czwartek, 28 maja 2015

293. Lubieżna Ludmiła i mordercy z poduszką, czyli doktor Sokołowski się pogrąża (Nie oddam dzieci! cz. 2/3)

Drodzy Czytelnicy!
Zapraszamy na kolejną część analizy “Nie oddam dzieci!”. W tym odcinku czekają nas wstrząsające wątki obyczajowe i kryminalne, poważne problemy psychologiczne i społeczne, a także bezwzględne harpie, mordercy, sadystyczni ojcowie i reszta menażerii ze stajni aŁtorkasi. A jeśli Wasze serca zostaną roztrzaskane na kawałki, zawsze możecie zgłosić się na operację do doktora Sokołowskiego.
Indżojcie!


Analizują: Kura, Jasza, Dzidka i Królowa Matka.


Dziękujemy także naszym konsultantom! (konsultant medyczny: Michał, konsultant prawny: też Michał, dla odróżnienia nazwany MK)


ROZDZIAŁ VIII

Nie bardzo zdawał sobie sprawę, dokąd idzie, dopóki nie znalazł się pod salą numer trzy na oddziale intensywnej opieki medycznej. Policjant, czytający do tej pory gazetę, na widok zbliżającego się mężczyzny wstał powoli, a gdy ten sięgnął do klamki, wszedł między Michała a drzwi.
Zupełnie jak między wódkę a zakąskę, jak między usta a brzeg pucharu. Są takie ładne określenia w polszczyźnie - “zasłonił sobą drzwi”, “zablokował mu wejście do sali”.


– Nie wolno tam wchodzić osobom postronnym – odezwał się, obrzucając intruza surowym spojrzeniem.
– Jestem lekarzem. Tam leży mój pacjent.
– Sorry, ale sam pan wygląda na pacjenta. – „I to nie tego oddziału” – dokończył w duchu policjant.
Rzeczywiście Michał Sokołowski bez fartucha, w rozchełstanej koszuli na piersiach, za którą chwyciła teściowa,
Mówi się “w rozchełstanej koszuli na PIERSI, za którą chwyciła teściowa”, droga pani Kasiu.


z trzęsącymi się rękami, w oszołomieniu po niedawnym spotkaniu z dziennikarskimi hienami wyglądał na pacjenta, który się urwał z psychiatrii…
Czytelnikom trzeba naturalnie wyjaśnić, co policjant miał na myśli, bo nie załapią. (W sumie to się nie dziwię, lektura listów pochwalnych na stronie ałtorkasi niezbicie świadczy  tym, że jej wielbicielki podczas czytania wyłączają myślenie.)


(...)
– Michał! Doktorze! – rozległo się na drugim końcu korytarza i już spieszył ku nim ordynator oddziału. – Co pan tu robi? Myślałem, że weźmie pan kilka dni urlopu...
– Tam jest mój pacjent – powtórzył z uporem, a ordynator podziękował w duchu inspektorowi Skalskiemu, że ten postawił przy drzwiach swojego człowieka. Sokołowski rzeczywiście wyglądał, jakby miał zamiar kogoś zamordować. A już na pewno nie panował nad sobą na tyle, by mógł pracować jako chirurg.
Bo szedł do sali w roli chirurga, z narzędziami w kieszeni.
Mwahahahahaaaa!!! Mroczny Chirurg-Mściciel!


Ależ, Kuro, gdyby Michał miał maseczkę, policjant, ten prosty czlowiek, na pewno by poznał, że to Wielki Pan Chirurg!


[Ordynator] Lubił i cenił Michała Sokołowskiego. Naprawdę. Współczuł mu z całego serca, bo przecież znał i Martę, i wszystkie dzieci swego najlepszego, najbardziej oddanego pracy chirurga. Widział, jak bardzo Michał kocha rodzinę i jak jest kochany.
AŁtorkasia tak napisała, więc tak jest. Nie szkodzi, że czytelnik widzi człowieka, który w domu był gościem, własne dzieci oglądał tylko wczesnym rankiem, kiedy jeszcze spały albo późnym wieczorem, kiedy już spały, (ale wtedy wyglądały tak słodko, że mógł dogłębnie poczuć, jak bardzo, no ale naprawdę bardzo je kocha!), a o obietnicach dawanych żonie zapominał natychmiast po ich złożeniu.


– Doktorze... – wziął Michała pod ramię i odciągnął od sali. – Musi pan teraz zadbać o swoją rodzinę. Dzieci pana potrzebują. Przysługują panu trzy miesiące urlopu macierzyńskiego... co ja mówię – ugryzł się w język, bo Michał stanął jak wryty. – Tacierzyńskiego, chciałem powiedzieć.
Ojej, jakie śmieszne, macierzyński! Hihihi, doktorku, udał się panu dowcip!


Proszę zająć się najmłodszym synkiem, dobrze?
– Najmłodszy synek...
– Mówię o tym nowo narodzonym. Jest pod dobrą opieką, najlepszą, ale potrzebuje taty. Potrzebuje pana. Proszę pomyśleć o tym maleństwie, zamiast próbować wymierzać sprawiedliwość na własną rękę. Tamten dostanie, na co zasłużył...
Michał zaśmiał się.
– Oczywiście. Cztery lata. W zawieszeniu. Prowadząc na prochach, zamordował mi żonę i syna i nie poniesie żadnej kary. Żadnej, rozumie pan?!
– Pan Bóg nierychliwy, ale...
...ale jak ześle na niego nowotwór, to daję słowo! - nikt z nas nie da mu morfiny!


– Panie ordynatorze, z całym szacunkiem, wolałbym, aby mordercom wymierzał sprawiedliwość sąd, a nie Bóg. I na tym świecie, a nie na tamtym – dorzucił Michał z goryczą i odszedł, zostawiając starego doktora pośrodku korytarza.
Ale mu dogadał! - szeptały z podziwem pielęgniarki. Ach, gdybyż, gdybyż Michał wiedział, jakie skutki będzie mieć rzucanie celnymi bonmotami w ordynatora!


Pielęgniarki odprowadzały go pełnym współczucia wzrokiem, gdy szedł przygarbiony, z pasmami siwizny we włosach, której jeszcze wczoraj nie było, i twarzą pociemniałą z bólu.


Na oddziale neonatologii doktor Jaskólska powitała go smutnym uśmiechem.
O, czyli i w tym szpitalu jest oddział neonatologii? To ważne.


– Nie powinieneś być w domu, Michałku? Przysługuje ci urlop...
Kiwnął machinalnie głową. Wciąż nie mógł zrozumieć, co robi tutaj, w tym przeklętym szpitalu, zamiast być z dziećmi.
Ano tak: dziecko. To nowo narodzone.
– Zabrało go pogotowie lotnicze. Jest w Centrum Zdrowia Dziecka, tam ma opiekę najlepszą z możliwych – odparła lekarka, gdy zapytał ją o Stasia.
Zaraz… to on jechał do szpitala tylko po to, by zapytać? Telefon mu coś zeżarło? (pewnie ten pies z kartonu).
Poza tym, skoro mają w szpitalu oddział neonatologii, nie wiem, po co transportowano dziecko śmigłowcem do Warszawy. Zwłaszcza, że helikopter i tak startował spod tego właśnie szpitala, gdzie pracuje Michał. Jeśli z jakichś powodów nie mogli tam przyjąć dziecka, należało o tym napisać.
Chciałam napisać, że może dziecko było w złym stanie, ale ponieważ z dalszej części Utforrru wynika, że w raczej dobrym, stawiam na to, że AłtorKasia napisała rzecz, bo “śmigłowiec ratunkowy” i “Centrum Zdrowia Dziecka” brzmi daleko bardziej dramatycznie.


– Był wyziębiony i niedotleniony, kruszynka mała. Jeszcze z karetki Marek Kord wezwał śmigłowiec.
No, jak go położyli na stygnącej piersi martwej matki, to faktycznie mógł się wyziębić...


– Podziękuj mu – odparł Michał, bo tak należało powiedzieć, jednak w jego głosie zabrzmiała rozpacz, a nie wdzięczność. Musi jechać do Warszawy, zobaczyć synka, a zostawił przecież w domu dzieci, które potrzebują go tak bardzo… Powstrzymajcie mojego Komentatora Profetycznego, bo nie strzymię i napiszę, jak bardzo fachowo Michał zajmować się będzie tymi dziećmi, które potrzebują go tak bardzo!!!
Co robić? Co on ma, na litość boską, robić?


– Gdzie jest ciało mojego synka? – zapytał doktor Jaskólskiej, pilnując, by głos mu się nie załamał.
Zazwyczaj zwłoki odstawia się do kostnicy, ale tutaj to nic nie wiadomo.


– Michał... – przez twarz lekarki przebiegł cień. – Lepiej będzie, gdy pojedziesz do Warszawy. Teraz. Wiem, że chcesz się pożegnać z Antosiem, ale... jedź do Warszawy.
Próbowała mu powiedzieć, w jakim stanie jest ciało dziecka, i zrozumiał.
Doktor Jaskólska wiedziała, że Michał olewał zajęcia w prosektorium.


Poddał się cichej prośbie kobiety.
– Tak zrobię. Pojadę do Stasia. Wrócę i...
...i mam nadzieję, że do tego czasu dzieciak będzie pozszywany, połatany i zrekonstruowany! - warknął groźnie.


–  Jedź,  Michałku  –  uścisnęła  go  serdecznie.  – I pamiętaj, że zawsze możesz na nas liczyć. Jesteśmy, my wszyscy, lekarze i pielęgniarki, twoją drugą rodziną. Tak?
Jednak nie - rodzinę poznaje się po tym, że… ale nie uprzedzajmy wypadków.


Skinął głową i ruszył ku drzwiom.
Anna Jaskólska patrzyła za nim zatroskana. Nie powinien w takim stanie siadać za kierownicą. Jest śmiertelnie wyczerpany. Po całodobowym dyżurze
Ale że co??? Przecież zapowiadał, że skończy o północy, czy to oznacza, że o północy też zaczynał?!


i tej strasznej tragedii nie spał pewnie więcej niż parę godzin. Naprawdę nie powinien prowadzić. Ale Antosia nie może zobaczyć. To by Michała zupełnie załamało. Nie dzisiaj. Może za kilka dni. Ale nie dzisiaj…
Nie bardzo rozumiem, jaką różnicę ma zrobić te kilka dni. Zmasakrowane zwłoki dziecka nie zaczną wyglądać mniej okropnie, a Michał, który - powiedzmy - po tych paru dniach trochę się otrząśnie z szoku i pozbiera, może się na nowo załamać.


Patrzyła, jak Michał znika na schodach i... nagle sięgnęła po telefon.
– Haniu – mówiła chwilę później – jesteś nam potrzebna.
Hania Kotulska, urocza, zawsze uśmiechnięta dwudziestopięcioletnia drobna blondyneczka, była stażystką na oddziale ratunkowym, jak wszystkie stażystki w całym szpitalu beznadziejnie zakochaną w doktorze Michale Sokołowskim.
Był on nie tylko najprzystojniejszym lekarzem w Lubieniu, ale też najbardziej uroczym. Zawsze miał dla młodszych kolegów dobre słowo, o ile przykładali się do obowiązków.
Inni lekarze nawet dla tych najpilniejszych mieli tylko “spierdalaj, gamoniu!”.
A doktor Sokołowski tylko wtedy, gdy ci się nie przykładali do obowiązków.


Chętnie dzielił się z nimi wiedzą i doświadczeniem. Nawet świeżo upieczonym stażystom pozwalał wziąć igłotrzymacz w drżącą dłoń i nakładać szwy co bardziej krnąbrnym pacjentom…
Krnąbrni pacjenci, czyli tacy, którzy wyrywają się i krzyczą? Hmmm… czyżby operowano ich na żywca?
Bardzo jestem ciekawa, czy pacjenci też uważali doktora Sokołowskiego za najbardziej uroczego w całym szpitalu.


To właśnie Hanię Michał zostawił na izbie przyjęć, gdy wczoraj wezwano go do ofiar wypadku. To ona widziała jego cierpienie i rozpacz, gdy dowiedział się o śmierci żony i synka. Jej samej serce pękało z bólu i współczucia, bo chociaż podkochiwała się w doktorze Sokołowskim, to nigdy nie życzyła źle jego uroczej, pełnej wewnętrznego ciepła żonie. Nigdy!
Jak bonie dydy i przysięgam na czaplę!


Od tamtej pory Hania nie mogła się wewnętrznie pozbierać. Nieraz zetknęła się ze śmiercią. Wiedziała, że wybierając taki zawód, będzie zmuszona patrzeć, jak umierają pacjenci, jej pacjenci,
A w czym ona zamierzała się specjalizować, w medycynie paliatywnej? Wydaje mi się, że dla lekarza częstszym widokiem jest jednak pacjent, który zdrowieje i opuszcza szpital.
AłtorKasia odwołuje się do swoich wspomnień, gdy pracowała jako weterynarz i jej pacjenci umierali w zasadzie bez przerwy, kto czytał “Poczekajkę” ten wie, czemu.


ale śmierć Marty i małego Antosia... spowodowana przez naćpanego kierowcę, któremu życie – o ironio – uratował doktor Sokołowski… to było coś, co wstrząsnęło dziewczyną, jak zresztą wszystkimi w szpitalu.
Powołano nawet Specjalną Komisję mającą na celu zniesienie trzeciego punktu Przyrzeczenia Lekarskiego: według najlepszej mej wiedzy przeciwdziałać cierpieniu i zapobiegać chorobom, a chorym nieść pomoc bez żadnych różnic, takich jak: rasa, religia, narodowość, poglądy polityczne, stan majątkowy i inne, mając na celu wyłącznie ich dobro i okazując należny im szacunek


Doktor Jaskólska prosi Hanię, żeby ta pod jakimkolwiek pretekstem zabrała się z Michałem do Warszawy i najlepiej, by nie pozwoliła mu prowadzić. W drodze Michał zasypia, więc przeczekują dwie godziny na leśnym parkingu, zanim ruszą dalej.


– Nie mam telefonu. Nie wziąłem z domu. Nie wiem, co z dziećmi – w jego głosie zabrzmiała panika.
– Nie zostawił ich pan bez opieki, mam nadzieję?
– Nie. Z teściową i ciotką...
To nie jego ciotka. Szwagierka, jeśli już.
Ale może mówi o niej niejako z perspektywy dzieci. Ale wtedy o teściowej powinien powiedzieć “babcia”.


– Może więc pojedźmy zobaczyć, co z najmłodszym, a potem... – ugryzła się w język.
– Tak myślałem. Anka Jaskólska cię wysłała, żebym czasem nie zbłądził w drodze do Warszawy – mruknął. Raczej żeby się pan niechcący nie zabił – odpowiedziała mu w myślach, a na głos rzekła:
– Wszyscy martwimy się o pana, panie doktorze. Człowiek w takich chwilach nie może być sam. Powinien przyjąć pomocną dłoń...
– Poradzę sobie – uciął.
Posłała mu spojrzenie, w którym nie było urazy. Jedynie ta cholerna litość.
Litość, zauważcie. Nie współczucie.
Może to jest napisane z perspektywy Michała, on może każdy gest odbierać jako bezużyteczną litość, pamiętajmy - chociaż my, skoro najwyraźniej nie pamięta o tym ani nikt w powieści, ani sama ałtorka - że od tragedii nie minęła nawet doba.
Może. Ale kilka scen dalej… (zatyka dziób Komentatorowi Profetycznemu)


– A ty patrz na drogę – dodał oschłym tonem. – Muszę dojechać i wrócić w całości. Tylko ja zostałem moim dzieciom.
Hania westchnęła w duchu. Z uroczego, kochanego (no, chyba że się było krnąbrnym pacjentem) doktora Sokołowskiego nie zostało już nic. Wszystko zabił wczoraj wieczorem tamten ćpun w swoim czarnym bmw...
Ekskjuze mła, ale czego właściwie spodziewałaś się, Haniu, po człowieku, który wczoraj  - WCZORAJ! - stracił żonę i dziecko? Że będzie cię zabawiał błyskotliwą konwersacją?


Czarne bmw dzisiejszą czarną wołgą.


Jechali dalej w coraz trudniejszym do zniesienia – przynajmniej dla Hani – milczeniu.
Tak by sobie pogadała od serca, popocieszała pięknego doktora, przytuliła jego skołataną głowę do piersi… a tu kupa.


– Będę mogła pójść z panem zobaczyć tego maluszka? – zapytała pokornym tonem kilkanaście kilometrów dalej. – Bardzo kocham dzieci... – dodała cicho.
– To będziesz miała swoich pięcioro albo więcej – odparł opryskliwie.
– Nie będę miała, a jeżeli już, to nie swoje. – Hania pokręciła głową. – Przeszłam białaczkę. Chemia, radioterapia i po dzieciach...
Haniu, zawrzyj oblicze, pliz. Będziesz się z nim licytować, kto ma gorzej?!


– Przykro mi – mruknął, czując się jak ostatnie bydlę, ale naprawdę nie miał nastroju do rozmów.
– Wcale nie jest panu przykro. Ma pan to głęboko gdzieś, ale ja rozumiem...
- powiedziała z lekkim foszkiem i spojrzała spode łba.
No doprawdy, doktorze Sokołowski, o opamiętanie apeluję, jeszcze jedno słowo i się dziewczyna odkocha!


– Co ty, dziecko, możesz rozumieć?! – wybuchnął. – Straciłaś kiedyś w wypadku kogoś, kogo kochałaś nad życie? Straciłaś?!
Pokręciła głową, wbijając wzrok we wstążkę szosy.
– Gdy więc stracisz, przyjdź do mnie i wtedy pogadamy.
Ależ okrutne były te słowa. Hani łzy rozbłysły w oczach.
Och, biedna Hania. Jak ten dobry, kochany doktor Sokołowski mógł jej to zrobić, jej, tak brutalnie doświadczonej przez los! I to teraz, gdy mu tak z całej siły, tak bezinteresownie pomaga!


– Panie doktorze, kocham dzieci – powtórzyła Hania cicho, zupełnie bez związku. – Gdy nie będzie pan sobie dawał rady, choćby z tym maluszkiem, proszę do mnie zadzwonić. Dobrze? Mój staż niedługo się kończy, ale ja przyjadę i pomogę panu. Zadzwoni pan?
Panie doktorze, jestem też dobrą grzałką do łóżka, proszę koniecznie zadzwonić, gdy będzie pan potrzebował!


Kiwnął na odczepnego głową.
– Proszę mi to przyrzec.
„Przyrzeknij, że nie oddasz dzieci...” – rozbrzmiały mu w pamięci słowa Marty. (tutaj Michał przypomina sobie sen, jaki miał w noc po wypadku - śniła mu się Marta, która zażądała takiej właśnie obietnicy) Pobladł śmiertelnie i powoli zwrócił się w stronę dziewczyny.
–  A  kim  ty  jesteś,  by  żądać  ode  mnie  takich przyrzeczeń?! – wycedził.
– Nikim, doktorze – odparła, patrząc przed siebie. Ręce z całych sił zacisnęła na kierownicy. – Nikim ważnym. Ale mogę stać się ostatnią deską ratunku, gdy wszyscy się od pana odwrócą. Gdy straci pan przyjaciół i rodzinę przez takie słowa i takie zachowanie.
Dlaczego odnoszę wrażenie, że czekasz na tę chwilę zacierając w duchu swe śliczne, małe rączki, urocza, zawsze uśmiechnięta Haniu Kotulska?


Oderwała na chwilę wzrok od drogi i spojrzała mu prosto w oczy.
Doktorze Sokołowski, zachowuj się! Upominam cię surowo! Społeczeństwo nie będzie tolerować twoich fochów i dąsów, minęła już przecież niemal doba od wypadku, najwyższy czas się ogarnąć!


– Patrz na szosę – rzucił sucho. – I pożycz mi swój telefon. Muszę zadzwonić do dzieci.
– Gdzie ty się podziewasz?! – to były pierwsze słowa, jakie usłyszał po wybraniu numeru Mai. Odebrała jego teściowa i z furią zaczęła od tego „Gdzie ty się podziewasz?!”.
Teściowa, widząc obcy numer na wyświetlaczu [telefonu Majki], oczywiście domyśliła się, że to dzwoni Michał.
Może ją Narrator Profetyczny uprzedził.


– Majka ze Zbyszkiem szlochają od dobrej godziny, że tatuś zginął, a tatuś gdzie się szlaja?!
– Jadę do szpitala – odparł zgodnie z prawdą, nic sobie nie robiąc z tego, że tej wymianie zdań przysłuchuje się oniemiała stażystka. Doktor Sokołowski i „szlaja się”?!
No tak, każdy inny, ale doktor Sokołowski?! On się co najwyżej snuje, włóczy, no, ewentualnie wałęsa!
I ani słowa o tym, że jedzie do CZD na neonatologię, aby spojrzeć na Stasia, cudem uratowane dziecko.
A co jej będzie tłumaczył, powinna pokornie przyjąć wszelkie jego decyzje, a jeśli nie - to jest wiedźmą i harpią.
A to teściowa tak się darła, że Hania słyszała ją w telefonie poprzez szum silnika i opon?
Ty wiesz, do czego zdolna jest przeciętna teściowa w michalakversum?


– A ten znowu swoje! Szpital i szpital! Już przez ten szpital straciłeś żonę i dziecko, chcesz stracić te, które ci pozostały?!
– Daj mi do telefonu Maję.
– Maja nie chce z tobą rozmawiać! – warknęła Dorota.
Ale ponoć dzieci szlochają ze strachu, że ojciec zaginął. Pani D. jest niekonsekwentna.


– Tatusiu! – usłyszał gdzieś w głębi głos córki.
...siłą powstrzymywanej przez wrażą ciotkę <obowiązkowe mwhahahaha w tle>


– Daj. Mi. Maję! – wycedził.
Ale ta wiedźma, jego teściowa, rozłączyła się. Po prostu przerwała połączenie i następnych już nie odebrała. Patrzył z niedowierzaniem na wyświetlacz. Co wstąpiło w tę zwykle miłą i wynoszącą go pod niebiosa kobietę?
No właśnie, co? Nagle zaczęła być dziwnie nerwowa i niestabilna emocjonalnie z byle powodu… a właściwie, badźmy szczerzy, w ogóle bez powodu!


Zawsze [do upadłego] truła Marcie, by szanowała takiego męża jak Michał. Niepijącego, pracowitego, kochającego żonę i dzieci…
W michalakversum niepijący mąż rzadszy feniksa.


Tak, Dorota straciła córkę i wnuczka. Ale on stracił żonę i dziecko!
Właśnie! A córka to przecież nie dziecko, czy ta jędza tego nie rozumie?!
Boszzz… Ja rozumiem, ze szok, ból i żałoba, ale wydaje mi się, że człowiek o minimalnej choćby empatii potrafiłby jednak ogarnąć to, że kto inny też stracił najbliższą osobę…Tymczasem Michał zachowuje się, jakby śmierć Marty i Antosia dotknęła WYŁĄCZNIE jego.   


I nie wyżywa się za to na innych!
Tak, Jakubowi, policjantowi i teściowej dosrywał jego zły brat-bliźniak.
On się nie wyżywał! On mówił im bolesną prawdę!


Czy rzeczywiście? A co przed chwilą powiedziałeś dziewczynie, która zaoferowała bezinteresowną pomoc?
– Przepraszam cię za tamte słowa – rzekł cicho, oddając jej telefon. – Ja... nie potrafię się z tym wszystkim pogodzić. To mnie... przerasta. I jeszcze poczucie winy… Bo jestem winny ich śmierci, wiesz? Gdybym nie wziął tego dyżuru... gdybym odebrał Antosia i wrócił z nim bezpiecznym samochodem do domu... – Głos mu się załamał, więc umilkł.
Za to odezwała się Hania:
– Przeszłości nie zmienimy żadnym „gdybym”. Mamy wpływ tylko na tu i teraz. I czasami na swoją przyszłość. To wszystko.
Jak ja się cieszę, że nie żyję w michalakversum. Jaka ja jestem szczęśliwa, że w moim świecie nie ma ludzi wygłaszajacych człowiekowi, którego niespełna dobę wcześniej spotkało nieszczęście, coelhizmy godne pierwszych stron “Chwili dla ciebie” prosto w twarz.


Spojrzał na dziewczynę tak, jakby ją widział po raz pierwszy w życiu: ładna, życzliwa twarz, piękne ciemnobrązowe oczy, okolone długimi czarnymi rzęsami, w których zwykle jaśniał uśmiech, teraz pociemniałe ze smutku, szczupłe dłonie, które już niedługo będą ratować
ludzkie życie…
… i wycedził lodowato: “Wypad z mojego samochodu. Ale już, natychmiast!”.


ROZDZIAŁ IX


Jacek Drozd był niegłupi i bardzo cierpliwy. Gdy zwietrzył trop, potrafił iść nim dotąd, aż dotarł do celu.
Bo wszyscy inni byli głupi, niecierpliwi i porzucali trop po pięciu minutach.
Marnował się chłopak w tej drogówce.


A chyba właśnie coś miał... Przeszukując okolice wypadku, natrafił na ślady biegnące w głąb lasu. Świeże ślady. (...)
A kręgów w kukurydzy nie było?
Tak tylko pytam, jakież to świeże ślady można znaleźć w październiku, gdy jeszcze nie ma świeżego śniegu, na poboczu drogi i ścieżce biegnącej w głąb lasu? W dodatku dzień po wypadku, gdzie na miejscu kręciło się mnóstwo ludzi?


Sierżant już chyba wiedział to, co chciał wiedzieć. Kamera nie zaginęła przypadkowo – jeśli oczywiście wykluczyć, że ktoś ją podpieprzył. Komuś zależało, by nagrania nie trafiły w ręce policji. Pytanie brzmiało: komu?
Ale się facet zafiksował, naprawdę.


„Na szczęście dał po hamulcach” – kierowca czarnego bmw w pierwszym momencie nie chciał wyprzedzać. Hamował. „I nagle jak nie skoczy w bok” – dlaczego to zrobił?
A może ktoś zrobił to za niego? Ten, kto jako jedyny wyszedł z wypadku niemal bez szwanku, bo miał zapięte pasy?
Trzeba przyznać, że to byłby wyjątkowo ryzykowny sposób popełnienia zabójstwa.


Czas odbyć pogawędkę z niejakim Alfredem Nirem, synalkiem politycznej kanalii o tym samym nazwisku, już notowanym w związku z podpaleniem bezdomnego.
Skąd policjant wie, że ma do czynienia z Alfredem Nirem, skoro ten miał przy sobie fałszywe dokumenty na nazwisko Szlęza?
Z tego samego źródła zapewne, z którego ratownik na miejscu wypadku wiedział, że Marszak był już skazany za jazdę po pijanemu.


Btw, skoro tożsamość Alfreda nie jest tajemnicą - dlaczego media nie zajmą się nim, synem polityka i celebrytki, zamiast uganiać się za jakimś nikomu nieznanym lekarzem z małego miasteczka?


Oraz: ja bym tego nazwiska jednak nie odmieniała. Owszem, można zastosować tu wzorzec odmiany jak przy nazwisku np. Picasso, ale - jakoś mi to nie brzmi.


Tamtą sprawę zatuszowano. Tatuś musiał grubo posmarować.
Także policjantom.
Im to chyba za mało, skoro informacja jednak się rozniosła.
Ale przecież policja wiedziała całkiem oficjalnie i po nazwisku, sama AłtorKasia o tym pisze (a potem o tym zapomina, chwila przerwy na zdziwienie się): “nie pcha się na świecznik, ale swoje robi i może dużo. Tak dużo, że wyciągnął syna z aresztu następnego dnia po tym, jak ten „dla jaj” podpalił człowieka.(...) Ojciec mu tylko twarz obił – nie za to, że podpalił tego kundla, ale za to, że naraził karierę polityczną Nikodema Nira. (...) Alfred obiecał sobie, że nigdy więcej nie da się złapać, a ojcu, że nie zszarga jego nazwiska”. Przecież dopiero po tym Alfred zaczyna kupować dowody osobiste, żeby media nie wiedziały, że on to on (nieodmiennie mnie to śmieszy). Słowem, to tuszowanie to mocno takie sobie było.


Może synalek lubił nie tylko podpalać ludzi, ale i roztrzaskiwać ich o drzewa?
Cóż. Miał takie osobliwe hobby.


(...)
Alfred Niro leżał rozparty na poduszkach, niczym udzielny książę. Obrzucił nieprzyjaznym spojrzeniem policjanta, ale ten, nic sobie z jego spojrzeń nie robiąc, sięgnął po krzesło i usiadł obok łóżka.
– Sierżant Jacek Drozd z komendy powiatowej – machnął Alfredowi przed nosem legitymacją, ale ten przytrzymał go za rękę i uważnie przestudiował dokument.
– Jeśli to przesłuchanie, żądam adwokata – rzekł wyniosłym tonem.
A pacjenci z sąsiednich łóżek zastrzygli pilnie uszami.
Ale książę pan chyba sam leżał?
Może to taki powiatowy szpitalik, gdzie wszyscy mają jednoosobowe saloniki?
Nie wszyscy, tylko Niro :). Ci połamańcy, od których “pożyczył” ubranka, leżeli razem, nawet na OIOM-ie Marszak i blondynka dzielili salę, no, ale Alfredowi należy się wszak specjalne traktowanie, inaczej nie mógłby się wystarczajaco po pańsku rozwalać na łóżku, wystarczająco z góry patrzeć na policjanta i wystarczająco groźnie cedzić swoje groźby przez zęby..


Btw, wydaje się, że Drozd w tym momencie po pierwsze - awansował z drogówki do dochodzeniówki, po drugie - prowadzi śledztwo na własną rękę? Wcześniej mieliśmy informację, że sprawą zajmuje się niejaki inspektor Skalski.
Nic dziwnego, że chłopak non stop myli amerykańskie seriale z normalnym życiem i nie zna się na procedurach.


Drozd zacisnął szczęki. Ja ci dam adwokata, ćpunie pieprzony... Jechałeś napruty i pijany tym samochodem. Dałeś prowadzić naprutemu kumplowi. Jesteś tak samo odpowiedzialny za śmierć żony i synka Sokołowskiego jak Marszak, a jeżeli moje podejrzenia się potwierdzą, nawet bardziej. Nie bredź mi więc tu o adwokatach, bo cię przymknę na czterdzieści osiem i potem sobie dopiero pogadamy. Ale już w towarzystwie prokuratora... – tego oczywiście nie powiedział na głos.
No, sorry ale nie.
Osoba zatrzymana przez Policję musi zostać poinformowana o przyczynach i podstawach jej zatrzymania. Jest to podstawowa gwarancja procesowa. Niezbędne jest więc wskazanie przez funkcjonariuszy dokonujących zatrzymania w związku z jakim postępowaniem dana osoba została zatrzymana oraz popełnienie jakiego czynu jej się zarzuca.
Osoba podejrzana o popełnienie czynu zabronionego po zatrzymaniu ma prawo skontaktować się ze swoim adwokatem. Natychmiast po zatrzymaniu policja musi ją też poinformować o przysługującym jej prawie do skorzystania z pomocy adwokata. Takie uprawnienia zapewniają zatrzymanemu przepisy art. 244 i 245 kodeksu postępowania karnego.”
Aby “pogadać w towarzystwie prokuratora” konieczne jest przedstawienie sprawcy zarzutów.


O ile się dobrze orientuję, bycie pijanym czy naćpanym pasażerem jeszcze nie jest w Polsce przestępstwem…


W ogóle, gdyby to AŁtorkasia pisała kodeks postępowania karnego, znalazłby się w nim pewnie taki paragraf: “Podejrzanemu, który według intuicji organów ścigania jest odrażającą moralnie kreaturą, nie przysługuje prawo do obrony ani domniemanie niewinności”.


– To nie przesłuchanie. Jest pan przecież ofiarą, a nie sprawcą wypadku, w którym zginęło troje ludzi. Chcę poznać pańską wersję tego, co się stało.
– Nic nie pamiętam. – Alfred wzruszył ramionami. – Ostatnie, co sobie przypominam, to jak Tadek Marszak przyspiesza i zaczyna wyprzedzać na tym pierdo... pieprzonym zakręcie, a ja wrzeszczę jak opętany. Dalej nic. Czarna dziura.
Bardzo przekonująco łżesz, śmieciu – przyznał w duchu Drozd. – I może nawet bym ci uwierzył, gdyby nie słowa kobiety, która jechała za wami. I brak kamery z samochodu Marty Sokołowskiej.
Na miejscu pana policjanta, tego, nieprawdaż, cierpliwego i bystrego pana policjanta, zainteresowałabym się inna kamerą - tą, która na pewno filmowała korytarze i teren wokół szpitala, i która mogła zarejestrować, jak Alfred Niro udaje się w cudzym odzieniu na przechadzkę w chłodną, październikową noc.


– Co zrobiłeś z kamerą? – rzuca nagle i widzi szok w oczach tamtego. Trwa chwilę, sekundę, może dwie, ale Drozd ma już pewność: to ten gnój znalazł i ukrył przedmiot, który może go pogrążyć.
– Nie wiem, o czym pan mówi – cedzi Niro, patrząc policjantowi  prosto  w  twarz wzrokiem nieruchomym i zimnym jak u rekina.
Ehehehehehe. Czy nasz dzielny pan policjant przypadkiem w tym momencie nie spalił sobie tematu?!


– Myślisz, że tatuś ponownie ocali ci dupę? – pyta Drozd, bawiąc się od niechcenia legitymacją. – Tym razem to nie bezdomny żul, o którego nikt się nie upomni. Teraz to żona i synek cenionego doktora.
Których wszyscy kochali.


Dwie niewinne istoty.
Bo bezdomnych żuli, którzy są czemuś winni, z definicji, można to z góry założyć, nie obejmuje prawo i nikt nie kocha.


O tej sprawie będzie głośno w całym kraju i twój tatuś, żeby nie pójść na dno razem z tobą, wypnie się na ciebie. I wcale nie będę się mu dziwił.
– Skończył pan? – przerywa mu Niro szyderczym tonem. – Bo chcę się zdrzemnąć. Jestem zmęczony i obolały...
– Jesteś kawał sukinsyna i ćpuna, który dla jaj podpala ludzi. Postaram się, by to również wypłynęło przy okazji tej sprawy.
Ale kto, ja? Ja nikogo nie podpaliłem, nazywam się Alfred Szlęza, nie wiem w ogóle, o co panu chodzi, jakie podpalenie, jaki tatuś?!


– Drozd wstaje niespiesznie, odstawia krzesło i wychodzi, odprowadzany rekinim wzrokiem Alfreda. Ten po wyjściu policjanta opada na poduszki i zaczyna intensywnie kontemplować sufit. Gliniarz nie ma dowodów, a bez dowodów żaden sąd nie uwierzy w jego brednie. Kamera jest dobrze ukryta, ślady zatarte.
O! On też zmywał z mchu ślady własnej krwi?


Możesz się pierdolić, sierżancie Drozd, ze swoimi pogróżkami. A jeśli chodzi o media, to ja też miałbym co nieco do opowiedzenia o pracy takich mend jak ty i tobie podobni.
Nakręcę “Drogówkę 2”!


Nikodem Niro przyjechał do szpitala godzinę później. Wszedł do pokoju, w którym leżał Alfred, spojrzał na syna jak na insekta, po czym warknął:
– Pakuj się. Wychodzisz na własne żądanie. I do końca sprawy nie ruszasz się na krok z domu i nie rozmawiasz z nikim, rozumiesz?


Alfred skinął pokornie głową, przywdziewając na pokaleczoną twarz zbolałą minę.
Takie przywdziewanie miny na pokaleczoną twarz musi boleć…


– Masz coś wspólnego ze śmiercią tej kobiety i dziecka? – pyta nagle starszy mężczyzna. – Oprócz tego, skretyniały ćpunie, że pozwoliłeś narąbanemu bydlakowi prowadzić swój samochód, a właściwie mój samochód. Przyłożyłeś rękę do tego wypadku?


Alfred wbija w ojca nieruchome spojrzenie.
– Za kogo ty mnie masz? – cedzi.
– Za kawał psychopaty – odpowiada podobnym tonem jego ojciec. Własny ojciec!
No nie, po tym to się będzie Alfred musiał poddać jakiejś terapii!


– W całej Polsce głośno o nieszczęsnym doktorze Sokołowskim, który stracił żonę i małego synka, a potem uratował życie Tadeuszowi M., podejrzanemu o spowodowanie tego wypadku. Jeżeli w trakcie śledztwa wyjdzie, że maczałeś w tym palce, zabiję cię, skurwielu. – Nikodem Niro mówi to ot tak, spokojnie. Głos mu nie drży, gdy posądza syna o zbrodnię, grozi mu śmiercią, a na koniec wyzywa od skurwieli.
I kto tu jest psychopatą?
Ja bym miała pewną koncepcję...
Cóż, tatuś jak widać dobrze zna swą latorośl.


Tadek Marszak leży nieruchomo, z rękami wzdłuż ciała i wzrokiem wbitym w sufit. Wyjęto mu z gardła rurkę, ale do żył nadal tłoczone są płyny, a aparatura monitoruje pracę serca. Wygląda całkiem nieźle, bo twarz – w przeciwieństwie do Alfreda – ma całą. (serio? całą? wyleciał z samochodu przez przednią szybę i ma całą twarz?) Lekarz, który przed chwilą skończył badanie, z zadowoleniem stwierdził, że jak na takie obrażenia stan Marszaka jest dobry, choć z OIOM-u go jeszcze nie wypuszczą. Tadek powinien więc tryskać radością życia, (co jest typowym zachowaniem pacjentów na OIOM-ie) ale... on, ledwo oddychając, trwa w stuporze.


Marszak ma jednak wyrzuty sumienia i nawet zaczyna płakać (choć w sumie nie wiadomo, czy nie bardziej ze strachu przed więzieniem), prosi też o powiadomienie matki.


– W jakim jest stanie? – zapytał gliniarz stojący w drzwiach. Patrzył przy tym na Tadka wzrokiem głodnego wilka.


Wolf_20090220_0333_Crop-L.jpg


– Zadowalającym.
– Możemy go przewieźć?
– Na razie nie ma takiej opcji.
– A przesłuchać?
– Tutaj? Na sali intensywnej opieki lekarskiej? – Lekarz uniósł z dezaprobatą brwi. – Wiem, że chcecie się do niego dorwać jak najszybciej, ale...
– Zabił żonę i dziecko pana kolegi, a pan go broni, doktorze? Za mało macie pracy? Za dużo wolnych łóżek?
Panie, za batiuszki Stalina to by się od razu takiego pod ścianą postawiło, bez sądu, a pan mi tu jakieś humanitaryzmy - sryzmy.


Lekarz wzrusza ramionami, a Marszak ma chęć go zabić za ten gest. Walcz o mnie, doktorku! Stawiaj się gliniarzom! To, do kurwy nędzy, twój zasrany obowiązek!
O’rly?


– Za kilka dni przeniesiemy go na oddział chirurgiczny i jeśli będzie pan miał nakaz aresztowania, inspektorze, wydamy pacjenta. Do tego czasu pozostaje pod naszą opieką.
[MK] Problemy zdrowotne są podstawową przesłanką, przy wystąpieniu której aresztu zastosować nie można. Lekarz więc raczej by powiedział "nie zawracaj mi pan dupy, wyleczymy go, to wtedy zrobicie z nim, co tylko wam się podoba, a do tego czasu wara".


– Będę miał ten nakaz. Sprawa jest jasna – rzuca gliniarz, posyła ostatnie spojrzenie Marszakowi i wychodzi, lekarz zaraz po nim. Od czasu tej rozmowy Tadek popada w coraz większe przerażenie. Kilka dni. Zostało mu kilka dni wolności... Co robić? Co robić?! Mamo…


Z dużym uznaniem musimy odnieść się do nowatorskiego podejścia do używania czasów gramatycznych w Pani najnowszej powieści, droga Pani Michalak (“zapytał gliniarz”,  “lekarz uniósł z dezaprobatą brwi”, za chwilę “lekarz wzrusza ramionami”, “gliniarz rzuca”, a “Marszak popada w przygnębienie”, po czym znów apiat’, na odwyrtkę i od początku)  i już rozumiemy, po co panoszy się w niej Narrator Profetyczny - otóż po to, by mogła Pani używać bez opamiętania także czasu przyszłego i mieć w ten sposób komplet czasów w jednym miejscu.


– Jestem matką Tadeusza Marszaka.
Recepcjonistka unosi głowę i przygląda się kobiecie. Oto matka mordercy.


Serio? SERIO? Serio w tym dziwnym świecie, który podobno jest wiernym portretem naszego świata nie będzie ludzi, którzy współczująco pomyślą o Marszakowej, że łatwo w życiu biedna nie miała, najpierw mąż pijus i brutal, potem synalek idący w ślady tatusia, nie miała kobieta szczęścia?
Ależ skąd. Wszyscy tylko czekają, by z satysfakcją rzucić kamieniem.


Przedwcześnie postarzała, przygarbiona, uciekająca spojrzeniem... Z sińcem rozlewającym się od policzka po oczodół. Ktoś niedawno ją uderzył. Ciekawe czy synuś, czy małżonek.
– Sala numer trzy, na parterze, prosto, potem w prawo. Oddział Intensywnej Opieki Medycznej.
Kobieta dziękuje cicho i odchodzi, odprowadzana wzrokiem recepcjonistki i dwóch pielęgniarek. Wzrokiem i ich szeptami, które od tej chwili będą podążać za Marszakową, gdziekolwiek się uda.
I tak już będzie do jej ostatnich dni. Wiem, że nie przekonam aŁtorkasi, ale nie - nie linczuje się ani sprawców wypadków, ani tym bardziej ich rodzin. Już prędzej w małych miejscowościach (gdzie wszyscy się znają) pierwsze zaciekawienie idzie w parze z deklaracją pomocy. Dodajmy, że Marszakowie nie mieszkają w jednej wsi z Sokołowskimi, odpada więc motyw wszechogarniającej miłości do doktora Michała i rozpaczy po Marcie i Antosiu.
No, w szpitalu, owszem, mogłaby wzbudzić pewne zaciekawienie, w szpitalu wszyscy byli tym wypadkiem przejęci - ale mimo wszystko nie sądzę, żeby matka sprawcy wypadku stanowiła taką sensację, żeby wytykać ją palcami i szeptać za plecami, gdziekolwiek się nie ruszy.


Już we wsi zaczęli gadać, od kiedy w wiadomościach ukazał się reportaż o wypadku. Nietrudno było skojarzyć miejsce i sprawcę. Tadeusz M. ze Stanisławowa Mazowieckiego był tylko jeden…


Marszakowa wspomina swoje ciężkie życie z mężem, który pił i bił.


Czy kiedykolwiek przyszło Marszakowej do głowy, żeby pójść z tym na policję? Zgłosić pobicie i znęcanie się nad rodziną? Prawdę mówiąc, nie. Jej ojciec tłukł matkę, jej dziadek babkę, a pradziadek pewnie prababkę. Wszystkie jakoś to znosiły, wychowały dorodnych synów [którzy też tłukli żony] i powtarzały córkom:
– Mąż ma mieć rękę twardą, ale pracowitą.


I Zenon Marszak taki był. Gdy się poznali, był młody, przystojny, a mięśnie miał jak ze stali. Wszystkie dziewczyny zazdrościły Mariolce takiego chłopa.
Wprawdzie pierwszy raz podniósł na nią rękę jeszcze przed ślubem, gdy na dyskotece trochę sobie popił i nie spodobało mu się, jak jego narzeczoną obraca w tańcu inny, ale błagał ją potem na kolanach o wybaczenie.
– Przecież wiesz, jaki jestem zazdrosny. Wiesz, jak cię kocham...
Tak ją kochał, że przez tydzień chodziła w ciemnych okularach. Ale czy mogła mieć o to do niego pretensje? Przecież to była jej wina. To ona dała mu powody do zazdrości, pozwalając się obściskiwać tamtemu! (...) Mariolce nawet do głowy nie przyszło, by zerwać zaręczyny. Matka i ojciec by ją z bękartem z domu wyrzucili! A przecież Zenek był dobrym chłopcem, tylko czasem go poniosło...
Siedem lat później nadal go ponosiło.
Syn spod łóżka uczył się, jak lać matkę, a gdy stary w końcu się zabił, wjeżdżając po pijaku starym gruchotem pod tira, przejął po nim „opiekę” nad Mariolą, jego zwyczaje i powiedzenia:
– Baby są jak psy, jak raz w tygodniu im nie wpierdolisz, odgryzą ci jaja.
Teraz Marszakowa idzie do syna szpitalnym korytarzem i zastanawia się, gdzie popełniła błąd...


No i tak o. Sądząc po powyższym fragmencie, wydaje się, że AŁtorkasia WIDZI te mechanizmy, które sprawiają, że kobieta tkwi przy katującym ją mężu. Kilka z nich wymieniła: łańcuszek przemocy ciągnący się przez pokolenia, przekonanie, że zawsze tak było i tak będzie, że co złego, to jej wina, że mąż nie jest w sumie taki najgorszy, bo przynajmniej pracowity, że bije, bo kocha i tak dalej, plus brak jakiegokolwiek wsparcia z zewnątrz.  Niemniej, widzieć to jedno, a interpretować - to całkiem inna rzecz, o czym zaraz się przekonamy.


Przed salą numer trzy siedzi znudzony policjant. Omiata spojrzeniem drobną, przygarbioną kobiecinę, która zbliża się niepewnie, z przepraszającym uśmiechem. Widzi jej podbite oko i nawet nie musi pytać, kogo ma przed sobą. To pewnie matka Marszaka. A ten siniak to jego dzieło sprzed paru dni. Ile on takich kobiet w ciągu swojej policyjnej kariery widział... Ile razy namawiał, by złożyły doniesienie o pobiciu, założyły rodzinie niebieską kartę...
Ile razy słyszał to samo, przyjeżdżając do rodzinnej awantury, wezwany przez sąsiadów: „To moja wina, potknęłam się na schodach”.
Ech... Nigdy nie zrozumie kobiet, które pozwalają się tak traktować, ale kto by je zrozumiał.
Bo te baby to gupie som, same nie wiedzom, czego chcom, a w ogóle, kto zrozumie baby, one są jakieś inne.
Ja tam dobrze rozumiem, panie posterunkowy czy jakiśtam! Gdybym ja była taką kobietą, też bym się dwadzieścia razy zastanowiła, zanim wezwałabym pomoc, bo kto by mi zagwarantował, że na mój telefon nie odpowie podobny panu gnojek?


Wiecie co? Poszłam sobie na spacer, odetchnęłam świeżym powietrzem, potem wypiłam piwko i teraz mogę już skomentować to kulturalnie. O problemie tkwienia w przemocowych zwiazkach pisali już mądrzejsi ode mnie, zajrzyjcie na przykład do Szproty. W każdym razie odejście nie jest tak proste, jak się wydaje tym, którzy mówią “ja bym nigdy nie powolił/a…”. Ale nie z aŁtorkasią takie numery, nie dla niej jakieś psychologiczne ple-ple, jakieś wątpliwości… Nie, dla niej wszystko jest czarne i białe, i proste jak cios siekierą.
To jest w ogóle fragment, którego skomentować się nie da jeśli człowiek nie zamierza używać wyłącznie słów uznawanych powszechnie za obelżywe (a próbowałam ze cztery razy), bo solidne, staropolskie “kur…” ciśnie się na usta dosłownie przy każdym przecinku tego rzygliwego… czegoś, co podobno jest literaturą.
Nie jest. W żadnym wypadku “to” nie jest literaturą. I będę to powtarzać do ochrypnięcia przy każdej sposobności.


Pierwszą „akcję” miał w pamięci do dziś: gdy tylko przyszedł do policji, wezwano go do rodzinnej awantury. Żaden ze starszych kolegów nie chciał jechać, więc wysłano dwóch najmłodszych. Pognali na sygnale. Od sąsiadów usłyszeli, że od ładnych paru kwadransów pijany koleś za płotem tłucze swoją starą i dzieciaki. Właśnie wysypali się z domu: tatuś gonił z siekierą dzieciaki, a matka darła się na całą wieś. Gdy tylko zobaczyli radiowóz, wszystko ucichło, kobieta z dzieciakami umknęli do domu, koleś nie chciał funkcjonariuszy wpuścić na podwórko.
A oni pokornie odeszli. Na litość boską, to nie interwencja typu “młodzież puszcza głośno muzykę” tylko zagrożenie życia; w takiej sytuacji policja ma prawo wkroczyć natychmiast i żaden koleś nie ma nic do gadania!


Sąsiadom zaś zależało jedynie na spokojnym wieczorze, dlatego wezwali policję.
Niechby ją tam zaciukał na śmierć - byle w domu i po cichu!
Ach, ta wiejska ludność, zdobywająca się na interwencję wyłącznie w wypadku, gdy ktoś im przeszkodzi oglądać “Taniec z Gwiazdami” lub też najnowszy odcinek ukochanego serialu!


Janek wrócił z tej „akcji” roztrzęsiony – wychowywał się w normalnym domu, gdzie ojciec nie pił i nie bił – a starszy kolega powiedział wtedy słowa, które on zapamięta na całe życie:
– Nie uratujesz wisielca, który lubi się bujać.
Tak. I w taki właśnie sposób AŁtorkasia zwykła poruszać “ważne kwestie społeczne” w swoich powieściach. Dlaczego kobieta nie odchodzi od przemocowca? Ano, widać to lubi.
Słusznie została objęta swego czasu patronatem, o, pardon, matronatem, matronatem jednej z kobiecych organizacji!
Szprota mówi: to było Centrum Praw Kobiet.


Do tamtej rodziny jeździł jeszcze wielokrotnie, aż wreszcie pijus zadźgał najpierw żonę, potem siebie, dzieciaki poszły do domu dziecka i wieś odetchnęła…
… już mogła bez przeszkód oglądać telewizję!
Rzyg.
Zawsze, kiedy zastanawiam się, czy stężenie ohydy w michalakversum osiągnęło już wartość krytyczną - okazuje się, że jeszcze nie, jeszcze można dołożyć coś nowego.
Mam to samo! Myślę z osłupieniem przemieszanym z obrzydzeniem: “Gorzej nie może być, oto chyba osiągnęliśmy to dno, spod którego już nie może rozlegać się pukanie!” i chwilę później, serprajz, serprajz! I mamy dno den.
I ciche skrobanie od dołu.
(swoją drogą, szczerze współczuję aŁtorkasi, ona też mieszka na wsi, to musi być okropne, znosić na co dzień tych wstrętnych, nieżyczliwych sąsiadów)


– Synku?
Dopiero wtedy – zupełnie jak koń dźgnięty prętem pod napięciem – podrywa się,  nie  bacząc  na  kroplówki i przewody, obejmuje matkę z całych sił, jakby tonął, i zaczyna szlochać rozdzierająco.
Yhm, już widzę to poderwanie się faceta, który ma poharatane i świeżo pozszywane cały brzuch i klatkę piersiową.
W dodatku siada[!] i szlocha.


Ona poklepuje go po plecach, uspokaja szeptem – przecież są w szpitalu, tak nie wolno – ale w jej gestach i słowach nie ma miłości ani współczucia. Umysł zaś wypełnia jedna, jedyna myśl, z której potem będzie się spowiadała: jak długo będzie miała spokój? Jak długo nie będzie się bała wracać do własnego domu?
...spowiadała? Ona naprawdę się z tego spowiada…?!
Przecież musi się spowiadać z tego, że nikt jej nie bije, nie gasi papierosów na nodze, nie łamie rąk.


Wreszcie Tadek opada na poduszkę. Jeszcze przez chwilę wyciera łzy, a potem pyta:


– Wybaczysz mi, mamo?
Mariola Marszak prostuje się i odpowiada powoli, pokazując na siniec pod okiem:
– To ci wybaczam.
Odsłania źle zrośnięte przedramię, które jej złamał rok temu:
– To też ci wybaczam.
Pokazuje ślad po papierosie, którego wkurzony Tadek zgasił jej na kolanie, bo – złożona chorobą – nie zrobiła obiadu.
– To również – mówi. – Ale o wybaczenie śmierci tej kobiety i jej synka nie mnie proś. On – Marszakowa wskazuje wymownym gestem sufit – cię z tego rozliczy.
Pająk na suficie gorliwie pokiwał głową.


Kończy tę patetyczną tyradę i... zadowolona z siebie, naprawdę szczęśliwa, że po raz pierwszy miała coś synowi do powiedzenia, to ona mu przypieprzyła, opuszcza salę sztywna, jakby kij połknęła. Mija policjanta bez słowa pożegnania, wychodzi ze szpitala, staje na przystanku pks i nagle... zaczyna się uśmiechać.
Państwo wybacą, ze troskę seplenię, ale scęka mi opadła tak mniej więcej w okolice jądra Ziemi.


Ludzie we wsi zetrą jej ten uśmiech z twarzy – jest przecież matką mordercy
Oczywiście. Wszyscy potępią ją stanowczo i nieodwołalnie. Matka mordercy! To prawie, jakby sama była morderczynią. Że też taka ma czelność pokazywać się między ludźmi!
Witajcie w michalakversum.


– ale teraz Mariola Marszak ma swoje pięć minut.
Niech się nimi nacieszy…


Tak z ciekawości… Wiem, że jest niemożliwe, by aŁtorkasia porzuciła swój styl, swoje czarno-białe, rąbane siekierą charakterystyki bohaterów, ale gdyby tak sprawcą wypadku nie był Tadek, ćpun, gwałciciel i sadysta, tylko Tadeusz, poczciwy przedsiębiorca, ojciec czwórki dzieci (to w michalakversum gwarancja przyzwoitości), który nagle zasłabł za kierownicą swego BMW? Co wtedy, aŁtorkasiu, czy też z taką skwapliwością nazwałabyś go mordercą?
Obawiam się, że jej wyobraźnia nie jest w stanie wzbić się na takie wyżyny relatywizmu moralnego. Bo czyż dobry mąż i ojciec, jadący (na przykład) z chorym dzieckiem do lekarza, może przekraczać ograniczenie szybkości?
Kuro, Kuro, ja cię po prostu nie rozumiem. Ojciec czwórki dzieci? W BMW?! I może jeszcze CZARNYM?


ROZDZIAŁ X


– Doktorze Sokołowski, czekaliśmy na pana – Michała powitały słowa lekarki.
(...)
– Trzymamy pana synka w inkubatorze na wszelki wypadek. Był wychłodzony i niedotleniony.
Michał skinął głową. Czy ta lekarka pokaże mu w końcu dziecko i będzie mógł jechać do domu, czy nie?!
(...)
Lekarka ruszyła szybkim krokiem w stronę stojącego pod ścianą inkubatora.
W środku spał, ssąc kciuk, maleńki chłopczyk.
Hania rozpromieniła się na jego widok, ukucnęła, by przyjrzeć się z bliska buzi dziecka, malutkim paluszkom, zamkniętym powieczkom... Michał patrzył na dziecko z twarzą zupełnie bez wyrazu. Co czuł?
Kompletną pustkę.
(...)
Gardło zdławił nagły spazm. W oczach zapiekły łzy.
Antoś i Marta nie żyją.
To małe nigdy nie usłyszy jej głosu, cicho nuconej kołysanki, nie poczuje dotknięcia ręki matki. Nigdy nie zobaczy jej twarzy, pochylającej się z miłością i troską nad łóżeczkiem.
Ale może poczuć miłość i troskę ojca – podszepnął czyjś głos.
Michał zamrugał. Byłby przysiągł, że powiedziała to Marta. Rozejrzał się. Promień słońca – skąd tu słońce, skoro żaluzje są opuszczone? – musnął jego twarz i główkę dziecka.
Wtem! wszystko ucichło, pociemniało, a Hania Kotulska zaczęła lśnić nieziemskim blaskiem i oznajmiła: I’m an angel, sent by God!
(dobra, możecie się śmiać, ale zawsze wzruszałam się w tej scenie serialu “Dotyk anioła”)


– Mogę wziąć go na ręce? – zapytał, patrząc na maleńką piąstkę zaciśniętą na kocyku.
– Tak oczywiście, doktorze. To śliczny i silny chłopczyk. Nic mu już nie zagraża, chociaż tak profilaktycznie jeszcze go tutaj trzymamy. Sam ordynator się nim zajmuje...
Ostrożnie owinęła maleństwo kocykiem i podała Michałowi. Ujął synka delikatnie, pocałował pachnący oliwką łepek. W tym momencie dziecko uniosło powieki i spojrzało na ojca. Miało oczy swojej mamy. Michał zapatrzył się w nie przez chwilę, a potem szybko – za szybko jak na szczęśliwego tatę
Jak na - przepraszam bardzo - KOGO?! AŁtorkasiu, czy ty w ogóle myślisz, co piszesz?!


– oddał synka lekarce, odwrócił się, by nie widziała łez w jego oczach, i ruszył do drzwi.
– Doktorze, kiedy go pan odbierze? – pytanie zatrzymało go w progu.
Odbierze? Po co ma... Na litość boską, człowieku, oprzytomnij! To twoje dziecko! Przecież nie będą go tu trzymać w nieskończoność! Za ciebie go nie wychowają!
A szkoda. Mogliby przecież oddać łysiejącego trzydziestolatka po fizyce.
Po medycynie. Mógłby od razu podążyć w ślady tatusia.


Sokołowski ustala, że odbierze Stasia po pogrzebie, po czym wraca do domu.


Hania zaparkowała SUV-a pod domem Sokołowskich, Michał wysiadł i nagle znalazł się w samym środku pandemonium. Z domu wybiegła rozszlochana Maja, krzycząc:
– Myślałam, że zginąłeś! Myślałam, że umarłeś jak mama! Tatusiu! Tatuniu, nie zostawiaj nas więcej!
Dopadła ojca i zawisła mu na szyi. Biegnący za nią Zbynio, z nieodłącznym kciukiem w ustach, nie musiał nic mówić. Cały był jednym wielkim krzykiem, o oczach wypełnionych przerażeniem. Michał przygarnął synka drugim ramieniem, szepcząc uspokajająco:
– Już dobrze, wszystko dobrze, wróciłem. Już was nie zostawię. Aż do jutra! Przyrzekam.
Zachwyciła mnie babcia, która nie chciała dać telefonu zrozpaczonej nastolatce, aby ta mogła porozmawiać z ojcem.
Twór w pełni godny wyobraźni naszej AłtorKasi.


– Ty... ty... – Słowa, którymi Dorota chciała uraczyć zięcia, uwięzły jej w krtani.
Podpowiadam: ty synu wszetecznicy, organie uszkodzony!


Nie mogła skląć go przy sąsiadach wyzierających zza firanek i przy tej młodej... lafiryndzie, z którą śmiał przyjechać do domu, choć jego żona jeszcze nie została pochowana.
– Panie doktorze, ja już pójdę – odezwała się cicho Hania, widząc dziką nienawiść w oczach kobiety.
Skinął głową. Podziękował jej spojrzeniem i nadal tuląc do siebie dzieci, ruszył do domu.
– Dziwkarz – syknęła teściowa, gdy ją mijał.
Zauważyliście to dziwne zjawisko, że w powieściach aŁtorkasi nikt z nikim nie rozmawia, nie tłumaczy swoich racji, nie słucha innych, co najwyżej wszyscy rżną stereotypami. Tu też mamy typową teściową, która o zięciu mówi “dziwkarz”, natomiast obca kobieta to od razu “lafirynda”. Bo jak wiadomo, w dzień po śmierci żony każdy facet leci na dziwki.
Z okrzykiem “Nareszcie wolny!”
“Z głębokim żalem zawiadamiamy, że w dniu …. zginęła tragicznie nasza kochana żona i mamusia, Marta Sokołowska. O czym zawiadamia nieutulony w żalu wdowiec, który pragnie poznać panią do lat trzydziestu, katoliczkę, z własnym mieszkaniem. Pani może mieć dziecko.”


Zmarszczył brwi, nie rozumiejąc w pierwszej chwili. W następnej nie miał czasu się nad tym zastanowić, bo w domu czekała na niego reszta rodziny. Nie mniej wzburzona niż Dorota.
– Synu, odchodzimy od zmysłów, że coś ci się stało – zaczął jego ojciec surowym tonem – dzieci rozpaczają, matka histeryzuje, a ty jak gdyby nigdy nic wracasz do domu z... kobietą?
Gdyby wrócił do domu z mężczyzną, to szok byłby jeszcze większy.
A z psem! Wyobraź sobie, co by było, gdyby wrócił z psem!


– Jaką kobietą? – Michał postawił Maję i Zbynia na podłodze i wyprostował się.
– Udajesz głupiego czy...?! – Skoczyła ku niemu Grażyna, siostra Marty. Dzieci przytuliły się do ojca, jakby chciały go chronić przed całym światem. – My tu czekamy na ciebie, a ty... z tą dziewczyną...
Na wszystkich bogów żywych i martwych, czy wszyscy w tej rodzinie są chorzy umysłowo? W główki im się coś porobiło z rozpaczy czy zawsze tak mieli? Dzieci w histerii, nie minęła doba, jak straciły matkę i brata, są przerażone, zagubione, świat im się zawalił, a nad ich głowami dorośli, którzy powinni zapewnić im opiekę i wsparcie wrzeszczą o lafiryndach, z którymi prowadza się ich ojciec!
Komu normalnemu w ogóle przyszłoby coś podobnego do głowy?!
Nie ałtorkasi, to pewne.


Michał spojrzał na nią półprzytomnie. Był śmiertelnie zmęczony. W drodze do domu dziękował Bogu za Hanię, która prowadziła samochód. Marzył o śnie, długim śnie we własnym łóżku, a wpada w sam środek awantury… właściwie o co?
– To stażystka. Zawiozła mnie do Centrum Zdrowia Dziecka, do Stasia, i przywiozła z powrotem. Nic więcej. Te durne domysły zachowaj dla siebie i swojej matki – wycedził, ledwo panując nad wściekłością. Czy dadzą jemu i dzieciom wreszcie spokój?
Jego słowa wywołały jeszcze większą burzę. Teściowa zaczęła łkać rozdzierająco, bełkocąc coś o córeczce, która leży samotna i opuszczona, podczas gdy jej mąż...
Z taką bełkoczącą teściową to naprawdę szału można dostać, łazi toto, szlocha, mdleje, coś tam plepla o “kochanej córeczce”, zamiast po całym jednym dniu od śmierci córki ogarnąć się i zająć tym, co najważniejsze, czyli Celebrowaniem Cierpienia Michała.


Teść próbował ją uciszyć, wreszcie wyrywającą się ku Mai i Zbyniowi – znów śmiertelnie przerażonych – wyciągnął na zewnątrz. Grażyna pobiegła za nimi.
Ja przepraszam, że wtrącam się w tak dramatycznym momencie, ale powinno być “Mai i Zbyniowi - jakim? - śmiertelnie przerażonym”.


– Mogłeś uprzedzić, zadzwonić! – tym razem krzyczała matka Michała. – Zachowujesz się jak nieodpowiedzialny gówniarz...
No przecież zadzwonił.


– Zapomniałem wziąć komórkę! I nie wyrażaj się tak w moim domu przy moich dzieciach!
– Wyrzucasz mnie, swoją matkę?!
- To ja cię pod sercem kołysała, na lekarza wychowała...
- A ja cię na barana nosiłam, po pupci cię klepałam, zawdzięczasz mi najpiękniejsze chwile swojego dzieciństwa!


W pierwszym momencie chciał zaprzeczyć, ale słowa padły, nim zdążył się powstrzymać:
– Owszem, wyrzucam!
– Synu... – zaczął ojciec.
– Ciebie też wyrzucam. Idźcie wszyscy w cholerę i dajcie nam spokój!
Zbigniew Sokołowski spochmurniał, objął łkającą żonę i ruszył do drzwi.
– Powiadom nas, kiedy będzie pogrzeb – rzucił przez ramię.
I wyszli.
I-oni-wyszli.
Nie, to jest niewiarygodne, stwarzać kompletnie patologiczną, pozbawioną więzi rodzinę i sugerować, że to jest normalne. Ba, wręcz wzorowe! Czy ałtorka, zajęta wyszarpywaniem kolejnych chusteczek z kolejnych opakowań i jarając się własną tfu-rczością potrafi na chwilę oderwać się od roztkliwiania się nad swoją wrażliwością i ranami emocjonalnymi, i zastanowić, co właściwie przebija spod tego jej czułostkowo-wulgarnego słowotoku?
****
Zauważcie - nikt, nikt z całej rodziny nie zapytał o Stasia.


No dobrze, teraz powiem coś, czego szybko nie powtórzę, a kto wie, czy w ogóle, tak więc proszę nastawić się na Epokowe Wydarzenie W Dziejach:


otóż uważam, że stosunek Michała i reszty rodziny do Stasia został opisany tak prawdziwie, jakby tego nie opisywała AłtorKasia.
Oczywiście czytelnicy, którym dobry los poskąpił podobnych doświadczeń, mają prawo uważać, że Michał to lodowaty skur...syn (jak mógł zapomnieć o dziecku!), a jego rodzina to banda patologicznych kreatur (co akurat jest prawdą, chociaż nie w tej konkretnej kwestii), ale osoby, które rzecz przerabiały na własnej skórze wiedzą, że tak to właśnie działa.


“Nie chciał niczyjego współczucia. Chciał upewnić się, że Staś jest pod dobrą opieką, wyjść stąd i wracać do dzieci”.
“Michał skinął głową. Czy ta lekarka pokaże mu w końcu dziecko i będzie mógł jechać do domu, czy nie?!”
“Odbierze? Po co ma... Na litość boską, człowieku, oprzytomnij! To twoje dziecko! Przecież nie będą go tu trzymać w nieskończoność!”


Czytałam i kiwałam głową, o rany, tak to właśnie jest. Na pewno bywa inaczej, na pewno są osoby, które myślą w takiej sytuacji o dziecku, rzeczywiście traktując je jako ostatni dar, ale z własnego doświadczenia i z doświadczeń osób w podobnej sytuacji, z którymi rozmawiałam (a było ich znacznie więcej, niż bym sobie życzyła…) wiem, że znaczna część, o ile nie znacząca większość reaguje i myśli dokładnie tak, jak Michał. Potem się tego straszliwie wstydzi, a jak jest dość przytomna, to wstydzi się też w trakcie, ale i tak się to czuje, i tak się myśli - że to jakieś dziecko to jest kompletna abstrakcja, w przeciwieństwie do jego matki na przykład, która właśnie umiera, i że co ono człowieka obchodzi, niech już wszyscy dadzą spokój i pozwolą iść do domu.


Powtarzam - ja rozumiem, że można tego nie rozumieć, dziwić się, a nawet potępiać. Ale wiarygodności tych zachowań bronić będę jak niepodległości. I ten jeden, jedyny raz Michał Sokołowski ma moje pełne zrozumienie (zwłaszcza, że - co podkreślam uparcie - mamy do czynienia z człowiekiem w fazie ostrego szoku, przecież nie minęły jeszcze nawet dwa dni).
Ałtorkasia w ogóle tak ma, że pewne rzeczy opisuje zadziwiająco prawdziwie (na przykład pod analizą Bezdomnej dostaliśmy komentarz, że Czarek jest klinicznym wręcz przypadkiem osobnika z narcystycznym zaburzeniem osobowości, opisanym nadzwyczaj dokładnie, włącznie z charakterystycznym sposobem mówienia). Niestety, te perełki toną w morzu bełkotu, najtańszych klisz i tego okropnego, słodkopierdzącego stylu, przeplatanego wulgaryzmami.


Michał tkwił pośrodku przedpokoju, zaciskając powieki i szczęki. Dopiero gdy usłyszał odjeżdżający samochód, potem drugi, odetchnął głęboko.
– Tatusiu... – usłyszał szept Zbynia. Posłał dziecku zmęczone spojrzenie. – Kiedy wróci mama?
Nie. To było nie do zniesienia.
– Jutro – rzucił przez zaciśnięte zęby, przeszedł do salonu, wyciągnął z barku butelkę wódki, nalał pół szklanki i wypił do dna jednym haustem.
Boże jedyny, miej dla mnie litość…
Dla ciebie?
A może raczej dla sześcioletniego chłopczyka, którego okłamujesz, zaniedbujesz i którego opuszczasz, gdy najbardziej cię potrzebuje, wzorowy i altruistyczny doktorze Sokołowski?
Ja mam mieszanie uczucia. Z jednej strony rozumiem jego zagubienie i to, że nie umie sobie poradzić - a z drugiej, no właśnie, w każdej niemal scenie wychodzi Michałowy brak empatii i kompletne wdupiemanie cudzych uczuć. I nie mam tu na myśli scen z Hanią Kotulską, obcą osobą, która próbuje go pouczać, tylko właśnie te z bliskimi, a zwłaszcza dziećmi - wymagającymi wsparcia jeszcze bardziej niż on sam.
Ja też rozumiem. Ale, na wszystkich bogów, to wlewanie w siebie alkoholu szklankami!!! I to “miej dla mnie litość, bo mnie wkurza mój sześcioletni synek” - w grę wchodzą dzieci, wiem, do czego zdolny jest człowiek dla dzieci, więc, cóż, nie, tak daleko moje zrozumienie nie sięga.
A swoją drogą ciekawe, czy wypicie pół szklanki wódki jednym haustem jest technicznie możliwe…
(dobra, nawet pół szklanki herbaty się nie da, bo się człowiek dławi)


Nalał drugie pół.
Wypił, krztusząc się łzami.
W korytarzu rozbrzmiał stukot obcasów. Michał zamarł z butelką w jednej dłoni i pustą szklaną w drugiej.
Dorota, która wróciła po torebkę, stanęła w progu salonu, ogarnęła mężczyznę jednym pełnym nienawiści spojrzeniem, zatrzymała je na opróżnionej w połowie flaszce, po czym wyszła bez słowa, ale to jej milczenie było bardziej złowróżbne niż tysiąc słów.
Och, jaka to wspaniała rzecz - torebka! Zawsze można jej strategicznie zapomnieć…


Weź się w garść, Michale Sokołowski, bo za chwilę czeka ciebie i dzieci jeszcze większe piekło.
Weź się w garść…
Słuchaj Narratora Profetycznego, jak ci mówi!


Ocknął się następnego dnia rano.(...) Michał wstał, pokój zakołysał się lekko. Alkohol nadal krążył w żyłach doktora i było mu z tym bardzo dobrze. Pełnego nadziei spojrzenia synka, nadziei na powrót mamy „jutro”, bez tego alkoholu Michał by nie zniósł. Tego, że on sam okłamuje dziecko, tym bardziej.


Powinienem znaleźć dobrego psychologa – przemknęło mu przez myśl. – Dzieci potrzebują pomocy. Później się tym zajmę. Jutro.


Zszedł na parter, przytrzymując się ściany. Zbynio dreptał za nim, niczym wierny cień albo psiak. Kciuk tkwił w buzi chłopca. Ten widok zaczynał doprowadzać Michała do szału.
Zbigniewie, weź się wreszcie opanuj! Masz już sześć lat, a mama nie żyje od ponad dwudziestu godzin, czas byłoby wziąć się w garść, a nie użalać bez przerwy nad sobą!  


I rozpaczy zarazem. Gdyby był sam, jakoś poradziłby sobie ze śmiercią Marty. Może zapiłby się na śmierć? Ale musi żyć. Dla dzieci. Musi patrzeć na synka, który coraz bardziej zapada się w sobie, na Maję, która w jednej chwili wybucha histerycznym płaczem, w następnej popada w odrętwienie. Wreszcie za kilka dni przywiezie do domu niemowlę. Stasia. Jak, na Boga, poradzi sobie z tym wszystkim?!
Właśnie, zwłaszcza że rodzina radośnie wypięła się na wszystko...


(...)


– Zadzwonię do pani Ludmiły. Poproszę, by posiedziała z wami do mojego powrotu.
– Pani Ludmiła? – Maja uniosła w zdumieniu brwi.
Przecież... tata parę miesięcy temu zabronił jej wstępu do domu, najpierw wypraszając sąsiadkę za drzwi.


Dlaczego? To było dla dziewczynki niejasne. Taty nie chciała pytać – był zbyt rozgniewany właśnie na panią Ludmiłę. Mama uniosła tylko brwi jak teraz Maja, potem spojrzała na wchodzącego do pokoju męża. Wytrzymał jej wzrok, a Marta nigdy nie poruszyła tematu sąsiadki. Widać Michał miał powód, by wyrzucić tę młodą, ponętną dziewczynę z ich domu, chociaż sam ją zatrudnił do pomocy ciężarnej żonie.
Michał, choć najpierw uznał, że ciężarnej żonie przyda się pomoc, po wyrzuceniu Ludmiły stwierdził, że ojtam ojtam, Marta do tej pory dawała sobie radę sama, to i teraz sobie da, nie trzeba szukać nikogo innego.


Z wahaniem sięgnął po komórkę.
Odebrała po pierwszym sygnale, zupełnie jakby czekała na ten telefon.
– Dzień dobry, pani Ludmiło – zaczął Michał, wciąż nie mając pewności, czy dobrze robi.
Wysłuchał szczebiotliwych wyrazów współczucia, podziękował.
– Może potrzebuje pan pomocy przy dzieciach? Chętnie się nimi zajmę. Biedne sierotki... I nie musi mi pan płacić, panie doktorze. Zrobię to za darmo... – Jak dwuznacznie zabrzmiały jej słowa. Albo Michał zaczynał dostawać paranoi.
Nie rozumiem… Czyżby bardzo znacząco i z wielkim naciskiem podkreśliła “to”? Zrobię TO za darmo, mryg, mryg, hehe, TO, rozumie pan, doktorze, TO!!!


Owszem, parę miesięcy temu wyznała mu miłość i próbowała go uwieść w jego własnym domu, podczas gdy Marta spała piętro wyżej.
Ale teraz na pewno tego nie powtórzy, nie, nie, ależ skąd!


Bez wahania, wściekły na siebie, że mimowolnie czuje pożądanie do dziewczyny, wyrzucił ją wtedy z domu. Teraz ją do niego powtórnie zaprasza. Skąd jednak wziąć zaufaną nianię do dzieci? Tak z dnia na dzień?
Ale czy Ludmiła jest zaufaną nianią?
Z pewnością - wielofunkcyjną.


Tylko ten jeden raz – obiecał sobie w myślach. – Dziś nie może zabrać ze sobą Mai i Zbynia. Jutro... jutro sam się nimi zajmie. Córka wróci do szkoły, synek do zerówki, on zajmie się Stasiem. Opiekunka nie będzie im potrzebna. Dadzą sobie radę.
Dziecko w - zdaje się - ostatniej klasie podstawówki albo w pierwszej klasie gimnazjum. Dziecko w zerówce. Noworodek. Praca zawodowa w nietypowych godzinach, także w nocy. Poradzimy sobie. Opiekunka nie będzie potrzebna. Nawet pomijając dramatyczną sytuację i życie, które trzeba na nowo poskładać - tjaaaa, od razu widać, czym zajmował się pan chirurg w kwestii tzw. codziennego życia - całowaniem główek śpiącej dziatwy, gdy wychodził do szpitala, li i jedynie.


Sięgał po kurtkę w momencie, gdy do drzwi dzwoniła Ludmiła Zioło.
Nomen omen - niezłe z niej ziółko.


Długonoga, biuściasta blond piękność, która już dawno przyrzekła sobie, że Michał Sokołowski, ten nieziemsko przystojny facet, będzie jej. I oto, tadam!, ma go przed sobą, pokornie proszącego, by zajęła się dzieciakami. Nie ma sprawy, panie doktorze, naprawdę, cała przyjemność po mojej stronie. Ale zapłaci mi pan… powiedzmy że w naturze. I to znacznie wyższą cenę, niż pan proponuje. Trzeba tylko subtelnie, z wyczuciem pana podchodzić, nie tak spontanicznie jak ostatnim razem. Nie należysz, doktorku, do facetów, którzy lecą na pierwszą lepszą, byle chętną. Ale poradzimy sobie ze staromodnymi zasadami, gdy tylko zatęsknisz za kobiecym ciałem. A stanie się to wcześniej czy później i już moja w tym głowa, bym była pod ręką…
Jakoś bym to skomentowała, ale mię wrodzona wymowność odbiegła…
Ależ Królowo, jako weteranka zmagań z powieściami AŁtorkasi powinnaś doskonale rozpoznawać ten schemat - wszystkim mężczyznom staje na widok głównej bohaterki, a wszystkim kobietom robi się mokro między nogami na widok głównego bohatera.


Michał wyszedł z domu, żegnany żałosnymi spojrzeniami dzieci.


Ludka wszystkie te myśli miała wypisane na twarzy. Gapiła się na niego jak głodna harpia albo jak kocica w rui. Czy na pewno dobrze robi, prosząc ją o pomoc? Miał do wyboru swoją matkę, teściową albo szwagierkę.
Bo przecież z pustyni, pośrodku której stał dom Sokołowskich, do najbliższej osady było ze dwa dni drogi na wielbłądzie, i żadnej oazy po drodze w dodatku.


Nie. Już woli napaloną Ludkę. Z nią jakoś sobie poradzi. To przecież tylko jeden dzień. Jutro dadzą sobie radę sami…


Michał chce jechać do szpitala (żeby pożegnać się z Antosiem i zacząć załatwiać formalności pogrzebowe) i już wsiada do samochodu, ale w ostatniej chwili uświadamia sobie, że przecież jest pijany, więc dzwoni do Jakuba, żeby go podwiózł.


– Źle wyglądasz. – Anestezjolog przyjrzał się Michałowi uważnie, trzymając ręce na jego ramionach.
– A ty jak byś wyglądał na moim miejscu?
– Piłeś?
Sokołowski uciekł wzrokiem.
– Wczoraj wieczorem. W nocy chyba też, bo nadal jestem... lekko trząchnięty. Dlatego nie mogłem sam pojechać...
– Oczywiście, że nie mogłeś – uciął Jakub. – Od tego masz przyjaciół. Słuchaj, stary, dzieciaki nie mogą oglądać ojca w takim stanie. Wybacz brutalną szczerość, ale wyglądasz jak łajza. Nieogolony, cuchnący wódką i potem. W wymiętej koszuli, niezmienianej od nie wiem jak dawna. Ja wiem! Ja! Ja! Od dwóch dni!
Twoi współpracownicy – lekarze, pielęgniarki, nie mówiąc już o szefie – też nie. Pojedziemy do mnie, ogarniesz się, może jeszcze trochę prześpisz, bo ledwo trzymasz się na nogach i dopiero potem zawiozę cię tam, gdzie chcesz.


(...)


– Chodź. Pojedziemy do mnie. Dzieci mają opiekę? To dobrze. Dam ci coś na uspokojenie. Gdy się obudzisz, zaczniemy działać, ale przyrzeknij mi, że... – Chciał powiedzieć: „Nie będziesz żegnał Antosia”, ale tym by chyba przyjaciela dobił. Dokończył więc: – ...nie sięgniesz więcej po alkohol. A przynajmniej nie przy dzieciach.
Powtórne przytaknięcie musiało mu na razie wystarczyć.
– Chodź, stary druhu.
Czy ktokolwiek tak mówi - poza powieściami Londona?


Postawił Michała na nogi i pociągnął do samochodu.
Pół godziny później stanowczo wepchnął przyjaciela pod prysznic, potem zaprowadził do gościnnego pokoju, podał tabletkę nasenną wciąż pijanemu od wczoraj i patrzył, jak lek po prostu ścina Michała z nóg.
I napisała to aŁtorka “Bezdomnej”.
Ojtam, Ty wiesz, kiedy powstała “Bezdomna”? Dwa lata i trzynaście powieści temu! Naprawdę sądzisz, że ona jeszcze pamięta, co tam nasmarowała?


Współczucie, jakie dotąd miał dla przyjaciela, powoli zaczęło zamieniać się w litość. A litość tym różni się od współczucia, że jest podszyta pogardą.
Michał zawsze wydawał się silny i niezłomny.
Okazało się, że jego siłą była Marta, złamało go zaś poczucie winy.
Ładny z ciebie przyjaciel, Jakubie, stary druhu…
Cóż chcesz, wiesz, jakie to obciążenie psychiczne, tak wspierać i wspierać przez całe dwa dni?


ROZDZIAŁ XI


Sierżant Drozd ponownie przekroczył próg szpitala, właściwie nie wiedząc po co. Powiedziano mu, że u Tadka Marszaka był ktoś z prokuratury, przesłuchał go – na razie wstępnie – na okoliczność wypadku. Miał pewność, że po tym przesłuchaniu Marszakowi postawią zarzut nieumyślnego spowodowania pod wpływem środków odurzających śmierci trzech osób, za co grozi od sześciu miesięcy do dwunastu lat pozbawienia wolności.
[MK] Nieumyślne spowodowanie śmierci to art. 155 kk i grozi za to od 3 miesięcy do 5 lat pozbawienia wolności, natomiast w przypadku Marszaka może jeszcze chodzić o nieumyślne spowodowanie wypadku ze skutkiem śmiertelnym (art. 177 § 2  kk), za co grozi od 6 miesięcy do 8 lat pozbawienia wolności, a jeśli sprawca wypadku był nietrzeźwy lub pod wpływem środka odurzającego - obie granice zostają podwyższone o połowę (art. 178 kk).
Sierżantu Drozdu coś paragrafy się mylą, nie pierwszy raz i nie ostatni.
Bo on tak bardzo by chciał! Tak wziąć! I wymierzać! Tę sprawiedliwość!!! Tak od serca, a nie zgodnie z jakimiś tam paragrafami, serce i wiara więcej mówi do niego niż mędrca szkiełko i oko!!!


Kokainy we krwi Marszaka było niewiele – dostanie więc najwyżej cztery lata i wątpliwe, by przesiedział właśnie tyle, ale nad tym policjant nie chciał się zastanawiać.
Nad prawem w tym dziwnym kraju, które jest inne dla Kowalskiego, a inne dla Nowaka...
Obywatele, których nazwisko zaczyna się na K, mają prawo w dni nieparzyste parkować na zakazie, zaś obywatele, których nazwisko zaczyna się na N, mają prawo przekraczać prędkość w terenie zabudowanym, ale tylko w pierwszą środę każdego miesiąca.


On, Jacek Drozd, chciał dorwać prawdziwego sprawcę wypadku, choćby dla samej satysfakcji. To na Alfreda Nira polował. To Niro przyciągał sierżanta w to miejsce niczym magnes.
Sierżant Jacek Drozd przyjął z góry założenie, co go dyskwalifikuje jako dobrego dochodzeniowca, że prawdziwym sprawcą był Alfred, zapominając jednak, że w samochodzie jechała też blondynka. My wiemy, że nie miała z tym nic wspólnego, ale on nie może jej wykluczać - no, chyba że Narrator Profetyczny wyszeptał mu na uszko, jak było.


Ale... pokój, który jeszcze wczoraj zajmował tamten bydlak, był pusty.
Pielęgniarka, którą sierżant o to zapytał, wzruszyła ramionami:
– Nasz Gwiezdny Spacerowicz [1] wypisał się na własne żądanie.
– Gwiezdny Spacerowicz? – Drozd uniósł brwi.
Tu następuje uroczy przypis z wyjaśnieniem:


[1] Gwiezdny Spacerowicz – ang. Skywalker, od Luke Skywalker z Gwiezdnych Wojen.
Tak, naprawdę, nie wymyśliliśmy tego...


– Tak go nazwałyśmy. Noc po wypadku taki niby ranny i obolały, że jęczał co chwila, „pożyczył” ubranie pacjenta z sali obok i wybrał się na dwugodzinny spacer pod gwiazdami.
Facet wymknął się ze szpitala, gdy policja jeszcze badała miejsce wypadku, poczekał w krzakach, aż policjanci i prokurator zakończyli pracę i odjechali, leżał w swojej kryjówce aż do świtu, wyjął kamerę z prowizorycznej skrytki i przeniósł do innej, wrócił do szpitala i okazuje się, że wszystko to zajęło mu zaledwie dwie godziny. Wygląda na to, że w michalakversum jak na Saturnie, doba trwa dziesięć godzin.
Ej, kto nam pisał o scenie z serialu “Fargo”, gdzie bohater tak samo urwał się w cudzych ciuchach ze szpitala - i trwało to właśnie dwie godziny?


Nie wydałoby się, gdyby pacjent nie zrobił nam awantury, że utytłałyśmy mu ubranie i buty w ziemi – zupełnie jakbyśmy nie miały nic innego do roboty.


Ordynator nakazał ochronie sprawdzić nagrania z monitoringu. Okazało się, że to Alfred Niro wyszedł się przewietrzyć. – Pokręciła głową z dezaprobatą. – Wrócił, jak wspomniałam, dwie godziny później, odłożył ciuchy na miejsce i jakby nigdy nic poszedł do swojego pokoju.
I jednym sprawnym ruchem podłączył sobie wężyk od kroplówki.
Ojtam, ojtam, to łatwizna jest przecież!


Sierżant nie miał wątpliwości, że Niro w tamtą noc wrócił na miejsce wypadku. Tylko w jakim celu? Pozwiedzać, czy może zabrać kamerę w bezpieczniejsze miejsce? I co z nią zrobił? Przecież nie wziął ze sobą do szpitala, to byłoby zbyt duże ryzyko...
Wyciągnął z kieszeni telefon i po chwili dzwonił do kumpla, który szkolił psy dla policji.
– Cześć, Janusz, mam prośbę. Przeszukałbyś z Reksem jedno miejsce? Dzięki.
Oczywiście, psa policyjnego można sobie “wypożyczyć” bez żadnych formalności i przeprowadzić przeszukanie jedynie na podstawie własnego widzimisię.
A po cóż był Naszemu Bohaterskiemu Policjantu pies, skoro sam potrafił znaleźć świeże ślady biegnące w głąb lasu, w październiku, na poboczu drogi… skoro to umiał, na pewno umiał i cała resztę!


Ale mimo że Reks, który jak po sznurku zaprowadził obu mężczyzn najpierw do zwalonego pnia, gdzie kilka chwil po wypadku Niro ukrył kamerę, potem w miejsce, w którym schował ją po raz drugi, gdy wybrał się „na spacer pod gwiazdami”, wrócili z niczym. Kamery w tym miejscu już nie było.
Składni w poprzednim zdaniu też nie.


Spóźniłeś się, sierżancie...


Nikodem Niro postanawia sprzątnąć bałagan, jakiego narobił jego syn. W pierwszej kolejności jadą do lasu, gdzie Alfred schował kamerę, i niszczą ją, potem tatuś zabiera się za osobiste wymierzenie sprawiedliwości synkowi.


Cios spadł nagle i był tak silny, że Alfredem miotnęło o ścianę. Odruchowo przytknął dłoń do nosa, z którego chlusnęła krew. Nie bronił się, gdy ojciec podniósł pięść do następnego uderzenia. Gdy spadło na drugi policzek, z trudem utrzymał się na nogach, tłumiąc jęk. Starszy Niro umiał bić równie dobrze jak młody. I sprawiało mu to taką samą przyjemność.
Starszy Niro dobrze wiedział, jak łączyć przyjemne z pożytecznym.


– Gliny będą mnie przesłuchiwać – rzucił Alfred, widząc, że to jeszcze nie koniec.
A jak zobaczą, że ma gębę poobijaną, będzie to dla nich dowód, że spowodował wypadek!


– Racja.
Nikodem wychodzi z pokoju. Wraca z grubym, skórzanym pasem. Okłada nim syna – omijając ręce i twarz – dotąd, aż ze zmęczenia ręka odmawia mu posłuszeństwa.
– Spierdalaj mi z oczu – rzuca.
Alfred znika w jednej z sypialni na piętrze. Boli go całe ciało, nos i policzek, ale mimo to twarz wykrzywia w uśmiechu. Zapala papierosa, zaciąga się, rozwalony na łóżku, i w zamyśleniu patrzy przed siebie.
Opłacało się. Naprawdę się opłacało zebrać manto od ojca, który przejmie sprawę w swoje ręce. Cóż to jest oberwać dwa razy po mordzie i parę razy po nerkach… W pierdlu gwałciliby go kijem od szczotki noc w noc, taki piękniś jak Alfred miał to jak w banku.
Co ona ma z tym gwałceniem szczotką, w “Bezdomnej” też o tym pisała...


To lanie kurewsko się opłacało. Naprawdę!
Oho, to jeszcze nie koniec...
Gdy ojciec staje w drzwiach sypialni, Alfred unosi się na łokciu.
– Nie ruszasz się z tego pokoju na krok, ty łazjo. Gdy gliny się od ciebie odpierdolą, jedziesz do Londynu na zmywak. Odpracujesz ten samochód.
Bo jak w Londynie, to koniecznie na zmywaku, innych miejsc pracy tam po prostu nie ma.


Nikodem odwraca się na pięcie i znika. Alfred wzrusza ramionami. W Londynie to mu ojciec będzie mógł naskoczyć…
W sumie - fakt, też się dziwię staremu Niro, że tak wypuszcza syna w świat. Przecież nie przykuje go łańcuchem do tego zmywaka.


Wyciąga się na łóżku i po chwili zasypia snem człowieka sprawiedliwego – choćby nie wiem jak kuriozalnie to zabrzmiało.


Jego ojciec zaś wykonuje kilka telefonów i umawia się na spotkanie z pewnym człowiekiem, który potrafi sprzątnąć każdy burdel. W przenośni i dosłownie.


Michał wraca do domu po paru godzinach nieobecności.


– Mama wlóci? Jutlo? – Zbynio wyjął kciuk z buzi, by zadać to jedno jedyne pytanie.
– Jutro, głupku. I nie wróci. Już nigdy. Bo nie żyje – odpowiedziała Maja z nagłą złością, nim Michał zdążył się odezwać.
Chłopiec jęknął, zacisnął oczy a potem wytrzeszczył powieki i wbił kciuk do ust.


(...)


– Dobry wieczór, panie doktorze.


Uniósł głowę i wstał, widząc Ludmiłę. Zupełnie wyleciało mu z głowy, że zostawił dzieci pod opieką tej… harpii. Harpii, która obciągała właśnie obcisłą bluzeczkę, a z dekoltu wylewał się bujny biust, pod samym niemal nosem doktora Sokołowskiego.
W sumie - wszystko się zgadza.
Aczkolwiek obciąganie przymałej bluzeczki mogłoby, jak widzę, napotkać pewne trudności techniczne.


– Dzieci zachowywały się bez zarzutu – zagruchała. – Jutro również mogę się nimi zająć. Jesteśmy przecież sąsiadami. Trzeba sobie pomagać.


A ja chętnie ci pomogę, kochanie, w czymkolwiek zechcesz – dodała w myślach. Na widok Michała Sokołowskiego, który był naprawdę grzechu wart, robiło jej się ciepło między nogami.
Ale to nie było to, co myślała - to tylko odnowiło jej się rzęsistkowe zapalenie pochwy.


Jeszcze za wcześnie, by wyciągnąć po niego dłoń. Jeszcze nie wypada. Ale po pogrzebie żony należałoby się zająć zbolałym wdowcem jak trzeba, prawda? I jego dziećmi, rzecz jasna. Każdy mężczyzna potrzebuje pocieszenia. A kto najlepiej pocieszy, jak nie gorąca, chętna sąsiadka?
Nie da ci ojciec, nie da ci matka tego, co może dać ci sąsiadka!


Czy takim piersiom oprze się jakikolwiek facet?
Elton John może dałby radę.


Już teraz doktorek wodzi za nimi głodnym wzrokiem... Może nie skończy się tylko na pocieszaniu? Może... Ludmiła Zioło już niedługo zostanie Ludmiłą Sokołowską? Pięknie to brzmi. Uśmiechnęła się, oblizując mimowolnie usta.
A potem od niechcenia polizała się w oko.


(...)
Pogrzeb Marty i Antosia odbył się w pochmurne sobotnie popołudnie.
Mamy późny październik, więc jakoś nie ma co oczekiwać upału.
Ale przecież mogłoby przyświecać blade, jesienne słońce, a w ogołoconych z liści koronach drzew - śpiewać jakaś samotna ptaszyna...


W kościele i na cmentarzu zgromadziły się tłumy, bo też ludzi bardzo poruszyła ta śmierć i nieszczęście, jakie spadło na rodzinę Sokołowskich.
(...) Bezczelność i bezkarność – oto dwa słowa, które idealnie opisywały ludzi pokroju Tadka Marszaka i Alfreda Nira. A przecież wystarczyło temu ostatniemu skonfiskować samochód rok temu, gdy prowadząc po kilku głębszych, miał stłuczkę. Może uratowałoby to życie dwóm kobietom i dziecku? Może po prostu nie miałby czym zabijać? A może do tego czasu kupiłby sobie nowy? Zamiast tego dostał mandat i zakaz prowadzenia pojazdów, z którego nic sobie nie robił... I tysiące jemu podobnych również nie.
Takie właśnie przekonanie - że konfiskata samochodu byłaby rozwiązaniem problemu pijanych kierowców - aŁtorkasia wyraża również w wywiadzie opublikowanym na stronie Wydawnictwa Literackiego. Fajnie, ale co w sytuacji, kiedy - jak tu, w przypadku Alfreda - samochód nie jest własnością kierowcy?


Ludzie zgromadzeni na cmentarzu nic nie mogli na to poradzić, więc przyszli na pogrzeb Marty i Antosia, by choć tak, w gniewnym milczeniu, zaprotestować.


Maja chciała wrócić do szkoły i zapomnieć. Choć na chwilę zapomnieć, że jej świat, tak dotąd bezpieczny, przestał istnieć.


Nie mogła patrzeć na snującego się po domu ojca, który coraz częściej miał oczy zaczerwienione nie od łez – na nie też nie mogła patrzeć – ale od alkoholu.
Nie mogła patrzeć na idiociejącego z dnia na dzień brata, który najwyraźniej cofał się w rozwoju. Już nie tylko ssał bez przerwy ten kciuk, ale zaczynał seplenić. Jeszcze trochę i trzeba mu będzie zakładać pampersa. I karmić przez butelkę.
Karmienie PRZEZ butelkę to nowa, wydajniejsza forma karmienia butelką.


Czy ojciec tego nie widzi?!
Michał  nie  chciał  widzieć.  Po  pogrzebie  się  tym zajmie... do tego czasu musi jakoś trwać…
A rodzinka jak się obraziła, tak trwa w fochu. Nikt nie zadzwoni np. właśnie do Mai, sprawdzić, czy wszystko w porządku, czy dają sobie radę...


(...)
Martę i Antosia chowają w jednej trumnie, choć słodziej byłoby przecież pochować małą, białą trumienkę obok dużej, ciemnej.


Ludka w ciągu tych trzech dni doskonale odnalazła się w roli pani Sokołowskiej. Jeśli o nią chodzi, może sprowadzać się do pięknej willi zaraz po pogrzebie… Stała w tłumie zebranym na cmentarzu i pożerała głodnym wzrokiem mężczyznę, któremu do twarzy było zarówno w czarnym garniturze, jak i lekarskim fartuchu. W marzeniach już widziała siebie u jego boku.
Aby wczuć się w rolę, całymi wieczorami pilnie oglądała na redtube filmy o seksownych pielęgniarkach i ćwiczyła zmysłowe rozpinanie guzików fartucha.


Rodzina Marty stała tuż za Michałem i dziećmi. Dorota z Grażyną szlochały przez całą ceremonię, popatrując przy tym na tego nieczułego drania, który nie uronił nad grobem żony i dzieciątka ani jednej łzy. Ani jednej!
Płakały na pogrzebie córki i siostry! Podstępne szuje!
Z pewnością to tak specjalnie, dla mediów!


Michał nie płakał. Przed pogrzebem Jakub zaaplikował mu końską dawkę leków uspokajających, żeby przyjaciel jakoś dotrwał do końca. Godnie, właśnie bez szlochów i rzucania się na trumnę. Tak chciałaby widzieć męża Marta Sokołowska. Tak chciał go widzieć najbliższy przyjaciel.
Michale, zachowuj się z godnością, inaczej z naszej przyjaźni nici!


Inni spragnieni byli widowiska.
I po to właśnie uczestniczy się w pogrzebach. Dla widowiska… Do cyrku też chodzi się tylko aby popatrzeć, jak  akrobata WRESZCIE spada z trapezu.


Ksiądz kończył poruszające przemówienie [ale nie kazanie, lub “ostatnie słowo” nad trumną?]. Wiele kobiet płakało. Wielu mężczyzn miało łzy w oczach. Tylko nie Michał. Uniósł wzrok, dotąd wbity w sosnową trumnę, ku pochmurnemu niebu. Na twarz mężczyzny spadły pierwsze deszczowe krople.
Nawet niebo płakało nad Martą i Antosiem.
Pewnie też dla mediów!


ROZDZIAŁ XII


Podczas gdy rodzina i przyjaciele odprowadzali w ostatnią drogę Martę i Antosia Sokołowskich, pod tylne wejście do szpitala podjechała więzienna sanitarka. Tadek Marszak był gotów do transportu, jak prokuratorowi oznajmił ordynator. Mogą go sobie zabierać.
Od razu do więzienia, to znaczy - do więziennego szpitala. Bez śledztwa, bez wyroku.


Lekarzom mogło się zdawać, że tak jest, ale Tadek był przeciwnego zdania.
No a już kto jak kto, ale on chyba wiedział najlepiej, prawda?


Próbował wszystkiego: udawał utratę przytomności, zerwał kilka szwów, odkręcił zatyczkę wenflonu, licząc, że zacznie krwawić... Wszystko na próżno. Konowałów nie dało się zwieść, szwy nałożyli mu z powrotem, grożąc, że go skrępują, a z żyły popłynęło kilka kropel, po czym krew zastygła i było po krwotoku.
Nie wpadło mu do głowy poprzegryzać sobie żyły jak Janda w “Przesłuchaniu”?


Zdawało się, że nic nie ocali Marszaka przed więziennym szpitalem.
Do więziennego szpitala mógłby ewentualnie trafić już po skazaniu, w trakcie odsiadki. A na razie to właściwie nie wiemy nawet, jaki jest jego status: czy został zatrzymany? Postawiono mu jakieś zarzuty? Bo ten policjant, który siedzi przed jego salą, nie pilnuje go jako więźnia, tylko strzeże go przed ewentualną zemstą doktora Sokołowskiego.


Pozostała mu tylko jedna jedyna nadzieja: Albert Niro, jego przyjaciel, jakoś go z tego wyciągnie. Musi go wyciągnąć! Bo Tadek – jeszcze niejasno – zaczął sobie przypominać wydarzenia tamtego wieczoru. I poprzedniego spędzonego w towarzystwie Alfreda również. Będzie miał co opowiadać glinom, gdy zaczną go cisnąć. Na początek o gwałcie na tamtych dwóch lachonach – co miał do stracenia? On, Tadek, nic. Alfred – owszem.
Jak to - nic (pogubiła się)? Za spowodowanie wypadku ze skutkiem śmiertelnym - kara do ośmiu lat pozbawienia wolności. Za gwałt zbiorowy ze szczególnym okrucieństwem - do 12 lat pozbawienia wolności. Czyli co nieco do stracenia miał, a w dodatku tekst typu: “Panie władzo, gwałciłem i dobrze się przy tym bawiłem, ale to wszystko jego wina, on mi kazał!!!” nie zwalnia, o, jakież to zdumiewające, od odpowiedzialności prawnej.


Zażąda, teraz, zaraz – nim go wywiozą z bezpiecznego lubieńskiego szpitala – widzenia z tamtym. Ma prawo do jednego telefonu. I do adwokata. Ma, no nie? Więc chce zadzwonić do Alfreda.
Ma, owszem, ale w amerykańskich filmach. W Polsce zatrzymany ma prawo do powiadomienia wskazanej przez siebie osoby, ale telefon wykonuje policjant.


Dwaj sanitariusze weszli do sali. Tadek rozdarł się na ich widok, wzywając pomocy, domagając się telefonu, adwokata, rozmowy z Alfredem i co tylko ślina mu na język przyniosła. Jeden z mężczyzn, nic sobie z krzyków Marszaka nie robiąc, podszedł do niego, błyskawicznym ruchem wbił mu igłę w udo i nacisnął tłoczek strzykawki. Tadek wybałuszył oczy, oddech uwiązł mu w gardle. Chciał zaczerpnąć powietrza, ale nie mógł. Nie mógł! Dusił się!
– Spokojnie, kolego – odezwał się drugi z mężczyzn. – Dostałeś kapkę pavulonu. Wiesz co to jest? Taki fajny specyfik, który wysyła na tamten świat. Ale my jesteśmy dobrzy chłopcy. Teraz podamy ci narkozę, żebyś się tak nie rzucał. Obudzisz się zupełnie gdzie indziej. Spodoba ci się. Śpij, kolego. Do zobaczenia...
Zaśmiał się i podał znieruchomiałemu Marszakowi drugi środek prosto do żyły.
[Michał]: Szczerze? Tu to jest nawet więcej bullshitu niż w scenie wypadku. Oni chcieli go uspokoić, czy się poznęcać?
Po pierwsze, nawet jakby chcieli go zgnoić, to za duże ryzyko.
Po drugie (kolejnośc przemyśleń przypadkowa), to jest lek do podania dożylnego.
Po trzecie, nie potrzebowałby narkozy, żeby przestać się rzucać, bo tak działa pavulon.
Po czwarte, jeśli chcą go dowieźć żywego, to tylko na respiratorze. Po podaniu musi się w ciągu 2-3 minut znaleźć na respiratorze, zwiotczenie trwa około półtorej godziny.
Po piąte, jeśli chcieli się poznęcać, to powinni mu podać TYLKO pavulon (paraliż mięśni, ale świadomość i czucie pozostają), zaintubować na żywca i zapakować na respirator. Pavulon wyłącznie zwiotcza mięśnie, więc normalnie dodaje się lek nasenny i przeciwbólowy, żeby delikwent nie cierpiał i nie pamiętał.
Po szóste, w każdej karetce, nawet transportowej, jest coś takiego jak rozchód leków i musieliby się tłumaczyć z użycia pavulonu. No chyba, że ktoś miał skitrany, ale wtedy z tego, czemu pacjent przyjechał na respiratorze i z miliona innych rzeczy. Rozumiem, że chcieli go dojechać za śmierć Sokołowskiej, ale nie tak, żeby ryzykować własną pracą i odpowiedzialnością karną.


Poza tym, nie ma "sanitariuszy", poważnie. Są ratownicy medyczni, a "sanitariusz" to obelga porównywalna ze "skurwysynem" ;) Po drugie, jak pacjent jest agresywny, to faktycznie sedacja, ale czym innym, albo kierownik zespołu transportowego odmawia przewiezienia. Zwłaszcza w transporcie ze szpitala. Jak z miasta zgarniamy agresywnego, to w konwoju policji.


Tak, to byli „dobrzy chłopcy”. Oni chcieli go tylko bez niepotrzebnego zamieszania przetransportować do szpitala więziennego.
„Źli” przyjdą do Tadka jeszcze tej nocy…
Cieszymy się, że nas uprzedziłeś, Narratorze Profetyczny, kohamy ciem!


Ten dzień zdawał się nie mieć końca.


Jeśli  Michał  myślał, że po pogrzebie dadzą jemu i dzieciom spokój, że pozwolą im przeżywać żałobę w samotności, to się mylił. Dom był pełen ludzi, szeptem albo półgłosem rozmawiających o wszystkim, tylko nie o Marcie. I dzieci biegających po pokojach. Czasem któreś z nich zaśmiało się i natychmiast było uciszane przez dorosłych.
AŁtorkasiu - to nazywa się stypa. I sama nie organizuje się spontanicznie.
No właśnie - ciekawe, kto ją zorganizował (bez uzgodnienia z Michałem, bo przecież coś byśmy o tym wiedzieli) i kto właściwie w niej uczestniczył, skąd np. te dzieci - zapewne jakichś dalszych krewnych czy znajomych, więc ktoś musiał ich zawiadomić itd. Mamy wzmiankę, że formalnościami zajmował się Jakub, no ale nie podejrzewam go o taką orientację w stosunkach rodzinnych Sokołowskich, by mógł sam poinformować kogo trzeba.
Nie rodzice Michała, skoro kazali się poinformować o dacie pogrzebu, więc…? Wyglada na to, że rozhisteryzowana matka Marty i jej siostra.


– Trzymasz się, synu? – Przed Michałem stanął jego ojciec, przyglądając mu się uważnie. – Musisz iść do psychologa, matka tak powiedziała. I dzieci zaprowadzić. Ze Zbyszkiem dzieje się coś niedobrego. Słuchasz mnie?
Kiwnął machinalnie głową.
Wiem... wiem to wszystko. Ale to później... teraz daj mi spokój. Daj nam spokój. Po prostu zabierz całe to towarzystwo i wynoś się z naszego domu.
– Tobie to nawet psychiatra by się przydał. – Sokołowski zniżył głos. O takich sprawach jak depresja rozmawiało się w ich rodzinie szeptem, a najlepiej wcale. Mężczyźni z ich rodu mieli być silni, nie do zdarcia. Tak Sokołowski został wychowany i tak wychował swego jedynaka. – Znaleźć jakiegoś? Który dyskretnie przepisze ci leki?
Depresja jako choroba wstydliwa… Ok, ja się wcale nie dziwię, że wciaż są ludzie, którzy tak myślą; dziwię się tylko, że nie wykorzystano tu okazji, by pokazać, że ani depresji, ani tym bardziej jej leczenia wstydzić się nie należy.
...dobra, temu też się wcale nie dziwię.
“Bezdomną” czytałaś? No, właśnie.


– Jakie leki?
–    No    takie...    wyciszające...    –    Słowo „przeciwdepresyjne” nie chciało przejść Sokołowskiemu przez gardło.
Ale - tak się tylko upewniam - to mówi wykształcony człowiek, ojciec wybitnego lekarza?
AŁtorkasia nie na darmo forsuje przekonanie, że depresja = mordujący wszystkich wariat z siekierą. Wstyd mieć takiego w rodzinie. Dlatego mówimy o tym szeptem.


– Sam sobie przepiszę – uciął Michał.
Co prawda jestem chirurgiem, ale sam sobie zdiagnozuję depresję, sam sobie przepiszę leki, wsystko siam!


– To dobrze. To nawet lepiej. Trzymaj się, synu. Pamiętaj, że masz dzieci. Jesteś głową rodziny. Kiedy wracasz do pracy?
Ogarnij się i przestań użalać nad sobą!
Kiedy trochę popracujesz, przestaniesz tak obsesyjnie myśleć tylko o sobie i wyolbrzymiać swoje problemy… a, nie to nie ta pisarka.


Michał spojrzał na ojca z mieszaniną zdumienia i nienawiści – tak właśnie. Dziś pochował żonę i dziecko, jego synową i wnuka, a ten pyta „kiedy wracasz do pracy?”.
Ojtam, synowa, wnuk… Będzie nowa synowa i następne wnuki!


Jakaś część umysłu, myśląca jeszcze racjonalnie, podpowiadała mu, że tak jego ojciec próbuje sobie poradzić z własną rozpaczą, ale druga część po prostu nienawidziła... Nienawidziła i ojca, i matki, która zamiast zaoferować pomoc przy dzieciach, chociaż na parę dni, [ale czy nie wywalił ich wszystkich za drzwi?] jęczała coraz głośniej  że ma migrenę i musi się położyć.
Bo może ma i może musi. Co nie znaczy, że by nie pomogła za godzinę, jeśli ból głowy by jej przeszedł, albo jutro czy pojutrze, takie rzeczy się zdarzają.
Obawiam się, że w tym przypadku migrena traktowana jest jako taki odpowiednik globusa pani Emilii Korczyńskiej.
Ale przez ałtorkę?... bo my tak naprawdę wcale tego nie wiemy. Ałtorka bowiem nie tworzy postaci, tylko wyrąbuje je siekierką w twardej sklejce. Emilia Korczyńska miała napady histeryczne i hipochondryczne i każdy czytelnik wiedział, że jak jęczy to po to, by pojęczeć. A tu… no, cóż, moim zdaniem można spokojnie zalożyć, że mama Michała może być Emilią Korczyńską XXI wieku albo, że naprawdę ma atak migreny, a wtedy się do opieki nad dziećmi nie nadaje - przecież tak naprawdę ona nie istnieje jako postać.
Mama Michała ma jeszcze parę epizodzików, z których wynika, że jest po prostu niechętna przyjęciu na siebie opieki nad dziećmi Michała i szuka pretekstów, więc moim zdaniem ta migrena tutaj też jest tylko hipochondryczeniem.
Ale ona do pewnej chwili jest niewidzialna albo zachowuje się zupełnie przeciętnie, epizodziki ma dopiero podczas tej parodii procesu, gdy cała reszta świata też… (knebluje Komentatora Profetycznego brutalnie i bezwzględnie).


I teściowej ze szwagierką, które dopadły Zbynia i tuląc go, głaszcząc po głowie i obcałowując, powtarzały jękliwie: „Sierotka, nasza biedna sierotka”...
Tak, tylko Michał ma prawo do żałoby i tylko jego sposób jej przeżywania i okazywania jest słuszny.


Nienawidził ich całym sercem. Maja gdzieś zniknęła i przynajmniej ją ominęło to wszystko.
Michał musiał wytrwać do końca koszmaru.
Jakub, który wpadł zaraz po dyżurze, patrzył na przyjaciela z drugiego końca pokoju. Jemu też nie podobało się to, co widział. Również uważał, jak starszy Sokołowski, że Michała powinien przebadać lekarz i przepisać mu jakieś leki, teraz, dopóki ten się jeszcze trzyma, póki depresja jeszcze całkiem nim nie zawładnęła, ale on miał na tyle przyzwoitości, by powstrzymać się z dobrymi radami przynajmniej do jutra…


Droga Ałtorkasiu. To, co przeżywa Michał, to nie jest depresja. To żałoba. Całkowicie normalny mechanizm po nieoczekiwanej stracie. Może, lecz nie musi skończyć się depresją, ale czy się nią skończy, na pewno nie ocenia się po pierwszym tygodniu-dwóch jej trwania, lecz po mniej więcej roku, o czym piszą nawet w Wikipedii, że o innych, poważniejszych źródłach nie wspomnę.
Nie wspomnę również o tym, co sądzę o “przyjaciołach” i rodzinie dotkniętego tragedią człowieka, którzy najchętniej leczyliby żałobę u swego przyjaciela w pierwszym tygodniu jej trwania, bo już nie mogą go znieść, oraz o tym, że część tych osób opisujesz jako bohaterów pozytywnych.


Wreszcie...


Żałobnicy zaczęli się powoli żegnać...
Jeszcze chwila i Michał zostanie sam. Będzie mógł nalać sobie do szklaneczki trochę whisky, wychylić do dna i ból może odrobinę zelżeje. Ta nienawiść, którą czuł do wszystkich i wszystkiego, też.
Dorota wypuściła z objęć Zbynia i stanęła przed Michałem. Z jej załzawionych oczu zniknęło współczucie. Patrzyła na zięcia wzrokiem zimnym i nieczułym.
– To co? Teraz pójdziesz pić, a potem zaciągniesz do łóżka tę cycatą blondynę, która ślini się do ciebie przez cały wieczór,
Tak, tak… łoże małżeńskie jest jeszcze ciepłe.
czy...


Trzask! – uderzenie w twarz przerwało jej w pół słowa.
Szmer rozmów ucichł jak nożem cięty.
Nagłą  ciszę  przerwał  wrzask Doroty.  I Grażyny… I teścia... I matki…
I tak sobie wszyscy krzyczeli aż do rana.


Michał jęknął i wpił palce we włosy.
Boże, niech to się skończy. Jakkolwiek. Byle wreszcie nastąpił koniec.


Marszak budzi się w więziennym szpitalu, przypięty pasami do łóżka. Po chwili zjawia się pielęgniarka, żeby go uwolnić.


Gdyby pozostał spętany, może te pasy, które właśnie zaczęła rozpinać pielęgniarka, ocaliłyby mu życie. Może...
W chwili jednak, gdy zdjęto mu ostatnie pęta, gdy roztarł ręce i poruszył swobodnie stopami, był martwy. Choć jeszcze o tym nie wiedział.
Narrator Profetyczny trwa na posterunku jak gwardzista przed Pałacem Buckingham.


Sierżant Drozd był na pogrzebie Sokołowskich z paru przyczyn. Czuł się współwinny ich śmierci, ale nie tylko to sprowadziło go na cmentarz tamtego sobotniego popołudnia. Wiedział, że dopóki sprawiedliwości nie stanie się zadość, jakakolwiek by ta sprawiedliwość była, dopóki sprawca wypadku, prawdziwy sprawca, nie zostanie ukarany, dopóty on, Jacek Drozd, nie zazna spokoju. I nie zostanie mu wybaczone.
No to, Jacku, będziesz męczył się do uśmiechniętej śmierci, bo naprawdę nie widzę sposobu, by udowodnić, że to Alfred szarpnął za kierownicę. Fakt, że ukradł kamerę, wcale tego nie dowodzi. Można by go oczywiście skonfrontować z Marszakiem - pytanie tylko, ile on pamięta oraz na ile jego zeznania będą wiarygodne.


Na pogrzebie Jacek Drozd spotyka kobietę, która była świadkiem wypadku, okazuje się, że ona też miała kamerę w samochodzie, co więcej, nagrał się tam dokładnie moment wypadku oraz to, że Alfred kradnie kamerę z pandy. Jacek jest przeszczęśliwy, że wreszcie go przyskrzyni, no ale… patrz wyżej.


Tymczasem w więziennym szpitalu...
na zgniłym posłaniu...
i tak dalej.
W tej właśnie chwili sto kilometrów dalej (nic tylko się gubię czytając to dzieuo - dokąd oni tego Marszaka wywieźli? i dlaczego wieźli go aż sto kilometrów, bliżej żadnej celi z przepoconym siennikiem nie było?), w drzwiach izolatki, w której leży Marszak, zgrzyta cicho klucz. Drzwi się uchylają. Do środka, szybko i cicho, niczym cienie, wchodzi dwóch mężczyzn. Łóżko ze śpiącym jak gdyby nigdy nic Marszakiem stoi pośrodku niewielkiego pokoju.


To dobrze.


Jeden z mężczyzn zamyka drzwi, podczas gdy drugi staje przy łóżku z poduszką w obu dłoniach (skond wzioł poduszkie? Oj no proszę Cię, taki ninja-zabójec i morderzec, to on wszystko ma! Jak trzeba, to pistolet, jak trzeba, to poduszkę!) i nagle... jednym skokiem siada Tadkowi na piersiach, na tych ledwo zaszytych ranach pooperacyjnych, na tych z trudem pocerowanych wnętrznościach, wbijając mu poduszkę w twarz. Tadek szarpie się gwałtownie. Drugi mężczyzna przytrzymuje z całych sił jego nogi. Tadek walczy... walczy o łyk powietrza... o życie... Ale klatkę piersiową przygniata ciężar pierwszego napastnika. Nawet gdyby chciał zaczerpnąć powietrza, nie zdołałby.


Poduszka knebluje mu usta i nos.
Taki to jego marny los.
Walczy do końca, dopóki starczy sił.
A gdyby mógł, to w głos by wył!
Wreszcie wiotczeje. Nieruchomieje.
I nic się więcej nie dzieje.


Ten, który go przydusza, czeka jeszcze minutę. Musi być pewien, że ofiara rzeczywiście nie żyje, że nie udaje…
Zwłaszcza, ze Tadzio żywotny jest jak karaluch - przeżył wypadek, przeżył pavulon podany wraz z narkozą i transport bez respiratora, niewykluczone, że za chwilę jednak otrząśnie się i wstanie.


Uduszenie Marszaka to tylko połowa sukcesu. Pełen sukces osiągną, gdy Marszak własnoręcznie się powiesi. Tutaj, w tym pokoju, na klamce okiennej, z paskiem od szlafroka zaciśniętym na szyi.
Bo w więzieniu oczywiście zostawiają osadzonym paski, sznurówki i inne takie, w cichej nadziei, że zrobią z nich użytek i będzie jedną gębę mniej do karmienia.


Gdy kończą, cicho i w pośpiechu, choć o tej godzinie nikomu się nie chce zaglądać do aresztantów [nie to, żeby strażnicy mieli obowiązek kontrolować ich co jakiś czas], odstępują na kilka kroków od zwisających żałośnie zwłok i przyglądają się swemu dziełu z zadowoleniem. Wygląda to bardzo naturalnie: oto cienki Bolek, który zabił kobietę i dziecko, nie zniósł wyrzutów sumienia i powiesił się w swojej celi – tak będą wyglądać nagłówki brukowców.


Jeszcze małe poprawki, by prokurator nie miał żadnych wątpliwości…
Tu poprawią rękę, tam przechylą głowę pod bardziej przekonującym kątem, w tle upną jakąś zasłonkę, postawią komponujący się z odcieniem cery nieboszczyka kwiatek w doniczce...


Tych dwóch to profesjonaliści. Nie mogą sobie pozwolić na żaden błąd.
W odróżnieniu od KM, która bezmyślnie może walić takie kocopoły. Różnice między morderstwem (uduszenie poduszką) a samobójstwem (powieszenie się) są dość obcykane przez medyków sądowych.
Ależ Jaszu, przecież medycy sądowi też z pewnością siedzą w kieszeni u Niro-seniora.


Ma być samobójstwo? To będzie.
Połamane żebra, pozrywane szwy, kaszana w brzuchu (cały wysiłek Sokołowskiego poszedł na marne) - tylko będą dowodem, jak straszną śmiercią jest samobójstwo.


Prokurator nie będzie miał wątpliwości, nawet jeśli w duchu zada sobie pytanie, skąd w celi więźnia znalazł się szlafrok z paskiem, wprost wymarzonym, by się na nim powiesić. I dlaczego akurat tej nocy siadł szpitalny monitoring? Lekarz więzienny stwierdzi śmierć na skutek uduszenia bez udziału osób trzecich. Wszystko pozamiatane.
Nie, moja droga aŁtorkasiu. To tak nie działa.


Tak oto Tadka Marszaka dopadła nie klątwa Michała, nie modlitwa Alfreda, ale forsa Nikodema Nira…
Co wyraźnie dowodzi wyższości świata materialnego nad duchowym.
<z potępieniem> Droga Kuro, ja nie wiem, czy osoba tak głeboko uduchowiona jak AłtorKasia akurat to chciała nam przekazać w swoim dziele!


I tylko ginie sens tego akapitu:
Gdyby pozostał spętany, może te pasy, które właśnie zaczęła rozpinać pielęgniarka, ocaliłyby mu życie. Może...
W chwili jednak, gdy zdjęto mu ostatnie pęta, gdy roztarł ręce i poruszył swobodnie stopami, był martwy. Choć jeszcze o tym nie wiedział.


Tak bardzo to nie ginie, AłtorKasi chodziło zapewne o to, że gdyby Marszak pozostał spięty pasami na noc nie byłoby łatwo upozorować jego samobójstwa przez powieszenie.
Oj tam, to wymyśliliby coś innego. Skoro już zorganizowali całą akcję, dostali się na miejsce, dali w łapę komu trzeba, sfałszowali monitoring, to co, teraz mają wrócić z niczym i zameldować “nie mogliśmy zlikwidować obiektu, bo był związany”?
Pielęgniarka, która przyszła odpiąć pasy Marszakowi, też była w zmowie.
A, rzeczywiście. I my pewnie też - w końcu jak inaczej wytłumaczyć to, że rozjeżdżamy Wybitne Dzieuo walcem?


Z więziennego szpitala pozdrawia banda spiskujących Analizatorów,
a Maskotek wypija duszkiem kolejną szklankę wódki. Bez mrugnięcia!

78 komentarzy:

Anonimowy pisze...

Nie ogarniam tej kuwety ;_; nie mam siły komentować wszystkiego, bo to koszmar, ale przyczepię się dziecka w szpitalu, w inkubatorze, które pachnie oliwką. Noworodków w szpitalach, szczególnie takich, które z jakiegoś powodu leżą w inkubatorze, nie kąpie się/nie naciera oliwką, itp. W szpitalach kąpią tylko na wyraźną prośbę matki. Ogólnie jest tak, że przez pierwsze trzy-cztery dni nic nie robi się z takim maluchem, bo on tego nie potrzebuje. A oliwka może uczulać, powodować wysypkę itp. Ale to ałtorKasia, czego ja wymagam. :(

MłodeMatkopodobneCoś

Anonimowy pisze...

Analiza! Jeżu, czekałam i odświeżałam już jakąś godzinę! Lecę czytać.

T.

Anonimowy pisze...

Podziwiam Was, że chce Wam się przez to przedzierać. Dla mnie to koszmar przy czytaniu, już nie mówiąc, żeby to analizować. I ma być jeszcze 3 część? Kurcze, powodzenia, ja bym nie dała rady.

Lay

Bumburus pisze...

– Doktorze... – wziął Michała pod ramię i odciągnął od sali. – Musi pan teraz zadbać o swoją rodzinę. Dzieci pana potrzebują. Przysługują panu trzy miesiące urlopu macierzyńskiego... co ja mówię – ugryzł się w język, bo Michał stanął jak wryty. – Tacierzyńskiego, chciałem powiedzieć.
Ojej, jakie śmieszne, macierzyński! Hihihi, doktorku, udał się panu dowcip!
A to w ogóle miał być dowcip? Wiem, że mowa o ałtorkasi, ale jak dla mnie to zwykłe przejęzyczenie, które samo w sobie ujdzie... Zwłaszcza że ordynator jest niemłody.

Pielęgniarki odprowadzały go pełnym współczucia wzrokiem, gdy szedł przygarbiony, z pasmami siwizny we włosach, której jeszcze wczoraj nie było, i twarzą pociemniałą z bólu.
Pasemka sobie zrobił.

– Michał... – przez twarz lekarki przebiegł cień. – Lepiej będzie, gdy pojedziesz do Warszawy. Teraz. Wiem, że chcesz się pożegnać z Antosiem, ale... jedź do Warszawy.
Próbowała mu powiedzieć, w jakim stanie jest ciało dziecka, i zrozumiał.

Doktor Jaskólska wiedziała, że Michał olewał zajęcia w prosektorium.
Nieno, zajęcia w prosektorium zajęciami w prosektorium, ale to jednak było ciało jego syna, a nie obcej osoby.

Ona poklepuje go po plecach, uspokaja szeptem – przecież są w szpitalu, tak nie wolno – ale w jej gestach i słowach nie ma miłości ani współczucia. Umysł zaś wypełnia jedna, jedyna myśl, z której potem będzie się spowiadała: jak długo będzie miała spokój? Jak długo nie będzie się bała wracać do własnego domu?
...spowiadała? Ona naprawdę się z tego spowiada…?!
Przecież musi się spowiadać z tego, że nikt jej nie bije, nie gasi papierosów na nodze, nie łamie rąk.
Bo ma najwyraźniej bidula wyrzuty sumienia z powodu, że "się cieszy" z nieszczęścia syna. Przydałby się jej mądry spowiednik.
Zresztą akurat Mariola Marszak wydaje mi się jeszcze całkiem znośnie skonstruowaną postacią.

za szybko jak na szczęśliwego tatę
Jak na - przepraszam bardzo - KOGO?! AŁtorkasiu, czy ty w ogóle myślisz, co piszesz?!
Może szczęśliwego w nieszczęściu, że jednak mały przeżył?

Niro senior bije DOROSŁEGO syna? Teraz to mnie słabo...

– Sam sobie przepiszę – uciął Michał.
Co prawda jestem chirurgiem, ale sam sobie zdiagnozuję depresję, sam sobie przepiszę leki, wsystko siam!
Akurat lekarz może sam sobie (i najbliższej rodzinie) wypisać leki, nawet niekoniecznie związane z jego specjalizacją.

Anonimowy pisze...

Hej, słuchajcie, taka prośba: nie demonizujcie CPK, co? Naprawdę u nas wszyscy starają się robić co mogą, pomagamy wielu kobietom i dzieciom, jesteśmy w ciągłym deficycie - miejsc w ośrodku w który możemy przyjąć kobiety, środków dla Fundacji, wolontariuszy. Robimy co możemy i nie zasługujemy na to by demonizować nas przez błąd jakim było objęcie matronatu nad Michalak. Ok, to było głupie, ale wiecie co? Robimy kawał porządnej roboty dla tych kobiet.
Pozdrawiam,
Wolontariuszka z CPK.

Kazik pisze...

Przy czytaniu NOD! bardzo brzydko sobie pomyślałam, że być może ta pogarda Michalak wobec mieszkańców wsi jest odbiciem jej stosunków z sąsiadami - jak się czyta jej bloga, to wychodzi na to, że mieszka w tej swojej chatce jak w pustelni, nikt jej nie odwiedza, a do pobliskiej osady wpada raz na dwa tygodnie po żelki.

I dziękuję za wpis dotyczący problemów z pokochaniem niemowlaka. Mało się mówi o tym, że potomek nie musi budzić od razu wielkiej miłości i wcale to nie świadczy o tym, że rodzic jest nieczułym psychopatą. Jestem niezwykle zdumiona, że Michalak poruszyła ten wątek, choć mam 99,9% pewności, że gdyby rzecz dotyczyła matki, to w książce byłaby przedstawiana jako odrażająca suka bez uczuć.

Kiedy Niro Senior pierze Niro Juniora, miałam wrażenie, że ktoś przełączył kanał na dramę o nastolatkach, akurat na wątek o niepokornym, cynicznym gimnazjaliście i jego surowym ojcu, który daje mu szlaban za jakiś solidniejszy wybryk - "czekaj, gówniarzu, za ten numer całe wakacje przepracujesz na zmywaku, to cię nauczy moresu!".

Z Hani to podstępna menda. Zioło mnie niepomiernie bawi, taka jest karykaturalna i odklejona od rzeczywistości, ale Hania niechcący się udała jako skrzywiona, niewinna osóbka.

"Z okrzykiem: "Nareszcie wolny!" ", ogłoszenie matrymonialne połączone z klepsydrą, wierszyk - perełki, szczerze się uśmiałam.

"W michalakversum niepijący mąż rzadszy feniksa." - zjadło "od".
" Zauważcie - nikt, nikt z całej rodziny nie zapytał o Stasia." - nie no, Zbyszek się nim zainteresował - gdyby nie spytał ojca, co z dzidziusiem, to by Stasiek zostałby w tym szpitalu do swojej osiemnastki.

Wolontariuszko z CPK: Zaraz, jakie demonizowanie? Jedna uwaga, że się rąbnęło bezmyślnie patronat? W dodatku z tego co pamiętam, organizacja szła w zaparte i kasowała krytyczne komentarze - gdyby się przyznało, że bezmyślnie poparło się toksyczną twórczość utrwalającą szkodliwe stereotypy i oficjalnie naprostowało, sprawy by nie było.

Z wyrazami szacunku
Kazik

Anonimowy pisze...

Doszłam do rozmowy telefonicznej z teściową i powalił mnie absurd. Czy pani Michalak nie potrafi nadać swoim postaciom choć odrobiny realizmu ? Bo tak : sam doktor przyznaje, że teściowa go uwielbiała. Jak rozumiem, przez kilkanaście lat trwania małżeństwa. I nagle co ? Coś ją w dupę ugryzło? Pani autorko, pani ma chore pojęcie o rodzinie. O świecie w ogóle. Pani żyje w jakiejś paranoi i potrzebuje pani terapii.

Anonimowy pisze...

Kazik, Serio? Naprawdę? Wiesz, pytałam się wewnątrz organizacji(jakiś czas temu), o co chodzi z tym - nikt nic nie wiedział, podejrzewam, że jest to gdzieś wyżej w fundacji, a nie tam przy kobietach z dziećmi, gdzie pracują osoby, które naprawdę starają się pomóc. Nie wiem, kto zwalił z tym sprawę. Ale jest tam w cholerę dobrych, pracujących ciężko ludzi, a tu przedstawia się CPK jako organizację nie do której można się zgłosić po pomoc, tylko taką która hurr durr promuje twórczość ZUEJ Michalak, która się na niczym nie zna, nie czytając jej nawet. Serio, ta organizacja robi naprawdę więcej dobrego niż złego i nie widzę tutaj powodów do tego, by skupiać się wyłącznie na tym jednym nieszczęsnym patronacie. Ja rozumiem, że to problem z tym patronatem. Ale podkreślając ten patronat jako wyłączną działalność CPK robicie więcej szkody niż sam patronat(przez to można np. zniechęcić osoby potrzebujące pomocy do zgłoszenia się do CPK w którym mogłyby otrzymać pomoc).
Ale ja nie wiem, ja tam jestem tylko wolontariuszką, która stara się pomóc.
PS: Polecam się zgłosić na wolontariat do CPK. Może jakbyśmy mieli więcej osób, to można by więcej czasu poświęcić na przeczytanie książki Michalak i tak dokładną analizę jak tutaj. I wszyscy byliby zadowoleni i szczęśliwi.

Anonimowy pisze...

Opłacało się wojować z komputerem dla tej analizy. Świetne, naprawdę.
Tak btw… Czy wy też sądzicie, że o matce naszego „wisielca” można by napisać lepszą książkę, niż o Michale? Matka człowieka, który ją bił, maltretował, musi się zmierzyć z jego śmiercią zaraz po tym, jak wreszcie z nim „wygrała”. Czytałabym.

Bumburus pisze...

O, ja też bym czytała.
Zwłaszcza jeżeli występowałby w niej mądry ksiądz, który by jej "wyprostował" pewne sprawy.

Mal pisze...

Zanim dodam komentarz do całości, pozwolę sobie na drobną dygresję: reakcje dzieci Michała wydają mi się naprawdę średnio wiarygodne, biorąc pod uwagę to, że wszystko dzieje się około doby po śmierci Marty i Antosia. Przypomnijmy: Maja i Zbyszek to jeszcze małe dzieci (Zbyszek bardzo, Maja - nie pamiętam, coś około dziesięciu-jedenastu lat?), zbyt małe, żeby w pełni pojąć, co to znaczy "mama i Antoś nie żyją" w kilka godzin po wydarzeniu - tym bardziej, że ciał nie widzieli, pogrzebu nie było, czyli nic nie "urealniło" tej śmierci. Wiedzą tylko, że mama i Antoś nie wrócili do domu (bo nie żyją), a rodzina dookoła histeryzuje, ale, Boru szumiący, powtórzę - tak małe dzieci jeszcze nie wiedzą, co to znaczy śmierć! Jasne, atmosfera w domu na pewno koszmarnie na nie wpłynęła, jasne, podskórnie czują, że mama już NIGDY się nie pojawi, ale nie są w stanie w pełni zrozumieć tego "nigdy" i poczucie pustki, opuszczenia itd. jest bardziej nieświadome niż świadome. Nie twierdzę, że żadne dziecko (mówię o dzieciach, które do tej pory wychowywały się we w miarę niepatologiczniej [także emocjonalnie] rodzinie, nie takich, które np. od samego początku życia "hodują" dzięki rodzicom wypaczone schematy) w tym wieku na wieść "mama właśnie umarła" nie wpadnie w histerię, ale większość z tych rozhisteryzowanych zrobi to bardziej dlatego, że wyczuje strach/rozpacz/etc. dorosłych dookoła niż dlatego, że zdaje sobie sprawę z powagi sytuacji (tak samo w tym przypadku bardziej kupuję wersję, że dzieciaki wpadły w histerię, bo dorośli dookoła zachowują się tak, jak się zachowują). Dużo, dużo łatwiej uwierzyłabym w to, że dzieci albo popadną w kompletną katatonię, albo przez większość czasu będą sprawiały wrażenie, że nic się nie stało, bo emocje są zbyt silne, żeby je dopuścić. Koszmary, obawa, że tata też zniknie - jak najbardziej (przy czym ta obawa wcale nie musi się manifestować w tak dramatyczny, oczywisty sposób)! Ale dajcie tym dzieciakom chociaż parę dni. Na razie to wygląda na to, że w ciała Mai i Zbyszka wsadzono dorosłych, którzy wiedzą, co to znaczy kogoś stracić oraz jak to łopatologicznie wyrażać.

Stosunku Michała do starszych dzieci jednak bym się nie czepiała. Znaczy, nie czepiałabym się jego wiarygodności.

Do Wolontariuszki z CPK: no, ja daleka jestem od demonizowania całej organizacji, jednak pozostaje faktem, że CPK na zaniepokojone maile odpowiedziało (tutaj prawie cytuję) "objęliśmy matronat, bo książka porusza ważne sprawy społeczne". Tak, mówimy o Bezdomnej, która była zresztą na NAKWie analizowana, więc każdy może sprawdzić, w jaki sposób książka "porusza problemy". Też podejrzewam, że to raczej zabieg "góry", ale niestety przez takie akcje organizacja jako całokształt robi sobie czarny PR.

Kazik pisze...

Anonimie z 28 maja (15:44): tak, serio. Ktoś dał u Was plamę, powinien był wziąć to na klatę i sprawy by nie było. To piękne i dobre, że robicie tyle rzeczy i pomagacie ludziom, ale jak się poślizgnęliście i zmaściliście jedną sprawę od początku do końca, to co, udawać, że nie, zbiorowa halucynacja, CPK nieomylne i bez żadnej zmazy? Rozumiałabym rozgoryczenie, gdyby CPK postrzegać tylko przez tę jedną wpadkę, która miałaby jakoby udowadniać, że jesteście szemraną, beznadziejną bandą partaczy, którzy tak naprawdę dla kobiet nic nie robi, ale czy tak jest? W samej analizie są dwa, DWA zdania w tym temacie, i podejrzewam, że to tylko dlatego, że końcem końców sprawy nie naprostowano, tylko zamieciono pod dywan i udawano, że wszystko jest w porządku.

"PS: Polecam się zgłosić na wolontariat do CPK. Może jakbyśmy mieli więcej osób, to można by więcej czasu poświęcić na przeczytanie książki Michalak i tak dokładną analizę jak tutaj. I wszyscy byliby zadowoleni i szczęśliwi."
Zaraz, czyli co, mam rozumieć, że obejmujecie patronatem książki BEZ ich czytania? Ujujujujuj, to niedobrze... Przeta nie trzeba całej komisji polonistów-feministów, żeby zauważyć, że "Bezdomna" promuje szkodliwe bzdury, utrwalające stereotypy dotyczące związków, płci i przemocy w rodzinie.
A za zaproszenie do wolontariatu serdecznie dziękuję, na pewno skorzystam. Brzmi zachęcająco. Macie świetny PR.

Z wyrazami szacunku
Kazik

Bumburus pisze...

Maja ma trzynaście, chyba że zmieniła wiek w trakcie:
Dzisiaj Michał wstaje przed świtem, gdy dzieci jeszcze śpią, całuje delikatnie, tak żeby nie obudzić, trzynastoletnią Maję, sześcioletniego Zbynia i najmłodszego, najukochańszego Antosia i już jest gotów wracać do szpitala, ruszać w bój ze śmiercią, ratować następnego pacjenta.

Anonimowy pisze...

"– Oczywiście. Cztery lata. W zawieszeniu. Prowadząc na prochach, zamordował mi żonę i syna i nie poniesie żadnej kary. Żadnej, rozumie pan?!"

LOL nope. Zawiesić, to można karę do 2 lat pozbawienia wolności - art 69 par. 1 kk. - i to nie jest wiedza tajemna, bo wprost w przepisie stoi.

Nie przeczytałam jeszcze całości, ale mi się rzuciło w oczy, to musiałam się wypowiedzieć :D

Freya

Mal pisze...

Ok, do napisania wcześniejszego komentarza zmotywowała mnie scena z histeryzującymi dziećmi po tym, jak Michał wraca z Warszawy - potem jest lepiej. I dzięki, Bumburus, za podanie wieku Mai, nie miałam siły się w to wczytywać :D

A teraz luźne komentarze do reszty ;)

Pierwsza scena, czyli Autorkasia nie rozumie, co pisze, dowód #1933094378: Michałek taki kryształowo czysty i w ogóle chodzące dobro, ale jak przyjdzie co do czego, to koledzy po fachu (ordynator) boją się, że kogoś zamorduje. Mhm.

Nawet świeżo upieczonym stażystom pozwalał wziąć igłotrzymacz w drżącą dłoń i nakładać szwy co bardziej krnąbrnym pacjentom…
"Wysoki Sądzie, na co dzień to jestem taki, że do rany przyłóż, ale jak pacjent krzywo spojrzy albo będzie pyskował, to pozwolę go szyć niewprawionemu studentowi i jeszcze powiem, żeby szył jak najbardziej boleśnie. Taki jestem, kurtwa, dobry." (Michał S., prawdopodobnie)

chociaż podkochiwała się w doktorze Sokołowskim, to nigdy nie życzyła źle jego uroczej, pełnej wewnętrznego ciepła żonie. Nigdy!
Mujeju, to jest takie... takie autoreczkowate! Wiecie, te wszystkie autoreczki, które nienawidzą partnerek swoich idoli i w opkach robią z nich skończone jędze - jak widać, mentalność ta znana jest także Kejt, która postanowiła pokazać, jak niesamowicie DOBRA jest Hania, bo nie życzyła źle żonie swojego idola, tfu, obiektu westchnień. Huehuehuehue. Z kolei zachowanie Ludmiły to dokładnie taka autoreczkowa nienawiść do partnerki idola, przez nic nie przefiltrowana.

(W ogóle, kurka, o co chodzi z tą Hanią? Po pierwsze, wyprawa z Michałem do Warszawy: Jaskólska wezwała ją prosto z domu, czy może Hania olała dyżur, żeby towarzyszyć Michałowi? Po drugie, mujborze, jaka ta białaczka była od czapy, WTF. Kto chce się założyć, że Hania ma szanse stać się bohaterką kolejnej powieści Michalag? Taki prequel do Dzieciaczków? :D)

Czy ktokolwiek tak mówi - poza powieściami Londona?
No, ja jako żywo miałam wrażenie, że Narrator Kij Wie Jaki zaczął przemawiać ustami Jakuba. Teraz już rozumiem, dlaczego Autorkasia nie bawi się w opisy, tylko preferuje dialogi - bo jej dialogi to opisy wypowiadane przez bohaterów.

„Źli” przyjdą do Tadka jeszcze tej nocy…
Pewnie po to, żeby go zgwałcić kijem od szczotki. (kilkanaście akapitów dalej...) O, jednak nie. No cóż, byłam blisko.

Co do stypy, może to taka stypa na wzór serialowego Południa (amerykańskiego oczywiście) - po czyjejś śmierci jego dom staje się takim trochę "domem otwartym", znaczy, przychodzi rodzina, przychodzą sąsiedzi, każdy przyniesie coś do jedzenia, w sumie wszystko samo się organizuje i odpada chociażby wynajmowanie sali w restauracji i ustalanie menu.

Anonimowy pisze...

@Kazik - "W michalakversum niepijący mąż rzadszy feniksa." - zjadło "od".

Moim zdaniem, to celowy zabieg - taki rusycyzm. Filmowy Pawlak też mawiał "U mnie słowo droższe pieniędzy".

Ufff, gdybym miała to dzieło przetrawić bez komentarzy, chyba popełniłabym samobójstwo grabiami. Pomijając wszelkie babole, nieścisłości, brak riserczu, to to jest nudne jak tona flaków z olejem.

Anonimowy pisze...

Ach, nie zawiodłem się! Od samego początku dramatyzm aż się z dzieła wylewa. To skoro już macie konsultantów pod ręką to mam pytanie. Czy włosy mogą zsiwieć z dnia na dzień pod wpływem stresu?

Karol Emanuel

Green pisze...

Niesamowicie razi mnie to dziwne zmienianie czasów. Widać wyraźnie, że coś się w tekście nie klei, kiedy co chwila przeskakuje się z czasu teraźniejszego na przeszły, i na odwrót. I jeszcze to pisanie z kilku różnych punktów widzenia naraz, przeplatane z własnymi przemyśleniami narratora. Można się pogubić.
Po przeczytaniu tego mam ochotę złapać AłtorKasię za ramiona i potrząsnąć, żeby chociaż raz usiadła i zastanowiła się nad tym, co nawypisywała. Aż brak mi słów. ._. Poza tym, gdzieniegdzie widać, że ona ma pomysł i niektóre rzeczy jako tako jej wychodzą. Może gdyby zamiast trzaskać jedną książkę w dwa miesiące, spędziła nad nią trochę więcej czasu, dopracowała szczegóły, spróbowała faktycznie wczuć się w sytuację bohaterów (pomijając wypłakiwanie oczu nad klawiaturą) i popracowała nad stylem pisania, wyszłoby coś znośnego.

Cieszę się, że nie żyję w michalakversum. To musi być straszne miejsce.

Anonimowy pisze...

Owszem, parę miesięcy temu wyznała mu miłość i próbowała go uwieść w jego własnym domu, podczas gdy Marta spała piętro wyżej.
Ale teraz na pewno tego nie powtórzy, nie, nie, ależ skąd!

Droga Kuro nie powtórzy, bo Marta już nie zaśnie piętro wyżej!

Druga sprawa, faktycznie jest możliwość wypicia połowy szklanki wódki jednym haustem, ale do tego wyczynu raczej człowiek nie może być zupełnie trzeźwy (tak jak tutaj nasz doktorek), tylko już mocno podpity, aby alkohol tak mocno nie palił, widziałam ja już takie przypadki.

Książka jest naprawdę koszmarna, serce mi krwawi, że ludzie to kupują...

S.H

Mela Bruxa pisze...

@Karol Emanuel:
Z dnia na dzień to nie wiem, ale wiem, że po śmierci Mamy sypnęło mi trwałym platynowym balejażem bardzo szybko. Jak szybko, to nie powiem, nie miałam zupełnie głowy do przeglądania się w lustrze.
Im ciemniejsze włosy, tym bardziej podatne, mam znajomego, ze szkoły pamiętam go jako kruczego bruneta, już przed dwudziestką zrobił się szpakowaty.

Tego tekstu nie da się czytać. Tak, przeżyłam też stratę, przeżyłam żałobę, przepracowałam, żyję dalej. Ale jak czytam coś takiego...Nie no, racja. Faktycznie wstrząsające dzieło. Wstrząsające, ze coś takiego napisano, wydano i czytano. Boru, widzisz i nie grzmisz!

Dersei pisze...

Tak na szybko.
"z pewnym człowiekiem, który potrafi sprzątnąć każdy burdel. W przenośni i dosłownie." Mam pewien problem z tymi zdaniami. Co może znaczyć to dosłownie? Że posprząta dom publiczny, w sensie wytrze kurze i odkurzy? :)

"gdy szedł przygarbiony, z pasmami siwizny we włosach, której jeszcze wczoraj nie było"
Siwe włosy instant :) Pofarbował je?

"“w rozchełstanej koszuli na PIERSI, za którą chwyciła teściowa”
Z ciekawości, czy z tego zdania nie wynikałoby, ze teściowa chwyciła jego pierś?

"Czy ktokolwiek tak mówi - poza powieściami Londona?"
Ktoś na pewno (imo nie ma w tym nic dziwnego), tylko może nie w takiej sytuacji.

"Oczywiście, psa policyjnego można sobie “wypożyczyć” bez żadnych formalności i przeprowadzić przeszukanie jedynie na podstawie własnego widzimisię. "

A tego bym się nie czepiał, w tym fragmencie nie jest powiedziane, że to pies policyjny (chyba że wynika to z reszty tekstu). To równie dobrze mógł być prywatny pies Janusza, który go odpowiednio wytresował.

"od Luke Skywalker z Gwiezdnych Wojen."
Czy to nie brzmiałoby lepiej odmienione?

Galnea pisze...

Nawet świeżo upieczonym stażystom pozwalał wziąć igłotrzymacz w drżącą dłoń i nakładać szwy co bardziej krnąbrnym pacjentom…

To się nazywa imadło, a nie igłotrzymacz.

Zostawienie stażysty samego na SORze w środku nocy to nie jest wyraz zaufania. To wyraz bezmyślności, lenistwa i złośliwości. Nie twierdzę, że to się nie zdarza, ale powinno być potępiane, a dyrekcja, która zmusza do takiego procederu, karana. Już pomijając fakt, że na SORze powinien pracować bardzo doświadczony lekarz, stażysta nie ma nawet pełnego Prawa Wykonywania Zawodu i jako taki nie może zostać puszczony samopas – dla dobra jego i pacjentów.

– Nie będę miała, a jeżeli już, to nie swoje. – Hania pokręciła głową. – Przeszłam białaczkę. Chemia, radioterapia i po dzieciach...

Z tego co mi wiadomo, to białaczki nie leczy się radioterapią.

Mój staż niedługo się kończy, ale ja przyjadę i pomogę panu.

Tak po prawdzie, to staż na SORze trwa aż trzy tygodnie. Można by powiedzieć, że kończy się nim tak naprawdę się zacznie.

Wyjęto mu z gardła rurkę, ale do żył nadal tłoczone są płyny, a aparatura monitoruje pracę serca.

Jak sama nazwa wskazuje, rurkę tracheostomijną umieszcza się w tchawicy, a nie w krtani.

Lekarz, który przed chwilą skończył badanie, z zadowoleniem stwierdził, że jak na takie obrażenia stan Marszaka jest dobry, choć z OIOM-u go jeszcze nie wypuszczą.

A dlaczego lekarz z OIOMu obgaduje swojego pacjenta przy pacjencie z innego oddziału (Alfred, zdaje się, leży na chirurgii)?

Przy scenie z policjantem i matką Marszaka wyobraziłam sobie ordynatora OIOMu z naszego szpitala, któremu jacyś ludzie przewalają się przez oddział jak przez dworzec kolejowy.

– Doktorze, kiedy go pan odbierze? – pytanie zatrzymało go w progu.

Nie tyle, kiedy pan go odbierze, ale na kiedy będzie wypis. Oddział to nie jest przechowalnia noworodków – wręcz przeciwnie, to miejsce pełne wrednych zarazków i im szybciej dzieciak wróci do domu, do bezpieczniejszej flory bakteryjnej, tym lepiej dla niego.

Galnea pisze...

Dziecko w - zdaje się - ostatniej klasie podstawówki albo w pierwszej klasie gimnazjum. Dziecko w zerówce. Noworodek. Praca zawodowa w nietypowych godzinach, także w nocy.

Lekarz, pod opieką którego znajduje się małe dziecko, nie musi brać dyżurów (dotyczy to na pewno kobiet, nie pamiętam, czy mężczyzn również). Jako specjalista mógłby np. dorabiać w poradniach, co daje mu większą elastyczność.

I jednym sprawnym ruchem podłączył sobie wężyk od kroplówki.
Ojtam, ojtam, to łatwizna jest przecież!


E, akurat podłączanie kroplówek to nie jest jakaś straszna filozofia:)

Przed pogrzebem Jakub zaaplikował mu końską dawkę leków uspokajających, żeby przyjaciel jakoś dotrwał do końca.

Jeśli Michaś dostał końską dawkę leków uspokajających, to najprawdopodobniej nie dotrwał do końca pogrzebu, tylko zwalił się na podłogę kaplicy i zasnął.

– Tobie to nawet psychiatra by się przydał. – Sokołowski zniżył głos. O takich sprawach jak depresja rozmawiało się w ich rodzinie szeptem, a najlepiej wcale. Mężczyźni z ich rodu mieli być silni, nie do zdarcia. Tak Sokołowski został wychowany i tak wychował swego jedynaka. – Znaleźć jakiegoś? Który dyskretnie przepisze ci leki?

Myślałby kto, że Michał złapał rzeżączkę.

– Jakie leki?
– No takie... wyciszające... – Słowo „przeciwdepresyjne” nie chciało przejść Sokołowskiemu przez gardło.


Leki depresyjne wyciszające? Mam nadzieję, że ałtorKasia nie ma tu na myśli benzodiazepin (kiedyś zaliczanych do tzw. trankwilizatorów małych), które NIE są lekami przeciwdepresyjnymi.

– Sam sobie przepiszę – uciął Michał.

Akurat lekarz może sobie sam przepisać lekarstwa – ale powinna obowiązywać zasada, że jeśli się na czymś nie znam, to tego nie robię. Samoleczenie chorób psychicznych jest pomysłem raczej średnim.

Droga Ałtorkasiu. To, co przeżywa Michał, to nie jest depresja. To żałoba. Całkowicie normalny mechanizm po nieoczekiwanej stracie. Może, lecz nie musi skończyć się depresją, ale czy się nią skończy na pewno nie ocenia się po pierwszym tygodniu-dwóch jej trwania, lecz po mniej więcej roku, o czym piszą nawet w Wikipedii, że o innych, poważniejszych źródłach nie wspomnę.

Biorąc pod uwagę gwałtowność wydarzenia i wpływ na życie postaci, myślę, że można by tu mówić o tzw. zaburzeniach adaptacyjnych – zespole rozwijającym się w ciągu miesiąca od zdarzenia i trwającego do pół roku. Natomiast depresję w przebiegu żałoby rozpoznaje się po dwóch miesiącach od utraty bliskiej osoby, jeśli objawy utrzymują się na stałym poziomie lub nasilają.

Marszak budzi się w więziennym szpitalu, przypięty pasami do łóżka. Po chwili zjawia się pielęgniarka, żeby go uwolnić.
Gdyby pozostał spętany, może te pasy, które właśnie zaczęła rozpinać pielęgniarka, ocaliłyby mu życie. Może...


A po cholerę on był przywiązany? Akurat żeby zastosować przymus bezpośredni w postaci zapięcia w pasy (i w pozostałych trzech postaciach dopuszczonych prawnie) muszą być spełnione pewne warunki. Już nie wspominając o ilości papierkowej roboty, jaką trzeba przy tym odwalić.

Anonimowy pisze...

Wyciąga się na łóżku i po chwili zasypia snem człowieka sprawiedliwego – choćby nie wiem jak kuriozalnie to zabrzmiało.

Jego ojciec zaś wykonuje kilka telefonów i umawia się na spotkanie z pewnym człowiekiem, który potrafi sprzątnąć każdy burdel. W przenośni i dosłownie.


Oba te fragmenty brzmią, jakby miały być kolorkiem jak Wasze streszczenia tekstu, ale - niestety - nie są.

Styl autorKasi jest nie do zniesienia. Czasy zupełnie losowo. Opinie bohaterów i komentarze narratora wymieszane tak, że nie wiadomo, kto i co. Język na bardzo niskim poziomie plus dużo mowy potocznej, wulgaryzmów w nieodpowiednich miejscach, nawet od gramatyki urywa… Tego się czytać nie da.

Mam jedno pytanie - w sumie to mam więcej, ale to jedno się wybija - czy to jest popularna praktyka, by chować dwie osoby w jednej trumnie? Czy to w ogóle jest zgodne z prawem i wykonalne? Bo mi to się jakieś podejrzane wydaje, nigdy o takim przypadku nie słyszałam.

Co do samobójstwa, to oczywiście macie rację, że lekarz od razu zauważy, że coś jest nie tak ALE: w sprawie Olejnika seryjny samobójca zaatakował ze 3 czy 4 osoby i ja do dziś nie wierzę, że to był przypadeG. Raczej spiseG - a ja rzadko takim teoriom ulegam, ale tu coś śmierdzi na kilometr. Więc jestem w stanie przyjąć, że odpowiednia ilość kasy rozwiązała sprawę śmierci Marszaka raz a porządnie.

Ag

Anonimowy pisze...

Po przeczytaniu pierwszej części i po ogarnięciu podstawowych zasad, według których funkcjonuje świat przedstawiony w książkach K. M. byłam przekonana, że druga część Waszej recenzji już niczym mnie nie zaskoczy. Spodziewałam się po prostu wszystkiego najgorszego i nie powiem, do pewnego momentu ta taktyka sprawdzała się całkiem dobrze, pozwalając mi na względnie spokojne brnięcie przez kolejne akapity - przynajmniej do pewnego momentu. Pierwszego poważniejszego facepalma zaliczyłam dopiero przy pojawieniu się Ludmiły, ale ostatecznie ta postać całkiem dobrze wpisuje się w schematy rządzące michalakversum i w zasadzie nie tyle zaskoczyła mnie, co raczej zniesmaczyła... ale dobra. Biorę głęboki oddech, przypominam sobie nieśmiertelny tekst o kwiecie lotosu na tafli jeziora i czytam dalej.

Nagle, niczym hiszpańska inkwizycja - Gwiezdny Spacerowicz z przypisem. Majstersztyk absurdu. Mój mózg skapitulował, wywiesił białą flagę i machał nią rozpaczliwie przez dobry kwadrans, niezdolny do podjęcia jakiejkolwiek obrony.

Teraz czekam, aż w którejś z powieści K. M. pojawi się postać zwana "Łukasz Niebochód".

Wierszba

Anonimowy pisze...

Wy macie nerwy jak postronki,w życiu bym przez to nie przebrnęła bez piany na pysku i rzucania dziełem o ścianę.
Sceny na stypie mnie dobiły,kto się tak zachowuje? I ta awantura,że przyjechał z kobietą,co za idiotyzm.
A to,że zlikwidują Marszałka to jakieś strasznie przewidywalne było.


Chomik

Rocco pisze...

Jeszcze nie skończyłam czytać, ale muszę dać komentarz na temat przemocy w rodzinie. Bardzo, ale to bardzo nie lubię, gdy ktoś wypowiada się na temat, o którym nie wie prawie nic. Że niby bite kobiety to lubią? A może kochają i po prostu nie są w stanie odejść od potwora - bliska mi osoba przeszła przez to piekło i wiem, że tylko miłość i nadzieja trzymały ją przy tyranie. I nie da się tego zmienić z dnia na dzień. Na szczęście zakończyła bycie workiem treningowym. Łatwo mówić/pisać, co ma się zrobić. Trudniej zrobić.
Pozdrawiam.

DrunkPunkRat pisze...

Jedyna postać, która nie irytuje mnie samym tym, że JEST - Mariola Marszak. Widzę ja jako taka poczciwa babuleńkę z chustka na glowie, która nigdy nie skarży się na nic - kurczę, polubiłam ja. :)
Wybaczcie brak "a z dzyndzlem", ale piszę z tableta i nie mam tej litery.

Lepus Istlich

DrunkPunkRat pisze...

Jedyna postać, która nie irytuje mnie samym tym, że JEST - Mariola Marszak. Widzę ja jako taka poczciwa babuleńkę z chustka na glowie, która nigdy nie skarży się na nic - kurczę, polubiłam ja. :)
Wybaczcie brak "a z dzyndzlem", ale piszę z tableta i nie mam tej litery.

Lepus Istlich

baba_potwór pisze...

Analizatorzy i komentatorzy napisali już prawie wszystko, więc dorzucę tylko jedno małe zdziwko. Otóż Somsiadka Samo Zuo z maniackim uporem próbuje się przyssać do faceta, który w razie powodzenia podejścia podrywczego nr 1 byłby rozwodnikiem z alimentami na czworo dzieci, a bardzo możliwe, że i na żonę, a w chwili rozpoczęcia podejścia podrywczego nr 2 był wdowcem wprawdzie już "tylko" z trójką młodych, ale za to mieszkających z ojcem i - siłą rzeczy - z jego ewentualną nową tróloffą, co dla tróloffy oznacza konieczność ich obsługi (w tym niemowlęcia!) i użerania się z dwojgiem starszych, którzy z dużym prawdopodobieństwem będą okazywać niezadowolenie z wpierniczenia się SSZ na miejsce ich matki w rodzinie. Dotyczy to zwłaszcza najstarszej córki, u której trzeba jeszcze uwzględnić efekt burzy hormonów, jest albowiem ponieważ w wieku dojrzewania. No ludzie, toż ja, spróchniała pokraka, nie poszłabym na taki układ, a co dopiero lachon, który z takim wyglądem jak opisany przez ałtorkasię spokojnie może sobie wyjąć pądochtóra, pąderechtóra, a nawet pąprezesa równie ślycznego jak ten cały Sokołowski, za to bez życiowych plecaków, które trzeba targać razem z nim. Albo i zamiast niego, bo z treści dzieua jednoznacznie (choć wbrew ałtorkasiowym zamiarom) wynika, że dla tego buca ojcowskie obowiązki kończyły się na zapłodnieniu matki. Ergo, ten motyw uważam za wyjęty z odbytnicy dokładnie tak samo jak wszystkie pozostałe w tym dziwotworze.

Mal pisze...

Oj tam, oj tam, młodsze do żłobka, starsze do szkół z internatem i będzie można mieć pana dochtóra tylko dla siebie ;)

Anonimowy pisze...

doszłam do niedotlenionego dziecka i wszystko mi opadło. dziecko było niedotlenione, dlatego na wszelki wypadek dali go do inkubatora? ałtorka chyba nie ma pojęcia jak poważne mogą być tego konsekwencje i że takiego dziecka nie trzyma się na wszelki wypadek. mało też prawdopodobne, żeby chcieli je już wypuszczać do domu po jednym dniu (skoro pytają Michała, kiedy go zabierze, to chyba już chcą je wypuścić). no i jeszcze to raczej lekarz prowadzący powinien powiedzieć michałowi, kiedy może zabrać dziecko do domu, bo bez względu na to jak bardzo wybitnym jest on chirurgiem, taka decyzja nie należy do niego

Anonimowy pisze...

W poprzedniej analizie pisaliście, że Kejt zabiera się za tematykę historyczną... podrzucam ten wpis na jej blogu http://katarzynamichalak.blogspot.com/2015/05/niespodzianka-nr-2-ktorej-nie-bedzie.html#comment-form
Ponad 400 stron o Powstaniu Warszawskim tylko że w michalakversum, a dodatkowo 16 zaczętych nowych dzieł. To już boli.

analiza wspaniała jak zawsze.
pozdrawiam,


iks

Babatunde Wolaka pisze...

Dzisiejsza porcja "Dzieciaczków!" była tak ekelhaftyczna, że zaśmiałem się tylko raz, poza tym trwałem w niemej zgrozie.

"Może synalek lubił nie tylko podpalać ludzi, ale i roztrzaskiwać ich o drzewa?
Cóż. Miał takie osobliwe hobby."
Jedni zbierają znaczki, drudzy unicestwiają światy.

" – Chodź, stary druhu.
Czy ktokolwiek tak mówi - poza powieściami Londona?"
Widocznie anastazjolog jest fanem Londona.

Przypis do "Gwiezdnego Spacerowicza" sprawia wrażenie, jakby to literacka loża masońsko-iluminacko-cyklistowska pod kryptonimem "Katarzyna Michalak" wysyłała do czytelników dyskretny sygnał, że robi sobie z nich okrutne jaja.

"Pobladł śmiertelnie i powoli zwrócił..."
Podobnie jak czytelnik.

Bumburus pisze...

Tak oto Tadka Marszaka dopadła nie klątwa Michała, nie modlitwa Alfreda, ale forsa Nikodema Nira…
Co wyraźnie dowodzi wyższości świata materialnego nad duchowym.
Modlitwa w takiej intencji raczej nie mogłaby zostać wysłuchana:
Po raz drugi w życiu – pierwszy był wtedy, gdy przymknęli go po podpaleniu bezdomnej łajzy – Alfred zaczął się modlić. Wtedy o śmierć kloszarda, teraz o śmierć kumpla.
A poza tym, siły nadprzyrodzone nie zawsze muszą działać w sposób nadprzyrodzony :).

Anonimowy pisze...

Mam w rodzinie osobę,która spowodowała wypadek po pijanemu. nie śmiertelny,ale jednak. I to wszystko działa trochę nie tak.Ta powieść mogłaby być dość przejmująca, gdyby sprawcy wypadku byli choć trochę realistyczni. Mogłaby dać komuś coś do myślenia. Jeśli sprawca wypadku byłby alkoholikiem,który się nie kontroluje,a po wypadku próbuje walczyć ze swoją chorobą może któryś czytelnik pomyślałby,że jego choroba alkoholowa to nie jego prywatna sprawa i może stanowić zagrożenie. Gdyby wypadek spowodowali młodzi ludzie wracający z imprezy na zasadzie:"Piotrek pił najmniej i to było parę godzin temu, więc pewnie już jest trzeźwy",to może miałoby to jakiś wydźwięk. Ale nie, w tej powieści za kierownicę po pijaku siadają psychopaci podpalający bezdomnych i dręczyciele koni.Jakkolwiek by to nie było dziwne-to nie tacy ludzie są problemem,tylko całkiem zwykli ludzie podejmujący głupią,nieodpowiedzialną i tragiczną w skutkach decyzję. Zwykle to normalni ludzie robią bardzo złe rzeczy, nie złoczyńcy z Bonda rozjeżdżający pieszych z diabolicznym śmiechem a w wolnym czasie kopiący małe kotki. Mam wrażenie,że autorka uważa,że dobry człowiek nie może zrobić nic naprawdę złego,może być co najwyżej "zagubiony",zły natomiast nawet śpi diabolicznie...to bardzo niebezpieczny tok myślenia. Pozdrawiam :) P.S. Z własnego doświadczenia wiem,że nikt nie wytyka palcami rodzin sprawców wypadków,po pierwsze nie jesteśmy podpisani,po drugie niby za co, a po trzecie nikogo to nie interesuje aż tak...

Larcia Croft pisze...

@Anon z 14:34

Bo u Michalak tak już jest. Świat w tych dzieUach jest przerażająco czarno-biały. Jak Michalak postanowi, że jakaś postać ma być dobra, to jest dobra. A jeśli zachowuje się czasami jak ostatnia świnia (dobry przykład poza doktorkiem to Liliana z "Nadziei) to i tak będzie usprawiedliwana przez aŁtorkę. Ntomiast Ci Źli są źli do szpiku kości. Przy czym złe postacie to karykatury czarnych charakterów, tak płaskie że villani z Disneya i Bonda są przy nich majstersztykiem portretu psychologicznego.

Vespera pisze...

Swoją drogą, zastanawia mnie, czy telewizja nie zaproponuje Michalak pisania scenariuszy do Trudnych spraw czy innych Ukrytych prawd... Poziom podobny.

A analiza jak zwykle świetna, tylko tym razem trochę bardziej straszna niż śmieszna.

Unknown pisze...

Anonimowy 28 maja 2015 19:19
Zgodzę się co do kwestii możliwości upozorowania samobójstwa nawet w przypadku, gdy dowody ewidentnie temu zaprzeczają. Całkiem niedawno przewinęła mi się w sieci sprawa zamordowanej amerykańskiej komandoski, która została wielokrotnie zgwałcona przez "kolegów" z pracy, pobita, a na koniec jej narządy zostały oblane kwasem i w konsekwencji zmarła. Prokurator początkowo... no właśnie, orzekł samobójstwo :/
Także owszem - dla pieniędzy czy dla wizerunku, ludzie są w stanie zrobić sporo.

Problem jednak z literaturą aŁtorkasi polega głównie na tym, że jej książki "zaangażowane społecznie" wyglądają jak prasówka ( skupmy w jednym miejscu wszelkie przejawy patologii społecznej o jakich udało nam się wyczytać w ostatnich kilkunastu wydaniach ogólnopolskich i lokalnych gazet)inkrustowana indywidualnymi uprzedzeniami aŁtorki (do kobiet, szczególnie tych z dużym biustem mam wrażenie, do sąsiadów itd.) oraz jej własnymi refleksjami na temat niektórych sytuacji (nic to, ze refleksje te są często zwyczajnie nielogiczne).

PS. Niech ktoś poratuje słowem - bo takie czerpanie ze źródeł " z drugiej ręki" (jak właśnie przepisywanie na nowo w prozie czy filmie wydarzeń z gazet, ale pozbawione uwiarygodnienia bohatera, czy w ogóle pozbawione researchu) ma swoją nazwę, ale za nic na świecie nie mogę sobie przypomnieć tego określenia :)

Dzidka pisze...

Widzę, że wielu czytelników zachwycają ałtorkasiowe przypisy, to ja od siebie dorzucę jeszcze jeden przykład - w jedynym jej dziele, jakie zmogłam, nie w celach analizatorskich, tylko tak o, boCHaterka jest sekowana przez Złego i jego rodzinę, niejakich Milewskich. Po jakimś czasie zUy pozornie odpuszcza, boCHaterka cieszy się, że ma wreszcie spokój, po czym na horyzoncie pojawia się Zagraniczny Przystojniak, niejaki Roger Nicelly. I żeby mieć pewność, że nawet najtępsza czytelniczka zajarzy, i żeby nie pozostawić nawet cienia szansy na zaskoczenie, zastanawianie się "co dalej?", ałtorkasia zamieszcza przypis:
"Nicelly - gra słów, od nice (ang.) - miły; Milewski"

I to był pierwszy raz, kiedy pomyślałam sobie, że wydawanie kogoś, kto do tego stopnia nie potrafi skonstruować sensownego elementu zaskoczenia zwrotu akcji, tylko wywala całą kawę na ławę w przypisie (!!!) jest, no cóż, hm. Nieporozumieniem.

Anonimowy pisze...

Znalazłam recenzję Dzieła by Kazik.Znakomita.


Chomik

Anonimowy pisze...

Chciałabym polecić uwadze Pań analizujących wschodzącą gwiazdę kryminału Martę Zaborowską i jej powieść kryminalną "Uśpienie". Kolejnej już nie ryzykowałam ale przy tej rwałam włosy z głowy, tym bardziej jak przeczytałam, że to "szalenie interesująca proza". Polecam w tym miejscu bo innego nie znalazłam. Ebes.
P. S. "Bilbord" J. D. Bujak też polecam :)

Malcadicta pisze...

Ja nie mogę... Wszelkie dzieła Michalak nawet po analizie powodują, że mnie łapie obrzydzenie. Po prostu brakuje mi słów - jak można być tak głuchym, ślepym i chyba odciętym od internetu, żeby nie zauważyć, jak szkodliwe... "książki" się pisze? Ja wiem, że to ałtorkasia, komcie kasuje, zachowuje się... No, jak ona, ale mnie już chyba wyobraźni nie starcza.

Głęboki wdech.

Odwalacie wspaniałą robotę. Najbardziej rozbraja mnie ta nieszczęsna sąsiadka. To jest taka wzorcowa zołza, blondynka, biuściasta, mówi z podtekstem nawet gdy tego nie robi... Jedyny schemat w tym "dziele", który nie budzi zaniepokojenia, a rozbawienie. Mało kto jest w stanie pobić sąsiadkę planującą małżeństwo jeszcze przed pogrzebem poprzedniej żony :)

Bumburus pisze...

Są chwile, kiedy poważnie zazdroszczę tej kobiecie pewności siebie i nieprzyjmowania do wiadomości negatywnych opinii.

Anonimowy pisze...

Mało kto jest w stanie pobić sąsiadkę planującą małżeństwo jeszcze przed pogrzebem poprzedniej żony :)

Takie czasy.Szybkim trzeba być."Bo szczęście trzeba rwaaaaać jak świeże wiśnieeee".
Dostaję przez Was głupawki.


Chomik


Anonimowy pisze...

Ach, stało się! Druga część! Jakże czekałam na ten moment! Myślę, że praktycznie każda książka pani Kasi może służyć za podręcznik antyliteracki. Pozwolę sobie zaproponować kilka tytułów:
1. "Chcę, ale nie umiem. Poradnik zawodowego grafomana"
2. "Autotematyzm dla początkujących i zaawansowanych"
3. "Narracja rąbana - zastosowanie, przykłady, ćwiczenia"
4. "Krótki kurs merysuizmu"
5. "Na mieliznach researchu"
6. "Emocjonalny onanizm w teorii i praktyce"
7. "Dobrzy i Źli - literacki przewodnik po portretach psychologicznych Dobrych i Złych"
8. "Zdrobnienia, zdrobiątka, zdrobniąteczka, czyli leksykologia umniejszona"

Canaris pisze...

Czy ja jestem jedynym który odnosi wrażenie jakby tą "ksiazke" pisała gówniara z gimnazjum z mega pretensjami bo okres buntu, swiat jest zuy itp ??

To opisywanie tych patologicznych relacji rodzinnych, te pretensje o wszystko, ten brak doświadczenia w opisywaniu emocji w trakcie życiowych zakretów i tragedi - toż to klasyka licealnego zbuntowanego pisania.

Wszystko jest złe, wszyscy cie nienawidzą, tylko czekają zeby ci dosrać, nikt sie nie zna na swojej robocie, tylko bohater główny ( w domyśle JA ) jestem coś warty, cały świat powinien do niego ( MNIE ) sie naginać i przystosowywać...

A najgorsze że ta ksiązka mogła być naprawde dobra.
Biedny chłopak gdzieś wioski plus kolega-bogacz i poderwana przez nich laska powodują wypadek w którym ginie dziecko i zona szanowanego lekarza. Bogaty leży w szpitalu, laska ginie a biedak ląduje w miare nieuszkodzony i zaczyna panikować/mataczyć bo jest duże ryzyko że zwalą cała wine na niego ( bo tamten prowadził ale jest dziany ) - a z drugiej strony tragedia rodzinna lekarza, jego radzenie sobie ze stratą, rodziną itp.
Mogłoby zagrać ale do tego trzeba dobrego pisarza a nie chałtorki.

Anonimowy pisze...

@Canaris

Ale wtedy bohaterowie musieliby być realistyczni, a u pani Michalak dzielą się na "tych dobrych" i "tych złych". Nawet jeżeli tylko w zamyśle samej autorKasi, bo wszyscy wiemy jak to w praktyce wychodzi. Moim zdaniem, gdyby te pomysły były lepiej przemyślane i napisane przez kogoś innego, kto nie boi się researchu, to byłyby całkiem niezłe. Oczywiście po usunięciu tej całej "dramatycznej" otoczki.

Bumburus pisze...

I mama Marszakowa, nie zapominajmy o mamie Marszakowej! Zwłaszcza, że imho wyszła najlepiej z całego tego towarzystwa.

polipotam pisze...

Królowo Matko!
Czy to z powodu tej analizy Twój blog przestał być ogólnodostępny?
Czytam Cię od około dwóch lat (z przerwą na półroczny urlop macierzyński) i wiem, że to bardzo nieładnie, że nigdy się nie odezwałam i nie skomentowałam, ale to zbyt sroga kara.
Google każe mi poprosić Cię o zaproszenie, co niniejszym czynię (w inny sposób nie mogę, gdyż nie mam konta na fujsbuku a maila Twojego nie znam).

polipotam@gmail.com

Siberian tiger pisze...

Freya: "<<– Oczywiście. Cztery lata. W zawieszeniu. Prowadząc na prochach, zamordował mi żonę i syna i nie poniesie żadnej kary. Żadnej, rozumie pan?!>>
LOL nope. Zawiesić, to można karę do 2 lat pozbawienia wolności - art 69 par. 1 kk. - i to nie jest wiedza tajemna, bo wprost w przepisie stoi."
Właśnie nie atakowałem tego, bo imho można to rozumieć na dwa sposoby: albo 4 lata pozbawienia wolności w zawieszeniu (na okres X, gdzie nie wiadomo, ile ten okres miałby wynosić, bo wtedy właśnie nie trzyma się to kupy), albo 4 lata w zawieszeniu, gdzie 4 lata to okres próby, a wtedy to trzyma się kupy. Biorąc pod uwagę, że mówił to lekarz, to mógł się wyrazić nieprecyzyjnie (i nielogicznie, bo później mówi - "żadnej kary, rozumie pan??!", a skoro jest kara, której wykonanie zostało zawieszone, to nie możemy mówić, że jej nie ma. Ale to zrzucam na karb właśnie tego, że mówi nieprecyzyjnie jako lekarz.) Z kolei właśnie nieprawnicy często to mylą i wydaje im się, że jak jest kara zawieszona na np. 4 lata, to właśnie 4 lata to jest ta kara. Interpretacja w dobrej wierze aŁtorKasi :)

Ale nic mnie nie drażni tutaj, jak sposób prowadzenia narracji właśnie. Raz jest punkt widzenia jednej osoby, raz drugi, przy czym w rozmowie te punkty potrafią zmieniać się co zdanie. I ten narrator, który czasami jest wszechwiedzący (zna nawet przyszłość), a jest tak irytująco subiektywny, że nie potrafi żadnego, dosłownie żadnego zdarzenia opisać w sposób zobiektywizowany, tylko od razu nasuwa czytelnikowi swoje oceny. Być może nie byłoby to takim problemem, gdyby te oceny były zgodne z moim światopoglądem, ale generalnie takie narzucanie ocen, jakichkolwiek, jest irytujące.

Anonimowy pisze...

analiza analizą (doskonała) ale przeczytałam notkę z blogaska ałtorkasi zalinkowaną powyżej i aż mi dech zaparło ze zgrozy. Coż to za arogancka, tępa baba. Odwazycie sie zanalizować Miasto Walecznych?

Anonimowy pisze...

Przyznam, ze - czytajac ksiazki AltorKasi -bardzo trudno mi uwierzyc w jej wyzsze wyksztalcenie. Nawet nie dlatego, ze nie potrafi sklecic poprawnie zdania i ma braki w wiedzy, bo to sie zdarza, ale dlatego, ze jej narracja to narracja tabloidowa. Skad u wyksztalconej kobiety taki sposob myslenia? Bo to nie tylko styl, ale pewna mentalnosc, i za nic nie rozumiem, skad sie to u niej bierze.

Croyance

Sha pisze...

Wiecie, co mnie zastanowiło? To, czy rzeczywiście można mówić o "uwstecznianiu się" dziecka przez... ile? Kilka dni? Nazwałabym to szokiem raczej, żeby mówić o uwstecznianiu się, trzeba chyba zaobserwować dłużej trwający proces...
Czy ktoś mógłby potwierdzić? Niezbyt interesuję się psychologią, a tym bardziej się na niej nie znam, tak tylko sobie gdybam.

Anonimowy pisze...

RadioAnalizator nadaje!

Następny odcinek: 28 maja :)


Bardzo ładnie proszę o aktualizację... Bo teraz wygląda to przerażająco.

TrisMoszfajka

Anonimowy pisze...

O nie, zniknęła Królowa Matka !!! Czytałam z uwielbieniem a teraz zamknięte ...

Anonimowy pisze...

Królowa Matka wypowiedziała się na ten temat na swoim Facebooku: https://www.facebook.com/pages/Kr%C3%B3lowa-Matka-i-Banda-Czworga/458015780911120?fref=ts

Anonimowy pisze...

Kiedy trzecia część?

Anonimowy pisze...

Dziękuję za aktualizację.
TrisMoszfajka

madź pisze...

Przepraszam za offtop, ale czy mógłby mi ktoś polecić jakąś książkę (najlepiej z gatunku fantastyki)? Bardzo proszę. Tak dawno nie czytałam żadnej powieści, że czuję się jak kompletny oszołom.

Anonimowy pisze...

Polecam "Pana lodowego ogrodu" Jarosława Grzędowicza jeśli nie czytałaś :)

Annorelka pisze...

Wiecie co mi ta książka Michalakowej przypomina?
Moje opko z przełomu 4 i 5 klasy podstawówki.
http://annorelka.deviantart.com/art/Elizka-mala-baletnica-258641165
Tragiczne wydarzenia w szpitalu - są.
Dziennikarska hiena - jest.
Wypadek samochodowy i samotny ojciec - jest.
Bucowanie głównych bohaterów - jest.
Demonizowanie do granic możliwości postaci negatywnej - jest.
Nawet poziom wiedzy medycznej wydaje mi się podobny.

Anonimowy pisze...

Hej, to ja pisałam o "Fargo" :)
Na moje oko to mogło trwać właśnie ok. dwóch godzin -- tzn. to wszystko, co bohater na tym urwaniu się wyczyniał. No dobra, można jeszcze na siłę uwierzyć, że przez godzinę, bo i szpital, i miejsca, w które pojechał, były w tym samym małym mieście. Tam to było nawet w pewnym sensie jeszcze bardziej absurdalne niż w michalakversum, bo odbywało się niejako na oczach pielęgniarki... :) Więcej nie da się wyjaśnić bez spojlerowania. Enyłej, serial mimo tego babola jest bardzo dobry. Polecam -- Krystyna Czubówna.

Co do drugiej części dzieła ałtorkasi -- cóż, trzyma ten sam wysoki poziom. To egzosfera literatury, powyżej jest już tylko wysoka próżnia ;) A już za tydzień finał -- jaram się.

Pozdro,
Quay

Lois pisze...

@Annorelka - Twój komiks jest o wiele lepszy niż to coś ;_;


"Kiedy trochę popracujesz, przestaniesz tak obsesyjnie myśleć tylko o sobie i wyolbrzymiać swoje problemy… a, nie to nie ta pisarka" A jaka?

Anonimowy pisze...

Każda normalna :).

TrisMoszfajka

madź pisze...

Dziękuję za rekomendację "Pana lodowego ogrodu"! Rozpocznę wakacje czytając tę książkę :). Opinie o niej są bardzo pochlebne, aż nie mogę się do czekać!

Pozdrawiam serdecznie i bardzo dziękuję :D

Annorelka pisze...

@Lois,
Dzięki. :D Jakby nie patrzeć - poprzeczka nie jest postawiona wysoko.
to nie miał być komiks tylko "fotostory jak w gazetkach Barbie". Tia.)

Anonimowy pisze...

Chciałabym się zarejestrować na Waszym forum, ale wciąż mi wyskakuje, że mój adres email jest nieprawidłowy. Coś się dzieje? Czy ja, głupia, coś źle robię...?

kura z biura pisze...

Jeśli masz konto na wp, to spróbuj z jakiegoś innego. Swego czasu zablokowałam możliwość rejestrowania się z wp, bo mnóstwo kont reklamowych mi stamtąd przychodziło.

Anonimowy pisze...

Na scenie: "Ujął synka delikatnie, pocałował pachnący oliwką łepek. W tym momencie dziecko uniosło powieki i spojrzało na ojca. Miało oczy swojej mamy." wybuchnęłam śmiechem. Rodzina Addamsów spaczyła mi psychikę, ale zawsze jak słyszę tekst w stylu "ma oczy swojej mamy/taty/itp." mam przed oczami scenkę, gdy cała rodzina pochyla się nad kołyską i następuje epicki dialog Gomeza i Mortcii:
- Ma oczy mojego ojca.
- Wyjmij mu je z buzi. :D

Astroni pisze...

Wychodzi na to, że cała ta wielka miłość głównego bohatera do żony i dzieci sprowadziła się aŁtorce do tego, żeby się ich stratą tłumaczył przy każdej okazji, gdy zachowuje się jak skończona świnia. Bo ty taki i taki, co ty wiesz o życiu, pla pla, bo ja straciłem ŻONĘ I DZIECKO!

Recepcjonistka unosi głowę i przygląda się kobiecie. Oto matka mordercy.
Mnie tu bardziej rozwaliło, że nawet recepcjonistka jest już perfekcyjnie zorientowana w temacie, kto kogo i w jaki sposób. Dla niej byłby to przede wszystkim pacjent, jedno z wielu nazwisk, a jeśli by nawet faktycznie zwróciła jakąś uwagę na to, co leci w wiadomościach, no to kurce, chyba nie tak już, ludzie miewają chyba jednak ciekawsze rzeczy na głowie...

Umysł zaś wypełnia jedna, jedyna myśl, z której potem będzie się spowiadała: jak długo będzie miała spokój? Jak długo nie będzie się bała wracać do własnego domu?
LoooooL... Ja jednak wolę wersję Dostojewskiego, gdy Marmieładowa potrącił śmiertelnie jakiś wóz - nawet jeśli żyjesz z mężem nierobem i pijakiem, to i tak rozpaczasz szczerze po jego śmierci. A końcówka tamtego akapitu... No nie, aż się wybałuszyłam od tej zmiany tematu, a aŁtorkasi już tak dobrze szło!

...która leży samotna i opuszczona, podczas gdy jej mąż...
Bzyka się z nim popadnie! No dokończ wreszcie, śmiała i obnażająca rzeczywistość aŁtorko!
W ogóle całe to darcie papy o Hanię pozbawia mie słów. Przecież to mógł być ktokolwiek - babka od organizacji pogrzebu, prokuratorka, prawniczka od jakichś formalności, nawet wreszcie jakaś znajoma zmarłej. W sąsiadkach, które mogłyby przyjść złożyć kondolencje, też pewnie mieszkająca gdzieś indziej rodzina średnio się orientuje.

szybko – za szybko jak na szczęśliwego tatę – oddał synka lekarce
Jak na - przepraszam bardzo - KOGO?! AŁtorkasiu, czy ty w ogóle myślisz, co piszesz?!

Ja bym uznała ten zwrot za OK, sama mogłabym takiego użyć. Po prostu że taka sugestia, że ten synek go powinien uszczęśliwiać, a nie uszczęśliwia, że Michał nie próbował tego nawet udawać.

Ostrożnie owinęła maleństwo kocykiem i podała Michałowi.
Dziecko z inkubatora. Kto pamięta tę sprawę, gdzie dwie pielęgniarki wkładały sobie takiego noworodka do kieszeni?

A za takie wstawki jak Epokowe Wydarzenie W Dziejach to ja Was po prostu kocham. Jedna rzecz zjechać (jakkolwiek umiejętnie) to, co jest przez wszystkich jechane, ale miec odwagę też to pochwalić w odpowiednio wyłapanym momencie..! Tak robią tylko prawdziwi, poważni i profesjonalni krytycy. Brawo Królowo Matko. Choć drogi, w której tę wiedzę nabyłaś, nie zazdroszczę...

...po czym wyszła bez słowa, ale to jej milczenie było bardziej złowróżbne niż tysiąc słów.
Aha. Czyli złowróżebne milczenie i wychodzimy, bo przecież dobro dzieci, które zostaną praktycznie bez opieki z zalanym, wrzeszczącym ojcem, jest mniej ważne niż własny foch.

Czy na pewno dobrze robi, prosząc ją o pomoc? Miał do wyboru swoją matkę, teściową albo szwagierkę.
Tak, wielce kochany i uwielbiany przez wszystkich doktor nie miał jednej normalnej sąsiadki, która ze zwykłej zdrowej sympatii posiedziałaby z jego dziećmi przez jeden (słownie: JEDEN!) dzień. Tak.

nieumyślnego spowodowania pod wpływem środków odurzających śmierci trzech osób
Ojooo, a jednak aŁtorka ma świadomość, że trzech!
Czyli już się chyba właśnie wyjaśniło, jak to jest z tymi dwiema niewinnymi istotami. Ja cie.

w michalakversum jak na Saturnie, doba trwa dziesięć godzin.
No i dlatego Gwiezdny Spacerowicz! No! :D

Czy takim piersiom oprze się jakikolwiek facet?
Elton John może dałby radę.

Heheehehhe XD

popatrując przy tym na tego nieczułego drania, który nie uronił nad grobem żony i dzieciątka ani jednej łzy.
Znaczy: że jak Michał nie płacze na pogrzebie swojej żony, to nieczuły drań? Przecież mało który facet tak reaguje na pogrzebach!

Są ratownicy medyczni, a "sanitariusz" to obelga porównywalna ze "skurwysynem" ;)
O.o Jak to? Naprawdę? No to będę musiała pamiętać, żeby czasem nie użyć...

Astroni pisze...

Z komentarzy:

Czy włosy mogą zsiwieć z dnia na dzień pod wpływem stresu? - tak, mogą. Czytałam kiedyś długi artykuł-relację na temat tzw. afery mięsnej, która miała miejsce u nas w latach 60. XX wieku. W skrócie historia sprowadza się do tego, że zamieszani w machlojki wysoko postawieni urzędnicy, żeby zatuszować sprawę i uspokoić społeczeństwo, upatrzyli sobie kozła ofiarnego i ustawili sprawę sądową przeciwko niemu tak, żeby doprowadzić do kary śmierci. Są świadkowie na to, że Stanisław Wawrzecki podczas oczekiwania w celi na wykonanie wyroku osiwiał w ciągu kilku godzin. Nawet był film Teatru Telewizji na podstawie tych wydarzeń. Naprawdę przerażająca i przejmująca historia swoją drogą, od tamtego czasu przestałam myśleć pozytywnie o tej metodzie wymierzania sprawiedliwości.

O, link do bloga Michalakowej... Ciekawe, że nikt się "nie odważył" napisać jej w komentarzu czegoś ciekawego na temat tutejszych analiz.

Nicelly - gra słów, od nice (ang.) - miły; Milewski - Dzidka, ten "Milewski" to był jeszcze na końcu, w tym zdaniu? Ja pierniczę...

Anonimowy z 31 maja 2015 13:30 z tytułami antypodręcznika literackiego - <3

Tak więc: książka miała roztrzaskać mi serce na kawałki? Chyba prędzej mózg...

Anonimowy pisze...

"podczas oczekiwania w celi na wykonanie wyroku osiwiał w ciągu kilku godzin"
Włos po wyrośnięciu z głowy jest martwy. Nie ma szans, aby piment uciekł z już wyrośniętego włosa. To nie skóra z którą faktycznie coś może się dziać. Jego skóra głowy mogła przestać produkować pigment, ale wtedy miałby jedynie siwy odrost... wynoszący poniżej milimetra, jeśli to naprawdę było tylko kilka godzin. (Chociaż i to jest cholernie naciągane)
Włos sam z siebie nie zmieni koloru, nawet jak łuski się rozchylą, cokolwiek... Może się facet zapocił i miał jedynie siwy poblask na włosach, czy coś. Mokre/tłuste włosy są ciemniejsze, może te siwe, które już posiadał poprzez kontrast były bardziej widoczne.

To tak odnośnie komentarza powyżej i naszego cudownego, nagle siwiejącego, seksownego pana Sokołowskiego. (Wybaczcie brak przecinków, to nie jest moja mocna strona. :<)

Babatunde Wolaka pisze...

Ja zetknąłem się z nieco innym wyjaśnieniem zjawiska "nagłego osiwienia". Jak wiadomo, pod wpływem stresu włosy wypadają. Z jakiegoś powodu siwe trzymają się mocniej, więc możliwe, że komuś na skutek ekstremalnego stresu zdrowe wypadną, a siwe zostaną, ew. zdrowe wypadną w taki sposób, że siwe lepiej widać.
Jeżeli powyższa teoria jest bzdurą, to uprzejmie proszę o jej zdementowanie :)

Anonimowy pisze...

"-Przeszłości nie zmienimy żadnym „gdybym”."
Szkoda, że nikt tego nie powiedział Narratorowi Profetycznemu.

"(...) patrząc policjantowi prosto w twarz wzrokiem nieruchomym i zimnym jak u rekina."
Poważnie: co ona ma z tymi oczami rekina? W "Grze o Ferrin" ałtorkasia użyła dokładnie tego sformułowania... Cytat, żeby nie było, że blefuję: "Nieruchome jak u rekina oczy wpatrywały się w WeddSa’arda (...)". Co za rekin, skąd ten rekin?

Analiza jak zwykle na poziomie, choć nieco przygnębia fakt, że autorka książki mającej opowiadać o tak poważnych rzeczach poczyniła o wiele, wiele mniej przygotowań do jej napisania niż Wy do tej recenzji- o ile w przypadku pani Michalak w ogóle można mówić o jakimkolwiek przygotowaniu. W każdym razie- czekam na kolejne notki!

Anonimowy pisze...

Ja tylko nieśmiało zauważę, że Ałtoreczka popełniła błąd kardynalny, zmieniając imię swojej postaci - w pewnym momencie zamiast Alfreda pojawia się jakiś Albert :)

Chyba, że to tylko błąd przy kopiowaniu, nie znam się, to nie wiem.

Pozdrawiam, nie mogłam się oderwać!

Anonimowy pisze...

A mnie tak jest mimo wszystko szkoda tego Marszaka... Ja wiem że on miał być zuy, njedobry i potem pjony, ale kiedy po taz kilkudziesiąty zostajemy powiadomieni o jego wszeteczeństwie, to już mi się żal robi

Anonimowy pisze...

Lubię Was:-)
MB