czwartek, 7 czerwca 2012

177. Klata jak u pirata, czyli zaginione siostry, znalezione córki (4/4)


No i oto nadejszła wielkopomna chwiła ostatecznego pożegnania się z Alic i jej piratami, średnio podobnymi do oryginałów. Zważywszy komentarze pod poprzednimi odcinkami wiemy, iż część z was przyjmie to z ulgą :)



Analizują: Dzidka, Sineira, Mikan i Kura.

Rozdział XIV
Ciężkie dni
Mijały godziny, dnie, tygodnie, miesiące. Najgorszy rok w moim życiu dobiegł końca. Nic nie miało dla mnie takiego samego koloru, smaku i zapachu.
To chyba dobrze? Życie byłoby okropne, gdyby cały świat miał dajmy na to kolor jajka, pachniał jak domestos i smakował jak wątróbka?

Nic jeszcze tak mnie nie bolało jak ich podróż w nieznane. Nie miałam im tego za złe. Codziennie godzinami siedziałam na plaży i patrzyłam na horyzont mając nadzieję, że wrócą. Co dziennie budziłam się w środku w nocy, przez koszmary, która mnie gnębiły.
I cierpiałam srodze, niczym Bella w “Księżycu w nowiu”, snując się niczym zombie i pielęgnując poszarpaną ranę mego bezcielesnego jestestwa.... czy jakoś tak. A teraz mi powspółczujcie.
Znaczy - zaczęła wychodzić na plażę w tym oczekiwaniu już zaraz po ich odpłynięciu?
No, w sumie... Zważywszy skłonność bohaterów do nieprzejmowania się takimi sprawami jak żagle, kurs, mapy, prądy, mogło się okazać, że dwa dni później przywiało ich z powrotem.

Kolejna samotna niedziela. Słońce jak zwykle było za chmurami. Odkąd wypłynęli na morze zawsze była taka pogoda. Siedziałam na plaży patrząc na horyzont. Od miesiąca żaden statek nie przypłyną[ł] do portu, a zwłaszcza oni.
*śpiewa z namaszczeniem*
Jeszcze się tam żagiel bieli
Piratów, którzy odpłynęli.
Analizatorzy przysnęli
Nie budźcie ich, cicho, sza!
A ruch w porcie zamarł, bo...? Mamy jakąś wojnę, blokadę czy coś? Kraken usadowił się milę od brzegu i zatapia statki?

-Mam tego dosyć!- krzyknęłam wstając z piachu.- Mam dosyć czekania na nich...- powiedziałam sama do siebie, gdy przez myśl przeszedł mi świetny pomysł. Spojrzałam jeszcze raz na horyzont, po czym pobiegłam do domu.
*ginie z ciekawości, jak boCHaterka sprowadzi piratów z powrotem*

W domu jak zwykle cicho. Stanęłam w drzwiach patrząc na pusty salon. W tym momencie zobaczyłam nasze wspólne popołudnia, w których zawsze śmialiśmy się lub graliśmy w karty.
Dużo tych popołudni nie było, załoga spędziła w domu gubernatora raptem trzy dni.
O, boCHaterka ma syndrom postkolonijny :)

Otarłam łzę, która spływała samotnie po policzku [yes, yes, yesssss!!!] i pobiegłam na górę.

Alic postanawia wyruszyć w drogę, w poszukiwaniu Barbossy i Willa, zabiera ze sobą również Samanthę.
*rozczarowana* Łeeee, myślałam, że przywlecze ich curik jakimiś czarami...
AŁtorka już dawno zapomniała, że Alic ma jakieś moce, kaman!

Pod wieczór wyszłyśmy z domu. Nie miałyśmy się z nikim żegnać, gdyż ojciec Elizabeth umarł... - wspomniała lekko i mimochodem. - Lekarze mówili, że prawdopodobnie był to zawał.
*wzdycha* “Pojęcie “zawału” w odniesieniu do mięśnia sercowego wprowadził w 1896 roku francuski lekarz René Marie, a według innych niemiecki patolog Carl Weigert w 1880.”
I jakoś tak się miło złożyło, że cały majątek zapisał w testamencie swoim miłym gościom?
A król nie wyznaczył nowego gubernatora?
I każdy miał obowiązek udzielać gościny kumpelkom piratów? ;)
I nikt nie łączy zawału z miłymi gośćmi? ;)

Poszłyśmy do portu. Trochę to dziwnie wyglądało, że idę sama z Samanthą z wielkimi walizkami.
*wzdycha nieco mocniej*
Teoretycznie jest możliwe, że Alic i Samantha miały walizki, bo te zostały wynalezione podobno pod koniec XVII wieku. Jednakowoż: “Historia walizki sięga XVII-XVIII wieku. Do przechowywania ubrań, przyborów toaletowych i innych osobistych przedmiotów w czasie podróży używano wtedy kufrów podróżnych. Były to masywne skrzynie, najczęściej wykonane z drewna – solidne i trwałe, ale bardzo ciężkie i nieporęczne.
Do wykonania kufrów podróżnych używano różnych gatunków drewna, jak cedr, dąb czy sosna. Następnie drewno pokrywano skórą.”
Więc chyba jednak nie. Już widzę młodą kobietę i dziewczynkę, jak same idą do portu, bez służby, bez tragarzy, uginając się pod ciężarem gigantycznych kufrów podróżnych.  

W porcie było mało ludzi, lecz jakiś kuter rybacki szykował się do odbicia.
W XVIII wieku nie było jeszcze czegoś takiego jak kutry rybackie!!!
Nie??? *udaje niebotyczne zdumienie* To jak łowili ryby???

Podeszłam do kapitana zostawiając Samanthę z walizkami trochę dalej bo i tak już konała z wyczerpania.
-Czy panowie teraz wypływają na morze?- spytałam grzecznie się uśmiechając.
- Nadzór rybacki się kłania, właśnie rozpoczął się okres ochronny na dorsze.

-Tak, bo co?- odpowiedział nieprzyjemnie facet, od którego śmierdziało rybami.
-Czy mogłybyśmy się zabrać? Jestem matką wychowującą samotnie dziecko. Jej ojciec umarł na wojnie- wymyśliłam to na poczekaniu mając nadzieję, że to go przekona.
No i? Na cholerę jej ten kuter rybacki? Kutry, moja droga aŁtoreczko, mają to do siebie, że wypływają na łowiska, po czym wracają ze złowionymi rybami - do tego samego portu, z którego wyruszyły. Pannie Alic zachciało się krótkiej wycieczki, czy jak?
Daj spokój, aŁtorka na pewno była latem nad morzem i widziała  wycieczkowe stateczki zrobione ze starych kutrów, nie przekonasz jej, że kuter służy do czego innego.
Jak to, to nie jest stary romantyczny statek?!
Hehehe, NIE.

-Ależ tak...Przepraszam, że byłem taki nie grzeczny, ale myślałem, że jest pani... damą negocjowalnego afektu? - nie dokończył bo rzuciłam mu się na szyję zmuszając się do płaczu.
-Dziękuje...- odpowiedziałam i podeszłam do Samanthy. -Teraz masz mnie nazywać mamą. Okłamałam ich i możemy z nimi jechać (bo to kuter zaprzęgnięty w 4 dziarskie koniki)...- powiedziałam do dziewczynki w błękitnej sukience. Ona kiwnęła tylko głową.
Nazajutrz rano byliśmy już na otwartym morzu. Dostałyśmy kapitańską kajutę, w której było dość dużo miejsca.
Jasne, oczywiście, pewnie była tam nawet szafa i stół, i może jeszcze łazienka. Droga aŁtoreczko, kuter rybacki to taka trochę większa łódka z nadbudówką wielkości sławojki.
Sine, ona nie wie, co to jest sławojka...
A nadbudówkę kojarzy z makijażem...

Samantha jeszcze spała. Słońce próbowało wejść do kajuty, przez otwarte okno, które przedstawiało piękne błękitne morze.
Ach, ten upojny zapach ryb o poranku...
- Pani pozwoli! - wrzasnęło okno. - Przedstawiam morze!
O tak:

Słońce próbowało wejść... włożyło jedną nogę, drugą nogę, ale tyłek się nie zmieścił.

Nie przypuszczałam, że dostanie się do nich będzie aż tak proste. Na pokładzie było zupełnie cicho, chociaż wszyscy pracowali. Było to dość dziwne, gdyż na Perle...ach...Perełka....Na Perle zawsze było dużo zamieszania.
I nikt nie pracował.

Już się lepiej czułam, bo byłam coraz bliżej.
Czułaś zapach pluderków Jacka, że to wiedziałaś? Skąd wiesz, w którym kierunku popłynęli?
W sercu czuła, w sercu, ty prozaiczna istoto!

-Perła i Holender na Horyzoncie!- krzyknął jakiś marynarz z bocianiego gniazda.
Bocianie gniazdo na kutrze??? I co jeszcze tam było, może działa okrętowe?
Kuter rybacki z napędem atomowym, skoro tak szybko ich dogonił. Albo po prostu Perła rzuciła kotwicę tuż za horyzontem, upewniwszy się, że zniknęli z pola widzenia Alic. Obstawiam to drugie.

Nie zwlekając na nic wybiegłam na pokład uradowana i zaskoczona, że perła pływa (Co to jest? Po wodzie pływa i perła się nazywa? Perłopław!) i nawet dobrze się trzyma.
Zwłaszcza, że jak ją ostatnio widziała, wyglądało to tak:
“Wszyscy piraci patrzyli z wielkim żalem na Perłę , która stała w płomieniach. Był to okropny widok.
Piękna Czarna Perła, która co chwilę wybuchała od prochu i rumu znajdującego się w niej. (...)
Gdy wrak „martwej”Perełki poszedł na dno wszyscy żołnierze zabrali nas do cel, która znajdowały się na samym dole pod pokładem.”

-To nie ta sama Perła!- wrzeszczał po pokładzie Barbossa.
Oczywiście, że nie, przecież to chińska podróba z Singapuru.
Niezły miał głos, skoro ona go słyszy z tej odległości...

-Jak nie ta sama?- spytał Gibs.
-No czegoś jej brakuje!
-Ach...Alic...ona była częścią załogi- dodał Gibs.
Znaczy że co, porośnięta wodorostami i krabami wtapiała się w pokład? “Część załogi, część statku”, jak u Davy’ego Jonesa?
No, w sumie można by ją przymocować na dziobie jako galion. W samym gorsecie ofkoz, coby z daleka świeciła białą piersią.
A gdzie właściwie w tym momencie są Barbossa i Gibbs?
(tak btw, aŁtoreczko, to on jest Gibbs przez dwa be. Gibbs, nie Gibs.)
Nooo... u siebie na statku. I drą się tak, że słyszy to Alic na kutrze.

Nagle statkiem zatrzęsło, a żagle napięły się, jak by zaczął wiać wiatr, a wiatru nie było.
-Co jest?- spytał zaskoczony Barbossa widząc w oddali kuter rybacki.
-Barbossa to Alic!- krzyknął Will z Holendra.
- A Will jest gupi i kłamie! - odwrzasnął Barbossa, wiedząc, że nie jest Alic.

-Alic?- spytał Barbossa.
Widać moce po mamusi znów się w niej odezwały.
Musiała chyba dawać jakieś znaki dymne, skoro na widok kutra już wiadomo, że to Alic.

-Zawracamy! Nie chcę mieć z nimi do czynienia!- wrzasnął Kapitan Kutra.
To kaszubskie nazwisko?

-Ależ...- zaczęłam, lecz po chwili zrezygnowałam.
Po chwili zboczyliśmy z kursu i Perła wraz z Holendrem oddalała się. Po jakimś czasie były to tylko małe, dwie, czarne kropeczki na horyzoncie.
Bo to nie był kuter rybacki, tylko kuter torpedowy.

Wróciłam zrezygnowana do kajuty.
-Co sie stało?- spytała Samantha.
-Nic...-odpowiedziałam.
Minęły kolejne dwa tygodnie, gdy dostałyśmy się nie wiem jakim cudem do Hiszpanii.
Wciąż na tym kutrze rybackim?
I po jaką cholerę?
I jakim cudem tak szybko?
*wskazuje palcem* - “nie wiem jakim”!

Krążyłyśmy po świecie szukając swojego miejsca. Spędziłyśmy tam kilka dnia [na tym świecie, po którym krążyłyście?], gdy znów nakłamałam jakiemuś kapitanowi, że to jest moja mała siostra...itp. Miałam dosyć takiego życia.
Zwłaszcza że wszędzie targała za sobą “wielkie walizki”. Ciekawe swoją drogą, w jaki sposób płaciła np. za jedzenie.
Ja wiem, Ty się domyślasz...

Kapitan Statku [a to z kolei Rumun jakiś?] nie wyglądał ani na marynarza, ani na rybaka, więc mógł być jedynie Piratem, lecz był zbyt dobrze wychowany.
Też macie wrażenie, że aŁtorka opisuje przedszkolny bal przebierańców? Mały Jasio nie mógł być marynarzem, bo nie miał szerokiego białego kołnierza z granatowymi paskami!
Tak, ona ma wdrukowane, że istnieje coś takiego, jak “strój piracki” na przykład.
Jestem ciekawa, co by pomyślała aŁtorka, gdyby miała pecha płynąć w rejs po Morzu Czerwonym na wycieczkowcu, który opanowali współcześni piraci. “Ale on przecież nie ma drewnanej nogi, opaski na oku, pieroga na głowie i papugi na ramieniu!”?!
Ciekawe po czym to widać, że dobrze wychowany?

Dostałyśmy kajutę z załogą. Czyli pod pod pokładem. Kajuta była dość mała.
No popaczpan, jak to na statku, gdzie wszystko jest wyliczone, zawsze się znajdzie wolna kajuta dla boChaterki.
Zwyczaj taki, jak wolne nakrycie przy stole w Wigilię.

Po bardzo długim czasie leżenia na łóżku i gapienia się w sufit ktoś otworzył drzwi.
Mała kajuta po pokładem, łóżko, z czymś mi się to kojarzy... Już wiem! Trafiły na prom i płyną do Ystad!
Ciekawe, kto prał pościel i wietrzył sienniki?

W drzwiach stał jeden mężczyzna z załogi. Wszedł do środka i spojrzał na mnie.
Czułam się dość niekomfortowo, gdyż miałam samą halkę na sobie. Uśmiechnął się lekko, a jego zęby zabłysły w świetle świecy, która trzymał.
W zębach.

-Kapitan ciebie woła- rzekł. Jednym ruchem złapałam szlafrok
*patrząc ze znudzeniem w sufit* W osiemnastym wieku nie było jeszcze szlafroków...
Peniuary były.
Złapała kuszący, koronkowy peniuarek... :D W końcu idzie do kapitana!

i poszłam za piratem na górę zamykając Samanthę na klucz w kajucie. Weszłam do kajuty kapitana. Siedział na krześle przed biurkiem. Od razu wiedziałam, że źle trafiłam. Pirat wydał mi się bardzo znajomy.
Dopiero teraz? Przecież już go oglądała, kiedy wciskała mu historyjkę o siostrzyczce. Czy w tym opku wszyscy cierpią na prozopagnozję?

-Ty zapewne jesteś Alic de Gloth...- rzekł uśmiechając się złośliwie do mnie.
-Tak...- odpowiedziałam stojąc. Mężczyzna ruszył w moją stronę chwiejnym krokiem. Spojrzałam na niego wystraszonym wzrokiem. Złapał mnie za podbródek i zbliżył się na nie bezpieczną odległość.
Na wyświetlaczu mojego dalmierza ostrą czerwienią zapłonął napis “DANGER!”.

Spojrzałam mu w czarne jak morska otchłań oczy, gdy uśmiechnął się ponownie, a jego zęby zabłysły. Złapał mnie w talii i ponownie się uśmiechnął [a jego zęby ponownie zabłysły]. W oczach chyba miałam namalowany strach, który ogarnął mnie momentalnie.
Strach namalowany w oczach wygląda tak.

-Grant Sparrow- powiedział pirat przyciągając mnie do siebie.
- Józef Toliboski - odparłam równie sensownie.
Panie Sparrow! Gdzie z łapami do synowej?!
To on nie został z tambylcami na wyspie Bukatuka?
I gdzie oczy miała boChaterka, gdy zaciągała się na statek?

Moje oczy zrobiły się większe. Spojrzałam na pirata, po czym strzeliłam go w mordę. Widać było, że to się mu nie podobało.
Myślała, że trafi na masochistę, a tu zonk!
A taką mu chciała zrobić przyjemność...

Złapał się za policzek i spojrzał na mnie. Gdyby mógł to by mnie wzrokiem zabił. Podszedł powoli do mnie.
To jakim sposobem już ją trzymał za policzek? Dzierżył jakiś manipulator?

Chciałam się cofnąć, lecz za mną były już tylko drzwi a nie umiałam wymacać klamki. Serce podeszło mi do gardła, a żołądek zamienił się w kamień. Pirat złapał mnie za szyję i przycisnął do drzwi.
-Nigdy więcej tego nie rób- rzekł przybliżając się do mnie. Już łapał za swój pasek, gdy kopnęłam go w krocze. Natychmiastowo się zwinął a wydał z siebie niezidentyfikowany okrzyk.
Niezidentyfikowany okrzyk wydający - określenie okrzyku nie dającego się zidentyfikować z żadnym znanym z warunków ziemskich okrzykiem.

Spojrzałam na niego (z wyrzutem) i wybiegłam z kajuty.
Złapałam się barierki schodów prowadzących pod pod pokład (do zęzy?) i zbiegłam pośpiesznie na bok. Otworzenie drzwi było nie lada wyczynem, gdyż ręce mi się trzęsły. Wreszcie weszłam do środka. Samantha jeszcze spała. Podbiegłam do łóżka.
-Samantho wstawaj...musimy już iść.- powiedziałam. Zanim ona obudziła się to ja się przebrałam w piracki strój.
I już wiemy, po co boChaterka tragała ze sobą wielkie walizy - miała w nich komplet strojów karnawałowych na każdą okazję.
Będą wysiadać na środku morza?

Nałożyłam broń [na co?] i wzięłam ją na ręce. [tę broń]
Wybiegłam z nią na pokład, lecz załoga była już gotowa. Wiedzieli, że będę chciała uciec. Samantha się obudziła. Dopiero?! Spojrzała przerażona na mnie. Podszedł do mnie jeden z piratów. Złapał Samanthę za rękę, gdy ona zaczęła krzyczeć i płakać. Po krótkiej szamotaniny ze mną i z nią (rozerwali ją na pół) wyrwali mi ją. Jeden z piratów wymierzył do mnie szablą. I powiedział: “Pif-paf!” Nawet nie wyjmowałam swojej bo wiedziałam, że nie miałam szans.
Ech, to już nie ta sama Alic, która w pierwszej części porąbała na kawałki pół załogi. Zestarzała się biedaczka, katanę zgubiła, zniedołężniała. Smutny jej los, chlip, chlip.
Jej się tak zrobiło po tym “buka tuka”. Wtedy też stała jak słup soli, pozwalając się rozbierać...


-Wyjmuj szable!- wrzasnął. Posłusznie wyjęłam.
Po godzinie (hoho, ale kondycję nadal ma nieziemską) leżałam na pokładzie poraniona, a do szyi przyłożoną miałam szablę. Sam kapitan ją przykładał. (Sam, osobiście!) Samantha już stała na skraju deski. Gdy wreszcie jakiś pirat kopnął w deskę, a ona z krzykiem wpadła do morza.
Deska jest niezbędnym elementem wyposażenia każdego statku, a wrzucenie kogoś do morza bez użycia tego niezwykle ważnego utensylium jest niemożliwe.
Ej, ta ałtoreczka ma jakiś kompleks wyrodnego ojca, czy cuś. To już trzeci tatuś w tym opku, który każe swej córce skakać z deski do morza! Co w prawdziwym życiu, nie w opkach i filmach przygodowych, było wyrokiem śmierci...
Nie rozumiesz... Oni chcą dobrze, wzięli sobie do serca starą ludową mądrość:
Oj żeby nie ta dziura w desce
Oj żeby nie ta dziura w desce
Byłaby Alic, Alic by była
Byłaby Alic panną jeszcze!

-Wstawaj!- rozkazał mi kapitan. Z wielkim trudem wstałam z pokładu. Po chwili też stałam na desce KTÓRY TO JUŻ RAZ?! i patrzyłam na taflę wody. Zamknęłam oczy i wskoczyłam do niej.
Wykonując auerbacha i śrubę.
I tak wynaleziono trampolinę.

Podpłynęłam do Samanthy, która była przerażona sytuacją. Nagle woda zaczęła bulgotać.
Kraken pierdnął.
Morze wzburzyło się oburzone.

Rozdział XV

Jack i Elizabeth?

Z wody wyłania się Latający Holender, którego kapitanem w tym momencie jest już Will Turner. Alic i Samantha lądują na jego pokładzie. Po chwili przypływa też Czarna Perła, z Jackiem i Elizabeth, żywymi jak pierwiosnki i stado prosiątek w deszcz. Okazuje się, że spadając z urwiska tylko się potłukli, nic poważnego się nie stało.

W oddali ujawniły się dwa statki pirackie. Jeden to była na pewno perła, lecz drugi widziałam pierwszy raz.
Po chwili Perła była burta w burtę z Holendrem.
Ocean to taka kałuża
Niewielka, dwa metry na dwa
A na niej trzy statki i kuter
I kraken, i wszystko gra.
Natomiast Perła burta w burtę z Holendrem wygląda tak:

A zamiast Krakena - paczka Krakersów? :)
Krakusków!

-Alic...- zaczął Barbossa, gdy pojawił się na pokładzie Willa.- Zgłupiałaś już kompletnie?!- ryknął- Jak ty wyglądasz?!- powiedział pokazując na moje rany- Biłaś się z kimś?- spytał podejrzliwie, gdy podbiegła do mnie Samantha.- Jeszcze jej tu brakowało!
Znowu się biłaś z chłopakami? I spodenki masz przetarte na kolanach! Do kąta!
Przepraszam, nie mogłam się powstrzymać...

-A miałam ją zostawić?!- krzyknęłam.
-No miała dom...
-Nie miała! Gubernator umarł już dawno! A wy mieliście wypłynąć na kilka miesięcy, a nie na cały rok!- zaczęłam się wydzierać na ojca.
- Och, przepraszam. Dać ci ciasteczko?
Myślisz, że wykręcisz się ciasteczkiem? Masz mi natychmiast podwyższyć kieszonkowe! I kupić ajfona!

Obydwie załogi nie wiedziały co robić. Barbossa kłóci się ze swoją córką, a Will przygląda się temu.
-Jak to umarł?- ocknął się Will podchodząc do mnie.
-Prawdopodobnie miał zawał...chociaż nie wierzę im- odpowiedziałam biorąc Samanthę na ręce.
Gubernator urwał skrzydło o chmurę helu.

Wszystkie oczy były skierowane na mnie, gdy wszyscy usłyszeli znajomy zachrypnięty głos.
Słodki, delikatny sznapsbarytonik, jak dźwięk srebrnego dzwoneczka... rozjeżdżanego przez walec drogowy.

[Alic rozmawia z Jackiem]

-Alic...mogę zadać ci jedno pytanie?- spytał niepewnie.
-Tak...- Pirat wziął głęboki oddech i spojrzał mi głęboko w oczy.
-Co było między nami?- spytał.
O tak, to świetne miejsce i czas na roztrząsanie tej kwestii. Nie mógł lepiej wybrać.

-Przejściowy romans
-Tylko?
*przewija tekst i szuka tego romansu* Masz na myśli ten niedoszły seks w chatce wyspiarzy???

-Miało być jedno pytanie...
-Alic proszę...Nie odtrącaj mnie- rzekł z żalem w oczach.
-Nie potrafię inaczej...
-Ale Alic...Nawet nie wiesz jak trudny był dla mnie ten rok. Nie masz pojęcia jak tęskniłem. Co zamknąłem oczy to widziałem twój uśmiech. Nie możemy spróbować jeszcze raz?
Obiecuję, że tym razem stanę na wysokości zadania!

-Jack...w życiu nie ma drugiej szansy...- odpowiedziałam powstrzymując się od płaczu.
Ech, te durne, chmurne i naiwne lata liceum...

Nie chciałam się znów zawieść na nim. A kochałam go z całego serca.
Ale przecież nie mogłam spędzić reszty życia z impotentem.
No tak, Will okazał się nieperspektywiczny, co to jest jeden dzień na dziesięć lat, więc całym sercem pokochała Jacka...
Sercem jak sercem.
Willowi mówiła, że go kocha, ale go nie kochała, Jacka kocha, ale mu tego nie mówi. Powiedzcie mi, że gdzieś kiedyś okaże się, że to ma sens.

-Alic...- kiwnęłam tylko głową, po czym wróciłam do kajuty.
Do której kajuty? Na statku Barbossy, na statku Granta? W ogóle jak aŁtoreczka sobie to wyobraża? Spotkały się trzy statki na morzu i zaparkowały burta w burtę? I krzyczeli do siebie z pokładów?

Jack spojrzał z żalem na mnie.
No miał na co, skoro już siedziała w kajucie.

Usiadłam na krześle, zakryłam twarz dłońmi i zaczęłam płakać. Nagle usłyszałam jak skrzypią drzwi, a później wielki huk i Jack znalazł się w mojej kajucie, a drzwi leżały pod nim.
A przed nim widniał TARAN. Otóż w międzyczasie Jack zakupił od chińskich piratów pewien cudownie działający środek który, jak powiadali, zrobiony był z korzenia o zabawnej nazwie. Rzężeń? Rżeń Cień? Jakoś tak. W każdym razie działał.

-Zrozum mnie głupia kobieto, że ja cię kocham całym sercem!- powiedział stanowczym tonem podchodząc do mnie. Jednym ruchem ręki postawił mnie do pionu. Złapał mnie w tali i przyciągnął do siebie.- Zrozum kocham cię...- szepnął i pocałował mnie. Byłam aż zdziwiona, bo nie opierałam się tylko odwdzięczyłam się tym samym.
Ja nie jestem zdziwiona, od początku tego opka było wiadomo, w kim kocha się aŁtorka.
A rano się obudzi i zdziwi, jak zwykle.
I jak zawsze dziwi się temu, co robi. Jakby jej ciało działało poza świadomością.

Było to nawet przyjemne, gdy jego delikatne pocałunki zmieniały się w bardzo namiętne.
I ani słowa o tańczących językach? Jestem zdruzgotana brakiem tak podstawowego elementu opka.

-Alic dobrze, że jesteś...- zaczął Barbossa.
WAIT A MINUTE! Taki nagły, z dupy wzięty zwrot akcji?! W takiej chwili?
Nooo... tatuś pilnuje cnoty córki.
No tak, gdyby wynaleziono już prąd, to wszedłby naprawiać radio... Ale mnie dziwi w tym momencie reakcja Alic...
A reakcja ojca (a raczej jej brak) Cię nie dziwi?
… Odmóżdżyło mnie.

-Tak?- spytałam. Ojciec podszedł do mnie i wręczył mi jakiś strój.
-Nie możesz przecież chodzić w samym gorsecie- skomentował z lekkim uśmiechem.
Nie chcę cię ograniczać, masz oczywiście prawo do własnego stylu, ale wiesz... załoga mi się zrobiła jakaś taka niespokojna i rozdrażniona... - dodał przepraszającym tonem.
Szybko zareagował.

Też się uśmiechnęłam niepewnie.
Strój był nawet ładny. Cały czarny ze złotymi zakończeniami. Z szerokim skurzanym padem [skurkowanym touchpadem?], do którego przyczepiało się broń. I piękną złotą klamrą pod szyją.
Po chwili byłam ubrana w piękny strój. Zobaczyłam w oddali na Holendrze Elizabeth i miała taki sam strój jak ja. Teraz dopiero zobaczyłam jak jesteśmy do siebie podobne. Czułam się teraz zupełnie inaczej niż zawsze.
No pewnie, taka ubrana! Pewnie się wręcz dusi, biedactwo. Ja też tak mam, jak się lato skończy i nagle trzeba założyć szalik.
Ja chciałabym wiedzieć, co to był za “strój”. Bo ten jego enigmatyczny opis jakoś mnie nie zaspokaja.
JAKIŚ.
No przecież opisała, marudo. A ja nawet wiem, CO opisywała.
*kwiczy cichuteńko*
Nic dziwnego, że czuła się niepewnie. Jak dwie kobiety w tych samych sukienkach, na jednej imprezie.

Głucha cisza niosła za sobą szum morskich fal, które niespokojnie uderzały o przeszkody. Okser, triple barre i stacjonatę.  Wiatr szarpał moje włosy. Załoga niespokojnie czyściła pokład [szorowali go ruchem posuwisto-zwrotnym, wyobrażając sobie, że mają pod sobą nie twarde dechy, a pannę Alic w samym gorsecie], a ogień świec znajdujących się na pokładzie niespokojnie tańczył.
Świece na pokładzie, bo zdechnę - długo by się paliły!

Lampy naftowe na pokładzie (niespokojnie) skrzypiały przez wiatr, a żagle wypięły się (kusząco) nadając statkowi szybkości.
Wypięły się, taaaa, chyba dupą do nich.


Rozdział XVI

Jestem w ciąży

Otworzyłam jedno oko. Zobaczyłam okno, ścianę z desek i tors Jacka wiszący na tej ścianie. Przez chwilę zastanawiałam się co on robi w mojej kajucie ze mną w łóżku. Nagle zrobiłam wielkie oczy i wyskoczyłam z łóżka. Ja byłam ubrana od stóp do głów, lecz jack miał tylko spodnie, a w ręce trzymał butelkę Rumu.
Na Bora! To przerażające!
Jest alkohol - znaczy, że do czegoś miedzy nimi doszło! Ale pił tylko Jack, więc może, hm... obsłużył się własnoręcznie, podczas gdy Alic spała?
Ot, przyszedł ugrzać nogi.

Nagle nogi ugięły się pode mną i upadłam na tyłek.
-Ałć..- wyszeptałam wstając. Nagle do kajuty wtargnęła Elizabeth.
Do jasnej cholery!!! Przecież Alic jest na Czarnej Perle, a Elizabeth z Willem na Latającym Holendrze!!!
Kurciu, Kurciu... *głaszcze uspokajająco*




-Alic..- zaczęła zdyszana i pociągnęła mnie za rękę.
O widzisz, Kuruś kochana, zdyszana jest, pewnie wpław tu dotarła. *uparcie szuka sensu*
Swoja drogą to ja Kurę podziwiam, że w tym labiryncie bełkotu pamięta, co było wcześniej, bo ja ni huhu.
Ktoś musi to ogarniać... albo przynajmniej próbować.

Zbiegła ze schodów prowadzących na pod pokład
Oraz w prawo i w lewo jednocześnie...



i weszła do jakiegoś pomieszczenia.
Jakiegoś. Wsio ryba, czy to była zęza, kajuta kapitana czy wygódka.
Zęza na pewno nie. Tam wiodły schody prowadzące pod pod pokład.

Zamknęła drzwi na klucz i zapaliła lampę upewniając się, że nikogo nie ma w pomieszczeniu.
-Elizabeth co się stało?- spytałam niepewnie.
-Alic...- wyszeptała z wielkim przejęciem.
-Ale co się stało? Elizabeth...tylko spokojnie- zaczęłam ją uspokajać bym cokolwiek zrozumiała.
-Alic...jestem w ciąży...- odpowiedziała Elizabeth i rozpłakała się.
-A dlaczego płaczesz?- spytałam.
Przecież to radosna nowina. Szczęście, błogosławieństwo i naturalna rola kobiety!
I ramiona, RAMIONA się wypełnią!...
I na starość szklanka wody!...

-Bo nie z Willem...- odpowiedziała szlochając.
-A z kim?
-Z Jackiem!- wrzasnęła piskliwym głosem.
Nieźle wyedukowane i wyzwolone te osiemnastowieczne panienki z dobrych domów, nie ma co.

Momentalnie zrobiłam wielkie oczy na nią.
-A skąd wiesz?- spytałam. Elizabeth rozwiązała pas i odsłoniła brzuch. Był duży...bardzo duży.
Jak ocean.
A ona odkryła ciążę dopiero jak był bardzo duży...? A przedtem tylko się cieszyła, że ma z głowy miesiączkę i nie zastanawiała się, czemu?
No, myślała, że to wzdęcia. Aż tu nagle dziecko wystawiło piętę, więc miała już niejaką pewność.

-A może przytyłaś?- spytałam.
-Nie! Alic nie rozumiesz?! Jestem w ciąży z tym kretynem!- krzyknęła.
Bo kiedy spadaliśmy z urwiska, pęd powietrza zarzucił mi spódnicę na głowę, a Jackowi zerwało pluderki, a potem Jack wylądował na mnie i zupełnym przypadkiem jego kordelas znalazł się akurat w TYM miejscu, ale to naprawdę był przypadek!
I był tak przerażony tym lotem z urwiska, że drgał nieopanowanie.
Miotało nim jak szatan.
Nie na darmo mówi się, że wiatr jest potrzebny.

-Powiedziałaś Willowi?- spytałam.
-Nie...
-Nie przejmuj sie pomogę ci...- odpowiedziałam.- Jesteś moją kuzynką- powiedziałam z uśmiechem.
Elizabeth otarła łzy i przytuliła się do mnie.
Pomogę ci skompletować wyprawkę. Co powiesz na śpioszki haftowane w małe, słodkie czaszeczki? Albo kocyk we wzorek ze skrzyżowanych piszczeli? No i koniecznie musisz zamówić kołyskę w kształcie żaglowca!

Po chwili wyszła razem ze mną na pokład. Na pokładzie jeszcze było cicho (dobrze, że jest autopilot), ale był jeden wielki problem...Jack. Weszła niespodziewanie do Mojej kajuty. Spojrzałam na śpiącego Jacka.

-Hm...- przez krótką chwilę zastanawiałam się jak go wykopać z mojej kajuty.- Anglicy na horyzoncie!- wrzasnęłam Jack wybiegł z kajuty na pokład nerwowo się rozglądając, a ja pobiegłam po Samanthę i zamknęłam się z Elizabeth i małą w kajucie. O drzwi oparłam wielką komodę, by nikt się nie dostał do środka.
Rozumicie, w poprzednim odcinku wyznali sobie z Jackiem miłość. Teraz Alic dowiaduje się, że kuzynka jest z nim w ciąży. I nie, nie pogada z ukochanym, nie wyjaśni sytuacji, co to, to nie.

-Jak ja ci się odwdzięczę?- spytała Elizabeth.
-Jeszcze nie dziękuj. Na razie musimy znaleźć się w bezpiecznym miejscu na lądzie- oznajmiłam. Elizabeth przez chwilę milczała.- Ja postaram się wyjść, a wy podeprzecie o komodę o drzwi. Zapukam bardzo specyficznie- powiedziałam i wyszłam z kajuty.
Zapuka specyficznie jak Jack Nicholson w “Lśnieniu”.
Rany, ale po co je w ogóle zamykać w kajucie? Przecież póki co nikt o niczym nie wie. Nawet Will :D

Na pokładzie było coraz więcej piratów, a czasu coraz mniej.
Bez przesady, jeszcze pewnie parę miesięcy.

Za drzwiami usłyszałam szuranie. Uznałam, że już podparły komodę więc spokojnie mogłam iść dalej.
-Barbossa...- zaczęłam niepewnie.
-Co?- spytał Ojciec siedząc w kajucie i czytając mapę.
-Mogę mieć do ciebie prośbę?
-Możesz
-Możemy zboczyć trochę z kursu...?
-A po jakie licho?!
-Nie pytaj po prostu muszę dostać się do Francji. Nie pytaj dlaczego...
Jassne. Zmień kurs, nadłóż te parę tysięcy mil, co to dla ciebie. I nie pytaj dlaczego, nieeee.
Don't you know you're
Never going to get to France?

-No dobra...- odpowiedział.
Wiedział bowiem, że jeśli odmówi, czeka go foch jak stąd na Grenlandię, tupanie, trzaskanie drzwiami oraz płacz i wrzaski na przemian z upartym milczeniem.

-To jak będziemy na miejscu to mi powiedz...- oznajmiłam i wyszłam z kajuty.
Jezu, jej się naprawdę wydaje, że z Karaibów do Francji to jak z Gdańska na Hel...
Jej się wydaje, że ocean to coś w rodzaju kaczego bajorka.
I z pewnością nie zauważy, gdy przybiją do francuskiego portu. Aż ojciec musi jej to oznajmić. Ot, pewnie myśli, pójdę spać i obudzę się we Francji.

-I co?- spytała Elizabeth, gdy przesuwałam komodę.
-No nic...Płyniemy do Francji...- oznajmiłam.
-Co?- spytała przerażona.
-Nie bój się...Ze mną nie zginiesz...- powiedziałam siadając na krześle.
-Nie wątpię- mruknęła pod nosem.
Dni się dłużyły. Tylko Ja i Elizabeth siedziałyśmy w kajucie. Samantha siedziała z Barbarossą.
Fryderyk? I ciebie tu wrzucili?
Ukrywał się przed papieżem.
Po raz kolejny pytam, po kij od mietły było się barykadować w kajucie. Gdzie się podział Jack? I czemu Will nie pyta o Elizabeth?

Tylko on czuł się za nią odpowiedzialny.
No ba. Dlaczego bowiem miałaby czuć się za nią odpowiedzialna nasza Alic, która zabrała ją na tę całą wyprawę?

Nagle po dwóch tygodniach ktoś wreszcie zapukał do drzwi kajuty.
-Kto?!- spytałam podchodząc do drzwi.
-Bardzo głupie pytanie...- oznajmił Barbossa.-Jesteście na miejscu- dodał i odszedł.
Aaaa... znaczy, one przesiedziały tak te dwa tygodnie zamknięte w kajucie i może jeszcze zabarykadowane komodą? Nie wychodziły jeść, pić, ani za potrzebą? I to wszystko po to, by uniknąć spotkania z Jackiem?
Oraz czy mnie się dobrze zdaje, że uciekają do Francji przed Sparrowem - płynąc na tym samym statku, co on? No żeż intryga stulecia.
Wydaje mi się, że chodziło raczej o ukrycie brzucha przed Willem.
Ale Will odpłynął na Holendrze... *jęczy głucho*

Spojrzałam na przerażoną Elizabeth.
-Idziemy...- oznajmiłam. Sama byłam przerażona tym, że wracam do swojego prawdziwego domu.
Bo mama znów będzie krzyczeć i gonić do sprzątania?

Po chwili piraci odpłynęli, a my stałyśmy i patrzyłyśmy jak odpływają.
I ani wielce zakochany Jack nie obejrzał się za miłością swego życia, ani (teoretycznie) Will, który rozwiał się gdzieś w fabule opka.

-Musimy iść...-powiedziałam patrząc na gąszcz krzaków i las drzew.
Dobrze, że las drzew, a nie las krzyży.
No dobra, rozumiem, że Chmielewska, płynąc przez Atlantyk na autopilocie z nogi od krzesła, patrzyła tylko, by wylądować gdzieś, gdzie jest w miarę płasko, a nie na skałach - ale żeby doświadczony kapitan też nie potrafił wprowadzić statku do portu i wysadzał pasażerów byle gdzie na brzegu?

-Przez las?- spytała Elizabeth drżącym głosem.
-Niestety...- przełknęłam ślinę i pomaszerowałyśmy dalej.
Bez k***wa jaj, dobrze? Ja wiem, że w tym opku Elizabeth robi za paniusiowaty Element Komiczny, ale ta dziewczyna szlajała się z piratami po morzach i oceanach, brała udział w bitwach... ba! nawet w opisie bohaterów została przedstawiona jako ta, której cała załoga słucha jak nikogo innego. I ona miałaby bać się drogi przez las?
CiONża jej sie na mUSK rzuciła.
Jakie wy jesteście naiwne. Jakie ma znaczenie Elizabeth, jaka jest i co robiła, skoro jest Alic? Po pojawieniu się Alic cała reszta liczy się tyle co zdechły motylek.

W lasie było strasznie. Bałyśmy się obydwie. Było okropnie.
Taaa, Buka tukała za krzakami i puszczyk się puszczał.

-Aaa!- wrzasnęła Elizabeth i zaczęła biec.
-Elizabeth!- krzyknęłam za nią i też zaczęłam biec. Po chwili wyszłyśmy z lasu.
Phi, też mi las, kilka drzew...
Ale za to jakich strasznych!
Liście szeleszczą, igły kłują!
Jeże się jeżą!

Ja i Elizabeth zaczęłyśmy się otrzepywać z kurzu i innych dziwnych rzeczy, które miałyśmy na sobie.
Z kurzu. Po przebieżce przez las. Może to był Suchy Las pod Poznaniem?
A to szanowne panie nie mogły sobie jakiejś ścieżki poszukać, musiały tak przez chaszcze?
No musiały. Dlatego ten las był taki straszny. Bo bez ścieżki. Z pająkami za to!

-Fuj, fuj, fuj...- mówiłam w kółko, gdy dostałam kuksajca w jajca bok.-No co?- spytałam.
-Patrz...- Elizabeth wskazała na wielki dom obrośnięty kurzem. To był nasz dom. Nic się nie zmienił.
Tylko kurzem obrósł, niczym zamek Śpiącej Królewny różami.

Jedynie bluszcz go obrósł.
I kurz, zapomniałas o kurzu.

Pchnęłam wielką żeliwną furtkę.
Żeliwną? :D
Już pomijam to, że do domu “najbogatszego człowieka we Francji” prowadziła furtka, wielka, bo wielka, ale furtka - ale żeliwna?
Bida, panie, nawet na standardowy opkowy mosiądz ich nie stać.

Zaskrzypiała głośno i weszłyśmy do środka. Było tam ciemno i nieprzyjemnie. Gdzie, w ogrodzie?
-Co tu się stało?- spytałam patrząc na powybijane szyby.
-Może jest inne miejsce gdzie możemy mieszkać?- spytała Elizabeth.
Dobra. A teraz może ktoś mi wytłumaczy (aŁtorko, wstań, jak do ciebie mówię!), po jaką cholerę Alic ciągnęła ze sobą kuzynkę do Francji? I to właśnie do rodzinnego domu - skoro wiedziała, że stoi opuszczony, bo rodzina rozjechała się w cztery strony świata?
Żeby za jakiś czas móc z czystym sumieniem powiedzieć, że kuzynka zmarła po porodzie.

-Wątpię. Najpierw musimy się przebrać
-Ciekawe w co!
Spojrzałam na Elizabeth i zaczęłam iść w stronę drzwi. Serce czułam już w gardle. Biło strasznie szybko. Bałam się strasznie. Było strasznie. A jak sobie pomyślałam co może być w środku to, aż ciarki mi po plecach chodziły.
Kurz! W środku będzie kurz! Straszny, potworny kurz!
Koty... ba, całe tygrysy z kurzu!
I doświadczone kurzowe lamparty!

Złapałam za klamkę, która była cała w pajęczynie. Zacisnęłam na niej rękę i pchnęłam na dół. Drzwi odskoczyły. Zaskrzypiały jak Furtka i upadły na ziemie wzniecając mnóstwo kurzu.
A nie mówiłam?
Ich nie było w tym domu pięćdziesiąt lat, czy co? Pokłady kurzu jak na strychu u Janeczki i Pawełka oraz zawiasy tak przerdzewiałe, że rozsypały się przy próbie otwarcia drzwi?
Co się tak dziwisz, pewnie Armani nie wykuł (sic!) z żeliwa (sic!)...

-Tak...Trzeba naprawić drzwi...- powiedziałam sama do siebie i weszłam do środka idąc po skrzypiących deskach. Wszędzie było pełno kurzu. Nagle pod nogami poczułam coś miękkiego. Czułam się jak bym chodziła po wodzie. Taki śmieszny odgłos to wydawało. Spojrzałam na swoje stopy. Były zanurzone w czyimś ciele.
Hłe, hłe, słonko, gdybyś istotnie natknęła się w zamkniętym pomieszczeniu na zwłoki w stanie zaawansowanego rozkładu, to GWARANTUJĘ ci, że wpierw byś je poczuła, zanim wdepnęła.
Bo... bo ona przez ten kurz dostała alergii, ma katar i zapchany nos.
Jeżeli to są zwłoki z tego pirackiego napadu, który miał miejsce na samym początku opka, to boChaterka stąpa po szmatkach i gnatkach.
Nieno, świeższe, skoro mlaszczą jej pod nogami.
Właściwie, to sięgają po kostki.

Odskoczyłam natychmiastowo.
Anatamtychwsiowo.

-Boże! Boże! Boże!- zaczęłam krzyczeć. Zupełnie jak Stefcia Rudecka, gdy się dowiedziała, że ordynat ją kłocha. Wybiegłam z domu. Na schodach przewróciłam się, lecz teraz biegłam na czworakach.





-Alic co się stało?- spytała Elizabeth.
-Nie będziemy tu mieszkać! Nigdy w życiu!- odpowiedziałam patrząc przerażonym wzrokiem na drzwi.
I tak oto cały sprytny plan się rypnął. Zaraz... jaki właściwie plan?
“Pojedziemy do Francji, a potem się zobaczy.”

[Na domiar atrakcji, boCHaterki zostają jeszcze zaatakowane przez stado wściekłych psów]

Nic się nie działo. Nagle poczułam ślinę na swym policzku. Otworzyłam jedno oko i zobaczyłam te same psy tylko, że mnie lizały.
Na sam widok Merysujki nawet wściekły, wygłodzony wilczur zmienia się w rozkosznego szczeniaczka...
No ja naprawdę nie wiem, dlaczego Cię to jeszcze dziwi...

-Fuj!- krzyknęłam. Wstałam z ziemi. Otrzepałam się z kurzu. Spojrzałam w dal. Szła Elizabeth.
-Zabiję cię kiedyś!- wrzeszczała.
-Lepiej choć [jednak nie rewelacyjnie]! Zaczyna świtać!- odpowiedziała i pomaszerowałyśmy do domu.
Khę, khę... *trąca aŁtoreczkę w ramię i wskazuje palcem na “Nie będziemy tu mieszkać! Nigdy w życiu!” parę wersów wyżej.*

Nastał kolejny zimny ranek. Jak zwykle we Francji było zimno rankiem.
Taaa, zdecydowanie Bretania, nie Lazurowe Wybrzeże.
A rodzinny dom Alic wyglądał tak:



Dom już lepiej wyglądał. Przynajmniej nie było kurzu i ciał. No i KRWI! Coraz bardziej wierzyłam, że ujrzę ten sam dom.
Wzorowe gospodynie, zaiste. Na widok krwi i trupów w rodzinnym domu od razu biorą się za sprzątanie, nie interesując się nawet, co to za masakra tu się rozegrała...
I tak tylko półgębkiem przypomnę, że Elizabeth jest w zaawansowanej ciąży...
Ona ma syndrom wicia gniazda, sprzątanie przychodzi jej naturalnie i instynktownie, pan Dukan byłby z niej dumny.
Taaaa, “instynktownie wyczuwa swoją rolę i funkcję”.
Tak były uradowane, że żywiły się światłem i powietrzem, nic im więcej do szczęścia nie było trzeba.

Nagle ktoś zapukał do drzwi. Odgarnęłam włosy ze spoconego czoła i zeskoczyłam ze schodów. Podeszłam do drzwi i otworzyłam je.
-Alic?!- spytał przystojny mężczyzna za drzwiami. Wyglądał na jakąś ważną osobę we Francji.
-A ty to kto?- spytałam zaskoczona.
-Orie...- oznajmił. Nie potrafiłam w to uwierzyć. Uśmiechnęłam się lekko. Jak zwykle. Nic się nie zmienił. Wyglądał jak Will.- Pomóc wam w czymś?- spytał.
Orie, Drodzy Czytelnicy, pojawił się na moment w pierwszej części jako brat Armaniego (wycięłyśmy to, bo dialog z nim nic nie wnosił do akcji). Dlaczego miałby wyglądać jak Will, to ni cholery nie wiem...
I dlaczego przy pojawieniu się Willa boCHaterka nie zauważyła, że wygląda on jak Orie...
Miałam się jeszcze czepnąć, czemu to wygląda na jakąś ważną osobę, skoro był tylko bratem ubogiego miejscowego kowala, ale niech tam. Może się chłopak dorobił, co mu będziemy żałować.
A Ty wiesz, jaką ważną personą we wsi był kowal?
Prawdziwe imię i nazwisko Oriego to Jean Valjean!
Ale że co, że Alic będzie jego... kozetką? To jest, tfu, chciałam powiedzieć Kozetą?

-Nie...nie trzeba...- powiedziałam. Miałam już zamknąć drzwi gdy Orie w nie kopną.
Jedna Oria kopnie, druga Oria kopnie, trzecia Oria kopnie...
O, a mnie przyszło do głowy, dlaczego Orie wygląda jak Will. To może być zdrobnienie od Orlando, czyli trzecia rola pana Blooma w tym opku!
O w trójcy jedyny!

Drzwi wyleciały z zawiasów i upadły na ziemię z wielkim hukiem.
-Wiecie co robić...- Powiedział, a gdzieś pięciu żołnierzy weszło do domu.
A... aha. Znaczy, tak wygląda “pomóc wam w czymś”?

[bójka z żołnierzami - ciach. Ostatecznie cała dzielność naszej Alic na nic się nie przydaje, bo...]

-Zróbcie ze mną co chcecie, lecz Elizabeth...RODZI!- wrzasnęłam. Od razu znalazł się jakiś lekarz [teleportował się, jak tyle innych postaci w tym opku], a mnie zabrali do celi. Elizabeth spokojnie rodziła w szpitalu pod nadzorem lekarzy.
W XVIII wieku, przypomnijmy...
Spokojnie, kuFFa. Ostatnim określeniem, jakiego użyłabym w odniesieniu do tej czynności jest “spokojnie”.
Pomijając już takie drobiazgi jak to, czym były szpitale w XVIII wieku, to jeszcze powiem dwa słowa: zakażenie poporodowe. Zaiste nic, tylko spokojnie i z ufnością rodzimy: raz, dwa, trzy!...
Właściwie, teraz już chyba nie miała innego wyjścia.

Prowadząc mnie do celi skuli na wszelki wypadek. Jeden z żołnierzy przyglądał mi się bardzo uważnie. Może mu się podobałam. Nie wiem, nie interesowało mnie to.
Uch, ty głupia... *wysyła Alic na krótki kurs do Milady de Winter*

Po chwili znalazłam się w celi. Zostałam do niej kulturalnie wrzucona jak worek kartofli. Zatrzymałam się na ścianie. Poczułam na plecach czyiś but i szczęk zamka u kajdanek. Po chwili mężczyzna odskoczył a ja zostałam zamknięta.
W celi było zimno, mokro i czułam na sobie pełno spragnionych uczuć oczu.
Matko borska, to jest zaraźliwe, na oczy też się rzuca!
*drapie się po głowie* No, jakieś połączenie musi być, skoro onanizm powoduje ślepotę... ;)
A więc obdziel je uczuciami, co mają tak czekać po próżnicy!

Siedziałam tam jak zbity pies. Światła dużo nie było, ale coś tam widziałam. Usiadłam po środku celi po turecku i patrzyłam na drzwi mając nadzieję, że ktoś jakimś cudem mnie uratuje.
Całkiem jak te wszystkie księżniczki w Shreku II.
I need a hero
I'm holding out for a hero till the end of the night
he's gotta be strong and he's gotta be fast
and gotta be fresh from the fight
I need a hero
I'm holding out for a hero till the morning light
He's gotta be sure and he's gotta be soon
And he's gotta be larger than life
Larger than life .
Hmm...
Jak tak patrzę na ten tekst, to wychodzi mi, że Bonnie Tyler była rasową aŁtoreczką:D

-Za co ja w ogóle siedzę w celi?!- wrzasnęłam oczekując na odpowiedź, lecz odpowiedzi nie usłyszałam.
No nie wiem, może za handel narkotykami?
Nooo, niech zgadnę... Bo zjawiłaś się znienacka w “pirackim stroju”, a we Francji piratów nie tolerowano?

Westchnęłam ciężko i położyłam się na wilgotnej ziemi.
-Kogóż moje piękne oczy widzą...- usłyszałam zza krat znajomy głos. Nie miałam zamiaru podnosić głowy. Było mi obojętne kto się patrzy teraz na mnie.
-Alic!- wrzasnęła Lilly. Podniosłam głowę. Faktycznie stała tam Lilly, Veleine, Mireje, Jacuqline, jack, i Madlene.
Ooo, aŁtoreczka przypomniała sobie, że Alic miała rodzeństwo... Ciekawe, czy “Jack” oznacza jej młodszego braciszka, czy może to znowu cholera-wie-skąd-tu-wzięty Sparrow?

-Cholerna kanciapa!- warknął Jack. Pewnie spadł ze schodów.- Alic no cholera jasna co ty tu robisz?!- wrzasnął patrząc na mnie. Nawet nie zwrócił uwagi na moje śliczne siostry.
Oj, chyba jednak...

-Kurde nie widać, LEŻE!- ryknęłam na niego.
Bajka o selerze: se leże!

-Dobra spokojnie kochaneczko, wiem jak ciebie uwolnić...- powiedział pod nosem.- Potrzebna jest tylko odpowiednia dźwignia...- zaczął. Moje starsze siostry patrzył na Jacka z lekkim zaskoczeniem.
Zastanawiając się, dlaczego po prostu nie zabrał kluczy strażnikowi.
Jak to, Mery Sujka mu nie podpowie?

-Ali co co tu chodzi?- spytała Lilly.
-Później ci to wyjaśnię. Gdzie Samantha?- spytałam Jacka.
-Gdzieś się pasie...- odpowiedział szukając czegoś.
-Jack nie chodzi mi o tę krowę! [Jaką znowu, kurnać, krowę? - jęknęła skołowana Kura] [Tę, co się pasie na selerze.] [Nie rozumiecie. To miał być Element Komiczny.]
-Aha moja siostra! A to nie wiem...- odpowiedział.
Jeżu jak Byk, jednak Sparrow! No to ja już kompletnie nie ogarniam tej intrygi, przecież Alic i Elizabeth płynęły aż do Francji właśnie po to, by od niego uciec...
Już wiemy, dlaczego wcześniej na statku, Jack zapomniał o Alic. Bo jakimś cudem Jacka aresztowano i wsadzono do paki. Dlatego mogła w spokoju przesiedzieć dwa tygodnie w kajucie. A może ta butelka rumu, z którą spał to był świstoklik?

[Nie wiadomo skąd, zjawia się załoga Perły i uwalnia wszystkich. Kura obkleja monitor karteczkami “NIE SZUKAĆ SENSU”] [idź do kredensu, znajdź malinówkę, znieczul makówkę]

Rozdział VXII
Czyli, eee... *liczy na palcach* ...siódmy?

Kocham cię, ale...
...tak z osobna.

Po chwili wyszliśmy z cholernej piwnicy. Wszyscy cieszyli się, że mogą już wracać na perłę, lecz było jedno wielkie”ale”
-No to na perełkę!- wrzasnął uradowany Jack.
-Jack...ja nie idę...- oznajmiłam z grymasem.
-Jak to nie idziesz?!- zbulwersował się Jack.
-Idę po Elizabeth...dojdę do was...- oznajmiłam z lekkim uśmiechem. Jack odwdzięczył się tym samym pokazując swoje złote zęby.
-To prawdziwe?- spytał mały Jack.
Patrz, Kuruś, jednak braciszek też tam był. Co dwa Jacki to nie jeden.
Dorzućmy jeszcze Małpkę Jacka, będzie komplet (i będzie miał kto wykradać klucze).

[Alic postanawia wpaść na kielicha “by odświeżyć umysł po nocnych przygodach”. W tawernie spotyka szynkarkę, która kogoś jej przypomina...]

-Czego?- spytała dziewczyna.
-Butelkę rumu...- oznajmiłam. Dziewczyna po chwili przyniosła butelkę rumu.
-Coś jeszcze?- spytała tym samym tonem co wcześniej.
-Nie...
-Pięć szylingów się należy...
A pani szynkarka co, prowadzi kantor wymiany walut? JESTEŚCIE WE FRANCJI, CIOŁKI!!!

-Aż pięć?!
-Nie podoba się to wynocha...- położyłam na ladzie pięć szylingów i pociągnęłam zdrowo z butelki.
-Nie jesteś stąd. Nikt tak nie pije...- spostrzegła dziewczyna. Nic nie odpowiedziałam.
Alic szła ulicą, jednak coś zdradzało w niej szpiega...
Stirlitz wiedział, wiedział również, że Müller też wie, ale nie wiedział, czy Centrala wiedziała, więc musiał milczeć.

Po chwili położyłam pustą butelkę i wstałam z krzesła.- Wyglądasz na pirata...- zaczęła dziewczyna.- I wyglądasz na taką która zna imię Sparrow...- dodała po chwili.
Tym, którzy znają nazwisko Sparrow, wyrasta znamię na czole? Wróbel wystaje z nosa.
Ale ona wygląda na taką, która zna jego IMIĘ. To bliższy stopień zażyłości.
Myślisz o Prawdziwym Imieniu?
Tfu, zgiń, przepadnij. Nie podpowiadaj aŁtoreczce, bo nam tu Eragona wrzuci.

-Znam, a bo co?- spytałam niegrzecznie.
-Może jeszcze się napijesz na koszt firmy?- spytała dziewczyna milszym głosem.
-Nie dzięki muszę być trzeźwa- odpowiedziałam wychodząc z karczmy.
Eno, kochana, jak wytrąbiłaś flaszkę rumu duszkiem, to ty już nie jesteś trzeźwa, no way.
Ciii, to była taka czekoladowa buteleczka!

{Alic odwiedza Elizabeth i jej synka w szpitalu, a w powrotnej drodze zabiera dziewczynę z karczmy ze sobą na statek]

-Jack jakaś panienka do ciebie...- oznajmiłam.
-Wiedziałem, że mają słabość do przystojnych mężczyzn...- powiedział z uśmiechem, więc wpuściłam dziewczynę i poszłam do Elizabeth.
Ja nie wiem, ta Alic jest jakaś... dziwna. Dopiero co wyznawali sobie z Jackiem miłość. Teraz przyprowadza do niego jakąś obcą dziewczynę i oddala się dyskretnie. No ja rozumiem, że “miłość nie zazdrości”, ale żeby tak wcale i w ogóle?


-To ja...- powiedziała dziewczyna. Jack lekko się skrzywił.
-Ja też...- odpowiedział. Dziewczyna rzuciła mu się na szyję. Jack był lekko zaskoczony.
-Tak długo czekałam...- szepnęła.
-A stało się coś?- spytał Jack.
-Nie pamiętasz mnie...- powiedziała ze smutkiem w głosie dziewczyna.- Widziałeś mnie od razu po urodzeniu i nadałeś mi piękne imię...Sylvia...- powiedziała z uśmiechem. Jack zrobił wielkie oczy.- Przecież nic się nie zmieniłam, jak mogłeś mnie nie poznać - dodała z wyrzutem.
-To chyba pomyłka...- oznajmił.
-Nie, jestem twoją córką...- powiedziała dziewczyna. Jacka zamurowało. Stał w kajucie jak słup soli.
-Wiec ty jesteś Sylvia Sparrow...tak?- spytał by się upewnić.
-Tak...- odpowiedziała dziewczyna z uśmiechem.
-Acha...
I koniec. Z motywu córki Sparrowa nie wynika nic, nie ma on żadnej kontynuacji. Który to już, do jasnej cholery, pomysł, jaki aŁtorka wprowadza, a potem porzuca bez słowa wyjaśnienia?!
Może ta córka jest aŁtorce potrzebna, żeby się zajęła siostrą Sparrowa?
Siostrę Sparrowa też gdzieś w międzyczasie diabli wzięli. Może Tia Dalma zmieniła ją w krowę?
(A swoją drogą, zgodnie z panującą w tym opku tendencją, Jack powinien zmusić Sylvię do “spaceru po desce”, o.) (a później powinni spotkać się razem w więzieniu)

Elizabeth już siedziała w swojej kajucie. Na pokładzie było cicho gdzież pełno małych dzieci już spało.
Czarna Perła - żłobek i przedszkole pod żaglami. Już dziś zapisz swoje dziecko!
AŁtorka może chce nam przemycić prawdę, że mężczyźni są jak dzieci?

[Alic zostawia Jackowi kartkę z napisem “Kocham cię”, po czym wyskakuje do morza. Fale wyrzucają ją gdzieś na brzeg...]

Było późne popołudnie. Już nie była taka grzeczna. Jakimś oto sposobem wykombinowałam czysty strój męski.
Niech zgadnę: ukradła go ze sznura, gdzie się suszył po praniu?
I oczywiście, sam strój wystarczy, żeby nikt nie wziął jej za kobietę.

Przebrałam się w niego i pomaszerowałam...tam gdzie załatwia się zawody.
Znaczy, do Zakładu Doskonalenia Zawodowego?
Do siedziby PZPN.

Weszłam pewnym krokiem do pomieszczenia. Na stołku siedział jakiś facet. Nawet przystojny jak na marynarza czy kogoś tam.
Szczurołapa.

-O właśnie! Mamy już ochotnika!- powiedział wskazując na mnie dłonią.- Jak ci na imię młodzieńcze?- spytał.
-James...- odpowiedziałam.
-A nazwisko?- spytał drugi.
-Cook...James Cook...- odpowiedziałam ze szczerym uśmiechem.
- A ja jestem Ferdek Magellan, miło cię poznać.

-No...ma zdrowe zęby...- Powiedział jeden otwierając mi paszcze i zaglądając do środka- Oczy ma, dwoje uszu, nos cały, sylwetka dobra...
Chrapy czyste, w kłębie sto siedemdziesiąt, pęciny gładkie. Suche.
Ale chód ma kiepski, strzela przodami, a zadem zupelnie nie pracuje.
Dobrze, że nikt nie kazał jej gatek ściągnąć, jak na komisji wojskowej.

-Zaciągnąłeś się właśnie do Floty angielskiej...Jestem Brad Growers- powiedział wyciągając do mnie rękę. Uścisnęłam ją mocno by nie było, że jakiś zdechlak ze mnie.
-Jutro rano na zbiórce...damy ci mundur...- powiedział drugi po czym zamknęli za mną drzwi.
I krawiec ci go w biuście dopasuje.

Na perle wszyscy zastanawiali się gdzie mogę się znajdować. Jack siedział w kajucie na krześle i przyglądał się otrzymanej Kartce z napisem:Kocham cię. Bardzo interesowało go od kogo to dostał.
-A może to od Elizabeth?- pomyślał.- Nigdy nie była do końca wierna Willowi...- dodał po chwili pod nosem.
A może to od Marii Antoniny? A może to od kosmitki? A może to od tej małej czarnej dziewuszki z wioski, z koralikami na brzuszku? A może są w lesie?

Ktoś nagle zapukał do drzwi. Jack w panice schował kartkę do kieszeni.
Bo jak go pani przyłapie na pisaniu liścików, to dostanie po łapach i każą mu przyjść z rodzicami.

W drzwiach stanęła Veleine. Można było się tego spodziewać.
Och, naprawdę? Hm. Właściwie to tak.

Weszła do środka nie pytając się czy przeszkadza. Usiadła na blacie biurka. Jack spojrzał na nią, ale trzeba podkreślić, że nie w oczy tylko w dekolt.
-W czym mogę pomóc?- spytał. Veleine nic nie odpowiedziała, siedziała na stole i czekała...na co to nie wiem...pewnie...sami się domyślcie.
Aż jej wyjmie oczy z dekoltu?

Nastał kolejny dzień. Załoga perły jak zwykle jeszcze spała, a zwłaszcza o tej porze.
A statek jak zwykle całą noc dryfował, gdzie go prądy zniosły...

Słoneczka jeszcze nie było widać, lecz zaczęło się przejaśniać. Jack smacznie spał w swojej kajucie, a do niego była przytulona Veleine.
Znaczy, doczekała się.
Ciekawe, czy z tego będzie następna córka i czy Jack dorówna na tym polu Voldkowi.
Elizabeth urodziła syna, więc ma już jeden trafiony - niezatopiony, musi się bardziej starać.

Na pokładzie było cicho i spokojnie, jak nigdy.
Raczej, jak zawsze, rzekłabym.
Powoli zaspane promyczki słońca pieściły deski pokładu, maszt i zwinięte żagle.
Czule muskały wanty, zapuszczały się śmiało w szpary między deskami, figlarnie zeskakiwały na fale i delikatnie drapały Krakena po mackach.
Ależ Sine. Delektuj się tym smacznym opisem. Prawdziwa to rzadkość w tym opku!

Aż trudno pomyśleć, że tak cicho może być na perle.
Nie dziwmy się. Wszyscy zdrowo popili, więc śpią jak niemowlaki. Jack miał chyba najwięcej promili alkoholu we krwi, ale ten fakt możemy pominąć, mało istotny.
Czujecie tę nonszalancję?
Bo my ze szwagrem jak się dosiądziemy to skrzynka Wyborowej nie starczy, phi, phi.

Na wyspie, w której aktualnie przebywałam pod imieniem James Cook odbywała się zbiórka. Przebrałam się najszybciej jak mogłam i dołączyłam do reszty załogi. Byłam tam nowa, ale...było pełno mężczyzn i to nie byle jakich mężczyzn. Przystojni, umięśnieni i na pewno część z nich nie była w stałym związku. Po prostu raj!
Raj, a jakże, będziesz mogła całymi dniami świecić im przed oczami gorsetem...

-Panowie oto nowy członek załogi! James Cook...- oświadczył dowodzący.
-Z tych Cooków?- zapytał jeden z marynarzy.
-Nie to zbieżność nazwisk...- uznałam. Wymyśliłam naj głupsze nazwisko na świecie! Teraz to do mnie dotarło!
Szkoda tylko, że do aŁtoreczki nie dotarło, że istnieje np. ciocia Wikipedia. Gdyby dotarło, to by wiedziała, że James Cook w tym momencie jest nikomu nieznanym smarkaczem, który kursuje pomiędzy Tyne a Londynem na pokładzie węglowca.

-No więc panowie! Na pokład!- wrzasnął dowodzący, a wszyscy zaczęli wchodzić na pokład. Dyscyplinka, aż miło popatrzeć Niektórzy piraci powinni brać z nich przykład.
Było może popołudnie, gdy wszyscy na perle zaczęli wstawać. Jak zwykle, jack wyszedł z Kajuty dopiero po tym, gdy pożegnał się czule z Veleine. Zajęło mu to dość dużo czasu. Zataczał się z boku na bok, i chodził zygzakiem. Jak zawsze.
Wiecie, ja tego nie ogarniam. AŁtoreczka robi wszystko, żeby obrzydzić czytelnikom Sparrowa. Robi z niego bezmózgiego kretyna i pijaka (i dziwkarza), postać ze wszech miar obrzydliwą, a mimo to Jack pełni funkcję trVloFFa. Co romantycznego jest w tym obleśnym pijusie?
Oczka ma takie ładne.
Jest taki okropny, a mimo to ona wciąż kocha tego drania, no!

Podszedł do burty. Przyjrzał się z zaciekawieniem falom i oddał połowę alkoholu, która spoczywała w jego żołądku.
O właśnie, w dodatku zarzyganym...

Wytarł usta o rękaw a teraz będzie całować boCHaterkę i pomaszerował dalej. Na horyzoncie zobaczył malutką czarną kropeczkę. Najwyraźniej nacierała na nich, a wiatr jej sprzyjał.
Taaa, nacierała, chyba miała wyjątkowo długi rozbieg.
Przygarnij Kropka!

Jack uśmiechnął się głupawo i poczłapał z powrotem do kajuty. Walnął się do wyrka i momentalnie zasnął.
Prawidłowe zachowanie kapitana wobec potencjalnie wrogiego statku na horyzoncie.

-Dobra nowy...- zaczął jeden z marynarzy.- Co teraz musisz zrobić?- pokazał palcem na zbliżającą się bardzo powoli perłę. Uśmiechnęłam się lekko.
-No, więc...- zaczęłam mu tłumaczyć co najlepiej zrobić.- A jeśli chcesz zginąć to siedź na stołku i patrz się w horyzont...- zakończyłam mój wykład. Najwyraźniej marynarza zatkało.
Wiecie co, ja chyba za moment oddam nie połowę, ale cały obiad, który właśnie zjadłam. Dość już mam tego cholernego marysuizmu i wszechzajebistości boCHaterki, perły wśród samych durniów, pijaków, nierobów i niedocofów. Nic to, że o wiele starszych stażem i bardziej doświadczonych.
*denerwuje się lekko*


h[ttp://images1.wikia.nocookie.net/__cb20101021202019/memoryalpha/en/images/4/4c/Khan%21%21%21.jpg]
Merysójki mają sporo wspólnego z teściowymi...

Po chwili na pokładzie zrobił się zamęt. Wszyscy dawali rozkazy.
Wszyscy, od kapitana począwszy, na chłopcu okrętowym skończywszy. Po chwili liny splątane były w jeden wielki węzeł gordyjski, żagle łopotały, a statek kręcił się w kółko pod ręką ogłupiałego sternika.
Wtedy zaczęli dawać nogę.
Wiedząc, że dali dupy.

-Jeśli tak dużo wiesz o piratach to będziesz z nimi paktować...- oznajmił Kapitan.
Bo ja wiesz, niedoświadczony jestem, to mój pierwszy rejs... - dodał nieśmiało.
(a w ogóle, angielska flota PAKTUJĄCA z piratami, taaa... No chyba, że za pomocą dział)

-Ale...- zaczęłam.
-Słucham?
-Już nic...- odpowiedziałam z lekkim grymasem.
No nie mogę, czy naprawdę JA muszę dbać o wszystko w tym opku?
Beze MNIE to byście się zupełnie pogubili!

Pod wieczór wszyscy zapomnieli, że istnieją piraci. Wszystkich upiłam. Nie wiem, po co, ale się udało. Wszyscy mieli słabe głowy.
Ta, jasne. Marynarze upici przez siedemnastolatkę. *zanosi się obłąkanym śmiechem*
Najlepsze jest to “nie wiem, po co”. To w sumie kwintesencja tego opka.
Lała im na siłę do gardeł, tak? Wszystkim?

Statki były burta w burtę. Jako jedyna osoba trzeźwa, zmieniłam kurs. Po chwili Perła się oddalała, a ja stałam za sterem.
Odpuściłam sobie takie drobiazgi jak stawianie i refowanie żagli, bo i tak nie miałam pojęcia, że odgrywa to pewną rolę w żeglowaniu i że załoga to nie tak dla zdrowia zapieprza po rejach.
Nieee, Dzidu, naprawdę z żaglami trzeba coś robić i one nie są tak przytwierdzone na stałe??? O.O
I tak oto, jedna trzeźwa boChaterka uratowała kilkudziesięciu pijanych facetów na obydwu statkach przed krwawą jatką. Chwalić dzień.

Nastał kolejny dzień. Zaczęło już świtać. Słoneczko wychylało się dyskretnie (i z pewną taką nieśmiałością) zza chmurek, które ograniczały światło.
Trzeba przyznać, że tymi opisami świtów aŁtorka najwyraźniej się delektuje.

Podparłam ster jakimś kijem który miałam pod ręką i podeszłam do burty.
Łiiiii!!! Autopilot z nogi od krzesła według najlepszych literackich wzorców!
*oklaski*

Złapałam pustą butelkę po alkoholu, wsadziłam do niej kartkę, zakorkowałam butlę i wyrzuciłam w dal do wody.
-Dojdź do Perełki...- szepnęłam sama do siebie.
Butelka posłusznie ustawiła odpowiedni kurs, włączyła silniczek i ruszyła.
To taki morski sms.

Mam nadzieję, że wam się podobało...:*
Nie. Ale aŁtoreczka i tak powie, że jej nie znamy, więc nie mamy prawa oceniać, a jak się nie podoba, to tam w rogu jest krzyżyk.

XVIII

Ucieczka, romans...

Była późna noc. Cała załoga Taqua była pijana i spała smacznie na pokładzie.
Te, słonko, tyś się nie zaciągnęła do piratów tym razem, tylko do regularnej angielskiej floty. A wiesz, co tam groziło za pijaństwo w czasie służby?

O dziwo dostałam kajutę obok kapitańskiej [zamiast hamaka pod pokładem, razem z resztą załogi], a tylko on był trzeźwy i spał w kajucie. Weszłam do kajuty, gdyż byłam nieco zmęczona. Było tam całkiem, całkiem. Nie najgorzej [design co prawda nieco staroświecki, no ale nie wymagajmy za wiele]. Zapaliłam świecę. W pomieszczeniu zrobiło się od razu jaśniej [doprawdy, kapitanie Oczywistość?]. Zaczęłam się rozbierać. Upijanie załogi było nie lada wyczynem, zwłaszcza, że wszyscy są dobrzy i mają honor [osobiście sprawdziłam, wszyscy mają!], ale jakoś się udało. Zdjęłam koszulę pod którym [tym koszulem] był gorset. Usłyszałam jakiś szelest za drzwiami.
Których, kurnać, oczywiście nie zamknęłaś, kretynko? *facepalm*

Kapitan załogi przyglądał się mi z wielką uwagą. Nie przypuszczał, że pod mundurem znajdują się piersi, pod czapką długie blond włosy, pod pachami zlepione kłaki, w butach zrogowaciałe stopy, w ustach spróchniałe zęby, a pod spodniami...mniejsza o to. No jak to? CIPKA, gwiazdeczko, nie bój się tego słowa!

-Mam nadzieję, że nie przeszkadzam...- zaczął kapitan wchodząc do kajuty, gdy stałam w samym gorsecie i spodniach.
-Nie...znaczy się przeszkadza...- odpowiedziałam zakłopotana zasłaniając się kocem.
Nasza Alic coś nagle zrobiła się wstydliwa albo skojarzyła, że dawanie przypadkowemu ochotnikowi kajuty tuż obok kwatery kapitana nie jest normalne.

-Myślisz, że nigdy nie widziałem kobiecego ciała...Kochana to się mylisz...Może powiesz mi jak się naprawdę nazywasz- powiedział podchodząc do mnie.- Od razu mi się podobałaś, a nie jestem gejem...
Toż nie musisz, możesz jeszcze być bi.

Wiedziałem, że nie jesteś mężczyzną zbyt rozbudowaną klatę miałaś- dodał po chwili.
Kwik!!!!
Oto dowód kobiecości - rozbudowana klata!

No baba jak cię mogę!
No, włosów na cyckach nie ma, znaczy baba;)

-Alic de Gloth...- oznajmiłam.
-Alic de Gloth...- powtórzył kapitan będąc obok mnie.- Bóg obdarował ciebie pięknym ciałem...- zaczął patrzeć mi w gorset.
Po czym zdjął go i przeżył szok, bo był to gorset ortopedyczny na skoliozę.

Odsunęłam się od niego.- Uparta...lubię takie
Zieeew, która to już będzie próba gwałtu, liczył ktoś? Swoją drogą jak nagle aŁtoreczka sobie skojarzyła, że boChaterkę powinni molestować, tak tłucze ten motyw i tłucze.
No bo taki kanon, kurnać! Mary Sue podoba się wszystkim!

-Bardzo się cieszę, ale chciała bym się przebrać- odpowiedziałam lekko skrępowana.
-A czy ja ci przeszkadzam rybko?
-Nie nazywaj mnie rybką!- wrzasnęłam.
-Ach tak...Rozumiem...- powiedział po czym złapał za klamkę.- Zajrzę za chwilę- odpowiedział i wyszedł.
Minionego wieczoru ktoś szybko i dyskretnie obciął kapitanowi jaja. Innego wytłumaczenia jego pizdowatości nie widzę.
Ciiicho, poszedł się ogolić ;)
Na jajach???
Chodzi się na nogach :P

[Kapitan jest przystojny i ma zielone oczy, więc Alic nie protestuje, gdy WTEM! w nocy stwierdza, że leży on obok niej na koi.
Rację mają ci, co mówią, że to nie zawód, tylko charakter...]

Obudziłam się rano. Było dość wcześnie, gdyż dopiero świtało. Przeciągnęłam się, lecz coś mnie zaskoczyło. Obok mnie spał kapitan kompletnie nagi, a najgorsze było to, że ja też byłam kompletnie naga!
Hip hip, hura! Krzyczymy wszyscy na cześć kapitana!
Tak oto padła panny Alic cnota,
A pokonała ją angielska flota,
A nie piracka hołota!
Hmmm, wy też tak macie, że po upojnej nocy budzicie się i patrzycie na tę drugą osobę z zaskoczeniem?
To było pytanie retoryczne, jak mniemam?
A jak myślisz? Poza tym dlaczego odpowiadasz pytaniem na pytanie?
Chyba możemy poranną amnezję wpisać do opkowego kanonu. Coś często na to trafiamy ostatnio.

Owinęłam się w koc i zaczęłam się szybko ubierać.
-Alic stało się coś?- spytał zaskoczony tym co widzi.
-Nie...ubieram sie tylko...- oznajmiłam drżącym głosem. Kapitan podszedł do mnie już w spodniach.
To co straszne już było schowane. Dobrze, że to zaznaczyła.

-Nie denerwuj się...- pogładził mnie po policzku gdy wybiegłam z kajuty.
“Zawsze musi być ten pierwszy raz”, jak powiedziała do mnie babcia świeżo poślubionego, kiedy pojawiliśmy się na poprawinach;)

Przed mymi oczami stał statek. Perła. Wszyscy byli pijani ja i kapitan trzeźwi.
O, czyli na Perle ktoś obudził się o świcie i wziął kurs na inny statek? Przecież o tej porze na Perle wszyscy śpią, a statek leci na autopilocie. Chyba, że to czysty przypadek, ślepy fart i sprzyjające prądy.

Nie było szans.
-Piraci...- wrzasnęłam. Dziwnym trafem wszyscy otrzeźwieli.
O, widzicie, jakie to proste? Od tej pory po całonocnym chlańsku wystarczy wrzasnąć “Piraci!” i już można siadać za kierownicę.

Po chwili zrobił się zamęt i wszyscy byli już na stanowiskach.
-Paktujemy?!- spytał jeden z marynarzy.
-Nie...walczymy...- odpowiedział kapitan uśmiechając się do mnie.- oddaje rozkazy w twoje ręce...- oznajmił. Jego uśmiech był dziwny. Rozejrzałam się po pokładzie.
-Ładować działa!- wrzasnął marynarz.
Znaczy kapitan oddał rozkazy w ręce tego marynarza, tak?
Nie, to był przypadkowy okrzyk paniki. Nikt przy zdrowych zmysłach nie kazałby ładować dział na sekundy przed abordażem.

Statki były już burta w bortę. Barbossa najwyraźniej chciał przejść na nasz pokład paktować.
Coś ty się tak, kurnać, czepiła tego paktowania? Wiesz, jak wyglądało paktowanie po piracku? Ogień ze wszystkich dział, abordaż i wyrzynamy załogę! Po czym ewentualnie darowujemy życie kapitanowi, by wziąć za niego okup.
Może ona myśli, że “paktować” to synonim słowa “pojedynkować”.

-Chce przejść na nasz pokład!- wrzasnęłam. Kilku marynarzy wzięło Barbossę w swoje ręce. Uważany był za kapitana więc piraci przegrali.
Szach mat.
Jeżu Kolczasty, o jakich piratach jest teraz mowa i z kim przegrali, skoro Barbossa sam jest piratem?
Spokojnie. Piraci pod wodzą Barbossy przegrali z Anglikami, na których statku teraz płynie Alic.
Pokaż mi palcem, w którym momencie przegrali, bo nie widzę...
Złapali przewodnika stada, to stado się rozpierzchło.
Barbossa, jak na rasowego pirata przystało, nie buntował się, tylko poszedł jak łagodne jagnię na rzeź.

Dostaliśmy się na pokład piratów. Nawet nie było tak ciężko. Zabraliśmy piratów na nasz pokład. Za ręce trzymałam Jacka.
-Masz delikatne ręce marynarzu..- zagaił, lecz popchnęłam go do celi.
Jack posmutniał. Nie lubił, gdy mężczyźni o delikatnych rękach go odrzucali.
Aczkolwiek coś do zrozumienia dał.

Weszło jeszcze kilka piratów między innymi Will i Elizabeth i zamknęłam celę na kłódkę.
Will? Will, który w tym momencie był kapitanem Latającego Holendra? Zrobił sobie urlop na Czarnej Perle, a dusze przewoziły się same, tak?

Spojrzałam na piratów po czym poszłam na górę. Wszyscy piraci byli zamknięci w celach. Cała Perła tam siedziała.
Cała Perła, od topu masztu aż po stępkę. Spakowali ją rarem.

[Po bitwie kapitan pragnie nagrody wojownika ;) ]
- Idź do kajuty przyjdę za chwile- oznajmił i poszedł dalej. Nie spoglądając na zaskoczone miny piratów poszłam za kapitanem.
-Nie będę chodzić tam gdzie ty chcesz!- wrzasnęłam [nadal posłusznie idąc za nim]. Kapitan uśmiechnął się lekko podchodząc do mnie. Dotknął mojego policzka, po czym uderzył mnie w twarz. Uderzenie było tak mocne, że upadłam na ziemie. Złapał mnie za koszulę i poszedł na górę po schodach.
-Zostaw mnie!- zaczęłam się mu wyrywać. Kapitan zdenerwował się nie źle. Położył mnie na ziemi i zaczął rozpinać mi koszulę.
Taka nerwowa reakcja, no wiecie. Jak ktoś się sprzeciwia, trzeba go natychmiast rozebrać, najlepiej na schodach.

Doszedł do gorsetu, lecz miał pewne problemy.- Nawet Jac...Żadem mężczyzna tego nie rozwiąże!- wrzasnęłam kopiąc go w tors.
Gorset cnoty, yay! Ale jeśli nie jest połączony z pancernymi majtkami, możesz się bardzo zdziwić...
Zastanawia mnie, jak ona była w stanie tak urwać w połowie jednej głoski?

Odbił się od krat i wylądował na ziemi.
Kapitan się nadal nie poddawał.
A powinien, przecież tors mu odpadł.

Wstał z wielkim trudem i podniósł mnie. Przygwoździł do ściany i poddusił.
A boChaterka oczywiście po skopaniu kapitana stanęła jak słup i czekała, co będzie dalej?
Napawała się swoją zajebistością o jedną sekundę za długo.

Usłyszałam szczęk paska, gdy nagle z jakiegoś pistoletu wystrzeliła kula. Kapitan padł na ziemię. Zobaczyłam Jacka trzymającego swój pistolet. Barbossa podszedł do krat.
Jack dał się zaaresztować z bronią w ręku?! Booooooruuuuuuuu...
Zauważ, że za każdym razem, gdy boChaterowie wtrącani są do celi, mają przy sobie broń!
*zastanawia się, czy bardziej ma psioczyć na pizdowatość piratów, czy na kretynizm żołnierzy...*
Przecież byli uwięzieni! Więzień ma siedzieć potulnie i załamywać się, że go zamknęli. Dlaczego więźniowie nie przestrzegają zasad! Nikomu nie można ufać w tych czasach.

-Co ty robisz Alic?- spytał lekko zdenerwowany, lecz w głosie usłyszałam lekką nutę zmartwienia. Spojrzałam na niego.
-Stoję...- odpowiedziałam drżącym głosem.
-Odbiło tobie już kompletnie!? Otwórz te kraty!- krzyknął na mnie.
-To ja mam klucz...- uśmiechnęłam się złośliwie i pobiegłam na pokład.
“Piekło nie zna furii takiej jak kobieta wzgardzona.” Jeśli w dodatku tą kobietą jest boChaterka opka, nawet sam Lucyfer chowa głowę pod pierzynę.

-Co się tu dzieje?!- wrzasnął Orie.- Alic...?- spyta lekko zaskoczony.
-Tak..- odpowiedziałam po francusku.
-Co ty tu robisz?- zaczęliśmy rozmawiać po francusku.
A co TY tu robisz, Orie, przecież zostałeś we Francji! *wyje rozpaczliwie*
To już chyba nie jest wir opkowy, a prawdziwy opkowy huragan połączony z zakrzywieniem przestrzeni i czarną dziurą jednocześnie.

-Służę Francji!- odpowiedziałam.
Eee... Na pokładzie angielskiego statku? Mówiłam, szpieg!
Historia europejskiej współpracy międzynarodowej jest dłuższa, niż nam się wydaje.

-Ach tak...o ile wiem jesteś piratem!- odpowiedział.
-Możliwe...Ale teraz jestem marynarzem...- odpowiedziałam, gdy podszedł do mnie.
Co za różnica, jedno i drugie pływa, jedno i drugie chleje całymi dniami, jedno i drugie nosi gorset... Oh, wait.


-Tak...i to bardzo pięknym...- powiedział dotykając delikatnie moich włosów.- Zawsze cię kochałem...- oznajmił patrząc mi w oczy. Nabrałam już powietrza, by mu coś powiedzieć, lecz nie zdążyłam bo mnie pocałował. Cała załoga patrzyła na nas.
-To są geje?- spytał jeden marynarz.
Póki Alic nie rozbierze się do gołego, nadal będzie brana za mężczyznę. Wystarczy, że przywdzieje odpowiedni strój. Nawet gorset absolutnie, ale to ABSOLUTNIE nikomu nic nie mówi. Moon power, make up.

-Nie no coś ty...- odpowiedział drugi szturchając go w ramie. - A skoro już o tym mowa... och, jaki biceps!


I żeby bardziej wprowadzić się w nastrój, posłuchajmy piosenki (dziękuję Anonimowemu za podrzucenie).


Nastał kolejny dzień. Dziwnym trafem nie interesowali nas piraci. A zwłaszcza mnie i Orie.
O, to Orie jest samiczką?

Patrzyłam jak śpi. Było już dość późno.
-Stało się coś?- spytał mrużąc oczy.
Bo przedtem spał z otwartymi.

-Nie...- odpowiedziałam z uśmiechem.
-Powinni nas już nakarmić!- warknął Barbossa. Jack ciągle patrzył na drzwi przez które miałam przejść, by dać im jeść.
-Nie powinieneś zająć się załogą?- zaczęłam wchodząc pod pokład.
No wiesz, nakarmić, zmienić pieluszki, wytrzeć noski...

-Powinienem, ale...- i pocałował mnie na oczach całej załogi Perły. Myślałam, że Barbossę szlak (turystyczny) trafi, a Jack by rozszarpał Orie za to, że mnie całuje. Obydwaj byli wściekli.



Rozdział XIX

Wyjdź za mnie

Minęło kilka dni. Wypuściliśmy piratów. Nie wiem czemu było to nieistotne. Pokochałam Orie. Wiedziałam, że to on jest mi pisany, a nie Jack. Świetnie całuje i będzie świetnym ojcem naszych dzieci.
Nooo, skoro to ci wystarczy, to ten, tego, powodzenia na nowej drodze życia.
Będzie sprzedawał pocałunki, żeby zarobić na życie.

O ile będzie chciał się ze mną ożenić. Te dni były cudowne. Cały czas byliśmy ze sobą, a myśli o Jacku zniknęły. Pękły jak bańka mydlana. Byłam naprawdę szczęśliwa.
Orie dosypywał jej czegoś do jedzenia. To jedyne wyjaśnienie.

-Kochanie!- zawołał mnie Orie z dołu. Zbiegłam do salonu.
-Tak?- spytałam.
-Co powiesz na To gdybyśmy poszli dziś na bal?- spytał.
Hihihi, bo bal to taki rodzaj dyskoteki, odbywa się w każdą sobotę i idzie się na niego wtedy, kiedy nam przyjdzie ochota.
Nawet, jeżeli nas nie zapraszają.

Byłam bardzo szczęśliwa, że idę z nim na bal. Pierwszy raz ktoś mnie zaprosił i zarazem chciał iść ze mną.
Bo zwykle zapraszali ją i mówili “Ale idź sama”?

W sali było pełno ludzi. Oczywiście bogatych. Muzyka grała, niektórzy tańczyli, a ja sama jak palec...Znaczy się z Orie. Było tam pięknie. Złota sala i pełno kochających się ludzi.
To się nazywa swing-party, złotko.
Orgia, po prostu zwykła, banalna orgia. Jak co sobotę.

[Po balu Orie oświadcza się Alic. Ałtorka stosuje cliffhanger, nie zdradzając czytelnikom jej odpowiedzi.]


Wszystkim dziękuję, za komentarze, nawet za te co sprawiły mi przykrość. Przyznam się, że nie jestem profesjonalistą, ale każdy ma prawo spróbować swoich sił. I nawet takie komentarze nie będą mnie zniechęcać. Czasem trzeba usłyszeć słowa krytyki, by poprawić błędy...:)
Zobaczymy, zobaczymy ;)
(Wiem, że nie zobaczymy, bo opko jest stare, ale kto wie.)
Ano - kto wie? Na blogu są trzy opka, w najstarszym znajdują się takie ortograficzne cudawianki, że głowa puchnie (“przywuctwo” na przykład), w tym, jak widać, ortografia trzyma się całkiem nieźle (za wyjątkiem pisowni łącznej i rozdzielnej, i nieszczęsnych -ą, -ął, -om). Jakiś postęp jest.


Rozdział XX

Między wami nic nie było!

Nadszedł dzień ślubu. Był wczesny ranek gdy siedziałam na plaży patrząc na horyzont. Za wszelką cenę chciałam się uwolnić od Jacka i od tego co do niego czułam. Miałam tego dosyć. Tylko i wyłącznie dlatego zgodziłam się wyjść za Orie, lecz moim przeznaczeniem jest bycie piratem.
No i paczciepaństwo, ONA ZNOWU TO ROBI!!!
*nuci*
Mój piękny Orie, ja cię nie kocham, taka jest prawda,
Jack główną rolę gra w każdym śnie.
Ale piratka przez świat nie może iść przecież sama,
życie jest życiem, a wierność ssie.
To jest wstrętne. Traktuje tych biednych adoratorów jak jednorazowe kapcie.

Fale delikatnie oblewały brzeg plaży. Poranny wiatr rozwiewał mi włosy, a szum morza grał ostatni raz.
Bo...? Po jej ślubie nastanie wieczna zima, morze zamarznie i nie będzie więcej szumieć?
Po ślubie będzie Kinder, Küche, Kirche i na żadne poszumy nie będzie czasu.
Łańcuch się skróci, ot i wsio.

Złapałam kamień leżący obok mnie i przyłożyłam go do ust. Zamknęłam oczy delikatnie całując kamyk dzierżący w ręce.
Co ten kamyk dzierżył w ręce i od kiedy kamyki mają kończyny?
Po prostu pocałowała kraba (mając nadzieję, że zmieni się w księcia?).

-By zapomnieć o tobie Jack...- powiedziałam i rzuciłam kamień w morze.
Gdy wpadł do wody zamiast małej korony wody zrobiła się wielka jak by wybuchł proch. Nie wypowiedziałam nic co mogło by to spowodować.
To nie był kamień, to były odpady z kopalni uranu.

Fala przekształciła się w mgłę, która zmierzała do mnie. Zaczęłam się powoli cofać, lecz dogoniła mnie. Stałam w kręgu pomarańczowo-różowo-żółto-czerwonej mgły, która szeptała dziwne słowa. Na początku były nie zrozumiałe.
-Między wami nic nie było!
Żadnych zwierzeń, wyznań żadnych.
Nic was z sobą nie łączyło
Prócz wiosennych marzeń zdradnych;
[I tak dalej, i tak dalej, mgła recytuje cały wiersz Asnyka, zmieniając tylko “nami” na “wami”]

(Wiersz nie mojej produkcji. Został przerobiony. Autor: Adam Asnyk Tytuł: "Między nami nic nie było" )
Nie martw się słoneczko, po lekturze twojego dzieUa nikt ma wątpliwości, że ten wiersz nie może być “twojej produkcji”.
BTW cała “przeróbka” to zamiana trzech “n” na “w” :D

Po tych słowach mgła zamieniła się w motyle, które uniosły się w powietrze.
Zajebiście cudowne wizje.
Lśniące, Sparklące, Diamentowe...
Kiczowate jak willa Nowych Ruskich.

Słońce było już w zenicie. W moim pokoju Było wiele kobiet. Wszystkie to służki. Zajmowały się mną. Moimi paznokciami, moimi włosami, wszystkim co było moje.
Wszystkim? Naprawdę wszystkim? *niezdrowe zainteresowanie mode on*
To już było narzeczonego.
Jeszcze nie. Jeszcze ksiądz tego nie pokropił :)

Nagle dwie z nich zaciągnęły mnie za parawan łapiąc w locie gorset. Nałożyły go na mnie i zaciągnęły sznurki.
A to ją z zaskoczenia wzięły! Ciach! I zagorsetowana na amen.

Nic nie poczułam. Nawet nie dochodziły do mnie wrzaski i ich rozmowy. Moje myśli były zajęte czymś innym. W uszach ciągle słyszałam te słowa. Tej mgły.
“Jestem sztuczna...”
Raczej: “я искусственная”.
“Я сошла с ума” też by pasowało.

Po chwili stanęłam przed lustrem Ein Eingarp by zobaczyć jak wyglądam. Wszystkie służki zachwycały się moim wyglądem. Mówiły jak to ja pięknie wyglądam w tej sukni, lecz ja widziałam siebie w pirackim stroju. Obok mnie stał Jack i Cała załoga Perły. Jedna z kobiet nałożyła mi welon. Moja wizja prysnęła i teraz w lustrze stała Alic w ślubnej sukni. Uśmiechnęłam się sama do siebie patrząc na moje odbicie.

Perła przybiła do brzegu. Piraci szli za Jackiem jak im kazał. Elizabeth podbiegła do niego.
-Jack o co ci chodzi?- spytała Elizabeth.
-Nieważne- odpowiedział pirat idąc przed siebie.
-Musisz coś powiedzieć! Jesteś nam tego [to!] winien!
-Nic nie musze!- odpowiedział i poszedł szybciej.
Stałam na balkonie i patrzyłam na horyzont. Do pokoju wszedł jeden ze służących.
Karoca już czeka- powiedział. Kiwnęłam głową i zeszłam na dół.
Bo karoca to taki rodzaj taksówki.

Z chodząc ze schodów przyglądałam się każdemu obrazowi wiszącemu na ścianach. Szłam jak na skazanie.
A kto, do cholery jasnej, zmuszą ją do wyjścia za mąż? Sama się zgodziła, niech teraz nie marudzi.
Gdy na dziewczynę zawołają “żono”, to już ją żywcem pogrzebiono? :)

Piraci doszli do domu.
-Alic...- szepnął Jack widząc jak wchodzę do karocy.- Niech to szlak... świetlisty przed tobą się otworzy!
-Jack ona wychodzi za mąż...- powiedziała Elizabeth.
-Widze!- warknął Jack.
Ceremonia się już zaczęła. Szłam do ołtarza patrząc na gości, których widzę pierwszy raz.
Wieki mijają, a natura ludzka pozostaje wciąż taka sama. Jakże często współczesne panny młode przeżywają dramat pt. “córeczko, musimy zaprosić ciocię Zosię, przecież my byliśmy na jej ślubie... drobiazg, że ciebie jeszcze wtedy nie było na świecie, a potem już się nie widzieliśmy, bo Bogatynia leży jednak dość daleko od Kętrzyna”.

Na końcu stał Orie. Uśmiechał się do mnie i ja do niego. Ślub nie był w kościele. Był na polanie. Zamiast organów była orkiestra symfoniczna.
Wytykanie takich rzeczy jest już męczące, serio.

-Czy ty Orie de La Vega chcesz poślubić tę oto damę. Wspierać ją w chorobie i w niedostatku? (bo w zdrowiu i sukcesach nie musisz)- spytał ksiądz.
-Tak- odpowiedział i nałożył mi na palec obrączkę.
-Czy ty Alic de Gloth chcesz poślubić tego oto mężczyznę. Wspierać go w chorobie i w niedostatku?- spytał ksiądz tym razem mnie. Spojrzałam na Orie. Nabrałam powietrza w płuca i...
-Alic!- wrzasnął Jack stojąc na samym końcu.
W kolejce:
- Baco, ale stańcie na końcu!
- Jakeście taka artystka, paniusiu, to se stańcie na cyckach!

Odwróciłam się gwałtownie. To był on. Stał żywy i cały.
I stał.
I balansował na końcu.
Aż się spocił z wysiłku.

-Jack...- szepnęłam i zaczęłam biec w jego stronę. Rzuciłam się mu na szyję, a on objął mnie jak najmocniej. Złapał mnie za policzek i spojrzał głęboko w oczy. Przez chwilę, która trwała dla mnie wiecznie, patrzył się na mnie, po czym pocałował mnie na oczach wszystkich.
Filnalny pocałunek to patent stary jak świat, mający symbolizować szczęśliwe zakończenie i miłość po grób. Tylko że oni się już całowali niejeden raz (i nie tylko całowali), więc cóż to za kulminacja bez kulminacji?
No czyli mieli rację starożytni oraz my: to nie zawód, tylko charakter. ( “Pokochałam Orie. Wiedziałam, że to on jest mi pisany, a nie Jack.”)
Ojtam, patrząc na wcześniejszy sposób postępowania Alic z mężczyznami, powinna NATYCHMIAST po tym pocałunku stracić zainteresowanie Jackiem i zacząć tęsknić za odrzuconym Oriem. Ale tego się już nie dowiemy, bo opko się skończyło.
(znaczy, możemy się dowiedzieć, bo aŁtorka napisała następne, ale chyba już wszyscy mają dosyć!)

Ostatni rozdział z księgi pierwszej...:) Mam nadzieję, że się podobało .Przyznam się, że wyprodukowałam kicz...xD ale mi się podobało...xP
Dobrze, że chociaż tobie!



Z kajuty jakiegokolwiek kapitana, w której bezwolnie i nie wiadomo dlaczego leży Alic, pozdrawiają: Kura brnąca uparcie przez wir czasoprzestrzenny, Dzidka w gorsecie do samego członka, Mikan mocująca szablę do szlafroka i Sineira, pukająca specyficznie do drzwi


a Maskotek z wielką dumą przedstawia,  jako bonus, specjalnie dla wszystkich naszych Czytelników:
komiks jednej z naszych forumowiczek, Eśki!





30 komentarzy:

Charleene pisze...

Dziewczyny, nie obraźcie się, analiza jest niebrzydka, ale dziś to komiks wygrał :D

Dzidka pisze...

Zgadzam się w stu procentach :)

Anonimowy pisze...

Komiks jak wisienka na bardzo smakowitym torcie. Analiza świetna, genialna i cacana, ale to miło,(YES,YES,YES!!!)że się z tym opkiem rozstajecie FOREVER! Krakenowi niech będą dzięki.

Anonimowy pisze...

Fajnie,że Wam się chciało analizować ,chociaż święto!
Właśnie oglądam kolejny raz "Pana i władcę:na końcu świata"..Załoga ma obowiązki,nikt nie chodzi pijany a kierowanie okrętem to spora sztuka.

Analiza bardzo sympatyczna,ujęły mnie kurzowe lamparty i wierszyki.I puszczyk który się puszczał!
Wrzućmy bohaterkę w fale i pogrzebmy ją na zawsze.
Chomik

Nefariel pisze...

"-A skąd wiesz?- spytałam. Elizabeth rozwiązała pas i odsłoniła brzuch. Był duży...bardzo duży.
Jak ocean."
A najśmieszniejsze jest to, że skoro była w ciąży, to zawierał też pewną ilość zwierząt. xD

Anonimowy pisze...

Boru, umierałam już podczas tego opka tyle razy, że nie sposób zliczyć. Jedna z najlepszych jakie analizowaliście. Wiem, że wszyscy mają dość, a mnie szkoda, że to koniec. I do tego jeszcze Kirk krzyczący "KHAN!" i Thor. I komiks. Może się rozpłaczę ze szczęścia?
Sin

Nagualini pisze...

Ja też, ja też wcale nie mam dość! Opowieść o Alic to dokładnie ten poziom absurdu i abstrakcji, który robi mi dobrze.
"Nagle woda zaczęła bulgotać.
Kraken pierdnął."
"Buka tukała za krzakami i puszczyk się puszczał."
I jeszcze załoga niespokojnie czyszcząca pokład. Yess.

A komiks Eśki jest fenomenalny! Świetna wizualizacja opkowego chaosu.

Anonimowy pisze...

Analiza wprawiła mnie wczoraj w świetny humor, dziękuję! Jednak mimo wszystko cieszę się, że to koniec dziejów Alic, co każdego chłopa chciała/nie chciała/chciała/nie chciała/cholera ją wie. Ciekawych opek z Sailorkami nie udało mi się jeszcze namierzyć, ale gdy tylko na coś natrafię, dam znać.
A dla Eśki głębokie pokłony za komiks, jest wyjątkowo udany! :)
Ome

Barszcz Sosnowskiego pisze...

Kwiiik! Świetna analiza~! Czy będzie dalsza część komiksu? *.*

Anonimowy pisze...

Jedyny komentarz, jaki mi się nasuwa, to: co za burdel! I to zarówno w kontekście fabuły opka, jak i jego konstrukcji.

Było zajebiście.
Hasz

Eśka pisze...

Bardzo się cieszę, że komiks się podoba :) Pracuję nad rozdziałem czwartym.

Maryboo pisze...

Zaprawdę warto było przemęczyć się przez ten huragan bezsensu, aby nacieszyć oczy dziełem Eśki.

Anonimowy pisze...

Oj, błagam, błagam, zanalizujcie kolejną część historii o Alic! To moja ulubiona analiza!! Proszę, proszę, proszę, zróbcie to! (Ale nie od razu, dajcie moment wytchnienia. ;P) Jeszcze raz błagam, Alic rządzi!

Eśka pisze...

Rozdział czwarty powstał: http://img705.imageshack.us/img705/750/rozdzia1i2i3i4.jpg

Anonimowy pisze...

Wielki Cthulhu. Jaka kretynka z tej całej Alic. Wielki Cthulhu. Jakie to opko jest absurdalne i bessęsu. Wielki Cthulhu. Jak to wszystko ryje musk. Wielki Cthulhu. Jaka to upojna analiza była.

Wszystkie cztery części czytałam zwijając się ze śmiechu, cyklicznie dobijana kfiatkami grubszego kalibru. Nawet nie umiem wytypować ulubionych fragmentów. <3 Bezsprzecznie jedna z najlepszych analiz w dziejach.

Alic (czytam jej imię przez c na końcu) jest boCHaterką naszego stule... wróć, naszego milenium. Nie mam szmaragdowego pojęcia, w jakich stanach świadomości przebywała aŁtorka pisząc opko, ale Alic jest FE-NO-ME-NAL-NA i PO-WA-LA-JĄ-CA. Określenie "kwintesencja Mary Sue" to stanowczo za mało wobec jej zakrzywiającej czas, przestrzeń i wszelkie kanony zajebistości. Zaokrąglone Hermiony, Zamyślone Belle i Kryształowe Różyczki panna wciąga nosem.

Będę bardzo tęsknić za Alic. Podbiła moje serce. Może któregoś dnia obudzę się na statku piratów*, którymi aktualnie się opiekuje (jak Śnieżka zwierzątkami)? Tak czy siak, naprawdę szkoda, że to już koniec.

*Bo, jak każdy wie, dla panny de Gloth dowolny marynarz=pirat

die_Kreatur

Babatunde Wolaka pisze...

Alic jest epicka. Alic zasługuje (w przyszłości) na osobną etykietę, tak jak Milenka i Mniszkowata.

"Jak to, to nie jest stary romantyczny statek?!"
Ach, "pseudogaleon"! Obiekt moich nieustających kpin za każdym razem, gdy jestem w Trójmieście!

"kuter zaprzęgnięty w 4 dziarskie koniki" - morskie, rzecz jasna.

"-Alic dobrze, że jesteś...- zaczął Barbossa.
WAIT A MINUTE! Taki nagły, z dupy wzięty zwrot akcji?! W takiej chwili?
Nooo... tatuś pilnuje cnoty córki."
In the immortal words of Kaźmirz Pawlak: "Dzieci w domu nie ma, a wszystkie młotki poginęli".

"[szorowali go ruchem posuwisto-zwrotnym, wyobrażając sobie, że mają pod sobą nie twarde dechy, a pannę Alic w samym gorsecie]"
Knockdown #1.

Dwa tygodnie siedzenia w kajucie... co ta aŁtorka paliła?

"Buka tukała za krzakami i puszczyk się puszczał."
Knockdown #2... eee tam, w zasadzie nokaut.

"Pchnęłam wielką żeliwną furtkę."
Żeliwo i mosiądz to podstawa opkowego materiałoznawstwa. Być może jest to wpływ dokonań architektonicznych B.G. Johnsona.

"-Pięć szylingów się należy...
A pani szynkarka co, prowadzi kantor wymiany walut? JESTEŚCIE WE FRANCJI, CIOŁKI!!!"
*bez przekonania* Eee tam. Na pewno chodziło jej o sou.

"-Panowie oto nowy członek załogi! James Cook...- oświadczył dowodzący.
-Z tych Cooków?- zapytał jeden z marynarzy."
Po prostu ucieszył się, że będą mieć nowego kucharza.

"jack wyszedł z Kajuty..."
Kajuta (zdrobnienie od Kai) to była jego kolejna kochanka. Coś w stylu tego żydowskiego kawału o bogaczu, który nic nie robi, tylko co trochę kładzie się na Werandzie.

"Złapałam kamień leżący obok mnie i przyłożyłam go do ust."
Myślałem, że chciała sobie wybić zęby, jak w "Balladzie o Narayamie".

"Zamiast organów była orkiestra symfoniczna."
Dobrze, że nie didżej.

Tylko szkoda, że Cotton się za wiele nie nawystępował. Aha, i "Alic" od początku wymawiałem przez "c".

Hasło: endbor. Borze, to koniec! Z tej okazji walnę se ajerkoniaka własnej roboty.

Azu pisze...

można liczyć na dalszy ciąg komiksu? jest mistrzowski!

Azu pisze...

*dopiero teraz przeczytała komentarze* jest ciąg dalszy komiksu!!! :'D jupiii

Bumburus pisze...

Nie ma to jak esprit d'escalier...
"-Barbossa to Alic!- krzyknął Will z Holendra.
- A Will jest gupi i kłamie! - odwrzasnął Barbossa, wiedząc, że nie jest Alic."
Willa widać zmyliło rodzinne podobieństwo (o ile Barbossa jeszcze jest jej ojcem.)

Hasło: etartt. Etat w tartaku? Tartak baskijskich terrorystów? Wirtualna, pardon, dama negocjowalnego afektu?

Ther pisze...

Ach, te teleportacje, zmienianie facetów jak rękawiczek i niezmienne zaskoczenie Alic po przebudzeniu obok jednego z nich... Szkoda, że już koniec. ;p
A komiks jest przewspaniały. Eśka, wielkie brawa!

Eśka pisze...

Rozdział piąty :) http://img252.imageshack.us/img252/5028/rozdziay15.jpg

Eśka pisze...
Ten komentarz został usunięty przez autora.
Eśka pisze...

margaj-willa.blogspot.com
Całe opko zostało skomiksowane.
Taka trochę autoreklama.

Mau Pishon pisze...

Pod wieczór wyszłyśmy z domu. Nie miałyśmy się z nikim żegnać, gdyż ojciec Elizabeth umarł... - wspomniała lekko i mimochodem. - Lekarze mówili, że prawdopodobnie był to zawał.
Twórcy filmu też go tak dyskretnie uśmiercili za kulisami... Żal chłopa trochę.

W oddali ujawniły się dwa statki pirackie. Jeden to była na pewno perła, lecz drugi widziałam pierwszy raz.
Po chwili Perła była burta w burtę z Holendrem.

A gdzie się podział statek anonim?

-Dobra spokojnie kochaneczko, wiem jak ciebie uwolnić...- powiedział pod nosem.- Potrzebna jest tylko odpowiednia dźwignia...- zaczął. Moje starsze siostry patrzył na Jacka z lekkim zaskoczeniem.
Obejrzały film i wiedziały, że to nie jego tekst.

Czy ty Orie de La Vega chcesz poślubić tę oto damę.
Jakie ładne francuskie nazwisko :)

Bumburus pisze...

Pst... nie "wielkopomny", tylko "wiekopomny"...

kura z biura pisze...

Przecież to cytat - w "Kochaj albo rzuć" Pawlak mówi "nadejszła ta wielkopomna chwila..."

Bumburus pisze...

Jak tak, to zwracam honor :).

Drake warlord pisze...
Ten komentarz został usunięty przez autora.
Anonimowy pisze...

Jest jeszcze możliwe zobaczenie tego komiksu ?

Creon Engineer

rehabilitacja-arpwave.pl pisze...

Super opcja, dzięki za te porady :)