czwartek, 15 marca 2018

350. Bateryjka Erudycyjna, czyli przedstawienie Hamleta w mieście Toruń (Mgnienie, cz. 1/?)

Drodzy Czytelnicy,
dziś będzie analiza powieści, takiej prawdziwej, wydanej na papierze i przez prawdziwe wydawnictwo, a nie vanity press, a opisującej UWAGA! dochodzenie policyjne w sprawie dwóch morderstw, czyli utopienia dziewczyny i powieszenia na moście w Toruniu niejakiego Żółtki, młodego policjanta.
Bohaterem jest stary, doświadczony i wysłany już na emeryturę (i z niej cofnięty w niejasnych okolicznościach) policjant Leon Brodzki, który prowadzi swoje własne śledztwo.
Ale nie to jest ważne. Ważne jest to, co autor (dalej - aŁtor) kiedykolwiek zobaczył, przeczytał i wysłuchał. Dzięki temu, to nie jest kryminał, ale powieść edukacyjna, erudycyjna, intelektualna i generalnie fatalna.

Woźniak, Marcel: Mgnienie. - Poznań: Czwarta Strona, 2017

Uwaga: “Mgnienie” jest drugą częścią cyklu, kontynuacją “Powtórki”, dlatego w toku akcji pojawiać się będą nawiązania do poprzedniej powieści, które postaramy się na bieżąco wyjaśniać. Z recenzją “Powtórki” można się zapoznać na blogu Królowej Matki: część 1 i część 2.

Analizują: Królowa Matka, Jasza, Kura, Vaherem i Babatunde Wolaka.

Analizę dedykujemy wszystkim naszym Kotom, które szczodrze obdarzają nasze ubrania swoją sierścią.


– Będę zabijał, dopóki mnie nie złapiecie – powiedział do telefonu długowłosy, brodaty, chudy mężczyzna. Na obudowie urządzenia pulsowała czerwona dioda, a człowiek trzymał je w cienkich, szponiastych palcach.
Długowłosy, brodaty, palce szponiaste, paznokietki zadbane, mimo zaschniętej krwi. Jakież to skandynawskie!

Za równo przyciętymi paznokciami dostrzec można było zaschniętą krew.
Co wie wyłącznie narrator wszechwiedzący, bo:
Było ciemno. Most lekko oświetlały jedynie nocne latarnie,
W tym mieście szastają się jak szatani, skoro mają też latarnie dzienne.

rzucając na jego powierzchnię snopy światła, niczym teatralne reflektory rozpraszające ciemność na scenie w finałowym akcie szekspirowskiego dramatu.
Warto wprowadzić nowe pojęcie analizatorskie “Bateryjka Erudycyjna”, włączającą się w chwilach, kiedy autor próbuje olśnić Czytelników swoją Nad Wyraz Głęboką Wiedzą, czyli zawsze wtedy, gdy taki wtręt jest całkowicie zbędny dla popchnięcia akcji  (mówiąc kolokwialnie “z dupy wzięty”), i służy autorowi wyłącznie do autopromocji swego niezgłębionego intelektu.
Bateryjka? Ten autor sprawia wrażenie, jakby miał co najmniej akumulator.
Wy nie wiecie, a ja wiem (bogowie, czuję się jak Wszechwiedzący Narrator!), albowiem czytałam “Powtórkę”, że Bateryjka Erudycyjna powinna być standardowym dodatkiem do tej powieści, bo tak ¾ jej objętości to chwile, gdy autor Olśniewa Nas Wiedzą porzucając Troskę O Spójność Fabuły.
Dramatu SZEKSPIROWSKIEGO, rozumiecie?!
Nie, żeby ten zabieg nie istniał w różnych teatrzykach i jakiejkolwiek inscenizacji ostatniego aktu jakiegokolwiek dramatu, czy to Zapolskiej, Wyspiańskiego czy po prostu w Dziadach Mickiewicza. Nie. Bateryjka Erudycyjna to przerwa dla Czytelników od śledzenia akcji, a dla autora chwila, aby mógł wpiąć sobie wachlarz pawich piór w sempiternę.

Aktorzy byli na miejscu.
Mężczyzna podszedł do bladopistacjowej barierki.
Lakiernik! Narrator musi być lakiernikiem. To jedyny mężczyzna, z jakim kobieta może porozmawiać o kolorach.

Przy metalowych żerdziach, na środku mostu leżało skrępowane ciało dziewczyny w czerwonym płaszczu przeciwdeszczowym.
Mimo wzmagającego się wiatru, którego zawodzenie uderzało w kiepski mikrofon smartfona (mikrofon może i kiepski, ale jaka kamera!!! tu widać krew  za krótko obciętymi paznokciami, ówdzie kolor barierki, o czerwieni płaszcza nie wspomnę,) dało się posłyszeć ciche westchnięcie ofiary.
Kto to słyszał? Rozmówca, narrator, czy przechodnie?

W dźwięku tym zapisane zostało całe ludzkie życie. Było to swoiste wybrzmienie. Koda.
Zapomnijcie o bateryjce czy akumulatorze. Ten facet to Thor Erudycji.

– Nazywam się Heraklit. Wszystko płynie, a najbardziej krew niewinnych – zawiesił głos i przykucnął, by pogładzić dziewczynę po mokrych skroniach. Przysunął kamerę tak, że teraz było widać fragment jej twarzy i zaklejone taśmą usta. Posadził ją i oparł o balustradę.
(...)

Ofiarę uderzał zapach stojącej wody i ryb, mieszający się z posmakiem krwi i chemikaliów, jakie czuła na ciele. Nie wiedziała, gdzie jest. Wiedziała tylko, że jej bycie, samo w sobie, może nie potrwać długo. Dlatego w otchłani jej umysłu nie było miejsca na czysty strach.
Nie, a skąd!  Strach według autora jest tożsamy z lękiem. No, ale nie.

Emocje oddzieliły się bowiem od rozumu niczym skóra oddzielająca się od ciała, które długo przebywa w wodzie.
Trzeba wiedzieć, że strach ma różne fazy, tak jak różne fazy ma żałoba.
https://media.giphy.com/media/NReu5qwavsjWx1Ps7a/giphy.gif

(...)
Unieruchomienie i zniewolenie jej przez napastnika, zaklejenie ust sprawiły, że strach i związany z nim traumatyczny stres gotowały się w niej, skacząc po całej skali smutku, wściekłości i przerażenia.
On chyba myli przedśmiertelny strach z żałobą, albo innym stresem. Nie znam się na psychologii ni w ząb, ale coś mi tu nie bangla

Kiedy etap emocjonalnego wybuchu minął, umysł porwanej przeszedł do fazy drugiej – zaprzeczania. Przestała reagować na niektóre bodźce, zapadła się w sobie. Zapomniała o najistotniejszym problemie, jakim było zagrożenie życia. Nie zrobiła tego oczywiście świadomie. To mózg szukał dróg ucieczki od szaleństwa, zmniejszając zainteresowanie życiem. Pojawiły się luki w pamięci. Strach odebrał nie tylko rozum, ale i spowodował u niej częściową, psychogenną amnezję. W tak traumatycznym stresie racjonalizowanie można włożyć między bajki. Człowiek staje się wtedy zwierzyną łowną, która wpadła w sidła i czeka na kolejny ruch oprawcy. Wtedy porwana dziewczyna przeszła w kolejną fazę – wdzierania się.
A etap wydzierania się? Ja na przykład już mam fazę wydzierania się i używania słów obelżywych, a jeszcze nie wyszliśmy za drugą stronę.

W jej umyśle, niczym w akceleratorze elektronów, zaczęły przepływać niekontrolowane uczucia i impulsy. Adrenalina poczęła wyrzucać do krwi kolejne cząsteczki, stymulujące panikę i stres.
Nie ma jak stymulowany stres!

Zmysł przetrwania wyszedł na pierwszy plan, a mózg nie potrafił przestać myśleć o chęci ucieczki i ratunku. Doprowadziło to do fizycznego i psychicznego wycieńczenia ofiary, która czuła nasilony przestrach przy najmniejszym bodźcu: szmerze, szumie, tykaniu zegara. Umęczone ciało i psychika zaczęły wówczas powoli przechodzić do kolejnego etapu, czyli przepracowania tematu. Dziewczyna zaczęła odróżniać fantazje i lęki od rzeczywistości. Myśli przepływały przez jej synapsy jasno, z większą uwagą. To właśnie wtedy zrozumiała, że istnieje jeszcze ostatnia, piąta faza strachu i stresu. Jest nią gotowość na zakończenie.
Npaczciepaństwo, gotowość na zakończenie jako wyrazista emocja. Podręczniki kłamią! Mówią, że jest tylko radość, smutek, strach, gniew i wstyd, a tu jeszcze gotowość. Panie, co za głębia! Co za głębia taka przegłęboka, że ja naprawdę już nie wiem.
Można nawet zaryzykować - “pragłębia”.
(...)

Dziewczyna zaczęła wierzgać, a jej oczy zaszły łzami.
Najwyraźniej jednak nie doszła do piątego etapu, nieszczęsna.

Spoglądała to na chłopaka, to na kamerę. Raz na szalony błysk jego oczu, a raz na diodę pulsującą niczym na ładunku wybuchowym. Jęczała rozpaczliwie całą siłą płuc i gardła, a jej atak paniki wzmagał się proporcjonalnie do skupienia, jakie przyjęła twarz porywacza.
Mężczyzna położył ją związaną na barierce.
Chudzinka to była, skoro legła na barierce.

– Proszę państwa – powiedział, przekładając telefon do drugiej ręki, po czym wsadził go w kijek do selfie, który rozwinął. Jednocześnie oparł dziewczynę o swoje biodro.  
Względnie barierka musiała być szeroka, skoro mu się biedaczka nie omskła podczas wykonywania przezeń wszystkich tych machinacji z kijkami do selfie.

– Teraz nas widać w całej krasie.
Morderca zrobił dziubka do kamery.

Nie da się dwa razy wejść do tej samej rzeki. Ale można do niej wpaść.
Wpaść dwa razy do tej samej rzeki?
Pan morderca chyba se trochę missnął pointa co do sensu słynnego aforyzmu Heraklita z Efezu.

Dziewczyna w wyniku stresu dostała hiperwentylacji.
Pozwolę sobie zwrócić uwagę - nieśmiało, bo ałtor taki genialny, a ja taka prosta kobieta - że nie można się hiperwentylować przez nos.  
E tam, ona akurat była tak zestresowana, że mogłaby hiperwentylować nawet przez uszy.

Jęczała teraz głośniej niż przedtem. Najwidoczniej z fazy zakończenia cofnęła się do fazy wdzierania się.
“Wdzierać się” można na coś, co jest wysoko. Frazeologia to sucz.
Biega po tych fazach niczym palce wirtuoza po klawiaturze.

Plaster na jej ustach wybrzuszał się i wklęsał, ale klej nie puszczał.
My też wklęsamy.
Dobrze, ze kataru nie miała, udusiłaby się teraz i ze zbrodniczego planu nici.

– Oszczędzaj tlen. Pod wodą jest go… – posłał uśmiech w stronę kamery. – No, jakby to powiedzieć. Jest go mniej.
Matołku! W wodzie [H2O] jest wiele więcej tlenu niż w powietrzu.

Chyba że bardzo, bardzo mocno wyobrazisz sobie, że jesteś bohaterką książki.
W książkach tlenu nie potrzeba.
W książkach czy w powieściach?
Bo książki (takie przedmioty z papieru) marnieją bez tlenu.
Jeśli chodzi o powieści… Przypomnę tylko jedną: Harry Potter i Czara Ognia.
W tej powieści bohater przy nurkowaniu musiał mieć dużo powietrza i nie mylmy “powietrza” z “tlenem”.

I zsunął ciało z barierki, nie odrywając wzroku od smartfona. Zamknął oczy. Za jego uśmiechniętym, prezentującym się w kamerze obliczem rozległ się głośny plusk.
To właśnie biegunka słów utopiła się w wodolejstwie.
(...)

Cofamy się kilka godzin wcześniej – na moście trwa akcja policyjna, znaleziono tam wisielca.

Deszcz ostrzeliwał most ze wszystkich stron.
Nawet od dołu. Od Wisły szły takie fontanny, że nie daj Bór!

W zrzucanych z nieba ładunkach kropel, niby w pryzmacie, rozszczepiało się niebiesko-czerwone światło kogutów. Na środku konstrukcji stały trzy wozy strażackie, cztery radiowozy i karetka. Mediów nie dopuszczono. Tylko jeden reporter, który dotarł tutaj jeszcze przed niebieskimi, został na miejscu. Był to Marek Bener.
Ciekawostka: Marek Bener jest bohaterem innego cyklu kryminałów toruńskich, autorstwa Roberta Małeckiego. Ciekawe, czy w książkach o Benerze po znajomości występuje Leon Brodzki?
Nie, bo ksiązki o Benerze były pierwsze. Ale teraz, kto wie...

– Komendancie, czy to koniec? – spytał dziennikarz o przemoczonych, długich włosach.
– To początek, Bener. Początek. Tylko nie wiem czego.
O-ho! Komendant lubuje się w błyskotliwych (tylko że nie) onelinerach.

Dołączył do nich sierżant Jacek Nowak.
– Nowak, sprawdzisz monitoring i korporację, z której była taksówka. Jechał nią detektyw Brodzki. Okazało się, że kierowca był w zmowie z porywaczami, zostawił Leonowi wskazówkę i zwiał.
Okazało się? Może jednak “ukazało się” na szkle? Komu i w jaki sposób?
W dodatku gdy taksówkarz “zwiewa”, to na ogół dlatego, że jedzie po kolejnego pasażera.
<torunianka mode -on> On pieszo zwiał, zostawiwszy samochód, inaczej zresztą na tym moście się nie da, zawrócenie samochodem jest tam niewykonalne <torunianka mode - off>

– Jaką wskazówkę? – spytał Nowak.
– Detektyw Brodzki jechał na dworzec kolejowy. Na moście był korek. Gdy wyszedł z taksówki, otrzymał paragon z napisem „powtórka”. Prawdopodobnie uprowadzono córkę detektywa, Sarę Brodzką.
Co wynika z tego że?

Kierowca taxi zniknął.
Rzeczywiście. Taksówkarz porzucił samochód i zniknął.

Porywacze mają telefon Sary.
Mają telefon - czy to znaczy, że mają numer jej telefonu, czy jednak aparat telefoniczny, mobilny tzw. “komórkę”? Jeśli to drugie, to rejestracja logowania się w bazie pozwoli na namierzenie porywacza.  
Nie zwracaj uwagi na daty, które wypisuje aŁtor, tak naprawdę to są lata dziewięćdziesiąte, jeszcze wiele razy się o tym przekonamy, pamiętaj. LATA DZIEWIĘĆDZIESIĄTE.

Chyba, że porwali ją razem z archaicznym aparatem. Wtedy, to co innego.
Wtedy trafią do niej po kabelku!

A on… – Komendant wskazał na ciało wiszące w górze. – Jak go tam wciągnęli? Przecież on był w szpitalu, leżał z raną postrzałową.
Z raną postrzałową na wylot przez szyję.
Lecz bez uszkodzonych jakichkolwiek istotnych organów.
W porównaniu z nim, Czarny Rycerz to mięczak.

– Świadkowie twierdzą [mają świadków!], że przejeżdżała tędy jakaś ciężarówka – zauważył Bener. – Stała chwilę. Ale była taka mgła, że z dołu trupa i tak nie było widać.
O, to widzę redakcja zwróciła Panu Ałtoru uwagę, że mu się to i owo kupy w debiucie nie trzymało, bo teraz mamy streszczenie zakończenia "Powtórki" i nagle okazuje się, że:
- diaboliczne bliźniątka miały jednak wspólnika, a nie załatwiały wszystkiego same,
- jak trupa wieszano na moście to była mgła (smoleńska ani chybi, punktowo umiejscowiona nad mostem, bo w reszcie Torunia, o ile pamiętam, padał deszcz, a potem słonko dawało, tu i ówdzie chmurkami przysłonięte), a w tej mgle zwłok nie widać.
Straż pożarna ściągała z górnego przęsła [nie jestem inżynierem drogowo-mostowym, ale przęsło to konstrukcja pomiędzy filarami, czyli nie ma przęseł górnych i dolnych, tylko na przykład trzecie i czwarte]  zwłoki mężczyzny. Po chwili, przy pomocy kosza na wysuwanej drabinie, zwiozła ciało na ziemię. Sylwetki strażaków, ratowników i policjantów otoczyły ciało kordonem. Wszyscy zdjęli nakrycia głów. Ich twarze ciążyły ku ziemi, a grochy deszczu ciosały na ich obliczach iskry.
Zapewne rykoszetem, po odbiciu się od ostrzeliwanego podłoża?
Branie LSD przed akcją ratowniczą to nie najlepszy pomysł.

Nikt nie mógł wydobyć z siebie choćby słowa. Stali, jakby przyspawani, wykrzywieni w grymasie żalu i trwogi, ze wzrokiem skierowanym na ciało tego, który poniósł okrutną, niesprawiedliwą i niespodziewaną śmierć.
W stronę aspiranta Tomasza Żółtki.


Nowak z trudem powstrzymywał łzy. Znał Tomka krótko, ale jeden weekend wspólnej służby wystarczył, by zaczął darzyć go szacunkiem i szczerym, męskim podziwem.
Ach, te męskie uczucia, starczy im trzy dni, by jakże pięknie rozkwitły! <zamiera w niemym podziwie>
Szacunek i szczery męski podziw od pierwszego wejrzenia.

Chuderlak w okularach, przezywany Harrym Potterem, okazał się być prawdziwym gliną z powołania, który nie wahał się ruszyć na pomoc Brodzkiemu. Który przyczynił się do rozwiązania zagadki Heraklita, za co przyszło mu zapłacić wysoką cenę.
E?
Jakie “E?”, no proszę cię. Harry Potter pomagał Brodzkiemu, który rozwiązał zagadkę Heraklita i zapłacił za to wysoką cenę, to przecież oczywiste dla każdego, kto nie czytał “Powtórki”. Tylko ci, co czytali “Powtórkę” wiedzą, że chodziło o coś innego,i że Ałtor po prostu nie potrafił się wyrazić.

Nowak nie należał do osób przesadnie gmerających w palecie wewnętrznych emocji.
Tę radę polecam wszystkim - nie gmerajmy w palecie wewnętrznych emocji!
Lepiej w palecie niż w paltocie.

Nie psychologizował, nie dokładał do tej znajomości epickiej narracji. Widział ją raczej jako kilka jasnych, mocnych punktów, za które rewanżował się kilkoma jasnymi przemyśleniami na temat kolegi. Po wzburzeniu i złości pewna myśl – niczym błyskawica – przeszyła umysł sierżanta o orlim nosie: złapać sprawcę.
Bogowie! Cóż za błyskotliwość! Cóż za śmiałe podejmowanie jakichż nietypowych wyzwań! Policjant! Łapiący sprawcę! Co za niewiarygodne nowatorstwo!!! Przełom w literaturze kryminalnej! Genialne, po prostu genialne!!!
Do tego trzeba mieć orli nos.

Nowak przetarł nos i odchrząknął, tak po męsku, jak to mężczyźni odchrząkują po chwili słabości.
Kobiety zupełnie inaczej odchrząkują po chwili słabości, tak, wiecie, po kobiecemu.

Halicki rzucił okiem na ciało i skinął do ratowników, by zapakować je do worka.
– Komendancie, nie czekamy na prokuratora? – spytał Nowak.
– Prokurator jest tak zajebany w trupach, że mu tylko uszy wystają.
Ha-ha-ha! Ojej.

Nie będzie się do breloczka fatygować w pierwszej kolejności.
Pomimo tego, że “breloczek” jest policjantem.
Zbolały dwa zdania temu policjant trwa w rozpaczy, widzę.

Mamy blokować most cały dzień? W mieście lada moment wybuchnie panika, musimy podjąć szybkie działania, żeby opanować tę hekatombę.
Panika, czy raczej wielka irytacja z powodu zamknięcia mostu?
Ałtor upiera się maniacko przy sparaliżowanym z przerażenia mieście już od “Powtórki”. I opisuje to miasto sparaliżowane paniką na skutek wydarzeń, które miały miejsce w ciągu trzech dni, i których większość mieszkańców miała dużą szansę w ogóle nie zauważyć.
(...)

Karawan odjechał, powolnym tempem tocząc się w kierunku Placu Rapackiego. Bo zapakowany w folię wisielec, zidentyfikowany jako aspirant Tomasz Żółtko, nigdzie się już nie musiał spieszyć.
Odkrywcze.

(...)

Leon Brodzki nie mógł wiedzieć, że trzymać będzie wkrótce w ręku swoją własną twarz. Póki co biegł przez osiedle Bydgoskie Przedmieście, zabytkową dzielnicę Torunia, będącą skrzyżowaniem piękna zabytkowych willi i – drastycznych w skutkach – posttransformacyjnych przemian społecznych, objawiających się patologią i ubóstwem.
Gdyby ktoś biegł przez Zielony Żoliborz, pieprzony Żoliborz  od Wilsona na Wawrzyszew, to też by się dziwił, że co kawałek to inna architektura.
Ja jednak biegnąc przez Bydgoskie nie zastanawiałbym się nad architekturą, tylko patrzył pod nogi, by nie wdepnąć w psią kupę. Wiem co mówię, mieszkałem tam przez rok.

Ciało Brodzkiego przemieszczało się w przestrzeni miasta niby działo samojezdne [samobieżne], a detektyw miał wrażenie, że nie należy ono do niego.
Ciało czy działo?


Uczucie to znane jest zawodowym sportowcom, złodziejom oraz żołnierzom piechoty.
To właśnie oni potrafią całkowicie podporządkować się biomechanice ciała, by – w celu pokonania dystansu – za pośrednictwem nóg i ramion przenosić się do punktu destynacji.
Już podczas lektury “Powtórki” ktoś podejrzewał, że Marcel Woźniak to pan Mulgaard dający wyraz pasji literackiej. Nie można tego wykluczyć.
Bateryjka Erudycyjna świeci na czerwono: destynacja to miejsce przeznaczenia, cel podróży; słowo używane w turystyce.
Tyle tylko, że ręce i nogi nie są warunkiem koniecznym do przemieszczania się.
Uświadomiłam sobie, że ja się przeważnie za pośrednictwem nóg i ramion przenoszę do punktu destynacji! Czyni to ze mnie sportowca (zawodowego!!!), żołnierza albo złodzieja.
A węże? One nie mają rąk ani nóg.

Detektyw czuł, jakby podróżował w zbroi tytanowego humanoida, siedząc w jego wnętrzu swoim umysłem i sercem, ale z nogami będącymi tak daleko, jak daleko znajdują się koła w wielkim aucie  
ale od czego? Bo jeśli chodzi o drogę, to opony są bardzo blisko niej,
stery w aeroplanie
a tu na odwrót - stery w samolocie są w zasięgu ręki
pewnie miał na myśli usterzenie, znajdujące się na ogonie
I które pilot zmienia w locie, pełznąc po kadłubie samolotu.

czy śruba napędowa w torpedowym okręcie.
Statki też mają śrubę na rufie.
Gratuluję doznań. Natomiast aŁtorowi - nieświadomości pisania. Widocznie jego ręka była oddalona od mózgu tak samo jak pilot od telewizora.
I co to jest “torpedowy okręt”? Torpedowiec? Kuter torpedowy? Dowolny okręt uzbrojony w torpedy? O napędzie torpedowym? Z hamulcami typu torpedo? Żywa torpeda? Tyle możliwości...
Ja stawiam na U-Boota.
Ja na Kursk.  

Z kolei serce Leona pompowało krew, która transportowała tlen do komórek tego czterdziestodziewięcioletniego organizmu, ale serce to było pęknięte.
Z wielu lektur wiem, czym jest w literaturze metaforyczne “pęknięte serce”, ale nie używajmy tego porównania przy opisie fizjologicznego krwiobiegu, dobrze?

Nie wiadomo, jakim cudem mogło działać i spełniać swoje funkcje. Może Brodzki przemieszczał się siłą woli, bez pracy pękniętego serca której jedynym dysponentem było w tym momencie właśnie ciało.
Naprężone. Spięte. Gotowe złapać krtań porywacza i zmiażdżyć ją jak niewydrylowaną czereśnię.
Pomamlać w ustach i splunąć pestką.
Wydrylowaną byłoby łatwiej <rzekła ze znawstwem gospodyni domowa>

(...)

Biegł równo. Przed siebie.
Jak działo samojezdne.
Tak, na tym właśnie polega bieganie, a nie skoki w bok, czy kroczenie do tyłu.

Lewa noga naprzemiennie z prawą, dekada palców  [!] ogarnięta symetrią ciała.
Od czasu do czasu dekadą palców przeczesywał millenium włosów.

A daleko, wiele kondygnacji i pięter dalej, za wieloma zakamarkami i pokojami, w jednym z pomieszczeń ciała, tak, właśnie tam, tliło się blade światło świadomości.
Od dekady palców u stóp, poprzez dualizm rzepek kolanowych, poprzez piętra okrężnicy i zwojów jelit.
Zdajecie sobie, mam nadzieję, sprawę, że Pan Ałtor przez dwie strony opisuje, jak facet po prostu biegnie?
Może to opis z autopsji?

To tam Brodzki przetwarzał na gorąco ostatnie minuty mijającego dnia.
Bo nie wiedział, ani gdzie jest Sara, ani gdzie jest Daniel.

Brodzki rozmyśla o tym, jak to po zakończeniu poprzedniej sprawy (znanej z powieści “Powtórka”) miał zamiar zabrać córkę i wyjechać do Darłowa, do byłej żony – Dagmary, ale nowa zbrodnia i porwanie córki pokrzyżowało mu plany.
No i cały misterny plan na nic. Jeszcze do tego pogrzeb ojca.
Nie, no pogrzebem ojca nie zawracał sobie głowy.

Spojrzał wtedy jeszcze raz na telefon, odblokował go, wszedł w książkę telefoniczną, wybrał z listy Dagmarę, byłą żonę. Jedyną kobietę, z którą chciałby być najbardziej, i tę właśnie, z którą najbardziej być nie mógł. Zmarszczył mocno czoło, tak mocno, że zmarszczka je przecinająca wryła się jeszcze głębiej w skórę, jak dolina śmierci na planecie życia.  Ciekawostka anatomiczna z elementami filozoficznymi.
I geograficznymi.

Stojąc wówczas na moście, nabrał kilka wdechów i wcisnął zieloną słuchawkę.
– Co wiesz, Leon? – powtórzyła Dagmara.
– Wiem, że bardzo cię kocham, Dagmaro, ale na razie nie przyjadę – odparł.
– A gdzie jesteś? – zadźwięczał z troską znany mu głos. – Zawsze wiedziałam, że żyjesz z poczuciem wiecznie nierozwiązanych spraw. I dlatego wiecznie o ciebie drżałam. Nie uratujesz całego świata.
Tak. Też tak właśnie się wyrażam, gdy rozmawiam z mężem przez telefon.

Gdzie jesteś? Gdzie Sara?
Dagmarze włączył się program “czujące serce matczyne”, bo skąd nagle nerwowe pytanie o dorosłą córkę? Rozumiem, że ludzie pytają o to co słychać u X czy u cioci Z., ale Dagmara jest na wszelki wypadek roztrzęsiona, chociaż zniknięcie Sary nie jest w żaden sposób nagłaśniane.
Jak zawsze dziewczyna może być wszędzie - w domu, w pracowni, w sklepie, w kinie… normalka.

– Jakby wszystko zaczynało się od nowa. Jak powtórka – powiedział do siebie, patrząc w stronę hipnotycznego cyferblatu.
On rozmawiał przez komórkę czy przez zegarek?
Przez hipnotyczny cyferblat przecież.

– Leo? – spytała Dagmara
– Tak – odpowiedział nieobecny.
– Gdzie jesteś?
(...)
– Cokolwiek się stanie, zachowaj spokój. Wkrótce się do ciebie odezwę. Nie odbieraj telefonów, nie zostawaj sama i nie bierz cukierków od obcych – powiedział trochę do niej, a trochę do siebie.
No to ją, kuźwa, uspokoił.
(...)

– Gdzie jest Sara? Gdzie jesteś ty?
– Jestem… Jestem w Toruniu – odparł i zawiesił głos.
Facet mieszka i pracuje w Toruniu, jego miejscem naturalnego występowania jest właśnie to miasto. Ale żona na wiadomość, że on jest w Toruniu, nagle zaczyna nerwowo szlochać.
Noweś, kobieca intuicja przecież!

Inna rzecz, że - zważywszy fakt, że ojciec Brodzkiego zaledwie jeden dzień temu pożegnał się był z tym światem - pytanie oraz cała rozmowa są bez większego sensu, bo zarówno Brodzki, jak i Sara POWINNI być w Toruniu i zajmować się organizacją pogrzebu.

Wspólne milczenie rozpostarło się w umownej przestrzeni, łączącej Toruń i Darłowo.
Nie, żebym się czepiała, rzecz jasna, bo żeby się czepiać to nie ja przecież, ale jakim cudem przestrzeń między Toruniem a Darłowem jest umowna? Ona jest jak najbardziej rzeczywista. O “łączącą przestrzeń” nie śmiem już dopytywać…
Ona jest umowna dlatego, że łącząca. Albo odwrotnie. Tak mi się przynajmniej wydaje.
Wymowna pauza ustalała nowy porządek rzeczy i dlatego żadne z rozmówców nie odezwało się już ani słowem. Brodzki usłyszał wtedy w słuchawce ciche łkanie.

Po czym ruszył biegiem w stronę prawego brzegu gotyckiego miasta, a za nim pobiegł jego pies. Sylwetka samotnego wędrowca malała, aż w końcu zupełnie zlała się z pęczniejącym tłumem na Placu Rapackiego. Leon Brodzki nie wiedział wówczas, że wyrusza
na spotkanie ze swoim przeznaczeniem.
https://i.ytimg.com/vi/HvlboWN4n-0/hqdefault.jpg

Tymczasem policjanci oglądają nagrania z monitoringu miejskiego.
– Powiększ mi tu obraz – rzucił policjant. Na obrazie widoczna była mgła oplatająca stary most drogowy gęściej i gęściej. Wreszcie, w krytycznym momencie (co? no, kiedy stężenie mgły osiągnęło masę krytyczną), pośrodku kadru zatrzymała się pokaźnych rozmiarów wywrotka.
Oto jest “wywrotka”. samochód ciężarowy, służący do przewozu materiałów sypkich.

– Nie dasz rady powiększyć mi tablic?
Z boku?
Utrudniasz i siejesz defetyzm!
CSI: Thorn

– Takie mleko wisi w powietrzu, że ledwo można rozpoznać, że to ciężarówka, a nie czołg.
Lub działo samojezdne.

– No dobra. Podjeżdża ciężarówa i co? – Nowak pytał siebie na głos. – Przewiń.
– Już mówiłem. Po chwili odjeżdża. To wszystko.
– Nic nie widać?
– Kabina tira [wywrotka to nie TIR, a TIR to nie wywrotka]  jest za mgłą. Jedno, co można powiedzieć, to to, że ciężarówka olbrzymich rozmiarów.
Gdyby nie to, byłaby całkiem niewidoczna.
Wielka jak torpedowiec. Albo U-Boot.
Nie wiadomo, co pływa  w Wiśle.

Dałoby radę wejść na jej dach i…
Dałoby radę wejść na dach każdego samochodu.

– I przymocować trupa
Na dachu kabiny ciężarówki jest bardzo mało miejsca (pomijam to, że one często są ukośne) i nieboszczyk zwisałby z każdej strony. Natomiast, jeśli na kontenerze, to huhuhu - niejedne zwłoki można transportować. Powiem nawet - jednego trupa wielką ciężarówką to nie warto wozić.
(...)
– Możesz mi to jeszcze raz puścić?
– Przecież mówiłem, że nie ma tam nic.
– Jeszcze nie ma, ale może być.
Czyli, że co? Pojawi się za kolejnym obejrzeniem?
Im bardziej Kubuś oglądał film, tym bardziej był tam Prosiaczek.
Tak.

Chwilę później obaj mundurowi oglądali zapis raz jeszcze.
Co dwie głowy, to nie jedna.

Faktycznie, z początku nic istotnego się nie działo. Aż do czasu, kiedy na pogrążonym we mgle moście pojawił się tajemniczy człowiek w kapeluszu.
Z moich obliczeń wynika, że tajemniczy człowiek w kapeluszu jest większy i łatwiejszy do zauważenia, niż kabina tira.

Nie nakrycie głowy decydowało o tym, że człowiek ten sprawiał wrażenie tajemniczego.
Był w prochowcu z postawionym kołnierzem.

Chodziło o to, w jakim momencie i gdzie się pojawił.
Po mojemu, to zmaterializował się z nicości. Albo z tej mgły.

– Co ten człowiek robił na moście? – spytał strażnik.
Pojawiał się.

– Tego jeszcze nie wiem. Wiem natomiast, że o ile z jednej strony mostu wchodzi w kadr, tak po drugiej stronie tego, co łapie monitoring, nie wychodzi nikt.
I znikał.

– Chcesz powiedzieć, że facet rozpłynął się w powietrzu?
– Albo w wodzie.
– Albo znał kierowcę wywrotki.
Albo któregokolwiek z trzech tuzinów kierowców, którzy stali w korku za wywrotką, klęli i walili pięściami w klaksony.

Gdy zrównuje się z pojazdem, znika.
To, że facet w kapeluszu mógłby wejść do szoferki stojącej ciężarówki, żadnemu z nich nie przyszło do głowy.

– Nie posuwałbym się tak daleko…
Ta koncepcja jest nieprawdopodobna,  przestańmy fantazjować

– Nowak stopował zapał rozmówcy. – Wiem tylko, że za dużo tu przypadków. Samochód widmo i człowiek w kapeluszu. Będzie trzeba się temu przyjrzeć.
Jeszcze raz? Teraz niech wezmą trzeciego do oglądania, to na ekranie będzie kilka osób więcej.

W jednej z recek "Mgnienia" przeczytałam, że Woźniak się bardzo rozwinął jako twórca błyskotliwych suspensów.
Tak. Totalnie. Facet, którego śledzi monitoring w przeciwieństwie do tira, którego monitoring nie widzi, takiego czegoś jeszcze nie grali.
Pewnikiem tir miał zawieszoną w kabinie płytę kompaktową, dzięki czemu był niewidzialny. “Wszyscy wiedzą”, że to tak działa.
A kierowca miał srebrną folię na głowie… O ILE W OGÓLE BYŁ JAKIŚ KIEROWCA!

<torunianka mode - on> Ludzie, ja z Torunia jestem i nie mogę tego spokojnie czytać!!! Ja wiem, co by było, gdyby na środku tego mostu zatrzymało się COKOLWIEK w celu zawieszenia trupa (albo w jakimkolwiek innym). Otóż byłby gigantyczny korek oraz dzika awantura und pyskówka wywołana przez tłum rozwścieczonych kierowców, którzy by wyszli popatrzeć, co ich blokuje i czemu, a potem film na żywo z wieszania zwłok w całym internecie. Ja rozumiem, licentia poetica i inne takie, ale W ŻYCIU nie udało mi się przejechać/przejść tym mostem w charakterze pojedynczej jednostki. Cokolwiek się tam dzieje ma masę świadków. Po prostu nie mogę czytać podobnych bzdur podanych jako przemyślana i interesująca intryga!!! <torunianka mode - off i oddychanie dla uspokojenia do woreczka>

5
Czytelnicy, napawajcie się Bateryjką Erudycyjną:
W czwartym akcie Hamleta królowa Gertruda i Laertes rozmawiają o dotkniętej obłędem Ofelii. To wtedy dowiadujemy się o tragicznej śmierci dziewczyny, która miała wpaść do strumienia, zrywając kwiaty pokrzywy i stokrotki.
Tym razem jednak, inaczej niż w napisanym na przełomie XVI i XVII wieku dramacie, ciało zaczęło po prostu opadać na dno.
Po pięciuset latach ciała toną robiąc bulg-bulg-bulg. Nie ma jak postęp.

W rzeczywistości utonięcie jest mniej książkowe, niż opisał to brytyjski dramaturg. Następuje w wyniku odcięcia dopływu tlenu do mózgu przez płyny. Najczęściej – wodę.
No shit, Sherlock!

Dziewczyna zrzucona brutalnie z mostu zdążyła jeszcze zobaczyć kilka świateł halogenów, kiedy – obracając się wokół własnej osi – spadła z hukiem w otchłań kanału.

Jej pięćdziesiąt kilogramów wagi, napędzone grawitacją i przyspieszeniem ziemskim [gdyż to wcale nie jest to samo] natychmiast wyparło wodę, w którą uderzyło [Archimedes zatarł ręce, gdy woda wystąpiła z brzegów], a ona od razu znalazła się pod jej powierzchnią.
(...)

Organizm przypominał batyskaf z uwięzioną w środku duszą akwanautki. Czerwony okręt podwodny.
Żaden tam Yellow Submarine!
Czerwony Październik!

Działały tylko płuca,
W rzeczy samej, po zanurzeniu w wodzie natychmiast przestają działać nerki, serce, wątroba, mózg i jeszcze kilka nieistotnych wewnętrznych organów.

rozpaczliwie próbujące doprowadzić do mózgu tlen, którego w wodzie jest niestety o wiele mniej niż w powietrzu.
Kto mu wmówił taką bzdurę?
Ałtor pisał książkę w podstawówce, a najpóźniej gimnazjalnych leciech. Pod ławką w szkole. Na przyrodzie. I dlatego nie uważał, co mówił nauczyciel. Taką mam koncepcję. A dowodów na jej potwierdzenie znajdziemy w Dziele zaprawdę mnóstwo.

Zrobiła kilka odruchowych oddechów.
A więc jednak oddychała. Najadła się skrzeloziela, albo rzeczywiście doszła do wniosku, że tlenu w wodzie wystarczy jej do życia.

To zimna woda działała na końcówki nerwowe i odruch był silniejszy od zdrowego rozsądku.
Po łyknięciu cieczy zakrztusiła się i natychmiast ją wypluła.
Pod wodą. Zakrztusiła się wodą i ją wypluła. Tak. Tak to się właśnie odbywa.

Trwało to około dziesięciu sekund.
Teraz próbowała utrzymać powietrze chyba w kieszeniach, skoro już krztusi się i dławi wodą, które zabrała z powierzchni ziemi w swoją podwodną podróż.

Tutaj ciało i mózg działały wspólnie. W takich wypadkach plan jest zawsze jeden: nie udusić się. Ale to niestety złudne. Po około pół minuty ciało przekroczyło próg pobudliwości ośrodka oddechowego. Było to spowodowane nadmierną ilością dwutlenku węgla we krwi.
Znaczy, już wciągała wodę w płuca, wypluwała ją, a potem wstrzymywała powietrze, które wzięła nie wiem skąd, ale o to mniejsza.
BATERYJKA. I zauważcie, jak w nienachalny sposób aŁtor przemyca wiedzę! Godne podziwu. Naprawdę, szapo ba!
I o to chodzi: bawiąc – uczyć!

„Chyba jestem martwa” – zdążyła pomyśleć.
Może chyba
Może w morzu ryba?

Przed jej oczami przelatywały obrazy z minionych dni. A może działo się to za oczami? Z której strony wizualizują się ludzkie myśli? Tak jak w kinie, kiedy projektor rzuca obraz od strony widowni? A może tak jak w kineskopowym telewizorze, czyli z wnętrza obudowy? Wszak maszyny optyczne i zwierciadła budowano na kształt ludzkiego oka… Te przemyślenia były jednak dziewczynie obce.
W maju 1951 roku na południowym Pacyfiku przeprowadzono dwa testy, które potwierdziły, że wybuch jądrowy może zainicjować reakcję termojądrową. Bomba o kryptonimie „George”, zawierająca płynny tryt i deuter, doprowadziła do najsilniejszego do tamtej pory wybuchu jądrowego: 225 kiloton, moc dziesięć razy większa niż bomby zrzuconej na Nagasaki. Te przemyślenia były jednak dziewczynie obce - mógł napisać Ałtor - BO TAK I JUŻ -  i te wynurzenia wnosiłyby do powieści akurat tyle sensu i treści, co rozważania na temat snutych za oczami ludzkich myśli.

Podobnie jak możliwość przeżycia.
Autorowi najwyraźniej mózg nigdy niczego nie wyświetla, ani przed oczami, ani za. To może wyjaśnić wiele kwestii.

W tym czasie płuca dokonywały już silnych wdechów i wydechów, a woda dostawała się do dróg oddechowych i płuc, a w wyniku połykania – do żołądka.
Następnie, w wyniku ruchów robaczkowych, jelitami w dół...

W wyniku niedotlenienia włączyła się Bateryjka Erudycyjna:
Według filozofii tai chi woda pokonuje wszystkie żywioły. Gasi ogień, przekształca się, dociera w każdy zakamarek. Woda, pełna sprzeczności, potrafi spłukać miękką ziemię i ominąć skały, ale kiedy trzeba – wydrążyć je. Sprawia, że ustaje wiatr. Przenosi statki.
Nie przenosi, ale unosi.

Jak głoszą mędrcy, woda pokonuje przez ustępowanie. Nigdy nie atakuje, lecz zawsze wygrywa ostatnią bitwę.
Dziewczyna, zgodnie z przekazami znanymi różnym wierzeniom i religiom, zobaczyła plamę świetlną.
Dziewczyna tonąc i umierając robi remanent całej swojej (?) wiedzy, inaczej nie wiedziałaby jak się zachować i co zobaczyć.
Jeszcze by źle utonęła i co by wtedy zrobili wszyscy wstrzymujący oddech w napięciu Czytelnicy.

Czy były to wyładowania elektryczne w mózgu? A może podróż poza ciało? Kolejna faza
strachu? Zakończenie?
Hamlet, akwanautyka i tai chi, skomplikowane analizy dwudziestu pięciu faz strachu i wywody na tematy chemiczne, a to wszystko w jednym opisie utonięcia! Zaprawdę Ałtor jest człowiekiem renesansu i zna się na wszystkim.

Na powierzchni wody pojawiało się coraz mniej bąbelków powietrza. Tonące ciało przestawało wierzgać. Była to martwica
MARTWICA, no ja p… przepraszam bardzo. Martwica. Martwica to może być tkanek i rzadko, a wręcz nigdy nie powstaje w trzy minuty.
To była martwica mózgu!

– efekt ustania czynności oddechowych – i utrata przytomności.
Z fizjologii pała!

Potem nastąpiły nieregularne oddechy i drgawki toniczne, krótkie skurcze. Prawdopodobnie w tym momencie Ofelia umarła, w słonej wodzie.
W słonej wodzie jeziora.


Takiej samej, z której na świat kiedyś przyszła.
Poloniusz byłby zakłopotany, gdyby wiedział, co jego żona wyrabiała w morzu.
Mamusia Ofelii musiała łykać sól łyżkami, względnie spożywać chipsy albo inne solone śledzie, jako że to upodobania kulinarne mamy wpływają na smak wód płodowych.

Pewien historyk z Oxfordu, nazwiskiem Stephen Gunn, odkrył swego czasu, że śmierć książkowej Ofelii mogła być zainspirowana prawdziwymi wydarzeniami. W spisanym po łacinie (mryg-mryg! rozumiecie - po łacinie!) raporcie koronera z 1569 roku, a więc jeszcze za dynastii Tudorów
Zwróćmy uwagę, że było to także w roku podpisania Unii Lubelskiej, w roku pierwszej powszechnej loterii w Londynie i francuskich walk z hugenotami.

Gunn odkrył szczegóły zgonu niejakiej Jane Shaxpere. Mająca dwa i pół roku dziewczynka miała się utopić, kiedy zbierała kwiaty nagietka koło młyna w rodzinnym mieście pisarza. Autor Hamleta miał wówczas pięć lat.
Już wiem. Ałtor po prostu ambitnie założył, że napisze wszystko, co wie, bez względu na to, czy będzie, czy też nie będzie pasowało to do tworzonego dzieła. Stąd trylogia.
Nie wiem dlaczego przypomniał mi się Tadeuszek Orzeszkowej. Pewnie dlatego, że wiejskie dzieci nigdy, ale to naprawdę nigdy się nie topiły. A jak się utopiły, to od razu było wielkie halo na całą literaturę.
Przy czym już rozumiemy, dlaczego Szekspir (Shakespeare) pisał pod tym nazwiskiem.  Gdyż przejął się losem Jane Shaxpere.

Pewnym jest, że bez względu na inspiracje samego Szekspira, jego dzieła natchnieniem stały się dla innych. Zwłaszcza dla wrażliwych na sztukę. Jak Daniel. I dlatego znana z malowideł prerafaelitów Ofelia musiała umrzeć raz jeszcze. Podobieństwo tkwiło w bezsensownej śmierci pięknej, młodej kobiety.
Dobra, już wiemy że aŁtor przeczytał Hamleta, może (MOŻE! No wiesz co! Ałtor jest PRAWDZIWYM ERUDYTĄ, widział tuziny inscenizacji i wszystkie obrazy, jakie namalowano w temacie, na pewno) nawet był na spektaklu w teatrze i zna ten obraz:

Ale to nie powód, aby zadręczać czytelników wizją, że napisał powieść opartą na wątkach hamletowskich. No cóż, Ivo Brešan w Przedstawieniu Hamleta we wsi Głucha Dolna zrobił to lepiej.

Różnica polegała zaś na tym, że zamiast zielonej sukni przetykanej srebrną nicią teraz topielec miał na sobie czerwony płaszcz przeciwdeszczowy, przypominający właściwie worek.
Zupełnie jak Dziewczyna w Czerwonym Płaszczu, zamordowana trzydzieści lat temu.

W kolejnym rozdziale Brodzki streszcza czytelnikom akcję poprzedniego tomu, “Powtórki”.
A czyni to w sposób porywający, metodą: "śmierć kibica na meczu, który dostał ode mnie kiedyś kulkę. Gumową, żeby nie było. Ale zmarł" albo "zaczęły się w niedzielę pastwić nade mną i nad moim ojcem Frankiem", ja też zawsze sobie tak w głowie wyjaśniam wszystko, żeby się nie pogubić, i zawsze imię mojego ojca, Jana, dodaję.

Następnie idzie do mieszkania swojej córki Sary.

Rozejrzał się na boki i naraz obraz miasta zastygł. Podrywające się do lotu ptaki zawisły w miejscu, niby w Maszynie do ćwierkania Paula Klee.

Albo na jakimkolwiek innym obrazie z ptakami.

Auta, przechylone na zakręcie, ciążyły ku ziemi w nienaturalnym kształcie.
Odkształcały się na zakrętach. Zupełnie jak w kreskówkach.
Hej, tak mnie właśnie olśniło – a co jeśli autor ma coś wspólnego z naszą niezapomnianą autorką Sierotki Julii? No zobaczcie: “Chodniki przejmowały pustkami, a zubożały o pojazdy asfalt zdawał się topić pod uporczywymi strugami letniego słońca.” – czy tu nie widać pewnego podobieństwa stylu?
A czy autorka Sierotki Julii też miała redaktora prowadzącego, redaktora merytorycznego i korektora? Że się tak całkiem niewinnie zainteresuję.

(...)

W całym niewzruszonym obrazie tylko Szarik, pies który w ciągu dwóch opisywanych przez aŁtora dni awansował był z kundla na psa rasy border collie, zdawał się nie przejmować pauzą, jaka stała się udziałem percepcji detektywa. Przysiadł, przechylił swój obficie
przystrojony łatami pysk [!] i posłał swemu panu troskliwe spojrzenie.

(...)

Podczas programu telewizyjnego w lokalnej kablówce dziennikarka przepytuje zaproszoną psycholożkę policyjną na temat, czy w mieście jest bezpiecznie.

Tę rozmowę zostawiamy Wam jaka jest.

Pani psycholog, czym właściwie jest przemoc?
– Cóż…
– W dwóch słowach. Niedługo szansę pytań dostaną telewidzowie, ale mamy chwilę. Pani Marto, czym jest przemoc?
– Przemoc to tak zwany czyn bezprawny. Rzeczywiste użycie siły lub jej groźba.

(...)
– Kto jest najbardziej zagrożony? – Prowadząca nie odpuszczała.
Różnica wieku i wyglądu dawały jej przewagę.
Była starsza i brzydsza / starsza i piękniejsza / młodsza i brzydsza?
Wyższa i miała większego bica.

Prowadziła ten program od lat i wiedziała, na co może sobie pozwolić. Czyli niemal na wszystko.
– Służby robią, co w ich mocy, by sytuacja się nie powtórzyła…
– Ale co, jeśli będzie inaczej? Jest pani psychologiem, ma pani wgląd w statystyki. Proszę nam powiedzieć, kto jest najbardziej zagrożony? Podpowiem pani.
Zaprosiłam gościa do programu, ale odpowiadać będę JA!
Muszę przyznać, że to akurat jest całkiem dobrze podpatrzone, i to nie w toruńskiej kablówce, ale w programach telewizji jak najbardziej krajowych.

– Tu prowadząca złapała się znów za tak zwane uszko, małą słuchawkę, w której słyszała głos wydawcy programu.
Po chwili powtórzyła to, co jej powiedział: – Stopień ryzyka wiktymogennego. Wie pani, co to jest, prawda?
Takie rzeczy to się uzgadnia PRZED programem.

Marcie spociły się ręce. Wcale nie chciała przychodzić do programu – wysłał ją tu komendant Halicki.
„Sam, owszem, lubi błyszczeć w świetle reflektorów i kamer, ale tylko wtedy, kiedy mówi to, co chce. Dziwnie jest w tym mieście… W zasadzie komendant wchodzi w tyłek prezydentowi miasta i komendantowi wojewódzkiemu, choć jednocześnie wojewódzkiego chętnie by zastąpił. Czuje respekt przed prezydentem, prezydent z kolei chce mieć w mieście spokojny elektorat, który zagłosuje na niego w kolejnych wyborach.
Zupełnie tak jak każdy będący u władzy człowiek. Naprawdę, co za szuja.

Umiejętnie szafuje poczuciem zagrożenia i poczuciem bezpieczeństwa. Gdy pojawia się zagrożenie, zapewnia, że przed nim ocali. Gdy czuć bezpieczeństwo, przypomina, że bez niego sielanka może się wkrótce skończyć. Do tego potrzebuje aparatu manipulacyjnego w postaci dyrektorów urzędów, instytucji, służb, a także mediów – telewizji kablowej w tym przypadku. Lokalna stacja spełnia dokładnie tę samą rolę, co tuba propagandowa polskiego rządu na antenie Telewizji Polskiej.
Kablówka jest podległa spółdzielni mieszkaniowej, której prezydent miasta sam był kiedyś prezesem.
A trzeba dodać, że w ogóle wszyscy tu, w Toruniu, oglądamy lokalną kablówkę. Obowiązkowo, cztery godziny dziennie. Wszyscy. Jak jeden. Dlatego prezydent tak nam może te mózgi prać, potentat jeden.

To telewizja, w której bodaj tylko raz w historii zdarzyło się, żeby wyemitowano materiał uderzający w jego decyzje. Telewizja, która w samej czołówce programu informacyjnego pokazuje prezydenta pięć razy. Zarządzanie ryzykiem to wspaniały biznes. Dwójmyślenie, jak u Orwella w Roku 1984. Ignorancja to siła…”
Totalnie widzę autora jak siedzi i fapie nad własną odwagą i bezkompromisowością.

– Jaki jest stopień ryzyka wiktymogennego? – powtórzyła prezenterka.
Przed programem przez pół godziny ćwiczyła przed lustrem powtarzanie tego trudnego słowa.

– Jeśli pani dopytuje, odpowiem. Proszę państwa. – Spojrzała na prowadzącą chłodnym wzrokiem. – Ryzyko zwiększa młody wiek, poniżej trzydziestki. Im wyższy status społecznoekonomiczny, tym gorzej.
Mówiąc po ludzku - im kto bogatszy, tym ma bardziej w plecy.  
Znaczenie ma także miejsce zamieszkania.

Im większe miasto…
– Toruń nie jest znów aż tak dużym miastem… – prowadząca próbowała stonować wypowiedź Marty, która wyraźnie nabrała rezonu.
– Mam na myśli miasto powyżej stu tysięcy mieszkańców. Czyli na przykład Toruń, liczący dwa razy więcej. Kluczowy jest również wyjściowy styl życia (whut) i przynależność do grup mniejszościowych.
– Nie jestem pewna, czy nasi widzowie mogą teraz czuć się bezpiecznie.
E, spoko, jeśli nie są młodymi, bogatymi,  imprezującymi lesbijkami, to mogą.

Na pewno jednak służby i pan prezydent zrobią wszystko, żeby…
– Ryzyko spada powyżej pięćdziesięciu pięciu lat. To zdaje się elektorat pana prezydenta?
COKURWA.
Widocznie pan prezydent zabija młodszych, bo na niego nie głosują
.
– Słucham? Pani domniemania…
– To badania sporządzone w czternastu krajach.
Wow, Anutku, ależ ten Wasz prezydent ma wpływy!
NO BA!
Ojciec Rydzyk może się schować.

Prowadząca przełknęła głośno ślinę.
ŚLURP!
– Ryzyko spada przy niskim statusie społeczno - ekonomicznym, w małym mieście, przy domatorskim stylu życiu. Innymi słowy – nikt nam nie zagrozi, jeśli nie wychylimy się sprzed telewizora do końca życia.
Chiba że nam Bateryjka Erudycyjna prosto w pysk wybuchnie.
(Jeżu borski, CO ONA PIERDOLI??? Nigdy nie słyszała o bandziorach włamujących się do samotnych staruszek???)

– I tu postawimy kropkę, a o pytania prosimy naszych telewidzów.

I WTEM!
– Kobieta poprawiła słuchawkę. – Dzień dobry, kto się do nas dodzwonił?
W słuchawce długo słuchać było tylko szum.
– Halo? Śmiało, jak panu, pani na imię? – Prezenterce nie schodził z oblicza przyklejony uśmiech.
– Daniel.
Marta pobladła.
Gdyż od pewnego czasu “Daniel” nie był jej obcy. Tak samo dla niej, jak dla policji.

Złapała się za poręcze fotela i niepewnie spojrzała w stronę wydawcy. Pokręciła w jego kierunku głową, ale ten nic sobie z tego nie robił. Pokazał ręką, żeby kontynuować.
Szoł musi trwać dalej.

(...)
– Chciałbym pozdrowić panią Martę – rozbrzmiało w telewizyjnym studiu.
(...)
– A jakie ma pan pytanie? Co pan sądzi o bezpieczeństwie w Toruniu?
Głos zaśmiał się do słuchawki. Wydawca programu wyraził zdziwienie i pokazał na zegarek.
Gdyż zmienił zdanie i uznał, że pięć sekund temu pomylił się, każąc kontynuować.

– Sądzę… – zaczął rozmówca spokojnie. W słuchawce gwizdał wiatr, człowiek musiał stać na otwartej przestrzeni. – Sądzę, że wkrótce bezpieczeństwo znacznie się zmniejszy.
– Dlaczego pan tak uważa, panie Danielu? – ciągnęła dziennikarka, a jej twarz wciąż uśmiechała się jak oblicza znane z TV Mango.
– Zmniejszy się, ponieważ to ja jestem przemocą.
Gdyż przemoc, ma miła, to jaaaa...

A ciebie ktoś zerżnie. I nikt nawet tego nie usłyszy.

(...)
– No to ma pani odpowiedź – ucięła Marta.

Czerwone światło transmisji zgasło.


Tymczasem w toruńskim areszcie siedzi niejaki Kosma, bohater poprzedniej książki, morderca znany pod pseudonimem Heraklit – a na wolności pozostał jego brat-bliźniak, Daniel. Kosma czeka na sygnał (ponieważ budynek znajduje się w środku miasta, na ulicy zbierają się ludzie, którzy chcą przekazać osadzonym jakieś informacje i po prostu wywrzaskują je na głos), a kiedy go otrzymuje (“Worek z prezentami zapakowany. Elfy ruszyły do Laponii”), rozwala sobie głowę o pryczę i wzywa pomocy, co spotyka się z całkowitą obojętnością strażników.
Dlaczego brat bliźniak Kosmy ma na imię Daniel, a nie Damian?
Żeby dać komendantowi Halickiemu okazję do kolejnego błyskotliwego onelinera, który z Damianem by nie wyszedł. Poczekajcie chwileczkę.

– Co z nim robimy? A jak kojtnie w celi? – dopytywał kwadratowy.
Kojfnie, erudycyjnie podładowany nasz drogi aŁtorze. Kojfnie.
Ałtor uparcie pisał “kojtnie” także w “Powtórce”, podejrzewam, że sądzi, iż używa w ten sposób toruńskiej gwary.
Albo niedosłyszy.

– Nie kojtnie. Sam sobie ożenił kosę.
“Ożenić kosę” w gwarze więziennej oznacza “pchnąć nożem” – chyba do cholery widzą, że niczym się nie pchnął, a rozwalił sobie łeb o pryczę?!
Ałtor tak bardzo chciał być mrrrocznym twardzielem, znającym grrrypserrrę, że nie zauważył, jaki jest pocieszny.

Prawie jak jeden zasłużony literat z moich stron, który postanowił napisać felieton o gwarze przestępczej i zaczął od zapoznania czytelników ze słowem “grypsoniera”.
Tak jak “garsoniera”?
(...)

Mieszkanie Sary było otwarte jak wieko trumny.
Uchylone drzwi, niczym w starych filmach sensacyjnych, już z półpiętra informowały o złamaniu odwiecznego prawa nienaruszalności przestrzeni prywatnej.

Mamy Bateryjkę Erudycyjną:
Kiedy ludzie po raz pierwszy postawili ściany, było to w czasach rewolucji neolitycznej, gdy homo sapiens wyszedł z jaskini i zaczął budować mur.
a następnie zamknęli przestrzeń wrotami, przyszedł czas na rygle, a potem zamki.

Tak oto przez tysiące lat człowiek przyzwyczaił się do odwiecznej opozycji zamknięte–otwarte oraz do terminów, które sam stworzył: „teren prywatny”, „wstęp wzbroniony”. To na ich kanwie reżyserzy filmowi i twórcy kryminałów zbudowali napięcie
w słynnych scenach, gdzie drzwi do czyjegoś mieszkania były uchylone.

Zawsze w takiej sytuacji należało zadać sobie pytanie:
„Czy złoczyńca jest w środku?”.

Tak. Wszyscy i zawsze zadają sobie to pytanie, bo za każdymi drzwiami może być:

„Nikogo tam nie ma – pomyślał Brodzki. – Nie po to cała szopka, żeby wyłożyć się na takim szkolnym błędzie. Oczywiście moja pewność może mieć źródło w konstatacji, że nawet nie mam ze sobą broni.
Czyli nasz Geniusz Policji uważa, że w mieszkaniu jego córki nie ma przestępcy na podstawie faktu, że on nie ma przy sobie broni. Poprawcie mnie, proszę, gdybym źle zrozumiała myśl Pana Ałtora.

Idee są podobno kuloodporne, ale wolę tego dziś nie sprawdzać na sobie”.
Wracaj więc do domu.

Tego dnia naruszona została przez intruzów ogólnie przyjęta zasada miru domowego. Gwałt na prywatności był tym bardziej dotkliwy, że dotyczył lokalu zamieszkiwanego przez córkę tego, który przybył tu po złoczyńcy.
Taki, rozumiecie, jedyny przypadek w świecie. Żaden inny złoczyńca nigdy i nikomu nie zakłócał miru domowego.

„Ostatnio byłem tu w piątek popołudniu. Sprzeczaliśmy się z Sarą o coś, chyba o papierosy…

Niespodziewanie Brodzki odkrywa w sobie żyłkę detektywa:
Są ślady włamania? Hmm, zamek nienaruszony, niewyszczerbiony. Drzwi – ciężkie, markowe, dobrze naoliwione, cicho szurają przy otwieraniu. Deweloper się postarał o
bezpieczeństwo najemców. Włamywacz miał po prostu klucz. Dostać go mógł tylko od Sary…”
Wykluczamy możliwość, że Sara dobrze znała gościa i otwarła mu drzwi, gdy przyszedł.

Brodzki przyjrzał się dołowi drzwi. Zamontowany był tam filc, wygłuszający i chroniący podłogę przed zarysowaniami. Spojrzał na tył.
„Normalnie filc zbiera kurz. Tu go nie ma. Podłoga jest wymyta.
Coś takiego! To pewny znak, że jesteśmy na tropie zbrodniarza!
Zagadnienie “po co potrzebne są w dochodzeniu ślady kurzu na podłodze” pozostawmy jako zbyt komiczne, aby je roztrząsać.

Gdzie jest mop albo sprzęt do mycia?”
Żyjmy dalej w niewiedzy po co Brodzkiemu potrzebny jest mop dla śledztwa.

On nie jest toruńczykiem, skoro nie wie, gdzie szukać takich przedmiotów.
On w ogóle człowiekiem sprzątającym nie jest, w większości domów mopa i sprzęt do mycia znalazłabym bez trudu, choćbym była w jakimś miejscu pierwszy raz.

Nie mógł go znaleźć.
Tego tropu, kurzu, mopa?

Zauważył za to, że w pokoju jest dość ciemno – słońce nie wpadało już tu o tej porze, ale i rolety były w części przysłonięte. Sięgał już po przycisk, mieszczący się zaraz przy framudze, ale zawahał się.
„Odciski do zdjęcia – przycisk światła, rolety, spłuczka… Czy to ma sens?
Przycisk do spłuczki przy drzwiach wejściowych? Nie, to nie ma sensu.

Po pierwsze: czy tak skrupulatny zbrodniarz zostawiłby jakieś odciski? Po drugie: co mi po nich?
A gdzie tam! Jakieś odciski palców, daktyloskopia i inne takie fanaberie.
Najważniejsze jest to, że:
Jednym ze śladów, jakie naprowadziły mnie na trop porywacza, Daniela, był włos rudego kota.
Drżyjcie ludzie mieszkający z Rudymi Kotami!
Uff, mój jest bury, czy to dowód, że nie jestem żadną zbrodniarką?
Niestety, moja droga, przykro mi, ale jeśli w celu pokonania dystansu za pośrednictwem nóg i ramion przenosiłaś się do punktu destynacji może okazać się, że jesteś złodziejką.

Gdy byłem tu w piątek, zauważyłem, że Sara miała taką sierść na ubraniu.
Tyle, że jakikolwiek koci włos na ubraniu jest biały.

(...)
Kota w takim kolorze spotkałem w sobotę koło domu przy Drodze Trzeposkiej, gdzie odwiedziłem wdowę po Szabańskim, Izabelę Otwinowską.
Nikt nie ma takich kotów. Są rzadkie jak  tygrysy pomorsko-kujawskie.
Jak pantery śnieżne.

Tam cudem uniknąłem śmierci.
Gdyż podszedł do niego rudy kot i strasznie zamiauczał.
Nie tylko zamiauczał, ale jeszcze jak strasznie patrzył!

Z krzaków wyjechało auto, sunęło jak oszalałe.
Na Drodze Trzeposkiej tak rajdowo sunęło. W miejscu, gdzie nawet rower ma problemy, żeby się rozpędzić.
Powiedzmy to sobie otwarcie, że Droga Trzeposka to nie jest autostrada, tylko uliczka między domami i hurtowniami.

                                                                                                                                      

Najpewniej bym zginął, gdyby w ostatniej chwili spod kół pojazdu nie wyciągnął mnie Żółtko.
Inaczej Brodzki zginąłby jak Piotr Curie pod kołami rozpędzonej platformy konnej.

Tomek…” – Brodzki przerwał strumień świadomości [temu strumieniowi należało się to jak psu zupa], a przed oczami stanęła mu postać młodego policjanta, którego nazwał Cyrenejczykiem. – „Tam widziałem kota i ten kot właśnie pozwolił mi połączyć fakty: to, że moja córka spotykała się z przestępcą.
Nie zapraszajcie do domu rudych kotów! Nawet w wielkim mieście rudy kot to ewenement ujawniający, kto jest mordercą.

Daniel jest skrupulatny.
Wrócił tu, by pozbyć się śladów.
Wrócił z rolką taśmy do zbierania kociej sierści z odzieży.

Skoro jednak znana jest policji jego tożsamość, po co tuszować ślady?
Tuszować, to nie znaczy wymazywać, tylko nakładać coś innego - na sierść rudego kota nałożyć kłaczki wyrwane spanielowi z ogona i jeszcze piórko papużki falistej.

Dlatego że ma coś na sumieniu? Czy kartoteka z odciskami palców by coś o nim powiedziała? Czy tak metodyczny zbrodniarz nie pozbyłby się odcisków na opuszkach?”
Pozbycie się odcisków na opuszkach jest bardzo wskazane, przecież takie odciski przeszkadzają, albo i bolą.
W dodatku od pierwszej chwili zdradzają profesję. Z pewnością ktoś taki jest harfistą.

Brodzki sięgnął do kieszeni swojej sportowej kurtki po zdjęcie z fotoradaru, jakie wręczył mu dziś komendant Halicki, i przyjrzał się uważnie postaci kierowcy.
A teraz mamy do czynienia z najbardziej precyzyjnym zdjęciem samochodu z fotoradaru:
Była to fotografia dość oryginalna –zrobiona autu, które przekroczyło prędkość podczas… ucieczki przed policyjnym pościgiem.

O, choćby taka fotografia:
Jak widać na załączonym obrazku, nie tylko twarz kierowcy jest wyraźnie widoczna, lecz także rękawiczki, wraz z materiałem z jakiego zostały zrobione.

– Mam cię, gagatku. Po co ci lateksowe rękawiczki? – powiedział pod nosem, wskazując na ręce porywacza na fotografii.
Kierowca bardzo zżył się z rękawiczkami, skoro nie zdjął ich w samochodzie.

– A więc jest szansa na odciski.
Pomijając logikę wywodu (jakie są szanse na znalezienie odcisków na lateksowych rękawiczkach, które są NA ZDJĘCIU, Brodzki ich nie ma, policja również nie?), zwróćcie uwagę, że facet nie tylko do siebie mówi, ale jeszcze sobie na zdjęciach pokazuje.

Po czym kontynuował rozmyślania:
Tych rozmyślań miał wiele.
„A może zabrał coś należącego do Sary? [Kota] Coś, co będzie kartą przetargową, dowodem na to, że dziewczyna żyje? Albo mylnym tropem, rozrzuconym na końcu Polski dla zmylenia pościgu? Nie oszukasz mnie, gnojku!
Ona nie żyje, i nie zwiedzie mnie mylny trop rozrzucony na końcu Polski! Ha! Szach mat, zwyrodnialcu!
Jakiego pościgu?! Brodzki, nie oszukuj gnojka.

Myśl, Brodzki. Skup się na śladach, nie myśl o córce.
Bądź profesjonalistą, panie policjancie.

Emocje potrafią wyostrzyć zmysły, kiedy walczysz o przetrwanie i unikasz ciosów nożownika. Wtedy strach napędza błędnik.
I taki przestraszony, z napędzonym błędnikiem kręcisz się albo kolebiesz…

Ale tu potrzebna jest chłodna analiza.
Falsyfikacja, [policzcie ile razy w zamieszczonym tekście pojawia się słowo “falsyfikacja”] wszystkiego pod światło tak długo, dopóki inna wskazówka nie okaże się precyzyjniejsza”.
To zaiste eksperymentalna metoda prowadzenia śledztwa.

Pierwszy od wejścia był aneks kuchenny z wyspą. Brodzki schylił się, złapał za spód drzwiczek i otworzył szafkę z koszem na śmieci – wiadro było opróżnione. Za blatem znajdował się podłużny salon. W jego centralnym miejscu, nad kanapą wisiała reprodukcja
obrazu Caspara Davida Friedricha Wędrowiec w morzu mgły w antyramie.
Mgła w antyramie prezentowała się nadzwyczaj awangardowo.

Brodzki: człowiek-idea. Konstatuje, falsyfikuje i sam sobie tak dywaguje w głowie, on do siebie w głowie MÓWI, przez cały czas, całymi zdaniami, tłumaczy sobie, kto jest czyją żoną, o własnym ojcu zawsze z imieniem… jakbym tak do siebie w glowie przemawiała to w końcu potknęłabym sie o wlasne nogi, no ale on samobieżny (samojezdny!) jest.

I wszystko kawa na ławę, bo jeszcze byśmy przeoczyli, jaki ten Leon jest genialny i megazajebisty.

(...)
Na stojącym przy oknie dużym blacie Leon dostrzegł zdjęcie. Stało w ramce, dokładnie w tym samym miejscu co ostatnio, gdy tu był. Było to zdjęcie dwójki dorosłych ludzi i dziecka – Leona i Dagmary oraz Sary. Wykonane dziesięć lat temu nad kanałem w Darłowie. Z mewami w powietrzu, przepływającymi kutrami, elewatorami zbożowymi w tle.
(...)
Oczy detektywa zaszkliły się.

Zaczynam się dziwić, że my tu wszyscy w Toruniu jeszcze żyjemy zamiast paść ofiarą jakiejś wojny gangów czy innych przestępców, skoro Najlepszy Policjant W Mieście, Wzór Dla Młodego Pokolenia Oraz Legenda Policji prowadzi śledztwo za pomocą zastanawiania się, dlaczego w mieszkaniu jego córki na podłodze nie ma kurzu, który to fakt nie ma żadnego związku ze sprawą, przypatrywania się kociej sierści i dochodzenia do jakichś z dupy wziętych wniosków, bo tak, grożenia zdjęciu oraz wpatrywania się wzruszonym wzrokiem w rodzinną fotografię.

(...)
Przypomniał sobie obrazy, jakie śnił w minione noce.
Z czwartku na piątek była to Sara topiąca się w Wiśle. Tato, tato, ratunku! – krzyczała w jego śnie, gdy jej głos niósł się po tafli gładkiej jak lustro.
Już biegnę, utrzymaj się na powierzchni!
(...)
Obudził się wtedy z krzykiem.
„Weź się w garść. Musisz znaleźć córkę. To twój obowiązek jako ojca. To twoja wola i twoje serce. Krew z krwi. I oko za oko”.

Twoje qui pro quo. Twoje to be or not to be. Twoje albo-albo. Twoje i-i. Twoje wet za wet. Wola i przedstawienie. Wola i Ochota. Rozważna i romantyczna. Duma i uprzedzenie. Wojna i pokój. Twoje czerwone i czarne. Ogniem i mieczem. Północ i południe. Udręka i ekstaza!
Alfa i omega, początek i koniec, brama i klucz, studnia i wahadło.
Płacz i zgrzytanie zębów.
Indiana Jones i Ostatnia Krucjata.

Gdy cofnął się do mieszkania bo już wychodził, już był na progu, spostrzegł na kanapie oprawioną w antyramę kartkę formatu A4.

„Pamiętałaś…”, przypomniał sobie i zrobiło mu się ciepło na sercu. Dopiero co przyniósł Sarze dyplom, jaki otrzymał na zakończenie służby.
Wiedział, że córka jest artystką, zna się na oprawianiu,
i dlatego nabyła antyramę i włożyła w nią zdjęcie, do tego faktycznie trzeba studia kończyć i mieć szczególnie wysublimowane poczucie piękna
obrazach, tłach i tych wszystkich rzeczach, o których on nie miał bladego pojęcia.
Kupić antyramy za 3,50 w supermarkecie też nie umiał.

(...)
W niedzielę spotkali się na jej wernisażu. Był z niej dumny, a ona z dumą szła z nim pod rękę przez galerię. Potem wypadki potoczyły się błyskawicznie: porwanie Franka, pościg. Dzień później Sara zniknęła.
Pamiętajcie, nie wolno chodzić z córką po wystawie, bo wam wstępnych zabiją, a zstępnych porwą.

Dziewiąty rozdział, a ten furt wspomina. 447 stron, a do 50-tej akcja właściwa zajęła dotychczas ze dwie kartki, bo reszta to wspominki.

– Pamiętałaś – powtórzył na głos Leon, ale gdy wziął dyplom do ręki, naraz pobladł. Pod pięknie oprawionym papierem, na którym napisano: „Za wzorową i oddaną służbę na rzecz mieszkańców Torunia, wykonywaną w wydziale kryminalnym komendy Toruń Śródmieście”, pod dyplomem tym widniały dwa podpisy. Pierwszy wyglądał znajomo, napisano „Komendant Gromosław Halicki”.

Drugi był świeższy.
– Z poważaniem, Heraklit – wycedził Leon. – Ty skurwysynu! – I cisnął dyplomem o ścianę.
DOWÓD RZECZOWY PAN NISZCZYSZ!!!

Szkło rozprysło się po podłodze. Rama została przez Brodzkiego rzucona tak niefortunnie, że jej ostry bok przebił szkło w antyramie reprodukcji obrazu Wędrowiec w morzu mgły i rozciął papier.
Wędrowiec miał teraz odciętą głowę.
TO SYMBOLICZNE.
Dekapitacja Wędrowca.

Brodzki zacisnął mocno oczy w skupieniu. Gdy wreszcie powoli wypuścił powietrze, z oczu spłynęła mu jedna łza.
Od tej chwili przestaję wyśmiewać opka pisane przez nastolatki.
Dojdziesz też do wniosku, że Ałtorkasia jest wyrafinowaną autorką głębokich w treści, a przy tym subtelnych rozważań o kondycji ludzkiej, wspomnisz moje słowa.

Przemknęła policzkiem, ominęła łukiem usta, zawisła na brodzie jak linoskoczek, po czym siłą grawitacji oddzieliła się od skóry i runęła ku podłodze.
BUM! PLUSK!

Słona ciecz spadła na dyplom, pokrywając mokrą obwódką złożony na papierze podpis „Heraklit”.
Wszystko płynie...

Do Daniela dzwoni wspólnik z informacją, że “Mikołaj wie o prezentach”.
Tymczasem Brodzki kontynuuje poszukiwania…

Brodzki przeszedł bramą na tyły bloku i zanurkował w kontenerze na śmieci.
Widzę go, jak z rozbiegu wskakuje na główkę do środka.

Dochodził z niego niesamowity fetor. Taki, jaki w upalne dni daje się czuć w okolicach smażalni ryb i warzywniaków.
Do jakich warzywniaków chodzi ten człowiek???
Podrzędnych.

Zapach zgnilizny.
Brodzki wyskoczył z kontenera [ale co sobie pobobrował w paskudztwie, to jego], nie znalazłszy nic, co przykułoby jego uwagę.
Za to możemy założyć, że on przykuł uwagę wszystkich sąsiadów swojej córki oraz okolicznej ludności.

– Co tak dziwnie patrzysz? – spytał psa, który przechylił głowę i zaszczekał. – No co? – Schylił się, by go pogłaskać, ale pies odskoczył.
Dopiero teraz Brodzki zauważył, co tak wystraszyło psa.
Jego buty były umazane krwią.
TAK. Właśnie tak reagują psy na zapach krwi.
Podwijają ogon i uciekają ze skowytem.

Stał w półcieniu migającej żarówki, zastygły w tej pozie, i przypatrywał się rubinowej plamie, która wypływała spod jego podeszw.

Półcień żarówki.

Podeszw.

Że o plamie krwi WYPŁYWAJĄCEJ spod butów nie wspomnę.

Wina.

DUŻO.

„Brodzki, myśl. To na pewno nie jest krew Sary. Jesteś detektywem, falsyfikujesz[!], szukasz dowodów i sprawdzasz je pod światło jak lichwiarz dukaty.
Dukaty jakieś pewnie papierowe, skoro pod światło chce szukać śladów fałszerstwa.
Tyle że nie, bo dukat był monetą.

To jeszcze nic nie znaczy. Weź się w garść!”
Ręce mu drętwiały. Od tego brania się w garść, jak mniemam. Po nich także plecy i kark. Miał wrażenie, że zastyga w podłożu, jak te ciała z Herkulanum i Pompejów po wybuchu wulkanu.
Tylko one pod popiołem, a on pod górą gnijących śmieci.
Natomiast  pies miał to wszystko gdzieś i nie chciał brać w tym udziału.


Był to ten moment, kiedy mózg nie może dłużej oszukiwać ciała. Świadomość gorączkowo szukała racjonalnych argumentów. Podświadomość odczuwała niepokój.
Decydującym graczem była superświadomość.
Leci Freudem.
Żeby chociaż. Gdyby leciał Freudem pisałby ewentualnie o superego, nie szkodzi, że nie miałoby to sensu w tym kontekście. Pisząc o superświadomości aŁtor leci jakąś psychotroniką albo innym otwieraniem trzeciego oka.
Miał w kieszeni  Węża Kundalini.


(...)
Superświadomość Brodzkiego łączyła fakty dużo szybciej. Sterowała również fluktuacją związków chemicznych, od adrenaliny i oksytocyn, po dopaminę i serotoninę.
Jak zapełnić dużo stron dużą ilością dość dowolnie wybranych słów - lekcja trzecia.
Przyznajmy panu aŁtorowi ten plus, że przynajmniej te słowa sam pracowicie wklepuje w klawiaturę. Widziałam książkę (tak, książkę, nie internetowe opko), w ktorej ¾ treści jednego z opowiadań to było kopiuj-wklej z wikipedii i innych źródeł.

W tym momencie nastąpiło w niej zwarcie i Brodzki zatrzymał się jak maszyna bez dopływu energii. Nie było to jednak zatrzymanie takie, jakie stało się udziałem aut i ptaków, które przed kwadransem obserwował na ulicy. Ciało po prostu odcięło dopływ prądu po to, by nie uszkodzić organizmu. Maszyny.
Słuchajcie, powstrzymuję się, ale jednak chyba nie wytrzymam i wrzucę tu sporządzony przeze mnie panamarcelową metodą opis Brodzkiego robiącego kupkę… Będzie pasowało jak ulał.

Uwaga, Brodzkiemu coś robi się z mięśniami i to grozi dekonstrukcją, eksplozją, implozją, wybuchem żrących popiołów itede.
Rabdomioliza po toruńsku.
„Mam tak spięte mięśnie, że byle szarpnięcie rozerwałoby je na kawałki. Czy ja mam atak paniki? Czy ja…”
Królowo Matko, czy to jest fragment Twojego tekstu, o którym pisałaś przed chwilą? Tego o robieniu kupki?
Nie. Ałtor sobie sam poradził.

– To na czerninę – krzyknęła kobieta po ondulacji.
Uwielbiam te jego opisy. “Kobieta po ondulacji”, “dziennikarz z długimi, mokrymi włosami”, “policjant z orlim nosem”. Są tak naturalnie i z niewymuszonym wdziękiem wrzucane w tekst.

Stała z małą siatką z logotypem Żabki, w drugiej ręce trzymała worek z praniem. Miała lekko po sześćdziesiątce. – U nas to jak w Alternatywach 4. Niby ludzie w mieście mieszkają, ale w duszy człowiek ciągle biega do wychodka.
Panu aŁtorowi poręcz wymknęła się z rąk.

Brat mi nawiózł ze wsi i słoik poszedł na schodach. Nie pokaleczył się pan? Bogumiła Bogusz, do usług.
Zapachu kaczej krwi pies by się wystraszyl TYM BARDZIEJ, no i zagadka rozwiazana!
Czekajcie, to Brodzki wdepnął w tę kałużę krwi na klatce schodowej? Byłam przekonana, że upaprał się nią w kontenerze na śmieci!
Ale gdy szedł do mieszkania Sary, to w nic nie wdepnął.
Oczywiscie, że w nic nie wdepnął na klatce. Na klatce to sąsiadka Sary rozbiła słoik, po czym go wraz z plamą siłą woli w  całości przeniosła do kontenera na śmieci, co jest wszak logiczne i wynika z treści.
Spięcie naraz Brodzkiemu minęło.
I się rozpiął.

(...)

Od kobiety po ondulacji wziął papierowy ręcznik i zaczął doprowadzać się do porządku.
– Dziękuję pani. – Wziął ręcznik i zaczął wycierać buty.
– Pytanie tylko, co pan robił w śmietniku?
Naprawdę chce pani wiedzieć?
Na bezdomnego pan nie wyglądasz…

– Leon Brodzki, sekcja kryminalna komendy Toruń Śródmieście.
Doszło tu do włamania.
- Ludzie! Hasiok nam obrobili!

– I mówi pan, że włamanie? A kiedy?
– Prawdopodobnie dziś, niedawno.
– Ostatnio tyle się w mieście działo, że człowiekowi aż w głowie się kręci. Słyszał pan o tym mordercy? Podobno złapali zbira.
Dziewczynę w ciąży zamordował, kibiców chciał żywcem spalić. Zwierzę nie człowiek. No to co tam przy tym jakieś włamanie, prawda, piesku? – podrapała Szarika za uchem.
– Rozumiem. – Brodzki kończył czyszczenie butów.
Zważywszy, że przed chwilą nurkował w kontenerze czyszczenie samych butów może nie wystarczyć.

– Nie widziała tu pani nikogo podejrzanego? Bo ja właśnie dlatego tu się kręciłem przy koszu.
Brodzki - nie kłam! Siedziałeś w kontenerze. Zresztą wystarczy popatrzeć i powąchać.

– Czy ja kogoś podejrzanego widziałam… A mój mąż się liczy? –
zaśmiała się Bogumiła. – Bo on zawsze, kiedy wraca do domu, to
wygląda, jakby coś przeskrobał. Zwłaszcza kiedy wraca z kwiatami.
ha-ha-ha.
– Rozumiem, dziękuję… – Brodzki ruszył w stronę wyjścia z podwórza bloku.
– Tu to spokój. Nowe osiedle, nowe bloki, wszędzie kamery, to kto miałby się tu kręcić. Była tylko popołudniu ekipa z MPO. Śmieciarze znaczy.
Brodzki zatrzymał się.
– Śmieciarze? Popołudniu?
To dlaczego tak śmierdzi zgnilizną?

– Też się zdziwiłam. Właściwie to jeden człowiek, w pomarańczowym kombinezonie.
Pani kochana, to nie MPO, to uciekinier z więzienia!

– Czy nie wyglądał jak ten chłopak, o którym pani mówiła? Chudy, wysoki? – dopytywał Brodzki.
– A nie, przeciwnie. Dobrze zbudowany. No gdzie taka chudzina do takich worków?

Idę szukać sensu:
Zaraz, zaraz… Mamy kontener z workami (a nie ze śmieciami rzuconymi “luzem”), w którym nie wiadomo po co buszuje Brodzki.
Mamy samotnego, pomarańczowego śmieciarza, który dokądś nosi wory.
Ale jeśli pracuje sam, bez kumpli, to widocznie ukradł śmieciarkę; albo śmieciarki wcale nie ma, więc facet topi worki w Wiśle.
Ale już zupełnie  nie wiadomo, dlaczego obaj z Brodzkim uparli się właśnie na ten śmietnik.

Grzeczny chłopak, przywitał się. Także na pewno nie tamten, co się z tą młodą prowadzał, jak mówiłam, artyści z tego pobliskiego wydziału sztuk pięknych. Zdrowy chłop, dobrze karmiony. Uszy miał tylko śmieszne. Jak różyczki.
A teraz pytanie: kto z Was przygląda się uszom śmieciarzy?
(...)

Tymczasem w szpitalu wojewódzkim leżą dwaj Tomasze – jeden to noworodek uratowany w poprzedniej części (znaleziono go przy martwym ciele zamordowanej matki), a drugi – trup aspiranta Tomasza Żółtki, wisielca z mostu. Ergo, dostajemy kolejne streszczenie wydarzeń z poprzedniej części.

Dwóch Tomaszów na dwóch biegunach życia. W językach hebrajskim i aramejskim imię Tomasz oznacza bliźniaka.
Nie imię, tylko słowo.

Brodzki udaje się na Wydział Sztuk Pięknych, gdzie ochroniarz imieniem Symfonian pozwala mu porozglądać się i sprawdzić pracownie.

Ochroniarz Symfonian nawet nie udawał, że zamierza ruszać się ze swojej portierni. Zbyt mocno pochłonięty był wieczornym programem informacyjnym, który nadawała lokalna stacja telewizyjna. Na ekranie pokazano owalny budynek toruńskiego aresztu śledczego.

Toruński areszt śledczy nie jest owalny, tylko okrągły i nawet nazywany jest “Okrąglakiem” od swego kształtu, panie wielbicielu Torunia.


– To właśnie w tym więzieniu przebywa morderca, który w minione dni nie pozwolił torunianom spokojnie zmrużyć oczu. Były policjant o pseudonimie „Heraklit”. Trwają poszukiwania Sary Brodzkiej, studentki malarstwa na toruńskim uniwersytecie… – Symfonian przybliżył się do telewizora. Pokazywano ujęcia zakorkowanego mostu, wozy policji i straży pożarnej. W kadrze pojawił się w końcu komendant Halicki. Z dużym nosem, spoconym czołem, źle zawiązanym krawatem.

– Sprawę przejęła prokuratora, [prokuratora szwagierka. Może po prostu Ałtor, jako zdeklarowany feminista, jest gorącym zwolennikiem żeńskich końcówek w nazwach zawodów. Ten prokurator - ta prokuratora] ściśle z nią współpracujemy.

– Jakie podejmą państwo działania w związku z telefonem z pogróżkami, jaki słyszeliśmy dziś na antenie? Mężczyzna imieniem Daniel groził, że…
– Daniel to takie zwierzę, panie redaktorze. Gatunek ssaka z jeleniowatych. Bez komentarza.
Ja pierniczę, oczy mojej duszy widzą, co by się rozpętało, gdyby jakikolwiek policjant ośmielił się tak odezwać na antenie!
I już wiemy, czemu nie Damian.
Zara, zara, zara. Właśnie mnie uderzyło, że główny bohater ma na imię Leon, czyli Lew. Daniel + Lew = symbolizm tak bardzo.

(...)
Ochroniarz wychylił się z dyżurki. Z głębi korytarza słychać było ciche echo kroków [Brodzkiego] i skrzypienie prowadzących do pracowni rzeźby drzwi. Kiedy się zatrzasnęły, cofnął się do dyżurki. Zdjął słuchawkę z widełek starego aparatu i wbił numer 112.
Numer 112 służy do powiadamiania w sytuacjach zagrożenia zdrowia, życia lub mienia.
Nie, nigdy nie dzwonimy na ten numer wtedy, gdy ktoś wchodzi do pracowni rzeźby. Nawet, jeśli wydawałoby się to dziwne.

Brodzki ogląda pracownię rzeźby, gdzie uczyła się zarówno jego córka, jak i Daniel Górecki.

Obszedłszy pracownię, dotarł do stołu, który zarezerwowany był ostatnio przez Daniela.
Gdyż przybił tabliczkę  “To mój stół, jasne?! Z wyrazami szacunku - Daniel”
Spojrzał na spoczywające tam przedmioty… i oniemiał.
To, co zobaczył, nie mogło być prawdziwe. Przeczyło percepcji i logice (???).

Wstrząs mentalny uruchomił Bateryjkę Erudycyjną:
Tak jak kiedyś pociąg wjeżdżający na stację kolejową w filmie braci Lumière, przez który wystraszeni widzowie wybiegali z sali. Jak projekcje komputerowe na fasadach budynków, w trakcie których gapie mają wrażenie, że budynki zaraz się na nich przewrócą.
To wszystko mogło być punktem odniesienia dla detektywa, ale… nie było nim.
Ale piszę o tym, bo mam taki słowotok, te skojarzenia pchają mi się na klawiaturę z siłą wodospadu i mogę tylko wołać do nich “nie wszystkie naraz, stać w kolejce!”.

Bo Brodzki myślał racjonalnie, nie emocjonalnie. Falsyfikował (słodki jeżu w morelach, jak on kocha to słowo! Cóż chcesz, znalazł w słowniku, wykuł na pamięć i tak się cieszy, tak cieszy, że musi je co chwila powtarzać. Jak dziecko), mówił „sprawdzam!” za każdym razem, kiedy czuł, że życie podsuwa mu blef. Czy tak było i tym razem?

Detektyw chwycił popiersie manekina i podszedł z nim do okna. Wysoko na niebie wisiał księżyc, który łypał teraz swym światłem porozumiewawczo w okno pracowni rzeźby, podświetlając znane z mitologii gipsowe oblicza posągów.
Może znane z zajęć historii sztuki?

Leon Brodzki patrzył na swoją twarz, choć nie spoglądał w zwierciadło. Trzymał swoją twarz w dłoniach. Wrażenie było tym bardziej upiorne, że wyglądała ona jak prawdziwa. Naciągnięta na manekina, uformowana na kształt maski straszyła czarnymi oczodołami i otworem gębowym. W dotyku i wyglądzie przypominała prawdziwą skórę.
Teraz uprzejmie poproszę o wyjaśnienia, czemu przeczyło to percepcji. I logice.

Cuś w tem guście?



„Maska człowieka zasypanego w Pompejach” – przeszło mu przez myśl.

Wtem dało się posłyszeć szczekanie Szarika. Przez grube szkło okien zabytkowego budynku do pracowni wpadły niebieskie światła policyjnego koguta.
A wtedy, trzymając w rękach swoją zastygłą twarz, Brodzki przypomniał sobie, że podczas erupcji Wezuwiusza, która obróciła tysiące istnień w taki właśnie zastygły gips…
Tyle, że nie. Odlewy gipsowe zrobiono w 1864 roku po odkryciu, że można gipsem wypełnić puste jamy w lawie i uzyskać kształty zmarłych ludzi. I psów na uwięzi.
Ojej, Bateryjka Erudycyjna się rozładowała?
No wiesz, NAWET Marcel Woźniak nie może wiedzieć wszystkiego, choć doprawdy trudno w to uwierzyć.

Tak, przypomniał sobie, że ostatnim dźwiękiem przed katastrofą było właśnie ujadanie psa na łańcuchu.
A wiedział to z piosenki Kaczmarskiego.
Aż dziw, że nie miauczenie rudego kota.

Podszedł do okna wychodzącego na tyły budynku. Zawias puścił z trudem.

Brodzki jednakże nie ucieka oknem, czego się spodziewałam, a przed budynkiem spotyka się z Halickim i sierżantem Nowakiem. W krótkiej rozmowie dowiadujemy się, że następnego dnia odbędzie się pogrzeb ojca Leona.

To w sumie dobrze, że mu tę córkę porwano, bo gdyby nie to by Nasz Dzielny Detektyw  dojechał do Darłowa - przypominam, że od powstrzymania Brodzkiego od wyjazdu za pomocą zdejmowania zwłok jego współpracownika z mostu zaczyna się ta powieść  - i nie był na pogrzebie swego ojca Franka, cóż za straszliwe fopa!

Tymczasem Brodzki zaszedł na tyły budynku. Krążył chwilę po zaroślach, aż w końcu wyciągnął z nich mały pakunek.
– Cześć, Leonie – rzekł na widok manekina [męski tors w małym pakunku?] z maską, którego chwilę wcześniej wyrzucił przez okno. – Mamy do pogadania. I wiesz co? – Ruszył w stronę ulicy Mickiewicza. – Jedno nas łączy.
Obaj nie mamy pulsu.

(...)

Brodzkiemu śnią się koszmary, nad miastem szaleje burza, z rzeki na chwilę wynurzają się zwłoki topielca, żeby pogrążyć się znowu.
Na autostradzie policja eskortująca autokary z kibicami Elany, wracającymi z meczu w Łodzi do Torunia, dostaje fałszywe wezwanie, by skręcić na parking. Na tym samym parkingu zatrzymują się autokary z kibicami ŁKS-u (yyy… skoro Elana grała na wyjeździe, to gdzie podążali autokarami kibice ŁKS-u?!)
Przyjechali sklepać kibiców Elany na ich terytorium.

Tymczasem Brodzki przyjeżdża na cmentarz dwie godziny przed pogrzebem.

Cienie nad dołem w ziemi poruszały się jakby w rytm menueta, a wraz z nimi – ręce pracownika zakładu pogrzebowego.
Patriotycznie to lepszy byłby polonez.
Lecz menuet jest szybszy.

Pogłębiał grób, w którym spoczywała Salomea Brodzka. Na pomniku zapisana była data: 4 września 1987. Cóż za koincydencja!
Pogłębianie grobu to jest odrębna usługa, której nie wykonuje się na dwie godziny przed pogrzebem. Poza tym, oczywiście, nadal można chować zwłoki w grobach ziemnych, ale jednak od lat standardem są murowane z przygotowanymi od razu dwiema komorami, czyli w przypadku drugiego pochówku wystarczyłoby odsunąć płytę.
No ale proste odsuwanie płyty nie dałoby nam pretekstu do jakże szekspirowskiej pogawędki z grabarzem.
Zwłaszcza, że grabarze to kpiarze i dowcipnisie.
Jak oni wszyscy zresztą, co wiemy z Hamleta Szekspira..
Tylko czaszki Yoricka brakuje!

(btw, kto załatwił formalności przed pogrzebem? Brodzki nie, bo zajęty był mnóstwem innych spraw. Jego brat mieszka w Bieszczadach, jak się okaże, pracuje w Służbie Celnej, która najbardziej wysuniętą na wschód placówkę ma w Przemyślu, była żona w Darłowie, córka została porwana. Wychodzi na to, że administracja cmentarza to jasnowidze, sami się domyślili, że ofiara morderstwa z poprzedniego tomu to Franciszek Brodzki, mąż pochowanej tu Salomei Brodzkiej, wobec czego należy wyznaczyć termin pogrzebu i przygotować grób nr X)

Leon Brodzki stał obok kwatery, wpatrując się w czubki tui zasadzonych wzdłuż alejki. Do uroczystości były jeszcze dwie godziny. Chciał się przygotować, pobyć tu chwilę, zanim zjedzie policyjna orkiestra i wszyscy oficjele.
Orkiestra? Oficjele?

„Czy czubki drzew są po to, żeby poruszać się na wietrze, kiedy ludzkie dusze ulatują?”
Nie, po to, żeby wrony z nich obsrywały żałobników *wywraca oczami*

– Te tuje to długo nie postoją – dobiegł Brodzkiego głos z grobu. Za głosem pojawiła się łopata wyrzucona na kopczyk piasku, ręka chwytająca szczebel drabiny, głowa i wreszcie cała sylwetka grabarza, szerokiego w ramionach człowieka o krótkiej szyi i siwiźnie porastającej potylicę. Miał czerwoną twarz i krótkie palce u rąk.

Zza pleców grabarza z mogiły wyszedł Element Komiczny. Ostrzegamy - bardzo Komiczny.

(...)
– Na wszelki wypadek zostawiłem w grobowcu więcej miejsca – rzekł mężczyzna, otrzepując ręce.
Brodzki spojrzał niepewnie.
– Jak to „na wszelki wypadek”?
– Na przykład na wypadek śmierci kolejnego z Brodzkich. Główka pracuje!
Tu znacząco popukał się palcem po skroni.

– Ojca chowam… więcej pogrzebów w rodzinie nie planuję.
– W to nie wątpię. Ale nie mówię, że miałbyś pan kogoś znowuż chować.
– No to jak?
– No… Pana mogą, na przykład, pochować, prawdaż? I wtedy nie będziesz się pan chował, tylko ja pana. Taka zabawa w chowanego, rozumiesz pan.

Brodzki nawet nie miał siły ani powodu, by się zaśmiać.


– W każdym razie śmierć ojca, przykrość, kondolencje. Mój ojciec na przykład niedaleko leży.
– Dawno mu się zmarło?
– A tfu, wypluj pan. Żyje przecież Bohdan.
– Mówił pan, że leży…
– Tam, o, leży! – Mężczyzna wskazał na wierzby za pagórkiem i zarechotał, ukazując klawiaturę kawowych zębów w stanie spoczynku.
KAWOWYCH ZĘBÓW W STANIE SPOCZYNKU. Przepraszam, miałam - płonną, jak się okazało - nadzieję, że jak sobie powtórzę, i to wielkimi literami, to zrozumiem.

– Obaj w tym byznesie zakopaliśmy się dawno temu.
Te błyskotliwe kalambury, wyszukane bon moty…

Chowamy z dziada pradziada. Ale teraz to przerób jak na makdonaldzie. Ruch na cmentarzu dziś jak przy Wszystkich Świętych i staruszek musiał spasować. Nie wiadomo, w co ręce
wsadzić. Pakowanie trumien jedna po drugiej. Poumierało się ludziom w dniach ostatnich.
Nie chcę martwić mieszkańców Torunia, ale chyba mieli zarazę, albo coś takiego.
Nie szkodzi, przeoczyliśmy, zupełnie tak samo jak paraliż miasta na skutek działania zwyrodniałego zbrodzienia.

– Przypadek?
– Klątwa! – rzekł bogobojnie grabarz. – Powiedziałbym coś temu, co za to wszystko odpowiada, ale bluźnierstwo.
Toruń jest miastem o ponad 200 000 mieszkańców. Te kilka morderstw w ostatnich dniach naprawdę nie robi statystycznej różnicy.

– Nie robi wam różnicy, kogo chowacie? – Leon wrócił wzrokiem z wierzchołków drzew i patrzył teraz z uwagą na pracownika zakładu pogrzebowego.
Jasne, że robi. Patrzą na trumny i mówią: “Tego pochowamy, tego skremujemy, a z tym to se jedźcie na cmentarz parafialny w Kozich Dupkach, bo tu go nie chcemy”. *wywraca oczami*

Rozmowa z tym pogodnie nastawionym człowiekiem dziwnie go koiła, rozrzedzając śmiechem śmiertelną maź, w której teraz tonęła jego dusza. Tak jakby człowiek ten – który na Charona nie wyglądał – był łącznikiem między światem żywych i umarłych. Kimś, kto rozumie śmierć.
Drugim pogodnie nastawionym człowiekiem jest taksówkarz Henio.
Ale nie uprzedzajmy wypadków.

– Drewno tylko robi. Zależy z czego trumna. Im lepsza deska, tym ciężej. Kręgosłup w tej robocie trzeba mieć podwójnie silny.
– A emocje? Większość ludzi blednie na widok zwłok – dopytywał detektyw.
Dlatego używa się trumien, żeby oszczędzić grabarzom widoku zwłok.

– A widzisz, panie filozof, może dlatego większość grabarzy ma twarze czerwone.
– Przy takiej robocie też bym nie stronił.
– To nie od flaszek – uciął grabarz i założył kaszkiet. – To od zapomnienia.
Po czym poznajemy człowieka cierpiącego na amnezję? Po rumianym obliczu.

W całej te robocie chodzi o zapominanie. Nic wiemcej. Dlatego mówię, że kręgosłupy dwaj muszą być.
Prosty człowiek prosto mówi.
Ten nad dupą i ten w duszy – powiedział, przesypując piasek przez palce, po czym chwycił drabinkę, łopatę i ruszył przed siebie.

(...)
– Nie od dziś robię w trupach, panie kolego. – Grabarz zasalutował i oddalił się, znikając za pagórkiem przy wierzbach.
Leon odwrócił się w stronę zbliżającej się kobiety. Była to Dagmara. Gdy podeszła, objął ją bez słów. Stali w milczeniu bardzo długo.
Wiem, że się powtarzam, ale nie mogę się nacieszyć, jak to się naprawdę świetnie składa, że Brodzkiemu tę córkę porwali. Bo gdyby jej nie porwali to, jadąc do Darłowa, MINĄŁBY SIĘ Z WŁASNĄ ŻONĄ, która zmierzała do Torunia na pogrzeb teścia.

Oraz Ałtor, pchany Bateryjką Erudycyjną, jak również tłoczącymi się w głowie słowami domagającymi się przelania na papier może sobie takie kocopoły tworzyć. Ale dla redakcji, która nie wyłapała ewidentnej bzdury, nie mam tyle wyrozumiałości.

Dość długo, by poruszane wichurą cienie gałęzi zmieniły swoją pozycję o kilka metrów. Uświęcona instytucja małżeństwa ma w sobie coś z drzew, które wrastają w ziemię długimi korzeniami. Jeśli nawet dwoje ludzi przygniatać będzie ciężar życia, to pozostając razem, będą silni, a więc w tym nieszczęściu poszczęści im się.
No szczęście w nieszczęściu, że nam tę córkę porwali, bo dzięki temu możemy pogłębiać więź małżeńską!

Tak jak drzewom, które – według Seneki – wyrosną silne i zdrowe tylko, gdy są smagane wiatrem.
A w wodzie nie ma tlenu.

Może dlatego splecione ramiona Leona i Dagmary, rodziców zrozpaczonych zaginięciem córki, układały się do wiatru podobnie jak konary drzew. Zaplecione blisko siebie, witalne, odporne na niepogodę. Leon chronił głowę Dagmary, zakrywając jej uszy i włosy, a ona trzymała jego kurtkę, by zimne powietrze nie dostało się pod ubranie.
Była od niego o kilka centymetrów niższa. O tyle, że gdy ją przytulał, czuł zapach jej prostych, jasnych włosów, które opadały na śliczną twarz w typie Moniki Bellucci.

Z tego, co mi wiadomo to jest twarz w typie Moniki Bellucci:



(...)

Jeśli jama ustna człowieka jest tym, czym rezonatory instrumentów muzycznych, to Brodzki miał na końcu języka tysiące dramatycznych dźwięków, które chciał wygrać.
Człowiek-orkiestra, wersja dosłowna.
Powinien zaopatrzyć się w drumlę: https://www.youtube.com/watch?v=vI63x1_XXi0

O ich córce, o bólu, o tęsknocie, zemście i miłości. Miał przygotowany cały rezerwuar zapewnień, cały – nie bójmy się tego słowa – dolnopłuk, cały ładunek emocjonalny wiary i nadziei, których nie mógł jednak teraz dobyć. Usta jego drżały, nie mogąc pokonać bariery dźwięku – jak leżący długo w wilgoci instrument dęty czy rozstrojone wysoką temperaturą naciągi instrumentu strunowego. Może to przez płuca, które teraz przypominały miech bez powietrza. Może to przez rozstrojenie.
Temu człowiekowi z jakiegoś powodu, którego nie znam i nie potrafię sobie wyobrazić, wydawnictwo płaci od literki. Z każdą kolejną stroną bardziej się o tym upewniam.

– Ja wiem – wyszeptała Dagmara. – Ja wiem. Znajdziesz ją, Leo. Czuję, że ona żyje. Musisz tylko znaleźć w środku tę moc, a wiem, że ją masz.
http://frontdomowy.pl/wp-content/uploads/2014/12/mam-t%C4%99-moc1.jpg

(...)

Trwa pogrzeb Franciszka Brodzkiego.

Brodzki nie miał zamiaru wdawać się w utarczki słowne i udowadnianie, co i w czyjej gestii leżało przy załatwianiu pochówku zasłużonego gliniarza.
Zdał się na innych. Przy czym zupełnie nie wiadomo, kim byli ci Inni.

Sam powiadomił kogo trzeba – nawet swojego brata Łukasza, który przyjechał z dalekich Bieszczad i stał teraz w ostatnim rzędzie.
Załatwił też stypę i księdza – wybór padł na ojca Pawła z kościoła Świętych Janów. Tego samego, który w piątkowy wieczór tłumaczył mu znaczenie scen pasyjnych.

Alesz oszszszszywiście.

Franek Brodzki ginie 4 września.
5 września, w "Powtórce", Leon Brodzki wyjeżdża do Darłowa do ukochanej małżonki, ale nie dojeżdża, bo mu drogę przecina wiszący na moście Żółtko.
5 września w "Mgnieniu" Brodzki jest zawrócony z mostu przez Halickiego (i Żółtkę), przezywa porwanie córki, a o pogrzebie ojca nie wspomina ani słowem.
6 września jest zorganizowana stypa, kremacja, kupiona urna, ściągnięta rodzina z Darłowa, Biescadów, postawiona na nogi policja, strażacy, wybrany znajomy ksiądz…

Pilnowanie wiarygodności i chronologii tak bardzo.

Wokół dołu zgromadziło się około sześćdziesięciorga gości.
Hmmm, nie nazwałabym uczestników pogrzebu “gośćmi”.

Przeważali wśród nich emerytowani policjanci i urzędnicy. Byli wojskowi, celnicy. Delegację wysłała nawet Służba Leśna. W drugim rzędzie wśród gości stali: taksówkarz Heniek – z ręką na temblaku, sierżant Jacek Nowak – z zagryzionymi ze złości ustami, barman Łukasz Grotowski – w okularach przeciwsłonecznych, Marta Gradowska – spoglądająca kątem oka na Dagmarę, Natasza – zapięta pod samą szyję ciemnego płaszcza, Amelia – z piękną hortensją w ręku, ochroniarz Szczepan – łysy, barczysty, opierający ciężar ciała na zdrowej nodze i ktoś tam jeszcze, myślnik, z jakąś inną cechą charakterystyczną. Nie zabrakło pracowników komendy, dziennikarzy: Marka Benera, Grzegorza Giedrysa,
O ile Marek Bener jest postacią fikcyjną, to Giedrys – jak najbardziej autentyczną, dziennikarzem toruńskiej Wyborczej, poetą i dramaturgiem.

delegacji z urzędu miasta. Całość kołyszącego się w czerni tłumu dopełniali liczni znajomi Franka i Leona, którzy wiedzieli, jak olbrzymim heroizmem wykazał się w minionych dniach i jak wielka strata spotkała go w tej heroicznej walce.
Myślę, że wymieniono już większość bohaterów “Powtórki” i wszystkich z “Mgnienia”, może by tak przejść do ad remu?

Leon ma żal, że ojcu odmówiono kompanii honorowej i postanawia wziąć sprawy we własne ręce.

– Czy rodzina chciałaby zabrać głos? – spytał odprawiający ceremonię duchowny.
– Halicki – wyszeptał Leon. – Daj mi broń.
To doprawdy odważna odpowiedź na tak postawione pytanie…

– Co?! – Komendant po wypowiedzeniu tego zaimka pytającego (Bateryjka musi pokazać, że na gramatyce też się zna) zorientował się, że odezwał się zbyt głośno. Obniżył głos do szeptu.
– Co ty kombinujesz? Po moim trupie. Nie dam ci b…
– Nie kracz. – A kto tu kracze? Leon jednym ruchem odbezpieczył kaburę [!] Halickiego i wyciągnął pistolet.
– Ani słowa. Jesteś mu to winien.

Tłum gości poruszył się niepewnie.
– On ma broń… – szepnął ktoś z tyłu.
– Będzie strzelać na oślep! – Niosło się w tłumie.

– Co on robi? Czy młody Brodzki oszalał? – dodała kobieta.
Jaka kobieta?
Detektyw podszedł do mikrofonu. Ksiądz Paweł usunął się na bok.
Nie dziwię się. Na widok faceta z bronią każdy by się odsunął.

Leon długo nic nie mówił. Wiatr – kosząc szczyty tui – gwizdał w górze, gdy chmury przemykały powoli nad nekropolią, po której roznosił się zapach wieńców i świeżej ziemi. Podniósł wreszcie wzrok i omiótł nim gości, którzy patrzyli, czekając w napięciu.
Wiatr podniósł wzrok? (państwo mnie powstrzymają, ja tak długo mogę zadawać pytania, zwłaszcza, że praktycznie każde zdanie w tej książce domaga się poprawki albo doprecyzowania)

Leon Brodzki podszedł do grobu. Podniósł wysoko brodę i nabrał nosem powietrza.
– Kompania! – krzyknął.
Na reakcję mundurowych nie trzeba było długo czekać. Od zbitego, czarnego tłumu gości [sześćdziesięciu osób] oderwały się pojedyncze sylwetki funkcjonariuszy policji. Niektórzy byli w cywilu, inni w galowych mundurach.
Ale za to wszyscy uzbrojeni po zęby.

Wszyscy stanęli po drugiej stronie wykopanego w ziemi dołu. Wśród nich sierżant Jacek Nowak o orlim nosie.

Brodzki kontynuował:
– Kompania – baczność! Na ramię – broń!
Pistoletami?!
Na ramię krótką broń?!

No i najlepsze ze wszystkiego:
Do nogi – broń!
Wydał komendę.
Wydał komendę spoczynkową, polegającą na tym, że kolbę broni opiera się o ziemię, przy stopie.
Pomijam fakt, że zrobienie tego z pistoletem jest niewyobrażalnie trudne, ale w dodatku tak się robi gdy UWAGA! nikt nie przewiduje strzelania. Nawet na wiwat.
SPOKO. Totalnie widzę tę “kompanię honorową”, jak zastyga w skłonie, wypinając zadki, usiłując oprzeć pistolety o ziemię.

Salwa honorowa!
Chyba w stopy.

– Tłum gości wstrzymał oddech. – Spocznij.
Rozejść się!
Jest jeszcze kilka komend w mustrze - na przykład: Kolejno odlicz! W lewo zwrot! Naprzód marsz!
Ale nie rzuca się ich na oślep.

(...)
– Do salwy honorowej trzema – ładuj!
Na te słowa zgromadzeni frontem do Leona policjanci wyjęli z kabur pistolety (mieli je w kaburach? To jak wykonywali komendę “do nogi broń”? Spuszczając spodnie.), skierowali je w ziemię, przeładowali i podnieśli ku niebu.

Idzie sobie człowiek na pogrzeb staruszka, a tu WTEM! żałobnicy są uzbrojeni,  jakby przy tej okazji miało się powystrzelać kilka rodzin mafijnych.

Idzie sobie człowiek zanieść kwiaty na grób bliskiej osoby, albo posprzątać, a tu nieoczekiwanie i bez uprzedzenia kanonada w sąsiedztwie…
I deszcz martwych ptaków.

Leon spojrzał w wykopany dół. Nie dojrzał tam twarzy ze snu. A wówczas również przeładował walthera P-99 i wzniósł rękę.
Nabrał powietrza, po czym krzyknął:
– Salwą – pal!
Żałobnikami wzdrygnęło. I wklęsło. Siła wyprowadzanych z krótkich luf pocisków była olbrzymia.
Normalnie jak z jakiegoś moździerza, czy cuś.

Po cmentarzu przeszedł huk kilkunastu jednoczesnych wystrzałów przecinający niebo.
Kilkanaście osób (z sześćdziesięciu) przyszło z bronią na cmentarz.

(...)
– Po salwie honorowej. Kompania – spocznij! – krzyknął Leon.
Ale to nie koniec jasełek.

(...)
– Kompania – baczność! Na ramię – broń! Prezentuj – broń! Na ramię – broń! Prezentuj – broń!
Pistoletami?
Oszalał…  z żalu rozum mu odjęło.
No co, nauczył się, to powtarza.

Na prawo – patrz!
Co takiego jest po prawej stronie, że trzeba wydać taką komendę?
Po prawej było bagno.
*****
Dla równowagi: nie ma komend “Spocznij!” “Rozejść się!” Więc tych kilkunastu, którzy strzelali (jeśli byli dobrzy w mustrze)  powinno stać tam do us… śmierci.

Ceremonia pogrzebowa przybrała nieoczekiwany obrót. A może właśnie jedyny możliwy? Nie było na cmentarzu przy ulicy Grudziądzkiej w Toruniu człowieka, którym nie targałyby dreszcze.
No, to mnie akurat nie dziwi.
Niektórzy nawet popłakali się ze śmiechu.

Wzruszenie i przejęcie przybrały najwyższe tony diapazonu emocji,  którym nie oparli się ani ksiądz, ani grabarze, ani żałobnicy.
A moją duszą targają dreszcze i przejęcie na najwyższym diapazonie emocji na samą myśl o tym, jak policjanci będą się musieli tłumaczyć z nieuzasadnionego użycia broni w miejscu publicznym i zużycia trzech przydziałowych nabojów.

Tylko jeden komendant Halicki kipiał czerwony ze złości, gdy Brodzki stanął przy nim, zabezpieczył pistolet, odwrócił go do siebie, złapał za lufę i podał komendantowi.
– Masz jeszcze dwanaście nabojów – rzekł z dumą Leon.
Z dumą?
Jest dumny, że tak ładnie umie liczyć. Aż do dwunastu!

– Co ty sobie myślisz! Kto rozliczy teraz użycie broni przez… – zaczął Halicki, ale detektyw nie dał mu dokończyć.
– Jest źle wyważony. Chyba dawno go nie używałeś.
Gdyż od częstego używania lufa się ściera i pistolet ma lepszy balans.

Drogi aŁtorze, tak - wyważa się broń. Ale tylko pojedyncze (można powiedzieć nawet “osobiste”) karabiny dla snajperów.  Dostosowuje się je do indywidualnych potrzeb, tylko dla strzelców wyborowych, gdy bierze się pod uwagę długość ręki (kości ramienia do łokcia i kości przedramienia do nadgarstka), opracowuje się wtedy ciężar broni, długość kolby i lufy.
Nie wyważa się seryjnych pistoletów.

– Tu spojrzał komendantowi prosto w oczy. – Wszyscy strzelali. Ty też, jak widzisz. Jak to mówiłeś? Że zrobisz porządek? Zacznij od raportu z użycia broni po służbie. W miejscu publicznym.  Na pewno coś wymyślisz.

(...)

Żałobnicy,  jeden po drugim,  składali Leonowi kondolencje.  
Z ulgą, że przeżyli to pandemonium.

(...)
–  Franek  przewraca  się w grobie.  Ale żeś odstawił  cyrk. – Ubrany w mundur  Służby Celnej Łukasz Brodzki  otrzepał wojskowe buty, uderzając  jedną podeszwą o bok drugiej. Był podobny do brata wzrostem i nosem. Spojrzenia mieli jednak inne.
– Nie sądzę.
– A to niby czemu?
–  Bo jest  skremowany.  Może się najwyżej  przesypać – uciął detektyw.  
I na tego skremowanego Brodzkiego seniora grabarz kopał dwumetrowy dół. Nopaczciepaństwo, a myślałam, że pochówki urn odbywają się zupełnie inaczej.
Przesypali go do trumny, żeby usypać mandalę naturalnej wielkości.

(...)
–  Przesypać  jak klepsydra…  – powiedział do  siebie Brodzki i przysiągłby,  że słowa te, przybrane w ledwo  dostrzegalne litery, uleciały z jego  ust ku czubkom drzew. Te jednak stały  nieruchome.
Slowa przybrane w litery ulatuja ku moim oczom, ale nadal nie mają za grosz sensu.

(...)
–  Obok  grobu idzie  gruby korzeń drzewa,  wiesz? – Dagmara wskazała  na ziemię obok świeżo zasypanego  dołu. – Któregoś dnia rozsadzi grób twojej rodziny od środka.
Eee… to symboliczne, tak?
Oby to nie była symbolika zaczerpnięta od Jana Kochanowskiego.

Nie  było w  jej słowach  przytyku ani utyskiwania  na rodzinne relacje Brodzkich.  Przez wiele lat była częścią tej  rodziny, mimo waśni akceptowała panujące w niej zasady i żyła z nimi w umownej zgodzie,  jako synowa Franka.
Nigdy jako żona Leona.

Nie  znaczyło  to jednak,  że godziła się na  wszystko, co w tej  rodzinie się działo. O  ile bowiem w jej domu zwykło  się rozwiązywać problemy, o tyle  u Brodzkich sprawy zamiatano pod dywan.  Gdyby przez ostatnie trzy dekady żyła matka  Leona i Łukasza, być może byłoby inaczej. Zabrakło  kobiety – zabrakło rozsądku. Rodzina rozpadła się pod  ciężarem męskiego ego.
Nie do wiary. A gdzie się podziała, tak czczona przez Ałtora, męska przyjaźń? Męskie, samotne łzy? Męskie, lojalne, długie spojrzenia? Te wszystkie męskie cosie, do których nie potrzeba żadnego babskiego rozsądku, ja się pytam?!

Nie  minęła  chwila, gdy  nad grobem zostali  we dwójkę. Goście udali się na parking, a stamtąd – na uroczystość pożegnalną.
– Leo – powiedziała Dagmara, kryjąc twarz w dłoniach.
– Jestem tu.
– Żadnych pogrzebów więcej. Obiecaj mi to.
– Obiecuję.
Miał  przed oczami  dół, który widział w  swoim śnie. Spoglądały  z niego oczy przeznaczenia.
Kiedy spoglądasz w otchłań, ona również patrzy na ciebie. Fryderyk Nietzsche.
Tymczasem  na tablicy  nagrobnej, obok  napisu „SALOMEA BRODZKA,  zm. 4.09.1987”, widniał drugi,  świeższy:
„FRANCISZEK BRODZKI, zm. 4.09.2016”.
Dopiero teraz detektyw zauważył koincydencję dat.
Serio facet nie zauważył, że jego ojciec zmarł w rocznicę śmierci matki?
Drobiazgami miałby się zajmować?


„Powtórka?”

Stypy  w Polsce  to półmiski  sałatek z marchewkowymi  rozetkami, waza z rosołem  wlewanym chochlą do głębokiego  talerza z koperkiem, schabowy z kulką  ziemniaczanego puree, tłusta wuzetka i kawa  w szklance, podawana z brzęczącej tacy przez przesadnie umalowaną praktykantkę z gastronomika.

Uroczystość  po pogrzebie  Franka Brodzkiego  nie złamała tej tradycji.  Od innych imprez pożegnalnych  różniła się tym, że rodziny zmarłego nie było wiele, a większość gości stanowili smutni panowie  w ciemnych ubraniach.  
Dziwna stypa, smutni panowie w czarnych ubraniach zamiast wesołych pań w tęczowych kieckach z falbankami!
No, gdyby akcja działa się w Chinach, mieliby prawo spodziewać się striptizu.

Sporo  z nich  było grubo  po siedemdziesiątce,  na ich pooranych bruzdami  twarzach odciskały się przemiany ustrojowe i echo ZOMO-wskiej przeszłości.

Jak żyję nie podano mi kawy na brzęczącej tacy, ale może to dlatego, że ja nie bywam na stypach. Zwłaszcza tych z zomowską przeszłoscią  i odciskającym echem.

„Czy znałem mojego ojca? Coś bardzo dziwnego dzieje się ze mną od  piątku.
(...)
Mam wrażenie,  że jestem pacynką  czy inną kukiełką w  jakiejś morderczej grze. A w puli nagród jest tylko śmierć.
Od piątku wiem tyle,  że dalej jestem gliną,  że moje ciało musiało jeszcze  raz wskoczyć w rytm, że mój umysł  musiał naoliwić się bardziej niż za starych  czasów.
To wiele tłumaczy. Już wiemy, dlaczego sam sobie pokazywał palcem szczegóły na fotografii, głośno je przy tym tłumacząc.

Wiem  też, że  mam przeciwnika,  który chce skrzywdzić  Sarę, i nie spocznę, póki  człowiek ten nie zapłaci za swoje  winy, a moja córka nie zaśnie bezpiecznie  pod moim okiem. Czy ona zna swojego ojca? Czy  wie, że jej szukam? Biedne dziecko…
A przynajmniej zacznę, zaraz po tym jak coś przekąszę, powzruszam się nad zdjęciem, zdrzemnę się dla zdrowotności, wezmę prysznic, albo i odprężąjącą kąpiel, pogawędzę z kumplami na komendzie, przejdę się na spacer z psem, doprawdy, te kluczowe - jak twierdzą wszyscy spece - dwadzieścia cztery godziny od porwania tak jakoś myk, myk, i mi umknęły, na szczęście poświęciłem je na naprawdę istotne czynności śledcze.


Moja mała dziewczynka. Dlaczego musiało coś się jej stać właśnie  wtedy, kiedy zrozumiałem, jak parszywym starym dla niej byłem? Dlaczego jesteśmy skazani na zbyt późne refleksje? Dlaczego jesteśmy jak poeci, którzy dopiero po latach odkrywają, że należeli  do jakiejś epoki? Nowej lub starej? Czemu etapy naszego życia widzimy dopiero tuż przed metą? I dlaczego jest to ledwie jedno mgnienie?
Cała ta logorea jest po to, aby padło w niej słowo “mgnienie”. Inaczej nie wiadomo byłoby, dlaczego powieść ma taki tytuł.
A mogłaby nosić tytuł “Falsyfikacja”.

Powstrzymam  to szaleństwo.  Śmierć Franka uruchomiła  we mnie dziwne zapadnie i  mechanizmy, które chyba dobrze,  że w końcu ruszyły. Nie umiem ocenić,  czy mój ojciec był dobrym, czy złym człowiekiem  jako peerelowski milicjant. Jeśli umocowani jesteśmy  w społeczeństwie i historii, to jak, do cholery, żyć?  Czy komuna była winą ludzi, czy systemu? Jeśli system zabiera  ludziom kolejne szczeble z piramidy moralności i potrzeb, to jak  przetrwać?

Boże, Boże, jak Brodzki tak myśli, to ja zaczynam mieć wrażenie, że nigdy nie myślałam, bo myślenie bez używania takich ślicznych konstrukcji słownych nie liczy się za myślenie!

Komunizm  niszczył w  ludziach naturalne odruchy.
Odruch - w fizjologii automatyczna reakcja na bodziec zewnętrzny lub wewnętrzny, zachodząca przy udziale ośrodkowego układu nerwowego. Mówiąc inaczej - jeśli dotkniemy palcem rozpalonej powierzchni, to natychmiast go cofamy. Komunizm był na tyle zły, że kazał trzymać palec (dłoń, rękę) w ogniu, aż sczeźnie na węgiel.

(...)
Co  Heraklit  miał na myśli,  mówiąc o grzechach  mojego taty?
Ma niepowtarzalną okazję, bo na stypie są koledzy ojca z pracy, wystarczy ich zapytać. Ale to byłoby zbyt proste.

(...)

Leon  długo patrzył  na Dagmarę.
Wyglądała  pięknie i dostojnie.
Przypomnijmy - na stypie.

Nie  widać  było po  niej, że przeżywa  tragedię znaną z największych greckich  dramatów – matczyny ból i tęsknotę za  dzieckiem.
To fakt, oprócz chwil, kiedy jej się znienacka pstryk przełącza w położenie “rozpacz i szloch”, Dagmara wydaje się wobec tego faktu dość obojętna.

Przyjechała  z Darłowa [jak się okazuje z tekstu - pociągiem] i  jeszcze  raz weszła  w znaną sprzed  lat rolę. Rolę żony  Leona Brodzkiego. Uważną,  empatyczną, dobrą i cierpliwą.
W ogóle jak na osobę, której zaledwie wczoraj psychopatyczny morderzec porwał jedyne dziecko to dziewczyna jest na maksa wyluzowana. Pewnie ćwiczy jogę i często medytuje.

Co się jednak kryło za warstwą pudru?

Na pewno, jako osoby literacko niewyrobione nie zauważyliście, ale ja czytałam te wszystkie entuzjastyczne recenzje na blogach, to wiem, no więc to wszystko powyżej to jest wartka akcja bardzo literacko rozwiniętego od czasu "Powtórki" debiutanta, a to, że jeszcze nic się nie zdarzyło, chociaż jesteśmy już na stronie 110, to kompletnie nic nie szkodzi.

Brodzki dowiaduje się, że komendant z kilkoma policjantami właśnie wyszedł ze stypy, domyśla się, że coś się święci i postanawia pójść za nimi.

Leon  Brodzki  wyszedł z  restauracji.  Bardzo się starał,  żeby nie zapłakać, ale  woda – wypełniająca jego  ciało w siedemdziesięciu procentach  – była silniejsza od niego. Woda, która  pokonuje człowieka przez ustępowanie.
Dlatego miejsca, w których dochodzi do ustępowania wody z organizmu, nazywamy ustępami.

I wtedy Brodzki zapłakał jedną łzą.
Jedną, wielką i żółtą, lśniącą jak żółty brylant. Bo już bardzo mu się sikać chciało.

A gdy się wysikał i dał ujście 70% wody z organizmu, to był jak szmata.

Na komendzie  trwają przygotowania do konferencji prasowej.
W sali bankietowej, której tam nie ma.

Tymczasem taksówkarz Henio, przyjaciel Brodzkiego, znawca ludzkich dusz, odwozi Dagmarę.

–  Panienka  tak nie markotnieje.  Może czekolady? (...)
Tego  wszystkiego  Heniek nie przemyśliwał  w tym jednym momencie. Wiedział to po prostu i czuł. Wszystko to składało się na osobę, którą był. Razem z poranną kawą zbożową, oliwieniem drzwi w aucie, telefonem do syna, kwiatami na grobie żony. Z  całym tym ładunkiem doświadczenia życiowego zerkał teraz we wsteczne lusterko w kabinie auta i bardzo źle było mu widzieć pogrążoną w smutku Dagmarę, którą znał równie długo co Leona.
I dlatego mówi do niej “panienko”.

W  tym  momencie  objawiła się  właśnie magiczna  moc trwania.
Heniu  ubrał tę  moc w drobny  gest, jaki często  jest udziałem osób starszych i mądrzejszych. Tym gestem była stara, dobra i zawsze niezawodna… rozmowa o pogodzie.

NO WIĘC, NIE ZACZYNAMY ZDANIA OD WIĘC, A TAKZE PRZEPRASZAM ZA CAPSLOCKA, ALE JA TO CZYTAM KOLEJNY RAZ I NERWY MAM TROSZKĘ W STRZĘPACH, NO WIĘC JAKBY MI TAK KTOŚ PORWAŁ DZIECKO, I TO NIE BYLE JAKI KTOŚ, TYLKO GRASUJĄCY PO MIEŚCIE PSYCHOL, A JAKIŚ STARY PIERDZIEL BY MI NERWY KOIŁ ZA POMOCĄ GADKI O POGODZIE, TO BYM GO ZABIŁA I NIE MIAŁBY JUŻ ŻADNYCH PROBLEMÓW Z MAGICZNĄ MOCĄ TRWANIA.

–  Wie  panienka,  czemu to tak  pada? – spytał,  kiedy wycieraczki z  trudem zbierały wodę  z przedniej szyby. Mijali  właśnie most drogowy. Dagmara pokręciła głową.
–  W latach  siedemdziesiątych,  które oboje pamiętamy,  choć ja trochę lepiej… a  w zasadzie gorzej, przez wiek…  No więc był taki dowcip. Chce panienka usłyszeć?
<nie bez podziwu> O, kur…

Dagmara,  skrywając twarz  w dłoniach, przytaknęła.  Heniek patrzył na nią uważnie.  Niczym inżynier majstrujący przy  złożonej konstrukcji ludzkiej duszy.
–  Był  taki dowcip.  
Słuchajcie, ja przeczytałam ten dowcip i wnioski NaszegoMarcelaKochanego i nie jestem pewna, czy nie porzucę czytania. Nie, żeby Marcela, czytania w ogóle, ja już chyba osiągnęłam dno i sobie tak na nim, ssąc kciuk, poleżę.

Uwaga, dowcip! Bardzo śmieszny.

Gierek  wysłał Jaroszewicza  do świętego Piotra, żeby  zapytał, czemu tak ciągle  pada. Gierek to ten, co przywiózł do Polski pomarańcze. Jaroszewicz…
– Był premierem w peerelu. Zamordowano go, razem z żoną.
–  Nie  o to  do końca  chodziło… –  Heniek mimo wszystko  ucieszył się, że Dagmara  włączyła się w rozmowę. –  No więc, Jaroszewicz przyszedł  do świętego Piotra. Piotr otwiera  swoje księgi, szuka, szuka po mapach.  W końcu znajduje: „Polska!” Wtedy Jaroszewicz dopytuje, skąd ten deszcz, dlaczego u nas tak leje. Wie panienka, co
mu  odpowiedział?  – Heniu spojrzał  w lusterko. Dojeżdżali  już Kujawską pod Dworzec Główny.
–  Nie  wiem,  Henryku.  – Dagmara  dalej się nie  uśmiechała, ale patrzyła teraz w lusterko i czekała na puentę.
–  „No  i co,  jak, skąd  ten deszcz?”,  dopytywał Jaroszewicz.  A na to Piotr czyta… mówi  mu. – Auto zatrzymało się. Heniek  zgasił motor i odwrócił się do Dagmary. – Gówniany ustrój  często zalewać wodą.

Koniec dowcipu.

Spoko. Zrozpaczoną matkę z pewnością pocieszy PRL-owski dowcip z taaaaaką brodą, panie Heniu, znawco ludzkich dusz. A już zwłaszcza jak sobie przypomni, że Jaroszewicz zmarł śmiercią tragiczną, zamordowany we własnym domu przez bandziorów.

Oboje  patrzyli  na siebie  chwilę w zastanowieniu.  Nie wiadomo, czy dowcip był  dobrej próby, oj, wiadomo czy  może zadziałała  zasada rykoszetu, często  spotykana przy tak zwanych  „sucharach”, ale kąciki ust Dagmary  się wygięły. A po nich usta i cała  twarz. Heniek również odpowiedział uśmiechem  i tak oto oboje rozrzedzili ciężką atmosferę  nieśmiałym śmiechem, który niekoniecznie wynikał  z jakości przytoczonej przez taksówkarza anegdoty,  
No pewnie, że nie. Ja też bym się śmiała, wariatom należy przytakiwać.
ale  którego bardzo oboje potrzebowali.

– Dziękuję, Henryku.
– Ależ panienko, to mój obowiązek odwieźć panienkę na dyliżans do Darłowa.
– Wiesz, o czym mówię… – Pocałowała go w policzek i wysiadła z pojazdu.
– Wiem, wiem… – powiedział do siebie. – O drugiego człowieka.

Po  czym  odprowadził  wzrokiem wchodzącą  do odnowionego budynku dworca Dagmarę.
Czekał  dziesięć  minut. Kiedy  zobaczył, jak kobieta  wsiada do pociągu, a ten odjeżdża, sam również ruszył.
Czy wiecie, że z Torunia do Darłowa nie ma bezpośredniego pociągu? Jedzie się najpierw do Słupska, a skoro jest po pogrzebie i stypie, to chyba tym o 21.46. Po drodze jest pięć  przesiadek, podróż trwa blisko jedenaście godzin. Ze Słupska do Darłowa to już żabi skok, bo ledwie 50 kilometrów.


(...)

Konferencja prasowa.
–  Komendancie,  jak to się stało,  że autokary dwóch zwaśnionych ekip,  mimo obstawy, zatrzymały się na tym  samym parkingu? – spytał dziennikarz, zajadając kanapkę.
Słuchajcie, nie ma opcji, on to faktycznie pisał w latach 90-tych, nie uwierzę, że w 2016 nie widziałby ani jednej konferencji prasowej, a gdyby widział to by nie bredził o dziennikarzach jedzących w ich trakcie! Może jeszcze na wizji?

Sala  konferencyjna  w budynku komendy  Toruń Śródmieście wypełniona była po brzegi.
–  Autokary  zatrzymały  się, ponieważ  miały sprawne hamulce. Ha-ha-ha! To  dobrze  świadczy  o przewoźniku.  – Impertynencja Halickiego  nie znała granic. Nalał z dzbanka  wody z cytryną i miętą tak, że dzwonienie  szkła słychać było przez mikrofon. – Z jakiej  pan jest redakcji?
– TVN 24.
Czyli rzeczywiście na wizji. Totalnie to widzę, no totalnie.

Nie odpowiedział pan na pytanie.
Przez  salę przeszedł  szmer. Dziennikarze  prężyli się i niemal wstawali  z siedzeń, by zadać pytanie.
(...)
Największą  nobilitacją dla  reportera była aprobata  ze strony kolegów z branży,  w rodzaju „aleś mu powiedział”,  „dobre pytanie”, „pocisk”.
– Cisza – uciął komendant i wziął łyk napoju. Odstawił szklankę z  maestrią.  
To nie była szklanka z maestrią. To była woda z miętą i cytryną
–  Wyjaśnijmy  sobie coś. Są  tutaj państwo gośćmi. Przekąski  smakują? – spytał, rozkładając ręce  jak hojny gospodarz.
Taką wyżerkę wam zrobiłem, więc kanapki w paszcze i ani słowa! Niewdzięcznicy!

Dziennikarze  spojrzeli po sobie  i przytaknęli niepewni. Niezręczność wynikała z faktu, że nie było osoby, która nie miałaby jakiegoś  prowiantu w ręku. Organizatorzy konferencji nie od dziś wiedzą, że przez żołądek do… sedna.
Jemu się chyba konferencja prasowa myli z imprezą promocyjną.
Zorganizowano szwedzki stół, czy grupę hostess z tacami?

–  A zatem.  Agenda  [?!] jest  taka: ja  mówię, państwo  zadają pytania, ja  ewentualnie odpowiadam.  
Ja ewentualnie odpowiem na pytania…
Mam wrażenie, że aŁtor nie wie, czym jest konferencja prasowa policji.

Jesteśmy  kulturalni,  nie wchodzimy sobie  w słowo.
Telewidzowie  patrzą, nie mam  zamiaru strzępić ich nerwów,  wszystkim nam zależy na bezpieczeństwie  w tym mieście, w tym regionie i kraju. Taka  jest nasza misja.
–  I złożył  dłonie w koszyczek.
Rączki w ciup, a buzię w małdrzyk. Na tę konferencję to redakcje wysłały chyba samych studentów-bezpłatnych stażystów, bo dziennikarze po takiej gadce to by go śmiechem zabili.

Patrzący w kuchenny telewizor Brodzki, Nowak i Maks spojrzeli po sobie z niedowierzaniem.
–  Saint-Just  na procesie  Ludwika XVI powiedział,  że nie można panować i być  bez winy, bo szaleństwo panowania  jest zbyt oczywiste – powiedział spokojnym głosem Maks.
O, Bateryjka Erudycyjna znów się naładowała.

Komendant streszcza przebieg rozróby na autostradzie.

(...)

–  Co z  wątkiem  udziału policjantów  w tej prowokacji? Marek Bener,  „Echo Torunia”. – Wszyscy spojrzeli  na dziennikarza w czerwonych trampkach.  Znany był z niekonwencjonalnych metod śledczych.  
Czerwone trampki były ważnym elementem tych metod.

–  Czy  jest możliwe,  że miał z tym  związek osadzony w więzieniu  Kosma Górecki, pseudonim „Heraklit”,  lub jego przebywający na wolności współpracownik?
– Nie bierzemy tego pod uwagę.
Żaden z nich nie jest rudy i tego się trzymamy.

(...)
–  Mówią,  że szykują  pana na fotel  komendanta wojewódzkiego policji.  Czy potwierdza pan?
Ta konferencja to jest na jakiś konkretny temat, czy tak każdy pyta, o co chce?

(...)
– Nic mi o tym nie wiadomo. – Halicki wziął łyk wody.
–  Mówi  się w  kręgach zbliżonych  do MSWiA o rychłej  dymisji komendanta wojewódzkiego  i pana awansie, z uwagi na skuteczną interwencję  na autostradzie – stwierdziła stażystka z miejscowej telewizji.
Ha, mówiłam, że tam wysłali stażystów! No przecież konferencja na temat poważnej rozróby, jeszcze z mordercą w tle, to najlepsze miejsce, żeby nieopierzone żółtodzioby zdobywały pierwsze szlify.

(...)
– À propos obowiązków… Wszystko pięknie, panie komendancie, winszuję  sukcesów. Jeszcze raz Marek Bener, „Echo Torunia”. Dlaczego policja  nie wydała żadnego komunikatu w sprawie poszukiwań Sary Brodzkiej?
Czekajcie, a ktoś właściwie zglosil jej zaginięcie?  

Wczoraj  mogliśmy usłyszeć,  że prokurator odsunął  Leona Brodzkiego od sprawy.  Czy uważa pan to za dobry pomysł? Jakie jest modus operandi sprawcy?
Te dwa zupełnie oderwane pytania prowokują jedną odpowiedź: “Nie sądzę, aby prokurator był sprawcą zbrodni, więc nie będę komentować jego decyzji”.

(...)
Pragnę zapewnić,  że mieszkańcy mogą  czuć się bezpiecznie.  Żadne nowe wątki w tej sprawie już nie wypłyną.
–  Z tym,  że niekoniecznie…  – powiedział pod nosem  Grzegorz Giedrys. Dziennikarze spojrzeli po sobie. – Czasem  warto zajrzeć do telefonów. Świat dawno wyparł epokę telewizji na rzecz internetu.
- Zajrzeć do telefonu? Co on mówi? Mamy rozkręcić aparat na dyżurce?

–  Można  jaśniej,  panie redaktorze?  – spytał poirytowany Halicki.
Halicki poważnie się zirytował, bo nie po to aparat tam wisi, żeby ktoś miał do niego zaglądać.

–  Czy  znana  jest państwu  fejsbukowa strona,  tak zwany fanpejdż, pod nazwą „Heraklit”?
– Nie – uciął komendant.
- I niech mi pan tu od fanpejczy nie wyjeżdża!

–  A powinna.  Ktoś właśnie  opublikował na  niej film, w którym dochodzi  do zabójstwa.
–  Giedrys  wypowiedział  te słowa z charakterystycznym  dla siebie niewzruszeniem i spojrzał  w stronę Marka Benera. – To jakby odpowiedzieć  na twoje pytanie o Sarę Brodzką.
Brodzki  i Maks zobaczyli  poruszenie w sali konferencyjnej, telewizja  przerwała transmisję.
Przerwano transmisję na żywo, robiąc tym samym przerwę w programie, gdy czas antenowy jest drogi. Nawet bardzo drogi.
Przerwali transmisję w najciekawszym momencie?!
Cóż chcesz, musieli poszukać kontaktów, podłączyć swoje telefony, poczekać, aż się naładują, poszukać miejsca, gdzie jest zasięg, przypomnieć sobie swoje hasło na Facebooka...
No i zjeść do końca kanapkę.

Dziennikarze  pospiesznie uruchamiali swoje smartfony.
Wyjmowali je z kieszeni, wpisywali kody, wybierali odpowiednią aplikację i czekali, aż się to nagrzeje i  załaduje.

Detektyw ruszył błyskawicznie w ich kierunku. Czuł, że dzieje się coś niedobrego. Krew napłynęła mu do skroni, a dłonie zaczęły się pocić.
A wszystko dlatego, że dziennikarzy NAGLE olśniło, żeby na FB zajrzeć. Policji zaś wcale nie przyszło do głowy, żeby śledzić wiadomości w internecie i mediach społecznościowych.

Lata 90-te, ja wam to mówię.

–  Leon.  – Zatrzymał  go Bener, który  przybiegł z sali konferencyjnej,  by uprzedzić detektywa, ale ten go  odepchnął. – To jeszcze nic nie znaczy.  Musisz zachować spokój. To by było za proste.
– O czym ty mówisz, Bener?!
– To by było za proste, chodź zapalić.
- Jak masz skonać na pęknięte serce, to chociaż zapal wcześniej.

–  Jakie  nagranie…  – Leon nie  dokończył pytania,  gdy na telewizorach na  komendzie wyświetliła się  transmisja z [ogólnopolskiego]  kanału informacyjnego.  
A nie z facebooka?

Na  wszystkich  ekranach widoczny  był mówiący do kamery  Daniel oraz ciało młodej  kobiety w czerwonym płaszczyku przeciwdeszczowym.
–  Dziewczyna  w czerwonym  płaszczu, o nie!  – jęknął Brodzki. – O  nie, tylko nie ona, nie,  nie Sara, kurwa mać, nie! Tylko  nie to! – Leon wyrzucał z siebie szereg naładowanych emocjonalnie słów.
Współodczuwam z Brodzkim. Też wyrzucam z siebie szereg emocjonalnie naładowanych słów!

–  Będę  zabijał,  dopóki mnie  nie złapiecie  – zaczął człowiek  z nagrania.
Po  chwili  w kadrze  pojawiła się  niewyraźna twarz  dziewczyny z zaklejonymi ustami i jej przerażone oczy.
I była nie do rozpoznania, nawet dla najbliższych.
Dlaczego? Była. Brodzki rozpoznał córkę.
Niestety, sam w to nie wierzy.
To mogę nawet zrozumieć - jako nie przyjmowanie do wiadomości, żeby nie oszaleć.

–  Leon,  chodź. –  Bener chciał  go odciągnąć. –  Nie musisz na to patrzeć, nie tutaj, nie teraz, chodź.
Ale  Brodzki  go nie słuchał.  Patrzył w ekran jak zahipnotyzowany.
Będzie liczył kłaczki kociej sierści na ubraniu.

–  Zielona  otchłań, podwodny  świat rodem z powieści  Juliusza Verne`a. Prawda, Leon?  – pobrzmiewał z telewizora głos  mordercy.
Chudy  człowiek  śmiał się  do kamery, w  której migała twarz  jego ofiary.
Chudego człowieka też nie można było rozpoznać. Ani po sylwetce, ani po głosie.
Tożsamość chudego człowieka jest znana - policji to nie wiem (chociaż powinna być), ale Brodzkiemu na pewno.
I dlatego nurkował w śmietniku? To nie jest polemika, tylko bezbrzeżne zdumienie.

Zwrócił się do niej: – To twój ostatni moment, żeby pożegnać się  ze światem. I to z jaką pompą. Idę o zakład, że pęknie milion wyświetleń, jak tak dalej pójdzie. Szekspir byłby zazdrosny.
Brodzki  stał nieruchomo.  Stan jego ducha i  poczucie istnienia porównać  można było do tych tajemniczych  roślin, które porastają najgłębsze rejony  oceanów.
Po prostu stał się glonem.

(...)
I  znów  zdało mu się,  że obraz dookoła  zastygł. Zawieszone  w powietrzu kroki (linoskoczek?), otwarte  szeroko oczy,  spadające na ziemię  kartki.

Brodzki zamrugał  niepewnie. Nie był  pewien, co oznacza to  przywidzenie i w którym zakamarku  swojej głowy aktualnie przebywa (za oczami!).  Po kilku sekundach  wrócił do rzeczywistości,  która teraz uderzyła ze zdwojoną mocą.
<współczująco> Tak to jest, gdy się za często i zbyt lekkomyślnie przekracza granicę framugi.

(...)
Kolejne  klatki nagrania  poruszały się jakby  wolniej. Detektyw dokładnie  widział, że mężczyzna kładzie  dziewczynę w czerwonym płaszczu na  barierce, a potem zrzuca ją do wody.  Tak, widział dokładnie. Twarz mordercy i  twarz jego ofiary.
Za chwilę dowiemy się, co Brodzki chce zrobić z tym fantem.

(...)
Leon  Brodzki,  detektyw, gwiazda  toruńskiej policji,  postać znana z plakatów  promujących numer alarmowy  112, nieustraszony pogromca bandytów, najpiękniejszy, najprzystojniejszy, chodzący seks, a przy tym wybitna inteligencja, podpora lokalnej społeczności, duma i radość rodzinnego miasta, człowiek wyjątkowy, wszechstronnie utalentowany, po prostu genialny, a przy tym skromny, sympatyczny i powtórzę, że doskonały w każdym calu, bo może ktoś sobie jeszcze nie utrwalił  –  człowiek  znany pod  wieloma mianami,  a dla niektórych  po prostu bohater,  teraz nie miał w sobie  nic z herosa.

W  ułamku  sekundy osunął  się na kolana, tak jakby  nogi się pod nim ugięły. Klęczał  przed telewizorem jak samuraj czekający na honorową śmierć z rąk przeciwnika.
Chyba na dobicie przez kaishakunina w ramach seppuku.

I nie mówił absolutnie nic.
Uffff, nareszcie.

(...)
Po  policzku  Leona spływała  łza. Spływała bardzo  powoli. Drążyła skórę jak  żrąca substancja z zatrutej  duszy, jak kropla tocząca się  po skale. Pod jej naporem skóra  się zapadała, jakby starzejąc się w  przyspieszonym tempie. Kratery zmarszczek poddawały  się sile wody, skoncentrowanej teraz w pojedynczej, małej  kropli, która była tak słona, jak słony może być cały ocean łez.
Bo normalny ocean nijak nie bywa słony.

– Sara… – wyszeptał. – Ty musisz żyć. To niemożliwe.
–  Koniec  zbiegowiska,  do widzenia państwu!  – krzyknął Halicki i energicznie  zaklaskał. – Do widzenia, wracajcie,  państwo, do siebie.
A sio! A sio! Do kosza!  Już, na swoje!
Po chwili na piętrze nie było nikogo z gości.

(...)
Leon Brodzki nic nie mówił. Świadomość jakby mu wróciła. Oczy poczęły  łypać na boki – stosunkowo wolno, jak po wybudzeniu ze snu. Wstał i podszedł do telewizora.
– To niemożliwe. Zabijając Sarę, straciłby karty do gry.
Kartę przetargową! Ale nie jakieś “karty do gry”!

–  Leon,  telewidzowie  w całym kraju  widzieli właśnie,  jak Sara wpada do rzeki. Nie uciekniesz od prawdy.

Brodzki  go nie słuchał.  Podszedł do pierwszego  komputera PC z brzegu, odpalił Facebook i wszedł na stronę nazwaną „Heraklit”.
PC? Jeszcze się używa tego określenia? Znaczy, w takim biurowym kontekście, a nie w rozróżnieniu “gry na peceta” vs. “gry na konsolę”? Lata 90…
No, jest jeszcze rozróżnienie pecet vs. makówka.
Hyhy tak, ale już widzę maki na komendzie policji w polskim mieście.
Zdjęcie  profilowe  i zdjęcie w  tle przedstawiały  niewyraźną sylwetkę w  czerwonym płaszczu na tle  toruńskiego mostu drogowego imienia Józefa Piłsudskiego.
Leon  przewinął  stronę i znalazł  nagranie. Po kwadransie  od opublikowania miało już  ponad sto tysięcy wyświetleń  i sześć tysięcy komentarzy.
Hm, to stronka Heraklita musiała być już wcześniej dość popularna (albo facet wyłożył trochę kasy na promocję), bo filmik z nikomu nieznanej strony w życiu nie będzie miał takich zasięgów i to po kwadransie od opublikowania.


–  Ile  potrwa,  zanim administratorzy  to usuną? – spytał detektyw.
Usunąć?! Jedyny trop, który może ich naprowadzić na mordercę?! Zwłaszcza, że dokładnie widać twarz mordercy.
Nieno, akurat tu rozumiem, że chodzi o usunięcie, żeby nie wzbudzało sensacji, a zabezpieczyć nagranie i sprawdzić skąd zostało załadowane to można swoją drogą.
Przecież pokazali to w TV, a telewidzowie  w całym kraju  widzieli.

– To  zależy,  jak szybko administrator  serwisu rozpatrzy sprawę. Ale  na fejsbuku wszystko działa wolno.  Firma chce być poprawna politycznie do porzygania.
Co ma poprawność polityczna do nagrania z morderstwem na żywo?

–  Trzeba  więc to  nagranie szybko  pobrać, to może być  dowód w sprawie.
–  Leon,  o czym  ty mówisz,  do diabła. Jesteś  w szoku, właśnie widziałeś śmierć swojej córki.
Lepiej idź szukać rudego kota.

– Nie ma ciała, nie ma zbrodni. Ja po prostu w to nie wierzę. Nie chcę.  Kurwa!!! – wrzasnął. – Nie mogę. To by było za proste. Poza tym co widać na tym nagraniu?
– Faceta i most.
– Faceta i most. A dziewczyna? Nagranie jest słabej jakości….
Człowiek, który dojrzał u kierowcy lateksowe  rękawiczki na zdjęciu z fotoradaru, nie jest w stanie rozpoznać dziewczyny.

– Leon. Ty nie przyjmujesz do wiadomości najprostszych faktów. Właśnie dlatego jesteś odsunięty od sprawy.
A nie dlatego, że policjant nie może prowadzić sprawy dotyczącej jego najbliższych z obawy przed utratą bezstronności?
– To się jeszcze okaże.

(...)

Tymczasem Nowak sprawdza pewien wieżowiec i odkrywa coś dziwnego.

Kierował  swoje kroki  nie to, że szedł w  stronę  klatki schodowej,  kiedy jeden szczegół  przykuł jego uwagę.

Na  ziemi  obok nieczynnej  windy leżały strzępki  grubej, metalowej liny,  takiej, jakich używa się  w portach i przystaniach. Z  kolei między drzwiami windy dało  się zauważyć mocne zadrapania.

Nowak  przyłożył  linę – jej  szerokość pasowała  do śladów.
Wyglądało  na to, że  ktoś poprowadził  linę z windy na korytarz, zamknął drzwi, a winda pojechała.
Tylko nie wiadomo jakim cudem, bo niedomknięte drzwi blokują windę.

–  Wygląda  na to, że  ktoś poprowadził  linę z windy na korytarz, zamknął drzwi, a winda pojechała… – powiedział sam do siebie pod nosem. – Tylko po co?
Wygląda na to, że aŁtora też dopadła maniera powtarzania wszystkiego po dwa razy, bo czytelnik nie zrozumie. Tylko dlaczego?
Bo wydawnictwo płaci Ałtorowi od litery.

I z tym pytaniem zostajemy. Mamy nadzieję, że w splotach tej liny są ślady sierści Rudego Kota.

Z Torunia, miasta zbrodni i przemocy, pozdrawiają Was: Królowa Matka hiperwentylująca uszami, Kura ładująca Bateryjkę Erudycyjną,  Babatunde Wolaka płynący po Wiśle torpedowcem, Vaherem wzywający Thora, Jasza z mgłą w antyramie,

a Maskotek zanurkował w hasioku i tam czeka, aż go ukradną.

63 komentarze:

Anonimowy pisze...

PRAWDZIWA PAPIEROWA KSIUNŻKA? (I TO JUŻ NIE GLĄTWA)
I KRÓLOWA MATKA?
HELENA, MAM ZAWAŁ!
Lecę czytać, to lepsze niż prezent urodzinowy <3

Anonimowy pisze...

"Adrenalina poczęła wyrzucać do krwi kolejne cząsteczki, stymulujące panikę i stres."

Kilka zdań za nami, a adrenalinie już się wszystko pokiełbasiło.

Anonimowy pisze...

Ożesz ja pindolę. To jest gorsze od Glątwy :O

Anonimowy pisze...

Niby kryminał, a takie nudy na pudy, buuuu :(. Jestem bardzo na nie. Stęskniłam za dzieUami Ałtorkasi :D.Proszę, pomyślcie o analizie "Zemsty", abo któregoś z tych nowych wynalazków typu Gwiazdka z nieba czy jakiś tam Promyk.

Smok Miluś

Anonimowy pisze...

O jak ja lubię analizy powieści. I w ogóle jaka konkret załoga, Królowa Matka na pokładzie zawsze spoko <3

Szekspirowskiego dramatu, coś słabo się ten akumulator rozkręca :P Taki majinstrimowy dramaturg, którego każdy umie zacytować?
Ale już dalej koda mnie załatwiła. U ofiary ciche westchnięcie, u mnie głośne parsknięcie, oby mikrofon to zarejestrował.

"To jedyny mężczyzna, z jakim kobieta może porozmawiać o kolorach."
Och, c'mon... Niech stereotyp z rozróżnianiem kolorów wreszcie umrze. :(

"Nazywam się Heraklit. Wszystko płynie, a najbardziej krew niewinnych."
KRYSTE NAJSŁODSZY, NIE DOŻYJĘ KOŃCA TEJ ANALIZY.

"Najwidoczniej z fazy zakończenia cofnęła się do fazy wdzierania się.
“Wdzierać się” można na coś, co jest wysoko. Frazeologia to sucz."
Nie bardzo rozumiem zarzut, skoro ta faza akurat nazywa się tak, a nie inaczej (http://www.sw.gov.pl/uploads/5846de2e_1ed0_456e_8437_213cc0a80015_ulotka_stres_traumatyczny.pdf). Jak w takim razie powinno być poprawnie?

Czepianie się "w książkach tlenu nie potrzeba" uważam za, cóż, czepianie się. Przecież wiadomo, że typ pije do schematu, gdy ofiara jest pod wodą, jest, jest, czas płynie, dzielny policjant biegnie i w ostatniej chwili ratuje. Co ma do tego Czara Ognia, w której problem z przetrwaniem zadania pod wodą był istotną dla akcji zagwozdką?

"Dałoby radę wejść na jej dach i…
Dałoby radę wejść na dach każdego samochodu."
Ale nie z każdego powiesić zwłoki na tej wysokości.

"To wtedy dowiadujemy się o tragicznej śmierci dziewczyny, która miała wpaść do strumienia, zrywając kwiaty pokrzywy i stokrotki."
Wincej, autorze, wincej i konkretniej! Jak mogłeś pominąć, że zrywała też jaskry i storczyki, i w nawiasie że te storczyki są brzydko nazywane przez pasterzy, przecież przez te ogólniki ktoś może cię wziąć za niedouczka!

"W maju 1951 roku na południowym Pacyfiku (...)", "To dlaczego tak śmierdzi zgnilizną?" - coś się przy tych fragmentach spsuło z formatowaniem.

Ale fuks, że to akurat Danielowi spośród wszystkich telewidzów udało się dodzwonić :P

"W jego centralnym miejscu, nad kanapą wisiała reprodukcja
obrazu Caspara Davida Friedricha Wędrowiec w morzu mgły w antyramie."
Czy w tekście oryginalnym autor nie zaznacza tytułów, nie wiem, cudzysłowem albo pochyłą czcionką?

"przezywa porwanie córki" ;)

Faza wydzierania się, biegunka słów tonąca w wodolejstwie, trafienie po kabelku, millenium włosów, im bardziej Kubuś oglądał film, o ile w ogóle był jakiś kierowca, co miał płytę kompaktową, Archimedes zacierający ręce, Szekspir przejęty losem Shaxpere, wyliczanka "twoje qui pro quo", BUM! PLUSK!, "do nogi broń!" przez spuszczanie spodni, rodziny mafijne na pogrzebie staruszka... Ile smakowitości, dobrych jak czereśnie! Wydrylowane.

Nie mam pojęcia, o co chodzi w tym śledztwie, a humor autora wywołuje u mnie różne fazy stresowe. Wychodzę.

Z wyrazami szacunku
Kazik

Anonimowy pisze...

To była istna tortura. W tym momencie bardzo tęsknie za Glątwą. Przywiązałam się do tych koszmarnych bohaterów i ogólnego absurdu. W końcu z czasem człowiek się uodparnia tylko po to, żeby dostać w twarz jeszcze większym syfem xD

Hiro

eksterytorialnysyndrombobra pisze...

Nie myślałam, że wydany na papierze kryminał będzie gorszy od Klątwy, a jednak... już nawet nie pamiętam, z czego się śmiałam, ale chyba najbardziej, jak sobie wyobraziłam musztrę pistoletami...
Oby tak dalej!

Mela Bruxa pisze...

Oesu, jaka piękna logorrhea...

Ja tu sobie zrobię przerwę, żeby pooddychać świeżym powietrzem, zanim znowu zanurkuję w to szambo.

I nadmienię, że nie wiem, jak w Toruniu, ale w Warszawie jakby jakiemuś wesołkowi strzeliło do łba zablokować most ciężarówką celem ozdobienia go wisielcem, to zanim mgła by się rozwiała żartowniś dyndałby sobie obok, albo spływał z nurtem Wisły. Do Torunia.

Anonimowy pisze...

"Przyznajmy panu aŁtorowi ten plus, że przynajmniej te słowa sam pracowicie wklepuje w klawiaturę. Widziałam książkę (tak, książkę, nie internetowe opko), w ktorej ¾ treści jednego z opowiadań to było kopiuj-wklej z wikipedii i innych źródeł." - nie ceniłbym autora tak bardzo, żeby stwierdzić, że 'sam wklepuje słowa w klawiaturę'. Weźmy dla przykładu informację o Jane Shaxepere

W książce mamy:

„Pewien historyk z Oxfordu, nazwiskiem Stephen Gunn, odkrył swego czasu, że śmierć książkowej Ofelii mogła być zainspirowana prawdziwymi wydarzeniami. W Gunn odkrył szczegóły zgonu niejakiej Jane Shaxpere. Mająca dwa i pół roku dziewczynka miała się utopić, kiedy zbierała kwiaty nagietka koło młyna w rodzinnym mieście pisarza. Autor Hamleta miał wówczas pięć lat.”
zaś w Newsweeku mamy [http://www.newsweek.pl/kultura/wiadomosci-kulturalne/ofelia-mogla-umrzec-naprawde,77911,1,1.html] (z zacytowanymi fragmentami do bezpośredniego porównania…):
„sporządzony po łacinie raport koronera z czasów dynastii Tudorów” (vs. „spisanym po łacinie raporcie koronera z 1569 roku, a więc jeszcze za dynastii Tudorów”), „2,5-letnia dziewczynka nazywała się Jane Shaxpere i była najprawdopodobniej kuzynką Szekspira, który w czasie tego wydarzenia miał ok. 5 lat.” (vs. „Mająca dwa i pół roku dziewczynka (...) Autor Hamleta miał wówczas pięć lat.”) i „która wpadła do wody zbierając kwiaty nagietka przy stawie koło młyna nieopodal Stratford upon Avon” (vs. „miała się utopić, kiedy zbierała kwiaty nagietka koło młyna w rodzinnym mieście pisarza”)
Powiedziałbym, że to dokonany żywcem plagiat.

Anonimowy pisze...

Notabene, żeby z tekstu przepisać, że dziewczynka „bawiła się przy młynie”, że „certyfikat był sporządzony po łacinie” itd., ale nie, że zmarła była kuzynką autora…, to chyba wyższy poziom (braku) wyczucia, co jest istotną informacją.

Anonimowy pisze...

Przestaje się dziwić,że czytelnictwo w naszym kraju nie wzrasta.Jak ktoś skuszony recenzjami( które zawsze są rozpływaniem się nad geniuszem aŁtorów ) ,opisami na okładkach (zawsze ochy i achy ) raz ,drugi natknie się na takie dzieUła, to co się potem dziwić,że nie ma ochoty po raz kolejny dać się nabrać ,nie mówiąc już o wydawaniu na to swoich pieniędzy...



Z wywiadu z aŁtorem:
"-Jak przełamać ten strach? "[przed tym,że nie jest dobrym,by coś robić]
-Nie oceniać siebie. Pewnego dnia pomyślałem, że zamiast zadręczać siebie rozmyślaniem o sobie, będę po prostu pisał. To, że coś mi się dzisiaj nie podoba, nie znaczy wcale, że jest kiepskie. Złóż w całość i spójrz na to z dystansu. I tak zrobiłem. I co? Naprawdę uważam, że nie mam się czego wstydzić. Napisałem ją nieźle.["Powtórkę"] Jeśli więc tę napisałem nieźle, to oznacza, że kolejną napiszę jeszcze lepiej. Bo uczę się. To będzie mój progres. Na tym polega rozwój."

Chyba jednak coś poszło nie tak z tym rozwojem,bo druga część jest jeszcze gorsza niż pierwsza (skokowy wzrost facepalmów łamane przez o kurna! nie wierzę,że to miało jakąś redakcję plus wzmożone zużycie napojów wyskokowych dla ukojenia ). Strach myśleć ,że ma być część trzecia.
a*

Anna. pisze...

Z reguły u was nie komentuję, ale jak zobaczyłam, że analizujecie książkę, którą własnie czytam...
Ja uwielbiam kryminały, czytam teraz drugą część chociaż pierwsza nie była najwyższych lotów.
Gdybym wiedziała wcześniej to bym chociaż pieniędzy nie zmarnowała. xD

Alla pisze...

Powiedzieć tak mało przy użyciu tylu słów... Podziwiam, naprawdę. Mnie by się nie chciało :)

Ale, do żółtej febry, czarnej ospy i innych kolorowych chorób, co to miało być, ta "falsyfikacja"?! Ktoś mi może wyjaśnić, co ałtor miał na myśli, upierając się przy tym słowie? Jedyne, co mi tu względnie pasuje, to "klasyfikacja", choć bardziej ze względy na podobieństwo w wymowie.

Anonimowy pisze...

A jednak jakoś tak tęsknię za uroczymi, niewinnymi blogaskami ;)

Seshru

Anonimowy pisze...

O ja cie. Dzięki, dzięki, to godny nastepca Klatwy <3

Taka_jedna

Anonimowy pisze...

Jeszcze nie czytając, chciałam Wam serdecznie podziękować za tę analizę. Właśnie rozpoczęłam odstawianie antydepresantów i czuję się naprawdę średnio, a nikt nie ma czasu pogadać... Dziękuję za wszystko co robicie!

Anonimowy pisze...

Jestem w połowie.Zaraz się pójdę utopić w wannie,tylko niech Pisak przestanie pieprzyć!

Chomik

Anonimowy pisze...

Alla, proszę bardzo:

https://sjp.pwn.pl/sjp/falsyfikacja;2557459.html

Lovissa pisze...

>Leon długo patrzył na Dagmarę.
>Wyglądała pięknie i dostojnie.

>>Przypomnijmy - na stypie.



Jak dla mnie nie ma tego problemu ¯\_(ツ)_/¯
- Cudownie pachniesz.
- Geralt, jesteśmy na pogrzebie.
- Cudownie pachniesz na tym pogrzebie.

Anonimowy pisze...

Bym prosiła ten opis robienia kupy w panamarcelowym stylu w drugiej części, jeśli to nie kłopot :D

Quay

Mela Bruxa pisze...

Czy wy wiecie, ile ceregieli i zachodu potrzeba, aby załatwić dopakowanie nieboszczyka do istniejącego grobu z lokatorem? A jeszcze kremacja...
Mam nadzieję, że nie wiecie.

W każdym razie pisak na pewno nie wie.
Szczęśliwy człowiek...

Anonimowy pisze...

– Ile potrwa, zanim administratorzy to usuną? – spytał detektyw.
– To zależy, jak szybko administrator serwisu rozpatrzy sprawę. Ale na fejsbuku wszystko działa wolno. Firma chce być poprawna politycznie do porzygania.

Poprawność polityczna to dbanie o to, żeby nikogo przypadkiem nie urazić, na Facebooku objawia się ona właśnie szybkim kasowaniem treści zawierających nagość, przemoc, obraźliwe słowa dotyczące grupy etnicznej lub orientacji seksualnej. Nie żeby autor był odosobniony w używaniu terminu "poprawność polityczna" bez sensu...

Melo

Anonimowy pisze...

Królowo matko! dodaj do komciów na swoim blogu opcję:anonimowy, bo się dopchać do Twego tronu nie mogę.
Mężczyzna podszedł do bladopistacjowej barierki.
Powiedziałam to mężowi i odparł, że nie ma bladych pistacji.Znawca się znalazł!
Ludzie, ja z Torunia jestem
Toruń jest piękny i macie fajny Copernicon!Pozdrawiam!
Dlaczego brat bliźniak Kosmy ma na imię Daniel, a nie Damian?
Właśnie?
A,fakt,dowcip roku...
Oczywiście moja pewność może mieć źródło w konstatacji, że nawet nie mam ze sobą broni.
Serio są ludzie którzy tak myślą zamiast:"K…!Nie mam broni!
"Półcień żarówki.
Podeszw.
Że o plamie krwi WYPŁYWAJĄCEJ spod butów nie wspomnę".
Tu się tworzy Mroczny Nastrój,proszę nie przeszkadzać!
Tam, o, leży! – Mężczyzna wskazał na wierzby z..
Cudowne…Boki zrywam.
jak policjanci będą się musieli tłumaczyć z nieuzasadnionego użycia broni w miejscu publicznym i zużycia trzech przydziałowych nabojów.
Dokładnie,mój kolega miał chyba 7 naboi na ćwiczenia…
Zabrakło kobiety – zabrakło rozsądku. Rodzina rozpadła się pod ciężarem męskiego ego.
Ale trzeba przyzna,że nie bluzga na razie na kobiety,jest plus.
U Bondy jest gorzej,a jest mniej więcej na tym poziomie…
I tu na razie mniema scen erotycznych, to drugi plus.
I chyba jest mniej błędów niż w I części
NO WIĘC JAKBY MI TAK KTOŚ PORWAŁ DZIECKO, I TO NIE BYLE JAKI KTOŚ, TYLKO GRASUJĄCY PO MIEŚCIE PSYCHOL, A JAKIŚ STARY PIERDZIEL BY MI NERWY KOIŁ ZA POMOCĄ GADKI O POGODZIE, TO BYM GO ZABIŁA I NIE MIAŁBY JUŻ ŻADNYCH PROBLEMÓW Z MAGICZNĄ MOC
Słusznie! I dlaczego on do niej mówi: panienko? Toż to jest mężatka czyli pani.
Wczoraj mogliśmy usłyszeć, że prokurator odsunął Leona Brodzkiego od sprawy. Czy uważa pan to za dobry pomysł?
A to nie jest wg przepisów,ze się krewnych ze sprawy wyłącza?

Fajnie się czytało!

Chomik

Anonimowy pisze...

Co się stało z Armadą która analizowała słabe opka? I kiedy wróci? :( 8 części okropnej Glątwy, a teraz to...

Anonimowy pisze...

To ja może wytknę i następujący "drobiazg": Tymczasem na tablicy nagrobnej, obok napisu „SALOMEA BRODZKA, zm. 4.09.1987”, widniał drugi, świeższy:
„FRANCISZEK BRODZKI, zm. 4.09.2016”.

Od kiedy to w dwa dni usuwa się tablicę nagrobną, transportuje do zakłądu kamieniarskiego, wykuwa w kamieniu, maluje, piaskuje czy złoci litery, po czym transportuje tablicę z powrotem, żeby na pogrzebie było wsio up to date? Bzdet że mucha nie siada.


Siblaime pisze...

Nie doczytałam do końca. Nemishe. Nie da się. Zwłaszcza ten cały naukowy bełkot wpieprzony w środek akcji.
Komentarze to umilają, ale i tak się nie da.

"Na te słowa zgromadzeni frontem do Leona policjanci wyjęli z kabur pistolety (mieli je w kaburach? To jak wykonywali komendę “do nogi broń”? Spuszczając spodnie.)"

Jedyny moment tej analizy, w którym parsknęłam głośnym śmiechem, a nie tylko facepalmowałam nad tymi wszystkimi bzdurami. W ogóle opis musztry z pistoletami zrobił mi co najmniej pół dnia.

PS. Dołączam się do pytania o analizy jakichś głupawych, złych opek, a nie dobijanie gniotami, które ktoś postanowił wydać drukiem. Serio, brakuje mi aŁtoreczek i ich merysójek.

Anonimowy pisze...

Aż musiałam się naocznie przekonać. Otóż dzieło to zwie się Promyk słońca, a nadziei to będzie Kropla, czyli część trzecia. Ufff, ileż nowego materiału do przejechania walcem :).

Smok Miluś

Anonimowy pisze...

"W zrzucanych z nieba ładunkach kropel, niby w pryzmacie, rozszczepiało się niebiesko-czerwone światło kogutów. ". kurcze, może czegoś już nie pamiętam. jak w pryzmacie rozszczepia się niebieskie światło?

Anonimowy pisze...

I bardzo dobrze, lepiej że analizuja wydane teksty

Anonimowy pisze...

Hehe ale slaba książka. Dzięki za analizę. Super, że analizujecie teksty wydane, które teoretycznie powinny być przemyślane, przejść korektę itd. Jest tyle słabych powieści, ze szkoda pastwic sie nad tworczoscia blogową nastolatków ;)

Eva

Anonimowy pisze...

Brodzki z jakiegoś powodu jest jednooki? A może ma zatkane kanaliki łzowe? Bardzo intryguje mnie to płakanie pojedynczą łzą - i to trzykrotnie

Unknown pisze...

Trudniej przebrnąć przez wydane powieści, to fakt. To chyba wina świadomości, że wiele osób - autor, redakcja, czytelnicy - nie widzi w tekście niczego złego. Jestem jednak po stronie zainteresowanych analizami powieści. Takie książeczki na półkach księgarni robią większą szkodę niż opka ukryte w otchłani Internetu.

Druga sprawa: nie jestem pewna, czy rzeczywiście uciekliśmy od "Klątwy przeznaczenia":

"Leon Brodzki nie wiedział wówczas, że wyrusza na spotkanie ze swoim przeznaczeniem".
"– Klątwa! – rzekł bogobojnie grabarz".


Poza tym, totalnie widzę autora siedzącego nad słownikiem i otwierajacego go na przypadkowych stronach. "Zapiszmy najtrudniejsze słowa, a później radośnie upychajmy je byle gdzie, choćby brzmiało to bardzo nienaturalnie!"

Prawa jest taka, że większość wspaniałych naukowych faktów, które autor nawciskał w kompletnie nieodpowiednich fragmentach, jest na poziomie gimnazjum :p Jestem w trzeciej klasie tego wymierającego gatunku i tak 95% informacji jakiś czas temu miałam. Na temat prawidłowości niektórych mogłabym się nawet pokłócić, bo nagromadzenie trudnych, przecież tak obcych prostemu człowiekowi (tyle, że wcale nie, gimnazjum to chyba jeszcze wykształcenie podstawowe, prawda?) nazw, nie oznacza, że wszystko się zgadza. Ale co tam taki dinozaur jak ja może wiedzieć.


A to mnie rozwaliło i chyba już nie wstanę:
"- Co?! – Komendant po wypowiedzeniu tego zaimka pytającego (...)"

Kuba Grom pisze...

Cudowny skład w analizie. Mówię to jako chemik.

Dziwię się, że nie wytknięto tego:
"Przy metalowych żerdziach" - żerdź to gałąź, patyk, ewentualnie cienki okrawek pnia po wycięciu deski. Skąd na moście metalowe żerdzie? Chyba jestem przeczulony na punkcie złych synonimów...

Unknown pisze...

@Starred Shinra Pomyślmy o jakościowych latach świetlnych, jakie dzielą ten "wspaniały kryminał z wartką akcją" i "Zlodziejkę Książek". Niestety chyba nigdy nie przekonam się do polskich powieści, chyba ze dwie mogę zaliczyć do naprawdę dobrych.

Chociaż ten pocałunek w policzek da się wybrobić, bo jednak kobieta nie taka obca: "(...) bardzo źle było mu widzieć pogrążoną w smutku Dagmarę, którą znał równie długo co Leona", to nie widzę nadal sensu w wyżej wymienionym fragmencie. Taksówkarz ten pociąg nazywa dyliżansem, dobrze rozumiem?

Unknown pisze...

*wybronić :/

Anonimowy pisze...

Po chwili w kadrze pojawiła się niewyraźna twarz dziewczyny z zaklejonymi ustami i jej przerażone oczy.
Znaczy się, twarz niewyraźna, jej rysy nieostre na tyle, że facet może się wykłócać o to, czy to na pewno jest jego córka, ale przerażenie w oczach widać wyraźnie?

Anonimowy pisze...

Glątwa odcisneła w mojej duszy takie piętno,że ciężko mi przestawić się na inne dzieuo. Autor chyba za krótko szufladował swoją powieść a potem ponownie jej nie przeczytał. Za dużo w niej pierdolenia o szopenie. Miało wyjść mądrze a wyszło zupełnie na odwrót.
Kurde,kto to i po co w ogóle publikuje?

Babatunde Wolaka pisze...

Nie o Szopenie, a o Szekspirze!
A taksiarz, jak doczytałem w jakimś wywiadzie, jest podobno wzorowany na autentycznym, dziś już nieżyjącym toruńskim taksówkarzu-oryginale.

Malcadicta pisze...

Prawdziwa książka! No i jeszcze Królowa Matka! Czuję się rozpieszczona.

"– To zależy, jak szybko administrator serwisu rozpatrzy sprawę. Ale na fejsbuku wszystko działa wolno. Firma chce być poprawna politycznie do porzygania."

No widać, że lata 90-te. Po ponad dniu ten filmik byłby już dawno ściągnięty ze strony. Poza tym amator z naszego mordercy, wrzuciłby przynajmniej na kilka portali ten filmik, żeby dotrzeć do większej ilości ludzi...

Anonimowy pisze...

A nie powinien Być Komisariat Toruń Śródmieście, a nie Komenda? Komenda to jest Miejska. Brodzki nie wie gdzie pracuje?

Anonimowy pisze...

Jak dzieło tragiczne i głupie, tak spora część krytyki wydaje się być celowym czepianiem się bez głębszego uzasadnienia. Szczególnie niebieskofioletowe komentarze mam wrażenie, że celowo wypaczają jakiś fragment myśli lub sformułowania w celu wyszydzenia. Bardzo to było rażące.

SStefania pisze...

"w duszy człowiek ciągle biega do wychodka"
Jakie to piękne i poetyckie, zapiszę sobie w kajeciku, serio, jestem zachwycona.
Pan pisarz w ogóle chyba chciał stworzyć dużo pięknych, głębokich i cytowalnych fragmentów, ale wyszedł mu strasznie egzaltowany wyrzyg. No fajnie, że zna tytuły obrazów, które mieliśmy w podręczniku do plastyki w gimnazjum, brawo. Tylko ten jeden wychodek jest taki naturalny i niewymuszony, szkoda.

Anonimowy pisze...

Co się stało z sierżant-und-saper? Chciałam przeczytać 'Honor łowcy i podmioty Szatana' a nie mogłam.

Anonimowy pisze...

"Po łyknięciu cieczy zakrztusiła się i natychmiast ją wypluła."- czy ona przypadkiem nie była zakneblowana?

"Brodzki udaje się na Wydział Sztuk Pięknych, gdzie ochroniarz imieniem Symfonian pozwala mu porozglądać się i sprawdzić pracownie." - w pierwszym momencie byłam przekonana, że "Sympfonian" to Wasza ksywka :D

Poza tym analiza super i ja też jestem za rozkładaniem na czynniki pierwsze wydanych książek :)

Pati

PS. W spisie tematycznym nie ma kilku ostatnich analiz.

warząchew w kotle pisze...

"zerkał teraz we wsteczne lusterko w kabinie auta i bardzo źle było mu widzieć pogrążoną w smutku Dagmarę, którą znał równie długo co Leona."

No, ale że nikt nie zauważył, że pan taksówkarz ma ustawione wsteczne lusterko tak, żeby widzieć w nim pasażerów na tylnym siedzeniu, a nie drogę z tyłu, to jestem zawiedziona.

miharu pisze...

Z tą samotną łzą to były w analizie co najmniej trzy fragmenty. Może główny bohater ma jakieś kłopoty zdrowotne, przytkane kanaliki łzowe czy coś? Nie jestem lekarzem, ale to chyba niedobrze.
Znał Tomka krótko, ale jeden weekend wspólnej służby wystarczył, by zaczął darzyć go szacunkiem i szczerym, męskim podziwem.
A to już nawet tak zwyczajne uczucie jak podziw musi mieć rozróżnienie na męski i ten zwyczajny? Tak jak jogurty w sklepach - są zwykłe i "męskie". Dużo w ogóle ostatnio tych męskich rzeczy. Męskich emocji też - na przykład w reklamach.
Nowak przetarł nos i odchrząknął, tak po męsku, jak to mężczyźni odchrząkują po chwili słabości.
No nie, znowu. Przez chwilę nawet myślałam, że to zdanie jest parodią i że Analizatorzy wstawili je, próbując strollować czytelników. Ale to na serio jest w książce? Ja już nie wiem, co autor tak się zafiksował na tych męskościach. Chce nam coś przekazać w ten zawoalowany sposób? Taki literacki coming out? :)
Opis biegu - straszliwa erupcja grafomanii. Facet tylko biegnie, a opis taki, jakby to jakaś epicka bitwa była.
Zawsze wiedziałam, że żyjesz z poczuciem wiecznie nierozwiązanych spraw
Kto normalny tak mówi? Nawet w książkach rzadko padają takie zdania. ;)
Myśl, Brodzki
Nie wiem, czy ktokolwiek zwraca się do siebie samego w myślach po nazwisku. Bardzo to dziwaczne. Ja o sobie tak nie myślę. Nazwisko to jest coś mniej ważnego. Imię nawet też... Ja myślę o sobie bezimiennie - ja to ja. :) Może "pan dedechtyw" ma inaczej. :>
Scena z salwą na cmentarzu - facepalm i kupa śmiechu. :)
A zatem. Agenda [?!] jest taka: ja mówię, państwo zadają pytania, ja ewentualnie odpowiadam.
Komuś chyba sodówa uderzyła do głowy. Spuść pan z tonu, panie policjancie. Nie jesteś udzielnym księciem, tylko urzędnikiem państwowym, który ma obowiązki wobec obywateli.
Całość tego tforu jest nieznośna - okropne, napuszone zdania, głupota, bełkot, powtarzanie się i brak wiedzy. Jak ktokolwiek może to czytać (albo o zgrozo - kupować) dla przyjemności?

Anutek pisze...

Chomiku, dzień dobry, tu Królowa Matka.

"Królowo matko! dodaj do komciów na swoim blogu opcję:anonimowy, bo się dopchać do Twego tronu nie mogę" tak troszkę prywatnie sobie pozwolę wyjaśnić, że dodam opcję "anonimowy" za jakiś miesiąc, gdyż obecnie przeżywam falę anonimowych komciów wystosowanych przez Tajemniczych Milionerów Pragnących Obdarzyć Mnie Majątkiem lub też Inne Dobre Dusze, Które Są Zachwycone Moim Blogiem I Chętnie Go Wspomogą Finansowo Jeśli Tylko Podam Im Numer Mojego Konta. Mam tak co jakiś czas, z doświadczenia wiem, że saaleństwo po jakimś czasie mija, by powrócić po, powiedzmy, pół roku, i wtedy znów na chwilę wyłaczam opcję komentowania przez anonimowych czytelników.

Przepraszam za niedogodności i pozdrawiam!

Anonimowy pisze...

Mój Toruń, taki piękny. Tej wrzucanej dziewoi do wody też nikt nie widział, zważając na to, że ten most to idealny punkt widokowy, zwłaszcza nocą i sobie ludzie tripy nocne robią żeby zrobić fajne focie. Ok, brzmi realnie. Jeździłam o różnych porach tym mostem, NIGDY nie zdarzyło się tak, że byłam jedynym pojazdem na drodze. Po pierwsze, to jest wylotówka, po drugie za mostem jest cała dzielnica Torunia i ludzie wracają z imprez/spotkań, a Toruń to miasto studenckie i grupki szlajają się o dziwnych godzinach ciągle. To nie ma absolutnie sensu.
Tak samo jak to bieganie, pseudorozmyślania i cały ten alternatywny świat, bo mamy fejsa, ultra dokładne focie z radaru i zamazane kamery na ważnych ulicach, kiepskie nagrania i wywiady rodem z zajęć rozwojowych w gimnazjum pt. Jak wyobraźmy sobie pracę dziennikarza/policjanta.

Miodna analiza, po połowie jak widziałam hasło bareryjka, to skipowałam.
Pozdrawiam z Mordeczego Torunia, osoba która nie wie co się tu dzieje, bo nie czyta lokalnych gazet i nie ogląda tv wcale

Mien harel pisze...

Piękna analiza!
Po prostu leżę i kwiczę, przez Was o mało nie zdradziłam się na lekcji. Rechłam porządnie, nie ma co.
Uwielbiam wasze analizy! Dziwię się, że ktoś coś takiego wypuścił... A dla porządnej literatury miejsca brak...
Mam dla Was propozycję - trzy lata temu pisałam bloga - boCHaterka piękna, odważna, elf, no cud malina, fabuły brak, a zewsząd powiewa Marysuizmem. Jeśli jesteście chętni, to zapraszam : www.dragonageo2i.blogspot.com
Fanfiction o Dragon age, nie pożałujecie.
Pozdrawiam!

Anonimowy pisze...

Fantastyczne! Uśmiałam sie przednie. W przeciwieństwie do ostatniej wypociny bo tam nei było mi do śmiechu, tylko raczej żałość ogarniała co chwilę ;-( Tak trzymać! Pocieszny pan policjantek do spółki z bateryjką niech jak najdłużej tropią tego seryjnego na waszej stronie.

Unknown pisze...

Zabawna sprawa, więc tak tylko dodam, że dziś na fizyce miałam o przejściu światła przez pryzmat i rozszczepieniu światła białego. Już wcześniej wspomniałam - jestem na etapie trzeciej gimnazjum i chociaż sama słyszałam o zjawisku dużo wcześniej, to tylko pokazuje, kiedy książka była pisana. Albo na jakim poziomie jest autor. Cóż. Myślicie, że za rozszczepienie światła niebiesko-czerwonego jest jakaś nagroda? Nobel czy coś?

Ethlenn pisze...

Tak tylko napomnknę, ze akceleratory elektronów są stosowane głównie w medycynie i technice radiacyjnej:
http://www.if.pw.edu.pl/~pluta/pl/dyd/mtj/zal1/pz14/E-Oponowicz.pdf
oraz:
http://www.iaea.org/inis/collection/NCLCollectionStore/_Public/28/068/28068199.pdf
Być może Pismak miał na myśli akcelerator cząstek elementarnych (elektron jest takową ale ja lubię się czepiać szczegółów) taki jak ten CERNowski, czy nasze swojskie cyklotrony i synchrotrony (w Wawie i Kraku).
Ach, jaki on mondry!!
Idę czytać dalej.
E.

Anonimowy pisze...

@Królowa Matka.
Dziękuję za wyjaśnienie! No,rzeczywiście,gdzie mnie do milionerów,ja pragnę jedynie obdarzyć Cię skromnymi komciami...
Też bardzo pozdrawiam!

Chomik

Ija Ijewna pisze...

A może autor tak strasznie chciał, żeby jego książka miała Walor Edukacyjny?

Coś jak Tomki pisane przez Szklarskiego, gdzie było pół na pół akcji i wypisów z encyklopedii wkładanych w usta pana Smugi i ojca Tomka.

I tutaj też może autor podjął się niesienia kaganka oświaty, że niby czytamy krwawy kryminał a ukradkiem wpadają nam do mózgu perły wiedzy i diamenty erudycji (diament, krystaliczna postać węgla, cechująca się największą twardością wśród naturalnie występujących kryształów, jeden z najcenniejszych kamieni szlachetnych). <-- O, właśnie w ten sposób.

A dodatkowo to szlachetne nawiązanie do opisów retardacyjnych, żeby czytelnik, wzburzony brutalnością narracji, mógł się uspokoić i zaczerpnąć ożywczy łyk z krynicy wiedzy. ;-P

Shiraishi, która się wczuła

Anonimowy pisze...

Wy się śmiejcie, a ja kupiłam obydwie książki autora (ktoś, gdzieś polecał i zachwycał się). I nie przebrnęłam przez "Powtórkę", leżą smętnie na półce książek do przeczytania. Dzięki Wam przynajmniej dowiem się o co w nich chodzi...

Anonimowy pisze...

Ja bym się chciał dowiedzieć skąd się ta "słona woda jeziora" wzięła. Ofelia przecie wpadła do strumienia, a dziewczyna w czerwonym została zrzucona do kanału z mostu. Skąd więc to jezioro w komentarzu? Wiem, że durny i nieistotny szczegół, ale mnie zastanawia.

Anonimowy pisze...

Polska wikipedia, nie wiedzieć czemu, mówi o Ofelii: "Ginie, tonąc w jeziorze, prawdopodobnie popełniając samobójstwo". Może to stąd pomyłka?

Sha pisze...

@miharu

Ja też uważałam zwracanie się do siebie po imieniu/nazwisku za dziwne i bardzo "książkowe", ale obecnie mieszkam z dwiema osobami, które robią to nagminnie, właśnie w takich sytuacjach jak np. zmuszanie się do myślenia, względnie kręcenie głową nad własnym gapiostwem lub porządkowanie myśli. Co pomaga mi się zorientować, czy mówią do siebie, czy akurat zwracają się do mnie ;P Bywa irytujące? Tak. Niemożliwe? Nie.
Tak więc tutaj akurat działa taka, a nie inna kreacja postaci Brodzkiego, a w tej z pewnością mówienie do siebie po nazwisku jest najmniejszym problemem ;P

Anonimowy pisze...

"Wykluczamy możliwość, że Sara dobrze znała gościa i otwarła mu drzwi, gdy przyszedł."
Jaszu, nie otwarła tylko OTWORZYŁA. Przed chwilą czytałem jedną z waszych wcześniejszych analiz opkowych i tam jak byk śmiejecie się z ałtoreczki, że ona nie umie po polsku... Jak rozumiem analizatorzy mogą więcej. Zawiodłem się :(

kura z biura pisze...

Nie bądź zawiedziony, to poprawna forma, tylko rzadsza.

https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/;10279

Shadow Memory pisze...

A ja mam pytanie? Przyjmujecie do analizy opka czytelników? Bo jeśli tak to mam niezły materiał napisany parę lat temu przeze mnie

Anonimowy pisze...

Czytam od lat, komentuję po raz pierwszy. Człowiek biegający w duszy do wychodka zrobił mi dzień, wieczór i noc. Popłakałam się ze śmiechu a już dawno mi się to nie zdarzało.

Książka chwilami wydawała mi się inspirowana grami komputerowymi - bohater pokręci się, tu coś z ziemi podniesie, tu do kubła wskoczy ale nic nie znajdzie... Jak w starych przygodówkach.

A skoro już komentuję to muszę podziękować całej ekipie Armady, gdyż czytanie Waszych analiz bardzo pomaga w pisaniu. Zwraca się większą uwagę na to jak i co pisać oraz na research.

Pozdrawiam serdecznie

M.R.

Anonimowy pisze...

Przyczepię się nieco.

"447 stron, a do 50-tej akcja właściwa zajęła dotychczas ze dwie kartki, bo reszta to wspominki."

Do 50. strony. Zapis z dywizem jest stosowany głównie w matematyce (np. n-ty wyraz ciągu) i wówczas jest jak najbardziej poprawny, ale w przypadku liczebników porządkowych sprawa wygląda inaczej.
https://sjp.pwn.pl/zasady/;629746
https://sjp.pwn.pl/zasady/191-53-3-W-wyrazach-zlozonych-z-liczba-lub-litera-w-pierwszej-czesci;629548.html

A także WSPP:
"Pięćdziesiąty a. 50. (nie: 50-y, 50-ty) rok działalności."