czwartek, 12 kwietnia 2018

352. Archiwa nie płoną, czyli morderstwa prosto z encyklopedii (Mgnienie, cz. 3/?)

Drodzy Czytelnicy!
Zostawiliśmy Brodzkiego w momencie, kiedy wymógł na komendancie Halickim przywrócenie go do śledztwa. W tej części będziemy mogli podziwiać jego… khem… niezwykle energiczne działania.
Prosimy nie marudzić, że nic się nie dzieje, że nie ma dochodzenia, pościgu, gorącego oddechu na karku. Rzeczywiście Brodzki snuje się z kąta w kąt, bredzi i od kilku dni symuluje pracę. Ale przecież  jak on cierpi! Na jakie wyżyny intelektualne się wznosi!
Doceńcie, jak bardzo pomaga mu w tym Marta, która na randkę przychodzi ze słojem korniszonów i śpi w ubraniu.
W nagrodę obiecujemy Wam seksy, ale zbyt wiele po tym nie oczekujcie.
Podczas czytania można sobie nucić to:


Analizują: Kura, Jasza, Królowa Matka i Babatunde Wolaka.  


Brodzki umawia się u siebie w domu z Martą, policyjną psycholożką, pod pretekstem porozmawiania o modus operandi sprawcy. Marta jest też jego kochanką. Idzie pogrążony w myślach...


Może  dlatego  właśnie, kiedy  skręcił w ulicę  Konopnickiej, nie zauważył  ciemnej sylwetki, która odkleiła  się od ściany i zaczęła za nim iść.  
To jest początek straszliwego dziania się.


Leon  doszedł  do słabo  oświetlonej  klatki schodowej  pod numerem piątym,  kilka metrów od oświetlonej  latarniami ulicy Mickiewicza, reprezentacyjnej  arterii Bydgoskiego Przedmieścia.
(...)
Rację  miała doktor  Kaklińska, że stres  zaburza zmysły i ocenę sytuacji.  Brodzki przekręcał klucz w zamku swojego mieszkania  na drugim piętrze. Pomyślał o chłodzie pachnącego wilgocią korytarza…
Dopiero  szmer cichych,  stawianych na wykładzinie  kroków obudził jego czujność.  Ale było już za późno. Zdążył  spojrzeć w bok…
I WTEM!


Czyjaś ręka, silna jak ścisk imadła, złapała go za włosy i z całym impetem walnęła jego głową o mozaikową szybę drzwi wejściowych.
Framuga wytrzymała, ale efekty wybicia głową szyby w drzwiach będziemy podziwiać później.


(...)
Szkło roztrzaskało się na tysiące drobin, a Leon runął na ziemię. Sylwetkę  widział pod światło. Była monstrualna, jej kontur, doświetlony żarówką, sprawiał gargantuiczne wrażenie.
„Jak  ktoś o  takiej posturze  mógł się tak bezgłośnie  poruszać na palcach? Zawodowy bokser?”
Bokserzy uczą się chodzić na paluszkach?


Siła  uderzenia  była tak duża,  że Brodzki, choć  bardzo chciał się podnieść,  nie mógł tego zrobić. Noga oprawcy  przycisnęła jego klatkę piersiową do ziemi. Napastnik docisnął stopę i przekręcił ją powoli na bok.
Jesteśmy w stanie wyobrazić sobie układ ciała Brodzkiego i pozycję napastnika, przyciskającego stopą tułów, prawda?


– Pozdrowienia od Rudolfa Czerwononosego – rzekł niski głos.
– Ja też… mam wiadomość… – mówił z trudem Leon.
– Tak? Jaką? – spytał monstrualny człowiek.
–  Pozdrowienia  od… zajączka wielkanocnego.


–  Mówiąc  te słowa,  Leon jednym  ruchem podniósł  wyprostowaną nogę  i kopnął mężczyznę z całych sił.
Człowiek zajęczał z bólu i złapał się odruchowo za krocze.
A teraz spróbujcie to sobie wyobrazić…  Albo Brodzki ma o kilka nóg więcej niż inni ludzie, albo w inną stronę mu działają, albo (co jest najbardziej prawdopodobne) jest bohaterem filmu nieudolnie animowanego.
Na fakt, że mamy do czynienia z filmem mogą także wskazywać długie przerwy, które czynią panowie w celu wygłoszenia wzniosłych / przezabawnych / jakichś innych kwestii między kolejnymi ciosami.


– Szkolny błąd, kolego. Pomóc ci wyjść? – rzucił detektyw.


Brodzki zrywa się i tłuką się dalej...


Szarik  ujadał w  głębi mieszkania,  słychać było, że naciera  na drzwi pokoju, żeby je otworzyć.
Zadzwonił domofon.
„Marta! Nie może tu wejść!”
Odwrócił  się i natarł  z furią na mężczyznę.  Ten, zamachując się ręką, stłukł pięścią oświetlającą korytarz żarówkę.
Na ogół lampy na klatkach schodowych wiszą na sufitach. Na ogół klatki schodowe są wysokie.
A to jest klatka schodowa w kamienicy w dodatku.
To był olbrzymi facet, może też miał ręce do samej ziemi.


(...)
Umysł  sam wyrzucił  ze swojego mechanizmu  rozwiązanie.
Brodzki  w jednej  sekundzie schylił  się, wymacał w ciemnościach końcówkę wykładziny  schodowej i z całą mocą pociągnął za nią.
Fiu-fiu… klatka schodowa z wykładziną dywanową. Pomijam to, że na schodach chodniki przytrzymywane są prętami.
Właśnie po to, aby chronić przed potknięciem się i upadkiem.


Na schodach  rozległ się huk  – to tajemniczy mężczyzna  poleciał na stopnie.


W  tym  momencie  dał się posłyszeć  szczęk zamka sąsiedniego mieszkania.  Gdy drzwi się otworzyły, na klatkę wpadł  z wnętrza snop światła.
–  Co to  za hałasy?  – spytał barczysty  chłopak bez koszulki.
– Sąsiad, co tak po ciemku?
-  Bo taki syn stłukł żarówkę!


– Szybko, na niego! – krzyknął Brodzki.
–  Złodziej!  Łapać złodzieja!  – ryknął barczysty  i razem z policjantem  skoczyli w dół. Ale czarna  sylwetka umknęła, już było słychać otwieranie drzwi do klatki schodowej.
„Marta!”
Gdy  zbiegli  na dół, przy  drzwiach nie było  ani napastnika, ani Marty. Brodzki rozejrzał się w obie strony. W lewo – róg ze Słowackiego. W prawo – przecięcie Mickiewicza. Pusto.
Róg ZE Słowackiego? Czy Słowacki to jakieś tworzywo, z którego wyrabia się rogi? (takie wikińskie, do picia) I czym przecinano Mickiewicza?


(...)


Pod  klatką  stała Marta.  Z butelką wina,  lnianą torbą, ubrana  w dżinsową kurtkę, z rozpuszczonymi  blond lokami i ustami umalowanymi pomarańczową  pomadką. Ubranie i makijaż wskazywały na usilne  zabiegi, które towarzyszyły procesowi przygotowywania  się kobiety do wyjścia – zrobiła to w taki sposób, aby efekt był zwyczajny. A taki osiągnąć najtrudniej.
Gdyby nie te usilne zabiegi, przyszłaby pewnie w sukni z tiurniurą.


– Leon! – krzyknęła Marta. – Co się stało?
– Miałem niespodziewanego gościa. Ale sąsiad pomógł.
Barczysty  wziął się pod  boki i zaśmiał się,  wywalając zęby jak reflektory.
Znaczy, świeciło mu z paszczy jak Tillowi w Ich tu dir weh?
https://i.imgur.com/0JFJRs8.jpg


Znali  się z Brodzkim  jakiś czas. Przychodził  czasem po parę złotych na piwo, ale szanował Leona.
Chyba tym bardziej szanował?


Brodzki  stał w świetle  ulicznej latarni i  dopiero teraz zobaczył, że kapie z niego krew.
Z Brodzkiego kapało, czy z barczystego sąsiada?


Marta przeszła przez jezdnię.


(...)
–  Dokończysz  swoje przemyślenia  na mój temat na górze.  Twoja twarz się skrzy.
Może Brodzki jest wampirem?


– Nie dodawaj sobie.
– Nie, ona dosłownie się skrzy. Masz drobinki szkła w skórze.
Czy nie powinien teraz spływać krwią?
Nie, jeśli jest wampirem.


– Co ja mam dzisiaj z tym szkłem?
– Tak to jest, jak wyważasz drzwi, których nie powinieneś.
– To były akurat drzwi do mojego mieszkania, pani psycholog.
–  Mówią,  że jak nie  drzwiami, to oknem.  Może dziś trzeba było oknem? Chodź. – Wzięła go pod rękę i ruszyli w stronę kamienicy.
Barczysty  dygnął
Niech aŁtor zapamięta - dygają dziewczynki, panny i kobiety, bo do dygu potrzebna jest spódnica, a chłopcy, młodzieńcy i mężczyźni mogą się ukłonić lub skłonić
Skąd wiadomo, że nie był w spódnicy? Wiemy jedynie, że był bez koszulki.
Ałtor na pewno by wspomniał, tak ładnie opisuje te… eee… jak to szło? Aha - nieprzystające elementy garderoby.


(...)


Na  korytarzu  przywitał ich  Szarik, który najwyraźniej  w końcu znalazł sposób na wydostanie się z pokoju.
Gdyż przegryzł się przez dwoje drzwi. Korytarz w kamienicy to nie jest przedpokój w mieszkaniu. Biedny pies.


–  Kiedy  dziecko  zostaje mordercą?  
Aaaale… dlaczego dziecko? Czy panowie Kosma i Daniel nie byli jak najbardziej dorośli?


–  spytał  Brodzki,  przykładając do rany woreczek lodu.
A lód to mu akurat pomoże na ranę.


Marta  zajęta była  przyrządzaniem  prowizorycznych kanapek,
Jak wygląda prowizoryczna kanapka?


kiedy siedzieli w pustawej, męskiej oczywiście kuchni Brodzkiego.
– Marta? Znasz się na tych sprawach. Pomóż mi.


Spokojny  głos Leona  zawsze działał  na nią kojąco. Słuchając  go, nałożyła na talerz posmarowany  masłem chleb. Wyjęła z przyniesionej  torby ser, szynkę, korniszony w słoiku  i ruszyła do pokoju.
Masz odpowiedź, Jaszu: prowizoryczna kanapka to taka, że ja tylko wyjmę z torby produkty, a resztę zrób sobie sam.
Z drugiej strony - kobieta, która na nocną randkę  idzie ze słoikiem korniszonów, musi mieć przedziwne upodobania.
Zwłaszcza, że miała też wino. Do korniszonów średnio pasuje.
Może to jest niezbędny element tych usilnych przygotowań przed randką?


(...)
Marta uśmiechnęła się pod nosem. Przespacerowała się w stronę okna,  zasłoniła beżowe rolety do połowy i spojrzała na ulicę Konopnicką [ulicę Konopnickiej. Ulicę Marii Konopnickiej], biegnącą aż do linii horyzontu.
Natomiast ulica Orzeszkowa znajdowała się w Bydgoszczy.
Ja też pod bokiem mam ulicę Komarowa. Komarową,
Może redaktor był z Lublina, tu jest właśnie Konopnicka, nie Konopnickiej.


(...)


Ha-ha-ha! Zaczyna się pełna żartów rozmowa. Potem będzie jeszcze śmieszniej, “ale nie uprzedzajmy wypadków”.
Ałtor poza pisaniem powieści zajmuje się też pisaniem tekstów kabaretowych. Cóż to musi być za karuzela śmiechu, ten kabaret, wyobraźcie sobie tylko.


–  Wszystko  zaczyna się  od negatywnych  czynników, na które dziecko jest narażone. Z czasem…
–  Odkleja  się – rzucił  Brodzki, przerywając  jej tok myśli. Wskazał na opatrunek. – Plaster, odkleja się…
Marta zaśmiała się i wróciła do rozważań.
Doceńmy tę wyrafinowaną grę słów.


–  Najpierw  dochodzi do  zaburzenia charakteru.  Potem do zaburzenia zachowania,  funkcjonowania indywidualnego i społecznego.
–  Nie  każdy  społecznik  musi być mordercą.  


(...)
– Ale osoby społeczne są nimi częściej. To siedemdziesiąt procent sprawców.
Społeczne? W jakim sensie? Czy ona przypadkiem nie ma na myśli aspołecznych?


– Psychopaci, schizole, paranoicy, narcyzowie… – wymieniał.
(...)
– Co byś obstawiała tutaj? Na moje Kosma to narcyz.
–  Nie  robiono  mu badań,  ale założę się,  że ma trwale niski poziom  serotoniny. – Marta westchnęła  i spróbowała się skupić. – Pojawia  się to w wyniku traumatycznych przeżyć  w dzieciństwie.
Tak se wróżę z kart.


Przy  niskim  poziomie  serotoniny  narcyzem się  nie jest. Ale  w tym przypadku sytuacja  może być nieco inna. Narcyz  przeglądał się w lustrze. Kiedy  człowiek przegląda się w bliźniaku,  w głowie dzieją się niebezpieczne rzeczy.
Wszyscy bliźniacy to zagrożenie!
Nie, chyba tylko ci jednojajowi.
(...)


Na pierwszym roku studiów aŁtor miał psychologię rozwojową dziecka.
My to nazywaliśmy skrótem PieRD.


Marta wylicza cechy charakteryzujące psychopatę, ale tak, żeby w podtekście było słychać wyrzut wobec Brodzkiego.
Tymczasem Brodzki się przebiera, kusząco świecąc przy tym nagim torsem.


Na  pewno  nie liczy się  z uczuciami innych.
(...)
–  Punkt  numer dwa:  niemożność utrzymania  trwałych związków. – Marta  patrzyła w odbiciu na nagi  tors detektywa, który wciąż zmieniał ubrania.
Może garnitur? A może koszulę w kratę? A może frak i muchę? Co wybrać, co wybrać...


(...)
– Niezdolność do przeżywania poczucia winy – wymieniała dalej.
– Myślałem, że kiedy Kosma spadnie z dachu, to coś zrozumie.
–  Mówisz  o Kosmie  i Danielu,  jakby byli jedną  osobą. – Marta powiedziała  to głośno i wyraźnie, odwracając  się z pretensją do Brodzkiego. Akurat  założył świeży t-shirt.
Dziewczyna zreflektowała  się, że jej reakcja była  zupełnie nie na miejscu i że mówiąc o mordercach, miała na myśli siebie i Brodzkiego.
Ona i Brodzki to mordercy? Dlaczego nikt nas nie uprzedził?!
Czy tylko ja nie widzę związku tego zdania z poprzednimi?


– To bliźniacy… – Leon próbował łagodzić ton.
Brodzki, a ty jesteś pewny wierności swojego ojca?


– W każdym zespole występuje dynamika napięć – rzekła i znów spojrzała  za szybę.
–  Na pewno  jednak seryjni  czy wielokrotni mordercy nieczęsto działają w parach.
–  Bo ciężko  znaleźć drugiego  pojeba do pary. Chyba  że mieszkasz z tym pojebem od dziecka w jednym pokoju.
–  Dlatego  wydaje mi  się, że Kosmie  bliżej do paranoika,  a Danielowi do osobowości  schizoidalnej, o preferencjach  do samotnictwa, fantazjowania, życia  wewnętrznego. – Marta odwróciła się do  Leona.
Czekajcie, stop, stop, skąd jej się to wzięło? Z samego faktu mieszkania w jednym pokoju z bratem?
Odkrywcze, prawda?


Mówiąc  fachowym  językiem czuła  trochę więcej gruntu pod nogami.
–  No tak,  artysta malarz.  Aż dziw, że nie  wstąpił do Związku Artystów Plastyków.
Tam to każdy jeden – psychopata!


(...)


–  Sugeruję,  że stanowią  swoistą elitę.  Mordercy o podwójnym obliczu  to – wbrew temu, co pokazuje  się w filmach – naprawdę rzadkość. A bliźniacy o podwójnym obliczu to…
– To kwadrat.
A nie, bo profesor Quirrell!


A nie, bo Światowid.


–  Brodzki!  – Marta znów  się uśmiechnęła.  – Tak, są manipulatorami,  dostosowują się. Kosma został  gliną, Daniel artystą.
– Muszą być mocni w gębie.
Glina i malarzyna muszą być mocni w gębie. Jeden ryczy na marszandów, drugi na pieszych.


–  Tak,  sfera werbalna  odgrywa olbrzymie  znaczenie.
Czujecie to wysublimowanie leksykalne?
Nieustannie!


Dostosowują  się do każdej  sytuacji, do każdej  emocji. Są nieprzeniknieni.
– A czemu katują kobiety, pani psycholog?
–  Prawdopodobnie  dlatego, że kiedyś  krzywdziła ich matka. Sadyzm jest eskalacją ich potrzeb seksualnych.
A to Edypki jedne.


– To aż tak proste? – zdziwił się Brodzki.
– Kim była ich matka? – Marta odbiła piłeczkę.
Krawcową.


– Miała katatonię i mutyzm…
A katatonia i mutyzm mają się do przemocy seksualnej i werbalnej jak wół do kożucha.
Serio? Mutyzm to niemożność wypowiedzenia słowa, a katatonia to zastyganie ciała bez możliwości ruchu.
I co to w ogóle jest za odpowiedź na pytanie “Kim była?”.


– Jak zmarła? – I znów.
– Zabił ją któryś z nich.
– No to masz odpowiedź.


Ja nie mam, nie wykluczam, że jestem za głupia. Z powyższych wynurzeń zrozumiałam, że matka Kosmy i Daniela znęcała się nad nimi, jak każdy, kto ma mutyzm i katatonię, więc ją zabili, gdyż znęcanie się za pomocą mutyzmu eskalowało w nich potrzeby seksualne.


Innymi słowy, zrozumiem poszczególne zdania, ale one nie łączą się w żaden logiczny ciąg.


Czyli w sumie normalka, co ja się dziwię.
.
– Zwycięstwo! Napięcie nie mijało.
– A mutylacja?
–  Nie  znam tego  słowa, jestem  tylko psychologiem,  nie profilerem…
Oj tam, oj tam… Leon zaraz ci to wytłumaczy.
Od mutyzmu do mutylacji tylko krok...


–  Obcinanie  części ciała.  Kciuk u Hanny Krosny  obciął Stanisław Szabański. Kciuk u Laury Mostowicz – Daniel.
Tak, TAAAAAK! Obcinali części ciała, czyli MUTYlowali, bo ich matka cierpiała na MUTYzm! I byli KATAmi swych ofiar, bo miała też objawy KATAtonii! Ależ tu się wszystko wspaniale i błyskotliwie splata ze sobą!


–  Myślę,  że są tu  dwa wątki. –  Marta znów skupiła  się na temacie. – Na pewno kopiowanie i imitacja sceny zbrodni.
–  Tak.  Drugie,  tak jak mówiłam,  osiągnięcie zaspokojenia seksualnego  poprzez imitowanie wniknięcia w ciało  ofiary.
Coś kręcisz, Brodzki. Obcinanie uszu, rąk czy wyrywanie języka było karą, a nie neutralizowaniem napięcia seksualnego.
Tu bym się nie spierała; psychopaci mają różne fetysze.


To  coś jakby metazabijanie. Powtórne.
– Powtórki mnie ostatnio za chuja nie dziwią.
Marta zaśmiała się pod nosem.
– No co?
– Przepraszam, to akurat ci się udało, Leon.
Tak, prześmieszne to było.


Brodzki  spojrzał na  nią, po czym  oboje wybuchli śmiechem.
Z puszki.


(...)


–  Mogę  sobie tylko  wyobrazić, jak  wyglądały ich rozmowy  przed snem: „Hej, Kosma,  nudzi mi się. Idziemy pokopać  na podwórku?”.
„No  pewnie  Daniel, już  dawno myślałem  o zakopaniu tego  ciała, które od tygodnia  trzymamy w szafie. Ale wiesz,  dół nie będzie duży, bo trochę odciąłem”. „Oj, Kosma, ciebie to się żarty trzymają”.
– Skończyłeś, Leon?
–  Nie.  To właściwie  całkiem zabawne.  „Daniel, czas na Colgate”. „Ale  mamo, ja jeszcze morduję”. „Pomordujemy  razem?” „Spierdalaj, dziwko, nie dzielę się zwłokami”.




(...)
–  Czuję,  że muszę  pogadać z archiwistą  Maksem. O Rudolfie Czerwononosym też….
–  Tak,  Leon, o  kim tylko  chcesz… Ale  to jutro. Teraz  spróbuj zasnąć. Jesteś wykończony.


7 września 2016


Marta śpi, a Brodzki nie może spać i emuje.


Leon obudził się zlany potem. Jego umysł, wybudzony z charakterystycznych dla godziny czwartej rano fal, pracował nieregularnie.
Myślał / nie myślał. Miał czkawkę w swym myśleniu / niemyśleniu.


Pogładził się po czole – choć na nim zniknęło napięcie.
Umysł pogładził się po czole i pyk! Całe napięcie znika. Jakie to proste.


Wyszedł  po cichu  z pokoju i  wziął prysznic,  ale woda nie pomogła.  Nie obmyła ran, bo pęknięte  serce krwawi zawsze w środku.
Fanki ze wzruszeniem wklejają tę myśl na jakieś artystyczne zdjęcie i wrzucają na Instagrama.


Pogrzeb  ojca, film  z mordowania  kogoś, kto przypomina  z wyglądu jego córkę, dramatyczna  rozmowa z Dagmarą, wizyta w kostnicy,  kłótnia z Halickim.
Za  dużo  jak na  gwiazdę toruńskiej policji. [Fiu fiu…] Za dużo jak na człowieka. Na mężczyznę, ojca, byłego męża.
Potnij się rozgotowanym makaronem.


Są takie chwile, kiedy człowiek  jest bezbronnym satelitą.
BEZBRONNYM SATELITĄ. Niby się człowiek przyzwyczaił do doznawanych podczas lektury wzruszeń, a tu wciąż nowe zaskoczenia…


Jak  te, które  spalają się  w atmosferze pozbawione  ochronnej powłoki. Jak rdzeń  wyjęty z reaktora, z betonowego  silosu, z całą instalacją elektryczną na wierzchu,  
Te rdzenie z reaktora, takie słabe, bezbronne, wrażliwe!


z całą duszą rozlaną jak żółtko.
Jeśli żółtko się rozlewa, to znaczy, że jajko jest zepsute.
A jeśli rozlewa się Tomasz Żółtko?


Właśnie  tak czuł  się detektyw  Leon Brodzki, paląc  papierosa w oknie swojego  mieszkania. Lubił camele w  miękkiej paczce. Nie dało się ich dostać w sklepach, ale policjanci mieli swoje znajomości w składach celnych.
No i mamy wyjaśnioną tajemnicę mientkich papierosów.
Ciekawe, czy miały banderolę akcyzy, czy szły bezpośrednio w ręce policjantów .


Tymczasem Marta budzi się i zaczyna dobierać się do Leona.


(...)
Wiedział,  że jakaś część  niego chce tego zbliżenia,  a inna nie. Godził się jednak  z tym, że jego system nerwowy,  przez lata wystawiony na stres, miał  swoje luki i ślepe uliczki.
No i ten system nerwowy, który miał ślepe uliczki, jak na przykład napięcie seksualne, jakie to, nieprawdaż... no... jakież to.


Jedną  z nich było  napięcie seksualne,  w którym kumulowały się  często wszystkie bolączki istnienia.  
W tym napięciu się kumulowały, bo tam była ślepa uliczka systemu nerwowego. To proste. A gdy Leon B. dał upust namiętności, wtedy frrrr! bolączki odlatywały jak wróbelki.


Nie  w alkoholu,  nie we frustracji,  jak u Halickiego, nie  w narkotykach, ale w lędźwiach.  Biorąc pod uwagę skalę zniszczeń, jaką  poczyniłyby poprzednie czynniki, energia seksualna  wydawała się najmniej szkodliwym rozwiązaniem. Aż do teraz. Bo  jego serce, choć pęknięte, było gdzie indziej. Było przy kobiecie,  która wczoraj trzymała go za rękę i przykrywała plecy, gdy wiał wiatr.  Przy kobiecie, która podczas zadzierania ku niemu głowy czuła ból szyi. Przy  kobiecie, która dała mu dziecko – największy skarb, którego teraz rozpaczliwie szukał.


A w każdym razie poszuka. Natychmiast. Bezzwłocznie. Jak się tylko zdrzemnie, wrzuci coś na ruszt, prześpi z kobietą, czego domaga się jego wystawiony na stres system nerwowy, weźmie prysznic, albo i długą, relaksującą kąpiel, bo może seks nie ukoi jego subtelnego systemu nerwowego, znów coś zje, wyjdzie z psem, a potem zaraz, zarutko zacznie szukać! A zresztą higiena życia to ważna sprawa, a córka może się sama znajdzie? I jak się już znajdzie co jej przyjdzie ze znerwicowanego, wygłodzonego, niewyspanego ojca? Szczęśliwy rodzic to szczęśliwe dziecko, każdy to wie.


Jego  serce i  dusza zamknięte  były jednak w ciele,  a ciało to znajdowało się teraz w tym pogrążonym w mroku pokoju.
No i, sami rozumiecie, on nie chciał, ale te ślepe uliczki zamknięte w ciele zamkniętym w pokoju!
Na korytarzu też ciemno, bo bandzior rozbił żarówkę.
Właśnie. Tym bardziej był w zasadzie w sytuacji bez wyjścia, każdy to przyzna.


Marta  wsunęła  Leonowi rękę  w spodnie, a on,  nie protestując, zamknął  oczy. Jej dotyk podziałał  na niego jak prąd. Nie rozumiał tego,  ale musiał godzić się na taki, niedopracowany  i felerny, układ instalacji elektrycznej tego ciała.  
Jak tym pstryczkiem zrobi pstryk
To mu drążek staje w mig.


(...)
Odwrócił  się, chwycił  Martę i posadził  ją na parapecie. Leżący na  łóżku pies spojrzał swoimi mądrymi  oczami na rozgrywającą się scenę, przechylił głowę i wyszedł powoli na korytarz mieszkania.
Czy to znaczy, że pies leżał w łóżku, gdy Brodzki dawał ujście napięciu seksualnemu?
Mam tylko nadzieję, że pies przeszedł przez framugę i się zresetował, w związku z czym nie pozostały mu żadne niesmaczne wspomnienia.


Zwracam ponadto uwagę szanownego państwa, że psiak najpierw leżał na łóżku, a potem od razu wyszedł z pokoju! Zaniepokoiło mnie to nie na żarty. A gdzie, że wstał, przeciągnął się? Gdzie, że zeskoczył z łóżka, a może powoli się zsunął? Gdzie opis przejścia, a może przeczłapania paru kroków do drzwi? To straszliwa luka w akcji!


Włosy  Marty mieniły  się blaskiem latarni <ja wiem, że polska języka trudna języka, ale ileż można to znosić. “mieniły się W BLASKU latarni”, jeśli już, aŁtorze>,  jej  pełna  wątpliwości i  pragnienia twarz  pogrążona była w cieniu.  


Gdy  dotknęła  jego torsu,  podniósł jej  podbródek i pocałował  mocno. Martę przeszedł dreszcz.  Strzał adrenaliny był tak silny,  że nawet nie wiedziała, kiedy Leon złapał ją za pośladki, podniósł i przeniósł na łóżko.
–  Leon,  nie musimy,  ja… – próbowała  się bronić, choć jej  ciało błagało o dotyk.
Najpierw wsuwa mu rękę w spodnie, a potem “nie musimy”?


Leżał  z biodrami  między jej nogami,  które odsłaniała kwiecista spódniczka.  
Czy to znaczy, że Marta padła spać w ubraniu? Jeśli nawet spódnicy nie zdjęła, to może chociaż rajstopy?


Opierał  się na rękach,  całując jej szyję  i gryząc ramiona. Lubiła to. Zsunęła mu spodnie i bieliznę, odchyliła swoje stringi i pozwoliła mu wejść. Nie czekał ani chwili.
Wszedł  w nią powoli.  Była w środku ciepła  i wilgotna. Cała noc obok  mężczyzny, którego pożądała,  była katorgą. Teraz – każdy jego ruch i dotyk sprawiały niewysłowioną rozkosz.
Złapała go za szyję, on dotknął dłonią jej policzków. Były różowe, miękkie i pachnące.
Jak gąbeczka do makijażu.


Choć  nie planowali  tej nocy, zbieg  silnych emocji i napięć sprawił,  że cały ładunek uczuciowy znalazł  ujście w tym ekstatycznym uniesieniu.
Eksplozję widziano nawet w Katowicach.


Prąd  układów  nerwowych  płonął od temperatury,  a razem z nimi skóra,  włosy, dłonie, ramiona, biodra, uda,  usta i języki.
Sex in Tesla style!  
(...)


Nie  było tym  razem muzyki  w tle, przebieranek,  wina.
To po co ona jak ten Czerwony Kapturek taszczyła torbę z winem?


Nie  było obietnicy  bliskości, atmosfery  romansu, niedopowiedzenia.  Była jedynie dwójka ludzi, których  romans odszedł w zapomnienie, a którzy  spotkali się raz jeszcze, by dać sobie  to, czego pragną. Inne emocje, ta sama fizyka.
I ani słowa o chemii, jakież to nowatorskie!


Marta  nie mogła  zapanować nad  swoim ciałem.
Miotało nią jak szatan.


Choć  Leon zawsze  ją pociągał i  działał paraliżująco,  teraz była jak w transie. Nie wiedziała, ani co robi w jego mieszkaniu (przyszła przygotować prowizoryczne kanapki przecież!), ani dlaczego się z nim kocha.
Mówiłam, opętana!


(...)
Czuła  się w tym  momencie dobrze  jako kobieta, czuła  się szczęśliwa i podekscytowana.  
Być  może było  to zasługą Leona  – mimo dość oczywistej  sytuacji, w której się znalazła,  przychodząc do niego po prostu na jego  prośbę. Nawet jeśli miał to być ich
ostatni  raz. Być  może to rozmowa  o psychologii i mordercach sprawiła,  że poczuła się dla niego partnerem, kimś,  z kogo zdaniem wielki Leon Brodzki <buahahahaha! Cofam to, co napisałam wcześniej. Jednak Ałtor ma wyrafinowane poczucie humoru>  się  liczy.


Być  może to,  że go nakarmiła  i przepełniła spokojem,  sprawiło, że poczuła się  ważna dla tego mężczyzny. Nie w  życiu, ale w tym konkretnym dniu  i tej nocy. I to
wystarczyło, by nie miała wyrzutów i żalu.
Ja myślę, że to była jednak ta rozmowa o mordercach. To powinien być element obowiązkowy każdej gry wstępnej.
Tego powinni uczyć na naukach przedmałżeńskich.


(...)
Odwróciła się, zadarła sukienkę i oparła się o ścianę.
–  Zrób  to mocno.  Zrób mi to  – powiedziała  cicho i odwróciła  do niego głowę. – Proszę.
Detektywa  nie trzeba  było o takie  rzeczy dwa razy  prosić. O tej godzinie,  po takim dniu, w takim rozstroju  emocjonalnym tym bardziej poddawał się  sile pożądania, im bardziej nie chciał  myśleć o tym, co czeka go po zaśnięciu, a potem – po przebudzeniu.
Łóżko było dla nich obojga jak tratwa [to znaczy – bujało się, skrzypiało i w każdej chwili groziło wywaleniem?], dlatego kochali się długo i mocno.  Dłużej niż kiedykolwiek wcześniej. Pod  koniec kazała mu się położyć.


Usiadła na nim, wbiła palce w jego tors i tak zakończyli ten taniec.
Choć jeszcze przez chwilę po wyrwaniu serca Brodzki tłukł nogami w łóżko.
E, tam, i tak mu już wcześniej krwawiło w środku!


(...)
– Śpij. Musisz jutro złapać mordercę.
– W sumie to dziś… – powiedział Leon, przymykając oczy.
– Jutro to dziś. Tyle że… jutro.
Oboje zamknęli oczy.
Moi drodzy zaledwie 209 strona, a my już przechodzimy do jakiejś akcji! Jeszcze 100 i mniej więcej będzie wiadomo, o co chodzi.


Natomiast jeśli o przedświcie ktoś obiecuje, że już jutro weźmie się do pracy, to znaczy, że ma dzień wolnego.


***
Dziennikarka, Grażyna Sędzimir, uprawia poranny (a właściwie nocny, jeszcze jest ciemno) jogging, upada i skręca kostkę. Zatrzymuje się przy niej samochód, niestety, kierowca nie okazuje się przyjazny...


Latarnie  wciąż mrużyły  powieki, gotowe  pożreć z zazdrości lampiony wiszące na nocnym niebie.
Nie bardzo wiem, co to znaczy, no ale przecież grzech by było się nie zachwycić.


Było  jeszcze  ciemno i mgliście,  kiedy zgasły, a Trasa  Średnicowa między Szosą Chełmińską  a Grudziądzką pogrążyła się w mroku. Na  tej konkretnej ulicy stało się to trochę  wcześniej niż gdzie indziej, być może z powodu  awarii. Światła osiedlowych latarni nie docierały do  drogi, oddzielonej wysokimi ekranami dźwiękoszczelnymi. Z  uwagi na rozmiary i spustoszenie, jakie poczyniły w lokalnym  krajobrazie, mieszkańcy zwykli nazywać okolicę „Palestyną”.
<torunianka mode - on> Pewnie tak samo, jak mieszkańcy Rubinkowa nazywają Kwadrat “kwadraciakiem”, ale co ja tam wiem w sumie… <torunianka mode - off>


(...)
Wybierała właśnie numer taxi, gdy zza mgły dobiegł ją odgłos nadjeżdżającego pojazdu. W końcu wyłonił się kilka metrów przed kobietą <Odgłos się wyłonił…? No, dobra, dobra, wiem, składnia jest dla cieniasów>. Pojazd zatrzymał się, ale kierowca długo nie wychodził z kabiny.


– Halo? Panie kierowco? – krzyknęła dziennikarka. Patrzyła ze zdziwieniem w stronę przedniej szyby samochodu, ale nic nie było za nią widać. Ze środka kabiny z kolei nic nie było słychać. Usta kobiety poruszały się bezgłośnie, ale szofer nie słyszał ani jednego słowa. Drzwi zaskrzypiały. Kierowca włączył światła awaryjne i wyskoczył z kabiny, spadając na jezdnię obiema nogami jednocześnie.


Jezusiemaryjo.
Usta poruszają się bezgłośnie, a kierowca nic nie słyszy (no shit, Sherlock).
Kobieta mówi, ale nie wie, do kogo, bo nikogo nie widzi ani nie słyszy.
Za dużo suspensu jak dla mnie.


Obszedł wóz i oczom kobiety ukazał się w końcu tajemniczy wybawca.
– Dzięki Bogu, że pan się zatrzymał. O tej porze to żywego ducha tu nie można spotkać.
– Ma pani rację. Nie można – rzekł niski głos.
– Czy pomógłby mi pan wstać? – spytała, wyciągając ręce. Mężczyzna był wysoki, kobieta nie mogła dostrzec jego twarzy.
To chyba ze trzy metry miał?


Mężczyzna ukucnął przed nią i spojrzał z uśmiechem.
– Miło mi nareszcie panią poznać. Czy zawrzemy układ?
–  Co tylko  pan chce, jest  pan dla mnie rycerzem  w lśniącej zbroi – śmiała się, gramoląc się z ziemi. – Co pan proponuje?
Facet kuca i przeprowadzają rozmowę, po czym:


Dopiero teraz odwróciła się i zobaczyła jego twarz z bliska.
Czyli jak kucał przed nią i rozmawiali, to nie widziała jego twarzy. Aha.


– Krew na sztylecie albo gówno na moim fiucie. Wybieraj.
Ciszę  pogrążonej  we mgle „Palestyny”  przeszedł kobiecy krzyk.


Oznacza to, jak mniemam, że tajemniczy Daniel spełnił swą groźbę, którą wygłosił był na antenie telewizji lokalnej pod adresem prowadzącej program.


A w celu jej spełnienia najwyraźniej jeździł sobie średnicówką TIREM w tę i z powrotem w nadziei (lub też przebłysku prekognicji), że dziennikarka skręci nogę w tym właśnie miejscu i o tej godzinie, o której on będzie sobie tymże tirem sunął.


Logika wywodu oraz precyzja w budowie intrygi, powtarzam i będę powtarzać, to najbardziej cenię w pisarstwie Marcela Woźniaka. Zaraz po niezwykłej umiejętności do sporządzania spisu ulic.


Zgodnie  z intencją  konstruktorów  dźwiękoszczelne  ekrany, postawione  w celu separowania  mieszkańców domów od  hałasów ulicy, spełniły swoje zadanie.


***


Choć  Halicki  dał Leonowi  zgodę na śledztwo,  ranek na komendzie wskazywał,  że oficjalnie nic się nie zmieniło.  Do mediów poszły te same komunikaty, w  efekcie czego lokalne i krajowe stacje huczały na  zmianę o kibolach, policjantach, zabijanych dzieciach
Jakich znowu zabijanych dzieciach?
Nienapoczętych?


porwaniach.  A przed chwilą  – o gwałcie na Grażynie  Sędzimir.
Serio? podano nazwisko ofiary?
Jak w przedwojennej prasie, gdzie podawano nie tylko nazwiska ale i adresy...


Kobieta  trafiła do  szpitala na Bielanach  – doktor Natalia Kaklińska znów miała pełne ręce roboty.
Tym razem jako ginekolog, chirurg urazowy, psycholog?
Jako doktor. To wystarczy. W tym szpitalu jest jedna lekarka i jedna pracowniczka robiąca za salową, kucharkę, dietetyczkę i praczkę, która w wolnych chwilach asystuje przy operacjach i prowadzi księgowość. We dwie obsługują szpital.
To w sumie wyjaśnia, czemu obie takie zaharowane były.


Nim  Brodzki,  Nowak i Maks  się zorientowali,  tworzyli na komendzie  grupę dywersyjną, drążącą  w pałacu – jak mawiano czasem  na komisariat – swoje korytarze.  Zdawać się mogło, że tylko tej trójce zależy na ruszeniu spraw do przodu
(...)
Brodzki idzie do archiwum komendy albo może komisariatu (Zbiory  znajdowały  się na poziomie  –2, a więc na najniższej kondygnacji komisariatu Toruń Śródmieście, na rogu ulic Polskiego Czerwonego  Krzyża i Grudziądzkiej), prosić archiwistę Maksa o przysługę.


– Podobno archiwa nie płoną.
Płoną aż miło. To “rękopisy nie płoną”.
Aha. To muszę powiedzieć behapowcowi, żeby zabrał w cholerę te gaśnice, tylko mi miejsce zawalają.


Maks  na te  słowa przydreptał  do niego i popatrzył  z uwagą.
Sięgnął  po kubek  kawy, wziął  łyk przetarł osad  z ust i syknął jak ktoś, kto dawno nie miał płynu w ustach.
A to zachodzi jakaś zależność między syczeniem a płynem w ustach, nawet jeśli dawno się go nie miało w tych ustach nie wiadomo jak długo? No, chyba, że ten płyn to kwas.


– Tak. Są z papieru, a mimo to nie płoną. Medżik! To stara prawda, którą przywołujesz mi teraz, ponieważ…
– Ponieważ chcę, żebyś wyświadczył mi przysługę.
–  Leon!  – Maks  podniósł ręce  jak dyrygent i  położył je po ojcowsku  na ramionach kolegi. – Żebyś  ty wiedział, ile ja lat czekałem,  aż usłyszę to zdanie. Co dla ciebie?  – Wskazał na półki.
Ruszył  między nimi,  gestykulując jak  sprzedawca z TV Mango.  
– Mamy  tu niewyjaśnione  zgony, Pękalskiego,  ptasią grypę, tajemniczy  pożar kamienicy na Mostowej,  wisielców, topielców, umrzyków… Czego dusza pragnie?
Tylko dziś wielka promocja, dwóch wisielców w cenie jednego!


–  Szukam  morderców  działających  w parach. Szukam mordujących dzieci.
Czy szuka zbrodniarzy mordujących dzieci, czy dzieci mordujących kogoś?
Z rozmowy z Martą wynika, że szuka dzieci, które mordują. Ale Ałtor tak niejasno sformułował zdanie w ramach dodatkowego suspensu na pewno, bo przecież nie dlatego, że nieporadnie włada językiem polskim, z niedbalstwa i/lub wdupiemania czytelnika.


Szukam spraw, które ci śmierdziały, ale ktoś je zamiótł pod dywan.
– Na przykład kto?
(...)
– Na przykład mój ojciec.
–  Leoś…  – Maks  opuścił ze  zrezygnowaniem  ręce i usiadł przy swoim stoliku. – Jeszcze ciało Franka nie ostygło.
–  Ostygło  razem z krematoryjnym  piecem, Maks. Bardziej martwię się o Sarę. To o nią chodzi.
– A nie szukałeś sam w papierach po ojcu?
–  Wszystko  było w ośrodku.
Dokąd przeprowadził staruszka z całym jego bajzlem.  


Czekam,  aż mi to  przyślą. Podałem adres komendy.
Jak widać, Brodzkiemu się nie spieszy. Przeczyta papiery, gdy mu odeślą rzeczy po ojcu.


–  Leon…  Twój ojciec,  Halicki… Sugerujesz,  że jest jakiś związek?  Że nie chodzi tylko o Szabańskiego,  Szarego i dziewczynę w czerwonym płaszczu z 1988 roku?
Tja, oni tu będą rozwiązywać zagadki z 1988 roku, a Sara tymczasem umrze.


(...)
– Szukaj podwójnych morderców, spraw… Heraklit wciąż gada o Rudolfie Czerwononosym.
–  Nie  znam się  na bajkach,  ale Rudolf to  był renifer. Z zaprzęgu Mikołaja i elfów.
Brodzkiego olśniło.
– Jak ten…
–   Tak,  jak ten  gangster z  lat osiemdziesiątych.  Pseudonim Elf.
To były piękne czasy. Gangsterzy nosili ksywki “Elf”, “Polna Różyczka” albo “Motylek”. Potem nastały czasy Masy, Wariata i Kiełbasy.


On  i Tato,  afera węglowa.  Bomba na Mickiewicza  i słynna strzelanina w sądzie.
– Trzeba poszukać, co łączy te sprawy, Maks.
– Nie robiłeś przy tym?
Brodzki zastanowił się.
–  A wiesz,  że… nie? Kiedy  teraz sobie przypomnę,  zawsze mnie to omijało. Rozróby  gangów Elfa, Banana (Tolka?),  zawsze  dostawał  to ktoś inny.
A mnie przydzielali tylko do ganiania babć z pietruszką.


(...)
–  Dzięki  za pomoc.  Jestem z tym  wszystkim sam. Ze  śledztwem, z poszukiwaniami  Sary. Mam wrażenie, że niby  sprawa jest w toku, ale wszystko jakby stoi w miejscu…
–  Nie  ma większej  samotności niż  samotność samuraja   – zauważył Maks.
Wpatrując się w krecie oczy archiwisty, Leon Brodzki zrozumiał, że jego rozmówca wie, o czym mówi. On także był samurajem.


Nie, no, to jest naprawdę super, i przepraszam, że się powtarzam, ale nie ustaję w uznaniu dla siły pióra Ałtora i jego zdolności do tworzenia rwącej jak górski potok akcji. Porwali dziewczynę 5 września około południa. Jest 7 września, jej zrozpaczony tatuś zdążył uczestniczyć w pogrzebie, stypie, przejść się kilka razy po mieście, zażyć miłości fizycznej, zdrzemnąć się raz, dobrze wyspać raz, obejrzeć na FB film, na którym mordowana jest młoda dziewczyna, kilka razy, zrobić awanturę w szpitalu, włamać się do prosektorium, odwiedzić Halickiego, wykonać kilka telefonów do żony, aby ją powiadomić, że ich córka na pewno żyje, spożyć śniadanko i właśnie stoi sobie w archiwum i pierdzieli ze ślepym pracownikiem tegoż, chociaż nawet ja wiem, że w przypadku porwania najważniejsze są pierwsze 24 godziny.


Jakiś Banan, jakieś strzelaniny z d... wyciągnięte, jakiś Rudolf, o którym Heraklit mówi bez przerwy cały jeden raz, biedny Brodzki, ze wszystkim sam, stojący i użalający się przez dwie godziny nad kawą w archiwum, żadnego związku z bohaterami, kaskady nazwisk, które pojawią się raz i znikną, bo nie mają nic wspólnego z akcją, jaką akcją, akcji nie ma przecież, kiedy ma zresztą być, skoro Brodzki zajęty jest zachwytami nad swoim samurajstwem i filozoficznymi rozważaniami o sensie życia.


Pierdololo level expert i ja się tylko pytam, jak ktoś, kto nie ma wsparcia grupy, która się z nim nad dzieuem pośmieje, może nie paść z nudów już w okolicach strony nr 100.


Strona 220, z akcji właściwej mogę wymienić dwa elementy - odkrycie, że nie Żółtko wisiał pod mostem oraz tajemnicze mordobicie przez tajemniczego kogoś.


I NAGLE Brodzki z Martą są na Drodze Trzeposkiej.
–  Powiedziałeś,  że na Drogę Trzeposką?  – Marta wyjeżdżała z parkingu przed komendą.
(...)
„Dlaczego  nie przydzielano  mi tych spraw…?
Bo nie jesteś zbyt dobry, Leonie.
“Niezbyt dobry” to elegancki eufemizm.


Jeśli  sięgnę pamięcią…  Nie, zaraz, tyle  lat, tyle spraw. Wydaje  mi się, że Franek wspominał  o tym zabójstwie. Dlaczego dziś  to tylko numer ewidencyjny sprawy,  a moja pamięć szwankuje? Lata dziewięćdziesiąte  nie istniały bez tego co wcześniej.
Bez lat osiemdziesiątych, siedemdziesiątych, sześćdziesiątych i tak do dziewiętnastego wieku i zaś.


Kogo  ja oszukuję,  przecież to oczywiste,  że mój ojciec nie miał  czystych rąk.


(...)


–  Śmierć  może spotkać  każdego – rozbrzmiewał  głos w stacji. – Laura Mostowicz,  lat osiemnaście. Sara Brodzka, lat dwadzieścia. Wczoraj  internet obiegł film, na którym oprawca wrzuca ją do wody.  Mimo apeli serwis Facebook wciąż nie usunął nagrania, które w tym momencie osiągnęło już dwa miliony wyświetleń…
–  Dwa  miliony  wyświetleń,  Boże Święty –  pomstował Brodzki.  – Rzymskie Koloseum to przy tym pikuś…
Obawiam się, że walki gladiatorów NIE MIAŁY NAWET JEDNEGO WYŚWIETLENIA! Tak! Tak kiedyś ludzie żyli, a nie to, co teraz, komórki, technologie i uwiąd społeczny!!!


–  Sprawa  jest tym  bardziej wstrząsająca,  że dotyczy młodych kobiet.  Nie dalej, jak w ubiegłym tygodniu  znaleziono ciało noworodka… – mówiła dziennikarka.
Noworodek imieniem Tomasz był młodą kobietą, ta książka jest rzeczywiście odkrywcza.


(...)
–  Mów.  Wiem, że  zaraz powiesz  coś mądrego – powiedział detektyw.
Oblicze Marty się rozjaśniło.
Nasze oblicza też jaśnieją, bo mamy och, jakże pouczającą rozmowę.


Czytelnicy, weźcie kajeciki i zapisujcie. Takie gejzery wiedzy nie zdarzają się co krok.


–  Każde  przestępstwo,  zwłaszcza łamiące  konsensus moralny, jest  znacznie bardziej wartościowe  informacyjnie, jeśli dotyczy dzieci – rzekła.
Myślę, że należy zacząć od wyodrębnienia dwóch grup przestępstw - tych, które łamią konsensus moralny, i tych, które go nie łamią, a kto wie, może nawet wspierają.


A także myślę, że jakbyśmy tak Marcelka gdzieś uwięzili na najbliższe półwiecze, i jeszcze zabrali mu komputer, długopis i zeszyty, to konsensus moralny per saldo by się zdecydowanie podniósł.


–  Już  widzę  programy  w telewizjach  śniadaniowych o  pedofilach w Watykanie albo molestowaniu w hotelach sejmowych.
– To przez idealny wizerunek rodziny, Leon.
– Rzecz mi obca. – Brodzki zaciągnął się.
–  Obraz  powielany  w przekazach  stał się w końcu  kanonem. – Marta mówiła  rzeczowo i spokojnie. Do  tego prowadziła pojazd.
I jeszcze oddychała!
Nie zapomnijmy, że przy tym równiez siedziała.
Dwie trzy! czynności  jednocześnie,  obie dające jej  przewagę sytuacyjną nad  mężczyzną, któremu pozostało  tylko palenie papierosa.
Zawsze mógł jeszcze gadać.


– Dlatego  o wszechobecnej  przemocy przez lata  nikt nie mówił. Rodzina  zawsze była nośnikiem wartości,  podobnie jak Kościół, jeśli już o  tym mówisz. Ale z czasem się to zmieniło  i dziś o dzieciach się trąbi wszędzie. I to  niezależnie, czy dziecko jest niewinną ofiarą, czy przestępcą.
– Dziecko przestępcą, dobre.
Niespotykane!
Ja nie mówię już, że o dzieciach-mordercach, ale o gangach młodocianych złodziejaszków też aŁtor nie słyszał?


Uwaga, startuje Thor Erudycji!
https://s-media-cache-ak0.pinimg.com/originals/76/0d/f8/760df8abd511e95a817ac1058e030c8f.gif


–  Słyszałeś  o Mary Florze  Bell, jedenastoletniej  morderczyni z lat sześćdziesiątych?  Albo o morderstwie Jamesa Bulgera? Dwulatek, zabity w 1993 roku.
–  Zabiło  go dwóch  dziesięciolatków.  Skojarzenie z Kosmą  i Danielem jest oczywiste.
No, średnio. Mordercy Jamesa Bulgera nie byli spokrewnieni, byli po prostu kolegami ze szkoły.


(...)
– To wtedy media pierwszy raz opisały dzieci  jako demony, a nie aniołki.
Poprzedni dziecięcy mordercy, których było całkiem sporo, traktowani byli jednak jak aniołki.


Nawet sądzono ich jak dorosłych.
– Pamiętam. Był jeden plus ich czynu.
– Mianowicie? – Marta nie odrywała wzroku od drogi. Stali teraz na światłach na Placu Rapackiego.
–  W USA  wprowadzono  w miejscach publicznych  monitoring, kamery miejskie.
–  No widzisz.  Jedna sprawa i  taki precedens. Wszystko  dlatego, że dzieci są miernikiem naszych nastrojów i uczuć.
Yyy… jak tatuś jest wkurzony, to dziecko morduje?


(...)
–  Leon…  Wiesz to  lepiej niż  ja. Jak się  czujesz, odkąd  Sara zniknęła?
– Nie chcę o tym mówić – uciął Brodzki.
–  I doskonale  to rozumiem. Dziecko  jest złożonym konstruktem psychicznym.
Ach, to zdawkowe, grzecznościowe “jak się czujesz” i wracamy do fapania nad własną erudycją. Jakie szczęście, że Marta jest papierową postacią obok równie papierowego Leona, bo gdyby tak próbowała wstawiać taką gadkę prawdziwemu, żywemu ojcu porwanej córki, to nie wiem, jak by się to skończyło…


W  XVIII  wieku dzieciństwo  opisywano jako wiek niewinności.  Na początku XIX wieku w klasie robotniczej  praca dzieci była normą, prawo zupełnie ich nie chroniło.
– Bla,  bla, bla… Tak  jak dziś w azjatyckich  fabrykach iPhone’a i ciuchów.
A to ma taki związek ze sprawą, że…?


–  Nauki  społeczne  i humanistyczne  dopiero się wtedy  rozwijały. Paradoksalnie, dzięki rozwojowi technologii.
–  Marto.  Skoro już  przeszliśmy od  pedofilii do balonów  z helem (że co? Kiedy, jak, gdzie?). O  ile wiem,  XIX wiek to  epoka romantycznych  samobójców i dziadów z kałamarzami.
Chyba nie chcę wiedzieć, co Panałtor miał na myśli...
Dla higieny umysłowej wolę sobie wyobrażać, że Leon z Martą prowadzą rozmowę po inhalacji balonami z helem.
A wiesz, że to genialne jest! Spróbowałam! Pomogło! Dzięki!


–  A kiedy  wynaleziono  telegraf, kolej,  aparat, silniki, kamery, panie detektywie?
– No…
–  No właśnie.  Nie będę robić  ci wykładu z historii,
Nie cieszmy się z góry, naiwni. Mamy gruby wykład z historii XVIII wieku, z odwołaniem do wydania Encyklopedii w roku 1772.


ale  żebyśmy doszli  do tego, kto i  dlaczego morduje dzieci…  W dużym skrócie: dzieci dostały  szansę dzięki encyklopediom.
Rok  tysiąc  siedemset siedemdziesiąty  drugi, encyklopedia Diderota.
Boleję nad tym, że aŁor nie dodał, że to był rok pierwszego rozbioru Polski.
A także narodzin Novalisa i Coleridge’a, milowy krok w historii poezji romantycznej, rzekłabym.
Że o wynalezieniu gazu rozweselającego nie wspomnę.
A wszak niewinnie przemyconej wiedzy nigdy dość.


Pomyśl,  taka Wikipedia  ich czasów. Ludzie  zaczynają łączyć fakty,  katalogować wiedzę. Magowie  i mędrcy odchodzą do lamusa.  Powstają nowe nauki, dziedziny.
– Ludzie się komunikują, rozwijają startupy…?
–  Jeśli  startupem  nazwiesz pierwszy  dagerotyp czy telegraf,  to tak.
Nie. Telegraf powstał pięćdziesiąt lat później, w 1833, dagerotyp jeszcze troszkę po telegrafie, bo w 1839.


– I gdzie te dzieci, pani psycholog?
–  Nauka  zaczyna  rozkładać  człowieka na  czynniki pierwsze  – ciągnęła Marta. Wjechali  właśnie w ulicę Bażyńskich.  Gdy mijali okolice Biedronki i  Lidla, zapachniało kurczakiem z rożna.  
Brodzkiemu zakręciło się w głowie od tych zapachów.


–  Po maszynach  ludzie wzięli  się także za głowę.  W końcu dzieci zostały uznane  za byty psychiczne. No wiesz, Freud,  Jung. Dziś to norma, a dzieci to świętość.
– Teraz rozumiem. – Brodzki wyrzucił niedopałek przez okno.
Jasno, prosto wytłumaczone, nie ma co się krygować.


(...)
Kultura  masowa i  mass media  żywią się sensacją. I  tu masz  odpowiedź  na pytanie,  dlaczego od rana  maglują w radiu temat  Laury i noworodka. Mary  Flora Bell.
Przed  rozkwitem kultury  popularnej nikt o  niej nie pisał, nikt  nie mówił o jej mordzie.
Zaiste, musiała mieć wielce ohydne oblicze!


– O Tedzie Bundym i sekcie Mansona jakoś pisano.
– Bo nie byli dziećmi!
To, że aŁtor o czymś nie słyszał, nie znaczy, że to nie istniało. Dziecięcy mordercy zawsze wzbudzali sensację; o takiej np. Carill Ann Fugate głośno było na długo przed Bundym i Mansonem.


(...)
Dzieci się chroni, ale młodzież na przykład wchodzi w  dorosłość o kilka lat za wcześnie. Mówimy o gimbazie, nastoletnich  ciążach, dopalaczach. Mimo wszystko dzieci są gwarantem niewinności, czymś  w rodzaju społecznego barometru.
I tak płynie ta gadka-szmatka o wszystkim i o niczym. I w niczym nie posuwa akcji, ale za to możemy podziwiać elokwencję aŁtora, który w to bleblanie wepchnął wszystko, co wie i co sobie tylko wydumał.


Jeśli  dzieje się  im krzywda albo  one same ją wyrządzają,  to ludzie czują, że jest źle.  Może to doprowadzić do wybuchu czegoś  na kształt paniki moralnej.
Jaki kształt ma panika moralna? I co to właściwie jest?!


–  Tak  jak w  Toruniu po  zabójstwie Laury  i znalezieniu jej dziecka.
Och, ale że serio. Moralna panika wybucha (porzućmy rozważania, czy w tym konkretnym wypadku cokolwiek rzeczywiście wybucha), gdyż Diderot, Jung, Encyklopedia z 1772 roku, dziecko jako konstrukt psychiczny oraz dagerotyp i telegraf, a nie dlatego, że temat zamordowanej brutalnie ciężarnej młodej kobiety to jest dla mediów - każdych mediów i w każdej epoce - łakomy kąsek. Naprawdę byłoby miło, gdyby aŁtor, ulegając imperatywowi “Napiszę wszystko, co wiem” chociaż troszkę porządkował fakty pod stawianą tezę.


Dojeżdżali właśnie do skrzyżowania z Batorego.
Batory, Stefan Batory (ur. w 1533 r., zm. 1586 r., dwa lata po śmierci Jana Kochanowskiego, wielkiego poety polskiego Renesansu) przeżył zaledwie 53 lata, lecz w swoim krótkim życiu dużo dokonał.  I dlatego wiele ulic i instytucji na pamiątkę nosi jego imię.


–  Daniel  powiedział  na początku  tego nagrania  z Facebooka, że będzie  zabijał, dopóki go nie złapiemy.  Czy to nie brzmi jak gierka? Przecież  nikt nie chce dać się złapać. Chyba że  to zagadka w rodzaju „rozwiązanie – oksymoron”.
– To znaczy?
– Że rozwiązanie jest symboliczne.
Niestety, oksymoron to coś innego. Ale rozumiem, chciałeś Martę zabajerować elokwencją.
Czy to oksy, czy tylko moron?
Moron oksydowany!


Leon się zamyślił [chyba nad tym, czy nie palnął głupoty. Nie, taka myśl nie postała z pewnością nigdy w jego ślicznej główce].


–  W ostatnich  dniach rzygam  symboliką. Kościoły,  czerwone kapturki, rudolfy  czerwononose, sny o wodzie,  sny o maskach. Ja pierdolę.
Tak. Od dawna o niczym i bez sensu.
To jest tak, gdy się głową tłucze szybę w drzwiach. Framuga wtedy robi swoje.


–  Jest  teoria,  według której  zabójcy robią wszystko,  żeby ich złapano – zastanawiała się Marta.
Zwłaszcza, jeśli ściga ich policjant, który robi wszystko, żeby nic nie robić.


–  Też  miałem  czasem takie  wrażenie, kiedy  zakuwałem ich w kajdanki, Marto, ale…
Psycholog nie dała mu dokończyć.
– Ale myślałeś, że byłeś od nich sprytniejszy?
–  A nie  byłem? –  Brodzki zaprezentował  twarzą pewność siebie godną detektywa Vidocq. Auto mknęło ulicą Bażyńskich.
<torunianka mode - on>  Coś rwie im się ta rozmowa, bo najpierw - dwie strony od Chopina do placu Rapackiego (co oznacza, że nawijają jak katarynki), potem - dwie strony od placu Rapackiego do Bażyńskich (czyli zawieszają się co drugie słowo), a następnie - dwie strony od Bażyńskich do Batorego (co oznacza, że stoją na zepsutych światłach, bo Bażyńskich od Batorego dzieli jedno skrzyżowanie)...<torunianka mode - off>


„Co  to za  gierki… –  rozmyślał. –  Pani psycholog  robi wszystko, żeby  podbić swoje ego po  tym, jak ją odrzuciłem?  Jak to jest, że na psychologię  idą najczęściej ludzie, którzy nie  radzą sobie z własną głową? Dlaczego  zamiast chłodnej analizy bawi się ze mną?  


Nie bardzo rozumiem <wiem, wiem, zaskoczenie stulecia>. Nie, żebym powyższych -nastu stron nie uważała za rzewne pierdololo nabijające wierszówkę, ale według norm Ałtora jest to chyba rzetelny wykład. Skąd nagle uwagi o odrzuceniu, czyimś ego oraz o tym, że coś, co jest analizą nie jest analizą?


Czy dlatego,  że kilka dni  temu trzymałem jej  nadgarstki za głową i pieprzyliśmy  się przez pół nocy? Czy dlatego, że  dziś wypięła się i oparła o ścianę, na  własną prośbę? Czyżby imperatyw godności seksualnej  był silniejszy od rozumu? A może jest tak, że kobiety  są skazane na odwieczną walkę z mężczyznami, ponieważ to nie  one, a oni wkraczają na terytorium ich ciała i anektują je sobą?
Marzyciel z pana detektywa, widzę :D.


Leon bierze się do zrozumienia zagadki. Podziwiajcie pana policjanta za nonszalancję i słowotok.
To takie szachy… W  szachach – wydawać by  się mogło – białe i czarne mają równe  szanse na starcie, ale to nieprawda.  Białe mają pięćdziesiąt pięć procent szans.  Dlaczego? Ponieważ są „na ruchu”, mają pierwsze  „tempo”. Jeśli białe i czarne robią te same, najlepsze ruchy,  odbijając swoją pozycję jak w lustrze, to któraś ze stron ten decydujący  ruch wykona jako pierwsza. Czy zmagania mężczyzn i kobiet to partia szachów…?”
I  w myśl  tych rozważań,  kiedy chciał być  rozsądniejszy i wrócić do  clou sprawy, kiedy był już  pewien, że będzie mądrzejszy i powstrzyma  się od tej czarno-białej rozgrywki, niespodziewanie  dla siebie samego powtórzył pytanie, niczym echo swojego  męskiego ego.
I nie było to pytanie: "Dlaczego tu siedzę i pieprzę o niczym, zamiast, jak przystało na legendarnego Leona Brodzkiego, deptać po piętach porywaczowi mojej córki?".
Przecież jeszcze nie przysłali mu z domu opieki papierów po ojcu.
Nic dziwnego, przecież to całe trzy kilometry od komendy, kawał drogi!


– A nie byłem sprytniejszy?
–  Jakby  ci to powiedzieć.  – Marta, stojąc na  światłach na skrzyżowaniu  z ulicą Wojska Polskiego,  związała sobie włosy.
Złapała  lewą ręką  kitkę, po czym  prawą dłonią zsunęła  z lewego nadgarstka gumkę,  która była przyozdobiona dwiema  małymi kostkami w szachownicę, co  nie uszło uwadze detektywa. Sprawnym ruchem związała kitkę.
A wierszówka kap… kap…


– Oralnie.
– Słucham?
–  Oralnie.  Czyli w sposób  związany z ustnym  przekazem informacji.  Kiedy nie było pisma  i historie przekazywano  ustnie, jak to do dziś robią  Aborygeni, mówiono, że była to  literatura oralna – mądrzył się detektyw.  – Sama ciągle nawiązujesz do historii. Też coś tam pamiętam.
Bateryjka Erudycyjna świeżo naładowana… I te subtelne dwuznaczności…


„Kurwa,  co ja pierdolę.  
Wszyscy zadajemy sobie to samo pytanie. Niektórzy już drugi tom.
Ją? Ale wtedy to w bierniku: kogo? co?


Przyznaj,  Brodzki. Wiedziałeś,  że używając tego słowa,  wybijesz ją z rytmu choć  na jedną sekundę.
No jaki spryciul, paczcie go.


Ten  jej trzepot  rzęs, niby reset  komputera, będzie twoim  małym zwycięstwem. A to wszystko,  żeby odgonić myśli od prawdziwej zagadki,  którą wcale nie jest Marta, a morderca. Też  na M. M jak miłość. M jak morderstwo”.
M jak matkokochanajedyna. M jak Możebyśsięjużwziąłdoroboty. M jak Mamochotęzakneblowaćcitędurnągębę...


– Może jesteś starym lisem, ale znam twoje gierki, Leon.
– Jakie znowu gierki…
–  Przestań  gadać, bo  słabe jest to,  co mówisz. Możemy  wrócić do tematu?
–  Tak.  – Brodzki  ugryzł się w  język. Fala ciepła  spłynęła mu po karku.  
Od tego ugryzienia? Wild anatomy attacks!


(...)
– Myślałem, że sobie już ze mną odpuściłeś.
„Bo  odpuściłem  – zawahał się  w myślach. – Bo  odpuściłem. Ale tu do  głosu dochodzą atawizmy.  W momencie takiego stresu, takiego  napięcia, takich emocji… Co nam wtedy  zostaje? Odruchy. Zaspokajanie ośrodka nagrody.
Ale po co ci do tego Marta? Twoja prawa ręka zawsze jest przy tobie.


Człowiek  jest tym,  czym się stworzył,  a więc tym, czym jest  codziennie i co codziennie  czyni.
Jak to ujął niezrównany Gammon no. 82 na Blog de Bart:
Człowiek jest tym, co go tworzy:
Jest żarciem, które zjada,
Lub głodem, który go morzy.
Dupa blada.
Takie już z niego sapiens Homo.
[w tym miejscu powinna być spacja]
A co dalej nastąpi? Wiadomo.
Elektryfikacja


Jeśli  więc zaspokajamy  się alkoholem, papierosem  w przerwie, porno przed snem,  wielkim tortem bezowym, to nic  dziwnego, że w tym momencie do głosu  zamiast rozsądku, dochodzi moje męskie ego.  Znajduje ono ulgę w szachowej rozgrywce, w której  figury są nagie. Tak jak minionej nocy”.
<rozpaczliwie> DLACZEGO DOCHODZI DO GŁOSU MĘSKIE EGO LEONA I JAKI TO MA ZWIĄZEK Z ZASPAKAJANIEM SIĘ BEZOWYM TORTEM?!
– Idiota ze mnie. Cenna samokrytyka! Przyklaskujemy!  Kontynuuj.


Marta w pierwszym odruchu poczuła zwycięstwo.b „Wielki  Leon Brodzki przyznaje się przed taką szczeniarą jak  ja do swojej małości?”
I  wtedy,  jedno mgnienie [haaa!]  później,  spoważniała,  a złe emocje zupełnie minęły. I jej ego było usatysfakcjonowane.
I ego tego aŁtora też.
Popłynął na fali własnej erudycji, potem zjadł jajecznicę i  wrócił do pisania. Słownik wyrazów obcych otworzył mu się na literze E.


–  Miałam  na myśli,  że twoje śledztwo  to działanie negatywne. Ale  zrozum mnie dobrze. – Spojrzała  na niego z uwagą, Brodzki odpowiedział  tym samym. – Nie chodzi mi o negatywność  w sensie zła, ale o negatyw. Czyli sprawdzanie  czegoś w ten sposób, w jaki wywołuje się analogową fotografię w ciemni.
– Rozumiem chyba, o co ci chodzi.
Fajnie, bo my nie.


Morderca wykonuje ruch.
– Szachowy.
–  Może  zostawmy  te szachy…  Wykonuje ruch.  A ja ten ruch widzę dopiero w odbiciu. Jak kręgi na wodzie.
– Otóż to, Leon. To, co dzieje się pomiędzy, to entymemat.
Czy to słowo ma zastąpić “falsyfikację” na liście ulubionych mądrych słówek aŁtora?


Brodzki  zmarszczył  brwi. Bardzo  próbował przypomnieć  sobie te mądre słowa, o których tyle razy czytał.
„Entymemat, sufrażystka, stangret, antresola…”
Składnia, gramatyka, korekta, research, redakcja…
Cytoplazma, mitochondria, jądro, wakuola.


(...)
Marta  nie była  w stanie jednocześnie  prowadzić tej rozmowy i… auta.
Jeśli jeszcze do tego nie potrafiła oddychać, to już zupełna kicha.


Zjechała  na parking  przy Polmosie,  fabryce wódek smakowych.
–  Skup  się, człowieku,  i zacznij myśleć  głową.
A nie główką? Okrutna.


Rozumiem,  że ostatnia noc była przyjemna, ale to koniec.
Brodzki wybałuszył oczy.
– Ale jak to?! – załkał z głębi piersi.


–  Sam  to powiedziałeś,  ja to potwierdzam.  Potrzebowałeś wsparcia,  przyjechałam. Było miło,  cieszę się, że przyjemnie spędziliśmy  czas, a ty nie byłeś sam z tą potrzaskaną  twarzą – powiedziała dość energicznie, przypatrując  się draśnięciom na jego policzku. – Ale dziś jest dziś.  Masz poważną sprawę do rozwiązania.
Robota nie zając, nie ucieknie.


–  Entymemat.  Mów. – Brodzki  w sekundę zmienił  wyraz twarzy i skupił  się na Marcie. (...)
–  Przesłanka  schematu argumentacyjnego,  która została opuszczona – powiedziała  mocno. – To ona skłania gracza albo widza do jej uzupełnienia.
– Jak w szachach?
– Czyli jednak szachy?
Gdzie do cholery w szachach uzupełnia się coś opuszczonego? Nie pomyliło mu się aby z krzyżówką?


(...)
– Zabójcy uprawiają to, co dziś nazywa się grywalizacją.
– Gra i rywalizacja. – Brodzki odszyfrował słowo.
Dziękujemy, Panie Słowniku.


–  Brawo,  szaradzisto.  Dzięki temu stajesz  się uczestnikiem procesu argumentacji. Czyli gry.
– Ale kto decyduje o jej elementach, Marto?
–  Zabójca.  To on dostarcza  ci argumenty. Albo  artefakty. Palec, łuskę naboju.
– Płód.
(...)
–  Chodzi  o to, że  masz wrażenie,  że samodzielnie znalazłeś brakujący element.
–  Jak  czytelnicy  kryminałów…?  – zażartował detektyw, puszczając oko do lusterka.
– Otóż to. Ale to fikcja.
– No tak, książkowe kryminały to fikcja.
– Chodzi mi o to Leon, że fikcją jest przekonanie o swoim udziale w proces argumentacji.
–  Zaraz,  zaraz. Czy  ty właśnie podważasz  sztukę dedukcji? Jak inaczej rozwiązać zagadkę, jeśli nie poprzez przesłanki?


Jezujezu… (nieczyt.) Teraz Ałtor, który najwyraźniej się zorientował, że aby wygłosić wszystkie te mądrości Marta z Leonem musieliby przebywać tę drogę pchając samochód  i jeszcze zatrzymując się na wszystkich światłach oraz w Biedronce dla nabycia napojów chłodzących, każe im zjeżdżać na parking, gdyż niby Marta nie mogła się skupić na rozmowie i prowadzeniu jednak. Bo przecież nie ma opcji, żeby nam darował nawijanie o tym, że "zabójcy uprawiają to, co dziś nazywa się grywali​zacją”, skoro już mu się Słownik Wyrazów Obcych otworzył akurat na literce “G”.


A my oto musimy, po prostu musimy dojść do wniosku, że poprzedni tom pisał nastolatek, a ten powstał na pierwszym roku studiów, gdy aŁtor zapisał się do kółka naukowego i rajcowały go głębokie dyskusje o strukturalistach praskich i Derridzie.


–  Dalej  nie rozumiesz,  Leon. Tak, ty rozwiązujesz  zagadkę. Odkrywasz lub nie. Jak  z tym włosem kota albo skrótem imion Kosma  i Daniel. Chodzi mi o to, że grę projektuje  zabójca. I zakłada, że ty uzupełnisz te luki fabularne.
–  Że znajdę  Szarego. Wdowę  po Szabańskim. Dżokera. Halickiego. Że odkryję, kim był chłopiec w odbiciu na zdjęciu.
BRODZKI, KURWA. Córka ci zaginęła, pamiętasz?


–  Tak,  dokładnie.  Zabójca jest  architektem Matriksa.  Ty jesteś Neo. On projektuje zagadki. Ty odbierasz telefon.
– To jest aż tak proste?
Ileż to dni upłynęło od porwania córki? Dwa, trzy? A ci siedzą i smędzą. Za chwilę będą opowiadać sobie filmy i dyskutować o wyższości Tarkowskiego nad Bergmanem.
W każdym razie wycinamy dalsze bla bla bla.


(...)


6
Ulica  Droga Trzeposka  nie zmieniła swojego  wyrazu ale dlaczego miałaby się zmieniać?
–  dalej  była brzydka,  nijaka i ślepa.  Choć leżała w środku  miasta, mało kto zwracał  na nią uwagę. Czyli zupełnie  jak na trzecioplanową bohaterkę którejś z powieści Emila Zoli.
Mój matołku, jedna trzecioplanowa bohaterka Zoli jest bardziej pełnokrwista niż wszystkie twoje nieskoordynowane emanacje chorej wyobraźni razem wzięte.
Nawet opis budynku u Zoli jest bardziej pełnokrwisty.


Mimo  upływu  raptem kilku  dni od brutalnego  morderstwa, jakiego dokonano  na mieszkającej na końcu alejki  Izabeli Otwinowskiej, miejsce zupełnie  nie zmieniło swojego charakteru.
Marcelu, napisałeś to W POPRZEDNIM ZDANIU, jeszcze nie zdążylismy zapomnieć.


Domy  dalej przyklejone  były do fabrycznych  murów, a ścieżka – wciśnięta  między ogrodzenia – dalej prowadziła  donikąd.
Ojej. A nie jest to przypadkiem  ta uliczka, na której Brodzkiego gonił w rozszalałym pędzie pirat drogowy?


(...)
Leon  Brodzki  doszedł do  końca alejki  i stanął przed jednopiętrowym  domem, w którym niedawno doszło  do zbrodni. Na ziemi wciąż widniały  ślady kół pojazdu, który omal go nie przejechał. Dom  porastała bujna trawa,
Tak?
https://static.boredpanda.com/blog/wp-content/uploads/2016/06/grass-roofs-scandinavia-15-575fe6f34ad04__880.jpg


gdzieś  na zapleczu  słychać było miauczenie kota.
Rudego?
O-ho! Z pewnością zbrodniarz czai się gdzieś w pobliżu!


„W  sobotę  wydarzyło  się tyle rzeczy,  że sam z trudem mogę ułożyć  je chronologicznie. Nie zdążyliśmy  przesłuchać sąsiadów. Jakie to miało  znaczenie, skoro Otwinowska, wdowa po  mordercy, się zawinęła? Jakie to miało znaczenie,  skoro zamordował ją własny syn? Przeprowadziła się tu,  kiedy Stanisława Szabańskiego skazywano na śmierć. Uciekła  z dawnego domu na Wiślanej, zmieniła nazwisko. Cichy zakątek  na uboczu, nowa tożsamość, nowe życie… Ale ktoś musiał wiedzieć,  co się dzieje w ich domu. Dwójka tak porąbanych dzieci jak Daniel i Kosma musiała zostać w czyjejś pamięci.”
<nowa tożsamość!!! nowe życie!!! i przeprowadzka w celu zyskania nowego życia jakieś dziesięć ulic dalej. Oczywiście>


I  z tą  myślą detektyw  nacisnął przycisk  dzwonka sąsiedniego domu. Wejście składało się z dwóch par drzwi – przezroczystych z plastiku i grubszych, drewnianych.
Otworzył  mu siwy, ale  słusznie zbudowany,  dziarski pan.
Pierwsze,  co Brodzkiemu  rzuciło się w oczy,  to kolor. Wnętrze mieszkania i ubranie człowieka były utrzymane w tej samej tonacji, zielonkawej.  Był to klasyczny przykład na to, jak człowiek, będący dostatecznie długo w jakimś miejscu,  zrasta się z nim. Jak kameleon. Miał nos boksera, który skończył karierę po pierwszej rundzie,  przylizany, gęsty pukiel grubych włosów.
Kameleon miał ten nos. Albo przykład. Ewentualnie kolor.


Z  domu  bił zapach  naftaliny i  waleriany, którą  ktoś niewątpliwie dawkował  w ilościach grubo przekraczających zalecenia z etykiety.
Naftalinę doustnie, a walerianę na ubrania.


Widok  tego zestawu  barw i woni od  razu wprowadził Leona  w szyderczy nastrój.
Czytelnicy, uważajcie, bo mamy Niespodziewany Atak Elementu Komicznego.
Pan policjant przesłuchuje sąsiada. Zobaczmy, jaką szyderę Brodzki zastosował. Kupa śmiechu, mówię. Kupa śmiechu - z przewagą kupy, niestety…


–  Dzień  dobry, Gminny  Urząd Statystyczny.  Jak pożycie? – rzucił kąśliwie.
A panocku! Ta żeż jo żem stary, ino na kroplach od Waleriana lece. Somsiadowi dali Walerian, hahaha. Tu zaniósł się kaszlem.


Na  widok  Brodzkiego  zielony człowiek  otworzył plastikowe drzwi,  przymknął cicho drewniane i  zaciągnął detektywa na trawnik przy bocznej ścianie.
– Pan w sprawie kredytu? – spytał.
Tak. RRSO 350 %


Wolta  była tak  komiczna, że  Brodzki w pierwszym  odruchu się zapowietrzył.
– Owszem, muszę sprawdzić pana historię.
Nie to, co pan Szlomo, który sam z siebie wygarnął cały życiorys.


–  Świetnie.  Otóż ja przemyślałem  i biorę. Wszystko biorę.  
Rzucajcie we mnie zwitkami banknotów!


Tak między  nami to żona  mi podżyruje, a  ja potem, uważasz  pan, sam na Hawaje, bez tej ropuchy, polecę.
– Z tym, że niekoniecznie.
– Jak to?
– Najpierw musimy zrobić wywiad środowiskowy.
– A, rozumiem, rozumiem, taki quiz, żeby sprawdzić, oczywiście.
Ten sąsiad jest wyjęty z opowiadań o ludziach wpuszczających do domu każdego, kto okaże zainteresowanie jego życiem.
Tylko czekam, aż Brodzki skorzysta z okazji i obierze go z oszczędności całego życia. Że nie ma oporów moralnych, to wiemy.


Brodzki  sam nie mógł  uwierzyć w naiwność  człowieka, który ostatnie  trzydzieści lat życia spędził  prawdopodobnie między kanałami TV Mango i Polonia 1.
– Znał pan sąsiadów?
A co to ma do kredytu?


– Nieboszczki nie widziałem wieki całe.
– A synów?
– Niezbyt często.
– A pamięta pan ich, kiedy byli mali?
– A czemu pan pyta?
– Hawaje?
Pomachał mu marcheweczką przed nosem...


– Krnąbrne gnojki – zdenerwował się mężczyzna.
Brodzki zmarszczył brwi.
– Proszę opowiedzieć coś więcej.
–  Ciągle  znikały zwierzęta  z ulicy. Psy, koty.  Nikt za rękę nie złapał, ale ja wiem, że oni coś z nimi robili. Sami byli jak zwierzęta.
Tak, gdy mówię o dręczycielach zwierząt tez używam na ich określenie słowa "krnąbrni"  oraz “łobuziaki”.


– Jak by pan ich opisał?
– Na pierwszym rzut oka – podobni.
– Bystry pan jest. W końcu to byli bliźniacy.
Sam jesteś bystry. Bliźnięta jednojajowe to zaledwie ¼ wszystkich ciąż bliźniaczych, co oznacza, że aż 75% bliźniąt może być do siebie wcale nie podobnych.


–  Naprawdę?  Ale jeden…  – Zielony człowiek  się zamyślił. – Jeden był  silniejszy i tego drugiego za uszy  ciągle brał, rozkazywał. Była kiedyś taka sytuacja, nieprzyjemna.
– Proszę uściślić.
– Dzieciaki podglądały moją starą.
– Żonę czy matkę?
– No żonę, gdzie matkę.
– Bo moja stara mówi się na… – Detektyw sam nie wierzył, że w tym  miejscu i o tej porze bierze udział w olimpiadzie szaradziarskiej.
Olimpiadzie! Waćpan to nawet nie widziałeś zamkniętych drzwi od sali, w której się taka odbywa.


–  Wiem,  jak mówię  na moją żonę,  proszę nie obrażać  mojej matki.
– Oczywiście. Proszę kontynuować.
–  To musiało  być ze dwadzieścia  lat temu, jak przyłapałem gnoja.  Stał za gankiem, patrzył na moją  starą, co się przebierała w chałupie, i się brandzlował szczeniak jeden.
– Jeden?
– Drugi stał przy ich domu i go instruował.
W górę, w dół, w górę, w dół, a teraz zmiana ręki!


– Ohyda.
– No pewno, że ohyda. A jaka to trauma.
–  Pana  ż… pana  stara musiała  być wstrząśnięta  ich zachowaniem.
–  Ale  ja nie  o niej. Dla  dziecka trauma.  Na taką ropuchę patrzeć? Można skrzywić dziecko na całe życie.


Pamiętacie skecz Monty Pythona “Najśmieszniejszy kawał świata”? Otóż zawsze w obliczu gejzerów poczucia humoru Marcela czuję się tak, jak ta brytyjska para w finale skeczu. No wypisz wymaluj ja, łącznie z wyrazem twarzy.




(...)
I dlatego chcę ten kredyt i spierdalać stąd gdzie pieprz rośnie. Zobaczyć cycki Murzynki, wypić napój z kokosa.
– Obawiam się, że spędzi pan z tą kobietą resztę życia. Nie mogę panu przyznać kredytu.
– Słucham?! Ale jak to?
– Co pan przysięgał na ślubie?
– Że nie opuszczę aż do śmierci.
–  No więc  ma pan odpowiedź  – rzucił detektyw na  odchodne
Niemoralnym kredytow nie przyznajemy!


i ruszył  w kierunku  radiowozu, który  nadjechał od Żółkiewskiego. Jacek Nowak miał podrzucić Brodzkiego na komendę do archiwisty Maksa.


– W sumie to jest jakaś myśl.
– Jaka myśl? – Brodzki się zatrzymał.
– Żeby ją zabić. – Mężczyzna zamyślił się, wykrzywiając twarz w bólu istnienia.
Eeeee… w czym?


–  Proszę  pana, na  każdą ulicę  przysługuje limit  jednego morderstwa. Tu niestety został wyczerpany.
Zielony  człowiek wybałuszył  oczy. Brodzki westchnął  i wytłumaczył szczegółowo:
–  Proszę  pana. Na  pewno pan słyszał  o Koszmarze z ulicy Wiązów,  „młotkarzu z Torunia” czy o „wampirze  z Zagłębia”. O tym ostatnim nawet była książka, jakiś Semczuk pisał. No więc, jak pan myślisz,  co by to było, gdyby tak nagle było dwóch morderców z Zagłębia albo dwóch Freddych Kruegerów?
– Konkurencja?
–  Otóż  to. Wzięliby  zabawki i przenieśli  się gdzie indziej. Piorun przecież  też nie uderza dwa razy w to samo  miejsce. Z tej prostej przyczyny nie może pan zamordować swojej żony.
– No to kaplica.
–  Chyba  że się  pan przeprowadzisz  na ulicę z czystą kartą  – zaśmiał się detektyw i odszedł do auta.


7
–  Jacek,  nie mieliśmy  okazji dłużej rozmawiać,  ale teraz jest konieczność. – Brodzki  zapiął pasy i wyjął z kieszeni świeżą paczkę cameli. Odpalił. – Ale najpierw mów, jak nasz prokurator?
–  Zimny  jak dobre  piwko. Uduszenie,  dość brutalne.
Ten żywy, czy Bojarski?


–  Nowak nie  przywykł do  poważnych śledztw  i poważnej roboty.  
Bo był śmieszkiem, błaznem i bumelantem.


(...)
Nie  miał najwyższych  ocen z testów psychologicznych, ale nadrabiał bieganiem.
Szybki psychopata, najlepszy kandydat na policjanta.


Kiedy  w piątek,  2 września,  przydzielono go  do patrolu ze świeżakiem,  aspirantem Tomaszem Żółtko,  obaj patrzyli na siebie spod byka.
Inseminatorzy?
Żółtko był typem kujona, Nowak – fizola. Pierwszym, na co  Żółtko zwrócił uwagę, był orli nos Nowaka. Mylący, bo  policjant orłem nigdy nie był.
Czuje się tutaj ten sznyt kabareciarza, c’nie?


(...)
Nowak  wiedział,  że to Żółtce  przydzielono rozpracowywanie sprawy  z Brodzkim, ale nie był zazdrosny.  Nie wyrywał się do tej roboty i znał swoje miejsce w szeregu.
Wszystko  się zmieniło  po niedzielnym  pożarze na stadionie Elany.  W wyniku podmienienia płynów  w policyjnej polewaczce zamieniła  się ona na chwilę w miotacz ognia,  w efekcie czego kilkunastu kibiców doznało poparzeń. Wśród ofiar był młodszy brat
Jacka.
(...)
Działania zbrodniarza  dotknęły go osobiście i  wtedy też postanowił, że tak sprawy nie zostawi.
Bo gdyby sprawa nie dotyczyła jego osobiście, to by tylko przechadzał się codziennie po komendzie, odbębniając od niechcenia swoje obowiązkowe osiem godzin pracy.


Zgrali  się z Żółtkiem,  jak nazywał partnera.  To oni pierwsi zobaczyli  pościg na Szosie Lubickiej,  to oni ruszyli w pogoń za Heraklitem i Brodzkim.
Zbrodniarza  wkrótce ujęto,  a w mieście – jak  Nowak sądził – przywrócono spokój. Niestety  mylił się. W poniedziałek na moście drogowym  imienia Józefa Piłsudskiego znaleziono zwłoki mężczyzny  powieszonego na sznurze. Było to ciało Tomasza Żółtki.
Wiemy, kuźwa. Rozumiem poniekąd, dlaczego aŁtor streszcza poprzedni tom, ale początek tego? Czytelnicy posnęli z nudów i wszystko zapomnieli?


Od  tej pory  sierżant Jacek  Nowak nie był tym  samym człowiekiem. Z dwóch powodów.
Po  pierwsze,  nie był w  stanie pojąć  skali okrucieństwa,  do jakiego posunął się zbrodniarz. Po drugie, wiedział, że już nigdy nie będzie  tym samym człowiekiem i tym samym gliną. Z podrzędnego krawężnika został  rasowym policjantem, który osobiście poznał, co to śmierć partnera na służbie.  Choć był wysportowany i postawny,
to tak naprawdę dopiero teraz zmężniał.
Nie był tym samym człowiekiem, bo wiedział, że już nigdy nie będzie tym samym człowiekiem? Głębokie.


I cały ten rozwój w zaledwie dwa dni.
W wykonaniu kogoś, kto nie był bystrzakiem.
Takiemu geniuszowi jak Brodzki by to zajęło ze trzy sekundy.


(...)
Dlatego  właśnie, kiedy  poczuł, że detektyw  Leon Brodzki na niego liczy, nie wahał się.
–  Jacek,  ta rozmowa  zostanie między  nami.


(...)
Nowak  skinął.  Auto wyjechało  z Drogi Trzeposkiej  na Żółkiewskiego w lewo, w stronę wiaduktu Kościuszki.
Brodzki zaciągnął się papierosem i dmuchnął przez szybę.


https://giphy.com/gifs/glitch-break-hotbox-plSGmf9uAjc0E


To była taka specjalna, porowata szyba.


(...)


– Wydaje mi się, że Żółtko żyje – rzekł Brodzki.
Nowak,  nie patrząc  na innych uczestników  ruchu <brawo ten pan!>,  dał  po hamulcach.  Pasażerowie czekający  na autobusy linii numer  15, 19, 22, 26 i 29 spojrzeli  odruchowo w stronę skrzyżowania ze Wschodnią.  Spod kół srebrno-niebieskiego radiowozu unosił się dym opon, które zostawiły kilkumetrowy ślad hamowania.


No, w tym miejscu szanse na kilkumetrowy ślad hamowania byłby o północy, a i to nie na pewno.


W środku dnia podobny manewr dałby następujący efekt:




Tu i ówdzie poprzekładany pasażerami czekającymi  na autobusy linii numer 15, 19, 22, 26 i 29.


Jacek  spojrzał  wybałuszonymi  oczami na Leona.  Wyglądał tym dziwniej,  że oczy z natury miał  dość szeroko rozstawione.  Przez wyraz, jaki przyjęła teraz  jego twarz, był przerażający i komiczny zarazem.


https://www.youtube.com/watch?v=UKmsS3BCuTc


(...)
–  Przecież  widziałem,  cholera! – Nowak  walnął dłonią w obręcz kierownicy.
–  Widziałeś.  Ale czy patrzyłeś  uważnie? – spytał zagadkowo detektyw.  – Bo ja patrzyłem. Dziś w nocy, w kostnicy.  Zdjąłem mu twarz.
Ty to, Leoś, wiesz, jak przekazywać informacje…


Nowak znów dał po heblach.
– Co?! – spytał zdziwiony.
–  Powiem  ci tak,  Nowak. Gdybym  był instruktorem  z WORD-u, nie zdałbyś.  Nie można tak hamować bez  ostrzeżenia. – Brodzki wypuścił dym przez szybę. Cudotwórca! <zamiera w podziwie>
W dodatku strasznie uparty cudotwórca.
Może ten samochód jest tak stary, że zamiast szyb ma błony z rybich pęcherzy.


–  Ja po  prostu… Jak?  – Sierżant spojrzał  na Brodzkiego, a potem  przeniósł wzrok na widok  za oknem. Stali na wysokości Krowiego  Mostku. – To tu znaleziono zwłoki Dziewczyny  w Czerwonym Płaszczu, prawda?
<torunianka mode - on> Nie, nie tu. Gdyż Krowi Mostek znajduje się na ulicy Wiślanej, po drugiej stronie rzeki. A na Sobieskiego jest Garbaty Mostek, co wie każdy średniozaawansowany torunianin, Panie Wielbicielu Torunia <torunianka mode - off>


Detektyw spojrzał w stronę wąwozu.
–  Szybko  się uczysz.  Tak, tutaj zaczął  się ten horror, trzydzieści lat temu. Byłem wtedy młodszy niż ty. Auto ruszyło.
–  Z tego,  co rozumiem,  detektywie, w kostnicy  jest ciało, które nie należy  do Tomka Żółtki…
- A co tam! Pójdziemy go pochować i sobie postrzelamy. Co, nie?
- Szefie, jak ty już coś wymyślisz..


Czyje  to więc  ciało, czyja  twarz, w jaki sposób ktoś spreparował tę jakby maskę i gdzie jest Tomek?


–  Kolejność  tych pytań  jest dowolna,  podobnie jak odpowiedzi. (?)  – Brodzki  wyrzucił peta  przez okno i zamknął  elektryczną szybę.
Mam nadzieję, że nie kopała, gdy ktoś się niechcąco oparł.


(...)


8
–  Moja  hipoteza  jest taka,  komendancie –  zaczął sierżant  Nowak, gdy z Halickim  byli na oględzinach w wieżowcu  na Rubinkowie. – Ma ślady na przegubach,  prawdopodobnie założono mu trytki. Na korytarzu  znaleziono ślady rozsypanych warzyw, które ktoś potem skrzętnie  zebrał do torby. A więc musiało być tak, że wychodził jak co dzień  na swój straganik.
Z roślinami uprawianymi w mieszkaniu.
Trzymanymi w jednej torbie. Bo to był bardzo maluteńki straganik.
Jedynym wytłumaczeniem jest to, że specjalizował się w suszonych ziołach.


Ktoś  go napadł,  skrępował. Następnie założono  mu na szyję metalową linę. Z  jej drugim końcem zabójca wsiadł  do windy. Winda ruszyła na jedno  piętro w dół, lina ma cztery metry.  
Na siódmym piętrze wieżowca na Rubinkowie w środku dnia. I nikt nie wyjrzał z mieszkania, nie zrobił awantury, nie walił w drzwi, czekając na windę na parterze, nie złorzeczył, że nie jedzie, nie poleciał sprawdzić, czemu, nie wezwał policji, a jeśli przypadkiem ktoś schodził z wyższych pięter to się odwracał dyskretnie, żeby nie przeszkadzać zbrodniarzowi.


To  w ogóle  solidna lina,  używa się takich  przy cumowaniu większych statków.
Czyli dość gruba. Pomimo to, drzwi się domknęły, a winda pojechała.


(...)
–  Winda  zjeżdża,  szyja się  miażdży. Morderca  wraca na wyższe piętro. Ma problem z odwiązaniem liny. Jej fragmenty wbijają się w drzwi  kabiny, dlatego je znajdę potem na posadzce. Ślady na szyi zgadzają się ze strukturą liny.
Troszku to skomplikowane logistycznie i narobić się trzeba jak wół, ale cóż to dla naszego bardzo pracowitego mordercy!


–  A jak  Pan Zieleniak  trafia na stragan?  – Halicki otworzył gazetę.  Na pierwszej stronie dziennika  widniała fotografia tłumu zgromadzonego  wczoraj przy straganie. Nagłówek brzmiał: „Morderca znów uderzył”.
W jakimż niezwykłym mieście żyję, co prawda mamy Brodzkiego w charakterze najmądrzejszego policjanta, ale jednocześnie genialnych dziennikarzy, którzy od pierwszego kopa kojarzą zamordowanie dwudziestolatki w ciąży, burdę na stadionie podczas meczu wrogich drużyn, strzelaninę na ratuszu i uduszenie mężczyzny w wieżowcu z działalnością jednej i tej samej osoby!


–  Nie  jest stąd  daleko. Obstawiałbym  wózek inwalidzki, nie rzuca się w oczy. Podjeżdża, rozstawia warzywa, zostawia starszego pana, znika…
Raczej rozkłada starca na ladzie i znika razem z wózkiem inwalidzkim, czego nikt nie zauważył. Ani tego, że straganiarz ma zmiażdżoną szyję.
Trochę to jest niespójne z faktem, że warzywniak działał od rana (Bojarski jak codzień rozmawiał pogodnie z kupującymi?), a zwłoki znaleziono późnym wieczorem.


To jest nie trochę, tylko bardzo niespójne ze zdrowym rozsądkiem i w ogóle wszystkim. Jak ktoś ma masę dobrej woli, jeszcze więcej wyobraźni i nigdy w życiu nie widział opisywanego miejsca od biedy może w te bzdury uwierzyć. Wystarczy jednak tylko, bo to miejsce widział, żeby żadna wyobraźnia i dobra wola nie wystarczyła. Co sobie zresztą będę język strzępić.


Proszę:




Dokładnie to miejsce, street view z 2013 roku, ale zaręczam, że niewiele się tam zmieniło. W tle widać jeden z dwóch okolicznych wieżowców (50% szansy na to, że to właśnie w nim popełniono morderstwo). Autobus niestety zasłania sklep warzywny, ten właśnie, przed który w sezonie wystawiany jest stragan z owocami i warzywami (to brązowe coś nad autobusem to jest dach warzywniaka). Zasłania też przystanek autobusowy, a to jest punkt, w którym krzyżują się trasy ponad dwudziestu linii autobusowych. Zdjęcie prawdopodobnie zrobiono wieczorem, co wnioskuję po tym, że kwiaciarnia jest już zamknięta. W środku dnia mamy tam zatrzymujące się bez przerwy autobusy, ludzi wsiadających, wysiadających i czekających na przystanku, widoczny z tyłu Kwadrat, a w nim sklepy, sklepiki, bibliotekę, przedszkole, ognisko muzyczne, cukiernie, całodobowy sklep spożywczy, przed Kwadratem  warzywniak (ze straganem na zewnątrz), kwiaciarnię (ze straganem na zewnątrz), kiosk ruchu, parking, po drugiej stronie jezdni, wzdłuż całego widoczku, blok czteropiętrowy. Wszystko to z oknami i ludźmi w środku, plus monitoring, ruch całą dobę.


I teraz proszę sobie wyobrazić Małego Łysego w kapeluszu, który podjeżdża wózkiem inwalidzkim/przenosi w ramionach zwłoki, kładzie nieboszczyka na straganie między włoszczyzną a kalarepką, nikt nic nie widzi, nikt nie zwraca uwagi, monitoring go nie obejmuje, człowiek się oddala i dopiero po jakimś czasie larum, że ojej, mamy zabójstwo.


Jak już Ałtor upiera się, by osadzać akcję powieści w konkretnym miejscu to się powinien trzy razy zastanowić, bo są, owszem, błędy, których wytykanie to byłoby czepialstwo, jako że cośtam mogło się zdarzyć.


Ale to nie jest ta kategoria błędu.


Jak to nie jest dowód na traktowanie czytelnika jak idioty to już nie wiem, co może nim być.


(...)
–  Gazeta.  – Nowak sięgnął  po dziennik i zabrał  go Halickiemu z rąk. Wyprostował  pierwszą stronę numeru i przytknął  palec do fotografii. A dokładniej, do  jednej postaci, stojącej w tłumie. – Ja już  widziałem gdzieś tego człowieka. Na moście, na  monitoringu.
Tym monitoringu, na którym we mgle ledwie było widać TIRa?


Człowieka w kapeluszu.
Małego Łysego!


Halicki  spojrzał bez  wiary na zdjęcie.  Istotnie, w tłumie gapiów można  było rozpoznać nieco oddzieloną od  grupy sylwetkę człowieka z nakryciem głowy.  Na dłonie naciągnięte miał ciemne rękawiczki, twarz pozostawała w cieniu.
Typowy szpion!


–  Czuję,  że ten człowiek  zna odpowiedzi na  niektóre pytania – rzekł Nowak głosem niepodobnym do siebie.
–  A ja  czuję, że  zgłodniałem,  Nowak. Zjem cokolwiek,  byle nie duszone mięso.
Uhm… dowcip?


W kolejnym rozdziale poznajemy biografię Maksa, policyjnego archiwisty. Nothing special, ot, kolejna okazja do błyśnięcia Bateryjką Erudycyjną na temat początków współczesnej kryminalistyki oraz sprawy Leszka Pękalskiego.


Maks  znał sprawy  prokuratora Bojarskiego.  Większość z nich dotyczyła  tajemniczych zaginięć. We wszystkie  sprawy zamieszany był słynny toruński  gangster o pseudonimie „Elf”. Jeśli trafiał  do więzienia, to zawsze po to, by prędzej czy  później z niego wyjść.
Niemożliwe! Wychodził po odsiedzeniu kary!?


Zupełnie  jak gdyby  miały w tym  interes jakieś  wyższe grupy nacisku. Kto do tych grup należał? To należało ustalić.
Na  blacie  leżało kilka  tekturowych teczek.  Pierwsza, z czerwonym  paskiem, pokryta była następującymi  informacjami:
„Sygn.  akt VI K  143, zakończono  dnia 21.04.1988. AKTA  W SPRAWIE KARNEJ: Stanisław  Szabański”.
Szabański,  podobnie jak Pierre Rivière, motywacji do popełnienia przestępstwa także upatrywał  w zakusach sił diabelskich.
Przed  poddaniem  się wyrokowi  śmierci, wytatuował  sobie napis: „Urodziłem  się po to, by na ziemi stworzyć piekło 666”.
Potem zabił kota Mruczka i przybił go do drzwi celi, pił jego krew i malował na ścianach pentagramy. Tyle, że to są fantazmaty chorej wyobraźni.


Zaraz potem, 21 kwietnia 1988 roku, zgodnie  z obowiązującym Kodeksem Karnym PRL z roku  1969, zawisł.
Hmmm… skoro aŁtor przywołuje prawdziwą sprawę, czemu przekręca nazwisko? Koleś nazywał się Czabański.


Maks  przyjrzał  się uważnie  teczce. Nie była  pokryta kurzem jak inne  – to Tomasz Żółtko przeglądał  ją kilka dni temu. U dołu znajdował się odręczny napis: „zakończone wyrokiem śmierci”.
Wykonanym w Krakowie. Też piękne, stare miasto, mogło się Ałtorowi pomylić.
(...)


Potem Maks przegląda akta z lat 1984-1985, dotyczące śmierci trzech młodych kobiet, powiązane ze sprawą Pękalskiego. 


Z  tego,  co widzę,  do zgłoszeń  jeździło wówczas siedmioro  różnych funkcjonariuszy.
W  każdym  z tych trzech przypadków  w radiowozie jechał… w Bytowie, Starogardzie Gdańskim i okolicach Koszalina –  Maks  przyjrzał  się jeszcze  raz aktom. – Franciszek Brodzki”.


Maks orientuje się, że części akt brakuje, zupełnie jakby ktoś mu w nich grzebał.


(...)
„Zabójstwo  nastolatka, podejrzani  dwaj nieletni. Data sprawy  – 1996, prokurator Bojarski, komendant  Halicki. Raport ze zdarzenia: Franciszek Brodzki”.
– Bingo! – krzyknął Maks. – Albo i nie…?
Nie lubił tego uczucia nieporządku, kiedy spostrzegał, że w ciągu informacji  istnieje jakaś luka.  
Entymemat! Entomogam! Endoderma!
Entomologia!


(...)
Dlatego zirytował się, widząc częściowo zniszczone akta.
Zirytował? O zniszczeniu akt powinien natychmiast powiadomić przełożonego.


– Miejsca, w których wymienia się oskarżonych… – mówił  na głos, przejeżdżając palcami po papierze. – Wycięte!  Co za brutalność! – obruszał się.
Od osoby o takiej wrażliwości leksykalnej jak Ałtor, można oczekiwać innego słowa na opis zniszczonych akt niż “brutalność”.


– Podany jest wiek sprawcy… sprawców.
Sprawców?  – Maks zawahał  się. – Lat osiem?  Dwoje dzieci? Matko Boska…
Brakowało  nazwisk, adresów.  Wycięto też nazwisko przesłuchiwanego świadka. Ale został adres.
Oczyma duszy widzę Złowrogiego Zbrodzienia, jak wycina malutkimi nożyczkami prostokąciki zawierające nazwiska świadków, zamiast po prostu zabrać całość.


Maks  wykręcił  na starej  tarczy numer  do Nowaka, a później  do Brodzkiego. Ani jeden, ani drugi nie odbierali.
Może dlatego, że już nie ma takich centralek telefonicznych?


10
Heraklit  milczał, a  jego niczym niezmącone  oblicze odbijało się w tafli fenickiego lustra.
Leon  Brodzki  siedział z  nim w pokoju  przesłuchań Aresztu Śledczego  w Toruniu i jak dotąd nie dowiedział  się absolutnie niczego.
A to ci niespodzianka.


Było  to ich  pierwsze spotkanie  od feralnej niedzieli,  kiedy detektyw zrzucił Kosmę  Góreckiego – byłego glinę – z  wieży Ratusza Staromiejskiego. Mimo  wydarzeń następnego dnia Leon nie odwiedził  mordercy powtórnie. Sprawę trzymała w garści
prokuratura,  nie miał do aresztu  wstępu. Bo żeby był natenpszykłat zajęty organizowaniem pochówku tatusia to już nie.  Wszystko  zmieniło się  po nocnej wizycie u komendanta Halickiego.


„Halicki  miał w ręku  mocne dowody i  musiał pozwolić mi działać. <Nie widzę związku. Chyba raczej: “Ja miałem w ręku mocne dowody i Halicki musiał pozwolić mi działać”?>  Ale  dowód  ten nie  mógł ujrzeć  światła dziennego. Ponieważ,  jak zostało powiedziane, groźba  jest silniejsza od wykonania. Chodzi  o ruch do przodu. Kiedy Żółtko wciąż  oficjalnie nie żyje, policja trzyma Daniela  w szachu.
Ok, Daniel nie wie, że policja odkryła prawdę – ale w jaki sposób to go “trzyma w szachu”?


Co  o sprawie  wie Kosma…?”


Kosma  siedział  w kajdankach  przeciągniętych  pod metalowym uchwytem  stołu. Trzy ściany pokrywały  te same grafitowe kafle co w  czasie poniedziałkowej rozmowy z  Martą Gradowską.
A ja sądziłam, że po każdej wizycie Marty w areszcie śledczym robi się generalny remont!


Czwarta ściana  była lustrem, za  którym siedzieli Jacek  Nowak i wspomniana psycholog policyjna.
–  Podobno  lubiłeś patrzeć  na swojego brata,  gdy się masturbował –  rzekł chłodno Brodzki. –  Tak między nami mężczyznami, powiedz, jarało cię to? Lubisz chłopców?
Heraklit  zmienił wyraz  twarzy. Oblizał  usta i poruszył nozdrzami.
A potem zmarszczył brwi i zatrzepał uszami.


–  Denerwuje  się – powiedziała  cicho Marta. Schowana  za zwierciadłem bacznie przyglądała się zachowaniu więźnia.
– Skąd wiesz? – spytał Nowak.
– Mowa ciała. Ciekawe, co jeszcze Brodzki ma w rękawie.
– Może jakiegoś konkretnego asa – zastanawiał się sierżant.


–  A może  dżokera, którym  grasz w ciemno, kiedy  blefujesz – Marta znów coś  zanotowała i spojrzała na Leona. – Zastanawia  się, jak go podejść. Ale myślę, że już wie.  Inaczej nie wchodziłby na ten ring. Wie, jakie  ma karty. Wie, które są znaczone. Wie, jakie wygrywają.
– No to czemu nie gra? – wypalił Nowak.
–  Ciii!  – zrugała  go Marta i  wskazała palcem  na szybę i to, jak jest  cienka. Podeszła do Jacka bliżej.  – Gra toczy się wtedy, kiedy nic nie  widać. Kiedy gracze patrzą sobie w oczy.  Matematycznie rzecz biorąc, taka gra to ruletka. Oczywistym jest więc, że wszystko rozgrywa  się na płaszczyźnie psychiki. Jeśli się zagotujesz, po tobie. Cała rzecz rozbija się o napięcie, spojrzenie, blef i pewność. W szachach, w kartach, w podrywie. Na przesłuchaniu.
I prawda, jak to miło, że Brodzki zrobił przerwę w przesłuchaniu po to, by Marta mogła sobie porugać i pogawędzić.


Nowak  pokiwał  głową z uznaniem.  Musiał przyznać, że  przez ostatnie dni przechodził  przyspieszony kurs psychologii. Podobało się  mu to, co słyszał, i to, że coraz więcej zaczynał  rozumieć. Miał nawet dość głupie wrażenie, jakby rosła  mu głowa, a kurczyły się mięśnie. Szybko tę myśl jednak  porzucił, wydawało mu się to mało prawdopodobne. (!!!)
O czym to ja pisałam ostatnim razem… aha, to nie może być na serio.


Tymczasem na sali milczał Heraklit i milczał także Leon.
Leon milczy, lecz za to intensywnie myśli. A jak już wymyśli i się odezwie, to…!


(...)
–  Muszę  przyznać,  że ciekawe  z was chłopaki.  Nie, nie mam zamiaru  łechtać twojego ego ani  deptać cię jak robaka. Pytam  z czystej ciekawości – ciągnął Leon. –
Jesteśmy  na tej samej  szachownicy. Ty  jesteś czarnym charakterem, a ja… Cóż. Moja biel też się trochę ubrudziła, głównie krwią.  Zastanawiam się po prostu, jak to jest dorastać, wiedząc, że coś jest nie tak z  twoim siurkiem. Że nie staje ci jak innym chłopcom. Zupełnie rozumiem, że brat cię  dotykał, co rodzina to rodzina.


Szyja Kosmy się naprężyła.
Tylko patrzeć, jak rzuci się do gardła!


(...)


–  A najlepsze  jest to, że chociaż  ty miałeś słabość, swój  defekt, przez który nie mogłeś pociupciać, to tak manipulowałeś bratem, że robił to za ciebie, zgadłem? Musiałeś czuć się zajebiście, wiedząc, że tak  kogoś kontrolujesz, kogoś podobnego z wyglądu do ciebie. Więc kiedy on coś robił, na twoje polecenie, szefie, to tak, jakbyś ty to robił. Cudowne uczucie, prawda?
Seks per procura? Ciekawe czy stale udzielał bratu instrukcji...


Brodzki usiłuje podpuścić Kosmę, sugerując, że to Daniel nim rządził, a w ogóle teraz Danielowi przypadnie cała sława, a o Kosmie wszyscy zapomną.


–  Przestań  pierdolić,  Brodzki. Gadasz  tak, bo żal ci tej  pizdy, Sary, która utonęła.
Brodzki  zerwał się  na równe nogi,  podszedł do Kosmy  i chwycił go za włosy.
– Zamorduję cię. Przysięgam, że cię zamorduję!
Hm, czy nie powinni interweniować strażnicy?
(poza tym, achhh, jakie argumenty Brodzki daje do ręki adwokatowi Kosmy…)


Nowak  zerwał się  również, gotów  wkroczyć na salę,  ale Marta powstrzymała go i pokazała dwoma palcami, żeby patrzył uważnie.
–  Ja już  nie daję  rady… Coś ty  mi zrobił? – melodramatyzował Leon. – Ja dłużej tak nie wytrzymam!
Ja też nie!


–  Wytrzymasz  dłużej, niż  ci się wydaje.  Ja też wytrzymałem, niemal pół życia, nim nadszedł moment zemsty.
– Przykro mi, że ktoś cię w niej wyręcza!
– Nie! Daniel zrobił to za moją zgodą, za moją zgodą zamordował i jego, i ją, ha ha!
Tak, tam naprawdę jest napisane “ha, ha”.
Błąd. Powinno być “mwahahahahahaha!!!”


Leon udał, że mu uwierzył, i wpadł w furię.
Ale furię też udawał, czy wpadł naprawdę?


– Nie rozumiem ani jednego słowa, które do mnie mówisz, gnoju! Zamordowaliście  mi córkę i partnera. Straże! Wyprowadzić tego gnoja!
“Straże”? Czy Wy też widzicie w tym momencie średniowiecznych gwardzistów?
Takich?


Po chwili na sali pojawił się Jacek Nowak i strażnik więzienny.
– Zamorduję cię! – warknął Brodzki.
Jacka? Strażnika?


Kosma,  stojąc w  drzwiach, odwrócił  się i cicho wypowiedział tylko jedno słowo w stronę policjanta:
– Salomea.
Leona  kompletnie  wybiło to z  rytmu. Tak miała  na imię jego matka.


(...)


Leon wyjaśnia Marcie:


–  Wydaje  mi się,  że oni naprawdę  mieli zamordować Tomka  i Sarę. I Kosma naprawdę  w to wierzy – mówił, łapiąc  się za ucho Brodzki. – Wydaje mi  się, że to Daniel zmienił zasady gry.  Pod nieobecność Kosmy wyszedł z jego cienia  i zaczął swoje przedstawienie.
Znaczy, Kosma ułożył plan, a Daniel, korzystając z faktu, że brat siedzi w ciupie, sabotuje go?
Czyli Brodzki omówił siurek Heraklita i zasugerował, że braciszek miał większego. Poza tym niczego się nie dowiedział i nie zyskał żadnego tropu. Czy ktoś może wytłumaczyć mi sens tego przesłuchania? Serio proszę.


– Czyli już nie chodzi o zemstę za winy Brodzkich?
– Chodzi. Ale dochodzi element zmienny.
– Jaki mianowicie?
–  O reakcje  emocjonalne.  Mam je nie tylko  ja. Ma je także porywacz.
No coś ty!


Marta otworzyła szeroko oczy.
Nie podejrzewałaby Leona o posiadanie reakcji emocjonalnych. Nigdy.
Nooo, patrząc na to, co do tej pory, to martwy łosoś ma więcej emocji niż on.


Musiała się z Brodzkim zgodzić. Wyszli  na korytarz aresztu śledczego. Żółta  farba na ścianach sprawiała nieprzyjemne  wrażenie. Jak wszystko w budynku, które z założenia służy do więzienia w środku ludzi.
Na ich widok zaczęła się łuszczyć wielkimi płatami.


Gdy  Leon odebrał  w dyżurce oddany  w depozyt telefon komórkowy  – jako że sprzętów elektronicznych  do środka wnosić nie wolno – i włączył  go, na wyświetlaczu pojawiła się lista nieodebranych połączeń. Siedemnaście było od Dagmary.
Oddzwonił do niej natychmiast.
– Wiem,  gdzie jest  porywacz, Leon  – powiedziała zdecydowanym tonem.
No i co, Leoś, jak teraz wyglądasz, gwiazdo toruńskiej policji?


Z zakurzonego archiwum pozdrawia zakurzone grono analizatorów,
a Maskotek rozpędził się i wybija głową szyby w drzwiach.

35 komentarzy:

MaykaMaya123 pisze...

Dzięki tej książce mam nowe hobby - spacerowanie po Toruniu i tych wszystkich miejscach opisanych, i usiłowanie logicznie to wszystko wytłumaczyć. Nawet spędziłam ze znajomymi dobrą godzinę na ławeczce obok mostu, obserwując jeżdżące ciężarówki i oceniając odległość z dachu kabiny do jakiegokolwiek miejsca, z którego może zawisnąć człowiek.
Więc jakieś dobro z tego dzieła wynikło, spacery to zdrowie. Tylko mózg boli...

Siblaime pisze...

"Tak, TAAAAAK! Obcinali części ciała, czyli MUTYlowali, bo ich matka cierpiała na MUTYzm! I byli KATAmi swych ofiar, bo miała też objawy KATAtonii! Ależ tu się wszystko wspaniale i błyskotliwie splata ze sobą!"

I jak tu Was nie lubić? :D

warząchew w kotle pisze...

Doszłam do tego momentu:

"Potem Maks przegląda akta z lat 1984-1985, dotyczące śmierci trzech młodych kobiet, powiązane ze sprawą Pękalskiego. Pękalski też nie działał w Toruniu."

No i cóż, to akurat nieprawda. Pękalski, owszem, znany jest jako "Wampir z Bytowa", ale jeździł po całej Polsce, przez jakiś czas pracował w Toruniu - i był oskarżony o zabójstwa kilku osób z Torunia właśnie. To że nie udało mu się tych morderstw udowodnić i skazać go za nie, to zupełnie inna sprawa.

Anonimowy pisze...

Jako psychologa bardzo rozsmieszyly mnie te bzdury na temat pojęć z psychologii. Tak jakby ktoś cos poczytał, coś usłyszał i użył trudnych słów, żeby napisać o czymś, czego zupełnie nie ogarnia. Uśmiałam sie.

Eva

Anonimowy pisze...

Och na Bora Szumiącego. Długo to jeszcze będzie? Strasznie nudne.

Mrówek pisze...

''Brodzki umawia się u siebie w domu z Martą, policyjną psycholożką, pod pretekstem porozmawiania o modus operandi sprawcy. Marta jest też jego kochanką. Idzie pogrążony w myślach...''

Błagam, niech Brodzki zginie od szpikulca do lodu! Szybko! Szybko! Zanim doczytam te nieme i katatoniczne, obiecane seksy!

Skolopendrokot pisze...

Kochana Niezatapialna Armado, czy byłybyście zainteresowane przeanalizowaniem twórczości KattLett? Chętnie odstąpię dwa wielkie dzieła, które wyszły spod jej pióra.

Anonimowy pisze...

Gówno z tego tekstu rozumiem. Czytam i nie ogarniam. Jakby tekst był w innym języku.Wszystko bez ładu i składu. Długo jeszcze?

Anonimowy pisze...

Anonimowy z 18:56 - witaj w klubie. Czytam i czytam, niby po polsku, a jakieś to wszystko mało zrozumiałe. Na dodatek tam się nic nie dzieje, a w przypadku kryminału to już grzech przeokrutny. Nie twierdzę, że na każdej stronie mają kogoś mordować w jakiś wyszukany sposób, ale ileż można czytać takie ględzenie i myślowe wykwęki głównego bohatera, ludu mój!Ciągle cichutko czekam na jakieś mądrości ałtorKasi, przynajmniej można się pośmiać.

Smok Miluś

Alla pisze...

Nie zdziwiłabym się, gdyby tym bratem, który pozostał na wolności, okazał się Tomasz Żółtko. No i co, że nikt wcześniej nie zobaczył podobieństwa, jak oni tam nie umieją odróżnić maski od twarzy :/

A w ogóle, to grafomania zyskała zaiste nowy wymiar.

Anonimowy pisze...

Primo: Wojtek Miłoszewski "Inwazja". Błagam, rzućcie na to okiem. Narwałam się w bibliotece, nie zmogłam. Pozostał głęboki niesmak i pytanie: kto pozwolił to k***a wydać?!! Secundo. Dzięki za moją ukochaną Entymologię Motylkowską. Ta kobieta to legenda ;-)

Kazik pisze...

Pojedynek! Z kogo wyłazi większa znieczulica przy rozmowie prowadzonej w samochodzie, z ojcem, który właśnie stracił swoje dziecko: z Marty kursującej po mieście z Brodzkim czy z Hani próbującej wplątać doktora Sokołowskiego w pogawędkę?

"imperatyw godności seksualnej"
Czy on te hasła bierze przez tłumaczenie ich w GoogleTranslate w tę i z powrotem?

Ten fragment o szachach płciowych, co to się odbijają w lustrze i tak dalej to jedna z najgłupszych rzeczy, jakie udało mi się w życiu przeczytać. Zachowam to w sercu.

Ta książka gromadzi wszystkie cechy współczesnych kryminałów, których serdecznie nie znoszę: komplikowanie dla samego komplikowania, rozmyślenianiania o ludzkiej psychice na poziomie odpłynięcia alkoholowego na dogorywającej imprezie i motywy zbrodni otulone w Srogą Psychologię, które tak naprawdę sprowadzają się do "a bo tak" (czy nikt już nie morduje po prostu dla pieniędzy?! po co to wydziwianie z metalowymi cumami w windach, to już zepchnać ze schodów nie można??). Tylko że autor podkręca to razy 300%.

Serdecznie dziękuję ekipie za kawał dobrej roboty. Dobrze, że selekcjonujecie fragmenty, przecież czytanie tej książki w całości może zabić.
Tego jest trzy tomy, mówicie?...

Z wyrazami szacunku
Kazik

Anonimowy pisze...

Jak Bora kocham, przez ten gniot mam teraz jakiś dziwny strach przed zaczęciem kolejnego kryminału - niby wiem, że mam na półce Christie, mam Nessera, mam Nesbo i oni mnie przecież nie zawiodą... ale lęk jest.
Za poniesione szkody żądam odszkodowania do pana M. W.
Ale serio, czy ktoś to na tyle ogarnia, że potrafiłby mi streścić dotychczasową akcję - ale tak prosto, wytłumaczyć jak chłop krowie na granicy - bo nie wiem ni w ząb, kto jest kim, co robi i dlaczego?
Jazda autem i rozmowa pana policyjanta i pani PsycholoSZki przypomina mi jakoś, nie wiedzieć czemu, NOD Ałtorkasi, z pądochtórem i Uśmiechniętą Hanią.

Co typujecie w konkursie na najpiękniejsze zdanie powieści? Ja chyba to:
Mężczyzna zamyślił się, wykrzywiając twarz w bólu istnienia.

Anonimowy pisze...

Podczas czytania można sobie nucić to:
https://www.youtube.com/watch?v=-qJkAosmEZM
Zanim zobaczyłam link,a chciałam zapytać, czy po tym wszystkim jeszcze się Wam chciało śpiewać…
Muszę złożyć oświadczenie: nie rozumiem wyrafinowanego poczucia humoru autora
Zrób to mocno. Zrób mi to –
…ani jego dialogów erotycznych.
Moi drodzy zaledwie 209 strona, a my już przechodzimy do jakiejś akcji! Jeszcze 100 i mniej więcej będzie wiadomo, o co chodzi.
Pozostaw mej duszy nadzieję, jak mówił Lesio…
Patrzyła ze zdziwieniem w stronę przedniej szyby samochodu, ale nic nie było za nią widać.
Mnie by to zaniepokoiło...
Podobno archiwa nie płoną.
Płoną aż miło. To “rękopisy nie płoną”.
No, błysnął autor znajomością literatury jako neon!
Jest fajna scena w filmie "My w przyszłości" kiedy bohaterowie przenoszą siew czasie i jeden z nich, historyk jakoś ich instruuje, że coś mają zrobić, bo teraz jest to a to i on to wie, bo czytał archiwa, ale się okazuje, ze w Niemcy kalendarza nie zerwali..i jest zupełnie inny dzień i bohater mówi z goryczą: archiwa, archiwa!
Tak, jak ten gangster z lat osiemdziesiątych. Pseudonim Elf.
A w jednym kryminale z Borewiczem był gangster ksywa Cappucino..
Nie, no, to jest naprawdę super, i przepraszam, że się powtarzam, ale nie ustaję w uznaniu dla siły pióra Ałtora i jego zdolności do tworzenia rwącej jak górski potok akcji. Porwali dziewczynę 5 września około południa. Jest 7 września...
Bo Królowa Matka to by chciała, żeby się posnuł jakiś Poirot albo inny Holmes i stwierdził, że zabił ogrodnik. A tu jest eksperyment intelektualny i gra z czytelnikiem. Łam, czego rozum nie złamie i w ogóle!
Wpatrując się w krecie oczy archiwisty,
Oj nie mogę!! A uszy miał fretki!
Ale ja nie o niej. Dla dziecka trauma. Na taką ropuchę patrzeć? Można skrzywić dziecko na całe życie.
Dowcip roku…
Małego Łysego w kapeluszu,
O, to i bohaterowie Chmielewskiej tu są!
Dokładnie to miejsce, street view z 2013 roku
A może to jest alternatywny Toruń z przyszłości, która nie nadejdzie?
Entomologia!
W tym się specjalizuje poseł Niesiołowski! Pszypadeg?!
Brodzki usiłuje podpuścić Kosmę, sugerując, że to Daniel nim rządził,
A on nie powinien być wyłączony ze sprawy skoro jego córka zaginęła?
Tak tylko mowię…
“Straże”? Czy Wy też widzicie w tym momencie średniowiecznych gwardzistów?
Tak!
Że Wy to daliście radę przeczytać,szacun!

Chomik

Anonimowy pisze...

Przebóg, opublikowałam i zobaczyłam, co prawi Kazik nade mną:
Pojedynek! Z kogo wyłazi większa znieczulica przy rozmowie prowadzonej w samochodzie, z ojcem, który właśnie stracił swoje dziecko: z Marty kursującej po mieście z Brodzkim czy z Hani próbującej wplątać doktora Sokołowskiego w pogawędkę?
Czyli nie tylko mnie się skojarzyło!

Aris Carmen Light pisze...

"Kosma, stojąc w drzwiach, odwrócił się i cicho wypowiedział tylko jedno słowo w stronę policjanta:
– Salomea.
Leona kompletnie wybiło to z rytmu. Tak miała na imię jego matka."
Hm, chyba gdzieś widziałam już podobną scenę...
https://encrypted-tbn0.gstatic.com/images?q=tbn:ANd9GcRrtqWZbjhDQSM8BYGJv0M7fQ2YhWq_UYz6tn8A1QdtTNlyVLDm

Anonimowy pisze...

Ja bym tylko chciała powiedzieć, że ostatnio zamiast kwiatów luby kupił mi wielki słój ogóreczków kołobrzeskich, na moje wyraźne życzenie. Ale one są kiszone, a nie korniszony, więc popieram stwierdzenie, że Marta ma dziwny gust ;) do wina - tylko kiszone!

"Zęby jak reflektory" nawet by mi się podobały... gdyby były w innej książce. Można przecież "błysnąć" zębami, więc konotacja nawet niegłupia, i wywołuje natychmiastowe skojarzenie wizualne. Ale żeby takie sformułowanie dobrze brzmiało w tekście, to RESZTA tekstu musi być na poziomie Gaimana...

Nie było tym razem muzyki w tle, przebieranek, wina.
To po co ona jak ten Czerwony Kapturek taszczyła torbę z winem?


Mnie tam bardziej ciekawią te przebieranki... szczególnie, że z któregoś z poprzednich zdań jasno wynika, że tors Brodzkiego przebiera się sam.

Marta nie mogła zapanować nad swoim ciałem.
Miotało nią jak szatan.


Puszczała pochwą nuklearne pierdy.

[tu jest przerywnik, bo jakoś raziło mnie poniższe tuż pod powyższym]

Przyznaję, że mogę się mylić, ale co morderstwo Jamesa Bulgera ma wspólnego z monitoringiem w USA? Rzecz miała miejsce w GB...

W XVIII wieku dzieciństwo opisywano jako wiek niewinności.
Tu bym się kłóciła, "dzieciństwo" to bardziej współczesna koncepcja.

skrótem imion Kosma i Daniel
Powiedzcie pls, że to ship twincestowy Koniel...

– Chyba że się pan przeprowadzisz na ulicę z czystą kartą – zaśmiał się detektyw i odszedł do auta.

Czyżby Brodzki, walnąwszy łbem o szybę, zapomniał, że jest policjantem?

Hmmm… skoro aŁtor przywołuje prawdziwą sprawę, czemu przekręca nazwisko? Koleś nazywał się Czabański.
A do tego Andrzej...

Ej, ale tak w ogóle, nie macie wrażenia, że Ałtor ma jednak sporo dystansu do swojego bohatera? No bo niby ten Brodzki taki uuu i aaa, ale z drugiej strony "mądrzy się", "melodramatyzuje" i tak dalej. Te słowa są dość negatywnie nacechowane... chyba, że Ałtor tego nie wie, no ale to przecież niemożliwa niemożliwość.

Masza

tuptaczek pisze...

Tak się złożyło, że wczoraj oglądałam w telewizji Taken. I teraz co chwila staje mi przed oczami Liam Neeson w kontrze do "zrozpaczonego, szukającego" córki Brodzkiego. Masakra.

Unknown pisze...

"Ileż to dni upłynęło od porwania córki? Dwa, trzy? A ci siedzą i smędzą. Za chwilę będą opowiadać sobie filmy i dyskutować o wyższości Tarkowskiego nad Bergmanem.
W każdym razie wycinamy dalsze bla bla bla".

Mam nadzieję, że to o filmach to sarkazm analizatorów, chociaż w przeciwnym razie by mnie to wcale nie zdziwiło :D

A co do tego:
"Bardzo  próbował przypomnieć  sobie te mądre słowa, o których tyle razy czytał.
„Entymemat, sufrażystka, stangret, antresola…”"
...kto zaprzeczy, że autor siedzi nad słownikiem i wybiera losowe "mądre" słowa?

Anonimowy pisze...

Starred Shinra - cytat z książki brzmi:
Nawet sądzono ich jak dorosłych.
– Pamiętam. Był jeden plus ich czynu.
– Mianowicie? – Marta nie odrywała wzroku od drogi. Stali teraz na światłach na Placu Rapackiego.
– W USA wprowadzono w miejscach publicznych monitoring, kamery miejskie.
– No widzisz. Jedna sprawa i taki precedens. Wszystko dlatego, że dzieci są miernikiem naszych nastrojów i uczuć.


Przedtem jest mowa o mordercach Bulgera, do tego fakt, że dziesięciolatków sądzono jak dorosłych jest jednym z najczęściej wspominanych z tej sprawy. Stąd mi wyszło, że się Ałtorowi kraje anglojęzyczne pomyliły (plus to, o czym wspominasz, czyli że monitoring odegrał wtedy ważną rolę, czyli istniał) ale może analizatorzy wycięli coś po drodze.

Masza

Anonimowy pisze...

Andrzej Czabański był również znany jako Stanisław, więc tu się akurat aŁtorowi udało (ale czemu nazwisko przekręcił, to już nie wiem).

Smok Miluś

Anonimowy pisze...

Ha, tylko wtedy konsekwentnie powinien też zmienić wspomnianego przez siebie Pękalskiego na np. Bękalskiego. Wydaje mi się, że ten Szabański to po prostu kolejna wpadka imć aŁtora.

Smok Miluś

Unknown pisze...

Chyba kiedyś o tym słyszałam. Może jak znajdę więcej czasu, bo na razie mam z nim problem :/

Unknown pisze...

Dziękuję za przypomnienie o niesamowitym "Heavy Rain"! Z jednej strony mam ochotę odświeżyć sobie całą fabułę (sprzeda ktoś trochę wolnego czasu? Lista rzeczy do zrobienia/obejrzenia/przeczytania mi się wydłuża :c ), ale z drugiej - jeszcze bardziej będzie mnie teraz irytowało zachowanie Wielkiego Leona Przewspaniałego.

Eh, szkoda gadać. Zastanawiam się, czy autor jest tak mało empatyczny, czy po prostu sądził, że akcja w jego książce ma znacznie szybsze tempo, więc może ją tak "wzbogacać"?

Unknown pisze...

Nie wiem, czy widziałam wszystkie zakończenia, ale kilka na pewno ;)

Przewidywany tok myślenia autora: skoro sam Wielki Leon nie jest pewien, czy to jego córka, to na pewno takie niedorobione i głupie dziennikarzątka by na to nie wpadły.

Kazik pisze...

Jakkolwiek Ehtan wypada zdecydowanie, zdecydowanie lepiej w ratowaniu dziecka niż Brodzki (chyba, że gracz postanowi, że chrzani i przez żadne tam szkła się czołgać nie będzie :P) - to jednak ma na koncie sekszenie się tuż po zebraniu wszystkich wskazówek i tuż przed wyruszeniem po syna (chyba, że gracz nie, ale z tego co pamiętam, ta opcja jest tak skonstruowana, że wiele osób w nią wpada).

"Heavy Rain" to spoko gra i rozumiem, czemu zachwyca (zwłaszcza po latach, gdy patrzy się na nią przez wspomnienia i ogólne przekonanie, że co to to nie było, status kultowy instant). Gra ma jednak w moim odczuciu też sporo wad: traktowanie postaci reporterki jak seksualnej zabawki (tu od czapy prysznicek ze zbliżonkami, tu molestowanko, tam seksik...), dziury fabularne (chociażby Ehtan + origami), pójście na zdecydowaną łatwiznę w zwodzeniu gracza przy śledztwie, idiotyczny motyw mordercy i jego zaplecze finansowe, przerysowany Blake, policja popisująca się swoją bezużytecznością na każdym kroku...

Z wyrazami szacunku
Kazik

Unknown pisze...

Fakt, trochę to psuje ogólny obraz gry. Może twórcy chcieli ją w ten sposób rozpromować, chociaż obroniłaby się sama, a nawet lepiej na tym wyszła. Może wpadło im do głowy, że skoro większość graczy jest płci męskiej, podniesie im to ocenę (oczywiście bez urazy dla obecnych tutaj mężczyzn).
Patrząc jednak na Ethana przez filtr, jakim jest Brodzki, Mars spisuje się jako rodzic "nieco" lepiej. Twórcy mieli przynajmniej jakieś pojęcie o kreowaniu emocji u bohatera.

Czyli się zgadzamy.

"(...) policja popisująca się swoją bezużytecznością na każdym kroku" - to mamy w co drugim filmie (chyba, że jest to film o policjantach, wtedy są niesamowitymi superbohaterami. Ze skrajności w skrajność), w książkach i grach też się zdarza... Niestety. Bohater musi mieć pole do popisu.

Anonimowy pisze...

@ tuptaczek
> Tak się złożyło, że wczoraj oglądałam w telewizji Taken. I teraz co chwila staje mi przed oczami Liam Neeson w kontrze do "zrozpaczonego, szukającego" córki Brodzkiego. Masakra.

Właśnie sobie myślę, jaka by to była superaśna polska wersja "Taken", z tą kipiącą od emocji akcją. I napis promocyjny:

"Porwali mu córkę. Zrobi wszystko, by jej nie znaleźć".

I Liam Neeson w roli Brodzkiego, jak marnuje czas, chodząc i pierdoląc bez sensu, niszczy dowody rzeczowe, prowadzi przesłuchania, z których niczego się nie dowiaduje, trochę se pośpi, trochę pochędoży, znowu trochę połazi... hit murowany!

Quay

Hrotgar pisze...

Metr liny stalowej o średnicy 30mm waży ponad 3kg, a zbrodzień manipulował czterema metrami tej liny. Ale, ale! Ałtor pisze o linie cumowniczej używanej przy cumowaniu "większych statków". Do tego celu nie używa się lin stalowych!

Anonimowy pisze...

A właśnie,że nie! Okaże się że Leon Kosma i Daniel to trojaczki,tylko Leon jest z innego ojca i niejednojajowy.Oraz urodził się w innym terminie. Salomea oddała dwóch pierwszych do adopcji.
W tej książce wszystko jest możliwe. Co jak co ale już GLĄTWA PRZYRODZENIA miała więcej srnsu,ładu i składu.

Lenn pisze...

No cóż, mnie też podczas lektury tej analizy przypominał się Ethan Mars. I jakich wad by Heavy Rain nie miało, to jeśli chodzi o spójność fabuły, kreację postaci, klimat i czystą przyjemność ze śledzenia całej historii - wygrywa z dzieUem Woźniaka w przedbiegach. Już nawet seksy Ethana z Madison miały jakiś klimat i /jakoś/ mieściły się w granicach prawdopodobieństwa psychologicznego oraz sytuacyjnego. Szczególnie na tle dokonań Brodzkiego. Ethan i Madison, mimo szybkiego numerka, nie rozpraszali się wzajemnie i nadal desperacko szukali dzieciaka, a nie np. niespiesznie bełkotali do siebie.

Anonimowy pisze...

Noo w heavy rain Ethan w zaskakujący sposób łączył poszukiwania syna z jedzeniem, piciem, opatrywaniem ran, szybkimi numerkami, jakby Brodzki usłyszał, że tak się da, to by mu głowa eksplodowała pewnie xD

piasia pisze...

"Brodzki dał po heblach"

Hy? Ja wiem, że jestem starej daty, niedoinformowana i w ogóle, ale "heble" to określenie stołu mikserskiego! Każdy realizator dźwięku siedzi "za heblami", a często także "przed sitem". "Sito" to mikrofon w slangu radiowców.

Anonimowy pisze...

Piasia1, akurat określenia "dać po heblach” jako "gwałtownie wcisnąć hamulec" to się używa od pół wieku co najmniej (tak mawiał mój teść, takoż mój ojciec - obaj rocznik 1946, tego określenia używamy też mój mąż, ja i wielu innych kierowców). Może po prostu nie w każdej wsi to jest popularne (z zadupia świata jestem ;)).
*
floxanna

Anonimowy pisze...

"Mimo upływu raptem kilku dni od brutalnego morderstwa, jakiego dokonano na mieszkającej na końcu alejki Izabeli Otwinowskiej, miejsce zupełnie nie zmieniło swojego charakteru." Powinno ogłosić żałobę i wywiesić flagi z czarnymi wstążkami czy z radości rozpocząć uliczny karnawał?

"Był to klasyczny przykład na to, jak człowiek, będący dostatecznie długo w jakimś miejscu, zrasta się z nim. Jak kameleon." ratujmy wrośnięte w drzewa kameleony!!!

"To w ogóle solidna lina, używa się takich przy cumowaniu większych statków.
Czyli dość gruba. Pomimo to, drzwi się domknęły, a winda pojechała." a morderca był w stanie zawiązać ją komuś na szyi, taka lina jest przy okazji droga i jakby nie patrzeć nieporęczna