czwartek, 3 kwietnia 2014

256. W osiemdziesiąt orgazmów dookoła świata, czyli Emmanuelle na miarę naszych możliwości (WOC, cz. 3)



Drodzy Czytelnicy! Przed nami trzecia część przygód niewyżytej Anny. Tym razem będziemy ciepać się po całym świecie, zwiedzając różne egzotyczne miejsca, ale jeśli liczycie na jakieś urozmaicenie akcji… to liczcie dalej. No dobrze, pojawią się jakieś nieśmiałe zajawki thrillera, którym to dziełko rzekomo ma być. Poznamy przeszłość Oskara oraz kilka szczegółów afery, w jakiej uczestniczy Paweł, dowiemy się, jak się w Polsce robi przetargi, a na koniec otrzymamy kilka porad, jak napisać bestseller. Indżojcie!

Analizują: Kura, Jasza, Dzidka i Babatunde Wolaka,
z doskoku: Gabrielle.



* * *
[BoCHaterka postanawia sprawdzić przeszłość swego kochanka; znajduje jakiś stary artykuł i umawia się z jego autorem, niejakim Bocheńskim]


Znów grzebię w Internecie. Oskar Korda. Znajdę cię, kimkolwiek jesteś. Tym razem jestem bardziej skrupulatna. Szukam na różne sposoby. Wertuję bazy danych. Wchodzę na strony sądowe i rejestrowe.
Co tam strony sądowe i rejestrowe! Docieram do najtajniejszych danych, włamuję się do baz, hakuję jak sama Lisbeth Salander!
Kody dostępu łamię jak zapałki.



Przedsiębiorca Oskar Korda jest jednak dość dobrze znany.
Demon [seksu] Oskar Korda słabiej.



[...]
Dzwonię od razu. Odbiera po trzecim sygnale. Chyba jest trzeźwy. Umawiamy się w kawiarni. Nie spodziewa się kogoś takiego jak ja. Trzydziestopięcioletniej blondynki, zadbanej, wciąż pociągającej.
Tak, tak, WIEMY, naprawdę nie musisz tego podkreślać na każdym kroku.


Przełyka głośno ślinę. Wstydzi się swoich obgryzionych paznokci, niechlujnego wyglądu, wczorajszej twarzy, zarostu.
A może nie? Może od dawna tworzył swój własny styl?
Brudster.
Pierwsze miejsce w plebiscycie miesięcznika “Menel’s Health”.


Chętnie by mnie bzyknął, ale szybko ta chęć w nim zamiera.
Przyjrzał jej się dokładniej i myśl o uniesieniach opadła jak martwy ptak.


Samiec usypia, budzi się przeciętny degenerat.
Oto nowa definicja degenerata: - każdy nim się staje, gdy mu nie staje.


– Pani stawia – oświadcza na wstępie.
Pani bardzo chciałaby, ale niestety...


Wszelkie szanse na bzyknięcie zostają zamknięte w szafie. No, ale skoro i tak ich nie było, to po co udawać szarmanckiego playboya.
Spojrzał na nią i już wie.


Lepiej już od razu zaznaczyć, kto płaci. Poświntuszyć jak Bukowski jeszcze będzie można. W razie czego. W oczach świntuch się także schował. Jest tylko zniecierpliwiony miłośnik czystej razy dwa plus piwo.
Co to jest “czysta raza”?
Dwukrotnie w kondomie?
Może po prostu jest razistą ekspresyjnie zamawiającym piwo.



[...]
Korda utkwił mi w pamięci. To był taki młody, to znaczy dość młody, wilczek. Podgryzał wszystkich dużych. Ładował się w różne głośne deale. Mówiono, że gdzie są pieniądze do zarobienia, zaraz zjawia się tam Korda i jego ludzie. Zaczęło być o nim głośno. Jedna prywatyzacja, w tle Korda. Druga, znów on. Kontrakt gazowy, negocjuje Oskar Korda. Inwestycja w rafinerię w Rosji, kto jedzie jako doradca? Młody Korda. Rzucał się w oczy. To była taka naprawdę dziwna postać, takie nie wiadomo co.
Kulczyk?


Nikt kompletnie go nie kojarzył, a on zdawał się znać wszystkich, poruszał się po salonach lepiej niż Dyzma. Człowiek „Wystarczy Być”. Zawsze w superdrogim aucie, ubrany jak Casanova, pachnący, wypielęgnowany, ze spojrzeniem zabójcy i zmysłami węża.
Rano otwiera okno i wysuwa język, by sprawdzić, czy zanosi się na deszcz.


Przypominał kobrę. Piękną, groźną jak cholera kobrę. Czasem tak sobie o nim mówiłem: Kobra zamiast Korda. Samochody, tak, to rzeczywiście rzucało się w oczy. A pewnie kiedyś jeszcze bardziej.
Kiedyś to wystarczyło mieć fiata punto, aby rzucać się w oczy.




Sporty ekstremalne, piękne kobiety, drogie imprezy. Zdjęcia ze sławnymi ludźmi, w odległych miejscach, podczas rejsu dookoła świata, w objęciach Królowej,
Tylko nie przekonujcie mnie, że była to Jej Wysokość Królowa Elżbieta II. Proszę.
N-nie…

queen.jpg

to wszystko miało powiedzieć towarzystwu: ja jestem gość. Cholernie ważny gość.
Dobrze mnie znać.


[Z rozmowy z dziennikarzem wynika, że Oskar początkowo zamawiał artykuły na swój temat i płacił za nie -  chciał, żeby było o nim głośno - a potem nagle to uciął, próbując znowu zniknąć w tle.]



No właśnie. Przestał rzucać się w oczy i zabronił kolejnych publikacji.
A dziennikarze posłusznie zastosowali się do jego życzenia, tak.
Internet zakneblował się skarpetką.



Rozdział 9
Płodne dni w raju


Porzucamy chwilowo temat Oskara, żeby zagłębić się we wspomnieniach boCHaterki z wycieczki do Szarm el-Szejk, piętnaście lat wcześniej.
Właśnie gdy zaczęło się coś dziać, gdy pojawiła się akcja inna niż tartaczna.
W dodatku ni cholery nie wiadomo, czemu ten rozdział - i następny - w ogóle mają służyć. najwyraźniej aŁtorka doszła do wniosku, że starczy już tego pisania o czym innym niż ryćkanko i trzeba nadrobić braki, zanim czytelnik się znudzi.
Wiecie, to jest tak jak w pornosach nie składających się wyłącznie z samych scenek ryćkanka, ale mających jakąś akcję pomiędzy - akcja jest po to, żeby spoić poszczególne sceny ryćkanka. Mniej więcej tak: bohaterka wraca z zakupów, bohater czeka na nią w kuchni.
- Co kupiłaś, kochanie?
- Chleb i salami.
- O, salami? Pokaż. O, zobacz! Mój członek jest większy i twardszy niż to salami!
I przechodzimy do “akcji właściwej” :-P



Jest tyle kobiet, które nigdy nie miały orgazmu. Nie mają ani takiego Pawła, ani Tygrysa-w-razie-czego, zawsze gotowego przerżnąć je jak należy. Boją się jakichkolwiek eksperymentów. Gardzą seksem. Nie szukają siebie.
Jesteśmy inni.
Jeju-jeju, normalnie muszę wytrzeć monitor, tak ocieka pogardliwym protekcjonalizmem!
Dlaczego ona nie napisała poradnika w serii “... w weekend”?


Świat stoi przed nami otworem.
Wiemy nawet, jakim.


Paweł właśnie skończył studia z jednym z najlepszych wyników na roku. Biją się o niego
kancelarie. Jest mądry i przystojny jak Tom Cruise.
Przystojny jak Tom Cruise. Taaaaa.
No co? *nie rozumie*
Tom Cruise nie jest przystojny. Proszę mnie tu nie szczypać w degustibusa :P
Ale gra prawników w filmach, gdzie dobro zwycięża zło, a szwarccharakter idzie do ciupy.



Może przebierać w ofertach. Ojciec, nawrócony esbek, też jest prawnikiem. Daje dostęp do strzeżonych korporacyjnych tajemnic. Glejt na przyszłość.
Na zdjęciach tatuś całuje się z generałem [Kuropieską], uśmiecha do znanej dziennikarki [Jaworowicz], wypija toast za zdrowie redaktora naczelnego wpływowego tygodnika [Najsztuba][a może Urbana?].
Paweł jest więc dzieckiem szczęścia.
Choć niektórzy nazwaliby go “resortowym dzieckiem”.
Jest synem Faceta, który się Uśmiechał.


Ma przed sobą karierę, duże pieniądze, wszystko jak trzeba. Ma też młodą chętną żonę, która co wieczór oddaje mu się wedle życzenia. Czeka na niego na kolanach, na czworakach, rozłożona na łóżku, podłodze, pod ścianą, w kuchni, łazience. Gdzie tylko chce. Kiedy chce.
Wiecie co? Zaczyna mnie to wkurzać. Ciekawe, czy w swoim życiu aŁtoreczka też jest taką bezwolną lalą, ustawiającą się do mężczyzny w takiej pozycji i takim otworem, którego on sobie zażyczy. W każdej chwili. Tak, wiem, ałtor nie musi pisać o sobie, żeby pisać (przytoczyłabym tu kilka wypowiedzi na ten temat, ale nie chcę obrażać ich twórców umieszczaniem ich obok takiego gówna jak bełkot pani F), ale coraz bardziej mam wrażenie, że ałtorka nie zna innego modelu, tylko właśnie taki. W każdym razie - o żadnym innym nawet się nie zająknie.
Albo, cholera, o takim marzy...


Życzeń nie ma wiele.
W końcu jest katolikiem i konserwatystą.
I jednocześnie synem esbeka.
Bunt przeciw rodzicom ma różne oblicza.


Najbardziej lubi klasyczną pozycję i nie pyta mnie o masturbację.
Gdyby był protestantem, rżnąłby ją od tyłu, a jako buddysta, przeprowadziłby dokładny wywiad na temat masturbacji?
A jako hinduista (dokładniej, śiwaita) kazałby jej ozdabiać swój lingam girlandami kwiatów.


Nie każe mi robić sobie świństw, nie wsadza mi w tyłek niczego sztucznego,
A nie-sztuczne wsadza? Bo wiesz…
Nie wsadza jej w tyłek niczego z GMO!
Łany kukurydzy odetchnęły z ulgą.


nie każe się przebierać, biczować. Nie wkładam tam sobie cukinii, kabaczka czy butelki po coca-coli. Nie polewa mnie woskiem ani sokiem z cytryny.
ROTFL. W sumie czy wosk, czy sok z cytryny - co za różnica?
Bita śmietana jest już oklepana?


[...]
Na szczęście nie chodzi tylko o prokreację.
Ma też przyjemność. Wyraża ją w sposób zdecydowany, głośny, jednoznaczny, czasem nawet przeklinając. Zwykle przypomina to niekontrolowane ryknięcie jelenia.
Czyli brzmi jakoś tak.



Czasem ciąg dziwacznie brzmiących w jego ustach okrzyków.
– Kurwa, kurwa, kurwa. O Boże, o Boże, o Boże. Jezu. Jaaaauuuuu.
Nieno, to “jaaaauuuu” mnie rozwaliło :D *tarza się ze śmiechu pod stołem*




Ogląda francuskie filmy i jeśli nie dochodzę, bierze się za mnie językiem, co dość szybko przynosi efekt.
Strach pomyśleć, co by było, gdyby nie lubił francuskich filmów. W końcu nie każdy przepada za Depardieu, Tatou czy kim tam jeszcze.
No pewnie, bo taki  Louis de Funès wyzwala tsunami namiętności.
A jakby lubił hiszpańskie? Albo - boru, boru, strach myśleć - greckie? Bo gdyby był miłośnikiem angielskich, poprzestałby na przynoszeniu jej termoforu...


Moja łechtaczka przyzwyczaja się do jego języka.
I nawet próbuje parlać.


Dawniej bezpośrednio drażniona bolała, nie pozwalała na przyjemności.
Non, pas, pas, pas… a la porte!




Teraz jest spragniona, ochocza, poddaje się pieszczotom bez żadnych protestów.
Oui, oui, oui...
A wargi szepczą kusząco: Voulez-vous coucher avec moi ce soir?
Mniejsze czy większe?


Zastanawiam się wtedy, czy religia katolicka dopuszcza wylizywanie cipki i doprowadzanie partnerki do orgazmu w ten sposób.
Surprajz, surprajz: dopuszcza!


Planujemy w Egipcie przeżyć dwa niezapomniane tygodnie, kochać się jak szaleni, głośno i bez krępacji, spróbować może czegoś nowego, spłodzić syna. Będzie miał na imię Paweł Junior i kiedyś też zostanie prawnikiem. Tak sobie wymyślił sami wiecie kto.
No nie, przyznam, że tutaj to się Voldemorta nie spodziewałam.
Accio Voldemort i mamy problem.
Przynajmniej tym razem to nie córka.



Leżymy nago na łóżku, pieścimy się wzajemnie, Paweł ma wzwód, ale nie bierze się do dzieła. Czeka na coś. Nie powie na co.
Na trzęsienie ziemi?
Na Godota.


Myślę, że chce, żebym go wzięła do ust. Ale nie chce powiedzieć, wyrazić tego życzenia. Chciałby po prostu, żeby to przyszło samo z siebie, żebym się domyśliła i w końcu to zrobiła. Choć jest katolikiem i nie lubi perwersji, wyuzdania, to lodzik zdołał się przedrzeć przez te wszystkie zbiory zepsucia. Lodzik jest okay.
Ja zaś nie wiem, czy jestem gotowa. Brzydzi mnie to trochę. No i boję się, że nie będę umiała.
Znaczy jak to, przed ślubem nie próbowałaś? A mówi się, że kobieta to właśnie po ślubie nie chce już robić orala!
Ojtam, mówi się, mówi, różne rzeczy się mówi.


Swoją drogą, te kawałki, w których boChaterka opisuje siebie jako młodą dziewczynę, dopiero zaczynającą życie seksualne, niepewną własnego ciała itd., są całkiem do kupienia - gdyby jeszcze napisał to ktoś sensowny…
I sensownie.



Faruk pracuje w bazie nurkowej. Jest bardzo chłopięcy, nieśmiały. Polacy nabijają się z niego. Uważają, że ciągle coś knoci, ma dwie lewe ręce i tak dalej. Faruk cierpliwie znosi ciosy [z ręki Polaków?] i upokorzenia. Zauważam, jak pożądliwie zerka na mnie i natychmiast odwraca wzrok, gdy tylko widzi, że wyczuwam to spojrzenie.
*znudzonym gestem odhacza kolejnego na liście*



Uczą mnie oddychania, zdejmowania maski, wypuszczania powietrza pod wodą. Jedziemy na Blue Hole. Schodzimy Bellsami w dół. To szczyt moich możliwości. Bells to dziura w skale. Podobna do cipki, ciasna, przyjazna, niesamowita i za każdym razem inna, choć równie przyjemna dla odwiedzających. Myślę, że to dlatego faceci tak ją lubią. Dlatego wchodzą w nią zawsze naładowani, nabuzowani, sztywni, twardzi. Płyniemy głową w dół, jak plemniki, przez trzydzieści metrów, mamy stracha, że tunel się skończy i nie można będzie wypłynąć. W końcu z dziury wychodzimy na otwarte morze. Jakbyśmy właśnie dokonali aktu defloracji. Albo osiągnęli oszałamiający orgazm.
Ona naprawdę nie zna innych porównań?...
Dzidu, skoro jej się wędliny chędożyły na stole, to co niby mogło się skojarzyć z jaskinią…



Faruk nie jeździ z nami. On zawsze jest w bazie. Czasem tylko znika.
Jakiś Czech opowiada mi o nim. Dzieciak jest z domu dziecka, nigdy nie poznał prawdziwych rodziców. Nie ma szans na założenie rodziny, nigdy pewnie nie miał kobiety.
Jest kimś na prawach niewolnika.
Stąd ciosy i upokorzenia ze strony bogatych turystów.


Tacy jak on przesiadują wieczorami w kawiarenkach w dzielnicy nędzy i bzykają się między sobą. Faceci z facetami.
Nie ma w tej opowieści żalu. Tylko pogarda.
Czech patrzy na mnie głodnym wzrokiem. Ma na mnie ochotę i przez takie gadanie nie ma żadnych szans.
Zaraz popełnię zbrodnię.
Ja poczekam, aż jej ktoś maskę założy nie na twarz, ale na południową część tułowia.


Czy wyglądam na taką, którą bierze byle szowinistyczna nawijka? Czy naprawdę jestem tylko prostą laską, blondi bez mózgu? Zaślinioną lalką Barbie?
Tak.


Następnego dnia Paweł wyrusza z całą ekipą na nurkowanie na wrak jakiegoś statku zatopionego podczas wojny. Ja za mało umiem, więc zostaję. Nie chcę nawet oglądać tego wraku. Nie pociąga mnie to.
– Daj spokój – namawia Paweł. – To „Thistlegorm”, transportowiec, na którym zostały czołgi, motory, broń. Będzie super.
Tak, namawiaj nowicjuszkę na penetrację wraku, idioto.
Wraku jak wraku…
Do tamtej penetracji namawiać jej nie trzeba...


Nie chcę.
Czytam książkę, potem idę na spacer, na zakupy.[...] Faruk pojawia się znikąd. Nie wiem, czy mnie śledził. Czy to ważne? Szkoda mi tego chłopca, więc sama zagaduję i nagle widzę, że staje się odważniejszy, nie jest już tym samym stłamszonym, skundlonym Farukiem z bazy.
Wystarczy kilka słów Dobrej Wróżki i kundel zamienia się w rasowego ogara.
Ogiera.


Nie wiem, jak to się dzieje, że idziemy do jego pokoju, daleko, za sklepami rybnymi.
Przyjmijmy, że Faruk ma nieziemski dar przekonywania.
Raczej rohypnol w kieszeni.


Pokój ma betonowe łóżko i łazienkę jak z horroru.
To znaczy, że w tej lepiance jest bieżąca woda. Betonowego łóżka nie odważę się komentować.
A w komplecie do tego betonowego łóżka - pościel z blachy falistej. Zardzewiałej.


A jednak kładę się na tym łóżku i pozwalam mu zrobić to, czego pragnie. Czego ja pragnę.
Zaczął recytować arabską poezję klasyczną.


***
Paweł posuwa mnie, jakby był trochę zły, że zostałam. Złość dobrze mu robi, dobrze mi robi. Wolę, gdy jest nieco bardziej ostry, brutalniejszy. Wolę, żeby odróżniał się od egipskiego kochanka.
Jaka jest pomiędzy nimi różnica?
Mam dwadzieścia minut, żeby sobie to przemyśleć. Nie chcę ich porównywać, nie chcę zestawiać ze sobą, ale moje ciało jest nieubłagane. Moje podniecenie faluje, sinusoida wrażeń raz jest powyżej średniej, to znów dramatycznie spada. Paweł stara się jak może, podciąga moje uda do piersi, tak że przypominam złożony scyzoryk. Jest już naprawdę głęboko. Pracuje wytrwale, z animuszem, cały spocony, nabrzmiały.
Zaraz przebije się na wylot.


Mięśnie pod opaloną skórą prężą się niczym kulturyście na pokazie. Wygląda to całkiem nieźle.
Od szczęk do pięty wszedł napięty...


No więc co jest nie tak?
Dłoń Faruka. To ona dziś czyni różnicę.
Naprawdę nie rozumiem, co czytam. Paweł ją posuwa, Faruk ją posuwa? A może ona tylko tak ich sobie porównuje? Ale w takim razie skąd to “Paweł jest na mnie zły, że zostałam”?
Paweł poszedł nurkować, ona poszła pieprzyć się z Farukiem, potem Paweł wrócił i dobrał się do niej, a w trakcie ona ich sobie porównywała.


Dłoń artysty. Szczupłe palce czułe na dotyk, rozpoznające kształty na długo przed tym, zanim ich dotkną. Pewna, doskonała. To dłoń lekarza, pianisty, sztukmistrza. Dłoń perfekcyjnie oddająca uczucia.
Taaaa, brudnego prostaka, który nigdy nie miał kobiety.
Delikatność w dłoniach wyrobił sobie dojeniem wielbłądów.


[Tak dla jasności - w tym fragmencie nadal mowa jest o Faruku]
To, co obiecywały dłonie i usta, bierze mnie teraz w posiadanie, opanowuje całą, ciemność wypełniają pożądliwe macki potworów atakujące z każdego zakamarka. A każdy z tych potworów jest pląsającą męskością.
Cthulhu fhtagn!
Biorąc pod uwagę gejów z poprzedniego odcinka, wygląda na to, że od czułości męsko-męskich dostaje się macek.


Pochędóżkę standardowo wycinamy, w każdym razie boCHaterka przeżywa szok, kiedy kochanek kończy na niej i zostawia ją całą od.



Faruk ubiera się, nawet nie umywszy członka [już wiemy, dlaczego wszyscy nim gardzą], i wychodzi. Boże, czuję się jak ostatnia dziwka. Potraktowana jak szmata, jak totalne dno. Wypieprzona dokładnie, pieczołowicie, artystycznie i wspaniale, by na koniec zderzyć się ze ścianą podłości i męskiej wyższości.
Wybaczcie cytat z Orzeszkowej: “fellach, och jak on kochać potrafi!” (niedokładny tekst z pamięci, ale kto wkuwa “Nad Niemnem”?)
Też mnie to zawsze śmieszyło - gdyby egzaltowana Emilia wiedziała, że to słowo oznacza prostego chłopa!
No cóż, lady Chatterley też najlepiej robił gajowy.


Faruk ukarał mnie. Zlinczował. Sponiewierał.
Dałam się nabrać, wciągnąć w grę. Głupia dziwka.
Zaraz, bo ja nie rozumiem, jakby skończył w niej, byłoby w porządku?
Nie dał jej buzi, nie dofinansował.


Boże, co ja zrobiłam? Co ja najlepszego zrobiłam?
Rankiem trochę się uspokajam, ale i tak nie wiem, czy będę w stanie spojrzeć Pawłowi w oczy. Myślę o AIDS, o płodności, która powinna nadejść lada dzień. Wkładam sobie palce do pochwy i badam domowym sposobem wymaz. Nie, jeszcze nie, chyba jeszcze nie. Na szczęście.
Na szczęście nie mam jeszcze dni płodnych. A AIDS, e tam AIDS.
A w ogóle… o czym ona, kurde, myślała, że zdecydowała się na seks z obcym facetem bez żadnego zabezpieczenia???!!!
Przepraszam, nie “o czym”, tylko “czym” myślała…


W każdym razie, kiedy Paweł wraca, znajduje żonę nad wyraz chętną i namiętną...
Kocham jednego mężczyznę na świecie. Tylko jego. Mojego jedynego. Na zawsze.
Swoją drogą, to ciekawe, wydaje się, że każda kolejna zdrada wpływa pozytywnie na jej uczucia do Pawła - po Tygrysie też stwierdziła, że tylko Paweł, nikt inny.


[W kolejnym rozdziale wracamy do współczesności. Anna i Lidka palą sziszę, Anna ma wizje zbiorowego seksu z żołnierzami z jednostki rozpoznania ogniowego w Tczewie]


Jesteśmy na golasa, ujarane jak przegotowane brukselki. Nie wiem, skąd wzięło się we mnie to porównanie, ale tytoń zmieszany z haszem ma właśnie tę właściwość nadawania zdarzeniom kompletnie idiotycznych znaczeń, wyróżnień, porównań.


Chyba nie będziecie płakać, że wycięliśmy wizję seksu z całą jednostką wojskową?
A gdy juz skończone boje,
wodzi Anna dziecię swoje
na kurhanek w polu świeży,
gdzie tatusiów szwadron leży!



[Oskar zabiera Annę na kolację do restauracji, gdzie czekają na nich goście, trzech mężczyzn i kobieta]


Kobieta ma na sobie żakiet i pachnie intensywnie tanimi perfumami.
Intensywnie tanie perfumy…
Ich taniość jest tak intensywna, że da się ją określić po zapachu z dokładnością do 5 groszy.


Makijaż stara się ukryć jakieś dziesięć przeklętych lat bez miłości i radości. Nieskutecznie. Nie da się oszukać życia.
Kurde, weź, weź już przestań, tak, każda inna kobieta jest brzydsza, grubsza, bardziej prymitywna od ciebie, tak, jesteś aniołem pośród stada małp, wiemy, kurnać!!!


Faceci są zniewieściali, przegrani, grubi, znudzeni. Nie wiem, co tu robimy. Oskar niespecjalnie stara się ich zabawić.
Obserwuje ich i mnie. Czuję się z tym jeszcze dziwniej i próbuję ratować sytuację. [...]
Podejmuję grę i zaczynam ją doceniać, gdy on traci zainteresowanie, klepie jednego z grubasów w ramię i mówi:
– Chodźmy się przejść.
Wstają i idą w ustronne miejsce.
“Ustronne miejsce” źle mi się kojarzy.
Jakby napisał biblijny autor - idą okryć sobie nogi.



Pozostali robią się czerwoni na gębach, ciężko dyszą, pocą się nienaturalnie, w końcu zapalają papieroska na myśl co się może dziać w ustronnym miejscu, więc ja też czuję się tak jak oni.



Zarażona chorobą nienaturalności. Na szczęście nie trwa to długo i Oskar z grubasem wracają.
Potem pociąg przyspiesza. Tamci porozumiewawczo patrzą na siebie, pospiesznie dojadają i
dopijają drinki, wstają, żegnają się wylewnie, tłumacząc jakimiś kompletnymi pierdołami, po czym czmychają.
Nie ma ich. Zostajemy sami.


[Okazuje się, że goście są pracownikami rządowej agencji, w której firma Oskara staje do przetargu na jakieś bliżej nieokreślone zlecenie, i Oskar właśnie wręczył łapówkę jednemu z członków komisji. Żeby życie miało smaczek, komisję przekupuje również konkurencja, tak więc mimo starań, do końca nie wiadomo, kto wygra. Następnie kochankowie idą do mieszkania Oskara, które mieści się przy ul. Andersa i ma taras na dachu kamienicy, a na tym tarasie - grill i łoże. Pościelone. BoCHaterka podziwia widok z dachu.]


Wystarczy splunąć z wiatrem i ślina może pofrunąć aż do ambasady Chin. Chińczycy walczą ze smogiem, mordują studentów, Tybetańczyków, produkują komputery i budują do połowy autostrady. No i jest ich o miliard i trzysta milionów więcej niż nas.
Nigdy nie kochałam się z Chińczykiem.
Oczywiście, musiała nawiązać.
Borze, jak ja już mam dosyć tego strasznego bełkotu...


– O czym myślisz?
Czy powinnam mu powiedzieć?
No, mógłby się trochę zdziwić nagłą ochotą na Chińczyka.



Chcę pokazać mu, na co mnie stać.
Mój wiek pomaga i przeszkadza jednocześnie. Nie mam już możliwości dwudziestolatki. Tej energii, zdolności, potencji. Ale jednocześnie jestem towarem pełnowartościowym, obserwującym, dojrzałym, soczystym, o wyrobionym smaku.
Taką, wiecie, brzoskwinką. Z wisienką na czubku.


Nie boję się więc rozebrać na odkrytym dachu domu przy Andersa, wystawić swoją nagość i
wstyd na próbę. Oskar zresztą szybko wyjaśnia mi, że nie mam czego się bać.
– Tu możemy obserwować wszystkich. Jesteśmy jak na Olimpie. Ale nikt nie może dojrzeć
nas. Z żadnego miejsca na ziemi nie można zobaczyć tego, co będziemy robić.
Oj, nie doceniacie Chińczyków. Jest ich tylu, że mogą utworzyć żywą piramidę i filować na was z góry.


Poza satelitą. Amerykanie mogą zrobić nam zdjęcie i przesłać do polskiej prasy.
Droga polska praso, oto sensacja nad sensacje, dwoje anonimowych golasów na dachu budynku! (bo przecież, droga aŁtorko, twoja boCHaterka nie jest nikim znanym, prawda?)


Stalibyśmy się gwiazdami Internetu, jak kochankowie w różnych dziwnych miejscach – jak poręcze mostów czy pozornie niedostępne odludzia.
Hihi, Pyza i Fryc!
Myślisz, że ktoś zrobił im zdjęcia w trakcie zastawiania pułapki biologicznej?


Jest trochę zaskoczony, że przejmuję inicjatywę. Wiem, że lubi dominować, więc może mu
się to nie spodobać. Lubi mieć wszystko pod kontrolą, a tymczasem ja nie pozwalam mu na to,
walczę, odpowiadam na każdy jego cios, staram się sparować go i przeprowadzić kontrę.
Pojedynkujemy się.
Jęki, krzyki, szczęk oręża...



Jest w tym naszym dzisiejszym seksie jakieś wspomnienie tej złości, której doświadczyłam
z Pawłem w Egipcie, i zanim eksploduję, dopada mnie parę refleksji o mężczyznach.
Co?! Ot, porę znalazła!
Taż widzisz, to intelektualistka jest, jak ją refleksja dopadnie, to nie ma zmiłuj.
Wstaje i szybciutko zapisuje je w kajeciku, żeby nic z tych głębokich refleksji nie umknęło.


Znów mam ten potworny orgazm wodospadowy i jestem doprawdy przerażona władzą, jaką
nade mną zdobył.
Z siłą wodospadu czyści i poleruje - Corega Tabs!


***
– Czy to prawda, że miałeś żonę?
Łapiemy flautę w drodze do Cannes. Nasz katamaran właśnie opuścił Zatokę Aniołów i leniwie dryfuje na pełne morze.
Y, to marzenia, przeskok w przyszłość, czy co?
Cholera wie. Ale to dobry powód do snucia snuja. Są dwa zdania opisujące te piękne okoliczności przyrody, a potem już tylko to, co można w nich robić.



Leżę nago na pokładzie i wpatruję się w samolot przemykający nad Świętą Małgorzatą i rozpoczynający kołowanie do lądowania w Nicei.
Kołowanie do lądowania. Kołowanie do lądowania. Koło….
Pewnie aŁtorka, pisząc “kołowanie”, ma na myśli krążenie przed podejściem (no bo jak samolot zatacza koła, to co robi? Kołuje!). Jak widać, na lotnictwie zna się równie dobrze, jak na wszystkim innym.


Lekka bryza od wysp przynosi zapach eukaliptusa i rybackich sieci pełnych małż i krabów.
Oskar także leży nago. Nie krępuje się, mimo że obok, na drugim pokładzie opalają się Carmen i Wiktor. Jest w tej naszej bezwstydności jakieś porozumienie, umowa, którą podpisaliśmy tuż przed wejściem na pokład.
Z pieczątką Ministerstwa ds. Obyczajności Publicznej.


Wiktor jest przyjacielem Oskara. Wiem o nim jeszcze mniej niż o moim kochanku. Ma
bliznę na prawym boku i nie wygląda ona na pozostałość po jakiejś operacji. Raczej po nożu lub pocisku. Jest w tej postaci coś jeszcze bardziej niepokojącego, tajemniczego. Jego oczy wydają się szkliste, okrutne. Myślę, że mogłyby to być oczy gangstera, zabójcy, kogoś, z kim lepiej nie zadzierać. Dobrze wiem, że lepiej nie zadzierać z Wiktorem.


Panie i panowie - kino na jachcie!
Carmen jest zwykłą dziwką. Dziewczyną na telefon. Nie wystaje na ulicy czy w lasach przy drogach szybkiego ruchu. Nie czeka na korytarzu agencji towarzyskiej. Sama wybiera przez Internet klientów. Nazywa ich sponsorami i traktuje z wielkim szacunkiem.
Nie może być mowy o niezadowoleniu.
Jej czy klientów?



Noc z nią kosztuje osiem stów, weekend w promocji tysiąc dwieście.
Dlaczego weekend jest w promocji? Przecież w Kodeksie Pracy jest czarno na białym, że w dni wolne płaci się podwójnie.


Wyjazd wakacyjny od trzech do dziesięciu tysi. Plus premia.
W jakiej walucie?
W lejach mołdawskich.


Naprawdę ma na imię Sylwia, ale nie lubi tego imienia. Woli Carmen. Mówi krótkimi
zdaniami. Spluwa do wody. Żuje gumę. Jest bezwstydna.
Faktycznie, spluwanie do wody, i to jeszcze gumą, świadczy o sporym bezwstydzie.
Nieno, bezwstydna jest, bo obsługuje Wiktora oralnie na oczach całej reszty załogi i pasażerów (szczegółowy opis - ciach).
Wiktor zaś bezwstydny nie jest, on taki biedny żuczek, co miał zrobić, jak mu w usta złapała.
(tam w tym wyciętym opisie było, że on po prostu kiwa na nią ręką - i ona już pada przed nim na kolana, bez względu na to, gdzie aktualnie się znajdują. Taki brak panowania nad chucią to chyba kliniczny przypadek.)


– Ile dostałaś? – pyta mnie, gdy panowie zostawili nas same w Monako.
Swój swego rozpozna.


Nie chcę się odkryć, nie chcę też, by ta dziewczyna pomyślała, że się wywyższam czy coś.
Mowiąc jej: “ja tu za darmo”.
Niemniej, w końcu wyznaje, że ona tu tak jakby z miłości.


Odszukuje wzrokiem Oskara. Przygląda mu się uważnie. Kiwa z aprobatą głową, jakby chciała powiedzieć: całkiem niezły, więc w sumie się nie dziwię. Nie to, co Wiktor, jego dziobata twarz, lekka nadwaga i to okrucieństwo w oczach.
Facet, niebędący facetem boCHaterki, nie może być przystojny. Bo nie.


– Na stałe cię ma? Cały czas? – pyta, wciąż żując gumę i starając się sprowokować Oskara do spojrzenia w naszą stronę. Siłą woli, jej pożądliwego, wyzywającego spojrzenia dużych oczu o kremowej konsystencji i barwie dopiero co wyłuskanego z morza bursztynu.
Narrator wsadził palec w oko Carmen i zakręcił, by dokładniej zbadać konsystencję, a potem wyłuskał bursztyn z morza jak orzech z łupiny.


W końcu lądują w Cannes, wysztafirowani jak szczury na otwarcie kanału.


– Gdzie idziemy?
Oskar przyciska palec do ust.
– Niespodzianka.
Myślę o tym, co usłyszałam od Bocheńskiego.
Czyli to jest później niż spotkanie z Nieumytym.


O byłej żonie Oskara i o tym, co rzekomo się z nią stało.



Carmen z Wiktorem znikają w chaszczach, a boChaterka drąży temat:
Kim jest Julia, Oskarze, co możesz mi o niej powiedzieć? Co możesz powiedzieć o tym, co
się z nią stało?
Znaczy, drąży na razie w myślach, przygotowując się do Wielkiego Przesłuchania.
Carmen z Wiktorem w biały dzień wchodzą w krzaki w Cannes. Aha.


– Czekamy na nich?
– Nie. – Oskar uśmiecha się pod nosem. – Zdaje się, że mogą poważnie spóźnić się na
kolację.
Szukają ustronnych krzaków. No to trochę im zejdzie.



– Można tu tańczyć?
Oskar uśmiecha się.
– Oczywiście. Tancerze pojawią się już za chwilę.
Zamiast nich widzimy Wiktora i Carmen. Spoceni, rozdygotani, roześmiani siadają przy
nas. Zauważam, że dziewczyna ma odciski od trawy i kamieni na przybrudzonych kolanach. Wiktor zasiada przy Oskarze i klepie go wesoło po ramieniu. Świdrujące, świńskie oczka wpatrują się we mnie pożądliwie.
Odhaczyć...



Śmiejemy się, rozmawiamy o niczym. Carmen czasem ociera się o mnie niby przypadkiem. Pachnie mężczyzną i silnymi perfumami. Odsuwam się bezwiednie. Ona przysuwa się, udając, że nie rozumie mojego subtelnego znaku.
Taaaaa. Lecą na nią i mężczyźni, i kobiety, naprawdę, brakuje tylko psa, który przybiegnie kopulować z jej nogą. Oraz wielkiej, mackatej kałamarnicy w morzu.
I pawia rozkładającego przed nią nogi… tfu, ogon! w Łazienkach.
Nie mówiąc o drzewach bezwstydnie zadzierających jej sukienkę gałęziami.


Nagle reflektor punktowy wyławia na środku sali jakąś postać. To mężczyzna w podobnym
fraku jak szef czy też przewodnik sali. Ma smukłą sylwetkę, podłużną opaloną twarz, czarne włosy wysmarowane brylantyną. Mechanicznie unosi prawe ramię nad głowę.
“U nas w Bawarii tyle śniegu nasypało”.


Pstryk. Ramię wraz z ciałem robi sprężystą woltę, a z ciemności wyłania się ONA. Kobieta marzenie. Dostojny, kusicielski wamp w czerwonej sukni, z kwiecistym boa na szyi i dziesięciocentymetrowymi szpilkami.
Na tejże szyi.

i-szpilka-dluga-ozdobna.jpg



Bla, bla, opis tańca, który zdaje się czymś pomiędzy paso doble a tangiem, namiętności chlupoczą, aż tu wtem!



Taniec zmienia się w grę kochanków. Mężczyzna przestaje grać i dopada zdobycz, zdziera z niej ubranie i już po chwili kopulują, gwałtownie starając się unosić nieco ponad sztuczną mgłę.
Chyba przy pomocy helu.
Albo tak tyłkami miotają...


Znów czuję dłoń Carmen na biodrze i pozwalam jej dotrzeć dalej, wedrzeć się pod cienką granicę bawełnianej bielizny.
Odhaczyć...



W nocy Carmen daje koncert.
Pojękuje przez cały seks, a na koniec eksploduje prawdziwą symfonią jęków, krzyków, płaczów, Bóg wie, czego jeszcze.
I tak jęczy aż do rana.


Pamiętamy, że rozdział zaczął się, kiedy leżeli na pokładzie, a boChaterka pytała kochanka, czy to prawda, że miał kiedyś żonę? No to strumień świadomości zawrócił właśnie do tego punktu.


– Skąd o tym wiesz?
Mówię mu o dziennikarzu Bocheńskim,
Czyli fabuła nieco się zapętliła, jak to w paranormalnym pornosie.


o naszym spotkaniu i długiej rozmowie. Mówię, że byłam go ciekawa i chciałam wiedzieć, zanim stanie się coś nieodwracalnego.
– Stało się coś… nieodwracalnego? – pyta.
Tak. Przeszliśmy znienacka na czas teraźniejszy.


Chyba tak. Do diabła, chyba tak. To już nie jest Tygrys czy Faruk. To nie jest zwykła fantazja czy powieściowa fikcja. To coś znacznie więcej.
Arcydzieło!


Znów ląduję na placu Na Rozdrożu. Mój umysł wsiada do concorde w Nicei, Frankfurt, trzy sekundy później kołuje na Okęciu. Jedno mrugnięcie oka i siedzę naprzeciwko dziennikarza trzymającego w dłoni szklaneczkę podwójnej chivas regal.
No właśnie - to były tylko omamy i fantazje.
Ech, retrospekcje też trzeba umieć wprowadzać...


Bocheński poci się coraz bardziej, ociera serwetką czoło, dyszy ciężko.
Ma chłopina hercklekoty, że aż żal.


Wyobrażam sobie przez chwilę siebie pod nim i robi mi się niedobrze.
A może, złotko - to on zobaczywszy ciebie wolał się znieczulić?


Mamy długi wywód o tym, jak robi się przetargi w Polsce - w skrócie: biznesmeni idą do burdla, po czym ustalają warunki kontraktu. Tak jest zawsze.
I dlatego na najwyższych kierowniczych stanowiskach jest tak mało kobiet, bo jak z taką cokolwiek ustalić, skoro nie można jej zaprosić do burdelu?




– Mówi pan o ustawionych przetargach? – upewniam się.
Nie, o sprzedaży ciastek przez harcerki.


– No właśnie pani tłumaczę. Wszystko idzie od dupy strony. Zamiast przetargu jest zwykła, bezczelna ustawka, pod którą dostosowuje się prawo, procedury, przepisy. Decydenci sobie ustalają, co i za ile, z jakimi łapówkami, a urzędnicy mają potem przygotować to tak, żeby wszystko grało.
Łapówkę wpisuje się w kosztorys jako “fundusz reprezentacyjny”.


– I jaka w tym była rola Oskara Kordy?
– W tym żadna. – Bocheński wzrusza ramionami. – I na tym polega jego oryginalność. On zamiast dołączać się do reszty sępów grabieżców, wchodził w temat już na etapie przetargu i składał swoją ofertę kompletnie oderwaną od rzeczywistości i dokumentacji.
Wytłumaczę to poglądowo: LOT rozpisuje przetarg na Dreamlinery, a Korda startuje do nich z ofertą sprzedaży czołgu.



Słyszałem, że cała ta mafia najpierw była rozbawiona jego działaniami,
No ja się nie dziwię...


potem się trochę denerwowała, później straszyła, a w końcu sama zaczęła się bać. Nie wiedzieli kim jest, skąd pochodzi, w co gra, kto za nim stoi. Bali się, że jest może jakimś agentem, gangsterem, szpiegiem, policjantem, a może… samym diabłem.
Wierząca ta mafia.


Bla bla bla, Bocheński upija się coraz bardziej, snuje opowieści o manipulacjach Oskara (O. zdaje się być kimś pomiędzy agentem Tomkiem a pociągającą za wszystkie sznurki szarą eminencją), aż wreszcie, na chwilę przed padnięciem  twarzą w kotlet schabowy panierowany, zdradza największą tajemnicę: Oskar zamordował żonę.



Rozdział 12
Oskar i Julia


Skrócimy to do najważniejszych informacji, oszczędzając Wam rzewnych rozważań o sensie życia i miłości.


– Zobaczyłem ją na scenie podrzędnego teatru. W domu kultury, w jakiejś podupadającej
mieścinie. Negocjowałem zamówienie z miejskimi urzędnikami i zostałem zaproszony na małe
przyjęcie. Trzech tłustych, śmierdzących potem biurokratów nie umyło się i nie przebrało na negocjacje z ratusza z obleśnymi uśmiechami mówiło: „Musisz zobaczyć nasz skarb, przyjacielu”.
Ałtorka chyba ma jakiś uraz do urzędników...


Okazuje się, że Julia dysponuje wspaniałym głosem i równie wstrząsającą urodą; Oskar zakochuje się, żeni i próbuje rozkręcić karierę żony. Niestety, jakiś czas później wychodzi na jaw oszustwo - Julia nie tylko śpiewała z playbacku, ale w ogóle kto inny podkładał za nią głos, ona sama śpiewać ni cholery nie potrafi. Oskar wybacza jej, ale zaraz potem wypływa kolejna tajemnica z przeszłości - filmik, na którym Julia zaspokaja ustnie liczną grupkę miejscowych urzędników - i to już jest ponad siły Oskara.
Wygląda to tak, jakby trzej urzędnicy z ratusza za wszelką cenę chcieli się pozbyć Julki ze swojego miasta.


Gdy wróciłem, nie było jej. Tak jak prosiłem, zniknęła, ale nie zabrała swoich rzeczy. Wszystko zostawiła po staremu.


Tego samego dnia pojawiła się policja i oskarżyła mnie o zabójstwo.
Prawie “Ścigany”, prawie “Skazani na Shawshank”...
Prawie sto pięćdziesiąt innych filmów...



– Zrobiłeś to? Zabiłeś ją?
Głupie pytanie – myślę sobie. Jestem dziś specjalistką od głupich pytań. Oskar patrzy mi w oczy przez parę sekund, jakby chciał mnie przekonać, że to, co zaraz powie, jest prawdą. Zobacz, moje oczy są czyste, nie kłamią. Takie są.
Czy te oczy mogą kłamać?


– Nie – oznajmia. – Było, jak powiedziałem. Postawiono mi zarzuty, jednak niczego nie udowodniono. Nie doszło nawet do sporządzenia aktu oskarżenia i procesu. Przesiedziałem w areszcie pół roku i wypuszczono mnie za kaucją. Adwokat przekazał, co ustaliła policja, i wtedy dowiedziałem się, że ktoś, prawdopodobnie sama Julia, próbuje mnie wrobić w morderstwo. Znaleziono ślady jej krwi w domu, stwierdzono zniknięcie pewnych przedmiotów, inne dziwne poszlaki, których nie rozumiałem. Jednak bez ciała nie było mowy o procesie. Ciało nie było za to potrzebne do wykluczenia mnie z gry o stołki. Nie miałem co marzyć o jakiejkolwiek karierze.
Wylewamy rzekę łez, ale wszystko zaraz wraca do normy, bo -
wyjaśniwszy sobie kwestię Julii, Oskar i Anna oddają się ryćkanku w morzu. Ciach!
Och, dobra, żyje czy nie żyje, czort z nią, ale już mi wsadź.


Rozdział 13
Cejlon, herbata i seks
...ktoś tu widział jakąś wzmiankę o herbacie?
No, Cejlon. Herbata Cejlon :-P

lt-ceylon100-3dr_365.jpg


Pora deszczowa, trzydziestostopniowy upał, ciężkie wilgotne powietrze, obfite fale wody z nieba i robaki wielkości pilota do telewizora. Sri Lanka, osiem lat przed Oskarem.
Oskar, jak ten kamień milowy w życiu boCHaterki.
Czy ona musi tak skakać po czasie i przestrzeni, do murwy nędzy?


[A propos skakania po czasie i przestrzeni, boChaterce przypomina się, jak to cztery lata wcześniej po pijaku zmajstrowali sobie drugie dziecko.]




Cejlon.


Domyślacie się, co można robić w czasie wyprawy na Cejlon? No właśnie. Dlatego wycięliśmy.


Kinga i Karol śpią w pokoju obok. Jest to twardy, dziecinny sen. Kinga ma sześć lat, Karol
cztery. Boję się trochę, że są za mali na takie wycieczki w tropiki, ale jest okay. Paweł szybko
kończy.
Gdyby dzieci były większe, wytrwałby dłużej?


Nie widzieliśmy się przez miesiąc. Paweł dostał kontrakt z brytyjskiego oddziału jakiejś dużej międzynarodowej firmy doradczej na konsulting dla rządu. Brytyjczycy wciąż mają tu duże wpływy. Dbają o swoje interesy. Ale Polacy są tańsi, więc do pewnych prac wystarczą. Angielscy prawnicy zbyt dużo żądają za pracę w warunkach wojny. A tu wciąż trwa wojna. Cicha, zdradliwa, pełzająca w zakamarkach.
Aż chciałoby się dodać: “wojna płci”.


Paweł jest tu od miesiąca, pozostanie jeszcze pół roku. My przyjechaliśmy na wakacje, na
miesiąc. Obejrzeć słonie, jaszczurki, węże, robaki, świątynie i nawąchać się herbaty.
O, jest herbata. Co prawda podawana wziewnie, ale zawsze coś.


Trochę się boję, ale z drugiej strony umrzeć można wszędzie. Wszędzie można wpaść pod
samochód czy utopić się w rzece. To jeszcze nie są czasy Breivika, Holmesa, Al-Kaidy czy nawet WTC, Hiszpanii, Londynu, Bali.
To błogi stan niewinności, w którym nazwa IRA kojarzy się tylko z polskim zespołem, Lockerbie jest tylko małą szkocką miejscowością, turyści bez obaw zwiedzają Luksor i piramidy w Gizie, mieszkańcy Tokio spokojnie wsiadają do metra, a w Oklahoma City można bez problemów zaparkować furgonetkę pod samymi drzwiami rządowego budynku.
A co do tej Hiszpanii - baskijscy separatyści z ETA też raczej nie zajmowali się przeprowadzaniem staruszek przez jezdnię.


Nie bardzo wiem, co to terror. Nie wiem też, co to tsunami.
Z rzeczy na T znam tylko tantryczny seks.


Analizatorzy jako Poszukiwacze Zaginionej Chronologii wertują pożółkłe kalendarze i liczą:
Osiem lat przed Oskarem? To znaczy jakoś w 2003.
Ostrożnie licząc, skoro mówi o Breiviku, znaczy, że teraźniejszość to rok co najmniej 2011. Zatem osiem lat wcześniej, niestety, już było po WTC.
Błahostka. Było też już po zamachu na Bali w 2002, a także po masakrze w Moskwie na Dubrowce. Zamachów na Bliskim Wschodzie nie będziemy liczyć.
No więc właśnie. Gdyby nie ten Breivik, można by było określić czas akcji w teraźniejszości na, powiedzmy, 2008 i wszystko by się zgadzało.
Pozostaje jeszcze drążenie II linii metra - prace zaczęto w 2011.
Fakt, a ona określiła moment pierwszego spotkania z Oskarem na kilka miesięcy zanim rozkopano Świętokrzyską (Wiki mówi, że w czerwcu 2011), co nam ustala początek akcji gdzieś na wiosnę 2011 - ale, smuteczek, WTC i Bali nadal się załapują.


Teraz jesteśmy w rządowej dzielnicy willowej dla cudzoziemców, ale już wkrótce mamy ruszyć na wybrzeże i rozpocząć naszą przygodę z wyspą. Gdzieś w lasach, wysokich górach porośniętych gęstą dżunglą trwa wojna. Tamilskie Tygrysy zabijają Syngalezów za pomocą kałasznikowów, starych mauzerów, łuków, maczet, czego się da.
Starych pantofli i gumy do żucia zwiniętej w kulkę.


Echa wojny dochodzą i tutaj. Wybuchają bomby radzieckiej produkcji, rozsypując dookoła paproszki z nadrukiem made in USSR patrole wojska sprawdzają wszystkich pracowników rządowych olewając tym samym objuczonych ładunkami wybuchowymi terrorystów, gdyż jak wiadomo - rządowi ufać nie można, każdy strzał może oznaczać nową potyczkę.
Paweł już się przyzwyczaił. Do wybuchów, napięcia, robaków i wilgoci.
...i sprowadza sobie rodzinę na wakacje???
Paweł jest prekursorem turystyki wojennej.
Natomiast Anna czuje się prawie jak Kapuściński.



W domu ma dwóch współlokatorów, Anglik Allan jest biotechnologiem, Hindus Mehal robi
zaawansowane systemy informatyczne.
Zaraz zaczną patrzeć na nią pożądliwie.



Nie wiem, co to serwery, nie znam się na zbiorach danych. Za to lubię patrzeć na chmury. Leżeć plecami na rozgrzanej ziemi i wpatrywać się w boskie kształty potężnych białych bałwanów.
Z czym mogą kojarzyć się boCHaterce chmury? Z trzema rycerzami, kochającymi się z jedną księżniczką. Przy czym tą księżniczką oczywiście jest ona. Ciach.


Tworzymy przedziwną maszynę rozkoszy, w tym idealnym śnie rozpędzającą się do granic
możliwości
Maszynę parową z zepsutym zaworem bezpieczeństwa śnić - 4, 18, 21, 37 i 49.


i wreszcie wybuchającą trzema potężnymi porywami przechodzącymi w jedną wielką, nieprawdopodobnie silną eksplozję.
I już wiemy, skąd biorą się “obfite fale wody z nieba”.



Marzy mi się seks z trzema facetami. No dobra, wystarczyłoby dwóch. Tylko co na to Paweł? Co by powiedział, gdybym zaprosiła do gry Mehala i Allana?
Byłby zachwycony.



Allan chyba jest pedziem, jestem dla niego niewidzialna.
NO BA. Jeśli nie leci na boCHaterkę, to wyjaśnia to wyłącznie homoseksualizm albo impotencja.


Hindus jest grzeczny, bardzo miły i kulturalny. Ładny, przystojny. Zastanawiam się, czy uprawia tantryczny seks i jest miłośnikiem wielogodzinnych maratonów z Kamasutrą w głowie. Przejazdem odwiedza ich jakiś Japończyk, pisarz. Nic jeszcze nie wiem o Murakamim, Kobo Abe, Tanizakim, nie znam japońskich pisarzy. Któregoś dnia widzę, że ogląda bez dźwięku jakiś dziwaczny film półpornograficzny.
I od tej pory również Japonia będzie jej się tylko z jednym kojarzyć.
Dlatego Japończycy są wciąż podjarani, bo im się te erupcje wulkanów ze wszystkim kojarzą.
PS Co to jest “dziwaczna półpornografia”?
Chińskie pornobajki.


Człowiek to dziwna konstrukcja. Strach i niepewność są mu równie mocno potrzebne jak szczęście i rozkosz. Wieczne szczęście stałoby się nudne. Mogłoby przejść w jakiś rodzaj pustki, niebytu.
Jakież głębokie przemyślenia.


Seks też nie może być taki sam.
I tak od filozofii gładko przechodzimy do dupy.
BoChaterka doszła do wniosku, że nie będzie sobie zawracać swej ślicznej główki takimi trudnymi tematami, więc opisuje to, co potrafi.


Śpimy w niewielkim hoteliku o bambusowych ścianach. Słyszymy, jak inni śpią, drapią się po tyłkach, chichoczą, rozmawiają szeptem. Nikt się nie kocha. Co za rozczarowanie. Zasypiamy, tuląc się do siebie. Dobrze mi z Pawłem. Naprawdę dobrze. Znów.
Zwiedzamy świątynie, parki, jedziemy na safari z leopardami, krokodylami i waranami. Czad. Jesteśmy w raju.
I latamy nago.


Turystów jest niewielu. Poznajemy jakąś parę Niemców z dziećmi, spędzamy wspólnie
czas, kochamy się prawie każdej nocy.
Z tymi Niemcami?


[Tropikalny seks, nie z Niemcami, tylko z mężem - ciach]




A tu mamy ciekawy przykład na to, że strumień świadomości boChaterki nie zawsze opływa tylko dupę - choć skojarzenia i tak są z dupy wzięte...


Derek jest czarny jak węgiel, albo jeszcze bardziej. Na pewno mocniej się błyszczy. Mięśnie grają mu pod skórą jak u południowoamerykańskiej czarnej pantery. Ma też białe, wyjątkowo zdrowe zęby. Chodzi tylko w przepasce na biodrach, która wygląda tak, jakby miał kutasa przyklejonego czymś na płask do brzucha.
O tak?
(Zdjęcie, co prawda przedstawia Papuasa, ale tak naprawdę podejrzewam, że Derek jest taką ot, cepeliowską atrakcją dla turystów i ubiera się stosownie do funkcji)


Gdy dowiaduje się, że jestem Polką, rechocze głośno.
– Polska, Karol Wojtyla, Walesa, Stalin.
O, kolega studiował w Polsce?
Nie, bo nie dodał “kurwa”.


Prawie tak. I jeszcze może Mrożek, Miłosz, Kieślowski, Tyrmand czy choćby Kosiński. Ten chory, godny pożałowania Żyd?– wtrąca się hologram Pawła. To niech będzie Polański. Też Żyd. To Głowacki. Do diabła z nimi wszystkimi. Antysemityzm Pawła czasem mnie przeraża. Każda próba dyskusji kończy się jednak wykładem z faszyzmu, Nietzschego, Hegla i potrzeby prawdy. Jego prawdy.
Tu dostajemy cytaty z przemów, jakie Paweł ma zwyczaj wygłaszać po seksie. Serio serio...


Po prostu chcę, żebyśmy mówili prawdę. O Holokauście, ale też o żydowskiej solidarności, potężnych majątkach, układach i układzikach, robieniu ze wszystkiego interesu, pazernych bankierach, zaślepieniu, mowie nienawiści, nagonce na Polaków, szerzeniu antypolskości i fobii, o systemie, o politycznych niuansach, o Izraelu i Palestynie. Jak nas można oczerniać, to dobrze. A jak my domagamy się szczerości i prawdy, jak my wypominamy im błędy, to od razu jesteśmy antysemitami. Nie mam nic do Żydów, dopóki mówimy prawdę. Nie nawołuję do linczu, nie żądam segregacji, nikomu nie wypominam Jezusa Chrystusa (też Żyda….), ale chcę rozmawiać szczerze i otwarcie, jak partnerzy – Paweł mówi jak automat, a ja i tak tego nie rozumiem.
Cóż, przemowa z gatunku “wszystko opada”, więc już wiemy, dlaczego wygłasza je po seksie.


No, ale w końcu się godzimy. Postanawiam, że nie dam się już sprowokować. Niech sobie
myśli, co chce, ja i tak będę czytała Singera. I będę rozmawiała z Murzynami, a nawet się do nich uśmiechała.
Zastanawiam się, skoro widok Murzyna kojarzy jej się z antysemityzmem, co powiedziałaby na widok Żyda? Zaczęłaby snuć rozważania o Eskimosach?
Raczej o obrzezaniu.
To byłoby zbyt oczywiste.



Rozdział 14
Pierwszy czarnuch w mieście


Zostawiamy ten tytuł jako memento - to, że boCHaterka poznaje Dereka, budzi w niej wspomnienia o tym, jak to na studiach mało co nie przespała się po pijaku z Murzynem. Ciach.


Rozdział 15
Sumienie i inne skutki uboczne



Paweł patrzy na mnie badawczo. Znów jesteśmy teraz, w Polsce, szesnaście lat po nocy na Jelonkach, której nie pamiętam, zaraz po powrocie z Cannes.
Borze, już mi się kręci w głowie od tych przeskoków czasoprzestrzennych.


[Okazuje się, że “przykrywką” wypadu do Cannes było spotkanie z francuskimi wydawcami]


– Przecież ci tłumaczyłam, że jedna z oficyn z Francji chce przez nas wejść do Polski ze swoimi seriami. To spory kontrakt, nie możemy tego odpuścić.
– Co chcą wydawać?
– Serie, przecież mówiłam.
– No, ale jakie serie? Historyczne, naukowe, przyrodnicze?
– Erotyczne – wypalam.
– Erotyczne? A to dobre! I myślą, że to się sprzeda? Głąby.
Sex doesn’t sell?


Przez chwilę zastanawiam się, czy opowiedzieć mu o fotoopowieściach, które chcemy wydać do spółki z Francuzami. [...] Swoją drogą to ciekawy biznes. Połączenie komiksu, tyle że ze zdjęciami, z krótkimi notatkami i romansem. We Francji bardzo modne.
Jak rozumiemy, córka boChaterki nie czyta Bravo.
Ba, ona sama dorastała w latach 90-tych, powinna była się nim zaczytywać.


Jakbyśmy chcieli powiedzieć: no dobra, skoro nie macie czasu i chęci czytać, to sobie pooglądajcie.
Fotostory jest czymś tak nowym, świeżym i odkrywczym, że ojej.


Nieubłagane zwycięstwo kultury obrazkowej. Hemingway, Faulkner, Zola, Conrad, Márquez, Cortázar, Cervantes, Mann, Dostojewski i gromada innych geniuszy w obrazkach.
Lepiej w obrazkach, niż w niektórych ksionrzkach...



Paweł staje w drzwiach, wciąż ze szklanką w dłoni.
– Pamiętasz, jak się poznaliśmy?
W skrócie: po tamtej pijanej nocy, podczas której o mało nie przespała się z Murzynem, Anna znalazła w kieszeni swego płaszcza karteczkę z adresem akademika i numerem pokoju, z ciekawości udała się tam, spotkała Pawła, który z miejsca, od pierwszego wejrzenia się w niej zakochał. Co ciekawe, żadne z nich nie ma pojęcia, skąd ta karteczka z adresem się wzięła, Paweł nie przyznaje się do jej podrzucenia, w związku z czym traktuje pojawienie się Anny jak cud.



– Lek został wprowadzony na listę refundacyjną – mówi Paweł nagle, z zupełnie innej, odległej bajki. Nie pamiętam, o co mu chodzi.
– Lek?
– No ten, co zabił wcześniej sto pięćdziesiąt osób.
– Już jest w sprzedaży? - powiedziała z nadzieją Anna, w myślach przymierzając kostium Lukrecji Borgii.
Wyobraź sobie - już wskrzesił ich wszystkich! Po tygodniu! Na cmentarzach ziemia to aż chodziła, mówię ci.


– Tak. Można go podawać nawet kobietom w ciąży. AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA!!!!!
AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA!!! *mdleje*
Działa na podtrzymanie. Może mieć skutki uboczne, dziecko może być bardziej strachliwe, wyobcowane, ale to dopiero w nastolęctwie, ale lek utrzymuje ciążę bardzo skutecznie [mam nadzieję, że odpuszcza po dziewięciu miesiącach, a nie trzyma  przez rok] więc warto zaakceptować te skutki. To tak zwane mniejsze zło.
Znaczy, podsumowując: śmiertelnie groźny lek, po którym zmarło 150 osób, po oczyszczeniu okazuje się nieszkodliwy nawet dla kobiet w ciąży. Ba, nie tylko nieszkodliwy, ale wręcz działający na podtrzymanie. Choć, jak rozumiem, wcześniej miał być lekiem na zupełnie-co-innego?
Nasuwa mi się tu wizja szalonego profesora, w kłębach dymu mieszającego różnokolorowe płyny w probówkach - “ciekawe, co wyjdzie, jak do tego dodam trzy krople tamtego?”.


Swoją drogą, ile lat prowadzili te badania (już na “oczyszczonej” wersji leku), skoro są w stanie podać, jakie ma skutki dla dzieci? I na jak dużej, jak zróżnicowanej próbie, skoro mogą z całą pewnością stwierdzić, że dziecko jest “strachliwe i wyobcowane” z powodu leku, a nie np. sytuacji rodzinnej?


– Ale nie zabija?
– Z tego co wiem, nikt jeszcze nie umarł. To znaczy w tej nowej fazie.
Co prawda, ta faza trwa dopiero od miesiąca, ale to i tak sukces, bo poprzednia wersja leku zabijała od razu.
Natomiast z tych zanieczyszczeń, które wydestylowano, zrobiono stuprocentowo skuteczny i bezpieczny lek na raka.
Bo wykraczesz...


– No widzisz, a tak się martwiłeś.
– Wiedziałem, że nikt już nie umrze. Nie o to chodziło.
– No tak.
– Wiesz, ja uważam, że powinno się upublicznić badania, zapłacić odszkodowania i nie chować głowy w piasek. Wtedy byłby to tylko wypadek.
Raczej przerwać badania po pierwszych ofiarach śmiertelnych, a nie czekać, aż będzie ich sto pięćdziesiąt.
Tak a propos, mamy tu ciekawą notkę na temat badań leków, sposobów rejestrowania powikłań itp. Warto przeczytać.


Spółka poniosłaby konsekwencje medialne i finansowe, ale by przeżyła, bo nie z takich kłopotów wychodziła. A tak, to jest… po prostu zabójstwo. Kumam się nie z idiotami, tylko z zabójcami.
I teraz dopiero na to wpadłeś?
Mało tego. Jako prawnik chroni ich tyłki. Nie, to nie jest “kumanie się” - to świadoma współpraca z przestępcami.


Nie wiem, jak mogę mu pomóc, nie mam pojęcia, co powinnam powiedzieć. Dla mnie trochę to sytuacja bez wyjścia. No bo co może zrobić? Jeśli wystąpi przeciw klientowi, cała palestra się od niego odwróci.
I kasiorka się skończy, co za pech.


Może robić raban, ale i tak nic nie zyska. Co najwyżej opinię czubka, wariata. Nic to nie da.
Jak to nic, a “Erin Brockovich” waćpani nie oglądała? Może też zrobią o nim film. Z Tomem Cruise’em.


Czy zatem powinien siedzieć cicho? Zaakceptować draństwo? Mniejsze zło?
– Co zamierzasz? – pytam.
– Nie wiem, czy już ci mówiłem, ale oni chcą, żebym pracował bliżej z nimi bliżej, w jednej z europejskich central. Proponują mi Paryż lub Mediolan.
Co wcale nie jest formą kopniaka w górę, ani sposobem na zatkanie gęby.


– Jakbyś mówił o kontrakcie w świecie mody. Paryż i Mediolan są najważniejszymi miastami w świecie mody. No i może jeszcze Nowy Jork. Nowego Jorku nie proponują?
– Nie.
– Szkoda.
W wyobraźni Empire State Building tylko jej mignął.


– To ważne stanowisko, duże pieniądze. Bardzo duże.
– Już teraz dużo zarabiasz.
– Jak na Polskę. Tam w ciągu roku moglibyśmy odłożyć na dom… sam nie wiem, w Santa Monica albo na Florydzie, i to zupełnie nie oszczędzając. Może nawet wynajęlibyśmy apartament na Manhattanie, żebyś mogła sobie pochodzić po tym swoim Nowym Jorku. Wakacje na Malediwach, w Japonii, gdzie chcesz. Pamiętasz Malediwy.
Z roboty wywalić takiego trudno, bo zacznie kłapać dziobem; oczywiście mogą zabić, ale dwa wypadki w jednym sezonie będą podejrzane; zostaje “dać mu awans” i posłać do obcego kraju.
Miałoby to sens, gdyby afera rozgrywała się wyłącznie w Polsce, ale z dalszych wyjaśnień (będą w kolejnej części) wynika, że objęła cały świat.


Przypominam sobie krótki lot z Cejlonu na wysepkę na południu. Niesamowita przestrzeń i
uczucie klaustrofobii od nadmiaru wody.
Klaustrofobia? A nie przypadkiem agorafobia, całkowite jej przeciwieństwo?
Może po przylocie siedziała w kesonie pod wodą.



Nagle zaczynam pojmować, co to oznacza. Paweł w Mediolanie, a ja sama tutaj, wolna, z
Oskarem. Kiedy tylko chcę.
Chłopa nie ma, chata wolna, oj będzie bal!


Zaciskam mocno pięści. Czy na pewno tego chcę? Czy to nie pogrąży mnie w czymś tak szalonym i otumaniającym, że koniec może być tylko tragiczny?


– Będziesz musiała zostawić pracę – mówi nagle.
– Jak to?
– No przecież nie zostawię was w Warszawie, pojedziecie ze mną.
Ups, i z marzeń nici.


– Nie chcę zostawiać pracy.
– Znajdziemy ci coś.
– Za słabo znam angielski.
– Poduczysz się włoskiego.
Kochanie, ale kiedy mówiłam, że mam duże zdolności językowe, to nie o to mi chodziło!



W wydawnictwie szaleństwo. Murowany bestseller, w którego promocję włożyliśmy pół miliona, ponosi właśnie całkowitą klapę.
Tak dobrze żarło i zdechło.


Mamy sprzedanych dziesięć tysięcy egzemplarzy, a spodziewaliśmy się pięćdziesięciu – sześćdziesięciu tysięcy.
Niech zgadnę, w tytule było coś o czerni?


Plany na ten rok już wzięły w łeb.
– Nigdy nie osiągniemy stu tysięcy. Popłynęliśmy, to może być dramatyczna wpadka – tłumaczy Daniel. – A ty sobie jeździsz po Europie i robisz ciągłe wakacje.
– Nieprawda, pracuję.
I na dowód pokazała mu czerwoną, spracowaną… dłoń.


Elka wzywa mnie do siebie. Nie zdradza zdenerwowania, twarz ma wręcz kamienną. Siedzi w czarnym stroju, który jeszcze bardziej ją wyszczupla, i pali papierosa w fifce jak jakaś dama z filmów z lat czterdziestych. Jeszcze długie rękawiczki i byłaby z niej Rita Hayworth.
Jak iść na dno - to z klasą.


Jest wściekła jak cholera. Jest na granicy. Pewnie dlatego pyta bez żadnych wstępów:
– Co z twoim erotykiem?
Gdyż tylko on może od bankructwa ocalić wydawnictwo, które ciepłą rączką wywala pół miliona na reklamę.
Tonący piczy się chwyta.


– Zdecydowałam, że sama go napiszę – mówię.
– Ty?
Tak! To ja was uratuję, podniosę prestiż Firmy i wasze pensje! We mnie wasza nadzieja na lepsze jutro! Nie bójcie się zaufać! *w oddali słychać syrenę karetki pogotowia*



– Pisałam już, dlatego mnie zatrudniłaś, nie pamiętasz?
Tak, dwa odważne, ciepło przyjęte opowiadanka w antologii, a potem zupełny brak czasu.
Wsłuchajmy się w to: dwa opowiadanka w antologii. Nie dla takich talentów przyjmuje się do pracy w wydawnictwach.


Cisza, tylko cisza. Praca z łaski i w barterze za usługi prawnicze Pawła świadczone na lewo.
To brzmi tak, jakby zadaniem pracowników wydawnictwa była właśnie twórczość na jego potrzeby. Za brak weny - zwolnienie.


Żebym miała co robić. Nic więcej od tamtej pory nie napisałam.
Ja się nie dziwię, że firma robi bokami. Ostatnią osobą, która może być przydatna w wydawnictwie jest  początkujący literat-amator.
No wiesz, może mieć inne kwalifikacje, a tworzyć sobie prywatnie. Niemniej, usługi Pawła muszą być sporo warte, skoro rekompensują im trzymanie pańci, która przekłada tylko papiery na biurku z prawej strony na lewą, ot, tak, żeby miała co robić.
Jednocześnie usługi Pawła świadczone są “na lewo”, przy czym jest to jeden z najdroższych prawników w Mitteleuropie. Tam musi odchodzić niezły przekręt.


Powolne pięcie się po drabince kariery zajmowało mnie w stu procentach.
W to nie wątpimy.
Na czworakach się gramoliła.
Po drabinie, głową w dół.



– Ja nie wierzyłam, że coś jeszcze napiszę. Ale teraz myślę, że dam radę, i myślę, że chcę.
Nawet już zaczęłam.


Ożywia się.
– Masz próbkę?
– Nie, przyniosę całość do oceny.
– A chociaż konspekt, moglibyśmy coś zaplanować?
– Piszę bez konspektu.
Taka jestem genialna.


Cmoka pod nosem niechętnie.
– To niedobrze. Bez konspektu będzie chaos, dużo trzeba będzie poprawiać.
Żadnych poprawek! Ma być jak ja chcę!


– Mam konspekt w głowie.
Wygląda mniej więcej tak:
1. Ryćkanko w jednym hotelu
2. Opis urody boChaterki
3. Jakieś smuty, jeszcze nie wiem, o czym
3 a. Ale nie za długie, na trzy-cztery zdania.
4. Ryćkanko w drugim hotelu
da capo al fine.
To taki algorytm. Zapętlony.


Poza tym nie wiesz, czy to będzie dobre.
– Będzie, czuję to.


A teraz dostajemy katalog fantazji erotycznych Elki.


Potem pyta, czy będzie seks analny, oralny, lanie woskiem, pejcze i kajdanki, kostki lodu, ubrania lateksowe, sztuczne penisy, viagra, kreolskie laleczki,
I to wszystko jako fotostory?
Nie, fotostory to z tymi Francuzami wydają.
Szkoda...


szpikulce do akupunktury…
– Szpikulce?
Do lodu, kuźwa.


– Słyszałam, że hindusi wbijają je sobie w fiuty.
Natomiast psychiatrzy wbijali w oczodół.


– Nie, nikt nie będzie sobie wbijał nic w fiuta – przeraziłam się.
– Ale seks analny będzie? Teraz jest w modzie. Seks analny się dobrze sprzeda.
Wzruszam ramionami.
– No i oral oczywiście – dopowiada. – Erotyk bez miłości francuskiej to nie erotyk.
– Będzie.
Wylicza dalej, że musi być coś o Murzynach, muszą być duże członki, lesbijki, mogą się nawrócić, może być jakiś wioślarz albo – lepiej – wysoki koszykarz, można zasugerować, że to ktoś prawdziwy, znany, z NBA.
Hm… Widzę, że pani F. zastosowała się dość ściśle, Murzyni byli, duże członki były, (domniemana) lesbijka była, tylko sportowca brak.
Za to jest znany biznesmen.


A potem napiszesz drugą część.
Dostaniesz Nobla, a my będziemy tłuc kolejne dodruki.


– To nie będzie seria.
– Jak to?
– Tylko jedna część.
– Nie no, serie się dobrze sprzedają.
Hmmm… Taka saga “Seria z Kałasza. Sceny z życia seksualnego mafii rosyjskiej” mogłaby zawojować rynek.


Jak zarobisz na jednej, napiszesz i drugą. Ważne, żeby
skończyć w takim momencie, w którym czytelnik nie będzie miał wyboru. Skoro dotrwał do końca, to musi się dowiedzieć, co jest dalej.
Mam nadzieję, że to nie jest sugestia, że ałtorka napisze ciąg dalszy.


Kiwam głową. Po co się kłócić? I tak to ja postawię na swoim.
Elka wzdycha i upomina:
– Tylko żadnego antysemityzmu. W ogóle bez polityki, kultury, sportu. No, chyba że to będzie się wiązało z tą sceną z koszykarzem.
– Nie będzie żadnego koszykarza.
– Szkoda. Ale seks musi być. Dużo seksu. Gwałty, zdrady, romanse, miłość. Miłość też
niech będzie. Seks bez miłości sprzeda się słabiej. Tylko błagam, niech pierwsza scena łóżkowa będzie wcześniej niż na dwusetnej stronie.
Ma to sens. We Wszystkich Odcieniach Czerni (które ponoć miały być thrillerem), pierwsze ślady akcji pojawiają się w połowie książki.


– Będzie wcześniej. Już na pierwszej stronie.
I będzie to początek wiekopomny, na miarę “Litwo, ojczyzno moja”, “Ogary poszły w las” albo “A tymczasem wybuchła wojna”


– Tylko seks – mruczy pod nosem. – To dobrze.
– Sam seks przez trzysta stron?
365, i wydamy to w formie kalendarza: pozycja na każdy dzień.


– No, nie tylko, ale głównie seks. A, i musi być różnorodnie.
To taka różnorodność jak w opowieści drwala o gospodarce drzewnej: wyrąb, rąbanie,
rżnięcie, piłowanie, tartak, heblowanie.


Znów powtarza, że musi być dużo pozycji i trochę perwersji. Seks analny, ten ciągle chodzi jej po głowie, ale uściśla, że ma być delikatny, bez szczegółów, bo to wykrzywia szczęki i przyprawia o ból zębów.
Powiedz to młodym yaoistkom ;)


[Elka] Nie lubi Pawła. Nie wiem dlaczego, ale mam wrażenie, że gdyby mogła, to by go zabiła. Może uważa, że za dużo żąda za usługi prawne, choć on i tak liczy im jedną dziesiątą normalnych stawek. Jassssne! Zawsze kiedy rozmowa zbacza na jego temat, Elka spina się i szarzeje na twarzy. Jest kobietą, która nienawidzi mężczyzn, ale dlaczego najbardziej nienawidzi Pawła?
Gdyż musi utrzymywać jego żonę, leniwego darmozjada, której nie da się wywalić z pracy, bo Paweł jako prawnik załatwiłby (i tak upadające) wydawnictwo na glanc?


Cóż, skoro pisarze pracują prawie za darmo, to dlaczego prawnicy nie mieliby robić tego  samego?
Kryć się, Element Komiczny na piątej!


– Tylko nie oglądaj pornosów, bo to przeszkadza. W pornosach nie ma dobrych inspiracji.
– Nie mam zamiaru. Wiesz, najważniejsze w tej książce nie będą pozycje i słowa, tylko emocje. Chcę, żeby ten seks był bardzo emocjonujący. Żeby było dużo emocji.
– Emocje – szepcze pod nosem i nagle jest rozchmurzona, pełna wewnętrznego zadowolenia
i rozmarzenia. – Tak, emocje będą dobre. Emocje się sprzedają.
Emocje, pani F. Emocje, a nie opisy cipek, sutków i członków oraz ruchów posuwisto-zwrotnych.



Jak co piątek do wydawnictwa przychodzi Trevor Jones. Nie znam jego prawdziwego nazwiska, ale to Polak, który podobno kiedyś był asem wywiadu. Dziś pisze powieści szpiegowskie, które świetnie się sprzedają w Polsce i w Rosji. Na zachodzie gorzej, bo są zbyt prawdziwe. Albo zbyt zmyślone.
I przychodzi w każdy piątek, nudząc o zaległe pieniądze?


Nie ma włosów, przez co przypomina trochę Bena Kingsleya. Rzuca szybkie spojrzenia rozbieganymi oczkami. Małe szaro-czarne kulki zatrzymują się na moich piersiach i na chwilę traci czujność.
Chwila dekoncentracji, gdy spojrzał w dekolt *powtórzmy to jeszcze raz* - trzydziestopięcioletniej, zadbanej, pewnej swojej kobiecości pięknej matki dwojga dzieci.



– Zgubisz mnie, moja droga. Już jestem zgubiony.
Trevor uważa, że jest śledzony przez siatkę wyspecjalizowanych w tym procederze agentów i niemal codziennie udaje mu się uniknąć zamachu. Ostatnio zabił na ścianie australijskiego robaka, nieco przypominającego komara.
– Ukąszenie tego robaka powoduje śmierć w ciągu doby, jeśli nie poda się odtrutki. Skąd australijski, śmiertelnie niebezpieczny i jadowity robak znalazł się w moim domu na Powiślu? To robota Mossadu, słodziutka, oni tak działają. Australijskie jadowite robaki to ich ulubiona metoda.
Mnie się wydaje za to, że opowiadanie o śmiercionośnych robalach podrzucanych przez Mossad jest ulubioną metodą podrywu Trevora.


Tworzy takie fantazje, że czasem zastanawiamy się, jak to jest, że ludzie dają się nabierać i kupują jego książki. Ale może to dlatego, że są dobrze napisane, lekkie i odprężające. Czy to ważne, czy są prawdziwe, czy zmyślone? Czy Trevor robi sobie z nas jaja, czy jest chory psychicznie, czy może tylko uwielbia kłamać?
Ojtam, w ksiażkach faktycznie takie rzeczy się sprzedają, ale nie daj Boże spotkać takiego paranoika w życiu.



Patrzę w jego rozmarzone oczy i wpadam na pewien pomysł.
– Trevor, czy gdybym cię poprosiła, żebyś przez chwilę był poważny i nie szukał wszędzie
macek Mossadu, spełniłbyś moją prośbę?
[...]
Czy byłbyś w stanie powiedzieć mi, o co dokładnie oskarżony był pewien człowiek i co się stało, że go nie skazano i tak dalej?
Poważnieje nagle i pyta:
– W coś ty się wplątała, dziecinko?
– Pomógłbyś mi?
– Kto to? Podaj nazwisko.
Podaję, a wtedy jego twarz jeszcze bardziej tężeje. Nie pierwszy raz słyszy o Oskarze. Nie pierwszy.
Albo tak dobrze gra.
Nieustraszony pogromca wywiadów szarzeje na dźwięk nazwiska warszawskiego aferzysty.



Rozdział 16
Rób, co mówię!


Dostaję SMS, uśmiecham się, kasuję wiadomość, a potem idę do łazienki, zdejmuję majtki,
wkładam je do torebki i podmywam się przy umywalce. Szybko, niezbyt dokładnie. Warunki
polowe.
Wycieram nogi i ręce papierowym ręcznikiem. Wychodzę z pracy i jadę do wskazanej galerii handlowej. Dziwnie się czuję bez majtek. Nigdy dotąd tak nie chodziłam.
Nigdy nie chodziła bez majtek?! Ale serio?!  
Może ma na myśli, że w miejscach publicznych.
Miejmy nadzieję, że samochód ma automatyczną skrzynię biegów.


Parkuję na trzecim piętrze, tak jak chciał, w miejscu, które mi wyznaczył. Przesuwam znak zakazu parkowania, wjeżdżam na miejsce, wysiadam z samochodu, idę w kierunku klatki schodowej.
Obok normalnego wyjścia są drzwi z napisem: POMIESZCZENIE TECHNICZNE. Nie są
zamknięte. Otwieram je, wchodzę i pogrążam się w ciemności. Wtedy mnie dopada. Przygważdża do ściany, przyciska do twarzy coś ostrego. To coś jest cienkie i błyszczy czasem w ciemności.
Żyletka.
– Cicho, albo cię potnę – syczy.
Nie rozpoznaję głosu. Stoję przodem do ściany, on jest tuż za mną, sprawdza, czy nie mam
majtek, podciąga do góry spódnicę, gmera przy spodniach.
Jest już we mnie. Wchodzi bez uprzedzenia, gry wstępnej. Od razu, jednym pchnięciem. Krzyczę z bólu.
[...]
I kończy z głośnym krzykiem, ma potężny orgazm, który wstrząsa nim, miota po tym całym
pomieszczeniu niczym jakimś medium.
Wyobraźmy sobie potężny garaż przy galerii handlowej i faceta, który na fali orgazmu ciepie się po nim od ściany do ściany.
No nie, oni w tym pomieszczeniu technicznym tam się tniutniają, nie po całym garażu.
Nie psuj zabawy.
Wszystko jedno, i tak miota nim jak szatan ;) W dodatku z przyczepioną do niego panią, bo dopiero po chwili…


Wreszcie wyrywa się ze mnie gwałtownie, tak samo jak przy wejściu, bez żadnych czułości,
bez litości. Odbija się od ściany, podczas gdy ja padam na ziemię
Borze, jaki odrzut!
Armatki wodne wysiadają przy jego mocy.
i patrzę zdumiona, jak w pośpiechu poprawia spodnie, zapina rozporek, rzuca mi ostatnie spojrzenie i znika za drzwiami.



Na szczęście scena gwałtu okazuje się zaaranżowana, to tylko kolejna gierka Oskara i Anny; za całkowitym przyzwoleniem. Ponieważ pani jednak nie było przyjemnie, kończą to - najpierw w łazience, z instrukcjami udzielanymi przez telefon, a potem w samochodzie. Następnie przychodzi czas na rozważania...



W gwałcie nie ma nic przyjemnego, nic zabawnego.
– To dlaczego wszystkie lubicie o tym marzyć? Dlaczego wymyślacie ten seks z nieznajomym i to was bierze?
Bo, ekskjuze mła, seks z nieznajomym nie musi być gwałtem...


– Może dlatego, że wszystkie chcemy kochać księcia, który nie istnieje.
Dlatego trzeba się kochać z każdym, kto podleci.
Jak się nie ma, co się lubi, to się bierze, co się ma.


Z pokładu luksusowego jachtu zdążającego do Cannes pozdrawia opalająca się (w kostiumach!) ekipa analizatorów,
a Maskotek na nabrzeżu rozwija czerwony dywan.

27 komentarzy:

Anonimowy pisze...

"Trzydziestopięcioletniej blondynki, zadbanej, wciąż pociągającej."

Nie, serio, trzydzieści pięć lat i jeszcze się nie rozsypuje?! Zupełnie jakby to było opko pisane przez dwunasto-, a nie czterdziestolatkę...

Melomanka

Anonimowy pisze...

"Trzydziestopięcioletniej blondynki, zadbanej, wciąż pociągającej."

Suuuper, bo jak się ma 35 lat to już się jest starą, grubą i siwą babcią z moherem na głowie. No ludzie kochani!
W tym tForze to w ogóle tyle uproszczeń, stereotypów i wszelkich dziwactw byle by tylko nie trzeba było się wysilać przy pisaniu, żeby całość miała jakiś sens. MóSk mnie teraz boli...

Buqa

Anonimowy pisze...

Przez całą analizę odnosiłam wrażenie, że AŁtorka tForu nie jest w stanie sklecić nic oprócz serii zdań pojedynczych, co daje efekt bazgraniny kilkuletniej dziewczynki.

Inga

Anonimowy pisze...

Za moich czasów o takich dziuniach mówiło się:puszczalska. A tu proszę: Wielka RedaCHtorka, autorka niewątpliwie bestselleru erotycznego. A w ogóle to to jest obrzydliwe. Za darmo bym tej "książki" nie chciała. Pozdrawiam analizatorki i podziwiam bo ja mam ochotę zwymiotować.

Korodzik pisze...

"szukał wszędzie macek Mossadu"

Nie wiedziałem, że w Mossadzie pracują geje z tego samego gatunku, co w reszcie powieści...

"bo to wykrzywia szczęki i przyprawia o ból zębów."

http://upload.wikimedia.org/wikipedia/en/d/d8/Emmitt-Nervend.jpg

A że niedawno ukończyłem Ace Attorney, to "Tygrys" kojarzy mi się tylko z jednym: http://img3.wikia.nocookie.net/__cb20071210012432/aceattorney/images/8/81/Sprite-thetiger.gif

klawiatura_zablokowana pisze...

To jest tak słabe, że momentami aż dziwni, jak ktoś to puścił drukiem. Nawet nie wiadomo, co wyśmiewać: te wyolbrzymione, karykaturalne postaci ultrahipermegasamców - oczywiście wielkich biznesmenów i prawników trzęsących całym miastem, ba, połową świata? Ten miałki i nudny jak flaki z olejem wątek "szpiegowski"? Te nudne i tandetne sceny seksu, równie przesadzone jak opisy cud-mężczyzn i cud-bohaterki? Ten stereotypowy do bólu opis małżeństwa z tradycyjnym mężczyzną, niewinną leliją, co się do buzi wziąć bała z początku itepe? Czy w zasadzie zasmucające bardziej niż śmieszne opisy romansu, który koło fascynacji i namiętności nawet nie leżał, za to pełen jest "szokujących" scen erotycznych?

Jedno jest pewne: jak na taką cudną, seksowną, przebojową, pewną siebie, odnoszącą sukcesy, superzdolną, bogatą i olśniewającą kobietę, bohaterka powieści jest porażająco podporządkowana wszystkim po kolei mężczyznom i zakompleksiona.

Ciśnie mi się na usta jedno pytanie: nie kupiliście tego czegoś, prawda...?

Dzidka pisze...

Uspokajam - nie.

Anonimowy pisze...

Cudności:
Łany kukurydzy odetchnęły z ulgą.
Delikatność w dłoniach wyrobił sobie dojeniem wielbłądów.
Australijskie jadowite robaki
Nigdy nie kochałam się z Chińczykiem -z Ukraińcem,Hiszpanem
,Australijczykiem...

Dooobre!!!Bardzo mi się podoba!!
Blondynka na skraju świata...ee..orgazmu...

Chyba nie będziecie płakać, że wycięliśmy wizję seksu z całą jednostką wojskową?
Ja będę!Ja chcę wizję seksu!Na wojence! Ja chcę chabry z poligonu!!!!

Może autorka powinna trochę poczytać powieści,zanim wyda?A nie, czytanie jest dla słabych!

Chomik

RudyKrólik pisze...

"...pozwalam jej dotrzeć dalej, wedrzeć się pod cienką granicę bawełnianej bielizny."

Paczciepaństwo- świat taki wielki, Ilona (tzn. Anna) taka światowa, a barchany nosi. Spodziewałabym się atłasów, jedwabi, koronek! Bawełna jest taka przyziemna. Kojarzy mi się z obciskowymi gaciami Bridget Jones.

Anonimowy pisze...

Głupie to opko jest niemożebnie i równie łobrzydliwe, ale opis wprowadzania nowej substancji na rynek farmaceutyczny przyprawił mnie o radosne chichoty. Już pal sześć, że śmierć 150 osób jest całkowicie nieprawdopodobna- w I fazie badań klinicznych bierze udział do 80 zdrowych ochotników, przy najmniejszym podejrzeniu, że coś z lekiem jest nie tak, blokuje się przejście do kolejnego etapu. A nie uwierzę, że toksyczność substancji nie ujawniła się od początku.
Oczyszczenie leku- sturlałam się pod biurko.
I wisienka na torcie: nowe wskazanie. Lek na podtrzymanie ciąży. Pomijając fakt, że w miesiąc nie zdążyliby nawet przeprowadzić badań na zwierzętach, autorce udało się wybrać chyba najmniej realistyczną drogę postępowania koncernu. Skoro lek ma podtrzymywać ciążę, zapewne trzeba będzie przeprowadzić badania kliniczne na ciężarnych. Przy obecnych surowych przepisach uzyskanie zgody na takie badania to naprawdę duży problem. Niewielu firmom farmaceutycznym chce się w to bawić. Dla przykładu: ciężarne z nadciśnieniem wciąż kuruje się specyfikiem wprowadzonym na rynek bodajże dwadzieścia lat temu. Zwykle producent ogranicza się do informacji, że nie wykazano działania teratogennego w modelach zwierzęcych i asekuruje się formułką, że stosowanie leku u ciężarnych jest dopuszczalne "gdy potencjalne korzyści przekraczają ryzyko dla matki i płodu".
A w ogóle, gdyby jakimś cudem doszło do takiej hekatomby (150 osób to mniej więcej połowa grupy badanej w II fazie) nawet największe łapówki i najlepsi prawnicy nie pomogliby tego zatuszować. Nie da się, takie rzeczy są naprawdę ściśle kontrolowane.
Przepraszam, nie mogłam się powstrzymać.

lulu

kura z biura pisze...

@Lulu: to niby będzie wyjaśnione w kolejnej części, ale... no właśnie, NIBY.

Anonimowy pisze...

Kobiety się o wiek nie pyta (tfu!), ale przecież aŁtorka nie ma 12 lat żeby pisać takie bzdety o trzydziestopięciolatce.
Im dłużej czytam tę analizę tym mam więcej wątpliwości czy IF w ogóle myślała o tym co pisze. No i czy naprawdę są ludzie którzy to czytają i są w stanie za to coś zapłacić (czuję że nie mało w końcu to przecież sławna osobistość napisała).
Poprzedniej części nie skomentowałem choć też była miodna (sromotnik mnie rozwalał).
Z obecnej wyróżnię Kurę za:
Czy gdyby dzieci były większe wytrwałby dłużej?

Tezet74

Anonimowy pisze...

Chińczycy walczą ze smogiem, mordują studentów, Tybetańczyków, produkują komputery i budują do połowy autostrady.
Ja to przetlumacze i bede Chinczykom cytowac. Ale przynajmniej juz nie miska ryzu, haha...


No i jest ich o miliard i trzysta milionów więcej niż nas.
Odkrywcze.

Nigdy nie kochałam się z Chińczykiem.
Alez boChaterko, jedz do Szanghaju! Ty nawet nie wiesz, ile tam jest mlodych, ladnych i niewinnych chlopcow, ktorzy nie zaznaja milosci, bo nie stac ich na kupienie mieszkania dla wybranki! Namowilam cie? Do dziela!

Anonimowy pisze...

"Przygważdża do ściany, przyciska do twarzy coś ostrego. To coś jest cienkie i błyszczy czasem w ciemności.
Żyletka.
– Cicho, albo cię potnę – syczy."

Lol, wut. Żyletką dlatego się goli, że jest cholernie ostra: jeśli ktoś ją komuś przycisnął do twarzy, to w zasadzie już pociął.

Anonimie Czwarty, nie wydaje mi się, by wadą książki był fakt, że bohaterka jest "puszczalska" - po co w ogóle taka retoryka? Człowiek chce uprawiać seks, to uprawia, tyle. Problem w tym, że powieść napisano po prostu źle.

Anonimowy pisze...

Zazwyczaj nie lubię, kiedy wycinacie jakieś fragmenty, zamiast analizować wszystko jak leci. Tu, jestem Wam mega wdzięczna. Mateczko! Jakie to jest potwornie NUDNE. Idzie zasnąć od tych wszystkich seksów.

Anonimowy pisze...

Akurat ta bohaterka swoim bogatym życiem erotycznym zdradza męża, więc sama nazwałabym ją puszczalską. Z tym że to samo powiedziałabym o mężu, gdyby to on ją zdradzał.

Melomanka

Anonimowy pisze...

"PS Co to jest “dziwaczna półpornografia”?
Chińskie pornobajki."

O wypraszam sobie. To są zboczone chińsko-mongolskie porno gore bajki dla dzieci...
*ucieka zanim ją zlinczują* All heil shounen!

janina.alicja pisze...

Dziwię się, że pani Felicjańska nie wstydziła się tego wydać pod własnym nazwiskiem. Pozostaje mi pogratulować odwagi - albo głupoty.

Anonimowy pisze...

To, że powieść, tfu! -"powieść" napisano źle, nie podlega dyskusji ale zgadzam sie z Melanką pod spodem. Zresztą- może ja się nie znam-stara jestem, mam 39 lat i wychowano mnie po staroświecku. W każdym razie mężatka (podobno szczęśliwa) z dwojgiem dzieci, która daje KAŻDEMU NA PRAWO I LEWO to zwykła puszczalska i nie mieści się w moich standartach moralności. (A jeszcze ten Ręcznikowy z Egiptu! Fuj! I te gdybania na temat AIDS). No, ale mnie nie chce rżnąć każdy facet, ktory mnie zobaczy. Na pewno mam z tego powodu kompleksy i zazdrość mnie toczy. I zgadzam się-powinna się wstydzić, że napisała takiego szmirogniota.
Ewusia

Aartz pisze...

Czy tylko mnie się wydaje, że IF wklepała w google hasło: "lista największych osobowości świata kultury" i w tekst wrzuciła te nazwiska, które się akurat nawinęły? Nie wierzę, żeby ktoś (teoretycznie) tak oczytany jak boChaterka mógł jednocześnie być tak płytki, niewrażliwy i monotematyczny. Bleh! Ale ja naiwna jestem, życia nie znam, to mogę się mylić...
Pozdrawiam Was, gratuluję formy i dziękuję za kolejną dawkę humoru najwyższych lotów!

Anonimowy pisze...

PS Co to jest “dziwaczna półpornografia”?
Ecchi!

Wiecie, mam wrażenie, że w tym książkopku występuje zjawisko podobne, co w ostatnich książkach Musierowicz, tj. efekt kamery, która rejestruje, chociaż nie rozumie. Pomijając tandetę, płytkość i nuuudę, mamy tutaj w miarę spójny portret zakompleksionej frustratki z kryzysem wieku średniego - pasuje i niewyżycie, i oburz na córkę za mówienie "mamo", i ciągłe mantrowanie "NADAL jestem piękna, NADAL jestem seksowna, NADAL mnie chcą", i szukanie skaz w każdej potencjalnie ładniejszej kobiecie.

Dać to lepszemu pisarzowi i wyjdzie coś sensownego.


Hasz

Anonimowy pisze...

Myślałam nad tym długo, i wymysliłam tak: kobieta pójdzie do łózka z niemal nieznanym facetem, a nawet nieznanym zupełnie z powodu: 1. bo sie zakochała (tak, to jakos mozliwe po dwóch godzinach znajomosci), 2. bo on ja po prostu podnieca fizycznie 3. bo jak nie fizycznie, to ja podnieca intelektualnie 4. Dla kariery, pieniędzy itp (w tym tirówki i tak dalej) 4. bo mąż nie rozumie i wcale ze sobą nie śpią, a żona ma swoje potrzeby to i pójdzie 5. bo jest zakompleksiona, ma problemy i chce się podbudować 6. z głupoty (bo mam 17 lat i jestem dziewicą, bo koleżanki tak robią, bo ...) 7. nie wiadomo, dlaczego. I tu nasza bohaterka podpada mi pod kat. nr 7. - chodzi do łóżka z kim popadnie i czytelnik kompletnie nie wie, dlaczego. Puszcza się ona - bo tak i koniec. Ostatecznie mozna ja zakwalifikowac jako 'zaniedbaną przez mężą' - ale przeca się kochają. Co do pożaru zmysłów, namietnosci i td. - jakbym opisała swój emocjonalny stosunek do ulubionej podkoszulki w którą ubrana uwielbiam sypiać, to by pewnie wyszło bardziej seksownie niż opis zmysłów w relacji Anna-Oskar. I na koniec pytanie, bo nie załapałam od razu a po raz drugi czytać mi się nie chce tej powieści erotycznej: Paweł jest potomkiem bogatego i wpływowego ex-ubeka - i mieszka w akademiku na początku wieku 21? W latach powiedzmy 80. to jeszcze by uszło, ale 10 lat po sejmie kontraktowym?

Anonimowy pisze...

Do tego jeszcze te wrzucane wszędzie listy wszelkich kultowych pisarzy muzyków aktorów wymiksowane z przeglądem prasy światowej i doprawione jakimś rasistowskim komentarzem :) masakra A analiza swietna czekam na więcej

Anonimowy pisze...

Hm, być może wypowiedziałam się niejasno: to, czy i kogo można nazwać puszczalską, nie było przedmiotem akurat mojej "refleksji" (i raczej się nim z kilku powodów nie stanie) - zareagowałam, bo po pierwsze, znacznie częściej to kobiety ocenia się po etyce seksualnej, po drugie - nie bardzo rozumiem, w czym nawet bardzo złe decyzje dotyczące doboru kochanków czy traktowania męża miałyby przeszkadzać w byciu redaktorką czy autorką? To dwie różne sprawy, choć często absolutnie każdy aspekt działalności jakiejkolwiek kobiety ludzie sprowadzają do sfery związanej z seksualnością - dlatego zaprotestowałam. Według mnie głównym powodem, dla którego bohaterka raczej nie zostałaby "wielką redachtórką" jest to, że (jak wynika z narracji) jest po prostu tragicznie wręcz głupia i narcystyczna. Wierność mężowi raczej by tego nie zmieniła.

Anonim Któryśtam

Anonimowy pisze...

http://yaoi-gay-love.blogspot.com/p/remember-urge.html

Box pisze...

Uwielbiam Was! Nic więcej nie umiem napisać, po prostu tego się NIE DA opisać. Świetne analizy, aż mnie z wykładów wyprosili, takem się uśmiał.

Anonimowy pisze...

Przeczytałam i czuję się totalnie wykastrowana, o!
małpa w bibliotece