sobota, 19 lutego 2011

69. Bolesna arcymiłość, czyli herbatka ze Śmiercią (2/2)


Zapraszam na drugą część opka o ryczącej Hermionie. Będzie jeszcze bardziej wzniośle, jeszcze bardziej poetycko i jeszcze bardziej bez sensu... Indżoj!
 
Analizują: Kura i Sineira.
 
 
Rozdzial III : Entre en labirynthe de tenebres
Czyli przekąska w mrocznym labiryncie.

Niekonczacy sie korytarz, spowity cichym podmuchem delikatnej smierci, tanczacej na tle czarnego ksiezyca. Widziala to w czarnej glebi, chuchajacej zimnem w jej krucha twarz.
Krucha twarz? To nie chuchanie zimnem było, to chluśnięcie ciekłym azotem!
 
Hermiona nie mogla przestac isc w kierunku niewidzialnego ksiezyca, choc wciaz wytezala wszytskie swe sily, by sie zatrzymac i otworzyc zlepione bolem oczy.
Gdy zobaczysz tunel - nie idź w stronę światła! I, na litość, kup wreszcie jakieś krople do oczu.
Zaropiałe, fuuuj!
 
Zamknietymi oczyma spostrzegala naokolo ciemnosc, bradzaca w srebrno-perlowej wodzie, smiejaca sie jej bezczelnie w twarz i przebijajaca na wylot diamentowym blyskiem noza delikatny ksiezyc.
Aleosochozzi? Bredząca ciemność, która przebija księżyc i rechocze, to za wiele na moją biedną głowę.
 
Niewyrazny placz rozlewal sie echem po ciemnosci, przerywajac jednoczesnie pusta cisze. Dziewczyna stanela jak wryta, kamieniejac nagle i czujac przeszywajacy lodowatym dotykiem zimna dreszcz, splywajacy jej po plecach.
Cos zlapalo ja za reke i pociagnelo w strone krwawiacego ksiezyca.
Krwawiący księżyc, zwany też miesiącem, czyli starożytny, pogański symbol zakończenia mrocznego czasu PMS.
Hey wolf moon
Come cast your spell on me...

 
Poslusznie dala sie wprowadzic w kolejny korytarz, ogluszona przez przenikajacy jej serce smutkiem placz. Potworny placz. Miejacy w sobie tyle tesknoty, bolu i cierpienia.
<szlocha rozpaczliwie, nie mogąc wydusić ze swego zesztywniałego mózgu sensownego komentarza>
Miejący. Hm. Miejący. Jej się naprawdę należy solidny kop. Za niemanie litości nad analizatorami.
 
Hermiona scisnela krucha, zimna dlon w swej rece, prowadzona przez zalosny placz dziecka.
Tego dziecka, o którym mówiła akuszerka?
 
Dotyk puscil, a sonata ksiezycowa zalala swym delikatnym brzmieniem cala ciemnosc.
Zaczela dostrzegac niewyrazne rysy w mroku. Ktos rozcial jej zlepione bolem powieki, uwalniajac tym samym cenny zmysl wzroku.
Psychopata ze skalpelem?
 
Tak, znala to pomieszczenie. Nie wiedziala skad, ale znala. Mogla jak z pamieci wskazac, gdzie byly zakurzone tomy ksiazek i gdzie znajdowalo sie pozokle plotno obrazu olejnego.
Stala po srodku niekonczacego sie labiryntu, po srodku wiecznej nocy, przetykajacej srebrzystymi wstegami atlasowe niebo.
W takim razie musiała to być noc polarna, a te wstęgi to, jak mniemam, Aurora borealis.
 
To byl juz koniec. Slyszala gluche kroki smierci, otwierajacej skrzypiace drzwi na koncu korytarza. Kazdy pusty dzwiek zalewal echem jej umysl, a rozszczepione swiatlo czarnego ksiezyca padlo prosto na skulona postac, siedzaca melancholijnie w kacie.
<próbuje usiąść melancholijnie, wierci się, po czym daje sobie spokój> Nie wiem, w którym półdupku mieści się melancholia, pewnie dlatego tak nie umiem.
 
Byla to dziewczynka, a placz jej rozbrzemial bolesnie w kazdej czasteczce duszy Hermiony, rozdzierajac ja na tysiace elementow. Hermiona podniosla oczy, uwaznie ilustrujac twarz dziewczynki.
Znaczy, przekładając z aŁtorkowego na ludzkie - zrobiła jej makijaż?
 
Byla porcelanowa, biala i krucha, z ciemnymi oczodolami, w ktorych lsnily same bialka, bez teczowek i zrenic. Z tych niezwyklych oczu splywaly szkarlatne lzy, znaczace jej biala twarz krwista smuga, by nastepnie zginac w gaszczu czarnych, dlugich wlosow, opadajacych na przykryte biala sukienka cialo.
Dziewczynka z brodą?
Jedno z dwojga - albo wpływ kina japońskiego, albo grania w F.E.A.R. Jedno i drugie w nadmiarze szkodzi.
 
Usta dziewczynki byly czarne i suche. Wygladaly tak, jakby ktos zszyl je stalowa nitka.
Widać ona też ryczała i ktoś się w końcu zniecierpliwił...
 
Dotknela reki Hermiony, wskazujac znieksztalconym konturem palca na sciane, gdzie znajdowal sie czarnozloty zegar, tykajacy i zipiacy smiercia.
Zip! Ghrrrr... Zip! Ghrrrr...
 
Hermiona rzucila krotkie spojrzenie na przyrzad pomiaru czasu ze swoimi szczerozlotymi wskazowkami, czujac na swej odkrytej szyi dziwny podmuch wiatru, pachnacy gorzko przerazliwymi westchnieniami wszystkich cierpiacych na tym beznadziejnie szarym swiecie
Łojzicku, taż to prawdziwa synestezja!
 
Cos szarpnelo Hermione, zwalajac ja z nog i tracajac z calej sily w czarna otchlan przepasci, nad ktora stala w czarnej pelerynie smierc, calkowicie przez owy [ÓW, do jasnej cholery, ÓW!!!] plaszcz zalosnieta, z jedynie wystajacymi paznokciami, krwistoczerwonymi, na srebrnych palcach.
KTO MI PRZYPRAWIA TIPSY?!?
AŁtoreczka. Podać adres?
 
Hermiona chciala krzyknac, ale nie mogla wydobyc z siebie glosu. Chciala uslyszec, ale nie mogla wydobyc z martwej ciszy dzwieku. Chciala nareszcie zaczac widziec, ale nie mogla rozlepic na nowo zszytych powiek. Opadla bezsilnie w ciemnosc.
- Otworz oczy - padly slowa z czarnych ust glebokim, aksamitnym glosem, pelne ukrytego bolu, smutku i tesknoty, a w mroku blysnely jeszcze hipnotyzujace bialka.
A ostrzegał mądry dealer: nie pal tego towaru w trakcie oglądania psychodelicznego anime!

* * *
[Tajemniczym sposobem Hermiona budzi się w Hogwarcie]

Hermiona poczula, ze kreci sie jej znow w glowie. Gdzie ona wogole jest?
- Gdzie jestem? - zapytala wprost, nieswiadomie cytujac wszystkie ksiezniczki swiata [a także sporą część pijaczek i narkomanek], a sama dziwiac sie nad tonacja swego glosu. Byl niezwykle zlamany, slaby i cichy, przeplatajacy miedzy swoj dawny alt piskliwy i delikatny sopran.
Ee... Hermiona ma problemy z mutacją?
 
Harry usmiechnal sie z ulga, lecz jego piekne, intensywnie zielone oczy wyrazaly wciaz troske.
- W niebie - odpowiedzial zartobliwie, posylajac jej cieple spojrzenie.
I podał jej ptasie mleczko.
 
- Taa? - zapytala z lekka ironicznie i zlapala sie za glowe, przez ktora przedzieral sie potworny bol, kaleczacy kazda mysl i kazdy obraz w jej mozgu.
Harry przestal sie usmiechac, widzac wykrzywione z cierpienia blade wargi jego przyjaciolki, ktora lezala bezradnie na bialej, sztywnie wykrochmalonej poscieli. Zaniosl ja do skrzydla szpitalnego szanowny pan Draco Malfoy, ktory, uginajac sie pod ciezarem jej 57 kilo, przywlokl jej omdlala sylwetke, oddajac Hermione natychmiastowej opiece pani Promfey.
57 kg to normalna, prawidłowa, zdrowa waga, więc dlaczego aŁtorka gdzieniegdzie określa Hermionę mianem "drobnej" lub "kruchej"?
 
Byl to czyn godny poszanowania, wiec Malfoy zniknal natychmiast w mroku Hogwartu, kryjac swe srebrne licze w pokoju Slytherinu.
Słyszałam o liczach kościstych i liczach wyglądających jak mumia, ale o srebrnym liczu jeszcze nie słyszałam. Licz, jakby ktos nie wiedział, przypomina nieco Murazora i wygląda TAK.
Licze to pikuś. Mnie bardziej interesuje ta precyzyjna waga wmontowana w ramiona Malfoya.
 
Profesjonalistka w kazdym calu, pani Promfey obadala omdlona - w wdziecznej pozie z polprzymknietymi oczami oraz wybitinie karmazynowymi policzkami Hermione, ktora okazala sie ciezko chora, choc nie bylo niestety wiadomo, na co. Wiecej mu nie powiedziano.
Zaiste, profesjonalistka. Nie powiedziała, co dolega pacjentce, ale wspomniała, iż leżała ona we wdzięcznej pozie.
Cóż, Hermiona robi w tym opku za klasyczną Mary Sue, a te, jak wiadomo, obowiązuje Prawo Atrakcyjnego Wyglądu w Każdych Okolicznościach.
 
Harry struchlal, odwracajac natychmiast glowe od bladej twarzy jego przyjaciolki, lezacej posrod zlotawych lokow, wijacych sie wezami na rozowawej poduszce.
Hermiona zmienia kolor włosów częściej niż ja rękawiczki!
Ałtorko, zaniedbujesz się! Powinno być "bladawej" i "wijących się wężawo".
 
- Co nic nie mowisz? - spytala w koncu slabym glosikiem, przerwywajac krepujaca cisze.
Harry poczul sie, jakby ktos oblal go wiadrem lodowatej wody. Natychmiast spojrzal z lekiem w bursztynowe oczy Hermiony, wpatrujace sie w niego z dziwnym niepokojem.
Wreszcie się znalazł jeden mądry i zaopatrzył się w krople do oczu. Aczkolwiek zakraplanie przez spoglądanie to ani chybi technika magiczna.
Cóż, w Hogwarcie jesteśmy, nie?
 
Jej usta drzaly, a przezroczyste rece opadly bezwladnie na lozko.
- Czy ja o czyms nie wiem? - w oczach dziewczyny zaszklily sie dwie diamentowe lzy, ktore splynely nastepnie po chorej twarzyczce, znaczac jej krwiste rumience srebrna smuga.
Jak śluz ślimaka, mwahahahahaha!
 
- A czy ja cos wiem? - odparl z lekka nutka zlosci Harry. Niech ona nie histeryzuje, bo on zaraz sie rozryczy.
Matko borska wszechliściasta, on też? Słyszałam, że ziewanie jest zaraźliwe, ale te ryki?
 
Chlopak mrugnal szybko dwa razy, ukrywajac przed przyjaciolka dwie szkliste warstwy lez. Nie moze plakac.. Nie moze. Ona nie moze tego ujrzec.
Te hektolitry łez w niemal każdej linijce stają się męczące. Wszyscy w tym opku płaczą, ryczą i rozpaczają, lada chwila monitor mi zaparuje od nadmiaru wilgoci.
 
Na gipsowej twarzy Hermiony, ktorej poludniowy koloryt i hiszpanska uroda wyblakly, wymeczone przez dziwna chorobe, o ktorej nikt nie mial pojecia, rozblysly dawnym ogniem oczy, ktore z pretensja wbily sie w smutny profil Harry'ego.
Ała! - wrzasnął Harry, przebity na wskroś pretensjonalnym ognistym sztyletem.
Zraniłaś mnie, Hermiono. Zraniłaś mnie na wskroś.
 
Miala stanowczo tej calej idiotycznej sytuacji po dziurki w nosie.
Też bym miała dosyć, gdyby mi się koloryt zmieniał niczym kameleonowi.
 
Nie dosc, ze mdleje na srodku korytarza, wybierajac sobie za towarzysza do romantycznych omdlen jej bolesna arcymilosc Dracona,
To jakiś tytuł, jak arcybiskup? Mówi się do takiego Wasza Boleściwość?
 
to jeszcze sni o jakims swinstwie,
Hermiona ma świńskie sny? No no... :D
Wiesz, ten wiek, hormony buzują.
 
Harry popatrzyl spode lba w twarz Hermiony. Oto, jak odwdziecza sie czlowiek za troske o jej zdrowie psychiczne. Oczywiscie, miala prawo wiedziec co z nia jest, ale on jej powiedzial wszytsko co wiedzial. A ta dalej swoje. Nie wierzy mu.
Ba, przecież to jasne, że Hermiona USYCHA z miłości. Tak rhhhomantycznie. A jej problemy zdrowotne nie mają, oczywiście, nic wspólnego z odwodnieniem w wyniku nieustannego wylewania łez;)
 
Chlopak stwierdzil, ze najlepszym rozwiazaniem bedzie zostawic rozdrazniona i podatna na klotnie Hermione w lozku. Niech sobie lezy, a on wpadnie z Ronem nieco pozniej, gdy jej troche przejdzie.
Iście po męsku, jak by powiedziała Rebeka Dew.
Życie mu jeszcze miłe ;)
 
Harry usmiechnal sie lekko do swej przyjaciolki i odszedl, pozostawiajac ja bez slowa w rozwscieczonym stanie.
Który nie był dla niej bynajmniej "stanem odmiennym".
 
- Wpadne potem. Z Ronem - powiedzial tylko w drzwiach i wyszedl, zatrzasnawszy za soba wielkie drzwi.
Biedny Ron. Jeszcze nie wie, że zostanie bohaterem mprega.
 
Hermiona siedzila chwile posrod odmetow rozgrzanej poscieli, wsluchujac sie w swoje przyspieszone bicie serca i rzucajac rozognione zloscia spojrzenie na drzwi, przez ktore poszedl sobie przed chwila jej najlepszy przyjaciel, po czym padla beznamietnie na poduszke, usilujac nie zawyc z przerazliwego placzu.
Niesamowite. Hermiona potrafi być jednocześnie wściekła, beznamiętna i zrozpaczona. Czy to objaw jakiejś choroby psychicznej? Osobowość wieloraka? Czy tylko Świrus Pospolitus???
Ja tu diagnozuję raczej Grafomanius Alergicus. I typowe dla tego zespołu problemy ze znaczeniem słów.
 
 
Jakby nie miala dosc problemow, wszystko zaczyna jej sie walic.. Jakas choroba, jakies sny, Malfoy..
Malfoy jej się wali. Uhm.
Gdzie nasz czerwony... tfu, rubinowy kwadracik?
 
Dziewczyna poczula ciepla lze w kacikach oka, ktory splynela delikatnie po jej rozpalonym policzku, naznaczajac go wyrwanym z glebi duszy bolem.
I żłobiąc w nim przepaścistą bruzdę cierpienia. A co!
Poszarpaną i krętą jak Kanion Colorado.
 
 
Tak, lzy przynosily jej ulge. Moze nie jakas duza, czy chocby chwilowe zapomnienie, ale czula, iz z kazda lza, wyplywala z niej minimalna drobinka z wielkiej tafli smutku i bolu na dnie jej scisnietej duszy.
Zważywszy na to, ile łez już wylała w tym opku, powinna właśnie chichotać jak głupek do sera.
 
 
Lekko rozchylone okno wnosilo do sztywnie pachnacego skrzydla szpitalnego slodkawy zapach wiosny, wirujacy w lekkim wietrze.
Na szczęście to nie Polska, gdzie "zapach wiosny" to raczej smród psich odchodów, wynurzających się spod topniejącego śniegu.
 
 
Notka mi sie nie podoba. Jest chaotyczna, impulsywna, niezrozumiala dla innych i smutna.
Sama prawda płynie z ust Twoich!
 
Ale taka ja wlasnie planowalam.
Aaa... A-ha.
 
Zeby kiedys moc to dokonczyc. Rozjasnic niewyjasnione, dokonczyc. Wierze, ze chwila ta kiedys nadejdzie.
Macie tu wiec wasza nieszczesna, niezrozumiala notke. I ja sama spadam, dalam wam nawet jeden z moich najnowszych wierszy, bo sie zaraz porycze.
Zegnam
Błagam, idź się potnij. Niekoniecznie żelkami Haribo. Czymkolwiek. Byle skutecznie.
 
Draco delikatnie przejechal palcem jej policzka, po ktorym tanczyly w watplym swietle swiecy srebrzyste lzy.
No tak, w wątpliwym świetle łatwo kogoś lub coś przejechać. Jednak proponowałabym "coś", nie "czegoś".
Chyba że chodziło tu o "palec jej policzka", czyli zadziwiającą i bluźnierczą mutację.
Taka przerośnięta brodawka?
 
- Co.. co robisz? - spytala prawie szeptem, jak gdyby bojac sie jego odpowiedzi. Drzacymi dlonmi podparla sie o miekki materac na lozku i wyprostowala zgarbione plecy, patrzac chlopakowi niesmialo w oczy.
Od kiedy trzeba się aż oprzeć o materac, żeby wyprostować plecy? Ech, teraz już rozumiem, dlaczego tyle nastolatek chodzi jak goryle we mgle. Nie mają się, kurczę, o co oprzeć.

- Ona mi kazala. - padla krotka, chlodna odpowiedz.
Hermiona zanurzyla roztrzesione dlonie w swoje zloto brazowe wlosy i odrzucila je nerwowo do tylu, a jej luk jej brwi uniosl sie w lekkiej ironii ku gorze. Jaka ona?
- Jaka ona?
McGonagall. Mówiła coś o becikowym.

Draco bez slowa poglaskal ja po bladym policzku i usmiechnal sie niewyraznie.
Hermiona widziala szlachetne rysy jego twarzy w ciemnym swietle juz gasniejcego plomienia swiecy i poczula, jak w jej oczach staja dwie szklane lzy, w ktorych odbilal sie obraz jego ust. Tak bliskich..
Budżet się wyczerpuje, już nie diamenty, już zwykłe szkiełka.
Draco spojrzał w odbicie i pomyślał, że czas poprawić makijaż.
 
 
- Blagam.. - krzyknela prawie lamiacym sie glosem Hermiona i padla zrezygnowanie na lozko.
Mam skojarzenia i nic na to nie poradzę. Zaraz krzyknie: "Posiądź mnie!". Albo raczej - bardziej w duchu poetyckim - "Zerwij kwiat mej cnoty, o luby Draconie, jam twoja!"
 
Nie rozumiala nic. Kompletnie. Co on sobie wogole wyobrazal? Przychodzi tu, wsrodku nocy, i jeszcze gada bezsensownie, ze ONA mu kazala? Jaka, do kurwy nedzy, ona?! On..
HER-MIO-NO! Jak ty się wyrażasz, młoda damo? Minus 50 punktów dla Gryffindoru!
 
Ciche pukanie rozlalo sie echem po opustoszalym skrzydle szpitalnym, i z kazda sekunda stawalo sie jakby coraz bardziej natarczywe.
Znowu kompletnie zbędne "jakby".
 
Draco bez slowa chwycil placzaca Hermione za krucha kibic i przytulil do siebie z calej sily, by nastepnie schowac sie daleko za szafa pelna lekarstw i innych dziwnych flakonikow, w ktorych lsnily fioletowym blaskiem delikatne iskierki swiatla.
Cisza.
Pukanie ustalo, a szarpany przez podmuchy wiatru plomien swiecy przygasl calkowicie [A może tylko zgasł połowicznie?], wprowadzajac ich przestraszone twarze w tajemnicza ciemnosc. Jedynie ksiezyc zdawal sie byc paradoksalnym ubarwieniem jej mroku, ktory cieniami kreslil sie powoli po scianach skrzydla.
Że hę? Paradoksalne ubarwienie mroku? Cieniami się kreślące? Czy aŁtorka wypisała słowa na małych karteczkach, wrzuciła do kapelusza i losowała, układając przypadkowe ciągi?
 
Gluche milczenie przerwalo skrzypienie otwieranych drzwi, a w nich pojawila sie malenka, biala postac dziewczynki. TEJ?
Nie, TEJ.
 
Hermiona zdusila w sobie przerazony okrzyk i wbila ostre paznokcie w szyje Dracona.
Wbiła pazury w szyję Dracona
Podła Hermiona!
Przebiła na wylot tchawicę
i rozwaliła tętnicę.
Krwią zalewając biel jej łona
Kona Dracon, kona!
 
 
Dziewczyna zadrzala, po czym otworzyla sklejone lzami powieki i zamarla, widzac starannie polozona na szafce nocnej karteczke. Raptem rzucila sie na nia i z glosno bijacym sercem odworcila jej chropowata powierzchnie, by przeczytac cos, co do konca zmienilo jej szesnastoletnia egzystencje.
,, Odeszlem " - wyczytala w koncu, kiedy to juz rzed wykaligrafowanych ozdobnie liter zaczal zabarwiac lakoniczny wyraz jakimkolwiek sensem. Jakimkolwiek.
O Święty LOLu!!! To nie wymaga komentarza, więc pozwólcie, że zajmę się turlaniem ze śmiechu. <turla się>
Do ciebie szłem- przez puste ulice,
do ciebie szłem- znaczony księżycem...


Jedynie podpis zamaszystego "D.M." zostal rozmazany przez przezroczyste lzy.
Draco, nauczony doświadczeniem, kupił tym razem wodoodporny tusz do rzęs.
 
I jeszcze Hermiona: Nie. To nie on. To ja odeszlam. To ja umarlam. Z odwodnienia.
Koniec.
Tja. Łudźmy się, łudźmy. Niestety, poetycka wena aŁtorki jest zdumiewająco żywotna.
 
Ktos kiedys powiedzial, ze prawdziwa milosc nigdy nie umiera.
Ze zyc bedzie, zyc w swoich dziwnych ale prawdziwych bolach, zyciowych problemach, niemych lzach, a nawet w przeblysku czerwcowego slonca, juz po gwaltownej burzy. W powietrzu czuc bedzie ja, och tak bardzo, bedzie czuc jak slodkosc jej spalonych skrzydel lepi sie do popekanych z tesknoty ust.
Ee... Proponuję mały eksperyment: piórko z poduszki + świeczka, a przekonasz się, że swąd spalonego pierza nie ma nic wspólnego ze słodyczą!
 
Bedzie draznic krwawiace nozdrza, ciagle ranic rozproszone po calym ciele serce.
Tja. Do Podręcznika Opkowej Anatomii dopisujemy niniejszym sproszkowane serce, krążące po całym organizmie wraz z obiegiem krwi. Pompowanej w tej sytuacji chyba tylko siłą woli.
 
 
Bo nie bedzie mozna wymazac jej tak po prostu.
Ona bedzie wsziedzie, w ciemnych chmurach i na jasnym niebie, w kazdym kolejnym slowie, w rzesach wspomnien, w marzeniach - oczywiscie, o ile sie je jeszcze ma - nie da sie o sobie zapomniec, wszystko przekresli goraca, niezniszczalna linia, nabrzmiala ze swojej tak wlasnie nieogarnietej mocy. Ona nigdy nie umrze.
...Kochanie to smutek, bo kiedyż więcej łez płynie, kiedyż więcej wzdychań boki wydają? Kto pokocha, temu już nie w głowie ni stroje, ni tańce, ni kości, ni łowy; siedzieć on gotów, kolana własne dłońmi objąwszy, tak tęskniąc rzewliwie, jako ów, który kogoś bliskiego postradał...
Kochanie to choroba, gdyż w nim, jako w chorobie, twarz bieleje, oczy wpadają, ręce się trzęsą i palce chudną, a człowiek o śmierci rozmyśla albo jak w obłąkaniu ze zjeżoną głową chodzi, z miesiącem gada, rad miłe imię na piasku pisze, a gdy mu je wiatr zwieje, tedy powiada: „nieszczęście!"... i ślochać gotów...
Wtem ziewnął pan Zagłoba głośno, odsapnął, wyciągnął nogi i rzekł:
- Każże z takiego kochania psom buty uszyć!
 
 
Wargi mlodego mezczyzny drgnely niespokojnie. Kiedys potrafily usmiechac sie ironicznie, kpiaco. Dzis pozostal tylko zalosny widok wygietych w bolu ustach.
Moja nie rozumieć, czy widok być w ustach, czy usta być źle odmienić.
 
Chlopak prychnal pogardliwie, wyobrazajac sobie w tej wlasnie chwili beznadziejny obraz samego siebie, a srebrzysta grzywka opadla mu ukosem na stalowe oczy.
Pomyślał, że jednak lepiej było mu z czarnymi włosami i czekoladowymi oczami z pierwszej części opka...
 
Ile czasu minelo? Dwa dni? Dwa tygodnie?
Dwa miesiace.
61 dni i 60 nocy od ostatniego spojrzenia jej orzechowych oczow, w ktorym jak na starej fotografii rozmazywala sie jego sztuczna obojetnosc.
Oczów, uszów, ustów i łzów.
 
To sztuczne, zrodzone z przymusu uczucie tak bardzo przycmily jego serce, ze przez chocby chwile nie potrafil w nie zwatpic.
Co chcieć aŁtorka przez ten powiedziawszy?
 
Nie, nie, nie. On JEJ nie kochal. Skad wogole ta bezwstydna mysl? Toz to chanba.
Chańba oraz Fstyd. A nawet FstyT. I porÓta.
I opciah!
 
Obraz jego ojca z jadowitym usmiechem na twarzy. Trucizna zla w stalowych teczowkach. Mala, dziwna szlama, male dziwne przygody.
Małe, brudne sekreciki, małe, pokątne rozrywki...
 
I odszedl, bo co mial zrobic? Byl takim egoista, martwil sie o swoja wlasna dupe, to sie liczylo.
I ona.. tak po prostu - umarla.
Dupa???
Wołowa!
 
Z jednej nocy przeplywajacej rozowawymi wstegami w dzien - umarla, zastal ja z lezaca w otwartych oczach z przyschnietymi do ust lzami.
Wizję mam. Taką psychodeliczną nieco. Wielkie, otwarte oczy. Monstrualne oczy. Chaotyczne. Oczy, które mają usta. Na tych ustach szklane łzy. A w oczodołach zimny Hermiony trup.
Łup!
<to czoło Sine zaliczyło kolejne spotkanie z biurkiem>

 
Podbiegl do pachnacego lekarstwami lozka, zdarl z niej gruba warstwe pierzyn. Lezala, zimna, bez tanca serca.
Tylko wątroba wciąż jeszcze wycinała hołubce.
 
A w tamtym momencie umarlo wraz z jej sercem wszystko. Nic sie nie liczylo.
On juz wiedzial. Zaprzeczyl wymyslonym uczuciom, zaprzeczyl rozumowi, trucizne zla wyplul z pogarda pod stopy ojca.
Hrrr, hrrr... Tfu!
 
Kochal ja, kochal. A ona umarla.
Kochał ci ją kochał i nosił ją w sercu
A ona umarła na ślubnym kobiercu,
Łoj da, łoj da dana, hu ha!
 
 
Ona, wlasnie ONA, a on zdal sobie z tego sprawe gdy ta cala milosc juz umarla.
I do tej pory wnim zyje.
Miłość - zombie.
Alien.
 
Glupi byl jednak ten facet (bo baba by czegos takiego nie wymyslila, raczej by przekrecila to piecioma metaforami i zastanawiaj sie czlowieku o co chodzi),
Ee... mówisz z własnego doświadczenia, złotko?
 
co rzekl, iz ,,milosc nigdy nie umiera". Ciekawe, co z tym zrobic, kiedy ona nastapila, po tym gdy umarla.
Moja nie rozumieć tych skomplikowanych następstw. To gorsze niż polityka dynastyczna Jagiellonów.
 
I to juz naprawde chyba byl koniec tej dziwnej, skomplikowanej historii - pomyslal z gorycza, po czym wstal nerwowo ze starej lawki i zrobil pare chwiejnych krokow ku parku, poobwieszanego delikatnym puchem sniegu.
Po cichu, ku parku ze zgaszonu latarku!
 
Jakze bardzo sie mylil, bo byl to zaledwie poczatek.
Łojzicku...

cieszcie sie, wena i pomysly wrocily.
talentu zabraklo, wiec to bedzie smutna tworczosc
Po co ta kokieteria?
 
Stal w bezruchu od conajmniej dwudziestu smutnych minut, ktore wraz z kazdym tak doskonale wyraznym odglosem bicia jego serca zdawaly sie zamieniac ten zalosny czas w duszaca kazdy skrawek jego egzystencji wiecznosc. Po chwili jednak zdal sobie sprawe, ze wlosy przeslonily mu widok na odbijajacy sie w jego szmaragdowych oczach zarys grobu.
Ekhem, że łot? Patrzył samemu sobie w oczy, śledząc to, co się w nich odbija? Tego nawet w CSI nie potrafią...
 
Niepewnie wyciagnal przed siebie zmarznieta, prawa dlon i odgarnal nerwowo wlosy.
Tak, teraz bylo widac dokladnie..
Nie byl to duzy grob, mieszczacy pod swoimi misternie wykonanymi kamieniami trzy wielkie trumny, w ktorych dwie z nich w srodku obsypane byly krwistoczerwonymi rozami. Nie byl to jakis wielki grobowiec, majacy za zadanie uwiecznic w swej swietnosci bogata rodzine arystokratyczna.
Nie.
Nie było to również królewskie mauzoleum. Nie był to kurhan z epoki kamiennej. Nie był to prosty, żołnierski nagrobek. Nie była to pretensjonalna płyta z czarnego marmuru, z mosiężnymi literami, z których połowę ukradli złomiarze. Nie była to krusząca się płyta z lastryka, nie była...
 
Byla to waska, drobna plyta, z wrzezbionymi w mogile glowkami dzikich roz [Dlaczego przeczytałam "dzikich kóz?], wygladajacymi jak szczodrze rozsypane przez wesolego kwiaciarza po ciemnym aksamicie. Byly one bardzo delikatne, tak delikatne, ze na mysli stawala chlopcu zaraz jej drobna, krucha postac z burza zlocisto brazowych lokow i subtelna, rumiana twarza..
Harry Potter poczul, jak w gardle tlumi drzace w nim od paru miesiecy lzy..
Oj, biedny. Po paru miesiącach takiego drżenia, to choroba wibracyjna jak nic!
 

 
Jego wzrok padl na jeszcze jeden element miejsca pogrzebania jego najlepszej przyjaciolki, Hermiony Granger. Byl nim wysoki, wykonany z najbielszego alabastru aniol o twarzy przepieknej madonny z tkliwie wpatrujacymi sie pustymi oczyma w czarnobiale zdjecie usmiechnietej niepewnie dziewczyny.
Uwaga - napisała "czarnobiałe", prawda? Zapamiętnijta raz na jutro - czarnobiałe. Bo aŁtorka o tym zapomniała już 3 linijki dalej.
 
Nie wytrzymal, usiadl gwaltownie na najblizszej lawce, przykrytej gruba warstwa srebrzystego sniegu, wciaz jak zahipnotyzowany wpatrujac sie w jej zdjecie, ktore niesmialo usmiechalo sie do niego, by nastepnie wszczepic w cieple, orzechowy oczy dwa nieoszlifowane diamenciki lez.. [Ałć!] Tu magiczne zdjecie urywalo swoja niezwykla naturalnosc i przez chwile bylo calkiem ciemne. Po chwili wracala jednak do jego ram Hermiona z powaznym wyrazem twarzy, z cierpieniem wyrytym na slodkich malinowych ustach. Przewrocila z poirytowaniem oczyma. Ponownie sie usmiechnela.
Zapętliła się, biedna.
 
 
- Witaj, Potter.
Harry nawet sie nie odwrocil. Jego obojetny mozg ledwo rozszyfrowal owe wypowiedziane dwa slowa, ktore i tak natychmiast wylecialy mu z glowy. Nie interesowalo go nic, oprocz jej fotografii.
Moze nawet dobrze sie to skladalo, bo stal za nim w pozie krola swiata Dracon Malfoy i sztucznie wydymywal usta, cmokajac z niezadowoleniem. Jego ciemne luki brwiowe z irytacja uniosly sie ku gorze,
To musiało być bardzo zaawansowane stadium osteoporozy, skoro był w stanie ruszać łukiem brwiowym.
 
po czym momentalnie opadly wraz z linia czerwonych ust, na widok malego, dziwnego grobu.
Wiemy już, że aŁtorka lubi słowo "dziwny", ale co, do ciężkiej cholery, było dziwnego w tym grobie?
Grób jak grób
w grobie trup.
W trupie robaczki
Gryzą mu flaczki.
 
Cos potwornie mocno scisnelo jego skruszone serce, a niechciane lzy zakrecily sie w kacikach stalowych oczu.
Uwaga, zagrożenie korozją!
 
Draco spuscil wzrok i przygryzl spierzchniete z zimna wargi, podczas gdy jego wnetrze przechodzilo najciezsza z burz w jego siedemnastoletnim zyciu.
Tja. Nigdy nie wiesz, kiedy cię dopadnie galopująca sraczka.
 
Byl idiota, bo zdecydowal sie tu przyjsc. Bylby wieksza idiota, gdyby to tego nie zrobil. Ale teraz?
Ale teraz był idiotą do kwadratu.
 

Teraz to wszytsko wrocilo. Kazdy najdrobniejszy szczegol z tamtych paru dni.. Bo, w sumie, to czym one byly? Byly dziwna przygoda, nie miejaca wedlug jego logicznego myslenia jakiegokolwiek sensu. Nawet nie wytlumaczono mu, o co chodzilo.
Tak, analizatorki też to boli. AŁtoreczka budowała klimat, budowała, budowała... Tylko że sama nie wiedziała, po co. Chyba, że celem opka było wylanie hektolitrów łez.
 
Kazda jej lza, kazda z chwil..
Draco znow poczul uczucie straszliwego chaosu w glowie przeplatanego na zmiane z okropnymi bolami i zawrotami glowy.
Albowiem Chaos, jak powszechnie wiadomo, czai się wszędzie:>
Jaki tam chaos, zwykły kac.
 
- Mowi sie do ciebie, Potter - nie wytrzymal tego napiecia i zlapal z bolu za zmarzniete czolo.
Tak to się kończy, jak się wychodzi na mróz bez czapki.
 
Skierowawszy zimne spojrzenie srebrzystych oczu obserwowal strzep pary z ust, ktora bialym obloczkiem osiadala na lsniacych czarnych wlosach Pottera. Przez chwile zastygl w bezruchu, po czym natychmiast przerazony ta bliskoscia z znienawidzonym ulubiencem dyrektora odskoczyl na 3 metry i przeslonil swoimi 187 centrymetrami widok na zaszklone oczy chlopaka.
Albowiem w przeciwnym razie ich oddechy mogłyby się zmieszać, a to prawie jak stosunek!
Malfoy trenuje skok w dal z miejsca? I czym do cholery on sobie ten widok przesłaniał, stanął za własnymi plecami, czy jak?
 
- O Boze - wydyszal Harry, a na blada twarz buchnely mu plonace rumience zlosci. Co.. co ten zalosny nikczemnik wogole sobie wyobraza, tutaj przychodzac i usmiechajac sie w strone grobu jego ukochanej przyjaciolki? Co on sobie mysli, czy przyszedl tu zeby zasmiac sie bezczelnie i opluc jedyna pamiatka pozostala po niej?
Plucie pamiątkami, taki nowy sport.
 
Harry, choc nawet nie widzial przepelnionej bolem twarzy Draco, gwaltownie wstal i zlapal wroga za schludna, wrecz idealnie wyprasowana i lsniaca czystoscia kurtke.
Ee... wyprasowaną? Kurtkę?
 
Wsciekly zmruzyl dlugie rzesy i popchnal wprost na zasniezona aleje resztkami sil blondyna.
Konia z rzędem temu kto pojmie, po kiego grzyba Dracon zaśnieżał aleję resztkami sił.
Odśnieżanie resztkami sił bym zrozumiała - nie chciał dostać mandatu ;)
 
Ten, nieco zmieszany i zaklopotany, zachwial sie na drzacych nogach i zlapal za jakas szarawa, stara rzezbe aniola o nienaturalnie wykrzywionych skrzydlach.
- Na Boga, co ty, idioto wyprawiasz? - tu podniosl wzrok na dyszacego z pulsujacej zlosci Harry'ego i ryknal na pol okolicy - POTTER, CZY JA CIE MIALEM ZAMIAR ZGWALCIC?
Przypomnij mi, bo zgubiłem swój czerwony notesik!
A mówiłam! Mieszanie oddechów to w blogaskach zaawansowana gra wstępna!
 
- Po co.. po co tu przyszedles?!
- Nie jestem upowazniony do tego, by ciebie o tym powiadomic, Potter..
Chociaż mianowałem się swym własnym rzecznikiem prasowym, to jednak zapomniałem nadać sobie stosowne uprawnienia.
 
- Ja cie znam! W sumie, to nawet nie musze sie pytac.. - syknal nienaturalnie Harry i zadrzal z wscieklosci.
A tam, zaraz "nienaturalnie". To tylko mowa węży.
 
Przez chwile ich ciezkie spojrzenia spotkaly sie, iskrzac i migoczac na zmiane z brokatowymi platkami sniegu, tanczacymi z chlodnym wiatrem po calym cmentarzu.
Zwabiony migotaniem Edward wynurzył się zza nagrobka, spojrzał na tych dwóch i machnął ręką. Ich migotanie nie przypominało kryształków Swarovskiego, nie byli więc wampirami. "Szkoda" - westchnął Edzio. - "Miałem nadzieję na jakieś małe bara-bara."
Eno, dlaczego sądzisz, że Edzio jest zdolny tylko z wampirami? Przecież Bellę posuwał, jak jeszcze była człowiekiem.
Ale strasznie potem jęczał, że jej zrobił krzywdę (siniaki! siniaki! zrobiłem ci siniaki!), więc z wampirami byłoby mu chyba łatwiej. Nie musiałby hamować dzikich żądz.
Edłord i żądze? No weź. Toż to taki blady wymok...
 
Malfoy trwal w sztucznie wykreowanym gescie obojetnosci i swoim idealnym, do perfekcji wycwiczonym poblazliwym usmiechu.
Mięśnie twarzy trochę go już, co prawda, pobolewały, ale czego się nie robi dla efektu.
 
- Ty podly, ty zalosny, ty.. chamie! Jak smiales tu przyjsc?JAK? Nienawidziles jej z calego serca! - wykrzyczal mu prosto w twarz. Tego bylo za wiele. Blade i napiete do tej pory policzki Dracona przykryl ciemny karmazyn, a usta wygiely sie w gescie rozzalenia. Srebrzyste oczy zalsnily stalowa zloscia. Ale stal dzielnie dalej, nucac w glowie przerozne dziwne piosenki, jakie mu tylko przyszly do glowy. By nie slyszec Pottera. Jego nicniewiedzacej, zalosnej gadaniny.
Byle tylko się nie rozpłakać. Buuu!
Na to jest sposób. Trzeba tylko spiąć mocno półdupki. Nie wiem, jak to działa, ale działa.
 
- .. Och, tak, pewnie przyszedles tu, by zniszczyc jej grob! Wkoncu to szlama, czy nie taaak nazywales ja przez wiele lat? .. - te slowa, te jadowite, tak bardzo raniace go jak diamentowe ostrza slowa przebily cala resztke opanowania Malfoya.
Psssst... dał się słyszeć syk uchodzącego powietrza i po chwili Malfoy osunął się na ziemię, całkiem sflaczały.
 
Zerwal sie i dyszac z wscieklosci zlapal za goracy kark czarnowlosego chlopaka i calkowicie nowa sila i energia przewrocil lekkim ruchem prawej dloni na ziemie. Kopnal z calej sily w drzace z bolu i bezsilnosci kruche cialo chlopca.
Och, ty brutalu...
Mrau, bezlitośnie skopać tego gorącego chłopaka...
 
Wscieklosc na samego siebie buzowala mu w jego skroniach okropnym, wrecz placzliwym bolem.. Swiadomosc tego jak ja nazwywal, to jak ja traktowal, te wszytskie obrazy, jeszcze niedawno tak nic nieznaczace.. Przygryzl dolna warge. Jej glos. Jej blagania. Ale te ciche, tak, te, ktore nigdy nie wydostaly sie z jej pieknych ust. Och.
Brzmi to trochę jak fantazje sadysty, który podnieca się jękami ofiary. Słodkie. Szkoda, że taki potencjał się marnuje, mogłoby z tego być fajniutkie yaoi:>
 
Kopnac jeszcze raz, jeszcze raz wbic caly bol w inna osobe.. Byl coraz blizej z wyciagnietymi dlonmi, gotowymi do ostatecznego ciosu, podczas gdy tamten szukal rozpaczliwie zaginionej posrod iskrzacego puchu sniegu rozdzki. Draco wzial gleboki oodech i..
...przypomniał sobie te wszystkie okropne opka o sobie i Harrym i zrobiło mu się głupio.
 
Cisza.
Plonace oczy Malfoya przypadkiem utkwily swoje dzikie spojrzenie w ruchoma fotografie Hermiony.
Tylko jej bursztynowe oczy, tylko jej lekki usmiech. Tylko jej pelne cierpienia usta.
I wtedy wszytsko minelo, jak za dotknieciem mydlanej banki.
A związki frazeologiczne załkały cichutko.
 
Draco bez slowa podal przerazonemu Potterowi reke i pomogl mu wstac, choc tamten na poczatku bardzo sie opieral.
Ale potem uległ. A ten początkowy opór tylko spotęgował... Tfu, co ja gadam...
Spotkał raz Snape Malfoya w Zakazanym Lesie
(czego oczy nie widzą - to się nie rozniesie).
Wracając dumał: Szczerze? Wolałbym Pottera,

Lecz Draco się tak słodko wzdryga i opiera!
 
Krew splywala mu dzikimi struzkami po bladej twarzy, a oczy, zlepione lzami bolu z kleska spogladaly w bok.
Na Bora, ona musi mieć jakiś fetysz zaropiałych oczu...
 
- Jesli chodzi o Hermione, to nic nie wiesz - powiedzial mu na smutnym tonem Dracon, nie patrzac, lub nie chcac patrzec na twarz chlopca.
- Wiesz, Potter.. Chcialem jej to polozyc tuz kolo tego rzezbionego aniola.. Ale nie poradze sobie z tym. Ty to zrob - Draco prawie gwaltem wepchnal w drzace, splamione krwia dlonie Harry'ego czarno-zlota koperte z starannie wykaligifroanym imieniem Hermiony.
Z-czym-zrobionym?!
 
Brwi Harry'ego ze zdziwieniem uniosly sie ku gorze [zaś nos z irytacją wygiął się w bok], a na twarzy, oprocz zlosci i nienawisci, odczuc mozna byla jakis przeblysk zlitowania ta nagla mina Dracona, bolem, z jakim to wypowiedzial.
Kiszki Dracona znów dały ostro znać o sobie.
 
- Chyba nie musze ci tego tlumaczyc, zebys tego nie otwieral. Po prostu poloz to kolo tego aniola, tuz obok zdjecia - Malfoy przez chwile przymruzyl oczy, silac sie na slowo, ktorego nie wypowiedzial jeszcze nigdy w zyciu - Prosze.
Przodkowie z oburzeniem przewrócili się w grobach...
 
*
Bylo juz pozno.
Osniezone korony drzew wygladaly, jakby wstrzymaly oddech, podczas gdy gdzies w oddali rozpielo swoje snute smutkiem skrzydla echo koscielnych dzwonow.
A echo mego prychnięcia rozpostarło osnute politowaniem macki.
 
Ciemnosc rysowala sie ciezkimi cieniami masywnych krzyzow na drobnych alejach z porozwieszanym po bokach drog sniegiem, a gorujace wzniesle anioly zdawaly sie spiewac milczeniem wraz z watlym swiatelkiem paru malutkich zniczy, palacych sie slabo na niewielkiej ilosci grobow..
Tłumacz na gwałt potrzebny! Ja się rozwiesza śnieg po bokach alei? Jak się góruje "wznieśle"? Jak się odmienia słowo "krzyże"???
 
Dracon Malfoy rzucil krotkie spojrzenie na swoj zegarek i stwierdzajac dwie minuty po polnocy, energicznie otworzyl wielka podpierana kolumienkami brame cmentarza.
Po prostu musial tam byc, nie potrafil wyobrazic sobie tego, ze nie pobedzie przez jedna, najkrotsza chwile z jej zdjeciem sam na sam. To magiczne zdjecie zdawalo sie byc nia sama, ta Hermiona, ktora zapamietal i pamiec bedzie zawsze.
W tym celu musiał oczywiście wybrać północ. Każda inna godzina byłaby nie dość mhhhroczna.
 
A ten cholerny Potter wszytsko jak zwykle spieprzyl.
Niestety, przez niego spóźnił się dwie minuty i cały efekt diabli wzięli.
 
Przez chwile stal tak w bezruchu, ogarniajac stalowym spojrzeniem wielki obraz ciemnego smetnego cmentarza, kiedy jego nogi same powiodly go w skryta posrod gotyckich tych najstarszych grobow aleje. Nie wiedzial jak trafi do miejsca jej pochowku w takim labiryncie ciemnosci, takim bezkresie tysiaca drozek i alejek cmentarnych, zawalonych mnostwem wielkich pomnikow.
To musiała być cholernie wielka nekropolia.
W dodatku dość zrujnowana... Przegapiliśmy jakąś wojnę?
 
Chlopiec przystanal i zlapal oddech.
Jakze bylo tu dziwnie..
Tam, po prawej czesci, gdzie anioly cmentarnee wypelnialy kazda pusta przestrzen, a spiczaste wiezyczki nagrobkow dumnie wystrzeliwaly w gore bylo tak bogato. Stare, 18 i 19 wieczne groby mieszaly sie z kolejnymi potomkami rodzin, pochodzacych juz z 20 wieku.
Zaraz, chwilę temu była mowa o najstarszych, GOTYCKICH grobach! Czyżby aŁtoreczka niecnie zeżarła przedrostek "neo"?
Mnie bardziej intrygują te groby mieszające się z potomkami. To już nawet nie seks międzygatunkowy, to jakaś orgia materii nieożywionej...
 
A tu - gdzie puste miejsca wypelniala tylko cisza, przerywana od czasu do czasu dziwnymi odglosami, bylo niezwykle smutno i jakos tak - niepokojaco. Tylko silny zapach stechlizny zdawal sie zapewniac mu towarzystwa, otulajac jego bogato ubrana osobe od stop do glowy.
Mało prawdopodobne, by na cmentarzu unosił się zapach stęchlizny. Ale klimat musi być, więc ałtorka ie przejmuje się faktem, że akcja dzieje się na świeżym powietrzu.
Nie, po prostu Draco odzian był w zmurszałe szaty po pradziadkach wyciągnięte z głębin najstarszego kufra.
 
Malfoy przyjrzal sie z zainteresowaniem nagrobkowi tuz kolo siebie i dopiero po chwili szereg wyblaklych liter utworzyl napis:
" Elisabeth.." - tylko to mozna bylo wyczytac.
Reszta wygladala, jakby ktos ja umysle zamazal czerwonym mazakiem. Dracon pochylil sie i przejechal palcem wskazujacym po chlodnej powierzchni wyrytych w plytce kamieniowej liter,
Kamieniowej?! Może to był kamień nazębny?
 
kiedy nagle przeszylo go przerazenie - ta reszta, ktorej nie sposob bylo wyczytac, zamazana byla najprawdziwsza krwia! Byla to jednak stara krew, spierzchnieta i brazowawa, wygladajacy, jakgdyby szykowala sie do opadniecia na biala powierzchnie ziemi.
To stara czy nie? Jeśli wygląda jak czerwony mazak, to świeża. Jak stara, to mazak może być co najwyżej brązowy.
To magiczna krew, jednocześnie świeża i zaschnięta...
 
Chlopiec poczul, ze przeszywa go podniecenie, a biala twarz pokrywaja palace policzki wypieki
Czy ja dobrze widzę, że Draco podniecił się na widok krwi?
 
Draco niespodziewanie poczul zimny, wilgotny i jakby utkany z najdrozszych jedwabiow dotyk na swojej skorze szyi. Zmyslowy, niezwykly rozlewal sie z kazda chwila po jego ciele, rozplywajac sie elektryzujacym cieplem jak kropla krwi po wodzie i pozostawiajac w kazdej czesci skory jakas czesc.
To Edward, ukrywający się do tej pory w mroku, wreszcie odważył się spełnić swe najskrytsze fantazje.
 
Spial sie, calkiem sparalizowany ze strachu, niezbyt wiedzac, co zrobic. Jakas niewyobrazalna aura roztaczala sie za nim, jakby drobinki smiechu zmieszane z cukrem zycia w lzach i pomieszane razem lyzeczka smierci jak w herbacie.
Kolejny raz przeskakujemy granicę pomiędzy poetyckim opisem a pretensjonalną grafomanią. Hmm, właściwie to już nie jest grafomania, to po prostu bełkot.
Się nie znasz, to jest głEMbokie! Wszak mówi ona o śmiechu, co jest jak szynka w kanapce życia, ułożony na sałacie cierpienia i skropiony majonezem łez! A to wszystko podane na czarnym talerzyku śmierci...
 
Malfoy zascisnal zeby i drzac, odwrocil glowe.
Nie bylo jednak nikogo. Wszystko zdawalo sie byc takie same jak przed chwila. Gotycka brama, podparta ciezkimi kolumnami z plaskorzezba aniolow, prowadzaca wprost przez poprzeplatana nagimi drzewami aleje ,,drozszego" cmentarza do grobow arystokratow, pare zniszczonych, szarawych grobow i zgliszcza upadlych krzyzow.
"A oczom jego ukazał się las . . . krzyży."
Kto spalił krzyże na cmentarzu i dlaczego, ja się pytam?
Mroczni Szatanowcy ze słynnego fotostory:D
 
Wszystko obsypane wokol grubym puchem sniegu, oraz resztkami ciemnawych liscimi wokol, jakby bukietem czasu.
Wiązanką godzin, wieńcem minut, delikatnymi pączkami sekund... Hurra! Też tak potrafię!
 
I tylko ta aura pozostala, dziwna, jak uszyta z drzenia serca..
Taaa, sklejona z podrygiwań lewej pięty.
 
Dracon Malfoy nalezal do ludzi myslacych racjonalnie, totez prychnal, litujac sie nad swoja wlasna glupota.
I wlasnie w tym samym momencie, gdy postanowil zaprzeczyc niezwyklej aurze, a dziwny dotyk uznac za cos, co wyprodukowala mu jego mocno przewrazliwiona dzis wyobraznia, cala cisze panujaca na cmentarzu objal smiech. Lekki, radosny smiech dziewczecy, o natezeniu dosc niewyraznym, jakby pochodzacym z gory, lub tez, z lochow.
Prosto z Lochy Snejpa!
 
Echo smiechu odbilo sie po calym cmentarzu i wtedy Dracon ujrzal cos, co momentalnie zmrozilo delikatnym chlodem szybkie bicie jego serca. Czyjas biala postac plynela lekko posrod dalekich alei cmentarza, lsnila posrod mroku dorodnej nocy nienaturalnym blaskiem, a wraz z nia - subtelny smiech, ale smiech smutny, tragiczny, przeradzajacy sie z kazdym ulamkiem sekundy w placz.
Nawet po śmierci nieśmiertelnie trwały
zaburzenia psychiczne w głębi durnej pały
Latała po cmentarzu, chichocząc jak hiena

a ja kończę ten wierszyk, bo już nie mam wena.
 
Dziwna, z daleka jakby anielska postac w sukni plakala, a placz jej rozchodzil sie posrod kazdej krypty, posrod kazdego grobu, przebijal kazdy pylek kurzu, dochodzil do kazdego miejsca w cmentarzu i zastygal wsprost w oniemialym ze wzruszenia serca chlopca. Dracon bez wachania podarzal blyskawicznie po jej niewidzialnych sladach, starajac sie, by jej dziwna postac nie zniknela przypadkiem w odbiciu jego srebrzystych oczu.
Bez wąchania podarzył. Czyli obdarował ją, zatykając nos.
Co ona ma z tymi odbiciami, jakaś obsesja na tle luster, czy jak?
 
I wtedy cos wyraznie zdawalo sie popchnac go delikatnie w lewo, gdzie sposrod osniezonych krzewow gorowal ciemny aniol z rozpowstartymi groznie skrzydlami.
Grob Hermiony.
Ech... i kto by pomyślał, że mili, bezpretensjonalni dentyści zechcą pochować córkę w takim miejscu i walnąć jej tak kiczowaty nagrobek, prawda?
 
Ze sklejonych rzes chlopca skroplil sie dlugo powstrzymywany bol, ktory gorzko rozwarl jego czerwone wargi w gescie bezradnosci i przerazenia [Czyli po naszemu: łzy mu pociekły, nos się zatkał, więc musiał oddychać przez usta, przy czym z przerażeniem skonstatował, że nie ma chusteczki.] - na szarej lawce, na ktorej siedzial popoludniu Potter lsnila krwistoczerwonym karmazynem wielka, piekna, choc jeszcze nie do konca dojrzala roza. Byl to smutny, wydarty jakgdyby z zycia, zmuszony do przedwczesnej smierci paczek cudwonego kwiatu.. To wystarczylo, by Draco zrozumial wszystko..
Juz wiedzial, co jest jego zadaniem.
Zostanie ogrodnikiem! Będzie hodował róże!
 
Jego stalowe spojrzenie, przyszklone warstwami iskrzacych lez objelo czule jej zdjecie. Nie czujac juz nog, wykonal dwa meczace kazdy skrawek jego ciala ruchy, po czym znalazl sie przy chlodnej plycie nagrobka.
Jakieś konwulsje nim targają. To taniec św. Wita czy pogo?
 
Cieplo usmiechu ozywilo jego przywarla do agonii dusze.
Tja. Przyspawaną.
 
Hermiona Granger patrzyla na niego takim rozwartym w smutku wzrokiem, ze slodkie wzruszenie obezwladnilo biedne serce chlopca. Jej orzechowe oczy migotaly ze sniadej, okraglej buzi a kaciki ust pochylaly sie lekko ku usmiechu. Tak jak to zapamietal..
Szkoda, że aŁtorka nie zapamiętała, że sama, osobiście, własnymi RĘCYMA opisała rzeczone zdjęcie jako czarnobiałe.
Its meeeeeedżiiiik!
 
Nienaruszona koperta spoczywala zgodnie z wola Malfoya, pod kamiennymi stopami rzezbionego aniola, w schronieniu wielkich, rozwartych w smiercionosnym locie skrzydel.
Skrzydła pod stopami mogłyby się plątać raczej Merkuremu, nie aniołowi.
 
Oczy chlopca zahaczyly o twarz utulonego w tkliwosci aniola, i wtedy caly zesztywnial, czujac irytujace mrowienie na calych ciele - z przymglonych oczu rzezby splywala lza - i nie byla to lza zwykla.
Oczywiście, że nie. Widział kto kiedy zwykłą łzę w opku?
Echhh... ałtorka zdecydowanie przedawkowała mroczne obrazki. Takie jak TEN.
 
Byla to buchajaca goracem na pare metrow, iscie wsciekle czerwona lza, ktorej barwa dorownywala tylko i wylacznie barwie krwii..
Gejzer w parku Yellowstone?
 
Ale chlopiec nie zdazyl juz zobaczyc, jak ta przedziwna lza splywa lekkim ukosem po czarnobialym zdjeciu Hermiony. Uciekl, niewytlumaczalnym ruchem rak lapiac w pospiechu paczek rozy i kierujac sie biegiem w strone wyjscia.
Szkoda.
Moze gdyby zostal, zatrzymalby dziwna postac, ktorej lekkosc dotyku jak pocalunkiem otworzyla czarna koperte..
A z koperty wypadła kartka z napisem KONIEC!

Gotycka Sineira i barokowa Kura pozdrawiają z mhrocznego cmentarzyska, gdzie zapłakany Maskotek tuli się do stóp kamiennego anioła.


4 komentarze:

Anonimowy pisze...

• jasza

Draco prawie gwaltem wepchnal w drzace, splamione krwia dlonie Harry'ego czarno-zlota koperte z starannie wykaligifroanym imieniem Hermiony.

Z-czym-zrobionym?!

ojej, no gifciki były na tej kopercie - migające gwiazdki, serduszka, rzucik w brokacik...

• sin



Analiza mnie "umarła".
Komentarz o Rebece Dew też. W końcu to jedna z moich ukochanych postaci z dzieciństwa xD.
Dawno się tak nie uśmiałam jak przy tych poetyckich opisach. Aż moja cała rodzina przyszła do pokoju sprawdzić co się dzieje...

• gabrielle


Jakoś się trzymałam, ale na widok opciahu musiałam iść po chusteczki, bo ze śmiechu zalałam się łzami krystalicznymi.

• Ome


Mogę prostacko i banalnie? Bo od tego poetyzmu wszystko mnie boli, z poczuciem estetyki na czele. Wobec tego prostacko i banalnie: o ble.

Widać aŁtorka nie rozumiała jeszcze wówczas (oby teraz już rozumiała!), że natłok poetyckich i pseudopoetyckich fraz tworzy potwora. Poza tym - te ciągłe ryki i łzy bohaterów wyzwoliły we mnie duży pierwiastek sadystki.

Analiza boska, ale cieszę się, że to już koniec (bo to koniec, prawda? Poetessa Druga czy Trzecia nie spłodziła dalszego ciągu?). Kłaniam się głęboko w podziwie za Waszą wytrwałość i umiejętność znalezienia ciętego oraz zabawnego komentarza do tekstu, który nawet nie byłby dobrym usypiaczem, bo za mocno denerwuje.

Anonimowy pisze...

xNivis.


ufff. przebrnęłam, chociaż z wielkim trudem. analiza jak zwykle podzielona została przeze mnie na części, gdyż nie wytrzymywałam natłoku beznadziei. w trakcie czytania me oczy zlepione były bezdennym bólem rozdzierającej serce rozpaczy, drżącej, niczym muśnięcie rubinowej łzy diamentowego księżyca spowitego w przepastny całun ludzkich westchnień, zatopionych w nocnym niebie, rozległym niczym atrament duszy umęczonych...
i tak w kółko. aż sama się pogubiłam i zupełnie nie mam pojęcia, o czym zamierzałam napisać na początku tego bełkotu.
w każdym razie; mam nadzieję, że następnym razem zanalizujecie tanie, wyuzdane love story. tak. po tym pseudo poetyckim szicie aż mam ochotę przeczytać o jakiejś milence-Marlence czy innej Marysi-dupodajce.
serdeczne pozdrowienia i wyrazy podziwu za wytrwałość w analizowaniu.

• Mirveka


Opko straszliwie straszne. Ta poetyckość, ta głębia, której nikt nie przeskoczy! Cóż za wspaniały kawałek literatury!

A analiza kwikaśna jak zwykle!

• Pigmejka


Przebrnęłam przez tego blogaska czytając analizę na ŚNIMT, to przetrwałam i teraz. ^^ Wasze komentarze są cudowne! :D I śmiałam się do rozpuku, mimo że wciąż nie mam pojęcia, o co właściwie chodziło Ałtoreczce... ;)

• mikan


Jakąż dziwną, rozkosznie bólem przeplecioną radość sprawił mi ten odcinek, czytany nie raz i nie dwa, a bez przerwy praktycznie tegoż wieczoru...
O księżycu - na przemian: czarny, diamentowy, niewidzialny, krwawiący czymże jest twój ból, gdy wołam do ciebie z głębin mej duszy, łzami mając zlepione oczy?
Ryknęłam znów z głębi jestestwa czołem uderzając o bezdennie czarny laptop mój który był się rozpadł na milon drżących srebrzystych części...

• Murazor

A'propos liczów (bądź liszów, bo i tę formę się spotyka): w istocie nieco przypominają mnie z wyglądu, acz są materialne. To martwe ciała animowane po śmierci przez ich własne (!) dusze. (Ja zaś jestem po prostu duchem.)

A analiza celna, choć dość ciężka do przebrnięcia...

Anonimowy pisze...

• World Ruler

Zmuszonam jest upraszać nadobne Analizatorki o moment łaskawego, świetlistego wybaczenia, który jako srebrzyste światło miesiąca obleje moją duszę targaną przez przedziwne szpony wyrzutów sumienia i smutku wyciskającego z oczu agonalne, diamentowe łzy, ale z ust moich paść winien jest niegodny kolokwializm, by swą prostotą zakrawającą o ordynarność wyrazić mą opinię, zrodzoną w odmętach umysłu, a komentarz ony to: Oż kurwa.

• Pani Minister


"Oczy zahaczyły o twarz" - Harry musi mieć straszliwy wytrzeszcz! Swoją drogą tak napuszonego i pretensjonalnego opka już dawno nie było. Skąd aŁtoreczce przychodzą do głowy takie porównania i metafory?! Analiza, jak zwykle, kapitalna, ale "szynka w kanapce życia" sprawiła, że Pani Minister się zakrztusiła i opluła monitor :D

• Mała Ygrek


Te łzy wszechobecne rozbawiły mnie do łez.

• Dzidka


"Iście po męsku" to akurat panna Kornelia mówiła :)
Dotarłam do tego ustępu, pardon, akapitu, i chwilowo zrezygnowałam, bo zaraz się popłaczę. Muszę toto dawkowac sobie homeopatycznie...

• jimenes


Tak dużo perełek, i analizatorskich, i ałtoreczkowych, dawno nie widziałam, a doszłam tylko do połowy analizy:)
Madre de Dios y Todos Tus Muertos! Nie wiem nawet, jak to konstruktywnie skomentować... Te posklejane oczy, łzy wszelkiej maści (nie podjęłam się liczenia określeń, choć miałam na to wielką ochotę;)), nawałnice uczuć... Pseudopoetycka papka bez żadnej treści.
I powiedzcie mi, po co, do cholery, one ciągle piszą i "publikują", skoro co wpis, to tłumaczenie się, że nie mają weny, że notka słaba, że tak naprawdę nie potrafią pisać?

Analizatorkom dziękuję za rozweselenie mnie z rana do łez. Słonych, mokrych, pospolitych i prozaicznych łez.

• Jasza



zegar, tykajacy i zipiacy smiercia.

Moja ciotka ma zegar z konającą kukułką.
Wyskakuje ona (nie ciotka, lecz kukułka, rzecz jasna!) co chwilę z okienka i rzęzi:
hhrrr, hrrrr.

Agonalnej kukułce dedykuję tę analizę.

Anonimowy pisze...

Jako ciekawostka: We wszystkich fragmentach podanych w analizie słowo "łza" w analizowanym tekście pojawia się dwadzieścia razy.