czwartek, 31 stycznia 2013

209. Wielka Gildia Niedorajdów, czyli Stali i patrzyli, i było im przykro (2/2)


Drodzy Czytelnicy! Kontynuujemy mroczną i krwawą opowieść o Sonei i upiorach ze studni. W dzisiejszym odcinku przekonamy się, że na zagrożenie nie ma jak chędożenie, gdy robi się niebezpiecznie, to bachora trza odesłać do kuchni, niech rodzicom nie przeszkadza, że moc magów nie wystarcza nawet na uleczenie pijackiej czkawki, a przy okazji odbędziemy krótki kurs zarzynania dobrego pomysłu. Indżoj!

Analizują: Jasza, Kura i Sineira.

http://www.trylogiaczarnegomaga.aaf.pl/otwor-demonow-vt231.htm


Przebudzony zbawienną bliskością, niczym skrzydłami motyla, muskał wargami i opuszkami palców całe jej ciało, pragnąc ukoić ją, przeprosić.
Miał ją (jej!) bronić. Nie udało mu się.
A co, te małe zielone jednak ją dorwały? Coś przegapiliśmy?
No, na stres ją naraziły, monstra jedne obślizgłe!

Mimo że obudził się, był cały rozdygotany.
Pomimo tego, że obudził się cały w motylkach?
Może te motyle z brzucha mu się wyrwały... dołem albo górą..
Z drugiej strony, gdyby się nie obudził, to by nie dygotał.

Czasem obraz rozmazywał się, to znów troiło mu się w oczach. Widząc trzy nagie, pokryte słodką gęsią skórką Sonee, nie wiedział czy uśmiechnąć się szelmowsko czy zasępić.
Raju, jakież on podłe wińsko kupił, że ma aż takie sensacje?

Było z nim bardzo źle. Wciąż czuł uciążliwy nacisk w piersi, towarzyszący przy [przy] obecności demona.
Skrzywdziłeś ją, zakołatały się [się] konwulsyjnie jego myśli.
Szept jego usłyszały tylko opadające cichaczem delikatne drobinki kurzu.
Załopotały uszami, niepewne, czy się nie przesłyszały.
A nanotechnologiczny system podsłuchowy przesłał to do Bazy.

Przełknął głośno ślinę, pochylając się nad kobietą.
Glduk! Pierwszy raz mam do czynienia z taką grą wstępną.

Zwilżył jej usta swoim językiem, zatapiając się czule w jedwab warg. Słodko. Zawsze smakowała czystą słodyczą. Ciepły, uspokojony oddech owiewał mu twarz, wprawiając mężczyznę w nastrój jeszcze bardziej nostalgiczny.
A przecież nie umyli zębów przed snem...
Może nostalgia brała się ze wspomnienia wczorajszej kolacji?

Przygotujcie się. Teraz to będzie straszne angstowanie.
Pamiętał ten pierwszy raz, kiedy trzymał w ramionach jej nagie ciało. Zakazane, kuszące, a od tamtej chwili już tylko jego. Choćby i sztylet przystawiali mu do gardła, nie oddałby Sonei nikomu. Pamiętał to uczucie głębokiego, samolubnego posiadania. Była tak krucha i tak potężna zarazem. Zadziwiające, lecz odkurzyła te strony jego jestestwa, których nawet nie spodziewał się jeszcze posiadać.
Bo już myślał, że mu kuśka od magowania uschła, a tu proszę, niespodzianka!
...puściła zielone listki.
Jako różdżka aaronowa ;)

Wiedział, że całkowity lód jego serca powróci. Lecz jeszcze nie teraz.
Mężczyzna zacharczał, upadając bezwiednie obok kobiety.
Znaczy, upadł, nie zdając sobie z tego sprawy, czy też aŁtorka miała na myśli jednak “bezwładnie”?

Dyszał ciężko, próbując złapać oddech. Przycisnął dłoń do klatki piersiowej. Serce bolało, ściskało, rozkurczało się gwałtownie.
Zlodowacenie przyszło nagle, jak w tym durnym filmie.

Zassał powietrze przez zaciśnięte mocno zęby.
Odfiltrowując co większe muchy.

Kiedy myślał, że jego ciało już wkrótce wybuchnie, poczuł jak drobna dłoń zaciska się na jego ramieniu w zatroskaniu. Tchnęła w jego trzewia pewny strumień magii,
Gdyż Sonea ma rękę-pompkę, którą jak nie chuchnie - to facetowi aż kiszki nadmucha.

sprawnie pozbywając się bólu mężczyzny, lecząc, kojąc, pieszcząc.
O luba, popieść me trzewia!
Tchnij w kiszki strumień radości.
O luba, twa dłoń mnie ogrzewa
Gdy głaszczesz moje wnętrzności.

Powoli wyprostował się, zaciskając kurczowo dłonie na pościeli.
To, co ona zrobiła mu z kiszkami, musi mieć straszne konsekwencje. Nie dziwię się, że wstawał powoli i ostrożnie, zaciskając nie tylko pięści.

Nie czuł się na siłach by spojrzeć w te jej ciepło-brązowe oczy. Kobieta cierpliwie masowała kciukiem (tylko kciukiem, pozostałe palce odłożyła do szuflady) napięty mięsień barku mężczyzny. Drugą ręką sunęła po ramieniu w dół. Swoją małą dłonią, przykryła jego pięść.
- Stałem się rozlazły i sentymentalny, Soneo. – Jego głos był cichy i zachrypnięty. – Gdzie się podziała moja potęga?
Też byśmy chcieli wiedzieć.
Rzeczywiście - facet jest rozlazły. Czy nie ma tam nic o przydeptanych, filcowych laczkach z odklejająca się podeszwą?

Wciąż klęczał, lekko kuląc ramiona, nie odwracając się w jej kierunku.
- Tutaj - odparła czule, mocno przytulając się do pleców mężczyzny.
W dupie???

Chwycił kobietę za przedramiona, przyciągając ją bliżej siebie. Złączył ich palce ze sobą.
Palce tych przedramion.

Ach… Warto było.
Pociągnęła go lekko do tyłu, kładąc głowę mężczyzny na swoich kolanach. Odetchnął głęboko, rozluźniając się. Przymknął powieki, kiedy palce Sonei zanurzyły się w długich pasmach jego włosów. Kruczo lśniły blaskiem poranka, przywodząc na myśl najczarniejsze niebo nocą.
Zaiste, czarne słońce wschodziło co dzień nad królestwem...
Eos Różanopalca ze wstydem chowała za siebie ręce czarne od pługa.

Zetknęła swe czerwone wargi z czołem Akkarina, czerpiąc z tego słodką przyjemność. Delikatnie musnęła jego nos, a mężczyzna uśmiechnął się krzywo. Sięgnął po usta kobiety, ciągnąc ją za kark w dół.
Tłumacząc z aŁtoreczkowego na nasze: ona chciała minetki, on wołał dać jej buzi.

Długą, pełną słońca, chwilę później oderwała się od niego, by złapać w końcu oddech. Akkarin pomasował swoją pierś, myśląc że serce zaraz wyrwie się z okowów ciała, gnąc ku krainie spełnienia.
Co mu się tam zgięło, bo nie pojęłam?
Dziób pingwina, zapewne.
Mnie wyszło, że to okowy ciała mu się wygły.

- Zawsze byłeś kimś najpotężniejszym, przed kim zwykły osobnik drży, - szepnęła wprost do jego ucha. – Mimo swojej potęgi, przede wszystkim jesteś człowiekiem, a człowiek ma swoje słabości. Każdy.
Aaaa, już wiem, co mu się zgięło... No chłopie, po takiej nocy to się może zdarzyć, nie załamuj się.
E tam, Yennefer znała bardziej skuteczne zaklęcia szeptane wprost do ucha ;)

- I powiedz mi, jak wielkim głupcem byłbym, gdybym nie był z tobą?
Wedle kanonu, to martwym głupcem.

Sonea zaśmiała się radośnie, trafiając z miejsca pomiędzy chmury.
Dobra, jej śmiech rzucił nią wysoko w górę. Ktoś jeszcze miałby odwagę opowiedzieć jej kawał?

Lecz później serce znów ścisnęło się trwogą, wracając do rzeczywistości.
I tak bujała się w tę i we w tę.

- Wiem, wiem, - pomasował kciukiem jej wargę.
Czy oni nie mają innych palców, jak tylko kciuki!?

– Przezwyciężymy to.
Oboje jednak wiedzieli, jak wielkie kłamstwo wypłynęło z jego ust.
Znaczy, że jak się raz zgięło, to już się nie wyprostuje? Biedny Akkarin.
Źle, gdy się upiór pod biurkiem schowa,
Źle, gdy pożycie zakłóci.
Zwiędła łodyga akkarinowa
I nic jej życia nie wróci.
Próżno Akkarin damę pociesza,
Że jeszcze - kiedyś - urośnie.
Jak mokry jaskier smętnie się zwiesza,
Jak glutek dynda żałośnie.

- Cery znalazł szpiega! Musicie natychmiast iść do slumsów, nie jest dobrze. – Takan jak burza wpadł i jak burza wypadł z ich pokoju. Patrząc po sobie, całując się ostatni raz, szybko zebrali się, schodząc na dół.
Tak nagle wpadł do ich sypialni? Wyczucia koleś nie ma.
A do dziecka nawet nie zajrzeli. Nadal. Niech ich drzwi ścisną.
Ojtam, to się znudziło, zrobią sobie nowe.
Przecież demonięta wieszczyły, że może ją posiąść wielu facetów i narodzi mnóstwo dzieci.

W zaistniałej sytuacji, podziemne korytarze zdawały się być niekończącym się piekłem niepewności.
Pamiętacie: szybko zebrali się, schodząc na dół.  - zabłądzili w drodze na śniadanie. a piekłem niepewności jest myśl, że zostanie im tylko owsianka z kożuchami.

Para magów była osłabiona przez dezorientację, a ich zdenerwowanie odczuł nawet przewodnik, który nieświadomie przyspieszył. Wdrapując się po drabinie, Sonea prawie jęknęła z ulgi, kiedy światło otoczyło jej twarz.
Nie zabłądzili w kanałach, znaleźli drogę do włazu. Ufff.

Chłopak wskazał im dłonią kierunek, po czym czmychnął pospiesznie jakby poszczuty Gwardzistami.
Hau, hau, hau! - szczekali wściekle Gwardziści.

- Trzymaj się blisko mnie, - mruknął cicho, naciągając szeroki kaptur płaszcza kobiety nisko na jej oczy. Odetchnęła głęboko i przytaknęła, ruszając w ślad za nim.
Mijani co chwilę ludzie z każdym zakrętem przerzedzali się.
Jak to? Byli coraz rzadsi jak rozcieńczana wodą zupka?
Jakoś tak niewyraźnie wyglądali, pewnie Rutinoscorbinu nie wzięli.

W końcu zostawili ich sam na sam w romansie z zapachem slumsów.
“Romans z zapachem slumsów” - to brzmi jak tytuł Harlequina.
Mocny romans, z nutą gnijącej ryby.

Kiedy Cery ich dostrzegł, wyrzucił ze zniecierpliwieniem ręce do góry.
- Wolniej się nie dało? – syknął wyraźnie zniecierpliwiony. Oderwał się (niecierpliwie) od ściany, podchodząc (ze zniecierpliwieniem) do przybyłych. – Nie wiem co się dzieje, ale jest nieprzyjemnie.
Sonea podejrzliwie spoglądała to na złodzieja to na maga.
- Nieprzyjemnie? – Odważyła się zapytać. – Co masz przez to na myśli?
- Chodzi o zapach slumsów - wyjaśnił Cery.  - Jest nieprzyjemny.

- Moi ludzie widzieli wczoraj, jak waszemu sachakańskiemu przyjacielowi jakieś pokraki odrywają rękę. – Prychnął zirytowany. – Jak to się powtarza, brzmi to jeszcze bardziej bezsensownie.
No wiecie, odrywanie facetowi tej samej ręki przestaje śmieszyć już za piątym razem.

- Pokraki powiadasz… - Akkarin zmarszczył w zamyśleniu czoło, wiedząc jaka będzie odpowiedź.


http://www.lezeipachne.pl/wp-content/uploads/2011/06/pokrak.jpg

- Pokraki, zielone dzieci, taka śpiewka. Chyba muszę ograniczyć im dostęp do spylu.
Dlaczego on rżnie głupa? O tych pokrakach, zielonych dzieciach wie już Grześ i cała wieś. Przecież poprzedniego dnia Wojownicy spuścili się w otwór (khhhh...) i swoje przeżyli. Nie ma cudów - wiadomość o infernalnej dziurze w centrum miasta musiała się rozejść.

- Uważaj na siebie, Złodzieju. – Poklepał go po ramieniu. – Weź to sobie poważnie do serca, strzeżcie się ich wszyscy. W spotkaniu z nimi nie ma ratunku.
Ojej...
Nieno, ja nie mogę, co z nich wszystkich takie zwiędłe łodygi się nagle zrobiły?! Heloł, ludzie, jesteście magami, macie potężne moce!
Zdaje się, że z całej magiczności zostały im tylko laski z gałkami na szczycie.

Zbity z pantałyku mężczyzna wskazał im kierunek, po czym pospiesznie rozpłynął się w ścianie chcąc porozmawiać z czekającym na niego Golem.
Ściana zaślurpała i odbeknęła zdrowo.

Z każdym kolejnym krokiem, trudniej było oddychać Sonei.
Sugerowałabym wizytę u pulmonologa.
Toż to dziewczyna ze slumsów jest! Ależ się wydelikaciła przez tę naukę na Uniwersytecie!
Od nadmiaru nauki zapadła na suchoty.
Albo pielęgnuje przewlekłą obturacyjną chorobę płuc.

Nie wytrzymując napięcia, chwyciła dłoń Akkarina. Ścisnął zziębnięte palce kobiety, przyciągając ją bliżej siebie.
Każdy moment dobry, by się trochę pomacać.

Kiedy dotarli do ciasnego przejścia, prowadzącego na placyk za starą, obskurną speluną, mężczyzna przystanął. Oparł się plecami o mur, wyglądając zza rogu.
- Jakikolwiek interes mają te potwory [a interesa straszne mają...] - szepnął cicho, przyciągając drobną kobietę do siebie, - skutecznie wyeliminowały naszego szpiega.
Sonea wyjrzała przez jego ramie. Sachakanin siedział skulony na rozwalających się schodkach, prezentując sobą wszelkie nieszczęścia świata.
Zwłaszcza masowy wyrąb lasów deszczowych.

Poszarpane ubranie całe było w zakrzepłej krwi, kość prawego barku sterczała dziwnie nago,
no tak...
a lewa ręka, trzymająca butelkę jakiegoś trunku, chybotała się pijacko.
Proszę mi nie wmawiać, że w dzielnicy slumsów ktokolwiek zwrócił na niego uwagę.

Mężczyzna od czasu do czasu czkał, nie podnosząc spojrzenia znad ubłoconych butów, prawdopodobnie nie mając żadnego kontaktu z rzeczywistością.
To on żyje? Z nieopatrzoną dziurą po wyrwanej ręce? Może mi ktoś wyjaśnić, jakim cudem się jeszcze nie wykrwawił? Albo nie zabił go szok?
Albo jest Elementem Komicznym. Takiemu wszystko wolno.

Oparła głowę na piersi Akkarina, uspokajając oddech. Szybko musnął jej policzek, szepcąc brak nam czasu nawet na szybki numerek, sorry i począł przeciskać się przez przejście. Zrobili to bezszelestnie, ponieważ jak wiadomo Akkarin dobrym nauczycielem jest i wyszkolił doskonale swoją uczennicę. Nie tylko w tym.
Nie chcę wiedzieć w czym jeszcze ją szkolił, poza cichym chodzeniem w zaułku.
I przy tym całym doskonałym wyszkoleniu oboje zachowują się jak kompletne dupy wołowe.

Rozeszli się w dwóch różnych kierunkach. Wielki Mistrz posłał marnej siły pocisk, kierując go koło nogi szpiega. Magia wzbiła w powietrze tuman kurzu, co Sachakanin skwitował czknięciem. Sonea odetchnęła z ulgą, wiedząc, że szybko to zakończą.
No kur...dybanek, czy ta baba jest głupia, czy tylko udaje? Spodziewała się epickiej walki z tym schlanym półtrupem?
Najlepsze lekarstwo na czkawkę, to postraszyć czkającego. Widocznie Wielki Mag tego próbował.

- Cieszę się, że w końcu będę mógł się z tobą zapoznać. – Kobieta krzyknęła przeraźliwie, kiedy czyjeś silne ramiona zakleszczyły się wokół jej talii. Ceryni mówił co stało się ze szpiegiem. Nie wspomniał tylko, że było ich dwóch.
Mówił i mówił, i dość długo to trwało. Tamten czkał, a my czekamy.
Ej, zaraz, ale ja zrozumiałam, że ten szpieg to był ich człowiek, dlaczego teraz jego kumpel ich atakuje?
Albo Ten Drugi, który nie wiadomo skąd się wziął, ale jest bardzo towarzyski.

W pierwotnym odruchu strachu, zaczęła wierzgać i wyrywać się postawnemu mężczyźnie. Skwitował to jedynie gromkim śmiechem i zasapanym oddechem skierowanym wprost do jej ucha. – Ohoho! Jaka waleczna.
Akkarin przeklął szpetnie, puszczając na ziemię martwe ciało szpiega bez ręki.
Który z wielkim poświęceniem trzymał się życia tak długo, by móc zemrzeć w odpowiedniej chwili i z właściwą dozą dramatyzmu.

Z wielką furią atakował przybysza, bojąc się jednocześnie o to, czy nie trafi przypadkiem jej.
Totalnie to widzę: szpieg zasłania się Soneą jak tarczą, a Akkarin skacze wokół niego, usiłując go trafić w jakieś nieosłonięte kawałki (w sumie, skoro Sonea była drobna, a napastnik postawny, to nawet miało szanse powodzenia).

Szeroka twarz Ichaniego spływała potem. Wiąż [wiąz, takie drzewo] wysapywał do ucha jego kochanki [- Wiąż! - wysapywał do ucha jego kochanki - Wiąż i smagaj mnie batem!] jakieś słowa, na których dźwięk kobieta wyrywała się jeszcze zapalczywiej. W Wielkim Mistrzu wściekłość sięgała zenitu.
Też bym się na jego miejscu wkurzyła widząc, że moja (podobno) najzdolniejsza uczennica zabawia się w uliczne bójki zamiast użyć cholernej magii.
Ba, żeby ona chociaż zabawiała się w bójki, ona tylko pozwala sobą miotać i szarpie się troszkę.

Sonea z całej swej siły grzmotnęła łokciem w twardy brzuch oprawcy, nogą trafiając w
krocze.
*próbuje to sobie rozrysować* Plastuś, no mówiłam!
Zrobiła takie coś i nie ma mocnych...

Padła na ziemie jak długa, kiedy z jękiem skulił się.
Nic dziwnego, odwaliła absolutnie niemożliwą figurę, to i równowagę straciła.

Tarcza Ichaniego zadrżała niebezpiecznie, lecz niestety zdołał ją utrzymać.
- Ty mała kyraliańska kurwo! – ryknął, chwytając ją za kostkę.
Jej kochanek nie pozostał bierny. Przyskoczył do kobiety, sztyletem przybijając jego rękę do ziemi.
Bo kobieta na widok tego skoku ze strachu zmieniła płeć.
Sądzę, że Akkarin postąpił tak z wrogiem, ale dlaczego Sachakanin stał na czworakach, to nie wiem.

Sachakanin zawył przeraźliwie, puszczając ją. Zanim została mocno przyciągnięta do Akkarina, kopnęła silnie twarz jęczącego mężczyzny. Po całym podwórku rozległ się dźwięk łamanej kości.
Na Jeża Kolczastego, straszny zaimkowy chaos panuje w tym kawałku.
Kopać leżącego? Ładnie to tak?!

Oddychała spazmatycznie z nosem wetkniętym w materiał płaszcza maga. Szykował się właśnie do ostatecznego ciosu, lecz przerwał mu pisk tak głośny, że aż rozbolały go bębenki.
- Co ty chciałeś zrobić?! – Mała dziewczyna, która wyłoniła się z nikąd (i zapewne pochodziła z Nienacka), kopnęła leżącego mężczyznę zieloną nóżką. Ten jakby zapomniał o bólu i gapił się na nią.
Jedno jest pewne, że miała zieloną nóżkę.
http://oi46.tinypic.com/35iucg3.jpg

- Chciał. Ją. Zgwałcić. – Akkarin warknął zza zaciśniętych zębów, kroczek za kroczkiem, kierując się w stronę przejścia.
Warczał kroczek za kroczkiem. Nie chcę wiedzieć, CZYM w takim razie warczał i GDZIE miał te zęby.  Za to wiem, skąd aŁtorka bierze przecinki, ale nie powiem.
O! Skarżypyta!

Dziecko zawyło dziko płonąc żywym, zielonym ogniem. Wielki Mistrz pospieszał swoją Soneę, zasłaniając sobą widoki z tyłu. Nie odwrócił się ni raz(u). Biegli uliczkami żegnani dźwiękiem rozrywanego ciała, upojonego siorbania i okropnymi krzykami bólu.
A ten dźwięk tak się niósł i niósł przez kolejne uliczki. Magia albo wzmacniacze.

W szaleńczym tempie przecinali ukryte korytarze, wpadając jak strzały do podziemnego pokoju w rezydencji.
Pamiętacie, jak idąc na akcję błądzili w lochach słabnąc z dezorientującej niepewności? A do sypialni to myk-myk!
No ba.

Kobieta dyszała ciężko, powstrzymując gorący szloch. Akkarin odrzucił na bok ściągnięty płaszcz, podchodząc do krążącej w kółko Sonei.
Nie ma to jak kameralna corrida. Ole!
Tańczyli paso doble?

Zaczęła zszarpywać z siebie ubranie, a policzki tonęły już w łzach.
Tak oto Imperatyw Opkowy z tej dzielnej i ogarniętej dziewczyny, co niejedno w życiu przeszła, uczynił słabą, bezwolną i rozmazaną mameję...

- Czuje jego zapach na sobie, nie chce, nie chce, nie chce. – Zawyła, rozrywając przypadkowo [taaaa, przypadkowo...] koszulę. Odrzuciła materiał w kąt.
Mężczyzna podszedł do niej pospiesznie.
- Sonea. – Wyciągnął ku niej dłonie. Z płaczem odsunęła się od niego, szarpiąc za pasek spodni. Siłą wykręcił jej drobne ręce do tyłu, przyciągając ją blisko siebie. – Spokojnie, moja Soneo, spokojnie.
- Nie ma się co tak spieszyć, sam zdejmę sobie gacie.

- Chodź, na górze czeka na ciebie duża wanna wypełniona ciepłą wodą, - mruknął w jej włosy, ściągając z siebie koszulę. Ubrała ją posłusznie, lecz nigdzie nie wybierała się z podłogi.
Czy czytacie to samo co my? Wryła się w tę podłogę, jak tamte upiorki w studnię?
Nie wiem, ona ubrała w coś koszulę, pewnie w ten zrzucony wcześniej płaszcz...

Opiekuńczo wziął ją na ręce, delikatnie całując czoło.
Bardzo żałował, że to nie on zabił tego Ichaniego. I gdyby było mu to dane uśmiercałby go raz za razem.
O’rly? Bo mi wychodzi, że całkiem świadomie oddał go w rączki upiorzynki.
AŁtorka chce nam chyba dać do zrozumienia, że Akkarin zestrachał się i zwiał, a teraz, w bezpieczej (?) sypialni, zaczyna kozaczyć.

Wielki Mistrz bezszelestnie wsunął się do gabinetu Administratora. Gama barw rysowała się na twarzach zebranych magów.
Bo, zamiast zająć się poszukiwaniem jakichkolwiek informacji o naturze potworów i sposobach na ich pokonanie, poszli wczoraj do karczmy, schlali się jak świnie i brali udział w mordobiciu, a teraz siniaki im wyszły.

Kurtuazyjnie skinął im głową, podchodząc do barku.
- Wyglądasz na zmęczonego, Akkarinie. – Głos tak jak i spojrzenie Vinary pełne były troski.
- Ciężka noc – mruknął, wiedząc że prędzej czy później będzie musiał wszystko im streścić. Niestety, nastąpi to prędzej.
Niestety, to powinno było nastąpić natychmiast po wizycie upiorząt.
Wiesz, ile czasu zajmuje zebranie Magów w jednym miejscu?
Czy Akkarin, mówiąc “ciężka noc” ma na myśli to, co nastąpiło po tej wspólnej kąpieli w dużej wannie pełnej ciepłej wody? Czy właśnie TO chce im streszczać?

Opierając się o dębowy mebel, sączył powoli wino z kieliszka, uważnie prowadząc szczegółowe oględziny pomieszczenia.
A te oględziny potrzebne mu są, bo...? Inwentaryzację będzie przeprowadzał? Zrozumiałabym, gdyby to był wstęp do opisu pokoju, ale opisu nima.
Pamiętamy jak mu się kochanka w oczach troiła. Nie dziwmy się, że musiał policzyć ściany, sufity i podłogi.

Blask popołudniowego słońca wplótł się w siwe pasma włosów Uzdrowicielki, kiedy podnosiła się z fotela. Balkan uśmiechnął się szeroko, odchodząc od okna.
A ten z czego się cieszy?

- Jak mniemam z Soneą. – Arcymistrz Wojowników [zapamiętajmy: Arcymistrz Wojowników] - podszedł do tematu w wyjątkowo bezprecedensowy sposób, nie chcąc doszukiwać się w tym drugiego dna.
Nooo, pewnie, po co słuchać o jakichś upiorach, niech lepiej Akkarin podzieli się z nami paroma pikantnymi szczegółami na temat ciężkiej nocy z Soneą.

Poklepał po plecach krztuszącego się starego alchemika. – Daj spokój, Sarrinie. Jesteśmy dorośli.
I wiemy, skąd się biorą dzieci. I widujemy codziennie TRZYLETNIE dziecko tej dwójki. I mimo tego nadal udajemy, że nie wiemy, że Akkarin i Sonea się bzykają. Czas to przyznać - nie jesteśmy magami, jesteśmy bandą palantów.

- Te potwory także są wyjątkowo dorosłe. A przynajmniej na tyle, by wparować do naszej sypialni wieczorem i prawie mnie zabić. – Ton głosu Akkarina już od pierwszych nut, cudownie wszystkich przywołał do pionu, przypominając wagę sytuacji.
Bo wcześniej uważali, że bezdenna studnia koło Uniwersytetu to tylko kolejna atrakcja turystyczna?
No. Obok  wejścia posadzi się kasjerkę w budce, zatrudni przewodnika, a w kątach lochów przymocuje łańcuchami malownicze szkielety i hulaj dusza!

Jednomyślnie wszyscy zebrani w pokoju wstrzymali oddech.
W opkach wielokrotnie odnajdywaliśmy Wspólny Umysł, jaki dzielą ze sobą psiapsiółeczki. Ale Wspólne Płuco na całą Gildię Magów widzimy po raz pierwszy. Słowo.

Oczy Lorlena były tak szeroko rozwarte, jakby za chwilę miały wypaść.
Rozumiem, że opko ma swoje prawa, no ale... Nie dalej jak poprzedniego dnia pięciu (silnych psychicznie) Wojowników penetrowało otwór.  Khę, Jaszu, lubię te Twoje dwuznaczności :D  Lorlen też był między nimi i tak jak reszta - walczył z upiorami. A teraz słucha opowieści Akkarina z zapartym tchem? Chyba wyłącznie o tym jak w dziurze zabito Sens i zgwałcono Logikę.

Niezmiernie rozbawiło to maga w czerni. Długim, bladym palcem potarł podbródek rozpoczynając swoją opowieść. Co prawda pominął pewne fakty, lecz i tak każde jego słowo odciskało piętno niepokoju, smutku i strachu w umysłach zebranych. Opowiedział także o zajściu w slumsach, oczywiście modyfikując je w znacznym stopniu.
Oczywiście modyfikując? Na litość, co tam było do modyfikowania?
Z każdym zdaniem opowieści wzrastała liczba przeciwników, z którymi przyszło mu walczyć, ot, co.
Kiedy doszedł do ośmiu krwiożerczych łabędzi, słuchacze znacząco popatrzyli po sobie.

- Z tego co mówisz, Wielki Mistrzu – Garrel odezwał się pierwszy raz od przybycia Akkarina. Co było nadzwyczaj dziwnym zjawiskiem, - te… stwory pragną Sonei. Co stoi na przeszkodzie, by dać ją im?
Ha, dobrze gada, polać mu wódki!

- Dać? – rozpoczął rozjuszony, zrzucając opanowaną maskę.
Ta druga, nieopanowana wskoczyła na żyrandol i zaczęła stroić głupie miny.

- O mało nie zabili Sonei, - warknął gniewnie, przybliżając się do Garrela o krok. – I także mojego syna.
Ups - pomyślał nagle - a może już go zabili?

- Twojego bękarta, nie syna – syknął, a później już poniosła go wodza fantazji i impuls chwili.
“Poniosła go wodza fantazji” - taaa, wodza (pewnie Joanna, przywódczyni Fik-Migli) go wzięła, przerzuciła przez ramię i poniosła. I zapewne najpierw trzasnęła go słownikiem frazeologicznym w ten pusty łeb.

– Powinniśmy wrzucić tą slumsiarską sukę do tego dołu, zasypać kamieniami i cieszyć się świętym spokojem!
O, resztki kanonu wierzgają (zielonymi) nóżkami.

Oczy Akkarina pociemniały pod naporem kolejnej fali furii, zalewającej jego trzewia.
- Którędy do wucetu? Rżnie mnie w kiszkach!

- Powiedz tak jeszcze raz, - słysząc mróz tysięcy lodowców w głosie Wielkiego Mistrza, mężczyznę opuścił cały entuzjazm, - a to TY, Mistrzu Garrelu nie ujrzysz więcej blasku słońca.
Już wiem! Akkarin jest w zmowie z upiorkami i szczuje nimi tych, których nie lubi.

- Akkarin…
Lorlen mocno ścisnął go za ramię. Mag spojrzał na przyjaciela, zaaferowany tonem jego głosu.
“Zaaferowany” jako synonim słowa “zaalarmowany” - tego jeszcze nie grali. Proszę, aŁtoreczko, zajrzyj czasem do słownika!

Kątem oka zarejestrował Vinarę, trzymającą się za serce.
Przyjęła bardzo patetyczna pozę, łypiąc na boki czy ktoś to widzi.
Całkiem jak święta Katarzyna z obrazka.
http://www.galeria.malarstwa.pl/obrazy/1112613.jpg


Administrator skinął w kierunku okna.
Nie musiał patrzeć w tamtą stronę, by wiedzieć co tam się znajdowało. Zmusił się jednak do tego.
Z masochistyczną przyjemnością.

Dwójka zielonych dzieciaczków radośnie machała króciutkimi nóżkami, z zainteresowaniem gapiąc się na magów. Spojrzały po sobie, uśmiechając się szeroko. Z oczodołu chłopca wypadła okrwawiona larwa. Spadła na podłogę z głuchym plaśnięciem, co dziewczynka skwitowała gromkim śmiechem. Arcymistrzyni Uzdrowicieli na ten widok, zakryła dłonią usta.
Z czego można wysnuć śmiały wniosek, że Uzdrowiciele zajmowali się uzdrawianiem jedynie wtedy, gdy rodzina chorego zagwaratowała, że jest on czysty, estetyczny i nie wydziela przykrych woni.
Bo jak nie, to omdleje.

- Hej, myślisz, że będą się bić? – zachichotał radośnie dziecinny upiór, podskakując w miejscu.
Nie, nie będą, bo to gromada cieląt poprzebieranych za magów. Coraz bardziej mnie wkurza ta banda nieudaczników i zaczynam kibicować demoniętom.

- No bo w końcu on – tu chłopczyk wskazał na Garrela, którego twarz przybrała barwę przypominającą kolor ich skóry, - powiedział suka!
- Suka? – zasmakowała słowo, jakby było czekoladką. Zanuciła radośnie, kołysząc się na boki. – Suka!
Chłopczyk z zainteresowaniem przekręcił główkę. Robaczki, wypadające co jakiś czas z jego oczodołów, krwawo wiły się w blasku słońca na podłodze.
O, a to całkiem udany kawałek. Serio. Jeden zbędny przecinek, ale reszta ma ręce i nogi.

Vinara z kobiecą przezornością zbliżyła się do Balkana, który instynktownie lekko ją zasłonił.
Taaaa. Z kobiecą przezornością schowam się za plecami faceta i będę robić za Damę w Opałach. Tfu.
Od czasu do czasu łapiąc się za serce, za głowę, lub zasłaniając usta.

Wielki Mistrz zmrużył czujnie oczy. Z przezornością wzniósł mocną barierę, oddzielającą ich od siebie.
Znaczy, kogo od kogo? Magów od upiorząt? Akkarina od magów? Wszystkich magów od siebie nawzajem? To mu wyszło call center, a nie tarcza...
Vinarę od Balkana, żeby się przypadkiem nie zaczęli chędożyć.

Czując działania Akkarina, magowie wzmocnili tarczę.
Bez tego podbiegliby pomacać.

- Myślicie, że to podziała? – dziewczyna wyszczerzyła się do nich szeroko. – Głupi. Głupi. Głupi.
Vinara obróciła się w stronę drzwi, lecz tam stało jeszcze jedno dziecko. Było tak zmasakrowane, że nie można było rozróżnić jego płci.
Czy w tej sytuacji to aż tak istotne?
Tak, bo jak to był chłopiec, to straszył, a jak dziewczynka, to straszyła.

- Bu! – zachichotało.
- Hihihi - zabuczała Sineira.

Chłopczyk podskoczył na równe nogi, tupiąc nóżką w parapet. Podparł się pod boki, nie spuszczając spojrzenia z mężczyzny w czerni.
- Broooooonicie się. – Kiwał się to w jedną to w drugą stronę na piętach. – Do kogo powiedziałeś, suka?
Albo kolejny przecinek z otworu wzięty, albo jakiś mag o imieniu Suka się nagle pojawił.

Dziewczynka słysząc ostatnie słowo ponownie zachichotała. Kiedy nie usłyszał odpowiedzi, jego rysy wykrzywiły się demonicznie. Sycząc wściekle, zeskoczył na ziemię z plaskiem miażdżąc wijące się na panelach robaki.
Magowie mają tam podłogę z paneli. Pewnie po to, aby zaznaczyć, że salę urządzono na bogato.

Potwór skierował płonące pustką spojrzenie na Garrela. Wojownik jęknął, struchlał i wymamrotał coś po nosem.
Wojownik. Jeżu Kolczasty. Czy w Gildii Magów słowo “wojownik” oznacza małego, bezbronnego chomiczka z miękkim brzusiem? Garrel może i był dupkiem, ale to nie znaczy, że był też pipą grochową!
Ojtam, aŁtorka go nie lubi, więc go teraz przykładnie upokorzy, a czytelniczki też go nie lubią, więc temu z całego serca przyklasną.

Mały demon pod oknem prychnął.
- Może mam ci wyciąć język? Jest przecież taki bezużyteczny jeśli tylko mamroczesz.
Mężczyzna w czerwonych szatach był bliski omdlenia. Zebrał się w sobie i wrzasnął.
- O Sonei! Mówiłem tak o Sonei!
To był najgorszy i ostatni błąd jaki popełnił w swoim życiu.
Jak trzy, fosforyzujące się [się] strzały potwory przemknęły szybko w kierunku maga.
Miotając po drodze Z Dupy Wziętymi Przecinkami.

Dzikie wrzaski, które wydawał Garrel, zaaferowały [a może jednak rozważysz opcję: “zaalarmowały”?] młodego Osena, który wtargnął do gabinetu. Zamarł przerażony, patrząc bezsilnie jak inni.
Gdyż nikt z elity magów nie wpadł na to, aby pizgnąć jakimś zaklęciem.
Hermionę by im tam podesłać, zrobiłaby porządek raz dwa.

(Nie)żywe dzieci pochłaniały ciało żyjącego jeszcze maga. Z rozciętego gardła szybko wypływała czerwona posoka. Rozorane pazurami ręce leżały bezwiednie [nożeż kurwa, bezwładnie! bezwładnie! To naprawdę NIE SĄ synonimy!] rozrzucone. Wydrapana twarz spływała szybko krwawymi łzami.
Sadząc z braku reakcji pozostałych, nikt go w Gildii nie lubił i tylko czekali, aż mu się noga powinie. No, to w sumie z grubsza odpowiada kanonowi.
Godny podziwu brak hipokryzji, nie użyli nawet najsłabszego zaklęcia dla zachowania pozorów.

Akkarin spojrzał na rękaw swojej szaty. Trzy wielkie krople krwi wsiąkały błyskawicznie w materiał. Tak oto stał, patrząc beznamiętnie, na śmierć pierwszego z magów swojej Gildii. I nic nie mógł na to poradzić.
Nawet nie próbował. Wspaniały z niego przywódca, nie ma co.


Cz. IV


Z maga nie zostało nic. Zupełnie jakby ziemia rozstąpiła się pod nim, pochłaniając wszystko wraz z jego krzykami. Powietrze zamarło przez trupią ciszę rozsianą pomiędzy nimi.
A w tym “ciepłym powietrzu napierającym na nasze stropione czaszki, między drobinami tlenu i azotu, gnieździły się odurzające zapachy ciał zapracowanej załogi. “ Przepraszam, musiałam... :)

Dziewczynka kulturalnie otarła kąciki ust rąbkiem sukieneczki. Co z tego, że i tak cała umazana była krwią, przecież kultura tego wymaga. Oczywiście.
Ofkoz. Kultura wymaga również smarkania w rękaw i wdzięcznego wygięcia tułowia przy puszczaniu zjadliwca fotelowego.

- Więc jak, kto następny? – Jej głosik ociekał fałszywą, dziecinną słodkością. Całą swą postawą reprezentowała młodzieńczą niewinność. Niewinność zanurzona po czubki palców w(e) krwi.
Związkowi frazeologicznemu też nie odpuściła.

Niewinność z dziurą w klatce piersiowej i z pustymi oczodołami.
Czysta zielona słodycz.
Japońskie czekoladki z zielonej herbaty, mniam!

- Dlaczego ocaliliście Soneę? Dlaczego chcecie ją skrzywdzić? Czego tak naprawdę od niej chcecie? – wysyczał, postępując o krok do przodu.
Dziecko uważnie studiowało swoje połamane paznokcie, kiwając się na boki.
- Bo tylko my możemy ją skrzywdzić. Tylko my możemy ją gwałcić, bić, krzywdzić, zabić. – Uśmiechnęła się promiennie do magów.
To nie jest odpowiedź. I jeśli myślicie, że aŁtorka jej udzieli, to przykro mi, ale nie. Nie dostaniecie najistotniejszego elementu historii, bo aŁtorka go najzwyczajniej w świecie olała.
O, to całkiem jak Rysiek z piwnicznego opka! Też przestrzegał, by nikt nie ważył się skrzywdzić Tilla - bo, w domyśle, tylko on miał do tego prawo.

Akkarin zmrużył powieki, przyglądał się potworowi uważnie. Uklęknął, zniżając się do jej poziomu. Wpatrywał się w twarz demona niewzruszony.
- Dopóki JA żyję nigdy jej nie tkniecie, - zimny spokój i brak lęku w głosie zdenerwował potwora. Monstrum trzęsło się coraz mocniej, a Akkarin wciąż klęczał bezczelnie wpatrując się w jej martwą twarz.
- Załatwione! - odpowiedziało monstrum i go zabiło. Koniec opka.
Nie?
Szkoda...

Z dziury w klatce piersiowej wypłynęła struga czarnej posoki. Nie zrażony wciąż klęczał, ze względnym spokojem patrząc wprost na nią. Temperatura w pomieszczeniu spadła gwałtownie o kilka stopni w dół, sprawiając że magowie z tyłu zadrżeli.
Chyba ze zdziwienia... Zaledwie klimatyzację im włączono, a oni już się trzęsą.

Zimno szczypało ich policzki, sycząc chłodem do uszów [uszu], wdzierając się pod poły materiału [materiału] drogiego odzienia. Wielki Mistrz zignorował demonstrację ich potęgi.
Zaiste wielka była ich potęga, aż się ściany trzęsły, gdy tak drżeli z zimna.
A od trzęsienia portkami huragan się zrywał.

Zawyła ze wściekłością tak mocno, jak to tylko martwe dzieci potrafią
Mniej więcej tak, jak mordowane zygoty w uszach niejakiego Jarosława G.
Martwe dzieci drą się wniebogłosy - tak głośno, że strach.
Niemy Krzyk 2.

i zamachnęła się drobną dłonią. Pięść zatrzymała się o milimetry od jego twarzy a Akkarin ani drgnął. Klęczał tam niczym skała, mimo że serce biło jak opętane.
No i? Coś ma wynikać z tej demonstracji? Akkarin pokazuje, że ma mocny żołądek?
Albo dziewczynka pokazuje, że umie machnąć zgniłą rączką tak, by się nie urwała.

- Jeżeli tak chcesz się bawić – syknęła słodko, gładząc jego policzek, - niech tak będzie. Lecz pamiętaj, jesteś tylko nic nie wartym człowiekiem. Bezsilnym.Nic.Nie. Wartym.Człowiekem.

Dziewczynka postąpiła kroczek w tył, i znów, i jeszcze jeden, rozpływając się w opalizującą mgiełkę w akompaniamencie czyichś wymiotów.
Po jej towarzyszach także nie było już śladu.
Nim się odwrócił, pomasował dłonią serce.
Ciekawe, oni tam ciągle masują serca albo się za nie chwytają - sami wieńcowcy.

Odetchnął głęboko, patrząc na wstrząśnięte twarze magów. Całkowicie opanowanym głosem przemówił;
- Musimy omówić to w większym gronie.
Ja piórkuję, już poprzedniego dnia powinniście byli to zrobić! Ale nieee, po co, przecież są ważniejsze sprawy.
No po prostu sprawdza się stare powiedzenie, że mężczyźni są w stanie myśleć tylko jedną głową naraz.

Balkan niepewnie skinął głową.
- Dziś w Sali Wieczornej postaramy się zebrać wszystkich. – Jego głos lekko zadrżał.
Czy oni nie zebrali się po to, aby posłuchać o najważniejszym wydarzeniu w mieście?

Niezdarnie poklepał po ramieniu Vinarę, której łzy szkliły się w oczach.
- Trzymaj się staruszko i nie becz!

Rozeszli się jak najszybciej dwójkami. Administrator bezradny zapadł się w swoim fotelu i zapatrzył się na Wielkiego Mistrza. Akkarin skinął mu na pożegnanie. I tylko on ujrzał coś głęboko ukrytego w jego czarnych oczach.
Coś, co nikt inny nie dojrzał.
Strach.

Wiecie, co teraz powinno się stać? Magowie powinni się wkurzyć i wyeliminować tę parodię przywódcy, a następnie wrzucić “jego kobietę” do dziury. Oczywiście nie wówczas, gdyby żywili do Akkarina szczególny szacunek, poważali go i ufali mu bezgranicznie - ale aŁtorka w żaden sposób nie daje nam tego do zrozumienia.
Ty, patrz, ale to w sumie logiczne, że to właśnie on im przewodzi. Wśród wojowników wodzem zostaje najdzielniejszy, wśród uczonych - najmądrzejszy, a wśród pip grochowych - Największa Emo Pipa w Czarnych Szatach.
A Główną Uzdrowicielką jest histeryczka, która potrafi tylko łapać się za serce.

Sonea siedziała w wygodnym fotelu w salonie rezydencji. Z przytulonymi do piersi nogami i kubkiem raki w ręce, z miłością patrzyła na bawiącego się nieopodal Lorkina. Do całkowitego spokoju potrzebowała tylko Akkarina, do którego mogłaby się swobodnie w tej chwili przytulić.
Taaa, i może jeszcze pary upiorzątek siedzących na biurku.
Bez obaw. W każdej reklamie, gdy matka z rozczuleniem patrzy na dziecko, to zawsze za jej plecami staje facet jej życia.

Wiedziała, że od teraz za każdym razem kiedy mężczyzna będzie wychodzić z domu ona będzie się bała. Przede wszystkim o niego.
Nie ma nawet cienia obawy o syna. Przecież tak słodko się bawi.

Bo cóż innego jej niby pozostało? On i ich syn byli dla niej wszystkim. A ona zbyt mocno kochała swojego Wielkiego Mistrza żeby nie bać się o niego.
I w związku z tym siedzi i nic nie robi. Hmmm. Kanoniczna Sonea już dawno wzięłaby się za szukanie sposobu wyjścia z sytuacji, ale tej tutaj ktoś amputował charakter.

Drzwi zamknęły się równie cicho jak otwarły. Rozbiegane bezładnie myśli skupiła na wysokiej postaci. Z zaniepokojeniem patrzyła na swojego kochanka. Spojrzenie utkwione miał w małym chłopcu, który przytulał do swojego małego ciałka starego, czarnego rumaka, niegdyś należącego do swego ojca.
Rumak nieco się wyrywał i wierzgał, ale stary już był, więc nie miał siły.
Bo to był “rumak” szetlandzki, wielkości owieczki.
Szaleństwo przecinkowe podsuwa mi wizję berbecia o starym ciele.
Btw, “swego” nie można stosować zamiennie z “jego”. Chyba że ałtorka faktycznie chciała powiedzieć, że rumak był kiedyś własnością SWOJEGO ojca, też rumaka.

Mężczyzna podszedł i usiadł tuż obok niego. Chłopczyk uniósł swoje małe czarne oczęta ku górze. Uśmiechnął się do swego syna ujmująco, kiedy ten chwiejnie podniósł się na nóżki i przytulił do niego.
Czy to jest ten sam trzyletni chłopiec, który dwa dni wcześniej swobodnie biegał i mówił?
Czy ten trzyletni chłopiec właśnie uśmiecha się do swego syna?

Ostrożnie uniósł swoje silne ramiona, przyciągając go bliżej siebie. Przymknął powieki, gładząc zmierzwione włoski malca.
Serce Sonei rosło patrząc na te czasy.
Oderwał od siebie delikatnie chłopca, by spojrzeć w jego nad wyraz inteligentne oczy.
Ciekawe, po kim je miał, bo jak na razie ani mamusia, ani tatuś inteligencją się nie popisują.

Malec upuścił zabawkę na podłogę i przyłożył małe rączki do twarzy mężczyzny. Ciepło spojrzenia Akkarina mogłoby roztopić skute lodem morze. Pogłaskał kciukami (znowu te kciuki!) małe paluszki, mówiąc cos do synka cicho.
Na dźwięk jego słów malec poderwał się rozradowany, krzycząc coś na kształtTałkanowe ciastka!, i podreptał w kierunku kuchni zabierając ze sobą konika. Mężczyzna siedział tam jeszcze chwilę, wpatrując się w miejsce, w którym zniknęła jego pociecha.
Bo w obliczu śmiertelnego zagrożenia pierwsze, co należy zrobić, to odesłać gówniarza do kuchni. Niech nie przeszkadza rodzicom w uprawianiu seksu.

Z westchnieniem podniósł się podłogi i bez słowa podszedł do swojej kochanki. Wstała z fotela, kładąc dłoń na jego ramieniu. Nie patrząc jej w oczy, wziął kobietę na kolana, bokiem przytulając ją do swojej klatki piersiowej.
Stojąc to zrobił, zdolniacha.

Kobieta ponownie wtuliła się mocno w swojego mężczyznę, jednak tak by móc jeszcze odetchnąć. Pocałował ją czule w czubek głowy, gładząc delikatnie wnętrze dłoni kobiety.
Jeżu, Jeżu, mutantka! Ma dłonie na czubku głowy!

Powierciła się chwilę na jego kolanach, by w końcu usadowić się wygodnie twarzą w twarz. Jej oblicze zakute było w ból jak w hełm garnkowy, brązowe oczy szkliły się od smutku i … miłości. Tak, tej okrutnej miłości, która porywa wszelkie zmysły skuwając wspólnie parę kochanków.
Agghrr, co za puste i całkowicie  zbędne farmazony! Coelho byłby z aŁtoreczki dumny.

Niespiesznie przesunęła dłoń z jego piersi, na szyję do policzka. Trzymając jego twarz nie pozwoliła mu odwrócić wzroku. Przygryzła wargę, po prostu patrząc we wspaniałe oczy mężczyzny. Zmarszczył brwi i pokręcił głową, czując się o wiele starszy niż był. O wiele bardziej zmęczony.
- Nie dzisiaj, Soneo, głowa mnie boli.

W końcu zmusił się, by naprawdę spojrzeć w jej oczy. I dojrzał tam wszystko to, co chciała mu powiedzieć.
- Znowu zostawiłeś brudne gacie na fotelu, zamiast je wrzucić do kosza z brudami. I drzwiczki od biurka się poluzowały, kiedy je wreszcie dokręcisz?

Westchnął zadowolony, kiedy rozpoczęła powolną wędrówkę wzdłuż jego warg. Drażliwie [znaczy: obrażając się o byle co?] obrysowywała kontur ust, przywołując go z rzeczywistości do krain znacznie przyjemniejszych.
Dobrze wiedziała, że obłęd jest bliżej niż dalej i musiała to jakoś zwalczyć. Spalić wspólnie w wiadomym ogniu.
Na upiorne zagrożenie
Nie masz jak pochędożenie.
Kiedy obłęd do drzwi wali,
Może byśmy pociupciali?
Każdy demon zrejteruje,
Gdy się go egz-orgazmuje.

A zatem Sonea i Akkarin zabierają się za przyjemniejsze czynności, aŁtorka natomiast staje na uszach, by opisać tę scenę jak najbardziej kwieciście i wzniośle.

Na myśl o ponownym widoku nagiego ciała Sonei, stanął na najwyższym szczeblu gotowości.
Jak siedemnastolatek. Miejmy nadzieję, ze nie kończy równie szybko.
Co to jest “najwyższy szczebel gotowości”? Erekcja prezydencka?

Spokojnie rozwiązywał wiązania [i rozpinał zapięcia] szaty kobiety, nie przestając dotykać jej, muskać, macać wszędzie po drodze.
Towar macany należy do macanta!

Jęknęła słodko w przestworza, kiedy zatańczył językiem wokół jej różowego sutka. Przycisnął kobietę mocno do swojego kroku (ajć, jak to rhomantycznie brzmi), wybijając serce Sonei z już i tak przyśpieszonego taktu.
Nie dość, że to takie bezradne lelum-polelum, to jeszcze z arytmią.

Nie chcąc być nieuprzejmym, na chwilę przeniósł swoje zainteresowanie na drugą pierś, ssając ją długo. (Ale to nie wystarczyło, bo zaniedbane pośladki strzeliły focha.) Musiał przytrzymać kobietę mocno w miejscu, by nie wyskoczyła do góry, wyrywając się z jego miłosnego uścisku.
- Ała, kurde, nie ogoliłeś się!

Drobną dłoń położyła na jego obrzmiałych wargach (Akkarin był kobietą?), drugą na klatce piersiowej, odsuwając go odrobinę od siebie. Robiła tak na każdym razem, gdy była bliska omdlenia z braku tlenu i wzmożonej akcji serca i z winy innych, niższych partii swojego niewiernego ciała.
Blurknęło jej w brzuchu?
Stopy ją swędziały.
Niewierne ciało
Wciąż go zdradzało.
Choć duszą trwała przy nim jak skała,
Podstępne ciało
Innych magów zaliczało!

Mężczyzna korzystając z chwilowej dezorientacji kobiety, szybko zdjął jej dłoń ze swojej twarzy i porwał w upojne tango jej język.
Szczypcami go porwał.

Mężczyzna oparł łokieć na podłokietniku, a podbródek na (podbrodniku) zwiniętej pięści. Jego oczy skrzyły nieprzebytą czernią, kiedy uniósł kącik intensywnie dokrwionych ust.
Wujaszek Stalin
Usta czerwieńsze miał od malin...

Manipulatorskie wejrzenie kobiety skłoniło go do wyprostowania się. Stała przed nim w rozkroku, obejmując jego głowę dłońmi.
Niektórych trzeba nakierować, bo sami się nie domyślą.
To się nazywa prawdziwa manipulacja!

Szepnęła mu kilka słów na ucho, gdyż z reguły nie wypowiada się je [ich] w świetle dziennym. Nigdy na głos.
A to niby dlaczego? Niektórzy lubią poświntuszyć.
Może go właśnie poinformowała, że znalazła w jego włosach wszy?

Mruczała słodko wciąż, a on sięgnął ku zapięciu jej spodni. Kobieta jednak zmieniła trajektorie lotu dłoni mężczyzny, kierując ją do pasa jego szaty.
Akkarin miał latające łapki, o takie:
http://th03.deviantart.net/fs70/200H/f/2012/115/9/8/sj__flying_hand_by_quere-d4xjw3q.jpg
Wygodne. Można poklepać kogoś po tyłku i później zaprzeczać: “Ja? Przecież stałem w drugim kącie pokoju!”.

Przygryzając lekko płatek jego ucha, przesunęła dłonią wzdłuż jego twardego członka. Syk wyrwał się z jego ust.
Nie pazzzzzznokciami!

Poddany okrutnej pieszczocie, szybko sięgnął do jej skarbu, nie mogąc wytrzymać ni chwili dłużej.
My preciousss...

Kochali się najmocniej jak potrafili. Najbardziej gwałtownie. Najbardziej czule. Bez opamiętania.
Ponieważ wiedzieli, że może być to ich ostatnia taka chwila razem.
Doceńmy Dramatyzm Sytuacji. Ostatnia pochędóżka przed końcem świata.

Sonea myślała, iż nigdy nie przestanie dyszeć rozpaczliwie jak w tej chwili.
Astma, czy co? Seks, nawet intensywny, to mimo wszystko nie jest bieg przełajowy w trudnym terenie!
Nie?;>

Było wspaniale. Jak zawsze z resztą.
Znaczy, Akkarin sam jeden dorównał całej reszcie jej kochanków?
Z resztą kochanków było wspaniale zawsze, a Akkarinem tylko czasami. Dzisiaj się postarał.

Oderwała się od niego, uśmiechając nielicho promiennie.
Oj nielichy był to uśmiech, panocku, nielichy!

Mężczyzna z zadowoleniem przyjął ten gest.
Uśmiech. Nie. Jest. Gestem.

Odsunął zbłądzone kosmyki ze spoconego czoła kobiety, zakładając je za ucho.
Kosmyki błądziły i błądziły po czole, dopytując wciąż, czy tędy droga.

W pełni ubrana, przeciągnęła się leniwie, kierując się za nim do jadalni. Zjedli pospiesznie kolejne arcydzieło służącego, w akompaniamencie nieodłącznego wina.
Wino przygrywało im “Cztery pory roku”.
Wino im grało w gardzielach.

Zbierali się do wyjścia, kiedy do pokoju przydreptał Lorkin.
Jak rozumiem, aŁtorce nie zdarzyło się nigdy biec  za “drepczącym” trzylatkiem. Polecam, bardzo dobre na dotlenienie.
A oni chcieli tak sobie wyjść i zostawić go samego? W momencie, gdy wszędzie kręcą się małe, zielone, mordercze demony? Chyba go nie lubią...

Wtulił się w nogę ojca jak w najlepszą poduszkę.
Ejże, czyżby Akkarin miał miękkie, tłuste uda?

- Nie iccie – wymamrotał smutnym, cieniutkim głosem w materiał szaty mężczyzny. Przykucnął więc, kładąc ręce na jego malutkich ramionach.
Ałtorko droga! Jeśli w trzech poprzednich zdaniach podmiotem jest chłopczyk, to kolejne, w którym podmiot jest  - uważaj - DOMYŚLNY,  też się będzie do niego odnosiło! To już któryś kolejny błąd tego samego rodzaju...

Chłopczyk z pochyloną główką, wpatrywał się w konika. Sonea przyklęknęła obok nich, gładząc uspokajająco malca po włosach.
- Musimy, skarbie… - Głos kobiety pełen był słońca.
Tak się cieszy, że zostawi go bez opieki?

- Z wami! – Poderwał gwałtownie główkę, patrząc na rodzicielkę.
Biedne dziecko, ma dość siedzenia w kuchni.

Akkarin pokręcił przecząco głową.
- Nie ma mowy, zostajesz…
- Tatusiu. – przerwał mu w półsłowa [sklejając przy okazji to wyrażenie w całość], spoglądając na niego tymi swoimi niewinnymi oczami. Mężczyzna przeklął pod nosem przegrany.
Brawo, aŁtorko! Jeżeli ktoś jeszcze miał choćby cień wątpliwości co do rodzicielskich kompetencji Sonei i Akkarina, w tym miejscu musi się poddać. Każdy rodzic, mający choćby dwie sprawne szare komórki, wezwałby w tym momencie (najpóźniej w tym!) kogoś zaufanego i odesłał dziecko w bezpieczne miejsce. Wszystko, absolutnie wszystko wskazuje na to, że magowie nie są w stanie poradzić sobie z zagrożeniem. Ta dwójka najwyraźniej CHCE, by upiory zabiły im potomka.
Paprotki bym nie dała im pod opiekę, a co dopiero dziecka.

Oddał synka w ręce Sonei, która skierowała się na miejsce koło Rothena. Z ciężkim sercem przemierzał salę, a magowie rozstępowali się przed nim, jak źdźbła traw na łące pod uporem [naporem] wiatru. Odwrócił się w kierunku morza magów pod nim [pod? Wlazł w międzyczasie na jakieś podwyższenie? A może buja się na żyrandolu?]  i czekał aż szczebiot dźwięków ucichnie.
Szczebiot. Magowie szczebioczą jak stadko ptasząt lub pensjonarek.
Po prostu wszyscy na bieżąco twittowali o tym, co się dzieje.

- Wszyscy wiecie po co się tutaj zebraliśmy. – Jego głos jak zwykle był pewny i mocny, trafiał do każdego, odbierany z szacunkiem.
- Oczywiście, że wiedzą! – pisnął mały chłopiec bez ucha, siedzący na kolanach zupełnie nieświadomego tego wcześniej Balkana. – Dla nas!
Im, kurnać, naprawdę nie przyszło na myśl otoczyć salę jakąś magiczną osłoną...

Mag w czerwieni nie zdążył krzyknąć. Słodki pocałunek, który złożył martwy chłopiec na jego ustach, zaczął go palić. Spopielony Arcymistrz Wojowników rozpłynął się w powietrzu, a potwór rozsiadł się wygodnie w fotelu w pełni z siebie zadowolony.
Reszta magów stoi bezczynnie i grzecznie czeka na swoją kolej. Jasna cholera, nie wytrzymam do końca opka, zaraz ich wszystkich zaleję napalmem!

- Ponieważ tak chciałeś się bawić, Wielki Mistrzu – syknęła dziewczynka z gabinetu Administratora i rzuciła się na najbliżej stojącą, prawie omdlałą magiczkę.
Której cała magia ograniczała się do dodania maggi do zupy.

Wiedząc, że dla kobiety nie ma już ratunku, Akkarin ostrzeliwał przeklętego potwora. Jednak wszystkie jego pociski albo rozwiewały się w powietrzu, albo przechodziły przez dziewczynkę, nie czyniąc jej żadnej szkody lecz jedynie serdecznie rozbawiając.
A niektóre trafiały w przypadkowych magów stojących za nią.

Puściła martwą już kobietę. Puste oczy wpatrywały się w przestrzeń, z rozszarpanego gardła pospiesznie wyciekała krew, która bała się zostać sekundę dłużej w bezużytecznym ciele.
Zwłoki nie krwawią.
Ej, takie świeżutko ukatrupione jeszcze mogą.
Ale komu ta krew wyciekała z gardła? Upiorzęciu, czy magiczce?

- Nassssss nigdy nie pokonacie. Już nie. – Patykowaty dziesięciolatek pojawił się pośród ludzi, patrząc z zimnym wyrazem twarzy na maga w czerni. – Jedyne co was czeka, to zagłada.
Jego słowa były czystym zapalnikiem wydarzeń [brudny zapalnik mógłby nie zadziałać i wtedy z wydarzeń zrobiłby się niewypał]. Magowie widząc, że nawet ich potężny Wielki Mistrz jest tak naprawdę bezużyteczny, rzucili się do ucieczki.
Natomiast za całe wyjaśnienie, czemuż to Wielki Mistrz był bezużyteczny, zagłada nieuchronna, a pozostali magowie miękcy jak galaretka, mamy jedno proste BO TAK.

Prawdę mówiąc, niemieli już [ze zdumienia] gdzie uciec. Wyjście z sali zostało zablokowane, a potworów było coraz więcej, więcej i więcej. Marmurowa posadzka szybko spłynęła magiczną posoką.
Znaczy, magowie mają jakąś inną krew niż reszta ludzkości, czy jednak potworom się oberwało?
Magowie mają krew magiczną, to elementarne. Mają też inne magiczne płyny, ale nimi nie będziemy się zajmować.

Nie chciał patrzeć jak giną ludzie. Nie mógł na to pozwolić.
Ale przecież… nie mógł nic. Nikt nic nie mógł.
Wszyscy mogli czekać tylko na śmierć.
Ja tam chyba pójdę z kałachem i sama ich wystrzelam, niech się nie męczą. Co za wkurwiająca banda gamoni!!!
Magowie. Wojownicy. Najpotężniejsza w Universum grupa łajz.

Krzyki i śmiechy łączyły się ze sobą, tworząc smutną symfonię prawdy. Teraźniejszość cierpi przez przeszłość. Dawne decyzje magów odbiły się teraz na ich potomkach krwawym rykoszetem, szydząc z nich okrutne. A ty możesz tylko stać i patrzyć na to biernie.
Bardzo kiepskie uzasadnienie, w dodatku nadal nie wiadomo, dlaczego zemsta zza grobu nastąpiła dopiero teraz i co to ma wspólnego z Soneą.
Chyba faktycznie upiory wytypowały ją na zasadzie “kto pierwszy wpadnie do studni, na tego bęc”.

Akkarin brnął dzielnie przez skotłowaną masę przerażonych ciał, systematycznie próbując ostrzeliwać wroga. Raz czy dwa trafił w głowę dziecka potwora, co okazało się sukcesem. Wybuchnęła zielonym pyłem. Wszyscy inni, próbowali tego samego… z zerowym wynikiem.
Niby dlaczego?
Bo tylko Akkarin jest Zajebisty.
Jak widać, uwaga o znalezieniu pięciu odważnych Wojowników wcale nie była dowcipem. Oni naprawdę są bandą rozszczebiotanych półgłówków.

Dzieci były jeszcze sprytniejsze niż im się wydawało.
Same siebie nie doceniały.

Mężczyzna w końcu nie wytrzymał napięcia i nawoływał swoją kochankę raz za razem.
Soneo! Soneo! Gdzie jesteś? Skoro i tak mamy umrzeć, pochędóżmy jeszcze ostatni raz!

Wściekłe myśli biły się w jego głowie, wiedząc że nie ręczył by za siebie gdyby stało się coś jej, lub ich synowi. Wściekłość pomagała mu nie oszaleć. Wściekłość pomogła mu się skoncentrować.
W końcu usłyszał swoje imię wykrzyczane przez nią. Rozejrzał się wokoło i szybko podbiegł do nich, porywając w ramiona. Lorkin wtulił się w zagłębienie szyi kobiety, tuląc do siebie konika.
Gdy Hollywood kupi to opko i przerobi je na scenariusz, to z całą pewnością w zamieszaniu Lorkin upuści zabawkę i będzie się darł i wyrywał. Wtedy Akkarin rzuci się w największy gąszcz walczących i ledwo uchodząc z życiem przyniesie konika synowi.

- Akkarin, na Kyralię – załkała. – Zgubiłam gdzieś, Rothena. Nie wiem gdzie on jest.
Przypomnijmy - ta sama kobieta zmiotła dwoje upiorząt, kiedy się wkurzyła. Dlaczego teraz znowu zachowuje się jak płaczliwa glajda?
Punkty many jej się skończyły.
Poza tym, zgubiła Rothena, ale znalazła dodatkowy przecinek, bilans się wyrównał.

Pociągnął ją pospiesznie w kierunku ukrytego wejścia do podziemnych tuneli.
O którym ni chu-chu nie wiedział żaden z magów.

- Nic mu nie będzie, Soneo, - kłamał uspokajająco. – Duży z niego mężczyzna, nic mu nie będzie.
W tej sali było wielu “dużych mężczyzn”, którym teraz już faktycznie nic nie będzie. Nic i nigdy.

Gnali pospiesznie pomiędzy całą chmarą niewiadomych już teraz ciał.
Stosy zwłok trudno nazwać “chmarą”; to znaczy - można, ale jednak to głupio brzmi.

Rąbki ich szat nasiąkły krwią [ale tylko rąbki, na samej krawędzi], a mózgi przepełnione były krzykami, szlochami, jękami umierających i tymi gorszymi dźwiękami towarzyszącymi przy [przy] zabijaniu. W pewnym uścisku trzymał swoją ukochaną, ani na sekundę myśląc ją puścić.
Sens zdania ukrywa się w akrobatycznej frazie ani na sekundę myśląc. Rzeczywiście żaden upiorek nie deptał im po piętach?

Po kilku zbyt długich minutach dotarli do głęboko ukrytego pokoju przepełnionego zbawioną ciszą.
Jak się dotychczas przekonaliśmy, martwe dzieci mogą dotrzeć wszędzie. Bezbłędnie trafiły do rezydencji Wielkiego Mistrza. Dlaczego więc miałyby nie wejść do tego ukrytego pokoju?
Hmmm... bo wejście było ukryte?

do głęboko ukrytego pokoju przepełnionego zbawioną ciszą.
Cisza grała na harfie i wyśpiewywała alleluje. Głęboko, głęboko pod nią inna cisza darła się potępieńczo w kotle pełnym smoły.

Sonea dyszała ciężko rozglądając się po pomieszczeniu. Twarz miała całą we łzach. Akkarin osunął się po ścianie na podłogę, patrząc jak kobieta podchodzi do niego. Usiadła przed nim, wtulając się w jego opiekuńcze ramiona. Mężczyzna przyciągnął bliżej siebie cały swój świat, czuwając nad nimi tak długo jak trzeba.
I tak sobie siedział bezczynnie i bezpłodnie, bo poniżej jego godności było zastanawianie się, dlaczego upiory aktywowały się akurat teraz, dlaczego broniły Sonei, skąd czerpią moc i jakim cudem swobodnie krążą po okolicy, skoro poprzedniego dnia wystarczyło wydostać się ze studni by im uciec, dlaczego magiczne tarcze ich nie zatrzymują i kto był członkiem sekty Pożeraczy.
A nie, sorry. To było poniżej godności aŁtorki. Widocznie uznała, że klimat horroru i odrobina seksu wystarczy, by czytelnicy wyłączyli mózgi.
Sądząc po komentarzach na forum, większość czytelników rzeczywiście wyłączyła.

Mogły być to minuty, a były to raczej godziny.
Bezpowrotnie zmarnowane, ale co tam. Ważne, że można się poprzytulać.

Akkarin nie czuł odrętwienia. Wyczuwał za to dwa bijące równomiernie serca blisko siebie. Dwa spokojne oddechy. Sonea w końcu obudziła się i obdarzyła go długim, rozpaczliwym pocałunkiem. Musnął wargami czubek głowy, wciąż śpiącego w jej ramionach synka i dał znak kobiecie żeby wstała.
Nie no, jasne, po takich przeżyciach każdy by spał spokojnie, prawda?

Pora było wyruszyć na powierzchnie.
Jaskrawy blask poranka zakuł (sic!) ich w oczy.
W podziemnym bunkrze z oknami na świat. Dlaczego nie?
A potem zakłuł w łańcuchy.
Skoro poprzednio Sonea miała twarz zakutą w ból, to w zasadzie dlaczego teraz nie w oczy?

Szli pustymi korytarzami Uniwersytetu, zapełniając ciszę miarowym stukotem butów. Promienie słońca migotały na szkle wysokich okien niezrażone ostatnimi wydarzeniami. Przecież dla nich świat nigdy się nie skończy.
Nie tylko dla nich. Dla karaluchów też!

Cóż. Promienie słońca miały szczęście, że przeżyły, gdyż w dalszej części opka giną wszyscy, włącznie z Akkarinem i Lorkinem, a ocalała bór wie czemu Sonea snuje się latami całymi po Imardinie, pogrążona w obłędzie i rozpaczy.
+1.000.000 angst,
- 5.000.000 sens.

Wylazł smętny potwór
przez magiczny otwór.
I prawie bez krzyku
zeżarł Wojowników.
Z pochędóżki nici.
I wszyscy zabici.
Bęc.

Z bardzo tajnej komnaty pozdrawiają: Sineira karmiąca zielononóżki, Jasza z dłońmi na sercu i Kura z kałasznikowem,
a Maskotek spojrzał z pogardą na grupkę przerażonych magów, wzruszył ramionami i schował blaster do kabury.

22 komentarze:

Gure_Okami pisze...

Hmy...
Łyknęłam obie części analizy i może nawet bym przeczytała opowiadanie, gdyby nie ciągłe przerywanie go zachwytami współforumowiczów...
To by mogło być nawet zacne opko, gdyby nie było zwane fanficem... No dobra, o kompletnych pipach grochowych, ale! Autorkę zamiast karmić zachwytami ktoś mądry na tym forum powinien poczęstować słownikiem synonimów, trochę poduczyć języka polskiego i kto wie, kto wie...

"- No bo w końcu on – tu chłopczyk wskazał na Garrela, którego twarz przybrała barwę przypominającą kolor ich skóry, - powiedział suka!
- Suka? – zasmakowała słowo, jakby było czekoladką. Zanuciła radośnie, kołysząc się na boki. – Suka!
Chłopczyk z zainteresowaniem przekręcił główkę. Robaczki, wypadające co jakiś czas z jego oczodołów, krwawo wiły się w blasku słońca na podłodze."
Ten fragment niesamowicie mnie zachwycił i właśnie przekonał, że autorka jakąś iskierkę talentu ma...

Babatunde Wolaka pisze...

Bezsensizmy fabularne, mamejowatość bohaterów i zamieszanie z podmiotami mocno mnie osłabiły, ale popisy poetyckie Analizatorów to rekompensują.

"...gnąc ku krainie spełnienia"
Staropolskie znaczenie słowa "giąć" by tu pasowało.

"Do kogo powiedziałeś, suka?"
Tak jakoś z rosyjska to zabrzmiało.

Co do zielononóżek - w literaturze przedmiotu przeczytałem, że są "nadzwyczaj ruchliwe i żerne". W sam raz do jakiegoś horroropka.

Hasło: ienert - rzeczywiście, inercja panuje w tym utForze.

Gure_Okami pisze...

A, fakt. Jeszcze autorkę powinni oduczyć pisania scen seksu. Najlepiej grubym kijem.
Ale może ma ochotę zostać autorką kolejnego bestsellerowego porno-harlequina w stylu "50 shades of Gay"...
Tym samym kijem można przyuczać logiki - nie bądźmy rozrzutni.

Hasło: howsques. Mi wygląda trochę jak "how useless". Taaaa, chyba nie muszę komentować ;)

Anonimowy pisze...

Autorka jak to autorka melancholijnych scen typu Akkarin&Sonea opisuje dość spazmatycznie dane sytuacje. Niemniej jednak wciąż brakuje jej "mocnego kopa pisarskiego", który może z czasem dałby jej trochę więcej rozważności w pisaniu takich... historii.
Najwidoczniej autorka cierpi na NNS. Opisując w TAki sposób sceny seksu(Lorkin!!! Do kuchni!!! Natychmiast!) naprawdę się pogrąża.
Na szczęście analiza poprawiła w pewnym stopniu jakość i sens :)

Anonimowy pisze...

W sumie to cholernie przykre jak fajny pomysł (a te upiory są całkiem fajnym pomysłem!) ginie pod naporem błędów, niedopracowań i niedbalstwa.Znacznie smutniejsze, niż jak czytamy analizę milionowej córki Voldiego.
Analiza cudna, uśmiałam się. Mam nadzieję, że autorka tu zajrzy i ZROZUMIE. Naiwna jestem?

Alvik

Markwia pisze...

Właśnie, zamysł jest ok. ALE... Cholera jasna, jak ja nie cierpię kiedy w horrorach wszyscy stoją, czekają i "hej! tutaj jestem! zabij mnie! zabijmniezabijmniezabijmnie PROOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOSZĘ!"

Nie jest źle, ale dobrze też nie jest.

Anonimowy pisze...

Analiza piękna, odreagowałam przynajmniej cały szkolny stres (: ale ja nie o tym miałam...
http://opowiadanie-rammstein.blog.onet.pl/2012/07/04/wszystko-gra/
Opko o Rammsteinie. Nie wiem, czy się już na nie natknęliście, więc podaję link. Nie czytałam, przejrzałam trochę, odrzucił mnie sposób zapisywania dialogów.
Może do analizy się nada (:
Pozdrawiam Weronika

Anonimowy pisze...

"Było wspaniale. Jak zawsze z resztą.
Znaczy, Akkarin sam jeden dorównał całej reszcie jej kochanków?
Z resztą kochanków było wspaniale zawsze, a Akkarinem tylko czasami. Dzisiaj się postarał."

Jesteście mistrzyniami (może nawet wielkimi)! :D

Komentarze analizatorskie zacne, ale samo opowiadanie strasznie mnie przygnębiło. Jak można wziąć powieść o odważnej, ogarniętej dziewczynie i zrobić z niej taką niedorajdę? Ona w tym opowiadaniu naprawdę nic nie robi, tylko leży w łóżku albo siedzi na fotelu, łka, szlocha, zalewa się łzami i muska Akkarina kciukiem. A złapana przez oprycha szamocze się bez sensu, zamiast pizgnąć zaklęciem - ta sama Sonea, który jako uczennica wyzwała Regina na pojedynek i zwyciężyła. To ma być ideał bohaterki? Czy autorki tych tworów naprawdę wolą czytać o tych rozlazłych, bezmyślnych beksach niż o kobietach, które ciężko pracują, by osiągnąć coś własnymi siłami? Czy czytając powieści Canavan, myślały sobie: "Hm, całkiem fajne, tylko Sonea powinna mniej działać a więcej płakać i biadolić. Napiszę opowiadanie, w którym to poprawię"?

Shemmer pisze...

Coelha nie czytałam, problemy z przecinkami staram się zwalczać, a wszelkie z dupy wzięte słowa i idiotyczne sytuacje wrzucać do dziury.

Autorka zajrzała, uśmiała się i zrozumiała ;) Brak naiwności.

"Czy czytając powieści Canavan, myślały sobie: "Hm, całkiem fajne, tylko Sonea powinna mniej działać a więcej płakać i biadolić. Napiszę opowiadanie, w którym to poprawię"?'
Nie, nie myślały sobie. Tak wyszło niestety.

Za analizę dziękuję bardzo, kłaniam się nisko i pozdrawiam!
aŁtorka ;3

Anonimowy pisze...

O, kurczę. Opowiadanie wprawdzie mocno kuleje, ale brawa dla autorki!

Markwia pisze...

Shemmer, nie przestawaj pisać, tylko staraj się więcej życia wetknąć w bohaterów i spisywać sobie plan wydarzeń, żeby miały jakiś ciąg przyczynowo skutkowy. A najlepiej jakbyś to napisała od nowa, ale nie jako fanfick, ze swoimi bohaterami i bardziej rozwiniętą historią.

Niofomune pisze...

A reakcja autorki od razu poprawiła mi humor. O wiele fajniej mi się czyta komentarz "macie rację, postaram się to zmienić" niż milionowy flejm (pacyfistka jestem, no).
Od tygodnia chodzi za mną ponowne zerknięcie na Canavan, a przynajmniej na pierwsze dwa tomy trylogii Czarnego Maga (bo ostatni był dla mnie niestrawny, a reszta twórczości tej pani całkowicie wtórna). Mimo wszystko Canavan jest oczko wyżej niż Paolini czy Troisi.
Ale najpierw muszę skończyć Murakamiego. Lekkie fantasy będzie w sam raz na odreagowanie po tym przygnębiającym dziadzie z krucjatą przeciwko zdaniom złożonym.

zen_OFF pisze...

Łał, Shemmer, zaimponowałaś mi - rzadko (zbyt rzadko!) zdarza się, żeby autorka odwiedziła analizatornię i... pozostawiła pozytywny komentarz. Nie wiem, czy się tu jeszcze pojawisz, ale mam nadzieję, że tak. Mam nadzieję, że już za kilka lat wyrośnie z ciebie dobra pisarka. Trzymam kciuki, bo "masa jest, teraz rzeźba".

Anonimowy pisze...

Shemmer, wielkie brawa! Taka reakcja cieszy analizatora najbardziej. Mam nadzieję, że nasze wskazówki pomogą rozwijać drzemiący w Tobie potencjał i unikać pułapek czyhających na każdego opowiadacza.

Falco pisze...

*w połowie analizy* To był rumak Falabela, wielkości średniego psa

http://four-legged-friends.com/wp-content/uploads/2012/05/falabella-2.jpg

*wraca do analizy*

Anonimowy pisze...

Brawo dla Shemmer! <3
Nefariel

Shemmer pisze...

Staram się pisać jak najwięcej, choć nie zawsze jest czas. Co do postaci - będą żywsze. Z każdym zdaniem i z każdą rzeczą, której się nauczę ;) Szczerze myślałam o tym żeby zrobić z tego coś własnego. Czas pokaże czy wyjdzie, czy też nie.

Nie miałam też powodów na focha czy coś. Każde uwagi są wartościowe! I na bank nie przestanę tu zaglądać ;)

Markwia pisze...

Shemmer: <3

Anonimowy pisze...

Faktycznie, szkoda dobrego pomysłu. Całkiem udane akcenty grozy, niestety cały suspens zabiła ogólna niezborność bohaterów. Pierwsze pytanie zadane przez Akkarina i Soneę po wyjściu ze studni, a już najpóźniej po zajściu w sypialni, powinno brzmieć: "Co to za istoty, jak możemy z nimi walczyć i jak najlepiej ochronić przed nimi naszego syna?". Burza mózgów, przegrzebywanie biblioteki, odkurzanie starych zapisków, próby testowania różnych zaklęć, itd. Niestety, tutaj nikt nie ma głowy do konkretów, bo przecież pochędóżka czeka. Nic dziwnego, że upiory ich zeżarły - z takim podejściem do sprawy zeżarłyby ich nawet drapieżne ślimaki, a pająki wciągnęły za obraz.

Za to bardzo pozytywnie zaskoczyła mnie reakcja autorki. Trzymam kciuki za dalsze próby literackie, oby każda kolejna była bardziej udana.

Anonimowy pisze...

Shemmer, jeśli byś zdecydowała się na radykalną przeróbkę, zostaw te sceny z upiorkami na powierzchni (bo te są dobre, szczególnie te upiorki w sypialni mi przypadły do gustu) i samo wpadanie do studni (może być jako koszmar senny), wywal wszystko inne i zrób z tego współczesne opowiadanie grozy (np. zamień magów na zarząd korporacji). Może z tego wyjść coś naprawdę fajnego. Sceny łóżkowe w każdym razie do radykalnego skrócenia.

Goma pisze...

Potworki moim zdaniem wyszły bardzo fajnie i wcale nie opkowo, ale przez całą resztę przeczytanie analizy do końca zajęło mi prawie tydzień. Ile można czytać o rozlazłych, jęczących bohaterach i skąd wiadomo, że potworki są nie do pokonania, skoro nawet nikt nie próbował?
Swoją pierwszy raz pierwszy raz w życiu widzę opko z tak różnorodnym słownictwem, aż się poczułam zafascynowana.

A w ogóle to będzie jeszcze Achaja?

Anonimowy pisze...

"Patrząc po sobie, całując się ostatni raz, szybko zebrali się, schodząc na dół."
Zastanawia mnie czy oni zdążyli się odziać? Czy pobiegli szybko zebrani i nadzy do tych slamsów.