wtorek, 22 lutego 2011

107. Róże w uszach, czyli Parchate dywany z Peru (2/2)



I jak się rozpędziliśmy w Sylwestra, tak polecieliśmy razem po tym opku, jak nie przymierzając - Kubica na zakrętach. W najtrudniejszych momentach, romantyzm mickiewiczowski był dla nas latarnią w mrokach.

Analizują połączone ekipy PLUS i SuS:
Pigmejka
Kalevatar
Jasza
Kura
Szprota

http://bevor-du-abgehst.blog.onet.pl


Blogaska na jaw wychodzi głupota
Dobitniej, gdy analizę z innymi dzielę:
Niech zatem ruszą razem polszczyzny mściciele
A ostrza komentarzy nić powiąże złota.
Razem, młodzi przyjaciele!


W oknach zawieście całuny.
Niech księżyca jasność blada
Szczelinami tu nie wpada.
Tylko żwawo, tylko śmiało.


Siądźcie tedy panny, smyki
Wielbiciele cnej logiki
I nadstawcie dobrze uszy!
Choć na dworze śnieżek prószy
U nas ciepło i wygodnie!
By powitać rok ów godnie
Dzieło wspólne dla Was mamy!
Sza! Uwaga! Zaczynamy...


O wyczołgiwaniu się z łóżka...
...w poniedziałek rano, z perspektywą kolejnego pieprzonego tygodnia przed sobą...

... Zapieram się sobą, stała, niezmienna i zawstydzona; karmazynowe rumieńce wstępują na moje oblicze i odtąd już wiem, że nic nie będzie takie samo (bo rumieńce to objaw gorączki), gdyż czuję złocisty piasek pod przymkniętymi deszczem powiekami (i już wiem, że znów dorwało mnie zapalenie spojówek), a ręce moje szukają w gęstwinie powietrza punktów wspólnych z wiecznością pachnącą intensywnie niejaką polną macierzanką (oraz mam nieprzeciętne halucynacje od podwyższonej temperatury).

Więc staję na granicy siebie, uchyliwszy wpierw niechciane pięty
A wywal je w cholerę!
Znów te pięty? ona naprawdę ma jakiś fetysz...
Skoro panna uchyla pięty, tak jak uchyla się okno lub drzwi, to znaczy, że co - rozkłada nogi?
Sze-ro-ko...

i za zamkniętymi oczami wypatruję tego, co może przynieść nowy dzień skąpany w cierniste blaski
Ciernisty blask to jakieś urządzenie do czochrania się po plecach?
Hm, chyba ją światło kłuje w zapuchnięte oczka.

o zapachu wonności i rumianku.
A jasne, nie dość, że blask jest z zadziorami, to jeszcze wonieje. A kolory szepczą. Psychiatrzy powinni zastanowić się nad dalszą, skuteczniejszą kuracją.
Ale zauważ, że zapach wonności to jest jakoś zapach do kwadratu! Nic dziwnego, że się boCHaterce rzeczywistość zwichrowała.
Za dużo środków wziewnych, stanowczo.


Kolorowe smugi światła kuszą niepoprawnie i roztapiają mój organiczny lęk, który eksploatowałam potulnie przez milczące lata parady swego smutku;
Terapię światłem wobec niej zastosowali? W sumie niegłupie, tylko czemu tak późno?
A cóż to za terapia? 100 watów prosto w oczy, wsparte krzyżowym ogniem pytań?
Nie no, to coś w rodzaju "światła, które leczy". Ale Twoja wersja bardziej mi się podoba.

chcę podążyć za migotliwą światłością (Tak, idź w stronę światła, TAK!!!), poczuć jej zapach i smak każdą mikrokomórką krwistego, pełnego języka, który wierci się i szamoce w ustach.
Łomatko, język jej ożył, czy ma atak padaczki? O.o
Ona chce językiem zapachy poznawać?
Już zaczęła, dlatego jest krwisty. Teraz będzie pamiętać, że zapach lodu jednak lepiej badać w sposób tradycyjny.


Ciemność, zaległa czekaniem pośród kątów i załamów onomatopeicznych mrugnięć okiem,
*JEBS!, zamrugały powieki Kalevatar*

staje się migawką chwili; powoli, bez pośpiechu i równie ostrożnie, co z drżeniem uchylam rąbka aksamitnej powieki opuszczonej płasko ( Welurowa powieka Pigmejki uniosła się krzywo, a brew podskoczyła niczym zając.) i bezwiednie na światłoczułą gałkę oka; teraz patrzę na horyzont szarawą linią spłowiałych rzęs,
Matko droga, te jej nazistowskie rzęsy mają nawet wizjer!!! Ratujta się, kto może!
Pfff. Ja jestem ludzie, które podnoszą most zwodzony ruchem brwi, co mi tam nazistowskie rzęsy.

które kręcą się niewygodnie balansując na powierzchni i szepczą w umilknięciu wspomnień.
...na dodatek są samobieżne i potrafią mówić.
Jak myślicie, ile trzeba wypić, aby to ogarnąć? Bo nie wiem, czy mi alkoholu starczy.
Nie wiem, mnie się kończą fajki i środki przeciwbólowe.


Kręcę nierozsądnie głową, czując jak myśli uciekają radosnym truchcikiem jedna po drugiej, popychając się i łącząc w biegu, niczym niesforne dzieci przedwcześnie wypuszczone z objęć.
Wypadają przez uszy z łoskotem?
Jak rozsypane klocki.

Malavi jest trochę bledsza,
trochę śpiąca,
niestety, nie jest ani trochę bardziej milcząca...


Skórę mam, taką jakby bledszą, papierowa smuga kładzie się milczeniem na zarysie ciała i przylega twardo, stając się wdzięcznie zespoloną i nierozerwalną.
Papierem się owinęła? Mam nadzieję, że nie toaletowym.
Jako ta mumia w papier owinięta, leżała i myślała o wieczności.
Mój boru, a ja myślałam, że to ja mam ciężkie migreny okołomenstruacyjne.

Dopiero teraz rozumiem istotę ciszy; ona podchodzi stęskniona z wahaniem i współobjęta ze spokojem, który przysiada również na skórze, głaszcze cicho i łagodnie...’
"Cisza – niekiedy tylko pająk siatką wzruszy,
Lub przed oknem topolę wietrzyk pomuskuje;
Och! jak lekko oddychać, słodko marzyć duszy –
Tu mi gwar, tu mi uśmiech myśli nie krępuje."


Rankiem ludzie rozumieją dużo więcej, niż nocą. Poranki są pożywką dla spragnionych mistyczności dusz, uwięzionych między warstwą światłoczułą doczesnego świata, a niebiańską konstelacją migotliwych gwiazd, które kuszą.
Taaa, powiedz to ludziom zrywającym się przed piątą do pracy (albo studentom dojeżdżającym z daleka na uczelnię), którzy, kiwając się sennie, myją zęby z zamkniętymi oczami i próbują nie zasnąć w tramwaju, a pierwsza kawa jest dla nich niczym czarny, smolisty eliksir życia.
...oszlag, udzieliło mi się! Pomocy!

Uważaj, Jaskier, wpadasz w żargon, to zaraźliwa maniera.
No, ja o wpół do siódmej odkrywam w pociągach nieprzebrane pokłady mistycyzmu i światłoczułości doczesnego świata. Czasem nawet obcuję z pulsującą feerią bogactwa ulotnych, mięsistych zapachów życia, gdy siądzie koło mnie jakiś żul.
Skoro już się tak zwierzamy, mnie się zdarza doznawać roztańczonych baniek eksplodującej entuzjazmem młodości, gdy trafiam w autobusie na dzicz gimnazjalną.

Obmywała twarz powoli i starannie zimną wodą, która mroziła obficie i czule labilne [czyli kiwające się na boki], rozhukane komórki [ganiające się z wrzaskiem w te i nazad] jej zaróżowionych policzków, zmarszczonego zawadiacko, ‘po psiemu’ nosa [wzorem pekińczyka? takiego czarnego i wilgotnego?] i posklejanych drobnymi diamencikami nocy rzęs [po prostu miała zaschnięte ropne "śpiochy"], spod których wysypywał się jeszcze jaskrawy blask
Laser w oczach z rana, lepszy niż śmietana!
rzucający arytmetyczne cienie
czyli jakie? Dodane, odjęte, pomnożone i podzielone?
na wzburzoną taflę wody.
Aha. W umywalce.
Albo w sedesie.

Przetarła dłońmi wzdłuż linii kości policzkowych, delikatnie szczypiąc się w skórę, by sprawić, że małe, niebieściutkie żyłki zaiskrzą się
Ona SPARKLI? To Cullenówna?!

a soczysta krew rozpulchni wzorzyście ich koryto udrażniając tym samym jej ambiwalencję uczuć.
Cytując Adasia Miauczyńskiego... Dżizus, kurwa, ja pierdolę!
Przekładając na polski: panna szczypie się w policzki, żeby uwidocznić pękające naczynka.

Dwie, duże krople zatrzymały się ostrzegawczo tuż przed linią horyzontu powiek.
Ej, moje powieki chyba nie mają linii horyzontu. :( No i kolejne kompleksy do kolekcji, ech...
To był horyzont zdarzeń, a za nim czarna dziura źrenic, wsysająca wszystko w promieniu parseka!
Osobliwość. To jest to słowo, które przychodzi mi na myśl podczas czytania tego opka.

Po omacku sięgnęła po wiszący milcząco na ścianie ręcznik
Wisiał milcząco, bo zatkało go z wrażenia.

i w chwilę później poczuła jego niepoprawną jedwabistość
A tyle razy nakazywała mu nieugiętą szorstkość papieru ściernego...

pocierając nim rozwiąźle [i wszetecznie] całą twarz.
Oby tylko z nim w ciążę z tej rozwiązłości nie zaszła, wzorem czytelniczek BRAVO.
Nie wiem, czemu mam wizję boChaterki w formie pieska z rozhuśtanym kuprem, gwałcącego ręcznik.

Nie miała tu lustra, więc nie przyjrzała się sobie i nie spostrzegła, jak kunsztownie wyglądała dzisiejszego poranka z (Korynckimi kolumnami jej loków, renesansową białością cery i barokową sylwetką, zapewne) włosami spuszczonymi (ze smyczy) luźno wzdłuż zgięć ramion.
Wprawdzie nie mam zgięć ramion, ale też mam włosy najczęściej "spuszczone luźno". Czy to znaczy, że jestem kunsztowna?^^
Tylko czasami. Bez zgięć ramion to nie to samo.

Przywdziała drżące ciało (O, był taki film!) w zieloną sukienkę do kolan
Sukienka ubrana w drżące ciało z aprobatą skinęła kołnierzykiem i potruchtała korytarzem w dal.

i oparłszy się potylicą o gęsto zabudowane [czyli zamurowane] okno utkwiła wzrok w naiwnej imitacji świata
Na zamurowanej powierzchni namalowali widoczek? To miłe.
Wiesz, są takie optymistyczne fototapety z palmami nad brzegiem oceanu, może o to chodzi?

którego obawiała się już nigdy więcej prawdziwie nie poznać i nie pokochać.
No i dobrze, raz - i wystarczy. Sami widzimy, że skutki są fatalne.

(-Fragment erotyczny-)
Nie, nie dajemy czerwonego kwadracika, bo mimo wysiłków aŁtorki, nikogo ten opis nie podnieci.

Tom kocha się z Leni, której nie darzy zbyt wielkim uczuciem, ale jednak coś go do niej ciągnie.

Zachłannie i spazmatycznie przejechał zwilżonymi wilgotnym powietrzem (Są w saunie, czy stoją na deszczu?) ustami po delikatnej fakturze jej szyi, a następnie dekoltu, równocześnie obejmując dłońmi dwie, jędrne piersi kołyszące się cicho w zmysłowym tańcu, których zarumienione brodawki niczym dwie siostry jaśniały na mapie jej ciała.
O fu, ma świecące pryszcze na cyckach?
Fosforyzujące, żeby w ciemności było widać gdzie ma przód, a gdzie tył.
Bo to Leni Krasnosutowa, krasnoarmiejka z Krasnojarska!

Czuł na sobie jej przyspieszony oddech, kiedy przebierała subtelnie uchylonymi różanymi ustami w poszukiwaniu powietrza w dusznym pokoju.
Jej usta dreptały nerwowo w miejscu, rozglądając się za źródłem tlenu.
O matko! Kłapała, jak karp w wannie?!

Kątem oka dostrzegł koniuszek języka pomiędzy rozpostartymi ramionami dwóch pełnych, rumianych warg,
Wargi mające ramiona. O matulu, ja ginę.
I proszę, NIE chcę wiedzieć, o które wargi chodzi.

A słowo "ginę" z niczym się w kontekście warg nie rymuje :P
To była Madame Cthulhu, z mackami w okolicach paszczy, ot i wsio!

z których tak lubił spijać nektar wspólnej przygody pachnącej poranną kawą i upojnymi nocami.
Tu z kolei ja nie chcę wiedzieć, jakie pozostałości po upojnych nocach spijał z jej z warg.

Jego uważne, staranne dłonie badały każdy milimetr jej rozgrzanego, drżącego ciała. W całym swoim przekonaniu o swojej prawie, że boskiej wielkości, z każdą mijającą sekundą czuł jak na nowo rozsypuje jej kruchutkie życie, przebrnąwszy przez skroploną boskość skóry,
Boru, to brzmi, jakby on ją kroił, czy coś. No pięknie - upojna scenka, aż tu WTEM: Piła V.
Rżnięcie jest rżnięcie - zauważyła filozoficznie Szpro, kątem oka rejestrując dwie boskości w jednym zdaniu.
Mnie jednak zastanawia ta "boska wielkość" Toma. Mam dziwne wrażenie, że nie chodzi tu o jego status gwiazdy.
Godsize: kingsize upgraded.

przeorawszy spójną ochotą wszystkie podskórne tkanki i przyspieszając bicie jej serca, które tańczyło na krawędzi obłędu ukryte gdzieś pod alabastrową powłoką, którą tak doskonale znał.
ALABASTROWĄ powłoką?! To ona serio jest z rodziny Cullenów! W końcu Edzio też był jako ten marmurowy posąg.
Pamiętacie alabastrowy baldachim? Runął w środku nocy i teraz tak ma...
Co to jest spójna ochota, którą można orać podskórne tkanki. To chciałabym wiedzieć.
Pewnikiem jakiś nowy, japoński wynalazek.
Obawiam się, że on jej tę swoją boską wielkość aplikuje nie tam, gdzie zaplanowała to Matka Natura.
Ciemno jest, trafić nie może ;)

Zamknął jej podatne na jego wyuczone pieszczoty ciało w silnym uścisku swoich umięśnionych ramion i przysunął ją do siebie bliżej, przylgnąwszy do niej ciałem, które zmieniało już swoją naturalną kształtność i kąt załamania.
Mówiąc inaczej - było już tylko bezkształtną masą mięsa.
No i przemielił ją na krwawy dżemik, podły sadysta. A taka pocieszna Marysójka z niej była.

Mnie się zdaje, że to raczej Tom doznaje erekcji całym sobą... innymi słowy: staje mu, co tylko może.
Tja. Oczy w słup. I zegarek.

Nieudolnie sapnął jej do ucha nie kontrolując się i wodząc niespokojnymi dłońmi po gładkim udzie blondynki.
Po czym wziął się w garść i wydał z siebie serię profesjonalnych, w pełni kontrolowanych sapnięć.
-Khem, khem, jak to było...? Aha: tak, tak! Chcę pływać w Twoim jeziorku!

Będąc z nią w tej ich wspólnej rozkoszy, która oplatała ich niczym najszczelniejszy kokon, czuł zawsze, że nie obejmuje ziemi, której zapach i smak pozostaje jedynie ulotnym złudzeniem,
Nie polecam smakowania ziemi. Może zawierać zakopane przez pieski odchody, ropuchy, dżdżownice i inne takie.
- Cio jeś? - Mięśko. - A śkąd maś? - Psipełzło.

że nie obejmuje kości złożonych niczym w ofierze pod utkaną z surrealności skórą;
Było jej nie przerabiać na mielone - co się teraz dziwisz, że ni kosteczka się nie ostała?

Taki surrealistyczny tatar? Ani to zjeść, ani oczu czym nacieszyć.

Połączeni w agonii i oderwaniu od wszelakiej rzeczywistości, która w istocie przecież wciąż gdzieś była; za ścianą, za następną ulicą, w innym mieście, na innej półkuli, spletli ręce oparłszy je o zimną, nieczułą na ich pieszczoty ścianę.
Zła ściana, podła ściana! Jak można być tak nieczułą! Proszę natychmiast zmięknąć, ocieplić się i przyłączyć do imprezy!

Krew pulsowała siarczyście w obrębie ich złączonych ciał,
Tętnice wycinały rześkie hołubce, pokrzykując "hu-ha!!!".

I dalej w ten deseń. Mówiąc innymi słowami: Tom w nią weszedł i razem jęczeli do rana.


Gdy było już po wszystkim, zwinną dłonią sięgnął do kieszeni spodni po nową, nie odpakowaną jeszcze paczkę papierosów.
Jakie to banalne... Ałtoreczka powinna napisać, że wydobył z czeluści swego odzienia obietnicę wonnego dymu i relaksu po frenetycznej chwili rozkoszy.
A mnie się nasuwa taki obrazek [uwaga, czerwony kwadracik!]

Leni wyciągnęła wyczekująco uchyloną dłoń i podał jej zgrabnie opakowany filtr
Sam filtr, bez papierosa?
A co! Jeszcze się dziewczynie we łbie poprzewraca od dobrobytu!

Uchyliła zmysłowo usta i umieściła go zadziornie pomiędzy czerwonymi wargami w oczekiwaniu na ogień.
A Prometeusz jak nie nadchodził, tak nie nadchodził...
Bo on zawsze wpada jak po ogień.

Tom uśmiechnął się szeroko, myśląc, że w każdym swoim ruchu jest tak niesamowicie seksowna. Leżeli chwilę w całkowitej ciszy, obok siebie, przypadkowo dotykając się jedynie łokciami, podczas gdy w całym hotelowym pokoju wciąż pachniało jeszcze ogniem, który sami rozniecili
...ej, weźcie otwórzcie okna. Serio.

i rozbrzmiewała muzyka ich dwóch połączonych, zespolonych z sobą w dzikim, odwiecznym tańcu ciał.
Takie wilgotne "ciamk, ciamk"?
To plemniki popiskiwały wściekle, kłębiąc się w porzuconej prezerwatywie. A echo ich krzyków niosło się w dal...
Potem będą tłoczyć się przy bramie niebieskiej, z niemym wyrzutem w opuszczonych ogonkach.
To był śpiew poczętych Schrodingera.

Ułożył dłonie na szczupłej talii dziewczyny, jej jasne włosy koloru dojrzewającego słonecznika
Czarno-żółte?
Z zielonymi końcówkami.

ponownie oplotły go niczym macki i połaskotały po nagiej klatce piersiowej.
Yay, tentacles! :D
Weźcie ostrzegajcie, obiecywałam sobie już nie oglądać pornosów z mackami.
Przecież mówiłam, że to Madame Cthulhu!

Bill wkroczył do kuchni pewnym krokiem, zdjął piszczący akurat czajnik z gazu i wyłączył buzujący pod nim rudawy jęzor ognia. Jego ruchy były zwinne, wyuczone;
Hurra, potrafi zagotować wodę. Gratulujemy.
Swoją drogą, czego im tam dosypują do gazu, że płomień jest rudawy, a nie niebieski? Soli wapnia?
Doceńmy to, że ma w domu czajnik na kuchnię gazową, a nie jakiś burżujski, elektryczny. Bycie bogatym zobowiązuje, nieprawdaż.

otworzył górną szafkę, wyjął z niej szklankę z grubego szkła i zalał w niej wywar z rumianku,który był jego słodką tajemnicą sukcesu; magicznym eliksirem, pożywką dla jego cennego głosu.
Łaaaał! Ałtorka zdradza nam najpilniej strzeżoną tajemnicę Billa, podziwiajmy, doceniajmy!
Kurde, tyle lat pijam rumianek i żadna wytwórnia się o mnie nie zabija :(

Bill uniósł ręce w tajemniczym geście
Różdżka z chochli owiniętej sreberkiem i spiczasta tiara
z napisem "Maggus" wyszywana cekinami jakoś nie dodawały mu powagi.

i objął brata spojrzeniem, w którym nie było pojedynczej nutki zniecierpliwienia, czy zdenerwowania. Ambiwalencja kładła się wzdłuż linii ciemnych rzęs, szemrząc cicho i niecierpliwie cenne wskazówki.
A po ludzku: rzucił mu dwuznaczne spojrzenie.
Trochę go zachęcał do zupy pomidorowej, a trochę kazał mu spospierdzielać.
Oj tam, ja tu sobie wizualizuję gadającą ambiwalencję na jego rzęsach, a Wy tak prozaicznie!

[I znów rzut oka na Malavi w szpitalu]

Zwinnymi ruchami rąk, niczym dwojgiem perłowoskrzydlatych motyli upięła włosy ciasno w kok i przewiązała go atłasową wstążką.
Tak jej się te ręce trzepotały? To się chyba delirium tremens nazywa.
Albo się nasłuchała nieodpowiednich rzeczy.

Trwał z tyłu jej małej, kształtnej głowy, gruby, ciasno pleciony, niby tajemny towarzysz niedoli przybyły, by dzielić z nią to, czego nie mogła sama obdzielić drżącymi dłońmi skrawek po skrawku, okłamując zgubną codzienność.
Tak, włosy jako towarzysze niedoli. Szczęściarzy poznaje się po tym, że łysi są jak kolano.
*patrzy na wzburzoną falę włosów, spływającą wzdłuż jej ciała niczym złocista rzeka* Moi Przyjaciele! Nie wiedziałam, że mam Was aż tylu!
WTEM! Pigmejka odkryła, do czego służy grzebień i teraz już wie, ilu ma przyjaciół :P
Ha! Zdradzieckich przyjaciół, którzy opuszczają mnie w potrzebie, zwijam w kłębek i spłukuję w kiblu.

Soczyste barwy świtu i poranek skrzącego blasku.
Cały świat zmienił się w Edwarda?
Oby nie. Sparklenie jakoś zniesę, ale ta ciągła mina pełna niesmaku...

Skończywszy, przesunęła wpartymi o grzebień palcami, by za pomocą jedwabnych opuszek dokonać oględzin swego kruchego dzieła.
Ano, też często sprawdzam, czy mi włosy nie sterczą.
Szczęśliwe te, którym nie sterczą!

Przerzucała zdezorientowany, znudzony wzrok po przedmiotach spoczywających w sztucznym ładzie Identycznym z naturalnym.
Zawierającym śladową ilość orzechów arachidowych.

naprzeciw niej na stoliku. Jej atłasowe spojrzenie natrafiło w końcu na niewielki kubeczek z lekami; cztery różnokształtne i odmiennobarwne kapsułki przytulały się w środku do siebie ciasno
Kwiliły przy tym cichutko - w opakowaniu było im ciasno i ich kapsułeczkowe nóżki im zdrętwiały.

Zawahała się chwilę, nim wyciągnęła ku nim dłoń.
Uciekły z wrzaskiem na przeciwległy koniec kubka.

Wysypała je na otwartą ufnie poduszkę dłoni; ukazały się ich ciekawskie łepki
Po czym pigułki spojrzały na nią zachęcająco swoimi malutkimi oczkami.

połyskujące tajemniczo w niebieskiej mgle sufitu,
Jeszcze nie wzięła prochów, a już jej się rzeczywistość mgłą zasnuwa? Oj, niedobrze...

po której spacerował leniwie złoty snop światła czule obejmując twarz skulonej na krześle postaci
i łaskocząc ją za uchem ze złośliwym chichotem. A później zabrał ją w podróż po kolorowej Krainie Kucyponków.

Zamarła w owocnym oczekiwaniu z burzą myśli w głębi czaszki.
Kiedy wreszcie porządnie zadziała ten stuff i totalnie odlecę? Dealer obiecywał cuda, a tu tylko gadające pigułki i samobieżne snopy światła - foch!

Szarpnęła się jak zwierzątko w klatce i szybkim ruchem ręki wsypała sobie wszystkie lekarstwa do rozchylonych, karminowych warg, na których osiadł drobny pyłek i strużka hybrydowego szlaku światła.
Z czego składało się to światło, że jego strumień był jakąś sklejką?
Było lepkie i leniwie, jak w Świecie Dysku.

Jednym ruchem zmusiła swój anarchiczny przełyk, by przesunął tabletki dalej w głąb jej wiotkiego ciała
Na szczęście, żołądek okazał się całkowitym konformistą i przyjął dar bez protestu.
Na szczęście, obyło się bez dopychania palcem.
Przełyk jednak nie zamierzał kapitulować. Po chwili z jej ust wysunęła się lista postulatów i koktajl Mołotowa.

i świsnęła długim, ciężkim oddechem, który zabrzmiał kruchym echem pośród obezwładniającej bieli ścian.
Świiiiiiiiirrr!!!
Ściany skuliły się w popłochu. - Piszczy, że aż się dupa marszczy - mruknęła z niechęcią jedna ściana do drugiej.

Niewidzącymi oczyma zasępionymi nieprzejednaną mgłą rozglądała się wokół, chłonąc jednostajność kątów i kształtów niewielkiego pomieszczenia, ciągłość barw i fałszywą niezmienność stanu rzeczy. Nie wiedziała, co teraz ze sobą począć.
Tu masz wałek, wiadro z farbą i do roboty! Meble też możesz poprzestawiać, a co.
Właśnie, zlew mam do przetkania.

Każdego poranka, budząc szeptem lukrowane wargi,
Na cholerę ona je cukrem smaruje?

które z kolei wzniecały cynobrowy oddech
Wydychała chmurę w TAKIM kolorze? Sugerowałabym wizytę u dentysty...
Koniecznie, bo od takiego oddechu matowieją szklanki w kredensie.

ukryty w krystalicznych kroplach ambrozji (Hmm... pluła śliną?), poddawała się w głębi swojej udręczonej duszyczki tej mozaice cieni i kruchości współrzędnych tego zwariowanego świata, w którym przyszło jej żyć.
Nie, nie. To nie świat w tym opku jest zwariowany.

Z biegiem dni wypełnionych lirycznym oczekiwaniem na nieokreślony w swej jedwabnej naturze cud,
Japierdolę, ona naprawdę losuje słowa z kapelusza...
Pozwolicie, że sobie lirycznie zaryczę jakąś mahakamską pieśń bojową?

czuła jak z każdą mijającą nieubłaganie godziną jej życie i jej świat wymykają jej się z rąk.
Świat, który znała i którego nienawidziła upadał rozjuszony brzaskiem na karmelową podłogę,
Karmelki? Mniam. A może to domek z piernika?
Za to świat rozjuszony (czyli bardzo, ale to naprawdę bardzo wkuropatwiony) brzaskiem to miód, słód i karmelki. Padł na podłogę, czyli jak mniemamy - u jej stóp.
Nie mówię, że nigdy nie jestem rozjuszona brzaskiem, ale u moich stóp raczej się wtedy ścielą głodne koty niż cały świat.
Jeszcze kilka takich metafor i u moich stóp zaczną ścielić się czyjeś zwłoki.

nieomal w każdej sekundzie swojej egzystencji czuła jak łakome jęzory przeszłości ścigają ją i kradną jej skórę, zamiast tego zostawiając jedynie lęk pod porcelanową powierzchnią.
Na złuszczający się naskórek polecam peeling i tłusty krem dobrej firmy.
Ale ona woli dać się wylizać łakomym jęzorom.
Na pewno jest to przyjemniejsze, ale o skuteczności chyba nie ma co mówić.
Zatem przeszłość ma taki po kociemu szorstki języczek? Słodko.
Hmmmm.... mrrr... chyba mam atak nostalgii...

Nieokreślone uczucie stabilności i oderwania zstępowało na nią, gdy pojawiał się On. Maluczki, mając się za wielkiego, uwielbiony przez świat, którego ona nienawidziła i którego się bała. Za każdym razem, gdy się tu zjawiał i rozmawiał z nią, spoglądał w jej przestraszone oczy, ukradkiem muskał jej skórę spojrzeniem ledwie wyłuskanym z zalotności, eufemicznym oddechem bliskości zamrażał jej lęk i niepewność.
Skoro "oddech" był eufemiczny, to znaczy, że... on jej dyszał lubieżnie prosto w twarz, opluwając ją śliną i resztkami śniadania (które utkwiły mu między zębami), czy co?
Ział z pyska lodem. Eufemicznie zaś wydychał bliskość.

Słodka hibernacja potęgi uczuć, które spędzają sen z powiek i zatrważają popiół na wargach,
Tak się kończy palenie filtrów zamiast papierosów - tylko się popiołem usyfisz.

gdy deszcz sypie się stromymi zboczami z Olimpu pragnień i tęsknot zapisanych w pamiętniku.
*brak konstruktywnego komentarza*
Ja to sobie rozrysowałam: zapisuje pragnienia i tęsknoty w pamiętnikach w takich ilościach, że dałoby się z kolejnych zeszytów usypać Olimp. To wyjaśnia, czemu deszcze się sypie, a nie leje bądź spływa.

On nie był takim. Bill Kaulitz nie był takim, jakim chciała, by był. Z rozjuszonych, niczym dzikie bestie powodów nieznanych nawet samej rozochoconej sobie, chciała by był słabeuszem, pozbawionym aspiracji i wyciśniętym z emocji, którymi mógł ją obdzielić i robił to, tak jak wyciska się soki z dorodnej cytryny.
Znaczy: rozochocona bohaterka wściekle pragnęła, by jej trólawer był zwiędłym flaczkiem? No nie ogarniam, w żaden sposób nie ogarniam.
Typowo marysiosójczana chęć posiadania podnóżka.

Nie znosiła, gdy panoszył się ze swoim rozmarzonym, świszczącym oddechem zabierając jej powietrze,
To po co brała sobie za kochanka astmatyka?
Bo ci z romantycznymi chorobami krążenia się skończyli.

Wyczuwała instynktownie jego obecność i niezmiennie zalewała się winnymi sokami sprzecznych emocji,
Boru... przez chwilę sądziłam, że aŁtorka inne "soki" ma na myśli...
Pigmejka i jej chore kolibry skojarzeń. A tymczasem panna dygotała na dźwięk jego kroków i ustawicznie oblewała się napojami.

z których najistotniej i najprecyzyjniej potrafiła wyodrębnić podobne sobie antonimy
Platońska idea antonimu: antonim antonimu to synonim.
Zabierzcie jej ten słownik wyrazów bliskoznacznych. Oraz wyrazów obcych. Zabierzcie i spalcie.
Tylko razem z nią.

jak radość, niepokój, ciekawość, melancholia.
Ciekawe, które z tych pojęć (według aŁtorki, rzecz jasna) są antonimami?
Wolę nie dociekać. Mam wrażenie, że aŁtoreczka używa jakiejś frazy na zasadzie "to ładne słowo i na pewno coś znaczy".
- Stefek, ty się uczysz francuskiego, powiedz mi, co znaczy "rien"? - Nic. - Niemożliwe, coś musi znaczyć...

Nigdy nie tęskniła. Zawsze kazała mu długo na siebie czekać, bezwiednie starając się ubrać w kruchutkie słówka emocje, które szargały nią w spazmach bezsilności i jakiegoś okrutnego konszachtu z diabłem "Spazmy okrutnego konszachtu". Kto mógł przypuszczać, że to aż tak komiczne będzie?
Swoją drogą dobra nazwa na kapelę.

który ktoś zawarł o jej duszę. Jednak te dni, kiedy ją nawiedzał
Diabeł? To nie tylko duszę zaprzedała, ale i ciało!
Inkub, inkub!

jej skórę skropioną wonną emocją
O fu, spocona szła na spotkania z nim?

owiewał jego przyjemny zapach emfazy i ulotności;
Tu na odmianę unosi się odór egzaltacji.

te dni zawsze wyznaczały jakiś początek i podobny mu koniec. Wyczekiwała ich, jak wyczekuje się pierwszego pocałunku, blichtru miłości.
Naprawdę, nie było ostatnio jakiegoś konkursu na Mistrza Doboru Najidiotyczniejszego Synonimu?

Sapiąc cichutko, udała się do sali, w której, jak zawsze, już na nią czekał.
Albo też ma problemy z układem oddechowym, albo jest rozmiarów niewielkiej orki. Rzeczywiście, sam seks i subtelność.

Zatrzepotała bezwiednie rzęsami, spod których posypał się posrebrzany blask
Było kłaść tyle brokatu na powieki? Teraz Ci się cała twarz będzie świecić jak psu j... język.
Nie, to te lasery przesączały się przez nazistowskie rzęsy.
Ale swoją drogą faktycznie rzężą jak dwa Lordy Vadery.

Na jego zmęczonej twarzy wymalował się trzepotliwy uśmiech [ach, ten łopot spragnionych ust!], a na policzkach już wcześniej, zanim tu przyszła, wykwitły dwa, dorodne rumieńce, zapewne od szybkiego kroku; rumieńce, które dodały mu czegoś dziecięcego i frywolnego.
Temu kroku nadały.

- Masz papierosa? – wychrypiała, mrużąc uwiędłe spojrzenie.
Odsunął się od niej lekko.
Na widok uwiędłego spojrzenia każdy by się odsunął na bezpieczną odległość.
Na takie zagajenie, wyartykułowane ochrypłym głosem również.
Gorsze jest tylko usłyszane nocą: "kup pan cegłę".

- Nie wolno mi tego robić, Malavi. Wiesz o tym.
Prychnęła cichutko.
- I nie kusi cię czasem, by złamać zasady?
Uśmiechnął się.
- Robiłem tak, kiedy byłem młodszy.
- Coś tam słyszałam. Schładzane piwo, narkotyki i nagie tancerki?
*Idzie do lodówki po piwo i z nadzieją czeka na dalszy rozwój wypadków*

- Po części.
- Więc nie zaprzeczasz?
- Dlaczego miałbym to robić? – żachnął się rozwiąźle. I lubieżnie.

Jej dziewczęcą twarz przeciął zwalisty uśmiech.
Po czym uwalił się ciężko w okolicach jej kolan, zostawiając jej na policzku solidnego siniaka.
Zwalisty jak Pudzian.
Wzniosły jak góra lodowa.
A przeciął kataną, ofkoz.

Cisza przysiadła na brzeżku nagiego stołu i wlała im się do ust, do serc i do umysłów.
A zwłaszcza do umysłów.
ZIUUUUU. A tymczasem dragów i gołych bab jak nie było, tak nie ma!
Ale piwo nieźle się schłodziło.
Akurat jedyna rzecz z tej trójki, która mnie nie interesuje, pfff.

Przez okno zamknięte wśród bezlitosnych krat zaglądało tu wiosenne słońce kładąc swój blask na ich roztopionych echem przebrzmiałych słów twarzach.
Roztopione mięśnie i skóra skapywały powoli na podłogę, tworząc u ich stóp woniejącą intensywnie kałużę padliny.

- Kiedy byłem ostatni raz w Paryżu, usłyszałem tam pewną opowieść. – zawahał się, rozjątrzając słodką ciszę, które pieściła płatki jej uszu.
Rozjątrzona do granic wytrzymałości cisza jak ich nie pizgła w łeb!

Bill opowiada bajkę, tak nieprawdopodobnie poetycką, że zupełnie nie wiadomo o co w niej chodzi, ale za to strasznie ucieszną:

- Pewnego dnia w nadmorskim mieście pojawił się nieznany nikomu kupiec. Kupiec ten był już starym człowiekiem, miał dłonie poorane ciężką pracą i ciemne plamy wykwitłe na skórze, niczym najpiękniejsze kwiaty.
Po pierwsze - kupcy nie mieli rąk jak oracze i gnoju rozrzucacze, po drugie - starcze plamy na rękach trudno jest porównać do najpiękniejszych kwiatów. Chyba, że miał jakąś zgorzel wielobarwną...
Cicho, aŁtorka pochyla się nad bożymi prostaczkami. Idzie jej uroczo nieporadnie.
Ach, te kwiaty o wątrobianych płatkach...

Przybył do miasta rankiem, nadciągnął nagle i niespodziewanie (z siłą wodospadu), gdy ono budziło się dopiero do życia. Swoim tkliwym nawoływaniem zawstydził mieszkańców,
U nas też taki bywał. Wysiadał z ciężarówki, stawał pod oknami kamienicy i darł się na całą ulicę:
- Kaaaartoooofleeeeeee!!!

U nas z kolei tkliwie nadmieniali: - Noże ostrzę.
No patrz, a u nas tylko "Co tą mordę drzesz, kurwa?!". Też tkliwie, rzecz jasna.
...ale dlaczego zawstydził? Czym on handlował, na Bora, wdziękami przydrożnych grzybiarek?!
Oni nie umieli tak głośno (i tkliwie).

choć także i poruszył ich serca spragnione niezwykłości i tajemniczego powiewu nowości, który wtargnąłby w ich niemrawe życie, niczym świeża, morska bryza i je odmienił.
Nom, takie purée z młodych ziemniaków to całkiem fajna sprawa.


Gdy ludzie zaszli do niego, natychmiast spostrzegli bogato wyposażony straganik, na którym błyszczało od różnorodności ze wszystkich stron świata, z najdalszych nawet zakątków; były tam więc grzebienie z kości słoniowej, które kupiec przywiózł ze sobą z dostojnych Chin, wyszywane złotymi i srebrnymi nićmi, parchate dywany z Peru,
Parchate dywany były wyłysiałe, z egzemą, liszajem i ropnymi wykwitami. Ludzie po prostu walczyli na noże, aby kupić sparszywiały i owrzodzony dywan z Peru. Persowie w tym czasie gryźli pazury z wściekłości, bo ich kobierce, jak na złość, były piękne, miękkie i puszyste.
*Kura tarza się po podłodze, wyjąc z uciechy* No tak, kurde, perskie bo z Peru, ale parchate...? Może robił je Kubuś Parchatek?
Może ałtoreczce skojarzyło się z purchawką? Że takie puchate pff pff robią, jak się je depce?
Tak czy inaczej - grzybnia.

różnokolorowe Sari z Indii
Te to miały szczególne wzięcie u okolicznego chłopstwa, bo jak wiadomo, rozśmieszona krowa daje dwakroć więcej mleka niż smutna.


wiele innych egzotycznych wspaniałości. Ludzie z błyskiem w oczach wykupywali wszystko za pełne garście pieniędzy,
- Panie, po ile to sari? - Dwie garście miedziaków! - A tamto z lewej? - A to tylko pół garści (i gardło sobie podrzynam!)

aż w końcu na stole została jedna, jedyna muszla. Była duża, perliście pełna,
Muszla pełna czego? Bo przecież nie o muszli klozetowej tu mowa...
No, pełna tego glutowatego, śmierdzącego ślimaczka w środku.

utkana z blasku, lecz całkiem zwyczajna. Ot, muszla,jakich pełno.
Fakt, te obrośnięte farfoclami małże omułka, które znajduję nad Bałtykiem, jak jedna są utkane z blasku i perliście pełne jakiegoś syfu.

Ale muszla ta była w istocie niezwykła; gdy przyłożyło ją się do ucha, nie słychać było szumu morza, ale (wyniki totolotka na przyszły tydzień) pieśń. Dla każdego inną, lecz podobnie nostalgiczną i melancholijną, gdyż każdy kto przykładał muszlę do ucha słyszał ni mniej, ni więcej, tylko zawodzoną cicho pieść utkaną z własnych wspomnień,
Pięść utkana z własnych wspomnień. To ja sobie wetkam pięść w oko i opiszę Wam wspomnienia, dobra?

a ich ramiona owiewał powiew przeszłości, która minęła i nie mogła już dłużej trwać.
W przeciwieństwie do innych przeszłości, które wprawdzie mogły minąć, ale trwały.


Jedni rozpoznawali w pieśni swoje wspomnienia i odchodzili ze spuszczonymi głowami, inni, przyzwyczajeni do schematyczności i nieczuli na niezwykły kunszt pieśni, oburzali się, pytając kupca jak to możliwe. Kupiec zasmucił się, gdyż wiedział, że oni tego nie zrozumieją. Odparł tylko; nie w każdej muszli słychać morze.
I tak oto dobrnęliśmy do końca opowieści, a sensu jak nie było, tak nie ma.
To ja zaczekam, aż to minie, skoro nie można mieć nadziei, że nabierze sensu.
A jak to okaże się tym rodzajem przeszłości, który nie mija i trwa dalej? *robi minę jak postać z Krzyku Muncha*

Przysiągłby, że w kącikach oczu zalśniły jej dwie, perliste łzy, zapowiadające nowe czasy.
Nowe, wspaniałe czasy, w których łzy już nigdy nie będą samotne!
Owszem: nie są diamentowe, lecz perliste, do kompletu z zawartością muszli.

[Bill pogrąża się w rozmyślaniach]
[podoba mu się, więc pogrąża się jeszcze raz]

Rozglądał się po pokoju zanurzonym w gęstej, nitkowatej ciemności i osnutym cichą, jednostajną melodią dźwięków mebli wypełniających pustkę i pracujących w oddali przyrządów elektronicznych, które sprawiały, że życie było łatwiejsze i nieco bardziej znośne.
Nie można było napisać, że łóżko jednostajnie skrzypiało, a w kuchni szumiała lodówka?
Wtedy nie zostalibyśmy porażeni wizją nitkowatej ciemności, mrocznej jak odchody bardzo chorego zwierzęcia.
Oj no, po prostu w pokoju dawno nikt nie sprzątał i zarosło pajęczyną.

Westchnął cichutko, zanurzając mgliste spojrzenie w katatonii i pięciolinii barw oraz załamów powierzchni, które przesyłał mu jego mózg i gdzieś pod kopułą czarnych, naelektryzowanych ujemnie włosów tworzył obraz, który jawił się jego zmęczonym oczom otulony jednolitą ciemnią.
Po takiej dawce prozy poetyckiej, ja wpadam w katatonię i stupor.
*leci do Jaszy z solami trzeźwiącymi i kieliszkiem brandy na wzmocnienie*
*wyrywa Pigmejce te burżujskie artefakty i sama biegnie ze stakanem Rasputina i ogórem*
*podstępnie zza winkla atakuje szlauchem z zimną wodą*
*źli się na Kurę* - wiesz, jak jest zimno? Mam się przeziębić?
Asceza, moi drodzy, asceza! Medytujemy w strugach lejącej się z nieba czekolady, raz - raz!

Ich bin Humanoid.
Ich bin Volkswagen.
Io sono Romeo. Alfa Romeo.
Chevrolet non olet.

Nieprzejednany i nieogarnięty w swojej kuwecie różnorodności, zachłannie bogaty w zdumiewające osobliwości, czarująco nieokrzesany w swojej autentyczności, która od zawsze mu się wymykała [ku smętnej samotności] i którą na nowo łapał w rozwiane dłonie szamocząc się w sidłach [namiętności] rzadkiego, ziarnistego strachu i zwątpienia [rozwolnienia oraz mdłości], bo przecież jak każdy był i jest tylko człowiekiem. [przedstawicielem ludzkości]

Bill w czasie wizyt w szpitalu wykradał z pokoju pielęgniarek różne kolorowe cukierki, które wyjadał na wyścigi z Malavi. Czuje się po nich wspaniale, wszystko go cieszy i śmieszy.
Tak jak śmieje się wciąż w nim jego jedenastoletnia, ufna jaźń, jego czternastoletnia, rozmarzona dusza trzymająca w ręce ukochaną dłoń, jego szesnastoletnie ‘ja’ ogarnięte buntem i wkraczaniem w stępioną dorosłość, - tak jego dwudziestoletnia, ułagodzona jaźń pozostawała w zgodzie z dawną harmonią dźwięków, które składały się na melodię jego chłopięcego, jasnego uśmiechu, który raźnym krokiem wstępował na twarz.
Uśmiech wstępował raźnym krokiem, stukając piętami o zęby.
Dajcie mi znać, gdy mój uśmiech zacznie emitować jakieś melodyjki, bo otoczenie może tego nie znieść.
Nie, czekajcie, powoli, bo mi wyszło, że on ma jaźń z rozdwojeniem osobowości, duszę i jeszcze jakieś zbuntowane "ja". Dobrze, że ałtoreczka nie dorzuciła do tego zdystansowanego ego, rozjątrzonego id i zaborczego superego: wtedy by chyba biedaka rozerwało od środka.

Nagle krzyknął "hej - rrrup!" i...
Wstał, unosząc podatne ciało jednym szarpnięciem i opuścił zadymiony pokój.

‘O milczeniu w gramie chwili...
...i o trzech tonach bredzenia na godzinę.

W szpitalu wzięto bohaterkę w obroty i zaordynowano jej nowe, o wiele silniejsze piguły. Efekty widać natychmiast:

...Ziarenka mego żywota cicho, cichutko postukujące o dno szklanego słoika, w którym od zamierzchłych czasów dzieciństwa trzymam zamknięte pod kluczem marzenia;
Jeszcze jedna poetessa, która w magicznym słoiku coś kisi, ale nie wiadomo co.
Smętne szczątki korniszona.
Ziarenka jej żywota? Może to wstępny etap rozwoju "owocu żywota twego"? I tak je bezbożnie trzyma w szkle - czyli in vitro?
Jeśli ona ma ziarenka w żywocie, to podejrzewam kamicę nerkową.Tylko czemu je trzyma w klepsydrze?

Wielkomilud, olbrzym z powieści Roalda Dahla, trzymał w słoikach złapane sny. Może ona jest olbrzymką?
nie wypuszczę ich [tych ziarenek żywota, jakby ktoś zagapił się i nie wiedział o co chodzi], tak by wysunęły się pośpiesznie z mych różanych objęć [tyle ma samokontroli, że może bez końca opisywać swoje wdzięki] i rozpierzchły wraz z mrugnięciem okiem, które staje się równaniem codzienności.
Tabletki na nią patrzą, ziarenka żywota przed nią uciekają... Nie ma co, wesoło jest.
Wyobrażacie sobie takie oko, które jest równaniem? Gdyby było tylko od święta, to byłoby wystarczająco strasznie, a tu - codzienność...
Znaczy co: patrzę w gorejące oko Saurona i myślę: "dzień jak co dzień"?
No. Znów trzeba zapierdzielać z tymi fantami na tę górę.
Na dodatek jednocześnie rozwiązując równania.

One są [różane objęcia, oczy, równania, czy może słoiki???] zbyt kruche [aha, w takim razie słoiki...], zbyt słabe, bym mogła odmierzać w nich [nimi! słoikami!] swoje godziny wspomnień, zanurzonych w migotliwej wieczności, która kładzie się czekaniem i nie potrąca przyczajonej na granicy pragnień chwili.
Kładzie się czekaniem i nie potrąca. Jeśli leży w ustronnym miejscu, to niech sobie leży i nie przeszkadza.
Może nawet ma pluszowe posłanie z wyhaftowanym napisem "Sparkling Eternity".
Kładzie się czekaniem to kotka w rui przed kocurem.

Drżącym palcem wskazującym ocieram warstwę kurzu z myśli, które plączą się po języku; a w uchylonych błagalnie ustach czuję jeszcze smak malin.
Jedna, co wprost przyznała, że myśli językiem. Znaczy - bredzi, co jej ślina na język przyniesie. A że jako matołek nigdy nie domyka paszczy, to ma tam grubą warstwę kurzu.
Ma permanentny zwis szczęki jak filmowa Bella Swan? U, współczujemy, to strasznie nieestetyczne jest.


[Rzut oka na Toma]

Ziewnął przeciągle, ukazując na ułamki milisekund różane podniebienie wyścielone miękkim aksamitem i potarł niespokojnie nasadę nosa, który zmarszczył się dowcipnie pod wpływem jego nagłego dotyku.
Kurde, jakbym o kocie czytała...
(...na ułamki tysięcznych części sekundy? Nie sądzę, by ludzkie ciało było zdolne do tak szybkiego ruchu, a oko do jego zarejestrowania.)
A tymczasem zarejestrowało. Gdyby ziewał dłużej, moglibyśmy rzucić okiem na jego okrężnicę.
Próbowałam wygooglać dowcipny nos i wyskoczyło mi coś takiego...
W sumie, jak nie patrzeć, ten nos na pewno jest DOWCIPNY.


Powietrze wokół nich wypełniła cicha symfonia smoły,
Wraz z suitą siarkowodoru.
...by na koniec przemienić się w pośpieszne staccato gazów jelitowych.

rozrzedzając i użyźniając pękate powietrze, które ciepłem tworzyło zakola wokół jego jasnej twarzy.
Yyyy... pękate powietrze? Coś w rodzaju superkawitacji? Pędzi pod wodą?
O takim drobiazgu jak wykluczające się pojęcia rozrzedzania i użyźniania łaskawie nie wspomnę.
Uhm, może najpierw użyźnił powietrze tym no... cichaczem, a potem rozrzedzał aurę, machając rękami?
To ci musiał solidnie machać, skoro miał ją wokół twarzy.

Tom i Gustav rozmawiają
- O czym myślisz?
- O wszystkim i o niczym. Myślę o życiu, mój przyjacielu.
Perkusista skinął głową, jak gdyby na znak, że nie chce wdawać się w jego wyidealizowane szczegóły i splótł krótkie, mleczne dłonie na podbrzuszu, sumiennie przebierając palcami w gęstym od dymu i spalin powietrzu.
Jak to perkusista. Kładzie dłonie na rozporku i przebiera palcami...
Sumiennie. Obowiązek obowiązkiem jest!
Wszystko się zgadza. Dłonie były mleczne, a przecież wiadomo, że z mleka jest... śmietanka. :>


Podziwiał go za precyzję, z jaką przytyka do rumianych warg papieros[a] i jak zachowuje niezmącony niczym spokój, gdy srebrnoszare drobinki zwiotczałego tytoni[u] wplątują się w króciutkie rzęsy, obejmując je swymi zdradliwymi łapkami.
Palę od studiów, ale jednak nie wtykam sobie papierosa w oko.
I nie strzepujesz popiołu na rzęsy, prawda?
Nie, nigdy. Może dlatego, że do tego trzeba albo palić stojąc na rękach (sądzę, że niewykonalne), albo zaryć twarzą w popielniczce - wykonalne, lecz traumatyczne.

Albo palić pod duży wiatr. Wykonalne, ale fajka zagasa.
I szczypie w oczy.

Myśli kłębiły się pod kopułą miękkiej czaszki
Boru, dwadzieścia lat, a jeszcze mu się ciemiączko nie zrosło?!
Wieczny osesek.
a migawki minionych chwil i słodkie, frustrujące
O, słodka frustracjo przeszłości!
O, chwalebne zażenowanie!
obrazy przeszłości sprawiały, że czekoladowy wzrok raz po raz zachodził dziwną,nierozeznaną mgłą.
Gucio tymczasem nadal sumiennie przebierał palcami, a wzrok miał też cokolwiek zamglony.
Mleczne dłonie, czekoladowy wzrok... Normalnie ludek z piernika. Bracia Grimm byliby zachwyceni.


Milczenie wypełnione poczuciem partnerstwa i zrozumienia, przysiadło na granicy hebanowego stołu
i mahoniowego zdrowego rozsądku

i przyglądało im się z zadowoleniem, lustrując ich zwarte, skupione twarze.
Takie zwarte zacięte twarze nie wróżą nic dobrego... *kuli się w oczekiwaniu eksplozji instynktu prokreacji lub śmierci, lub obu*


Każdy z nich był przystojny na swój sposób; milczenie potarło z zadowoleniem łapki i odleciało, wprawiając znużone powietrze w aksamitny ruch drgający.
Dobra robota - pomyślało z satysfakcją, odlatując. Sympatyczny, niezobowiązujący slaszyk już wisiał w powietrzu.
*pędzi po papierową torbę celem nasadzenia sobie na głowę*
Jeżu, jeśli ja kiedyś zobaczę własne milczenie siedzące na krawędzi stołu, odstawię wszystkie używki, nawet slasze.
Na taki widok można zostać eremitą, żreć robaki i do końca życia trzepać już tylko pacierze.


Satynowe kąciki ust Toma uniosły się delikatnie w górę [a jak miały się unosić, w bok?!], marszcząc tym samym pełny podbródek i rozgrzane od słońca policzki.
Czy Ty, słonko, kiedykolwiek oglądałaś własny uśmiech w lustrze? Czy marszczył Ci się od niego podbródek? Albo policzki, w wieku lat dwudziestu?
Bawełniane kąciki ust Szpro uniosły się we wrednym uśmiechu, marszcząc tym samym strukturę wszechświata.

Odchrząknął, sygnalizując tym samym koniec rozmowy na ten temat, a Gustav kiwnął głową, odrobinę nieporadnie i ociężale, jak gdyby ciążyła mu ona niemiłosiernie, niczym kula u nogi.
*Wyobraża sobie upiornego Gucia z uciętym łbem, przyczepionym łańcuchem do nogi*
Zważywszy żywość powyższego dialogu, wizja jak najbardziej uzsadniona.
Aż się musiałam cofnąć, bo przez te wszystkie epitety zapomniałam, że tam jakaś rozmowa była...

[Tom widzi przechodzące ulicą dziewczyny]
Obserwując ich poruszające się zalotnie pod materiałem spodki pośladki, [pośladki płaskie jak spodki? Fe.] [nie chcę wiedzieć, jak tłuste tyłki miały te panny, skoro same pośladki im się "poruszały" podczas marszu] poczuł lekkie drętwienie w kroczu i żywą euforię rozlewającą się po podbrzuszu. Poruszył się niespokojnie na swoim wiklinowym krześle, dotykając nieświadomie malinowym koniuszkiem języka zimny metal wpleciony w przestrzeń warg.
Żuł metalową nogę stolika?
Nie, oblizywał łakomie kolczyk w wardze.
Banał.

- Wiesz co Gustav, będę się zbierał. – rzucił niespodziewanie, wstając i uśmiechając się dobrotliwie widząc zdumioną minę swojego towarzysza.
Biedny Gustav. Znowu nici z randki, a tak już dobrze szło.
Uff! *zdziera torbę*

– Mam jedną sprawę do załatwienia na mieście. Widzimy się wieczorem.
Perkusista tylko skinął głową, dając tym samym upust temu, iż akceptuje wszystkie, nawet te najniezwyklejsze dziwactwa starszego Kaulitza, upowszechniane przez niego przez całe lata i pożegnał jego oddalającą się sylwetkę krótkim ruchem ręki.
Nie miał wyjścia. Musiał zaakceptować to jego całe heterodziwactwo.

Doktor Bauer szuka kogoś, komu mógłby opchnąć pacjentkę. Wybór pada na Billa K.

Myślę, że gdyby Malavi mogła na jakiś czas zamieszkać z kimś, kto dawałby jej oparcie, wsparcie w kuracji i przede wszystkim poczucie bezpieczeństwa, a ponadto mógł często z nią przebywać, jej stan uległby znacznej poprawie.
Będziesz siedział chłopcze w domu i na krok się nie ruszał, bo wiesz - ona nie może być sama.
Ale bez presji.

- Chwileczkę. – żachnął się czarnowłosy, czując jak na blade policzki wstępują wypieki.


- Czy dobrze rozumiem? Miałbym... Chodzi panu o to, że mógłbym... zabrać Malavi... do siebie?
Bauer skinął głową.
- Hurrraaa! I już przez cały czas będziemy razem!

- Tylko jeśli zdoła pan zapewnić jej spokój i dużo przestrzeni.
- Nie należy jej trzymać przy budzie na łańcuchu, niech raczej biega po ogrodzie. Płot pan ma, prawda? Wysoki?
- I często szczotkować. Sam pan widzi, jak wygląda...
- Tak, rzeczywiście jest trochę parchata.
- I proszę pamiętać o obroży przeciwpchelnej.

No i oczywiście, jeśli pan tego chce.
Niech pan pomyśli, będzie wam naprawdę fajnie razem.
Dodajemy roczny zapas pigułek gratis!
I kaftan, za naprawdę symboliczną dopłatą.
Pańska żywa euforia rozlewająca się po podbrzuszu będzie panu wdzięczna!

- Chwila. – szarpnął się, jak zwierzę w agonalnej walce. – Miałbym zabrać ją do siebie i po prostu...?
- Nie, nie tak od razu. Przez jakiś czas powinna mieć swoje własne posłanie.

Nie. Chyba nie bardzo to pojmuję.
Wie pan, nie mam zbyt wiele doświadczenia z kobietami.
A gdyby chciał się nimi kierować, musiałby się przebrać za hydraulika i udawać, że chodzi o cieknącą rurę.

Lekarz westchnął przeciągle, nie okazując jednak zniecierpliwienia. Jego płytki oddech przetoczył się po pomieszczeniu zanurzonym w katatonii dźwięków ciszy.
Oddech przetoczył się z łoskotem, zmiatając meble i zdzierając tapetę ze ścian.
Lekarz zaczynał się niecierpliwić. - A to gówniarz! Udaje, że nic nie rozumie.

Panie Kaulitz, oboje dobrze wiemy, że Malavi Lovey jest chora i potrzebuje pomocy.
Dlatego nie chcemy jej mieć dłużej w tym szpitalu.
Zaniża nam statystyki.
Bo my jesteśmy końmi i nie możemy jej pomóc.

Dlatego razem z moimi kolegami po fachu, rozważyliśmy wszystkie za i przeciw tej ryzykownej, można by rzec, operacji i postanowiliśmy złożyć na pana barki takową odpowiedzialność, o ile okaże pan przychylny stosunek do tego pomysłu.
Kałlic okazał przychylny stosunek...
Wielokrotnie i dogłębnie.


Nie naciskam jednak – taki rodzaj terapii ma sens tylko wtedy, jeśli druga strona czuje głęboką potrzebę pomocy choremu i jest w stanie poświęcić mu wiele własnego, cennego czasu. Nie wiem, jak to jest z panem, dlatego nie nalegam, a jedynie przedstawiam takową prośbę. Ostateczna decyzja należy oczywiście do Malavi. Czy zgadza się pan? Czy jest pan na to gotowy?
Podsumowując: mam taką niezobowiązującą prośbę, by rzucił pan wszystkie swoje zajęcia, by zajmować się chorą psychicznie nastolatką; pod warunkiem oczywiście, że to ona będzie tego chciała. I nic nie przeszkadza, że jest pan dla niej obcą osobą, w dodatku niewiele od niej starszą i bez najmniejszego doświadczenia w opiece nad kimkolwiek. Nie szkodzi też, że jest pan muzykiem, wciąż w trasie lub studiu nagraniowym, ani że na każdym kroku ścigają pana paparazzi. Będzie pan idealnym opiekunem, słowo.
Tylko NIECH JĄ KTOŚ STĄD ZABIERZE.

- Chodźmy ją zatem spytać. – odparł, a jego tubalny głos rozbudził przygaszone cząsteczki atomów słońca wieczności.
E? Znaczy, jego głos zapoczątkował w powietrzu reakcję łańcuchową i wszystko pizgło w cholerę?
W sumie, wcale się nie dziwię. Stężenie bzdur w tym opku już dawno przekroczyło wartość krytyczną.
Tak, sens wpadł w supermasywną czarną dziurę.
Na nic kalendarz Majów, na nic przepowiednie Baby Wangi: to głos Kaulitza zapoczątkował Apokalipsę.
W sumie to się nie dziwię, Najwyższy też może mieć z czasem dosyć...


***
To, co czuła w ostatnich dniach było tajemniczym splotem uczuć, które nijak ze sobą nie współgrały.
W kontekście tego opka nie jest to niczym zaskakującym.

Stadko wątpliwości przebiegało raz po raz kapryśnym rządkiem po jej pooranej bliznami niechęci i skrytości skórze oraz wzdłuż kręgosłupa, budząc uczucie przyjemnego drżenia i zapomnienia, w przerzedzonych ciężkim światłem minutach drobnoziarnistej ciszy.
Obrazek nieco jak z filmu o Afryce. "Stadko antylop przebiegało raz po raz po sawannie od akacji do baobabu"...
Matko śfinto, skąd znowu te blizny? Toż ona skakała, a nie cięła się!
No ale nieskutecznie. Zamiast się załatwić odmownie, wpadała z wdziękiem w krzaki jałowca.
Albo tak długo się po tej drobnoziarnistej ciszy tarzała, póki się nie nabawiła zadrapań.

podniosła się tylko z pozycji na pół leżącej i wypięła, niczym struna, wbijając w niego swoje ciemne, świdrujące spojrzenie skrzywdzonych tęczówek nieszczęśliwego człowieka.
Bratny mi się przypomniał i jego wiekopomne zdanie: "Patrzy na mnie, osłupiałego, ślepe oko odbytnicy".
I coś takiego Bill chce wziąć ze sobą do domu...
No wiesz, może on lubi, jak ktoś się na niego wypina...
Kto wypina, tego wina! Dlatego jest nieszczęśliwa!

[Bill kontempluje własną urodę]

Lepkim spojrzeniem od nieprzeżytych jeszcze wzruszeń i nieodgadniętych zachodów myśli koloru pomarańczy [w szklance, snadź Kupicha był tu czynny], wędrował po fałdach i wgnieceniach sztywnego materiału spodni,
Ta lepkość z oczu mu się na spodnie przesączyła? Eee... ale na łzawienie oczu to krople są, serio. I nawet działają.

opinających się tu i ówdzie na szkieletach narządów i sflaczałych poduszkach mięśni, majacząc dziwacznymi kształtami, co do których nie przywykł był zwracać uwagi.
Cuda opkowej anatomii nie przestają mnie zadziwiać. Choć w sumie, gdyby niektóre narządy istotnie miały szkielet, ile spraw by to uprościło!
Nawet przy pewnym sflaczeniu mięśni, wszystko działałoby bez zarzutu. Taki szkielet trzustki lub kościec żołądka trzymałby wszystko w kupie. Hehehe, a coście sobie myśleli, zbereźniki?!
Chociaż bydło (ale takie wielkie, rogate) ma w sercu kość.
A psy mają tam, gdzieście myśleli, zbereźniki. ;)
O psiakostka.


Pole jego optycznej wędrówki nie ograniczało się jednak tylko do brudnego błękitu jeansów;
To one były sztywne z brudu? I może jeszcze od tego lepkiego czegoś, co jej spływało ze ślepi?
O Boru Szumiący...


z chęcią sadzał również swe efemeryczne motyle wzroku na nie odkurzonym dywanie (Oporne przypinał szpilkami. Trzepotały się co prawda strasznie, ale za to dywan wyglądał nieco ładniej.), na którym roiło się od małych i większych śmieci, na dawno już zużytych [kondomach?] lub od dawna nie używanych przezeń sprzętów
Zarówno tych elektrycznych, na bateryjki, jak i na korbkę...
Szpro usadowiła frenetyczną biedronkę swojego umęczonego wejrzenia na powyższym zdaniu i zawyła przeciągle.

obrazach Gaugina i Van Gogha milczących w zasępieniu na ścianie, którymi onegdaj cieszył oczy zasnute mgławicą utkaną z surrealności snu, która zstąpiła mleczną poświatą na całą jego rzeczywistość, czyniąc wszystko jawnym i nowym.
-...aha! - odezwała się Szpro po długiej pauzie skruchy i cierpienia. - I teraz mu się w dupie poprzewracało i już nie cieszy się tymi obrazami?
Może mi oddać, chętnie wezmę, jeśli mu się znudziły.
Tak mi się skojarzyło:
- Po co ci to?

- No wiesz, Leonardo na ścianie... Czad.
- To se powieś Di Caprio!


Różowawe, wydelikacone jak kwiaty jaśminu dwie, dorodne dłonie
Dorodne jak jaśminowe kwiecie, różane dłonie drwala.
Oraz błękitne, szczere zęby.

zacieśnił na grubym szkle barowej szklanki, którą uprzednio zapełnił do połowy treścią jakiegoś lekkiego trunku i swej żałosności;
Tu mi się kojarzy fragment jakiegoś wiersza, ale nie pamiętam co to było...
Nie żartuj, nie ma aż tak złych wierszy!
Znaczy, siorbnął i zwrócił? Też tak mam, jak mi kto podsunie bawarkę.


dziś nic już nie zdawało się być takie, jakim jeszcze wczoraj postrzegał jutro – nieogarnięte, świetliste coś, co miało raz na zawsze zmienić rzeczywistość.
Tak, spotkanie z UFO potrafi wiele zmienić.
Ej, ale UFO zazwyczaj jest ogarnięte. Zawsze trzyma się zasad: najpierw świecimy i migoczemy, potem robimy widowiskowe pizgnięcie o ziemię w losowo wybranym lesie, potem zjadamy krowy miejscowego gospodarza, a na koniec bierzemy się za eksterminację ludności. Pełna kontrola, sama widzisz.

Problemy tłuste
Po siedmiu problemach chudych nadeszło siedem problemów tłustych!
Nie mógł po ludzku napisać, że o kalorie chodzi?

i nie do ogarnięcia jak malutkie, czarne żuczki rozpierzchające się po jego naświetlonym chwałą życiorysie
...albo jak gołębie lecące do gołębnika, albo jak małe białe motyle, jak białe małe motyle...*ściąga jedną z siedmiu zasłon*
Albo jak małe, białe myszki... *rozgląda się za butelką* No gdzieś tu była, no...

nawarstwiały się jednak, zdawać by się mogło, z każdą godziną, z każdą mijającą, napataczającą się namolnie chwilą, której nie mógł odgonić sprzed nosa, jak bzyczące irytująco, parchate muszysko.
Te warstwami kopulujące na brudnym dywanie żuczki i latająca nad wszystkim zielona mucha-plujka, to dość kuriozalny anturaż dla gwiazdy estrady i bożyszcza nastolatek.
Żuczki, tjaaa. Dorodne, wypasione karaluchy!
Nigdy nie mieszkałam w akademiku, ale to chyba dość wierny opis?

Bill ma już serdecznie dość pielęgnowania chorej psychicznie Malavi. Można powiedzieć, że pluje sobie w brodę: (Jako ta mucha. Plujka.)

Życie bowiem, było dużo bardziej irytujące, ponadto rządziło się swoimi zasranymi prawami, których on nigdy nie rozumiał. Bo niby po co postawiło mu przed nosem tę dziewczynę? No po co? Miał być jej Aniołem Stróżem?
Nie, panie Kałlic, nie miał pan być aniołem, ale opiekunem! Zgodził się pan przecież na opiekę nad obcą, chorą, niekomunikatywną i egzaltowaną do granic wytrzymałości dziewczyną.
Majaczy mi jakiś motyw literacki u Zofii Chądzyńskiej. W dużym skrócie: zakochany w dziewczynie facet nie będzie dla niej dobrym terapeutą.

Bzdura, takowych nie ma, a każdy jest kowalem swego własnego żywota, czy nie tak? Otóż, nie był tego wcale taki pewien. Z dnia na dzień trudności narastały i przeradzały się jedna w drugą, co kolejna to większa, jednak jedyną rzeczą, która trzymała go jeszcze w rydzach
O kurde, zamarynował się z grzybkami!
I wszystko w tym magicznym słoiku.
Ich bin Homunkulus!
A może chodzi o to, że mimo tego wszystkiego był zdrowy... jak rydz?

ulotnej, jak obraz twarzy w niespokojnym, górskim strumyku rzeczywistości,
Вижу в небе образ я милого
Утопая в быстрой реке...

(Wiżu w niebie obraz ja miłogo
Utopaja w bystroj riekie)

było to uczucie, które zakiełkowało w nim już tamtego dnia; uczucie, by doprowadzić to wszystko do końca.
A myślał, że wystarczy pobredzić wzniośle i egzaltowanie, aby choroba minęła jak ręką odjął. I że nie będzie to trwało dłużej niż trzy-cztery dni, zanim się nie znudzi.
To choroba nie mija od miziania i trzymania za rękę? Ueee...


Nic nie jest nigdy w pełni skończone, wszystko ewoluuje; ma setki kątków i załamów, których nie zauważamy, bo niedostatecznie uważamy, bądź też nie chcemy widzieć. On do takich osób nie należał; widział, że w jego życiu nic nie jest skończone, pełne, ostatecznie, dostatecznie wyrosłe, ale tę jedną rzecz chciał doprowadzić do końca, do samego, samiutkiego koniuszka, jak prowadzi się dziecko za rękę.
Najlepiej jest zamknąć pętlę losów i zdarzeń, i pójść tam, gdzie wszystko się zaczęło - na skraj dachu studia.
O nie, znów będzie ten kawałek z łapaniem firmamentu i cmokaniem butów?!
Można żywić nadzieję, że Bill po raz drugi nie popełni błędu. Tęgą żerdzią zepchnie w głąb, a jakby znów próbowała się czegoś chwytać, to da po łapach!

I, czy była to dualistyczna konstrukcja jego altruistyczno-egoistycznej natury, [czyżby konkurs "użyj w jednym zdaniu jak najwięcej -izmów"?] czy też niepoznana i nie nazwana tęsknota za uchwyceniem czegoś, co nieuchwytne, był gotów do poświęceń, był skory do czynów ocierających się niebezpiecznie o krawędź heroizmu, byle tylko to jedno, jedyne spełnić w swym utkanym z cienkich jak pajęcze nici wątpliwości, życiu.
Spośród cienkich jak dupa węża metafor wydobyłam sens, że Bill czegoś okropnie chce. Papierowego wydania Gry Endera? Czarno-białego Szninkla?
Nie wiem i nie chcę wiedzieć. We don't need another hero.

[Bill ma ochotę na Toma]
A. No i wszystko jasne.

Gdy bliźniak zaszczycił go krótkim spojrzeniem, tylko skinął głową i usiadł na przeciwległym krańcu sofy, choć tak bardzo pragnął w tej chwili przesiąknąć cały jego słodkawą obecnością, milimetr po milimetrze zanurzyć się w rumianym zapachu jego skóry, kąpać zmysły w nieznośnej lekkości obycia, opiewać rozedrgane komórki milionami odległych, identycznych pragnień, nie czuć obcości.
Tak, tak, znamy siłę braterskiej miłości...
Czekam na kąpiel zmysłów w całkiem akceptowalnym ciężarze braku taktu i umiaru.
W czarnej, czarnej piwnicy...

Kątem oka, zezując ukradkiem na jego osnutą chłodem postać, obserwował kwietniowe róże,
Które były niczym innym jak lekko ulistnionymi wiechciami, bo na kwitnienie było o wiele za wcześnie.
Tym bardziej że, jak czytamy, wiosna była chłodna tego roku.

zaklęte bez ruchu, wtopione w jego znakomite narządy słuchu, polany dzikich kłosów umajonych ponad wypukłymi gałkami ocznymi,
Do oglądania telewizji Kaulice wbijają sobie róże w uszy i stroją czoła w wieńce z kłosów. Z tym wszystkim muszą wyglądać jeszcze gorzej, choć to prawie niemożliwe.
I wytrzeszczają oczy, aż im gałki z orbit wyłażą.
Ojtam, chłopcy po prostu Noc Kupały w ten sposób świętują, a Wy się czepiacie.

w których topił się rozogniony bursztyn, rozległe łąki maluczkich bruzd i podłużnych linijek, którymi zasnuł czoło wsłuchując się w nieobecne w ich realnym życiu odgłosy płynące z telewizora,
Odbierał je pozazmysłowo. Strasznie się napinał i wchodził na wyższy poziom percepcji. Słyszał to, co niesłyszalne, widział to, co niewidzialne.
A, to stąd te wyłupiaste ślepia!
Sięgał, gdzie wzrok nie sięga. To palcem, to papierem.
Jak możecie... on po prostu dekodował filmowe znaczenia implicytne (a może nawet symptomatyczne). Bordwell byłby z niego dumny.
Nadimpretowywujesz. On się tak napina, żeby pojąć zagmatwaną fabułę bajki Piaskowego Dziadka.

potajemnie zachwycał się lasami rumieńców,
Lasy rumieńców, łąki kataru.
A pod tym wszystkim bagienko z mózgu.
Takie krajobrazy to dzieło bardzo mocnych kwasów.

które na jego wystających kościach policzkowych wyglądały jak namalowane przez niewprawną rękę początkującego artysty, lecz wciąż – nadawały mu wręcz nieokiełznanego uroku;
I wyglądał TAK.

osnute w czerwone sukna usta zwęził nieświadomie w figlarny wężyk, atłasowy podbródek.
Znaczy, otarł sobie usta czerwoną ścierą?
No paczpani, a ja się tyle czasu zastanawiałam, co do jasnej cholery, ałtorka miała na myśli...
Próbowałam zwęzić usta w wężyk, ale tylko mnie szczęka figlarnie rozbolała.

To wszystko był on; ten sam, niepodległy upływowi czasu, niezachwiany przez okoliczności.
Mocna rzecz jak na dwudziestolatka.


[Bill podgląda Malavi]

Obserwował ją ukradkiem, pąsowiejąc wraz z każdym jej bezwarunkowym odruchem,
Ruchy robaczkowe bywają nieco żenujące.
A jak kichnęła, to on z pąsowego przechodził w lekki fiolet.
Kiedy na dodatek drgnęło jej kolano, zemdlał z nadmiaru wrażeń.

ukryty za srebrzystą, koronkową zasłoną, przykrywając nią opalizującą od emocji twarz, niczym welonem.
No i wydało się, Kaulitze to jakaś niemiecka gałąź rodu Cullenów. Jedni sparklą, drudzy opalizują.
Czekamy na odmianę romską, na zawołanie pokrywającą się cekinami.

Obserwował jej powolne, leciutkie kroki sprawiające wrażenie, jak gdyby po raz pierwszy stawiała stopy na podłożu,
No, skoro uczyła się chodzić mając dziewięć lat, to nic dziwnego.
Zwłaszcza że nadal nie wiadomo, czy palce u jej stóp przetrwały tę masakrę.
Kroki też obserwowały go uważnie, przyczaiwszy się pod stołem.

pełne nieśmiałej egzaltacji ruchy jej rąk, rozdziawiania palców, którymi łapała i przerzedzała z namaszczeniem powietrze,
Rozumiem, że ona jest jak warzywo, ale oddychanie rozdziawionymi palcami? Tego nawet marchew nie potrafi.
Wiesz, jeśli on ma róże w uszach, to ona może mieć tchawki w palcach.

rozstaw dwojga chudziutkich ramion wygiętych w wietrzny łuk, niczym pisklę po raz pierwszy szykujące się do upragnionego lotu. Ciemna kaskada gęstych włosów pieściła złączone łopatki (Łoboru, takie wady kręgosłupa to się operuje!) i raz po raz chłostała ją po zarumienionej lekko twarzy,
Nooo, niby taka wątła, blada i niepewna, a headbanguje jak stary metalowiec.

która pewnie wciąż jeszcze lśniła od łez. Zwiewny materiał jasnej koszulki nocnej wydymał się i przybierał różnorakie kształty, pędzony po równikach uległości przez nucący cicho wiatr [zwłaszcza w okolicach wychudzonych pośladków]. Oczy miała najprawdopodobniej zamknięte, okraszone firanką króciutkich, uśmiechniętych czule rzęs. [ale możliwe też, że były otwarte, zaś firanka rzęs, z pogardliwym prychnięciem, odmawiała okrasy i podsuwała sam suchy chleb]. Przyglądał jej się z błyskiem w oku, gdy tak trwała w objęciach późnowiosennego uniesienia, atłasowa i zarumieniona, utkana w całości z hybrydowego błękitu.[zaginała się na brzegach i w jednym oświetleniu była niebieska, a w innym pomarańczowa].
Ej... atłasowa?! To opko jest o materiałowej pacynce? W takim razie nie dziwię się, że jest lekko zwiotczała i jakaś taka... nie do życia.

Chciał, by w końcu wiedziała, że miód jest słodszy od krwi.
Zważywszy, że krew jest lekko słonawa - niewątpliwie.
Ale i tak najlepsze chwile są przed otwarciem słoika z miodkiem oraz żył w wannie!

Z pokoju zanurzonego w nitkowatej ciemności, siedząc w pozycji lotosu na parchatym dywanie, ambiwalentnie pozdrawiają połączone ekipy PLUS i SuS
oraz Maskotek, chowający w klepsydrze szkielety swych narządów.


7 komentarzy:

Anonimowy pisze...

• Naleśnik


Mikan, ja Ci mogę powiedzieć, co z nich wyrasta (a w każdym razie, co wyrosło ze mnie). Osoba, która po pewnym okresie czasu (dłuższym lub krótszym) z rozrzewnieniem wchodzi na swojego bloga, czyta wszystkie notki od początku, po czym go usuwa. Możliwe, że to nie stosuje się do innych przypadków.

• Laura Absinth


Płaczę ze śmiechu!
Myślałam, że "parchate dywany z Peru" to jakiś wasz komentarz, ale kiedy doszłam do tego momentu i odkryłam, że ona sama to napisała, po prostu się popłakałam.

• chaoskid


Pseudointeligenty bełkot zastosowany w tym opowiadaniu mnie przeraził! Jak to kurczę, jest możliwe, że ona wie o czym pisze? Bo mnie po pierwszych kilku zdaniach się mózg odłączył. Ja tu widzę zasadę " tu pieprznę przymiotnik, tu pieprznę długie słowo, którego znaczenia nie znam".
A analiza prze fajna. Jednak wolę, gdy Mary Sue schodzą na śniadanie.
Amen.

• greenfairy


a co sie stalo?:)

• akurat


Wybacz natarczywość, ale ostatnio jestem wyczulona na tego typu sprawy. ;)
A to przedstawienie to niegłupi pomysł jest.... ;D
• greenfairy


nawet nie zwrocilam uwagi :D
• Ma-gi-not


Boru, czytanie analizy tego opka (choć bez Waszych komentarzy skończyłabym pewnie w okolicy 1. zdania? :)) było dla mnie wydarzeniem na tyle traumatycznym, że następnej nocy śniło mi się, że to "arcydzieło", z Waszymi dopiskami ofkors, było wystawiane na scenie w teatrze.
• akurat


Podpisujesz się nickiem greenFAIRY i polecasz blog o nazwie FAIRchild? Zbieg okoliczności? ;D


• greenfairy

fairchild.blog.pl
Może być ciekawie, co najważniejsze blog nowo narodzony :D

• akurat


Co wy opowiadacie, to się bardzo gładko łyka na jeden raz!
Przeczytałam wszystko na jednej godzinie IT, co kilka minut wydając z siebie psychodeliczny chichot.
Aż dziw, że nauczyciel poprzestał tylko na rzucaniu mi zaniepokojonych spojrzeń.

Kocham was wszystkich! ;D

Anonimowy pisze...

sin


Bogowie, to ja już wolę najbardziej kretyńskie tanie opeczka z błędami ortograficznymi od tego pseudofilozoficznego koszmaru...
Sylwestrowy eksperyment jak najbardziej udany, owacje na stojąco za ilość cudownych wierszyków, nawiązań i skojarzeń. Ale i tak najbardziej rozbroił mnie parchaty dywan ^^.
A herbata rumiankowa jest dobra tylko na przeczyszczenie.

• Berek

O matko... To jest gorsze niż powieść, którą pisałam w dzieciństwie...
Biedne dziecko w sumie, przekonane, że im bardziej bez sensu związek frazeologiczny, tym większa głębia się w nim kryje.

• szprota


@ Sikorsky - zdaje się, że nawet ostatnio o tym rozmawialiśmy. Tak, nie wykluczam, że jakiś wpływ na to ma powierzchowne zainteresowanie Japonią. Dużo bardziej przemożny jednak - mimo wszystko - czytanie raczej innych blogów i komciów niż dobrze zredagowanego tekstu, co daje efekt w postaci ubogiego słownika.

• gabrielle



Od wczoraj zastanawiam się, co to jest spójna ochota, którą można orać podskórne tkanki i aż mi moje znakomite narządy słuchu dym puszczają.

• Eluśka


czytuje sobie wasze analizy od dawna, ale tym razem przeszliście samych siebie.
A co do tej historii Bila, z tymi muszlami, to jakoś skojarzyło mi się z kolonijną historią o mieszkańcach psychiatryka, która kończyła się: "nie tylko psy liżą po rękach..." kto wie, może to była inspiracja ;)
Pozdrawiam i niech Wen będzie z wami:)

• lobo



Błagam Was, powiedzcie, że te wszystkie nadęte poetessy to tak naprawdę jedna aŁtorka, nawet jeśli pod różnymi nickami. Przecież te wszystkie zaślinione Tomy, nacpane Bille, nadęte sierotki i rozmnażające się fafkulce są zbyt do siebie podobne, żeby miec różnych autorów. Albo inaczej: to nie może byc ogólna tendencja, to musi miec jedno źródło, albo naprawdę możemy mówic o zwiastunach końca.
Gdyby analizatornie przyznawały Złote Maliny w różnych kategoriach (ot, chocby Najpotężniejsza Mary Sue, Największe Zgwałcenie Kanonu Oryginału, Najlepsza Realizacja Kanonu Opkowego) tu mamy zwycięzcę w kategorii Najbardziej Wkurwiający Styl i Najgorzej Dobrany Synonim. Tego się nie daje czytac. Nie wierzę, ze aŁtorka sama wie, co pisze. Takie metafory się modernistom na największym haju nawet nie śniły.
Nie dałam rady wziąc tego na raz. Nawet komentarze nie pomagają.
Pozdrawiam ciepło
Lobo z czołem spłaszczonym przez walenie nim w biurko.

Anonimowy pisze...

sikorsky


Oczywiście, na końcu miał być uśmieszek, ale zapodział się przy dodawaniu komentarza ;)

• sikorsky


Nie no... Nie zniesłem! Po raz pierwszy nie zniesłem!

Wyłączyłem po jednej trzeciej. Pseudointelektualny bełkot mnie przerósł... i to po raz pierwszy w życiu. I była "labilność" - od kiedy znam znaczenie tego słowa (przydaje się brat-student psychologii), to już nie wydaje się takie zabawne.

Ogólnie mam skojarzenia... Jako skończony japonista nie raz stykałem się z fenomenem "Engrish". Dla niezorientowanych - jest to tłumaczenie z japońskiego na angielski dokonywane przez Japończyków, niesamowicie, niezamierzenie i pociesznie kulawe. Zawiera w sobie tępe zachowanie japońskiej składni w zdaniach angielskich (co daje nam szyk a la Mistrz Yoda), mnóstwo literówek oraz - co tu najważniejsze - stosowanie absolutnie losowych i prawie zawsze najdalszych możliwych, niedopasowanych synonimów. To kolejne opko, przy którym mam wrażenie, że ta zaraza przenosi się na polski grunt... myślicie, że to przez popularność Naruto i tym podobnych?

• KlaŁn Szyderca


A parchate dywany to ma u siebie dla naprzykładu Kapuś Parchatek, redaktor naczelny gazety lokalnej "Żydzie Parszawy".

• Dzidka



Daliście do pieca, kochana Podwójna Ekipo :) Istny majstersztyk!
Brzuch mnie teraz boli. Bardzo boli.
A ostateczny cios zadały mi dywany z Peru - więc perskie... Bogać tam, że przy tym jeszcze parchate...

• Adwokat


Przepraszam, że się wyrażę, ale już nie mogę:
Ile można pieprzyć?! NO ILE?!
AŁtoreczka dobiła mnie tak bardzo, że mnie głowa rozbolała.
Niesamowite.
Analiza fajna i kwikaśna. Ale i tak pewnie sporo wody w rzece upłynie, zanim się z powrotem pozbieram do kupy...
AŁtoreczce ktoś powinien wbić do głowy, że fakt, iż używa całej masy trudnych i niezrozumiałych słów, nie dowodzi, że jest mądra.
Wzburzyłam się.
I jestem pełna podziwu, że przez to przebrnęliście.
Pozdrawiam.

• World Ruler

Od "niejakiej polnej macierzanki" począwszy, na "hybrydowym błękicie" skończywszy, wciąż miałam brew w górze i teraz czuję skurcz w takim czy innym mięśniu. Powinniście umieszczać ostrzeżenia zdrowotne na początku każdej analizy, żebym wiedziała, czego się spodziewać.
Po scenie rozmowy doktora z Billem doszłam do wniosku, że Malavi jest szynszylą i nie mogłam się pozbyć tej wizji przez resztę analizy.
A czy "efemeryczne motyle wzroku" już się kiedyś gdzieś nie przewijały? Zwrot brzmi znajomo, co jest trochę straszne. Możliwe, że przy którejś z kolei bredzącej ałtorce padło coś podobnego i teraz żyje w moim mózgu.
Dzięki wiernemu czytaniu analiz zaczynam wyróżniać poszczególne gatunki ałtoreczek. Faktycznie można je dość zgrabnie podzielić, tak jak swego czasu było o zrobione z bochaterkami w "A Mary Sue Alphabet".
Pozdrawiam.

Anonimowy pisze...

Ewa


Czytam, czytam i czytam, mózg nadwerężam, a akcji jak nie było, tak nie ma... Poproszę o kolejne opko jakieś takie łatwe i przyjemne dla równowagi - schodzenie na śniadanie, naramki, rozpływających się w powietrzu rodziców i przeprowadzkę do miasta idola.
• Pest

Ja naprawdę jestem cierpliwa, ale od parchatego dywanu (po którym swoją drogą, nie mogłam przestać się śmiać) miałam dziwne odloty i momenty nieświadomości, coś takiego co zdarza mi się jak czytam jakąś książkę gdy jestem bardzo zmęczona. Natężenie psychozy w opku jest miażdżące, nie wiem co ałtoreczka wciąga ale to musi być cholernie mocne :| Analiza powaliła, naprawdę podziwiam że udało Wam się wszystkim funkcjonować w miarę normalnie, analizując to opko. Tak podsumowując, nie jest łatwo czytać o nastolatce, która nauczyła się chodzić w wieku dziewięciu lat, zamykała myśli czy tam oddechy w słoiku, jest marmurowa, ma perliste łzy, uśmiechnięte rzęsy, i w dodatku mimo kruchości zarzuca czupryną. Respect.
Kto wie, może w jakimś szpitalu psychiatrycznym mają kafejkę internetową i pacjenci chodzą się tam rozerwać?

• mikan


Matko jedyna, parchaty dywan!

:D

Zawsze się zastanawiam, co wyrasta z takich aŁtoreczek? Czy w pewnym momencie widzą ten totalny kataklizm, jaki były popełniły w swych opkach? Czy może do ślubu idąc i dzieci posiadając nadal patrzą na świat oczętami zdziwionemi?

Fajna ustawka, można by tradycją to uczynić siulwestrową :)

• Ismal Bee

Spadłam z krzesła i oplułam monitor. Kura wymiata.

• Adelaar


Jeszcze raz zajrzałam na jej bloga by sprawdzić, czy ona w ogóle ma czytelników. No i ma.
Dziwne, bo bez kielicha nie da się tego strawić.
Co do początku i tematu ubeckich lamp - oglądałam kiedyś film, w którym psychopata naświetlał swojego klienta lampami przez kilka dni, aż klient nie zjarał się żywcem.
Wybaczcie gimnazjalne słownictwo >.>

"Jedni rozpoznawali w pieśni swoje wspomnienia i odchodzili ze spuszczonymi głowami, inni, przyzwyczajeni do schematyczności i nieczuli na niezwykły kunszt pieśni, oburzali się, pytając kupca jak to możliwe. Kupiec zasmucił się, gdyż wiedział, że oni tego nie zrozumieją. Odparł tylko; nie w każdej muszli słychać morze.

I tak oto dobrnęliśmy do końca opowieści, a sensu jak nie było, tak nie ma." -> bo to opowieść dla poetów, ludzi o głębokim zyciu emocjonalnym, wielbicieli liryki i potrójnych znaczeń... nie dla naszych plebejskich umysłów.

Swoją drogą, kiedy czytam te jej porównania zupełnie od czapy i wybujałe słownictwo zastanawiam się, czy ona czasem nie brała udziału w nieudanym seansie spirytystycznym z Leśmianem w roli głównej.

I tak na koniec - taaak, jestem jedną z nielicznych, którym włosy NIE sterczą... mam nadzieję, że nie stawia mnie to w jednej lidze z MarySue.

Achika pisze...

Całkiem możliwe, że aŁtorka ma za sobą jakieś wielce ahtystyczne warsztaty literackie. Byłam na paru zajęciach organizowanych przez Centrum Kultury w Lublinie i widzę, że taka proza jest tam bardzo w cenie. Nieważne, że sensu brak, prowadzący (doktor literaturoznawstwa, co podkreśla z nieco żenującym uporem) się zachwyca.

Anonimowy pisze...

podziwiam, że zdołaliście przebrnąć przez takie stężenie głupoty! W tych wymyślnych zdaniach trudno dopatrzeć się najmniejszego sensu, to jest bełkot werbalnego onanisty. Jesteście twardzi :)

Spalona Artystka pisze...

Co ja przeczytałam. Kisielek z mózgu mi się zrobił i ten popieprzony styl się udzielił. Dobrze, że jest późno i mogę iść spać.