czwartek, 21 marca 2013

215. Wiktoriańskie rozrywki, czyli Nie trampki czynią faceta! (1/2)



Drodzy Czytelnicy! Opko, które prezentujemy Wam w tym tygodniu... mogłoby być wcale niezłe. Pomysł nie jest może szczególnie oryginalny, ale na plus zapisać należy, że cała historia nie opiera się na Tró Loff pomiędzy bohaterką a jej wybrańcem. Mogłaby to być całkiem sympatyczna, zgrabna historyjka utrzymana w klimacie “Sherlocka Holmesa” z Robertem Downeyem Juniorem (bo opka o Sherlocku w klimatach Conan Doyle’a, obawiam się, nawet nie ma co szukać).
No ale nie jest.
Indżojcie!


Analizują Kura, Dzidka i Szprota, po komentarzu zza węgła dorzucają Jasza i Sineira.
http://www.fanfiction.net/s/7262417/1/Wycieczka-w-czasie



Rozdział I
Prezent"
Wysoka postać usiadła na parapecie i wyjrzała za okno na puste ulice i park skąpany w strugach deszczu. Cały listopad był pochmurny i mokry, a Londyn o tej porze roku wydawał się ponury. Postać oparła głowę o zimne ramy i zamknęła oczy, odpływając w krainę zadumy. Nie dane jednak jej było długo się tym cieszyć. Na parterze mieszkania ponownie podniósł się krzyk. Już siódmy raz tego popołudnia. Nie wytrzymała. Do kieszeni spodni zabrała telefon, na uszy nałożyła słuchawki, a do torby wpakowała portfel i książkę. Podeszła do szafy. Chwilę w niej pogrzebała by wyjąć czarną, skórzaną kurtkę. Zeszła na dół i włożyła buty. Wychodząc towarzyszyły jej krzyki i odgłos tłuczonych talerzy.
Odgłos szarmancko otworzył przed nią drzwi, krzyki ubezpieczały tyły.


Osobę można by było uznać za mężczyznę przez jej strój. Wystająca spod kurtki czerwona, męska koszula w czarną kratę doskonale pasowała do za dużego, porozciąganego, czarnego t-shirtu. Do szarych, powycieranych na kolanach spodni przyczepione były szelki, a na czerwone, znoszone trampki miały wymalowane na noskach dziwne symbole.
Srsly, można ją było uznać za mężczyznę tylko na podstawie trampek, spodni i koszuli w kratę? W XXI wieku?! Bez jaj.


Krótkie czarne włosy o granatowych przebłyskach(niestety widocznych jedynie w świetle słonecznym) były roztrzepane, a wycieniowana grzywka wpadała w zielone, przenikliwe oczy. Zdradzały ją jednak kobiece rysy twarzy i głos.
Chodź tu, dziewczynko, taka ładna jesteś... Ups.



Alexandra Velázquez od małego wychowywała się na chłopczycę i dziecko ulicy, lecz nie było w tym nic dziwnego skoro zajmował się nią brat. Cztery lata temu, po osiągnięciu pełnoletniości Daimon wyjechał do Stanów, jak najdalej od rodziców, zostawiając piętnastoletnią Alex. No właśnie. Rodzina dziewczyny nie należała do tych „kochających się". Odkąd pamiętała matka nigdy nie miała dla niej czasu, bo jak twierdziła praca i kariera są najważniejsze, a ojciec podróżował po świecie, a gdy już był w domu – pił. Miała również siostrę – Danielle, ale zmarła, według niektórych zbyt wcześnie.
A według innych o wiele za późno.
“W tym pokoju ożył Oskar Tomgallon, i to była prawdziwa tragedia, bo nikt tego nie chciał”.
[“Ania z Szumiących Topoli”]


Deszcz przybrał na sile, lecz ona nie przejęła się tym zbytnio. Powoli przechodziła kolejne ulice, aż dotarła do Biblioteki Publicznej. Wchodząc do środka przeczesała ręką włosy. Podeszła do stojącego kontuaru i zadzwoniła dzwonkiem. Spomiędzy regałów wyszła starsza, siwa pani w koku i okularach połówkach, przypominających Alex te, które nosił Dumbledore w filmach o Harrym Potterze.
- Dzień dobry Alex. Co Cię tu sprowadza?
A jak myślisz, idiotko? Przyszła po smalec, co go masz pod ladą?
To jest biblioteka, ja tu mam mięso!


- Dzień dobry pani Wolf. Przyszłam oddać „Znak Czterech" i „Studium w szkarłacie", i może wypożyczyć dwie kolejne książki. Są może jeszcze jakieś dzieła Conan Doylea?
- Powinno się coś jeszcze znaleźć. Widać, że Sherlock Holmes przypadł Tobie do gustu.
- Tak. W końcu po obejrzeniu filmu i seriali trzeba się wziąć za książki.
Awwww. Kiedyś kolejność była odwrotna...
Ojtam, cieszmy się, że w ogóle odczuła potrzebę sięgnięcia do książek.


- Oczywiście. Wiesz gdzie dział z kryminałami?
- Tak, poradzę sobie. – Powiedziała i odeszła w stronę regałów.
Idąc pomiędzy kolejnymi półkami kątem oka zauważyła dziwny cień. To śmieszne. Zganiła się w myślach, gdy wyobraźnia powoli zaczęła podpowiadać jej różne opcje.
Bo nie mógł być to ktoś, kto po prostu przyszedł coś sobie wypożyczyć?
No co ty, do biblioteki?!


Po wypożyczeniu dzieł skierowała się do antykwariatu starego Olsena, w którym zwykle przesiadywała Diana, koleżanka ze szkoły. Dziś również tam była. Siedziała za ladą wczytana w książkę.
- Popołudnie z biolą? Radzę notować. – Powiedziała opierając się o blat. Blondynka podskoczyła na krześle.
Powiem to raz i powtarzać nie będę: wtrącenia narratora, które odnoszą się do czynności mówienia, zapisujemy małą literą i nie stawiamy kropki po wypowiedzi postaci.
Y, myślisz, że zrozumie, co masz na myśli?...
Jak nie aŁtorka, to ktoś inny z czytelników.


- O, Alexandra. Miło Cię znów widzieć.
- Dzień dobry panie Olsen. – Powiedziała do starszego mężczyzny wychodzącego z zaplecza.
- Co Cię do nas sprowadza?
- Nudy, panie Olsen. Zero rozrywek w tym mieście.
Absolutnie. Kompletnie. Zero. Null. Jakże by inaczej. Przecież to Londyn.
Tu nawet deszcz nudno pada.


- To wybierz się z Dianą do klubu. Chodzi tam co soboty. – Blondynka zaczęła się śmiać.
- Dziadku, jeżeli Alex pójdzie do klubu to będzie to święto, a dziś się nie wybieram. Mam do zaliczenia sprawdzian. Smith mi tego nie przepuści.
- W przeciwieństwie do Ciebie Di, nie lubuję się w króciutkich spódniczkach i toniach pudru. – Odgryzła się brunetka.
Tonąć nie chcę w pudru toniach,
Wolę bujać się po błoniach!
Zamiast perfum w potu woniach;
Zdarte skórki, pryszcz na skroniach.


- Gdyby nie motory, resling…
- To Kick-boxing!
Nie, to riesling.
Nie, to petting, homing i fisting. Niewidzialną ręką self-publishingu.


- Mniejsza z tym Alex, no i oczywiście książki, chyba popadłabyś w alkoholizm.
- Narkomanię! – Poprawiła ją po raz kolejny Alex. – A co gorsza, byłabym w klasie humanistycznej. – Wyszeptała złowrogim tonem.
O, a to mi się podoba :)
Te brytyjskie licea, te humany, matfizy i biolchemy...
Tyz prowda. Już przestało mi się podobać.


- Weź! Ja mam zamiar dziś zasnąć. – Obie się zaśmiały. Tymczasem pan Olsen ponownie wrócił ze składziku, tym razem trzymając niewielkie pudełko, które postawił przed Alex.
- Panie Olsen, tyle razy mówiłam, nie przy wszystkich...


- Co to? – Zapytała zdziwiona.
- Powiedzmy, że spóźniony prezent urodzinowy. – Odpowiedziała Diana. – No otwórz.
- Di, ale ja mam urodziny za tydzień… I ich nie obchodzę.
- W pewnym wieku damie nie wypada przyznawać się do liczby lat, kochanków i dzieci.


- No dobrze, więc to wczesny prezent. Otwieraj! – Alex przewróciła oczyma i otworzyła pakunek.
Ale łaskę robi, ja bym już jej ten prezent wepchnęła do gardła.


- To… Zegarek?
- Dokładnie rekonstrukcja zegarka kieszonkowego z 1880. – wyjaśnił pan Olsen. – I nie jest na baterie, dlatego wystarczy go porządnie nakręcić.
Tą śrubeczką, z boku.


- Em… Dziękuję, chyba.
- Nie chyba tylko na pewno i to był mój pomysł. – Ożywiła się nagle Diana. – Pamiętasz jak w wakacje wyciągnęłaś mnie do muzeum Sherlocka Holmesa? W gablotce był taki i przez następne dwa tygodnie marudziłaś, że chcesz taki sam.
- No tak… Zapomniałam o tym. To, która godzina?
PRZECIEŻ MASZ ZEGAREK.
No, może właśnie chce go nastawić.


- 6:45. – Odpowiedział pan Olsen.
- Ale późno! Muszę wracać. Widzimy się jutro.
- Tak do jutra. – Alex pożegnała się i wyszła.
Tak naprawdę nie chciała jeszcze wracać do domu, ale nie chciała też przeszkalać Dianie. Ostatnio nie mogła usiedzieć dłużej w jednym miejscu, męczyło to ją. W szczególności, że musiała przeżyć osiem lekcji w szkole.
Brytyjskie szkolnictwo zamęcza dzieciaki.


Swoje kroki skierowała w kierunku Tamizy. Przeszła przez Chelsea Bridge i Grosvenor Rd
A gdyby poruszała się po Warszawie, to też “przez Al. Jerozolimskie, ul. Marszałkowską i Pl. Zbawiciela”?
Tak... ale nie doszłaby do Tamizy. Prędzej do Dunaju.


udała się w tylko jej znane miejsce.
Taki malutki tajny kątek, do którego nie miał dostępu żaden z ośmiu milionów mieszkańców Londynu.
Komnata Tajemnic?
Pokój Życzeń!
Bo peron 9 i ¾ już raczej nie.


Idąc pustą ulicą usłyszała stukot kół po kamiennej nawierzchni. Zatrzymała się i rozejrzała. W końcu stwierdziła, że musiało się jej coś przesłyszeć i ruszyła dalej. Przechodząc obok otwartej bramy, tym razem posłyszała ujadające psy, które nie były jednak fikcją. Widząc Alex sfora zaczęła biec ku niej.
Sfora? W Londynie? Zalazła do posiadłości lorda Mountbattena?
Ja jestem zdania, że to sfora Baskerville’ów.
*wyobraża sobie rodzinę Baskerville’ów w eleganckich strojach wieczorowych, biegnącą za kobietą, z poszczekiwaniem, dyszeniem i ślinieniem się*


Dziewczyna niewiele myśląc wrzuciła piąty bieg. Zgraja siedziała jej na karku i tylko szybkość
Alex stała im na przeszkodzie do rzucenia się na nią.
Jasne, hehehe.
Niby nic niepoprawnego w tym zdaniu nie ma, a jednak zgraja na karku i stojąca na przeszkodzie szybkość jakoś powodują, że łzawią mi oczy.


W pewnym momencie Alex odwracając się nie zauważyła skarpy przed sobą i spadła, uderzając przy okazji głową w kamień.
Żeby nie zauważyć skarpy i spaść z niej, musiałaby wpierw nie zauważyć płotu oddzielającego ulicę od brzegu rzeki...
Nikt nam nie obiecywał bystrej boChaterki.


Jeszcze chwilę świadomy mózg rejestrował oddalające się szczekanie i szare, spowite ciężkimi chmurami niebo.
Jest listopad, około siódmej wieczorem. Powinno już być całkiem ciemno, a nie szaro.
Ja to wiem, ty to wiesz, mózg BoChaterki nie musi.


Dalej była już tylko ciemność.
Aha, noc wreszcie sobie przypomniała o swoich obowiązkach.
Wyrwała się z objęć nadopiekuńczego zmierzchu i pomachała świtowi z daleka.


Krótkie ogłoszenie: Zdania pisane pochyłą czcionką to myśli bohaterów. Zdania o czcionce pochyłej i pogrubionej to druga osobowość Alex.
Jeżu borski, będziemy mieć bohaterkę z osobowością wieloraką...


Rozdział II
Z deszczu pod rynnę"
Ej, a pogrubioną czcionką bez kursywy to kto mówi, bo się gubię?
Traktor. Znaczy się narrator.


Obudziły ją hałasy, zimno i dźwięk, którego nie potrafiła określić. Znowu zapomniałam zamknąć okna na noc. Skarciła się w duchu. Otwierając oczy zamiast czerwonego sufitu, zobaczyła szarawe chmury.
Jestem zdania, że to nie jest zła zamiana.
Przypomina mi się kawał o Sherlocku i namiocie...


Zerwała się na równe nogi, ale ból w czaszce sprowadził ją powrotem do poziomu gruntu. Wymacała bolące miejsce na potylicy i z ulgą stwierdziła, że nabiła sobie tylko guza.
A czego się spodziewała na potylicy? Mózgu?


Wyjęła telefon by sprawdzić datę i godzinę. Był 25 listopada 2011, godzina 7;25.
A zegarek? Czyżbyś nie umiała odczytać godziny z zegarka?
(Oraz uwielbiam takie opisy: budzi się pobita gdzieś w terenie niczym Bińczycki w Znachorze, ale pierwsze, co ją interesuje, to która jest godzina.)
Dla mnie to zrozumiałe: może i Alex jest wyzwolona i wraca nad ranem, ale ałtorka z całą pewnością jest jeszcze w tym wieku, że musi kontrolować czas, by nie mieć problemów z późnym powrotem.


Westchnęła, na szczęście nie leżała tu długo, a policja na pewno jeszcze jej nie szukała(tyle razy wracała do domu nad ranem). Jednak w szybce telefonu, oprócz daty, zobaczyła też czerwoną smugę, biegnącą od skroni, przez policzek w dół.
Widywałam wiele zegarków, także takich nakręcanych, ale takiego z policzkami i skroniami to jeszcze nie.
To w telefonie jest, nie w zegarku. Po prostu miała zdjęcie idola na tapetce.
O paczpani, nie podejrzewałabym jej o sympatię do tego pana!


Zaschła krew. Stwierdziła dotykając zabrudzenia. Powoli wstała i podeszła do brzegu Tamizy. Chwilę szukała czegoś w torbie, aż w końcu wyjęła bandanę, umoczyła ją w rzece i starła szkarłatną pręgę. W tafli wody zauważyła rozcięcie, z którego najwyraźniej musiała spływać krew.
Omujborze, ta rzeka krwawi!
“A trzeci wylał swą czaszę na rzeki i źródła wód: i stały się krwią. I usłyszałem anioła wód, mówiącego: Ty jesteś sprawiedliwy, Który jesteś, Który byłeś, o Święty, że tak osądziłeś.” [Apokalipsa Św. Jana]


Mokrą chustką przewiązała sobie głowę. Zrobię coś z tym jak wrócę do domu. A co powiesz rodzicom? Zapytała jej druga połowa. Wymyślę coś.
Y, powiesz, że spadłaś ze skarpy, bo goniły cię psy? Czy może mówienie prawdy jest zakazane w Londynie?
Psy, w Londynie? Jestem pewna, że w tym mieście psy występują tylko w formie puchatych szkaradzieństw na poduszkach.


Rozejrzała się w poszukiwaniu ścieżki. Po prawej stronie, w oddali znajdował się kamienny most, po którym poruszały się sylwetki pojazdów, po lewej również znajdował się most jednak jeszcze niedokończony.
Na prawo most, na lewo most,
dołem troll myto zbiera,
tu rośnie grzyb, tam brzuchy zdechłych ryb,
łeb pęka jak cholera.


Wstała i odeszła kilka kroków w prawo, lecz nagle zatrzymała się i obróciła.
- Zaraz, przecież… - Dokładnie pamiętała, że to właśnie mostem, który aktualnie znajdował się w budowie, dotarła tutaj.
Hm. Dotarła tutaj przez Chelsea Bridge. Stary most został otwarty w 1858, w XX wieku zburzono go i przebudowano, nowy otwarto  w 1937. Jak się za chwilę przekonamy, do akcji opka nie pasuje żadna z tych dat.
(“most w budowie”, na którym w filmie Sherlock ostatecznie rozprawił się z Tym Złym, to Tower Bridge)


W głowie Alex zapaliła się czerwona lampka ostrzegawcza.
Wyświetliła także komunikat ALERT ALERT i z nudów wystrzeliła niebieskiego ptaszka w zieloną świnię.
A potem warknęła “Exterminate!”


Zawróciła w stronę skarpy, z której spadła i na ile pozwalała jej boląca głowa, szybko wbiegła po niej na ulicę. Kilka razy się potykała o kamienie i ślizgała po mokrym podłożu, ale dotarła na górę.
Przedstawiam wam Alex, która właśnie w tej chwili wchodzi na skarpę. Tuk-tuk, tuk-tuk, zsuwa się Alex na plecach, do góry nogami, po mokrych kamieniach. Odkąd Alex siebie pamięta, jest to jedyny sposób wchodzenia na skarpę, choć dziewczyna czuje czasami, że mogłaby to robić zupełnie inaczej, gdyby udało jej się przestać tuktać choćby na jedną chwilę i dobrze się nad tym zastanowić.


- O choroba. – Wyrwało jej się gdy zobaczyła ulicę.
Tuż przed nosem Alex przejechał dwukonny powóz. Odskoczyła w tył. Szczypnęła się kilka razy w ramię, ale nie przyniosło to oczekiwanego efektu. Nadal widziała ludzi ubranych w stylu epoki wiktoriańskiej. Po ulicach, między powozami, ganiali chłopcy w kamizelkach i dziwnych czapkach na głowie,
Tam zaraz dziwnych.


mężczyźni ubrani w garnitury szli opierając się o laski,
O, na pewno nie w garnitury. Surduty, jeśli już.
I nie o laski, tylko o towarzyszki życia :P


bądź byli trzymani pod rękę przez kobiety w długich sukniach i dziwnych nakryciach głowy.
I na wszystko, co odbiega od XXI-wiecznych standardów mamy tylko jedno określenie: dziwne.
A poza tym, skoro obejrzała filmy i seriale (jak rozumiem, nie tylko Sherlocka BBC, ale na przykład Pamiętniki Sherlocka Holmesa z Jeremym Brettem?), to powinna być już nieco oswojona z wiktoriańską modą.


Konie rżały, stukając podkowami o kamienny bruk, a na rogach ulic stali mężczyźni sprzedający gazety. Serce podskoczyło jej do gardła i pośpiesznie wyciągnęła telefon, który uparcie wskazywał 25 listopada i 7:25. W tej samej chwili naszło ją pytanie czy telefon może zawiesić się tak samo jak komputer. Ale gdy doszedł do niej absurd tego roześmiała się zwracając na siebie uwagę kilku przechodniów.
*Szpro wykonuje branżowy facepalm*
*Dzidu wzdycha zezując na swój telefon* Owszem, może, i to jeszcze jak.


Uspokój się! Zganiła się w myślach. Jeszcze pomyślą, że jesteś nienormalna. Pewnie już tak sądzą.Tocząc wewnętrzny dialog z samym sobą i doznając zaniku tożsamości płciowej podeszła do jednego z facetów sprzedających gazety.
- Przepraszam? Mógłby mi pan powiedzieć jaki dziś dzień?
- 25 listopada. – Odpowiedział dokładnie lustrując jej ubiór.
- No dobra, ale którego roku?
- 1887. Z choinki się panie urwałeś? – Zaraz, że co? Ten gość uważa, że jestem…
- Nie ja tylko w podróży byłam… Byłem. – Szybko się poprawiła.
Bo mężczyźni mówią “I was”, a kobiety “I have been” ;)


- Ta… Pewnie po Afryce.
- Tak, tak… I w Indiach też. – Mruknęła przypominając sobie o brytyjskiej kolonii w Azji.
Co za przytomność umysłu!
Przeczytała “Znak czterech”, to wie :)
No ale że w takiej sytuacji pamiętała o koloniach? Anda z “Godziny Pąsowej Róży” myliła się ciągle,  przez większość książki nie pamiętała, że znalazła się w innej epoce.


- Hmm… - Odpowiedział tylko i wrócił do swoich zajęć. Uśmiechnęła się i szybko stamtąd odeszła.
Choroba! Cofnęłam się w czasie. Nie… To niemożliwe. Nie, nie, nie. Pewnie mocno się uderzyłam i teraz mam omamy, albo mi się to śni. Aż tak źle być nie może. Muszę szybko do szpitala, bo jeszcze stwierdzę, że jestem Królową.
W niektórych szpitalach Napoleonowie i Jezusi są mile widziani...


Przyśpieszyła kroku. Po drodze coraz się odwracała, albo rozglądała. Wychodząc zza rogu tak mocno była pochłonięta rozmyślaniem, że na kogoś wpadła.
- Jak pan chodzi! To niedorzeczność! Żeby tak traktować damę! – Krzyknęła kobieta, która dosłownie odbiła się od Alex i upadła na chodnik. Alex ocknęła się i pomogła wstać poszkodowanej.
- Przepraszam. Najmocniej przepraszam. Zamyś… - Spojrzała na kobietę i urwała. – Diana? – Zapytała po chwili. Blondynka w kremowej sukni spojrzała na nią wyniośle.
- Nie wiem kim jest Diana. Musiał mnie pan z kimś pomylić. Jestem Lady Juliette Olsen.
I tak się przedstawiam obcemu człowiekowi na ulicy.
W dodatku jakiemuś oberwańcowi, absolutnie nie wyglądającemu na dżentelmena.


- Di, weź się nie wygłupiaj! Przecież znamy się od przedszkola… Widzieliśmy się wczoraj.
- Naprawdę nie mam pojęcia o kim pan mówi, ani o czym, a teraz przepraszam. Śpieszę się. – Blondynka wyminęła ją i nie odwracając się znikła w ulicznym tłumie.
Lady w epoce wiktoriańskiej tak se lata po ulicach, sama.
Poza tym lata na piechotę zamiast jechać powozem lub choćby dorożką.


- Ale… Ja nie jestem facetem. – Wyszeptała Alex i najwyraźniej dopiero teraz zdała sobie sprawę z powagi sytuacji.
Mujborze, nie jest facetem! Jak ona to przeżyje?!
No, wylądowała w epoce mniej przyjaznej kobietom niż XXI wiek, to na pewno.


Zszokowana osunęła się po ścianie i usiadła na chodniku, opierając się plecami o zimny mur.
To jest jedna z tych rzeczy, nie? Jak się boChaterka zszokuje, musi się osunąć po ścianie i usiaść na ziemi, opierając się plecami o obowiązkowo zimny mur. To takie malownicze.


Skoczyła w czasie o prawie 125 lat. Mimo, że była w Londynie nagle miasto wydało się jej całkiem obce. Nie to, które znała. Nie te, w którym się wychowała. Nie tamte i owamte też nie. Te óczucie, gdy miasto jest inne niż inne. Inne, a na dodatek przez to, że lubiła ubierać ciuchy brata(co prawda za małe na niego) ludzie brali ją za mężczyznę. No i oczywiście nie wiedziała, która godzina bo zegarek w telefonie staną[ł].
No to chyba było najgorsze ze wszystkiego, tak.


Przypomniała sobie jednak o prezencie od Diany i z kieszonki kurtki wyciągnęła mały, okrągły zegarek na srebrnym sznurku (chyba łańcuszku?), który o dziwo chodził i zamiast 7:25 wskazywał 11:28. Wytarła łzy, które popłynęły jej z oczu i wstała. Muszę wrócić do domu, inaczej utknę tu na wieczność…
Oni zawsze chcą wracać do domu po przeniesieniu w czasie, a potem się okazuje, że wcale im się podoba.
Albo mają do wykonania Misję.


Tymczasem…
W Związku Radzieckim:






Wysoka blondynka w kremowej sukni siedziała w czerwonym fotelu. Niebieskie oczy śledziły każdy ruch mężczyzny przechadzającego się po salonie.
Czerwona lampka pulsowała, sygnalizując nagrywanie materiału wideo.


To karygodne. Pomyślała Lady Olsen. Mieć taki bałagan! W pomieszczeniu, w którym przyjmuje się gości.
Po czym wykonała test białej rękawiczki, fochnęła się i wyszła.


- Liczę, że mi pan pomoże. Jest pan moją jedyną nadzieją. – Powiedziała, wplatając w wypowiedź nutkę dramatyzmu.
Ja bym rzekła, że wręcz całą partyturę.


- Spokojnie droga pani. – Uspokoił ją drugi mężczyzna, również siedzący w czerwonym fotelu. – Pani mąż odnajdzie się cały i zdrowy.
- Mam taką nadzieję doktorze.
- Czy zdarzyło się coś, o czym chciałaby nam pani jeszcze powiedzieć? Może jakieś znaki szczególne postaci, którą widziała pani wczoraj w oknie.
- Nie, panie Holmes. Chociaż… Zdarzyło się coś dziś, ale nie jestem pewna czy to ma związek z ta sprawą. Może po prostu to zwykła pomyłka.
- Proszę mi opowiedzieć, liczy się wszystko. – Stwierdził człowiek zwany Holmesem opierając się o blat stołu naprzeciw Lady Olsen.
- Więc, idąc tu wpadłam na rogu na jakiegoś człowieka…
Oraz minęłam po drodze dorożkę, dorożkarz miał rude bokobrody. Mały ulicznik chciał, żebym kupiła gazetę. Widziałam też praczkę z koszem bielizny i dwóch kominiarzy. Wszystko ma związek z zaginięciem mojego męża, prawda?


- Mężczyznę, prawdopodobnie o dużej sile, stąd ten upadek.
- Nie powiedziałam panie Holmes, że upadłam.
- Pani mi tego nie powiedziała. Racja, ale cóż. Wymięta z tyłu suknia, osad na rękawiczkach, niewielkie zabrudzenie na rękawie i wzburzenie, które towarzyszyło pani podczas wejścia podtrzymując uprzejmie pod ramię sugerują, że pani upadła. Teraz… Mężczyzna miał niewiele ponad sześć stóp wzrostu a to z czego wnioskujesz? i był silny, a do tego to dżentelmen bo pomógł pani wstać.
- Tak. Jak zwykle ma pan rację, ale nie sądzę żeby był to mężczyzna. To znaczy miał nieco dziwny, męski strój. Jednak rysy twarzy i głos… A do tego był strasznie delikatny.
- Sugeruje pani, że to kobieta przebrana za mężczyznę?
- Tak sądzę doktorze.
Bez przesady. Alex jest wysoka, szczupła, raczej płaska, ubrana po męsku i ma krótko obcięte włosy. XIX-wieczna dama prędzej wzięłaby ją za młodzieńca o delikatnej urodzie, niż za przebraną kobietę.


Więc, gdy upadłam, a on lub ona – kontynuowała wypowiedź –mnie podniósł, a potem nazwał mnie Dianą. Mówił też coś o tym, że już się widzieliśmy.
- Kiedy? – Zapytał doktor Watson.
- Prawdopodobnie… wczoraj.
- Może ma pani w rodzinie jakąś Dianę i mógł panią z nią pomylić.
- Tak, panie Holmes. Ale Diana ma dopiero dwa latka i jest moją córką. – Mężczyźni popatrzyli się na siebie.
*spogląda z przestrachem na Dzidkę* Czyżby córka Lady Olsen miała za 125 lat stać się szkolną koleżanką naszej boCHaterki?! Crossoveru ze Zmierzchem nie zniesę!


- Cóż pani Olsen. Przyjmę pani sprawę.
- Naprawdę dziękuje panie Homes.
- Nie ma za co, pani Osen.


- O wynagrodzeniu porozmawiamy potem. Do widzenia.
- Do widzenia i jeszcze raz dziękuję. – John Watson odprowadził blondynkę do wyjścia, a Sherlock Holmes pogrążył się w zadumie.
Ok. Nasza boCHaterka straciła przytomność w okolicach Grosvenor Road, po czym ocknęła się, przeszła kawałek i tuż za rogiem wpadła na lady Olsen zdążającą właśnie na Baker Street 221B.
Sorry, ale nie.
*cichy jęk* I pomyśleć, że ja, pisząc opka o Londynie, miałam na biurku rozłożony plan miasta...
Mapy gryzą, a gugielmapy jeszcze plują do tego.


- Więc… Co robimy? – Zapytał doktor, gdy wrócił.
- Pojadę do Mound Falls i rozejrzę się po dworze i okolicy.
- A ja?
- Ty poszukasz człowieka, na którego wpadła Lady Olsen. Bardzo mnie intryguje.
- Ale nie wiemy…
- Mój drogi Watsonie. Szukaj osoby, która ma koło sześciu stóp wzrostu, męskie ubranie, kobiece rysy i za bardzo odstaje od ogółu.


Szukaj w pubach i parkach. Spotkamy się pod wieczór na Baker Street. Mam nadzieję, że przyprowadzisz kogo trzeba.
Ależ oczywiście, znaleźć obcą osobę w XIX-wiecznym Londynie to przecież pikuś absolutny. Jestem przekonany, Homesie, że wręcz stoi na rogu i czeka, aż ją znajdę.



Rozdział III
A miało być tak pięknie"
Błąkała się pomiędzy kolejnymi ulicami Londynu.
Jak się chodzi POMIĘDZY ulicami? Przenikała przez ściany domów?
I przeciekała pomiędzy sztachetami bram.


Była tu już drugi dzień i w żaden sposób nie mogła wrócić do swoich czasów. Spadała z urwisk, wchodziła pod koła powozów, próbowała się nawet topić.
Z jej fartem przeszłabym się do golibrody na Fleet Street zamiast tak kombinować.
Mam wrażenie, że takie metody zaprowadzą ją raczej na cmentarz, a nie do współczesności.
Nieno, dobrze kombinuje; skoro poprzednim razem uderzenie w głowę wyrzuciło ją w przeszłość... Ryzykuje tylko, że znów ją przeniesie bór wie gdzie, na przykład w środek wielkiego pożaru w 1666.


Jednak każda próba kończyła się tak samo: ktoś w ostatnim momencie ją wyciągał i robił awanturę.
Jej szczęście, że nie wzywał policji. W Wielkiej Brytanii aż do 1961 roku samobójstwo było karalne; jeśli przeżyłeś próbę, szedłeś siedzieć.
A nie karali śmiercią?


Alex szła nie zwracając już uwagi na komentarze przechodzących obok, na witryny sklepów, pięknie wykończone budynki, a nawet na deszcz, który przemoczył ją do suchej nitki.
Jak również na burczenie w brzuchu z głodu, nie mogła przecież posługiwać się współczesnymi pieniędzmi.
Gdy burczało zbyt głośno, zamykała oczy i myślała o Anglii.


Westchnęła i weszła do jednego z pubów, z szyldem „Wściekły pies", na końcu krótkiej i obskurnej ulicy. Gdy tylko przestąpiła próg odezwały się szepty, bo przedtem panowało tam totalne milczenie, na które nie zwróciła uwagi. Przecisnęła się obok kilku stolików i usiadła w najciemniejszym i najdalszym zakątku lokalu. Wszystkie pary oczu zwróciły się ku Alex, szepty przerodziły się w głośne rozmowy i w pomieszczeniu znów wrzało jak w ulu. Z torby wyjęła paczkę papierosów i zapalniczkę. Czasami warto jest zostawiać niektóre rzeczy, przydają się. Zapaliła pierwszego i znów zatopiła się w myślach.
Papierosy były chyba wodoodporne, skoro przetrwały deszcz i próby utopienia się. Btw, że też nie przyszło jej do głowy sprzedać coś, choćby właśnie zapalniczkę, by zdobyć pieniądze na jedzenie!
Oglądałam film, w którym bohaterowie robią lont z mokrej koszulki i podpalają go zapalniczką noszoną w spodenkach podczas przymusowej kąpieli w morzu. Może aŁtoreczka tez go oglądała.


Kilka kilometrów dalej, na stacji kolejowej…


- Sherlock? Czy nie lepiej byłoby, gdybym pojechał z Tobą?
Potrzymał za rączkę albo pod łokcie...


- Mój drogi Watsonie. Czyżbyś bał się swego zadania? – Zapytał brązowooki mężczyzna ubrany w czarny płaszcz, tego samego koloru (czyli brązowego?), kanciaste spodnie, białą koszulę i kamizelkę.
Yyyy... “kanciaste spodnie”, znaczy, zaprasowane w kant?


- Cóż… Zawszę mógłbym się do czegoś przydać.
- Watsonie, chodzi mi o jak najszybsze rozwiązanie tej sprawy, więc… O, a oto mój pociąg. Pamiętaj! Szukaj tego mężczyzny…
- Lady Olsen twierdziła, że to kobieta.
- Może być nawet człowiekiem z trąbą, byleby się wyróżniał. – Stwierdził Holmes i siadł do pociągu.
A wtedy Watson poszedł do miasta i przyprowadził Człowieka Słonia.


John Watson odetchnął głębiej i zacisną[ł] palce na lasce.
Limit prawidłowego zapisu czasowników został tym samym wyczerpany.


Już miał udać się powrotem do miasta, gdy szyba wagonu nagle się otworzyła.
- Watsonie!
- Tak, Holmes?
- Pamiętaj, niewiele powyżej sześć stóp wzrostu i niecodzienny wygląd. – Pociąg ruszył i kłęby pary, wydobywające się spod kół, zakryły twarz detektywa.
Pierwsze słyszę, żeby para wydobywała się spod kół wagonu. Chyba że Holmes w ramach ukochanego kamuflażu prowadził parowóz.
John skiną głową a Walenty zamiotą podwórze i odszedł z peronu. Z tego co wnioskował jego przyjaciel człowiek (a nie przyjaciel pies?) był naprawdę wysoki.
Ojtam. Sześć stóp to ok. 183 centymetry. Skoro wszyscy uważają, że nieznajomy jest mężczyzną, ten wzrost nie jest jakoś strasznie powalający, nieprawdaż?
A skoro jesteśmy w świecie filmu z RDJ-em, to Watson wygląda jak Jude Law i też ma 180 cm wzrostu.


Wyższy niż doktor, lecz to nie wzrost go przerażał, a siła, którą prawdopodobnie dysponował nieznajomy. Tylko gdzie takiego szukać?
No, no, wychodzi na to, że prawdziwa z naszej Alex herod-baba.
Btw, skąd właściwie wniosek o niezwykłej sile? O ile pamiętam, Alex po prostu pomogła wstać lady Olsen, nie zarzuciła jej sobie na ramię i pobiegła!


Z przyjemnego stanu półsnu wyrwał ją odgłos przesuwanego niedaleko krzesła. Otworzyła oczy i zobaczyła przed sobą młodego mężczyznę, którego raczej nie nazwałaby przystojnym.
Były to bowiem czasy, gdy prawienie komplementów nieznajomym mężczyznom nie kończyło się dobrze.


- Buba stwierdził, że mu się nie podobasz.
- Nie muszę. – Mruknęła znudzona. Zerknęła na wypalonego papierosa, leżącego w imitacji popielniczki (?), nad którym unosił się jeszcze lekki dymek.
- Buba chce, żebyś opuścił lokal. – Zażądał. Powoli zaczęło ją denerwować to, że ludzie uważali ją za mężczyznę.
A skąd wiesz, że tak uważają? Jesteście w Londynie, rozmawiacie po angielsku, proszę, znajdź mi rodzaj gramatyczny w zdaniu “Buba wants you to leave”!
Może po każdym zdaniu dodają “yo, man” i machają dłońmi, podzwaniając złotymi łańcuszkami.


- Czy to lokal Buby?
- Nie…
- Więc nie musze wychodzić.
- Buba…
- Niech Buba powie mi to prosto w twarz. – Powiedziała na tyle głośno, by usłyszał ją cały pub. Oparła brodę na splecionych dłoniach i spojrzała na chłopaka oczyma, które ciskały pioruny,
odruchowo trzepocząc rzęsami.
Za każdym trzepnięciem wylatywał jeden piorun? To trochę jak popsuta stacja trafo.


Tamten uśmiechną[ł] się tylko krzywo i uciekł. Poczuła na ramieniu żelazny uścisk i spojrzała w bok. Górował nad Alex dwu metrowy,
Dwumetrowy? A nie ileś-tam-stopowy?!
Oj tam, jednolity system metryczny jest dla mięczaków.


przypakowany mężczyzna o groźnym wyrazie twarzy.


- Nie podoba mi się Twoja obecność. – Zawarczał.
Ale z szacunkiem zawarczał, wielką literą.


- Nie musisz się na mnie patrzeć. – Powiedziała wstając i zadzierając głowę do góry by spojrzeć mu w oczy.
- Twarda z ciebie sztuka, a może zmierzymy się na ringu?
- Wiesz z chęcią, ale widzę, że ktoś mnie ubiegł.
- O czym mówisz?
- O przemeblowaniu Twojej paskudnej… - Nie dokończyła, ponieważ poczuła ból w szczęce, odwróciła głowę i rozmasowała policzek.
Epicki, pełen emocji opis zadanego ciosu i tego, co po nim.
Tam ciosu. Po ciosie to ona właśnie by dogorywała pod ścianą, pośród połamanych stołów i krzeseł. Z liścia ją pacnął i tyle.


A miało być tak pięknie.
Po kilku godzinach poszukiwań doktor John Watson poczuł zmęczenie. To jak szukanie igły w stogu siana. Londyn jest ogromnym miastem i ciągle napływają do niego nowe rzesze ludzi.
Dopiero po kilku godzinach do niego dotarło, że pomysł szukania kogoś na ulicach jest z dupy wzięty? Zwłaszcza, że roi się tam od rozmaitych dziwolągów, można spotkać i człowieka-gumę, i babę z brodą...


Zatrzymał się u wlotu niewielkiej uliczki i od niechcenia spojrzał w nią. Na jej końcu dojrzał szyld. Co mi szkodzi. Stwierdził i poszedł w kierunku „Wściekłego psa". Wchodząc, uderzyła go fala gorąca pomieszana z dymem i zapachem alkoholu.
Falo, ależ fala niewychowana, tak się przepychać przy wejściu!
- Bumtralala - odchlapnęła fala.


Przypadkowo wyłapał jęk mężczyzny leżącego w kącie.
- Coś pan zgubił, to pana jęk!
U, jaki duży.


Podszedł do barmana.
- Co mu się stało? – Zapytał wskazując na pobitego.
- Bili się, a raczej Buba próbował uderzyć tamtego.
- Tamtego?
- Tak, dziwny człowiek i szybki. Pojawiał się i znikał. Jak magik.
Eee... że co? Co prawda Alex uprawia ponoć kick-boxing i wrestling (no chyba że jednak chodziło o picie rieslinga), ale pojawianie się i znikanie to chyba jakaś nowa Z Dupy Wzięta Moc Marysujska.
Węszę mieszankę Kevina z Sin City z Ciri z Wiedźmina.


- Czy może mi pan go opisać? – Barman spojrzał przerażony na doktora.
- Jest pan z policji?
- Nie po prostu szukam mężczyzny.
Łał.
Odważne wyznanie, Watsonie, jak na czasy, w których homoseksualizm był karany więzieniem.
Pianista w kącie co prawda zagrał niepokojący akord na klawiszach, ale niezrozumienie nadal wiało ze wszystkich kątów baru.


Wysoki, dziwnie ubrany… Miał kobiece rysy twarzy.
- A tego. – Mrukną[ł] barman. – Poszedł na górę. – Wskazał na schody.
Ooo, pięterko ^^
Doktor podziękował i udał się we wskazanym kierunku. Schody wiodły tylko do jednego pokoju.
I co, panienki lekkich obyczajów ustalały sobie co rano grafik, która kiedy z niego korzysta?


Mężczyzna zatrzymał się przed drzwiami, zapukał i wszedł. Naprzeciw niego siedziała osoba o czarnych włosach przewiązanych chustką i zielonych, hipnotyzujących oczach.
- Harry Potter?!
Applejack nie pasuje, jest BLĄDI!!!
Ale oczy ma iście hipnotajzing.


- Czego? – Warknęła. John stwierdził, że gdyby można było zabić wzrokiem, on na pewno leżałby już martwy.
- Nazywam się John Watson i przysyła mnie mój przyjaciel Sherlock Holmes w związku ze sprawą…
- Jasne. – Prychnęła. – A ja jestem Królową Wiktorią.
- Cóż, to możliwe, jednak Królowa jest kobietą i…
Cóż, to możliwe, że gdyby królowa była mężczyzną, to szlajałaby się po jakichś śmierdzących zakamarkach miasta w kraciastej koszuli i oberwanych spodniach na szelkach. Ale królowa jest kobietą, więc się nie szlaja, więc nie jesteś królową, CBDU.


- Do jasnej anielki! Czy ja wyglądam na faceta? No bez przesady. – Zdenerwowała się.
Jeśli jedna osoba powie ci, że jesteś facetem, możesz to zignorować. Ale jeśli powtórzą to trzy - sprawdź, czy nie wyrósł ci penis.
- Poka cycky!


- No… Eee, a nie jesteś?
- Nie. Jestem kobietą, nazywam się Alex, a to, że noszę ubrania mojego brata, nie znaczy, że jestem FACETEM!
- To zmienia postać rzeczy. – Stwierdził doktor. - Powinnaś trafić do aresztu za wywoływanie publicznego zgorszenia; twoje szczęście, że Sherlock się zainteresował i kazał mi cię przyprowadzić.



- Więc? Kim pan, do różowego mowhawka Jareda, jest?
To się po polsku nazywa “irokez”.


- Jak już mówiłem nazywam się doktor John Watson i…
- Przestań mi wciskać kit. Przecież ty nie istniejesz. – Ponownie przerwała doktorowi.
- Moim zdaniem czuję się całkiem dobrze i nie wiem co mają z tym wspólnego pszczoły.
- Pszczoły?
- Kit. Oraz Indianie.
- Indianie?
- Mohawk.



- Ah… Zapomniałam. Brak znajomości slangu.
- Slangu?
Slangu, śmangu. Akurat wyrażenie “wciskać kit” jest dość stare, czy funkcjonowało już pod koniec XIX wieku - trudno powiedzieć, ale w każdym razie nie jest to taki najnowszy cool slangowy wynalazek, jakby się zdawało. Po drugie, kit nie musi być pszczeli, może chodziło o ten do okien? A po trzecie, wyrażenie ma kilka angielskich odpowiedników i w żadnym nie ma mowy o kicie, czy to w sensie masy uszczelniającej, czy propolisu.


A w ogóle, zdecyduj się, bohaterko, po jakiemu mówisz.
There was me, that is Alex, and my three droogs, that is Pete, Georgie, and Dim, and we sat in the Korova Milkbar trying to make up our rassoodocks what to do with the evening.


- O Boże. Dobra, słuchaj Watson, czy jak ci tam, nie było rozmowy. – Powiedziała i chciała wyjść, lecz doktor złapał ja za rękę. – Co?
- Idziesz ze mną.
- Niby dlaczego?
- Chodzi o sprawę Lady Olsen. – Alex spojrzała na niego zdziwiona.
- Znam Olsenkę… Ale to nie ta, o której pan myśli.
Myśli pan o Ashley, prawda? No właśnie, a ja znam Mary-Kate.
Ja tam znam cały gang.




Rozdział IV
Z wizytą na Baker Street"
Weszli do przestronnego, lecz zawalonego różnymi gratami pomieszczenia. Alex rozejrzała się dokładnie. Nie wyglądało to tak, jak w muzeum, które odwiedziła z Dianą. Tam był większy porządek.
No co za rozczar, doprawdy.
Panna pedantka, pewnie gościom każe buty zdejmować.
Podaje im filcowe kapcie.


Potknęła się o skrawek dywanu i zaklęła szpetnie pod nosem. Podnosząc głowę zobaczyła przed sobą mężczyznę, może koło trzydziestopięcioletniego (pobożne życzenia, hehe), o brązowych oczach i czarnych potarganych włosach, a jego ubiór też pozostawiał wiele do życzenia.
Nie żeby oceniał to ktoś, kto jest ubrany w wyciągnięty T-shirt i poszarpane spodnie, w dodatku po dwóch dniach włóczenia się ulicami Londynu, paru próbach utopienia i spaniu bór wie gdzie.


Przypominał on Alex trochę RDJ*. Dopiero po chwili uświadomiła sobie, że stoi przed najwybitniejszym detektywem wszech-czasów – Sherlockiem Holmesem.
A poznała to po podobieństwie do RDJ-a, to elementarne.
Ciekawe,  czy poznałaby go, gdyby wyglądał jak... Holmes:




Zdusiła w sobie chęć rzucenia się mu na szyję
(ja tam bym nie zduszała... - rozmarzyła się Szpro)


i z kamiennym wyrazem twarzy ponownie rozejrzała się po pokoju.
- Widzę Watsonie, że przyprowadziłeś naszego przyjaciela…
- Holmes to Alex i…
- Jesteś naprawdę wysoki.
Holmesie, ty naprawdę masz jakieś kompleksy na tym punkcie.
Zupełnie niezrozumiałe, zważywszy jego własny wzrost.
No, RDJ ma 176 cm, do takiej Alex musiałby trochę głowę zadzierać.


– Powiedział Sherlock podchodząc do Alex, tłumiącej złość, która niestety ponownie znalazła swoje ujście, a detektyw wylądował na podłodze.
- O tym chciałem Ci powiedzieć, Holmes. – Mrukną[ł] doktor pomagając podnieść się przyjacielowi. – Alex to kobieta.
Na liściość borską, aŁtorko, czy ty się w ogóle uczyłaś kiedyś angielskiego? Przypuszczam, że nie, bo wymyśliłabyś jakiś inny sposób na podkreślanie, że ludzie uważają Alex za mężczyznę! Niechby chociaż dodawali do wypowiedzi “chłopcze”, czy coś!


- O silnym prawym sierpowym. – Zawarczała brunetka.
I równie powalającej bucerze.


[Alex wyjaśnia, dlaczego nazwała lady Olsen Dianą oraz przyznaje się, że nie pochodzi z tego wieku - co nie wywołuje najmniejszego zdziwienia u Sherlocka i Watsona, którzy jedynie każą jej opowiedzieć wszystko od początku.]


- Nazywam się Alexandra Velázquez.
- Twoim przodkiem był Diego Velázquez?
Oczywiście, przecież nikt inny na całym świecie nie może nosić tego nazwiska.


- Nie, nie sądzę. Mam dziewiętnaście lat.
Gdybym miała sześćdziesiąt siedem, to rzeczywiście Diego mógłby wchodzić w grę.


To znaczy, kończyłabym dziewiętnaście 30 listopada 2011 roku. 24 listopada wybrałam się na spotkanie z przyjaciółką – Dianą Olsen. Spotkanie przebiegało normalnie, pogadałyśmy, pośmiałyśmy się i wyszłam.
Mujborze, całkiem jak zeznania świadków w “Sędzi Annie Marii Wesołowskiej”.


Nie chciałam jej przeszkadzać. Uczyła się biologii, co przychodziło jej bardzo opornie. Zawsze wolała chemię i złościła się, gdy ktoś pytał czy pójdzie do szkoły medycznej…
- Kobiety - lekarzami? – Zdziwił się Watson.
No może bez przesady. Pierwsza szkoła medyczna dla kobiet powstała w Londynie w 1874 roku, wcześniej były już szkoły pielęgniarstwa Florence Nightingale. Pewnie, że kiedy toczy się akcja opka, nadal była to rzadkość, ale nie wierzę, że oczytany, inteligentny, ciekawy świata i mieszkający z Holmesem Watson nie miał o tym pojęcia.


- Mówimy o czasach odległych o 125 lat doktorze. – Wyjaśniła Alex. – Kobiety mają takie same prawa jak mężczyźni. Panuje równouprawnienie i nie ma niewolnictwa. Szkoła jest obowiązkowa dla wszystkich bez względu na status materialny.
No to jest niewolnictwo... ;)


W szkołach uczymy się rzeczy podstawowych, takich jak matematyka czy angielski oraz dodatkowych, które później umożliwią wybór studiów i pracy. Dzieci mają obowiązek szkolny od 5. roku życia, który trwa do 16. roku życia, chociaż niektórzy pozostają, tak jak ja, do 19.
- Zajebista jestem, prawda?!


- Niesamowite. – Stwierdził Holmes. – Mów dalej.
A ten wykład o systemie szkolnictwa był potrzebny, bo...?
W ramach błyśnięcia zajebiozą.


- Wracając do tematu. Wychodząc stwierdziłam, że nie chce mi się wracać do domu, dlatego poszłam w kierunku Tamizy. Chciałam posiedzieć trochę w moim ulubionym miejscu, ale po drodze dopadły mnie psy, więc zaczęłam uciekać. Nie zobaczyłam skarpy przed sobą i spadłam. Uderzając dodatkowo głową o kamienie. – Mruknęła odwiązując bandanę. – I tak znalazłam się tu. Przynajmniej tak przypuszczam.
Sherlock i Watson spojrzeli po sobie - no tak, walnęła się w głowę i straciła rozum, zagadka rozwiązana, nuuudy.


- Paskudne rozcięcie. – Powiedział doktor oglądając obrażenie
- A reszta? Rozcięta warga, siniaki, obtarte skórki na kostkach u ręki? – Spytał Holmes.
Jak to, Holmesie, nie potrafisz tego wydedukować?


- Można powiedzieć, że wpadłam na latarnię uliczną.
- Która miała pięści?
- To był bardzo agresywny słup. – Syknęła, gdy Watson przemył czymś jej ranę. – Gdy się tu znalazłam, najpierw myślałam, że po prostu mi się to śni. – Zawiązała chustkę ponownie na głowie. – Ale jak widać, to nie sen, a niech mi pan uwierzy próbowałam wszystkiego żeby się obudzić… - W tej chwili w pokoju rozległa się muzyczka. Alex znała ją, był to odgłos lądującej T.A.R.D.I.S, wehikułu czasu z serialu Doctor Who, którego nałogowo oglądała.
Ha, przybyła odsiecz!
Jeśli mogę coś doradzić...


- A to co za dźwięk?
- Przepraszam to mój telefon. Eeeeeee... Co?! Muszę odebrać… Halo? Diana? Mów głośniej bo coś przerywa. Na Baker Street, tak wiem, że dziś niedziela. Nie, nie… Zaraz poczekaj złapię zasięg.
AAAAAA!!!
Ten sam idiotyzm popełniła Chmielewska w “Przeklętej barierze”... Otóż nie, moja droga, nie złapiesz zasięgu, gdyż zgadnij, czego nie ma w Londynie roku 1887, ani jednej sztuki? No właśnie, żadnej stacji bazowej, żadnej anteny!
Nie mówiąc już o tym, że u Diany jest sto dwadzieścia pięć lat później.
A może całe to opko to kryptoreklama którejś z sieci komórkowych? Że niby działa poprzez przestrzeń i czas?


– Alex przeszła się po pokoju, ciągle pytając czy Diana ją słyszy. W końcu stanęła koło otworzonego okna. – A teraz? To dobrze… Nie! W 1887. Nie, nie zwariowałam. Nie musisz dzwonić do wariatkowa! Nie to… Boże, daj mi dokończyć! Tak, to chodź tu! Najlepiej walnij się tym pustym łbem w ścianę… Nie, to nie była T.A.R.D.I.S. Ej…
Co to jest Tardisej?
Rzeka w Rosji, dopływ Jeniseju.


Czekaj coś przeryw… Di? Diana? No choroba… - Mruknęła patrząc na wyświetlacz. – Padła bateria!
- Co to było? – Zapytał detektyw.
- To mój telefon, ale żadnego pożytku już z niego nie będzie.
- Telefon taki mały? I tak dziwnie wygląda? Gdzie tubka do mówienia?
- Komórkowy… - wyjaśniła. Holmes rozjaśnił się. No oczywiście, teraz wszystko rozumie!... oh wait.
Ciekawe, jak to powiedziała po angielsku: cell phone czy mobile phone? Bo jeśli to drugie, to jeszcze da się obronić teza, że Holmes zrozumiał ideę.
Słownik powiada, że “cell phone” to po amerykańsku, więc jest szansa, że powiedziała “mobile”.


Może pan sobie obejrzeć. – Podała rzecz Sherlockowi, który dokładnie obadał rzecz, którą Alex nazywała telefonem i podał tę rzecz Watsonowi, równie zdziwionemu jak on.
- Przyszłość. Co jeszcze nas czeka?
- Dwie wojny, to znaczy trzy… Choroba, nie mogę ubiegać zdarzeń.
Nie ubiegasz. Najwyżej ujawniasz.
Jakie trzy wojny?
Może liczy wojnę burską. Albo tę o Falklandy.


- Powiedzmy, że Ci wierzymy… - Zaczął Holmes.
I z wrażenia mówimy do ciebie wielką literą.


[Sherlock i Watson biorą za dobrą monetę jej wyjaśnienia i proponują jej nocleg (na sofie pod kocem), bo to “nie pora na wałęsanie się po ulicy dla tak młodej dziewczyny”. IMHO, dwóch wiktoriańskich dżentelmenów nie powinno też proponować młodej dziewczynie noclegu u siebie, ale co ja tam wiem]
Żeby chociaż zaprowadzili ją do mieszkania pani Hudson...


*RDJ: Rzecz dzieje się w realiach filmowych, więc to oczywiste, że Sherlock będzie przypominał Roberta Downey Jr.
No coś takiego...
Bo żadnego innego filmu o Sherlocku wcześniej nie było. Basil Rathbone płacze w kątku.


Z kamieniczki przy Baker Street 221 b pozdrawiają: Kura strzelająca do tapet, Dzidka grająca na skrzypcach i Szprota spisująca pamiętniki,
a Maskotek robi doświadczenia z palnikiem Bunsena.

20 komentarzy:

Anonimowy pisze...

Dźwięk lądującej Tardis jest IMO miły dla duszy, ale nie dla ucha. W życiu nie ustawiłabym tego sobie na dzwonek. Dlatego mam po prostu muzyczkę z openingu^^

Musze przyznać, że najlepiej czyta mi się takie analizy. Czegoś, co nie jest aż tak beznadziejne, żeby płakać z zażenowania. No i zawsze mam nadzieję, że ałtorka weźmie sobie którąś z rad (a może wszystkie?) do serca.

alvik

Anonimowy pisze...

Mapy gryzą, a gugielmapy jeszcze plują do tego to m się najbardziej podoba! I uwaga o Chmielewskiej.

Fajna się pogoda na Pyrkon szykuje...

Chomik

CraftyKhajitt pisze...

Jak hipnotyzujące, zielone oczy i czarne włosy, to jak nic Król Sombra! http://mlp.wikia.com/wiki/King_Sombra/Gallery?file=Sombra_full_body_view_flashback_on_balcony_S3E1.png

Również uważam, że uznaliby ją za młodego chłopaka, a nie 'kobietę przebraną za mężczynę'... i te rodzaje gramatyczne, grr! Żeby to francuski był, to tam się czasem różni. Ale ANGIELSKI?! Pamiętam, jaka uradowana byłam, że tam tego nie ma, bo prościej! I to w czasach, kiedy przedszkolaki się uczą angielskiego! NIE WIEDZIEĆ?!

Anonimowy pisze...

A Jared Leto znalazł się tam, bo...? http://i371.photobucket.com/albums/oo157/xxbritbrit96xx/zsertgfgt.jpg#jared%20leto%20mohawk

Anonimowy pisze...

Opowiadanie faktycznie ma potencjał. Pomijając wpadki z angielski, bohaterka przynajmniej nie jest irytująca jak na osobę podróżującą w czasie. Anda z "Godziny..." zachowywała się zdecydowanie bardziej kretyńsko i w połowie książki miałam ochotę palnąć ją w łeb, bo koń by już zapamiętał, że znajduje się w innych czasach.
Sin

CraftyKhajitt pisze...

Jeszcze raz ja, nabiję wam komciuszków. Na widok tego błędu mam ochotę krzyczeć...

(bierze głęboki oddech)

Applejack pisze się przez PP, nie P... tak sobie myślę... że może chciałybyście to poprawić... jeśli to nie sprawi problemu... ale jeśli nie chcecie... to w sumie może zostać... to nic takiego...

Anonimowy pisze...

Pozdrawiam alvik, z którą się zgadzam bardzo bardzo :D

cudownie się czytało. będzie więcej jak widzę, więc już zacieram łapki ^^

pozdrowienia i kudosy dla Ekipy

C.

kura z biura pisze...

@CraftyKhajitt: poprawione.
(tak w sumie myślałam, że może to są dwa p, ale stwierdziłam, że nie oglądam, to co się będę wymądrzać)

CraftyKhajitt pisze...

@kura z biura: O! To Dzidka i/lub Szprota ogląda? (no i w linku jest poprawnie, przez dwa P - też jakaś sugestia...)

Piafka pisze...

@Sin: Yay, nie jestem sama! Ciężko się przez to czytało "Godzinę pąsowej róży", oj, ciężko.

I to przekonanie, że telefony się nie wieszają, a żeby złapać zasięg, wystarczy podejść do okna... Ech...

Czekam na część drugą analizy. Pierwszą czytało mi się za dobrze, bo za szybko. :)

Szprota pisze...

@CraftyKhajitt: dzięki za poprawienie. Applejack wstawiłam ja.

Nie, nie oglądam, ale lubię memy z mlp, więc czasem ich używam.

Anonimowy pisze...

> Zszokowana osunęła się po ścianie i usiadła na chodniku, opierając się plecami o zimny mur.

A przechodnie rzucali drobne monety. I już wiemy, jak przeżyła tych kilka dni. Z jałmużny.

Zaraz, ale za żebraninę i włóczęgostwo wsadzano do aresztu.

kajaanna

Anonimowy pisze...

Ech, rany. Jak ja nie lubię tych drażliwych księżniczek, co za zwykłą pomyłkę zaraz obrzucają obcych ludzi mięsem albo lecą z pięściami. Ani Sherlock, ani Watson przecież nie chcą obrażać tej całej Alex, ludzie z XIX wieku naprawdę nie podejrzewaliby, że człowiek o takim wyglądzie może okazać się babką (a skoro Alex czytała książki albo chociaż oglądała filmy o tamtych czasach, to powinna wiedzieć).

A Anda z "Godziny pąsowej róży" to jest jednak dość skrajny przykład. W wiele kłopotów pakowała się nie tyle przez nieznajomość realiów, ile przez ośli upór, żeby za wszelką cenę konsekwentnie zachowywać się jak dwudziestowieczna nastolatka, w dodatku lekko rozwydrzona. Chyba nawet średnio inteligentny szympans załapałby już po jednym dniu, że w tym świecie, gdzie do własnej matki mówi się "pani matko", nie należy zwracać się do przyjaciela rodziny per "kochany staruszku". Małgośka z "Małgośka kontra Małgośka" miała więcej rozsądku.

"Szkoła jest obowiązkowa dla wszystkich bez względu na status materialny."

Za czasów Holmesa też była. Education Act z 1880 r. wprowadził w Wielkiej Brytanii obowiązek nauki od piątego do dziesiątego roku życia.

"i nie ma niewolnictwa"

Że tak zacytuję drugiego idola Alex: "Taak? A jak myślisz, kto uszył Twoje ubrania?". A oficjalnie to za czasów Holmesa niewolnictwa też nie było - zniósł je Slavery Abolition Act z 1833 roku.

" A ten wykład o systemie szkolnictwa był potrzebny, bo...?
W ramach błyśnięcia zajebiozą."

No i, jak widać, nie dała rady. Obowiązek nauki i brak niewolnictwa to dla Holmesa rzeczy dobrze znane, trzeba było wspomnieć coś o lądowaniu na księżycu.

"Na liściość borską"

+100 punktów dla Kury. Dla Szproty respekt na dzielni za znanie całego gangu Olsena.

Niofomune pisze...

Przez was naszła mnie gwałtowna ochota, żeby obejrzeć sobie porządnego, starego Holmesa, gdzie Sherlock ma fajkę, więcej niż trzydzieści lat i nie zachowuje się jak attention whore. Chociaż co do samej idei, to podzielam zdanie komendanta Vimesa.

mysza pisze...

Lubię zielone świnie i Wasze analizy.

Anonimowy pisze...

Świetna analiza.

Zapraszam na mega śmieszne opowiadanie:
http://silly-kids-in-action.blogspot.com/

Anonimowy pisze...

Pomysł opka jest nawet interesujący, a w porównaniu z innymi opkami,to prawie,prawie normalne opowiadanie;-) (choć nie ma się co za bardzo podniecać,bo jak wiemy:"prawie robi wielką różnicę"). Dodatkowy plus za Sherlocka i próby (jakiekolwiek) oddania realiów epoki. Oby takich więcej na przyszłość, bo wreszcie nie dostaję oczopląsu i nie mam tego strasznego wrażenia,że mimo pozorów, nie znam języka w jakim zostało stworzone opko,które czytam ;-)
Natomiast do jednego się czepnę.Zdanie:"Zgraja siedziała jej na karku i tylko szybkość
Alex stała im na przeszkodzie do rzucenia się na nią." nie jest poprawne stylistycznie (i to kilkakrotnie) i dlatego mnie też łzawią od niego oczy ;-(

Anonimowy pisze...

"Yyyy... “kanciaste spodnie”, znaczy, zaprasowane w kant?"

Pożyczone od SpongeBoba, drogi Watsonie.

we found a love pisze...

Tak dotarłam tu w Nowy Rok, to załączę swoje komentarze obok życzeń dla ekipy ;)

Po pierwsze: w kwestii nocowania damy u kawalera - SERIO? Serio? W wiktoriańskiej Anglii, gdzie damom nie wypadało samotnie przyjść do domu nieżonatego mężczyzny?! O.o Taka Laura Lyons w "Psie Baskerville'ów", obawiając się kompromitacji, bała się przyjść publicznie i i otwarcie do sir Charlesa Baskerville'a (on był wdowcem, a ona była niezamężna, więc skandal byłby na całe Devonshire - co tam, że to była prowincja), a Sherlock i Watson (nomen omen kawalerowie) pozwalają Alex zanocować u siebie ot tak?! I nawet nie odprowadzają jej do mieszkania pani Hudson, nic...?! O tempora, o mores! (Inna sprawa, że mieszkanie na Baker Street nie było za duże - o ile pamiętam ze "Znaku czterech", były to chyba tylko salon i dwa pokoje (?), więc tak czy tak mogliby zaoferować młodej damie sen w salonie, li i jedynie xD) Punkt dla analizatorów za wyłapanie sprawy z Chelsea Bridge ;)
Po drugie: ten fragment poniżej.
"- Przepraszam. Najmocniej przepraszam. Zamyś… - Spojrzała na kobietę i urwała. – Diana? – Zapytała po chwili. Blondynka w kremowej sukni spojrzała na nią wyniośle.
- Nie wiem kim jest Diana. Musiał mnie pan z kimś pomylić. Jestem Lady Juliette Olsen."
Alex raczej w tych ciuchach wygląda na obszarpanego młodzieńca z Whitechapel, może ewentualnie z Aldgate, ale na pewno nie na gentlemana, więc po kiego czorta szanowna dama zowie go "panem"? XD I...no, akurat lordom i damom zdarzało się chodzić pieszo, ale raczej preferowano dorożki bądź powozy...Zresztą wydaje mi się, że tytuł lorda czy lady brało się chyba od nazwy posiadłości (proszę o łaskawą korektę, jeśli się mylę).
Sama rozmowa z lady Olsen i dedukcja detektywa jeszcze są do przełknięcia - mniej więcej zachowano stylistykę z książek, chociaż...nie wiem, po czym wydedukowałby te sześć stóp wzrostu...i wyobrażam sobie, że raczej spytałby o to, czy sir Olsen miał wrogów, czy ktoś mu groził, cokolwiek xD
Po trzecie: sprawa z telefonem. Zgadzam się, telefony już były w Londynie, ale...te w wersji Alexandra Grahama Bella chyba jeszcze były rzadkie w 1887? O wiele powszechniejszy był telegraf, Conan Doyle wspomina też o tzw. biurach posłańców (wchodziło się tam i prosiło pracownika o wezwanie jednego z zatrudnionych tam chłopców na posyłki, po czym oddawało się list i przekazywało wiadomości - np. biuro Wilsona w "Psie Baskerville'ów", gdzie Holmes przychodzi, by szukać wyciętej strony z "Timesa")
No, ale to jest film z RDJ-em, czyli o czym ja mówię...Ale sam pomysł ciekawy.
Szanownym Analizatorom życzę obfitego w materiał i pogodne chwile oraz rozczulające opka Nowego Roku!

Unknown pisze...

Zgadzam się z przedmówczynią/przedmówcą.

~CzarnyKot