czwartek, 19 lipca 2012

183. Lord Buzdygan i królewskie bękarty, czyli Zimę czuje się w kościach



Drodzy Czytelnicy! W tym tygodniu czeka Was analiza materiału nieco nietypowego, ponieważ nie pochodzi on z opka, a... z bloga z ocenami. Nie mamy zamiaru jednakże pastwić się tu nad poprawnością i merytorycznością samych ocen, to nas nie interesuje. Naszą uwagę zwróciły natomiast opisy oceniających i wstępy do ocen - pisane jak fabularne miniaturki i, niestety, bardzo, bardzo opkowe. A zatem napotkamy tu potężnego rycerza, co ma całą szafę zbroi na różne okazje, stado bardzo mało wymagających owiec, zamek, w którym śpi się na zmiany, a także dowiemy się, w jaki sposób powstał pierwszy mięsny jeż. Indżoj!

http://oceny-westeros.blog.onet.pl/

Analizują: Kura i Sineira

Rodowi Kaci
(czyli: opisy oceniających)

Przemierzając komnaty opuszczonych cytadel w Westeros, natknęliście się na Rodowych Katów – stowarzyszenie rekrutujących jedynie najlepszych z najlepszych.
Trochę dziwne jest nazwanie osób, których zadaniem jest ocena blogów - od razu, z góry, katami. Można by domniemywać, że ktokolwiek zgłosi swój blog tu do oceny, z góry ma przechlapane...

Każde z nich przedstawia własne racje i rody, którym są oddani. Ich zadaniem jest oddzielić ziarno od plewu.
Plewu mu odpadłu, temu ziarnu.

Osoby usiłując się dostać pod sztandar, któregoś z wybranych rodów mogą zostać surowo osądzone i przyjęte, bądź poniosą dotkliwą porażkę i zostaną skierowane tam, gdzie nie zdołaliby nawet uraczyć się myślą.
Myśl albowiem rodzi się ze strawy duchowej, dlatego można się nią uraczyć. Zupełnie jak nadmiarowym przecinkiem przed słowem “któregoś”.

Ostatnie i najważniejsze słowo należy właśnie do nich. Znikają tutaj granice takie jak,płeć czy też pochodzenie.
… oraz interpunkcja.

Wszyscy są Katami, którym sprzyja jeden cel.
Cel stoi z transparentem “Macie moje poparcie!”, a składnia łka cicho w kątku.
Jakiż cel może przyświecać (nie “sprzyjać”!) katom? Wyrobić 300% normy w produkcji ściętych łbów?
Zyskać tytuł “Kata Roku”, ewentualnie “Miss Izby Tortur”.

Merigold Stark.

Słońce chyliło się już ku samotnie tańczącym czubkom sosen. W oddali majaczyły górskie szczyty, ledwie zauważalne gołym okiem. Wokół warowni falowały samotne źdźbła traw, które porastały wysokie wzgórza. (Samotni) Pasterze zaganiali (samotne) owce.
Biedne te owce, głodne z hali schodzą. Pewnie susza była, słońce trawy wypaliło, jeno pojedyncze źdźbła się ostały.
No, łąka jak na rysunku przedszkolaka - pojedyncze kreski, a między nimi pustka.

Ich głosy odbijały się echem w tej nieskazitelnie pięknej krainie.
Echo odpowiadało: beee, beee, beee, kopytka niosą mnie.

Mróz zahartował ludzi mieszkającym w tym miejscu. Ich krew stała się równie zimna, co kra unosząca się na pobliskiej rzece.
A ich żyły stały się równie kruche.
I zaczęli zapadać na zimę w letarg, jak gady.
...ej, zaraz, to zima jest? To co te owce na hali robią?!

Wyjący wiatr przekazywał historie dziejące się na przestrzeni lat na całej północy, a również za Murem, gdzie żadna ludzka stopa nie chciałaby zaznaczyć swojego śladu.
W obawie przed pozostawianiem śladów w miejscach niepożądanych, stopy założyły związki zawodowe i oflagowały się w ramach protestu.
Fajna kraina. Pojedyncze źdźbła wyrastające (chyba) spod śniegu wystarczają, by wyżywić stado owiec, wiatr gada ludzkim głosem, ciekawe co jeszcze?

Opiewał równocześnie zgasłe płomyki życia tych, co oddali swe życie,walcząc za ochronę i wolność północy Westeros.
A dlaczegóż to ochrona nie walczyła sama za siebie? Ochroniarze też się oflagowali?

Po zamkowych korytarzach przemknęła się nikła postać w kapturze.
Postać była niewyraźna, bo w Westeros nie znali Rutinoscorbinu.

Chwyciła jedną z pochodni wiszących na kamiennej ścianie, jarzącej się jasnym blaskiem.
Zbędna rozrzutność, doprawdy. Skoro ściana się jarzyła, po grzyba było na niej jeszcze pochodnie wieszać?
Żeby pokazać, że jesteśmy bogaci i stać nas na marnotrawstwo opału.
Taaa, zwłaszcza w krainie tak jałowej, że owce nie mają co jeść.

Jej kroki odbijały się głośnych echem, udając w bezdźwięczne miejsce próżni.
Zwykle próżnia z zapałem udawała, że jej nie ma, ale dzisiaj wzięła wolne, więc padło na niewyraźną postać.
Rozumiem, że miało być “udając się”, ale i tak to nijak sensu nie ma. Chyba że założymy, że rzecz się dzieje na statku kosmicznym, a postać zmierza w stronę śluzy.
Nie postać, tylko jej kroki.

Za nieznaną [komu?] sylwetką posłusznie podążał sporej wielkości wilk. Blask w jego oczach niebezpiecznie dawał o sobie znać przy zbliżającej się ciemności. Z pyska zwierzęcia unosiły się ciepłe opary, zwracając uwagę na niską temperaturę w murach twierdzy.
- Ty, patrz! - opar szturchnął kumpla łokciem - Niska temperatura!

Nieznana nikomu postać uchyliła potężne, dębowe drzwi.Wpuściła wiernego towarzysza, po czym z trzaskiem zamknęła portal do tego pomieszczenia.
Znaczy co, zawaliła go głazami? Miło by było, gdyby środowisko miłośników fantasy wreszcie załapało, że portal nie jest synonimem wrót.

Wilk usiadł posłusznie przy nodze masywnego stołu i obserwował,można by stwierdzić swojego pana, który to zatknął pochodnię na ścianie i rozpalił świece znajdujące się w pomieszczeniu. Jasny blask został rzucony na pobliskie regały oraz księgi znajdujące się na półkach. Większość z nich była zniszczona, posiadała wgniecenia, naderwane okładki, zgniecione rogi.
Skoro “posiadała”, to te rogi i okładki, choć zniszczone, musiały być sporządzone z drogocennych kruszców. Nie wiem tylko, jak się robi wgniecenie ze złota. To wyższa szkoła jubilerskiej jazdy.

Lecz z pewną dozą śmiałości, można stwierdzić, iż ten widok nie zniechęciłby prawdziwego miłośnika zakazanej i nieznanej wiedzy. Wręcz przeciwnie, wprawiłby umysł chłonny mądrości w wielkie pożądanie.
A umysł chłonny bogactwa - w jeszcze większe.
Z pewną taką nieśmiałością stwierdzam natomiast, że miłośnik nieprawdziwy odwróciłby się ze wstrętem, mrucząc: “Fuj, fuj, a jakaż to niby wiedza może mieścić się w tak zaczytanych i zniszczonych księgach?!”.

Tajemnicza postać ściągnęła z głowy kaptur i zapewne jej prawdziwe oblicze wprawiłoby niejednego lorda w zdumienie.
Uboższa szlachta i mieszczanie, nie wspominając już o chłopach, tylko wzruszyliby obojętnie ramionami; nie takie cudaki widywało się na jarmarkach.
Btw, kaptur nie jest synonimem maski...
A może postać miała dwie twarze, jak rzymski Janus?
Albo miała pod kapturem Voldka, jak profesor Quirrel.

Była to młoda kobieta.
A to przepraszam, ich lordowskie moście nigdy nie widziały kobiety? Czyżbyśmy znajdowali się w Tęczowym Księstwie Yaoi?

Miała zaróżowione policzki od siarczystego mrozu goszczącego w tych rejonach.
Przejazdem?

W jej tęczówkach iskrzył intensywny niebieski kolor. Pełne, różane usta wykrzywiły się w niewyraźnym grymasie.
W bibliotece jechało mocno kurzem i stęchlizną.

Posiadała brązowe włosy w połowie uplecione z warkoczyków,
Znaczy co, każdy włos składał się z kilku splecionych warkoczyków? Jakieś nanodredy, czy jak?

a w połowie (ulepione z plasteliny) opadały kaskadą na ramiona.
To brzmi całkiem jak “Macie kopać od tamtej sosny aż do wieczora”.

Dziewczyna mogła należeć do rodu Starków, z powodu jej typowego wyglądu dla tego rodu, 

Aha, znaczy drobna, brązowowłosa i niebieskooka dziewczyna wygląda jak typowy, krępy, czarnowłosy, ciemnooki Stark? Musi czary, panocku.


jednakże nie mówiła o tym głośno, być może tak jakby nie chciała.
A być może dlatego, że składanie sensownych zdań szło jej nad wyraz opornie.
A być może liczyła na to, że zrozumieją ją bez słów.

Odrzuciła przeszkadzające kosmyki z twarzy i ruszyła szybkim krokiem między regały sięgające sufitu. Dotknęła opuszkiem palców brzegi (brzegów, na Bora...) kilku opasłych tomów.
Palce dziewczyny miały wspólny opuszek, a dopełniacz gryzł opasłe tomy w brzuszek.

Kiedy wyjęła jeden z nich, przewracała kartki z niezwykłą czułością i troską. Podobną do traktowania dzieci. Być może, dla niej dziećmi były płomyki życia ukryte między wersami. Każda strofa zdawała się być zupełnie czymś więcej, niźli tylko zapisanym fragmentem stronicy.
I słusznie, bo strofa to część wiersza. A może chodziło o akapit, hę?

Wybrała zupełnie losowe tytuły z każdego regału.
“Podstawy uprawy buraka cukrowego” poszły na pierwszy ogień. Potem “Sekretny dziennik stajennego, lat 13 i 3/4”, “Haft krzyżykowy metodą Goździkowej”, “Kamasutra grabarza” i “365 śniadań na 365 dni”. Na wierzchu wylądował “Kalendarz ogrodnika pałacowego”.

Udźwignęła ich ciężar i ułożyła stos ksiąg na dębowym stole. W powietrzu uniósł się kurz i zapach żywicy. Dziewczyna westchnęła i pozwoliła, aby ta woń zagościła w jej płucach.
Po czym zaczęła kichać - donośnie, siarczyście i długo.

Zapaliła kolejną świecę, a następnie usadowiła się wygodnie, otwierając książki na wybranych stronach. Cóż to była za radość, patrząc na jej sylwetkę z boku.
Cóż to za pięknie odznaczające się krągłości i stromizny :P

Na okrągłej buzi pojawił się szczery uśmiech, w oczach zapłonął blask, a rumieńce przybrały na sile, zamieniając się w czerwień. Szatynka (dobrze, że nie “brązowowłosa”) wertowała kolejne stronice, zachwycając się ich treścią.
“Siejemy i sadzimy rośliny cebulowe i korzeniowe.” - odczytała na głos i aż zadrżała z radości.

Jednakże, chwilami na jej twarzy ujawniał się grymas niezadowolenia i drobne zmarszczki na czole.
No tak, to przez tego grabarza. Ryciny były zbyt realistyczne.

Z najgłębszych zakamarków swego pustego i zimnego serca nienawidziła błędów, jakie popełniali młodzi pisarze. Interpunkcja, ortografia. Te kwestie liczyły się dla niej najbardziej. Uwielbiała, aby wszystko było w najlepszym porządku.
Ciśnie się na usta coś o źdźble i belce...
Ale...
Ok, już wiem. Te owce wypasane na klepisku pozdychały z głodu, z ich skór zrobiono niesamowite ilości pergaminu, który trzeba było na coś wykorzystać, dlatego i młodzi pisarczycy dostąpili zaszczytu, by ich niedorobione dzieła trafiły do zamkowej biblioteki... Zgadłam?

Chwyciła gęsie pióro, umoczyła w kałamarzu i zaczęła nanosić poprawki: umieszczała przecinki, dopisywała brakujące litery.
...i w tym zapale nie zauważyła nawet, że opowiadanie, które czytała, skończyło się - a zaczęło nowe, o czymś zupełnie innym.

Kiedy zakończyła, chwyciła następne opasłe tomisko, składające się ze spisu opowiadań.
Znaczy, po prostu znalazła katalog.

To, co sprawiało jej ogromną radość, to zagłębianie się w psychikę bohaterów.
Bohaterowie spisu opowiadań mają psychikę niebywale rozbudowaną, zupełnie jak bohaterowie spisu abonentów.

Przeżywała z nimi coraz to nowsze przygody.
Ach, te wędrówki od prawego do lewego marginesu, te fascynujące tajniki paginacji!

Ich uczucia targały jej sercem, a być może nie powinny. Zerknęła kątem oka na pozostałe tytuły, które wzięła ze sobą. Wszystkie z nich miały w sobie wątki folkloru [Haft Goździkowej], fantastyki [Sekretny dziennik stajennego], przygód [Podstawy uprawy buraka] i czegoś zupełnie niezwykłego. Czegoś, co potrafiłoby wstrząsnąć zwykłym światem i zmienić go na zawsze, nie do poznania [No to niewątpliwie “Kamasutra grabarza”, nie ma innej opcji]. Wzdrygnęła się na myśl o braku motywu miłosnego [i odłożyła na półkę “365 śniadań”]. Być może, kwestia miłości poruszała ją tak mocno, że potrafiła uronić łzę, a może nawet dwie.
A może nawet, bogowie wybaczcie rozrzutność, trzy?
Doprawdy, przesadzasz. Trzy to stanowczo za wiele. Mogłaby się odwodnić.

Nie mogła zaprzeczyć, że otwarte serce na ludzkie emocje jest czymś niezwykłym i doprawdy poruszającym do głębi.
I na pa pewno ciekawszym od zamkniętej wątroby na korbkę.

Pociągał ją mrok, to co niezbadane, głębokie, długie opisy, walka, magia. Tak, nie mogła się temu tak zwyczajnie oprzeć.    
Opierała się zatem zupełnie niezwykle.

Sama się czasem zastanawiała nad wieloma sprawami, które miały miejsce w jej życiu. Tyle niezbadanych zagadek i tajemnic. Chociażby rodzice…powiadano, że jej matką była Lyanna Stark. Lecz ile było w tym prawdy? Mała kropla w morzu potrzeb? [A może kwiatek do kożucha?] We wszystkich spisach przekazywano, iż nie miała dzieci i zmarła młodo. Zupełnie zbyt młodo.
Zupełnie całkiem zbyt.

Czy powinna dawać wiarę plotkom? A jeżeli chociaż, któraś z nich okaże się prawdą?
Na przykład ta, że stawianie przecinków podporządkowane jest jakimś zasadom?
Albo, że urodziła ją ciotka, bo matka miała pranie.

Jednakowoż wszyscy byli pewni jednego – w jej żyłach płynęła krew Pierwszych Ludzi i rodu Starków.


Kerryn Lannister

Stał na szczycie wzniesienia pewnie i niewzruszenie, jak mosiężny posąg wielkiego imperatora.
A kiedy blask zachodzącego słońca odbijał się od wypolerowanych półkul jego pośladków, wyglądał jakby mu dupa płonęła.
Złomiarze podkradali się cichcem.

W ręce dzierżył swój nieodłączny atrybut – buzdygan, wciąż pokryty skorupą zaschłej, zatęchłej posoki wrogów.
Dobry patent, najpierw powala wroga smrodem rozkładu, potem już tylko dobija.
Napisał “zaschłej”. Jak coś jest wyschnięte, to raczej nie bywa zatęchłe. A wyschnięta krew szybko się złuszcza i odpada.

Przypominał w swej lśniącej zbroi, z wygrawerowanym na piersi lwem, herosa, półczłowieka, półboga, mającego wyruszyć w ostateczny bój nadciągającej zimy.
Ale tylko przypominał. Jak się człowiek przyjrzał dokładniej, złudzenie pryskało.
Natomiast pod innym kątem i w innym oświetleniu można było zobaczyć złośliwy żart płatnerza.

Promienie słońca padające na pancerz wojownika otaczały go aureolą światła, jeszcze bardziej podkreślając jego nieludzką naturę. Ale nie był bóstwem - był człowiekiem.
O nieludzkiej naturze?


Mimo wszystko ci, którzy stali na dole, skłonili się przed nim mimowolnie.
Skoro mimowolnie, to może tylko złapał ich skurcz?
Zgięło ich ze śmiechu.

Spojrzał na nich z wyższością godną tylko królów i uśmiechnął się drwiąco, wierząc w swą nieśmiertelność.
Memento mori! - zachichotała złośliwie Kura, skradając się za jego plecami z długim, ostrym nożem...

Nazywano go Lwem Zachodu i to nie tylko z powodu grawerunku na zbroi. Zyskał swój zwierzęcy przydomek dzięki niezwykłej sprawności bojowej. Tak, jak król zwierząt, atakował swoich wrogów z furią i zmiatał z powierzchni ziemi.
A potem ryczał, wstrząsał złotą grzywą i bił się ogonem po bokach.
Buzdyganem.
O, a’propos: lwy podobno potrafią kopulować kilkadziesiąt razy w ciągu jednego dnia!

Chrzęst buzdyganu zagłębiającego się w miękkie, ludzkie mięso, był częstym gościem ostatnich bitew. Dźwięk ten niezmiennie towarzyszył licznym – i szybkim – zwycięstwom.
Po chrzęście zaś nieodmiennie rozlegało się głośne, przeciągłe “śluuuurp!”, gdy właściciel wyrywał swą broń spomiędzy mięśni i flaków przeciwnika. Nigdy się jakoś nie nauczył, że walenie w łeb jest wygodniejsze.

Również jego niezwykła postura tłumaczyła przydomek. Był wysoki, miał ponad 180 cm wzrostu, barczysty, a gdy rozłożył ramiona, upodabniał się do orła wzbijającego w przestworza.
Miał takie długie i powiewające włosy pod pachami, że aż można je było wziąć za skrzydła???

Nawet jego nos był orli: poważny, szlachetny, a zarazem – przerażający dla wrogów. Znad tego „haka zagłady” (jak ten nosowy okaz wkrótce zaczęto nazywać)
Przepraszam, ale...




patrzyła bystro para przenikliwych, szaro-niebieskich oczy [te ocza, tych oczy], na które często opadała płowa grzywka.
Dzielna i miła.
Zwana “grzywką miłosierdzia”.

Lew Zachodu był statecznym człowiekiem, nie wyróżniającym się z tłumu. 

Nawet swym przerażającym "hakiem zagłady"?
 

Zmieniał się jednakże, gdy zakładał swą zbroję. Ciężki kawał metalu z orłem na piersi i hełm z takim samym grawerunkiem budziły w jego duszy demona.
Ej, znam ten motyw! Gościu rąbnął zbroję Gatsowi!
Aha, rozumiem. Hełm z lwem budzi w nim zwierzę, z orłem - demona, a na bardziej pokojowe okazje, typu uroczysta parada, ma pewnie hełm z owieczką, czy cuś.
Na parady zakłada zbroję z helołkicią.

I mimo, że te demony, tak jak i ich właściciel, miały dopiero 18 lat, to były spojone krwią wielu i jeszcze dużo się napiją.
Hełm budził demona, który nagle się rozmnażał (przez pączkowanie chyba), a potem całe towarzystwo zlepiało się w kulkę i toczyło przed siebie, póki się krew nie wykruszyła. 

Hm, osiemnastoletni demon... jak na ten gatunek to niemowlak zaledwie. Czy boCHater opętany przez demoniczne niemowlę zaczyna ślinić się, gaworzyć i robić w zbroję?

Orzeł Zachodu - Kerryn Lannister, syn Kevana, który jest synem Tytosa – wielki wojownik i światły obywatel.
Tej, to w końcu Orzeł, czy Lew? A może, krakowskim targiem, hipogryf?
Ni pies, ni wydra, coś na kształt świdra.

*

Kerryn wszedł do biblioteki w Casterly Rock. Przesuwał się wąskim korytarzykiem, nad którym tam, hen w górze zamykał się tunel stworzony przez wielkie, dębowe regały.
I nikt nie wiedział, dlaczego z najwyższych półek ciągle spadały książki.

W powietrzu unosił się typowy, biblioteczny kurz, opalizujący w ostatnich promieniach zachodzącego słońca. Kerryn upajał się tymi wrażeniami wzrokowo-węchowymi, aż wreszcie (kichnął i pękł), lekko niczym piórko – co stawało w zupełnej sprzeczności z jego posturą – podpłynął do jednego z regałów i wziął do ręki pierwszą książkę z brzegu.
Lekko jak piórko...
 

Przetarł ręką okładkę i spojrzał na wygrawerowany złotą czcionką tytuł.
Znaczy, okładka książki była wykonana z metalu?

Uśmiechnął się. Tak, bóg wojny uwielbiał czytać. Szczególnie o takich samych herosach jak on, którzy to rozcierają wrogów samą myślą o walce [a te myśli tak trą, trą, trą...], a gdy szarżują, to wróg bije na trwogę.
Gdy szarżują, na bicie na trwogę jest już zdecydowanie za późno...
Dlatego nasi biją w tarabany.

Kerryn lubował się zwłaszcza w krwawych opisach masakr, zwanych potocznie bitwami. Obejmował wówczas swój nieodłączny buzdygan niczym ukochaną i czytał jej, co ciekawsze ustępy.
Siedzi taki nad książką i poleruje buzdygan, a Ty, biedny czytelniku, przynosisz lekturę z biblioteki i się dziwisz, czemu te kartki takie pozlepiane.

Czasami jednak jego oblubienica żądała rozrywki subtelniejszej, dlatego też Kerryn nie pogardzał
...obsługą buzdyganu przez wykwalifikowane... eee... konserwatorki?
Nieee, w takim przypadku odkładał buzdygan i trenował wsuwanie miecza do pochwy.

opisami wspaniałej architektury. Na szczęście biblioteka była zaopatrzona licznie w tomy, w których krwawa masakra miała często miejsce we wspaniałych świątyniach i podziemnych kompleksach tajemniczych, wielkich cywilizacji.
Gdyż albowiem masakra w świątyni szlachetniejsza jest, niż gdzieś wśród chłopskich chałup.
Masakra w świątyni ma większy walor estetyczny. Pomyśl sama, na jakim tle lepiej wygląda czerwień przelanej krwi? Na utytłanym świńskim nawozem gumnie, czy na marmurowej posadzce? A jak ładnie czerwień krwi komponuje się ze złotem!

Jednak Lew nie był tylko i wyłącznie bezmyślnym czytelnikiem [polerującym buzdygan nad co krwawszymi opisami] - co to, to nie! Gdy tylko znalazł w zakurzonej księdze coś, co brzmiało niespójnie albo - jeszcze gorzej - brakowało w odpowiednim miejsca przecinka, twarz jego stawała się purpurowa, zaś oczy płonęły gniewem.
Zawałowiec... - stwierdziła smętnie Kura. Ale w tak młodym wieku?
Za dużo stresu, a w dodatku zbroja go uciska i powoduje problemy z krążeniem.

Czym prędzej wołał swego osobistego skrybę, sadzał go przy malutkim stoliczku w samym kącie biblioteki, zapalał mu świecę [ja przepraszam, ale po tych wszystkich wzmiankach o buzdyganie nawet niewinna świeca... Zła Kura, zła!] i dyktował nową, poprawioną wersję bluźnierczego ustępu.
Ej no, to z niego zwykły cenzor był.
Nieno, cenzor z zapędami artystycznymi, zwykły po prostu by ciął.

Tak, Lew Zachodu był bezlitosny zarówno dla facetów z wielkimi mieczami, jak i dla nieumiejętnych pisarczyków z małymi piórami!
Zwłaszcza że taki pisarczyk, choć pióro jego było niepozorne, po odpowiednim przeszkoleniu mógł osiągnąć perfekcję w posługiwaniu się językiem.

Elsanne Waters

„Być zrodzonym z królewskiej krwi i nie żyć po królewsku.” Słowa te zdobiące wąski pas pergaminu rozbłysły pośród mroku komnaty.
O, podświetlane literki. Jak fajnie, łiii!
Fosforyzujący atrament, ani chybi sporządzony z moczu. Albo z trupich kości.

Słońce wynurzające się zza szarych chmur przedarło się przez ciemność nocy. Srebrne włosy delikatnie spoczywające na jedwabnej poduszce zapaliły się złotym blaskiem. Wkoło trwała nieprzerwana cisza.
Nagle drzwi zatrzęsły się, a kurz znad drewnianej belki pofrunął w powietrze. Kilka uderzeń pięścią rozkołysało lekko już nadszarpnięty zawias.
- Wstawać! – dobył się gruby, męski głos zza ściany – Wstawaj! – powtórzył nagląco . – Bękarty wstają o świcie, zapamiętaj.
I skąd ukradłaś tę jedwabną poduszkę? Bękarty śpią na sienniku!

Liliowe tęczówki pokryła cienka warstwa łez.
Twardówki i źrenice pozostały natomiast suche.

Słowa, które ludzki język kształtuje na wzór sztyletów bolą bardziej od ran zadawanych przez stal. Nie mogła czekać. Wiedziała, że każda minuta może sprowadzić nieszczęście. Zgarnęła zamaszystym ruchem ręki fragment pergaminu, który spoczywał przy niej całą noc i gorzko się uśmiechnęła.
Pergamin był wygnieciony i wilgotny od potu, atrament się rozmazał, co za pech.

Jako dziecko nie zwracała uwagi na swe pochodzenie. Życie było zbyt słodkie, zbyt piękne, aby dociekać czegoś tak niepojętego. Jej matka nazywała ją Elsanne Targaryen, co sprawiało, że potrafiła na moment się odnaleźć.
Gdyby nazywała się, dajmy na to, Hermenegilda Kociubińska, czułaby się bardziej zagubiona.

Starszy brat, który nie pozwalał nazywać się jej królewskim imieniem, nie stosował innego przydomka jak Waters, ludzie z Królewskiej Przystani wytykali ją palcami, obmawiając jako brudnego bękarta Lannisterów.
Wcale się bratu nie dziwię, mało który facet lubi być nazywany kobiecym imieniem.
Na bękarctwo nic poradzić nie mogła, ale na brud - owszem!

W końcu zrozumiała, że móc się narodzić nie oznacza żyć szczęśliwie i bezpiecznie.
Mądrość godna samego Coelho.

Wymknęła się ze swej komnaty jak najciszej potrafiła.
Taaaa, komnaty, z jedwabnymi poduszkami. Autorko, zdecyduj się łaskawie, kim jest twoja postać - pogardzanym przez wszystkich bękartem, czy jednak panienką ze szlachetnego rodu, traktowaną odpowiednio do swego statusu?

Przemknęła po kamiennych stopniach na niższe piętra docierając do niewielkiej sali. Na wysokich półkach spoczywały księgi. Ich okładki spłowiałe i wytarte zdobiły wielkie litery układające się w tajemnicze tytuły. Ktoś szybko przemknął za wpół otwartymi drzwiami tak, iż jego cień pojawił się na zimnej podłodze.
Normalnie przemykał wolniej, bo wtedy cień pojawiał się na ciepłej ścianie, co było znacznie przyjemniejsze.

W Casterly Rock nauczono ją wielu rzeczy, szczególnie tego, że ona sama niewiele znaczy, ale przede wszystkim, że nie powinna być zbyt widoczna. Dzielenie pomniejszych obowiązków z służbą pozwoliło jej na odkrywanie lepszych stron przebywania w siedzibie rodu lwa.
Znaczy? Kucharki i pomywaczki pozwalały jej najeść się resztkami z pańskiego stołu?

Mogła spędzać czas w bogatych bibliotekach czyniąc się tym samym tak niedostrzegalną, iż w tych krótkich chwila napływało do niej poczucie bezpieczeństwa, niezwykle obco brzmiącego każdej samotnej nocy.
Najpierw ją wywalają z wyra o świcie, a potem pozwalają się wałęsać po bibliotece, zamiast zagnać do roboty? Bessęsu.
Chyba że spali tam na zmiany i właśnie ktoś wracał z nocnej, więc wyro było potrzebne.

Dotknęła dłonią największego tomu oprawionego w skórę. Kochała te historie. Odległe i niewyobrażalnie piękne. Każde słowo spijała swymi czerwonym wargami niczym słodki nektar.
Hm, czytanie ustami to doprawdy fantastyczna umiejętność, jednak obawiam się, że tak potraktowana księga nie nadaje się już do powtórnej lektury.
Ona dosłownie POŻERAŁA książki.

Uczucia zawarte w słowach rozgrzewały jej serce i otulały niewidzialnymi ramionami. Nie dbała o to czy pośród tekstu znajdowały się kleksy czy błędy, pragnęła jedynie czytać doskonałe historie.
Albo doskonałe, albo z błędami. Nie da się być trochę w ciąży.

O czarach, nieznanych jej wilkorach i wymarłych smokach. Każda opowieść o wielkich miłościach wzruszała jej niewinne serce i duszę.
Opowieść o wielkiej miłości wilkora i wymarłego smoka zaiste dogłębnie wzruszyłaby mą duszę (gdybym ją miała ofkoz).

Gardziła jednak tymi, którzy niszczyli działa jej kryształowego świata.
I nienawidziła tych, którzy zatykali jego armaty.
Jak ich dorwała, to przypiekała boki żywym ogniem.

Nie wyobrażała sobie tomu bez unikalnych ornamentów raczących jej przed lekturą.
Raczących jej co? Nie gardzić w potrzebach naszych?

Tak samo jak nie potrafiła zmierzyć się z bezmyślnymi opowieściami, bez przesłania i głębokich myśli. Był(o) to dla niej morderstwem, odbieraniem życia słowom, które winny nieść na papierze inny, lepszy świat.
Tuszę, iż waćpanna rzec chciałaś co inszego, jeno wyszło jak zwykle. “Nowy, wspaniały świat” to u Huxleya, a tu chyba o żywot chodziło, jaki słowa owe wieść mają na papierze. Lub o świat, któren, w pełnej krasie jego, ukazywać winny.
Mówiąc krótko: alleossochozi?

Słońce wzniosło się już na tyle wysoko, że komnatę wypełniły tysiące promieni. Jej srebrne włosy zmieniły jak zwykle swą barwę.
Słońce to włochata baba, zawsze to wiedziałam.

Nienawidziła ich. Tak okrutnie odsłaniały jej pochodzenie. Gdyby chciała wmieszać się w tłum nazwali by ją potomkinią Aegona, jednak w otoczeniu Targaryenów wyróżniały by ją jej złote w świetle kosmyki.
Nawet nasze pra-pra-prababki poradziłyby sobie z tym problemem w pięć minut. Niech dziewczę idzie zbierać rumianek, płatki nagietka, łuski cebuli lub liście orzecha (wedle gustu), zamiast bezproduktywnie angstować.

Zawiesiła na moment liliowe tęczówki w powietrzu.
Znaczy, wyjęła sobie oczka i zawiesiła?

Zacisnęła powieki i chwyciła drapieżnie oddech.
Oddech szarpał się rozpaczliwie przez chwilę, po czym zdechł.

Po co być wolną? – pytała sama siebie .
Nie miała już nikogo. Ojca nie poznała, prawdziwego ojca, który nigdy nie przyznał się do posiadania dziecka z Rhaell Targaryen. Matka zaś zmarła wydając na świat jej młodszą siostrę. A po rebelii w wieku sześciu lat straciła kontakt z Viserysem i nieświadomą jej istnienia Daenerys .
Nieślubna, sierotka, spokrewniona z postacią kanoniczną - Mary Sue w pełnej krasie.
Czekajcie. Czyli, że laska była córką królowej Rhaelli i jakiegoś nieznanego ojca z rodu Lannisterów? I król Aerys nie pogonił niewiernej małżonki precz?!

Wysłana do Casterly Rock i żyjąca w ukryciu przed światem i życiem, którego miała nieposmakować.
Nie miała też posmakować stylistyki, jak widać. Tak to jest, jak ktoś żyje w ukryciu przed życiem.

Obowiązek obowiązkiem jest, ocena musi posiadać wstęp
Swoją drogą, chyba wiem, skąd ta maniera... Ocenianego należy olśnić własnym kunsztem pisarskim, żeby w razie czego nie pyskował “Taaaa? A pokażcie, co sami potraficie!”.

Ocena nr 1

Nigdy nie widziała takich samych książek.
Takich samych jak CO? A może “dwóch takich samych”?

W końcu żadna historia nie dobiega swego zakończenia w identyczny sposób.
No w sumie... Nie sądzę, by w Westeros masowo produkowano harlequiny, więc może nawet ma rację.

Woluminy na półkach także śpiewały odmienne pieśni.
Nie zważając na to, że w bibliotece obowiązuje cisza.

A był też jeden taki, co nie śpiewał, tylko warczał:


Obrzucając wzrokiem jedynie jedną półkę można było dostrzec ponad tuzin unikatowych dzieł. Jedne w skórze, inne obleczone pajęczyną złotych ornamentów. Jednak najpiękniejsze były najkruchsze egzemplarze. Oprawione w szkło, wytopie gorącym oddechem smoka.
A wytop, wytop. I tak by się potłukły.
Btw, “smocze szkło” wcale nie było szkłem.

Było ich tak niewiele, iż nawet główne rody Westeros nie zawsze miały szansę posiąść egzemplarz w swoich bogatych bibliotekach.
Matko Borska, różne zboczenia się zdarzają, ale żeby książki? To już niech się lepiej ograniczą do polerowania buzdyganów, mniej szkód będzie.
Są księgi stworzone do tego, żeby je posiadać...

Lannisterowie mogli pochwalić się jednym dziełem stworzonym w tak absolutnie fascynujący sposób. Szkło zdobiące lekko pożółkłe karty lśniło w promieniach słońca, a blask odbijanych refleksów rozchodził się gęsto po dusznym pomieszczeniu.
Nijak nie potrafię sobie wyobrazić techniki wykonania takiego czegoś, więc skwitujmy to prostym “to czary”.


Elsanna nie zastanawiała się długo, chwyciła bladą dłonią arcydzieło mistrzów i otworzyła przedziwną księgę.
Po czym zdrętwiała i upuściła ją na ziemię, słysząc z korytarza wrzask “Gdzie z łapami, brudny bękarcie!”.

- Szklani samobójcy – wyszeptała tak cicho, że jej głos upodobnił się do porannego wiatru.
W krainie wieloletnich zim i upalnych lat nie brakowało morderców i królobójców, którzy ścinali głowy z ludzkich korpusów, niczym dojrzałe owoce z drzew.
A juści, istne owoce, ino ogonki mają okropniście grubaśne.
Być królem to niebezpieczny zawód, skoro na królobójców taki urodzaj latoś (btw, a gwardia królewska to gdzie się opierdziela, hę?).
(Gwardia poleruje buzdygany.)

Jednak samobójcy? Byli rzadkimi stworzeniami.
Jako gatunek zagrożony wyginięciem wymienieni byli w Czerwonej Księdze, w związku z czym nie wolno było na nich polować. Niektórzy lordowie proponowali nawet stawianie po lasach specjalnych budek lęgowych dla samobójców, jednak idea się nie przyjęła.

Brak odwagi był duchowym ciosem, ale do prawdziwego porywało się niewielu.
 
Srebrnowłosa wypuściła z płuc oddech, który zalegał w jej piersiach i gnił pogrążyła się w świecie odległych fantazji.

***
Ocena nr 2

Z północy nadchodziły mroźne wiatry, przywodząc razem z nimi nutę grozy i osamotnienia.
A także  przynosząc ze sobą (lub przywodząc na myśl, jak kto woli) atmosferę fatalnej stylistyki.

Wśród nadchodzącej zimy, którą czuło się w kościach przy każdym kroku, wszelkie troski nabierały na sile.
Rany, nie mogę, czy ona bierze udział w jakimś konkursie “Użyj błędnie każdego frazeologizmu”?
A może to gra półsłówek i te “przy (każdym kroku)” i “na(bierały)” zostały przestawione celowo?

W końcu to dewiza jej rodu (“Zimę czuje się w kościach”?), lecz czy tak naprawdę znała jego członków? Czy miała coś do powiedzenia? Co więcej, czy ktokolwiek wiedział o jej istnieniu? Nigdy nie czuła się tak samotna jak teraz. Jedynym jej towarzyszem był Dąb, podążający za dziewczyną wszędzie, gdzie się udawała.
Tak, z całą pewnością plącząca się po zamkowych korytarzach dziewczyna, za którą krok w krok podążą wielki basior (nie, Dąb to nie drzewo, zaraz sami zobaczycie), jest zupełnie niezauważalna i nikt, absolutnie nikt nie wie o jej istnieniu.
Swoją drogą, Dąb-drzewo (drzewiec?) byłby jeszcze fajniejszym i jeszcze mniej rzucającym się w oczy towarzyszem.

Był idealnym słuchaczem, wydawał się być obdarowany większą inteligencją niż niejeden człowiek.
Bo słuchał i nie przerywał, i nie domagał się uwagi.

Zawsze spoglądał na nią ciemnymi oczami, w których dojrzewał blask mądrości i jedynego zrozumienia na jakie mogła teraz liczyć. Wilkor poruszył się niespokojnie i sapnął.
- Będziesz tak stać, czy wreszcie raczysz mnie nakarmić?

Merigold najpierw spojrzała na niego, a potem w pochmurne niebo i rozciągające się morze pól i wzgórz. Stojąc na blankach strażnicy, mogli doskonale obserwować całe otoczenie i czuwać na straży, tak jak ostało im [się ino sznurowadło] w tej chwili przeznaczone. Nagle szatynka wytężyła wzrok i doskonale wiedziała z czym wiązał się niepokój Dębu.
Po czym wytężyła słuch i zorientowała się, że błędy robiły jej koło pióra.

Na niebie usianym szarymi i białymi obłokami ujrzała z początku czarny punkcik. Jednakże w miarę szybkości niewiadomego, spostrzegła czarnego kruka.
Miarą szybkości reakcji chemicznej jest zmiana stężenia reagentów w czasie reakcji. Miarą szybkości niewiadomego jest, jak widać, ilość punktów zamienionych w kruki w miarę zbliżania się do obserwatora.

Po głowie nie przechadzały się żadne myśli,
Zero zdziwienia.

nie wiedziała, czego może się spodziewać po nieznanej wiadomości.
 

Czarny ptak załopotał skrzydłami, siadając jej na ramieniu i lekko muskając piórami jej czerwony policzek. Kłapnął potężnie dziobem.
-Ziarno, ziarno! – zaskrzeczał.
- Katolicki program dla młodych telewidzów! - dodał, machając skrzydłami - Koniec reklamy!

Dziewczyna zazgrzytała zębami, ignorując prośbę ptaka i odwiązała pergamin zwinięty w rulonik.
Po czym wrzasnęła głośno, gdy kruk chwycił ją dziobem za ucho. Nie należało ignorować jego próśb!

Przebiegła wzrokiem wersy, koniec końców na jej twarzy zagościł nikły uśmiech.
-Elthea sarvi – wymamrotała pod nosem. Podążyła do małej biblioteki, znajdującej się w północno zachodniej części strażnicy. Potężny i masywny wilkor zgodnie podążył za nią.
… oblizując z zadowoleniem pysk, do którego przywarło kilka czarnych piór.

***
Ocena nr 4

Wieczór był chłodniejszy niż zwykle. Z Północy nacierał lodowaty wiatr, który mieszając się z ciepłym powietrzem Południa sprawiał, iż niebo stopniowo przybierało ołowianej barwy.
Krrrrwawa maź! Albo przybierało [co?] barwę, albo nabierało [czego?] barwy.

Nie był to kolejny dzień lata. Ludzie ogarnięci przygotowaniami do długiej zimy pogrążyli się w obowiązkach – zapasy, zapasy – to były słowa przedzierające się przez anormalny hałas motłochu.
Bo zazwyczaj motłoch powtarzał w kółko “Mózgi, mózgi!”.
Nie wiem czemu, mam przed oczami obraz ludzi latających w kółko, wrzeszcząc “Zapasy, zapasy! Róbmy zapasy!”, przy czym całe to latanie i wrzeszczenie sprawia, że ostatecznie zapasów nie robi nikt i gdy nadchodzi zima, wszyscy giną z głodu.

Jedynie dzieci lata czerpały radość z ostatnich rozżarzonych miesięcy.
Jesieni nie przewidziano. Do ostatniej chwili będą hajcować, ile wlezie, a potem ciach! I wygaszą piece.

Do biblioteki wciąż jednak docierały przygaszone promienie Słońca. Złocista kula uparcie walczyła z chmurami, nie porzucając swych obowiązków.
Bezlitośnie przebijała chmury sztyletami promieni, cięła je szpadami blasku i rozdzierała na strzępy słonecznym wiatrem. Po czym, pod koniec dnia, udawała się do kasy po odbiór wypłaty. Cieszyła się z burzowej pogody - przy bezchmurnym lecie naprawdę szło zdechnąć z głodu.

Kamienna komnata zyskiwała dzięki temu unikatowych barw (zyskiwała unikatowe barwy, na litość), które rozpraszały uwagę skrytej za wysokimi półkami młodej kobiety. Jej oczy zawisły przez chwilę na promieniach, lecz czyjś nieprzyjemny oddech zrosił jej odkryte ramię i sprowadził na ziemię.
“Oddech jej zrosił ramię” - subtelny sposób na przekazanie, że ktoś miał katar i kapało mu z nosa.
Wiesz, ja pomyślałam, że oddychał ustami i tak ją... eee... ocharkał.
Tak czy siak, fuuuuj.

- Elsanne, lordowski bękart? – wychrypiał pytająco mężczyzna.
Jego słowa, tak często docierające do jej uszu, tym razem sprawiły, że jej ciałem zawładnęły ciarki.
Facet, który codziennie wyzywał ją od bękartów, nagle przestał ją poznawać. Zaokrągliła się przez wakacje, czy co?

Z kruchych rąk dziewczyna [tego dziewczyna płci męskiej] wyleciała księga i z głuchym dźwiękiem wylądowała na podłodze. Opleciony materiałem grzbiet traktatu zdobiło kilka złotych liter układających się w imię autora.

Spis przywilejów i obowiązków
Czyli, mówiąc ludzkim językiem, regulamin ocenialni.


Stwierdziłeś, że udasz się traktem, który wcześniej obrałeś.
Obrać to można kierunek. Albo cebulę.

Ścieżka prowadziła do lasu,niewidocznego wcześniej dla twego oka. Być może wcale nie przywiązywałeś do niego wagi. Kiedy przekroczyłeś próg leśnej kniei (O, znowu drzwi do lasu!) , twój umysł wytworzył zupełnie odrębne historie i stworzenia.
Jedno z dwojga: albo las pobudza wyobraźnię, albo te grzybki to nie były maślaki.

Miałeś wrażenie, że ktoś cię śledzi,cały czas obserwuje. Pomiędzy drzewami przemknął niewyraźny kształt. Nie miałeś pojęcia, co dzieje się naprawdę, a co jest wytworem wyobraźni.
Jednak stawiam na grzybki.

Podświadomość płatała ci figle. Słyszałeś szelest, kroki, trzask łamanych gałęzi nieopodal drogi.
Kiedy Mistrz Gry serwuje tego typu teksty, serduszko gracza raduje się wielce. Kiedy robi to osoba, od której oczekujesz oceny bloga, coś zgrzyta niczym zardzewiałe zawiasy.

Spiąłeś konia i przemknąłeś przez las niczym strzała. Twoim jedynym celem było wydostanie się z tego szaleństwa, którego nie mogłeś dłużej znieść.
Chwilę później walnąłeś głową w zwisającą nad ścieżką gałąź. Obudziłeś się w momencie, gdy głodne trolle nadziewały cię na rożen.

Wydostając się z jednego koszmaru, trafiłeś do następnego.
Incepcja?

Przed tobą [WTEM!!!] wyrosła strzelista wieża sięgająca obłoków. Historia i czas pozostawiały na niej swój ślad. Miałeś wrażenie, że próbuje ci coś powiedzieć. Przekazać tętniącą życiem cząstkę siebie.
I wtedy wieża odwróciła się i puściła pawia:
 





Lecz być może to także było złudzenie jak wszystko, co widziałeś. Spoglądając na rozpadającą się wieżę, potknąłeś się o coś i wylądowałeś na ziemi. Pomasowałeś obolałe kolano i zachowałeś się przez chwilę jak małe dziecko.
Rzuciłeś się na ziemię wrzeszcząc, kopiąc i smarkając?

Gwałtownie obróciłeś głowę i przyjrzałeś się kamiennej tablicy, wystającej z ziemi. Okolona była przez źdźbła trawy. Na starożytnym przekaźniku informacji zagościł także mech, który nie miał zamiaru opuścić miejsca na którym się usadowił.
To krzepiące, jak niezmienne pozostają pewne rzeczy. Na nowoczesnych nośnikach informacji rosną wprawdzie grzyby, nie mech, ale to w sumie niewielka różnica.

Przyczołgałeś się bliżej tablicy i oczyściłeś ją ze zbędnych grudek ziemi.
… pozostawiając tylko te niezbędne.

Słowa były zapisane w bliżej nieznanym języku -starożytnym alfabetem. Jednakże, im dłużej wpatrywałeś się w tablicę,zauważyłeś, że litery zmieniają swój kształt i miejsce.
IM dłużej, TYM co? Im bardziej Puchatek zaglądał do środka, tym bardziej Prosiaczka tam nie było?

Nie mogłeś uwierzyć własnym oczom. Dotknąłeś wyżłobień w kamieniu, lecz były niezmienione. Takie jak wcześniej, gdy ujrzałeś je po raz pierwszy. Nie mogłeś się powstrzymać i zagłębiłeś (palec) w tajemnicę.
A tajemnica się wkurzyła i odgryzła natrętowi łapsko.

Pradawne prawa
Po naszemu “kryteria oceny”.

Jeden z Katów,który był kobietą w żelaznym hełmie, przyglądał ci się z uwagą.
Rozpoznałeś go! Wiedziałeś, że po godzinach bywał mężczyzną w różowych trampkach!

Kobieta odrzuciła łuk, który uderzył z łoskotem o kamienną posadzkę.
Cięciwa zrobiła “bździąg!” i trzasnęła ją po łydkach.
Kat posługujący się łukiem? Ach, to w tym królestwie powstał pierwszy mięsny jeż!

Podeszła bliżej i wpatrywała się bez mrugnięcia okiem. Czułeś jej ciepły oddech na swoim policzku. Bałeś się nawet drgnąć w jej towarzystwie. Przełknąłeś głośno ślinę,co nie umknęło jej uwadze. Rzuciła ci nienawistne spojrzenie. W jej granitowych oczach ujrzałeś niebezpieczny błysk.
Kwarc, skaleń i mika szykowały się do ataku.

Odeszła szybkim krokiem w stronę kamiennego tronu. Na jego oparciu dostrzegłeś pojedyncze, ostre jak brzytwa kły. Kroki kobiety odbijały się echem od ścian. Miałeś wrażenie, że nie dożyjesz do końca spotkania. Ostry i dudniący dźwięk wywiercał [wiercił!!!] ci dziurę w mózgu. Oparłeś się przemożnej chęci złapania za głowę i osunięcia na kolana. W końcu pociągający Kat przemówił:
Wcześniej nie było ani słowa na temat wyglądu kobiety - kata. Czyżby sam fakt bycia niewiastą czynił ja pociągającą? A może Oceniający sugerują, że zgłosić się do nich mogą tylko masochiści?
A może po prostu był to kat z katarem.

Wygląd,kompozycja, poprawna pisownia – ortografia i interpunkcja, koloryt, polemika z czytelnikami, dodatki, specjalne atuty – wyrzuciła z siebie słowa na jednym wydechu, co przypominało jakby była pod wpływem transu i sił wyższych.
Nie, nie “jakby”. To wyglądało zupełnie jak Czerwony Kapturek wygłaszający referat o teorii strun.
Łotdefak is “polemika z czytelnikami”?! Jak się z kimś pokłócisz w komciach, dostajesz dodatkowe punkty?

Nie odwracając się w stronę rekruta chwyciła łuk i zatrzasnęła drzwi za sobą,pozostawiając cię samemu sobie.
Zauważ, drogi potencjalny czytelniku, że oprócz ciebie znajdował się tam również jakiś anonimowy rekrut. Jak to mówią w środowisku, randomowy enpis;)

Klaustrofobiczna przestrzeń komnaty napawała cię obrzydzeniem.
Klaustrofobiczna komnata tronowa - czyżby władca cierpiał na agorafobię? A może był tak pewny siebie, że zupełnie nie przejmował się niuansami architektury władzy?
A może chodziło o taką komnatę i tron?

 

Spis katów
Wbrew pozorom nie jest to spis oceniających, tylko spis ocenionych blogów. A może coś zeżarło ogonek i ten dział miał się nazywać “spis kątów”? Eeee, też bez sensu.
Twój koń stąpał niezwykle ostrożnie, Prychał nerwowo i potrząsał łbem, co jakiś czas.
Natrętne przecinki pchały mu się do oczu.

Uwierzyłbyś, że przeznaczenie doprowadzi cię właśnie tutaj? Do Quarth – miasta,które nie posiada króla, lecz może się poszczycić doskonałym zbiorem (w) szlacheckiej i kupieckiej bibliotece.
Biblioteka - najbliższy możliwy ekwiwalent króla.

Pozostawiając konia w stajni, pod czujnym okiem Dorthraka, zawędrowałeś właśnie w to miejsce. Omijając znane ci z dzieciństwa tytuły i autorów, przyjrzałeś się Spisie Katów.
Doprawdy, kaci w tym mieście mieli interesujące metody egzekucji. A może spisa służyła tylko do nadziewania na nią uciętych łbów?

Wcześniej ta pozycja nie trafiła w twoje ręce. Na skórzanej okładce z drobnymi wgnieceniami ujrzałeś głowę smoka, wilkora, lwa oraz jelenia.
Czyli wraży łeb bluźnierczej magicznej hybrydy.

Przypomniało ci to o najważniejszych rodach w Westeros.
Taaa, tamtejsze rody krzyżowały się z czym popadło.

Znałeś je z opowieści babci, którymi raczyła cię każdego wieczoru. Przewracając kolejne stronice księgi, ujrzałeś znajome wpisy i malowidła dobrze ci znanych twarzy.
Różne plugastwo plątało się po westeryjskich lasach i pustkowiach, ale o samobieżnych twarzach Martin raczej nie wspominał. Co prawda utknęłam na “Cieniach śmierci”, może potem się pojawiły?

Każde z nich reprezentowało różne rody Siedmiu Królestw.
O, w dodatku mają tez ożywione malowidła, które pełnia rolę reprezentantów rodu. Magia nie zna granic ni kordonów!

To dało ci do myślenia. Zamknąłeś Spis, odłożyłeś go na miejsce. W powietrzu uniósł kurz i smród stęchlizny. Opuściłeś Quarth i czym prędzej udałeś się w dalszą podróż.

Próba sił
Mówiąc po ludzku: kolejka.

Bóstwo opiekuńcze ponownie ukazało się przed grupą wędrowców. Jego niezbadane oblicze i kształt wzbudzały trwogę i nowe, niezbadane uczucia, których wcześniej nie doznali (i nie zbadali).
Znaczy, za pierwszym razem było łaskawe, za drugim się wkurzyło. Ok, rozumiem, jedźmy dalej.

Wszyscy, niezależnie od siły fizycznej, mocy, wielkości czy też wiedzy i talentu magicznego, byli jedynie drobnymi pyłkami w obliczu starożytnego (niezbadanego) Bóstwa. Kiedy przemówiło, ich karki stały się sztywne niczym druty [i równie cienkie], a w kończynach dało się odczuć niebezpieczne mrowienie.
Wiem, wiem! Bóstwo miało subwoofer!

Głos Bóstwa przenikał przez stare mury, od jego potęgi drgała kamienna posadzka, a płomień świec nikł wśród starodawnej mowy.
Bóstwo lubiło efekciarstwo, więc na dzień dobry waliło w wędrowców zaklęciem synestezji.

Naruszyliście odwieczny spokój Ducha Opiekuńczego, tego zapomnianego przez świat miejsca.
Nie, nie. Miejsce mogło mieć swojego ducha, ale raczej nim nie bywało. W tym przypadku, podejrzewam, “zapomniane przez świat miejsce” nawiedzał Duch Nadmiarowych Przecinków.
Duch Opiekuńczy to po prostu jedna z tych bezsensownych i pretensjonalnych nazw, coś jak Złote Tarasy czy inne Galerie Bursztynowe.

Jesteście gotowi do przystąpienia do należytej próby i zmagania się ze swymi słabościami? Strzeżcie się miejsc, do których doprowadzi was portal zamknięty za tymi drzwiami. Odkryje przed ichnim obliczem
Ichnim? Jakich “ich”? Czyżby bóstwo miało zwyczaj przemawiać do śmiertelników w trzeciej osobie, jak niektóre przedwojenne panie domu do swej służby?
(my-nas-nasze, wy-was-wasze, oni-ich-ichnie, ot i cała filozofia)

najmroczniejsze miejsca i najstraszniejsze stworzenia w całym Westeros. Udacie się na Mur i będziecie ukrywać wśród Dzikich, a być może znajdziecie się na pustyni i dostaniecie między Khalasar Dorthraków. Niezbadane są wyroki boskie.
Tak bardzo są niezbadane, że nawet samo (niezbadane) Bóstwo Opiekuńcze nie jest w stanie ich zbadać. Czyli, mówiąc prościej, Bóstwo jest niczym sędzia wydający rozstrzygnięcia w pijanym widzie. A od pisania uzasadnień, jak powszechnie wiadomo, jest aplikant.


Z przytulnej izby tortur pozdrawiają: Sineira, krzepko dzierżąca Terminus Est i Kura, paradująca w zbroi z helołkicią,
a Maskotek poszedł polerować blaster.

P.S. Wbrew pozorom istnieje coś, co łączy Martina z Wolfem:

http://www.davidbarrkirtley.com/blog/?p=2371

56 komentarzy:

Anonimowy pisze...

Jesteście fenomenalne! Ucieszyłam się tą ocenialnią jako fanka PLiO i dałam nabrać na pseudopoetycki bełkot, ale otworzyłyście oczy mnie i zapewne wielu innym czytelnikom.
Z innej beczki, śliczne odwołanie do Potopu :)

Kalevatar pisze...

Stężenie niegramatycznego bełkotu w tych opisach przekracza wszystkie dopuszczalne normy. Trzeba naprawdę mieć tupet, by przy takiej umiejętności posługiwania się językiem uważać, że można oceniać teksty innych.

"W końcu to dewiza jej rodu"
@(“Zimę czuje się w kościach”?)
To mnie rozwaliło na kawałki. :)

"Stwierdziłeś, że udasz się traktem, który wcześniej obrałeś. Ścieżka prowadziła do lasu,niewidocznego wcześniej dla twego oka. Być może wcale nie przywiązywałeś do niego wagi.(...)"
Czy tylko ja czytając to miałam wrażenie, że ocenialnia niepostrzeżenie przeszła w grę paragrafową?

Ciekawe, czy nastąpi odzew urażonych oceniających. Sądząc po zalinkowanym przez Kurę miniflejmie, można spodziewać się argumentów najwyższych lotów!

Dzidka pisze...

Trzy słowa:
CO - ZA - BEŁKOT!!!

mikan pisze...

AŁtoreczką trzeba być, żeby pisać o sobie z takim zadęciem! Japitolę!

Chom. pisze...

> Matko Borska, różne zboczenia się zdarzają, ale żeby książki? To już niech się lepiej ograniczą do polerowania buzdyganów, mniej szkód będzie.

Tak się przejawia bibliofilia.

Insomnia pisze...

"To, co sprawiało jej ogromną radość, to zagłębianie się w psychikę bohaterów.
Bohaterowie spisu opowiadań mają psychikę niebywale rozbudowaną, zupełnie jak bohaterowie spisu abonentów.

Przeżywała z nimi coraz to nowsze przygody.
Ach, te wędrówki od prawego do lewego marginesu, te fascynujące tajniki paginacji!"

Od tego fragmentu kwikałam na głos, a potem było już tylko lepiej. Dziękuję Analizatorki, zrobiłyście mi poranek :)

Anonimowy pisze...

Na ognie piekielne, Matko Noc i niech Siedmiu się zlituje.
Nigdy nie byłam zwolenniczką ocen blogowych, ale te rozłożyły mnie na łopatki. Bełkot, bełkot i więcej bełkoty naładowanego pseudo poetyckim filozofowaniem. Gdyby nie wasze komentarze odpuściłabym już w połowie pierwszego opisu.

"Tak, Lew Zachodu był bezlitosny zarówno dla facetów z wielkimi mieczami, jak i dla nieumiejętnych pisarczyków z małymi piórami!"
W tym momencie miałam przed oczami obraz Upadłej Madonny z Wielkim Cycem. Złe maratony "Allo, Allo", oj złe.

Ouch pisze...

Gdyby nie Wasze dopiski - które kwikogenne były i to jak - nie przebrnęłabym. Nad niektórymi zdaniami mogłam tylko rzewnie zapłakać i podziwiam, że dałyście radę to wszystko skomentować. Mój najzieleńszy boru, jakie to przerażające rzeczy w tych internetach można spotkać...

lilianistification pisze...

Stężenie bełkotu sprawia, że nie potrafię przebrnąć przez to dziwadło. Z wypiekami na twarzy czekam na odzew zanalizowanych, czuję, że dyskusja będzie bardzo ożywiona *szykuje popcorn*

Procella pisze...

Pycha <3 Ciekawe, czy przylecą oburzeni.

rinoasin pisze...

Boru, boru, co za bełkot! Czytałam analizę na raty, bo czułam, że moje szare komórki umierają od przesadnie długiego kontaktu z tym tfforem. Popieram wypowiedź Kalevatar - jak można oceniać innych samemu tak pisząc? Bitch, please!

Vixenna pisze...

Rany kota, co za pretensjonalny, bełkotliwy tfu, tfu, tFUr!

Anonimowy pisze...

"Jesieni nie przewidziano."

To chyba akurat zgodne z kanonem GoT : )

Steele X pisze...

Ale.. ale osochosssssiiiiii?

Anonimowy pisze...

:-D wyśmienita analiza.
a Orłolew "bezlitosny dla facetów z wielkimi mieczami" sprawił, że zakrztusiłam się ze śmiechu lodami :-D
Ech współczuję wszystkim blogom i blogaskom, które zostały ocenione przez "Katów".
Pozdrawiam,
Lothwena

Anonimowy pisze...

Analiza zaiste wykwintna, milordzie ;) a tak na marginesie - kruki są padlinożercami - nie zjedzą ziarna.

A lwy to obiboki, czasem tylko ruszą tyłek i obronią swoje stado :) więc aŁtorka kiepskie porównanie wybrała.

Anonimowy pisze...

Akurat taki jeden kruk z PLIO lubił ziarno.

Jeżu, jeżu, co za pretensjonalny, mniszkowaty, pseudopoetycki bełkot!
Ale analiza zrobiła mi dzień, dziękuję.

"Dziewczyna mogła należeć do rodu Starków, z powodu jej typowego wyglądu dla tego rodu,
Aha, znaczy drobna, brązowowłosa i niebieskooka dziewczyna wygląda jak typowy, krępy, czarnowłosy, ciemnooki Stark? Musi czary, panocku." Ałtoreczce chyba się lekko pomyliło z rodem Tullych; oni wyglądali podobnie.

"O czarach, nieznanych jej wilkorach i wymarłych smokach. Każda opowieść o wielkich miłościach wzruszała jej niewinne serce i duszę.
Opowieść o wielkiej miłości wilkora i wymarłego smoka zaiste dogłębnie wzruszyłaby mą duszę (gdybym ją miała ofkoz). "
Romans zdechłego smoka z wilkorem-nekrofilem. Boru, tego jeszcze nie grali.

"Kerryn lubował się zwłaszcza w krwawych opisach masakr, zwanych potocznie bitwami. Obejmował wówczas swój nieodłączny buzdygan niczym ukochaną i czytał jej, co ciekawsze ustępy.
Siedzi taki nad książką i poleruje buzdygan, a Ty, biedny czytelniku, przynosisz lekturę z biblioteki i się dziwisz, czemu te kartki takie pozlepiane."
O fuj, jesteście złe! *patrzy podejrzliwie na książki z biblioteki*

Lawina

Eśka pisze...

A gdzie oburzeni, no gdzie?

Świetna analiza ;)

Wadera pisze...

Być może "oburzeni" są na tyle inteligentni, by nie dać się wciągnąć w żadną kłótnię i nie niszczyć sobie niepotrzebnie nerwów.

Co do analizy - słusznie zostały wytknięte niektóre błędy interpunkcyjne, składniowe, fleksyjne i im podobne. Natomiast, niestety, sporo też widziałam, czystej subiektywnej złośliwości. Niekiedy naciąganej. Nie rozumiem też do końca samej idei tych analiz. Kiedy człowiek zgłasza się do oceny, to sam chce, by wytknięto mu błędy. Wybiera sobie czy woli Opieprz, gdzie zostanie zjechany jak tutaj, czy takie wyważone Oceny Westeros. Ale taka analiza? Ot, wyśmianie kogoś dla samego śmiechu, na dodatek wbrew jego woli? Nie chcę być niemiła, ale to dość chamskie. Cóż, może jestem staroświecka i kultura w blogosferze to już przeżytek.

Może to śmieszne, ale kiedy uczyłam się pisać felietony, moja mama powiedziała mi jedną, szalenie ważną rzecz - wyśmiać możesz zjawisko, ale nigdy człowieka. Myślę, że to samo tyczy się opowiadań i ocenialni. Szczerze mówiąc, wolę sobie poczytać zawiłe Oceny Westeros, które są napisane w sposób bardzo poetycki, niż zaglądać na analizy i patrzeć, jak to człowiek potrafi drugiego zjechać.

Tak swoją drogą - o ile analiza trzyma jeszcze jakiś poziom, o tyle komentarze... Aż przykro się je czyta. Jakoś tak niemiło. Człowiek traci wiarę w ludzkość. Po co umieć pisać ładnie i poprawnie, skoro treść nie ma żadnej wartości, przekazu? Tylko obrażanie.

Od razu też mówię, że nie jestem z załogi Ocen Westeros. W żadnym wypadku. Pracuję na innej ocenialni, a tu piszę jako zwykła blogerka, która chce wyrazić swoje zdanie. Mam nadzieję, że nikogo nie uraziłam ani nie obraziłam.

Pozdrawiam,
Wadera

boonie pisze...

Proszę, przylecieli. Nie mam pojęcia, gdzie w tekstach "Ocen Westeros" jest "sposób poetycki" - jak dla mnie to zwykły bełkot, przez który nie można przebrnąć bez popicia mocnym trunkiem.
No ale co kto lubi. Głowa mnie boli od samego czytania tej "poezji", gdyby nie Analizatorki - zszedłbym z tego świata. Litości.

Anonimowy pisze...

najbardziej ubawiłam się przy opisie Kerryna, a "wypolerowane półkule pośladków" mnie zabiły xd gdyby nie wy, to bym nie przebrnęła przez ten opis "herosa", który chyba jak dla mnie przebił swym okropieństwem dwa pozostałe.
sama idea ocenialni mi się podoba, jest bardzo oryginalna, ale wykonanie... no cóż.
tak czy inaczej analiza wyśmienita!
Lukrecja

Leleth pisze...

Wadero, lajf is brutal, kiedy się wrzuca tekst do sieci czy upublicznia w jakikolwiek sposób, trzeba mieć świadomość, że może on zostać oceniony i skrytykowany, dlatego wtręt o wolnej woli jest dosyć śmieszny - zgodę na ocenę przez innych wyraża się w momencie publikacji. A analizy właśnie to mają na celu - wyśmianie zjawiska za pomocą argumentów, otworzenie innym oczu, a nie jazdę ad personam gwoli złośliwości. Ciężko udawać, że wszystko jest piękne, byle tylko nikogo nie urazić, osobiście jestem za tępieniem kiepskiej twórczości - nie autorów :) Zresztą, ten tekst nie jest ani ładny, ani poetycki - no chyba, że pseudo. Trochę smutno, że wiele osób uważa takie rzeczy za dobre, nie najlepsze to świadectwo naszego szkolnictwa czy kultury internetowej.

Seraf pisze...

@Wadera

Gdyby "oburzeni" byli takimi ętelygentami, to nie nasadziliby błędów więcej jak rolnik buraków na polu.
Ja mogę sadzić buraki i mnie można wypunktować publicznie, bo dlatego, że wypowiadam się publicznie. A ich to już nie można, inne prawo ich dotyczy?
Poza tym - jaka znowu złośliwość? Skomentowano buraki językowe. W dodatku skomentowano uciesznie. Gdzie w tym złośliwość, palcem, proszę, pokaż.

Anonimowy pisze...

Ja tam wyznaję zasadę, ze fachowo znaczy: konkretnie, na temat, bez efekciarstwa i zbędnych ozdobników. Prawdziwy żołnierz będzie przede wszystkim strzelał celnie, a nie efektownie - tak samo prawdziwy oceniający będzie skupiał się na ocenianym blogu, a nie własnym wypaśnym alter ego i popisywaniu się bogatym słownictwem.

Rzekłam.

Analiza jest przezacna, Lord Buzdygan jako postać to już mistrzostwo - zastanawiam się, czy jego twórca wie, w jaką śmieszność popadł, starając się, by było tak grrroźnie i majestatycznie. ;)

Hasz

Anonimowy pisze...

Kamasutra grabarza” i wizja ludzi z zapasami bardzo zacna.
Delikatnie mówiąc,trochę pretensjonalny styl...Coś jakby Ania z Zielonego i Zwierciadło Lśniących Wód.To straszne młodziaki muszą być.

Chomik

Anonimowy pisze...

Jezioro Lśniących Wód ;)

Hasz

Anonimowy pisze...

A to może kwestia wydania i tłumaczenia.

Chomik

Anonimowy pisze...

Parę razy natknęłam się na ocenialnie, które w pierwszej chwili wyglądały nawet kusząco, ale gdy wczytałam się w opisy oceniających, aż mnie odrzucało - właśnie z powodu pretensjonalności, zarozumialstwa oraz mniej czy bardziej wyraźnego przekazu "my tu jesteśmy bogami, a zgłaszane blogi i/lub ich autorzy nie są godni lizania nam butów. Jasne, możliwe, że oceniający wcale nie chcieli wysyłać takich sygnałów - w każdym razie nie świadomie - ale efekt jaki był, taki był.
Jednak takiego stężenia aŁtorkizmu, blogaskowatości, grafomanii i kiczu w opisach oceniających czy we fragmentach samych ocen jeszcze nie widziałam.

Wadero, wybacz, w którym miejscu te opisy oceniających/fragmenty ocen wydają Ci się "poetyckie" lub "wyważone"? A zalinkowana dyskusja w komentarzach mówi niestety sama za siebie, jeśli chodzi o jedną z oceniających. I, na litość wszelkich bóstw, tyle rozmaitych błędów językowych u tych, którzy się podejmują wydawania opinii o cudzym języku? Ręce opadają.
Jeszcze jedna rzecz - NAKWA nie "zjechała" oceniających jako ludzi, tylko ich internetowe kreacje oraz wyraźny brak kompetencji jako oceniających.

Naprawdę przez cały czas miałam wrażenie, że czytam kiepski blogasek z kiepskim fantasy (i z cudnymi komentarzami analizatorów). A, przepraszam, to kiepskie fantasy to ocenialnia była? Ups.

Dziękuję Nakwowcom (można tak?) za tę analizę oraz za te z poprzednich tygodni, których nie komentowałam, ale czytałam z ogromnym apetytem.
(I chyba już wolę blogasek o Asi uwodzącej piłkarza, tamto było przynajmniej mniej pretensjonalne...)

Ome

Anonimowy pisze...

@Wadera
"Szczerze mówiąc, wolę sobie poczytać zawiłe Oceny Westeros, które są napisane w sposób bardzo poetycki, niż zaglądać na analizy i patrzeć, jak to człowiek potrafi drugiego zjechać."
Jeżeli rzeczywiście doszukałaś się w tym poezji to współczuję - można znaleźć lepsze przykłady poetyckie nawet w blogosferze. A w NAKWIE nikt nikogo nie zjechał personalnie (nie liczę flame'a przy okazji bodaj Antypaladyna, ale to było w komentarzach, a nie w analizie)- "jadą" i to ostro po zjawisku jakim jest wyobrażenie małego Kazia o "wysokim języku literackim" - sorry Wadero, nie masz racji! Poczytaj inne analizy, rozejrzyj się trochę po NAKWie - bywają złośliwi, zgryźliwi, i czepiają się bardzo, ale nigdy nie kopią personalnie autorów. ja przynajmniej nie zauważyłem
Miętoląc czapeczkę, kłania się w pas...
RobOT

Anonimowy pisze...

"Zawiesiła na moment liliowe tęczówki w powietrzu."
"Znaczy, wyjęła sobie oczka i zawiesiła?"

I powiedziała: "Oczywiście".

Monstrualnie rozdęte opisy oceniających faktycznie przytłaczają #złąpoezją (moje pierwsze, drugie, trzecie i dziesiąte skojarzenie to ten pasek) A lord Buzdygan chyba jest za młody, żeby pamiętać Arnolda Buzdygana, w przeciwnym wypadku chyba nie poszedłby tą drogą.

Procella pisze...

Chyba załatwiłyście biednego Lorda Buzdygana na dobre, blogaska już nie ma.

Anonimowy pisze...

E, jest jeszcze. Coś mieli kłopoty techniczne, ale widać nie poddadzą się łatwo :D

Anonimowy pisze...

Ależ to nadęte było. No nie dobrnęłam :/ Jutro skończę. Jeśli autorka pisze gdziekolwiek, jakiekolwiek felietony, to dobrze radzę - nie idź tą drogą!
Tekst męczący, od nawtykanych w nadmiarze wydumanych przymiotników głowa boli, gdyby wyciąć opisy, treść można by zamknąć w 4-5 zdaniach.
Jeszcze dużo przed tobą, Wadero, klepania w klawiaturę, żeby przestać męczyć i nudzić czytelnika.

Wadera pisze...

W związku z tym, że argumenty się powtarzały, pozwolę sobie nie odpowiadać po nickach.

Pisanie analizy Ocen Westeros, w której wyśmiewa się zamieszczone tam teksty, niewiele ma wspólnego z wyśmianiem zjawiska. Wyśmianie zjawiska byłoby wtedy, gdyby analizatorki napisały ogólny artykuł o, jak twierdzicie, "pseudopoetyckim bełkocie", bez wymieniania konkretnych nazw czy autorów. Nie, tu zostały wyśmiane konkretnie Oceny Westeros. A wyśmiać można wszystko, to nie jest trudne.

Co do wolnej woli - nie twierdziłam, że tekstu nie można krytykować. Jasne, publikujesz, to spodziewaj się komentarzy. Z tym, że analizy to dość rozbudowana forma komentarza, którą osobiście uznaję za mało uprzejmą czy kulturalną. Podważam samą ideę ich istnienia, nie to, że oceniają publikowane w internecie teksty.

Co do złośliwości, nie będę palcem pokazywać, bo analiza w dużej mierze się na niej opiera.

Cóż, może faktycznie źle się wyraziłam z poetyckością. Po prostu ten tekst jest inny, bardziej opisowy niż na pozostałych ocenialniach. Osobiście zaliczam to na plus. Nikt nigdy nie był od razu w czymś dobry, a praktyka czyni mistrza, prawda? Osobiście nie czuję jakiejś szczególnej potrzeby, by wyśmiewać starania tych oceniających. Przede wszystkim dlatego, że ich oceny uważam za całkiem dobre. Zaś analizy... Owszem, są napisane zabawniej, jaśniej, z większą poprawnością. Lecz co z tego, skoro opierają się na subiektywnej krytyce, wyśmianiu, wytknięciu palcem, zabawieniu tłumu? Bo wybaczcie, ale ja innego celu istnienia tej strony za bardzo nie widzę.

I jeszcze raz podkreślam, bo nie wszyscy doczytali - NIE OCENIAM na Ocenach Westeros. Jestem tam tylko czytelniczką.

Pozdrawiam,
Wadera

Anonimowy pisze...

Wadera, napisałaś, że "Po prostu ten tekst jest inny, bardziej opisowy niż na pozostałych ocenialniach. Osobiście zaliczam to na plus. Nikt nigdy nie był od razu w czymś dobry, a praktyka czyni mistrza, prawda?"

Ludzie, o których mówisz roszczą sobie prawo do oceniania innych twórców. Tu już nie ma miejsca na "naukę" czy "praktykę".

Anonimowy pisze...

@Wadera
"Nikt nigdy nie był od razu w czymś dobry, a praktyka czyni mistrza, prawda?"

Litości. Jak bardzo trzeba nie mieć wstydu, żeby pisać o sobie - "nienawidziła błędów, jakie popełniali młodzi pisarze", a samemu kaleczyć język jak trójkowa uczennica? Jak zresztą załoga ocenialni miałaby poprawić jakość tych wypocin, skoro nie można - Twoim zdaniem - wywołać ich do tablicy po imieniu i powiedzieć wprost, że po polsku nie graweruje się książek i nie wiesza tęczówek w powietrzu?

"Lecz co z tego, skoro opierają się na subiektywnej krytyce"

A istnieje jakaś inna krytyka? Bo chyba nie zaryzykujesz tezy, że poeci z Ocen Westeros, oceniając fabułę czy konstrukcję postaci, robią to w sposób obiektywny?

Anonimowy pisze...

"Bo wybaczcie, ale ja innego celu istnienia tej strony za bardzo nie widzę."
Trafiłaś w sedno! Brawo!
Ta strona istniej m.in. po to, by z ałtoreczek,które przypisując sobie prawo do oceniania innych, same dysponują mizernym warsztatem, czytelnik mógł się pośmiać, co też niniejszym czynię.
Dlatego przyjmij moje serdeczne podziękowania za to, ze tfożysz, bo co się dzięki tobie naśmiałam to moje.
Gratis super rada: więcej czytać, czytać i jeszcze raz czytać. Ale nie blogasków, bo to droga donikąd, albo wprost w czułe objęcia NAKW-y ;)
I pracuj nad stylem, bo męczy i jęczy.

Leleth pisze...

"Pisanie analizy Ocen Westeros, w której wyśmiewa się zamieszczone tam teksty, niewiele ma wspólnego z wyśmianiem zjawiska. Wyśmianie zjawiska byłoby wtedy, gdyby analizatorki napisały ogólny artykuł o, jak twierdzicie, "pseudopoetyckim bełkocie", bez wymieniania konkretnych nazw czy autorów. Nie, tu zostały wyśmiane konkretnie Oceny Westeros."

I co jest mianowicie w tym złego? Złą twórczość trzeba tępić, a pisząc ogólny artykuł nigdy nie da się tego zrobić z taką precyzją, wytknąć konkretne błędy (już sobie wyobrażam artykuł pt. "Tendencja o pisaniu o wiszących w powietrzu tęczówkach i hakach zagłady"), zresztą, autorzy zapewne żyliby w przekonaniu, że oni piszą wspaniale, ich to nie dotyczy. Idąc Twoim tokiem myślenia, nie można powiedzieć o absolutnie żadnej książce czy dziele, że się nie się komuś nie podobało, nie można odnieść się do żadnego konkretnego tekstu, rzucając jedynie mętne uwagi o jakimś zjawisku,które gdzieś tam u kogoś tam występuje. Nie bawmy się w omówienia, jeśli coś jest kiepskie, to jest kiepskie, i trzeba to wytknąć wprost, nie rzucając enigmatyczne uwagi, bo później mamy domorosłych pisarzy przekonanych o swojej genialności i księgarnie pełne chłamu. Dopóki nie jedzie się personalnie po autorze, jest to w porządku.
I tak, wyśmianie tekstu będącego przykładem zjawiska, ma - eureka! - wiele wspólnego z wyśmianiem zjawiska.

"Z tym, że analizy to dość rozbudowana forma komentarza, którą osobiście uznaję za mało uprzejmą czy kulturalną."
A tu już Twoje subiektywne zdanie i absolutnie żaden argument. Nie rozumiem też, dlaczego rozbudowanie miałoby być zarzutem.

"Przede wszystkim dlatego, że ich oceny uważam za całkiem dobre."
Pozostaje mi w takim razie po raz kolejny załamać się nad systemem edukacji. Jedna oceniająca nie umie odmieniać "ów", myli "bynajmniej" z "przynajmniej", druga nie zauważ, mimo wyraźnej informacji, gdzie zaczyna się jedno opowiadanie, a kończy drugie, a wszyscy mają problemy z fleksją, logiką i metaforyką... no cóż, mogę tylko współczuć i ubolewać nad takim przekonaniem.

"Nikt nigdy nie był od razu w czymś dobry, a praktyka czyni mistrza, prawda? "
Jeśli się nie jest w czymś dobrym, nie powinno się oceniać innych, tyle. Można im tylko wyrządzić szkodę, wskazując błędną drogę.

"Bo wybaczcie, ale ja innego celu istnienia tej strony za bardzo nie widzę."
A może jakiś beznadziejny twórca jednak weźmie słowa krytyki do siebie?

Maryboo pisze...

Podczas czytania najnowszej analizy NAKWy ogarnął mnie smutek - jestem najwyraźniej pozbawiona poetyckiej wrażliwości, bo nijak nie mogę zrozumieć sensu tego rodzaju wstępów do ocen. Na co taki bełkot przyda się komuś, kto zgłosił się w celu otrzymania komentarza do swej pracy? I żeby to jeszcze było w jakimkolwiek stopniu zajmujące...

Wadera pisze...

Tym razem napiszę na początku, żeby nie było żadnych wątpliwości. NIE JESTEM AUTORKĄ OCEN WESTEROS. Autorki się, jak widać, nie odezwały.

Nikt nigdy nie był od razu w czymś doskonały. Pisania ocen też trzeba się nauczyć.

Przy subiektywnej krytyce chodziło mi o to, że wielu oceniających stara się zachować obiektywizm. Wiadomo, że nie zawsze się to udaje, ale co innego pisać z niepełnym obiektywizmem, a co innego tworzyć analizę, która z założenia ma być subiektywna. Czemu? Żeby rozbawić czytelnika?

Leleth, jeśli wyśmieję Annę Kowalską, będącą przykładem zjawiska zwanego "plastikiem", to czy wyśmieję zjawisko "plastiku", czy też może Anną Kowalską?

Rozbudowana forma analiz nie była zarzutem. Przepraszam, jeśli to tak zabrzmiało.

Oceny uważam całkiem dobre pod względem merytorycznym. Osobiście chciałabym poznać zdanie tych oceniających na temat mojej twórczości. Owszem, są od nich lepsi, ale na ich opinie czeka się długo i nie zawsze skutecznie. Jak już pisałam - praktyka czyni mistrza. Żeby być rewelacyjnym oceniającym potrzeba wiele czasu i niemniej napisanych ocen.

Poza tym, Leleth, mam wrażenie, że jesteś naprawdę mądrą osobą, obeznaną z młodymi twórcami. Dlatego myślę, że zrozumiesz, czemu słowa "A może jakiś beznadziejny twórca jednak weźmie słowa krytyki do siebie?" uznam za raczej słaby argument. Który twórca po tak ostrym zjechaniu, na dodatek niechcianym i niespodziewanym, padnie na kolana, krzycząc "Olśnienie!"? Taka osoba musiałaby mieć naprawdę silną osobowość, a do tego dysponować ogromnym dystansem do siebie. Oceniam na innej ocenialni i parę razy zdarzyło mi się trafić na naprawdę kiepskie opowiadania. Zapewniam, że nie byłam tak ostra jak analizatorki, a mimo to zostałam zjechana od góry do dołu, zaś autorki usuwały blogi. Nikt nie wykazał chęci poprawy. Dlatego zastanawiam się czy to właściwa droga - zjechać autora, wyśmiać, skrytykować. Każdy przecież kiedyś zaczynał, Sapkowski też nie pisał od razu tak, jak w "Wiedźminie", prawda? Talent wymaga oszlifowania, nie wdeptania w ziemię. I tu wracam do jednego głównych z zarzutów, czyli podważenia samej idei analiz.

Pozdrawiam,
Wadera

kura z biura pisze...

@Wadera: znam przykład osoby, która została zjechana przez nas na NAKWie, wzięła to sobie do serca i teraz pisze na tyle dobrze, że dostała propozycję wydania książki. Oraz parę innych, które czytając analizy nauczyły się wielu rzeczy na cudzych błędach, co jest zdecydowanie mniej bolesną metodą, niż na własnych.

Tak jak pisałam we wstępie: merytoryczną zawartością ocen nie zajmowaliśmy się, a jedynie tymi fabularnymi wstępami i opisami. Które, imho, są całkowicie niepotrzebne, ale gdyby były napisane dobrze, słowa bym nie powiedziała. Ale nie są, więc pobudziły mój zmysł analizatorski, ot i cała tajemnica.

Do oceniających nic nie mam, zajmowałam się "Kerrynem", "Merigold" i "Elsanne" jako postaciami literackimi.

I tak, jednym z celów analizatorni jest zabawianie czytelnika. Absolutnie nie mam zamiaru się tego wypierać.

Anonimowy pisze...

@Wadera
"Przy subiektywnej krytyce chodziło mi o to, że wielu oceniających stara się zachować obiektywizm. Wiadomo, że nie zawsze się to udaje"

Nigdy się nie udaje. Każda ocena tekstu literackiego jest subiektywna z natury, bo nikt nie jest w stanie wyjść poza swoje własne upodobania, doświadczenie i postrzeganie świata. Jeśli ktoś Ci wmawia, że ocenia tekst obiektywnie, to łże jak bura suka i próbuje Cię podle oszukać. Poza tym nadal nie rozumiem, w jaki sposób Oceny Westeros, gdzie po przebrnięciu przez rozbuchaną poezję można się dowiedzieć - powiedzmy - że fabuła jest wciągająca, ale konstrukcja postaci słaba miałaby być obiektywna, skoro kryterium takiej oceny stanowią upodobania oceniających? (subiektywne? Jak najbardziej, upodobania nie bywają inne). Mam wrażenie, że stosujesz dość dziwaczne definicję słów "subiektywny" i "obiektywny", przy czym słowa "subiektywny" z sobie tylko znanych powodów używasz tak, jakby to była obelga.

Winky pisze...

"Zapewniam, że nie byłam tak ostra jak analizatorki, a mimo to zostałam zjechana od góry do dołu, zaś autorki usuwały blogi. Nikt nie wykazał chęci poprawy."

Więc może jest to znak, że ten ktoś powinien sobie znaleźć lepsze hobby.

kura z biura pisze...

@Anonimowy
>Jeśli ktoś Ci wmawia, że ocenia tekst obiektywnie, to łże jak bura suka i próbuje Cię podle oszukać.

Eno, bez przesady. Takie rzeczy jak to, czy kryminał jest lepszy od romansu, zawsze będą subiektywne, ale to, czy ktoś pisze poprawnie, czy jego postaci są sensownie skonstruowane (np. czy ich zachowanie odpowiada opisowi; powiedzmy, opisujemy bohatera jako czułego i romantycznego, a tymczasem zachowuje się jak ostatni buc), czy akcja się nie rozłazi, a wątki nie gubią, czy autor nie popełnia błędów rzeczowych - da się ocenić obiektywnie.

Anonimowy pisze...

@kura z biura

*otwiera jedno oko, jak kogut w starym dowcipie* Pssst, znikaj stąd, bo mi wrony płoszysz.

Co do błędów - ortograficznych, gramatycznych, merytorycznych - tu zgoda, to jeden z tych przypadków, gdzie do oceny tekstu można przyłożyć jakiś zewnętrzny miernik. Co do pozostałych, bardzo chcę wierzyć, że można tu wypracować jakieś wspólne standardy, ale rzeczywistość nastraja mnie pesymistyczne (to w ogóle temat na dłuższą dyskusję w duchu "Jeśli drzewo upada w lesie..."). Mój punkt wyjścia był zresztą bardziej ogólny, bo dotyczył oceniania literatury w ogóle - takiego tradycyjnego "czy to dobra książka?". Tutaj wykroczenie poza własne upodobania jest nie tylko trudne, ale wręcz niemożliwe, bo nie ma stamtąd dokąd pójść; zawsze na końcu jesteś Ty, Twoje preferencje i to, co Ty uznajesz za dobrą charakteryzację/konstrukcję fabuły/dobór słownictwa/cokolwiek. To prawda, że analizatornie działają na nieco innych zasadach niż tradycyjne recenzje, punktując sprawy bardziej podstawowe i techniczne...
... ale, jak widzisz, zostały powyżej uznane za "subiektywne" i przeciwstawione "obiektywnym" poetom. Co mnie trochę zaciekawiło i chcę się teraz dowiedzieć, jak to możliwe, że osoby oceniające "koloryt" czy "specjalne atuty" bloga robią to w sposób obiektywny, czyli wg SJP: "w sposób zgodny ze stanem faktycznym, niezależnie od własnych opinii, uczuć i interesów". Jeśli gdzieś jest jakaś szkoła, która uczy stwierdzania kolorytu zgodnego ze stanem faktycznym, to chyba już wiem, co chcę robić, gdy dorosnę.

Niofomune pisze...

@Wadera
Odniosę się do tego, co mówiłaś do Leleth. Tak, ja swego czasu pisałam fatalnie i byłam z moich dziełek dumna, uważałam je za siódmy cud świata i tak dalej. Znalazły się natomiast dwie czy trzy uprzejme osoby, które zjechały mój tekst nie szczędząc złośliwości, co podziałało jak o wiele lepszy kop, niż "jest świetnie i wspaniale, ale tutaj jest mały błędzik". Nie była to co prawda stricte analiza, ale działała na podobnej zasadzie. Oczywiście najpierw strzeliłam focha na kilometr, ale teraz, kiedy znalazłam moje opowiadanko na dysku, to był to facepam na facepamie i facepamem poganiał, więc błogosławię te osoby, których nicków nawet nie pamiętam, że zareagowały. Tylko w większości tego nie widać, bo nawet jak autorka dennych tekstów zacznie pisać lepiej, to często-gęsto pokasowała wszystkie linki i powiązania z ludźmi, którzy ją zjechali, więc nie może nawet przyjść i podziękować (ja tego teraz żałuję), you see?
A podawanie za przykład Sapka... Cóż, to oczywiście moja bezczelnie subiektywna ocena, ale nie jest on kimś, kogo by można przedstawiać za kryształowy wzór, serio. Nie pisze on źle, ale w takiej dyskusji lepiej było już walnąć Tolkienem albo Herbertem ;)

Anonimowy pisze...

@Niofomune
"A podawanie za przykład Sapka... Cóż, to oczywiście moja bezczelnie subiektywna ocena, ale nie jest on kimś, kogo by można przedstawiać za kryształowy wzór."

Nie, dlaczego? Moim zdaniem to świetny przykład: pierwszy opublikowany tekst Sapkowskiego (opowiadanie "Wiedźmin" w Fantastyce) spokojnie nadawał się do czytania, bez stosowania żadnej taryfy ulgowej w rodzaju: "Nooo tak, autor jest początkujący, może z czasem się wyrobi". A jeśli wcześniej tworzył jakichś lordów buzdyganów z hakami zagłady, to, na szczęście, nikt się o tym nie dowiedział.

kura z biura pisze...

Czytałam swego czasu, że debiutem Sapka było jakieś opowiadanie na konkurs "Przyjaciółki" (ha, ciekawe, czy ona jeszcze wychodzi, czy padła?), pod pseudonimem oczywiście. Ciekawe, czy dałoby się je znaleźć i rozpoznać, po jakichś charakterystycznych cechach stylu np.

Niofomune pisze...

@Anonimowy
Fakt, nie jest Lordem Buzdyganem i tego nigdy nie twierdziłam. Twierdzę tylko, że znalazłoby się całe mnóstwo, również polskich, autorów, którzy piszą o wiele lepiej od Sapka. Fakt, ma on całkiem ciekawy sposób stylizacji, ale, niestety, ciskanie co krok trzysłowowymi zdaniami (żeby budować napięcie ofkoz) jest nadęte i skutecznie utrudnia czytanie. A o konstrukcji głównych postaci, to nawet nie będę wspominać (Ciri-Sue), bo tutaj dobrze wykreowany jest chyba tylko Jaskier (mowa tu o tej głównej czwórce).
Dlatego, nie, nie jest on Lordem Buzdyganem, ale w takie dyskusji stawianie go za wzór jest raczej failem.

Panna Beata pisze...

Na okrągłej buzi pojawił się szczery uśmiech, w oczach zapłonął blask, a rumieńce przybrały na sile, zamieniając się w czerwień. Szatynka (dobrze, że nie “brązowowłosa”) wertowała kolejne stronice, zachwycając się ich treścią.
“Siejemy i sadzimy rośliny cebulowe i korzeniowe.” - odczytała na głos i aż zadrżała z radości.

A ja przeczytałam: zarżała z radości.

Nie wiem w ogóle, o co chodziło w tekście głównym, próbowałam złapać jakiś ciąg logiczny (szalona jestem...), ale po tym zarżeniu poddałam się i czytałam już komentarze. Li i wyłącznie. Ale wolę opka, zwłaszcza takie z Mary Sue.

A co do dyskusji, w której @Wadera jest taka osamotniona... Powiem tyle, jako była nauczycielka: jak może poprawiać błędy ktoś, kto sam nie potrafi składni stosować, o prawidłowym frazeologizmie litościwie nie wspominając? O przecinkach zamilczę, bo to może się przydarzyć, tak jak literówka. Zresztą widać, co jest literówką, a co jest zasadą.

Buziaki dla NAKWy :*

Panna Beata pisze...

Na okrągłej buzi pojawił się szczery uśmiech, w oczach zapłonął blask, a rumieńce przybrały na sile, zamieniając się w czerwień. Szatynka (dobrze, że nie “brązowowłosa”) wertowała kolejne stronice, zachwycając się ich treścią.
“Siejemy i sadzimy rośliny cebulowe i korzeniowe.” - odczytała na głos i aż zadrżała z radości.

A ja przeczytałam: zarżała z radości.

Nie wiem w ogóle, o co chodziło w tekście głównym, próbowałam złapać jakiś ciąg logiczny (szalona jestem...), ale po tym zarżeniu poddałam się i czytałam już komentarze. Li i wyłącznie. Ale wolę opka, zwłaszcza takie z Mary Sue.

A co do dyskusji, w której @Wadera jest taka osamotniona... Powiem tyle, jako była nauczycielka: jak może poprawiać błędy ktoś, kto sam nie potrafi składni stosować, o prawidłowym frazeologizmie litościwie nie wspominając? O przecinkach zamilczę, bo to może się przydarzyć, tak jak literówka. Zresztą widać, co jest literówką, a co jest zasadą.

Buziaki dla NAKWy :*

Leleth pisze...

"Leleth, jeśli wyśmieję Annę Kowalską, będącą przykładem zjawiska zwanego "plastikiem", to czy wyśmieję zjawisko "plastiku", czy też może Anną Kowalską?"

No, to zależy od tego, w jaki sposób to zrobisz :). Jeśli wyśmiewałabyś samą Anną Kowalską, owszem, uznawałabym to za naganne. Jeśli jej dzieła, skupiając się na odniesieniu do danego zjawiska - nie.

"Który twórca po tak ostrym zjechaniu, na dodatek niechcianym i niespodziewanym, padnie na kolana, krzycząc "Olśnienie!"? Taka osoba musiałaby mieć naprawdę silną osobowość, a do tego dysponować ogromnym dystansem do siebie."
No... na przykład ja, a za tak wspaniałą osobę, jaką wymieniłaś, się jednak nie uważam :) Może nie tyle chodzi o twórczość, bo rzadko coś publikuję, ale najogólniej pojęte poglądy czy zachowania. Owszem, zdarzało mi się być wściekłą, kiedy ktoś mnie skrytykował, winić go, czy wręcz uważać, że nie ma racji, ale w dalszej perspektywie często kończyło się to przemyśleniem tudzież w części przypadków zmianą mojego stanowiska. Zresztą, to nie jest jedyny przypadek, który znam. Zgodzę się, że analiza jest dość ostrą formą krytyki, ale niestety, w życiu nie zawsze jest różowo. Co do podanych przez Ciebie przykładów - cóż, mam wrażenie, że ludzie uważają "konstruktywną krytykę" za synonim "pochwały". Jestem w stanie usprawiedliwić je o tyle, że sporo blogów piszą osoby bardzo młode, w wieku wczesnych lat nastu - u nich (i tylko u nich) usuwanie blogów mogłabym ewentualnie zrozumieć.
PS. Wiedźmin z tomu na tom stawał się coraz gorszy. Opowiadania były o wiele lepsze. :) Zgodzę się z Nofiomune.

Wadero, jest mi naprawdę niezmiernie miło, że uważasz mnie za mądrą osobą, ale w co najmniej jednym aspekcie ja zwyczajnie nie wiem, jak z Tobą dyskutować. Pomimo kilkakrotnego wykazania błędów ortograficznych, logicznych, itede, itepe, i właśnie merytorycznych, przez analizatornię, przeze mnie, i kilka innych osób, Ty wciąż twierdzisz, że te oceny pod względem merytorycznym są całkiem w porządku.

Ja bynajmniej nie bronię załodze Ocen Westeros tworzenia, a niechże piszą, do szuflady, czy nawet publikują w internecie, niech się rozwijają. Tylko niech z takim warsztatem nie oceniają innych, bo przyniosą im więcej szkody niż pożytku. Jeśli kiedyś naprawdę oszlifują umiejętności, z przyjemnością dam im drugą szansę w dowolnej branży.

die_Kreatur pisze...

Postanowiłam dokończyć dzieło NAKW-y i zanalizować oceny.

http://zadziwiajaca-lekkosc-bytu.blogspot.com/2012/08/3-oceny-westeros-czyli-zagebmy-sie-w.html

CRZ pisze...

Wow, ale ludzi rozkręciłyście... Powiem tak, przez całą analizę śmiałam się i z waszych dopisków i z tegoczegoś co analizowałyście. Jednak robiłam to po cichu bo jest 20 po pierwszej w nocy, a nie chce by mnie mama zjechała. A teraz co do ocenialni... Są potrzebne, jednak bez przesady. Ostatnio namnożyło się ich jak króliczków i chomiczków. Zupełnie nie potrzebnie. Jak już pisałam - Są potrzebne, mądre oceniające wytkną błędy, powiedzą co poprawić, ale autor takiego bloga, sam powinien zdawać sobie sprawę ze swoich możliwości i sam starać się je udoskonalić. Dlatego ja z ocenialni na razie nie mam zamiaru korzystać. Po tym co przeczytałam, sądzę, że wyjdzie to i mi, i mojej historii, na dobre.
Za błędy nie przepraszam, wiem, że czeka mnie dłuuuga droga. Ale przynajmniej jestem jej świadoma.
A! Zapomniałabym. Dziękuję wam za poświęcony temu bełkotowi czas. Nie wiem jak zebrałyście sie w sobie, ale was podziwiam.

Anonimowy pisze...

Jeżeli polemika w komentarzach jest oceniana na plus, to chyba dostałabym najwyższą notę, bo nigdy nie umiem się powstrzymać :)

Analizatornia też staje się coraz gorsza. Moja rada- wybierajcie NAPRAWDĘ złe teksty, wtedy nikt nie będzie się czepiał. To nowe o koniach było całkiem w porządku.

Ashera

Anastazja pisze...

Wychodzi, wychodzi. Moja babcia prenumeruje xp