bardziej zadbane niż reszta oficerów w całości. ''-a może właśnie o to chodziło?

''Miał regulaminową fryzurę, ale najwyraźniej mu to nie przeszkadzało. ''-a może nie chciał być ''modny'' Aha czyli według regulaminu,każdy mógł mieć fryzurę jaką chciał.Dobrze rozumiem?

''...który zawsze mnie irytuje w kryminałach: '' przepraszam,to jest Kryminał ???

''Ostrzegaliśmy przed wielce dynamicznymi opisami walki? Ostrzegaliśmy.''
Tak to było bardzo ''dynamiczne''(bierze kolejny łyk coli na pobudzenie)

''O! Skąd ta krew? O, kurwa! Z jej lewej ręki krew waliła jak z cesarskiej fontanny w Syrinx.'' -krew leci jej z ręki jak z kranu a ona wielce zdziwiona. Wcześniej nic nic poczuła.A może w Achajoświecie krwotoki są niezauważalne i nie dają żadnych objawów?

Parę pytań:
1.Jak daliście radę przez to przebrnąć?
2.To ''coś'' naprawdę zostało wydane drukiem i można było to spotkać w księgarni?
3.Czy to ''coś'' jest powieścią czy świerszczykiem?

Anonimowy pisze...

Jeśli kiedyś znajdę się w miejscu, gdzie ktoś nakaże mi przeczytanie i zrozumienie treści "Achai", "Burzliwych lat" i "Kronik Ferrinu", to będzie to nieomylny znak, że umarłam i trafiłam do najgłębszych czeluści piekła.

Smok Miluś

Anonimowy pisze...

Rety, ale to jest gówniane... Żałosne porno napisane drewnianym językiem i bez wyobraźni.
Nie, nie wierzę, że to coś ma tylu fanów...
Ale analiza prześwietna, kilka razy śmiałam się w głos.
Więcej poproszę! :)

Karmena

Anonimowy pisze...

A ludzie te bzdety czytają i się zachwycają. Nic dziwnego, że Polska leży w ruinie.

Parę lat temu jeden znajomy stwierdził, że "Achaja" to dobra książka, bo pokazuje, że kobiety też mogą służyć w wojsku. Znając tylko treść pierwszej książki, nie bardzo wiedziałam, o co mu chodzi, ale wyczuwałam gruby bullshit. Jak się okazuje – słusznie. Jak go jeszcze kiedyś spotkam, to chyba mu się prosto w twarz roześmieję…

Moim zdaniem ten tekst najbardziej przypomina opka na podstawie gry. Nie ma logiki, są tylko zasady gry, które może w "Diablo" trzymają się kupy, ale nie w książce. Plus te opisy "ciach!" , "bum!". A ja się zawsze stresowałam, że nigdy żadnej sceny walki nie uda mi się napisać, bo niczego nie wiem o szermierce itd. A po co, można napisać "mach, ciach, prach!"

"Chociaż właściwie, jak się tak zastanowić… ma to dużo wspólnego z honorem!"
Hurra, honor w każdym uniwersum :D

"Wymyślili sobie, że skoro mają tak mało ludności, to mężczyźni będą produkować wszelkie dobra, a baby walczyć, żeby nie umniejszać potencjału."
No przecież jest napisane, że mężczyźni produkowali wszystko. MPREGI w każdym uniwersum!

Ale tak poważnie, żenuje mnie, jak głupia jest ta książka.
Będzie wincyj?

Ag

BeBeBess pisze...

Ale fajnie, że zabraliście się znów za analizę Achaji!
"Odznaki(...) pułku(...) gwiazdki,kanty i belki(...)mogły być z czystego złota." Czy tylko ja mam przed oczami stereotypowego rosyjskiego generała z orderami?
Biafra zwizualizował mi się jako Ashley Wilkes w stylizacji uke i z oczami rekina.

Unknown pisze...

Analiza miodna xD Aż mam ochotę po obronie sobie Achaję pożyczyć na odmóżdżenie. Dobry plan?

Mela Bruxa pisze...

Ja przepraszam, ale za każdym razem, kiedy padało słowo "honor", rżałam donośnie, bo przypominał mi się Oglaf.
I to jest wasza bardzo wielka wina!

Magda pisze...

Chomik dobrze prawi, "Achaja" to może zła książka, ale fajne (wink, wink) guilty pleasure.

Anonimowy pisze...

Dziękuję!! No właśnie,czasem są takie książki jak saga o Dorze Wilk,saga o Ludziach Lodu,Auel i Łowcy mamutów itd.Niby człowiek wie,ze to nie jest Dostojewski,ale to się tak fajnie w pociągu czyta! :)


Chomik

Anonimowy pisze...

Boru, jak się cieszę, że nie dałam się namówić na analizowanie tego... khem... produktu przemiany materii! Moje delikatne nerwy by tego nie zniosły. ;)
Te kretynizmy są po prostu żałosne. Nie wiem, cholera, może to miał być pastisz? Przecież to niemożliwe, żeby ktoś NA SERIO pisał takie bzdety!

Ale, ale, znalazłam cień sensu w tym opku. Tak. Bo wiem, co aŁtor miał na myśli, gdy pisał te swoje ciachy-machy.
"Synowie" Viriona praktykowali Iaidō.

(Żartowałam. Tak naprawdę nie wierzę, że aŁtor wiedział, co napisał.)

Anonimowy pisze...

Mogłybyście po Achai zanalizować Brokeback Mountain. Opkowe strasznie, to chyba pierwszy przypadek, gdzie pierwowzor pisany jest gorszy od filmu, zawiodłam się strasznie.

Anonimowy pisze...

Mogłybyście po Achai zanalizować Brokeback Mountain. Opkowe strasznie, to chyba pierwszy przypadek, gdzie pierwowzor pisany jest gorszy od filmu, zawiodłam się przy tym opowiadaniu strasznie.

Anonimowy pisze...

Mam pytanie - bo nie mogę sobie przypomnieć, a chyba tego zrozumieć nie mogłem (... choć pewnie się nie da) - jak Luańczycy mogli zrezygnować z walki? Znaczy się: obrażają, uchylają się od pojedynku (POST FACTUM), nie dając należytej satysfakcji... - właściwie dlaczego oni mogą?

kura z biura pisze...

Ha! Dobre pytanie, sama to przegapiłam, a to kolejny kwiatek do zbioru idiotyzmów. Otóż kolejny z szermierzy, niejaki Dehrin, tłumaczy, że...

"– A gówno! My się możemy wycofać i nici z twojego planu, Biafra!
– He. Niby jak?
– My jesteśmy pozwani i my też możemy obrazę darować. Ot co!"

...ale przecież są pozwani, bo to oni obrazili! Pozywający mógłby ewentualnie obrazę darować i odpuścić, oni muszą podporządkować się jego decyzjom!

Velg pisze...
Ten komentarz został usunięty przez autora.
Anonimowy pisze...

No! A jak przy zdolnościach honorowych jesteśmy: nie wstyd Luańczykom walczyć przeciwko kobietom? (I to jeszcze takim…: choć Boziewicz i s-ka raczej już kobietom odmawiali „zdolności honorowej”) O ile oczywiście zwyczajnie nie uważają, że reprezentant Cesarza (… czy kim tam jest Virion…) jest warta tyle, ile zbiegła luańska dziwka i chłopska szeregowiec ze wsi...

... i w ogóle: dla mnie ludki z Arkach mogłyby zasłonić się 'słabością niewieścią' kobiet - i tym, że przecież nie chcą, aby znieważać Luańczyków - i wysłać im jedynego męskiego żołnierza w tej armii. Ileż warty jest jeden Biafra wobec całej dywizji? :D

Anonimowy pisze...

Naprawdę żaden z nich nie ma żony, córki, etc. …? Bo OKej, niech nawet będzie sobie „stare prawo”: ale one do siebie mówiły per „siostra”!, nie per „bracie!”. (Nie wiem, jak w przypadku księżniczki: podejrzewam, że to byłaby „córka”, jak w przypadku Królowej...) Dlaczego więc – jeśli przy księżniczce musi być >CAŁA< rodzina, to nikt nie podnosi zarzutu, że Luańczycy >swoich< córek i sióstr przecież do ekipy pojedynkowej nie włączyli?...

Ethlenn pisze...

Pewnie wiecie, ale V część Pomnik Cesarzowej Achai ma fajne recenzje: http://lubimyczytac.pl/ksiazka/215608/pomnik-cesarzowej-achai---tom-v
Tylko tutaj jakieś hejty (i dlatego tu jestem).
Idę czytać analizę, mam kawę i czekoladki^^
E.

Canaris pisze...

Wcieło coś mój poprzedni komentarz wiec sie powtórze :P

Moim zdaniem naczelną wadą Achaji jest po prostu to że autor pogubil sie w tym co chce pisać.
Bo z jednej strony mamy Arkach i Xeny wojowniczki w spodniczkach, Syriuszka matołka i jego kariere assasyna plus przygody na dworze, Miszczów Natchnionych w niewoli, wojsko rodem z starych dowcipów o LWP czyli coś co pasuje do komediowego fantasy ala "Arivald z Wybrzeża" ( nota bene jedyna dobra ksiażka Piekary )..
A z drugiej strony filozoficzne rozważania, intrygi, polityke, cały ten bełkot o Ziemcach, tortury, kastrowania, obozy smierci itp czyli mhrok, realizm, zuo i ogórki kiszone ala Wiedźmin, Wegner czy Saga o Twardokęsku.

Moja teoria :

Swiat Achaji to po prostu świat Terry z którym stracono kontakt w trakcie Age of Strife a teraz stoi na drodze Wielkiej Krucjaty prowadzonej przez samego Imperatora ( Chwała jego imieniu po wieki ). Wirus to avatar Chaosu/demon który chce nasypać piachu w tryby Krucjaty i wykorzystać artefakty które pozostały na planecie po Mrocznych Wiekach Technologii a do tego potrzebuje zaawansowanej cywilizacji i stąd ten bełkot o Ziemcach i "szeptanie na uszko".

Alla pisze...

Nie bardzo chce mi się szukać, więc zapytam :) Czy Biafra nie był synem królowej Arkach? Coś mi się mgliście pałęta po umyśle, że Zaan (albo ktoś inny) tłumaczył, że właśnie dlatego jest jedynym mężczyzną w całej tej kobiecej armii. Chyba że to nie ta sama królowa..?

Szczerze, pogubiłam się w całej tej polityce, wojnie, administracji, gospodarce... Tym bardziej was podziwiam, że to ogarniacie i zapamiętujecie :)

Anonimowy pisze...

Tak, Biafra był synem królowej i dlatego pozwalał sobie śmiało z nią rozmawiać.

Chomik

Korodzik pisze...

gońcy przyniosły nowe mundury

Nieee, to tak było w oryginale? "Gońcy przyniosły"?!

tuptaczek pisze...

A ja właśnie odświeżam sobie poprzednie części analizy i tam było, że Biafra był synem jakiejś księżniczki, i jako mężczyzna nie mógł robić nic znaczącego politycznie, dlatego mu załatwiła robotę w wojsku, a potem umarła. Czyli na pewno nie może być synem tej królowej.

Anonimowy pisze...

A to nie było tak, że Biafra był dzieckiem królowej, ale nie mogła mieć syna-następcy, więc został oddany na wychowanie księżniczce (która potem przez niego umarła), ale ponieważ był synem królowej dostał robotę w wojsku?

Micha

kura z biura pisze...

Spokojnie, wszystkie tajemnice związane z pochodzeniem Biafry zostaną wyjaśnione w następnym odcinku :)

Nolifestyle pisze...

Niewiele książek wywołało u mnie takie poczucie zniesmaczenie. Niewielu też autorów z takim sadyzmem traktowało swoich bohaterów.

WTFcaptcha? pisze...

No co Wy? Przecież Biafra to ten koleś z Dead Kennedys.

Anonimowy pisze...

Czy analizy pojawiają się co tydzień, czy co dwa tygodnie? Jestem tu nowa i nie się orientuję. Plus, UWIELBIAM wasze analizy książek, szczególnie Achai. Odwalacie kawał dobrej roboty.

Natarela pisze...

Analiza świetna :) Po przeczytaniu „Achai” wątpiłam, czy na pewno autorzy pochlebnych recenzji mieli w rekach tę samą książkę... Grunt, że całkiem „fajnie” się paliła :)
A odnośnie tego co napisał Chomik: „Achaja” jest esencją kiczu - Mary Sue, niekonsekwentny świat przedstawiony (nie trzeba się skupiać na akcji, bo i tak nie ma między poszczególnymi wydarzeniami związku przyczyno-skutkowego), potoczny język używany także w opisach, oddziaływanie na najprymitywniejsze instynkty odbiorcy, itd. Kicz został stworzony po to, żeby się „podobać” - niezależnie od gustów, bo kicz jest zbyt oczywisty, by one mogły wpływać na jego odbiór. Człowiek inteligentny potrafi to jednak dostrzec i podjąć świadomą decyzję o jego odrzuceniu - jako czegoś zbyt prostackiego i niegodnego dłuższej uwagi. Do „Achai” osobiście nie polecam wracać. Zbyt długie obcowanie z kiczem tych gabarytów grozi spłyceniem i uodpornieniem się na o wiele lepszą literaturę.
Pozdrawiam, Natarela

Anonimowy pisze...

Kiedy kicz może bawić,jak złe filmy o rekinach czy "Zabójcza ryjówka" :)


Chomik

Ethlenn pisze...

BTW. czytam właśnie "Straż Nocną" Pratchetta i uświadomiłam sobie, że fragment "„Odpowiedź: Ciężko – tu wstawić pełny tytuł pytającego – ale dzięki naszym dowódcom przetrwaliśmy i możemy zameldować o zwycięstwie!” " jest nieudaną kopią przysięgi, którą odczytywał Vimes...
Hierofania dnia.

@Chomik: polecam "Rekina widmo". Lub "Birdemic" dla osób lubiących ryzyko :) Jestem zapalonym amatorem filmów klasy Z.

E.

Anonimowy pisze...

@E:
jest nieudaną kopią przysięgi, którą odczytywał Vimes...
O,kurczę,nie! Tam to było zabawne!
Rekina widmo"- o,brzmi dobrze! Ja polecam "Zombie bobry",widziałam w zeszłym roku na Festiwalu Filmów Unikalnych na Nordconie!Tam zawsze lecą hity w rodzaju "Mordercza opona",porno parodie itd.


Chomik

Anonimowy pisze...

Taka luźna uwaga. W Achaji (i tej scenie) autor nie osiągnął jeszcze (wbrew pozorom) szczytu przegadania.
"Pomnik cesarzowej" w 98% składa się mniej więcej z gadulstwa, przy którym powyższy rozdział przypomina wyniosłe milczenie mnicha który złożył śluby milczenia.
Serio.

Anonimowy pisze...

Najwyraźniej przewlekła awaria kompa pozbawiła mnie aktualnych analiz i dyskusji, ale nic straconego, nadrobię.

Mam skromną uwagę do ględzenia pojedynkowo-Achajowo-Virionowego:

W "Pasterskiej koronie" - najnowszej/ostatniej? książce T. Pratchetta jedna z czarownic jest opisywana jako zanudzaczka świń - "Zanudzanie świń pozwalało uniknąć licznych nieprzyjemnych pisków. Zanudzaczka, taka jak Petulia, po prostu mówiła do świń, aż te umierały z nudów".

Tak więc wicie rozumicie - Ziemiański antycypował

Astroni pisze...

Boziu, ale chłam. Niby w tej nieskończonej studni dziegdziu przebłyskiwały elementy godne uwagi - to, że drobna obraza pociągała za sobą walkę wojsk, że odmowa odbierałaby honor, który był gwarancją stabilności... Mowa o głupiej Śmierci, która musi być kobietą nawet mi się podobała! Ale to tylko drobiazgi wmieszane w morze dziecięcej, absolutnie doraźnej niekonsekwencji, durnego, bezwartościowego języka (toć początek z poprzedniej analizy był taki, że nie wiedziałam, czy mówi wykształcony oficer czy półdziki chłop) i jeszcze ten unoszący się nad całością natchniony faping... I to anatomiczne nieprawdopodobieństwo. To już poprzedni tom wydaje się przy tym ciekawą historią z krwi i kości, bo i wiele się działo, i wątki się przeplatały, i postacie się jakoś tam od siebie różniły... A teraz? Toż to się prosi o parodię! Tyle że z rozpaczy nie mam siły jej pisać... Najwyżej kiedyś zbiorę się i, z myślą o Achai napiszę swój własny fantasy pornos i też będę trzepać kasiorę. Tylko że fabuła będzie XD

Tylko wobec jednego mam uwagę. I ten pierwszy sukinsyn w królestwie naprawdę nie wpadł na pomysł, żeby to ciury poprzebierać za żołnierki i wystawić na rzeź, a bojową elitę odesłać na tyły? - jak? kiedy? Dowiadujemy się przecież później, że żołnierki puścili na pojedynek jeszcze w strojach galowych, nie było więc czasu na przebieranie się. A na pewno nie tyle, żeby po cichu przemycić w mundury służby tyłowe, kucharzy, koniuszych, gońców i tak dalej, podmieniając w tej sposób setki ludzi. Zwłaszcza że podejrzewam, iż ów plebs różnił się gabarytami wystarczająco, żeby mieć problemy z wbiciem się w dopasowaną do charakterystycznego kobiecego kształtu żołnierskiego stroju. A już na pewno, żeby "rodzeństwo" Viriona zauważyło, że coś jest nie teges.

Unknown pisze...

"paplającą o bzdetach babą"
O bzdetach to tu najwięcej ałtor papla. Znaczy - jest babą?

"Śmierć to kobieta – nie potrafi nawet porządnie napiąć cięciwy. Dlatego ciągle żyjemy, choć to na zdrowy rozum niepodobieństwo i idiotyzm."
Dziwne, a kiedy indziej się mawia, że w życiu pewna jest tylko śmierć. :)

"Silna jak wół." "Mięśnie z żelaza"
No to skoro kobieta może być taka supersilna, to czemu przy byle okazji ałtor prezentuje pogląd, iż "baby to są do niczego"?

Anonimowy pisze...

Wiecie co... Zupelnie nie macie pojecia jak to bylo czytac te Achaje 20 lat temu prawie. Takich ksiazek nie bylo, jeden nieszczesny Wiedzmin, tez nierowny i momentami bardzo przegadany. Jeden Tolkien cierpiacy na zadecie i zatwardzenie i Conan, ktorym bic, ruchac i pic.

Tak, Ziemianski wielkim pisarzem nie jest, ale jedno mu przyznaje, ze wymyslil cos w sumie nowego, tak jak i Sapkowski.
Achaje daje sie lubic, nawet jezeli miejscami jest MaryS, sadze jednak, ze jest mniej denerwujaca i glupia niz standardowe przedstawicielki tego rodzaju. Ostatnio czytalam Dorem Wilk, dajcie spokoj, to dopiero jest koszmar, uj i mordega. Przy niej Achaja, to rowna babka.
A Ziemikansikemu udaje sie czesto i gesto czytelnika rozsmieszyc, nie z powodu zenady, ale celnym dialogiem, Trzeba po prostu sie przestawic, nabrac dystansu.
Czekalam te 10 czy wiecej lat na kontynujace Achai, tak wiec ksiazka nie jest az tak zla - tak, jak sie robic specjalnie Ciezki Mlot - to nawet Sienkiewicza i Mickiewicza mozna zblaznic - no inaczej nikt by o niej nie pamietal. Cos w sobie ma, czasem irytuje, sa dluzyzny, ale ogolnie to dobrze wchodzace czytadlo. Naprawde. Ja na tym nie usypialam tak jak na Panu Lodowego Ogrodu, gdzie sie autorowi nie chcialo wlasnej historii juz ciagnac.
Mamy bardzo malo autorow fantasy, dobrych jeszcze mniej. Wole juz tego Ziemianskiego, Brzezinska, Sapkowskiego, niz dore Wilk, a wy nie?
Pomnik Achai tez daje sie czytac, chociaz zaluje, ze Achai tam ni ma.
Do Ziemianskiego czytelnicy mieli pretensje o ostatni tom i zakonczenie historii. Nie do konca o to, ze dupy i taki, a nie inny jezyk czy poziom dziecinny, bo to tam ogolnie pasuje.
Najgorzej wypada mu teraz Viron. Tak, tak, ten sam Virion, ktorego tu masakrujecie. Okazalo sie, ze czytelnicy go polubili, a teraz czas na jego dzieje... I o ile Achaje lubie i bede miec do niej sentyment, to ten Virion strasznie mnie pierwszym tomem rozczarowuje.
I naprawde Ziemianski w porownaniu z taka Klatwa przeznaczenia, to naprawde kawal cholernie dobrej fantasy i ksiazki.

Anonimowy pisze...

Ksiezniczko moja, przeciez to bylo piekne... Nie, nie zrozumie nikt jak to bylo wtedy to czytac i jak sie to robilo kanoniczne :P

Tesknie za Pacynskim... Ale nich Ziemianski sobie pisze Achaje, niech pisze, tylko niech go tam redaktorzy pilnuja.
A Sapek niech pisze tylko Wieska i przestanie dupe zadzierac. Ile mogl juz tych opowiadan popelnic przez te lata, a sie focha i wezmie i umrze. Ta jego husycka nuda straszna...
Sirh

Anonimowy pisze...

Analiza jedyna słuszna bo nad Achu*ą nie sposób się nie znęcać.

Jeden tylko zgrzyt, ale za to poważny... Ile lat miała Jasza że zasypiała na Tarkowskim? 14? 18? Bo na pewno nie więcej. Rozumiem, że Solaris czy Stalker to nie Hobbity, Pottery czy inne Wojownicze Księżniczki, ale takie eksponowanie słomy w butach jest godne jednej z powieściowych "dupeczek" Ziemiańskiego a nie recenzentki z Niezatapialnej Armady. Mam nadzieję że Jasza od tamtego czasu nieco dojrzała. Na tyle przynajmniej, żeby wiedzieć, że jak nie rozumie się, to nie komentuje się, ogółem.