czwartek, 12 stycznia 2012

157. Całe trzy miliony ofiar Armageddonu, czyli zwampirzone, cycate Rosjanki (2/2)


I ponownie witamy naszych Drogich, Wiernych Czytelników. Dzisiaj przed Wami druga i ostatnia część analizy w ramach Sylwestrowej Ustawki 2011. W pierwszej części poznaliśmy wizję świata po wielkiej wojennej zawierusze Anno Domini 2030, świata, w którym zapewne nie chcielibyście żyć, z uwagi na ogólną ludzką nieznajomość praw przyrody, matematyki, geologii, sztuki oraz z powodu bardzo dziwnego języka, jakim posługuje się tzw. ogół. Dzisiaj jednak kontynuujemy wędrówkę przez granitową rozpaloną pustkę bezkresnej pustyni Arizony, gdzie operacjonistyczne paradygmaty ekspiacyjnych kontestacji... tfu! Enjoycie z całego Waszego zbiorowego czytelniczego serca!
Analizują:

Kura   
Szprota
Jasza
Dzidka
Gabs
Mikan
Pigmejka
Kalevatar

Rozdział Drugi
Róża

  
Pośród stalowych iglic Nowego Jorku jawił się (żel) (przepraszam, ale żel w Nowym Jorku kojarzy mi się z tym panem) monolit lśniącego granitu, zdobionego grafitowym stygmatem władz.
Znaczy - burmistrz popisał go ołówkiem?
Może burmistrzem był Piotrek z “Zaczarowanego ołówka”?

Szarawy charyzmat znaczył kamienną fakturę u podstaw czterdziestu kondygnacji.
Przyczepił się ten charyzmat, jak rzep.
To był charyzmat graffiti.
Ej, a nie wieńczyły go przypadkiem charyzmatyczne trampki?
Charyzmat znaczył fakturę u podstaw... znaczy sie, budynek miał charyzmatyczne piwnice? Z drzwiami skrzypiącymi głosem Anthony’ego Hopkinsa itp.?

Róża Nieśmiertelnych. Matthew otarł pobladłe czoło, z trudem dławiąc narastające przerażenie. Zdradliwy nawyk ludzkiego organizmu. Czerń misternej konstrukcji nieodmiennie pobudzała człowieczy fragment umysłu, tłumiąc nieśmiertelne skłonności.
Znaczy, nieśmiertelność powstaje w procesie fotosyntezy? Jak potrzymać takiego wąpierka dostatecznie długo w ciemnym pokoju, to zdechnie?
Nie, jeśli jest jak euglena zielona.
Literatura raczej przestrzega przed umieszczaniem na słońcu, ale co ja się znam...
Jakby tak potrzymać kogoś na palącym słońcu, aż się upiecze, to może mu się aktywować nieśmiertelność, ale co najwyżej ducha, bo z ciałem już będzie gorzej.

Niekorzystny czynnik stymulujący ludzkie obawy. Odetchnął głęboko, swobodnie powielając z pozoru bezcelową czynność.
Istotnie, bezcelowość czynności oddychania jest tylko pozorna, o czym można przekonać się samemu za pomocą foliowej torebki założonej na głowę.
Z drugiej strony, jak oceniam stan intelektualny boChaterów, trochę się dziwię, że nie zapominają oddychać.
Może właśnie zapominają - i dlatego to wszystko wygląda jak wygląda.

Mimo wieloletniego doświadczenia nadal nie był w stanie w pełni zdominować segmentu śmiertelnych praktyk.
Segment śmiertelnych praktyk miał o wiele większą wartość od segmentu nieśmiertelnych teorii, w związku z czym wciąż toczyła się w nim prawdziwa wojna między konkurującymi firmami.
No, jakoś nie chciał przestać robić wdech-wydech. I nikt nie wie dlaczego.

Karminowe wargi Rachel ozdobił szyderczy grymas z krwawą kokardką stygmatu na czubku. W głębi przestronnej kabiny rozbrzmiała melodia IX symfonii Beethovena. Łowczyni, uraczywszy partnera wzgardliwym spojrzeniem, zaakceptowała połączenie.
Znaczy siedzą gdzieś i czekają na połączenie z kimś, i to połączenie jest sygnalizowane IX Symfonią? *wyobraża sobie adekwatną scenę ze Star Treka*
Może ma taki dzwonek w komórce?

Łagodną kompozycję skrzypiec [khę, tam nie ma skrzypiec, ale są kontrabasy] zastąpiła synteza damskiego głosu.Wieża Kontrolna 109.21 wydaje zezwolenie na lądowanie prywatnego wahadłowca VakossX. Lądowanie nastąpi po ukazaniu międzynarodowego paszportu uprawniającego do przebywania na terenie metropolii Nowego Jorku.
No to mamy nowe tłumaczenie Ody do Radości Schillera.
Po ukazaniu? Oczami duszy widzę samolot zbliżający się do pasa, i nagle na tym pasie podnosi się wielki banner z napisem “Międzynarodowy paszport. Możesz lądować”.
Wiesz, wojna była. Niektóre procedury musieli wypracować na nowo.
A mnie z kolei stanął przed oczami pilot wahadłowca wyciągający przez okno kabiny rękę z paszportem.

Rachel skinęła głową, wydobywając z głębi kieszeni niewielki fragment rzeczonego dokumentu.
Podarła go na kawałeczki i zrobiła sobie puzzle?
Zwinęła w papiloty i zrobiła sobie baranka na głowie.
Tak. I kapryśnie wybierała sobie fragmenciki do okazania.

Na sztafażu stalowej płytki uwieczniono podobiznę Łowczyni. Tej Łowczyni?
Sztafaż, wg. Encklopedii PWN to niewielkie postacie ludzi, zwierząt lub scenki rodzajowe uzupełniające i ożywiające pejzaż lub widok wnętrza.
Daj spokój, aŁtorka ma swój własny słownik i to on tu obowiązuje!
Nie no, co chcesz - podobizna uzupełniła pejzaż płytki, o.
Na głowie kwietny ma wianek,
w ręku zielony badylek...
Potrafią zadać szyku po tej apokalipsie - mój paszport nie ma żadnego pejzażu, o sztafażach nie wspominając. Ich dowód osobisty pewnie śpiewa kontraltem i wyświetla krótkometrażowe filmy awangardowe.

Niemal bezwiednie umieściła ją na gładkiej fakturze ekranu. Przez kilka sekund komputer sumiennie przeszukiwał dane, przed laty umieszczone na paszporcie.
I przez te lata nic nie zmieniono w systemie?!
Wizy nie straciły ważności?
W systemie nic nie ginie.
Ludzie jedynie. (S. J. Lec i ja)

Zaakceptowano. Matthew, zgodnie z wytycznymi, pospiesznie odtworzył rutynową procedurę. W oddali jawił się fiolet pasów, znaczących teren lotniska.
Jak nic, wyłożono go ametystami.
Pasy znaczyły teren, jak niewykastrowany kot mieszkanie?

Uprzedzeni o ich przybyciu uruchomili jaskrawe oznaczenia sygnalizujące. Wahadłowiec stopniowo zmniejszał pułap wzniesienia (PL - opadał), leniwie kierując się ku sztucznemu plateau.
Pas startowy udawał orgazm?
Zawsze uważałam, że w lądowaniu wahadłowców jest coś podniecającego, ale sądziłam, że to tylko moje porno.
Lądowanie, ametysty na pasie, plateau, no nie mówcie, że Was to nie podnieca!
Nie. Bo to co nas podnieca, to się nazywa szmaragd.

-Boisz się?- Rachel uniosła płowe brwi, bez trudu wprowadzając szyfrowany zapis zaświadczeń upoważniających.
Ludzkość wynalazła na to słowo “logować się”, ale poetessy gardzą szlachetną prostotą.
To ona pisząc to coś miała na myśli logowanie się?!
To straszne, ale ten blogasek przypomina mi momentami niektóre lektury, jakie mam na studiach. Tam też padają określenia typu “film jest percypowany za pomocą bezpośredniego poznania naocznościowego”.
True story.

Pewnie wpisała NIP, no ale jakby to brzmiało?

Matthew wzruszył ramionami. Ot, codzienna dawka ludzkich wspomnień, retrospekcji spirytualne integralnych z niewielkim fragmentem umysłu.
Kasicaaaaa!!! Bierz spirytualia, będziemy się integrować!
A mogę z Wami? Bo ja bez seansu, ekhem, spirytystycznego tego nie ogarnę...
Jasne, nalewki dla wszystkich starczy, tylko niech ktoś skoczy po szkło :)
*woła z kuchni* Chcecie kieliszki czy od razu szklanki do whisky?
Szklanki, lód, bez wody.

-Jesteś pewna, że nie odpowiemy za śmierć Chrisa?
- Bo jeśli się mylisz, to spierdzielamy stąd w tejże chwili!

- zmienił temat, nieświadomie poruszając zakazany temat.
AŁtorko, no weź - tyle cudacznych wykwitów językowych i pomiędzy nimi tak ordynarne powtórzenie?
Właśnie? Gdzie Twój słownik synonimów, khę?
Uciekł z kwikiem, widząc, do jakich niecnych celów się go wykorzystuje.
Albo doczytała go do końca i nie wiedziała, że może zacząć od początku.

Rachel zacisnęła palce na sterach, mrużąc szkarłatne, kocie ślepia.
Trzeba się było wyspać przed podróżą.
Albo zmienić soczewki.
Albo nie wystawiać głowy za okienko, gdzie wiatr i piach robiły swoje.
Tam wszyscy mają coś z kota. Pas startowy znaczy teren, ta ma kocie oczy... Może to naprawdę jest opko o furrysach.

Wahadłowiec zaprotestował, śląc werbalne upomnienie.
- Upominam! Nie ściskać! A przynajmniej nie publicznie! - warknął wahadłowiec
Pogadała se z drążkiem.
Drążki bywają elokwentne...
Aha.

Synteza damskiego głosu rozbrzmiała rezonansem pośród stalowych ścian promu.
Zaraz, chodzi o to, że rozbrzmiało echo, czy że prom wpadł w śmiercionośne wibracje?
Ponieważ wpadł, to rozbrzmiało syntetyczne echo, zgaduję.

-Tak, jestem pewna. Zanim rozpoczęłam pracę w sektorze jedenastym, wiele godzin spędzałam w archiwach Firmy. Studiowałam zasady prawne obowiązujące wewnątrz wszystkich trzynastu sektorów. Każdy mechanizm opierano na konkretnych przypadkach, reprezentujących niesubordynację jednostek firmowej masy.
Faktycznie: korpo w wersji hard.
Dzień jak co dzień z życia HRowca.

W dwutysięcznym czternastym, [khę, khę... grrrrrrrrrrr...] dwa lata po wzniesieniu Róży Nieśmiertelnych, Mary Jave, pracownica sektora dwunastego, podczas typowej egzekucji
Jak wyobrażamy sobie typową egzekucję?
Na oczach wszystkich korpopracowników skazańcowi odbiera się kartę Medicover i Lunch Vouchery.

podczas typowej egzekucji buntowników niejako przyczyniła się do śmierci swojego partnera.
I mam zagwozdkę. Albo jej partner był buntownikiem, skazanym na śmierć, wiec nijak nie mogła się do tego przyczynić, albo katem, co się ciachnął toporem w goleń.
Albo stał na linii strzału, czego niejako nie dostrzegła.

Jeden z ludzi pozbawił go kilku części ciała...
Chyba na tym polegają egzekucje, no nie?

- uśmiechnęła się lekko
na wspomnienie wesołych chwil przy odrąbywaniu członków
I nagle wybuchnęła śmiechem.


- Szefostwo uniewinniło pannę Jave, stanowiąc tym samym prawo braku odpowiedzialności za martwotę partnerów.
W ten sposób spełniły się obawy Bodakowskiego - zalegalizowano nekrofilię!
No i po co, to taki smutny widok, gdy jedno z partnerów jeno się gapi szklistym wzrokiem w polepę.
Oj tam, film “Nektromantik” pokazuje, że martwota partnerów nie stoi na drodze do satysfakcji seksualnej... I nie mam tu bynajmniej na myśli zabawy w pojedynkę.

Nie sądzę by groził nam areszt, degradacja tudzież egzekucja.
Tu uwaga, skierowana NIE TYLKO do aŁtorki, ale pod patronatem hasła “człowiek uczy się całe życie”. Ciągle mało kto wie, że “tudzież” nie znaczy “albo, lub” ale “i, oraz, także” :)
Zatem logicznym dopiskiem do tego zdania byłoby “niekoniecznie w tej kolejności”.

Chris wiedział...
… że “tudzież” nie znaczy “albo, lub” ale “i, oraz, także”? :D
Wiedział, ale nie powiedział.

- po raz pierwszy od wielu lat w głosie Łowczyni nie rozbrzmiała nuta nieodłącznej arogancji. Świadoma błędu, pospiesznie skorygowała kurs, starając się zignorować niepokój, zdobiący szkarłat oczu Matthew.
Niepokój miał małe, ozdobne cyrkonie i wyglądał bardzo wytwornie.
Jakbym zobaczyła u kogoś szkarłatne oczy, nie doszukiwałabym się już w nich niczego innego...
Tu nie ma co szukać, tu trzeba uciekać.
… tylko uciekła właśnie.

Mężczyzna ponownie wzruszył ramionami, niezmiernie zaintrygowany postępowaniem Rachel.
Jak powszechnie wiadomo, wzruszenie ramionami jest typowym sposobem okazania zainteresowania.
Może był z tych, co to uważają, że NIE = TAK?
Czy jego zaintrygowało to, że skorygowała kurs?...
Czy to, że WTEM! przestała być chamska?

W przeciągu dziesięciu lat współpracy, Łowczyni z rzadka okazywała emocje, starannie dławiąc ludzkie afekty. Nieliczne stadium pobudzenia mentalnego towarzyszyły obecności Chrisa LaMance.
Nieliczne stadia. Stadia, a nie stadium. Do książek, poetesso, kontestatorko gramatyki!
Liczyła, że w tym bełkocie jej indolencja językowa umknie uwadze czytelników.
Ta cała Łowczyni przypomina mi Amy Farrah Fowler z Big Bang Theory. Ona też była nieprzyzwyczajona do ludzkich reakcji.

Przed kilku dni śpiewne nazwisko ozdobiło stosunkowo aforystyczną listę poległych.
Przed kilkoma dniami, albo kilka dni temu, poetesso. To akurat są podstawy języka, w odróżnieniu od "aforystycznych list".
Aforystyczna lista poległych była śmieszna i do rymu.
I pełna celnych puent.
A odczytywanie jej wywoływało śmiech i brawka.
Rozważano nawet zatrudnienie klaunów do odczytu, ale zrezygnowano z uwagi na fakt, że za dużo dzieci płakało na ich widok.
O ile listę poległych przerobiono na scenariusz, który zekranizował Quentin Tarantino, to mogła być śmieszna, czemu nie.
Jeśli przerobiono ją zaś na książkę telefoniczną, wywoływała zrozumiały wkurw żyjących.

Spis ów nie uwzględniał rzecz jasna jednostek śmiertelnych. Dwa miliony imion znacznie utrudniłoby archiwistyczną egzystencję.
To do czego w takim razie służy archiwum?
Żeby tam Wszystko Ginęło.
W sumie większość archiwów prędzej czy później spełnia taką funkcję.
Lista poległych nie uwzględniała jednostek śmiertelnych... czyli była to lista armii zombie?
Nie, to była lista Nieśmiertelnych, którzy... eee, no, umarli.
To powinna być w takim razie "Aforystyczna lista oksymoronicznie poległych".

Wahadłowiec miękko osiadł na gładkiej nawierzchni lotniska. Matthew z niejakim trudem opuścił przestronne pomieszczenie.
Nóżki mu się poplątały?
Ta przestronność go przytłoczyła.
Zgubił się, jak ja ostatnio na basenie.
Przytyło mu się na brązowych granulkach  i nie mógł wyleźć z fotela.

U stóp wzniesienia oczekiwał(o) ich gremium firmowych hien. Na czele konwentu fantastyki – niewzruszony Fletch Smithson. Krzaczaste brwi skryły szkarłat nieśmiertelnych oczu.
Mój boru, może czas je przyciąć? Lada chwila będą mu między zęby włazić.
Był hipsterem postapo - wąsy i broda były już passé: on zapuszczał brwi.

Spostrzegłszy Matthew przez gąszcz brwi, energicznie przebył dzielące ich metry potykając się o włosy wyrastające mu z nosa. Twarz generała, rutynowo piękna [brzydale mogli awansować najwyżej do stopnia sierżanta], tchnęła posmakiem niepokoju.
Znaczy, spocił się na twarzy i śmierdział?
Dobrze, że nie stał z wiatrem.

Łowca zmarszczył pobladłe czoło, unosząc dłoń. Wojskowy skinął głową, wbrew zakazom przekraczając linię bezpieczeństwa.
I padł, rozstrzelany przez automatyczne karabiny?

Kilka zautomatyzowanych istot pokręciło szarymi głowami.
I pogroziło paluszkami. Niu niu niu, nie wolno za kreskę, zły generał!
Nie będzie napalmowego ciasteczka!

-Matthew Hanner?- Smithson uścisnął dłoń Łowcy.- Mam nadzieję, że podróż nie sprawiła kłopotu?
-Ależ skąd, panie generale.- nieoczekiwana troska przywódcy wzmogła irracjonalny niepokój.
Tam zaraz troska. Zwykła, grzecznościowa formułka... Jeszcze trochę, a nasz przewrażliwiony Matthew zacznie dopatrywać się w “miło cię widzieć” wyznania miłości!
On w ogóle jest cały czas napięty jak struna. Oby nie pękł.
Jak na Łowcę to konstrukcję psychiczną ma do dupy. Zaraz zacznie krzyczeć: - No i czego się tak na mnie gapisz, co?! Myślisz, że sam nie wiem, że jestem brzydki? Nie musisz mi o tym przypominać, palancie, lepiej pokaż zdjęcie swojej starej, to też się pośmiejemy!

- Zdaje się, ze nasze przybycie wzbudziło niesłuszne poruszenie?- wskazał kadrę dziennikarzy oczekującą u stóp plateau. Niecodzienny kolektyw ogradzała uzualna formacja androidów, masowo generowanych w brytyjskich instytutach Sheffield.
I te androidy stosowały formację wynikającą ze wspólnej praktyki? Jaka szkoda, że nic mi to nie mówi.
Żółwia robiły.
Albo tańczyły w kółeczku.

Bezmyślne ślepia bacznie obserwowały zebrany tłum, rejestrując każdą oznakę nieprawidłowości. No to nie były takie znowu bezmyślne! Generał zaklął bezgłośnie; pobladłą twarz ozdobił grymas bezsilności.
-Niesłuszne?- uśmiechnął się gorzko.- Mam nadzieję, że krótka rozmowa nie sprawi państwu problemu. Musimy omówić niezmiernie poczesną kwestię.
Za Encyklopedią staropolską: "Poczesne - podarek dawany panu, zwierzchności lub godnej osobie, zwany także „pocztą” od słowa poczcić, uczcić. I poczesne pochodzi także od poczczenia, okazania komuś czci przez danie mu ofiary."
Chcą omówić kwestię złożenia ofiary? No nie, to pewnie oznacza więcej krwawych stygmatów...
Zapewne chodziło o “ważną kwestię”. Droga aŁtorko, WIEMY, że masz ten słownik synonimów. Przestań się nim chwalić i pisz po ludzku.
Słownik to może i ma, ale że pani od polskiego nie nauczyła jej, jak go używać, to pewne.

-Oczywiście.- Jestem pewna... Hanner posłusznie ruszył we wskazanym kierunku, w myślach formując kolejne argumenty uzasadniające jego niewinność. Rachel podążyła śladami Łowcy, nie okazując choćby najmniejszej oznaki rozdrażnienia.
Generał wskazał czarny, służbowy pojazd, oznaczony staranną repliką Róży Nieśmiertelnych.
Ciekawe, gdzie zamontowali replikę czterdziestopiętrowego wieżowca. Na dachu?
Taa, taka antena do CB-radia.
Oj tam, a skąd wiecie, że to nie był np. czarny TIR. Może replika była w jego przyczepie po prostu.
“Czarny, służbowy pojazd”.

Matthew usiadł na przeciw  [aż żal za każdym razem poprawiać to samo] Łowczyni, z ulgą opadając w czeluść syntetycznych tkanin.
A tkaniny zrobiły OMNOMNOMMLASK!
I wchłonęły go w czeluść bez dna...

W głębi pomieszczenia rozbrzmiewała łagodna kompozycja skrzypiec.
Rozumiem, że pojazd był duży no mówię, że TIR! - ale mimo wszystko, nie był budynkiem, żeby nazywać jego wnętrze “pomieszczeniem”.
To nie skrzypce komponowały, o mujeju!

-Tak więc...- Smithson przezornie zasłonił szybkę, oddzielającą pasażerów od kierowcy. Wehikuł bezgłośnie przemierzał ulice Nowego Jorku.- Co zaszło w Saginaw?
-Kilka tygodni temu rozpoczęliśmy poszukiwania o szerokim spektrum. Kwerendę skoncentrowaliśmy na okręgu Saginaw w Michigan.
I oni po to lecieli wahadłowcem?
Rozumiem, że cały okręg był zarchiwizowany?
Kwerendę. O Boru.

Istniały pogłoski o niewielkiej rodzinie jednostek śmiertelnych, zamieszkałej w okolicach miasta. W przeciągu tygodnia zdołaliśmy dotrzeć do znaczących źródeł informacji.
Włamali im się na maila.
Sporo czasu im to zajęło.
I po to wywalono kasę na wahadłowiec, żeby namierzyć “jedną, niewielką rodzinę”?

Na ich podstawie ustaliliśmy lokalizację ewentualnego azylu buntowników.

Podczas interwencji Chris LaMance odniósł ciężkie rany, zadane skoncentrowaną substancją nieorganiczną zwaną Srebrną Gorączką.
Znaną niegdyś pod nazwą rtęci. Kolesie nauczyli się truć rtęcią w postaci płynnej, inaczej nie umiem sobie wytłumaczyć nacisku na słowo “skoncentrowaną”.
Etam, syfilis miał i rtęcią go leczyli...

Pomimo medycznej ingerencji Chris zmarł. Jego ciało spopielono przed tygodniem w Detroit.- wyjaśniła po krótce Rachel.
Ekskjuzmi, co spopielono, skoro sama Waćpanna napisałaś, że po użyciu Srebrnej Gorączki z delikwenta zostaje mokra plama? (patrz Słowniczek)
Wysuszono plamę, to co pozostało po wysuszeniu zeskrobano i włożono do urneńki. Nie bądź taka pryncypialna.
(BTW wrzucenie w Google słowa “urna” generuje zdjęcia urn... wyborczych.)

Wąskie wargi ozdobił szyderczy grymas. Blade znamię cierpienia.
A nie charyzmat? Jestem oburzona.
Eee, charyzmaty były w oczach, usta ozdabia znamię. Z brokatem.
Znaczy, świecąca opryszczka?
Albo...

-Cholera.- z głębi kieszeni wydobył opakowanie papierosów. Kabinę przysłonił srebrzysty ornament dymu.
Na przykład TAKI? Co to za problem dla boChatera, coś takiego wydmuchać.
Może to Gandalf? On umiał wydmuchać okręt!

- Sprawa ma się gorzej niż przypuszczałem. Śmierć LaMance wybitnie nam się nie kalkuluje. Zdaje się, że ów niewielki defekt przetrzepie nas po kieszeniach.
Dzień dobry, jestem kieszonkowcem i nazywam się Niewielki Defekt.

-Dlaczego?- Łowczyni uniosła brew.- Sektor jedenasty nie jest winien śmierci LaMance'a.
-Czyżby? LaMance nie należał do sektora jedenastego. Został nam w pewien sposób użyczony, na wzgląd (przez wzgląd na. Ojtam... [na] tu czy tam...) stale słabnącego zasobu (stale zmniejszający się zasób) jednostek nieśmiertelnych w segmencie łowczym. Generał Duster nie bez trudu przekonał zwierzchnictwo do czasowego zakupu LaMance'a.
Ejno, to Nieśmiertelnych się kupuje? Ja chcę!
No, ale chyba wykupiliście na Nieśmiertelnego jakieś ubezpieczenie?
Od nieszczęśliwych wypadków?
No, koszty leczenia w tym przypadku jakby już odpadają.
Zasób się zmniejsza, co oznacza, że będą drożeć! Kupujmy póki jest okazja!

Wyłożyliśmy swego rodzaju kaucję, opiewającą na przeszło dziesięć milionów dolarów. W chwili śmierci LaMance'a staliśmy się winni zaistniałej sytuacji.
Gdyby się potknął i nabił guza, też byliby winni? No błagam.

Czaka nas spłata około piętnastu milionów i ewidentna odpowiedzialność karna.
I te 15 milionów to kwota, która spędza sen z powiek jakiejś wszechwładnej instytucji przyszłości? Wolne żarty. Na naszym podwórku - budżet Wiedźmina 2 wyniósł niecałe 10 milionów dolarów, na amerykańskim - sama pierwsza część ekranizacji HP i Insygnia Śmierci pochłonęła 250 milionów. Na 15 milionów zielonych to Bruce Willis wycenił swoją willę! ;P
Eno, może postapokaliptyczny dolar ma wyższą wartość... (mało prawdopodobne, w czasie wojen i po nich siła nabywcza waluty zwykle drastycznie spadała).
Chyba że apokalipsa wiąże się nie ze spadkiem siły nabywczej, tylko ze zmianą waluty. Coś jak przejście ze złotówek na euro.
Albo mieli wymianę pieniądza w międzyczasie i obcięli parę zer.
Moim zdaniem w opku znienacka pojawił się Doktor Zło - on to straszył rząd USA żądaniem okupu w wysokości stu milionów dolarów, czym wywołał niestosowny rechot bankierów :)


Nie jestem pewien stosunku dyrekcji wobec waszej dwójki. Poniekąd stanowicie idealny obiekt ataku segmentu dwunastego. Nim podejmiemy decyzję, przedstawię zaistniałe realia kolegium sektora jedenastego. Będziecie mi towarzyszyć.
Być może trzeba będzie was rozstrzelać albo przynajmniej przyaresztować.

Matthew pospiesznie otarł strumyk potu, zdobiący pobladłe czoło.
W tym sezonie nosiło się strumyki wąskie i srebrzyste, w stylu lat 90. XX wieku.

Ewidentna odpowiedzialność karna. Przytłumiona kompozycja mechanizmu (ryk silnika) umilkła. Pojazd zatrzymał się u stóp szarego atrium zdobionego granitem smukłego monolitu.
Który sam z siebie powstał, zebrał w sobie i przyozdobił się granitem.
Bo to dzielny granit był. I zamiatał grzywką.
Ja to się zastanawiam, w jaki sposób pojazd zatrzymał się u stóp szarego niezadaszonego pomieszczenia wewnętrznego.

Srebrzysty paradygmat róży znaczył lśniącą czerń budowli.
Znaczy wymalowany na ścianie srebrem zestaw pojęć i teorii opisujących różę?
Róża jest różą, jest różą, jest różą...
I pod inną nazwą nie mniej by pachniała!
Ktoś na ścianie wypisał informacje z leksykonu kwiatów ogrodowych, ot i wsio.

Opuściwszy pojazd poczęli mozolną wędrówkę ku siedzibie trzynastu segmentów Hell's Company.
Idzie stary Matthew, kijem się podpiyro
Za nim szwarno Ryczel na niego spoziyro
Uoj ty Matthew, Mattheweńku, obejrzyj się pomaleńku
Kto za tobą idzie drogą drobnymi kroczkami
I ty, Smithson, Smithsonieńku, obejrzyj się pomaleńku
Kto za tobą idzie drogą hej!

Generał śmiało przekroczył próg konstrukcji, wkraczając do obszernego holu. W centrum pomieszczenia usytuowano nieskromnie minimalistyczne biurko.
Mebel był wręcz bizantyjsko ascetyczny.
Oraz hedonistycznie eremicki.

Pomijając wyżej wspomniany element wystroju, lokum było bezwarunkowo puste.
Bezwarunkowo! Nawet gdyby wstawili tam łóżko i szafę gdańską, nadal będzie puste!

-Panie generale?- sekretarka wskazała plik dokumentów, porzuconych na sztafażu onyksowego blatu.-
Sekretarka, jak rozumiem, była wbudowana w biurko. Wszak poza nim, “lokum było bezwarunkowo puste”.
Sekretarka była właśnie elementem sztafażu.

Generał Duster prosi o natychmiastowe wypełnienie personali podejrzanych.
Personale do wypełnienia leżą na biurku (tym nieskromnie minimalistycznym).
Jak śmiesznie się porobiło. Mamy personale, a nie te personalia. Wiele zmieniło się od ostatniej zawieruchy.

Kolegium oczekuje w audytorium, pięćdziesiąte piętro, pokój numer sto jedenaście.
O, dobudowali coś w międzyczasie? Przed chwilą budynek miał tylko czterdzieści pięter.Dodatkowe piętro wyrosło pod wpływem ciepła, bo budowniczy się spił i do budowy zamiast betonu użył drożdży.
Albo mają tam dość dziwną numerację, albo na każde piętro przypadają po dwa - trzy pokoje.
Według wszelkich norm, pokój sto jedenasty powinien być na pierwszym piętrze.

Mężczyzna skinął głową, wskazując uczniom komorę ciśnieniową, wbudowaną w kamienną elewację.
A skąd, na bora, tam się wzięli jacyś uczniowie?! Wycieczka szkolna?!
Oraz jakim sposobem, będąc wewnątrz budynku, wskazywał coś na jego elewacji?
Dalej, dalej, ręce Gadżeta!
Elewacja była z kryształu?
Może to jeden ze szklanych domów Żeromskiego?

-Podejrzani?- Rachel bezwiednie przygładziła kosmyki jasnych włosów.- Co to ma znaczyć?
-A jak myślisz?- Smithson przekartkował pobieżnie dokumenty.
Wot intieresno. Przyszłość (nieodległa, ale zawsze), androidy, futurystyczne wieżowce z granitowej stali, Nieśmiertelni i ich róże, żarcie w granulkach i inne chujemuje - a dokumenty po staremu na papierze.
Żeby było się czym powachlować.
Azaliż czym byśmy byli bez sterty papierzysk, które mogą przerzucać z kąta w kąt znudzeni i zobojętniali urzędnicy?
Oraz czym pozorowalibyśmy zarzucenie pracą? Każdy poradnik “Jak przetrwać w biurze?” mówi: chcesz sprawiać wrażenie zajętego? Wędruj wszędzie z kartkami papieru w dłoni.

Komora sunęła bezgłośnie pośród czerni wąskich tuneli.
Znaczy, ta komora jest odpowiednikiem windy, jak rozumiem - ok, ale po kij od mietły utrzymywać w niej podwyższone ciśnienie?! Testują odporność na narkozę azotową?

Granitowy labirynt, umieszczony w głębi chłodnej skały. Łowca oparł czoło o lśniący eratyk.
Skąd tam się wziął głaz narzutowy?
Znienacka.
A skąd tam sekretarka na sztafażu?
A skąd ułan na bidecie?
Z kątowni!

Stanowicie idealne obiekt ataku...Ewidentna odpowiedzialność karna...Oczom mężczyzny ukazała się twarz przyjaciela – pobladła, szydercza maska, naznaczona (charyzmatem!) szkarłatem nieśmiertelnych oczu.
Naznaczona - czyli szkarłatne oczy były jako to piętno kainowe.
Może czaszeczkę?

Deficyt jednostek w segmencie łowczym. Sentymentalnie.
Kochamy z dupy wzięte przysłówki! - sentymentalnie westchnęła Kura.
Sentymentalnie? SENTYMENTALNIE?! *łapie miotłę, bo przecież nie użyje The Topora do tak trywialnej czynności - i goni aŁtoreczkę-poetessę po granitowym, przezroczystym labiryncie, z furią trzepiąc ją po uszach, raz z lewa, raz z prawa, raz z lewa, raz z prawa, co piętnaście kroków soczyście zasadzając jej kopa w rzyć*
To się nazywa “bez sentymentów”... *kręci głową z podziwem*
To miało być “bez sentymentów”??? DKJP

Drzwi rozsunęły się bezszelestnie, ukazując długi, ascetyczny i frenetyczny zarazem korytarz. Na skraju galerii umieszczono stalowy właz, oznaczony liczbą sto jedenaście. Generał, mruknąwszy coś cicho, ruszył ku wejściu, młócąc w powietrzu plikiem dokumentów.
Miał nadzieję, że ruch powietrza będzie na tyle silny, że go porwie z tego opka w cholerę.
Czego możemy być pewni, to tego, że korytarz natychmiast stracił swój ascetyczny charakter :D

Rachel wzruszyła ramionami, posłusznie kierując się we wskazanym kierunku. Smithson wydobył z wnętrza kieszeni rządową legitymację [a z jej zewnętrza oderwał guzik], okazując dokument hebanowej fakturze ekranu.
“Hebanowy” może być określeniem koloru, nie faktury - chyba, że ekran miał słoje?
Miał drewnianą mimikę.
Może był Pinokiem i rósł mu nos, gdy kłamał. Ten ekran.

Po chwili właz znikł, ustępując szkarłatnym ścianom audytorium.
Nie przejdziecie! - bojowo zawołały ściany.
No pasaran!  
Gandalf ukryty za kotarą pokiwał głową z aprobatą.

Na przeciw [no nie, mnie to naprawdę już  nudzi! Ten patos-etos-charyzmatos i do tego banalne błędy] niewielkiego podium zasiedli uczestnicy spotkania. Generał Duster, jasnowłosy, dwudziestokilkuletni mężczyzna,
Szybko awansował, nie sądzicie?
Umiejętnie używał wazeliny.
Przede wszystkim nie był brzydalem.
Urodził się już kapitanem.
Z hetmanem w ręku.

przywitał zebranych skinieniem głowy, wskazując podejrzanym ów granitowy [no bo jaki inny mógłby być... *ciężkie westchnienie*] podest. Pospiesznie zajęli wyznaczone miejsca. Smithson wręczył przełożonemu na prędce wypełnione dokumenty, zasiadając nieopodal.
Tyle połezyji, a zapisać poprawnie “naprzeciw” i “naprędce” to się nie umie.
Pewnie w słowniku nie było.

Twarz mężczyzny zdobił grymas niepokoju i wstążeczka. Na pozór spokojnie zaprezentował niefortunną sytuację (czy sytuację można zaprezentować?), skrupulatnie ignorując gniewne spojrzenia członków kolegium. Gdy umilkł, głos zabrał generał Thomas Duster, nieformalny przywódca jedenastego sektora.
A przywódca formalny w tym czasie co? Był na urlopie?
Wtedy Duster byłby jego formalnym zastępcą. Pachnie mi tu jakimś cichym, wewnątrzsektorowym puczykiem...

-Matthew Hanner i Rachel M'Connelly.- potarł gładki podbródek.- Biorąc pod uwagę zaistniałą sytuację, najlepszy wyjściem będzie wasza tymczasowa degradacja i pobyt w jednym z miast kolonialnych. Nie możemy pozwolić aby segment dwunasty wyraził jakiekolwiek obawy wobec waszej dwójki. Mam nadzieję, że jesteście świadomi czasowych realiów?
Czy to ma znaczyć: wiecie, która jest godzina?
Realia są jedynie czasowe? W sumie panta rhei.

[Łowcy wybierają kolonię w Arizonie. Koniec odcinka]


Rozdział Trzeci
Plan

Słodki ametyst snu.
*sięga po ametyst leżący na półce* Przecież to nie jest słodkie *liże* Zdecydowanie nie jest słodkie. Jest zakurzone, ale nie słodkie.
Ojtam, nie życzyłaś nigdy nikomu słodkich snów? Ametyst jest po prostu Obowiązkowym Elementem Mineralogicznym.
Może być też tak, że substancja, jaką lizała, była słodka - ale tylko powiedziano jej, że to ametyst. Dzieci się już na cukierki nie nabierają, to dealerzy wymyślili błyskotki...
W jakiejś książce czytałam wspomnienia bohaterki, która była pewna, że rubin jest kwaskowaty - kiedy już jako młoda kobieta dostała rubinowy wisiorek, natychmiast włożyła go do buzi :)

Na poły zapomniany, odległy zapach, skryty pośród labiryntu bielonych ścian. Uniosła dłoń, dotykając gładkiej faktury wilgotnego stropu.
Po pierwsze to raczej wilgotnego sufitu, bo boChaterka nie obmacała raczej całej, często kilkuwarstwowej konstrukcji, jaką jest strop, włócząc się dłońmi pomiędzy legarami albo takimi na przykład pustakami Akermana. Po drugie to ona spała na zbyt wysokim łóżku piętrowym, że dosięgnęła z niego sufitu?
Może pomieszczenie było niskie.
Dalej, dalej, ręko boChaterki!
O raju, ręce ma jak gibbon!

U podstaw firmamentu rozbrzmiewały radosne werble deszczu, zdobiącego poziome krycie konstrukcji.
Zrozumiałam, że deszcz zdobi pokrycie stropodachu.
Taaa, zdobi. Kryształowymi kroplami, jak mniemam.
A każda z kropli ma mały bębenek, w który radośnie wali bez opamiętania. Stąd te werble.
Gdzie niebo ma podstawę?
Na krańcu tęczy? Tam, gdzie ukrywa się garniec złota?

Granit niebiańskiej sfery osłoniły chmury, szarawe, ponure istoty o gorejących ślepiach, wpatrzonych w pobladłą twarz ziemi.
Teraz już rozumiem skąd powiedzenie “jego spojrzenie ciskało błyskawice”.
Aha, czyli niebo było szare samo z siebie, a potem przysłoniły je chmury? W dodatku wnosząc z opisu, raczej takie.

Malachit dziecięcych oczu nikł pośród wszechobecnej ciemności. Cisza objęła we władanie rozgorączkowany rytm serc [czyich? I dlaczego im się umarło?] ; w oddali rozbrzmiał zniecierpliwiony pomruk bestii. Matczyne ramiona skutecznie rozproszyły smutki, pozostawiając mglisty zarys lęku. Niewinne marzenia, zagubione w czeluści szmaragdowego błędniku.
Jezu. W poprzedniej Ustawce mieliśmy boCHaterkę z różami wyrastającymi z uszu, ta z kolei ma szmaragdowy błędnik... Ciekawe, jak to wpływa na zachowanie równowagi.
Zależy, z jakich substancji ma pozostałe części ciała. Może to jakaś zapomniana siostra Wolverina, na przykład, i ma kości i mięśnie z wuj wie czego?
Pewnie z malachitu, albo ametystu.
Te wszystkie malachity, grafity i szmaragdy kojarzą mi się z którąś częścią Tytusa [XV, z odkryciem Atlantydy], który w swej podróży natknął się na ludzi pozamienianych w kryształy. Może to coś w ten deseń.
Oraz w “Dorotce u Króla Gnomów” byli ludzie pozamieniani w szmaragdy. Widzę inspirację.

-Tata wróci?- ujęła dłoń matki. Ellen wzruszyła ramionami, nie zdolna podjąć matczynej rozgrywki, aktorskiego popisu u stóp skromnej widowni [ma teatr  jednego widza, w odróżnieniu od teatru jednego aktora?] . Niespiesznie okryła szczupłe ramiona córki wiekowym pasmem materiału [Czyli starym kocem], przed laty odnalezionym w głębi podziemnego labiryntu.
Zabrała kocyk Minotaurowi, marznie teraz, biedaczek...
Marznie po byku.
Przy odrobinie szczęścia dorwie ją TEN typek, w ramach zemsty.

-Spokojnie.- rzuciła niedbale, starannie wygładzając zmarszczki, zdobiące miękką powierzchnię sukna.
Ech, a już myślałam, że na własnej twarzy!
W tym opku to się wcale nie wyklucza... pamiętaj o szmaragdowym błędniku.

Jackie skinęła głową, ponawiając rytuał dziecięcego kłamstwa. Spokojnie. To tylko sen.
Skoro to sen, to czemu ja się nie mogę obudzić i wciąż to analizuję?! :(
Twoja podświadomość dorwała się do snu i rządzi na dzielni.

Pośród bielonych ścian pomieszczenia rozbrzmiał syntezator kobiecego głosu. Codzienny akt wampirzej desperacji.
WHAT THE FUCK?!
Wkuropatwiły się krwiopijce, jak nie wiem co...

Uniosła powieki, wspominając kolejne fragmenty snu – kuriozalny wizerunek autoagresji.
Już był taki film, w którym sen bardzo szkodził nastolatkom - ale żeby wampirom...?
Oj bo jej się po prostu śnił ten kawałek, gdy Edward chciał wykonać coming out z gołą klatą.

Poderwała dłoń. Miast wilgotnej faktury stropu napotkała pustkę, ogrodzoną syntetyczną fasadą domostwa.
Znaczy: pomacała plastikową ścianę?
Sufit zajumali!!!
- Mnie to mówi, drogi Watsonie, że ktoś nam ukradł namiot!

Sen. Groteska baśniowej utopii.
Taaa, zwłaszcza jak ci się śni, że cię goni morderczy demon z workiem na głowie.

Westchnęła bezgłośnie, kryjąc ramię w głębi termicznego okrycia. Poranek tchnął iskierkami chłodu, usytuowanego u stóp wymarłej równiny.
Miejsce jego występowania oznaczone było znakami D-54 “Strefa chłodu” i D-55 “Koniec strefy chłodu”.

Cienka membrana plastiku nie zdoła unieruchomić bezcielesnych istot o bladych, drżących dłoniach.
Upiory dzienne?!
Trudno, żeby plastik podziałał na coś bezcielesnego. Chyba że jakiś duch gustuje w tym typie kobiet...
Oj tam, zwykłe zimno. Cielaki liżą po plecach.

-Owsianka. Znowu.
Z kożuchami. Tak właśnie wyobrażam sobie Apokalipsę.

Ellen uniosła opakowania, z niepokojem spoglądając na córkę. Jackie wzruszyła ramionami, usilnie poszukując [pod kocykiem] choć cienia uśmiechu, mogącego ozdobić szczupłą twarz. Codzienny akt dziecięcego kłamstwa.
Zawsze czułam, że za tymi słodkimi uśmiechami rozkosznych malców kryje się jakiś spisek, zakrojony na szeroką skalę...
Taki bobas z przodu się do Ciebie uśmiecha, a z tyłu zęby szczerzy.
Czym szczerzy...?
Z bobaska, który ślicznie się ślini,
wyrasta Hitler lub Mussolini.
Mamunia oszukuje córeczkę, córeczka mamunię, hał słit.

Z trudem opuściła łóżko, na wtóry [powtórnie] wkraczając w rzeczywiste arkana niewoli.


Ellen wskazała poranną dawkę protein, skrytą wewnątrz bielonej fasady pudełek.
Nie no, sorry, ale “bielona fasada” kojarzy mi się z wiejską chałupą bieloną wapnem. Li i jedynie.
Na pagórku niewielkim, we brzozowym gaju,
Stał dwór szlachecki, z drzewa, lecz podmurowany;
Świeciły się z daleka pobielane ściany,
Tym bielsze, że odbite od ciemnej zieleni
Topoli, co go bronią od wiatrów jesieni.
...a w dworku: poranna dawka protein!
Którą wszyscy mieszkańcy milcząc, żwawo jedli.

Niewielkie pomieszczenie wypełnił chemiczny zapach nieznanych składników potrawy (noo... owsianka to chyba głównie z owsa?). Dziewczyna ujęła opakowanie, ostatkiem sił dławiąc przemożne obrzydzenie. Tysiąc osiemset dwadzieścia siedem niezmiennych poranków, wypełnionych aromatem syntetycznych przetworów.
Znaczy, pięć lat tam siedzą. Ciekawe, czy zaznaczają dni kreskami na ścianie - przy takiej monotonii łatwo stracić rachubę.
Trauma owsianki tak bardzo wryła im się w mózg, że pamiętają każdy straszny poranek, kiedy musieli ją jeść. Dzięki temu liczą dni.
Tak tylko wspomnę, że nie da się przeżyć jedząc same tylko białka.
A owsianka to raczej węglowodany. Choć biorąc pod uwagę “nieznane chemiczne składniki”, to bór wie, co tak naprawdę tam było.

Świadoma znacznego braku apetytu, bez entuzjazmu spożyła kilka granulek. Matka spoglądała nań [na nią. Formy skrócone stosujemy tylko w rodzaju męskim. No chyba, że matka spoglądała na apetyt!] zmrużonymi oczyma.
Apetyt prychnął pod nosem i wrócił do przerwanej czynności.

-Jacqueline?- ujęła dłoń córki.- Wszystko w porządku?
-Jasne.- wsunęła do ust rdzawe ziarenka, by choć na chwilę móc umilknąć.
Eee... po czym się odróżnia owsiankę od kurczaka, skoro jedno i drugie to brązowawe, śmierdzące chemią granulki?
Tak jak my odróżniamy zawartość zupek chińskich: po obrazku na opakowaniu.


Ellen uniosła płową brew. W głębi nieludzko jasnych oczu zalśnił ognik niewypowiedzianych pytań.
Ach te egzystencjalne dylematy, snute nad miską owsianki...
Zastanawiała się, co dla niej oznacza idea "jesteś tym, co jesz".
Radość, że nie jest skarabeuszem.

Milcząc, umieściła na poły opróżnione zbiorniki we wnętrzu próżnej szuflady. Szereg niezmiennych czynności, znaczących tysiąc osiemset dwadzieścia siedem stronic bezimiennej księgi.
Aaaa, wiem, orientują się w upływie czasu, licząc opakowania w szufladzie! Sprytne!
Ale zaraz... przecież szuflada była próżna...
I teraz zagwozdka - chodziło o szufladę pustą, czy daremną?
Jeszcze może to być szuflada ze zbyt wysokim mniemaniem o sobie.
Nawet na pewno. W końcu nie mogła być pusta, skoro znalazły się w niej zbiorniki.
Próżna szuflada, z fochami, że jest niedoceniona, to jest to!

Grafitowy paradygmat dni, ukrytych pośród wież Osady, monochromatyczna ilustracja obumarłego żywota.
Holistyczna egzegeza synestetycznych implifikacji absorbowania owsianki.
Paratekst remediacyjnych zjawisk w immersyjnej rzeczywistości sekundarnej...

-Muszę porozmawiać z Walterem.- oświadczyła, świadoma przemożnego braku heroiczności.
Czyli okropnego tchórzostwa?
Tak. Coś jak z prokrastynacją i lenistwem.

Ellen skinęła głową, nie ukrywając żalu, zastygłego w głębi jasnych tęczówek.
Czy zastygły żal po jakimś czasie ulega krystalizacji i tworzy słynne kryształowe łzy?

Zacisnęła kruche palce wokół nadgarstka córki, z trudem obejmując szczupły przegub.
Takie krótkie paluszki?
Albo rzeczywiście takie kruche.
Albo ten przegub był pudzianowski.

-Skoro jesteś zdecydowana...- wzruszyła ramionami, bez słowa podejmując ciężar sumienia.- Postaram się odwrócić uwagę Strażniczki.
Odtańczę im kankana z piórami w sempiternie. Dawno tego nie robiłam, ale cóż...
Odtańczy taniec hula, jak Timon w Królu Lwie przed hienami.

Jeżeli dozór obejmie Teresa nie zwróci uwagi na rozmowę pomiędzy tobą a Walterem. Jeżeli jej miejsce zajmie ktokolwiek inny, dołożę starań, by was nie niepokoił. Będzie wam znacznie łatwiej rozmawiać poza spektrum strażniczych źrenic.
Rozmawiajcie w ultrafiolecie!
Matko borsko analizatorsko, poetycka sraczka narratora przeniosła się i na postaci...
O boru... *obejmuje mocno Kurę dzidczymi ramionami*
*mości się wygodnie w spektrum tychże*
W spektrum źrenic Pigmejki znalazła się właśni jej dzida bojowa...

-Zdecydowanie.- skinęła głową, wdzięczna słowom matki.- Postaram się znacznie ukrócić wywód Waltera. Tak wiem...- gestem dłoni uprzedziła kwestię Ellen.- Gdzie znajdują się przygotowane bagaże, w którym kierunku podążać, jak szybko pokonać dany fragment drogi – spytać Waltera. Nie musisz się martwić. Zrobię wszystko, aby dotrzeć do Tucson.- pewna amforycznej deklaracji,
Znaczy... glinianej, służącej do przechowywania wina i oliwy?
Pokrytej czarnymi wizerunkami brodatych facetów z fujarami na wierzchu.
Fujarami nabrzmiałymi euforyczną deklaracją.

ruszyła ku łazience, nie świadoma łez, zdobiących szczupłe policzki kobiety. Ellen pospiesznie otarła niewdzięczny defekt,
Bo to zła łza była.
Kryształ popękał!
I tak dobrze, że nie policzki... Jeszcze by jej też w końcu skruszały i co wtedy?

z dumą spoglądając na córkę. I choć zdawała sobie sprawę jak wielką cenę przyjdzie zapłacić Jackie, splendor triumfu nieodmiennie jawił się jasnymi barwami.
Tak tak. Będziesz dumną matką bohaterki. Martwej bohaterki.
A ja bym chciała wiedzieć, co mogłaby robić np. hańba triumfu. Wydzielałaby opary ponurej czerni?

"a im bardziej bezsensowny twój zgon się wydaje
tym gorętsze składaj dzięki że jesteś Polakiem
naród tylko ten zwycięża razem ze swym Bogiem
który pocałunkiem śmierci ma znaczoną głowę" (W. Wencel)




Wiedziała, że jej córka może osiągnąć cel, że może dotrzeć do Tucson i, zgodnie z oczekiwaniami, odnaleźć ostatnie aglomeracje buntowników.
Eno, to z ludzkością wcale nie jest tak źle, skoro buntownicy zamieszkują całe aglomeracje!
Ja to zrozumiałam tak, że z buntowników zbudowali te aglomeracje. Jeszcze rozumiem zupę na kościach, ale żeby miasto?

No byli trochę zautomatyzowani, to może i kości trwalsze...
I te aglomeracje były z takim wysiłkiem poszukiwane przez Łowców? Może się nie zorientowali, że szukają na innej planecie?

Wiedziała. Ale to nie jej wiara czy wiedza stanowiła kwestię sporną, lecz owo niepozorne słówko może. Odetchnęła niemal bezgłośnie. Nie warto.
Jackie zsunęła szarą koszulę. Szczupłe ciało znaczył siny ornament nieszkodliwych krwiaków.
Ofiara przemocy domowej?
Atak epitetów. Przy okazji chciałam zauważyć, że “nieszkodliwy krwiak” to synonim swojskiego, prostackiego, trywialnego “siniaka”.

Pospiesznie weszła pod prysznic, oczekując strumienia ciepłej wody. A tu ziuuuu! - poleciał ciekły azot! Strumień ciepłej wody stał w korku, czekała, czekała, czekała. Pozbawione warstwy pyłu, włosy jaśniały rdzawymi pasmami. Z lubością sięgnęła po codzienną dawkę chemicznych detergentów.
Myła się Domestosem? Kretem w płynie.
To ci się musiała pienić tędy i owędy.
Trochę chemii i od razu świat staje się bardziej kolorowy!

Niewielką przestrzeń wypełnił zapach jaśminu. Oparła czoło o plastikową fasadę prysznica, przysposabiając oporny umysł do niepokojąco bliskiej konfrontacji. Umysłem w tę fasadę chce przypitolić...? Oczyma wyobraźni dostrzegła szczupłą twarz Waltera, pozornie obcą, męską fizjonomię. Dziewczęce wargi ozdobił nieśmiały uśmiech.
Opuściwszy prysznic (a co, był podniesiony?), wraz z matką poczęła sortować codzienną dozę [może dawkę?] szarych koszul, dostarczonych przez niezmienny model C-12. Bezbarwna pryzma [to bezbarwna, czy szara?] zdobiła jadeit kuchennego stołu
No proszz, niby takie biedne, wynędzniałe więźniarki, a mają meble z kamieni szlachetnych!

dobre kilka godzin, nim obie zdołały się zeń [z nią!] [a może chodziło o zen? Buddyjskie sposoby sortowania koszul, te sprawy?] uporać.
To ile tych koszul one mają na dzień?!
Typowo kobiece “ja nie mam co na siebie włożyć”. Ale odhaczmy poranne czynności zawierające również trudny wybór kreacji.

Milcząc, porządkowały grafitowe zwoje materiału. Gdy niewielka piramida znikła pośród syntetycznych wnętrz cebrzyka,
O, cebrzyk o wielu wnętrzach! To coś w rodzaju skrzyni Alastora Moody’ego?
Wg SJP: Cebrzyk - drewniane naczynie wykonane z dobrze dopasowanych do siebie deszczułek. Zakładamy, że w roku 2030 ta technologia stosowana jest już masowo, z drzewkami w skali makro?
Ojtam ojtam, “miednica” oznaczała kiedyś naczynie z miedzi, a “bielizna” była bezwarunkowo biała.
Niewielka piramida mieszcząca się do cebrzyka ale sortowana kilka godzin? Chyba badały materiał pod mikroskopem elektronowym i dzieliły według rodzaju splotu i ilości pyłków.

Ellen pozostawiła córkę, udając się do łazienki. Powróciwszy, bez słowa wskazała zegar, znaczący symboliczne południe.
Które tak sobie symbolicznie przypadało w różnych porach dnia, bez jakiegokolwiek związku z pozycją słońca na niebie.
Pindrzyły się do południa.
Zegar znaczył południe bezlitosnym charyzmatem czasowych realiów.

[Bohaterka i jej matka udają się do świetlicy]

Otoczony szklaną fasadą, budynek zdawał się ginąć pośród złocistych fal piasku.
Jednym słowem, wyglądał jak wydma, z której wystawała odrobina dachu.

Kilka matowych ziarenek osiadło na gładkiej fakturze okiennic. Rozległe przestrzenie, wypełnione funkcjonalnym umeblowaniem i armaturą, tchnęły obojętnością Nieśmiertelnych.
Znaczy, taki salon, kuchnia i łazienka w jednym? Miejmy nadzieję, że były tam chociaż jakieś zasłonki wokół sedesów...
A nad wszystkim unosiło się wampirze wdupiemanie.

Na jednym z krzeseł zasiadła Teresa – jasnowłosa, czterdziestoletnia wampirzyca, jak nawykli zwać Nieśmiertelnych. Szkarłatne źrenice kobiety jaśniały iskierkami uśmiechu.
Miała te emotki zamiast źrenic?

Spostrzegłszy Ellen, z uwagą skinęła głową. Androidy opuściły budynek, na wtóry [znów] kierując się ku pustynnej martwocie.
Aaaaaargh! To, że istnieje takie wyrażenie, jak “na poły”, nie oznacza, że możemy dowolnie konstruować sobie inne, podobne - na przykład to nieszczęsne “na wtóry”. Nie ma czegoś takiego! Można ewentualnie powiedzieć “po raz wtóry”.
To była bardzo nieudana próba stylizacji na język prostego ludu, gdyż za chwilę dostaniemy wizję darcia pierza, szatkowania kapusty, czy innych gospodarskich pogwarek rodem z Chłopów.
Chciała upchnąć dwa w jednym i sądziła, że nikt nie zauważy.

Kobiety z wolna poczęły wymieniać uwagi, korzystając z dwóch godzin wspólnej koegzystencji [obficie posmarowanej masłem maślanym], nadzorowanej przez szkarłatne źrenice Teresy które krążyły nad nimi jak dwie wściekłe latające czereśnie. Skupione wokół Sharon, z wymuszonymi uśmiechami gładziły delikatnie zaokrąglony brzuch.
Dwie godziny społecznego giglania ciężarnej po brzuchu, łomujeju, mujeju, jaka impreza!
Brzuch, który, jak powszechnie wiadomo, był ich wspólnym dobrem, nieprawda.

[Jackie rozmawia z Walterem, który udziela jej ostatnich instrukcji przed ucieczką. Co ciekawe  - MÓWI NORMALNIE, bez kwiecistych metafor, znaczy, aŁtorka jak chce, to potrafi! Następnie  bohaterowie wspominają swych bliskich, poległych podczas wojny. Okazuje się, że pochłonęła ona raptem trzy - cztery miliony ofiar. Sorry Winnetou, ale co to jest wobec naszego siedmiomiliardowego świata, a choćby ponad trzystumilionowych Stanów? Cała ta wojna nie wystarczyłaby nawet, by wyludnić jeden Nowy Jork!]
Dla porównania - w pierwszej wojnie światowej poległo 8,5 miliona ludzi, w drugiej - 72 miliony.
Ale nie pierwszy raz widać, że aŁtoreczka ma problem z liczbami.


-Cóż... Nie jestem pewien na jak długo zdołamy powstrzymać poszukiwania. W przeciągu każdego dnia musisz przebyć około dwunastu mil.
Całe szczęście, że w przeciągu, będzie szybciej lecieć.
Jak byłam mała, to mi wmawiano, że nie wolno stawać w przeciągu, bo się zachoruje...
A mnie, że się zeza dostanie.

Tylko w ten sposób zdołasz dotrzeć do Tucson.
-Wiem.- powtórzyła, gotowa przystać na każde słowo, zastygłe w głębi męskich ust.
*z radosną nadzieją* Gębę mu zapchało?!
Kit jej wciskał, to gębę mu zamurowało.
Albo zeżarł wcześniej jakąś książkę i mu kawałki stron pomiędzy zębami poutykały.

Walter uśmiechnął się z trudem, świadom dziewczęcego zauroczenia.
Oż ty, w ząbek szarpany, bohaterze ostatniej akcji! Rozkochać w sobie małolatę i wysłać na śmiertelną misję, tak? A samemu ruszyć dupę nie łaska?

Oswobodził dłoń z jej kurczowego uścisku, gotów zakończyć nieprzyjemną rozmowę.- Jutro.- dodał niemal szeptem.- O wschodzie słońca.- i odszedł, nie zaszczyciwszy wybranki błękitnym spojrzeniem. Za to zielonym zmolestował ją tak, że aż jej zostały ślady. Po chwili znikł pośród męskich, szczupłych sylwetek, naznaczonych miedzianym charyzmatem niewoli.
Znaczy, eee... kajdanki mieli? A może ich okolczykowano?
Oraz charyzmat, do szmurwy nędzy, to jest DAR. Nie nazwałabym niewoli darem.
Kuro, Ty chyba nie sądzisz, że aŁtoreczka rozumie słowa, których używa?
Powsadzał im miedziane druciki w dupkę. A miedź dobrze przewodzi prąd...

Wokół niej rozbrzmiewała słodka kompozycja symetrii, zamierając u stóp stalowego siedziska.
Ze “słodką kompozycją symetrii” to mi się kojarzy Bolero Ravela, ale jakoś wątpię, by o to chodziło.
Za to o co chodzi ze stopami stalowego siedziska, to nie potrafię rozgryźć.
Asymetria zaś skrzeczała przeciągle u stóp przysadzistego wzgórza.

-Wiem.- wyszeptała niemal bezgłośnie.- Wiem.


Nowy rozdział. AŁtoreczka ma zły humor – zważywszy na wieczorne rozrywki [lektura S. Kinga z tłem Guns N'Roses po ciemku] ślepota, głuchota i niewyspanie są stosunkowo niską ceną, jaką przyszło jej zapłacić.
Zauważcie - aŁtorka sama wobec siebie stosuje to określenie. Znaczy, musiała zetknąć się z żargonem analizatorów i prawdopodobnie wie, że to co robi, jest złe. A mimo to tworzy dalej - podstawiając tym samym swe białe plecy pod nahaj... ;>

Ja tam zaczynam ją podziwiać. Czytać po ciemku, mniejsza o to, Kinga czy nie - to jest coś.
Guns N’Roses jej mroki nocy oświetlało.

W kolejnym rozdziale poznajemy dwie nowe postaci - niejakiego Kyle’a Volkera i Rosjankę Ingę. Inga chce zostać Łowczynią, Kyle przeprowadza coś w rodzaju rozmowy kwalifikacyjnej. Wycięłam większość męcząco kwiecistych opisów - ten styl znacie już doskonale - zostawiając tylko najciekawsze smaczki.


19. 07. 2009
Rozdział Czwarty
Urlop


-Panie Volker? Czy można?
Uniósł wzrok znad ekranu komputera. U progu pomieszczenia przystanęła Inga. Ponad trzydziestoletnia kobieta na zawsze uwięziona w ciele osiemnastoletniej dziewczyny.
Tam zaraz uwięziona. Ja bym się wcale nie obraziła, gdyby jakaś dobra wróżka przerzuciła mnie z powrotem do mego 18-letniego ciała! Tylko fryzurę bym zmieniła, bo czesałam się wtedy wyjątkowo idiotycznie.
Zauważmy, że aŁtoreczkowe i ogólnie - współcześnie konstruowane - wampiry ZAWSZE mają ciała nastolatków.
Smarkacze nie mają pojęcia, jak potrafi oko rwać pięćdziesięcioletni, zadbany mężczyzna *wzdycha z uśmiechem*
Mają, ale są zdania, że dwudziestopięcioletni rwie skuteczniej.
Nie wiedzą też, że nie każda osiemnastoletnia dziewczyna ma figurę w pełni dojrzałą. Przeciwnie, wciąż może mieć trądzik, nieproporcjonalne kończyny i być płaska jak deska.

Szkarłat nieśmiertelnych oczu zalśnił kusząco. Mężczyzna skinął głową, wskazując fotel, usytuowany na przeciw pulpitu. Inga posłusznie zajęła wyznaczone miejsce, świadoma bezwstydnie wyeksponowanych wdzięków.
Czyli w wampirzym społeczeństwie przyszłości wciąż za bezwstydne będzie się uważać noszenie dekoltów i innych takich? Nawet w odniesieniu do rządzącej grupy wampirów?
Zależy, jaką koncepcję wampira przyjmiemy. Te rice’owskie, o ile wiem, nie sekszą się w ogóle - zatem nie powinno u nich istnieć pojęcie wstydu związanego z “eksponowaniem wdzięków”. Te meyerowskie z kolei niby seksić się mogą, ale tylko w małżeństwie, a i tam starają się tego unikać (patrz zachowanie Edka), więc tu jak najbardziej dekolt może być uważany za bezwstydny.
Innymi słowy: niemoralność się jej dekoltem wylewała.

Wygładziła szorstki materiał bluzki, spoglądając na mężczyznę spod woalu ciemnych rzęs. Ten odchrząknął znacząco, rozluźniając okowy jedwabnego krawata.
Okowy krawata? Musiał być z kamiennego jedwabiu, ani chybi!

Przewróciwszy oczyma, sięgnął po plik dokumentów, pozostawionych zeszłego wieczoru przez protektora Ingi, Jamesa. Korzystając ze znikomych zdolności aktorskich, starał się ukryć uśmieszek triumfu.
A ponieważ zdolności miał znikome, wyszedł mu grymas najwyższej odrazy.
Na dodatek gałki oczne nie chciały przestać wirować.
Wyglądał, prawdę powiedziawszy, jak tuż przed atakiem epilepsji.

-A więc postanowiłaś zabiegać o stanowisko Łowczyni w sektorze Dziesiątym?- wskazał wąską pozycję, oznaczoną pochyłym pismem dziewczyny.
O, w dodatku dokumenty spisują odręcznie, jak w XIX wieku.

Inga skinęła głową, ukazując jadeit smukłej szyi.
Znaczy, żółtawa była ta szyja, czy może zielonkawa?
Bladozielonkawa, miejscami lekko przejrzysta.
Czy to jej urok, czy to żółtaczka? (A może zombie?)
*tarza się ze śmiechu* To ci się udało, aŁtoreczko, trafić jak kulą w płot!

- I, wbrew wszelkim sugestiom, udałaś się z tym do mnie. Jestem...zaskoczony.- karminowe wargi ozdobił słodki uśmiech.
Ekhem, że składni tego zdania wynika, że karminowe wargi miał pan Volker. Nie żeby to było niemożliwe, ale...
Oj, może pił... wino do kolacji. I mu trochę na tych wargach zaschło, bo się nie wytarł po jedzeniu.
Zielona szyja, czerwone wargi, zaczynają mnie oczy szczypać.

Zakończył weryfikację dokumentów, umieszczając dossier w głębi szuflady.
I znowu szuflada. Mamy chyba pannę z fetyszem.

-Od dziesięciu lat mieszkam w Tucson. Korzystając z okazji, postanowiłam w przeciągu jednego dnia odbyć rozmowę kwalifikacyjną i poznać jednego z akcjonariuszy konsorcjum. Mam nadzieję, że nie sprawiłam tym samym kłopotu?- wzruszyła ramionami, ukazując przemożną, kobiecą bezmyślność.
Te! Jak ja ci zaraz!
Nie wiedziałam, że debilizm ma płeć.

Rosyjski akcent nadawał słowom egzotycznego posmaku.
Lekko zajeżdżał strogonowem.

-Dlaczego opuściłaś rodzimy kraj?- uznał, iż najbezpieczniejszą polityką konwersacji pozostanie metodyczne zadawanie nazbyt oczywistych pytań. Inga uniosła płową brew; jasne włosy zdobiły lisią, drobną twarz.
Kobieta z brodą?!
I białymi włoskami na brzuszku. Mówiłam, że to opko o furrysach?
Ciekawe, czy ma ogon.
Dajcie jeszcze Człowieka Gumę.

Potrzebowała kilku sekund by sformułować konsekwentną, logiczną wypowiedź.
Ekskjuzmi, jeśli “konsekwentną, logiczną wypowiedzią” nazywamy to, co poniżej - to niech ona lepiej jeszcze pomilczy. Do końca opka.

Oczekując słów Rosjanki, mężczyzna wystukiwał niezmienny rytm, spoglądając na krajobraz szklanych iglic.
-Mieszkałam poza moskiewską granicą. Pomimo wielu ustaleń, perspektywa pokonania granicy miasta ustawicznie zmierza ku gremium obiektów niemożliwych.
Łot-de-kurwa-fak???
Słuchaj, a może to po prostu taki język jest?
Bardzo fajna książka Gieorgija Szacha “Nie było smutniejszej historii na świecie” opisuje wyspecjalizowane społeczeństwo podzielone na klany zawodowe, posługujące się językami stworzonymi ze swoich języków branżowych. I tak kłótnia dwojga chemów (klan chemików) wyglądała tak:

W dobiegających urywkach zdań Tropinin odnajdywał powtarzane w różnych układach wzory chemiczne. Jego sąsiad dramatycznym tonem mówił do swej towarzyszki.
- Dysocjacja elektrolityczna nie ma tu nic do rzeczy. Niezbędna jest analiza luminescencyjna i żaroodporne polimery zostaną zaabsorbowane. W końcu nie jestem izotopem o niskim ciężarze atomowym. Bądź wreszcie ekwiwalentna. Niekompleksowe związki są izometryczne.
Ona zaś odpowiedziała.
- Flogiston. Element transuranowy katalizuje się i w efekcie są same koloidy i związki rozpadowe.
Tropinin wzdrygnął się, włączył ata i pomyślał, że bez tego błogosławio­nego mechanicznego tłumacza życie na Hermesie byłoby nie do zniesienia.

Uznałam, iż rozsądniej będzie podjąć próby realizacji marzeń poza obszarem ojczyzny. Wyemigrowałam do Polski, Niemiec, Francji, Hiszpanii...
Naraz.
Ręka, noga, mózg na Europie.
A po apokaliptycznym konflikcie i zniewoleniu ludzkości stare państwa narodowe wciąż istnieją i mają się świetnie.

I w efekcie znalazłam się tutaj [co prawda nieco rozkawałkowana, ale nadal pełna entuzjazmu]. Niezbadane zamysły Losu...- ponownie wzruszyła ramionami.
-Ach tak?- nieco poniewczasie dostrzegł liczne defekty słowiańskiej urody dziewczyny.
Pryszcze jak wulkany itepe. Za wcześnie laskę przemienili!
Mówiłam!
A może po prostu nie lubił jasnowłosych?
Może też chodzić o to rozczłonkowanie. Na rozmowę kwalifikacyjną mogła się stawić sama twarz i lewa rączka, na przykład.
W każdym razie cycki stawiły się oba.
Ciekawe, czy wisiały sobie pod twarzą, czy fruwały swobodnie po całym gabinecie.
Odbijając się od sufitu.

Skoro zdołał pokonać kosmetyczne utrudnienia [znaczy: przebił się wzrokiem przez warstwę tapety], nieodłączna irytacja jawiła się na horyzoncie zdarzeń,
Wsysana natychmiast przez czarną dziurę, którą miał w miejsce mózgu.
Irytacja usiadła na brzegu horyzontu i truła dupę.

barwiąc szkarłat nieśmiertelnego firmamentu płowym odcieniem czerni.
Eee... znaczy spłowiałym, bo niepranym w Perwollu, tak?
Czerwone nieśmiertelnie niebo zabarwiło się jasną czernią. Dorzućcie tam jeszcze jakiś charyzmat, a poczuję się spełniona.
Proszzzzz! *popluwa i przykleja na niebie sparklący charyzmat*

Rosjanka wypięła dumnie pierś, eksponując przesadne atrybuty kobiecości.
“Robiłaś piersi”?
Jeśli były przesadne, to raczej nie prezentowały się dumnie, tylko smętnie jak uszy basseta...
No ale czego się wypina?

Pomimo stosownego idealizmu i wielu godzin profesjonalnych zabiegów, nie potrafiła ukryć połowicznego charakteru nieśmiertelnej egzystencji. A on, wbrew delikatnym sugestiom starszyzny, nadal wyznaczał granicę równouprawnień, granicę segregującą poślednie implikacje eksperymentu i tych, którzy powstali przed wieloma tysiącami lat w celu kontroli rasy ludzkiej.
No, to albo równouprawnienia, albo segregacja, może zdecydujmy się na coś.
Oni po prostu równo wszystkich segregowali.

Teraz, gdy gatunek homo sapiens sapiens pozostawał u kresu wymarcia, gdy większość jego przedstawicieli poległo w czasie trzyletnich walk
Większość? Te trzy miliony to większość?


lub zostało poddane eksperymentowi o skutku zbliżonym do postaci Ingi,
Znaczy: w wyniku jakiegoś tam eksperymentu większość ludzkości została przekształcona w cycate Rosjanki?
Albo po prostu Rosjanki, tudzież cycate baby. W końcu mowa o jedynie skutkach zbliżonych do jej osoby.
Seksmisja!

ustalona przed laty rubież bladła, ustępując masom dzięcieliny pałającej panieńskim rumieńcem? laboratoryjnych rezultatów.
Rozumiem, że ustalona przed laty granica państwa zbladła nieco (narysowana pisakiem na ziemi?) i teraz eksperymentują w laboratoriach nad trochę trwalszym barwnikiem?
Tak, dobrze rozumiesz. Pytanie tylko, czy także aŁtorka?

A on, jak na arystokratę przystało, oczekiwał należnego szacunku, okazanego w geście niesłabnącego od przeszło czterech tysięcy lat respektu. Teraz, zirytowany nieodzowną bezmyślnością dziewczyny zbędna bezmyślność by go cieszyła?, z trudem powstrzymał potok gniewnych słów. Miast tego skinął uprzejmie głową, przybierając ów niezmiernie drażniący wyraz twarzy, przywodzący na myśl magnacką obojętność, zdobioną złośliwym ognikiem wytwornego okrutnika.
Totalnie ordynat Michorowski, brakuje mu tylko zmysłów wypełzłych na usta.

Inga zmarszczyła brew, nieświadomie wzmagając wysiłki. Myślenie boli...? Wypinanie nie pomogło, czas się rozebrać.
Lśniące guziki koszuli zatrzeszczały złowrogo, z wolna ustępując masywnym, kobiecym piersiom.
Zmartwiłabym się jednak, gdyby to były piersi męskie.
I zrobiło jej się tak, jak tej pani.
Stroszenie cyców to jakiś mechanizm obronny, jak nadymająca się najeżka?
To taki ersatz poduszek bezpieczeństwa.

[Ostatecznie Inga nie dostaje pracy]

Zbyt zdenerwowana by wypowiedzieć choć jedno słowo, opuściła gabinet, kierując się ku wąskim schodom apartamentu. Lśniąca wstęga włosów znaczyła trajektorię kobiecego lotu.
Zrzucił ją ze schodów?!
No, a włosy zostały za nią, rozciągając się na kilkanaście metrów jak u Roszpunki.
Coś jak smuga kondensacyjna za samolotem?
Albo coś w ten deseń.

[A do Kyle’a dzwoni jej zdenerwowany protektor]

-Kyle? Cholera jasna, dlaczego odrzuciłeś Ingę?! To już piętnasta, pomysły mi się kończą! Odezwij się!
- Bo mnie szczuła cycem! I zaczęła coś gadać o gremium obiektów niemożliwych! To może być zaraźliwe!

Hm... Proszę mi wybaczyć za wszelakiego rodzaju niejasności oraz wyrazy nieadekwatne do treści zawartej poniżej. Ostrzegam: będę bredzić!  Niestety, daj psu palec a odgryzie łeb, i to wcale nie przez wrodzoną krótkowzroczność. O mój Boruboruboru... psy w okularach! Pisząc ten rozdział zabawiałam się słownikiem synonimów w wyniku czego powstało coś, co bez translatora nie zyska ani krzty treści.
Bo zabawiać się to trzeba umieć!
Ja przepraszam, ale zwrot “zabawiałam się słownikiem” kojarzy mi się dość jednoznacznie. Głównie dlatego, że SENSOWNEGO wykorzystania słownika tutaj nie widzę.

Na szczęście po tym rozdziale słownik szlag trafił i powrócimy do starych, prostych słów.
AŁtoreczka.
Taaaaa, jasne.
22. 07. 2009
Rozdział Piąty
Ucieczka

Bezproduktywne antyfony, wznoszone ku czci na poły martwych bóstw, porzuconych u skraju pustyni.
I głos analizatora wołający na puszczy...

Odległe arie, rozbrzmiewające u stóp matowej faktury plateau, diatryby prawione wobec pierwotnych faktorów.
KURWACO
kurwaniewiem

Usadowiona na przeciw miniaturowego iluminatora,
Siadasz przy nim: a tu na ciebie jak nie spłynie takie mini-oświeconko!
Prosto w szmaragdową źreniczkę.

spoglądała na z wolna jaśniejące niebo. Paranoiczne truizmy bez trudu rozpraszały szereg werterowskich myśli. Usatysfakcjonowana rezultatem wypowiadanych po cichu słów, rozpoczęła skrupulatną deskrypcję pustynnego krajobrazu.
Znaczy, gadała do siebie i opisywała, co widzi przez okno, żeby nie zwariować? Niezła metoda - pod warunkiem, że NIE używa się takiego słownictwa, jak wyżej przytoczone.
Pod warunkiem, że obok nas jest ktoś, kto nas utwierdzi w przekonaniu, że za oknem naprawdę stoi np. różowy słoń. W innym przypadku nigdy nie będzie się mieć pewności.
A miało już nie być słownikowych orgii. :/

Miriady lśniących drobin piasku, ułożonych przy wtóry gładkich dłoni wiatru;
Co ona ma z tym “wtóry”, no jak boniedydy, tyle razy użyła tego słowa i ani razu poprawnie.
Dobrze jej brzmi, ot i wsio.

aksamitne morze znaczone osobliwym stygmatem czasu – strukturą linii wskazujących delikatne wgłębienia.
Ze strzałkami i podpisami. Arialem, dziesiątką.
Kursywą, bez pogrubienia.

Odległy ametyst wzgórz,
...znów ametyst? Może ją zabierzemy na jakąś giełdę minerałów i niech wreszcie zobaczy, jak wygląda ametyst?
W marcu w Lublinie będzie jakaś wystawa. Może tam? Później w kwietniu giełda w Opolu i Katowicach.

usytuowanych u stóp niebiańskiego firmamentu, przysadzistych wzniesień, niezmiennych od tysięcy lat. A nad bezmiarem złotych bezdroży zbielały granit nieba, z wolna ustępujący błękitnym aspiracjom jutrzenki.
Ciekawy świat, w którym słońce wschodzi na niebiesko. My na pewno jesteśmy na Ziemi?
Raczej nie, skoro jeszcze przed wschodem słońca piasek jest "złoty".

Zaabsorbowana bezproduktywną rozrywką, nie spostrzegła matki, z trudem opuszczającej wygodne siedzisko. Jej uwagę zwrócił bolesny jęk, dobiegający zza cienkiego parawanu. Porzuciwszy wąską, chłodną płytę parapetu, skierowała się ku posłaniu Ellen. Kobieta z wdzięcznością przyjęła pomoc, śląc córce blady falsyfikat uśmiechu.
Za uśmiechem powiewała metka z napisem "Made in China".
Wcale nie, miał na sobie logo znanej firmy!
To był grymas uśmiechopodobny, zapewne równie strawny, co produkty czekoladopodone.
Nie ma charyzmatu? Foch!

Efekty cotygodniowego wyprowadzania (na spacer) krwi nie wpływały pozytywnie na kruche ciało pani Hale. Boleśnie skrzywiona, objęła drżące ramiona córki.
-Nie musiałaś wstawać tak wcześnie.- spostrzegła Jackie, nieśmiało odwzajemniając matczyne czułości.
-Moja dzielna, śliczna córeczka...- Ellen odsunęła dziewczynę na długość ramienia, z uwagą przypatrując się szczupłej, bladej twarzy. Poprzedniego wieczoru wspólnymi siłami oczyściły ciemne pasma włosów zielonookiej, usuwając tym samym rudyment brązowej farby, przeznaczonej dla kobiet o czystej krwi.
Dla szlam przeznaczony był świński blond?

Długie spirale na wtóry [z powrotem] stały się rude, zyskując ów niepowtarzalny, rdzawy połysk.
Czym one farbowały włosy, że tak łatwo dawało się zmyć, plakatówką?

Twarz dziewczyny zdawała się bledsza niż uprzednio, upodobniając fakturę skóry do bielonego granitu.
Skóra stała się twarda, szorstka, szara i miejscami iskrząca się drobinkami kwarcu.
“Bielonego granitu” - więc domyślam się, że jeszcze pokryta grubą warstwą tynku.
Oj, wyszpachlowała ją porządnie i tyle. Nigdy nie przesadziłyście z pudrem i fluidem?

Wedle słów Ellen, tak było lepiej – może za sprawą tajemniczych iskierek, osiadłych w głębi malachitu oczu, iskierek z dawna zapomnianego uśmiechu. Ponownie objęła córkę, smakując ostatnich chwil spędzonych w jej towarzystwie. Z trudem powstrzymała łzy, nie chcąc okazać znamiennej słabości.- Pamiętaj o...o wszystkim.
Tabliczka mnożenia, historia świata, język francuski...
I najpierw majtki, potem rajstopki. Inaczej będą się z ciebie śmiać albo oczekiwać ponadnaturalnych rzeczy.

I uważaj. Na siebie.- ucałowała Jackie w oba szczupłe, drżące policzki. Czwarta pięćdziesiąt.
Uporczywie milcząc, wpatrywały się w białą fasadę budynku.
Ich wzrok wylatywał z pokoju i obserwował budynek od zewnątrz.
Budynek niepewnie wyszczerzył drzwi.
I zatrzepotał zalotnie firankami w oknach.


Zegar leniwie wyznaczał kolejne fragmenty czasu. Każda sekunda zdawała się ginąć pośród mroku wieczności, każda minuta spozierała nań pustymi oczyma śmierci. O wschodzie słońca. Lśniąca egida rozpoczęła mozolną wędrówkę ku apogeum dnia. Niespodziewania w oddali rozbrzmiał donośny wystrzał. Jackie drgnęła, zaskoczona nagłą konwersją.
Nawrócenie powaliło ją, jak świętego Pawła pod Damaszkiem.
Nikt nie spodziewał się zmiany formatu pliku!!!
Bohaterka.rar

Nie nawykła do podobnych dźwięków, z trudem pojęła meritum osobliwej informacji.
Doprawdy, potęga jej umysłu zbija z nóg.

Ominąwszy matkę, dotarła do okna, zmrużonymi oczyma wypatrując pokracznych sylwetek androidów. Większość z nich opuściła stanowiska, pospiesznym truchtem zmierzając ku segmentowi mężczyzn; inne ciasno otoczyły murowanie, separujące dwa segmenty. Obszar przezeń zajmowany opustoszał.
Tyle słów i złej gramatyki, gdy można było napisać: było pusto.
Aglomeracje z kości, segmenty z mężczyzn... no proszę, co za ekologiczne wykorzystanie materiału ludzkiego.

Dostrzegłszy broń – coś na wzór strzelb myśliwskich, pozbawionych drewnianych elementów i na stale przytwierdzonych do ciał robotów – zacisnęła palce na skraju szarej, codziennej koszuli. Ellen objęła córkę, jednocześnie kierując się ku drzwiom budynku. Kolejny strzał – delikatne tafle szkła zadrżały. Oswobodziwszy ramiona, bez słowa opuściła domostwo, wkraczając w błękitne wnętrza plastikowej galerii. Nim drzwi opadły, w głębi pomieszczenie rozbrzmiał głos Ellen, po części zniekształcony kroplami łez.
Krople płynęły dzikim wodospadem i zagłuszały wszystko.
To były potężne łzy, zakrzywiały dźwięk.

Kocham cię, Jackie.
Trzeci, ostatni strzał. A potem nadeszła Cisza.
I Mhrock.
I Weltschmertz.
I Stirlitz.

Mike odbezpieczył broń, z łobuzerskim uśmieszkiem spoglądając na przyjaciela. Twarz mężczyzny zdobiły nieśmiałe rumieńce, blade wspomnienie odległych dni, chwil, które już nigdy nie powrócą.
Jeżu, ja to mam jednak zryty mózg...
Ja też, czekałam, aż spyta, czy pójdą do niego.

Odłożył rynsztunek, półgłosem intonując na poły zapomnianą melodię.
Chce zanucić coś do marszu,
Lecz zapomniał jak piosneczka
Szła. O, chyba już pamięta,
Tak, to będzie "szła dzieweczka".

Usatysfakcjonowany rezultatem nieszkodliwego sabotażu,
Skoro to był sabotaż nieszkodliwy, to gdzie powód do satysfakcji?
To jak plucie do zupy - mała rzecz, a cieszy.

otarł dłonie, ubrudzone lśniącym pyłem tynku.
Lśniącym! Niech zgadnę, tynk był diamentowy?
No gdzie, diamentowy? Ametystowy!!!
Z Edwarda Cullena zdrapali.
Czyżby Cullen zaczynał się sypać?

Walter przewrócił oczyma, wpatrując się w trzy okrągłe rozpadliny, radośnie znaczące biel poziomego sufitu.
-No i mamy świetlik.- stwierdził beztrosko Mike.

Wbrew pozorom, opuszczenie Osady nie oznaczało wielogodzinnej pielgrzymki po piekielnych kręgach, zdobionych błękitnymi taflami szkła. Przekroczenie granic zdawało się wręcz naiwnie proste – wystarczyło pokonać nieomal puste wnętrza głównego budynku i lekkim krokiem przestąpić umowną rubież, usytuowaną u stóp dwóch szarych kolumn, zdobionych czernią egipskich hieroglifów. Kiedy jednak Strażnicy, poruszeni kasandrycznym rezonansem wystrzału, postanawiają dołączyć do miriady androidów, turystyczna wycieczka staje się nieodzowną gehenną o posmaku szkarłatnej posuchy.
Aha. To wtedy, gdy biuro turystyczne upada i trzeba koczować na walizkach w oczekiwaniu na transport do domu.
A celnicy patrzą tak nieprzychylnie i wcale nie wierzą, że te dwa kartony fajek to na własny użytek.
Szkarłatna posucha skojarzyła mi się z epidemią czerwonki na środku pustyni...

W ostatniej chwili dotarła do niewielkiej wnęki, ukrytej w blednącym cieniu. Teresa ominęła wgłębienie, dzierżąc w dłoni lśniące ostrze sztyletu. Dotarłszy do drzwi drgnęła, napotykając bezcielesną barierę, coś, co najwyraźniej nie pozwalało jej przekroczyć progu pomieszczenia. Jackie wstrzymała oddech, wpatrując się w plecy Nieśmiertelnej. W przeciągu kilku sekund doświadczyła pełnego spektrum ludzkich emocji – od przerażenia po irracjonalną histerię.
Znaczy, wszystkie ludzkie emocje to tylko różne odcienie strachu?

Wtulona w chłodną, impersonalną fasadę budynku, zagubiona pośród labiryntu stalowych galerii.
Ej, jaką znowu fasadę? Była jednocześnie wewnątrz i na zewnątrz?
Coś jak jedną nogą w grobie?
Zepsuję nam zabawę wyjaśniając, że aŁtoreczce fasada myli się ze ścianą, nie?
Idź stąd, idź stąd psujku - fujku!

Kobieta pokręciła głową, najwyraźniej rozbawiona zbyteczną reakcją organizmu, i znikła w głębi kolejnego pomieszczenia. Jackie odetchnęła, z trudem opuszczając na poły sakralną niszę.
Znaczy co, nisza w połowie przeznaczona była do kultu religijnego, a w połowie służyła jako schowek na szczotki?
- W imię Bora Wszechlistnego...
- Luzik, nie przeszkadzajcie sobie, po szczotkę i szmaty przyszedłem.
Przypomniałyście mi, że zapomniałam mopa kupić.
A podobno sfery sacrum i profanum się wykluczają...
Może między tymi połowami jest granica z drutu kolczastego. Dlatego Jackie opuściła niszę z trudem.

Nie nawykłe do wysiłku mięśnie zaprotestowały, unieruchamiając drobną postać dziewczyny.
Taaaa... czy ja już mówiłam, że czarno widzę tę jej wędrówkę przez pustynię?
Strzeliło jej w stawie?
Raczej korzonki.
Żadne korzonki, korzonki tak nie reagują, są podstępne, złośliwe i strzelają focha.
Skurcz w łydce, ot i wsio.

Osłabienie ustąpiło dziecięcej irytacji.
Zatupała, po czym rzuciła się na ziemię, kopiąc i bijąc pięściami.
No, to może rozruszała te zastane mięśnie. Każda motywacja do rozgrzewki jest dobra.

Dotarła do kolejnych drzwi, drżącymi dłońmi obejmując chłodną fakturę klamki. Klasyczne rozwiązania technologiczne, czyli jak oszczędzić na współczesnym niewolnictwie i nieświadomie pomagać więźniom, opuszczającym szkaradne mury Osady. Nim przekroczyła próg pomieszczenia, starannie przestudiowała ascetyczne wnętrze.
Tracąc w ten sposób cenne minuty, ale co tam, estetyczne wzruszenia ważniejsze.
Odezwał się w niej duch admiratorki architektury?
Może przypomniał jej się Harry Potter kontemplujący klepkę sosnową?

Pewna, że nikt jej nie przeszkodzi, wzmogła nacisk, pewna bliskiego sukcesu. I, na przekór baśniowym opowieściom, drzwi pozostały niewzruszone.
Ba. Czy ona naprawdę sądziła, że nadzorcy są AŻ TAK głupi, by zostawiać drzwi zamknięte tylko na klamkę?
Niech spróbuje “Sezamie otwórz się”. Albo “Mellon”.

Wbrew zasadom wrażonym przez matkę,
Zasady matka wrażała bezpośrednio do mózgu wielką strzykawką.
Mogło być gorzej, mogła palcem.

dziewczyna przeklęła bezgłośnie, cytując słowa Mike'a. Zza cienkiej ściany, oddzielającej korytarz i uprzednie pomieszczenie, dobiegły podniesione głosy.
AŁtoreczko - "uprzedni" to to samo co "poprzedni", owszem, ale tylko w sensie "poprzedzający coś w czasie". No ale ani to pierwszy, ani ostatni synonim wstawiony w ten tekst zupełnie z czapy.

Mężczyźni zbliżali się z każdą chwilą, najwyraźniej zmierzając w stronę Jackie. Otarła pospiesznie krople potu, roszące blade czoło. W duchu podziękowała za brak kamer i podsłuchów – kolonie karne wznoszono z zasady na trudno dostępnych obszarach, uniemożliwiając tym samym ucieczkę więźniów.
Mhm... pięć dni drogi od najbliższej kryjówki. Rzeczywiście, ucieczka stamtąd była niemożliwością.

Elektroniczne obiekty stały się zbędne i niewypłacalne [znaczy - nie oddawały długów? Do komornika z nimi!][bankomatów nie potrzebowali], wobec czego zaniechano ich instalacji. Odetchnęła głęboko. Z chęcią cisnęłaby koszulą o podłogę, pozbywając się szorstkiego materiału, drażniącego delikatną skórę.
Tak tak, uciekaj nago. Przez pustynię. Genialny pomysł.
Może miała nadzieję, że pościg zagapi się na jej goły tyłek i zapomni np. o strzelaniu?
Chciała się opalić przy okazji.
I zmniejszyć opór powietrza.

Głosy mężczyzn przybrały na sile – stojąc nieruchomo na przeciw drzwi, zdołała pojąć meritum gorączkowej konwersacji. Ufając słowom Jasona, śmiertelne jednostki, które śmiały wszcząć irracjonalną próbę sabotażu, bezzwłocznie przeniesiono do izolatek. Wedle opinii drugiego z rozmówców o niskich, aksamitnym głosie, 'ludzkie szczury' zostały na życzenie zarządcy budynku zamordowane. Zamarła, wpatrując się w sylwetki Nieśmiertelnych. Jeżeli Walter zginął... Zbyt obolała by ponowić wędrówkę,
No bez kitu, aż tak ją ta koszula uwierała?
Może to jednak była koszula z pokrzyw?
Baletnica, co jej rąbek u spódnicy przeszkadza, ot co.

usiadła na chłodnej posadzce. Zdołała pokonać zaledwie połowę dystansu, dzielącego ją od bezmiaru pustyni. I zawiodła.
Znaczy: nawet nie opuściła budynku! *facepalm*
Najmniejsze zdziwienie świata.

Odgarnęła wilgotne pasmo włosów, spoglądając na mężczyzn, oczekując tego, co nieuniknione. Nil desperandum? Nil homini certum est...*.
Aha, myśleliście, że XXI-wieczna Amerykanka nie będzie znała łaciny? Surprise, surprise!

Naszą opadłą z sił po przejściu kilku korytarzy boCHaterkę odnajduje jeden z nadzorców - Jason i ku jej zdumieniu, pomaga wydostać się z budynku, ujawniając przy okazji jako ten, który pomógł całą ucieczkę zorganizować.


Przejmująca agorafobia dławiła wszelkie inklinacje.
Po polsku: “silny lęk przestrzeni hamował wszelkie skłonności”. Nie, to jednak nie jest po polsku.

Odkąd, mając niespełna jedenaście lat została przeniesiona z podziemnych kwater rebeliantów do Osady, nie spędziła choćby jednego dnia na otwartej przestrzeni.
Ejno, to ile właściwie boCHaterka ma lat? Z powyższego zdania wynika, że 16 (pięć lat w Osadzie, pamiętamy), w charakterystyce przedstawiona jest jako 19-latka.
Bo to było pięć lat - ale intensywnych!
Nie liczą się lata, tylko przebieg?

Wszystko w jej życiu ogradzała stal, plastik i szkło.
Oraz granit, malachit, ametyst i jadeit.
Też bym była otępiała po latach spędzonych w takim otoczeniu.

Teraz, gdy zyskała szansę opuszczenia murów więzienia, perspektywa pięciu dni na pustyni nieodmiennie przejmowała dziecięcy, niewinny strach.
Przejmowała JĄ - czym? - strachem.
No to sobie wybrali po prostu idealną osobę do wypełnienia misji, kurnażeszmać. Wypuszczają na pustynię kogoś, kto przez pół życia nie był na dworze.
Zdaje się, że z jakichś tam przyczyn nie mieli wyboru i ona jedna im została.
Perspektywa przejmowała dziecięcy strach i wykorzystywała go do własnych, mrocznych celów.

Bezwiednie sięgnęła pamięcią ku ostatnim chwilom spędzonym na wolności – gorączkowe oczekiwania, chaotyczne wiadomości, przerażenie i ból. Zaledwie trzynastoletni chłopiec, Jon, każdego wieczoru segregował informacje, napływające z innych kryjówek. Jackie doskonale pamiętała jego twarz – szczupłą, bladą maskę, skrywającą wciąż dziecięce uczucia. Ale wtedy, gdy znikła wszelka nadzieja, już nigdy nie miał prawa być dzieckiem. Nikt nie miał prawa być dla innych ciężarem. I teraz...Zacisnęła palce na skraju szarej koszuli.
Ona ma jakiś tik z tym szarpaniem odzienia, nie?
W końcu je rzeczywiście z siebie zedrze.
POKA CYCKY!!!

Delikatny cień zdeterminowania już na zawsze oznaczył malachit słodkich oczu.
Znaczy, jakieś szujstwo jej usiadło na czole i nie chciało odlecieć?

Nie zważając na zdradliwe podszepty umysłu, pchnęła stalowy właz. Gorące powietrze skrupulatnie spowiło wysmukłą sylwetkę dziewczyny.
Dokładnie i szczelnie; każdy cal skóry.
I śluzówki.
A potem ususzyło dziewczynę na wiórek.

Odetchnęła głęboko, mrużąc kocie źrenice.
Znaczy, takie pionowe? Przed drogą chlapnęła dla kurażu nieco eliksirów od wujcia Geralta?
Wujcio Geralt miał raczej jaszczurcze...
To JEST opko o furrysach...

Wolność.
Przystąpiła krok do przodu, wpatrując się w odległą linię horyzontu. Bezmiar złocistych skał sięgał ku błękitnej falandze niebiańskiego firmamentu.
Czyli że - pomijając całe masło maślane - po niebie przetaczał się zastęp hoplitów?
Pokrzykując: hopla! Tak.
Albo Dziki Gon po niebie popylał.

Wolność. Odrzuciwszy jarzmo strachu, bladą sygnaturę niewolnictwa, posłuszna delikatnej kompozycji serca, skierowała się ku przeznaczeniu, tak jak wtedy, gdy jako mała dziewczynka po raz pierwszy ujrzała niebo. Ktoś na pewno czeka, patrząc właśnie na ciebie...

*nie należy rozpaczać? Dla człowieka nie ma nic pewnego...

Wróciłam. Heroicznie stawiłam czoła krótkotrwałemu załamaniu psychicznemu, by z nieodzowną, sadystyczną satysfakcją raczyć was kolejnymi fragmentami upiornej przyszłości. Bla, bla, bla...
O to to. Bla, bla, bla.
O to to. Sadystyczną.
24. 07. 2009
Rozdział Szósty
Problem

[Do osady przybywa dwoje Łowców - Rachel i Matthew. Oczekuje na nich Jason wraz z kierowcą - Gregorijem.]

-Pani O'Connelly?- Jason uniósł ciemną brew, spoglądając nań zmrużonymi oczyma. Skinęła głową, zaskoczona brzmieniem głosu Nieśmiertelnego. Choć, co oczywiste, głęboki i pociągający, zdawał się skrywać tajemnicę, słodki sekret, osadzony w głębi szkarłatnych źrenic.
Nie ma sensu po raz kolejny punktować tych "źrenic", prawda...?
Mrau, Jason przemawiający słodkim, głębokim głosem filmowego amanta...
I unoszący jedną brew. Clark Gable może mu pełzać i lizać.
Czy tylko ja to tak zrozumiałam, jakby to oczy gadały? Ciekawe, czy w takim razie umie patrzeć zębami...

- Które z państwa posiada wyższą rangę? [KTO z państwa, jeśli już.] Nie chcę być nieuprzejmy, lecz zaistniała sytuacja obliguje mnie do kilku zdecydowanie niegrzecznych pytań. A takich nie zadam przecież byle kapralowi - uśmiechnął się lekko, wpatrując się uważnie w Rachel. Matthew westchnął cicho, rezygnując z ewentualnego sporu. Nawykł do zainteresowania towarzyszy osobą Łowczyni.
Od czasu do czasu tylko łkał cichutko, mamrocząc pod nosem “Tu jestem! Tu jestem! Spójrzcie na mnie!”
(Ekhm, wychodzi mi, że Matthew był jedynym homowampirem wśród stada absolutnych heteryków...)

[Jason wyjaśnia Łowcom cel prowadzenia Osady oraz informuje o ucieczce Jackie. W skrócie: Osady służą do tego, by hodować ludzi jak bydło i pobierać od nich krew, którą nieśmiertelni się żywią.]

-Uciekła?- Rachel prychnęła wzgardliwie, spoglądając na mężczyznę szkarłatnymi oczyma.- To samobójstwo. Czeka na nią niemal pięćdziesiąt mil pustyni. Siedemdziesiąt pięć! Bez pożywienia, płynów, pomocy...- zerknęła ma Matthew, najwyraźniej oczekując niezmiennego poparcia wypowiedzianych słów.
- Tak, tak - przytaknął pospiesznie. - To cudowne, że kiedyś powstała ta pustynia, teraz już takich nie robią.

Spostrzegłszy konsternację, zdobiącą twarz mężczyzny, zaprzestała bezproduktywnej inscenizacji, posłusznie oczekując kolejnych słów.
Innymi słowy: spojrzał na nią jak na idiotkę, więc przestała się wygłupiać? Ale nie rozumiem, w końcu to, co mówiła, było rozsądne...
To nie wróżyło jej w tym blogasku długiej przyszłości.

Sheal uśmiechnął się lekko, pojąwszy korelację, zaistniałą pomiędzy Łowcami.
Dobrze, że przynajmniej on coś z tego pojmuje...
Pojął, że Łowcy lecą na siebie nawzajem.
Czekam zatem na koherencję Łowców.
A następnie kohabitację.

-Ktoś najwyraźniej użyczył [udzielił] pannie Hale pomocy. Mówiąc ktoś, mam na myśli przedstawiciela rasy Nieśmiertelnych. Co oczywiste, ów renegat podejmie próby, mające odwieść państwa od zamiaru poszukiwania Jacqueline. Zdaje się, że są państwo tego świadomi.-
Podoba mi się ta wytworna tytularność.

delikatny grymas naznaczył jego pobladłą, szczupłą twarz, tak odmienną od pustynnych bezdroży.
Eee... w sensie, że? Pustynia była sucha, a jego twarz wilgotna?
Po jego twarzy nie przetaczały się tony piachu, a czasem też niewielkie zwierzątka i suche krzaki? Impossibru!!!
Oj no... cera mu się przetłuszczała, a wy od razu z jakimiś krzakami...

-Dlaczego ktoś z nas chciałby pomagać śmiertelnikom?- spytał ostrożnie Hanner, sięgając dłonią ku skrywanemu w rękawie sztyletowi. Gdyby mnie o to posądzili, będę się bronił do upadłego - pomyślał.Starał się znacznie ograniczyć ruchy statyczne co, biorąc pod uwagę rozmiar autonomicznej przestrzeni, graniczyło z cudem.
Znaczy - obijał się od ściany do ściany?
Ruch statyczny jest przeciwieństwem dynamicznego stania, dobrze rozumiem?
Tak. Ja na przykład statycznie stawam na przystankach, wygrażając nieobecnym autobusom.
Innymi słowy: szła tak nieruchomo, że jeszcze trochę, a by na pełnym gazie zamieniła się w kamień.

- Od dwutysięcznego dwunastego roku
Wiem, nie ma sensu.
*przytula Dzidkę i wzdycha ciężko*

staramy się zapobiec ich usamodzielnieniu, umieszczając na poły martwe jednostki w koloniach biorców.
Chyba dawców - w końcu oddają krew, a nie pobierają!
Z jednego końca ją ssie, w innym - upuszcza...

Ci, którzy stawiali opór, zostali eksterminowani. Inni, choć nieliczni, pozostają w ukryciu, oczekując własnejśmierci. A my za wszelką cenę staramy się ich wymordować. Skoro tak, dlaczego...?
-Istnieją uzasadnienia zbyt ludzkie by mógł je zrozumieć ktoś, kto do końca odrzucił znamię człowieczeństwa.- Matthew zmrużył oczy, spoglądając na lśniącą pokrywę rewolweru.
Rewolwer Zeptera, z pokrywką i ciśnieniomierzem.
Ciekawe, czy da się w nim zaparzyć kawę...?


Jason uśmiechnął się lekko, dostrzegłszy ostrze sztyletu, skierowane ku jego szyi; Rachel, zaciskając palce na rękojeści broni, wpatrywała się w bladą twarz Grega. Mężczyzna celowań doń [do niej - chyba, że Rachel z tego stresu zmieniła płeć] z pięknej, zabytkowej strzelby, zdobionej gładkim, cedrowym drewnem. Wygląd strzelby miał oczywiście kluczowe znaczenie. Nieruchomi pośród złotego bezkresu pustyni, wpatrywali się w odległy horyzont zdarzeń, naznaczony krwią Nieśmiertelnych.
Ekskjuzmi - co im przyjdzie z wpatrywania się w granicę, spoza której nie dociera żadna informacja? Poza tym, czy to oznacza, że gdzieś w pobliżu Ziemi uformowała się czarna dziura? Do książek, poetesso!
Ja bym chciała jedno malutkie uzasadnienie, dlaczego, u licha, wampirza elita przyszłości posługuje się takimi zabytkami jak strzelby czy rewolwery. O sztylecie już litościwie nie wspomnę.
Nie wiem, ale wcale nie zmartwiłabym się, gdyby jakiś tradycjonalista zastosował stary, dobry kołek osinowy.

-Opuść broń, złotko.- polecił kierowca, sięgając dłonią ku Rachel.- Nie musimy was zabijać.
-Wręcz przeciwnie, Gregorij.- wtrącił łagodnie Jason.- Tak będzie bezpiecznie. Musimy zadbać, by Jackie dotarła do Tucson w przeciągu pięciu dni. To nasz priorytet, któremu, jak wiesz, zagraża obecność pani Rachel O'Connelly i pana Matthew Hannera. Niestety, ich śmierć jest nieodzownym elementem naszej dyspozycji.
Nasza dyspozycja jest waszą niedyspozycją!
Czy tylko mnie to brzmi tak, jakby Jackie zwyczajowo wymykała się na pustynię, a Rachel i Matthew byli w związku z tym cyklicznie zabijani?
Taki doroczny obrzęd, coś jak topienie Marzanny.

Przykro mi.- chłodny metal pieszczotliwe gładził czoło Łowcy. Skrzywił się lekko [ten metal?], rozpoznawszy zapach skoncentrowanej mieszanki chemicznej, zwanej Srebrną Gorączką. Wspomniał widok martwego towarzysza – groteskowe plamy, znaczące nie mniej surrealistyczną, na poły spaloną twarz; ujmujący grymas cierpienia...
Jeśli grymas cierpienia jest dla niego ujmujący, to hm... there are pills for that. And social apps for kinksters too.
Ja zaś nie rozumiem, dlaczego ta na poły spalona twarz jest ‘nie mniej surrealistyczna’.

...zdobiący sine wargi; strumienie czarnej, zmartwiałej krwi, sięgające podstaw omszałej fasady budynku. Zdaje się, że czeka ich los łudząco podobny do tego, który z uśmiechem pożegnał Chrisa LaMance'a.
Los uśmiechnął się wesoło, machając mu na pożegnanie.

Skrzywił się lekko – jasnowłosy, szkarłatnooki morderca, na wtóry [AAAARGHHH] pogodzony ze śmiercią. Już nie raz spoglądał w bezdenną czeluść jej oczu, teraz gotów był zginąć pośród mroku wiekuistych źrenic, pokonując granicę Pustki. Samotnie. Tak, jak należało.
Oj no, bez emowania się mi tutaj, masz dookoła trzy inne osoby.

-Może jednak zdołamy zrozumieć kierujące wami pobudki.- Rachel zmrużyła oczy, wpatrując się w Rosjanina z nieodzowną ironią.- Podobnie jak wy, i my byliśmy kiedyś śmiertelni.
-No cóż...- Jason skinął głową, nie spuszczając głodnego wzroku z twarzy Hannera.
Matthew, czyżbyś się wreszcie doczekał?

- Szczegóły nie są ważne, moi drodzy. Pośród nas istnieją ci, którzy pragną, by świat ponownie stał się domem śmiertelnych.
To wszystko dzieje się, przypominam, w roku 2030, czyli raptem za osiemnaście lat. Oczywiście rozumiem, że w tej złej wojnie wyginęło dużo ludzi (ORLY? rly, rly, całe trzy miliony, a reszta przemieniła się w zwampirzone cycate Rosjanki), ale czy pamięć gatunkowa mogła wymrzeć tak szybko?!l

To nie nasza rzeczywistości, nie nasz czas. Musimy to zrozumieć, zaakceptować i zanalizować. Jesteśmy szkodnikami doczesnego uniwersum. Czymś, co nie ma prawa istnieć. Dlatego podejmujemy próby ocalenia ostatnich fragmentów ludzkich uczuć. Rozumiecie?
Taaa... gadaj, gadaj, gadaj, wyjaśniaj im swe plany, daj czas na ogarnięcie się i kontratak...
Jak kanonicznie! <3

-Nie.- odparła cicho Rachel. Nim Gregorij zdołał zareagować, kobieta wstała, znacząc bladą twarz stygmatem pięści.
Aaaa! To jest śliczne. Od tej pory tak będę opisywać bójki!

Strzelba upadła bezgłośnie na spieczoną słońcem ziemię.
Bezgłośnie, tja. I pewnie jeszcze w zwolnionym tempie, a w tle rozbrzmiewał dramatyczny podkład muzyczny.

Mężczyzna zaciekle orbitował, starając się odzyskać równowagę;
Znaczy, zaczął latać dookoła biurka?
Niezły cios - nadała mu pierwszą prędkość kosmiczną!
To wyjaśnia jego zaciekłość.

O'Connelly, jak na Łowczynię przystało, opadła na kolana, sięgając po broń.
Do miecza, Łowczyni, do miecza!

Zacisnąwszy palce na drzewcu, uniosła strzelbę, z namysłem gładząc stalowy cyngiel.
WRONG. Strzelba nie ma drzewca, poetesso. Ma kolbę.

Jason westchnął cicho – wszystko, co miało miejsce przed kilkoma sekundami zdecydowanie skomplikowało zaistniałą sytuację. Ujął Matthew za ramię i powoli opuścił wehikuł, spoglądając na Rachel zmrużonymi oczyma. Hanner posłusznie znieruchomiał, będąc boleśnie świadom bliskości jątrzącej ciemnością rozpadliny o delikatnym posmaku srebra.
Ziemia się pod nimi rozstąpiła?
I rzygnęła kruszcem. Innej możliwości nie widzę.

Nieśmiertelny degenerat skinął głową, podbródkiem wskazując nieprzytomnego towarzysza. Rozpoczęli nerwową wędrówkę ku otwartej przestrzeni, bezmiaru szkarłatnej pustyni. Rachel z trudem dotarła do punktu docelowego, niosąc na poły martwego Rosjanina. Nader niespodziewany cios dosłownie wgniótł mu nos w głąb czaszki – Matthew mógł podziwiać strumienie granitowej posoki, zdobiącej atłas skóry.
Wot i mamy wyjaśnienie twardości Edka Cullena - jak komuś kamień w żyłach płynie...
(wyobraża sobie Bellę podziurawioną jak śrutem... innym płynem ustrojowym)
(a różne źródła podają takie prędkości innych płynów, że gdzieniegdzie za to dostałyby mandat za przekroczenie dopuszczalnej)
Oraz mamy potwierdzenie mojej teorii o homowampirze - tak się zachwyca atłasem skóry Grega ;)
Mając nos wepchnięty w głąb czaszki byłby raczej martwy całkowicie, a nie na poły. Pomijając już to, że nos jest miękki i wskutek nader niespodziewanego ciosu raczej by się rozleciał. Ale może nos też jest granitowy, u tych Ruskich to nigdy nie wiadomo, panie.

Nieregularna czeluść rany tchnęła odcieniem gniewu.
- A bodaj by cię szlag trafił! - wygrażały mu brzegi rany.
- Ty gnoju - dodała wypływająca limfa.

Oczywiście, podobne okaleczenia nie były w stanie zabić Nieśmiertelnego, nawet jeżeli był efektem eksperymentu. A mimo to skutecznie zagłuszały potrzebę wiekuistej egzystencji.
Zapamiętać: po zranieniu wampir traci chęć do życia.
Zatem należy go tylko zostawić w spokoju i nie przeszkadzać, wykończy się sam.
Dla pewności dołożyć kolejną rankę co kwadrans.
I podsunąć jakieś depresyjne lektury. Mogą być opka.

Gregorij uniósł powieki, mętnym spojrzeniem szacując odległość, dzielącą Łowczynię od zarządcy Osady. Wzgardliwy uśmieszek naznaczył pokiereszowane usta. Jason skinął głową, godząc się z milczącą opinią przyjaciela. Bez słowa pchnął Hannera ku Rachel, mierząc rewolwerem w twarz Łowczyni. Kobieta poderwała Rosjanina, osłaniając się jego ciałem. Rezonans wystrzału rozbrzmiał pośród pustynnych nizin donośnym głosem.
Huknęło.


Kula utkwiła w kołnierzu uniformu O'Connelly. Wrzasnęła głośno (ta kula), pospiesznie rozdrapując gładki materiał; Greg upadł, dogorywając w agonii.
Rozchlapując masło maślane.
Mówiąc językiem poetessy: “życie cofnęło mu się do tyłu”.

Jego twarz stała się broczącą krwią raną, stopniowo kierującą się ku szyi, piersi, nóg... Po kilku sekundach miast ciemnowłosego Rosjanina na piasku pozostała rozległa plama lśniącej posoki. Druga, nieco mniejsza, zdobiła pustynny krajobraz zaledwie pięć metrów dalej. Matthew otarł ostrze sztyletu, spoglądając z niepokojem na towarzyszkę. Rachel gładziła niewielkie zadrapanie, widniejące na diamentowej szyi.
Łał. Od razu widać, że jest lepsza od tej tam Ingi z poprzedniego rozdziału - tamta miała szyję ze zwykłego jadeitu!

Pojedyncza kropla opadła na białą tkaninę uniformu.
-Kurwa.- westchnęła cicho.- Trzeba ją dorwać.
Tę kroplę. Zanim zostawi plamę, której nie da się wywabić.
Ja zrozumiałam, że kropla westchnęła. Chcąc dorwać tkaninę.

Proszę wybaczyć tak długą nieobecność – jakby ktokolwiek płakał – niestety, pracuję nad obszerniejszym projektem i nie posiadam odpowiedniego spektrum czasoprzestrzennego by pogodzić wszystkie moje zajęcia.
Ojtam ojtam, zagniesz czasoprzestrzeń jakimś charyzmatem i da radę.
Ja wolałabym, żeby jednak nie.

A tuż przed rokiem szkolnym mam ich od groma, głównie na wzgląd rozlicznych sprawdzianów [przez wzgląd na rozliczne sprawdziany] [ze względu na liczne sprawdziany?], które w najbliższym czasie mam zamiar zaliczyć.
Jeśli któryś jest z gramatyki - czarno to widzę.

Cóż, pozostaje mi zaprosić na rozdział siódmy, powiadomić, iż zapas skurczył się do rozdziałów trzech – posiadam do rozdziału dziesiątego – oraz to, iż nie jestem pewna, czy zdołam to cholerstwo dokończyć. I tak jestem z siebie dumna. Zazwyczaj odpuszczałam po prologu.
Dziękuję.


My również dziękujemy za uwagę. Analizatorzy niniejszym odpuszczają sobie rozdział siódmy (i - jednak! - ostatni). Na koniec uraczymy Was jeszcze tylko garścią charyzmatycznych perełek wyłowionych z otchłannych głębin szafirowego oceanu... tfu, kurnać, udzieliło mi się.
Jadeitowego, Kuro. Jadeitowego *krzywi sę z niesmakiem*

Poziomą fakturę firmamentu zdobiło lśniące pasmo gwiazd, odległy paradygmat tęsknoty. Osamotnione pośród czerni gargantuicznych bezdroży wszechświata, wyparte w głąb impersonalnego uniwersum.
Zmęczonymi oczyma spoglądała w rozpadlinę czerni, pietystycznie skrywającej czerwień pustyni. Przed kilkoma godzinami odkryła niewielki monolit piaskowca, otoczony pierścieniem na poły martwej roślinności. Suche kolce zawistnie zdobiły szczupłe dłonie dziewczyny kroplami krwi.
Lśniące diamenty posoki bezgłośnie opadały na spieczoną słońcem ziemię, teraz chłodną i obcą.
upał znikł a jego miejsce odziedziczył przenikliwy chłód, z oślim uporem brnący ku szczupłym ciele Jackie.
Jackie zdołała dostrzec protagonistów niecodziennego kolektywu.
Pokłonie instytutu Sheffield z trudem aprobowało pustynne warunki.
Nieśmiertelna bez pośpiechu wydała dyrektywy, zdobiąc kłamstwa ekspresywną mimiką.
Szkarłat wiekuistych oczu lśnił zdradliwym ognikiem jezuityzmu.
Na tle szarego stygmatu jawiło się złoto piasku.
Kokieteria samobójczej sugestii.
Niezdolna wykonać choć jeden krok, usiadła na rozognionym kamieniu, ozdobionym szarością drżącego cienia. Mdłe ciernie spoglądały nań ponuro, ze stoickim spokojem autoryzując pewną dyskredytację.

Słońce leniwie zmierzało ku bladej linii horyzontu.
I wiecie co? To ostatnie zdanie naprawdę mi się podoba! I wcale nie dlatego, że jest ostatnie...
Pośród ametystów bzdur, jaspisów pierdół, chalcedonów permanentnego ględzenia głupot, ałtoreczka napisała jedno sensowne zdanie.

(Podczas tworzenia tej analizy został obrażony przynajmniej jeden kot. I to kilkanaście razy.
A mianowicie, wyrzucono go sprzed monitora, z miejsca, w którym zazwyczaj śpi sobie spokojnie i nikt nie miota nim burcząc: “spadaj, zasłaniasz mi monitor ZA BARDZO”.)


Spoza jaspisowej fasady mistycznej Osady pozdrawiają w ametystowym blasku znużenia obie ekipy Analizatorów,
zaś Maskotek oksymoronicznie poleguje na chalcedonowym stoliku mnąc brzeżek szarej koszuli.

19 komentarzy:

Niofomune pisze...

Eru, Valarowie, Jeżu, Boru! To nie na moje nerwy. Jak można tak pitolić od rzeczy? Kiedyś napisałem (dla jaj, rzecz jasna) zdanie zatytułowane: "Zdanie, Które Niesie Śmierć":
"Z firmamentu czarniejszego niż najgłębsze otchłanie sypał się śnieg, niby łagodna pieśń, co swym diamentowym kokonem otulając niebosiężne skalne zręby, jakie wyrastają wprost z ognistych trzewi świata, jakoby nieprzejednane apogeum jasności niebios i nieulękłe wyzwanie rzucane okrutnym bogom, niesie wytchnienie dla serc podróżniczych, skołatanych tułaczką tak długą, że jej początki giną w mrokach dawnych dziejów świata."
Ale to się, kurna, nie umywa. Chylę czoła przed kunsztem bełkotu ałtorki. Mi by nerwów nie stało, żeby w podobny stylu stworzyć całe opowiadanie. Tfu, opko.

Anonimowy pisze...

Dokonujecie rzeczy nadludzkich! Wyjątkowo niestrawne opko, a ja rozhahałam się na dobre pół godziny (dzięki wam). Dziękować bardzo :) Jesteście jak zawsze The Best!

Anyi pisze...

Ałtoreczka jest kosmitką ze świecącymi oczami. Następnym razem niech pobawi się ze słownikiem języka polskiego, ewentualnie wyrazów obcych, a biedne wyrazy blizkoznaczne zostawia w spokoju.

Anyi pisze...

zostawi*

Anonimowy pisze...

Komentarze przeborskie, ale muszę sobie ostrożnie dawkować tę analizę, bo bełkotliwy ornament synonimów wywołuje w duszy mej zamęt grubymi nićmi szyty... Czyli, mówiąc po ludzku, mam szczerą ochotę kopnąć aŁtoreczkę w dupę.
BTW w paru miejscach (nawiasy w środku tekstu) zeżarło Wam kolorki.

Golondrina pisze...

Analiza istny cud. Samo opko - cuda na kiju. Podziwiam, że przebrnęliście przez nie.
I jeszcze pozwolę sobie skomentować:
"Spis ów nie uwzględniał rzecz jasna jednostek śmiertelnych. Dwa miliony imion znacznie utrudniłoby archiwistyczną egzystencję."
Ja się nie dziwię. Chcielibyście taki zespół opracowywać? Tyle teczek zakładać, sygnatur nadawać, powprowadzać wszystko do IZY...

Aha, pomiziajcie Kota ode mnie ;) Skubaniec całkiem podobny do mojego.

Anonimowy pisze...

Ludzie,dajcie spokój,bo czytelnicy w alkoholizm wpadną...Czytałam na raty.
Jadeit szyi i spektrum strażniczych źrenic wbiły mnie w posadzkę.
Weźcie następnym razem jakaś Marlenkę albo co....
Chomik

Anonimowy pisze...

Nie zmogłem... Pierwszy raz nie dalem rady przeczytać nawet do połowy. Chomik - racja, ja też czekam na jakąś Marlenkę... Sineira - popieram.
Purpurat - "Nie było smutniejszej historii na świecie" była moją ulubioną książką, gdy byłem w stosownym wieku. szacunek, za przytoczenie jej, bo myslałem że jestem jedyną osobą, która ją czytała.
Pozdrawia Tezet74 i ponawiam prośbę Chomika o "Marlenkę"!
Hasło: manco! Nic dodać...

Aha! Dowcip:
Stirlitz przechodził przez plac budowy nagle tuż przed nim spadła cegła.
- Masz babo placek - pomyślał Stirlitz
- Masz babo i drugi - pomyślał Mueller rzucając drugą cegłę.

Anonimowy pisze...

A, Purpuracie, przypomniałem sobie lepszy fragment, oto jak matowie i agrowie wyzywali się wzajemnie.
Wyzwiska matów: ty dysfunkcjo zmiennej, pierwiastek z zera, kwadrat nieskończoności
Wyzwiska agrów: erozja, nieurodzaj, chwast.

Matematyczne jednak bardziej wyszukane, nieprawdaż...

Hasło perer, brzmi jak nazwisko Hiszpana, ewentualnie kogoś z klanu... bo ja wiem... filów???

Anonimowy pisze...

Poprzedni komentarz był rzecz jasna mój - Tezet74,

A teraz cymes: hasło theduch!!!

Anonimowy pisze...

Z olbrzymim trudem przebrnęłam przez ałtoreczkowy bełkot. Nie cierpię takich "pseudooczytanych yntelygentów". Kochani Analizatorzy i Analizatorki, jesteście wspaniali. Więcej nie jestem w stanie napisać, albowiem opko, za przeproszeniem, rozorało mi mózg i zasadziło tam kwiatki. Hasło: mappe. Eee, die Mappe?

kura z biura pisze...

Tezecie, to nie był Purpurat, to była Dzidka (wiem, wiem, za dużo kolorów się myli). :)

Anonimowy pisze...

Och. Przepraszam zatem oboje Zainteresowanych. Dzidkę podwójnie bo jeszcze za typowo męskie widzenie barw bez zwracania uwagi na odcień. Czyli zalożenie że czerwony = Purpurat.
Tezet74

Anonimowy pisze...

Po namyśle:Tezet74,może my uważajmy z tymi życzeniami,bo jak nam Szanowni Analizatorzy Marlenką zasuną,to nam malachit oczu zbieleje..
"Nie było na świecie..."też czytałam i też mi się wydawało,że to takie mało znane..
Chomik

Anonimowy pisze...

To było straszne! Błagam was, kolejną mniszkówną z Bożej łaski uraczcie nas nie wcześniej niż za 3 miesiące, bo na dzień dzisiejszy podejrzewam, że wszyscy mają przesyt:D I dopisuję się do prośby o Marlenkę - po tym... czymś, potrzebuję solidnego odmóżdżacza :).
Rinoasin

Anonimowy pisze...

Nie wytrzymałam i czytanie rozłożyłam sobie na raty.
Nigdy więcej czegoś takiego.
Nigdy.
Muszę się napić ziółek.


C.

Niofomune pisze...

Proszę was, zróbcie coś z tym opkiem:
http://marta-itami-w-aka.blog.onet.pl/
To jest po prostu szczyt mojej wytrzymałości. Ałtorka pisze, że ma marzenie, by zostać płatnym mordercą. Za taką szczeniackość i głupotę przysługuje jej takie analizatorskie lanie, że przez miesiąc nie dotknie klawiatury.

musivum pisze...

Też rozkładałam analizę na raty - na bardzo męczące raty. Ubaw miałam niesamowity, owszem, ale to diabelstwo jednak było ciężkostrawne. Niech ktoś aŁtoreczce powie, że gdy pisze ona w ten sposób, sygnalizuje nie "mądra, inteligenta, oczytana, elokwentna, znająca niebanalne słowa artystka", tylko... no, delikatnie mówiąc, coś zupełnie innego.
Marzy mi się prostackie opko, w którym są zwykłe kolory, nie ma sterty różnobarwnych kamieni, a gdy bohaterowie siadają, to "siadają", a nie "dokonują jadeitowego przemieszczenia kruchej podstawy wieńczącej labilną kość słoniową kręgosłupa z pesymistycznie ascetycznego pionu do charyzmatu kwarcowego poziomu hedonistycznej faktury szmaragdowego atłasu statycznego łoża".

No, też tak umiem bredzić. Swoją drogą, taka maniera pisania zdecydowanie źle wpływa na mózg - podczas produkowania powyższego bełkotu miałam wrażenie, że kręci mi się w głowie, zupełnie jak na karuzeli.
Podziwiam z całego serca Waszą współpracę i jej efekty :) A za "dwutysięczny któryś" wepchnęłabym wszystkie jadeity, szmaragdy i resztę kamieni prosto pod aŁtoreczkowe poduszki.

Ome

Anonimowy pisze...

Matko Borska. Nie ogarniam kompletnie tego opka o.O Gdyby nie Wasza genialna analiza, chyba nie dałabym rady przez nie przebrnąć.
Dzięki, że jesteście :)