piątek, 18 lutego 2011

48. Mątwa jęta szałem, czyli Płyń wianeczku, płyń! (2/3)

 
Zapraszamy na dalszy ciąg przygód Sierotki Julii i Romea z Wyckoff. W dzisiejszym odcinku poznamy uczucia dziewczęcia, które właśnie straciło jedyną okazję w życiu... Zanim jednak zaczniemy się napawać unoszącym się nad opkiem duchem Poezyi, uczcijmy minutą ciszy zniknięcie bloga w odmętach onetowego niebytu. Niech więc ten i następny odcinek będą hołdem złożonym nieposkromionej wyobraźni Autorki i jej wiekopomnym dokonaniom w dziedzinie słowotwórstwa i frazeologii. Indżoj!
 
Analizują: Kura, Jasza i Sineira.
 
Nie potrafiłam odgadnąć znaczenia uczuć utkwionych w tęczówkach starszego mężczyzny.
To nie uczucia, paproch mu wpadł.
Głosujemy - źdźbło, czy belka?
 
Chciał z pewnością przekazać mi informację ciężkiej wagi, bo widziałam z jaką trudnością utrzymuje ją na swych barkach.
Niczym Atlas podtrzymujący sklepienie niebieskie.
Uginał się pod ciężarem stosu glinianych tabliczek pokrytych pismem klinowym? Proponuję przerzucić się na nowocześniejsze nośniki danych, nie trzeba będzie nadwerężać mięśni.
Wyobrażam sobie informację jako wielką, otyłą babę, którą on stękając z wysiłku nosi na barana, a ta mu zsuwa się na boki.
 
- Słucham – rzekłam, bawiąc się niecierpliwie palcami rąk.
Chętnie pobawiłaby się również palcami nóg.
 
- Już od dłuższego czasu prowadzę rozmowy z osobą, która chce dokonać twojej adopcji. – Zmarszczył czoło, czekając na mą reakcję.
Tja. Patrząc na rozwój akcji w opku, to on te rozmowy mógł prowadzić góra od poprzedniego dnia. Rzeczywiście, dłuższy czas.
No, ale wiesz - ona jak raz kolacji nie zjadła, to wylądowała na OIOMie. Jak facet wczoraj z kimś pogadał, to od razu minął "dłuższy czas".
 
Moje oczy z sekundy na sekundę robiły się co raz większe, musiałam wyglądać niczym wypłosz, nie zdołałam jednak wypowiedzieć żadnego słowa.
Po co mówić, skoro można oblać spojrzeniem!
Wujaszek Gugiel sugeruje, że wypłosz wygląda tak  lub (hihi) tak.
 
Struny głosowe zapomniały jaką powinny pełnić funkcję, bo wydobywały z siebie jedynie pojedyncze jęki, które zależnie od prędko zmieniających się uczuć były co raz to inne, dziwniejsze.
Najpierw zaczęła szczekać, potem kilka razy zakrakała, przeszła w ryk silników odrzutowca, zarżała, zakumkała i na koniec zaskrzypiała jak stara szafa.
Aż w końcu wykonała całą V Symfonię Beethovena a capella.
Aria na strunie G.
G jak Głosowej.
 
 
Zacisnęłam mono powieki, potrząsając głową.
Potrząsając głową w stereo.
 
Kręcone włosy ułożyły się zgrabnie wokół mej owalnej twarzy.
Posłuszne woli swej Pani.
Jakżeby inaczej. Przecież Mary Sue w każdej chwili musi wyglądać idealnie.
Ona tak co chwilę musi przypominać o swojej uderzającej urodzie?
 
- Po naradzie z resztą opiekunów zdecydowałem, że nie ma żadnych przeszkód, byś mogła opuścić dom dziecka. – Obserwował moje uchylone ze zdziwienia usta. – Panna Stevens zapewni ci dogodne warunki oraz opiekę zdrowotną, musisz tylko wyrazić swoją zgodę.
Ukryci w sąsiednim pomieszczeniu opiekunowie szeptali namiętnie "Zgódź się! Zgódź się!" i trzymali kciuki. W lodówce chłodził się szampan.
Trzeba to oblać!
 
Znaczenie słów uderzyło we mnie jakby niezmierzonej wielkości góra lodowa.
Zostawcie Titanica, nie wyciągajcie go...
 
- Panna Stevens?! – wykrzyknęłam, a odgłos jaki z siebie przy tym wydałam był na tyle silny, że musiałam cofnąć się o krok.
Odrzuciło ją, jak przy wystrzale? Dobrze w takim razie, że rozmówcy głowy nie urwało.
Tylko przez moment poczuł się jak artylerzysta.
 
- Julie – rzekł zachrypniętym, lecz stanowczym głosem – musisz wiedzieć, że zaadoptować cię chce twoja matka.
W ten sposób wszystko zostanie w rodzinie.
I nic się nie zmarnuje. 
 
Cała krew odpłynęła mi z mózgu do innych członków ciała, czyniąc je nieprzyzwoicie gorącymi.
Wiele jej co prawda nie było, lecz i tak mam nieprzyzwoite skojarzenia.
Ach, niedotlenienie mózgu! To wiele wyjaśnia.
Stopy miała tak gorące, że wypaliły ślady w podłodze.
 
Nachodziły mnie niewyjaśnione konwulsje;
Padaczka?
Wyżej wymienione niedotlenienie.
No to niech przestanie więzić ptaka i radośnie się uzewnętrzni.
 
najsilniejszy skurcz odczułam w głębi klatki piersiowej, miał on postać niemiłosiernie intensywnego ukłucia, jakby wbijano we mnie setki tępych sztyletów, a ich nierówne ostrza wywoływały dodatkowy ból.
Ale dlaczego tępych? Dlaczego nierówne ostrza? Wyjaśnij mi to, o Mistrzyni Oręża!
A widziałaś "Harakiri"? Kojarzysz scenę z bambusowym mieczem? Mnie bardziej interesuje, jakim cudem w jednej klatce da się pomieścić setki sztyletów.
 
Moje ciało zadrżało, oczy przeszkliły się, a piersi unosiły niespokojnie.
I nagle zaczęła klaskać biustem.
 
Czułam zimne powietrze drażniące ścianę mego gardła.
Idę przepłukać gardziołko czymś mocniejszym, bo tego opka biez wodki nie razbieriosz.
To wygląda jak opis orgazmu. Tylko oblewania brakuje.
 
Choć wydaje się to absurdalne, bolał mnie również umysł.
To wcale nie jest absurdalne. Mnie również umysł boli. Od tego opka.
I mnie!
Rzeczywiście - absurd, bo najpierw musiałaby go mieć, aby zaczął boleć.
 
Moja psychika zamieniła się w kocioł porównywalny z wojennym, toczyły się w niej przeróżne batalie myśli.
Czaszkę rozrywały eksplozje, a dym wydobywał się uszami.
Ja tu widzę raczej solidny lej po bombie.
Batalie i bataliony, dywizje i dywizjony, czyli o kurrr*** o Kursk bitwa, rzecz jasna.
 
Siedemnaście lat świadomości bycia sierotą odbijało się na teraźniejszej chwili, rodząc zastanowienia, czy słowa dyrektora nie są żartem, czy całe moje życie nie jest żartem.
Też się zastanawiamy...
"Życie jest żartem, więc trzeba rechotać." Co niniejszym czynię.
Rodząc zastanowienia! W bólach tę rzeczownikową formę rodziła.
 
 
Nadeszła chwila, w której każdy inny wychowanek domu dziecka odczułby niepohamowane szczęście. Ja czułam coś, co nie istniało; nikt nie nazwał jeszcze uczucia, wypełniającego w tej chwili moje wnętrze.
TrÓ Emo!
Grypa jelitowa!
 
Moją czaszkę przechodziły przeróżne impulsy domniemań.
Elektrowstrząsy!
Domniemywam impulsywnie, że to wszy łaziły jej tam i nazad.
 
Zaczęłam przybierać w złość. Policzki mimowolnie paliły mnie gorącem, a zęby zgrzytały w roztrzęsieniu.
Włos się jeżył, biust falował, a nozdrza wachlowały prędkim tempem.
"Przybierać" to można na wadze. Złość we mnie wzbiera, jak widzę takie pierdoły.
 
Coś mną kierowało, niwecząc realne zamiary. Czułam w sobie diabła.
*rozgląda się za wodą święconą* Apage!
Coś zniweczyło zamiary realne i pozostawiło tylko te wirtualne. Bohaterka stała się awatarem, a mi się procesor przegrzewa, jak to czytam.
Czuła w sobie diabła? No dobra, tak też to można nazwać. Ja jednak stawiam na rżnięcie w kiszkach.
 
W powietrzu wisiała nieopisana posępność.
Jak w spleśniałych murach Zamczyska Otranto.
W drzwiach stanął Rycerz Posępnego Oblicza.
 
Dzisiejszy dzień z całą pewnością odbije się na moim dotychczasowym życiu. Pozostawi piętno na uczuciach, na umyśle.
Jeszcze większe?
 
Będzie zbiorowiskiem niezapomnianych chwil. Znalazłam odpowiedź na kolejne pytanie – owy moment jest punktem kulminacyjnym mej bytności na ziemi, wyjaśnieniem sensu siedemnastu lat spędzonych w samotności.
Ów!!! ÓW moment!!! <wyciąga wielki dwuręczny miecz>
I w ten sposób skończyło się siedemnaście samotnych mgnień wiosny...
 
Zaczęłam zastanawiać się, czy faktycznie jestem ofiarą losu.
A ktoś jeszcze ma jakiekolwiek wątpliwości?
 
*
 
Rozdział długi i wyczerpujący. Nie powinniście się jednak do tego zbytnio przyzwyczajać. W następstwie z pewnością będzie o wiele krócej, ale może wreszcie sensowniej.
Tia... Łudźmy się, łudźmy.
Obiecanki - cacanki.
Ona nie ma dla nas słów pociechy. Rozdział był długi, lecz idiotyczny. Teraz będzie bezsensowny, ale za to nudniejszy.
 
Zauważając w następstwie beznamiętny wzrok Sary utkwiony gdzieś w podłodze, ciało me przeszły dreszcze i wyrzuty sumienia. Poczułam przelewający się we mnie egoizm.
Oblała ją egoizmem!
I przejdą dreszcze, zetną dreszcze,
jak kosy ciche i bolesne,
wyrzut pokryje, egoizm omyje...

Sine, nie bluźnij! Nie nurzaj Baczyńskiego w tym bagnie!
 
Krucha brunetka przyciskała do swej piersi niedużą poduszkę, jakby w geście rozpaczy.
Ależ skąd. Po prostu w poduszce miała wszystkie swoje oszczędności i nie chciała, żeby Julie znów się nimi "podzieliła".
 
 
- Nie zapomnę o tobie – szepnęłam, kładąc podbródek na jej barku. Kątem oka dostrzegłam, że na usta dziewczyny wkrada się blady uśmiech. Poczułam jej dłoń raczącą ciepłem moje przedramię.
Głodne przedramię wyssało całe ciepło z dłoni, powodując odmrożenia IV stopnia.
Wampir termiczny.
 
 
Wzdychałam znacząco, próbując wyobrazić sobie sposób utrzymywania kontaktu z dziewczyną. Brak śmiesznego urządzenia zwanego komórką, nieumiejętność korzystania z komputera i jego komunikacyjnych funkcji oraz moje ogólne zacofanie do stopnia średniowiecznej dworzanki  z pewnością dodatkowo nam to utrudni.
 
Hm... gołębie pocztowe? Konni posłańcy? Telepatia?
Pomijając już fakt, że absolutnie nie wierzę w takie zacofanie amerykańskiej nastolatki. Może gdyby wychowała się w jakiejś zabitej deskami wiosce w Appalachach, ale nie w Nowym Jorku, na litość!
Co do ogólnego zacofania, podzielam opinię.
Natomiast nurtuje mnie, co to jest dworzanka? O dwórce jeszcze coś człowiek słyszał, ale czy dworzanka to dziewczyna, którą na dwór wywalili, czy taka co z dworu przyszła?
Na zasadzie "z kartofli jest kartoflanka, a z dworu dworzanka".
 
 
Życie nieustannie stawia przed nami niewystarczalną ilość propozycji.
W dodatku nie ma żadnych promocji!
 
 
- Julie – zaczęła Sara, zerkając na mnie spod gaju ciemnych rzęs
*fałszuje* W splątanym gaaaaju ciemnych rzęs!
 
– chciałabym ci coś podarować. – Osunęła się na podłogę do pozycji klęczącej, po czym pochylając tułów
bijąc kornie czołem u stóp bohaterki
usiłowała wyciągać coś spod łóżka. Widziałam jak w pobliżu moich nóg pojawia się okazałych kształtów, czarna walizka; sunęła się po mahoniowych deskach, żeby już po chwili znaleźć się w drobnych dłoniach dziewczyny.
Mahoniowe deski podłogi? Niezły ten sierociniec, chyba dla bękartów rodziny królewskiej (wysyłanych za ocean, coby wstydu nie było).
Napisanie "Sara wyciągnęła spod łóżka walizkę" przekracza widać możliwości autorki. Ha. A walizka z czego, jeśli wolno spytać? Z kurdybanu???
 
Wodziłam spojrzeniem po zarysie kształtu wielkiego przedmiotu. Był to futerał, futerał na gitarę.
- S-saro – zająknęłam się, co było powodem niebywałego zdumienia. – Nie mogę tego przyjąć. - Kiwałam przecząco głową.
Nosz kurka! Przecząco się kręci, twierdząco kiwa, czy to naprawdę tak trudno przyswoić? Chyba, że ktoś faktycznie jest Bułgarem, to odwrotnie.
Oraz zdumiewa się z powodu własnego jąkania.
Niespodzianka! Wyciągała walizkę, a wyciągnęła futerał na gitarę. Po za tym "wielki" to może być futerał na kontrabas, te gitarowe są umiarkowanych gabarytów.
 
Po raz niezliczony w mym oku zawieruszyła się łza, tym razem była powodem wzruszenia.
Rili, rili? Wzruszyła się Z POWODU tej łzy? Czy też następstwo przyczynowo-skutkowe poszło się kochać wraz z sensem i logiką?
Podobnie jak w poprzednim zdaniu. Wciąż widać skutki niedotlenienia mózgu.
 
Wchodząc do środka uderzyła we mnie przytulna atmosfera.
Sru! Młotem pneumatycznym.
W pysk!
 
Żeby nie było, że się czepiam bezpodstawnie: mamy tu klasyczny, podręcznikowy przykład błędnego użycia imiesłowu. Powinno być albo: Gdy wchodziłam do środka, uderzyła mnie przytulna atmosfera, albo Wchodząc do środka, poczułam przytulną atmosferę.
Pomińmy już rozważania, czy atmosfera może uderzyć.
Jeżeli jest bardzo stęchła, może uderzyć w nos;)
 
Wnętrze urządzone było w mistrzowskim stylu.
Rembrandt do tego rękę przyłożył.
Zaraz zobaczymy jaki to majstersztyk!
 
Ściany przedpokoju przechodzącego bezpośrednio w duży salon miały barwę soczystego bordo.
Zaiste - mistrzostwo stylu projektanta wnętrz przybytków rozkoszy.
 
- Tutaj jest łazienka – powiedziała Jenny spostrzegając moje zaciekawienie parą ciemnobrązowych drzwi.
Krocząc z wolna po lśniących panelach [tak sobie panna wyobraża przepych] , zachwycałam się wspaniałym wystrojem. Wygląd tego mieszkania z pewnością uzależniony jest od lekarskich dochodów.
Coś mi się zdaje, że bohaterka ze znacznie mniejszym entuzjazmem przyjęłaby wieść, że jej matką jest skromna pielęgniarka.
Mary Sue miałaby pochodzić z TAKICH  "nizin"? To byłoby zagwałceniem kanonu na śmierć.
 
 
Przed oknem osłonionym długą, misternie ułożoną firanką znajdowała się niska półka, a na niej duży i płaski telewizor. Lewa strona pokoju oddzielona była od kuchni przez pojedynczą wnękę u góry zakończoną delikatnym łukiem.
Jakim cudem pojedyncza wnęka może odgrywać rolę przegrody architektonicznej? Przespałam jakiś wykład?
Przespałaś wykład pod tytułem "Nasz klient nasz pannnn!". Skoro aŁtorka życzy sobie wnęki jako przegrody, masz tak zaprojektować i szlus!
A jak zażyczy sobie ustawienia telewizora na tle okna, to bambosze w zęby i bez jęków - projektować!
 
Niebywałe było to, jak wszystko ze sobą idealnie współgrało, jakby poddane symbiozie.
Symbioza dotyczy wyłącznie  organizmów żywych. Czyżby korniki mieszkające w stoliku dogadały się z roztoczami z dywanu?
A może pleśń kuchenna z grzybem łazienkowym?
Skorki łazienkowe z pluskwami w sypialni?
 
Mieszkanie ociekało bogactwem,
Chlup, chlup! Aby tylko sąsiadów nie zalało!
W porównaniu, to mieszkanko jest przykładem powściągliwości i dobrego smaku...
 
 Przed moimi oczami ukazał się niewyobrażalnie duży park. Oświetlające go pasma księżyca nadawały zieleni jego traw i drzew zachwycający odcień.
Ktoś pokroił księżyc i ułożył jego pasma na trawie, niczym pasma pomidora na kanapce Włochatej Hinaty.
 
Miejsce to skalne poświatą nocnych świateł wydawało się najpiękniejszym zakątkiem na ziemi.
Od kiedy słowo "skalane" oznacza coś pozytywnego?
A może to jednak było SKALNE miejsce, poświatą nocnych świateł, eee... oblane?
 
Posiadałam jakiś niewyjaśniony sentyment do piękna przyrody i wszelkich jej darów, dlatego podobne obrazy przywoływały na me usta jedynie salwy uśmiechów.
Padłam, rozstrzelana tą salwą.
I nie chodzi tu o błazeńskie salwy śmiechu.
 
- Chciałabyś porozmawiać?
Kiwnęłam potwierdzająco głową.
O, wreszcie!
 
 
*Owy [owy jak ***jowy, prawda?] tekst pisałam w kontekście życia Julie, jednak nie twierdziłam, że tak prędko znajdzie on swój odpowiednik w mojej rzeczywistości.
ÓW, do jasnej cholery!!! Ile razy mogę powtarzać?
Do usranej śmierci, a odzewu i tak nie będzie.
 
Darujmy sobie historię życia Jenny Stevens (matki Julie). W skrócie - on wojskowy, ona panienka z dobrego domu. Rodzice Jenny są przeciwni związkowi, jednak ona spotyka się potajemnie z ukochanym. W końcu amant zostaje wysłany na roczną misję i wyjeżdża, pozostawiając po sobie jedynie... No, zgadnijcie, co?
No co, no co, no co ja ci zrobiłem...?
Triumfalnie woła: skarpety!
 
Stacjonowanie przy brzegach zagrożonej wojną Dominikany było dla niego zaszczytną zasługą, a także możliwością na rozwój w zawodzie.
O Święta Frazeologio, módl się za nami! Powyższe zdanie stanowi jaskrawy przykład szkodliwości przerostu formy nad treścią.
Czytając ten bełkot tracę nadzieję, czy jest jeszcze "jakaś możliwość na rozwój w umyśle".
Noc spędzona z Jamesem była owocna w nieprzewidziany skutek.
Użyłabym tu raczej słowa: brzemienna.
Zdumiewa mię zawsze, iż skutek tak oczywisty jest dla wszystkich piszących siurpryzą.
 
Piękne życie łatwowiernej nastolatki legło w gruzach. Powiększające się pod sercem dziewczyny brzemię było powodem nienawiści i rozzłoszczenia rodziców. Ciążę Jenny uznano za coś niegodziwego.
Czyżby wypowiedział się na jej temat kardynał Dziwisz?
 
Ona sama zachowała jednak niemrawy płomyk radości; posiadanie dziecka z J. Londonem mogłoby być dla niej spełnieniem marzeń;
Nekrofilka jedna! A z E. Hemingwayem nie chciałaby?
 
mogłoby, ale za przeszkodę robiły zbyt niskie lata i niewrażliwość jej rodzicieli. Wraz z postępującym czasem ów płomyk robił się mniej gorący.
Co to są "niskie lata"? Może chodziło o niskie loty młodocianej latawicy?
Nisko latała i wychłódła.
 
- Nie pisał, nie spełnił obietnicy.
Jak ten goryl z kawału.
 
Pocieszałam się iluzjami powodów, dla których o mnie zapomniał. Po dziewięciu miesiącach oczekiwań zaczęłam go nienawidzić. Jego, rodziców, a przede wszystkim siebie.
Podczas porodu kobiety dość często wyrażają nienawiść do całego świata.
 
- Jeżeli chcesz zachować tego bękarta, musisz liczyć się z twym wydziedziczeniem. -Ostateczne słowa ojca nie pozostawiły jej wyboru, aczkolwiek zrozpaczona Jenny bardzo długo się wahała.
No proszę, hamerykański tatuś, a gada jak prawdziwy Sarmata!
 
Za nic w świecie nie chciała oddać w obce ręce owocu spełnionej lecz nieszczęśliwej miłości. Musiała pokierować się jednak dobrem dziecka.
Uhm... <Drapie się po łbie i próbuje napisać coś konstruktywnego.>
Czyli generalnie pieniądze tatusia okazały się ważniejsze.
Kierowała się dobrem dziecka? Chyba że dobrem dziecka własnego ojca, czyli wie, jak położyć łapkę na spadku.
- Kolejne dni przeżywałam w roztrzęsieniu. Miałam świadomość, że do końca życia będę rozpaczać po tym, co zrobiłam. Nie mogłam postąpić inaczej, nic mnie nie ratowało.
Wydziedziczenie to nie wyrok śmierci, o ile mi wiadomo.
Poza tym i tak ich porzuciła i wyjechała - to nie mogła dziecka zabrać?
Sens i logika już dawno poszły się uchlać w czarnoziem.
 
Znalazłam pracę jako salowa w tutejszym szpitalu i właśnie wtedy zaciekawiła mnie medycyna. Udałam się na studia i zostałam kardiologiem.
Hop - siup i już!
Udała się na medycynę. Ja udaję się na prawo, aby popatrzeć przez okno, czy się wypogadza.
 
Wysłuchanie opowieści nie postawiło przede mną żadnych wątpliwości, żeby wybaczyć Jenny. Jedynie do reszty oschły człowiek pozostałby niewzruszony na jej historię.
W takim razie jestem człowiekiem do reszty oschłym. Na moje oko kasa, kasa i jeszcze raz kasa może być jedynym powodem, dla którego bohaterka nie kopnęła Jenny w rzyć.
To idzie przez pokolenia - Jenny oddaje dziecko do przytułku, bo tatko może zmienić testament, teraz Julka nie jest w stanie potępić matki, bo zacytuję: kasa, kasa i jeszcze raz kasa.
 
Tak bardzo chciałam dowiedzieć się, co mogło zmusić ją do pozbycia się mej osoby. Teraz jestem już uświadomiona i bynajmniej nie chodziło o oddanie mnie dla kaprysu.
Czyli nie będziemy się boczyć na matkę, skoro majaczy nam wizja życia w dostatku i sporego spadku?
 
Wiem, że mój pobyt w domu dziecka miał swój sens, że byłam tam jedynie po to, by w następstwie być tutaj.
Że co?!?
*przybiera ton mroczny i głęboki* Przeznaczenie, Sine, przeznaczenie...
 
 
Wykonałam kilka kroków, po czym wypuszczając z ust wstrzymywane powietrze, opadłam niechętnie na sofę. Chwyciłam w dłoń pilota, tworząc z dwóch przycisków byle jaką liczbę. Na ekranie telewizora pojawiła się automatycznie sztuczna twarz roześmianej prezenterki.
Stanowiąca kontrast dla ręcznie sterowanej twarzy smutnego widza.
 
‘’- W dzisiejszym programie gościmy Nicholasa Jonasa. ‘’ - Słodki, piskliwy głos wywołał momentalny wybuch okrzyków i oklasków. Ze znudzeniem wpatrywałam się w kolorowy obraz, przedstawiający tłumy szalejącej publiczności, ledwo mieszczącej się w studio.
Ziewnęłam wymownie, zaciskając tym samym powieki.
Dziś w cyklu "Ciekawostki opkowej anatomii" przedstawiamy Państwu ziewanie, które wywołuje zaciskanie powiek.
Zauważ, ona ziewa "wymownie". Jak każda Marysia Zuzia, musi stale podkreślać swe zblazowanie i obojętność wobec "możnych tego świata".
 
Gdy je ponownie uniosłam, kamera skierowana była już na powód panującej tam radości. Młody chłopak przenosząc swój wzrok w obiektyw, uśmiechnął się szeroko. Ten gest przesądził o przemianie mojego ciała w głaz.
W MTV pojawił się bazyliszek!
Zamurowało mnie, serce jakby stanęło, a krew przestała krążyć.
Cudów opkowej medycyny część druga i nie ostatnia!
 
Czułam tylko bolące pulsowanie na skroni. Zamrugałam kilkakrotnie, myśląc, że to jedynie złudzenie; przetarłam piąstkami oczy z niedowierzania, po czym znów oblałam zdziwionym wzrokiem telewizor.
Telewizor zaprotestował przeciwko takiemu traktowaniu rozpaczliwych trzeszczeniem i snopem iskier.
 
Nie myliłam się. Po drugiej stronie ekranu stał nikt inny jak Insulinozależny, chłopak o czekoladowym spojrzeniu, uroczych włosach i dość śmiesznym stylu.
Był już Czarny, Platynowowłosy, Czekoladowooki, Dredowaty, Taki, Śmaki i Owaki. Teraz czas na nowego, zupełnie wyjątkowego amanta. Przed państwem Insulinozależny!
 
Czy był kimś sławnym? Czy to nie powinno być pytaniem retorycznym?
W mojej głowie rozpoczęła się walka myśli.
Znowu? Wnętrze jej głowy musi wyglądać gorzej niż Warszawa po wojnie!
 
Jasnowłosa prezenterka zadawała brunetowi wiele pytań; ten natomiast odpowiadał jej płynnym i spokojnym tonem głosu; sens zdań wypowiadanych przez niego nie docierał jednak do mojej świadomości.
Jakoś mnie to nie dziwi.
 
- Pieprzony muzyk ze stadem szaleńców. Udław się własnym głosem! - Szeptałam paranoicznie, poddana spazmowi niewyjaśnionej złości.
Czy muszę wyjaśniać, dlaczego pierwsza część powyższego fragmentu jest chyba jedynym kawałkiem opka, który NIE wywołuje zgrzytania zębów?
 
 
Wędrowałam z kąta w kąt w poszukiwaniu sensownego zajęcia, mogącego złagodzić moje zszargane nerwy. Nie należę do osób, które notorycznie ubolewają nad błahymi zdarzeniami, dlatego też nie potrafiłam wyjaśnić stanu swego niebywałego rozgorączkowania. Dziwnym było to, że utrzymywał się on aż do wieczora. Niechybnie zauważyłam, że wzmagać go mogą czynniki wynikające z mej kobiecej natury, co nie podlegało już niestety samokontroli.
PMS. No tak, to wiele wyjaśnia.
 
Stojąc nieruchomo przed lustrem, z delikatnie rozchylonymi wargami podziwiałam przemianę nieśmiałej dziewczyny w pewną siebie, wyzywającą kobietę.
Zastanawia mnie jak zwykle cudowne rozmnożenie ciuchów bohaterki. Skąd u tej, która - jak twierdzi - całe życie była nieśmiała i wycofana - nagle wyzywająca sukienka, hę?
 
We wnętrzu mej obolałej czaszki piastowały swe miejsca zastanowienia
Te zastanowienia piastujące miejsca w czaszce, doprowadzą do tego, że też zacznie mnie coś boleć...
 
o tym, czy wyjdzie mi to na dobre, czy we właściwy sposób dążę do zaspokojenia swoich potrzeb. Chciałam się jedynie odstresować, poddać zabawie, a dodatkowo nacieszyć czymś po raz pierwszy.
Pragnę nieśmiało przypomnieć, że zabawa może się zakończyć siurpryzą (zwaną też kinder-niespodzianką) i wydziedziczeniem.
 
Wsłuchana w miarowy stukot obcasów, próbowałam poukładać w jakiś sposób swe rozczochrane myśli.
Kudłate? Włochate? Nie dajcie Bogowie... Marlenkowate?
 
Mijałam ograniczonych do swych brudnych światków, nieświadomych przechodni, posyłających mi na przemian to chłodne, to pełne podziwu spojrzenia.
Ach, to poczucie wyższości! Skąd pewność, że światki brudne? Że przechodnie ograniczeni?
Gdyż tylko bohaterka jest czysta, przejrzysta i nad poziomy wylata jak ten, no... sokół chmurnooki.
 
Duszność wisząca w powietrzu wzmagała słodki zapach kwiatów uprawianych na ogródkowych rabatkach; woń zraszanej na wieczór trawy również wodziła mnie za nos, przyjemnie drażniąc nozdrza.
Wodziła za nos, powiadasz? Cóż, po raz kolejny przekonujemy się, że aŁtorka nie zna znaczenia niektórych słów i wyrażeń, jakimi się posługuje.
Duszność po prostu robiła z nią, co chciała; patrz *wodzić za nos. Słownik Języka Polskiego t. 2, s. 392.
Czyżby owa duszność była objawem nagłego ataku astmy?  patrz *duszność - uczucie braku powietrza, utrudnione oddychanie SJP t. 1 s. 470
Natomiast duszne powietrze, zaduch to *duchota. SJP, t. 1 s. 466
 
 
Pozwolę tu sobie zacytować pewną dyskusję:
 
Ja szydzę ludźmi, którzy mają czelność wypowiadać się o tym artyście w zły i arogancki sposób. Nic o nim nie wiedzą, a język im lata... no jak łopata; chol.erni !
Mon cheri, 2009-06-27 13:07
 
Chyba miałaś na myśli "gardzę ludźmi". Gardzisz kimś, szydzisz z kogoś. Poza tym, "szydzić" znaczy tyle, co kpić z kogoś, wyśmiewać kogoś - więc chyba faktycznie chodziło Ci o pogardę, nie?
~kura z biura, 2009-07-05 22:36
 
Coś się tak doje.bała ? -.- Zostałam dobrze zrozumiana, tylko to się dla mnie liczy. Dziwie się, że masz czas i chęci na czytanie komentarzy i wytykania w nich błędów... dziwi mnie wszystko, co z tobą związane. Żeby czerpać satysfakcje w taki sposób, trzeba na prawdę być niedowartościowanym. Wywyższaj się, syp tymi ironicznymi, cynicznymi gadkami... na nikim nie robisz wrażenia.
~Mon Cheri, 2009-07-06 00:55
 
Tja... Jak Kali powiedzieć, że on ukraść krowa, to też go każdy zrozumieć i tylko to się liczyć.
 
 
Nie potrafiłam wyjaśnić swego upodobania co do zmysłu powonienia, to właśnie on najczęściej wprowadzał mnie w błogi stan, najbardziej kształtował i pobudzał wyobraźnię; czynił szczęśliwą.
Wąchajmy klej, będzie nas mniej!
 
Skarżąc się w myślach na niemiłosierny ból łydek, dotarłam wreszcie do celu mej przechadzki, a mianowicie do centrum, gdzie to roiło się od neonowych szyldów z nazwami klubów, dyskotek czy barów.
To młode pokolenie ma jednak przerażająco kiepską kondycję.
 
Oblizałam końcem języka spierzchnięte usta, po czym formując z nich ironiczny uśmiech, ruszyłam w stronę najbardziej zachęcającego lokalu.
Ironiczny uśmiech uformowała przy pomocy szpatułki i rylca.
 
Klub powitał mnie oszołamiającymi rytmami, które momentalnie przyrównały do siebie prędkość mojego pulsu.
Ja tylko pragnę przypomnieć, że bohaterka jeszcze rozdział temu niemalże umierała na przewlekłą niewydolność serca...
 
Wystrój pomieszczenia miał zagadkowy charakter; na pozór mroczny, aczkolwiek w jakiś sposób pociągający. Czarno-bordowe ściany zalane mdłymi światłami prezentowały się niesamowicie, stanowiąc tło dla bawiących się na parkiecie, stłoczonych imprezowiczów. Widok poruszających się w nadany takt, prawie roznegliżowanych ciał, spowodował, że moje tęczówki rozświetliły się ochoczym blaskiem.
Malkaviańska imprezka? A nie, to nie ta bajka...
 
W mgnieniu oka stałam się jedną z używających szaleństwa,
Oczywiście, szaleństwo można było wypożyczyć w szatni, za okazaniem licencji pilota.
*****
Użyć można jakiegoś narzędzia, przedmiotu, instrumentu, sprzętu - użyć deski, bata, kleju. Szaleństwa nie można użyć instrumentalnie, można w nie wpaść, oddać się szaleństwu, lub po prostu szaleć.
W tym opku szaleje instrumentalnie używana frazeologia, o!
 
młodych ludzi. Zauważając bar, zza którego pobłyskiwały szkła przeróżnych trunków, podążyłam bez lęku w jego kierunku.
Bar, widząc jej nieulękłą postawę, schował kły i pomerdał ogonem.
 
Co raz śmielej poruszałam ramionami w cykl muzyki.
W co?
W cykl. No wiesz, wiosna, lato, jesień zima... Ewentualnie płodne, owulacja, niepłodne, miesiączka.
 
- Coś na odwagę – rzekłam, kładąc wymięty banknot na ladzie, czując tym samym jej chłód otaczający moją dłoń. Przystojny mężczyzna zaprzestawszy wycieraniu kieliszków,
Co on zrobiwszy temu wycieraniu?
Przestawszy je dręczeniu.
 
posłał mi porozumiewawczy uśmiech, po czym sprawnie zlewając barwne płyny do jednego szkła, podał mi wreszcie sporą porcję alkoholu.
Ona ma siedemnaście lat. Nawet w Polsce powinien od niej zażądać dowodu, a co dopiero w Stanach, gdzie kupno alkoholu dozwolone jest dopiero po ukończeniu dwudziestu jeden.
Skoro Mary Sue przyszła się schlać, to się schla. Bez względu na wiek. Zresztą, od czego w knajpie są podpici faceci, jak nie od stawiania wódeczki narcystycznym panienkom?
Jakby spragniona, przyssałam się automatycznie do żółtej słomki, czując po chwili w ustach gorzki smak.
Co on jej tam dał, do licha? Orzechówkę? Piołunówkę?
Wątrobę ma już tak zniszczoną, że czuje absmak żółci.
 
Sączyłam z wolna wysokoprocentowy płyn, snując w głowie nowatorskie teorie. Nigdy wcześniej nie robiłam tego aż tak często i chronicznie.
To dopiero pierwszy drink, a ona już chronicznie? Chyba że chodzi o ssanie. Częste. Eeee... Zgiń, przepadnij, Marlenko nieczysta!
Nie, ona nigdy przedtem tak często nie snuła teorii, czyli mówiąc po ludzku - nie myślała.
Dopiero alkohol ją wyzwolił i zaczęła myśleć... W pierwszej chwili to musi okropnie boleć.
Melodie lgnące na parkiet z kilkunastu głośników, znacznie zmieniły swój charakter, co zadecydowało o spowolnieniu ruchów uczestników dyskoteki.
Ciężko im było brodzić w zalegającej parkiet warstwie melodii, gęstej i lepkiej jak smoła.
 
 
Większość połączyła się w pary, reszta udała się na odpoczynek. Chciałam ruszyć śladem tych drugich, jednak nim zdołałam wykonać krok, ktoś uwiesił się na mojej szyi, nie zważając na mój nieudolny opór.
A jednak! Malkaviańska imrezka!!! Ewentualnie znaleźliśmy się w lokalu o wdzięcznej nazwie Fangtasia.
 
 
Przy nachalnym mężczyźnie zatrzymał mnie jedynie jego kojący zapach; przysunęłam nieśmiało czubek nosa do kołnierza chłopięcej koszuli.
Efekt AXE...?!
Po czym poznała, że mężczyzna miał na sobie chłopięcą koszulę? Mankiety sięgały mu niewiele poniżej łokcia?

Jedynym niepokojącym mnie w owej chwili faktem były dziesiątki par dziewczęcych oczu skierowanych na moją zakłopotaną twarz, wychwytujących każdy mój najmniejszy ruch; jakbym robiła w tym momencie coś haniebnego.
Noooo... Jeżeli publiczne obwąchiwanie obcego faceta uznamy za normalne...
 
Zastanawiałam się dlaczego większość tych osób interesuje się właśnie mną, dlaczego nie swoimi partnerami, swoim kawałkiem podłogi i chwilą dla nich trwającą. Próbowałam unikać złowieszczych spojrzeń, starałam się odnaleźć pośród nich jedno, nieporuszone tym, z kim tańczę.
Dlaczego bohaterka nie interesowała się swoim partnerem, swoim kawałkiem podłogi, chwilą dla niej trwającą?
Nie chciała się zdekoncentrować. Musiała przecież obserwować, czy WSZYSCY na nią patrzą.
 
Znalazłam; niska blondynka nie spuszczała swojego rozmarzonego wzroku z lekko przygarbionego chłopca. Cieszyła go szerokim uśmiechem, kokietowała trzepotem sztucznych rzęs; ten jednak pozostawał na jej zachęcające gesty jakby niewzruszony.
Sztuczność rzęs można było poznać po przyczepionej do nich metce.
 
- On?! – krzyknęłam nieświadomie wprost do ucha partnera, na co ten zareagował odsuwając się ode mnie. Roześmiał się, spoglądając na moją dłoń przytwierdzoną w zakłopotaniu do ust.
Gwoździkami?
 
Poczułam jego rękę pewnie zmierzającą wzdłuż moich pleców, co niosło za sobą salwę dreszczy.
Kanonadę wręcz.
Salwę (dys-honorową) nad grobem dziewictwa.
 
Nie potrafiłam określić wypełniającego mnie odczucia; czy było nim rozbudzane podniecenie czy jednak oburzenie.
Och, och, jaka z niej cnotka - niewydymka!
Jeszcze, Sine, ale to już długo nie potrwa.
 
Zielonooki nie pozostawił mnie sobie samej. Nie puszczając mojej dłoni, zaprowadził mnie do baru, gdzie wypiliśmy po tłumiącym wszelkie obawy drinku; nie mówił nic, grał w bardzo wyrafinowany sposób.
Wódka z Nervosolem i palemką.
 
Obłapiał mnie co chwila pożądliwym wzrokiem, powodując wypieki na całym mym ciele.
Zapewne bułki. To wina za małego stanika. Robią się bardziej widoczne, gdy się nabiera powietrza.
A może oponki w talii, zwane też obwarzankami?
I rurka z kremem.
Przepraszam. Niech będzie - miała pośladki rumiane jak pączki.
 
Uśmiechał się w tak dwuznaczny sposób, że oblewało mnie poczucie wstydu i zmieszania.
Z powodu kiepsko dobranego biustonosza.
Zmieszana, ale nie wstrząśnięta.
Ale za to starannie oblana.
 
Uwodził, zachęcał gestami, a mnie – głupiej, podobało się jego zachowanie. Wiedziałam co się święci, co zamiast mnie opamiętać, wznieciło jedynie ciekawość.
Sesja bra-fittingu!
Raczej mierzenie "na łapę".
Nie trzeba tyle pić, maleńka...
 
 
Nawet nie wiem kiedy znalazłam się w męskiej ubikacji, która o dziwo straszyła pustką, ciszą i denerwowała odgłosami skapujących na powierzchnie umywalek, kropel wody.
O ileż lepiej byłoby, gdyby wypełniał ją tłum rozochoconych, żądnych widowiska samców!
Kto wie, kto wie... może jakiś podglądacz przyczaił się w kabinie?
Przepraszam, ale do wywłoki sponiewieranej! Czy naprawdę nie można tracić dziewiczego wianuszka gdzie indziej niż w publicznym kiblu?
Jak pisała Chmielewska: "Stracić cnotę to jest sztuka na raz i nie należy marnować jedynej okazji w życiu byle jak, byle gdzie i z byle kim".
 
Czułam na sobie jego żądne spojrzenie i dzikie pocałunki, którymi pieczętował moją szyję, dekolt, ramiona z jedynym wyjątkiem ust.
Kto nie całuje nigdy w usta? No, kto?
No paczpani, te wampiry to się wszędzie wkręcą. <Uśmiecha się zaciśniętymi wargami>
Nie to miałam na myśli, ale skoro twierdzisz, że wampiry też...
 
Zimne kafelki zarysowały kontrast między sobą, a tym, co czynił ze mną mężczyzna.
Bo kafelki wisiały, a on stał?
Bo one były zimne, a on gorący?
Bo kafelki się zarysowały, a ona pozostała sorry - tknięta?
 
Moje serce biło co raz to szybciej i mocniej, było dzikie, zupełnie jak reszta rozpalonego ciała.
Tak zwany seks terapeutyczny. Co na to kardiolodzy?
 
Oszołomiona pożądaniem nie zważałam na ciche rady instynktu, które zagłuszane były poprzez nasze jęki i westchnięcia [westchnienia], panoszące się z echem po pomieszczeniu
Duże to pomieszczenie było, skoro odbijało echo. A pomyśleć, że to tylko męski kibel w podejrzanej knajpie...
Tja. Jak przekonuje nas literatura i piosenki, męska ubikacja jest najlepszym miejscem na miłosne uniesienia.
 
Poczułam niemiłosierny ból. Był on przełomem dzisiejszego dnia. Ujawnił największy błąd mojego dotychczasowego życia.
Rozumiem, że owym błędem było trwanie w cnocie przez całe 17 wiosen żywota?
I popłynął wianeczek, choć to nie była noc świętojańska... Prosto do kanalizacji.
 
Trwał krótkotrwałą chwilę, której obrzydliwego skutku nic nie zdoła już zawrócić.
Eeee tam, nowoczesna chirurgia plastyczna załata to bez śladu.
 
Ochota malująca się wcześniej na mej twarzy przeistoczyła się w zasmucony grymas, do oczu napłynęły słone łzy żalu, by po sekundzie opłynąć kaskadą wzdłuż policzków.
Z siłą wodospadu. NIczym z górnopłuka marki Niagara.
 
Nie było już jednak sensu i możliwości odwrotu czy obrony. Poczułam się marionetką w rękach poddanego nieregularnym oddechom intruza; tak, był on intruzem, chełpił się swą władczością, zaingerował w moją intymność, pozbawił jednej z ważniejszych wartości - cnoty, którą wcześniej tak bardzo sobie ceniłam.
Przyznam szczerze, że aż do tego miejsca miałam nadzieję, że jednak chodziło o ugryzienie. To znaczy wiedziałam, że nie o to chodzi, ale - do licha! -  seks w męskiej ubikacji pasuje do tej całej natchnionej stylizacji jak kwiatek do kożucha. Czyżby poetyczną autorkę nawiedził duch Marlenki?
Albo Agnieszki, co dawno tutaj nie mieszka.
 
*pozbawił jednej z ważniejszych wartości - cnoty, którą wcześniej tak bardzo sobie ceniłam.
Ale to było dużo wcześniej. Później Mary Sue odpuściła sobie co nieco. Uznała, że sierotka, chora na serce i jeszcze cnotliwa - to za dużo nieszczęść jak na jedną osobę.
 
 
Z niczym nieprzymuszonej woli pozwoliłam na rozporządzenie własnym ciałem i zachowaniem, zaprzepaściłam tym samym drogę normalnego życia, przerwałam ją zrzucając na nią kłodę przygnębiającej winy.
Do tej pory rechotałam cichutko, teraz rżę na całe gardło. No przepraszam, ale do tego nie da się podejść poważnie. Nie da się. Ten patos!!! Ten żałobny ton! Cóż za tragedia!
*nuci* Straciłam cnotę, bo co? Bo sama tego chciałam...
 
Czułam się jak zmącona ujmą szmata, w którą setki ludzi wycierają brudy swoich serc.
Szmata jęta szałem.
Obawiam się, że w ten rodzaj szmaty wyciera się coś zgoła innego niż serce.
A czemu nie na przykład... ujęta szmatą mątwa? Brzmi tak samo ładnie i sensu w tym tyleż, co w pierwotnej wersji.
Ale za to z Witkacowym szykiem.
Chłopiec odstąpił ode mnie, pozostawiając mnie stojącą pod ścianą, oszołomioną tym razem własnym poniżeniem.
Między "chłopcem" a "mężczyzną" istneje ogromna różnica. Używanie tych wyrazów zamiennie jest równie sensowne, jak stosowanie słowa "dziwka" jako synonimu słowa "dziewica".
Może ten CHŁOPIEC właśnie stał się MĘŻCZYZNĄ?
 
Podszedł niezachwianie do umywalki zapinając niedbale pasek spodni, gdzie okręcając kurek, ochlapał zimną wodą swoją czerwoną, spoconą twarz.
Na Swaroga, on miał TAM kurek???
W dodatku okręcał go... jak dziewczynka z porem...
 
Utwierdzona w bezruchu patrzyłam w lustro odbijające jego pogardliwy i pełen satysfakcji uśmiech
- Dziękuję – rzucił na odchodnym nie zaszczycając mnie nawet najkrótszym spojrzeniem. Wyszedł.
I nawet nie zostawił marnego dolara napiwku.
A kiedy wschód zaczął ciut złocić kwiaty
Powiedział mnie twardo że: nie zaplati
Tak bezlitośnie mnie zdaniem tym zranił
Że nagle serce uwięzło mi w krtani!

 
Nie powinnam winić tego człowieka. On dopełnił jedynie swego pragnienia, ja natomiast mu w tym nie przeszkodziłam. Mam to, czego chciałam, co miało pozbawić mnie stresu
O, proszę - prostytuowanie się jako forma psychoterapii.
 
a uczyniło wszystko, co temu przeciwne.
Zwłaszcza że jakoś nikt nie wspomniał o zabezpieczeniu. Przed bohaterką (i autorką) otwiera się wachlarz nowych możliwości - kiła, rzeżączka, AIDS, ciąża - do wyboru, do koloru.
Jaka marchew, taka nać, taka córa, jaka mać.
Za to teraz Mary Sue ma zupełnie inne kłopoty. Najważniejsza w życiu jest odmiana.
 
Wszakże nienawidziłam go równie jak siebie; wszystko, czemu poświęcił ten krótki czas, świadczyło o jego braku poszanowania dla płci przeciwnej.
Jeśli płeć przeciwna się sama nie szanuje, niechaj nie oczekuje szacunku.
A chcącemu nie dzieje się krzywda, jak mawiali starożytni Rzymianie.
Objawem szacunku dla Dziewicy Znad Pisuaru byłby banknot wciśnięty w dekolt?
 
Efekt człowieczej bezmyślności odbił się na mym sercu, wyrył w sumieniu wieczny ślad potępienia, znamię nieczystości i sromoty.
Uroda tego zdania wyryła niezatarty ślad na mym umyśle.
Trzeba było jasno określić stawkę, nie potępiałabyś własnej bezmyślności.
 
Byłam opluta zmazą.
Hektolitrami zmazy. Autorka nie sprecyzowała, czy była to zmaza nocna czy dzienna, ale nie możemy jej to wybaczyć. Też mamy już dość tej sromoty.
Opluta zmazą, zmącona ujmą i ogólnie dotknięta klątwą "poetyckości".
 
Poddana jękom bezradności opuściłam skażoną niegodziwością łazienkę.
Nieszczęsna łazienko! Czekają cię teraz egzorcyzmy połączone z dezynfekcją. Nie wiadomo, co gorsze.
Poddana jękom bezradności... Zastanawia mnie, co to dziecko czyta?
Setki przewijających się nieświadomie ludzi nie zważało na wykorzystaną, zbłąkaną kobietę.
Najpierw ochoczo gna z pierwszym lepszym do kibelka, a potem jest "wykorzystana". Niech żyje logika! Jeszcze kilka akapitów i dowiemy się, że została zgwałcona, a co!
 
Obległ mnie popłoch, trwożące poczucie,
Śmichy-chichy, ale to trzeciorzędna literatura baroku. Jakieś "Przeraźliwe echo Trąby Ostateczney", "Nagrobek zbieraney Drużyny" czy inna "Nadobna Paskwalina"
Nie kpij z Paskwaliny! Swego czasu przeczytałam to jako jedyna na roku!
I ten masochizm został Ci do dzisiaj. Ale nie dziwię się, bo trzeciorzędny  barok jest wspaniały!
 
że cały świat pragnie potępić mnie za jednorazowy eksces, że chce wykluczyć mnie z ludzkiej populacji i oddać karze jaką jest piekło.
Czyżby na jej gorsie wykwitła samoistnie szkarłatna litera? (Tfu, to się rzuca na język, zaraźliwe jak cholera!)
Azaliż zaiste mamy do czynienia z mieszkanką sierocińca prowadzonego przez zakonnice?
A tymczasem kara czeka zacierając dłonie aż ktoś wreszcie odda jej Mary Sue.
Kara czeka na kornerze.
 
Potrząsnęłam głową, zaprzeczając paranoicznym domniemaniom, powodując tym samym, iż gęste włosy zgrabnie otuliły moje blade lica.
Coś w tym jest. Opis jak z XIX-wiecznej powieści - hańba, sromota i szkarłatna litera doskonale się z tym komponują.
Najpierw pisze o szmacie jętej szałem, a w chwilę później zachwyca się swoją cud-urodą. 
Bo to jest śliczna, delikatna, batystowa szmatka, z mereżką i monogramem.
I wycierają w nią wyłącznie brudy swoich serc, azaliż...
 
Powracając do siebie, omiotłam wzrokiem roztańczonych i wciąż szczęśliwych śmiertelników, którzy teraz budzili we mnie pewnego rodzaju awersję, przeogromny niesmak.
Tja, nieśmiertelna się odezwała...
 
Ciemnowłosy, schludnie ubrany chłopak stał zaledwie kilka kroków przede mną z delikatnie rozchylonymi w zaskoczeniu ustami. Parę pojedynczych loków bezładnie opadało na jego zmarszczone czoło. Ręce miał opuszczone wzdłuż umięśnionego ciała, a postawę jakby osłupiałą.
Rigor mortis, czy zwykły skurcz mięśni?
Mąż Lotty. Zmienił się w słup soli.
 
 
Alkohol buzujący w mojej krwi nie utrudnił rozpoznania jego osobowości.
Bez trudu rozpoznała zarówno id, jak ego i superego.
Jego osobowość nie była zbyt skomplikowana.
 
Wygląd gwiazdora na stałe wyrył się już w mej pamięci; zresztą nie powinno to zadziwiać, on lśnił niczym Syriusz.
Black?
Raczej jakiś kuzyn Edka Cullena.
Niedokrewny jego krewny.
 
Blask jaki wokół siebie roztaczał nie był godny mej znajomości, moje oczy nie zasługiwały, by pochłaniać ciepło, jakim emanował.
Jędruś! Ran twoich niegodnam całować!
A nienie! W tym przypadku, to raczej rany jędrusiowe niegodne są jej obcałowywać.
Próba rozdrapu składniowego dała taki efekt:
Blask chciał się z nią zaznajomić, lecz nie był tego godny, gdyż mątwa szmatława ma zbyt wysokie o sobie mniemanie.
I klimatyzację w oczach.

Tu następuje długa i pokręcona rozmowa z Jonasem. Nic z niej nie wynika i dlatego została brutalnie wycięta. Zresztą od tego momentu będziemy ciąć jak leci, zostawiając tylko co lepsze perełki. Dlaczego? Albowiem jestestwa nasze ogarnęło okrutne znużenie, ot co!
Oj tak. Podążanie za meandrami myśli autorki, zaiste jałowym jest i czasochłonnym zajęciem...
Serce i zawarta w nim beztroska, były zbyt słabe na wojaże z rozumem.
Wojaże = podróże. Ten wyraz nie ma nic wspólnego z wojną. Oczywiście, sprawdzenie czegokolwiek w słowniku jest poniżej godności osoby natchnionej, genialnej i egzaltowanej?
Rozum, z tekturową walizeczką, już dawno ruszył w siną dal.
 
Przepraszam, że tak długo zwlekałam, możecie mnie zbesztać.
Nie będę się rozpisywać, wspomnę tylko, że w moim mniemaniu rozdział ten jest najgorszym z możliwych i czytelnicy, którzy znają moje umiejętności będą potrafili to potwierdzić.
Kochamy fałszywą skromność, nieprawdaż?
Ach, ta kokieteria. Taka... oklepana.
 
Czytelnicy nie zawodzą i spieszą z odzewem:
 
cudnie! jejku, mogę tak ci prawić te komplementy bez końca. podoba mi się słownictwo którego używasz, szczególnie w opisach. wyszukane słowa, świetnie obrazują przeżycia bohaterki. Dobrze ze opisałaś jej rozpacz po gwałcie, bo niektóre autorki piszą ze była zgwałcona, a potem normalnie sobie żyła niczym się nie przejmując ;| u ciebie wszystko jest tak jak należy a akacja, zaczyna pędzić... ;) nie mogę się doczekać kolejnej części.
No i widzisz Sine, wykrakałaś. Cóż z tego, że sama za nim poleciała do tego kibelka, zgwałcił ją i już!
Widzę, że czytanie ze zrozumieniem jest dla komentujących opko okrutnie trudną sztuką... Jaka rozpacz i po jakim gwałcie? Nie dość, że ochoczo poleciała do męskiej toalety, to w dodatku ledwo podciągnęła gacie, zaczęła zachwycać się swoją pięknością.
Nieno, Jaszo... a zmącona ujmą szmata? A oplucie zmazą? A oddanie karze, jaką jest piekło? Nie doceniasz wyrzutów sumienia naszej złamanej leliji!
 
Chcesz mi wmówic, że skoro mi się podoba, to nie znam Twoich umiejętności, tak ? A ja myślę, że każdy z Twoich rozdziałów jest cudowny i nic mnie nie przekona, że jest inaczej. Uwielbiam to opowiadanie i uważam, że jesteś znakomitą pisarką. I zdania nie zmienię xDD. Pozdrawiam ; *
 
kochana, nie denerwuj mnie! moim zdaniem ten rozdział jest świetny i nigdy Ci nie dorównam *______* niektóre wypowiedzi są jak cytaty... powinnaś być z nich sławna.^^ urwana-mysl.
Taaak, myślę że "zmącona ujmą szmata" ma spore szanse wejść do mojego prywatnego słownika.

 
***
Opanowane tchnienia wiatru niosły nas i nasze spowiedzi krok za krokiem, przed siebie.
Niczym Mary Poppins, uczepioną rączki parasola.
A wiatr był opanowany niczym angielski dżentelmen.
 
Mimo drżących z zimna ust, ciepło słów zaklętych między wargami, czyniło nas niewzruszonymi na czas i porę.
A także moment i chwilę.
 
Chłopiec nie pozostawał niczym dłużny; chłepcąc jego wspomnienia i historie, szkicowałam w sobie nadzieję, że jednak zachował coś tylko dla siebie; jak ja.
Brain Eater. Jakie to urocze!
Siorb!
To jak w Szamance. Panna zeżarła Lindzie mózg. Wyskrobała zaledwie cztery (!) łyżeczki do herbaty. Do dziś  bawi mnie ta scena.
 
 
Jonas odwiedził mnie dzisiejszego dnia z mleczną czekoladą w dłoni. Dowiedział się wcześniej, że lubię ją ponad każdą inną. Moja psychiczna kondycja nie tkwiła jednak w swej znakomitości, więc jego gest wywarł na mnie pasywne wrażenie.
To zdanie jest zakręcone jak słoik po majonezie i na nowo budzi we mnie podejrzenia, że całe to opko to jedna wielka prowokacja. Na litość! Kto tworzy takie nieziemskie konstrukcje?
A mnie interesuje, co ona wchłania, bo przecież niełatwo wybełkotać taką brednię: "Moja psychiczna kondycja nie tkwiła jednak w swej znakomitości, więc jego gest wywarł na mnie pasywne wrażenie".
Nawet w przekładzie na ludzki nie brzmi najlepiej:  Mój stan umysłowy pogarszał się z każdą chwilą, więc [na widok czekolady] kompletnie zgłupiałam.
 
Przykleiłam do ust sztuczny uśmiech i próbowałam udawać szczęśliwą.
Uśmiech trochę odstawał, najwidoczniej klej wysechł przy brzegach.
Pinezkami trzeba było.
Kopara jej opadła więc musiała się podkleić i ślady zakryć uśmiechem z celuloidu.
- Koniecznie musisz wykonać test ciążowy – sens, będący zawiesiną w łamiącym się głosie Jenny opornie docierał do mojej świadomości.
Bezsens, będący roztworem koloidalnym...
Bardziej by mnie zdumiało, gdyby szybko załapała sens tego prościutkiego, krótkiego zdanka.
 
Wcześniej nie poświęcałam czasu na myśli o konsekwencjach pamiętliwego zdarzenia; tak ważny fakt nie przemknął mi nawet przez głowę.
Zdarzenie natomiast myślało o tym przez cały czas. W końcu pamiętliwe było.
 
Człowiek nieświadomie bywa głupim ponad miarę.
Święte słowa!
Gorzej, jak kto świadomie robi z siebie kretynkę
 
Dławiłam się łzami szczęścia. Cieszyłam się, że za kompromitujący uczynek, nie zesłano na mnie kary.
Wbrew pozorom, zajście w ciążę nie jest takie proste. To tylko kilka dni w miesiącu!
Nie zapominaj, że to opko. Jeśli trzeba ożywić akcję, nie ma nic lepszego nad ciążę.
 
Uwolniłam łzę, która radośnie spłynęła po moim policzku.
Ciesząc się z odzyskanej wolności.
 
 
Jakkolwiek dziwnie to brzmi, dzieli nas bliskość, a w niej wisi dystans, zawadza żelazna bariera.
I zgiełk milczenia, i cisza słów... Tjaaa...
Póty wisi żelazna kurtyna, póki jej się dystans nie urwie.
 
Skrępowany brunet nieprzytomnie myślał nad sposobem pokrzepienia kruchej osobowości Julie.
Niemamskojarzeńniemamskojarzeń... Bondage!
 
 
Jako pierwsze, w oczy rzuciło mi się uwypuklenie, czyniące go mężczyzną, zgrabnie rysujące się pod materiałem obcisłych spodni.
Julie nadal próbowała udawać skromne dziewczę, lecz kierunek spojrzeń zdradzał ją nieustannie.
 
Zawstydziłam się, uparcie powstrzymując kąśliwy uśmiech.
Kąśliwy? Widać to, co się uwypuklało, niezbyt było imponujące!
Znając już nieco niespodzianki, jakie niosą meandry tej pokręconej leksyki, obawiam się, że "kąśliwy uśmiech" ma zapowiadać, że bohaterka zaraz ukąsi Mężczyznę z Uwypukleniem.
 
 
Skarciłam w duszy swe rozmysły, które w afekcie były nieprzyzwoite.
Domyślam się - z niejakim trudem - że chodzi tu o kudłate myśli. Ale dlaczego, na Trygława, autorka myli rozmyślanie z rozmysłem?
Gdyż albowiem była ona nieprzyzwoita z premedytacją, a nie w afekcie, jak próbuje nam wmówić.
 
Zmącona Kura, ujęta Sineira, szalony Jasza
i Maskotek Deflorator
pozdrawiają z Podejrzanej Spelunki.
 


4 komentarze:

jasza pisze...

• Agats

• 2009-11-18
hej, hej! kiedy następna część historyyyyjki?xddd
• Superkotek

Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że poetessa wzorowała się na pewnym anglojęzycznym bełkocie wygrzebanym z czeluści internetowych przez Kurę - jeśli nie, świetnie poetessie idzie tworzenie polskiego odpowiednika.
• gabrielle

Też się nad tym zastanawiałam i niewiele mi z zastanawiania wyszło. Ciekawym zagadnieniem są też awanturujący się lub martwi rodzice.

• madziaro

Azaliż urokliwe było to opowiadanie niesłychanie.

A teraz do rzeczy - zastanawia mnie jak to jest, że te młode panienki marzą albo o gwałcie, albo o seksie, a najlepiej traceniu dziewictwa, w usyfionym kiblu w dyskotece. No szczyt marzeń po prostu, bleh

• Lobo


W takich chwilach żałuję, że nie jestem polonistką. Jaką przyjemnością byłoby oblewac (!) w ten sposób pisane wypracowania. To jeden level wyżej niż internetowe analizy ]:>
Biorąc pod uwagę, że dziewoja psioczyła z samego początku na zacnych Analizatorów, aż dziw, że się tu nie pojawia i nie broni swej TFU!rczości. A tego nawet nie trzeba komentowac, wystaczy cytat. Idę się pokurowac Dostojewskim, bo mam wrażenie, że to opko zostawi trwałe ślady na psychice.
PS Kod brzmi fcouk. Prawie jak słowo, które ciśnie mi się na usta jako najbardziej dosadny komentarz dla tego bloga. Już Marlenke lepiej trawiłam, ona przynajmniej nie stylizowała się na lepszą niż jest.

• Sierżant


Właśnie Jaszu, ile masz wzrostu? :>
• Mała


Ona jest straszna.

Jasza, ile masz wzrostu? Bo ja 1,60 m i dla mnie futerał na gitarę jest duży. O tym na kontrabas nie wspomnę. Choć wielki to rzeczywiście przesada.

M.

jasza pisze...

Rittus


Zastanawiam sie, czy ta panna sama rozumie co pisze.

• Mirveka

W tej części już nie było tak wiele oblewania jak w poprzedniej. :(
Tak bardzo denerwują mnie autorki, które piszą o gwałtach (realnych lub wmówionych sobie) i robią to tak, że aż nóż w kieszeni się otwiera. Sceny erotyczne zaś.. pożal się borze.


• KraQs


"z kartofli jest kartoflanka, a z dworu dworzanka".

W tłumaczeniu na krakowską mowę: "Z ziemniaków jest ziemniaczanka, a z pola polanka".


• An-Nah


Dość powszechny mechanizm - czuje się winna tego, ze chciała (wszak to niezgodne ze słowami katechety, aby kobieta czuła pożądanie), więc po fakcie wmawia sobie i innym, że to był gwałt. Cnota już nie wróci, ale dziewczę przecież zostało zmuszone, więc w sumie nadal niewinne jest, si? No i przecież musi pokazać tru loverowi jakiegoś smoka, przed którym ten będzie ją bronił...

...bez obrazy dla smoków, oczywiście. Osobiście cenię smoki wyżej niż niewydarzonych książąt, a przykład powyższy pokazuje, że zazwyczaj smoki są niewinnymi ofiarami wyrachowanych dziewczątek, chcących grać pokrzywdzone przed naiwnymi książętami.

A Sophia chce na malkaviańską imprezkę...

• Kasitza

Kocica oblała zmieszanym wzrokiem z przyklejonym znakiem zapytania moje wargi wysyłające w przestrzeń kaskady perlistej radości przesyconej ironicznym wybuchem, gdy mój wzrok podążał za znakami pisarskimi układającymi się w potok ów analizy.

• kura z biura


Insomnia: tożsamość gwałciciela na razie owiana jest tajemnicą (Sierżant nawet podejrzewała Belę, ze względu na zielone oczy), wyjaśni się w kolejnym odcinku.

Hasło na dziś: mzart. Prawie jak Mozart.

• Mik


Będąwszy ujętą nieprzytomnie barokiem ociekającym słownictwem Ałtorki,
pogrążywszy się w bogactwie "owym",
Przecieram oczy zdumieniem oblane
i idę do wanny z kwasem siarkowym...

Podziwiam determinację analizatorów w czytaniu tego gniota :)

jasza pisze...

• Insomnia

To nie jest prowokacja. Chociażby ze względu na grono zebranych czytelników, z których połowa wypisująca te wszelkie ogólnikowe zachwyty działała na zasadzie "koment za koment", a więc i nasza aŁtorka musiała odwiedzać ich przy każdej nowej publikacji, żeby napisać, jak jej się podobało itp., jeśli chciała zobaczyć coś takiego również u siebie.
No i przy prowokacjach raczej nie pisze się tych "przeskromnych" usprawiedliwień, w których przekonuje się o słabości opublikowanego rozdziału.
A teraz pytanie zupełnie z innej beczki - kto tą bohaterkę w końcu "zgwałcił"? Ten Jonas? Bo w tych wszystkich poetyckościach jakoś mi to umknęło oO'

• triss


Jesteście okrutni. Ałtorka jest zapewne wrażliwą, utalentowaną i natchnioną naturą, a wy tak bezlitośnie burzycie jej świat przedstawiony, skazując ją na artystyczny niebyt, jakim stało się usunięcie bloga.
I za to was kocham!!!
p.s. O ile dobrze pamiętam, ałtorka rzucała gdzieś tam na początku mięsem i sikała na analizatorów. Skoro sika, to okazuje pogardę. Skoro pogardza, to dlaczego usunęła bloga?

• yowah

jeszcze, jeszcze, jeszcze ;)
skoro ona to usunela, to wyglada na to, ze pisala na powaznie, ale z drugiej strony tez trudno uwierzyc, ze to nie prowokacja. porazajace w kazdym razie.

• snajper

Nie jestem wstanie myśleć przez szanowną ałtorkę. Good job!

Anonimowy pisze...

"W mgnieniu oka stałam się jedną z używających szaleństwa,
Oczywiście, szaleństwo można było wypożyczyć w szatni, za okazaniem licencji pilota.
*****
Użyć można jakiegoś narzędzia, przedmiotu, instrumentu, sprzętu - użyć deski, bata, kleju. Szaleństwa nie można użyć instrumentalnie, można w nie wpaść, oddać się szaleństwu, lub po prostu szaleć."
A mnie się wydaje, że chodzi o takie metaforyczne używanie (np. "używać życia").

"Co raz śmielej poruszałam ramionami w cykl muzyki.
W co?
W cykl. No wiesz, wiosna, lato, jesień zima..."
DJ postanowił wyjść poza schemat i na dyskotece puścił Vivaldiego.

"Przy nachalnym mężczyźnie zatrzymał mnie jedynie jego kojący zapach; przysunęłam nieśmiało czubek nosa do kołnierza chłopięcej koszuli.
Efekt AXE...?!
Po czym poznała, że mężczyzna miał na sobie chłopięcą koszulę? Mankiety sięgały mu niewiele poniżej łokcia?"
Albo to była koszula w kolorowe samochodziki i uśmiechnięte misie.

" u ciebie wszystko jest tak jak należy a akacja, zaczyna pędzić... ;)"
Rozkwitały pąki białych róż... tfu, akacji.

Lynx