czwartek, 22 września 2011

142. Upiór w bibliotece, czyli Jak się pozbyć trupa żony


Drodzy czytelnicy! W dzisiejszej analizie czeka Was horror i zgroza, hektolitry krwi, upiory dzienne, zgwałcone wampirzyce i tym podobne miłe rozrywki dla dzieci i młodzieży. Blogasek zawiera obfity wybór “strasznych opowieści”, kopiowanych wielokrotnie i krążących w necie od zarania dziejów (aczkolwiek aŁtorka zarzeka się, że wymyślała je sama - nie twierdzimy, że nie, być może to od niej kopiowano, zwłaszcza że blogasek działa od ładnych kilku lat). Tradycyjnie straszyć też będzie zreformowana ortografia i zmutowana gramatyka. Indżoj!

http://strachy-na-lachy.blog.onet.pl

Analizują: Purpurat, Jasza, Mikan, Szprota i Sineira.

Gdzież iest, ach gdzież y w iakiey ziemi
Dracula, diuk rumuński chrobry,
Co rad się bawił z rawy swemi
Y za nic miał błagalne modły

Chłopów na palik nabiyanych?
Gdzież są Turczyna sług papachy?
Pytam, znad grobów rozkopanych:
Ach, gdzież są niegdysieysze strachy?

Gdzież się podziała bladolica
Batory dawna ta Elżbieta,
Co słynna iako krasawica
Płaczu pragnęła do kotleta?

A by lic gładkość swych zachować,
W iusze kąpała się po pachy -
Ot, proszę was, iak nie zapytać:
Ach, gdzież są niegdysieysze strachy?

Gdzież są? Gdzież poszły, w iaką otchłań,
Wąpierze, strzygi, zmory wszystkie,
Czy ożywieńce, licze - wołań
Taiemnych króle te kościste?

Gdzież Halszka, żywcem wmurowana
Iak kamień węgła pod swe wiechy?
Iak wszyscy, snadnie zapomniana.
Ach, gdzież są niegdysieysze strachy?

Przesłanie:
Xiążę, gdy poźrzysz w te historie,
Gdzie każden upiór jest na lachy -
Westchniy y spytay pamięć swoię:
Ach, gdzież są niegdysieysze strachy!



,,Demony lochu"

 Lochy zamku Grongotów 1533 rok
Rodzi się Elżbieta I, na tron książęcy wstępuje trzyletni Iwan, później zwany Groźnym.
W kontekście horrorów można wspomnieć, że z czasem stworzy Opryczninę, wykończy synalka... Kryształowa łza się kręci na samą myśl.
E tam, to nie jest kul, czytajcie niżej!

- Zostajesz skazany na śmierć za zdradę, kradziesz i umyślne zgładzenie 7 strażników.
Zdradził tajemnice alkowy - w porządku, ale nie rozumiem jak można nieumyślnie zgładzić siedmiu strażników? Natomiast za “kradziesz” tortury należą się jak psu zupa.
Sąd pofatygował się do skazańca, jak miło.

Masz coś do dodania na soją obronę? - Zakończył sąd.
Soją można rzucać, byle się na tofu nie pośliznąć.
Soja zaczepno-obronna. Tofu jako broń psychologiczna.
Albo biologiczna. Zostawiasz, zaczyna śmierdzieć.
Nie trzeba jej zostawiać, podrzućcie ją ekologom.

- Mam!
Rzucił soją od niechcenia.
I nieumyślnie.
[banda ekologów w milczeniu obserwowała trajektorię soi]

- Powiedział czarnowłosy chłopak w wielku niepełna 18 lat - Przeklinam was i wasz zamek.
Zamek też przeklął. Okna nie będą się domykać, kominki będą kopcić, a drzwi upiornie skrzypieć.
Ot, się wybronił, siła argumentów.
Przeklął w miejscu publicznym. Powinien był jednak pomyśleć nad lepszym adwokatem...

Obiecuje, że jeszcze popamiętacie. Demony zgładzą was.
Zwróćmy uwagę na nieortodoksyjną linię obrony a la Jakub de Molay.

- Zabrac do i poddać torturą
Masz trzy tortury do wyboru, na którą się decydujesz?
Jeśli mogę poprosić o małe rozciąganko na początek...
następnie poćwiatrować i spalić każdą część jego ciała osobno a nastepnie zwęglone kawałki ciaławrzucić do 100 różnych rzek na całym świecie.
W skrócie: wrzućcie go w siewnik rzędowy! Ale moment: nie prościej byłoby najpierw spalić, a potem rozkawałkować?
Przy ognisku, przy ognisku, tak siedzimy sobie blisko... Szaszłyki, karkówka z grilla, pieczone udka...
Płonie ognisko w lesie,
Wiatr smętne jęki niesie,
Przy ogniu zaś drużyna
Ścięgienka już rozcina...
    Chrup, chrup - ciach ciach,
    Chrup, chrup - ciach ciach,
    Rozlega się dokoła,
    Chrup, chrup - ciach ciach,
    Chrup, chrup - ciach ciach,
    Posępne echo woła...
A czemuż to się z nim tak ceregielą? Do stu rzek na całym świecie??? Szczyptę do Orinoko, drugą na wschód od Maroko?
Let just shit hit the fan.


Zamek Grongotów 2005 rok.
W Polsce, po reformie edukacji w życie wchodzi “nowa matura”.
Bardzo śmieszne. Naprawdę. :>

- Szanowni zwiedzający zamek zostanie zamknęty za 10 min. proszę o udanie się w stronę wyjścia - Powiedział gruby głos w głośnikach.
Wszystkie sklepy z pamiątkami oraz stoiska z watą cukrową również zostaną zamknięte.

- To gdzie? - Powiedział Timo chwytając Spika za rękę. Oboje
Rozumiem, że to jest “ta Spika”, znaczy spiknięta z Timo dzierlatka?

wpadli przed tygodniem na pomysł wywoływania duchów w zamku i teraz nadarzyła się im taka okazja, bo właśnie zamykano zamek. Potem wszyscy się gdzieś zmywali i zamek pustoszał.
Wszyscy się zmywali, niektórzy zmydlali, reszta wyparowywała bez śladu. Normalnie, jak to w starych zamczyskach.
Mam wizję zwiedzających w strukturach micelarnych. Ble.
I tak sobie lewitują jak w bańkach, BOINK BOINK.

- Zaczekamy w lochu - Rzekł Spike i zszedł po schodach.

Weszli do sali gdzie na widok publiczny zostały wystwione narzędzia katowsie.
KATOWSIAŁ ZWARTUSIAŁ
RATUWSIANKU BOŻYWSIO
Zaiste, bardziej one wsie, niż kato...

Ze strych murów nadal zwisały kawałki łańcuchów.
- Tutaj - Timon [i Pumba] wskazał ręką na pieniek doktórego dla ozoby wbito sikierę
Sikiera jako Element Ozdobny jest stałym motywem każdej drewutni.
Sikiera to siekiera z mlekiem pod nosem?
Tak, takie małe niedoostrzone toporzątko.
Trochę tępawe takie.

- Jak myślisz czy ta sikierą kiedyś odcięto komuś głowę? - Zaśmieł się.
Boru... Siekierą nie da się nikomu łba odrąbać. Od tego jest topór. RTFM.
Na góralskim weselu nigdy nie byłeś? Da się, tylko drużba musi się porządnie przyłożyć...
Na upartego to się da dżdżownicą buty zasznurować, tylko po co?
Żeby w rozwiązanych kierpcach nie chodzić.
Dżdżownica to jednakowoż suboptymalny wybór. Za śliska.
Etam, można ją jakoś zmechacić.
Mechacenie dżdżownicy brzmi jak bardzo zręczny eufemizm.
Ekhm. To ja może nie będę mówił, że przy mechaceniu może puścić hemolimfę i zrobić się jeszcze bardziej oślizła?

- Pewnie... Tak jak tym czy tamtym - Pokazał na jakiś młot potem na następną sikierę leżącą w kącie. Spike wyciągnął sikierę i rzucił ja w kąd
Co za bałagan... Siekiery po kątach się walają.
Łiii, jakbym moje biurko widział! <3
Siekiery też tam trzymasz?
Powiedzmy, że nie chcesz wiedzieć. Ok? :>
Phi, siekiera musi być na stałym wyposażeniu. Pierwsza rzecz po wejściu do domu to zawieszenie siekiery.
Zależy, ile kto pali.

- Tewraz możemy wyciągać - Z plecaka wyłożyli na pień planszę do wywoływania duchów,
Chyba do chińczyka...

wode święconą i krzyż. Siedli do koła
Albo we dwu siedli dokoła czegoś, albo siedli do jakiegoś koła. Albo za kółkiem. Albo zagrali w “kółko graniaste”. Albo ja już nie wiem.
Do gumowego ratunkowego pewnie siedli.
Grali w w siekierkę, to znaczy - w bardziej mroczną wersję “gry w butelkę”?
We dwu? Z ew. żywymi trupami? Bleee...
Dajmyż się chłopcom wykazać.
Yay, rosyjska ruletka z siekierą, chcę to!
Fajniejsza wychodzi pistoletem półautomatycznym.

i zaczęli. Początkowo nic sie nie działo. Po 2 godzinach
zaczęło się dziać.
Poszli spać.
Faktycznie trochu im zeszło, teoria z chińczykiem się potwierdza...
Nie bądźmy pochopni.

plansza wywruyciła się do góry nogami [jak ja ze śmiechu jak ichnia ortografia] i z hukiem uderzyła o ścianę lochów. Oboj zaśmieli się i razem powiedziali : ,,udało się".
Wyobrażam to sobie - kawałek tektury z hukiem uderza o mury.
Aż gwiżdżą rury i budzą się upióry!

Pokazała się przed nimi mała mgiełka wirująca od dołu do góry a następnie przybrała krztałt 18 latka o ciemnych włosach.
Lubię kształty o ciemnych włosach, mniam...
Zgaduję, że miał ze sobą tabliczkę “mam 18 lat i jestem martfy”?
Tak, a pod spodem dopisek “nie ciskaj we mnie książką”.

Potem mhiełek zaczęło zbierać się coraz więcej.
“Mhiełka” to taka mhroczna mgiełka? Czy jakiś bohemizm?
Raczej bohomazizm.
Mhiełek to taki wypierdek mgielny.

Chłopcy przerazili się. Przed nimi stwało coraz to więcej osób. Niektóży wyglądali jakby zaraz mieli umrzeć z głodu
Upiorni anorektycy
Aż zjadali literki przy er-zetach!
a inni nie mieli rąk czy nóg
Bez różnicy. Jak co nóg nie miało, to dreptało na rękach
a w ogle niektóżyu nie posiadali wcale głowy.

W prosektorium najweselej jest nad ranem
Później także tam wesoło - ale mniej
Świeży uśmiech opromienia
Tak poważne kiedyś twarze
A niektórzy szczerze szczerzą ząbki swe
Tylko jeden - ten co leży pierwszy z brzegu
Nie uśmiecha się bo głowy nie ma już
Lecz udziela mu się nastrój
Wytwarzany przez kolegów
W martwym  ciele nadal mieszka zdrowy duch


- Czego chcecie - Parsną chłopak podchodząc do Tima i Spika.
I grzebał kopytem mogiłkę dla niego.
Pięknie na nim wyglądały wędzidło i uzdeczka. Oraz zmysły na uściech.

- My? My tylko chcieliśmy się zapytać... - Spike zająkał się.
...która godzina, bo tak się ciemno zrobiło i w ogóle.
- Kiedy odchodzi ostatni do Otwocka?
- Dokąd tupta nocą jeż?

- Czego zapytać? Jak w ogóle macie na imię?
Koleś zachowuje się jak sprzedawczyni z GSu...
Czekam aż powie, że pasztetówki nie ma i w ogóle jest tylko to, co wisi.

- Ja Spike a on Tim.
- Super ja mam na imię Steve. Który dzisiaj jest?
Wyyypas, zią.
Macie jakiś browar?
Albo towar?

- 25.
- Ale rok.
O, miesiąc to zeżarli, jak gomółkę...

- 2005 - Pisnął Tim.

- 2005? To juz całe 472 lata od kąd zabili mnie i w końcu wolny.
I nie pomyliło mu się? Szalenie precyzyjny duch, mnie przy głupich trzydziestu latach zdarzają się błędy w oszacowaniu, co się kiedy zdarzyło.
Wiesz, miał dużo czasu na myślenie. Z nudów policzył pewnie wszystkie cegły w zamku.

- Ty jestes tym... - Powiedział Spike. Pamiętał historię przewodnika o chłopaku skazanym na smierc właśnie w tym lochu.

- Tak ja jestem Steve Tunnerow. Skazany na śmierć. Czy to dziwne? - Tim i Steve zaprzeczyli - To dobrze. Głodny jestem a wy chłopaki? - Wzrucił sie do innych któzy potwierdzili - Nie musimy szukac przekąski bo ona sama do nas przyszła - Usmiechnął się.
Dlatego pytał ich o imiona, bo źle jest jeść coś, co nie ma nazwy.
Ale jeść coś, co miało imię jeszcze gorzej...
To jak zbiorowe żywienie: najpierw gotujesz, potem nadajesz nazwę.

Chłopcy zaczęli uciekać, ale ze wszystkich stron otoczyły ich demony. Po chwili rzuciły się na nich. Do koła na sianie [Jest! Jest siano w lochu!] zostało pełno krwii [iiiiiiiiiii!!!], ale żadnej ludzkiej szczątki. Demony zjadły ich żywcem.
“Szczątka” kojarzy mi się ze skąposzczetami. BTW: jak fakt, że nie zostały szczątki ma wskazywać na zeżarcie żywcem? Nie ogarniam.
Jak jest świeże, trzeba zjeść wszystko z talerza, inaczej mamusia się gniewa.
Musi bardzo głodne były, skoro zeżarły nawet kości. I włosy. FUJ! Włosy też zjadły.

- Wyruszamy na łowy... - Powiedziała Steve [po posiłku wszystko mu się odmieniło, nawet płeć] i wraz ze wszystkimi zniknęli.
Echo ich grania cichło coraz bardziej...
Ech, to taki chocholi taniec... Miałeś, chamie, złoty róg...
Chyba na nosie...
“A na głowie miała suknię niebieską”, jak to kiedyś moja polonistka ujęła.
I teraz niech ktoś mi wskaże związek między klątwą skazańca, a dalszym losem sędziów, bo wygląda na to, że pogroził, pogroził i na 400 lat się zamroził.

,,1000 letnia ofiara''

Kolejna historia o wampirach.
Raczej o hienach cmentarnych i to w dodatku nieletnich.

Macie racje te wydarzenia z napisami na szybie są już nudne. Postaram się wam pisać jakieś ciekawsze historie...
Węszę faila.

I oczywiście straaszne...
A to na pewno. Ale nie wiem, czy myślimy o tym samym znaczeniu tego słowa.

Mam jeszcze dużo pomysłów i dużo czasu więc jeszcze bedę pisać ten blog. POZDR 4 ALL. Poproszę O Zuchwałego Drwala Raz, na Czwartą Aleję.
Tylko żeby mi miał podwiązki.

          - Nie możesz tam iść! - Powiedziała przerażona Caro zatrzymując swojego brata przed wejściem co grobowca. Andre i Caro wybrali się na spacer. W pewnym momęcie zobaczyli na cmentarzu jakiś grobowiec i Andre postanowił zobaczyc co w nim jest.
Jak rozumiemy, grobowiec był otwarty, z gościnnie uchyloną płytą.
I napisem “OH SHIT, NOT YOU AGAIN”.
To, akurat, możliwe. Widziałem takie w Jeleniej Górze. Znaczy, otwarte, bez napisów.
Grobowiec na cmentarzu to widok niezwykle rzadki.

Nie powinno się go za to winić miał niespełna 10 lat za to jego siostra była od niego o 2 lata młodsza.
Fajny plac zabaw sobie pędraki znalazły.
Fajny. Ja w tym wieku też lubiłam łazić po cmentarzu :)
Lubić to i ja lubiłem, ale żeby tak zaraz z butami do grobu?
W sumie chyba lepiej niż na bosaka, nie?

- Dlaczego?
- Bo tam może być coś złego... - Dziewczynka się rozpłakała.
Zazwyczaj w grobowcach czai się samo dobro.
Raj entomologa...

- Przestań Caro. Wejdę, zobacze i wyjdę napewno nic mi nie będzie.
- A jak przestaniesz płakać, to przyniosę ci łańcuszek, albo pierścionek z oczkiem!
Z oczkiem, powiadasz... No, to musiałby coś świeżego znaleźć.

Ty zaczekaj tutaj aż nie przyjdę
Czyli do usranej śmierci.

- Powiedział po czym wszedł do dzió(u)ry
To jest przykład porażenia ośrodków decyzyjnych w stanie terminalnym.
Wyobraź sobie jej dyktanda.
NIE!  
A może to wyrafinowana aluzja do Fallouta III?
W opku? Ech, chyba raczej nie.


wszedł do dzió(u)ry w grobowcu.

Caro siedziała i czekała. Mijały minuty a Andre dalej nie było. Minęła godzina zdenerwowana Caro wstała i podszedła do otworu.
Ona. Podszedła. Jassne.
On paszoł, ona podszedła. Twórcza gramatyka jest twórcza.

- Andre! Jesteś tam? - Zawołała. Po ścianach grobowcach odbiło się echo.
Plaskając cichutko.
Jak nic, trafili na kurhan sołtysa. Wielki, rozległy i z zakamarkami.
Na ostatnim kurhanie, na jaki się załapałem, mieli komary z epoki brązu. Takie wyposzczone.
Z prehistorycznymi ssawkami.

Nikt jej nie odpowiedział.
A kto miał odpowiedzieć? Zwłoki? Komary? Heloł?
Duch Cieni Minionych, oczywiście.

Postanowiła wracac do domu i przyprowadzić tutaj rodziców. Odwruciła sie i wpadła na jakąś kobietę w czarnych długich włosach.
Miała piękną okrywę jak pawian, albo orangutan. Budziła zaufanie.
A modzele miała? Albo talerze policzkowe?
A może to Kuzyn Coś z Rodziny Addamsów?
Oj, zwykła dziewczyna z “Ringu”, pełno takich na cmentarzach ostatnio.

- Co jest kochanie? Co ty tutaj robisz?

- Mój braciszek... Andre wszedł i nie wyszedł.
Oj, to źle.
Oj tak, tak... Jak się w porę nie wylezie, to mogą być kłopoty...
Cały czas mówimy o grobowcu? :>

Musze iść po tatusia.
Jest lekiem na całe zło.
Jak jogurt stracciatella.
Albo kiszone ogórki.
Do jogurtu?!
ALBO, a nie z!

- Nie kochanie. Wejdziemy razem i zobaczymy co się stało z twoim braciszkiem w porządku? - Caro pokiwała twierdząco głową. I razem z kobietą wszedła za ręke do grobowca.
Wszedła. Wszedła za rękę. Wszedła razem z owłosioną kobietą. Nie ogarniam...
Ja też nie. Wania, obrzyna!
Dropsik? Szałwiowy?
Poproszę.
Z szałwii wieszczej?
Ekhm... A chcesz, żebym wpadł w strumień nieświadomości? :>
Znowu?! Nie!

Zeszły po schodach prowadzących na dół.
Spróbowałyby zejść w górę!

Powoli robiło się coraz jeśniej.
Oraz cieśniej i cieśniej.

W końcu wszedły Dwie niewiasty “wszedły”! Boru, Ty to widzisz i nie usychasz?! do centrum krypty. Caro zamarła. Na środku stał wielki kocioł z z sufitu zwisał jej wbrat powieszony za nogi. Jego rece bezwładnie zwisały na dół.
Taki wielki gar na takie małe truchełko?

Po jego dłoniach, twarzy spływała krew i skapiwała
CO ROBIŁA?!
Skapiwała. Nie trzyj oczu.
Skwapliwie, jak sądzę.
do kotła. W krypcie było około 20 osób wszystkie oczy skierowały się na Caro i tajemniczą kobietę.
Niezły metraż tam mieli.
No przecież to centrum krypty. Małe rondo, ryneczek, sklepiki, te klimaty.
Kościółek i posterunek policji w pakiecie.
I BTW czy tylko ja widzę tutaj bezsens całej sytuacji? Otwarta krypta, zgromadzenie na dole po prostu czeka, aż jakaś para dzieciaków skusi się na wejście do środka. Czeka, czeka, czeka... Wiara w los i przypadek mnie zadziwia.

- Przyprowadziłam następczynię - Powiedziała i popchnęła Caro do przodu. Dziewczynka popatrzała na tłum a potem zaczęła uciekać, ale drogę zagrodziły jej stworzenia o wystających z buzki kłach.
Buźki z kłami - to jest takie słodkie! Wizualizuję sobie amorki-wampiorki. Pyzate, ze słodkimi oczkami i zębami do podbródka.
Takie o?
Takie o.
Za każdym razem czytam “z buzuki”.

- Nie uciekaj malutka - Powiedział jakiś męzczyzna i zbliżył się do nich - Ona jest idealna.
No masz, BoChaterka, jaka ma być, jak nie idealna.

Chwycili Caro za ręce i nogi i położyli na ziemi przypinając łańcuchami chamującymi jej wierzganie.
Rzeczywiście - chamsko się zachowali.
No, w dobrym tonie jest jednak użycie raczej kajdanków, prawda? Oraz: do czego właściwie przypięli te łańcuchy?

- Nadszedł czas - Powiedziała tajemnicza kobieta, która ją tutaj przyprowadziła - Dzisiaj właśnie bowiem przypada co tysiącznego cylu wampirów.
Hmmm... Mają grupowy okres?
Na szczęście co tysiąc lat... Choć danina krwi w tym przypadku wydaje mi się być interesującą.
Zaczęłam rozważać względy praktyczne jak wykupienie tamponów ze wszystkich sklepów w okolicy, ale pospiesznie porzuciłam tę myśl.

Właśnie dzisiaj musimy złożyć ofiare z niewinnej istoty królowi wampirów, który rząda jej co 100 lat. Jesteście gotowi? - Wsszyscy padli na kolana i zaczęli wyśiewywać
Co wysiewywali? Jarmuż? Kalarepkę?
A jak nie złożą, to co się stanie?

Przybądż panie... słowa dotrzymaliśmy... składamy w ofierze... twojemu majestatowi... ofiare" po czym wstali i ułożyli się w pół okręgu.
Dobra, it’s official: to najbardziej przygnębiająco tandetny rytuał, jakiego opis czytałem. A jako indolog mam tu pewną wprawę.
Po co było wstawać z klęczek, skoro zaraz się położyli? Przecież prościej byłoby się legnąć na dowolnie wybranym boku.
Boki są niekanoniczne! I co to za nierymowana inkantacja, fu.

Na jednej ze ścian w której tkwiła jakias trumna zaczęła sie poruszać.
Co na jednej ze ścian się poruszało? Gramatyka w agonalnych drgawkach?

Otworzyła się klapa.
Odsłaniając wejście do studzienki ściekowej...

Wyszedła z niej jakaś istota. Ni człowiek ni wampir.
“Wyszedła istota”
Jeżyk ci to też nie był.
Król wampriów nie jest dość wampirzy?
W każdym razie, miało to-to problemy z określeniem swego statusu ontologicznego.
Wampir Schroedingera!

Wyglądał jak żywy trup w stanie zaawansowanego rozkładu. Zbliżył się do Caro. Z jego buzi wysunęły się dwa kły,
Skoro z buzi, to raczej ząbki krwawiaki. Wampirza odmiana mleczaków.

które po chwili wbiły się w szyję dziewczynki. Rozdar jej szyje całkowicie tak, że w jej ciele nie pozostała ni jedna kropla krwi.
Jeśli miał chłeptać jej krew, to powinien zrobić odpowiednią dziurkę i pofolgować łakomstwu, a nie tak. Pamiętacie oranżadę w woreczku? Cała sztuka polegała na wbiciu rurki w dziurkę, a nie rozwalaniu całej folii!
Masz grzech, bo zaczęłam się zastanawiać, czy krew smakuje landrynkami.

Jedna z osób zanużyła gawłązkę w kotle z krwią Andre i pochlapała nią trupa. Trup wstałi wrócił do swojej trumny.
Wzruszył ramionami, machnął ręką i ciężko westchnął: “rany, jakie nudy! Idę się zdrzemnąć”.
Na następny dzień szukano dzieci, ale nikomu nie przyszedł pomysł do głowy żeby szukać ich w grobowucu.
Nowa odmiana voo doo: wu-cu.

Pamiętaj co tysiąc lat wampiry poszukują ofiary dla swojego władcy. Musisz uważac żeby nie być następnym...  
Chciałem podkreślić, że ja nic nie muszę. :>
A ja wszystko mogę!
Tak? To odkręć orzełka od hełmu...
Nie w tym tysiącleciu. Spoko.
Mam czas i mnóstwo cierpliwości.

,,Zgwałcona nieśmiertelna"

           

1200 rok

- Nie możemy jej tutaj pochować co będzie jak ją znajdą? - Przestraszył się mężczyzna wstrzymując wykopywany wcześniej dół.
Dół nieco się wyrywał, ale jakoś dał się unieruchomić.
To był szalony, dynamiczny dół.
Dół krejzol. Coś jak emo na prozacu.
To były prawdziwie dzikie czasy, gdy doły chodziły luzem.

- Nie gadaj tylko kop.
Szufluj, Józwa, szufluj...

Zabiliśmy ją? Teraz musimy ją zakopać.
Eeee, nie. Można też rozpuścić tkanki miękkie i odwapnić kości w kwasie, a następnie grzecznie resztki spalić. Można wrzucić w rozdrabniarkę do drewna i zaserwować świniakom. Można owinąć w siatkę ogrodzeniową, przywiązać kamień i zatopić. Opcji jest sporo.
Rok 1200. Można użyć magii sympatycznej lub rzucić zaklęciem lub kamieniem filozoficznym.
No, tu to raczej niesympatycznej.

Wyobrazasz sobie co by było gdyby nas złapali?
Ryziu-ryziu, jak tuszę.

- To nie ja kazałem ci ją zabijać.
- Działamy razem prawda?
- No

- To razem wsadzą nas do więzenia a w najgorszym wypadku powieszą lub zetną głowę...
Och, a łamanie kołem? Darcie pasów? Nawlekanie na palik?
Dla gwałcicieli mieli narzędzia proste: gwoździe, młotek oraz kozik...
Daj napięciu poszczytować, na razie wiadomo, że zabili...
Plateau for ever.

Wrzucili ciało zawinięte w przesiąkający krwią materiał do dołu, który przed chwilą skończyli wykopywać. Po chwili zaczęli zakopywać dowody po tym co przed chwilą zrobili. Zakopali ja pod wierzbą stojącą na cmentarzu. Bez wyrzutów i źalu zostawili ją samą.
A co się dziwić? Mieli z żalu wskakiwać do mogiły, żeby nie czuła się samotna, czy jak?
Na główkę.
Mogli chociaż urządzić wieczorek pożegnawczy.

Martwą w zimnym grobie...
Trzeba przyznać, że zadbali, aby się nie przeziębiła. Owinęli ją w derkę, przecież.
Strasznie ciężko się musi kopać między korzonkami takiej wierzby, swoją drogą. A poza wszystkim: samej to jej nie zostawili, w krótkim czasie miała z pewnością mnogie towarzystwo. Głównie stawo(m)nogie, ale zawsze.
Stawonogu, nie dłub mi w nosie!

2005 rok

- Tutaj jest najlepiej - Powiedział Andre zaczynając całować swoją dziewczyne po szyi.
Widać miała coś wystającego z tułowia.

- Nie sądze jakoś tu ponuro - Rzeczywiście zaczynało się ściemniać a miejsce w którym się znajdowali nie należało do najpiękniejszych po nocy.
Po nocy, czyli o świcie, nawet najpiękniejszy śmietnik nieco przygnębia.
Ech... Poranny lekki wiaterek... Pierwsze promienie słońca... Smród gnijących obierek ziemniaczanych...
Ale te zielone wyziewy zawsze są widowiskowe.

Andre rzucił Jesice na nagroibek i położył się na niej.
Nią rzucił, ale sam ułożył się delikatnie, żeby sobie siniaków nie ponabijać.

Zaczął jechac po jej udzie od mini spódniczkę.
Jeśli mini, to daleko nie jechał.
Powiem filozoficznie: to jak pojechać z Warszawy do Otwocka. Podróż krótka, a na końcu dziura...

- Nie! Andre proszę nie! - Zaczęła się wyrywać, ale on trzymał ja mocno i nie puszczał. Był pijany i jedyne czego teraz chciał to jej.
Pytanie kontrolne: na trzeźwo i przy świetle nie szło?

- Cicho! - Powiedział rozrywając jej bluzkę.
Bluzka rozdarła się na cały głos.

Jesica zaczęła płakać. Jej wrzaski nie pomogły ponieważ znajdowali sie daleko od ludzkich siedzib. Myślała o tym dlaczego nie została w domu i dlaczego poszła z Andre.
Bo w telewizji nie było nic ciekawszego?
Wcześniej nie wychodziła?

Ufała mu a on ja teraz tak poprostu gwałcił.
Och, mój Boszsz... To takie... prozaiczne.

Tu gwałcą, tu dręczą, dla Boga, ach, nie!
Okrutnie, paskudnie i nie chce się żyć.
W tym opku jest parka, ta parka - w poziomie,
Tu gwałcą, tu dręczą, dla Boga, ach, nie!
I pannie z tym źle, w rozpaczy już tonie,
Logika wraz z składnią łzę ściera też z lic:
Tu gwałcą, tu dręczą, dla Boga, ach, nie!
Okrutnie, paskudnie i nie chce się żyć.

- Nie podoba się? - Powiedział zaczynając całować ją po ustach.
- Zostaw mnie. Chce do domu!
Wniosek: na nagrobku było jej niewygodnie.

-Dopiero jak skończę - Nie wierzyła, że cokolwiek może jej pomóc.
Lubrykant?
Silny cios w niewypowiedziane?

Zemdlała.
Z nudów?
Raczej monotonii - input, output, loop.

Niespodziewanie coś uderzyło Andre z całej siły w tył głowy. Upadł nieprzytomny na ziemię.
Sturlał się. Bądźmy dokładni. W najlepszym wypadku - sturlał...
Nie chcę być niemiły, ale to jak spaść z materaca.

Jesica otworzyła oczy i zaczęła piszczeć.
Od zemdlenia do piszczenia jest daleka droga. Chyba, że lecimy kanonem hollywoodzkich filmików.
Tutaj kanon z każdego kąta wyziera.
Zdaje się, że nie była tak bardzo zemdlona, jakby się mogło wydawać. Odmdlała na komendę.

Przed nią stała naga dziewczyna, zakrwawiona i brudna od ziemi. Jej rude włosy były ze sobą zlepione. Gdzieniegdzie na cielie nie miała wcale skóry ani mięsa jedynie same kości.
Powiało “Rozmową mistrza Polikarpa ze Śmiercią”...
Nosi swoje kości jak odzież wierzchnią.

Popatrzała na Jesice i uśmiechnęła się.
Czyli wargi miała... Dobrze wiedzieć... *próbuje zwalczać przymilający się Miazmat*
Też się zastanawiasz, które jej zostały?
A w uśmiechu odsłaniała bezzębny otwór...
Potwór, czy nie potwór, byleby miał otwór.

- Nie pozwolę aby ktokowiek cierpiał tak jak ja cierpiałam - Powiedziała. Jej głos był chłodny i roztoczył się echam po całym cmentarzu.
Sztywna laska i do tego jeszcze oziębła.
Za to głos miała jak dzwon.
Miała parę otworów w ciele - dobry rezonans to podstawa.

Jesica zaczęła uciekać zostawiając Andre na pstwę tego zombie.

Popatrzała za siebie i zobaczyła, że owa postać zaczęła rozgryzać ciało Andre, który odzyskał w pewnym momencie przytomność i zaczął wrzeszczeć z bólu gdy kobieta wgryzała się w jego ciało.

- Dobrze mu tak - Powiedziała Jesica i pobiegła do  domu.
Podskakując w takt wesołej piosneczki, jaką sobie nuciła.
(na melodię “Krakowiaka” Moniuszki:)
Wesoła, szczęśliwa
Hej, ofiara ci ja,
A gwałciciel biédny
Z bólu już się zwija!
    Zwijaj się, w agonii wyj,
    W spazmach darń paznokciem drzyj!

Pano wruciła zobaczyć co pozostało.
Chciała pogrzebać w resztkach.

Nic nie było [i cały ubaw diabli wzięli] tylko na nagrobku napisano krwią 2 literry ,,HF"...  
Hendoszydź Francózuf!
Hermiona fałszuje!
Hrubieszów Fans? Have Fun? Nie łapię. Za to “literry” barrdzo mi się podobają, są takie warrczące w tej orrtogrrafii...

,,Kostka mydła"

Siemka kochani =* Co u was? U mnie suuuuper...!!! WESOŁYCH ŚWIĄT WSZYSTKIM...! Mam dla was na Wielkanoc fajny prezent a raczej dla tych, któży lubią horrory otóż to streszczyłam zadek  
Plisss, jak można streścić zadek?
Ścisnęła go, aż się zmarszczył.
KtóŻy i streszczYłam - wystarczą mi za horror.

i napisałam dla was nową straszną historię dla ludzi o mocnych nerwach.
To jak wszystkie tutaj.

Dużo w niej myśli
O RLY?
Nikt nie powiedział, że są to wartościowe myśli;>
Głębokie przemyślenia na temat sensu buchającej juchy, rozrywania gardeł, łiiiii, nie mogę się doczekać!

dlatego fajnie i przyjemnie się ją czyta.
Powiało skromnością i autokrytycyzmem.
Na święta jak znalazł, trochę jaj, dużo chrzanu.
Majonez!

Mam nadzieję, że wam się spodoba a co najważniejsze, że was przerazi...
A to na pewno. Do tego odbierze nadzieję i wiarę w tzw. przyszłość narodu.
Jeszcze jakąś masz, naiwny?
Ba, ja już się przeraziłam, widząc “któży” na samym początku. Końca mogę nie dożyć.  

Tytuł jest nie zachęcający ale jak przeczytacie to będziecie wiedziec dlaczego taki dałam a nie inny... no więc buziaki =* dla wszystkich a w szczególności dla Ziooomków z osiedla i wielkie kiss dla EsiaQa oraz Amandzi i Nadii =*=*=*
Spoko. Dzielnia pozdrawia zwrotnie. Ale bez buziaczków.
Więcej emotek, Purpuracie! Nie bądź taki oziębły.

Rihianna i Izzy kłócili się coraz częściej. Były to drobne rzeczy ale małe kłótnie przeradzały się w awantury. Zdarzało się, że dochodziło do rękoczynów. Ale górą zawsze był Izzy. Rihianna starała się i robiła co może tylko żeby nie zdenerwować męża.
Miał pewnie przewagę gabarytu i siły perswazji. Albo perswazji siłą.
A ona nie miała wałka.

Tego dnia Rihianna gotowała obiad w kuchni.
W łazience byłoby zabawniej, ale co tam.
Zazwyczaj gotowała w łazience. Z tego, co tam znalazła.
No to nie ma się co dziwić, że Izzy bywał zirytowany.
Oj tam, kto wie co tłustego czai się za wanną?

Nóż wyśliznął jej się z ręki. Kobieta zadała sobie nim głęboką ranę.
Przynajmniej tak twierdził Izzy po przyjeździe policji.

Palec krwawił i zalewał wszystko.
Nie przesadzajmy. Jeden palec i wszystko zasyfiła?
Sam fakt, że dziś gotowała w kuchni podniósł jej ciśnienie. Tryskała juchą na boki.

W tym czasie do kuchni wszedł Izzy domagając się obiadu. Gdy spostrzegł, że go nie ma zaczął wyzywać żonę. Ona powstrzymywała swoją złość i tamowała krew z rozciętego palca.
I tak jej się ulewało - somatycznie i emocjonalnie...
Aż dziwne, że nie powstrzymała tej krwi siłą woli i ściskiem pośladków.
Właśnie sobie wyobrażam tamowanie krwawienia z palca za pomocą ścisku pośladków i nie podoba mi się ta wizja.

- Słuchaj mnie jak do Ciebie mówię! – Kobieta zaczęła płakać – Jesteś do niczego. Marnuje sobie tylko z tobą życie. Nic nie warta pokrako.
- Daj mi spokój! – Krzyknęła – Ne widzisz, że się zraniłam?
- Że broczę?! Że się wykrwawiam?  Że stół cały zaplamiłam?
A krew serdeczna z tej rany zalała niemal pół blatu,
Splamiła purpurą firany - To apogeum dramatu!
Tylko bez purpury mi tu, proszę...

- I co z tego? Nie takie miałem razy. Nie umrzesz od tego.
Razy to się zaczną, jak się za obiad nie weźmie, jak tuszę...
Jak weźmie tuszę, to będą zrazy. Ech, nie znasz się na kucharzeniu;P
Tylko najpierw utucz tucznika na tuszę.
I nie pieprz wieprza pieprzem.
Pieprz! Wtedy mięso będzie lepsze!

- Ale to boli i krwawi!
- To weź plaster – Rihianna wzięła bandaż i jakoś zatamowała krew.
Co ta mameja robi, jak ma okres?
No, właśnie nic. Tutaj też myślała, że za parę dni samo przejdzie.

Dwa dni później ściągnęła plaster i bandaż. Kawałek skóry wraz z mięsem odszedł wraz z plastrem.
I ukazała się kość.
Wołowa. I wyjaśniło się, dlaczego nie było na czym zupy nagotować.
Na bora, na co był ten plaster, na butapren???
“Co Kropelka sklei, sklei, żadna siła nie odklei.”
“Kropeleczka na czubeczku” mi się przypomniała i mogę tylko powiedzieć, że analizowanie ryje mózg.
Kobieta zaczęła piszczeć z bólu. Była spanikowana. Rana się nie goiła. Była z głęboka i wdało się zakażenia.
Ekhm... Dwa dni nie zdejmowała opatrunku? No, przy takim poziomie higieny to to się musiało zacząć paprać.
Czerwona pręga szła od palca do serca. Nie ma ratunku.

- Nie pojedziesz do szpitala – Mówił mąż – To nie jest nic groźnego! Tylko panikujesz – Nie chciał jej nigdzie zawozić.
A jej, jak mniemam, nóżki odpadły.
Tak, wciąż z nim jest po ostatniej kłótni.
Uwięziona Helena czy co?

Następnego ranka Izzy obudził się pierwszy. Zaczął szturchać żonę, że powinna wstać pierwsza ale ona jednak nie budziła się.
Co szulchan-aruszek o kolejności wstawania współmałżonków? Ale swoją drogą - jaki sens ma “szturchanie kogoś, że powinien wstać pierwszy”?
Bo jak już wstanie i zajmie się śniadaniem (oraz, opcjonalnie, potomstwem), druga osoba może jeszcze chwilkę pospać. Zaprawdę powiadam Ci, warto doprowadzić sztukę szturchania do perfekcji!
Cóż, śniadań nie jadam, potomstwa nie mam. Ale “sztuka szturchania” brzmi mi wręcz Owidiuszem...
Owidiusz czy Fredro, sztuka jest sztuka;)

Jej ręka zwisała bezwładnie z łóżka. Rihianna miała otwarte oczy ale nie mrugała nimi. [Oddech? Tętno? Mało istotne szczegóły] Izzy przestraszył się.
Zastanawiał się, dlaczego tej nocy była tak oziębła.
Teraz już się przestał zastanawiać.

Zakrył ciało pod kołdrą i zaczął chodzić tam i powrotem po pokoju. Dzwonić na policję? Myślał. Nie! Oskarżą go o morderstwo.
Dzwonić po pogotowie? Eee, nie warto.

Ale przecież on jej nie zabił. Nie mają żadnych dowodów bo takowe nie istnieją. Wykręcił numer 997 ale linia była zajęta.
Pod każdą szerokością geograficzną, numer policji brzmi jednakowo - 997.

To samo po chwili sygnał urwał się. Telefon nie działał. Nie! Nie zadzwoni… Pozbędzie się ciała.
W profilowaniu kryminalistycznym mówi się o czymś takim, jak “forensic awareness” (świadomość technik śledczych). Ten gość jest doskonałym przykładem na brak tego.
Na brak mózgu również.

Ułożył żonę na dywanie i zawinął. Nagle zadzwonił dzwonek do drzwi.
- Tak słucham? – Krzyknął z pokoju.
- Poczta – Odetchnął z ulgą. Odebrał jakąś paczkę po czym położył ją na ladzie i zaczął podnosić dywan ze zwłokami. Jak je wyniesie? Jak go ktoś zobaczy? Wyrzuci ciało przez okno ale wcześniej podjedzie autem.
O matko i córko. Genialny plan. Trzepnięcie zwłok o glebę nie wzbudzi niczyich podejrzeń, gdzieżby.
A tuba z dywanu wcale, ale to wcale się nie rozwinie.
I nikt, absolutnie nikt nie zwróci uwagi na ten niekształtny rulon.
Wcześniej podjedzie autem, a później zrzuci na nie dywan. Proste. Załadunek z głowy.

Podjechał autem na tył bloku. Poszedł na górę i zrzucił zwłoki w dywanie. Uderzyły z gruchotem o asfalt.
Azymut źle ustawił.
Nie, to auto to był taki gruchot, że pod wpływem ciężaru koła mu odpadły i gruchnęło o asfalt.

Rozejrzał się po oknach czy nikt nie patrzy.
Spryciarz, najpierw rzucił, a później się rozejrzał.

Nikt nic nie widział i nikogo nigdzie nie było.
Ech. Amatorka. Okna w dzień są ciemne, sorry. Jeśli ktoś nie stoi bezpośrednio przy szybie, nie widać go.
Nikt nie stał w oknie, nikt nie przechodził chodnikiem, nikt nie wyprowadzał psa. Pustynia.
A on sprawdził dokładnie każde okno, wzrok ma orli.

Zbiegł na dół.
- Cześć Izzy! – To Teyllor. Kumpel z pracy
Do przewidzenia. To tak samo jak z wyrzucaniem śmieci lub skakaniem do sklepu po bułki - jeżeli wyjdziesz w rozciągniętym dresie, na pewno natkniesz się na znajomego.

– Co tam masz?
- Nie nic! – Powiedział. Na czole pojawiły się mu kropelki potu – Wywożę dywan do pralnie.
- A jak tam Rihianna?
- Poszła eee… - Zastanowił się – Poszła do koleżanki.
Już tak o brzasku. Teyllor pokiwał głową ze zrozumieniem.
Też lubił odwiedzać koleżanki o brzasku?
Przypuszczam, że o dowolnej godzinie :)

- Nie wiesz kiedy będzie? Mam do niej pewna sprawę.
- Nie wiem idź już bo mam dużo zajęcia – Z ulgą patrzał jak Teyllor odchodzi.
I tak się zabawili lekką, salonową konwersacją. Geez...
Aż cud, że nie pogadali o pogodzie.
Wiesz, niezły temat, jak zaczyna padać dywanami ze zwłokami w środku.

Zapakował dywan do wozu i odjechał. Na światłach zastanawiał się co zrobi. Już wiedział. Udał się do fabryki mydła gdzie pracował. Była sobota więc fabryka była zamknięta.
Na szczęście miał przy sobie klucze do całej fabryki i wiedział, jak odpalić cykl produkcyjny. Aha!
Na szczęście była to zabytkowa fabryka.
Coś jak savon-atelier doktora Spannera?
Ughh, nie chodziło mi o takie skojarzenia. Raczej o rodzaj używanych maszyn.
“Savon-atelier” ma w sobie dużo jakiejś takiej niewymuszonej, pienistej lekkości.
W fabryce nie było kamer, a jeden stary dozorca akurat chrapał smacznie z nosem w gazecie.

Wjechał do środka i zaparkował. Wniósł ciało do budynku. Uruchomił maszyny i wszedł na górę po schodach do wielkiego bębna.
Takiego?
W celu pozbycia się zwłok użyłabym raczej takiego.

Tak! Tutaj wrzuci jej ciało. Odwinął je najpierw w dywanu i uniósł. Oczy miała otwarte więc je zamknął ale one znowu się otwarły. Miał przy sobie taśmę więc je zalepił. Nie chciał żeby patrzała na niego jak wrzuca ją do wielkiej maszyny mielącej. Nacisnął guzik. Ostrza w maszynie uruchomiły się.
O, coś jak żaba w mikserze. Zielone - bzzzz - czerwone... BTW: facet się pogrąża. W systemie profilowania FBI (niezależnie od tego, co można mu zarzucić) zachowuje się właśnie jak tak zwany “sprawca niezorganizowany / impulsywny”, personalizuje ofiarę. Tylko skąd nagle u takiego macho poczucie winy?
Martwił się o swój żołądek. Kto mu go teraz napełni?

- Żegnaj – Powiedział i wrzucił ciało do środka.
Ostrze w szybkim tempie zmieliły ciało Rihianna. Pozostała już tylko wielka czerwona miazga,
Mała czerwona miazga musiała pójść do domu, późno się zrobiło.
Gwoli ścisłości, mielonka taka byłaby czerwono - białawo - zółtawa. Z odrobiną innych kolorków.

Kolorowe kredki
W pudełeczku noszę,
Kolorowe kredki
Bardzo lubią mnie!

Kolorowe kredki,
Jeśli je poproszę,
Namalują zwłoki,
Jakie chcę.

Namalują czerep
I ochłap śledziony
A gdy pójdą na lep
To i mózg zielony...

która przez maszynę szła dalej. Była poddawana kolejnym obróbką [jak cię poddam “obróbką” to popamiętasz!] i następnym i jeszcze następnym. Na końcu maszyny zaczęły wychodzić czerwone kostki mydła – Kochanie chyba się nie pogniewasz jak zabiorę Cię do domu? – Zaczął się śmiać. Wziął kostki mydła i pojechał do domu.
Hmmm... Musiały mu wyjść mydełka z peelingiem, te resztki kostek i paznokci...
I jakim cudem pozostały czerwone po np. obróbce termicznej?
Fajna ta maszyna, co by do niej nie wrzucić, zawsze wychodzi mydło!
Odpada problem ze składowaniem odpadów.

Kiedy wszedł do mieszkania udał się do łazienki. Rozebrał się i włączył prysznic. Wziął jedną z kostek mydła i zaczął się myć.
Darmowe kostki mydła z żony, dlaczego nie pomyślał o tym wcześniej?

Najpierw twarz a potem reszta ciała. Piana była czerwona. Nagle zaczęła go szczypiec twarz.
Wzgórza mają oczy, szczypce mają twarze.

Opłukał ją pod bieżąca wodą. Ale ona szczypać nie przestawała, ta woda. Niespodziewanie po którymś myciu spostrzegł, że wraz z woda popłynął kawałek jego skóry.
O, właśnie. Mówiłem, że z peelingiem.
A przecież fachowcy ostrzegają, że dermabrazji nie robi się samemu!
Właśnie wzbudziłaś we mnie tęsknotę za moim dermatomem, ech...
Mogę Cię dziabnąć w ektoplazmę, chcesz?
Mrrrau... Co Wy wszyscy tacy milutcy, co? :*
No wiesz, przez te opka obudził się w nas lęk przed duchami;)

Spojrzał do lustra. Włączył wodę w umywalce i starał się oczyścić krew z siebie, która nałożył myjąc się mydłem. Ale ona nie schodziła. To była jego krew!
Dobra krew, posłuszna! Trzyma się właściciela.
Kawałki skóry zaczęły odpadać. Potem skóra z reszty ciała.
Mydełko Dejaniry.
I miecz Demostenesa.
Ech, wykształciuchy. To tylko magia Domestosa.

Raz pewien Izzy w Ameryce
Za nic miał piękne żony cyce
i jej skrwawiony palec.
Więc wepchnął ją pod walec
w mydlarnej fabryce.

Pewien ostro szurnięty facet z Ameryki.
Wepchnął był żonę w wielkiej maszyny trybiki
Lecz zbrodnia się nie opłaciła,
Bo żona się kiepsko pieniła
Z oschłych bab nie wychodzą dobre kosmetyki.

Na prerii gdzieś w Stanach, gdzie pasie się bydło,
Tam Izzy swą żonę przerobił na mydło.
Lecz zamiast zjeść kolację,
Spłynął w kanalizację,
A wszystko, bo życie mu w brudzie już zbrzydło.

(Gdy kto powie, że limeryk
Formą miłą jest i wdzięczną,
Wbiję mu w trzustkę scyzoryk
Tam, gdzie w kiciu ludzie jęczą.)

(Kto zaś powie, że moskalik
Jest ładniejszy niż limeryk
Temu głowę się rozwali
Na styku obu Ameryk.)

Gdy ktoś sobie w swym zachwycie
pawie pióra w odbyt wraża
nie odejdzie równym krokiem
spod maryjackiego ołtarza.

Chociaż twierdzisz, że te rytmy
To analne są igraszki,
Powiem tylko, że mnie w zwieracz
Nie ucisną takie fraszki.

Rozpuszczał się jakby ktoś polał go kwasem.
A tyle trąbią w mediach, żeby używać mydła o właściwym pH.

Stał, patrzał w lustro. Jego twarz była poszarpana dotknął jej ale mięso przylepiło mu się do palców. Widział wszystkie żyły a później kości. Upadł, wpadając pod prysznic. Po pewnym czasie nie zostało z niego nic…
Taka maksyma mi się przypomniała: “częste mycie skraca życie, skóra się ściera i człowiek umiera”.
“Mycie nóg - życia wróg!”
“Mądrzy ludzie żyją w brudzie!”
Woda królewska cicho bulgotała w brodziku.



,,Uwież w duchy"
“Ubaszć w upiory”
“Ustołpuj w wampiry”
“Uobeliszcz w zjawy”

W pewnym niewielkim miasteczku stał dawno opuszczony już cmentarz.
Stał na kilku nibynóżkach.

Ludzie go nie odwiedzali, ponieważ twierdzili, że jest nawiedzony.
Ekhm... Pensjonariusze uciekli, że był opuszczony?
A potem w gościnę przyszli znajomi z innego cmentarza. Od tej pory mówiło się w okolicy, że coś go nawiedziło.
Tak naprawdę chodziło jedynie o prostą wymianę nieboszczyków, coś jak wymiana uczniów, nic strasznego.
Albo przeciągi były.

Do miasteczka sprowadziła się rodzina z dwójkom [ą - skopiuj sobie, nie dziękuj] dzieci. Oni również usłyszeli o nawiedzonym cmentarzu od swoich sąsiadów, ale dorośli jak to dorośli jedynie się z tego śmiali.
Wniosek: sąsiedzi byli dziećmi. A nawet i cała okolica, bo - jak wiemy z akapitu powyżej - ludzie programowo ww. cmentarza nie odwiedzali.
Lubię to aŁtoreczkowe przekonanie, że dorosły = debil. Zdradza głęboką znajomość życiowych realiów i imponujące bogactwo doświadczeń.

Dzieci ogromnie przejęły się tą historią. Było jeszcze gorzej, gdy okazało się, że ich dom leży niecałe 100m. od cmentarza, a z tylniego okna [Boru, jak jej ręka nie uschła przy tej wariacji na temat “tylnego”?][Połowa populacji musiałaby mieć uschnięte łapy, przecież to bardzo popularny błąd. Nigdy Ci się na badaniach technicznych nie przyczepili do “tylniego koła”?] domu widać ten nawiedzony cmentarz. Rodzice nie wierzyli w tę historię o duchach pojawiających się na cmentarzu, ale dzieci owszem. Pewnego wieczoru rodzice dzieci postanowili wyjść na romantyczna kolację do restauracji za miastem. Dzieci zostały, więc same w domu.
Czy tylko mnie kojarzy się to z poetyką jakiegoś “Fucktu” czy innego tabloida?
Nie, to się nazywało... Czekaj, niech sobie przypomnę, jak się nazywał ten szmatławiec, który w podstawówce czytywało się po ławką... “Detektyw” chyba, a może “Skandale”?
Do dziś pamiętam jeden artykuł ze “Skandali”. Arka Noego odnalazła się w kosmosie!

Koło 12.00 w nocy Mej i jej brat Jan usłyszeli śpiew kobiety.
Uwielbiam to. Nadajemy boChaterom zagramaniczne imiona, ale nie zawracamy sobie głowy tym, żeby sprawdzić pisownię. Bo i po co? A przy takim zestawie imion to i tak pierwsze skojarzenie jest takie, że albo rodzice są ze wschodnich landów, albo kręcą pornosy.
Albo kupują dzieci w Chinach. Podobno tanio wychodzi.
Tjaaa, od czasu jak Cyganie przestali kraść dzieci, to trzeba sobie jakoś radzić.

Wyjrzeli przez okno a na jednym z nagrobków siedziała kobieta w białej szacie i śpiewała.
Ech, gdzie te czasy, kiedy ze stu metrów odróżniało się płeć! [wzdycha]
Zależy od jakości optyki na broni.
Jeśli śpiewa równie pięknie jak wygląda, to niech Bór broni!
Niech Bór broni zbliżać się do Broni bez broni.

Niespodziewanie odwróciła się do dzieci i szeroko się uśmiechnęła. Nagle rozpłynęła się w powietrzu. Mej wrzasnęła z przerażenia i czym prędzej chciała biec do swojego pokoju.
Chwila, co dzieci robiły o północy poza łóżeczkami?
Wyżerały z fryżydera.
Chyba nie sądzisz, że pod nieobecność rodziców grzecznie poszły spać o przyzwoitej godzinie?

Gdy wchodziła na schody zobaczyła na nich siedzącą postać. Była to ta sama kobieta, którą widziała z bratem przez okno. Wstała i podeszła do przerażonej dziewczynki. Położyła jej rękę na głowie poczym szybkim ruchem skręciła jej kark.
Niezły power w ręcach, musi, miała. Naprawdę mocna rzecz, jak na ektoplazmę.
Pewnie często odkręcała pokrywki słoików.
I tak się kończy wyłażenie z łóżeczek w środku nocy, drogie dziateczki. A teraz spać!

Gdy chłopak poszedł szukać swojej siostry znalazł jej ciało na łóżku na ścianie pisało ludzką krwią ,,A teraz twoi rodzice wierzą w duchy?”
CO pisało? Ręka się ukazała i pisała ogniem?
Trzeba rodziców zapytać, a nie dzieciaka straszyć.
Ale guuupia ta zjawa. Rodzice nadal nie wierzą w duchy. Szukają mordercy wśród sąsiadów.



,,Biblioteka"

Świat jest tym czym chcemy żeby był. Dostrzegamy jego piękno takie jekie chcemy żeby było. Zdejamij w końcu klapki z oczu. Zobacz co tak naprwdę się na świecie dzieje...
“Świat jako wola i przedstawienie”? Mocne prochy? Ignoramus et ignorabimus.
Zdejmij klapki z oczu i dostrzeż istnienie słownika ortograficznego. I zobacz, co tak naprawdę podkreśla edytor tekstu...

                       ,,Biblioteka"

Zaczynała się wiosna. Na dworzy było już ciepło.
A we wnętrzy było jeszcze chłodno.

Pan Szklarski zamykał właśnie biblioteke na klucz gdy usłyszał, żę coś się tłucze w jej wnętrzu.
Spojrzał w ciemność między regałami i zobaczył znajomą sylwetkę. To był on. Jan Smuga. [secundo voto: Marian Słój]
- Którędy do Nairobi?

Pan Szklarski miał około 60 lat i prowadził wielką bibliotekę, którą zostawili mu rodzice gdy miał jeszcze 20 lat. Kochał to miejsce i kochał zysk jaki miał z teh biblioteki.
Jako (prawie) bibliotekarz właśnie duszę się ze śmiechu.
I zacznij jeszcze kochać zysk, jaki z tego ciągniesz. Na zasadzie “małe jest piękne”.
Prawie bibliotekarz - prawie zysk. “Prawie” robi wielką różnicę. ;)
Obrzydliwi materialiści! Czyż możliwość codziennego obcowania z literaturą nie jest zyskiem?
*Patrzą po sobie i sceptycznie, w niemym zdumieniu kręcą głowami*
*Po chwili - homerycki rechot*
FstyT mi za Was.

Znajdowały się w niej zbioy ksiąg nawety sprzed 300 lat [też mi cymes], ale takie księgi były chowane w liblarium.
W “książeczkarni”? Bo to chyba od “libellus”...
No coś Ty, przecież to suszarnia książek, napędzana energią słoneczną. Od “librum” i “solarium”.
Jezu, to taka wędzarnia/opalarnia dla roztoczy, FUJ!

Znowu usłyszał jakby ktoś zrzucał książki na ziemię.
Uuuu... Synuś, przegiąłeś...
Rupert Giles sięgnąłby w tym momencie po kuszę.

Wszedł do środka. Przeszedł przez korytarz i znalazł się w pierwszej części i największej bliblioteki. Od podłogi do sufitu było około 10 metrów przy półkach poustwiona drabiny aby można było z najwyższych ściągać książki.
No błaaagam. Chyba po to, żeby mieć pewność, że jak się człowiek zwali, to już skutecznie. Geez... Czy aŁtoreczka kiedykolwiek była w bibliotece?
Toż to prawie czwarte piętro!
Przed wejściem czytelnicy dostawali kaski oraz odbywali krótkie przeszkolenie w zakresie bezpieczeństwa i higieny korzystania z księgozbioru.
I pracy na wysokości.
A nienienie, pozwolenie na pracę na wysokości musieli przynieść przed wydaniem karty bibliotecznej.
Dostawali także uprząż, liny, haki, żeby przypiąć się do lin zabezpieczających.

- Kto tam jest - Powiedzaił widząc spadające na ziemię książki. Spojrzał do góry.
Cierpliwie czekał, aż w ślad za nimi zleci ten wandal. Był przygotowany - miał ze sobą szmatę i wiadro.
I dywan do zawinięcia zwłok.

Zobaczył tam kobietę w czarnej sukni. W bardzo starej sukni z prawie XVII wieku
I trochę ponad wiek XVI.
Zapamiętajmy to datowanie.


- Co pani tu robi? Biblioteka jest zamknięta - Powiedział. Kobieta zatrzymała się (zdyszana, bo właśnie kończyła maraton) i zszedła z drabinki.
Chyba z teleskopowej drabiny strażackiej. *Aby nie bluznąć na widok słowa “zszedła” zaciska szczęki do bólu*.
Ona chyba (ałtorka znaczy) za bardzo przejęła się powiastką o łabędziu... (znacie: jak odróżnić, czy łabędź to samiec, czy samica? Rzucić kawałek chleba, jak zjadł - to samiec, jak zjadła - to samica).

- Ja? Szukam mojego męże- Poweiedziała.
Powiedział mi, że wychodzi do biblioteki, ale ile można?
“Żona myśli, że jestem u kochanki, kochanka, że u żony, a ja tup tup tup do biblioteki!”

Jej oczy były czrarne jak ziemia.
Znaczy, była skuta w czarnoziem?
Nie myła ich od paru wieków. Zakurzyły się deczko.

- Tutaj tak wysoko? - Zdziwił się struszek.
- Numer inwentarza  też miał wysoki, to gdzie mam szukać, do diaska?
Poza tym był wielbicielem literatury wysokiej, a przecież wiadomo, że to ta, którą się kładzie na najwyższych półkach!

- Gdzieś go tutaj schowałam 100 lat temu -
- Psiakrew, no gdzieś tu leżał... Nie przestawialiście tu niczego ostatnio?

Panu Szklarskiemu przypmniała się legenda biblioteki, która mówiła:
110 lat temu kobieta o imieniu Lili pokłuciła się z mężem.

[Analizatorzy biorą kanapki, jajka na twardo oraz termos z herbatą, i idą w świat szukać sensu]

Ta-daa! To by znaczyło, że jesteśmy w “prawie” XVIII wieku. Jeśli liczyć “prawie” od wcześniejszych dat, mielibyśmy suknię z ok. 1590 roku, czyli akcję około 1700. Jakim cudem, na Boga Ojca, ona chce zapełnić bibliotekę, która jest w cholerę duża i ma dziesięciometrowe regały książkami wydrukowanymi (i spisanymi) do 1700 roku? JAK? No way, sorry. Nawet, jeśli to przesunąć na XIX wiek (czyli “prawie XVII” - ~1700), to i tak marne szanse...
Albo robimy alogiczne hop! i umieszczamy akcję współcześnie. Wtedy możliwe jest zgromadzenie książek z wieku XVII i XVIII (phi!) oraz kompletowanie rodzinnego księgozbioru z szybkością godną Library of Congress. Natomiast pani, co to na początku wieku XX ukryła trupa na regale, w swej siedemnastowiecznej sukni musiała wyglądać dość anachronicznie, nawet jak na gust dekadentów.

Kobieta miała słabe nerwy a ponieważ robiła w tym czasie kotlety zaatakowała swojego męża sikierką do kotletów.
Hmmm... A ja do kotletów to tłuczka używam.
Ja też, bo mam zszarpane nerwy.
[Wspomina z rozrzewnieniem babcine narzędzie do kotletów, które z jednej strony miało tłuczek, a z drugiej siekierkę.] Już wiem, kto mi zabytkowy sprzęt kuchenny podpier... niczył.

Mieszała w bibliotece a raczej nas nią.
Mieszała nas biblioteką? Matko, a cóżeśmy jej uczynili?
Ja nie wiem, jestem dostatecznie zmieszana. I wstrząśnięta.

Zniosła zwłoki męża do biblioteki i schowała jego ciało na najwyższej półce za książkami.
Łatwiej byłoby przebić się przez strop...
Mam wizję kobiety wciągającej zwłoki faceta po drabinie na wysokość dziesięciu metrów. W barokowej kiecce. TO jest horror, a nie te wszystkie pierdoły...
A potem obsługa narzekała, że w bibliotece wilgoć, grzyb i stęchlizną śmierdzi.
I akurat dziwnym trafem nawet pies z kulawą tam nigdy nie zajrzał.

Kobieta zmarła tydxzień później z niewyjaśnionych powodów.
Ja się nie dziwię, że zmarła tydzień później. Obdźwigała się i oj, wyszła jej ruptura.
Albo żyłka pękła z nadmiaru wysiłku.
Miała słabe nerwy. Pewnie przypaliła zupę.

Staruszek cofnął się. Spojrzał na rękę kobiety trzymała ona w niej zakrwamioną sikierkę do kotletów. Staruszek podknął się o sterte książek i upadł na ziemię. Kobieta podniosła nad nim sikierkę i podcieła mu rękę. Z pozostałeo kikuta sączyła się krew wypływająca z żył.
A tętnice się obraziły i zamknęły w sobie?
Sfochane, autystyczne tętnice odmawiające kontaktu z żyłami. Urocze. Tętnice jak greccy studenci - w stanie permanentnego strajku.

Kobieta zamachnęła się znowu i odcieła mu kolejna dłoń.
I jeszcze kolejną. I tak dalej, i tak dalej. Aż usypała gustowny kopczyk.
Niewielki, lecz cieszący oczy...
Zupełnie jak za Ramzesa III.

Staruszek leżał na ziemi nie mogąc się ruszyć. Kobieta wzieła go za nogi i pociągła w głąb biblioteki.
A ja bym tu kogoś pociągł szmatą przez łeb.
Lepiej nie, bo byś sobie rękę nadwerężł.
Szmatom! Pamiętaj.

Zatrzymali się przy półce. Kobieta jednym ruchem ręki odgarneła książki.
Moment. Albo półka była pełna (nie da się odgarnąć), albo była prawie pusta (można odgarnąć, ale po co?). Nie ogarniam. Poza tym, książki są ciężkie. Serio.
Harlequiny są lekkie.
Tja, gramatura papieru dopasowana do, powiedzmy, ciężaru gatunkowego.

Za książkami leżał trup.
Na najwyższej półce, nie zapominajmy. Musiała mieć dość długie ręce.
Nie zapominajmy. Ta półka jest wewnętrznie sprzeczna - teraz jest najwyższa, zaraz będzie najniższa...
Ballada z trupem, z trupem ballada
Odsuwasz książki i trup wypada!
Między regały  z ogromnym ŁUP
Pada zza książek trup do twych stóp.
A za chwilę usłyszymy UUUK, UUUK i okaże się, że to Niewidoczny Uniwersytet.

Nie rozkładał się [leżał w sposób zwarty i kompaktowy] i mrugał oczami do Pana Szklarskiego Puszczał perskie oko i cicho szeptał: “poczekajmy, aż ta jędza sobie pójdzie, będzie fajnie”.
który cały czas był świadomy co się z nim dzieje.
Całkiem żywy, jak na zwłoki. Chyba, że go łódzki pavulans zgarnął.

Kobieta wrzuciła go tak że Pan Szkalarskji dotykałm swoją twarzą twarzy jeszcze żywego trupa.
No, to się trzeba zdecydować. Albo trup, albo żywy, albo jeszcze w transporcie. Nie ma innej opcji.
Jest. Zombie. Tylko dlaczego leży na półce, zamiast łazić i szukać mózgów?
Mnie za to imponuje jej serw. To nie błahostka podrzucić sześćdziesięciolatka na wysokość czwartego piętra!
No wiesz, to był taki wysuszony staruszek...
I jeszcze dała radę ich tam razem upchnąć!

Pan Szklarki nie umarł. Nikt nie wie gdzie sie podział. Jedni mówią, że uciekł inni, że poprostu odszedł bo znudziła mu się bibliteka, ale prawdę tylko my znamy. Pan Szklarski leży nadal w najniższej półce i żyje.
Nie je, nie pije, a leży i żyje.
I ma się dobrze, z nosem w zwłokach i zadkiem w celulozie. A, i najniższa półka strikes back.
Oni tam leżą ZAMIAST książek. I nikt ich nie widzi. Tia.

Ale jak? To wie tylko tajemnicza kobieta, która teraz coraz częściej pokazuje się w bibliotece jako zjawa.  
I po nocach rżną w brydża z dziadkiem.
Zaiste, ostre to rżnięcie... Ale po przygodzie pana Sz. może być problem z tasowaniem.
Zawsze znajdzie się ktoś, kto poda pomocną dłoń.


****
A teraz, Panie i Panowie, meine Damen und Herren, Ladies & Gentlemen, wielki finał, schody, pióra, rewia pełna, falujemy i śpiewamy!
Kompozycja i aranżacja - Purpurat, choreografia - Jasza. Reszta śpiewa i przytupuje:

Upiory są wśród nas,
Upiorów nadszedł czas!
Postraszą i odejdą - jak to zjawy.
I chociaż strach się bać,
Wyłazi wciąż ta brać,
Z grobowców różnych lub spod trawy.
    Życie to nie jest bajka,
    Choć żyć wszak każdy chce,
    A nawet jak już umrze,
    To przecież swoje wie -
    Bo życie jest ciekawe,
    Pożycie, w sumie, też,
    A życie już po życiu
    Nie kłuje jak ta wesz.

Z zaświatów pozdrawia analizatorska Trupa Trupów w składzie:

Sineira z siekierką do kotletów, Purpurat zagrzebany w celulozie, Szprota wystrzeliwująca Lema w kosmos,  Mikan majstrująca przy maszynie do mydła, Jasza patrzący na to wszystko z dziesięciometrowej drabiny oraz Maskotek, wyjący czastuszki na cmentarzu.

36 komentarzy:

Anonimowy pisze...

Oficjalnie - najlepsza analiza jaką do tej pory czytałam. Było prześmiesznie i poetycko. No i te straszne opowieści. Strasznie głupie i przerażająco bezsensowne. A, i motyw maszynki do robienia mydła ze wszystkiego, oraz dół krejzol czyli emo na prozacu definitywnie mnie Ómarły.
Pozdrawiam
Aartz

Murazor pisze...

Stłaszne te hołłoły, aż mnie młóz po kościach przeszedł.

Procella pisze...

Kolorowe kredki, zmechacona dżdżownica... JESTEŚCIE ŹLI! Jedna z najlepszych analiz.

kura z biura pisze...

Taaa, jak nam się Herbaciarnia pod Roztoczem rozszaleje, to po prostu ślizgamy się po krawędzi rzeczywistości ;)

Anonimowy pisze...

Ja na szybko, w trakcie czytania:

"- Tewraz możemy wyciągać - Z plecaka wyłożyli na pień planszę do wywoływania duchów,
Chyba do chińczyka..."

Tablicę Ouija można nazwać planszą, bo trochę taką planszę do gry przypomina. Widać aŁtoreczka wiedziała, że gdzieś dzwoni, tylko nie wiadomo, w którym kościele.

Anonimowy pisze...

I taka plansza może huknąć o ścianę, bo bywa drewniana, nie tylko tekturowa.

(Tu się nie da edytować komentarzy, nie?)

Anonimowy pisze...

Całkiem całkiem analizka, uśmiałam się :)

Acz jak cytujecie, to dajcie znać z kogo, bo akurat "W prosektorium" nie jest dziełem Analizatorów ;)

Ten dyskretny łomot spadającego ciała w dywanie... i nikt nie widział... ahaś.

Anonimowy pisze...

Starofrancuskie rondko - mniam! muszę wrócić do brata Franciszka...
Mechacona dżdżownica mnie Ómarła.
Ale Purpuracie - rok 1200 a Ty o rozdrabniarkach, siatkach ogrodzeniowych, rozpuszczaniu w kwasie??? Prędzej stosik jakiś, albo choćby małe ognisko i już...
Analiza PRZEBORSKA! - Kawiarenka pod Roztoczem RULEZ!
RobOT

Anonimowy pisze...

*Oczy kota ze Szreka* Powiedźcie, czy wrzuta jest naprawdę Purpurata???? Plisss!
Zbieram na plaży bursztyny na ołtarzyk dla niego.

I łotewer - centrum krypty z kościołem i policją, maszyna do robienia mydła i bibliotekarze rżnący w brydża zrobili mi weekend.

Wiga

jasza pisze...

@RobOT:
>Analiza PRZEBORSKA! - Kawiarenka pod Roztoczem RULEZ!

*nieskładnie kłania się i dodaje:
- no cóż, Sire... co prawda, to prawda*

Anonimowy pisze...

A mnie się nie podobało, niestety. Ostatnio zdarza wam się popadać w dialogi analizatorów, zamiast po prostu skomentować fragment. Dla was to zabawne, ale ja, obserwator z zewnątrz, jestem tylko trochę znudzony. Przepraszam.

Anonimowy pisze...

Ojoj, popłakaliśmy się ze śmiechu, genialne :D Serdeczne podziękowanie za Jana Smugę (też mi się od razu nasunął przez tego pana Szklarskiego...)

A ten bibliotekarz to był taki bogaty, bo razem z biblioteką prowadził ścianę wspinaczkową "Właź i czytaj!" ^.^

Nadira

PS. Hasło: 'zoncyco'. Abstrakcyjny żoni cyc, ale w nastroju, w jakim się obecnie znajduję, parsknęłam śmiechem. To przez Was, wstydźcie się ^.^

Purpurat pisze...

@RobOT
Hmmm... Wygotować, kostki do octu i spalić? Można, można...
@Wiga
Jam to, nie chwaląc się, sprawił. ;-)

Wiga pisze...

@Purpurat:

Jutro o świcie pójdę po bursztyn na plażę. Ołtarzyk będziesz mieć - drugi taki w Trój-Mieście.

Hasło: fleciti i fleciki w Oliwie zagrają.

Anonimowy pisze...

Ja tylko dodam od siebie, że pisze się pH, a nie PH. A analiza jest po prostu cudowna. Większych głupot nie czytałem dawno (jakieś tydzień temu), ale jak zwykle stanęliście na wysokości zadania. Swoją drogą podziwiam Was, bo mi po pierwszym z tych opowiadań opadłyby ręce i głowa...

Tezet74

jacek23151 pisze...

Mnie najbardziej przeraża to "poszedła". Ciekawe czy oni też tak mówią, czy myślą, że pisać trzeba inaczej niż się mówi.

Z komsomolskim pozdrowieniem,

jacek23151

Sureaza pisze...

Smieszne to było, tylko trochę przegadane. Zgadzam się z anonimowym kilka komentarzy powyżej. Za dużo gadania między sobą, za mało analizy. Nie popadajcie w zbytnie samouwielbienie.

Anonimowy pisze...

Ach! Jak ja lubię aŁtoreczkowe horrorki! Nie są nawet klasy "poczwórne z". Analiza jest naprawdę świetna! Zwłaszcza wierszyki o facecie i mydle.
Dżem Malinowy

Procella pisze...

A mnie właśnie te rozmowy między analizatorami bawią najbardziej!

Anonimowy pisze...

Analiza przegenialna, dawno takiej nie czytałam. Historyjki tak bezsensowne że aż dziw bierze że ludziska je od siebie przepisują.
Purpurat musi być robotem wielofunkcyjnym, zdradził się w tej analizie.

Anonimowy pisze...

Analiza cudowna, po prostu musiałam skomentować. Czytuję Was dosyć regularnie i ogólnie wielbię komentarze całej załogi, ale gwiazdą dzisiejszej analizy zdecydowanie jest Purpurat.
Gdyby nie to, że poezja i komentarze Purpurata zrobiły to już wcześniej, niewątpliwie ómarłby mnie tekst Mikan o centrum krypty z ryneczkiem i sklepikami ^^ Tego nawet w Świecie Dysku jeszcze nie grali. Kolejnymi perełkami (tymi, które były bardziej, bo analiza pełna perełek) były wampir Schroedingera i wyrywający się dół krejzol. Melduję również, że piosenka o kredkach nieodwracalnie zryła mi mózg.

Nóż wyśliznął jej się z ręki. Kobieta zadała sobie nim głęboką ranę.
Przynajmniej tak twierdził Izzy po przyjeździe policji.
Jak w tym dowcipie: Teściowa sama się poślizgnęła i spadła ze schodów prosto na nóż, i tak siedem razy, wysoki sądzie.

Pozdrawiam i niech Moc będzie z wami :)

Baz

PS Herbaciarnia pod Roztoczem – urocze :D
PPS Purpurat musi być robotem wielofunkcyjnym, zdradził się w tej analizie. – opcja druga: może jeszcze być Kwisatz Haderach

Anonimowy pisze...

Pogadanki są wporzo, taką konwencję przyjęli i fajnie, bo jest więcej do czytania. Jest dokładnie tak jak powinno być, czyli śmiesznie i bardzo śmiesznie :)10/10

Shady Eyes pisze...

Dwa pytania - jak się mechaci dżdżownicę oraz czy buty zasznurowane dżdżownicami same się nie rozwiążą? Bo przecież glizdy się wiją, więc mogą z tych oczek wypełznąć!

Poproszę o dokładne wyjaśnienie całej sprawt!

Anonimowy pisze...

Tajemnica (jak sądzę) tkwi w tym, żeby zrobić porządny supeł. Taki żeglarski najlepiej. Jestnocia powinna wiedzieć, przecież ona z tymi piratami, na tych statkach...

Falco pisze...

"Idę mechacić dżdżownicę"- wy wiecie, jak to brzmi :D

"Pokazała się przed nimi mała mgiełka wirująca od dołu do góry a następnie przybrała krztałt 18 latka o ciemnych włosach.
Lubię kształty o ciemnych włosach, mniam...
Zgaduję, że miał ze sobą tabliczkę “mam 18 lat i jestem martfy”?
Tak, a pod spodem dopisek “nie ciskaj we mnie książką”."
Tu się uśmiałam.

"która przez maszynę szła dalej. Była poddawana kolejnym obróbką [jak cię poddam “obróbką” to popamiętasz!] i następnym i jeszcze następnym. Na końcu maszyny zaczęły wychodzić czerwone kostki mydła – Kochanie chyba się nie pogniewasz jak zabiorę Cię do domu? – Zaczął się śmiać. Wziął kostki mydła i pojechał do domu.
Hmmm... Musiały mu wyjść mydełka z peelingiem, te resztki kostek i paznokci...
I jakim cudem pozostały czerwone po np. obróbce termicznej?
Fajna ta maszyna, co by do niej nie wrzucić, zawsze wychodzi mydło!
Odpada problem ze składowaniem odpadów."
Tu obudziłam kota śmiechem.

Genialnie :D

mikan pisze...
Ten komentarz został usunięty przez autora.
mikan pisze...

Tezet - dziękuję za zwrócenie uwagi. Masz rację. Do poprawki.

Anonimowy pisze...

A ja się pytam co za herbaciarnia pod Roztoczem o której wspominają kw komentarzach ? czuję,ze coś mnie ominęło...a czytałam już w piątek.
Analiza była 11/10 (czyli przeszliście sami siebie:-) ale nie wiem, moze to dzięki wraczącej debilności materiału wyjściowego?

kura z biura pisze...

Właśnie szukam, gdzie właściwie pojawiła się Herbaciarnia pod Roztoczem i czy w ogóle w analizie, a nie przypadkiem na forum... Generalnie chodzi o analizatorski duet Jasza-Purpurat ;)

Anonimowy pisze...

Ja wiem, ze dla nastolatkow juz trzydziestolatkowie stoja nad grobem, ale 'szescdziesiecioletni staruszek' jednak mnie rozbawil. Starowinka normalnie :-P

Croyance

Adwokat pisze...

Chyba moja ulubiona, dawno się tak nie uśmiałam. Herbaciarnia pod Roztoczem - jak najczęściej, jestem wielką fanką! Dzisiejsze poezje chyba wykuję i, ku zdumieniu bliskich, będę recytować.
Pozdrawiam serdecznie!
Ps. Hasło: wompit. Chyba pasuje - te wąpierze i inne różne pitraty...

Anonimowy pisze...

Przepraszam, ze skomentuję tak pokemoniasto ale - O LOL!

Anonimowy pisze...

@Kura z biura
Nie myśleliście czasem o wrzuceniu na forum wątku pt. "kONcik poezji zrytej różnorako" - w skrócie KPZR - analizatorskie wierszyki śliczne są i warte uwiecznienia - tu tercynka, tam limeryk, rondko i balladka jakaś - zbierze się tego trochę ku uciesze licznego grona fanów.
*tu niezgrabnie wlokąc nóżką, dyga*
RobOT

Murazor pisze...

> RobOT

Tylko czy te wszystkie nasze wierszydła wyjęte poza analizy będą miały jeszcze sens?

Anonimowy pisze...

A co najśmieszniejsze? Historia o mydle jest niemal żywcem wzięta z serialu który xx lat temu leciał po północy w telewizji. Opowieści z krypty czy jakoś tak. Narratorem jakiś kościotrup chyba był (skleroza bo widziałam to jako dziecko, po kryjomu oglądając po nocy telewizję)

Anonimowy pisze...

A my w bibliotece mamy drabiny! Ale takie krótkie, 3-metrowe...
Ar