czwartek, 24 maja 2012

175. Chodziła Alic po desce, czyli Mówimy po tubylcku! (3/4)



Ach, jak przyjemnie,
kołysać się wśród fal,
gdy Perła gdzieś tam płynie
dryfując sobie w dal!

Ach, jak przyjemnie,
pijacki płynie śpiew,
gdy dźwięczą ostrza szabli
puszczając z wrogów krew!

I tak uroczo, tak ochoczo, serca biją tak,
gdy płynie Perła, z drogi ścierwa, bo wśród nas jest Jack
kapitan, ach! jak przyjemnie, na statku z Jackiem być,
choć plączą nam się wątki
i nie kumamy nic!

Analizują: Sineira, Kura, Dzidka i Mikan.

http://kapitan-alic.mylog.pl/


Rozdział IX
Buka Tuka!
Muminek Babinek!
Hakuna matata!
Wsio charaszo!

Beckett, Noringhton i nieznajomy pirat siedzieli w kajucie i rozmawiali co zrobią z więźniami.
-Ja mogę zabrać kilku. Nie na służbę, lecz na śmierć- powiedział pirat.
-James...- Zaczął Noringhton.
To słodkie. Dwaj nienawidzący piratów faceci siedzą sobie w najlepszej komitywie z piratem i dzielą się łupami.
Tobie zając i sarna, a mnie soból i panna.
Nic tak nie łączy, jak wspólny wróg.

-No co?! Dobry pomysł- rzekł James.
-Poczekamy trochę. Pomęczymy ich też tu- rzekł Beckett.
Nie może tak być, że zgarniesz całą rozrywkę, my też chcemy mieć coś z życia.

W celach była niechciana cisza, która mówiła sama za siebie.
Milcz, kiedy do mnie mówisz!
Było też trochę powietrza, które wybitnie stało i kisło.

Wszyscy siedzieli jak zbite psy i nic nie mówili.
Ale cisza mówiła. Sama za siebie :>

Byłam oparta o ramie Barbossy. Łzy ciągle napływały mi do oczu i nie tylko mnie. Elizabeth też płakała. Była oparta o ramie Willa, który głaskał ją po ramieniu. Te chwile były naprawdę okropne.
Owszem, okropnie dużo ramion, brrrr.
Kraken też lubi być głaskany.
I ma dużo ramion, na których można się oprzeć.
*usilnie powstrzymuje chęć wrzucenia kadru z japońskiego porno*

Nie dość, że Jack nas oszukał to jeszcze cierpieliśmy, że Perła została zatopiona.
A nasza boCHaterka dodatkowo cierpiała, bo Will nie głaskał JEJ.
Jej “perły”? ;>

-Musimy coś wymyślić- rzekł nagle Barbossa.
-Ale co?- spytała Elizabeth.
-Co kol wiek. [co kłuje stulecie?] [nie wypominać wieku stuleciu!]Nie możemy siedzieć i rozpaczać. To nam nie pomoże- rzekł.
-No to podaj pomysł- rzekł Gibs.- Jaki kol wiek. Byle dobry- dodał.
Byle stary, tak kole wieku żeby miał.

-Na razie jeszcze nie nie mam pomysłu, ale jeśli wszyscy pomyślimy to znajdziemy sposób- rzekł z nadzieją w głosie, która u większości rozpętała żal, a rozpaliła chęć zemsty.
Nadzieja rozpętała żal, a sens i logika muszą zostać pomszczone. Albo coś w ten deseń.
Nie wiem jak u was, ale ten żal rozpalił we mnie chęć zemsty.

Nastał kolejny ranek. Nikt z piratów nie spał ani nie rozpaczał. Wszyscy myśleli bardzo intensywnie.
Niektórzy aż się spocili z wysiłku, nieprzyzwyczajeni.
A ponieważ ze sobą nie rozmawiali, myśli biegły w różnych kierunkach i plan był mocno niedopracowany.

Wszystkie myśli były skupione tylko na jednym. Jak zabić Beckett (Beckett była kobietą? Owszem, ale trochę nie z tej bajki ;) ), Noringhtona i Jamesa. Po jakimś czasie ciszy wszedł do nich James.
-Ty piękna! Barbossa i cała załoga idziemy!- krzyknął do nas.
Piękna Barbossa z całą załogą :)

Barbossa spojrzał na nas porozumiewawczym wzrokiem i poszliśmy za Jamesem. Byliśmy już na pokładzie. Na jego pokładzie. Statek miał piękny Dead sie nazywał.
I był śliczny jak kwiatuszek, który wabi setki muszek.

-Ją rozkuć i zostawić na pokładzie- rzekł James, a reszta załogi poszła pod pokład.
No to po cholerę ich przed chwilą wyprowadzał?
Z tego co zrozumiałam, to było przeprowadzenie ze statku do statku?

Podszedł do mnie i objął jak ojciec.-Rybeńko słuchaj...
-Nie jestem dla ciebie rybeńką!- krzyknęłam i wyrwałam się z jego uścisku.
- Dobrze, żabciu.

-Jesteś taka jak matka- rzekł ponownie do mnie.
-Skąd możesz wiedzieć jaka była!?
Ooo, to Tia nie żyje? Musiałam przespać ten moment...

-Znam ją lepiej niż ty- rzekł James.
-Za kogo się niby uważasz?- spytałam rozdrażniona.
-Alic...- zaczął niepewnie. Byłam zaskoczona, że zna moje imie.- wiem, że będzie to dla ciebie szok, ale jestem twoim ojcem- rzekł James.
Luke, I am your father.
Alic, nie ma wyjścia, czas zmienić prezesa.

-Co?- spytałam oszołomiona.
-Nosisz moje nazwisko. Jak kazał ci Barbossa, a ja mu. James de Gloth jestem rybko- rzekł do mnie.
Taaaa... Już starożytni Rzymianie mawiali, że “tylko matka jest pewna”.
Barbossa kazał jej nosić to nazwisko? Kiedy? I to jej nie zastanowiło, nie pytała, dlaczego?
W pierwszym odcinku, kiedy to wyprawiał ją “dla bezpieczeństwa” na Karaiby, powiedział “teraz jesteś Alic de Gloth”. Niemniej, parę rozdziałów później boCHaterka wspominała swe dzieciństwo - i okazało się, że już wówczas nosiła to nazwisko i nie tylko ona, ale też kuzynka Elizabeth. Nie szukaj w tym sensu...
Elizabeth też jest córką Jamesa, czyli są siostrami!

Wszyscy piraci z jego załogi patrzeli na mnie i na Jamesa, którego nie uważałam za mojego ojca.
-To dlaczego ciebie nie pamiętam?!- krzyknęłam.- nie mam z tobą związanych wspomnień!
I to jest jedyny komentarz i jedyne pytanie, jakie ci się nasuwa w takim momencie?
Alic Mnemonic.
Jedyny! Bo wspomnienia o ojcu sprawiają, że wiesz kto nim jest. Tak? Tak? Tak???

-Tak, wiem i bardzo żałuje...- rzekł.
-Jeśli żałujesz...to przynajmniej zostaw mnie i załogę! W świętym spokoju i wypuść nas!
-Jeśli chcesz...-rzekł z dziwnym tonem. Od razu załoga Perły...byłej Perły znalazła się na pokładzie. Wszyscy byli rozkuci. Lecz po chwili wystawili deskę, przez którą mieliśmy przejść i wpaść do wody.
To się z ojcem nagadali, że ho ho, aż im uszy spuchły od słuchania, wargi spierzchły od mówienia, a dłonie omdlały od gestykulacji.

-Miałeś nas wypuścić!- krzyknęłam do niego.
-Ale nie powiedziałaś jak i kiedy- odpowiedział. Po chwili na desce stanęła Elizabeth i tak po kolei cała załoga łącznie ze mną. Woda była lodowata.


[http://tapety.joe.pl/tapeta/artystyczne/rysunkowe/czerwona-postac-skaczaca-w-chmurki.jpg]

Ogólnie przyjmuje się, że w wodzie o temperaturze poniżej 10 °C można przeżyć tyle minut, ile wynosi temperatura wody. Żegnajcie, boChaterowie!
Który to już raz w tym opku skaczą z deski w morze, trzeci? Powtarzasz się, aŁtorko!
Bo w filmie nie było takiego, na przykład, przeciągania pod kilem.
Ale była chłosta. Domagam się chłosty!
*Usłużnie przynosi kota o dziewięciu ogonach*
Było wieszanko i strzelanko...

Późnym wieczorem byliśmy na stałym lądzie. Wszyscy wyczerpani byli podróżą.
Przez calutki dzień rekiny omijały ich szerokim łukiem... a przepraszam, przecież aŁtoreczka napisała, że woda była lodowata, znaczy już nie są na tropikalnych wodach? To inaczej: przez calutki dzień niedźwiedzie polarne omijały ich szerokim łukiem. I hipotermia też ich omijała, bo wstyd jej było pojawić się w opku.
Nie wiedziałam, że rozbitkowie płynący wpław by ocalić życie, to też “podróżnicy”.
“Podróże małe i duże.” - o losach boChaterów opka opowiadają Mann i Materna.

Znaleźliśmy się na wyspie. Była wielka jak na razie. [Ale po chwili zaczęła się kurczyć.] [bo zaczął się przypływ] Patrzyliśmy na nią z plaży, aż strach pomyśleć co będzie gdy zaczniemy ją zwiedzać.
Pogubimy się!!!
Zależy, niektóre przewodniki są porządnie napisane.
Aż strach pomyśleć, że zostali piratami i puścili się na szerokie morza, mujejum!
Racja. Te jełopy, stojąc na Placu Świętego Piotra, nie trafiłyby do Bazyliki.

Nastał kolejny dzień. Słońce już od rana grzało. Było naprawdę gorąco.
Hm, w tym opku nie tylko żaglowce, ale i ludzie muszą mieć napęd atomowy, by w ciągu jednego dnia dostać się wpław z obszaru lodowatych wód gdzieś, gdzie jest “naprawdę gorąco”.
Może grochem ich nakarmili?...

Obudził mnie śpiew ptaków, krzyki Barbossy i reszty załogi.
Ryki słonia i grzmot odrzutowca.
Niekoniecznie odrzutowca... po prostu załoga wytracała resztki napędu.

-Czemu nie ma wody?- spytałam zaspana.
Przecież muszę wykonać poranne czynności!

-Nie tylko ty jej potrzebujesz!- odkrzyknął mi Will.
-Spokojnie! Tylko się zapytałam!- dodałam, po czym wstałam z piachu.
-Idziemy wszyscy szukać wody- rzekł Barbossa.- I nie chce słyszeć żadnych „Ale”- dodał stanowczo i ruszył w głąb buszu.
“Ale kapitanie, za chwilę nadepnie pan na czarną mambę” też jest zabronione?
“Ale dzik!” też.

Cała załoga niechętnie pomaszerowała za nim.
Baaaaardzo niechętnie. Właściwie, to po cholerę im jakaś woda?
I jedzenie. Może samo przylezie?

Było strasznie parno. Nie było wody, nie było jedzenia, nie było żadnych oznak życia.
Pieprzysz, aŁtoreczko, sama napisałaś, że ptaki były. I busz. Jak są ptaki i busz, to woda i żarcie też.
Miała na myśli: nie było Macdonalda... znaczy tego, żadnej tawerny.
A mnie się podoba brak oznak życia w zestawieniu ze śpiewającymi ptakami :)
To były ptaki-zombie.

Piekło na ziemi! Kiedyś już ktoś powiedział, że wszyscy piraci będą smażyć się w piekle...My już przed śmiercią się piekliśmy.
Proponuję powrót do LODOWATEJ wody.

-Długo jeszcze?- spytał Ragetti
-Zamknij się bo mnie denerwujesz zajmij się czymś- odpowiedział mu Pintel.
-Ale czym?
-Czym kol wiek!
Trzymaj kołek od wieka?
To oni sobie tak idą całą ekipą, zamiast się rozproszyć?

-Zamknijcie się!- krzyknął Barbossa. Po chwili było słychać gwizdanie. Był to Will. Pewnie strasznie się nudził gdyż gwizdał bardzo głośno.
-Will nudzi ci się?- spytałam.
-No
Hm, czy Wam też się zdaje, ze to wspomnienia z wycieczki klasowej?
Dokładnie. Na początku idzie nauczyciel, a reszta nawet nie udaje, że go słucha. W tym przypadku tylko kapitan szuka wody/jedzenia/oznak życia, a reszta idzie bo musi.

-Aha- droga strasznie się dłużyła.
Ej, to może zajmijcie się jednak szukaniem jakiegoś pożywienia, to wam szybciej zleci?

Była bardzo męcząca nie tylko ze względu, że było ciepło i parno, ale też ze względu, że była męcząca.
Tanie wino jest dobre, bo jest dobre i tanie, a  podróż pociągiem skraca czas przejazdu koleją.
Piłeś - nie jedź, nie jadłeś - wypij.
Do dobrego żarcia potrzebne jest piwo i dobre żarcie.

Nagle natrafiliśmy na jaskinię.
WTEM!!!
-O...- podsumowałam.
CO podsumowalaś?
Podsumowała wielogodzinne męczące poszukiwania i jaskinię.

-No jaskinia- rzekł Will.
Nic w niej ni ma. :D
Potęga ludzkiego umysłu...

-Echo!- krzyknął Ragetti.
-Echo, echo, echo...- odpowiedział głos.
-Ale bajer ja chce jeszcze raz!
-Jeszcze raz, jeszcze raz, jeszcze raz, raz, raz....
Niech żyją, żyją nam!!!
...mać ...mać ...mać...

-Ha ha!
-ha ha, ha ha, ha ha.
-To już nie jest zabawne.- Barbossa wywrócił oczami.
To nie było zabawne ani przez sekundę, misiu.

-To jest jaskinia głąbie!- rzekł Hector.
-Głąbie, głąbie, głąbie...- Nagle z jaskini wydobył się przeraźliwy ryk.
To ten niedźwiedź od Sakury!

-Ale to nie ja!- rzekł Ragetti.
-Wiem...- odpowiedział Barbossa.
-To byłeś ty! Wiedziałem!- krzyknął Ragetti zadowolony ze swojego odkrycia. Nagle było słychać jakieś głosy ludzi.
-Ludzie- rzekłam zadowolona gdy zobaczyłam koniec dzidy.
O, Pigmejka przyszła nam pomóc w analizowaniu.
A kto powiedział, że to muszą być ludzie?
Przestałabyś być zadowolona, gdybyś wiedziała, do czego służy dzida.
Ty tępa dzido!

Wszyscy zaczęliśmy uciekać.
Ale nadal byliśmy zadowoleni.

Jak nigdy cała załoga robiła to co kapitan. Zawsze wkurzało to Barbossę, więc nikt tego nie robił, ale teraz nie mieliśmy wyboru.
No, też by mnie wkurwiało, gdyby podczas rejsu cała załoga, zamiast zajmować się swoimi obowiązkami, pchała się na mostek i usiłowała wydawać rozkazy.

Po chwili byliśmy otoczeni.
-Gorszej rzeczy chyba nie było- rzekłam zdyszana do Barbossy.
Jednym słowem woli walkę z lwem i niedoświadczonym lampartem.

-Chyba nie- dopowiedział. Tubylcy mówili w dziwnym języku. Jeden wyglądał na wodza, a drugi na jakiegoś doradcę.
Doradca oprócz dzidy miał czarną aktówkę.

-Ej no!- krzyknęłam gdy jeden z nich złapał mnie za rękę. Barbossa pokiwał głową, więc musiałam iść za nim.
-Kama saki ruka tuka- rzekł ten który mnie trzymał za rękę do woda.
“Margaryną w torebce pobrudziłem rękę tukana i włożyłem ją do woda”?
Do wodza. Wódz smarowany margaryną smakuje lepiej.
Może niekoniecznie smakuje, ale na pewno coś tam idzie lepiej.

-Ono molo feki seki- odpowiedział mu wódz. Patrzyłam na nich jak na kretynów.
Nie no, naturalnie. Dlaczego te bambusy nie mówią po polsku, tylko tak jakoś dziwnie, przecież ja nie rozumiem.
“To małe śmierdzi fekaliami”

-Kama saka buka tuka- rzekłam do nich.
O, Mary Sue jednak zna tubylcki?
Tu ti tu rum tu tu!
Taaak, właśnie im powiedziała “Jak się macie, stare ch***je”.
“Abu czare buno Jezu, kani nani una bo, kani-i nandi kaka” - nie patrzcie tak na mnie, kiedyś na religii ksiądz nas nauczył takiej afrykańskiej piosenki :)
Eeee... Kaka demona?

-Aaaa...Buka tuka...- powiedzieli równo. Przełknęłam głośno ślinę.
“Co ja właściwie powiedziałam, do cholery?!”
No i skończyło się popisywanie.

-Buka tuka!- krzyknął wódz, a reszta tubylców odpowiedziała. Spojrzałam na Barbossę gdy ci zaczęli mnie ciągnąć za załoga szła za mną.
Zastanawiając się głośno, co z nią zrobią i czy dadzą popatrzeć.

Po chwili byliśmy w ich wiosce. Nie było tam tak źle, gdyby nie to, że na tronie siedział Jack.
A TEN TAM SKĄD??? O ile jestem w stanie wywnioskować coś z tego zagmatwanego bełkotu, w poprzednim odcinku został na statku, który zatopił Czarną Perłę?!
Pozazdrościł Barbossie teleportacji.
Znowu pewnie wezwał Tię.

-Buka tuka...- rzekł jeden z nich pokazując mnie.
Czyli “tylko głupek by się jej bał”.

-Tue ruki mili deki- odpowiedział Jack.
“Twoje ręce miłe są mojemu pokładowi.”
“Twoje ręce myły deski.”
I wszyscy śpiewamy do wtóru: Margot lubi ech biri-bi!

-Jack o co tu chodzi?- spytałam.
-Buka tuka koby taka- rzekł i złapał mnie za rękę, po czym zaczął się kierować do jakiegoś domku. Wszedł za mną i zasłonił drzwi.
“Kobyła taka!” - cmoknął z uznaniem, poklepując ją po zadzie.
Inflancka!

-Jack o co tu chodzi?- spytałam, gdy ten podszedł do mnie i zaczął mi rozpinać suknie.- Jack!- krzyknęłam i zaczęłam za nim zapinać.
Pod warunkiem, że zapięcie było z przodu, co nie jest takie oczywiste.
O, to suknię panienka ma? A jak się panience płynęło wpław? Nie było troszkę ciężko?

-No co?
-O co tu chodzi?- zapytałam ponownie.
-Lepiej nie pytaj- odpowiedział.
-To dlaczego mnie rozbierasz?
- Ktooo, jaaaa?

-Bo mi sie podobasz, a po drugie Buka tuka znaczy dziewica dla bóstwa.- powiedział Jack.
-Co?!- krzyknęłam, gdy do pomieszczenia wszedł tubylec.
-Kama sami tybe kere?- spytał.
“Z samą Kamą tobie kierowniku?” - powtórzył, potrząsając trzymaną w ręce kanapką.
Raczej “sami teraz tu będziecie?”

-Roki toki bede tuku- odpowiedział Jack, po czym tubylec wyszedł.
Roki toki - zabieraj dupę w troki. Bede tuku - będę ciurlał.
Z tym się zgodzę :)

-Ty wiesz co mówisz?- spytałam.
Ja wiem, co on ci zrobi :D

-Tak jakoś się domyślam- odpowiedział i znów zaczął mnie rozbierać.
-Przestań mnie rozbierać- rzekłam.
-Jeśli chcesz żyć to będę cie rozbierał i...
Mam cię głaskać, czy nie głaskać?
Cie choroba!

-Lepiej nie dokańczaj- rzekłam.
Ale wiesz, że stosunek przerywany nie jest zbyt pewną metodą antykoncepcji?

[Załoga siedzi na zewnątrz, w klatkach, i zastanawia się, co Jack zrobi z Alic. Nagle, totalnie z dupy, jak zwykle, pojawia się nowa postać - Grant Sparrow]

Byłam już w samym gorsecie. Stałam w tym domku jak słup soli.
Tak tylko przypomnę, że nasza boCHaterka to mistrzyni walk bronią wszelką, a krokodyle i lwy pokonuje gołymi rękami...
Oraz, że nie znosi nakazów i zakazów, a każdego mężczyznę swobodnie owija sobie wokół palca.

-Ale Jack...- zaczęłam.
-Co?- odpowiedział dziwnym tonem Jack. Takim zniecierpliwionym.- Może jeszcze masz majteczki na kłódkę- rzekł podnosząc się z ziemi.
Jeżu... *facepalm*
“jeszcze w XIX wieku obowiązek ich [majtek] noszenia był swego rodzaju piętnem: nosiły je prostytutki i tancerki. Tak zwana przyzwoita kobieta nie mogła wkładać tak rozpustnego stroju - pod halkami była po prostu naga.” (“Wprost” nr 41/2003 (1089) ).
Kłódka natomiast została wynaleziona przez Christophera Polhema (1661-1751). Silnie wątpię, że Jack Sparrow i jego kumple w ogóle mieli pojęcie, że coś takiego istnieje. TAK, WIEM - czego ja oczekuję.
Nie znasz się, Dzidu, majtki na kłódkę znali już w średniowieczu - nie oglądałaś “Robin Hooda - facetów w rajtuzach”? :P
Na kłódkę, czy nie na kłódkę, po tylu godzinach w wodzie, raczej nie były komfortowe. Że już nie wspomnę, że nielicho musiały ciągnąć w dół. Tak jak suknia.

-O co ci chodzi?- spytałam.
-Chce mieć to już za sobą
Obowiązek obowiązkiem jest,
Jack dzisiaj musi uprawić seks.
Kiedy buka tuka zjawiła się
Muszę ją przelecieć, a później to opisać.
(chórem)
W opka słowach słoma czai się
Nie znaczą nic
Ooooo!
Jeśli szukasz sensu prawdy w nich
Zawiedziesz się.
(No i wyszedł nam chórek tęczowych analizatorków :) )
Przy nagrywaniu tej piosenki analizatorki wyglądały TAK.

-Czyli chcesz mnie zaliczyć i to koniec?
Nie będzie kolacji przy świecach, ani stałego związku prowadzącego do małżeństwa?
I po co ja to porno oglądałam aż do końca?
Bo jak każda kobieta miałaś nadzieję, że się pobiorą?

-No jestem bóstwem- rzekł.
Ja jestem Boskim Defloratorem
co nie spotyka się z oporem!
What a beautiful day! Not as beautiful as me! (by Johnny Bravo)

-Ale ja nie jestem...
Nie szkodzi, nikt nie jest doskonały.

-Kama saki tuka buka- rzekł tubylec wchodząc do chatki.
W dowolnym tłumaczeniu: “Posmaruj margaryną jego mosznę, ty strachu na wróble!”
Mosznę? I co jej to da? Lepiej wacka.
To taki magiczny obrządek mający zapewnić płodność, nie wiedziałaś?
Posmaruj margaryną, a później nad ogniem wolno przypiekaj, aż chrupkie się staną...
Podawaj z fasolką.

-Czy tu nie ma zwyczaju pukania?!- krzyknął Jack.
-A jak by mnie on... puknął?
-Kama saki buka tuka?- Spytał tubylec przerywając mi wypowiedź.
“Posmarowałaś już?”

-Jaki nie wychowany kraj- rzekłam.
Kraju! Masz natychmiast siąść południową granicą na karnym jeżyku i siedzieć od piątku aż do tamtej góry!
Kraj puszczony samopas po wielgachnym oceanie, nie dziwota, że zdziczał do reszty.

Jack uśmiechnął się tylko.
-Taka baka ruka tuka- odpowiedział i mały wyszedł z chatki.
“Taką idiotkę tylko głupek by bzyknął.”
“Nawet ręką bym jej nie tknął”
“Kupa śmiechu, daj se spokój.”

Ten cały motyw tubylców i buka tuka jest prawie tak samo idiotyczny jak szejk poślubiający Roksankę.
Jack jako król dziwnego tubylczego plemienia pojawia się w “Skrzyni Umarlaka”, ale buki tuki jako żywo tam nie było.
No ale w “Skrzyni” było chyba jednak mniej kretyńsko, nespa?
Zdecydowanie.

-Co ty robisz?- spytał Jack, gdy złapałam suknię.
-Ubieram się
-Ale przecież...
-Nie będę z tobą spędzać nocy tylko dlatego, że jestem jakaś buka tuka
-Ale...
… jest dzień!
...a poza tym, dlaczego sądzisz, że jeszcze jestem buka?

-Mogę z tobą rozmawiać ale nic więcej...
-No ale...
-Co ale?
-Musi być dowód...- rzekł Jack.
-Jaki dowód?
Twardy:


-No wiesz...
-Wole zginąć niż spędzić z tobą noc- rzekłam.
-Ale Alic ja chce żyć...
-Sam możesz zrobić dowód. Nie jestem ci do tego potrzebna- rzekłam.
*wyje*
Słusznie prawi. Jeśli chodzi tylko o tzw.  “dowód dziewictwa”, to wystarczy, by Jack wziął swój sztylet i pochlapał prześcieradło krwią.
W ogóle załatw wszystko sam, i tak nikt nie patrzy.

Barbossa i inni piraci dopytywali się o Jacka.
-Ale jaki on był jak był mały?- spytała Elizabeth.
O, świetna pora na przyjacielską, miłą pogawędkę. W niewoli u tubylców, usiądźmy przy kratach i porozmawiajmy jak to drzewiej bywało.

-Mały, głupi i babiarz...- rzekł Grand.
-Już wtedy?- zapytał Gibs z lekkim uśmiechem
Już w przedszkolu gonił dziewczynki i całował je między piaskownicą a zjeżdżalnią.
Głupio mi się skojarzyło...

-Pierwszą jego przelotną miłością była Amanda. Hiszpanka. Zakochał się w niej od pierwszego wejrzenia. Chodzili razem do parku. No i tam jej wyznał miłość po czym pocałował ją. Nawet nie wiem gdzie nauczył się tak całować. No a ona walnęła go w policzek. No i wtedy się zaczęło- rzekł Grand.
Najpierw zaczął dostawać same jedynki, popalał po bramach, zaczął chodzić na blałkę, a w końcu skopał kujona z sąsiedztwa i musiał wiać na gigant, bo chcieli go zamknąć do poprawczaka.

-Ale i tak nie wystarczyła mu jedna porażka- rzekł Barbossa.
-Uznał, że to jej wina i próbował dalej. Aż do tej pory- rzekł z uśmiechem.
No i tak o. Postać Granta Sparrowa przywołana została wyłącznie po to, by opowiedzieć parę słodkich historyjek z dzieciństwa Jacka, potem znika cicho i bezwonnie. A swoją drogą użycie akurat tego nazwiska wskazywałoby, że aŁtorka pisała swoje opko nie znając jeszcze trzeciej części filmu, opierając się tylko na spekulacjach co do obsady i treści, bo przecież ojciec Jacka ostatecznie wystąpił pod nazwiskiem Edward Teague.
No i jak to się ma do wymienionego na początku “Cottona - ojca Jacka Sparrowa”?


Rozdział X
Smutek...
Omne animal post coitum triste.
Praeter gallum, qui post coitum cantat ;)

Nastał kolejny dzień. Obudziłam się wtulona w pierś Jacka. Przez pierwsze kilka sekund nie wiedziałam co się dzieje, lecz po chwili wyskoczyłam z łóżka jak poparzona.
Kolejna boChaterka, co sen ma twardy jak drwal po 24-godzinnej zmianie. Nie pamięta jakim sposobem znalazła się w łóżku razem z Jackiem, a pewnie nawet jeżeli zasnęła gdzieś w kątku, nie poczuła, że ktoś ją gdzieś niesie i rozbiera. Nasze boChaterki śpią jak susły zimą.

-Co? Co się dzieje?- spytał zaspany Jack.- O Alic...- rzekł i przeciągnął się wyciągając do mnie rękę.
I zapiał.
A ona zapłakała.
Chyba zagdakała.

Szybko złapałam moją suknię, po czym pośpiesznie ją ubrałam.
- Stój spokojnie! - upominałam, zaciągając jej tasiemki od gorsetu.
Suknia zgięła się wpół i omdlała.

Po jakimś czasie stania jak słup soli w miejscu poczułam na głowie wianek.
Wianek...?! Teraz...?! Znaczy, Jackowi nie stanął?!
Może to wianek Jacka?
Wił wianki i rzucał je do falującej woooo!...

Uniosłam ręce do góry.
-Zostaw- rzekł Jack i złapał moje ręce po czym spuścił je na dół.- Ładnie ci w nim- dodał po chwili i wpatrzył się w moje czarne oczy.- Buka tuka taki raki!- krzyknął po chwili do tubylców odrywając wzrok od moich oczu.
Dziewica już zużyta, dajcie bóstwu nową!
Nie, to było “dziewica wzięta z przodu i z tyłu!”

-Co im powiedziałeś?- spytałam lekko zaniepokojona.
-Że przyjęłaś moje oświadczyny- rzekł niewinnym głosem.
-Że co?!- krzyknęłam bardzo zaskoczona.
-No bo...- zaczął niepewnie.- wianek oznacza, że mam sie tobie oświadczyć- rzekł z zakłopotaniem.
Tubylcy wyznają zasadę, że towar macany należy do macanta.

-A więc kiedy ślub?- spytałam z nie smakiem który wyraźnie okazałam.
Szybko przeszłaś do konkretów. Wyrzekała się żaba błota!
No ale okazała niesmak, więc nie może uznać jej za łatwą.
Ale w duchu się  cieszyła, nareszcie, nareszcie!

-To jest właśnie ślub- rzekł i znów mnie pocałował.
-O co w tym wszystkim chodzi?!- spytał Barbossa Granda.
Właśnie. Najpierw oznajmia, że PRZYJĘŁA jego oświadczyny, potem, że dopiero MA SIĘ jej oświadczyć, a na koniec, że to właśnie jest ślub.
Może są na antypodach, tam  wszystko stoi na głowie.

-Wzięli właśnie ślub- wytłumaczył tę niezrozumiałą sytuację.
-Ale ja się pytam na poważnie- rzekł Barbossa z lekką ironia w głosie.
-A ja właśnie tak to odebrałem- odpowiedział Sparrow senior. Hector usiadł zrezygnowany na trawie.- Nie przejmuj się. To nie oficjalny ślub
-Nie?- spytał zaskoczony Barbossa.
-Najpierw musi mu dzieciaka urodzić, lub uciec wraz z nim- rzekł.
Ale z kim uciec, z tym dzieciakiem?
Czekajcie, to w tym plemieniu za zaślubione uważa się dopiero te pary, które mają ze sobą dziecko? No, jakaś logika w tym jest. Prawicowa logika, rzekłabym...

-Pocieszające jak cholera!- odpowiedział Barbossa.
Nadeszło późne popołudnie. Słońce delikatnie pieściło liście drzew, trawę, rzekę nad którą siedziałam z Jackiem i moje i Jacka ciało.
Wspólne? Ktoś tu odczytuje Biblię dosłownie?
(Dlatego to mężczyzna opuszcza ojca swego i matkę swoją i łączy się ze swą żoną tak ściśle, że stają się jednym ciałem.
Ale potem to się staje odrobinę niewygodne, na przykład kiedy następnego dnia trzeba iść do pracy ;)
Albo do wychodka...)

[Jack i Alic knują plan ucieczki; Alic ma uwolnić załogę z klatek i zabrać wszystkich nad rzekę. Piraci wspinają się na skalną ścianę przy wodospadzie i kryją w jaskini ponad nim. Elizabeth zaczyna całować się z Jackiem i w trakcie tego pocałunku strąca go w przepaść - niestety, Jack pociąga ją za sobą]

Nagle usłyszeliśmy krzyki tubylców. Wystawiłam głowę. Mało co zobaczyłam, gdyż wiatr rozwiewał mi włosy.
Przed chwilą wspinała się wzdłuż wodospadu. Mokre włosy z całą pewnością dają się rozwiewać, że hej.
Ale wiesz, jaka to kolejna okazja do wykreowania romantycznego wizerunku Mary Sue z włosami rozwiewanymi przez wiatr! Jak w reklamie szamponu. Jeszcze powinna potrząsnąć głową, a one wówczas opadną, układając się w seksowną, silną grzywę...
O tak:



-Uciekamy!- krzyknęłam wstając z ziemi.
“Mało co zobaczyłam” i nie wiem, co tam się dzieje, ale na wszelki wypadek wydałam rozkaz ucieczki.

-Ale...- zaczął Will.
-Nie ma ale! Uciekamy!- krzyknęłam i wszyscy zaczęli biec.
Teraz prędko, zanim dotrze do nas, że to bez sensu! Zanim komuś przyjdzie do głowy sprawdzić, czy Jack i Elizabeth faktycznie zginęli!

Wszyscy nagle dostali sił do ucieczki. Przeskakiwali krzaki i rozcinali liany.
Nastał kolejny dzień.
Pierdut!
Kurza twarz, no bo się pochlastam. Słychać krzyki, Mary Sue daje rozkaz do ucieczki, piraci zapieprzają waląc się piętami po pośladkach i miażdżąc krze, po czym...
No dlaczego Mary Sue kazała uciekać?!
Dlatego że ponieważ.
Gdyż albowiem.
Zali wżdy?....

Silny wiatr rozwiewał mi włosy. Po chwili otworzyłam jedno oko. Znajdowałam sie w kajucie.
I w tej kajucie wiatr jej włosy rozwiewał. Ktoś tu przedawkował rybki-halucypki... lub grochówkę.
Że szmurwa co?! Znowu się teleportowała? Czy może cały epizod na wyspie tylko jej się przyśnił, a naprawdę nigdy nie opuścili tego angielskiego statku, który zatopił Czarną Perłę?!
Może uciekali tak szybko, że w panice przebiegli przez ocean i wbiegli na pokład? (No co, tu i tak nic nie ma sensu!)

[Na statku Alic spotyka Norringtona, który najpierw myli ją z Elizabeth, a potem obiecuje, że gdy przypłyną do Port Royal, uwolni wszystkich. Taaaa, ciekawe, jak się potem wytłumaczył przed Beckettem.]

Rozdział XI
Nienawidzę cię!

Po trzech dniach byliśmy już na miejscu. W Port Royal jak zwykle pełno dostojnie ubranych ludzi i ani jednego pirata na horyzoncie.
Taaa, bo w Port Royal mieszkała sama elita, nie było tam żadnych marynarzy, przekupek, rzemieślników, o paniach negocjowalnego afektu już nie wspomnę.
“Port Royal miał u żeglarzy bardzo złą sławę, ponieważ stał się on główną siedzibą piratów oraz kryjówką zbrodniarzy, paserów i złodziei.”  No przykro mi, aŁtoreczko....
To była kryjówka! Wszyscy ci piraci i zbrodniarze poprzebierali się po prostu za ludność tutejszą.

Spojrzałam na Barbossę.
-Idziemy!- powiedziałam do wszystkich i zaczęłam iść w głąb wyspy.
-Ale gdzie?- spytał Will. [który nie znał Port Royal wcale a wcale, i nic to, że mieszkał tam całe niemal swe życie]
- Idziemy! - Gdzie? - Po ziemi!

Nic nie odpowiedziałam, nie miałam na to siły chciałam tylko pod swoim ciałem poczuć miękką pościel.
Nastała noc wszyscy byli wyczerpani, gdy Nagle naszym oczom ukazał się wielki dom.
Tak sobie - trzask! - wyskoczył z ciemności.
Zaczaił się, skubany.


-Alic przecież to...- zaczął Barbossa.
-Dom gubernatora...- dokończyłam, po czym weszłam do ogrodu. Stanęłam przed drzwiami i zapukałam. Drzwi otworzył mi młodzieniec, który pracował u Gubernatora jako odźwierny.
-W czym mogę pomóc?- spytał.
-Czy jest Gubernator Swann?- spytałam
Ładnie ma na imię, tak dostojnie: Gubernator! Prawie jak Ambroży. Albo Bonawentura.
Ćśśśś, dobrze, że aŁtorka nie próbowała sobie radzić z imieniem “Weatherby”, bo nie wiadomo, co by jej wyszło...

-Tak jest, już proszę- rzekł i wszedł ponownie do domu. - Gubciu, do ciebie!
To był chyba pierwszy (i zapewne ostatni) dzień pracy niedoświadczonego młokosa, skoro nie wiedział, że do gubernatora nie wpuszcza się ot tak byle bandy oberwańców, i to jeszcze po nocy.
No, chyba, że pan lubi, gdy się wpuszcza bandę oberwańców po nocy.

-Alic! Wejdź..- powiedział uradowany Gubernator po chwili.- A gdzie Elizabeth?- spytał patrząc na piratów.
Gubernator, który nie widział swej dalekiej krewnej od bardzo dawna, rozpoznał ją na pierwszy rzut oka, mimo że z pewnością przedtem widywał ją w eleganckim stroju i z nienaganną fryzurą. Na macki Cthulhu, a może to on jest jej ojcem?
Albo jest stokroć bystrzejszy od Barbossy, który nie potrafił rozpoznać swej córki w męskim przebraniu.

Spuściłam lekko wzrok.
-Niestety, ale Elizabeth...- zaczęłam niepewnie. Gubernator spojrzał na mnie z przerażeniem w oczach.
-Ale jak to możliwe?- spytał.
-Spadła ze skały...- dokończyłam.
Wodospad. To był wodospad. Takie coś, co ma na dole sporą i dość głęboką sadzawkę, w której można w miarę bezpiecznie wylądować. I nie, to nie była Niagara.
A swoją drogą, dlaczego gubernatorowi od razu przychodzi do głowy śmierć córki? Przecież zdanie “Niestety, ale Elizabeth...” mogło kończyć się na przykład “opuściła nas i postanowiła zamieszkać na Kubie”.

Było widać jak ojcu Elizabeth oczy napełniają się łzami. W pomieszczeniu panowała niezręczna cisza. Nie było słychać, jak się napełniają? Po chwili Gubernator Swann odszedł, a jego służące wskazały każdemu pokoje.
-W pokojach są ubrania, a dla panienki zaraz jakieś znajdziemy- rzekła zwracając się do mnie. Uśmiechnęłam się lekko, po czym spojrzałam na piratów, którzy rozeszli się po pokojach.
TAK KURWA, GUBERNATOR PORT ROYAL PRZYJMUJE U SIEBIE STADO ŚMIERDZĄCYCH PIRATÓW, DAJE IM POKOJE, SŁUŻBĘ I UBRANIA, TAK.
Kurciu, spokojnie, oddychaj głęboko.
W ogóle to ja sobie wyobrażam tych piratów lokujących się w POKOJACH. To by mogło być zabawne.
To są bardzo grzeczni piraci, którzy nikomu krzywdy by nie zrobili. Biedactwa, zdani są tylko na Alic, która ostatnio głównie każe im uciekać.

-Proszę, w szafie są ubrania. W niektórych Elizabeth chodziła...- zaczęła służka.
-Może będzie lepiej, gdy nie będę chodzić w jej ubraniach?- spytałam z lekką nadzieją w głosie.
-Będziesz mu ją przypominać...- rzekła podchodząc do mnie.
Więc koniecznie się przebierz i łam mu serce za każdym razem, gdy cię ujrzy.

- Jest to dla niego zła wiadomość...
-Śmierć córki, zawsze jest złą wiadomością- odpowiedziałam.
No co ty?!
E tam, taki Voldek tylko skreśla nazwisko w notesiku.

-Tak, lecz był z nią bardzo zżyty...- Powiedziała zamykając szafę.
“Lecz”??? “Lecz”, czyli “ale”, czyli “spójnik wyrażający przeciwieństwo, kontrast lub odmienne treści”? A gdzież tu do cholery jest jakiś kontrast? “Tak, PONIEWAŻ był z nią bardzo zżyty”, względnie “ZWŁASZCZA, ŻE był z nią bardzo zżyty”.
Może służąca miała na myśli zżycie ze śmiercią?

- Jestem Anna- powiedziała z miłym uśmiechem służka.
-Alic...i nie mów do mnie panienko, gdy jesteśmy same. Trochę dziwnie to brzmi- rzekłam.
Nieprzyzwyczajona jestem, wiesz, u nas we Francji mamy wolność, równość i braterstwo... oh wait.

Dziewczyna uśmiechnęła się i wyjęła suknię z szafy.
-Zaraz będzie kolacja, więc pomogę ci się ubrać...- rzekła i zaczęłam mi rozpinać koszulę.- Może najpierw powinnaś się wymyć?- spytała, po czym zaciągnęła mnie do łazienki [choć stawiałam opór z całych sił, wrzeszcząc, aż się cała służba zleciała w przekonaniu, że kogoś tu mordują].
Wiesz, no, trochę się w tym opku wymoczyła już, pewnie miała dość.
Noooo, Bronisława Wszelka nie byłaby tak bezczelna! Mogła jej Alic proponować przejście na “ty” i sto razy, ale Bronia znała swoje miejsce.

Po chwili byłam już wymyta. Nigdy nie wiedziałam, że mam aż tak ładną cerę.
Znaczy, umyła się pierwszy raz w życiu?
Ciekawe, czy aŁtoreczka jeszcze pamięta, że Alic na początku opka występowała jako “córka najbogatszego człowieka we Francji”.
Z drugiej strony pamiętajmy, że w tamtych czasach w Wersalu kupkano po kątach pałacu, myto się raz do roku, a na wyposażeniu wielkich dam były złote młoteczki do tłuczenia wszy...
Ale dbano o wygląd pyszczków. Te wszystkie bielidła i inne mazidła...
Kochanie, to się nazywa puder i róż :)

-Pomogę ci się ubrać- rzekła i pociągnęła za sznurki w gorsecie.
-Boże!- krzyknęłam robiąc krok w tył.
-Trochę za mocno?- spytała.- Nie mogę luźniej nie zmieścisz się w suknie, znaczy się zmieścisz, lecz będzie źle leżeć...
-Nie jest dobrze- rzekłam trzymając się za brzuch. Po kilku minutach byłam już w sukni.
O, aŁtoreczka w międzyczasie przeczytała coś na temat gorsetów. Brawo. Wygląda jednak na to, że francuskie służące Barbossów nie miały pojęcia o swojej pracy i Alic od lat paradowała w źle zawiązanych ciuchach.
A inne córki arystokratów podśmiewały się z jej nieprzyzwoicie grubej talii.

-Jesteś już gotowa, tylko jeszcze fryzura i możesz iść- rzekła i usiadłam przed lustrem. Złapała grzebień i kilka spinek, a po chwili wyczarowała na mojej głowie coś niesamowitego!
Biorąc pod uwagę, że wciąż jesteśmy w XVIII wieku, to...


Zważywszy na pirackie przygody, raczej to:
peruka ze statkiem jest w dolnym lewym rogu ^^

A aŁtorka pewnie oczami duszy widziała na przykład to:


[http://www.moja-fryzura.pl/uploads/996006968a8a6a2605b7636aaa036fe5.jpg]

- Teraz możesz iść się pokazać dżentelmenom- rzekła z lekkim uśmiechem.
Eeeee... komu?
Kwik, dlaczego to brzmi jak dialog z pornola stylizowanego na film historyczny?

-Już wszyscy czekają na panienkę...- rzekł jeden ze służących. Kiwnęłam lekko głową i podeszłam do stołu. Will wstał od stołu i odsunął mi krzesło. Moje miejsce było obok niego, więc miał blisko.
-No nareszcie!- powiedział Gibs i sięgnął po kurczaka gdy...
-Najpierw modlitwa!- krzyknął Barbossa.
-Ach tak...- rzekł z niesmakiem.
-Alic może zaczniesz?- spytała Tia. Spojrzałam na nią lekko zaskoczona.
Ta, zmów modlitwę, pokrój indyka i w ogóle weź na siebie obowiązki gospodarza, panu gubernatorowi już podziękujemy.
Tia? Zaraz, po co ja pytam. A gdzie się podziały elfy?
Zostały w Singapurze.

-Panie pobłogosław ten posiłek...- zaczęłam modlitwie.
Co ona zaczęła robić tej modlitwie?
Zaczęła modlitwie odmawiać.
Piwu i modlitwie nie odmawia się!

Po skończonej modlitwy [wybrzmiałych dźwiękach] zaczęła się uczta.

Po godzinie było już po kolacji. Wszyscy mężczyźni siedzieli w altance, a ja niestety, ale spacerowałam sama po ogrodzie.
-Czemu ona nie może od nas dołączyć?- spytał will.
-Taka tradycja. Kobiety po kolacji zajmują się sobą (hihihi), gdy ich mężowie rozmawiają z kolegami- odpowiedział Barbossa.
A jeśli kobieta nie ma męża...?
To zajmuje się kowalem.

-Ale przecież ta suknia ukrywa jej osobowość!- krzyknął oburzony Gibs widząc mój smętny chód.
Alic, przytłoczona ciężarem sukni, człapała ciężko, zataczając się z boku na bok jak kaczka. Było widać, że bardzo brakuje jej kołyszącego się pokładu pod stopami.
Jest szansa na to, że osobowość zrobi się trochę lepiej widoczna, gdy się znienacka ochłodzi, Gibbs.
Osobowość mieści się w cyckach?
Nieco niżej. Pod panierem.

-Zawsze tak chodziła gdy miałem ją na oku. A w nocy wymykała się i galopowała po plaży w moim mundurze, lub obściskiwała się z jakimś z kolegów- rzekł.
… tracąc tym samym wszelkie szanse na zamążpójście, za to zyskując duże na wydziedziczenie. W sumie to co się dziwić, że się tak potem zaczęła wygłupiać, i tak nie miała już nic do stracenia.
W dodatku tych “kolegów” znajdowała sobie wśród plebsu (jak Armani - przypomnijmy, ubogi kowal).
Mój boru, biedne dziewczątko wtłoczone w konwenanse. Ona chciała być piratem, a wychowywano ją na damę. I dlatego wyszło takie niewiadomoco.
A chciała być piratem, bo? Nie mów, że przeczytała “Wyspę Skarbów” ;)

-Co? Może jeszcze się dowiemy, że jesteś dziadkiem?- spytał Pintel.
-No to by była już przesada- rzekł i spojrzał do ogrodu gdy zobaczył mnie z jakąś dziewczynką.
Żadna przesada, Pintel ma całkiem słuszne skojarzenia. To w sumie zabawne, że aŁtoreczka zupełnie nie uświadamia sobie, jaką latawicę robi ze swojej boChaterki.
“Gdzie”, nie “gdy”, bo wychodzi na to, że Barbossa zobaczył swoją córkę z jakąś dziewczynką i odwrócił wzrok... ciekawe czemu, hm.
Bo “zajmowały się sobą”.
Aha. Czyli wie na pewno, że nie zostanie dziadkiem :)

-Jak ci na imię?- spytałam z troską w głosie.
-Samantha Sparrow- odpowiedziała z lekkim uśmiechem.
Ha! Córeczka??? Ale co ona robi w pałacu gubernatora?

Na mojej twarzy namalował się smutek [plakatówką i grubym pędzlem][namalował się, bo jej konturówka spłynęła]. Nagle przed oczami zobaczyłam siebie z Jackiem, gdy całował mnie przy wyjściu z chatki w wiosce tubylców. Po chwili zobaczyłam jak spada wraz z Elizabeth. Poczułam jak napływają mi łzy do oczu.

-Samantho nie powinnaś już spać?- spytał Gubernator.
-Ale wuju...- zaczęła dziewczynka.
I jeszcze gubernator jest jej wujkiem...? Znaczy, bratem jej matki? Ciekawe, co się stało ze zhańbioną panną Swann, może odesłali ją do Anglii?
Ojciec Elizabeth jest bratem matki małej Sparrowówny, Alic jest kuzynką Elizabeth, co oznacza, że wszyscy są ze sobą spokrewnieni, jak “w porządnej tragedii w dawnym, dobrym stylu”. Emma z “Lata Muminków” byłaby zachwycona.
Mówiłam, że lepsze niż Moda na Sukces.

[Alic wraca do domu i postanawia pojeździć konno, służąca stwierdza, że w stroju pirata nie będzie bezpieczna, więc znajduje dla niej żołnierski mundur]

Służka nałożyła mi kapelusz i schowała włosy pod niego. Uśmiechnęłam się tylko i już spokojnie pomaszerowałam w stronę salonu,. Gdzie siedzieli wszyscy piraci.
Zamiast wymknąć się tylnym wyjściem i nie rzucać w oczy, bo atenszynwhoryzm to ciężka przypadłość.
Piraci siedzieli w salonie, sącząc burbona, paląc cygara i rozmawiając cichą a wytworną francuszczyzną.
Salonowi piraci. Nic dziwnego, że dostawali ataku paniki na widok dziczy. I tak ich upał męczył. Nic tylko ich posmyrać za uszkiem.

-Ale Barbossa! No co ty abstynent będziesz bo nie ma rumu?- spytał Gibs, gdy zobaczył mnie na schodach. Will przyjrzał mi się dokładnie.
-A nie powinieneś być młodzieńcze na służbie?- spytał Barbossa. Spojrzałam na niego zaskoczona.
No przecież nie powinien mnie wcale zauważyć!
Zwłaszcza, że mundury w tamtym okresie projektowano tak, by absolutnie nie rzucały się w oczy.


-Jak na razie nie- odpowiedziałam zachodząc z ostatniego stopnia schodów. Barbossa wstał z fotela.
-Ale jesteś żołnierzem...- zaczął, podchodząc do mnie.
-Owszem. Mundur sam to potwierdzi- odpowiedziałam, gdy był obok mnie.
- Błagam, zdejmijcie mnie! - jęknął mundur - zaraz pęknę!

-Możesz iść...lecz nie myśl, że ci się to uda...- rzekł i wyją [i growlują] moją szablę.
Do raportu! Trzysta batów i tydzień paki za utratę broni na służbie!

Spojrzałam na pustą pochwę. Will zmrużył lekko oczy. Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Nad fotelem Willa wisiały dwie szable. Uśmiechnęłam się lekko.
-Will!- krzykną[ł] Barbossa, gdy zaczęłam biec w stronę Willa.
-Ale co ja mam robić?!- krzyknął zaskoczony Will.
- Łap ją, kretynie!
Rozbierz się i ciuchów pilnuj!

Wskoczyłam mu na kolana [powierciłam się rozkosznie i zamruczałam jak kotka], po czym na oparcie fotela i wyjęłam jedną szable.
A Will zamarł i tak siedział i ani drgnął.
Aj, bo co będzie jakiegoś chłystka ganiał. Rum czeka i cygaro gaśnie.
Zaraz tam ganiał. Mógł ją złapać, jak mu na kolana wlazła, to nie.
Może go nadepnęła, aż się zwinął...

-Mam służbę i nie zamierzam nikogo zabić.- rzekłam w stronę Barbossy.
I zażądała klauzuli sumienia dla wojskowych.
Mam smoka i  nie zawaham się go użyć!
A szabelką zamierzam sobie poczyścić paznokcie.

-Ach tak...To po co ci ta szabla?- spytał podejrzliwie Hector.
-Bo byłam...BYŁEM bezbronny- odpowiedziałam. Barbossa uśmiechnął się lekko.
Hihihi, oni jednak na tych Karaibach mówią po polsku...

-Barbossa to tylko młodzieniec, którego straszysz- rzekł Gibs. Wyszłam zza foteli.
No właśnie, nie strasz Barbossy, bo się chłopak zacznie moczyć po nocach!

-Tak...-odpowiedział Barbossa i podszedł do mnie, po czym zdjął mi kapelusz, a blond włosy rozsypały sie na ramionach.- Tak jak się domyślałem. Po co tym razem?- spytał. Wszyscy zrobili wielkie oczy na mnie.
-Ale to przecież Alic!- krzyknął Pintel. Hector wywrócił oczami. (mikan też)
Dotarło do niego, że cała załoga ma poważne kłopoty ze wzrokiem.
Ragettiemu bym się nie dziwiła, drewniane oko faktycznie widzi nie za dobrze.
Załoga miała kłopoty ze wzrokiem, bo leciała już któraś kolejka :)

-No Alic? Słucham- rzekł do mnie ze złośliwym uśmiechem. Zmrużyłam lekko oczy.- Do pokoju- rzekł, lecz ja nadal stałam.-Alic!- krzyknął ponownie i pociągnął mnie za rękę w stronę schodów.
-Nienawidzę cię!- krzyknęłam wyrywając mu się, a wielkie łzy spłynęły mi po policzkach.
- Szlaban?! Jesteś niesprawiedliwy! Ja się na świat nie prosiłam!
- Poza tym nie jesteś moim ojcem! - miała powiedzieć, ale zapomniała.

-Alic nie rób scen- rzekł złośliwie.
-Nie robie, lecz jeszcze nigdy tak się nie zachowywałeś. Nawet w domu- odpowiedziała, po czym wbiegłam na górę do pokoju.
- Owszem, ale superniania wyjaśniła mi, że najwyższy czas zająć się twoim wychowaniem .
Nareszcie!

Hector wrócił na swoje miejsce.
-Ale...dlaczego ona to robi?- spytał Gibs.
-Zawsze taka była, nigdy się nie słuchała- odpowiedział.
To tak jak aŁtoreczka, która sama się nie czytała.

Rozdział XII
Roznegliżowana?

[Następnego ranka Alic strzela focha, odmawia zjedzenia śniadania razem ze wszystkimi, angstuje i użala się nad sobą. Ciach!]

Biegłam w stronę stajni. Po chwili znalazłam się w niej. Zdjęłam z trudem suknię pod którą krył się gorset. Rozwiązałam go i zostałam tylko w zwiewnej halce na ramiączkach. Sięgała mi do pół łydki. Wiele się nie zastanawiając rozerwałam ją i teraz sięgała mi do pół uda. Wskoczyłam zwinnie na konia [nie osiodławszy go wcześniej, jak sądzę?][na oklep pół biedy, bez ogłowia to już wyższa szkoła jazdy, Alic musi mieć dobre łydki], po czym pogalopowałam w stronę plaży.
Biorąc pod uwagę, że wciąż jesteśmy w XVIII wieku, to mogłaś się rozebrać do naga, wielkiej różnicy by nie było.
Znowu się rozebrała? Zieeew, nuuudy. Ta dziewczyna jest ekshibicjonistką.
Proponuję to “w XVIII wieku...” skopować sobie do schowka, będzie szybciej przy wytykaniu głupot oraz anachronizmów.

Po chwili byłam na plaży. Zeskoczyłam z konia i usiadłam na piachu.
-Alic co się stało?- spytał Will z chodząc [aaaargh!] z konia. (Will galopował razem z nią?)
-Nic...- odpowiedziałam wycierając łzy.
Odparzyłam sobie tyłek i obtarłam uda!
I piasek mi wlazł tu i ówdzie!

-No, ale widzę- rzekł siadając obok mnie.- Inaczej byś nie uciekła z domu- dodał po chwili patrząc na moje nagie nogi.
I nie tylko, bo “zwiewna halka na ramiączkach” ukrywa doprawdy niewiele.

-Mam dosyć. Nie dość, że nienawidzę tak żyć, to jeszcze ta nagła śmierć Jacka i Elizabeth...- powiedziałam przez łzy.
Prawie zupełnie goła panienka rozmawia sobie w najlepsze z mężczyzną i kompletnie się tym nie przejmuje. Taaaa.
I nagle Jackiem zaczęła się przejmować?

-Tak, wiem mi też jest ciężko- odpowiedział i objął mnie ramieniem. Spojrzałam na niego.
-Tobie pewnie jest bardziej ciężko niż mi...Straciłeś Elizabeth...- rzekłam mając łzy w oczach. Will tylko lekko się uśmiechnął.- Przepraszam nie powinnam o tym mówić- rzekłam.
Dlaczego? Skoro Will się uśmiecha, słysząc te słowa, to widocznie jest zadowolony z sytuacji. Elizabeth i tak leciała na Jacka. Kiedy oboje zginęli, Will przestał się czuć jak idiota. I piąte koło u wozu.

-Alic...- zaczął Will.
-Słucham?
-Ja Elizabeth kochałem z całego serca- rzekł.
-Wiem, wiem o ty Will- powiedziałam gładząc go po policzku.
O ty Willu jeden!

-Ale ty zawsze z nią rywalizowałaś- dokończył swoją myśl.
I pokazywałaś więcej ciała.

-Ale co masz na myśli?- spytałam zaskoczona.
-No, że ciebie też kochałem i kocham nadal
No i masz tę przewagę nad Elizabeth, że jesteś młodsza, żywa i pod ręką.
A ja jestem spragniony uczuć.
Zwłaszcza tego, które czuję w momencie wytrysku.

-Ale, Will...-zaczęłam niepewnie, gdy poczułam jego wzrok na moich kolanach. Na policzkach pojawiły mi się lekkie rumieńce, po czym na ciągnęłam halkę na kolana.
-Wiem, że to za szybko powiedziałem. Niedawno zginęła Elizabeth, nawet nie otrząsnąłem się z tego jeszcze, ale kocham cie- rzekł patrząc mi w oczy.
Moja narzeczona jeszcze nie ostygła, ale rozumiesz, ciało ma swoje potrzeby - dodał, znacząco popatrując na wybrzuszenie spodni.
Co się dziwić, ma przed sobą gołą babę, to chce szybko wykorzystać sytuację.
A nóż widelec się zgodzi, Jackowi zbytnio się nie opierała, gdy ją mocniej przycisnął.

Nie wiedziałam co powiedzieć. Patrzyłam w jego oczy i nie potrafiłam z siebie wydusić żadnego słowa. Nastała chwila milczenia, gdy nagle konie się spłoszyły.
-Co to było?- spytałam zaniepokojona wstając z ziemi.
- Koń mi się spłoszył. - odpowiedział Will z żalem.
Co gorsza, koń Alic też...

-Nie wiem, lecz na pewno nic dobrego- odpowiedział Will wyjmując szablę.
-Co taka ślicznotka robi w tak [nie]skromnym ubraniu i to jeszcze na plaży?- spytał jakiś pirat podchodząc do mnie.

[Nieznajomym piratem okazuje się Tavis, brat Barbossy. Wypytuje o drogę do domu i znika.]
[Plaża wróciła do stanu idealnej pustki, na potrzeby sytuacji, jak miło]

Will usiadł obok mnie i wpatrzył się w moje oczy.
-Alic...- zaczął zbliżać się do mnie. Gdy był już na tyle blisko, że nasze usta zahaczały się przypadkiem powiedział:
- Alic, masz strasznie spierzchnięte usta, aż się zahaczyłem!
PRZYPADKIEM? Kuźwa, to gdzie on celował???
No... w wargi.

-Alic czy chciała byś mnie na męża?- spytał niepewnie przyglądając się moim ustom.
- Słuchaj, może kupię ci jakąś wazelinę czy coś? To naprawdę kiepsko wygląda.

Spojrzałam mu głęboko w oczy.
-Ale Will...- zaczęłam.
-odpowiedz tak lub nie...- rzekł z lekką nadzieją w głosie.
-Tak...- odpowiedziałam. Will uśmiechnął się lekko, po czym złapał moją twarz w swoje dłonie.
-Ale jesteś tego pewna?- spytał.
-Tak...- odpowiedziałam z lekkim uśmiechem i nawet nie zauważyłam kiedy mnie pocałował.
Nie wiem, komu bardziej w związku z tym współczuć: jemu łamadze, czy jej niedojdzie. (A może i dojdzie, zobaczymy :P)
Musiała mieć z tego mnóstwo przyjemności, skoro nawet nie zauważyła.

[Tavis donosi Hectorowi, że jego córka szlaja się po plaży w negliżu i w dodatku z mężczyzną, lecz Alic przy pomocy służącej zdobywa sukienkę i po powrocie do domu wszystkiego się wypiera. Tymczasem Tia Dalma spotyka Davy’ego Jonesa (tak tak, kolejna postać pojawiająca się znikąd), zapewniają się nawzajem o swej miłości, a Jones obiecuje, że uwolni boginię Kalipso z ciała Tii. Nie, moi drodzy, od razu z góry powiem, że ten wątek nie ma żadnej kontynuacji.]

Rozdział XIII
Kocham cię

Było późne popołudnie. Słońce delikatnie pieściło liście drzew, które były wysmagane morską bryzą.
Jedno smaga, drugie pieści, normalnie jakieś sado-maso.
Oj tam, zaraz sado-maso. To tak jak w kąpieli, najpierw smagasz się pilingiem, a później pieścisz balsamem.

Chmury nad horyzontem ułożyły się w baranki.


[http://komixxy.pl/uimages/201011/1288867783_by_Wariat23_500.jpg]

Wszyscy odpoczywali po obiedzie, który był zjedzony w ciszy.
Jedzenie w ciszy jest, jak wiadomo, bardzo męczące. Łatwiej się je, kiedy się ma podkład muzyczny.
“Milcząc, żwawo jedli.” A jednak trafiło pod strzechę!

Załoga byłej Czarnej Perły siedziała w ogrodzie. Barbossa i Tavis rozmawiali w salonie, a Tia siedziała na balkonie i patrzyła rozmarzonym wzrokiem w morze.
Gubernator chyłkiem wyniósł się do komórki pod schodami, nie chcąc przeszkadzać swym dostojnym gościom.
Myślisz, że aŁtorka w ogóle jeszcze pamięta, że to wszystko dzieje się w domu Gubernatora?
AŁtorka zapomniała też, że Barbossa i Tia mieli sporo dzieci, niekoniecznie dorosłych. No, ale rozumiem, że najbogatsza rodzina we Francji nie musi przejmować się takimi rzeczami.

-Will czemu tak patrzysz na Alic?- spytał Gibs.
-A nie wiem tak jakoś...- rzekł- A jak ja patrzę?- spytał ponownie.
Widzicie to? Cała ekipa piracka, z braku laku i dalszego zajęcia (nikt już nie pamięta po co przybyli do gubernatora) siedzi sobie w ogrodzie i obserwuje nawzajem. Jeden spojrzy się inaczej i już jest powód do godzinnych rozważań. Mocne przeżycia. I kupa wyleniałych, zmęczonych życiem piratów, których morze nie wzywa.
-No z takim...pożądaniem- rzekł Pintel. Will spojrzał na nich z lekką drwiną.
-Nie patrz tak na nas...-rzekł Gibs.
...z takim pożądaniem. Będę się bał schylić! - dodał, przezornie przyciskając plecy do najbliższego drzewa.

Wykorzystując sytuację, że nikt mnie nie obserwuje [bo wszyscy piraci przypatrywali się podejrzliwie sobie nawzajem] znów pobiegłam do swojego pokoju. Przebrałam się z pomocą Anny znów w mundur. Anna znów schowała mi włosy pod kapelusz i zwartka i gotowa zeszłam na dół.
Taka obwieszona bagiennym zielskiem, mającym “kolbę ukrytą w pochwie”?

Wszyscy piraci podejrzanie na mnie patrzyli, a ja nie z gruszki nie z pietruszki [tylko z mango i banana] pomaszerowałam w stronę stajni.
No nie mówcie, że ten chitry plan znowu się udał?!

Weszłam spokojnie na luzie, gdy zobaczyłam Barbossę wraz z Tią całujących się. Barbossa spojrzał na mnie i wyją [i szczekają] swoją szable. Uśmiechnęłam się lekko, po czym zaczęłam biec w stronę domu.
Hop siup, tratata, jak miło, całują się mama i tata!
Hop siup, tralala, jaka ze mnie idiotka, kładę mundur nie wiem po co, a po stajni ludzie chodzo.

Barbossa biegł za mną. Wszyscy piraci byli bardzo zaskoczeni tym widokiem, że ja uciekam przed własnym ojcem. Nagle Tavis stanął mi na drodze. Obejrzałam się za siebie. Barbossa był coraz bliżej, a nie miałam zamiaru zginąć.
Zaraz, że przepraszam co??? Własny ojciec chce ją zabić za to, że zobaczyła, jak całuje się ze swoją ślubną żoną??? Ktoś ogarnia tę intrygę?
Spokojnie, on tylko chce jej wypłazować dupsko za to, że znowu wymyka się z domu. Trzymam za niego kciuki!
Lub też dostał bielma na oczach, bo zobaczył mundurowego i straszliwie się spienił. Nie poznał znowu swojej córki, znaczy.

Will zerwał się z siedzenia [swojego?] i zaczął biec w moją stronę. Gdy Barbossa miał już mnie uderzyć ostrzem szabli rzucił się na mnie i oboje upadliśmy na ziemie.
Po czym Barbossa obciął im obojgu głowy za jednym zamachem.

-Nigdy się nie zmienisz- rzekł Will leżąc na mnie.
Tak, zawsze będzie się zachowywać jak krnąbrna pięciolatka.

Uśmiechnęłam się tylko lekko (i z wyraźną wyższością), gdy poczułam, że Barbossa się potyka, po czym walną[ł] o ziemię z wielkim hukiem. Wszyscy piraci wraz z Tavisem, Willem i mną zaczęli się śmiać. Barbossa posłał nam zabójcze spojrzenie, po czym wstał i obrażonym krokiem wszedł do domu.
Obrażony krok miał focha w kroku.

Po chwili Will podał mi rękę i mogłam wstać.
Ach, element komiczny. Dooobra, odnotowałam.
*zasłania twarz, nie mogąc sobie poradzić z taką żenadą*

-Alic po co się ciągle wymykasz?- spytał Gibs, gdy podeszła do gromadki.
-Bo nie na widzę nakazów i zakazów- odpowiedziałam z lekkim uśmiechem. [zwłaszcza nakazu pisania “nienawidzę” razem]
W takim razie wystarczy jej nakazać szlajanie się w bieliźnie i jeżdżenie konno po plaży i będzie po problemie. Że też tatuś na to jeszcze nie wpadł!
Ale ktoś jej nakazywał cokolwiek? Ma szlaban? Każą jej wyjść za Gibbsa? Smarkula ma wszystko pod nos podane i zwyczajnie się w główce poprzewracało.

Nastał kolejny dzień. Słońce pięknie oświetlało moje łóżko. Przeciągnęłam się, gdy poczułam coś obok siebie. Otworzyłam oczy i zobaczyłam Willa obok mnie. Pierwsza myśl, która przeszła mi przez głowę było: „Co on tu robi?”, ale później przypomniałam sobie, że nic nie piłam, więc do niczego nie doszło.
Ja tam wolę na trzeźwo, ale to ja...
Przeraża mnie ta teza, że picie jest równoznaczne z przyzwoleniem na seks.
W dodatku jest warunkiem sine qua non!


[Will znajduje słodki pamiętniczek Alic. Bór raczy wiedzieć, gdzie boChaterka go ukrywała do tej pory, zwłaszcza podczas kolejnych spacerów po desce i licznych kąpieli w oceanach i wodospadach.]

„Ach...drogi pamiętniczku. Sama nie wiem co myśleć o tym wszystkim. Niedawno Jack i Elizabeth zginęli. Nie umiem się z tego pozbierać. Jestem zagubiona. Szukam własnego miejsca gdzieś, lecz ono nie istnieje. Mam już dosyć.
Nikt mnie nie rozumie, a Aśka z drugiej ce ma ładniejszy piórnik!

Chyba kochałam Jacka i nadal kocham, chociaż wolałabym by tak nie było. W ogóle chciała bym by Jack mnie nie poznał, by Armani żył, a Will by mi się nie oświadczył. Brakuje mi Armaniego. Zawsze mnie rozumiał. Zawsze!
Nawet jak strąciłam mu młot kowalski na wielki palec u nogi! I kiedy nasypałam pierza w miech!

Will tak naprawdę kocha Elizabeth, a nie mnie. Jestem tylko łatą na złamane serce. Nie potrafię go pokochać. Lubię, nawet bardzo lubię, lecz nie kocham i chyba nigdy nie pokocham...
A przyjęłaś jego oświadczyny, bo...?
Bo się jej oświadczył.
"Ej, poszłabych ja rada, ej, choćby i za dziada,
ej, poszłabych ja rada, ej, choćby i za dziada -
niechby pił, niech by bił - danaż moja
- łoj, byle ino chłop był,
niechby pił, niech by bił - danaż moja
- łoj, byle ino chłop był!!!
Trafił swój na swego. Will jakoś się nie pchał do sprawdzania, czy jego “ukochana” faktycznie zginęła.

Boże...chciała bym by było inaczej. Chciała bym być we Francji...Z rodzeństwem i z ... Armanim...Głupia byłam, że mu powiedziałam, że go nie kocham! Nie na widze siebie! Ach...Armani gdybyś tu był...”
Kuźwa, no nieustannie będzie mnie to zadziwiać, dlaczego boChaterek opkowych nie stać na szczerość wtedy, kiedy właśnie wypadałoby być szczerym. Szalona wręcz dojrzałość. Teraz dopiero Will może poczuć się oszukany.
Will patrzył tępo w w kartkę pamiętnika. Nie potrafił uwierzyć w to co przeczytał.
„Chciała bym teraz się obudzić z tego złego snu. Jak bym bardzo chciała. Jeszcze ta siostra Jacka...Mam nadzieje, że to zbieżność nazwisk, ale wątpię. Jest taka sama jak on...
Aaaa, więc Samantha jest siostrą, nie córką Sparrowa. A gubernator jest jej wujkiem. Znaczy - Jacka też, muhihihihi! Choć nie, Jack mógł być z innej matki... Nie trafisz za tymi koligacjami.
No, ale co z tą siostrą, do kroćset??? W czym ona przeszkadza, jaka jest jej rola *zgłupła do reszty*

A Will...nie wiem sama...nie chce go kochać i nie potrafię. Są to bardzo ciężkie chwile dla mnie. I chyba wszyscy to widzą. Brakuje mi wszystkiego. Nawet Francuskiego słońca, zimy, deszczu i mojej francuskiej miłości...”
AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA!!!
*rechocze radośnie, wykonując przy tym nieprzyzwoite gesty*
Nie no, w sumie ją rozumiem, też by mi brakowało...
*Stawia flagę i puchar* Brawo dla aŁtoreczki za zupełnie niezamierzony, acz cudowny w swej niewinności tekst.

[Will oczywiście strzela piramidalnego focha, więc boCHaterka wypłakuje się na ramieniu Gibbsa]

Nastał kolejny dzień. Prawie całą noc przegadałam z Gibsem, [jak aŁtoreczka z kolegą na wycieczce] a teraz spałam na jego ramieniu.

Do pokoju wtargnął Barbossa.
-Gibs!- ryknął na całą chałupę.
-Ay!- odpowiedział pirat pośpiesznie wstając a ja spadłam na miękką poduszkę.
Piraci sybaryci, wylegują się w puchu.

-Na pokład. Wyruszamy...- rzekł
-A ja?- spytałam.
-Ty zostaniesz...dla bezpieczeństwa- rzekł ojciec.
No tak. Tatuś wolał czym prędzej się ewakuować, zanim córeczka przeleci całą jego załogę.

Odprowadziłam ich do portu. Ciężko było mi się z nimi pożegnać. Z moją prawdziwą Rodziną, która właśnie mnie zostawia. Will nawet na mnie nie spojrzał.
Miał rację, ot co.

-Wrócimy jak najszybciej...-powiedział Ojciec gdy podeszli do mnie Gibs, Barbossa i jeszcze parę innych piratów. Uśmiechnęłam się lekko do nich.
Tak między nami, droga aŁtoreczko, znasz jakiś inny przysłówek, którego mogłabyś użyć w odniesieniu do uśmiechu? Nie? Tak mi się właśnie wydawało...
Też mnie to już zaczyna LEKKO męczyć.

-Będę na was czekać- odpowiedziałam i wybiegłam z tłumu. Podbiegłam do Willa.- Kocham cie...- powiedziałam i pocałowałam go.- Będę ciebie wypatrywać na horyzoncie, nawet całą wieczność- powiedziałam patrząc mu w oczy.
Dopiero co twierdziła, że absolutnie, nigdy, za żadne skarby go nie pokocha, nie ma mowy, nie da się i juś.
Mam teorię: ona kocha tylko niedostępnych.
(W tle rozbrzmiewa romantyczny podkład muzyczny.)
Ja pitole, nie mam słów.

Will uśmiechnął się lekko (oczywiście) i po chwili wszyscy byli już na pokładzie.
Do wieczora siedziałam na plaży i patrzyłam jak odpływają. Wiatr szarpał moje włosy, a łzy same cisnęły się do oczu.
-Kocham cie Will...- szepnęłam, gdy na horyzoncie została mała, czarna kropeczka.
Niech stworzą we czworo szczęśliwy związek poliamoryczny i przestaną truć dupę.

A my w następnej analizie oderwiemy się na chwilę od tematyki pirackiej, ale już za dwa tygodnie zapraszamy na... odcinek czwarty!

Z domu gubernatora przerobionego na gniazdo piratów w małe czarne kropeczki pozdrawiają: Dzidka zapinająca kłódkę na spodniach, Mikan smyrająca pirata za uszkiem, Kura ze słownikiem piracko - tubylckim i Sineira miziająca Krakena
a Maskotek leży koło drogi i ani tchnie!


22 komentarze:

Bumburus pisze...

Buka tuka moja kuku na muniu!

A Maskotka co zmogło? Pestką z poprzedniej analizy się dławi, czy co?

Anonimowy pisze...

PiosĘka!!!

Sileana

Niofomune pisze...

Odnoszę wrażenie, że ten język tubylczy, to nieudolna imitacja japońskiego. Teraz tego nie znajdę, ale fragment który bodajże tytułował Jacka bóstwem brzmiał niemal identycznie jak "Kami-sama".
Wiecie, odniosłam wrażenie, że dałoby się całkiem sensownie napisać o sytuacji Willa i Alic po śmierci Jacka i Elisabeth (na zasadzie "odnajdują nawzajem kogoś, kto świetnie rozumie ból po stracie ukochanej osoby" itd.), niestety do tego trzeba by umieć to sensownie wyrazić.

Anonimowy pisze...

O matko. Mozg mi sie zlasowal. Tubylczy jezyk rzadzi...

Gayaruthiel

Merkav pisze...

Buka Tuka? Uka ala the'ole ale'phe'thege.
Akke athuga thaggi khep. Ghithak ule?

Gheb mitkak alladre watik!

Athhag

Pigmejka pisze...

"Kama saka buka tuka"
Ph’nglui mglw’nafh Cthulhu R’lyeh wgah’nagl fhtagn!

"W celach była niechciana cisza, która mówiła sama za siebie."
Jeśli takie zdanie jawi się na samym początku analizy, to wiedz, że coś się w tym opku bardzo mocno burzy...

Przepiękna analiza! :D

Anonimowy pisze...

Analiza fajna, wierszyk na początku bardzo zabawny,doradca z aktówką i wianki Jacka -powalające!
Za to opko głupsze bardziej i bardziej.Bzdury geograficzne psychologiczne i historyczne.
Takie kawałki,ze osoby przebranej w coś (mundur) nikt nie poznaje, to
Przypomniało mi sie jak Czarna Żmija z pogardą mówił do sługi :Ciebie to by nawet komedia Szekspira rozśmieszyła!
Chomik

Anonimowy pisze...

Tym razem flacha rumu dla Dzidki za otwarcie!

-James...- Zaczął Noringhton.
Ale dlaczego on gada do siebie? Co prawda, nie wiem kto to jest "Noringhton", więc może i nie do siebie... Dzidka rację ma już na dzień dobry, ja też nic nie kumam.

A swoją drogą użycie akurat tego nazwiska wskazywałoby, że aŁtorka pisała swoje opko nie znając jeszcze trzeciej części filmu, opierając się tylko na spekulacjach co do obsady i treści, bo przecież ojciec Jacka ostatecznie wystąpił pod nazwiskiem Edward Teague.
Czwartej. To pierwszy film, gdzie oficjalnie pojawia się "Edward Teague". W trzeciej był tylko Captain Teague. Imię Edward pojawia się po raz pierwszy w grze z 2007. Między trzecim a czwartym filmem najpopularniejszą wersją w fandomie było "Teague Sparrow", ale to już moja prywatna ocena na oko i czuja, rzetelną statystyką nie podeprę... OK, już się zamykam. :)
http://pirates.wikia.com/wiki/Edward_Teague

A tak przy okazji, żeby nie było, że przyszła, poczytała, porechotała i nic w zamian, może Wam się to i owo przyda. W ramach, eee, badań analitycznych. ]:->
http://pirateuniversity.webs.com/potcmarysuetest.htm
http://pirateuniversity.webs.com/fieldguidetopotcsues.htm

Aletheia

Babatunde Wolaka pisze...

Zawiłości rodzinne w tym opku przywodzą mi na myśl zdanie: „Boryna był teściem żony syna Antka Hanki”, tylko że po głębszym zastanowieniu i tak nie mają sensu.

@Nolofinwe: wątpię, żeby ten „język tubylski” to była świadoma imitacja czegokolwiek. Raczej "jak sobie Marysia Zuzia wyobraża mowę dzikich". Mnie się to akurat momentami kojarzyło z chorwackim (czyżby Pitasy z Karaibów, bo trudno tych gości nazywać piratami, dopłynęły aż na Adriatyk i wpadły w ręce ustaszów?). Niemniej tłumaczenia podane przez Armadę - pierwsza klasa!

"Czekajcie, to w tym plemieniu za zaślubione uważa się dopiero te pary, które mają ze sobą dziecko? No, jakaś logika w tym jest."
Wiele lat temu czytałem o jakimś plemieniu, bodajże z Nowej Gwinei, w którym dziewczyna musiała mieć dziecko, żeby ktokolwiek wziął ją za żonę - dla kawalerów był to dowód, że nie jest bezpłodna.

„Doradca oprócz dzidy miał czarną aktówkę”
Od razu mi się zwizualizował ten pan:
http://img812.imageshack.us/img812/386/ellist.jpg

"Kobiety po kolacji zajmują się sobą, gdy ich mężowie rozmawiają z kolegami"
To mi przywodzi na myśl zdanie z "humoru zeszytów": "Kiedy rycerze walili się, to słudzy ich podpatrywali i czasem naśladowali".

Cameo Pigmejki krótkie, ale bardzo smakowite.

Hasło wprost nieprawdopodobne: ruchAM Canalli. Brzmi jak dewiza jakiegoś mściciela-gwałciciela.

Pozdrawia Babatunde, kraken z Krakowa.

Anonimowy pisze...

Tak przy okazji,nie żeby przy opku
( i filmach)miało to jakieś znaczenie,ale czytałam,że bardzo wielu marynarzy i piratów nie umiało pływać,więc w tych wodach lodowatych mieli małe szanse.
Chomik

Anonimowy pisze...

Jedyny komentarz, jaki mi się nasuwa, to: Kalipso, puchu marny, istoto wietrzna i wszeteczna! Hector, Davy, jakiś James...
Jeszcze tego brakuje, by do ojcostwa zaczął przyznawać się Gibbs.

Hasz

kura z biura pisze...

@Hasz: Albo Pintel i Ragetti, naraz ;)

Anonimowy pisze...

Wiecie co? Kocham Was strasznie psychofanską miłością. Piosenki i rymowanki zrobiły mi dzień. A a propos francuskiej miłości przypomniał mi się cytat:
"tyś niewinny jak nieobsrana łąka" - jak nic o ałtoreczce

pozdrawiam serdecznie
Reinevan

Anonimowy pisze...

Beckett, Norrington, Gubernator i małpka Jack. ;)

Hasz

Procella pisze...

Na koniec pewnie i tak się okaże, że ojcem jest Voldemort :P

Hasło: challo trupslo. Cześć, trupku?

Dzidka pisze...

Procella: po szwedzku :D
A hasło Babatunde rzeczywiście nieprawdopodobne! Ciekawe, co ja mam... *scrolluje*

hingshig ilsonau. Brzmi jak nazwa niemieckiego uzdrowiska :)

Anonimowy pisze...

To jest piękne. To jest niewiarygodne. Nie wiem, ile i czego trzeba wypić/wypalić/połknąć/wstrzyknąć, żeby osiągnąć taki stan umysłu i wymyślić opowiadanie, w którym najwięcej miejsca zajmują opisy, jak to laska przebiera się w mundur i szwenda po okolicy, aż w końcu z największym trudem rozpoznaje ją własny ojciec i odsyła z powrotem do pokoju i tak dwadzieścia siedem raz, wysoki sądzie.

Analiza nie mniej piękna - nie wiem, co urzekło mnie bardziej: tłumaczenia z tubyleckiego (zwłaszcza "z samą Kamą kierowniku?") czy opis burzliwego dzieciństwa Jacka popalającego po bramach. Zrobiliście mi dzień - kolejka dla wszystkich.

Hasło: Arabovi. Z autobusem Arabovi zdradziła go? (Tia Barbossę, oczywiście)

Anonimowy pisze...

Ja mam juz dość, to jedyna wasza analiza,której nie zmęczyłam,mimo trzykrotnego podejścia;-( Pliz,niech to będzie już koniec tych bzdur!

Anonimowy pisze...

Hej, Armado. Ten blogasek o Alic jest naprawdę cudowny. Nie wiem skąd bierzecie takie blogi, ale dzięki Wam za to. Od tej pory to jedna z moich ulubionych analiz.

Mam do Was małą prośbę. Jakieś 3-4 lata temu miałam fazę na "Naruto" i Akatsuki. Czytałam wtedy chyba z kilkadziesiąt blogów o Aka (większość opowiadało o tym jak to jakaś Mary Sue dołącza do organizacji). Czy moglibyście kiedyś zanalizować jakiegokolwiek blogusia o tej tematyce? Najlepiej jakby był pisany w roku 2008 (duże prawdopodobieństwo, że go czytałam) ale jak będzie jakiś nowszy to też spoko. Po prostu chciałabym tak nostalgicznie powspominać stare czasy. Wiem, że teraz zajmujecie się analizowaniem bardziej oryginalnych blogów, ale może kiedyś byście zrobili taką małą odskocznię. Z góry dzięki i będę na to czekać choćby i tysiąc lat. XD

Anonimowy pisze...

Do Anonimowej nade mną: czy tymczasem zaglądałaś już na Przyczajoną Logikę? Tam jest całkiem sporo analiz blogasków z fandomu Naruto. Nic, tylko czytać i wspominać - ale uwaga, niektóre opka są drastyczne.

Pozdrawiam

Babatunde

kura z biura pisze...

Z Naruto jest ten problem, że ekipa NAKW-y generalnie nie zna się na mandze i anime i nie kojarzy kanonu nawet tych najpopularniejszych. Wobec czego jedyne analizy anime, jakie zrobiliśmy, były na podstawie opek, których aŁtorki same się kanonu nie trzymały, tworząc własne historie jedynie z wykorzystaniem bohaterów. Mamy więc Sakurę wśród piratów (analizy 139 i 140), Sakurę w liceum (82 i 83) oraz Ninjutsu dla zaawansowanych (28).

Mau Pishon pisze...

Byłam oparta o ramie Barbossy. Łzy ciągle napływały mi do oczu i nie tylko mnie. Elizabeth też płakała. Była oparta o ramie Willa, który głaskał ją po ramieniu. Te chwile były naprawdę okropne.
Owszem, okropnie dużo ramion, brrrr.

Tylko trzy, co to jest? Nawet nie pół Krakena...

-Miałeś nas wypuścić!- krzyknęłam do niego.
-Ale nie powiedziałaś jak i kiedy- odpowiedział.

Znowu zrzyna z kanonu!

Co do charakteru Weatherby'ego Swanna, to nawet w filmach był safandułowatą ciapą. Nic dziwnego, że mu na głowę wleźli...

Gubernator chyłkiem wyniósł się do komórki pod schodami, nie chcąc przeszkadzać swym dostojnym gościom.
Tylko mocno przytrzymywał swoją perukę, żeby mu nie zabrali.

-Bo nie na widzę nakazów i zakazów- odpowiedziałam z lekkim uśmiechem. [zwłaszcza nakazu pisania “nienawidzę” razem]
Bo ona wymawiała to NIE NA WI DZĘ. Z naciskiem na każdą sylabę.