czwartek, 15 maja 2014

261. Ci wspaniali mężczyźni w swych latających maszynach, czyli koniostopem przez czasoprzestrzeń



Drodzy czytelnicy! Dziś prezentujemy Wam krótkie, lecz treściwe opko z fandomu Assassin’s Creed. A zatem, jak to u asasynów bywa, przygotujcie się na dużo biegania, skakania i wymachiwania mieczami oraz inną bronią ostrą i tępą. Przy tym czasoprzestrzeń będzie się naciągać jak guma do majtek, jedne postaci mutować w inne, a Imperatyw Opkowy co jakiś czas przypomni, kto tu rządzi.
Indżojcie, amici!


Analizują: Sineira, Babatunde Wolaka i Kura,
W roli eksperta pomagać nam będzie Rufus.



Uwaga, uwaga! Zanim przejdziemy do opka, koniecznie trzeba zwrócić uwagę na opis boChatera żywcem wyjęty z książeczki z instrukcją/wprowadzeniem do gry, stylizowany na notatki z Animusa, czyli tej maszyny, przez którą współcześni są w stanie odczytywać przeszłość przodków (również stamtąd pochodzi “AL” - to wina polskiego wydania), który wygląda tak:
# imię: Altaïr ibn al-Ahad
# waga: 77 kg
# wzrost: 182 cm
# narodowość: Syryjczyk
# rok: 1191
Jestem Altaïr ibn al-Ahad. Jestem Asasynem…
Rok 1191. Widzicie to, prawda?
1191
Zapamiętajcie.


Assassin’s Creed Signoria

W ciemnościach, które nikt nie ruszał od tysięcy lat [a już na pewno nie gramatycy], nagle ktoś…jakiś…odważny wojownik..Asasyn.
W ciemnościach onże odważny Asa Syn zrobił był co? Wypuścił chmurę wielokropków?
Zadnią stroną.

Imię bohatera było znane wszędzie…
… gdyż był dyskretny i działał w ukryciu, jak na asasyna przystało.
Bo to był rzecznik prasowy asasynów i twarz ich organizacji. Coś jak średniowieczny Subcomandante Marcos.

pokonał złego, który został opętany ciemnymi mocami Edenu…nazywał się Altair.
„Jakakolwiek wystarczająco zaawansowana technologia przestaje być odróżnialna od magii”.
Arthur C. Clarke
Narratorów opek, jak widać, też to dotyczy.
Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że Altaïr pokonał złego, co nazywał się Altaïr. Ale, ale, do rzeczy: jakie ciemne moce Edenu? (No… wąż?) To tylko coś w rodzaju pilota, którym Ci, Którzy Byli Przed Nami i Mieli Przydługą Nazwę sterowali rasą ludzką.


***
-Gdzie jestem?
-Nic nie jest prawdą, wszystko jest dozwolone… Każdy moment jest dobry, żeby znienacka rzucić credo bractwa bez kontekstu.
Dziwne głosy wielu ludzi powtarzali to raz cicho... a raz głośno, że głowa mogła rozboleć.
Głosy powtarzali, że chłopaki mówili.

„O co tutaj chodzi” powiedział w myślach, chociaż były zapełnione głosami.
… wskutek czego nie słyszał własnych myśli. Dodał więc swój głos do chóru, potęgując hałas, chaos i pomieszanie.
I tak mu już zostało, o czym świadczy dalsza część opka.

Powoli zaczął się domyślać gdzie się znajduje…”Czy ja jestem w środku edenu?” zapytał sam siebie w myślach…
“Nazywam się Stephanie Harper. To jest Eden – królestwo mojego ojca. W dniu jego śmierci, 17 lat temu, byłam samotną i wystraszoną 23-latką. Gdybym wiedziała o czekającym mnie koszmarze, umarłabym razem z nim.” - odpowiedział jeden z głosów w jego głowie.
A potem przyszedł krokodyl.
Nie jesteś w środku Edenu, jesteś na jego zachodnim skraju, ok?

”jak mam się stąd wydostać?”…”Czy ja jeszcze żyje?”. Zadawał sobie te pytania. Nagle pojawiło się światło…zbliżało się co raz szybciej do niego i po chwili już nic nie było widać. Po jakiejś sekundzie pojawiły się inne głosy… ”słyszysz mnie?”… ”otwórz oczy”...”proszę”….Po tym głosy ucichły całkowicie i było słychać tylko bycie serca….
Tak trochę heideggerowsko się zrobiło.

3 dni po…
W mroczny poranek gdzie ptaki już nie śpiewały swoich pieśni [oni tam atomówkę zrzucili, że ptactwo popadało?] [słowiki były już po fajrancie, a skowronki jeszcze się nie obudziły], gdzie ludzie nie kupowali i nie handlowali różnymi rzeczami, ktoś krzyknął:
-Nadchodzą!
Zwróćmy uwagę: poranek jest tu nie tylko mroczny, ale w dodatku przedstawiony jako miejsce. Haszysz tego roku musiał być naprawdę mocny…
W tym opku obowiązuje wojskowa definicja czasoprzestrzeni: od tego miejsca aż do obiadu.

Nagle tłum ludzi w mieście zaczęło uciekać w różne kierunki.
Tłum wpadło w panika, że jakaś asasyn zarżnęło gramatyką.

Wróg zbliżał się co raz bliżej.  
Jak sir Lancelot do Zamku na Bagnach.

W bazie Asasynów szykowano się do ataku, lecz nikt nie wiedział czy Altair jeszcze żyje.
Średnio interesowano się losem nowego mistrza…

Gdzieś w południowej części miasta, w małym domu leżał nieprzytomny i ranny Altair a przy nim Maria i Malik.
- Myślisz, że wyjdzie z tego? – zapytał Malik.
- Mam nadzieje…
Malik spoglądał na Marię i zauważył, że za bardzo się tym nie przejmowała co było dziwne.
Oczekiwał bowiem, że kobieta, która w męskim przebraniu brała udział w krucjacie, będzie spazmować, zalewać się łzami i siać panikę niczym chłop pszenicę.

Czuł, że coś ukrywa i chciał się dowiedzieć co.
- Czemu jesteś taka spokojna?
- Bo..bo wierze, że wyzdrowieje…
- A jeśli nie?
- to…to… (to będzie chory) nie zadawaj tyle pytań…
Nie wiedział co jej chodził po głowie.
Jedno z dwojga: albo myśl, albo wesz.

Wyszedł z domu by zobaczyć co się dzieje w mieście. Zobaczył tysiące pomordowanych ludzi i niektórych którzy uszli z życiem.
- Nie jest dobrze – powiedział zaniepokojonym głosem.
Dość oględnie to ujął.
Ci, którzy uszli z życiem, stali nieruchomo wśród morza trupów, rozsiani jak rodzynki po cieście. Prawdopodobnie pełnili funkcję dekoracyjną.
Chcieli lootować zwłoki, ale nie wiedzieli, które wybrać, więc stali i się zastanawiali.
Jeśli w tym miasteczku (a właściwie to w wiosce - asasyni mieszkali w wiosce obok zamku) w XII wieku leżały TYSIĄCE trupów, to wow, chyba mieli tam bloki ze sporą ilością pięter pod ziemią.
To było takie wielkie pueblo, jak w “Od zmierzchu do świtu”.

Patrzył na miasto które łamało się przez atak wroga i miał tylko nadzieje, ze inni asasyni ich powstrzymają. Myślał jeszcze nad Marią, która zachowywał się dziwnie.
Ewidentnie dopadł ją/go ten straszny gender.
Miasto, które się łamało, wizualizuje mi się jako makieta z balsy, stratowana przez tłum wściekłych studentów architektury.

Zaczął się niepokoić i wszedł do środka.
Miasta??? O rany, to faktycznie była makieta, umieszczona w wielkim, kartonowym pudle!

Jemu oczom pokazał się przerażenie.
Temu gramatyce aŁtorem zrobiła dużego krzywdzie.

Maria zabrała ostrze Altaira i wycelowała w niego, chcąc go zabić.
Wycelowała i powiedziała “pif-paf!”, a tu zonk, ostrze nie wypaliło.

-Maria! Nie rób tego! – krzyknął z przerażeniem Malik.
Odwróciła się do niego. Na jej twarzy malowała się zemsta (za co???) i złość.
Zemsta usadowiła się wygodnie w kąciku oka Marii, rozłożyła kosmetyki na jej nosie i zaczęła robić leTki makijaż.

- Nie! Ja muszę go zabić! Tak mi karzą moje zasady!
Karzą okrutnie i bezlitośnie za udostępnianie twarzy w charakterze salonu piękności.
Jakie, motyla noga, zasady?
Na pewno nie zasady ortografii.
Co tu się dzieje?
Oddychaj głęboko. To jest opko. *wachluje nowicjuszkę gazetą*
5387_fb82.gif

- Odłóż ten sztylet, a nic ci nie zrobię.
- Myślisz, że się ciebie boje?
Po chwili Maria odwróciła się w stronę Altaira, zamachując się i wyciągnęła ostrze.  
Skoro nim już wcześniej wymachiwała, to skąd je teraz wyciągnęła? Zaplątało się w firankę? Czy raczej aŁtoreczka miała na myśli ostrze w znaczeniu “ostrze”, a nie “ostrze” w znaczeniu “sztylet” i chciała nam powiedzieć, że Maria schowała sztylet i wyciągnęła ostrze?
Tyle pytań, tyle niewiadomych, a to dopiero początek...

Malik szybkim ruchem rzucił się na nią powstrzymując ją.
- Bastardo! – krzyknęła Maria.
Hmm… czasoprzestrzeń też padła ofiarą błędów w Animusie. Zaczynam wysnuwać teorię, że Maria Thorpe zamieniła się w Marię Auditore. Ach, te glitche…

Popchnął ją w przeciwnym kierunku, z dala od Altaira. Patrzyli na siebie złowrogo. Czekali kto pierwszy wykona ruch. Żaden z nich się nie chciał wycofać.
W międzyczasie Maria znowu podstępnie zmienił płeć, genderostwo jedne!
Może czasem zamiast Marii pojawia się wuj Mario?
Ten hydraulik?

- Czemu nas zdradziłaś?
- Bo tak…takie jest życie grassone bastardo…
Ponieważ przecinek dwa lata temu poszedł oblegać Akkę i jeszcze nie wrócił, Maria ostatecznie potwierdził/a, że została facetem, nazywając samą/samego siebie “tłustym sukinsynem”.
To mówienie po włosku to też chyba błąd Animusa, bo program tłumaczył na bieżąco na angielski, a czego nie łapał, zostawiał w oryginale. Rebecca musiała mieć w tym czasie spore problemy z instalacją tłumacza włosko-angielskiego i cosik się poprzestawiało…
Języki włoskie w XII w. mocno odbiegały od współczesnego, to i nie dziwota, że tłumacz nie rozumiał.
Żeby było ciekawiej, Maria jest Angielką.
O ile to TA Maria. Bo może masz rację i faktycznie signora Auditore wykonała skok o trzysta lat w przeszłość...

- Nie przeginaj puttana!
Nie przeginaj prostytutki
Bo twój sztylet będzie krótki.
Bo złamiesz łodygę…

- Chiudi il becco!
Nagle Maria wkurzyła się bardzo (bo wcześniej była spokojna jak lotos na tafli jeziora) i rzuciła w jego kierunku drewniany nóż do masła. Malik uniknął ataku ale zrobiła to tylko, żeby odciągnąć jego uwagę i uciekła.
I zabrała masło.

- Abominato…- powiedział cicho
Minęło trzy godziny, a Altair nadal się nie budził. Wyszedł znowu z domu lecz tym razem zostawiając drzwi otwarte.
Naćpa się taki haszyszu, to potem lunatykuje.

Zobaczył wrogów, którzy wiwatowali i świętowali.
Nie dość, że lunatykuje, to jeszcze widzi przez sen.

Już było wiadomo, że miasto zostało podbite przez wroga i trzeba było stąd uciekać zanim ich zauważą.
Wiem, że czasem miewam wygórowane wymagania, ale niezłym pomysłem byłoby sprecyzować, co to konkretnie za wróg.
Na pewno ślepy, bo niby wymordował tysiące, a tych jakoś dotąd nie zauważył.

Wszedł do środka i zaczął się kręcić w kółko i mówić ”co mam teraz zrobić?”.
To nie asasyn, to niezdecydowany wirujący derwisz.
Dopadł go bug, zdarza się. Zresztą Malik i tak uważał, że feature.
Nie mogłam się oprzeć tej wizji:
http://img.joemonster.org/i/2014/05/fizykagry_04.gif

Spojrzał na jego towarzysza i zauważył że się wybudza. Usiadł przy swoim przyjacielu i patrzył. Po chwili otworzył oczy. (Malik? A może pan Józio spod sklepu?) Nie wiedział co się dzieje, gdzie jest i czy to znowu nie jest jakiś sen.
To jest sen. Narkotyczny.

Spojrzał na Malika zdziwionym wzrokiem.
- Jak się czujesz?! – powiedział zaniepokojonym głosem.
To miło z jego strony, że po odzyskaniu przytomności tak się troszczy o kumpla.
Po prostu się przywitał. Miał na myśli “Jak się masz?”, ale nie był jeszcze całkiem przytomny, to się przejęzyczył.

- Już dobrze…gdzie jesteśmy? I co się dzieje?
- Jesteśmy trochę dalej od głównej części miasta i musimy uciekać...i to jak najszybciej.
- Dlaczego?
Nagle ktoś zapukał do drzwi i zaczął krzyczeć ”otwierać!”.
- Otwierać! Policja!
Dlaczego nowy mistrz jest w jakiejś chałupie blisko bram, zamiast na zamku? Właściwie to czemu nikt nie pobiegł schronić się za murami zamku? Gdzie jest Rajskie Jabłko, którym Altaïr może się podleczyć?
Maks i Albercik je zeżarli.

Wróg już do nich przyszedł. Ta sytuacja nie wyglądała dobrze…znajdowali się w pułapce….
Zaraz tam wróg. Facet z gazowni.
Wróg by nie pukał, wróg by wszedł razem z drzwiami.

Co raz mocniej pukali do drzwi i co raz głośniej krzyczeli, a Malik z Altairem myśleli jak się wydostać.
Paręset lat później archeolodzy wykopali ruiny domu. W jego wnętrzu zastali szkielety dwóch mężczyzn w pozach Jezusa Frasobliwego, zaś za drzwiami natrafili na szczątki kilkunastu osobników odzianych w kolczugi. Badania wykazały, że zmarli z nudów.

- Czy powiesz mi w końcu o co chodzi? – zapytał zdenerwowany Altair.
- Wróg podbił miasto, a Maria okazała się zdrajczynią…
- Maria nas zdradziła?
Altair nie mógł w to uwierzyć…zaufał jej i myślał, że jest mu przeznaczona, a okazało się, że go oszukiwała.
Zaiste stosowną porę sobie wybrał na te rozmyślania.
Taka romantyczna duszyczka z tego Altaira.

Intruzi zaczęli kopać do drzwi, żeby się włamać i mieli co raz mniej czasu na ucieczkę.
Ponieważ Kodeks Postępowania Intruzerskiego wymagał, by w razie przekroczenia ustawowego czasu na otwarcie drzwi zwiać, gdzie pieprz i wanilia rosną.

- Musimy walczyć..- powiedział po chwili Altair.
- Nie możemy…ty nie możesz…jesteś ranny i ledwo idziesz, a po za tym Maria zabrała wszystkie (dokładnie sto trzydzieści dwa) miecze i twoje ostrze.
- To ty uciekaj, a ja odciągnę ich uwagę.
Śpiewając pieśni ludowe z Kamczatki.

- Nie! Razem stąd wyjdziemy.
Więc myśleli dalej. Nagle Malik zauważył szparę w suficie. Pchał mocno, aż otworzyły się drzwiczki na dach.
Przedtem jakoś jej nie zauważył, chociaż siedział tam od co najmniej trzech dni. Taki był z niego bystry asasyn.
Te domki były tak skonstruowane, że przez dach mogli się wymknąć tylko niewidomym i nieboszczykom.

Wciągną(ł) się na górę i podał Altairowi rękę by mu pomóc dostać się na dach.
- Dasz radę biegać? – zapytał.
- Chyba tak…
Ledwo idzie, ale po dachach będzie biegał. Może na rękach?
Będzie też przeskakiwał z dachu na dach jak rącza gazela, robił salta i piruety, a w ogóle to się czepiasz, bo “Altair” znaczy “lecący”.
http://37.media.tumblr.com/e853d379af6a18d8af0571df77a03a0c/tumblr_mrwqhy09jm1rk8suwo1_500.gif
O, tak będzie robił!
Koliberek!
Na tym gifie jest Connor z AC III. A zresztą, nie takie rzeczy się robiło… co, po natknięciu się na naśladowcę, zostało skomentowane przez niejakiego Geralta z Rivii: “Nigdy się nie nauczą.”

- Więc ruszajmy!
Zaczęli biegnąć [biec] w stronę bramy przez, którą mogli się wydostać z miasta.
Tak to jest, jak się ktoś na ślepo trzyma regułki, że przed “który” stawiamy przecinek.
Albo ona się tak nazywała - Brama Przez.

Biegli szybko i zwinnie, ale strażnicy wroga zauważyli ich i zaczęli ich ścigać.
- Szybciej! Doganiają nas! – krzykną(ł) Malik.
Lecz Altair nie miał już więcej siły i zaczęło się mu wszystko rozmazywać w około, aż zaczął powoli mdleć, ale nadal biegł.
Mdlejąc odrobinkę bardziej z każdym krokiem. Pasek zemdlenia robił się niepokojąco czerwony, ale Altair nie dawał za wygraną.

Gdy już dotarli do bramy, zobaczyli strażników przy niej.
- Zaczekaj tutaj. – powiedział do Altaira.
Sam do siebie gada?
W tym opku nigdy nie wiadomo, co, kto i do kogo mówi.

Zasapany podparł się o ścianę jakiegoś domu (A dom stał na tym dachu, po którym asasyn wcześniej biegł? Czemu nie? ;)) i patrzył na swego przyjaciela, który walczył ze strażnikami. Gdy już ich załatwił, pomógł swojemu towarzyszowi dalej iść. Szli jakieś dwie godziny, aż Altair razem z Malikiem musieli odpocząć.
Czujecie te emocje?
“W zamarzniętej krainie Nador musieli zjeść minstreli Robina. Było wiele radości.”

- Gdzie my właściwie idziemy? – powiedział zmęczonym głosem do Malika.
I to jest chyba ten moment, w którym powinniśmy zadać sobie pytanie, gdzie i kiedy my właściwie jesteśmy oraz gdzie się podział kanon i dlaczego został brutalnie zamordowany.
Pamiętacie jeszcze, że mamy rok 1191?
Zgadnijcie, dokąd Altair (ORAZ MALIK!) idą?
...
- Do Florencji… (TADAM!) kiedyś tam kogoś znałem…może nam pomogą.
No tak jakby nie.
Istnieje prawdopodobieństwo, że autoreczka podchwyciła pomysł z Animus Glitch Project i celowo miesza czasy i miejsca, ale głowy sobie uciąć nie dam.
Opko było pisane w 2011 roku…
Prekursorka!
A moim zdaniem ona w ogóle się nie orientuje, że akcja tych dwóch części dzieje się w zupełnie innych czasach. Są zakapturzeni asasyni? Są, no więc o co chodzi?

- Dobrze…
-Dasz radę?
-Tak
Odpoczęli jeszcze z 10 minut i zaczęli iść dalej do miasta zwanego Florencją.
Ciekawe którędy. Piechotą przez Morze Śródziemne?
Metrem pojechali.
Chyba Metrem 2033…
Ja nie wiem, gdzie wyście się chowali, skoro nie wiecie, że przez morze to najlepiej busem!

***
Minął dzień od wędrówki [nie dzień, a jakieś trzy wieki, po drodze szlifowali włosko-łaciński], zatrzymali się na chwile w rzymskim mieście.
Jakimś tam. Kogo by obchodziło, co to za dziura.
Minął dzień OD wędrówki, czyli ta się skończyła, dotarli do celu (Florencji), aż tu WTEM! przeteleportowało ich do jakiegoś przypadkowego miasta.

Tutejsi ludzie nie przywitali ich radośnie. Prawdopodobnie doszły już tutaj słuchy, że asasyni zostali pokonani przez wroga. Usiedli na jakimś kamieniu i zaczęli rozmyślać co dalej…
- Nie mamy broni, pożywienia, ani wody…nie damy rady…- Malik zaczął wątpić w to, że się uda…
A gdyby tak wody zaczerpnąć z miejskiej studni? Za mało tró?
Obawiają się, że jest niezdatna do picia. Poza tym Malik uznaje tylko niskosodową i średniogazowaną.

- Damy radę…
-Jak? Mamy kraść? Mamy się zniżyć do poziomu zwykłych ludzi? Biednych ludzi?
- A masz jakieś inne propozycje?
Zarobić!

- Nie…ale kogo okradniemy? Złapią nas.
- Nie…przecież my asasyni umiemy się chować nawet w widocznym miejscu.
-No dobrze…to ruszajmy na ”łowy” – powiedział ironicznie.
- No preoccuparvi amico [i to ostatni raz, kiedy do kogoś zwrócono się w liczbie pojedynczej] [chociaż czasownik jest w mnogiej] ..damy radę. – powiedział pociesznie Altair.
Pocieszne to jest zaiste.

Rozdzielili się w miasto. [To jest nieskończenie piękne!] Po czterech godzinach ukradli trochę wody, chleba i jeden miecz.
Niestety, zebrali za mało expa na levelowanie.
Zaiste, obfite łupy. Podejrzewam, że przez miasto wcześniej przemaszerowały ze trzy armie wraz ze swymi maruderami...

Usiedli znowu na tamtym kamieniu co wcześniej i rozmyślali dalej.
Ja się tylko dziwię, że nikt im w międzyczasie tego jedynego wolnego kamienia nie podsiadł.

- To nie dużo ale zawsze coś…- powiedział Malik. – Weź miecz Altairze...będzie ci potrzebny.
- Grazie amici.
- Wyglądasz źle Altairze…może odpoczniesz?
- Nie…nic mi nie będzie…i tak już za dużo odpoczywałem.
A przecież babcia mówiła tyle razy, że od siedzenia na kamieniu można dostać wilka.

- A więc ruszajmy dalej.
Ruszyli dalej w drogę. Nie wiedzieli co ich czeka dalej…ale na pewno nic dobrego.  
I właśnie dlatego szli dalej, to ma sens.
Widocznie działali w myśl zasady: “jeżeli nawet nie jest w porządku, to i tak jest w porządku, bo przynajmniej coś się dzieje”.

Gdzieś za miastem Siena zatrzymali ich wysłańcy wroga.
-Stać! Nasz władca Karbo Medicinalis rozkazał nam was zatrzymać i przyprowadzić do niego.
Ładnie się wylegitymowali, nadrabiają braki z początku opka.

- Stolti… - powiedział wkurzony Altair.
Po chwili Altair wyciągną(ł) swój nowy miecz i rzucił się na strażników i zaczęli walczyć, po czym Malik postanowił, że też się dołączy chociaż miał tylko swoje ostrze na lewej ręce, tej amputowanej. Po siedmiu minutach (z zegarkiem w ręku!) pokonali wrogów i osiedli(li w pobliskiej dolinie) ich konie.
Fascynujący opis walki. Czytałam z wypiekami na twarzy.
Ja wypieki przez ten czas zjadłem. Zakrztuszenie się pod wpływem emocji jakoś mi nie groziło.

- Teraz na pewno dotrzemy do miasta. – powiedział jeden.
I ruszyli przed siebie. Minęły cztery godziny i nadal nie było widać Florencji. Lecz po chwili dotarli do jakiegoś miasta.
Którego wcześniej też nie było widać, aż tu nagle - plum! - wyskoczyło przed nimi z mgły.

Weszli do niego i zaraz zaczepił ich jakiś człowiek prosząc o parę drobniaków.
- Od razu czuje się jak w domu. – powiedział żartobliwie Altair.
To w Masjafie byli żebracy?
W samym Masjafie nie, ale w grze jako tako - owszem.

- Ja też. Ale gdzie jesteśmy?
-Mnie się pytasz? To ty prowadzisz.
- Więc zapytajmy kogoś.
Szli dalej i zauważyli jakąś normalną kobietę, więc ją zaczepili i zapytali gdzie są.
Pozostałe kobiety wykazywały wszelkie możliwe objawy zaburzeń psychicznych.

- Przepraszam signorina, czy możesz powiedzieć co to za miasto? – zapytał kobiety Malik.
- Oczywiście…te miasto nazywa się Ankona.
Kwiii! Prawie 250 kilometrów w cztery godziny! Ma się tę parę w nogach! Konie tymczasem wyparowały.
Dostarczając pary nogom pary asasynów. Widzisz, jak to się ładnie trzyma kupy?

- A czy stąd daleko do Florencji?
- Trochę daleko signore. Jeśli chcecie to pokaże wam mapę.
- Bardzo byśmy prosili.
Kobieta zaprowadziła ich do swojego domu i pokazał im mapę.
Może przypomnijmy, że Malik Al-Sayf żył w latach 1165 – 1228. W tym okresie mapy były tak rozpowszechnione, że ho, ho, ho! Każdy miał mapę, ba, co tam jedną, na pęczki tych map mieli, jak szczypiorku na wiosnę!
Malik w biurze miał, ale raczej nie całego obszaru okalającego Morze Śródziemne. A kobieta? Nawet zakładając, że jednak mamy XV wiek… still nope.
Ciężko, Ameryki jeszcze nie odkryto, więc nie można nawet zrobić makiety poglądowej z ziemniaków...

Z tego wynikało, że poszli złą drogą i teraz mają jeszcze dalej do Florencji, więc od razu podziękowali i ruszyli w drogę.
Jak by to delikatnie ująć… LOL!
Przypomina mi się kawał o góralu, co podwoził turystę...

***
Po dziesięciu dniach doszli do Florencji.
Aż po dziesięciu dniach? Wychodzą z formy...

Było to piękne miasto, duże, szczęśliwe i bogate. Gdy weszli do środka, ludzie patrzyli na nich z zachwytem. Wiedzieli kim oni byli lecz skąd?
Związek przyczynowo-skutkowy przyszedł i im powiedział.

Podeszli do jednego mężczyzny i zapytali:
- Buon’ giorno, czy wiesz jak dojść do centrum miasta?
- Ma certo! Idźcie prosto, a potem w lewo za bankiem.
- Grazie! Ciao.
Szli więc tak jak im powiedział mężczyzna. Nagle zobaczyli tłum ludzi zebranych w jedno miejsce. Ktoś toczył tam walkę. Podeszli i patrzyli. Dwóch dzieci biło się o coś.
Jeden dzieć z drugim dzieciem.
A dwoje mężczyzn przyszło popatrzeć.
Serio, cały tłum się zebrał popatrzeć, jak dzieciaki się biją?

Po chwili jeden z młodziaków powiedziało:
- Asasyni to stolti!
- Vai a farti fottere! Asasyni są najlepsi i skopią ci cztery litery!
- Miserabili pezzi di merda!
Gdy chłopcy mieli już się rzucić sobie do gardeł, Altair i Malik ich rozdzielili.
-Ej! Ej! Calma! – powiedział do nich Malik.
Nie popisujcie się tym włoskim jak mangowcy japońskim!

Chłopcy spojrzeli na nich. Jeden z nich przeraził się na ich widok, a drugiemu zaświeciły się oczy ze szczęścia.
- Ha! Stronzo! Mówiłem, ze asasyni istnieją!
*Sine dokonuje autoogłuszenia fejspalmem i spada pod biurko*
“We work in the dark, to serve the light, we are Assassins.” Czy coś.
W sumie… nie jest to bardziej nieprawdopodobne, niż Obi-Wan Kenobi, który ukrywając się na Tatooine, wciąż nosił szatę Jedi.

Chłopiec wkurzył się i pobiegł z płaczem do domu, a drugi chłopiec nie wierząc własnym oczom, że widzi prawdziwych asasynów, przytulił się do Altaira.
A wtedy w sercu Altaira zapaliła się ciepła, miła iskierka i zrozumiał, że tak naprawdę całe życie marzył o byciu przedszkolanką.

- he he..Altairze czemuż to zrobiłeś się czerwony? – powiedział żartobliwie Malik.
- Bo..bo…jest mi gorąco i tyle…
- Intensi! – powiedział ironicznie – A właśnie…Jak się nazywasz mały?
- Nazywam się Camillo Fantize da Lorendo (Kanadyjczyk?). – przedstawił się im i ukłonił jak prawdziwy mężczyzna.
- Miło cię poznać. A ja jestem Mailk Al-Sayf, a to jest mój przyjaciel Altair ibn al-Ahad.
Kanoniczny Altair był “ibn La-Ahad”, czyli “Synem Nikogo”. Ten tutaj jest “Synem Jedynego”, czyli to przypadkowa zbieżność imion.
Babol z polskiego wydania. Jednak nadal nie wiemy kim jest Mailk.
Asasynem pocztowym.

- Jesteście asasynami? – zapytał ciekawsko chłopiec.
- Si – odpowiedział mu Altair.
Twórcą bractwa asasynów był niewątpliwie Stirlitz.

Chłopiec zaczął się cieszyć i podskakiwać. Krzyczał z radości i podchodził do każdego mówiąc, że zobaczył prawdziwych asasynów.
To by było tyle, jeśli chodzi o podstawy konspiracji.
Altair zastosował wyrafinowane techniki dezinformacyjne. Wróg, usłyszawszy od dwóch facetach podających się za asasynów, w dodatku “Arabów” zasuwających po włosku jak w ojczystym, z pewnością uzna ich za nieszkodliwych wariatów. Prawdziwi asasyni nie byliby przecież tak głupi.
A może ci asasyni oglądali “Czas honoru”...

- Calma, calma! – uspakajał go Malik.
- A co wy tutaj robicie?
- Nie twoja sprawa…powiedz jak dojść stąd do centrum miasta. – powiedział Altair.
- Dobrze. Musicie iść cały czas w lewo i już.
- Grazie amici. Ciao! – pożegnał się Malik.
Po czym, zgodnie z instrukcją, zaczął chodzić po okręgu.

Poszli dalej tak jak powiedział chłopiec, a on machał im na do widzenia i krzyczał, że jest ich fanem.
A potem zza winkla wybiegło stado aŁtoreczek i zaczęło krzyczeć, że piszą o nich opka.

Szli przez jakiś czas, aż w końcu doszli na miejsce. Usiedli na ławce, żeby wmieszać się w tłum i czekali.
- A na kogo tak właściwie czekamy? – zapytał go Altair.
- Na mojego przyjaciela Iadislao.
Jadysław?
Jadysław Jadowity.

Czekali godzinę, aż przyszedł do nich wysoki, ciemno włosy mężczyzna.
- Buon’ giorno Malik! – powiedział do niego.
- Amici! [myślałam, że mówienie per wy do jednej osoby to raczej nasz zwyczaj...] Grazie a Dio! – przywitał go Malik.
[hermetyczny dowcip] A tymczasem w pobliskiej kawiarence Ojciec Karras, który jest Budowniczego ramieniem, pił herbatkę z Eliasem Northcrestem. [/hermetyczny dowcip]

- A kto przybył z tobą?
- Mój przyjaciel Altair.
- Ah! Buon’ giorno! – przywitał radośnie go mężczyzna (i poprosił Altaira o autograf). – A więc czego potrzebujecie?
- Musimy tutaj trochę pobyć, aż Altair nie wróci całkowicie do zdrowia…
… którego stan, przypomnijmy, absolutnie nie przeszkodził w przejściu z Sieny do Ankony w cztery godziny.
Cóż, teraz to już na pewno potrzebuje rehabilitacji.

potrzebujemy też broni przyjacielu.
- Dobrze! Wszystko przygotuje! – powiedział – A jaki tym razem macie cel do zabicia?
- Pewną osobę, która nas zdradziła…-powiedział Altair.
-Ah! Nie ciężko było się dowiedzieć!
Pisali o tym na wszystkich serwisach plotkarskich!

Słyszałem co się stało…ale na pewno ten birbante tego pożałuje!...A teraz zapraszam was do siebie.
- Grazie amici! – podziękował mu Malik.
Poszli za nim by odpocząć i zapomnieć przynajmniej na chwile o tym co się stało…
Za to my byśmy chcieli wiedzieć, o co właściwie chodzi, bo chyba nie o zdradę Marii, skoro Jadysław mówi o jakimś hultaju płci męskiej. Z drugiej strony Maria tyle razy zmieniał/a płeć...

***
W nocy wszyscy spali oprócz Altaira.
Wszystkie rybki śpią w jeziorze, ciurala, ciuralala… Jedna rybka spać nie może, ciurala, ciuralala!

Patrzył w okno na rozgwieżdżone niebo. Myślał o Marii…czemu go zdradziła? Czemu uciekła? Czemu go wykorzystała? Czy kłamała, że go kocha? Te pytania zadawał sobie tej nocy. Aż po jakimś czasie patrzenia na gwiazdy i rozmyślania, zrobiło mu się słabo i zemdlał padając na ziemie.
To nie od patrzenia na gwiazdy. To od świadomości występowania w tym opku.
To od myślenia. Nienawykłym może zaszkodzić.

Tej nocy rana Altaira zaczęła znowu krwawić…
Tej, Altair, nie bądź taki Frodo.
Raczej Ojciec Pio.

***
Rano gdy Malik i Iadislao wstali zeszli na dół by coś zjeść.
Borze Liściasty, nawet asasyn schodzi na śniadanie!

Zauważyli po jakimś czasie, że Altair nie schodzi z góry, więc Malik postanowił to sprawdzić. Wszedł na górę i zapukał do drzwi jego pokoju.
- Altair! Wstałeś już?
Zapytał ale nie odpowiadał.
Co było dziwne, bo znany był z tego, że odpowiadał sam sobie.

Myślał, że jeszcze śpi bo był zmęczony (wiedział, że nie śpi, kiedy czuł się wypoczęty) lecz gdy wszedł do pokoju, jego przemyślenia się rozwiały. Zobaczył nie przytomnego Altira (ale przytomnego sołtysa z Wąchocka), leżącego i krwawiącego nadal na ziemi.
- Boże! Altair! – krzyknął zaniepokojony – Iadislao! Wezwij lekarza! Szybko!
Malik szybko położył go na łóżko i próbował zatamować krew, lecz i tak leciała jak z fontanny, a Altair zaczął być co raz bardziej bladszy.
Stoi Malik i się patrzy,
A przyjaciel coraz blAdszy.
Widać bardzo ciężko ranny,
Bo krew sika jak z fontanny.
A tymczasem za kulisą
Czterech giermków z wielką misą,
Pompą, miechem oraz rurą
Sapiąc oraz klnąc ponuro
Tłoczy w rurę barszcz czerwony
Aby tryskał z każdej strony
Dramatycznie, malowniczo
I udawał krew tętniczą.

- Merda! Gdzie ten lekarz?! – Malik zaczął się niepokoić.
Jak merda, to lepszy byłby weterynarz.
Skoro merda, to pewnie jest zadowolony.

Po chwili pojawił się Iadislao z lekarzem. Zobaczył, że to poważna sprawa. (Kwiiik!) Obejrzał Altaira, oczyścił ranę i zabandażował ją.
Po kiego Jadysław fatygował lekarza, skoro i tak sam wszystko zrobił?

Popatrzył się chwile na niego i odwrócił się do towarzyszy.
- I co z nim?! – zapytał Malik.
- Wasz przyjaciel stracił dużo krwi…kolejna noc zdecyduje o tym czy przeżyje..
- Jak to? Nie da się już nic zrobić?
Można go dobić, po co się ma męczyć?

Lekarz pokiwał głową na nie i odszedł mówiąc do Altaira:
- In bocca al lupo…
Towarzysze siedzieli przy nim i się modlili o cud. Wierzyli w to, że się tak szybko nie podda ale mieli też wątpliwości….
Poniewczasie zorientowali się, że nie odpowiedzieli “crepi il lupo”, przez co poważnie zmniejszyli szanse Altaira.

W tym czasie Altair bym w swoich ciemnościach...słyszał znowu głosy nie zrozumiałe dla niego…ktoś mówił ”Czy to na pewno ty?” ”Prolog jest wieczny” ”Jest nas mało, ale jesteśmy śilni”….
Nagle Altair zaczął mówić dokładnie to samo jakby przez sen. Malik i jago przyjaciel nie wiedzieli co to znaczy. Siedzieli nadal przy nim by posłuchać co mówi chociaż nie rozumieli tego.
Bo mówił po angielsku, buchacha.

Altair w śnie czuł się jak laleczka, którą ktoś kieruje, widział twarze i słyszał głosy. Po chwili zobaczył kogoś podobnego do niego…zaczął iść w jego kierunku. Nie wiedział kto to jest lecz kogoś mu on przypominał….przypominał on jego samego. Nagle ten ktoś wypowiedział, a Altair w śnie wymówił dokładnie to samo co on...”Jestem Ezio Auditore da Firenze…Jestem Asasynem…”
Jak to Shaun podsumował? “Zbyt długie przebywanie w Animusie sprawi, że nie będzie ci już potrzebny do rozmów z przodkami”? Chyba Desmond przeżywa właśnie gorsze chwile.

***
Po tej dziwnej nocy Malik próbował sobie poukładać to wszystko co mówił Altair. Kim jest Ezio? Chciał się tego dowiedzieć. Wszedł do pokoju gdzie leżał Altair, sprawdził czy jest wszystko dobrze i wyszedł z domu. Poszedł na runek by się popytać paru ludzi czy znają tego człowieka.
Ale za cholerę nie mógł się z nimi dogadać, bo mówili w jakimś dziwnym, szeleszczącym języku.

Nagle zobaczył piękną damę, ubraną w cudowną niebieską suknie. Podszedł do niej i zaczął mówić:
- Buon’ giorno signorina! Co taka piękna kobieta robi sama tutaj?
- Czego chcesz signore? – zapytała trochę zdenerwowanym głosem.
Od razu rozpoznała standardową odzywkę niskobudżetowego podrywacza.

- Chciałem się zapytać czy zna pani mężczyznę, który nazywa się Ezio Auditore?
- Si!
Florencja to taka mała pipidówa, w której każdy zna każdego i pierwsza zagadnięta osoba udzieli ci wszelkich potrzebnych informacji.

- Grazia a Dio! Czy może signorina mi o nim coś powiedzieć?
- Intensi..ale nie dużo…a więc kiedyś tutaj mieszkał…jego rodzina była bogata i żyło im się dobrze…
- I coś się stało?
- Si….przeciwko jego rodzinie uknuto spisek!
A że był to spisek, przecież wszyscy wiedzieli! Źły, niedobly papież! a fe!

...straż porwała jego ojca i dwóch braci, ale jego nie złapano…
- Sfortunato…A co się z nim stało?
- Mówią, że zabrał on matkę i siostrę i pojechali do swojego wuja..
… który mieszkał u kuzynki stryjenki pociotka.

- Grazie signoria! Bardzo mi pomogłaś!
- Mam taką nadzieje…Ciao! – pożegnała się i odeszła.
Malik był bardzo zadowolony z tego co się dowiedział i postanowił, że jak tylko Altair się obudzi to wszystko mu powie tego co się dowiedział, więc szybko poszedł do domu [tego co się dowiedział].
*Sine zapala kadzidło i zaczyna okadzać monitor*
Święta Gramatyko, módl się za nami! Święta Składnio nad składniami, módl się za nami!

A w tym czasie ktoś włamał się do domu…Iadislao zauważył to i zaczął szukać w domu włamywacza lecz on go uprzedził i znalazł go pierwszy. Wbił mu ostrze głęboko w gardło i szybko Iadislao zaczął się krztusić swoją własną krwią i po paru sekundach padł z hukiem na ziemie odzyskane.
Ojtam, wedle logiki tego opka nawet jeśli będzie wykrwawiał się przez godzinę, to i tak go odratują i jeszcze będzie miał siłę skakać po dachach.
Chyba że pasek zdrowia mu spadnie do zera, to wtedy już nie ma rady.

Włamywacz miał na sobie strój podobny do asasynów lecz jego szaty były czarne jak smoła, można by powiedzieć, że jest on czarnym asasynem.
Co prawda Malik prawie cała grę chodził w czerni, Al Mualim również, w AC II zgarniamy czarną zbroję Altaïra, ale to przecież taki niespotykany kolor.
Bo tamci mieli stroje czarne jak skrzydło kruka, a ten - jak smoła, od razu widać różnicę.

Nagle ktoś wszedł do domu. Był to Malik. Wołał on swojego przyjaciela, żeby posłuchał tego co odkrył, lecz nie wiedział, że jest już on martwy. Gdy chciał wejść na górę, zobaczył swojego przyjaciela, martwego na schodach.
-O nie! – krzyknął i uklęknął przy nim – requiescat in pace…- powiedział cicho i smutno.
Po czym spokojnie wziął się za przygotowanie pogrzebu, nie przejmując się bynajmniej podejrzanymi okolicznościami zgonu.

Nie wiedział co się dzieje, kto to zrobił….Czarny asasyn już był na górze, w pokoju Altaira i stał nad nim.
- Leżysz tak bezbronnie Altairze….jak kiedyś przy mnie w wyrze…lecz teraz wszystko się zmieniło…nieważne, co dawniej było… teraz to ja mam w rękach twoje życie…więc giń… wstrętny pasożycie! - wyszeptała nad nim.
Czarnym asasynem okazała się być Maria.
Co kieruje Marią oprócz imperatywu opkowego? Jakieś pomysły?
Biorąc pod uwagę fakt, że zupełnym przypadkiem trafiła do tego konkretnego domu we Florencji, musiało to być Przeznaczenie. Ewentualnie dopuszczam ingerencję Pradawnych Bogów.

Wysunęła ostrze i znów się zamachnęła.
Maria miała poważny problem. Od lat jej umiejętności jakoś nie chciały wyjść poza zamachiwanie, a trafianie w cel zdarzało się jej tylko przypadkiem, gdy ofiara była uprzejma stanąć na drodze machnięcia.
Wzięła sobie do serca tłumaczenie słowa “assassin” jako “zamachowiec”.

Od serca Altaira i ostrza dzieliły tylko parę centymetrów (Hę? Coś było oddalone od serca i ostrza o parę centymetrów, ale nie wiemy, co właściwie?) i w ostatniej sekundzie, ktoś szybko złapał rękę Marii zanim ostrze przebiło serce. To Altair ją złapał…otworzył powoli oczy i ją zobaczył.
Ale przedtem otworzył nozdrza i ją poczuł.

Nie chciał uwierzyć w to co widzi. Patrzyli na siebie długo i groźnie.
- Maria co ty robisz?!
- Scusi…ale muszę to zrobić…
Maria wyrwała się Altairowi i znów zamachnęła się na niego, lecz on szybko wstał i u niknął ciosu.
Te dynamiczne opisy… Zieeew… “U niknięcie” to musi być jakaś figura baletowa, polegająca na wygięciu ciała na kształt litery U.

Odwrócił Marie i złapał ją za rękę, ściągając z niej jego ostrze.
Ściągnął z Marii ostrze tego ręka. A może ściągnął z ręki ostrze tego Marii?
Tych Marii - nastąpiło tu cudowne rozmnożenie przez podział.

- To chyba jest moje.
Popatrzyła się na niego groźnie. Było widać, że naprawdę chce go zabić. W tym momencie wszedł do pokoju Malik. Był przerażony tym co zobaczył i zamarł w bezruchu.
Jak na wyszkolonego skrytobójcę, reakcje ma bardzo profesjonalne.
Cóż, widok kobiety, która latami zabijała z zimną krwią, a teraz zachowuje się, jakby miała ciężkiego focha, bo zabrano jej kłującą zabawkę, to chyba nie jest coś, do czego przywykł.

- Więcej was nie było? – powiedziała ironicznie Maria.
A teraz zamknijmy oczy, wyciszmy się przez moment i powspominajmy najlepsze teksty z naszego okresu gimnazjum/ósmej klasy.

Tym razem to ona się wyrwała Altairowi i wyskoczyła przez okno, zeskakując na dach i biengąc po nich.
To znaczy po kim? Po Altairze i Maliku?

Altair wkurzył się, założył ostrze i uczynił to samo.
Też BIENGŁ po nich.

Malik nie mógł się nadal zebrać po tym i stał cały czas w tym samym miejscu. Altair biegł za Marią. Zaczął ją doganiać więc zaczęła się wdrapywać zwinnie na jedną z wież, która znajdywała się we Florencji.
Maria - florencki King Kong.
Akurat wspinaczki nie były niczym nadzwyczajnym. ;) Pierworodnego też sobie na wieży machnęli, a co.
Sugerujesz, że idą się rozmnażać? ;)
Wątpię, czy naszemu półżywemu biedakowi wystarczy krwi na tyle organów.
Przeczytałam “orgazmów”...

Żeby nie zgubić ją, zrobił to samo i po paru sekundach znalazł się razem z nią na samej górze.
Co adrenalina robi z ludźmi. A nadchodząca noc miała przesądzić, czy przeżyje krwotok.
Klimat Toskanii dobrze mu zrobił.
Ale oni są we Flore… a, nieważne.

- I co teraz? Nie ma ucieczki. – powiedział Altair.
- Masz racje…ale dla ciebie…
Wypowiadając te słowa, wyskoczyła z wieży i wylądowała w jeziorze. Altair wahał się czy ma za nią dalej iść, ale w końcu też skoczył w ciemną wodą tuż za nią…
Jakim jeziorze, na litość? AŁtoreczko kochana, ta duża woda pośrodku Florencji to rzeka Arno!

Gdzieś w pobliżu Florencji, gdzie był piękny wodospad i ptaki śpiewały, na dole wodospadu leżał całkiem przemoknięty Altair. Wstaną (jacyś oni, kiedyś tam) i rozejrzał się. Nie wiedział gdzie wody go przyprowadziły.
Do Morza Liguryjskiego?

Gdy już trochę wysuszył się, poszedł szukać drogi powrotnej do Florencji.
Podpowiedź: idź wzdłuż rzeki.
Stój! Nie w tę stronę!

Kiedy szedł przed siebie robiło się co raz ciemniej i mrocznie. W końcu wyszedł z lasu, którym podążał i zobaczył jakieś ponure miasto, pełne kałuż i brudnych ludzi.
Wyczuwam jakiś tajemniczy związek pomiędzy kałużami a stanem higieny, ale nie potrafię go nazwać.

Po jakimś czasie zauważył światła i ogień w wieży, postanowił, że zobaczy co się tam dzieje. Aby się tam szybciej dostać wziął [na barana] jakiegoś biało-szarego konia, który podążał samotnie po kałużach i udał się do wieży.
Koń się udał do wieży, bo znudziły mu się samotne spacery po kałużach.
W ogóle tam się bezpańskich koni kręciło jak psów.

Gdy już się znalazł pod nią zobaczył wiele ludzi, którzy cieszyli się i wiwatowali. W tłumie zobaczył dziwnego człowieka, chyba blondyna, który miał dziwną, czerwoną rzecz na głowie.
Mam kilka propozycji:
138_red_pyramid_thing_01.jpg
spl728083_004-copy.jpg
cockscomb-rooster-2.jpg
Ten ostatni to chyba blondyn, no nie?

Zszedł z konia i podszedł bliżej tłumu.
- Witajcie moi bracia i siostry! Nazywam się Leonardo da Vinci [asasynów z Bliskiego Wschodu wszyscy znają, Leosia nikt???] i chciałbym zaprezentować państwu moją machinę latającą!
Już widzę Leonarda prezentującego ją masom, jakby nie widział wcześniej, jaką panikę siał “latający potwór” wśród zawodowych gwardzistów.

Nagle w śród tłumu rozeszły się śmiechy i nie dowierzania.
… a także oszołomione, samotne cząstki “nie”, brutalnie oderwane od łon rzeczowników odczasownikowych.

- To nie są żarty! Przyjechałem tutaj z Wenecji, żeby wam to udowodnić! Tak! Człowiek może latać!...Pewnie sobie zadawacie pytania jak tego dokonałem!...Otóż wraz z moim przyjacielem wymyśliliśmy, że gdy na przykład piórko znajdzie się nad ogniem to zaczyna szybować i unosić się co raz (i co dwa) bardziej!...Wiele mnie tego (pierza) kosztowało, żeby to (ustrojstwo) skonstruować! I w końcu jest!...A więc kto na ochotnika chce wypróbować tą wspaniałą machinę?!
Nastała grobowa cisza, każdy patrzył na siebie i nie wiedzieli co zrobić.
Aż w końcu ktoś zawołał: “TĘ, geniuszu!”

Nagle Altair wynurzył się z tłumu i powiedział:
- Ja to zrobię…
Nieźle go musiał ten wodospad wytarmosić.

Leonardo spojrzał na niego z zdziwieniem. Przyglądał się jemu uważnie i z precyzją jakby Altair mu kogoś przypominał…[no dobra, z jednej strony mamy Ubisoft, który zrobił z Ezia, Altaïra i Desmonda trojaczki jednojajowe, z drugiej znowu Leoś nie miał zaawansowanej sklerozy, żeby Altaïr “kogoś mu przypominał”] aż w końcu się odezwał.
- Uomo coraggioso!...A jak się nazywasz przyjacielu?
- Nazywam się Altair.
Nagle Leonardowi zaświeciły się oczy jakby je ktoś podłączył do słonca.
death-by-laser-eyes-o.gif

Chyba coś mu przypominało to imię ale nie wiadomo co.
Pomyślmy… Arię śpiewaną altem przez hożą mleczarkę o poranku?

- A więc zapraszam przyjacielu! Miłego lotu! Tylko pamiętaj…gdy zaczniesz spadać w dół, zacznij się kierować nad ogień a on ci pomoże się unieść z powrotem w górę!
Paczpan, w przypadku Golluma nie podziałało.
Specjalnie dla was podpaliłem miasto, patrzcie i podziwiajcie.

Altair z Leonardem weszli na wierze [weszli na credo] gdzie była już przygotowana machina latająca. Podszedł do niej, obejrzał ją i spojrzał na Leonarda.
- Śmiało przyjacielu!
Altair złapał mocno za uchwyty machiny i odepchnął się silnie i szybko od podłogi. Zaczął latać nad głowami ludzi stojącymi na dole.
Nieco wcześniej odbyła się zbiorowa egzekucja, więc na dole stały same głowy.

Widok z góry był piękny chociaż miasto było ciemne i mroczne. Poczuł się wolny jak ptak…poczuł, że teraz może udać się wszędzie. Lecz po jakimś czasie zaczął opadać w dół. Zrozumiał, że to koniec jego wolności i musi wracać. Zawrócił ostrożnie i delikatnie aby nie uderzyć machiny o mury miasta lub o gałęzie drzew. W końcu wylądował cało i zdrów. Ludzie byli oszołomieni tym odkryciem.
Ja też jestem oszołomiona odkryciem, że Altair, który był ciężko ranny, sikał krwią jak fontanna, skakał z okien i taplał się w wodospadach, jest nagle cały i zdrowy. Chyba przegapiłam moment, kiedy łyknął Healing Potion.
To musiał być ten wodospad.

Leonardo poklepał Altaira po plecach i zapytał:
- I jak się latało amici?
- Wspaniale! Jak wpadłeś na ten pomysł?
- To tajemnica [trzeba było słuchać, jak mówiłem, nim poleciałeś!] ...po prostu kiedyś mój przyjaciel musiał się gdzieś dostać więc mu pomogłem.
A potem chciał rozwalić taki mały murek w ogródku, więc zbudowałem takie o:
leonardo-da-vincis-tank-invention1.jpg

Jakbyś chciał jeszcze polatać moją machiną to zapraszam do Wenecji!
Rozpoczynam masową produkcję!
Oferuję powietrzne wycieczki za drobną opłatą. W ogóle to chyba otworzę wesołe miasteczko.

- Dziękuje przyjacielu, ale teraz musze iść….czy wiesz może dokąd do Florencji?
Odtąd do pierwszej gwiazdy, za nią w lewo i prosto aż do rana.

- Oczywiście! Jak chcesz to mogę ci dać nawet mapę abyś dotarł tam bez problemów.
- Dziękuje jeszcze raz.
Wziął mapę, pożegnał się z Leonardem i odjechał na koniu w stronę Florencji.
Altaïr na haszyszu, Leonardo na amfetaminie. Innego wyjaśnienia dla tego, co działo się w powyższym fragmencie, nie widzę.
Może on jednak nadal leży w łóżku we Florencji, tryska krwią i majaczy? A poza tym fuj, wstrętny koniokrad.

Rankiem gdy Altair dotarł już do Florencji, zauważył dziwnego człowieka ubranego w białą szatę z kapturem na głowie.
Już się nie czepiam tej szaty, co ma głowę, ale zauważyliście, jaka ta Nibylandia malutka?

Był on z daleka podobny do Altaira, lecz był on za daleko by się mu przyjrzeć. Zaciekawił się nim i zszedł z konia po cichu, żeby on go nie zauważył.
Bo koń z natury swojej jest zwierzęciem małym i niepozornym, którego nie sposób zauważyć, póki ktoś z niego nie zsiądzie z wielkim łomotem.
Może facet miał kaptur naciągnięty głęboko na twarz, w związku z czym widział wyłącznie końskie nogi i nie miał podstaw zakładać obecności jakiegokolwiek jeźdźca.

Gdy był co raz bliżej niego to co raz bardziej mu siebie samego (co raz) przypominał. Nagle tajemniczy człowiek odwrócił się szybko i zobaczył Altira.  Stał przez moment w bez ruchu i po chwili zaczął uciekać do miasta.
Stał bez ruchu
Tkwił w bezruchu
Bezruch go męczył,
Więc grzebał w uchu.

Coraz głębiej drążył
Tak mu bezruch ciążył.
Co raz wyfedrował,
Tego już nie chował.

Następne pokolenie ałtoreczek pójdzie dalej, będą pisać “te raz”. “Za raz” już gdzieś widziałam.

Altair jak zwykle jest ciekawski i postanowił, że uda się z nim. Gonił go przez połowę miasta aż w końcu zgubił jego trop.
Ezio uciekający w takiej sytuacji? Interesujące.
On wcale nie uciekał, on się chciał pobawić w berka.

- Kto to był? – powiedział do siebie Altair.
Rozejrzał się w koło i (puknął się w czoło) zdał sobie sprawę, że nie wie gdzie jest. W tej części miasta jeszcze chyba nie był więc postanowił się rozejrzeć i poznać gdzie co jest. Niespodziewanie dotarł do dużego, pięknego domu.
Była to prawdziwa niespodzianka, ponieważ do tej pory Altair był przekonany, że Florencja składa się z samych lepianek.

Patrzył i podziwiał piękną budowle. Odwrócił się i zaczepił jakiegoś mężczyznę i zapytał się go.
- Przepraszam signore..wiesz może czyj to dom?
- Si! Jest to Willa Auditore! Piękny dom nieprawdaż?
Błąd w Animusie przeniósł ją z Monteriggioni wprost do Florencji.

- Intensi amci…a czy ktoś tutaj jeszcze mieszka?
- A co, chce pan wynająć? Niedrogo policzę!

- heh…raczej już nie…ta rodzina która tutaj mieszkała przeżyła okropną zdarzenie…
-Jakie?
- Umarło im się.
No taka okropna zdarzenia, paczcie no.

- Przepraszam amici ale się śpieszę…Ciao!
*na stronie* Spadaj, paparazzi jeden!

Ciekawość Altaira zapanowała nad nim i wszedł do środka domu. Było tam dożo kurzu [a więc Wenecja] i było widać, że nikt tutaj już nie mieszka.
W tym domu nikt nie mieszka już
Po doży został tylko kurz
Kurzu po doży całe kłęby
I po sprzątaczce sztuczne zęby.

Gdy miał już wychodzić, nagle usłyszał huk.
To Leoś o ogródku eksperymentował z prototypem.

Odwrócił się i rozejrzał dokładnie. Przygotował ostrze i czekał. Po chwili ktoś się odezwał.
- Czego chcesz cazzo!?
- Ej! Uważaj se na słowa bastardo!
- Chiudi il becco! Wynoś się z tego domu!
- Nigdzie nie pójdę dopóki się nie pokażesz i nie powiesz kim jesteś!
A w ogóle to POKAŻ MI SWÓJ HONOR!!!

Tajemniczy mężczyzna zamilkł (zmiażdżony mocą ciętej riposty). Altair nadal czekał na odpowiedz lecz jej nie dostał. Nagle człowiek rzucił się na niego popychając go i otwierając zasłonę dymną.
Altair w odpowiedzi otworzył parasol.
A przeciwnik otworzył przewód doktorski.

Altair starał się pozbierać i zobaczyć mężczyznę w dymie lecz on uciekł.
Ten dym.

Po pewnym czasie gdy już dym się ulotnił, wyszedł z domu by nabrać świeżego powietrza.
Skoro dym się ulotnił, to nie musiał wychodzić z domu, bo już wyszedł. Nadal mówimy o dymie.

Niespodziewanie w bramie zobaczył strażników, którzy raczej nie byli zadowoleni na jego widok.
Nie mam bladego pojęcia, co się tutaj dzieje, kto był w środku, czego szukali, dlaczego go napadli.
To była literówka - nie strażników, tylko strażaków. Zobaczyli dym i myśleli, że to pożar.
I zaczęli sikać.

- Al ladro! – krzyknął jeden z nich i rzucili się na Altaira.
Zaczął szybko wdrapywać się na ścianę domu i gdy znajdował się już na dachu zaczął biec w stronę swojej kwatery.
Jeszcze pięć minut temu twierdził, że się zgubił.
Nie nie, przecież to strażnik się wdrapał i zaczął biec.

Gdy już dotarł na miejsce i zgubił przeciwników (bo mu wpadli do studzienki ściekowej), wszedł do środka. Nagle zobaczył Malika zdziwionego i szczęśliwego.
Malik stał jak słup od czasu gdy bodaj dwa dni temu wszedł do pokoju i zamarł w bezruchu. Teraz go odblokowało i dlatego był szczęśliwy.

- Altairze! Grazie a Dio! Gdzieś ty był?!
- Byłem…niedaleko.
W krzaczkach.

- Nic ci nie jest?
- Nie amici…Ale już wiem jak uratować nasz dom.
- Jak?
- Najpierw musimy się udać do Wenecji…podczas podróży opowiem ci wszystko.
Wyszli, zasiedli (do) swoich koni (które służyły za stoły) i udali się w stronę Wenecji.
Czytaj: w losowo wybranym kierunku.
Powinni tym razem wylądować w Monachium.

W połowie drogi do Wenecji, Altair i Malik zatrzymali się w małym mieście, żeby obmyślić plan uratowania swoich braci i domu. Gdy już usiedli, odpoczęli i zjedli coś, zaczęli myśleć co zrobić.
- A więc drogi Altairze..oświeć mnie swoim pomysłem. – powiedział ironicznie Malik.
- Poznałem człowieka, który może nam pomóc…nazywa się Leonardo da Vinci i z tego co słyszałem jest malarzem ale robi też inne rzeczy…
Nieudolne kopiowanie zdań z gry: level 999. Mówi to człowiek, który nie owija w bawełnę, człowiekowi, do którego ma pełne zaufanie, o człowieku, którego wynalazek ledwo co testował. Nie wiem, skąd Altaïr ma informacje, że ten gość od prasamolotu, który musiał przedstawiać się gawiedzi, zajmuje się też malarstwem.
No jak to skąd, na bokach prasamolotu były namalowane takie ładne kwiatuszki.
Już wiem, co robił z nieudanymi obrazami.

- Malarzem? I co zamierzasz zrobić? Walnąć strażnika w głowę jakimś obrazem?
- Nie….
… ramą. Chociaż w sumie jak blejtram solidny, to można i obrazem.

- A więc co ci tam chodzi po głowie?
- Stworzył on machinę latającą i wtedy…
- Co?! – przerwał mu – Latająca?...Altairze przecież normalny człowiek nie umie latać i żadna „machina” mu w tym nie pomoże.
- A kto ci powiedział, że ja jestem normalny?

- Może amici! Sam nią leciałem i mówię prawdę.
- No niech ci będzie…ale jak ta maszyna ma nam pomóc?
- Dzięki niej byśmy mogli dostać się do naszego domu bez żadnych walk…a wtedy byśmy pokonali tego bastardo, a jego strażnicy nic by o tym nie wiedzieli.
Zaiste, nikt na żadnej wieży nie zobaczyłby latającego potwora, nie próbowałby go zestrzelić, nikogo nie alarmował.
Ojtam, gdyby leciał Potwór Spaghetti, to co innego, darmowe żarcie dla całego miasta!

- Hmm….dobry plan…ale nie mamy dobrych broni żeby go pokonać, a jeśli coś pójdzie nie tak i nas zobaczą, a nas jest tylko dwóch to nie skończy się dobrze….
Co z niego za asasyn? Prawdziwy skrytobójca zabiłby wroga wykałaczką, zamiast narzekać, że nie ma dobrej broni. Phi, amatorzy!

- Masz racje…zatem musi nam jeszcze ktoś pomóc, ale tym to się zajmiemy już w Wenecji.
Mam plan: pojedziemy przed siebie, a potem się zobaczy.

Szli przez ciemną, duszną noc, powietrze było gęste i nie było prawie czym oddychać. W(e) mgle zauważyli port i statek odpływający do Wenecji. Musieli się pospieszyć ponieważ ostatni statek miał zaraz odpływać.
Miał na burcie tabliczkę z napisem “Wenecja” i godziną odjazdu.

Gdy mieli już wsiadać na statek, nagle zatrzymał ich strażnik.
- Stać! Proszę pokazać swoje dokumenty, bo inaczej nie wpuszczę was na statek!
- Dokumenty? Ale….- Altair nie wiedział co powiedzieć.
Jak to co? Służbowo!

- Amici proszę ich wpuścić…oni są ze mną. – powiedział człowiek stojący za nimi.
Odwrócili się i Altair rozpoznał go. To był Leonardo, który właśnie wyruszał do Wenecji.
3230_f6e8.gif
Glejt do miasta dla Ezio załatwiła swego czasu sama Katarzyna Sforza, Leoś mógł tylko rozłożyć ręce.

- W takim razie…proszę wsiadać (drzwi zamykać) – powiedział strażnik.
No jakże to tak, bez biletów???
Oni są z nim, to wystarczy ;)

Wsiedli wszyscy na statek i odpłynęli w stronę pięknej Wenecji. W czasie podróży Altair postanowił porozmawiać z Leonardem i przedstawić mu swój problem, oraz przedstawić mu swojego towarzysza.
Kwiiik! Jakoś mi się to dziwnie zwizualizowało.

- Buon’ giorno amici! To jest mój przyjaciel Malik. – powiedział Altair.
- Ah! Miło mi poznać!...A więc wyruszacie do Wenecji…w jakim celu jeśli mogę się zapytać?
- Mamy problem…i chcieliśmy cię poprosić o pomoc.
- O! A więc słucham.
- Nasz kraj został napadnięty przez Karbo da Lamardzim (pół Włoch, pół Turek?) (w każdym razie miał w sobie coś z węgla) (albo po prostu był karbowany), nasi bracia i siostry są tam uwięzieni i musimy im pomóc.
- Oh…to nie dobrze….a jaki kraj?
Altair i Malik spojrzeli na siebie i myśleli czy zdradzić położenie swojego domu czy nie.
O, nagle jest to tajemnicą?

Po jakimś czasie odezwał się Malik.
- Mieszkamy w Masyafie, a nasi rodacy tak jak i my to asasyni…ale nie bój się…nie zabijamy niewinnych.
Cały czas podejrzewałam ałtorkę o umieszczenie siedziby Asasynów we Włoszech, ale teraz to oficjalne: Masjaf jest państwem na terenie Italii. Dlatego też wszyscy tak pięknie mówią po łacino-włosku.
A Asasyn to narodowość.
Tyle państewek było w tej średniowiecznej Italii, że kto by zwracał uwagę na jedno więcej czy mniej.

- O mój….jesteście asasynami? Serio?
- Si amici – potwierdził Altair.
- il  Magnifico! Oczywiście, że wam pomogę! Ale bym chciał poznać wasz plan i jakbym mógł wam pomóc.
Asasyni dorobili się w Italii potężnego fandomu, do którego załapał się nawet Leonardo.

- Byśmy mogli wykorzystać twoją machnę latającą, aby się dostać do głównego budynku gdzie na pewno siedzi ten birbante.
Aby wykorzystać Machnę, musieliby pójść aż na Ukrainę.
To jest Machna latająca, gwizdną i przyleci.
Accio Machna!

- Aha…trzeba by było tylko wystartować w jakimś wysokim punkcie żebyś tam doleciał….może na przykład na jakiejś górze?
- Bene…jest tam dużo wysokich gór. – powiedział Altair.
Na przykład ta, na której stoi zamek. Z żadnej innej by nie doleciał.

- Oraz by się przydały jakieś bronie…masz może kogoś kto by nam je zrobił? – zapytał Malik.
- Hm…niech pomyślmy…tak jak ktoś taki! Znajomy mojego przyjaciela! Jest on dowódcą złodziei, którzy nam kiedyś pomogli.
Ale się przekwalifikował.
Konkurencja była za duża, ceny usług spadały poniżej progu opłacalności, poza tym ukradli już wszystko, co miało jakąkolwiek wartość.
No, skoro nasi boCHaterowie w poprzedniej lokacji przez cztery godziny zdołali ukraść tylko jeden miecz, bochenek chleba i trochę wody...

- Złodziei? – zapytał się Altair.
- Si…to długa historia.
- A jeśli można zapytać…to kim jest twój przyjaciel?
- Eh…na razie nie mogę wam powiedzieć...mogło by mu to zagrozić.
Wszyscy znają Altaïra i Malika, przyjezdnych. Temat schodzi na Ezia - null. Cisza. Omerta. A tak przy okazji zagadka audiotele: kto jest kowalem, Ezio czy La Volpe? Do wygrania metr logiki i roczny zapas imperatywu opkowego.
Eeee… Haedrig Eamon?
Każdy jest kowalem. Swego losu, rzecz jasna.

- No dobrze….rozumiem.
Gdy już dopłynęli do Wenecji, Leonardo zaprowadził ich do swojego warsztatu. Pachniało tam aromatyczną włoską kawą [jakże pospolitą w tamtych czasach] [ja poproszę czekoladę z chili] i chyba tylko to dawało ukojenie w tym pomieszczeniu. Wszędzie walały się jakieś papiery, obrazy i inne dziwne rzeczy. Widać było, że ten człowiek nie umie dbać o porządek.
Jakieś obrazy, jakieś plany machin i innych czołgów, kogo to obchodzi.
Śmietnik, proszę pani, zwykły śmietnik.
Jak one, te ludzie, brudzo!

- Rozgośćcie się proszę. Na górze są przyszykowane już dla was pokoje do spania, a w pokoju obok jest dla was jedzenie. Więc odpocznijcie, a jutro będziemy realizować plan.
- Grazie amici. – powiedział Altair.
A za tydzień odwiedzimy naszego amerykańskiego przyjaciela, Connora, nie przejmuj się, to tylko trzy dni drogi.


Biega asasyn w kapucy,
nie ma butów ni onucy,
tętniczki mu popękały,
a on biegnie, we krwi cały,
za dziewczyną-templariuszką,
chcącą przebić mu serduszko,
działającą w PMSie,
a asasyn ciągle w stresie,
za miłością swą rozpacza,
i przypadkiem z drogi zbacza.
W trzysta lat (krążą pogłoski),
po drodze szlifując włoski,
do Florencji zawędrował,
z malarzem się zakumplował,
teraz nadal snuje plany,
wciąż imperatywem gnany,
biega dniem i ciemną nocą,
biega - wciąż nie wiedząc po co.

Z pracowni Leonarda, w której po podłodze walają się plany machin bojowych zdobne w takie ładne kwiatuszki, pozdrawiają: Kura w czymś czerwonym na głowie, Sineira, wymiatająca kłęby kurzu spod łoża doży , Babatunde Wolaka układający mapę Italii z ziemniaków i Rufuspróbująca naprawić Animusa,
a Maskotek znów bawił się ostrzem i popodrzynał sobie tętniczki.

14 komentarzy:

LOKI Desgene pisze...

Biedny (mas)kotecek!
No jak tak można wykrwawić własnego maskotka?

Malcadicta pisze...

"- Hmm….dobry plan…ale nie mamy dobrych broni żeby go pokonać, a jeśli coś pójdzie nie tak i nas zobaczą, a nas jest tylko dwóch to nie skończy się dobrze….
Co z niego za asasyn? Prawdziwy skrytobójca zabiłby wroga wykałaczką, zamiast narzekać, że nie ma dobrej broni. Phi, amatorzy!"

No Vetinariemu wystarczyło wejść i stanąć naprzeciwko, żeby "klient" padł trupem.

Ópojna ocenka to idelana rzecz na przerywnik w nauce, jak zawsze. Tylko kot uciekł, bo chichotałam do monitora...

Anonimowy pisze...

Ja się tylko pytam: o czym to było? Kompletnie nie załapałam akcji ani napięcia, ale ja to taka idiotka jestem... A poza tym: początek dwunastego wieku, a tu nagle Leonardo -to jakaś konwencja, jakis tzw. kanon? To od razu przeca mogli się znaleźć w czasach hurricanów, messershmidtów i spitefireów (przepraszam za błędy w pisowni, piszę ze słuchu), o durnych balonach czy lotniach nie wspominając. A co do gramatyki i składni - totalny dramat, tak totalny, że aż trudno uwierzyć, że to nie prowokacja.

Deni pisze...

Śmiechnęły mnie niektóre momenty w tej analizce, między innymi ten z Gollumem. xD

Korodzik pisze...

"- Jesteście asasynami? – zapytał ciekawsko chłopiec.
- Si – odpowiedział mu Altair.
Chłopiec zaczął się cieszyć i podskakiwać. Krzyczał z radości i podchodził do każdego mówiąc, że zobaczył prawdziwych asasynów."

Powinni jeszcze zacząć bilety rozdawać.

"Zobacz PRAWDZIWE SKRYTOBÓJSTWO! Miejsce (takie-a-takie), godz. (taka-a-taka). Dzieci i starcy - wchodzą za darmo. Po zabójstwie - darmowy poczęstunek i pogadanka."

Impreza ostatecznie się przeciągnęła, bo po dokonaniu skrytobójstwa widzowie zaczęli domagać się bisów.

Anonimowy pisze...

Fajne!
A potem przyszedł krokodyl.
..stratowana przez tłum wściekłych studentów architektury.
- Do Florencji… (TADAM!)
No tak jakby nie.
A Florencja nie jest bardzo stara?
Ha! Stronzo! Mówiłem, ze asasyni istnieją!
Taaa,darmowa reklama...Powinni rozdać wizytówki.
niż Obi-Wan Kenobi, który ...ukrywając się na Tatooine, wciąż nosił szatę Jedi-no,w sumie..Kto go tam widział?Tuskeni?
teraz to ja mam w rękach twoje życie…więc giń… wstrętny pasożycie! - wyszeptała nad nim- dobre!

Chomik

Siggyn pisze...

Bogowie, dat opko.
Dat.

Anonimowy pisze...

"- Bo..bo wierze, że wyzdrowieje…
- A jeśli nie?
- to…to… (to będzie chory)"

KWIIIK!

Ta gramatyka... ja pier*olę.

To całe opko... ja pier*olę x2.

"Wszedł do środka i zaczął się kręcić w kółko i mówić ”co mam teraz zrobić?”.
To nie asasyn, to niezdecydowany wirujący derwisz."


Mnie się bardziej kojarzy z tym: http://37.media.tumblr.com/tumblr_m7fnlrjYQU1qfh2bxo3_250.gif

"Wróg już do nich przyszedł. Ta sytuacja nie wyglądała dobrze…znajdowali się w pułapce…."
http://37.media.tumblr.com/c2d307e21f37784436424e5faadc0ee7/tumblr_mgabyuDTmz1r77xsbo1_500.jpg

"Szli jakieś dwie godziny, aż Altair razem z Malikiem musieli odpocząć."
A Altair dalej troszkę mdlał z każdym krokiem.

Cały ten Altair w tym opciu to: http://fc06.deviantart.net/fs70/f/2012/128/9/4/ezio_auditore_special_holidays_by_skairakaze-d4yyti3.jpg
Jakieś... niewadomoco.

Te wstawki po włosku... ja pier*olę x3 .

Omdlenie z powodu nadmiaru myślenia... ja pier*olę x4

"-O nie! – krzyknął i uklęknął przy nim – requiescat in pace…- powiedział cicho i smutno."
PPPFFFFFFFFFFF!!! xD Niby powinnam się tego spodziewać, ale i tak kwiczę jak głupia.

Chyba jeszcze nigdy tak się nie śmiałam podczas Waszej analizy. I żądam jakiegoś odszkodowania od aŁtoreczki za te siniaki, które mam na czole po licznych faceplantach.

MaiCroft

PS: Hasło: George nsuelde. Chyba chodzi o Georga Washingtona... czyżby Connor gdzieś tam dalej miał się pojawić :P ?

Astroni pisze...

Zacznijmy od rymowanki. Bo mnie Wasze rymowanki jakoś rzadko ruszają, humor coś nie trafia i tak dalej. No ale to:
"Stoi Malik i się patrzy,
A przyjaciel coraz blAdszy..."
i cała reszta - no piękne! Każdą linijkę równo podsumowywałam parsknięciem. Rewelacja!
W ogóle mój humor czy nie mój, ale talent do rymu i pomysłu to wy macie.

Tyle o rymowankach.

"Zaraz tam wróg. Facet z gazowni."
Zaraz tam facet! Krystyna z gazowni! :3 Albo też jakiś inny gender.

"- A kto ci powiedział, że ja jestem normalny?"
Taki drobiażdżyk, a cieszy!

"Śmietnik, proszę pani, zwykły śmietnik.
Jak one, te ludzie, brudzo!"
O jak mi wesoło.


No zachwycona Wami jestem i Waszą pracą.

Champagne Rose pisze...

Jak ten rok ma być urodzenia, to gów(nia)ny boChater urodził się tylko 50 lat przed założeniem Bethlem Royal Hospital! Pszypadeg? Nie sondze!

Anonimowy pisze...

Szkielety osobników frasobliwych i zmarłych z nudy <3
A poza tym Kodeks Postępowania Intruzerskiego, konie, które wyparowały, dostarczając pary nogom pary asasynów, Malik, który uważał, że feature, przecinek dwa lata oblegający Akkę, Altair biorący konia na barana i wchodzący na statek służbowo... Doskonały odpoczynek i przednia zabawa po tych szlochach i histeriach Jiro. Analizatorzy pomknęli w tej analizie jak Ezio po dachach Florencji.

Urzekł mnie też pojedynek na otwieranie różnych rzeczy (ale otworzenie przewodu doktorskiego to niskopoziomowy manewr, na wyższych levelach pewnie Altair zamyka projekt, Ezio przewód doktorski, a ałtor/ka zamyka Worda).

"- Leżysz tak bezbronnie Altairze…jak kiedyś przy mnie w wyrze"

Ten fragment zabił mnie skuteczniej od asasyna.

"A kto ci powiedział, że ja jestem normalny?"

Ten także.

"Gdzieś w pobliżu Florencji, gdzie był piękny wodospad i ptaki śpiewały, na dole wodospadu leżał całkiem przemoknięty Altair."

Dobra, panie, panowie i wszyscy pozostali - to jest troll i nikt mnie nie przekona, że jest inaczej. Czy Wy też widzicie oczyma wyobraźni ten pocztówkowy obrazek: Florencja, malowniczy wodospad, ptaszęta, mokry Altair, turyści robiący zdjęcia...

Oraz poproszę o przytoczenie dowcipu o góralu, który podwoził turystę.

Anonimowy pisze...

Czyżby tytuł był inspirowany Antoniszem? Kocham Was jeszcze bardziej <3

we found a love pisze...

"W bazie Asasynów szykowano się do ataku, lecz nikt nie wiedział czy Altair jeszcze żyje." -uhm...nowy wielki mistrz, obrany po zdradzie Al Mualima, wraz z bratem od map i informacji, cenionym w zakonie choćby ze względu na rzadką w tych czasach wiedzę kartograficzną, leży w jakiejś chacie, nikt go nie szuka, nic...Co więcej, mają do dyspozycji medyków, olbrzymią twierdzę, a z niewiadomych przyczyn zamieszkują jakąś chałupkę pod murami :")
"a przy nim Maria i Malik."- WTF?! Co robi niby Maria przy łożu Altaïra?! Jeśli to rok 1191, to a) Altaïr jeszcze jej nie spotkał, bo nie zabił dziewięciu celi, b) po zabójstwie Roberta on udał się do Masjafu, ona zaś skierowała się do siedziby templariuszy - nie jestem pewna, czy po wyborze Boucharta na mistrza Maria nie przebywała na Cyprze - bo jedno jest pewne, Altaïr spotkał ją dopiero w Kyrenii, dokąd udał się w Revelations...ale mniejsza, to w końcu opko...
"Nie! Ja muszę go zabić! Tak mi karzą moje zasady!"- em...może kodeks templariuszy nakazujący walkę z niewiernymi? Może Imperatyw Opkowy? Bo na pewno nie logika.
"Czemu nas zdradziłaś?
- Bo tak…takie jest życie grassone bastardo…" - ...albo matka Ezia zwariowała od Animusa, albo oszalał Desmond, albo to Malik jest po haszu. Bo innego wyjaśnienia nie widzę...
Co do żebraków, pojawiają się w miastach i proszą "o parę monet". Często są to żebraczki, więc...cusz xD
"A czy stąd daleko do Florencji?
- Trochę daleko signore. Jeśli chcecie to pokaże wam mapę.
- Bardzo byśmy prosili.
Kobieta zaprowadziła ich do swojego domu i pokazał im mapę." - kobieta im pokazał mapa. Tak. Do tego...ok, ja wiem, że to trzy wieki później, ale mapy w domu zwykłej mieszkanki Florencji nie mogły zaistnieć. Inna sprawa, że Malik jako rafiq, brat od map i informacji, musiał mieć mapy...ale na pewno nie miał mapy Italii ani Florencji.
"Chłopcy spojrzeli na nich. Jeden z nich przeraził się na ich widok, a drugiemu zaświeciły się oczy ze szczęścia.
- Ha! Stronzo! Mówiłem, ze asasyni istnieją!"
Rufus przytoczyła już to, co chciałam napisać, a ja tylko dodam, że w chwili, kiedy zdradzili się niejako przed dzieciakami:
-złamali Kredo
-ściągnęli na siebie uwagę strażników i templariuszy
-no i samych asasynów, którzy nic nie wiedzieli o nowych braciach ze Wschodu i mogli uznać to za podstęp.
"Chciałem się zapytać czy zna pani mężczyznę, który nazywa się Ezio Auditore?
- Si" - akurat Auditore byli bankierami we Florencji i mieli stosunki z gonfaloniere Albertim, więc być może kobieta po prostu była klientką banku, nie wiem, znała matkę Ezia czy coś, przy tym sam Ezio znany był z romansów...Chociaż z drugiej strony cała Florencja nie miała obowiązku znać Ezia.
"Grazia a Dio! Czy może signorina mi o nim coś powiedzieć?
- Intensi..ale nie dużo…a więc kiedyś tutaj mieszkał…jego rodzina była bogata i żyło im się dobrze…
- I coś się stało?
- Si….przeciwko jego rodzinie uknuto spisek!" - uuhm. Na to, że był spisek, wpadli akurat tylko asasyni...Dla zwykłych ludzi to były tylko zatargi między bogaczami :3
Leoś był geniuszem, to fakt, acz sklerozy nie miał >.> I nie mógł skojarzyć Altaïra, jeśli jeszcze nie przetłumaczył Kodeksu ani nie wie nic o asasynach.
"Amici proszę ich wpuścić…oni są ze mną. – powiedział człowiek stojący za nimi.
Odwrócili się i Altair rozpoznał go. To był Leonardo, który właśnie wyruszał do Wenecji." - ...tak jak napisała Rufus, glejt do miasta wystawiła Eziowi sama Caterina Sforza.
"Złodziei? – zapytał się Altair.
- Si…to długa historia.
- A jeśli można zapytać…to kim jest twój przyjaciel?
- Eh…na razie nie mogę wam powiedzieć...mogło by mu to zagrozić." - o ile wiem, La Volpe jest szefem gildii złodziei, nie kowalem. Za to w samej grze byli tacy i można było do nich pójść. Poza tym Leoś chyba poznał La Volpe przez Ezia i to dopiero potem. (?) A, no i taka uwaga: PO KIEGO EZIO MIAŁBY UCIEKAĆ PRZED OBCYM? Raczej by stanął z nim do walki czy coś...jeśli oczywiście mieliby się spotkać.

we found a love pisze...

Przepraszam za to wypracowanie, ale to aż boli i sprawia, że ostrze się samo otwiera w kieszeni ;; Czekam na kolejną analizę!