piątek, 12 grudnia 2014

280. Krasnal rzygający tęczą, czyli zemsta najlepiej smakuje na zimno

Drodzy Czytelnicy!

Dziękujemy za cierpliwość. Mamy nadzieję, że opko Wam to wynagrodzi! Dziś poznamy młodą, ambitną piosenkarkę z Polski, która wraz ze swoimi koleżankami z zespołu wybiera się do Dortmundu, by podbić serca tamtejszej Polonii oraz kilku piłkarzy Borussi. Przed Państwem Kasiodanusia! Bitte Indżojen Sie sich!

http://www.rock-and-football.blogspot.com/

Analizują: Kura, Mikan, Babatunde Wolaka i Dzidka.

1. Danka zaspała. Dziwny lot. Nieobecność Rafała. Nowe znajomości.

Maniera nadawania tytułów jak z “Pana Samochodzika”. Ale właściwie, czemu nie?

Budzik zadzwonił po raz kolejny. Czarnowłosa dziewczyna tym razem podniosła się i otworzyła powieki. Ziewnęła głośno i przeciągnęła się. Leniwym wzrokiem spojrzała na zegarek. Wybiegła z łóżka jak oparzona, drąc się na całe gardło "Zaspałyśmy!"
Nie, po prostu bardzo głupio nastawiłyście budzik.

i zaczęła mamroczeć coś pod nosem, że spóźnią się.
A potem wstawiła czajnik, który zaczął bulgoczeć.

- Danka, wstawaj! - Wrzasnęła mi wprost do ucha. Odpowiedziałam cicho, aby dała mi w końcu wyspać się.
Nie kłam, nie spałaś, obserwowałaś ją, przecież dokładnie opisałaś, co robiła od momentu, gdy zadzwonił budzik.

- Ada, kochanie... - Jęknęłam cicho. - Daj mi jeszcze pięć minut.
- Nie ma żadnych pięciu minut. I tak jesteśmy spóźnione. Zaraz z pewnością zjawią się dziewczyny. Nie chcemy przecież spóźnić się na własny koncert. - Usłyszałam w odpowiedzi.
Razem z naszymi dziołchami miałyśmy zagrać dwa koncerty w Dortmundzie. Jeden dzisiaj dla Polonii i drugi jutro. Oba na Signal Iduna Park*.
Wow, koncert dla dortmundzkiej Polonii na największym stadionie w Niemczech, 83 tysiące miejsc! Bilety pewnie wyprzedane pół roku wcześniej!
Jako support?
Supportem jest Rammstein.

Autorka daje nam tu dużo przypisów z gwiazdką (wyjaśnionych na osobnej podstronie), ale za niektóre z nich brał się chyba Kapitan Oczywistość. Zresztą, sami zobaczycie.

- Wygrałaś. - Powiedziałam, wstając z wyra. Założyłam różowe kapcie w kolorowe króliki. Taaa.... Takie obuwie dla kogoś, kto gra w rockowym zespole.
Tia, bo granie w rockowym zespole zobowiązuje do noszenia się w całości po rockowemu. Majtki pewnie też ma w czaszki.
Tam w czaszki. Majtki ma skórzane z ćwiekami!
Zapoznanie się z klasyką gatunku może spowodować pewien szok poznawczy (tu: David Byrne):

Cóż, tym właśnie różnią się starzy wyjadacze od wschodzących gwiazdek: już niczego nikomu nie muszą udowadniać.

Na pewno odzwierciedla to mój styl bycia... Ale fakt faktem były wygodne. Zerknęłam na zegarek.
- Jezus Maria i wszyscy świeci anieli! - Wrzasnęłam. - Antończuk,czy ty nie mogłaś mi powiedzieć, że jest już ósma? - Zapytałam, zagęszczając ruchy. Odlot miałyśmy za czterdzieści minut, a my w totalnej rozsypce.
Ustawiły budzik na 40 minut przed odlotem samolotu? No, brawo.

Wrzuciłam do walizki kilka najpotrzebniejszych rzeczy (bo po co się pakować dzień wcześniej, nieprawdaż…), co jakiś czas przełykając kanapkę z szynką i ogórkami kiszonymi, którą zrobiła mi Ada.
Po dwudziestu minutach zjawiła się reszta ekipy Sweet Little Sister*. Dziewczyny były trochę wkurzone na nas, że muszą czekać. Kilka minut później siedziałyśmy w taksówce i poganiałyśmy kierowcę, aby jechał szybciej. Na szczęścia zdążyłyśmy na samolot.
Czyli… niech ja to ogarnę: dwadzieścia minut przed odlotem do domu przyszła reszta zespołu, wkurzona, że musi czekać na spóźnialskie? :D Aaaaa, pewnie samolot prywatny, czekał pod domem, grzejąc silniki!!!
A wokalistka jak Bruce Dickinson, sama pilotuje.

Ałtorko - przepisz na jutro sto razy:
“Do samego przelotu należy również doliczyć czas na wszelkie formalności, jakie musimy odbyć przed lotem. (...) Chodzi mianowicie o odprawę, która jest obowiązkowa dla wszystkich pasażerów. (...) Najdłużej zajmie nam odprawa do USA lub do Kanady, z kolei lecąc samolotem do np. Niemiec, powinniśmy zjawić się około godziny przed odlotem.
Najczęściej odprawy rozpoczynają się 2 godziny przed odlotem i kończą około czterdziestu minut przed startem samolotu. Jeśli zjawimy się na lotnisku po zakończeniu odprawy, nie zostaniemy wpuszczeni na pokład samolotu. W takim przypadku konieczne będzie zmiana rezerwacji lotu, przez co poniesiemy spore koszty.”
A mnie chyba nigdy nie znudzi się motyw bohaterek wpadających do samolotu w ostatniej chwili :)
Mnie też nie. Ale edukować trzeba ;)

Usiadłam na swoje miejsce, oddychając z ulgą. Laski chyba by mi nie wybaczyły, gdybym kolejny raz skazała je na tułaczkę pociągiem, jak to było ostatnim razem.
Ale po co? Jak się spóźnisz, to sama se jedź tym pociągiem. Reszta nie musi. A, zapomniałam, że to opko i cała grupa podróżuje, mieszka i śpi razem.

Z Mińska jechałyśmy, bo jak zwykle ja zaspałam.
Ale, e, o co chodzi, że z Mińska?
Koncertowały tam.
A, znaczy z Mińska Białoruskiego? Bo ja wciąż myślałam o Mazowieckim.
Aczkolwiek nadal nie rozumiem, dlaczego po prostu nie przebukowały się na późniejszy… oh wait.

Czy to moja wina, że wieczór przed poszłam do ruskiego pubu i "gawariłam" z całkiem fajnymi ludźmi oraz bawiłam się z nimi w najlepsze? Przynajmniej okazało się , że moja nauka rosyjskiego przez całe liceum nie poszła w las.
Nieno, skąd, to absolutnie nie twoja wina, przecież zapierałaś się rękami i nogami, kiedy siłą cię wyciągali z pokoju hotelowego!
Ona nie chciała, zmusiła ją unosząca się w atmosferze pubu dusza wschodniosłowiańska.
Duszoszczypatielna.

- Wszystko w porządku? Kaśka, jesteś cała zielona. 
Podczas czytania tego opka najlepiej mieć cały czas otwartą podstronę z bohaterami, bo inaczej człowiek szybko doznaje niejakiego pomieszania. Na przykład główna bohaterka nazywa się Katarzyna Danutowicz i raz występuje jako Kaśka, a raz jako Danka. Żeby nie było, że nie ostrzegałam. 
Loty samolotem były dla mnie koszmarem. Od dziecka bałam się latać, ale nikt o tym nie wiedział. Nie chciałam przez taką głupotę burzyć swojego image'u twardej i odważnej laski.
- Mam chorobę lokomocyjną. Jak okazuje się, nie tylko w samochodzie, ale i także w samolocie. - Skłamałam.
Owszem, chorobę lokomocyjną miałam, ale jako dziecko. Później, najwidoczniej z tego wyrosłam. Oparłam głowę o fotel, przymykając oczy.
To taki straszny wstyd przyznać się do lęku przed lataniem. Rzyganie jest bardziej swojskie.
Prawda?

- Chyba zdrzemnę się trochę. - Powiedziałam, po czym wyciągnęłam ze swojej torebki telefon i słuchawki. Po chwili do moich uszu popłynęły dźwięki "Round and round" z repertuaru Ratt*. Stare, dobre lata osiemdziesiąte. Uśmiechnęłam się delikatnie pod nosem sama do siebie. Chwalić Pana za rock and roll'a. Nie wiadomo kiedy zasnęłam.
Wątpię, żeby osoba, która boi się latać, tak sobie spokojnie zasnęła w samolocie, chyba że jest potwornie zmęczona, napchana środkami uspokajającymi albo przed wejściem na pokład walnęła sobie kilka głębszych. Ja uwielbiam latać, a w samolocie stać mnie najwyżej na lekką drzemkę.
Dobrze, że w takiej sytuacji nie zapodała sobie, przykładowo, Lavatory Love Machine grupy Edguy albo 747 (Strangers in the Night) Saxon.

Po jakimś czasie poczułam, jak ktoś szturcha mnie w ramię. Ocknęłam się, a obok siedziała uśmiechnięta od ucha do ucha Renia, która oznajmiła mi, że właśnie wylądowałyśmy.
Musiała naprawdę mocno spać.
Albo zastosowała silne znieczulenie.

Zebrałam wszystkie swoje klamoty, których nie było znowu tak dużo. Gdy jakiś głos kobiecy podziękował za skorzystanie z ich usług lotniczych, czym prędzej wysiadłam z tej piekielnej machiny.
Nie czekając na zatrzymanie się i otwarcie drzwi.
Przez okno skakała.
To zamknięte.
Odebranie bagażu było tylko formalnością. Razem z dziewczynami rozglądałyśmy się dookoła, szukając mojego starszego brata. W prawdzie ostatnimi czasy nie widywaliśmy się dosyć często,
Spotykają się “w prawdzie”? Świadkowie Jehowy?

bo on podjął staż jako fizjoterapeuta, a ja koncertowałam po świecie. Ale na litość Boską! Chyba nie zmienił się aż tak bardzo w przeciągu kilku miesięcy. Przynajmniej, jeżeli chodziło o kwestię fizyczną. Wszędzie rozpoznałabym ten (prawie) dwumetrowy słup telegraficzny. No, ale gdzie on do jasnej Anielki był?
- Jesteś pewna, że poinformowałaś go o przyjeździe? - Zapytała Ada. - Może zapomniał...
Spojrzałam na nią morderczym wzrokiem. Ani razu nie zdarzyło się tak, aby Rafał o czymś, albo o kimś zapomniał. To, w przeciwieństwie do mnie, nie było do niego podobne.
Zmarszczyłam lekko brwi w geście poirytowania tą całą sytuacją. Już ja go opierniczę za to, że muszę na niego czekać. Rafał dobrze wiedział, że punktualność była dla mnie rzeczą świętą.
Po dzisiejszym poranku, jakoś w to wątpię.
“Gdybym wymagał od siebie tyle, co od innych, nie zostałbym przyjęty do własnego zespołu” - Frank Zappa.

Że ani ja nie lubię kazać na siebie długo czekać.
Przykład daleko posuniętej sklerozy opkoidalnej. AŁtorka za pewne chciała nam udowodnić, jaka to odpowiedzialna i dobrze wychowana osoba.  Przy okazji krejzolka.

Ani też to, że ja muszę czekać na kogoś. Jak dla mnie to był brak szacunku dla drugiej osoby.
A w to nawet uwierzę ;)

- Przepraszam... - Usłyszałam jakiś głos za sobą. Wszystkie odwróciłyśmy się. - Ty zapewne jesteś Kata... Katari... - Brunet uroczym łamał sobie język moją ukochaną polszczyzną, a przynajmniej moim imieniem, bo mówił po angielsku.
Polszczyzna narratorki też taka trochę połamana w tym zdaniu.
A mógł mieć napisane na karteczce “DANUTOWICZ” i trzymać ją w górze. Prościej by było.

- Katarzyna Danutowicz. - Przedstawiłam się.
- O, właśnie tąk. - Chłopak uśmiechnął się. - Rafał nie mógł po was przyjechać, bo wypadło mu coś pilnego w klubie i musiał zostać dłużej. - Wytłumaczył nieznajomy.
“Nieznajomy” w tym zdaniu jest niepotrzebne. Wiadomo,że chodzi o tego chłopaka. (To znaczy w tym akapicie wiadomo, bo potem będzie bardzo różnie.)

Uniosłam brwi ze zdziwienia. Mój brat w klubie? Jeszcze niech mi ktoś powie, że na dodatek sportowym! To nie uwierzę.
Dlaczego z góry zakładasz, że akurat sportowym?
Właśnie. Może to klub go-go.
Jest na etacie słupa i tańczą wokół niego tancerki?


- Jest na stażu w klubie piłkarskim. - Dodał chłopak. - Jednemu z moich kolegów przytrafiło się coś w trakcie treningu, no Rafał go opatruje.
- Poczekaj, poczekaj... - Zająknęłam się przez chwilę. - Jak ci na imię?
- Mario.
- A więc Mario, chcesz mi powiedzieć, że mój brat opatruje sportowców? - Zapytałam totalnie zaskoczona. Ciekawe czego jeszcze dowiem się.
Eeee…? Braciszek jest pokłócony z rodzinką na śmierć, czy raczej z natury taki z niego milczek, że nie raczył pochwalić się, gdzie pracuje?
A może po prostu nasza boCHaterka ma to głęboko w nosie, a do brata przyjeżdża tylko dlatego, że ma atrakcyjną miejscówkę?
Rockandrollowy tryb życia sprawił, że boCHaterce co nieco uleciało z pamięci.

Mario pomógł nam z bagażami. Przed lotniskiem stało mnóstwo dziennikarzy, którzy co rusz błyskali fleszami po oczach. Pewnie ten cały Mario musiał być jakąś szychą, czy coś,
O? Znaczy pofatygował się po nie, oczywiście, jakiś słynny piłkarz?
Osszywiśście, w ramach przysługi dla stażysty-masażysty.
Ale zobaczcie, dziennikarze czekają grzecznie przed lotniskiem!  Ani kroku za drzwi.
Rozczula mnie ta wizja stada reporterów uganiających się za piłkarzem po mieście.
Stado reporterów jest niezbędne, aby uwiecznić marysujkę i jej totalny Brak Zainteresowania Gwiazdą.

bo raczej nie uwierzę w to, że nasz zespół jest tak popularny na zachodzie. Na wschodzie to i owszem. Miałyśmy tam statuty gwiazd.
Znaczy - miały uregulowaną aktem prawnym strukturę, zadania i sposób działania jako gwiazdy? Biurokracja jak za najlepszych czasów Związku Radzieckiego...
Wszystko możliwe, skoro w dzisiejszej Rosji nawet blogerzy powyżej 3 tysięcy wyświetleń dziennie muszą się rejestrować...

Większość koncertów odbywała się w Rosji, czy też w innych krajach wschodnich. Na Ukrainie nawet wydałyśmy EPkę.
Wow, wow. W takim razie, skoro wasz zespół wyszedł już ze stadium garażu, to czy nie powinnyście mieć menedżera, który zadba o takie przyziemne szczegóły jak trasa, noclegi i żebyście nie spóźniały się na samolot?
Może menedżerują się same.

Dopięłam skórzaną kurtkę, a dłonie schowałam do kieszeni. Wszystkie cztery wsiadłyśmy do auta, a Mario szybko odjechał. Nadal byłam zła. Nie. Wróć. Ja byłam wściekła na Rafała, że nie zadzwonił i o niczym mi nie powiedział. Ech, pal go licho.
...chyba że menedżer kombinuje trasę “po taniości” - aaaa, w Dortmundzie mieszka brat wokalistki, nie trzeba zamawiać noclegu!

Dojechaliśmy przed sporej wielkości dom. Brunet ponownie pomógł nam z bagażami, chociaż ja miałam niewiele. Miałam jedynie jedną torbę, bo uznałam, że co będzie mi potrzebne to sobie to kupię na miejscu.
Instrumenty też?

Ada miała walizkę i plecak. Lenka dwie torby podróżne, Renia aż trzy.
Idąc ramię w ramię z Mario wyglądałam w miarę normalnie.
Ale gdy tylko odsunęła się dalej niż dwa kroki, zaczynała morfować w coś… naprawdę dziwnego.

Taaa... Ja i moje metr sześćdziesiąt pięć czystej zajebistości. Kiedy drzwi otworzyły się, usłyszałam głośne "Niespodzianka!"!" No,tego to żadna z nas nie spodziewała się.
Ale co tam było, co, co, co? Hiszpańska Inkwizycja?
Dodatkowy wykrzyknik z cudzysłowem.
Teraz widziałam już wszystko, mogę umrzeć.

Cała moja złość na Rafała gdzieś zniknęła. Uśmiechnęłam się delikatnie.
- Witajcie dziewczyny i czujcie się tutaj jak u siebie w domu. - Powiedział Danutowicz, zapraszając je bardziej do środka.
O bracie tak po nazwisku???

- Powinnam za to sprać ci skórę. - Rzuciłam się mu na szyję. Nie mogłam na niego długo gniewać się. Przynajmniej nie w tej chwili.
Znaczy się, niespodzianka polegała na tym, że niby brat nie może przyjechać, wysyła podwody i ha ha, czeka w domu?
Y, chyba tak. A to ci żartowniś.

2. Nowych znajomości ciąg dalszy. Krasnale i wielkoludy na Idunie. Koncert. Powrót starych znajomych.

Po zajęciu pokojów i przeproszeniu Rafała i Mario, udałyśmy się na próbę.
Z góry ich przepraszacie? Uuuu nieźle :)

Jeszcze tylko dzisiejszy i jutrzejszy koncert i przerwa. Wakacje po dziewięciu miesiącach koncertowania należały się nam. Trasa była ciężką, momentami koszmarna.
Dziewięć miesięcy jednym ciągiem? To faktycznie mordercza trasa. Dla porównania, trasy Rammsteina trwały przeważnie miesiąc, góra dwa.
Rachunki za zdemolowane hotele oraz wysoka pensja menażera zmusiły zespół do bardziej wytężonej pracy.
Może koncertowały na Sachalinie i w Kazachstanie, tam warunki mogą sprawić, że czas się dłuży. I demolowały jurty.

Czasami zdarzały się nam chwile słabości, załamania, gdzie byłyśmy zdane tylko na siebie.
Na przykład dawano nam do picia ajrak i kumys.
A do jedzenia öröm (suszony kożuch z mleka). Istotnie, może się wówczas zdarzyć chwila załamania.
I nikt nie przyszedł, nie pogłaskał po główce.

Czasami wydawało się nam, że stoimy w miejscu, zamiast iść dalej. Że jesteśmy jeszcze bliżej początku niż końca. Owszem, miło było widzieć te miliony twarzy, które swoją obecnością zaszczycały nas na koncertach.
No mówię, na stepach koncertowały. Gdzie indziej zmieściłyby się miliony widzów?...
Desert Sessions w wydaniu eurazjatyckim.

Bo bez fanów, my nie istniałybyśmy.
Ani bez dodatkowego przecinka.

- Jak tam młoda? - Zapytał mnie Rafał, kiedy byłyśmy już prawie na miejscu.
- To, że jestem młodsza od ciebie o te kilka lat, to nie musisz na każdym kroku tego podkreślać. - Odpowiedziałam, na co reszta zaśmiała się. Przewróciłam teatralnie oczami, nie rozumiejąc, co ich tak rozśmieszyło.
Ja wiem: bo on nie zwracał się wcale do ciebie: “Jak tam, młoda?” tylko “Jak tam młoda?”, czyli pytał o kogoś innego.


Taaa... Moje towarzystwo było bardzo dziwne.
W czym niby się ta dziwność przejawiała, bo nie rozumiem.
Nie wiem, ale powinna wszędzie chodzić z tym Mario, bo przy nim wygląda w miarę normalnie.


- Idziesz z nami do pobliskiego sklepu? - Zapytała Ada, ale ja zaprzeczyłam.
Czemu ta Ada tak nienaturalnie gada?
Obmyśla nową piosenkę i mówi tak, żeby pasowało do rytmu.

Bardziej ciekawił mnie stadion. Może nie byłam aż tak wielką fanką sportu, to jednak obiekt ten powalał na kolana swoją wielkością.
- Oprowadzisz mnie trochę po tym przybytku? - Spojrzałam znacząco na brata. Ten tylko uśmiechnął się, co mogłam uznać, za "Tak".
Kurczę, ja już się zgubiłam. One jadą na próbę, do pobliskiego sklepu, czy zwiedzać stadion?
Wszędzie jednocześnie. Taka psychodelia.

- Będę musiał tylko na chwilę wskoczyć do gabinetu, bo chyba zapomniałem czegoś. Poczekaj tutaj chwilę, a ja zaraz wrócę.
Chodziłam po korytarzu w tą i z powrotem,
W tę i z powrotem.

co kilka sekund przyglądając się zdjęciom na ścianie,
Starannie odmierzając interwały czasowe.

gdy w pewnym momencie ktoś wpadł na mnie z impetem.
Oczywiście! Taki jest bowiem podstawowy rytuał godowy mieszkańców Opkolandu.
Przeczytała Krystyna Czubówna.

- Uważaj, jak chodzisz krasnoludku. - Usłyszałam z ust jakiegoś chłopaka.
- Kto się przezywa, ten tak samo się nazywa. - Odpowiedziałam, chociaż w tym przypadku nieznajomy był raczej wysoki.
Miszczyni Cientej Itepe. Ile masz lat, przypomnij mi?

Odwróciłam się od niego, prychając pod nosem niczym urażona kotka. Nie będzie mnie jakiś palant nazywać krasnoludkiem! Tak, byłam na punkcie mojego wzrostu wręcz przewrażliwiona. Wszędzie byłam otoczona wysokimi ludźmi. Dlaczego nie mogłam być wyższa chociaż o te pięć centymetrów? Why, God why?
Nie pękaj, Dickinsona, Dio albo Klausa Meinego też trudno zaliczyć do słupów telegraficznych.

No, ale przynajmniej nie miałam problemów ze znalezieniem ubrań na swój wzrost.
Co dobitnie dowodzi, że nie jesteś za niska. Naprawdę niskie osoby ten problem miewają.

No i jeszcze jeden był z tego pozytyw. Otóż wszędzie mogłam wcisnąć się, podczas gdy inni musieli kulić się, kucać, uginać i wyprawiać jeszcze jakieś niestworzone wygibasy.
Eno, bez przesady. Metr sześćdziesiąt pięć to jest całkiem normalny, średni wzrost dla kobiety. Z pewnością nie kwalifikuje się jeszcze na przezywanie “krasnoludkiem”.
Jeżeli chodziła w tę i z powrotem, to prędzej hobbit.
Słusznie zatem prawi, że jest przewrażliwiona. Ja mam metr sześćdziesiąt osiem i uważam się za coś pomiędzy średnią a wysoką (dla mojego pokolenia oczywiście, bo teraz to takie drągi wszędzie wyrastają…)
A zresztą skąd wiesz, boCHaterko, że to z powodu wzrostu tak cię nazwał? Może byłaś tak ubrana:
th
[http://ts1.mm.bing.net/th?id=HN.608039469672762104&pid=15.1&P=0]
To całkiem możliwe… Ok, zdradzę tu od razu tajemnicę, że nieznajomym jest Marco Reus. Wujek Gugiel powiada, że ma on wzrostu metr osiemdziesiąt, czyli raptem 15 cm więcej od naszej bohaterki.
Może w tym opku nosi on wysokie obcasy.
I cylinder.

[Braciszek wraca, a siostra się skarży]

- Jakiś niewychowany wielkolud nazwał mnie krasnoludkiem. - Pożaliłam się. - No, ale jakoś to przeżyję. Chodźmy już, bo dziewczyny pewnie na nas czekają, a chcemy jeszcze przećwiczyć parę kawałków przed występem. Tym bardziej, że gramy dzisiaj bez Sobi. - Pociągnęłam go za rękę. Niedługo potem znalazłyśmy naszego menadżera, który zaprowadził nas na salę, gdzie miała odbyć się próba.
(a więc jednak mają menadżera!) (i ten menadżer nawet raz do którejś nie zadzwonił, czy aby dotarły na czas i w planie nie ma żadnej obsuwy?)
Eno… jak to grają bez Sobi? Rozumiem, że załatwiły jakieś zastępstwo i muszą przećwiczyć kawałki z nową klawiszówką, czy może będą w ostatniej chwili przearanżowywać piosenki, żeby klawisze nie były potrzebne?
Partie klawiszy będzie dogrywał zza kotary Hans, miejscowy pianista z piwiarni.

Zagrałyśmy parę kawałków zanim przyszły panie od robienia makijażu. To była chyba najgorsza rzecz z tego wszystkiego, no, jeżeli nie wliczać w to podróży w trakcie trwania trasy koncertowej. Aż w końcu nadeszła godzina występu.
Aha. Czyli występ? Zawsze mi się wydawało, że jest to dosyć wyczerpujące, a one tak bez niczego, bez posiłku żadnego, nic?

Sprzęty były rozstawione, Ada zaczęła przygrywać pierwsze rytmy na basie. W tym momencie Signal Iduna Park w niczym nie przypominał tego słynnego stadionu, który można było podziwiać podczas piłkarskich meczy.
Przebudowano trybuny, rozkopano murawę i wszędzie powieszono mnóstwo baloników i serpentyn z bibułki.
No i ułożono parkiet dla zespołu ludowego.

Zaczęłam śpiewać, a tłum razem ze mną. To niesamowite uczucie, kiedy wiesz, że możesz liczyć na innych, i że oni ciebie nie opuszczą. Po dwóch godzinach zakończyłyśmy koncert, oczywiście bisując na koniec.
Wiecie co? Czytałam ostatnio taką powieść “Za sceną” Olivii Cunning. Pornol, który nie udaje, że jest czymkolwiek więcej, a szczątkowa “akcja” służy tylko temu, żeby bohaterowie mieli chwilę wytchnienia, a czytelnik zdążył zapalić papieroska pomiędzy kolejnymi scenami erotycznymi, ale nawet tam koncert rockowy był opisany w interesujący sposób.
Znaczy, zacznijmy od tego, że W OGÓLE był opisany.
I tak wszystko bije niezrównana Milenka-Marlenka ze swoim “weszedł gustav a potem reszta.Dziewczyny zaczeły piszczeć a juz po chwili zaczeli grać.No i tyle z koncertu.”
Ok, ale skąd ten tłum na koncercie nieznanego polskiego zespołu, i jakim cudem zna ich piosenki? Kwestię koncertu na słynnym stadionie litościwie pominę.
To miał być koncert dla Polonii, a co do piosenek - z treści wynika, że znaczna część to kawery.
I cała niemiecka Polonia się tam pojawiła? :) A kawery to rozumiem, gdyby to były przyśpiewki biesiadne…. ;)
Polonia, Rosjanie, Białorusini i niemieccy Turcy, którzy chcieli się pozachwycać urodą Słowianek. To już trochę większy tłum.

Kiedy zeszłyśmy ze sceny nasz menedżer był wniebowzięty
- To był chyba jeden z waszych najlepszych występów, jakie kiedykolwiek miałyście. - Zachwalał nas.
Zapamiętajmy.

Uśmiechnęłam się delikatnie, wymijając go. Zmęczenie było po mnie widoczne.
Przeglądałam się w każdej dostępnej gładkiej powierzchni, by sprawdzić, jak bardzo.

Podeszłam do Rafała, który stał nieopodal z jakimś blondynem. Zaraz, zaraz... Wróć! Czyżby to nie ten sam, który dzisiaj nazwał mnie krasnoludkiem?
Źle! “Czyżby to ten sam, który….?” albo “czy to nie ten sam, który…?”

Tak, to był na pewno on.
- Byłyście świetne. - Powiedział mój brat, a zaraz przedstawił mi swojego kolegę, który chyba mnie nie poznał. Tym lepiej dla mnie. Ale dla niego gorzej. - To jest Marco.
Marco. Mario. Można się pogubić.
Dobrze, że się tam Mannimarco gdzieś jeszcze nie kręci jako trzeci.

Blondyn uśmiechnął się głupkowato. Wyglądał na zbyt pewnego siebie. Jego mowa ciała go zdradzała.
W dodatku kiedy tak stał, wydawał się jeszcze ze 20 cm wyższy, bezczel jeden.

Uścisnęliśmy sobie dłonie, żeby nie było, że ja jestem jakaś niekulturalna, czy coś.
Pozory trzeba zachowywać.

- Danka. - Odpowiedziałam bez dłuższego zastanowienia. Chłopak nadal szczerzył się, a ja myślałam, że za chwilę porzygam się tęczą.
A potem łażą po ulicach takie ponure, naburmuszone, spode łba podejrzliwie patrzące, kiedy człowiek się do nich przelotnie uśmiechnie. I jednocześnie narzekają na smętne, sztywne, niewyluzowane społeczeństwo :-P

Zaraz przybiegły dziewczyny. Lenka zaczęła piszczeć, kiedy gdzieś w oddali zauważyła jej ulubionego piłkarza - Roberta Lewandowskiego. Normalnie fangirling na całego. A gościa kojarzyłam, bo czasami zdarzało mi się, że oglądałam jakiś mecz z blondynką.
Znowu. Autorko!!! Czy mówiąc - tak normalnie, paszczą - o swoich przyjaciółkach, też używasz takich określeń jak “blondynka” czy “czarnowłosa”? Wyobraź sobie, że opowiadasz mamie: “Poszłyśmy z Lenką oglądać buty i blondynka powiedziała, że niczego fajnego w sklepach nie ma”. Widzisz, jak to głupio brzmi? Ja wiem, że w szkole uczą, iż należy unikać powtórzeń i opisywać bohaterów rozmaitymi określeniami, i słusznie, ale to musi jakoś wyglądać i być czytable! Jak na razie robisz to zupełnie źle, nie wiadomo nawet do końca, czy chodzi ci o Lenkę, czy o jakąś inną blondynkę.

Jak okazało się, to cała drużyna piłkarska miała wstęp wolny na koncert. Rafał, jako dobry kolega, przedstawił nas chłopakom. Gdzieś nawet przed oczami mignęła mi sylwetka trenera tej całej zgrai.
Trener, podobnie jak menedżer, dyskretnie trzymał się z tyłu, bo dano mu do zrozumienia, kto tu naprawdę jest gwiazdą.
*wzruszona* Ale widzisz, przyszedł. Sam trener przyszedł. W dodatku w takiej sylwetce, że od razu był rozpoznawalny jako trener.

Dziewczyny i piłkarze idą do pubu oblać sukces. Na miejscu bohaterka spotyka znajomych - zespół Black Veil Brides z wokalistą Andym Biersackiem.

Dziewczyny uśmiechnęły się szeroko, widząc kogo przyprowadziłam. Ekipę z Black Veil Brides* przedstawiłam reszcie,no bo głupio by tak było, gdyby siedzieli przy jednym stole i nie znali swoich imion.
Tłumaczenie się z dobrego wychowania?

Razem z chłopakami znaliśmy się już jakiś czas. Poznaliśmy się na Festiwalu Piosenki Rockowej w Moskwie. Razem śpiewaliśmy tam "We will rock you" Queen*, "Youth Gone Wild" Skid Row* i "Cum On Feel The Noize" Quiet Riot*.
Tak naprawdę ta ostatnia jest dziełem grupy Slade (znanej z nieortograficznych tytułów), Quiet Riot ją tylko skowerowali.

Daliśmy wtedy tam niezłego czadu. Stare, dobre czasy chciałoby się rzec. To, że chłopcy dołączyli do nas nie każdemu pasowało. Reus wyglądał na wściekłego.
Tak tylko półgębkiem wspomnę, że jeszcze nie miała okazji poznać jego nazwiska...

W sumie to mi chodziło tylko o to, aby odegrać się na nim za tego krasnoludka, którego nie mogłam przeboleć. Andy znał mnie na tyle, aby zorientować się, że coś kombinuję.
Było to widać po rozbieganym wzroku i zacieraniu rąk raz po raz.

Wziął mnie na chwilę na stronę, gdzieś w jakieś ustronne miejsce.
- Nie wiem o co chodzi Danka, ale czuję, że wietrzysz jakiś podstęp. - Powiedział brunet.
Czy Andy, jak pan Oracabessa, specjalizuje się w przekręcaniu idiomów? Danka knuje podstęp, a nie wietrzy (podejrzewa). Można by powiedzieć wręcz, że to Andy wietrzy jakiś podstęp ze strony Danki.


Wskazałam na Reusa. - Nazwał mnie krasnoludkiem. To było kilka godzin przed koncertem. Teraz najwidoczniej mnie nie rozpoznał, bo wtedy nie miałam tej całej tapety na twarzy.
A teraz jestem wyższa.
Tapetę musiała mieć niezłą w takim razie. Może one się malowały w stylu KISS? I buty też nosiły takie jak oni...
Nie wspominając o gitarze w kształcie topora (krasnoludzkiego).

- No, w takim razie ta zniewaga krwi wymaga. - Zaśmiał się serdecznie, żartując. - Tylko uważaj, aby nie zagalopować się za daleko. On też jest człowiekiem. - Dodał Andy.
Są tacy, co wbijają jej szpilki, to nie ludzie, to wilki!

Podeszłam w stronę baru, uśmiechając się zalotnie do blondyna, który chyba nadal był urażony. Jednak szybko zareagował, bo po chwili przeciskał się w moją stronę.
- Zatańczymy? - Zapytał, posyłając mi uśmiech.
"Tylko rzygać tęczą" - Przeszło mi przez myśl.
Weź może jakiś aviomarin czy coś...

Łyknęłam najpierw jednego kilonka na jedną nóżkę, a zaraz potem drugiego na drugą. Posłałam nawet życzliwy, jak na mnie, uśmiech do Marco. Spojrzałam na niego roziskrzonymi oczami.
Chłopak także wypił,k a zaraz potem lawirowaliśmy na parkiecie.
Miałam się przyczepić, że raczej “wirowali”, ale doszłam do wniosku, że może faktycznie musieli lawirować, bo taki był tłum.
Myślę, że to jednak miało być "wirowali". Ale do "la la la".

Szlag by to trafił, kiedy piosenka zwolniła się na jakąś romantyczną i nastrojową balladę, a światła nieco przyciemniały w pomieszczeniu. Reus objął mnie tak jak do wolniaka ujmuje się dziewczynę.
A ty co, penisa masz?

Nie rozumiałam, dlaczego tak bardzo wpatrywał się we mnie.
Może masz keczup na nosie.
Pamiątka z koncertu w Moskwie.

- Nie sądzisz, że wasz trener i nasza basistka chyba załapali wspólny język? - Szepnęłam do ucha piłkarza. Ten tylko zerknął w ich kierunku.
- Fakt. Przegadali ze sobą chyba pół imprezy. - Spojrzał mi głęboko w oczy, aż miałam wrażenie, że utopił się wręcz w nich.  
Odrobina wysokiego mniemania o sobie jeszcze nikomu nie zaszkodziła.

Uśmiechnął się nieśmiało i przyciągnął mnie do siebie jeszcze bardziej. Niemalże stykaliśmy się ze sobą nosami. Wtem stało się coś niespodziewanego...
download.php

3. Tańce, hulanki i kac. Dożywocie na macarenę. Romanse na horyzoncie.

- Odbijany! - Usłyszałam i nim zorientowałam się, tańczyłam razem z Goetze, a Lena przejęła Marco, który był bardzo niepocieszony z takiego obrotu sytuacji. Jego rozczarowanie było idealnie wymalowane na twarzy.


Idéalement!

W duchu zaśmiałam się z jego miny.
- "You know it's true. Everything I do, I do it for you."* - Zawodził pod nosem Mario.
Opkowa miłość instant - odhaczyć.

- Patrz, bo zaraz zostaniesz drugim Johnnym Rottenem* ze swoim głosem. - Zażartowałam. Szatyn chyba nie wiedział o czym... Pardon*. O kim mówię. Skwitowałam to krótkim "Nevermind"*.

*) Nevermind - drugi album Nirvany **
**) nirwana - stan wyzwolenia*** od cyklu narodzin i śmierci.
***) Wyzwolenie - dramat Wyspiańskiego.


Bohaterka zaczyna się wygłupiać po pijanemu, w międzyczasie zmienia lokal, czego nawet nie zauważa, aż wreszcie z (polskiej!) dyskoteki wyciąga ją ekipa w składzie: brat, Lewandowski, Reus i Goetze. Następnego dnia ma kaca, nic nie pamięta i musi słuchać opowieści o tym, co nawyprawiała.
Matko jedyna, po prostu zieeeeew. Ten tańczył z tą, tamta z innym, a soczystą, zapowiadaną zemstę chyba szlag trafił. A może ją przeoczyłam.
Spokojnie, jeszcze do niej nie dotarliśmy.
I ona już zaczęła ją knuć? Będzie grubo.
Ona ma serce Klingonki - “zemsta to danie, które najlepiej smakuje na zimno”!

- Otóż... Po tańcu z Mario podziałaś się gdzieś, nie wiadomo gdzie. Kiedy chcieliśmy już wracać do domu, okazało się, moja kochana Kasieńko, - Zwrócił się do mnie z totalną ironią. - że nigdzie ciebie nie ma.
Zapis dialogów leży i nawet już kwiczeć nie ma siły.
Akcja umarła na samym początku.

I w tym przypadku zaczęliśmy cię szukać. Z lokalu wybyłaś, ale gdyby nie to, że Marco wstawiał swoje zdjęcie na Twittera*....
Eno, bez przesady, przypis do hasła “Twitter”?
Ona w ogóle dziwnie wybiera te słowa do  przypisów.
Tak. Gdzieś tam wcześniej jest przypis do Batmana…


- A co ma Twitter do tego wszystkiego? - Zmarszczyłam brwi, a na moim czole pojawiła się charakterystyczna, długa zmarszczka.
O, ona też ma magiczne lusterko, które lewituje jej nad głową, żeby mogła stale się sobie przyglądać!
A moim zdaniem przegląda się w oczach rozmówców.

slitheen1.jpg


- Było tam zdjęcie jakiegoś kolesia, na którym ty tańczysz macarenę, z podpisem "Ta laska wymiata na stole".
Nie do końca rozumiem. Tańczyła na stole, na zdjęciu czy na kolesiu?
Koleś miał na imię Stol, no. Stol Schmidt na przykład.
Skrót od Stolat.

Wystrój lokalu dał nam do zrozumienia, że jesteś w zupełnie innym miejscu i być może nawet o tym nie zorientowałaś się. Rozdzieliliśmy się i zaczęliśmy ciebie szukać po innych klubach. Robert znalazł cię w polskiej dyskotece. Później znowu nam gdzieś umknęłaś i okazało się tym razem, że prowadzisz "pociąg" do piosenki Rynkowskiego!*
- O kurwa... - Zaklęłam. - Jaki wstyd…
No fstyt jak nie wiem, rockowa dziewczyna i Rynkowski ;)

- Wstyd? To jeszcze nic w porównaniu z tym, że z tego całego disco- party wyciągało ciebie czterech chłopa! Ty chyba zapomniałaś, że dzisiaj gracie jeszcze jeden koncert! - Wydarł się.

Dalszy ciąg kazania wygłasza Ada. Ciach.

- Przepraszam. - Powiedziałam. - Ale ja nawet sama nie wiem, w jaki sposób tam znalazłam się.
Ach, to “się” na końcu, takie podlaskie. Pamiętacie, jak rozmawiali Pawlak z Kargulem? No właśnie :)

Podobno trochę przesadziłam...
- Trochę. Na przykład wtedy, kiedy na pół ulicy zaczęłaś głośno śpiewać piosenki harcerskie. - Zaśmiała się.
- Weź nie świruj...
- Chcesz to mogę ci puścić "Stokrotkę"*, którą śpiewałaś na melodię "Whisky" Dżemu*.
Dobra koleżanka, wszystko nagrywała! I zanim poszła spać, wrzuciła na YouTube...

Wytrzeszczyłam na nią oczy. No to rzeczywiście Rafał miał o co na mnie gniewać się. Zrobiłam nie tylko sobie, ale także i jemu niezłego obciachu.
Ojtam ojtam. Co prawda nie popieram szlajania się i wrzasków po pijaku w środku nocy, ale z drugiej strony trochę się dziwię, że te ostre, rockowe dziewczyny aż tak to przeżywają. Ostatecznie nie skończyło się zatrzymaniem przez policję ani niczym drastycznym.
Tak jakby nagle wszyscy po pijaku zachowywali się spokojnie i dostojnie.
W ogóle to jaranie się faktem, że się upiło… Again, ile lat sobie liczy nasza KataDanka?
Dwadcat’ tri.
No właśnie.

*mamrocze pod nosem* a myśmy z C. kiedyś szły nocą przez Chmielną, wywrzaskując “Te quiero puta” Rammsteina i wcale się tego nie wstydzimy...

Ada chyba zauważyła moje zakłopotanie, bo zaraz wyszła, oznajmiając mi, że musi jechać na lotnisko i odebrać Sobi, która wczoraj nie mogła do nas przybyć. Podobno miała jakieś ważne sprawy do załatwienia. Nie wiedziałam, dlaczego, ale jakoś za nią nie przepadałam. Starałam się dla niej tego nie okazywać.
Dla! Zwróćmy uwagę na kolejny podlaski regionalizm :) (na Podlasiu używa się formy “dla kogoś, czegoś” w sensie “komuś, czemuś”, czyli bohaterka chciała powiedzieć “starałam się JEJ tego nie okazywać”).
Jest także tendencja przeciwna, żeby tego nie używać. I dochodzi do absurdów typu "parking mieszkańcom bloku" :)
Tak, w Łajtstoku widziałam “parking klientom sklepu” :D

Jakoś nie umiałam zaufać tej dziewczynie. Było w jej zachowaniu i sposobie bycia coś takiego, że no nie mogłam i już. Ale była potrzebna w zespole.
No ja nie wiem, czy aż tak potrzebna, skoro wczoraj nie grała z wami, a i tak dałyście “najlepszy koncert w karierze”, według słów menedżera.
Może to ona komponowała. Albo chociaż teksty pisała.

- Wyglądasz okropnie. - Stwierdziła Mada.
- Dzięki, też ciebie kocham. - Odpowiedziałam. - Dzisiaj mamy jakąś próbę, czy coś?
- Tak. Z Sobolewską mamy coś tam przećwiczyć tak na wszelki wypadek. - Dodała Gregorowicz.
Zastanawiam się, czy to pisanie po nazwiskach to taka maniera rockowa, czy coś jak "czarnowłosa powiedziała".
Stawiam na to drugie.

- Jak ja cieszę się, że to już jest koniec. Nie żebym miała coś do was, ale chyba wiecie o co mi chodzi. Nareszcie będę mogła wyspać się w swoim wygodnym wyrku, czaicie to? - Wyszczerzyła się do nas.
No, pewnie, po dziewięciu miesiącach w trasie można zatęsknić za własnym łóżkiem, ale… Wróćmy na chwilę do początkowej sceny, kiedy to dziewczyny o mało co nie spóźniają się na samolot. Danka w pośpiechu wrzuca najpotrzebniejsze rzeczy do walizki, a kiedy zjawiają się koleżanki, komentuje, ile każda z nich toreb zabrała. To wygląda, jakby jednak wyruszały z domu (któraś z nich je kanapkę z wędliną i ogórkami kiszonymi! przyrządzoną przez koleżankę), a nie z hotelu, bo wtedy raczej starałaby się w pośpiechu zebrać wszystkie swoje rzeczy, no i dokładnie wiedziałaby, po tylu miesiącach, ile kto ma bagaży.
Zwłaszcza, że później jest także napisane, że boChaterka wzięła tylko jedną torbę, a całą potrzebną resztę ewentualnie dokupi. Jeżeli byłyby w trasie, to te potrzebne rzeczy już by miała, w końcu ta trasa trwa miesięcy wiele. Z opisu jakby wynika, że biorąc jedną torbę, świadomie rezygnuje z zabrania większej ilości rzeczy, które przecież gdzieś zostały. W hotelu? W sumie, kto bogatemu zabroni...

- Nie sądzicie, że Ada i Jurgen wczoraj długo ze sobą rozmawiali? - Zapytała Lenka.
To są jakieś normy na normalną rozmowę i długą rozmowę?

- To już nie można normalnie z ludźmi porozmawiać? - Spojrzałam na nią, kiedy otworzyłam wieczko pojemnika z kefirem. Czasami wręcz nie rozumiałam jej. Blondynka bowiem zawsze i wszędzie dopatrywała się sensacji i romansów.
Co innego, gdyby była ruda.

Ja zaś martwiłam się, jak dzisiaj zaśpiewam na koncercie z takim przepitym głosem. No i w prawdzie głowa już pobolewała mniej, ale czasami jeszcze dawała mi się we znaki. Pieprzony kac morderca!
Z korytarza usłyszałyśmy donośny głos Tośki, że już przyjechała z Gośką. Jako, iż kultura wymaga tego, aby przywitać się to poszłam i to zrobiłam, bo ja to kulturalne, wbrew pozorom, dziewczę byłam. Tylko czasami, tej ogłady mi trochę brakowało, ale to naprawdę tylko czasami. Raz na ruski rok, o.
Ojojoj, łaskawa pani, przywitała się - a mogła napluć jej na buty!
Czy tam wcześniej jest coś o jakiejkolwiek Gośce? Nie? To kim ona do licha jest i dlaczego boCHaterka tak jej nie lubi? Może przydałoby się jakieś wyjaśnienie?...
No co, masz podstronę z bohaterami, wystarczy! Wprowadzanie ich dodatkowo w tekście to doprawdy zbędny wysiłek, kiedy trzeba gnać z akcją (sardoniczny śmiech) (tak, mnie też się mylą te wszystkie postaci raz określane imieniem, raz nazwiskiem, raz kolorem włosów).
Ok. Gośka Sobolewska, czyli Sobi, gra na klawiszach, a na koncercie z jakichś tajemniczych powodów jej nie było.
To o tę Gośkę chodziło?!
Tak. A teraz zagadka dla zaawansowanych: kim jest Tośka?
To pewnie ta, która nazywa się Antończuk.
Nie podpowiadaj :P

Nie przejmowałam się tym, że jestem w rozciągniętych, szarawych, dresowych spodniach, w dużej koszulce z logo "Batmana"*, i tym, że chodzę boso, a na mojej głowie sterczy jakiś kikut nie związany do końca. No, ale dziewczyny nie raz i nie dwa widziały mnie w takim stroju, więc nie było czego wstydzić się. Przecież tutaj były same swoje.
Po tym wstępie już wiemy, że za chwilę na progu objawi się Tró Loff.
Stawiający na naturalność i bycie sobą, a nie na słodką pustaczość, jaką niewątpliwie reprezentuje Gośka.
Niewątpliwie, wystarczy spojrzeć na jej zdjęcie na podstronce.

Gośka uśmiechnęła się delikatnie w moim kierunku.
"Rzygam tęczą i cukrem i watą cukrową." - Stwierdziłam w myślach. Nie ufałam ludziom, którzy tak "słitaśnie" szczerzyli się do mnie.
A rzygnij sobie już raz a porządnie, może ci ulży, a na przyszłość wyjmij ten kij z dupy… Kurde, nawet uśmiechnąć się do takiej nie można, bo zaraz ma focha.
Właściwie nie wiadomo jak się do niej odnosić. Pożartować nie można, uśmiechnąć się nie można.

Usiadłyśmy w kuchni, ale długo tam nie pobyłam, bo ktoś znowu zadzwonił do drzwi. Krzyknęłam głośno "Otwarte", czego też pożałowałam, bo głowa ponownie zaczęła boleć. Owy ktoś
Jest i tu. Jest i tutaj straszliwy "owy ktoś"! I zaraz cię zje, aŁtorko.


dalej dzwonił, ale żadna z nas nie miała ochoty podnosić się z miejsca, więc postanowiłyśmy załatwić to po męsku. Otóż zagrałyśmy w "Kamień, papier, nożyce"*. I w taki o to sposób wypadło, że to ja musiałam podnieść swoje zacne cztery litery i wpuścić gościa.
Na czym w tym przypadku polega “załatwianie po męsku”?
Chyba miało być, że krótko i konkretnie. W tym przypadku wystarczyło po prostu iść i otworzyć.

(Gościem okazuje się Mario, który wręcza boChaterce kwiaty i komplementuje ją)
***

- Kto to jest? - Zapytała Reni nieco zazdrosna Małgośka, przyglądając się szatynowi. Zauważyła, że Danka traktuje go całkiem przyjaźnie, co do niej nie było podobne.
Ha! Może Danka nie lubi Gośki, bo ta umie ją celnie podsumować?

Bardzo ją to rozwścieczyło. Sama nie wiedziała, dlaczego w taki sposób reaguje tak, kiedy widzi, że ktoś obcy kręci się wokół dwudziestotrzyletniej dziewczyny.
Bo gdyby kręcił się wokół dwudziestodwu- albo dwudziestoczteroletniej, to spoko.

I aż szlag jasny ją trafiał, kiedy tak migdalił się do Danutowiczówny.
Ten szlag się migdalił?

Walnęła pięścią w blat. Musiała wymyślić coś, aby Mario zniechęcił się Kaśką, albo ona nim.
Ale dlaczego, do diaska???

4. Czas na randkę. Szok, śmiech i niedowierzanie. Ona to ja- ja to ona.

Po pewnym czasie ogarnęłam się i wszyscy byliśmy gotowi, aby pojechać na próbę. Mario zaproponował podwózkę, bo chłopcy musieli stawić się po coś do klubu, bo Klopp wzywał.
Niech zgadnę… może na trening?
Klop wzywał, sama widzisz. Natura.

Dziewczyny ochoczo przystanęły na tą propozycję z racji tego, że wczoraj trochę wypiłyśmy i żadna z nas nie chciała jechać na podwójnym gazie. Spakowałyśmy więc do aut potrzebne rzeczy i pojechałyśmy na Idunę.
Kiedy dojechałyśmy na miejsce, wybiegłam z samochodu jak kamień z procy
*wyobraża sobie kamień z nóżkami*
Używanie idiomów - robisz to źle. Po raz kolejny. Zaczynam wierzyć, że pan Oracabessa był wzorowany na jakiejś młodej aŁtoreczce...

i pobiegłam do toalety. Zrobiło mi się niedobrze, ale nie było czemu się dziwić. Wczoraj przesadziłam z alkoholem. Do cudu można było zaliczyć fakt, że w ogóle wstałam dzisiaj z łóżka i nie odwołałam koncertu.
I to jest ta odpowiedzialność? A gdzie szumne “i nie pozwalam, żeby ktoś na mnie czekał”? A na koncerty to przychodzą pewnie tylko lokalsi, którym wszystko jedno, czy ten koncert jest dziś, czy kiedy indziej.

- O, krasnoludek. - Powiedział Marco, który zauważył mnie na korytarzu. Nie rozpoznał mnie. Nadal uważał mnie i Dankę za dwie różne osoby. Nie rozpoznał tej, którą wczoraj próbował poderwać na imprezie, i z którą tańczył wolniaka.
Wolniaka, Jezu.
Najlepiej od razu Powolniaka.
Tańczy wolniaki, goli łoniaki.
A wiesz, że nie rozpoznał, stąd, że…? Moim zdaniem chęć umówienia się właśnie świadczy o rozpoznaniu, w końcu na “krasnoludka” na korytarzu niemal nie zwrócił uwagi.

- Co powiesz na to, abyśmy dzisiaj, gdzieś umówili się?
Marco też mówi po podlasku? Zaraz się okaże, że jego dziadkowie o miedzę z Kargulami mieszkali.

- Oczywiście słonko. - Odpowiedziałam mu ze sztucznym uśmiechem na twarzy. - Kiedy i gdzie?
- Może tutaj? - Napisał mi na kartce jakiś adres, zaznaczając, że to dosyć daleko.
Nie lepiej po prostu w jakiejś kafejce w centrum?
Widać ocenił na oko, że tę tutaj można od razu zaciągnąć na chatę.

Już ja mu dam łatwy podryw i krasnoludka! Będzie żałował chwili, w której mnie poznał. A co! Nikt nie będzie mnie w taki sposób obrażał.
A może on to powiedział z sympatią? Może nie miał nic złego na myśli? Taka opcja nie wchodzi w grę?

- To może o godzinie dwudziestej drugiej? - Zaproponowałam mu, a ten się zgodził. Zaraz potem ja i on musieliśmy pójść w swoją stronę. Dziewczyny od razu mnie dopadły i zaczęły wypytywać co się stało. Po kilku minutach tłumaczenia im, że wszystko jest w jak najlepszym porządku, odpuściły i mogłyśmy przejść do próby. Po dwóch godzinach uznałyśmy, że jest dobrze i poddałyśmy się w ręce makijażystek. Te odwaliły świetną robotę, chociaż sama też umiałabym umalować się. Odpicowane wyszłyśmy na scenę i zaczęłyśmy show.
Czyli próby, jak sama nazwa wskazuje, odbywają się bez udziału widowni, tuż przed koncertem?  Idą na letki makijaż i stadion w ciągu pół godziny jest zapełniony? Chyba robią jakiś zrzut widowni z helikopterów, albo coś.
Może robiły próbę w jakiejś sali (czy na stadionie są takie pomieszczenia?). A może letki makijaż zajął im trzy godziny...

Pierwszą piosenkę jaką zagrałyśmy było "Rock And Roll All Night" KISS*. Później poszło kilka naszych. Nadal nie czułam się najlepiej, a żołądek podchodził mi do gardła.
"Więcej tyle nie piję" - Przeszło mi przez myśl. Na koniec zaśpiewałyśmy "Never Say Goodbye" Bon Jovi ** oraz naszą najnowszą piosenkę "Kiss At Midnight Town". Po chwili bisowałyśmy, śpiewając "School's Out" Alice'a Coopera*** i "Zamieczatelnyj sosied" mojego autorstwa. O dziwo ta ostatnia została całkiem dobrze przyjęta, mimo iż była w całości po rosyjsku. Całą imprezę zakończył pokaz sztucznych ogni.
Jak na taki super znany zespół to trochę jednak za dużo tych coverów.
Chyba że są specjalistkami w niebanalnym przerabianiu cudzych utworów, jak Animalsi albo Manfred Mann.

***
- Idzie na randkę. - Powiedziała Lenka. - Słyszałam, jak z kimś umawiała się. Mam nadzieję, że otworzy się przed Mario. Jest naprawdę miły i sympatycznym chłopakiem . Nie sądzisz, że byłaby z nich ładna para?
- Nie. - Odpowiedziała krótko Sobolewska. Odeszła od Mady, która wiecznie żyła w świecie romantycznych miłości, księżniczek i książąt, co to jeżdżą na białych rumakach.
*sprawdza na podstronie* Aha, Lena i Mada to ta sama osoba. Rrranyyy...
Dobrze, że każda z nich nie jest jeszcze określana drugim imieniem.

Sobi nie chciała, aby Kaśka była szczęśliwa, jak ona to nazywała, z jakimś szkopem. To według niej nie było patriotyczne.
WHUT.
Jak ta Wanda, co nie chciała Niemca.

Chciała, aby Kasia zwróciła na nią uwagę.
Aaaa, tu cię boli! To nie zasłaniaj się patriotyzmem...

Nikomu nic nigdy nie mówiła o swoim biseksualizmie, bo wstydziła się tego. Sądziła, że wszyscy od niej odwrócą się.
Ale od pewnego czasu zaczęła inaczej myśleć o Dance.
A jeszcze dwie strony temu nie wiedziała, dlaczego tak ją irytuje, że niemiecki piłkarz Kaśkę podrywa!
A poza tym - litości, tu Kaśka, tu Danka, nie można było tego przynajmniej w narracji ujednolicić?!
Wszyscy lecą na marysujkę, nawet koleżanka z zespołu… *wzdycha ciężko*

Nie myślała o niej tak, jak na początku znajomości. Starała się przebywać w jej towarzystwie jak najdłużej, ale Danutowicz zaczęła unikać jej. A kiedy na horyzoncie pojawił się ten piłkarz, poczuła się wręcz zagrożona.
*bierze zimny kompres* Kto się poczuł zagrożony, bo mi nie chce wyjść inaczej, niż że Danutowicz, i że Sobi i piłkarz czymś jej grożą…

***
Zmyłam z siebie makijaż i ubrałam się w codzienne ciuchy. Te, co miałam na koncercie wsadziłam do przepastnej torby. Poprawiłam sznurówki w trampkach i złapałam przed stadionem taksówkę. Podałam mężczyźnie karteczkę z adresem, a ten delikatnie, niby to z politowaniem, uśmiechnął się.
- Znowu nasz Marco podrywa dziewczyny.
Wow, adres Marka znany był na pamięć wszystkim taksówkarzom w Dortmundzie?!
Łi tam, w całym Zagłębiu Ruhry zapewne!!!
Co ciekawsze, najwyraźniej Marco wyznaczył randkę u siebie w domu. No comments.
Przechodzi chłopina szybko do konkretów.

- Zerknął na mnie. - Uważaj na siebie dziecino, bo piłkarz z niego jest dobry, ale kobiety to zmienia częściej niż rękawiczki.
Zaniepokoiłabym się, gdyby zmieniał częściej niż skarpetki…
Panie, odczep się pan, sprzątaczka jestem!

Zaśmiałam się cichutko pod nosem głosem dźwięcznym dla ucha.
I zachwyciłam się sama sobą, po raz enty zresztą.
Niekiedy śmiała się w ultradźwiękach.

Mężczyzna był w średnim wieku i widać, że pod ten adres jeździł nawet często.
Na lusterku wstecznym miał pozawieszanych kilkanaście damskich majtek z naklejką MARCO.
A na czole piętno w kształcie litery M.

Ale miał polski akcent, chociaż teraz to mnóstwo Polaków mieszkało na zachodzie.
Próbuję doszukać się tu sensu, ale chyba próżna nadzieja.
BoCHaterka zdziwiła się, ale zaraz zdała sobie sprawę, że w sumie nie ma czego. Tak mi się przynajmniej wydaje, że to zdanie rozumiem.

Lepsze zarobki, lepszy byt... Nie powinno mnie to dziwić.  
Ale co ma piernik do wiatraka? Co ma akcent taksówkarza do tego, czy jeździ, czy nie jeździ pod adres Marco?

- Powiedzmy, że mam z tym panem do pogadania. - Stwierdziła, a uśmiech nie schodził mi z twarzy. - Przepraszam, że zapytam, ale czy pan jest z Polski? Ma pan podobny akcent dla wschodnich języków.
A ja jestem tak zajebista, że rozróżnię akcent Polaka od akcentu na przykład Czecha. I w ogóle jakie znowu “wschodnie języki”?
I tu nawet tłumaczenie z podlaskiego na nasze nie pomaga, bo “podobny akcent językom” też nie ma sensu.

- A owszem. Jestem z Poznania. Już trzeci rok tutaj pracuję. Żona jest księgową w hotelu. A tak poza tym to mam na imię Mieczysław.
A dozorca rano pije mleko 3%.

- Ja jestem Kasia. - Odpowiedziałam, a pan Mietek zatrzymał się przed dużym domem.
“Skoro Kasia, to wyp****laj!” ? ;)
Czy ja dobrze pamiętam, że randka miała być dosyć daleko?
- To tutaj. Pilnuj się dziecko i nie daj mu się zbajerować. - Zażartował. Zapłaciłam taksówkarzowi i podziękowałam oraz pożegnałam się. Fajnie było pogadać z kimś innym po polsku.
Och, myślałby kto, że przeżyła lata całe na emigracji, w jakimś najdzikszym zakątku świata, gdzie nawet Cejrowski się nie zapuści.
Koleżanki z zespołu jakoś się nie liczą.

Zadzwoniłam dzwonkiem do drzwi,
A da się zadzwonić czymś innym?
Zębami?
Można próbować domofonem, o ile zna się numer drzwi. Ale i wtedy nie ma gwarancji, że odbiorą.

a po chwili otworzył mi je odpalantowany Marco.
- witaj piękna.- Chyba bardziej kiczowatego tekstu nie mógł wymyślić.
Wyjął sobie panienkę bez trudu, zbajerował tak, że posłusznie przyjechała doń do domu, to co się będzie jakoś specjalnie wysilał.
A ty chyba nie mogłaś mu już okazać większej pogardy.

Z resztą...
Z jaką znowu resztą?
Tą, którą wydał taksówkarz.

Co oni mieli z tymi "pięknymi"? Najpierw Mario z samego rana, teraz on....
Och, tak tylko się kryguję, nie myślcie sobie, przecież wiem, że w moich oczach można się utopić, a głos mam dźwięczny i miły dla ucha.

- Przygotowałem kolację dla nas. - Zaprosił do środka. - To dobrze, bo jestem strasznie głodna. - Zaczęłam wcielać swój plan w życie. Rzuciłam swoją torbę na półkę, rozglądając się dookoła. Usiadłam na krześle, zakładając noga na nogę i wpatrywałam się w niego.

*werble obwieszczające zbliżanie się Elementu Komicznego*

Blondyn zapalił świecie, ale ja je zaraz zgasiłam, mówiąc mu, że nie lubię takiego oświetlenia.
Wobec tego blondyn zapalił Chełmno.

Nałożył mi jedzenie na talerz, a zaraz potem sobie. Zaczęłam gmerać widelcem w naczyniu, strojąc głupie miny. Reus wyglądał na nieco zniesmaczonego moim zachowaniem, ale o to mi chodziło.
- Czy to jest flak? - Zapytałam, wyciągając coś widelcem.
- Nie, to jest...
- O mój Boże!- Nie dałam mu dokończyć. - To oko!
- Nie, oliwka.
- Tu pływa kciuk! - Wydziwiałam, co rusz na niego zerkając. Chyba miał mnie już dosyć. A poza tym nie wyglądał najlepiej.
Masz, poobrzydzaj mu jeszcze cynaderką.

- Wybacz. Pójdę skorzystać z toalety. Za chwilę wrócę. - W odpowiedzi usłyszałam, że toaleta jest na górze. Wzięłam swoją torbę i poszłam.
Rewelacyjny plan, zrobić z siebie głupka.

***
- Gdzie jest Kasia? - Zapytała Lenka z Gośką (symultanicznie?), podchodząc do Mario, który konsumował hot- doga w rytm głośnej muzyki.
To chyba musiał strasznie szybko kłapać szczękami.
Człowiek renesansu - nie tylko piłkarz, ale i human beatbox.

Tak, wszyscy po koncercie poszli na zabawę do klubu. Obie dziewczyny były zaskoczone, że Kasi nie widać przy Goetze.
- Jest na spotkaniu.
- Słyszałam, że z tobą jest na randce. - Powiedziała podejrzliwie Gosia.
Mario zakrztusił się.
- Ze mną? - Zapytał.- Nie, to raczej niemożliwe. Owszem, mamy raczej koleżeńskie stosunki, ale nie aż tak, aby umawiać się na randki.
Oni się znają raptem dwa dni. Przy tak długiej znajomości, to prędzej bym się właśnie umówiła na randkę, niż stwierdziła, że mam z kimś “koleżeńskie stosunki”...

Poza tym podoba mi się inna dziewczyna. - Wytłumaczył im to wszystko, śmiejąc się.
A kwiatki przyniosłem tak sobie, o. Każdej przynoszę.

- Przepraszam, ale muszę odebrać telefon. - Powiedział. - Tak, Marco?... Ale, że co? Poczekaj... Powiedz to jeszcze raz na spokojnie.
***
Marco zaczął opowiadać dotychczasowy przebieg wydarzeń. O kolacji, o jej zachowaniu, o wszystkim. Był tym załamany.
- Mówię ci Mario, to jest jakiś dzikus. Zachowuje się tak, jakby ją z buszu wypuścili. Teraz poszła sobie do łazienki. Siedzi tam chyba z dobre piętnaście minut. Kiedy tylko wyjdzie odwiozę ją do domu. I nigdy więcej w życiu z nią się nie spotkam.
Tak się kończy się zadawanie z artystkami! (tym razem “się” po suwalsku)

Z góry całkiem dobrze to słyszałam. Gdybym była typową wrażliwą dziewuszką, to z pewnością siedziałabym gdzieś w kącie i chlipała, użalając się nad swoim losem.
Gdybyś była typową wrażliwą dziewuszką, nie odstawiałabyś cyrków z flakami i pływającymi oczami.
To dopiero ciężki żywot, chłopak mnie na randkę zaprosił.

Ale ja taka nie byłam.
Poprawiłam usta czerwoną szminką, spódnicę (nieco krótką) ułożyłam równo. Podciągnęłam bluzkę i zeszłam powoli i cicho z piętra. Stanęłam za nim i owiałam jego szyję ciepłym oddechem.
Że też dosięgła? Przecież jest krasnoludkiem!
Wzięła ryczkę z łazienki.
Może po prostu stała jeszcze na schodach.

- Cześć cukiereczku. - Rzekłam zmysłowym głosem, a telefon momentalnie wypadł mu z ręki i uderzył głośno o podłogę, wyłączając się. Blondyn odwrócił się i spojrzał na mnie oczami, które swoją wielkością mogłyby równać się ze spodkami od filiżanek. Przełknął głośno ślinę, a ja uśmiechnęłam się z lekką złośliwością.
- Danka? A gdzie jest Kaśka? - Zapytał.
- Kaśka i Danka to ta sama, jedna osoba. Nazywam się Katarzyna Danutowicz, pseudonim artystyczny "Danka". A teraz wybacz, ale muszę iść. Nie zasługujesz sobie na to, abym tu była.
W kategorii “najbardziej beznadziejnie i drętwo opisane odkrycie tożsamości tajemniczej damy” właśnie mamy tegorocznego laureata.
No, do Cesi Żak, która zmieniała tożsamość w zależności od tego, czy siostra pożyczyła jej płaszcz, to jej daleeeeko.
Ona w ogóle kogoś lubi, poza sobą?

- Chciałam go wyminąć i wyjść stąd, ale Reus chwycił mnie za rękę i przyciągnął do siebie, po czym wpił mi się w usta. Oderwałam się od niego i strzeliłam mu prosto w zęby.
Z blastera.

- Myślałaś, że nie wiedziałem, że ty.... Że jestem na tyle głupi, że nie domyśliłem się niczego? Chciałem zobaczyć twoją reakcję. - Tłumaczył się Marco.
- Gówno prawda. - Wyrwałam się i wyszłam. "Co za pieprzony kłamca!" - Pomyślałam, przechodząc przez ulicę.
(...) Mimowolnie uśmiechnęłam się pod nosem, przypominając sobie minę piłkarza po metamorfozie. Wyglądał jak już nie powiem co.
Z powyższego wynika, że to piłkarz przeszedł jakąś, niezbyt udaną, metamorfozę.
Może natknął się na jakąś wyjątkowo upierdliwą muchę?

Ale dobrze mu tak. Należało mu się. Uniosłam dumnie głowę. Czułam, że dopięłam swego. Ośmieszyłam go (szkoda, że nie w towarzystwie, ale kij z tym) i o to mi w szczególności chodziło.
Przykro mi cię rozczarowywać, ale ośmieszyłaś raczej siebie…
I to dubeltowo, bo na randce też się raczej nie popisała.

Muszę przyznać, że jestem odrobinę rozczarowana opisem tej krwawej zemsty.

5. Geneza, liga kobiet, zaproszenie, tego nie panimajesz, bo to Danka

Już jakiś czas siedziałam w Dortmundzie. Było mi tutaj o wiele lepiej niż w Białymstoku. Miałam dość swoich rodziców.
Jak mi z tego powodu strasznie wszystko jedno.
Tak się tylko zapytam… czy one do Dortmundu leciały z tego lotniska?

Rodzice są źli, źli, źli i jeszcze gorsi, niszczą psychikę bohaterki, aż ta w desperacji wpada na pomysł...

Wtedy do mojej głowy wpadł dziwny pomysł. Jeszcze tego samego dnia zamieściłam ogłoszenie w Internecie i gazecie, że młoda wokalistka chce założyć zespół rockowy. Przez pierwszy tydzień nie było żadnej odpowiedzi. Dopiero później coś jak z bicza strzeliło.
Kto znajdzie w tym opku poprawnie użyty idiom, dostanie ode mnie cukierka.
Nie podejmuję się tej rękawicy. ;)

Pierwsza zgłosiła się Ada. Pomimo różnicy wieku szybko złapałyśmy dobry kontakt. Następna była Lenka- uczennica zawodówki. Za nią przyszła Renata- stara znajoma Rafała.
I wszystkie od razu zdolne, utalentowane i z bogatym doświadczeniem.
I w dodatku od razu się zgrały, wszystkie pasowały do siebie.

I na początku bała [się] nas czwórka.


Czwórka zbuntowanych kobiet, którym w życiu coś nie wyszło. Uciec pragną w wielki sen.
No i od razu widać, że ta Gośka to jakiś obcy element.
Klawisze ogólnie nie są tró.
Powtórz to, patrząc Manzarkowi w oczy.

Oczywiście nie obyło się bez głosów sprzeciwu ze strony moich rodziców, ale miałam to wszystko gdzieś. Do dzisiaj pamiętam ich słowa, że jak wybiorę zespół, to do domu nie mam czego [po co] wracać. Wybrałam to w czym chciałam się spełniać. Spakowałam swoje rzeczy i wyprowadziłam się wtedy do Ady, która mieszkała ze swoim małym synkiem.
I łaskawie pozwalałam jej się utrzymywać.

Chyba najtrudniejszą rzeczą było wybranie nazwy zespołu.
A ja sądziłam, że sfinansowanie instrumentów i tego typu rzeczy.
Można zakładać, że instrumenty miały już wcześniej. A nazwę da się wybrać bardzo prosto, jak Budka Suflera - otwierając słownik na chybił trafił.

Głowiłyśmy się nad tym długi czas. Odpowiedź przyszła trochę przez przypadek. Pamiętam, że wtedy siedziałyśmy we cztery w małej kuchni u Reni. Z magnetofonu szła płyta Skid Row. W momencie, kiedy Sebastian Bach* śpiewał wers, że "Gdyby jej mama dowiedziała się, co ona robi, to by się zabiła", a chłopcy zawtórowali mu "sweet little sister", wiedziałyśmy już, że to jest to, czego akurat szukałyśmy. A póżniej to się jakoś potoczyło. Stałyśmy się sławne.
Eeeej, to naprawdę jest takie proste? Ja też chcę! Uwaga, uwaga, poszukuję gitarzystki, basistki i perkusistki, a nazwiemy się… nazwiemy… *nasłuchuje* ...Duhastmyś!
Świetna nazwa, zapisuję się! I mam już szlagwort pod pierwszy hit: “My jesteśmy Duhastmysie, hopsasa, hopsasa…”

Teraz siedziałam w pokoju, oglądając z Lenką mecz. O dziwo wszystkie postanowiłyśmy spędzić czas wolny w Dortmundzie. Tutaj aż chciało się zyć.
Ja tak tylko zapytam z ciekawości, czy one wszystkie nadal siedzą na głowie bratu Kaśki-Danki?
Oraz skąd stażystę w klubie piłkarskim stać na ten duży dom…?
Taki to zespół, że przesiadują kątem u kogoś, zamiast sobie wynająć pokoje w hotelu.
Znam fajniejsze miejsca na Ziemi niż przemysłowe niemieckie miasto…
Oj, jak Wy nic nie rozumiecie, tu jest Borussia, tylu pięknych mężczyzn naraz!
Wiem, że to kwestia gustu, ale jak sobie wyguglałam, jak wyglądają Mario i Marco, to… znam fajniejsze miejsca na Ziemi :D
I tak lepszy Dortmund niż Norylsk.

Tośka nawet zabrała Łukasza. Chciałaby kupić mieszkanie i przenieść do tutejszej szkoły chłopca.
Wow, that escalated quickly!

Problem pojawiał się wtedy, kiedy zaczęła zastanawiać się nad tym, co zrobi, kiedy przyjdzie nam wyruszyć znowu w trasę.
No to gdziekolwiek się nie przeprowadzi, problem będzie ten sam…
Niezłą kasę muszą trzepać na tych koncertach na Białorusi i w Kazachstanie ;)
Może przy okazji zajmują się nieoficjalnie handlem.

Z zamyśleń wyrwał mnie dźwięk dzwonka.
Znów te “zamyślenia” w liczbie mnogiej… *wzdycha ciężko*

Poszłam otworzyć drzwi, a tam kto stał? Marco Reus w całej swej okazałości. (...)
- Rafała nie ma. Przekazać mu coś? - Zapytałam oschle.
- Ja nie przyszedłem do niego, ale do ciebie. - Wpuściłam go do środka.
- Wszedłeś tutaj i daję ci szansę na rozmowę. - Powiedziałam, a ten spojrzał na mnie dziwnie. Jakby czegoś nie rozumiał. - Nie spierdol tego Reus. - Ostrzegałam go.


Och-och-och, teraz ja ci coś powiem: Danusiu! Nie zesraj się!

Blondyn uśmiechnął się delikatnie.
A ona rzygnęła tęczą.

- Chciałbym...
- Mnie przeprosić. Słyszałam to już kilka razy. Z każdą dziewczyną tak postępujesz? Każdą traktujesz jak sekszabawkę na jedną noc?
Co to jest sek-sz-abawka?
Węgierski wibrator.
(dobra, czepiam się - ta pisownia jest prawidłowa, choć głupio wygląda)
Matko, zrobił kolację i już sekszabawka?
Może ona z góry założyła, że będzie ciąg dalszy, i teraz jest rozczarowana? :) Ale z drugiej strony, sama sobie poszła...

Uważaj, bo kobiety wbrew pozorom też potrafią być solidarne. - Stwierdziłam, a zaraz po polsku rzuciłam hasło z "Seksmisji": "Liga rządzi. Liga radzi. Liga nigdy cię nie zdradzi."
Obawiam się, że kolega Reus nie doceni tego ekstraordynaryjnego dowcipu.
Z Seksmisji to on by tylko zrozumiał “Guten tag. Passkontrolle. Die Ausweises, bitte.” ;)

Widząc jego minę wybuchnęłam śmiechem, mówiąc, że coś smiesznego mi się przypomniało.
- Wiesz... U nas w klubie za dwa dni jest jakiś bankiet. Chciałem cię zapytać, czy nie chciałabyś może ze mną pójść. - Czyżby Reus proponował mi wyjście gdzieś?
Nie, kuźwa, proponuje ci tkanie gobelinu, a to, że spytał “czy chciałabyś ze mną pójść” to tylko tak dla zmyły.

Urocze...
- Może pójdę. Muszę się nad tym głęboko zastanowić. - Odpowiedziałam, a widząc jego zawiedzioną minę dodałam pospiesznie. - Nie powiedziałam, przecież nie. Masz 50% szans na to, że pójdę. A wbrew pozorom to nie jest aż tak mało, jak ci się wydaje mój słupie telegraficzny. - Pozwoliłam sobie zażartować z niego.
Natomiast niech inny nie śmie żartować ze mnie.
Faktycznie, mówić do faceta, który ma metr osiemdziesiąt, “słupie telegraficzny” to musi być żart.

A to był już jakiś mały przejaw sympatii do piłkarza. Tak, miałam dosyć dziwne sposoby okazywania komuś, że go lubię. No, ale ja to byłam ja. Nikt tak naprawdę nigdy do końca mnie nie rozumiał To jest Danka- tego nie panimajesz, jak to zwykłam mówić o sobie.
Uhm, Taka Jesteś Wyjątkowa.

Bohaterka wykonuje szybką myślówę - jej kumpela Ada też jest zaproszona na tę imprezę, a skoro tak, to nie będzie miała z kim zostawić dziecka i pewnie ją poprosi… więc trzeba się jednak zdecydować na propozycję Marka.

- Nie wyobrażaj sobie za dużo. Idę tam jako twoja koleżanka i nikt więcej. - Dałam mu jasno do zrozumienia. Nie chciałam, aby nastawił się na coś, czego nie będzie. Po co miał mieć później gorzkie rozczarowanie?
Wyrzekała się żaba błota...

- Yay! Dzięki! Jesteś wielka! - Rzekł chłopak. Widać było, że bardzo mu na tym zależało.
- No to w takim razie zbieramy się. - Spojrzałam na niego, a on był zaskoczony. - Jedziemy do sklepu po jakąś kieckę dla mnie i jeszcze buty. Przecież w jeansach i trampkach nie pójdę.
Och, dlaczego, przecież jesteś taka niezależna i zbuntowana.

Co do wyboru sklepu to zdaję się na ciebie, bo ja póki co, to mało jeszcze ogarniam.
Zabrałam torebkę, uprzednio pakując w nią kilka drobiazgów. Ubrana w skórzaną kurtkę, koszulkę "Fuck the rest. I'm the best", jeansy i glany, wsiadłam do samochodu i pojechaliśmy.
Marco co rusz spoglądał na mnie i próbował jakoś nawiązać temat do rozmowy. Na początku szło mu to jak krew z nosa.
Och! Poprawnie użyty idiom! No to cukierka sama zjem. :D

Dopiero po pewnym czasie udało mu się trafić w to, co lubię. Muzyka. O muzyce zawsze można było pogadać. I czasami dowiedzieć się czegoś nowego.
- Od jak dawna słuchasz rocka? - Zapytał.
- Od piątej klasy podstawówki. Ale moi rodzice słuchają disco polo. Wiesz... Takie umcy- umcy bez większego sensu i polotu. Piosenki na jeden kopyt.
Na co??? *płacze*
Kopyto. Trudne słowo!
Na jeden kopyt
Zawsze jest popyt.
Ona pochodzi z Białegostoku, tak się tam mówi.
Serio? :)
Uściślając, u mnie na pewno :)

- Zaśmiałam się. - Ja za tym nie przepadam.
- No, ale wtedy, jak tańczyłaś makarenę na stole, to jakoś ci takie rytmy nie przeszkadzały. - Zachichotał.
- Ej... - Dałam mu kuksańca w bok. - Tamto... To się nie liczy! Byłam pijana. - Śmiałam się jak opętana. Nie zauważyłam nawet tego, kiedy Marco zatrzymał się. Ujął mój podbródek na kciuk i uniósł lekko do góry. W pewnym momencie wpił mi się w usta.
On nie umie się normalnie całować, że tak się wpija w usta i wpija?
Piłkarz, i to napastnik. Od razu idzie na pełny kontakt.

Na początku się wzbraniałam, no bo co on sobie wyobrażał? Jednak po kilku sekundach poddałam się. Zaczęłam to odwzajemniać. Kiedy chłopak oderwał się ode mnie, spojrzałam na niego niepewnie, po czym położyłam dłoń na jego karku i przyciągnęłam go do siebie. Sama nie wiem dlaczego, ale tym razem to ja go całowałam (i to bardzo namiętnie).
Ale za chwilę będzie znów twierdzić, że jest tylko koleżanką, i żeby sobie, broń Boże, nie pomyślał czego innego.
I w ogóle samo się pocałowało.

Musiałam przyznać, że Reus był dobry w te klocki. Chłopak zaraz mnie dogonił i uśmiechnął się, obejmując mnie w pasie.
I wszystko byłoby świetnie, gdyby nie to, że wokół nas zjawiła się grupka reporterów i zaczęli nam robić zdjęcia i zadawali mnóstwo pytań. Szybko wymknęliśmy się im i daliśmy nogę ze sklepu, opuszczając ten teren.
Cała grupka? Jak nic, Reus zrobił ustawkę ;)

6. Pierścionki, ślub i Audi

Z czego najważniejsze jest Audi.

Umknęliśmy im dosyć szybko, co i tak nie znaczyło, że nie zrobili nam kilku zdjęć. Chrzanić ich. Raczej nic ciekawego nie napiszą. A każdą plotkę można zdusić w zarodku. Przynajmniej tak to wyglądało w moim przypadku.
Bo, generalnie, kogo w Niemczech obchodzą plotki o jakichś mało znanych dziewczynach z mało znanego zespołu, koncertującego głównie na Ukrainie i Białorusi.
Piłkarz jest już bardziej znany.

- Może tutaj chcesz coś sobie kupić? - Zapytał Marco, gdy zatrzymaliśmy się przy sklepie z dosyć seksowną bielizną.
- No, chyba sobie śnisz. Przyszliśmy tu po kieckę, a nie po staniki. - Prychnęłam cicho, po czym się zaśmiałam. - A więc prowadź znawco dortmundzkich centrum handlowych.
“Centrum” ma liczbę mnogą, która się odmienia…
I nie chodzi tu o formę “centrumów”.

- Dałam mu kuksańca w bok. Po chwili staliśmy przed witryną sklepu z sukniami wieczornymi.
No, niestety. Kapcie są ranne, koszule nocne, upiór jest dzienny, ale suknie - wieczorowe, li i jedynie.


Suknia jak suknia, ale co ta postać ma z nogami?
Jakby nie jej :D

- I jak? - Zakręciłam się wokół własnej osi.
- No, muszę ci powiedzieć, że wyglądasz jak dziesięć milionów dolarów.
Zimbabwejskich?

- No to ją biorę. - Odpowiedziałam. - A ty mnie już nie podglądaj, bo ci oczy wypadną z orbit. I później będę musiała prowadzić takiego ślepaka.
- Co to jest "ślepak"?
- Nieważne. Ale nie patrz się na mnie.
Yyyy, czy to znaczy, że ona wtrąca od czasu do czasu polskie słowa w rozmowę po niemiecku?
Ona mówi do niego po polsku, a on jest uprzejmy sobie to tłumaczyć. Nie myślisz chyba, że się Mary Sue wysili troszkę? A aŁtorka tym bardziej?
Nauczył się podstaw polskiego od fizjoterapeuty.

Nieco zawiedziony piłkarz poszedł usiąść na ławkę, a ja w spokoju się przebrałam. Zapłaciłam za sukienkę i zadowolona wyszłam do Reusa.
Po krótkim spacerze po galerii, blondyn zatrzymał się jak wryty.
Trzy zdania, w każdym inne określenie na Marco. Jakie to jest wkurzające!

Wpatrywał się w jakąś dziewczynę. Była nawet ładna. Nie za wysoka, nie za niska. Blondynka z figlarnym uśmiechem. Ubrana dosyć gustownie w modne rzeczy. Szturchnęłam go, nie wiedząc co się dzieje. Dziewczyna podeszła do nas. Zlustrowała mnie od stóp do głów, aż mi po plecach przeszedł nieprzyjemny dreszcz.
- Szybko się pocieszyłeś po naszym rozstaniu. - Powiedziała. Mimo iż nadal z moim niemieckim byłam na poziomie "Kali jeść. Kali pić." to to zrozumiałam.
Srsly? A przedtem rozmawiała całkiem swobodnie… Ok, może po angielsku. Ale jakimś cudem świetnie rozumiała rozmowę przez telefon na tamtej pamiętnej randce w domu Marka.

- A żebyś wiedziała Carolyn. Właśnie idziemy do jubilera po pierścionek zaręczynowy. Ślub za dwa tygodnie.
Śłub za dwa tygodnie, a wy się dopiero zaręczacie?
Ćśśśś, tamta jest blondynką, pewnie uwierzy.


Czuj się zaproszona. - Uśmiechnął się do mnie. Co on do cholery jaśnej wyprawiał? Jakie pierścionki? Jaki ślub?
Blondi tylko prychnęła, coś zaszeptała pod nosem i poszła.
- Co ty za manianę robisz? - Zapytałam. Byłam wściekła. Nie wróć. Ja byłam wkurwiona do granic możliwości!
Uważaj, bo ci żyłka pęknie.

- Chciałem jej tak na złość zrobić... - Uśmiechnął się zakłopotany. A ja mu sprzedałam płaskiego w policzek. To było nie fair z jego strony. Jeżeli chciał się odgryzać na niej, to proszę bardzo. Droga wolna i jego sprawa! Ale nie moim kosztem. Przyspieszyłam kroku i wyszłam z galerii.
No i raz jeden mamy scenę, w której w całości popieram bohaterkę.
Ja bym może i poparła, gdyby nie zrobiła wielkiego halo z błahostki.
Zamiast go strzelać, wystarczyło wyjaśnić, czemu się złości. No, ale po co. Ostentacyjny foch jest lepszy. To mu dopiero dopiecze.
Może i tak, ale w tym przypadku naprawdę, doskonale rozumiem jej wkurw.

Bohaterka wsiada do tramwaju byle jakiego i ucieka, wysiada gdzieś w nieznanej sobie okolicy, po czym uznaje, że to najlepszy moment na...

I nie wiem co mi w tym momencie do łba strzeliło, ale poszłam do pierwszego lepszego toitoi'a i przebrałam się w nią. Ot, taka moja zachcianka. Mogłam robić to co mi się rzewnie podobało.
Rzewne łzy płyną mi po twarzy.


Po kilku sekundach mocowania się z zamkiem wyszłam.
Ale z zamkiem toi-toia?
Zamki od toalet bywają zdradliwe.

Wyglądałam trochę tak, jakbym urwała się z innej bajki. Ale mi to zwisało i powiewało.
No, tam sporo było elementów powiewnych, w tej kiecce.


No, przynajmniej do jakiegoś momentu, bo zaczęło siąpić z nieba, a ja nie wiedziałam, gdzie jestem i gdzie mam iść. Chyba w tej chwili zaczęłam żałować podjętej decyzji. Że zrobiłam to tak pochopnie. I byłam też wściekła na siebie za to, że zostawiłam torebkę z telefonem w samochodzie Reusa.
Poszła do sklepu bez torebki? To jak płaciła za sukienkę? Nosi pieniądze i karty po kieszeniach?
Wir opkowy załatwia wszystko.

Szłam tak sobie chodnikiem, gdy zatrzymał się obok mnie jakiś mężczyzna w czarnym Audi. A raczej było ich dwóch. "Dzięki Ci Panie Boże, że mam glany na nogach." - Przemknęło mi przez myśl.
- Podwieźć Cię gdzieś? - Zapytał młodszy po polsku.
Ale z niemieckim akcentem, który przejawiał się poprzez nadmierne użycie wielkich liter.

Rozejrzałam się dookoła, jakby to nie było do mnie. - Słucham twojego zespołu Kasiu. - Uśmiechnął się miło. - Jestem Lukas*. A to mój przyjaciel Bastian**. - Ten drugi także się wyszczerzył, a ja pomachałam mu niemrawo palcami. - Widzieliśmy jak idziesz, a że pada deszcz...
"I że bolą mnie już nogi..." - Przemknęło mi przez myśl.
- Miło mi was poznać. I oddam pół królestwa, jeżeli podwieziecie mnie tutaj. - Pokazałam im karteczkę z adresem.
- Dla królowej wszystko. - Odpowiedział Bastian, na co ja zaśmiałam się serdecznie.
To brzmi o wiele lepiej niż “piękna”, nareszcie ktoś trafnie mnie określił - pomyślała.

Wsiadłam na tył. Może ten dzień nie jest jeszcze taki stracony…
Ooh, we're just busy hiding
Sitting in the back seat of my car


[Dzisiaj krótko, bo z weną kiepsko. Następny będzie dłuższy.
*Lukas Podolski [przyp. aut.]
**Bastian Schweinsteiger [przyp. aut.]

No i niestety, kiedy pojawiło się dwóch następnych kandydatów na trólawerów, aŁtorce skończyła się wena i już nigdy nie dowiemy się, co z Markiem, czy Ada poderwie trenera, a także co uknuła podstępna Gośka.
I całe szczęście!

Ze stadionu Signal Iduna Park pozdrawia zespół Duhastmyś w składzie: Kura - wokal, Dzidka - gitara basowa, Mikan - perkusja, Babatunde - fortepian elektryczny,
a Maskotek sprzedaje bilety na wielki koncert w Jurcie Narodowej w Mongolii.

53 komentarze:

Kerri pisze...

"Kurczę, ja już się zgubiłam. One jadą na próbę, do pobliskiego sklepu, czy zwiedzać stadion?"
Jedna jedzie na próbę, druga do pobliskiego sklepu, trzecia - zwiedzać stadion, a czwarta podąża za nimi.

Castelviator pisze...

,,Węgierski wibrator” rządzi! :D

Swoją drogą dzięki Autorce mogłem zgłębić regionalizmy podlaskie, a dzięki Analizatorkom - poznańskie (aż do dzisiaj nie znałem słowa ,,ryczka" ;)

Pastel Toori pisze...

Jak bardzo creepy jest to, że scena kiedy ona idzie się przebrać na górę do łazienki i potem schodzi mówiąc "cześć cukiereczku" bliźniaczo przypomina mi scenę ze Zbuntowanego Anioła, kiedy to Natalia Oreiro pragnąć zrobić BLONDYNOWI na złość pokazuje mu, jakiego lachona stracił? Z tym że ona powiedziała "hola bonbon"..?

Anonimowy pisze...

I demolowały jurty.- o,to było najlepsze! I blaster! I kopyt!
Urocze opko,takie klasyczne.
Co one wszystkie mają z tym pomijaniem odprawy? Kupa ludzi lata samolotami,ałtoreczki nie?

Chomik

Kerri pisze...

Przeczytałam do końca, to dołożę swoje piąte koło pasujące jak wół do karety [idiomy, idiomy! <3]

"Po jakimś czasie poczułam, jak ktoś szturcha mnie w ramię. Ocknęłam się, a obok siedziała uśmiechnięta od ucha do ucha Renia, która oznajmiła mi, że właśnie wylądowałyśmy.
- Musiała naprawdę mocno spać.
-- Albo zastosowała silne znieczulenie."
Ostatnio lądowałam cztery razy w krótkim czasie i może się nie znam, ale gdyby nie to, że siedziałam z nosem w oknie zainteresowana na maksa całym procesem, to mogłabym to lądowanie przegapić. Jedyny moment, który odczułam, to było dotknięcie kołami ziemi - hamujący i zarzucający na zakrętach autobus miejski robi IMO większe wstrząsy.
Przyczepiłabym się za to do drobiazgu, że przed lądowaniem trzeba zapiąć pasy, a trudno to zrobić przez sen.

"Wszędzie byłam otoczona wysokimi ludźmi. Dlaczego nie mogłam być wyższa chociaż o te pięć centymetrów? Why, God why?"
Dlaczego nie nosiłaś butów na koturnie albo obcasie, why, Danko, why? Mogłabyś się wywyższyć i o dziesięć cm! [Powiedziała ta, która starannie kupiła buty na potwornym obcasie, nie do chodzenia - li i jedynie do stania na koncertach, bo wprawdzie mam AŻ 167 cm wzrostu, ale i tak wszyscy faceci mi zasłaniają :/]

Co do bagaży i instrumentów zespołu - przecież to oczywiste, że zespół tej klasy ma swoją ekipę, która zajmuje się sprzętem, garderobą i wszystkimi innymi niezbędnymi rzeczami oraz czynnościami. Tak oczywiste, że nawet nie trzeba o tym wspominać ;)

"Dziewczyny ochoczo przystanęły na tą propozycję" - przystanęły na propozycję, śliczne ;) ["tą" nie jest śliczne]

Odnośnie zachowania boChaterki wobec podrywacza, że dlaczego się zgadzała z nim spotykać, skoro tak nim pogardzała, otóż musiała być blisko niego, żeby tę pogardę okazać, prawda. Bo gdyby tylko powiedziała "nigdy z tobą nie umówię się!", to by nie miało takiej mocy. To coś jak łażenie za facetem, żeby mu ostentacyjnie pokazywać, jak bardzo go ignorujesz.

"po chwili otworzył mi je odpalantowany Marco" - macie może jakiś pogląd, jak wygląda odpalantowany facet?...

Fajna analiza, dajcie szybko następną ^^

Anonimowy pisze...

No scena z przebieraniem się żywcem zerżnięta ze "Zbuntowanego Anioła", łącznie z rozmową telefoniczną z przyjacielem o dzikusce i "Cześć cukiereczku"/"Hola Bonbon"

Anonimowy pisze...

Kwikaśna analiza, rozwalił mnie też obrazek z metamorfozą.
Te tytuły rzeczywiście jak z Pana Samochodzika. Chciałabym wierzyć, że aŁtoreczka czytała tę uroczą serię, ale po tym co sama wypisuje, sądzę raczej, że gustuje w typowych opkach o krejzi gwiazdeczkach.
Swoją drogą ten regionalizm z "się" na końcu strasznie psuje rytm tekstu. Wiecie może, na ile przeciętny człowiek orientuje się, że dane zwroty/formy są używane tylko w jego okolicy? Bo, jak dochodzi jeszcze ten "kopyt" w utworze pisanym, trochę mnie to przeraża :D
A co do tego mocowania się z zamkiem... Ja myślę raczej, że boCHaterka postrzega całego toi-toia jako swój zamek, jeśli chwilę później tak jej się spodobało, że nazwano ją królową :p

Tonks

Dzidka pisze...

Kerri, pasów ona mogła w ogóle nie odpinać - ale nadal się będę upierać przy tym, że osoba tak panicznie bojąca się latać nie usnęłaby w samolocie tak mocno, żeby przegapić lądowanie. To raczej opkolepsja ;)

Kem pisze...

Duhastmyś mnie zniszczył :D a wsadzanie 'się' na końcu zdania dobiło :p Tak poza tym ta piosenka Edguy <3

Anonimowy pisze...

Może to i regionalizm, ale to "się" na końcu zdań było okropnie irytujące. Ja nie wiem, czy jak ktoś mieszka na Podlasiu to naprawdę się go nie uświadamia jak brzmi poprawny język polski?

baba_potwór pisze...

Co do wysokich obcasów, to nie każdy może je nosić. Mnie na przykład ortopeda surowo zabronił. Zresztą, i bez zakazu ortopedy zdrowe nie są. A poza tym zafascynowało mnie, że piłkarze jednego z naczelnych klubów świata nie mają żadnych treningów, odpraw, odnowy biologicznej, o meczach nie wspominając. Całe ich życie to imprezy i podrywki. Jakim cudem Borussia jeszcze się utrzymuje w pierwszej Bundeslidze? Z kolei menadżer-widmo nie tylko nie pilnuje punktualnego przyjazdu na lotnisko, ale i nie widać, żeby dyskutował z organizatorem koncertu o jakichś warunkach tegoż - nawet hotel nie został zarezerwowany, zespół z całym instrumentarium waletuje w jakiejś kawalerce. Nagłośnienie i oświetlenie wyrastają spod ziemi (w tekście nie ma słowa o jakichkolwiek interakcjach z odnośnymi fachowcami, bez których jakoś trudno mi wyobrazić sobie koncert, zwłaszcza tych rozmiarów). Długo jeszcze by tak można wymieniać. Krótko mówiąc, kolejne arcydzieło z gatunku "tak Nikolka z Kaczych Dołów wyobraża sobie wielki świat".

Anonimowy pisze...

"Odpalantowany" to inaczej "wystrojony" i generalnie rzecz ujmując zrobiony na bóstwo;), "wysztafirowany". Ałtorka na pewno pochodzi z Podlasia, ale chyba nie z Białegostoku, bo "się" w takiej konfiguracji składniowej się tutaj nie używa. Oczywiście znalazło się też nieśmiertelne "dla" zdupywzięte. I potwierdzam, hiperpoprawność powoduje pojawianie się u nas znaków"Parking klientom sklepu", czy "toaleta pracownikom biura".
-Tomek

Maria pisze...

Hmmm.. może ona usnęła w tym samolocie, bo jej jeszcze w głowie szumiała ta impreza, na której ponoć szalała w nocy przed wylotem - w sensie pijana jeszcze była porządnie ( zdarza się - np. po dwóch godzinach snu ciężko wytrzeźwieć).
Nagłe zjawianie się fotoreporterów za każdym razem gdy bohaterka idzie z którymś z piłkarzy uważam za mocno podejrzane. Myślę, że to ona robiła te ustawki, pewnie miała niecny plan wylansowania swojego zespołu na zachodzie poprzez zostanie jedna z tamtejszych WAG.;)
Tego, że bohaterka jest bardzo pewna siebie i uważa się za atrakcyjną, aż tak bardzo bym się nie czepiała. Przynajmniej nie użala się nad sobą na zasadzie:
"- Boże jestem taka tłusta! - pomyslałam i przymierzyłam moją różową bluzeczkę do pępka w zielone groszki z kolorową flagą Jamajki w rozmiarze 0. Nie wiem co on we mnie widzi. Pewnie grubo się rozczaruje widząc te fałdy tłuszczu na moim brzuchu... A jeszcze tydzień temu ważyłam 38 kg a dziś już całe 39! Pewnie się wystraszy i ucieknie jak zobaczy takiego tłuściocha. Trudno. Sam tego chciał"
No :) Także bohaterka moze nie jest sympatyczna, ale przynajmniej nie smęci przed lustrem.

Eva pisze...

Potwierdzam, że osoby, które bardzo boją się latać, raczej nie zmrużą oka w samolocie. Chyba, że wcześniej nafaszerują się lekami uspokajającymi.

mikan pisze...

To, że nie jest w stanie zasnąć mogę potwierdzić na własnym przypadku. Każdy przechył, trząchnięcie wywołuje nowy napad paniki, że coś się dzieje=zaraz spadniemy. Byłam nieludzko zmęczona i mimo późnej pory lądowania, o śnie nie było mowy jeszcze dlugo potem.

Anonimowy pisze...

" Ja nie wiem, czy jak ktoś mieszka na Podlasiu to naprawdę się go nie uświadamia jak brzmi poprawny język polski?"

Oczywiście, że ludzie z Podlasia wiedzą jak brzmi poprawna polszczyzna. To tak, jakby stwierdzić, że Ślązacy potrafią komunikować się ze światem tylko gwarą. AŁtorka jest niedouczona na wielu płaszczyznach języka, to i regionalizmy wpycha do tekstu. Nie wiem, czemu od razu przyjmować jej wypociny za wyznacznik dla ogółu mieszkańców województwa.

Bez pozdrowień,
Podlasianka

Yorika pisze...

Niestety. AŁtorka zablokowała swoj blog dla osób postronnych, nie mogłam więc zapuścić żurawia do zakładki z bohaterami.
Macie jeszcze miejsce w Duhastmysiach? Weźcie mnie. :)

kura z biura pisze...

@baba_potwór
Brak wzmianek o przygotowaniu koncertu od strony technicznej raczej nie wynika z tego "jak mała Małgosia sobie wyobraża", a z tego, że nic jej to nie obchodzi. Przecież nawet sam koncert nie zostaje opisany - najwyraźniej nie jest aż tak ważny jak imprezowanie w klubach i fochanie się na Marka. Dokładnie to samo, co w cytowanym przez Babatunde fragmencie - koncert, no, koncert, wyszli, zagrali, wracajmy do ważniejszych spraw.

Co do podlaskich i innych regionalizmów - staram się zwracać uwagę na takie rzeczy, bo uważam, że są ciekawe. Nie wytknę ich też jako błędu, jeśli znajdują się w dialogach, wypowiadane przez osobę, która taką polszczyzną się właśnie posługuje. Natomiast w tekstach narratora już raczej nie powinno ich być. Tutaj jednak mamy do czynienia z narratorem pierwszoosobowym (w większości), a więc można uznać, że przemawia on nadal językiem Kaśki-Danki. Dlatego wskazałam regionalizmy, ale nie miałam zamiaru piętnować ich jako błędów.

Anonimowy pisze...

Wasza uwaga odnośnie wzrostu głównej bohaterki mija się ze współczesnymi realiami. Ja również mam 165 cm i możecie mi wierzyć- to niewiele. Naprawdę, wszędzie czuję się malutka, obecnie pełno jest wysokich ludzi, chociaż niby aż taka niska nie jestem. I na każdego przyjacielskiego "krasnoludka" oraz "małą" reagowałam szczerzeniem kłów. Niskie osoby z reguły tego nienawidzą. Co do niechęci Danki do spóźnialskich- przecież nie spóźniły się w końcu na samolot, prawda (oczywiscie w opkolandzie)? Chodzi mi o to, że można (jak np. ja) wiecznie się spieszyć i przed spotkaniami biegać bo mieszkaniu krzycząc "Ku*wa, gdzie mój stanik!" ale zawsze wyrabiać się na czas. Jedno z drugim nie jest powiązane.

Gośka uśmiechnęła się delikatnie w moim kierunku.
"Rzygam tęczą i cukrem i watą cukrową." - Stwierdziłam w myślach. Nie ufałam ludziom, którzy tak "słitaśnie" szczerzyli się do mnie.
A rzygnij sobie już raz a porządnie, może ci ulży, a na przyszłość wyjmij ten kij z dupy… Kurde, nawet uśmiechnąć się do takiej nie można, bo zaraz ma focha.
Tak a propos tego fragmentu: http://i1.pudelekx.pl/fa7deaf526c262f43557d93b3d8e4c8b4177c3dd/86875_c8590e0997ff40bf16d87fa3ebdfef50-jpg i już wiadomo , o co Dance chodzi :-)
Zaśmiałam się cichutko pod nosem głosem dźwięcznym dla ucha.
I zachwyciłam się sama sobą, po raz enty zresztą.
No ja przepraszam bardzo, ale skoro koncertują i mają widownie, to musi mieć ładny głos (a przynajmniej taki, którego da się słuchać)i bezcelowa byłaby tu fałszywa skromność.

Dzidka pisze...

I co, i tak sama przed sobą się zachwyca w myślach podczas zwykłej rozmowy "och wow, jaki ja mam dźwięczny i miły dla ucha głos? " REALLY?

Anonimowy pisze...

Hmmm, mierzę 163,5 cm, na tle moich rówieśniczek (mam 27 lat) wyglądam z taką wysokością ciała zupełnie przeciętnie, nie przypominam sobie, żeby kiedykolwiek ktoś komentował mój rzekomo niski wzrost...

Melomanka

Maria pisze...

@ Dzidka:
A dlaczego ma się nie zachwycać? Nie rozumiem. Aktorzy np. bardzo mocno fetyszyzują swój głos. Szczególnie mężczyźni.
Akurat nie pojmuję czemu każda bohaterka ma być super skromna.
Rozumiem, że ona wiecznie ma focha i nie jest ogólnie sympatyczna, no ale żeby krytykować kogoś za pozytywną samoocenę, która w tym wypadku zapewne pokrywa się z prawdą (skoro Danka/Kaśka jest wokalistką) - to już mi się średnio podoba. Przyznam szczerze, że uwielbiam Wasze analizy i ten blog - jednak w tym wypadku odniosłam wrażenie "upupiania" bohaterki , sprowadzania do roli kogoś, komu nie wypada mieć dobrego zdania o sobie.

Babatunde Wolaka pisze...

Ależ ona ma cały wagon dobrego mniemania o sobie! A przydałoby się, żeby dla odmiany dobrze mniemała także i o innych ludziach...

Vespera pisze...

Też mam 165 cm wzrostu i nie czuję się specjalnie niska, raczej przeciętna.

Dzięki za możliwość zapoznania się z regionalizmami podlaskimi, NAKW-a bawi, NAKW-a również uczy. Opko słodziutkie, rozwala mnie ten zupełny brak treningów i obowiązków u piłkarzy.

Czy można się będzie spodziewać analizy "Wnuczki do orzechów"? Widziałam juz to cudo w sklepach, ale bez waszej analizy boję się do niego zaglądać :)

Vespera

Anonimowy pisze...

@Maria Wiesz co, wydaje mi się, że tu nawet nie chodzi o pewność siebie bohaterki czy jej zachwyty nad własną urodą i głosem, tylko o to, że AUTORKA NIE ROZRÓŻNIA pewnych ważnych cech narracji pierwszoosobowej od trzecioosobowej. Mamy tego przykład już na samym początku tekstu, gdzie opisuje to, co się działo, gdy bohaterka teoretycznie jeszcze spała. Poza tym to całe nazywanie przyjaciółek po kolorze włosów itp.

Tonks

Anonimowy pisze...

W zdaniu "Zaśmiałam się cichutko pod nosem głosem dźwięcznym dla ucha" to ja bym się czepiła przede wszystkim tego, że w związku z autofonią (interferencją dźwięków dochodzących do ucha wewnętrznego przez trąbkę słuchową jednocześnie od błony bębenkowej i od gardła) bohaterka nie może wiedzieć, jak naprawdę w tym momencie brzmi jej głos.

Melomanka

Astroni pisze...

"Instrumenty też?" - czyli Kura z ekipą zaczynają imprezę!

Rytuał godowy mieszkańców Opkolandu X) No tak, łazi sobie po korytarzu (tj. tłoku nie ma), a jakiś ślepiec nie widzi jej i wpada prosto na nią. Heeehehhehe. Żal. <mija trochę czasu> A nie, ten z jedzeniem był większy. Mogłybyście faktycznie kiedyś zrobić ranking.

"- Nie wiem o co chodzi Danka, ale czuję, że wietrzysz jakiś podstęp."
W sensie - coś tak śmierdziało, że Danka musiała toto przewietrzyć. Ale, co do podstępu, niby skąd jej przyszło do głowy, że zapraszając do stolika inny, znajomy zespół, zrobi na złość temu Reusowi?

Ale facepalmowy Batman elegancki! I jeszce Slitynka! Awww!

"Ta laska wymiata na stole"
Może na stolcu? Nie wiedzieć czemu, strasznie mnie rozbawiły te Wasze dywagacje na temat tańca i stołu.

O, też, zauważyliście to uporczywe spychanie się na koniec. , może nawet o tym nie zorientowałaś się, miał o co na mnie gniewać się, też umiałabym umalować się... Do licha, jak to brzmi? Czy ałtorka gada tak na co dzień? Obsługa ciebie (też ciebie kocham, szukaliśmy[]...) podobnie specyficzna - też z podlasia?

Nikomu nic nigdy nie mówiła o swoim biseksualizmie, bo wstydziła się tego.
Aaaaa! Piep***ć biseksualizm - WSTAWIŁA SIĘ, JAK NALEŻY!!!

"Ojtam ojtam. Co prawda nie popieram szlajania się i wrzasków po pijaku w środku nocy, ale z drugiej strony trochę się dziwię, że te ostre, rockowe dziewczyny aż tak to przeżywają. Ostatecznie nie skończyło się zatrzymaniem przez policję ani niczym drastycznym."
No właśnie! Takie zatrzymanie, pobicia i rzyganie na wytrzeźwiałce to byłyby duma i przestiż dla wschodzącej gwiazdy rokowej, a tak?

"bo Klopp wzywał.
Klop wzywał, sama widzisz. Natura."
Też tak pomyślałam XD

Kurce, aż sprawdzałam ze dwa razy, czy ten Marco, przed którym dopiero odstawiła "metamorfozę", to ten sam, z którym zdecydowała się pójść jako koleżanka i z troską, żeby nie miał potem gorzkiego rozczarowania. Co to za szopka? Po co ona z nim łazi, skoro ją wkurza? Nie miała innych wykrętów dla Ady? Po co on do niej polazł, skoro go wyśmiała? Co tu się u licha dzieje?!

Nie no, wypady do Opkolandu z Wami nigdy mi się nie znudzą.

Z komentarzy:
"A co do tego mocowania się z zamkiem... Ja myślę raczej, że boCHaterka postrzega całego toi-toia jako swój zamek, jeśli chwilę później tak jej się spodobało, że nazwano ją królową :p"
Piękne <3

baba_potwór pisze...

@kura z biura

Z tym, że jej koncert nie obchodzi, to w sumie chyba masz rację. Ten koncert w ogóle nikogo nie obchodzi do tego stopnia, że przed drugim występem wokalistka uchlewa się w trupa niczym, nie przymierzając, Iggy Pop albo Panasewicz, i ani niewidzialny menago, ani koleżanki z zespołu nie próbują jej zastopować, jakby im wisiało zwiędłą nacią, czy frontmenka w ogóle będzie w stanie wyjść na scenę za kilkanaście godzin. Jeszcze jedno mnie zastanawia: termin i miejsce powstania tej supergrupy. W tekście pada sformułowanie: "Siedziałam w Dortmundzie już od jakiegoś czasu. WTEDY [podkreślenie moje] dałam ogłoszenie". Chwilę potem dowiadujemy się, że rodzice w akcie zemsty wyrzucają bidulę z chałupy, co wskazywałoby jednak na powstanie bandu w rodzinnym Białymstoku. Czasoprzestrzeń opkowa, czy ja czegoś nie ogarniam?

Maria pisze...

@Tonks - oczywiście masz rację, tylko akurat nie na to była zwrócona uwaga w samej analziwie przy zdaniu bohaterki o które mi chodziło :)
Przy czym oczywiście widzę, że Danka/Kaśka jest zarówno antypatyczna jak i socjopatyczna, a opko słabe - nie zamierzam tutaj bronić aŁtoreczki. Chodzi tylko o to, żeby też nie popadać w przesadę na tropie Mary Sue - jeśli bohaterka zna swoje zalety nie zawsze musi to być oznaką wygórowanego mniemania o sobie - czasem może po prostu pokrywać się z rzeczywistością i bohaterka jest swojego atutu świadoma ( szczególnie, że wcale nie podkreslała jakoś szczególnie w tym opku jaka jest przesadnie piękna lub przesadnie brzydka).
@ Melomanka - Może czepiam się teraz, ale czy to nie jest trochę tak , ze nawet jeśli nie wie jak w rzeczywistości brzmi w 100% jej głos w danym momencie, to jako muzyk zapewne wie jak go modułować tak by dla innych był przyjemny? Nawet jeśli tylko mruczy pod nosem? Pytam, bo nie jestem muzykiem, ale znam takich co bardzo dobrze operują takimi umiejętnościami

KorpoLudka pisze...

A ja tam przede wszystkim zwróciłam uwagę na to, że podczas kupowania sukienki dla Kaśki/Danki bohaterowie chyba uciekali ze sklepu przed reporterami samochodem. W końcu nie było po drodze nic o tym, że z niego wysiedli, i kiedy przeczytałam, że Marco się zatrzymał, żeby ją pocałować, byłam pewna, że zatrzymał samochód, który prowadził xd no chyba że coś mi uciekło po drodze, w końcu późna godzina jest i mogę już niedomagać xd

Ja tam mam 158cm wzrostu i jakoś nigdy od nikogo nie usłyszałam słowa na temat mojego mikrego wzrostu. Bez przesady;)

mikan pisze...

Moim zdaniem to skrót myślowy, tak jej dobrze w tym Dortmundzie, że nie chce wracać do domu (ma swój zespół, ale mieszka u rodziców;)) i wstawia ciąg wspomnień.

Royal Bee pisze...

A ja mam 159 cm wzrostu i całe życie borykałam się z problemem wyższego otoczenia. :P W czasach szkolnych dzieciaki traktowały mnie (dosłownie!) z góry, jakbym była o kilka lat młodsza, a i obecnie się to często zdarza (szczególnie wysokie kobiety mają taką tendencję). Żeby tylko wspomnieć o problemach z kupowaniem ciuchów (spodnie zawsze za długie, bluzki zawsze za ciasne w biuście), a przebywanie w zaludnionych miejscach to dla mnie istny koszmar (wyobrażacie sobie, jak mało osób sięga wzrokiem poniżej swojej głowy? :|).

Dlatego gdybym miała tych kilka centymetrów więcej, jak boCHaterka opka, to byłabym cała szczęśliwa. @_@

Anonimowy pisze...

@Maria Ok, w takim razie zwracam honor :D Rzeczywiście, jeśli spojrzeć na podane zdanie tak jak napisałaś, to wcale nie musi być błąd. Tym bardziej w "Cześć cukiereczku. - Rzekłam zmysłowym głosem".

@Astroni Dzięki xD

A tak bajdełejem to dołączam do (zapewne teraz emującej w kącie) zebranej tu grupy niskich osób - 163 cm. Jak na razie śmieje się ze mnie tylko moja najlepsza przyjaciółka, ale jeszcze nie znalazłam oka ani kciuka w jej jedzeniu. Cóż, sUaba jestem :<

Tonks

Anonimowy pisze...

@kura z biura

Nie miałam zamiaru zarzucać coś Tobie czy analizie, bo regionalizmy w narracji teoretycznie są błędem i należy coś takiego wytknąć. Albo i po prostu wskazać, nevermind.

Czepiałam się anonima nade mną, który pojechał po ogóle mieszkańców Podlasia.

Podlasianka

A. pisze...

@Elle też mam 158 wzrostu i o tym, że jestem niska słyszę nagminnie. Takie życie, idzie się przyzwyczaić ;)

Ugh, regionalizmy w narracji są okropne. Mogłabym się uczepić ich też w dialogach, bo jestem przekonana, że ich użycie nie wynika z celowego zabiegu autorki, tylko z bardzo słabego warsztatu - no ale niech będzie.

Analiza cudna i kwikaśna, choć tekst źródłowy męczący (jakoś tak wybitnie nie przepadam za opkami o sławnych sportowcach). Nie wiem dlaczego akurat to, ale "wirowanie do "la la la"" mnie zmiotło i Ómarło, dziękuję bardzo.

baba_potwór pisze...

Jak wszyscy przyznają się do wzrostu, to wszyscy, baba też. Otóż mam 166 cm. Lat temu parę mój instruktor jazdy powiedział do chłopaka zmieniającego mnie za kierownicą: "przesuń sobie fotel, bo mała kobitka jeździła". Instruktor był ode mnie wyższy o jakieś 3-5 cm. Do tej pory nie wiem, jak się dostał z tym wzrostem do policji (chyba że w drogówce są mniejsze wymagania).

Anonimowy pisze...

No, to ja się wyłamię z ogólnego trendu :) - mam 181 cm wzrostu. Ma to swoje zalety, ale czasami chciałabym mieć tak z 10 cm mniej. Gdyby ktoś na nie reflektował, to chętnie się podzielę :).

Opeczko głupawe wielce, nie da się ukryć, ale analiza urocza. Czekam także niecierpliwie na pierwszą płytę Duhastmysiów.

Leleth pisze...

Dochodzę do wniosku, że jestem jakaś nienormalna, bo mam 163 cm i nigdy w życiu nie przeszkadzało mi to w najmniejszym stopniu, znam mnóstwo ludzi niższych ode mnie i porównywalnego wzrostu, a z wyższymi nie mam problemu. Do wszystkiego dosięgam, ciuchy kupuję bez problemu, kontakt wzrokowy jest ok, nikt nie uważa, że jestem niska.

Dzidka pisze...
Ten komentarz został usunięty przez autora.
Dzidka pisze...

Opis "zaśmiałam sie głosem miłym i dźwięcznym dla ucha" to nie jest brak fałszywej skromności (której to fałszywej skromności nie trawię całym sercem i tępię jak mogę). To jest samozachwyt, wśród moich znajomych niegdyś nazywany "zamniemaniem". Taka cecha niekoniecznie miła i sympatyczna, ocierająca się o narcyzm.
Co do wzrostu, to jak już zaznaczyłam, mam wokół siebie ludzi z grubsza mojego wzrostu i żadne z nich nie uważa się za niskie. Mówienie o 165 cm, że to niski wzrost, świadczy moim zdaniem o sporych, nieuzasadnionych kompleksach.

kura z biura pisze...

Znaczy, ok, ona się mogła tych kompleksów nabawić przy dwumetrowym bracie. Możliwe też, że on miał zwyczaj przezywać ją "krasnoludkiem". Ale z pewnością nie nazywałby jej tak Marco, facet zaledwie 15 cm od niej wyższy i sam wzrostu bardzo przeciętnego jak na środowisko sportowców. Ona również nie powinna go uznać za drągala, słup telegraficzny, czy co to tam było, choćby ze względu na to, że ma porównanie z bratem.

PPaweł pisze...

Ale właściwie co jest złego w regionalizmach w narracji?

PŁONĄCA ŻYRAFA pisze...

Potwierdzam słowa Mikan! Mieszkam w Białymstoku i u mnie w rodzinie też mówi się "na jeden kopyt". Szczególnie mama, rodowita białostoczanka, która często operuje regionalizmami.
Za to z "się" na końcu zdania nigdy się nie spotkałam.

Babatunde Wolaka pisze...

Rzecz nie w tym, że na końcu zdania, tylko że ZAWSZE po czasowniku. Widać tu wyraźny wpływ wschodniosłowiański. Zob. Kononowicz i "Co się stało się?"

Anonimowy pisze...

A mnie SIĘ to kojarzy z Materną w Za chwilę dalszy ciąg programu: https://www.youtube.com/watch?v=U6-MVVrrxj8#t=03m02s

Przez chwilę pomyślałam, że z tym głosem to może tylko taki element opisu "Robiłam wszystko, żeby faceta najpierw oczarować, a potem go poniżyć", ale nie, to przecież jest przy dialogu z taksówkarzem, no zupełnie ni przypiął, ni wypiął.

Melomanka

Frikey Slender pisze...

Z reguly nie komentuje analiz, bo nie mam na to sily, ale teraz mnie szlag jasny trafia.
*pisze z perspektywy wyznawczyni dortmundyzmu*
Nie mam nic do regionalizmow, nie mam nic do stylu bledow, bo za duzo wkurwu.
Ale do jasnej cholery, jak mozna bylo popelnic takie cos jak to opko? Boli mnie to, ze znany pilkarz, a podwozki robi boCHaterce, jakby nie mial innych obowiazkow na glowie. W Borussii istnieja tylko Reus i Goetze, no przeciez to oczywiste ;/ I jesli w dalszej czesci opka mialby byc romans Kloppa z ta jedna-z-wielu czlonkin zespolu to chyba bym popelnila grupowe hara-kiri pomidorem.
Jestem krasnalem, mam 160 cm wzrostu, nice.
Wam tez wyskakuje, ze nie jestescie zaproszeni do czytana bloga?
"Wegierski wibrator" zrobil mi tydzien, dzieki :D
Pozdrawiam i zycze wesolych i wolnych od autoreczek swiat :)

Anonimowy pisze...

"I wszystko byłoby świetnie, gdyby nie to, że wokół nas zjawiła się grupka reporterów i zaczęli nam robić zdjęcia i zadawali mnóstwo pytań. Szybko wymknęliśmy się im i daliśmy nogę ze sklepu, opuszczając ten teren."

Skąd oni tak nagle wyskoczyli, że ich wcześniej nie zauważyła? Mam rozumieć, że do pocałunku siedzieli grzecznie schowani między ubraniami, w przebieralniach i pod ladą? A potem boChaterka zaczyna się całować, a tu hyc! Wszyscy jak jeden mąż wyskakują z ukrycia :D .

MaiCroft

Anonimowy pisze...

Ale ja nawet sama nie wiem, w jaki sposób tam znalazłam się. - co ona ma z tym sie na koncu zdania? To brzmi jak rodem z piosenki disco polo gdzie rozne rzeczy sie robi dla rymu ;)

Anonimowy pisze...

I już wiadomo czemu Borussii tak słabo w tym sezonie idzie. To wszystko przez imprezy z Kaśką/Danką! Jak tak dalej pójdzie, to spadną do drugiej ligi ;)

tey pisze...

Opko okropne, a jego bohaterka wybitnie irytująca. Takie osoby w prawdziwym życiu prędzej czy później dostałyby "z liścia". Królowa Focha - wypisz, wymaluj. :/
Analiza bardzo fajna, momentami można się pośmiać. Tylko jest jedna sprawa - zamieszczając tak drobiazgową krytykę (czepianie się słówek, literówek, ortografii itp.), należy ściśle trzymać się poprawności. Inaczej sami się ośmieszamy. Krótko mówiąc - "przyganiał kocioł garnkowi".

Znalazłam dwa miejsca, gdzie analizatorzy wpadli:

"Nie podejmuję się tej rękawicy" (Powinno być: "Nie podejmuję rękawicy" - w tym wyrażeniu nie chodzi o podejmowanie się, tylko podejmowanie w sensie podnoszenia z ziemi - taki archaizm:)
"AŁtorka za pewne chciała nam udowodnić" ("Zapewne" piszemy łącznie, a z kontekstu nie wynika, by była to świadomie błędna pisownia autorów analizy)

Nie wytknięto także niewłaściwego użycia zaimka - kilka razy widziałam w tekście "ciebie" zamiast "cię". Nie chce mi się szukać, ale to było coś w stylu "O, cześć. Nie zauważyłam ciebie" (nie jestem pewna, ale czy nie jest to wschodni regionalizm?).

Meli pisze...

"A może letki makijaż zajął im trzy godziny..." Serio "leTki"?

Meli pisze...

Teraz patrzę, że trzy zdania wyżej też jest "letki makijaż"

kura z biura pisze...

Owszem, a jak dobrze poszukasz w innych analizach, to znajdziesz też "letki makijarz" :)