czwartek, 17 maja 2012

174. Dlaczego Francuzi tupią, czyli Krokodyl z kraju rumem płynącego (2/3)



Drodzy Czytelnicy! Oto czeka nas kontynuacja przygód panny Alic de Gloth, córki Hectora Barbossy i Tii Dalmy, postrachu całego Morza Karaibskiego i ukochanej wszystkich bohaterów kanonicznych. Że co, że w poprzednim odcinku Alic zginęła? Cóż, stare pirackie przysłowie mówi, że złego diabli nie biorą... Czeka nas więc mnóstwo atrakcji - tajne obrzędy voodoo, wyrafinowane pirackie podstępy, walka z dzikimi zwierzętami, niewidzialny statek z niewidzialnym sternikiem oraz unoszący się ponad wszystkim fetysz gorsetu... Indżoj!

Analizują: Sineira, Kura, Dzidka i Mikan.

http://kapitan-alic.mylog.pl/


Rozdział VI
Ognia!
-Kurs na Pantao- rzekł Jack, po czym Gibs podszedł do steru.- posprzątajcie tu trochę! Tylko uważać na Alic!- dodał po chwili.
Nie pomylcie jej aby ze stosem starych onuc albo wodorostów!
...Sieć jeżowców, jedną żabę, kapitańską zmyło babę, taki był cholerny sztorm!
(a do kajuty mi przywiało gołąba bez płucka ;)

-Czemu tak zależy...O mój Boże!- krzyknął Will.
-Nie musisz mnie nazywać bogiem- rzekł zadowolony Jack.
-Przecież kurs jest do Tia Dalmy...- powiedział Will.
Czyli Alic wraca do domu? Szlag trafił całą intrygę.

-No tak...
-Ale ona umie wskrzeszać ludzi?- spytał Will z niedowierzaniem.
I tak oto Tia Dalma, która do tej pory w uniwersum tego blogaska występowała jako żona najbogatszego człowieka we Francji i przykładna matka ośmiorga dzieci, nagle WTEM!!! odnajduje się na Karaibach jako kanoniczna Tia, mistrzyni voodoo...
Może posiada umiejętność bilokacji? No i nie wiem, czy na Karaibach, Wujek Gugiel znalazł Pantao na Filipinach.
*guglu guglu* Ha, już wiem, Tia mieszkała nad rzeką Pantano na wyspie Pelegosto (fikcyjnej).

-Chyba tak...MUSI!- krzyknął Jack. Nastała noc. Jack siedział w kajucie, lecz nie swojej. Siedział przy moim ciele i opiekował się nim.
Nekrofil.
Tam zaraz nekrofil, po prostu muchy odganiał.
Krzyczał też na plamy opadowe, żeby wynosiły się precz.

Kilka dni później Załoga Jacka była już u Tia Dalmy. Jack wniósł moje ciało.
Zaczynało już nieco pośmierdywać, ale Jack nie przejmował się takimi drobiazgami.
Gibbs szedł za nim i zbierał odrywające się kawałki.

Tia podeszła do niego. Przez chwilę przyglądała się mi, lecz po chwili spojrzała na Jacka.
-Słucham ciebie?- spytała.
- Tak, słuchasz mnie, i zrobisz wszystko, co ci każę.

-Potrzebuje twojej pomocy- rzekł.
-Pomocy?- spytała Tia patrząc jak Jack kładzie delikatnie moje ciało.- a co się takiego stało?- spytała ponownie.
Nadziała się. Ot, drobny wypadek.

-Musisz ją wskrzesić...- odparł krótko.
-Ale to jest wbrew naturze- odparła.
-Tia proszę...- odparł Jack.
-Zobaczę co da się zrobić- powiedziała po krótkiej chwili.
Ten kawałek jest boski. Czujecie te galopujące uczucia macierzyńskie, tę rozpacz matki, której właśnie przyniesiono zwłoki córki? Nie czujecie? Naprawdę nie?
Boru... Nawet Sarek - Wolkanin! - rozpaczał po śmierci Spocka...
Odnoszę wrażenie, że państwo Barbossa generalnie spisali córkę na straty (patrz w poprzednim odcinku Hector, który każe jej skakać do morza).
AŁtorka dopasowuje rolę postaci do sytuacji, trudno dopatrywać się w tym sensu i logiki. Barbossa raz pamięta, że ma córkę raz nie, tak samo Tia, Alic miała być w przebraniu, teraz już nie jest... Alic w ogóle miała przecież uciekać przed Jackiem, ukrywać się, a teraz, proszę, podróżuje z nim.

Podeszła do mojego ciała i spojrzała na moją twarz. Poszła na chwilę do drugiego pomieszczenia, po chwili przyszła ze świecami i kredą. Narysowała wokół mnie koło i położyła na nim świece. Wszystkie zapaliła (łącznie z ciałem i całą chatą, bo leżące świece mają dziwne tendencje), po czym zaczęła wymawiać niezrozumiałe słowa. W pomieszczeniu zrobiło się jaśniej (ale dopiero po tym, jak zaczęła wymawiać dziwne słowa, nie po tym, jak zapaliła świece?). Jack obawiał się, że Tia nie ratuje mnie tylko pogarsza sytuację. (no, gorzej to już raczej być nie mogło) Po chwili byłam jeszcze martwa, ale powtarzałam po niej słowa [móóóóózg, móóóóóóóózg]. Nawet w tym samym momencie je wymawiałyśmy. Nagle wzięłam głęboki oddech, a w pomieszczeniu znów zrobiło się ciemniej.
Pozwolę sobie zauważyć, że nie da się wypowiadać jakichkolwiek słów, jeżeli nie ma się powietrza w płucach.
To wyobraźnia aŁtorki niecnie podszeptywała.

-Alic...-powiedział zadowolony Jack i przytulił mnie. Odskoczyłam jak poparzona.
Odskoczyła leżąc?

-Zostaw mnie!- krzyknęłam, gdy zauważyłam Tię. Uśmiechnęłam się lekko, lecz przypomniałam sobie co ojciec mówił.
O, godny odnotowania moment przytomnego myślenia. Aż się zastanawiam jakim cudem aŁtoreczka jeszcze pamięta o zaleceniach papy Barbossy.

-Ale o co ci chodzi?- spytał Jack.
-Nie dotykaj mnie!- krzyknęłam trzymając się za bok. Po chwili Jack i jego załoga wyszła, a ja zostałam przez chwilę.
Załoga tak jak beznamiętnie przyglądała się wskrzeszaniu Alic, tak samo beznamiętnie przyjęła fakt, że ponownie udało się ją ożywić (zieeeeeeew) i wyszła bez słowa komentarza, bo co tu jest do komentowania.

Przyglądałam sie swojej matce. Wyjść z podziwu nie mogłam, że ona mu pomaga.
MU pomaga? To nie Jack był przed chwilą martwy! Właśnie cię wskrzesiła, ty rozgotowana wielorybia wątrobo. Uważasz, że niesłusznie? No to... wyjątkowo się z tobą zgadzam.
Jackowi też się nie należą słowa wdzięczności, że wpadł na pomysł i wiedział gdzie się udać. I że mu się w ogóle chciało.

Po chwili wstałam i wyszłam.
-Co tak długo robiłaś u Tii?- zapytał Jack.
-Całowałam się z nią- powiedziałam na odczepnego.
-A ze mną to nie chcesz!- krzyknął oburzony.
Podstawówka...

-Zbierałam siły kretynie!- odpowiedziałam mu na jego oburzenie.
-No to dobrze- odpowiedział zadowolony.
Odpowiednio interpretując to “zbierałam siły” ;)

-A co masz zamiar się ze mną całować?- spytałam gdy Jack podszedł do mnie bliżej.
-Jeśli nadarzy się okazja...- Powiedział wolno, gdy był już bardzo blisko mnie.
-To sobie chyba będziesz musiał poczekać- powiedziałam. Mieliśmy się już pocałować no, to dłuuugo czekał! gdy zrobiłam zwinny unik i Jack pocałował Gibsa.
Dziecko, takie manewry to tylko u Disneya.
A poza tym, zapomniałaś nakarmić ich spaghetti.

-Cos masz włochatą brodę- powiedział gdy miał zamknięte oczy.
*frenetyczne oklaski*
*doznaje opadu szczęki*

-Jack?- spytał Gibs zaskoczony jego zachowaniem.
-AAAAA! Gibs! A gdzie Alic?!- krzyknął.
-Poszła- powiedział. Jack wytarł twarz [Gibbs, ty obślińtuchu!] i wszedł na perłę mamrocząc coś pod nosem.
Na perłę w sensie klejnotu, flaszki piwa, czy też może na Czarną Perłę, której spalony wrak oglądaliśmy w poprzednim odcinku? Zregenerowała się?
Tia przy okazji wskrzeszania Alic, dodała regenerację Perły gratis.

Była już późna noc, gdy przechadzałam się po pokładzie, usłyszałam znajomy głos.
-Jack, Jack, Jack...zawsze masz jakieś ale...- powiedziała osoba. Podeszłam do okna i zobaczyłam mojego ojca.
A ten skąd się tam wziął? Przyfrunął?
Skoro trafiła nam się na statku banda elfów, jednemu Barbossie chyba nie będziemy się dziwić.

Jack w tym momencie patrzył przez okno więc mnie zauważył.
-Może się przejdziemy?- spytał z uśmiechem. Ja natomiast szybko się odwróciłam i poszłam w inną stronę. Oddaliłam się na bezpieczną odległość. By móc słyszeć ich rozmowę i nie być zauważoną.
-I tak wiesz, że musimy złończyć nasze siły- powiedział Barbossa.
Złończyć - połączyć łonami. Zapowiada się yaoi?
Hm, nie wiem, czy chciałabym w nim oglądać akurat Barbossę...


Oszfak.
Nawet ich nie oszczędzono. Nie masz świętości na tym świecie.
Chyba sparowanie Jacka z papugą też by mnie już nie zdziwiło...

-Teraz potrzebujesz mojej pomocy, ale gdy kazałeś mi skoczyć do wody z Elizabeth to nie mówiłeś, że jestem ci do czegoś potrzebny- odparł Jack bez zastanowienia. Spojrzałam na Jacka porozumiewawczym wzrokiem, lecz on zignorował mnie totalnie.
Być może dlatego, że przed chwilą oddaliłaś się na bezpieczną odległość, by móc słyszeć ich rozmowę i nie być zauważoną. Raptem trzy zdania temu.
Matko jaka ona durna. Nie ominie żadnej sytuacji, żeby dopiec Jackowi i pokazać swoją wyższość, natomiast gdy on ją ignoruje, to stroi fochy! Jak podejdę i jak strzelę...

Odwróciłam się i zobaczyłam Willa idącego w moją stronę.
-Alic co robisz tak późno na pokładzie?- zapytał. Powiedział to na tyle głośno, że Jack i Barbossa musieli to usłyszeć.
-Nie jestem dzieckiem, ani ty moim ojcem...- rzekłam złośliwie.
Czy ona w ogóle umie się normalnie zachować? Bo póki co pokazuje się od najgorszej strony.

-Nie miałem nic złego na myśli mówiąc, że powinnaś już spać- dodał po chwili [przepraszającym tonem]. Jacka i Barbossy głosy ustały. Patrzyli na nas jak na własne odbicia.
Cholera, makijaż mi się zmył - pomyślał Jack. Ależ odmłodniałem! - stwierdził Barbossa.

Spojrzałam na Jacka, potem na ojca. Jego wzrok jak zwykle był surowy i zimny, lecz teraz mogłam pyskować.
Spełniło się moje marzenie, yay!!!
Szczyt ambicji - napyskować tatusiowi. Yay!

Nastał kolejny poranek. Było dosyć zimno, aż dziwne, że aż tak. Spałam spokojnie w kajucie gdy do niej wszedł Legolas.
-Alic, Jack kazał byś to ubrała- odparł podając mi płaszcz.
O, widzę, że Legolas odnalazł się w roli okrętowego chłopca na posyłki.
Jack niestety nie sprecyzował, w co Alic ma ubrać płaszcz.
Pewnie w pokrowiec.

Złapałam go i opatuliłam sie nim. Po chwili wyszłam na pokład. Nikogo nie było.
Tylko autopilot popiskiwał cichutko.
Albo za sterem stał Niewidzialny Człowiek.

Było słychać głosy, lecz nie na pokładzie, ale pod pokładem. Wiele się nie zastanawiając zeszłam pod pokład gdzie było cieplej.
Tak, niewątpliwie cieplej. Lube ciepełko plus całe stado niemytych miesiącami facetów, którzy załatwiali potrzeby fizjologiczne po kątach.
A statek sobie dryfu, dryfu, hop tu skałka, hop mielizna.

Rozejrzałam się po nim. Było pełno butelek rumu i piratów.
Byli to miniaturowi piraci wielkości butelek, którzy przetaczali się od burty do burty w rytm przechyłów.
Takie laleczki w stroju piratów. Przy każdym przechyle wszystkie otwierają oczy i chórem mówią “MA-MA” :)
Nie ma-ma, tylko ru-mu! :)

Między innymi mój pijany ojciec i Jack, lecz już nie mój i dzięki Bogu.
“JUŻ” nie twój? A kiedyś był???

Były nawet Elfy, Will, Elizabeth, która próbowała poderwać Jacka.
A statek tymczasem nadal popylał na autopilocie. Zrobionym z białej, akrylowej włóczki i nogi od krzesła.

-Alic...- zaczął jedyny trzeźwy Will.
-Jesteś trzeźwy- odparłam z uśmiechem.
Więc jesteś godzien, aby się do mnie odezwać.

-Jako jedyny...ale to pewnie zaraz się zmieni- odparł.
-Co tu się dzieje? Czemu tak zimno?- spytałam zaskoczona.
-Płyniemy do Singapuru- powiedział.
-Przecież tam jest ciepło- dodała po chwili.
-Nie jak kapitanem jest Jack...- odparł Will. Zdziwiłam się lekko, lecz nie dawałam po sobie tego poznać.
Ojtam, zboczył troszkę na południe i zahaczyli o Antarktydę, każdemu się może zdarzyć. Zwłaszcza gdy się zostawia statek samopas na calutką noc.
A tak poważnie - aŁtorko, czy Ty chociaż RAZ spojrzałaś na mapę? Płyną z Filipin do Singapuru, to jest rzut beretem, a średnia roczna temperatura w tych rejonach wynosi około 27 stopni!
Ale Jack jest takim zimnym draniem, że przy nim nawet piekło zamarza.

-A co on ma jakiś wpływ na pogodę?- zapytałam udawając, że czaruję rękoma. Will zaczął się śmiać.
-Gdyby miał na nią wpływ, to by zamiast deszczu parał rum- odparł z uśmiechem.
Param param paramparampam - to odgłos rumu parającego o padapet.
Padammm, padammm, padammm...

Zaczęłam się śmiać.
I tak się śmiali do siebie nawzajem, a słoneczko przygrzewało coraz mocniej.

-Alic może dosiądziesz się do nas?!- krzyknął Jack w moją stronę.
-Po moim trupie!- krzyknęłam mu w odpowiedzi i usiadłam z Willem, elfami i innymi piratami.
Z czego wynika, że “elfy” to podgatunek piratów.
Ty uważaj z tym “po moim trupie”, jak ostatnio tak wrzasnęłaś, z ciemności wyszedł mężczyzna z mieczem... *ma nadzieję*
Ona już była trupem, z czego wniosek, że jak najbardziej powinna się dosiąść do Jacka.
Ale czekajcie... Oni piją, bo jest zimno, bo płyną do Singapuru???
Każdy powód dobry.

Jack i Barbossa byli zaskoczeni moim zachowaniem, a zwłaszcza mój ojciec.
Bo w końcu do niego dotarło, że ma za córkę krnąbrną gówniarę.

Nagle coś potrząsnęło statkiem. To nie był sztorm, ani nic podobnego...jakby cos w niego uderzyło. Jack natychmiastowo wybiegł na pokład.
I zobaczył dorodną górę lodową, majestatycznie wbijającą się w burtę.
Natychmiastowo, na tych miast owo.

Po chwili wrócił.
-Ładować działa! Migiem!- krzyknął.
Migi są przestarzałe. Weźcie F-16.

Ja i Will wybiegliśmy na pokład. Za nami elfy.
Gimli, hobbici i Aragorn rozsądnie zostali pod pokładem.

-O co chodzi Jack?- zapytał Barbossa.
-Zdaje mi się lub część twojej załogi przeszła na naszą stronę, a druga zaczęła się buntować...- powiedział Jack.
Na litość! Przypomnijmy: ze statkiem  Barbossy spotkali się na Karaibach, zostali wrzuceni do morza i trafili na małą wyspę. Przejęli angielski statek i ruszyli w stronę Singapuru (nie wiadomo którędy, skoro zahaczyli o lądolód). Płynęli przez ocean, który jest odrobinkę większy od kałuży. Odrobinkę. Skąd więc, do cholery jasnej, wzięła się tutaj załoga Barbossy?
A cholera wie. Barbossa SKĄDŚ się wziął u Tii Dalmy, może zdaniem aŁtorki statek i załoga podążają wszędzie za kapitanem jak uwiązani na sznurku?
Oni SĄ uwiązani na sznurku.

-Rzesz (trzecich) cholera jasna! (Motyla noga!)- krzyknął Barbossa.- Ładować działa, ale migiem bo naładuje armaty wami!- krzyknął. Cała załoga Jacka i Barbossy zaczęła szybciej pracować.
Ta zbuntowana część też.
Buntownicy zastosowali odwrotność strajku włoskiego: pracowali bardzo szybko i niedokładnie.
Zgubiłam się. Barbossa z Jackiem są na jednym statku, a statek Barbossy płynie za nimi? Czy obydwie załogi są na jednym statku i właśnie zaczynają strzelać do statku, na którym są?

-Ej jak ty to robisz? Przed lustrem ćwiczysz? Nawet ja się przestraszyłem- powiedział Jack.
-I dobrze, że się boisz- odpowiedział Barbossa nie na temat.
-Ale ja się nie pytałem czy mogę się bać- powiedział Jack, lecz po chwili umilkł.
Ktoś rozumie, osochozi w tym dialogu???
Kuruś, czy ty rozumiesz o co chodzi w tym opku???
Nooo... płyną, płyną, ktoś ich złapał i uwięził, uwolnili się, płyną, płyną, ktoś ich złapał...
Panta rhei.

Po jakimś czasie zabrakło amunicji...
A oba statki nadal radośnie unosiły się na wodzie? O w mordę, pancerniki czy ki diabeł?
Wiesz, jak się celuje po pijaku...
Morze było podziurawione jak ser szwajcarski.
Aż cała woda wyciekła.

Dobra. Rozumiem, że to coś, co wbiło się w statek Jacka (...i Barbossy? Wspólny?), to nie była góra lodowa, tylko pocisk wystrzelony z innego statku. Tylko dlaczego, do stu tysięcy par beczek, aŁtorka nie raczyła wspomnieć o nim ani słowem?!

-Jack! Wywieś białą flagę!- krzyknął Barbossa.
-Ale jak? Co? Czemu?!- krzyknął bez zastanowienia.
-Mówię wywieś to wywieś!- krzyknął.
-No co ty! Nigdy!- krzyknął Jack. Barbossa podszedł do niego i złapał go za szmaty.
-To jest chwyt, Masz rozkazać załodze by ładowali butelkami z rumem armaty...wywiesimy białą flagę i będą myśleli, że się poddajemy, a jednak nie! Kapujesz?!- spytał. A nie krzyknął?
I się rozluźnią zupełnie, stracą czujność i pójdą na obiad, a my w tym czasie dokonamy abordażu.
A butelki z rumem tak osłabią ich morale, że sami się poddadzą.
Nie mówiąc już o tym, że podobny “podstęp” to wstyd, hańba i plama nawet na honorze pirata.
(Kuru, Sinu - bez skojarzeń proszę!
Czytelnicy - do Was też mówię.)
Czy ktoś powiedział “honor”? ;)
Wywieśmy białą flagę, wrogi statek będzie sobie stał grzecznie i czekał, aż przeprowadzimy nasz podstępny plan, genialne! Honor? Gdzie? :)

-Sprytne...- powiedział Jack i poszedł do załogi. Po chwili plan był gotowy. Jack wywiesił białą flagę.
-Kapitanie..- powiedział pirat na wrogim pokładzie.
-Czego?!- odkrzykną[ł] drugi, który nazwał się kapitanem.
-Poddają się- powiedział. „Kapitan”uśmiechnął się lekko.
Rozłożył leżak na pokładzie, wystawił tors (albo honor) na słoneczko i zachrapał.

-Ognia- powiedział do Jacka Barbossa.
-Ognia!- krzyknął Jack do mnie.
-Ognia!- krzyknęłam do załogi.
- Ognia! - wrzasnął pierwszy oficer do bosmana. - Ognia! - powtórzył bosman do mata. - Ognia! - krzyknął mat do marynarzy. - Ognia! - zawołali marynarze do chłopca okrętowego. - Ognia! - chłopiec okrętowy wrzasnął na kucharza. Po chwili kucharz wybiegł na pokład z żarzącym się węgielkiem w szczypcach i przypalił kapitanowi cygaro.

Nagle wszystkie armaty wystrzeliły w wrogi statek. Zaskoczeni naszym zachowaniem piraci, byli nieprzygotowani na kontratak, więc po chwili statek leżał już na dnie.
Kiedy przeciwnicy zobaczyli lecące butelki z rumem, rzucili się je łapać. W locie zderzali się ze sobą głowami, czaszki im pękały, a mózgi ochlapały pozostałych członków załogi, którymi tak to wstrząsnęło, że popełnili zbiorowe samobójstwo.
A zanim je popełnili, wyrąbali dziury w dnie statku.
To nie piraci, to analizatorzy walili głowami.

Trzeba przyznać, że plan był świetny. Nie wiedziałam, że mój ojciec ma taką głowę do interesów.
O ile dobrze zrozumiałam (a w przypadku tego tekstu to jest baaardzo trudne), Barbossa właśnie zatopił swój statek. No faktycznie, głowę do interesów ma jak nie wiem.
Widać już w tamtych czasach znali oszustwa ubezpieczeniowe.
(mnie się jednak wydaje, że Jack i Barbossa płynęli razem na jednym statku, a zatopili jakiś inny. Ale masz rację - aŁtorka w żaden sposób nie ułatwia zrozumienia tekstu)
Rany borowe, intryga jakiej świat nie widział! Napoleon może im buty szorować!

Rozdział VI
Kapitan Sao Feng
Nastała kolejna zimna noc. Wszyscy siedzieliśmy pod pokładem. Nikomu nie można było wyjść.
Po jakiemu to jest?
“Nikt nie może” czy “nikomu nie wolno”, to prawie żadna różnica, ale trzeba jeszcze umieć to poprawnie zapisać...

Wszyscy pili rum i siedzieli blisko siebie by się ogrzać.
Nikomu nie przyszło do głowy, aby odziać się cieplej, okryć kocami. Statek niosły szczęśliwe prądy.

Po chwili dołączyli do nas Bnarbossa i Jack. Jack usiadł koło mnie, więc wiele się nie zastanawiając usiadłam miejsce obok, koło Barbossy. Uśmiechnęłam się złośliwie do Jacka i oparłam głowę o ramię Barbossy. Jack spojrzał na mnie i na Barbossę oburzonym wzrokiem.
-Alic nie powinnaś iść już spać?- zapytał obrażony.
-Ale mi tu wygodnie, ciepło i chyba panu...
-Hector...- dopowiedział Barbossa.
-I panu Hectorowi chyba nie przeszkadza moje towarzystwo- powiedziała z dumą.
Narrator szaleje. Alic ma momenty zaćmy, gdy zapomina nie tylko imienia Barbossy, ale i tego, że jest on jej ojcem. Jack zachowuje się jak przedszkolanka. Cholera jasna, na tych Karaibach to chyba pędzą rum z grzybków - halucypków!
Mówiłam, że to Statek Miłości, a wszyscy na nim to jedna wielka szczęśliwa rodzina :) A zagmatwanie związków (także rodzinnych)  znacznie przewyższa już Modę Na Sukces.

-Ależ oczywiście, że nie przeszkadza mi twoje towarzystwo- odpowiedział na moje pytanie ojciec [o, widzicie, a teraz pamięta!]. Uśmiechnęłam się porozumiewawczo do niego, a Jack zamilknął. Siedział Obrażony (ale tak naprawdę bardzo, bardzo, aż było widać, że wielką literą!) i patrzył z żalem jak Barbossa zabawia mnie rozmową. Po jakimś czasie wszyscy zasnęli ja też.
Z ciekawości rzuciłam okiem na mapę prądów morskich. Przy odrobinie szczęścia dryfują właśnie w stronę Grenlandii ;)

Nastał kolejny gorący dzień. Byliśmy już bardzo blisko naszego celu, więc było już cieplutko.
A wczoraj marzli. Kurczę, to statek piracki o napędzie atomowym!
Kolejny? Chyba pierwszy. BoChaterka ma amnezję?

Otworzyłam oczy. Było mi za ciepło, więc zdjęłam płaszcz. Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Leżałam na brzuchu ojca. Po chwili wszyscy zaczęli wstawać. Obróciłam sie na bok i zobaczyłam czyjeś nogi. Męskie nogi. Spojrzałam w górę i ujrzałam Jacka.
-Alic czy ty nie przesadzasz?- spytał.
-Nie...- odpowiedziałam.
-To wstań bo leżysz na naszym gościu...na MOIM gościu- powiedział.
I to JA powinienem na nim leżeć. Albo pod nim. Bo to MÓJ gość.

-Ale ona mi nie przeszkadza- odpowiedział Barbossa.- Wręcz przeciwnie...- powiedział z uśmiechem. Jack znów podniósł głowę i poszedł obrażony. Spojrzałam na ojca, po czym wstałam i wyszłam na pokład. Żywej duszy tam nie było prócz obrażonego Jacka.
Hej, ale ona na serio myśli, że statek płynie sam?
Oczywiście. Płynie sam, a jak zacznie tonąć, to będzie się zanurzał powoli, płynąc przy tym cały czas przed siebie, tak, że w ostatniej chwili, z samego czubka masztu, Jack spokojnie dużym krokiem przejdzie na ląd. Pamiętamy?
Zaczynam się zastanawiać na kiego groma na statku jest ster.
Żeby można się było o niego malowniczo oprzeć.

Kapitan statku starał się nie zobaczyć mnie, lecz było to niemożliwe.
Skakałam przed nim, machając rękami i wrzeszcząc “Hej, tu jestem!!!”.

Słońce było już w zenicie. Upał by nie z tej ziemi. Usiadłam na deskach pokładu. Wszystkim było ciepło, gdyż zaczęli wchodzić na pokład.
Logika tego zdania powala. Skoro jest im ciepło gdyż wychodzą na pokład, to w celu ochłody niech zejdą pod!

Nikt nie pracował nawet Jack pozbył się płaszcza i rozpiął koszulę.
Rrrrany, ekipa z dupy wzięta! Za zimno - lezą pod pokład i piją, za gorąco - rozbierają się i zapewne za chwilę zaczną pić. Tylko statek wykonuje swoją robotę.
Statek jest jak ta dorożkarska kobyła, co to idzie ustaloną trasą, nawet jeśli dorożkarz, w sztok pijany, śpi.

Elizabeth siedziała w kajucie jako jedyna. Wytłumaczyła się, że ma uczulenie na słońce.
I objawiło się ono dopiero teraz. Bo wiecie, te całe Karaiby to jak Forks, tam ciągle chmury i deszcz, żadnego słońca, nic a nic.
Aż dziwne, że reszta załogi na to nie wpadła. Chociaż... jest za gorąco i najwyraźniej nikt im pracować nie każe.

Siedziałam na pokładzie. Było mi z upału aż słabo. Rozpięłam koszulę i poprawiłam kapelusz. Dobrze, że pod koszulą miałam gorset, bo nie miałam najmniejszego zamiaru siedzieć w gorsecie i w koszuli.
No to chyba lepiej byłoby, gdybyś NIE miała pod koszulą gorsetu, hę?
Żeby bredzić do tego stopnia, to jednak trzeba mieć talent.

Wszyscy siedzieli na pokładzie. Była bardzo cicho. Nawet elfy i ich przyjaciele siedzieli na pokładzie. I też byli cicho.
-Wiesz, że wszyscy piraci sie ślinią na twój widok?- spytał Will siadając koło mnie.
-A wiesz, że mnie to akurat w tym momencie nie interesuje?- odpowiedziałam.
Tak, wiemy że jesteś zbyt głupia, by zastanowić się nad konsekwencjami świecenia biustem na pokładzie pirackiego statku. BTW aŁtoreczka chyba w życiu nie miała na sobie gorsetu, skoro uważa, że podczas upału jest lepszy niż koszula.
Gorset to ona na filmie widziała. Albo na wystawie sklepu ortopedycznego.
Albo uważa go po prostu za rodzaj topu z koronkami i sznurowaniem. Lekkiego, miękkiego i przewiewnego. A nie za masakrujące narządy wewnętrzne narzędzie tortur.

-Ładnie dziś wyglądasz- odparł patrząc na mnie.
Łypnęłam na niego kątem oka.
-Czy przypadkiem nie mówisz tego tylko dlatego, że jestem w samym gorsecie?- spytałam.
Samym? To spódnicę i pantalony też zdjęłaś, nierządnico?
Żeby się nie zniszczyły przy pracy.
Buciki też miała trochę ciasne? :)
“A to zezuj, moja złota!” I Alic posłusznie zaczęła zezować.

-Ależ skąd!- powiedział oburzonym głosem i odszedł do Elizabeth, Siedziałam jeszcze przez chwilę na pokładzie.
-Alic- zaczął Barbossa.
-Co?- spytałam nieprzyjemnym głosem.
-Czemu jesteś rozebrana?
-A nie mam gorsetu?
-Masz, ale...
… ale biorąc pod uwagę wygląd i funkcję XVIII-wiecznego gorsetu, jesteś rozebrana. A biorąc pod uwagę strój, jaki winna mieć na sobie córka najbogatszego człowieka we Francji, wyglądasz skan-da-licz-nie!
*wyobraża sobie Alic w panierze i spada z krzesła*

-Od kiedy tak się mną przejmujesz? Pozwoliłeś bym została piratem i sam nim byłeś! Okłamywałeś mnie! Moje rodzeństwo! A najgorsze jest to, że nawet Tię okłamywałeś...jesteś żałosny!- było widać, że moja wypowiedź nie była mu na rękę, lecz mnie to nie interesowało.
Biedne dziecko, przeżycia ostatnich dni pomieszały jej w głowie i już zapomniała, że doskonale wiedziała o profesji tatusia.
Nie było akurat Jacka pod bokiem, to się ojca czepnęła. Taki typ czepialski, z pretensją do całego świata.

Odwróciłam się napięcie i poszłam [natężenie] w stronę kajuty.
-Alic nie widziałaś gdzieś Elizabeth?- spytał zasapany Will wchodząc do mojej kajuty.
Tak fapał, aż się zasapał?

-Nie, a sprawdzałeś u Jacka?- spytałam zaskoczona jego pytaniem.
-Nie, bo co ona tam może robić?
Prać skarpety, to przecież oczywiste.
Oglądać kolekcję buzdyganów.
Nooo, jeżeli on ma całą KOLEKCJĘ, to jest co oglądać, takie dziwo nie zdarza się w każdym porcie.
Kapitan Hak, kiedy stracił rękę, zgromadził całą kolekcję protez, więc... *nic nie sugeruje, absolutnie nic*

Byliśmy już bardzo blisko celu, praktycznie już na miejscy tylko jeszcze trzeba było bezpiecznie przepłynąć port. Po dwóch godzinach byliśmy juz na lądzie.
Paczciepaństwo, ocean przefruwają w trymiga, a przez głupi port płyną aż dwie godziny!
Napęd nadświetlny znów się zepsuł, a Chewie powiedział, że za butelkę rumu pracował nie będzie...  (no co? Skoro ona zrobiła crossover z LOTRem, to ja nie mogę z Gwiezdnymi Wojnami?)

Naszym oczom ukazał się wielki pałac, lecz dopiero trzeba było przejść las. Było strasznie gorąco, powietrze ciepłe i wilgotne. Warunki nie do życia. Szliśmy przez najgorsze zarośla na ziemi.
Najgorsze, a jednak bardzo niskie, skoro pałac wystawał ponad nimi. Co tam rosło, kosodrzewina?
Mech i paprocie.

Gdy po godzinie znaleźliśmy się na miejscu. Przed nami stały wielkie drewniane drzwi do królestwa Kapitana Sao Fenga [oraz zupełnie niepotrzebna kropka, just for show][wiesz, inny kraj to i kropki inaczej stawiają]. Jack i Barbossa dumnie weszli do środka, a ja i załoga czekaliśmy na dworze. Staliśmy i staliśmy, gdy podeszła do nas zgraja Chińskich żołnierzy.
I tu mała uwaga: tak, filmowy Singapur ma niewiele wspólnego z prawdziwym. W tym okresie była to mało znacząca część sułtanatu Johor, którego władcą był Sulajman Badr al-Alam Szach, Malaj i muzułmanin. Żeby było śmieszniej, wizja aŁtoreczki ma więcej sensu niż wizja twórców filmu, bo mamy tu do czynienia z tajną bazą chińskich piratów, nie z miastem portowym, które zostało założone kilkadziesiąt lat później. Tylko po cholerę upierać się przy nazywaniu tego miejsca Singapurem?
Sine...
Przepraszam...

Zaczęli cos mówić po Chińsku, po czym związali nam ręce i zabrali do lochu.
Nie przyszło im do głowy, żeby się bronić?
Nie no, skąd, piratom?

Było tam wody po kostki, Woda pełna wodorostów, mchu i innych paskudztw. Wrzucili nas niekulturalnie do lochu i zamknęli kraty.
A powinni byli wrzucić ich do lochu z poszanowaniem zasad savoir-vivre’u. Chamy i tyle.
Państwo będą łaskawi udać się za kraty!

-O co chodzi?- spytał się Will.
-Nie wiem, lecz nie wygląda to za dobrze- odparłam. Po chwili zobaczyłam Barbossę i Jacka, którzy patrzyli na nas, lecz oni byli wolni.
-Damy im truciznę zobaczymy kto pierwszy sie kapnie...- rzekł Kapitan Sao Feng.
Jeśli szybko działającą, to ten drugi.
Mówią to na głos, stojąc przy więźniach. Chcieli się pozbyć osób niesłyszących.
Ciekawe, czy aŁtoreczka czytała “Śliczną Tamit” Nowackiej? Tam była podobna intryga, ale chodziło właśnie o sprawdzenie, czy osoba podająca się za głuchą rzeczywiście nie słyszy.
A jak się kapnie to? Będziemy stać dalej i patrzeć?

-Ale...-zaczął Barbossa, lecz po chwili umilkł. Po chwili więźniowie mieli wodę z trucizną. Will już miał złapać butelkę, gdy...
-Nie ruszaj tego...- powiedziałam i spojrzałam na niego.
OCZYWIŚCIE MARY SUE!

-Czemu? Chce mi się pić- odparł.
-To jest zatrute- rzekłam i złapałam butelkę.
-Skąd wiesz?- zapytali wszyscy, ja natomiast przechyliłam butelkę, która uroniła jedną kroplę, która przeżarła kamienne bloki.
A butelki nie ruszyła, paczcie no.
Bo butelka była z chińskiej laki, a tego cholerstwa nic nie rusza.
Ale nie odpowiedziała, skąd wie :>

-O cholera...- powiedział Will.
-Właśnie- rzekłam.
-Ta mała dziewczyna jest dobra...- rzekł Sao Feng.
Z cebulką. A ten facet z umalowanymi oczami musi być trochę dłużej trzymany w marynacie.

-Ta...- potwierdził Jack. Barbossa spojrzał na niego. Elfy krążyły wokół i myślały.
Aż szumiało.
Matko Borska, zwizualizowałam sobie filmowego Legolasa ze skrzydełkami disneyowskiej wróżki i mnie zemdliło.
Albo z taką piłeczką nad głową, jak Pomysłowy Dobromir.
Na kij mi te elfy z ich myśleniem, skoro trucizny nie wykryły. I lepiej niech nie krążą, bo się zrobi wir w wodzie.

-Chyba wystarczy tej próby?- spytał Barbossa.
-Żeby obdarzyć ich zaufaniem musze być pewny...- odpowiedział Sao Feng.
… że nie są kompletnymi idiotami. Sam popatrz, ten jeden o mały włos byłby wypił truciznę.
A cała reszta poszła dobrowolnie do kicia. Wystarczyło im zabrać osobę decyzyjną.

Barbossa bardzo sie niecierpliwił. Wreszcie wpuścili do naszej klatki krokodyle.
Z tej niecierpliwości je wpuścili. Barbossa spieszył się na obiad, a rzeźnik akurat miał wolne i nikt inny nie chciał się zająć krokodylami.
Forfiter, patrz, forfiter!
Niecierpliwił się, bo chciał zobaczyć wirujace jelitka.

Elizabeth wskoczyła jak oparzona na kraty gdzie czuła się bezpieczna.
Elizabeth, jak widzę, zaczęła robić za Element Komiczny... *wzdycha ciężko*.

Spojrzałam na Willa porozumiewawczym wzrokiem i zaczęliśmy z nimi walczyć.
Z tymi kratami. Twarde były, niech je szlag. Po chwili było jasne, że nie dadzą się wyłamać, tak więc upieczenie krokodyli na rożnie było niemożliwe. Trzeba było wymyślić inny sposób przyrządzenia mięsa.

Cała załoga sie do tego dołączyła i po chwili krokodyle były zabite.
*Dzidu ziewa i poprawia kocyk.* Ach, te soczyste opisy walk...
Ach... to oni zostali wtrąceni do lochu z dobrodziejstwem wszelkiej broni? Ach...

-Już chyba wystarczy...-rzekł Barbossa.
-Jeszcze nie!- krzyknął Sao Feng.
- Ale ja nie lubię mielonych! - marudził Barbossa.
- Spokojnie, będą tylko posiekane - wyjaśnił Feng i oblizał się.

-Nie już naprawdę dosyć tych prób...- odparła Jack. Feng spojrzał na niego.
-Teraz najlepsze...- rzekł i do lochu wpuścili rozwścieczone lwy, tygrysy i lamparty. Oczy wszystkich napełniły sie strachem i pewnością klęski.
- Zwariowałeś, Feng? W życiu nie zeżremy tyle mięcha!

-Nie da się wygrać- rzekłam sama do siebie.
-Nie da się wygrać- powiedział Jack i Barbossa razem. Zaczęła się walka ze wściekłymi bestiami. *Dzidu śpi* Poszłam na pierwszy ogień do lwa. Był silny ,oczywiście to normalne [mieszczuchu]. Uderzył mnie raz łapą i upadłam na ziemie. Rozdarł mi koszule na brzuchu tak samo gorset. Krew mi leciała [flaczki się wyślizgiwały] i strasznie bolało, lecz nie poddawałam się.
Plułam, kopałam i wrzeszczałam z całych sił. Odsuwałam ze zniecierpliwieniem jego łapki.
Obrzucałam go kalumniami. Szczypałam i piszczałam. Oraz próbowałam wydrapać mu oczy.

Will walczył z lampartem, który wyglądał na niedoświadczonego, gdyż Will wbił mu szable w sam środek paszczy.
Z szablą w paszczy się raczej wygląda na doświadczonego, i to ciężko... © Bumburus
Przepraszam, ale kuźwa, muszę iść się wyśmiać, hahahaha niedoświadczony lampart!!!
Taaa. Za każdym razem, gdy aŁtoreczka pisze bzdurę, Will zabija kiciusia.

Bestia zaryczała i upadła na ziemie. *Dzidu chrapie* Reszta załogi zajęła sie tygrysem. Dostałam jeszcze kilka razy pazurami, między innymi po twarzy, rękach i nogach.
Jesteś pewna, że to był lew? Gdybyś dostała lwimi pazurami po twarzy, to by ci już skalp spływał na szyję.

Po jakimś czasie lew sam się nadział [ryżem i wątróbką, z dodatkiem pietruszki] na ostrze Katany.
Zorientował się, że ma do czynienia z merysójką i z rozpaczy popełnił seppuku.
Z rozpaczy? Nie miał innego wyjścia!

Leżałam bez ruchu na ziemi.
-Alic żyjesz?- spytał Will.
-Tak, lecz...- nie dokończyłam gdy wziął mnie na ręce. Po chwili otworzyli nam kraty i mogliśmy wyjść. Jack i Barbossa też zeszli by się z nami przywitać.
Dobra, a teraz ktoś może mi wyjaśni, jak się ma walka z dzikimi bestiami do obdarzania kogoś zaufaniem?
“No to koniec już zabawy!
Chodźcie do mnie bez obawy,
Powiem wam, jak stoją sprawy.
Bardzo lubię zażartować -
I was chciałam wypróbować.”
[Jan Brzechwa “Jaś i Małgosia”]

Krew kapała mi w rąk, nóg i z brzucha. Wyglądałam okropnie, lecz wypuścili nas.
Boru, czyżby normalnie wypuszczali z klatki tylko tych, co po walce z tygrysem nadal wyglądali pięknie, świeżo i nie mieli żadnych ran? Co to ma być, średniowieczny sąd boży?
Jak Ty nic nie rozumiesz. Na salony wpuszczali tylko w krawacie, bo klient w krawacie jest mniej awanturujący się.
No w sumie, po tym lwie to sobie mogła zawiązać krawat z własnych flaków.
Bali się, że im zachlapią salony.

-Witam w Singapurze!- rzekł Sao Feng.
Tradycyjne singapurskie powitanie, trucizną i bestiami.

Rozdział VII
Kurcze nie przewidziałem tego!
Że wyrośnie mi fiut!
Na czole.

Minęły dwa dni od próby. Wszyscy czuli się dobrze, prócz mnie, ciągle miałam obiekcje czy aby na pewno Sao Feng ma dobre zamiary.
Lew mało jej nie rozdarł na strzępy, ale jedyne, co jej dokucza, to obiekcje. Chyba że z nią tak, jak w pewnym Wiedźminem:

- Starzeję się - mruknął po jakimś czasie, gdy Płotka zrównała się z karoszem Milvy. - Zaczynam miewać skrupuły.
- Ano, zdarza się u starych - łuczniczka spojrzała na niego ze współczuciem. - Odwar z miodunki pomaga na to. A na razie kładź sobie poduszeczkę na siodło.

Skrofuły, obstrukcje... rejon ten sam.

No i paczciepaństwo, czy nie kretynka? Obiekcje co do zamiarów Sao Fenga mogła mieć dwa dni wcześniej, teraz powinna mieć absolutną pewność, że facet NIE MA dobrych zamiarów.

Była już późna noc. Na dworze wciąż parno i duszno. Sami Chińczycy po ulicach chodzili.
Bo byli odporni na parność i duszność.
Dziwne, że po Singapurze nie biegali sami Apacze.
Pogoda definiuje ludność. Parno i duszno znaczy, że spotykasz Chińczyka. Zimno i rześko - nie Chińczyka.

Wszyscy siedzieli na dole, w wielkiej sali, która przeznaczona była do użytku dziennego, siedzieli i rozmawiali, a ich rozmowom przysłuchiwały się elfy wraz z przyjaciółmi.
-Czy każdy człowiek...- zaczęła Lothwen.
-Marudzisz- rzekł Legolas.
-Ja marudzę?!
-A czy ja mówię jacy to są ludzie?- spytał- niech żyją nie przeszkadzają mi- ich ambitną rozmowę przerwał jeden z piratów, który zupełnie odbiegł od tematu.
Droga aŁtoreczko. Jeśli już decydujesz się na taki zabieg, jak wprowadzenie postaci z zupełnie innego fandomu, to do jasnej cholery, wykorzystaj je do czegoś!!! Bo jeśli nadal mają tak się plątać jak głupki, strzelając od czasu do czasu gimnazjalnego focha, to lepiej odeślij je, skąd przyszły, a wszyscy będą zadowoleni.
Ale ten Legolas jest taki śliczny...
Ojtam, przefarbujemy Willa na blond i nikt się nie zorientuje.
Edward, Edward, Edward! Zatrudnijcie wampiry, poczytność wzrośnie raz dwa!

-Pamiętacie ten czas gdy Barbossa wszczyną (wywołał szczyną?) bunt na Perle? Teraz...jesteśmy na najlepszej drodze...ta cała Alic...coś knuje...
-Chce przejąć Perłę?
Przypomnijmy po raz ostatni - spalony wrak, który boChaterowie pozostawili gdzieś na Karaibach.
Maskotek ją odbudował ;)
Wiemy tylko, że odbudoWYwał. Nie wiemy, jak mu poszło :)
AŁtorka na pewno mu w tym pomogła.

-Od razu! Jeszcze czego?!
-Niby czemu nie?
-Po pierwsze kobieta!- wszyscy kiwnęli głową (wspólną) - Po drugie kto by chciał się słuchać dziewczyny!?- wszyscy przytaknęli.- Po trzecie...
Po trzecie Alic do tej pory nie zrobiła NIC poza szczuciem Jacka cycem. Doprawdy, mają się kogo obawiać...

-Głupoty gadacie!- krzyknął Gibs.- Alic to jeszcze dziecko!
-Dziecko!- wszyscy zaczęli się śmiać.
-Gdyby była dzieckiem...
-Nie miała by takich kształtów...- powiedział jeden wstając i pokazując jakie to mam kształty. Oczywiście powiększył mi dwukrotnie biust i biodra...
Oczywiście.
Za biust się nie pogniewam, ale jak ta świnia mogła pokazać, że mam taki wielki tyłek!!!

-Za dużo wie!
-Może ona ma układ z Barbossą?
-Jack ma się w niej zakochać, a później go okradnie!
Znaczy, Jack okradnie Alic, kiedy ta zmieni płeć?
Ten plan ma jeden słaby punkt. Ciekawe, czy go widzą.
Dzidu, tu chodzi o kobietę!  Niczego nie zobaczą :)

-Przecież Jack nigdy nie zakochał się w żadnej kobiecie! To dla niego nowe horyzonty...
Ojtam, jedna dziurka więcej, o co tyle hałasu. Dasz radę, Jack! *trzyma kciuki*
Wszak pirat niczego się nie lęka.

-W żadnej kobiecie! A Alic nie jest kobietą!
Ooo. Yaoi!
Wszystko o Miriam.
Aha! Czyli Jack ze swej ścieżki nie zboczył. Nadal nie zakochał się w żadnej kobiecie :)

-Eee...no fakt...to do czego ją zaliczamy?
-Do rzeczy znalezionych!- krzyknął zdenerwowany Will.- śmieszni jesteście!- krzyknął i wyszedł.
-Will dlaczego broniłeś Alic?- zapytała Elizabeth krążąc wokół niego.
Nie mogę pozbyć się obrazu lwa, który krąży wokół ofiary porykując i uderzając się ogonem po nogach.

-Bo jest nie winna...- odpowiedział. - Rumowa jest.
Lubię rumowe babeczki. *oblizuje się*

-Ha!- parsknęła śmiechem dziewczyna.
-Przecież to twoja rodzina...
-Ale daleka!
Tak daleka, że możemy się nawet pokłócić!

-Tak jak Jack?- spytał patrząc jej głęboko w oczy.- Czemu nie możesz wybrać? Ile można czekać?
-Ale...
-Lepiej już nic nie mów- odpowiedział, gdy dziewczyna odeszła w smutku.
-Co tu robisz sam?- zapytałam gdy wyszłam na dwór.
Co taki ładny młodzieniec robi sam o tej porze, czyli Mistrzyni Podrywu atakuje.

-A ty?
-Idę na kolację...wszyscy jesteśmy zaproszeni
-wszyscy?- spytał.
-No tak- rzekłam i po chwili wraz z innymi piratami, elfami i ich przyjaciółmi byliśmy na miejscu gdzie czekali na nas Barbossa, Jack i Sao Feng. Stół był pięknie nakryty. Pełno na nim było owoców, mięsa, wina...no i rumu.
Jak obstawiacie, zatruty, czy nie?

Wszyscy już siedzieli, a że weszłam z Willem jako ostatnia to zostało mi miejsce obok Sao Fenga.
Najważniejsze miejsce trzymali dla Mary Sue, rozumie się samo przez się.

Barbossa, Jack i Feng mieli na mnie oko, lecz nie tylko oni. Elfy, ich przyjaciele, Will i Gibs też.
A nie przyszło ci do głowy, że wszyscy się gapią, bo znów nie zapięłaś koszuli?
Gorzej, przecież tym razem ma na sobie gorset poszarpany przez lwa!

Starsza część mężczyzn do których należą: Barbossa, Jack i Sao Feng przysłuchiwali się naszej rozmowy.
To zdanie jest tak piękne, że wyhaftuję je na makatce i powieszę w kuchni. W kuchni mojego największego wroga.
Reszta zatkała sobie uszy, gdyż była młoda.

Ciągle patrzyli na mnie i na Willa, który towarzyszył w rozmowie. Nikt tak ich nie ciekawił, nawet Elfy.
Co tam jakieś nieludzie i inne odmieńce, Mary Sue jest wśród nas! Będziemy sławni, będziemy w opku!
Musiała bić na głowę oryginalnością urody i elfy, i krasnoludów...
Pewnie płynęła w niej krew pegaza, arlekina i willi podmiejskiej.
Chyba raczej fauny podmorskiej...

[Sao Feng ogłasza wielką wyprawę w celu uwolnienia innych piratów z rąk Kompanii Wschodnioindyjskiej.]

Nastał kolejny bardzo wczesny ranek. Słońce jeszcze spało, najwyraźniej to tylko bajki, że w Chinach najwcześniej jest słońce. Ale nie wnikam.
Bo nie jesteś w Chinach, cielęcino.
Skoro Mary Sue rzecze, że w Chinach, to w Chinach! Proszę natychmiast przesunąć granice!

Był blady świt. Przetarłam oczy i spojrzałam przez okno. Powietrze było zimne i rześkie. Na dworze mało ludzi. Praktycznie w ogóle ich nie było.
Zastanawiali się, wyjść, nie wyjść? Jeden wystawił nogę za drzwi, inny rękę, ktoś paluszek. Byli, ale praktycznie ich nie było.

Zeszłam po schodach na dół bardzo cicho. Wszyscy w domu jeszcze spali.
Jeżeli zdajesz sobie sprawę w ciągu paru sekund od przebudzenia, że cały pałac śpi, to rzeczywiście musi on być wielkości przeciętnego domu.

Gdy znalazłam się przy drzwiach otworzyłam je i wyszłam na dwór.

Było naprawdę pięknie. Nigdy nie widziałam kwitnącej wiśni, bardziej by pasowało określenie lasu wiśni. [to się nazywa sad, aŁtoreczko]
No proszę, czego to się człowiek z opek dowie - na przykład tego, że we Francji nie rosną wiśnie!
Bo na KWITNĄCE wiśnie monopol ma Azja, odmiany europejskie od razu mają owoce.
No wiesz, wegetacja wegetacją, a jeść trzeba ;)

Pełno białych, różowych płatków na ziemi, które lekko unosiły się na morskiej bryzie.
Na ziemi się unosiły na bryzie? Znaczy co, wiatr je podrywał wraz z kawałkami gruntu? No to nieźle musiało wiać.
To nowoorleański huragan musiał być, a nie morska bryza.
Chciałam zauważyć, że bryza morska (dzienna) pojawia się dopiero gdy ląd się nagrzeje, wtedy wiatr wieje od morza do lądu. O świcie to mogła być co najwyżej jeszcze bryza lądowa (nocna), wiatr wieje wtedy od lądu do morza.

-Tak myślałem, że to ty, lecz nie byłam pewien- rzek głos za mną.
Mamy tu jeszcze w pałacu parę panienek podobnych do ciebie, zarówno ze wzrostu, jak i z koloru włosów.
Głos nie mógł się zdecydować, czy jest żeński, czy męski.

Gdy się odwróciłam zobaczyłam twarz Sao Fenga, który był przede mną.
Sao Feng był przed nią, ale jego głos był za nią. Wot, starożytna chińska magia.
Bo to był głos rzek, nie Sao Fenga.

-Śledziłeś mnie?- spytałam, lekko zdenerwowana.
-Nie, lecz jeśli się chodzi cicho..., ale nie umiejętnie to nie sztuka ciebie usłyszeć- rzekł z ironicznym uśmiechem.
Chodził nieumiejętnie, czyli cichcem raczkował.
Pampers między nogami może pokrzyżować plany niejednego wywiadowcy.

-Nie moja wina, że Francuzi nie potrafią chodzić cicho- rzekłam.
Bo?Może chodziło jej o Francuzki, wiesz, na obcasach...
Żydzi mają talent do rachunków, Murzyni - do koszykówki, Anglicy wolą termofory od seksu, a Francuzi nie potrafią cicho chodzić. No co wy, nie wiedziałyście?!

-Z Francji pochodzisz?
-Tak...- odparłam.
-To pewnie jest ci znane nazwisko De la Lorez?- spytał.
Bahdzo fhancuskie nazwisko, oui.
A Sao Feng pewnie spędził wiele lat we Francji, skoro tak świetnie się porozumiewają? A nieeeee, przepraszam, przecież to Mary Sue jest wszechstronnie wykształcona!

-Tak, pirat który jest władcą morza Śródziemnomorskiego- rzekłam.
Oraz Atlantyku Atlantyckiego.
No i jeziora Jeziorak.

-Nie jesteś z tego zadowolona...
-Nie, gdyż kiedyś mój ojciec tam królował...
I czego jeszcze się dowiemy, tak między ustami a brzegiem pucharu?
Że Tia Dalma jest wnuczką Salazara Slytherina ;)
A Jack to syn Wolverina.

-A twoim ojcem jest?
-James de Gloth- rzekłam dumnie.
-Czy aby na pewno nie kłamiesz?
-Ja nigdy nie kłamie...
… kiedy mam zamknięte usta.
James de Gloth, a to nowość jakaś. I skąd niby to oświecenie nagle na nią spłynęło? Do tej pory nikt nie kwestionował ojcostwa Barbossy.
.
-Może się przekonamy?
O, Feng ma znów ochotę obejrzeć walkę z tygrysem?

-Jeśli chcesz mieć tą TĘ! pewność...- rzekłam, gdy usłyszałam znajomy głos Barbossy i Jacka. Obejrzałam się za siebie i ujrzałam Jacka i Barbossę spiskujących.
Nad ich głowami unosił się napis “spiskowcy”.
I fioletowy kryształek symbolizujący zdradzieckie knucie.

Od razu wiedziałam, że coś knują. Złapałam Sao za rękę i weszłam z nim na drzewo. Po chwili byliśmy przykryci płatkami kwiatów, więc nie było nas widać, a słyszeliśmy ich rozmowę.
*popada w stupor* Dziecko, po czyjej stronie ty właściwie stoisz?
- Jack, co to za wielkie białe buły tam na gałęziach? - spytał Barbossa zadzierając głowę.
- A bo ja wiem, może bałwany? - odparł Jack, nawet nie wiedząc, jak bardzo ma rację.
Przed chwilą to Sao nie miał czystych intencji LOL

-A skąd wiesz?- zapytał Jack.
-Bo wiem! Sao zawsze był parszywym psem i nigdy się nie zmieni- odpowiedział mu Barbossa.
I dlatego przypłynęliśmy właśnie do niego, dlatego siedzimy wciąż w jego pałacu i pozwalamy mu się gościć. I albo nam poda zatrute wino, albo nie.

-Znałeś go wcześniej?
-Znałem...byłem na jego pokładzie pod nazwiskiem Lorez...naiwny myślał, że jestem tym słynnym piratem, który włada...
-Morzem Śródziemnym- dodał Jack.
-Miałem świetny akcent francuski, więc dał się nabrać- rzekł i spojrzał w niebo, gdy ja i Sao schodziliśmy z drzewa.
Starannie ignorując fakt, że właśnie został podsłuchany.
Btw, nie sądźcie, Drodzy Czytelnicy, że z całej tej sceny wynikło COKOLWIEK dla dalszej akcji utForu.
*błagalnie* Może chociaż parę mrówek z wielkimi żuwaczkami w ineksprymablach Mary Sue?
A zauważacie tę tendencję jak z Czarodziejki z Księżyca? Tam wystarczyło zmienić mundurek i już nikt nie rozpoznawał, że Czarodziejka to Bunny Tsukino :D Barbossa zmienił akcent i to wystarczyło, by każdy uważał go za Loreza.
A Hannah Montana wystarczy, że założy blond perukę...

Po chwili byliśmy na plaży. Była jak zwykle zbiórka i wszyscy musieli się na niej pojawić.
Bo inaczej drużynowy kazał im obierać ziemniaki dla całego obozu.
I opróżniać latryny.

-Płyniemy do zatoki Rozbójników! Barbossa Perłą, a ja swoim statkiem- powiedział i wszedł na swój pokład. Powiedział kto?
Łypną[ł] jeszcze na mnie okiem i wszedł w głąb swojej załogi.
To brzmi... dziwnie. Bardzo dziwnie, rzekłabym.
Załoga była ciepła i miękka...
I wilgotna...

Po chwili byliśmy już na otwartym morzu.
Chewie jednak naprawił napęd nadświetlny.
Zaznaczę tylko dla informacji Drogich Czytelników, że elfy prawdopodobnie zostały w Singapurze, ponieważ po scenie uczty u Sao Fenga nie spotykamy ich już w tym opku.
Na ich miejscu też bym została. Byle jak najdalej od boCHaterki.
Spokojnie, pojawią się znowu, ni stąd ni zowąd.  Pewnie.

Dzień mijał smętnie na pokładzie. Nic się praktycznie nie działo prócz tego, że nikt nie potrafił rozszyfrować mapy.
Mapy? Takiej normalnej mapy morskiej? Nikt na statku nie potrafił jej odczytać?...
Nieno, w filmach mieli różne bardzo dziwne mapy z zaszyfrowanymi wskazówkami.
No to szkoda, że aŁtoreczka nie wprowadziła jakoś tematu, tylko nagle lu! jakąś mapą z dupy prosto na stół!
*ma wizualizacje*
*też ma, chociaż nie chce*
*po wizualizacji usiłuje nie patrzeć na swój stół*

Był straszny upał a promienie słoneczne brutalnie pieściły Perłę i ludzi na niej znajdujących się.
Promienie bezlitośnie smagały ich plecy i mówiły po niemiecku.
Bestrafe mich! Bestrafe mich!

Statki smętnie przecinały taflę wody, która była niewzruszona. Wiatru w ogóle nie było.
Skoro nie było wiatru, to jakim cudem statki przecinały taflę?
Galery?

Żagle były spuszczone, a powoli zaczęło nam brakować wody. Burta ze słońca, aż buchała ciepłem.
Tak to jest, jak się robi burtę ze słońca, zamiast normalnie i po ludzku zrobić ją w drewna.
Ledwie wypłynęli, już nie mają wody??? Nie uzupełnili zapasów?

-Jack, Jack, Jack...- usłyszał głos Tia Dalmy.
-Tia co ty tu robisz?- spytali zaskoczeniu Jack i Barbossa.
Kolejna teleportacja. Cholera jasna, czy ta aŁtoreczka naprawdę nie jest w stanie wymyślić jakiegoś SENSOWNEGO sposobu wprowadzania kolejnych postaci?
Beam me up, Scotty!

Nastała chwila ciszy. Barbossa, Jack i Tia patrzyli na siebie.
Bo Tia  miała zawołać swojego męża, a nie zawołała...

-No więc witamy w moim...
-Naszych skromnych progach- dodał Barbossa. Jack skrzywił się lekko i odszedł.
Może skonstruowali jeden statek z tych dwóch, co już ledwo dyszały?

-Pozwalam ci byś sprowadziła deszcz...- rzekł cicho Barbossa.
-Dziękuje za pozwolenie- podsumowała Tia.
Co ona podsumowała? Nieudane usiłowania znalezienia kolejnego synonimu słowa “powiedziała”?
Tia jak dżinn z lampy, pojawiła się nagle i spełnia życzenia.

Po chwili zaczęły padać wielkie i zimne krople deszczu. Lunęło strasznie. Wszyscy po chwili byli już mokrzy.
Wiatru nadal nie było.

Nastała ciemna, mokra i zimna noc. Wszyscy siedzieli na pokładzie i delektowali się deszczem.
...który łagodnie szemrząc, srebrnymi kropelkami oblewał ich ciała... Czy jakoś tak.

-Cicho- rzekł Jack w swojej kajucie.
-Za cicho- odpowiedział mu Barbossa.
Zwłaszcza, że leje.
Trzeba było poprosić o wiatr!

-Tafla wody niewzruszona... (zwłaszcza, że siecze o nią deszcz) coś mi tu śmierdzi- rzekł patrząc podejrzanie na Barbossę.
Onuce, to oczywiste, to zawsze są onuce.
Albo brudne gacie.
Albo ta mapa.

-Nie myśl tyle bo cię głowa rozboli- rzekł Barbossa. Jack nic nie odpowiedział na to. Wciąż patrzył się tempo w podłogę i myślał.
W tempie andante ma non troppo.


Rozdział VIII
Spisek, „śmierć”, Wielki żal! PL!

[wycinamy absolutnie idiotyczną scenę, w której Jack spiera się ze swym “dobrym i złym sumieniem”, eee... właściwie nie wiadomo, o co]

Noc była wyjątkowo niespokojna. Fale nerwowo oblewały burtę Perły i Figa (z makiem). Księżyc był w pełni, a jego promienie delikatnie pieściły żagle i pokład statków.
Tym razem szepcząc po francusku.
Masztów nie pieściły, bo maszty i tak stały.

Tafla wody była barwy czarnej. Cała załoga perły niespokojnie siedziała na pokładzie, gdyż coś ciągle wisiało w powietrzu.
Wspomnienia po grochówce?

-Gibs!- krzyknął Barbossa.
-Tak?
-Czy mi się czy tam w oddali jest statek?- spytał lekko zdenerwowany. Gibs wyrwał mu lunetę i spojrzał.
-W dodatku z floty angielskiej- dodał Gibs.
-Cholera! Ładować działa!- krzyknął Barbossa.
-Ale co się dzieje?- spytał Will.
-Angielska flota, pewnie Beckett- odpowiedział.
Oczywiście, przecież angielska flota dysponuje tylko jednym jedynym dowódcą.

-Ale skąd on mógł wiedzieć, gdzie my jesteśmy?- spytał Will. Barbossa odwrócił się za siebie by dać znać Fengowi, lecz jego statku już nie było.
Uhm, ta, tak migusiem się oddalił, jasne.

-Spisek!- krzyknął.- Ładować działa! Ale migiem!- dodał po chwili.
Tak, kurde, Feng wysłał Beckettowi sms-a. Z Singapuru do Anglii jest jakieś 15 tysięcy kilometrów w linii prostej, drogą morską drugie tyle (bo Kanał Sueski wykopią dopiero za sto lat).
A Feng razem ze swoim statkiem znikł w dziurze czasoprzestrzennej?
Ja w ogóle teraz dopiero zajarzyłam, że Feng z nimi płynie! To wziął i znikł, no.

Statki były napędzane silnym wiatrem. Były coraz bliżej siebie.
Mam wizję takiego wielkiego wiatraka, zamontowanego na rufie...
Aaaa, takie coś? Na Florydzie tego używają.
Dokładnie; takie, jakim Horatio popylał po bagnach :)
I te wiatry akurat wiały w swoim kierunku, że statki do siebie przybliżały? Genialne!

-Beckett poddaj się a darujemy ci życie!- krzyknął Barbossa.
-Zadam zasadnicze pytanie! Kto ma większą amunicje?! Ja czy ty?- spytał z ironicznym uśmiechem.
- A ja mam dłuższy rapier!
- A ja ma grubszą lufę!
- A twoja babcia ma wąsy!
- A twoja stara klaszcze u Zimmera!
Poddaję się.

-Ognia!- krzyknął Barbossa. W tym momencie zaczęła się walka. Kule armatnie bezlitośnie przebijały maszty i burty. Faktem było to, że Perła była słabsza, ale jak na razie dawała sobie świetnie radę.
Świetnie brała kule na klatę i była twarda jak chomik na brzuszku.

(...)
-Ładować działa!- krzyknęłam do załogi.
-Ale nie jesteś tu kapitanem!- krzyknął jeden pirat z załogi.
-Zawsze masz jakiś wybór...- rzekła.
-Ładować działa!- krzyknął Barbossa. Uśmiechnęłam się złośliwie do pirata, który bez słowa poszedł pod pokład.
Zobaczył, kto tu rządzi, a co!

-Alic będziesz tu bardzo niebezpieczna- rzekł do mnie Will. Zejdź pod pokład, zanim znów zaatakujesz naszych tą swoją cholerną kataną.
-Nie mogę odejść gdy potrzebujecie ludzi- odpowiedziałam mu i odeszłam.
To było bardzo logiczne.
Rozmyśliła się w jednej sekundzie.

Po chwili zaczęła się walka. Walka już trwa, do kroćset! Kule armatnie latały wszędzie. Co chwilę był jakiś wybuch. No i nareszcie flota angielska dostała się na Perłę.
Cala flota się dostała na pokład jednego statku. Jawi mi się Perła, którą oblazły dziesiątki miniaturowych stateczków i łódeczek, rojąc się niczym mszyce albo insza stonka.
A Perła się otrząsa, jak koń...

Otoczyli wszystkich żywych piratów, a z tłumu wysuną się Beckett, Noringhton i jeszcze jeden, którego nie znałam.
Prorokini!

-Jak widać Barbossa nigdy się nie poddaje- rzekł Beckett.
-Jak widać- rzekł Barbossa. Noringhton spojrzał na mnie, lekko zaskoczony.
No weeeeźcie! Nie mogli wykonać tego manewru z poddaniem się, jak poprzednio?

-Głupi i tak nie ma z nami szans...- rzekł nieznajomy.
-Zamknij się! Lepszy taki kapitan niż taki Jack!- krzyknął zdenerwowany Barbossa.
-A no faktycznie...Dzięki niemu wiedziałem gdzie jesteście- dodał.
Jack ma wszczepionego chipa, aha.
Albo dzwonił do nich codziennie (z takiej komórki, o) i podawał aktualną pozycję.
Chceto.

Beckett dał znak by ich zabrali. Po chwili cała załoga perły siedziała na pokładzie Ścigacza. Wraz z Barbossa i cała załogą była zwrócona w stronę Perły. Najpiękniejszego statku jaki kol wiek (wiek kolei, wiek pary) pływał po morzach i oceanach.
-Będziecie patrzeć jak wasz pokład tonie- rzekł Beckett.
Ale tylko pokład. Reszta zostanie na powierzchni.

Do moich oczu napłynęły łzy. Nagle było słychać jak działa pokładowe niszczą nasz piękny statek. Bo ktoś włączył wzmacniacze, dlatego “nagle”. Wszyscy piraci patrzyli z wielkim żalem na Perłę , która stała w płomieniach. Był to okropny widok.
Tym bardziej, że biedulka płonęła już po raz drugi.
Był czas przywyknąć...

Piękna Czarna Perła, która co chwilę wybuchała od prochu i rumu znajdującego się w niej. Wszyscy dosłownie wszyscy piraci mieli ten obraz przedstawiony na oczach.
Zwłaszcza obraz płonącego rumu wstrząsał ich duszami do głębi.
Znaczy, taki make-up mieli?

W pewnym momencie tak jak by dusza Perły wyszła z desek statku. W tym momencie już nie wytrzymałam i łzy zaczęły mi spływać po policzkach. Dusza Perły unosiła się jeszcze w powietrzy a później weszła w każdego pirata. W mnie też. Wszyscy poczuli sie inaczej niż zawsze.
Opętanie na odwyrtkę. Od tej chwili piraci będą nocami stawiać żagle na swe maszty i dryfować bez celu.
Skoro na odwyrtkę, to będą stawiać maszty na żagle i celować bez dryfu.

Gdy wrak „martwej”Perełki poszedł na dno wszyscy żołnierze zabrali nas do cel, która znajdowały się na samym dole pod pokładem.
Szkoda, że zabrali do cel, a nie wzięli na cel.

Z wraku zatopionej Czarnej Perły pozdrawiają: Kura umarła i wskrzeszona po wielekroć, Sine zajadająca szaszłyki z krokodyla, Dzidka stawiająca maszt i Mikan głaszcząca mało doświadczonego lamparta,

a Maskotek obżera wiśnie prosto z drzewa, plując w dół pestkami.

20 komentarzy:

Babatunde Wolaka pisze...

Już na początku dostałem między oczy "gołąbem bez płucka". Jednak samo opko to takie kompletne pomieszanie z poplątaniem, że bez komentarzy Analizatorów za Chiny (nomen omen) bym tego nie przeczytał. Gorset czy scena z krokogrysami są tak idiotyczne, że aż kartofle gniją w piwnicy. A jeszcze ten Lejgolas szwendający się w tle nie wiadomo po co...
Ale co do tego, że płynęli do Singapuru i było im zimno, to od biedy można tu znaleźć sens. Płynąc z Karaibów do Singapuru, mogli okrążyć Cape Horn, a tam faktycznie bywa chłodno. No chyba, że nie lubią ułatwień i wybrali się przez Przejście Północno-Zachodnie.

"Było pełno butelek rumu i piratów." - to brzmi prawie jak "Dym wychodził mniejszymi otworami, a Słowianie większymi".

"wszedł w głąb swojej załogi", "promienie słoneczne brutalnie pieściły Perłę", "żagle były spuszczone", i jeszcze ta mapa wspomniana przez Dzidkę... Kurcze, nie powinienem był wczoraj czytać tej Milenki.

Z pozdrowieniami,
Babatunde, pirat z Karaimów, nawigujący po jeziorze w Trokach (od kaleson).

Niofomune pisze...

To płynięcie do Singapuru przez biegun jest poniekąd kanoniczne - w filmie też tak było. Jednakże kwestia "dlaczego?!" pozostaje wciąż otwarta.
Opko kontynuuje tradycję kompletnej głupoty i beznadziejnej niezrozumiałości, którą poznaliśmy w części pierwszej. Ale cieszę się, że "elfy" ("elfowie". kurna! Jeżeli Tolkienowscy, to "elfowie"!) już zniknęły z pola widzenia, bo aż mi się nóż w kieszeni otwierał.

Bumburus pisze...

O, nawet osobny kolorek dostałam *dumna*.
Przepiękny, iście piracki gwałt na sensie, logice i ogólnie wszystkim, co na drzewo (maszt też drzewo) przed ałtoreczką nie zwiało. Tych malutkich piratów to pewnie w Lillipucie,albo w Blefusku, zaciągnęli...
A Maskotek nie pluje w dół pestkami?

Hasło:catteare tionenti - znaczy, te tygrysy i inne lamparty tonące? We własnej posoce, jak mniemam?

Shady Eyes pisze...

A statek tymczasem nadal popylał na autopilocie. Zrobionym z białej, akrylowej włóczki i nogi od krzesła.

Czy mi się wydaje czy to aluzja do Chmielewskiej i jej "Całego zdania nieboszczyka'?

kura z biura pisze...

@ Shady Eyes: Owszem:D

@ Bumburus: uwaga o pestkach bardzo słuszna, zaraz dopiszę :D

Borówka pisze...

A ja nie mogę uwierzyć, że ten tfur to tak na serio. :P
Świetna analiza, dzięki. :)

jasza pisze...

Napuszczanie lwów, tygrysów i lampartów na zombiaczkę (bo przecież ona żyje tylko dzięki magii woodoo), jest daremną robotą.

Ale zastanawia mnie ostrzał wrogiego okrętu butelkami z rumem. Pomijam to, że za sam taki pomysł załoga piratów powinna ją zlinczować, ale co jej się po drodze pomerdało? Butelki zapalające z benzyną made in Powstanie Warszawskie?
Szrapnele z rozwalonego szkła?
Działa okrętowe z tyci-tycim kalibrem, w sam raz na butelkę?

Anonimowy pisze...

A nie nie, kaliber całkiem prawidłowy, falkonet akurat taki butelkowy by był;)
Sine niezalog.

Anonimowy pisze...

załatwiali potrzeby fizjologiczne po kątach
Khm, wrodzone czepialstwo mi się odezwało. Łajba nie Wersal. :) Coś podejrzewam, że pierwszy, który by spróbował, zostałby potraktowany starożytną metodą oduczania szczeniąt brudzenia dywanów, czyli pyszczek w... Latryna okrętowa, wbrew pozorom, nie jest dwudziestowiecznym wynalazkiem.
http://www.history.navy.mil/trivia/trivia03-2.htm
http://en.wikipedia.org/wiki/Head_(watercraft)

-Ognia- powiedział do Jacka Barbossa.
-Ognia!- krzyknął Jack do mnie.
-Ognia!- krzyknęłam do załogi.
- Ognia! - wrzasnął pierwszy oficer do bosmana. - Ognia! - powtórzył bosman do mata. - Ognia! - krzyknął mat do marynarzy. - Ognia! - zawołali marynarze do chłopca okrętowego. - Ognia! - chłopiec okrętowy wrzasnął na kucharza. Po chwili kucharz wybiegł na pokład z żarzącym się węgielkiem w szczypcach i przypalił kapitanowi cygaro.

*dziki zaciesz* Flacha rumu i cygaro dla Kury!

Gibs, Noringhton
Ja mam nieśmiałe pytanie, czy tych kwiatków będzie więcej? Bo ewentualnego Weverbia Sfanna, Dafiego Jonsa, porucznika Grofsa i Anomaryji mogę nie przeżyć...

To płynięcie do Singapuru przez biegun jest poniekąd kanoniczne - w filmie też tak było. Jednakże kwestia "dlaczego?!" pozostaje wciąż otwarta.
Odwrotnie, najpierw Singapur, potem na Kraniec Świata przez biegun. Co wciąż nie zamyka kwestii "dlaczego?!" :)

Aletheia

Anonimowy pisze...

Opowiadanie jest cudowne. Nie wiem co brała aŁtorka, ale chcę trochę tego, tylko mniejszą dawkę. Aż szkoda, że następna cześć analizy będzie ostatnia. Chcę więcej! A co do duszy statku... Czy to możliwe, że aŁtorka oglądała "One Piece"?

Anonimowy pisze...

@Aletheia: Z tego, co czytałam, zmuszanie marynarzy do korzystania z "siedzisk ulgi" napotykało na spore opory, zwłaszcza podczas złej pogody. Zauważ też, że piraci w tym opku stanowią wybitnie niesubordynowaną bandę ochlapusów. Skoro w XXI wieku panowie po spożyciu tanich win potrafią się załatwiać w przedsionkach kościołów, że o bramach i piwnicach domów mieszkalnych nie wspomnę, to raczej trudno oczekiwać, by wiecznie pijana załoga Czarnej Perły zachowywała się lepiej.

Bumburus pisze...

@Jasza: ja osobiście mam skojarzenia z książeczkami, jakie podczytywałam jako dziecię niewinne: w jednej z nich malutcy bohaterowie odpędzili tchórza (zwierzaka), strzelając do niego z armaty naładowanej butelką perfum, a w innej jedynym sposobem na poskromienie groźnego pirata było potraktowanie go butelką rycyny (albo zasugerowanie, że się taką ma i nie zawaha się jej użyć)...

Anonimowy pisze...

Klaskanie u Zimmera miażdży.

Ten blogasek to tak na serio? Jesteście pewne, że to nie prowokacja? Bo ilość durnot przypadających na zdanie kwadratowe przekracza absolutnie wszystkie normy.


Maryboo

Bumburus pisze...

"Było pełno butelek rumu i piratów."
Naszła mnie spóźniona refleksja: może część z tych butelek miała piratów w środku; skoro mogą być statki w butelkach, to czemu nie piraci? Wtedy ten pomysł ze strzelaniem butelkami miałby sens jako lotny desant ;).

Babatunde Wolaka pisze...

Aha, i jeszcze jedno:

"Rrrrany, ekipa z dupy wzięta! Za zimno - lezą pod pokład i piją, za gorąco - rozbierają się i zapewne za chwilę zaczną pić. Tylko statek wykonuje swoją robotę."

Chyba mamy tu do czynienia z ekstremalną formą tego zjawiska:
http://tvtropes.org/pmwiki/pmwiki.php/Main/ThePiratesWhoDontDoAnything?from=Main.ptitle94ctt9bsmafc

Anonimowy pisze...

zmuszanie marynarzy do korzystania z "siedzisk ulgi" napotykało na spore opory
Nie wątpię, zważywszy miejsce i warunki, ale osobiście byłabym ostrożna z wyciąganiem wniosku "niechęć = nieużywanie". Na reje w sztormie też mało kto leci z zapałem, ale w końcu trzeba, a i Cook nie od razu załogę przekonał do kapusty. Przykład z pijaczkiem w bramie jest nie do końca adekwatny, bo co innego opustoszała miejska ulica i zaplątany przelotnie typ, a co innego dwustu chłopa ugniecionych na paru kilkudziesięciometrowych pokładach. Nie mówię, że nie uwierzę w incydenty, ale właśnie - incydenty, nie normę. Reguła "jak w coś wdepnę pod moim hamakiem, to ktoś tu pogada z pięścią" prawdopodobnie była(by) całkiem skuteczna. Podobnie zresztą gdyby w bramie ktoś miał stały adres z własnym kartonem, a pijaczkowi zdarzyło się więcej niż raz.

piraci w tym opku stanowią wybitnie niesubordynowaną bandę ochlapusów
A, chyba że mówimy o Perle w wydaniu blogaskowym. W takim wypadku z przeprosinami zwracam sponiewierany honor. Nothing is impossible, wliczając statek zafajdany wyżej burt, krakeny lęgnące się w zęzach i Neptuna podającego papier toaletowy.

Aletheia

Anonimowy pisze...

Cudo!
Czytane po 3 drinkach też nie ma sensu...
Rozwalił mnie i autopilot i fiut na czole i niedoświadczony lampart...
A chomki i Gwiezdn Wojny to ja bym prosiła zostawic w spokoju...
Chomik

Ther pisze...

Cóż za opko! Wysoce rozwinięte zdolności teleportacji, a komunikacji jeszcze bardziej. Amnezja boCHaterki przypomniała mi piosenkę Kultu o tym samym tytule - tak w temacie wczorajszego koncertu na krakowskich juwenaliach. ;)

"-Will dlaczego broniłeś Alic?- zapytała Elizabeth krążąc wokół niego.
Nie mogę pozbyć się obrazu lwa, który krąży wokół ofiary porykując i uderzając się ogonem po nogach."
Mnie natomiast zwizualizowała się jedna z końcowych scen "Króla Lwa":
http://www.youtube.com/watch?v=iTS4RU5My3U&feature=related
Cóż, nawet pasuje do sposobu, w jaki wypowiadają się boCHaterowie tego tforu, z rzadka jedynie będący uprzejmymi.

A to zdanie:
"Elfy krążyły wokół i myślały"
przebiło wszystko, co dotychczas czytałam.

Czekam niecierpliwie na część trzecią i pozdrawiam,

Nowa czytelniczka - Ther

Anonimowy pisze...

Oj, Wy się śmiejecie, a moja polonistka w liceum naprawdę mówiła "Morze Śródziemnomorskie"... Może była piratem ;)
Opko jest przerażające. Te crossovery bez celu, te dialogi bez logiki...

Mau Pishon pisze...

-Ognia- powiedział do Jacka Barbossa.
-Ognia!- krzyknął Jack do mnie.
-Ognia!- krzyknęłam do załogi.


Żywcem zgapione z oryginalnych filmów... Przykład na to, że co dobrze wygląda na filmie, kiepsko się sprawdza w tekście pisanym :).

Naszym oczom ukazał się wielki pałac, lecz dopiero trzeba było przejść las. Było strasznie gorąco, powietrze ciepłe i wilgotne. Warunki nie do życia. Szliśmy przez najgorsze zarośla na ziemi.
Najgorsze, a jednak bardzo niskie, skoro pałac wystawał ponad nimi. Co tam rosło, kosodrzewina?
Mech i paprocie.

Pałac był wielki. A poza tym mógł stać na wzniesieniu. :P

R.I.P. ciężko doświadczony lampart :)