czwartek, 10 grudnia 2015

303. Ona dobra, on silny, lecz ślub był tylko cywilny, czyli amba pyziacza szaleje (Tygrys i Róża, cz. 2/2)

Drodzy czytelnicy!
Na początku będzie małe wyjaśnienie, ponieważ fakt, że zabrałyśmy się za “Tygrysa i Różę”, część “starej” Jeżycjady, wzbudził pewne wątpliwości. Niewątpliwie, jest to książka o wiele lepiej napisana niż “McDusia” czy “Język Trolli”, ma świetną postać Laury i spójną, interesującą akcję. Niemniej, właśnie w tej części po raz pierwszy aż tak wyraźnie widać rozziew pomiędzy deklarowanymi cechami bohaterów pozytywnych a ich rzeczywistym zachowaniem. Prawdę mówiąc, większość dorosłych postaci zachowuje się tutaj w sposób zupełnie dla nas niezrozumiały, a kwintesencją tego jest… ale nie uprzedzajmy faktów.
Zapraszamy więc do indżojenia dalszych przygód małej Laury w wielkim świecie!

Analizują: Kura i Dzidka

14.
Laura wdarła się do mieszkania, zatrzasnęła za sobą drzwi i oparła się o nie plecami. I dopiero teraz spojrzała na ciotkę Almę Pyziak, siostrę tatusia.
Stała, zdumiona, i wpatrywała się w Laurę okrągłymi oczami. Nic dziwnego, że była taka oszołomiona - przecież ją Laura prawie wepchnęła do wnętrza. Wyglądała zupełnie inaczej, niż ją sobie Laura wyobrażała. Zupełnie!
Jakaś taka... skromna. Łagodna. Szara. Niewysoka, uczesana dość niedbale - popielate włosy z krzywym przedziałkiem, w dwóch skrzydłach spadające po bokach bladawej twarzy. Oczy zielonkawe, z pomalowanymi na czarno rzęsami. Niepewny uśmiech.
- To ja - powiedziała Laura. - To ja, ciociu. Córka Janusza Pyziaka. Laura.


Ciotka wydaje się kompletnie zaskoczona, ale przede wszystkim, zanim przejdą do jakichś wyjaśnień, chce, żeby Laura się ogrzała, bo jest kompletnie przemoczona. Laura bierze gorący prysznic, potem dostaje aspirynę i zupę pomidorową, ale kiedy już-już mają zacząć rozmowę, przychodzi kolejny gość - informatyk do zawirusowanego komputera i ciotka skupia się całkowicie na nim, bo “ma akurat do wykonania niesłychanie pilną pracę zleconą przez kogoś, kto nie daruje spóźnienia”. Naprawa przedłuża się, a Laura zasypia na kanapie.


15.
Dochodzi północ. Do Robrojka dzwoni na komórkę jego córka i w trakcie rozmowy mimochodem rzuca wzmiankę, że “u Borejków chorowała też Natalia”, z której to wzmianki Robert po raz pierwszy(!) dowiaduje się, że Natalia nadal mieszka z rodzicami. Zaczyna wspominać…


Nie widział jej od roku.
Nie dzwonił do Borejków, a kiedy był w Poznaniu - nie wpadał do nich. Nie mógł się na to zdobyć od czasu tych feralnych Walentynek. Odchorował je i, szczerze mówiąc, do dziś aż się skręcał na samo wspomnienie tego, co zaszło. Przyszedł wtedy z kwiatami, żeby powitać Natalię po powrocie z Cypru. Postanowił święcie, że już nie będzie nieśmiałym gamoniem, że zbierze się na odwagę i poprosi ją o rozmowę sam na sam. Wyzna jej wreszcie to, co czuje. Zapyta o jej uczucia. I w końcu oficjalnie poprosi ją o rękę. Tak, jak należy. Właśnie tak postanowił.
Hmmm… mam wrażenie, że MM za dużo się naczytała Jane Austen i stąd ta jej skłonność do turboromansów, natychmiastowych oświadczyn i zaręczyn… Robrojek wobec Natalii zachowuje się trochę jak pułkownik Brandon wobec Marianny Dashwood.

A tymczasem w odległej Galaktyce, gdzie nie sięgają wpływy musieroversum…

- Natalio! Czy wyjdziesz za mnie? - wyszeptał Robert i wyciągnął przed siebie obronnym gestem bukiet bladofioletowych astrów, a wąsy zjeżyły mu się od emocji.
- Och, Robercie, ja… - zacukała się Natalia, mrugając ze zdumienia. - Ja… no wiesz… właściwie tak naprawdę to znamy się bardzo krótko… no i oczywiście miło się z tobą rozmawiało i bardzo cię lubię, ale… - Niecierpliwym gestem odgoniła polatujące jej nad głową małe, złośliwe demonki, syczące do ucha “Łap go! Taka okazja się nie powtórzy! Masz już dwadzieścia siedem lat, kto cię zechce?! Łap go, bo nigdy nie wyjdziesz za mąż i nie będziesz mieć dzidziusia!!!”. (Kątem oka zauważyła, że jeden z demonków miał krzywo przyciętą blond czuprynę i spraną koszulę w kratę, a drugi - siwy koczek i kostiumik z piki.)
- Natalio! - wyjęczał Robert patrząc na nią oczami pieska, co wypadł z sań. - Ja… kochałem cię od pierwszej chwili! Pamiętasz, jak siedzieliśmy, rozmawiając o baśniach? Już wtedy chciałem ci wyznać…
- Ale nie wyznałeś - przerwała mu Natalia. - A potem wyjechałam na rok, a ty nie odezwałeś się nawet słówkiem, żadnego telefonu, maila, nic. Skąd miałam wiedzieć, że nadal ci zależy…? A teraz zjawiasz się znienacka i chcesz, żebym od razu, z marszu wyszła za ciebie? Naprawdę uważasz, że jedna rozmowa o baśniach wystarczy, żeby poznać się nawzajem w stopniu wystarczającym do małżeństwa?
Wąsy Roberta oklapły. Bukiet astrów wypadł mu z rąk i tragicznie rozsypał się po podłodze, a siwe, dobre oczy zaczęły ronić łzy jak grochy.
- Nie chcesz mnie więc - wyrzekł z godnością, a brzemię kolejnych dwudziestu lat osiadło mu na barkach stutonowym ciężarem. - Dobrze. Odejdę więc, a ty żyj i bądź szczęśliwa, tylko wspomnij czasem na mnie, gdy spocznę już w mogile…
Gdy Robert oddalał się po gumnie, recytując pomniejszych poetów romantycznych, Natalia w pierwszej chwili odczuła wyrzuty sumienia. Już chciała zerwać się, lecieć za nim, wołając “Przepraszam! Wróć! Wyjdę za ciebie!”, lecz otrząsnęła się, jak zbudzona z jakiegoś dziwnego snu. “Na litość boską” - pomyślała - “nie jestem odpowiedzialna ani za czyjeś kompleksy, ani za cudze wyobrażenie o mnie…”

Nieraz miał sobie za złe swoją powściągliwość, wyrzucał sobie, że zbyt trudno mu przejawiać uczucia, że zawsze go hamuje ta niewytłumaczona obawa przed odsłonięciem serca.
Ale tamtego wieczoru mógł sobie tylko pogratulować swojej powściągliwości. Ustrzegł się przed śmiesznością, przed żałosną kompromitacją. Przede wszystkim - trafił na imieniny i rodzinny zjazd. Nie było mowy o tym, by porozmawiać z Natalią, zresztą - unikała jakoś jego wzroku. Zaraz potem wpadł Filip Bratek, z całą bezceremonialnością zasypał Natalię pocałunkami i porwał ją po prostu z rodzinnego domu, nie zwracając się ani słowem do jej rodziców!
A powinien? Heloł, mówimy o dwojgu dorosłych ludziach, czy córka dobrze po dwudziestym piątym roku życia nadal potrzebuje pozwolenia mamusi, żeby pójść na randkę?

W kilka dni później Robert spotkał ją przypadkiem na ulicy, a ona mu oznajmiła, że wychodzi za Filipa. Mówiono, że ślub ma się odbyć przed Wielkanocą i że Natalia przeprowadzi się do Filipa na poddasze.
No, to dlaczego mieszka teraz z rodziną, jak zawsze?
Ha, i już wiem, dlaczego Natalia nie wyprowadziła się do jakiegoś osobnego mieszkania, zakupionego czy wynajętego za pieniądze z Cypru: bo w ten sposób Robrojek nigdy by się nie dowiedział, że jednak nie wyszła za mąż!


Nie miał kogo o to zapytać. Swoje uczucia do Natalii skrywał tak głęboko, że - jak się okazało - nawet ona sama nie miała o nich pojęcia. Gamoń! Gdyby choć trochę się domyślała... Nie. Nie ma powodu do złudzeń: niewiele by się zmieniło. Dobrze, że milczał. Przecież nie jest typem amanta. Nauczony doświadczeniem powinien wiedzieć, gdzie jego miejsce. Właściwie - zawsze był tym, kogo się pomija, kto dostał na życie bilet drugiej klasy - kogoś takiego nie bierze się pod uwagę lub po prostu nie dostrzega. Do czasu, kiedy zepsuje się odkurzacz.
No sorki, odrzuciła go pierwsza wielka miłość, ale przecież zaraz potem ożenił się z młodą, śliczną flecistką, więc KTOŚ jednak wziął go pod uwagę i dostrzegł, nieprawdaż? Te rozważania, jak to “dostał bilet drugiej klasy” i otrzymuje od życia tylko to, co gorsze, wydają mi się jakieś takie uwłaczające wobec jego żony i córki.
I ożenił się z flecistką, po tym jak dostał kosza od Anieli… z braku laku dobry i opłatek? To też mi się trochę nie podoba.
No i zauważ, młoda, śliczna flecistka też zapewne mogła przebierać w facetach, nie musiała łapać pierwszego, który się napatoczył, bo łojzicku, co to będzie, zostanę starą panną!


Wiedząc o tym wszystkim, Robert nigdy by się nie ośmielił pomyśleć o Natalii Borejko inaczej, jak o siostrze przyjaciółki młodości, jak o córce człowieka szanowanego i mądrego. Ale ujrzał ją po latach, znienacka, nie poznał, i po prostu zakochał się od pierwszego spojrzenia. I wmówił sobie w końcu, że i ona czuje coś do niego.
A tego to, prawdę mówiąc, nie rozumiem już w ogóle. Co ma do tego bycie "córką człowieka szanowanego i mądrego"? Rodzice Robrojka byli nieszanowani i głupi?! To brzmi tak, jakby pastuszek usprawiedliwiał się, że zakochał się w królewnie; przepaść społeczna, mezalians i skandal. Czyżby już wtedy prababcia z Kiejdan groźnie pobrzękiwała srebrną, rodową cukiernicą nad prostym drukarzem?!

Kiedyś schroniła się u niego podczas deszczu. Jedli chleb i słuchali muzyki. Siedzieli przy kuchennym stole i dobrze było wyobrażać sobie, że Natalia jest jego żoną i że oto właśnie powoli mija jeden z tysięcy wspólnych wieczorów. A jeszcze kiedyś spędzili popołudnie w jej domu, siedząc po prostu obok siebie i rozmawiając o baśniach. Były to dwie najbardziej romantyczne godziny w jego życiu. Gdybyż tylko nie wróciła hurmem, w parominutowych odstępach, cała jej liczna rodzina! - był już przecież taki moment, kiedy siedzieli bardzo blisko siebie, trzymając się za ręce. Robert już - już miał ją pocałować, kiedy jako pierwszy pojawił się pan Borejko, który wracał z jakiegoś zebrania, i - nie mając pojęcia, w co wkroczył - usiadł obok, i rozpoczął długą opowieść o jakimś docencie.
Docencie, docencie,
Wkroczyłeś w złym bardzo momencie!
Docencie, kostuchy pociotku,
Zdławiłeś tę miłość w zarodku!

(nucić smętnie na melodię “O, Kutno”)

Zresztą, zawsze im ktoś przeszkadzał. Nigdy nie mogli być naprawdę sami. Oboje byli chyba zbyt nieśmiali, żeby się umówić na spotkanie bez świadków.
Dorośli ludzie, błagam. Nie trzynastolatki, rozważające godzinami “czy jak on pożyczył ode mnie linijkę i TAK przy tym popatrzył, to znaczy, że mnie kocha?”.

(No właśnie. W czasach Jane Austen umówienie się mężczyzny z kobietą sam na sam stanowiło już w zasadzie deklarację poważnych zamiarów…)

Raz jeden tylko, w sierpniową sobotę ubiegłego roku, miało miejsce coś na kształt cudu: Natalia przyszła do niego z własnej woli. Odważył się wreszcie zadać jej ważne pytanie, a ona już - już miała odpowiedzieć, gdy do pokoju wtargnęła Bella i spłoszyli się na dobre. Chwila minęła - jak się okazuje, bezpowrotnie.
Ponownie oddajmy głos forum:
W "Tygrysie i Róży" biedny Robert w zaciszu hotelowego pokoju w Toruniu  rozpamiętuje swoje nieliczne chwile z Natalią. Rzecz dzieje się w roku 1999.  Cudem prawdziwym jawi mu się sytuacja, kiedy Natalia sama przyszła do niego, pewnego sierpniowego wieczoru... i już, już... tylko, że wpadła Bella i nastrój prysł. Robert wspomina, że było to w ubiegłym roku. Tymczasem opisana sytuacja miała miejsce, owszem, ale w "Córce Robrojka", czyli w roku 1996!
[jamniczysko]
Dokładnie. Zwłaszcza, że chwilę wcześniej sam wspomina, że “nie widział jej od roku”.

Nawiasem mówiąc, powróciłam do “Córki Robrojka”, by sprawdzić, co to było za ważne pytanie, ponieważ byłam całkowicie przekonana, że nie brzmiało ono “Natalio, czy ty mnie kochasz”. Otóż cała rozmowa brzmiała tak:

- Czy pani miała kiedyś takie uczucie…
- Proszę…? - spłoszyła się Natalia.
- ...że coś wpasowuje się w pani życie jak kawałek układanki. Jakieś wydarzenie, sytuacja. Jakiś człowiek.
- Tak - powiedziała Natalia.
- Ja właśnie ostatnio to odczuwam - ciągnął Robert, patrząc na nią prosto i uczciwie. - Chyba po raz pierwszy w życiu. To takie dziwne. Mały fragment rzeczywistości wypełnia puste miejsce - i nagle cały obraz nabiera sensu.
- Tak - szepnęła Natalia. - Tak to właśnie jest.
- Uhm, tak, tak - mruknął Robert. - I co? Co wtedy trzeba zrobić? Jak pani sądzi?
Natalia zamilkła, stropiona.
- Czy trzeba jakoś zareagować na taką chwilę… harmonii? Czy starać się, żeby trwała całe życie? Czy też zostawić wszystko tak, jak jest… cieszyć się, że chociaż przez moment obraz ma sens?
(“Córka Robrojka”, s. 205)

A teraz wyobraźmy sobie, że Natalia nie wyłapuje aluzji Roberta, traktuje pytanie zupełnie abstrakcyjnie i w tym duchu na nie odpowiada, Robert zaś rozumie to jak wyznanie miłości, ba! przyjęcie oświadczyn! - i potem jest bardzo zdumiony, że jednak Natalii nie o to chodziło… Doprawdy, słowa są źródłem nieporozumień!


Tymczasem ten arogancki przystojniak przyszedł i zabrał ją jak bezwolny przedmiot!
A ona dała się zabrać…

Dlaczego ona mieszka nadal z rodzicami? (...)
Czyżby ona jednak nie wyszła za Bratka?
Denerwowało Roberta to, że jest tak śmiesznie bezsilny. Nie miał kogo spytać o Natalię! To dziwaczne. Wszyscy, rzecz oczywista, wiedzą o każdym jej ruchu - tylko nie on.
To rzeczywiście dziwaczne. Jego rodzona córka Bella mieszka wciąż u Kowalików, którzy nie tylko są bliskimi znajomymi, ale w tym momencie są też z Borejkami spowinowaceni - Tomek Kowalik ożenił się przecież z Elką Strybą, córką Grzegorza. A przepraszam bardzo, ale absolutnie nie wierzę, że taka sensacja jak zerwanie zaręczyn tuż przed ślubem nie rozniosła się natychmiast po rodzinie i przyjaciołach!

Bella na pewno zna całą sytuację. Ale przecież jej właśnie nie ośmieliłby się wypytywać - córka znała go zbyt dobrze, od pierwszego zdania odgadłaby wszystko. A on nie chciał i nie mógł wyglądać w jej oczach żałośnie.
Natomiast byłoby całkiem naturalne, gdyby Bella sama mu o całej sytuacji opowiedziała, nie wiedząc nawet, jakie to ma dla niego znaczenie, ot, w tonie towarzyskiej ploteczki. Tak jak teraz w trakcie ogólnej rozmowy wtrąciła, że Natalia chorowała. Może i Robert zerwał kontakty z Borejkami, ale nie widzę żadnego powodu, dla którego miałaby to zrobić też jego córka.

(Nawiasem mówiąc, nie wie, że Natalia zerwała zaręczyny, ale że Gabrysia ma hocki-klocki z Laurą - o, to wie!)

Zresztą - po co miałby pytać. I tak wszystko stracone. Przecież już się z tym pogodził. Trudno. Trudno. Poza tym, nie wolno mu narzekać na los - ma przecież wspaniałą córkę, z której może być dumny i która jest jego prawdziwym przyjacielem. Ma też pracę - wraz ze wspólnikiem podniósł z upadku firmę poligraficzną, wbrew wszystkiemu rozkręcił ją tak, że teraz mógł ze spokojem patrzeć w przyszłość.
Dzięki tej błogosławionej pracy nie miał zbyt wiele czasu na rozmyślania o swej świeżo minionej [rok temu] porażce (chociaż właściwie - czy można mówić o porażce, kiedy się w ogóle nie wystartowało?). O, tak, praca jest najlepszym sposobem na to, żeby nie mieć czasu - na smutek...
Minął rok, a Robert dopiero dziś zdał sobie sprawę, że przez te miesiące bez przerwy cierpiał. Rana bolała nadal.
Tyle że on był jednak bardzo odporny na ból.
Ja się przestaję dziwić, że ludzie mówią o "młodej Natalii" i "starym Robrojku". Nie tylko rysunek go postarza; te rozważania też bardziej pasują do jakiegoś pana Jankowiaka, który czuje, że przegrał życie, zbliża się do jego końca i nic już nie zmieni się na lepsze...

W ogóle, co się stało z tym człowiekiem? Jako nastolatek był wesoły, śmiały, wygadany, wygłaszał piętrowe toasty w gruzińskim stylu i potrafił rozkręcić każde towarzystwo, a tu?
Ja nie lubiłam siedemnastoletniego Robrojka. Nie lubię błazenków :)
Lubiłam go nawet jako tego dorosłego, depresyjnego faceta, któremu się trochę życie posypało, więc teraz absolutnie wszystko postrzega przez szkło powiększające nieszczęść, upadków i ogólnej beznadziei. Gdyby nie dwie rzeczy: po pierwsze, zrobiono z niego nie trzydziestosześciolatka z deprechą, tylko pięćdziesięciosześciolatka stojącego nad mentalnym grobem. A po drugie - po zdobyciu Natalii w dalszych tomach Robrojka już nie ma, plącze się tylko gdzieś tam jakaś ruda kukiełka podająca herbatę i ciągle “śmiejąca się cicho pod wąsem” (z niewiadomych przyczyn ten cytat potwornie mnie irytuje).
Właśnie mi przyszło do głowy, że on ma tak samo jak Gaba: latami rozpamiętuje swoje nieszczęścia i klęski, koncentrując się na nich i zupełnie pomijając pozytywne aspekty życia. Wielka miłość, Aniella, rzuciła go, a żona młodo umarła - ale przecież ma fajną, udaną córkę. Przedsiębiorstwo upadło, bo wykiwał go nieuczciwy wspólnik - ale odbudował je. Teraz też, myśli o swojej porażce z Natalią, choć w ogóle nawet nie próbował… Ale przynajmniej w jego przypadku narrator nie wciska nam co drugi akapit, że jest on “odważnym człowiekiem o naturze pogodnej i silnej”.

16.

Ciocię Natalię odwiedziła prawie cała jej klasa pod przywództwem Amerykanina Bingo [to taki współczesny odpowiednik Murzynka Bambo], a każdy przyniósł po gałązce frezji. Teraz w wazonie tkwił kolorowy bukiet, a prześliczny zapach, subtelny, lecz mocny, roznosił się po mieszkaniu. Natalia, zaskoczona wizytą, ubrała się w szlafrok i przyjęła niespodziewanych gości w kuchni, z dala od rozgrzebanego łóżka.
Gdyż albowiem nie była w stanie powiedzieć “Przepraszam, kochani, ale jestem chora i nie przyjmuję gości, umówmy się kiedy indziej”. Na tym Cyprze to chyba wszyscy turyści włazili jej na głowę jak chcieli...

Tuż po wyjściu gromady pojawiła się w kuchni Babi, także odziana w szlafrok, oznajmiając, że wszyscy oni są rzeczywiście bardzo cudowni, ale ona by wolała, żeby na przyszłość uprzedzali o swej wizycie, a kiedy już przyjdą, żeby siedzieli trochę krócej. Przez półtorej godziny bowiem domownicy w dezabilu (wyjaśniła) nie mogli przez ten tłum przedostać się do toalety.
Serio?! Gromada uczniów odwiedza nauczycielkę w domu - znienacka, bez choćby jednego uprzedzającego telefonu?! Skąd oni się urwali?!!! I jeszcze mamy uwierzyć, że to wszystko wymyślił Bingo - o ile się orientuję, w Stanach takie wpadanie bez zapowiedzi to w ogóle rzecz niewyobrażalna.
No więc gdyby nie Bingo, to kupiłabym to bez cienia zastanowienia, jako że w II LO pojechaliśmy całą klasą nawiedzić naszą wychowawczynię w dniu jej imienin :-P Była na zwolnieniu wtedy, nam jakoś wyjątkowo wcześnie skończyły się lekcje, no i jakoś tak… Z tym że było to w latach 80-tych, gdzie wpadanie bez zapowiedzi w odwiedziny było jeszcze czymś zupełnie zwyczajnym, a po drugie nie było z nami żadnego nauczyciela, który by temu przyklasnął ;)

Róża wróciła właśnie z randki i przeżywa ;)
Ach, jestem taka szczęśliwa - pomyślała radośnie Róża, wpatrując się w gwiazdy. - To cudowne: mieć kogoś tak bliskiego. O, niech się Tygrys naśmiewa, proszę bardzo! Niech sobie zerka tym kosym, kpiącym oczkiem, niech wykpiwa niewinne śmiesznostki Fryderyka! - na przykład jego nadmierne roztargnienie (cecha to przecież oczywista u geniusza) lub zwyczaj układania szczegółowych harmonogramów zajęć! - (to dzięki tej właśnie pedantycznej organizacji czasu miał Fryderyk dla Róży aż dwa popołudnia w tygodniu, co prawda, tylko w ściśle wyznaczonych godzinach). Cóż, jeśli drogiej siostrzyczce bardziej się podobają szaleni artyści, to proszę bardzo, któż jej broni znaleźć sobie takie rozchwiane emocjonalnie, niezorganizowane intelektualnie i w sumie potwornie męczące towarzystwo?
A przepraszam - to pomiędzy cyborgiem, mającym dla ukochanej AŻ DWA popołudnia w tygodniu, oczywiście ściśle określone harmonogramem, a “szalonym artystą” (?), rozchwianym emocjonalnie (?!) niezorganizowanym intelektualnie (?!?!) - to już nic nie ma? Albo zero, albo jeden?...
Tak, wiem, Róża jest niesamowicie zakochana (i nawet się temu nie dziwię, dziwię się natomiast, że to jej najpóźniej po roku nie przeszło) i wszystko straszliwie przejaskrawia. Wiem. *tonem sepiowej babuni* Było się kiedyś młodą, było...
A ja nie wiem - albo jest roztargniony, albo pedantyczny; jakoś mi się te dwie cechy wydają ze sobą sprzeczne.
(Może jest tak roztargniony, że musi wszystko sobie organizować? ;) Ja od pewnego czasu coraz więcej sobie zapisuję, bo zrobiłam się roztrzepana niemożliwie. Z tym, że mam blisko trzydzieści lat więcej, niż Fryc wtedy.)
Albo - pomyślała podejrzliwa Kura - zwyczaj układania harmonogramów i poświęcania Róży tylko ściśle wyznaczonych godzin, odtąd dotąd, ani minuty dłużej, w istocie służył utrzymywaniu dystansu pomiędzy Frycem a jego "narzeczoną". Jesteś moją dziewczyną, zaklepałem cię sobie na własność, ale w tym tygodniu wyczerpałaś już limit mojego czasu i nie poświęcę ci ani chwili więcej, choćbyś umierała na grypę. Nie wiem, co kto lubi, ale mnie totalnie odrzuca taki kompletny brak luzu i jakiejkolwiek spontaniczności.


Nawiasem mówiąc, gdzież ona jest? - tu Róża jakby się ocknęła, zamknęła kuchenne okno i udała się do pokoju, który dzieliła z Laurą. Lecz nie zastała tam siostry, a w przedpokoju nie ujrzała ani jej płaszcza, ani butów, poza tymi znienawidzonymi przez nią botkami, których nie nosiła z zasady. No, ładnie. Było już dobrze po dziesiątej. Nigdy dotąd Laura nie znajdowała się o tej porze poza domem.
Po dziesiątej, czyli osiem godzin po odkryciu listu Laury.

Zakład, że mama już się denerwuje - pomyślała Pyza - i rzeczywiście w tej samej chwili drzwi w końcu korytarza uchyliły się cicho; mama, uśpiwszy Ignasia, wymykała się ze swego pokoju, zmartwiona tak, że strach było patrzeć. Poszły razem do kuchni, nic nie mówiąc, mama nastawiła wodę na herbatę i zaczęła chodzić od drzwi do drzwi, długimi krokami, lecz kiedy czajnik wyłączył się z cichym pstryknięciem, w ogóle nie zwróciła na niego uwagi.
Popatrzała na zegarek, podeszła do okna, spojrzała w noc, otworzyła je, a potem - zamknęła i usiadła przy stole. Ale zaraz coś ją poderwało na nogi.
- Mam złe przeczucia - oznajmiła wreszcie, patrząc bezradnie na córkę.
Róża też je miała, ale wolała się tym z mamą nie dzielić.
- E, nie denerwuj się - powiedziała. - Znasz Tygrysa, mocny w gębie, ale tak naprawdę nie popełni niczego złego, a już tym bardziej - głupiego.
Różyczko, kochanie, a nie przyszło ci do ślicznej główki, że nie o to chodzi, czy twoja siostra COŚ ZROBIŁA, ale że COŚ SIĘ JEJ MOGŁO STAĆ?!

- Rano zostawiła list - powiedziała mama, przecierając oburącz twarz, jakby się na niej osadziły jakieś niewidzialne pajęczyny. - Napisała, że wróci później, bo idzie na urodziny koleżanki. Pyzuniu, do kogo ona poszła? Przecież nie ma w tej klasie żadnej bliskiej duszy, o ile mi wiadomo.
I Gabrieli jakoś nie przeszkadzało, że przez siedem lat jej córka nie znalazła sobie żadnej koleżanki…
A poza tym, zdaje mi się, Gabriela miała obdzwonić koleżanki i sprawdzić wersję o urodzinach, co nie? Powinna już doskonale wiedzieć, CZY taka impreza w ogóle była.

- Kopiec Esmeralda? - przypomniała sobie Róża.
Esmeralda Kopiec. Esmeralda Kopiec. Wiemy już, że stawianie nazwiska na pierwszym miejscu w narracji ma podkreślić plebsowatość Kopców, ale to w narracji - natomiast żeby tak mówiła Róża, wnuczka samego Ignacego Borejki, który tępił za “sorry”?... Pyziak Róża? :-P
No właśnie… Nie rozumiem tego myku z “pięknymi imionami” Kopców tym bardziej, że sama MM też ma duże upodobanie do oryginalnych imion, niejednokrotnie zestawianych z pospolitym nazwiskiem (podajcie mi jeden argument, że “Pyziak” jest w czymkolwiek lepsze, szlachetniejsze niż “Kopiec”). W Jeżycjadzie mamy: Celestynę, Mamerta, Idę, Aurelię, Józefinę, Damazego, Cyryla i Metodego, Floriana, Arabellę, Wolfganga, Hildegardę, Norę. Ale oni są w porządku, bo to “nasi”, a Kopcowie czy Amadeusz Nóżka - już nie.

- Tak, pamiętam. Pamiętam też jej mamę z wywiadówek. Chyba do niej zadzwonię.
Znalazła numer w książce telefonicznej i odbyła krótką rozmowę z najstarszą siostrą Esmeraldy, Arletą. Rozmowa ta pozwoliła ustalić, że Laury u państwa Kopców nie ma i nie było oraz fakt drugi - że, o ile rodzinie Kopców wiadomo, żadna osoba z tej klasy urodzin dziś nie obchodziła.
- A Esmeralda by wiedziała - dokończyła z przekonaniem Kopiec Arleta.
Mama podziękowała i odłożyła słuchawkę, a Róża zyskała pewność, że będą kłopoty.
- Gdzie ona może być? - dręczyła się mama. - Myśl, Pyzuniu. Myśl.
Sama myśl, ty UDRĘCZONA idiotko, a nie obarczasz odpowiedzialnością córkę. Miałaś tyle czasu na działanie!!!

Ba, łatwo powiedzieć. Róża czuła pustkę w głowie. Prawdę mówiąc. Laura w ogóle nie miała bliskich koleżanek. Samotnica, chodząca własnymi drogami jak kot, na swoje wędrówki zabierała co najwyżej ją, Różę. Z tym, że to było przedtem... to jest... przed Fryderykiem. W tym momencie Róża zdała sobie sprawę, że od roku nie była z Laurą na żadnej wyprawie ani nawet na zwykłym spacerze.
Milcząc, ogarnięta nagle czymś w rodzaju wyrzutów sumienia (chociaż, doprawdy, bezpodstawnych; czyż jej czas nie należał też przede wszystkim do Fryderyka?)
Auć. Auć. Auć-ć-ć-ć.
(Tak, wiem. Za-ko-cha-na.)
Tam zakochana. Jak to się nazywało u Meyerowej? A, już pamiętam, wpojona.


- Róża stała przed mamą bezradnie. Ich oczy się spotkały. Mama westchnęła.
- Idź już spać - powiedziała wreszcie, ściskając rękę córki.
- Idź, kochana. - Wyraźnie siliła się na spokój. - Ja poczekam na Laurę. Nic na razie nie mów rodzinie, po co też się mają denerwować.
Oczywiście, bo nieobecność czternastolatki w domu po godzinie dwudziestej drugiej jest absolutnie normalna i póki co, nikt się nie denerwuje, ba! nikt jej nie zauważył!

Pewnie. Róża skinęła głową i poszła do swego pokoju po koszulę nocną, zaś mama ruszyła do pokoju dziadków, na partyjkę szachów z Babi.
Po co babcię denerwować, niech się babcia cieszy!

Ej, ale serio, ja tego po prostu nie rozumiem. Przecież, na litość boską, rodzina wie, że Laura zniknęła, a już z pewnością wie o tym Babi. Czytała jej list-alibi, pierwsza podała w wątpliwość zawarte w nim informacje, osobiście nakazała Gabie dzwonić i dowiadywać się o kółka i urodziny, a potem przyjść po dalsze rozkazy. I co? Wieczorem - późnym! - przy partyjce szachów nie zainteresuje się, czy wnuczka wróciła i gdzie była?! Załóżmy, że borejkowska dyskrecja zabroni jej pytać wprost, i będzie czekać, aż Gaba sama z siebie puści farbę - nie zaniepokoi się przynajmniej, że nic takiego nie nastąpiło?! Przepraszam bardzo, ale nie mieliśmy ani wcześniej, ani teraz, ani nigdzie potem wzmianki, że babcia ma zaawansowaną sklerozę i wieczorem nie pamięta już nic z tego, co zdarzyło się po południu…
Założę się, że ta plebejka Kopcowa, gdyby Esmeralda tak jej nagle znikła, już obdzwoniłaby wszystkie szpitale i zawiadomiła policję. Ale hrabiostwo Borejkostwo przeca nie może sobie pozwolić na taki skandal! No więc grajmy w szachy, udawajmy, że wszystko jest w porządku i nie poruszajmy przykrych tematów. A tymczasem problem, jak zobaczy, że wszyscy go ignorują, to się weźmie i rozwiąże sam.

źródło: Odmęty Absurdu

Róża szuka wskazówek w ich wspólnym pokoju.

Na Gwiazdkę dostały od Grzesia obie - Tygrys i Róża - po pięknym kalendarzu z reprodukcjami Hundertwassera. Róża miała już w swoim pełno adresów i telefonów oraz wpisane (za dobrym przykładem Fryderyka) ważne spotkania, daty i terminy. Kalendarz Tygryska - właśnie to stwierdziła, zaglądając do niego mimochodem - był zupełnie pusty. Nie wpisano do niego ani słóweczka. Natomiast pomiędzy wyklejkę a tylną okładkę wsunięto fotografię.
Było to zwykłe zdjęcie czarno - białe, kiepskiej jakości, na pierwszym planie nieco zamazane, a przedstawiające chyba moment tuż po ślubie mamy i taty - tego nieznanego taty, którego zdjęć i portretów dotąd się w domu nie widywało.
Wstrząs, jaki przeżyła Róża, spowodowany był tym właśnie: że oto widzi twarz ojca po raz pierwszy w swym świadomym życiu.
Drugi wstrząs dotyczył faktu, że nigdy dotąd nie miała potrzeby, żeby twarz tę znać.
Wiem, że bywa różnie w życiu, ale teraz serio, nie jestem sobie w stanie tego wyobrazić. Naprawdę, nigdy w życiu choć raz nie zaciekawić się, jak wyglądał własny ojciec? Nie żeby zaraz być ciekawym wszystkiego, wszystkiego, wszystkiego - ale ot po prostu, jak wyglądał?... Nie wiem, naprawdę nie wiem…
Nie wiem, ja to sobie tłumaczę tak, że Róża wiedząc, że temat ich ojca jest w domu zakazany, że Mama Cierpi na każdą o nim wzmiankę, a babcia uważa rozmowy o nim za niestosowne; jednocześnie bardzo pragnąc zasłużyć na ich aprobatę - całkowicie wypiera tego “złego” ojca ze świadomości…


17.
Natalia budzi się w nocy i - podobnie jak Robrojek w hotelu - rozpamiętuje krótkie chwile z nim spędzone i żałuje zmarnowanych szans. Aż tu wtem! odzywają się jej wiedźmie zdolności.

Nagle Natalia wstała, zaalarmowana tajemniczym impulsem. Włożyła spiesznie szlafrok, nogi wsunęła w pantofle i wlokąc za sobą pasek, wyszła do przedpokoju. Stanęła przy telefonie w tej samej chwili, gdy zadzwonił. Ledwie brzęknął - a ona już miała słuchawkę przy uchu.
Nawet nie była zdziwiona, kiedy usłyszała niski, poważny głos Roberta. Tylko przeszedł ją dreszcz radości, tak jakby właśnie się napiła świeżej, zimnej, musującej wody.
- Dobry wieczór - powiedział Robert i umilkł. - To ty? - spytał po chwili.
Wcale się nie zdziwiła, że już nie mówi do niej per „pani”.
- To ja - odpowiedziała szczęśliwym głosem.
- Przepraszam, że dzwonię tak późno. Już po północy.
- Ja nie spałam.
- Musiałem zadzwonić - rzekł Robert, wciąż trochę zakłopotany czy może niepewny. - Spotkałem dzisiaj Laurę. Potem wróciłem do siebie i - och, no - zrozumiałem, że muszę zadzwonić.
Aczkolwiek zrozumiał to nie wtedy, kiedy spotkał Laurę, chorą, okradzioną i w obcym mieście, ale dopiero wtedy, kiedy usłyszał, że Natalia być może nie wyszła za mąż…

Już-już mają paść jakieś wyjaśnienia a może wręcz wyznania, kiedy...

Lecz nagle drzwi kuchni otwarły się gwałtownie i w pełnym blasku stanęła w nich wysoka, smukła sylwetka. Gabrysia.
- Kto dzwoni? - spytała bez tchu, idąc szybko do telefonu. - Bo słyszę, że z kimś rozmawiasz...
Natalia, która poczuła się tak, jakby ktoś jej wrzucił kostki lodu za kołnierz, stała zszokowana i wytrzeszczała na siostrę niewidzące oczy.


Nic też nie mówiła.
- Halo? - usłyszała głos Roberta w słuchawce.
Gabriela zbliżyła się z taką miną, że Natalia aż się wzdrygnęła. Poczuła się jeszcze gorzej, gdy siostra wyrwała jej słuchawkę i krzyknęła do niej:
- Dziecko, gdzie jesteś?!
Natalia złapała się za usta.

- Robert? - usłyszała zdumiony głos Gabrysi. - To ty? Przepraszam! O, Boże, przepraszam, zachowałam się okropnie! - mówiąc te słowa, Gabrysia zacisnęła przepraszająco rękę na ramieniu siostry. - Czekam na jakąś wiadomość od Laury... nie wiem, gdzie ona jest... jak to, co ty mówisz, spotkałeś ją? - Gabrysia umilkła wreszcie i w tej ciszy Natalia dosłyszała głos Roberta, dobiegający ze słuchawki, przyciśniętej do ucha Gaby:
- ...zaopiekuję i dowiozę do domu. Nie martw się...
- Już się nie martwię - jęknęła Gabrysia i osunęła się na dywanik. Siedziała teraz na nim, z podciągniętymi długimi nogami, opierając czoło o kolana. - Już wiem, że się wszystkim zajmiesz. Tak, Robrojeczku. Tak, przyjacielu. Pójdę spokojnie spać. Tak. Ja wiem, że ty czuwasz.
I żadnych pytań: co, gdzie, z kim, jak? Gdzie ona w ogóle jest? OK, przyjmijmy, że Gabę tak ogłuszyła ulga, że nie pomyślała o niczym więcej. Ale następnego dnia to już mogłaby do Roberta zadzwonić, spokojniej, i wypytać chociażby o to, gdzie on tę Laurę spotkał. Zamiast tego Gaba… ale po kolei.
Nie spojleruj, nie spojleruj, niech czytelnicy sami w pełni docenią dzielne i energiczne działania Gaby następnego ranka.


18.
A więc była noc i wszyscy spali, i tylko one dwie - Natalia i Gabrysia - siedziały w przedpokoju - ta na stołeczku, a ta - na podłodze. Było cicho i ciemno, a Gabrysia opierała głowę o kolana siostry. Natalia głaskała ją po włosach i jednostajnie powtarzała:
- Ćśśś... Ćśśś...
Bo Gabriela płakała, co nie zdarzało się jej często, gdyż była dzielnym człowiekiem, odważną kobietą o naturze pogodnej i silnej.
Oł jes. Proponuję pisać to capslockiem, bo czytelnik może nie zauważyć.

Natalia głaskała tę krótko ostrzyżoną głowę i myślała o siostrze same najlepsze rzeczy. Przypominała sobie, jak w dzieciństwie wypłakiwała jej wszystkie swoje smutki i lęki. I jak biegła prosto w te silne, kochające ramiona za każdym razem, gdy jej było źle.
W dzieciństwie to Natalia trochę się bała pohukującej i groźnej najstarszej siostry...

Gabrysia zawsze była bastionem bezpieczeństwa, źródłem otuchy i dla niej - małej, nerwowej Nutrii, i dla Idy, i dla Pulpecji, i dla rodziców, i potem dla swoich własnych dzieci, i dla Grzesia, oczywiście, którego wydobyła z czarnej samotności i wyprowadziła na drogę pełną sensu i pogody.
No cóż, w sumie. Sensem życia mieszalnicy do sałat jest mieszanie sałat.
Y, tak.
- Gabrysiu, dziękuję ci, że podczas naszej nocy poślubnej powstrzymałaś swoje córki od wtargnięcia do naszego pokoju i wytłumaczyłaś im, że nie wolno przeszkadzać nowożeńcom! - powiedziała wzruszona Ida. - Dziękuję ci też, że zrozumiałaś, jak ważną rzeczą dla mnie jest pierwsza wizyta teściowej i zaplanowałaś przedstawienie Grzegorza rodzinie na inny dzień!
- Gabrysiu, dziękuję ci, że kiedy przyszłam do ciebie pełna rozterek sercowych, nie wiedząc, jak rozpoznać tę prawdziwą miłość, porozmawiałaś ze mną szczerze i od serca, i nie spławiłaś mnie pod pretekstem zadawania “zbyt osobistych pytań”! - Pulpecja otarła łzę z kącika oka.
- Mamo, dziękuję ci, że zawsze mnie bronisz, kiedy Józinek mnie bije! - Ignacy Grzegorz przytulił się ufnie.
- Jak to dobrze, mamo, że wzięłaś mnie do galopu, kiedy mi odbiło z tymi składkami, które ukradłam - wyznała Laura. - Byłam na ciebie strasznie wściekła, że musiałam wszystko oddać ze swojego kieszonkowego, ale teraz myślę, że dobrze się stało… Aha, no i że nauczyłaś mnie, że między fantazjowaniem a kłamstwem jest jednak wielka, znacząca różnica. Ja po prostu tego nie wiedziałam, że w ten sposób mogę kogoś skrzywdzić.

Była niewzruszonym centrum. Tak jest. Dla wszystkich ludzi w tym domu i dla tylu poza domem.
Zieeeew.

Ale nie miała komu się wypłakać.
A czyjaż to wina, czyjaż?

Natalia była dumna z tego, że Gabrysia płacze przed nią. Uznała, że to wyróżnienie.
- Ćśśś... Ćśśś - powtarzała, oczy jej zwilgotniały, ale nie rozpłakała się, bo w głębi, w tajemnicy, była przepełniona spokojnym szczęściem, a do tego poczucia wystarczyło, że usłyszała głos Roberta i coś w tym głosie nieokreślonego - specjalny ton czy milczenie? - czy raczej coś obok słów?
Więc teraz siedziała w tym półmroku, przepełniona dwoma różnymi uczuciami, ale to przecież akurat często się jej zdarzało. Poza tym nie były to uczucia sprzeczne. Współczucie, wdzięczność i miłość wcale się nie kłócą z radością. Natalia pochyliła się i objęła ramiona siostry. Poczuła wreszcie, że te ramiona się prostują, a płacz cichnie, choć, prawdę mówiąc, nie był wcale głośny. Gabrysia, nawet szlochając, pamiętała o innych.
Szlag mnie zaraz trafi, zgadnijcie, dlaczego.
Prawdę mówiąc… też płaczę cicho, bynajmniej nie z powodów altruistycznych - po prostu jeśli ryczy się głośno, większe niebezpieczeństwo, że zlecą się ludzie i trzeba będzie im się tłumaczyć, względnie odmawiać zeznań. Po co?


- Czy wiesz, że płaczesz szeptem? - zaszeptała Natalia prosto do mokrego od łez ucha siostry,  po czym zachichotała i cmoknęła Gabrysię w słony policzek, pachnący rumiankiem. Poczuła, że ramiona siostry podskakują od śmiechu.
- Ty wariatko - powiedziała. - Przepraszam za tę odrażającą scenę.
- Proszę bardzo - odszepnęła Natalia. - Zawsze do usług, w razie potrzeby.
- Więcej nie będę. Tylko teraz... ta ulga. Wiedziałam przecież od paru dni, że na coś się zanosi. Wystarczyło spojrzeć na minę Tygrysa.
- Przecież i ja to wiedziałam.
Wszyscy wiedzieli, nikt nic nie zrobił.
Tak swoją drogą, to od paru dni było też widać, że Tygrysa zaczyna łapać grypa. Gdyby Gaba bardziej skupiała się na swoich dzieciach, a nie wewnętrznych rozdrapach, też mogłaby to zauważyć i na przykład stanowczo i nie zważając na protesty zapowiedzieć córce, że jutro nie idzie do szkoły.
Kuuuurciu, mówisz o kobiecie, która wysyła na wakacje dzieci, z których jedno dopiero co przeszło ospę. Ja się nie znam, ale mądre głowy twierdzą, że jak jedno dziecko się rozchorowało, to za moment na bank zachoruje drugie…
Tak, oczywiście. Mówimy również o kobiecie, która dopuszcza do tego, żeby jej wychuchany, delikatny, najmłodszy synek popylał w zimie w przemakających adidaskach, nie mając żadnych innych butów na zmianę (Laura przynajmniej wkładała cienkie pantofelki z własnego wyboru, bo śniegowce były dla niej “rozdeptanymi buciorami godnymi pracownicy chlewni”) oraz w cienkim garniturku i bez szalika.

- Masz zimne łapska - spostrzegła Gabrysia i poderwała się jednym skokiem.
Grrrrr. Tak, tak. Z pozycji siedzącej, na podłodze. Z karimaty rano też podrywała się jednym skokiem. Tak, tak.
Ależ Dzidu, nie oglądałaś nigdy filmów kung-fu? Tam podrywają się jednym skokiem z leżenia na plecach. Gabrysia na pewno to potrafi!

(...)
- Więc gdzie ona jest? - spytała nagle Gabrysia.
Natalia spojrzała na nią ze zdziwieniem.
- Nie wiem. A ty?
- Też nie wiem. Myślałam, że tobie powiedział.
- Mnie powiedział tylko: „Spotkałem dziś Laurę”.
- No, tak, mnie też coś w tym rodzaju.
- A widzisz, trzeba mi było nie wyrywać słuchawki. Dowiedziałabym się wszystkiego. A tak, to żadna z nas nic nie wie.
- Przepraszam, Nutria, no przepraszam - kajała się Gabrysia. - Nie panowałam nad sobą… myślałam, że to Tygrys dzwoni, na taki telefon od niej czekałam.
- A ja nawet nie wiedziałam, że ona jeszcze nie wróciła. Spałam jak zabita, tak mnie Bingo wynudził i zmęczył.
Tylko Bingo? Cała reszta, czyli przybyła razem z nim klasa, już cię nie wynudziła i nie zmęczyła?

- No, tak, nie mówiłam nikomu, że jej nie ma - tylko Pyzunia wie. Już wystarczy, że ja czekam i się denerwuję...
Dobra, Natalia ma usprawiedliwienie. Ale Babi? A Grzegorz - też nie zauważył braku jednej pasierbicy? A dziadek, który jako jedyny chyba miał z Laurą dobry kontakt? Na litość boską, przecież nie mieszkają w pałacu o stu pokojach i pięciuset krużgankach, tylko w zwykłym mieszkaniu, w dodatku rodzina ma zwyczaj jadać kolację razem, jak można było przegapić  nieobecność Laury? Wiedząc przy tym, że parę godzin wcześniej zostawiła bardzo podejrzany list?

A może… (tu niepokojący podkład muzyczny, werble, huk gromu) ...Gabriela skalała swe borejcze usta kłamstwem i potwierdziła alibi Laury?!
(nawet jeśli, to po dwudziestej drugiej ktoś powinien zwrócić Gabie uwagę, że to już trochę późno, może pojechałaby odebrać córkę z tej imprezy? A tu, cholera jasna, nic, wszyscy spokojnie czytają, grają w szachy, potem idą spać…)


- Gabrysia umilkła i przez chwilę wodziła palcem po polewanym brzeżku błękitnego kubka. - Myślałam, że oszaleję przez te dwie ostatnie godziny. Przecież wszystko się mogło zdarzyć - powiedziała wreszcie. Potem znów zamilkła i zagapiła się w przestrzeń niewidzącymi, jeszcze zapłakanymi oczami. - Byłam całkiem sama, kiedy Laura się rodziła - szepnęła wreszcie. - Inne kobiety miały mężów, a ja - nie.
No i oczywiście wszystko, wszystko musi się sprowadzać do Straszliwego Porzucenia przez Pyziaka.

- Uśmiechnęła się przepraszająco. - Ten szpital wtedy przypominał kolonię karną. I wszystkiego brakowało, leków, środków opatrunkowych... więc, kiedy wreszcie zobaczyłam tę jej twarzyczkę...
- Była śliczna - przypomniała sobie Natalia.
- ...poczułam się tak, jakby całe zło zniknęło ze świata i jakby odtąd miało być już tylko szczęście. Nigdy bym nie przypuściła, że cokolwiek może nas rozdzielić. A teraz - popatrz. Niewidzialny mur między nami. Ona mnie nie cierpi.
Ktoś powinien Gabę uświadomić, że u nastolatków to normalne. To, że z Pyzą przeszło jej ulgowo, jest właśnie nietypowe ;)

- Nie, aż tak źle nie jest - powiedziała szybciutko Natalia, ściskając oburącz ręce siostry.
- No, ale i tak jest ciężko.
- Ha! Widzisz, a każesz mi mieć dzieci... - zażartowała Natalia.
- A kto powiedział, że ma być lekko?! - żachnęła się Gabrysia. - Musisz przyjąć życie takie właśnie, jak przychodzi, po kolei wszystko - dobre i złe. Nieważne, czy boli. Nie o to chodzi. Chodzi o istotę sprawy.
- Czyli?... - chciała wiedzieć Nutria.
- O miłość - odpowiedziała Gabriela.
“Ja ją kocham… tylko… nie umiem tego okazać!” - wyszlochała kiedyś Ewa Jedwabińska, kiedy tak samo zaginęła jej Aurelia. No właśnie. Na forum ESD toczyła się swego czasu dyskusja, kto jest lepszą matką: Ewa czy Gaba. Jako matka małych dzieci zdecydowanie wygrywała Gaba, bo jej córki były wesołe, śmiałe, ufne - tak samo w domu, jak i wobec obcych ludzi. Aurelia zaś w domu była jednym wielkim zestresowanym do granic kłębkiem nerwów, a otwierała się dopiero wobec obcych. Jednakże Ewa zaplusowała mocno tym, że kiedy już zdała sobie sprawę ze swoich błędów, potrafiła się poprawić i na przykład okazać córce serdeczność, której tak jej brakowało - choć takie przełamanie lodów wcale nie było dla niej łatwe. Gaba po pierwsze - nie zdaje sobie sprawy z popełnianych błędów, po drugie - jedyne, co jest w stanie zrobić, kiedy zbiera ich konsekwencje, to “przyjmować życie takie, jak przychodzi”. Z uśmiechem - ale tak, żeby jednak wszyscy wiedzieli, że ona cierpi...


SOBOTA, 20 LUTEGO
1.
Laura budzi się w nocy w mieszkaniu ciotki, zaczyna się rozglądać i trafia na wystawkę:

Nad wieńczącą sekretarzyk galeryjką stały obrazki - cała wystawa fotografii. O, tak! O, tak! - trafiła tam, gdzie miała trafić. Bez żadnych wątpliwości. Na czele wszystkich obrazków, wysunięte do przodu, stało kolorowe zdjęcie: szczupły, wysoki szatyn o stalowych oczach i zwycięskim uśmiechu opierał się o maskę czerwonego samochodu. Obok niego stała jakaś młoda blondynka w szortach, z dwójką dzieci, wszyscy uśmiechnięci i opaleni. Jeszcze dalej, za nimi - para w dżinsach. Jacyś starsi państwo. Chyba to wszystko towarzysze podróży, bo mają plecaki i trampki. Są tu i starsze zdjęcia - Laura przybliżyła się i ciekawie jęła oglądać obrazek po obrazku, przesuwając ramki i wprowadzając nieład do wystawki. Mały chłopczyk na rowerku trzykołowym... Oczy! Tak, to on, tatuś, kiedy miał kilka lat! A tu, już starszy, stoi obok tęgawej okularnicy. A to zdjęcie na pewno robiono w Australii - znów tatuś i okularnica - oboje już dorośli. W tle bujna roślinność, górą niebo dziwnie błękitne. Nigdzie nie było zdjęcia myszowatej cioci Almy - to dziwne. Aha, i nie ma też żadnej fotografii ślubnej. Łatwo się domyślić, że ciocia nie była zadowolona z ożenku brata - odgadła nagle Laura. - To dlatego nie było jej na ślubnym zdjęciu rodziców i nigdy się nie odezwała, nigdy nie zapytała o jego dzieci. To dlatego nie ma tu zdjęć Laury i Pyzy, nie mówiąc już o mamie.
Natomiast obecność jakichś innych kobiet - oraz dzieci - obok tatusia nie dała jej nic do myślenia…



2.
- Dzwonię, bo coś się wydarzyło - powiedział ktoś w pobliżu i Laura otworzyła oczy. (...) - Powinnaś chyba wrócić wcześniej - mówił głos cioci Almy za zamkniętymi drzwiami. Laura doskonale pamiętała, że w nocy, wracając z łazienki, zostawiła je otwarte. Mimo to słychać było każde słowo, no, chyba że te gołębie akurat rozrabiały. Laura wytężyła słuch, podnosząc się na łokciu. - To jest twoja, Almo, bratanica! - powiedział z naciskiem głos za drzwiami i Laura zgłupiała. Kto to mówi i do kogo? - Jak to, skąd wiem - dobiegło ją, poprzez łopotanie skrzydeł.
- Stąd, że ona tak twierdzi. Mówi, że nazywa się Laura Pyziak - matowy głosik umilkł. A więc ta Myszka - to nie ciocia! A więc to z ciocią Almą ona rozmawia przez telefon! To do telefonu mówi:
- Almo, przepraszam, skąd miałam wiedzieć. Ona ma gorączkę. Pozwoliłam jej przenocować. No, jak to - jak mogłam? No, nie - nie sprawdzałam... - głos za drzwiami zabrzmiał trochę mocniej, jakby w oburzeniu. - Dobrze, sprawdzę. Ale to bez sensu... nie, nie jestem naiwna, po prostu znam się na ludziach. Oszustki tak nie wyglądają, Almo. - Chwila milczenia, trzepot skrzydeł gołębich, przeciągły, daleki dźwięk klaksonu. - Dobrze, sprawdzę na pewno. Słucham? No, trzy czwarte przepisałam. Może skończę na jutro wieczór, tylko, słuchaj... ja naprawdę nie mam czasu pielęgnować chorego dziecka, skoro mam ci przepisać jeszcze cztery rozdziały. No, pewnie, że przyspiesz. Jeśli będzie mały ruch i nie trafisz na jakąś blokadę, to dojedziesz w dwie godziny. Co mówisz? Dobrze, schowam. Tak, zamknę. Tak. Ja nie wiem, co ona wie. Przesadzasz w tych ostrożnościach, Almo. Dobrze. No, to pa.
Laura natychmiast padła na wezgłowie, zaciskając powieki.
Drzwi uchyliły się powoli, zamek cicho skrzypnął. Przez pokój przemknęły lekkie kroki. Jakieś szmery, stuknięcie... co ona robi? - Laura nie wytrzymała i zerknęła. O! - A to dopiero! - Ona zdejmuje zdjęcia z sekretarzyka, jedno po drugim, i chowa je do szufladki.
Właściwie - dlaczego? Jak się niedługo dowiemy, Alma Pyziak ma w nosie Laurę, jej uczucia i stosunek do nigdy niewidzianego ojca. Dlaczego więc tak dba o to, żeby fotografie, na których widnieje on ze swoją nową rodziną (dziecko by się domyśliło, a w każdym razie zaczęłoby to podejrzewać, a Laura nic) zostały przed nią ukryte? Zwłaszcza, że sama bez ogródek informuje Laurę o tym, że jej brat ma od dawna drugą rodzinę...

Laura przyłapuje już-nie-ciotkę, od tej pory zwaną Myszką, na myszkowaniu w jej plecaku.

- Musisz mi wybaczyć - powiedziała, uczciwie zawstydzona. - Zajrzałam do twojego plecaka, żeby sprawdzić dokumenty.
- A właściwie dlaczego? - zaatakowała Laura.
Lecz Myszka okazała się lojalna wobec Almy Pyziak.
- Z ciekawości - odparła. - Człowiek jest ciekaw, kogo wpuszcza do domu swojej szefowej.
- Szefowej. Oho! A jaką ciocia jest szefową?
Strzał w dziesiątkę.
Mysz podskoczyła i dostała wypieków.
- Dlaczego pytasz? - wybrnęła zręcznie.
- Z ciekawości - odparła Laura, opadając na poduszkę. - Człowiek jest ciekaw, jaką osobą jest jego ciotka. Zwłaszcza że nigdy jej nie widział.
- Nigdy w życiu?
- Uhm.
- To ciekawe.
- Tak - zgodziła się Laura. - Bardzo. Czy jest tu telefon?
- Tu? Nie, nie ma. Ja mam swoją komórkę. Alma też - przy sobie.
- Czy mogę zadzwonić do domu?
- A co, czy koniecznie?
Nie, kuźwa, niekoniecznie. Rodzina z pewnością wcale nie martwi się tym, że chora czternastolatka spędziła noc poza domem. Znaczy, no - my wiemy, że się nie martwi przesadnie, ale czyżby Pani Myszka doznała w tej kwestii jakiegoś nadprzyrodzonego olśnienia?


Mam ten system bez abonamentu, ale płacę okropnie drogo za każdą rozmowę. Staram się nie gadać bez potrzeby.
- To przepraszam.
- Muszę oszczędzać - tłumaczyła się Myszka. - Te rachunki mogą być wyższe niż moja pensja. I tak już dziś wygadałam sporo pieniędzy.
Zastanawiam się, jakiż to “system bez abonamentu” a jednocześnie z rachunkami może mieć Myszka. Sama około roku 2000 miałam telefon na kartę, była to Idea POP, a rozmowy faktycznie były drogie - złotówka za każdą rozpoczętą minutę. Niemniej, cały dowcip telefonów na kartę polega przecież na tym, że rachunki nie przychodzą… Starałam się dotrzeć do starych cenników, podobnego pomysłu nie znalazłam, jednak nie mogę jednoznacznie stwierdzić, że na pewno żadna z sieci nie miała wówczas w swej ofercie czegoś takiego.
Majaczy mi się, że było coś takiego. Nie że na kartę, ale właśnie: umowa z operatorem, bez abonamentu, za to z bardzo drogimi rozmowami. Nie dam oczywiście głowy, czy mi się teraz coś nie pokićkało.

Laura idzie się wykąpać, a Myszka rzuca w wir pracy, nie zwracając uwagi nawet na natarczywy dzwonek do drzwi.


3.
Zrezygnowany Robert odszedł od zielonych drzwi. Nikogo nie zastał. Przyszedł tak wcześnie, jak tylko mógł, tuż przed spotkaniem, wyznaczonym przez hurtowników. Spodziewał się, że utnie sobie z Almą Pyziak pogawędkę, zorientuje się w sytuacji i zapyta Laurę, czy chce z nim wracać do Poznania. Miał nadzieję, że się zgodzi, że rada będzie z okazji samochodowej. Ale trochę też obawiał się, że odmówi.
A jak odmówi, to on oczywiście odwróci się i pokornie odejdzie, nie podejmując żadnych prób wywarcia na nią wpływu. Bo przecież jest taki nieśmiały i mrukliwy, a ona go peszy… *wywraca oczami*

I co teraz?
Zmartwiony (przede wszystkim myślą o strapionej Gabrysi) [AAAAARGH!!!] szedł śliczną ulicą Podmurną aż do antykwariatu, po czym skręcił w Ciasną. (...) Gabrysia najwyraźniej nie zdaje sobie sprawy, że Laura jest w Toruniu. Pewnie i lepiej. Zdenerwowałaby się jeszcze bardziej.
Ojejku, jejku. Latają wkoło tej Gaby na paluszkach, jakby była ciężko chora na serce i każde zdenerwowanie mogło ją zabić.
A szkoda, że nie!...

Jakimś cudem dziewczyna trafiła do siostry Janusza. Robert pamiętał ją bardzo niejasno - oboje byli świadkami na ślubie Gabrysi, lecz nie zwrócił na nią szczególnej uwagi. Była ponura - to jedno utrwaliło mu się w pamięci dość wyraźnie. Ale co w tym dziwnego, że była ponura - wszyscy wtedy, łącznie z panną młodą, mieli nosy spuszczone na kwintę. No, co tu gadać. Niezbyt to był dobry okres na zakładanie rodziny.
No rzeczywiście, myślałby kto. Mogłoby się wydawać, że Gabriela i Janusz pobierali się w najgorszym okresie terroru hitlerowskiego...

Pamiętał też, że denerwowało go zachowanie Janusza, który nawet w takim momencie nie potrafił się upodobnić do człowieka dorosłego. Na widok jego błazeńskiej miny Robert nabrał ciężkich wątpliwości co do dalszych losów tego stadła.
Niedawno oglądałam zdjęcia z własnego ślubu. Na jednym z nich robię tak błazeńską minę, że jakby Robroj to zobaczył, byłby przekonany, że rozwiedziemy się po tygodniu.

I rzeczywiście. Szkoda, że wtedy nie zaprotestował, zamiast grzecznie stać z boku, słuchając mamrotania urzędniczki od ślubów.
Jasne, jasne, nie wystarczył opis ponurych ludzi, źle ubranej, nieuczesanej Gaby, błazeńsko zachowującego się Pyziaka, dołóżmy jeszcze mamroczącą “urzędniczkę od ślubów”, żeby dopełnić obrazu farsy ślubnej.
I jestem ogromnie ciekawa, jakież to było błazeńskie “zachowanie Janusza, który nawet w takim momencie nie potrafił się upodobnić do człowieka dorosłego”, znaczy co robił? Rzucał głupie uwagi? Śmiał się, gdy Gaba powtarzała za urzędniczką? Wpadał im w słowo?
Borze, co za szalejąca opkoza. Naprawdę brakuje już tylko informacji o tym, że urzędniczka była pijana, a Pyziak wychodząc kopnął siedzącego w zimnie i deszczu szczeniaczka.

Z forum NAKW:
- A teraz możesz pocałować pannę mło--
- NIE ZGADZAM SIĘ! - ryknął przejmująco wąs należący do twarzy zgarbionego dziadziunia.
- Proszę pani urzędniczki, ten związek nie może zostać zawarty, gdyż albowiem Pyziak robi głupie miny, a ja mam złe przeczucia.
Ponieważ wszystkim obecnym na ślubie coś w głębi serduszek szeptało, że z tego będą same nieszczęścia, wąs Robrojka zostaje nagrodzony hucznymi brawami, a pani urzędniczka wpisuje Pyziakowi uwagę do dzienniczka, wszyscy idą do porządnego kościoła katolickiego, gdzie Drama Lama bierze Gabę za żonę, państwo młodzi dostaję w prezencie bukiet groszków, niewolnika do mieszania sałat oraz bat do tresury tygrysów, Bernard robi różowy tort ze świeczką w kształcie "15" (bo sobie pomylił wesele z quinceañerą), wszyscy się śmieją, KONIEC.
Tak to mniej więcej widzę.
© Kazik


„Należy robić wszystko najlepiej, jak to możliwe, kochać wolność nade wszystko i nigdy nie zdradzać prawdy” - napisał Ludwig van Beethoven. I może to jest już wszystko, co trzeba wiedzieć o swoim życiu.
Powiem to Natalii - postanowił i aż się uśmiechnął na myśl, że chyba istnieją dla nich dwojga jakieś perspektywy.
Tak, uczęstuj ją kolejną złotą myślą i niech ona się zastanawia, czy to miało oznaczać wyznanie miłości, czy też po prostu chwalisz się, co ostatnio przeczytałeś.

4.
Była już prawie druga, kiedy Róża oderwała się od podręcznika chemii, by z największą ulgą i przyjemnością przenieść się do kuchni, na niskokaloryczny posiłek, złożony z plastra wołowiny gotowanej i zielonej sałaty. Wolała zjeść swój obiad teraz, zanim domownicy zasiądą do zup i pieczeni oraz lodów malaga, które, jak widziała, kupił dziadzio. Miała mnóstwo motywacji do odchudzania, lecz, niestety, była osamotniona. Kobiety w tym domu były szczupłe, mężczyźni więcej niż szczupli, nie mówiąc już o Ignacym Grzegorzu, który przypominał ostatnio świerszczyka, mimo że jadł wszystkiego coraz więcej.
To ostatnie takie chwile, niedługo zaczną mu się te wszystkie fobie i będą narastać - a rodzinka oczywiście nic z tym nie zrobi.

Laura, ta szczęściara, w ogóle nie musiała myśleć o swojej linii, ponieważ po prostu ją miała i już. Ciekawe, gdzie ona teraz jest i co robi. Róży niespecjalnie brakowało siostry. Szczerze mówiąc, zwykle przeszkadzały sobie i mocno się wzajemnie irytowały. A ostatnio Tygrys stał się z dnia na dzień niesłychanie tajemniczy, zamknięty i roztargniony. Czy to nagłe zniknięcie siostrzyczki ma jakiś związek z fotografią, ukrytą w kalendarzu?
Dokąd ona się wybrała? Dlaczego nie wróciła na noc? Och, tym razem przebrała miarkę. Na pewno się jej dostanie - a przynajmniej: powinno się jej dostać. Mama jest dla niej zbyt łagodna, a już o Grzesiu szkoda gadać. Tak bardzo nie chce wyglądać na srogiego ojczyma (Laura nazwała go kiedyś macochem), tak bardzo się stara nie robić różnic między swoim synkiem a przybranymi córkami, że w efekcie każdy, kto chce, może mu łazić po głowie. A Laura chce.
Ja doskonale rozumiem, że dwie siostry, zwłaszcza mieszkające w jednym pokoju, mogą sobie działać na nerwy, ale kurde! Minęła doba od zniknięcia Laury, a jedyne, o czym myśli Róża, to że siostra tym razem naprawdę zasłużyła na karę? Zero refleksji, że może stało jej się coś złego, zero niepokoju?

Borejków odwiedzają bracia Lelujkowie (rany, jak to brzmi :D ), chcąc zaprosić Różę na koncert. Ta odmawia, gdyż Fryderykowi byłoby przykro, lecz mimo wszystko oblewa się rumieńcem pod spojrzeniem Adriana. Mam wrażenie, że MM szykowała się tu do jakiegoś zwrotu akcji, ale zrezygnowała. Szkoda w sumie, bo chemii między Frycem a Różą było tyle, co kot napłakał (zwłaszcza z jego strony), no ale cóż.
Róża idzie do pokoju dziadków, spodziewając się zastać tam Gabę.

Ale była tu tylko babcia, która czytała w łóżku „Klub Pickwicka” i nawet nie bardzo zwróciła uwagę na wejście najstarszej wnuczki.
Stalowe nerwy ma ta kobieta.

Wobec tego Róża udała się do zielonego pokoju, lecz i tam nie zastała mamy, tylko ciotkę Natalię. (...)
Natalia wyjaśniła, że Gabrysia od rana nie mogła usiedzieć spokojnie i zaraz po śniadaniu poszła z Grzegorzem i Ignasiem na wyprawę poszukiwawczą. Zamierzali odwiedzić wszystkie dzieci z klasy VIIe, począwszy, rzecz jasna, od Kopiec Esmeraldy, i wypytywać je tak długo a dokuczliwie, aż któreś wreszcie puści farbę na temat obecnego miejsca pobytu Laury.
Przepraszam bardzo - teraz???
Po co???
Gabriela przecież wie, że Laurę odnalazł Robrojek, co więcej, obiecał, że ją przywiezie do domu. Bór jeden wie, po co jej ta wyprawa - i po jaką cholerę ciąga jeszcze ze sobą pięcioletniego synka. Jeśli chciałaby rzeczywiście zrobić coś sensownego, to niech raczej skontaktuje się z Bellą i weźmie od niej numer ojca, żeby wypytywać bezpośrednio u źródła! Ale niestety, w ten sposób straciłaby powód, żeby za pomocą szeregu pozorowanych działań pokazywać światu, jaka to ona jest dzielna, odważna i energiczna. Oraz jak Bardzo Się Martwi.
Też nigdy nie mogłam zrozumieć, po jakiego wała Gabriela robi to TERAZ, gdy już wie, że Robroj czuwa. Czyżby MM, jak rasowa aŁtoreczka, zapominała, co napisała kilkanaście stron wcześniej?!
Cóż. Ja to widzę tak, że co prawda Gaba z Natalią wiedzą, że Robrojek znalazł Laurę - ale nikt poza nimi. Gaba nie uznała za stosowne poinformować o obecnym stanie rzeczy reszty rodziny, w tym męża, którego ciągnie na tę kilkugodzinną wyprawę. (Bo jeszcze powiedziałby “No dobra, ale po co właściwie?”) A to dlatego, że im więcej wysiłku wkłada w swoje działania (nawet bezsensowne), tym bardziej ona sama ma poczucie, że coś zrobiła - i tym bardziej rodzina (i czytelnik) podziwia, jak bardzo się poświęca dla tego swojego wyrodnego dziecka.

Natalia jednakże była przekonana, że ta podróż do źródeł okaże się trudem daremnym („Daremne żale, próżny trud, bezsilne przedsięwzięcia” - zacytowała na marginesie)
Złorzeczenia, Natalio. Bezsilne złorzeczenia. Omawiasz z pewnością ten wiersz ze swoimi licealistami, powinnaś pamiętać.
Rodzina Borejków nigdy się nie myli w cytatach z wierszy. Pamiętaj. Tam są złorzeczenia? Tym gorzej dla złorzeczeń!
Oczywiście. Prawidłowy cycat zatem brzmi tak:
Daremne żale - próżny trud,
Bezsilne przedsięwzięcia!
Przeżytych kształtów żaden cud
Nie wróci do istnięcia.
(Adam Asnyk, with a little help of Natalia Borejko)

i że Laura zostanie doprowadzona do domu przez Roberta Rojka, gdyż człowiek ten zawsze dotrzymuje słowa. Jest to jego cecha główna, uderzająca i charakterystyczna. I kropka.
- Ciociu! To na niego czekasz! - odgadła nagle Róża, a ciotka bynajmniej nie zaprzeczyła. Po prostu siedziała sobie bez ruchu i wyglądała tak, jakby się jej w środku zapaliła czerwona żarówka.


5.
Laura budzi się późnym popołudniem, czując się niemal zdrowa.

W tym czasie Myszka bez ustanku eksploatowała komputer, z rzadka tylko odrywając wzrok od pracy i przenosząc go kontrolnie na kłopotliwego gościa.
- Jest jeszcze trochę tej wczorajszej zupy - rzuciła, nie przestając pisać. - A gdyby ci było za mało, to usmaż sobie jajko. Albo coś w tym rodzaju.
Coś w tym rodzaju? To znaczy co? - zastanowiła się Laura, która lubiła, by słowa znaczyły to, co znaczą naprawdę.
Hm, trochę to dziwne stwierdzenie w odniesieniu do osoby, o której wiemy, że uwielbia fantazjować, a wręcz kłamać.

Szczerze mówiąc, Pani Myszka nie grzeszy gościnnością - myślała nadal. - Dziwne to bardzo, nawet gdy się zważy, że sama też przebywa w gościnie u Almy Pyziak. W domu Laury nie do pomyślenia było takie traktowanie gości! Hospes hospiti sacer!* [Gość to świętość dla gospodarza]. Ba! - nawet będąc domowniczką, nie trzeba było się kłopotać myślą o przyrządzaniu śniadania. Zawsze się znalazł ktoś - mama, Babi czy dziadziuś - kto był szybszy i kto w trosce o zdrowie najmłodszego pokolenia przyrządził pyszny posiłek, a nawet skoczył po świeże bułeczki.
No, tak to Laura może sobie wydziwiać na niegościnność Oleńki, skoro sama palcem nie kiwnie przy obsłudze gości.

Zalała ją krótkotrwała, lecz silna fala nostalgii. Te bułeczki z piekarni przy Dąbrowskiego! Świeże masełko naramowickie! Te rozliczne dżemy, konfitury i marmolady domowe! Płynny miód wrzosowy, scukrzony - lipowy, twarożek z ziołami i cebulką, tak świetnie przyrządzany przez babcię!
Po co ona tu przyjeżdżała, do kroćset?! - trzeba było siedzieć w ciepłym domu i jeść - pyszny z pewnością - dzisiejszy obiad sobotni.
Prawdę mówiąc, to mi się kojarzy z synem marnotrawnym, który pomyślał o powrocie do ojca dopiero, kiedy doświadczył głodu i przypomniało mu się, że u ojca nawet najemnicy jadają do syta.

Laura idzie do czyściutkiej i sterylnej kuchni ciotki Almy i zabiera się za robienie omletu, ale że nie ma wprawy, to kuchnia po chwili wygląda jak po przejściu tornado...

Uu - u, fatalnie to wygląda: rozlane mleko na kafelkach, a jak się jeszcze do tego posypie i groszek! fiu, fiu, co za inkrustacja!
Teraz patelnię do piekarnika. No. Ile stopni? Hm, po pierwsze, tego się nie wie, a po drugie - nie ma tu takiej skali, jak w domowym piecu. Są jakieś tajemnicze numerki. No, powiedzmy - ustawi się pokrętło na piątkę. E, lepiej na siódemkę. Będzie prędzej.
- Co tu się dzieje?! - krzyknął ktoś od drzwi.

Wejście smoka. Bójcie się, mwahahahahahaha!!!

Bo słuchajcie i zważcie, czytacze,
Że według autorki wytycznych
Kto ma w sobie geny pyziacze,
Ten nie może być sympatyczny!

W progu stała obfita osoba o siwych, krótko obciętych włosach. Na haczykowatym nosie miała okulary, zza szkieł widać było oczy w kolorze stalowym, w ciemnej oprawie, lekko skośne…

Jakoś tak ją widzę ostatnimi czasy:

z13333877Q,Prof--Krystyna-Pawlowicz.jpg
[http://bi.gazeta.pl/im/75/75/cb/z13333877Q,Prof--Krystyna-Pawlowicz.jpg]

- Ciocia! - krzyknęła Laura, zrywając się na równe nogi, i rzuciła się do drzwi. Maselniczka, strącona jej łokciem, fiknęła koziołka w powietrzu, nim roztrzaskała się w drobny mak o posadzkę.
Sama zaś Laura, poślizgnąwszy się na groszku, runęła jak długa do kolan doktor Almy Pyziak.
- Co to ma znaczyć, moja droga? - spytała dobrotliwie ciotka.
Laura wstała, krzywiąc się i rozcierając stłuczony łokieć.
- Mój szlafrok! - zauważyła Alma Pyziak, wiodąc spojrzeniem po plamie, rozmazanej wzdłuż frotowej kreacji. Była to plama nie tylko z mleka, lecz i z groszku, a nawet żółtka. - Któż to pozwolił ci go wkładać?
- Wiesz, Almo, że to chyba ja - odezwała się spiesznie Pani Myszka, wyzierając zza masywnych pleców szefowej. - Witaj w domu. Jak podróż?
- Z okazji soboty nie było blokad - odparła ciotka Alma z uśmiechem. - Kto pozwolił tej osobie panoszyć się w mojej kuchni?
- Też ja - przyznała się Pani Myszka. - Była przecież głodna, więc powiedziałam, żeby sobie zrobiła coś do jedzenia...
- Sama nie mogłaś?
- No, nie, bo pisałam. Zależało ci na pośpiechu.
- Mój Boże, mój Boże, a więc to wszystko moja wina! - zawołała z łagodnym wyrzutem ciotka Alma, obejmując ruchem rąk całą kuchnię, a następnie załamując je - w żałosnym geście.
- Nikt tego nie powiedział - sprostowała Pani Myszka pośpiesznie.
- Moje dziecko... jak ty masz w ogóle na imię?
- Laura. Laura Pyziak jestem - przedstawiła się, po raz pierwszy dopuszczona do głosu.
- Córka tej panny z Poznania?
- Córka Gabrieli Borejko i Janusza Pyziaka. Który się z nią ożenił.
- Nno, tak... ślub był tylko cywilny - uśmiechnęła się ciotka.
Alma, ty też?
Matko, kto w takiej sytuacji wyskakuje z takim tekstem?...
No cóż, kwestia ważności tego ślubu to bodaj jedyna rzecz, w jakiej Alma zgadza się z Borejkami.

- Posłuchaj, Almo... - wtrąciła zdenerwowana Pani Myszka.
- Milcz, Oleńko. Najlepiej zostaw nas tu we dwie, a sama idź pisać. Ile ci jeszcze zostało stron?
- Pół rozdziału.
- Och, doprawdy? - zdziwiła się Alma Pyziak. - Jeszcze tyle? To co ty tu robiłaś przez ten cały czas?
Oleńka zalała się rumieńcem, spuściła wzrok, zacisnęła usta i bez słowa ruszyła do komputera.
- A więc... cóż, Lauro - zaczęła ciotka. - Zanim zaczniemy rozmawiać, powinnaś chyba trochę posprzątać?
Hm, bez wątpienia. Powinna. Po krótkim namyśle Laura przyniosła mopa i kubełek, po czym przetarła i zmyła posadzkę w kuchni, niezbyt umiejętnie z powodu braku wprawy. W tym czasie ciocia Alma niszczyła przy komputerze Oleńkę, zarzucając jej niekompetencję i brak starania.  (...)
- Mam nadzieję, że umyłaś też ręce? - zainteresowała się Alma, taksując wchodzącą powolnym spojrzeniem od stóp do głów. Było w tym coś niesłychanie obraźliwego, choć Laura nie umiałaby sprecyzować, co mianowicie. Zjeżyła się.
- Siadaj więc - poleciła ciotka. Laura przycupnęła na stołku.
- No, a teraz słucham cię - zachęciła ją Alma Pyziak z uśmiechem. - Opowiadaj. Skąd tu się właściwie wzięłaś, jak zdobyłaś mój adres, kto cię przysłał i w jakiej sprawie. Jeśli chodzi o pieniądze, to rzecz jest całkiem oczywista: nie mam pieniędzy, jak wszyscy pracownicy wyższych uczelni. Nie wiem więc, po co właściwie przyjechałaś.
- Przyjechałam, żeby ciocię poznać - powiedziała Laura, oburzona. - Nie chodzi o żadne pieniądze. Moja mama też jest pracownikiem naukowym, a jednak pieniędzy mamy pod dostatkiem, przynajmniej ostatnio.
W tym momencie zza pleców Laury wyłonił się Narrator, dając rozpaczliwe znaki rękami i szepcząc “Nic nie słyszeliście! Nic nie słyszeliście!”

- Miło mi to słyszeć. Tak więc, już mnie poznałaś. I co dalej?
Laura milczała dłuższą chwilę. W sąsiednim pokoju zajadle klekotały klawisze.
- No?
Laura jakoś nie mogła się zdobyć na odpowiedź. Wytarła nos.
- Jak sądzę, przysłała cię mama?
- Nie! - zaprzeczyła gwałtownie Laura. - Mama nie wie, że tu jestem. Zwiałam z domu.
- O, Boże! - zaniepokoiła się Alma Pyziak. - Czyżbyś zamierzała zabawić tu dłużej?
- Ja... nie, nie, skąd. Chciałam wracać już wczoraj, ale się rozchorowałam.
- Przenocowałaś więc - przerwała jej ciotka. - I jak się czujesz?
- Już lepiej, nawet całkiem dobrze.
- To pewnie będziesz dziś wracać do Poznania? Jest niedługo jakiś pociąg, jeśli się nie mylę.
- Tak. Pojadę. - Odparła Laura. - Chciałam tylko o coś zapytać.
- No? Słucham? - ciotka poprawiła się na krześle, rzuciła szybkie spojrzenie na lodówkę i upewniła się, że nie ma tam już zdjęcia. Laura zdecydowała, że ciotka Alma jej się nie podoba.
- Chciałam zapytać - rzekła - o mojego ojca.
Czarne brwi ciotki podjechały do połowy czoła.
- O ojca? - zdziwiła się.
- Nie ma w tym nic dziwnego, jak sądzę? - palnęła Laura. - Nie wiem, gdzie on jest. Nikt w domu nie wie. A tymczasem człowiek, dorastając, chciałby mieć jakieś pojęcie o swoim ojcu.
- Mój brat jest zdrów i powodzi mu się dobrze - oznajmiła gładko Alma Pyziak, lecz jej stalowe oczy błysnęły ostrzegawczo. - Jeśli to o mojego brata właśnie pytasz, bo, jak wiadomo...
W progu gwałtownie stanęła pani Oleńka.
- Alma! - powiedziała ostro.
Ciotka spojrzała na nią ze zdziwieniem, jakby tym tonem zwróciło się do niej krzesło.
- Cóż tam, moja droga?
- Nie podoba mi się sposób, w jaki traktujesz to dziecko. Ciotka Alma zaniemówiła na chwilę.
- I to ty mi to mówisz? Tyle mi zawdzięczasz, Oleńko, a nie mogę się po tobie spodziewać podstawowej, elementarnej lojalności...
Oleńka zrobiła się czerwona i założyła bojowym ruchem słabe ręce.
- To jest twoja bratanica - wyrzuciła z siebie gwałtownie. - Sprawdzałam jej legitymację. Naprawdę nazywa się Laura Pyziak. Mieszka w Poznaniu, przy Roosevelta 5.
- Może i tak - rzuciła lekko ciotka. - Lecz nadal nie wiem, czy aby na pewno mój brat...
- Alma! - krzyknęła ostrzegawczo Oleńka.
- Aleksandro, ja cię nie poznaję. Wracaj do pracy! - poleciła ciotka tonem nie znoszącym sprzeciwu.
- Już prawie skończyłam.
- To idź do domu! - podniosła głos Alma Pyziak.
- Tak. Zaraz idę - powiedziała Oleńka. - A Laura pójdzie ze mną. Odwiozę ją na dworzec. Jest jeszcze, co prawda, trochę czasu, ale przynajmniej ze spokojem kupimy bilet. Tu jest twój plecak, zbieraj się, Lauro.
- To niezły pomysł, Oleńko - przyznała ciotka.
- Sekundę - odezwała się zdenerwowana Laura - ale chciałabym przedtem się dowiedzieć...
- Tak? No? Słucham cię.
- Jaki jest adres mojego ojca. Czy on mieszka w Australii?
- A po co ci jego adres, Lauro? - łagodnie spytała ciotka Alma. - No, powiedz - po co? Przecież nie chciałabyś chyba pisać do niego, nie chciałabyś zakłócać mu spokoju... być może mogłabyś nawet, niechcący, zakłócić jego życie rodzinne...
- Alma! - powiedziała ostrzegawczo pani Oleńka.
- No, tak. Jest przecież po rozwodzie i miał prawo założyć nową rodzinę. Ts, ts, ts, nie róbże takiej miny. To się zdarza. Mój brat ma żonę i dzieci...
- ... i dzieci?!
- Ależ tak. Po pewnych... perypetiach życiowych brat mój się ożenił i jest teraz przykładnym obywatelem swojego kraju.
- Australii?
- A cóż ty z tą Australią, doprawdy... - uśmiechnęła się ciotka Alma.
- Po prostu staram się dowiedzieć, jaki jest adres mojego ojca, za pozwoleniem! - wybuchnęła Laura.
Twarz ciotki stężała, oczy błysnęły zza okularów.
- Tego się nie dowiesz - oświadczyła z dobrotliwym uśmieszkiem. - Powiem ci, co zrobimy. Jeśli twojej mamie zależy na zdobyciu jego adresu…
Tak nawiasem mówiąc, jestem ciekawa, jak Róża pojedzie na wycieczkę do Włoch, skoro warunkiem otrzymania paszportu przez nieletnią jest zgoda obojga rodziców. Nie mówię już o innych sytuacjach życiowych, w których taka zgoda jest potrzebna. A nic nie słyszeliśmy o tym, żeby Pyziaka pozbawiono praw rodzicielskich - autorka z całą pewnością nie odpuściłaby tak smakowitej informacji ;)

- Mama nic nie wie o tym, że ja...
- ... to niech sama tu przyjedzie. Albo jeszcze lepiej - napisze. - Powiedziała ciotka tonem nie znoszącym sprzeciwu, po czym uśmiechnęła się znowu. - Różne bywają roszczenia i zakusy, ale czegoś podobnego jeszcze nie widziałam: żeby wysyłać własne dziecko na przeszpiegi!
- Nieprawda! - krzyknęła Laura, zrywając się z miejsca. - Mama nic nie wie!
- Mój Boże, mój Boże, to dziecko myśli, że ja na tym świecie żyję od wczoraj - użaliła się bezbronnie ciotka Alma. - Czy ja nie znam ludzi?
Laura miała ochotę walnąć ją stołkiem w łeb.
- Ludzie bywają różni, za pozwoleniem! - warknęła. - Czy pani zna moją mamę?!
- O! - zauważyła ciotka. - Już zwracasz się do mnie per „pani”.
- Tak wolę, za pozwoleniem - rąbnęła Laura i wpiła oczy w twarz Almy Pyziak.
- Poznałam ją... przelotnie - odparła ciotka z małym grymasem.
- Więc zna ją pani za krótko - twardo podsumowała Laura, podnosząc z ziemi swój plecak, a potem - książkę, która wypadła z jego kieszeni. - Mama jest, jaka jest...
- Słucham? - ożywiła się Alma Pyziak, a Laura zrobiła się nagle czerwona.
- Jest w porządku - wykrztusiła wreszcie z trudem, patrząc na Senekę, a potem pokazując ciotce książkę, jakby to była mamy fotografia. - Nigdy by nie postąpiła podle albo nieuczciwie.  - Schowała książkę i zasunęła zamek plecaka. - Żałuję, że tu przyjechałam - powiedziała.
- O, niezmiernie mi przykro - zadrwiła Alma Pyziak.
- Przepraszam za bałagan i za to mleko - powiedziała twardo Laura, z trudem panując nad sobą. - Dziękuję za gościnę. I żegnam.
- Oleńko, odwieź ją - poleciła Alma Pyziak i jej stalowe oczy zwęziły się w uśmiechu pełnym zadowolenia.

No i tak o. Autorka poszła po linii… ba, pojechała po bandzie najmniejszego oporu (że tak wzorem pana Oracabessy skleję w jedno dwa idiomy), kreując Almę na Wredną, Bardzo Wredną, aby czytelnik nawet przez moment nie miał wątpliwości, po czyjej stronie jest słuszność. Na tle Almy szlachetność i dobroć Gabrysi lśni jak gwiazda betlejemska (aż chciałoby się złośliwie powiedzieć, że tylko na takim tle…), natomiast Laura, cóż, została boleśnie skarcona i pouczona, że nie ma czego szukać poza klanem Borejków.


6.
Około wpół do piątej Robert Rojek zakończył swoje sprawy w Toruniu, nawet prędzej, niż
myślał. Zjadł obiad w hałaśliwej restauracji pod Ratuszem i zaczął się zastanawiać, co ma począć dalej.
Już się wymeldował z hotelu, bagaż miał w samochodzie.
I to pewnie dość dawno już się wymeldował, doba hotelowa do dwunastej.

(...)Podjechał na parking i zostawił samochód, wyjmując uprzednio radio - tego już nauczyło go doświadczenie. Schował je pod fotel, żeby nikogo nie kusiło.
*pęka ze śmiechu* O tak, doświadczony kradzieżami Robroju, który nie wiesz, że pierwszą rzeczą, którą robi złodziej po wybiciu szyby samochodu, jest zajrzenie do schowka i pod fotel :D A szybę wybija, bo widzi pustą “dziurę na radio”, które pewnie leży pod fotelem  :D
A mnie potwornie irytują te wzmianki przy każdej okazji, jaki to świat jest zły, jak to wszyscy obawiają się właśnie choćby złodziei i tylko Borejkowie nie muszą, bo cóż można u nich ukraść oprócz używanych książek!
No wiesz. W Musieroversum nawet do pociągu “objętego całkowitą rezerwacją miejsc” ludzie pchają się, tratując bliźnich i krzycząc :-P Takie to i ludzie, pani kochana.


I wreszcie ruszył na Podmurną, wybierając oczywiście swoją ulubioną trasę. Tym razem mu się udało. Świeciły się okna na parterze, po obu stronach bramy. Na pierwszy dzwonek zielone drzwi otwarły się gwałtownie i ukazały tęgą niewiastę o odpychającym wyrazie twarzy: miała rozjuszone oczy i usta zaciśnięte w twardą linijkę. Oho! - Alma Pyziak. Od czasu, gdy ją widział, przybyło jej wiele ważności.
Nie poznała go.
Na litość, widzieli się przelotnie jakieś szesnaście lat wcześniej, co miała go poznawać!
Poza tym od tamtej pory zdziadział dokumentnie...

- Proszę? - rzuciła na jego widok. Z głębi mieszkania płynęła fala okropnego swędu, jakby się spaliły jakieś jaja. Przedpokój zasnuty był dymem.
- Dzień dobry - powiedział Robert, starając się wywrzeć dobre wrażenie. - Moje nazwisko Rojek.
- I co z tego? - spytała. Wielkie nieba, ależ ona była wściekła! Niepodobna do Janusza, trzeba powiedzieć. Janusz był to chłop przystojny, a ta tutaj - szkoda gadać.
Właśnie. Nie dość, że wredna, to jeszcze gruba i brzydka.

- Byłem kiedyś kolegą Janusza. W Poznaniu.
Alma spojrzała podejrzliwie, po czym nagle postanowiła być milsza.
- Chodziliście razem do szkoły?
- Tak, do Liceum Poligraficznego. Byliśmy w jednej klasie.
- Nie pamiętam pana - orzekła Alma, dokonawszy wnikliwej analizy wzrokowej. - No, ale ja się wychowywałam tu, w Toruniu. Janusz mieszkał w bursie. A teraz - nie ma go w Polsce.
- Słyszałem - dyplomatycznie odparł Robert. - Nie wiem, czy pani przypomni sobie... byliśmy oboje świadkami na jego ślubie. Jestem zaprzyjaźniony z Gabrielą.
To se znalazł listy polecające...

Twarz Almy Pyziak zmieniła się w jednej chwili.
- Tak? - rzuciła odpychająco.
- Przyjechałem tu po Laurę.
Alma Pyziak prychnęła z pogardą.
- Jeszcze i ten! Mój Boże! Istny zjazd rodzinny dzisiaj u mnie, doprawdy.
- Więc - zastałem Laurę?
Usłyszał w odpowiedzi, że nie, nie zastał. Pojechała na dworzec. Alma natomiast wyszła po zakupy, lecz na szczęście coś ją tknęło i wróciła wcześniej. Gdyby nie to przeczucie, spaliłby się cały dom. Przez tę przeklętą dziewuchę!
- Przecież wyjechała - ostrożnie rzekł Robert, badając grunt.
- Zostawiając w piecu jakąś maź! - wybuchnęła doktor Alma Pyziak. - Nigdy już się nie pozbędę tego smrodu! Cała kuchnia czarna! Wszystko wykipiało do piekarnika i kompletnie się
zwęgliło! Nie czuje pan, jak śmierdzi?
- Nic a nic - niewinnie oświadczył Robert i omal nie parsknął śmiechem, widząc jej minę. - Pojechała więc na dworzec?
- Tak! I mam nadzieję nigdy więcej jej nie ujrzeć! - krzyknęła doktor Pyziak, bulgocąc z wściekłości.
Zatrzasnęła mu z hukiem drzwi przed samym nosem, aż Robert się wzdrygnął z przerażenia. Co za babsztyl.

Zza drzwi wychyla się konspiracyjnie sąsiad, niejaki Wiśniak, o twarzy dopasowanej kolorem do nazwiska. Informuje Roberta, że Laurę zabrała do siebie pani Ola i podaje przybliżony adres:

Pani Ola mieszka na Wyspiańskiego, w takiej willi ze srebrnym świerkiem. Byłem tam u niej kiedyś, bo mnie prosiła, żebym pomalował jej łazienkę. Ja nie jestem drogi. Płytki też umiem położyć...
- Mieszkam w Łodzi, kolego - wyjaśnił mu Robert.
- A, no to nie ma sprawy. Aż tam nie pojadę.
Urocza jest ta scenka autoreklamy Wiśniaka :D Niemniej zauważcie: Robrojek mieszka w Łodzi (tam ma to swoje przedsiębiorstwo), jego córka Bella wolała zostać w Poznaniu, ok. Jednak po ślubie z Natalią (ojej, czyżbym spojlerowała?) Robroj oczywiście wraca do Poznania, zagnieżdża się w ciasnej klitce wynajmowanej u Kowalików (czytaliśmy o tym w “Języku Trolli” i “McDusi”) i nie rusza stamtąd przez lata…
Zaczynam wierzyć, że członkinie rodu Borejków (i przynależni do nich mężowie) zostały obłożone klątwą, która nie pozwala im się oddalać od Centrum Wszechświata na Roosevelta 5 dalej niż jakieś 30 kilometrów...


7.
Gabriela wróciła z poszukiwań dosłownie z niczym. Powiedziała tylko:
- Rany boskie, Nutria, jakie to biedne dziecko ma koleżanki!
Nieśmiało napomknę, że te słowa padają, gdy Laura jest w siódmej klasie. Wspaniała matka Gabriela przez siedem lat nie miała okazji zapoznać się, choćby i powierzchownie, z “poziomem” szkolnych koleżanek córki? (“poziom” biorę w cudzysłów, bo jakoś dziwnie mi się wydaje, że trzeba)

- i blada, zmęczona oraz zdenerwowana, zabrała się do prania. Natalia pokiwała głową. Jej siostra była człowiekiem czynu i pranie ręczne zawsze jej najlepiej robiło na stresy.
Człowiekiem czynu… *Kura zwisa malowniczo z krzesła w pozie umierającego łabędzia*

Prała tak od dwóch godzin. Natalia nie miała już siły jej współczuć. W całym domu odczuwało się wpływ złego nastroju Gabrysi - tak jakby nagle wysiadł prąd w budynku. Zrobiło się ponuro, szaro i cicho.
Kiedy to czytałam, po raz pierwszy i teraz, byłam granitowo pewna, że w całym domu zrobiło się szaro i cicho, bo domownicy denerwują się, co się dzieje z Laurą. Ale co tam Laura wobec złego nastroju Gabrysi,  choćby i przez Laurę właśnie wywołanego…
Złego nastroju tej Gabrysi, która nawet płacząc pamięta o innych i szlocha szeptem, żeby ich nie zbudzić. Hje hje hje.

Poza tym, nie umiem pozbyć się wrażenia, że reakcje Gabrieli są nieco na pokaz. Ona nie umiera w tym momencie z niepewności, co się stało z jej dzieckiem, czy żyje, czy nie miała wypadku itd. - przeciwnie, po nocnej rozmowie wie, że jest cała i zdrowa, znalazł ją stary przyjaciel i obiecał przywieźć do domu. Wystarczyłby jeden telefon, żeby poznać dalsze szczegóły i czekać na córkę z większym spokojem - ale tego właśnie telefonu Gabriela z jakichś przyczyn nie chce wykonać, a zamiast tego robi mnóstwo pozorowanych ruchów, jak ta zupełnie niepotrzebna wędrówka po koleżankach, czy teraz pranie ręczne, aby tylko bardziej się umęczyć.
Czytałam kiedyś, jako dziecko, takie opowiadanie, w którym pewna rodzina miała ustalony sposób dawania do zrozumienia, że komuś jest smutno - osoba taka siadała w fotelu przy oknie. Pewnego dnia w tym fotelu zasiadł synek (dziesięcioletni?) i nie ruszał się, obrażony na świat, choć cała rodzina skakała koło niego, próbując go pocieszyć. Zachowanie Gaby kojarzy mi się właśnie z takim demonstracyjnym siedzeniem w fotelu przy oknie, “patrzcie, jak ja cierpię!”.

Grzegorz, nic nie mówiąc, usmażył furę naleśników i po obiedzie obaj z Ignasiem - zmęczeni po tak długim spacerze - poszli sobie uciąć krótką drzemkę.
Długim? No raczej! Wyruszyli “zaraz po śniadaniu”, wrócili nie wcześniej niż o czternastej. I na taki “spacerek” Gaba dzielnie ciągnęła ze sobą pięcioletnie dziecko...

Nigdy tego nie robił, więc i ta drzemka pewnie była sposobem na stres.
Róża uczyła się w swoim pokoju, a do kuchni, gdzie Natalia trwała w milczeniu, nie śmiejąc odejść od cierpiącej siostry, nadeszła Babi, wiedziona tym samym poczuciem solidarności.
- Twój ojciec będzie miał grypę - oświadczyła, siadając przy stole. - Jeszcze nie chce położyć się do łóżka, ale już się słania po fotelach. Czekają nas dramatyczne dni, a może i tygodnie.
- A co, tak z nim źle? - zlękła się Natalia.
- Nie. Jego stan jest, jak zwykle, całkiem niezły. Tylko, jak zwykle, wyobraźnia mu pracuje. - Wyjaśniła Babi. - Zresztą, pracuje mu także na temat Laury.
O, i dla mnie to jest kolejny pośredni dowód, że rodzinka nie usłyszała uspokajającego komunikatu o odnalezieniu Laury przez Robrojka.


- Szczerze mówiąc, mnie też - wyznała Natalia po cichu.
- A mnie nie - odrzekła Babi po namyśle. - To dziecko jest twarde i zaradne, inteligentne i pozbawione zbędnych skrupułów. Umie o siebie zadbać i nie wpakuje się w żadne niebezpieczeństwo.
Powiedziała kobieta, która zapewne nigdy nie słyszała o uprowadzonych, zgwałconych i zamordowanych czternastolatkach, zaradnych czy nie.
A choćby i o takich, co wpadły pod samochód!!! Na litość boską, co ci wszyscy ludzie mają w głowach, że myślą o Laurze jedynie “co ona może zrobić (złego oczywiście)”, a nie “co mogło jej się stać”?!

- To chyba prawda - zgodziła się Natalia - ale muszę powiedzieć, że widzisz ją raczej trzeźwo.
- Tak - przyznała Babi.
- Zbyt trzeźwo - wtrąciła się nagle Gabrysia, wyzierając zza uchylonych drzwi łazienki. Jej mocne ręce wynurzały się z podkasanych rękawów, ociekając mydlinami. - Laura nie jest ani twarda, ani pozbawiona skrupułów. Jest bardzo wrażliwa...
- Tak. Na swój temat - zauważyła sarkastycznie Babi, ale raczej ze starego nawyku niż z przekonania.
- No i co z tego! - porywczo zawołała Gabriela. - Przecież jej głównym problemem jest ona sama! Piorę tak, piorę i rozmyślam o niej. Ona przez cały czas boi się porzucenia.
- Z pewnością nie przez ciebie - zauważyła Babi. - Ty bez protestu znosisz od niej wszystko. Mówiłam ci już, co o tym sądzę.
- Bo ona najbardziej złości się na tych, którzy są najbliżej - powiedziała cicho Gabrysia.
Natalia spojrzała na siostrę z podziwem.
- Jak myślisz, gdzie ona jest? - spytała Babi, lecz Gabrysia żachnęła się niecierpliwie.
- Nie pytaj mnie o to. Nie umiem sobie wyobrazić, co ją skłoniło do zniknięcia na całą dobę.
Ale Babi nie pyta cię, co skłoniło twoją córkę do ucieczki, tylko GDZIE ona jest.

Przecież chyba zdawała sobie sprawę, że w końcu wyjdzie wszystko na jaw - i to, że nie było kółka teatralnego,  i to, że nie było urodzin... Mogła się spodziewać, że będziemy przerażeni.
Sorry, Gabby, jakoś tego przerażenia po was nie widać.

I że czeka ją kara.
Ehehehe. Ciekawe, jaka. Tym razem, zamiast nad morze, wyślą ją w góry?

A jednak - zniknęła. Musiała mieć ważny powód. No, więc - jaki?
Natalii zrobiło się zimno. Janusz - pomyślała. Dosłownie w ostatniej chwili powstrzymała się przed wypowiedzeniem tego słowa. Co to dziecko wymyśliło? Dokąd ruszyło? Jeżeli nic złego się nie stało, jeśli Robert widział Laurę i wie, gdzie jest - bo obiecał ją przyprowadzić - to może po prostu nie zdążyła wrócić, bo pojechała zbyt daleko?
Tak, do Australii.

Mama i Gabrysia nadal rozmawiały, a Natalia cicho podniosła się zza stołu i wyszła do swego pokoju. Wyjęła z torebki telefon i wybrała numer Kowalików. Odezwała się córka Robrojka i już po chwili wszystko stało się dla Natalii zupełnie jasne.
- Pojechał do hurtowników - poinformowała ją Bella. - Do Torunia. - A potem, jak to ona, miło i wesoło zagadała, spytała o zdrowie i zeznała, że jej samej też dziś jest dużo lepiej. Opowiedziała o szkole i o tym, jak się czuje Czarek - a Natalia słuchała i przytakiwała albo śmiała się tam, gdzie tego po niej oczekiwano - ale przez cały czas myślała o jednym: miała rację. Laura jest w Toruniu. A Robert nie zająknął się o tym ani słowem.
Kochany, dobry Robrojek.
E, to nie z żadniej dobroci serca, tylko dlatego, że Gaba nie dała mu dojść do głosu ;)


8.

Robert znajduje ulicę Wyspiańskiego, ale niestety! okazuje się, że stojące tam domki są identyczne, a przed co drugim rośnie srebrny świerk. Co teraz? Czy Robert podda się i zakończy poszukiwania?

9.
Laura znów się budzi - tym razem zasnęła u pani Oli, oczywiście przespała kolejny pociąg. Pani Ola spokojnie rozwiązuje “Jolkę”.

- Drugie jezioro Europy?
- A! - Laura usiadła i oparła się łokciem o stół, na dłoni wspierając brodę. Zebrała myśli. -Drugie jezioro Europy? Ładoga? Nie pamiętam. Nie lubię geografii.
- To tak jak ja - wyznała pani Oleńka.
- Mogę sprawdzić w atlasie.
- Ja wolę rozwiązywać „Jolkę” z głowy.
- Wszystko jedno z czyjej?
- Właściwie to ja nigdy nie korzystam z pomocy.
- U nas w domu to samo. Wszyscy rozwiązują „Jolkę”. Zaczęła moja mama, potem zaraziła się ciocia Natalia, potem babcia, a dziadek od niej. Potem dołączył Grzegorz, a na końcu Pyza.
- Rozwiązują jedną „Jolkę” w tyle osób?
- Skąd! Każdy ma swoją. Co tydzień kupują pięć numerów „Magazynu”, a dlatego nie sześć, że mój ojczym uważa to za rozrzutność i sam dla siebie skanuje „Jolkę” od mamy.
- Kiedy kopia to już nie to - wyraziła z przekonaniem opinię pani Oleńka.
Masz, Kuro, wyjaśnienie, co Borejkowie robią z pieniędzmi ;)

(...) - Wiesz co? - powiedziała pani Oleńka. - Mam ochotę cię przeprosić za Almę.
Laura zacisnęła usta z urazą.
- Ona... nie jest taka okropna, jak się wydaje - ciągnęła Pani Myszka. - Chociaż ani myślę twierdzić, że ma miłe usposobienie. Pracuję z nią przecież i... no, wiem, co mówię.
- Czy słusznie przypuszczam, że ma ona jednak jakieś dobre cechy? - drwiąco spytała Laura.
- O, tak.
- A można wiedzieć, jakie?
Pani Oleńka namyśliła się uczciwie.
- Alma jest - powiedziała wreszcie - najlepszą w Toruniu specjalistką od gramatyki opisowej.
Aha. Czyli nie ma żadnych dobrych cech, skoro jedyne, co po uczciwym namyśle przychodzi Oleńce do głowy, to kwestie zawodowe.

- Aha - mruknęła Laura.
- Nie miała lekkiego życia. Jest samotna. I jest w trudnym wieku.
*Kura i Dzidka zaczynają się podejrzanie krztusić*

Nawiasem mówiąc, czy trzeba było tak z grubej rury? Czy Laura nie mogła trafić na ciotkę, owszem, sceptyczną, niechętnie usposobioną, hodującą urazę do Gaby, która tak bardzo skrzywdziła jej ukochanego braciszka, ale jednak niebędącą Złem Wcielonym?

Laura, pragnąc wywołać zainteresowanie i współczucie pani Oleńki, opowiada, jaka to jest w domu samotna, nieszczęśliwa, dręczona przez okrutnego ojczyma i matkę, która jej nie kocha, bo zajęta jest robieniem kariery naukowej (intuicyjnie świetnie uderza we właściwą strunę, bo jestem przekonana, że pani Oleńka natychmiast wyobraża sobie Gabę jako kogoś w rodzaju Almy bis). Potem robi jej się cokolwiek nieprzyjemnie, ale przypisuje to zbyt dużej liczbie zjedzonych czekoladek.


10.
Tymczasem Robert wraca na ulicę Wyspiańskiego, wioząc ze sobą Wiśniaka jako przewodnika.

- Albo z tą Almą - ciągnął pan Wiśniak. - Szefie, co to była za zgrabna kobitka, jak miała swoje lata. No, mówię panu, wszystko na swoim miejscu. I te oczka! - proszę siadać. Ja z nią sąsiaduję od dziecka, od pieluch, panie kochany, ja wszystko pamiętam. Zawsze nosa zadzierała, nie spojrzała na człowieka ani nic, a już zwłaszcza jak zaczął do niej przychodzić ten mądrala. Miała takiego kawalera, z uniwersytetu. Ale długo nie wytrzymał, bo ona jednak ma ciężki charakter. Przeniósł się, niby niechcący, do Warszawy. Alma się załamała i do dziś jest sama. Każdego by wzięło. A jeszcze do tego ten jej brat w kryminale... uważaj pan, szefie, bo się wrąbiemy w drzewo. No, jak pan jedziesz, kochany.
- Brat w kryminale?... - spytał Robert, wyprowadzając samochód na prostą.
- Taa... Januszek. Niemcy go zapudełkowali za kradzież i przemyt samochodów. Kogoś tam pobił, w sumie dostał sześć latek, panie kochany. Ale cicho - sza, morda w kubeł, nikt o tym nic nie wie. Tylko ja, jako sąsiad.
- Kiedy go... zapudełkowali?
- W osiemdziesiątym trzecim.

Tak, w osiemdziesiątym trzecim. Nic tu się nie zgadza. Jak to ujęła vi-san (z forum): “z dat nam wyszło, że Janusz CKNUK robił Laurę siedząc w niemieckim więzieniu w Australii”
Nie wykluczam, że pan Wiśniak gdzieś coś usłyszał i resztę sobie dośpiewał. Bo skąd miałby się dowiedzieć, że Pyziak siedzi? Od Almy? Alma traktowała go, jakby był zdechłym motylkiem, nie ta liga. Mógł sobie wykoncypować: Janusza nie ma, nikt o nim nie chce mówić, na pewno siedzi. Bo każdy Polak to złodziej samochodów ;)
Aczkolwiek obawiam się, że to raczej autorce jak zwykle nie chciało się sprawdzać, co tam wcześniej nawymyślała.
A nie, dla mnie jest całkiem oczywiste, że relacji Wiśniaka absolutnie nie można wierzyć i te rewelacje nie są żadnym babolem autorki, a wyłącznie jego wyssanymi z palca domysłami. Niemniej, ani w tej części, ani w kolejnych, nie doczekaliśmy się żadnego sprostowania i bardziej wiarygodnych informacji o tym, co działo się z Januszem pomiędzy rokiem 1984, a 2004, kiedy to objawił się w charakterze czerwonego na gębie buca na szosie pod Paczkowem. Tak więc coś z tego błotka przylgnęło do niego na dobre.
I właśnie dlatego, że nie było sprostowania, ani jakiegoś zasugerowania, że to wymysły Wiśniaka - uważam, że ten “osiemdziesiąty trzeci” to babol autorki. Zauważ, że Alma wspomina: “po pewnych... perypetiach życiowych brat mój się ożenił i jest teraz przykładnym obywatelem swojego kraju”. Ja to rozumiem tak właśnie, że odsiedział, zmądrzał i już mu nie w głowie ciemne sprawki.
No, ok. A z kolei Wiśniak mógł cały okres nieobecności Janusza - i mieszkanie w Poznaniu, i Australię i późniejsze Niemcy wrzucić do jednego wora pod hasłem “siedzi w kryminale”.

Dlatego poprosił o rozwód - pomyślał Robert.
No właśnie… dlaczego? Bo chciał uwolnić Gabę od piętna żony kryminalisty?
(btw, gdyby poprosił o rozwód podczas odsiadki, to nie dałoby się tego faktu ukryć przed rodziną, bo przecież wszelka korespondencja w tej sprawie byłaby kierowana na adres więzienia. A gdyby poprosił później, Gabriela nie mogłaby twierdzić, że nie ma od niego żadnych wieści od lat piętnastu.)

- Odsiedział już chyba swoje, bo się tu kiedyś pojawił na krótko. Zaraz potem ruszył do Brazylii. Tak, że Alma ma do braciszka daleko. Jeszcze u niego nie była. Brazylia to jest, panie kochany, na końcu świata. Kawał drogi i cholerne pieniądze do wydania.
Brazylia jest raczej tylko fantazją Wiśniaka, ewentualnie jakimś krótkim epizodem w życiu Janusza, bo późniejsze tropy kierują nas już wyłącznie w stronę Niemiec.

Robert i pan Wiśniak trafiają do pani Oleńki. Ta jest nastawiona bardzo niechętnie wobec pomysłu zabrania Laury do domu (“To dziecko mi opowiedziało, jak jest w domu traktowane. Ja się nie dziwię, że nie chce tam wracać.”) i traktuje Roberta wręcz wrogo; zapowiada też, że Laura u niej przenocuje i pojedzie dopiero rano (czy muszę dodawać, że myśl, aby kogokolwiek poinformować, żadnej z nich nie zaświtała?). Na szczęście pojawia się sama Laura i jest bardzo zadowolona z możliwości podwózki.


- O, dzień dobry, panie Robercie! - wykrzyknęła miło, natychmiast go poznając. - Co pan tu robi, do kroćset?
- Przyjechałem po ciebie, Tygrysku - rzekł Robert zwięźle.
- Ale skąd pan wiedział, gdzie ja jestem? - Laura natychmiast wstrzeliła się w istotę sprawy.
- Widzieliśmy się już w antykwariacie. To ja kupiłem twojego Senekę - wyjaśnił Robert.
Spojrzała na jego ręce.
- Tak! To pan! Teraz poznaję. Wszystko jasne, to pan szedł za mną ulicą Podmurną?
- Ja - Robert uśmiechnął się i zwrócił do pani domu. - Czy jeszcze ma pani jakieś obawy?
Przygryzła wargę i rzuciła mu spojrzenie pełne namysłu.
- Owszem, mam coraz więcej - mruknęła. - Jakieś podejrzane transakcje, jakieś włóczenie się ulicami za tym dzieckiem, o co tu chodzi?!

- Proszę wejść - powiedziała i usunęła się z drogi. - Pan też, panie Wiśniak, bardzo proszę. Chodźmy do pokoju - posadziła ich przy stole, wśród książek, i wpiła się wzrokiem w twarz Roberta. - Wygląda pan na uczciwego człowieka - oceniła wreszcie.
- Dziękuję - rzekł Robert z uśmiechem. Prawdę mówiąc, od tego uśmiechu trochę już go bolała twarz. Był mocno wzburzony, zwłaszcza tym, co usłyszał na temat Laury i jej fantazji.
No, na razie usłyszał tylko, że Laura coś naopowiadała. Wzburzył go sam fakt? :D
No jak to, Ciebie nie oburza, że z pewnością obsmarowała Świętą Gabrielę?

- Ten pan to jest bardzo porządny człowiek - pospieszył z rekomendacją pan Wiśniak, zaś Laura uniosła brwi ze zdziwieniem i dorzuciła:
- Kto by w to mógł wątpić? - czym już zupełnie zbiła z tropu panią Oleńkę.
Robert zastanawiał się, co by to było, gdyby Laura odmówiła powrotu do domu. Nie znalazłby chyba sposobu, żeby ją stąd wydostać. Pani Oleńka najwidoczniej uważała się już za kogoś w rodzaju jedynej legalnej opiekunki małego biedactwa.
A Gabrysi nadal by nie zawiadomił? Bo się zmartwi? Za kogo by się nie uważała pani Oleńka, legalną opiekunką nie jest i nie będzie.

- Cóż, zastanówmy się - powiedziała. - Jak teraz należy postąpić?
- A o co chodzi? - chciała wiedzieć Laura. Ona też usiadła na krześle i - pogodna, odprężona - brała udział w rozmowie, popatrując co chwila z zaciekawieniem na pana Wiśniaka, który właśnie rozejrzał się po stole i zapytał dyskretnym szeptem:
- Kochana, nie ma pani przypadkiem ogóreczka?
- Niestety, nie mam - odrzekła sucho pani Oleńka i zwróciła się do małej: - Odwagi, Lauro. Ten pan chciałby cię zabrać samochodem do domu.
“Odwagi, Lauro”! Czy ja czytam “Serce” Amicisa?

- A, chętnie - zgodziła się Laura i wdzięcznie uśmiechnęła do Roberta. - Będzie przyjemniej niż pociągiem. No i - w miłym towarzystwie prędzej mija czas. Nie oczekiwałam takiej niespodzianki. Quid vesper ferat, incertum est*[Nie wiadomo, co wieczór przyniesie].
- Nie masz nic przeciwko powrotowi do domu? - upewniła się pani Oleńka.
- Ja? Nie - niedbale odparła Laura, odpinając klamrę, która przytrzymywała jej włosy, i pozwalając swym puklom spłynąć w dół po szyi. - A dlaczego miałabym mieć coś przeciwko?
- No... jak to... po tym, co mówiłaś...
Robert ujrzał na twarzy Laury błysk przypomnienia. Dotychczas więc nawet nie pamiętała, czego naplotła!
- Cóż - powiedziała gładko. - Dom to dom. Ma się jednak pewne obowiązki wobec rodziny.
- Tak, moje dziecko - odrzekła pani Oleńka, wyraźnie wzruszona. - Jesteś bardzo dzielna.
- Ubieraj się - polecił Robert lakonicznie. Dziwnie jakoś miał ściśnięte serce.
- Ależ nie, jeszcze nie, przecież ona dopiero się kąpała - zaprotestowała pani Oleńka. - I co, i
ma zaraz wychodzić na mróz? Napijmy się wszyscy...
- Tak!!! - zawołał pan Wiśniak.
- ... herbaty.
To wyżej to zdecydowanie mój ulubiony fragment :)

Zrobię jakąś kolację. Niech Laura ochłonie po kąpieli, potem ja pożyczę pled i może jechać... - tu głos pani Oleńki lekko drgnął.
- Niecałe trzy godziny w ogrzewanym samochodzie i będzie w domu - krótko rzekł Robert. - I
ja mam pled w bagażniku.
- Ten pan ma chleb w bagażniku i wszystko, co pani chce. Ma bardzo wygodny samochód -zaświadczył płynnie pan Wiśniak. - Dziewuszka pojedzie jak grafini. Ale co ja widzę, wzruszenie?
“Chleb w bagażniku” i “pojechać jak grafini” weszły na stałe do mojego wokabularzyka :)


Kochana, o co chodzi, jak pragnę zdrowia?
Pani Oleńka spojrzała na Laurę i pociągnęła nosem.
- Będzie mi ciebie brakować - powiedziała. - Obiecaj, że mnie jeszcze kiedyś odwiedzisz.
Wiecie co? Kiedy pierwszy raz czytałam “Tygrysa i Różę”, łykałam jak gęś kluski te wszystkie rewelacje o tym, jak to Laura jest zła, bo śmie szukać ojca, który Porzucił Gabrysię i jest najczarniejszym z wszystkich czarnych charakterów. Ale ten fragment mi zgrzytnął. Pani Oleńka nigdy nie dowie się prawdy, zostanie z przekonaniem, że dzielne dziecko wróciło do tego strasznego domu, gdzie jest krzywdzone przez okrutnego ojczyma i zaniedbywane przez matkę-karierowiczkę. Miałam żal do MM, że tak zakończyła ten wątek i pozwoliła pani Oleńce trwać w błędnych przekonaniach - zwłaszcza co do Grzegorza.


11.
Wszyscy byli już tak wymęczeni i zdenerwowani, że zapomnieli o kolacji. Mama najpierw długo siedziała u siebie, potem wyszła na samotny spacer, potem szybko wróciła, usiłując ukryć fakt, że oczy ma czerwone, i naturalnie spytała, czy nikt nie dzwonił. Od tej pory podrywała się dosłownie na każdy dźwięk. Pozostali członkowie rodziny snuli się, uprzykrzeni i marudni, po całym mieszkaniu.
Jak rozumiem, nadal nikt nie skontaktował się z samym Robrojkiem. Ja nie wiem, oni wszyscy zachowują się, jakby byli dziećmi Kapitana Niemożliwość.
(a Natalia też nie podzieliła się tym, czego dowiedziała się od Belli… A no tak, przecież wzmianka o Toruniu zmartwi Gabrysię jeszcze bardziej!)

Róża robi kolację, a Grzegorz przychodzi się zwierzać.
- Twoja mama gniewa się na mnie - wymamrotał żałośnie Grzegorz. - Nie powiedziała tego, ale ja czuję: ma do mnie żal. Serce mi się kraje. Rzeczywiście, gdybym się powstrzymał, gdybym nie wybuchnął, może by Tygrys nie uciekł z domu. Ja sam strasznie siebie obwiniam.
- Grzesiu, przecież ty nie wybuchnąłeś! - zaprotestowała Pyza. - Tygrys zasłużył na parę słów prawdy i tyle. Poza tym mama na pewno nie gniewa się na ciebie, tylko po prostu jest smutna.
- Nie patrzy na mnie.
- Bo nie chce, żebyś widział, jak płacze - wytłumaczyła mu Róża.
- Tak myślisz?
- Jestem pewna.
- Może masz rację - westchnął Grzegorz. - Wiesz, my nigdy się nie pokłóciliśmy.
- Wiem.
Nie wiem, może mam jakieś złe wzorce, ale sytuacja, w której małżeństwo nigdy i o nic się nie kłóci, jest dla mnie jakaś dziwna. Przecież nie każda kłótnia to rozbijanie sobie talerzy na głowie i obrzucanie wyzwiskami, jakieś drobne spięcia zdarzają się każdej parze… wróć, Strybom nie. Sytuacja taka kojarzy mi się albo z tym, że jedna strona całkowicie dominuje, a druga nie ma nic do gadania, albo z manipulacją przeprowadzaną ze słodkim uśmiechem i w białych rękawiczkach, albo też… z całkowitą obojętnością pomiędzy małżonkami.


- Więc teraz, kiedy myślałem... no - słowem... mam sobie za złe.
- To tak jak ja - odezwał się od drzwi dziadzio. Właśnie wszedł, zwabiony zapachem grzanek. - Ja też odnoszę wrażenie, że Gabrysia ma do mnie żal. Naprawdę, nic nie mówi, lecz jej spojrzenie wyraża bolesny wyrzut. Manifestu non egent probatione* [Oczywiste nie wymaga dowodu].
Podziwiajcie, jak wspaniale Betonowe Centrum wpędza wszystkich domowników w poczucie winy… Mistrzostwo!
(spojrzenie pełne bolesnego wyrzutu jeszcze dziesięć lat później będzie prześladowało Laurę, nawet w dniu własnego wesela dopadnie ją atak wyrzutów sumienia na myśl o tym, jak bardzo udręczała swą matkę...)

Obiecałem jej pomóc w wychowywaniu Tygryska, tymczasem pomogłem niewiele. Miałem dobre chęci, lecz to tylko częściowo mnie usprawiedliwia, albowiem okazały się niewystarczające. Nie pomogłem mojej córce - dodał boleśnie i usunął się z przejścia, by uczynić miejsce babci.
- Może nie mogłeś jej pomóc, Ignacy - zauważyła Babi, siadając przy stole. Poklepała Grzesia po ręce. - Ty też się nie martw. Cały problem rozstrzygnąć może tylko czas. Laura dorośnie, zmądrzeje. Zrozumie, kiedy będzie miała własne dzieci.
- No, to wesoła perspektywa - rzekł Grzegorz grobowo. - Do tej pory nasze małżeństwo legnie w gruzach.
- Zapewniam cię, że do tego nie dojdzie - zapewnił go dziadek.
Klan nie pozwoli. Drugi rozwód? W dodatku już prawdziwego, kościelnego małżeństwa?! Do takiego skandalu nie można dopuścić!

- Pyzuniu, poproś mamę i ciotkę na kolację - wtrąciła Babi. - Siedzą w zielonym pokoju.
(...)
- Przepraszam, czy panie są siostrami? - zażartowała Róża. - Jesteście niezwykle podobne. O czym rozmawiacie?
- Zgadnij - powiedziała Natalia.
- Chyba o Tygrysie i o tym, że każda z was czuje się winna.
- Skąd wiesz? - zdziwiły się obie.
Dlaczego właściwie Natalia miałaby czuć się winna…?

Gabriela idzie na kolację, natomiast Róża udziela Natalii porad sercowych ;)


- Prawda, że my dwie dobrze się rozumiemy?
- Prawda, Pyzuniu. Jak nikt.
- No, więc mnie posłuchaj, zrób to. Ja ci dobrze radzę. Ja to czuję.
- Co mam zrobić?
- Pierwsza powiedz, że go kochasz - wyszeptała Róża, robiąc wielkie oczy z przejęcia i tremy. - Obiecaj mi, że to zrobisz! Nie możesz czekać, aż on ci to powie.
- On nie powie.
- No, jasne. To obiecujesz?
- Nie. Nie mogę obiecać. Nie mogę mu tego powiedzieć. Jak by to wyglądało? Mam za nim
gonić, mam go ścigać, mam mu się narzucać? Nie, Pyzuniu. Brak mi odwagi - powiedziała Natalia ze smutkiem i zwiesiła rudą głowę.
“Odwagi, Natalio!” - wrzasnęła Dzidu.

12.

Wyruszając około dziesiątej wieczorem z Torunia, Robrojek dzwoni do Gabrysi z informacją, że wracają. Ufff, wreszcie to komuś przyszło do głowy…

Strzałka szybkościomierza ustawiła się na osiemdziesiątce i tak trwała. Zdaniem Laury, mogliby jechać szybciej. Lubiła szybką, niebezpieczną jazdę, podobnie jak uwielbiała kręcić się na karuzeli, zwanej diabelskim młynem, albo przebiegać przez jezdnię na czerwonym świetle, cudem wyskakując spod pędzących pojazdów. Lubiła dreszczyk emocji i balansowanie na granicy ryzyka.
Ale nie z Robrojkiem te numery. Wiózł ją jak jajko. Największa szybkość, jaką zaryzykował w czasie tej podróży, to była setka - na całkiem pustej szosie, wiodącej przez pola!
Setka nocą, na zwykłej, zniszczonej, ciemnej szosie - nie na ekspresówce, nie na autostradzie - to źle? Oj, Lauro, Lauro.


Och, co za ostrożny, zrównoważony człowiek! - pomyślała Laura z irytacją. - No, proszę, teraz znów jedzie i milczy, milczy jak głaz. Odblask światełek z tablicy rozdzielczej rysuje bladym konturem jego profil - duży nos nad sumiastym wąsem, nasępione brwi. Na mocne czoło opada gęsta, rudawa czupryna; kwadratowe, szerokie ramiona pochylają się czujnie i ze znużeniem. A cała sylwetka w sposób niemal fizycznie wyczuwalny promieniuje siłą - i oskarża.
Nie byłabym taka wyrywna z tym “promieniowaniem siłą” - znużony życiem, złamany, ponury  facet wyglądający na dwadzieścia lat więcej niż ma, nie “promieniuje siłą”.
Mocne czoło? Co to, u licha, jest mocne czoło?! A jak wygląda słabe czoło?!

Laurę nagle zapiekły oczy, z trudem powstrzymała już - już wybiegające spod powiek wielkie łzy.
- Chciałam się czegoś dowiedzieć o moim tatusiu - wykrztusiła wreszcie drżącym głosem. - Nikt mi nigdy nie chce o nim powiedzieć.
- I co? - spytał Robert, rzucając jej szybkie spojrzenie. - Dowiedziałaś się czegoś?
- Tak - chlipnęła Laura. - Ta ciotka Alma to jędza. Powiedziała, że on już ma rodzinę. Nową
rodzinę. Robert zwolnił.
- Twoja mama o tym nie wie - rzekł surowo. - Nikt o tym nie wie w twoim domu.
Dlaczego ja tu słyszę takie niedopowiedziane “i ty też o tym nie wspominaj”?

Po prostu nie mieli od niego żadnych wiadomości - od lat.
- Z ich winy czy z jego winy? - spytała szybko Laura, ale Robert już nie odpowiedział. Znów patrzył przed siebie, na szosę. Z naprzeciwka zbliżały się szybko światła jakiejś ciężarówki. Minęła ich z łoskotem i hukiem, za nią pojawił się nieduży terkoczący samochód osobowy.
- O jakiej tu można mówić winie? - powiedział nagle Robert. - Krzywda. Ból. Czym to wszystko zmierzyć? Ludzie ranią się nawzajem na tyle sposobów. Dobrze jest zdać sobie sprawę ze swojej winy, bo inaczej trzeba wciąż przed nią uciekać. Tak jak twój ojciec ucieka. Ucieka się dlatego, że wstyd. A wstyd dlatego, że się wie, jak powinno być, żeby było dobrze.
A Robrojek oczywiście doskonale wie, czyja jest wina, i że Janusz ucieka, bo się wstydzi. Taaaaak. *wywraca oczami* To lepsze niż psychoanaliza obcych ludzi w internetach.


Laura milczała ze spuszczoną głową, wpatrując się spod grzywki w drogę, nadlatującą z
przeciwka. I Robert też umilkł, zagryzł wąsa, nasępił brwi tak, że już wcale nie było widać jego oczu.
Trochę to ryzykowne, przy prowadzeniu samochodu w nocy :-P


13.
Wreszcie docierają do domu. Laura, wysiadając, przez roztargnienie zabiera ze sobą komórkę Roberta, Pyza pędzi ją oddać, a potem cała rodzina zbiera się w przedpokoju, czekając na wyjaśnienia.

- Idę do łazienki - oświadczyła Laura. - Wszystko wam jutro opowiem.
- Opowiedz nam teraz - rzekł dziadek. Wyglądał mizernie i najwyraźniej męczył go katar. - To
przynajmniej nam się należy: parę słów wyjaśnienia.
- Tygrysku! - powiedziała mama, podchodząc do niej i kładąc rękę na jej głowie.
- No, co, no, co? - najeżyła się natychmiast Laura. Strasznie nie lubiła, jak mama miała taką cierpiętniczą minę i kiedy wyglądała na pokrzywdzoną. Kto tu był, do kroćset, pokrzywdzony? No, kto?
- Byłam w Toruniu, u ciotki Almy Pyziak - powiedziała dobitnie, napawając się wrażeniem, jakie uczyniła. Trzeba powiedzieć, że był to niezły efekt. Mama aż usiadła. Babcia załamała ręce. Dziadek otworzył usta. Tylko Pyza wyglądała tak, jakby jej nie zdziwiła usłyszana nowina. Natalia także.
- Po co to zrobiłaś, Tygrysku? - spytała.
- Chciałam odnaleźć mojego ojca - burknęła Laura. - Chyba już po raz setny dzisiaj to mówię...
- Nam po raz pierwszy - zauważyła babcia.
- I... i co? Znalazłaś? - spytała Pyza. Proszę, jaka przejęta.
- I nic. Nie znalazłam - musiała, niechętnie, przyznać Laura. Już - już chciała podzielić się z rodziną swą wiedzą, gdy przypomniał się jej Robrojek. Zmilczała. Oni nic nie wiedzieli, naprawdę nic.
No, dobrze. Nie muszą wiedzieć.
- W ogóle było raczej nieciekawie - powiedziała. - Wróciłabym na czas, ale dopadła mnie grypa. Miałam gorączkę i przespałam pociąg powrotny.
Ciekawa jestem niezmiernie, co by było, gdyby plan Laury się powiódł i wróciła na czas, pewna swojego alibi. Czy Gaba w ogóle zapytałaby ją, gdzie była? Czy też wolałaby zamieść kolejną rzecz pod dywan, zadręczać się do wypęku bór wie jakimi podejrzeniami, ale nie porozmawiać i nie wyjaśnić?

Robert jest fajny. Jest naprawdę w porządku. Moglibyśmy kiedyś go zaprosić na uroczysty obiad.
Spojrzała na mamę i nagle się przestraszyła. Nigdy jej takiej nie widziała. Miała twarz bladą i tragiczną.
Ach, nic to, że dziecko wróciło całe i zdrowe! Jakież to ma znaczenie, wobec zdrady swojego klanu?!

Wyrzuty chyba wiszą w powietrzu - pomyślała Laura i postanowiła jednak zamknąć się w łazience na pewien czas, potrzebny rodzinie dla ochłonięcia z pierwszego wrażenia. Potem już będzie lepiej.
Podniosła swój plecak z podłogi. Zaciążył jej w ręce.
- Zabrałam na podróż twojego Senekę - powiedziała Laura. Otworzyła plecak i wyjęła książkę. Spojrzała na nią, podniosła, demonstrując mamie.
I nagle, kiedy tak wciąż trzymała książkę w górze, usłyszała swój własny głos, mówiący - jakby poza jej świadomością - nieoczekiwane słowa:
- Mamo, przepraszam. Przepraszam. Źle zrobiłam.
Później ta chwila miała do niej wracać - wiele razy. Ale nigdy sobie nie przypomniała, jak to było: kto zrobił pierwszy krok i jak to właściwie się stało, że nagle się znalazła w uścisku matki.
Ja tylko mam nadzieję, że to “przepraszam” oznaczało “przepraszam, że uciekłam, nie zadzwoniłam, naraziłam was na taki stres”, a nie “przepraszam, że pojechałam szukać ojca”...


NIEDZIELA, 21 LUTEGO
1.
Rano dzwoni komórka Natalii i - surprajz, surprajz! - okazuje się, że to wcale nie jej telefon, a Roberta, podmieniony “przypadkiem” przez Pyzę.


- Wiesz, że wczoraj zamieniłaś komórki?
- Co? - spytała Pyza, podnosząc na ciotkę swoje śliczne brązowe oczy, osadzone pod szerokimi brwiami.
- Wieczorem. Oddałaś Robertowi komórkę, ale moją. A tę jego zostawiłaś na stole.
- Coś podobnego! - zakrzyknęła Pyza sztucznym głosem. - A bo masz taki bałagan na tym stole, ciociu kochana.
- Różo! - Natalię nagle tknęło podejrzenie. - Przyznaj się, zrobiłaś to celowo?!
- Celowo? - powtórzyła Róża niewinnie. - Nie. Raczej nie. Chyba że... no, wiesz, ciociu. Ta podświadomość. Ona potrafi płatać dziwne figle. Ale czego się martwisz? Teraz trzeba będzie mu oddać telefon. Idź. Oddaj. Ja nie mogę, bo się uczę.
Natalia spojrzała na zegarek.
- Może on jeszcze śpi.
- Jedenasta. Nie, już nie śpi - odparła Pyza z przekonaniem. - On by się nie wylegiwał w łóżku dłużej niż do ósmej. Nawet w niedzielę.
Kiedy Laura mieszała się do spraw Natalii i Tunia, a potem - Natalii i Nerwusa - zostało to uznane za rażące wścibstwo i niegrzeczne wpychanie się, gdzie jej nie proszą. To samo, tylko w wykonaniu Pyzy i wobec Robrojka, jest jak najbardziej czynem pozytywnym, a Pyza jest taka dobra i zależy jej na szczęściu ciotki.
Ależ to jest odbicie ogólnego trendu, że cokolwiek zrobi pyziacze nasienie, Laura, jest złe, a cokolwiek rodzinny promyczek Róża - dobre.


2.
Jeśli myślała, że uda się jej wyjść do Roberta i nie natknąć się na żadną przeszkodę - była w
błędzie. Tak już widać było zapisane w górze.
Wpadła Idą z malutką Łucją w ramionach i poprosiła, żeby Natalia zajęła się dzieckiem przez
dosłownie dziesięć minut, bo ona musi pędzić do szpitala. Jakiemuś pacjentowi puściły szwy.
I koniecznie ona musi lecieć pozszywać go z powrotem, lekarza dyżurnego nie ma?
Jeśli rana była duża, to w ciągu dziesięciu minut to może się wykrwawić ;)

(...) Po upływie dziesięciu minut nikt, naturalnie, nie zgłosił się po odbiór Łucji, za to przybyła druga siostra - Pulpecja, z małą Anią w nosidełku, i spytała, czy ktoś w rodzinie ma coś przeciwko temu, żeby ona poszła z Florkiem na „Ogniem i mieczem”.
Hmmm… Ktoś w rodzinie mógłby na przykład życzyć sobie, żeby plany obejmujące małą Anię w nosidełku konsultowano wcześniej również z nim.

(...)
- Jakież to tam wydarzenie kulturalne! - lekceważąco wtrącił dziadek Borejko, wkraczając do
kuchni prosto ze dworu, rumiany, rześki i pogodny. - Zdawkowość, płaska ilustracyjność, mnóstwo czerwonej farby. Liczne, lecz za to poważne błędy obsadowe.
A ten znowu swoje! Chociaż co do błędów obsadowych, to w jednym wypadku ma rację. Scorupco jako Helena, błagam...

- Skąd wiesz, tato? - zdumiała się Natalia.
- Cóż - rzekł jej ojciec, odrobinę zbity z tropu. - Widziałem ten film.
- Ha! A zarzekałeś się, że nie pójdziesz!
- Docent załatwił bilety zbiorowe dla pracowników Biblioteki. Byliśmy zobligowani.
Bardzo podoba mi się miejsce, jakie w Jeżycjadzie zajmuje docent. Docent pojawia się jakoś we wczesnych tomach, nie dam głowy, czy już nie w “Kwiecie kalafiora”, i w chyba prawie każdym tomie jest wspomniany, zawsze tylko w jednym-dwóch zdaniach. Nie wiemy o nim nic poza tym, że jest docentem. Coś jak słynna żona porucznika Columbo :)

- Jakie to biedactwo chude - zauważyła Pulpecja, poklepując małą Łucję po pulchniutkim policzku. - Nutria, przejdę ad rem* [Do rzeczy]: skoro się zajmujesz jedną siostrzenicą, możesz się zająć i drugą.
- Nie mogę - odparła Natalia.
- Powiem więcej: my już mamy bilety na dwunastą. Florek zdobył po znajomości, z Zarządu Zieleni Miejskiej. Właściwie nie masz wyboru.
- Mam - odrzekła Nutria z uporem, dziwiąc się swej stanowczości.
- Nutria, błagam!
- To ja ciebie błagam. Daj Anię komu innemu, nie mnie.
- Ja popilnuję! - zaofiarowała się Róża, która słysząc, co się święci, nadeszła szybko ze swojego pokoju. - Najwyżej obleję sprawdzian z genetyki. Ale czego się nie robi dla prawdziwej miłości! Ciociu Patrycjo, czy wiesz, co to jest heterozygota?

Natalii szczęśliwie udaje się wydostać z domu, lecz niestety! po drodze spotyka profesora Dmuchawca, który oferuje się, że ją odprowadzi, idą więc wolno, wolniutko… Wreszcie, dotarłszy na ulicę Noskowskiego, Natalia widzi, jak Robert wsiada do swego samochodu i odjeżdża. Obok Tomek Kowalik wyładowuje właśnie z furgonetki towar do kwiaciarni.

Wlokąc nogi, Natalia zawróciła i znalazła się koło furgonetki. Jej rozwarte tylne drzwi ukazywały opustoszałe wnętrze z dwoma pustymi kartonikami. Kluczyk tkwił w stacyjce. Natalia usiadła za kierownicą i nagle, z wielką siłą, dotarło do niej przekonanie, że przeżywa decydującą chwilę. Kto w takiej chwili zdaje się biernie na los, może potem żałować do końca życia. Kto nie walczy, ten musi przegrać. Kto walczy - przegrać może, ale ma też szansę na wygraną.
Ruszyła z piskiem opon po asfalcie, ostro wzięła zakręt i pomknęła w górę ulicy Wieniawskiego. Nie miała żadnej wprawy w jeżdżeniu po mieście. Nie pamiętała, gdzie są jakie znaki, która ulica jest jednokierunkowa, a która - podporządkowana.
Nie musi tego pamiętać. Gdzie są jakie znaki, też nie musi. Wystarczy patrzeć.

Kierownica jej nie słuchała, stawiała dziwny opór. Samochód był ogromny i mało zwrotny, ciężki jak krowa, więc z przerażenia przystawała co chwilę w różnych nieoczekiwanych miejscach. Co chwila też gasł jej silnik. Pamiętała tylko, że skręcić w prawo, w kierunku mostu Teatralnego, absolutnie nie może, gdyż jest to obiekt zabytkowy, wyłączony z ruchu. Plusem tej sytuacji była pewność, że i Robert nie mógł tam skręcić. W lewo - też zakaz. Aha. A więc pojechał oczywiście prosto. Co za szczęście, że dziś niedziela, ulice puste. Dokąd on jedzie? - żegnał się z Bellą tak, jakby wyruszał w dłuższą drogę. Zapewne wraca do Łodzi.
A Łódź, jak wiadomo, jest na końcu świata, gdzie psy dupą szczekają, wrony zawracają, telefony nie działają, listy nie dochodzą… A może czeka tam na Roberta Zła Królowa, która natychmiast po przybyciu uwięzi go na szczycie szklanej góry i poślubi pod przymusem?

Pojechała szybko naprzód, wzdłuż parku przed Operą. Jakiś człowiek, ubrany z niedzielną wytwornością, zamachał do niej gorączkowo z chodnika, pokazując, że ma otwarty tył furgonetki. Nie szkodzi. Nie będzie traciła czasu na przystawanie. I tak przecież przystaje co chwila w nieoczekiwanych miejscach oraz tam, gdzie akurat zgaśnie jej silnik. Robert jedzie na pewno w kierunku Garbar, żeby wydostać się na Maltę i dalej - na trasę warszawską. To jest - przez Konin - najlepsza droga do Łodzi.


Z piskiem hamulców zatrzymała się przy skrzyżowaniu z ulicą Święty Marcin. Teraz w lewo.
… i władowała się pod tramwaj, bo z Wieniawskiego w Św Marcin nie wolno skręcać w lewo :D

Uch, jaki ten samochód trudny do prowadzenia! Teraz znów w lewo - idiotyczny system ulic jednokierunkowych! - i w dół aleją Niepodległości. Z okazji niedzieli nie ma tu dziś korków. Dobra nasza. W dół aleją - uuu! Gazu! Koło gmachu Telewizji - w prawo. No. Teraz, aż do samych Garbar, będzie prosta ulica, można zadzwonić.
Wyjęła z kieszeni telefonik Roberta i wybrała swój numer, prowadząc jedną ręką. No, no, jak to się można przyzwyczaić do nowych sytuacji. Nie przypuściłaby przed godziną, że to potrafi i że nie będzie się w ogóle bała takiej szybkiej jazdy po mieście.
A wystarczyło zadzwonić do Roberta, stojąc na chodniku przed kwiaciarnią “Florek”, zamiast porywać furgonetki i siać komunikacyjny popłoch na mieście. Po wuja te holiłudzkie pościgi? Do mnie zupełnie nie przemawiają, nie pasują do Natalii.
Eeee… bo MM wymyśliła sobie mocny akcent na zakończenie?

W słuchawce rozległ się sygnał, potem drugi - wreszcie odezwał się Robert, a ona z wrażenia omal nie zderzyła się z tramwajem, który wyjechał podstępnie i niespodziewanie z placu Wielkopolskiego.
- Halo? - w tle, za głosem Roberta, słychać było szum, trzaski i turkot. A więc jest w samochodzie. No. Teraz jej nie ucieknie.
- To ja! - krzyknęła, przytrzymując słuchawkę ramieniem, i przeleciała na czerwonym świetle
skrzyżowanie z ulicą Garbary.
- Hej! - krzyknął Robert w słuchawce. - Słabo cię słyszę, Bisiu!
- To ja, Natalia!
Cisza. Daleki turkot, szumy, trzaski.
- Natalia?! - powtórzył wreszcie Robert.
- Dzwonię, bo... pomylono nasze komórki. Ty masz moją, a ja twoją.
- O, faktycznie - stwierdził Robert po chwili ciszy. - Teraz rozumiem. Dzwonił tu jakiś dziwny
facet z amerykańskim akcentem. Żądał klusek.
Ach, czyli Bingo jednak nie podkochiwał się w Natalii, a jedynie uwielbiał kluseczki (tak jak Janusz nie kochał Gabrieli, tylko pierogi) - do tego stopnia, że było mu wszystko jedno, czy zrobi je ona, czy jakiś wąsaty facet… :D

Natalia się zdenerwowała i dodała gazu, mijając stację Esso i przelatując bezceremonialnie przez rondo.
Musiała rzeczywiście bardzo szybko jechać, skoro w dwadzieścia sekund (tyle mniej więcej zajęło mi odczytanie powyższej rozmowy, ze stosownymi pauzami i ciszami) pokonała odległość od skrzyżowania Estkowskiego/Garbary do stacji Esso na Rondzie Śródka. To jest ponad kilometr. Z czego łatwo wyliczyć, że Natalia starą, “ogromną i mało zwrotną, ciężką jak krowa” furgonetką jechała 180 km/h :D

- I co teraz? - zapytał Robert. - Ja jadę do Łodzi. Jestem już za Swarzędzem. A ty? Gdzie jesteś? W domu?
- Ja... jadę za tobą. Samochodem. Jadę w twoją stronę.
Cisza w słuchawce. Wreszcie Robert, jakby zbierając się na odwagę, zapytał:
- Czy ten samochód to jest cinquecento?
- Nie!!! - krzyknęła Natalia. - Z Filipem zerwałam już rok temu!
A cinquecento już dawno jest w cinquecencim niebie przecież.
A ten nie może raz w życiu zapytać o coś wprost...

- Nie wiedziałem!
- Nie wiedziałeś?!
- No, skąd miałem wiedzieć!
- Nie wiedziałeś!
- Gdybym wiedział!
- To co? To co byś zrobił?
- Gdzie jesteś teraz, Natalia?
- Przejeżdżam przez wiadukt w Antoninku.
Dalej jedzie z włączonym napędem warp.

- A ja jestem za ETC. Zawracam przed supersamem.
- Och! O, na Jowisza. Ojej!
- Co się dzieje?
- Policja. Machają do mnie.
- No, tak. No, ładne rzeczy. Oni tam zawsze się czają. Pod wiaduktem.
W sumie dziwne, że przy tym jej miotaniu się po mieście gasnącym co chwila samochodem itd., żaden patrol nie przyuważył jej wcześniej.

- Chyba troszeczkę za szybko jechałam. To koniec.
- Dobra, spokojnie, ja już jadę do ciebie.
- Lepiej się do mnie nie przyznawaj. Będę miała okropne kłopoty.
- Dlaczego?
- Bo ja nie mam prawa jazdy.
- Zapomniałaś zabrać?
- Nie. W ogóle nie mam. Oblałam pięć razy egzamin. Co oni mi zrobią? Czy będę aresztowana?  Och!...
- Natalia? Halo. Natalia! Jesteś tam?
- Tak, tylko... panowie właśnie otworzyli drzwiczki i…
*ze znudzeniem* Policjant nie otwiera drzwiczek zatrzymywanego samochodu. Kierowcy też nie wolno tego robić. Opuszcza tylko szybę, podaje dokumenty i sobie rozmawiają, do momentu, gdy policjant zaprosi kierowcę na zewnątrz lub do radiowozu.

- Dokumenty poproszę.
- Tak, już - Natalia wyłączyła telefon i z westchnieniem rezygnacji wysiadła z furgonetki na piękny asfalt wiaduktu.
Kierowca nie wysiada…

Blady policjant z czarnym wąsem spojrzał na nią z góry, wyrażając dezaprobatę nawet mruganiem.
- Proszę pana, ja nie mam dokumentów - powiedziała oględnie.
- Dlaczego? - chciał wiedzieć policjant. Czapka sterczała mu na głowie jak rondel.
- Bo się spieszyłam w ważnej sprawie osobistej i wybiegłam bez torebki.
- Oj, oj. Taka ładna pani i wychodzi bez torebki! - rzekł z naganą policjant. Drugi, młodszy, blondynek usiany pryszczami, nadszedł podstępnie od tyłu i stanąwszy przed Natalią, cmoknął z przykrości.
- A to - co to takiego?! - spytał w następnej chwili, wystawiając przed siebie palec wskazujący.
- Palec? - niepewnie rzekła Natalia.
- To! To! - potrząsał palcem policjant. - To tutaj!
- A, to - przejrzała Natalia. - To jest... torebka. (Jak mogła tak idiotycznie się wkopać! Torebka
zwisała na pasku z jej ramienia!)
Znaczy Natalia prowadziła furgonetkę, a torebka zwisała jej z ramienia? I jeszcze w czasie jazdy rozmawiała przez komórkę?

- Torebka? - ironicznie spytał brunet i wydął pulchne usta. - A ktoś mówił, że wybiegł z domu bez torebki.
- Kto mówił? - spytała Natalia, grając na zwłokę. Lecz moment konfrontacji nadciągał szybko i nieuchronnie.
- Poproszę dokumenty. Karta rejestracyjna wozu, prawo jazdy.
- Nie mam - odrzekła desperacko Natalia, zakładając ręce w tył.
- Czego pani nie ma?
- Niczego.
Zapadła ciężka cisza, w której tym wyraźniej dał się słyszeć ryk silnika. Zza wzgórza wyskoczył granatowy opel, z opla wyskoczył Robert Rojek i szybko zbliżał się do miejsca przestępstwa.
Tylko wykroczenia.

- Chwileczkę - przemówił starszy policjant. - Do kogo należy ten pojazd?
- Do Tomka - posłusznie zaraportowała Natalia.
- Nazwisko?
- Kowalik. To uczciwy człowiek. On nie wiedział, że ja biorę jego samochód...
- Wzięła pani samochód bez zezwolenia właściciela? Pani wie, jak to się nazywa? - spytał surowo blondynek.
- Prawo jazdy ma pani od kiedy? - chciał wiedzieć brunet.
- Ja... nie mam go wcale.
- Jak to?
- Oblałam egzamin z manewrów.
- O, Jezu najsłodszy! I pani tak sobie jedzie bez prawa jazdy, cudzym samochodem, sto dwadzieścia na godzinę, na wiadukcie?
- Nie rozumiem. Dlaczego na wiadukcie nie wolno jeździć sto dwadzieścia na godzinę, a gdzie indziej można?
- Ziutek, trzymaj mnie! - krzyknął młodszy policjant. - Dlatego, proszę pani, że na wiadukcie obowiązuje ograniczenie szybkości do pięćdziesięciu!
- A skąd ja to miałam wiedzieć? - zdziwiła się Natalia.
- Bo był znak!!!
- Ale ja nie zauważyłam znaku, bo się bardzo spieszyłam.
- Ziutek, słyszysz?! - jęknął blondynek. - Spieszyła się!
Rozpromieniony i zaaferowany Robert stał już za jego plecami.
Robcio zawrócił w Swarzędzu i jechał Natalii naprzeciw. Tak wygląda miejsce, gdzie Natalia już zjeżdżała z wiaduktu w Antoninku i gdzie “czai się” policja. Natalia nadjeżdżała “z prawej strony zdjęcia”, Robert od strony, od której na zdjęciu jedzie ciężarówka.

wiadukt w antoninku.jpg


Najwyraźniej Robert zatrzymał się na poboczu - gdzie nie ma miejsca na zatrzymanie się - wysiadł, zostawił samochód… W zależności od tego, gdzie stał radiowóz, Robrojek musiał przelecieć dwa do czterech (tam jest rozjazd) pasów swojej jezdni, barierkę rozdzielającą jezdnie i kolejne dwa pasy. Panie władzo, to jeszcze solidny mandacik dla tego pana!



- Spieszyła się! - ironizował rozeźlony brunet. - A możemy wiedzieć, dokąd tak się spieszyła? Na pociąg? A może na porodówkę?
- Goniłam kogoś - powiedziała bojowo Natalia.
- „Goniłam kogoś!” - przedrzeźniał ją przedstawiciel władzy. - A po co? Po co, pytam się?!
- Chciałam mu powiedzieć coś ważnego, zanim wyjedzie.
- A co też to było takiego ważnego, żeby aż przepisy łamać?! - niezauważalnie zmiękł reprezentant prawa i porządku.
- Chciałam mu powiedzieć - odrzekła Natalia, drżąc z emocji - że go kocham. - Spojrzała na twarz Roberta i na widok jego reakcji poczuła łzy w oczach. - I że byłam taka głupia, nic nie rozumiałam. Był taki skromny, cichy i nie chciał się narzucać. Tylko czekał, aż dorosnę. Więc chciałam mu powiedzieć... że dorosłam. Trochę późno, ale już na pewno.
Holiłud. Tylko deszczu brakuje, w scenie wyznań miłosnych koniecznie powinien padać deszcz!

- No, kochana, z tego będzie kolegium - rzekł z zawodową satysfakcją starszy policjant, gryzmoląc w notesie. - Praktycznie jest pani bez szans. Ukarzą panią przykładnie. Wątpię, czy pani będzie kiedykolwiek w stanie otrzymać prawo jazdy.
- Pani pozwoli z nami - władczo rzekł blondynek. Robert wyminął go, podszedł do Natalii i wziął ją za rękę.
- Chwileczkę, panie władzo - powiedział. - Ta pani jest ze mną.
A jakie to ma znaczenie dla policji? :-P
No jak to jakie, przecież on jako mężczyzna zadeklarował właśnie, że jest jej opiekunem, bierze na siebie jej wybryki, gdyż kobieta jako wiecznie nieletnia… Oh wait, zapomniałam, że to koniec dwudziestego wieku, a nie początek dziewiętnastego.

- Ja jestem z tym panem - zaświadczyła, płacząc, Natalia.
- Tak - rzekł Robert Rojek. - Już na zawsze.
A wspólne życie zaczniemy od sprawy na kolegium; jak romantycznie! :D

Poznań, kwiecień 1999

Z wiaduktu w Antoninku, jadąc z przepisową prędkością 50 km/h, pozdrawiają: Kura grzebiąca w torebce i rozmawiająca przez komórkę oraz Dzidka za kierownicą dzidkowozu,
a Maskotek na tylnym siedzeniu pyta: “Daleko jeszcze?”

58 komentarzy:

Anonimowy pisze...

Niedobrze mi się robi,jak to czytam..Wredna,złośliwa,samotna ciotka,oczywiście bezdzietna..Nawiasem mówiąc,jakby mnie jakaś mało znana rodzina wparowała do chaty, też bym nie była zachwycona.
Natalia jedzie za Robrojkiem!To romantyczne miało by,jak z romansu, a wyszło ...głupio chyba..
A jakby Robrojek zobaczył moje zdjęcia ślubne ze standem szturmowca i Vadera,to by się dopiero zdziwił.
Kuro,Twoje komentarze są super,ale chyba nie ma sensu analizować tego tak logicznie...

Chomik

Stalowa Szczurzyca pisze...

Alma i tak bardzo dzielnie zniosła huragan w swojej kuchni. Jakbym po przyjściu do domu zobaczyła taki sajgon, narobiony przez obce dziecko, to bym była na pewno mniej dyplomatyczna.

A dramatycznej i kiczowatej sceny pogoni Natalii za Robrojkiem nie znoszę, nie znoszę do szpiku kości. Z wątku zamienionych komórek, już samego w sobie idiotycznego (z reguły nawet po kształcie i kolorze rozpoznaje się, że ma się w ręku nie swój telefon, nawet jak się mu człowiek nie przygląda), można było jeszcze wykroić mniej absurdalny motyw typu "Natalia i Robert dzwonią do siebie intensywnie, a potem umawiają się na żywo, niby żeby oddać sobie telefony i następuje właściwa scena wyznań".

Kolejna kwestia a propos telefonów - koniec lat 90. to był okres, kiedy komórki były strasznie drogie, pozbycie się stacjonarnego na rzecz komórki jeszcze właściwie nie występowało. Natomiast wchodziły już alternatywne telefonie stacjonarne (np. telefon z internetem) i były bardzo dobre oferty na stacjonarne. Pamiętam te wielogodzinne plotki z przyjaciółkami po 20.00, kiedy wszyscy mieli darmowe :) Alma jako filolog raczej dużo pracuje w domu, więc rezygnacja ze stacyjki tym bardziej bez sensu.

I ja może jestem kulinarnym dnem, ale skąd pomysł, by patelnię wkładać do piekarnika??? Ktoś kiedyś robił tak omlet?

szarosen pisze...

Stalowa Szczurzyca - Nie wierzę, że scena pościgu tylko mnie rozbawiła (nawet, jeżeli jest bez sensu i zalatuje kiczem). A co do patelni w piekarniku - to jest właśnie genialna scena, w której widać, jak mało zaradna jest Laura. W końcu ma tylko 14 lat i cała jej podróż była pełna takich nieprzemyślanych działań.

Unknown pisze...

"- Alma jest - powiedziała wreszcie - najlepszą w Toruniu specjalistką od gramatyki opisowej."
Jeśli gramatyka opisowa języka Polskiego jest równie koszmarna, jak ta w angielskim, to TO dopiero jest podkreślenie, jaka to Alma jest zUa i ma spaczoną psychikę. *Koniec lingwistycznego marudzenia*

Łomujboru, co tu się działo... ja nie wiem, ja może po prostu nie jestem wystarczająco dorosłą dorosłą żeby zrozumieć zachowanie tych postaci u pani Musierowicz...?

Stalowa Szczurzyca pisze...

Mimo wszystko zapalenie gazu pod kuchenka jest latwiejsze dla osoby akuchennej niz zapalenie piekarnika. przeciez to czasy kuchenek gazowych, bez elektrycznych piekarnikow.

no wlasnie scena poscigu jest tak absurdalna, ze nawet za bardzo nie bawi. robert nie wylatuje do australii, ze trzeba go gonic. wystarczylo zadzwonic. a motyw "pani jest ze mna" tez wkurza, bo odpowiedzia policjanta powinno byc "no i co z tego, prosze sie odsunac i nie robic zbiegowiska"

a co do gramatyki opisowej... alma chyba daje korki w podstawowce, bo to nie jest nazwa dziedzinyvakademickiej. to jakby profesor fizyki byl krajowym specjalistabod przyrody. alma moglaby byc np. doktorem jezykoznawstwa, ale to by ja *nobilitowalo*. i na dodatek brzmialo zbyt interesujaco.

Unknown pisze...

@Stalowa Szczurzyca aż sprawdziłam jak wygląda filologia Polska na moim uniwersytecie, i może nie jest to dziedzina akademicka, ale jak najbardziej gramatyka opisowa jest zawarta w programie studiów jako osobne ćwiczenia. Więc na uczelni też mogłaby to wykładać ;) Zwłaszcza że na UMK w Toruniu też jak najbardziej gramatyka opisowa funkcjonuje w planie studiów.

Stalowa Szczurzyca pisze...

Nazwa przedmiotu tak, ale to nie jest nazwa dziedziny. nie many tez Specjalistow od "wstepu do prawoznawstwa" albo "elementow gramatyki scs", chociaz takie przedmioty niewatpliwie istnieja.

wiecej, pracownicy naukowi sa wyspecjalizowani. Alma tez pewnie nie zajmuje sie gramatyka od sasa do lasa, tylko np. semantyka. okreslanie tego "gramatyka opisowa" ze strony jej pracownicy jest co najmniej dziwne. tak to ja mowie o specjalnosci, na ktorej sie nie znam, np. jak mnie ktos zapyta, co robi moja siostra w laboratorium, to mowie, ze cos z bialkami :p

Anonimowy pisze...

Przepraszam, ale co ty się odpierdala? Dochodzi północ, czternastoletniego dziecka nie ma, a nikt nie dzwoni na policję??? Przecież w przypadku nieletnich od razu urządza się poszukiwania… nawet jakby rodzina kupiła historię o urodzinach to wiadomo, że nie trwałyby one tak długo. (dawno, dawno temu, mając lat siedemnaście czy może już nawet osiemnaście, zadzwoniłam do rodziców z urodzin koleżanki obwieszczając, że jeszcze będziemy filmy oglądać, a potem to trochę późno, żeby wracać, więc u niej przenocuję. W odpowiedzi usłyszałam, że po co, że będę potem niewyspana, lepiej żebym wróciła. A to była sobota! Tymczasem Borejkowie olewają dwudniową nieobecność czternastolatki.)

Drugie cudo – Oleńka, co to nie da Laury odwieźć do domu. Jestem pewna, że to już podpada pod porwanie, znów ktoś mógłby policję wezwać, w końcu Oleńka jest osobą zupełnie dla Laury obcą (co prawda Robrojek też, ale w normalnym świecie policja skontaktowałaby się z rodziną i dowiedziała, że nieletnia drugi dzień jest nie wiadomo gdzie).

Przykro mi się robi, jak to czytam i gorąco współczuję Laurze, która może trochę cierpi na typowo nastolatkowe nadęcie, ale trudno być normalnym, gdy rodzina traktuje cię jak zło wcielone. Przykro, smutno, ponuro.

Co do jazdy Natalii – przecież na taką furgonetkę to trzeba mieć w ogóle oddzielne prawo jazdy, nie wystarczy takie jak na osobówkę. MM opisuje to sobie jako romantyczną scenkę, a Kowalik pewnie już zdążył zgłosić kradzież, więc już w ogóle jest w ciemnej dupie. Dobrze, że Borejkowie racy bogaci, będą mieli na mandat.

wzburzona Ag

Anonimowy pisze...

Najsmutniejsze, że to naprawdę mogła być niezła książka. Laura z TiR jest jedną z najlepiej nakreślonych nastolatek w całym cyklu- irytująca, ale bardzo prawdziwa. I gdyby przedstawić Gabrysię nie jako udręczoną świętą, a jako normalną kobietę, którą po prostu przerosło rodzicielstwo, gdyby przyznać, że kłopoty z Tygrysem są skutkiem zamiatania trudnych spraw pod dywan... Niestety, przekaz książki w jej obecnym kształcie jest absolutnie nie do przyjęcia. Włos się na głowie jeży, że nastolatki miałyby czerpać stąd wzorce.
Romansu Stulecia między Natalią i Robertem litościwie nie skomentuję.

Dulska

PP pisze...

> Co do jazdy Natalii – przecież na taką furgonetkę to trzeba mieć w ogóle oddzielne prawo jazdy, nie wystarczy takie jak na osobówkę.

Niekoniecznie. Jak furgonetka nie ma Dopuszczalnej Masy Całkowitej więcej niż trzy i pół tony, to działa na nią takie samo prawo jazdy, jak na Malucha. Inna sprawa, że ona w ogóle go nie ma.
Natomiast jadąc z otwartymi, wachlującymi drzwiami z tyłu można najnormalniej na świecie zabić kogoś na chodniku.

szarosen pisze...

Zdaję sobie sprawę, że w normalnym życiu Natalia po prostu zadzwoniłaby do Roberta i powiedziała, żeby wrócił i oddał jej komórkę (a potem poszliby do kawiarni, bo przecież nie do domu Natalii - ta ma chorą rodzinę, która nie potrafi uszanować jej prywatności. Nawet, jeżeli jest już dorosłą kobietą. Trzeba się było wyprowadzić jak najdalej, Natalio). Motyw z furgonetką jest z dupy, ale nadal mnie śmieszy. Cieszcie się, że przynajmniej nie pisze tego Michalak - wtedy skończyłoby się zgwałceniem i rozjechaniem Natalii. Jeszcze nie wiem, jak do tego by doszło, ale na pewno tak by się stało.

Co do reszty analizy...

Boże, jaka chora i toksyczna rodzina. Nie wiem, jak mogłam tego nie zauważyć, kiedy lata temu pochłaniałam Jeżycjadę. Podczas czytania o Gabrysi robiącej pranie przyszła mi taka myśl... Może ona tego nienawidzi? Nienawidzi tego, że nie może sobie poświęcić czasu, bo inni oczekują po niej, że będzie taka cudowna i pracowita? I może dlatego tak cierpi? Może się przyzwyczaiła do cierpienia? Może to jej sposób na życie? Czy ktoś jest w stanie zdiagnozować, z jakiego rodzaju zaburzeniem psychicznym mamy tu do czynienia?

O wiele lepiej czytałoby mi się historię o młodej dziewczynie, która właśnie sama wyrusza w podróż, by odnaleźć swojego ojca i odnajduje go. Albo chociaż dowiaduje się czegoś dobrego na jego temat. A jej rodzina pojmuje swój błąd - nie wolno było ukrywać prawdy i zamiatać problemu pod dywan. Niestety jedyne, o czym ta książka mówi, to że trzeba być ślepo posłusznym, nie można zadawać pytań i szukać prawdy (jak Pyza, idealne dziecko!). No tak średnio się z tym zgodzę.

A, jeszcze jedno. Nie chciałabym, żeby moja mama pod moją nieobecność wbijała się do domów moich koleżanek i wypytywała je o mnie, i jeszcze patrzyła na nie z pogardą i wyższością. Boże, jaki obciach. I jeszcze ciągnęłaby za sobą jakiegoś pobitego i wychudzonego pięciolatka. Od razu się plotka rozniesie, że Borejki to patologia. Nie dziwię się, że biedna Laura nie ma przyjaciółek.

Anonimowy pisze...

oczami pieska, co wypadł z sań
Fajne porównanie:)
Laura, ta szczęściara, w ogóle nie musiała myśleć o swojej linii, ponieważ po prostu ją miała i już.
Spokojnie, po trzydziestce popsuje jej się przemiana materii i linia pójdzie się... no, gonić. ;)
Borejków odwiedzają bracia Lelujkowie (rany, jak to brzmi :D )
O właśnie. Naśmiewanie się z nazwisk niby jest oznaką złego wychowania, ale z analiz widzę, że Musierowicz nie podziela tego poglądu. Skoro tak, to czemu my byśmy nie mieli ponabijać się z imion i nazwisk "jej" bohaterów? Borejko, Lelujko (?), Robrojek - rany boskie, co za zbiór. Czy tam nikt nie nazywa się jakoś zwyczajnie i nie tak ekscentrycznie - np. Wiśniewski, Nowak, Baran, Jackowska, Kożuchowski...? Imiona też dobre - jak wymieniłyście cały zbiór okołoborejowy, to chciało mi się śmiać: Celestyna, Cyryl, Metody, Mamert (!), Hildegarda (!!) - no jaja normalnie. W czymże one lepsze niż wyśmiewana Kopiec Esmeralda czy Arleta? (chyba wolałabym mieć na imię Arleta niż Hildegarda, z dwojga złego;)
Można to podsumować sucharem: przyganiał kocioł garnkowi.
Szczerze mówiąc, Pani Myszka nie grzeszy gościnnością - myślała nadal.
A musi? Jakaś obca pannica wpakowała jej się znienacka na chatę i oczekuje jakichś honorów?
Laura przyniosła mopa i kubełek, po czym przetarła i zmyła posadzkę w kuchni, niezbyt umiejętnie z powodu braku wprawy
Cóż te dzieci Borejków takie upośledzone? Nie umie podłogi szmatą przejechać? Może ma dwie lewe rączki albo służba za nią robi? Dziwne, ja byłam od niej dużo młodsza i sama sprzątałam swój pokój, a i pomagałam przy porządkach w domu.
Jedzenia też sobie nie zrobi... rany, co za lebiegi jakieś.
pieniędzy mamy pod dostatkiem
A jednak mają liche meble i nieszczelne okna. Co więc robią z pieniędzmi te kutwy?

To pewnie będziesz dziś wracać do Poznania? Jest niedługo jakiś pociąg, jeśli się nie mylę.
O, ciocia ma rozkład pkp w głowie. Pogratulować.

- tey

Anonimowy pisze...

Podjechał na parking i zostawił samochód, wyjmując uprzednio radio - tego już nauczyło go doświadczenie. Schował je pod fotel, żeby nikogo nie kusiło.
Praktyczniejszy jest zdejmowany panel. Bierze się go ze sobą, a wnętrzności radiowe zostają. Nie przydają się jednak złodziejowi.
A co, tak z nim źle? - zlękła się Natalia.
- Nie. Jego stan jest, jak zwykle, całkiem niezły. Tylko, jak zwykle, wyobraźnia mu pracuje.

Stara dobra hipochondria. ;)
Quid vesper ferat, incertum est
Czternastolatka rzucająca cytatem po łacinie, a chwilę wcześniej wykrzykująca "Do króćset!"... Co to za epoka? ;)
Lubiła [...] przebiegać przez jezdnię na czerwonym świetle, cudem wyskakując spod pędzących pojazdów
Głupia gówniara. Jak mnie wkurzają tacy durni piesi, myślą, że kierowca ma oczy dookoła głowy i refleks muchy. Durna panna spowoduje kiedyś wypadek swoim zachowaniem. Z całego serca życzę jej masy mandatów.
Nogi z d..y powyrywać to mało.
Mocne czoło? Co to, u licha, jest mocne czoło?!
Nie wiem, może coś takiego: http://historia.focus.pl/upload/galleries/2/pierwsza-rekonstrukcja-wygladu-2419_l.jpg ;)
Nie miała żadnej wprawy w jeżdżeniu po mieście. Nie pamiętała, gdzie są jakie znaki, która ulica jest jednokierunkowa, a która - podporządkowana. [...]Kierownica jej nie słuchała, stawiała dziwny opór. Samochód był ogromny i mało zwrotny, ciężki jak krowa, więc z przerażenia przystawała co chwilę w różnych nieoczekiwanych miejscach. Co chwila też gasł jej silnik. [...]wybrała swój numer, prowadząc jedną ręką[...]przeleciała na czerwonym świetle skrzyżowanie
Obym nigdy podobnego pirata nie spotkała na drodze! Wielu palantów siedzi za kółkiem, ale ta baba niczym im nie ustępuje.
Będę miała okropne kłopoty.
- Dlaczego?
- Bo ja nie mam prawa jazdy.

Ręce mi opadły... No naprawdę nie wiem, jak to inaczej skomentować. Musierowicz całkiem padło na mózg, żeby promować przestępczynię. Baba jedzie jak szalona przez miasto KRADZIONYM SAMOCHODEM, nie zważa na znaki drogowe, w każdej chwili może kogoś zabić, a na koniec... nie ma prawa jazdy. Szkoda jeszcze, że nie chlapnęła sobie kielicha przed jazdą, byłby komplet.
I pani tak sobie jedzie bez prawa jazdy, cudzym samochodem, sto dwadzieścia na godzinę, na wiadukcie?
- Nie rozumiem. Dlaczego na wiadukcie nie wolno jeździć sto dwadzieścia na godzinę, a gdzie indziej można?
- Ziutek, trzymaj mnie! - krzyknął młodszy policjant. - Dlatego, proszę pani, że na wiadukcie obowiązuje ograniczenie szybkości do pięćdziesięciu!
- A skąd ja to miałam wiedzieć? - zdziwiła się Natalia.
- Bo był znak!!!
- Ale ja nie zauważyłam znaku, bo się bardzo spieszyłam.

A to naprawdę nie jest kawał o stereotypowej blondynce? Nie wierzę, że ktoś byłby tak durny albo bezczelny, jak ta baba.
Uch, jaki ten samochód trudny do prowadzenia!
Może spróbuj zamknąć tylne drzwi? ;)

- tey

Anonimowy pisze...

Czytam kawalkami bo dlugie, i kawalkami bede zglaszac uwagi.No wiec:

To ze nie kto inny a Robrojek wypomina Almie brak fizycznej atrakcyjnosci jest podwojnie bolesne. W Corce Robrojka wlasnie to go bolalo - ze sam nalezy do gorszego gatunku - nieatrakcyjnych; ze byl to jeden z powodow, dla ktorego odrzucila go Aniela, ze nie chcialby za nic, aby Bella trafila do tej kategorii (choc sie tego obawia. Nad tym tekstem sie wzdrygnelam). No wiec wlasnie - przykro sie robi, ze Robrojek nie potrafi wyjsc poza ten czysto powierzchowny filtr.

Ta ksiazka to jest pierwszy sygnal, ze klan zaczyna sie powaznie zamykac. Na litosc boska w Dziecku piatku bodajze jest wyraznie, drukowanymi literami napisane, ze do klasy Tygryska chodzila Ulka Kolodziejanka (pamietacie, w tych zamierzchlych czasach, kiedy Jezycjada sugerowala, ze Jezyce nie ograniczaja sie do Borejkow). Co wiecej wlasnie do Zakow/Hajdukow/Kolodziejow zadzwonila Gabrysia w pierwszej kolejnosci, kiedy w swej nadopiekunczosci (hehe) sie martwila, ze jej corki nie wracaja o czasie z uroczystosci na zakonczenie szkoly. Fakt, ze tutaj sie Ulke kompletnie pomija, wspominajac Esmeralde Kopiec i stwierdzajac "rany boskie, jakie ten Tygrys ma kolezanki!" jest smutnym dowodem, ze Musierowicz stopniowo zaczyna usuwac innych z krajobrazu.

Uwage mam jak na razie do jednej rzecz w analizie.
Ten komentarz o Robrojku, ktory postrzegal zawsze Natalie jako siostre przyjaciolki/corke czlowieka, ktorego szanowal i lubil. Powaznie, to jest czepianie sie wlasnie na poziomie ze Gaba siedzi a Mila stoi w jakiejs scenie. To zdanie znaczy po prostu, ze dla Robrojka Natalia byla zawsze postrzegana przez pryzmat innych relacji. Jego relacje z Borejkami kiedy byl nastolatkiem ograniczaly sie do Gaby, jego przyjaciolki, i Ignacego, z ktorym mial dobry kontakt, ktorego szanowal i lubil. Wtedy Ignacy jeszcze potrafil dogadywac sie z nastolatkami. (To przeciez nie implikuje, ze Robrojek nikogo innego nie szanowal i nie lubil na litosc boska!). Natalie postrzegal wlasnie jako dziecko, mala siostre Gaby, jedna z corek Ignacego. Wyprowadzil sie do Lodzi i stracil kontakt, nie widzial Natalii dorastajacej i kiedy ja zobaczyl jako dorosla kobiete trafilo w niego jak obuchem, zakochal sie i tak dalej. Nic zlego w tym zdaniu.

Odnosnie praw rodzicielskich - Janusz mogl sie takze ich zrzec. Nie jestem pewna jak to do konca wyglada prawnie, ale istnieje tez chyba opcja, kiedy mozna wystapic o stwierdzenie porzucenia, co zwalnialoby wlasnie z wymagania zgody danego rodzica w roznych kwestiach. Ale tego nie jestem pewna na 100%.

Hanna

kura z biura pisze...

>To zdanie znaczy po prostu, ze dla Robrojka Natalia byla zawsze postrzegana przez pryzmat innych relacji.

Gdyby Robrojek dumał nad tym, jak to nigdy nie myślał o Natalii inaczej jak o młodszej siostrze przyjaciółki itd., wszystko by się zgadzało. Sama miałam wdrukowany taki obraz, że młodsze rodzeństwo koleżanek to są dzieci, aż tu wtem oni podorastali... ;) Ale zauważ, najpierw mamy cały akapit rozważań o tym, jak to on jest człowiekiem gorszego sortu, zawsze pomijanym, z biletem drugiej klasy na życie, a potem - "Wiedząc o tym wszystkim, Robert nigdy by się nie ośmielił pomyśleć o Natalii Borejko inaczej, jak o siostrze przyjaciółki młodości, jak o córce człowieka szanowanego i mądrego. Ale ujrzał ją po latach, znienacka, nie poznał, i po prostu zakochał się od pierwszego spojrzenia." To nie są rozważania kogoś, kto zawsze uważał ją za dziecko, aż tu wtem! zobaczył dorosłą, to są rozważania człowieka, który uważa się za gorszego, stojącego niżej w hierarchii. Ot, właśnie pastuszek, który zakochał się w księżniczce, nie wiedząc, że to księżniczka.

PaniKa pisze...

Mnie ta nowa Jeżycjada boli.
Własnie akurat czytam "Kwiat kalafiora", jak bardzo tam inaczej wyglądają relacje rodzinne, Mila nie jest sekutnicą, Gabrysia jest NAPRAWDĘ energiczna (a pewnie i dzielna), uwielbiam małą Natalię i dramatyczną Idę i chociażby listy córek do matki w szpitalu. Tylko Ignacy mnie denerwuje od zawsze i za nic nie umiem go polubić ani nawet szanować.
A tutaj: beznadzieja, zły, szary i podły swiat, płytcy, pusci ludzie i tylko klan Borejków swieci przykładem, coraz bardziej dziwaczejący, coraz bardziej zamknięty i odizolowany.
Ale wszystko przebija podejscie do Tygrysa i tajemnica, jaką otacza się jej ojca. Toż to w ogóle jakas patologia, odmówić dziecku rozmowy o jej ojcu, pochodzeniu, rodzinie, milczenie i cisza, potępienie kiedy odważy się zadać pytanie... i jeszcze gdyby chociaż to ta milcząca rodzina była przedstawiona jako zła, ale nie - tak ma być, to dziecko, które chce poznać swoją tożsamosć, jest wcieleniem złego. No i ta jazda po bandzie na temat Pyziaka i jego siostry, naprawdę wystarczyło samo porzucenie, nie trzeba mu dorabiać aż takiej gęby, ale autorka pusciła się poręczy całkowicie i zrobiła z niego potwora. A ciotka Alma to już w ogóle czarownica rodem z basni braci Grimm (nawiasem mówiąc zdjęcie Krysi P. mnie rozbroiło).
Poscigu Natalii bym się tak nie czepiała, no był durny, ale miał to być chyba klasyczny Element Komiczny, równie nie trafiony co w opkach, po prostu wolę o tym zapomnieć. Ale wątek miłosci jej i Robrojka, wydumanej, jakiejs takiej z d... wziętej - uch! Własnie w "Kwiecie kalafiora" Robrojek błyszczy, jest kims kompletnie innym niż teraz nam się wmawia. No i ten wąs!
Ech, szkoda... jednak trzeba wiedzieć, kiedy zejsć ze sceny.

Anonimowy pisze...

Mnie zastanawia co by ci "biedni" Borejkowie zrobili gdyby jedna z córek/wnuczek okazała się aseksualna, lub po prostu: Nie chciałby,na przykład, mieć dzieci. Przecież to by było nie do pomyślenia,przy tym ich ciągłym "zrozumiesz jak będziesz miała dziecko", "z dzieckiem nie łatwo ale chodzi o miłość"... U też o tym jacy oni na ascetów są kreowani i na istoty szlachetne, ale jest wśród nich tylko jedna wegetarianka z empatii(która i tak wcina rybę), ogólnie nikt z nich nie pomaga jakoś społecznie(zwłaszcza młode Gabrysi, będące w wieku kiedy ludzie mają fazy na właśnie wegetarianizm czy pomoc społeczną).

Mal pisze...

@Anonimowy: a to, przepraszam, jak ktoś je mięso, to już nie może być "istotą szlachetną"? ;)

@analiza: jakoś tak bardziej mi się podobał ten odcinek niż poprzedni, może przez to, że pod koniec sobie wyobraziłam Natalię pędzącą po Poznaniu półciężarówką, na dodatek półciężarówką kłapiącą na wszystkie strony tylnymi drzwiami (swoją drogą, podejrzewam, że to na taką okazję czekały pieniądze zarobione na Cyprze - popłacenie tych wszystkich mandatów, no i nie wierzę, że ten samochód to przeżył bez uszczerbku) :D Bardzo dobre zakończenie, 10/10. A przy "ta pani jest ze mną" też parsknęłam :D Btw, nie wiem, jaka jest różnica wieku między Robertem a Natalią, ale jak przeczytałam "tylko czekał, aż dorosnę", to aż się wzdrygnęłam, brrr.

Co do Almy - wiecie co, mam wrażenie, że gdyby tę książkę pisała Michalag, to Alma i Oleńka byłyby parą Złych Lesbijek.

A Gabę to można by na zajęciach na psychologii omawiać jako ciekawy przypadek.

Anonimowy pisze...

@Mal
Między Natalią, a Robertem jest osiem lat różnicy.

Anonimowy pisze...

@Mal Bo Robrojek się wpoił zanim to było w modzie

Anonimowy pisze...

A mnie jest autentycznie szkoda Laury w tym tomie. Samotna wśród rodziny, niezrozumiana, tak bardzo łaknąca uczuć... Czytam po raz kolejny i smutno mi się robi. Analiza jak zwykle- super.

kotka_drapotka

Anonimowy pisze...

Uwielbiam analizy książek! A już Jeżycjady - miodzio ^^ Nie cierpię Gabrieli. Nie cierpię Pyzy. Nie cierpię... a, długo by wymieniać. Laurę lubię :D Nie pamiętam jak to było później - faktycznie ten epizod bez prawka przeszedł bez echa? Toż to Natalia powinna oglądać świat przez kratki przez dobrych kilka lat! O.O No, chyba, że stwierdzono by, że jest niepoczytalna :P

Anonimowy pisze...

Czy ktos ma jeszcze jakokolwiek watpliwosc, ze autorka jest zakochana w Gabrieli? Opisy 'mocnych rak Gabrieli w mydlinach' brzmia dosc homoerotycznie :-P

(BTW umarlam ze smiechu na 'hocki klocki' z Laura. W porownaniu z tym, co wyprawia wiekszosc nastolatkow, Laura jest swieta)

Croyance

nettienessa pisze...

Jak byłam mała i czytałam "Tygrysa i Różę", to - poza tym, że bardzo współczułam Laurze jej okropnej sytuacji w domu - podobał mi się autorski zwrot akcji polegający na spiknięciu ze sobą Natalii i Robrojka, którzy się przecież poznali, kiedy tamten był w połowie (?) liceum, a ona na początku podstawówki. Uznałam to za niezwykle zmyślny zabieg, dość świeży i przyjemny (poszczególne części Jeżycjady czytałam nie po kolei, więc być może, że to było moje pierwsze zetknięcie z nimi jako parą). I teraz nadal mi się podoba, a jakże, tylko, że teraz nareszcie widzę, jak kiepsko to zostało poprowadzone. Dlaczego, och dlaczego właśnie ta para, mająca szansę na zostanie czymś lepszym niż sztampa w większości pozostałych par w tej serii, została napisana tak potwornie źle?...

Ziemniak pisze...

"- Alma jest - powiedziała wreszcie - najlepszą w Toruniu specjalistką od gramatyki opisowej."
Kwikłam.
Ale imo, jak ktoś tam zasugerował, raczej nie od semantyki, która bada już relacje znaku do rzeczywistości tylko poddziałów syntaktyki.
A tych jest multum.
Więc co robi Alma? Opisuje głoski? Ich występowanie? Ich modyfikacje mową dziecięcą? Gwarami? Uj wie czym? A może morfemami w obu ich aspektach? Nie zapominajmy o leksykologii i leksemach albo wyrazach na planie użycia. Albo o tekstach i zdaniach.
Oczywiście wszystko to dzieli się na jeszcze drobniejsze elementy : D
I no, wiadomo, że nikt się rozdrabniać nie będzie tłumacząc 14-latce na czym polega taka syntaktyka (mnie samej przychodzi to trudno), ale wysilić się na coś w stylu „dźwięki w języku”, albo dlaczego dziecko mówi „lowel”?
Zajmowanie się gramatyką opisową sensu stricte… Podziwiam, ale nie.

Poza tym jest mi smutno, bo pamiętam, że ta książka była dla mnie wielkim zawodem. Czytałam ją w gimnazjum, ale do dzisiaj wiem z jaką radością odnalazłam ją w sklepie i wydałam na nią wyciągnięte od rodziców pieniądze. Jakoś tak się złożyło, że Tygrysek, Ida i Nutria były jedynymi postaciami, które faktycznie lubiłam w tej sadze (Gabriela migała mi w tle i słowo daję, przez to nawet nie zauważyłam jej gloryfikacji, bo nic z nią związanego nie zapadało mi w pamięć), Tygryskowa książka była więc spełnieniem moich dziecięcych marzeń.
Doskonale pamiętam też mój zawód całą tą książką.
Nienawidziłam i nadal nienawidzę przerysowania Pyziaka. Kiedy autor usilnie i aż do przesady próbuje mi usilnie obrzydzić postać to staram się za wszelką cenę ją polubić. Jeszcze gorsze było dla mnie odmalowanie rodziny Pyziaka (w postaci jego siostry) jako mętów najgorszej wody. Bo jedna czarna owca zdarzyć się nie mogła, nie, wszyscy są źli, okropni i paskudni. Pyziakowe piętno.
Przez to wszystko nie zauważyłam setek innych absurdów, które w tej książce zaczęły się piętrzyć. Może to i dobrze, choć nie uratowało to mojej opinii o książkach Musierowicz i wprawdzie Kalamburkę nawet polubiłam, jednak Języka Trolli nie udało mi się skończyć.
I jak tak pomyślę to właśnie od Tygrysa i Różny się zaczęło. Mój pierwszy poważny książkowy zawód.
Szkoda.

PS: Czyjś komentarz bardzo ładnie zarysował moment, w którym z autorki zaczął wychodzić zawód względem całego świata i żółć na społeczeństwo za jego istnienie. To naprawdę smutne, że niegdyś pogodna i pozytywna seria książek zmieniła się w takie odcięcie od „ponurej i okropnej” rzeczywistości otoczenia Musierowicz.

Dakini pisze...

"Cały problem rozstrzygnąć może tylko czas. Laura dorośnie, zmądrzeje. Zrozumie, kiedy będzie miała własne dzieci."
Niezmiernie mnie ten cytat irytuje.
MM in a nutshell.

Beryl Autumnramble pisze...

"Co do Almy - wiecie co, mam wrażenie, że gdyby tę książkę pisała Michalag, to Alma i Oleńka byłyby parą Złych Lesbijek."
Jeśli mam być szczera, to przez cały czas miałam wrażenie, że autorka bardzo dyskretnie próbuje tu przemycić sugestię starego dobrego małżeństwa.

Anonimowy pisze...

a czy kiedyś potem Bernard nie sugerował, że Janusz był w więzieniu? z drugiej strony skoro Laura urodziła się w grudniu to została spłodzona marzec/kwiecień, Janusz mógł w czerwcu uciec i miał pół roku na wybryki.

Anonimowy pisze...

Jak mnie ta neo-Jeżycjada irytuje:/ Pozwole sobie wyrazić swoje żale w tym szacownym gronie

- Święta uciśniona Gabriela...Czy Pani MM nie widzi, co to za wymuszające współczucie monstrum na nas spogląda? Swoją drogą niezmiernie jej postać kojarzy mi się z niejakim św.Aleksym, który wiedząc, że w ogóle nie jest tym zainteresowany ożenił się z biedną dziewczyną porzucając ją w dniu ślubu i skazując na samotne życie, a on sam zajął się umartwianiem pod schodami...

- Demonizowanie Pyziaka. Dlaczego? Od powiedzmy zadufanego w sobie gościa, który potrafił pogadać i z Ignacem i z młodymi Borejkównam zamieniono go w tak potwornego nieudacznika i zuo wcielone? Co rusz dorzuca mu się nową winę. Pewnie, nigdy dość złego o Pyziaku.

- Wiecznie wspaniała rodzina i ten okropny świat wokół nich. Jak żyć? To ich ciągłe narzekanie, bycie lepszym od wszytkiego i wszystkich przy jednoczesnym absolutnym braku elementarnego szacunku do innych czy wiedzy o wychowywaniu

- wyskakująca z nikąd wielka miłość 36-letniego starca i 27-letniego podlotka. Pozwolę sobie przemilczeć scenę pościgu

- Czy tylko ja darzę absolutną niechęcią cudowną Różę i jej potwornego gieniusia Fryderyka? Nie zapomnę tego opisu ciężarnej Róży 'taka piękna, taka dorodna'. Tia.

- W sumię to mogłabym wymieniać bez końca. I jest to przykra konkluzja. Mam tylko jeszcze pytanie: "Tylko przeszedł ją dreszcz radości, tak jakby właśnie się napiła świeżej, zimnej, musującej wody" -> Świeża i zimna woda to taka ze źródła itp., więc o co chodzi z tym musowaniem?

Ściskam,
Schwarzcharakter w ujęciu Musierowiczowym

Anonimowy pisze...

Dziękuję za analizę! Mam nadzieję, że w niedalekiej przyszłości weźmiecie na tapetę kolejną część Neojeżycjady. Może "Wnuczkę..."? Nie byłam w stanie jej przeczytać, a Wasze komentarze umożliwiły mi nawet przebrnięcie przez "McDusię".

Co do postpyziakowej traumy Gaby, to chodzenie na paluszkach wokół tejże Gabrielli i niepisany zakaz wspominania choćby imienia tego fubrawcy sugeruje, że ów Pyziak w czasie krótkiego małżeństwa musiał ją nielicho maltretować. Choć może nie powinnam o tym pisać, bo jeszcze w następnej książce dowiemy się, że Janusz jeszcze przed ślubem przychodził po Gabę do szkoły, to po to, by w drodze biedaczkę bić i upokarzać, a w późniejszych czasach przypalał żonę niedopałkami na strychu, wśród prania państwa Nowackich, oraz że w zasadzie Gaba cieszyła się, gdy jej ZUY mąż wyjechał, bo wreszcie odpoczywała od przemocy fizycznej i duchowej. :/


Pozdrawiam
Gosia

Anonimowy pisze...

Pamiętam, dostałam "Tygrysa i Różę" na Gwiazdkę, wkrótce po tym, jak się ukazał. Rodzice podkreślali walory wychowawcze tej książki. Ech, pranie mózgu, ot co.
Ekipo Armady, może zechcielibyście zerknąć na to? : http://michalnowinaart.wix.com/michal-nowina-art?fb_action_ids=860886343999106&fb_action_types=og.likes#!literacki-performance/ssila

Miewają wzloty i upadki, ale ogólny poziom jest... Dyskusyjny, bym powiedziała. Projekt niezły, ale ładnie tu widać, że gdzie kucharek sześć, i tak dalej.

Pozdrawiam, Vialle (rzadko się odzywam, ale czytam pilnie wszystkie analizy)

Anonimowy pisze...

Jeszcze sie dopisze:

O co cho z ta gramatyka opisowa? Istnieje taka dyscyplina, w czym problem?

BTW, zabawne jest, ze MM tak narzeka na zly swiat, bandytow, zlodziei, dziecko ma zle kolezanki, radia trzeba pilnowac w aucie etc. etc. etc. - a tymczasem jej pozytywna bohaterka kradnie (no, niech nawet bedzie, ze porywa) cudzy samochod (co jeszcze jestem w stanie wybaczyc ...) i jedzie po miescie lamiac prawo i stwarzajac powazne zagrozenie dla innych. Czy to nie o takich ludziach mowia zwykle Borejkowie, czy to nie na nich wyrzekaja? A gdyby Natalia wjechala w kogos ta furgonetka? W tej calej scenie jedynymi osobami zachowujacymi rozsadek sa policjanci, a Natalia budzi moj wielki niesmak. Mozemy najwyzej miec nadzieje, ze jej pracodawca nie dowie sie o jej sprawie na kolegium, i nie straci pracy ...

Inna rzecz, jak wszyscy trzesa sie o humor Gaby - kiedy Robrojek rozmawia z Laura w samochodzie w d. ma to, ze dzieciak wlasnie sie dowiedzial, ze ojciec ma nowa rodzine - jedyne, co mu w glowie stoi, to zeby Gaba sie nie dowiedziala i nie zmartwila ... Bardzo mi szkoda Laury, bo autentycznie NIKT jej nie rozumie w tej ksiazce.

Croyance

szarosen pisze...

Niedługo Pyziak okaże się terrorystą.

Tak, tak, błagam, zabierzcie się za Wnuczkę do orzechów. :D Bez Was jej nie przeczytam! PLIZ.

szarosen pisze...

"Mozemy najwyzej miec nadzieje, ze jej pracodawca nie dowie sie o jej sprawie na kolegium, i nie straci pracy ...". A właśnie, Nutria uczy przecież dzieciaki w szkole. To oczywiste, że powinna stracić pracę po czymś takim. Przecież zachowała się jak psychopatka.

"Inna rzecz, jak wszyscy trzesa sie o humor Gaby - kiedy Robrojek rozmawia z Laura w samochodzie w d. ma to, ze dzieciak wlasnie sie dowiedzial, ze ojciec ma nowa rodzine - jedyne, co mu w glowie stoi, to zeby Gaba sie nie dowiedziala i nie zmartwila ...". Właśnie. W tym fragmencie w samochodzie Laura płacze! To jest straszne. Ale już chyba w kolejnym zdaniu jej to przechodzi...?

Anonimowy pisze...

Przepraszam, że tak trochę pierdołowato to zabrzmi, ale "Opium w rosole" jest jeszcze "starą" Jeżycjadą? Tak trochę już czytałam analiz różnych tytułów z Jeżycjady, i obawiam się, czy jest jeszcze "tą dobrą" książką, no bo została lekturą i w ogóle. No i chcę wiedzieć, czy mam się obawiać przed czytaniem?

anonimowy gimbus

Korodzik pisze...

Mnie osobiście zastanowiły "oczy w ciemnej oprawie" u ciotki Almy.

A ostatnia scena (z pościgiem) lekko mnie osłabiła. Moje odczucie można określić krótko jako "ale wtf?" Bohaterka, która ni z gruchy, ni z pietruchy porywa samochód i rozbija się zygzakiem po mieście, nie okazując przy tym najmniejszego wahania... nie znam Jeżycjady, nie znam tych postaci (kto wie, może ta Natalia na co dzień jest taką "krejzolką" i odstawia równie idiotyczne akcje?), ale mi ten fragment wygląda wyjątkowo "opkowo". Gdyby Natalię podmienić na marysujkę, a Robrojka np. na Biebera, można by go wkleić do jakiegoś blogaska i nikt by się nie połapał...

Dzidka pisze...

Anonimowy Gimbusie, OwR to zdecydowanie stara i bardzo dobra Jeżycjada :) Wprawdzie najlepsza dla tych, którzy z racji wieku potrafią wyłapać wszystkie smaczki poukrywane z powodu cenzury, ale generalnie wszystkim powinna się bardzo podobać.

Dzidka pisze...

Słuchajcie, w imieniu Analizatorów powtórzę to ostatni raz: nie będzie analizy "Wnuczki do orzechów", bo nie jest to materiał do analizowania. Książka jest bardzo taka sobie, bezbarwna, nie ma w co wbić naszych analizatorskich zębów.

Mówiliśmy o tym już dziesięć razy, powtarzamy jedenasty, ale naprawdę już dwunasty nie.

Leleth pisze...

Dla mnie "Opium" to takie pierwsze (lekkie jeszcze) załamanie się Jeżycjady. Już przebijają te tony nie-tak-jednak-fajnego świata. (I kompletnie obrzydliwa jest scena, kiedy Dmuchawiec sugeruje Ewie, że jest złą matką, bo nie upupia swojego dziecka zdrobnieniami. W ogóle stosunek Dmuchawca do Ewy jest obrzydliwy. I Maciusia nie lubię, o). W Brulionie Bebe B. to eskaluje. Ale gdzieś tak do Noelki/Pulpecji jest jeszcze ok. Osobiście dzielę Jeżycjadę na 4 części - pierwsze cztery - świetne, do Noelki/Pulpecji - wciąż jeszcze fajnie czytable, ale już krytycznie, później do Kalamburki - bardzo, bardzo krytycznie, ale jeszcze niezła lektura na odmóżdżenie, a później to już zupełna Neojeżycjada i dno.

Spalona Artystka pisze...

Przewracanie oczami już mi chyba zostanie, tak często to robiłam czytając to. :V Za to końcówka sympatyczna z waszymi przypisami. :D

Annorelka pisze...

Ta część Jeżycjady jest jeszcze spoko, lubię ją, bo pojawia się mój rodzinny Toruń. :) A wszystkie obawy Laury, motyw poszukiwania informacji o ojcu są wiarygodne. Gdy czytałam książkę po raz pierwszy, nie wiedząc co się dalej wydarzy, byłam przekonana, że cała sprawa z Pyziakiem będzie kulturalnie rozwiązana w dalszej części, że Gaba przeprosi córkę, bo Borejkowie też mają prawo popełniać błędy (nie byli wówczas jeszcze tak idealizowani). Gdy czyta się tą powieść bez wiedzy, jak zachowania Borejków ewoluują w przyszłości, można mieć wrażenie, że autorce chodzi o to, że mamy się sympatyzować z Laurą.

Szkoda, że Feblik nie będzie analizowany, ale z drugiej strony fajnie, że forma pani MM rośnie i wychodzi z McDusiowego dołka. :)
Tak w ogóle, ktoś jeszcze zauważył, ze "barczysty i opalony" Ignacy Grzegorz z tylnej okładki wygląda wypisz-wymaluj jak avatar Klocucha12? XD

Anonimowy pisze...

Hej, PLUS coś ostatnio zawodzi, więc pomyślałam, że może was zainteresuje ten materiał: http://request-of-love-ss.blogspot.com nowe opko JEST NOCI! Napisane jest nieco lepiej (brakuje Itachiego gladiatora oraz pewnej ilości zwierząt), ale i tak niektóre fragmenty rozwalają. Zerknijcie :-)
Elka

Anonimowy pisze...

Nie, tylko chodzi o to, że wydawało mi się to pasujące do Borejków- szlachetne poświęcenie własnych upodobań dla Dobra Sprawy.
No co ty, przecież w Musierowersum simply NIE MA ludzi którzy nie są katolikami i heteroseksualistami!

Lunatyczka pisze...

A ja muszę powiedzieć, że nawet łykam tę scenę pościgu. Jest taka łomantyczna i w ogóle, jak w tych wszystkich amerykańskich filmach - no serio, kto, oglądając końcówkę przykładowego love story, w której następuje eskalacja napięcia przed szczęśliwym zakończeniem, a główna bohaterka (grana przez Julię Roberts) porywa furgonetkę, aby dogonić miłość życia (w tej roli Hugh Grant) - kto wtedy myśli "olaboga, złamała milion przepisów, teraz na pewno pójdzie do więzienia"? Who cares, miłość zwycięża, ta pani jest z nim już na zawsze!!1 Tak to widzę, i mi to nie zgrzyta, a fakt, że scena jest kompletnie z dupy i nie ma związku z niczym, jeszcze podkreśla jej filmowość i nierzeczywistość. Element komiczno-romantyczny at its finest.

Nie zgodzę się też, że porwanie furgonetki nie pasuje do osobowości Natalii - meh, ludzie pod wpływem miuości głupieją (sama byłam przez większość życia zahukaną cichą wodą, prymuska i w'gle, a jak przyszło co do czego, to zwiałam z lekcji, wskoczyłam w autobus i tyle mnie widzieli; to było pięć lat temu, od roku jesteśmy małżeństwem, loff forevah, Musierowicz byłaby zachwycona).

I nie zgodzę się, że na słowa Roberta "Ta pani jest ze mną" policjant na pewno go wyśmiał i nie miało to wpływu na dalszy przebieg wydarzeń - a może policjanci też byli pod wrażeniem dramatycznego finału romansu wszechczasów i zmiękły im serduszka? A na koniec jeszcze Robrojek dał im w łapę. To jedyne racjonalne wyjaśnienie braku konsekwencji karygodnego czynu Natalii.

Nooo, albo Imperatyw Romantyczny zniwelował wszelkie zło tamtego świata, z mandatem, zwolnieniem z pracy i postępowaniem karnym włącznie.

Ale i tak who cares, skoro miłość zwycięża!!1

Anonimowy pisze...

@Lunatyczka

Ja podobnie kupowałam romantyczno-dramatyczną konwencję turboromansu w "Żabie". Do momentu, kiedy Laura wymyśliła, że skoro już trzy razy pogadali i fajnie im się całowało, to teraz trzeba szybko się pobrać, bo na co tu czekać.

Melomanka

Anonimowy pisze...

Tu Guineapigs.
Ja chyba z patologii, bo jakbym ja w wieku lat 14 nie wróciła do domu przed godziną 22.00 to bym w rodzinie spokojnie mogła oczekiwać zawału. I nie chodziłoby o to, co ja zrobię (nikt chyba nie myslałby, ze co ukradłam czy kogo zabiłam) ale że ktoś mnie np. zabił. To nie żart. Ze babcia zasiada do kart czy szachów jak mnie, nieletniej, nie ma w domu i nikt nie wie, gdzie mogłabym byc - w to za nic nie uwierzę. Chyba, że babcia akurat na to czeka...
A czy nikt nie zauważył, że to sprawa juz pod policję i kodeks karny? Nie mozna tak sobie gościć nieletniej, nawet jak to jest kwestia zycia i śmierci to trzeba zgłosić - np. nieletnia uciekła z domu z powodu przemocy, ja chcę pomóc - ale musze to zgłosić w odpowiednim organie (najszybciej na policji). Co to za absurd, że nastolatka sobie nocuje gdzie chce bez wiedzy opiekunów?
Ci Borejkowie to naprawdę niezłe numerki, dziecko wybywa z domu na noc a jedyny problem to taki, że do ojca podobna. Moja prosta matka, chemiczka a nie tłumacz z łaciny na grekę, chybaby osiwiała i zeszła z tego padołu na wieść, że plączę sie gdzieś po Toruniu, chora i okradziona.
Co za ludzie jacyś potworni te Borejki, przecież ta powieść pokazuje najlepiej postawę: co mnie Laura obchodzi, najważniejsze są moje nerwy. Przepraszam za sformułowanie, ale oni są mocno 'pojebani', inaczej tego nie nazwę. Dzieciak znika na noc a oni nawet na policje/milicje nie dzwonią. O tym, by się zastanowić nad własna postawa - to juz szkoda gadać, ma Laura stalowe oczy i to wystarcza. Czternastolatki wina, że chce coś wiedziec o własnym ojcu, świnia taka i jeszcze Gabie nerwów dostarcza.
Chora rodzina i tyle.

MajorMistakes pisze...

Siedzę i czytam ze ściśniętym gardłem. Wiecie dlaczemu? A dlatemu, że jedna dojrzała kobieta i setki niedurnych przecież dorosłych czytelniczek uznało, że należy ukarać nastolatkę za pragnienie poznania swojego ojca. Ukarać, upokorzyć i nauczyć się nie wychylać. Analogicznie, w "Tajemnicy bażanciej chatki", gdzie przewinienie ojca bohaterki jest o wiele poważniejsze, jej opiekunowie poznaję niewłaściwość takiego postępowania, dziewczynka poznaje tatę i nawet okazuje się on być nie CNUKiem!


I druga sprawa: książka ma dwie tytułowe bohaterki. Co nowego dzieje się w życiu Pyzi? Jak ewoluuje w ciągu tych kilku dni? No właśnie.

Zreszta, czy nie jest to jedna z pierwszych książek MM dziejących się w eskpresowo krótkim czasie? Noelka obroniła się, ale reszta IMHO już nie.

Anonimowy pisze...

Hej, planujecie powrócić do wstawiania analizy co tydzień?

Anonimowy pisze...

Wszystkiego naj naj Święta! dużo książek pod choinkę!

Chomik

Lunatyczka pisze...

Olśniło mnie. Ujrzałam w niniejszej opowieści nawiązanie do "Pierścienia i Róży". Toć Lelujko - jeden z drugim, a nawet i z trzecim - jest jak w mordę strzelił odniesieniem do księcia Lulejki! Mamy też Różyczkę, królewnę tak bardzo, no i w takim układzie wychodzi na to, że Laura jest Pierścieniem.

A Pierścienie trzeba niszczyć w ogniu Góry Przeznaczenia!!1

Kasia D. pisze...

W sprawie "Daremne żale, próżny trud, bezsilne przedsięwzięcia".
Przepraszam bardzo, ale jest to - jak najbardziej prawidłowy i wierny - cytat z "Zielonej Gęsi". Tam dalej stało "zbytecznych żeber żaden cud nie zbawi od wyjęcia". Wolno chyba Natalii cytować Gałczyńskiego?

Monika Orłowska pisze...

Gratuluję bystrego oka i ciętego języka. Ubawiłam się setnie. Wzdych pisarski - mam zbyt małe pole rażenia, żeby zaistnieć kiedyś jako Ałtormonika. Wzdych redaktorski - słówko "sieknęła" jak najbardziej istnieje. Wg słownika PWN sieknąć to a) uderzyć czymś ostrym; b) zadać cios bronią sieczną. Natalia sieknęła słowem - metaforycznie, ale prawidłowo.
Pozdrawiam Niezatapialną

Anonimowy pisze...

"Tygrysa i Różę" czytałem jak tylko się ukazał w księgarni. Miałem wtedy 16 lat. Teraz po latach stwierdzam, że "Jeżycjada" skończyła się na "Córce Robrojka". Od "Imienin" zrobiła się z tego telenowela typu "Klan". Męczące są te oklepane wątki: konfliktu relacji matka-córka, czyli Gabriela-Laura. Kreowanie Laury na czarną owcę w rodzinie. Absolutnie idiotycznym pomysłem jest unikanie rozmowy na temat Pyziaka w tym domu. Ja rozumiem, że fakt porzucenia przez Pyziaka jest dla niej traumą, ale na litość boską, ileż można robić z siebie ofiarę i cierpiętnicę? Iście telenowelowy rodowód, rodem z seriali wenezuelskich. Tajemnice, sekrety...Każda normalna matka rozmawiałaby ze swoimi dziećmi na ten temat. Jak widać Musierowicz uparła się by z Gabrieli zrobić świętą męczennicę. Żenada.

Blaugran pisze...

Śmiem twierdzić, że to furgonetka w stylu Fiata Ducato i jemu pokrewnych. A te pojazdy mają DMC 3,5 tony, więc śmiało można śmigać na kat. B. Sam mając tylko B, jeździłem Ducato, kiedy było jeszcze "w domu". I w dodatku bardzo miło wspominam kierowanie tym wehikułem.

laVetrata pisze...

Daremne żale, próżny trud, bezsilne przedsięwzięcia - to Gałczyński po prostu.

Krystal pisze...

Czy tylko mnie uderzył jakiś dziwny dysonans w opisywaniu Almy?... Spojrzenie stalowe, mina grobowa - a jednocześnie "spytała łagodnie", "spojrzała dobrotliwie" (cytaty luźne z pamięci) - dla mnie miało to taki efekt, jakby Alma była co najmniej zaawansowaną schizofreniczką. Albo - albo; albo jest zimna, groźna, nieprzystępna - albo jest dobrotliwą cioteczką.

Anonimowy pisze...

"Nie zgodzę się też, że porwanie furgonetki nie pasuje do osobowości Natalii - meh, ludzie pod wpływem miuości głupieją (sama byłam przez większość życia zahukaną cichą wodą, prymuska i w'gle, a jak przyszło co do czego, to zwiałam z lekcji, wskoczyłam w autobus i tyle mnie widzieli; to było pięć lat temu, od roku jesteśmy małżeństwem, loff forevah, Musierowicz byłaby zachwycona)."
To coś jak ja :D też zawsze spokojna, nie robiłam rodzinie problemów ani nic, nawet trochę bojaźliwa byłam, aż tu nagle poznałam pewnego Belga, rzuciłam wszystko i wyjechałam za nim do Belgii. I teraz jesteśmy razem :D chyba my obie (ja i cytowana pani) nadajemy się na bohaterki powieści MM w takim razie :D
A analiza książki super. Oby tak dalej ♡

Anonimowy pisze...

Ja Laurze współczuję. Co prawda to jej mocno teatralne użalanie się nad sobą irytuje mnie niemiłosiernie (gdzie "wygnana na obczyźnie", skoro sama wyjechała i nikt jej nie zmuszał? albo scena w Collegium, portierka z autentycznej troski pyta, czy Laura dobrze się czuje, ta jej odburkuje niegrzecznie, a zaraz potem "nikt nie traktuje mnie życzliwie" czy jakoś tak), a niezaradność życiowa śmieszy i przeraża jednocześnie (scena z omletem), ale też uważam, że pewne rzeczy nie biorą się znikąd. wystarczy, że fizycznie jest podobna do ojca, i już "kochać ją trudniej". zapytać o rodzica też nie może, bo Święta Gabryjela dostaje spazmów. Laura może i jest "trudna w pożyciu", ale to dlatego, że od początku była traktowana inaczej niż Święta Pyzunia Idealna.