czwartek, 15 listopada 2012

199. Pająki z Mroku wzięte, czyli Sienkiewicz ci to nie jest (3/3)


Kochani i Drodzy Czytelnicy! Dzisiaj niestety (ehem!...) żegnamy się z Zoranem barbarzyńcą i jego towarzyszami. Zoran poczyna sobie chwacko i rzuca świat na kolana, nie zważając na to, że grupka jego kamratów topnieje coraz bardziej i bardziej, dążąc do nieskończoności od tej drugiej strony. Spotkamy tu Złą Królową, Starożytny Niewolniczy Związek Zawodowy, wojowników na nietypowych wierzchowcach, mnóstwo intryg i podstępów oraz pagórki ozdobione... A sami zobaczycie, czym!


http://zoran.blog.onet.pl/

Analizują: Sineira, Dzidka, Kura i Jasza.

    

Teris przychodziła codziennie na plac ćwiczeń, by podziwiać Zorana.       
Królowa w nosie miała opinię rozpustnej latawicy, jaką obdarzyli ją poddani.     
Zła królowa już od rana
Wpatrywała się w Zorana
Na śniadanie są cytrynki -
- Ona widzi jego szynki.
Gdy na obiad je brokuły
Przed oczyma ma muskuły.
Na kolację... O mój boże!
Podali wędzone węgorze!

Reszta barbarzyńców również wyraźnie się wyróżniałana tle innych gladiatorów. Wojenne przygody w drodze do Kanaanu mocno zaprawiły ich mięśnie i instynkt przetrwania.
Inni gladiatorzy tarzali się w luksusach i rozpuście, instynkt przetrwania im zdechł, a mięśnie mieli jak bocian pięty.
Bo generalnie cały region od stuleci zażywał błogiego pokoju, a mieszkańcy gnuśnieli i obrastali sadłem.

Dowiedzieli się od swoich instruktorów, że na arenie każdy będzie walczył przeciwko każdemu oraz oni będą tworzyć jedną z drużyn. W której też każdy będzie walczył przeciw każdemu. Pozytywem w tym wszystkim było to, że barbarzyńcy pozostali razem. Teris wyraźnie chciała od Zorana coś więcej niż tylko pokazów siły i mięśni.
Bogowie, o Bogowie moi! Królowa narzuca się gladiatorowi! Może jeszcze ciągnie go za warkoczyk i z piskiem ucieka?

Jednak Habiru był jak głaz, a to jeszcze mocniej nakręcało królową.
To chyba dobrze, że był “jak głaz”, skoro chciała coś więcej.
No ba. Przecież królowa nie poleci na jakiegoś mientkiego dydka.

Przydzieliła mu lepsze posiłki i kazała przychodzić do pałacu, aby tam staczał walki zapaśnicze z innymi gladiatorami.
Pojedynki gladiatorów nie miały nic wspólnego z zapasami, ale Pisakowi to wszystko dynda, bo przecież w słuchowisku radiowym i tak nie będzie nic widać.

Jednooki cieszył się jak dziecko, bo zapewniało mu stały dopływ złota do jego kieszeni. Zoran wynegocjował z nim również lepsze posiłki dla swoich towarzyszy.
Zadziwiające stosunki panują w tym kraju. Niewolnik negocjuje warunki, królowa płaci za występy...
Związek zawodowy założył, potem usiadł, oflagował się, stwierdził, że chrzani - nie robi dopóki nie dostanie drugiej miski zupy.
I zaczęły się negocjacje dupy z batem.
Taka starożytna Linda Evangelista, też nie wstaje z łóżka za mniej niż dziesięć tysięcy dolarów.

Któregoś dnia królowa przygotowała dla siebie szczególny pokaz. Ponieważ wcześniej wiedziała, że Zoran nienawidzi Filistynów, sprowadziła z Gat mocarza i olbrzyma Zota (przodek Goliata) [oraz Gortata], aby stoczył walkę z Habiru. Przygotowano z tej okazji specjalną ucztę.
A te pałacowe uczty, kiedy Zoran B. walczył z innymi gladiatorami, to nie były specjalne?
- Jak uczta?
- Eeee tam, niespecjalna.

Kiedy przyprowadzono Zorana, królowa rzekła do niego:

  • Dzisiaj  będziesz miał namiastkę tego, czego pragniesz od wielu lat.
Zoran Dziewiczyk-Barbarzyńca tylko przełknął ślinę. “Namiastka?! Niech to demony! Znów tylko erzatz!?”

Sprowadziłam z Gat pewnego Filistyńczyka, z którym dziś stoczysz walkę...- Zoranowi rozbłysły oczy – ale najpierw ucztujmy i cieszmy się życiem. Podejdź tu.
  • Słucham cię – odparł szorstko.
  • Jak się zwracasz do swojej królowej? - uderzyła go lekko w pośladki – niedobry niewolnik, usiądź przy mnie – rozkazała.
Bzidki pieseciek! Chodź do pańci!

  • Nie boisz się, że zrobię ci krzywdę?
Ona się nie boi, ona ma nadzieję.
“Pobawmy się w chowanego, jak mnie znajdziesz, będziemy się kochać. PS. Jestem w szafie.”

  • Oj  głupiutki, obróć się za siebie – Habiru ujrzał dwóch strażników z wyciągniętymi włóczniami w jego stronę – a poza tym twoja dzikość i nieokiełznanie są bardzo podniecające – wyciągnęła rękę w kierunku jego bicepsów i zaczęła je ściskać i masować – jakaż wielka siła musi być tu ukryta, ale bawmy się i jedzmy.
Królowa musiała mieć naprawdę dużą słabość do Zorana, skoro po pierwszej próbie pyskowania nie kazała go wychłostać.
Nie żadne tam “bawmy się i jedźmy!” ale liche “jedzmy”...
Jedzmy, nikt nie woła.

Nagledo sali biesiadnej wszedł ogromny człowiek, przewyższał Zorana o trzy głowy.
Powiedzmy to sobie szczerze - o jakieś półtora metra.

Habiru się sprężył. Kiedy ich spojrzenia się przecięły, zapach śmierci rozniósł się po sali.
Barbarzyńca popuścił ze strachu???
Wącha, a z tego zapachu,
Który mógł być skutkiem strachu,
Wnosi, że to nieboszczyk, i że już nieświeży...
(A. Mickiewicz “Przyjaciele”)


  • Zmiażdżę cię jak robaka.
  • Mocny jesteś w słowach, ale przejdźmy do czynów – barbarzyńca wstał i był gotów do walki.
  • Spokój !!! - krzyknęła Teris – nie czas na walkę, teraz jest uczta. Niech zabrzmi muzyka.
Zoran usiadł, ale nic nie jadł i nie pił. Wiedział, że jego przeciwnik jest potężny.
Ojojoj, biedactwo, apetyt mu odebrało.
Nie chciał sobie obciążać żołądka przed aktywnością fizyczną.

Tymczasem Zot smakował różnych potraw i pił wino. Zerkał na Habiryjczyka z pogardą i ironicznym uśmiechem na twarzy. Zgodnie ze swoimi słowami patrzył się na barbarzyńcę jak na robaka, którego wkrótce rozdepcze i wyraźnie okazywał mu lekceważenie.
Pokilku godzinach królowa zarządziła turniej. Habiru jakby tylko na to czekał, poderwał się z miejsca i stanął w pełnej gotowości jak dziki kot na środku sali.
Z wyprężonym ogonem.
Ti frywolna Kurciu, ti!
I wysuniętymi pazurkami.
Z uszami przylegającymi płasko do łebka.
Kocurek!
Mrrrau! Tygrysie!

Zot wygramolił się zzastołu i lekko się zachwiał. To wino dawało znać o sobie. Nie umknęło to uwadze Habiru. Teraz wszyscy mogli się przypatrzeć dokładnie olbrzymowi. Przeciwnicy stanęli na przeciw siebie w samych przepaskach biodrowych. Zot naprężył mięśnie i zaprezentował swoją muskulaturę. Przepięknie wyrzeźbione barki, bicepsy, plecy, tors i nogi.
Buuu, ani słowa o pośladkach.:(
Oj, najwyraźniej miał obwisłe, no.

Miało się wrażenie jakby cały wykonamy był z kamienia. Górował nad Zoranem znacznie, który wydawał się przy nim jak igraszka. (Kto to jest Znacznie? Kuzyn Zwłaszcza.) Habiru był również potężny, ale jakby w mniejszej wersji.
Kompakt.

Była jednak drobna różnica i tylko wprawne oko mogło ją dostrzec.
A kryła się ona pod przepaską biodrową.
- Panie kierowniku, ja mam taki mały interes...
- A to nie moja wina.

Kiedy Zoran napinał mięśnie odnosiło się wrażenie jakby pokryty był stalą (taa, zwłaszcza łeb miał zakuty), a jego ruchy zdradzały niezwykłą szybkość. Jednooki Jakin przyjmował zakłady od gości. W końcu podszedł do królowej.
  • Powiedz mi mój Jakinie na kogo stawiają goście?
  • Na Zota moja królowo.
  • A czy ktoś postawił na Zorana?
  • Nie nikt na niego nie postawił.
  • A co ty mi doradzisz?
  • Ja przyjmuję zakłady i nie mogę doradzać.
  • A ja jestem twoją królową i dzierżawię ci arenę.
… więc jeśli nie będziesz posłuszny, to ci tak zaktualizuje wysokość opłaty rocznej z tytułu dzierżawy, że pójdziesz z torbami!

  • Postaw pani na Habiru.
  • Ale on tak niepozornie wygląda przy Zocie.
  • Ale Habiru jest dziki.
Rzekł Jakin: on wzrok ma dziki
I suknia jego plugawa.
(I dodał, widząc kurwiki)
Pod suknią ogromna buława!

Nastąpił sygnał i rozpoczęła się walka. Zot ruszył z impetem na Habiryjczyka. Ten ze zwinnością kota uskoczył na bok i podciął nogi Gatyjczyka, który pod wpływem swojego ciężaru i wina runął na ziemię.
Aż się kolumny zatrzęsły, a królowej peruka zjechała na lewe ucho.

Zoran przypomniał sobie słowa Hatro Coelho:„...Mędrzecwkracza do grodu mocarzy i burzy umocnienia, w którychpokładano ufność...nie zawsze mięśnie i miecz dają przewagę izwycięstwo. Ten kto kocha mądrość, prawdziwie jest potężny...”
Cała sala śpiewa z nami, tańcząc walca, walczyka parami zamarła w milczeniu, a oczy wpatrywały się w ciała wojowników. Olbrzym cały czas atakował, a Zoran unikał spotkania z jego ramionami.
Czyli Habiru podciął mu nogi i, korzystając z chwili spokoju, oddał się filozoficznym rozmyślaniom, zamiast czym prędzej skopać leżącego?
To, że gladiatorzy, jak nazwa wskazuje (łac. gladius – miecz) powinni walczyć na miecze, a nie wręcz, jakoś Pisakowi umknęło.
Oj tam czepiacie się. Zoran nie chciał być tym, który wypełni ramiona Zotowi!
A gladiatorzy  walczyli tez siecią, nie? “Nie ciebie łowię, rybę łowię...”

Krążył dookoła niego jak gepard i sondował jego umiejętności. Zdawał sobie sprawę, że w bezpośrednim starciu miał z Zotem niewielkie szanse. Postanowił go zmęczyć i kąsać jak wąż. Zgrabnie omijał jego ciosy i natarcia. Stal kontra kamień.
Papier, nożyczki, kamień, jaszczurka, Spock.


http://img844.imageshack.us/img844/3080/papiernozyczkikamien.jpg

Olbrzym był powolny, miał dużą siłę, ale znikomą gipkość. Był jak z gipsu. Ale nie był Gipsy Kingiem. Habiru trzymał go na dystans, uderzając co jakiś czas w twarz, tors i plecy.
Tak doskakiwał i pac! pac! pac! I z liścia! I kłujkę w bok!
I dźgał go paluchem pod żebra! I łaskotał pod pachami!

Zot słabł. Zoran też, ale nadal jego przewagą była szybkość. Nagle Habiru źle wymierzył odległość i potężna pięść wylądowała na jego głowie. Zatoczył się i upadł.
Nagle wstał,
oddał kał
zdenerwował się przy tym ogromnie
Poczuł że -
właśnie dziś
jego bronią będą mu spodnie.
Ostrzegaj, że w pracy nie czytać :D

Olbrzym podbiegł do niego, chwyciłgo w pasie i jak piórko uniósł do góry. Zaczął gruchotać mu kręgosłup.
Ale dopiero zaczął, więc póki co Zoran czuł się jak na kozetce u kręgarza.


[http://i.chzbgr.com/completestore/2008/5/9/finishhim128548354822103241.jpg]

Napięły się mięśnie wojowników. Kamień kontra stal.
Jaszczurka i Spock uznali, że nie będą brać udziału w tym cyrku.

Habiru czuł jak uścisk olbrzyma, zaciska się śmiertelnie na jego ciele. Powietrze uciekało z płuc. Na szczęście ręce miał wolne. Zaczął uderzać czołem w twarz Zota.
Bo te ręce miał na czole, tak?
Pokazywał: “ale rączki tu, o popatrzcie”

Pociekła krew. Po chwili w miejscu gdzie Gatyjczyk miał nos została krwawa miazga.
Bo tak stał posłusznie, jak co i raz z całej siły dostawał z bańki w nos, i na przykład nie wzmocnił morderczego uścisku, żeby szybciej gnoja udusić.

Uścisk był coraz mocniejszy. Próbował rękoma uwolnić się od uścisku wkładając palce w jego oczy, ale to też nie pomagało.
Pewnie dlatego, że uścisk nie miał oczu.

Ostatkiem sił chwycił go głowę olbrzyma, napiąłmięśnie do granic możliwości i mocno szarpnął. Usłyszał wybawczy chrzęst, ale uścisk nie zelżał. Pociągnął jeszcze raz, gruchnęło coś ponownie i ciało Zota zrobiło się bezwładne.
Mamy rozumieć, że próbował mu oderwać głowę? Bawi się w samicę modliszki???
Z przodka Goliata został smętny flak.
I dobrze mu tak.
Miejmy nadzieję, że zdążył wpierw spłodzić prapradziadka rzeczonego Goliata, bo inaczej cała historia biblijna na nic.

Uścisk zelżał. Zoran stanął nad olbrzymem i ciężko dyszał. Wtedy ciszę przerwały oklaski.
  • Zoranie brawo, chodź tutaj i usiądź przy mnie – rzekła królowa.
- Połóż, eeee, GŁÓWKĘ na mymłonie.

Kiedy Habiru usiadł przy Teris, ona zaczęła dotykać go i gładzić pocałym ciele.
O, starożytna orgietka będzie!

Potem mimochodem obnażyła swoje piersi i przylgnęła do barbarzyńcy. Ten odepchnął ją.
I tak naprawdę w tym momencie powinna się zakończyć kariera Zorana, ale osobista straż była zbyt zajęta kłótnią o forsę z zakładów.
Gdzie z cycami, co mnie szczujesz, ladacznico!!!

  • Brzydzę  się tobą i tymi ludźmi, którzy tu są. Jesteście ohydni. Nie macie honoru [sprawdził, niecnota...] i zabawiacie się kosztem niewinnych ludzi. Tak, nienawidzę Filistynów, ale walczę z wojownikami, a wy kupujecie ludzi jak jakieś zwierzęta i napawacie się ich śmiercią. Zamiast serca macie żądzę krwi. To wy powinniście ponieść śmierć na arenie, a nie wasi niewolnicy... a do ciebie królowo mam takie słowa, jestem barbarzyńcą, ale mam swoje zasady, nie dostaniesz mojego ciała, bo nie zasługujesz na nie. Nie będę twoją zabawką. Złączę się tylko z kobietą, którą pokocham...
To jej przygadał, aż babie w pięty poszło, ha!

Potych słowach grobowa cisza zapanowała w sali.
Po chwili przerwana dzikim rechotem obecnych
.

[http://www.plus50.pl/administrator/images/com_content/big/smiech%20to%20zdrowie%20pan%20duza.jpg]

Zoran obrócił się i wyszedł ze strażnikami.
I od tego dnia przedstawiał się jako Józef Pałys.
Nie! Nie zasługuje na to szlachetne miano, co prawda odtrącił królową i wygłosił jej kazanie, ale nie potrząsnął nią jak szczurem!
Co tam słuchowisko radiowe! Film! Jak się Zanussi o tym dowie, będzie z Wajdą walczyć na noże o prawa do adaptacji!

Nadszedł dzień bitwy na arenie. Wojownicy ruszyli przed siebie. Wszyscy jakbyw amoku.
A teraz pożądam odpowiedzi na taką zagwozdkę: skąd, do wszetecznicy ubogiej, wziął się w północnej Afryce rzymski obyczaj walk gladiatorów? W dodatku - akcja toczy się w połowie XIII wieku przed naszą erą, gdy na założenie Rzymu trzeba będzie czekać do VIII wieku p.n.e., a na pierwsze walki gladiatorów kolejnych pięćset lat, do III wieku.
Odpowiedzi proszę wysyłać gołębiem pocztowym.

Chaos w myślach i jedno pragnienie, przeżyć za wszelką cenę. Każdy z nich myślał, że to właśnie on przeżyje. Dystans zmniejszał się z każdą sekundą. Instruktorzy podzielili gladiatorów na 20 osobowe odziały, ale barbarzyńców było czternastu.
E? Chyba się rozmnożyli po drodze z tymi góralkami, bo nam wychodzi, że powinno być czterech.

Mieli stoczyć bitwę jako pięć różnych plemion. Mogła zostać tylko jedna drużyna.
There can be only one!

Tygodnie przygotowań, ćwiczeń, dekoracje tylko po to, aby zaspokoić krwiożercze pragnienia opasłych obywateli Kotham. Zoran wraz z towarzyszami tworzyli niebieską drużynę. Był otumaniony jak inni.
Atmosfera męskiej szatni tak na nich wpłynęła.
Snikersów nie dostali, nie byli więc sobą.

Jednak ostry trening jakiemu byli poddani wszyscy gladiatorzy, dobrze mu zrobił. Po okrutnej walce z Zotem, ćwiczył jeszcze więcej i zaczął ufać swojej sile bezgranicznie. Mało tego czuł, że jego kondycja i umiejętności zwiększyły się ponad miarę, że więcej teraz umie niż wcześniej. Myślał tylko o jednym, że za chwilę będzie ciął, rąbał, dźgał, kopał itd.
Zwłaszcza itd.
I Trochę Dusił.

Widział krew, wszędzie widział krew i nie zdawał sobie sprawy, że wszyscy gladiatorzy są w takim samym stanie, pod wpływem narkotyku, który im podano w posiłku, aby ubarwić walkę do granic możliwości. Jednak o tym wojownicy mieli się przekonać później.
I żaden się nie zorientował, że jest naćpany. Jasne.
No i mamy narratora wszechwiedzącego wszystko lepiej.

Widownia siedząca wokół areny piała z zachwytu. Dawno bowiem ich królowa Teris nie zrobiła tak wielkiego widowiska. Wino lało się strumieniami. Robiono zakłady, kto pierwszy padnie martwy, który odział zostanie,
A kto nagi.

ilu ludzi przeżyje itd.
Czy itd to jakaś Wunderwaffe?

Lecz królowa siedziała niespokojnie jakby coś ją w zadek żgało.

  • Jakin czy Habiryjczyk dostał podwójną porcję narkotyku? - Zapytała nagle jakby chciała uspokoić swój lęk i niepokój. - On musi zginąć za, to co mi zrobił. Nikt nie ma prawa odrzucać moich wdzięków i tak mnie traktować.
To trzeba mu było, do jasnej anielki, kazać od razu wypruć flaki, obciąć łeb i zatknąć na palu wkopanym w widocznym miejscu. Kobieto, podobno jesteś królową! Pokazowa egzekucja z pewnością dostarczyłaby ludowi nielichej rozrywki, a i przypomniałaby poddanym gdzie ich miejsce.

  • Oczywiście moja królowo.
Nie wiem dlaczego, ale dla mnie to echo prozy “pryszczatych” z gadaniem żula do barmanki.
- Lornetę z meduzą!

-  Dałem mu na wszelki wypadek potrójną porcję – rzekł spokojnie.
  • Nie musiałeś, ale dziękuję za twoją przezorność – odpowiedziała już bardziej spokojna.
  • Jesteś łaskawa dla mnie pani. - odparł spokojnie spokojny i się uspokoił.

Tymczasem gladiatorzy starli się ze sobą. Wytworzył się totalny chaos, gdzie nie widać było dobrze w tumanach pyłu, kto jest kim. Często zdarzało się, że wojownicy z tej samej drużyny walczyli ze sobą.
No w końcu “każdy z każdym”.

Po godzinie walki [zieeew, opis równie fascynujący, co relacja z meczu polskich drużyn w piłce kopanej] wyraźnie nastąpił podział na dwie grupy walczących, niebiescy i żółci oraz czerwoni, zieloni i biali.
To znaczy że niebiescy (to znaczy Zoran i Spółka) z żółtymi utworzyli koalicję i razem rżną połączone siły czerwonych, zielonych i białych, tak? Trzydziestu czterech przeciwko sześćdziesięciu.
Go Go Power Rangers!

Narkotyk który działał w ich organizmach, wyzwalał niezwykłą zajadłość i agresję.
I najwyraźniej zmieniał kolor ich skóry.

Chociaż starcie trwało już ponad godzinę, na ziemi leżało dwóch martwych gladiatorówi czterech z odciętymi stopami, którzy jakby nie czuli bólu dalej walczyli podczołgując się do „wrogów”.
A wrogowie to dupy straszne, bo nie umieli sobie poradzić z czołgającymi się facetami bez stóp. I jak oni niby walczyli, przecinali im podstępnie ścięgna Achillesa?
Po GODZINIE walki było TYLKO dwóch zabitych? Co to było, zapasy w kisielu?
Najwyraźniej. A te zwłoki, to pewnie dwie największe ofermy w drużynie. Swoją drogą, jak w walce na miecze można odciąć przeciwnikowi stopy? To znaczy - czterem ofiarom zadać jednakowe rany. Kosami się naparzali, czy jak?
Tak, mieli kosy na sztorc i śpiewali “Zoranie, Zoranie, oj nie traćwa nadziei...”

Co jakiś czas walkę gwizdkiem przerywali instruktorzy, jeśli starcie nie było wyrównane.
Cenili bowiem bardzo zasadę fair play.
Może w starożytności znano gwizdki jako takie, ale mam wrażenie, że gdy w cyrku naparzała się setka zajadłych i naćpanych facetów, to nawet organy parowe byłyby zbyt ciche.

Oczywiście chodziło w tym wszystkim o to by jak najdłużej trwała bitwa. Wojownicy posłusznie przerywali walkę, bo wiedzieli, że włócznicy mieli prawo ich zabić.
I pamiętali o tym drobiazgu mimo narkotyku, który wywoływał szał bojowy. Seems legit.

Zoran machał mieczem z taką lekkością jakby był wykonany z drewna, a nie stali.
Stali?!
Wojownicy nie stali. Rzucali się na ziemię, gdy Zoran wymachiwał.

Otoczony z dwóch stron walczył jednocześnie z czterema żółtymi.
Rzeczywiście musiał być nieźle naćpany, bo żółci to ponoć jego alianci.

Wiedział, że ma jedną przewagę nad przeciwnikami, był barbarzyńcą i nie polegał w walce na umyśle, tylko na instynkcie.
A żółci to przedstawiciele wyższej cywilizacji, medytujący nad każdym swym ruchem.

Wtedy kontem oka
To było konto w Okazjonalnej Kasie Asekuracyjnej, takiej specjalnej dla gladiatorów,
zobaczył instruktora z gwizdkiem. Szybki obrót i pchnięcie gwizdek został w jego ręce, a instruktor leżał martwy.
I nikt nie dał mu po ryju za zamordowanie funkcjonariusza.
Ojtam, nie zauważyli nawet w tym zamęcie.
Ten zawód zawsze był niewdzięczny. A to krzykną “sędzia kalosz”, a to ci miecz wsadzą w plecy.

Nikt nie będziemu przerywał zabawy, pomyślał. Ponownie zjawił się przy żółtychi po chwili ściął jednym potężnym zamachem dwie głowy „wrogów”.
Longinusowi do pięt nie dorastasz, więc dalej tkwij w dziewictwie, barbarzyńco.

Wtedy coś błysnęło mu w oczach
Łza żalu za dzieciństwem?
Kryształowa i samotna

i zapadł się w ciemność...
  • Jakin! - Krzyknęła królowa i poderwała się z trybuny. - Czy ja dobrze widzę? Czy Zoran leży martwy?
  • Dobrze widzisz królowo, on faktycznie leży, ale to nie oznacza, że jest martwy.
Byczy się sukinkot, jak oni wszyscy.

  • Ale spójrz nie rusza się...
Tu dźgnęła go patykiem w słabiznę.

  • może być nieprzytomny albo ogłuszony. Poczekajmy jeszcze trochę. Sama królowo wiesz, że narkotyk dodaje sił witalnych, więc może ów wojownik jeszcze powstać.
Dlaczego mnie się to kojarzy z reklamą Viagry...


  • Oby śmierć pustyni go zabrała.
...wtedy wydarzyło się coś, czego nikt się nie spodziewał. Na arenie pojawiła się trąba powietrzna, która zatrzymała się przy Zoranie.
Twoje życzenie, o królowo, jest dla mnie rozkazem - zadudniła trąba.
Trochę się boję trąby, trąby, bomby,
może poprosić ją, by, ją, by
zagrała trochę ciszej, ciszej,
bo Zoran wszystko słyszy?”

Pęd wiatru porwał barbarzyńcę do wnętrza, gdzie znikł za chmurą pyłu i piachu. Trąba stała w miejscu.
Ale z niej trąba, powinna uciekać!
To nie trąba, to elemental, nie wymagaj inteligencji od potomka kurzu i wiatru.

...Mgła...szum...ból...krew...kłucie w klatce piersiowej... łomot w skroniach... i głos...
  • Zoranie Hebrajczyku, gdzie jesteś? Co robisz w tym miejscu? Co robisz ze swoim życiem?
A mówią, że jest Wszechwiedzący.
Bo to nie Wszechwiedzący tylko jakaś trąba z pustyni.
A kuku! Szukam!

  • Kim jesteś? Nie widzę cię?
  • Jestem który jestem.


  • Nie rozumiem?
  • Miałeś iść do Kanaanu, co tutaj robisz?
- Odpoczywam, nie widać?

  • To przez diadem i złoto, ale kim ty jesteś?
  • Byłem który byłem. Gdzie jest twoje serce Hebrajczyku?
Mam serce po lewej stronie...

  • W Hebronie, ale skąd wiesz kim jestem?
O kurczę, Kościej Nieśmiertelny!

  • Ja wiem wszystko. Ja cię ukształtowałem.
  • Kim jesteś?
  • Będę który będę. Weź swoich towarzyszy i idźcie do Kanaanu a ja was zaopatrzę.
BYŁEM,  JESTEM  I  BĘDĘ  ZAOPATRZENIOWCEM!
Dobrze być zaopatrzeniowcem, zaopatrzenie wszędzie wjedzie! Nawet do Kanaanu!

Zdjęcie z jednej z kananejskich ulic:


Po tych słowach trąba zniknęła, a Zoran stał z mieczem w ręku na arenie i zastanawiał się co [czego!] właściwie przed chwilą doświadczył. Nadbiegało dwóch żółtych...Habiru dalej był myślami gdzie indziej... Żółci nadbiegali z lewej i prawejstrony...
I tak w slow motion nadbiegali, nadbiegali i dobiec nie mogli, bo arena miała kilka hektarów.

to z pewnością nie była magia, myślał barbarzyńca... napastnicy byli już o dziesięć kroków... czy to był Hatro, nie, on by się zaraz przedstawił...
- Pan pozwoli, że mu się przedstawię, a potem mu lutnę!

żółci zamachnęli się... instynkt ostrzegł go w ułamku sekundy, padł na ziemię, a wojownicy nie mogąc zatrzymać pędu swoich mieczy odrąbali sobie nawzajem głowy.
*Sine kończy się cierpliwość* Drogi Pisaku! Jeżeli tworzysz boChatera, który z założenia ma być herosem, nie rób z niego totalnej pizdy, każąc przeciwnikom potykać się o własne nogi podczas każdej cholernej walki. Nie dość, że to mało prawdopodobne, to jeszcze bezdennie głupie.
Oj Sine, Sine, to był Brawurowy Element Komiczny (w skrócie BEK), a Ty narzekasz.
Proszę mi tu nie BEK-ać w towarzystwie!

Zoran wstał. Ściągnął hełm i spokojnym krokiem ruszył na pole walki. Przyłożył gwizdek instruktora do ust i zagwizdał przeciągle. Wszystkie drużyny stanęły nieruchomo.
Widać szkolone były metodą słynnego egipskiego maga Pawłowesa.

Barbarzyńcy jakby się ocknęli i wycofali do Zorana.
Jasne, potem utworzyli wagenburg i nikt im nie naskoczył.

Wtedy cała dziesiątka (czwórka) nim ktokolwiek się zorientował, wspięła się na trybuny i wybiegli/ła na pustynię.
Próbuję ogarnąć, jak wyglądał ten cyrk. I robi się dziwniej i zdziwniej. Jedyne wyjście z areny (droga ucieczki) wiedzie przez trybuny, a potem co? Wielkie HOOOP?!
W dodatku pamiętamy, że cyrk zajmował centralny plac miasta. Samego Rathorim strzegły mury, a bramy obstawione były przez strażników. Mało tego! Od bram miasta na pustynię było kilka dni drogi.

Biegnąc, co sił w nogach, Zoran niezmiernie żałował, że przez jego głupotę życie straciło kolejnych czterech towarzyszy.
Ale że gdzie, że na tych trybunach, przepychając się między widzami?
I teraz było ich okrągłe zero.

wybierz opcję:
1. Pustynia Śmierci.
2. Pościg.
3. Lody bakaliowe.

...Wojownicy ledwo dysząc biegli od kilku godzin.
I nikt ich nie gonił, naprawdę...

Działanie narkotyku już osłabło, więc z płuc wydobywał się gwizd, a oddech był szybki. Ciśnienie krwi rozsadzało im głowy, a zmęczenie było już tak duże, że nawet nie myśleli o bólu. Po prostu nie mogli się zatrzymać na tej pustyni. Woleli umrzeć z wyczerpania, niż paść ofiarą straszliwych pająków...ale wróćmy do wcześniejszych zdarzeń... [bo na razie Pisak nie ma pojęcia, co z tymi pająkami] od czasu straszliwej bitwy, albo rzeźni, którą urządziła królowa Teris, upłynęło ledwo dwa dni.
No widzisz, Jaszu, to akurat te dwa dni drogi, które dzieliły miasto od pustyni.
Nieźle byli naszprycowani. Oni tak biegną i biegną przed siebie...

Jednak dziwne spotkanie z trąbą powietrzną na arenie były zapalnikiem do buntu i ucieczki z Kotham. Wraz z dziewięcioma towarzyszami poszli na żywioł i bez przygotowań do drogi, wybiegli na pustynię.
Co wybitnie świadczyło o tym, że pustynne słońce wypaliło im ze szczętem i tak skromną zawartość mózgownic.

Zoran nigdy się nie zastanawiał, dlaczego te regiony nazwano Pustynią Śmierci.
A powinien!...
Myślał, że to tak dla jaj.
Albo, że ktoś się przejęzyczył, a tak naprawdę chodziło o Pustynię Śmieci.

Straszliwą prawdę poznał na pierwszym noclegu. Kiedy wszyscy usnęli, zaczęły pojawiać się jak cienie. Wyszły ze swoich kryjówek na nocny żer. Ciche, inteligentne i sprytne. Miały wielkość dłoni dorosłego człowieka – pająki Czerwone Giganty (Hysterocrates gigas).
Które owszem, sporawe są, ale “zamieszkują tereny nadrzeczne o dużej wilgotności i dużej średniej temperaturze”.
Ojtam, żyły sobie spokojnie w sitowiu, aż tu wtem! przyszedł Mojżesz i się ocknęły na pustyni.

Agresywne i żarłoczne. W ich jadzie był substancje, które paraliżowały ofiarę w taki sposób, że nie odczuwała ona żadnego bólu.
Tak, świerszcze i mniejsze gryzonie.
Nasi barbarzyńcy to takie myszki są. Czy ktoś ma wątpliwości?

Przerażające było, to w jaki sposób atakowały swoją ofiarę. Po ukąszeniu odgryzały po kawałku skórę, ścięgna i mięso aż do kości. Często zdarzało się tak, że ofiara umierała we śnie, wykrwawiając się z przegryzionych tętnic i żył.
Zapamiętajmy.
Gdybym nie miała arachnofobii, to bym wyszukała zdjęcie aparatu gębowego pająka. Ale mam, więc sami sobie wyszukajcie i wyciągnijcie wnioski.

Habiru mógł mówić naprawdę o dużym szczęściu, bo kiedy zaczęły ich atakować owe pająki, jeden z wojowników zaczął chrapać.
Aggrr, to jednak prawda, że one we śnie włażą człowiekowi do gardła?

Zoran zbudził się i z przerażeniem stwierdził, że jego ręce i nogi obsiadły dziwne stworzenia. Strącił je z siebie i ze zdziwieniem spojrzał na płytkie rany, z których ciekła krew. Kompletnie nie czuł bólu. Rozglądnął [rozejrzał] się dookoła. Jeden barbarzyńców leżał na czerwonym dywanie,
Bo to był dzień wręczania Oskarów, a ten łachudra naćpany, jak tłumok legł w poprzek dywanu gwiazd.
Pisak wyraźnie lubi wyrażenie “czerwony dywan”. Może mu się marzy, że pewnego dnia...
A gdy będzie scena, jak ktoś - kogoś rozsmaruje po ścianie, Pisak bez wahania napisze “oparł się o czerwony kilim”.
*śpiewa* To było łoże w kolorze czerwonym, a to był mój kolor ulubiony...

nieświadomy tego co się z nim dzieje. Obrócił się w drugą stronę skąd dobiegało chrapanie. Wojownik leżał, a może to co z niego zostało. Jego kończyny, a właściwie kości świeciły blado w poświacie księżyca. Korpus przypominał już krwawą szmatkę i tylko twarz była nietknięta.
Ale nadal chrapał. Oto, co znaczy mocny, zdrowy sen *z uznaniem*.

Habiru wpadł w panikę. Obudził resztę towarzyszy i zaczęli uciekać. Postanowili biec ile mają sił w nogach...
… a pająki sru! za nimi!!!

...barbarzyńcy ledwo dysząc biegli od kilku godzin. Z płuc wydobywał się gwizd
No mam skojarzenie:



a końca pustyni nie było widać. Powoli zaczynało się przejaśniać. Zoran zatrzymał się i zaczął kopać niewielki rów. Gdy otwór osiągnął głębokość dwóch łokci, ściągnął z siebie skórzaną zbroję, położył się w rowie, zamykając się nią z góry.
Bardziej interesuje mnie w tym momencie długość i szerokość “otworu”. Chyba że długo kopali...
Próbuję sobie wyobrazić, jak można zakryć skórzaną zbroją dziurę mieszczącą leżącego faceta, ale chyba mam kiepską wyobraźnię.

Musiał odpocząć przed dalszym biegiem.
No shit, Sherlock. Możesz mi wytłumaczyć, facet, dlaczego chcesz koniecznie dalej biec, skoro najwyraźniej nikt was nie goni?

Reszta uczyniła to samo. Robiło się coraz goręcej, ale wykopane doły i zasłona ze zbroi, skutecznie chroniły od słońca i temperatury.
Ciekawam, jakie zbroje na sobie mieli, bo jeśli takie, to kiepsko widzę tę zasłonę, a jeśli takie - to bieg przez pustynię...
O, taką:



Wojownicy nawet się nie spostrzegli, kiedy sen zamknął ich oczy. Teraz nie musieli się niczego obawiać, bo pająki żerowały nocą.
Ale za to sępy żerują w dzień. A kilku spoconych, niemytych maratończyków pustynnych samym smrodem zwabiało padlinożerców. .

Pierwszy wstał Zoran i obudził resztę. Zaczynało zmierzchać. Wszyscy zastanawiali się, gdzie właściwie teraz się znajdują i jaki odcinek drogi przebiegli w nocy.
Tak to jest, jak się leci przed siebie w panice. Wojownicy, ich mać. Szkoda, że jeszcze nie wydobywali z siebie przeraźliwego “iiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiii!!!”

  • Chawila jak myślisz, gdzie jesteśmy? - Spytał Zoran.
  • Myślę, że jesteśmy blisko wody.
  • Chyba ci słońce przygrzało, gdzie ty tu widzisz jakąś wodę?
  • Powiem więcej, to jest słodka woda i nie widzę ją tylko czuję.
  • Bo jesteś góralem, a ja pochodzę z kraju morskiego. Moja wioska leżała nad morzem w delcie rzeki i dlatego potrafię wyczuć zapach wody. Dobra nie będę się z tobą spierał – rzekł spokojnie Zoran – prowadź nas do tej wody.
Nie chciał się dalej spierać, bo przypomniał sobie, że się urodził w górach.
I że dzięki temu potrafił wywąchać nawet najmniejszy pagórek.
Jeśli nurtuje Was pytanie, z kim właściwie Zoran rozmawia, skoro wszyscy oprócz niego zdążyli już zginąć, ostatnia wypowiedź powinna Wam rozjaśnić mroki - facet zwariował i kłóci się sam ze sobą.
W zasadzie z naszych wyliczeń wynika, że tam nie powinno już być nikogo, z samym Zoranem włącznie... A wręcz powinno ich być minus dwóch. Hm, może właśnie o to chodzi, ujemny Zoran kłóci się z ujemnym Chawilą?
Taka sytuacja ma same plusy!

Po niecałej godzinie biegu dotarli do oazy, nad Nilem, która wydała się im dziwnie znajoma. No, oczywiście tutaj mieli jeden z noclegów z „białymi” beduinami
Czyli faktycznie kręcą się po tej pustyni jak gie w przeręblu.

ale to teraz nie było istotne. WODA... nadzieja zawitała ponownie do ich serc.
Że zatrują kolejne ujęcie wody?

Choć droga przed nimi była jeszcze daleka i nie mieli koni, ani wielbłądów, ich morale wyraźnie wzrosło.
Łyk wody ze źródła daje +3 do morale w najbliższej turze.

Noc była w pełni. Ustalili warty (oooo, wreszcie!) i ułożyli się do zasłużonego odpoczynku. Było dość chłodno, a księżyc wyglądał jakby ktoś z niego uciął większą część. Nagle w oddali zamajaczył niewielki orszak. Korech który pełnił wartę obudził wszystkich. Karawana która zbliżała się do oazy liczyła około dwudziestu osób. Były w niej wielbłądy i dwa wozy. Barbarzyńcy ukryli się za opuncjami.
Sprowadzonymi w ramach wymiany handlowej z Meksykiem.
Swoją drogą ciekawe, czy Pisak wie, że owoce opuncji są jadalne (i całkiem smaczne).
Właśnie. W zamian za ten jakże pożyteczny krzaczek, Egipcjanie sprzedali Aztekom kilka swych ciekawych patentów architektonicznych.

Milczący orszak wjechał na miejsce, gdzie jeszcze chwilę temu wszyscy się znajdowali. W Zoranie zawrzała krew, to byli ci sami beduini, którzy sprzedali ich w Kotham. Po ustaleniu strategii ataku, rozdzielili się na dwie grupy i uderzyli na obozowisko. „Biali” nie mieli żadnych szans. Nawet nie zdążyli wyciągnąć swoich oręży,
Jeśli chodzi o broń, to “nie zdążyli wyciągnąć swojego oręża”, bo inaczej brzmi tak, jakby poszli w krzaki się odlać.

kiedy ośmiu z nich padło od pierwszych ciosów. Nie było litości, tylko miecz [mocz] i krew. W jednej chwili pokonali wszystkich wędrowców, a Korech zaczął uspokajać wielbłądy.
Jedno trzeba Pisakowi przyznać, jego opisy walk są wyjątkowo epickie. Rzadko zdarza się, żeby z obrazów bitew wiało aż TAKĄ nudą.
“A potem była wielka bitwa i Voldemort został pokonany”.
“Potem jeden facet powiedział mi mnóstwo rzeczy i umarł”. [Joanna Chmielewska, “Szajka bez końca”]

Teraz mieli nie tylko środek transportu, ale również wodę, żywność i towary handlowe.
Zaopatrzeniowiec ex machina. Trąba z pustyni dotrzymała słowa.

Następnym celem który sobie wyznaczyli to miasto Ber-Szeba i kraj Refaim.
Karawana leniwie sunęła do swego przeznaczenia. Zoran siedział na wielbłądzie
Jedzie Zoran na wielbłądzie,
wielbłąd pod nim hasa,
a Zoran ogląda
swojego... wielbłąda.

i zastanawiał się nad słowami, które usłyszał w trąbie powietrznej. Jeszcze parę dni temu ocierał się o śmierć, a teraz wolny, bogaty jedzie do Ber-Szeby. Głos powiedział mu o zaopatrzeniu...
Co ten Pisak do murwy szmurwy ma z tym zaopatrzeniem?!
No jak to, nie rozumiesz? Różnych bogów ludzie wyznają, żałujesz Zoranowi Wielkiego Zaopatrzeniowca?

Głos cały czas mówił do niego Hebrajczyku... mówił jestem który jestem... czy przypadkiem kapłan z Mizraim też tak nie nazwał Boga Izraelitów...nie chyba coś mi się wydaje... jeszcze te pytania... Gdzie jest moje serce?... Co robię ze swoim życiem?... jak to on mnie ukształtował???... co mi się właściwie przytrafiło? Masę pytań męczyło jego umysł.
A nie był on przyzwyczajony do takiego wysiłku...

Barbarzyńcy minęli kraj Anamimów, Patrusim, Nubię, Hyksos i Mizraim. Dalsza droga wiodła przez pustynię Synajską. Kiedy dotarli do Ber-Szeby, Zoran wraz z barbarzyńcami wymienili wielbłądy na konie. Nawet wyszli na tym lepiej, bo kupiec był zamożny, a wielbłądy od wojowników pustyni bardzo podnosiły jego prestiż i sławę.
A wojownicy nie mieli pojęcia, że w warunkach pustynnych to się jednak lepiej wielbłądy spisują. Frajerstwo...
Plączą się całe życie po okolicach mniej lub bardziej pustynnych i jakoś im to nie przyszło do głowy.

Obładowali zwierzęta wodą i suchą żywnością. Wozy wymienili na złoto.
Zamiast wyładować je po brzegi zapasami wody i spyży.

Podróż stała się nudna. W dzień upał wysuszający mózg, a w nocy chłód łamiący kości. W tych warunkach najlepiej czuły by się wielbłądy, których akurat się pozbyli.
No właśnie. Faktycznie lepiej wyszli na tej zamianie.

Dwa tygodnie później znaleźli się w dziwnej krainie. Nie był to Kanaan, ale pradawny region Refaim. Graniczył on z ziemią do, której zdążali od długiego czasu, minęło już ponad rok odkąd opuścili Ataram. Na początku było ich dwudziestu jeden, teraz pozostało tylko ośmiu.
A tych dziesięciu dodatkowych to skąd??? Wróćmy do początku opka... “Otrzymał więc Zoran konia, prowiant i dziesięciu wojowników, którzy sami się zgłosili na tę wyprawę.” Chyba, że Pisak liczy konie za pełnoprawnych uczestników drużyny...


[Barbarzyńcy docierają do krainy zamieszkanej przez olbrzymów]

Owi wielkoludzi posiadali wysoko rozwiniętą kulturę i cywilizację, a na dodatek każdy z nich parał się myślistwem i rzemiosłem wojennym. Zoran i towarzysze po usłyszeniu tych legend, znacznie zwiększyli tempo podróży.
Przeraziła ich myśl o spotkaniu z wysoko rozwiniętą kulturą i cywilizacją?

  • To  musi być potworne, zobaczyć zastęp tych olbrzymów – mówił sam do siebie – wysoki jak trzech dorosłych ludzi – zamyślił się Habiru – to nie człowiek to potwór – znów chwila ciszy – Chawila jak można z takim wielkoludem walczyć? Czy w ogóle można?
Aha, to dlatego na arenie jacyś goście obcinali przeciwnikom stopy - trenowali na olbrzymach i zostały im nawyki.
Osobiście doradzałabym podstępny cios zakutym łbem prosto w nabiał. *wizualizuje sobie* Cóż by to był za epicki pojedynek, godny pióra naszego Pisaka!
“Kiedy sięgasz komuś do pasa, to pamiętaj, że masz zęby na wysokości jego krocza”.

  • Nasi pradziadowie podobno walczyli z nimi w górach – rzekł niespodziewanie Korech.
  • A co to za różnica w górach, czy na nizinie?
  • No myślę, że w górach łatwiej było dosięgnąć ich szyji.
Szyj i czego?

  • Rzeczywiście, dobra myśl.
  • Ale chciałem zauważyć, że tu nie ma żadnych gór, ewentualnie te pagórki – powiedział Mogai
  • na równinie pewnie sięgalibyśmy im do genitaliów – wypalił Korech.
Pagórkom?!
*dławi się* No bez jaj, żartowałam z tym nabiałem... Pisaku, proooszę...
I dlatego mówi się, że barbarzyńcy przed nikim nie klękają...

[Zoran śpiewa pieśń motywacyjną, a wszyscy barbarzyńcy zaczynają zastanawiać się nad swą przyszłością i celem życia]


Nagle Zoran ocknął się z zamyślenia. W oddali zobaczył tumany piachu jak w czasie burzy piaskowej i wyraźnie odczuwał drżenie ziemi. Miał złe przeczucia. Wszyscy zatrzymali się i w milczeniu oczekiwali dalszych zdarzeń.
Oni wszyscy mają wbitą na mur w te zakute łby pierwszą zasadę taniego horroru: jeśli zauważysz niebezpieczeństwo, stań i gap się, i czekaj, co dalej.

Wtedy Habiru zauważył, że jakieś kilkadziesiąt łokci od nich znajduje się jakby zagłębienie w terenie.
Ale tylko “jakby”, więc z bliska okazało się być pagórkiem z genitaliami.

Zmierzchało, więc liczył na to, że podróżni ich nie zobaczą. Po krótkim czasie wszyscy rozłożyli się w niszy i modlili się do swoich bogów, aby nie zostali odkryci.
Aaaa, czyli to “jakby zagłębienie w terenie” okazało się być niszą, która zlazła ze ściany i położyła się, żeby odpocząć.

Tymczasem spod wielkich tumanów kurzu, niewyraźnie zamajaczyło sześć postaci. Zoran i Chawila odsapnęli, gdy zwrócili uwagę, że wiatr wieje w ich stronę. Jednak dziwny orszak wyraźnie miał przejechać około pięćdziesięciu łokci obok nich. Wszyscy trzymali miecze w pogotowiu...Korech przemawiał do koni, aby je uspokoić.
Konie, dodajmy, też były ukryte w tej poziomej niszy.

Potężni ludzie przemierzali pustynię na dziwnych zwierzętach. Jeszcze nigdy takich stworzeń nie widzieli. Długi ogon uniesiony w górę. Silna para nóg, na których się poruszały zakończonych szponami z jednym szczególnie dużym. Druga para odnóży jakby niedorozwinięta oraz wielki łeb na smukłej szyi.
O, to ja wiem, na czym ci ludzie jechali!


Paszcza zwierzęcia wypełniona była mnóstwem ostrych kłów. Lecz jeszcze straszniejsi byli ich jeźcy. Nikt nie miał wątpliwości, że to byli olbrzymi z Refaim. Nagle zwierzęta przystanęły węsząc coś nozdrzami. Wiatr się zmienił.
… i wtedy dla odmiany powęszyły uszami.

Naszczęście nie byli tak ogromni jak mówiły legendy. Mieli wysokość około dwóch dorosłych mężczyzn. Choć i to wystarczyło, by czuć się przy nich jak mrówki.
Zoranie, ja wiem, że Skleroza Opkowa to ciężka przypadłość, ale skup się... W pierwszym odcinku przecież walczyłeś z jednym takim, co miał wzrostu niemal cztery metry i miecz o wadze dwóch dorosłych ludzi!

  • Posłuchajcie – rzekł szeptem Zoran – bądźcie w pogotowiu, wyjdę do nich sam, to może nie będą z nami walczyć.
  • Chcę iść z tobą – szepnął Chawila.
  • Lepiej zostań tutaj, obserwuj, co się dzieje i gdy będzie trzeba przyjdziecie z pomocą.
Barbarzyńca schował miecz do pochwy i cicho wyszedł z kryjówki. Ledwo uszedł kilka kroków, gdy zwierzęta go zwietrzyły. Refajmici zeszli z Kadonów (Velociraptor).
O kurde, zgadłam, a to miał być dowcip!
A sprowadzali je kupcy z odległej Mongolii i Chin.

Tymczasem Habiru powoli zbliżał się do jeźców. Im bliżej był, tym bardziej strach chwytał go za gardło.
Tak jak podejrzewaliśmy - jeźce budziły lęk i grozę.
Bo taki jeziec to bestia plugawa i przedwieczna.

Te zwierzęta, które widzieli z daleka, były starożytnymi potworami z ziem Magoga. Podobno ich jaja przetrwały wielki potop i olbrzymi zaczęli je hodować na swoje rumaki.
*wyobraża sobie olbrzymów wysiadujących jaja*
To nawet pasuje. Najpierw wysiadywali jaja, potem chrup-chrup wykluwało się młode (od tej pory olbrzymowi nie było wolno nawet drgnąć, tylko tak siedział okrakiem), a jak bydlę podrosło, to od razu miało jeźdźca na grzbiecie, więc nie wierzgało.

Do tej pory słyszał o nich tylko legendy i nigdy nie sądził, że stanie wobec tych krwawych bestii oko w oko. Olbrzymi byli dwa razy wyżsi od niego, a ich miecze miały długość sześciu łokci.
  • Min ajna huwa huna achaza? (Skąd on się tu wziął?) - odezwał się basem jeden z nich.
- Harła balia larwa - odpowiedział pod nosem Pawełek, nie zwalniając kroku.
- Zwariowałeś - zgorszyła się zaskoczona Janeczka. - Co ty mówisz?!
[Joanna Chmielewska “Skarby”]

  • La arafa? (Nie wiem?) - rzekł drugi.
Nein, this is żyrafa.

  • Idę do Kanaanu, wracam do domu.
  • Bez konia, bez wody, bez jedzenia, dziwny sposób podróżowania?
- Podróżuję autostopem?
Wielbłądostopem.

  • Koń mi padł dwa dni temu, jedzenie się skończyło wczoraj, a ostatnią kroplę wody wypiłem przed zachodem słońca.
  • Mity  zostaw dla głupców, nasze kadony zwietrzyły konie, a ty nie jesteś karawaniarzem.
Nie masz wielkiego czarnego powozu ani koni z kitami na łbach.
Olbrzym był tak wielki, że sygnał nerwowy z mózgu do języka szedł i szedł, po drodze ulegając zakłóceniom. Dlatego bredzi o jakiś karawaniarzach na pustyni.

Jeszcze raz pytam, coś za jeden i co tu robisz? - Zapadła nieprzyjemna cisza. Habiru gorączkowo myślał co ma odpowiedzieć.
- Jestem wędrowną tancerką! - wypalił, usiłując wygiąć wdzięcznie kibić.
- I handluję jabłkami! Końskimi! - dodał, widząc, że nie przekonał rozmówców.

  • Jestem wojownikiem i barbarzyńcą.
  • To widać z daleka. Zastanawia mnie tylko skąd masz ten miecz?
  • Kupiłem go za złoto.
  • Mieczy z Kotham nie kupuje się za złoto, to oręż gladiatorów.
Którzy sami je robią? Skoro ich się nie kupuje?
Dostają przydziałowe. Królowa dzierżawi jednemu facetowi kuźnię i pobiera czynsz w mieczach.

  • Może kiedyś nim byłem?
  • Słyszałem o pewnym barbarzyńcy, którego zwą Zoran, ale on pochodzi z Habiru. Słyszałeś coś o nim?
  • Tak, bardzo wiele.
- Jest silny, potężny, odważny, umięśniony, przystojny, inteligentny... A nie, tu już przegiąłem.

  • Podobno jest najlepszym wojownikiem wśród ludzi i co ciekawe był gladiatorem w Kotham. On mógłby posiadać taki miecz jak ty – olbrzym spojrzał badawczo na Zorana – przestań kłamać. Ty jesteś Zoranem z Habiru.
Oni mają nie tylko velociraptory, ale też internet.
Niezły rozstrzał czasowy.
Ee tam. Co to dla Zorana 60 milionów lat w tę, czy w tę? Pustynia Gobi, czy Pustynia Wschodnia... jemu to wszystko jedno, byleby fajnie było.

  • Jam jest i co z tego.
  • Czy  coś mówi ci imię Rator z Mizraim, albo Zot z Gat – zapadła cisza pełna napięcia – to byli moi krewni i poprzysiągłem sobie, że zabiję tego kto ich uśmiercił.
Refaimici patrzyli na Zorana, u którego mięśnie zaczynały się napinać pod wpływem adrenaliny.
...robiąc takie bulk! bulk! bulk!

Dudnienie w głowie, dudnienie w klatce (a to zadudnił zamknięty w niej słoń) i chwile wyczekiwania.
Po czym Zoranowi zadudniło we flakach.

[Olbrzymi wysyłają do walki velociraptory, Zoran jednak dezorientuje je swoim gwizdkiem od czego głupieją na dobre, a barbarzyńcy nie szkodzi, bo już dawno zgłupiał ze szczętem]

Barbarzyńcy w oka mgnieniu znaleźli się przy zwierzętach i zanurzyli ostrza w ich cielskach. Pradawne stwory padły martwe.
Tak oto wyginęły ostatnie dinozaury. Wnioskuję o przyznanie temu panu nagrody im. Macieja Giertycha!

Olbrzymi patrzyli na całe zajście, nie mogąc, w to uwierzyć, że ktoś pokonał ich wierzchowce.
Z przyzwyczajenia jeszcze stali dłuższą chwilę w rozkroku, patrząc na ścierwa między nogami.
Ścierwa??? Aaa, dinozaury masz na myśli?

Teraz czuli się jeszcze bardziej niepewnie i po raz pierwszy strach dotknął ich serc. Zaczynało do nich docierać, że Zoran i jego towarzysze słusznie byli nazywani najlepszymi wojownikami pustyni. Jeszcze przed chwilą ich lekceważyli lecz teraz lękali się o swoje życie.
Nawet największy olbrzym dupa, kiedy mu jaszczur między nogami zdechł.


Tumany piachu wzniosły się w górę.
Zmuszając do gdakania kurę.
Miecze i włócznie
zwarły się z sobą.
I stał się trupem
Kto był osobą.
Krew i stal.
W łeb go wal!
Cięcie,
pchnięcie,
pierdolnięcie
odbicie,
kontra.
Siły nadwątla.
Refaim i barbarzyńca,
barbarzyńca i Refaim.
Każdy postanowił
że da w ryfa im!
(Znaczy temu drugiemu.)
Stalowe mięśnie
i mięśnie z kamienia.
Jak blacha wklęśnie
Będzie klepanie.
Kto pierwszy padnie?
Kto pierwszy zaśnie?
Kogo pierwszego piorun trzaśnie?
Kto będzie wygrany?
A kto kastrowany?
Ciężki oddech,
odrąbane członki.
Flaczki się plączą
Wokół golonki.
Czerwona mozaika
i wokoło sapanie.
Wzięła się publiczność
Za kopulowanie?
Coraz ciszej.
Cisza.
Zupełna cisza.
W taką ciszę wszystkie gwiazdy na niebie wyliczę...


Ból...kołysanie i ciemność... szum i wiatr... Chyba żyję, to pierwsza myśl, która dotarła do Zorana.
Znoooowuuuu...
Ano, znowu. Znów jadą jakimś wozem nie wiadomo gdzie, z tą różnicą jednak, że nie są związani.
Dodajmy, że wóz ów nijakiego zadaszenia nie posiada, albowiem transport rannych na pustyni rządzi się własnymi prawami.


Wtedy podjechał do niego jakiś starszy człowiek na koniu. Był bogato ubrany w kolorowe szaty poprzetykane złotą nicią.
Ubranie jak w sam raz na wędrówkę. OK, mógł to być jakiś wódz tego geszeftu, ale wtedy raczej nie fatygowałby się osobiście do Zorana, tylko kazałby go sobie przyprowadzić, i to pewnie dopiero wieczorem, do namiotu.

  • Witaj zacny wojowniku – rzekł uprzejmie – już dwa tygodnie minęło [minęły!] jak was znaleźliśmy.
Dwa tygodnie leżeli nieprzytomni na wozie? A słoneczko im aby móżdżków nie wypaliło?
To już wcześniej, więc teraz bez różnicy...

  • Kim jesteś? - Powiedział zdziwiony Habiru.
  • Zwą mnie Geszran i pochodzę z Gabaon.
  • Czy jesteśmy waszymi niewolnikami?
  • Skądże znowu. Jedziemy z zaopatrzeniem do hebrajczyków, jesteśmy ich sługami.


  • ??? - zrobił zdziwioną minę.
  • Wieziemy im żywność, a was spotkaliśmy na pustyni jak wracaliśmy z Kadesz-Barnea.
  • Ale dlaczego nas wzięliście?
Bo na środku pustyni trudno o chętne niewiasty.

  • Bo ze strachu zawarliśmy przymierze z Izraelem, który pokonał Amalekitów, Cheszbon, Baszan, Jerycho i Aj...
  • Ale co to ma wspólnego z nami?
  • Kiedy zobaczyliśmy trupy Refajmitów i kadonów, zrozumieliśmy, że nie jesteście zwykłymi wojownikami. Żeby czegoś takiego dokonać trzeba mieć ochronę Boga Hebrajczyków.
A gość ostatnimi czasy intensywnie werbuje klientów, pewnikiem się w hurtowni jakowaś ruchawka szykuje. Niedawno, znaczy się sto lat temu, niejaki Aton też próbował zostać Jedynym Zaopatrzeniowcem, ale mu nie wyszło.

Was było ośmiu a ich sześciu, to że zabiliście ich rumaki już graniczyło z cudem. Nieraz się zdarzało, że czterech olbrzymów potrafiło zdobyć miasteczka liczące dwustu osadników, a wy pokonaliście, aż sześciu Refajmitów!!! - Zapadła chwila milczenia, bo Geszran zaniemówił przywołując do pamięci obraz z pola walki – trzech waszych towarzyszy nie żyło, ale wam nie było spieszno na drugą stronę.
Ech... To ilu ich w końcu było?

Jedenastu barbarzyńców
Wędrowało po pustyni.
Dwóch poszarpał gad okrutny
Gdy mu wleźli do jaskini.

Więc dziewięciu barbarzyńców
Chciało zbójom zabrać łupy,
Lecz nie poszło im tak łatwo -
Dwa na piasku leżą trupy.

Siedmiu dzikich barbarzyńców
Ciężkiej dziś doznaje doli -
Trzech utłukli Beduini,
Reszta idzie do niewoli.

Czterej walczą na arenie
Przed królową, tą heterą.
Wszystkich czterech usieczono
I zostało równe zero.

Zero dzielnych barbarzyńców
przez pustynię pędzi kłusem.
Dwóch pożarły tam pająki
Zatem mamy dwóch z minusem.

Dwóch ujemnych barbarzyńców
Z olbrzymami się spotkało.
Ci zabili trzech kolejnych,
Minus pięciu pozostało.

Aż trafili do oazy -
Chętne żyły tam niewiasty,
Więc nie minął rok-półtora
Znów ich było jedenastu!


  • Dlatego zabraliśmy was, aby przedstawić Jozuemu, któremu tacy wojownicy z pewnością się przydadzą.
  • My właśnie zdążamy do Izraelitów.
  • Chwała niech będzie JHWH.
  • Co powiedziałeś?
  • Ja i moi ludzie przyłączyliśmy się do Hebrajczyków i ich Bóg jest teraz naszym Bogiem.
Rozumiesz, tak jakby nie mieliśmy innego wyjścia...
Monopolizują rynek i nie ma przebacz.

[Zoran jest dobrze wychowanym barbarzyńcą, więc przedstawia siebie i swoich kumpli]

  • ...Co?!  Tyś jest ten Zoran, który pokonał Dagota, który pokonał doborowy odział Tuzima z Mizraim, zabił olbrzymów Ratora i Zota, rozciął na pół Ganara króla Hyksosów jednym ciosem, pokonał trzydziestoosobowy odział walecznych Nubijczyków?!
- Nie chwaląc się, jam to uczynił.
- Widziałem twoje zdjęcia w “Faktach z Jerycha”!.

- Krzyczał podniecony Geszran – chwała JHWH. Teraz wiem, że to nie był przypadek, że was znalazłem...
- Zorek, jam ran twych całować niegodzien!
Usiłowałam krzyknąć “chwała jhwh”, nie da się.

To niemożliwe dano mi możność uratowania wojowników, o których krążą pieśni i legendy... Chwała JHWH.
A wtedy JHWH zapłonął gniewem, że byle chłystek ot, tak sobie wykrzykuje Jego święte imię i spuścił z nieba ogień, który spalił wszystko w promieniu trzech kilometrów; koniec opka.


(Albo jednak nie!)



Dni mijały niepostrzeżenie. Barbarzyńcy pod okiem Gabaonity szybko wracali do zdrowia. Zoran zaproponował, by zmienić szyk karawany, aby ułatwić obronę w razie ataku.
Zamiast gęsiego, teraz szli tyralierą. Głupie, ale za to jakież nowatorskie!

Wszyscy przystali na to z radością, bo wiedzieli, że wskazówki doświadczonych wojowników zapewnią im bezpieczeństwo. Na postojach Zoran wraz z towarzyszami szkolili nieprzywykłych do walki wędrowców we władaniu mieczem i formacjach bojowych.
Bez, urważ, jaj, dobrze? Mówimy o mieszkańcach terenów zajętych przez liczne, przeważnie skłócone ze sobą plemiona oraz o karawanie, narażonej na ataki rabusiów, Beduinów i cholera nie wie kogo jeszcze. Tam nie było miejsca dla ludzi “nieprzywykłych do walki”.

[Zoran jedzie jako przednia straż przed karawaną]

Słońce paliło żarem jakby z pieca, ale Habiru jechał w cieniu drzew.
Gdzie stąpnie zakwita mu dróżka
I świat doń się śmieje - haha!

Po kilku godzinach dojechał do niewielkiego strumyka. Roślinność w tym miejscu była bardziej bujna i pojawiła się trawa. Kiedy koń ją zobaczył jakby się uśmiechnął pod nosem.


[http://www.tapetus.pl/obrazki/n/132420_usmiechniety-kon.jpg]

Zoran zsiadł z konia i powoli zaczął się skradać do strumienia.
Żeby mu woda nie uciekła?

Nagle usłyszał w oddali jakiś hałas. Przypadł do ziemi i obrócił się za siebie. Jego rumak był na szczęście niewidoczny.
Jakim cudem koń był niewidoczny, a jeździec musiał się ukrywać w trawach?!
Testral! To musiał być testral.
Testral by się nie sprawdził w krainie, gdzie wszyscy się wyrzynają. Po prostu koń był niewidoczny i przyjmijmy to, udając że wierzymy w tę bzdurę.
Głupoty gadacie, przecież Pisakowi chodzi tylko o to, że Zorek ma na sobie gacie i nie straszy przechodniów przyrodzeniem.

Podczołgał się do zarośli i zaczął obserwować pobliską polanę, która łączyła się z traktem handlowym. Po chwili ujrzał niewielki orszak konny z bogato zdobionym wozem w środku. Ludzi było około trzydziestu. (...)
Odczołgał się. Wrócił do swojego wierzchowca i pogalopował do karawany.
Nie zwracając niczyjej uwagi swym dziwnym zachowaniem.
A koń galopował na paluszkach, więc wcale go nie było słychać.

Kiedy wrócił do Korecha, wezwał barbarzyńców i nakazał reszcie kontynuować pochód.

A teraz będzie przebiegły fortel,  knuta w napięciu intryga i w ogóle suspens!

Piątka wojowników wysforowała się przed karawanę, aby spotkać się z obcymi. Zoranowi świtał w głowie plan.
  • Słuchajcie teraz co powiem – rzekł Zoran kiedy zbliżali się do polany – przebieramy się w szty, które mamy od Nubijczyków [czy tych samych Nubijczyków, których obrabował na długo przed pójściem w niewolę?] będziemy udawać kupców.
- Zawiesimy sobie na szyjach takie coś i będziemy udawać handlarzy cebulą...

  • Wszyscy chowamy miecze. Trzeba dowiedzieć się kim są ci obcy i czy nie ma ich więcej po drodze. Pamiętajcie, jedziemy do Jerycha sprzedać towar i jesteśmy Hyksosami. Karawanę prowadzą nasi niewolnicy. Dokładnie się okryjcie, aby nie było widać waszych mięśni.
A jakby jednak szata się omsknęła i ktoś je zobaczył, powiecie, że to od wytrząsania na koniu wasze kupieckie sadło tak się dziwnie ułożyło.



[Barbarzyńcy rozmawiają z bogato odzianym typkiem]

  • Do Jerycha??? - Powiedział zadziwiony grubas. - To wy nic nie wiecie?
- Telewizji nie oglądacie?! Na wszystkich kanałach przez kilka dni tylko o tym mówiono!

  • Dawno nie widziałem się z moim przyjacielem, który tam mieszka.
  • To próżna twa droga, bo Jerycho już nie istnieje.
  • Chyba sobie kpisz ze mnie.
  • Ty naprawdę nic nie wiesz?


  • A co mam wiedzieć?
  • Że obszarpańcy i włóczędzy z pustyni zniszczyli Jerycho.




  • Straż!!! Opuścić broń i rozejść się – wypalił niespodziewanie – jestem Sarug z Lakisz i jestem ambasadorem królewskim. Właśnie zdążam do Kiriat-Arba,
Sarug, nie musisz się tak spieszyć, bo Kiryat Arba zostanie założone w 1968 roku po Chrystusie, masz więc blisko cztery tysiące lat wolnego czasu.
Ojtam, Pisak sprawdził na mapce, że leży obok Hebronu, więc uznał, że może używać tych nazw zamiennie.

  • to wielkie miasto. Inni zwą je Hebronem, może pojedziesz ze mną? Tam z pewnością mógłbyś sprzedać swój towar.
  • Ja jestem Toman z Hyksos – rzekł Zoran – chętnie przyjadę do Kiriat-Arba, ale muszę najpierw pojechać do Jerycha i zobaczyć to na własne oczy.
Co chce tam oglądać? Ruiny, zgliszcza, gnijące zwłoki, czy może ma jakieś nadzieje co do nierządnicy Rachab?

  • Nie radziłbym.
  • Czemu?
  • Bo w Gilgal niedaleko Jerycha stacjonuje ten ochydny lud, Izrael. Oni oHydnie gilgają! Z tak wielką karawaną bylibyście łakomym kąskiem dla nich.

[Ambasador straszy Zorana opowieściami o straszliwych Izraelitach.]

  • Ale jeśli mówisz, że oni są taką potęgą, to jak ich pokonać? - Sprytnie ciągnął za język Zoran.
  • Dlatego właśnie zdążam do Jebuz, bo tamtejszy król znalazł rozwiązanie. Wezwał ambasadorów z Eglonu, Debiru, Jarmutu i Hebronu. Jak połączymy sie w jedną armię, to nie oprą się naszej potędze. Jednak najpierw uderzymy na Gabaon i wybijemy ich wszystkich za zdradę jakiej się dopuścili.
I tak sobie wesolutko ambasador z Lakisz zdradza tajemnice państwowe pierwszemu lepszemu napotkanemu po drodze włóczędze.

Po rozmowie z ambasadorem Zoran doznaje kameralnej epifanii:

  • Zoranie! Gdzie jesteś? - Usłyszał głos.
  • Tutaj – ledwo odpowiedział.
  • Zoranie gdzie jest twoje serce? - Usłyszał ponownie, a głos i obecność dziwnej istoty powodowała, że czuł się bezpiecznie. Niezwykły pokój roztaczał się dookoła.
  • Nie mam siły, aby z tobą rozmawiać – rzekł z wielkim wysiłkiem. Wtedy postać dotknęła go i posadziła na kolana.
Nie mam żadnych skojarzeń.
No ja akurat nie mam, ale i tak to głupio wygląda.

Wyobrażam sobie Najwyższego, który nie domaga się padnięcia na twarz przed Majestatem, nie pojawia się wśród gromów i dźwięku trąb, nie każe nawet zdjąć sandałów, tylko bierze mysia-pysia na kolanka i słodko przemawia:
(no, do proroka Eliasza przyszedł nie w burzy, trzęsieniu ziemi i ogniu, tylko w powiewie łagodnego wiaterku, więc w sumie...)

  • Ja byłem, jestem i będę. Przyszedłem do ciebie, bo cię szukam.
Wiesz, co ja się musiałem za tobą nauganiać?!

  • Przecież mnie znalazłeś? - Powiedział zdziwiony Habiru.
  • Szukam twego serca, które wypełnia nienawiść i zemsta.
Przecież już powiedział, że serce ma w Hebronie, pewnie w słoiku z korniszonami.
Ale z nadzionkiem jest!

  • Kim jesteś?
  • To ja ukształtowałem cię w łonie twej matki i chcę abyś mi służył.
  • Kim jesteś? - rzekł tym razem zaniepokojony.
I słusznie,bo coś tu pośmierduje nielegalnymi eksperymentami na ludzkich zarodkach.

  • Jestem tym, który uratował twe życie wiele razy. To nie mięśnie i siła cię ratowały, kiedy znajdowałeś się w różnych tarapatach, ale moja pomoc.
A tak się głupek cieszył, że potrafi wyjść z każdej opresji.

  • Kim jesteś!?
  • Spotkaliśmy się już kiedyś, na arenie, w Kotham.
- Jesteś jednym z tych, którym ucięto stopy?

Tak pamiętam te dziwne zdarzenie, ale kim jesteś?

  • Jestem tym, który chce cię uratować całego, nie tylko ciało, ale i ducha.
Kuźwa, mniej konkretnie się nie da?!? Od razu niech powie, że ma do zaoferowania pakiet zdrowotny dla całej rodziny i promocyjne szczepienie przeciw grypie.
I trzy darmowe sesje terapii poznawczo-behawioralnej.

  • Nie rozumiem?
  • Nienawiść i zemsta zaprowadzą cię do pewnej zagłady, ale życie, które chcę ci dać, będzie pełne pokoju i dobrych rzeczy. Zawrzyj ze mną przymierze i żyj dla mnie.
*ostrzega* Zoran, uważaj, on coś kręci! Już kilka razy zawierał układ zbiorowy i to z całym ludem, a nie indywidualnie!
I bywa dość niekonsekwentny. Nie rozmawiaj z nim dalej bez prawnika.

  • Porzuć nienawiść, zemstę i złe czyny, zmień swoje myślenie,
Przejdź na buddyzm, doznasz ukojenia.
Jaszu, Wszechmogący nie będzie szczęśliwy, że próbujesz mu podebrać klienta dla konkurencji.
Podejrzewam, że to jakiś wyjątkowo wredny dżin pustynny, a nie Pan Zastępów.

  • a ja poprowadzę cię taką drogą, że sam będziesz zdziwiony.
To brzmi jak oferta początkującego psychologa, ewentualnie telefonicznej wróżki.
Ze zdumienia gały wyjdą ci na wierzch, obiecuję.

  • Jak mogę to zrobić, skoro żyję zemstą od lat? Jak mogę to zrobić skoro nienawiść napędza me życie? Jak mogę zmienić myślenie skoro nie umiem inaczej myśleć?
  • Podejmij decyzję, a ja ci pomogę rozpocząć nowe życie.
  • Kim jesteś!!!? - krzyknął.
- Telemarketerem, kuźwa! Bierzesz pan ten pakiet czy nie?

  • Jeszcze tego nie wiesz? Jestem JAHWE Bóg Abrahama, Izaaka i Jakuba, Bóg Hebrajczyków... Jaka jest twoja decyzja?
Ehehe, Pisaku, jesteś jeszcze na tym etapie historii biblijnej, kiedy to Pan mówił do Izraelitów na przykład tak: “Pamiętaj, co ci uczynił Amalek w drodze, gdyś wyszedł z Egiptu. Zaszedł ci drogę i napadł na wszystkich osłabionych, na twoje tyły, gdyś ty był zmęczony i wyczerpany, on Boga się nie lękał. Gdy Pan, Bóg twój da ci bezpieczeństwo od wszystkich twoich wrogów okolicznych w kraju, który ci daje Pan, Bóg twój, w posiadanie, wygładzisz imię Amaleka spod nieba. Nie zapomnij o tym!” (Pwt 25, 17-19). Do etapu “Miłujcie waszych nieprzyjaciół; dobrze czyńcie tym, którzy was nienawidzą” (Łk 6, 27) mamy jeszcze dobre 1200 lat...

  • Kimże ja jestem, że przychodzisz do mnie Panie?
  • Jesteś tym, którego szukam...jaka jest twoja decyzja?
  • Ty jesteś wielkim [Zaopatrzeniowcem] Bogiem, a ja marnym człowiekiem, cóż ja ci mogę zaoferować?
  • Pójdź za mną Zoranie... jaka jest twoja decyzja?
Ale namolny.
Zupełnie jak na sesji Warhammera: “Czy chcesz zostać Rycerzem Chaosu”? Tyle że z Malalem dało się jeszcze potargować...


– moja decyzja... moja... decyzja... tak...tak chcę ci powierzyć me życie JAHWE, chcę z tobą żyć. Wybacz mi zło, które czyniłem... wybacz...

  • Przyjmuję twe słowa i teraz wiem, że odnalazłem twoje serce. Przyjmij, więc teraz to, co mam dla ciebie.
Po tych słowach światłość ogarnęła Habiru, a barbarzyńca zaczął płakać.
Ja też zaraz zacznę, bo z nudów zaczynam gryźć kabel od myszki.
Jak pomyślę, że mogą nas czekać opisy zmian w psychice Zorana, czyli od “silny a głupi”, po “dobrodusznego idiotę”, to też mam ochotę płakać.
A ja już płaczę.
Dlatego też pożegnamy się z barbarzyńcami już tutaj, odpuszczając sobie ostatni rozdział, w którym nasi boCHaterowie dołączają wreszcie do obozu Hebrajczyków. Nudny był i tyle.

Z ruin Jerycha pozdrawiają:

Jasza z gwizdkiem i trąbką, Dzidka z tabliczką “ZOOpatrzenie”, Kura na testralu i Sine trenująca zastęp gladiatorów,
zaś Maskotek naćpał się i ucieka przed urojonymi pająkami.


15 komentarzy:

Unknown pisze...

Kocham was za tę analizę! Znacznie kwikaśniejsza od poprzednich :)) A wierszyk o barbarzyńcach FTW!

Procella pisze...

Będę tęsknić za Zoranem, to była jedna z najpiękniejszych analiz. Więcej barbarzyńców! Więcej złej historii!

Anonimowy pisze...

Jaszczurka ze Spockiem!Zaopatrzeniowiec!Zapasy w kisielu!Pająki!Wierszyki!Obrazek z Godzillą!

Wszystko cudne!

Chomik

Anonimowy pisze...

"Ty jesteś wielkim Zaopatrzeniowcem!" Rozwaliło mnie to do reszty. Sama już nie wiem, co jest lepsze; opko czy Wasze komentarze :D

Anonimowy pisze...

Kolejna świetna analiza!
Czytam już od dawna, ale to pierwszy komentarz więc dzięki za częste poprawianie nastroju!

Z wielu niezwykle ciekawych i pouczających obrazów w tym opku rzuciło mi się w oczy jedno - jak musieliby wyglądać ci olbrzymi (4m z okładem) jadący na Velociraptorach (miały mniej niż metr wysokości...)
Coś jak konnica na psach... Jamnikach pewnikiem... :D

Anonimowy pisze...

Zawsze wolę opka fandomowe niż te opowiadanka z własnymi światami i bohaterami, ale ten odcinek był kwikaśny i przesmaczny, dzięki za cudowny relaks wieczorem! :D:D:D

Caltha

Piafka pisze...

Tak czytałam o tym Zaopatrzeniowcu i czekałam, aż wstawicie tego mema z kotem... no i się doczekałam.

Dzidko, cytaty z Chmielewskiej - bezcenne. :)

Wierszyk Kury o jedenastu barbarzyńcach wymiata.

Mogę tak wymieniać bez końca. Przekwikaśna analiza.

Pozdrawiam,
Piafka

Anonimowy pisze...

Ta seria jest fenomenalna :D Wysoko podniosłyście sobie poprzeczkę, oj, wysoko... Może zanalizowałybyście dla odmiany coś wydanego? Jakąś opkowatą powiastkę albo coś. Pozdrawiam i życzę samych takich Zoranowych kąsków do analizowania :p

Winky pisze...

Popieram Anonima nade mną i głosuję na drugi tom Fapai. :D

Anonimowy pisze...

Tak czytam tę analizę i się zastanawiam: na jaką cholerę budować skomplikowane więzi między bohaterami, tworzyć ciekawe i pasjonujące historie każdego z nich - wystarczy nadać dwóm imiona (Zoran i Chawila), a potem stwierdzić "było ich dwudziestu jeden, a teraz jest ośmiu." Człowiek się uczy całe życie.

Pan Muskuł

Anonimowy pisze...

Wierszyk o jedenastu małych Murzyn... eee, barbarzynkach to hit nad hity. Kuro, przyjmij ten oto internet, który niosę w darze.

I dziękuję Wam wszystkim, że dotrzymywaliście Zoranowi towarzystwa w tej pasjonującej podróży, bo wyszła z tego jedna z najlepszych analiz w historii.

(swoją drogą walki gladiatorów to jedno, zakładam, że różne ludy mogły mieć zbliżone zwyczaje, ale... łacińska nazwa pająków? I to polinneuszowska?)

Anonimowy pisze...

Wierszyki i obrazki były śliczności, ale sama opowiastka- fuuuj!niech zginie,przepadnie na wieki wieków... Moze coś fandomowego na odmianę- z "Supernaturala" na ten przykład...

KorpoLudka pisze...

LOL, a najlepsze jest to, że te dwie wypowiedzi olbrzymów to faktyczny transkrypt z arabskiego. Ciekawe, jak to Pisak robił, wrzucił sobie po polsku zdanie w google translate i spisał, jak mu zdanie po arabsku lektor przeczytał? xD bo o znajomość języka go nie podejrzewam, ale może ja uprzedzona jestem;)

Babatunde Wolaka pisze...

I tak dobiegła końca opowieść o dzielnym syfilistynie w kraju Anonimowych Mimów... Trzeba przyznać, że Zoran i jego towarzysze dostali naprawdę mocny towar.

Wiersz o barbarzyńcach oraz wiersz bitewny należą do największych osiągnięć poezji analizatorskiej.

"Właśnie zdążam do Kiriat-Arba,
Sarug, nie musisz się tak spieszyć, bo Kiryat Arba zostanie założone w 1968 roku po Chrystusie, masz więc blisko cztery tysiące lat wolnego czasu."
I tak dobrze, że autor nie zdecydował się użyć takich nazw miejscowości, jak Jad Mordechaj (nazwana na cześć Anielewicza) czy Lochamej haGetaot ("Bojownicy Gett").

A Wszechmocny Zaopatrzeniowiec to chyba zmonoteizowana odmiana kultów cargo.

Co do tekstów arabskich - myślę, że Pisak mógł spokojnie ściągnąć je z jakichś rozmówek czy innych podręczników, na rynku ich nie brakuje.

Anonimowy pisze...

Napięły się mięśnie wojowników. Kamień kontra stal.

Napięły się mięśnie pośladków

I nawet się nie zdziwiłam, czytałam dalej. Dopiero później mnie tknęło.