czwartek, 4 kwietnia 2013

217. Plastikowe konwalie, czyli Nagły atak dietoterrorystki (McDusia, cz. 1)




Drodzy Czytelnicy!
W dzisiejszym odcinku mamy dla Was coś specjalnego. Oto ponownie na tapecie pojawia się nie opko, lecz Prawdziwa Książka, znanej i wielokrotnie nagradzanej autorki powieści dla młodzieży. Domyślacie się już? Tak, to “McDusia”, najnowsze dzieło Małgorzaty Musierowicz. Zajrzyjmy więc do świata Wszystkich Krewnych i Znajomych Borejków... i nie przestraszmy się tego, co tam zobaczymy!
Krytyczne dyskusje na temat całej twórczości Małgorzaty Musierowicz, a zwłaszcza jej ostatnich książek, można znaleźć przede wszystkim na forum ESD, ale i w kilku innych miejscach w sieci. Dlatego uczestnicy tamtych rozmów znajdą tutaj ich echa. W pewnym sensie mogą się więc poczuć współtwórcami niniejszej analizy, której Wielką Główną twórczynią jest Melomanka, wspomagana nieco przez Kurę i Dzidkę.

A zatem - indżojcie!

Małgorzata Musierowicz: McDusia, wyd. Akapit Press, 2012.

Dla tych, którzy Jeżycjady nie czytali - krótkie who is who, by nie pogubić się w natłoku imion i powiązań rodzinnych. Ci, którzy czytali, mogą od razu przejść do właściwej analizy.

Mila Borejko (Babi) - seniorka rodu. Przez lata całe znaliśmy ją jedynie jako skromną panią domu, niepracującą zawodowo matkę czterech córek - aż tu wtem! objawiła się jako genialny dramaturg, o którego dzieła dobijają się wszystkie teatry w Polsce. Sztuki te tworzy w głębokiej tajemnicy nie tylko przed światem, lecz i najbliższą rodziną.
Ignacy Borejko - mąż Mili, filolog klasyczny, znany z rzucania co chwilę łacińskimi cytatami, czasem zupełnie od czapy. On sam od czapy jest zawsze.
Gabriela Stryba - najstarsza córka pp. Borejków. Dwukrotnie zamężna, z pierwszym mężem ma dwie córki - Różę i Laurę, z drugim - syna Ignacego Grzegorza. Znana jako Święta Poznańska lub Gabryjela Boleściwa. Ukochana bohaterka Autorki.
Janusz Pyziak - pierwszy mąż Gabrieli, Naczelny Czarny Charakter Jeżycjady.
Grzegorz Stryba - drugi mąż Gabrieli, Niewidzialny Człowiek. Z pierwszego małżeństwa ma córkę, Elkę.
Ida Pałys - siostra Gabrieli, żona Marka znanego jako Śpiący Królewicz. Matka Józefa (lat 15), Łusi (lat może 10, a może 12) i Ziutka (lat 2).
Natalia Rojek (Nutria) - trzecia z sióstr Borejko, żona Roberta zwanego Robrojkiem, matka dwóch synów całkiem dla akcji nieistotnych. Robert ma z pierwszego małżeństwa córkę Arabellę (Bellę).
Patrycja Górska (Pulpecja) - najmłodsza z sióstr Borejko, żona Floriana, matka Ani i Nory.
Profesor Dmuchawiec - dawny polonista w liceum, do którego chodziły siostry Borejko. Autorytet Moralny.
Magda Ogorzałka (McDusia) - prawnuczka profesora, córka Janki (Kreski) i Maćka.
Bernard Żeromski - szalony artysta, mąż Anieli Kowalik, gwiazdy teatru, ojciec bliźniaków Piotra i Pawła.
Adam Fidelis - polonista w szkole Łusi, narzeczony Laury Pyziak oraz współwłaściciel (wraz z ojcem) firmy ogrodniczej “Daglezja”.
Pan Gruszka - człowiek do wszystkiego w gospodarstwie Fidelisów.
Staszka Trolla - dawna ukochana Józka Pałysa. Gdy się poznali, on miał lat dziewięć, ona - czternaście.



21 GRUDNIA 2009
PONIEDZIAŁEK

Gabriela Stryba – wysoka, energiczna blondynka w kurtce i dżinsach – z rozmachem opuściła Collegium Maius, odprowadzana drobnym galopkiem przez troje swoich studentów.
Dreptali za nią, doganiali, nie chcieli się z nią rozstać, gadali jedno przez drugie, ale naprawdę nie miała już dla nich czasu – pożegnała ich krótko na przystanku, życząc im Wesołych Świąt.
Miałam w życiu wielu fajnych wykładowców, często rozmawiam sobie na rozmaite tematy z wieloma pracownikami mojej katedry, sama jestem raczej lubianą prowadzącą ćwiczenia - i zupełnie sobie nie wyobrażam tych studentów niechcących się z wykładowcą rozstać. Wszyscy Kochają Gabrielę – odsłona pierwsza.

Święta Gaba Poznańska biegnie na dworzec odebrać Magdę Ogorzałkę, po drodze oddaje się rozmyślaniom na temat, jakże by inaczej, swojej wspaniałości.

...czuła się rześko oraz młodo. Co prawda, blisko jej było do wieku bardziej niż średniego, zaś do swego życiowego dorobku zaliczyć już mogła tytuł doktora habilitowanego, a także: syna w liceum, młodszą córkę na wydaniu, i nawet (za sprawą starszej córki) wnuczkę, Milę. Ale, jak sama często stwierdzała ze zdziwieniem, duchem zakotwiczyła się, ot, gdzieś tak – na siedemnastym roku życia.
I w ogóle trzymała się nieźle.
A miała za sobą mocne wstrząsy: porzucenie przez Janusza Pyziaka...
Wiemy.
O, jak dobrze wiemy! Ten temat wałkowany jest od, policzmy...  dwudziestu dwóch lat, czternastu książek (pierwsza wzmianka w Brulionie Bebe B, rok wydania - 1990) - i w żadnej z tych książek nie obeszło się bez wzmianki, jak dzielnie Gaba znosi owo Straszliwe Porzucenie.
I odwraca głowę od wierzby, pod którą się całowali, gdy miała siedemnaście lat. Teraz ma czterdzieści siedem. Dziwię się, że nie chodzi po całym mieście z zamkniętymi oczami.

...potem wymuszony przez niego rozwód...
Wiemy.

...po tej klęsce przetrwała też samotne lata z dwojgiem dzieci.
Wiemy. Hmm, rozumiem, że nie jest łatwo być matką dwójki dzieci porzuconą przez męża... Jednak w gronie takich kobiet akurat Gabrysia wydaje mi się nie mieć takiej złej sytuacji. Mieszkała z kochającą rodziną, która wspierała ją nieustannie, jej mama głównie siedziała w domu, Gaba mogła więc zostawiać z nią dzieci i robić karierę naukową. Jeśli jest taką dzielną optymistką, jak nam się ją ciągle przedstawia, to chyba powinna patrzeć na to w ten sposób, a nie rozczulać się, jakie to mocne wstrząsy ją doświadczyły?

Przeżyła furę kłopotów i zmartwień...
Jak większość ludzi w średnim wieku.

...oraz poważny wypadek samochodowy.
Moi drodzy, czy czytając Sprężynę odczuliście ten wypadek jako poważny? Wiem, wiem, wszyscy go za taki uważali, rodzina się pojednała w szpitalu i w ogóle. Ja jednak przez cały czas czułam, że wypadek służy wyłącznie temu pojednaniu i zaraz po nim wszystko się dobrze skończy.

Nadal jednak przepełniały ją energia i radość życia, poczucie humoru wciąż jej dopisywało, a system mięśniowy niewiele osłabł od tych szkolnych czasów, kiedy jako Gabunia Borejko z zapałem grała w koszykówkę.
Zadanie za sto punktów: znajdźcie w tej książce chociaż jeden dowód na Gaby radość życia i poczucie humoru. Co by jeszcze bardziej zawyżyć poprzeczkę, odautorskie komentarze typu „dzielna i radosna Gabrysia” się nie liczą.

Mijając dom, Gaba widzi w oknie swojego drugiego męża.
Gabriela zaśmiała się z satysfakcją, niewidoczna w ciemności. He, he. Ech, ty! – O, tak! Ot i Grześ. Mąż–przyjaciel. Empatyk, sympatyk i telepata.
„He, he. Ech, ty! – O, tak!” – tu potrzebny jest tłumacz. Chyba wiem, kto mógłby pomóc.

Poniżej kuchni biły blaskiem połówki okienek, wystające ponad poziom chodnika: w wyremontowanej suterenie mieściło się mieszkanie siostry, zazwyczaj bogato iluminowane. Ida miała obsesję na punkcie jasności, jak też wietrzenia, mycia, sprzątania i zdrowego żywienia.
Ciekawe, jak się ma rzekoma obsesja na punkcie zdrowego żywienia do wyjadania cukru pudru i dopraszania się o kawałek ciasta, co mogliśmy obserwować w Pulpecji. I jak Ida godzi manię higieniczną ze swoimi metodami obchodzenia się z pieczywem. Ale że obecnie Ida ma obsesje, to niestety zostanie nam nie raz udowodnione. Ostrzegam, będzie bolało.
Oraz ciekawe, jak ma się do tejże obsesji uparte, od lat, mieszkanie w suterenie przy ruchliwej ulicy (ach, to wietrzenie, to świeże powietrze owiewające każdy kąt!). Dodam tylko, że w jednej z wcześniejszych powieści Ida okazuje się mieć “zupełnie jej niepotrzebne oszczędności”, które lekką ręką przeznacza na domek dla siostrzenicy, a jej dzieci niech się dalej kiszą w suterenie, przyzwyczaiły się.

... młodsza córka biegała od ściany do ściany ze swym tiulowym welonem w wyciągniętej ręce, jakby sprawdzała jego długość. Żeby tylko nie zaczęła go skracać, jak to kiedyś zrobiła z welonem swej ciotki Idy! - pomyślała z rozbawieniem Gabriela. Fatum, prawdziwe fatum od lat wisi nad ślubami kobiet w tej rodzinie.
Czytelnikowi należy Dać Do Zrozumienia, możliwie dobitnie.

Spojrzała znów na swego drugiego męża, teraz nisko pochylonego nad sałatą (wyglądał, jakby w niej szukał zbłąkanych ślimaków), i uśmiechnęła się. Prawdę mówiąc, Grzegorza Strybę też udało się jej poślubić bez dramatycznych wydarzeń i bez niespodzianek, ale to małżeństwo należało do stabilnych, spokojnych i wyjątkowo udanych. Bo też i sam Grześ był wyjątkowo spokojny i udany!
Ja tam się na stanie małżeńskim nie znam, ale „wyjątkowo spokojny i udany” to raczej cechy idealnej pomocy domowej, a nie męża...
Albo niemowlaka.

Przy kamienicy, w której kiedyś mieszkał profesor Dmuchawiec, znów nieco zwolniła. Jak zwykle na myśl o nim ścisnęło się jej serce. Przechodziła tędy przez miniony rok przynajmniej dwa razy dziennie i wciąż czuła to samo. Dawny jej nauczyciel – polonista i wychowawca, a potem stary, wierny przyjaciel – zmarł ubiegłego lata.
Nie zdążyła się z nim pożegnać. Nie widziała profesora przez jego ostatnie dwa tygodnie. To Kreska (która rzuciła wszystko i specjalnie przyleciała z Francji) do końca siedziała przy swoim dziadku na OIOM–ie.
To raczej oczywiste, że bliska rodzina rzuca wszystko dla umierającego, by być przy nim w ostatnich chwilach, natomiast znajomi nie będą przesiadywać w szpitalu do ostatniego tchnienia, bo dla ich pracodawcy choroba dawnego wychowawcy nie jest powodem wystarczającym do dania im wolnego. W podkreślaniu tego widziałabym tylko taki sens, że autorka chce zasugerować, iż Kreska i jej dzieci to jedyna żyjąca rodzina Dmuchawca. Tyle że później nagle pojawiają się wzmianki o babci Magdy, więc ta koncepcja się sypie.

Gabriela najpierw obrywa od tłukących się w przejściu podziemnym chuliganów, potem idzie na dworzec po Magdusię, ale spotyka tam też syna i czuje, że im przeszkadza.
Starcie z chuliganami  prowokuje Gabrielę do smętnych rozważań, jak to nie warto wysyłać Sygnałów Dobra - no i gdzie ta jej dzielność i optymizm, pytam, gdzie? Przy okazji chciałam zauważyć, że te rozważania przekreślają niejako całą wcześniejszą wymowę Jeżycjady - to, że do ludzi zawsze należy wychodzić z dobrem (może niekoniecznie do chuliganów akurat w momencie, gdy się biją - ale też rozważania Gabrieli mają wymowę ogólniejszą, niż tylko “tu i teraz” -, nie zamykać się, nie odgradzać... Już od jakiegoś czasu rodzina Borejków stała się Oblężoną Twierdzą, ciepłą latarnią na morzu chamstwa i prostactwa, teraz mamy to wreszcie powiedziane expressis verbis.
P.S. "Obrywa" nie znaczy, że ją pobili, tylko znalazłszy się zbyt blisko, zostaje przypadkiem pchnięta na ścianę.

[Poznajemy tytułową McDusię, która przyjechała właśnie z Wrocławia, by zająć się porządkowaniem mieszkania po zmarłym pradziadku. Ignaś właśnie odebrał ją z pociągu]

Gabriela zaczęła się tłumaczyć:
– Spóźniłam się, bo nie mogłam wyjść wcześniej. Studenci mnie zatrzymali – ostatnie kłopoty przed feriami. Obiecałam twojej mamie, że będę... ale nie zdążyłam...
– Na szczęście ja zdążyłem – zauważył jej syn. – Chodźmy! – dorzucił.
Jeszcze przez ułamek chwili wszyscy troje stali nieruchomo, bo Gabriela usiłowała zrozumieć, czy to wezwanie jej także dotyczy. Jakoś jej się zdawało, że nie. Na wszelki wypadek powiedziała: - No, to lećcie! - i dodała, że skoczy jeszcze po świeży chleb na kolację. A oni niezwłocznie ruszyli pod górę, zgodnym krokiem, jakby oczekiwali po niej takiej właśnie decyzji. Nawet nie zdążyła opowiedzieć, co ją spotkało, i ostrzec, by nie wchodzili pod rondo!
I dzielna Gabriela nie mogła zawołać „ej, poczekajcie, w przejściu podziemnym jest bójka” albo zadzwonić do syna na komórkę. Pamiętam, że Natalię onieśmielało samo spojrzenie siostrzenicy, ale chyba nawet ona ostrzegłaby Laurę, że może zostać pobita...


Ignasiowi się wydawało, że spojrzenie Magdy kryje w sobie lekką kpinę. Niedobrze.
Westchnął głęboko, bo czuł się oszołomiony i nieswój w magnetycznej aurze jej osobowości; Magdusia była taka czarująca, taka mała, taka miła, taka śliczna, taka wszędzie zaokrąglona...
No i jak tu nie mieć skojarzeń...

– To... wyszło trochę dziwnie – zauważył przepraszająco, gnębiony przez irracjonalne zawstydzenie.
– Mama cię pilnuje, co? – rzuciła lekko Magdusia.
– A skądże...! Skądże! – zarzekł się gorączkowo Ignacy Grzegorz. – Mama nie. Nikt zresztą mnie nie pilnuje. Nie ma takiej potrzeby.
Dziewczyno, jego matka obiecała twojej matce, że odbierze cię na dworcu, więc wywiązała się z obietnicy, proste. Dla ciebie jeszcze trochę za wcześnie na psychoanalizę zależności Gabriela – Ignacy Grzegorz.

Magda i Ignaś spotykają Józefa, który rzuca jakimiś półsłówkami i ogólnie zachowuje się gburowato, ale Magda na jego widok wyraźnie się ożywia, co Ignaś odnotowuje z przykrością. Po przyjściu do domu Ignacy zamyka się w łazience i użala nad swoim nie dość męskim wyglądem.

Dobrze chociaż, że mama wyleczyła go wreszcie z tych pryszczy.
Zwyczajni ludzie leczą trądzik u dermatologa... Ale przecież nie będzie byle lekarz zabierać Gabie pola do popisu.

Józef kroi kiełbasę scyzorykiem, leje na nią musztardę i spogląda na Magdę złowrogo; Ignaś wpatruje się w dziewczynę z zachwytem. Nałożenie sobie czegokolwiek na talerz okazuje się dla Ignacego nie lada wyzwaniem, jako że wszystko miało jakiś kontakt z krową, indykiem czy innym żywym stworzeniem; ostatecznie decyduje się na kanapkę z masłem orzechowym. Dobrze, że nie wróciła jeszcze z pracy dietoterrorystka Ida.
Scenka rozgrywa się w mieszkaniu Borejków, obecni: starsi państwo Borejkowie i ich wnuki.

Magdusia sięgnęła po chipsy, umieszczone w kryształowej miseczce. To on osobiście je tam umieścił, w gorączce oczekiwania.
“Umieszczanie” chipsów w kryształowej miseczce, hje hje. Pewnie brał po jednym czubkami palców, układał równiutko i sprawdzał, czy estetycznie leżą.

Pamiętał, że Magda je uwielbia. A któż lepiej rozumie czyjeś manie kulinarne niż ten, co sam ma kulinarne fobie?
– Jakaś ty do mamy podobna! Coraz bardziej! – zawołała tymczasem Babi, wpatrując się w gościa.
– Mówią, że bardziej podobna niż Maryśka – odrzekła Magdusia pogodnie i z chrzęstem pogryzła chipsa. – Bo my nie jesteśmy jednojajowe.
Ignaś niechcący brzdęknął nożem o talerz i zalał się krwawym rumieńcem.
Od kilku miesięcy prowadzę badania zmian odporności w cyklu miesięcznym i moje pacjentki na bieżąco informują mnie, kiedy mają owulację, czyli JAJECZKOWANIE. Ignaś by umarł, gdyby przejrzał moją skrzynkę odbiorczą w telefonie :-D
Święta Gabryjela Poznańska powiła coś bez gonad, jak na świętą przystało.

A tymczasem rozmowa zeszła na tematy rodzinne. Nic frapującego. Ignacy niezbyt się interesował nawet własną siostrą Laurą ani też najstarszą z nich trojga - zamężną już Różą; a cóż dopiero bliźniaczką Magdy.
O istnieniu siostry przyrodniej nawet nie pamięta. A niby Elka od pierwszego spotkania pokochała Gabę jak własną matkę i miała często bywać na Roosevelta...
Tym bardziej, że Róża i Laura też są przyrodnie, co z tego, że z drugiej strony...
Ojtam, Ignaś mógł za wiele nie myśleć o przyrodniej siostrze, która, gdy się urodził, była już dorosła i nigdy z nimi nie mieszkała. Moja najmłodsza siostra z tych samych przyczyn myślała o mnie zwykle jak o jakiejś dalszej ciotce, zatem zdarza się.

Mało był zainteresowany także i wiadomościami o sukcesach państwa Ogorzałków (znaleźli świetne biuro projektowe, wygrywają konkurs za konkursem).
Rozumiem, że to taka typowa dla spotkań rodzinnych narracja z przymrużeniem oka córka ma same piątki, zięć jest ciągle wybierany pracownikiem miesiąca, mama wygrywa konkurs za konkursem. Człowiek rzeczywisty jest raz na wozie, raz pod wozem.

Uszu nadstawił dopiero wtedy, gdy dziadek zapytał Magdę, jak sobie radzi bez rodziców i sióstr.
– Jak? No, nieźle. Mieszkam teraz u babci – wyjaśniła. –- Bo nasze stare mieszkanie wynajęte. A we Francji czułam się obco – jestem anglojęzyczna.
Jesteś, drogie dziecko, polskojęzyczna. Jako siedemnastolatka możesz znać doskonale język angielski, możesz się uczyć angielskiego, możesz być w klasie z językiem angielskim, na pewno nie możesz być anglojęzyczna. Och tak, wiemy, że to taki skrót, i co z tego.

Nie chcę się tam uczyć. Poza tym lubię moją szkołę. Chodzę do takiego przyjemnego liceum imienia Bolesława Chrobrego.
Tak, jasne, nastolatka mówi, że „chodzi do przyjemnego liceum imienia Bolesława Chrobrego” zamiast po prostu „do dwunastki”, jak się mówi o szkole z tym patronem we Wrocławiu, albo „do Chrobrego”, jak się nazywa moje liceum w Piotrkowie. Może jeszcze „uczęszcza”?

Do akcji wkracza Ida. Trzymajcie się dzielnie.

– Witaj, frytkożerna, co za radość, wyglądasz tak zdrowo, najwyraźniej twój organizm jeszcze nie zaprotestował przeciwko tej fatalnej diecie, wątroba ci nie wysiadła, a przecież nawyków żywieniowych nie zmieniłaś, widzę cię bowiem znowu z buzią pełną chipsów. Brawo dla wątroby! A umyłaś chociaż ręce po podróży? Zakład, że nie! – przemawiała kpiąco ciotka Ida, wieszając wreszcie w korytarzu swój kożuszek i udając się żwawo do sąsiadującej z kuchnią łazienki. Tam jęła szorować ręce namydloną szczoteczką; co chwila też wystawiała głowę z otwartych drzwi, jak kukułka z bawarskiego zegara, przekrzykując dziarskim głosem wyjące, zapowietrzone rury:
A podobno Bella Rojek tak świetnie je naprawiła, likwidując luzy na grzybkach. Pasożyty, cudzej pracy nie uszanują, znowu zapuścili.
Noweś, pani, ona im te rury naprawiała w “Córce Robrojka”, w roku 1996. Od tego czasu, jak powszechnie wiadomo, wszyscy polscy hydraulicy wyjechali na Zachód.
No ale nie dbali o jej pracę, Borejki jedne.

– Wybaczcie – spóźnienie – ale – w ostatniej – chwili – wpadło mi – dziecko z ojcem – a raczej ojciec – z dzieckiem – wołając: ratunku, ratunku! To znaczy, ojciec wołał. Gwizdało mu w nosku – dziecku gwizdało, Łusiu, dziecku – nie patrz tak na mnie. Ja mu zaglądam – a tam co?
Nikt nie wiedział.
Zawiesiwszy głos, jak przed ujawnieniem cudownej, elektryzującej niespodzianki, doktor Ida Pałys wytarła starannie dłonie i opuściła łazienkę. – A tam, moi drodzy, w głębi... frytka tkwi, i to całkiem porządnie wysmażona! – ujawniła radośnie.
(...)
- Niektórzy szaleją za frytkami! – co w niejednym przypadku prowadzi do wypadku, zaś w braku rozwagi wiedzie do nadwagi – rzuciła ciotka dowcipną, jej zdaniem, puentę, a Ignasiowi zapłonęły uszy.
Tym razem śmiechem buchnął Józef - zakrztusił się przy tym kiełbasą.
Ale tej kiełbasy nie będziemy mu wypominać, skądże. Zdrowe jedzenie nie prowadzi ani do nadwagi, ani wypadków... oh wait.
To jest tak dowcipna puenta, że wręcz PŁENTA. Już nie mówiąc o całej historyjce z frytką w roli głównej. Ciekawe, dlaczego MM tak się uparła obrzydzić czytelnikom Idę?

Śmiał się i kaszlał, jego matka waliła go w plecy, dogadując, a on śmiał się od tego jeszcze bardziej,
Pozostali biesiadnicy dyskretnie wydłubywali kawałki przeżutej kiełbasy z włosów i ścierali ślinę z twarzy.

co wyraźnie dotknęło Magdusię. Zasępiła się i przeszyła rudego ostrym spojrzeniem.
Ale trzeba przyznać, pomyślał Ignacy Grzegorz, że Józinek jest imponująco odporny. Gdyby to mnie Magdusia tak ugodziła wzrokiem, padłbym zemdlony na ziemię. A ten nawet nie mrugnie. Ciotka Ida też ma charakterek: nic jej nie rusza, chociaż i na nią Magda spogląda z czytelnym wyrzutem.
Chamstwo i brak empatii Idy = charakterek.
Chamstwo i brak empatii Józinka = imponująca odporność.
Chamstwo i brak empatii mieszkańca bloku albo podejrzanego ginekologa, tatusia Czekoladki (“Czarna Polewka”) = chamstwo i brak empatii.

– Na cóż to tak patrzysz ostro i z przyganą, McDusiu? – zaśmiała się w tym momencie beztroska Ida. – Na naszą słynną srebrną cukiernicę z Kiejdan, jedyny ocalony z pożogi skarb prababci Borejko? (o której to prababci, jak i o cukiernicy, nikt nigdy wcześniej nie słyszał...) Masz rację, tysiąc razy im mówiłam, jak się czyści srebro, ale nikt tu nie podjął owej rękawicy, że się tak wyrażę. Straszni bałaganiarze żyją pod tym dachem. A piękna cukiernica zarasta patyną lat.
Ida, jesteś kretynką.
Ciekawa jestem, jak Ida wymawia owo dowcipne wielce przezwisko, że słychać różnicę pomiędzy “McDusią” a zwykłą “Magdusią” (sami spróbujcie). No, chyba że mówi “Em-si-dusia”...
Spróbowałam powiedzieć “Mkdusia”, wyszło mi beknięcie.

Ignacy Borejko sugeruje, żeby zachować powagę, bo Magdzie przecież zmarł pradziadek.

– O frytkach możemy nie mówić - zgodziła się Magda. – Ale jeśli chodzi o pradziadka, to naprawdę – już prawie go nie pamiętam. Mieszkałam wtedy u niego tylko przez dwa tygodnie, a on i tak głównie czytał. Albo pisał.
– Częściej niż pradziadek widywał cię McDonald's, luba McDusiu – wspomniała Ida, a jej cynobrowe usta drgnęły w charakterystycznym, kpiącym uśmieszku. – Ale nie tylko – ciebie, bo i uroczych braci Żeromskich – tu puściła szelmowskie oczko.
Świetnie, wypomnij nastolatce, że przed śmiercią pradziadka wolała siedzieć w barze z dwoma sympatycznymi kolegami niż ze staruszkiem, który i tak niewiele z nią rozmawiał. Jakże mogła nie przewidzieć, że wkrótce pradziadek umrze?

– E... a... bo nie mogłam jakoś złapać z pradziadkiem kontaktu – wyznała Magdalena. Mama Ignasia zareagowała na te słowa zaskoczonym westchnieniem; ale na szczęście na tym skończyła.
Na szczęście.

Ile znacie osób uczuciowo związanych z pradziadkami? Zakładając, że odstęp intergenetyczny wynosiłby dwadzieścia kilka lat, a nie kilkanaście, czyli w momencie urodzenia prawnuczka pradziadkowie mieliby po około 75 lat, a po 80, kiedy byłby pięciolatkiem.

No, ale w domu Borejków Dmuchawiec to postać święta, nie można go nie uwielbiać. Podziwiam Magdę, że zdobyła się chociaż na takie lakoniczne wyznanie.

– To dlatego wtedy tak szybko wyjechałaś! – odgadła Laura.
– Nie wiem, pytaj autorki tej książki, ja sama tego nie rozumiem... odrzekła Magdusia niepewnie.
(Pierwszy raz Magdusię spotkaliśmy w zakończeniu poprzedniej powieści, kiedy to Ida odbiera ją z dworca i wyrywa z ręki torebkę z ach-jakże-niezdrowymi chipsami. Dzieje się to w czerwcu roku 2008, akcja McDusi to okolice Bożego Narodzenia 2009).

– Tak... bo uznałam, że bardziej się przydam babci. I tak dalej – odrzekła Magdusia niepewnie...
Czy szesnastolatka swój wybór miasta i liceum powinna uzależniać od tego, czy bardziej przyda się babci, czy pradziadkowi? Szesnastolatka na początku XXI wieku, której rodzice architekci mieszkają w Paryżu i wygrywają konkurs za konkursem? Czy rodzice ci są tak niestabilni jak Józefina Bitner, że to dzieci muszą brać na siebie odpowiedzialność za wszystko?

...a po chwili dodała z nowym wigorem: – Ja po prostu jestem szczera, więc nie udaję ciężkiej żałoby. Mama to rozumie: dlatego kazała mi posprzątać mieszkanie pradziadka, zanim je sprzeda. Przymierzała się do tego, przymierzała, ale mówi, że sama nie może się tym zająć, bo ma za wiele wspomnień. No, a ja nie mam ich prawie wcale.
Po co w ogóle ten bezsensowny wątek? Czy akcja nie mogłaby się dziać latem, kiedy to Magda przyleciałaby do Polski na wakacje?
Tak, wysyłamy szesnastolatkę, by posprzątała mieszkanie pradziadka, którego prawie nie znała. A potem będziemy mieć pretensje, że te szpargały, które powyrzucała, to przecież były Bezcenne Pamiątki! No i właśnie - dlaczego wysyłamy ją tak, by spędziła święta wśród obcych ludzi?
Tym bardziej, że najbliższa rodzina Magdy od strony ojca - babcia i wujek Piotr - mieszkają w Poznaniu i w Pobiedziskach!
Ale przecież wiemy, że dla pani Musierowicz w Poznaniu mieszkają tylko Borejkowie.

Teraz babcia Mila zabrała głos i taktownie zmieniła tor rozmowy.
– Dasz sobie sama radę z tym sprzątaniem?
Teraz taktownie zmienia temat? A kiedy Ida obrażała jej gościa, to takiej potrzeby nie czuła?

Magda sięga po chipsa, ale zastyga z wyciągniętą ręką, gdyż napotyka wzrok Idy, która robi dziwne grymasy i szczepcze o złowrogich tłuszczach i kancerogennych substancjach. Ignaś interweniuje, zanim ciotka się rozkręci, proponuje pomoc w sprzątaniu. Zapytany o chęć dołączenia do nich Józef mrukliwie odmawia i gapi się w musztardę. Wtrąca się Łusia i korzystając z dojścia do głosu prezentuje męczący monolog.

„Poniekąd” było ostatnio ulubionym słowem Łusi. Priorytety w tej materii zmieniały się jej mniej więcej co miesiąc. (...) Łusia też często miewała flumen discendi. Ponadto namiętnie kochała gramatykę języka polskiego i nieustannie walczyła - także z sobą samą - o jego czystość. A rozpętał w niej ten tajfun poprawności uwielbiany pan polonista, Adam Fidelis, który niebawem został narzeczonym Laury.
Mówiąc po ludzku, Łusia była wyjątkowo upierdliwym bachorem, a z przejawami jej obsesji jeszcze się nieraz spotkamy.
Flumen discendi miała. Zwykłą sraczkę słowną, a nie flumen discendi.

Magda krztusi się chipsem. Ida nakazuje natychmiast walnąć ją w plecy (co, nawiasem mówiąc, NIE JEST metodą ratowania krztuszącej się osoby i do cholery jasnej, LEKARKA powinna to wiedzieć!). Ignaś nie jest w stanie uderzyć kobiety, więc do akcji wkracza Józef.

Odłożył scyzoryk, wstał, rąbnął Magdę rzeczowo w łopatki, aż zadudniło, poprawił ze dwa razy, a kiedy wykrztusiła ów kawałek chipsa, rudy z olimpijskim spokojem usiadł i powrócił do sporządzania ulubionego deserku.

Józef znów poświęca całą uwagę kiełbasie, musztardzie i scyzorykowi.
No właśnie, co on z tym scyzorykiem, normalnych sztućców tam nie mają...?

Magda patrzyła w niego jak w obrazek.
– Uratowałeś mi życie – powiedziała nagle z zaczepnym uśmieszkiem.
Józef ją zignorował, zająwszy się teraz solennie produkcją taśmową swoich minikanapek. Za to odezwała się znów ciotka Ida.
– Aha, byłaś bliska uduszenia! Aha, a nie mówiłam?! – zatriumfowała nad Magdusią. – Nie przestrzegałam? Równie dobrze mogłaś sobie wepchnąć chipsa do nosa!
...powiedziała lekarka. Zakrztusiłeś się chipsem - to dowód na to, że chipsy są niezdrowe. Wręcz prowadzą do śmierci. Błagam, skończcie już tę kolację!
Usiłuję sobie wyobrazić okoliczności, w jakich szesnastolatka mogłaby wepchnąć sobie chipsa do nosa...
Udało ci się?
Jakiś wyjątkowo głupi zakład, ewentualnie. I to po pijanemu.

Magda nie odrywała od Józefa oczu. Józef nie odrywał wzroku od talerza. Łusia zaś nie odrywała się od tematu.
Wreszcie jakieś udane podsumowanie.

Łusia zachwala talent poetycki Ignasia.
Poczuł, że drży z emocji. Wczorajszy późny wieczór strawił był bowiem nad dawnym swoim wierszem, poprawiając go i miejscami nadając mu nową formę. Szlifowałby to dzieło i noc całą (bo chciał je ofiarować Magdusi), gdyby nie Józinek, który go wyśmiał, kazał iść spać i nie robić z siebie idioty.
Zaiste wielką siłę oddziaływania na Ignasia ma Józinek. Każe mu iść spać zamiast pisać wiersze, a ten grzecznie słucha, mimo że mieszka piętro wyżej i ma własny pokój.

Łusia znowu paple, cytuje wiersz, który napisała, a jakże, dla Adama Fidelisa, który to dzwoni do Laury.
– To właśnie on dzwoni – wyjaśniła gościowi Łusia. – Adam, a nie Kochanowski oczywiście. Poznałam to od razu po zachowaniu Laury. Ongiś, jak dzwonił telefon stacjonarny, ona poniekąd wcale się nie ruszała.
Chyba już rozumiecie, czemu większość monologów Łusi pomijam.

Józef Pałys dobrze się posilił...
Zapamiętajmy.

...i z ulgą powitał zakończenie męczącej kolacji...
Ja również.

...która zeszła mu głównie na unikaniu zaczepnych spojrzeń nowo przybyłej kokietki.
Słusznie. Po co takiej dawać nadzieję. Potem trzeba taktownie wytłumaczyć "jesteś wspaniała i bardzo cię lubię, ale...", żeby nie zrobić przykrości.

Józek zanosi bagaże Magdy do pokoju Laury. Serio, sama nie dałaby rady pokonać z walizką i plecakiem kilku metrów? Wolałam jako główną bohaterkę Żabę.
Kiedy się wyprostował, Magda stała tuż przed nim i bez jednego mrugnięcia wlepiała w niego te swoje uparte ślepia, pełne natarczywych pytań. Pojawiła się zgoła bezszelestnie, jak duch. Jak ona to zrobiła? Zgroza.
Józef chciał odwrócić wzrok, bo czuł, że ona tym patrzeniem wyzywającym trzyma go na uwięzi. Wciąż dziś skutecznie uciekał przed nią oczami, ale przecież teraz właśnie tego zrobić nie mógł. Głupio by to wyglądało.
Zmierzył się więc z nią spojrzeniem - i wygrał. To ona pierwsza mrugnęła i opuściła powieki. No!
He, he.
Lubił wygrywać.
A to ci wiekopomne zwycięstwo, może Łusia albo Ignaś napiszą o nim wiersz.

Pora na głęboki wdech, oto najgorszy fragment całej książki:
Ukontentowany, ruszył w milczeniu do wyjścia i już trzymał klamkę, gdy usłyszał tuż za plecami:
– Stop!
Hm? Znieruchomiał, a potem się odwrócił.
– Co...? – powiedział i już nie zdążył wyrzec nic więcej, bo wtem ona wspięła się na palce i znienacka lepko pocałowała go w same usta.
– Dobranoc! – rzuciła tonem zwycięskim. – I dziękuję!
Bezczelna!!!...
Miał ochotę odskoczyć, ale to by też kiepsko wyglądało. Jakby się jej bał.
A wcale się nie bał, tylko jej nie lubił.
Niewiele myśląc, capnął ją mocno za cienki kark i przyciągnął blisko, tak blisko, że poczuł, jak pachnie jej skóra. Jakimiś kremami czy wazeliną, czy innym tłuszczem.
Pewnie olejem do smażenia frytek.

– Wstydu nie masz? – rzekł jej prosto w twarz, przez zaciśnięte zęby, i potrząsnął nią jak szczurem. – Więcej nie próbuj, bo cię walnę!
I odsunął ją czym prędzej na odległość ramienia, po czym wypuścił z uchwytu.
Złapał za klamkę tak gwałtownie, jakby chciał ją urwać i otworzył drzwi.
Magda patrzyła za nim, zaczerwieniona, zmieszana i bez tchu.
– Wiem! – wypaliła wreszcie, ratując sobie samopoczucie. – Jesteś zajęty!
Co za beznadziejna, przetłuszczona osobniczka.
Prychnął z irytacją i wyszedł.
Wytarł usta rękawem (kleiły się od jakiegoś jej błyszczyka czy szminki) i zbiegł po schodkach do swojej chłodnej sutereny.
Powinien jeszcze splunąć z rozmachem w kąt...
Musiałaby mieć tego błyszczyka tony, żeby po pocałunku i po wymianie zdań usta mu się kleiły.

W domu jeszcze nikogo nie było, mógł więc parę razy powiedzieć „szlag by trafił” i kopnąć taboret w kuchni. Wpadł jak burza do swego pokoju, siadł przed biurkiem, włączył zasilanie i zapatrzył się w przebudzony monitor.
Czuł wstyd, a nawet oburzenie (pierwszy w życiu taki pocałunek, a nie z jego inicjatywy!) oraz żywą wściekłość (bezczelna, wysmarowana baba! I to dla takiej ten miągwa męczył się po nocy nad wierszykiem! Biedny frajer!).
Po chwili zdał sobie jednak sprawę, że właściwie jest zadowolony. Więcej: że triumfuje.
Zapanował bowiem nad sytuacją.
Im dłużej analizował bulwersujące wydarzenie, tym lepiej to widział; zdecydowanie wygrał, 2:1.
Po pierwsze – nie uciekł.
Po drugie – nie uległ.
A ten jeden punkt dla Magdy – bo odgadła.
A więc tak wyglądała ta niezręczna rozmowa w wykonaniu macho Józefa. Dzięki, pani Musierowicz, jako że jest pani dla wielu autorytetem, ja również wezmę przykład z książki i w podobnej sytuacji nie odsunę się i nie powiem "przykro mi, ale nic z tego nie będzie", tylko rzucę się na chłopaka z pięściami i nawrzeszczę. Bo przecież odsunięcie się to by była tchórzowska UCIECZKA.

Józek rozmyśla o miłości swojego życia – Staszce, w której się zakochał w wieku lat dziewięciu.

Wszedł na YouTube, gdzie było jej nagranie. Stanisława Trolla i Helmut Oracabessa.
(...)
Znów otworzył pocztę, kliknął w „Napisz” i zaadresował.
Temat. Hm. Zawsze miał z tym kłopot, a poza tym – po co sypać słowa bez potrzeby.
Będzie znów bez tematu.
Cześć, Staszka – zaczął tradycyjnie – i utknął.
Chyba nie może jej o tym NIE napisać.
Opowiadał jej przecież o wszystkim. Oczywiście – po swojemu, w skrócie, z dystansem.
Ale szczerość była zawsze podstawą ich bliskości. A ona rozumiała go jak nikt, mimo że nie lubił gadać po próżnicy. Bez słów nawet go rozumiała. Tak jest – bez słów.
Dobra, żadnych wykrętów i przemilczeń.
Cześć, Staszka!
Fajnie, że jesteś na YT. Mogę bez końca słuchać „H”.
Jak ja nie znoszę skracania już i tak niezbyt długich wyrazów. Napisz jej jeszcze „bd u cb w Irl”. No cóż, narzekałam na nienaturalny język nastolatków, to mam za swoje.
Wgl nie jesteś ql.

Przed chwilą jedna dziewczyna mnie pocałowała. To nie była moja wina.
Pzdr. J.
Nie, nie, nie, to nie może być prawda... Przecież ten cytat miał być wymyślony na forum ESD dla jaj...

Laura z dumą paraduje przed Magdą z welonem na głowie i zastrzega:
Prawda jest taka: ciuchy są owszem, ważne, ale i nieważne. Wyszłabym za Adama nawet boso, ubrana w worek po ziemniakach, z wiankiem zwiędłych polnych stokrotek na głowie.
Nie kracz, nie kracz...

Magdusia tylko uniosła brwi.
– Jemu by to w najmniejszym stopniu nie przeszkadzało – zapewniła ją z dumą Laura.
I nagle, pod wpływem jakiejś myśli, całkowicie się zmieniła, jakby ujrzała właśnie coś cudownego; przestała żuć gumę i znieruchomiała w milczącym zachwycie.
Bo się gumą zadławisz...

Oblana rumieńcem, z księżycowym blaskiem w oczach, nie wyglądała na dawnego, groźnego Tygrysa. Była Laurą w pełni romantyczną, który to efekt wzmagał – niezależnie od piżamy – wieniec z plastikowej ruty i plastikowych konwalii przytrzymujący welon.
Plastikowe?
Plas-ti-kowe?!
Pani MM utknęła najwyraźniej gdzieś w latach 70-tych czy 80-tych i nie przyjdzie jej do głowy nawet sprawdzić w pierwszym lepszym sklepie, jak wyglądają współczesne dekoracje ślubne...
Mniemam, iż ma to być subtelnie dany wyraz (z dupy wziętego) złego gustu Laury, podobnie jak później suknia, fryzura i makijaż...

– Aaaadamm... – powiedziała głosem sekretnym, dziwnym, dalekim.
Zawsze lubiłam imię Adam, ale jeszcze kilka razy przeczytam o Aaaadammmie i zacznie mi się kojarzyć z lobotomią. Czym była nasączona ta złota nić?
(w poprzedniej powieści, “Sprężynie”, Laura na widok Adama ma wrażenie, że ich serca połączone są złotą nicią)

– Rozumiem – szepnęła tęsknie Magda.
A ja nie.

Rumieniec z wolna opuścił piękną twarz Laury. Oczy jej z maślanych stały się na powrót stalowe.
Sekret transmutacji odkryty.

Zdjęła welon, starannie powiesiła go na haczyku obok lustra i siadła po turecku na swoim tapczanie. Następnie wyjęła z ust kulkę gumy i z rozmachem przykleiła ją do filiżanki po herbacie.
Jeżu kolczasty...

– Nic nie rozumiesz – powiedziała spokojnie i pobłażliwie, przyciskając obie ręce do serca. – Tego nie można zrozumieć.
Ma rację. Tego się nie da zrozumieć. Ja nie rozumiem, czemu bezczelna, onieśmielająca Laura nagle przejęła wyraz twarzy, gesty i poetycki sposób wysławiania się jej cioci Natalii. (Jak się potem okaże, Natalia z kolei zabrała trochę charakteru Laurze.) Większość czytelników nie rozumie, na czym właściwie polega ta baśniowa wielka miłość kochanków owiniętych złotą nicią.
Na owinięciu złotą nicią. Li i jedynie.
(Ach, gdzie, GDZIE jest ta Musierowicz z czasów “li i jedynie”?!)
.
(...) do pokoju wpadła Gabriela, pukając w ościeżnicę starych drzwi i równocześnie mówiąc:
– O, o, właśnie o tym myślę, Tygrysku, muszę odbyć z tobą rozmowę organizacyjną.
– Ależ po co, mamo, ceremonia jest już przepięknie zorganizowana.
– Przez kogo?!...
– Przez pana Gruszkę, oczywiście. On absolutnie wszystko organizuje, to jest człowiek numer jeden w przedsiębiorstwie Fidelisów.
– Tygrysku, ale tu nie chodzi o przedsiębiorstwo, tylko o wasz ślub! (...) Mój pogląd jest taki, że w życiu nie da się wszystkiego zaplanować i przewidzieć, nawet w najdrobniejszych sprawach codziennych, a cóż dopiero w przypadku takiego wydarzenia jak ślub. I dlatego trzeba to porządnie zaplanować, żeby przypadek nie miał swobody działania.
I dlatego, córciu, postanowiłam się wreszcie zainteresować tym ślubem, który masz za sześć dni. I jestem zaskoczona tym, że ktoś już wcześniej się tym zajął.

– A mój pogląd jest przeciwstawny, choć wychodzę z podobnych przesłanek.
Jezus Mario, po jakiemu one gadają...?!

Ponieważ w życiu nie da się wszystkiego zaplanować, należy sobie to odpuścić i zdać się na los. Kiedy ze spokojem i równowagą traktujesz taką naprawdę ważną sprawę, ona w sposób naturalny zaczyna dziać się sama, ona podlega swoistej grawitacji, rozumiesz.
– Nadal nie. A przypadek i jego psikusy?
– Mamo, przypadek nie będzie miał absolutnie żadnego pola manewru. A zgadnij dlaczego: skoro pan Gruszka wziął sprawy w swoje ręce, psikusy odpadają w przedbiegach. Tak jak i fatum. Pan Gruszka i fatum! – no, nie.
Gdybyś, Drogi Czytelniku, nie czuł się jeszcze dość wyraźnie ostrzeżony...

Więc jestem na luzie, zupełnie spokojna. Bo on jest taki spokojny. Ufam mu.
– Jemu ufasz, mnie nie. Teraz rozumiem.
Tak, wiemy. Gabriela jest wspaniałą matką, Laura – niewdzięczną córką. Trzeba to podkreślać na każdym kroku. Choćby w tak absurdalnym dialogu. „Jemu ufasz, mnie nie”??? Czy Gabriela zaproponowała pomoc dawno temu, a Laura kłamała, że wszystko gotowe, po czym powierzyła organizację panu Gruszce? Nie, zleciła to jemu, ponieważ Gabriela nie wykazała żadnego zainteresowania aż do tygodnia poprzedzającego ślub.

– Ależ ufam ci, ale jemu bardziej. Popatrz, jak się uwinął z budową domu dla nas.
– Mają już dom, wyobraź sobie – bezradnie wyjaśniła Magdzie Gabriela.
Niewdzięcznicy, zamiast dołączyć do kołchozu, zamieszkają na swoim. A chciałam im urządzić drugi Plac Zbawiciela.

– Pan Gruszka!... Uzurpator, nie Gruszka.
Za przeproszeniem, o czym ta kobieta w ogóle pieprzy? Dobrze, że Laura stąd zwieje.
Nieno, jak mogła, niewdzięcznica jedna, odrzucić świetlaną perspektywę pokoiku w mieszkaniu, w którym oprócz tego żyją jej dziadkowie, matka z mężem i młodszy brat. I ciotka, co prawda piętro niżej, ale wpadająca regularnie na każdy niemal obiad. Oraz jej dzieci, przesiadujące tu całymi dniami.

– Maciupki domeczek, ale w sam raz – weszła matce w słowo Laura. – Dwa pokoiki z kuchenką i łazienką. Altanka Miłości. Niedaleko domu Fidelisów. Wokół ocean zieleni z przewagą iglaków w pojemnikach i w gruncie.
Co to, querva, jest, katalog reklamowy?! Dlaczego ci bohaterowie nie są w stanie rozmawiać w jakiś naturalny sposób? Gaba postękuje, Łusia się mądrzy, Laura zamiast języka ma totalne drewno...
To ostatnie zdanie miało być dowcipne... Tylko dlaczego nie brzmi równie lekko i fajnie jak “w zamrażalniku umieściłem białą kiełbasę z białkiem roślinnym”?

Pan Gruszka jest nieziemski, potrzebował tylko roku na całkowite zakończenie budowy. Przy kosztach minimalnych, dodajmy, bo zostało mu sporo materiałów po powiększeniu pawilonu dla róż. Miał tylko jednego pomocnika, no i oczywiście Adama. Adam sam kładł cegły! – dorzuciła Laura z dumą. –Zasługi pana Gruszki są ogromne, on potrafi wszystko i na wszystkim się zna. Pomyśleć tylko, że kiedyś go nie lubiłam i uważałam za gbura!
Altanka Miłości jakoś nie rozczuliła forumowiczów z ESD i została bezdusznie rozłożona na czynniki pierwsze: klik, klik
Altanka z resztek po pawilonie dla róż, to brzmi bardzo, hm... solidnie.

– Czy pan Gruszka ma córkę? Wydawał ją za mąż? Zebrał jakieś szczególne doświadczenie? – dopytywała się niespokojna Gabriela.
A jakie doświadczenie w organizacji ślubów ma Gabrysia? Ach, no tak, wycinała z ciasta jabłuszka na kilka godzin przed ślubem Idy.
No, pewnie Różę wypychała za Frycka.

– Nie. On nie ma dzieci. Jest samotny.
– No, właśnie. To skąd on ma wiedzieć...
Ano właśnie. Przecież żeby zdobyć licencję na organizowanie ślubów, trzeba należeć do forum wielodzietni.org. Nie wiedzieliście?

– Już on wie. To jest bardzo praktyczny człowiek.
– Tylko że to ja powinnam czuwać nad wszystkim, Tygrysku.
– Ale po co, kiedy jest pan Gruszka.
– Taka jest tradycja - panna młoda wychodzi z domu rodzinnego, i to jej rodzina dba o szczegóły ceremonii i wesela.
A że przypomina sobie o tym na ostatnią chwilę - to też tradycja? Tradycyjnie szuka się domu weselnego na tydzień przed weselem? Dawna Laura, inteligentna, wyszczekana, szczera do bólu, już dawno powiedziałaby „Mamo, ślub jest za 6 dni! Ja już sama wszystko załatwiłam! Jeśli chciałaś go organizować, trzeba było się wcześniej zainteresować, a nie wyrzucać mi teraz, że ci nie ufam!”

– Ech, wiesz – i ty, i dziadek macie jakieś gorączkowe przywiązanie do tradycji. Mamo, nie martw się, może to wszystko jest nietypowe, ale i tak będzie dobrze. To ma swoją logikę. Ja jestem nietypowa, Adam jest nietypowy, a najważniejsze, że się kochamy. Całkowicie nietypowo! Bo na wieki!
A to ci dopiero, pierwsza taka miłość na Ziemi.

– Prawdę mówiąc, nie mogę się doczekać tej sukni – wyznała Laura w kierunku Magdusi. – Sama ją zaprojektowałam, wiesz? Jest bardzo mocno ściśnięta w talii, o tak, na ramionach taki opadający pas, falbaneczki, szeroka spódnica do ziemi, o taka, z trzech pięter, wszystko w śliczne haftowane ząbki, a rękawki – stąd dotąd, też w ząbki. Ciekawe, jak ten welon będzie do niej pasował.
Yyy... Ciekawe, doprawdy. Na ostatnią chwilę odbierze megaodjechaną suknię i wtedy dopiero okaże się, czy welon z tandetnymi plastikowymi kwiatkami do niej pasuje...
Czytając o przygotowaniach do ślubu Laury zastanawiam się, jak też wyglądał ślub samej autorki oraz przynajmniej jednej z jej dwóch córek. Zobaczycie dalej, jak do tego podchodzi, przy kwestii ślubnej fryzury i makijażu.

– A pantofle? – spytała Magda i zdziwiła się, bo obie, matka i córka, parsknęły jednocześnie śmiechem. – Co?...
Już nawet pomijając rodzinne anegdotki Borejków, dla mnie też współczesna nastolatka mówiąca o „pantoflach” brzmi dosyć zabawnie.

– Kupione. Na wszelki wypadek – dwie identyczne pary – wyznała mama Laury. – Były w rodzinie bolesne doświadczenia. Kiedy Ida wychodziła za mąż, w ostatniej chwili okazało się, że nie ma butów. A niełatwo było w tamtych czasach dostać białe obuwie damskie numer 41, i to tuż przed Świętami.
– No, proszę, a o czym ja mówię, ja o tym mówię, to było klasyczne niedopatrzenie z powodu tremy! – powiedziała Laura pobłażliwie, z wysoka. – Pamiętam, pamiętam dobrze, jakie to nerwy były. Histerie z powodu welonu, spazmy z powodu butów i tak dalej. Dziadek przy telefonie, przeszukiwał sklepy.
My również doskonale to pamiętamy. Noelka to świetna książka i niejeden fan Jeżycjady przeczytał ją kilkakrotnie. Wystarczyło napisać „Gabrysia i Laura opowiedziały Magdzie, jak Ida zapomniała o butach”. A swoją drogą, gdybym zniszczyła komuś welon, to wolałabym o tym nie przypominać zamiast opowiadać z poczuciem wyższości, że panna młoda histeryzowała.

(...) matka wzięła z biurka Laury długopis i kartkę.
– Zapiszmy wszystko, żeby już o niczym nie zapomnieć...
Będę mieć poczucie, że bardzo pomogłam ci w organizacji twojego ślubu.

...Zacznijmy od sukni.
– Ostatnia przymiarka jutro.
– Piszę: jutro. Przymiarka sukni. A odbiór?
– No, jak Krawcowa Operowa zdąży. Spokojnie, ona jest niezawodna. – Laura znów zwróciła się do Magdusi, by wyjaśnić:
– Ona szyje kostiumy dla Teatru Wielkiego. Słusznie ją cenią w środowisku śpiewaczym.
...powiedziała dwudziestokilkuletnia Laura i wcale nie zabrzmiało to w jej ustach nienaturalnie...

– Piszmy dalej. Ślub. Kościół w Kostrzynie...
– Wszystko załatwione.
No, raczej.

– ...dwudziestego siódmego grudnia, niedziela, godzina czwarta...
Gaba, odpuść sobie. Nagle sobie przypominasz, że córka bierze ślub i pomagasz jej notując "Ślub. Kościół w Kostrzynie. 27 grudnia, godz. 16.00". Po prostu sobie daruj.
A może niech sobie zapisze jeszcze: “wesele u nas w dużym pokoju, zwinąć dywan”?

...Po mszy my z Grzesiem jedziemy z wami do państwa Fidelisów – a czy nie trzeba by...
– Mamo, mamo, odpręż się, pan Gruszka o wszystko zadba.
– Ależ przestań w kółko z tą gruszką. Czy twój ojciec odpowiedział na zaproszenie?
– Nie – spochmurniała Laura. – Jakie to dla niego typowe. Zupełnie się nie liczy z innymi. Ale to żadna nowość. Nie liczył się z tobą, nie liczył się z Różą i zupełnie nie liczył się ze mną, nawet nie chciał mnie zobaczyć po urodzeniu...
– No, już, już... kochanie. Daj spokój – szepnęła Gabriela...
Wszak w naszym kołchozie wszyscy wysyłamy dziarskie uśmiechy spod grzywki, negatywne uczucia i emocje to temat tabu.
I przez dwadzieścia parę lat nie zdołaliśmy tego przepracować. Słynna borejkowska dyskrecja w akcji.

...i szybko zmieniła temat: – A ile w ogóle wysłałaś zaproszeń?
– Nie wiem, chyba niewiele.
Nie wiem.
Chyba.
A w razie czego pokój  się rozciągnie, krzesła i talerze pożyczy się od sąsiadki, a potrawy rozmnożą się cudem, jak na postrzyżynach u Piasta Kołodzieja.
No właśnie, na ile osób w takim razie Mr Gruszka zamówił catering?
Na pi razy oko.

Aha, a propos, jedna moja koleżanka z roku zaśpiewa. A jeden mój kolega zagra na organach.
– Wesele: w sylwestra. Ile osób?
Dlaczego wesele jest trzy dni po ślubie, dociekać nie śmiem.
Żeby był czas na zwinięcie dywanu.

– Oj, no nie wiem, będzie garstka...
– To jest już ostatnia chwila, żeby policzyć gości – zdenerwowała się Gabriela.
Niechętnie muszę przyznać jej rację.

– Nie wiem po co...
Niezbyt to dobrze świadczy o twojej inteligencji, Lauro.

...ach! – wiem po co: rzeczywiście, pan Gruszka prosił, żebym mu dała znać, ile osób będzie na przyjęciu weselnym. Załatwia catering.
– On załatwia?...!
– Tak, w Kostrzynie jest znakomita i sławna restauracja, pan Gruszka bardzo zachwalał. Jest jej stałym bywalcem.
– Znakomita! Sławna!... – toż to będzie kosztować majątek!...
Pięknie, na sześć dni przed weselem zacznijcie się jeszcze zastanawiać, czy w ogóle was na nie stać.
Może to kryptoreklama kredytów-chwilówek?

...Myślałam, że to ja ci przygotuję całą ucztę i upiekę wspaniały tort weselny...
Brrr. Pod razu stanęła mi przed oczami znajoma, która zawsze, ale to zawsze ma swoje własne wyobrażenie, jak coś zrobię, ale informuje mnie o nim dopiero po fakcie. Jak słyszę jej sztandarowe hasło „ojeeej, a myślałam, że...”, to mnie skręca.

– Nie, no po co masz się męczyć, wyluzuj, aprowizację mamy załatwioną. A tort weselny zamawiam u Bernarda Żeromskiego. Zapisz, mamo: mam jeszcze się u niego pojawić przed pieczeniem, w celu dopracowania koncepcji i uściślenia szczegółów. Ja myślę, że wszystko powinno być w białej czekoladzie (Uwielbiam białą czekoladę, jest taka przewrotna!). No i jeszcze w śnieżnobiałym marcepanie: szlachetna prostota, białe róże i nieliczne białe zawijaski. No, może ustąpię Bernardowi, jeśli znów będzie w ostrej fazie manii owadziej: pozwolę mu na dwa białe cukrowe motylki. Co jeszcze?
– Noclegi. Twoja siostra Róża dzwoniła, że zatrzymają się we trójkę u Pulpecji. Ktoś jeszcze do przenocowania?
„Twoja siostra Róża”... Siostra mojego taty jest zakonnicą i nawet on mówi o niej „Anetka”, a nie „siostra Anastazja”. Choć przez telefon witają się „Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus i Maryja zawsze dziewica”.
No, w kontaktach rodzinnych takie uściślanie brzmi tak jakby... z przekąsem?

– A, nie... sami miejscowi. Właściwie na weselu będzie tylko rodzina, ale to już jest prawie trzydzieści osób...
Trzydzieści osób to wspomniana wcześniej „garstka”? Gdy mowa o weselu urządzanym w pokoju w kamienicy?

...Aha, mamo, zaprosiłam kogoś jeszcze. Wszyscy proszą na ślub kolegów i koleżanki ze szkoły, to po namyśle zadzwoniłam do Esmeraldy Kopiec.
Bo własnego pomysłu na swoje wesele nie mam, dopasuję się do panującej mody i zaproszę na ślub ludzi, którzy nic a nic mnie nie obchodzą.
I nie mam absolutnie żadnych koleżanek i przyjaciółek, na studiach wszystkich omijam z daleka, zapraszam więc przypadkowo napotkaną koleżankę z podstawówki. Tak mści się borejczy snobizm i wyalienowanie.
Cała ta rozmowa to pomieszanie z poplątaniem. Z jednej strony „mój pogląd jest przeciwstawny, choć wychodzę z podobnych przesłanek”, „wprawdzie”, „twoja siostra Róża”, „zasługi pana Gruszki są ogromne”, „w celu dopracowania koncepcji”, z drugiej strony „dzwoniła, że”, „wyluzuj”, „będzie w ostrej fazie owadziej”, „to” zamiast „więc” – i też nie „to się zastanowiłam i zadzwoniłam”, tylko „to po namyśle zadzwoniłam”.

– Co ty powiesz!
– Nie była wprawdzie moją bliską koleżanką, ale wiesz... Z całej klasy ona jedna była w porządku. Konkretna była taka. I praktyczna. I nadal jest. To budzi moje uznanie. Całkiem niedawno natknęłam się na nią w tramwaju i pogadałyśmy sobie. Jej rodzina poszła z duchem czasu i zajęła się szeroko rozumianym wizażem.
I znowu: jakim językiem mówi ta dziewczyna?!

Arleta Kopiec, jej starsza siostra, jest znaną fryzjerką, co warto zapamiętać. Sybilla Kopiec ma salon kosmetyczny z solarium. Salome prowadzi szkołę aerobiku i odchudzania artystycznego. Sama Esmeralda Kopiec ukończyła protetykę stomatologiczną i świetnie zarabia, bo, jak to ujęła, nagle wszyscy wokół chcą mieć zęby.
Mamy tu wlokący się już od “Opium w rosole” (rok 1986!!!) motyw rodziny Kopców - ubogich, niewykształconych ludzi, którzy nadają swym dzieciom pretensjonalne imiona, ach-jak-zabawnie kontrastujące z plebejskim nazwiskiem! Tak jakby Laura i Róża Pyziak brzmiały lepiej, nie wspominając już o Arabelli Rojek oraz - tadam! - Norze Górskiej. No ale Krewnym i Znajomym Borejków - wolno.

Ma chłopaka, ale się waha, czy wyjść akurat za niego, bo chciałaby nosić podwójne nazwisko, a on się nazywa Mrówek.
Element Komiczny wyskoczył zza węgła z ciężką maczugą. A gdybyśmy przypadkiem nie zrozumieli, że tu właśnie należy się zaśmiać...
Magdusia parsknęła nagłym śmiechem i padła płasko na poduszki.

Gabriela wzdycha i stwierdza, że rozmowa organizacyjna z Laurą jest niemożliwa, ta zaś po raz kolejny rani matczyne serce przypominając, że przecież wszystko załatwi pan Gruszka.

Cały dom uśpiony, tylko Ignaś w pocie czoło tworzy sonet, tymczasem...
Po drugiej stronie korytarza, w mrokach dużego pokoju, położonego tuż obok głównego wejścia, spali cicho, smacznie i głęboko rodzice poety, w danej chwili zupełnie nieświadomi potęgi jego mąk twórczych. Spali twardo, policzek przy policzku, objęci i przytuleni do siebie pod jedną kołdrą, na której leżały i poruszały się w rytm ich oddechów dwie identyczne książki („W oficynie Elerta”); zawsze kupowali sobie po dwa egzemplarze ciekawych nowości, żeby przypadkiem się nie pokłócić o pierwszeństwo.
Znalazłam tę książkę tu. Ok, może cena nie powoduje palpitacji, ale dwa egzemplarze, serio? Po to tylko, żeby się nie pokłócić? A nie można by kupić jednocześnie jakiejś drugiej ciekawej nowości i niech czytają na zmianę?

Wokół nich, spiętrzone na regałach, spały podwójne, czasem potrójne, a także pojedyncze egzemplarze innych książek: tomiki poezji, powieści, antologie, dramaty, dzienniki, eseje, notatki i wspomnienia, dzieła naukowe i wydawnictwa akcydensowe - a wszystko porządnie zakurzone.
Taaa. Ignacy Borejko, który nie umiał zarobić na szynkę i czekoladę dla córek, reprezentował szlachetne ubóstwo; bracia Lisieccy byli ucieleśnieniem złego konsumpcjonizmu, bo rodzice mieli czelność kupować im markowe ciuchy. Ale już trzymanie w domu po dwa lub trzy zakurzone egzemplarze tych samych książek to nie jest rozrzutność i konsumpcjonizm...
Zakurzone, znaczy, nikt tego z półek nie wyciąga, nie czyta, hje hje.

[Ignacy Borejko] łysinę miał okrytą bawełnianą zieloną mycką, chroniącą od nocnych powiewów; dłonie złożył w małdrzyk, usta w ciup.
I tak niepostrzeżenie przenieśliśmy się dwa wieki wstecz.

– Śpisz? – spytała półgłosem Laura, siadając na łóżku po półgodzinnym przewracaniu się z boku na bok.
– Nie – padła odpowiedź. – A ty?
Błyskotliwa ta Magda.
Kwik!

– Też nie. Muszę cię o coś zapytać. Dlaczego Józinek wyleciał stąd jak oparzony i pomknął do domu? Stało się coś?
– Nie. Tylko go pocałowałam.
Zapadła cisza pełna niedowierzania, po czym niespodziewanie przy tapczanie Tygrysa znów zapaliła się stojąca lampa.
– Pokaż mi się - powiedziała Laura. – Prawdę mówisz? Ty – Józefa?
Magdusia usiadła, ziewnęła i skinęła głową.
– Dlaczego to zrobiłaś?! – Laura była wyraźnie wstrząśnięta.
A wstrząśnięta była, bo...? Z kuzyna aż taki potwór Frankensteina?
Bo to było NIEMORALNE. Gdzie tak całować bez wcześniejszego wyznania Tró Loff!

– Jest przystojny...
– I to ma być powód?
Jakby twój Aaaaadam miał garb i zajęczą wargę, też byś go nie dostrzegła.

– A co mi tam.
W dalszej części książki dowiemy się, że Magda jest nieśmiała. Ciekawe.

– Jak to?
– Oni są tacy beznadziejni. Kłamią i zdradzają...
O, nie, jeśli ta scena ma iść w kierunku teenage angst i wygłaszania banałów typu „wszystkie kobiety lecą na chamów”, „wszyscy faceci kłamią i zdradzają”, to wycofuję się z dalszej analizy.

– Józef nie! To najwierniejszy z rycerzy. Źle wystartowałaś.
– Dobranoc – kwaśno rzekła Magdusia. To ostatnie akurat sama wiedziała.
(...)
– Ktoś cię zdradził, Magda? – padło ciche pytanie Laury. Magdusia jednak nie miała ochoty na nocne zwierzenia. Udała, że śpi.

Magda w myślach rozpamiętuje swoją nieszczęśliwą miłość do Patryka, z którym we Wrocławiu zawiesili kłódkę zakochanych na Moście Tumskim, ale kłódka miała trzy kluczyki, co ją trochę zdziwiło. Oj tam, Magda, niektórym trzy sztuki się przydają :P

Magda zajadała się z Patrykiem frytkami w McDonaldzie na wrocławskim Rynku, całowali się słonymi wargami, aż tu nagle zobaczyła przez okno restauracji Green House, jak jadł rybę z inną.
(Jedzą rybę! Jedzą rybę! Makreli smak to miłości znak! - zanuciła Kura)
Proponuję z następnym chłopakiem chodzić do Salad Story i na mrożone jogurty w Magnolii. Tylko dla świętego spokoju nie patrz przez szyby, kto siedzi w barach z sushi.
I nie całuj się ustami pachnącymi surową rybą.

Złamane serce tak odmieniło Magdę, że popadła w nastoletni konflikt z rodzicami i z tego powodu wróciła do Polski.
(znaczy, marszruta Madzi wyglądała tak: najpierw przyjechała do Poznania, podczas gdy jej rodzice wyjechali do Francji, by tam leczyć drugą córkę. W Poznaniu u pradziadka nudziło jej się, więc zwiała do rodzinnego miasta - Wrocławia i zamieszkała z babcią. Potem wróciła do rodziców do Francji, a teraz znów zawitała w Poznaniu)

Przy okazji dowiadujemy się, że...
...oddano Magdusię na całe lato pod opiekę pradziadka, mieszkającego w Poznaniu.
No to w końcu ona jemu była potrzebna, ale egoistka siedziała z kolegami w MacDonaldzie, zamiast się nim opiekować, czy też on miał opiekować się nią?
Oraz, jeśli to jej potrzebna była opieka - dlaczego nie została we Wrocławiu u babci?

Magda zastanawia się nad sensem życia w świecie, w którym ludzie oszukują i zdradzają, chlipie i chlipie, ucieka przed Laurą do kuchni, gdzie kontynuuje teenage angst.

Oczami duszy oglądała swoją przeszłość, tak żałośnie nieudaną, oraz przyszłość, jeszcze bardziej żałosną; w tym przyszłym życiu nie widziała miejsca na welon i suknię ślubną; rozpanoszy się w nim z pewnością tylko samotność i smutek. Będzie sama, o tak, gdyż, raz zawiedziona, nigdy już, przenigdy, nikomu nie potrafi uwierzyć.
Jeju, co za pierdoły. Przez chwilę myślałam, że to ja w wieku lat 25 jestem tak stara duchem, że nie potrafię zrozumieć tych nastoletnich bohaterów. Ale później z przyjemnością odświeżyłam sobie Szóstą klepkę i nie tylko rozbrajały mnie przeciekające karpie, dramatyczny suchy chleb, karaluchy czekające w kolejce za myszami oraz matka zapewniająca ciepło i pierogi z kapustą, ale też potrafiłam się wczuć w sytuację zakompleksionej Cesi, leniwej Danki i mrukliwego Hajduka.
Tak się teraz robi, nie wiesz? Józek miał dziewięć lat, gdy pokochał Staszkę i wie na pewno, że oprócz niej już nigdy nikogo... Co dopiero Magda, która została ZDRADZONA I PORZUCONA!!!111oneoneone!!!

W kuchni Magdę znajduje Ignaś, zaprasza ją do swojego pokoju i tłumaczy się ze swojej dziwnej, jej zdaniem, relacji z matką.
– Lepiej się zastanów nad sobą. Kiedyś trzeba się odłączyć, przestać słuchać matki. Zacząć podejmować własne decyzje.
– Ależ ja podejmuję własne decyzje – odparował Ignaś. – Ale też i słucham matki. Dlaczego miałbym jej nie słuchać? Dla zasady?
– A tak!
– Kto wymyślił tę zasadę? Pewnie ktoś, kto ma matkę–jędzę. Moja jest mądra i dobra. I taktowna. Dyskretna. I dobrze mi życzy. Nie muszę od niej uciekać, przeciwnie, jej obecność mnie krzepi. Podnosi mnie na duchu.
Wszyscy Kochają Gabrielę – odsłona druga.

Magda usiłuje wyciągnąć od Ignasia jakieś informacje o Józefie, jednak młody poeta zdecydowanie woli rozmawiać o sobie.
– Lubię książki, Magdusiu, jak już wspomniałem. Kiedy się je czyta, to jest tak, jakby człowiek osobiście rozmawiał z żywym pisarzem, prawda? Albo słuchał jego najbardziej tajnych myśli. Bo autor wiele zdradza o sobie, nawet kiedy pisze o innych.
Wrócimy do tego.
Dear me, Mrs Musierowicz, dear me :-P

– Otwierasz książkę, przewracasz kartki – czytasz – wchłaniasz unoszącą się z nich aurę czyjegoś ducha – łączysz myśl z jego myślą, czujesz to, co on czuł... Czy może istnieć bliższy kontakt z innym człowiekiem niż czytanie tego, co napisał?
– Może – odparła Magdusia z uśmieszkiem, a Ignaś się stropił.
– Może?! – powtórzył niepewnie i nagle zapłonęły mu uszy. – Ach, tak... no, oczywiście. Masz na myśli... ojej. No, w gruncie rzeczy... – zaplątał się całkowicie i nieszczęśliwie, po czym znów pospieszył zmienić radykalnie temat.
O rany, no już nie róbmy z tego chłopaka drugiego Stanisława Kostki mdlejącego na dźwięk brzydkiego wyrazu. Nawet mnie by ta jej sugestia nie zawstydziła.
A mnie, że tak offtopnę, wkurza strasznie, kiedy robi się z Kostki taką święto...bliwą bladą memeję (Mel, nie mam pretensji do Ciebie, też znam tę legendę). Ten chłopak uciekł z domu i przewędrował na piechotę pół Europy, by dostać się do zakonu, który sobie wymarzył.

W ramach zmiany tematu Ignaś proponuje Magdzie colę, cola się rozlewa, plamiąc ignasiowy wiersz tworzony w pocie czoła, dzieje się, oj, dzieje:

Już chciała wycierać kartki, gdy Ignaś, cały w płomieniach zażenowania, rzucił się naprzód wraz z krzesłem. W ostatniej chwili jednakże, chcąc uniknąć zetknięcia z będącymi na trasie gołymi kolanami Magdusi (aaaa, gołe ciało niewieście! Ognie piekielne!!! Kolanami świeci, Kleopatra jedna!), wykręcił się gwałtownie w bok; krzesło przez ułamek sekundy stanęło na jednej nodze, po czym runęło z wielkim hukiem, runął też Ignaś, nie dosięgając upragnionego celu, lecz za to po drodze waląc czołem w kant biurka.

Po tym jakże emocjonującym zdarzeniu Ignaś zalewa się krwią i mdleje. Poważnie.

22 GRUDNIA
WTOREK

Józef przeciągnął się rześko, aż mu chrupnęło w stawach barkowych, kopnął kołdrę i niechętnie pomyślał o szkole: ostatni dzień przed przerwą świąteczną. Będzie składanie sobie życzeń i wręczanie sobie prezentów nie droższych niż trzydzieści złotych, jak ustalił samorząd klasowy wraz z wychowawczynią. On wylosował w tym roku Agatę Janicką i to było dobre, bo przynajmniej nie musiał się zastanawiać, co kupić osobie wylosowanej; powiedziała mu to sama. Z jakąś nietypową miną, z uśmieszkiem ukrytym w kąciku ust, wyznała, że marzy o piosence „Kiedy znajdziemy się na zakręcie, co z nami będzie, co z nami będzie” z płyty „Ona i on”. Podobno nigdzie nie mogła tego znaleźć. Powiedzmy. Dosyć to dziwne. On znalazł bez problemu i po prostu jej to przeniósł na pendrive'a.

Dosyć dziwne? Raczej idiotyczne. Ja, wielka antyfanka Libera i Sylwii Grzeszczak, znam tę piosenkę doskonale, bo atakowała mnie w sklepach. I w tłumaczenie „nie mogę tej piosenki znaleźć” uwierzyłabym, gdyby to mówiła staruszka nieumiejąca korzystać z Internetu. Po co w ogóle ściemniać, że niby trudno znaleźć i dlatego potrzebuje pomocy, przecież mogła bez żadnych wykrętów zażyczyć sobie singla! Ja o niego prosiłam, kiedy mieliśmy mikołajki właśnie z limitem 30 złotych. Natomiast dawanie komuś w prezencie mp-trójki, takiej, którą każdy głupi może sobie z netu ściągnąć, to jakaś absurdalna sytuacja, jak kupienie żonie w ramach prezentu rocznicowego bułki na śniadanie. Pamiętam czasy, kiedy stałe łącze mieli nieliczni i takie osoby nagrywały ściągane z Internetu płyty, rozprowadzając je w szkole po bodajże 5 czy 10 złotych, nieźle w sumie na tym zarabiając. Ale to było dziesięć lat temu, a nie trzy. Obecnie nastolatkowie z klasy Józka codziennie wymieniają się takimi mp-trójkami poprzez maile czy karty pamięci w telefonach komórkowych.
Ten wątek to przykład na to, jak Musierowicz usiłuje opisywać życie młodzieży nie mając z tą młodzieżą zbyt dużego kontaktu.

Trolla pisze, że przyjedzie jutro na kilka godzin.
Ech, prawdę mówiąc, nagle przestała mu się podobać myśl o spotkaniu. Już jutro? Tak szybko? Co to będzie? Chętnie by jej napisał, że nie ma czasu, ale z drugiej strony... strasznie chciał ją zobaczyć, no pewnie.
Ale w czym problem? Do jutra nie zdąży pofarbować odrostów? Chodzi teraz w okularach i póki co nie stać go na nowe soczewki kontaktowe? Nie zdąży schudnąć albo nabrać masy? A może potrzebuje jeszcze kilku dni, żeby ochłonąć po tym szoku, jaki przeżył, gdy Magda musnęła go delikatnie ustami?

Temat: „przyjazd”!
Cześć, Staszka – napisał szybko. – Będę czekać na peronie.
Do jutra. J.
Klik. Wysłał.
A potem zdał sobie sprawę, że – u licha! – właśnie się ze Staszką normalnie umówił! – Z wrażenia zerwał się jak oparzony, piorunem się umył i ubrał, wziął plecak i poleciał na górę, do babci.
Na mnie to jego „umówienie się” również zrobiło wrażenie. Ogromne. Właśnie sobie uświadomiłam, ile już razy byłam z kimś na randce. Ci wszyscy studenci, którym pisałam maile typu „po wpis może pan przyjść do mojego pokoju po dwunastej”...

Babcia już była na chodzie, jak zwykle o tej porze
Normalnie o tej porze raz lepiej, raz gorzej...

Gabriela, najfajniejsza z wszystkich trzech ciotek Józefa...
Pamiętacie, że „autor wiele zdradza o sobie, nawet kiedy pisze o innych”?

...ubrana w dresowe portki i luźną bluzę, chrupała marchewkę i uśmiechała się do niego, odważając mąkę do pieczenia oraz masło. Józef lubił ten szeroki uśmiech ciotki. Zęby jej zdrowo błyskały, od ucha do ucha, a pod oczami robiły jej się wtedy takie sympatyczne, pomarszczone poduszeczki z kreskami.
Czy jest coś w Gabrieli, co nie ma budzić zachwytu? Zapewne nawet jej poranny oddech przed myciem zębów pachnie konwaliami.

– Śniadanko? – zaproponowała, widząc jego pośpiech.
Lubił ją za wiele rzeczy, ale przede wszystkim za to, że wszystko rozumiała bez słów i nigdy nie komentowała tego, co zrozumiała.
Wszyscy Kochają Gabrielę – odsłona trzecia.

– Dzięki, tak – odpowiedział, a ona znów uśmiechnęła się do niego – tym razem porozumiewawczo. Piegowata była prawie tak jak jego mama, a ten uśmiech też miała taki zaraźliwy – zawsze człowiek musiał odpowiedzieć jej tym samym.
Aby zrównoważyć krzywienie się czytelników bombardowanych informacjami o fantastyczności Gabrieli.

Ale, w odróżnieniu od jego mamy, ciocia Gabrysia była roztropna i stabilna. Józef to doceniał. Sam był taki.
I skromny.
Trzeba przyznać, że gabrysine użalanie się nad sobą w związku z porzuceniem przez Pyziaka jest stabilne. Od jakichś dwudziestu lat.

– Dostałem maila od Trolli – powiedział tonem obojętnym, patrząc prosto w jej kasztanowe, ciepłe oczy, wypełnione po brzegi empatią.
Niee, mam dość. Rzygam tą cudownością Gabrieli, o której Musierowicz stale pisze dosłownie, bo nie potrafi jej pokazać poprzez czyny lub wypowiedzi swojej ulubionej bohaterki.
Co gorsza, czyny i wypowiedzi bohaterki świadczą o czymś zgoła przeciwnym niż o megazajebistości. Nad czym od lat ubolewa całe forum z przyległościami.

Zapchał sobie usta bułką z masłem i oscypkiem, żeby mówić niewyraźnie, a dzięki temu – swobodnie. – Trolla pyta, czy może jutro wpaść. Ma coś dla Laury.
– Oczywiście! – rześko odezwała się od kuchenki Babi, błyskając bystrym, niebieskim oczkiem spod białego pasma włosów. Ona też go lubiła i też go rozumiała.
Nasuwa mi się pytanie - kto zatem w rodzinie go nie lubił i nie rozumiał?

Okazuje się, że Ignaś nie pójdzie do szkoły, jako że w nocy rozbił sobie łuk brwiowy. Wtrąca się dziadek Ignacy:
– Twoja matka przybiegła na pomoc, jak tylko się wybudziła ze śpiączki. Oceniła, że nie trzeba Ignasia zszywać, ocuciła go, zatamowała mu krwotok i przylepiła plaster. To nam oszczędziło wielu kłopotów - nie musieliśmy, na przykład, wzywać pogotowia. Na Jowisza, to by dopiero była sensacja nie lada, obudzilibyśmy całą kamienicę. Wszyscy by na pewno pomyśleli, że to ja mam atak serca.
– Na pewno – bąknęła Babi znad kuchenki i wzniosła oczy w górę.
Ciocia Gabrysia śmiała się na boku, zasłaniając twarz ręką z marchewką.
Tak, wiem, że w tym fragmencie nie ma niczego ciekawego. Ale skoro już rzuciłam wyzwanie znalezienia jakichkolwiek dowodów na poczucie humoru Gabrysi, to jej śmianie się zza pęczka marchewki muszę odnotować.

Ignacy sugeruje, żeby wnuk skonsultował swoje częste omdlenia z lekarzem.
– Tato!
– Co takiego, Gabrysiu?
– Przecież Ida jest lekarzem, zapomniałeś?
– No wiesz! – rzekł dziadek. – Ja niczego nie zapominam.
Na te słowa weszła do kuchni Łusia, już w stroju szkolnym...
Dzieci Pałysów chodzą do prywatnych szkół, w których nosi się mundurki?

...i zaraz mogła zadbać o ukochaną polszczyznę:
– Zapominasz, dziadziu, zapominasz! Mylisz się poniekąd w cytatach, dziadziu – rzekła pogodnie, sięgając po bułkę z masłem.
– To nie może być! – obruszył się dziadek.
– A kto zacytował „Rada małpa raz w kąpieli” zamiast: „że się śmieli”?
– Ile jeszcze razy będziesz wracać do tego odosobnionego przypadku? – zainteresowało dziadka.
Pewnie dopóki nie przyznasz się wreszcie do błędu.
Tutaj z kolei obserwujemy metodę p. Musierowicz, poprawiania w kolejnych książkach błędów, które strzeliła w poprzednich. Wypomniano jej, że przekręciła cytat - musi teraz do tego nawiązać i wyjaśnić. Gdzie indziej znów bohater, który był sierotą, powiedział, że “jedzie do matki” - w kolejnej książce dostaliśmy obfite, rozwlekłe i szczegółowe tłumaczenie, że chodziło o matkę ucznia (serio, mówiąc o matce obcej osoby użylibyście kiedykolwiek AŻ TAKIEGO skrótu myślowego?). Generalnie, to poprawianie baboli wygląda jak przykrywanie słonia kołderką - jakby nie naciągać, zawsze coś wylezie.

– To nawet nie była pomyłka, to był skrót myślowy.
– Albo zwykłe roztargnienie – powiedziała szybko Babi, karcąc Łusię wzrokiem pełnym wyrzutu.
Mila Borejko chyba wszystko mówi karcąco i z wyrzutem. Nigdy kobiety nie lubiłam.

– Twój dziadek nigdy nie myli się w cytatach.
Oprócz cytatów z wierszy o małpach ;)

– Mnie też się zdarzają takie skróty myślowe – dorzuciła krzepiąco ciocia Gabrysia.
Rozumiem, że takimi skrótami myślowymi naucza też swoich studentów i równie pobłażliwie ocenia ich kolokwia.
Widać tu brak dystansu autorki do swojej twórczości. Każdy popełnia błędy. Na IMDb czy Filmwebie można poczytać o każdym szerzej opisanym filmie, że są w nim takie i takie wpadki. I nikt nie kręci sequela, w którym bohaterowie zachowują się bezsensownie, byle tylko wyprostować wszystkie tamte pomyłki.

W godzinę potem Magdusia i Gabriela stanęły na szczycie stromych schodów, pod samym dachem starej kamienicy, przed mieszkaniem profesora Dmuchawca. Ignaś im jednak nie towarzyszył: postanowiły, że dadzą mu pospać dłużej po krwawych przeżyciach tej nocy.
Jeśli Gaba tak to przy nim uzasadniła – „miałeś takie krwawe przeżycia”, to nic dziwnego, że Magda ma go za maminsynka.

Magda bierze się za sprzątanie, a Gaba zachowuje się, jakby Dmuchawiec umarł wczoraj, a nie rok temu; jest roztrzęsiona i wygląda na to, że to Magda musi jej pomagać, a nie odwrotnie. Okazuje się, że Dmuchawiec pozostawił paczki dla Aurelii, Gabrysi, Nutrii, Hajduka i Damba. I tak sobie one czekają od roku, aż wreszcie zacznie się akcja kolejnej książki.
Szczęście, że zbierał książki, a nie np. hodował kanarki...

Gabrysia rozkleja się nad przeznaczoną dla niej książką z autografem Wierzyńskiego, tłumaczy Magdzie, dlaczego Dmuchawiec był święty i dlaczego poezja jest piękna. Nuda.

Wróćmy do mojego ulubionego bohatera.
Opłatek klasowy: wszystko jak co roku. Ta sama sztuczna choinka z brzydkimi jak noc aniołkami, wykonanymi na lekcjach plastyki, i z mnóstwem błyszczącej foliowej sieczki. Przedwczesna kolęda chrypi ze zdezelowanego odtwarzacza, wychowawczyni milsza niż zazwyczaj, a w każdym razie - spokojniejsza. Ciastka i pierniki ze szkolnego sklepiku. Z napojów: sok jabłkowy w kartonikach i woda mineralna. Zjadłoby się coś bardziej konkretnego.
Jejuuu, co za maruda!

Z Bellą Swan powinien się sparować.
Choinka brzydka, ozdoby tandetne, odtwarzacz zdezelowany, a co najgorsze - nie ma kiełbasy! Jadł śniadanie, w domu czeka na niego obiad, nie ma lekcji, tylko dostaje słodycze i soczki, a ten jeszcze narzeka, że zjadłby coś konkretnego...
A jakby tak napisać, jak to klasa się wzięła za zrobienie fajnych ozdób na choinkę - nastolatki to już potrafią; przyniesiono fajną muzę, a dziewczyny - niech już będzie po musierowiczowsku, że dziewczyny - upiekły smakołyki?
Ale nie, szkoła u MM jest ZUA, ponura i wszystko w niej jest na odwalsię.


– Dziuba! – mruknął wreszcie Józef. – Chodź no.
Dziuba, ten zaufany kumpel, bez słowa udał się za nim w kąt klasy, koło szafy z mapami.
– Co jest? – chciał wiedzieć.
– Prezentu nie mam.
– Pałys! Czy ja ci nie przypominałem! Specjalnie dzwoniłem! Uuu... będzie gadanie.
– No, właśnie. Nie masz czegoś na zbyciu?
– No skąd – prychnął Dziuba. – Co ty sobie myślisz, będę latał z prezentami po kieszeniach? Kupiłem jeden. Wylosowałem Górkiewicz, więc miałem łatwo. Powiedziała mi z miejsca, że niepotrzebne jej żadne misiaczki, chce do drukarki czarny tusz, numer 21.
To jak na razie jedyny fragment książki, który mi się podoba. Przypomina mi, że podobnie absurdalne były nasze klasowe mikołajki. Nie czarujmy się, w gronie trzydziestu kilku osób nie wszyscy się kochają i znają swoje najskrytsze marzenia, przeważnie nie mamy pojęcia, jaki moglibyśmy sprawić wylosowanej osobie prezent, żeby ją ucieszył. A nawet możemy jej nie lubić, choć w tym przypadku akurat robiło się wymiany. U mnie więc te "prezenty od serca" sprowadzały się do tego, że każdy kupował je sobie sam i wymieniano się przed zapakowaniem. Czyli były to prezenty dla samych siebie, fundowane przez rodziców, no bo „mamo, w szkole mi kazali dać komuś prezent za 30 złotych!” Tutaj Górkiewicz zażyczyła sobie tuszu do drukarki, u nas jedna osoba chciała papier ksero. Gdyby ktoś z nas już wtedy miał prawo jazdy, może prosiłby o kilka litrów benzyny. To takie spontaniczne.

A ty? Kogo wylosowałeś?
– Janicką.
– O, żeż.
(...)
– Ona chciała piosenkę.
– Jakąś określoną?
Nieee, skąd, wszystko jedno.
Nawet jeśli zamiast Pick up the phone puścisz jej Sweat, a zamiast Under my wingSpitfire, w ogóle nie zauważy różnicy. Chce po prostu jakąś piosenkę.

– Jakąś określoną?
– Tak.
– No to awaria.
– Awaria.
Maria Awaria. Dobra, nie czepiam się, nie znam slangu poznańskich licealistów.

– Będzie jej przykro – zawyrokował Dziuba. – O żeż...
No to jak w końcu, „o, żeż” czy „o żeż”? W gazetach interpunkcja niechlujna, na wykładach to samo, o Internecie lepiej nie wspominać, a teraz już nawet czytając książki nie można sobie wyrabiać nawyku poprawnego pisania...

...Ona jest w porządku, ja ją znam, mieszkamy w jednym bloku. Ma brata. Trenuje judo. Aha, ona też trenuje judo. Tylko ten najmłodszy nie trenuje judo.
A gdyby nie miała rodzeństwa i nie trenowała judo, to nie trzeba by się martwić, czy nie będzie jej przykro z powodu zapomnianego prezentu? A gdyby judo oprócz niej trenował brat najmłodszy, a nie starszy? Krótko mówiąc, co ma piernik do wiatraka?

– Pałys, ja ci radzę, ty idź do niej od razu, zanim się zacznie to całe wręczanie. Przyznaj się jej, powiedz, co i jak. Ona raczej nie jest taka jak inne...
Inne, to znaczy jakie? Głupie? Chichoczące? Wysmarowane i klejące?

...to jest sportowiec, histerii nie będzie.
A byś się zdziwił trzy lata później oglądając olimpiadę. Koreańska szpadzistka siłą usunięta z planszy po tym, jak z płaczem protestowała przeciw decyzji sędziów... Chińska gimnastyczka zawodząca w niebogłosy, bo zajęła tylko drugie miejsce... Aha, no i rozumiem, że ja z ocenioną przez szkolną pielęgniarkę „sprawnością fizyczną poniżej przeciętnej” wpadam w histerię z byle powodu.

– Mam z nią gadać? – Józef gadać nie lubił, a już z dziewczynami zwłaszcza. – Może lepiej ty?
Rany, jak w przedszkolu.
Ja może jakaś dziwna byłam, ale pamiętam, że mniej więcej od szóstej klasy podstawówki (12 lat) już z chłopakami gadałyśmy jak stare i byli oni naszymi kumplami. Wcześniej to rzeczywiście różnie bywało.

Idź, mówię ci. Tylko szczerość, Pałys. Tylko ona.
Tak, tylko ona, jak jedwab... Strasznie mi zgrzyta ta wzniosła wypowiedź w ustach wyluzowanego kolegi Józka.

Józek wpada w panikę, ojejku jej, co to będzie, wszyscy go wyśmieją, a przecież wychowawczyni go nie lubi i „będzie jak zwykle robić kwaśną minę”, „dziewczyny, jak to one, zaczną plotkować i się naśmiewać. Koleżkowie będą mieli uciechę.” Bellojózef Swanłys.

Musiałby teraz przejść przez pustą przestrzeń pośrodku klasy, stanąć przed Janicką i w obecności wszystkich zagaić. No, nie. W życiu!
Mowa o silnym i odważnym Józefie czy o zakompleksionej Cesi Żak?
O piętnastolatku w każdym razie *facepalm*

Stał zgarbiony, wbijając pięści w kieszenie, gryzł wargę, kiwał się na piętach i patrzył nieruchomo w grupkę dziewczyn.
W końcu Agata Janicka zauważa autystyczną postawę Józka, sama podchodzi do niego z prezentem i wiadomość przyjmuje bez wybuchu płaczu, co jest dla Józka zaskakujące. Przypominam, oni mają po szesnaście lat, nie sześć.

Uznał, że Agata Janicka jest dobrze wychowana, taktowna i ma klasę. Spojrzał z uznaniem na jej spokojną, gładką twarz o jasnych oczach. Zielonkawych, jak chlorowana woda w tej nowej superpływalni. Ciekawy kolor.
Ciekawe porównanie.
(...)
Tymczasem sam Józek dostaje w prezencie... coś.
Bez reszty zajęty był oglądaniem wichajstra. Proste, a genialne. Same zalety; kosztuje pewnie grosze...
Serio? To pierwsza zaleta otrzymanego prezentu, jaka mu przychodzi do głowy?
Słynny borejkowski minimalizm...

Mieści się bez trudu w kieszeni. A jakie to ładne. Poręczne! Czysta funkcjonalność. Spróbował tym wykręcić śrubkę z zamka szafy na mapy. Ach, no bez trudu.
Rewelacja. He, he.
He, he. He, he. He.

Uff! Zostawmy na razie Józefa rozkręcającego szafkę i odpocznijmy przed kolejnym odcinkiem, w którym poznamy dziadka, co miał rentgen w oczach oraz dowiemy się, co robić z pijanym nastolatkiem, a także, że każda bezinteresowna pomoc zostanie stosownie ukarana.

Z kamienicy przy ul. Roosevelta pozdrawiają: Melomanka z trzema egzemplarzami nowości wydawniczych w każdej ręce, Kura słusznie ceniona w środowisku śpiewaczym oraz Dzidka rąbiąca pierogi,
a Maskotek kroi kiełbasę scyzorykiem i szama, mlaskając głośno.

71 komentarzy:

Anonimowy pisze...

Aaaach, McDusia! Chyba jeszcze żadna analiza nie spowodowała u mnie takiego wyszczerzu (tym bardziej, że dopiero co skończyłam lekturę kolejnego wątku poświęcony Kostusze na forum ESD).
Dziękuję! Tekst Melomanki już znam, ale przeczytałam go ponownie z wielką przyjemnością. Tym bardziej, że został uzupełniony Waszymi komentarzami.

Pozdrawiam

szeroko uśmiechnięta Gosia

Anonimowy pisze...

o rany, to jest Musierowicz? pamiętam te dawne czasy, kiedy uwielbiałam jej książki... cieszę się teraz, że nigdy nie udało im się tych nowszych tomów Jeżycjady przeczytać...
Z jednej strony analiza świetna, z drugiej facepalm gonił u mnie facepalma. Jak tam można?

Mam nadzieję, że do przyszłego tygodnia ochłonę i już na spokojnie będę mogła rozkoszować się absurdami i Waszymi cudnymi komentarzami:)

Przy okazji, ja też Pyziaka przeboleć nie mogłam - a raczej tego, co MM wymyśliła dla niego. Grzesiu jest takim pantoflem że aż strach. Był jakiś powód? Jak w przypadku Chmielewskiej i Diabła? Czy po prostu Gabrysia umęczoną świętą zostać musiała?

Kami

Pigmejka pisze...

Doskonała analiza! Brawo, dziewczyny.
Uff, ależ mi ta Musierowicz ciśnienie podnosi...

tuptaczek pisze...

Chyba będę sobie musiała odpuścić. Za bardzo kocham Jeżycjadę. Tylko mi się smutno zrobiło po samym wstępie :(

Salantor pisze...

... ała.

No dobra, a które książki z serii warto przeczytać?

Anonimowy pisze...

Suknia ślubna Laury zawładnęła moją wyobraźnią, szukam inspiracji:

http://img383.imageshack.us/img383/1455/2r5b5f7ys5.jpg

Anonimowy pisze...

Analiza świetna, ukwikałam się po pachy. Utworu analizowanego nie skomentuję. Za to pokazałam analizę mamie (wielkiej fance dawnej Jeżycjady) i teraz mama na przemian wyje ze śmiechu i z rozpaczy.

Kazała przekazać, że podziwia was za przedarcie się przez to dzieło. :)

Anonimowy pisze...

Salantor pisze...

"... ała.

No dobra, a które książki z serii warto przeczytać?"

Przede wszystkim warto przeczytać starą Jeżycjadę: "Szóstą klepkę", "Kłamczuchę", "Kwiat kalafiora", "Idę Sierpniową" i "Opium w rosole"... no, "Brulion Bebe B." też. :)

Następne części cyklu czyta się w zasadzie przyjemnie (choć pojawiają się w nich pewne zgrzyty) aż do "Kalamburki", która miała być zakończeniem serii.

Niestety, potem mamy Neojeżycjadę, większości jest mało zjadliwą (nie miałam ochoty wracać do tych tomów, "Sprężyny" nawet nie przeczytałam, a "McDusię" znam tylko z analiz).

Pozdrawiam

Gosia

Anonimowy pisze...

O borze wszechlistny... Jeżycjady nigdy nie czytałam, głównie dlatego, że nie okładki odpychały - uważałam je za wyjątkowo brzydkie, zresztą dziś też mi się nie podobają. Wiem, nie ocenia się książki po okładce, ale... ogólnie mnie odrzucało, bo miałam wrażenie, że to nic ciekawego. Ale to...

O co tu w ogóle chodzi? Czy to ma jakąś fabułę? Czy składa się z serii zupełnie nic nie wnoszących pojedynczych scenek z życia? Jedzienie chipsów, jakieś dziwne pocałunki, prezenty na Mikołajki?

Poważnie pytam - czy to wy wycięłyście fabułę, czy jej tam po prostu nie ma?

Ag

kura z biura pisze...

Nie ma. Serio.

McDusia jest takim sobie właśnie zbiorem krzywo ze sobą pozszywanych scenek. Akcja generalnie kręci się wokół przygotowań do ślubu Laury i samego ślubu... no ale właśnie takie toto poszarpane. Wydawałoby się, że powinna to być historia Magdusi, skoro już została zaszczycona i tytułem, i portretem na okładce - ale jej samej jest tu najmniej.

Anonimowy pisze...

Nie czytałam żadnej książki Musierowicz przez co cały czas gubiłam się kto z kim kręci, rodzinnych powiązaniach i do jakich zdarzeń z poprzednich części się nawiązuje.
Poza jednak tym lekkim chaosem analizę czytało się dobrze. :)

Anonimowy pisze...

Trochę głupio, ponieważ nigdy nie komentowałam (a czytam Was od 39. analizy (Camp Rock i belfrom) opka mojej koleżanki), ale dziś musiałam szepnąć skromne podziękowania za Placebo. :'3

Dobra, ale tak przede wszystkim - brawo, świetna analiza. bardzo lubię jak na warsztat brane są przez Was książki. (analizę "Achai" wręcz pochłonęłam c:) O samej treści nie mam za wiele do powiedzenia, może poza tym, że jestem przerażona tą książką. Ufam, że poprzednie były rzeczywiście dobre, bo ta po prostu mnie odstrasza. (albo przygniotła mnie cudowność Gabrieli)

Tak jeszcze w napływie uczuć: podziwiam to co robicie. Analizatornie na prawdę uczą i bawią zarazem, sama wiele nauk wyciągam i poprawiam swoje wypociny schowane w szufladzie. Szkoda trochę, że tak niewiele początkujących, młodych autorek i pisaków coś takiego czyta. Wielki szacunek dla całej załogi. (tak w skrócie, bo zaraz za bardzo się rozpiszę ;)

Cierpliwie czekam do następnego czwartku i pozdrawiam!
Caroline Isabel.

Anonimowy pisze...

znajdź róznicę :
1. To nam oszczędziło wielu kłopotów - nie musieliśmy, na przykład, wzywać pogotowia. Na Jowisza, to by dopiero była sensacja nie lada, obudzilibyśmy całą kamienicę. Wszyscy by na pewno pomyśleli, że to ja mam atak serca.(Ignacy Borejko)

2. I mogliby państwo mieszkać nadal, aż tu... skoro o tym pomyślę, pąsy na mnie biją. Pogotowie ratunkowe przed moją kamienicą! Pogotowie! Jak przed szynkiem, gdzie się biją!W porządnej kamienicy wypadki się nie trafiają. Czy pani widziała kiedy przed hrabską kamienicą Pogotowie? Nie! A potem ta publika w gazetach! Trzy razy wymieniano nazwisko Dulskiej, nazwisko moich córek przy takim skandalu... (Aniela Dulska)

ach te stoickie wzorce...

Borówka pisze...

Swoją przygodę z Jeżycjadą zakończyłam właściwie na "Kalamburce" i wygląda na to, że dobrze się stało. Znacznie później przeczytałam "Język Trolli", który wpadł mi w ręce zupełnie przypadkiem i kompletnie mi się nie podobał.

Trochę przykro patrzeć na to, co autorka robi z bohaterami w "McDusi", ale zaciekawiona czekam na kolejną część analizy, choć do głowy by mi nie przyszło, że kiedyś zobaczę tu któryś z tekstów Musierowicz.

Anonimowy pisze...

Ja mam pytanie, bo nie wiem, albo zwyczajnie mogłam nie zrozumieć. Zerknęłam do słownika (http://sjp.pwn.pl/slownik/2440348/angloj%C4%99zyczny) i tam jako jedna z definicji "anglojęzycznego" pojawia się "«posługujący się językiem angielskim»". czy w takim razie słowo to nie było tam użyte poprawnie?

F.L.

Anonimowy pisze...

Nie chciałam pisać epistoły na temat jednego zdania, ale w początkowym fragmencie uderzyło mnie też to, jak Gabriela jest odprowadzana przez swoich studentów - "dreptali za nią, doganiali". Potraficie w ogóle sobie to zwizualizować? Normalny wykładowca mówi "a teraz przepraszam, ale muszę już iść", a normalny student się wtedy żegna, nie ma żadnego dreptania o kilka kroków w tyle i gonienia!

"Kazała przekazać, że podziwia was za przedarcie się przez to dzieło. :)"
A wyobraź sobie, że większość książki przepisałam na piechotę, bo dopiero pod koniec trafił mi się PDF - podwójna irytacja.

"Nie czytałam żadnej książki Musierowicz przez co cały czas gubiłam się kto z kim kręci, rodzinnych powiązaniach i do jakich zdarzeń z poprzednich części się nawiązuje."
Przykro mi, ale to chyba nieuniknione w przypadku analizy książki, która jest 19. tomem cyklu. Ja z kolei często trochę się w gubię w analizach opek potterowskich.

Melomanka

kura z biura pisze...

Mnie uderzyła jeszcze jedna rzecz:
"Spojrzała znów na swego drugiego męża, teraz nisko pochylonego nad sałatą"
Dlaczego ona po prawie dwudziestu latach szczęśliwego małżeństwa wciąż określa go "drugim"? Czy jeśli idą gdzieś do ludzi, którzy Grzegorza nie znają, to też przedstawia go "Grzegorz, mój drugi mąż"? Jeszcze jedno podkreślenie Traumy Postpyziaczej, no naprawdę, mogłaby sobie darować.

CraftyKhajitt pisze...

Droga Armado, nie wchodzicie aby w kompetencje Czarnym Owcom? ;) ja na Armadę przychodzę po analizę blogaska, a po analizę książki - na Owce lub na Brzask...
...co nie zmienia faktu, że nie żałuję, że Jeżycjadę zakończyłam na Kalamburce (a i tę ledwo przebrnęłam). Co pani MM z Józinka zrobiła, to... [słowa powszechnie uważane za obelżywe]

Anonimowy pisze...

Powiedziałam cienko "A!" i siadłam w otumanieniu.

TO ma być Musierowicz? Bez wdzięku, bez stylu, bez fabuły, bez realiów?
Co się, na miłość jeża, stało z Idą i resztą rodziny?

Co prawda książki czytałam już bardzo podejrzliwie od czasu, kiedy dziadek Borejko zrobił awanturę o kupienie zmywarki (sam by łaskawie pozmywał), a Borejkowie dostali nagłej religii, ale wciąż dawało się to czytać.

Tu widzę ponurą patologię konserwatystów z oblężonej twierdzy, młodego drecha, mamusię buckę pierwszej wody...

Proszę, zanalizujcie coś bezbolesnego. Opko potterzane albo avengerskie albo coś o ramsztajnowcach. Mogą się ryćkać w piwnicy i wiązać flakiem od kiełbasy.

Ija Ijewna

Anonimowy pisze...

Gdy byłem w krakowskim mieszkaniu Czesława Miłosza, to pamiętam, że zaskoczył mnie fakt, iż miał on całą kolekcję książek Musierowicz.
Wydaje mi się, że problemem tej książki jest fakt, że dotyczy w dużej mierze nastolatków, ale autorka wyraźnie już ich nie rozumie.
Pozdrawiam i kłaniam się nisko, Wypłosz

Dzidka pisze...

Armada analizuje wszystko, co uzna za warte analizowania; nie ma podpisanych umów międzyanalizatorniowych na temat zakresu działalności. Owce się specjalizują w kiepskiej literaturze, Armada specjalizacji nie ma.

Marta pisze...

Chociaz wszystko juz obgadano na forum pincet razy i tak czytalam z radoscia :)

Dwa pytanka: kiedy Ida wyjadala cukier puder?

Ile Jozin ma lat w koncu, 15 czy 16? Bo jest raz tak, raz tak.

Dzidka pisze...
Ten komentarz został usunięty przez autora.
Anonimowy pisze...

Piętnaście i jeden miesiąc, mój błąd. Może dziewczyny poprawią w tekście.

Ida wyjadała cukier puder w "Pulpecji", w Prima Aprilis.

"– Mamo, a ja zapomniałam kupić cukru – przypomniało się Natalii.
– Jest cukier puder, wiem, bo sama wyjadałam – odezwała się Ida. – A propos, czy wiecie, że cukier jest potworną trucizną dla organizmu?
– Ale nie puder – powiedziała Natalia z wielką pewnością – Skoro go wyjadają doktorzy medycyny...
– Praesente medico nihii nocet."

Melomanka

Marta pisze...

Dzieki :)

Pytanie trzecie, OT: czemu tu jest fruwajacy formularz do komentarzy? Da sie to wylaczyc z poziomu uzytkownika?

Annorelka pisze...

Szczerze się przyznam, że bardzo lubię pierwsze części Jeżycjady, to jest, do powieści "Brulion Bebe B", a z późniejszych do gustu przypadły mi jeszcze "Nutria i Nerwus" oraz "Noelka". Kalamburki i następnych już nie czytałam. Podoba mi się styl pisania pani Musierowicz w tych książkach, taka jego starodawność (dla mnie jako osoby urodzonej w 1994). Co się stało autorce w McDusi? :(
Poczytałam też forum ESD i stwierdzam, ze w sporze Borejkowie vs. reszta świata/Pyziak, zdecydowanie jestem po stronie Janusza. Mam wrażenie po przytoczonych tam fragmentach, że jest traktowany jako zło wcielone, bo miał tyle rozsądku, że na czas uciekł z rozwijającego się kołchozu. Szkoda, że przez pryzmat McDusi mimowolnie tak się postrzega rodzinę Borejków, nawet z wcześniejszych tomów. Tęsknię za tym jak myślałam o nich wcześniej - o trochę specyficznej, może nieco niegdysiejszej familii, ale szczęśliwej taką jaka jest i nie narzucającej innym swojego stylu życia (lub gardzącej "innymi") tylko jednającej ludzi zwyczajną sympatią.
Mam jeszcze jedno pytanie, w jakim wieku zmarł Dmuchawiec? Wydaje mi się, że musiał dociągnąć do setki. Pierwsze tomy Jezycjady czytałam dość dawno, więc nie pamiętam dokładnej daty jego urodzin W ogóle, byłam pewna, że autorka uśmierciła go dobrych kilka tomów temu, nie wiem skąd przyszło mi to do głowy.
Ach, i czy planujecie zrobić kiedyś analizę fanfika do zachodniej kreskówki? Pomijając, że bardzo interesuję się animacją, myślę, ze analiza opka kreskówkowego to by była ciekawa odmiana. Nie mam nic do anime, jest mi to temat obojętny (aczkolwiek bardzo lubię Sailor Moon :D). Analizy fanfika do animacji z innego kraju niż Japonia jeszcze nie było. Albo ominęłam.

Przepraszam, jeżeli mój komentarz ma tyle logiki co opko. Rzadko wypowiadam się na blogach, choć np. Armadę czytamy z przyjaciółką przeszło od roku.

Pozdrawiam,
Ann

Anonimowy pisze...

Wiecie co? To jest smutne..Pamiętam pierwsze tomy,bardzo je lubiłam i suknię co była różowa i morszczuka i pisanki z Hitlerem i myszy w maszynce.Pierwszy zgrzyt nastąpił kiedy niezbyt mądra Matylda streszczała "Poszukiwaczy zaginionej arki",mój ukochany film...Potem było gorzej. Zrobiło się pobożnie prorodzinnie i w jakiś sposób nietolerancyjnie.
Znam ludzi,którzy mają czworo dziec,to wolny kraj i mnie to nie rusza.Jak zaczynam czytać te nawiedzone wywody,zamieniam się w działa Navarony...

Chomik

Mondeluza pisze...

chachacha!
to profanacja!

Anonimowy pisze...

A,jeszcze jedno: od kiedy prawie sama
bez "tradycyjnej pomocy rodziny" zorganizowałam swój ślub i przyjęcie
dostaję szczękościsku przy tych wszystkich komediowych kawałkach weselnych.
Naprawdę można zorganizować to bez cyrku,nie zapomnieć obrączek i butów.I to nie bedąc mistrzem organizacji.

Chomik

Anonimowy pisze...

Tak, racja. Byłam wielką fanką pierwszych książek, a potem... Szkoada gadać. Właściwie to już zapomniałam dawno, co się działo w tej serii. W każdym razie żyłam sobie w nieświadomości, że została wydana jakaś "McDusia". Och, ech, uch. Co to jest? To wygląda tak, jakby ktoś inny niż Musierowicz napisał tę książkę!

Anonimowy pisze...

Mam nadzieję, że Armada nie zaprzestanie analiz książek. Prawdę mówiąc, wolę je od analiz blogasków.

A na stronę Czarnych Owiec na pewno zajrzę.

Pozdrawiam

Gosia (wciąż szeroko uśmiechnięta)

PS Nie cierpię tych obrazków weryfikujących człowieczeństwo...

Anonimowy pisze...

Mnie, oprócz samej treści neo-Jeżycjady, najbardziej boli to, że Musierowicz straciła lekkość pióra, która zawsze wydawała mi się dla niej charakterystyczna. Uwielbiałam to, jak łączyła słownictwo potoczne z tym bardziej kwiecistym, jak bawiła się powiedzonkami, mądre cytaty pojawiały się od czasu do czasu, a nie przez 1/4 książki. Teraz jej książki są po prostu niestrawne.

Anonimowy pisze...

A tak swoją drogą...

Czy ktoś dał radę obejrzeć w całości teledysk do "Siedemnastek"? Bo ja kopiowałam link z wyłączoną fonią :-D

Melomanka

Piafka pisze...

No, no, no, Musierowicz na "Armadzie"? Co to się porobiło...

Ale dobrze, dobrze, przynajmniej mogę tu wylać swoje żale:
1. Mam mnóstwo znajomych we wrocławskim LO XII i nikt, powtarzam, NIKT nie nazwał nigdy tej szkoły "Liceum im. Bolesława Chrobrego". U nas mówi się "Dwunastka" i wszyscy wiedzą, o co chodzi. Musiałam dopiero przeczytać "McDusię", żeby dowiedzieć się, że ta szkoła ma w ogóle patrona.
2. Kłódki na Moście Tumskim wyglądają idiotycznie, szczególnie, że wiszą w pobliżu zabytkowych kościołów, siedziby Archidiecezji, Klasztorów i Papieskiego Wydziału Teologicznego. Ale - pomijając paradoks oznaki współczesnych zabobonów w pobliżu miejsc kultu, Ostrów Tumski jest miejscem zabytkowym i te tony żelastwa zwyczajnie go oszpecają. Dziwi mnie to propagowanie komercyjnych zachowań w książkach Musierowicz, szczególnie po tym, jak w jednej z jej książek ("Pulpecji", bodajże) wyraziła bardzo krytyczną opinię na temat Walentynek.
3. A "środowisko śpiewacze" kojarzy mi się li i jedynie (ech, łza kryształowa się w oku kręci) z muzyką ludową i "zespołami śpiewaczymi".

Na koniec jednak, żeby oddać sprawiedliwość, przyznam, że książkę czytało mi się całkiem przyjemnie. Choć faktycznie, nie aż tak, jak pierwsze tomy.

Eunice pisze...

Melomanko, ja chodzę do Chrobrego w Piotrkowie :O
(przepraszam, nie mogłam się powstrzymać)

Tak poza wszystkim to wprawdzie jeszcze nigdy nie komentowałam, ale przeczytałam wszystkie Wasze analizy :)
Zupełnie nie spodziewałam się zobaczyć tu Musierowicz (po prawdzie nawet nie wiedziałam, że ona jeszcze tworzy, jej książki czytałam tylko do historii o Bebe i bardzo mi się podobały).

W każdym razie, pozdrawiam całą załogę :)

Anonimowy pisze...

Eunice, początek drugiego odcinka możesz pokazać prof. Krupie, będzie o niej jedno zdanie ;-)

Melomanka

Eunice pisze...

Akurat prof. Krupa mnie nie uczy ;)
Ale wobec takiej zapowiedzi na pewno przyjdę i spróbuję wyłapać owo zdanie ;)

Anonimowy pisze...

Analiza jak zwykle wspaniała, ale stęskniłam się za starą, dobrą Mionką. Dlatego proszę Was, zajrzyjcie na ten blog i spróbujcie go zaanalizować! http://bo-cie-kocham-i-nienawidze.blog.onet.pl

Michi~ pisze...

...na czym, u kaduka, polega przewrotność białej czekolady? Przepraszam, musiałam spytać.

Poza tym, gdyby MÓJ ewentualny mąż ośmielił się zmarnować pieniądze na drugi, identyczny egzemplarz książki, którą już mamy, podczas gdy równie dobrze mógł kupić inną, której NIE mamy... Tjaaa, coś czuję, że zostałby wywalony na kanapę ze skutkiem natychmiastowym. Ale widać jestem za mało romantyczna.

Czy tylko mnie boli fakt, że jedyna postać, która w tej książce zdradza objawy użytkowania własnego mózgu, występuje w zaledwie jednym zdaniu? (Mam tu, oczywiście, na myśli dziewczynę od tuszu do drukarki - za zaskakująco praktyczne i życiowe podejście do tematu wigilii klasowej.)

Pędzę dodać Armadę do listy czytelniczej! Muszę coś robić w wolnych chwilach. Przecież nie będę się uczyć do matury, no nie?

Pozdrawiam,
Herbaciany Potwór
(tudzież Mhroczny M., w razie gdyby Kura pamiętała!)

Cindra pisze...

Eunice, która klasa? Ja też chodzę do Chrobrego w Piotrkowie :) Ależ nas się zebrało. Niestety mnie także pani Krupa nie uczy.

Analiza bardzo fajna, w ogóle się nie spodziewałam zobaczyć tu McDusię :) Samą książkę przeczytałam mniej więcej do połowy - nie dlatego, żeby była aż tak straszna, po prostu nie miałam czasu dokończyć, więc odłożyłam, i tak sobie leży, czekając na lepsze czasy (wakacje ;)). Ale i tak treść znam z forum ESD. Za to w całości przeczytała moja mama, której także pokazałam analizę (nawet jej się podobała). Z niecierpliwością teraz czekam na dalszą część, mama też chyba chętnie przeczyta :) Jedyne, z czym bym mogła polemizować to ten język bohaterów, według mnie może po prostu Borejkowie, rodzina bądź co bądź nietypowa, mają zwyczaj mówić bogatym językiem, i np. Laurze weszło to już w krew. A fakt, że obok takich zwrotów pojawiają się potoczne, typu "dzwoniłam, że" - to według mnie jest właśnie zabieg uprawdopodobniający ich wypowiedzi, sprawia, że to nie brzmi jak żywcem wyjęte z jakiegoś podręcznika, tylko po prostu właśnie tak - jak słowa dziewczyny, której po prostu naturalnie przychodzi wypowiadanie się w skomplikowany, bogaty sposób.
Aha, nigdy nie mogłam też zrozumieć, co wy wszyscy macie do Łusi, według mnie dziewczyna jest urocza, szczególnie w Sprężynie ;)

"Pozdrawiam,
Herbaciany Potwór
(tudzież Mhroczny M., w razie gdyby Kura pamiętała!)" - ja pamiętam! :D

Unknown pisze...

Właściwie, to do tej pory wpadła mi w ręce tylko Kłamczucha, która wydawała mi się świetna i tak lekko napisano, za to analizowany teraz tekst jest taki... nienaturalny. Cóż, przynajmniej wiem, przy której części skończyć czytanie. Cóż, myślałam, że jeśli będzie rozdział jakieś drukowanej książki analizowany, to to będzie raczej coś w stylu "Zmierzchu", ale na pewno nie spodziewałam się tu Musierowicz.

Spathyphila pisze...

Co się stało z Jeżycjadą?! Nie czytałam ostatnich tomów, bo jakoś nie miałam okazji, w życiu bym nie przypuszczała, że te książki tak zeszły na psy. *z rozrzewnieniem wspomina "Noelkę"* Ale za to analiza dobra.

Melduję, że reaktywowałam moją analizatornię: http://kapeluszarnia.blogspot.com
gdyby ktoś miał ochotę, byłabym wdzięczna za ocenę, czy żem godna miejsca w linkach :D

Anonimowy pisze...

Większość analizy bardzo fajna, ale same też parę błędów zrobiłyście. Otóż uderzanie w plecy (konkretnie przestrzeń między łopatkową) JEST metodą pierwszej pomocy, co - jako osoby stawiające tak bardzo na RESEARCH - powinnyście wiedzieć (http://www.prc.krakow.pl/2010/02.pdf).
Po drugie, pierwszy raz w życiu czytałam, że w chipsach znajdują się substancje powodujące powstawanie cal więziennych o surowych warunkach.
Nie czepiałabym się, gdyby nie to, że Melomanka napisała, że ma pacjentów.

Anonimowy pisze...

Tak, substancje kaRcerogenne już zostały na forum ESD wyłapane i strasznie się z tej literówki uśmiałam, to jeszcze lepsze niż "łacińskie seKWencje" i "ręce oDpadają", co wyłapałam w analizie wklejanej partiami na forum (już tego nie ma, bo od razu edytowałam). Ale o moich pacjentów nie musisz się martwić, bo tak naprawdę ich nie mam, napisałam tak, żeby uniknąć powtórzeń ("robię badania i moje badane...") i nie zanudzać czytelników szczegółami mojego doktoratu. Badam jedynie różne zmienności w ramach normy, a nie odstępstwa od norm, nikogo nie leczę ani nawet nie udzielam żadnych porad.

Melomanka

Anonimowy pisze...

A skoro już o pierwszej pomocy wynikła dyskusja, to nie odmówię sobie zlinkowania :-)

https://www.youtube.com/watch?v=sMLaKb32QyE

Melomanka

charleotte pisze...

Jako wierna fanka NAKW-y i MM "czepię się". Prośba do Józinka o konkretną piosenkę nie wynika z niemożności jej ściągnięcia, ale jest sugestią w jego stronę. Tak działają (a przynajmniej działały 20 lat temu ;)) dziewczyny w wieku nastoletnim. Mamy podstawy przypuszczać, że podoba jej się Józinek i w taki sposób próbuje mu to dać do zrozumienia.
Z innej beczki: wczesna MM jest cudowna, udało mi się zarazić 13-letniego syna pisankami z Hitlerem i wyliczankami Mamerciątek (jedna babcia drugiej babci napluła do kapci :D).

Anonimowy pisze...

Owszem, mamy podstawy przypuszczać, że w ten sposób Agata podrywa Józka, Dziuba też to widział, ale subtelna sugestia to nie jest, choć Bellojózkowi i tak nic w głowie nie zaświtało.

Po pierwsze, mogła sobie wymyślić taką mp-trójkę, dla której nie wyskakuje od razu 20 wyników na 1. stronie wyszukiwania (ależ byłam wdzięczna chłopakowi, który 9 lat temu wykopał dla mnie z zakamarków Internetu "The Shouty Track" Lemon Jelly w formacie mp3!) To jej "Nie mogę znaleźć" przypomina Franciszkę Wyrobek powtarzającą, że ona taka biedna, taka słaba, ona nie umie, a pan to taki silny i zaradny, łojej!

Po drugie, czy nie lepiej by było dowiedzieć się, jakiej muzyki słucha Józef i udać, że właśnie o czymś takim się marzy? Ja się zawsze cieszę zastając w laboratorium magistranta puszczającego Radiohead i Muse, a w wieku gimnazjalno-licealnym te sympatie i antypatie związane ze słuchaniem danej muzyki są raczej jeszcze silniejsze. No, chyba że gust muzyczny się Józkowi zmienił i z Rammsteina przerzucił się na hiphopolo.

Ech, gdyby tak dla mnie ktoś na Mikołajki skombinował dwie ostatnie płyty Mor Ve Ötesi albo chociaż tekst "Any hopeful thoughts arrive" Hood ;-)

Melomanka

kura z biura pisze...

Za skrytykowanie walenia w plecy ja biorę odpowiedzialność, kiedyś po prostu nauczono mnie, że to nie działa... ale z tego co widzę, w zalinkowanym opisie też doradzają uderzenia w przestrzeń międzyłopatkową + uciśnięcia nadbrzusza, a nie samo walenie w plecy aż zadudni ;)

Anonimowy pisze...

Pierwszy raz czytam coś z Jeżycjady, więc nie będę po tych fragmentach wyciągać większych wniosków. Jeden plus tej książki. Muszę przyznać, że mnie kręcą opisy tego co się dzieje w głowach chłopców. Lubię takich nieobytych, naiwnych, nieśmiałych młodzików. Ich reakcje i sposób rozumowania są dla mnie zabawne i podniecające. Ale to tylko takie moje zboczenie.

A.

Dzidka pisze...

A.,
tylko weź pod uwagę, że "to, co dzieje się w głowach młodych chłopców" opisuje tutaj sześćdziesięciokilkuletnia niewiasta :) Na moje oko, to ona wkłada w głowy i usta tych chłopców sposób myślenia i mówienia młodych dziewcząt.

kura z biura pisze...

Albo i niewiast sześćdziesięciokilkuletnich. Serio, nastolatek wołający do dziewczyny: "wstydu nie masz"?

Małgorzata pisze...

To jest Musierowicz? Serio?! Dobrze, że skończyłam na "Opium w rosole".

Eunice pisze...

@ Floréal: jestem w 3A :)

kura z biura pisze...

Herbaciany Potworze, tudzież Mhroczny M., nie pamiętam, wybacz. Zastanawiałam się długo, ale nie pamiętam. *mamrocze różne inwektywy pod adresem swojej sklerozy*

Juliza pisze...

Z przykrością stwierdzam, iż musiałam sobie podarować najnowszą analizę. Przeczytałam kilka pierwszych zdań, po czym stwierdziłam, że nie, nie ma mowy. Zbyt pokochałam Jeżycjadę, by z przyjemnością czytać komentarze na jej temat...
Jednak co do warsztatu Musierowicz muszę się zgodzić - jej dzisiejsze książki są zupełnie inne i z pewnością gorsze od poprzednich. Nie jestem żadnym znawcą literatury, żeby się wypowiadać na mądre tematy, więc jako człowiek prosty powiem - tomy od "Szóstej Klepki" do "Brulionu Bebe B." włącznie czytałam po osiem, do dwunastu razy (bez żadnej przesady). Resztę najwyżej raz, a przez McDusię nie mogłam przebrnąć.
Ot i tyle.

Anonimowy pisze...

Gdyby nie pendrive, powiedziałabym, że akcja dzieje się jakieś sto lat temu, ewentualnie jest to rodzina równie egzotyczna jak Addamsowie (z tym że tu bohaterowie nie wyróżniają się na tle innych). Jedynie z tym pogotowiem mieli rację, sensacja mogłaby być, ale czy to aby bezpieczne? Może nadinterpretuję, ale czoło+kant biurka oraz omdlenie nie brzmi niegroźnie. No i zbyt duże stężenie "dziwnych" imion jak na tamte czasy, delikatnie mówiąc, wypada to nienaturalnie (dialogi przemilczę).

Uhh, długo mi zajęło przedarcie się przez ten przeraźliwie nudny tekst. Nawet wasze komentarze nie pomogły. Tęsknię za uroczymi głupiutkimi opkami ;_;

Rufus

hasło: pirredu. tak, pierdoły, nie da się ukryć...

Anonimowy pisze...

M(l)askotek!

Anonimowy pisze...

Ech, Gaba codziennie przeżywająca na nowo rozpacz porzucenia; starzy Borejkowie - charkające truchła na szpitalnych niemal łóżkach (na Jowisza, moi rodzice w analogicznym wieku nie są tacy skapcaniali; Gaba, która zaledwie dwa dni po "poważnym wypadku" i ze zdrutowaną szczęką prowadzi długie rozmowy z Dmuchawcem; Magdusia, która wchodząc do mieszkania dziadka wspomina szczęśliwe dzieciństwo w ogromnej kuchni przerobionej na mieszkanie, po czym parę stron dalej informuje, że to mieszkanie zna tylko z rzadkich wizyt u dziadka; Poznań - nowe Gotham (bohaterowie są świadkami bójek ulicznych dwa razy w ciągu pięciu dni); Magdusia spędzająca wigilię z obcymi ludźmi, w zamieszaniu okołoślubnym, zamiast pojechać do rzadko widywanej babki lub któregoś z rodzonych wujów (oprócz Piotra był przecież jeszcze Arturek-Gburek; słowem - toksyczni Borejkowie i ich nadmuchiwane problemy w centrum wszechświata. Swoją drogą, to mieszkanie "na kupie" i izolowanie nowych członków rodziny od ich krewnych i przyjaciół trąci już sektą. No i Mila Borejko, nie dość że uznany dramaturg to jeszcze niezawodna korektorka literatury władająca angielskim, francuskim i łaciną, nie zapominajmy o tym! ;)
Ech, szkoda mi pierwszej Jeżycjady. Kompozycję Kalamburki uważam za majstersztyk - po co było wyduszać nową serię, nie wiem. No i brak porządnej redakcji i korekty - od razu widać "owocną współpracę" z córką.

Joanna pisze...

Dziękuję za tę analizę, zapis moich myśli i refleksji podczas czytania ostatnich powieści MM był bardzo podobny w treści (do formy mi daleko), ale i mnie odrzuca głównie ta nieznajomość realiów, języka żywego (i nie chodzi wcale o slang młodzieżowy), a kiedyś tak zachwycała. Kanapki z jajkiem na twardo i pepsi - kolacja zrobiona naprędce z niczego dla niespodziewanych gości Julii w "Szóstej klepce", opis pokoju Marzenki w "Kłamczusze", listy małej Pulpecji do chorej babci w szpitalu, że "głupia kacka bo tonie" i wiele, wiele innych takich drobiazgów, które pozornie nieważne, budowały całą powieściową rzeczywistość. Tymczasem teraz jest tak, że ja w te książki MM już nie wierzę. Są tak sztuczne, że zęby bolą. Te nadęte teksty, te nierealne śluby, wesela, te nastoletnie miłości na śmierć i życie, te oświadczyny po trzech randkach, a najlepiej po rocznych podchodach i spoglądaniu na siebie spod grzywki spłonionym (bez względu na płeć) obliczem.
Bohaterki MM są kreowane od dziecka na intelektualistki, wszystkie znają łacinę, są ambitne, czytają od pieluch, a potem kończą 18 lat i nagle szczytem ich marzeń jest ślub w białej sukni, wesele i uroczy biały domek...
Marzę o książce MM, gdzie skupiłaby się na dojrzałych bohaterach, z którymi razem dorastaliśmy, może oni byliby bardziej wiarygodni, bardziej swojscy, normalni, prawdziwi. Świat nastolatków powinna sobie pani Małgorzata stanowczo odpuścić. Niech pisze dla nas, dla równolatków Cesi, Anieli.
Albo po prostu....niech więcej nie pisze w ogóle....Pozdrawiam Was serdecznie, blog dodając do ulubionych. Nie wiem, jak to się stało, że trafiłam do Was dopiero dziś. Cóż za niedopatrzenie! Przynajmniej będę miała teraz smakowity kawał do poczytania.

Anonimowy pisze...

Analiza opka, tfuu książki borska! Więcej znęcania się nad drukowanymi pismakami! Ze swojej strony polecam zanalizowanie tego:http://ninurta.pinger.pl/m/18563658

Anonimowy pisze...

Wychowałam się na "Jeżycjadzie", odkąd w wieku 12 lat podkradłam starszej siostrze "Kwiat kalafiora". To, co Musierowicz prezentuje obecnie, to jakiś kompletny szajs. Po "Kalamburce", która i tak nie była już specjalnie "musierowiczowska", moja znajomość kolejnych tomów ograniczyła się do przeglądania ich w Empiku. Wiedziałam, że są kiepskie, ale nie sądziłam, że aż tak. Wszyscy się starzejemy, pani Małgorzata najwyraźniej też. Szkoda tylko, że nie wie, kiedy przestać pisać.

Posen pisze...

Smutne, lecz prawdziwe. Książka jest beznadziejna. 70% książek z "Jeżycjady" cenię bardzo wysoko, cytam od dawien dawna, jednak "McDusia" złamała mi serce poziomem języka. Gratuluję trafnych ripost. Pozdrawiam.

Anonimowy pisze...

O Mój Boże. Można napisać kolejną książkę, zawierającą poprawki Waszych poprawek. Nie wiem nawet,co to ma być? Analiza? Nie można analizować książki w stylu"a to jest durne, bo ja uważam inaczej". Pani Musierowicz stworzyła świat Borejków, w którym bohaterowie myślą tak, a nie inaczej. Jak można czepiać się tego, że jakiś WYMYŚLONY bohater POMYŚLAŁ "jaki tani prezent"???? Jak już analizujecie dzieło, to czepiajcie się tego, czego możecie- błędów logicznych, stylistycznych, czy co tam jeszcze znajdziecie, a nie tego, że rzeczywistość jest opisana tak jak jest!

Anonimowy pisze...

W porównaniu z większością fanów i fanek Musierowicz wypadam pewnie bardzo młodo . stare części czytałam jeszcze w podstawówce kilka z nich nawet wielokrotnie (tendencję spadkową zauważyłam gdzieś przy czarnej polewce ). Na gwiazdkę dostałam najnowszą część i byłam zniesmaczona . Wybuchowość Idy a także jej miejscami bolesna szczerość która tak u niej lubiłam zamieniła się w chamstwo. Siła i wiara Gaby w ludzkie dobro a także jej wyluzowanie (KK) zamieniły się w użalanie się nad sobą i wtykanie nosa w nie swoje sprawy. Zamknięta w sobie i skryta Bebe zaczęła udzielać innym dobrych rad. Bohaterki które tak ceniłam stały się karykaturami. Znajdowanie miłości na całe życie w wieku lat 16 wydaje mi się niemożliwe i nierealne (widziałam 1 taki przypadek). Grzecznej Laury nie kupuję ( ta dziewczyna

Anonimowy pisze...

re:up

Skoro widziałaś przypadek, to możliwe jest.
Ja widziałem więcej - na moim weselu było takich istot pięć, cztery z mężami, jedna z narzeczonym, którego poślubiła rok później. Wszystko dziewczyny z Warszawy, z dobrych liceów, pochodzenia społecznego inteligenckiego.
Charakterystyczne: tylko w jednym przypadku para rówieśników, w pozostałych on był starszy o 2 do 5 lat.
Ostatni z tych pięciu ślubów był w roku 2006, pierwszy w 1992. Wszystkie małżeństwa się utrzymały.
Uprzedzając ewentualne zapytania - nie, nie wszystko pobożni katolicy, tylko 2 małżeństwa - reszta wzasadziewierzący różnego stopnia letniości, jedni nawet nie mają ślubu kościelnego.

Anonimowy pisze...

O jaaaa dawno się tak nie uśmiałem jak przy tej rozkmince McDusi. Rewelacja. Całe szczęście że książkę przeczytałem wcześniej. Faktycznie jest słaba. Kiepska wręcz. Aż dziw, że napisała to ta pani Musierowicz. W kolejce czeka "Wnuczka do orzechów" aż się boję do niej zajrzeć.

Anonimowy pisze...

[Ciekawa jestem, jak Ida wymawia owo dowcipne wielce przezwisko, że słychać różnicę pomiędzy “McDusią” a zwykłą “Magdusią” (sami spróbujcie).]

Spróbowałem. Mniej więcej tak, jak mówię McDonald, żeby nie brzmiało jak Magdonald, tylko z wyraźniejszym zacięciem na „k”, tak że zamiast MakDusia wyszła mi MaqDusia.
Może Ida też nie ma problemów z dykcją?
BTW co do innych problemów z Idą (która na mój gust nie jest anorektyczką, tylko ortorektyczką) to jak tow. Kania bratniej pomocy czekam, aż spróbuje ustawiać w podobny sposób do pionu kolegów Józinka względnie Wnuczkę do Orzechów, i to najlepiej żeby Józinek był lekko wstawiony. Nie mogę się doczekać tego okrzyku:
- Matka, przywołuję cię do porządku!

[Prawda jest taka: ciuchy są owszem, ważne, ale i nieważne. Wyszłabym za Adama nawet boso, ubrana w worek po ziemniakach, z wiankiem zwiędłych polnych stokrotek na głowie.]

...a odpowiadając uniósł Szef jedną brew do góry i rzekł:
Doprawdy?

[[– A mój pogląd jest przeciwstawny, choć wychodzę z podobnych przesłanek. ]]
[Jezus Mario, po jakiemu one gadają...?!]

Mniej więcej tak, jak mnie się zdarza rozmawiać z żoną. No dobra, numer bardziej książkowo.

[[– Taka jest tradycja - panna młoda wychodzi z domu rodzinnego, i to jej rodzina dba o szczegóły ceremonii i wesela.]]

Słabo znam poznańskie stosunki, ale w Kongresówce było wiadomo, co zapewnia rodzina panny młodej, a za co rodzina pana młodego.

[[Ja jestem nietypowa, Adam jest nietypowy, a najważniejsze, że się kochamy. Całkowicie nietypowo! Bo na wieki!]]
[A to ci dopiero, pierwsza taka miłość na Ziemi.]

Normalka. Żadna kobieta nie kochała żadnego mężczyzny tak jak ona jego i żaden mężczyzna nie kochał żadnej kobiety tak jak on ją.
Standard.

[[– A ile w ogóle wysłałaś zaproszeń?
– Nie wiem, chyba niewiele. ]]
[ Nie wiem. Chyba. A w razie czego pokój  się rozciągnie, krzesła i talerze pożyczy się od sąsiadki, a potrawy rozmnożą się cudem, jak na postrzyżynach u Piasta Kołodzieja.]
[No właśnie, na ile osób w takim razie Mr Gruszka zamówił catering?]

Jaka trąbka, jaki catering? Na razie, OIR, jest rozmowa o ślubie. Byle się fizycznie zmieścili w kościele.

[[– Wesele: w sylwestra. Ile osób?]]
[Dlaczego wesele jest trzy dni po ślubie, dociekać nie śmiem.]

Bo sobie wymyślili taką kombinację: ślub – podróż poślubna – wesele. Wolno im.

[[Na te słowa weszła do kuchni Łusia, już w stroju szkolnym...]]
[Dzieci Pałysów chodzą do prywatnych szkół, w których nosi się mundurki?]

W wielu państwówkach również.

[[– Mam z nią gadać? – Józef gadać nie lubił, a już z dziewczynami zwłaszcza. – Może lepiej ty?
Rany, jak w przedszkolu.]]
[Ja może jakaś dziwna byłam, ale pamiętam, że mniej więcej od szóstej klasy podstawówki (12 lat) już z chłopakami gadałyśmy jak stare i byli oni naszymi kumplami.]

Ale tu nie chodzi o chłopaka w ogóle, tylko o konkretnego. Który, ogólnie energiczny, nie ma śmiałości do kobiet (tym bardziej, że stworzył sytuację skrajnie niezręczną). Zdarza się. Można sobie podywagować, na ile wynika to z życia w takim, a nie innym domu, zdominowanym przez kobiety, z których co jedna to o bardziej skomplikowanym charakterze.
Podobnie możebny jest wyśmiewany tu gdzieś Ignacy Borejko jako dzieciak bez tremy deklamujący przed całą szkołą, a jako student nieśmiały wobec Mili.

Anonimowy pisze...

Pewnie zostanę za to, co zaraz powiem, opluta od góry do dołu i skazana na wieczny ostracyzm w komciach (o ile ktokolwiek to przeczyta, ofkors), ale i tak to zrobię: ja tam trochę Swanwysa i "potrząsanie jak szczurem" rozumiem. To znaczy, wyobraźcie sobie analogiczną sytuację - całuje Was znienacka jakiś obcy kolo. Jestem w stanie sobie wyobrazić, że w pierwszym odruchu trzasnęłabym takiego natręta po pysku i myślę, że wiele kobiet postąpiłoby podobnie. Dlaczego więc napastowany facet nie może się rozzłościć, czemu wymagać od niego olimpijskiego spokoju? Nawet tę groźbę walnięcia mogłabym zrozumieć, jeśli byłoby to powiedziane w złości (choć Jożin faktycznie jest agresywnym bubkiem). W każdym razie uważam, że nie należą mu się akurat za to takie baty, jakie zbiera.

Lynx

Memphis pisze...

>Ciekawa jestem, jak Ida wymawia owo >dowcipne wielce przezwisko, że >słychać różnicę pomiędzy “McDusią” a >zwykłą “Magdusią” (sami spróbujcie)
Oj da sie, da! Z silnym akcentem na MaK(pauza)Dusiu...


Ja natomiast kompletnie nie rozumiem o co chodzi z tym Bronxnaniem. Jak żyję nie widziałam ani jednej bójki pod Rondem Kaponiera, nikt mnie w centrum Poznania nie zaczepial, nie atakował, komórki na Teatralce nie wyrywał, nie musiałam uciekać przed bandami chuliganów... Ponoć bardziej niebezpieczne dzielnice to była Wilda czy Łazarz, ale Jeżyce??? Natomiast w Borejkowersum strach wyjść na ulicę, bo regularnie mamy tam zamieszki w biały dzień...

Memphis pisze...

Znaczy się Jozwa śrubokręt dostal i się zafascynował, bo w życiu takiego dziwa nie widział...?

Memphis pisze...

Kuro, w zasadzie póki delikwent kaszle, to "zachęca się do kaszlu". I tyle. Kaszle = oddycha. Jak nie oddycha, to wówczas rękoczyny.